mama powiedziała mi, że mam się nie martwić. Że każdy w końcu musi dowiedzieć się o tym, że święty Mikołaj nie istnieje. Tylko dlaczego okazuje się, że tym
świętym jest mój tata? Widziałam go dzisiaj z paczkami, które doręczał do domu Tony’ego. Charlie i Scott mają ubaw, bo twierdzą, że wiedzieli o tym od dawna. Że od lat nie wierzą w Mikołaja. Nie wierzę im. Tylko pewnie czują się zbyt starzy, żeby przyznać się do tego, że jest im smutno tak, jak mi.
Święta są za dwa dni. I wiem, że nigdy nie poczuję już tego dreszczyku, kiedy przy choince zostawiałam kawałek najlepszej szarlotki mamy i szklankę mleka.
Twoja Betsy
[...]
Drogi Murphy,
dzisiaj w szkole nie zyskałam sympatii Amelii. Pamiętasz ją? Opowiadałam Ci o niej w ostatnim wpisie. Nadal zazdroszczę jej tych kruczoczarnych, gęstych, lśniących włosów, które przy moich strąkach wyglądają naprawdę imponująco! Naprawdę nie wiem, jak mogłabym zainteresować ją sobą. Zrobiłam wszystko, aby wyszła korzystnie na tej sytuacji z Brianem. Jest dupkiem i cała szkoła powinna o tym wiedzieć. Zwłaszcza ona. Przyjechała tutaj rok temu i widzę, że wybrała sobie złych znajomych.
Ze szczegółami opowiedziałam dyrektorce jak wykorzystywał Amelię do tworzenia całej serii ściąg z historii i angielskiego, które później sprzedawał pod trybunami na sali gimnastycznej. Myślałam, że Amelia to doceni. Powinna. W końcu to dla jej dobra chciałam uwolnić ją od tego idioty, który w odwecie zaprosił ją na bal maturalny. Będę musiała przeprosić Kate i przyznać jej rację. Podwójna porażka?
Tata stwierdził, że nie powinnam była mieszać się w sprawy innych, bo nie powinnam oceniać ich zachowania. Ale dlaczego? Dlaczego mają mieć same A i uchodzić z tego bez szwanku, skoro na to nie zasługują?
Betsy
[...]
Murphy!
Nie mogę w to uwierzyć! Znowu! Znowu ten dupek zepsuł mi randkę z Anthonym. Nigdy go nie pocałuję, jeśli w Mariesville będą same dupki! Zostanę sama! Nawet Kate ma już chłopaka. I to kogo?! Briana!!!
Muszę stąd wyjechać. Nie ma tu dla mnie miejsca. Wakacje w końcu dobiegną końca, a ja dalej nie otworzyłam listu z Northwestern University. Muszę podjąć decyzję i już chyba wiem, co zrobię.
Betsy
[...]
Murph,
nie sądziłam, że studia to… bajka! W końcu nauczyłam się oddychać, w końcu dostrzegam coś innego niż tylko jabłka, czuję zapach inny niż pieczonych jabłek i mogę się napić czegoś, co nie jest cydrem. Uwolniłam się od jabłek, od tych wszystkich ludzi, którym wiecznie zawadzałam.
Poznałam kogoś. I chociaż wiem, że to totalnie nie odpowiedzialne i że on nie jest dla mnie odpowiednim facetem, to czy we wszystkich epokach, czy to w malarstwie, czy w pisarstwie, nie wspominano o tym, że między dwojgiem ludzi liczy się tylko uczucie?
Betsy
[...]
Murphy,
muszę wrócić do domu. Wyrzucili mnie z uczelni. Gabriel nigdy nie zamierzał się za mną wstawić, ba, nigdy nie zamierzał wstawić się za naszym uczuciem. Ważniejsza okazała się posada. I jego żona. Uwierzyłbyś w to, że ma żonę? Tak długo i sprytnie ją ukrywał, że nigdy nie pomyślałabym…
Wracam do Mariesville, tutaj w Evanston też już nie ma dla mnie miejsca.
B.
[...]
M.,
od dzisiaj pracuję jako listonoszka. Zastępuję tatę. Wiesz, teraz czuję, że nie zawadzam. Czuję, że nawet mnie lubią, tylko Kate dziwnie na mnie patrzy, kiedy na rękach trzyma swoją córkę. Brian od niej odszedł. I czy powinno mnie to dziwić? Czy ją to w ogóle dziwi? Ostatnio doręczałam jej pismo z sądu. Pewnie w końcu się rozwiodą. Stara Cormack i pani McCoy gadają o tym bez przerwy.
Może gdyby tylko chcieli mnie wtedy słuchać…
Teraz mnie słuchają. A nawet wyczekują tego, co mogę im opowiedzieć. Wszyscy.
B.
[Myślę, że nasi mogą sobie przybić piątkę. Hasztag wyrzucenizuczelni. Mam nadzieję, że jeśli Betsy celowała w twarz Gabriela za jego nielojalność, to wycelowała tak dobrze, jak Rowan. Bo Gabriel to wykładowca, prawda? :D Zawsze tworzysz takie ciekawe, pełne ekscytacji historie, że już mnie to chyba naprawdę nie dziwi, że i historia Betsy taka właśnie jest. Świetny pomysł na przedstawienie postaci za sprawą pamiętnika, bo nawet jeśli to tylko skrawki, to mówią naprawdę wiele, ale wciąż nie tyle, by czuć się w pełni zaspokojonym! Chciałoby się przeczytać o stokroć więcej! Mam nadzieję, że tu w Jabłkowie będziesz bawić się przednio i tego też Ci życzę, wraz z całą masą fascynujących wąteczków :) Witam pięknie i zapraszam do siebie, jeżeli będziesz mieć ochotę!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cześć! Bardzo ciekawą kobietkę nam tu wrzuciłaś :3 troszkę bije od niej smutek, uczucie niezrozumienia i pragnienia zostania dostrzeżoną, ale coś mi się wydaje, że sama po prostu nie daje sobie szansy. Jest urocza i na pewno mieszkańcy Mariesville cieszyli się na jej powrót, a dziś czekają na jej wizyty, by odebrać list i zamienić kilka ciepłych słów. I nie chodzi wcale o plotki, chociaż na pewno jej uszy wyłapują wszystko i byłaby najskuteczniejszymi detektywem w okolicy! :D
OdpowiedzUsuńŻyczę mnóstwa, mnóstwaaaa przygód i wątków odbierających czas na sen! Gdyby gdzieś tam znalazło się miejsce, zapraszamy do nas :) Pensjonat może przyjąć jakieś zwroty pocztówek turystów, a Abi wezwanie do zapłaty za brak ostatniej raty czynszu z Atlanty i nawet ponaglenia z uczelni, aby odebrała dyplom i Betsy mogłaby wręczając skusić się na kawałek szarlotki ;) bawcie się dobrze! ]
Abigail
[Jest i ona, a w Mariesville znów te same dupki. Chodźcie z nami rozrabiać po tym przeklętym cydrze. Uważajcie tylko na gąsiora, bo listonoszki lubi dziobać najbardziej.]
OdpowiedzUsuńW. Underwood
Po raz pierwszy od niemal dwóch tygodni padało, gdy odebrał telefon od Birdy. Spodziewał się soczystego opierdolu za to, że jak zwykle zapomniał zadzwonić z życzeniami na jej urodziny, ale jej cichy i łagodny głos zupełnie go zaskoczył. Zawsze zdrabniała jego imię i gdy tym razem powiedziała do niego po prostu Walter, wiedział, że coś jest nie tak. Zawsze myślał, że pierwszego pochowa ojca. Wiedział o jego problemie z alkoholem już od dawna i niewydolność nerek albo marskość wątroby były jedynie kwestią czasu. Ale Shleby w przeciwieństwie do niego zawsze była okazem zdrowia i informacja o jej nagłej śmierci była szokiem dla wszystkich. To był wypadek, ogromny pech i śmierć tak niezapowiedziana i bezsensowna, że budziła powszechny sprzeciw. Nikt nie wiedział o jej tętniaku, o bombie z opóźnionym zapłonem, która w końcu dała o sobie znać w najgorszy możliwy sposób.
OdpowiedzUsuńNie odwiedzał Mariesville od prawie dwunastu lat. Wyjeżdżając, spalił za sobą ten most i wcale nie zamierzał go odbudowywać, jednak jego babka uparcie dbała o to, by chociaż jedną nogą wciąż był przy rodzinie. Dzwoniła raz na pół roku, by poinformować go o najważniejszych sprawach i popomstować na jego przeklętego ojca, a swojego syna, który z roku na rok pracował coraz mniej, a coraz częściej namawiał ją na sprzedaż gospodarstwa. Walter nawet nie udawał zainteresowania losami swoich rodziców, a jednak za każdym razem, gdy od ich poprzedniej rozmowy mijało więcej niż sześć miesięcy, zaczynał wyczekiwać telefonu.
Mariesville powitało go trzydziestoma dwoma stopniami. Spóźnił się na pogrzeb. Gdy ukradkiem pospiesznie przedzierał się na czoło pochodu żałobników, by dołączyć do babki i ojca, czuł na plecach, do których kleiła mu się czarna koszula, potępiające spojrzenia obecnych. Wiedział, że Birdy też nie będzie zadowolona z jego spóźnienia, szczególnie w taki dzień, ale babka jedynie ścisnęła pokrzepiająco jego rękę dłonią kruchą jak papier, a jednak zaskakująco silną i pewną. Posłał jej krzywy uśmiech i kiwnął głową ojcu.
Marvin Underwood wyglądał gorzej niż kiedykolwiek. Zawsze był postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Jako stolarz nie bał się ciężkiej pracy i to zawsze widoczne było w jego sylwetce, a jednak luźny garnitur jednoznacznie wskazywał na to, że ostatnimi czasy mocno stracił na wadze. Nerwowo ocierał materiałową chusteczką spocone czoło, palce mu drżały, gdy ściskał ją w palcach. a pomimo mocnej opalenizny widać było jak bardzo jest blady. Nieobecnym wzrokiem omiótł twarz syna i dopiero po chwili kiwnął mu na powitanie głową.
Gdy dotarli do domu pogrzebowego, Walt zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Był zaskoczony tym, ile pojawiło się osób. Miał wrażenie, że w niewielkiej salce zgromadziło się pół Mariesville. W rogu siedziało kilka staruszek szlochających tak głośno, że aż ostentacyjnie i Underwood poczuł jakąś dziwną mieszankę zażenowania i skrępowania tym, że on nie był w stanie uronić nad matką ani jednej łzy. Zupełnie jakby nie docierał do niego fakt, że nigdy więcej jej nie zobaczy. A przecież wiedział ją teraz przed sobą, bo Birdy nalegała na otwartą trumnę.
Rozpoznawał kilka zmienionych przez czas twarzy i gdy przypadkiem spotkał kogoś wzrokiem, odpowiadał krótkim kiwnięciem na współczujące spojrzenia. Ta część pogrzebu dłużyła mu się niemiłosiernie. Jego ojciec wyszedł na środek, jednak nie dokończył swojej mowy, bo głos mu się załamał i po kilku pierwszych słowach wrócił na swoje miejsce, przez co resztę ceremonii musiała poprowadzić Birdy i młody, jąkający się ksiądz.
UsuńPłaczki zawodziły głośno, gdy kolejni żałobnicy podchodzili do trumny pożegnać się ze zmarłą. Walter podszedł niemal na końcu, żeby nie tyle się pożegnać, co sprawdzić, jak dobrze ją zapamiętał. Ciemne włosy przeplatały siwe pasma, wiecznie uśmiechnięte oczy w kształcie migdałów otaczała teraz sieć drobnych zmarszczek, których nie zakrył nawet mocny trumienny makijaż, a głęboka bruzda na jej czole, którą miała od ciągłego zamartwiania się, wydawała się teraz płytsza i gładsza. Wyglądała na spokojną.
Cofnął się o krok i nadepnął na czyjąś stopę. Odwrócił się gwałtownie, potrącając przy tym kobietę, która właśnie odchodziła. Złapał ją za ramię, by nie poleciała do tyłu i tylko cudem chwycił ją, nim wpadła na stojącą na podwyższeniu trumnę.
— Uważaj — mruknął, próbując postawić ją do pionu.
Jeszcze tego, kurwa, brakowało, żeby zbezcześcił zwłoki własnej matki.
dupek
Abi wstrzymała oddech, patrząc na ciężkie chmury. Oparła dłonie o balustradę na werandzie i popiła słodką kawę z cynamonem z prosto z pół litrowego niebieskiego kubka. Miała w tym momencie pełne obłożenie w pokojach, bo turyści zjechali na Festiwal Jabłek w Mariesville i do 15. września zostało im jeszcze kilka dni, podczas których organizowała wczesnymi nadal ciepłymi wieczorami ogniska za pensjonatem. Goście schodzili wtedy tłumnie, najczęściej zmęczeni po przepływach rzeką kajakami, albo długich wędrówkach po malowniczej okolicy miasteczka, ale dzisiaj nie zapowiadało się, by pogoda pozwoliła im na ognisko. Nic straconego, kiełbaski poczekają na jutro, albo pojutrze i zostaną i tak wypieczone i podane pewnie, ale co z dzisiejszym dniem?
OdpowiedzUsuńWróciła po czterech latach studiów w Atlancie i choć minęły dopiero trzy tygodnie, rzuciła się w wir pracy z ogromnym, niegasnącym zaangażowaniem. Wypalenie? Zmęczenie? Rozczarowanie? Wszystkiego się bała z tych trzech, szczególnie że biegała od rana do nocy jak poparzona, żadne jej nie dosięgło jeszcze, chociaż bała się chwilami, że robi za mało. Od zawsze wiedziała, że będzie tu żyć, tu się zestarzeje i umrze, a pensjonat będzie jej całym światem. Nie interesowała się podbijaniem świata, zresztą Atlanta trochę ją zmęczyła i przeżuła, a ostatecznie pojechała tam tylko po to, aby wrócić do domu. Tu było jej miejsce i nawet wołami nie chciała się dać wyciągnąć gdzieś dalej. Sporo młodych znajomych, jej rówieśników, nie chciało nawet myśleć o tym, by w domu przejmować powoli obowiązki nad gospodarstwem, czy interesem po rodzicach, Abi od zawsze wiedziała, że przejmie pensjonat. I nie mogła się tego doczekać, więc teraz żyła swoim marzeniem!
- Hej - rzuciła z uśmiechem, schodząc z werandy, gdy zobaczyła Betsy, idącą w jej stronę. Nie spodziewała się listów do siebie, raczej rodziców, może jakieś pisma oficjalne na pensjonat i jak zawsze pogubione i źle zaadresowane pocztówki turystów. - Chcesz kawy, mam w kuchni ciepłą w ekspresie jeszcze? - zaproponowała, opierając się o belke leży schodkach na wyłożone szerokimi kamiennymi płytami przejście.
Abigail była pogodna i ciepła, była takim typem starszej siostry, choć sama siostry ani brata nie miała, która zajmie się wszystkim i wszystkimi. Miała dopiero dwadzieścia cztery lata i wysoko rozwinięty instynkt opiekuńczy. Upiła łyk własnej kawy i spojrzała na pokaźną torbę, z której listonoszka na pewno wyłowi dla niej coś ciekawego.
Jej mama opiekowała się pensjonatem przez lata, tata doglądał stanu technicznego i dbał o zasoby. Prowadzili przybytek po swoich rodzicach, więc w rodzinie Wilson był on jak spadek. Abi chciała to wszystko podrasować, ulepszyć i usprawnić, aby ludzie oszaleli i zachwycili się urokiem ich miasteczka i wracali na każde wakacje, a jednocześnie nie uważała, by czegokolwiek temu miejscu brakowało. Kochała je, więc jak mogłoby być inaczej. Wymieniła na recepcji komputer instalując lekki laptop zamiast starej maszyny wyjącej jak odkurzacz i kupiła nowy terminal, który bez problemu łapał zasieg. Na razie tyle z zakupów, bo nie mieli pieniędzy na więcej inwestycji. Wolała więc działać z gośćmi, organizując ogniska, wieczorki muzyczne, a nawet może jakieś warsztaty popołudniami ... Tylko jeszcze nie miała do końca na to pomysłu. Opcji było wiele, ale na razie musiała skupić się na tym, by samej stanąć na nogi, bo ciągle się czuła tak, jakby coś się za nią z tej Atlanty ciągnęło. Niby wróciła i była tu caka sobą, tylko... Nie miała takiej szalonej i dzikiej radości, jak sądziła, że będzie mieć. To było dziwne uczucie.
Abigail
[Jak wykładowca dostał za swoje, to cudownie! :D Dziękuję za miłe słówka! Tak sobie myślę, że Rowan ma na pewno swój kajak i to jednoosobowy, jak na niezależnego typa przystało, of course, ale mogę w sumie uznać, że pomagał akurat w klubie i zdecydował się na spływ trochę spontanicznie. I już nie opłacało się iść po własny kajak, o. Wziął więc udział w losowanku i zgarnął kajak razem z Betsy, a czy będą z tego powodu szczęśliwi, czy nieszczęśliwi, to się w sumie okaże w trakcie wiosłowania, jak przyjdzie im pokonać jakieś rzeczne przeszkody :D Generalnie odpowiada mi ten pomysł, włącznie z późniejszym ogniskiem, więc podeślę zaczęcie na dniach, a gdybyś chciała coś jeszcze dogadać, śmiało pisz!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Walter nie spodziewał się, że ktokolwiek jeszcze o nim pamięta, jednak podłapane ukradkowe spojrzenia i szepty, w których przewijało się jego imię, uświadomiły mu, że nie chociaż on nie czuł potrzeby utrzymywania stałego kontaktu z rodzicami, to jednak był nieodłączną częścią ich życia. Musieli o nim wspominać i prawdopodobnie niejednokrotnie odpowiadać na niewygodne pytania o to, co się z nim dzieje i dlaczego nie przyjeżdża. Nie był nawet pewny, czy Marvin w ogóle wie, czym jego syn się aktualnie zajmuje. Prawdopodobnie tak jak wszyscy trwał w przeświadczeniu, że Walt wciąż jest policjantem w Atlancie. Od jego przyjazdu nie mieli jeszcze okazji porozmawiać na osobności i żaden nie wykazywał chęci, by to szybko nadrobić.
OdpowiedzUsuńUniósł brwi, gdy usłyszał jej głos. Przez moment wpatrywał się w nią w niezrozumieniu. Przyjechał. Fakt, na pogrzebie dziadka się nie pojawił, ponieważ był wówczas w trakcie szkolenia w Wirginii. Do teraz nie mógł sobie tego wybaczyć, chociaż Birdy niejednokrotnie powtarzała mu, że rozumie i że nie ma do niego o to żalu. A jednak nie było żadnego powodu, dla którego mógłby opuścić pogrzeb matki, nawet gdyby chciał. Reakcja blondynki zbiła go z tropu, bo w pierwszej chwili w ogóle jej nie rozpoznał. i
Dopiero gdy dostrzegł stojących za nią mężczyzn i w całkowicie dorosłych, zmężniałych twarzach rozpoznał Scotta i Charliego Murrayów, uświadomił sobie, że ma przed sobą ich młodszą siostrę. Nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Bethy? Bonnie? Ostatnim razem widział ją, gdy była jeszcze nastolatką. Nie przypominała już tamtego chudego podlotka, za którym uganiał się Tony. Nigdy nie była brzydka, a jednak nagła i niechciana myśl o tym, na jak atrakcyjną kobietę wyrosła, zupełnie go zaskoczyła. Nie spodziewał się zawierania nowych-starych znajomości nad trumną własnej matki. Dał sobie uścisnąć dłoń i skrzywił się, słysząc kondolencje. Wcześniej nalegał, by Birdy poinformowała wszystkich o tym, że rodzina nie życzy sobie wyrazów współczucia, ale babka z pełną stanowczością i w kilku krótkich słowach wybiła mu ten pomysł z głowy.
Dostrzegł delikatną smugę tuszu pod oczami i zaczerwienione od płaczu powieki, więc ugryzł się w język, zacisnął usta i jedynie kiwnął głową. Zapominał o tym, że to nie była jedynie jego strata. Shelby przez tę ponad dekadę stała się częścią tej hermetycznej społeczności i była bliższa wielu obecnym na pogrzebie w gruncie rzeczy obcym jej ludziom niż własnemu synowi. Dziwnie było na to patrzeć, czuł się zagubiony i zupełnie nie na miejscu.
— Zawsze mówiłam, że ten chłopak w końcu wszystkich nas do grobu wpędzi — westchnęła głośno Birdy, doganiając odchodzącą kobietę. Złapała blondynkę pod ramię, ciągnąc ją w stronę starszego małżeństwa. — Bernie, Beth, nalegam, żebyście zabrali się ze mną i Marvem. Charlie mówił, że musi wracać do Daphne i dziewczynek, ale u Waltera w samochodzie też jest jeszcze miejsce i Scott… — Birdy odwróciła się przez ramię i zerknęła na stojących w pobliżu trumny mężczyzn. — Scott! Wally zawiezie ciebie i Betsy do nas na obiad.
Jego babka nie pytała. Ona zarządzała, bezczelnie wykorzystując nie tylko swój sędziwy wiek, ale również fakt, że pochowała właśnie synową. Underwood nie miał wyboru, musiał się podporządkować woli babki i ruszył za kobietami wzdłuż ławek ku wyjściu z kaplicy.
Usuń— To twój? — zagaił go Scott, gdy szli w stronę stojącego na parkingu czarnego Hellcata. — Zajebisty.
— Wypożyczony — mruknął zbywająco Walt, otwierając przed Betsy drzwi i odsuwając fotel, by się wcisnęła do tyłu. Scott ją jednak wyprzedził i wpakował się na tylne siedzenie. — I chujowy, a nie zajebisty. Chyba że lubisz samochody, które jeżdżą tylko prosto.
— A gdzie mają jechać? W bok? — zaśmiał się głośno Murray, ale Walter jedynie uniósł brew z lekkim zażenowaniem i spojrzał pytająco na dziewczynę.
Zasunął fotel i zamknął za nią drzwi, gdy wsiadła.
— Charlie obstawiał, że nie przyjedziesz. Ja trochę też, ale Tony mówił, że na pewno będziesz, nie Betsy? — Scott oparł się łokciami o zagłówki ich foteli, pochylając się do przodu. Ewidentnie nie miał zamiaru zapinać pasów.
Underwood
Walt tylko na nią zerknął, gdy zapytała o to, dlaczego wypożyczył właśnie Dodge’a. Scott wyprzedził jego odpowiedź, chociaż niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Skrzywił, gdy kątem oka dostrzegł, jak mężczyzna pacnął swoją siostrę w głowę. Był jedynakiem i podobne braterskie gesty były mu zupełnie obce, więc nie do końca to rozumiał.
OdpowiedzUsuń— Napisałem mu, że przyjadę. Pytał, czy przyjść na pogrzeb, ale powiedziałem mu, że nie ma sensu — odpowiedział, spoglądając na Betsy nieco uważniej
Z Anthonym miał pobieżny kontakt, ale poza Birdy był jedyną osobą w Mariesville, z którą faktycznie czasem rozmawiał. W ich rozmowach przewijały się czasem imiona dziewczyn, ale nie przypominał sobie, by Tony wspominał coś o swojej relacji z Betsy. Pamiętał, że jako nastolatkowie mieli się ku sobie, ale z jakiegoś powodu im nie wyszło. Zupełnie nie przypuszczał, że mógł mieć z tym coś wspólnego, chociaż nie pasowało mu wtedy to, że jego najlepszy kumpel bujał się z jakąś małolatą, która w dodatku rozpowiadała wszystko na lewo i prawo. Do teraz pamiętał lanie, które dostał od swojego dziadka, gdy wyszło na jaw, że ukradli z barku ojca Scotta i Charliego butelkę whiskey. On nie był przekonany, ale bracia byli pewni, że nakablowała na nich ich młodsza siostra.
Fakt, że mówiła w imieniu Tony’ego świadczył o tym, że mieli bliską relację. Nie spodziewał się, że Anthony w końcu faktycznie poderwie córkę Murrayów, ale gdy teraz o tym myślał, układało mu się to w całkiem logiczną całość i nie było w tym nic zaskakująco. A jednak, nie wiedzieć czemu, był zaskoczony.
— Może wpadnę na jednego — odparł, posyłając Scottowi lekki uśmiech. — Może Charlie też wpadnie? Ekipa będzie w komplecie.
— Nie ma opcji, stary, Charlie to teraz ojciec rodziny. Odpowiedzialny i inne takie bzdury. — Scott zaśmiał się, ale w jego głosie nie słychać było szyderstwa, a raczej coś na kształt… ciepła?
Do gospodarstwa Birdy dojechali szybko. Jedną z zalet Dodge’a i jednym z powodów, dla których wybrał ten samochód, była prędkość. Nie zdziwiło go to, że Betsy wysiadała w pośpiechu. Nie siliła się nawet na kurtuazję, by zaczekać, aż reszta wysiądzie i pognała prosto do domu. Spojrzał za nią i zmarszczył brwi, gdy Birdy ją dogoniła. O tym też nie wiedział. Nie miał pojęcia, że jego babka jest tak blisko z Murrayami. Był obcym we własnym domu.
— Stary? — Scott siłował się z fotelem, próbując wysiąść. Walt pomógł mu i ruszyli za resztą. — Kurwa, no typowe. Dzisiaj nieaktualne, Tony mi napisał, że już jest umówiony z Betsy.
— Nie wiedziałem, że są razem. Nic nie wspominał, że…
— Bo nie są — przerwał mu Murray. Wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się, spoglądając na plecy znikającej za drzwiami wejściowymi siostry. — Chyba nie są. Przynajmniej jeszcze nie. Ale nieważne, jebać tego zdrajcę. Pójdziemy sami.
Obiad już na nich czekał. Birdy zadbała o to, by pod ich nieobecność córka sąsiadów przygotowała wszystko dla nielicznych gości. Babka porozsiadała wszystkich i dla Walta nie zostało już żadne wolne miejsce poza tym między Marvinem a Betsy.
— Tutaj, Wally — przywołała go ponaglająco. — Siadaj, bo ci obiad stygnie.
Usiadł z zamiarem szybkiego zjedzenia i ewakuowania się. Miał nadzieję, że Elizabeth zajmie się rozmową z siedzącą po jej drugiej stronie Scottem, ale on od razu wziął się za rozlewanie chętnym alkoholu. Widział kątem oka, że jego ojciec zamierza coś powiedzieć, więc upatrując w tym swojej jedynej drogi ucieczki, odwrócił się do blondynki.
— Podobał mi się dźwięk kompresora — zagaił, nakładając sobie kawałek babcinej pieczeni. Dostrzegł niezrozumienie na jej twarzy, więc wyjaśnił: — Pytałaś, dlaczego wypożyczyłem ten samochód, skoro jest chujowy. Jest chujowy. Dużo pali, prawie nie skręca i łatwo się nim zabić. Ale podoba mi się, jak brzmi.
UsuńWidział, że Betsy jest niechętna do interakcji już od ich pierwszego kontaktu. I zupełnie by go ten fakt nie zdziwił, gdyby nie to, że rozpoznała go od razu. Jakby go pamiętała, jakby nie był jej całkowicie obcy. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek mieli ze sobą dłuższą interakcję, ale za każdym razem gdy przyjeżdżał do Mariesville, traktował ją tak samo. Jako niezbędny i niechciany dodatek do Scotta i Charliego, a później też do Tony’ego, gdy ten zaczął robić do niej maślane oczy. Ale chyba nigdy nie dał jej odczuć swojej niechęci. Pamiętał, że zawsze coś bazgrała albo rysowała w swoim notatniku, pamiętał też, że nosiła włosy odgarnięte za uszy. Tak, jakby trochę była w swoim świecie, ale zawsze pozostawała czujna na to, co się dzieje dookoła niej.
— Jak tam… — zaczął niepewnie, wertując w głowie wszystkie uzyskane u Birdy informacje, które zawsze spychał do podświadomości jako nieistotne. — …historia sztuki?
Walt
Spojrzała w ślad za komentarzem Betsy na przesyłki w jej dłoniach i odsunęła się kawałek, by biegnąca para mogła się schować w środku pensjonatu. Cofnęła się też krok, aby blondynka mogła wejść pod zadaszenie, gdy kolejne ciężkie krople zaczęły spadać z pochmurnego nieba. Zagubiona pocztówka pewnie trafi na tablicę korkową przy jadalni, gdzie o poranku serwowali śniadania gościom w otwartej kuchni, a przesyłki... Przełknęła ślinę, próbując sobie przypomnieć, czy to to czego nie chce czytać, czy może zwykłe przypomnienie o odbiorze dyplomu. Były dwie koperty... Więc pewnie jedno i drugie.
OdpowiedzUsuń- Dzięki, Betsy, ciekawa byłam, kiedy mnie dorwą - rzuciła z kwaśnym uśmiechem i wsunęła wszystkie przesyłki do tylnej kieszeni jeansów. Później otworzy.
Zawróciła do drzwi i skinęła blondynce, aby szła za nią. Zatrzymała się jeszcze i spojrzała na rower.
- Wiesz, z tyłu jest duży garaż, to będzie najlepsze miejsce na rower, a jak przeczekamy deszcz to albo wrócisz sucha, albo... Możesz zostać na noc, jutro powinno być znowu słoneczko - zaproponowała lekko. - Nie sprawdzałam prognozy, nie wiem ile ma nam tu lać - wzruszyła ramionami, ale nie traciła uśmiechu. No cóż, ziemia była wysuszona, w lasach i całej okolicy istniało wysokie zagrożenie pożarów, więc ten deszcz był im o wiele potrzebniejszy, niż się wydawało. Przecież kilka dni temu doszło do pożaru! I to nie było podpalenie, a przynajmniej nikt nic nie udowodnił w tym kierunku, jedynie biedni Tuckerowie musieli się liczyć z stratami, gdy ogień zajął im kawałek pola. Szczęście że prognozy na festiwal wyglądały wręcz wzorowo.
Pensjonat był interesem rodzinnym, ale to nigdy nie było na pierwszym miejscu, żeby ściągać z ludzi pieniądze. Betsy jeśli zostanie, to nie powinna się czuć w obowiązku cokolwiek opłacać. Poza tym Abigail sama nie mieszkała w pensjonacie, ale niekiedy w nim nocowała, gdy łapała ją ulewa jak ta, która nadchodziła, albo kończyła siedzenie nad rozliczeniami w środku nocy. Nie pierwszy i nie ostatni raz któryś z mieszkańców również tu szukał schronienia i było to całkowicie naturalne!
- W zasadzie... Chodź, wejdziemy od tyłu od razu do kuchni, a teraz schowajmy rower - zaproponowała, zawróciła i wyminęła Betsy, by złapać jej jednoślad i poprowadzić go szybko na tył budynku. Blondynka miała swoją wielką, ciężką torbę, więc Abi wolała aby się nie musiała wysilać więcej, zresztą po calutkim dniu rozwożenia poczty też na pewno była zmęczona.
Pensjonat był pokaźnym domem o dwóch piętrach. Cześć przeznaczona na prywatne mieszkanie rodziców Abi była właśnie od tyłu. Garaż był obok, ale nie trzymali tam nic poza wieloma narzędziami jej ojca. Nie mieli samochodu, nigdy go nie potrzebowali tak właściwie. Miejsce więc było i na jeden i na kilka rowerów, bo samochody turystów stały na wyznaczonych miejscach bez zadaszenia. Wystarczyło otworzyć, wprowadzić rower do środka, zamknąć blaszane wejście i już mogły zawracać do pensjonatu od zejścia na ogródek w którym hodowali kilka ozdobnych kwiatów a w zeszłym roku odmalowali szeroką ławkę. I to biegiem, bo gdy chowały rower, totalnie się rozpadało, a ciężkie krople z siłą zaciekle uderzały w ziemię.
Abi
Zupełnie zaskoczył go fakt, że ktokolwiek przysłuchiwał się ich rozmowie. Miał nadzieję raczej na niezobowiązującą pogawędkę. Wcale nie miał ochoty z nikim rozmawiać i mimo że otaczali go jedynie ludzie, których znał i którzy byli jemu lub jego rodzinie w jakiś sposób bliscy, to czuł się skrępowany tym towarzystwem. A gdy okazało się, że jego niewinne pytanie nie było jednak takie niewinne, jego zażenowanie jedynie się zwiększyło.
OdpowiedzUsuńZerknął z niechęcią na ojca, słysząc jego komentarz i wrócił wzrokiem do Betsy akurat, by zauważyć jej uśmiech. Z tego, co usłyszał, wywnioskował, że skończyła studia przedwcześnie z powodu nieodpowiedniej relacji z wykładowcą, dziekanem lub inną osobą, która mogła mieć wpływ na jej dalszy los na uczelni. Nie podejrzewał, by Murray mogła uwieść kogoś dla lepszych ocen, pozycji czy jakiejkolwiek innej korzyści, ale chociaż nie znał jej na tyle dobrze, by wykluczyć to z całą pewnością, to miał wrażenie, że to była historia, jakich wiele i dziewczyna po prostu została wykorzystana. Przez ułamek sekundy spoglądał na nią z czymś, co mogło przypominać nawet troskę, ale szybko odwrócił wzrok i wrócił do jedzenia.
— O córce Thortonów też byś powiedział, że wlazła nieodpowiedniemu człowiekowi do łóżka? — zapytał otwarcie Scotta. Murray zachłysnął się przeżuwanym kawałkiem mięsa i odkszalnął. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Walter nie dał mu szansy. — Stary, poczytaj sobie o groomingu i o relacjach, w których jedna strona wykorzystuje swoją pozycję, żeby uzyskać coś od drugiej. Nie wydaje mi się, żeby Betsy pożegnała się z uczelnią na własne życzenie.
— Przecież ja tylko żartowałem, nie, Bets? — mruknął bez przekonania Scott.
— Koniec tematu — przerwała im zniecierpliwiona Birdy. — Życie Elizabeth to jej sprawa, a nie powód do czyjejkolwiek dyskusji. Lepiej powiedz nam, Eleonor, co zamierzasz upiec w tym roku na Festiwal Jabłek. Słyszałam, że…
Underwood nie zamierzał wcale kontynuować. Pozwolił, aby rozmowa przy stole zeszła na lżejsze tematy, przysłuchiwał się tylko, jedząc w milczeniu. Nie chciał ryzykować zadawania kolejnych pytań, więc gdy tylko opróżnił swój talerz, odszedł od stołu, używając jako wymówki faktu, że byli ze Scottem umówieni na później i musiał się przyszykować do wyjścia.
Jedynym plusem tego, iż pochował tego dnia matkę było to, że nikt nie śmiał zwrócić mu uwagi. Nawet jeżeli ktokolwiek uznał jego zachowanie lub fakt, że zamierzał tego dnia pójść do baru i pić, za niestosowne, to zachowali to dla siebie. Jego zmęczone, mało wesołe spojrzenie było wystarczającym świadectwem tego, iż żałobę przeżywał raczej wewnętrznie.
Wyszedł z jadalni, ale nie udał się na górę do swojego pokoju, tylko wyszedł na moment przed dom. Parne powietrze uderzyło go od razu, gdy tylko przekroczył próg. Usiadł na moment na drewnianych schodach werandy, chcąc odetchnąć w spokoju. Śmierć Shelby jeszcze nie do końca do niego docierała, ale czuł się przytłoczony i zmęczony niespodziewaną podróżą, pogrzebem, tym całym obiadem i wszystkimi sprzecznymi emocjami, które wywoływał w nim powrót do Mariesville.
Gus, biały gąsior jego babki, wędrował wzdłuż werandy, podskubując czasem wydeptaną trawę. Zerknął na Waltera bez większego zainteresowania, ale wyprostował się i zjeżył pióra, gdy za plecami mężczyzny skrzypnęły drzwi. Ptak pochylił łeb i wyciągając przed siebie długą szyję, ruszył biegiem w stronę Underwooda, gęgając i posykując wściekle.
Usuń— Gus, uspokój się, ty mały pojebie. — Walt odgonił go ręką z lekkim rozbawieniem.
Podniósł się i sięgnął do zawieszonego pod jedną z belek karmnika dla ptaków. Chwycił garść rozsypanych tam ziaren i rzucił w gąsiora. Ten nie spuszczał wzroku z osoby, która właśnie wyszła z domu, ale odwrócił się w końcu niechętnie i cofnął się, żeby wygrzebać ziarna spomiędzy źdźbeł trawy.
Walter zerknął przez ramię i lekki uśmiech, który miał na ustach, zniknął z jego twarzy. Przepuścił Betsy na schodach.
— Przepraszam cię za tamto… — mruknął, gdy go mijała. — Nie wiedziałem.
Gus stał odwrócony do nich tyłem, ale gdy tylko dziewczyna postawiła stopę na ziemi, ruszył biegiem w jej stronę.
— Spróbuj tylko, to zrobię z ciebie rosół — syknął cicho Walter, zatrzymując ptaka w pół kroku.
To już się powoli stawało ich rutyną. Dziewiętnastoletni już Gus rzadko atakował ludzi, raczej wolał terroryzować zwierzęta. Birdy pozwalała, by panoszył się na gospodarstwie jak król, ale zarówno ona, jak i Walter, który z Gusem spędzał niemal każde wakacje byli jedynymi osobami, które jakoś potrafiły utemperować jego wybuchowy temperament.
W.
Zawsze wydawało mu się, że świętowanie końca lata to jakaś dziwna pomyłka, wymyślona przez tych starszych, bo jaki młody człowiek chciał celebrować koniec wakacji i w dodatku się z tego cieszyć? Wakacje to przecież najlepszy okres w życiu, który mógłby się nigdy nie kończyć. Tak uważał kiedyś, gdy kręcił się tutaj jako szczyl, a o wypożyczalni nikt jeszcze nie słyszał. Teraz to wszystko wyglądało już zgoła inaczej. Koniec lata wieńczył przecież żniwa, zbieranie plonów, z których korzystać będą tutaj wszyscy, więc teraz miało to jak najbardziej sens, poza tym, dobrze było z pompą nacieszyć się ostatnimi dniami pełnymi słońca.
OdpowiedzUsuńKorzystając z wolnego weekendu, z przyjemnością pomógł serdecznemu koledze z wypożyczalni kajaków zorganizować kameralne wydarzenie nad Maple River. Nawiózł drewna na ognisko, które miało odbyć się wieczorem, wyprowadził kajaki na brzeg i przygotował pojemnik do losowania, bo cała istota dzisiejszej zabawy miała polegać na tym, żeby ludzie dobrali się we wioślarskie pary za sprawą wyciągnięcia kartki. Do pewnego momentu było mu wszystko jedno, bo nie zamierzał brać udziału w spływie, nawet jeśli było to zajęcie, które darzył szczególną sympatią, i które uprawiał zacięcie we własnym towarzystwie. Obiecał serdecznemu koledze, że razem z nim będzie nadzorował imprezę i uparcie się tego trzymał, nawet wtedy, gdy okazało się, że brakuje jednej osoby do pary. Że ktoś będzie musiał płynąć sam w dwuosobowym kajaku, i że jeśli wypadnie na jakąś mało rozgarnietą w temacie osobę, to narobi się z tego więcej szkód, niż pożytku. Rowan od razu stwierdził, że trzeba wyłączyć z losowania jakiegoś faceta, który przynajmniej sam udźwignie wiosło, i wysłać go na wody w pojedynkę, ale ten pomysł nie przeszedł, bo zaburzał podobno cały sens imprezy. Miało się losować, bo to integracja, bo to dla społeczności i koniec kropka.
Zgodził się chyba tylko dlatego, że kolega prosił tak bardzo, jakby od tego zależało co najmniej istnienie świata. Dogadali się więc, że dołączy do osoby, która zostanie bez pary, a kiedy doszło już do losowania, okazało się, że została nią Betsy. Szczerze, to nie był nawet pewien, czy ona kiedykolwiek pływała kajakiem, więc to może dobrze, że jednak zgodził się na ten układ. Jakoś nie wyobrażał sobie tej filigranowej dziewczyny samej w dwuosobowym kajaku. Niby to żadna filozofia, ale trochę siły trzeba mieć, żeby odpychać się na rzece za dwóch. Coś o tym wiedział, choć sam od dawien dawna pływa już w swojej własnej jedynce górskiej, znacznie mniejszej i lżejszej, niż te wielkie, dwuosobowe kobyły turystyczne, wypożyczane ludziom w standardzie. Ale jakoś sobie poradzą, jeśli będą zmuszeni przenieść kajak. Betsy w jakiejś części jest już zaprawiona w boju – torba z listami też przecież swoje waży, a całą mieścine obrobić trzeba.
Obaj z kolegą zaczęli rozdawać wszystkim kapoki, dobrane rozmiarem odpowiednio do ich wagi, a kiedy większość była już zaopatrzona, Rowan wziął jeden dla siebie, drugi dla Betsy i podszedł do niej na przymiarkę.
— Czy już wiesz, że płyniemy razem? — Upewnił się, wręczając jej kamizelkę. Wcale nie musiała być z tego faktu zadowolona, ale jeśli chciała płynąć, to chyba nie miała wyjścia. Ewentualnie mogła się z kimś wymienić, Rowanowi to było i tak wsio ryba z kim wsiądzie do kajaka. Byleby był to ktoś na tyle sprawny, by trzymać wiosło i nim machać. — Przymierz czy pasuje.
UsuńTak na oko wziął dla niej S-kę, bo kapok powinien być dopasowany, ani nie za duży, ani nie za mały, chociaż gdybał też chwilę nad XS-ką. Nie był w stanie jej wymierzyć zaledwie spojrzeniem, ale bez przesady – na więcej, niż S, nie wyglądała.
Rowan Johnson
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńOj, coś czuję, że moje postacie będą bohaterami niejednej zasłyszanej (a może i nawet puszczonej w obieg?) przez Twoją Panią plotki. Na tę chwilę nie mogę nic od siebie zaproponować (obawiam się, że nie udźwignę ilości wątków oraz powiązań, które do tej pory sobie wymyśliłam), więc życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.
Steven Baker oraz nieopublikowani jeszcze Laura Doe && Geonwoo Parks
[Bardzo dziękuję za miłe powitanie. Ja właśnie Zagubionych skończyłam w zeszłym tygodniu i buźka Elizabeth tak mi zapadła w pamięci, że musiałam ją wykorzystać. Co do nastolatka, to niestety muszę Cię zmartwić, ale gnojek wybrał ojca, a do matki się nie odzywa, także nie ma go tu z nami, ale nie wykluczam, że pewnego dnia nagle się nie pojawi. Drogi Murphy mnie zaskoczył, nie spodziewałam się dalszej części karty. Ależ ona cwana, nie powiem - ale tak pozytywnie, żeby nie było. Przypomina mi trochę Penelope Featherington. Jen straciła matkę dobre kilka lat temu właśnie z powodu nowotworu, także możemy pociągnąć wątek w tę stronę. Betsy z mamą mogą przyjść na jakiś check-up, pogadać, zobaczyć co i jak. Może Jen nawet zobaczy w mamie Betsy trochę własnej matki? Chociaż nie wiem, jaka ona jest, ale to już tam szczegół xdd A później się zobaczy, jak wszystko się potoczy. Chcesz zacząć, mam zacząć? Ustalamy coś jeszcze?]
OdpowiedzUsuńJennifer
[Pewnie, taki plan mi pasuje ;) Na spokojnie, nie spiesz się, będę grzecznie czekać.]
OdpowiedzUsuńJen.
Był wdzięczny Gusowi za to, że przerwał Betsy tamtą wypowiedź. Chciałby być zdziwiony, ale zbyt dobrze znał specyfikę małych miasteczek. Plotki rozchodziły się z prędkością światła i z każdym kolejnym powtórzeniem ich treść była coraz bardziej ubarwiana. Wątpił, aby mówili o niej aż tak źle, ale po reakcji Scotta przy obiedzie, zaczynał się przekonywać, że Mariesville nie było już tym bezpiecznym, beztroskim miasteczkiem, które pamiętał z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńOgarnął się szybko przed wieczornym spotkaniem ze Scottem. Wziął prysznic, przebrał się we flanelową koszulę i zamiast czapki z daszkiem zarzucił na głowę cienką wydzierganą czapkę, którą dostał od Birdy. Była czarna i jedynie z przodu miała małą naszywkę nadgryzionego kawałka sera.
— O, dostałeś od Bets? — zapytał na jego widok Scott, wskazując nakrycie głowy. Był już lekko podchmielony, gdy wychodzili i Walter uznał to za żart, którego nie do końca zrozumiał.
W Rusty Nail pojawili się dość wcześnie, przez bar przewinęło się sporo znajomych z ich szczenięcych lat, ale Walt szybko kończył wszystkie niechciane interakcje, skupiając się tylko na towarzystwie coraz bardziej pijanego Scotta. Betsy zainteresowała go swoimi słowami i chciał dowiedzieć się więcej o tym, dlaczego została wyrzucona z uczelni. Murray chętnie dzielił się szczegółami z życia swojej siostry, czasem opatrując barwną opowieść niepotrzebnym komentarzem. Im więcej Underwood się dowiadywał, tym bardziej szkoda mu było Elizabeth. Tak jak myślał od początku, dziewczyna została wykorzystana przez swojego wykładowcę i ulokowała uczucia w nieodpowiedniej osobie. Nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł nazywać ją puszczalską i atencyjną, ale Scott był przekonany, że Betsy, mimo że była jego siostrą, była sama sobie winna. W końcu wiedziała, czym ryzykuje.
Murray przegrał już pięćdziesiąt dolarów w bilarda, gdy lunęła ściana deszczu. Właśnie kończyli kolejną grę, gdy Walt usłyszał swoje imię i znajomy głos. Poderwał głowę do góry i kij ześlizgnął mu się z białej bili. Ta uderzyła w czarną, która poturlała się powoli prosto do łuzy.
— Dzięki, Tony. Właśnie odzyskałem swoje pięćdzie… sto dolców — czknął wesoło Scott, opierając się chwiejnie na kiju.
— Tony, co ty tu robisz, stary! Murray mówił, że jesteś umów… — Walter urwał wpół słowa, dostrzegając za plecami przyjaciela blond czuprynę.
— Pamiętasz Betsy, nie? Opowiadałem ci. — Anthony cofnął się o krok i objął dziewczynę ramieniem, jakby chciał zaznaczyć swoją pozycję.
Underwood kiwnął dziewczynie głową, ale nie potwierdził wersji przyjaciela. W ich rozmowach ani razu nie pojawiło się imię Elizabeth, mimo że co jakiś czas Tony opowiadał o swoich podbojach. Może to była po prostu zbyt świeża sprawa.
— Musimy się zgadać na…
— Nonsens, dołączymy do was, nie Betsy? — zawołał wesoło Tony, ciągnąc ją za sobą w ich stronę. — Stary, zdecydowanie za rzadko tu przyjeżdżasz. Mamy tyle do nadrobienia. Wiedziałaś, Bets, że Underwood jest teraz tajnym agentem?
— Nie tajnym — poprawił go łagodnie Walt, spoglądając na podpitego przyjaciela z rozbawieniem.
— O chuj, nic nie mówiłeś! — krzyknął Scott, zataczając się na nich ze śmiechem.
Zajęli stolik w rogu. Underwood cieszył się z obecności Tony’ego, ale czuł się skrępowany faktem, że przerwał mu randkę z Betsy. Okazało się, że beztroski wieczór w barze był właśnie tym, czego było mu potrzeba. Anthony pilnował, by ich kufle i szklanki były zawsze pełne, rozmowa toczyła się niewymuszenie. Nie raz śmiał się w głos z przekomarzającego się rodzeństwa, a czasem cierpliwie poprawiał, gdy Tony przekręcał coś na temat jego pracy lub życia w Atlancie. Wieczór okazał się naprawdę przyjemny.
— Dart! — zakomenderował Scott, chwiejąc się na nogach. Złapał rzutki i wskazał na Tony’ego. — Robimy turniej! Kto wygra, ten… ten…
W.
Witaj w Mariesville, farbowany lisie!
OdpowiedzUsuńJako nasza niezawodna roznosicielka listów — i plotek — Betsy jest prawdziwym sercem miasteczka! ;) Cieszymy się, że jest częścią tej społeczności i że zawsze wie, co w trawie piszczy! Oby zawsze czuła się tu, jak w domu.
Miłej zabawy!
Nigdy nie było sytuacji, a przynajmniej Abi nigdy takiej sobie nie przypominała, że narzekali na biedę. Były gorsze sezony, były tygodnie bez żywej duszy zameldowanej w pokoju, czy rezerwacji, ale... To już przeszłość. A pensjonat nadal stał! Abigail i jej rodzice nie patrzyli zbyt często na stan konta, a nawet trudno powiedzieć, czy aby na pewno zależało im na pieniądzach. Dbali o ludzi i chcieli, aby w miasteczku pojawiały się nowe twarze. Tata Wilson za dawniejszych czasów niekiedy wpłacał jakieś drobne kwoty na rzecz lokalnej gazety, aby umieścić tam ogłoszenie o pensjonacie. Zdarzyło się, że parę razy pojechał z taką samą myślą do Atlanty, ale to było dobre dwadzieścia lat temu i nie dało spektakularnego skutku. Więcej wtedy na tym stracił, niż zyskał, jednak od kilku lat sprawa się troszkę poprawiła. Może to kwestia tego, że ludzie są przesyceni miastem, tłokiem i smogiem i hałasem. A może to tylko jedna rzecz się pojawiła i otworzyła świat? Internet! Abi jak tylko w szkole poznała się trochę na komputerach, z jednym chłopakiem z ławki zrobili stronę www i tam wrzucali zdjęcia okolicy z podpisami co to, gdzie to, jakie piękne. I dziś ta strona nadal działa! Abi chyba od dziecka po prostu wiedziała, w którą stronę iść, by dbać o interes rodziny. Gdy wspominała swoje wygłupy i zabawy z kolegą, śmiała się, ale to dzięki niemu cokolwiek zaczęła, bo sama nie wiedziała, jak się za to zabrać. Na lekcjach informatyki była zielona, ściągała. Dziś na tym samym adresie było już prawdziwe arcydzieło, serwer rezerwacji noclegów, fotogaleria całej okolicy Mariesville, opis atrakcji, rozbudowana propozycja na odpoczynek w ich stronach, a nawet zakładka z historią miasteczka. I nie chodziło o pieniądze, ani wtedy ani teraz. Chodziło o radość.
OdpowiedzUsuń- Coś ty, nie wywale cię na kanapę, - cmokneła wręcz iburzina tym pomysłem! - Przecież poddasze nie jest dla gości a jest tam i sofa i łóżko do spania, znajdę ci nawet jakaś piżamę - oznajmiła zdecydowanie, bo to nie ulegało żadnym podważaniem. Dwa piętra poświęcili innym ludziom, ale poza wydzielonym mieszkaniem dla rodziców, mieli też na poddaszu urządzony pokój z sypialnią na otwartej przestrzeni i tam spala zwykle Abi, gdy pracy było tak dużo, że nie wracała do mieszkania. Miała tam nawet w szafie kilka ubrań, którymi mogła się podzielić z Betsy, skoro obydwie były drobne.
Zaśmiała się, ścierając z twarzy wielkie krople, które rozbiły się na jej piegowatym nosie. Odetchnęła głęboko i sięgnęła do szafki po duży kubek. A potem sięgnęła po drugi, bo swoją kawę zostawiła na barierce na werandzie, gdy pobiegły z rowerem! No trudno, starczyło kawy w ekspresie dla nich dwóch.
- Nie trzeba, dzięki, kochana - spojrzała na blondynkę i zaprosiła ją gestem bliżej. - Chodź, spójrz czy nie masz ochoty na coś do kawki - zaproponowała, wskazując w szafce cynamon, kakao, syrop waniliowy i kardamon w mini młynku. Dbali o to by kuchnia była dobrze i różnorodnie wyposażona. O ile sami gotowali śniadania gościom z raczej stałego menu, tak była ona i tak dla chętnych dostępna cały czas. - To pewnie pisma z uczelni, wiesz? - rzuciła, wzruszając lekko ramionami i uniosła brwi, skyszac o kuzynce. - No tak, ona przyjechała! Boże, w ogóle nie skojarzyłam- przyznała, zastanawiając się, czy na prawdę miała ostatnio tyle na głowie, że nie rozpoznała twarzy...
Abi ostatnio więcej biegała wokół pensjonatu, już w nim była. Duże narożne biurko przy wejściu, udające poważną recepcję było raczej zajęte przez zatrudnioną u nich dziewczynę. Kilka osób im pomagało, na szczęście mogli zapewnić im stosowne wynagrodzenie i nawet tata Wilson się cieszył, że wspiera tutejszych w ten sposób. Podrapała się po policzku i zalała kubki kawą, wyciągając też mleko z lodówki, jakby Betsy chciała sobie dodać. Ona dolała, prawie pół kubka! Lubiła kawusię słodką i mleczną.
- No tak... Nie mam żadnego planu awaryjnego... A mamy pełni gości, wszystkie pokoje chwilowo zajęty. - przyznała, a ramiona trochę jej opadły.
Abigail
W pierwszej chwili chciał wstać i pomóc Tony’emu, ale gdy upewnił się, że kumpel stoi wystarczająco stabilnie na nogach, by przytrzymać Scotta, został na miejscu. Spojrzał na Betsy, chcąc powiedzieć jej coś o stanie dwójki, która właśnie opuściła lokal, ale wyprzedziła go swoim pytaniem. Był podchmielony, może nawet lekko pijany, bo przez moment czuł się całkowicie rozluźniony. Jej uśmiech mu pomagał i parsknął krótkim śmiechem, gdy usłyszał jej wyrzut.
OdpowiedzUsuń— Naprawdę? — odparł szczerze zaskoczony. Zaraz jednak odpowiedział jej, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu. — Przepraszam. Gdybym wiedział, że masz dzisiaj tak ważną randkę… — urwał, rozglądając się ostentacyjnie za Tonym. — To poszedłbym opijać śmierć matki kiedy indziej.
Usiadł bokiem na kanapie, kładąc jedno kolano na siedzisku. Wyciągnął ramię i położył je na oparciu tak, że jedynie kilka centymetrów dzieliło jego dłoń od jej karku. Nie miał pojęcia, że to pamiętała. Dla niego to było tylko mgliste wspomnienie, raczej niesprecyzowane, a jedynie dotyczące jej relacji z Tonym, którą trochę nieświadomie sabotował. Nie zniechęcał kumpla, ale nie zachęcał go też specjalnie do żadnych zabaw z małolatą, w dodatku siostrą jego najlepszych kumpli. Zawsze była dla niego zbyt mądra, zbyt cwana i wygadana. Kompletnie nie pasowała do sympatycznego głupka, jakim był od zawsze Tony. Nie potrafił sobie wyobrazić ich rozmów, a wolał sobie nie wyobrażać, co mogliby robić poza rozmawianiem.
Mimowolnie uniósł dłoń do czapki, gdy o niej wspomniała. Poprawił ją na czole i przechylił głowę, spoglądając na nią nieco zamglonymi, zmrużonymi oczami. Teraz sobie uświadomił, co miał wcześniej na myśli Scott.
— To twoje dzieło? — zapytał, patrząc na nią z nowym zaciekawieniem. Pamiętał przecież, że zawsze była uzdolniona plastycznie, a jednak nigdy nie widział jej robiącej na drutach czy szydełku. — To mówisz, że Birdy mnie oszukała, gdy mi ją dawała, mówiąc, że to czapka specjalnie dla mnie? I za dwa tygodnie pół Mariesville będzie w takich chodzić? — Udawał zawiedzionego, ale w jego głosie wciąż przebijała się nuta rozbawienia. Wypił na tyle, by być w lekkim błogostanie i nie przejmować się za bardzo tym, co mówi, ale nie na tyle, by nad sobą nie panować. Był w dziwnym nastroju, a fakt, że Betsy go zaczepiała i odpowiadała na jego zaczepki w równie żartobliwym tonie, sprawiał, że kompletnie zapomniał o Tonym i ich przerwanej randce. — Nie jest mi zimno, ale wiesz… — Pochylił się ku niej, jakby chciał powiedzieć jej sekret. — Straszna ze mnie jesieniara. Jeden zimny dzień i ja już się szykuję na jesień.
W.
[Cześć! To prawda, choć nie sądzę, żeby miał wujaszka za to tępić. :D Jestem przekonana, że Betsy i cała jej rodzina są dla Neda inspiracją. No i ma przez nich ból tyłka, że tak nie potrafi wszystkiego zostawić XD Generalnie, tak! Z chęcią pisałabym się na wątek Neda z kuzynką powierniczką. <3 Lubię ustalenia mailowe, więc myślę, że jak coś, to możemy się tam zgadać! :)]
OdpowiedzUsuńEdward Murray
Był przekonany, że wróci do Mariesville jedynie na pogrzeb, zaraz po stypie ogarnie się i wróci do Atlanty. Dostał dwadzieścia sześć dni urlopu, ale nie zamierzał spędzać całego w tej dziurze, w której psy dupami szczekają. I na pewno nie zamierzał spędzać go z ojcem. Chciał ewakuować się jak najszybciej swoim kiczowatym hellcatem i zapomnieć o Mariesville do czasu, aż Marvin nie wykituje. Bo akurat jeżeli chodziło o Birdy, to Walt był przekonany, że babka przeżyje też jego.
OdpowiedzUsuńNie spodziewał się więc, że wyląduje w barze, w którym z dziewczyną kumpla będzie żartował ze śmierci swojej matki. I że będzie się przy tym tak dobrze bawił.
Jej wybuch śmiechu zupełnie go zaskoczył. Podobnie jak piwo zmieszane z jej śliną, które pokryło niemal całą jego twarz. Otarł oczy wierzchem dłoni i widząc, jak Betsy płacze w histerycznym śmiechu, nie mógł się powstrzymać i też się roześmiał. I śmiał się dalej, gdy pojawił się Tony. W swoim pijackim umyśle Walter uznał ten widok za tak komiczny i absurdalny, że zupełnie nie rozumiał, jak jego kumpla może to nie śmieszyć.
Jego oskarżycielska poza i kompletnie bezpodstawne podejrzenia tylko wywołały u Underwooda kolejną salwę śmiechu.
— Jakoś nigdy cię to nie… — Tony urwał, zbyt późno uświadamiając sobie, co powiedział do Betsy. Powiedział to jednak na tyle cicho, że istniała szansa, że dziewczyna tego nie usłyszała.
— Co ty, stary, pierdolisz… — wydusił z siebie Walt, ocierając załzawione i mokre od piwa oczy. — Przecież my się tylko śmiejemy z mojej zmarłej matki.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, jak to głupio zabrzmiało i posłał Betsy krzywy, porozumiewawczy uśmiech. Zdjął czapkę, wstał i w pojednawczym geście naciągnął ją Anthony’emu na głowę. Trochę uspokojony Tony, podsiadł Walta, opadając ciężko na siedzenie i przyciągnął Betsy do siebie, mrucząc jej do ucha jakieś pijackie teksty.
Underwood kompletnie tego nie rozumiał, ale nie zamierzał się wtrącać. W końcu Elizabeth sama powiedziała, że ich randka była udana, zanim ją przerwał swoją nieproszoną obecnością. Zaczął myśleć nad wymówką, żeby zostawić ich samych, ale nie wiedzieć czemu zamiast krótkiego “muszę spadać, bo muszę spadać”, to powiedział:
— Byłą żonę. — Kompletnie niespodziewanie, zupełnie niepotrzebnie. Tak, jakby winny był Betsy wyjaśnienia, chociaż nie musiał się jej przecież z niczego tłumaczyć.
W jego mniemaniu on i Catherine to była już historia. Od czterech miesięcy byli w separacji, jednak nie układało im się już dużo dłużej. Gdy przyłapał ją na zdradzie, wiedział, że to koniec jego małżeństwa.
— Ja bym chyba zabił tego typa, z którym przespałaby się moja żona — odpowiedział bojowo Tony, podłapując nagle temat. Widać było, że powrót ze świeżego powietrza do gorącego wnętrza baru tylko go dobił. Ledwo się trzymał. — Dziwię się, stary, ser… serio, że ty to tak lekko… ja bym nie wiem, co, ale chyba bym nie mógł… Zdrada to najgorsze… — Zerknął na Betsy. — Najgorsze, co może być, nie Bets?
Underwood nie zamierzał podejmować tematu. Nie chciał, żeby Betsy wiedziała o powodzie końca jego małżeństwa. Temat Cat wciąż był dla niego drażliwy i na samą myśl tracił ochotę na picie i na jakiekolwiek towarzystwo.
— Ty już chyba masz dość, stary — mruknął, podnosząc się powoli. — Chodź, odprowadzimy Cię z Betsy do domu.
W.
[Cześć!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że Elizabeth roznosi wieści wszelkiej treści. Świetnie też jest napisana dalsza część karty w formie listów, zawsze miałam słabość do takich zabiegów. Szkoda tylko, że tam po drodze coś się wywróciło, namieszało, ale mam nadzieję, że mimo wszystko Elizabeth nie będzie się nudzić i będzie szczęśliwa!
Dużo weny, morza wątków! :)]
Eloise
Podniósł lekko brew, słysząc to głośne westchnięcie, które było jawną oznaką niezadowolenia. Nikt przecież nie zmuszał jej do płynięcia razem z nim, na pewno znajdzie się wiele chętnych osób, które się z nią zamienią. Może nie uchodzi za jakiegoś szczególnego przyjemniaczka, który rozbraja wszystkich wokół swoim entuzjazmem i pogodą ducha, ale więcej ma w tej mieścinie przyjaciół niż wrogów, więc z wymianą kajakowego partnera problemu mieć nie powinna. A ostatecznie mogła spróbować popłynąć w pojedynkę, i gdyby tylko podsunęła mu taka opcję, na pewno nie upierałby się, żeby tutaj zostać. Zdecydował się płynąć tylko dlatego, że ktoś pozostanie bez pary, a nie, bo zależało mu na tym, by wziąć udział w wydarzeniu. Od dawna nie pływa rekreacyjnie, a ten spływ miał być właśnie takim typowym spacerowym i nieskomplikowanym rejsem, w którym to prąd rzeczny sam niesie kajak do mety. Nuda dla kogoś, kto pływa wysiłkowo, ale dobra rozrywka dla kogoś, kto ma ochotę spędzić czas ze znajomymi, popijając sobie piwko i ciesząc się otoczeniem natury. Betsy przyszła z kimś, więc na pewno miała ciekawsze towarzystwo, w porównaniu do szeryfa, z którym zwykle spędzała czas na posterunku, spowiadając się z domniemanych wykroczeń, które uparcie zgłaszają na nią sąsiadki. Ale tutaj nie musieli rozmawiać o niczym. Przepłynięcie trasy w milczeniu nie sprawi mu najmniejszych problemów, chyba że Betsy po złości będzie ten spływ utrudniała. Ale dlaczego miałaby to w zasadzie robić? Prywatnie nigdy jej przecież nie zaszkodził, a służbowo robił tylko to, do czego obligowały go obowiązki. Żaden z niego złośliwiec, czy zuchwalec. Trzyma się zasad, ale kiedy może to pogrozi tylko palcem i przymknie oko.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na jej dłonie gdy zabrała się za zapinanie kamizelki. Te były jeszcze w tak dobrym stanie, że nie miały pourywanych gwizdków, a zatrzaski klikały jak nowe. Możliwe, że skoro Betsy nie potrafiła jej zapiąć, to nigdy nie miała z tym do czynienia. A to z kolei może oznaczać, że nigdy nie trzymała w dłoniach wiosła. Choć to akurat nie problem, na tej trasie mógł wiosłować za nich oboje.
Zarzucił swoją kamizelkę na ramiona, skrócił odległość między nimi jednym krokiem i sięgnął dłońmi do kapoka, należącego aktualnie do Betsy.
Usuń— Pomogę. — Lekkim szarpnięciem poprawił ułożenie pianki na jej ramionach, a potem wyprostował powykręcane w różne strony świata paski, na których trzymał się zatrzask.
— Czy to twój pierwszy raz w kajaku? — Zerknął na twarz Betsy chwilowo i jednym ruchem ściągnął szelki mocniej, by kamizelka dopasowała się do jej ciała i lekko je opięła. Wolał wiedzieć czy płynie z nowicjuszem, czy jednak z kimś, kto już kiedyś siedział w kajaku i wie na czym polega utrzymanie równowagi w tym obłym kształcie. Spodziewał się raczej, że okazji do takich spływów miała na pęczki, skoro dorastała w Mariesville, gdzie rzeka jest jedną z głównych atrakcji, ale tak na dobra sprawę, to wcale nie musiała. Wbrew pozorom mogła nie umieć nawet pływać, chociaż o tym też wolałby wiedzieć, i to jeszcze przed pierwszą ewentualną wywrotką. Betsy wyglądała jednak na zaradną pannę, więc nawet jeśli to pierwszy raz, to miał wrażenie, że dobrze sobie z nim poradzi.
Rowan Johnson
[Wszystko jest w najlepszym porządku!]
The Rusty Nail było jednym z tych miejsc, gdzie człowiek mógł schować się przed światem, choć na chwilę. Ciepłe światło sączyło się z lamp nad barem, a drewno wytarte przez lata setkami rąk nadawało temu miejscu swojską, lekko zużytą atmosferę. Rhett siedział przy końcu baru, patrząc tępo na pustą szklankę, którą obracał między palcami. W środku panował gwar rozmów, ale jemu wydawało się, że dźwięki rozmywały się gdzieś w tle, jakby ktoś przyciszył cały świat.
OdpowiedzUsuńPrimrose była teraz bezpieczna u Charliego i Daphne, bawiła się zapewne z ich bliźniaczkami, śmiejąc się wesoło i zapominając na chwilę o wszystkim, co mogło ją martwić. Cieszył się, że w tym zamieszaniu, które miało miejsce w jego życiu miał wokół bliskie osoby, na których mógł polegać. Prim uwielbiała spędzać czas u Charliego, choć zapewne robotę robiły tu bliźniaczki, z którymi jego córka dogadywała się na tyle dobrze, na ile dwulatka mogła. Trochę zazdrościł dziewczynkom tego, że wciąż były tak niewinne, a ich wyobraźnia nie miała końca. Potrafiły każdy pokój zmienić w królestwo pełne ukrytych skarbów i dzikich przygód. Rhett czuł ulgę, wiedząc, że jest w dobrych rękach. Charlie był jego przyjacielem od dawna, a Daphne miała dar opiekowania się dziećmi. To była jedna z niewielu chwil, kiedy mógł na moment zdjąć ciężar bycia ojcem i po prostu... istnieć. Nawet jeśli to istnienie miało ograniczyć się do popijania kolejnych szklaneczek whisky.
