5.09.2024

[KP]

 

WALTER UNDERWOOD

03.04.1993 r. Przyjezdny, nowicjusz. W Mariesville na niespełna miesięcznym urlopie. Aktualnie chwilowy pracownik gospodarstwa i serowarni Underwood’s Creamery. Duże gospodarstwo na obrzeżach Farmington Hills należące do jego babki i ojca.



Miał cztery lata, gdy wyjechali z Mariesville. Na tyle mało by nie pamiętać nikogo, a na tyle dużo, by większość starszych mieszkańców pamiętała jego. Każdego roku dbał o to, by nie zapomnieli, gdy co wakacje odwiedzał gospodarstwo dziadków i razem z miejscowymi dzieciakami strzelał z procy do kaczek, szukał nowych kryjówek, rozjeżdżał rowerami świeżo posiane pola i ukradkiem podpijał na potańcówkach resztki cydru ze szklanek. I nigdy nie czuł się jak obcy.

Miał siedemnaście lat, gdy jego rodzice wrócili na stałe do Mariesville. To były jego ostatnie wakacje u dziadków. Zamiast procy i kamieni mieli broń. Zamiast kaczek były puszki i pnie drzew, na których kiedyś wycinali scyzorykiem swoje inicjały. I chociaż wciąż było wiele nowych miejsc do odkrycia, nikomu już nie chciało się przedzierać przez zarośla. Teraz urządzali własne potańcówki i zamiast resztek cydru, mieli wódkę i wino w plastikowych kubkach. I teraz gdy w końcu miał stać się miejscowy, poczuł się obco.

Miał siedemnaście lat, gdy został wbrew woli rodziców w Atlancie. Za mało, by ktokolwiek był zmuszony się usamodzielnić, na tyle dużo, by mu się to udało. Takich jak on było wielu. Silnych, młodych, bez pieniędzy i bez perspektyw. Prawie wpadł w pułapkę i dał się zrekrutować do armii. Wycofał się, żeby wpaść jeszcze głębiej. Akademia policyjna i trzy lata pracy w terenie wystarczyły, by przekonał się, że jeżeli chciał przetrwać w mieście, w którym nawet czternastolatkowie noszą w plecakach broń, musiał widzieć więcej, myśleć szybciej i strzelać celniej.

Miał dwadzieścia pięć lat, gdy okazało się, że strzela zbyt celnie. Chłopak, którego zabił, nie mógł jeszcze nawet legalnie kupić piwa, ale stał się równocześnie przepustką do jego dalszej kariery i jej końcem.


Ma trzydzieści jeden lat i po raz pierwszy od lat odwiedza Mariesville. Dziadek nie żyje już od dawna, ale babcia trzyma się lepiej niż kiedykolwiek. Podobnie jak stare gospodarstwo, którego pomimo namów, nie chce sprzedać. Każda z dwudziestu mlecznych krów ma swoje imię, każda z dziesięciu owiec i trzech kóz również. Każdy plątający się przy stadzie pies i obie z dwóch pozostałych po dużej trzodzie świń reagują na zawołanie. Przy Birdy Underwood nawet stary gąsior, który terroryzuje cały inwentarz, jest dobrze wytresowany. Underwood’s Creamery dalej działa, ale ręcznie robione sery stają się powoli towarem deficytowym.

Ma trzydzieści jeden lat, gdy umiera jego matka. Przyjeżdża na pogrzeb. Miał wyjechać tuż po, ale Birdy prosi, by został, bo z jego ojcem nie jest dobrze. I chociaż babka budzi go codziennie o czwartej rano, by wziął się do roboty, to zdecydował, że zostanie. Na kilka tygodni.

31 komentarzy:

  1. [Hej! Niezwykle wciągnęła mnie postać Waltera i nie ukrywam, że chętnie bym go porwała do wątku. Zauważyłam, że razem z Olivią są w tym samym wieku, więc jakiś punkt zaczepny mamy, a i na pewno też jakiś pomysł na wątek by się znalazł, jak i również powiązanie, jeśli byłaby chęć z Twojej strony :)
    Baw się dobrze ♥️]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  2. [Mamy deal! Abi chętnie wymieni naleśniki, dobre słowo i ciepły uśmiech na zniżkę za ser! A jak ten pan się również trochę uśmiechnie, to z radością wydzierga mu sweterek w jabłka! :)
    Ciekawa historia. Poczułam ciężar na barkach, gdy dotarłam do końca, aż musiałam odetchnąć. A to i tak nic pewnie w porównaniu z tym, co czuje Walter! Niech on zostanie, co go czeka w Atlancie? Zdecydowanie przeżył coś, co go musiało zmienić, może nawet zmiażdżyło w pewnym momencie? I zdecydowanie tutaj może się zregenerować!
    Jeśli masz chęć, to zapraszamy na śniadanie :) Udanej gry! ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadnę za niedługo. Szykuj się. Będziemy rozrabiać. ;>

    lisek

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wyjątkowo mogę cierpliwie poczekać, dzięki! :) ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  5. Witamy w Mariesville, flmn!

    Dla Waltera Mariesville, to pewnie już zupełnie inna perspektywa niż z dzieciństwa! Ale miło mieć go w naszej społeczności nawet na chwilę. Pomoc babci przy serowarni to na pewno nowe wyzwanie, ale mamy nadzieję, że odnajdzie tu trochę spokoju i radości.



    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć!
    Taaak, na pewno będzie to tylko kilka tygodni. ;) Praca w policji to przeogromne obciążenie, a już zwłaszcza po takich sytuacjach. Co wcale nie znaczy, że praca na rodzinnej farmie to będzie sielanka. Życzę mnóstwa świetnych historii, fascynujących przygód i trochę szczęścia dla Waltera!]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Powrót w rodzinne strony po tylu latach i tylu przeżyciach musiał być trudny. Mam jakieś dziwne wrażenie, że to nie będzie pobyt trwający jedynie kilka tygodni. Wystarczy tylko odpowiedni powód :).
    Życzę dobrej zabawy!]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ojej, tyle punktów zaczepienia! Szukanie kryjówek i upijanie resztek cydru mnie złapało w jakiś sposób za serce. Brzmi jak idealne, beztroskie lato u dziadków, gdzie palące słońce i duchota znad pól wyrywa cudowne wspomnienia na cały następny rok (albo i dłużej) ;) Jestem więc bardzo chętna na wątek, zwłaszcza że Walter zdaje się bardzo ciekawą postacią.
    Pytanie, czy przez ten czas utrzymywaliby jakiś kontakt czy raczej zorganizujemy im niespodziewane spotkanie po latach?
    Pagórki też super. W sumie malował mi się taki wątek, choć powroty do trekkingu po takim czasie będą prawdziwym wyzwaniem (nie tylko fizycznym). Ale można by było wrzucić im jakąś pozornie łatwą wycieczkę i dramatycznie zepsuć pogodę albo rzucić im pod nogi jakąś inną kłodę ;)]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  9. [Świetny pomysł na spotkanie po latach! Zwłaszcza jeśli będzie nieco niecodziennie... mogłaby czuć na sobie czyjeś spojrzenie podczas porannego pływania w ulubionym stawiku. A że byłaby to kąpiel nago o wschodzie słońca, z protezą schowaną pod leżącą w krzakach sukienką, to mogłoby wyjść dość ciekawie, dla nas pewnie nieco zabawniej niż dla nich. Pewnie się zdziwi, gdy poprosi go o podanie odzienia, a on zobaczy co się pod nim kryje? ;) W końcu nie widział jej tyle lat i nie zna jej nowego ja.
    No i ciekawa jestem jak szybko się rozpoznają. A może- po czym.
    Podoba mi się taki początek i czuję, że może popłynąć w dobrym kierunku. Jak chcesz dogadać jakieś późniejsze szczegóły, to zapraszam na maila, kiedy zajdzie taka potrzeba.
    Mogę nam zacząć, a mogę cierpliwie poczekać. Daj znać czy lecimy w ten dziwny początek.]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  10. [Hejo, dziękuję za powitanie :)
    Cóż, mój zamysł był raczej taki, że Paige nikogo znajomego w Mariesville nie spotka, a i o stalkerze też nie miała opowiadać, bo zamierza o tym całkowicie zapomnieć i znaleźć sobie miejsce na czysty start. Nie wiem jeszcze, czy jej się to uda, bo wiadomo, jak to w życiu bywa :D
    Na razie przyszła mi do głowy jedynie pojedyncza sytuacja, w której Paige psioczyłaby na policję w Atlancie przy Walterze, ale w jakich konkretnie okolicznościach i jakby do tego miało dojść, to nie wiem. Pomyślałam o tym, bo wydaje mi się, że z tego mogłaby wyjść między nimi jakaś ciekawa rozmowa, biorąc pod uwagę, że Paige ma średnie doświadczenia ze służbami jako zwykły obywatel, a Walter też nie wydaje się zachwycony swoimi ze tej drugiej strony.]

