16.09.2024

[KP] 'til we were dead and gone and buried


Chiara Moretti

urodzona 13.09.2001 roku w Mariesville, skąd wyjechała jako pięciolatka —•— do dwunastego roku życia mieszkała w Mediolanie, od dwunastego w Memphis —•— córka Amerykanki i Włocha, owoc krótkiego romansu ukoronowanego długoletnim małżeństwem —•— nagła śmierć obojga rodziców popchnęła ją do powrotu w rodzinne strony —•— chwilowo zatrzymała się w pensjonacie i boi się zrobić pierwszy krok —•— czteroletni Chimney, pełniący wszystkie funkcje od przytulanki po kota obronnego —•— nowicjuszka


Promieniuje melancholią na odległość, nieprzetrawionym smutkiem zgniatającym czasami płuca, szarpiącym gniewem i palącym poczuciem niesprawiedliwości. W zaledwie trzydzieści sekund po rodzicach zostały jej tylko wspomnienia, tak samo piękne, jak nieczułe i tak samo znajome, co obce. Nie pamięta pierwszych godzin po wypadku; tylko tyle, że była wtedy w domu. Ktoś, pewnie policjant, rzeczowym tonem poinformował ją o przebiegu zdarzeń, z którego nie zrozumiała ani słowa, a jakaś życzliwa sąsiadka roztoczyła nad nią parasol ochronny, dopóki sama nie była w stanie się sobą zająć. Tak szczerze — nadal nie jest pewna, czy to potrafi. Czy kiedykolwiek to w ogóle umiała, albo czy kiedykolwiek się tego nauczy. Nagle zostać na świecie całkiem samej — to jeszcze nie jest najgorsze. O wiele bardziej boli świadomość, że wcale nie musiało tak być. Podłość, złośliwość losu, niesprawiedliwe rozdanie czy słabe karty — jeżeli można obarczyć kogoś winą, poczucie straty przeistacza się w chęć odwetu.
Pamiątki po rodzicach upchnęła w walizce między ubraniami; nie było ich dużo, ani ubrań, ani pamiątek, zaledwie kilka pojedynczych drobiazgów i cała masa zdjęć. Uwiecznione na fotografiach wspólne podróże otwierają jej drogę do wspomnień. Póki co wciąż jeszcze bolą, ale z czasem szczęścia będzie w nich więcej, niż smutku. O tym stara się pamiętać. Spakowała sentymentalne drobiazgi i kota, kupiła bilet, sprzedała mieszkanie w Memphis i zrobiła to, czego nauczyła się dawno temu: kiedy świat cię przygniata, uciekaj.

Stoi u wrót Mariesville i oto jest. Na wpół martwa pośród na wpół żywych.

16 komentarzy:

  1. [My , Autorzy, jesteśmy na prawdę okrutni. Smutna i przygnębiająca jest historia tej ślicznej blondyneczki. Na zdjęciu urocza, promienna i apetytu na życie dziewczyna, a w treści dziecko, zagubione absolutnie. Aż mnie serduszko ścisnęło!
    Mam nadzieję na kilka rzeczy dla niej. Żeby się poczuła swobodnie i na nowo żywa w Mariesville. Żeby poznała smak tego spokojnego życia, a pamiątki po rodzicach znalazły swoje miejsce w jej wspomnieniach w rodzinnym domu. I oby nabrała znów sił, aby się uśmiechać! Czas nie leczy ran, ale uczy się z nimi obchodzić :)
    Dobrej zabawy dla Was :3]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dobra, przyznaję się, kot skradł całe moje serce. Chiara to jeszcze tak naprawdę dziecko (taka mała dygresja w tym miejscu, ale zaczynam czuć się staro, jak coraz więcej postaci jest młodszych ode mnie xdd), które straciło swoją bezpieczną przystań, nagle się pogubiło i strasznie mi jej szkoda. Mam nadzieję, że odnajdzie tutaj szczęście i będzie w stanie w spokoju leczyć swoje rany. Jen też coś wie o strachu niestety, ale czasem trzeba zrobić ten pierwszy krok, żeby móc dalej żyć. Bawcie się dobrze i nie rób jej już więcej krzywdy, haha.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  3. [Pięknie napisana kart! Czytając podobne historie zawsze się zastanawiam, czemu autorzy obdarzają swoje cudowne postaci taki niesprawiedliwym losem i wkurzam się mocno, ale zaraz potem przypominam sobie, że przecież sama robię to samo, bo w całym tym smutku i cierpieniu jest jednak coś pięknego.
    Pewnie spotkamy się z naszym dziewczętami w pensjonacie – kto wie, może nawet zjedzą wspólnie śniadanie? – a tymczasem życzę ciekawych historii i dobrej zabawy :)]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Pysia!
    Chiara jest cudowna, niezwykle przyjemna i żal ściska serce, że zafundowałaś jej taki nieprzyjemny los❤️‍🩹 Mam nadzieje, że w Mariesville szczęście się do niej uśmiechnie. Mam nadzieję, że ten uśmiech ze zdjęcia będzie często się u niej pojawiał, bo totalnie na to zasługuje! A Chimney (heh, ciekawe kto wymyślił imię😏) jest przecudowny i jako naczekna kociara mam ochotę go poprzytulać. Już wyobrażam sobie jaja mięciutka ma sierść. 🥹
    Baw się dobrze! A ja z czymś kiedyś przyjdę, jak już się wygrzebie z kolejnych zaległości i odpocznę po tych tragicznych dwóch tygodniach xD


