11.09.2024

[KP] All teenagers scare the livin' shit out of me

Michael Carter
43 lata — nauczyciel języka angielskiego w Mariesville High School — nowicjusz; od 3 miesięcy w miasteczku — na własną rękę remontuje stary dom w Applewood Grove, który miał zamieszkiwać z mężem — wdowiec — niedawno przygarnął bezpańskiego psa
Nie tak wyobrażał sobie moment przeprowadzki do Mariesville, ale może tak jest lepiej. Nie wygląda na pogrążonego w żałobie, ale może tak dobrze udaje twardego.
W rzeczywistości stara się robić wszystko, by nie pozwolić sobie na chwile słabości, przeświadczony o tym, że po jednej łzie wyleje ich cały potok i nie będzie umiał się opamiętać. Kochał tego starego, upartego drania, choć czasem deklarował, że go nienawidzi. Nie potrafił mu nie wybaczać, nawet kiedy nie do końca rozumiał jego liczne dziwactwa. Karton pomiętych zdjęć, pożółtłe karteczki, które znajdował na stole albo przyczepione magnesem do lodówki i sterta piętrzących się kaset, których nie ma odwagi wysłuchać — tyle zostało po ośmiu wspólnie spędzonych latach.
   

odautorsko

16 komentarzy:

  1. [O nie, strasznie smutno, że Carter dotarł do miasteczka sam. Że remontuje dom sam. Że nawet sam nie patrzy na karteczki, zdjęcia i sam nie słucha kaset. Smutne, że już wielu rzeczy nie zrobi z nim i sam też nie chce. Żałoba jest straszna, a czasami wyżera jak kwas.
    Mocno, z całych sił trzymam kciuki, aby złapał oddech i odnalazł się w ciepłym i uroczym Mariesville. Serdeczni mieszkańcy na pewno pomogą poczuć mu się mniej samotnie ;) Abi może podrzucać mu domową kolację kilka razy w miesiącu!
    Udanej gry! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Smutny gej (?) z pieskiem i Mattem na wizerunku? Nie widzę minusów.
    Są z Charlesem tak różni i jednocześnie podobni, że aż przykro byłoby ich nie połączyć w wątku. Może jakaś sytuacja z psami w parku? Hicks też jest nowym psim tatą, trochę nadopiekuńczym, choć jeszcze nie do końca wie, z czym to się je. I o ile jego mrukliwość odstrasza ludzi, zwierzęta go lubią z wzajemnością. Może Michealowi pies zwieje, a mój pan pomoże mu odnaleźć do niego drogę?]/Charles Hicks

    OdpowiedzUsuń
  3. [Abi będzie zaszczycona, zostając pierwszą znajomą z Mariesville! <3 Chętnie napiszemy ten wątek. Robimy retrospekcję, gdy jeszcze zatrzymywał się w pensjonacie, próbując rozeznać w miasteczku, czy wolisz przeskoczyć do dnia "dzisiejszego" , jak już jest w swoim domu? Chętnie zacznę, wybierz tylko opcje. ;)]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  4. [W swojej paranoi drink z facetem solo na pewno Charlesa przerazi, a ja lubię go wplątywać w trudne sytuacje, więc dla mnie bomba. Myślę, że mogą się znać z parku. Sama jestem kociarą, ale intuicja podpowiada mi, że psiarze mają stałe rewiry, w których wyprowadzają pieski, więc to by było logiczne.
    Jeśli Ciebie wena rozpiera, to się nie krępuj i śmiało zaczynaj. Jeśli natomiast ja mam, to z góry daję znać, że uda mi się raczej bliżej weekendu.]/Hicks