    Paige King

    OdpowiedzUsuń
  11. Noc zdawała się odchodzić w niepamięć, robiąc miejsce nadchodzącej jasności. Zerwała się z łóżka w podobnej porze jak zwykle, pomimo że miała dziś dzień wolny. Ostatnio zdarzało się to wyjątkowo rzadko, bo ze względu na niekończące się tabuny turystów, którzy powoli zbierali się na nadchodzący Festiwal Jabłek niemal codziennie godziła się na nadgodziny.
    Stanowiło to dla niej całkiem udaną terapię. Fizyczne zmęczenie skutecznie odpychało natarczywe myśli, które od długiego czasu kłębiły się w jej głowie. Nie miała czasu by odpowiadać samej sobie na pytania do autowywiadu o własnym nieszczęśliwym losie.
    Chciała spędzić ten dzień powoli, ciesząc się wolnym czasem i nieobecnością babci, która od tygodnia trąbiła o wyjeździe do przyjaciółki mieszkającej od lat w sąsiednim miasteczku. Miała ochotę na długi, samotny spacer, pełen wspomnień i porównań, bo odkąd wróciła do Mariesville niemal każdą wolną chwilę poświęcała na ponowne eksplorowanie terenu. Dziecięca wizja miasta różniła się znacząco od teraźniejszej. Wiele budynków zmieniło swój wygląd, pojawiły się nowe, zupełnie nieznane miejsca. I ludzie, niektórzy jakby znajomi, niektórzy zupełnie obcy.
    Nie zmieniła się jednak unosząca woń jabłek, duszna i bezkompromisowa w upalne dni– prawdopodobnie ostatnie w tym sezonie. Takie same pozostały też miejsca, które przez lata zakotwiczone były głęboko w jej sercu, stanowiące skrytkę dla dziecięcych wspomnień. Te ulubione odnalazła w pierwszych tygodniach w Mariesville, sięgając do archiwum emocji i cudownych obrazów, leczących duszę. Ulubiony sklep, w którym kupowała cukierki, park, w którym szalała razem z przyjaciółmi czy okoliczne zagajniki, które skrywały tak wiele młodzieńczych sekretów.
    Niemal od razu ukochała na nowo liczne, rzeczne zatoczki i nachalnie zarośnięte stawy, rozlewające się w nieporządku po obu stronach rzeki Maple River. Przed laty stanowiły dla nich plac boju, idealny do różnorakich zabaw w terenie, a później sekretne schronienie do pierwszych degustacji podkradanych trunków i jakże pięknych, młodzieńczych randek.
    Ulubiony staw znajdował się całkiem niedaleko domu babci, więc stanowił idealne miejsce do porannego rozruchu. Od pierwszych ciepłych dni przychodziła tu niemal codziennie, ledwo po wschodzie słońca. Przecież zawsze była rannym ptaszkiem, lubującym się w powolnych, długich porankach. Samotną kąpiel w zarośniętym stawie traktowała jako oczyszczający rytuał. Napawała się ciszą i samotnością, ładując baterię na kolejny tłoczny, wyczerpujący dzień.
    Zsunęła z ramion wełniany sweter w kolorze dojrzałej maliny, a później długą, prostą sukienkę w nieco wyblakłym, czarnym tonie. Nawet stojąc nago na trawiastym brzegu, nie musiała obawiać się o podglądaczy. Zagajnik okalający staw był w tym roku wyjątkowo zarośnięty. Wiszące bluszcze pokryły stare drzewa, łapiąc się nienachalnie w wolnych przestrzeniach pomiędzy nimi. Między dojrzałymi, niemal usychającymi liśćmi unosiła się mleczna mgła, niespiesznie opadająca na połacie mchu.
    Jej drobne, wątłe ciało smagane było przez chłodny jeszcze wiatr. Zadrżała, przeczesując dłońmi czekoladowe włosy. Związała je w wysoki kok, pozwalając niesfornym kosmykom buszować po jej bladych, nieco piegowatych policzkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usiadła na skalistym brzegu, z którego niemal od razu mogła skoczyć po szyję do zbiornika. Sprawnym ruchem chwyciła się za udo i zsunęła lej protezy z pozostałego kikuta. Złapała zrzucone ubranie i trampki i ułożyła je z boku, pomiędzy krzakami. Przysłoniła nimi protezę, bo nie chciała by ta zagrzała się od wschodzących promieni słońca.
      Energicznie zsunęła się do wody, pozwalając chłodnej wodzie otulić jej zmizerniałe ciało. Czuła jak stworzone przez nią niewielkie fale miękko tulą jej zmarznięte ramiona. Przepłynęła kawałek, odwracając się od brzegu. Patrzyła spod wachlarza rzęs na poranne niebo, napawając się samotnością i dźwiękami przyrody, rozluźniających ciało.
      Oddychała głęboko, pozwalając wedrzeć się do jej nozdrzy woni jabłek z okolicznych sadów. Objęła dłońmi kościste ramiona, zatapiając palce w bladej, gładkiej skórze.


      Kopi Bear (wybrakowana syrenka)

      Usuń
  12. [Myślę, że chętnie zawędruje na te pola, choćby i miała się mierzyć z kolejnym podejrzliwym spojrzeniem. Póki co jest nastawiona wyjątkowo negatywnie — dziewczynie z dużego miasta się zwyczajnie nudzi, toteż pewnie i szuka sobie jakichś zajęć, nierzadko niezbyt przyzwoitych. Jestem jak najbardziej za wieczorem gier, acz uprzedzam, że Jacynth oswaja się powoli i opornie. Jeśli jednak Ci to nie przeszkadza — będzie mi wyjątkowo miło.]

    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  13. Fala upałów zalała Mariesville i wykańczała mieszkańców. Zbiór jabłek trwał, w sadach wrzało niczym w ulach, a mimo to na uliczkach miasteczka można było spotkać kogoś dopiero w późno popołudniowych godzinach. Ludzie unikali wychodzenia na zewnątrz i prażenia się wśród zalanych asfaltem dróg. Betsy, która pracowała jako listonosz, nie mogła pozwolić sobie na ten luksus. Nie pracowała w klimatyzowanym butiku, nie mogła też spędzić całego dnia w cieniu przydomowej altanki ze szklanką chłodnej, kwaśnej lemoniady. Odniosła jednak dziwne wrażenie, że tego dnia Mariesville sparaliżował nie tylko żar lejący się z nieba. Śmierć jednej z rodowitych mieszkanek była wstrząsem dla pozostałych. Betsy, która rodzinę Underwoodów znała i ceniła, a przynajmniej jej żeńską część, żałowała zmarłej Shelby i Birdy, która została sama z synem. Wszyscy dookoła szeptali, dopytywali i gdybali, czy na pogrzebie pojawi się Walter, którego nikt od lat nie widział w mieście, który wyjechał i zapadł się pod ziemię, a plotki o jego życiu w końcu wszystkich znudziły, przestały być gorące. Niespodziewana śmierć Shelby to zmieniła. Walt powrócił na języki innych, zwłaszcza tych najstarszych, którzy mogli go pamiętać jako małego dzieciaka plączącego się między ich nogami.
    Sery, które produkowano w rodzinnym gospodarstwie Underwoodów, były jedyne w swoim rodzaju, przepyszne, świeże i niedrogie. Betsy często dostawała niewielki pakunek przy okazji dostarczenia porcji. Birdy nie lubiła wypuszczać jej z pustymi rękoma, chociaż tylko wykonywała wtedy swoją pracę. Betsy, po namowach ojca, które nie trwały zbyt długo, chętnie pomagała na gospodarstwie, kiedy syn Birdy zaniemógł. Czasami zaciągała do pracy także Charliego, który był bardziej skory do niesienia pomocy niż jej drugi brat - wiecznie zapijaczony Scott. Nikt w jej rodzinie zatem nie dziwił się, że osobiście i boleśnie odczuła śmierć Shelby.
    Do pogrzebu szykowali się wszyscy. Betsy, mama, tata i Charlie, który zapinał pod szyją ciemną koszulę, kiedy nogawek jego spodni uchwyciły się roześmiane bliźniaczki. Roześmiane i rozgorączkowane. Jednogłośnie postanowili, że Daphne powinna zostać w domu z córkami, ale ona do końca upierała się przy tym, że pójdzie na pogrzeb. Ostatecznie przyprowadziła ze sobą bliźniaczki do domu teściów, gdzie rodzina Murrayów wspólnymi siłami zmusiła ją do pozostania w domu.
    Betsy ubrała sięgającą kolan czarną, lekko rozkloszowaną sukienkę na szerokich ramiączkach. Miała nadzieję, że tak lekki strój i odkryte ramiona zostaną jej wybaczone przez księdza, który słynął z dość surowych poglądów. Odgarnęła włosy za uszy, wytuszowała rzęsy i tyle. Warunki pogodowe nie pozwalały na jakikolwiek inny makijaż. Wzięła ze sobą niewielki bukiet polnych kwiatów, które uzbierała wczorajszego wieczora. W towarzystwie rodziców i Charliego ruszyli w kierunku kaplicy, gdzie miała odbyć się uroczystość pogrzebowa. Po drodze dołączył do nich nieco wczorajszy Scott.
    Rodzice usiedli w jednej z ławek, natomiast Betsy wraz braćmi stanęli przy chłodnej, kamiennej ścianie, ustępując miejsc siedzących starszym mieszkańcom. Mimo upałów przybyło sporo ludzi. Każdy pogrążony, jeśli nie w smutku, to w zadumie. Charlie i Scott zaczęli komentować coś na temat Waltera. Betsy zupełnie to zignorowała, wpatrywała się w swoje palce obejmujące dość lichy bukiecik. Kiedy ksiądz wspominał Shelby Underwood, nie powstrzymywała łez. Nie były sobie specjalnie bliskie, Betsy miała zdecydowanie lepszą i silniejszą relację z Birdy, ale jednak nie były też sobie obce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No, idź żesz… — Scott popchnął ją do przodu. Wtedy poderwała też głowę i zdała sobie sprawę, że nadeszła chwila pożegnania. Była pogrążona we własnych myślach, wspomnieniach o uśmiechu zmarłej.
      Minęła ławki płaczek, które były w stanie wyprowadzić z równowagi nawet nieboszczyka. Westchnęła wtedy, a kiedy podeszła do trumny, poczuła na ramieniu delikatny dotyk dłoni swojej matki. Posłała jej słaby uśmiech i dotknęła splecionych ze sobą dłoni Shelby. Nie zatrzymała się na zbyt długo, już miała odejść, kiedy ktoś na nią wpadł, jej niemal zaparło dech w piersi ze stresu, płaczki zamarły i wszystkie spojrzenia skierowały się właśnie na nią.
      Na nią i na Waltera Underwooda. Jej plecy niemal stykały się z drewnianą, elegancką trumną, przed katastrofą uchroniłą ją jedynie silna dłoń mężczyzny zaciskająca się na jej ramieniu.
      Ona jedynie mocniej zacisnęła palce na bukieciku.
      — Przyjechałeś… — sapnęła tylko zdziwiona. Nie widziała go od… lat. Nie zmienił się zbytnio. Zmężniał, wyostrzyły mu się rysy twarzy, stwardniało spojrzenie. Potrząsnęła głową, a kiedy poczuła się pewnie na własnych nogach, złapała jego dłoń, uścisnęła ją. — Wyrazy współczucia, Walt. — Mruknęła tylko. Płaczki wznowiły swój lament, ksiądz przewrócił oczami, a kilka starszych kobiet zaczęło szeptać między sobą. Puściła jego dłoń, minęła i Walta, i swoich braci, którzy czekali przed trumną i ruszyła wzdłuż nawy. Kiedy mijała ławki, czuła na sobie spojrzenia i słyszała, jak z wielu ust pada jej imię.
      Jeszcze tego, kurwa, brakowało, żeby zrujnowała czyjś pogrzeb.

      Betsy Murray

      Usuń
  14. [Będę w takim razie bardzo wdzięczna i grzecznie zaczekam. ♥]

    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  15. [Cześc! Dziękuję ci za miłe powitanie zarówno Jaxa, jak i Maddie. Mam nadzieję, że ta moja babeczka w końcu zrozumie swoją wartość i będzie pewniej kroczyć przez życie. Tak czy inaczej, bardzo chętnie zaprosimy Waltera do jej historii! :) Na pewno uda nam się wymyślić dla nich coś ciekawego. :D Lubię ustalenia mailowe, więc zapraszam. :D cinnamoonlattee@gmail.com]

    Maddie Green

    OdpowiedzUsuń
  16. — Pani Underwood, naprawdę nie trzeba… — Bernie nie zdołał jednak powiedzieć nic więcej, bo władcza Birdy przywołała do siebie już całą rodzinę Murrayów, swojego syna i wnuka.
    — Bernardzie. Proszę. Twoje dzieci pomagają nam, jak mogą, pomagali też Shelby. Nie mogę was nie poczęstować. Jesteście mile widziani — odparła i ruszyła do samochodu. Rodzice Betsy pożegnali się z Charliem i ruszyli posłusznie za starszą kobietą. Betsy nawet nie próbowała protestować, podobnie Scott, który chętnie podszedł do samochodu Walta. Młoda kobieta przysłuchiwała się jedynie wymianie zdań między mężczyznami, postanawiając nie wtrącać się. Nie miała zbyt dobrych czy ciepłych wspomnień związanych z osobą Waltera. Wiedziała, że jej bracia lubili chłopaka i chętnie spędzali z nim czas, podobnie zresztą jak Tony, który w koledze upatrywał coś na wzór. W pewnym momencie stanowili zgraną paczkę, a pałętająca im się pod nogami, przypominająca niewyrośniętego chłopca, Betsy była utrapieniem. Wieloma historiami dzieliła się z rodzicami. Nie tylko swoimi, ale też Waltera i Anthony’ego. Czasami opowiadała co nieco w szkole, żeby poczuć się bardziej bohatersko, chcąc zaimponować swoim rówieśnikom.
    Zajęła miejsce z przodu, czując jak Scott wbija jej kolana w plecy. Fotele stanowiły marną przeszkodę, kiedy ten postanowił uczepić się jej fotele, byleby tylko być bliżej Waltera.
    — To po co takie wypożyczyłeś? — spytała zdziwiona. I to szczerze zdziwiona. Chujowe, wypożyczone auto. Z tego, co wiedziała, w wypożyczalniach mieli też sporo… zwyklejszych modeli. Chevroletów captiva bądź popularnych fordów fusionów. Nie znała się na motoryzacji, jej ulubionym środkiem transportu był rower, a kiedy musiała wsiąść za kierownicę, wsiadała do suva rodziców. Scott natomiast, jako mechanik, miał jako-takie pojęcie i mógł się pozachwycać bądź też nie nad danym pojazdem.
    Spojrzała krótko na Walta i w przeciwieństwie do swojego brata, zapięła pas. Ten, słysząc jej pytanie, zarechotał głośno, choć okoliczności pogrzebu nie sprzyjały takim wybucham radości.
    — Nie wiesz, że samochód jest przedłużeniem męskiego ego? — Dłonią lekko pacnął blondynkę w tył głowy.
    — Zachowuj się — mruknęła tylko cicho, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie wrócić do bezpieczniejszego tematu, jakim była obecność Underwooda na pogrzebie. — Tak, Anthony mówił, że przyjedziesz. Był tego pewny — odparła spokojnie. Uśmiechnęła się blado. Trudno było się nie uśmiechać, kiedy w jednym zdaniu wspominała Anthony’ego i Waltera. Na samą myśl o tym jednym wieczorze, czuła się zażenowana, bo nadal miała pretensje do Underwooda o przerwaną randkę. A właściwie randkę, która nigdy nie doszła do skutku.
    — Stary! — Scott uderzył Waltera w ramię. — Wiem, że to straszna rzecz, śmierć, no, matki, ale… idziemy wieczorem z Tony’m się napić. Może wpadniesz?
    Betsy westchnęła, modląc się, aby jak najszybciej znaleźć się w domu Underwoodów. Wiedziała, że będą tam też inni ludzi i nie będzie musiała znosić ani swojego brata, ani Waltera. Wolałaby już spędzić czas z gąsiorem Birdy, który nie był jej zbytnio przychylny.
    Kiedy tylko zajechali do celu, Betsy wyskoczyła z auta jak poparzona, nawet nie próbując pomóc Scottowi. Poprawiła sukienkę i osłaniając oczy przed słońcem, spojrzała w kierunku domu. Przed budynkiem stała Birdy, która zapraszała nielicznych gości.
    — Chodźcie, dzieci, chodźcie. — Zawołała ich, a kiedy Murray podeszła bliżej, Birdy złapała ją pod ramię. — Przypomina matkę, prawda? — spytała, patrząc w kierunku Waltera. Wysokiego, wyższego nawet od Scotta, postawnego mężczyzny, który w mniemaniu Betsy w niczym nie przypominał Shelby, a te fizyczne podobieństwa wydawały się niknąć za obliczem mruka, za którego go aktualnie uważała.
    — Mhm… — mruknęła tylko, a Birdy zachichotała niczym młódka.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  17. Pomimo tego, że niemal codziennie przechadzała się po zapuszczonych zagajnikach i odległych, małych plażach przybrzeżnych, prawie nigdy się nie bała. Mieszkała w Mariesville od prawie roku i jeszcze nie słyszała o żadnym uprowadzeniu, gwałcie czy morderstwie. Jasne, że zdarzały się drobne kradzieże i występki, jednak o służby mundurowe z prawdopodobnym powodzeniem pilnowały porządku i bezpieczeństwa ludności. Społeczeństwo także dbało o siebie, mając na oku wszystkie podejrzane zachowania, burzące codzienny porządek i rutynowy ład, który wbity był w korzenie niewielkiej społeczności.
    Do stawu prowadziła dość szeroka leśna droga, niekiedy wybierana przez biegaczy lubujących się w leśnych trasach czy mieszkańców wyprowadzających swoje psy na poranny rozruch. Obie te grupy zatrzymywały się jednak przy pierwszym, znacznie większym stawie. Było przy nim łagodne zejście do wody oraz ładny, skalisty brzeg, który zachęcał do odpoczynku po przebytej trasie. Bujna roślinność okalająca stawy niemal uniemożliwiała dostrzeżenie zarośniętej ścieżki, tuż obok starego, opuszczonego gniazda na jednej z gałęzi starego grabu. Sama pewnie nie odnalazłaby wyjątkowego zagajnika i małego zbiornika wodnego gdyby nie ten charakterystyczny element, który pamiętała z dawnych lat.
    Jeszcze nigdy nie spotkała tu nikogo o tej porze, toteż bez zawahania wybierała kąpiele w pełnej nagości. Stanowiły dla niej swojego rodzaju rytuał oczyszczający bolejący umysł, który po przebudzeniu błądził w niepożądanych kierunkach, zwiastując nastrój na cały dzień. Była niemal pewna, że o tajemniczym stawiku z niewielkim dopływem do głównej rzeki wie może garstka dzieciaków z tamtych lat. Teraz jako dorośli ludzie z całą pewnością roznieśli się po kraju, a może i świecie. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, że któreś z nich znalazło się w Mariesville w tym samym czasie, co i ona.
    Toteż słysząc głośny, rozlewający się plusk wody, zadrżała i skuliła się mimowolnie, zanurzając się niemal po szyję. Zamarła w bezruchu, łudząc się, że stanie się jednością ze wzburzoną wodą. Nie spodziewała się, że tego poranka jej poranny spokój zostanie zaprzepaszczony.
    Oddychała ciężko, czując jak wypełnia ją niepokój. Gdy usłyszała męski głos, który w oddali malował dźwięki na ciężkim powietrzu, odważyła się by spojrzeć na intruza. Szerokie ramiona unosiły się ponad lustrem wody, zbliżając się do brzegu. Mimowolnie rozejrzała się dookoła, czy cudownym trafem na powierzchni nie unosi się jakiś solidny patyk, którym w razie czego mogłaby przywalić mężczyźnie w skroń.
    Jęknęła niemal bezdźwięcznie spoglądając na puste lustro stawu, po którym przemieszczały się duże, okrągłe liście nenufarów, unoszące dojrzałe, białe kwiaty. Wkrótce przekwitną, a staw póki nie przykryją go jesienne, wirujące na wietrze liście, stanie się pusty.
    Spokojne fale, tworzone przez mężczyźnie niespiesznie dopływały do niej, uderzając precyzyjne blade ramiona.
    Nieco uspokoiły ją jego powolne ruchy, ograniczone wezbraną w materiał wodą. Choć i tak nie uciekłaby na jednej nodze od napastnika, jej szanse na przeżycie mogłyby minimalnie wzrosnąć. Minimalnie. Pozostało jej wpatrywać się w jego siłujące się z żywiołem ciało, zdające się wykonywać dziwnie znajome gesty.
    Gdy nagle odwrócił się i bezceremonialnie użył jej nazwiska, zbladła, wyraźnie zaskoczona. Mimowolnie założyła ręce na piersiach, chcąc ukryć skrawki jej drżącego ciała. Choć przecież to, co czasem chciała ukryć przed światem było skrywała znacznie głębiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego dziwnie znajome, pełne usta z taką lekkością wypowiedziały jej nazwisko, jakby robiły to niezliczoną ilość razy. Miała wrażenie, że przez twarz mężczyzny przeszedł nieznaczny, niemal całkiem skrywany uśmiech. Badała jego twarz, która przywoływała w jej pamięci zamazane obrazy. Przemierzała wzrokiem po charakterystycznych załamaniach ponad kącikami ust, nieśmiało zaglądając pod jego długie, ciemne rzęsy. Miała nieodparte wrażenie, że nie raz śniła o TYCH oczach. Głębokie, nieco ostre spojrzenie sprawiło, że znów poczuła ścisk w żołądku.
      Zakręciło jej się w głowie, więc przybliżyła się mimowolnie, szukając pod stopą pewnego gruntu.
      – Underwood? – wychrypiała w końcu, łamiącym się ze strachu głosem. Nie wiedziała czy może odetchnąć z ulgą. Waltera nie widziała od kilkunastu lat. Nie był już pryszczatym szczypiorem z bujną czupryną, w którym zauroczyła się jako czternastolatka. Miała przed sobą postawnego mężczyznę, którego smagnięte słońcem ciało zdawało się znać ciężar fizycznej pracy. Rysy jego twarzy nieco się wyostrzyły, co podkreślał cień tworzony przez krótki, ciemny zarost. Jego szerokie ramiona chroniły jej spojrzenie od promieni porannego słońca. Nie musiała już mrużyć oczu, krzywiąc się dziwacznie. Przygryzła lekko wargę i spuściła na chwilę wzrok, zerkając na swoją tkwiącą na kamiennym dnie stopę – To Ty… jesteś w Mariesville?

      Kopi

      Usuń
  18. Zajęła miejsce przy stole, które przydzieliła jej Birdy. Nie skomentowała tego, kiedy obok niej ciężko klapnął Scott, zarzucając na oparcie jej krzesła ciężkie ramię. Przy stole było niewiele osób. Jej rodzice, Scott, ona, Walt, Marvin, sama Birdy i kilkoro bliższych sąsiadów i prawdopodobnie paru dalszych krewnych. Mimo to, atmosfera bardzo szybka zmieniła się z pogrzebowej na rodzinną, ciepłą, pełną skrępowanych uśmiechów, rzucanych zdawkowo żartów. Ludzie początkowo nieśmiało wspominali w rozmowach Shelby, jakby bali się, że sam dźwięk jej imienia może wywołać potok łez, ale tak naprawdę nie było komu płakać. Betsy obserwowała i słuchała wszystkich uważnie. Birdy zdawała się przeżywać żałobę po synowej po swojemu, zachowując przy tym zimną krew i chłodną ocenę sytuacji. Marvin wyglądał na niewzruszonego i niezbyt obecnego, a Walter… Waltera nie było tutaj tak długo, że mimo tego, iż go rozpoznała, to wydawał jej się obcy.
    Nie była zdziwiona, że Scott z entuzjazmem zareagował na obecność kumpla sprzed lat. Razem spędzali letnie miesiące i żaden z nich nie narzekał na swoje towarzystwo. Przyjęła wyjaśnienie Walta, uśmiechając się do niego delikatnie, ale nie kontynuowała tematu samochodu, kręcąc tylko lekko głową. Naprawdę? Dobrze brzmiał?, pomyślała i skupiła się na tym, co wystawiono na stół.
    — Betsy, podasz groszek? — Bethany spytała, wchodząc w słowo Scottowi, który rozlewając chętnym do szklanek alkohol, snuł jedną ze swoich historii, skutecznie rozbawiając towarzystwo. Blondynka sięgnęła po miskę z gotowanym groszkiem i podała ją matce, ale wcześniej nałożyła sobie na talerz trochę przystawki.
    Usiadła, odmówiła Scottowi, bo wcale nie chciała pić alkoholu na stypie, zwyczajnie uważała, że to nie wypada, ale też nie zamierzała nikogo za to krytykować.
    Na talerzu miała już pieczonego kurczaka, puree ziemniaczane i gotowany groszek, dlatego nie czekając na pozostałych, nabrała na widelec ziemniaki i akurat wsunęła je do ust, kiedy dotarło do niej pytanie Walta. Niechybnie pytanie usłyszał to Scott.
    — Jest — urwała, połykając ziemniaki. — Historią.
    Odpowiedziała krótko, bo też nie widziała sensu, aby rozwodzić się nad czymś, co zostawiła daleko nad sobą. Nie przypuszczała nawet, że ktoś może chcieć zapytać ją na studiach, bo większość w Mariesville wiedziała, że została wyrzucona z uczelni. I niestety - tak, jak zawsze roznosiła informacje, tajemnice i plotki, tak wszystko zwróciło się przeciwko niej i większość mieszkańców miasteczka znała powód jej wydalenia z uniwersytetu.
    — Wyleciała z hukiem! — Zaśmiał się Scott, polewając akurat kolejkę Marvinowi. Wrócił na swoje miejsce obok Betsy i uderzył otwartą dłonią w stół. Blondynka spojrzała na niego, a potem opuściła wzrok. Komentarz Scotta sprawił, że wszystkie spojrzenia skierowane były w ich stronę. — Tak to jest, jak się wchodzi do łóżka nieodpowiednim…
    — Scott! — Tym razem zareagował Bernard. Huknął grzmiącym głosem, czym zaskoczył chyba sam siebie, ale najbardziej Betsy, która wpatrywała się teraz w ojca z rozdziawionymi ustami. — Jeżeli zamierzasz podczas dnia poświęconego pamięci Shelby oczerniać swoją siostrę, możesz wyjść. — Dokończył już spokojniej, Scott łyknął na raz bourbonu, którego dopiero co zdołał sobie uzupełnić i zamilkł, skupiając się na jedzeniu. Darmowy, przygotowany przez kogoś obiad był dla niego zbyt dużą pokusą.
    Rozmowy przy stole wróciły do swojego pierwotnego rytmu, jednak do uszu Betsy dotarły ciche słowa Marvina:
    — Ale co, jak chłopak ma rację… — resztę mężczyzna utopił w alkoholu. Elizabeth uznała, że przy takim obrocie sprawy jest winna Walterowi co najmniej jedno słowo wyjaśnienia, żeby nie czuł się winny temu, że poruszył niezbyt przyjemny temat.
    — Naprawdę jest historią, a że jest za tym inna historia… — mruknęła, ponownie posyłając mu uśmiech, co o dziwo przychodziło jej z łatwością, której się po sobie nie spodziewała. Przecież nie przepadała za nim jako dziecko i jako nastolatka, dlatego też nie powinna przepadać za nim też teraz.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  19. Cześć :)

    Mojemu (jeszcze nie opublikowanemu) Geonowi brakuje kolegów, może się Panowie dogadają? Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny!

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  20. Betsy milczała. Nie odpowiedziała swojemu bratu, nie skomentowała też tego, co powiedział Walter. Tylko z wdzięcznością spojrzała na Birdy i zajęła się obiadem. Czasami odpowiadała coś, kiedy zapytała ją matka bądź Eleanor zagaiła o odmianę jabłek z sadu wuja. Spojrzała tylko krótko na Walta, który jako pierwszy wstał od stołu. Elizabeth za to dopiła nalany sobie wcześniej kompot z jabłek, jeden z lepszych jakie piła w Mariesville i w końcu przeprosiła, że nie może zostać na cieście i kawie, nie podając żadnego powodu. Pożegnała się z rodzicami, wiedząc że zagoszczą u Birdy na dłużej. Mieszkali niedaleko, a posiadanie domu i sporej działki, na której stał w Farmington Hills wiązało się z tym, że kiedyś Bernard, a teraz Betsy dzień w dzień pokonywała sporo kilometrów, aby dotrzeć do siedziby poczty, a potem rozwieźć listy i pomniejsze paczki. Pożegnała też Birdy i z premedytacją pominęła Scotta. Wyszła na drewniany ganek, od razu dostrzegając stojącego nieopodal Waltera. I gąsiora.
    Wzruszyła ramionami, będąc zaskoczoną, że jakkolwiek ją zagaił.
    — Nic się nie stało — odparła całkiem szczerze. — Miło wiedzieć, że ktoś o tym nie wiedział. Przynajmniej jako jeden z nielicznych tutaj mogłeś o mnie myśleć inaczej niż jak o puszczalskiej, atencyjnej… — nie dokończyła, bo Gus oderwał się od ziaren i z charakterystycznym dla swojego gatunku gęganiem, ruszył w jej stronę. Zdziwiła się, kiedy gąsior posłuchał Walta, coś jeszcze gęgając. Pokręciła głową z uśmiechem, zakładając włosy za uszy.
    — Birdy mówi, że kto się czubi, ten się lubi, ale mam wrażenie, że Gusowi w głowie tylko czubienie. — Skwitowała ptaszysko i machnęła ręką. Gus wzbudzał w niej sympatię, zawsze pasjonowało ją to, że skutecznie zastępował na podwórzu psa obronnego. — Pójdę już. Trzymaj się, Walt.
    Nie była pewna, jak powinna się z nim pożegnać. Nie była nawet pewna, na jak długo zamierzał tu się zatrzymać i czy czasem jutro rano nie wróci do swojego życia, które wiódł od lat poza Mariesville. Od Birdy, która bardzo lubiła opowiadać o swoim jedynym wnuku, dowiedziała się, że pracuje w służbach mundurowych, że poznał kobietę, że założył rodzinę. Dziwiło ją tylko, że ta konkretna kobieta nie pojawiła się z nim na pogrzebie równie ważnej dla niego kobiety.
    Nie miała daleko do domu. I choć upał już trochę zelżał, wiedziała, że nie obędzie się bez prysznica, zanim wieczorem ruszy na umówioną randkę. Prawda była taka, że Anthony był przystojnym mężczyzną, ale niezbyt lotnym. Nie była w stanie wprost stwierdził, że był głupi, ale nie byłoby kłamstwem, gdyby określiła go mianem huncwota. Nigdy nie dorósł i miał swój urok, ale…
    Wykąpała się, delikatnie umalowała i ubrała w zwiewną, letnią, kolorową sukienkę. Kiedy wychodziła wieczorem, do domu wrócili rodzice. Szli jak zwykle trzymając się za ręce i z entuzjazmem opowiadali sobie o minionym dniu, dzielili się przeżyciami. Charlie i Daphne bardzo ich przypominali, natomiast Betsy i Scott mieli o wiele mniej szczęścia w miłości.
    Spotkała się z Anthonym nad rzeką. Dość długo siedzieli na trawie i sączyli z butelki mocno wytrawny cydr. W pewnym momencie księżyc schował się za ciężkimi chmurami, blysnęło, zagrzmiało i pierwsze krople dotknęły wysuszonej ziemi.
    Wpadli do Rusty Nail w momencie, kiedy za nimi lunęła ściana deszczu. Usiedli przy wysokim barze, zamówili po piwie i postanowili kontynuować rozmowę. Lekko podchmielony Anthony nawet się ośmielił, przysunął bliżej i kiedy zaczął szeptać coś do jej ucha, niby przypadkiem ustami musnął szyję Betsy. Nie była w stanie ukrywać, że gest ten okazał się bardzo przyjemny, ale wtedy Tony gwałtownie się odsunął i zeskoczył z barowego stołka.
    — Walter! Stary! — Krzyknął rozentuzjazmowany, a Betsy z nieskrywanym rozgoryczeniem odwróciła się przez ramię, dostrzegając nieopodal stołu bilardowego swojego brata i Underwooda.

    B.

    OdpowiedzUsuń
  21. Miała wrażenie, że cisza wkradająca się między wypowiadane przez nich słowa powali ją na dno.
    Nie spodziewała się tego spotkania. W końcu nie widzieli się przez lata. Ich intensywna, nastoletnia znajomość rozmyła się w dorosłej mgle, bezlitośnie paląc za sobą mosty. Po przeprowadzce Waltera nie utrzymywali przecież kontaktu, a młodzieńcze zauroczenie skryło się w zapomnieniu serca. Beztroskie wspomnienia, pełne szorstkich ujęć serca, miękkich, nieporadnych gestów powróciły na piedestał w zupełnie losowym momencie. Jakby pełna błędów gra, zwana życiem, postawiła w losowym miejscu na mapie, losowych bohaterów pokiereszowanych przez fabułę. Z dawnym, dawno zapomnianym wspólnym wątkiem w tle.
    I tak teraz, stojąc nago w rześkiej, porannej wodzie Kopi doświadczyła tego co wtedy, pod pełnym barw niebem. Poczuła buszujące w brzuchu motyle, które wirowały prosto do jej głowy.
    Westchnęła głośno, przymykając oczy. Jej nagie ramiona pokrywała charakterystyczna gęstwina gęsiej skórki. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła drżeć.
    Nie była pewna czy powinna zaproponować mu rozmowę, zapytać czy potrzebuje pomocy. W aktualnym życiu byli sobie niemal obcy.
    – Przykro mi z powodu straty – powiedziała szczerze, zupełnie zaskoczona jego tragiczną odpowiedzią. Ta ocuciła ją na chwilę niemal bolesnym liściem w twarz. Sama przecież straciła mamę wiele lat wcześniej, kiedy to wyczerpana chorobą wyskoczyła ze szpitalnego okna.
    Leżąc niemal nieruchomo na sali pooperacyjnej, myślała o tym ciągle. Widząc pozostałość po amputowanej nodze, czując narastający mimo leków ból, wpatrywała się w ramy okienne, co rusz wybierając inną. Los matki zdawał jej się wtedy klątwą, która miała przejść i na nią. Nie rozumiała wtedy, że wypadek nie jest ostatnim, co zgotował jej los. Dla niej to był tragiczny koniec, wydzierający z jej życia wszystko co napawało ją szczęściem.
    ¬Gdy wspomniał o wakacjach w Mariesville, kącik jej ust powędrował ku górze. Ze spuszczonym wzrokiem przyglądała się tafli wodnej, mając wrażenie, że coraz bardziej błyszczała od wschodzącego słońca. A może to jej oczy znów zaczęły błyszczeć charakterystyczną, radosną iskrą, która niegdyś była ich cechą charakterystyczną?
    – I wakacje, i nie tylko. Musiałam tu zamieszkać. – odpowiedziała w końcu, nie będąc pewną czy warto rozwodzić się nad własnym losem. Sądziła, że Walter ma teraz znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż wysłuchiwanie jej niecodziennej historii– Mieszkam tu od prawie roku, musiałam zmienić pracę – dodała tylko siląc się na zwyczajny ton. Czasem wciąż łamał jej się głos na zmiankę o porzuconej pracy i górach, które tak bardzo kochała. O życiu, które stało się brutalnie zamkniętym rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła się idiotycznie, stojąc przed nim w wodzie, zanurzona po pachy między pływającymi glonami. Walt mimo mokrych ciuchów, zdołał choć wytrzeć się ręcznikiem. No i w przeciwieństwie do niej, miał na sobie cokolwiek, co zakrywało jego ciało.
      Peszył ją dokładnie tak samo jak przed laty.
      Na jej bladą twarz wkradł się niepohamowany rumieniec, widoczny prawdopodobnie z drugiego końca Mariesville. Nie ukryły go nawet promienie słońca, które celowane były w stronę brzegu, na którym stał mężczyzna. Czuła jak zalewa ją fala stresu. Objęła mocniej drżące ramiona, starając się utrzymać równowagę. I tak bardzo chciało jej się pić! Nie było wyjścia, musiała się ubrać i przestać sterczeć w wodzie jak utopiec. Nawet jeśli miał odkryć prawdę o nowej Kopi Bear.
      – Przepraszam, mógłbyś podać mi ręcznik? Nie ubrałam dziś stroju kąpielowego – wypaliła, postanawiając ukryć fakt, że nagie kąpiele w ulubionym stawie nie są dla niej jednorazowym występkiem. Nie chciała by uznał ją za ekshibicjonistyczną miłośniczkę natury.
      Podpłynęła bliżej brzegu, by móc sprawnie przechwycić od niego okrycie. Niższy poziom wody sprawiał, że wiatr owiewał jej nagie, kościste plecy i fragment pośladka. Było jej już wszystko jedno, marzła i marzyła tylko o tym, by otulić się ciepłym wełnianym swetrem. Nie mogła myśleć racjonalnie w tej dziwnej, mało komfortowej scenerii, zaś ciekawość ciągnęła ją w stronę rozmowy z dorosłym, nieznajomym Waltem.
      Odchrząknęła nerwowo widząc jak zbliża się do wskazanego przez nią miejsca. Znów spuściła wzrok, zupełnie nie gotowa na dojrzenie jego reakcji.

      Kopi Bear

      Usuń
  22. [Skomplikowało się Walterowi to życie, nie ma co. Ale tak sobie myślę, że każde niestety ma swoje zalety, więc może wyjdzie mu ta zmiana otoczenia na dobre.
    Przyznaję, że mi również nie przychodzi do głowy nic poza najprostszym spotkaniem przy barze w The Rusty Nail. Z drugiej strony, znalazłoby się kilka opcji, by je skomplikować, o ile byśmy chcieli.
    Poza tym Birdy tak mocno kojarzy mi się z serialem Sweet Tooth, że nie mogę przestać wyobrażać sobie małego Waltera jako uroczego Gus'a!]

    Phoebe & Vivianne

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jej, naleśniki stygną, wbijacie? :)]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  24. [Cześć! :D
    Dziękuję za komentarz, po pierwsze, a po drugie, obiecujemy, że klątwa śmierci nie jest zaraźliwa... no, a przynajmniej Wynn twierdzi, że to tylko jej urok osobisty. ;___;
    Co do wątku, to chętnie. Czego Wam potrzeba z odnawianiem klasyka? Oferujemy zniżkę, kręcącego się wokół, gadatliwego dziesięciolatka i kawusię. :D]

    Wynonna Myers

    OdpowiedzUsuń
  25. Bezpieczeństwo i beztroska, którą charakteryzowało się Mariesville kiedy byli dziećmi, ulatniała się wraz z ich wiekiem. Im byli starsi, tym więcej dostrzegali i rozumieli. Betsy boleśnie przekonała się o tym na własnej skórze. Powrót z uczelni sam w sobie był bolesny, a kiedy przez jej zapijaczonego brata cała okolica, a w następstwie całe Mariesville dowiedziało się o powodzie jej wydalenia z uczelni, Betsy zyskała w mieszkańcach może nie wrogów, a na pewno nieprzychylne jej osoby, głównie z grona starszych kobiet i zaborczych żon, jakby młoda Murray miała ukraść każdego z nich, jakby nie potrafiła trzymać nóg razem. Początkowo nawet Anthony dał uwieść się tej narracji i nie patrzył na Betsy zbyt przychylnie, ale dzięki postawie Charliego i później skruszonego Scotta, zmienił swoje nastawienie.
    Murray umawiała się na randki, ale nigdy nie poczuła z nikim takiej więzi, jaką miała z Gabrielem. Początkowo każdego swojego chłopaka porównywała właśnie do niego. Każdy wydawał jej się zbyt młody, zbyt niedoświadczony, zbyt prostacki, kiedy podjeżdżał pod nią pickupem i oferował romantyczny wieczór na pace. Początkowo nie doceniała tych prostych, wbrew pozorom romantycznych gestów, dlatego odrzuciła niejednego absztyfikanta, skupiając się na jednonocnych przygodach, a kiedy jeden z jej kochanków zdecydował się po pijaku wyznać, jaka jest nieczuła i oziębła, grono jej przeciwników urosło. Plotki o rozkładaniu nóg nabrały na mocy, więc Betsy zaprzestała randkowania i skupiła się na towarzystwie Tony’ego, który choć poczciwy, to nie potrafił utrzymać się jednej kobiety, chociaż jak zdołała się dzisiaj przekonać, skuteczne i gorliwie znaczył swój teren.
    Nie miała nawet szans zaprotestować, kiedy Tony zadecydował, że spędzą resztę wieczoru z jej bratem i Underwoodem. Uśmiechnęła się tylko blado, nawet tego nie komentując, ale poczuła dziwny przypływ ciepła, kiedy zrozumiała, że chłopcy naprawdę stęsknili się za Walterem, którego przyjazdu wypatrywali przez pierwsze tygodnie każdych wakacji letnich.
    Usiadła naprzeciwko Waltera, cały czas czując na swoim udzie lub ramieniu dłoń Anthony’ego, ale nie protestowała, mimo tego, że Scott jej nie oszczędzał i rzucał niby to zabawnymi, ale po prawdzie bardzo głupimi uwagami na ten temat. Jego sporo młodsza narzeczona, pielęgniarka, podjęła studia medyczne w Atlancie i ani nie myślała o tym, żeby pojawić się w najbliższym czasie w Marsieville. Zarówno Betsy, jak i sam Scott, mieli świadomość tego, że kobieta prowadzi w Atrlancie inne życie. Wszyscy też wiedzieli, że ze Scottem zaręczyła się przede wszystkim dla nazwiska, ale też dlatego, że Scott udzielił jej sowitej pożyczki, która umożliwiła jej studia, a małżeństwo - na razie teoretyczne - miało być jego zabezpieczeniem.
    Śmiała się. Opowiadała anegdotki i miała wrażenie, że już dawno nie przeżyła tak swobodnego wieczoru. Betsy chciała już zaprotestować, bo wcale nie widziało jej się granie w rzutki z pijanym bratem, ale Tony ją wyprzedził.
    — Wiecie co, ogarnę mu jakiś transport i zaraz wracam. Poem faktycznie możemy pograć — zerwał się i złapał Scotta w pasie. Murray nie miał nawet siły protestować, uwiesił się na kumplu i zaczął coś bełkotać. Anthony nie był w o wiele lepszym stanie i pił nieustannie, ale przynajmniej prezentował się z nieco większą godnością. — Chodź, stary, jutro się znowu spotkamy. Nie, Walt?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zostali sami. Betsy poczuła nietypowe dla siebie skrępowanie, ale sięgnęła po szklankę z piwem i zrobiła solidny łyk. Jej też szumiało w głowie, czuła, że jeszcze trochę i może przesadzić. I gdyby nie fakt, że jutro była sobota, to musiałaby już wracać do domu, żeby być w stanie wsiąść na rower.
      — Nie uważasz, że historia się potwa… powtarza? — Spytała z uśmiechem. — To nie pierwszy raz, kiedy zepsułeś mi randkę, Underwood — mruknęła niby to z wyrzutem, niby z rozbawieniem. Oparła się wygodniej i patrząc mu prosto w oczy, zmrużyła przy tym swoje. Wycelowała palcem w jego czoło. — Wiesz, projektowałam ją na sezon jesienno-zimowy. Zimno ci? — Zadała kolejne pytanie, czując, że jeżeli Walt jej nie przerwie, to będzie mówić i mówić. Wydawało jej się jednak, że dostrzegła jego niezrozumienie. — Twoją czapkę. — Sprecyzowała, ponownie mocząc usta w jeszcze zimnym, ale już wygazowanym piwie.

      B.

      Usuń
  26. — Ej ty, tajny agencie… — zaczeła niby to groźnie. — Wywołanie zmarłej matki w takiej sytuacji jest nie fair, tylko tyle ci powiem. — Mruknęła, ale zachichotała, bo choć wspomnienie Shelby było bolesne dla niej i dla Waltera pewnie też, to wypity alkohol, jego towarzystwo i ogólna atmosfera sprawiły, że nie czuła się źle, że wspominają o niej nad kuflami piwa. Wolała nie myśleć o tym, co czuł Walter, kiedy nie mógł pożegnać się z matką, której nie widział od długich lat. Wolała nie myśleć o tym, jak czuła się Shelby z myślą, że jej syn jest daleko, poza domem. — I tak dla jasności, to była naprawdę super randka. Słuch… — Dłonią stłumiła czknięcie. — Słuchaj, nawet ubrałam sukienkę. — Złapała za krawędź zwiewnego materiału i niby to zarzuciła sukienką, ale uniosła się jedynie falbanka na jej udzie, odkrywając przez chwilę nieco więcej nogi.
    Problem Betsy polegał na tym, że nigdy nie czuła się na coś lub na kogoś za dobra. Swój brak pewności siebie i liczne kompleksy skrywała za szerokim uśmiechem, kolejnym donosami i plotkami. Wolała kreować inną, nieco wypatrzoną rzeczywistość niż stawić czoła tej prawdziwej. Nigdy nie była za mądra, zbyt cwana i wygadana. Robiła wszystko to, tylko po to, aby zwrócili na nią uwagę, aby nie była traktowana tylko i wyłącznie jako cień starszych braci. Za czasów szczenięcych żałowała wręcz, że nie urodziła się chłopakiem, wtedy pewnie traktowaliby ją inaczej.
    Odwróciła się w jego stronę, kiedy podjął temat czapki. I przyjęła podobną pozycję do niego, przez co stykali się kolanami zgiętych nóg. W dłoniach trzymała kufel piwa, robiąc co chwilę małe łyki.
    — Dzieło? Nie, nie nazwałabym tego dziełem… — machnęła jedną dłonią, ale czując, jak mokre szkło zaczynać jej się wyślizgiwać z drugiej, szybko objęła naczynie dwiema. — Z naszywką sera jest seria limitowana, Birdy miała dorzucać je klientom, żeby zwiększyć sprzedaż — odpowiedziała poważnie, jakby na krótką chwilę wytrzeźwiała i naprawdę chciałaby zachować powagę, ale wtedy Walt nachylił się do niej. Akurat wzięła spory łyk piwa w usta i nie wytrzymała. Słysząc wzmiankę o jesieniarze, parsknęła, a całe piwo przetrzymywane w ustach rozprysło we wszystkie strony, choć główna fala uderzeniowa odbiła się o twarz Walta.
    Betsy odłożyła kufel na stół i zamiast mu pomóc, zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać histeryczny wybuch śmiechu. Pojedyncze łzy pojawiły się w kącikach oczu i spłynęły po jej policzkach, znacząc się lekko ciemniejszym śladem, co oznaczało, że jej wodoodporny tusz wcale taki nie jest.
    — Ej, stary, a co z kodeksem? — Znienacka pojawił się Tony, który stanął niezadowolony przy ich stoliku, opierając dłonie na biodrach.
    — Przecież… on… ma… żonę. — Wysapała między kolejnymi napadami śmiechu, chociaż nie była pewna, czy którykolwiek z panów ją zrozumiał.

    B.

    OdpowiedzUsuń