Wynonna Myers
35 lat, w Mariesville od zawsze –– mechanik w Jack's Garage –– małe mieszkanko w Riverside Hollow –– opiekunka prawna dziesięcioletniego Asha, syna jej zmarłego brata –– głęboko skrywana trauma –– straciła lewą nogę w wypadku samochodowym dwa lata temu, od tamtej pory ma protezę, którą skrzętnie ukrywa –– znana jako złota rączka; umie naprawić niemal wszystko –– nie umie i nie chce rozmawiać o przeszłości, nienawidzi też wszystkich współczujących spojrzeń –– unika starych znajomych, stara się nie przywiązywać i odrzuca każdą bliższą relację –– fanka gorzkiej kawy, ciemnego piwa, glanów i tatuaży
Po pierwsze, Adrien, ten irytujący, najstarszy brat; ten, który umiał naprawić wszystko, choć Wynonna nigdy nie lubiła prosić o pomoc, bo najpierw musiałaby wysłuchać wykładu o tym, że jest zbyt nieuważna, zbyt rozkojarzona, zbyt głośna. Po prostu zbyt. Teraz oddałaby wszystko, by móc usłyszeć jeszcze raz: Nonna, gdyby płacono mi za każdym razem, gdy przychodzisz z zepsutą lalką, byłbym milionerem. Zginął w pożarze.
Po drugie, George, rodzinny perfekcjonista. Brat, który uwielbiał sprzątać, robić za gosposię i nawet nie krył się z tym, że ekscytuje się kupnem domowej chemii. Nikt nie wiedział, jak George wybawia trudne plamy ani jakim cudem pranie pachniało tak intensywnie.Zginął w pożarze.
Po trzecie, James, brat, który nauczył ją wdrapywać się po drzewach, nie płakać i dobrze przywalić w nos. To z nim wypiła pierwsze piwo, wypaliła pierwszego papierosa – i to on pokazał jej, że czasem warto mieć po prostu wywalone i że nie jest zupą pomidorową, żeby każdy musiał ją lubić.Zginął w pożarze.
Po czwarte, Felix, kucharz, który marzył o tym, żeby gotować dla innych. Lubiła, gdy przesiadywał w kuchni, krzątał się i denerwował się, kiedy wszyscy pochlali się nad talerzami. Wciąż pamięta zapach pieczonego przez brata ciasta z jabłkami, które teraz nie przejdzie jej przez gardło.Powiesił się.
Po piąte, Xavier, brat, który w jakiś dziwaczny sposób był częścią jej duszy. Widział jej łzy, pocieszał ją, słuchał z nią gównianych piosenek dla dziewczyn, jak sam mówił, malował z nią paznokcie, zabierał na koncerty –to niesprawiedliwe, że to on zginął dwa lata temu, a nie ona.
Po szóste, ona, najmłodsza z rodzeństwa, ta najbardziej rozpieszczana, ta, której wszędzie było pełno. Wariatka, marzycielka, chaos, prawdziwy huragan, który powinien dostać jej imię. Teraz jednak, gdy dorosła, mierząc się z kolejnymi tragediami, najpierw pożar w domu, w którym zginęła trójka jej braci, potem depresja Felixa i jego samobójstwo, następnie śmierć Xaviera... Czasem wydaje jej się, że tam, gdzie ona, pojawia się też kostucha.Może była przeklęta od dziecka, skoro matka umarła przy porodzie, a ojciec odszedł.
Po siódme, Ash. Nigdy nie chciała zajmować się dziećmi, ale co miała zrobić, gdy Xavier zginął, a zaledwie ośmioletni chłopak został sam? Mogła zrzucić z siebie odpowiedzialność, mieć to gdzieś, ale zgodziła się zostać prawnym opiekunem Asha. Nie jest idealna, nigdy nie była, ale stara się, żeby dzieciak czuł się kochany.Przynajmniej tak się jej wydaje, bo może wcale nie umie kochać.
Po ósme, babcia i dziadek, stare małżeństwo wciąż żyje, choć babcia Holly już nie dosłyszy, a dziadek Bob niewiele pamięta, ale może to lepiej.
Po dziewiąte, ogień, trauma, wypadek. Boi się ognia, unika zamkniętych pomieszczeń, dostaje ataków paniki, słysząc dźwięk syren. Wstaje wcześnie rano, po serii koszmarów, zakłada protezę na lewą nogę, a potem się ubiera. Pije tylko czarną kawę, nie je śniadań, pracuje, a potem próbuje grać dobrą ciotkę, dobrą osobę – terapeuta powiedziałby, że powinna w końcu przestać się obwiniać, zacząć żyć, próbować, ale Wynonna nie ma ani odwagi, ani siły, by przerwać ten ciągnący się za nią huragan,a zostało w niej tyle empatii, by nie pozwolić zbliżyć się do siebie nikomu z zewnątrz.
Po dziesiąte, praca. Samochody bywają wdzięczniejsze niż ludzie, są mnie skomplikowane, bardziej wylewne, logiczne, nie ma emocji, uczuć, poczucia winy. Jest tylko mechanizm, silnik i martwa egzystencja zamknięta w pudle.Niczego więcej jej nie potrzeba.
Po drugie, George, rodzinny perfekcjonista. Brat, który uwielbiał sprzątać, robić za gosposię i nawet nie krył się z tym, że ekscytuje się kupnem domowej chemii. Nikt nie wiedział, jak George wybawia trudne plamy ani jakim cudem pranie pachniało tak intensywnie.
Po trzecie, James, brat, który nauczył ją wdrapywać się po drzewach, nie płakać i dobrze przywalić w nos. To z nim wypiła pierwsze piwo, wypaliła pierwszego papierosa – i to on pokazał jej, że czasem warto mieć po prostu wywalone i że nie jest zupą pomidorową, żeby każdy musiał ją lubić.
Po czwarte, Felix, kucharz, który marzył o tym, żeby gotować dla innych. Lubiła, gdy przesiadywał w kuchni, krzątał się i denerwował się, kiedy wszyscy pochlali się nad talerzami. Wciąż pamięta zapach pieczonego przez brata ciasta z jabłkami, które teraz nie przejdzie jej przez gardło.
Po piąte, Xavier, brat, który w jakiś dziwaczny sposób był częścią jej duszy. Widział jej łzy, pocieszał ją, słuchał z nią gównianych piosenek dla dziewczyn, jak sam mówił, malował z nią paznokcie, zabierał na koncerty –
Po szóste, ona, najmłodsza z rodzeństwa, ta najbardziej rozpieszczana, ta, której wszędzie było pełno. Wariatka, marzycielka, chaos, prawdziwy huragan, który powinien dostać jej imię. Teraz jednak, gdy dorosła, mierząc się z kolejnymi tragediami, najpierw pożar w domu, w którym zginęła trójka jej braci, potem depresja Felixa i jego samobójstwo, następnie śmierć Xaviera... Czasem wydaje jej się, że tam, gdzie ona, pojawia się też kostucha.
Po siódme, Ash. Nigdy nie chciała zajmować się dziećmi, ale co miała zrobić, gdy Xavier zginął, a zaledwie ośmioletni chłopak został sam? Mogła zrzucić z siebie odpowiedzialność, mieć to gdzieś, ale zgodziła się zostać prawnym opiekunem Asha. Nie jest idealna, nigdy nie była, ale stara się, żeby dzieciak czuł się kochany.