Ale dzisiejszy wieczór nie przynosił mu ukojenia. Minął właśnie rok od momentu, kiedy Savannah po raz ostatni przekroczyła próg ich domu. Chyba w całym Mariesville nie było osoby, która nie słyszałaby o tej kłótni, która była jednocześnie końcem ich związku i jakiejkolwiek przyszłości. Wystarczyło jej niewiele ponad dwadzieścia cztery miesiące po tym, jak zostali rodzicami, aby znaleźć sobie kogoś innego, spakować walizki i wyjechać, zostawiając za sobą więcej niż tylko Rhetta i Primrose. Zostawiła za sobą wszystkie obietnice, wspólne plany i marzenia, które kiedyś dzielili. A on wciąż nie potrafił tego zrozumieć – jak można porzucić własne dziecko, własną rodzinę, żeby gonić za czymś tak ulotnym jak sława.
Rhett spojrzał na barmana, kiwnął lekko głową, a kolejna szklanka whisky pojawiła się przed nim jak za dotknięciem magicznej różdżki. Może to było trochę za dużo jak na jeden wieczór, ale kto by liczył? Co za różnica. Z każdym kolejnym łykiem czuł, jak coś w nim przygasa, a zarazem rodzi się nowa fala goryczy. Alkohol przypominał mu te stare kawały drewna, z których zbudowany był bar – szorstki, zużyty, ale znajomy.
Cztery ściany The Rusty Nail były świadkiem wielu historii takich jak jego. Ludzie przychodzili tutaj z różnych powodów, szukając zapomnienia, ucieczki albo przynajmniej towarzystwa, które nie zadawało zbyt wielu pytań. Rhett przyszedł tutaj z jednego prostego powodu – w domu zbyt głośno milczało echo jego wspomnień, a on potrzebował choć na chwilę od tego uciec. Ale nawet tutaj, z ciepłem alkoholu w żyłach, nie mógł zapomnieć. Wspomnienia prześladowały go niczym głodny pies, który nie chciał odejść i żebrał o kawałek mięsa. Nie było nigdzie wyłącznika, który mógłby wcisnąć, aby o wszystkim zapomnieć. Na co dzień mu się to udawało, ale w dni takie, jak te, to nie było łatwe.
Przygarbił się nad barem, słysząc, jak drzwi do lokalu otwierają się z charakterystycznym skrzypieniem. Kolejni klienci wchodzili do środka, śmiejąc się i rozmawiając, jakby ten świat nie miał dla nich żadnych ciężarów. A on? Rhett upił kolejny łyk whisky i westchnął głęboko. Może nie był gotowy, żeby zapomnieć. Może nigdy nie będzie. A może minie jeszcze wiele lat zanim pozwoli sobie na zapomnienie w pełni o tym, co go dotknęło. Miał przecież dla kogo się starać. To nawet nie tak, że tęsknił za Savannah, bo teraz był bardziej niż pewien, że ten związek od samego początku był skazany na porażkę.
Przekręcił na moment głowę w stronę osób, które właśnie weszły do środka. Wydawało mu się, że wśród mieszkańców dostrzegł znają twarz. Zresztą, każdy tutaj był praktycznie znajomy, ale dziś wyjątkowo nie miał ochoty na żadne towarzystwo. Skrzywił się, gdy przechylił szklaneczkę z alkoholem i wypił na raz to, co się w niej znajdowało. Postukał palcem o krawędź naczynia dając barmanowi znak, aby polał następną kolejkę. Jeszcze nie czuł efektów wypitego alkoholu, ale z pewnością odczuje je rano lub w momencie, kiedy podniesie się z miejsca i okaże się, że nogi nie chcą z nim współpracować.
UsuńRhett
Walter spojrzał na Betsy nie tyle zaskoczony jej beknięciem, co bardziej zainteresowany jej reakcją. Chciało mu się śmiać, ale nie był pewny, czy dziewczyna źle tego nie odbierze. Ledwo powstrzymał parsknięcie, ale gdy się roześmiała, zawtórował jej cicho. On sam chyba potrzebował przede wszystkim śmiechu, ostatnio w jego życiu niewiele było beztroskich chwil. Miał na głowie rozwód, na który nie miał po prostu wewnętrznej siły. Nie chciało mu się wierzyć, by Catherine tak szybko mu odpuściła, gdyby wniósł pozew rozwodowy. Cztery lata burzliwego, toksycznego małżeństwa zniszczyło w nim jakąkolwiek nadzieję na to, że będzie w stanie zbudować jeszcze zdrowy związek, gdyby kiedykolwiek się na taki zdecydował. Już dawno nie było między nimi miłości, trwali w chorym współuzależnieniu i Walt był pewny, że gdyby nie zdrada Cat, wciąż niszczyliby się nawzajem.
OdpowiedzUsuńWieczorne powietrze trochę go otrzeźwiło. Miał nadzieję, że na Anthony’ego podziała tak samo, ale gdy spojrzał na słaniającego się przyjaciela, przekonał się, że było dokładnie odwrotnie. Złapał go pod ramię, by nie obciążał swoją wagą dużo drobniejszej Betsy, którą próbował objąć.
U Tony’ego od razu uderzył go zaduch panujący w mieszkaniu. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, dostrzegając, że wygląda ono tak, jakby Harris nieczęsto zapraszał do siebie gości. W jego głowie pojawiła się niechciana myśl o tym, że gdyby Betsy często przebywała u swojego chłopaka, miejsce zapewne wyglądałoby zgoła inaczej. Zerknął kątem oka na dziewczynę, słysząc jej niewybredny komentarz i uśmiechnął się cierpko.
— No stary, tu zapraszasz swoją ukochaną? Posprzątałbyś chociaż trochę, jeżeli chcesz mieć jakąś szansę u kogokolwiek — mruknął do Tony’ego, gdy zrzucił go z siebie na łóżko w sypialni. — A szczególnie u Elizabeth, stary. Dla niej mógłbyś się trochę postarać.
Wiedział, że jest poza zasięgiem słuchu Murray, chociaż z tego, co słyszał, Betsy słyszała o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby podejrzewać.
— Zazwonie do matki… pomoż… ona ogarnie… — Tony wymamrotał jeszcze coś niezrozumiałego i zaczął się śmiać, gdy Walt zdjął mu buty i spodnie. Odwrócił się na bok, nie ułatwiając przyjacielowi zajęcia. — Kurfwa, kocham sie, stary… jeseś moim bratem!
Po tych słowach jego głowa opadła na poduszkę, chrapnął coś jeszcze pod nosem, ale zaraz jego oddech się pogłębił i zasnął. Walter odwrócił go na bok i podsunął obok łóżka kosz na śmieci.
Underwood zupełnie tego nie rozumiał. Nie był pedantem, ale lubił mieć wokół siebie chociaż minimalnie uporządkowaną przestrzeń, dużo jaśniej wtedy myślał i lepiej funkcjonował. Czasy niesprzątania po sobie minęły u niego bezpowrotnie, gdy okazało się, że w wieku siedemnastu lat musiał zacząć sam dbać o swój dom. Nie było nikogo, kto zrobiłby to za niego. Wiedział, że Tony miał swoją nadopiekuńczą matkę zawsze pod ręką, przez co nie spieszyło mu się tak bardzo do dorosłości. Miał trzydzieści jeden lat i był świetnym elektrykiem, niejednokrotnie chwalił się Underwoodowi i Scottowi swoimi zarobkami, więc to nie tak, że nie miał warunków do tego, by jakoś polepszyć komfort swojego życia. Jemu po prostu było tak wygodnie i to dla Waltera było
— Śpi, możemy spadać — poinformował Betsy, wychodząc z sypialni Tony’ego. Gdy wyszli na zewnątrz, odetchnął świeżym, wilgotnym powietrzem i wszystkie wspomnienia z młodzieńczych lat do niego wróciły. Przesiadywanie nad rzeką, mimo że później mieli odchorowywać to trzy dni, kąpanie się w deszczu i rozjeżdżanie rowerem najgłębszych kałuży. A oprócz tego… Znajdowali się rzut beretem od brzegu. Wystarczyło przejść dwie ulice i mogli iść wzdłuż rzeki aż do wodospadów, które najlepiej wyglądały właśnie po deszczu. — Idę nad rzekę, chcę coś sprawdzić. Idziesz ze mną? — I nie dając jej szansy na odpowiedź, ruszył przed siebie. Nieco chwiejnym krokiem, rozglądając się po dobrze znanych mu uliczkach. — Jak to jest tutaj mieszkać? Nie czujesz się czasem… No wiesz, każdy zna każdego, zero prywatności i anonimowości. Nie brakuje ci Atlanty?
Zerknął na nią z zaskoczeniem, gdy wspomniała o syrenie. Uśmiechnął się zaczepnie. Chciał jej odpowiedzieć, ale gdy chwyciła go za ramię, zatrzymał się, by ją przytrzymać.
OdpowiedzUsuń— Po co mi syrena, skoro mam już obok jedną taką, co chodzić nie potrafi? — mruknął z rozbawieniem, z zaskoczeniem stwierdzając, że nie chciał, by puszczała jego ramię.
Od jej ciała biło przyjemne ciepło i chociaż czuł się rozgrzany w czarnej koszulce i bordowej flaneli w kratę, to obecność Betsy uatrakcyjniała tę chłodną noc swoją zaraźliwą energią, ciętym humorem i ujmującym śmiechem. Zupełnie nie tak ją zapamiętał, ale z łatwością dostrzegał, dlaczego Tony się nią zainteresował.
— Northwestern? — powtórzył po niej z lekkim zdziwieniem. Wiedział, że Elizabeth Murray jest inteligentna, zawsze była bystrym dzieciakiem, czasami nieco zbyt bystrym i nieco zbyt cwanym, ale był przekonany, że tak jak większość młodych i ambitnych w Mariesville wybierze CAU. Zaskoczył go fakt, że była tak ambitna. Northwestern było jedną z najlepszych uczelni w kraju. — Nie wiem, dlaczego założyłem, że wybrałaś Atlantę tak, jak reszta, żeby no wiesz… być bliżej domu. Mogłem się domyślić, że jest w tym coś więcej, po tym, jak Birdy opowiadała mi o twoich studiach z dumą. Chciałbym, żeby o mnie mówiła z takim podziwem.
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie rozgadanej babci zachwyconej sukcesami Betsy. Zawsze miała słabość do tej dziewczyny, a odkąd Walt przestał praktycznie pojawiać się w Mariesville, jej przywiązanie do młodej sąsiadki jedynie rosło. Zawsze mówiła o niej tylko dobre rzeczy. Walt nie przywiązywał do tego dużej uwagi. Zwykle go to jedynie irytowało i budziło niechcianą, niezrozumiałą zazdrość.
— Moja czapka z serem — jęknął z żalem, gdy wspomniała o serze, uświadamiając sobie, że jego nowy nabytek utknął pod głową najebanego Tony’ego.
Westchnął niepocieszony i zakołysał się lekko w jej stronę, gdy go szturchnęła. Trącił ją ramieniem, podchwytując na moment jej spojrzenie. Widział, że nie jest przekonana do swojej odpowiedzi, ale nie chciał jej ciągnąć za język. Nie bez powodu wcześniej wyjechała z Mariesville, ale poznał już powód jej powrotu i wiedział, że te wspomnienia nie należą do najprzyjemniejszych.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni i kopnął samotnego kasztana, posyłając go na szeroki pas zieleni do reszty jego kolegów.
— Tęskniłem za babcią — odpowiedział cierpko, wbijając jeden kącik ust w policzek. Jego relacje z rodzicami popsuły się, gdy postanowili wrócić do Mariesville na stałe. Walt nie chciał zostawiać całego swojego życia, szkoły i przyjaciół po to, by harować z nimi na gospodarstwie babci. To nie był pierwszy raz, gdy ojciec podniósł na niego rękę, jednak po raz pierwszy był trzeźwy. I po raz pierwszy Shelby nie stanęła w obronie syna. Rozstali się w poczuciu obopólnej niechęci, urazy, żalu i rozgoryczenia. — A Catherine… — Wzruszył ramionami. — Nigdy jej nie interesowało, skąd pochodzę. Nie była zbyt… rodzinna. — Skrzywił się na myśl o wszystkich kłótniach, które miał z Cat o założeniu rodziny. Walt zawsze chciał mieć rodzinę, chciał stworzyć prawdziwy dom. Tęsknił do jakiegoś dziwnego wyobrażenia tego, czego nigdy nie miał. — Jesteśmy w separacji. Babcia o tym nie wie. Nie mam serca jej o tym powiedzieć, bo myśli, że doczeka się prawnuków — westchnął, uśmiechając się do niej lekko. — Poza tym nie wiem, czy chcę słuchać, jak wyklina Cat. Birdy potrafi być bardzo kreatywna w swoich przekleństwach.
Widział, że Betsy obejmuje się ramionami. Miała cienką, letnią sukienkę, odpowiednią może na popołudniowe upały, ale na na chłodne noce, które zwiastowały rychły koniec lata. Odpiął koszulę i narzucił ją Murray na ramiona. Sam wyprzedził ją i odwrócił się do niej przodem, nim zdążyła zaoponować.
Usuń— Potrzymaj — powiedział tylko i odwrócił się na pięcie, by podbiec do rzeki. Kucnął na brzegu przy skupisku wyższej trawy. Szum wiatru i wody, szmer uciekającego w popołochu zwierzyńca, cykanie świerszczy i ciche bzyczenie owadów składały się na odgłosy nocy, w których zasłuchał się na krótką chwilę. Gdy wstał i odwrócił się do nadchodzącej Betsy, trzymał przed sobą dłonie, w których coś ewidentnie trzymał. — Zobacz, ma twoje oczy.
Odchylił delikatnie dłoń, którą przykrywał wnętrze drugiej. Pokazywał jej małą zieloną żabkę, która rechotała spokojnie, wpatrując się w Elizabeth.
W.
Wiedział, że złamał Birdy serce. Podobnie jak dziadkowi, po którym dostał imię, ale Walter zawsze był zbyt dumny i zbyt uparty. Miał do swoich rodziców żal tak głęboki, że powstrzymywał go przed wykonaniem jakiegokolwiek gestu pojednania, nawet jeżeli było to kosztem jego relacji z babcią. Birdy nie pozwalała mu tak łatwo się odciąć. Regularnie dzwoniła z czułym opierdolem za to, że się nie odzywa. Potrafiła przez godzinę relacjonować mu to, co się dzieje w miasteczku i na gospodarstwie, narzekała na swojego syna i biadoliła na los swojej synowej, opowiadała o tym, która krowa się ocieliła i jakie małżeństwo się rozpadło. Tęsknił za babcią, zawsze była jego opoką i substytutem rodzicielskiej miłości, której mu w życiu zabrakło. Była silna, niezależna, ale potrafiła okazać troskę i czułość nawet tym, którzy niekoniecznie na nią zasługiwali, co zawsze w niej podziwiał. I fakt, że nigdy nie przebierała w słowach, zawsze była bezpośrednia i szczera, sprawiał, że Walter chętnie się jej zwierzał. Chociaż mając świadomość, że Birdy nie młodnieje, nie o wszystkich rzeczach chciał jej mówić, by jej niepotrzebnie nie obciążać.
OdpowiedzUsuń— Trochę sobie mnie zastąpiła tobą — mruknął cicho bez złośliwości. Wyrósł już z tej dziecięcej zazdrości. Teraz doceniał fakt, że przy Birdy ktoś był, gdy on się głupio upierał na swoim. A im dłużej przebywał z Betsy, tym bardziej przekonywał się, że miała dużo cech wspólnych z jego babcią, nie dziwiło go więc, że tak dobrze się dogadywały.
Było coś dziwnie miłego w widoku drobnej Murray w jego koszuli. Poczuł się trochę jak piętnastoletni szczeniak na swojej pierwszej niesamowicie krępującej randce, gdy niezdarnie oferował dziewczynie kurtkę. Zlustrował ją szybkim, zamglonym od alkoholu spojrzeniem i wyszczerzył się, gdy jej uwaga skupiła się na żabie.
— No zobacz, też są takie duże i bły… — zaczął, ale urwał, gdy spłoszony płaz skoczył na dziewczynę.
To się działo zbyt szybko. Widok kręcącej się, panikującej Betsy wywołał u niego napada śmiechu, który trudno było mu powstrzymać. Wyciągnął ręce i po omacku próbował ją zatrzymać. Złapał ją za ramiona, chcąc ją uspokoić, ale to była misja niemożliwa.
— Czekaj! Zaczekaj! Przestań, odwróć się, chyba ją widzę! — wołał, próbując zatrzymać ją w miejscu, ale połowa z tych poleceń zagłuszona była przez jego śmiech. Dopiero po chwili udało mu się wsunąć dłonie pod poły koszuli, złapać ją w talii i do siebie przyciągnąć. Objął ją jednym ramieniem, by utrzymać ją przez moment w bezruchu. — Zaczekaj, chyba ją mam — szepnął konspiracyjnie, pochylając się nad jej karkiem. Sięgnął dłonią za jej sukienkę i wyciągnął oślizgłe żyjątko spomiędzy jej łopatek. — Już.
Dopiero wtedy zabrał rękę z jej talii i odsunął się, zupełnie nieświadomy tego, jak mogło to wyglądać dla osoby postronnej. Serce biło mu mocniej, ale zrzucił to na karb śmiechu i adrenaliny. Pochylił się, wypuścił żabę na trawę i wyprostował się, wycierając ręce o spodnie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak… głupkowaty, młody i beztroski.
— Gdybyś widziała swoją minę, myślałem, że się posikam, jak… — parskał śmiechem, kręcąc głową i ocierając wierzchem dłoni załzawione oczy. Zabujał się na piętach i pochylił lekko głowę do przodu, patrząc na nią zmrużonymi oczami. Po chwili zastanowienia, wyciągnął ręce, zrobił krok w jej stronę i poprawił koszulę, która zsunęła się z jej ramienia podczas tej nieporadnej misji wyzwoleńczej. — Mogę zamówić u ciebie czapkę? Z żabą?
W. prawie jak Steve Irwin
[Taka przyjaciółka, co oderwie od wideł na chwilę i opowie, co się dzieje w miasteczku, to skarb! xD Zatem bardzo chętnie się jakiejś historii podejmiemy :3]
OdpowiedzUsuńEloise
[O matulo, jakie piękne zdjęcie w karcie!♥ Bethany przypomina mi moją babcię, trzykrotną cancer survivor, wpychającą ludziom jedzenie - tak mi się jakoś miło zrobiło, czytając Twoje zaczęcie.]
OdpowiedzUsuńJennifer w Mariesville Clinic pracowała od trzech miesięcy. Przychodnia w Baltimore, w której Jen piastowała stanowisko lekarza rodzinnego, a także zastępcy dyrektora do spraw medycznych, znacznie różniła się od tej w małej mieścinie - zaczynając od wyglądu i rozmiaru budynku, a kończąc na jego zarządzaniu. Tutaj Brown zmieniłaby wiele kwestii, ale była nowym członkiem zespołu, także jej obszar działania w wielu zakresach był mocno ograniczony. Przyjeżdżając do Georgii liczyła się z tym, że będzie musiała lekko zmodyfikować sposób, w jaki dotychczas pracowała. W tym wszystkim i tak najbardziej bała się przyszłych pacjentów, a raczej ich podejścia do zmiany wieloletniego lekarza na kogoś zupełnie obcego i przyjęcia jej do grona społeczności. Na szczęście ludzie byli przychylnie do niej nastawieni – a przynajmniej większość – i dzięki swojej charyzmie, tak to lubiła tłumaczyć sobie w głowie, szybko zaakceptowali ją jako nowego członka miasta i ich lekarza rodzinnego.
Z jednymi pacjentami Jen miała lepszy kontakt, niż z innymi. Bethany Murray była właśnie tą, z którą blondynka szybko nawiązała dość silną więź. Jennifer zastanawiała się, czy to nie dlatego, że kobieta tak mocno przypominała jej własną matkę. Bethany była niezwykle ciepłą kobietą, która troszczyła się o ludzi dookoła i zawsze chodziła uśmiechnięta pomimo swojej choroby. W tym zachowaniu była identyczna jak matka Jen. Laura natomiast, wbrew swemu dobremu sercu i poczciwej duszy, wyszła za mąż za mężczyznę, który studził jej zapędy do dobroduszności i czułości. Sprawił, że pod koniec życia Laura nie promieniowała już tak, jak wcześniej; zdołał ją skutecznie przez te wszystkie lata małżeństwa ugasić. Laura, tak jak i Bethany, chorowała na nowotwór, jednak w jej przypadku przegrała walkę z chorobą. Rak trzustki pochłonął ją w rok, a Jennifer nie zdążyła przyjechać, aby pożegnać matkę. Mogła wrzucić to do szuflady z rzeczami, których żałowała, choć teraz już jej zawartość wylewała się bokiem i nie chciała przyjmować kolejnych wyrzutów sumienia. Pochowała matkę mając trzydzieści lat, a Laura umarła zaraz przed swoimi sześćdziesiątymi ósmymi urodzinami.
Jennifer wprowadzała ostatnie zapiski do dokumentacji medycznej swojego ostatniego pacjenta, kiedy do gabinetu weszła Bethany. Brown uniosła głowę znad klawiatury komputera i uśmiechnęła się szeroko, widząc przed sobą starszą kobietę wraz z córką. Elizabeth Murray widziała po raz pierwszy w swoim życiu.
- Dzień dobry pani Murray – odpowiedziała Jennifer, wskazując ręką krzesła przed swoim biurkiem. – Jennifer Brown – przedstawiła się blondynce, kiwając przy tym głową.
Kiedy na blacie pojawił się plastikowy pojemnik z przepięknie wyglądającą zawartością w postaci szarlotki, Jen uśmiechnęła się czule.
- Nie musiała pani, naprawdę, dziękuję – powiedziała, chwytając pudełko i kładąc je na brzegu dużego biurka. – Bardzo chętnie zjem ciastko z lodami – dodała, widząc lekkie zakłopotanie młodej kobiety. Nie chciała wchodzić w jakikolwiek spór, który mógłby się rozwinąć z tej dość nietypowej wymiany zdań, dlatego Jennifer bardzo szybko przeszła do tematów medycznych. Odchrząknęła cicho i zaczęła mówić:
- Pani Bethany, zdążyłam już dzisiaj przejrzeć pani wyniki i mogę śmiało powiedzieć, że wszystko wygląda prawidłowo. Badania krwi są w normie, ponowiony PET wyszedł czysty. – Uśmiechnęła się szerzej, mając ochotę mocno uścisnąć dłonie kobiety. Była zdrowa.
- Robiła pani może badania genetyczne pod kątem mutacji genu BRCA1 i BRCA2? – skierowała pytanie w stronę jej córki, Betsy. – Mama zachorowała młodo, warto się przebadać – dodała.
Jennifer
Pokręcił głową, przejeżdżając dłonią po krótkich włosach. Chociaż wcześniej pomysł z czapką mógł wydawać się co najmniej dziwny, to teraz w chłodnym wieczornym wietrze żałował, że nie ma nic na głowie.
OdpowiedzUsuń— Zostawiłem u Tony’ego — odpowiedział nieco nieprzytomnie, obserwując przez krótką chwilę dziwnie znajomy ruch jej dłoni. To odgarnianie włosów za uszy przywoływało w nim wspomnienia młodej Betsy i tak bardzo mu się z nią kojarzyło, że aż odwrócił wzrok, uświadamiając sobie, że się na nią zwyczajnie gapi.
To była głupota, coś zupełnie nieistotnego, ale fakt, że tak dokładnie to zapamiętał kompletnie go zaskoczył. Nie spodziewał się tego dziwnego uczucia nostalgii, którą w nim wywoływała tym gestem. Przede wszystkim dlatego, że nigdy przecież nie zwracał na nią większej uwagi. Była gówniarą, plątała się im pod nogami, gdy byli dziećmi i nieraz wpędziła ich w kłopoty swoim długim jęzorem, ale nigdy nie przyglądał jej się uważnie. A przynajmniej nie świadomie, bo teraz miał przed oczami wspomnienie, gdy próbowała wspiąć się do Charliego na drzewo i przejechała kolanem po korze, zdrapując sobie skórę do krwi. Walt miał wtedy może trzynaście lat, ale widok zawziętej kilkuletniej Betsy odgarniającej włosy za uszy i powstrzymującej za wszelką cenę płacz, gdy Scott przemywał jej ranę wodą pamiętał, jak się okazało, aż do teraz.
Zupełnie zapomniał, że przez pewien czas spędzała z nimi niemal każde wakacje.
Gdy podeszła bliżej, ruszył powoli wzdłuż rzeki, rozglądając się pod nogami. Szukał konkretnego punktu orientacyjnego. Mijał kolejne drzewa, co jakiś czas odwracając się przez ramię, by na nie zerknąć. Chciał jej odpowiedzieć, czego szuka, ale gdy wspomniała o księżniczce, spojrzał na nią kątem oka.
— Dlaczego nie w Mariesville, panno małomiasteczkowa? — mruknął z lekkim rozbawieniem. — Birdy mówiła, że jest tutaj kilka panien na wydaniu. Może akurat któraś chciałaby się wyrwać z tego… — urwał, znajdując to, czego szukał. — Wyjeżdżam dopiero za miesiąc. Myślisz, że się wyrobisz?
Stanął przy sporym głazie, na którym przez lata pokolenia próbowały ryć swoje wiadomości dla potomnych, po czym cofnął się dwa kroki i wybrał środkowe z trzech drzew. Kucnął i sięgnął między wystające ponad ziemię korzenie, bez wahania wkładając dłoń do ledwo widocznej dziupli pod jednym z nich.
— Aha! — zawołał tryumfalnie wyciągając brudną od kilkuletniego kurzu butelkę pełną przezroczystego płynu. Do szkła gdzieniegdzie przyklejone były jeszcze pożółkłe kawałki papieru, którym była owinięta. Oderwał tyle, ile zdołał, po czym wytarł ją pobieżnie w koszulkę, skupiając się przede wszystkim na szyjce. — Nie wierzę, że dalej tu jest. To bimber mojego dziadka, schowaliśmy go tutaj w któreś wakacje i zupełnie o nim zapomnieliśmy.
Odkręcił butelkę, ostry zapach mocnego alkoholu uderzył go agresywnie w nozdrza i w pierwszym odruchu odsunął od siebie butelkę. Zaraz jednak pociągnął łyk, skrzywił się i zasłonił usta przedramieniem, tłumiąc chęć kaszlu. Bimber palił go w gardło, oczy mu się zaszkliły, ale uśmiechnął się do Betsy i wyciągnął butelkę w jej stronę.
— Chcesz? Ostatni egzemplarz, jedyna w życiu okazja — zachęcał ją, zerkając w międzyczasie na kawałki papieru, które trzymał w dłoni.
Pamiętał tylko, że Scott wyciągnął wtedy z plecaka jakiś zeszyt, z którego wyrwał kilka przypadkowych kartek. Tusz rozmazał się na kruchym od upływu lat i wilgoci papierze, ale na tych fragmentach, które przylegały wciąż do butelki można było dostrzec odręczne rysunki i niewyraźne dziecięce pismo. Odwrócił butelkę w jej stronę tak, by przez wnętrze mogła dostrzec zniekształcone szkice i rozmazane bazgroły na przyklejonym do szkła papierze.
— Jesteś w stanie to rozczytać?
W.
Roześmiała się serdecznie, bo ta troska o nią była tak urocza i rozbrajająca, że w oka mgnieniu zapałała jeszcze większą serdecznością i sympatią do tutejszej listonoszki. A potem w jej głowie pojawiło się wszystko to, co zaproponowała Betsy i aż oczy jej rozbłysły.
OdpowiedzUsuń- Warsztaty w środku! To jest świetne! - gdyby nie trzymała kubka w rękach, prawdopodobnie by klasnęła. Serio. - Nie mam cydru, ale tata ma domowe wino, próbował eksperymentować na winogronach i truskawkach w to lato - rzuciła, bo choć trunek nie był sprawdzony, mogli zrobić testową degustację. Najwyżej... uprzedzą gości o.
Ujeła ją pod ramię i wskazała skinieniem, aby chwyciła swój kubek.
- Nie martw się o materiały, chodź, pokażę ci o czym mówię i o moje spanie też się nie martw - pociągneła ją w stronę schodów, aby weszły na pierwsze piętro, a później na poddasze przerobione na małą kwaterę.
Pensjonat był wielkim domem, nie największym, nie okazałym jak wille niektórych rodzin w Orchard Heights, ale sporym. Za kuchnią jej rodzice wydzielili sobie osobne mieszkanie i to nie wcale kawalerkę czyli pokój z kuchnia i klitkę z prysznicem, a pełne mieszkanie, gdzie mogli oboje się czuć swobodnie. Poddasze z kolei było na prawdę spore, więc i tę przestrzeń wykorzystali. Kiedy Betsy z kubkiem w ręku wchodziła wąskimi schodkami już z pietra wyżej, Abi kroczyła zaraz za nią.
- Śmiało - zachęciła, bo zwykle tylko ona się tam kręciła, sama też dbała o porządek tutaj. Pod niewielkim okienkiem stała rozkładana kanapa i obok niski stolik kawowy. Średni regał pełen książek o rozmaitej tematyce i komoda z jakimiś zapasowymi ciuchami Abi dalej , pod drugim oknem po przeciwległej stronie znajdowało się małe biurko i obrotowy taboret z wytartym siedziskiem, a za drzwiami szeroki fotel, który można było rozłożyć do prostej leżanki. Ostatecznie mogły tu spać aż trzy osoby, w tym dwie raczej do siebie przytulone na kanapie.
Abi staneła w progu uśmiechnęła się szeroko. Bardzo lubiła to miejsce i w sumie mogłaby tu mieszkać, ale... czasami potrzebowała własnej, osobnej i nie związanej z pensjonatem przestrzeni. Czasami. Podeszła do biurka i obok niego przykucneła, aby spod spodu wyjąć małą drewnianą skrzyneczkę. Nie było tu za wiele materiałów plastycznych, więcej miała w swoim mieszkaniu, ale to też nie były kredki, ani farbki, a bardziej jakieś lakiery do kamieni, ale coś tu się znajdzie.
- Nieźle, co nie? - zagaiła pogodnie, wstając i pokazując swoje zasoby Betsy. - Damy radę coś z tego wyczarować? - spytała jeszcze, z ogromną nadzieją.
Abi
Pochodził z rodziny, która miała w rejonie wysoki status, więc z góry można by założyć, że głowę będzie nosił głowę wysoko, a wszystkich nierównych sobie potraktuje, jak gorszych. Ale nic z tych rzeczy. Rowan nie wpisywał się w żadne schematy, żadne stereotypy, a już tym bardziej w obrazek rodziny Johnsonów. Zawsze chciał pomagać i pomagał już jako dzieciak, mając w sobie wielkie pokłady bezinteresowności. Potrafił dawać i nie chcieć niczego w zamian, choć to wcale nie oznaczało, że dawał wszystkim jak popadnie. Miał swoje zasady. Szeryfem starał się być dobrym, mimo że prywatnie nie był dostępny dla każdego, choć i to w zasadzie nie jest żadna nowość, bo każdy kto go zna, wie, że nigdy nie był zbyt towarzyski. Że nie wpuszcza ludzi do swojego świata, bo za dużo ma w nim bałaganu, ale można na nim polegać i można mu zaufać, zwłaszcza w kwestii bezpieczeństwa, które stawia na świeczniku. Był już zresztą dobrze zaprawiony w boju, bo co swoje przeżył, służąc dla wyspecjalizowanej jednostki taktycznej, miał więc doświadczenie, a w dodatku zawsze był cholernie poukładany. Pasowała mu policyjna dyscyplina i świadomość, że funkcjonariuszem jest się cały czas, a nie tylko wtedy, gdy ma się na sobie mundur, dlatego w swoim życiu dawno zatarł już granice między pracą, a domem. Czasami odwiedzał ludzi jako szeryf, mając na sobie wytarte dżinsy i szarą koszulkę, a czasami przychodził jako sąsiad, pukając do drzwi w pełnym umundurowaniu, ze złotą gwiazdą błyszczącą na piersi i spluwą schowaną w kaburze. Szeryfowanie całkowicie zlało się z jego osobą i wiedział to już chyba każdy mieszkaniec Mariesville, a trzeba przyznać, że naprawdę odżył, gdy został wybrany na tę funkcję. Jakby tchnięto w niego drugą nadzieję, że nie wszystko stracone, że to jednak nie czas, by wypaść z gry. Służba to przecież jedyna rzecz, która nadaje jego życiu sens.
OdpowiedzUsuńW zrozumieniu skinął głową na jej odpowiedź. Czyli kumała o co chodzi z kajakami, a właśnie tego chciał się dowiedzieć. Za jego czasów opiekunowie grup też borykali się z kamizelkowym buntem, a on sam był właśnie jednym z tych, którzy upychali kamizelkę między nogi, mając w głębokim poważaniu własne bezpieczeństwo. Nie rezygnował z niej teraz, jako dorosły, bo miał pełną świadomość, że jest to ten element, który może uratować człowieka przed najgorszym. Pływał zresztą tak dużo, że nie raz wywrócił się z kajakiem przez rzutkę sieciową, o której zapomnieli jacyś rybacy. Gdyby nie kamizelka, nie mógłby wtedy swobodnie utrzymać się na wodzie, żeby się z niej wyplątać. Wiosło porwał nurt, więc nigdy go nie odzyskał, ale on sam wyszedł z tego cało.
Wziął od Betsy butelkę z cydrem, skoro zdecydowała się go poczęstować, zerknął na etykietę, w miejsce, w którym zaznaczono moc w procentach, i wsunął ją w tylną kieszeń swych spodni. Jabłkowy soczek.
— Generalnie to nie piję, ale butelka cydru raczej nie zmiecie mnie z planszy, co nie? — odpowiedział, dając kilka kroków w stronę ich kajaka. — Dzięki. A ty możesz robić, co chcesz — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu.
No, może prawie wszystko, co chce, bo wywracanie ich nie wchodzi w grę. Śpiewanie zniesie, gwizdanie, opalanie i chlapanie wodą też.
UsuńSam nie był w ogóle przygotowany do tego spływu, więc idzie trochę na żywioł, ale z głodu nie umrze i z wycieńczenia też już nie, skoro Betsy poczęstowała go cydrem.
Przeciągnął kajak do brzegu i ustawił go tak, żeby móc później bez trudu odepchnąć się w głąb rzeki.
— Wskakuj pierwsza. — Zerknął na Betsy, trzymając kajak. — Siadasz z przodu, ja z tyłu. A, i weź od razu swoje wiosło.
Rowan Johnson
[Cześć! Racja, a ja wyznaje zasadę, że jakoś trzymać się trzeba, bo inaczej to człowiek by przepadł i nic by z niego nie było.
OdpowiedzUsuńNigdy nie piszę kart z zamiarem bycia tajemniczymi, ale przyznam, że od pisania ich, wolę pisanie wątków, a Betsy wydaje mi się taką zawadiaką, którą warto poznać bliżej. ;) Czujemy się zaproszeni i wpadamy z chęciami, czego wam potrzeba?]
Rust Dunnagan
[Cześć! No wątek z kuzyneczką musi być <3 Betsy wydaje się taką pozytywną duszyczką! Myślę, że dziewczyny mogłyby być naprawdę dobrymi przyjaciółkami i często wzajemnie by się sobie zwierzały i wypłakiwały w ramiona. :D Oby tylko nie roznosiła sekretów Anny wraz z listami, haha.]
OdpowiedzUsuńAnna Murray
Nie był abstynentem i nie sądził, że ktokolwiek, kto przeszedł przez jakieś większe trudy życia, był w stanie zawsze nim być, bo czasami dobrze chlapnąć sobie coś mocniejszego i znieczulić się w taki niezbyt chamski sposób. Ale alkohol nie był jego stałym towarzyszem w drodze przez życie, więc nie sięgał po niego często, nawet nie co weekend. Lubił wypić okazyjnie, dla towarzystwa, bo bycie zupełnie trzeźwym wśród pijanych to zawsze wyzwanie, chyba, że trzeba prowadzić auto – wtedy wyjścia nie ma, trzeba pozostać przy czymś zero procentowym. Od dawna trzyma się jednak takiej zasady, że w towarzystwie pije alkohol na równi ze wszystkimi, albo wcale, a nigdy nie więcej niż reszta, i to nie dlatego, że ma słabą głowę. Wynika to po prostu z ograniczonego zaufania do otoczenia, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi picie w miejscach publicznych, i dotyczy to także zakątków tej uroczej mieściny. Ludzie są nieprzewidywalni, a jego potrzeba kontrolowania sytuacji jest na tyle duża, że ostatnia rzecz, którą pozwoli sobie kiedykolwiek stracić w otoczeniu, to czujność. I to zapewne też jedno ze skrzywień zawodowych, ale chcąc, czy też nie, bezpowrotnie wpisało się już ono w jego naturę.
OdpowiedzUsuń— Alkoholu — wyjaśnił, bo na kajakach generalnie nie pił alkoholu, i właśnie to miał na myśli. A generalnie z tego względu, że zdarzały się od tej reguły wyjątki, nawet jeśli co niektórym uznanie cydru za alkohol przyszłoby z wielkim trudem. Cydr napojem alkoholowym jednak jest i z tym faktem nie ma co się kłócić, choćby w butelce było tego alkoholu zaledwie półtora procenta.
Ponieważ wypłynęli jako ostatni, nie było sensu mocniej wiosłować, by gnać przed siebie. Musieliby lawirować między podchmielonymi uczestnikami spływu, żeby ich wyprzedzić, a i tak nie wiadomo, czy byliby w stanie to zrobić, bo kajakarze gromadzili się na rzece w ciasnych grupkach. Ich kajaki obijały się o siebie i momentami przechylały się niebezpiecznie, gotowe zrzucić wszystkich do wody. Albo ktoś machnął zbyt mocno wiosłem i prawie zdzielił kogoś w głowę, albo rozlał piwo na siedzisku i wiercił się, bujając kadłubem na prawo i lewo.
Rowan wiosłował więc powoli, nie wkładając nawet zbyt dużej siły w to, by pchać ich kajak, bo rzeka sama niosła ich nurtem. Mogli pozostać z tyłu, przynajmniej będzie wiadomo, gdzie leżą jakieś konary, bo to nie oni pierwsi na nich zawisną, jeżeli faktycznie drzewa zawaliły się gdzieś w korycie. Położył wiosło przed sobą, otworzył butelkę cydru i wziął łyk, zerkając z ciekawości na etykietę, czy to ich tutejszy produkt. Był nawet smaczny.
Kiedy usłyszał pytanie, nie odezwał się od razu. Musiał się zastanowić, czy Betsy pyta go poważnie, czy to wstęp do jakiegoś żartu, który zaraz się rozkręci. Dopiero, gdy rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię, uznał, że pyta na serio.
— Kazałbym ci zgadywać, ale sama pewnie wiesz — stwierdził, łapiąc za wiosło, żeby kilkukrotnie pchnąć ich na wodzie. — Gdybym tego nie lubił, nienawidziłabyś mnie tak bardzo, że nie byłabyś w stanie rozmawiać ze mną na komisariacie, nie wspominając już o siedzeniu w jednym kajaku i rozmowie tutaj — odpowiedział, nie mając co do tego wątpliwości. Jeśli udałoby mu się zostać tym prawnikiem, jak początkowo zakładała rodzina, na pewno więcej miałby wrogów, niż przyjaciół, bo nie polubiłby się z tym światkiem, choćby skały srały.
W zasadzie, jako policjant też nie miał pod tym względem lekko, bo tolerancja dla tej grupy zawodowej jest w Georgii różna, ale szeryfowanie w Mariesville to zupełnie inna bajka.
Usuń— Ja wiem, że ty swoją pracę lubisz, ale zastanawia mnie, dlaczego wybrałaś akurat ją? — Odpytał z ciekawością. — Tak po prostu po tacie? Bo znudziła ci się praca na stacji? Z tego, co pamiętam, twoja mama uczyła kiedyś plastyki w tutejszej szkole, a wy prowadzicie teraz kursy, więc podejrzewam, że malarką też mogłabyś być niezłą.
Zdawał sobie sprawę, że z samego malarstwa ciężko byłoby jej wyżyć, ale nie była przecież skazana na roznoszenie listów – mogła robić coś zgoła innego. Poza tym, patrząc na sposób, w jaki trzymała wiosło, jak jej palce układały się na obłej stali, a nadgarstki pracowały lekko, te dłonie mogły być stworzone do tworzenia sztuki, a nie do wciskania listów w wąskie szparki miejskich skrzynek.
Rowan Johnson
Teoretycznie mógł napisać do bliskich znajomych czy mają dziś chwilę, ale nie miał ochoty na to, aby z kimkolwiek rozmawiać. Brał tez pod uwagę to, że może wpaść na kogoś znajomego i to właściwie było bardziej niż pewne. Mieszkał w małym miasteczku, wszyscy się tu znali, a The Rusty Nail było jednym z popularniejszych miejsc. Muzyka na żywo, dobra atmosfera i w miarę przystępne ceny piw oraz innych drinków ściągały tu lokalną społeczność. Była szansa, że wpadnie na Scotta, którego często tu widywał, ale równie dobrze mogło go tutaj nie być wcale. Na początku tylko kątem oka dostrzegł młodszą siostrę braci, ale ta była w swoim towarzystwie i Rhettowi też niespecjalnie spieszyło się do tego, aby kogokolwiek do siebie tu przywoływać. Samotność średnio dobrze na niego działała, ale jakoś przecież musiał sobie poradzić. Po meczących dniach szukał ukojenia w kieliszku, co nie było najrozsądniejszym wyjściem. Gdzieś tam z tyłu głowy wiedział, że może to doprowadzić do nieszczęścia. Nie chciał się też jakoś specjalnie upijać, ale kolejki zamawiały się tak same z siebie, a jak już zaczął to nie chciał kończyć. Istniała szansa, że gdy podniesie się z barowego stołka to utrzymanie się w pozycji pionowej będzie trudnym zadaniem. Nie on pierwszy i nie ostatni wychodziłby z baru w takim stanie. Świadomość, że Prim miała opiekę na całą noc i jutrzejszy poranek pozwoliła mu na to, aby trochę puścić hamulce. Gdyby miał po nią wrócić w nocy czy odebrać z samego rana zanim zdąży wytrzeźwieć i być w stanie, aby jechać samochodem pewnie w ogóle by nie pił albo skończyłoby się na maksymalnie trzech kolejkach. Alkohol nie był najlepszą ucieczką, ale obecnie nie widział innego rozwiązania. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie życie, wszystko miało być inaczej i pewnie byłoby inaczej, ale teraz zostało mu tylko gdybanie i zastanawianie się, czy gdyby inaczej postąpił to teraz nie siedziałby w starym, dobrze sobie znanym barze. Może byłby w domu, układał córkę do snu, a wieczór spędzał z narzeczoną w spokoju i bez awantur. Miał tak wiele pytań, a tak niewiele odpowiedzi i nie było tu nikogo kto mógłby mu na chociaż jedno pytanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńBłądził w swoich własnych myślach i nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak czas szybko płynie. Łatwo było mu się ostatnio we własnej głowie zgubić. Szczególnie, że miał o czym myśleć, a jedno wspomnienie prowadziło do kolejnego i tak w kółko. Jeden problem, który nawet problemem nie był, ale obecnie zdawało się, że jest, podsuwał mu następny. Zupełnie jakby ucieczki od tego wszystkiego nie było. Sam sobie na to pozwolił. Zamiast użalać się nad sobą mógł coś zmienić, tylko nie do końca wiedział co. Przecież nie spędzi w ten sposób reszty swojego życia. To byłoby żałosne. Wcale nie uśmiechało mu się zostanie miejscowym marudą, który psioczy na wszystko i wszystkich. Prim zasługiwała na coś więcej niż na tak beznadziejnego ojca, który nawet samego siebie nie potrafi ogarnąć. Skoro nie umiał zając się sobą, to jak miał zająć się dzieckiem i wychować je na dobrego człowieka?
Początkowo nie zwrócił uwagi na to, że nie siedzi już sam. To dopiero dźgnięcie w ramię sprawiło, że spojrzał w stronę dziewczyny. Betsy. Czy przypadkiem nie było jej wcześniej w innym miejscu? Skąd nagle wzięła się tutaj? Znał ją już długo, właściwie całe życie i całkiem lubił, choć nigdy nie nawiązali głębszej relacji. To z Charlie czy Scottem Rhett się częściej prowadzał. Betsy była, może nie takie sporo młodsza, ale parę lat ich dzieliło. Będąc w wieku nastoletnim to była ogromna różnica, a potem już jakoś nie było okazji, aby zapoznać się bliżej.
— Nie jestem smutny — mruknął przecząc samemu sobie. Właściwie to był, ale nie chciał się do tego przyznać. Zresztą, chyba jego mina i nastawienie do świata wszystko mówiło. — Nie jestem chyba dobrym towarzystwem do rozmów — dodał wzruszając ramionami. Przechylił do końca szklankę z resztą alkoholu.
Chciał ją spławić. Nie chodziło o nią samą, bo nigdy do dziewczyny nic nie miał. Miał problemy sam ze sobą i nie do końca wiedział, jak sobie z nimi poradzić. Istniała szansa, że zacznie być wredny, czego nie kontrolował, a nie uśmiechało mu się w południe dostać w mordę od Charliego, bo źle potraktował jego siostrę. Albo od Scotta. Sam nie był pewien, który byłby gorszy, jeśli chodziło o dziewczynę. Może to obu powinien się obawiać?
UsuńRhett
— Nie miałem pojęcia, że taka z niej gwiazda — parsknął głośnym śmiechem, słysząc, jak Betsy wymienia imiona dziewczyn. — Naprawdę myślisz, że Claire woli kobiety? To by wyjaśniało, dlaczego tyle lat była dziewczyną Johnny’ego Simmonsa. Może kryli się nawzajem.
OdpowiedzUsuńPamiętał i Dianę, i Claire, pamiętał też Peggy, z którą całował się po raz pierwszy, ale żadna tak naprawdę nigdy go nie interesowała. Odkąd zaczął faktycznie interesować się płcią przeciwną, jego uwagę przyciągała głównie dziewczyna, która tak, jak on przyjeżdżała tutaj na wakacje do dziadków, ale to było dziecięce zauroczenie, które nigdy nie przerodziło się w nic większego. I gdy teraz patrzył, jak Betsy bierze łyk alkoholu, uświadomił sobie, że z tych chłopięcych, beztroskich lat najwyraźniej pamięta właśnie ją. Jej kłótnie z braćmi, ich zabawy w podchody, wspólne picie kwaśnego jabłkowego wina i obstawianie, który z nich zwymiotuje jako pierwszy. Uświadomił sobie, że spędzała z nimi zaskakująco dużo czasu. Pamiętał, jak wyciągał z jej włosów gumę, którą Scott jej przykleił do głowy i jak otrzepywał ją z kurzu, kiedy przewróciła się na rowerze, gdy próbowali jej uciec.
Obserwował ją teraz, jak mruży oczy, próbując rozczytać niewyraźne pismo i złapał się na tym, że uśmiecha się pod nosem. Głupia myśl, że powrót do Mariesville nie okazał się wcale tak nieprzyjemny, jak się spodziewał, zaświtała mu na moment w głowie. Szybko jednak przywołał się po porządku i stanął za nią, spoglądając jej przez ramię na kartkę.
— Co, kurwa? — zaśmiał się z niedowierzaniem. — Nie wiedziałem, że ze Scotta taki poeta. — Doskonale pamiętał, że Scott dokuczał Dianie i chociaż wielokrotnie się zarzekał, że jej nie lubi, to było oczywiste, że to były z jego strony nieudolne zaloty. Chciał zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, która jednak uparcie patrzyła w zupełnie inną stronę. Walter wyciągnął telefon z kieszeni i włączył aparat. — Ja muszę mieć tego zdjęcie. To jest przecież zbyt dobre, żeby Charlie i Tony się o tym nie dowiedzieli.
Wziął od niej butelkę i pociągnął kolejny łyk, ruszając dalej. Czuł się zaskakująco lekko. Szum rzeki mieszał się z szumem w jego głowie, sprawiając, że chciało mu się śmiać z każdej głupiej i absurdalnej myśli. Przypominał sobie wszystkie te beztroskie lata, gdy spacerował wzdłuż tej rzeki, z każdym rokiem jako zupełnie inny człowiek.
— Pamiętasz, jak się któregoś lata tutaj kąpaliśmy? Jak się Tony prawie utopił i pociągnął cię na dno? — zapytał, przypominając sobie nagle jedno z tych wydarzeń, które choć wtedy były dla niego śmieszne, teraz z perspektywy czasu wyglądały przerażająco.
Anthony był zbyt dumny i zbyt zawstydzony, żeby przyznać się wtedy, że nie potrafi dobrze pływać. Od razu, gdy tylko stracił grunt pod nogami, zaczął wierzgać w panice i chwytać się pierwszej rzeczy, która wpadła mu w ręce. A najbliżej była wtedy Betsy. On, Charlie i Scott rzucili się od razu na ratunek. Trudno było opanować spanikowanego Tony’ego, ale jeszcze trudniej było im nurkować po ciągniętą przez niego Betsy. Sama świadomość, co mogłoby się wtedy stać, teraz mroziła mu krew w żyłach.
— Charlie był pewny, że powiesz o tym waszym rodzicom i nocowali tej nocy ze Scottem u mnie — mruknął z lekkim uśmiechem. — Chyba dlatego później tak niechętnie chcieli cię ze sobą brać. Ale przynajmniej po tym, jak spuściliśmy Tony’emu za to wpierdol, to nauczył się dobrze pływać. — Wyciągnął w jej stronę butelkę. — A więc Tony, tak?
Walt
[O kurczę, to już gruba plotka! :o Ale dobra, niech się dzieje, haha.
OdpowiedzUsuńChcesz żebym nam zaczęła?]
Anna Murray
Dom rodziny Anny wypełniał zapach słodkiego ciasta dyniowego i świeżo wypieczonych cynamonek, które właśnie wyjmowała z piekarnika. Ustawiła je na blacie dając im czas, aby wystygły. Był sobotni poranek, a ona aktualnie była sama w dużej posiadłości w Orchard Heights, w której mieszkała z rodzicami i siostrą. Innych domowników nie było, a w porannym krzątaniu się po domu i pieczeniu towarzyszyła jej Beza, uroczy, trzyletni samoyed, który niuchał wokół Anny i dopraszał się o resztki.
OdpowiedzUsuń— Beza… — brunetka założyła ręce na biodra i spojrzała na pieska. — Wiesz, że pieski nie mogą jeść słodyczy, prawda? Ty mój mały łasuchu! — kucnęła i podrapała śnieżnego psa za uchem. — Ale chyba nie sądzisz, że zostawię Cię z nim? — uniosła brwi i wstała, sięgając do szafki z jedzeniem dla zwierzaka. Wyciągnęła torbę ze smaczkami i sięgnęła po jeden w kształcie uroczej kości. — Siadaj. — wydała jej prostą komendę, którą Beza doskonale znała. — Daj łapkę. I drugą. — kucnęła przy niej, zachwycona jak grzeczny i wychowany jest jej piesek. — No jesteś cudowna, wiesz o tym? Proszę bardzo! — dała jej smaczka, a później kolejnego i jeszcze jednego. Ogon Bezy wirował radośnie. — Wystarczy tych słodkości panienko. — Anna zaśmiała się krótko. Uwielbiała rozmawiać ze swoim pupilem. Miała poczucie, że Beza doskonale ją rozumie, a co najważniejsze nigdy jej nie ocenia. To wystarczyło by była jej najlepszą przyjaciółką.
Anna chwyciła po książkę Jane Austen, wzięła swoją słodką, dyniową latte i usiadła na wygodnej kanapie, otwierając książkę gdzieś w połowie i odkładając pachnącą lawendą zakładkę na stolik. Pogrążyła się w lekturze, popijając kawę co stanowiło ten poranek idealnym i tak leniwie powolnym. Praca w szkole była czymś cudownym także pod tym względem, że weekendy miała bardzo często wolne. Często co prawda brała udział w życiu miasteczka, angażowała się w różne akcje i jej czas był wypełniony po korek, ale bardzo to lubiła. To było jej hobby, coś co robiła z pasji, którą chłonęła od swojej matki.
Od lektury odciągnął ją natarczywy dzwonek do drzwi. Anna zmarszczyła brwi, bo nikogo się dziś nie spodziewała. Chwyciła za zakładkę i zamknęła szybko książkę, odkładając ją na niski stolik.
— Chodź, maluchu, zobaczymy kogo tu niesie. — podniosła się z kanapy, a Beza pobiegła wiernie tuż za nią.
Otworzyła drzwi, a jej oczom ukazała się Betsy Murray, listonoszka i jej ukochana kuzynka, z którą miała silną więź i mogłaby plotkować całymi dniami.
— Cześć, Betsy! — kiedy dziewczyna przekroczyła próg, ta zamknęła za nią drzwi i uściskała ją na przywitanie. — Czy coś się stało? — zapytała z lekkim niepokojem, widząc, że blondynka jest zziajana i zdyszana, zupełnie jakby biegła tu niczym struś pędziwiatr. Pozwoliła jej wziąć oddech i zdjąć odzież wierzchnią. — Oddychaj Bets! — zaprowadziła ją w kierunku salonu, choć dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie co jest i mogła się czuć jak u siebie. — Może zrobię Ci herbaty, a Ty chwilę odpoczniesz? Siadaj, dziewczyno — wskazała jej kanapę. — Chyba, że wolisz kawę? Zrobiłam ostatnio pyszny syrop do dyniowej latte… — uśmiechnęła się szeroko.
troskliwa kuzyneczka
[ Mam super pomysł na wspólną historię dla Leny i Betsy! Wyobrażam sobie, że Lena, po przeprowadzce do Mariesville, zaczyna odkrywać tajemnice swojego nowego domu. Betsy, jej sąsiadka i roznosicielka plotek, zauważa, że Lena jest trochę spięta, więc postanawia ją odwiedzić. Proponuje kreatywne popołudnie – malowanie w ogrodzie z Theo.
OdpowiedzUsuńPodczas tych twórczych chwil, Lena zaczyna dzielić się swoimi obawami związanymi z dziwnymi dźwiękami dochodzącymi z poddasza. Betsy, zaintrygowana, postanawia pomóc Lenie odkryć, co się tam kryje. Razem badają strych i znajdują stare listy i zdjęcia, które skrywają tajemnice obu ich rodzin.
Okazuje się, że przeszłość ich rodziny jest ze sobą powiązana, co tylko wzmacnia ich relację. Na końcu odkrywają wszystkie tajemnice, co przynosi im ulgę i buduje silną przyjaźń. Lena uczy się otwartości na nowe znajomości, a Betsy odnajduje inspirację do stworzenia swojego pierwszego komiksu!
Muszę powiedzieć, że Betsy to naprawdę świetna postać. Ma w sobie dużo luzu i humoru, a jednocześnie jest bardzo empatyczna i gotowa do pomocy. Dzięki temu łatwo ją polubić! Jej pasja do rysunku i twórczości sprawia, że jest naprawdę inspirująca. Uważam, że ta postać ma potencjał, by wprowadzać do fabuły sporo radości i kreatywności! ]
Lena
Niewchodzenie innym w drogę nie było łatwe ani w mieście tak dużym jak San Francisco, ani w tak skromnej rozmiarami mieścinie jak Mariesville. Właściwie to Mariesville było nawet trudniejsze w obsłudze bo może i trudno było tu wiedzieć wszystko i wszystkich, w końcu mieszkało tu więcej niż dwadzieścia osób na krzyż, ale w pewnym sensie odzierało ono człowieka z anonimowości.
OdpowiedzUsuńA Rustin lubił swoją anonimowość, aczkolwiek zdecydowanie liczył się z jej utratą, gdy na oślep wybierał pierwsze lepsze miejsce do przeprowadzki, opętany poczuciem, że musi wyjechać i to najlepiej jak najdalej. Obawiał się, że cała ta jego wielka ucieczka, która trwała już cztery lata, doprowadzi go finalnie w to samo miejsce, z którego wystartował, jednak na razie nie było aż tak źle i skupiał się przede wszystkim na to, by każdego dnia robić jeden krok do przodu, a nie pół w tył.
Czy zawsze mu wychodziło? No nie, nie zawsze. Ale sam się na to zdecydował, więc teraz musiał w pewnym sensie żyć z konsekwencjami swoich wyborów.
I Mariesville niezmiennie było jednym z nich, a Rust musiał przyznać, że chociaż spędził tu już wystarczająco dużo czasu, by mówić o zapuszczaniu korzeni (choć uparcie tego nie robił), to czasem to, co się tu działo, wciąż potrafiło go zadziwić. Nie powinien, ale wciąż czuł zaskoczenie, gdy do jego uszu docierały kolejne plotki o różnych mieszkańcach, których wcale nie chciał słyszeć. Czasem miał wrażenie, że niektórzy, zwłaszcza starsze panie, które cierpiały na ciężką chorobę zwaną nadmiarem wolnego czasu, uważały, że trzeba mu donosić dosłownie o wszystkim, łącznie z tym, że któryś z sąsiadów odważył się spojrzeć na ich kwiatowe rabaty łakomym wzrokiem, więc na pewno już planuje, jak ściąć je i ukraść pod osłoną nocy.
To mogło brzmieć nieprawdopodobnie, jednak wcale nie było. I to nie tak, że Rustin uważał mieszkańców Mariesville za małostkowych ludzi. Właściwie to był już po tylu latach jednym z nich, nie czuł się, ale był. Tylko, na litość boską, ile razy można podejrzewać tę samą osobę o kolejny niedorzeczny wybryk?
Nie on jednak ustalał tu zasady, ale on często robił nadgodziny, więc gdy drzwi posterunku zaskrzypiały, a w środku rozległy się kroki, podejrzewał, że wie, kogo zobaczy na korytarzu.
— Elizabeth Murray? — zapytał jednak dla pewności, choć doskonale wiedział, że gdy usiądą, to i tak będzie musiał poprosić ją o jakiś dokument. — Oficer Rustin Dunnagan — przedstawił się, podchodząc do niej i wyciągając na powitanie rękę.
Podejrzewał, że słabo go kojarzyła. On znał ją bardziej ze słuchu i z widzenia, niż z jakiegokolwiek innego powodu, kojarzył, bo starał się zapamiętywać mieszkańców Mariesville — w końcu to mieli być jego ludzie.
— A nie prowadzenie pojazdu jednośladowego pod wpływem alkoholu? — zapytał, szczerze i niezłośliwie, bo w głowie miał na jej temat coś innego, ale teraz nie był pewien, czy to gdzieś usłyszał, czy wymyślił, czy pomylił już fakty. — Chyba musimy zajrzeć w komputer i papiery — zasugerował, ruszając do biurka.
Ruchem ręki wskazał również na krzesło, które Elizabeth mogła zająć, podczas gdy on będzie próbował dojść do sedna sprawy i, przede wszystkim, znaleźć właściwy raport.
— Jeśli ma pani ze sobą jakiś dokument tożsamości, to proszę go przygotować — polecił jeszcze.
Rust
[ Świetnie, w takim razie nie mogę się doczekać :) ]
OdpowiedzUsuńLena
Ponurakiem nie jest, wyluzować też potrafi, momentami nawet za bardzo, ale to nie są kadry dostępne dla każdego przeciętnego człowieka tak na co dzień. Plotki krążą rozmaite, choć na jego temat wcale nie aż tak dużo, jak można by zakładać, ale to tylko dlatego, że nie dawał nikomu zbyt wielu powodów do siania dziwnych niedomówień. Nie zwierzał się przypadkowym ludziom, nie rozmawiał zbytnio o prywatnych sprawach, a ciekawskie pytania zbywał dość szybko i to właśnie w ten sposób pozbawił okolicznych plotkarzy informacyjnego źródełka, z którego mogliby wyciągać brudy. Był też na tyle uprzejmym człowiekiem, że starsze panie nie wyklinały go od jakichś czortów i nie produkowały dodatkowych pogłosek, a mieszkańcy zawsze mogli na nim polegać. Mógł uchodzić za nudziarza, a nawet wolał za takiego uchodzić, byleby mieć pewność, że nikt nie będzie próbował zaglądać w jego prywatę, żeby podzielić się tym później z połową wsi. Oczywiście, poważny był i tego nie dało się przeoczyć, poukładany też, bo pełnił funkcję, która wymagała od niego takich właśnie cech, ale nie miał serca z lodu, tylko z połamanych kawałków, posklejanych w pośpiechu, bo czas nie był dla niego tak łaskawy, żeby przed kilkoma laty pozwolić mu chociaż przerobić wewnętrznie te trudne zdarzenia, których był uczestnikiem. Wszystko rozeszło się na boki, bo życie musi toczyć się dalej, ale z pewnymi rzeczami Rowan nie pogodził się do dnia dzisiejszego i możliwe, że nigdy tak do końca się nie pogodzi. Mógł być dobrym kompanem do zabawy, do różnych przekomarzanek i niezobowiązującego spędzania czasu przy butelce piwa, czy przy tych bardziej angażujących ciało aktywnościach. Mógł zaplątać się w krótką chwilę zapomnienia, bo nie był pozbawiony pragnień, ale nie potrafił zaangażować się w żadną relację, która wymagałaby od niego czegoś więcej, ponad przyjaźń, czy koleżeństwo. Czasami to nawet utrzymanie koleżeństwa okazywało się wyzwaniem, bo nie było w stanie przetrwać próby czasu. Skupianie się na robocie wychodziło mu najlepiej i tego się trzymał, jako jedynej stałej rzeczy w swoim życiu.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że jeśli ktoś naprawdę spróbuje zniszczyć ci życie, wtedy znienawidzisz go bez kiwnięcia palcem — odparł, pod żadnym pozorem jej tego nie życząc, ale dając do rozumienia, że są sytuacje, kiedy znienawidzenie drugiej osoby to kwestia chwili. Nie znał Betsy na tyle bardzo, by wiedzieć, czy stanęła kiedyś przed człowiekiem, który spróbował zniszczyć jej życie i realnie jej zagroził, ale on sam miał taką okazję. I pociągnął wtedy za spust bez mrugnięcia okiem. Gdyby poznała szczegóły tego zajścia i zrozumiała jak bezwzględnym sukinkotem potrafi być Rowan Johnson, na pewno zrozumiałaby wtedy, że znienawidzenie go to nie problem. Ściąganie kurtyny to jego specjalność, jeżeli chodzi o te wszystkie teatrzyki odgrywane przez ludzi na co dzień, ale jego dosadność wynika też z charakteru pracy, w której trzeba czasami takim być, żeby przetrwać i nie dać zmieść się z planszy. Doświadczenia z życia gliniarza przekładały się też na jego życie prywatne, bo osobowość miał jedną i nie był w stanie jej rozdzielić, a służba odcisnęła na niej swoje ślady. I czasami naprawdę ciężko przewidzieć, czy zachowywanie zimnej krwi przychodzi mu tak łatwo, bo jest dla niego bułką z masłem, czy po tylu latach służby ta krew po prostu już się w nim nie gotuje.
— Bezpieczny, bo ewentualna utrata go nie zaboli? Bo nie da się wpaść w żadne emocjonalne bagno? — Zapytał, ciągnąc Betsy za język, bo trochę go tą wzmianką zaintrygowała, a odniósł wrażenie, że to wcale nie chodzi o bezpieczeństwo materialne. Psy zawsze będą ganiać, dziury na drodze zawsze będą czyhać. Z tym na pewno się liczyła od samego początku. Co prawda, te wydarzenia, które dotyczyły jej okresu na studiach, też znał tylko z plotek, więc nawet nie brał ich za pewnik, ale czy w tym bezpieczeństwie nie chodzi właśnie o to odcięcie się od podobnych zdarzeń, które mogłyby potencjalnie się wydarzyć, gdyby zamiast listonoszki była na przykład czyjąś sekretarką? Naprawdę go tym zainteresowała. I musiała mu to choć trochę wyjaśnić.
Usuń— Poza tym, wydaje mi się, że za tobą nawet miliarder na białym koniu nie nadąży, ale rozumiem, że skoro dopuszczasz taką opcję, to znaczy, że nabór na męża trwa? — Uśmiechnął się, chociaż Betsy nie mogła tego zobaczyć, bo siedziała do niego plecami. Pociągnął łyk cydru z butelki i powrócił do manewrowania wiosłem, żeby kajak nie wywiózł ich w te gęste chaszcze obrastające linię brzegu.
Rowan Johnson
Abigail, gdyby nie poddasze, albo mieszkanko babci, które jej przypadło i które należało całkowicie dla niej, mieszkałaby z rodzicami i chyba nie miałaby z ich strony żadnego ciśnienia, aby iść na swoje. Czasami właściwie słuchała od mamy, że może powinni przerobić poddasze na jeden większy i droższy pokój, i pewnie byłoby to rozsądniejsze z wielu powodów, ale jednak jeszcze się do tego nie wzięli, a Abi zwyczajnie lubiła tę przestrzeń. Nie uciekała i nie dążyła, aby koniecznie mieć swój kąt, ale już sie tak ułożyło i była to spora wygoda.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się pod nosem na akceptację domowego wina zamiast cydru, by urozmaicić wieczór i zaraz lekko przygryzła wargę. Cóż... ostatnio wypijała nieco więcej trunków, a nie były to drobne degustacje i kończyły się bardzo różnie. Może powinna się nieco zatrzymać, a nie galopować w te wieczorne popijawy? Nie imprezowała na studiach, a teraz sobie to odbijała? Ostatnie tygodnie były bardzo zaskakujące i Abi miała wrażenie, że dopiero poznaje samą siebie.
Spojrzała w stronę malutkiego okienka, gdy jasna błyskawica rozcięła niebo i na moment wszystko na poddaszu pojaśniało. Lekko drgneła w miejscu, podobnie jak Betsy nie dając po sobie nic poznać. Nie bała się burzy, ale jednak taka szalejąca, gniewna pogoda budziła w niej respekt do natury i jakąś bojaźliwość. Zwróciła się do blondynki, patrząc na zawartość skrzynki. Nie miała tu swojego kuferka z żyłkami, cążkami i koralikami, bo mogłaby też może zaproponować warsztaty z tworzenia bryloczków, sama przecież robiła ich co chwila kilka i rozdawała mieszkańcom. Pomysł Betsy był trafiony, musiały jedynie troszkę dopracować zasoby do jego wykonania.
- Lakiery dadzą radę na kamieniach, a może w garażu taty mam jakieś farby i spreje trwalsze niż kredki - podsumowała, sięgając po bluzy dla siebie i Betsy do szafy. - Trzymaj, nie jest zimno, ale coś czuje, że przemokniemy w kilka minut - odrobinę się skrzywiła, ale był to raczej kwaśno-krzywy uśmiech. Oh... uwielbiała wychodzić w deszczu, ale boso, aby pobiegać, gdzieś gdzie nie było asfaltu. Uwielbiała zapach ziemi i miasteczka po ulewie i ogólnie to uczucie kropel uderzających o skórę. Ale teraz nie był to czas na jakiekolwiek brykanie w burzy, więc gdy Betsy odebrała od niej odzież, skierowała się na dół, aby zebrały kilka kamieni.
Grządki jej taty były wyłożone takimi jaśniejszymi kamyczkami, niektóre były owalne, inne płaskie, do malowania na pewno się będą nadawać idealnie. Miała tylko nadzieję, że rodzice jej nie urwą za to głowy.
- Gotowa? -zerknęła przez ramię na blondynke, otwierając drzwi od tyłu domu w kuchni i chwilę słuchała szumu deszczu rozbijającego się po okolicy. Był to przyjemny, jednostajny szum, bardzo kojący. A potem Abi chwyciła koleżankę za rękę i pociągnęła w deszcz, szybko narzucając kaptur bluzy na włosy, choć i tak miały wrócić przemoczone całkowicie.
Abi
[Dziękuję ślicznie! Historia nie została wymyślona przeze mnie, a przez autorkę Delio, od której przejęłam siostrzyczkę :D Dorzuciłam tylko swoje trzy grosze.
OdpowiedzUsuńBetsy jest świetna i na pewno miałybyśmy ochotę na wątek. Zastanawiam się tylko, jaka relacja by łączyła nasze dziewczyny. Dahlia na pewno uważałaby na słowa w jej obecności, wiedząc, że Betty to niezła plotkara. Jak coś, to zapraszam na maila, może uda nam się coś wymyślić!]
Dahlia
Eleanor Murray nie bez powodu cieszyła się wyjątkową sympatią w Mariesville. Jej empatia, radość i niekończąca się energia sprawiały, że była dla wielu uosobieniem ciepła. Była przeciwieństwem swojego introwertycznego męża, Harolda, który przez życie kroczył pewnie, lecz w ciszy, kierując się logiką i precyzyjnymi obliczeniami, zawsze skupiony na pożytecznych rozwiązaniach. Eleanor bywała zarówno zachwycająca, jak i irytująca, często dając się ponieść emocjom, które w Haroldzie pozostawały zawsze skryte. Jego ojciec, a dziadek młodszego pokolenia Murray’ów, zawsze widział w nim dumę i przyszłość rodziny, a nadzieje, które wiązał z nim wiązał, spełniły się. Dziś to właśnie Harold podobne uczucia ulokował w Edwardzie – synu tak podobnym do swojego ojca, że z trudem było znaleźć w nim cechy Eleanor. Mimo to, Ned większość wartości zbudował na solidnych fundamentach zapewnionych mu właśnie przez obojga rodziców. I był im za to wdzięczny, choć nieraz zastanawiał się, jak wyglądałaby jego rzeczywistość, gdyby los jego rodziców potoczył się inaczej. Kiedy oddawał się tym rozmyślaniom, wyobrażał sobie, jakim mógłby być teraz człowiekiem, gdyby jego stryj Bernard nie porzucił rodzinnego dziedzictwa. To pytanie powracało szczególnie podczas rodzinnych spotkań, które Eleanor z zapałem i pełnią miłości organizowała regularnie kilka razy do roku. Edward nigdy nie włączał się w przygotowania, bowiem jego siostry bez problemu przejmowały na siebie tę rolę. Był im za to wdzięczny, bo mimo że uwielbiał pomagać matce, te spotkania niosły dla niego pewien ciężar. Choć na zewnątrz nie dawał tego po sobie poznać, pożerały go to od środka.
OdpowiedzUsuńNie oznaczało to jednak wcale, że źle się wówczas bawił albo nie czerpał przyjemności ze spędzania czasu z krewnymi. Wręcz przeciwnie, cenił te chwile, doceniając bliskość wujostwa i kuzynów. Zawsze z uśmiechem wspominał moment, gdy jego ojciec i stryj zażegnali swój wieloletni konflikt. Żałował, że nie uczynili tego wcześniej, bo wtedy mógłby spędzić więcej swojego dzieciństwa ze Scottem, Charliem, a później z Betsy. Na szczęście udało mu się wypracować z nimi wspólny język i zbudować całkiem silną więź.
Mimo to, w trakcie tych rodzinnych spotkań Edward często uciekał myślami w refleksje nad swoją rzeczywistością, zastanawiając się, jak blisko, a zarazem daleko był od prostego, normalnego życia. Czasem myślał, że gdyby Bernard zdecydował się przejąć rodzinny biznes, może sam Edward znajdowałby się teraz na miejscu Charliego, z kochającą żoną i dwojgiem uroczych dzieci. Mógłby realizować swoją pasję do fotografii, mieszkając w kameralnym domu na Farmington Hills. Jego troski dotyczyłyby tego, co w życiu proste i istotne, a on sam mógłby swobodnie kształtować własną codzienność.
Życie miało jednak inny scenariusz, a on, chcąc nie chcąc, musiał przyjąć rolę jednej z kluczowych postaci w tej rodzinnej historii.
Edward siedział więc przy stole, otoczony kuzynami, z delikatnie uniesionymi kącikami ust, chłonąc atmosferę wypełniającą pomieszczenie. Głosy rozmów mieszały się ze śmiechem i stukotem kufli, a Edward odczuwał przyjemne rozluźnienie, choć nie uczestniczył w rozmowie tak intensywnie jak pozostali. Był raczej słuchaczem niż mówcą, daleko mu było bowiem do typu ekstrawertyka. Podobnie jak jego ojciec, Harold, Edward należał do osób introwertycznych i wycofanych, woląc analizować niż dominować w towarzystwie. Wsłuchiwał się w każdy szczegół rozmowy, wychwytując subtelne tony i gesty, a jego palce mimowolnie bębniły o krawędź stołu w powtarzalnym, uspokajającym rytmie, który dawał mu namiastkę kontroli nad chaosem wokół. Była to kontrola nieodzowna, bo nawet w tej przyjemnej atmosferze Edward odczuwał znajome ukłucie dyskomfortu.
UsuńKiedy Scott wybuchnął kolejnym głośnym śmiechem, Edward drgnął lekko, ale szybko wymusił uśmiech. Doceniał te chwile spędzane z kuzynami, mimo że ich nieposkromiona energia wystawiała na próbę jego cierpliwość. Naprawdę cenił ich obecność i tym samym możliwość oderwania się od codziennych trosk, które nieustannie krążyły w jego myślach.
Gdy Betsy dosiadła się do ich stołu, Edward od razu skierował na nią uwagę, spoglądając na nią uważnie. Jej obecność sprawiła, że jego uśmiech stał się wyraźniejszy. Podniósł szklankę, jakby chciał wznieść za nią toast.
— Rowerek, mówisz? No to przynajmniej ktoś z nas ma codzienną dawkę ruchu — rzucił żartobliwie, puszczając jej oczko. — Muszę cię jednak zaskoczyć, Betsy. Jestem regularnym bywalcem siłowni. Nie widać? — Jego uśmiech poszerzył się, a w jego spojrzeniu pojawiła się ciepła ironia. Jego ton miał rozproszyć wszelkie skrępowanie, które mógł wcześniej zauważyć u kuzynki po niezręcznej interakcji ze Scottem.
Gdy pozostali odeszli od stołu, a Edward został sam na sam z Betsy, zapadła krótka cisza. Przez moment jego spojrzenie powędrowało do pustej butelki po piwie Scotta, pozostawionej w nieładzie na stole. Zmarszczył lekko brwi i powrócił wzrokiem do kuzynki.
— Martwisz się czymś, Bets? — zapytał miękkim tonem, posyłając jej delikatny uśmiech, którym chciał dodać jej otuchy.
Ed Murray
Przycisnął wiosło mocno do kadłuba na ten gwałtowny ruch Betsy, który zachwiał nimi na prawo i lewo, aż mu się butelka z cydrem prawie rozlała pod sam tyłek. Wolał, żeby takie momenty się nie zdarzały, ale ten najwidoczniej był potrzebny, żeby Betsy zdała sobie realną sprawę z tego, jak niewiele dzieli ją od znalezienia się pod wodą. Wystarczy jeden gwałtowny, nieprzemyślany ruch i lądują w wodzie do góry nogami, bez możliwości szybkiej ewakuacji. Gdyby zaliczył wywrotkę w swoim jednoosobowym kajaku, to obróciłby się z powrotem, używając odpowiedniej techniki, ale w tym turystycznym molochu, którym właśnie płynęli we dwoje, jest to niewykonalne. Będą musieli spod niego wypłynąć o własnych siłach, dlatego całe szczęście, że mieli na sobie kamizelki, bo ich wyporność będzie jak zbawienie, gdy się wywalą, a wejście do kajaka ze środka wcale nie tak płytkiej rzeki, okaże się prawdziwym wyzwaniem.
OdpowiedzUsuńWziął większy łyk cydru, odszukał kapsel pod swoimi nogami i nałożył go na szyjkę butelki, bo teraz to mu się po prostu fartnęło, że nic się nie rozlało. Powrócił do wiosłowania, dopasowując się rytmem do ruchów Betsy i wysłuchał jej w milczeniu. Wcale nie uważał, że to było ckliwe, bo mówiła o czymś, co wyglądało dokładnie tak, jak to przedstawiła. Obcowała z ludźmi każdego dnia, dostarczając mieszkańcom listy i przesyłki, była świadkiem wszystkich zmian, które zachodziły w ich otoczeniu na bieżąco, wliczając w to zarówno te dobre, jak i złe. Jednego dnia witały ją uśmiechy, a drugiego łzy. Najpierw odwiedzała szczęśliwe małżeństwa, później rozwiedzione jednostki. Cykl życia tej mieściny toczy się dosłownie na jej oczach.
— Cóż, każdy z nas ma swoją własną normalność — stwierdził, wiosłując swobodnie, bez pośpiechu. Jej normalność może być dla niej bezpieczna, ale normalności mordercy raczej nie określiłaby tym mianem, a to też przecież normalność, tyle że nie dla niej, a dla kogoś innego. Normalność normalności nierówna. — Ale tak, nasza normalność jest czymś, co znamy najlepiej, więc to zdecydowanie najbezpieczniejsza opcja — odpowiedział, nieznacznie kiwając głową. Uporządkowana rutyna daje poczucie bezpieczeństwa i harmonii, z tym nie mógł się nie zgodzić. A czy jest dobra? Na to nie ma jednej, słusznej odpowiedzi. Dla chcących się rozwijać będzie gwoździem do trumny, a dla tych, którzy pragną w życiu jedynej trwałej stałej, będzie kluczem do zadowolenia.
Nie przypominał sobie, żeby w jego towarzystwie Betsy śmiała się kiedykolwiek w ten sposób, więc była to miła, zaskakująca odmiana. Zwykle, gdy wysłuchiwał jej tłumaczeń na komisariacie, siedziała przed nim zirytowana, albo naburmuszona, i najczęściej rzucała wtedy ironicznymi docinkami, pomstując te wredne, zazdrosne babska. Dla niego to też nie były żadne przyjemne spędy, siedzieć i słuchać tych głupot, ale skoro donosy wpływały, robotę zrobić musiał. I czekał tylko na ten moment, kiedy będzie musiał je rozdzielać, gdy wściekle będą wyrywały sobie włosy na chodniku, ale do tej pory nic takiego się nie zdarzyło. A jeśli tak, to nie jemu przypadło jechać na wezwanie.
— Ciężki wybór, wiesz? Bo myślę, że mogę to wygrać, a jeśli zostanę twoim mężem, nie będę mógł cię przesłuchiwać. I tego już naprawdę będzie mi szkoda — powiedział, ukazując zęby w rozbawionym uśmiechu. — Gdy przychodzisz do mojego gabinetu i siadasz na krześle przed moim biurkiem, zakładasz nogę na nogę i kładziesz dłoń na biurku, a potem zaczynasz mówić, to moje życie zawodowe zaczyna mienić się milionem barw. Jestem wtedy taki szczęśliwy i spełniony, tak bardzo zrealizowany, aż utwierdzam się w przekonaniu, że praca w policji to jest właśnie to, że to jest ta wisienka na torcie, o której kosztowaniu zawsze marzyłem — wyznał, a zabrzmiał tak nastrojowo, że aż lirycznie. I złączył tylko usta, żeby się nie roześmiać, bo było to po prostu zabawne, ale nie naciągał wcale faktów. Betsy zawsze przenosiła ze sobą mnóstwo barw, bo jest po prostu barwną osobą, a pomysły na sąsiedzkie potyczki, z których musiała się niekiedy tłumaczyć, wykraczały poza ramy przeciętności. Oboje nie przepadali za tym, co musieli robić, gdy ona przyjeżdżała na tłumaczenia, a on te tłumaczenia spisywał, ale chyba żadne z nich nie mogło powiedzieć, że wiało wtedy nudą.
UsuńRowan Johnson
Prawdę powiedziawszy to naprawdę Abi nie wiedziała, jakie cuda umie tworzyć Betsy. Mama kiedyś jej wspominała, że ich listonoszka ma niebywałe zdolności artystyczne, ale blondynka chyba była sama zbyt skryta i skromna, by się rozreklamować. Ruda nie kojarzyła, aby kiedykolwiek widziała jakieś rękodzieło blondynki, a pewnie szkoda, bo mogło to być coś unikalnego. Tak już swoja droga, to tutaj w Mariesville było pewnie sporo ludzi utalentowanych i może z czasem Abi się tym zainteresuje, bo przecież chciała urozmaicić pobyty turystów w pensjonacie. I może warsztaty to nie byłby głupi pomysł? Takie cykliczne, a nie awaryjne.
OdpowiedzUsuńTo było wariactwo, że wybiegły znienacka po kamyczki. Na przyszłość Abi może schowa na poddaszu pudło z czymś na takie wypadki, nauczona doświadczeniem. I faktycznie ani nic nie widziała dalej jak kilka metrów od siebie przez ulewny deszcz, ani nie usłyszałaby wołania Betsy, bo pochylona nisko, zbierała do kieszeni bluzy płaskie jasne kamyczki, brudząc sobie przy okazji dłonie rozmokłą ziemią. Po takiej przygodzie jej dłonie będą wyglądać jakby próbowała się dokopać do Chin, na pewno. Gdy poczuła jak blondynka łapie ją za rękę i ciągnie z powrotem do domu, chwyciła w palce jeszcze ostatni kamyk, który jej zdaniem nadawał się do malowania. Już i tak była cała przemoczona, niestety przeciwdeszczowych peleryn jak na złość nie mieli, a wszystkie lepsze ciuchy zostawiła w mieszkaniu w Downtown. Nie przygotowała się dzisiaj , nie sprawdziła pogody.
- Chryste... nie czuję palców - pożaliła się i otworzyła drzwi, aby czym prędzej weszły do środka i schowały się już nie tylko przed deszczem, co wieczornym, nadciagającym chłodem.
Grzaniec byłby idealny, fakt, a skoro tata Abi robił sobie w piwnicy domowe winko, raczej lekkie i słodkie... czy stało cos na przeszkodzie? rzuciła więc tylko porozumiewawcze spojrzenie Betsy i zdjęła buty, by zostawić je przy drzwiach. W te kilka minut, gdy były w ogródku, adidasy już jej i tak przemokły i miała mokre stopy.
- Zostawmy kamyki tu na dole i chodź na góre, znajdę ciepłe skarpety i jakieś swetry - zarządziła, bo jeszcze tego by jej brakowało, aby sie obie z Betsy rozchorowały.
Przygotowanie stołów nie zajmie im więcej jak dwadzieścia minut, skoro w jadalni mieli już wszystko rozstawione. Potrzebowały jednak zadbać o siebie i to był w tym momencie priorytet.
- Nie wyjdę drugi raz szukać pędzli, te małe muszą wystarczyć - dodała, zdejmując w drodze na wyższą kondygnację bluzę, która aż stała się ciężka od wody, a gdy dotarła na poddasze, wrzuciła ją niedbale do kabiny prysznicowej. Nie był to teraz ten czas, aby zajmowała się praniem.
Zerknęła na Betsy, oceniając jej aparycję. Obydwie nie były wielkoludami, więc pewnie noszą podobny rozmiar. Abi wyjęła z szary turystyczne polarowe bluzy i podała koleżance, sama od razu wbijając się w jeden z ciuchów.
- Chcesz kapcie? - spytała, wyjmując skórzane klapki i podsuwając pod stopy tamtej w przemoczonych skarpetach, ale podała jej też zwinięte w kulke grube wełniane skarpety. Sama takie założyła bez wahania, uprzednio zdejmując te mokre.
Objęła się ramionami, oddychając głeboko. Drżała i musiała opanować szczękanie zębami, ale to trwało tylko kilka sekund. Podeszła do biurka, gdzie zostawiły wcześniej herbaty i chwyciła za swój kubek.
- O boże, jeszcze ciepła - westchneła z uśmiechem, od razu pijąc kolejne łyki dla rozgrzania.
Abi
A w jego przypadku wyglądało to zupełnie inaczej – wiosłowania nauczył się szybciej, niż jazdy na rowerze, natomiast kajakarstwo stało się jego rozrywką w wolnych chwilach, dobrym treningiem, zastępującym podnoszenie sztang, ale i relaksem, bo pływając na wodach po ciężkim dniu, po prostu się odprężał. Wyniósł to z dzieciństwa, bo do tego zajęcia uciekał przed lekcjami z gry na pianinie, na które zawsze upierała się matka, zanim doszła w końcu do wniosku, że to nie ma sensu i dała sobie święty spokój. Akurat teraz, kiedy mieli tu ze sobą całą zgraję roześmianych spływowiczów, nie można mówić o takim stuprocentowym relaksie, bo nie da się cieszyć spokojem, gdy wokół panuje chaos, ale to też było przyjemne. Już dawno nie miał zresztą okazji pływać z kimś, bo tak na co dzień miał swoją jedynkę i nie potrzebował towarzystwa, zwłaszcza, gdy urządzał sobie taki porządny wycisk, więc to też była miła odmiana. W dodatku, z Betsy dało się normalnie porozmawiać, trochę pożartować i pośmiać, a to też coś innego, czego nie mieli zwykle, gdy siedzieli na komisariacie przedzieleni biurkiem i ona się tłumaczyła, a on musiał to wszystko spisać i ostatecznie zawsze jakoś rozwiązać. Służbowe rozmowy to nie to samo, co luźne pogawędki na tego typu spędach. W ogóle służbowa wersja Rowana jest inna, niż ta prywatna, bo w tej pierwszej musi pozostać bezstronny i sprawiedliwy niezależnie od sytuacji, a prywatnie, cóż... Prywatnie może z przyjemnością pokazać komuś środkowy palec i wcale się tym nie przejąć.
OdpowiedzUsuń— A zachęcaj, śmiało — odpowiedział z uśmiechem. — Ale, wiesz, jestem święcie przekonany, że one szybciej umrą, niż się znudzą, także na to nie licz. Będziesz patrzeć w te moje bystre oczy jeszcze przez wiele długich lat — zapewnił, śmiejąc się cicho. Pokręcił lekko głową do siebie, ale czy nie miał racji? Co niektóre kobiety były tak zawzięte i tak srogo do Betsy nastawione, że już teraz to chyba celem ich życia stało się słanie na nią donosów. Nie wnikał, jakie miały pobudki, czy robiły to z nudów, czy z zazdrości, czy może z czystej nienawiści, ale zapewniały stałą rozrywkę policjantom, którzy musieli te donosy rozpracowywać. I cholera wie, skąd brały pomysły na te wszystkie skargi, ale czasami ich wena twórcza godna była oscarowego filmu sensacyjnego. Sam Tarantino by się ich nie powstydził, naprawdę.
Zaraz zbystrzał jednak, gdy usłyszał zaniepokojony głos Betsy, a przed nimi zapanowało dziwne poruszenie. Wywrócony kajak natychmiast rzucił mu się w oczy, a wraz z tym panikujący wioślarze, którzy w ferworze gotowi byli zrobić jakieś głupstwa. Zaczął wiosłować mocniej i szybciej w kierunku kraksy.
— Proszę nie skakać do wody! — Wrzasnął tak głośno, że jego głos odbił się echem od mętnej tafli. Ale to była pierwsza zasada: nikt nie powinien wskakiwać teraz do wody, bo zaraz się okaże, że z dwójki topiących się ludzi, zrobi się siedem. Najgorsza rzecz w ratowaniu wywróconych kajakarzy na głębokiej wodzie, to wskakiwanie po nich do wody, bo z poziomu wody nikt nie jest im w stanie pomóc. Jeśli nie dotkną stopami dna i nie zaprą się o nie, to i tak nie będą w stanie obrócić tego kajaka z powrotem. Jedynym rozwiązaniem w takim przypadku jest dopchanie wywróconego kajaka do brzegu i wyciągnięcie go, a potem wylanie z niego wody. Z kolei do znajdujących się we wodzie ludzi, zawsze należy podpłynąć kajakiem, kazać im uwiesić się na rufie i w ten sposób dociągnąć ich do brzegu. Tak naprawdę, człowiek, który wskoczy do wody po tych, co się wywrócili, sam siebie pozbawia narzędzia do ich wyłowienia.
— Hej, wy — wskazał palcem na dwójkę osób, którzy panikowali najbardziej. Nie pamiętał ich imion, ale to w niczym mu akurat nie przeszkodziło. — Płyńcie za ich rzeczami i spróbujcie je wyłowić — polecił, bo panikarze nie byli im tu teraz do niczego potrzebni. — A wy dopchajcie kajak do brzegu, niech się po prostu zawiesi na tych krzakach — zwrócił się do następnej dwójki i zaczął wiosłować. — Betsy, wiosłuj, musimy ich namierzyć — zwrócił się do niej, samemu wkładając już całą siłę w machanie wiosłem. Nurt rzeki mógł ich ściągnąć, a bez kapoków byli narażeni sto razy bardziej na to, że nie dadzą mu rady. Ostatecznie Rowan na pewno po nich wskoczy, jeżeli będzie taka konieczność, ale zacząć należało od tego, by uwiesili się na rufie i w ten sposób ocalili własne tyłki przez katastrofą.
UsuńWystające głowy i machające jak popadnie ręce, ukazały im się po chwili po drugiej stronie rzecznego koryta. Rowan, korzystając z tego, że Betsy nadal mocno wiosłowała, sprawnie wymanewrował kajakiem, który skręcił w stronę dwóch osób i znów zaczął wiosłować prężnie.
— Uwieście się na tyłach kajaka — polecił im, gdy znaleźli się bliżej. — Spokojnie, bez paniki, wszystko jest już pod kontrolą — zapewnił ich i przestał wiosłować, bo musiał się odwrócić, żeby wskazać im miejsce, którego mogą się złapać, żeby nie spowodować wywrotki im samym. Tylna część kajaka była najstabilniejsza, także ani ich nie podtopią, ani nie wywrócą — Złapcie się, dopłyniemy w ten sposób do brzegu i zaraz się wydostaniecie.
Rowan Johnson
[NO TO NIE MA WYJŚCIA, MUSIMY WAS TERAZ JAKOŚ ROZWESELIĆ!
OdpowiedzUsuńA tak serio, to no ja wiem. Smutek i Lee to praktycznie synonimy, ale po to jesteśmy w Mariesville, żeby to zmienić. Niech się chłopu wreszcie zacznie układać, choć te jabłka mu trochę nie leżą, no ale jakoś je przecież przeżyje.
Betsy, zresztą, też jakoś super łatwo nie miała, wie co to dostać od życia po tyłku, więc tu by się na pewno z Lee zrozumieli. Mogą sobie pogadać, jak listonosz z kucharzem, a czemu by znowu nie. ;D]
Lee
[Tak, zdecydowanie moje panie się różnią, ale to bardzo dobrze! Liczę na to, że postać Mary pobudzi trochę bardziej moją wyobraźnię, bo z Jen lekko utknęłam, ale jednocześnie nie chcę z niej rezygnować, także musiałam znaleźć alternatywę. Może miałabyś ochotę na wątek z Saint? Z nią można zrobić dosłownie wszystko i chyba nawet łatwiej byłoby między nimi o jakąś luźniejszą relację.]
OdpowiedzUsuńMary
— To dobrze, że nic się nie stało! — krzyknęła, znikając gdzieś za rogiem. Zapewnienia Betsy nieco ją uspokoiły, ale i tak była bardzo ciekawa co ją sprawdziło tu niczym Strusia Pędziwiatra. Co prawda dziewczyny widywały się dość często, a zawsze, gdy kuzynka przynosiła im pocztę, to Anna ją zagadywała, ciekawa co nowego się u niej wydarzyło, co u wujostwa i oczywiście, ciekawa nowych ploteczek. Bo to jak czasami mieszkańców Mariesville ponosiła wyobraźnia było dość zabawne. Cóż przynajmniej do momentu, kiedy pogłoski nie dotyczyły jej i jej rodziny.
OdpowiedzUsuńAnna zaczęła się szybko krzątać po kuchni, wstawiając nową wodę na kawę i wlewając słodki syrop dyniowy na dno przezroczystej, wysokiej szklanki. W międzyczasie ułożyła cynamonki wraz z ciastem na dużym zdobnym talerzu, na którego złotych brzegach były wymalowane urocze, mini jabłuszka. Zaraz pojawiła się w salonie, stawiając talerz na niskich stoliku tuż obok kanapy, na której umościła się Betsy.
— Tak, jestem sama. Tylko ja i Beza, wszyscy inni wyparowali z domu. — wzruszyła lekko ramionami. — Ach! Jeszcze kawa! — przypomniała sobie i pobiegła do kuchni, zaraz wracając z ciepłym, aromatycznym napojem. — Proszę bardzo! — postawiła go przy dziewczynie.
— To teraz musisz powiedzieć, co się stało, że tak tu pędziłaś… — roześmiała się beztrosko. — Byłam pewna, że stało się coś złego! — zawołała, siadając obok niej i w dłonie ujmując kawowy, słodki napój. Upiła mały łyk, ciemnymi oczami lustrując twarz Betsy. Boże, jak ona uwielbiała kawę! Oczywiście tylko tą słodką, tylko taką wymyślną o różnych smakach, bo tej czarnej i gorzkiej najpewniej by nie wypiła… — Och, niech zgadnę! — oparła szklankę na udzie. — Masz pewnie dla mnie jakieś soczyste ploteczki? Kto tym razem padł ich ofiarą? — wyszczerzyła białe zęby w szerokim uśmiechu, nie mając pojęcia, że tym razem padło na nią, na Annę Murray! Chwyciła po jedną z jeszcze ciepłych cynamonek, bo ich zapach był zbyt kuszący, żeby ich nie skosztować. Właśnie cynamonki kojarzyły jej się z piękną, złocistą jesienią. Ugryzła niewielki kęs, upewniając się, że wyszła przepyszna, jednocześnie czekając na opowieści kuzynki.
Anna Murray
Z każdym kolejnym dniem Landon częściej wychodził z mieszkania. Najczęściej dlatego, by pobiegać po okolicznych lasach i ścieżkach turystycznych. Brakowało mu codziennych treningów, które pomagały mu utrzymywać formę, a nie miał możliwości zamontowania worka treningowego, by móc trenować w domu. Ale z każdym kolejnym przebiegniętym kilometrze nie żałował tego, że wyszedł domu.
OdpowiedzUsuńNie mógł wiecznie się chować z czterech ścianach i wsłuchiwać się w kolejne wiadomości na jego temat, które na szczęście z każdym dniem traciły na intensywności. Ludzie powoli zapominali o incydencie, który miał miejsce w Paryżu i chwytali się kolejnej sensacji, która zainteresuje publiczność przed telewizorami. On natomiast musiał sobie znaleźć zajęcie, które pomogłoby mu zabić nudę.
Mariesville było urokliwie - to musiał przyznać. W końcu nie był ślepym i nieczułym człowiekiem. Potrafił docenić piękno natury, mimo tego że w Los Angeles tej natury, zwłaszcza tej dzikiej, było bardzo mało. Przez większość swojego dorosłego życia otoczony był betonową dżunglą i dopiero tutaj odczuwał jej negatywne skutki.
Przez pierwsze kilka nocy nie potrafił zasnąć, ponieważ brakowało mu hałasu, który panował na ulicach Los Angeles. Cisza go przytłaczała i nie potrafił długo znaleźć sobie odpowiedniej pozycji w łóżku, by odpocząć. Zajęło mu trochę czasu, by przyzwyczaić się do braku dźwięków z zewnątrz. Teraz od kilku nocy śpi, jak zabity i wstaje wypoczęty.
Wypracował sobie nową rutynę. Prawie każdego ranka wychodził z mieszkania i jadał śniadania w tutejszej jadłodajni. Musiał przyznać, że jedzenie przypadło mu do gustu i cieszył się, że mógł codziennie jadać na mieście, ponieważ gotować to on nie potrafił. Zazwyczaj pomagał w kuchni w taki sposób, że podjadał składniki, bądź zmywał naczynia po zjedzonym posiłku. Dlatego jadał w jadłodajni, a na kawę chodził do miejscowej kawiarni, która serwowała prawdziwą kawę, a nie słodki mleczny koktajl, który miał jedynie aromat kawowy w sobie.
Jednak w dalszym ciągu jest tym nowym mieszkańcem, który ukrywał się przez pierwszy miesiąc w Mariesville i słyszał już, że wielu mieszkańców nie wierzyło w to, że ktokolwiek taki, jak on przyjechał do miasteczka, ponieważ prawie go nie widziano. Co prawda, nie zatrzymywał się na pogawędki z tutejszymi mieszkańcami, jednak zauważył, że zaczyna się z nimi witać skinieniem głowy i machnięciem ręki. Nie kojarzył nikogo jeszcze z imienia, a by sobie skojarzyć pewne osoby używał krótkich opisów tychże mieszkańców - “szalona kociara”, “pachnąca kruszonką”, “mlaskająca dama”
Ale starał się. Nie było to łatwe, ale poszukując sobie zajęcia chwytał się na tym, że chętnie komuś pomoże. W czymkolwiek, byle tylko skupić się na robocie, a nie myślach, które go nawiedzały.
Wracał właśnie z obiadu w jadłodajni. Jadał tam praktycznie codziennie, jedynie od czasu do czasu wplatając w jadłospis coś innego, ponieważ w dalszym ciągu musiał uważać, aby przez ten urlop nie zapuścić się. Jesień na dobre zagościła w Mariesville i pomimo tego, że zbliżał się wieczór, a temperatura z każdą godziną spadała to jednak miło było przespacerować się mieszkania.
W dłoni trzymał kubek z gorącą herbatą, którą zgarnął jeszcze po drodze. Liście, które jeszcze spadały z drzew chrzęściły mu pod butami, kiedy usłyszał huk i zgrzyt jakiegoś rodzaju metalu o coś szorstkiego. Zatrzymał się raptownie na środku chodnika i rozejrzał się wokoło, by zlokalizować źródło hałasu.
Była już późna jesień, więc słońce szybciej ustępowało wieczorowi, więc chwilę mu zajęło, by znaleźć centrum całego zamieszania.
Po drugiej stronie ulicy leżał przewrócony rower, a pod nią przyciśnięta drobna blondynka o krótkich włosach. Wokół niej również po całym chodniku i kawałku ulicy rozsypały się listy i paczki. Istne zamieszanie. I nikogo innego w pobliżu.
-Wszystko w porządku? - zawołał, rozglądając się w obie strony drogi.
UsuńPrzyzwyczajenie się go trzymało, ponieważ tutaj rzadko kiedy był jakiś większy ruch uliczny, jednak rozejrzał się w poszukiwaniu nadjeżdżającego samochodu i jednocześnie przechodził już przez ulicę, by pomóc poszkodowanej.
W kilku krokach zjawił się obok roweru i leżącej pod nią dziewczyny. Wyglądała, jak prawdziwa kupka nieszczęścia. Landon odstawił kubek na chodnik niedaleko i chwycił rower za kierownicę i płynnym ruchem ustawił pojazd do pionu. Choć pewnie dla dziewczyny rower był ważny - mimo wszystko z tego, co kojarzył było to jej narzędzie pracy - Landon najmniej się nim interesował, więc oparł rower o czyjeś ogrodzenie i stanął nad blondynką.
-Dasz radę sama wstać, czy potrzebujesz pomocy? - zapytał spokojnie, wyciągając asekuracyjnie rękę w stronę Betsy - jeśli dobrze zapamiętał imię - i spojrzał na nią cierpliwie.
Landon
(Jakie piękne zdjęcie!)
Jeśli chodziło o plotki i sąsiedzkie dramaty, Mariesville było dokładnie takie, jak Lee sobie wyobraził. Dosłownie w niczym nie odbiegało pod tym względem od tego, co sobie na temat tego miasteczka wyobrażał, zanim oficjalnie się tu sprowadził. To znaczy, nie było dla niego całkowitą nowością, ale tak ogółem to spędził tu jedno lato gdy miał dziesięć lat i kompletnie nie miał się gdzie podziać, więc ciotka, Mary Maitland, która nie lubiła dzieci i nie bez powodu ich nie miała, zgodziła się go przygarnąć. Ale tamto Mariesville nijak miało się do dzisiejszego i właściwie nie było co odwoływać się do przyszłości.
OdpowiedzUsuńKiedyś na przykład nie było tu jeszcze takiej Betsy Murray, której brat dość regularnie zaglądał do The Rusty Nail, a Lee kojarzył go tylko dlatego, że kiedy coś wypił, to zaczynał coraz głośniej gadać, aż w końcu bez problemu było go słychać aż w kuchni. Zresztą, nie jego jednego.
No i Lee jakoś nieszczególnie słuchał tych wszystkich barowych opowieści, a już na pewno ich skrupulatnie nie zapamiętywał, bo, po pierwsze, nic go to nie obchodziło, a po drugie on tu tylko gotował. Nie interesowało go kto, z kim i gdzie ani nawet w jakiej pozycji i, jego skromnym zdanie, które zachowywał tylko i wyłącznie dla siebie, brakowało wśród tutejszych mieszkańców ludzi, którzy wyznawali podobne zasady. Nie żeby Lee uważał się za nieomylnego, ale.. No, nie lubił plotek. W większości cudze gadanie o kimś za plecami głównego zainteresowanego po prostu go śmieszyło.
Nie śmieszył go za to, a raczej zadziwił, widok Betsy Murray, która wpadła do jego kuchni jak podmuch wiatru i zachowywała się, jakby była u siebie. Poznał ją po listach, które trzymała w dłoni — wiedział, kto robił tu za listonosza i gdyby nie one, pewnie tak szybko nie połączyłby faktów.
Jakaś jego część miała ochotę odwrócić się do niej plecami i powiedzieć, że nie zna gościa, jednak podejrzewał, że pytanie było czysto retoryczne i Betsy Murray już doskonale wiedziała, kim był.
— Jechałaś tu specjalnie, żeby mnie o to zapytać? — zapytał bez zbędnych ceregieli takich jak powitania czy uwagi na temat tego, żeby zamknęła za sobą drzwi, bo robi przeciąg.
Westchnął ciężko i wzruszył ramionami, ignorując ją na chwilę i pozostawiając bez odpowiedzi, bo gdyby jeszcze nie zauważyła, to on tutaj właśnie z najwyższą starannością dopracowywał sos do hamburgerów i nie wolno było mu przerywać, bo przepis wymagał precyzji.
— Zbieram się do remontu łazienki, każdy grosz się przyda — wyjaśnił w końcu, uznawszy, że już wystarczająco długo unikał odpowiedzi. A mówił to tak, jakby zupełnie nie był zaskoczony oskarżeniem, które właśnie padło pod jego adresem z ust kobiety, która wyglądała mu na na tyle rozgarniętą, by nie wierzyć w takie głupstwa. — Czasy są ciężkie, czy ty wiesz, ile tutaj płacą? — dodał jeszcze, grając już na całego tę rolę, którą sama mu przypisała. — Niewiele — pośpieszył zaraz z wyjaśnieniami.
Właśnie skończył kroić w drobną kostkę korniszony, które również lądowały w sosie, będąc jego sekretnym składnikiem, więc odłożył nóż i wymienił go na łyżkę, na której koniec nabrał trochę sosu i skierował ją prosto w stronę Betsy. Betsy Murray, tutejszej listonoszki, posądzającej go o rozpustę ze starszymi paniami.
— Spróbuj — zachęcił, ewidentnie nie przewidując odmowy.
Lee
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa korzyść Lee działało, jego zdaniem, to, że był w tym miasteczku nikim. Jego ciotka już nie żyła, więc tak fizycznie nie istniała opcja, że mogłaby się za niego wstydzić albo coś krakać nad uchem, że robi jej wstyd przed koleżankami z kościoła. Lee był tylko kucharzem z The Rusty Nail, miejscowym naprawiaczem rzeczy rozwalonych i popsutych, który pojawił się w Mariesville nagle i niespodziewanie, i niektórzy pewnie zakładali, że ewentualnie w podobny sposób kiedyś stąd zniknie. Nie miał tu dosłownie nic do stracenia. Żadnej reputacji, żadnych więzi, niczego ani nikogo do stracenia. I podobało mu się to życie, a już zwłaszcza, gdy nie korzystał z niego w sposoby, które przynosiły więcej szkody, niż pożytku. Pracował, wracał do domu, remontował dom, szedł do pracy, wracał, remontował i tak w kółko.
OdpowiedzUsuńI, jak się okazuje, zaglądał w pościel okolicznym starszym paniom. Było mu tak doskonale wszystko jedno co ludzie o nim powiedzą, że bez mrugnięcia okiem pozwolił, by Betsy go to w wplątała.
— No to źle myślałaś — podsumował Lee wzruszając ramionami i, w przeciwieństwie to Betsy Murray, nie myśląc o bujnym biuście Leslie Montgomery.
Cokolwiek pani Montgomery tak naprawdę robiła i cokolwiek do tych pomówień doprowadziło — Lee w to nie wnikał. Miał już jednak przygotowane ciasto na bułki, które zamierzał dzisiaj upiec i serwować w hamburgerach od momentu, w których bar otworzy się na dobre, więc odsunął na bok sos, który zaaprobowała Betsy i wyrzucił sobie na oprószony mąką blat kawał ciasta, do tej pory spokojnie odpoczywający w metalowej misce.
— Wpadnij — zgodził się, bo skoro Betsy już wspomniała o kolacji, to równie dobrze mogła na nią wpaść. — Jakieś specjalne życzenia? — zapytał, mając rzecz jasna na myśli życzenia kulinarne, bo hamburgery to jedno, a kolacja drugie.
Może na przykład już dawno nie jadła porządnego risotto.
Ciasto leżało na blacie gotowe do szybkiego zagniecenia, ale Lee musiał jeszcze umyć porządnie ręce i podwinąć rękawy roboczej koszuli, które opadły mu w trakcie dotychczasowej pracy. W kuchni czuł się jak ryba w wodzie. Znał się na tym, lubił to, miał wrodzony talent, który odkrył, gdy był jeszcze młodym szczylem i niezbyt wiedział, co zrobić ze swoją przyszłością. I kompletnie nie wstydził się tym pochwalić, podobnie jak nie wstydził się swojego domniemanego związku z Leslie Montgomery.
— Pod twoim zostawiam? — podjął, po raz kolejny podążając w tej rozmowie po tropach, które Betsy mu rzucała. Powoli zaczynał już łapać, o co tu chodziło i że małomiasteczkowe plotki oraz ploteczki wymknęły się odrobinę spod kontroli, skoro z jednej strony był utrzymankiem starszej pani, a z drugiej odwiedzał po nocach kobiety młodsze od siebie o ile… Dziesięć lat? Więcej? — Rozumiem, więc jesteś zazdrosna — podsumował i choć starał się zachować w tym powagę, to jednak coraz trudniej było mu ukryć, jak bardzo go to wszystko śmieszyło. — Mam zerwać z panią Montgomery i zacząć poświęcać ci więcej czasu? Czy po prostu zacząć parkować prosto na podjeździe, żebym mógł się poczuć jak u siebie w domu?
Lee
[Bardzo dobry pomysł! Saint na pewno dość szybko zakumplowała się z Betsy, tym bardziej, że lubi soczyste plotki i dobre towarzystwo. Myślę, że do końca tygodnia uda mi się nam zacząć - maksymalnie do przyszłej środy, w zależności jak szybko się wykuruję.]
OdpowiedzUsuńMary
Uśmiech Betsy był zaraźliwy do tego stopnia, że Landon zorientował się dopiero po krótkiej chwili, że na jego ustach również wykwitł delikatny uśmiech.
OdpowiedzUsuńKiedy dziewczyna z jego pomocą stanęła na równe nogi, mimowolnie staksował ją wzrokiem. W tej chwili kobieta wyglądała okropnie. Włosy miała zmierzwione na wszystkie strony od upadku, a jej kurtka była ubrudzona pyłem z ulicy. Na jej boku Landon zauważył spadające pod wpływem grawitacji resztki żwiru, a na twarzy jarzyło się czerwienią drobne zadrapanie, które z upływem czasu nabiegło krwią. A mimo tego się uśmiechała.
Przez głowę Landona przeszło natychmiastowe skojarzenie, że w tym aspekcie przypominała jego. A przynajmniej tego Landona, którym był kilka miesięcy temu. Pomimo zadrapań i przegranych walk, uśmiechał się, jakby wcale nie robiło to na nim wrażenia. Podobnie do niej, podnosił się z kolan, by stanąć pewnie na nogach i z uśmiechem na ustach stawić czoła wszelkim przeciwnościom.
Podążył wzrokiem we wskazanym przez Betsy kierunku i skrzywił się nieznacznie na widok zdemolowanego roweru. Nie wyglądał on, jak zdatny do dalszej jazdy.
Miał już coś powiedzieć, gdy do jego uszu doszedł dźwięk kubka uderzająca o chodnik i chlupot wylanej herbaty. Westchnął nieznacznie na widok rozlanego napoju. I tak prawdopodobnie nie dokończyłby tej herbaty. Miał wieczny problem z pozostawieniem, bądź zapominaniem o herbacie, więc pewnie ten wypadek uchronił ją przed zapomnieniem w momencie, w którym Landon wróciłby do mieszkania.
- I tak była słaba. - skłamał, machnąwszy ręką w stronę kubka i odwrócił na chwilę głowę w kierunku rozlegającego się za nimi chichotu. Dwie nastolatki, jak to małolaty spoglądały w ich kierunku. Pewnie jeszcze niedawno puściłby do nich oko, sprawiając, by te się speszyły. Może by do nich pomachał, by wywołać u nich lekkie zarumienienie policzków, ale w tej chwili odprowadził je w zamyśleniu wzrokiem, a po chwili skupił swoją uwagę ponownie na Betsy.
- Prawda. - przyznał jej rację z lekkim uśmiechem - Wracałem właśnie do domu, ale nie mogłem pozwolić, by listonoszka zaniemogła. - chwycił jej drobną dłoń i uścisnął. - London Madden, jeśli przedstawiamy się razem z nazwiskami. Bo jesteś listonoszką, prawda? - dopytał z uniesieniem prawej brwi. - Chyba, że masz duży problem z kupowaniem.
Objął spojrzeniem pakunki, które były prawie we wszystkich rozmiarach o jakich można pomyśleć. Od listów po większe paczki, które najpewniej ciężko się przewoziło na rowerze. Schylił się, by sięgnąć po kubek po herbacie, który z pomocą lekkiego wiatru oddalił się nieco dalej na chodniku i wyrzucił go do najbliższego kosza na śmieci.
Wracając wzdłuż chodnika pozbieraj leżące paczki i przekazał je Betsy.
- Rozumiem, że jak tego nie dostarczysz to czeka cię nocka w pracy? - schylił lekko głowę, by spojrzeć Betsy w oczy. - Co prawda, miałem w planach emocjonujący wieczór przed telewizorem, ale mogę ci pomóc. Jeśli chcesz.
Landon
— Aż trudno uwierzyć, że byłaś w błędzie, co nie? — rzucił jeszcze Lee, ale była to z jego strony bardziej retoryczna zaczepka, niż rzeczywiste pytanie. Cała ta plotka, którą mu właśnie sprzedała, brzmiała na tyle niedorzecznie, że zaczynał zastanawiać się, czy serio w to wierzyła, czy sprawdzała, czy on uwierzy, że ona może wierzyć.
OdpowiedzUsuńPojebana akcja.
— Lasagne? — powtórzył po Betsy, sięgając po zegarek do kieszeni spodni, które miał schowane pod fartuchem, bo gotowanie nie idzie w parze z noszeniem zegarka na nadgarstku, ale to była rodzinna pamiątka, z którą nie lubił się rozstawać. Musiał przez to jeszcze raz umyć ręce, ale przynajmniej wiedział, która była godzina. — Jak wpadniesz tutaj, to wyrobię się na ósmą, mam wtedy z reguły już ogarnięty wstępny serwis. Jak umawiamy się u ciebie, to… Później. O której sąsiadki chodzą spać? Żeby zdążyły zobaczyć, że przyjechałem — pociągnął dalej ten niedorzeczny żart, którego obiektem stali się wbrew własnej woli, jednocześnie zrzucając na Betsy odpowiedzialność za wybór czasu i miejsca.
On się przecież dostosuje, w miarę możliwości.
— Dobra, dam jej dzisiaj znać, że z nami koniec — zgodził się jeszcze, a potem kolejny raz zabrał się do mycia rąk, jak tak dalej będzie stał, gadał i macał się po kieszeniach, to nic się samo nie zrobi.
Bawiło go to wszystko jak jasna cholera, ale mógł sobie na to pozwolić, bo, jak już wspominał — nikt go tu nie znał. Był dla tych ludzi takim idealnym i doskonałym nikim, że dosłownie hulaj dusza, piekła nie ma. Mogli o nim powiedzieć dosłownie wszystko, wymyśleć na jego temat co im się żywnie podobało, a nikogo to i tak nie dotknie. Lee przecież nie miał tu rodziny. Z żoną, z którą rozwiódł się przed sądem w Bostonie, nie miał pojęcia, co się stało. Miał nadzieje, że coś dobrego, bo nigdy nie życzył jej źle, a tym rozwodem zrobiła im obojgu przysługę — nie umieli już przecież ze sobą być. Brat, jak w dziewięćdziesiątym szóstym poszedł do więzienia, tak nigdy stamtąd już nie wyjdzie.
Lee musiał martwić się więc tylko i wyłącznie o siebie, a i tego nie robił, bo martwienie się nie leżało w jego naturze. Postanowił się więc po prostu dobrze bawić.
— Ale żadna z niej dla ciebie konkurencja. Zrozum, miałem rachunki — powiedział, niby to się tłumacząc, bo z tym utrzymankiem to było właściwie najlepsze, co słyszał od miesięcy. — To na którą jesteśmy umówieni? Bo ja mam bułki, a ty listy, a nasz romans nie kwitnie w robocie, a za zamkniętymi drzwiami, nie wiem, czy pamiętasz — wrócił jeszcze do tematu, uznając, że jak się bawić, to się bawić, ale muszą względnie sprawnie ustalić konkrety.
Lee
No to byli umówieni.
OdpowiedzUsuńJasne, że wciąż byli dla siebie właściwie obcymi ludźmi, a gdyby nie fakt, że Betsy była lokalną listonoszką, Lee nie kojarzyłby jej pewnie zupełnie, ale przecież nikt tu nie miał żadnych złych zamiarów. Jedyne, co planowali, to pobawić się trochę tą sytuacją, w którą zostali właściwie wpchnięci siłą przez ludzi, którym z kolei nudziło się we własnych sprawach na tyle, że pchali się w cudze.
No i jakże niedorzeczne to było połączenie — najpierw Lee i Leslie Montgomery z jej szczęśćdziesiątką na karku, a potem jeszcze, jakby tego mało, Betsy i Lee. Nie znali się, nie obracali w tych samych kręgach, a jednak ktoś coś przekręcił, komuś coś się wydawało, że zobaczył albo usłyszał, i już mieli z tego źródło rozrywki. Bo plotki i ploteczki stanowiły wyborną rozrywkę, o ile, rzecz jasna, nie było się ich obiektem.
Prawdę mówiąc to gdyby chodziło tu tylko o Lee i ktoś, na przykład, wymyśliłby, że był seryjnym mordercą w uśpieniu i teraz miał przerwę od mordowania, ale przy najbliższej pełni księżyca na pewno znowu chwyci za nóż, to miałby to kompletnie gdzieś. Ale gdy mieszali go w to z kimś innym, to już inna sprawa. Całe szczęście Betsy była dorosła i tak samo skłonna do obrócenia tego w żart jak on. Skoro już się w tej sytuacji znaleźli, to przynajmniej mogli się dobrze bawić.
Betsy zostawiła mu listy, a Lee odesłał ją trochę z pustymi rękami, ale obiecał kolację, z której będzie miała kilka następnych obiadów — zwłaszcza, jeśli została w domu sama i nieszczególnie przyjaźniła się z gotowaniem.
Nie zamierzał przed niczym się hamować, skoro okoliczne plotkary też najwyraźniej nie miały żadnych hamulców. Pojawił się pod domem Betsy — adres, całe szczęście, kojarzył — trochę po ósmej. Dość późno, bo przecież kto spotyka się dopiero o takiej godzinie i w jakim celu może to robić?
Zgodnie z instrukcjami, uważał na koty, ale nie odmówił sobie parkowania nieprzyzwoicie blisko drzwi oraz głośnej muzyki, która płynęła z radia przez opuszczone szyby. Trzasnął głośno drzwiami od samochodu i postał jeszcze przy nim przez chwilę, udając, że niby sprawdza coś w telefonie, a tak naprawdę to zależało mu na tym, żeby wszystkie pochowane za firankami ciekawskie twarze mogły porządnie się mu przyjrzeć.
Nawet nie pukał ani nie dzwonił do drzwi — wszedł jak do siebie, bo przecież w końcu podobno bywał tu regularnie.
— Gotowa na niesamowite doznania? — zapytał głośno, zanim jeszcze zdążył porządnie przekroczyć próg domu Betsy. — Smakowe, rzecz jasna — dodał, bo jedną ręką zamykał za sobą drzwi, a drugą obejmował papierową torbę, w którą zapakował wszystko, czego potrzebował, by zrealizować obietnicę dotyczącą lasagne, o której marzyło się Betsy. Niezbyt widziało mu się jednak rozpoczynanie o tej godzinie i po całym dniu pracy gotowania od samego początku, więc niektóre składniki miał już zwyczajnie gotowe, a pozostałe nie zajmą mu wiele czasu.
Lee
OdpowiedzUsuńLee nie zamierzał oceniać tego, jak Betsy żyła pod nieobecność rodziców — jego dom wyglądał jak pobojowisko odkąd osiem miesięcy temu przekroczył jego próg. I nie chodziło tu o to, że Lee po sobie nie sprzątał, bo sprzątał, ale kiedy nieustannie w czymś majsterkował albo zmieniał plan dotyczący remontu, to ciężko było to wszystko opanować. Właściwie to ogarnięte miał względnie dwa pokoje: kuchnię, sypialnię, no i jeszcze jedną z dwóch łazienek, bo ta druga była również w remoncie, sponsorowanym przez nikogo innego jak Leslie Montgomery. Przynajmniej do tej pory.
Betsy mogła więc mieć bałagan, Lee by tego nie oceniał.
To był ładny dom. Oczywiście już na wstępie Lee zauważył, że zawiasy w drzwiach wejściowych odrobinę skrzypiały, a światło w przedpokoju mrugało, ale może oferowanie napraw zostawi na inny dzień, jeśli rzecz jasna ich dzisiejsza sztuczka zadziała i uda im się dolać oliwy do ognia krążących na ich temat plotek.
Kuchnia rodziny Murrayów go nie onieśmielała, bo jeśli o gotowanie chodziło, to odnaleźć potrafił się praktycznie wszędzie. Trochę by tylko odgracił te blaty, bo był przyzwyczajony do trzymania tego w swoim stylu — bez zbędnych sprzętów, słoiczków czy miseczek na wierzchu, ale, ale nikt przecież nie zapraszał go, by cokolwiek tu dziś oceniał.
— Podoba mi się twoja pewność siebie — rzucił więc, podobnie jak Betsy poddając się temu dobremu humorowi, który również towarzyszył mu odkąd dowiedział się, co ludzie na ich temat gadają.
Wciąż go to bawiło i jednocześnie kompletnie nie mieściło mu się w głowie.
Betsy prezentowała się już w trochę innym, bardziej domowym wydaniu niż to, w którym wpadła do jego kuchni wraz z listami. Lee za to jak wyszedł z pracy, tak przyjechał tutaj, i poza tym, że złoty zegarek z ciemnobrązowym, skórzanym paskiem widniał teraz na jego nadgarstku, a nie chował się w kieszeni, nic się nie zmieniło.
— O to się nie martw. Zadbałem, żeby było mnie i widać, i słychać — powiedział, odkładając na kuchenną wyspę tę torbę, którą tu przytaszczył, bo jeśli to już miała być lasagne, to nie mogła być byle jaka ani na biednie. Musiała być porządna, zresztą, potrzebowali jakiegoś zajęcia, bo bez sensu, żeby tylko tu przyszedł i zaraz wyszedł. Musieli to odpowiednio rozegrać, skoro już się zdecydowali. — Cześć, Cissy — zwrócił się na chwilę do psa, który odrobinę się nim zainteresował i podrapał go po głowie.
Relacja Lee z psami wyglądała tak, że wolał koty i to wszystko, ale nie zamierzał nikogo dyskryminować.
— A teraz patrz — zaczął, wracając wzrokiem do Betsy, a mówił takim tonem, jakby planował pokazać jej jakąś magiczną sztuczkę. Nic z tych rzeczy. Podszedł po prostu do jednego z okien i upewnił się, że zasłony są odsunięte, a samo okno lekko uchylone, tak, żeby było ich w tej kuchni i widać, i słychać. — No, teraz to możemy gotować — oznajmił, celowo używając tu liczby mnogiej, bo Betsy też planował w to zaangażować.
Lee
Lee właściwie nie czuł się w domu Murrayów jak gość, a jak dzieło kompletnego przypadku, bo właściwie to nie powinno go tu być, ale był, bo nie tyle nie umiał co w tym przypadku po prostu nie chciał machnąć obojętnie ręką, na opowieści, których wraz z Betsy stali się bohaterami. Betsy nie musiała więc jakoś specjalnie przejmować się jego obecnością — właściwie to przede wszystkim chodziło tu o to, żeby trochę namieszać w życiach miejscowych plotkar, a potem wspominać to wszystko jako całkiem udany żart.
OdpowiedzUsuńNo, i przy okazji mogła wykrzesać z tego kilka obiadów, zwłaszcza w czasie, gdy jej rodzice podróżowali, bo widać te wielkie oczy, jakimi Betsy spojrzała na Lee, gdy wspomniał o wspólnym gotowaniu, domyślił się, że nie miała w tym zbyt wielkiej praktyki.
— Trochę się nie doceniasz — zauważył uprzejmie, mierząc ją wzrokiem, gdy tak dywagować nad słowami, które mogłyby padać na jej temat. Betsy była uśmiechniętą, młodą kobietą, którą, z tego co Lee miał okazję przypadkiem zasłyszeć w barze, życie posadziło na tyłko, sprawiając, że wylądowała w rodzinnym miasteczku. — Niczego ci nie brakuje — skomentował jeszcze, wyrażając jedynie swoje zdanie, o które nikt go w sumie nie prosił, ale nie uważał za stosowne milczeć, gdy Betsy nazywała samą siebie głupiutką.
Głupiutki był ten, ktokolwiek pierwszy puścił plotkę na ich temat, a cała oraz ta cała reszta niemądrych, którzy w nią uwierzyli i za nią podążyli.
Jeśli zaś chodziło o oddychanie z ulgą, to Betsy mogła to zrobić, ale mogła też po prostu zapytać. O Lee nie było w Mariesville zbyt wiele wiadomo, bo poza tym jednym latem, które spędził tu jako dzieciak, ciotka się nim nie chwaliła. On sam, gdy znów tu przyjechał, na początku tego roku, zajmując stojący od trzech lat pusty dom Mary Maitland, nie szukał zbytnio towarzystwa. Wystarczała mu praca i ludzie, których tam spotykał. Ale nie był też gburem, który miał cokolwiek do ukrycia.
— Elizabeth Murray — odezwał się całkiem poważnie, spoglądając na nią z pełnym takiej strasznie głupiej uciechy uśmiechem, wywołanym istną niedorzecznością tej sytuacji — z tobą jestem teraz gotowy na wszystko — dokończył całkowicie poważnie, szczerze licząc, że ktoś w sąsiednim domu widział ich teraz przez to kuchenne okno.
Roześmiał się jeszcze, kręcąc głową z niedowierzaniem. Absurd gonił tutaj absurd, ale całkiem mu się to podobało.
— Sok mi wystarczy — odpowiedział na pytanie Betsy, jednak póki co zostawiał szklankę w spokoju. — Zresztą, przecież tyle razy już tu byłem, że jak będę coś chciał, to się obsłużę, co nie? W końcu tyle razy już tu byłem — zażartował jeszcze. — Ale nie wiem, gdzie trzymasz naczynia żaroodporne — przyznał po chwili, rozglądając się odrobinę niepewnie po dużej kuchni. Swoją kuchnię znał, tak samo jak tę w pracy. Tutaj Betsy musiała mu trochę pomóc. — I znajdź jeszcze jakiś garnek, bo będziesz gotować w nim płaty makaronu — dodał, całkowicie realnie planując włączyć Betsy w przygotowywanie posiłku.
Mogła być nawet najmarniejszą kucharką na świecie, a i tak by jej tej lasagne nie odpuścił.
Lee
Prawdę mówiąc, Lee również poświęcił sekundę albo dwie, by pomyśleć o tym, że teraz bawili się z Betsy wyśmienicie, ale równie dobrze ta cała szarada mogła się na nich zemścić. Nie miał pomysłu, w jaki sposób mogłoby się to stać, bo przecież plotek się nie obawiali, a co innego mogłoby w nich ugodzić? Ale delikatna obawa gdzieś tam z tyłu głowy była, bo jednak w normalnych okolicznościach ludzie nie lądowali w takich sytuacjach.
OdpowiedzUsuń— Pan się poleca — skwitował teraz słowa Betsy, coś odrobinę się tego pana czepiając, choć nie powinien, bo zdążył już gdzie indziej usłyszeć, że ostatniestrasznie się na nim odbiły i zwyczajnie się postarzał. Podobno wiecznie wyglądał na zmęczonego i udręczonego, często też tak się czuł, ale dzisiaj był ten dobry dzień.
Lee był właściwie w swoim żywiole, bo nie tylko mógł ugotować coś, o czym Betsy podobno marzyła, ale jeszcze mógł przy okazji sprzedać solidnego pstryczka w nos tym wszystkich zmyślonym historiom na ich temat. Dobrze mu to robiło, wyśmienicie się bawił i serio liczył, że ktoś ich przez to okno zobaczy. Niech patrzą, niech gadają, niech mają temat. Jeśli ludzie nie mieli tutaj nic lepszego do roboty, niż interesowanie się zupełnie odrębnymi od siebie życiami Betsy i Lee, to niech patrzą.
— Właśnie, jak wstawimy lasagne do piekarnika, to powinniśmy pójść zapalić światło i pokręcić się po twojej sypialni — zasugerował w przypływie geniuszu, bo to byłoby, jego skromnym zdaniem, dobre dla całej tej fabuły, którą na poczekaniu starali się utkać. — Ale to już sama oceń, czy masz ochotę — dodał, bo w sumie to nie wiedział, czy Betsy życzyłaby sobie, żeby właściwie oby facet kręcił się po jej sypialni.
To znaczy, tak teoretycznie przestali być dla siebie obcymi, ale Lee, choć z natury był człowiekiem dość swobodnym i potrafiącym się odnaleźć w każdej sytuacji, nie chciał się narzucać. To były tylko pomysły.
— Jasne, puść coś romantycznego — pokiwał głową, zabierając się wreszcie do rozpakowania torby, w której poza paczką gotowego makaronu, bo świeżego nie zdążyłby już zrobić, miał jeszcze własnoręcznie przygotowany sos pomidorowy, który należało jedynie podgrzać i doprawić, żeby smaki się przeżarły oraz ricottę, również potrzebującą jeszcze kilku składników. — Będzie okej — ocenił. — Daj soli, tylko tak od serca, bo woda na makaron ma być słona, a nie lekko posolona i postaw na dużym ogniu. Przykryj pokrywką, to szybciej się zagotuje — rzucił paroma podstawami, mając nadzieję, że Betsy nie zarzuci mu, że mówi o rzeczach oczywistych. — Zuch dziewczyna — pochwalił ją jeszcze, gdy garnek z wodą wylądował na kuchence. — A teraz łap łyżkę i chodź, czas na sekretny składnik. — Nie dał jej chwili wytchnienia, gestem ręki pokazując, że czeka na nią obok siebie przy kuchennej wyspie.
Lee>
Spojrzał na Betsy zdezorientowany, gdy ta zaskoczona zareagowała na jego propozycję pomocy.
OdpowiedzUsuńWzruszył ramionami, jakby to nie robiło na nim wrażenia. W przeciwieństwie do dziewczyny. Następnie potarł kark wierzchem dłoni i przytrzymał ją tam na chwilę, by spojrzeć na Betsy.
- To żaden problem, serio. - uśmiechnął się krzywo, opuszczając rękę wzdłuż boku. - Tym bardziej, dosłownie dziesięć minut spadłaś z roweru. Mogłaś się uderzyć w głowę. I miałbym Cię na sumieniu, jakbyś zemdlała. A jeśli o rekompensatę…- chwycił mocniej przesyłki, które wcisnęła mu Betsy i poprawił je wyżej na rękach. - Na pewno coś wymyślisz.
Zgodnie z instrukcją, którą dziewczyna mu przekazała, skinął w jej stronę głową z uśmiechem, kiedy ta zniknęła za drzwiami wejściowymi klatki B.
Drzwi od klatki A były otwarte, jak praktycznie każde drzwi w Mariesville, co Landon zdążył zauważyć. Najwidoczniej tutaj mieszkańcy bardzo sobie ufali, a poziom przestępstw był tutaj bardzo niski, by ludzie nawet zawracali sobie głowy czymś tak, ewidentnie, kuriozalnym, jak zamykanie drzwi.
Wchodząc po schodach na pierwsze piętro, Landon wyciągnął pierwszą z paczuszek i odczytał dokładnie adres. Gdy znalazł się pod właściwymi drzwiami, zapukał do nich.
Od razu do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach trawki. Intensywny, ziemisty i lekko słodkawy aromat. Landon od razu stwierdził, że musiał to być dobrej jakości towar. Nie śmierdział, choć był bardzo intensywny.
Po chwili drzwi do mieszkania otworzył mu młody mężczyzna, którego oczy były widocznie przekrwione, a na ustach chłopaka widniał leniwy, delikatny uśmiech, który sugerował, że był on mocno zjarany i zrelaksowany.
Landon uśmiechnął się na ten widok, ale nic nie powiedział. Wiedział, że w tej sytuacji lepiej się nie odzywać, więc wręczył chłopakowi jego przesyłkę, poczekał aż ten zorientuje się, co się dzieje i zamknie za sobą drzwi.
Kolejne dwie, a zarazem ostatnie paczki, jakie trzymał Landon, były do jednej osoby, więc sprawa wydawała się szybka do załatwienia. Jednak, gdy Landon znalazł się pod wskazanym adresem i zapukał do drzwi, z wnętrza mieszkania wydobyło się głośne i natarczywe szczekanie psa.
W chwili, gdy drzwi się otworzyły wielkie cielsko psa skoczyło na Landona.
Mężczyzna nie bał się psów. Wręcz przeciwnie, darzył je wielką miłością, jednak nigdy nie posiadał żadnego. Jego rodzice nie widzieli sensu w posiadaniu zwierzęcia, ponieważ wiedzieli, że raczej nikt nie będzie się nim odpowiednio opiekował, a potem Landon nie miał po prostu odpowiedniej ilości wolnego czasu, by również obdarzyć jakiegokolwiek czworonoga miłością i opieką.
Ciało psa, pokryte długą sierścią naparło na Landona, który z ledwością utrzymał równowagę, by nie upaść. Jednak pies go nie zaatakował, a wręcz przeciwnie. Zaczął skakać do jego twarzy, by móc ją polizać.
Właściciel mieszkania i psa zareagował dość błyskawicznie, odciągając psa i spoglądając na Landona przepraszająco, gdy ten wręczył przesyłki.
- Miłego wieczoru. - powiedział jedynie, gdy już odwracał się w stronę wyjścia i szybszym krokiem zszedł ze schodów, by po chwili znaleźć się na zewnątrz.
Betsy jeszcze nie było.
Landon postanowił na nią poczekać, a w międzyczasie otrzepywał się z sierści i śliny psa, który tak wylewnie się z nim przywitał.
Chwila się wydłużała i jeśli Landon nie chciał przyznać tego przed samym sobą, to zaczynał się lekko martwić. Kilkukrotnie spoglądał w stronę klatki B, jakby w każdej chwili dziewczyna miała z niej wyjść z szerokim uśmiechem na twarzy, jednak za każdym razem spotykał go zawód.
Niewiele myśląc, Landon wszedł do klatki B, by dowiedzieć się, co dziewczynę zatrzymało. W pierwszej chwili nie słyszał nic. W pomieszczeniu rozbłysło automatyczne światło nad jego głową, lecz potem usłyszał dwa głosy. Męski i damski.
Landon skierował się w stronę dochodzącej rozmowy, by po chwili zobaczyć, jak Betsy próbuje przerwać swojemu rozmówcy, który najwyraźniej stwierdził, że jest to dobra pora na rozwlekłą rozmowę.
Próbował ukryć rozbawienie na widok wymuszonego uśmiechu na twarzy Betsy, choć było widać, że dziewczyna chce wykonać swoją robotę i pójść dalej. Jednak starszy mężczyzna jej na to nie pozwalał.
Usuń-Widziałby kto. - usłyszał Landon, gdy zbliżał się do Betsy. - No naprawdę, ta dzisiejsza młodzież to nie ma za grosz szacunku do starszych. Nie to, co ty Betsy. Zawsze wysłuchasz…- starszy mężczyzna przerwał swój wywód, gdy dostrzegł Landona, który stanął obok Betsy. Starszy mężczyzna stojący w drzwiach spojrzał na Landona oceniającym wzrokiem. - A ty to kto?
-Landon, proszę pana. - wyciągnął w jego stronę dłoń, a mężczyzna najpierw popatrzył na nią, potem na Landona i dopiero wtedy uścisnął jego dłoń. Miał mocny uścisk. Tak mocny, że Landon zastanawia się, czy mężczyzna chce mu w ten sposób coś przekazać.
Landon spojrzał na Betsy.
- Gotowa? Najmocniej pana przepraszam, ale mamy jeszcze kilka paczek do doręczenia, a noc krótka. - zwrócił się do mężczyzny i stanął za Betsy. Położył na jej ramionach swoje ręce i delikatnie naparł na nią, by skierować ją do wyjścia.
- Miałaś bardzo udręczoną minę, jak z nim rozmawiałaś. A raczej on mówił do Ciebie - zaśmiał się krótko Landon, gdy znaleźli się już na zewnątrz. Stanął obok jej zdezelowanego roweru i chwycił go za kierownicę, by móc go poprowadzić do kolejnego adresu.- Wyglądało to tak, jakby to nie był pierwszy raz.
Landon
Betsy nie miała nic złego na myśli, ale Lee zaczął mierzyć się ostatnio, właściwie to tak zwłaszcza po sprowadzeniu się do Mariesville, z faktem, że dwudziestu lat już od dawna nie miał, a nie czuł, by cokolwiek od tamtego czasu osiągnął. Ale, ale, to był jego prywatny problem, sprawa, nad którą roztkliwiał się tylko w swojej własnej głowie, a tę i tak starał się jak najczęściej jakoś sobie zaprzątać, żeby z kolei nie myśleć zbyt wiele. Nadmierne myślenie mogło, na przykład, prowadzić tworzenia i rozsiewania plotek.
OdpowiedzUsuńNie sądził, że sugestia z sypialnią aż tak bardzo spodoba się Betsy, ale miał teraz wrażenie, że wkręcili się w całą tę szaradę jak para dzieciaków i nie było już odwrotu: oboje tak się podjarali tym wszystkim, że teraz odbijali tylko między sobą piłeczkę, prześcigając się w kolejnych niedorzecznych pomysłach. Bo tak naprawde to mogli machnąć na to wszystko ręką i pozwolić, by plotki pożyły jeszcze trochę swoim życiem, a ewentualnie pewnie by ucichły. Teraz jednak nawet nie było na to szans.
I dobrze. Może Mariesville potrzebowało porządnego skandalu, chociaż spotykająca się ze sobą dwójka dorosłych ludzi nie brzmiałą zbyt skandalicznie, ale niektórzy wszędzie potrafili doszukać się tego, czego akurat im brakowało.
Kiedy Taylor Swift już śpiewała, woda na makaron się grzała, a Betsy pojawiła się obok, Lee wskazał na szklany pojemnik, z którego zdążył zdjąć już pokrywkę.
— Poza naszym wspaniałym i jakże głębokim uczuciem, mój przepis potrzebuje jeszcze ricotty — oznajmił, wskazując na ser, który miał konsystencję gęstej śmietany. Może i nie miał fioła na punkcie gotowania, ale skoro już to w życiu robił, to chciał to robić dobrze. Uważał więc, jak każdy kucharz, że jego przepisy były tymi jedynymi słusznymi i właśnie uczył jednego z nich Betsy. — A ricotta potrzebuje jajka — dodał, rozglądając się do kuchni, bo zdążył już zapomnieć, w którym miejscu stała lodówka. Podszedł do niej i z przyjemnością odkrył, że rodzice Betsy zostawili jej jajka. — Proszę — podał jej jedno z nich. — Dodajesz do ricotty, potem wsypujesz pół łyżeczki soli, dwie łyżki posiekanej natki pietruszki i energicznie mieszasz, ale tak, żeby nie wypadło na blat — poinstruował ją, w międzyczasie prezentując kolejny, niewielki już pojemniczek, w którym przyniósł natkę pietruszki. Sól Betsy musiała dostarczyć sama.
No i łyżkę, ale ta akurat znalazła się bez problemu w pierwszej szufladzie, do której Lee zaglądnął.
— Nie będziemy zapalać wszystkich świateł, tylko jakieś jedno nastrojowe. Nie musisz się martwić swoimi plakatami — zaśmiał się, bo wystrój pokoju Betsy był ostatnim, na co zwracałby jakąś szczególną uwagę. Bardziej przeraziłaby go dziura w suficie czy okno z przeciągami, niż jej plakaty. — A jak będziesz chciała jakichś zmian, to następnej randce mogę ci pomalować ściany albo nawet położyć tapetę — zasugerował, rzecz jasna pod warunkiem, że po dzisiejszym dniu im się nie znudzi i nie rozejdą się w swoje strony.
Lee
Nie pierwszy raz wyciągał kogoś z wody i na pewno nie ostatni, w końcu alkohol to prawie nieodłączny element turystyki kajakowej, więc takie wypadki będą dziać się do nieskończoności i jeszcze dalej. To między innymi właśnie dlatego Rowan zaczął pływać w pojedynkę, co później przekształciło się w już w sportową pasję, do której nie potrzebował kompanów, ale tak ogólnie to pijackie pływanie totalnie go nie jara i nigdy nie jarało. I to nie chodzi nawet o bezpieczeństwo, bo tu i tak każdy odpowiada za siebie, co o sam fakt, że przy takich schlanych ludziach nie da się nawet zrelaksować, bo oni tworzą wokół siebie jeden, wielki chaos. I panowie, którzy wypadli z kajaka, nie mając na sobie nawet kamizelek, byli właśnie twórcami wspomnianego chaosu, bo bezceremonialnie zburzyli spokój wszystkich tych, którzy byli w pobliżu, i którzy poczuli się zobowiązani jakoś im pomóc. Gdyby nie te pokłady bezinteresowności, które Rowan jeszcze w sobie ma, nie zwróciłby na tę kraksę uwagi dokładnie tak, jak kilka tych spływowiczów, którzy popłynęli dalej, niczego nieświadomi, ale niektóre odruchy są już dla niego naturalne. Dla Betsy zresztą też, w końcu to ona pierwsza zwróciła uwagę na wywrócony kajak. I nadal była tym w jakiejś części przejęta, patrząc na bojowy nastrój, w który popadła, gdy dwaj panowie skwitowali sytuację gromkim śmiechem. A na odchodne jeszcze obnażyli się z prostactwa. Ogólnie, jego samego to nie ruszyło, bo nie oczekiwał, że zaczną w podzięce całować mu buty. W ogóle nie oczekiwał nawet krótkiego dziękuje, bo obaj byli podchmieleni, więc taki wyraz wdzięczności był dla nich w tej chwili abstrakcyjny. Ale nie był sam na pokładzie kajaka, tylko z kobietą, której szacunek się należał bez względu na wszystko, tym bardziej, że Betsy wykazała się życzliwością i pierwsza zaalarmowała o wypadku.
OdpowiedzUsuń— Hej, kolego! — Rowan zwrócił się do cwaniaczka. — Pokory to ty może nie utopiłeś, bo pewnie jeszcze jej nie nabrałeś, ale jak posiałeś gdzieś w wodzie szacunek, to możesz zaraz po niego wrócić. Bo widzę, że ewidentnie zgubiłeś w niej jakiś balast — ostrzegł go i zaczął manewrować kajakiem, żeby mogli wrócić z Betsy na wodę. — Nie wiesz, co się mówi? To zamknij dziób i zamilcz, człowieku — wyjaśnił, kręcąc lekko głową, po czym zamachnął się mocniej wiosłem w wodzie, żeby odbili dalej, bo miał ochotę połamać mu je na głowie, a tego zrobić nie mógł. Już nie dlatego, że musiałby wtedy odkupić je przyjacielowi z przystani, bo to najmniejszy problem, co po prostu przez sam fakt, że szeryfowi tak nie wypada. Nie miał pojęcia, ile lat mógł mieć ten mężczyzna, ale niewykluczone, że był młodszy nawet od Betsy. To w zasadzie wyjaśniałoby brak dojrzałości emocjonalnej z jego strony. Rowan w jego wieku to miał już porządnie poukładane w głowie.
— Coś wspominałaś o zaproszeniu na szarlotkę — wrócił po chwili do urwanego tematu, zwracając się już bezpośrednio do Betsy, gdy ich kajak płynął prosto z prądem. — To jest całkiem zachęcająca opcja — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu. — Jeśli jest szansa na szarlotkę z bitą śmietaną, to będzie więcej, jak pewne, że się na ten casting zgłoszę — dodał z wyraźną nutą żartu i odłożył wiosło chwilowo przed sobą, żeby dać dłoniom odpocząć.
Rowan Johnson
Aleź to byłby taki skandal obyczajowy, więc w sumie nic wielkiego — nie skandal typu grupa mieszkańców Mariesville prowadziła tajne laboratorium metamfetaminy albo kult końca świata postanowił zbudować nową świątynię w jablkowym raju Georgii. Nic z tych rzeczy. Rzecz jasna, Lee nie chciał tego dla Betsy — wkręcił się w tą całą sytuację z pełną świadomością tego, że jego nikt tu nie znał, on był tu całkowicie sam i to, co robił ze swoim życiem oraz jaką opinię mieli o nim miejscowy na nikogo poza nim nie miało wpływu, a on sam jednocześnie niezbyt się tym przejmował. Nie zapominał jednak, że Betsy była stąd, miała tu rodziców, braci. Ostatnie, czego Lee był chciał, to skrzywdzić nieumyślnie kogoś takiego jak ona.
OdpowiedzUsuń— Uczucie, które smakuje lepiej niż świeża ricotta, czy coś w tym stylu — skomentował jeszcze Lee, a delikatny uśmiech nie schodził z jego ust, gdy tak wspólnie z Betsy pracowali nad tą kolacją.
Sam Lee nie śpiewał ani nie bujał się do muzyki, bo ballady o mniej lub bardziej szczęśliwej miłości to niekoniecznie był jego styl, ale zupełnie nie przeszkadzało mu, gdy robiła to Betsy. Wręcz przeciwnie — całkiem mu się podobało, że czuli się w swoim towarzystwie dość swobodnie i odnaleźli wspólny język, choć połączyły ich tak niedorzeczne i nietypowe okoliczności.
Przy okazji starał się też czegoś ją nauczyć, bo bardzo mocno wierzył, że dobrym jedzeniem wiele można w życiu naprawić, oczywiście w granicach rozsądku. Betsy go słuchała i szło jej całkiem nieźle, nawet jeśli mieszała ser odrobinę bardziej energicznie, niż on by to zrobił, ale każdy przecież gdzieś zaczynał.
— Teraz będziesz gotować makaron — oznajmił, gestem pokazując jej, by odłożyła łyżkę i podeszła za nim do kuchenki, na której zostawili garnek, w którym już zagotowała się woda.
Wcześniej złapał też za opakowanie gotowych płatów lasagne, które ze sobą przyniósł, by zaoszczędzić czasu oraz roboty, bo chociaż lubił i, rzecz jasna, potrafił gotować, to babranie się w przygotowywanie makaronu od podstaw nie należało do jego ulubionych zajęć.
— Wkładaj po jednym, tylko puszczaj delikatnie, żebyś nie opryskała się wodą — polecił, podając jej suche płaty. — A teraz patrz — podsunął jej pod nos swój zegarek — osiem minut i będziesz wyciągać, więc pilnuj czasu.
Makaron się gotował, Betsy stała na jego straży, a Lee pochylił się nad piekarnikiem i, po chwili zastanowienia, udało mu się go włączyć na grzanie góra-dół.
— Sto dziewięćdziesiąt stopni. Zdąży nam się nagrzać — wyjaśnił jeszcze, od razu podając Betsy jego zdaniem idealną temperaturę pieczenia. Nie dwieście, nie sto osiemdziesiąt, a to dziewięćdziesiąt. — Słuchaj, jedno słowo i zrobię ci taką tapetę, jaką tylko będziesz chciała. To dla mnie parę godzin roboty, nic wielkiego — zadeklarował całkowicie poważnie, bo Betsy nawet nie musiała decydować się ciągnąć po dzisiejszym dniu tej szarady, żeby jej w tym pomógł. Lee lubił majsterkować tak samo, jak lubił gotować. Czuł też swego rodzaju dumę z tego, że miał dwie działające ręce i potrafił ich użyć. No i lubił mieć zajęcie.
Pokręcił głową z rozbawieniem, gdy padło pytanie o remont jego łazienki.
— Udało mi się uzbierać zanim musiałem dziś zerwać z panią Montgomery — odpowiedział, patrząc na Betsy, gdy oboje stali przy kuchence i cierpliwie czekali, aż makaron się ugotuje. — Biedaczka, ciężko to przyjęła, ale kiedy powiedziałem, że to dlatego, że jednak wolę bałamucić młodsze od siebie kobiety, to przyznała mi rację, bo ona też lubi młodszych, więc wie, jak to jest — pociągnął jeszcze cały ten niedorzeczny żart, ot tak, dla rozrywki.
Lee
Co nie zmieniało faktu, że Lee nie czułby się ze sobą samym jakoś szczególnie zajebiście, gdyby ta sytuacja odbiła się w przyszłości negatywnie na Betsy. Również nie widział tu wyjątkowego materiału na skandal, bo on, przede wszystkim, był nauczony nie pchać nosa w nie swoje sprawy, więc gdyby to jego sąsiedzi coś podobnego robili, miałby to głęboko gdzieś. Zresztą, jego dom stał na uboczu i w dodatku był obrośnięty krzakami, bo Mary Maitland nie należała do szczególnie towarzyskich osób.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, Lee bawił się dobrze i podobał mu się cały ten niedorzeczny żart, którego wraz w Betsy byli obiektem i w który tak płynnie się wkręcili, ale miał gdzieś z tyłu głowy zakodowane, że będą musieli wiedzieć, jak wyczuć moment, w którym zabawy już wystarczy.
— Zasmakujesz go na talerzu, obyś tylko z wrażenia nie spadła z krzesła — zażartował jeszcze, a tekst ten zamiast harlequina pasowałby nawet i do podrzędnego sitcomu, nagrywanego z podkładaną później ścieżką dźwiękową śmiechu widowni, żeby widz przed telewizorem również wiedział, kiedy powinien się śmiać.
Załapali z Betsy wspólny język, a to było w sumie też godne podziwu, bo przecież w normalnych warunkach nie mieliby nawet powodu, by rozmawiać za sobą poza krótkim dzień dobry, dziękuję i do widzenia wymienianym podczas dostawy listów. A tak okazywało się, że nawet poczucie humoru mieli całkiem podobne.
Wspólnie poskładali gotowe danie, które wylądowało w piekarniku i z każdą minutą coraz mniej czasu dzieliło Betsy od jej wymarzonej kolacji. Lee ponownie spojrzał na swój zegarek, aby ocenić, ile dokładnie mieli czasu.
— Dwadzieścia pięć minut — poinformował Betsy, spoglądając na jej uśmiechniętą twarz — z ustami śmiały się też oczy, a to był dobry znak. — Nie wiem, jak uważasz, ale moim skromnym zdaniem powinniśmy pogasić tutaj światła i możesz mi pokazać swoją sypialnię. Tam zapalimy tylko te najbardziej klimatyczne i postoimy sobie przed oknem, w którym obowiązkowo opuścimy rolety — zaproponował niby to kompletnie niewinnym tonem, zupełnie, jakby nie proponował jej perfidnego wprowadzania okolicznych obserwatorów w błąd, a takich na pewno już mieli.
Nie chciało mu się wierzyć, żeby nie. Jego samochód stał tuż pod domem Betsy i wcale nie krył się ze swoim przyjściem. Musieli być obserwowani.
— A z okna na piętrze to wiadomo, że wszystko lepiej widać, co nie? — zasugerował jeszcze.
Lee
Lee wciąż był na tym etapie, na którym dopiero odkrywał, kto, gdzie i z kim w Mariesville. Dorastał w Oklahoma City, wielkim mieście, gdzie jego rodzina średnio (jeśli w ogóle) znała nawet swoich sąsiadów, a co dopiero miałą jakąkolwiek reputację. Reputacja zaczęła się i skończyła, gdy jego brat trafił do więzienia z dożywociem na karku, a Lee po powrocie z wakacji w Mariesville został zgarnięty przez CPS do domu zastępczego, bo matka bez ojca piła tak, że nic więcej się dla niej nie liczyło.
OdpowiedzUsuńAle to było już dawno, a teraz Lee nie dbał to takie pierdoły jeśli miały one dotyczyć tylko jego i jeśli nikomu krzywdy w ten sposób nie robił. Cel był jeden: dobrze się bawić i nie narobić Betsy problemów oraz wiedzieć, kiedy to skończyć. Póki co jednak dopiero się rozkręcali, o czym świadczył choćby fakt, że wpadali na coraz głupsze pomysły i zamiast wybijać je sobie nawzajem z głów, to jeszcze się na nie nakręcali.
Widownia w postaci sąsiadów zapewne wzdychała albo raczej nabierała gwałtownie powietrza w płuca, obserwując ich ze swoich okien.
— To zależy na co — zauważył jeszcze Lee, który zauważył, że ręka Betsy jakoś tak podejrzanie drgnęła w jego kierunku, ale, no cóż oboje się w to wczuwali.
Może chwilami nawet odrobinę za bardzo, chociaż z drugiej strony.. Co z tego?
Gdy weszli na piętro, pies, chowający się w jednym z pokoi, tylko na chwilę pojawił się w progu uchylonych drzwi, a potem znowu schował się w środku i, prawdę mówiąc, szkoda, że mieszkańcy Mariesville nie potrafili pilnować swoich spraw jak ten zwierzak.
Dom rodziców Betsy był duży, a Lee go podziwiał, bo zawsze interesowały go takie sprawy. Zresztą, oglądał już od środka mnóstwo domów, w których nie mieszkał, choćby dlatego, że były czasy, gdy robota w kuchni się go nie trzymała, więc dorywczo coś naprawiał, coś odnawiał, coś remontował. Potrafił więc docenić ładne wnętrza, ale niczego nie komentował, bo nie uważał, by Betsy obchodzić mogła jego opinia na temat jej domu.
— Nie wiedziałem, że malujesz — rzucił jednak, motywowany najczystszym zaskoczeniem, gdy zobaczył w jej pokoju sztalugę z prawdziwego zdarzenia, na której spoczywało pochlapane farbami płótno. Zaraz jednak przypomniał sobie, że tak właściwie to nie wiedział o Betsy nic, więc ten komentarz też był taki do niczego.
Zatrzymał się przy łóżku, na które Betsy wskoczyła i zanim zdążyła zasłonic okno, rzeczywiście załapał się jeszcze na widok poruszającej się u sąsiadki firanki. Aż nie chciało mu się wierzyć w niedorzeczność tych ludzi, ale cóż, dowody mówiły same za siebie.
— Dobra, to od jakiej pozycji zaczynamy? — zapytał Lee, bo w sumie to skoro już widzieli Betsy na łóżku, mieli ich w garści. Nie musieli się nawet zbytnio wysilać, a wnioski i tak będą jednoznaczne, więc mogli zrobić z nimi dosłownie co im się podobało. — Sugeruję coś, od czego stare baby dostaną co najmniej palpitacji serca, ale celowałbym nawet w jakiś mały zawalik — dodał, choć zwykle nikomu źle nie życzył.
Po prostu nie lubił plotek.
Lee
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń— Tak, tylko ty akurat masz talent. Malowanie ścian tego nie wymaga — zauważył jeszcze Lee, choć nikt nie prosił go o opinię, ale prawda była taka, że to, co robił on, Betsy również byłaby w stanie zrobić bez trudu, a on by jej obrazka do łazienki nie namalował, bo wyszłyby jedynie paskudne bazgroły. — Jasne — zgodził się na jej propozycję. — Pracowałem kiedyś na morzu, to moje klimaty — dodał, ale na tym zakończył temat, bo przecież Betsy nie interesowała jego przeszłość, nie po to tutaj byli.
OdpowiedzUsuńMieli przed sobą dużo ważniejsze zadanie, którym było zrobienie w konia sąsiadek Murrayów oraz podsycenie krążących na ich temat plotek tak, żeby jutro rano miasteczko wręcz od nich huczało. Plan był ambitny, ale oni również, i w tej chwili tylko oporne rolety przeszkadzały im w jego realizowaniu.
Lee domyślał się, że trochę mogli z tym wszystkim przesadzać, bo gdyby poprzestali na wspólnej kolacji, to plotki też zapewne ruszyłyby z kopyta, ale skoro już zostali w to wkręceni, to uznał, że też powinni mieć z tego trochę zabawy. Zresztą, przecież to wszystko to była jedna wielka gra, a z Betsy, musiał przyznać, aktorka była pierwszorzędna.
— Niewinnego? — powtórzył po niej, gdy rolety wreszcie ustąpiły, a sama Betsy przeskoczyła od jednego okna do drugiego. — Jak się tu zaczniemy obściskiwać, to za dziesięć minut ulicą będzie jechała karetka do stanu przedzawałowego — zaśmiał się, jednak bez wahania jej posłuchał i podszedł bliżej.
Betsy siedziała na parapecie, a na podstawie porozumiewawczego mrugnięcia Lee uznał, że wie, co robi i można jej zaufać. Zdążył też już zapomnieć, że w kuchni zostawili grającą muzykę, ale teraz trafiło im się jako podkład odrobinę głośniejsze od pozostałych nagranie no i… Nastrój rzeczywiście był całkiem sprzyjający.
Podszedł naprawde blisko, właściwie to tak, by Betsy mieć dosłownie na wyciągnięcie ręki, a nawet mniej. On też miał coś tutaj od siebie do dodania. Odrobinę inwencji twórczej, bo o brak takowej nigdy nie można było go posądzić.
— To musi dobrze wyglądać — zauważył, przyglądając się tak samo Betsy, jak i samemu sobie, a jednocześnie starając się wyobrazić, jak ich sylwetki mogły prezentować się teraz za roletą. Czy bardzo jednoznacznie, czy z lekka dwuznacznie. Należało skierować to na właściwy tor, skoro już zdecydowali się brnąć w to dalej. — Spróbujmy tak — zaproponował, wyciągając dłoń, by palcem zahaczyć o jej podbródek i jednocześnie sprawić, by zamiast przechylać głowę zadarła ją do góry i spojrzała prosto na niego. — Mogę? — zapytał jeszcze, bo trochę naruszał w ten sposób przestrzeń osobistą Betsy i gdyby sobie tego jednak nie życzyła, to zawsze mogła kazać mu spadać i trzymać łapy przy sobie. Nie protestowała jednak, więc… — A teraz powoli zacznij wstawać. Bardzo powoli — poradził jeszcze. — Jeśli jedną dłoń położysz mi tutaj, to sąsiadki oszaleją — podpowiadał dalej, wskazując na miejsce na swoim torsie, a raczej na sztruksowej koszuli, tuż nad naszytą z jej przodu kieszenią.
Urządzali właśnie sobie i całej swojej publiczności niezły teatrzyk, ale ważne, że zabawa była z tego wyborna.
Lee
To była już kolejna rzecz, która łączyła Betsy i Lee: oboje oczyma wyobraźni widzieli się gdzieś indziej. Betsy marzyła się galeria w wielkim mieście i zachwyty odwiedzających ją klientów, Lee natomiast tęsknił za tym, jaki anonimowy mógłby tam być, gdzieś, gdzie nie był bratankiem Mary Maitland ani kucharzem z The Rusty Nail, o którym plotkowało całe miasteczko. Śmiał się z tego, ale gdzieś głęboko pod skórą okrutnie go to irytowało. Póki co jedyna dobra rzecz, jaka z tego wynikła, to fakt, że poznał Betsy i że, szczęśliwie, mieli w bardzo podobnym stopniu skrzywione poczucie humoru.
OdpowiedzUsuńCokolwiek by się nie stało, przynajmniej wyciągną z tego parę chwil dobrej zabawy. Lee musiał przyznać, że ostatnio czegoś takiego mu brakowało.
— Znasz je dużo lepiej ode mnie — przytaknął Lee, bo tam, gdzie on, nie znając aż tak dobrze mieszkańców Mariesville, widział już potencjał na wzywanie pogotowia, Betsy dostrzegała jedyne kolejny dzień w ich najwyraźniej wybitnie nudnych życiach. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że tak bardzo interesowali się tym, co działo się, albo raczej wcale nie działo między nimi? — A jedna Leslie Montgomery to za mało, by wiedzieć wszystko o wszystkich — przyznał, koniec końców zgadzając się z Betsy.
Nie próżnowali jednak na samym gadaniu, bo podejmowali też coraz śmielsze działania, a jednym z nich była cała ta scenka, którą odgrywali właśnie za zaciągniętą roletą. Lee się wczuł, Betsy też, a fakt, że to wszystko było na niby i bardzo niezobowiązujące, oraz podszyte dowcipnym tonem, jedynie pomagał, przynajmniej jemu. W normalnych warunkach przecież nawet nie oglądał się za kobietami, które były aż tyle młodsze od niego — wciąż nie wiedział, o jakiej różnicy mówili tu dokładnie, ale patrząc na Betsy stawiał na co najmniej dziesięć lat. Zresztą, w ostatnim czasie w ogóle żadne podrywy i inne głupoty nie były mu w głowie, tym bardziej oburzała go cała ta krążąca na ich temat plotka.
— Bardzo dobrze — pochwalił ją, kiedy zrobiła dokładnie to, co zasugerował, a sąsiadki pewnie wyciągały już lornetki, by lepiej widzieć choćby ich poruszające się w oknie sylwetki. W innych okolicznościach pewnie byłoby to cholernie romantyczne, ale w tych… No, cel był zgoła inny. — Co za artystyczna inwencja — powiedział jeszcze z podziwem, odrywając na chwilę spojrzenie od roześmianych oczu Betsy, by na własne oczy zobaczyć, gdzie zawędrowała jej dłoń.
W tym czasie własną dłoń przesunął z podbródka Betsy na jej policzek, kalkulując w głowie, pod jakim kątem najlepiej ustawić rękę, żeby jak najlepiej to wyglądało w oczach sąsiadek. Policzek Betsy był ciepły, ale w końcu w jej domu też zrobiło się dosyć gorąco, a jeszcze pięć minut temu oboje stali w kuchni nad otwartym piekarnikiem.
— Mieszkałem przez ostatnie trzy lata w Gloucester, w Massachusetts — pokiwał głową, a byli tak blisko siebie, że z daleka w sumie mogło to nawet wyglądać jak i pocałunek. I świetnie, niech mają stare baby za swoje. — Załapałem pracę na łodzi rybackiej i czasem nie wracaliśmy do portu po tydzień albo i dwa — dodał, bo choć nie wspominał tej roboty źle, to sam czas spędzony w Gloucester był teraz jak wspomnienie koszmaru, który własnoręcznie sobie zgotował. — A teraz krok do tyłu, tylko odważnie — polecił nagle, w planach mając, by Betsy oparła się o wystający od okna kawałek ściany, ten, który był odrobinę szerszy niż normalnie ze względu na parapet.
Czy było coś bardziej romantycznego od uczucia tak wielkiego, że trzeba było się przy nim wspomagać opieraniem o ściany? No pewnie i było, ale w tym momencie pracowali z tym, co mieli i co mieściło się w kadrze, a więc w oknie.
Betsy nie musiała martwić się, że zderzając się ze ścianą, uderzy się jednocześnie w głowę, bo Lee to przewidział i tam, gdzie mogłoby ją cokolwiek zaboleć, położył własną dłoń.
— A ty? Te obrazy to wrodzony talent, czy gdzieś się tego uczyłaś? — Również postanowił wykorzystać ten czas, który mieli teraz do zabicia, by czegoś się o niej dowiedzieć.
Lee
Przede wszystkim rozumieli, że to ma być tylko przedstawienie, nic więcej. Lee starał się ze wszystkich sił, by poprawnie rozczytywać sygnały, które dawała mu Betsy — ostatnie, czego by przecież chciał, to sprawić, by poczuła się niekomfortowo przez tę szaradę, za którą czuł się współodpowiedzialny.
OdpowiedzUsuńMożna wręcz powiedzieć, że on zastanawiał się nad kwestiami, do których ona obecnie nie przywiązywała szczegółnej uwagi — myślał więc o tym, że był od niej starszy, i to nie tak mało i że był facetem, więc niektórzy pewnie wskazaliby, że to Betsy musiała być tu bardziej ostrożna. Myślał też o tym, że bardzo, ale to bardzo nie chciał, by to, co miało być żartem i dobrą zabawą skończyło się dla niej nieprzyjemnościami tylko dlatego, że on pociągnął to za daleko. Dużo teraz myślał, tak ogółem, i może choć raz wyjdzie mu to na dobre.
Mógłby się jednak kłócić, że ta dłoń Betsy na jego karku i we włosach to był tak zwany cios poniżej pasa i nawet nie miała pojęcia, ile wysiłku włożył to, by pozostać przy jej geście niewzruszonym. Cholera jasna, może powinni byli ustalić wcześniej jakieś zasady?
Dłoni, którą miał za głową Betsy, Lee używał, żeby wygodniej było mu się nad nią pochylać. Różnica wzrostu robiła tu swoje, choć nie była jakaś szczególnie ogromna, ale i tak dobrze to musiało wyglądać dla każdego, kto ich obserwował, a na pewno była to obecnie więcej niż tylko jedna para oczu. Drugą dłoń, tę, którą do tej pory trzymał na ciepłym policzku Betsy, przeniósł swobodnie na jej talię, zaciskając na jej skórze palce przez materiał bluzy z uniwersyteckim logo.
— Northwestern? — powtórzył z zaciekawieniem, dostosowując ton swojego głosu do faktu, że rzeczywiście byli tak blisko siebie, że mówienie głośniej zupełnie nie było potrzebne. — Chicago jest ile? Siedemset mil stąd? — zapytał z podziwem, ale było to pytanie całkowicie retoryczne. — Czemu tak daleko? — teraz już pytał Betsy, ciekaw, co szczególnego miał w sobie akurat ten uniwersytet.
Oczywiście Betsy nie musiała mu odpowiadać ani też o niczym opowiadać, ale Lee był dobrym słuchaczem. Właściwie to wolał słuchać innych niż opowiadać o sobie, a Betsy zwyczajnie.. Uważał, że warto byłoby poznać. Nie słuchał plotek na jej temat, znał jej imię z głośnych opowieści o swojej rodzinie, które jeden z jej braci wygłaszał od czasu do czasu w The Rusty Nail. Mogła mu powiedzieć cokolwiek chciała i zachować to, o czym wolała nie mówić.
— Wiesz, z ilu ja szkół wyleciałem, zanim skończyłem liceum? — rzucił, dostrzegając na twarzy Betsy uśmiech, który tym razem nie miał nic wspólnego z radością, do której zdążyła go dzisiaj przyzwyczaić. — Z trzech — doprecyzował, chociaż wiadomo, że szkoła to nie był uniwersytet, a Lee uważał, że cokolwiek Betsy przeskrobała, żeby jej przygoda ze studiami akurat tak się zakończyła, nie było jego sprawą. — Nie miałem zbyt wiele czasu na rozmowy z panią Montgomery, musiałem zarabiać na swoje utrzymanie — zaśmiał się, mając nadzieję, że ten głupi żart choć trochę podniesie Betsy na duchu. — Nie myślałaś o tym, żeby wrócić na studia? — zapytał całkowicie poważnie, a jego dłoń równie poważnie przesunęła się w dół pleców Betsy, na te lędźwia, które przed sekundą oderwała od ściany.
Lee
Nie podejrzewali, że aż tak gładko pójdzie im wczuwanie się w swoje role, więc niczego nie ustalili. Nie stanowiło to teraz jakiegoś ogromnego problemu, bo oboje wciąż byli dorośli i sprawiali wrażenie względnie ogarniętych oraz odpowiedzialnych zarówno za swoje słowa, jak i decyzje, ale… Wciąż powinni uważać, tak po prostu.
OdpowiedzUsuńŁatwiej było powiedzieć, a dużo trudniej zrobić, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że odnaleźli wspólny język i poczucie humoru też łączyło ich mniej-więcej to samo, więc całe to udawanie szło im wyjątkowo płynnie. Jednocześnie gołym okiem dało się zauważyć, że wychodzili wręcz z siebie, żeby zapanować nad tymi głosikami we we własnych głowach, których nie interesowały pytania i rozmowy, a dość jednoznaczna forma działania.
— Coś o tym wiem — przytaknął jeszcze Lee w temacie tego, że czasem człowiek po prostu potrzebował zostawić miejsce, w które znał i w którym się wychował, żeby najzwyczajniej w świecie jechać w cholerę i nie oglądać się za siebie. Spróbować czegoś nowego, poznać innych ludzi niż tych, których znał całe życie. Rozumiał więc też, że powrót do Mariesville musiał boleć podwójnie, ale nie mówił tego na głos, bo na cholerę rozmawiać o bólu. — O cholera jasna… — skomentował zaskoczony wyznaniem na temat wykładowcy, próbując przez chwilę stwierdzić, czy to był żart, czy nie.
Betsy się teraz uśmiechała, ale jej oczy na chwilę przestały, więc doszedł do wniosku, że nie.
— Każdemu się może zdarzyć — rzucił, wzruszając ramionami i uznając, że nie jemu to oceniać, a o szczegóły pytać nie powinien, bo to nie była jego sprawa.
Zresztą, to działo się tak dawno temu, po co wracać do czegoś, czego rozpamiętywanie nic już nie zmieni, skoro życie potoczyło się tak, że oboje koniec końców wylądowali w Mariesville? To tyczyło się zarówno tego, co spotkało Betsy, jak i całego syfu, który Lee miał za za sobą.
— Osobiście nie widzę powodów do narzekania — uśmiechnął się z odrobiną przekory, gdy ramiona Betsy oparły się na jego barkach, a ich ciężar był zaskakująco przyjemny. Temat pani Montgomery przewijał się dzisiaj tak często, że jeszcze chwila, że Lee sam zacznie wierzyć w ten romans, którego nigdy nie było.
Betsy odepchnęła się od ściany, a Lee zabrał z niej dłoń i stali tak przez chwilę — ona z ramionami na jego barkach, on z palcami zaciśniętymi na krawędziach jej bluzy. Widownia z zapartym tchem czekała, jaki ruch będzie ich następnym.
— A jeśli zdejmę z ciebie tę bluzę i potem uznamy, że dobrze będzie wyglądać jeśli cię pocałuję? — zapytał pół-żartem, a pół całkiem serio, bo pomysły mieli coraz bardziej odważne i skandaliczne, a jednak wcale nie powstrzymywali się przed ich realizacją. — To co wtedy? — ciągnął, ciekaw, jaką opinię na ten temat mogła mieć Betsy. Trochę się z nią droczył, trochę ją prowokował, trochę udawał, że żartuje, trochę wcale już nie żartował. — Ręce do góry — powiedział jeszcze, podciągając bluzę Betsy wyżej, ponieważ ufał, że nie kazałaby mu jej zdejmować, gdyby nie miała nic pod spodem.
Lee ;>
[Wreszcie zaczynam dochodzić do siebie, także jesteśmy!]
OdpowiedzUsuńPiątkowe wieczory Mary zazwyczaj spędzała siedząc w The Rusty Nail, zajadając się nachosami i popijając je ogromnymi ilościami piwa – tym razem nie było inaczej. Siedziała przy jednym ze stolików obok wejścia, z łydką położoną na udzie drugiej nogi i papierosem założonym za ucho. Na dużym telewizorze za barem leciał czwarty kwartet meczu mało istotnych drużyn, który Saint oglądała wraz z innymi. Wszyscy byli równie głośni, przekrzykując się w genialnych poleceniach dla zawodników: „Gdzie biegniesz z tą piłką?! Podaj mu! A gdzie skrzydłowy?! Dajesz go z prawej!”.
- I tak oto pozbyłam się kolejnej stówy – rzuciła w eter po skończonym meczu i przegranej drużyny, na którą postawiła pieniądze. Przechyliła mocno kufel i pozwoliła, aby resztka piwa spłynęła wprost do jej gardła. W takich chwilach czuła się jak głowa rodziny, zmęczony życiem ojciec, który po pracy zamiast do domu, zawędrował do baru z kumplami tylko na jednego. Gdyby żyła w latach osiemdziesiątych i trenowała młodych futbolistów, byłaby duszą towarzystwa.
Podniosła się ociężale z krzesła i podeszła do lady, unosząc do góry rękę, trzymającą pustą szklankę. Po trzech latach częstych wizyt w lokalnym barze tutejsi pracownicy rozumieli ją bez słów. Czekając na swoją kolejną porcję fermentowanego napoju, odwróciła się przodem do siedzących i rozprawiających o życiu ludzi, oparła się łokciami o blat i pozwoliła myślom popłynąć.
Jej podchmielony mózg nie potrafił skupić się na niczym konkretnym; umysł wędrował po wspomnieniach minionego tygodnia, otwierając różne, przypadkowe szufladki. Wtorkowa kłótnia z ciotką o nie wiadomo co, czwartkowa wymiana oleju w samochodzie, poniedziałkowa dostawa nowych krzewów - wszystko powoli zlewało się w jedność. Myśli Mary błądziły, kiedy kątem oka zauważyła znajomą, ciepłą twarz.
- Betsy! – krzyknęła, odrywając się od blatu i podchodząc spiesznym krokiem do kobiety. – Laska, jak dobrze cię widzieć – dodała szczerze, obejmując ją lekko ramieniem. – Piwerko? Chciałabym powiedzieć, że stawiam, ale ktoś dzisiaj chujowo grał i no, sama wiesz – zaśmiała się pod nosem, ściskając mocniej Betsy.
Mary
A czy to nie było całkiem zrozumiałe, że do tej pory na siebie nie wpadli? Lee trzymał się głównie baru, w którym pracował, natomiast Betsy parała się roznoszeniem listów. Poza okazjonalnymi rachunkami, Lee nie dostawał tu zbyt wiele poczty, a nawet jeśli już coś przychodziło, to zwykle nie było go w domu i jedynym ratunkiem pozostawała skrzynka, w której od czasu do czasu coś znajdował. Mieli więc do siebie okrutnie nie po drodze, co dodatkowo podkreślał fakt, że dopiero głupia plotka sprawiła, że w ogóle zaczęli rozmawiać. Pewnie, że gdyby wiedzieli, że tak dobrze będą im te rozmowy szły, to próbowaliby się zaznajomić dużo wcześniej, ale to była taka przewrotność losu, której absolutnie i pod żadnym względem nie da się przewidzieć. Musieli po prostu na siebie wpaść.
OdpowiedzUsuńBetsy się śmiała, i dobrze, jednak Lee czuł, że pod tym śmiechem chowało się wiele smutku. Nie czuł jednak, by to było jego miejsce, by wyciągać z Betsy cokolwiek więcej na ten temat, zresztą, on nie zadawał ciekawskich pytań, on słuchał, jeśli ktoś już sam z siebie chciał mu coś powiedzieć. Podejrzewał, że to wszystko nie mogło być dla niej łatwe, że powrót do Mariesville pewnie traktowała jak swego rodzaju osobistą porażkę i że, jeśli jeszcze kiedyś się poza tym wieczorem spotkają, to będzie czas i miejsce, by o tym pogadać.
Dzisiaj z kolei liczył się przede wszystkim ich wyimaginowany romans, który jednak powoli zaczął sprawiać, że cienka linia pomiędzy rzeczywistością a fantazją zaczynała się niebezpiecznie zacierać, a oni wcale na to nie reagowali.
— No jasne — zgodził się Lee, gdy Betsy jednym zdaniem rozwiązała problem, który przed chwilą stworzył we własnej wyobraźni. — Proste — skomentował jeszcze, ewidentnie tą prostotą usatysfakcjonowany, bo dalej tematu już nie drążył.
Nie drążył, bo nie miał do tego głowy, gdy Betsy, prawdopodobnie całkowicie nieświadomie, bo i skąd mogłaby wiedzieć, stosowała do niego ten chwyt z dłonią, karkiem i włosami, do którego miał wyjątkową słabość.
Z bluzą czy bez, Lee wciąż czuł od Betsy tak samo bijące ciepło, ale jeszcze nie było mu gorąco. Podejrzewał też, że sąsiadkom w sumie też wciąż może nie być, bo nie pokazali im jeszcze wszystkiego, a pomysły zdecydowanie nie kończyły się na jednej sztuce ubrania.
— Nie jest ci niewygodnie, tak ciągle patrzeć do góry? — zaczepił więc Betsy znowu i, zanim mogła zdążyć zareagować, objął ją w pasie i zwyczajnie podniósł. Jedyne co musiała zrobić, to w sumie użyć nóg, by się go przytrzymać, a w momencie, gdy to zrobiła… No, teraz to sąsiadkom musiało być już gorąco. — Przedstawienie musi trwać, prawda? — powiedział, układając ramiona tak, by jednym trzymać ją stabilnie, a drugim obejmować. — Co scenariusz przewiduje w następnej scenie? — zapytał, zdając sobie doskonale sprawę z faktu, że odrobinę w ten sposób Betsy prowokował i jeśli były między nimi jakieś granice, co chyba właśnie je przekroczył, ale… No cóż, jak mówił, każdemu się może zdarzyć.
nominowana? toż to rola życia!
Lee
Lee też wierzył w przypadki, ale nie w aż takie. Znajomość z Betsy już jednak zdążyła sprawić, że doszedł do wniosku, że będzie musiał sobie parę spraw w tym temacie ostro przemyśleć, bo najwyraźniej nadszedł czas, by zastanowić się w co wierzył bardziej, a w co mniej. Bo działo się między nimi i to było bardzo dobre określenie na to, co wyprawiali. Mącili sobie w głowach, bo to wszystko już dobrą chwilę temu przestało przypominać zwykły pstryczek w nos dla okolicznych plotkar, o których niby wciąż myśleli i dla których dedykowany był cały ten show, ale przecież nie musieli aż tak się wczuwać, jeśli umawiali się jedynie na subtelne dolanie oliwy do ognia.
OdpowiedzUsuńObecnie jednak stawiali przede wszystkim na wygodę, więc Betsy nie musiała już dłużej zadzierać głowy w dół, ponieważ Lee tak wspaniałomyślnie służył pomocą. Zachowywali się, jakby ten rodzaj bliskości przychodził im zupełnie naturalne, co było o tyle zaskakujące, że gdy oboje wstawali dzisiaj rano ze swoich łóżek i wychodzili do pracy — Lee do The Rusty Nail, a Betsy na pocztę po kolejną porcję listów — o swoim istnieniu wiedzieli przede wszystkim z tego, co powiedzieli na ich temat inni.
I, cholera, to nie było takie zwykłe jakby. To przedstawienie odgrywali tak, jakby urodzili się, by to robić, tylko kto rodził się dla robienia w konia nadpobudliwych sąsiadek?
— A pomyśl, co by było, gdybyśmy nie opuścili dzisiaj tych rolet — zasugerował zawadiacko Lee, starając się spojrzeć z uśmiechem na Betsy, jednak odrobinę przeszkadzała mu w tym burza jej włosów, które zdążyły już trochę wyschnąć.
Trzymała się go dosyć mocno, więc mógł sobie pozwolić, by uwolnić jedną ręką i odgarnąć jej trochę tych włosów za ucho, podczas gdy ona wciąż stosowała na nim te nielegalne zagrywki, którymi nie do końca świadomie sprawiała, że jakiś cud powstrzymywał go przed zrobieniem z tego przedstawienie rzeczywistości. Jeszcze ten kciuk na jego policzku, czy ona go próbowała wykończyć, czy wcale nie była taka nieświadoma i niewinna, jak z góry zakładał?
— Albo jednak dzwonią po tę karetkę — rzucił, ale zaraz po tych słowach na kilka sekund zapomniał, jak się oddycha. Całe szczęście Betsy zadała mu pytanie, więc siłą rzeczy musiał sobie przypomnieć, jednak jego oddech zabrzmiał głośniej i ciężej, niż by sobie tego życzył. — Jeszcze siedem minut — ocenił, choć tak kompletnie na oko. Ten sposób mierzenia czasu jednak jeszcze nigdy nie zawiódł go w przypadku jedzenia, które przygotowywał, więc był pewien swoich słów.
Gdyby coś miało ich przywrócić na ziemię, to musiałaby być to interwencja co najmniej z góry albo chociaż zapach przypalającego się obiadu, bo tę planetę to oni opuścili już dobrych kilka chwil temu.
— Nie zgodzę się — pokręcił jednak głową Lee, choć wzmocniony przekaz Betsy dał mu się we znaki o tyle, że pierwszy raz odkąd poszli do jej sypialni, to jemu zrobiło się niebezpiecznie gorąco. — Ja tam lubię sobie popatrzeć — dodał z niesamowicie sugestywnym wręcz uśmiechem, aby po tych wszystkich nielegalnych ruchach ze strony Betsy oraz tej jej dłoni, którą mieszała mu nie tylko we włosach, ale jeszcze w głowie, to jego przez chwilę mogło być na wierzchu. — Ale wiesz, co najlepiej rozpala wyobraźnię? — zapytał i dał Betsy kilka sekund na zastanowienie się, aczkolwiek nie wystarczająco, by mogła odpowiedzieć. Już wyjaśniał. — Pusty kadr — oznajmił, bezczelnie odwracając się wraz z wciąż trzymając się go Betsy, i robiąc kilka kroków w stronę jej łóżka, na które ją ostrożnie odstawił, ale jej ramiona wciąż pozostawiały splecione na jego karku, a on wsparł się teraz na jej materacu, i wcale jakoś szczególnie nie odsuwał.
Chętnie potrzymałby ją tak jeszcze chwilę, ale takie właśnie były wady starszych o dziesięć lat dziadów, którzy w dodatku zaledwie rok temu mieli złamane praktycznie wszystkie żebra. Pozostawało mieć nadzieję, że Betsy nie będzie rozczarowana.
;*
Skandal na pół miasteczka, oto, co by się działo, bo to jedna sprawa zgrywać rozpustnych za zaciągniętą szczelnie roletą i tak naprawdę pozwalać wszystkim zainteresowanym jedynie domyślać się prawy, a całkiem co innego stanowiłaby bezczelna rozwiązłość w nie zasłoniętym oknie. Więc tak, działo się i bardzo dobrze, bo nie samymi ploteczkami człowiek żyje. Czasem trzeba wpleść między nie coś więcej.
OdpowiedzUsuńCały urok dzisiejszego wieczora polegał głównie na tym, że żadne z nich się tego nie spodziewało. Lee nie miał dzisiaj w planach, by mącić Elizabeth Murray w głowie, a ona nie przewidziała, że wystarczy w odpowiednim miejscu pogłaskać i podrapać, prawie jak z psem i będzie trzymać go w garści dużo bardziej, niż on mógłby chociaż marzyć o trzymaniu jej.
Tak się dogadali bez gadania o tym praktycznie zupełnie — wystarczyło im kilka uśmiechów, trochę żartów, parę porozumiewawczych spojrzeń i stworzony przez innych zarys tego, co rzekomo ich łączyło, żeby popłynęli z tym totalnie. I Lee nie wątpił w to, że Betsy była dorosłą kobietą, a nie biegającą z listami po Mariesville gówniarą. Nawet przez sekundę w to nie zwątpił, ale pamiętał, że nakręcali się wspólnie, odbijając od siebie kolejne pomysły i był tak samo odpowiedzialny za to, co się teraz działo, jak i ona, a może nawet bardziej, bo był starszy, był facetem i takie tam.
— Pusty kadr — powtórzył, kiwając głową. — Niech wyobrażą sobie to, czego nie widzą — dodał, tłumacząc w ten sposób swój jakże artystyczny zamysł, choć może kwestię tworzenia jakiejkolwiek sztuki powinien zostawić Betsy, bo figę się na tym tak naprawdę znał.
Wiedział tylko, że głupie, stare baby niejedną plotkę o dzisiejszym wieczorze utworzą, a szczegółów będzie w tych plotkach tyle, że jeszcze wraz a z Betsy dużo dowiedzą się na temat tego, co dzisiaj zrobili, a czego nie.
— Czy ty wiesz, ile można zrobić w siedem minut? — zapytał Lee, absolutnie nie oczekując odpowiedzi, bo to było jednocześnie tylko i aż siedem minut, a dłonie Betsy, krążące po jego skórze, dość jednoznacznie sugerowały, że miała na to pewne pomysły.
Ten kciuk na wardze wykazywał się szczególną kreatywnością, więc Lee oparł się wygodniej i pewniej na jednym ramieniu, przysuwając jednocześnie swoją twarz bliżej twarzy Betsy, a jego druga ręka powędrowała na jej udo, na którym na chwilę spoczęła.
— Nie czytałem dalej scenariusza — oznajmił przekornie, uśmiechając się jak największy cwaniak świata, bo choć odrobinę musiał się z Betsy podroczyć, nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. — Nie wiem, jaka ma być następna scena, musisz mi podpowiedzieć — wyjaśnił uprzejmie, podczas gdy jego oczy pilnie podążały za każdym ruchem oczu Betsy.
Lee ;>>
Teraz już sześć.
OdpowiedzUsuńCzas leciał nieubłaganie, a Lee mimo tego wcale nie sprawiał wrażenia, jakby gdziekolwiek mu się spieszyło. Wręcz przeciwnie, celowo to wszystko przedłużał, bo gdzie niby była zabawa w takim szast-prast i po krzyku? Preferował mieć możliwość napawania się tym, co robili — skandaliści skończeni, zostawiali tak bezczelnie spragnione sensacji sąsiadki i przenosili się poza kadr, nie obiecując przy tym nawet żadnej sceny po napisach.
Lee podejrzewał jednak, że sąsiadki sobie poradzą. Nawet jeśli teraz nadeszła dla nich pora nudy, to przecież prędzej czy później Lee i Betsy wrócą do kuchni, a tam już żadne z okien nie zostało zasłonięte.
Bezgłośny jęk Betsy, brzmiący bardziej jak pełen przyjemnego zaskoczenia wdech, nie uszedł uwadze Lee, który czuł swego rodzaju satysfakcję ze świadomości, że nie tylko ona była tu w stanie rozbroić jego swoim dotykiem. Bo robiła to nieustannie, i cholernie trudno było mu się skupić, gdy jej zimne dłonie krążyły po jego ciele.
Teoretycznie powinny zadziałać na niego otrzeźwiająco, zwłaszcza, że Lee, jak to facet, wiecznie był gorący ponad normę, ale no nie. Nie tym razem. Jedyna względnie rozsądna myśl, do jakiej był teraz zdolny, to ta, żeby Betsy przypadkiem nie przesunęłą tymi swoimi ciekawskimi dłońmi po bliznach na jego klatce piersiowej, jednak póki co szczęśliwie je omijała.
Nie potrafił więc przy niej teraz myśleć zbyt trzeźwo i, szczerze powiedziawszy, wcale nie miał jakiejś specjalnej ochoty z tym walczyć.
— Nie widziałem — potwierdził, uginając jednocześnie to ramię, na którym do tej pory się wspierał, i przysuwając się bliżej Betsy. Oparł na jej ciele część swojego ciężaru i poczuł, że chociaż dłonie miała zimne, to biło od niej przyjemne ciepło, wymieszane z zapachem jakiegoś owocowego szamponu, którego używała oraz słodko pachnącego płynu, w którym prała ubrania. — Sztuczkę? — powtórzył po niej, marszcząc brwi z udawaną konsternacją.
Ta dłoń, którą do tej pory opierał obok głowy Betsy, podstępnie wsunęła się w jej włosy.
— Czekaj, chyba jedną znam — powiedział nagle, udając jakieś ogromne olśnienie. Betsy musiała cofnąć dłoń, którą do tej pory dotykała jego policzka, ale w szczytnym celu: Lee oderwał wzrok od jej twarzy i przycisnął usta do jej szyi, całując czule i nieznośnie powoli cienką skórę, pod którą pulsowała gorąca krew. — Nie, zaraz, to nie przejdzie. Zamknąłem się tylko ja — mruknął nagle, odrywając się od szyi Betsy i wracając spojrzeniem do jej oczu. — Znasz lepszą sztuczkę, to się nią podziel — ponaglił, drocząc się z nią chyba już tylko dla samej zasady.
Lee ;*
[Dziękuję serdecznie za powitanie Angelo.
OdpowiedzUsuńMasz rację, trochę to trzymanie szczurka z jego strony wredne, ale on wciąż po cichu liczy, że ta sąsiadka go jednak odbierze. Przynajmniej w te stabilniejsze dni, bo podczas manii szuka mu nowego domu. I tak w kółko.
Dla pocieszenia dodam, że gryzoń nie ma wstępu tam, gdzie są akurat charty, bo by go zwyczajnie zjadły na śniadanie.]
Jedzenie, w przeciwieństwie do tego, co robili teraz, było dzisiaj w planach, więc Betsy nie będzie musiała już długo zmagać się z głodem. Oczywiście gdyby Lee wiedział, że niewiele dzisiaj jadła, to najpierw by ją nakarmił, a potem ewentualnie by się do niej dobierał, gdyby rzecz jasna wystarczyło im czasu i gdyby jego znakomita lasagne nie sprawiła, że po takim posiłku Betsy nie miałaby już ochoty na żadnego faceta.
OdpowiedzUsuńCzasem jednak to, co niezaplanowane, smakowało najlepiej, i oboje właśnie się o tym przekonywali, gdy jedno powoli starało się wyczuć, czy to drugie chciało tego samego. Czas zdecydowanie nie działał na ich korzyść, ale może to i dobrze? Bo jeśli nie koniec czasu, to co innego pomoże się im opamiętać? Lee niby umiał się pilnować, ale teraz, wyjątkowo, nie ufał sobie pod tym względem, głównie dlatego, że wciąż kompletnie nie potrafił zrozumieć, jakim cudem Betsy wiedziała, jak go dotknąć i jak na niego spojrzeć, żeby przepadł.
Te wszystkie stare, żyjące plotkami baby, którymi się zasłaniali, przestały się teraz liczyć. I tak dali im już dość materiału, by mogły utkać na ich temat ociekające ekscytującym szczegółami ploty.
Pocałunki składane na szyi były z kolei jak wyciągnięcie jokera podczas karcianej gry — to nie mogło się nie udać i Lee doskonale o tym wiedział. Wiedział też, że dla Betsy będzie to lepsze z jego strony. Mogła ocenić, czy jej się to na pewno podoba, czy czuje się z tym komfortowo, czy chce tego więcej. Nie byli dla siebie kompletnymi nieznajomymi, ale się nie znali — dopiero próbowali się poznać, a jedyne, co ich łączyło, to plotki, które krążyły na ich temat. Coś zdecydowanie dzisiaj między nimi kliknęło, ale to przecież wcale nie znaczyło, że jeśli Lee lubił to, co robiła z nim Betsy, to jej spodoba się to, co on mógł zrobić z nią.
Dlatego był ostrożny, ale widział, że to działa, a wyrzut w spojrzeniu Betsy, który dostrzegł zaraz potem, jak się od niej odsunął, okazał się bardzo pomocny w rozwiewaniu wątpliwości. Podobało jej się.
— Niech mnie diabli — zgodził się więc, zanim został niejako zmuszony by zamilknąć, jednak tym razem cel był wręcz szczytny. Jak na starego dziada, to Lee całkiem nieźle całował, a żeby Betsy było i bliżej do niego, i ogółem wygodniej, zabrał dłoń z jej uda i otoczył ją ramieniem, przyciągając ją całą bliżej siebie.
Pociągnęła go za włosy, więc w odpowiedzi przygryzł lekko jej wargę, a potem odpowiadał już coraz zachłanniej na jej delikatne pocałunku. Uciszyli się oboje tak, że gdyby słuchali czegoś poza swoimi ciężkimi, przyspieszonymi oddechami, to pewnie usłyszeliby również, że muzyka z kuchni wciąż grała piętro niżej.
Nie sprawiali jednak wrażenia, jakby zbyt wiele ich teraz obchodziło poza nimi samymi, taki rodzaj samolubności, ale skupiony na nich obojgu. Lee przeniósł dłonie z pleców i włosów Betsy na jej twarz, ujmując ją ostrożnie, żeby móc ją całować tak, jakby jej usta były do tego stworzone. Kto wie, może i były, a on dopiero dzięki jej sztuczce się tego nauczył?
Lee ♥
I dobrze, bo miało jej się podobać.
OdpowiedzUsuńLee od momentu, w którym Betsy wpadła do jego kuchni z tymi niebezpiecznymi iskierkami w oczach, podejrzewał, że to będzie ciekawy dzień albo co najmniej początek interesującego tygodnia. Nie mógł się jednak spodziewać — bo i jak mógłby coś takiego przewidzieć — że sprawy przyjmą aż tak intensywny obrót, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Tak już było z takimi starymi dziadami: więcej w życiu widzieli, bo mieli na to, naturalnie, więcej czasu, więc potem efekty też były inne.
Uśmiech Betsy, którego Lee nie widział, ale wyczuł go między tymi pierwszymi pocałunkami, zdecydowanie go ośmielił i również dlatego tak mocno wkręcił się w to, co robili. Największy problem miał z dłońmi, bo Betsy dla swoich znalazła miejsce na jego ciele, a on natomiast nie do końca potrafił zdecydować, gdzie chciał i gdzie powinien ją dotykać. Postawił więc na twarz, co sprawiło, że mógł ją całować mocniej, śmielej, czulej i mniej przy tym myśleć.
Kliknęli i to działało — nie znali się, ale z jakiegoś powodu ufali sobie na tyle, by brnąć w te pocałunki i czułości coraz głębiej, zupełnie, jakby po kilku godzinach od swojej pierwszej w życiu rozmowy odkryli, że naprawdę są dla siebie stworzeni i to jest to.
Lee był realistą — nie wierzył w takie cuda i wiedział, że ewentualnie będą musieli się od siebie oderwać, i że będą jeszcze istnieli, oni, razem, poza dzisiaj, to do rozmów będą musieli wrócić, bo nie da się opierać wszystkiego tylko na tym, że fajnie się przy sobie czuli, gdy gorąca krew szumiała im w głowach i odsuwali na bok całą resztę w imię dobrego żartu i jeszcze lepszej zabawy. Ale siedem, sześć, czy pięć minut, które jeszcze niedawno mieli, na to nie wystarczy, więc… No, mieli obecnie swoje priorytety.
Lee złapał w końcu głębszy oddech, gdy Betsy odsunęła się i stwierdził, że jej twarz, na której ekscytacja mieszała się z zaskoczeniem oraz jawnym pragnieniem, by tego było trochę więcej, stanowiła naprawdę czarujący widok. Zresztą, sama Bets też była czarująca — miała w sobie tę iskrę, której brakowało tak wielu ludziom, a Lee odnosił wrażenie, że mogła tego zupełnie w sobie nie dostrzegać.
— W takim razie dobrze, że udało mi się uzbierać na tę łazienkę, zanim mnie od niej zabrałaś — podsumował tym swoim zdroworozsądkowym tonem, uśmiechając się jednocześnie, podczas gdy jego dłoń gładziła zaczerwieniony policzek Betsy. — Przyznaj, byłaś o mnie w cholerę zazdrosna — postanowił ją jeszcze odrobinę sprowokować, chociaż co to była za prowokacja i gdzie w tym leżała jakakolwiek zadziorność, skoro oparł swoje czoło o jej czoło i, oddychając już odrobinę spokojniej, pocałował ją znowu.
Powinni byli już powoli zbierać się, by wrócić do kuchni, ale Lee jeszcze dawał sobie minutę czy dwie, zanim, jak podejrzewał, będzie musiał o tym przypomnieć sobie i Betsy. Chwilowo był zbyt nią pochłonięty by choćby z niej zejść i pozwolić jej wstać, ale nie narzekała, więc jeszcze chwileczkę.
Lee ♥
Porzucili scenariusz, którego nigdy nawet tak naprawdę nie było, i poszli całkowicie w swoją stronę, ale jaki to miało niesamowity smak.
OdpowiedzUsuńBetsy nie narzekała, Lee również nie miał na co się skarżyć — było i wygodnie, i ciepło, i błogo. Jak na coś, czego miało nie być — bo i skąd, przecież się nie znali — to było naprawdę wyjątkowo. I jeszcze będą się mieli z czego jutro pośmiać, bo młyn plotek dopiero się uruchomi, ale teraz nawet niezbyt o tym wszystkim myśleli. Lee musiał przyznać, że myślał przede wszystkim o Betsy. O tym, jak jej zimne dłonie krążyły po jego ciele, jak lubił ich dotyk na swojej skórze, na karku, na ramionach, we włosach. Myślał też o tym, jak dobrze mu się ją całowało — tak po prostu i najzwyczajniej w świecie dobrze, jak chcieli tego samego i odpowiadali sobie, starając się wycisnąć z tego mocno ograniczonego czasu jak najwięcej.
Nie kłócił się z tym, co się stało, jednak starał się też pamiętać o tym, że Betsy była młodsza. Może i wiek nie miał znaczenia, ale czuł przez to na sobie większą odpowiedzialność, bo miał wrażenie, że gdyby zrobił coś źle to skrzywdziłby ją tym od dzisiejszego wieczoru podwójnie, ale, cholera, musiał wiedzieć, że się na to pisze, gdy jako pierwszy ją pocałował. W szyję, okej, ale wciąż.
Betsy mu się podobała. Miała charakter, tę iskrę, którą on dostrzegał, a której oczywiście sobie odmawiała, bo przecież musiała być dla siebie najbardziej surowa na świecie. Jeśli zaś chodziło o jej opinię w Mariesville… Lee nie słuchał plotek. Nie wiedział, ilu mężów i komu ukradła, z kim się umawiała, jak wyglądała tutaj jej przeszłość. Miał to, szczerze powiedziawszy, gdzieś, pierwsza plotka, jaką się zainteresował odkąd ty przyjechał, to ta, w którą został wplątany, i los chciał, że akurat znalazła się w niej również Betsy. Mogła być więc jaka tylko chciała, bo Lee, zacznijmy od tego, nigdy nie był święty. I nie uważał jej za łatwą.
Jeśli ktoś tu był łatwy to on, bo, uprzejmie należy przypomnieć, wpakowała mu dłoń we włosy, podrapała, pogłaskała i już był jej. Prosty człowiek, taki, któremu niewiele do szczęścia potrzeba.
Też nie chciał mówić, by Betsy była wyjątkowa, ale jakaś jego część już zaczynała ją o to podejrzewać. Na szczęście dużo bardziej znaczna, zdroworozsądkowa część, chciała ją też poznać, więc jakiś tam balans był zachowany.
Brakowało tego balansu z kolei kompletnie w tym, jak Lee nie robił absolutnie niczego, by podnieśli się z łóżka Betsy.
— O kogo? — zapytał, kładąc na chwilę swoją dłoń na tej dłoni Betsy, która ponownie spoczęła na jego policzku. — O samą siebie zamierzasz być zazdrosna, skoro z Leslie zerwałem przez smsa? — drążył dalej, choć zmyślał, bo przede wszystkim jeszcze niedawno, po przekroczeniu progu domu Betsy, twierdził, że dzwonił to pani Montgomery z tragicznymi wieściami.
Nie mogli tak wiecznie, nawet jeśli naprawdę chcieli, więc po kilku kolejnych pocałunkach, tak samo czułych i wcale nie mniej zachłannych od poprzednich, Lee wsunął ramiona pod plecy Betsy i podniósł ją do pozycji siedzącej, samemu również wstając. Zaprzeczyłby, niewinnie gdyby powiedziała na głos, że robił wszystko, by zawrócić jej w głowie, bo jego zdaniem nie robił nic, ale jak wytłumaczyć to, że aby przestać całować jej usta, przeniósł się na jej szyję, a przecież to zgubiło ich przy pierwszym podejściu.
Nie myślał przy niej, no nie myślał zupełnie… I kto tu komu zawrócił w głowie?
— Powinniśmy wracać do kuchni — mruknął w jej rozgrzaną skórę w jakimś przypływie nagłego i krótkotrwałego otrzeźwienia, ale co z tego, skoro sam nie brzmiał na zbyt przekonanego?
♥♥♥
Jeśli Betsy nie chciała przyznawać, że lubi starszych mężczyzn to zawsze mogła przyznać po prostu, że lubi starych dziadów i Lee nie poczuje się urażony, ale zostawiał jej pod tym względem wolną ręką. Zresztą, nie oceniał. Przyjechał do Mariesville żeby trochę zastanowić się nad tym, co robił ze swoim życiem, trochę się pozbierać, i trochę ogarnąć. Na pewno nie planował podrywać młodszych od siebie kobiet, a to, że niewinny żart wymknie się tak łatwo spod kontroli — tego już kompletnie nie przewidział. Przynajmniej rozmawiać potrafił o czymś więcej niż o cyckach. I dupach. Ale czy to naprawdę czyniło go na tyle atrakcyjną partią, by Betsy serio mogłaby być zainteresowana?
OdpowiedzUsuńJakaś jego część chciała, żeby tak właśnie było, ale Lee był mistrzem kopania pod sobą dołków. Swoim największym wrogiem, idiotą, który rujnował własne życie i zmarnowanym potencjałem, do którego już nie wróci. Betsy nie mogła mieć o tym pojęcia, bo Lee w Mariesville brany był na języki tylko pod względem tego, z kim mógł się umawiać, a nikt nie mówił o tym, jaki mógł być popierdolony i nieodpowiedni dla Betsy. On też o tym nie mówił. Nie ostrzegał jej.
— Żadnej reklamy — zaprotestował nieszczególnie głośno czy gwałtownie, ale wciąż. Z jednej strony niby wymieniali kolejne pocałunki, zupełnie, jakby mieli ich dzisiaj w ogóle nie mieć dość, a z drugiej Betsy coś mruczała o jakiejś zazdrości i spragnionych kobietach. Kto miałby go pragnąć? Chyba najprędzej te baby, które stały teraz zawiedzione w swoich oknach, bo obsadzeni w głównych rolach aktorzy mieli przerwę. — Twoje zainteresowanie mi wystarczy — dodał, tłumacząc jednocześnie co miał na myśli.
Chwilę potem padł z jego strony ten cios poniżej pasa, który był dość niebezpiecznym i może nawet lekko nieuczciwym wobec Betsy zagraniem, bo obiecał jej kolację, a jednocześnie wiedział, co działa. I czuł, bo te paznokcie, które wbiła mu w plecy, mocno dały o sobie znać, a gdy z jej gardła wyrwał się cichy jęk, to przez sekundę mógłby przysiąc, że zwariuje i to będzie jej wina. Potem będą w miasteczku gadać, że z porządnego chłopa zrobiła wariata.
A niech gadają.
— Ale że niby jak robił? — zdziwił się uprzejmie, pozwalając, by Betsy go od siebie siłą odsunęła, bo gdyby nie, to istniała niewielka możliwość, że to mogłoby się skończyć inaczej, niż nakazywał rozsądek.
Nie znaczyło nie, dość znaczyło dość i Lee nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ten żart był więc ostatnim, a Lee uśmiechnął się, patrząc na Betsy, która znów otoczyła go ramionami, wsparła się na jego karku i przysunęła bliżej.
— Kurtyna w dół — pokiwał głową na jej sugestię, bo jakoś to przedstawienie musieli doprowadzić do końca, choćby po to, by sąsiadki, mimo wszystko, mogły dzisiaj zasnąć ze świadomością, że widziały zarówno początek, jak i koniec. Wypadało jednak jakoś dobrze to podsumować, więc Lee, w przypływie artystycznego natchnienia, pocałował jeszcze Betsy w czubek czoła — szybko i bez dalszych prowokacji, choć do szyi było wciąż niebezpiecznie blisko.
— Ubieraj się i chodź jeść, głodomorze — zażartował jeszcze, całą siłą własnej woli wyswobodziwszy się z objęć Betsy. Podniósł też z podłogi tę bluzę, którą wcześniej wspólnymi siłami z niej zdjęli, otrzepał ją porządnie, choć podłoga była czysta, i podał Betsy, by mogła zdecydować, czy chce ją zakładać czy nie. — Pogaś światło, idę sprawdzić, co się dzieje w piekarniku — rzucił, a potem wyszedł z pokoju i mogła usłyszeć, jak schodził po schodach, bo takie sytuacje najlepiej było rozwiązywać jak zrywanie wyjątkowo mocno naklejonego plastra — szybko i po bólu. Gdyby nie to, istniało ogromne ryzyko, że znowu zacząłby ją obcałowywać, a wtedy tkwiliby tak do jutra.
jak tu ślicznie *_*
Oczywiście, że jeszcze przed chwilą obściskiwali się na łóżku Betsy, Lee nie miał ze względu na swój starczy wiek galopującej sklerozy i zapamiętywał jeszcze kilka minut wstecz, ale gdyby nie zakończył tego w ten sposób, to do tej pory by się tam obściskiwali, a obiad paliłby się w piekarniku. Ktoś więc musiał tu wykazać się silną wolą, nawet jeśli robił to wbrew sobie, i padło akurat na niego.
OdpowiedzUsuńMiał nadzieję, że Betsy nie będzie aż tak przykro. Robił, co musiał, bo oprócz tego, że strasznie się na siebie od kilku pocałunków napalili, to musieli podejść do tego jak dorośli i odpowiedzialni ludzie. Jeszcze dzisiaj rano przecież byli tylko plotką.
Bo przecież Betsy chyba nie myślała, że ta nieszczęsna lasagne, którą wsadzili do piekarnika zanim mogli przewidzieć, co spotka ich w ciągu następnych dwudziestu pięciu minut, interesowała Lee bardziej od niej? A jeśli jednak myślała, to mogła mu powiedzieć. Skutecznie by jej te wątpliwości rozwiał.
— W końcu to mój przepis — pochwalił się, jak zwykle skromny, gdy Betsy również pojawiła się w kuchni, a wraz z nią z piętra zszedł pies, który do tej pory spał w jednej z sypialni. Lee niewiele rzeczy robił naprawdę dobrze i gotowanie akurat do nich należało, więc nie zamierzał zaprzeczać.
Sądził, że Betsy przyjdzie wraz z psem do kuchni i kolację będą jedli we troje, ale zniknęła gdzieś w korytarzu, a potem usłyszał otwierające się drzwi, które zaskrzypiały nieznacznie, gdy Betsy ich nie domknęła ze względu na psa właśnie.
— Nie byłoby ci wygodniej, gdyby pies miał własne drzwiczki? — zapytał, kiedy do niego dołączyła, bo właściwie natychmiast przeszło mu to przez głowę. Po co za każdym razem otwierać, uchylać, a potem jeszcze musieć pamiętać o zamknięciu, skoro zwierzak mógłby obsłużyć się sam. I pewnie też byłby bardziej z tego obrotu spraw zadowolony, bo na nikogo nie musiałby czekać. — Jeśli twoi rodzice nie mieliby nic przeciwko dziurze w drzwiach zrobionej pod ich nieobecność, to mógłbym ci takie ogarnąć w jedno popołudnie — zasugerował tonem, który jasno mówił zastanów się poważnie, bo pan złota rączka wszystko potrafi.
Najpierw gotował jej kolację, potem wstawi drzwiczki dla psa, a później co jeszcze? Może od razu by się wprowadził?
Sąsiadki miały już o tej porze własne zajęcia, chociaż może te najwytrwalsze wciąż zaglądały przez szyby własnych okien, sprawdzając, czy na pewno nic więcej się nie dzieje. Ale nie działo się. Lee nie zaczepiał już Betsy, ona trzymała się na bezpieczny dystans od niego i oboje starali się jakoś ogarnąć to, na co mieli ochotę, a czym na pewno na pierwszym miejscu nie była teraz lasagne.
— Perfekcyjnie — oznajmił całkowicie nieskromnie Lee, gdy porcja lasagne wylądowała na jednym i drugim talerzu, który podsunął w stronę Betsy. Usiedli przy kuchennej wyspie, Lee przy krótszym jej boku, a Betsy przy tym dłuższym. — Jeśli o prowiant chodzi, to jesteś ustawiona na najbliższy tydzień — zażartował jeszcze, bo choć wątpił, że Betsy dałaby radę przez tydzień jeść to samo, to gdyby chciała, wystarczyłoby jej.
Lee
Mogła choć trochę poudawać smutną, żeby Lee jeszcze troszkę mógł poczuć się jak facet z krwi i kości, ale jeśli już pogodziła się z faktem, że pół godziny obściskiwania się dobiegło końca, to w sumie też w porządku. Lee zdążył już zauważyć, że póki co uśmiechnięta Betsy była jego ulubionym wydaniem Betsy. A teraz, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to czekała ją perspektywa porządnego jedzenia, przynajmniej dopóki rodzice nie wrócą ze swojej wielkiej wycieczki, o której Lee zrozumiał tylko tyle, że była do Europy i miała długo trwać.
OdpowiedzUsuń— No pewnie — odpowiedział natychmiast, bo w myślach może jej nie czytał i psa nie miał, ale gdyby miał, to otwieranie mu drzwi za każdym razem, gdy ten chciałby pobiegać po trawie, byłoby niesamowicie upierdliwe. — Puknij się w czoło, Betsy — dodał jeszcze, oburzony samą sugestią zapłaty. — Płaciła to mi Leslie Montgomery, ale dam sobie radę bez tego dochodu — zażartował, choć mówił poważnie. Betsy mogła się swoimi pieniędzmi puknąć w czoło. Albo palcem. Nie wnikał. — Mogę to zrobić nawet jutro. Albo kiedy chcesz.
Datę i godzinę pozostawiał do wyboru Betsy, bo po pierwsze był elastyczny, a po drugie nie często pracował w zmiennych porach. Wierzył, że się dogadają.
Jeśli zaś chodziło o perfekcyjną kolację, to Lee ani przez sekundę w to nie wątpił, w końcu ją przygotował (no, z małą pomocą Betsy), ale wciąż miło było usłyszeć, że jej smakuje. Chociaż nie był pewien, czy w jej wypadku odczucia smakowe nie były silniejsze od tych typowego człowieka, bo nie każdy jechał dzień w dzień na kanapkach z dżemem i masłem orzechowym albo obiadach z 7-Eleven.
A do kuchni w The Rusty Nail właśnie zyskała dostęp praktycznie jak dla vipów, więc w sumie kiedy tam się nie pojawi, coś smacznego zawsze znajdzie się pod ręką.
Jedli przez chwilę w ciszy, głównie dlatego, że Betsy może i wmówiła sobie, że je powoli i delektuje się każdym kęsem, ale Lee widział, że lasagne szybko znika z jej talerza i nie komentował tego, bo przekonał się już dzisiaj, że zbyt wiele to ona nie ważyła.
I sądził, że przez resztę wieczora jeszcze trochę pożartują, coś pogadają, a w końcu się rozejdą, ale z ust Betsy niespodziewanie padło dość poważne pytanie, a Lee aż musiał napić się soku, bo w gardle zrobiło mu się dziwnie sucho. To nie tak, że zapytała o coś, o co nie wolno pytać, ale…
— Na randkę? — odwołał się więc najpierw do tego, co zakładała, że już planował. I słusznie. — Pudło, ja już planowałem, w który weekend wywieźć cię za miasto, żeby nie obserwowały nas żadne miejscowe sępy — zaśmiał się, choć nie brakowało w tym prawdy. — Macie tu w okolicy jakieś fajne jeziora? Lubię domki nad jeziorami — plótł jeszcze przez kilka sekund, a potem westchnął ciężko.
No i co on miał powiedzieć? Tę prawdę, z której wcale nie był dumny? Jak to zabrzmi i jak będzie o nim świadczyło? Z drugiej strony czy miał inne wyjście? Przecież nie będzie kłamał, bo i w jakim celu.
— Betsy, jestem dwa lata po rozwodzie — powiedział w końcu, jakoś bezwiednie i bezradnie wzruszając przy tym ramionami. — A odkąd przyjechałem tutaj to byłem tylko z panią Montgomery, ale za to brałem kasę na remont, więc się nie liczy — rzucił jeszcze kolejnym żartem.
Poza tym, Betsy chyba nie myślała, że gdyby kogoś miał, to obściskiwał by się z nią dzisiaj w jej łóżku? Lee miał zasady, a te zasady były dość proste: nie robić krzywdy sobie i komuś. Nigdy więcej.
Lee
I kolejne piękne zdjęcie :D
OdpowiedzUsuńRozłożył ręce na boki w geście, który miał przekazać Betsy “no cóż” w odpowiedzi na jej komentarz odnośnie bycia jej wybawcą.
-Mam pewne doświadczenie w wyplątywaniu się z kłopotów, także nie ma za co. - odparł, odwracając się jednocześnie i zwracając wzrok w kierunku, który wskazała Betsy.
Faktycznie, starszy mężczyzna stał teraz w oknie swojego mieszkania i wcale nie chował się za firanką, jak wiele innych, znanym Landonowi osobom, które podglądały sąsiadów. Nie, ten Joseph Parker jawnie machał do nich bez skrępowania, że zostanie zauważony. A nawet lepiej, on chciał, by go zauważyli.
Landon zaśmiał się krótko i niewiele myśląc odmachał mężczyźnie z okna, jednocześnie obejmując Betsy jednym ramieniem, tak że gdyby chciał mógł spokojnie oprzeć swój podbródek o czubek jej głowy. Jednak tego nie zrobił.
-Bardzo ciekawych macie tutaj mieszkańców. W mojej klatce był zjarany gość i bardzo przyjacielski pies.- powiedział, odsuwając się od dziewczyny i biorąc od niej kolejne przesyłki.
- Jestem jak najbardziej za filmem i pizzą, ale będziemy musieli znaleźć inny film, niż ten, który ten facet nam zaproponował. Raczej nie jest to dobry wybór na wieczór ze swoją dziewczyną - spojrzał znacząco na Betsy, jednak nic innego nie dodał. Nie myślał również o tym, by dziewczyna musiała mu się z tego tłumaczyć. Rozumiał, że taka wymówka była najlepsza dla starszego sąsiada, by pozwolił im obojgu odejść w spokoju do swoich obowiązków.
Reszta przesyłek odbyła się bezproblemowo. Razem z Betsy rozeszli się po kolejnych klatkach i Landon pod swoimi adresami tym razem nie zastał nikogo, kto odebrałby od niego przesyłki, więc zgodnie z instrukcjami zostawił je pod drzwiami. Również i tym razem nie musiał ratować Betsy przed kolejnym rozgadanym mieszkańcem Mariesville, bo gdy wychodził ze swojej klatki, dziewczyna już na niego czekała.
- Sprawnie nam poszło. - pochwalił ich i wyciągnął w stronę blondynki rękę, by mogła przybić mu piątkę.
Słońce zaszło już na dobre, robiąc miejsce postępującej ciemności, którą rozpraszały uliczne latarnie. Miasteczko wieczorem było spokojne i ciche, nie licząc pojedyncze odgłosy szczekających psów. Jednak dla Landona było to dziwne uczucie, że wieczór tutaj był spokojny w przeciwieństwie do Los Angeles. Tam niezależnie od pory zawsze był w tle jakiś szum. Szum przejeżdżających samochodów czy przechodzącej grupy, która wypiła za dużo, bądź była przed imprezą. No i powietrze było czyste. Landon w końcu oddychał czystym powietrzem, a nie smogiem oraz zapachem trawki i innych rzeczy.
- Jestem ciekaw. - zaczął, spoglądając kątem oka na Betsy z zainteresowaniem, gdy ta zaczęła ich prowadzić do kolejnego miejsca. - Często stosujesz wymówkę chłopaka? - zastanawiał się z czystej ciekawości. - Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko.- wyjaśnił pospiesznie, uśmiechając się pod nosem i spojrzał przed siebie, pewnie trzymając kierownicę roweru Betsy.
Byłby głupcem, gdyby nie zauważył, że Betsy była atrakcyjną kobietą. Blondynki w przeważającej większości często były w jego kręgu zainteresowań i gdyby spotkałby miejscową listonoszkę w innym momencie swojego życia najpewniej jawnie by ją podrywał. Nawet dla samej zabawy i zobaczenia rumieńców na jej jasnej twarzy. Jednak w tej chwili nie to było mu w głowie. Chyba, że sama Betsy zrobiłaby pierwszy krok.
Landon
[wow, jakie cudne zdjęcie! *_* nikt się nie zgubił, oprócz mnie :) ]
OdpowiedzUsuńAbi nie znała za dobrze Betsy, nigdy nie trzymały się szczególnie blisko, nie miały wspólnego towarzystwa i dzieliło ich może tylko kilka lat różnicy wieku, ale nie dzieliły za wiele dróg, kiedy każda miała swoje pasje i skierowane spojrzenie w inną stronę. I z dnia na dzień do rudej docierało, że skupiona na pensjonacie, a potem na studiach, aby szybko wrócić do domu i zabrać się do prawdziwej roboty, czyli opieką nad tym miejscem, to chyba troszkę się zafiksowała na tym punkcie i jakoś... nie odrobiła lekcji, a może nawet zaniedbała sąsiadów.
Gdy obie się już przebrały, podobnie jak koleżanka chwyciła za kubek. Musiała się ogrzać. Czuła, że palce zwykle chłodne, ma teraz skostniałe, bo sam deszcz wcale nie był najgorszy. Najgorszy był wiatr, który zacinał, aż krople uderzały zaciekle w człowieka, po prostu niemal drapiąc! Związała włosy w niskiego koka i usiadła na chwilę na kanapie, obejmując ciepłą porcelanę rękoma, które aż poczerwieniały. Rzuciła Betsy tylko rozbawione spojrzenie i zaśmiała się głośno, machając nogami nad podłogą.
- Ale było to coś, czego długo nie zapomnisz! - oznajmiła wesoło, bo przecież nawet nienormalne i nieodpowiedzialne, bieganie za kamyczkami było wariactwem w dobrej wierze. Oby tylko żadna z nich sie nie rozchorowała! Bo jeśli Abi dostanie gorączki to pół biedy, ale jakby blondynka odleciała na kilka dni, to kto rozniesie listy, kto odwiedzi ludzi często czekających nie tylko na przesyłki, ale młoda kobietę i rozmowę z nią? Wtedy, gdyby tylko Betsy się rozchorowała, to na pewno Abi musiałaby do niej przyjść z rosołem i o nią zadbać w ramach zadośćuczynienia.
Upiła jeszcze kilka łyków i zebrała się z siedzenia, choć gdy tylko ciepły napój rozlał się po jej ciele, od razu zrobiło jej się miło. I chętnie zakopałaby sie na dłuższą drzemkę pod koc!
- Posprzatam później - machneła dłonią, aby blondynka nie myślała o bałaganie i kałuży z butów, jaka pewnie moczy dywanik na wejściu do pensjonatu. - Jeśli chcesz, możesz zanieść farby i lakiery na dół, ja poszukam wina i zacznę szykować jakiegoś grzańca - zaproponowała, ściągając polar w dół, aby zakryć jak najwięcej ciała przed chłodem. W środku było ciepło i sucho, ale uderzające małe gałązki stojącego obok drzewa o szybę okien, zdradzały siłę wiatru i sprawiały groteskowe wrażenie.
Abigail
— Dokładnie tak — zgodził się Lee i zaśmiał, gdy Betsy autentycznie poszła za jego sugestią i puknęła się w czoło. Przynajmniej teraz miał pewność, że wybił jej z głowy pomysł z płaceniem mu za cokolwiek. — Daj spokój, to będzie po prostu bezinteresowna przysługa — dodał, żeby już mieli jasność, jak powinna na to patrzeć.
OdpowiedzUsuńZdaniem Lee nie wszystko na tym świecie musiało być za coś i czasem po prostu należało zrobić coś, nie oczekując niczego w zamian. On też niczego od Betsy nie oczekiwał — na przykład wzajemności w uczuciach, którymi się dzisiaj tak pochopnie wymienili, ale skoro już się pojawiła, to nie narzekał ani tego nie odrzucał. Poza tym, że był od Betsy starszy, to ona była też dorosła. Mogli więc, na przykład, podczas kolacji zahaczyć o dorosłe sprawy, bo jedna z nich najwyraźniej potrzebowała szybkiego rozjaśnienia.
— Sindey Lanier? — powtórzył jednak wcześniej Lee, wychylając się ze swojego siedzenia i zerkając w ekran telefonu, w którym szperałą Betsy. — Wygląda nieźle. Jedziemy — zdecydował, bo nie lubił roztkliwiać się nad tego typu decyzjami. Coś mu się podobało, coś mu pasowało, więc dobrze, niech będzie, po co kombinować i szukać dalej.
Ogółem to ranka na tym etapie znajomości brzmiała już odrobinę szalenie, ale na co mieli czekać? Aż stary dziad ze względu na swój zaawansowany wiek dostanie sklerozy i zapomni? Lee nie lubił czekać.
— To było dawno temu — machnął ręką, chcąc podkreślić, że nie ma nad czym się tu roztkliwiać ani za co przepraszać, podczas gdy Betsy zaczęła odwracać wzrok i grzebać widelcem w drugiej porcji lasagne, którą sobie nałożyła.
Lee skończył już jeść, a pies, który najpierw poszedł napić się wody, przysiadł obok niego na podłodze, ewidentnie domagając się uwagi i to o dziwo ze strony kogoś, kogo nie znał.
— Nie masz za co przepraszać — podkreślił, bo to pytanie go nie uraziło ani nie przywołało jakichś szczególnie nieprzyjemnych wspomnień, po prostu Lee o tym nie mówił, bo teraz nie miał nikogo, a swój rozwód uważał za trochę taką porażkę, jego osobistą, bo nie po to się żenił, żeby się za parę lat rozwodzić, no ale. Przeszłości nie zmieni. — I nie martw się. Z panią Montgomery już zerwałem, a nie mam w zwyczaju grać na dwa fronty i nie trawię, gdy inni tak robią — dorzucił, już odrobinę pogodniejszym tonem, żeby i Betsy się zaśmiała. Przy okazji głaskał też Cissy, której ewidentnie spodobało się jego zainteresowanie. — Chociaż widzę, że rośnie ci tu konkurencja — zauważył, bo Cissy zaczęła się do niego wręcz przymilać.
Lee
— No to uwierz, bo jutro będę klęczał na twojej podłodze i robił ci dziurę w drzwiach — wzruszył ramionami Lee, podsumowując to krótko: nie masz wyjścia, Bets, spotkałaś bezinteresownego człowieka.
OdpowiedzUsuńLee nie był święty ani takiego nie zgrywał — wręcz przeciwnie, za uszami miał całkiem dużo. I pewnie dlatego teraz, jakoś tak podświadomie, próbował to wszystko nadrobić, bo ten rozwód, o który Betsy z czystej ciekawości zapytała, o a którym on normalnie nie mówił, też nie wziął się z tego, że on był dobrym człowiekiem, a żona była zła. Takie życie. Naiwność Betsy w pewnym sensie wiązała się z jej niewinnością, i to należało chronić, bo ten świat potrzebował też takich ludzi jak ona, którzy mieli dobre intencje i nie zrobili jeszcze niczego, co krzywdziło innych.
Lee dostarczał Cissy uwagi, podczas gdy Betsy postanowiła posprzątać ze stołu. Zamiast jednej ręki do głaskania psa dołączyła zaraz druga, a sama Cissy w pewnym momencie zaczęła nawet wpychać mu się na kolana, ale musiał ostudzić jej entuzjazm, bo aż tak psów nie lubił.
— Następny weekend mam wolny — stwierdził, sięgając pamięcią do swojego grafiku oraz tego, kiedy pracował, a kiedy mógł sobie pozwolić, żeby się gdzieś wyrwać. — Potem jadę na parę dni do Oklahomy, a później zaraz są święta, więc pewnie będziesz chciała być w domu, a ja będę miał robotę w barze, bo wszyscy najbardziej piją na święta — dodał, uzasadniając swoją dyspozycyjność. — A tobie co pasuje? — zapytał jeszcze, bo to wcale nie było tak, że musieli wszystko rzucać i jechać, a Betsy musiała się dostosowywać. Przecież też nie zostawi całego zwierzyńca bez opieki.
No, i istniała jeszcze możliwość, że za kilka dni uzna, że wcale nie chce starego dziada, a tym bardziej nie ma ochoty nigdzie z nim jechać, ale o tym Lee próbował nie myśleć.
Cissy, jak to kobieta, zmienną była, więc w pewnym momencie uznała, że jednak ma już dość testosteronu, i machnąwszy parę razy ogonem, odwróciła się od Lee, odchodząc w inną stronę kuchni.
Lee wstał więc i podszedł do Betsy, która stanęła przy kuchence oraz, siłą rzeczy, przy oknie.
— A nie powinienem się już zbierać? Musimy jeszcze urządzić przedstawienie przed domem, czułe pożegnanie i te sprawy, zanim okolica pójdzie spać — zażartował, choć było w tym trochę prawdy: wiecznie siedzieć tu nie mógł, ale nie ustalali przecież z góry, ile jego wizyta miała trwać. — Patrz, jak się gapią — rzucił, kładąc dłoń na biodrze Betsy i obracając ją w stronę okna, od którego przed chwilą się odwróciła. — Powinniśmy popukać w okno, żeby dać znać, że teraz muszą zacząć zaglądać przez płot? — postanowił skonsultować z Betsy, a gdy na nią spojrzał, jego dłoń jakoś tak została tam, gdzie przed chwilą ją położył.
Lee
Oczywiście, że zrobili to o wspólnych siłach, bo gdyby nie to, że Betsy wiosłowała ile sił i manewrowała kajakiem, on nie mógłby pokazać tym gogusiom, czego mają się złapać, żeby się wyłowić, a przy okazji nie wywrócić również ich. Zrobili to razem i nie było żadnych wątpliwości co do tego, że Betsy miała w tym swój spory wkład, już nie wspominając, że to ona jako pierwsza dostrzegła ten chaos na wodzie. Może teraz najchętniej wrzuciłaby tych chłopaków z powrotem do rzeki i jeszcze dobiła każdego wiosłem, ale wykazała się dużymi pokładami wsparcia i Rowan naprawdę to doceniał. Mogła nie kiwnąć palcem, przecież tutaj każdy odpowiada sam za siebie, a oni nie dość, że intensywnie sobie popijali, to jeszcze pozdejmowali kapoki, dobrowolnie oddając się niebezpieczeństwu, które tutaj mogło czyhać na każdym kroku, bo z wodą nie ma żartów, szczególnie, jeśli wcale jej się nie zna. A nie kojarzył, żeby chłopcy pływali tutaj regularnie, o ile w ogóle pływali tu kiedykolwiek.
OdpowiedzUsuń— O kurde, cudownie, w takim razie na pewno się zgłoszę — zapowiedział z uśmiechem, choć gdyby zjadł taki deser, prawdopodobnie miałby dość słodyczy na kolejny tydzień, albo dwa, bo z niego taki łasuch, jak z koziego tyłka trąba. Prędzej skupiłby się na lodach, chociaż takiej dobrej szarlotki nie odmówiłby sobie spróbować, bo z tutejszych jabłek dało się zrobić wyborne desery, a on miał o tym doskonałe pojęcie. Próbował wielu różnych wypieków, bo przed nawykiem tutejszych mieszkańców do obdarowania słodkościami tych, którzy przychodzą z pomocą, nie da się uciec, a on pomocy udzielał naprawdę często. I równie często znosił do domu różne prezenty, zwłaszcza w formie ciast, nalewek lub przetworów, które potem zabierał ze sobą na posterunek, bo u niego skończyłyby marnie w koszu na śmieci. Oczywiście, gdyby naprawdę doszło do tego, że odwiedziłby chatkę Betsy w swojej cywilnej wersji, baby na pewno zasiałyby soczyste plotki. One już i tak dostały pole do popisu, bo wieść, że płynęli razem w kajaku, rozniesie się równie szybko. Przecież na tej wsi nie da się nawet beknąć w tajemnicy!
Spojrzał między kolana, gdy Betsy zapytała o cydr, a potem sięgnął po butelkę i pochylił się lekko, żeby jej podać. Była pełna do połowy, ale to zawsze coś, a jeśli Betsy nie pochłonie jej haustem, to może nawet wystarczy jej do mety, do której zbliżali się z każdą sekundą.
— Wiesz co, tym tempem, którym płyniemy, to zostało jakieś piętnaście minut spływu — oznajmił w odpowiedzi i sięgnął po wiosło, którego pióro zanurzył zaraz pod taflą wody, żeby odepchnąć ich intensywniej. — Dla ciebie mogę się postarać i skrócić ten czas do jakichś siedmiu minut — zaoferował. Dopóki pogoda dopisywała, a mróz nie stukał w szyby, starał się przynajmniej raz w tygodniu robić trening wysiłkowy na tej rzecze, tak więc wskakiwał w kajak i wiosłował bez przerwy, robiąc sobie pauzę dopiero po średnio trzech przepłyniętych milach, a później powtarzając ciąg aż do końca trasy. Zwykle przepływał w ten sposób około trzynastu mil i to było jego maksimum, jeżeli chodzi o wydolność. Później musiał robić przerwy po dwóch milach lub jednej, aż w końcu mięśnie rozpoczynały bunt, z trudem pozwalając mu wyciągnąć kajak na brzeg. Teraz siedział wprawdzie w kajaku dwuosobowym i miał pasażerkę, która była dodatkowym obciążeniem, ale znał swoje ciało i wiedział, na ile może sobie pozwolić w kwestii katowania go takim wysiłkiem. Bez problemu dopłynie stąd do mety, wiosłując bez przerwy z taką sama siłą, więc jeżeli Betsy uzna, że to dobry pomysł, od razu weźmie się do roboty.
Rowan Johnson
Lee mógł też klęczeć w innych miejscach i kontekstach jeśli Betsy już koniecznie chciała wszystko sobie tak dokładnie wyobrażać, ale może lepiej będzie aż tak się nie rozkręcać. Bo rzeczywiście, znali się dopiero jeden dzień, a planów mieli już przed sobą jak jakaś parka w tandetnej komedii romantycznej. Z drugiej strony jednak, skoro oboje byli chętni, to czemu niby mieliby się ograniczać? Raz się żyje, podobno, bo Lee w Mariesville zaczynał życie trochę od nowa, nawet jeśli nie zamierzał zostawać tu na zawsze. No i Betsy też potrafiła go rozbawić. A on bardzo to doceniał.
OdpowiedzUsuńRozpieszczona Cissy odeszła w swoją stronę, prawdopodobnie zorientowawszy się, że głaszcze ją jakiś dziwny typ, którego ona w sumie nie zna. Betsy za to nie miała w sobie tego typu oporów i uprzedzeń, Lee również niespecjalnie, więc w międzyczasie zdążyli umówić się na następny weekend i teraz musieli tylko rozejrzeć się za tym, gdzie dokładnie dałoby się nad wybranym przez nich jeziorem zatrzymać, ale to Lee zostawiał jako zadanie bojowe dla siebie.
Jeśli zaś chodziło o kwestię świętości Betsy lub jej braku… A kto nie zrobił w życiu paru głupot? Lee zrobił ich bardzo dużo, a większość była na tyle żenująca, że nawet nie mówił o nich na głos. Ustatkować też się niby zdążył, potem się odustatkował i takiego spotkała go Betsy — cieszył się, szczerze, że chociaż od tych ośmiu miesięcy utrzymywał robotę, pracował nad domem, w którym nie planował zostawać na więcej niż nieokreślone trochę i niczego jeszcze sobie nie spierdolił. Nie można być dla siebie zbyt surowym.
Nie można też tak bezczelnie korzystać z ciosów poniżej pasa, a jednak Betsy to robiła, bo Lee był na tyle… niemądry, by jakoś tak odruchowo jej dotknąć, a reszta już, oczywiście popłynęła, bo myślami to oni tak naprawdę chyba nigdy z jej łóżka nie zeszli.
Ojejku.
— Tak, Betsy, zbierać się — przytaknął Lee w odpowiedzi na jej kręcenie głową. — Moja szczoteczka do zębów została u pani Montgomery, więc, sama rozumiesz, nie mogę bez niej zostać na noc — wyjaśnił uprzejmie i dla lepszego efektu rozłożył jeszcze na moment niby to bezradnie ręce, ale co z tego, skoro z biodra Betsy się nie cofnął, a nawet przeniósł odrobinę niżej.
Pomijając ich rozkoszne żarty i żarciki, to rzeczywiście zrobiło się późno, a Lee czuł już na sobie efekt minionego dnia, który rozpoczął wcześnie rano, bo gdy Betsy wpadła do jego kuchni z plotką tygodnia, a może i miesiąca, był tam już od kilku godzin. Stare dziady męczyły się szybciej, musiała się zacząć przyzwyczajać.
— Dać chwilę im, czy tobie? — dopytał jeszcze, starając się brzmieć poważnie, ale mu nie wyszło, bo zaśmiał się, gdy Betsy pomachała skonsternowanym sąsiadkom. — Betsy… — spróbował ją skarcić, ale w sumie nie miał za co ani mu to nie wyszło, bo się śmiał. I przestał dopiero, gdy poczuł na sobie jej dłoń. A raczej pod swoją koszulką.
Chryste Panie, nie wytrzymam, miał ochotę powiedzieć, jednak tylko sobie to pomyślał. Jeśli to nie była prowokacja, to inaczej nie potrafił tego nazwać.
— Jara cię, jak mnie tak obmacujesz, prawda, Betsy? — zapytał wprost, nie dając się zupełnie zwieść tym wielkim, niewinnym oczom. Ją to jarało, nie uwierzy, że nie, a jemu to nie przeszkadzało. Byli kwita, ale chciał to usłyszeć, zanim ostatecznie przyjdzie na niego pora. — I to klęczenie też cię kręci, widać po tobie — podzielił się jeszcze w bezczelny sposób swoim najnowszym spostrzeżeniem.
nie prowokujcie ♥
Teraz Lee powinien spróbować sobie przypomnieć, czy w którykolwiek piątkowy wieczór widział w The Rusty Nail Betsy, ale szczerze powiedziawszy to wcale nie był pewien. Do dzisiaj nie zwracał na nią uwagi — i to nie dlatego, że była jakąś szarą myszką, bo bardziej nietrafnego określenia od tego nie dałoby się na nią znaleźć, ale raczej dlatego, że… Nie miał powodu, by to robić. Dzisiaj ten powód się znalazł, a raczej znalazły go stare baby, przebrzydłe plotkary i z jednej strony Lee był tymi pomówieniami na swój i Betsy temat obrzydzony, a z drugiej… Może powinien zanieść im kwiaty, bo bez pewnie nich nigdy nie poznałby Betsy ani odrobinę bliżej?
OdpowiedzUsuńNo i nie jarałaby się nim teraz, a to, musiał przyznać, było w jej wykonaniu całkiem przyjemne.
— Znalazłaś moją słabą stronę — przyznał bez ogródek Lee, a Betsy niech się domyśla, czy żartował, czy mówił serio. Wiedział, że nie będzie miała z tym problemów. — Uwielbiam być obmacywany — dodał.
Betsy była niesamowicie zadziorna w tym, jak bezczelnie go obmacywała, ale jednocześnie jej nieśmiałość, która sprawiała, że ograniczała się tylko do niektórych miejsc, okazywała się całkiem urocza. Rzecz jasna nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak szybko przeszedł od pierwszej rozmowy to macania, a w sumie to nawet jeszcze do obściskiwania, aczkolwiek nie było mu z tym dzisiaj źle. Absolutnie.
Grali z Betsy w swojej własnej taniej i tandetnej komedii romantycznej i mieli z tego przy okazji ogromny ubaw.
— Aha, okej — powiedział, udając głęboko urażonego nagłym przypływem rozsądku ze strony Betsy, jakby sam przed chwilą nie sugerował, że powinien się zbierać. Ale to było zanim zaczęła go rozpalać swoim dotykiem i robić mu dobrze świadomością, że podobało jej się to, czego dotyka i na co patrzy. Każdy był choć odrobinę próżny i Lee nie stanowił wyjątku od zasady. — Mam sobie iść? — zapytał jeszcze z udawanym oburzeniem, ale roześmiał się zaraz, żeby przypadkiem Betsy nie pomyślała, że teraz to serio planował tu zostać.
Nie planował, bo wciąż on miał jutro pracę, Betsy miała pracę, a przy okazji znali się od kilkunastu godzin i pewne rzeczy należało robić po prostu stopniowo i powoli.
— Odprowadź mnie, tylko tak porządnie — zgodził się więc, czekając, aż Betsy zabierze te swoje zimne dłonie, którymi go tak zaczepiała, i odsunie się pierwsza.
Lee
Można więc powiedzieć, że wizyta w kuchni Lee była jedną z lepszych decyzji, jakie Betsy podjęła w życiu, a wpływ obecnie miała na nich oboje. Fajne były takie scenariusze — pisane przez przypadek, a jednak powoli obracające się w coś dobrego, bo bez tych głupich plotek Lee nigdy nie zwróciłby uwagi na Betsy, a ona nie zawracałaby sobie nim głowy, bo nie dość, że dziad, to jeszcze stary i wiecznie schowany w garach. No, poza gotowaniem Lee miał też inne zajęcia, pasje, oraz zainteresowania, ale na jej warsztaty nie miałby po drodze, szydełkować też nie potrafił, a listy dostawał rzadko.
OdpowiedzUsuńOstatnim, czego chciał Lee, było wywoływanie złości Betsy — tylko odrobinę się z nią drażnił, ale przecież już wychodził. To nie było tak, że zamierzał stać z nią przy tej kuchence i pod tym oknem w nieskończoność — to był raczej kolejny plaster, który należało szybko i zdecydowanie zerwać, więc nie musiała już się denerwować.
Cholera, nie sądził, że tak szybko uda mu się nadużyć jej cierpliwości, a przy okazji pewnie i gościnności.
Betsy zabrała więc dłonie, a Lee się odsunął.
— Leslie Montgomery by się podzieliła — zażartował jeszcze, uśmiechając się w odpowiedzi na jej uśmiech. Sądził, że postanowiła puścić tamten tekst, który palnął w przypływie weny mimo uszu, ale najwyraźniej słuchała go uważniej, niż sądził.
To w sumie dobrze, bo on też jej słuchał. Najzwyczajniej w świecie Lee był Betsy zainteresowany i choć nie rościł sobie prawa do odkrywania jej, bo to ona decydowała, co i kto może o niej wiedzieć, to czuł, że jest w niej dużo do odkrycia.
— Już idę, masz obiad na najbliższy tydzień, więc nic tu więcej po mnie — zaśmiał się jeszcze, bo oczywiście z tym obiadem to była prawda, ale przecież z drugiej strony byli już umówieni na jutro, na to klęczenie na podłodze. No i wstawianie drzwiczek dla psa, pod warunkiem, że drzwi, w które należało je wstawić, będą współpracować z umiejętnościami Lee. Jeśli nie, to Betsy będzie musiała grubo tłumaczyć się przed rodzicami z dziury rozmiaru dorosłego psa, ale Lee był dobrej myśli.
Betsy czmychnęła z kuchni, dosłownie, więc Lee podążył za nią. Wieczorne powietrze rzeczywiście było rześkie, a przed domem Betsy paliło się zewnętrzne światło, które dobrze oświetlało i wejście, i podjazd, na którym stał samochód Lee.
— Gotowa na epilog? — zapytał, gdy zatrzymali się mniej-więcej w połowie drogi między drzwiami wejściowymi Murrayów a jego autem. Było przedstawienie, były początek i kilka aktów po drodze, więc tak, teraz przyszedł czas na epilog.
Lee
Dwa lata od rozwodu robiły swoje — Lee zdążył zapomnieć, że kobiety czasem złościły się dla zasady a czasem, najwyraźniej, dla czystej rozrywki albo żeby nie było za nudno. Wziął więc to na parę sekund do siebie, ale szybko mu przeszło, bo zaraz potem przypomniał się, że to rzeczywiście była iście brazylijska telenowela, a oni jedynie odgrywali swoje role. Emocji nie mogło więc brakować, a Betsy, skoro już nawet doszła do wkurzania się na to, co robił stary dziad grający jej faceta, jedynie dodawała wszystkiemu realizmu.
OdpowiedzUsuńA trudną do zdobycia jeszcze zawsze mogła zacząć udawać od nowa, choć wtedy to już zakrawałoby o dawanie niejasnych znaków, a Lee uważał się za człowieka prostego i lubił wiedzieć: tak albo nie. Chcę albo nie chcę. Więc, no, niczego Betsy nie planował nakazywać lub zakazywać, ale doceniłby, gdyby w tej telenoweli grali do jednego scenariusza, a nie dwóch osobnych.
Z tej plotki o sobie i Leslie Montgomery Lee miał naprawde niezły ubaw, dlatego męczył ją w ramach żartu, gdy tylko nadarzyła się okazja, ale Betsy nie musiała już przecież martwić się konkurencją — dali dzisiaj taki pokaz, że nikt już nawet nie pomyśli, by łączyć go z kimkolwiek poza nią. Pani Montgomery oficjalnie szła w odstawkę, ale przecież zerwał z nią przez telefon czy innego smsa, więc byli kwita.
— Rozgrywa to się mecz, Betsy — pouczył swoją koleżankę z serialowego planu chociaż chyba nie powinien, bo kobiety nie lubiły być pouczane, ale Lee ewidentnie zdziczał odkąd ostatni raz był w poważnym związku. Najwyższy czas to zmienić. — Widzisz za moimi plecami coś, czego ja nie widzę, prawda? — zapytał, bo on stał tyłem do samochodu, w Betsy zerkała za jego ramię i wcale by się nie zdziwił, gdyby nagle znowu komuś pomachała, jak przed chwilą przy kuchennym oknie.
A skoro ktoś tam ewidentnie był, to nie mogli tego rozegrać byle jak. Padało co prawda na nich ciepłe światło wiszącej przy drzwiach lampy, ale nie było znowu nie wiadomo jak mocne — kiedy więc tak stali nieprzyzwoicie blisko siebie, bo Betsy nie bawiła się w zachowywanie dystansu, a Lee nie protestował, to w sumie niezbyt było widać, co robili.
W kwestii wykazywania się to ten chłop miał wrażenie, że już się dzisiaj wykazał, ale skoro poprzeczka wisiała wysoko, jakie miał wyjście? Musiał jej sprostać.
Więc aby dobrze było widać, że nie stoją i się na siebie nie patrzą, pochylił się nad Betsy, a następnie jednym, jak na starego dziada wyjątkowo sprawnym, ruchem, zgarnął ją z podjazdu, na którym stała. Znała już ten chwyt, więc jedyne, co musiała zrobić, to porządnie się go złapać, ale gdyby chciała zrobić to odrobinę nieporządnie, to wszystko okej — trzymał ją mocno.
Teraz musiał wymyślić coś niesamowicie romantycznego, co mógł powiedzieć w ramach długiego i czułego pożegnania. Całe szczęście był w tych kwestiach dość kreatywny.
— Nie wiem, jak ja wytrzymam bez ciebie do jutra — oznajmił więc, ale to głośno i wyraźnie. Nie jakoś teatralnie głośno, żeby nie przesadzać, bo w sumie to nie tak, że zmyślał teraz całkowicie, ale nie mógł też romantycznie szeptać, bo publika musiała słyszeć. — Nie mogę się doczekać, aż będę klęczał na twojej podłodze — dodał jeszcze w przypływie twórczego natchnienia, czekając na reakcję Betsy, niech ona też się wykazuje, wszystkiego robił sam nie będzie. To szalone uczucie to był ich wspólny projekt.
hehe
Betsy kolejny raz okazała się niezawodna i oprócz tego, że sprawnie pomogła utrzymać Lee swój ciężar, który był niewielki, ale jednak był, a potem jeszcze powędrowała z tymi swoimi przebiegłymi, zimnymi dłońmi prosto na jego kark. Lubił to.
OdpowiedzUsuńOczywiście ani odrobinę nie wierzył tu w przypadki, nie po tym, jak wykorzystała już dwie osobne okazje, żeby porządnie go obmacać, choć jeszcze nie znalazła w sobie dość śmiałości, by macać tam, gdzie najbardziej była ciekawa. Całe szczęście o jego plecy nie musiała się martwić, bo, jak na starego dziada, to Lee uważał, że jest w całkiem niezłej formie, a przynajmniej powtarzał sobie, że mogłoby być gorzej. A dysk mógł wypaść nawet Betsy, więc niech sobie uważa, ona i jej młodość.
— Kiedy ja tak awansowałem? — zapytał z zaciekawieniem Lee, gdy Betsy szarpnęła się na słówko tak czułe jak kochanie. Jasne, że wiedział, że to była cześć ich gry i że nie powinien przywiązywać do tego większej wagi, bo powiedziała to dla lepszego efektu, ale, no cóż, fajnie to brzmiało w jej ustach. I wypowiedziane jej głosem. Bardzo przyjemne dla uszu.
Lee czuł i widział, co tu się kroi: Betsy go pocałuje, a on nie będzie potrafił się odsunąć i będą tak tu tkwili, dopóki któreś z nich nie znajdzie w sobie dość silnej woli i rozumu, żeby odpuścić jako pierwsze. Miał wracać do siebie, nie powinien się ani na to godzić, ani w to angażować, a jednak i się zgodził, i praktycznie natychmiast zaangażował, no i znowu go miała.
— Wyobrażasz już to sobie? — zasugerował jeszcze, uznając, że skoro akurat to Betsy mówiła ciszej, to było to przeznaczone już dla niego, nie tylko dla sąsiadek, które z wrażenia aż przestały ich podglądać i podsłuchiwać.
I dobrze, bo ktoś musiał przygotować na jutrzejszy poranek nową wersję plotek na ich temat. Samo nic się nie zrobi.
Chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał Lee, że nie powinien dzisiaj kolejny raz obściskiwać się z Betsy, to oczywiście, że go nie posłuchał i zamiast odstawić ją na jej własne nogi i powiedzieć koniec tego, odpowiedział na jej pocałunek. Gdy dłoń Betsy wylądowała w jego włosach, jego ręka przesunęła się w górę jej pleców, podtrzymując ją mocniej i pewniej.
Tak jak Betsy nie widziała sensu w udawaniu niedostępnej, tak Lee nie widział go w zgrywaniu, że mu się to nie podoba i że tego nie chce. Strasznie mu się podobało i bardzo tego chciał, a jedyne, co go jeszcze hamowało, to zwykła przyzwoitość.
— Nie całujesz jak ktoś, kto chce się żegnać — zauważył uprzejmie, gdy na chwilę się od siebie oderwali, ale to właściwie chyba tylko po to, żeby mogli złapać w końcu oddech. Teraz to on sięgnął pierwszy do ust Betsy, wciągając ją w kolejne pożegnalne pocałunki. Jak coś robić, to przecież porządnie, nawet jeśli wciąż się żegnali.
♡
Betsy mogła być spokojna — Lee nie był na tyle porywczy w uczuciach, by po jednym dniu znajomości przywiązywać jakąś wyjątkową wagę słowu, które rzuciła pod wpływem chwili i zapewne również emocji, bo trudno było kompletnie nic nie czuć, kiedy właśnie w sferze uczuciowej ewidentnie się dogadywali. Jasne, że fajnie to brzmiało w jej ustach, jasne, że dobrze robiło na jego pewność siebie oraz pewność wobec wzajemności tego, co wyprawiali, ale granice też były ważne. Bez granic wszystko się pierdoliło.
OdpowiedzUsuńGdyby Lee z kolei chciał, żeby Betsy martwiła się jego wiekiem, zdrowiem, krzepą i formą, to dokładnie by jej opowiadał, co, kiedy, gdzie i jak miał złamane. Ale nie chciał, więc o czym nie wiedziała, o tym nie wiedzieć miała, i taki był plan.
Betsy nie przypuszczała, że pożegnanie będzie ciężkie, a Lee, no cóż, trochę się tego spodziewał. W końcu chcieli zrobić porządne przedstawienie i je zrobili, tylko sami się z jego pomocą wkopali. I teraz Betsy nie chciała tego kończyć ani przerywać, Lee również nie wydawał się chętny, więc trochę tak na własne życzenie utknęli.
Lee oczywiście nie był aż tak pewny siebie, by z góry zakładać, że Betsy aż tak już przy nim przepadła. Sądził po prostu, że najwyraźniej całkiem nieźle całował, a tym całym podnoszeniem jej i trzymaniem blisko siebie dodawał sytuacji romantyzmu rodem z brazylijskiej telenoweli, więc musiało się jej to podobać. Gdyby był totalnie pewny siebie, to tak, byliby już w drodze do sypialni. Tylko najpierw musieliby minąć te koty, które obserwowały ich z degustacją, a Lee podejrzewał, że prawdopodobnie opóźnił im swoją obecnością porę kolacji.
Uśmiechnął się tylko z pewną dozą satysfakcji, gdy Betsy tak mruczała w jego usta, bo że sobie wyobrażała to nawet przez sekundę nie wątpił — widział w jej błyszczących oczach, że wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, a tym klęczeniem, o którym wcale nie musiał wspominać, bo przecież mógł użyć innego czasownika, jedynie ją nakręcił. I bardzo dobrze. Taki był cel.
— Rzucisz jakimś przykładem, żebym mógł się upewnić, czy wyobrażamy sobie to samo? — zaczepił ją, gdy nie mieli już innego wyjścia, niż znaleźć chwilę na złapanie oddechu, bo Lee lubił to, jak Betsy go całowała i wcale nie szukał okazji do robienia przerw.
Uśmiechnął się i pokręcił lekko głową, zanim Betsy przytknęła swoje czoło do jego. Noc nie należała do najcieplejszych, właściwie to było dosyć chłodno, ale sama Bets zdążyła się tak rozpalić, że nawet jej dłonie, wciąż spoczywające na karku i we włosach Lee, wydawały się odrobinę cieplejsze.
— Jak będziesz tak narzekać, to następnym razem ciebie zignoruję i pożegnam się tylko z psem — zapowiedział, starając się brzmieć groźnie, ale jak on mógł jej tu czymkolwiek grozić, skoro całą sobą dosłownie go rozczulała. Jasne, że z psem nie będzie się całował, no bo bez przesady, ale jak Betsy się poczuje, gdy Cissy dostanie na pożegnanie jakiś przysmak i mnóstwo głaskania, a ona nic? — Wiem — potwierdził jeszcze, średnio zadowolony, że znalazła w sobie dość silnej woli, by się odsunąć. — Ale nie chcę. — Zdawał sobie sprawę, że powinien być rozsądny.. Że koty czekają na Betsy, a wiecznie stać tacy przyklejeni do siebie nie mogli. Westchnął więc ciężko, jak człowiek, który zmaga się z ogromnym dylematem, i odstawił Betsy na jej własne nogi, choć nie wypuścił jej jeszcze z ramion. — Jadę, słońce. Do jutra — zmusił się wreszcie do ostatecznej decyzji i puścił Betsy, a potem wyjął z kieszeni spodni kluczyk, który ostatecznie wpakował w zamek w drzwiach i, jak ze zrywaniem plastra, wsiadł do środka, odpalił silnik i odjechał.
Betsy wiele sobie była w stanie wyobrazić, ale na pewno nie to, jakie to było trudne. No cóż, mieli przed sobą jeszcze jutro, na które byli już umówieni, więc długo nikt tęsknić nie będzie.
Lee
Betsy nie narzekała, choć rozstać się łatwo nie było i, skromnym zdaniem Lee, to wcale nie on był tym, który to rozstanie utrudniał, ale zdążył się już w swoim długim i starczym życiu nauczyć, że kobietom lepiej i romantyczniej jest czasem po prostu ustąpić. Wziął więc to utrudnianie na siebie, a gdy wrócił do domu nie czekał na niego żaden kot ani pies, ani nawet pani Montgomery, tylko było cicho i ciemno. Zdążył już jednak do tego przywyknąć, choć był moment, w którym i on złapał się na tym, że chciał napisać Betsy jakiegoś smsa, może niekoniecznie o treści tęsknię jak cholera, ale no jakiegoś. Dotarło do niego jednak, że zrobili dzisiaj naprawdę wiele poza wymienieniem się swoimi numerami — cóż, z drugiej strony będą jeszcze mieli na to czas. Przynajmniej taką cichą nadzieję miał Lee, bo na głos nie chciał żadnej nadziei wyrażać, bo znał swoje szczęście, a przynajmniej jego brak. Nie miał w zwyczaju się nad sobą litować czy użalać, ale dostał od życia po tyłku już tyle razy, że zwyczajnie… Wolał być ostrożny.
OdpowiedzUsuńBetsy więc nie napisała, bo nie miała jak, Lee nie napisał z tego samego powodu i nie mieli innego wyjścia, niż czekać na następny dzień — w końcu byli umówieni. Nie umawiali się jednak na godzinę, ale też nie było szczególnie takiej konieczności. Założyli najwyraźniej, że Betsy wieczorem będzie w domu, a Lee z pracy nie wyjdzie wcześniej niż poprzedniego dnia, choć i tak udawało mu się ostatnio wyskoczyć relatywnie wcześnie, a to tylko dlatego, że kuchnia kończyła pracę szybciej niż bar.
Przez cały dzień Lee nie poczuł na sobie ani jednego dziwnego spojrzenia. Nie usłyszał też za plecami żadnych szeptów, więc zakładał, że na najnowsze i najgorętsze plotki na temat swój i Betsy będzie musiał poczekać, aż się zobaczą, bo ona na pewno zdążyła je zebrać, jeśli jakiekolwiek się rzeczywiście pojawiły.
Pojawił się pod drzwiami domu Murrayów gdy było już ciemno i uznał, że w sumie to chyba powinien użyć dzwonka — tak wypadało. Nie oczekiwał przecież, że Betsy będzie stać w oknie i wypatrywać jego przyjazdu. Aż tak ważny się nie czuł. Dzwonek jednak nie zadziałał — kolejna rzecz do ogarnięcia po drzwiach dla psa — więc Lee zapukał, a gdy nikt mu nie odpowiedział, nacisnął klamkę.
W domu Betsy w niektórych pomieszczeniach paliło się światło, ale po niej nie było żadnego śladu. Na spotkanie wybiegła mu jednak Cissy, której najwyraźniej nie chciało się na niego szczekać, tylko domagała się, żeby ją pogłaskać i wyraziła ogromne zainteresowanie papierową torbą, którą miał w rękach, a w której spoczywały porządnie zapakowane, ale wciąż świeże i pachnące tacos — ot tak, żeby Betsy nie musiała żyć samą lasagne.
Cissy była na tyle uprzejma, by po porcji głaskania zaprowadzić Lee do Betsy, a Betsy najwyraźniej tak zmęczyła się myśleniem i wyobrażaniem sobie tego, jak Lee będzie klęczał na jej podłodze, że aż zasnęła. I był pewien, że to nie ona tak skrupulatnie wylizała pozostawiony na ziemi talerz.
A jeśli Betsy spała, to najwyraźniej potrzebowała odpoczynku, więc Lee nie zamierzał jej przeszkadzać. I tak tych drzwiczek za niego nie wstawi, więc uznał, że obsłuży się sam. Tylko talerz odniósł do zmywarki, a Betsy załatwił koc, który leżał poskładany na jednym z foteli.
Oczywiście Lee nie zamierzał panoszyć się po domu Murrayów, ale domyślił się, że drzwiczek, które podobno Betsy już miała, tylko czekały, aż ktoś się nimi zainteresuje, zaczął szukać w garażu. Tam ich nie było, więc krótko potem odkrył pracownię jej ojca i wtedy nie musiał już długo szukać. Narzędzia miał swoje, więc tylko przyniósł je z samochodu do środka i przy każdym kroku towarzyszyła mu Cissy. Podejrzewał, że napatrzyła się, jak wczoraj dostarczył jedzenie Betsy, więc dzisiaj liczyła, że i ona coś dostanie.
UsuńSpokojna psina siedziała też przy Lee, gdy na spokojnie usytuował się przy drzwiach, którymi miał się dzisiaj zająć. Przyklęknął sobie na podłodze, zgodnie z tym co zapowiadał i najpierw musiał wszystko porządnie pomierzyć, żeby dziura przypadkiem nie okazała się za duża, bo za małą zawsze da się powiększyć, ale z za dużą byłby już problem.
To wszystko było względnie ciche, do momentu, w którym musiał najpierw użyć wiertła, a potem ręcznej piłki, no bo przecież samo nic się nie zrobi, a na pewno nie dziura. Pracował jednak pod czujnym okiem Cissy i oboje najwyraźniej czekali na moment, w którym Betsy do nich dołączy.
Lee i jego nowa bestie Cissy
OdpowiedzUsuńLee nie byłby w stanie paść tak jak Betsy — gdziebądź, z talerzem po jedzeniu na podłodze i nie zamkniętymi na klucz drzwiami, ale Lee miał już starczego pierdolca, a Betsy wciąż była młoda, więc można jej to było wybaczyć. Zresztą, nie powinien narzekać — dzięki temu mógł przynajmniej wejść sobie do środka i zacząć pracę zanim do niej mogło w ogóle zdążyć dotrzeć, kto panoszy się po jej domu.
Oczywiście panoszenie się nie było zamiarem Lee, ale skoro już przyszedł, był gotów zabrać się za to, co obiecał i Betsy, i Cissy, to nie widział sensu w budzeniu jednej i czekaniu kazać drugiej. Tym sposobem gdy śpiąca królewna odwinęła się wreszcie z koca, Lee właściwie już kończył. Musiał tylko upewnić się, że drzwiczki dobrze się trzymają.
— Patrz, Cissy, słoneczko w końcu wstało — zwrócił się do towarzyszącej mu psiny Lee, gdy Betsy postanowiła do nich dołączyć i od razu wyjęła tego asa z rękawa, którym w jej wykonaniu było to całe kochanie. Cissy jednak na dobre już przyzwyczaiła się do swojego nowego towarzystwa, bo nawet nie ruszyła w stronę właścicielki, choć w sumie Lee coś słyszał już od Betsy, że to był dość leniwy typ psa, więc może nie powinien czuć się jakoś szczególnie wyróżniony. — Musisz naprawić ten błąd — zasugerował, odwracając się na chwilę w stronę Betsy, by odpowiedzieć uśmiechem na jej uśmiech, ale przy okazji ostatecznie montował już i dokręcał drzwiczki, więc nie mógł gapić się na nią zbyt długo.
Tak z czystego rozsądku nawet mogli wymienić się numerami, bo gdyby Betsy zdarzyło się jeszcze kiedyś z Lee umówić, przysnąć i na przykład akurat wtedy pamiętać o zamknięciu drzwi, to stałby sobie pod jej domem i zamiast za jej kochanka, ktoś wziąłby go za perfidnego złodzieja.
Zachowanie Lee było jego standardowym zachowaniem. Nakrywając ją kocem, sprzątając talerz i zajmując się drzwiami nie zrobił niczego, co wykraczałoby poza jego charakter, ale jeśli Betsy tyle wystarczyło, żeby zabrać się do zakochiwania w nim, to przecież nie będzie protestował.
— Tylko dwie godziny? — zapytał, przywołując do siebie Cissy, która na jego gest natychmiast ruszyła się z miejsca i szybko zrozumiała, że ma przetestować swoją nową drogę wyjścia na zewnątrz. Załapała praktycznie od razu, o co chodzi i jak używać drzwiczek, więc Lee wstał z kolan i wytarł ręce w kawałek pociętej z jakiejś starej koszuli ścierki. Sprzątał po sobie na bieżąco, więc nawet bałaganu po sobie nie zostawił. — Nie brzmi to jak jakoś szczególnie długo — stwierdził, wzruszając lekko ramionami, jakby najnowsza ploteczka wcale nie robiła na nim wrażenia, a on miał w sobie wystarczająco sił i kreatywności, by rzeczywiście nie wychodzić z łóżka Betsy przed dwie godziny.
Wrzucił ścierkę do swojej bezcennej skrzynki z narzędziami, która stała rozłożona na podłodze i zrobił kilka kroków w stronę Betsy, zatrzymując się wystarczająco blisko, że gdyby chciał ją na powitanie pocałować, to by mógł, ale ich relacja, jeśli jakakolwiek miała być, to nie mogła przecież polegać tylko na tym, że byli na siebie napaleni. To znaczy mogła, ale wiadomo, fajnie byłoby, gdyby potrafili też ze sobą rozmawiać.
— Przyniosłem ci świeże tacos, gdybyś miała już dość lasagne. Są w kuchni — poinformował, sięgając jednocześnie dłonią do włosów Betsy, bo trochę potargała się dzięki temu spaniu jak burrito, więc kilka kosmyków jej poprawił, a kilka założył za ucho. — Jak ci minął dzień? — zapytał, szczerze zainteresowany.
Lee
Lee uważał, że z Betsy po prostu było takie słoneczko — lubił jej śmiech, potrafiła go rozbawić, dobrze mu się z nią rozmawiało i choć znał ją bardzo krótko, to czuł, że się po prostu rozumieją. Było to dla niego, oczywiście, lekko zaskakujące, bo raczej nie podejrzewał, że zrozumie się z kimś młodszym od siebie o dziesięć lat (jeśli nie więcej, dokładnej różnicy wieku jeszcze nie ustalili), ale skoro się dogadywali, to się dogadywali, i nie zamierzał drążyć tego tematu, bo z doświadczenia wiedział, że takie drążenie do niczego dobrego nie prowadzi.
OdpowiedzUsuńCissy też w niczym nie ustępowała swojej właścicielce, a radość, z jaką zabrała się do testowania nowej metody wychodzenia na zewnątrz skutecznie wynagradzać Lee pracę i czas włożone w instalowanie drzwiczek. Zdecydowanie jej się spodobało.
— Betsy, dwie godziny to dla nas nic — zaśmiał się jeszcze Lee, bo oboje doskonale wiedzieli, że dwie godziny w łóżku to mnóstwo czasu żeby się zmęczyć i wymęczyć, bądźmy realni, ale pożartować z fantazji sąsiadek zawsze można. Same doskonale przecież widziały, że po sypialni byli jeszcze w kuchni, a niedługo potem żegnali na podjeździe, więc w żaden sposób nie byliby w stanie spędzić dwóch godzin w łóżku, nawet gdyby bardzo chcieli.
Zdążyli jednak przez te dwie godziny zrobić coś dużo bardziej znaczącego, a mianowicie dojść do wniosku, że coś zdecydowanie między nimi kliknęło i chcieliby przekonać się, co i czy w ogóle cokolwiek z tego będzie, a to było dużo więcej warte niż cokolwiek mogliby przez te dwie godziny zrobić w sypialni Betsy.
Jedni musieli sobie jednak ustalić: Lee nie czuł się wykorzystywany. Drzwiczki dla Cissy instalował z własnej i nieprzymuszonej woli, nikt też nie stał nad nim z batem, gdy przygotowywał tacos. A jeśli dla Betsy to było aż tak wiele, że zakrawało o wykorzystywanie, to… Pretensje Lee mógł jedynie mieć to tych wszystkich dupków, z którymi była wcześniej, a którzy tak obniżyli jej standardy.
— Z domowym guacamole — dodał jeszcze, bo jak Lee coś gotował, to gotował to porządnie, a w niedowierzaniu Betsy było coś rozczulającego, tak samo jak w tym, jak policzkiem sama dotknęła jego dłoni, gdy poprawiał jej włosy. — Po pierwsze, Betsy, to przestań opowiadać o sobie takie głupoty — skarcił ją, niezadowolony, że popędziła myślami aż w rejony tycia. Samoocenę też jej jakiś dupek obniżył? Bo jeśli tak, to Lee chętnie poznałby jego adres, żeby mógł wiedzieć, komu powinien porządnie przypierdolić. — A po drugie to pozwól, że ja się będę martwił o to, by trzymać się w formie i móc się podnosić. Okej? — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu, w ogóle lekko oburzony, że jedzenie, które własnoręcznie przygotował i przyniósł, doprowadziło do takiej dyskusji.
Nie gniewał się jednak — żeby nie było. Wziął od Betsy telefon i, śmiejąc się cicho z ukrytego celu, w którym chciała jego numer, wpisał go na dotykowym ekranie.
— Dzwoń jak będziesz głodna. I jak nie będziesz też. Ale ja też chciałbym twój numer. — Podał jej swój telefon, bo co, jeśli to on nagle zrobi się głodny w środku nocy i jakimś cudem nie będzie miał w domu żadnego przyniesionego z pracy obiadu? — Oklahoma to tylko na kilka dni — przypomniał, choć uśmiech na chwilę zniknął z jego ust, bo, tak szczerze powiedziawszy, to nie był wyjazd dla przyjemności, a wręcz wiązał się z poważnym strapieniem, które dręczyło Lee.
Ale musiał to zrobić, więc nie widział sensu w użalaniu się nad sobą.
Usuń— Widzisz? Dobrze, że jesteś. To miasteczko cię potrzebuje — podsumował dzisiejsze wysiłki Betsy, a gdy dostał całusa w ramach podziękowań za to, co zrobił dla Cissy, przesunął jeszcze czule dłonią po włosach i policzku Betsy. — Ja miałem dzisiaj dzień tacosów, więc całkiem nieźle. Poczekaj, odniosę swoje narzędzia do samochodu i zobaczymy, czy dam radę zadowolić dzisiaj jeszcze ciebie — rzucił dwuznacznym żartem, zgrywając oczywiście przy tym całkowicie niewinnego i puścił Betsy, żeby ostatecznie posprzątać po tej rewolucji, którą urządził dzisiaj drzwiom Murrayów.
Przy okazji zostawił w dłoniach Betsy swój odblokowany telefon, ale nie trzymał w nim żadnych sekretów, więc nie był to dla niego żaden problem.
Lee
Lee wiedział, że Betsy żartowała, ale nie po to przynosił jej jedzenie, które samodzielnie ugotował, żeby zastanawiała się, czy od niego przytyje, czy nie. Znał ją od wczoraj, a już zdążył zauważyć, że potrafiła być dla siebie surowa — i nie podobało mu się to, bo jego zdaniem Betsy niczego nie brakowało, więc starał się ucinać momenty, w których świadomie czy nie, ale jednak zaczynała szukać w sobie czegoś, co mogłaby poddać krytyce lub obrócić w deprymujący dla niej samej żart.
OdpowiedzUsuńNie miał w planach temperować jej charakteru, ale jeśli jego życiowe doświadczenie do czegokolwiek się między nimi przyda, to mogą korzystać z niego do woli. Lee zdążył dostać już od życia po tyłku, ale to tak porządnie i, całe szczęście, dość dużo go to nauczyło. Nie czuł się dzięki temu mądrzejszy od Betsy, nie zamierzał się wywyższać. Lubił jej charakterek i zależało mu przede wszystkim na tym, że jeśli już zdecydowała, że chce się przy nim jakoś czuć, to żeby czuła się przede wszystkim dobrze. I bezpiecznie.
Lee może nie uważał swojego guacamole i tacosów za połączenie ratujące życie, ale jeśli Betsy jarała również perspektywa zjedzenia ich, to, cóż, lepszego komplementu nie mógł sobie nawet wyśnić. Lee nie był kucharzem z najlepszych restauracji. Nie skończył żadnej poważnej szkoły, zaczynał na kuchni w fast foodach, które co jakiś czas porzucał, żeby znaleźć coś, co płaciło więcej niż minimalną krajową, a potem znowu wracał, bo lubił gotować, i tak to się kręciło. The Rusty Nail to najwięcej, na co było go stać, ale był zadowolony z tej pracy. Mógł sobie gotować i nikt mu nie przeszkadzał. Sam układał menu, a jeśli coś się przypaliło albo przesoliło, to większośc klientów była na tyle wstawiona, by tego po prostu nie zauważyć.
Tylko tacosów dla Betsy by nie przesolił. W życiu. Te akurat dopieścił tak, że miały się blisko perfekcji.
Gdy wrócił, zastał Betsy w kuchni, usadowioną na kuchennej wyspie, jakby wokół niej nie było żadnych krzeseł ani stołków. Jego telefon leżał niedaleko niej, ale nie planował się nim teraz interesować — poza tym, że był wyciszony, to Lee nie przyszedł tu po to, by sprawdzać, co w nim miał. Słoneczko będzie musiał więc dopiero w swojej liście kontaktów odkryć, ale cóż, przynajmniej czeka go urocza niespodzianka.
Póki co jednak strategicznie zatrzymał się przed Betsy i oparł dłonie na blacie po jej bokach, pochylając się nieznacznie w jej stronę. Nie na tyle, by już koniecznie wodzić ją na pokuszenie, ale jednak wystarczająco blisko, żeby poczuć zapach perfum, których musiała użyć jeszcze rano, przed wyjściem do pracy.
— Nie tylko tacosy — przyznał od razu, kręcąc przy tym głową. — Mogę cię zadowolić na więcej niż jeden sposób — wyjaśnił, wzruszając niewinnie ramionami, bo co złego, to przecież nie on. — Na przykład klęcząc na twojej podłodze, bo, z tego co pamiętam, dosyć cię to wczoraj kręciło, ale w kuchni to raczej słaby i mało praktyczny pomysł , bo co miałabyś z tego tutaj? — ocenił jeszcze, decydując się na bezpośrednie podejście do tematu, którego Betsy przecież nie poruszyła bez ukrytych intencji i Lee doskonale o tym wiedział. — Dam sobie radę — dodał, bo w sumie w kuchni Murrayów potrafił się już odnaleźć. Wiedział, gdzie są szklanki, gdzie lodówka, gdzie dzbanek filtrujący wodę.
Betsy nie musiała się ani niczym martwić, ani z niczym spieszyć — Lee niczego od niej nie oczekiwał ani na nic nie zamierzał naciskać. Był tak samo otwarty na rozmowę, jak i na wszystko inne, dosłownie. Lubił już Betsy na tyle, by po prostu chcieć spędzać z nią czas, niezależnie od tego, co robili.
Lee ;>
Już pomijając ten istotny fakt, że w najgłębszym poważaniu miał plotki i gatki szmatki, bo nie ruszało go to, co ludzie sobie tam pod nosem zrzędzą, to nie spotkał się jeszcze z pomówieniem o romans, bo niby w jaki sposób ktoś zamierzałby to udowodnić? Samo pomówienie nie wystarczy, żeby odsunąć go od obowiązków; miał na służbowym koncie dużo gorszą wpadkę, a ostatecznie i tak zdołał się z niej wybronić. Prawda jest taka – smutna czy nie – że szary człowiek nie jest w stanie zaszkodzić takiemu urzędnikowi, jakim jest szeryf, bo szeryfowie nie mają szefów. Gubernator stanu Georgia nie może zwolnić szeryfa. Prokurator generalny może powiedzieć szeryfowi swoją opinię na temat tego, co robi szeryf, ale nie może jej wyegzekwować, a co najwyżej może spróbować zmusić sędziego do wydania nakazu, o ile dojdzie najpierw do odpowiedniej rozprawy. Obywatele mogą odwołać szeryfa dopiero w drodze wyborów odwoławczych, a rada hrabstwa może odrzucić niektóre rodzaje wniosków budżetowych szeryfa, ale nie może odrzucić wniosku o wypłatę jego wynagrodzenia, więc koło się zamyka i to dość dosadnie. Rowan nie jest akurat człowiekiem, który mógłby w jakikolwiek sposób wykorzystywać świadomość, że szeryfowie w Ameryce są w praktyce trochę wyjęci spod prawa, ale pomówienie o romans nie zrobiłoby na nim wrażenia. To znaczy, zaskoczyłoby go na pewno, bo ktoś musiałby być cholernie zazdrosny, żeby wpaść na taki pomysł, ale mógłby wyrzucić je do kosza i się tym nie przejąć. Poza tym – dowody, to jest kluczowa kwestia w amerykańskim prawie. Nie ma dowodów, nie ma problemu. Nawet jeśli doszłoby między nimi do romansu, co akurat jest możliwe, bo Betsy ma przecież swój urok i wdzięk, a on oczy, którymi widzi naprawdę dobrze, ktoś musiałby ich sfotografować uprawiających seks, a to z kolei możliwe nie jest, bo raczej żadne z nich nie zdecydowałoby się na coś takiego w kajaku w trakcie spływu, z gromadą podchmielonych ludzi na widowni. W kajaku – może, czemu nie, ale jak już to w basenie u Rowana, a nie na Maple River. W innych okolicznościach nie pojawiali się do tej pory razem, bo ich dotychczasowe spotkania to głównie biuro na komisariacie, więc cokolwiek będzie na salonach za tydzień, czy dwa, na pewno im nie zagrozi, a co najwyżej ich zirytuje lub zażenuje. Ale to minie – jak wszystko z czasem, gdy drugie plotki naturalnie wyprą poprzednie.
OdpowiedzUsuń— Dobra, skoro ci się nie śpieszy i wytrzymasz, to nie ma sprawy — odpowiedział, wiosłując swobodnie, bez jakiegokolwiek parcia na czas. To zależało od niej, bo jemu też się nie śpieszyło. Zresztą, gdyby naprawdę pęcherz zamierzał odpuścić walkę o utrzymanie swej zawartości, mogą dobić do brzegu na krótką przerwę.
— Z tego, co słyszałem, ma być jakieś ognisko po spływie — przypomniał sobie, myśląc jeszcze chwilę o dotarciu do mety. Nie miał brać udziału w tym wydarzeniu, więc nie orientował się nawet, co do szczegółów późniejszych atrakcji, ale jakieś ognisko, kiełbaski i pianki obiły mu się o uszy wcześniej, zanim wystartowali. — Wybierasz się, czy kończysz zabawę od razu po wyjściu z kajaka?
Wydawało mu się nawet, że Betsy przyszła tutaj w towarzystwie, a nie sama, chociaż jak na razie chyba nie minęli się na wodzie z jej ludźmi, bo nie było żadnych gromkich powitań, rzucanych z kajaka do kajaka, jak to zwykle bywa. Ale wypłynęli jako ostatni, więc to wiele wyjaśnia.
Rowan Johnson
Lee podejrzewał, że jeśli niczego nie spieprzy, spotykając się teraz z Betsy, to będzie miał szansę jeszcze wiele się o niej dowiedzieć i, całkowicie szczerze, chciał tego. Chciał ją poznać, ale nie tylko po tym, jak potrafiła całować albo gdzie najbardziej lubiła go dotykać, chociaż to też coś mu o niej mówiło. Póki co znali się jednak bardzo pochopnie i trudno się temu dziwić — mieli mało czasu, a w sumie to i tak dużo z nim zrobili, ale… No, poczucie, że chciał więcej pozostawało i jakoś trzeba było je nasycić.
OdpowiedzUsuńWiedział już na przykład, że Betsy miała dwóch starszych braci, ale tak naprawdę nie miał pojęcia, jak to wpłynęło na jej dzieciństwo, dorastanie czy nawet samą osobowość. Gdyby chciała, mogłaby mu o tym trochę poopowiadać, a Lee chętnie by posłuchał, bo potrafił słuchać.
Ale tak tylko się reklamował. Tak naprawdę Betsy nie miała obowiązku, by chcieć o czymkolwiek mu mówić, on nie miał prawa tego od niej wymagać i nie wymagał. Starał się w podchodzić do ich znajomości z nastawieniem, by niczego nie oczekiwać, a po prostu być ciekawym tego, gdzie ich to zabierze. Nawet jeśli było po nim widać, że Betsy mu się podoba — tak po prostu, taka, jaką była.
— A mogę — przyznał z zaskakującą pewnością siebie Lee, który najwyraźniej był bardzo przewidywalny, skoro Betsy wiedziała, gdzie się usadowić, żeby przyciągnąć go jak ćmę do światła. Nawet o krok jej nie minął, tylko przyszedł prosto tam, gdzie się go spodziewała. Sprytnie.
Zwinne palce Betsy załaskotały go, gdy dotknęła jego dłoni, więc na kilka sekund przeniósł tam uwagę, ale odpuścił sobie obserwowanie, gdzie zmierzała, gdy dotarło do niego, że wykorzysta na nim ten chwyt, co do którego już nabrał słabości. Szybko mu poszło, ale Betsy już coś takiego w sobie miała — ten urok, tę iskrę, o której wspominał, tę zadziorność, słodycz i zaczepność. Pozwolił więc znowu dotykać się jej tam, gdzie tego chciała i tak, jak jej się podobało. Jeszcze go nie pochrzaniło do końca, żeby miał na to narzekać.
— Psa do tego nie mieszaj, pies nareszcie może wychodzić i wchodzić, kiedy tylko zechce — postanowił się trochę obronić, bo Cissy akurat była jego nową najlepszą kumpelą i, gdyby Betsy nie zauważyła, to dogadywali się świetnie i tak chciał tę przyjaźń zachować.
Uśmiech majaczący na twarzy Betsy sprawił jednak, że i Lee się uśmiechnął i przysunął odrobinę bliżej, a gdy dłonie Betsy znalazły już dla siebie miejsce na jego karku, jego wciąż spoczywały na kamiennym blacie, z którego została wykonana kuchenna wyspa.
— Betsy… — zaśmiał się Lee, kręcąc głową nad tym, jakimi sugestywnymi tekstami do siebie rzucali. — To czym ja cię wtedy będę w stanie zaskoczyć, co? — zapytał, obserwując uważnie światło, odbijające się w jej oczach. — Szkoda twoich kolan, klęczenie zostaw mnie — zdecydował, bo skoro już się w tych kwestiach zadeklarował i Betsy to kręciło, to ewentualnie słowa planował dotrzymać.
Strasznie go kusiła tymi swoimi dłońmi, które były zimne, ale robiło mu się od nich niewyobrażalnie wręcz gorąco. To dopiero było pokuszenie i Lee nie miał pojęcia, jak Betsy to robi, ale miała go w garści. I jeśli nie na to pokuszenie go wodziła, to nie miał pojęcia, w jaki sposób inaczej nazwać to, co z nim robi..
Lee ;*
Lee niekoniecznie chciał rozmawiać o swoim nieudanym małżeństwie lub swoich brzydkich bliznach, ale wiedział, że to nie byłoby uczciwe, gdyby zaczęli już rozmawiać i robić coś poza okazywaniem, jak bardzo byli na siebie napaleni. Nie mógł przecież jedynie wyciągać z Betsy informacji na jej temat i nie oferować nic w zamian — napięcia, seksualnego czy nie, mogło być między nimi co nie miara, ale bez zaufania daleko nie zajadą, jeśli już mieliby być sobą na poważnie zainteresowani.
OdpowiedzUsuńOgółem, Lee miał ten problem, że gdy o sobie mówił, to głównie wychodziło na to, że miał w życiu mocno przerąbane, więc siłą rzeczy brzmiało to potem, jakby się nad sobą użalał, a o nie chciał się nad sobą użalać i w ten sposób zamykało się to błędne koło, które sam sobie stworzył.
Wychodziło więc na to, że Lee chciał poznać Betsy, ale nie był do końca pewien, czy chciał, żeby ona poznawała jego, bo bał się, że nie polubi tego, co pozna. Jak na starego dziada miał w sobie jeszcze mnóstwo rzeczy, które wywoływały w nim strach i niepokój. Całe szczęście reklamował się Betsy jako ten silny a nie ten dzielny, więc może oczekiwania aż tak boleśnie nie rozminą się z rzeczywistością.
A ich żart… Chyba już dawno przestał być żartem, o ile za dawno można uznać to, co zaczęło się wczoraj.
Lee nie skomentował już tego całego klęczenia, bo nie zależało mu obecnie na tym, by dodatkowo nakręcać i tak już wyraźnie nakręconą Betsy. Zdążył już zauważyć, że jej wyobraźnia nie potrzebowała wiele, by zacząć działać na naprawdę wysokich obrotach, co uważał za naprawdę imponujące, bo nie potrafił doszukiwać się w sugestii tak sprawnie jak ona. A może po prostu oprócz tego, że był stary i dziad, to jeszcze był strasznym sztywniakiem? Musiał się nad tym zastanowić, gdy będzie w stanie lepiej zebrać myśli, bo bliskość Betsy, jej zapach i ciepło jej ciała (poza tymi zimnymi dłońmi, rzecz jasna) skutecznie mu to utrudniały.
— Dużo o mnie myślisz, prawda? — zaczepił jeszcze Betsy, trochę nieuczciwie, ale za to z jakim uśmiechem. Nie mogła się na niego złościć o to niemądre pytanie, nie byłaby w stanie.
Zresztą, nogami już trzymała go tak, że żadna złość nie wchodziła w grę, a Lee przestał się w końcu opierać i przeniósł dłonie najpierw na jej biodra, a następnie za plecy, teraz już obejmując ją, jak należało.
— Piątek wieczorem — odpowiedział, bo w sumie to ten domek trzeba było zarezerwować, a Lee trochę się pospieszył i gdy nie dziś w pracy numeru Betsy, żeby do niej napisać jakieś urocze głupotki na dobry początek dnia, to zajął się właśnie tym projektem. — I musimy wrócić w niedzielę, bo gdzieś w nocy z niedzieli na poniedziałek muszę ruszyć w trasę do Oklahomy. Dostałem telefon, że się pozmieniało i na wtorek rano mam być w Oklahoma City — wyjaśnił, bo wcześniej nie spodziewał się opuszczać Mariesville co najmniej do połowy przyszłego tygodnia i pomysł na weekend wyglądał też z tego powodu inaczej. Miał do Oklahomy dwanaście godzin drogi i już czuł, że nie ma na to siły.
Miał nadzieję, że Betsy nie poczuje się rozczarowana ani zawiedziona.
— Tak, Betsy, ja ci dam jacuzzi — zaśmiał się, bo, niestety, tego nie przewidział w planach. — Spakuj coś ciepłego. Sweter i lekką kurtkę. I wygodne buty. Stary dziad lubi piesze wycieczki — wyjaśnił, bo w sumie pomysł na ten weekend miał prosty: podoceniać piękno natury, dotlenić się, a potem napalić w kominku i przygotować kolację, która zwali Betsy z nóg. — A jak będziemy przejeżdżać przez jakieś urokliwe miasteczko, to kupię ci magnes na lodówkę — rzucił jeszcze, jakby szczytem marzeń Betsy mogło być kolekcjonowanie magnesów. — Gdybyś chciała, możemy zabrać ze sobą Cissy. Chyba że wycieczki nie są jej pasją — zasugerował jeszcze, bo podejrzewał, że łatwiej byłoby jej znaleźć kogoś, kto przyjdzie nakarmić trzy razy dziennie koty, które zajmują się same sobą, niż kogoś, kto dotrzyma jeszcze towarzystwa Cissy. — Brzmi w porządku? — zapytał, bo tak naprawdę to nie miał pojęcia, czy Betsy wciąż chciała się na coś takiego pisać.
Lee
OdpowiedzUsuńPatrząc na Betsy Lee uważał, że ma szczęście, bo nie codziennie ktoś taki jak on mógł trafić na kogoś takiego jak ona.
Nie oszukujmy się — z Lee nie była w tym miasteczku żadna dobra partia. Jeśli ktoś już go tu kojarzył, to najczęściej jako bratanka wrednej Mary Maitland, która miała trudny charakter i nie szczędziła nikomu złośliwości. Rozgrzebał osiem miesięcy temu dom, który mu zostawiła i siedział sam wśród tego buszu drzew i krzewów, którymi obsadzała się przez te wszystkie spędzone w Mariesville lata, bo nie lubiła swoich sąsiadów i to z wzajemnością. Lee nie był też dzielnym i seksownym gliniarzem, nadzianym miejscowym przedsiębiorcą ani nawet pomocnym pielęgniarzem. Był trzymającym się na uboczu kucharzem w lokalnym barze, czasem coś komuś naprawił, ale ani nie okazywał się tym nadmiernie rozmowny, ani nieszczególnie szukał towarzystwa.
W życiu nie wpadłby więc na to, że cokolwiek mogłoby się w nim Betsy spodobać, i to nie była z jego strony fałszywa skromność. Ale nie narzekał. Nawet się temu nie opierał. Wręcz przeciwnie — pozwolił się w to wszystko wciągnąć tak łatwo, że sam nie wiedział, kiedy właściwie. To znaczy wiedział, bo to musiało być gdzieś w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, ale mignęło mu praktycznie niezauważalnie.
— Tu mnie masz — zgodził się więc, bo może nie myślał o Betsy bez przerwy, ale tak, zdecydowanie dużo było jej w jego myślach.
Uśmiechnął się i przesunął na chwilę rękę zza pleców Betsy, żeby opuszkiem palca przesunąć szybko po jej nosie. Taki pstryczek, ale nie do końca. Czuły pstryczek.
Pokiwał głową, gdy Betsy ustalała sama ze sobą, jaki mieli dzisiaj dzień, a jego dłonie wróciły na wcześniejszą, jakże zaaprobowaną pozycję.
— Nie nalegam, ale mogłoby jej się spodobać — sprostował jeszcze Lee to całe zaproszenie wystosowane pod adresem Cissy, bo w sumie tak tylko na to wpadł, a psy, z tego co kojarzył, lubiły lasy i jeziora.
O tej porze woda będzie za zimna na pływanie, a z tym jacuzzi to on zawalił sprawę, bo nawet nie pomyślał, żeby coś takiego przewidzieć, ale… Po prostu lubił wodę. Lubił ocean, morze, w jakiś porąbany sposób mu to pomagało. Czasem myślał o tym, że gdyby znowu miał się gdzieś przeprowadzić, a przecież ewentualnie chciał opuścić Mariesville, a dom ciotki doprowadzał do porządku głównie po to, by móc go kiedyś sprzedać, to wróciłby do miejsca podobnego do Gloucester.
— Rodzinne sprawy — wyjaśnił, nie chcąc rozwijać tematu, ale nie dlatego, że coś przed Betsy próbował ukryć, tylko po prostu… Nie lubił o tym mówić. I nie chciał. — Dorastałem w Oklahoma City — dodał jeszcze, bo to przecież nie było takie oczywiste. — Wrócę sam się obejrzysz — zapewnił jeszcze, bo może nie zakładał, że Betsy będzie za nim tęsknić, ale on chyba już za nią zdąży. Tak sądził.
Wiele zależało jeszcze oczywiście od tego, jak potoczy się ten zorganizowany i ustalony dosłownie na wariackich papierach wyjazd, bo planowali tam jechać właściwie wciąż praktycznie się nie znając, ale poznać też się jakoś trzeba.
— Zabierz super seksowny sweter — poradził, kręcąc ze śmiechem głową nad tym przekornym poczuciem humoru Betsy. Znów odnalazł spojrzeniem jej oczy, gdy dotknęła jego policzka. — Spędziłem tu jedno lato w dziewięćdziesiątym szóstym roku. Miałem wtedy dziesięć lat. Byłaś już wtedy na świecie? — zapytał bez cienia złośliwości, ale prawda była taka, że był starszy od Betsy, sporo starszy i to nie była jakaś kompletnie nieznaczna różnica wieku. — No widzisz? — zapytał retorycznie dla podkreślenia tego, czego się domyślał. — Stary dziad, ale za to twój stary dziad — rzucił jeszcze takim żartem i nie-żartem, bo to, że jej to nie był żaden żart.
:***
W jego życiu plotki były w pewnym sensie częścią codzienności już od najmłodszych lat, bo podobnie jak Betsy, pochodzi z rodziny, której nazwisko zwykło nie schodzić z salonów, zwłaszcza w tym okresie w którym jego ojciec piastował stołek tutejszego burmistrza. Ludzie mówili o nich dużo i różnie, a dzieciaki w szkole częściej, niż szczerą przyjaźń, widziały w nich po prostu możliwości, z których mogły skorzystać przy okazji kolegowania się. Z jednej strony dość zrozumiałe było to, dlaczego jego rodzice podchodzili tak zachowawczo do wszelkich znajomości, które zawierał w szkole, czy do tych, które zawierali oni sami. Łatwo było się przejechać na czczych zapewnieniach, w dodatku ich rodzina budowała swoją pozycję latami, a nawet pokoleniami, więc kwestia doboru znajomych zawsze była ważna. Nie byli jednak w stanie ustrzec się od plotek, mimo że nie pchali się na świecznik dobrowolnie, stawiając ludziom wyraźne granice i dbając o bezpieczeństwo życia prywatnego, więc co kto chciał, to po prostu o nich mówił. Czasami po złości, czasami z zazdrości, a czasami z nudów, a może nawet w większości właśnie z nudów i z jakiegoś dziwnego niespełnienia życiowego, które co niektórym, a już zwłaszcza tym, którzy chcieli się stąd wyrwać, a którym się nie udało, zdecydowanie tutaj ciąży. Rowan był do tego przyzwyczajony, bo przez niespełna cztery dekady życia zdążył się z tym oswoić, a że nie brał do siebie słów ludzi, którzy go nie interesują, to zwyczajnie miał gdzieś to, o czym mówią, dopóki nie próbowali go pomawiać, bo to już taka ostateczna granica jego tolerancji. Nie dawał też ludziom zbyt dużego pola do popisu w kwestii siebie, bo nie plątał się w żadne miejscowe skandale, a o życiu prywatnym rozmawiał tylko z tymi, którym ufał i których zaufanie potwierdzała wieloletnia lojalność. Dlatego to, że zdzielił wykładowcę w twarz na studiach lata świetlne temu, nie było akurat żadną tajemnicą, ale to co stało się z nim tak dokładnie przed dwoma laty, nie licząc faktu, że został dźgnięty – o tym ludzie mogą pisać jedynie bajki, bo ilość osób, które znają jedyną słuszną prawdę da się zliczyć na palcach jednej ręki. Poza tym miał w społeczności pewnego rodzaju autorytet, więc ludzie już przez samo to starają się go omijać, gdy piszą własne scenariusze jakichś wydarzeń. Całkiem możliwe, że Betsy skorzystałaby, gdyby w świat poszła fama, że układa się między nimi nad wyraz dobrze, ale niewykluczone też, że zostałaby przeklęta na wieki za to, że postanowiła namieszać w głowie szeryfowi – ryzyk fizyk, na dwoje babka wróżyła. Ale może powinni tak raz, albo dwa, odegrać odpowiednią scenkę przed naczelnymi plotkarami, żeby trochę stonowały i przestały paplać co popadnie i komu popadnie, chociaż cholera wie, czy to coś da, bo te plotkarskie zapędy są chyba nieuleczalne.
OdpowiedzUsuńMimowolnie podniósł brew, słysząc jej odpowiedź.
— Lepszą propozycję? — zdziwił się lekko, zaskoczony takim obrotem spraw, bo przecież Betsy nie tryskała entuzjazmem w chwili, w której się wylosowali. Nie sądził, że w ogóle brała pod uwagę jego towarzystwo po spływie, szczególnie, że nie była tutaj sama. — A co, naszła cię ochota na spędzenie ze mną popołudnia? — zapytał, wiosłując lekko. — Mnie w ogóle miało nie być na tym wydarzeniu — powiedział zaraz, bo to chyba wymagało wyjaśnienia. — Miałem pomóc koledze to wszystko ogarnąć i spadać, ale okazało się, że brakuje jednej osoby, żeby każdy miał parę, więc ostatecznie na jego prośbę się zgodziłem — wytłumaczył. — Także ja zdecydowanie będę szukał sobie ciekawszej alternatywy, niż ognisko, a ciebie mogę zabrać ze sobą, jeśli twoje koleżanki poszły rozłożyć nogi dla nietutejszych. — Uśmiechnął się i pokręcił lekko głową, bo do tej pory nie wierzył tak do końca, że takie rzeczy naprawdę się tutaj dzieją, ale niektóre plotki mają w sobie, jak widać, ziarno prawdy.
Rowan Johnson
Różnica wieku nie wadziła Lee. Ona powodowała, że czuł, że odpowiedzialność za niespierdolenie tego spoczywa w największym stopniu na nim, bo był starszy, więc powinien wiedzieć lepiej. Oczywiście wiek w rzeczywistości nie zawsze miał wiele wspólnego z dojrzałością, no i Lee nie należał też do ludzi, którzy przez całe życie jechali na stereotypach, ale… Przy takiej różnicy wieku zawsze pojawiał się pewien stopień braku równowagi. Różnica sił. No i Lee starał się też rzeczywiście być w tym wszystkim facetem, odpowiedzialnym i silnym, a nie jakąś zmotłoszoną bułą bez moralnego kręgosłupa.
OdpowiedzUsuńLedwo Betsy znał, ale już miał na uwadze jej dobro, a nie tylko jeden cel: zabawić się nią, wykorzystać jej uczucia i wyjechać z Mariesville. I nie, nie oczekiwał za to oklasków, i tak, wiedział, że Betsy potrafi o siebie zadbać. Ale jeśli mieli w cokolwiek naprawdę razem wchodzić, to on też chciał móc o nią zadbać. To wszystko.
Nie wadziło mu, że była młodsza.
Nie miał też żadnego problemu z tym, jak Betsy sprytnie go usidliła, trafnie przewidując, że jeśli usiądzie na kuchennej wyspie, to Lee da się złapać w pułapkę jak taka niemądra ćma, lecąca prosto do światła. No cóż, w końcu nazywał ją słoneczkiem.
— Mogę nawet dzwonić, gdybyś się bardzo stęskniła — zaproponował, łapiąc ją trochę za słówko, bo czyżby Betsy kazała mu się ograniczać? A co, jeśli będzie chciał w środku nocy usłyszeć jej głos, a ona dała mu pozwolenie tylko na pisanie?
Oczywiście to były tylko żarty, a Lee starał się podchodzić do tego ostrożnie. Wciąż mieli przed sobą ten weekend, a poza tym co tak, oni sami istnieli na wariackich papierach, nie tylko ten wyjazd, na który dogadali się dosłownie w pięć minut. Co jeśli po tym weekendzie Betsy każe mu nie tylko nie dzwonić, ale jeszcze nie pisać, i w ogóle wykasować jej numer? Lee nie planował zrobić niczego, co mogłoby do tego doprowadzić, ale martwienie się, niestety, trochę leżało w jego naturze. Zbyt wiele rzeczy w jego życiu poszło już źle i nie miał wtedy nad tym żadnej kontroli, żeby potrafił kompletnie się nie martwić. Zgrywał beztroskiego, ale daleko mu do prawdziwej beztroski było.
— Niezbyt się wtedy wychylałem poza dom ciotki — przyznał, jednocześnie sugerując, że nie kojarzył braci Betsy. Tego jednego, który pojawiał się w The Rusty Nail, znał z widzenia i to wszystko, ale poza tym nie miał o nich większego pojęcia. — Właściwie to całe lato spędziłem drąc się, że chcę do domu — dodał, śmiejąc się z siebie na samo wspomnienie, choć nie było nic śmiesznego w tym, że do ciotki trafił, bo ojciec nie żył, matka piła i nie mogła sobie poradzić z opieką nad dzieciakiem, a starszy brat czekał w więzieniu na proces o zabójstwo.
Ale tego Betsy wiedzieć nie musiała i z poczucia wstydu Lee wolał, żeby tak pozostało. Nie lubił sobie o tym przypominać, chociaż nigdy tak naprawdę nie zapomniał.
Betsy nie zawodziła — natychmiast wyłapała słowo-klucz w tym, co Lee powiedział, a on też uważnie te słowa dobierał.
— Buziaka, mówisz? — zapytał, udając, że rozważa tę opcję, ale nie było mu dane się zastanawiać, bo Betsy była szybsza. — Jeśli tylko jednego buziaka, to niech będzie porządny — mruknął, a jego słowa odrobinę przepadły w ustach Betsy, bo nie tylko pocałował ją mocniej i dłużej, ale jeszcze przeniósł ręce w górę jej pleców, przyciągając ją bliżej siebie. A co się miała tak wychylać, jeszcze by ją szyja rozbolała, i co wtedy?
Lee
Zastanowił się przez chwilę, jaki film pasowałby najlepiej do obejrzenia ze swoją dziewczynę. W pamięci przeszuflował wszystkie swoje randki, które miały w swoim repertuarze oglądanie filmów i znalazł ich tylko kilka. I to bardzo dawno.
OdpowiedzUsuń- Na pewno nie ten, który zaproponował pan Parker. - przyznał po chwili z całą swoją pewnością. - Ten film, który ostatnio oglądał jest o dwóch braciach - uśmiechnął się z oczywistości tego stwierdzenia, jakim było nawiązanie do tytułu. - Zacznijmy od tego, że to jest dramat. Zależy też od tego, czy jest to film oglądany razem po raz pierwszy czy już któryś z kolei. - dodał kolejną ważną kwestię dotyczącą oglądania razem filmów. Landon pomyślał, że wybór filmu będąc z kimś to jednak trudne zadanie. - Ale osobiście wybrałbym jakąś głupią komedię albo horror. Zależy, co cię bardziej kręci. - wzruszył ramionami, decydując, że ten wybór zostawią sobie w momencie, kiedy przed nimi znajdzie się pudełko z gorącą pizzą i ciągnącym się serem.
- Aktualnie jestem na urlopie, ale dziękuję za propozycję. - położył swoją dłoń mimochodem na ramieniu Betsy, gdy zmierzali pod budynek poczty. - Rozważę ją. Ale jeśli jeszcze będziesz kiedyś potrzebowała pomocy, zrób na niebie znak nietoperza, a przybędę. - zaśmiał się krótko, rozciągając ramiona nad głową na całą szerokość.
- Czasem kłamstwo byłoby lepsze! - zawołał za nią, gdy ta ruszyła w stronę poczty, zostawiając go przed wejście.
Oparł się o murek, cierpliwie czekając na Betsy i jednocześnie szukał w telefonie propozycji filmów do obejrzenia. Wiele propozycji, które inni kinomaniacy polecali to były głównie komedie romantyczne bądź dramaty, które poruszały ciężkie tematy społeczne, a Landon raczej sądził, że na tego typu filmy nie jest czas i miejsce. Szczerze powiedziawszy bardziej skłaniał się ku czystej i głupiej komedii, która pasowałaby do siedzenia na kanapie z kawałkiem pizzy ociekającym tłuszczem.
Podniósł głowę, gdy tylko usłyszał, jak drzwi do budynku poczty ponownie się otwierają i schował telefon do kieszeni spodni, gdy tylko Betsy znalazła się ponownie przed nim już przebrana w swoje codzienne ubrania.
Oparł rower o murek zgodnie z poleceniem dziewczyny, wcale a wcale nie zastanawiając się kim jest Scott, jednak jednej rzeczy nauczył się do tej pory o Mariesville. Było to miasteczko, w którym wszyscy się znali i nikt nie bał się zostawiać swoich rzeczy na widoku publicznym. Jeszcze nie słyszał, by coś zostało mu tutaj skradzione, bądź żeby w tym miasteczku miała miejsce jakaś większe zjawisko przestępczości. Tutaj było nadzwyczaj spokojnie.
Dlatego też kompletnie nie zdziwiło go tak mocno to, że Betsy z taką łatwością zaprasza go do siebie i była równie chętna, by pójść do niego, by spędzić wieczór. Najwidoczniej tutaj ludzie nie mają takich oporów, jak w większych miastach, by zapraszać do siebie całkowicie obcą osobę.
- Możemy pójść do mnie i zamówić pizzę z dowozem. - stwierdził w końcu, wciskając dłonie w kieszeni kurtki. - Na jaką pizzę masz ochotę?
Znajdowali się w centrum miasteczka, a do jego mieszkania było zwyczajnie najbliżej. Wieczór się pogłębiał, a także temperatura robiła się coraz niższa, co Landon powoli odczuwał. W tym momencie o niczym innym nie marzył, jak o ciepłym mieszkaniu i względnie wygodnej kanapie. Nie miał dostępu do wielu platform streamingowych, jednak sądził, że sobie jakoś poradzą.
Mieszkanie Landona nie należało do zbytnio zagraconych i nasyconym jego osobistymi rzeczami. Prawdę mówiąc mieszkanie, które wynajmował w dalszym ciągu miał w sobie powoli zanikający już zapach czystości, jaką odczuwał, gdy tutaj się przeprowadzał. Lokal również nie był wielki. Był zdecydowanie mniejsze od tego, które miał w Los Angeles, ale jednopokojowe mieszkanie z salonem z aneksem kuchennym w zupełności mu w tym momencie wystarczał.
Gdy znaleźli się pod kamienicą, w której mieszkał Landon i wspięli się na pierwsze piętro po stromych schodach klatki schodowej, wpuścił Betsy pierwszą do środka. Wszedł zaraz po niej i zamknął za nimi drzwi. Zdjął buty w przedsionku i zapalił światło.
Z zainteresowaniem obserwował dziewczynę, gdy ta oglądała jego lokum. Nie miał czym się pochwalić. Nie było tutaj ekstrawaganckich kolorów na ścianach, ani dziwnych elementów wystroju.
Usuń- Napijesz się czegoś? - zapytał, kierując się stronę rzadko używanej przez niego kuchni. Otworzył lodówkę, by wyciągnąć sobie puszkę coli. - Mam niewiele, ale zawsze mogę zrobić herbatę albo skoczyć do sąsiadki. - uśmiechnął się do Betsy, pocierając sobie kark wierzchem dłoni.
- To co? Ty zamawiasz pizzę, a ja wybieram film?
Landon
Lee również miał w zwyczaju pozwalać sobie czuć i tak spotkali się z Betsy — oboje pozwalający sobie, więc po ledwie jednym dniu znajomości byli już właściwie zdecydowani, że chcą próbować tego dalej. Lecieli na siebie jak te głupiutkie ćmy na światło, no nie było już odwrotu. To znaczy był, tylko Lee należał do ludzi zdecydowanych. Nie miał w zwyczaju wodzić nikogo za nos, udawać, że się zastanowi albo powtarzać, że potrzebuje więcej czasu, by podjąć jakąś decyzją, która wpływ miała nie tylko na niego. Brakowało mu cierpliwości do ludzi, którzy tak robili i nie robił tego Betsy.
OdpowiedzUsuńNie traktował jej również w tym wszystkim jak dziecka i miał szczerą nadzieję, że Betsy w ten sposób nie odbierała jego zachowania. Musiała zrozumieć, jaką odpowiedzialność na sobie czuł w związku z tym, że choćby we względu na swój wiek i to, przez co go własne życie przeczołgało, zupełnie naturalnie czuł potrzebę postawienia dobra Betsy ponad swoim. Ale to nie znaczyło, że niczego podobnego nie potrafił przyjąć z jej strony. Miała niskie standardy, bo ktoś jej je kiedyś obniżył. Cóż, popracują nad tym.
Póki co Lee pokiwał głową na wzmiankę o tym, jak fajne potrafiły być wakacje w Mariesville. Nie wątpił w to, ale w sumie jeśli ojciec Betsy, jak ona, był listonoszem i naturalnie wiedział w tym miasteczku wszystko o wszystkim, to pewnie byłby w stanie powiedzieć jej na jego to i tamto. Ciotka Mary może i nie należała do zbyt wylewnych osób, ale za to lubiła narzekać. A miała na co w życiu narzekać, bo z facetami jej się nie układało, a za jedynych porządnych mężczyzn w swoim życiu uznawała swojego ojca, a potem brata.
Lee tylko starał się być porządny, zwłaszcza przy Betsy, ale, cholera jasna, utrudniała mu to skutecznie. Nie zamierzał odmawiać sobie tego, że dobrze całował, bo w czymś przecież trzeba być dobrym, zwłaszcza w jego wieku, ale Betsy też dobrze całowała.
Uśmiechnął się między jednym pocałunkiem a drugim, ponieważ został wysłany do diabłów, a słyszał to z ust Betsy już kolejny raz. Uznał, że to dobry znak, więc sięgnął dłońmi do jej twarzy, ujmując ją ostrożnie, żeby każdy kolejny pocałunek był już pełnoprawny.
Szło im tak dobrze, że Lee nawet nie zauważył, kiedy do kuchni postanowiła zajrzeć Cissy, której obecność zarejestrował dopiero, gdy poczuł jej ciężar przy swoich nogach.
— To chyba znak, że mam ci dać spokój — zażartował, bo w sumie sam nie był pewien, jak to odczytać. Czy Cissy chodziło o jego uwagę, czy o Betsy, czy po prostu miała w sobie coś takiego, że lubiła kłaść się obok całujących się ludzi, bo uważała to za bardzo romantyczne. — Schodzisz na ziemię? — zapytał więc, bo mógł Betsy pomóc zeskoczyć z tego blatu, na który się wspięła, ale po co to pytanie, skoro zaraz pocałował ją znowu i nie był to bynajmniej szybki buziak.
Lee
Tylko Lee znowu nie był taki szalenie dobry w mówieniu i wyjaśnianiu. Właściwie to miał momenty w swoim życiu, w którym dowiadywał się, że wśród znajomych, sąsiadów czy współpracowników, którzy zmieniali się dość regularnie, bo Lee nie siedział też zbyt długo w jednym miejscu, uchodził za mruka. A Lee po prostu trzymał dla siebie to, co było dla niego niewygodne. To, czego się wstydził, z czego nie był dumny, to, co doprowadziło go do miejsca, w którym był teraz. I to nie tak, że to było złe miejsce. Nie czuł się w Mariesville jakoś szczególnie źle, a jakieś niecałe czterdzieści osiem godzin temu do jego kuchni i w jego życie wpadła Betsy, więc coś też w końcu się zmieniło, ruszyło z tego zawieszenia, w którym tkwił. Ale… Lee to był Lee. Z dwojga złego już chyba jednak wolał, żeby inni o nim gadali, niż żeby musiał mówić sam o sobie.
OdpowiedzUsuńAle był uczciwy, i to tak z natury. Widział w Betsy rozsądną kobietę, a nie głupiutką dziewczynkę, za którą się podawała, umniejszając sobie w ten sposób okrutnie — ktoś jednak sprawił, że tak się czuła i Lee wiedział, że odczarowanie tego, to będzie wyzwanie. Podejmował się już w życiu wielu rzeczy, z lepszym lub gorszym efektem. Nie zamierzał Betsy naprawiać, żeby tylko tego nie pomyślała, bo nie naprawia się tego, co nie jest zepsute, po prostu… Uważał, że nie zaszkodziłoby, gdyby trochę w siebie uwierzyła. W to, że jest warta więcej, niż to, co gadają o niej znudzone życiem stare baby, które w wolnych chwilach podglądają ją zza firanek albo, co gorsza, bezczelnie wprost z własnych ogrodów.
To wszystko to było ogromne ryzyko. Oni byli ryzykiem, bo to się miało prawo nie udać, ale Lee nie chciał rezygnować w imię strachu, że nie wyjdzie. Nie wyjdzie to nie wyjdzie. Wolał, żeby wyszło, ale najpierw trzeba dać temu szansę.
Zaśmiał się teraz znowu, znów między pocałunkami, tym razem jedną dłoń opierając z powrotem na zimnym kamieniu, z którego wykonana była wyspa, a drugą zostawiając na policzku Betsy.
Był czuły, a pocałunki smakowały dobrze, bo celem Lee nie było jedynie uwiedzenie młodszej od siebie o dziesięć lat laski tylko po to, żeby mógł się później dzięki temu poczuć jak zarąbiście męski facet i podbudować swoje ego, że może stary dziad, a jednak wciąż coś potrafił. Poza tym, że ciągnęło go do niej fizycznie, nie potrafił opierać wszystkiego jedynie na tym. Uczucia to był swego rodzaju ciężar, zwłaszcza takie uczucia. Trzeba było wiedzieć, jak go unieść.
— I co, nie będziesz się do mnie odzywać? — zapytał przekornie, bo bardzo chętnie by się dowiedział, w jaki sposób Betsy byłaby się w stanie dzisiaj na niego obrazić. Byłaby w ogóle w stanie?
Nie zależało mu jednak na testowaniu jej granic, więc nie dawał jej spokoju, a Cissy musiała wykazać się cierpliwością i odczekać swoje w kolejce po zainteresowanie, niezależnie od tego, od kogo go dzisiaj oczekiwała.
— W porządku, mogę cię nosić, jeśli zajdzie taka potrzeba — zaproponował, i strasznie ciężko było mu zapanować nad własnym oddechem, gdy Betsy stosowała na nim te chwyty, do których miał słabość. Do jej dłoni zaciśniętej na materiale jego koszulki, do tej na jego karku, do tego, jak na niego spojrzała tymi błyszczącymi, zielonymi oczami, i jak błyszczało w nich pożądanie.
Gdyby go znowu nie pocałowała, to niechybnie by w tych oczach przepadł.
— To zaraz wyślę sam sobie list i zaadresuję go do baru, żebyś miała po drodze — podzielił się swoim pomysłem na to, jak jednak sprawić, żeby Betsy jednak miała jutro nie tylko czas, ale i najprawdziwszy powód żeby się z nim zobaczyć. Ale to był tylko żart. Rozumiał, że skoro miała coś na głowie, to musiała się tym zająć. Żartem za to nie było to, że jego dłoń z jej policzka przesunęła się na szyję, a usta podążyły za nią, tylko skupiły się na przeciwnej stronie. Z jednej strony zacisnął więc delikatnie na tej szyi palce, z drugiej mocno całował cienką w tym miejscu skórę, a z trzeciej położył jeszcze wolną dłoń na uniesionym nieznacznie udzie Betsy, którym i tak go już obejmowała.
UsuńTo było trochę jak igranie z ogniem, ale skoro jutro się nie zobaczą, to musieli. Na zapas.
Lee :*
Zaufania nie działa bez informacji, ale Lee po prostu nie miał zielonego pojęcia, jak o niektórych rzeczach powie Betsy, jeśli już przyjdzie moment, w którym będzie musiał jej powiedzieć. Oczywiście jeśli do takiego momentu w ogóle dotrwają, ale też nie chciał przeżywać od dzisiaj każdego dnia w poczuciu, że zaraz coś może się rozsypać a oni rozejść i już nigdy do siebie nie odezwać. To zawsze było możliwe, ale nie chciał żyć tym poczuciem, nakręcać samego siebie obawami oraz niepewnością. Chciał za to wejść w to bez strachu — nie ślepo i nie naiwnie, a z poczuciem, że jeszcze coś normalnego i dobrego mogło go w tym życiu czekać. Dopiero od niedawna pozwalał sobie tak w ogóle myśleć, bo wcześniej był święcie przekonany, że już po wszystkim.
OdpowiedzUsuńBetsy czuła się więc niekompletna, a to Lee czuł się zepsuty. I z jednej strony nie byli odpowiedzialni za leczenie swoich wzajemnych kompleksów ani naprawianie tego, co w nich nie działało, ale przecież nie trzeba wiele, by zaczynali pokładać w sobie pewnego rodzaju nadzieje. Przede wszystkim na to, że ludzie, na których sparzyli się już wcześniej i paskudne rzeczy, które się im przytrafiły, nie były wcale tymi ich prywatnymi końcami świata, za które wtedy je uważali.
Wszystko toczyło się dalej, niezależnie od tego, na kim przejechała się Betsy i z kim kontaktu nie utrzymywał już Lee. Tylko wobec siebie oboje nie chcieli wpadać w schemat, robić tego, co robili wcześniej, a co ewidentnie nie działało. I to chyba też był dobry znak, że starali się podejść do tego z głową, a nie tylko z tym, jak fizycznie ich do siebie ciągnęło.
— Odzywaj się — zachęcił jednak Lee, obecnie skupiony na nieznośnie powolnym, leniwym więc całowaniu szyi Betsy, chociaż w niektórych momentach przenosił też usta na jej żuchwę. — Lubię twój głos — wyjaśnił, skąd mu się to wzięło, bo Betsy pewnie tego o sobie nie wiedziała, ale miała naprawdę przyjemny głos.
I ten głos bardzo ładnie brzmiał, gdy dzieliła się z nim jakimiś faktami na swój temat, gdy próbowała coś powiedzieć, ale jednocześnie się śmiała, i gdy wyrywały jej się ciche jęki albo przekleństwa. Przy tym ostatnim odchyliła jednak szyję, co Lee uznał za jawne zaproszenie oraz wyraz aprobaty wobec tego, jak już kusił ją kompletnie i skrajnie wręcz bezczelnie, zwłaszcza, że oboje dobrze wiedzieli, że nie chcą tego sprowadzać jedynie do fizyczności. Ale to było takie… przyjemne. A oni tak dobrze się w tym odnajdywali.
— Jesteśmy umówieni — uznał więc, a gdy Betsy wysunęła w jego stronę biodra, to on również instynktownie przesunął jej nogę wyżej, przyciągając jednocześnie Betsy w swoją stronę, jakby już nie była bardzo blisko. Zawsze mogła być bliżej, mieli jeszcze z czym pracować. Tylko tym pytaniem odrobinę go zaskoczyła, na tyle, że przez dobrych kilka sekund sam nie był pewien, kiedy miał urodziny.
Prawda była teraz taka, że zapominał przy Betsy o całym świecie i dopiero teraz ten fakt do niego dotarł. Zatrzymał się więc na chwilę, oderwał od jej szyi, choć oboje tego nie chcieli, przeniósł dłoń na jej ciepły, zaczerwieniony policzek i pogładził go czule, a następnie pocałował najpierw czubek jej nosa, a potem usta.
Usuń— Dwudziestego czerwca — odpowiedział, zapatrzony w oczy Betsy jak w obrazek. Sam nie miał pojęcia, co w niego przed chwilą wstąpiło, ale było to coś, z czym musieli obchodzić się jeszcze ostrożnie. — A ty? — zapytał, bo w sumie też tego o niej nie wiedział.
Byli tacy skupieni na sobie, że Cissy, która wciąż dość cierpliwie czekała przy kuchennej wyspie, zaskomlała żałośnie i trąciła nogę Lee łapą, domagając się niby to uwagi. Lee jednak domyślał się, że chodzi o coś zgoła innego.
— Cissy czuje tacosy — zauważył, bo psina śliniła się od ich zapachu, gdy tylko przekroczył z nimi próg domu Betsy, a teraz jedzenie wciąż czekało, aż ktoś się nim zainteresuje, i Cissy mocno liczyła tu na swoją właścicielkę, obecnie zaabsorbowaną czymś zgoła odmiennym
♥
Obawy mieli więc całkiem podobne, tylko Lee z kolei miał gdzieś z tyłu głowy obawy, że za kilka tygodni, jeśli nie dni, Betsy uzna, że ten typ starego dziada to jednak nie dla niej. Jasne, wspominała o romansie ze starszym od siebie wykładowcą, aczkolwiek Lee nie wątpił, że gość musiał być nie tylko z tych dobrze wyglądających, ale przede wszystkim jeszcze z tych, co reprezentowali coś własną głową. Lee z kolei przeżył ogromną część swojego życia uważając się za niedouczonego idiotę, który potrafił jedynie pracować fizycznie, gotować i od czasu do czasu coś naprawić. Poza tym stanowił jednak jednoosobowy cyrk, festiwal podejmowania złych decyzji. Był też mistrzem porównywania się do innych i robienia za swojego największego, prywatnego wroga. Krótko mówiąc: nic specjalnego.
OdpowiedzUsuń— Wszystko w tobie lubię — przyznał w odpowiedzi na to zaskoczenie, które rozbrzmiało w głosie Betsy, a którego źródła nie rozumiał.
Jasne, że odrobinę się z tym wszystkim rozpędzał, bo nie znał Betsy jeszcze tak dobrze, jak by tego chciał. Nie mieli na to jeszcze czasu, jednak śmiało mógł powiedzieć, że to, co poznał do tej pory, uważał za szalenie atrakcyjne. Doceniał jej poczucie humoru, w którym odnajdywał to, co śmieszyło również jego. Kręciły go jej zadziorność oraz wrażliwość, czuł również ogromny podziw wobec tego, jaką artystyczną duszą była i pozwalał sobie myśleć jedynie, że ta iskra, którą zdążył dostrzec w jej oczach, trochę w Mariesville przygasła. Wydawała się za to jaśniejsza i wyraźniejsza, gdy mówiła o Chicago, o Northwestern.
To nie była kwestia, którą Lee uważał, że miał prawo oceniać, więc nie mówił o tym na głos, ale widział, że ktoś zrobił jej ogromną krzywdę. I nie chciał robić jej podobnej krzywdy, sprowadzając po ledwie kilkudziesięciu godzinach to wszystko, co przy sobie czuli, do fizyczności, choć to była prawda, że ledwo się przed tym powstrzymywał.
Pokiwał lekko głową, gdy zgodzili się, że są umówieni, a cichy jęk niezadowolenia, który wyrwał się z ust Betsy, gdy przerwali pocałunki, bo starali się rozmawiać, odrobinę go rozbawił.
— Trzydziesty września — powtórzył po niej, a samemu sobie pomyślał, że w sumie mógł się domyśleć, że Betsy urodziła się jesienią. Nie miał pojęcia czemu, ale ta data do niej pasowała. — Zapamiętam — ogłosił jeszcze, patrząc w jej oczy i starając się oddychać spokojnie, choć utrudniały mu to zarówno jej dłoń zaciśnięta mocno na jego koszulce, jak i ta, którą dotykała jego policzka. Jej dłonie były zimne, a jednak czuł na sercu ogromne ciepło, gdy to robiła. — Całkiem dobre? Całkiem świeże? — powtórzył z udawanym oburzeniem, co jego tacosy były bardzo dobre i bardzo świeże.
Nie chciał przestawać całować Betsy, bo kompletnie nie potrafił się nią nasycić, ale zależało mu też na tym, żeby coś zjadła. Tak, zastał ją z pustym talerzem po lasagne, jednak miał już pewien wgląd do jej lodówki oraz nawyków żywieniowych — pracowała całymi dniami i jadła, jeśli sobie o tym przypomniała. Ważyła prawie tyle co nic i choć komentować tej wagi Lee nie zamierzał, to… Jedzenie było z jego strony również wyrazem troski. Nie gotował dla byle kogo.
— Zjem z tobą, ale możesz już myśleć, co chciałabyś jutro na lunch. I co ci się marzy do zjedzenia nad jeziorem — podsunął propozycję nie do odrzucenia. I jednocześnie nadszedł ten moment, w którym ktoś powinien odsunąć się jako pierwszy. Ale Betsy nie cofała jeszcze rąk, a Lee wciąż ją obejmował, nawet teraz mocniej niż wcześniej. — Jeśli będziesz mnie tak całować, to pójdziesz dzisiaj spać głodna — ostrzegł żartobliwym tonem, pogłębiając ten pocałunek wbrew temu, co podpowiadał mu rozsądek. Kurwa, to było jak jakieś uzależnienie.
Lee♥
Ale Lee oceniał siebie w tej kategorii. Jeśli dobrze liczył, to z Betsy dzieliło go jedenaście lat i choć nie planował się tą różnicą zadręczać, to traktował ją… Poważnie. Nie był pierwszym facetem na świecie, który bardzo szybko polubił wszystko w młodszej od siebie kobiecie i mógł liczyć na wzajemność, o której żadne z nich jeszcze głośno nie mówiło, choć zawzięcie ją sobie okazywali. Chyba w pewnym sensie bali się o tym mówić. Bo krótko się znali, bo co jeśli zapeszą, bo co, jeśli całowanie idzie im świetnie, ale rozmawianie już nie? Póki co się dogadywali i nie mieli powodu by sądzić, że w pewnym momencie przestaną, ale… Tyle samo ich łączyło, co dzieliło.
OdpowiedzUsuńI przy okazji Betsy żadną siłą nie wmówi Lee, że mógłby być lepszym kąskiem od przystojnego i oczytanego wykładowcy. W ogóle w Mariesville nie brakowało lepszych kąsków, bo choćby w głupim The Rusty Nail roiło się od kawalerów czy rozwodników po trzydziestce z ładnymi buźkami. Lee może i nie był gadatliwy, ale za to zdecydowanie był dobrym obserwatorem. I najbardziej na świecie uwielbiał, albo nawet i wręcz kochał, niszczenie własnej pewności siebie. Sabotowanie własnego szczęścia też przy okazji szło mu całkiem nieźle.
— Nie zbłaźnisz się. Wszystko ci pokażę — obiecał jeszcze, a wręcz zaoferował, bo Betsy też lubiła umniejszać własnym umiejętnościom. Byli już umówieni na jutro na szybko lunch, a przygotowywanie wspólnie posiłku powinno być czymś, co łączy, a nie dzieli. Pozostawiając go bez żadnej sugestii Betsy odrobinę utrudniała Lee zadanie, ale cóż, w kuchni pomysłów nigdy mu nie brakowało, więc coś wymyśli.
Wymyślić próbował również coś teraz, choć w zgoła innej kategorii, bo rozmawiali już o tych tacosach, byli poganiani przez coraz bardziej zniecierpliwioną i spragnioną uwagi Cissy, a jednak wcale się od siebie nie odrywali. Wręcz przeciwnie — nogi Betsy wciąż oplatały go w pasie, jej dłoń była w jego włosach, a usta, cholera jasna znalazły się na szyi, zupełnie, jakby wykorzystywała przeciwko niemu jego własną broń.
— Betsy, to jest cios poniżej pasa — postanowił więc nazwać to, co z nim robiła po imieniu, ale znowu, podobnie jak ona, ani się nie cofał, ani nie odsuwał. Zamiast tego, objął ją ramieniem, wplótł palce w jej włosy i z jednej strony przytulił ją mocno, a z drugiej pozwalał, by jej usta wciąż dotykały jego skóry. — Dzisiaj ty odsuwasz się pierwsza, ja już nie mam na to siły — oznajmił żartobliwym tonem, ale w jego głosie była też jakaś nuta powagi. Wczoraj to on dwa razy musiał zebrać się w sobie, żeby odkleić się od Betsy i nie miał w sobie dość silnej woli, by zrobić to znów i teraz.
Musiała mu pomóc, bo jeśli nie, to Cissy wyglądała na gotowa do ugryzienia go w nogę, byle tylko ktoś wreszcie zainteresował się nią i jej miską na jedzenie.
♥♥♥
No właśnie największy problem Lee polegał na tym, że był i zmęczony, i przeorany przez życie, i czasem sam już nie wiedział, co w ogóle motywowało go, żeby to jeszcze ciągnąć. Zanim spotkał Betsy i zanim zaczęli knuć swój plan oszukania starych bab, to właściwie nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio coś tak szczerze go bawiło i kiedy w ogóle w cokolwiek się w takim stopniu zaangażował. Ale bał się pokładać w tym jakąkolwiek nadzieję, bo potrafił znaleźć tyle argumentów przeciw, że wątpliwości rodziły się same.
OdpowiedzUsuńGdy łapał się na zastanawianiu się, czy to mogło wyjść, natychmiast pojawiał się w jego głowie głos pytający: ale niby co? Stary dziad wbił sobie do głowy, że młodsza o jedenaście lat kobieta mogłaby być nim naprawdę zainteresowana? Rozwodnik po trzydziestce myślał, że to mogłoby być coś więcej niż chwilowe pożądanie?
Sam już nie wiedział. Brnął w to jednak z myślą taką samą jak Betsy: że on też by chciał. Żeby to nie skończyło się po kilku dniach, żeby nie było tak, że to wszystko nic dla nich nie będzie za chwilę znaczyć, że nie powiedzą sobie żart się udał i że nie odejdą w osobne strony. Jedyne o czym jeszcze nie myślał, a Betsy już myślała, to jej rodzina, bo nawet nie zakładał, że mogłoby go im przedstawiać. Jakoś nie mieściło mu się w głowie, że mogłaby tego chcieć.
Zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem nad tym sugestywnym tekstem Betsy, która, jak podejrzewał, nie bez powodu ujęła to właśnie w ten sposób. On też lubił jej pokazywać, ale póki co zamierzał ograniczyć się do gotowania, bo nawet jeśli miałoby im się kompletnie nic nie udać, to przynajmniej Betsy wyjdzie z tej znajomości z umiejętnością przygotowania czegoś więcej niż podgrzewanie gotowego makaronu ze sklepu.
I sądził, że uda im się wreszcie od siebie, ku uciesze Cissy, odkleić, ale Betsy oczywiście musiała z przebiegłym uśmiechem wykorzystać jego niefortunnie dobrane słowa, bo jej zimne dłonie, które do tej pory czuł głównie na karku, nagle poczuł dużo niżej.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuł się tym gestem sprowokowany. I że nie miał ochoty posunąć się z Betsy dalej, nawet tutaj, na tym chłodnym i twardym blacie, na którym do tej pory względnie grzecznie siedziała. Najwyraźniej grzeczna Betsy kończyła się tam, gdzie zaczynały się jego spodnie.
— To, Betsy, jest perfidne obmacywanie — zauważył uprzejmie, ale skorzystał z okazji, żeby odsunąć się na odległość, którą uważał za bezpieczną, bo nie chciał przy Betsy i pod jej wpływem używać argumentu o tym, że za siebie nie odpowiadał. Właśnie odpowiadał, odpowiadał za wszystko, co przy niej i pod jej wpływem robił, i nie chciał tak po prostu z siebie tej odpowiedzialności byle jakim argumentem ściągać.
Obmacywała mnie, co miałem zrobić?, mógłby powiedzieć, ale nie na tym to powinno polegać.
Odetchnął z ulgą, gdy Betsy zabrała te przebiegłe ręce do siebie i, lekko wytrącony z równowagi, pokiwał tylko głową w odpowiedzi na jej pytanie. Tacosy były zapakowane porządnie, bo istniało ryzyko, że rozlecą się w drodze z The Rusty Nail do domu Murrayów, a tego Lee by nie chciał. Nie odzywając się więc, bo dłonie Betsy poniżej jego pasa skutecznie odebrały mu jakiekolwiek argumenty, rozpakował to wszystko, razem z domowym guacamole, które przygotował według jedynego słusznego przepisu, a więc tego, który uważał za swój.
Lee
Lee starał się obmacywać Betsy jak najmniej, bo miał taką cichą obawę, że jego grzeczność również mogłaby znaleźć swój koniec tam, gdzie zaczynały się pewne części jej garderoby, a póki co wkładał naprawdę wiele wysiłku, by nawet w tych kategoriach o niej nie myśleć. Nie chciał z tego robić tygodniowej przygody. Nie chciał sprowadzać ich dopiero właściwie tworzącej się relacji do tego, że Betsy podobała się jemu, a on najwyraźniej również przypadł jej do gustu, bo chociaż nie wierzył we własną atrakcyjność pod żadnym względem, to przecież młoda i śliczna kobieta nie zabierałaby się za starego dziada, który ani trochę jej się nie podobał.
OdpowiedzUsuńBył więc wdzięczny Betsy, że zakończyła to perfidne obmacywanie, chociaż gdy odwróciła się do miski Cissy, wymamrotał coś pod nosem o tym, że jemu też się to w sumie podoba. Uwaga ta była przeznaczona jednak głównie dla niego samego oraz tego, jak Betsy jednym chwytem a w sumie nawet i ciosem potrafiła skutecznie skołować mu wszystkie myśli. Jeszcze chwila i zacznie przy niej głupieć, a to mogłoby być naprawdę niebezpieczne, bo Lee lubił myśleć o sobie jako o człowieku nareszcie zrównoważonym. Nie po to przerobił tyle godzin terapii, żeby znowu robić głupoty.
I żeby tylko Betsy źle nie odebrała tego, co robił — nie uważał ich znajomości za głupotę. Zwyczajnie… przeżył już trochę więcej lat niż ona i miał w tych latach bardzo dużo czasu, by podejmować okropne, dyktowane emocjami i pragnieniami decyzje, nie myśląc przy tym o dobru swoim ani czyimś. Teraz emocjonalnie był odrobinę stabilniejszy, bo wziął się za siebie, gdy to czterdziestki brakowało mu ledwie trzech lat i przede wszystkim starał się tu myśleć o tym, co było dobre dla Betsy.
Lee uśmiechnął się, dumny ze swoich tacosów, gdy Betsy wspomniała, że dobrze pachną. Oczywiście, że dobrze pachniały. W końcu to on je przygotował. Z niewielu rzeczy w swoim życiu był obecnie dumny, więc tylko to gotowanie mu pozostało.
Usiadł parę sekund po Betsy i zabrał się za skubanie swojego tacosa, bo w sumie to jadł w pracy, a jedzenie przynosił właśnie głównie z myślą o samej Betsy. I może trochę o Cissy, której podał dosłownie kawałeczek tortilli, bo już rozprawiła się ze swoją miską i zdecydowała, że Lee znowu będzie jej najlepszym kumplem.
— Tak, a potem twoi rodzice wrócą z Europy, i Bernard Murray wpadnie mi do kuchni w robocie, pytając, czemu jeździłem jego autem? — zażartował w odpowiedzi na sugestię Betsy, bo ona nie była jakaś głupia czy nierozważna, tylko… Chyba zwyczajnie nieadekwatna do sytuacji. Rodzice Betsy najprawdopodobniej nie wiedzieli o jego istnieniu. To znaczy, jej ojciec mógł, bo jako listonosz znał pewnie jego ciotkę, słyszał, że miała takiego bratanka, co z niego sierotę zrobili i nie potrafił sobie życia potem ułożyć, ale czy to, ze ten dzieciak wrócił do Mariesville jako stary dziad doszło do jego uszu? — Jego już nie udobrucham porcją lasagne — zauważył jeszcze, delikatnie, ale definitywnie odrzucając propozycję Betsy. — Pojedziemy moim autem, a Cissy będzie siedzieć na fotelu pasażera jako honorowy gość — zdecydował jeszcze, tym samym sugerując, że Betsy wyleci na tylne siedzenie.
Nie wyleci, ale mógł się z nią trochę podrażnić. Zwłaszcza po tym, jak ona przed chwilą drażniła jego spodnie.
UsuńUśmiech pełen zadowolenia powrócił na jego usta, gdy Betsy wyraziła swój zachwyt nad smakiem tacosów.
— Zielony jak twoje oczy — odpowiedział bez sekundy zastanowienia, gdy po chwili wymuszonego milczeniem jedzenia, Betsy zapytała o jego ulubiony kolor. Jeszcze dwa dni temu powiedziałby, że nie ma pojęcia albo poszedłby w jakiś bezpieczny wybór, jak brązowy czy szary, ale dzisiaj to już był zielony. Dokładnie ten zielony, który widział w oczach Betsy. — A ty jako artystka masz jeden konkretny? To jest w ogóle możliwe, gdy się coś tworzy? — zapytał szczerze zainteresowany, podsuwając ukradkiem Cissy kolejny, maleńki kawałek tortilli.
Lee ;>
— Bernie to twój ojciec, i niezależnie od tego, jak sympatycznym gościem by nie był, wątpię, by chciał, żeby jakiś obcy stary dziad zabierał mu samochód pod jego nieobecność dwie godziny za miasto — przedstawił swój punkt widzenia Lee, którego żaden argument nie był w stanie przekonać, żeby bez wiedzy i pozwolenia prawowitego właściciela w ogóle dotknął jego auta. Dla wielu mężczyzn ich samochody były praktycznie świętością. — Wystarczy, że zabieram się za jego córkę — dodał jeszcze, już dużo mniej kategorycznym i bardziej żartobliwym tonem, by Betsy przypadkiem nie potraktowała jego słów jak pouczania. Po prostu… To nie był dobry pomysł i tyle. — Nie zepsuje się, co najwyżej zdechnie mu akumulator. A jak zdechnie, to pokażę ci, jak go naładować, mam prostownik — zapewnił jeszcze Betsy, by nie musiała się martwić, że samochód nie odpali zupełnie, gdy Bernie już wróci wraz z żoną z wielkich europejskich wakacji i to jej dostanie się za to, że auto nie odpala.
OdpowiedzUsuńKwestię jakiegokolwiek rozliczania wyjazdu Betsy mogła odsunąć w niepamięć. Lee nie robił z niej swojej dłużniczki, bo niczego nie oczekiwał w zamian. Czasem niektórzy ludzie robili coś dla innych ludzi kompletnie bezinteresownie, choć nie mógł ukryć, że jej zainteresowanie i okazjonalne obmacywanie stanowiło szalenie miły bonus, ale to przecież robiła już całkowicie z własnej i nieprzymuszonej woli. Zresztą, Lee już od dawna czuł, że potrzebował wyrwać się z Mariesville choćby na jeden weekend, nawet pół. Wreszcie nadarzyła się okazja i znalazło towarzystwo. Niczego więcej nie potrzebował.
Lee mrugnął porozumiewawczo do Cissy, gdy Betsy upomniała go za podkarmianie psiny tortillą. Gdyby mógł, dałby jej i całego tacosa, ale nie był na tyle głupi, by sabotować jej plan posiłków i ryzykować, że coś mogłoby jej zaszkodzić. Za to przez chwilę zmartwił się, że tacosy jednak zaszkodziły Betsy, bo zaczęła się nimi zakrztusić, ale kryzys minął akurat, gdy Lee zdążył podnieść się z miejsca i wyciągnąć rękę, by w razie potrzeby poklepać ją po plecach.
Usiadł z powrotem na swoje miejsce i nie komentował tego, że ulubionym kolorem Betsy był niebieski, a jego oczy były niebieskie, i od wczoraj spędziła dużo czasu na patrzeniu w nie. Był zdecydowanie bardziej zainteresowany słuchaniem samej Betsy. Nie umknęło mu, że o malowaniu mówiła w czasie przeszłym, a w jej głosie brzmiał smutek. Zupełnie jakby za tym tęskniła, jednak nie potrafiła do tego wrócić, bo coś bardzo w tym wszystkim bolało.
— Może zabierz farby na weekend — postanowił zasugerować, starając się, by to brzmiało dosłownie tak: jak najzwyklejsza na świecie sugestia, w której wybór zależał tylko i wyłącznie od Betsy. — Przejdziemy się szlakiem wokół jeziora, choć na pewno nie damy radę przejść całego, ale pewnie uda nam się dojść do którejś z plaż — wyjaśnił jeszcze jakie miał plany.
UsuńNa plaży w sam raz można przysiąść i dać się ponieść twórczej wenie, a szkoda byłoby nie mieć przy sobie ani kawałka papieru czy krztyny farby, gdyby jednak Betsy miała odczuć nagły przypływ natchnienia.
Betsy odwróciła wzrok w stronę Cissy mówiąc o swojej przeszłości, a gdy wróciła spojrzeniem i nowym pytaniem do Lee, on uciekł się do intensywnego wpatrywania się w swój talerz. Chyba nadszedł czas, żeby czegoś się o nim dowiedziała.
— Przyjechałem tu z niczym. Potrzebowałem pracy, w barze szukali kucharza, ja umiem gotować i mam porobione jakieś kursy, certyfikaty — wzruszył ramionami, bo to, czemu zatrudnił się w The Rusty Nail nie było jakąś skomplikowaną historią. — A zanim tu przyjechałem, miałem wypadek — dodał, ale już z wielkimi oporami, bo z jednej strony nie lubił o tym mówić, a z drugiej Betsy jeszcze przed chwilą już drugi raz w ciągu tych ostatnich dwóch dni była bardzo blisko dotknięcia i zobaczenia ledwie jednej z paskudnych blizn, które i tak prędzej czy później pewnie przywołały by ten temat. — Dwa miesiące w szpitalu, potem trzy dochodzenia do siebie, w sumie pięć bez pracy i kupa rachunków za leczenie i opiekę medyczną, których nie pokrywało moje beznadziejne ubezpieczenie — wyjaśnił, ale w ogromnym skrócie, bo naprawdę nie lubił o tym mówi i nie chciał do tego wracać. — Ale powoli się z tego wygrzebuję — zapewnił, może bardziej samego siebie, niż Betsy. Nie chciał też jednak, by pomyślała, że narzekał na stan swojego mocno przeoranego zdrowia czy na to, że wciąż zajmował się spłacaniem tego, że teraz żył. Wszystko, co go wtedy spotkało, miał z własnej głupoty i na własne życzenie, więc nie narzekał, siedział cicho i starał się przez to przebrnąć.
♥
Lee nie bał się ojca Betsy, bo nie znał tego człowieka. I nie zakładał z góry, że kiedykolwiek pozna, bo wszystko zależało przecież od tego, jak wszystko ułoży się między nim i Betsy, a w tej kategorii Lee starał się na nic nie liczyć. Miał, rzecz jasna, tę cichą i nieśmiałą nadzieję, że im wyjdzie, jednak na głos nie odważyłby się o tym mówić, bo co, jeśli nie? Przyzwyczajony do porażek, Lee w pewnym sensie psychicznie już nastawiał się na kolejną, bo jako swój osobisty i największy wróg, wciąż nie potrafił do końca uwierzyć, że to mogło być takie proste i prawdziwe. Co było o tyle bardziej okrutne, że Betsy nie dawała mu swoim zachowaniem żadnych powodów, żeby aż tak w siebie wątpił. Bo on nie szukał problemu w nich czy w niej — uparcie szukał go w sobie. Usłyszawszy więc o rodzicach Bets, natychmiast zaczął pracować nad wmawianiem sobie, że gdyby ewentualnie kiedyś ich poznał, to by go nie polubili.
OdpowiedzUsuńJego pomysł z farbami nie spotkał się z entuzjazmem ze strony Betsy, choć Lee wciąż uważał, że powinna je zabrać. Choćby tak w razie czego. Gdyby jednak miały się przydać, to lepiej byłoby je mieć, niż nie mieć. Nie miał zamiaru jednak dłużej namawiać jej do czegoś, na czego sugestię wzruszyła jedynie ramionami.
I zaczął myśleć, że sam powinien był zrobić to samo — wzruszyć ramionami, zamiast drążyć temat swojego wypadku. Oczywiście Betsy usłyszała o samych ogólnikach. Nie powiedział jej, że sam do tego wypadku doprowadził, że nie miał po kolei w głowie, gdy to się stało, że był szczerze zawiedziony, że wpakowanie się pod rozpędzonego pickupa nie było ostatnim, co zrobił w życiu. Teraz musiał żyć z konsekwencjami tej decyzji, a były to głównie długi za leczenie, które, jak się obawiał, będzie spłacał do usranej śmierci, oraz kupa bólu, bo starego dziada nie da się po czymś takim poskładać tak, żeby nic go nie bolało.
Widząc reakcję Betsy, zaczął myśleć, że może jednak nie powinien mówić nic. Nie wzbudzać w niej współczucia, nie martwić jej, nie przedstawiać się od tej godnej pożałowania strony.
— Nie, Betsy — zaprotestował, choć nie cofnął ręki, gdy go dotknęła. — Ja się z tego wygrzebię. Ty nie zawracaj sobie głupotami głowy — powiedział łagodnym tonem, ale jednak wciąż takim, który nie przyjmował żadnego sprzeciwu.
Jeszcze nie odbiło mu na tyle, by miał pozwolić Betsy wplątać i zaangażować się w jego problemy. Miała się tym nie martwić ani nie przejmować. Chciał, żeby przy nim była, ale nie chciał przerzucać na nią swoich problemów.
Odwracał po tym swoim szalonym wyznaniu wzrok, ale spojrzał w oczy Betsy, gdy do niego podeszła i jeszcze pocałowała, chyba w ramach pocieszenia. Generalnie to podziałało, bo Betsy w ogóle miała w sobie coś, co na Lee działało niezawodnie.
— Wiadomo. W końcu robione z myślą o tobie, słońce — przyjął ten komplement, nie chcąc już wracać do tego tematu, najlepiej to nigdy, i podniósł się z miejsca, choć z jego taco najwięcej zjedzone było tortilli, która wylądowała głównie w brzuchu Cissy. — Chyba powinienem się już zbierać, nie? — rzucił jeszcze, bo znowu stracił w towarzystwie Betsy poczucie czasu, a podejrzewał, że była zmęczona po całym dniu w pracy. Z drugiej strony ciężko było myśleć o wyjściu, skoro jutro, jeśli będą mieli szczęście, to zobaczą się na chwilę podczas lunchu, a jeśli nie, to w ogóle.
Lee ;*
Betsy znała Lee od dwóch dni, więc jeszcze w niego wierzyła, ale Lee z kolei wierzył, że im lepiej go pozna, tym mniej będzie w to wierzyć. Nie był jednak na tyle głupi, by gasić jej entuzjazm, bo może akurat, ten jeden jedyny raz w życiu, uda mu się zrobić coś inaczej. Czegoś nie spieprzyć. W końcu po raz pierwszy od wielu lat brał się za życie na trzeźwo i chociaż wiedział, że ewentualnie i o tym będzie musiał Betsy powiedzieć, jeśli ich znajomość nie zakończy się po tygodniu albo dwóch, bo zwykła uczciwość tak nakazywała, to póki co próbował o tym nie myśleć. Bo gdyby tylko teraz wiedziała, w co się tak naprawdę pakowała, to raz na zawsze skończyłaby z rozwodnikami po trzydziestce. A właściwie to tuż przed czterdziestką.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko Lee opuścił dom Betsy w dobrym nastroju, bo nie dość, że to słoneczko wierzyło w niego bardziej niż on sam kiedykolwiek w siebie wierzył, to jeszcze został należycie pożegnany, a na koniec dostał filmik, na którym Cissy upewniała się, by jak najlepiej wykorzystać swój nowy nabytek.
Nie było więc źle — było wręcz, jak na standardy, do których przyzwyczaił się Lee, wspaniale, ale wciąż przypominał sobie, że nie powinien liczyć na zbyt wiele. Właściwie to na nic nie powinien liczyć, bo co, jeśli kolejny raz się przeliczy?
Następnego dnia nie wiedział, kiedy dokładnie powinien spodziewać się Betsy. Nie umawiali się na żadną konkretną godzinę, tylko po prostu na to, że wpadnie po swój lunch, który zresztą Lee miał już gotowy, bo zamawiała u niego kanapkę, więc to musiała być najlepsza kanapka w całym stanie. W związku z tym pracował nad nią właściwie odkąd zjawił się przed południem w pracy, choć bar otwierał się dopiero w południe, a czasem nawet i później — taki już był urok tego typu miejsc.
I choć była już druga, to w The Rusty Nail wciąż było względnie pusto. Ludzie byli o tej godzinie jeszcze w pracy, a Lee opuścił i kuchnię, i zaplecze, by usiąść na chwilę przy samym barze. Rozmawiał przez telefon i zapisywał coś na serwetce, bo nie potrafił znaleźć nigdzie choćby kawałka porządnego papieru, poza papierem do pieczenia, ale po tym ślizgał się długopis. Kończył akurat rozmowę, gdy usłyszał dźwięk skrzypiących tylnych drzwi oraz czyjś głos, odbijający się od ścian pustej kuchni. To musiała być Betsy, zwłaszcza, że żadnych dostaw dzisiaj się nie spodziewał.
— Ma pani dla mnie jakąś przesyłkę? — zapytał, wchodząc do kuchni i chowając przy okazji popisaną serwetkę do kieszeni spodni. Uśmiechnął się, widząc Betsy, która miała lekko wilgotne na końcach włosy i zaczerwienione od chłodnego powietrza policzki. — Czy może coś innego dziś tu panią sprowadza? — ciągnął, mając najwyraźniej ogromną frajdę z udawania, że nie miał pojęcia, w jakim celu miejscowa listonoszka mogłaby go odwiedzać. Zupełnie, jakby jej numer w jego telefonie nie był zapisany pod słoneczkiem i jakby nie obściskiwał się z nią zawzięcie przez ostatnie dwa dni.
☀️🐝
Lee z kolei poddawał się już od lat i robił to względnie regularnie, a to, czego granice uparcie testowali już trzeci dzień z rzędu było pierwszą od bardzo dawna dobrą rzeczą, której na samym wstępie sobie nie spieprzył. I spora jego część, wbrew zdrowemu rozsądkowi, już zdążyła się to zaangażować, a jeszcze kolejna część, również wbrew wszystkiemu, czego do tej pory się w tym życiu trzymał, narobiła sobie nadziei. To było strasznie głupie, gdy taki stary dziad jak on robił sobie nadzieję, bo zainteresowała się nim młodsza o jedenaście lat kobieta, ale… No cóż, stało się. W pewnym sensie zaakceptował tę ewentualność, gdy zaproponował obrócenie plotek przeciwko ich źródłu.
OdpowiedzUsuńI wciąż chyba zarówno Lee jak i Betsy bali się uwierzyć, że wszystko może być w porządku. A przecież mogło. Już teraz właściwie było, tylko musieli się odpowiednio przyłożyć, by tak zostało.
Uczucia panujące w kuchni okazały się wzajemne — Lee również ucieszył się na widok Betsy, bo chociaż niby umawiali się, że wpadnie chociaż na ten lunch, to na pewno miała dzisiaj mnóstwo pracy i nie miała czasu, jak Lee, siedzieć przy barze i rozmawiać przez telefon. Przy nim nie musiała jednak zachowywać się profesjonalnie, więc podbieganie i rzucanie się mu w ramiona zostałoby dobrze przyjęte.
Oczywiście gdyby Betsy chciała dostarczać Lee prawdziwe przesyłki, a nie tylko te, które wymyślili sobie w ramach fabuły, to nigdy nie dotarłaby ani do The Rusty Nail, ani do jego domu. Kto miał mu cokolwiek wysyłać? Była żona, z którą już nie rozmawiał? Rodzice, którzy nie żyli od prawie trzydziestu lat? Czy brat, który siedział w więzieniu i jeśli któryś z nich coś wysłał, to co najwyżej Lee cokolwiek w jego stronę. Jedyne, czego Lee właściwie mógł się spodziewać za pośrednictwem poczty, to rachunki, więc puste ręce Betsy też były dla niego dobrym znakiem.
— Bliżej, mówisz? — powtórzył po Betsy, uparcie nie ruszając się z miejsca. Wręcz oparł się nonszalancko o jeden z błyszczących, stalowych blatów, typowych dla przemysłowych kuchni. Cholera, jaka ona jest sprytna, pomyślał, bo Betsy zdecydowanie wiedziała, jak go podejść, a on niekoniecznie się przed tym bronił.
Jeśli Betsy czuła, że jej średni dzień właśnie stał się o niebo lepszy, to tak, widziała w oczach Lee to samo. Telefony, które w ostatnim czasie odbierał, nie należały do najłatwiejszych, a od świadomości, że gdy najbliższy weekend mine, będzie musiał jechać do Oklahomy, zaczynało robić mu się niedobrze. Starał się więc myśleć o tym jak najmniej i obecność Betsy okazywała się przyjemną dystrakcją. Może i również nie stęsknił się za nią jakoś szczególnie od wczoraj, ale zdecydowanie mu jej brakowało. Zdążył się do niej przyzwyczaić, co mógł na to poradzić.
— To jakaś strasznie dziwna przesyłka, jeszcze o takiej nie słyszałem — pozwolił sobie jeszcze przez kilka sekund poudawać niedomyślnego, ale widział, ile Betsy wkładała w starania, by odpowiednio odegrać i tę scenkę, więc, by nie utrudniać jej zadania, podszedł bliżej i dosłownie jednym ruchem zgarnął ją z podłogi w swoje ramiona. Musieli korzystać z tego, że jako stary dziad jeszcze był w stanie ją unieść, bo nie da się przewidzieć, jak długo jeszcze to potrwa. — Żadnego awizo. Proszę o dostarczenie przesyłki — oznajmił, gdy wzrokiem byli już na tym samym poziomie. Kilka kosmyków włosów Betsy zlepiło się pod wpływem deszczu i przylgnęło do jej czoła, więc Lee odgarnął je za jej ucho. — Tylko proszę to zrobić porządnie. W końcu czekam od wczoraj — dodał jeszcze, jak gdyby do tej pory Betsy jakąkolwiek przesyłkę do ust własnych dostarczyła mu nieporządnie. Oj tam, musiał ją dobrze zmotywować.
you still have got mail to deliver 💌
Lee lubił droczyć się z Betsy, bo taka już była uroda starych dziadów, ale starał się nie nadużywać jej cierpliwości. Zresztą, sama pewnie zdążyła jej zauważyć, że nawet gdy z czystej przekory kazał na siebie czekać, to nigdy zbyt długo. Te niewinne głupoty pomagały mu na chwilę zapomnieć, ile syfu i problemów miał na głowie oraz sprawiały, że nie myślał o tym, jak on to wszystko ogarnie. To były żarty, ale przez ile tak naprawdę? Kilka pierwszych godzin, bo Lee i Betsy zakładali, że powydurniają się trochę jakby znów mieli po kilkanaście lat, a potem pójdą w swoje strony. Osobne, warto podkreślić, strony. A potem żart przestał być żartem i teraz dosłownie każdy pretekst był dobry, by się spotkać.
OdpowiedzUsuńCholera jasna, zaangażowali się. Oboje się to, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, zaangażowali i obecnie każde z nich pracowało nad robieniem sobie we własnej głowie nadziei. To nie było głupie, bo oni byli tylko ludźmi i wiadomo, że żadne z nich nie chciało reszty życia spędzić tylko ze sobą. Rozwód i wypadek Lee nie były końcem świata, tak samo jak nie był nim zakończony podwójnym fiaskiem romans Betsy z wykładowcą, ale najwyraźniej bardzo długo oboje tak myśleli. Że to wszystko. Koniec, pozamiatane, nic dobrego ich nie spotka, bo najwyraźniej nie byli dobrymi ludźmi.
No najwyraźniej jednak jeszcze nie koniec.
— Ach, specjalna — zdążył mruknąć Lee, zanim Betsy rozpoczęła proces badania czy na pewno trafiła na właściwego adresata. — Sprawdź porządnie — zgodził się więc, podtrzymując ją pewnie, gdy drażniła go miękkimi ustami i ciepłym oddechem.
Im była bliżej, tym wyraźniej czuł słodki zapach czegoś, co musiało być jej perfumami, wymieszany z zapachem deszczu i chłodniejszego, grudniowego powietrza. Zimy w Georgii były podobne do tych, do których Lee przywykł w Oklahomie, ale miały inny zapach. Nie umiałby pewnie jednak wytłumaczyć tej subtelnej różnicy komuś, kto nigdy sam tego nie poczuł.
— Jaki? — zapytał ze śmiechem i nutą zaskoczenia, gdy Betsy uznała, że adresat jest smaczniutki. Nie miał pojęcia, co to mogło oznaczać, ale rozbawiła go i rozczuliła jednocześnie.
Naturalnie pozwolił więc wciągnąć się w ten pocałunek, który najwyraźniej był jego przesyłką i, całkiem szczerze, pomyślał, że takie przesyłki mógłby odbierać codziennie. Były na pewno dużo milsze od rachunków oraz przypomnień, że jeszcze za coś nie zapłacił, bo pieniądz się kończył, ale miesiąc za to jeszcze nie. Bliskość Betsy skutecznie sprawiała jednak, że gdzieś zaczynał mieć te wszystkie problemy i chociaż pocałunek był czuły, długi i prześcigali się w pogłębianiu go, to fakt, że oboje musieli złapać oddech, Lee przyjął z dozą niezadowolenia.
— Cześć, słońce — odpowiedział, uśmiechając się, gdy poczuł czoło Betsy na swoim. — Znajdziesz jeszcze miejsce na lunch? — postanowił dopytać, bo skoro ledwie przed chwilą sam okazał się z jakiegoś powodu smaczniutki, to kto wie, czy Betsy będzie jeszcze miała miejsce na jedzenie.
that's basically a love letter ♥
Lee wciąż nie był pewien, co to dokładnie znaczyło, że był dla Betsy smaczniutki, ale postanowił przyjąć to miano bez zbędnych komentarzy. Zdążyło mu się już spodobać, a ponieważ on również czuł, że spotkało go coś dobrego, i zapisało się w jego telefonie oraz pamięci jako słoneczko, to po co z tym dyskutować? Może to był jego pierwszy krok do zaprzestania tych autosabotaży, które regularnie sobie urządzał? Znali się dosłownie trzy dni, więc czas pokaże, ale trudno było powstrzymać się przed myśleniem, że miał dobre przeczucia.
OdpowiedzUsuńLee nie chciał jednak targować się o to, kto do tej pory miał gorzej. Jeśli już się nad sobą użalał, to robił to głównie we własnej głowie, a to, że powiedział Betsy o rozwodzie i o wypadku… Właściwie to chyba zrobił to pod wpływem chwili. Średnio potrafił to teraz wytłumaczyć, właściwie to odrobinę żałował, że w ogóle się przyznał, ale z drugiej strony jeśli pociągną to dalej, to i tak kiedyś dowiedzieć by się musiała, bo wymagała tego zwykła uczciwość, a Lee może i miał wiele beznadziejnych cech, ale uczciwy starał się być zawsze.
Więc nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku on byłby tym bardziej pokierszowanym przez los, to nie umniejszało temu, co spotkało Betsy. I, w sumie, całkiem fajnie by było, gdyby razem i z wzajemnością mogli się przekonać, że świat naprawdę nie skończył się wtedy, kiedy każde z nich z hukiem uderzyło o swoje własne dno.
Teraz Lee upewnił się więc, że Betsy bezpiecznie wróciła do stania na własnych nogach, chociaż nie miałby absolutnie nic przeciwko temu, żeby jeszcze chwilę spędziła w jego objęciach. O to, że ktoś nagle tu wjedzie i przyłapie ich na obściskiwaniu się w środku dnia również się nie martwił — w barze praktycznie nikogo jeszcze nie było, a nawet gdyby wszedł tu ktoś z obsługi, to była jego kuchnia. Kilka miesięcy pracował nad uświadomieniem tutejszego personelu, że mają mu się nie mieszać między garnki i patelnie, i nareszcie ta praca zaczynała przynosić owoce.
Nie protestował, gdy Betsy w dwóch sprawnych ruchach ustaliła, gdzie mają znajdować się jej ręce, a gdzie jego. Można wręcz powiedzieć, że ustawiała go sobie, jak jej się podobało, ale cóż, chwilowo trochę zawróciła mu w głowie zawartość tej przesyłki, którą właśnie otrzymał. Do ust własnych.
— Dwie godziny dopieszczałem tę kanapkę — pochwalił się, bo taka była prawda. Wczoraj wieczorem wymyślił, co przygotuje, dzisiaj zabrał się za to jako za pierwszą rzecz po przyjściu do pracy, bo nie umawiali się z Betsy na żadną konkretną godzinę i chciał być przygotowany. — Powiedz mi, że żartujesz — powiedział jednak i powinien spojrzeć karcąco na Betsy, ale utrudniła mu to, przytulając się do niego. Obawiał się, że wcale nie żartowała z tym jednym kęsem taco. — Nie będziesz miała siły siedzieć na rowerze, jeśli dalej będziesz tak robić — dodał, wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie z nawyków żywieniowych Betsy, bo ganianie od rana po całym mieście o jednym marnym kęsie taco nie było ani zdrowe, ani normalne, ale…
Nie był jej matką ani jej ojcem, żeby mówić jej, co ma robić. Nie był właściwie jej nikim, więc skoro już dał jej na swój sposób znać, że mu się to nie podoba, odpuścił i przytulił ją, jedną dłonią przesuwając po jej plecach, a drugą po włosach.
— Chcesz zjeść tutaj, czy usiądziemy na sali? Twoje sąsiadki tu nie przychodzą, a w sumie i tak jest jeszcze dosyć pusto — postanowił dać Betsy wybór, bo chociaż również nie chciał wypuszczać jej jeszcze z ramion, to nie mógł jej tak perfidnie zatrzymywać.
*happy noises* ♥
Po katastrofie zwanej ślubem Amelia wcale nie chciała wracać do miasteczka. Spędziła błogi weekend poza jego granicami, czując się w końcu wolną. Tylko, że przecież nie mogła uciec stąd na zawsze. Nawet jeśli wielki świat ją wołał, to nie potrafiła stąd wyjechać. Jeszcze nie. Czuła, że ma niedokończone sprawy w miasteczku, a poza tym – naprawdę je lubiła. Było małe, przyjazne, rodzinne i znajome. Świat trochę ją przerażał. Nigdy na dobrą sprawę nie była sama. Najpierw mieszkała z rodzicami, a potem przeniosła się do domu rodziców Jacoba i mieszkała tam z nim, ale na szczęście bez jego rodziców. Teraz z podkulonym ogonem wróciła do rodziców, którzy dalej krzywo na nią patrzyli. Zmarnowała wszystkim czas i pieniądze. Wiedziała, że to zrobiła i trochę było jej z tego powodu głupio, ale nie zamierzała długo czuć się wina. Od lat spełniała zachcianki innych osób, aż w końcu nadszedł moment, aby zaczęła myśleć o sobie. Wybrała zdecydowanie tragiczny czas, ale lepiej późno niż wcale, prawda?
OdpowiedzUsuńPrzez pewien czas stała się obiektem plotek. Starsze panie bezwstydnie wskazywały na nią palcami i szeptały między sobą, koleżanki ze szkoły też plotkowały, ale robiły to dyskretniej. Nie miała dostępu do ich mediów społecznościowych, a to najpewniej tam odbywały się wszystkie rozmowy. Niektórzy jej współczuli, inni obwiniali i nie mogła im się dziwić, że stoją po stronie poszkodowanego. Nie widziała w zasadzie Jacoba od dnia, kiedy z domu zabrała wszystkie swoje rzeczy. Nawet wtedy widzieli się tylko przez parę minut, bo mężczyzna nie mógł na nią patrzeć. Wiedziała, że robi dobrze i w końcu, bez pierścionka zaręczynowego czy wizji przyszłości, której nie chciała, czuła się wolna i zadowolona. Plotkami zupełnie się nie przejmowała, bo prędzej czy później ktoś odwali coś gorszego. Musiała tylko przeczekać ten najgorszy czas, ale to powoli ustępowało. Jakby w końcu ludzie i ona sama zapominali, że odstawiła całkiem niezły cyrk.
Blondynka pojawiała się w The Rusty Nail od dawna. Przygarnęła sobie ciepłą posadkę, która może nie przynosiła jej ogromnych kwot, ale sprawiała, że miała poczucie większej stabilności. Dość ciężko było się utrzymać w małym miasteczku z malowania czy robienia paznokci. Dawała sobie jednak radę. A nawet, gdyby było źle, to wcale nie chciała i nie zamierzała narzekać. Nawet jeśli czasami ponarzekać powinna.
Swój piątkowy wieczór zamierzała spędzić w barze. Dając, jak zwykle, popis swoich wokalnych umiejętności. Z tego co wiedziała, to w ostatnim czasie była jedyną, która występowała w barze i całkiem jej to odpowiadało, że nie musiała z nikim konkurować. Krzątała się przy scenie, jeszcze nie do końca wiedząc jaki repertuar dziś zaprezentuje. Zwykle była przygotowana, ale w ostatnim czasie głowę miała w zupełnie innym miejscu. Przy kimś innym. Na samą myśl czuła, jak policzki się jej rumienią.
W pierwszej chwili, kiedy poczuła, że ktoś ją obejmuje była gotowa zacząć się awanturować, bo sądziła, że być może ktoś wypił za dużo, ale wystarczyła sekunda, aby zorientowała się, że to Besty, na której widok uśmiechnęła się wesoło.
— Moja najwierniejsza fanka, cześć — przywitała się — nie wiem, czemu? Mamy jakieś plany, o których zapomniałam? — spytała. Lubiła spędzać tutaj czas, ale była też gotowa rzucić to natychmiast, aby spędzić trochę czasu z Betsy. Mogły popijać piwo albo się stąd wyrwać i zaszyć gdzieś w miasteczku ze skrętem, czym właściwie Amelia by nie pogardziła.
bff Mel
Lee nie był zaznajomiony z powszechną opinią jaka panowała na temat Betsy w Mariesville i nie miał w planach się z nią zapoznawać. Nie oceniał jej więc przez pryzmat rzekomej złodziejki mężów, a kwestię romansu z wykładowcą, do której w pewnym stopniu mu się przyznała, zdążył już odsunąć gdzieś w tył własnej głowy, bo, jak wtedy powiedział każdemu może się zdarzyć. Oboje byli tylko ludźmi i mieli całą masę słabości, ale Lee coś tak czuł, że Betsy niezbyt umiała sobie wybaczać. To były tylko jego wnioski i podejrzenia, bo znał ją dosłownie ledwo trzy dni, więc nie chciał wyrokować. Ale gdyby chciała, wiele mógł ją nauczyć. Na przykład tego, jak choć trochę samej sobie odpuścić.
OdpowiedzUsuńBo była dla siebie surowa. I nie dbała o siebie, a gdy przyznała, że nie żartuje, to miał ochotę zrobić jej wykład na temat tego, jak musiała więcej jeść. Domyślał się jednak, jak to działa. Gdyby ją tym dręczył, to już niczego co wyszło spod jego rąk pewnie by nie zjadła albo przynajmniej unikała sytuacji, w których trafiała i na Lee, i na jedzenie. A Lee wiecznie kogoś czymś dokarmiał. Teraz, rzecz jasna, skupił się na Betsy, ale nie potrafił gdzieś pójść czy z kimś się spotkać, nie przynosząc ze sobą czegoś smacznego, bo przygotował i mu zostało.
Nie komentował więc niczego, jednak cieszył się, że znalazła czas, żeby wpaść na ten lunch. Po pierwsze dlatego, że dobrze było ją zobaczyć, a po drugie dlatego, że przynajmniej teraz wiedział, że nie będzie do wieczora chodzić głodna.
— Tak, słońce, dwie godziny — potwierdził, chociaż rzecz jasna odrobinę przesadzał, ale to nie zmieniało faktu, że przyłożył się do tej kanapki.
Rzecz jasna te z masłem orzechowym i dżemem też potrafił robić, i skłamałby, gdyby próbował twierdzić, że nie miał tych składników we własnym domu, ale skoro Betsy została już wkręcona przez okoliczne plotkary w spędzanie dwóch godzin w sypialni z miejscowym kucharzem, to czemu miała nie mieć z tego czegoś smacznego i pożywnego, czego pewnie nigdy nie przygotowałaby sobie sama?
— Raz należy nam się randka bez publiki — ocenił Lee, bo chociaż oboje wiedzieli, że to nie randka, tylko lunch, a w sumie wczoraj też nie byli zbytnio obserwowani, to wciąż było całkiem przyjemne uczucie, spotkać się tak bez nadmiernego planowania, posiedzieć chwilę razem i potem, chcąc nie chcąc, stawić czoła reszcie dnia. — Betsy, to będzie najlepsza kanapka twojego życia — ostrzegł uczciwie i z uśmiechem świadczącym o tym, że był ze swojej najnowszej kreacji wyjątkowo dumny.
To powiedziawszy, wypuścił Betsy z ramion, bo trzymał jej kanapkę, a właściwie to dwie jej połówki owinięte w papier wraz z talerzem, w lodówce. Następnie pokierował Betsy do wyjścia z kuchni i w ten sposób usiedli naprzeciwko siebie przy jednym ze stolików w kącie sali. Lee był w dobrych układach z jedną z kelnerek, więc dostali jeszcze po kubku ciepłej kawy.
— Masz tutaj pastrami, które sam przygotowałem, provolone, pomidory, ogórka i sałatę. I mój autorski sos, ten, który już próbowałaś — objaśnił Betsy, oczywiście lekko się przy tym przechwalając, bo Lee niewiele rzeczy robił w tym życiu dobrze, więc jeśli coś już mu wyszło, to musiał to piętnaście razy podkreślić. — Jedz i może w międzyczasie zdążysz opowiedzieć mi, co się u ciebie od wczoraj zmieniło — dodał, ale nie nalegał. Zawsze miał ochotę słuchać Betsy, jednak teraz zależało mu przede wszystkim na tym, żeby coś wreszcie zjadła.
if not just love, then love and good food ☀️
Prawdę mówiąc Lee uważał to całek kółko plotkarskie, które najwyraźniej utworzyło się w Mariesville, za twór całkowicie niedorzeczny, choć z drugiej strony odnosił dziwne wrażenie, że jego ciotka mogła do niego należeć, bo miał w pamięci, gdy spędził tutaj to jedno, okropne lato jako dzieciak, to wiedziała wszystko i o wszystkich. Cóż, nawet jeśli Mary Maitland była współwinna tej złej i jakże nieuczciwej opinii, która krążyła o Betsy w mieście, to przynajmniej już nie żyła. Może reszta starych bab też ewentualnie wymrze i siłą rzeczy plotki ucichną. Albo Betsy zatka im w jakiś sposób gęby. To też by była niezła opcja, tylko Lee nie był pewien, co mogłoby tu pomóc. I nie chciał też o to pytać, bo zależało mu, żeby Betsy wiedziała, że nawet jeśli wbrew własnej woli słyszał, co o niej mówią, to zupełnie go to nie obchodziło.
OdpowiedzUsuńPóki co jednak z przyjemnością obserwował, jak Betsy wsuwa tę kanapkę, nad którą tyle się natrudził, ale efekt był tego warty. I fakt, że teraz wiedział, że przynajmniej zjadła dzisiaj coś porządnego. Dwie kazdy, jeden gryz taco i porządna kanapka. Lepsze to, niż nic.
Te całe randki nawet nie były randkami, po prostu Lee tak sobie to nazwał, ale wychodziły im zaskakująco spontanicznie. Byli w stanie znaleźć chwilę wolnego czasu, to ją wykorzystywali. I chociaż ta miała być bez publiki, to Lee już czuł, że barman przyglądał im się uważnie, choć udawał, że poleruje szklanki. Pewnie znał Betsy, bo, z tego co Lee rozumiał, Murrayów w tym mieście znali wszyscy, ale nie podejrzewał, że Lee też mógłby zdążyć się z nią zaznajomić. I to w poważnym stopniu, bo Lee nie robił kanapek byle komu.
Pokiwał głową, gdy Betsy zgadywała, która część jej kanapki była provolone. Uśmiechnął się również znad swojego kubka kawy, słysząc komplement.
— A to jest akurat niedorzeczne, bo hydraulik ze mnie żaden — skomentował kolejną głupią plotkę. To znaczy coś tam potrafiłby zrobić, gdyby pękła rura albo rozciekł się syfon. Nieźle też radził sobie z popsutymi zmywarkami oraz pralkami, ale poza tym uważał się w tej akurat kategorii za dość beznadziejnego. — Usłyszały, że piłuję ci drzwi i uznały, że to na pewno musi być coś z hydrauliką? — zmarszczył jeszcze brwi, zastanawiając się nad tym, gdzie w tym wszystkim zagubił się jakikolwiek sens.
To jedynie udowadniało, że te baby plotkały dla samej idei plotkowania.
— Zjesz całą i wsiądziesz bez problemu — postanowił uciąć temat Lee zanim Betsy miała szansę, by poszukać wad w tym, że coś zjadła.
Wiedział, że powtarzanie jej nie mów tak wcale nie sprawi, że przestanie w ten sposób mówić, ale przynajmniej mógł próbować stanowczo to ucinać, zanim temat zdążył się rozkręcić, a sama Betsy nakręcić swoim wyglądem i wagą.
— Siódma? Ósma? Coś takiego. Wcześniej nie wyrwę się z pracy, a fajnie by było, gdybyśmy noc spędzili już na miejscu, wtedy wstaniemy wcześniej w sobotę i będziemy mieć dużo czasu, żeby powoli się przejść — ocenił, bo generalnie to pewnie oboje będą jutro zmęczeni i trochę bez sił, a nad to jezioro, które wybrali, mieli dwie godziny drogi, ale jakoś trzeba było się zorganizować. — Dogadaj się z Cissy. Może jak dasz jej trochę smaczków, to pozwoli ci siedzieć obok mnie, ale ona decyduje — stwierdził, uznając, że tę kwestię panie powinny załatwić między sobą.
Oczywiście, że miejsce pasażera obok Lee było zarezerwowane dla Betsy, ale mógł się z nią trochę podroczyć.
did you mean "a good girl" ??? :>>> ♥
Lee zdążył już poznać tę stronę Betsy, która lubiła pokazywać ludziom język, jednak był wdzięczny, że nie pokazała go dzisiaj barmanowi, bo on z tym człowiekiem pracował, więc jakoś musieli się dogadywać. Rzecz jasna planował później wspomnieć mu, żeby się łaskawie nie gapił na Betsy Murray, ale z tym zamierzał poczekać, aż obiekt tejże uwagi opuści The Rusty Nail.
OdpowiedzUsuńNie żeby mu się do tego momentu śpieszyło — nie śpieszyło mu się zupełnie i gdyby to tylko od niego zależało, to zostałaby tutaj na resztę popołudnia, ale mieszkańcy Mariesville czekali na swoje paczki oraz listy, a na Lee czekała robota, bo w końcu nikt nie płacił mu za picie kawy przy stolikach i rozdawanie kanapek. A szkoda. Mogliby zacząć.
Betsy, rzecz jasna, jak to Betsy: niczego mu nie ułatwiała. Gdyby nie wskoczyła mu na kolana, przy okazji o mało nie wywracając przy tym stolika, nie sprzedałaby mu szybkiego całusa i objęła go, już mogliby być przy drzwiach wyjściowych i perspektywa czekania do jutra wydawałaby się dużo bardziej znośna. Ale nie mógł mieć przy niej łatwo. No po prostu nie mógł.
— Napiszę i zadzwonię — obiecał więc, rozumiejąc, że to wszystko było zorganizowane dosłownie na wariackich papierach i Betsy chciała konkretów, ale Lee już tak miał: zawsze zakładał, że jakoś się to ogarnie albo wyjdzie w praniu.
Nie musiał chyba wspominać, że jego była żona stanowiła pod tym względem jego kompletne przeciwieństwo, a wśród powodów do rozwodu, w papierach, które od niej dostał do podpisania, wymieniła różnice charakterów. Nauczony doświadczeniem, próbował się teraz pilnować.
— Masz trzydzieści sekund, potem już tu zostajesz — mruknął w odpowiedzi do jej ucha i, cholera, wiedział, że musi być silny, ale osłabiała i tymi swoimi ustami, i tym, jak się do niego przytulała.
Trzydzieści sekund podziałało i Lee odprowadził Betsy na zewnątrz, gdzie oparty o ścianę baru stał jej rower. Nie całował jej już, chociaż chciał. I nie zerkał nawet przez resztę dnia na telefon, żeby przypadkiem nie naszło go, żeby do niej dzwonić i pisać, bo gdyby zaczął, a ona by odpowiedziała, to z kuchni w The Rusty Nail nie wyszłoby już nic, albo wyszłoby przypalone, a Lee nie przypalał jedzenia, które przygotowywał.
Przetrwali więc jakoś czwartek z tymi dwudziestoma minutami lunchu i dotrwali do piątku, który dla Lee zaczął się, co tu dużo mówić, paskudnie. Od rana wisiał na telefonie, bo im bliżej było jego wyjazdu do Oklahomy, tym więcej musiał dopiąć i ogarnąć, żeby na miejscu po prostu pójść w odpowiednie miejsca i załatwić to, po co tam jechał. Już wiedział, że jeśli chciał spokoju w weekend, to ten głupi telefon będzie musiał albo zostawić w Mariesville, albo po chamsku wyłączyć i mieć wszystko gdzieś.
Nie był jeszcze pewien, którą opcję wybierze, gdy o szóstej chciał wychodzić z pracy, ale piętnaście minut wcześniej coś huknęło, a potem dzieciak, zatrudniony do pracy na zmywaku, zaczął wrzeszczeć, że woda leci. No i leciała, na całą kuchnię, a Lee, z którego był naprawdę marny hydraulik, nie miał innego wyjścia, niż się tym zająć. Napisał więc Betsy, że będzie o siódmej, a o siódmej dał jej znać, że będzie o ósmej. Finalnie z baru wyszedł w pół do dziewiątej i był cały mokry, więc musiał jechać się przebrać — co z tego, że, żeby oszczędzić czas, spakował się rano i miał już wszystko w samochodzie. Co z tego.
UsuńBetsy musiała się więc na niego naczekać, a wraz z nią Cissy, choć tej drugiej pewnie nie robiło to większej różnicy. W międzyczasie Lee zdążył się nakręcić na to, że może nie powinni jechać tak późno, że Betsy pewnie będzie zmęczona czekaniem, że może lepiej byłoby dzisiaj zostać w Mariesville i jednak jechać jutro rano, ale wtedy co ze szlakiem, który mieli przejść, a przecież w grudniu szybciej robiło się ciemno i nie będą chodzić po lesie po nocach, a tak w ogóle to w cholerę z tym wszystkim, bo może Betsy w sumie nie lubiła lasu, ale robiła to, bo Lee ją namówił?
Zły na Oklahomę, zmywak w pracy oraz samego siebie, Lee pojawił się wreszcie pod domem Murrayów o dziewiątej.
— Gotowa na nocną przejażdżkę? — rzucił jednak na powitanie, gdy tylko Betsy otworzyła mu drzwi, bo dobre nastawienie do podobno podstawa. No i miał ogromną nadzieję, że Betsy odpowie tak zamiast spieprzaj, stary dziadu, teraz to mi się już nie chce. Zrozumiałby to drugie, bo w sumie sobie na nie dzisiaj zasłużył, ale po cichu liczył na pierwsze.
let us be the judge of that ;>
Cóż, jeśli przy Lee Betsy odczuwała nagły, ale znaczący spadek chęci do pracy, to może jednak wcale nie miał na nią takiego dobrego wpływu, jak jej się wydawało?
OdpowiedzUsuńŻart, to oczywiście tylko i wyłącznie żart, ale w sumie trudno było się Betsy dziwić, że nie miała ochoty wracać do pracy, kiedy nawet tej kanapki nie była w stanie zjeść, bez pchania się Lee na kolana. A on nie narzekał, wcale i w ogóle. Teraz jednak mieli przed sobą co najmniej dwa dni, podczas których praca będzie ostatnim, o czym pomyślą.
Lee przynajmniej nie miał w planach myśleć już o pracy. O Oklahomie też nie. Telefonu jednak nie wyłączył, ale porządnie go wyciszył, podejrzewając, że zasięg i tak w środku lasu będzie mocno średni.
Nie spóźnił się jakoś strasznie, ale wciąż nie zmieniało to faktu, że się spóźnił, a przez chwilę rzeczywiście rozważał przełożenie albo odwołanie tego wyjazdu, bo zdążył się nakręcić na to, że Betsy się wścieknie i uzna, że nie można na nim polegać. I taki był nakręcony, że tę złość wręcz widział w jej twarzy i słyszał w głosie, gdy otworzyła mu drzwi, ale, całe szczęście, szybko się uśmiechnęła.
— Nawet mnie tak nie strasz — powiedział z widoczną ulgą, kręcąc jednocześnie ze śmiechem głową, bo tak serio to już zdążył się przestraszyć. No bo gdyby dzisiaj nie dotrzymał słowa, to Betsy mogłaby uznać, że nie można na nim polegać, a co komu z faceta, któremu nie da się zaufać, bo zawsze powie jedno, a zrobi drugie?
Pozwolił sobie jeszcze przekroczyć próg domu Betsy, pochylić się nad nią i pocałować ją szybko, z cichym cześć, słońce, a potem przykucnął jeszcze do wysokości Cissy, żeby przywitać się również z nią.
— Wybaczycie mi to opóźnienie? — zapytał, spoglądając w górę na Betsy, gdy drapał za uszami psinę, która zdążyła już wyłożyć łapy na jego ramiona i śliniła się, ewidentnie ucieszona jego widokiem. A może to tylko Lee za dużo sobie myślał.
Domyślał się, że pewnie będzie miał wybaczone, ale głupim gadaniem nic tu i tak nie zdziała. Wstał więc, ku niezadowoleniu Cissy, która trąciła go jeszcze łapą, a potem wybiegła przed dom i szczeknęła kilka razy, więc Lee poszedł otworzyć jej drzwi, żeby mogła wskoczyć na tylne siedzenie. Nie przejmował się rozkładaniem tam żadnych kocy, bo jeździł czarnym, poobijanym pickupem — Chevroletem Silverado z dwa tysiące siódmego roku. To auto juz nie jedno widziało, w niejednym miejscu było, i niejedno się w nim zepsuło, a przed Lee miało kilku właścicieli, którzy różnie je traktowali. Jedyne, co Lee więc robił, to starał się utrzymywać w środku względny porządek, co nawet mu wychodziło.
Gdy Cissy rozłożyła się już na swoim miejscu, Lee wrócił szybko do Betsy, żeby pomóc jej z rzeczami, które spakowała. I z tego wielkiego spóźnienia wyszło na to, że dosyć szybko i sprawnie się pozbierali, a gdy Betsy usiadła w fotelu pasażera, to Lee tylko kazał jej zapiąć pasy i, opuściwszy podjazd jej domu, byli już właściwie w drodze.
— Mówiłaś komuś, że jedziesz? — zapytał, a właściwie to chciał zapytać że jedziesz ze mną, ale nie chciał być aż tak dociekliwy. Bo że kotów bez opieki nie pozostawiła, to nawet nie wątpił, ale… No tak jakoś był ciekawy, czy przyznała się już komuś znajomemu, czy ludzie, których znała, dowiedzą się o nich z plotek, o ile tym plotkom uwierzą.
it's officially a trip :>
Na to wygląda, jednak lekka panika wydawała się tutaj uczuciem dość… Naturalnym. Zwłaszcza, że oboje robili już sobie co do siebie nawzajem pewne nadzieje i czuli, że to wszystko jakimś cudem zmierza w dobrym kierunku, choć teoretycznie nie miało takiego prawa, bo mieli porobić sobie z okolicznych plotkar żarty przez dosłownie jeden wieczór, a potem wrócić do swoich spraw.
OdpowiedzUsuńTymczasem byli już na wieczorze numer cztery i dosłownie w dwóch czy trzech zdaniach zdążyli umówić się na wspólny wypad nad jezioro, a teraz tę umowę realizowali. Szczerze, Lee czuł, że ewentualnie zrobiłby to nawet sam — nie był przyzwyczajony do tego małomiasteczkowego klimatu, a Mariesville po ośmiu miesiącach zaczynało mu działać już na nerwy. Był w międzyczasie w Oklahomie, parę razy skoczył do Camden czy Atlanty, ale… To nie było to. Czuł, że potrzebuje takiego spokoju, jakiego czasem doświadczał na morzu, o ile akurat nie wpadali prosto w sztorm i nie musieli zastanawiać się, czy przy następnej fali będzie po nich. Maple River mu tego nie zastępowała, poza tym ufiksował się już na to jezioro i potem strzelił tym pomysłem przed Betsy.
I, jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja.
Nie uważał, by jego samochód był jakiś szczególnie duży, ale cenił go sobie z kilku powodów: poprzedni właściciele już go poobijali i porysowali, więc nie musiał martwić się o to, że i jego pierwsza rysa zaboli najbardziej, bo pierwszą rysę ten Chevy miał już dawno za sobą. Automatyczna skrzynia biegów nie była czymś, o czym Lee myślał, gdy kilka lat temu wybierał to auto, ale teraz, po wypadku, cholernie to doceniał, zwłaszcza w te gorsze dni, gdy bolało go dosłownie wszystko, a siadać i jechać i tak musiał.
Nie wydawało mu się też, by jego Chevy był wewnątrz jakoś szczególnie duży — swobodnie mieścił na tylnym siedzeniu dorosłego psa, a drugiego też by pewnie zmieścili, gdyby mieli. Pewnie to Betsy, postawiona twarzą twarz z faktem, że nie będą się mogli przez całe dwie godziny obściskiwać, tak boleśnie odczuła ten nie tak znowu wielki dystans.
Radziła sobie jednak, co Lee ocenił po tym, jak zaczepnie jej dłoń przesuwała się po jego udzie.
— Chcesz, żebym wjechał do najbliższego rowu? — zapytał ze śmiechem, bo chociaż za kierowcę uważał się dobrego, i oczy miał przez większość czasu na drodze, a na wpatrzoną w niego Betsy jedynie zerkał, to na to, że nawet we własnym aucie będzie obmacywany, zwyczajnie by nie wpadł.
Jedyne, co mu w tym wszystkim nie odpowiadało, to te przeklęte świąteczne piosenki, które już grali w radiu. Zmienił więc szybko stację, bo nawet nie miał siły tego słuchać.
Kiwał głową, na znak, że słucha Betsy, gdy opowiadała mu o tym, co i komu powiedziała, a kto i o czym dopiero się dowie. Jeśli o niego chodziło, to mogła mówić wprost — chodziło mu przede wszystkim o to, żeby nikt się nie martwił, że robiła nie wiadomo co i nie wiadomo z kim. Podejrzewał, że jego nazwisko i tak niewiele powiedziałoby bratu czy bratowej Betsy, ale przynajmniej coś by wiedzieli. Lepsze to niż dowiadywać się od sąsiadów, którzy sami nie mogli być pewni, co dostrzegli w oknach Murrayów.
— A jesteś pewna, że Daphne polubiłaby mnie? — odbił piłeczkę, odwracając na chwilę dłużej wzrok w stronę Betsy, bo wyjechali na prostą i równą drogę i przez pewien czas nie czekały ich żadne zakręty, a ruch zaczynał już maleć. Lee podejrzewał nawet, że jeśli się postara, to zrobią tę trasę w mniej niż dwie godziny, ale to nie był wyścig.
Kochanie wypowiedziane pod jego adresem całkiem fajnie brzmiało w ustach Betsy, a on od początku się nie wzbraniał, bo na początku to miał być żart. I teraz, kiedy to już raczej nie był żart zdążył się do tego przyzwyczaić. Tak po prostu, tak samo jak przyzwyczaił się do Betsy, choć znał ją cztery dni. Dlatego złapał na kilka sekund za jej dłoń na swoim udzie i ścisnął ją czule, dopóki nie musiał ponownie położyć dwóch rąk na kierownicy.
it'll pass in a blink of an eye ;>>>
Momenty, w których Betsy ewidentnie rozpraszała uwagę Lee, a potem nie miała pojęcia, o co mu chodziło, gdy to komentował, niezmiennie go bawiły. Uważał, że była w tym urocza, ale, i tego nie mówił już głośno, jednocześnie niebezpieczna, bo mieszała mu tym w głowie okrutnie i słabość miał do tego ogromną. Dlatego ostrzegał uczciwie — obmacywanie groziło zjechaniem do rowu. Jeśli miała takie marzenie, żeby poobmacywali się w samochodzie, to będzie to mogła zrobić za dwie godziny — czarny Chevy Lee może i nie był, jego zdaniem, jakiś ogromny, ale dwie osoby na fotelu kierowcy by się zmieściły. Jedna na drugiej. Tak tylko sugerował. Było to wyjście zdecydowanie bezpieczniejsze od tego, do którego uciekła się Betsy, świadomie czy nie.
OdpowiedzUsuńBetsy Murray nie musiała się nikomu spowiadać, ale Lee Maitland musiałby, gdyby nikomu nie powiedziała, gdzie się wybiera, a brat albo bratowa zgłosiliby zaginięcie. Dlatego Lee absolutnie nie negował dorosłości ani odpowiedzialności Betsy — gdyby w nie wątpił, to sam by jej nie zaufał, a chyba zdążyła już zauważyć, że trochę jednak ufał. Ufał również, że Betsy wie, co robi, patrząc na niego, tak jak patrzyła przed chwilą, dotykając go, tak jak dotykała, i całując tak, jak nie całowali się od wczoraj.
— Znalazłbym wielu ludzi, którzy byliby w stanie się z tobą na ten temat pokłócić — skomentował tylko, śmiejąc się przy tym cicho, bo może teraz nawet dało się go lubić i przychodziło to dość łatwo, ale Lee nauczył się już patrzeć prawdzie w oczy i wiedział to, czego nie wiedziała Betsy: że kiedyś był z niego kawał skurwysyna. Ale cóż, najważniejsze, że się zmienił, prawda?
Betsy załapała się na tę lepszą jego wersję i Lee naprawdę nie chciał, by kiedykolwiek zdarzyło jej się stanąć oko w oko z tą gorszą.
Uśmiechnął się ponownie, słysząc, że Betsy zabrała na ten wyjazd trochę przyborów do malowania i rysowania.
— A czy to nie tylko obiecywałaś mi obraz do łazienki? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź, bo pamiętał, że cztery dni temu, zanim wylądowali na jej łóżku, wspomniała, że mu namaluje. To znaczy dodała wcześniej może, ale on doskonale to pamiętał. I oczekiwał, że Betsy wywiąże się ze swojej obietnicy, bo już zdążył wybrać temu obrazkowi miejsce w łazience, która obecnie pozostawała w stanie generalnego remontu. — Obiecywałaś, a ja na niego czekam — dodał, tym samym dając znać, że dobrze wie, co mówi.
Zerknął w stronę oświetlonej ekranem telefonu twarzy Betsy, a potem kątem oka widział, jak odłożyła go na miejsce.
— Napisz Daphne przy najbliższej okazji, że kucharz z The Rusty Nail ma na imię Lee. Możesz też dorzucić, że jest zabójczo przystojny — poinstruował ją niby to na żarty, ale jeśli ta Daphne podobno miała go polubić, to chyba dobrze by było, gdyby kojarzyła go po imieniu, a nie po zawodzie.
Droga mijała im spokojnie. Jechało się całkiem nieźle — nie było żadnej mgły, droga była sucha, chociaż okrutnie ciemna, żaden deszcz nie próbował padać. Zapowiadało się na to, że wybrali perfekcyjny weekend na ten wyjazd i, jeśli dobrze pójdzie, to jutro będą mieć dużo słońca.
that's the cutest possible thing to say about them :>>>
Nic na to przyciąganie nie mogli zdziałać, tylko Lee nie mógł pozbyć się jednej myśli, która uporczywie utrudniała mu cieszenie się tym wszystkim: że on to już kiedyś na własnym przykładzie przerabiał. Że wiedział, że im mocniej się zaangażuje, tym bardziej będzie potem bolało, jeśli się nie uda. Tylko dlaczego niby teraz miałoby się nie udać? Póki co nie mieli właściwie żadnych powodów, by tak myśleć i z jednej strony znali się jedynie cztery dni, a z drugiej oboje wręcz się w to oraz do siebie pchali i… Boże, jakie życie musiało być proste dla tych ludzi, którzy usilnie nie próbowali zniszczyć i podważyć każdej jednej dobrej rzeczy, która ich spotykała.
OdpowiedzUsuńBetsy prawdopodobnie nie wyobrażała sobie zbyt wiele, bo, prawdę mówiąc, Lee też już dość dużo sobie wyobrażał. Ale bał się. Tak zwyczajnie i bardzo po ludzku się bał, bo wiedział, że było tyle sposobów, na które mógł ją jeszcze zawieść i rozczarować, spraw, przez które mogła przestać mu ufać i… Dobrze, że rozmawiali, bo byłby w stanie zadusić się tymi swoimi własnymi, głupimi myślami, które obecnie nie miały poczucia z rzeczywistością. Nie zrobił jej nic złego, nie skrzywdził jej i nie złamał jej zaufania, a już nastawiał się na moment, w którym jakimś cudem i bardzo ewentualnie mógłby to zrobić.
To nie było ani zdrowe, ani normalne, ale to był cały Lee.
— Jeśli na strychu nie został mi jakiś zakurzony wiecheć po ciotce, to nawet nie mam choinki — zaśmiał się Lee, bo nie był pewien, czy Betsy z tym prezentem mówiła tak na serio.
To znaczy, żeby się dobrze zrozumieli: chętnie przyjąłby ten obiecany obraz, ale ona ewidentnie czuła ducha nadchodzących świąt, a jedyne, co Lee czuł, to zbliżający się wielkimi krokami wyjazd do Oklahomy, przez który nie spał porządnie już od kilku tygodni. W ogóle Lee nie łączył się ze świętami. Zwykle szukał sobie wtedy jakiegoś zajęcia, łapał jakiejś roboty. The Rusty Nail, niestety, zamykał się w Boże Narodzenie, więc tam nie ucieknie. Coś musiał wymyślić. Albo mógł nie wracać z Oklahomy, ale skoro Betsy już na serio myślała i prezencie, to miał jej urządzić pierwsze wielkie rozczarowanie? No chyba nie bardzo. Najwyżej podrzuci mu ten prezent pod drzwi.
Co znaczyło, że on też musiał pomyśleć o czymś dla niej.
— Nie rób mi reklamy, stary dziad ma być tylko twój — zażartował kolejny raz, a potem dłoń Betsy już całkiem grzecznie i bez żadnych kombinacji odpoczywała na jego udzie.
Lee prowadził, Betsy opowiadała, Lee słuchał. Lubił, kiedy mówiła, lubił słuchać jej głosu, podobał mu się nawet ten suchar, którym w pewnym momencie rzuciła. Wszystko to pomagało w walce z rosnącym znużeniem, bo ten tydzień był naprawdę wypełniony wrażeniami.
— Niedaleko — odpowiedział wreszcie na pytanie Betsy, bo naprawdę czas mieli całkiem niezły.
Lee musiał jednak zjechać w pewnym momencie na pobocze i wspomóc się swoim telefonem oraz nawigacją, którą w nim miał, bo droga zaczęła robić się coraz bardziej kręta i chociaż próbował kierować się znakami, to w nocy tak naprawdę niewiele widział. Im bliżej byli jeziora, tym więcej napotykali wzniesień, a drzewa po bokach drogi robiły się coraz gęstsze. Technologia na szczęście nie zawiodła i chociaż poruszali się powoli, to wreszcie dotarli na miejsce oznaczone na ekranie telefonu jako cel.
Celem okazał się niewielki, parterowy domek. Lee dał właścicielowi znać, że będą na miejscu późno w nocy, więc dostał tylko wiadomość, gdzie ma znaleźć klucze i gdzie zostawić je, gdy będą wyjeżdżać. Światła, pozostawione na zewnątrz oraz lampy samochodu pozwalały zobaczyć, że domek otoczony był wysokimi drzewami, które po ciemku wyglądały na sosny. Dosłownie kilka kroków od domku, do którego wchodziło się po schodach, zostało wyznaczone miejsce na ognisko razem z ustawionymi wokół krzesłami, a dalej w wodzie odbijał się księżyc. Naprawdę byli tuż nad jeziorem, z tym, że tutaj nie mogli zejść do wody, bo brzeg był zbyt wysoki.
Usuń— Chyba trafiliśmy — oznajmił Lee z lekkim niedowierzaniem we własne umiejętności, bo gdyby miał być kompletnie szczery, to musiałby przyznać, że były momenty, w których nie miał pewności co do tego, że źle nie skręcił. Cissy, która przespała całą podróż, poruszyła się na tylnym siedzeniu, a Lee spojrzał na Betsy, by upewnić się, że dla odmiany to ona nie zdążyła przysnąć.
♥
Lee nie miał pojęcia, czego konkretnie mogła to być kwestia. Wiedział tylko, że chociaż też pozwalał już sobie myśleć o tym, że w sumie to mógłby całkiem nieźle odnaleźć się przy Betsy, to zaraz studził własny zapał, powtarzając sobie, że jemu to nie może się udać. Po prostu nie może, bo do tej pory jeszcze się nie udało, więc czemu nagle miałoby być inaczej.
OdpowiedzUsuńA jednak był tu z Betsy, nad jeziorem dwie godziny drogi od Mariesville, do którego dotarli pomimo krętej drogi i późnej pory.
Cissy wybiegła z samochodu zaraz po tym, jak Betsy wysiadła i otworzyła jej drzwi. Lee natomiast miał jeszcze parę rzeczy do zrobienia: musiał wyłączyć tę przeklętą nawigację, która nagle zaczęła głośno powtarzać, że dojechał do celu i nie chciała za nic przestać. Później upewnił się, że po ciemku nie zaparkował w miejscu, w którym samochód nie powinien stać i wysłał jeszcze, zgodnie z tym, czego oczekiwał w ogłoszeniu właściciel, krótką wiadomość o tym, że dotarli na miejsce, trafili i rzeczywiście domek przez weekend będzie zajęty. Wreszcie zgasił silnik i również wysiadł, natychmiast czując, jak dał sobie tą długą jazdą w kość. Nawet nie chciał myśleć, jak dojedzie do Oklahomy. Jakoś musiał, ale nie bez powodu planował wyjechać z Mariesville dużo wcześniej, niż potrzebował.
Ale, jego głowa chwilami już siedziała w tej przeklętej Oklahomie, a przecież był teraz w Georgii, nad jeziorem, które Betsy przypadkowo znalazła między jednym kęsem lasagne a drugim. Wybór, choć kompletnie przypadkowy, okazał się jednak strzałem w dziesiątkę, bo nawet w nocy okolica prezentowała się naprawdę dobrze.
Lee rozejrzał się za Betsy, która zdążyła już kawałek odejść i zauważył, że zerkała w górę. Mieli nad sobą niebo pełne gwiazd, na które nawet nie zwrócił do tej pory uwagi, bo był zbyt skupiony na prowadzeniu samochodu, a po drodze były też miejsca, w których las okazał się tak gęsty, że poza koronami drzew niczego nie zobaczyliby nawet w środku dnia.
— Podoba ci się? — zapytał, podchodząc do Betsy od tyłu i obejmując ją ramionami tak, że gdyby chciała, mogłaby się na nim oprzeć. Gdzieś w niedalekiej okolicy usłyszeli radosne szczeknięcie Cissy, która najwyraźniej postawiła sobie za zadanie wybiegać się przed kolejną porcją snu, która czekała na nią, gdy już wejdą do środka. — Komuś na pewno się podoba — skomentował jeszcze zachowanie Cissy.
Nie musieli się jednak spieszyć. Noc była rześka, ale to był inny rodzaj rześkości niż w Mariesville — do Gloucester nie było mu nawet blisko, bo tam w powietrzu czuć było sól. Tutaj… Lee nie potrafił tego nazwać, ale ten zapach był inny. Jakby… Słodszy? Wiedział, że to pewnie głupio brzmiało, ale Massachussets kojarzyło mu się z wilgotnym zapachem soli, Georgia pachniała słodko, a Oklahoma dusiła pyłem i gorącem.
— Nie wybrałbym lepszego miejsca — pochwalił jeszcze samą Betsy, bo choć to wszystko było dziełem przypadku, a to nie była randka tylko właśnie takie nie wiadomo co, czego jeszcze nie nazwali, a wypadałoby przecież, żeby ustalili wspólną wersję, to te wszystkie przypadki, prowadzące ich naprzód od czterech dni, doprowadziły ich we wspaniałe miejsce.
and you are the reason they shine so brightly
Pewnie mogło, bo to wcale nie było kompletnie nieosiągalne, tylko oni tak sobie wmówili, bo zawiedli się już na kimś innym i boleśnie rozczarowali ludźmi, w których pokładali mnóstwo nadziei. Strach był więc w tej sytuacji całkiem naturalnym uczuciem, a jednak oboje wciąż nie potrafili przestać myśleć o tym, jakby to było, gdyby się go po prostu pozbyli.
OdpowiedzUsuńI choć się bali, to jednak wciąż szło im całkiem dobrze. Lee nawet nie myślał dwa razy nad tym, co robił, gdy obejmował Betsy albo ją całował. Jeszcze nie pokazała mu, że tego nie chce, więc ufał, że chciała i wierzył również, że powiedziałaby mu wprost, gdyby nagle zmieniła zadanie, a on by tu uszanował, bo nie po to tak ciężko nad sobą od ostatniego roku pracował, żeby teraz nie umieć respektować cudzych granic.
Cissy była w swoim żywiole, ale, naturalnie, nie oddała się zbytnio od swojej właścicielki. Lee również tego nie robił, bo gdy Betsy się do niego odwróciła, już praktycznie odruchowo ją do siebie przytulił. Spojrzał na nią, siłą rzeczy z góry, gdy tym delikatnym muśnięciem ust na jego skórze postanowiła zwrócić na siebie jego uwagę, choć tak naprawdę nie musiała, bo cały czas ją miała, a to, że Lee zagapił się na kilka sekund w rozgwieżdżone niebo wcale nie oznaczało, że nie myślał już o Betsy.
— Mnie podoba się wszystko, co podoba się moim dziewczynom. Słońce — odpowiedział, a następnie pokiwał głową w odpowiedzi na sugestię o zapoznaniu się z wnętrzem domu.
Był zmęczony i wiedział, że to po nim widać, ale nie chciał narzekać, żeby nie psuć Betsy dobrego humoru. To jego wina, że był starym dziadem, nie jej. A miał tutaj komu dotrzymywać tempa, bo Cissy machała radośnie ogonem jak natchniona, a Betsy… Betsy była od niego o jedenaście lat młodsza i ten złośliwy głos, który zawsze siedział gdzieś z tyłu jego głowy, nie pozwalał mu o tym zapomnieć.
Wypuścił więc Betsy z ramion, ale pozostawił jedną z jej dłoni w swojej. Nie sugerował w ten sposób, że potrzebowała, by prowadzić ją za rączkę, tylko jakoś tak… Poprowadził. Minęli zaparkowany samochód i weszli po schodach pod drzwi, gdzie Lee musiał poszukać ukrytego pod doniczką z fałszywym dnem klucza. Sprytne.
W końcu jednak dostali się do środka, choć Cissy przedarła się pomiędzy ich nogami i oczywiście musiała być pierwsza, ale nikt nie miał jej tego za złe.
Wnętrze było proste, ale przytulne. Zaraz po wejściu powitał ich duży salon z aneksem kuchennym, choć przy drzwiach było miejsce na to, by odwiesić mokrą kurtkę czy zostawić zabłocone buty. Drewniane podłogi zostały przykryte przepastnymi dywanami w ciepłych, ale stonowanych kolorach, a ściany pokrywały deski w kolorze o ton ciemniejszym niż te, które mieli pod nogami. Choć zapalili sufitową lampę, to żarówka nie dawała zbyt wiele światła — było ono rozproszone i klimatyczne.
Lee przyglądał się już temu miejscu na zdjęciach, gdy robił rezerwację, więc wiedział, co mniej-więcej czekało ich dalej.
— Sypialnie są dwie, takie same, każda z łazienką — zwrócił się więc do Betsy i ruchem głowy wskazał na korytarz, który widzieli od wejścia, a który pozostawał pogrążony w półmroku. — Wybierz sobie, jaka ci bardziej pasuje, choć ta po prawej chyba będzie miała lepszy widok na jezioro, a z tej po lewej będzie wyjście na taras — postanowił dać jej wolną rękę. — Przyniosę nasze rzeczy z auta — dał jeszcze znać, zanim zostawił Betsy i Cissy z wyborem, gdzie chciały dzisiaj spać, a sam wyszedł na zewnątrz.
🩷
Dwie sypialnie, dokładnie tak. Bo Lee nawet przez sekundę nie pozwolił sobie zakładać, że Betsy ufałaby mu po tych kilku dniach na tyle, by spędzić noc w tym samym łóżku, a przy okazji ta czysta przyzwoitość, której tak mocno starał się trzymać, kazała mu rozglądać się za miejscem, gdzie będą mieli osobne pokoje.
OdpowiedzUsuńZresztą, podejrzewał, że Cissy będzie chciała spać w jednym łóżku z Betsy, choć kiedy powoli przynosił do środka wszystko, co mieli w samochodzie, zauważył, że psina już zdążyła usadowić się na kanapie w salonie i nie zamierzał jej stamtąd przeganiać. Zgarnął tylko po drodze ten koc, który Betsy dla niej przygotowała, a którego nie użyli w samochodzie. Jego tapicerka widziała już gorsze rzeczy niż psie łapy, ale narożnik wyglądał na całkiem nowy i zadbany, więc Cissy musiała przesunąć się na tyle, by Lee mógł jej ten koc rozłożyć, a potem już mogła wracać na wybrane przez siebie miejsce.
Cissy dokonała więc wyboru miejsca do spania, a Betsy wybrała sypialnię, w której Lee zastał ją, gdy przyniósł jej torbę i plecak. W plecaku coś lekko grzechotało, gdy go niósł, więc założył, że to tam Betsy schowała kredki i inne przybory, więc ostrożnie odłożył go na łóżko, a torbę postawił na podłodze.
— Coś się stało? — zapytał w pierwszym odruchu, patrząc na stojącą pod oknem Betsy, która odwróciła się w jego stronę. Ton jej głosu odrobinę go zaniepokoił i oczywiście we własnej głowie już zdążył wpaść na to, że zaraz usłyszy nie podoba mi się tu jednak, wracajmy. — Znalazłaś jakiegoś dużego pająka, którego trzeba zabić, czy mam ci przegonić potwory z szafy? — dodał, starając się humorem wybrnąć z tego, że nie domyślał się, co Betsy miała na myśli i dlaczego chciała, żeby został.
To znaczy, miał jakieś tam swoje podejrzenia. Bardzo niewielkie i bardzo nieśmiałe, ale nie mogli też zbyt daleko zajechać na domysłach. Cokolwiek Betsy chciała mu przez to zostań przekazać, musiała mówić bardziej konkretnie, bo Lee musiał jeszcze wrócić do samochodu co najmniej dwa razy, a potem był umówiony na randkę z prysznicem, którego nie zdążył wziąć po pracy, bo czasu wystarczyło mu tylko na to, by szybko się przebrać i jechać dalej.
— No to gdzie ten pająk? — drążył dalej, czekając, aż Betsy wskaże mu miejsce, w które miał patrzeć, bo o co innego mogło tu chodzić, niż o pająka?
♥
A więc nie o pająka chodziło.
OdpowiedzUsuńFakty miały się dokładnie tak, jak widziała je Betsy: byli tutaj sami i nie mieli żadnej publiczności, ani w postaci biegających po suficie pająków, ani ewentualnych potworów, czających się w szafach, których nawet nie zdążyli jeszcze otworzyć. Wszystko, co robili i mówili, było więc kompletnie szczere, a Lee i tak poczuł się zaskoczony słowami Betsy.
I to nie tak, że jechał tu z nią, z góry zakładając, że do kompletnie niczego między nimi nie dojdzie. Nie był ani ślepy, ani głupi — widział i czuł, jak na siebie działali, a te żarty, którymi tak zawzięcie do siebie rzucali, bardzo szybko przestały być tylko żartami. Ale nie chciał też, by Betsy robiła cokolwiek myśląc, że on od niej tego oczekuje. Niczego nie oczekiwał i cholernie mocno zależało mu na tym, żeby była tego świadoma, nawet jeśli nie mówił o tym głośno, to choćby poprzez jego zachowanie wobec niej.
Oczywiście to wszystko mogło wydawać się trochę zamazane, bo gdy obejmował ją i całował na tym kuchennym blacie, to na pewno nie sprawiał wrażenia człowieka bez oczekiwań. Miał wtedy ochotę na wiele, ale powstrzymywała go ta przyzwoitość, którą starał się kierować, oraz świadomość, że gdyby narobił wobec Betsy głupot, to prawdopodobnie skrzywdziłby ją tym bardziej, niż ona byłaby w stanie skrzywdzić jego. Faceci krzywdzili mocniej, tak po prostu.
Nigdzie im się nie spieszyło, to prawda, ale Lee nie wyczuwał w zachowaniu Betsy pośpiechu. Gdyby im się spieszyło, mieli już w poprzednich dniach co najmniej dwie okazje, żeby przeskoczyć na inny etap znajomości. Nie spodziewał się więc, że mogłaby chcieć robić to akurat tu i teraz, ale dawała mu wybór. Tak albo nie.
I Lee nie chciał jej dręczyć, podejmując ten wybór nieznośnie długo, chociaż czuł na sobie ogromną odpowiedzialność za Betsy i za swoje decyzje wobec niej.
Uśmiechnął się więc w pierwszej reakcji na jej słowa, oparł dłonie o własne biodra i opuścił głowę, wbijając na chwilę spojrzenie w podłogę.
— Powiedziała Betsy Murray, stojąc po drugiej stronie pokoju — skomentował ze śmiechem tę scenę, ale nie był to śmiech, którym ją wyśmiewał.
Betsy rozczulała go na wiele sposobów, a to był kolejny z nich i zwyczajnie nie mógł nie docenić tej chwili oraz tego, że szczerze przyznała, co czuje i czego pragnie. Puścił więc w niepamięć to, co jeszcze miał zrobić, bo z drugiej strony to nie było nic, co nie mogło zaczekać. Podszedł powoli do wciąż stojącej pod oknem Betsy i spojrzał na nią z tych swoich prawie dwóch metrów, unosząc jej podbródek w górę za pomocą dwóch palców i kciuka.
— Mam do ciebie dwa strasznie nieromantyczne pytania — ostrzegł, bo musiał. — Bierzesz jakieś tabletki? I czy jesteś tego absolutnie pewna? — Musiał zapytać. Musiał wiedzieć i nie potrafiłby zrobić tego inaczej.
looks like there’s only one real answer here ;>
Tu nie tyle chodziło o prawo do odmowy, co o słuszność tego, co robili. Lee wybrał domek z dwoma sypialniami właśnie po to, by Betsy, widząc jedną, nie poczuła, że została wywieziona w środek lasu w jednym konkretnym celu. Nie. Celem Lee było zabranie jej na spacer wokół jeziora, odpoczynek od Mariesville oraz naładowanie baterii przed tym przeklętym wyjazdem do Oklahomy, który teraz będzie jeszcze trudniejszy. Teraz stanął w obliczu nagłej zmiany planów i postanowił ją przyjąć.
OdpowiedzUsuńChcieli tego samego, tylko ukrywali to na różne sposoby. Lee chyba głupio się było przed samym sobą przyznać, że chciał tego po czterech dniach z młodszą od siebie o jedenaście lat kobietą, którą poznał tylko dlatego, że ktoś utkał na ich temat parę oderwanych od rzeczywistości plotek. Potrzebował więc, najwyraźniej, żeby Betsy była tą odważną i przyznała się do swoich pragnień pierwsza, a wtedy on mógł tylko przytaknąć i się zgodzić.
Zieleń oczu Betsy wydawała się Lee jeszcze głębsza niż zwykle, gdy z jego pomocą uniosła głowę. Pomyślał, że to była całkiem miła odmiana — ta możliwość obserwowania jej błyszczących oczu ze świadomością, że nikt nie gapił się na nich, żadne ciekawskie sąsiadki ani nawet barman w The Rusty Nail, któremu potem należało przypomnieć, żeby zainteresował się swoją pracą.
Pokiwał głową, na znak, że jej słucha.
— To dobrze — odpowiedział po prostu, bo pytanie o pewność Betsy nie miało na celu podważyć tego, na co się wobec niego zdecydowała.
To bardziej Lee musiał mieć absolutną pewność, że Betsy nie robi tego na przykład z poczucia, że powinna, bo jeśli nie, to Lee szybko straci nią zainteresowanie. Nie przebierał w metodach, gdy się z nią w ostatnich dniach obściskiwał. Nazywał ją słońcem, mówił, że jest jej starym dziadem, chciał ją widzieć codziennie, nawet jeśli tylko na dwadzieścia minut — to mogło, wraz z tym wyjazdem, stworzyć wrażenie, że czegoś rzeczywiście w zamian od niej oczekiwał. I bardzo mocno zależało mu na tym, by upewnić się, że Betsy nie kierowała żadna presja — ani taka, którą on mógłby jej nieświadomie narzucić, ani tym bardziej taka, którą byłaby w stanie narzucić samej sobie.
Zabrał ze sobą zdrowy rozsądek aż tutaj i czuł się zobowiązany, by używać go za nich oboje. Stary nudziarz.
W dobrze już znanym Betsy chwycie, Lee ugiął nogi i pochylił się, by sprawnie otoczyć ją ramionami i podnieść na swoją wysokość — uważał, że była niesamowicie urocza ze swoim wzrostem, z którym sięgała mu gdzieś powyżej ramion. Lubił jednak, gdy nie musiała stawać na palcach, żeby do niego dosięgnąć.
— Za pierwszym razem już było dobrze — powiedział, czując, jak jej ciekawskie dłonie przesuwają się pod materiałem jego koszulki, pierwszy raz mając realne pozwolenie, żeby zapuścić się wszędzie tam, gdzie miały na to ochotę. On też miał ochotę jej dotknąć, więc jedną dłoń przesunął od połowy jej uda w górę, podwijając po drodze ten długi t-shirt, który na sobie miała. — Musisz pamiętać, że nie zmieniłbym w tobie niczego — dodał jeszcze, zanim pocałował ją porządnie i głęboko, pierwszy raz tego wieczoru, bo te poprzednie całusy się nie liczyły.
Betsy ciągle szukała czegoś, co mogła zrobić albo powiedzieć lepiej, a Lee nie szukał w niej ideału. Ktoś ją tego nauczył — tych wątpliwości i poczucia, że powinna coś w sobie zmienić. Popracują nad tym, tylko najpierw będą się kochać, bo tego oboje chcieli.
let's ;>>>>
Lee czuł, że serce Betsy waliło prawie tak mocno, jakby zaraz miało wyrwać się z jej klatki piersiowej, ale czuł też, że zaczynało się trochę uspokajać, im dalej w to brnęli i im pewniej czuli się w tym, co robili.
OdpowiedzUsuńBo prawda była taka, że było tu pole na mnóstwo wątpliwości, ale jednak nie wahali się przy sobie. Betsy już wiedziała, jak to jest, gdy ją podnosił i przytrzymywała się go ufnie oraz stabilnie, dzięki czemu mógł trzymać ją tak dłużej i pewniej. Dzisiaj dostała za to całkiem nowe przyzwolenie — na to, żeby obmacać go tam, skąd wcześniej celowo ją zawracał, nie chcąc, żeby dotarła właśnie do tych blizn, które dzisiaj już wyczuła.
Miał ich więcej, więc próbował o tym nie myśleć, odwzajemniając pocałunki Betsy, podczas gdy jej dłonie tak niezawodnie lądowały na jego karku i w jego włosach — wszędzie tam, gdzie wiedziała, że lubił ich dotyk. I może mu się tylko wydawało, może to sobie jedynie wyobrażał, ale chyba były dzisiaj odrobinę cieplejsze niż zwykle?
Betsy również była bardzo ciepła i to ciepło biło wręcz od niej, wraz ze słodkimi zapachami wszystkich kosmetyków, których używała. Lee zaczynał mieć wrażenie, że znał ten zapach już na tyle dobrze, że jej perfumy czy szampon do włosów potrafiłby własnoręcznie znaleźć na sklepowych półkach, choć nigdy jeszcze nie widział ich butelek.
Lee, dla odmiany, jeszcze nie obmacywał Betsy nawet w połowie tak, jak ona obmacywała jego, więc starał się robić to powoli. Gdy jej udo pokrywało się gęsią skórką pod wpływem jego dotyku, ona sprawiała, że jemu robiło się okrutnie wręcz gorąco. Całe zmęczenie, które czuł, gdy tu przyjechali, nagle go opuściło i doskonale wiedział, że była w tym ogromna zasługa Betsy.
Uśmiechnął się tylko między tymi pocałunkami, nie tracąc czasu na takie głupoty jak nabieranie oddechu, chyba że już naprawdę musiał. Betsy wiedziała, co miał na myśli, i on wiedział, o co chodziło z tym żartem, ale to nie był czas ani miejsce, żeby się w to zagłębiać. Priorytety mieli teraz zgoła inne niż rozsądna rozmowa, choć Betsy wciąż gadała, a Lee ją do tego gadania prowokował, bo przecież lubił słyszeć jej głos i to się nie zmieniało.
Betsy musiała strasznie kombinować z tym obmacywaniem, więc Lee postanowił utrudnić jej zadanie. Wylądowała plecami na łóżku, a on sam zdjął tę swoją koszulkę, którą zdążyła podwinąć mu już tak, że jedyne, co robiła, to mu przeszkadzała.
Ten nieznaczny manewr sprawił jednak, że dla odmiany t-shirt Betsy opadł znowu do połowy jej uda, ale to nie on stanowił tu największy problem, więc gdy Lee ponownie pochylił się nad Betsy, tym razem jedną rękę opierając na materacu obok jej ramienia, drugą wrócił pod ten t-shirt. Tym razem luźny materiał podwinął się tylko o tyle, ile dłoń Lee potrzebowała, żeby dosięgnąć jej bielizny, za którą zaczepił jednak jedynie palcami, wracając do zasypywania Betsy pocałunkami, tym razem strategicznie skupionymi na jej szyi. Znali się już trochę, a Lee zamierzał jawnie i bezczelnie korzystać z tego, czego zdążył nauczyć się o Betsy.
but without you the universe feels dim ♥
Lee starał się wierzyć w to, że postępowali słusznie i do pewnego stopnia wierzył. Nie zapominał jednak również, że Betsy przepadła dla niego szybko i równie szybko podejmowała wobec niego kolejne decyzje, ale z drugiej strony to samo można powiedzieć o nim. Też szybko się w to wkręcił. Też nie stronił od kolejnych decyzji. Ale niezmiennie czuł się odpowiedzialny za jej dobro i bezpieczeństwo, i to nie tylko dlatego, że był starszy, więc zwyczaj nakazywał, żeby okazał się również tym rozsądniejszym. Lee potrafił być nierozsądny, tylko starał się nie być przy Betsy. Miała na niego dobry wpływ.
OdpowiedzUsuńLampka przy łóżku nie dawała wiele światła, a Lee preferował, by pozostawała zapalona. Wspomniał już Betsy o tym, że lubił sobie popatrzeć i nie kłamał wtedy, więc teraz patrzył na nią ile tylko chciał, przy okazji z pomocą dotyku poznając kolejne fragmenty jej ciała.
Czy uważał się za diabelnie przystojnego? A gdzie tam. Nigdy o sobie tak nie myślał, a już na pewno nie od wypadku, po którym czuł się wręcz jak jakiś kaleka. Musiał jednak przyznać, że podobało mu się, gdy Betsy uważnie go obserwowała. Poczuł, jak jej mięśnie napięły się, gdy pociągnął za skrawek materiału i nie znał ciała Betsy ani jej reakcji jeszcze na tyle dobrze, by bez cienia wątpliwości wiedzieć, czy to aprobowała. Odpuścił więc na chwilę, przenosząc dłoń po prostu na jej udo, gładząc rozgrzaną skórę, podczas gdy jego usta wciąż skupiały się na jej szyi, a jęk, na który sobie pozwoliła, spotkał się z jego uśmiechem, wyczuwalnym w pocałunkach składanych w tak wrażliwym miejscu.
Byli tu sami, a Cissy spała, jakby przebiegła całą drogę z Mariesville nad jezioro, zamiast przejechać ją na tylnym siedzeniu samochodu, które calutkie należało do niej. Betsy nie musiała się więc nikim przejmować ani tym bardziej hamować, i Lee wręcz oczekiwał, że nie będzie.
Sprytne rączki Betsy majstrowały już coś przy jego spodniach, przed czym zupełnie jej nie powstrzymywał, ale miał jeszcze wobec niej inne plany. Odsunął więc, poza zasięg tych rączek i powoli pociągnął Betsy za rękę, by oderwała plecy od materaca. Do jej szyi planował wrócić dosłownie za chwilę. Najpierw jednak, patrząc w oczy Betsy i szukając jej przyzwolenia, zaczął stopniowo podciągać tę o wiele za duży t-shirt, którą na sobie miała. Przerwałby dosłownie w tej samej sekundzie, w której kazałaby mu przestać, ale nie kazała, więc t-shirt wylądował na podłodze, a Lee przesunął tylko wzrokiem i dłońmi po ciele Betsy, szybko wracając spojrzeniem do jej oczu.
Jeszcze nie zwrócił uwagi na jej tatuaże ani bliznę po usunięciu wyrostka, ale miał jeszcze na to czas. Miał też coś do powiedzenia, najpierw jednak ułożył dłoń na jej policzku i przysunął swoje czoło do jej czoła.
— Wiesz, w co nie mogę uwierzyć? — zapytał, uśmiechając się. — Że jeszcze ci nie mówiłem, jaka jesteś śliczna — odpowiedział szybko, zanim mogła na dobre zacząć się zastanawiać.
Zdążył nazwać już Betsy swoim słoneczkiem i swoją dziewczyną, a siebie jej starym dziadem, ale nie przyszło mu jeszcze na myśl, by wspomnieć, że pociągała go fizycznie. Nadrobił to właśnie, ale teraz miał wrażenie, że rzeczywiście mógł wspomnieć o tym wcześniej.
Nie był to jednak czas na żałowanie czegokolwiek, bo pozbawiwszy Betsy koszulki, ciężarem swojego ciała Lee pchnął ją z powrotem na łóżko i wrócił do składania czułych pocałunków na jej szyi. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili więcej uwagi zaczął poświęcać jej obojczykom, a następnie mostkowi, ale czy nie na tym właśnie polegała ta cała nauka? Uczył się jej i chciał to zrobić porządnie.
what else feels good? :>>>>
— Popracujemy nad tym — powiedział, a w pewnym sensie to nawet i obiecał Lee, bo pewność siebie Betsy, a raczej jej bolesny brak, też znajdowała się na jego liście spraw, o które planował zadbać, jeśli wszystko dobrze się między nimi ułoży.
OdpowiedzUsuńNie zakładał z góry, że się uda — taki odważny to nawet on nie był, ale, podobnie do Betsy, wiązał z tym wyjazdem pewne bardzo nieśmiałe nadzieje. Po pierwsze i w sumie najważniejsze to liczył, że przekonają się dzięki niemu, czy będą w stanie wytrzymać ze sobą również wtedy, gdy niczego nie będą robić pod publikę lub w towarzystwie tejże publiki.
Póki co układało się świetnie: Lee lubił słuchać Betsy i nie dbał o to, czy powtarzała mu jakieś zasłyszane podczas roznoszenia poczty ploteczki czy inne głupotki. Starał się też zaspokoić jej ciekawość względem siebie, bo mierzyli się tu z pewnym brakiem balansu: on, gdyby chciał, mógłby słowa na temat Betsy zasięgnąć dosłownie wszędzie. Nie chciał i nie robił tego, bo nie interesowało go, co mieli na jej temat do powiedzenia inni, ale ona już takiego łatwego zadania nie miała, bo choć wiedziała o nim wciąż względnie niewiele, to i tak w całym miasteczku nikt nie wiedział więcej od niej.
Nie miała z nim łatwego zadania, ale radziła sobie świetnie.
Z pomocą Betsy, jego dłoń wróciła w to samo miejsce, z którego wcześniej ją zabrał, jednak kwestię tego, czy był zbyt czy za mało kompletnie ubrany, wciąż uparcie ignorował. Całował ją za to, powoli i metodycznie przesuwając się w dół jej ciała, podczas gdy Betsy przykładała się do tego, by również poznać go jak najdokładniej.
W pewnym sensie uczył ją teraz cierpliwości, chociaż jemu samemu cholernie ciężko było pozostać cierpliwym. Chciała się jednak kochać, więc się kochali — a Lee wierzył, że potrzebne w tym było miejsce na czułość oraz brak pośpiechu.
Nie spieszył się więc — z dłońmi Betsy poznającymi jego ciało, przesuwał się coraz niżej jej ciała. Oderwawszy się od jej mostka, wyznaczył ścieżkę pocałunków pomiędzy jej piersiami, pod materiałem bielizny dostrzegając drobny tatuaż. Przeszedł przez brzuch Betsy, całował ją obok niewielkiej blizny na podbrzuszu, aż wreszcie dotarł do ud. Jego dłonie zatrzymały się tam, skąd wcześniej tak nieopatrznie je zabrał i znowu to robił — zabierał je — tym razem w dół zsuwając również majtki Betsy.
Gdy ustami dotknął wewnętrznej strony jej ud, składając pocałunek blisko tego drobnego tatuażu, który tam zobaczył, w ogromnej części był już poza zasięgiem dłoni Betsy. Wciąż mogła jednak sięgnąć swobodnie do jego głowy czy karku, mogła kazać mu kontynuować albo przestać.
— Chcesz tego? — zapytał cicho, ale całkowicie poważnie, nie mając przecież pojęcia, co Betsy lubiła, a co nie. Czy wolała, by kontynuował tę pieszczotę, czy lepiej byłoby, gdyby ją przerwał. Uczył się jej, więc musiała mu w tym pomóc.
tell me more :>>>
Lee nie był aż tak stary by należeć do zupełnie innego pokolenia niż Betsy, ale te jedenaście lat, które ich dzieliło, wystarczało, by na wiele spraw miał całkiem inne spojrzenie. Jasne, że oprócz tego miał jeszcze dwoje oczu, więc i te cycki i ten dobry tyłek widział, ale to ciało Betsy liczyło się w tym wszystkim najbardziej. To nie o to chodziło, żeby miała martwić się swoim wyglądem, zastanawiać, czy była za bardzo czy za mało szczupła, żeby się zadręczała kompleksami, w które lata temu wpędziła ją banda niedojrzałych dupków, a wlokły się za nią do dziś. Oczywiście, że Lee nie był na tyle głupi i naiwny, by sądzić, że powie jej nie myśl o tym i ona zaraz przestanie. Po prostu… Czuł, że teraz to on w dużej części był odpowiedzialny za to, jak Betsy o sobie myślała i chciał, by nie myślała, że mu nie wystarcza albo że czegoś jej brakuje.
OdpowiedzUsuńBo nie brakowało absolutnie niczego i choć Lee nie mówił dużo, bo zwykle też nie był w takich chwilach gadatliwy, to swój zachwyt nad Betsy wyrażał inaczej i wydawało mu się, że nawet więcej był ten sposób w stanie przekazać.
Nie próbował niczego celowo przedłużać ani odwlekać, ale podobało mu się to, jak niecierpliwiła się Betsy. Wsłuchiwał się w tym wszystkim w jej szybszy i głębszy oddech, w te przeciągłe westchnienia, a nawet w to, jak pościel szeleściła cicho za każdym razem, gdy się w niej przesuwali.
Domyślał się, jak będzie brzmiała odpowiedź Betsy, ale wciąż dobrze było usłyszeć to potwierdzenie z jej strony, chociaż w to jedno słowo ewidentnie wkładała teraz odrobinę więcej wysiłku. Musiała również włożyć go sporo również w to, by w ruchach swoich bioder nie odsuwać się od ust Lee, który, gdy już dotknął ją nimi w tak wrażliwym punkcie, wcale nie myślał o tym, by zbyt szybko się odsuwać.
Wręcz przeciwnie — podczas gdy jedna z dłoni Betsy wsunęła się w jego włosy, również pokazując mu, jak miał to robić, by robił to jak najlepiej, Lee objął jedną ręką udo Betsy, tuż pod biodrem, trzymając ją mocno, ale nie na tyle, by nie mogła odsunąć się, gdyby tego chciała lub potrzebowała.
Musiał jednak przyznać, że cholernie kręciło go to, co widział, ilekroć na kilka sekund unosił wzrok, czego jednak Betsy chwilowo nie dostrzegała, bo ich spojrzenia się nie spotkały. I nie musiały — chciała spróbować czegoś innego, więc próbowała. Nie musiała dawać obecnie nic poza tym, co już z siebie dawała, a Lee zajmował się resztą i robił to, myśląc głównie o przyjemności Betsy. O tym, jak drżała, ilekroć mocniej dociskał do nie usta, tym, jak szeptała jego imię, jak powtarzała, żeby nie przestawał i jakie jej jęki były nie tylko zmysłowe, ale jeszcze cholernie seksowne.
if you say so ;>>>>
Betsy podobała się Lee od momentu, w którym wpadła do jego kuchni bez żadnego ostrzeżenia i strzeliła mu listami o blat, prosząc, albo raczej wręcz domagając się, by określił, z kim on właściwie w tym miasteczku sypia. W tamtym momencie odpowiedź brzmiała akurat z nikim, a Lee nigdy nie wpadłby na to, że ta sytuacja aż tak diametralnie zmieni się w ciągu zaledwie kilku dni.
OdpowiedzUsuńI że będzie sypiał akurat z Betsy Murray, bo Lee był z natury dosyć pewny siebie, ale nie aż tak, by sądzić, że młodsza o jedenaście lat listonoszka z porządnej rodziny będzie widziała w nim coś więcej niż dosłownie tego starego dziada, którym raz się nazwał, i tak mu już zostało.
Cóż, życie pisze jednak różne scenariusze, a choć ten, który rozgrywał się obecnie właściwie od samego początku pisali razem, decydując, co będzie miało miejsce w której scenie, sprawy i tak lekko wymknęły się spod kontroli. Niezmiennie, to był jeden z tych wyjątkowych przypadków, gdy wyjątkowo przyjemnie się tę kontrolę traciło.
Lee był całkiem pewien, że Betsy jeszcze trochę by zniosła. Nie był jednak uparty, usłyszał już z jej ust to, co chciał usłyszeć i doprowadził ją tam, gdzie chciał ją mieć, więc odpuścił na chwilę, pozwalając, by przyciągnęła go z powrotem do swoich ust.
— Aż taki uzdolniony nie jestem — zaśmiał się, bo ostatnim, czego by chciał, to wykończyć Betsy, choć nie ukrywał, że te słowa zabrzmiały cholernie przyjemnie, a jeszcze przyjemniejsze było obserwowanie jej reakcji na wszystko, co przed chwilą zrobił z nią ten bóg, którego wywoływała, czy też sam Lee.
Poczekał cierpliwie, aż oddech Betsy znowu się unormuje i podczas gdy jej dłoń przesuwała się najpierw po jego twarzy, a później we włosach, znowu zasypywał czułymi pocałunkami jej szyję. Jedyna różnica była w tym, że teraz robił to dużo wolniej i mniej zachłannie — w końcu Betsy miała przypomnieć sobie, jak się oddycha, a nie całkiem od nowa o tym zapomnieć.
A potem pocałowała go mocniej i znowu zapomniał o tym, że planował być delikatny. Pozwolił wciągnąć się w to szaleństwo od nowa, nie odsuwając się, gdy jej dłoń z takim zainteresowaniem wracała do jego spodni. Nie miał wyjścia — musiał się ich wreszcie pozbyć, bo wszystko utrudniały, ale to było typowe coś za coś, więc Betsy przy okazji pożegnała się z biustonoszem i swoimi skarpetkami.
Czy tego chciał, czy nie, Lee musiał wstać, bo trochę ciężko zdejmowało się spodnie na łóżku, ale gdy pochylił się ponownie nad Betsy, mogli już spokojnie kontynuować i to w dodatku zgodnie z jej życzeniami.
— To mnie sobie weź — odpowiedział z jawną prowokacją w głosie, zbliżając swoją twarz do twarzy Betsy. To było z jego strony kilka rzeczy na raz: pozwolenie, wyzywanie, a także prośba. — I pokaż jak — dodał, docierając właśnie do tej prośby, której zabrakło wcześniej, bo do tej pory robili to, czego chciał Lee, a teraz to Betsy czegoś chciała. A Lee chciał się wszystkiego o niej nauczyć.
first, show me how you like it ;>>>
No tak, Lee widział i czuł efekty swoich starań, mając je dosłownie przed sobą, a jednak wciąż powątpiewał. Czuł też, że Betsy podchodziła do jego ciała z tym samym, jeśli nie większym, poziomem fascynacji, z którym on podchodził do niej, i nie dowierzał. Wszystko, co działo się między nimi od wtorku, było jak jakiś szalony sen, z którego absolutnie nie chciał się budzić i, w zgodzie ze swoim charakterem, już martwił się o to, jak oni po tym weekendzie wrócą do rzeczywistości. Jakoś będą musieli, no i jakby tego mało, czekało ich kilka dni i ponad osiemset mil rozłąki.
OdpowiedzUsuńNie miał pojęcia, po co o tym myślał, gdy Betsy w tak uroczy sposób nie tylko pozwalała się sprowokować, ale jeszcze robiła dokładnie to, o co ją prosił. Zauważył to sugestywne spojrzenie, którym go obdarzyła — nie mógł już nie wierzyć, że była pewna tego, czego pragnęła i że pragnęła jego.
Lee poddał się więc jej całkowicie i gdy tylko mógł, szukał spojrzenia jej zielonych oczu, które rzeczywiście wydawały się teraz ciemniejsze. Mógł to zrzucić na światło i kąt, pod którym padało, mógł też wybrać opcję, w której za ich kolor odpowiadało rosnące w Betsy pożądanie wobec niego. Skłaniał się, całkiem naturalnie, ku tej drugiej opcji, mając nadzieję, że w jego oczach dostrzegała to samo, bo czuł, że jej chce. Pragnie, pożąda, potrzebuje.
Też musiał jej zaufać, choć czuł i właściwie to był pewien, że nawet słyszy, jak jego własne serce tłucze się wściekle, gdy Betsy odtwarzała na jego skórze te same ścieżki, które jeszcze przed chwilą wyznaczył na jej ciele, ale z innym efektem. Wróciła do niego szybko i odetchnął nareszcie głębiej, gdy to zrobiła, nawet nie do końca zdając sobie sprawę, że do tej pory wstrzymywał oddech. Usiadł tak jak mu kazała, otoczył ją ciasno ramieniem, jedną dłonią wspierając jej lędźwia, a drugą rękę pozostawił dla siebie wolną. Położył więc tęwolną dłoń w połowie drogi od jej uda do biodra, zaciskając lekko palce na skórze, gdy otarła się o niego zaczepnie.
— Kurwa — wyrwało mu się, gdy całe to posłuszeństwo wraz z zaufaniem, na które sobie wobec Betsy pozwolił, doprowadziło go do momentu, w którym mógł ją wreszcie poczuć. Najpierw sam odwlekał ten moment, potem na niego czekał. Nic nie był w stanie na to poradzić; Betsy sprawiała, że szumiało mu w głowie, a jej ciepłe ciało, przyklejone wręcz do jego ciała, jedynie potęgowało to uczucie. — O tym, że jesteś niesamowita, pewnie też jeszcze nie wspominałem? — zapytał, dosłownie wydusiwszy z siebie te słowa z niemałym wysiłkiem.
Najlepszą opcją dla Betsy byłoby pewnie zatkać mu teraz usta, żeby tyle nie gadał, ale ona nie szczędziła mu zachwytów, więc czemu miałby się teraz hamować? Czas, w kontraście do poprzednich dni, był teraz po ich stronie.
— Kochaj się ze mną, Bee — powtórzył jej słowa, zmieniając dosłownie tylko jedną literę, ale w jego spojrzeniu, które pierwszy raz musiał na nią unieść, bo gdy na nim siedziała, to głowę miała odrobinę wyżej, Betsy mogła zobaczyć, że to nie była tylko bezmyślna kopia. Pragnęli tego samego.
still willing to learn more ;>>>
Betsy mieszała Lee w głowie, i to tak naprawdę porządnie, ale nie bronił się przed tym ani trochę. Może gdzieś wśród tych myśli i zmartwień, które zeszły chwilowo na dalszy plan, przewijała się ta, która zastanawiała się, jak oni wrócą po tym do rzeczywistości i jak właściwie pójdą dalej. Bo dalej Lee mógł już nie być taki fascynujący. Im dalej w las, tym więcej drzew, a im dalej w Lee, tym więcej czerwonych flag.
OdpowiedzUsuńTrudno było jednak poświęcać odległym i hipotetycznym problemom tyle uwagi, gdy Betsy kradła ją całą, a Lee z tym nie walczył. Wręcz przeciwnie, a ta kurwa, która mu się wyrwała, stanowiła mieszankę fascynacji, podziwu i satysfakcji wywołanych tym, co z nim robiła.
Bo robiła to dobrze. Lee zdążył już zauważyć, że Betsy do nieśmiałych nie należy i fajnie, bo on również był zdania, że łóżko to nie miejsce na analizowanie każdego ruchu. Poddawał się więc temu, co inicjowała, ale komentarz z jego strony na chwilę ustał, ustępując miejsca głębszemu i cięższemu oddechowi, który odbijał się od rozpalonej skóry Betsy.
— Wiesz, jaka jeszcze jesteś? — zapytał w odpowiedzi na tę jawną prowokację, która jednak standardowo kompletnie go zauroczyła, bo Betsy, zamiast po prostu prowokować i być w tym nieugiętą, ułożyła jeszcze dłonie na jego policzkach, a te dłonie pierwszy raz tego wieczora nie wydawały mu się ciepłe, a zwyczajnie były ciepłe. — Moja — szepnął z satysfakcją w głosie, dając jej ledwie kilka sekund, żeby mogła zastanowić się nad możliwą odpowiedzią.
Właściwie to skoro była już niesamowita, śliczna i wspaniała, to zostawała im tylko jego opcja — Betsy była jego.. Jego słoneczkiem, jego dziewczyną, jego Bee.
Gdzieś między tymi słowami, ich ciała powoli, ale skutecznie odnajdywały wspólny rytm. Niewątpliwie byli blisko spełnienia, głównie przez to, jak ich ciała wręcz rwały się do siebie, jednocześnie z każdym ruchem odkrywając, że najzwyczajniej w świecie sobie ufali. Betsy drżała, a Lee czuł dzięki niej przyjemne dreszcze, rozchodzące się po jego ciele, i na pewno zauważyła, że znowu prawie brakło mu tchu, gdy na kilka sekund znieruchomiała, pocałowała go, a on na ten pocałunek bez chwili wahania odpowiedział, i wróciła do tego, co przerwali.
Kurwa, jaką on miał do niej słabość.
— Ale jesteś niecierpliwa — skomentował z tym swoim szelmowskim uśmiechem, jednak w tonie jego głosu nie było cienia krytyki. Wręcz przeciwnie — kręcił go ten brak cierpliwości z jej strony, to, jak konsekwentnie prowadziła go tam, gdzie chciała go mieć, ale nie byłby sobą, gdyby tak po prostu to wykorzystał nie dając nic z siebie. Razem na to spełnienie pracowali.
Do tego jednego ramienia, którym ją obejmował, dołączyło więc drugie i musieli na kilka sekund odsunąć się od siebie, gdy Lee wymusił na Betsy zmianę pozycji, przewracając ją z powrotem na plecy. Całował jej żuchwę i szyję, gdy ich ciała znów się odnajdywały, a to wszystko było takie słodkie, leniwe i pozbawione pośpiechu. Jeszcze.
— Powiedz mi, czyj jestem — zażądał wręcz, jedną dłoń wspierając na jej biodrze, a drugą układając na jej policzku, gdy znowu ją pocałował, tym razem prosto w usta, wciąż oczekując odpowiedzi.
like this ♥
Betsy mogła być z siebie dumna, bo Lee odrobinę na jej punkcie zwariował, chociaż miał tego nie robić. Powtarzał sobie, że nie powinien — bo tak, bo był od niej starszy i powinien być odpowiedzialny, ale z drugiej strony czy proponując ten wyjazd w pewnym sensie nie powinien brać tego obrotu spraw pod uwagę? Powinien, ale nie wziął, bo Betsy zamieszała mu w głowie szybko i skutecznie, a wszystko to zrobiła z ogromnym wdziękiem, któremu najwyraźniej nie był w stanie się oprzeć.
OdpowiedzUsuńStało się. Czasu nie cofnie, bo nawet nie chciał tego robić, a i powiedział jej już tyle rzeczy, że odwrotu nie było. Nie mógł już cofnąć tego, że usłyszała od niego, że jest śliczna, niesamowita, wspaniała, i jego. Nie mógł, nie chciał, nie planował nawet, tylko najpierw to powiedział, a potem pomyślał, bo przy Betsy nie myślał praktycznie w ogóle. To nie były słowa bez żadnej wagi i Betsy, usłyszawszy je, pokładała w nim już pewne nadzieje, bo kto by tego nie zrobił?
Lee wziął właśnie na siebie kolejną odpowiedzialność, ale pierwszy raz od bardzo dawna był jakoś tak dziwnie i przyjemnie przekonany, że da radę. Cholera, zależało mu na niej, a przecież tydzień temu jedyne, co o niej wiedział, to to, że istniała.
— Twój — powtórzył więc, wyraźnie słysząc to, co Betsy mówiła, nawet pomimo lekko zachrypiałego głosu. Jego głos jakimś cudem wciąż był głęboki i przepełniony pewnością — wobec Betsy i wobec tego, co robili. — Tylko twój — potwierdził jeszcze, całując Betsy mocniej.
Te pocałunki rzeczywiście pomagały stłumić niektóre westchnienia czy jęki, a nawet i okazyjne kurwy, które dla odmiany wciąż wyrywały się Lee, bo może i przez chwilę byli już blisko spełnienia, ale narzucił im odrobinę wolniejsze tempo, pragnąc jeszcze trochę się nią nacieszyć.
Ich biodra spotykały się więc w rytmie, który już razem odnaleźli, ale który wciąż pozwalał na kilka głębszych pocałunków. Pozwalał też, by Lee jeszcze kilka razy dotknął ustami szyi Betsy i żeby mógł przenieść dłoń z pościeli na jej dłoń, splatając ich palce w mocnym uścisku, gdy wreszcie nadszedł czas, by odrobinę bardziej i mocniej przyłożyć się do tej błogiej przyjemności.
Tych pchnięć było więc więcej. Były szybsze, mocniejsze, ale Lee pozostawał jednocześnie skupiony na Betsy i jej satysfakcji tak samo, jeśli nie bardziej, niż na swojej. Kurwa, o jakiejkolwiek garści mówiło to głupie powiedzenie, to Betsy właśnie tam go miała.
at your service ;>>>
Trudno było nie robić sobie nadziei, ale musieli też pamiętać o tym, że narobili jej sobie w dosłownie cztery dni. Po tych czterech dniach poszli też ze sobą do łóżka, co dla Lee może i nie było jego nowym rekordem, ale wciąż nie uważał tego za błahostkę. Nic, co robił czy mówił wobec Betsy nie było dla niego błahostką. No, może na samym początku, gdy ich relacja miała jeszcze polegać tylko i wyłącznie na robieniu sobie żartów z jej sąsiadek. Ale ile to trwało? Dłużej tak naprawdę byli nad tym jeziorem, niż aktywnie udawali, że ich do siebie nawzajem nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńPoza Oklahomą, Lee póki co nigdzie się z życia Betsy nie wybierał. I też już zdążył się nastawić, że Betsy nie zniknie z jego życia. W tej chwili pragnął, żeby została w nim jak najdłużej.
Ich rozmowy urwały się, a na ich miejsce płynnie wskoczyły wszystkie te odgłosy, które były jeszcze bardziej wyraźnie słyszalne ze względu na to, że znajdowali się właściwie w środku kompletnej głuszy. Pościel szeleściła bardziej z każdym ruchem, ich oddechy stawały się cięższe, szybsze i głośniejsze, a jęki wyraźniejsze.
Doszli blisko siebie — nie jednocześnie, bo nad tym musieliby jeszcze trochę popracować — ale różnica była na tyle niewielka, by wracać do rzeczywistości mogli już razem, w tej samej ciszy, która przez cały czas ich otaczała, a na którą do tej pory nawet nie zwracali uwagi. Lee trzymał jeszcze przez chwilę dłoń Betsy, próbując unormować własny oddech blisko zagłębienie jej szyi — jego oddech odbijał się od jej skóry, która była tak gorąca, że praktycznie czuł to ciepło na własnej twarzy, mogąc nawet obserwować, jak w jej żyłach pulsowała gorąca krew.
W porę oparł się jednak na własnym ramieniu, ułożonym wzdłuż jej ciała, blisko tej dłoni, której uścisk na pościeli powoli zwalniała. Jeszcze tego brakowało, żeby te jego prawie dwa metry się na niej rozłożyły. Niechętnie więc, ale jednak, Lee ruszył się z miejsca, zwłaszcza, gdy poczuł, że zwyczajnie nie ma siły wspierać już tak ciężaru własnego ciała. Położył się więc obok Betsy, a ich ciała, siłą rzeczy, zostały rozdzielone.
Oboje lubili gadać, ale teraz jeszcze milczeli, dając sobie najwyraźniej czas, żeby skutecznie do nich dotarło, że zajebiście dogadywali się zarówno w łóżku, jak i poza nim. Nie każdy mógł się tym pochwalić.
— Wszystko okej, Bee? — przerwał tę ciszę Lee, podpierając się na łokciu, żeby odwrócić się w stronę Betsy i spojrzeć na nią. Nawet nie miała pojęcia, jak seksownie wyglądała w tym świetle i gdyby Lee wiedział, że zwykle lubiła je w takich chwilach gasić, to następnym razem zrobiliby to w biały dzień.
Może i wszystko okej było średnio romantycznym pytaniem, a wyznanie w stylu jesteś niesamowita nie mijałoby się tutaj z prawdą i byłoby bardziej odpowiednie, ale Lee powiedział już dzisiaj Betsy, że jest niesamowita i tę opinię podtrzymywał. Nie sprawdził za to jeszcze, czy wszystko rzeczywiście było okej. Ufał, że było, ale gdyby nie było, to chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o niej wszystko, a ta fascynacja jedynie rosła w miarę tego, jak ją poznawał i ile czasu z nią spędzał.
you're welcome ;>>>> ♥
Lee również wydawało się, że znał Betsy dłużej niż te cztery krótkie dni, w których widzieli się zaledwie po kilka godzin (ale ile w tym czasie zdążyli osiągnąć!). I miał wrażenie, że właśnie to poczucie go dzisiaj zgubiło, ale czy tak naprawdę czuł się zagubiony? Nie. Właściwie to pierwszy raz od kilku miesięcy poczuł, że coś zaczęło w końcu się układać, nawet jeśli w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że ułoży mu się z o jedenaście lat młodszą kobietą. Aż taki pewny siebie nie był.
OdpowiedzUsuńBetsy musiała jednak wiedzieć, że Lee nie oceniał tego, co robiła przed nim. Z kim, gdzie, jak szybko, jak często. On miał przed nią żonę. I rozwód. I nie przyznał się przecież jeszcze, że tę żonę poznał w Tijuanie, a jedyne, co z niego chciała, to zieloną kartę albo obywatelstwo, tylko tak dobrze dogadywali się w łóżku, że to nieuniknione rozstanie zawzięcie odwlekali. I też nie był z tego dumny, i też nie chciał się tym chwalić, ale miał lepsze powody do wstydu niż to, z kim był przed Betsy. Nie musiała się przed nim wstydzić takich rzeczy.
Do tego, co teraz robili, również podchodził bez wstydu. Traktował to jako coś zupełnie naturalnego i jeśli Betsy musiała się tego dopiero nauczyć, to niech uczy się od niego. Ekspertem nie był, ale do pewnych spraw miał inne podejście i tak samo, jak Betsy mogła do jego życia wprowadził trochę radości, bo w końcu było z niej takie niepoprawne słoneczko, on mógł zaoferować w zamian trochę spokoju i bezpieczeństwa. Uczciwa wymiana.
Lee uśmiechnął się, gdy Betsy wyrażała aprobatę wobec tego, jak ją nazwał. Jemu też zdążyło się to spodobać i ogółem miał problem, by myśleć o niej jako o Elizabeth. Betsy, Bets, Bee, słoneczko, tak myślał o niej bez przerwy. Właściwie to w ciągu tych ostatnich dni myślał o niej więcej niż o czymkolwiek innym. Betsy tego nie wiedziała, ale podejrzewał, że zwariowałby, gdyby nie ona. Zadręczyłby się na śmierć myślą o Oklahomie, więc, w pewnym sensie, uratowała go swoimi ploteczkami.
Straszna głupota, ale robiło mu się cieplej na sercu, gdy o tym myślał.
Podobne uczucie rozlewało się po sercu Lee, gdy patrzył teraz na Betsy, leniwie rozłożoną w pościeli, z jedną nogą ugiętą, i wzrokiem wbitym w niego. Jej zielone oczy wydawały się teraz cieplejsze, równomiernie odbijając światło dzielnie stojącej przy łóżku lampki. Chyba nie była przyzwyczajona do tego, by ktokolwiek sprawdzał, jak się czuła, kiedy emocje już odrobinę opadły, a seks się skończył. I wciąż trzymała w sobie mnóstwo niepewności, która dała o sobie znać w jej kolejnym pytaniu.
— Nie żałuję — zapewnił więc praktycznie od razu, bez nawet chwili wahania, bo nad czym tu się wahać, skoro był swojej odpowiedzi pewien. Prędzej ośmieliłby się zastanawiać, czy ona nie żałowała, ale skoro wszystko było okej, to zakładał, że nie.
Wiedziony jej dłonią na swoim policzku, ułożył się na boku, pozwalając, by Betsy wciąż gładziła jego policzek. Uwielbiał, gdy to robiła i, gdyby to nie było kompletnie nierealistyczne, mogłaby tak robić nawet całą noc. W odpowiedzi zaczął przesuwać opuszkami palców po jej ciele, uważnie badając każdy jego centymetr.
— Za to ty pożałujesz rano, jak wyciągnę cię z łóżka i zaprowadzę nad jezioro — ostrzegł uczciwie, łaskocząc lekko jej bok, aż wreszcie ułożył pełną dłoń z tyłu jej pleców, na lędźwiach, i zdecydowanym ruchem pociągnął ją w swoją stronę. Betsy niczego nie zrujnowała, a Lee patrzył na nią z czułością, choć w głębi duszy zastanawiał się, jak mieli wygrać z tym, ile strachu i niepewności w sobie upychała. — Jest tu jakieś ukryte znaczenie? — zapytał nagle, starając się odwrócić jej uwagę od tego zachowania, i palcem dotknął najpierw tego tatuażu, który znajdował się pod jej piersią, a potem ten sam palec powoli przesunął niżej, i zatrzymał przy pachwinie, dokładnie tam, gdzie ukrywał się drugi tatuaż. — Albo tutaj? — dodał, ale to nie była zwykła zaczepka, pretekst do tego, żeby jeszcze ją odrobinę obmacać. Naprawdę był ciekaw i choć jego wzrok wodził po ciele Betsy przez kilka sekund za tym palcem, szybko wrócił do patrzenia w jej oczy, które wciąż zachwycały go tym światłem, które w nich błyszczało.
UsuńLee ♥
Betsy mogła mieć w przypadku Lee ciężki orzech do zgryzienia, bo poza tym, że dość szybko stał się obiektem miejscowych plotek oraz względnie łatwo dał się poderwać miejscowej listonoszce, to był też typem samotnika. Lubił, gdy jego sprawy i problemy były jego sprawami i problemami. Próbował się trochę pilnować, odkąd w jego telefonie pojawił się numer Betsy i choć to były tylko cztery dni, a w sumie to i trzy, bo po pierwszym wspólnym wieczorze wyszedł bez tego numeru, to i tak zdążył już kilka razy nie odpisać czy odezwać się po kilku godzinach.
OdpowiedzUsuńPóki co Betsy nie zdążyła też wypytać go o zbyt wiele osobistych spraw, ale zdążyła już pewnie zauważyć, że stronił od poruszania tych tematów. Wiele wydarzeń z jego przeszłości nazywał po prostu skomplikowanymi i Mariesville, w pewnym sensie, miało być dla niego kolejnym już podejściem do nowego startu, którego ani nie chciał, ani sobie nie wyobrażał, bo uważał, że w jego wieku to już gówno a nie żaden nowy start.
Wciąż patrzył na to wszystko z ogromnym cynizmem, tylko teraz zrobiło się odrobinę lepiej, i to pierwszy raz od dawna. I wciąż zastanawiał się, co będzie dalej i czy oni w ogóle mają prawo to przetrwać; co ich wykończy pierwsze: te jedenaście lat różnicy, czy Lee i jego głupota, ale nie dawał tego po sobie poznać, bo Betsy wręcz promieniała.
— W niedzielę — zgodził się więc, bo wschody słońca nad tym jeziorem musiały być naprawdę spektakularne i szkoda byłoby, gdyby spędzając tu dwie noce nie zobaczyli żadnego z nich. Nie będą musieli też zrywać się nieludzko wcześnie — mieli grudzień, słońce wstawało późno.
Lee słuchał uważnie wszystkiego, co mówiła Betsy, chociaż był już po tym całym dniu nieludzko wręcz zmęczony, a we znaki zaczynał mu się dawać nie tylko fakt, że był starym dziadem, ale również to, co pozostawiło po sobie wszystkie te blizny, na które Betsy taktownie nie zwracała uwagi, pokazując mu za to swoje.
— Musisz zacząć teraz bardziej na siebie uważać — powiedział, walcząc z tym, jaki pod wpływem dotyku Betsy i ciepła jej ciała robił się senny. — Żadnego więcej jeżdżenia rowerem po krawężnikach — dodał, wymownie patrząc na tę jej ugiętą w kolanie nogę i niewielką, ale wyraźnie widoczną bliznę, którą mu prezentowała.
Przyciągnął już Betsy do siebie, więc teraz mocniej objął ją ramieniem i najzwyczajniej w świecie przytulił, niewiele robiąc sobie z tego, że nie mieli na sobie ubrań. W każdej chwili mogli ich poszukać, jednak obecnie wydawały się dosyć zbędne.
— Obiecujesz? — zapytał jeszcze, opierając na chwilę swoje czoło o czoło Betsy, podczas gdy jej dłoń wciąż kojąco gładziła jego policzek.
Lee ♥
Gdyby Betsy była dla Lee niewygodna, to spławiłby ją po ich pierwszym wspólnym wieczorze. Mogło to zabrzmieć okrutnie, ale zrobiłby to — nie miał w zwyczaju brnąć w relacje, które go nie interesowały, a wręcz działały na nerwy. Skoro tego jednak nie zrobił, a oprócz ciągnięcia tej relacji poszedł z Betsy do łóżka, i to nie po to, by skorzystać z okazji na szybki seks z młodszą od siebie kobietą, a po to, żeby się z nią kochać, to nie, nie była dla niego niewygodna.. Tak samo jak nie żałował tego, co zrobili. Betsy robiła sobie krzywdę tymi podejrzeniami, a Lee nawet nie miał jak z nimi walczyć, bo nie do wszystkich się przyznawała.
OdpowiedzUsuńNie był jeszcze pewien, kto zasiał w niej te wszystkie wątpliwości, ale gdyby wiedział, chętnie by mu wpierdolił. Tak dla zasady, bo Lee bardzo wierzył w pewne zasady i wieloma się w życiu kierował.
Teraz byli jednak umówieni i na najbliższy dzień, i na niedzielę, a Lee bez chwili wahania przyjął zaproszenie Betsy i nareszcie czuł, że to było to. To był ten spokój, którego potrzebował, to ciepło, którego mu brakowało, to, o czym powtarzał sobie, że nie będzie już tego szukał, bo był za stary i zbyt skrzywiony, żeby pozwalać komuś wplątywać się w swoje życie i swoje problemy.
No i gdy tak tego nie szukał, to znalazło go samo, a raczej Betsy go znalazła, i w cztery dni awansowała na obecnie najważniejszą osobę w jego życiu, choć jeszcze jej tego nie mówił. Nie chciał jej mówić takich rzeczy, nie teraz. Uważał, że to za wcześnie, chociaż poważne wyznania dosłownie cisnęły mu się na usta, gdy wsłuchiwał się w jej spokojny oddech i czuł jej dłoń, którą przesuwała po jego ramieniu.
Doskonale wiedział, że przyznając teraz, zgodnie z prawdą zresztą, że chyba powoli się w niej zakochiwał, jedyne, co by jej zrobił, to ogromną krzywdę. Lepiej było dla Betsy, bezpieczniej, gdy tego nie wiedziała.
— Nic mi nie będzie — odpowiedział zdawkowo, w swoim stylu, tonem, który praktycznie zupełnie nie przywiązywał uwagi to tego, że tak, bolało go, i to jak jasna cholera, ale był do tego przyzwyczajony.
Betsy nie musiała ani wiedzieć, ani widzieć, ile leków przeciwbólowych codziennie brał, a Lee znał siebie i swoje ciało: nic mu nie będzie. Był pewien tych słów, ale nie uważał Betsy za upierdliwą ani głupiutką — po prostu nie widział sensu we wzbudzaniu w niej współczucia i niepokoju, skoro to i tak niczego nie zmieni.
Odetchnął głębiej, tuż przy skórze Betsy, czując jej zapach, te słodkie perfumy, których jakiś niewielki ślad został jeszcze na szyi. Ona chciała wiedzieć wszystko, a on nie chciał, żeby się martwiła, i docierali w ten sposób do spraw, które niestety przez Lee z góry zostały skazane na przemilczenie.
Nawet nie miał pojęcia, kiedy zasnął, pozwalając Betsy, żeby jeszcze przez chwilę czuwała. Zawsze spał czujnie, więc do rana zdążył się kilka razy wybudzić, zwłaszcza, gdy Betsy zmieniała pozycję lub kradła kawałek kołdry. Na dobre jednak obudził się, gdy za oknami robiło się już jasno. Nie budził Betsy — wschód słońca mieli zaplanowany na jutro, a dzisiaj chciał dać jej odpocząć, jeśli miała rzeczywiście mieć siłę, by iść z nim nad jezioro.
UsuńWyplątał się z jej objęć najciszej i najdelikatniej, jak to było możliwe. Zebrał z podłogi trochę ubrań, które wczoraj tam zostawili, ale prysznic, z którym randkę przegapił kilka godzin wcześniej, wziął już w drugiej łazience. I w sumie dobrze, że wstał, bo Cissy, chociaż cierpliwa, też już nie spała, a na jego widok zeskoczyła z kanapy i pierwsze, co zrobiła, to kazała się wypuścić na zewnątrz.
Tym sposobem nim Betsy miała szansę do nich dołączyć, Lee był już z Cissy na spacerze. Zdążył też ją nakarmić, przekonać się, jak działa tutejszy ekspres do kawy, oraz zabrać się za przygotowanie śniadania, którym miały być, zgodnie z jego misternym planem, utkanym jeszcze przed wyjazdem z Mariesville, tosty francuskie. Oprócz tego zeżarł jeszcze dosłownie garść tabletek przeciwbólowych, ale o tym Betsy wiedzieć nie musiała.
wake up and don't doubt, sunshine ☀️♥
Lee zastanawiał się już, czy może nie powinien obudzić Betsy, zwłaszcza, że Cissy miała trochę głupią minę, gdy zabierał ją na spacer zamiast właścicielki. Uznał jednak, że skoro jeszcze spała, to najwyraźniej tego potrzebowała. Poza tym, czy miałby serce odkręcać z pościeli to przesłodkie burrito, w które się zawinęła? No nie bardzo. Szczerze powiedziawszy, to mógł nawet pomyśleć, by zasłonić skierowane na wschód okna, ale podstawowym uczuciem, które dopadło go po tej nocy było lekkie skołowanie. Krótko mówiąc, Betsy narobiła mu w głowie niezłego bajzlu, ale z jakiegoś powodu czuł się z tym całkiem dobrze.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to musiał zrobić tylko jedną rzecz: poukładać sobie we własnej głowie to, co do niej czuł. Bo teraz było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by o pewnych rzeczach mówić, ale jeśli takich nocy jak ta będzie więcej, jeśli takich wyjazdów będzie więcej, jeśli wciąż będą szukać każdej okazji, by tylko się spotkać i spędzić ze sobą choć trochę czasu, to nim się obejrzą będzie już najwyższy czas by określić, co do siebie czuli.
Lee stał nad gorącą patelnią i mówił coś do Cissy, gdy w kuchni pojawiła się Betsy. Pies natychmiast zaszczekał radośnie na jej widok, ale nie opuścił boku Lee, a to wszystko z jednego powodu: Lee dokarmiał Cissy niewielkimi kawałkami tosta, jednak przestał w tym samym momencie, w który usłyszał zbliżające się kroki.
— Cześć, słońce — odpowiedział, choć najpierw poczuł, jak ramiona Betsy zaciskają się ciasno w jego pasie, a jej głowa opiera się o jego plecy. Potrzebował jeszcze dosłownie kilku sekund, by zgasić palnik i przełożyć gotowego tosta na talerz, bo przecież musiał być przygotowany idealnie, a gdyby poleżał zbyt długo na patelni, to już by taki nie był. — Jak się czujesz? — zapytał, odwracając się w jej stronę, gdy wciąż go obejmowała.
Betsy wyglądała, jakby czuła się dobrze, ale Lee nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał. Zależało mu na tym, żeby wszystko było okej. Dlatego pytał o to, gdy skończyli się kochać i podobne pytanie powtarzał, gdy dopiero co wstała z łóżka. Bo gdyby coś było niedobrze, gdyby jeszcze w coś zdążyła w ciągu kilku godzin zwątpić, gdyby coś jeszcze ją dręczyło, to chciał mieć szansę rozwiać te obawy albo przynajmniej odrobinę je uciszyć. Lee nie był na tyle pewny siebie, by twierdzić, że stanie się w życiu Betsy lekiem na całe zło. Bynajmniej, jeszcze sam przysporzy jej zmartwień, bo, jak wspominał, potrafił być z niego kawał skurwysyna, ale teraz to Betsy była najważniejsza.
— Ktoś o ciebie pytał, gdy byliśmy rano na spacerze — dodał jeszcze, wzrokiem uciekając na chwilę w stronę Cissy, która patrzyła to na niego, to na Betsy, machając wesoło ogonem. Lee podejrzewał, że miała już go odrobinę dość i najchętniej powiedziałaby, żeby wziął się odsunął, bo ona, jakby nie patrzeć, była pierwsza i zajmowała pewnie również pierwsze miejsce w sercu Betsy.
Niestety, los był niesprawiedliwy, bo Lee nie miał jeszcze ochoty wymigiwać się z objęć Betsy. Wręcz przeciwnie. Sam objął ją jednym ramieniem, a wolna dłonią dosięgnął jej włosów, odrobinę roztrzepanych po całej nocy. Trochę je poprawił, trochę założył za ucho, trochę dotknął policzka Betsy i trochę ją pocałował.
— Siadaj do stołu, musisz coś zjeść, zanim pójdziemy — podpowiedział, mając oczywiście na myśli tę wycieczkę, która z jakiegoś powodu okrutnie go kręciła.
Lubił takie rzeczy. Lubił gdzieś się przejść, przed wypadkiem jeździł nawet dość często pod namiot albo wybierał się na dość wymagające wędrówki, bo cholernie mu to pomagało. I od wypadku tak właściwie nic podobnego nie robił, bo najpierw nie był w stanie, a potem próbował od nowa ułożyć sobie w Mariesville jakieś życie i nie miał na to czasu. Teraz też nie miał stuprocentowej pewności, czy w sumie da radę — nie wykluczał opcji, w której nawet nad to jezioro nie dojdzie, bo coś zacznie go boleć tak, że jedyną opcją będzie powrót, ale póki co o tym nie myślał.
hi sweet sunnybee ☀️♥
Betsy nie mogła tego wiedzieć, ale Lee jako dzieciak zawsze chciał mieć psa, ale nigdy nie mógł. Nie było pozwolenia i tyle. Potem, kiedy mógł już podejmować własne decyzje, musiałby wybierać między tym, czy nakarmić siebie, czy tego psa, czy zapłacić czynsz — więc wybrał życie bez psa. Jeszcze później ta żona, która finalnie trzasnęła mu papierami rozwodowymi przed sam nos i jeszcze przyniosła długopis, którym miał się podpisać, nie lubiła zwierząt. Więc Lee w pewnym sensie realizował przy Betsy i Cissy swoje niespełnione marzenia, ale, rzecz jasna, Cissy nie była jedynym powodem, dla którego powoli, ale skutecznie coraz mocniej dla Betsy przepadał. Zresztą w sumie, czy takie znowu powoli? Po prostu przepadał i zupełnie się przed tym nie bronił.
OdpowiedzUsuńNie bronił się też, gdy nazywała go kochaniem, a ona nie protestowała, gdy mówił do niej słońce. Zdobywali się wobec siebie na te wszystkie cholernie romantyczne gesty, domyślali się już, każde we własnej głowie, dokąd to zmierza, ale bali się to nazwać po imieniu, bo… Bo właściwie to co? Bo oboje już co najmniej raz porządnie się na tym wszystkim sparzyli, choć wtedy też byli pełni wiary i nadziei, że się uda? Lee nie miał pojęcia, czy i jak przeżyłby kolejny zawód na taką skalę. Ostatniego właściwie prawie nie przeżył, czego śladem były te blizny, o których nie chciał mówić oraz ból, do którego uparcie się nie przyznawał, ale teraz miał odrobinę bardziej poukładane w głowie. Nie o siebie się martwił, tylko o Betsy. Bo gdyby miał w jej oczach zobaczyć rozczarowanie, i to rozczarowanie nim, to chyba wolałby już nigdy w nie nie spojrzeć.
Oboje robili się podejrzliwi co do tego, jak perfekcyjnie wszystko się między nimi układało i oboje tłamsili w sobie te obawy, powtarzając, że wszystko jest w porządku. Pasowali do siebie.
— Nie będę się z tym kłócił, ale mam wrażenie, że się za tobą stęskniła — skomentował jedynie Lee, wypuszczając Betsy z ramion, by mogła pogłaskać Cissy i zająć miejsce przy stole.
Betsy musiała być w życiu Cissy najważniejszą osobą, a w życiu Betsy nagle pojawił się Lee i, chociaż znowu, nie nazywali tego po imieniu, to czuł, że dosyć szybko awansował. Nie chciał jednak, by psina poczuła, że musi z nim o cokolwiek rywalizować, więc stąd ten spacer, to przekupstwo drzwiczkami, tacosami, a dzisiaj kawałkiem tosta.
— Wyspałem — rozminął się bardzo gładko z prawdą Lee, gdy położył na stole przed Betsy talerz z dużym, puszystym tostem i kubek kawy. — Jadłem z Cissy — wyjaśnił, bo musiał spróbować, czy wszystko wyszło mu jak należy. Teraz więc usiadł tylko naprzeciwko Betsy, po drugiej stronie stołu z własną kawą.
Nie wyspał się, ale Lee rzadko się wysypiał. Miał ten swój czujny sen, jakby spodziewał się, że jeśli zaśnie porządnie, to coś się stanie albo ktoś go zaatakuje. Wiedział, skąd to się brało, był już do tego przyzwyczajony, potrafił funkcjonować z poczuciem wiecznego zmęczenia. Betsy jednak nie musiała tego wiedzieć, bo co to zmieni w jej życiu? Będzie się martwić. Lee może już przysypiał, gdy w nocy zapytała, czy coś go boli, ale słyszał zmartwienie w jej głosie, gdy próbował rozminąć się z prawdą. Nie potrzebowała tego w swoim życiu i Lee zamierzał jej zmartwień oszczędzać, a nie dokładać. Zresztą, najadał się już tabletek przeciwbólowych i miał dobry humor, ciesząc się na wycieczkę, którą na dzisiaj zaplanowali oraz na resztę dnia. Nie potrzebował być do tego jeszcze wyspany.
— Wiesz, że kradniesz w nocy kołdrę? — rzucił zaczepnie, gdy pił swoją kawę i próbował nie gapić się bezczelnie na Betsy, gdy jadła, ale jednocześnie kątem oka obserwował, czy jej smakuje.
eat up, honeybee 🐝
Bez przyznawania się to tego, co do siebie czuli było im zdecydowanie łatwiej, a Lee chętnie przyjmował w swoim życiu coś łatwego. Nie chciał niepotrzebnie komplikować tego, co łączyło go z Betsy i miał wrażenie, że póki co szło im to całkiem nieźle. Chcieli nazwać się kochaniem czy słoneczkiem, więc to robili, i nie pytali dlaczego akurat tak. Chcieli spędzić ze sobą trochę czasu, to pojechali nad jezioro i nie kwestionowali nadmiernie co tak właściwie nimi kierowało. Mieli ochotę się ze sobą kochać i spędzić razem noc, i dokładnie to zrobili. Po co drążyć coś, co po prostu miało dla nich w tym momencie sens. To było ich, niczyje więcej. Dla nikogo innego nie musiało tego sensu mieć.
OdpowiedzUsuńLee był uparty i tego Betsy mogła jeszcze do końca o nim nie wiedzieć. Jeśli coś sobie wymyślił albo na coś się zdecydował, to trzymał się tego za wszelką cenę i niewiele było w stanie przekonać go do zmiany zdania. Teraz na przykład podjął już decyzję, że Betsy i Cissy były jego dziewczynami, więc musiał i, przede wszystkim, chciał, się nimi odpowiednio zaopiekować. Nie szukał za to w Betsy kogoś, kto będzie odpowiedzią na wszystkie jego problemy — one istniały już na długo, zanim Betsy pojawiła się w jego życiu i najzwyczajniej w świecie jej nie dotyczyły.
Betsy musiała też powoli przywyknąć do tego, że teraz miała faceta, a nie byle pierdołę, która będzie tylko szukać okazji, by wkręcić ją w każdy swój problem i dołożyć jej zmartwień. Mogła nie być do tego przyzwyczajona, ale dla Lee to nie był żaden problem — przyzwyczai ją.
Pokręcił głową na sugestię drugiej kołdry — to, co mówił, to były jedynie żarty. Uważał, że Betsy była urocza w tym, jak zabierała dla siebie większą część pościeli, ale ona była niewysoka i drobna, a on był prawie dwumetrowym facetem, który swoje też ważył. Kwestia produkcji ciepła miała się więc tu całkowicie inaczej, i gdy Betsy pobiegła się przebrać, a potem wróciła w ciepłej bluzie z kapturem, on miał na sobie t-shirt i rozpiętą koszulę z odrobinę tylko grubszego materiału.
— Już nie mogę się doczekać — przyznał zgodnie z prawdą.
Gdy Betsy się szykowała, Lee wypił bez pośpiechu swoją kawę, a potem zgarnął swój plecak, który nie byłby jego plecakiem, gdyby nie zapakował by tam między innymi kanapek na lunch, podobnych do tych, które Betsy jadła przedwczoraj w barze.
— Ale najpierw coś mi obiecałaś, no nie? — upomniał się uprzejmie, podnosząc się z krzesła właściwie tylko po to, by zrobić dwa kroki w stronę Betsy, położyć dłonie na jej biodrach i ciężarem swojego ciała pchnąć mocniej na ten stół, na którym już wcześniej zdążyła się oprzeć.
Lee ♥
Lee może i nie uważał się za jakiś standard faceta, ale zdecydowanie miał w planach do pewnych standardów Betsy przyzwyczaić. Nie był ani głupi, ani ślepy, ani naiwny — widział i czuł, że zaczynała się do niego tak zwyczajnie i po ludzku przywiązywać, a tym łatwiej było mu nazwać to po imieniu, ponieważ czuł dokładnie to samo. Nie zakładał jednak z góry, że im się uda. I gdyby jednak miało się nie udać, to przynajmniej Betsy wyjdzie z tego z właśnie pewnym standardem tego, jak należy traktować kobietę.
OdpowiedzUsuńBo jeśli Lee już nic nie mógł poradzić na to, ile był od Betsy starszy i jakie nieprzyjemności mogłyby ją spotkać choćby ze strony własnej rodziny czy znajomych ze względu na to, że stać ją było na więcej, to przynajmniej czuł, że mógł zrobić coś z jej samooceną. Z tym, jak trzydzieści sekund po dobrym i udanym seksie pytała go, czy nie żałował albo z tym, jak przy każdej okazji zawzięcie umniejszała sobie i swoim osiągnięciom. I z tym, jak bała się, że jeśli go o coś zapyta, to zostanie uznana za głupiutką i upierdliwa Betsy.
W zamian Betsy mogła mu pokazać, że jego życie nie skończyło się na rozwodzie, wypadku i trzydziestych ósmych urodzinach, których wcale nie planował dożyć, więc parę miesięcy później kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo nie planował również aż tak daleko w przyszłość. Póki co szło jej całkiem nieźle. Lee nie pamiętał, kiedy ostatnio tyle się uśmiechał.
Uśmiechnął się również teraz, gdy Betsy rozsunęła nogi i przyciągnęła go bliżej. Najwyraźniej jednak chyba był odrobinę naiwny, bo spodziewał się z jakiegoś powodu, że ułatwi mu dzisiaj życie i po prostu pocałuje — on w końcu przygotował śniadanie, więc uważał, że jakaś forma nagrody mu się zwyczajnie należała.
Betsy jednak uczyła się szybko i próbowała pokonać go jego własną bronią. Lee był jednocześnie zaskoczony oraz pod dużym wrażeniem tego, jak obróciła tę sytuację.
— A więc to tak — mruknął takim tonem, jakby właśnie odkrył coś niezwykle interesującego i chociaż lekko przesadzał, to w sumie nie mijał się jakoś ogromnie z prawdą. Przesunął wzrokiem po twarzy Betsy, celowo na dłużej zatrzymując spojrzenie na jej ustach. — Najpierw obiecujesz, a potem dostajesz sklerozy? A podobno to mnie tu goni czterdziestka, nie ciebie — rozwodził się nad tym, w jaki sposób został oszukany, zupełnie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Nie miało, ale Lee dobrze się bawił.
— Nie będę brał sobie czegoś, co miałem dostać — stwierdził, wzruszając niby to obojętnie ramionami. Wcale nie było mu to wszystko obojętnie i tak samo ogromnie chciał pocałować Betsy, jak i chciał, żeby ona go pocałowała. Potrzebował więcej naprawdę wielkiej siły woli, by odsunąć się i zostawić ją na tym stole, na który już zdążyła się wdrapać. — Cissy! Gotowa na spacer? — zawołał w stronę psiny, która, słysząc jego głos, zeskoczyła z kanapy. — Następna szansa na obmacywanie i całowanie będzie nad jeziorem. Jesteś absolutnie pewna? — zapytał jeszcze, niby to dając Betsy ostatnią szansę na zmianę zdania.
Lee był w tym momencie lekko niemożliwy, aczkolwiek zdążył się już nastawić, że Betsy rzeczywiście miała zamiar porządnie go wycałować. I to niczego nie zmieniało, gdyby on pocałował ją pierwszy, ale pół godziny czekał, aż wyjdzie spod tego prysznica i przyklei się do niego tak, jak uwielbiał, gdy to robiła. Cóż, Betsy swoimi czułościami też ustanowiła już pewne standardy w życiu Lee.
Lee ;>>>>>
Znajomość z Betsy obecnie stanowiła najjaśniejszą stronę życia Lee, więc przynajmniej tę zasługę mogła sobie przypisać, jeśli zależało jej, by spełniać w jego rzeczywistości rolę niepoprawnego słoneczka. Lee może o tym nie mówił, ale nie ukrywał też jakoś specjalnie, że do tej pory miał po prostu przejebane.
OdpowiedzUsuńMoże to już lekko zalatywało użalaniem się nad sobą, a tego podobno robić nie lubił, ale granica była cienka, a on był zmęczony. Betsy swoją obecnością, uśmiechem i optymizmem, który może i nie był największy na świecie, ale zdecydowanie większy od optymizmu (a raczej jego braku) Lee, wyrwała go z tego marazmu i choć to było zaledwie kilka dni, to już czuł się tak zwyczajnie i po ludzku lepiej. Nie nastawiał się na to, że to będzie trwało, bo on zwyczajnie nie mógł mieć zbyt łatwo, ale nie odmawiał sobie jakoś szczególnie tego, co teraz się pojawiło.
Tylko teraz był rzeczywiście odrobinę niemożliwy, ale Betsy musiała zrozumieć: on nastawił się, że ten pocałunek dostanie. Postanowił więc trochę się z nią poprzekomarzać, ot tak, żeby nie miała z nim zbyt łatwo. Nie było za to w jego zachowaniu żadnej złośliwości ani próby pokazania Betsy, że Lee tu o nic nie będzie się starał, bo to ona ma się postarać.
Zwyczajnie trzymał ją za słowo.
Jak dla Lee, to mogli również poczekać z obściskiwaniem się, aż dotrą nad jezioro — sceneria na pewno będzie sprzyjać romantyzmowi. Ogółem, każda opcja była dla niego dobra.
Betsy wybrała jednak tak zwaną awaryjną opcję numer jeden i jedyne, co ją różniło od opcji nie awaryjnej, to to, że nie rozgrywała się na stole, a na środku pokoju. Stamtąd mieli już całkiem blisko do kanapy, w stronę której Lee pchnął Betsy, gdy wpiła się w jego usta. Biodra Betsy zatrzymały się na wysokości oparcia, a dłonie Lee na jej policzkach. Dostał to, czego chciał, i smakowało to wyjątkowo dobrze.
Betsy całowała go tak, jakby w momencie, w którym się od siebie oderwą, miał wsiąść w samochód i jechać do Oklahomy, a przecież mieli jeszcze trochę czasu do tego momentu, który też był niestety nieunikniony. Lee nie pozostawał więc dłużny, uznając, że skoro wygrała z jego przekorą, to należało ją teraz za to wynagrodzić. Całował ją więc mocno i głęboko, uśmiechając się przez chwilę, gdy znowu wysłała go w diabły, i odsunął się na chwilę dopiero, gdy nie mieli już innego wyjścia, niż zaczerpnąć oddechu.
— Zuch dziewczyna — skomentował, ewidentnie usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy. — Myślisz, że damy radę wyjść dzisiaj za próg? — zapytał jeszcze, nawiązując oczywiście do tego spaceru, na który szli, ale coś nie mogli pójść.
you like it, don't you? ;>>>>