    Rhett Caldwell, ale bardziej Ice

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć ponownie :)

    My już się witaliśmy pod kartą cudownej Jacynth, ale tutaj też nie zaszkodzi nam zajrzeć. Fotka w karcie ma coś w sobie, przypomina mi moją Stevie za czasów jej "świetności". Życzę dobrego dnia i dużo, dużo weny raz jeszcze!

    Steven Baker oraz nieopublikowani jeszcze Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  6. [Chiara jest tylko 6 lat starsza od syna Jen, a jakby ta się streściła za młodzika, to i mogłaby zostać jej matką. Bardzo młodą, nastoletnią matką, ale zawsze. Nie wiem jaki Ty masz pomysł i jak to widzisz, ale jeśli Chiara będzie potrzebować mother figure albo innego rodzaju wsparcia, to jesteśmy. Jeżeli masz oczywiście jakiś inny pomysł, to śmiało!]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ach, no i tu jest pies pogrzebany, bo syn Jen został z ojcem, a do matki się nawet nie odzywa, co też sama Jen bardzo przeżywa. Chiara mogłaby mieć jakiś gorszy moment (albo nawet atak paniki, chociaż nie wiem, czy Twoja pani je miewa) i wtedy wkroczyłaby Jen, cała na biało (dosłownie lub w przenośni), chcąc uratować sytuację.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  8. [Liczę na to, że uda mi się w niedalekiej przyszłości wprowadzić młodego ponownie do życia Jen, ale to wymaga dobrego planu.
    Kiedy w ogóle Chiara pojawiła się w mieście? Jen początkiem lipca dwie noce spędziła w pensjonacie, także może wtedy było ich jakieś pierwsze, błyskawiczne spotkanie, a następne po feralnym spotkaniu Chiary i któregoś z jej członków rodziny. Co Ty na to?]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  9. [Super, to mamy już jakiś punkt odniesienia. Jen chodzi głównie do pracy i z powrotem, czasem przejdzie się na cmentarz, dlatego tutaj mogę dostosować się do Ciebie, jeżeli masz jakieś konkretne miejsce w głowie. Jen może akurat pójść na jakąś przechadzkę albo wracać od pacjenta, który poprosił o wizytę domową. Wszystko jest możliwe.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  10. [Pasuje mi i pustkowie, i cmentarz, także możemy ustalić to już teraz albo zobaczyć, gdzie nas wątek i wyobraźnia poniosą. Mam zacząć, chcesz zacząć? Ustalamy coś jeszcze, czy na ten moment tyle nam wystarczy?]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  11. [Pewnie, mogę nam zacząć ;)
    Zaczynamy od ich krótkiego spotkania w pensjonacie, a potem stamtąd lecimy już dalej, tak? Muszę się upewnić, żeby nie strzelić gafy.]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  12. Usiadła na miękkim materacu i spuściła nogi z łóżka, przecierając twarz obiema dłońmi. Po wczorajszej długiej jeździe z Baltimore aż do Mariesville nadal bolały ją kolana i pośladki. Czuła, że będzie musiała to rozchodzić. Przeciągnęła się ociężale i wstała, podchodząc po chwili do okna. Rozsunęła żaluzje, a jej oczom ukazało się piękne, błękitne niebo i zieloniutkie korony drzew. Na swojej twarzy poczuła przyjemnie ciepłe promienie słońca. Na moment przymknęła powieki, rozkoszując się tą chwilą. Znowu miała pięć lat i siedziała na kolanach swojego dziadka, na werandzie ich skromnego domku w Ardenvoir, maleńkiej społeczności w stanie Waszyngton. Była blisko natury, gór, słyszała śpiew ptaków, podmuchy wiatru szarpały jej złotymi lokami, a ona była szczęśliwa, bez ani jednej troski w głowie. Chciałaby wrócić do takiego stanu.
    Uchyliła okno, aby wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza i podeszła do walizki, którą rozłożyła jeszcze wczoraj na podłodze. Wyciągnęła z niej ubrania i małą, zgrabną kosmetyczkę. Była w drodze do łazienki, kiedy zawibrował jej telefon. Wszystko, co trzymała na rękach upuściła na łóżko i prawie rzuciła się na swoją komórkę. SPAM. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w wyświetlacz, czując powoli wzbierającą w niej gorycz. Zanim opuściła Maryland napisała synowi, dokąd jedzie, żeby się nie martwił – pomimo tego, że nie mieli kontaktu od prawie roku. Dała mu znać, że może do niej przyjechać, kiedy tylko będzie chciał i że go kocha. Bardzo, najbardziej na świecie. Wiedziała, że za całą sytuację może winić tylko i wyłącznie siebie. Gdyby wtedy, te dwanaście miesięcy temu, powiedziała mu całą prawdę, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może jej syn nie zostałby ze swoim ojcem, tylko z nią, bo to jego nienawidziłby dużo bardziej, niż matkę teraz. Po raz ostatni poświęciła się dla swojego byłego męża, przypłacając to relacją z własnym synem. Wiedziała jednak, jak ważny jest dla niego ojciec i nie chciała psuć ich dobrych stosunków. Westchnęła i odłożyła telefon na stolik nocny, ponownie wstając z łóżka.
    Po wczorajszej podróży była tak zmęczona, że zdążyła się jedynie wykąpać, a już wtedy, stojąc pod prysznicem, miała wrażenie, że zasypia. Uważała, że pielęgnacja twarzy i mycie zębów mogą spokojnie poczekać do rana. Otworzyła kosmetyczkę i zaczęła grzebać w jej wnętrznościach, poszukując pasty i szczoteczki do zębów. Znalazła to drugie, jednak pasty brak. Wydęła usta i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Sine doły pod oczami były oznaką niewyspania i wielomiesięcznego stresu. Długie, jasne włosy w formie nie przypominały już tych zgrabnych loków, tylko raczej rozczochrane siano, które ktoś zmiął i wypluł. Spięła je w kok, narzuciła na siebie kwiecistą sukienkę i przemyła twarz zimną wodą. Chciała zapukać do pokoju obok, jednak uznała, że proszenie nieznajomego o pożyczenie pasty do zębów było, no cóż, lekko dziwne. Zawsze tak dobrze przygotowana, mająca wszystko pod ręką, nie zauważyła braku pasty. Głupia rzecz, a jak potrafi sfrustrować.
    Wyszła na jasny korytarz z myślą, że wreszcie wsadzi coś do swojego zgłodniałego żołądka i chociaż tym poprawi swój humor, kiedy nagle wyrosła przed nią młoda kobieta. Blondynka, pewnie około dwudziestki, wyglądała na równie rozbitą jak ona sama.
    - Dzień dobry, ma pani pożyczyć pastę do zębów? – wypaliła, nie myśląc za dużo.