Po ósme, babcia i dziadek, stare małżeństwo wciąż żyje, choć babcia Holly już nie dosłyszy, a dziadek Bob niewiele pamięta
Po dziewiąte, ogień, trauma, wypadek. Boi się ognia, unika zamkniętych pomieszczeń, dostaje ataków paniki, słysząc dźwięk syren. Wstaje wcześnie rano, po serii koszmarów, zakłada protezę na lewą nogę, a potem się ubiera. Pije tylko czarną kawę, nie je śniadań, pracuje, a potem próbuje grać dobrą ciotkę, dobrą osobę – terapeuta powiedziałby, że powinna w końcu przestać się obwiniać, zacząć żyć, próbować, ale Wynonna nie ma ani odwagi, ani siły, by przerwać ten ciągnący się za nią huragan,
Po dziesiąte, praca. Samochody bywają wdzięczniejsze niż ludzie, są mnie skomplikowane, bardziej wylewne, logiczne, nie ma emocji, uczuć, poczucia winy. Jest tylko mechanizm, silnik i martwa egzystencja zamknięta w pudle.
fc: jnny.rnst
W tytule HELLYEAH – Love Falls, a reszta to już ja. Wynn zdecydowanie potrzebuje przyjaciół, kogoś, kto ją wyciągnie z huraganu i będzie po prostu obok. Gwarantujemy dużo emołszyns, dziwnych akcji i pokręconego humoru. :D Żeby ustalić jakiś szczegóły, piszcie tutaj: virrginia000@gmail.com
[Hej,
OdpowiedzUsuńMiałam zacząć od kwestii jej niepełnosprawności, ale po przeczytaniu całego opisu jestem zmuszona przenieść ten problem na inną część komentarza. Zgotowałaś jej bowiem tak okrutny los, że nawet ja - osoba wręcz lubująca się w rzucaniu swoim postaciom przysłowiowych kłód pod nogi - chylę głowę. Z drugiej strony, czyż nie takimi osóbkami pisze się z reguły najciekawsze wątki ? Mam jednak nadzieję, że na drodze panny Myers zabłyśnie w końcu choć trochę słońca, bo naprawdę sobie na to zasłużyła.
Wracając do kwestii jej protezy... Jako osoba z rzadko występującą wadą wzroku stwierdzam z całą stanowczością, iż w nawet najmniejszym stopniu nie dziwię się, że stara się ją ukrywać. Te wszystkie niby to współczujące spojrzenia i mało znaczące gadki często tylko jeszcze bardziej człowieka dołują niż pomagają (a przynajmniej tak reaguje moje psychika).
Życzę samych porywających wątków i przyjemnego zefirku weny, a w razie chęci zapraszam w swe skromne progi.]
Manar, Liberty & zerkający zza kurtyny Delio
[Matko przenajświętsza... Same straty. Z tej karty aż wyje ból! Dawno nie widziałam postaci, która tak potrubowana, przeklęta, zmiażdżona nadal stoi i udaje, że wszystko jest ok. Przecież to musi ją kosztować tyle sił... Zgaduje że nie śpi praktycznie wcale i szarpią nią koszmary. Trudno nie patrzeć z współczuciem na kogoś, kto stracił aż tyle, jednocześnie odcinając się od wszystkich i wszystkiego twardą ścianą dla własnej ochrony. Rozumiem, a jednak nie wierzę, że nie potrzebuje kogoś, kto czasem jej powie, jak świetnie sobie radzi, choćby pamiętając o oddychaniu.
OdpowiedzUsuńUkochałabym, a Abi to calkiem by jej wlazła na łeb, żeby wycisnąć z niej choć iskierke uśmiechu. I zwyczajnie przytulić, oddajac trochę swojego ciepełka.
Baw się dobrze i jeśli nie straszna Ci osoba skrajnie inna, chodź do nas :) ]
Abigail
[Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńBoże, Boże, ile tutaj cierpienia. Dawno nie widziałam postaci, której przydarzyło się aa tyle złego. To niezwykle przykre, a jednocześnie ludzie spotykają się z tragedia każdego dnia i myśl, że gdzieś tam na świecie może być taka Wynonna jest przerażająca. Pojęcia nie mam, jak ona sobie z tym wszystkim radzi, będąc na jej miejscu już chyba dawno załamałabym ręce i nie wiedziała czym się zająć najpierw. Sobą? Dzieciakiem? Czy może uciec i zostawić to wszystko za sobą, aby zacząć nowe życie z dala od miejsca, które przyniosło mi tyle bólu. 🥲
Oby teraz spotykało ją samo dobro, bo ile może znieść jeden człowiek? Niech się jej zacznie w końcu powodzić. 🥹
Miłej zabawy!]
Rhett Caldwell
[Hej, dzięki za powitanie pod Finnem. Nie ukrywam, że miałam się odezwać, bo zupełnie nie spodziewałam się, że pojawi się druga w Mariesville kobieta bez nogi xD Ale skoro już takie przypadki chodzą po naszych ulicach, to może warto byłoby skonfrontować bardziej Wynonnę i Kopi? Ale nie wiem jak Ci leżą wątki damsko-damskie, bo podobno różnie to bywa :)
OdpowiedzUsuńCiekawa ta Twoja Pani. Bez wątpienia ciągnie się za nią zapach śmierci (i benzyny). Ciekawe, że tyle nieszczęść się do niej przykleiło. Trzeba zrobić jakąś kontrę i pomóc jej przyciągać dla odmiany, miłe i dobre rzeczy :D
Jak coś to Finn też do dyspozycji, jeśli uda nam się coś fajnego wymyślić. Zapraszam na maila, może łatwiej będzie nam pokombinować :)]
Finn Shrubbery / Kopi Bear
[Tak się właśnie zastanawiałam, co tym razem zgotujesz swojej pannie. Choróbska nie wcisnęłaś, ale za to nogi pozbawiłaś. Jesteś niemożliwa! :D Hej, to oczywiście takie żarty. Historia przykra, ale da się zauważyć w Wynonnie ducha walki i zdecydowanie wielkie serce. Mam nadzieję, że zazna tutaj wreszcie szczęścia! Życzę dużo dobrej zabawy na blogu i zapraszam do siebie w razie chęci:)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Nic dziwnego, że po tym wszystkim Wynn ledwo się trzyma. Musi być jej ciężko ze świadomością, że spoczywa na niej odpowiedzialność za Asha i nie może się ugiąć, chociaż cały świat próbuje ją zgnieść. Jako petrolhead trochę nie umiem sobie odmówić wątku z mechanikiem samochodowym, więc gdybyś miała ochotę popisać coś związanego z odnawianiem jakiegoś klasyka, to daj znać. XD
OdpowiedzUsuńBawcie się dobrze. I może już bez kolejnych śmierci.]
W. Underwood
[Witam sąsiadkę. Wynn przez całe swoje życie doznała tylu krzywd, ile niejedna, liczna rodzina razem wzięta przez jakieś dobre dwieście lat. Nie potrafię wyobrazić sobie jej bólu i nawet nie wiem, czy chcę. Takie traumy zostają niestety z człowiekiem na całe życie. A tak poza tym, to dobrze jej z oczu patrzy, na pewno dobry z niej człowiek. Trzymajcie się tam i bawcie się dobrze!]
OdpowiedzUsuńJennifer
[Dziękuję! <3 To ja odezwę się z litanią pomysłów na maila, tylko muszę wrócić do domku i je spisać :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cześć!