    OdpowiedzUsuń
  5. Wystawiła twarz do słońca, czekając aż poranne promienie zagrzeją jej buzię tak mocno, aż pod opuszczonymi powiekami zobaczy kolorowe plamki z przewagą czerwieni. Było tak cicho, przyjemnie, ciepło, że zdjęła chwilę temu z ramion krótki rozpinany sweterek, mimo godziny siódmej rano i została w koszulce na szerokich ramiączkach. Pensjonat stał w miejscu idealnym, mieli możliwość urządzenia z tyłu ogródka z kwiatami i ławką, gdyby ktoś z przyjezdnych potrzebował odsapnąć od tego, jak urocze jest Mariesville. Mogli też, a śmiało to robili od lat, wykorzystać kawałek ziemi na sadzenie prostych w uprawie pomidorów, cukini i kilku jeszcze zjadliwych rzeczy. Abi wróciła po studiach do domu i patrzyła na to wszystko, co znała, nowym świeżym spojrzeniem. Znaczy, nie wróciła jeszcze na dobre, bo została jej oficjalnie obrona pracy i otrzymanie tytułu, ale formalnie czuła się już absolwentem. Zawsze dobrze się tu czuła, zawsze marzyła o tym, by pensjonat przejąć po rodzicach i nie wyobrażała sobie innego życia, ale chciała zrobić też więcej. Coś nowego, coś większego musiało się stać, była tego pewna i nie chodziło o to, że ciężka i niejako powtarzalna praca ją nudziła, to nie tak. Nie było takiej możliwości nawet, po prostu chciała, aby rodzice byli z niej dumni i sama wymagała od siebie dużo.
    Otworzyła jedno oko, słysząc skrzypienie deski. Oh, pewnie za kilka sezonów konieczne będzie odnowienie werandy i schodków, pensjonat był w ich rodzinie od lat, a choć tata Wilson dbał o budynek, instalacje, stan techniczny każdego kawałka wyposażenia, cegły, dachówki i deseczki, czas był nieubłagany. Oparła przedramiona o balustradę i przysłoniła oczy dłonią przed słońcem, widząc jednego z gości wychodzących z lekko jeszcze zmierzwionymi od poduszki włosami. Uśmiechnęła się, odbijając od barierki i już miała zawołać go po imieniu (była otwarta i bezpośrednia od zawsze!), gdy zawahała się. Było wcześnie, może za wcześnie by zarzucać innych swoją wesołością? Nie! Niemożliwe, ale mogła przywitać się lepiej niż tylko częstując uśmiechem. Zawróciła do środka, w podskokach kierując się do kuchni.
    Abigail Wilson to był czort, harpagan i osoba która nawet mając siedemdziesiątkę będzie śmiać się do rozpuku, żartować i zaczepiać innych, zarażajac pozytywnym nastawieniem. Takie już miała usposobienie, że zaklinała narzekanie, niepogodę, przygnębienie i wypadki. Gdy działo się niedobrze, śmiała się głośniej. Gdy ktoś chorował, szła do niego z czekoladkami, aby zabić słodkością zarazki. A kiedy sama czuła się źle, brała się do roboty, aby zmęczyć to, co chciało ją dobić. I na prawdę w duchu była nieustannie dzieckiem - nieposkromionym i szalonym, ale w gruncie rzeczy nikomu się nie narzucała i nie wchodziła nieproszona z buciorami do życia. Znaczy wchodziła, podejmowała próbę, ale widząc mocno wyznaczone granicę szanowała je i zawracała do swojego kolorowego świata.
    Gdy drugi raz wyszła z pensjonatu, niosła przez sobą dwa duże kubki pysznej kawy. W jednym było dodane tylko mleko i łyżeczka cukru, w drugiej dosypany cynamon, a zamiast cukru słodyczy nadał miód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Cześć, Michael, właśnie na ciebie czekałam! - przywitała się z ich świeżym gościem, zasiadając obok niego na ławce. Bez pytania, oczywiście! - Którą wybierasz? - podsunęła mu dwa kubki, bo rzecz jasne sama nie wypije litra kawy, ale te pięćset mililitrów z tak wielkiego jak niejedna doniczka to już spokojnie. Posłała przy tym szeroki, słodki uśmiech do mężczyzny, wędrując po jego twarzy zaciekawionym spojrzeniem. Był dla niej zagadką i może nie powinna się do niego zwracać tak bezpośrednio, zagadywać, gdy nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego nawiązywaniem kontaktów, ale była po prostu sobą. Upierdliwym czortem.
      Abigail nie życzyła nikomu źle, nie była wścibska, ani zawistna. Była zaciekawiona tym, co się dzieje u ludzi, jak może ich rozweselić, by odrobinę zdjąć im z ramion ciężar trosk. Michael, gdy tylko przyjechał i spytał o pokój, wydawał się swoimi przygnieciony. Miał tak smutne oczy, aż Abi wzięła sobie za honor, rozmawianie z nim każdego dnia jego pobytu w Mariesville i jak na razie jeszcze od niej nie uciekł i nawet na nią nie nakrzyczał, żeby spadała na drzewo. Chociaż pierwszego dnia miała wrażenie, że wystraszyła go swoim ożywieniem, podchodząc do niego, gdy rozglądał się po pensjonacie i proponując mu malinowe żelki.


