32 lata, NY – Nowicjuszka – jedna z ocalałych w tragicznym karambolu
przed trzema laty, który wciąż z żalem wspominają mieszkańcy Mariesville – powrót do miasteczka śmieci i nadziei kilka miesięcy później w poszukiwaniu odpowiedzi – znienawidzona, już jedyna córka policjantów – porucznik NYPD w uśpieniu, niegdyś członek niewielkiej
jednostki płetwonurków – odsunięta od służby po wypadku z uwagi na nasilone
stany lękowe wymagające intensywnej farmakologii i terapii – z żalem zerka na okoliczny
posterunek policji – zakupiła barkę mieszkalną na rzece Maple River – od
niedawna prowadzi lekcje nurkowania – poranki zaczyna od łyka czarnej kawy i wsunięcia stopy pod powierzchnię rzeki – jeszcze nigdy nie dotarła na Festiwal Jabłek – symboliczne groby bliskich przy drodze dojazdowej do Mariesville
3.11.2024
[KP] Stephanie Sand
Stephanie Sand
Każdy w Mariesville pamiętał tę piekielną noc, gdy ulewny deszcz i gęsta mgła, kurczowo otuliły miasto, niechętnie przyjmując turystów przybywających na zbliżający się Festiwal Jabłek. Słodko – kwaśny zapach pieczonych przez mieszkańców szarlotek, ulatywał wysoko ponad wierzchołki drzew, docierając do samych granic Mariesville. Dokładnie tam, gdzie tamtej nocy miał miejsce tragiczny wypadek.
Ostatnie co pamiętała, to zapach cynamonu, który wdzierał się do nozdrzy, przeplatając się gładko z wonią orzeźwiających kropli deszczu. Te, spływały chaotycznie po przedniej szybie samochodu, jakby zupełnie nie bacząc na energicznie poruszającą się po tafli wycieraczkę, łudzącą pasażerów, że wkrótce pomoże im dojrzeć kontury mrocznego świata.
Ten, namalował jej się w pełnej krasie długo po Festiwalu Jabłek. Biel szpitalnych ścian raziła w oczy, świdrując w umyśle bezkresną dziurę, zupełnie czarną, pustą i nieznaną, ale piekielnie bolesną.
Długo nie rozumiała słów, które wypowiadali do niej miejscowi funkcjonariusze i pracownicy szpitala w Camden. Nie pamiętała karambolu, który pochłonął osiem samochodów i ostatnich słów, które wypowiedział do niej ukochany, gdy przymykała ze zmęczenia oczy, oparta o jego ramię.
Nie wierzyła, że jest jedną z dwóch osób, które przeżyły brutalny wypadek, angażujący służby z całej okolicy. Nie docierało do niej, że na zawsze straciła swoje młodsze rodzeństwo i ukochanego chłopaka, co miało być dopiero początkiem nawarstwiających się strat.
Uciekła czym prędzej, niemal w popłochu, spychana przez drażniącą woń cynamonu, który dla niej pachniał wyłącznie śmiercią. Łudziła się, że gdy wróci do domu, wszystko będzie jak dawniej. Że błoga codzienność, odpychająca macki tragicznych wydarzeń zwróci najbliższym życie. Że zwróci jej odwagę.
Próbowała zapomnieć o tym mieście i cichej muzyce, przy której wtedy zasypiała. O głuchej pustce, która wżerała się boleśnie, bezlitośnie rozrywając jej serce. I myślach, które docierały do niej po czasie – że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Znienawidzona przez rodziców, odrzucona przez jednostkę, potargana przez przyjmowane psychotropy. Tak bardzo wyrwana z rzeczywistości, tak szczelnie otulona duszącą stratą, niemo wołając o pomoc wśród nieznanych twarzy, łudząc się, że jeszcze wszystko będzie dobrze.
Zupełnie nieoczekiwanie wróciła do Mariesville, panicznie pragnąc ukojenia. Pozorna bliskość z niespiesznie malującymi się w głowie obrazami bliskich twarzy zdawała się dawać nadzieję tylko tu. W miejscu tragicznej straty, w miejscu końca i początku. W mieście, po którym wciąż chodził sprawca karambolu, kosiarz jej szczęścia.
W Mariesville, które wciąż pachniało nadzieją słodkich jabłek i śmiercionośną wonią duszącego cynamonu.
oszalałam? wedsdxxc@gmail.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
[Jest totalnie cudowna! Damy ukojenie, przypomnimy co to spokój, jak smakuje ciepło i przegonimy koszmary! Dobrze że tu wróciła, zadbamy o nią!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, że to kolejna pokrzywdzona i tak dotkliwie doświadczona postać, ale wierzę że tu w Mariesville, odnajdzie samą siebie na nowo. Nie zabraknie jej przyjaciół, może odnajdzie nowe pasje, a na pewno oswoi się z sytuacją po.
Trzymam za was mocno kciuki i cierpliwie poczekam na nasze przygody :3]
Abigail
[Oj, smutną historię jej zgotowałaś. Ale czyż nie taka jest większość autorów - chyba duża część z nas po prostu lubi odkrywać w jaki sposób wypadki, z którymi musiały zmierzyć się nasze postaci zanim doszły do dnia obecnego, wpłynęły na ich psychikę. Doprawdy współczuję Stephanie nie tylko samego w sobie faktu tak nagłego stracenia bliskich osób, ale także licznych plotek, które z pewnością musi codziennie wysłuchiwać na ten temat, bo przecież tak małe miasteczka pamiętają zwykle najlepiej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na jej drodze stanie jednak ktoś, kto ją trochę wesprze, bo naprawdę na to zasługuje.
Jak zwykle życzę samych wspaniałych wątków i nieustającego deszczu weny oraz w razie chęci zapraszam.]
Adora, Liberty, Monti & Delio
[aleś ty niedobra dla swej pani, żeś taki los jej zgotowała - no ale moja nie lepsza xD - smutno mi było, gdy czytałam twą opowieść, no ale wierze, że uda jej się "wyprostować" swojż drogę życiową i się odnajdzie w życiu. Trzymam kciuki za sukces, przesyłam też kwiatki na osłodę życia.
OdpowiedzUsuńDużo weny, wątków i powiązań. Zapraszam ciepło do Patty jakby była chęć]
Patricia
[Okrutnie tu, ale za to jak pięknie!
OdpowiedzUsuńMy chcemy, my! :>>>>>]
Rustin
[Aj, niedobrze, niedobrze, za ładnej historii to Ty jej nie zgotowałaś. W zasadzie to powinnam powiedzieć, że gorzej nie mogłaś, ale wiem, że mogłaś, skoro poprzednią pannę pozbawiłaś kończyny! :D Mam nadzieję, że teraz spotkają Stephanie już tylko same dobre rzeczy, bo sprawia wrażenie bardzo ciepłej osoby i zasługuje na to, żeby żyć szczęśliwie. Niech wena Cię nie opuszcza, dobrej zabawy! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Hej,
OdpowiedzUsuńWpadłam na maila z propozycją wątku/powiązania.]
A mi głupio było zakrywać tak ładną panią i ładną kartę. Wybacz. ;)
OdpowiedzUsuńPomysł z ratowaniem topiącego się dzieciaka brzmi nieźle, Archer czasami wybiera się na poranne przebieżki, więc jest szansa, że często mija na trasie barkę Steph. Może nawet kojarzą się właśnie z widzenia?
Mam zacząć?
ARCHER JACOBSON
[Jak ten wizerunek i to zdjęcie pięknie współgra z całokształtem i treścią karty <3 Oh, ależ my kochamy 'znęcać się' nad tymi naszymi postaciami, straszny los jej zgotowałaś :< Mam nadzieję, że uda się w końcu namierzyć sprawcę wypadku, a to przy okazji pozwoli jej w końcu ruszyć na przód, niech ten powrót to będzie dla niej początek czegoś dobrego, aby miasteczko aż tak źle jej się już nie kojarzyło. Dużo weny! <3]
OdpowiedzUsuńHenry Johnson&Damon Locatelli
Listopad był jej najmniej ulubionym miesiącem w roku. Był pochmurny, wilgotny, ponury, cichy, wszystko to co jeszcze nie straciło swojej zieleni, każde źdźbło trawy i listek na drzewie, umierało właśnie wtedy. Wiatr stawał się głośniejszy gdy ślizgał sie między domami po uliczkach Mariesville, a ziąb dokuczliwy, uzbrajając się w paskudną umiejętność wnikania pod ubranie i dosięgania człowieka przez wszystkie warstwy, nawet przez skórę aż do kości! W listopadzie robiło się nieprzyjemnie i parszywie. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ludzie tracili dobry humor i pogrążali się w jakimś marazmie na kolejne kilka miesięcy.
OdpowiedzUsuńAbigail nie zawsze była wesoła i miała siły na uśmiech. Ludzie tego nie wiedzieli i nie widzieli, bo z wszystkich sił, starała się dzielić tym co dobre, co miłe, co pozytywne i kolorowe, smutki, wątpliwości i wahania zostawiając głeboko w sobie. Ale była tylko człowiekiem i na prawdę to wszystko tłumaczyło. Była kimś więcej niż zlepkiem skaczącej wokół energii, a w listopadzie szczególnie ciężko było jej się uzbroić w te piękne barwy radości, bo to właśnie ten miesiąc sprawiał, że chwilami wszystko wydawało się zbyt trudne.
Ostatnie kilka nocy przyniosło przymrozki, a Abigail wiedziała, że to zwiastuje szybkie ochłodzenie również w ciągu dnia. Przygotowała z tatą ogródek, wykopując te sezonowe warzywka i kwiaty, które musieli zabezpieczyć i przygotowali drewniane skrzynki w garażu za pensjonatem, aby tam wszystko poczekało do wiosny. Właściwie większość przygotowała sama, męcząc się, sapiąc i pocąc na chłodnym dworze, bo jej tato po urazie biodra nie czuł się na siłach na jakiekolwiek skłony, czy przysiady, a nawet kucanie i wstawanie z krzesła ostatnio sprawiało mu dyskomfort. Martwiła się o niego, słyszała też, jak mama rozmawiała z nim o rehabilitacji w Atlancie... I tu do Abi docierało, że ma starych rodziców, a choroby i słabości idące z wiekiem mogą ich zacząć nachodzić częściej, niż się spodziewała. Ta myśl i idący za nią niepokój napędziły ją do szeregu męczących prac, jakie wykonała w pensjonacie, aż do późnego popołudnia. Wyszorowała sama wszystkie belki na werandzie, przygotowując je do impregnacji specjalnym lakierem, wymyła posadzkę w kuchni i jadalni, posprzatała całe poddasze i przejrzała wszystkie komplety pościeli jakie mieli w szafach, sprawdzając, czy nie ma jakiś dziurawych i czy nie jest potrzebny nowy zakup. I unikała rodziców, mówiąc, że musi się wziąć sama do roboty, bo ma dwie zdrowe ręce i czas najwyższy ich użyć. A potem wieczorem skierowała się z plecakiem nad wodę.
Abigail każdego szybko i łatwo mianowała sowim przyjacielem. I to wcale nie tak, że nie znała i nie rozumiała znaczenia tego słowa, ona po prostu kochała ludzi, kochała życie, cieszyła się każdym dniem. Nawet jeśli dopadały ją jakieś rozterki, przeżywała je głęboko i nie dawała ludziom powodów do zmartwień. Była radosna i dobra, sympatyczna i miła i lubiła siebie taką. Lubiła siebie widzieć w tych barwach oczami innych. Dużo myślała o mieszkańcach, o znajomych zostawionych po studiach w Atlancie, i przyjezdnych w pensjonacie, jej głowa cały czas wirowała wokół tych, którym może okazać trochę swojej troski. Steph była jedną z tych osób, które tu przyjechały i zostały, choć ją sprowadziły bardzo przykre okoliczności i powody dla których chciała się osiedlić w Marsieville nie były przyjemne; ale dzisiaj dzięki nim Abi miała serdeczną koleżankę i kogoś, o kogo może dbać. Może ruda czasami przesadzała, ale ostatecznie nigdy nie robiła nic, by ludzie czuli się przez nią osaczeni, umiała uszanować cudze granice.
W plecaku miała sweter, który podarowała Steph kilka tygodni po tym, jak zawitała do Mariesville i zatrzymała się z początku w pensjonacie, a który ta zostawiła u niej gdy któregoś letniego wieczoru wracały znad rzeki i zaprosiła dziewczynę na kolację na zapiekankę mamy. Jakoś się mijały ostatnio i nie było okazji by porozmawiać, czy zwrócić jej rzecz, więc Abi korzystając z zapasów niespożytej energii, pospiesznie dotarła do barki. Zresztą dzisiaj był wieczór, kiedy sama potrzebowała towarzystwa.
Usuń- Cześć - rzuciła raźno i weszła do środka, gdy Steph otworzyła jej wąskie drzwi. - Sprzatałam dzisiaj jak szalona, jak jutro ruszę ręką to będzie prawdziwy cud - zaczeła opowiadać, stając zaraz za progiem, aby nie nanieść wody z butów wgłab mieszkania. - Znalazłam twój sweter, ten fioletowy w granatowe jabłka - oznajmiła z duma i była pewna, że to ulubiona rzecz w garderobie koleżanki. No jakże mogłoby być inaczej, sama Abi długo dziergała te jabłka, ślęcząc do nocy nad wzorem przy listkach, a i tak każdy wyszedł inaczej...
Zsunęła z głowy kaptur przejściowej kurtki i rozpieła zamek spod szyi. Pogoda była parszywa, nie zachęcała do wyjść, ale takie już były uroki jesieni.
- Cholera, ale zimno, co nie? - obróciła się do Steph i teraz przyjrzała koleżance z uwagą. Zacisneła usta, nic nie mówiąc, jednak dostrzegła jej zaczerwienione oczy.
psiapsiółka