OdpowiedzUsuńWow. My, autorzy, nie mamy litości dla naszych postaci. Ciężki los jej zgotowałaś, oby teraz już było tylko lepiej (albo tylko trochę gorzej dla emocji ;)) Przybijam piąteczkę kolejnej złotej rączce! Może jakaś wspólna naprawa gniazdka lub kranu? :D]
Eloise
Kiedy usłyszała dźwięk rozbitego szkła od strony garażu, nie minęło pięć minut, jak wyskoczyła tylnim wyjściem od kuchni z wałkiem w ręku na nicponia, który się chciał wkraść pewnie po narzędzia jej ojca, czy rowery, które tam trzymali. Od kiedy tydzień temu usłyszała w miasteczku, jak ktoś w sklepie mówił o kłusownikach w pobliżu i że policja rozstawiła z leśniczym foto pułapki, nie miała wątpliwości, że po okolicy kręcą się jakieś dranie. Już samo wyobrażenie, że w takie sidła złapie się niewinne zwierzę nią trzepało! I o ile zwykle była ciepla i pogodna, to momentalnie zmieniała się w chmurę gradową. Nadal troszkę pogodną, ale już nie była wcale uśmiechnięta!
OdpowiedzUsuńAbigail uwielbiała miasteczko i wszystko, co się z nim wiązało. Kochała spacery między domkami, zakupy w śródmieściu w lokalach miejscowych mieszkańców, wędrówki po lasach i wzdłuż rzeki. Kochała zapach sadów i ciszę, dzięki której człowiek mógł słyszeć własne myśli i bicie serca. Niezaprzeczalnie kochała Mariesville i nie wyobrażała sobie życia nigdzie indziej. A teraz ktoś śmiał im dokuczać! Niedoczekanie!
Była ciepła i troskliwa, pomagała wszystkim wokół, każdemu potrafiąc poświęcić swój czas. Miała dwadzieścia cztery lata i dopiero wróciła do domu po studiach w Atlancie, a już wiedziała, że wyjazd ją zmęczył i dziś nie wyobrażała sobie by miała wyjechać znowu. Nie, to nie wchodziło w grę, chyba że na tydzień na jakieś wakacje może... Nie, to też odpadało, bo nigdzie się tak dobrze nie spędzało czasu i nie odpoczywało jak w Mariesville. Uwielbiała to miejsce, samo miasteczko, jak i okolice, zadbane pola, czyste lasy, wielokilometrowe trasy na piesze wędrówki, stadniny i rancza, gdzie oglądało się nie tylko jak ciężko tu ludzie pracują, ale ile im to też daje satysfakcji. No więc Atlanta wypadła słabo, choć była głośniejsza, atrakcyjniejsza i żywsza. Była też śmierdząca, hucząca, mniej swojska, ludzie nie tak mili na dodatek, tam wszystko pędziło, aż głowa bolała. Ale to tu na miejscu ruda zostawiła swoje serce. I miała zamiar zawsze bronić tego, co jest jej drogie.
Piła kawę, choć godzina powinna ją skusić już tylko na herbatę. Siedziała w kuchni pensjonatu, teraz pustej bo kucharz serwował tylko śniadania, a później otwarta przestrzeń była dostępna dla gości. Przeglądała w telefonie maile od księgowej, próbując połapać się w tym, co może się nie zgadzać z rozliczeniami po poprzednim kwartale. Miała sporo na głowie, sama sobie zresztą brała więcej obowiązków niż powinna, ale czuła, że chce odciążyć rodziców i w pełni się zająć pensjonatem. Po to poszła na studia z zarządzania obiektem i robiła dodatkowo certyfikat z hotelarstwa, aby teraz działać. Tego właściwie chciała od zawsze, a to że w rodzinie był pensjonat od lat... Zarządzenie losu. Do tego była stworzona po prostu, aby się zajmować ludźmi k ich gościć jak u siebie w domu. Dopiła już resztkę i odłożyła telefon. Stanęła w kuchni i wtedy to usłyszała. Dźwięk rozbijanego szkła w garażu i jakiś ruch przygarbionej sylwetki przez małe okienka. Jej tato chwilowo przebywał w klinice, więc w domu była sama, bo mama mu towarzyszyła, ale nie wystraszyła się, że ktoś ją próbuje napaść, czy okraść. Nie, wręcz przeciwnie. Chwyciła za wałek z szuflady i wybiegła tam wściekła. Ale to co zastała przeszło jej jakiekolwiek oczekiwania.
UsuńPół godziny później, nadal trzymała wałek. Jej mina może nie była najgroźniejsza, bo trochę też było jej przykro, ale nie pozwoliła chłopakowi wyjść z tej sytuacji bez słowa ot tak. Przyszpiliła go do krzesła w kuchni, wytarmoszając za kurtkę z garażu i kazała się nie ruszać. Wałek trzymała jako obietnice, że jak spróbuję jej uciec to nie tylko po Wynn zadzwoni. Miała mu jednocześnie tyle do powiedzenia, jak i brakowało jej słów, ostatecznie tylko mierzyła go groźnie, a jednocześnie z niedowierzaniem. Jak on mógł?! W tym garażu nie było nawet czego szukać! Narzędzia mógł pożyczyć. Rower też by mi pożyczyła. Nie miała pojęcia nawet gdzie grzebał i po co, szkoda tylko było zabytkowej lampy naftowej, która chcieli jako dekoracje ustawić na werandzie. Dusiło ja w klatce z emocji, ale była twarda. Z czerwoną twarzą milczała, a był to zły znak, bo zwykle buzia jej się nie zamykała.
[poprawię się, to z telefonu i miałam okropny dzień! ]
Abigail
[Odezwałam się na hangouts jak coś!^^]
OdpowiedzUsuńRhett
Ostatnie czego potrzebował w tym tygodniu, to problemów z samochodem. Koniec okresu zbiorów nie oznaczał swobody i relaksu, tylko zwiastował kolejny stresujący etap – logistyka i sprzedaż. Ponieważ Murray Orchards sprzedawało swoje produkty w całym kraju, oznaczało to, że często musiał gdzieś jeździć, gdy jego ojciec nie dawał rady. Gdy więc nie pracował w swoim gabinecie w domu, zapominając o otaczającym go świecie, a nawet podstawowych potrzebach, to był w drodze to do firmy, to do potencjalnych klientów. Mieli swoich przedstawicieli handlowych, ale Edward był przykładem rasowego perfekcjonisty, który wszystko musiał mieć dopięte na ostatni guzik, nawet kosztem własnego zdrowia. Pracoholizm płynął w ich żyłach, nie mógł od tego uciec. Większość czasu spędzał w pracy, a biorąc pod uwagę oczekiwania swojego ojca, tym bardziej nie mógł tego zmienić. Nie mógł przecież zawieść swoich rodziców, nawet jeśli oznaczało to, że już kolejny tydzień miał się zajechać.
OdpowiedzUsuńWszystko się układało i szło zgodnie z planem, nawet ciężar oficjalnego narzeczeństwa z Alexandrą Collins wcale nie psuł mu szczególnie humoru, gdy wszystko w firmie działało jak w zegarku. Ned działał zarówno w rodzinnej firmie, jak i w miejscowym markecie, którego był dyrektorem. Musiał mieć więc wszystko idealnie zaplanowane. Niestety, ten przeklęty samochód wszystko skomplikował! Edward miał więcej niż jeden samochód, ale czarny BMW X7, którym jeździł już kilka lat, idealnie nadawał się do jazdy do Mariesville i okolicach. Tak naprawdę, to właśnie ten samochód był jego głównym środkiem transportu. Jak widać, w końcu musiał go zajechać i niestety, wizyta u mechanika była nieunikniona.
— No dawaj, odbierz — mamrotał pod nosem, po raz kolejny wybierając połączenie do Alex. Poczta Głosowa. Czym była tak zajęta, że nie mogła od niego odebrać? Akurat teraz, gdy tak pilnie potrzebował, by wysłała mu numer do swojego mechanika. Nigdy nie pamiętał, gdzie to było, a nie mógł tracić czasu na jazdę na chybił trafił. Dzisiaj miał spotkać się z Jonathanem Pierce’em, jednym z kluczowych dystrybutorów, który współpracował z Murray Orchards od wielu długich lat. Jonathan prowadził dużą firmę logistyczną w Atlancie, która odpowiadała za dostawy ich produktów sadowniczych do największych sieci spożywczych w stanie. To spotkanie było wyjątkowo ważne. Jonathan miał zatwierdzić ostateczne umowy na przyszły sezon, a w dodatku musieli omówić szczegóły dostaw i ustalić ceny oraz dopiąć harmonogramy transportów, które w ostatnich dniach szczególnie zabierały mu sen z powiek. Nie mógł pozwolić sobie na niedopatrzenie w tej kwestii, a już szczególnie przez problemy z samochodem.
Nie lubił się spóźniać. Wszystko więc wskazywało na to, że musiał wybrać się do miejscowego warsztatu samochodowego. W Jack’s Garage była naprawdę doświadczona ekipa, więc z logicznego punktu widzenia powinien był tam jechać od razu. Edward jednak lubił komplikować sobie zycie i za wszelką cenę chciał uniknąć wybrania się właśnie tam. W tym warsztacie pracowała Wynonna Myers, z którą chodził do jednej szkoły. Dokładnie ta Wynonna, za którą wodził wzrokiem i darzył szczególną fascynacją. To o niej myślał w bezsenne noce, zastanawiając się, jak to byłoby być dla niej kimś więcej niż tym Murrayem z klasy. Zawsze zazdrościł jej tego luźnego życia, bo już wtedy ciążyły na nim oczekiwania jego ukochanego staruszka. Podczas, gdy on dbał o idealną opinię w szkole, Wynn żyła beztrosko i cieszyła się chwilą. To właśnie sprawiło, że wydawała się taka perfekcyjna.
Z czasem jednak przyszła dorosłość, stresy życia zawodowego, a szkolne lata poszły w zapomnienie. Wynonna stała się częścią jego głęboko zakopanych wspomnień, jak gdyby żadne z nich nigdy nie było obecne w ich życiach. Mieszkając jednak w Mariesville trudno było o kompletną anonimowość. Dowiedział się o tragediach, jakie przeżyła Myers. Najpierw straciła braci w pożarze, kolejny popełnił samobójstwo, a ostatni zginął w wypadku. Obiło mu się też o uszy, że obecnie stała się opiekunem prawnym swojego bratanka. Jego rodzina nigdy nie była bardzo zaznajomiona z rodziną Myers, ale gdy jego matka usłyszała o tym wszystkim, nie mogła się pozbierać przez kolejne dni. Była wrażliwą kobietą o wielkich pokładach empatii. Edward z kolei miał z tym problem i to wcale nie tak, że w ogóle nie miał w sobie empatii czy zrozumienia względem drugiego człowieka. Jednak okazywanie uczuć, choćby współczucia, było dla niego bardzo trudne. O wiele łatwiej jest uśmiechnąć się urokliwie niż płakać z tymi, którzy płaczą. Tak, to było niewątpliwie egoistyczne z jego strony.
UsuńŻycie zatem uznało, że trochę mu się za to odwdzięczy, gdy nic nie wskazywało na to, że ma inne możliwości niż Jack’s Garage. Ruszył więc w kierunku warsztatu, czując delikatny stres i zakłopotanie.
Czekanie na mechanika trwało jak gdyby wieczność. Tak, to była zdecydowanie sprawka stresu czasem i samym byciem właśnie tutaj. Chodził w jednej linii z jednego punktu do drugiego, z rękami wsuniętymi w kieszenie czarnych garniturowych spodni, a wzrokiem skupionym na ciemnych butach. Z tego zamyślenia wyrwało go pojawienie się… Wynonny, Oczywiście. Wyprostował się i spojrzał na nią. Było to całkiem wyraźną ironią losu, że pomimo mieszkania w tak małej miejscowości, ostatnim razem prawdopodobnie widział ją kilka lat temu. Chyba wcale nie było im po drodze, by widzieć siebie gdziekolwiek po zakończeniu wspólnej edukacji.
Edward przez chwilę obserwował Wynn, która podchodziła do niego z pewną dozą nonszalancji, potrafił jednak wyczuć u niej nutę zawahania. Był całkiem dobrym obserwatorem, chyba właśnie dlatego udawało mu się jakoś ciągnąć swój związek z Alexandrą. Wynonnę pamiętał z licealnych czasów w dalszym ciągu bardzo dobrze.
Z czym problem?
Jej bezpośredniość wyrwała go z zamyślenia, wprowadzając go w delikatne zakłopotanie. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Pochylił się lekko w jej kierunku, patrząc na nią z życzliwym i uprzejmym uśmiechem, nawet jeśli w środku buzowały stres i emocje.
— Cześć, Wynn — zaczął, starając się brzmieć naturalnie, choć miał wrażenie, że ona raczej szybko go rozgryzie. Była pobrudzona smarem, miała na sobie roboczy ubiór, który również wskazywał, że nie brakowało jej tutaj trudnej roboty. Mimo wszystko, wyglądała naprawdę dobrze, rzekłby że nawet pięknie. — Wygląda na to, że BMW w końcu postanowiło się zbuntować. — zaśmiał się i wskazał na samochód za sobą z lekką zrezygnowanym wyrazem twarzy. — Problemy z układem napędowym, przynajmniej tak mi się wydaje. Potrzebuję kogoś, kto to sprawdzi i naprawi, zanim całkiem się rozleci…
Czuł, jak mimowolnie spina ramiona. Nie lubił tego uczucia, kiedy cokolwiek wymykało się spod kontroli, zwłaszcza samochód, który był ważnym narzędziem w jego pracy. Sama Wynonna może nie dostrzegała, jak bardzo jest spięty, ale on za to odczuwał to aż za bardzo. W dodatku, to była właśnie ona. Jakież to było zabawne, że w dalszym ciągu wprowadzała go w to samo zakłopotanie.
Usuń— Myślisz, że możesz się tym zająć? — zapytał. Próbował być taktowny i pilnował, aby ton jego głosu był życzliwy i cierpliwy, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że zależy mu na czasie i wyniki były dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego. Szczerze mówiąc, nie obchodziło go szczególnie, czy byli zarobieni. Był gotów zapłacić o wiele więcej niż było potrzebne, ale żeby tylko móc szybko odzyskać samochód. W końcu każde opóźnienie w naprawie to dla niego jeszcze więcej stresu.
Edward Murray
Edward nie lubił sprawiać wrażenia, że jest lepszy od innych. Jego rodzice zawsze uczyli go, że to nie pieniądze i status kształcą człowieka, lecz ukryta osoba serca, do której najpierw samemu potrzeba dojść zanim ktoś to uczyni. Bardzo był im za to wdzięczny, bo choć osobiście nie uważał siebie za wzór dobrego człowieka, to nigdy nie patrzył na nikogo z góry. Mógł mieć problemy z empatią albo innymi ciepłymi uczuciami, ale nie brakowało mu życzliwości i gotowości do pomocy. Był wizjonerem i liderem, który lubił prowadzić. Wytaczanie kroków, parcie do przodu i tworzenie lepszej ścieżki dla innych było czymś, w czym się spełniał.
OdpowiedzUsuńJednocześnie jednak jego rodzice nie otaczali się tymi, którzy mieli mniej. Jego wuj szybko zrezygnował z tego, co mógł dostać, bo rodzina nie potrafiła zaakceptować wyboru jego życiowej partnerki. Jego ojciec przyjaźnił się z tymi, którzy mieli równie dużo, co oni, a z mniej zamożną rodziną spotykali się tylko na rodzinnych zjazdach, które były pomysłem jego matki – jedynej osoby, która starała się to wszystko jakoś trzymać w ryzach. Edward z kolei nie potrafił tego zrozumieć, choć sam zaczął czynić to samo, co swój ojciec. Ponoć jabłko nie spada daleko od jabłoni.
Nie chciał jej przeszkadzać przy pracy ani nic utrudniać, dlatego posłusznie wziął arkusz i zaczął pisać to, o co poprosiła. Nie był zadowolony, że praca mogła zabrać mu więcej czasu, ale z jakiegoś powodu nie potrafił gniewać się akurat na Wynn.
— Nie przejmuj się, akurat na brak samochodów nie narzekam — odpowiedział bez namysłu, skupiony na otrzymanym zadaniu. Dopiero po chwili zrozumiał, jak próżnie zabrzmiał. Zaczerwienił się i pospiesznie uniósł wzrok, patrząc na Wynn, od razu czując obawy, co sobie pomyślała. — To znaczy, mam samochód inny. Wszystko pod kontrolą. Poproszę Juliet, żeby po mnie przyjechała i pożyczyła mi swój — wyjaśnił, choć całkiem nieporadnie. Kłamanie i udawanie przychodziło mu z łatwością, jednak nie tym razem.
Gdy usłyszał swoje szkolne przezwisko, delikatnie zaczerwienił się na twarzy. Tak dawno tego nie słyszał, że aż o tym zapomniał. Uśmiechnął się, choć w środku poczuł dziwne poczucie nostalgii i tęsknoty za tamtymi czasami.
— Neddy… — powtórzył cicho z lekkim rozbawieniem, kręcąc głową. — Jeśli chodzi o samochód, zdam się na ciebie — oznajmił stanowczo, pozostawiając ją wszelką swobodę. Oddał jej arkusz i inne potrzebne rzeczy.
UsuńPatrzył na nią, jak z pewnością siebie i swobodą manewrowała wokół samochodu. Wydawała się taka autentyczna, jakby nie nosiła żadnych na siłę stworzonych masek. On sam był przepełniony udawaniem i formalności do tego stopnia, że – ironicznie – nawet w tak prostych chwilach jak ta, nie wiedział kim ma być i jaką odsłonę Edwarda pokazać.
Zastanawiał się jakiej udzielić jej odpowiedzi, bo szczerze mówiąc, takie szczegóły były mu obce. Dla niego samochód to było niezbędne narzędzie, które działało i już. A jak coś działo się nie tak, to oddawał je w ręce osoby, która się na tym znała. W tym wszystkim zapominał, że dla niektórych taki samochód to coś więcej, niż tylko narzędzie, a jednak sposób na życie – podobnie jak u Wynn. Chciał więc postarać się, by tę pracę jej nie utrudniać.
— Hm… — zaczął, delikatnie pocierając dłonią czoło. Próbował sobie cokolwiek przypomnieć. — No było kilka takich momentów. Chyba słyszałem jakieś stuki, szczególnie podczas skręcania. Wibracje pojawiły się może raz czy dwa, ale poza tym nic stałego… — odpowiedział, starając się udzielić jak najwiecej pożytecznych informacji. — Szczerze mówiąc, nie znam się, ufam ci w pełni. Rób, co trzeba. — powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Przyglądał jej się z niespodziewanym dla siebie cichym podziwem, czując się tak, jakby obserwował mistrza przy pracy. Nie mógł się nadziwić temu, jak naturalnie Wynn zdawała czuć się w tym środowisku. Naprawdę znalazła swoje miejsce na ziemi, słyszał od paru znajomych, że była dobrym mechanikiem i takie też sprawiała wrażenie. Każdy jej ruch był pewny i precyzyjny, nie zostawiając miejsca wątpliwościom. On zaś, pomimo tej swojej całej pewności siebie, którą zbudował i rozwinął w świecie biznesu, nagle zaczął czuć się taki… nieporadny. Zupełnie tak, jakby w obecności Wynonny Myers jego status czy osiągnięcia były bez żadnego znaczenia. To dopiero było dziwne, lecz jak wdzięczne uczucie!
Zaśmiał się krótko, usłyszał jej komentarz. Pewnie w innym przypadku poczułby się urażony, ale właśnie taką pamiętał Wynn.
— Z tego jak mnie opisujesz, to sam miałbym siebie dość — odpowiedział z lekkim uśmiechem, odruchowo zerkając na swoje ubranie. — Ale rozumiem jak najbardziej, nie chcę ci przeszkadzać, zwłaszcza w twoim żywiole… — zaczął, lecz nie dokończył. Zadzwonił telefon. Harold. Przeprosił i na chwilę odszedł.
— Przecież sobie poradzę, jestem u mechanika — wyjaśnił, lekko podirytowany. Jego ojciec o wszystkim się dowiedział i podjął decyzje, że sam pojedzie na spotkanie.
— Eddy, spokojnie, zajmij się samochodem, przecież mamy się wspierać. Nie narzucaj na siebie takiej presji, dobrze? — odpowiedział Harold. Brunet zacisnął dłoń na telefonie, pocierając drugą oczy, które od kilku dni wykazywały oznaki zmęczenia. — Odpocznij, dziś masz wolne od wszystkiego — dodał, po czym rozłączył się.
Edward wiedział, że jego ojciec chciał pomóc. Nigdy nie zarzucał mu złych pobudek i generalnie był z niego dumny. Miał jednak wrazenie, że zawiódł, bo nie miał kontroli nad tym, co się działo. Niemniej, stało się. Dostał wolne. Mógł pojechać do domu, ogarnąć swoje sprawy. Mógł też zadzwonić do Maxa i wyskoczyć na piwo, czego nie robili od… Cóż, dawna. Mógł nawet zaprosić Alex na obiad i poświecić sobie nawzajem trochę czasu, czego też nigdy nie robili. Jednak coś w nim kazało mu zostać, właśnie tutaj, w Jack’s Garage.
Patrzył z oddali na pracującą Wynn, która dokładnie badała jego samochód. Przychodziło jej to tak swobodnie i naturalnie. Po chwili jednak ocknął się z tego wpatrywania w Myers i powoli ruszył w jej kierunku.
Usuń— Już nie — odpowiedział w końcu na jej pytanie — To znaczy, nie spieszy mi się już — wyjaśnił. Czuł się przy niej, jakby nagle nie miał żadnych zdolności do normalnego rozmawiania z drugim człowiekiem, co w jego przypadku było całkiem zabawne. — Poczekam tutaj, ale nie przejmuj się. Będę grzeczny — zapewnił ją, wyciągając telefon i coś w nim robiąc, choć w rzeczywistości raz po raz spoglądając ukradkiem na kobietę.
Edward
[O rany, Wynonna to taka niesamowita postać! Z jednej strony twarda babka mechanik, z drugiej najprawdziwsza survivor, która szuka sposobów na radzenie sobie z przeżytą traumą. Uwielbiam wizerunek, uwielbiam to, że z jednej strony jako złota rączka umie naprawić wszystko, ale nie umie naprawić samej siebie i otaczającej ją rzeczywistości. Oby z czasem huragan nieco się uspokoił... albo i nie, zawsze to ciekawiej, jak dużo się dzieje ;) Bawcie się dobrze, samych cudownych wątków <3]
OdpowiedzUsuńPenelope Dixon
Brunet z trudem powstrzymał się od uśmiechu, kiedy usłyszał słowa Myers. Może w innej sytuacji poczułby się speszony, ale nie tym razem. Fakt, że ukradkiem obserwował Wynn, wyjątkowo, wcale nie było to wyrazem jego potrzeby kontroli. Nigdy niczego nie pozostawiał przypadkowi, nawet swojego spojrzenia, które w tamtej chwili było skupione wyłącznie na niej. Robił to dlatego, bo chciał i wcale nie miało to związku z jej pracą.
OdpowiedzUsuń— Model? — uniósł brew, powtarzając za nią —To chyba nie jest najgorsze określenie, jakie dziś usłyszałem, dzięki — odpowiedział z lekką nutą ironii w głosie, choć poczuł, że przez moment serce biło mu odrobinę szybciej. Schował telefon do kieszeni. — Skoro już mnie zapraszasz do pracy, to może rzeczywiście się przydam — oznajmił, idąc w jej kierunku. Kiedy podała mu latarkę, przyjął ją bez słowa, nie do końca rozumiejąc jak to się stało, że w przeciągu chwili udało jej się przekonać do tej pomocy. On, Edward Murray, człowiek który na codzień kierował, wyznaczał i kontrolował, był gotów świecić latarką, jakby było to najważniejszym zadaniem, jakie mógł kiedykolwiek otrzymać. Ale to było głupie.
Murray, weź się do roboty pomyślał, ustawiając latarkę tak, jak mu poleciła. W jakiś sposób czuł się miło z faktem, że niejako zaprosiła go do cząstki swojego świata. Obserwował mistrza w fachu; Wynn emanowała pewnością siebie w tym, co robiła, podczas gdy on nie potrafił tej cechy odnaleźć w siebie w takich nieformalnych dla siebie sytuacjach.
Gdy kobieta skończyła zajmować się samochodem, poczuł się, jakby minęła dopiero chwila. Wydawało się, jak gdyby nastawił się na to, że byłby tutaj z nią dłużej, trochę obserwował i może jej potowarzyszył. Nawet nie zorientował się, jaka była godzina, a przecież Wynonna miała swoje życie poza tym miejscem. Miała swojego bratanka, o którym wspomniała, a Edward wyczuł cień troski w jej głosie. Czy pod warstwami swobody, dobrym poczuciem humoru i nutą ironii skrywała się wrażliwa kobieta?
— Jestem pewny, że wszystko będzie idealnie — oświadczył pewnie, posyłając jej ciepły uśmiech. Przyjął wizytówkę, którą mu podała, ale jego spojrzenie zatrzymało się na niej o wiele dłużej, niż powinno. Następnie, gdy odeszła, spojrzał na dane wypisane na kartce. Czy mógł wykorzystać je w innym celu niż tylko dotyczącym samochodu? Westchnął, kręcąc głową. Wsunął wizytówkę do kieszeni, a następnie zajął się zapłatą.
Gdy wyszedł z wskazanego przez Wynn pomieszczenia, miał akurat kierować się w stronę swojego samochodu i wyjechać, by móc wrócić do swojej codzienności. Jednak z jakiegoś powodu nie potrafił. Myśl, że musiałby jechać do domu, w której zapewne Alexandry wcale nie było, bardzo go przygnębiała. Nie miał ochoty oglądać nierozpakowanych rzeczy i wszystkiego innego, co przypominało mu, ile jeszcze zostało do pracy. W rzeczywistości wcale nie chodziło o jego dom. Chodziło o więcej — o pozornie ukształtowaną przez niego rzeczywistość, złudne poczucie kontroli, kiedy w rzeczywistości robił to, co chcieli inni, a nie to, czego chciał on. Czego więc chciał Edward Murray?
Chciał poczekać na Wynn, podziękować jej za miłą obsługę, bo nie zdążył tego zrobić, kiedy tak szybko od niego odeszła. Chciał zapytać, czy może później znalazłaby dla niego czas, by wyjść na spacer albo na kawę. Prawdę mówiąc, swój wolny dzień z jakiegoś powodu widział właśnie z nią.
I tak stojąc przed warsztatem, nie do końca pewny co zrobić, nagle zauważył Wynn, która wychodzi z miejsca swojego pracy. Tym razem wyglądała inaczej. Ona również miała zaplanowany swój dzień, miała swoje sprawy i zajęcia, tak bardzo mu dalekie i obce. Kiedy Wynn troszczyła się o swojego bratanka, on w tym czasie myślał o firmie i zadowoleniu rodziny. Oboje pochodzili z tak różnych światów — jemu było obce jej życie, a jej – jego. Wcale to jednak nie sprawiało, że czuł się przy niej źle albo niekomfortowo. W rzeczywistości, po raz pierwszy od dawna, czuł że może być kimś zwyczajnym. Zepsuł mu się samochód, przyjechał więc, zapłacił i go naprawiono. W tym czasie miło spędził czas, bez otoczki wymagań, kontroli czy presji. Już dawno nikt nie dał mu tej swobody, co Wynn.
Usuń— Powinienem. Ale nie chcę — odpowiedział ze śmiałością w głosie. To prawda, jego życie było przepełnione obowiązkami, jednak teraz wcale się to nie liczyło. Gdy podeszła, poczuł nieznane sobie dotąd uczucie jak gdyby zadowolenia. Mogła przecież go ominąć, życzyć miłego dnia i zająć się swoimi sprawami. Jednak dalej tu była, tak samo jak on.
Zerknął na papierosa, którego przed chwilą wyrzuciła, i uśmiechnął się pod nosem. Jej bezpośredniość przypominała chłodny prysznic, którego najwyraźniej potrzebował, bowiem po usłyszeniu kolejnych jej słów, uświadomił sobie, że czasami nie potrafił być naturalny. Wynonna Myers doskonale go rozgryzła.
Murray milczał jeszcze przez chwilę, starając się uporządkować myśli. Znowu robił to samo. Kontrolował, czując się, jakby stąpał po kruchym gruncie, a przecież wcale tak nie było. Daleko mu było do bezpośredniości kobiety, ale przecież mógł chociaż spróbować?
— Masz rację — odpowiedział, po czym lekko wzruszył ramionami. — Zachowuje się dziwnie, bo prawie cały czas udaje. Ciężko, by było inaczej, gdy tyle na mnie ciąży — wyjaśnił, szczerze zaskoczony własną szczerością.
Spojrzał na nią, obserwując, jak spokojnie czeka na jego reakcję, bez zbędnych i gubiących emocji. Ta swoboda, którą miała, sprawiała, że czuł się jakby stąpał po zupełnie innym gruncie, obcym i dotąd nieznanym.
— I tak, mam dużo samochodów — przyznał, delikatnie się uśmiechając. — Czasem jednak jeden samochód może znaczyć więcej niż wszystkie pozostałe. Może dlatego chciałem naprawić właśnie ten? — dodał, sam zastanawiając się czy nie ma czegoś więcej na myśli. Westchnął głęboko i wyprostował się. Bycie tylko Edem, a nie Edwardem nie było dla niego czymś naturalnym. Wewnątrz siebie chciał walczyć z tym, wrócić do swojej rzeczywistości, którą znał – do kontroli, udawania, zamykania się.
Ale poddał się.
— Tłusta pizza brzmi jak coś, czego dziś potrzebuję. Za te kilka godzin bycia po prostu Edem — powiedział, w końcu pozwalając sobie na uśmiech, który rozjaśnił jego twarz.
(nie)idealny Ned ♥
To było ciekawym doświadczeniem, słuchać ją, obserwować jej mowę ciała i mimikę twarzy. Była w tym wszystkim tak urzekająco naturalna, bo nie udawała kogoś, kim nie jest. Edward szybko przypomniał sobie, dlaczego to właśnie w niej podkochiwał się prawie przez całe liceum. Już wtedy dostrzegał w niej ten niezaprzeczalny luz w byciu sobą, tę otwartość i swobodę, którą nie wszyscy potrafili przełknąć. Wynonna była jego cichym marzeniem, które leżało daleko poza zasięgiem jego możliwości. Wracając do tego myślami, wydawało się to tak paradoksalne i nieco zabawne… Zwykle przyjmowało się, że to inni czuli się zbyt dalecy, by sięgnąć kogoś takiego, jak Edward. Prawdą jednak było to, że raczej nikt nie próbował. Gdy jesteś bogaty i coś znaczysz, liczy się tylko zysk, który przyniesiesz. I żadne, choćby najbardziej markowe ciuchy, dobrze wykrojone garnitury czy drogie samochody, nie mogły wówczas dać prawdziwej przyjaźni. Ed miał tylko Maxa, który znał go na wylot i nigdy nie oceniał, nie patrzył na jego status ani na to, ile miał pieniędzy czy co nosił. To prawda, że była Juliet i Anna, jego kochane siostry, które potrafiły zrozumieć ten ciężar, z którym się zmagał, bo z pewnością same miały trudność w rozwijaniu szczerych przyjaźni. Nie rozumiały jednak, jak wielka ciążyła na nim presja. Była też Betsy, z którą przecież utrzymywał genialny kontakt… Ale to nie było to samo, co z Maxem,
OdpowiedzUsuńTeraz jednak pojawiła się Wynn, ta sama, co kiedyś. Ta sama, która dalej prawdopodobnie nie wiedziała, że w ciepłe, lipcowe wieczory, zamiast spać, myślał o tym, czy po wakacjach dalej będzie tak samo piękna i urocza, jak wcześniej. I choć teraz daleko jej było do tych nastoletnich rys twarzy, tego młodzieńczego uroku, to była jednak piękną, robiącą piorunujące wrazenie kobietą choćby dlatego, bo była sobą.
— Miło mi, że masz to gdzieś, ale jak masz rozwalić mi samochód, to już tu nie przyjadę — roześmiał się. Gdy wspomniała po krótkiej chwili o swoim bracie, nie bardzo wiedział jak zareagować. Współczuł jej, ale empatia nigdy nie była jego mocną cechą, nie potrafił jej wyrażać. Uświadomił sobie jednak, że zdecydowanie za mało doceniał to, że wciąż miał w życiu swoje małe siostrzyczki.
— Pewnie! — zgodził się, w jego głosie naprawdę było słychać entuzjazm. — Nigdy nie oglądałem tego serialu, ale w końcu musi być ten pierwszy raz. Może uda wam się mnie przekonać do zombiaków — zaśmiał się, po czym wsiadł do swojego samochodu, by móc jechać za Wynn. Czuł, że to będzie ciekawy dzień, może nawet wieczór. Zwykle otaczała go formalność, z Alex nigdy nie spędzali wspólnie czasu. A tym razem los dał mu szanse być po prostu Edem.
UsuńWynonna Myers mistrzowsko zadbała o dobrą, luźną atmosferę. Mimo to, brunet poczuł lekki stres, gdy wszedł do jej domu. Nie wiedział jednak, czy był to fakt, że wpuściła tak teoretycznie obcego mężczyznę do domu (bo po tylu latach braku kontaktu, który i tak był sporadyczny, nie wiedziała o nim nic), czy przeszywający wzrok dziesięciolatka, który mówił mu wprost – zrobisz coś głupiego, nie żyjesz. Wynonnie wyrastał genialny ochroniarz!
— Cześć Ash! Jestem Edward, ale możesz mówić na mnie Ned, a nawet Ed— uśmiechnął się szeroko w stronę chłopca, lecz dziesięciolatek raczej nie podzielał jego entuzjazmu. Jeśli złamiesz jej serce, ja złamię ci rękę. Serce zabiło mu mocniej, było niekomfortowo, bo przecież Wynn była tylko dawną znajomą…
— Ash, nie musisz się martw… — nie zdążył dokończyć, bo chłopiec już wszedł mu w słowo. Jesteś przyjacielem Wynn? Dobre pytanie. — Można tak powiedzieć.
Było coś uroczego w bezpośredniości i szczerości Asha. Potrafił dostrzec w nim zadziorność i naturalność swojej ciotki, co zdecydowanie było dobrą cechą. To też sprawiło, że zamiast dystansować się, co leżało w zwyczaju Murray’a, raczej poczuł się jakby stał się częścią normalnego, ciepłego i domowego popołudnia; brakowało mu tego od tak dawna!
— Chyba potrafię dostrzec po kim jest taki udany — powiedział do Wynn, posyłając jej miły uśmiech. Następnie poddał się kierownictwu chłopca i już do samego końca pracował na rolę fajnego kumpla Wynn. Poza tym, chłopiec był naprawdę genialny. Spędzenie z nim czadu pomogło mu rozluźnić się, zapomnieć o zbliżającym przyjęciu zaręczynowym, wszystkich zobowiązaniach zawodowych i życiowych. Nie sądził, że było możliwym przestać o tym myśleć, lecz jak widać życie jest pełne niespodzianek.
Prośba Asha była miłą niespodzianką. Dyskretnie spojrzał na Wynonnę, próbując wyłapać czy może się na to zgodzić, czy nie. Nie chciał rozczarować chłopca…
— Matma i zombie w jednym dniu, nie wiem, co gorsze… — skomentował pozwalając sobie na niewinny żarcik. Gdy Wynn wyciągnęła do niego żelka, na chwilę się zawahał. Spojrzał na nią, uniósł brew i lekko przekrzywił głowę, by po chwili z błyskiem w oku delikatnie uśmiechnąć się w jej kierunku. Nachylił się, aby odebrać ostatniego żelka. Ku swojemu zaskoczeniu, czuł się swobodnie, nawet jeśli cała ta sytuacja – karmienie żelkami, luźna rozmowa i domowy chaos – była mu dość obca i nieznana. Ash biegał po mieszkaniu, a Wynn była centrum tego świata – małego, ale ich. I jakże był im wdzięczny, że wpuścili go do niego chociaż ja chwilę. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku.
— W dobrym towarzystwie nawet zło da się przeżyć — odparł, celowo łagodząc ton głosu i patrząc jej w oczy.
— No dobra, jak mus to mus — powiedział w końcu, podnosząc się i prostując nogi. Trochę się zasiedział, nawet nie wiedział jaka była pora — Zobaczmy, co to za matematyczne zło czeka na mnie w pokoju Asha — oświadczył głośno, jakby chciał, żeby chłopiec wyraźnie go usłyszał. Przez chwilę zastanawiał się, kiedy ostatni raz ktoś potrzebował jego pomocy w czymś tak prostym i codziennym jak matematyka, a nie w podejmowaniu wielkich decyzji. To było dziwne, lecz miłe uczucie.
— Ale najpierw pomogę posprzątać — te słowa skierował już do niej, jak gdyby chcąc jeszcze przez chwile pobyć tylko z Wynn.
normalny Ed <3
Rhett stał za ladą w swoim sklepie, PowerHouse Electronics, układając na półkach nową dostawę kabli HDMI i ładowarek do telefonów. Starał się, by wszystko było w idealnym porządku – czyste, logicznie rozmieszczone, łatwe do znalezienia. W końcu większość klientów w Mariesville to byli ludzie, którzy nie mieli pojęcia, czym różni się HDMI od USB-C, a Rhett lubił, gdy jego sklep odzwierciedlał jego podejście do życia – prostota, ale z odrobiną porządku. Może przesadził z powiedzeniem, że większość klientów nie miała pojęcia, ale na pewno ich znaczna część. Młodzi raczej zamawiali przez internet sprzęty, nie mieli też potrzeby, aby przychodzić tutaj. Nie mógł narzekać na brak ruchu, gdyby tak było już dawno zamknąłby ten sklep lub go sprzedał, a sam zajął się czymś innym. Nieraz nawet o tym myślał, ale ostatecznie za bardzo był przywiązany do tego miejsca. Poza tym, lubił być swoim szefem. Ot, tak po prostu było mu wygodnie. Miał na głowie sporo do ogarnięcia, ale było to lepsze niż być uzależnionym od kogoś.
OdpowiedzUsuńPodszedł do witryny, gdzie wystawiał nowe telewizory 4K, i zerknął na swój telefon. Jeszcze kilka godzin do zamknięcia, a ruch w sklepie był raczej przeciętny. Nagle usłyszał znajome pikanie dzwonka przy drzwiach. Gdy podniósł głowę, zobaczył Asha, dziesięcioletniego bratanka Wynn, który właśnie wślizgnął się do środka z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego oczy błyszczały, jakby każde wejście do PowerHouse Electronics było dla niego jak wstęp do magicznego świata gadżetów i urządzeń. Jeśli Caldwell miałby wybrać to towarzystwo tego młodego chłopaka było najlepszym, co go spotkało od strony mieszkańców. Raczej nikt by się nie spodziewał, że dorosły facet znajdzie wspólny język z dziesięciolatkiem? Tymczasem ta dwójka dogadywała się całkiem nieźle. Przyniósł mu schłodzoną Coca-Colę z zaplecza, którą trzymał w lodówce i pozwolił, jak zwykle, aby porozglądał się po sklepie. Nigdy nie sprawiał mu problemów, to też nie widział powodów, aby chłopakowi nie pozwolić na kręcenie się po sklepie. Inaczej sprawy by się miały, gdyby Ash robił tu zamieszanie, psuł coś czy zachowywałby się w nieodpowiedni sposób, ale nic podobnego nigdy nie miało miejsca. Miał swoje podejrzenie, że jego spokój poniekąd jest spowodowany wydarzeniami, które miały miejsce w jego dość krótkim życiu, ale nigdy nie podejmował tego tematu. Sam nie lubił rozmawiać o własnych problemach, a tym bardziej nie zamierzał dopytywać dziesięciolatka o tak poważne rzeczy. Ważne było, że dzieciak miał zajęcie i nie załamywał się. Był też pewien, że gdyby Wynn dowiedziała się o ewentualnej próbie wyłudzenia od chłopca jakichkolwiek informacji, to prędko połamałaby mu kości. Wolał w żaden sposób nie ryzykować. Zresztą, to nie była jego sprawa. Gdyby chłopak czy jego ciotka chcieli na poważniejsze sprawy pogadać to zawsze przecież mogli. Nie zamykał się na takie tematy, a wiedział z doświadczenia, że rozmowa czasami pomaga. Nawet jeśli tylko na chwilę.
— Cieszę się, że przynajmniej ty tak myślisz — odparł. Rodzice Caldwella może nie byli zacofani, ale z pewnością nie do końca rozumieli nowinki technologiczne. I tym bardziej nie rozumieli po co mu w takim małym miasteczku sklep z tyloma sprzętami, ale jak zwykle, machnął na to ręką i robił swoje. — I gdzie ten Comic Con jest, co?
Sam pomysł w sobie nie był głupi, ale nie był pewien czy Wynn tak łatwo da się przekonać. Krótka ucieczka z Mariesville mogłaby dobrze każdemu zrobić. Zwłaszcza im. Przeszli przez różne rzeczy w życiu, ale Rhett ją rozumiał z tą niechęcią do ludzi i plotek. A nimi właśnie małe miasteczko się karmiło, a szczególnie starsi ludzie, którzy nie rozumieli koncepcji z trzymaniem się z dala od cudzych spraw. Niektórzy najchętniej by wpakowali się do domów i oglądali rozgrywające się tam dramaty z pierwszego rzędu. Z przykrością pewnie obserwowali, jak jedna z głównych organizatorek wieczorków dramatycznych wyjechała z Mariesville rok temu.
— Tobie przez najbliższe jedenaście lat wystarczy cola, o piwie nawet nie myśl. Pogadamy najpierw z Wynn, co ona o tym sądzi, a potem zaczniemy planować, dobra?
UsuńNie chciał mu niczego obiecywać. Szczególnie, że to nie od niego zależało czy tam pojadą czy nie. Gdyby Wynn nie chciała, to mógłby zabrać go sam. Nie miałby nic przeciwko temu, aby wziąć chłopaka pod swoje skrzydła. Wydawał się być odpowiedzialny, jak na swój wiek i Rhett myślał, że chłopak raczej nie zacząłby odwalać głupich rzeczy, jak tylko jego główna opiekunka zniknie z oczu. Spędził z nim już trochę czasu, aby go poznać. Wiadomo, w domu zapewne zachowywał się inaczej, ale tu był bardzo porządnym dziesięciolatkiem, z którym nie było wstydu.
Rhett machnął ręką w kierunku półki z wystawionymi nowymi laptopami, zachęcając chłopaka, aby sobie je poprzeglądał. W końcu kto jak kto, ale on zawsze wystawi szczerą opinię. Choć Rhett wiedział, że chłopak nie ma większego pojęcia o sprzętach, to lubił je oglądać. Zastanawiał się czy naprawdę interesuje się tym wszystkim, czy przebywa tu głównie dlatego, że Rhett traktował go jak równego sobie – z szacunkiem i bez zbędnych pytań. Caldwell cenił sobie obecność Asha. W przeciwieństwie do innych, dzieciak nie oceniał go, nie patrzył na niego z litością czy plotkarskim zainteresowaniem, jak robili to niektórzy mieszkańcy. Pewnie nawet nie wiedział, co działo się w jego życiu – o tym, że Savannah odeszła, zostawiając go samego z Prim. Dla Asha, Rhett był po prostu fajnym gościem, który miał sklep pełen elektronicznych cudów. Może to było właśnie to, czego potrzebował od czasu do czasu – niewymagające, zwykłe towarzystwo.
Zostawił go w świecie komputerów i wrócił do układania kabli. Był dziś, póki co, sam w sklepie, ale za jakiś czas miał pojawić się sprzedawca, który przejmie stery i zostanie aż do zamknięcia. Wyczekiwał tego momentu, bo chciał odebrać Prim ze żłobka, wrócić do domu i zająć się domowymi sprawami. Podniósł głowę, kiedy zauważył, że nie są już sami.
— Cześć, Wynn — przywitał się. Ostatni kabel trafił na swoje miejsce i teoretycznie było , a w praktyce dalej miał w cholerę roboty, ale przerwa nikomu nie zaszkodzi. — Obiadowi nie odmówię, a co do młodego, to mi nie przeszkadza. Ale jeśli mam go stąd pogonić to pewnie. Możemy też wymyślić jakiś plan, aby się nie zraził. Nie robi bałaganu, nie przegania klientów, a poza tym nie zadaje mi debilnych pytań. Przysięgam, jak Martin tu znów wróci, bo mu telefon się rozładował i nie wie co robić, rozbiję sobie ten telefon o głowę.
Westchnął z irytacją, ale rozumiał poniekąd, dlaczego Wynn woli, aby chłopak biegł prosto do domu po szkole.
— Zjemy, pogadamy. Ash ma dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
Rhett