      Abigail

      Usuń
  6. [Cześć! Musiałam się przyjść przywitać (nie tylko dlatego, że kocham Smitha), bo mam słabość do smutnych postaci :> Straszliwie mu współczuję, taka strata pozostawia po sobie bliznę na długie lata. Karta jest krótka, ale bogata w emocje, a to szczególnie sobie cenię w słowie pisanym :D Mam nadzieję, że Michael odnajdzie jeszcze szczęście i wszystko mu się jakoś ułoży.
    Oczywiście w razie chęci zapraszam do siebie (Rosie to chujek, ale nie aż taki jak się wydaje), a póki co życzę Ci super zabawy na blogu i samych ciekawych wątków :>]

    Ambrose Crow

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hej! Ah, uwielbiam ten wizerunek.
    Współczuję Michaelowi. To na pewno bardzo trudne doświadczenie, wylewanie siódmych potów podczas remontu domu z poczuciem, że miało to wyglądać zupełnie inaczej. Miał przecież nie być sam, a ściany domu miały okalać ich miłość. Oby przygarnięty psiak dał mu odrobinę radości i powodów do uśmiechu!
    Podobno czas leczy rany, ale Kopi na razie nie kupuje tego stwierdzenia... Ale może w Mariesville oboje doświadczą tego przywileju?
    Powodzenia i cudownych wątków życzę! I zapraszam w razie chęci do mojej niegodzącej się z losem pani.]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  8. Początek września w Mariesville był zwykle wciąż tak samo ciepły jak środek lata, a turyści na ostatnie dni pogody zjeżdżali tak samo chętnie jak w okresie wakacji. Niebawem miał się zacząć ich wspaniały Festiwal Jabłek i ci, którzy zaoszczędzili kilka dni urlopu, chętnie przybywali do miasteczka, by załapać się na to małe święto i ostatnie chwile słońca. Powietrze przesycone było aromatem owoców z okolicznych sadów, choć wieczory przynosiły już coraz chłodniejsze powiewy wiatru. Jesień nieubłaganie się zbliżała, lecz nikt z mieszkańców nie mógł się z niej nie cieszyć, tu każdy doceniał naturę i jej zmienność.
    Abi oparła plecy o ławkę, wyciągnęła przed siebie blade nogi i uśmiechnęła się ciepło potakujac skinieniem. Jasne że na niego czekała, nie wiedziała jeszcze kim jest! Upiła spory łyk kawki, zerkając z ukosa na nowego gościa. Zabrał jej ulubioną z cynamonem, ale nie obrazi się na niego. Jutro zwyczajnie obydwie osłodzi miodem i doda przyprawy. Bił od niego smutek, widziała jak unika ludzi, nie patrzy nawet na innych gości, gdy przechodzi obok recepcji i ich mija. Zupełnie jakby chciał zniknąć niezauważenie. Napawało ją to prawdziwym poruszeniem.
    Pensjonat był dwupiętrowym domem, a za dużą jadalnią, przy której zrobili otwartą kuchnię, jej rodzice urządzili sobie zamknięte mieszkanie. Oni byli tu cały czas, podczas gdy ruda zajmowała mieszkanie po babci na Śródmieściu , salonem w wyblakłe tapety i z wzorzystym dywanem. Dojeżdżała zwykle z samego rana rowerem do budynku, czasami gdy zbyt wcześnie wstała, przychodziła pieszo i docierała z rumieńcami, bo maszerowała ostro, aż do złapania zadyszki. Była ambitna, pełna energii chęci do życia. I chciała sprawić, że absolutnie każdy kto się zjawi w ich okolicy, zakocha się w miasteczku i będzie już wracał tu do końca świata.
    - Jaką? - spytała szczerze ciekawa, jak widzi to, że w pensjonacie traktowali każdego po prostu jak członka rodziny. Chcianego i kochanego, nie takiego co to się pcha raz do roku na święta, żeby najeść się za darmo, pstryknąć sobie zdjęcie do chwalenia się na fecebooku i oczekuje prezentów. O nie, rodzina Wilsonów lubiła swoich gości i dbali aby oni właśnie tak się czuli - zaopiekowani.
    Uśmiechała się serdecznie, patrząc na Michaela znad kubka słodkiej kawy. Na jego kolorową koszulę, która bardzo jej się spodobała, a chętnie miałaby podobną w swojej szafie, na odciśnięte linie po posciski jeszcze na twarzy, na kilka pojedynczych siwych włosów przy skroni. Wydawał się strudzony, zamyślony, odległy. Był obok, ale jakby krążył gdzieś daleko i nie chciał wracać do teraźniejszości. Biła od niego melancholia i coś, co nie pozwalało jej być aż tak swobodną jak zwykle. Nie zasypała go jeszcze durnymi sucharami wymyślonymi na poczekaniu, nie opowiedziała o tym, że w okolicy czeka na niego tuzin atrakcji i nie wciągnęła go w planowanie wieczorku muzycznego, choć wydawało jej się, że pasowałby do takiego eventu całkiem dobrze. Była wesoła i uczynna, ale w zdrowych, umiarkowanych granicach. Szkoda by było go przecież przestraszyć już na wejściu, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Jak ci się spało? - spytała jeszcze, próbując zdecydować, czy wyciągnąć go nad rzekę, gdzie o tej porze słońce rozciągało się jeszcze nisko i widać było jak chłód po nocy ustępuje znad traw przed gorącą kulą, czy lepiej przejść z mężczyzną w stronę miasteczka, a może sadów. Abi miała pracy sporo, jak zawsze ale czasu dla ludzi jeszcze więcej.