    Jennifer, która jeszcze nie wie, co robi ze swoim życiem, a niby taka dorosła

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj raz jeszcze, poison killer!

    Życie Chiary pełne było zmian i nieoczekiwanych sytuacji, ale teraz, po powrocie do Mariesville, ma szansę odnaleźć swoje miejsce. Choć niewątpliwie jest jeszcze niepewna, to nasza społeczność – i jej wierny kot Chimney – z pewnością pomoże jej w tym nowym początku.

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiechnęła się szeroko, chcąc tym gestem przeprosić za nagłe i jak było widać, całkiem brutalne wyrwanie młodej kobiety z jej wewnętrznego świata. Ruszyła powoli za nią do pokoju po drugiej stronie korytarza. Weszła ostrożnie, mijając rozrzucone po podłodze ubrania. Rozejrzała się szybko po pomieszczeniu, nie chcąc wydać się wścibską. Wszechobecny bałagan, parnota, półmrok sprawiały wrażenie przytłaczających, duszących tych, którzy znajdują się w środku. Jen kątem oka zauważyła produkty, które znajdowały się w siatkach sklepowych. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, pewnego rodzaju żal i współczucie. Znała ten stan. Pomyślała o swoim synu, który mógłby być w podobnej sytuacji: samotny, cierpiący, bez bliskich dookoła. Smutek sprawił, że rozbolał ją żołądek. Jen tylko domniemała, że w takiej sytuacji mogła znajdować się młoda kobieta, ale nie umiała odeprzeć wrażenia, że coś jest zdecydowanie nie tak.
    Było jej głupio; mogła przecież spokojnie ominąć tę część pielęgnacji, kupić pastę do zębów po śniadaniu i umyć je dopiero później. I tak nie miała zamiaru rano z nikim rozmawiać, ale nieoczekiwany widok blondynki sprawił, że z ust wyleciała jej pierwsza rzecz, którą miała w głowie. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, prosząc dziewczynę o taką drobnostkę i idąc za nią do pokoju, gdzie wtargnęła do jej przestrzeni i naruszyła jej spokój – o ile w ogóle takowy istniał.
    Chwyciła tubkę, którą podała jej dziewczyna i ponownie się uśmiechnęła, tym razem nie tak szeroko, jak wcześniej. Miała nadzieję, że nieznajoma w tym czynie ujrzy ciepło i zrozumienie, które płynęły od Jen.
    - Zaraz oddam – powiedziała łagodnie i ruszyła w stronę wyjścia. – Nazywam się Jennifer… Jeżeli byś czegoś potrzebowała – dodała, zanim zniknęła za drzwiami.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  15. [A ja lubię twoje karty! Czy to tu, czy na Nowym Jorku. Ta czerwona szminka na ustach już przyciąga, bo ja wielbię tak widoczne kolory i pewnie znajdzie się wielu w Mariesville, którzy dzięki tej czerwieni widzą jej usta, a dopiero całą ją. Spotkała ją prawdziwa tragedia. Śmierć jednej bliskiej osoby łamie serce, a co dopiero jak odchodzą dwie i to w dodatku tymi osobami są rodzice. Jak żyje się z nimi w dobrej relacji to życie człowieka traci całkowity sens. W takim przypadku nie dziwię się temu, że uciekła. Każdy by uciekał. Z dala od mieszkania, w którym toczyło się życie trójosobowej rodziny i ich ulubionych miejsc. Przykro to się czytało! Sukcesów na blogu ;D]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  16. Odkąd przyjechała do miasta, starała się przychodzić na cmentarz regularnie. Regularnie na tyle, na ile pozwalała jej praca oraz stan emocjonalny. Dzisiejsze popołudnie wydało jej się idealne, aby odwiedzić swoją ukochaną. Pomimo osiemnastu lat rozłąki i całkowitego braku kontaktu, Jen tęskniła. Pamiętała każdy skrawek jej ciała, zapach świeżo umytych włosów, a dawno zastygły śmiech nadal tętnił jej w uszach. Gdy dzięki znajomościom w różnych szpitalach dowiedziała się o śmierci Charlotte, poczuła, jak ulatnia się z jej duszy ostatni skrawek nadziei na to, że jeszcze uda jej się ją zobaczyć. Chciałaby móc przeprosić ją za to, co zrobiła. Gdyby mogła cofnąć czas, wybrałaby . Postawiłaby siebie, swoje szczęście oraz swoją miłość na pierwszym miejscu. Już nigdy więcej by nie stchórzyła. Po wieściach o jej śmierci powróciło uczucie beznadziejności, pustki, ogromne poczucie winy. Wtedy też całkowicie odsunęła się od męża. Miała kilka okazji, aby odnowić kontakt z Charlotte, ale za każdym razem bała się coraz bardziej i nigdy nie odważyła się zadzwonić. Pozwoliła, aby umierała na nowotwór jajnika w samotności. Do dziś nie potrafiła sobie tego wybaczyć.
    Położyła różowobiałe goździki na nagrobku i uklęknęła, przejeżdżając delikatnie palcami po granitowym murze. Charlotte Wallace, lat 32. Straciła rachubę czasu. Siedziała w takiej pozycji na tyle długo, że kolana zaczęły palić ją z bólu. Powoli się podniosła, nadal trzymając dłoń na tablicy. Po jej pierwszej i, tak naprawdę, jedynej miłości, nie zostało jej nic oprócz wspomnień. Za młodu marzyły, żeby przyjechać tutaj razem. Do miejsca, w którym urodziła się oraz wychowała Charlotte. Tutaj chciały osiąść. Każda z nich znalazła się w tym miejscu osobno i w zupełnie innym czasie. Wspólne życie nie było im dane.
    Jennifer otrzepała delikatnie tył spodni i ruszyła w stronę wyjścia, raz jeszcze spoglądając za siebie w stronę nagrobka, kiedy usłyszała krzyk. Momentalne stanęła, czekając na ponowny wrzask, który jednak nie nastąpił. Rozejrzała się gorączkowo wokół siebie, szukając właściciela tego smutnego, gorzkiego dźwięku. W oddali ujrzała małą, skuloną postać. Powoli ruszyła w jej kierunku, bojąc się ją spłoszyć; jakby szła do bezbronnego, rannego zwierzęcia, które potrzebuje pomocy, ale samo tego nie wie. Miała wrażenie, że rozpoznaje te włosy, które okalały ramiona oraz nogi, jednak nie mogła być pewna.
    - Chiara? – spytała półszeptem, zniżając się do jej poziomu. Poczuła, jak jej kolanom ta pozycja wcale się nie podoba. Położyła delikatnie dłoń na jej zgiętych plecach, nie będąc pewna nagłej reakcji dziewczyny na zewnętrzny bodziec.

    Jen

    OdpowiedzUsuń