      Abi

      Usuń
  9. [Wychodzi na to, że Mariesville miało być miejscem Michaela i jego męża, a przygarnęło w ramiona z posmakiem jabłkiem tylko jednego z nich. Każdy, kto stracił bliską osobę, całkowicie rozumie ból utraty, a jeszcze gorsze jest to, gdy odejście nadchodzi nagle i nie można przygotować się na to, że tej ważnej osoby już nie będzie w naszym życiu. Chociaż na to nigdy nie da się być przygotowanym... Może to tylko tyle pozostawione po 8 latach, ale to zawsze coś, namiastka czyjegoś istnienia niż całkowita pustka. Wierzę, że Mariesville przyniesie mu szczęście, on na pewno już miasteczku takie ofiarował, bo nauczanie innych nie należy do łatwych zadań, a on się takiego podjął ^^]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć :)

    Cytat z karty to jedna z moich ulubionych piosenek MCR - jeden plus. Kolejny za wizerunek - mimo że nie jestem fanką Doctora Who (bo też nigdy nie zdarzyło mi się tak naprawdę zapoznać z serią) to jakoś tak lubię tego Pana. I Twojego również, postać oczywiście :) Wydaje mi się, że skrzyżowanie ścieżek z (jeszcze nie opublikowaną) Laurą mogłoby być ciekawe, ale i Stevie się nadaje jako sąsiadka. Do wyboru do koloru! Życzę miłego poniedziałku, dużo dużo weny i w razie chęci zapraszam do siebie.

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S: jestem fanatyczką dobrego, ostrego czerwonego barszczu.

      Usuń

  11. Witaj w Mariesville, uszkowbarszczu!

    Choć przybycie Michaela do naszego miasteczka nie odbyło się w najłatwiejszych okolicznościach, wierzę, że znajdzie tu swój własny kąt. Mariesville to miejsce pełne historii, ale też przestrzeni na nowe początki — tak jak ten, który ma przed sobą. A cała społeczność jest tu, by w razie potrzeby wesprzeć Michaela w tej nowej drodze!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ach tam już starsze, bardziej dojrzałe xdd. Nie mogę obok takiego pana przejść obojętnie. Napisałam do Ciebie maila, bo myślę, że tak będzie trochę wygodniej.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń