11.09.2024

[KP] Betsy Murray

*** karta nie zawiera treści nieodpowiednich dla czytelników poniżej szesnastego roku życia. 
 To, co poniżej niej, czytacie na własną odpowiedzialność ***

And we make the limit, now you see so easy it was nice to know
Gotta make a living, under and over around

Betsy jest najmłodszym dzieckiem Bernarda Murraya, emerytowanego listonosza, starszego brata Harolda Murraya, który ponad trzydzieści lat temu zrezygnował ze stanowiska prezesa w rodzinnej firmie, i Bethany - emerytowanej nauczycielki plastyki w szkole podstawowej. Elizabeth ma dwóch starszych braci - Scotta i Charliego.
Odkąd nauczyła się pisać, prowadzi pamiętnik, któremu nadała imię: Murphy, przez co wzbudziła w rodzicach niepokój związany z tym, że ma wyimaginowanego przyjaciela i zabrali ją na kilka sesji do psychiatry. Aktualnie terapeutyczną rolę w jej życiu odgrywa trzyletnia Cissy, której towarzyszą trzy koty: Talia, Klio i Zefir.
Pamiętnik miał być inspiracją dla książki, którą planowała wydać, ale uznała, że słaba z niej główna bohaterka i skupiła się na rysowaniu, malowaniu i innych robótkach ręcznych, a jej dziergane szaliki i czapki robią furorę wśród mieszkańców.
Betsy pracuje jako listonoszka już od czterech lat, wcześniej pracowała na pobliskiej stacji paliw, gdzie chętnie sprzedawała papierosy i piwa nieletnim. Po godzinach pracy, dwa razy w tygodniu prowadzi regularny kurs rysunku wraz ze swoją matką. Prowadzą dwie grupy - początkującą i zaawansowaną.
Można ją złapać wszędzie, nawet w barze, gdzie chętnie popija przeklęty cydr.

Elizabeth Harper Murray, 30.09.1997 roznosicielka listów i plotek rodowita mieszkanka


Drogi Murphy...



lisfarbowany@gmail.com. W tytule: The Riffles - Under and Over.
Drogi Murphy jest klikalne i prowadzi do dalszej treści. Poprzednie karty: I

200 komentarzy:

  1. Amelia obecnie miała z rodzicami relację pod nazwą to skomplikowane. Niby przygarnęli ją z powrotem, niby rozumieli, że nie może wyjść za Jacoba i niby rozumieli, że musiała postawić na swoim. Problem był jednak taki, że rodzice blondynki bywali dość staromodni, a chociaż udawało się jej pokazać im nowoczesny świat to nie zawsze jej to wychodziło. Kiedy przedstawiła im Jacoba po raz pierwszy rodzice byli zachwyceni, a kiedy pojawiły się pierwsze rozmowy o ślubie i dzieciach nakazywali, aby przyprowadzała go częściej, aż do lipca, kiedy się jej oświadczył. Byli trochę niezadowoleni z mieszkania razem przed ślubem, ale zbyt długo nie marudzili. Wciąż patrzyli na nią krzywo, a gdyby wiedzieli co wyprawiała w dniu swojego ślubu dostaliby jak nic zawału. I lepiej, aby się nigdy nie dowiedzieli. Póki co nie wiedział nikt, a Amelię w środku aż coś gryzło, aby wyrzucić z siebie to i owo. I Bety miała zostać jej ofiarą, ale nie tutaj. I nie na trzeźwo. Hawkins raczej nie potrzebowała alkoholu dla kurażu, ale teraz zdecydowanie by się jej przydał.
    — Jestem w pakiecie z Barbie, nie przeszkadza ci to? — spytała, chociaż wątpiła, że Betsy miałaby problem o psa. Teoretycznie mogła zostawić ją u rodziców, ale w praktyce wolała mieć ją przy sobie. Poza tym wiedziała, że bliźniaczki oszaleją mogąc pobawić się z psiakiem, a psiak oszaleje na ich punkcie. Już niejeden raz zresztą oszalała. Dziewczynki będą miały zajęcie i być może się wymęczą, podobnie pies. — Ratujesz mi tyłek, wiesz? Przyda mi się chyba taki weekend z dala. To jesteśmy dogadane.
    Dobrze było mieć przyjaciółki na miejscu, do których można było w każdej chwili uciec. Nic nie stało też blondynce na przeszkodzie, aby sobie wynająć pokój, gdyby naprawdę potrzebowała znaleźć się daleko od starych, ale nie chciała na to wydawać niepotrzebnie pieniędzy. I nie było aż tak źle, żeby faktycznie szukać ucieczki w miejscowych motelu. Po prostu działali jej na nerwy, ale to było raczej normalne. Wszyscy czasem sobie działali na nerwy, a jakby nie patrzeć, ale Amelia naprawdę odstawiła cyrk i mieli powody, aby się na nią wściekać. Zmarnowała sporo pieniędzy, jeszcze więcej czasu ludzi, którzy zjeżdżali się spoza Mariesville na ślub.
    — Robi się! — Zasalutowała blondynka. Dobrze się składało, bo akurat z twórczością Taylor Amelia znała się świetnie, a już szczególnie z evermore i ani trochę nie obchodziło jej, czy pozostali goście baru nie są w nastroju na wolniejsze piosenki. Z rockowymi hiciorami, które wszyscy znali i wielbili wyskoczyć mogła później.
    Naprawdę lubiła tu występować. Przynosiło jej satysfakcję, a chociaż nie była to scena z wielotysięczną widownią to nadal była zadowolona. Być może do tego będzie miała okazję kiedyś, chociaż wątpiła, że akurat jej pisana jest wielka sława. Poniekąd była już z tym pogodzona, został jej bar i covery na YouTubie, które może i cieszyły się oglądalnością, ale nie jakoś wybitnie. To chyba był znak, że powinna wrzucać na inne platformy, ale – będąc całkowicie szczerą – czuła się za stara na TikToka, a Instagram… Cóż, powoli chyba odchodził w zapomnienie. W każdym razie, póki co była szczęśliwa tak, jak jest i nic nie planowała zmieniać.
    — O mój Boże, jak ty mnie dobrze znasz! — Pisnęła radośnie na widok swojego ulubionego drinka. Nietrudno było zgadnąć. Szczególnie, że niejeden raz wspólnie piły czy to tutaj, w Camden czy Atlancie, kiedy miały ochotę wyskoczyć do większego miasta, gdzie będzie trochę tłoczniej i większe możliwości. Sięgnęła po drinka, aby upić tylko mały łyczek. Była podekscytowana wyborem piosenki i nie chciała już przeciągać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilę jeszcze się krzątała na scenie, aby mieć pewność, że wszystko jest podłączone i działa tak, jak powinno. Szybka próba mikrofonu. Już czuła na sobie parę wędrujących spojrzeń. Lubiła ten dreszczyk emocji, który jej towarzyszył, kiedy tu występowała. Powinna być przyzwyczajona, a jednak… Jednak nie była i za każdym razem się stresowała. Mniej czy bardziej, ale to uczucie nie mijało.
      — Panie i panowie, willow ze specjalną dedykacją dla Betsy — powiedziała miękko do mikrofonu. Zerknęła na przyjaciółkę, której puściła oczko. Spokojna melodia powoli oplotła mieszkańców, którzy w barze szukali chwili ukojenia.
      Kiedy zaczęła śpiewać cały stres ją opuścił. Znajoma melodia przyjemnie otuliła blondynkę, dodając pewności siebie. Podobnie, jak spojrzenie przyjaciółki, które zawsze – bez względu na sytuację – podnosiło ją na duchu.

      [Ojejku, jakie urocze zdjęcie u Betsy! *.*
      Przy okazji jeszcze chciałam Ci podziękować za powitanie Declana. <3 Jak wena pozwoli to na pewno z czasem napiszę post fabularny, a póki co będziemy go zawsze mogły wplątać do wątku u dziewczyn. Betsy na pewno nie umknie nowy mieszkaniec, a dziewczyny zawsze mogą wpaść na pomysł przeprowadzenia śledztwa kogo to do miasteczka przywitało. :D]

      Mia & Declan

      Usuń
  2. Lee dostrzegał i podziwiał więź, która łączyła Betsy i Cissy, i żadnej z nich nie zamierzał robić konkurencji. Uważał je już za swoje dziewczyny i ogromnie doceniał ich nagłą, ale jakże potrzebną obecność w swoim życiu. Cieszył się też, że zdecydowali się tu Cissy jednak zabrać, nawet jeśli na początku ten pomysł z wywożeniem psa nad jezioro mógł się wydać odrobinę dziwny. Lee niczyjego serca nie planował tutaj kraść, ale skoro już tak się stało, to mógł od razu zgarnąć dwa. Nie będzie protestował.
    I na to, ile rzeczy Lee potrafił załatwić, ogarnąć, oraz zorganizować, to zdecydowanie potrafił być też po prostu irytujący. Nie wypierał się tej cechy i choć wkurzanie swoim jęczeniem Betsy było ostatnim, co chciałby zrobić, to, cóż, chyba właśnie mu się udało. Pozostało mieć nadzieję, że nie będzie potrafiła złościć się na niego zbyt długo czy zbyt intensywnie.
    Ogółem Lee starał się maskować swój brak absolutnej pewności siebie w tym, co go z Betsy łączyło i do czego przez ostatni dni w pełni zmierzali. Jej był pewien absolutnie, ale nieustannie szukał kolejnych wad w samym sobie, tworząc w głowie takie scenariusze jak ten, w którym rodzice Betsy kazaliby jej puknąć się w czoło, a reszta rodziny jedynie by przytaknęła, powtarzając, że powinna znaleźć sobie kogoś w swoim wieku.
    Wiedział, że jeśli pozwoli temu zajść zbyt daleko, to jedyne, co w ten sposób zrobi, to krzywdę: i sobie, i Betsy, ale przede wszystkim jej, a po drodze to pewnie i jeszcze Cissy, bo jeśli Betsy się na niego porządnie wścieknie, to widywać też się nie będą. Do tej pory siedział więc cicho, teraz coś mu się wyrwało, a Betsy, niestety, nie zignorowała tego.
    — Tak, wszystko jest okej — odpowiedział praktycznie natychmiast bez żadnego zastanowienia, kłamiąc praktycznie tak gładko, jak kolejne chmury przesuwały się po niebie, w stronę którego spojrzał, zastanawiając się, jakim cudem pogoda tak szybko zaczęła się zmieniać.
    Nie miał pojęcia, czy kłamie na temat swojej nogi czy tego, czy w jego głowie i z tymi wątpliwościami, na które się nakręcił było w porządku. Wiedział tylko, że na pewno nie mówił prawdy, ale przed Betsy nie zamierzał się do tego przyznawać.
    Odrobinę mu to utrudniła, uniemożliwiając mu nie tylko ucieczkę, ale i jeszcze dalsze zmyślanie, bo dużo trudniej było rozmijać się z prawdą, gdy patrzyła mu prosto w oczy.
    Uśmiechnął się, choć trochę blado, kiedy nazwała go swoim mężczyzną. Była w tych słowach jedynie racja i nic poza tym, więc pokiwał głową, czując, jaka zimna była jej dłoń, dotykająca jego policzka.
    — Żadna presja. Zapomnij, że to powiedziałem. Nie wiem, co mnie opętało, chyba zmiana pogody — rzucił, próbując wycofać się z własnych słów równie szybko, je z siebie wcześniej wydusił. Nie kazałbym ci wybierać, pomyślał jeszcze, ale zostawił to już dla siebie, nie chcąc drążyć tego tematu. Co ma być, to i tak będzie. Przecież sam jeszcze niedawno jej to powiedział. — Chodź, wracamy — przytaknął, pozwalając, by Betsy swoją lodowato zimną dłoń splotła z jego dłonią, ale ze względu na mocniejszy wiatr, schował tę ich plecionkę do kieszeni swojej kurtki, głównie po to, żeby Betsy nie było zimno.
    W drodze powrotnej pogoda ani się nie poprawiła, ani nie pogorszyła. Wiatr wiał odrobinę mocniej, ale w ich plecy, więc nie szło się źle. Był zimny, jednak nie przeszywająco lodowaty, co też pomagało, a mimo tego, że Lee zwyczajnie nie był w stanie iść zbyt szybko, trasa i tak zleciała, bo w przeciwieństwie do wcześniejszej wędrówki wiedzieli dokładnie, w które miejsce idą i znali już ścieżkę.

    [Śliczna Betsy *_*]

    he knows, the only thing he doubts is himself

    OdpowiedzUsuń
  3. Lee nie uważał Betsy za ślepą ani głupią. Był za to przyzwyczajony do unikania pewnych tematów oraz prześlizgiwania się po innych z pomocą mamrotania czegoś niewyraźnego pod nosem, zadawania retorycznych pytań i na końcu udawania, że on wcale nie miał tego na myśli albo, co najlepsze, w ogóle nie wiedział, o co chodzi. Nie potrafił mówić wprost o tym, czego się obawiał i Betsy też nie była w stanie tego z niego wyciągnąć.
    Jego ułomne podejście do emocji nie powinno jednak stanowić dla Betsy powodu do pielęgnowania w sobie poczucia winy. Co tutaj niby było jej winą? Że pozwolił jej się w sobie zakochać, a robił to tak skutecznie, że wystarczyło zaledwie kilka dni? Jeśli ktoś tu ponosił odpowiedzialność, to właśnie Lee, i to zarówno za to, co wobec Betsy robił, jak i za to, co jej mówił.
    Był jej jednak na swój sposób wdzięczny, że póki co zdecydowała się porzucić ten temat. Doceniał też, że Betsy właściwie zawsze miała coś do powiedzenia i nie potrzebował żadnych poważnych tematów, by z przyjemnością jej słuchać. Oczywiście słysząc o jej rodzicach oraz ich kolejnych europejskich podbojach, natychmiast zaczął myśleć o tym, jak to wszystko będzie wyglądało, gdy wrócą, a Betsy oznajmi im, że nie tylko kogoś ma, ale jeszcze jest to Lee. Pewnie przeżyją niezły szok, bo gdy wyjeżdżali to, Betsy zajmowała się głównie roznoszeniem poczty, a podczas ich wyjazdu jej plan dnia uległ delikatnej modyfikacji.
    Ponieważ Lee nie należał do szczególnie wylewnych gdy rozchodziło się o sprawy, które go dręczyły, nie wspomniał w trakcie drogi powrotnej, że chyba przesadził z tą wycieczką. Mógł sobie zdecydowanie odpuścić chociaż to ganianie z Cissy po plaży, ale wtedy powiedział sobie, że da radę i teraz miał za swoje. Nie było jednak niczego, czego nie mógł naprawić kilkoma tabletkami, więc nie martwił się tym jakoś szczególnie.
    Betsy nie pokazywała swojej irytacji, jednak Lee ją wyczuwał, więc gdy dotarli z powrotem do domku, pozwolił jej zająć się Cissy, która umorusała się jak nieboskie stworzenie, ale przynajmniej wyglądała na szczęśliwą. Kiedy Betsy pracowała nad wycieraniem jej łap i futra, Lee złapał za miski Cissy i uzupełnił je wodą oraz karmą, bo, w przeciwieństwie do nich, Cissy nie miała nad jeziorem swojej kanapki. Fakt, że zjadła prawie połowę kanapki Lee, ale jak na tak energiczną psinę to było dość niewiele.
    Wiedział, że namieszał swoim zachowaniem w głowie Betsy i domyślał się, że miała tam pewnie przez niego niezły bałagan, ale nie odzywał się, żeby miała chwilę spokoju.
    — Jasne — odpowiedział jednak natychmiast, gdy tylko zaproponowała ten prysznic. Po takim porządnym spacerze zdecydowanie nie mógł zaszkodzić. — Idź wybierz, którą łazienkę wolisz, zaraz przyjdę — dodał, uśmiechając się przy tym, bo to było dość zabawne, że ze względu na jego zapobiegawczość mieli do dyspozycji dwie sypialnie i dwie łazienki, a wyszło z tego tyle, że noc spędzili w jednym łóżku.
    Przyjemny obrót spraw.

    cheer up, honeybee 🐝 ☀️

    OdpowiedzUsuń
  4. Lee nie czuł się przez Betsy osaczony, ale prawda była taka, że nie potrafił jeszcze jasno wyznaczać jej granic. Bo bał się, że jeśli powiem tyle, koniec, nie rozmawiam o tym to w jakiś sposób ją skrzywdzi albo urazi, albo, co gorsza, Betsy tak weźmie do siebie te słowa, że przez następne dwa dni się do niego zupełnie nie odezwie. Znał ją po prostu zbyt krótko i za mało, by móc ocenić, jak na pewne sytuacje zareaguje i teraz, tak całkowicie szczerze, to sądził, że po prostu się na niego po cichu obraziła, ale ukrywała to dla dobra sprawy. Na to, że czuła się winna, w życiu by nie wpadł.
    Bo co tu było jej winą? Ża zadała kilka niewinnych pytań, podyktowanych czystą ciekawością, a Lee nie chciał odpowiadać? Że najpierw zaczął jakiś temat, a potem odmówił rozwinięcia własnych myśli i właściwie wszystko, co mogłoby Betsy pomóc go zrozumieć, zostawił dla siebie? Nie mogła tak od razu brać całej winy na siebie, a już zwłaszcza, gdy dosłownie niczemu nie była winna.
    Chwilowo zażegnali jednak to napięcie, które się między nimi pojawiło, i z jednej strony pomógł w tym niezmordowany entuzjazm Betsy, która w drodze powrotnej pilnowała, by nie zapadła między nimi niezręczna cisza, a z drugiej ta chwila milczenia, na którą jednak pozwolili sobie już znalazłszy się w ciepłym i suchym wnętrzu.
    Lee nie odmówił też propozycji Betsy, bo ten prysznic brzmiał naprawdę nieźle, a prawda była taka, że i tak by go wziął. Równie dobrze mógł nie zgrywać przyzwoitego ponad wszystko i nie karmić dalej tych obaw, które już zdążyła w sobie obudzić i skutecznie wypielęgnować w te dwie godziny, których potrzebowali, by wrócić znad jeziora. Widział po tym, jak mięła w dłoniach czapkę, że nawet tym niewinnym pytaniem potrafiła się zestresować, bo mogła nie spodziewać się odmowy, ale wciąż jej obawiać.
    Lee nie odmówił i nie miał też problemu ze znalezieniem Betsy, bo on rano wybrał tę drugą łazienkę właściwie tylko ze względu na to, by jej nie obudzić. Nie spieszył się jednak. Dał przede wszystkim sobie czas, żeby napchać się czymś, co miało pomóc z dającą o sobie znać nogą. Jego koszula i t-shirt wylądowały na łóżku obok bluzy Betsy. Reszty ubrań pozbył się dopiero w łazience, w której właściwie Betsy pod prysznicem nie było od razu widać, bo wszystko zdążyło zaparować od gorącej wody.
    Nie musieli, całe szczęście, bawić się w jakąś fałszywą skromność. Nagość nie krępowała Lee, zauważył też, że Betsy miała do tematu podobne podejście. Wszedł więc pod prysznic i, wykorzystując fakt, że stała tyłem do niego, a przodem do deszczownicy, otoczył ją ramionami i przytulił mocno, czując, jak jej skóra zdążyła już nagrzać się od wody.
    — Byłem trochę wredny nad tym jeziorem, prawda? — rzucił, kompletnie nie oczekując odpowiedzi, bo już sobie to wszystko trochę przemyślał i doszedł do jasnego wniosku: mógł zachować się lepiej. Nie wchodzić w tematy, na które nie chciał potem rozmawiać, nie robić Betsy mętliku w głowie. — Przepraszam, Bee — dodał, pochylając się, by złożyć na jej wilgotnym policzku krótki, ale czuły pocałunek.

    this should help

    OdpowiedzUsuń
  5. Lee jeszcze nie wiedział, jak obrażała się Betsy i co wtedy robiła. Oczywiście podejrzewał, że nie mogła być na niego jakoś przesadnie zła, skoro się odzywała, podtrzymywała rozmowę i dziarsko łapała jego dłoń, ale prawda była taka, że w wielu kwestiach pozostawała dla niego tajemnicą. Rzecz jasna, to była tajemnica do odkrycia i pracowali nad tym, żeby znać się lepiej i wiedzieć o sobie więcej, tylko ten czas działał na ich niekorzyść. Za krótko się znali, tak po prostu, i wreszcie trochę ugryzło ich to w tyłki, ale na szczęście bardzo delikatnie. To drobne nieporozumienie było jak draśnięcie — poczuli je, jednak szybko postanowili o nim zapomnieć.
    I Lee nie był tak do końca pewien, czy w sumie on miał za co przepraszać, a już na pewno wiedział, że Betsy nie zrobiła nic wartego przeprosin. Oboje jednak się na nie zdecydowali i może to i dobrze, bo przynajmniej szybko przekonali się, że jeśli chcą, to potrafią.
    — Z czasem będzie — zapewnił cicho, ale z niezachwianą stanowczością, sięgając dłonią do policzka Betsy, który był już lekko zaczerwieniony od tego, jaką gorącą wodę puściła z prysznica.
    Prawda była taka, że zdążyli się w sobie zakochać, zanim się porządnie poznali, i choć jeszcze żadne z nich nie przyznało tego na głos, i pewnie długo nie przyzna, to już wiedzieli, co czują. Lee wierzył więc, że czas to wszystko, czego obecnie potrzebują, a reszta jakoś się ułoży, bo w końcu oboje byli dorośli i nie wchodzili w tę relację nie mając tak naprawdę pojęcia, co i jak.
    Lee mógł nauczyć Betsy wiele o odpowiedzialności i cierpliwości, podczas gdy ona mogła mu pokazać, że nie na wszystko trzeba patrzeć w ciemnych barwach i świat tak naprawdę nie kończy się tylko dlatego, że popełniło się parę głupich błędów.
    Przyjemnie było poczuć ciepło ciała Betsy tuż przy swojej skórze, więc Lee od gładzenia jej policzka przeszedł do wilgotnych włosów, podczas gdy dłonie Betsy sunęły niespiesznie po jego ciele. Dostrzegał, że zwraca szczególną uwagę na te blizny, o których wcześniej próbowała się dowiedzieć więcej i czuł, że temat jeszcze nie był skończony, ale udawał, że nie przywiązuje do tego uwagi. Betsy nie robiła nic złego, a ciekawość w takich sytuacjach była czymś naturalnym, nawet jeśli Lee najchętniej włączyłby ten temat do puli spraw, o których nie chciał rozmawiać.
    Odetchnął głębiej, gdy wargi Betsy również zaczęły wędrować po jego skórze i uśmiechnął się natychmiast, gdy się od niego oderwała, pytając o plany na później.
    — Ciebie — odpowiedział bez wahania, pochylając się, by czule pocałować usta Betsy. — A co, nie możesz się doczekać? — zapytał jeszcze odrobinę zaczepnie. Oczywiście na kolację miał zaplanowany najlepszy makaron, jaki Betsy zje w życiu, ale jeszcze nie mógł jej tego powiedzieć.

    I think it still could get even better

    OdpowiedzUsuń
  6. - Mając już pewne doświadczenia z wami tutaj, mam wrażenie, że niezależnie do których drzwi zapukam, ktoś zawsze wspomoże - wzruszył ramionami, wyciągając drugą colę i przesunął ją po blacie niewielkiej wyspy w stronę Betsy.
    Los Angeles było uznawane jako jedno z najniebezpieczniejszych miast w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkańcy zazwyczaj nie znali praktycznie swoich sąsiadów w klatce, bądź znali tylko tych ze swojego piętra. Landon czasem myślał o życiu w Los Angeles, jak o graniu w rosyjską ruletkę, ponieważ nigdy nie miał pewności, które wyjście z mieszkania będzie jego ostatnim przez jakiegoś chorego idiotę, który zrobi sobie żywą strzelnicę na ulicach miasta.
    Z początku faktycznie niepewnie wychodził z mieszkania, by nie narażać się na niebezpieczeństwo, zwłaszcza kiedy przed wyjazdem jego rodzice nawkładali mu do głowy wiele czarnych scenariuszy i instrukcji, czego się wystrzegać, jednak z czasem Landon stwierdził, że to nie ma kompletnego sensu, ponieważ nie wyprowadził się z Sidney, by się bać. Z czasem zaczął kompletnie ignorować ten aspekt mieszkania w Los Angeles, choć z tyłu głowy miał tą świadomość, że zawsze mogło coś mu się stać. Jak wszędzie praktycznie.
    Oparł się biodrami o blat kuchenny przy zlewie i otworzył swoją puszkę coli z głośnym syknięciem. Upił łyka, dając sobie tym samym trochę czasu na odpowiedź. Bąbelki gazu łaskotały go po nosie.
    - Mój menadżer uznał, że jestem przepracowany, więc wysłali mnie na urlop. - odparł po chwili, patrząc na Betsy. - Walczę w UFC. - dodał szczerze po krótkim namyśleniu.
    Nie wstydził się tego, jak zarabia na swoje życie. Ba, był z tego bardzo dumny, ponieważ dotarł do pewnej rozpoznawalności za pomocą ciężkiej pracy i własnej determinacji, by być najlepszym i to, co w czasach szkolnych było zmorą jego nauczycieli i rodziców, zamienić w coś pożytecznego i dające rozrywkę jemu i widowni. A że dodatkowo dostawał za to pieniądze było miłym dodatkiem, który pomógł mu żyć na pewnym poziomie.
    - Zazwyczaj moja twarz nie jest taka nieskazitelna, jak teraz. - zaśmiał się, odstawiając do połowy wypitą puszkę coli i z kuchni przeszedł kilka kroków stronę salonu, by włączyć telewizor. - Salami, kukurydza i pieczarki będą w porządku, pewnie - odwrócił głowę w stronę Betsy, by na nią spojrzeć i wrócił wzrokiem w stronę telewizora, gdzie już załączyła się jedyna platforma streamingowa, którą posiadał.
    - Okej, jeśli chodzi o nasz dzisiejszy repertuar. - mruknął, przesuwając po aplikacji kolejne propozycje, które mu się pokazywały. - Nie wiem, jakie gatunki Cię interesują, ale myślałem o jakieś głupiej komedii. Zombieland albo Na Noże. Co o tym myślisz?

    Landon

    OdpowiedzUsuń
  7. Znając talenty do skrytości i omijania niewygodnych tematów, jakie przejawiał Lee, możliwe, że na wylot nie poznają się nigdy. I niekoniecznie musiało być w tym coś złego — Lee nie czuł potrzeby, by wiedzieć o Betsy absolutnie wszystko, bo takie studiowanie i zgłębianie drugiego człowieka wydawało mu się odrobinę… Kontrolujące. I nie chodziło tu o to, by mieli przed sobą jakieś tajemnice. Lee cenił sobie szczerość, nawet jeśli uciekł się już przed Betsy do kilku białych kłamstw, ale kłamanie na temat tego, czy się wyspał albo czy boli go noga nijak nie porównywało się na przykład do sytuacji, w której próbowałby kłamać na temat swojej przeszłości.
    Już nazwali to, co się między nimi wydarzyło: kliknęli. Teoretycznie to nigdy nie powinno się stać, bo byli od siebie skrajnie wręcz różni, ale im więcej czasu ze sobą spędzali, tym mocniej docierało do nich, że w tych wszystkich różnicach szukali tego samego: spokoju i bezpieczeństwa. Dzisiaj ten spokój prawie że na własne życzenie sobie zburzyli, jednak w porę uratowali sytuację, po pierwsze odpuszczając, gdy oboje wiedzieli, że ciągnięcie nieporozumienia nie ma już sensu, a po drugie przyznając się do błędu, nawet jeśli jakakolwiek wina za to, że się nie dogadali była tak rozmyta, że trudno było określić kto i czy w ogóle naprawdę tutaj zawinił.
    Może poprzeczki ustawionej przez niesamowicie zgodne i solidne małżeństwo rodziców Betsy nie osiągną, ale mogli stworzyć z tego coś swojego. W końcu jej rodzice też kiedyś znali się tylko od kilku dni. To jest dopiero początek.
    — Nie planowałem żadnego deseru, więc będziemy improwizować — przyznał Lee, czując, że Betsy uśmiecha się, gdy ją całował.
    Z jednej strony rozmawiali tu o jedzeniu, a z drugiej oboje doskonale wiedzieli, że mówią też o sobie nawzajem. Lee to kręciło i gdy Betsy w znajomym, ale za każdym razem równie przyjemnym i ekscytującym geście zarzuciła mu ręce na kark, oderwał dłonie od jej twarzy, tym razem układając je w jej talii i zaciskając palce odrobinę mocniej, niż to było absolutnie konieczne.
    Woda spod prysznica wciąż się lała i wciąż była tak samo gorąca, jak na samym początku ustawiła ją Betsy. Nie zaprzątali sobie jednak tym faktem zbytnio głów, a jej szum właściwie był całkiem przyjemny no i przecież przyszli tu, żeby brać prysznic, prawda?
    Trochę jednak z kursu tego prysznica zboczyli, zwłaszcza w momencie, w którym Betsy przylgnęła całym swoim mokrym i rozgrzanym ciałem do Lee, a on wykorzystał to, robiąc dosłownie dwa kroki naprzód, w wyniku czego ona musiała się cofnąć i zderzyć z chłodną ścianą prysznica.
    — Nawet nie masz pojęcia, jaka jesteś słodziutka — skomentował, gdy pozwolili sobie odetchnąć między tymi pocałunkami, ale to była bardzo krótka przerwa, bo wrócili do nich prawie natychmiast, i Lee całował Betsy niesamowicie zachłannie, podczas gdy jego dłoń oderwała się od jej boku, by przesunąć się podstępnie w dół jej brzucha.

    but does it feel good?

    OdpowiedzUsuń
  8. Lee miał doprawdy wiele talentów i nawet jeśli bezwzględna szczerość nie była jednym z nich, to nadrabiał te niedociągnięcia w innych kwestiach. I też zdawał sobie sprawę z tego, że nie mieli wiele czasu przed tym jego przeklętym wyjazdem, do którego wcale jakoś specjalnie się nie kwapił, ale nie miał innego wyjścia. Planował to wszystko już od dawna i los chciał, że po drodze poznał Betsy. Trudno było wręcz w taką przewrotność uwierzyć, bo teraz żadne z nich nie chciało, żeby jechał, ale całe szczęście mieli jeszcze dzisiaj. I jutro, nawet jeśli atrakcje na następny dzień przewidywały jedynie wschód słońca i powrót do Mariesville.
    Pozostało im jedynie wykorzystać ten czas najlepiej, jak tylko potrafili.
    Podstępność Lee zamykała się głównie w tym, że uważnie obserwował Betsy. I nie chodziło tu o jakieś nadmierne gapienie się na nią czy śledzenie każdego jej ruchu, gdy akurat na niego nie patrzyła. Lee po prostu zwracał uwagę na to, jak Betsy na niego reaguje. Co jej się podoba, co sprawia, że jej serce bije szybciej, a oddech przyspiesza. Jednocześnie ekscytowało go, że nie znał jej całej. Nie wiedział jeszcze wszystkiego i pewnie długo się nie dowie, a sama nauka stanowiła wyjątkowo fascynujące zajęcie.
    — Od wczoraj zdążyłaś zapomnieć? — zapytał z udawanym zdziwieniem w odpowiedzi na sugestię Betsy, samemu nawiązując dość jednoznacznie do tego, jak poprzedniego dnia się kochali i czego tamten wieczór pozwolił im się o sobie dowiedzieć.
    Podczas gdy jedna jego dłoń przesuwała się w dół, ewentualnie zatrzymując się po wewnętrznej stronie jej ud, druga ruszyła w górę, znajdując na chwilę dla siebie miejsce na szyi Betsy, która również została zasypana pocałunkami ze strony Lee, tak samo jak wcześniej jej usta. Jeśli Betsy zapominała przy nim, jak się oddycha, to teraz był idealny moment, by sobie to przypomnieć.
    Czasu jednak nie było zbyt wiele, bo rzeczywiście, nie tylko Betsy była tu pobudzona jak ci diabli, do których w ciągu ostatnich kilku dni wysłała Lee co najmniej trzy razy. Tak, liczył.
    Dłoń Betsy, przesuwająca się po jego skórze, nie próżnowała, poznając jego ciało kawałek po kawałku, ale Lee zwyczajnie był w tym wszystkim szybszy i bardziej zachłanny. Pragnął Betsy, pożądał jej, chciał widzieć rozkosz malującą się na jej twarzy, więc wraz z tą dłonią praktycznie wprosił się między jej nogi, dotykając jej ostrożnie i odrywając się ustami od jej szyi. Spojrzeniem szukał na jej twarzy aprobaty lub jej ewentualnego braku, bo jeśli tego nie chciała, to o tym, jaka była słodziutka mogła przekonać się jeszcze na inne sposoby. Lee zwyczajnie lubił mieć zgodę Betsy na to, co robił, zwłaszcza gdy chodziło o jej ciało oraz o fakt, że w pierwotnym planie mieli brać prysznic, a nie się pod nim do siebie dobierać.

    could taste even better

    OdpowiedzUsuń
  9. Póki co właściwie jedynym śladem roztrzepania Betsy, który Lee zdążył poznać, były te niewyraźne ju ślady po pastelach, które wciąż majaczyły na jej policzku i, jak podejrzewał, jakiś ślad niebieskiego koloru pewnie trzymał się też jeszcze jego twarzy. Zauważył już jednak, że jeśli chodziło o czucie, przeżywanie i pozwalanie emocjom, żeby po prostu się pojawiały, Betsy sobie najzwyczajniej w świecie na to pozwalała, a więc robiła coś, z czym od miał odwieczny problem. Wszystko w sobie tłamsił i, co chyba jeszcze gorsze, nie wybuchał tym. Potrzebował dopiero, by coś go naprawdę złamało, jak choćby ten rozwód, którego w sumie trochę się już spodziewał, a jednak i tak pozwolił, żeby coś, co końcem świata wcale nie było, urosło dla niego do rozmiarów godnych takiego końca.
    Betsy potrafiła mówić o tym, co czuła, Lee był nauczony siedzieć cicho. Brakowało mu odwagi i maskował to pewnością siebie, która z kolei wynikała z tego, że do tej pory zawsze jakoś sobie radził. A jak przestawał, to wchodził prosto pod rozpędzony samochód i tej bujało. I żył teraz w sumie taką nadzieją, że przy Betsy pewnych głupot już nie powtórzy, ale, cholera jasna, nie potrafił samemu sobie zaufać, podczas gdy stopniowo zdobywał jej zaufanie.
    I to nie było z jego strony uczciwe, ale brnął w to z uśmiechem na ustach, bo przy Betsy ten uśmiech sam się pojawiał. Rozczulała go kompletnie i jednocześnie cholernie kręciła, a od tych jęków, które teraz zaczęły wyrywać się z jej gardła, mógłby zwariować w najlepszym tego słowa znaczeniu.
    Prawdę mówiąc, trochę dla niej pod tym prysznicem już zwariował, jednak zawsze mógł zacząć się wymawiać, że to od tej gorącej wody tak mu odbiło. Ups. Niczego nie żałował.
    — Kocie? — powtórzył, zatrzymując na chwilę właściwie wszystko, co do tej pory wyczyniał, ale od szyi Betsy oderwał się dosłownie na jakieś znikome centymetry. — A to coś nowego — stwierdził w końcu, właściwie to mruknął nawet bardziej sam do siebie, niż do niej, uznając, że w sumie to mu się podoba.
    I gdy tak odświeżał pamięć Betsy, to zostawiał pocałunki na jej szyi, nie omieszkając dopilnować, by po niektórych z nich pozostały na jej skórze bardziej trwałe ślady, a jego dłoń na dobre odnalazła się między nogami Betsy, drażniąc ją i dotykając tak, by miała ochotę na więcej.
    — Jak mam ci przypomnieć? — zapytał, udając, że za nic miał ten błagalny ton, który wkradł się w jej głos. Rozwlekał to wszystko boleśnie w czasie, bo go dzisiaj mieli, a Lee, szczerze powiedziawszy, nie lubił się spieszyć.
    Zwłaszcza nie przy Betsy, od której pewne rzeczy wręcz oczekiwał, że usłyszy i zatrzymał się tak kolejny raz, przerywając wszystko, co do tej pory robił, każdą pieszczotę, patrząc już teraz w jej oczy w pełnym napięcia oczekiwaniu. Na jego ustach majaczył jednak ten jego przebiegły uśmiech, a dłoń mimo wszystko wysunął powoli spomiędzy jej nóg, łapiąc jedną z nich pod kolanem i odrywając od ociekającej wodą podłogi.

    want me to show you? :>>>>

    OdpowiedzUsuń

  10. Lee zaczynał już zauważać, że jeśli chodziło o szukanie winy, to Betsy za każdym razem niezawodnie szukała jej w sobie, zanim w ogóle pozwoliła sobie pomyśleć, że ktoś inny mógł do tego przyłożyć rękę. Jego zachowanie nad jeziorem też od razu wzięła na siebie, zamiast pomyśleć, że taki stary dziad, a takie fochy stroi. Tego jej całego wykładowcę to też wypadałoby, żeby ktoś kiedyś porządnie w tyłek kopnął, tak w ramach rekompensaty za to, że nikt nie zrobił tego, gdy Betsy wyleciała przez niego ze studiów i skończyła w odmętach czarnej rozpaczy, ale akurat tej kwestii Lee nie chciał drążyć. Coś już mu się tam na ten temat przyznała, coś wspomniała, jednak uważał, że to nie były jego rany, więc nie będzie ich rozdrapywał. Miał swoje, z którymi w każdej chwili mógł to robić, gdyby tylko chciał, a i tak głęboko teraz wierzył, że najlepsze, co on i Betsy mogli dla siebie samych zrobić, to postarać się nie żyć tym, co im nie wyszło.
    Lee wiedział, że to było cholernie trudne, bo choć nie był na tyle kreatywny ani wrażliwy, by użyć na swoim przykładzie metafory o kolorach, to rozumiał, co Betsy czuła. Oboje przetrwali swoje prywatne końce świata, a potem okazało się, że ten świat wcale nie stanął w miejscu razem z nimi i jakoś musieli nauczyć się z tym faktem od nowa żyć.
    I choć teraz to życie smakowało całkiem wspaniale, to doskonale pamiętali, jakie to wszystko potrafiło być kruche.
    Szczerze powiedziawszy Lee też nie do końca miał pojęcia, jak to robił. Po prostu robił, a jeśli Betsy po drodze się podobało, to cóż, do usług. Oceniając po tym kocie, kocurze, tygrysie czy jeszcze innym drapieżniku, wnioskował, że mógł robić tak dalej.
    I z jednej strony tak, wiedział, czego Betsy od niego oczekiwała, a z drugiej wciąż chciał to usłyszeć. Bo nawet nie miała pojęcia, jak lubił słuchać o tym, czego pragnęła.
    — Niech mnie co? — zapytał więc, choć doskonale wiedział, że niech go diabli i postanowił zaliczyć to jako czwarty raz w przeciągu ostatnich kilku dni. — A niech mnie — zaśmiał się jeszcze, bawiąc się przy tym słowami Betsy, która wyglądała na jednocześnie okrutnie rozpaloną i sfrustrowaną.
    Lee był wyższy, silniejszy, no i to nie on stał tu pod ścianą, więc definitywnie dominował w tej sytuacji. Nie przedłużał już jednak niepotrzebnie tego, co i tak było nieuniknione, zwłaszcza, gdy Betsy postanowiła jednoznacznie przylgnąć do niego swoim mokrym ciałem, po którym spływały powoli krople wody. Podniósł jej nogę trochę wyżej, jednocześnie obejmując i podtrzymując ją mocno, a potem obeszli się już bez słów, bo pocałował ją mocno dokładnie wtedy, gdy pozwolił jej siebie nareszcie poczuć, i dla niego to też, niezmiennie było zajebiste uczucie.

    sure you've got everything you need? ;>>>>

    OdpowiedzUsuń
  11. Grzeczna dziewczynka była określeniem, które wręcz cisnęło się Lee na usta, i to w sumie już nie pierwszy raz, ale nie po to tyle rozpaczał we własnych myślach nad tą różnicą wieku, która ich dzieliła, żeby teraz nazywać tak Betsy, chociaż, cholera jasna pasowało do niej.
    W tej chwili w jakikolwiek koniec świata, ten, który każde z nich już przetrwało, czy któryś z tych, które potencjalne mogły zaskoczyć ich w przyszłości, trudno było uwierzyć. Prawie tak samo trudno przychodziło zebranie jakichś rozsądnych myśli, choć Lee niezmordowanie wręcz starał się jednak myśleć i nic nie mógł poradzić, że właściwie wszystko kręciło się dla niego teraz wokół Betsy. I dobrze. Mogłoby już tak zostać.
    Uśmiechnął się, już całkowicie odruchowo, gdy wyraźne jęki i odrobinę cichsze kurwy wyrwały się z jej ust i rozmyły gdzieś w tych wszystkich pocałunkach, z których wciąż nie rezygnowali. Lee może i wiedział, dokąd ma się posłać, ale spodziewał się jeszcze raz to dzisiaj usłyszeć — wtedy miałby już pięć. Betsy jednak uparcie nigdzie więcej już go nie wysyłała, a to oznaczało tylko jedno: musiał coś robić dobrze.
    Kontynuował więc, a gdy Betsy odchyliła głowę, by złapać głębszy oddech, skorzystał z okazji, by podrażnić kilkoma pocałunkami jej szyję, przygryzając też lekko tę cienką skórę. Im mocniej wysuwała w jego stronę biodra, tym bliżej siebie je przyciągał, a choć wraz z rytmem, który odnaleźli, przyspieszały również ich oddechy, to zgrywali się wyjątkowo dobrze.
    Kilka jęków wyrwało się również Lee. Zostały one jednak skutecznie zagłuszone przez usta Betsy, która, podobnie jak on, najwyraźniej wcale nie miała tych pocałunków dość, a przy okazji cholernie kręciła go ta jej dłoń, zaciśnięta w jego włosach i w pewnym sensie wskazująca mu, gdzie w tym momencie chciała, żeby ją całował.
    Życzenie Betsy było dla Lee rozkazem, nawet jeśli nie wybrzmiało w konkretnych słowach, a jedynie w dosadnych gestach.
    — Kurwa… — zaczął od słowa, które Betsy w jego wykonaniu zdążyła już poznać, gdy swoim ciałem przycisnął jej ciało do zimnych płytek tak mocno, że praktycznie poczuł ich chłód w kontraście z ciepłym, bijącym od samej Betsy. — Jesteś niesamowita — wyraził swoją jakże skromną opinię, a jego głos pozostawał w tych słowach tak pewny siebie, że Betsy nawet gdyby bardzo chciała, nie mogłaby mu wątpić.
    I miał nadzieję, że nie wątpiła, bo doprowadzała go całą sobą kompletnego szaleństwa, w którym jego ruchy stały się mocniejsze i nieznacznie szybsze, zdecydowanie zmierzające do tego spełnienia, którego bliskość oboje wyczuwali.

    take it all

    OdpowiedzUsuń
  12. To nie do końca był znowu taki szybki numerek, bo gdyby nim był, to Lee kazałby się Betsy po prostu odwrócić, pochylić, i trzymać ściany, myśląc w tym wszystkim pewnie głównie o sobie. Ale Lee nie myślał jedynie o sobie, nie potrafił, kiedy od kilku dni jego myśli krążyły głównie wokół Betsy, pozwalając mu zapomnieć o wielu mniej przyjemnych kwestiach, z którymi aktualnie się mierzył, a odkąd przyjechali nad to jezioro to już w ogóle myślał przede wszystkim o niej. I wciąż miał w głowie to, że wczoraj powiedziała, żeby się z nią kochał — robił to też teraz, tylko musieli dostosowywać się do okoliczności, a pod prysznicem pewne rzeczy wymagały więcej wysiłku niż w łóżku.
    Musiał jednak przyznać, że te konkretne okoliczności były ekscytujące, tym bardziej, że właściwie tego nie planowali, a nawet pewnie spodziewali się, że jednak zachowają pewien dystans po tym małym nieporozumieniu, które przynieśli ze sobą znad jeziora.
    Nic bardziej mylnego i choć to Lee tutaj dominował, Betsy wcale nie pozostawała mu dłużna, a to, jak reagowała na wszystko, co robili, i jak nie wstydziła się tego okazywać, sprawiało, że był całkiem pewien, że mógłby dla niej kompletnie zwariować. I chyba nawet trochę zwariował, słysząc jej krzyk i czująć jej paznokcie, które wbijały się mocno w jego kark.
    Nie przestawał jej podtrzymywać, nawet kiedy pożądanie zmieszane z obezwładniającą wręcz przyjemnością wręcz zalało jego ciało i umysł, na chwilę sprawiając, że poza głosem i oddechem Betsy nie słyszał kompletnie niczego, nawet tej wody, którą tak zawzięcie marnowali, bo poza braniem prysznica oczywiście musieli dobrać się też do siebie. A podobno wspólne prysznice miały sprzyjać ratowaniu planety, czy coś takiego…
    Betsy nie mogła jednak wiecznie balansować z jedną nogą w powietrzu, więc Lee powoli pozwolił jej znów stanąć na dwóch nogach i odsunął się na długość ramienia, które wsparł na ścianie obok jej barku, żeby oboje mieli przestrzeń na złapanie oddechu. To jednak wcale nie było łatwe, zwłaszcza, że łazienka zdążyła porządnie zaparować.
    — Wszystkiego się po tym weekendzie spodziewałam, ale tego, że zostanę twoim kotem już nie — powiedział w końcu odrobinę zachrypniętym z wysiłku głosem, kręcąc jednocześnie głową ze śmiechem i niedowierzaniem. Kompletnie nie domyślał się, że Betsy mogła uciekać w tego kota bo jakieś inne słowo również zaczynało się na ko i póki co uważał to za przede wszystkim cholernie zabawne i niesamowicie urocze. — Nawet nie masz pojęcia, jaka jesteś seksowna, gdy tak krzyczysz — pozwolił sobie jeszcze zauważyć, całując Betsy krótko i nienachalnie, podczas gdy jego dłoń przesunęła się po jej udzie, zatrzymując i zaciskając na jej pośladku.
    On tylko stwierdzał fakty…

    it's a good thing, because you're my everything too

    OdpowiedzUsuń
  13. Bo do łóżka mieli jeszcze dzisiaj czas, a w międzyczasie Lee zależało też, żeby nie spędzili reszty popołudnia, którego zostało im już niewiele, i całego wieczoru, na sprawdzaniu, ile razy mogą się doprowadzić do szaleństwa. Chciał, na przykład, żeby Betsy jeszcze dzisiaj coś porządnego zjadła, nie zamierzając odpuszczać jej kolacji, o której dobrze wiedział, że byłaby w stanie zapomnieć, gdyby była sama. Ale nie była, więc pozwolili sobie trochę zboczyć z kursu pod tym prysznicem, co zadziałało tylko i wyłącznie na ich korzyść i pomogło oczyścić atmosferę, tak samo jak te przeprosiny, na które się zdobyli, chociaż wcale nie musieli.
    To były właśnie takie małe-wielkie rzeczy, takie gesty, chwile zatracenia i pożądania, które nawet jeśli krótkie, to skutecznie ich do siebie zbliżały i pomagały budować pewność, że chcieli brnąć w to dalej, nawet jeśli obaw wciąż nie brakowało. Bo oczy Lee mogły ciemnieć pod wpływem tego, jak bardzo pragnął Betsy, jak chciał czuć i obserwować, że było jej z nim zwyczajnie dobrze, ale to, co jako pierwsze doprowadziło ich do tego skutecznie zniwelowanego teraz dystansu, wcale nie przestawało go dręczyć. Ucichło trochę, bo Betsy zrobiła się seksownie głośna, a lejąca się z prysznica woda przyjemnie szumiała, ale nie odpuszczało.
    Lee zaśmiał się jednak głośniej, uciszając się trochę tylko, gdy Betsy akurat go całowała, a może to on całował Betsy, stracił już rachubę.
    — Zamiast zrobić ze mnie majestatycznego lwa albo innego jaguara, zrobiłaś ze mnie kocura — zauważył przekornie i postanowił uznać, że Betsy po prostu tak się powiedziało pod wpływem emocji. — A nie chciałaś, żebym cię tak dopadł? — dopytał jeszcze, niby to mimochodem, nie poświęcając akurat temu doborowi słów specjalnej uwagi, ale w głębi duszy doskonale wiedział, że zwracał uwagę na dosłownie każde słowo Betsy.
    Trochę ją dopadł i choć teraz wnioskował, że jej się podobało, to wolał mieć pewność i jasność — bo tak samo te chwile jasności umysłu po dobrym seksie i udanym orgazmie służyły temu, żeby upewnić się, że wszystko było w porządku. A Betsy pewnie już zdążyła zauważyć, że Lee zależało na tym, by mówiła mu, czy było. I jeśli nie było, to też chciał o tym wiedzieć, bez wstydu i bez obaw z jej strony, że powie coś, co mu się nie spodoba i tyle będzie go pod prysznicem i w łóżku widziała.
    — To jest tak samo seksowne, jak ty piękna — pozwolił sobie jeszcze skomentować, a uśmiech ponownie wkradł się na jego usta, gdy dłoń Betsy przesunęła się po jego skórze, a jej usta dotknęły jego obojczyka.
    Gdy Betsy przekręciła jeden z kurków, a z prysznica poleciała woda, która była po prostu ciepła, a nie gorąca, od razu łatwiej było odetchnąć. Lee wziął od Betsy butelkę z żelem pod prysznic, ale zauważył, że to była jedna z tych małych, podróżnych buteleczek, do których po prostu przelała to, czego używała na co dzień.
    — Co to za zapach? — zapytał więc, otwierając tę butelkę i czując, że musi zaspokoić swoją ciekawość. — Bo nie wiem, czy wiesz, ale od pięciu dni zastanawiam się, czym ty pachniesz, a potem ten zapach za mną przez cały dzień chodzi — przyznał zgodnie z prawdą zresztą, bo wiedział, że to było coś słodkiego i kwiatowego, ale bardzo chciałby potrafić to nazwać. No i może zaraz okaże się, że tam, gdzie on czuł kwiaty, czaiła się zwykła truskawka albo inne kiwi.

    not only are you a good girl, but you also smell nice :>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  14. Przy Lee, całe szczęście, zapominanie o jedzeniu nie wchodziło w grę i Betsy mogła być pewna, że pytanie o to, czy coś jadła padnie nie raz przez telefon, gdy na tych kilka najbliższych dni wkradnie się między nich, siłą rzeczy, dystans. Starał się przy tym nie narzucać jej presji i nie sprawiać wrażenia, jakby ją kontrolował, ale dla Lee jedzenie było pasją i sposobem na życie — lubił gotować, a już tak najbardziej to lubił, gdy miał dla kogo to robić i szybko wyczuł w Betsy swego rodzaju okazję. Nie podejrzewał, że równie szybko, co coś dla niej ugotuje, również się w niej zakocha, bo to drugie to akurat stało się samo i kompletnie tego nie kontrolował, ale… Był szczęśliwy, gdy miał o kogo dbać i gdy ktoś jeszcze mu na to pozwalał. Tak po prostu. Lee mógł sprawiać wrażenie odrobinę szorstkiego, sponiewieranego przez życie, umęczonego, zrezygnowanego, i zniechęconego, ale jednocześnie siedziały w nim ogromne i niespożyte pokłady opiekuńczości. W pewnym sensie podświadomie próbował znaleźć kogoś, kogo mógłby obdarzyć tym, czego zabrakło mu w taki nagły i brutalny sposób, gdy był jeszcze dzieckiem.
    Betsy była szalenie atrakcyjna, tylko ktoś (i oboje dobrze wiedzieli kto) skutecznie zniszczył w niej to poczucie. Lee nie zamierzał więc rzucać w jej stronę tekstami w stylu popatrz w lustro albo weź przestań mówić, że nie jesteś ładna, skoro jesteś, bo to niczego by nie zmieniło, a wręcz pewnie jeszcze pogorszyło sytuację. Miała czuć się przy nim piękna, a nie jedynie to słyszeć. I niezależnie od tego, czy ten cały pan wykładowca był jakiejś wyjątkowej urody czy nie, Lee wciąż był zdania, że gdyby miał okazję, to chętnie by mu tak zwyczajnie i po męsku wpierdolił. Czemu nie.
    — Ty mnie sobie pierwszego dnia oswoiłaś — zauważył teraz jednak uprzejmie, porzucając we własnych myślach temat tego, komu i co chciałby w imieniu Betsy zrobić. Prawda była jednak taka, że Betsy miała do Lee dobre podejście, bo nie przedstawiła mu się jako egzaltowana pannica, a jako charakterna, młoda kobieta z poczuciem humoru, w którym odnajdywał to, co jego też bawiło. A to wcale nie było takie oczywiste połączenie. — W porządku — pokiwał więc tylko głową, na znak, że usłyszał to, czego potrzebował i miał już pewność, bez której nie byłby w stanie spod tego prysznica wyjść.
    Bo tak, krzyki Betsy były dość wymowne tak samo jak jej słodkie jęki i cała ona, ale Lee nie chciał między nimi absolutnie żadnych niedomówień, zwłaszcza w kwestii, w której fizycznie miał nad nią przewagę. Ufał, że go zrozumie.
    Szok czy nie, Lee nie planował zaprzestawać przypominania Betsy, jaka jego skromnym zdaniem była, a to swoje jakże skromne zdanie uważał również za nieomylne, więc ogółem nawet nie miała tu z czym dyskutować. Udał, że nie widzi, jak jej policzki nagle nabrały mocniejszego koloru i pozwolił jej się odwrócić, w końcu również usatysfakcjonowany, że nareszcie wiedział, jaki zapach prześladował go (w najlepszym tego słowa znaczeniu) od ich pierwszego wspólnego wieczoru. A jak dzisiaj sam zacznie nim pachnieć, to jeszcze zawiezie jego resztki ze sobą do Oklahomy, a wtedy to już nie miał pojęcia, jak tam wytrzyma.
    — A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? — zapytał, nakładając na dłonie ilość tego żelu, która wydawała mu się rozsądna. Gdy dotknął pleców Betsy, kontrast między jej gorącą skórą a zimnym żelem okazał się ogromny. — Że ja się go wcale nie będę chciał pozbywać — odpowiedział sam sobie, gdy jego dłonie sunęły po skórze Betsy, masując ją lekko. To był jego bardzo okrężny sposób na przyznanie, że już czuł, że będzie za nią, kurwa, tęsknił.

    best smelling best girl

    OdpowiedzUsuń
  15. Lee nie widział sensu w ukrywaniu przed Betsy tego, co było oczywiste — oswoiła go sobie kompletnie, a on się temu poddał, z jakiegoś dziwnego powodu, który do tej pory nie był mu do końca znany, nie protestując zupełnie. Coś mu podpowiadało, że powinien, bo przecież Betsy była od niego sporo młodsza, a on, skoro już był starszy, to wypadało, by wykazywał się również rozsądkiem, a jednak nie walczył z tym. Stało się. A miłość, jeśli już byli na tyle odważni, by nazwać w ten sposób to, co do siebie czuli, bywała kompletnie nieprzewidywalna. Betsy popełniła błąd co do swojego wykładowcy, biorąc (nie)miłość za miłość, a Lee dowiedział się od kobiety, na której kochaniu spędził kilka lat, że ona też go na swój sposób kochała, ale nie była w nim zakochana, więc powinien zrobić przyzwoitą rzecz i dać jej ten rozwód.
    Nic w miłości nie było proste, więc mimo tego, że po tych kilku dniach Lee potrafił już nazwać to, co czuł do Betsy, wciąż twardo odmawiał nazywania rzeczy po imieniu. Skąd miał, zresztą, wiedzieć, czy ona szukała takich deklaracji? Przecież to wszystko zaczęło się od żartu, a oni przede wszystkim dobrze się w swoim towarzystwie bawili. Po co to psuć?
    Lee ani przez chwilę nie wątpił, że Betsy miała sporo do zaoferowania i korzystał z tego, starając się jednocześnie nie nadużywać faktu, że zdawała się przy nim wręcz rozkwitać. Nie przypisywał tej zasługi sobie, a raczej temu, że dobrze robiło jej wyrwanie się z Mariesville, które może i miało swój niezaprzeczalny urok, ale również potrafiło wręcz zrobić się gęste od toksycznej atmosfery, którą zasiewali tam niektórzy mieszkańcy.
    — Daj mi za sobą zatęsknić, będzie mi się lepiej wracać — rzucił jeszcze niby to całkowicie niewinną i nie podszytą żadnym drugim dnem sugestią, z przyjemnością zauważając, jak Betsy rozluźniła się pod wpływem jego dłoni, które od pleców zaczęły też sunąć po jej szyi, a potem przeniosły się na brzuch oraz klatkę piersiową.
    Nie cofnął rąk, gdy Betsy postanowiła się odwrócić i podjąć obmacywania go, ukrytego pod pretekstem tego całego mycia, które chyba tak naprawdę od samego początku miało tylko jeden cel. Obejmował się swobodnie, zatrzymując dłonie w dole jej pleców, gdy upewniała się, że na jego skórze zostanie nie tylko jej zapach, ale też jej pocałunki.
    — Ta grzeczna dziewczynka do ciebie pasuje — pozwolił sobie skomentować, odrobinę ugrzeczniając to, co jeszcze przed chwilą cisnęło mu się na usta w całkowicie innym kontekście. — Musimy gdzieś kiedyś razem wyjść wieczorem — dodał, zakładając, że ponieważ spotykali się do tej pory głównie w środku dnia albo w sytuacjach niezbyt wieczorowych, to każdego z ulubionych zapachów Betsy jeszcze nie poznał.
    Nie rozmawiali o tym, ale w głowie Lee uchodzili już za parę, ale nie musieli zdobywać się na żadne oficjalne deklaracje, jeśli nie czuli się na to gotowi. Poza wyjazdami nad jezioro przyszedł więc chyba i czas, żeby zacząć umawiać się na randki, ale to będą mogli przedyskutować, gdy Lee zamiast w Oklahomie, będzie znowu na miejscu, w Mariesville.

    Lee :>

    OdpowiedzUsuń
  16. Całe szczęście jak na razie żadne z nich nie oczekiwało deklaracji, więc mogli po prostu cieszyć się swoim towarzystwem i czerpać pełnymi garściami z tego, jak dobrze się dogadywali.
    Lee jeszcze nie tak dawno był pewien, że po tym nieudanym małżeństwie nie szuka niczego. Nie chciał kolejny raz zakochiwać się tak, jak on to miał w zwyczaju — na całego i bez absolutnej wzajemności, której w pewnym sensie oczekiwał, bo nie wyobrażał sobie, żeby kolejny raz miał powiedzieć komuś kocham cię i w odpowiedzi nie usłyszeć ja ciebie też tylko zamiast tego musieć zatkać się jakimiś wymówkami albo krępującą ciszą.
    Betsy trochę wywróciła mu tę pewność do góry nogami, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że nie wyglądał z niecierpliwością momentu, w którym cokolwiek mu zadeklaruje. Wciąż też liczył się z ewentualnością, że może nigdy to takiego momentu nie dotrwają, i gdyby musiał się z takim zawodem zmierzyć, to też chciał jakoś to przetrwać, a nie znowu odstawiać szopki z targaniem się na własne życie, bo w głowie miał nie po kolei i nie umiał sobie poradzić z brakiem wzajemności.
    Lee nie był już nawet w połowie tak pojebany jak rok temu, ale wciąż nie w każdej kwestii sobie ufał. Uważał, że o swoich oczekiwaniach i przyszłości porozmawiają z Betsy z odpowiednim czasie, ale ten czas to na pewno nie był piąty czy szósty dzień ich znajomości.
    Pozwolił, by Betsy wciągnęła go pod deszczownicę, z której leciała teraz przyjemnie ciepła, ale nie gorąca woda. Przytulając się do niego, Betsy rozczuliła go kompletnie, właściwie do tego stopnia, że nic już nie powiedział, tylko objął ją mocno i korzystał z tej chwili bezwzględnego spokoju, która między nimi zapanowała. Betsy naprawdę nie musiała niczego mu mówić, nie musiała pękać, nie musiała przyznawać się do swoich uczuć, jeśli nie czuła się na to gotowa. Wystarczało to, co mu pokazywała i naprawdę bardzo wiele był w stanie z tego odczytać.
    Nie mogli jednak stać tak pod tym prysznicem wiecznie, bo nie byłoby to zbyt praktyczne, a przy okazji mieli jeszcze trochę niezobowiązujących planów na dzisiejszy wieczór.
    — Właśnie, że zdaję sobie sprawę — postanowił podzielić się z Betsy prawdą, gdy tak, zupełnie nieskrępowana, bo i w sumie czym, przesunęła sobie po raz kolejny wzrokiem po jego ciele, sugestywnie zagryzając przy tym wargi. — Widać po tobie, Bee — powiedział jeszcze, a jego celem nie było zawstydzić Betsy, ale nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy z zaskoczeniem w oczach zatrzymała wzrok na jego twarzy. — Całe szczęście cholernie mnie to kręci. I pamiętaj, że ja też lubię sobie popatrzeć — mruknął, pochylając się nad nią i całując ją przelotnie, zanim, zgodnie z jej wcześniejszą sugestią, wyszedł spod prysznica.
    W łazience zrobiło się tak duszno i gorąco, że właściwie nie wyczuł w powietrzu zbytniej różnicy. Wziął jeden z ręczników, które Betsy wcześniej przygotowała na wierzchu i zaczął się nim wycierać, bo przecież nie będzie robił wielkiego halo z faktu, że Betsy wymsknęło się, że jara się swoim facetem. I dobrze. Niech się jara. Od tego go miała.

    you like what you see, don't you? ;>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  17. Lee nie był pewien, czy tak potrafił — wejść w coś znowu, zaangażować się i oddać temu w całości, bo on nie umiał zakochiwać się tylko w połowie. Starał się jednak traktować swoją relację z Betsy jako taką czystą kartę na tyle, na ile był w stanie. Zresztą, ona sama, jej uczucie, jej uwaga, wszystko, czym go darzyła, było dla niego swego rodzaju nowością, bo do tej pory jeśli się z kimś wiązał, to, nie oszukujmy się, były to kobiety w wieku zbliżonym do niego. W życiu nie wpadłby na to, że straci głowę dla kogoś, kto był od niego jedenaście lat młodszy, ale, no cóż, stało się. I też uczył się to nawigować, bo pewne różnice w związku z tym wiekiem były między nimi widoczne, ale nie było to nic na tyle znaczącego, by mogło przekreślić ich relację.
    Życie Lee zdecydowanie wydawało się trochę… przyjemniejsze odkąd kilka dni temu wkroczyła do niego Betsy i praktycznie zawojowała sobą jego świat. Jej obecność była jak kilka pełnych słońca dni w środku ponurej i deszczowej zimy, a przecież przez ostatni tydzień w Mariesville głównie wiało, lało, albo po prostu na niebie kłębiły się gęste chmury, sprawiając, że poranki były szare, a wieczory zdawały się zapadać wcześniej.
    Odpuścił sobie trochę przy niej i nawet nie zdążył tego zauważyć, ale znaki były, i to doskonale widoczne.
    Lee nie przewidział jednak, że zgarniając jeden z ręczników, zostawiał Betsy tylko ten drugi, a ona potrzebowała w coś wytrzeć włosy. Nie zauważył jednak, by stanowiło to dla niej problem, a dla niego, rzecz jasna też przestało, gdy w sprytny sposób sprawiła, że, dokładnie tak jak lubił, mógł sobie popatrzeć.
    Patrzył więc, podziwiał, czując jednocześnie na sobie wzrok Betsy. I choć wciąż towarzyszył mu pewien stopień dyskomfortu, ilekroć przypominał sobie, że ona widziała te wszystkie blizny i pewnie chciała o nie zapytać, ale nie robiła tego, bo pewnie bała się znowu zejść na temat, na który nie chciał rozmawiać, starał się o tym nie myśleć.
    Lee westchnął ciężko, ewidentnie sprowokowany zaczepkami Betsy.
    — Jeśli będziesz mnie tak dalej prowokować, to zaraz ta rozmowa skończy się tym samym, co pod prysznicem, tylko przed lustrem — pozwolił sobie poinformować ją, a użył przy tym bardzo rzeczowego tonu, zachowując również stoicki wręcz spokój. Nie groził, nie obiecywał, uprzejmie dawał znać czym takie zagrywki z jej strony mogły się skończyć. — Wtedy sobie dokładnie zobaczysz, jak i co po tobie widać — dodał, i to był ten moment, w którym powinien odpowiedzialnie zakończyć tę rozmowę, wyjść, pójść się ubrać i przynieść Betsy świeży ręcznik z drugiej łazienki, ale tego nie zrobił. Nie dlatego, że naprawdę planował przeistoczyć te informacje w rzeczywistość, ale był ciekaw reakcji Betsy.
    Skoro bezczelnie go prowokowała, doskonale wiedząc, że na niego to zwyczajnie działa, to nie mógł przecież pozostać dłużnym, prawda?

    and you're a bad, bad girl

    OdpowiedzUsuń
  18. Edward nie znał na tyle swojego wuja, by móc stwierdzić, czy w czymkolwiek mógł go przypominać. Być może tak było, w końcu byli dla siebie bliską rodziną. Wiedział jednak, że zarówno wyglądem, jak i charakterem przypominał swojego ojca, chociaż ten zdawał się być dużo bardziej opanowany od swojego syna. Harold kroczył przez życie w spokoju, w swoim tempie, dbając o każdy szczegół wokół, aby wszystko było w jak najdokładniejszym porządku. Nigdy jednak nie sprawiał wrażenia, by tłumiły się w nim trudne emocje, tylko czekające na wielki wybuch — a to było bowiem coś, z czym zmagał się Edward. I chociaż oboje tak głęboko cenili sobie kontrolę i spokój, to tylko jeden z nich zmagał się z burzą kontrastujących względem siebie emocji, która rozrywała jego duszę.
    Eleanor z kolei nie przejmowała się takimi niuansami — była głośna i swojska, zmuszając się do powściągliwości jedynie w sytuacjach tego wymagających. Jednocześnie potrafiła zachować swoją subtelność, delikatność i klasę, które Harold niewątpliwie szczególnie w niej cenił. Anna przypominała matkę, zdecydowanie wyróżniając się od ich młodszej kuzynki. Edward kochał swoją siostrę, choć było raczej jasnym, że chociaż dla obu starał się być dobrym wzorem, to zdecydowanie z Juliet złapał tę silniejszą więź. Anna była idealna, a bycie córką Murrayów przychodziło jej tak naturalnie, iż niemal bez żadnego wysiłku. Jednocześnie nie musiała zmagać się z presją, która ciążyła na barkach Edwarda, utrudniając każdy krok w jego życiu coraz bardziej. Juliet potrafiła to zrozumieć, znajdując wspólny język z bratem, bo oboje cenili sobie chwilę spokoju i ciszy.

    Nie oznaczało to jednak, że Edward nie kochał swojej rodziny, a kochał ją przecież mocno. Mimo panującego wokół chaosu, dzieci biegających wokół i śmiechów mieszających się z głośnymi rozmowami, Ned cenił sobie rodzinne spotkania i szansę na spędzenie choć chwili dłużej z kuzynostwem. To prawda, że jego kuzyni byli inni; Edward mógł być dziedzicem firmy, nosić gustowne garnitury czy najlepszej jakości zegarki, ale gdy spotykał się ze Scottem i Charliem, zdecydowanie był w ich cieniu. Ci mężczyźni potrafili skupić na sobie uwagę, bo byli radośni, swojscy i otwarci. A każda z tych cech niestety nie przychodziła mu naturalnie; naturalna zaś była dla niego troska, czasem aż nadto. Potrafił więc od razu wyczytać z twarzy Betsy, że coś ją martwiło i domyślał się, o co mogło chodzić.
    Uśmiechnął się rozbawiony na jej żart, przyglądając się jej uważnie. Cóż, mogła żartować ile wlezie, ale jej oczy nie kłamały, a Edward był całkiem dobry w czytaniu cudzej mowy ciała. Potrafił zrozumieć noszenie pewnych masek czy zakładanie na siebie wyuczonej osobowości. Wprawdzie każde z nich robiło to z innych powodów, ale jednak robiło.

    Edward uważnie słuchał słów Betsy, delikatnie przytakując głową. Cóż, może nie spędzał każdego dnia z kuzynem, ale z pewnością blondynka miała rację. Sam zresztą potrafił zauważyć, że Scott rzeczywiście coraz śmielej sięgał po kolejne butelki piwa. Uniósł brwi, gdy Betsy przerwała, a jej wyraz twarzy jasno wskazywał, że coś się wydarzyło. Nawet nie zauważył, kiedy pojawił się Charlie, zabierając jedną z córek, która najwidoczniej dokuczyła swojej cioci. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się cień rozbawienia, co zdradzał delikatny, lecz serdeczny uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo chętnie — odpowiedział, przytakując, po czym wstał ze stołu, zasuwając za sobą krzesło. Był wdzięczny, że Betsy to zaproponowała, bo zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Wokół niego działo się zdecydowanie zbyt wiele. Przeszedł wokół stołu, aż znalazł się obok kuzynki. Wsunął dłonie do kieszeni swoich jasnych spodni i ruszył w kierunku wyjścia z Betsy u boku.

      — Rozumiem, że się martwisz — zaczął, dyskretnie rozglądając się wokół, aż jego wzrok zatrzymał się na Betsy. — O Scotta — wyjaśnił, posyłając jej delikatny, pełen zrozumienia uśmiech. — Ale niestety niewiele możemy z tym zrobić, Bets. On musi sam zdecydować, czy chce zmienić coś w swoim życiu — podzielił się swoim spostrzeżeniem.

      [Tutaj też obiecujemy poprawę, słowo honoru! :D]

      Ed

      Usuń
  19. Największy problem, z którym mierzył się Lee, polegał na tym, że on sam nie wiedział, czego potrzebował. Gdy przyjechał do Mariesville i pierwszy raz od kilku miesięcy złapał oddech oraz gdy dotarło do niego, że wreszcie zrujnował wszystko, co do tej pory jako-tako trzymało go w ryzach, sądził, że on to niczego już nie chce. Do diabła z tym wszystkim, byle przetrwać i się stąd wynieść — to był cel, który sobie obrał i który do tej pory realizował, ale pojawienie się w jego życiu Betsy wszystko to wstrzymało.
    Nie chciał jednak mierzyć znajomości z nią przez pryzmat swojego poprzedniego związku, bo Betsy w niczym nie przypominała jego byłej żony, i dobrze. W ogóle tamto małżeństwo nie było czymś, czym pragnął się chwalić, a gdyby Betsy nie zapytała go wprost, to pewnie do tej pory nie przyznałby się, że miał już na koncie rozwód. Pewnie długo by się do tego nie przyznał, o ile w ogóle. Lee po prostu nie uważał, żeby jego przeszłość była warta rozmowy.
    Jeśli jednak Betsy najzwyczajniej w świecie nie była w stanie poskromić własnej ciekawości, to cierpliwość zdecydowanie będzie jej największym sojusznikiem. Ewentualnie mogła jeszcze poczekać na moment, w którym coś w życiu Lee znowu pierdolnie i będzie w odpowiednim stopniu podłamany, przytłoczony i zrozpaczony — wtedy zawsze rozwiązywał mu się język, ale tego chyba dla niego nie chciała.
    Teraz jednak mieli przed sobą jeszcze jakieś… Dwanaście? Może kilka więcej godzin tej oderwanej od rzeczywistości fantazji, bo resztą świata zaczną przejmować się, kiedy będą musieli stąd wyjechać. Lee odetchnął głęboko, jednocześnie zachwycony i udręczony widokiem, który tak śmiało zaprezentowała mu Betsy.
    — Mam wrażenie, że moje własne słowa obróciły się teraz przeciwko mnie — przyznał, przesuwając bezwstydnie wzrokiem po jej ciele, którego widokiem zwyczajnie się napawał.
    Westchnął ciężko, bo stał przed wyborem: realizować swoje groźby, czy pozostać gołosłownym. I choć ta pierwsza opcja wydawała się niesamowicie kusząca, a Lee zdążył już poznać Betsy na tyle, by zauważyć, że do nieśmiałych nie należała (i cholernie go to kręciło), to jednak pokonał nieśpiesznie te dwa czy trzy kroki, które ich dzieliły i zatrzymał się tuż przed nią, opierając nonszalancko dłoń na blacie obok jej biodra.
    — Wiesz, jak się nazywa to, co teraz mi robisz? — zapytał, przyglądając jej się uważnie i wykorzystując ten fakt, że był od niej sporo wyższy, by trochę zdominować tę sytuację. — Wodzisz mnie na pokuszenie i dobrze ci to wychodzi — podzielił się z nią odpowiedzią, jednocześnie bezwstydnie przyznając, że miała go w garści i gdyby chciała, to zrobiłby pewnie dosłownie wszystko, co kazałaby mu zrobić. — Całe szczęście mam na ten wieczór jeszcze inne plany — dodał szybko, uśmiechając się przelotnie i odsuwając od Betsy równie szybko, co się do niej przysunął, bo jakie miał inne wyjście.
    Albo będzie działał stanowczo, albo prędko dziś z tej łazienki nie wyjdą. A poza kochaniem się z nią, bardzo chciał jeszcze porządnie ją dzisiaj nakarmić. Ot, taka proza życia. Udając więc niewzruszonego, Lee wyszedł z łazienki, zostawiając w niej Betsy, by w spokoju mogła skończyć się wycierać. I, jak planował, ubrał się, a potem jeszcze przyniósł jej ten ręcznik z drugiej łazienki, informując przy okazji, że będzie czekał na nią w kuchni i żeby się nie spieszyła, bo i po co. Jeszcze mieli czas, i to był tylko ich czas.

    maybe later, baby

    OdpowiedzUsuń
  20. Lee trochę tu namieszał, ale to dobrze obrazowało to, co Betsy skutecznie robiła z jego głową: też mu w niej mieszała. I chociaż instynktownie wręcz szukali swojej bliskości, zwłaszcza odkąd pojawili się nad tym jeziorem, to Lee wciąż był pewien, że nie chciał ich relacji budować tylko na bezmyślnym seksie oraz wykorzystywaniem do niego dosłownie każdej okazji. Zresztą, co pomyślałaby o nim Betsy, gdyby to robił? Na początku pewnie byłoby fajnie i ekscytująco, ale z czasem dotarło by pewnie do niej, że wszyscy faceci są tacy sami i Lee nie był wcale tym wyjątkiem, za jaki na początku się podał.
    Zakończyli więc ten wspólny prysznic oficjalnie, podsumowując go śmiechem, bo w sumie byli zabawni w tej całej przekorze, z jaką do siebie podchodzili. Lee nawet nie podejrzewał, że Betsy mogłaby mieć mu cokolwiek za złe, bo tylko się z nią przecież droczy, tak samo jak zresztą ona z nim.
    Odsunął się od niej, wyszedł z łazienki, ogarnął się i zaszył z Cissy w kuchni, robiąc to wszystko nie bez trudu, ale jakoś się udało. Cissy nie wyglądała na zaniepokojoną krzykami Betsy, które jeszcze niedawno dobiegały z drugiej części domku, ale spojrzała odrobinę podejrzanie na Lee. Wystarczyło jednak, by ją pogłaskał i poczochrał trochę po tym pociesznym pysku, a już zmieniła do niego nastawienia. Nie była jednak skora do schodzenia z kanapy, ewidentnie zaglądając w stronę prowadzącego do sypialni i łazienek korytarza, oczekując obecności i uwagi kogoś innego.
    Uśmiechnął się, gdy Cissy zauważyła i usłyszała Betsy pierwsza, zapowiadając jej powrót radosnym szczekaniem.
    — Ktoś ma mi za złe, że to nie był szybki prysznic — zauważył, patrząc, jak Betsy zasypuje psa pieszczotami i przez myśl przebiegło mu, że on to ma szczęście.
    Był cholernie szczęśliwy w obecności zarówno Betsy, jak i Cissy, ale żeby się tak na nie nie gapić, odwrócił się w stronę kuchennych szafek, z których stopniowo wyjmował wszystko, co było mu potrzebne, między innymi patelnię i garnek, ponieważ składniki potrzebne do tego makaronu, który zapowiedział Betsy, miał już wyłożone na blaty.
    — Zaraz coś będziemy mieć — zapowiedział, słysząc pytanie Betsy. Mieli tutaj jedną z tych lodówek, która sama robiła lód, więc Lee korzystał z dobrodziejstw tego miejsca i przygotował Betsy szybkiego drinka, który nie był w sumie drinkiem, bo nie znajdował się w nim nawet gram alkoholu, ale za to pływały kawałki limonki i lód, połączone z sokiem pomarańczowym i zwykłem Sprite’em. — Ciekawe po czym masz takie suche gardło — pozwolił sobie jeszcze podywagować. — Cissy, domyślasz się? — wplątał w to wszystko jeszcze psinę, która, słysząc swoje imię, podniosła jedynie na chwilę łeb, obdarzyła go znudzonym spojrzeniem i wróciła do odpoczywania.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  21. Lee robił co mógł, by dzielić swoją uwagę między Betsy i Cissy, jednak dość naturalnie wychodziło tak, że Betsy otrzymywała jej więcej. Poza tym, Cissy wydawała mu się dość samodzielną psiną. Owszem, towarzyszyła mu dzielnie, gdy coś gotował albo instalował jej drzwiczki i nigdy nie odmawiała pieszczot, a w przypadku przedłużonego ich braku przychodziła upomnieć się o swoje, ale gdy się już wybiegała, to zamieniała się w psa wręcz kanapowego. Było jednak coś ogrzewającego serce w tym, jak podchodziła do Betsy i tego, co się z nią działo. Tęskniła za nią, gdy z tego ich szybkiego prysznica zrobił się seks pod prysznicem,
    — Ma to jak w banku — odpowiedział Lee w nawiązaniu do tej kolejnej wycieczki, którą powinien w ramach zadośćuczynienia obiecać Cissy. — Obie macie — dodał, bo Betsy również okazała się znakomitą towarzyszką podróży.
    I wcale nie przesadzał. Nie narzekała w drodze tutaj, że Lee się spóźnił i nie dość, że jechali długo, to jeszcze w nocy. Podobało jej się miejsce, które wybrał, poszła z nim aż na tę plażę, którą wybrał i nie pisnęła ani słowa o tym, że to za daleko albo buty ją obcierają czy nie chce jej się. Lee to ogromnie doceniał.
    Uśmiechnął się pod nosem, gdy Betsy zaaprobowała drinka, którego jej zaserwował, a potem skomentowała to, jak podnosiła głos w łazience. Lee słyszał ją doskonale, ale musiał przyznać, że w takim wydaniu jeszcze by sobie posłuchał. Nie wątpił jednak, że jeszcze będą mieć ku temu różne okazje, zwłaszcza, jeśli ich relacja będzie rozwijać się tak, jak robiła to do tej pory.
    Nie chciał zapeszać, ale czuł, że byli tak zwyczajnie i po ludzku w dobrym miejscu. W takim miejscu, w którym się dogadywali, czuli ze sobą dobrze i stopniowo uczyli się siebie.
    Doceniał też ogromnie te czułe gesty Betsy, które wyrażały nawet więcej niż słowa. Nie oczekiwał podziękowań za to, że zrobił jej coś do picia, zwłaszcza, gdy sam najpierw doprowadził do tego, że musiała nadwyrężyć swoje struny głosowe, ale sam nawet nie wiedział, jak bardzo lubił, gdy tak się do niego po prostu zbliżała i przytulała bez słowa, dopóki nie zaczęła tego robić.
    — Asystentki niekoniecznie, ale moje słoneczko może mi pomóc — sparafrazował lekko jej słowa, stawiając na gazową kuchenkę garnek z wodą, do której, zgodnie ze swoimi zasadami, nasypał dużo soli. — Zadanie bojowe — oznajmił, na palniku obok stawiając patelnię. — Musisz stopić osiem łyżek masła z drobno posiekanym czosnkiem, który ci już przygotowałem. Powoli i tak, żeby się nie przypaliło — wyjaśnił, bo to, wbrew pozorom, wcale nie było takie proste.
    Woda w garnku była ciepła, gdy Lee ją tam wlewał, więc dość szybko zaczęła się gotować. Włożył więc tam spaghetti i odsunął się, biorąc w dłoń własną szklankę, już z samym sokiem pomarańczowym i lodem, którą zdążył sobie przygotować jeszcze zanim dołączyła do niego Betsy.
    — Do dzieła, szefie kuchni — zachęcił ją do działania.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  22. Nudziła się w Mariesville.
    Chwilami naprawdę mocno żałowała, że jednak zdecydowała się tutaj wrócić. Mogła przecież kupić mieszkanie w odległym mieście i bawić się dalej. Ojciec nie zmusiłby jej przecież do powrotu, bo niby jak? Prośbą, groźbą? Jedno gorsze od drugiego. I zdecydowanie mniej skuteczne.
    Ostatnie wydarzenia z Nowego Jorku sprawiły jednak, że poczuła niestabilny grunt pod nogami. Niestabilny na tyle, że zachwiał całą jej konstrukcją, wyrobionymi opiniami na swój temat i pewnością cech, które niespodziewanie przestały być tak pewne. Ze wszystkich sił starała się na nowo wejść w tę dobrze sobie znaną skórę. Sądziła, że w Mariesville, w którym się wychowała, łatwiej będzie jej odbudować swoją tożsamość, ale póki co osiągnęła tylko tyle, że całymi dniami nie miała co ze sobą zrobić. Najgorsze były zresztą wieczory. W Nowym Jorku zawsze coś się działo. Można było imprezować od rana do nocy, albo i jeszcze dłużej. Kluby, bary, imprezy na ulicy, rozkręcane przez przypadkowych przechodniów; to lubiła. W tym się odnajdywała. Wydawała się rozkwitać w wielkich miastach, jakby dopiero tam miała szansę być w pełni sobą. Tutaj z kolei największą atrakcją były plotki. I festiwale, z konkursami na największą wyhodowaną dynię albo świnię. Aurelię nieszczególnie to interesowało, a wręcz była zdania, że tego typu wydarzenia powinny zostać urzędowo zakazane. Potem tygodniami miasteczko huczało od komentarzy o stronniczości sędziów i niesprawiedliwości jako takiej. Nie rozumiała, dlaczego ludzi tak bulwersuje fakt, że to pani Collins wygrała zawody na najdłuższą upieczoną bułkę, skoro bułka pani Wellington była niemal równie długa, za to na pewno smaczniejsza. Dlaczego w ogóle czuli przymus takiej rywalizacji, która prawie zawsze prowadziła do rozpadu przyjaźni, czasami nawet rodziny?
    Być może nie potrafiła docenić uroku małych miejscowości. Akceptowała, że nie wszyscy muszą lubić hałas i pośpiech, który cechował wielkie metropolie, ale jakaś część niej nie była w stanie zrozumieć, że szczytem marzeń kogokolwiek może być osiedlenie się tutaj na stałe. Owszem, pojmowała, że Mariesville z pewnością miało sporo zalet, za które można było je docenić. Po prostu ona sama nie nadawała się do życia w takim miejscu. Tęskniła za szerokimi horyzontami, które rozpościerały się przed nią jeszcze tak niedawno.
    Żal jednak niczego tak naprawdę nie zmieniał, więc musiała zagryźć zęby i brnąć przed siebie.
    Przynajmniej ten wieczór zapowiadał się obiecująco. W The Rusty Nail odbywał się jakiś koncert, a chociaż Aurelia nie miała pojęcia, kto gra, ani z czym to się wiąże, tak czy siak postanowiła się wybrać. Miała serdecznie dosyć przesiadywania w domu. Ubrała krótką spódniczkę i wymknęła się po cichu, żeby ojciec nie zaczął prawić jej kazań.
    Zaletą Mariesville była z pewnością stosunkowo niewielka odległość między ważniejszymi punktami, toteż mogła się spokojnie przespacerować. Faktycznie, z daleka było widać (i słychać), że coś się dzieje. Zaciekawiona, ostrożnie zajrzała do środka, a upewniwszy się, że wchodzi w tłum ludzi, odczuła znaczną ulgę. Jakoś dopchała się do baru, gdzie zamówiła dla siebie wódkę z colą, wypiła ją duszkiem i od razu zamówiła kolejną. Z pełną szklanką, jakimś cudem nie wylewając ani kropli, przedarła się z powrotem do wyjścia, gdzie oparła się o ścianę i przymknęła oczy, pijąc drinka. Muzyka dudniła jej w głowie, od głośnych dźwięków wibrowały ściany. W środku było przeraźliwie duszno. Powietrze na zewnątrz przyjemnie chłodziło jej rozgrzaną skórę.
    — Koleś — warknęła, odsuwając się gwałtownie od mężczyzny, który znienacka objął ją ramieniem. — Odbiło ci? Zabieraj te łapy!
    Ten jednak najwyraźniej nie miał zamiaru jej posłuchać, bo z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy ponowił próbę zamknięcia jej w swoich ramionach.

    Aurelia Reinhart

    OdpowiedzUsuń
  23. Lee nie oszczędzał dziś Betsy, to fakt, a pod tym prysznicem miała zdecydowanie bardziej wymagające zadanie, ale obserwował ją uważnie i do tej pory nie zauważył żadnych oznak niezadowolenia, pomijając oczywiście to małe nieporozumienie, które na chwilę wkradło się między nich nad jeziorem i w drodze powrotnej.
    Dobrze sobie radzili, a otwartość Betsy i to, jak naprowadzała Lee za pomocą tych małych, ale jakże czułych gestów na właściwą ścieżkę, bardzo mu pomagała, bo zdążył w ciągu ostatniego roku, a nawet i dwóch lat, dość mocno ograniczyć to, w jaki sposób okazywał uczucia.
    Betsy nie musiała się martwić — danie, które przygotowywali, było tak proste, że prostsze już dosłownie być nie mogło. Nie znaczyło to, że nie będzie smaczne, bo często im coś było mniej skomplikowane, tym lepsze się okazywało, jak choćby ta zupa pomidorowa z tostami z serem, którą dzisiaj wspominał Lee. Podobał mu się jednak pomysł wciągnięcia Betsy w gotowanie. Nie próbował zrobić z niej szefowej kuchni, bo rozumiał, że zwyczajnie nie było jej z garnkami i patelniami po drodze, ale zwyczajnie uważał, że jego towarzystwo to dobra okazja, by trochę się w tym kierunku ośmieliła.
    Dlatego rzucił ją trochę jak ten makaron — prosto na gorącą wodę, ale nie musiała się martwić, bo cały czas stał obok i panował nad sytuacją. Zresztą, najgorsze co mogła zrobić, to przypalić masło i czosnek. To znowu nie jakaś straszna tragedia.
    — Mój tata tak odmierzał, gdy robił to na obiad — podzielił się tajemnicą tego przepisu w odpowiedzi na zdziwienie Betsy, która niepewnie, ale jednak podjęłą się wyznaczonego zadania. — A to już lata praktyki — dodał, ruchem głowy wskazując na czosnek, który po chwili wylądował wraz z masłem na patelni.
    Jak na oko Lee, Betsy radziła sobie całkiem nieźle. Nie obserwował jej jakoś nachalnie, jednak dostrzegał niepewność w tym, jak podchodziła do swojego zadania.
    — Spokojne, dobrze ci idzie — spróbował więc dodać jej trochę otuchy. — Rozprowadź to masło po patelni kolistymi ruchami, żeby nie grzało się w jednym miejscu — poradził, robiąc krok w stronę kuchenki, by odpalić ponownie palnik, a wielkość ognia ustawił na najmniejszą możliwą. — A teraz odstaw i dodaj przyprawy. Od serca — poinstruował, wskazując na sól, pieprz, paprykę cayenne i trochę świeżej, posiekanej pietruszki, które też już wcześniej przygotował. — I łap za szczypce. Będziesz przekładać na patelnię ugotowany makaron. — Lee nie oszczędzał Betsy ani trochę, ale nie robiłby tego, gdyby w nią nie wierzył. A to już był komplement, bo nie był typem człowieka, który byle kogo wpuści do kuchni.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  24. Nic takiego strasznego by się nie wydarzyło nawet, gdyby Betsy zabrała się za gotowanie sama. Im bardziej jednak sceptycznie się do tego nastawiała, tym gorsze mogły być potencjalne rezultaty, więc Lee uprzejmie ignorował te słówka, którymi sobie tak zawzięcie docinała. Zamiast zwracać uwagę na to, jak próbowała umniejszyć swoim umiejętnościom, dawał jej kolejne zadania. Bo tak naprawdę to on mógł przerzucić ten makaron na patelnię, przypilnować tego masła, dodać przyprawy, a jej pozwolić sączyć drinka i obserwować wszystko z niewielkiego dystansu. Ale przecież przy niej był, trzymał rękę na pulsie i w razie gdyby coś jednak poszło nie tak, a był pewien, że nie pójdzie, bo Betsy świetnie sobie radziła, pomógłby natychmiast.
    Co więcej, gotowanie wcale nie było bardziej skomplikowane od logistyki związanej z seksem pod prysznicem, jeśli w ogóle miałby przyrównać to do czegoś, co już dzisiaj zrobili i co wyszło im całkiem nieźle.
    Betsy musiała w siebie uwierzyć, to wszystko.
    Lee obserwował, jak Betsy radzi sobie z przekładaniem makaronu i nie zwracał uwagi na to, czy brudzi przy tym kuchenkę, czy nie. Nie zaliczyłby ile razy po skończonej zmianie w The Rusty Nail zostawał dłużej niż zwykle, bo sprzątania było tyle, głównie z jego winy, że czasem sam zastanawiał się, co on właściwie robił, żeby zostawić po sobie aż taki bałagan. Jeśli Betsy myślała, że będzie jej wystawiał oceny za poziom zachowanej czystości, no to… Nie będzie. W ogóle jej nie oceniał.
    Zatkał sobie jednak usta sokiem, gdy postanowiła wykorzystać fakt, że sam nawiązał do swojej rodziny. Myślał, co powinien, co chciał na to odpowiedzieć.
    — Słabo go już pamiętam, więc tak naprawdę chwytam się czego mogę — przyznał w końcu, odkładając na blat swoją szklankę, która stuknęła cicho, a kawałki lodu odbiły się od jej ścianek z cichym grzechotem. Lee odwrócił się do lodówki, z której coś wyjął, a potem przejrzał dwie szafki, zanim znalazł to, czego potrzebował. — Nie, jeszcze czas na gwóźdź programu — zapowiedział, wręczając Betsy do rąk własnych nic innego, jak kawałek prawdziwego parmezanu oraz tarkę. — Trzyj jakby od tego zależało twoje życie — polecił, zlecając jej dzisiaj już kolejne ćwiczenie, które wymagało większego wysiłku. On w tym czasie dodał do znajdującego się na patelni makaronu dosłownie dwie łyżki wody, w której ten wcześniej się gotował, a potem zajął się przygotowywaniem dwóch talerzy, na które będę mogli przełożyć gotowe danie.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  25. To znaczy z Lee i trudnymi tematami, których nie lubił poruszać było przede wszystkim tak, że należało wyczuć dobry moment, by wyciągnąć z niego coś więcej. Miał chwile, w których język sam mu się rozwiązywał, ale przy Betsy było to dla niego o tyle trudniejsze, że… Ona była w jego oczach jeszcze młodziutka. I nie odmawiał jej tego, że swoje już przeszła i przeżyła, i pewne doświadczenia miała, ale obawiał się, że gdyby zrzucił na nią wszystkie informacje o tym, jak popieprzony był jego życiorys i ile było w nim tragedii, zawodów, smutku oraz samotności, to potem nie patrzyłaby na niego już przez pryzmat tego, kim był teraz, a tego, co przeszedł.
    — Coś tam mam — przyznał bez wchodzenia w szczegóły, odpuszczając już gapienie się na Betsy, gdy tarła ser, bo po pierwsze to nie mógł tak obserwować każdego jej kroku, a po drugie chociaż wyglądał, jakby był w swoim naturalnym środowisku, to wciąż potrafił dwa razy zaglądać do tej samej szafki czy szuflady zanim znalazł w niej to, czego potrzebował. — Nie, nic szczególnego. Przerobiłem większość fast-foodów, jakie mieliśmy w Oklahoma City. KFC, Wendy’s, Chick-fil-A, Whataburger, Jack in the Box… Właściwie wszystko, gdzie można się było dostać, wpisując na w kwestionariuszu jakiś przypadkowy adres, którego nikt potem nie weryfikował, bo mieszkałem albo w samochodzie, albo w jakimś przypadkowym motelu, jeśli akurat było mnie na to stać — wyjaśnił, wzruszając ramionami, bo opowiadanie o tym, że przez porządną część swojej młodości dosłownie nie miał się gdzie podziać nie robiło już na nim większego wrażenia.
    Wrażenie za to zrobiła na nim ta miseczka pełna startego parmezanu, którą podsunęła w jego stronę Betsy.
    — Instrukcje były niejasne — zaśmiał się, bo to nie było nic wielkiego, jednak Betsy niepotrzebnie utrudniła sobie zadanie, ścierając ser do miseczki, podczas gdy wylądować i tak miał na patelni, której dno wciąż ogrzewał płomień z palnika, właśnie po to, by ser się rozpuścił. Woda z gotowania makaronu, którą dodał tam Lee, też miała w tym pomóc i nadać daniu delikatności. — Siadaj do stołu — polecił, gdy definitywnie odsunęła się już od kuchenki, więc zajął jej miejsce.
    Ser wylądował więc w makaronie, został z nim porządnie zmieszany i rozpuszczony, a potem, dbając o odpowiednią prezentację, Lee najpierw podał Betsy jej talerz, a potem przyniósł swój, siadając razem z nią przy stole.
    — Bez nazwy. Popisowe danie mojego taty, zaraz po zupie pomidorowej — wyjaśnił, a przez cały ten czas miał podwinięte do łokci rękawy bluzy, którą założył po prysznicu, więc na jego nadgarstku błyszczał też ten zegarek — kolejna, ale wciąż jedna z niewielu rzeczy, która jeszcze łączyła go z człowiekiem, którego z każdym dniem coraz mniej pamiętał. — Jeśli ci zasmakuje, to będziesz w stanie zrobić je sama w piętnaście minut — dodał, bo specjalnie dobierał te przepisy tak, żeby nie było w nich nic trudnego.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  26. I dobrze, bo Lee nie chciał niczyjej litości. Zaczynał już powoli akceptować fakt, że prędzej czy później będzie musiał przyznać się przed Betsy do tego, jak miał kiedyś przejebane, bo jeśli tego nie zrobi, to jakakolwiek przyszłość, którą zdecydują się zbudować (i jeśli zdecydują się ją zbudować) będzie oparta na tajemnicach, wstydzie oraz tematach, na które Lee nie chciał rozmawiać. Gdyby Betsy zaczęła go żałować, to nie potrafiłby się czuć przy niej jak facet, no i zdecydowanie wolał być postrzegany przez pryzmat tego, jak zachowywał się teraz, niż tego, co go kiedyś prześladowało.
    — Powiem ci, że czasem wszystko, czego człowiek potrzebuje do szczęścia, to właśnie taki hot dog ze stacji — wyraził swoją opinię. Dobrze, że zamiast pytać o więcej, Betsy zdecydowała się dorzucić do coś od siebie, bo w sumie Lee i tak nic więcej by jej już nie powiedział. Właściwie i tak bił się obecnie z myślami oraz z wrażenie, że już i tak powiedział za dużo. — Coś czuję, że gdybym przyjechał tu parę lat temu i nie miał żony, to wpadłbym często na te twoje przypalone bułki — zażartował jeszcze, choć jakoś trudno było mu wyobrazić sobie Betsy na stacji benzynowej, sprzedającą okolicznym gówniarzom fajki i piwo pod warunkiem, że kupią od niej hot doga.
    Poznał ją jako miejscową listonoszkę i, szczerze powiedziawszy, pasowała jej ta rola. Rozumiał, że nie była szczytem jej marzeń i ambicji, ale, z drugiej strony, gdyby Betsy nie roznosiła listów, to by się nie poznali, ale nie musiała robić tego przez resztę życia. A na stacjach benzynowych Lee miał w zwyczaju tankować, płacić przy dystrybutorze, i jechać dalej, więc to też pewnie by ich do siebie nie zbliżyło.
    — Ja ci dam granulowany czosnek — pogroził widelcem Lee, zamiast wbił go w swoją porcję makaronu, nawijając go tak sprawnie, jakby co najmniej miał włoskie korzenie.
    Lee głównie patrzył w swój talerz, ale zerkał też co chwila na Betsy, starając się zachować dyskrecję przy tym, jak upewniał się, czy jej smakuje bez pytania o to wprost.
    — Nie doceniasz się, Betsy — skomentował jeszcze, a raczej wyrzucił z siebie to, co już od jakiegoś czasu cisnęło mu się na usta i odrobinę go wręcz oburzało, bo tak, ten głupi makaron był taki prosty, że Betsy przygotowałaby go samodzielnie w kwadrans. Poza tym, jego tata też nie był profesjonalnym szefem kuchni, ale radził sobie właśnie z takimi prostymi posiłkami. — Nie zrozum mnie źle — podjął znowu, zdając sobie sprawę, że dotykał trudnego i pewnie niekomfortowego tematu w momencie, w którym powinni raczej skupić się na czymś przyjemniejszym — ale znamy się kilka dni, a ja już zdążyłem zauważyć, że potrafisz dużo więcej, niż ci się wydaje — pozwolił sobie dokończyć, patrząc już teraz na nią uważniej.
    Nie chciał peszyć jej górnolotnymi słowami, ale widział w Betsy obiecującą, młodą, zdolną i utalentowaną kobietę. I nie potrafił już dłużej tak po prostu siedzieć i słuchać bez słowa, jak wykorzystywała każdą okazję, by sobie w jakiś sposób umniejszyć.
    — Jesteś niesamowita, Betsy, i nie mówię tego na wyrost — dodał, już ostatecznie, przynajmniej na ten moment, wyrażając swoje zdanie.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  27. Lee miał takie same problemy z tym, by poczuć się przed Betsy męskim mężczyzną jakie ona miała z tym, by w siebie uwierzyć, i dotarło do niego, że nie powinien był poruszać tego tematu, ale teraz było już za późno. Reakcja Betsy była dość wymowna i Lee zrozumiał, że poruszył temat, którym nie chciała dzielić się z kimś, kogo znała od kilku dni. Rozumiał to, nie czuł się urażony, ale nie potrafił wygrać z delikatnym zakłopotaniem, które wkradło się w jego głos, gdy mruknął coś, co zabrzmiało jak to dobrze.
    Postanowił jej odpuścić, więc wstał od stołu i pozbierał ich puste talerze oraz szklanki, definitywnie protestując, gdy Betsy zaproponowała pomoc przy sprzątaniu. Ona gotowała, on sprzątał, chociaż w ten sposób mógł jej wynagrodzić fakt, że postawił ją przy kuchence, podczas gdy to on był tutaj profesjonalistą.
    Powymieniali jeszcze jakieś niezobowiązujące uwagi. Lee dość szybko uwinął się ze sprzątaniem, bo gdy nic go nie bolało dzięki cudom współczesnej medycyny, fakt korzystania z których wciąż ukrywał przed Betsy, to czuł, że mógł dosłownie wszystko. Gdy skończył, zniknął na chwilę w tej z łazienek, którą zajął rano przy okazji prysznica, bo chciał zrobić coś tak prozaicznego, jak umyć zęby.
    Gdy wrócił do połączonego z kuchnią salonu, Betsy wciąż tam była, a Lee przez głowę przemknął pomysł, który wcale nie wydawał się taki głupi. Wyszedł więc na chwilę na zewnątrz i przeszedł się wokół ich domku, a potem wrócił, a wraz z nim do środka wdarł się powiew rześkiego, ale nie przeraźliwie zimnego powietrza.
    — Może rozpalę ognisko i popatrzymy sobie na jezioro? — zaproponował, choć sam nie wiedział, co strzeliło mu do głowy. — Jest prawie pełnia, a niebo tak się przejaśniło, że widać gwiazdy, których nie zobaczymy w Mariesville — dodał w celu uzasadnienia swojego pomysłu, choć w sumie to po prostu chciał jeszcze spędzić z Betsy trochę czasu i niekoniecznie sprowadzać to, co mogliby razem robić do obściskiwania się na łóżku.
    Pomysł był jednak jedynie luźną propozycją — Betsy musiałaby się cieplej ubrać i pewnie dobrze byłoby, gdyby nawet mimo ogniska, które Lee planował rozpalić, wzięli ze sobą koc, ale jezioro naprawdę prezentowało się teraz pięknie, nocne niebo również, a noc była spokojna. Przy okazji Lee jak to Lee — specjalista od wszystkiego — znał się też trochę na różnych gwiazdozbiorach, bo mógł zapominać już powoli twarz i głos własnego ojca, ale nie zapominał jak kilka razy, zwłaszcza w dwóch ostatnich latach swojego życia, zabrał go pod namiot i przekazał trochę wiedzy, której Lee w inny sposób by nie zebrał.

    just a reminder that a sun is also a star ☀️🩷

    OdpowiedzUsuń
  28. Betsy nie musiała się martwić — Lee nie poczuł się zakłopotany, tylko uzmysłowił sobie, że powtarzanie Betsy uwierzy w siebie, bo jesteś zajebista nic tu nie da. Domyślał się tego już wcześniej, ale czuł, że musi mieć pewność. Spróbował więc, sparzył się na tym lekko, odpuścił. Nie zrobi za Betsy tego, co zrobić musiała sama, jednak czuł, że gdyby mu pozwoliła, to mógłby być dla niej wsparciem. Wybór jednak należał do niej, a Lee nie miał w zwyczaju pchać się tam, gdzie nie był mile widziany.
    Nie zauważył, że Betsy zgarnęła jego telefon, na który generalnie nie zwracał zbyt wielkiej uwagi, odkąd tu przyjechali. Miał na nim kilka nieodebranych połączeń oraz wiadomości, które czekały na odpowiedź, ale nie po to przyjechał tu z Betsy, żeby co chwila szeptać coś po kątach do telefonu albo stukać bezmyślnie w ekran. Kiedy jednak przyszedł zaproponować rozpalenie ogniska, zauważył, że ten jego telefon leżał na stole, ekranem w dól, a Lee go tam nie kładł. Tak sądził. Szybko jednak uznał, że pewnie jednak to on go tam położył, bo kto inny i nawet nie chciał tego komentować, bo podejrzewał, że ze starości zaczynał się już poważnie zapominać.
    Betsy na pewno nie chciałaby faceta z galopującą sklerozą.
    Przytaknął więc w odpowiedzi na propozycję Betsy i zniknął na zewnątrz, a nie minęło dużo czasu, zanim, układając w palenisku pocięte już wcześniej przez jakąś uczynną duszę drewno, usłyszał obok siebie czyjeś sapanie. Nie podejrzewał o to Betsy i nie pomylił się — to tylko Cissy postanowiła przyjść i nadzorować, czy poprawnie wszystko robił, i pewnie oceniała go w skali prawdziwego męskiego mężczyzny, gdy zamiast skorzystać z bardziej tradycyjnej metody rozpalania ognia, posłużył się starą, dobrą zapalniczką, którą nosił w kieszeni kurtki, ale sam nie wiedział po co dokładnie, bo przecież już nie palił. Raczej.
    Rozpalanie ogniska zakończyło się sukcesem, a Cissy szczeknęła radośnie, widząc płomienie, które powoli zajmowały ułożone przez Lee kawałki drewna. W tym samym momencie dobiegł go jednak głos Betsy, która mogła przecież poczekać, aż Lee przyjdzie pomóc jej z tymi kubkami, zamiast nieść je samodzielnie.
    — Ale kombinujesz — zaśmiał się, odbierając od niej jeden z kubków, z którego wylało się trochę gorącej herbaty. Pchnął też drzwi ręką, zamykając je skutecznie. — Nie poparzyłaś się? — zapytał, przyglądając się dłoniom Betsy w świetle wiszącego przy drzwiach kinkietu, który włączył jeszcze wtedy, gdy wychodził na zwiady w poszukiwaniu materiału na rozpalenie ogniska. — Patrz, księżyc jest w najlepszym miejscu — zachęcił, ewidentnie chcąc pokazać Betsy ten godny podziwu widok.
    I nie przesadzał — z miejsca, w którym znajdowało się palenisko, widok na jezioro przysłaniało zaledwie kilka rzadko posadzonych drzew. Patrząc pomiędzy nimi mogli więc dojrzeć żółtą tarczę księżyca ponad linią gęstego lasu, porastającego przeciwległy brzeg. Światło było tak jasne, że odbijało się nie tylko w wodzie, ale wręcz rozjaśniało nocne niebo.
    Lee usiadł w jednym z dwóch szerokich ogrodowych krzeseł, stawiając na ziemi kubek z herbatą, którą przygotowała Betsy.
    — Chodź do mnie — powiedział cicho, w ewidentnym zaproszeniu, by usiadła na jego kolanach i przysunęła się bliżej.

    cutie phone thief, is that what you wanted to say?

    OdpowiedzUsuń
  29. Lee ciężko było odstraszyć, bo Lee sam był iście beznadziejnym przypadkiem i tyle w życiu widział i przeszedł, że teraz twardo uważał, że niewiele było w stanie go zaskoczyć. Obawy Betsy nie znalazłyby więc odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale wiedział, że to nie jego miejsce, by nalegać. Będzie chciała, to mu powie. Nie będzie, to… No cóż, on będzie musiał jakoś nauczyć się żyć z niezaspokojoną ciekawością oraz poczuciem, że gdyby mu pozwoliła, mógłby dla niej zrobić więcej.
    Koniec końców wszystko jednak sprowadzało się do tego, że Lee nie trafił do Mariesville, żeby zmieniać czyjekolwiek życie poza swoim, a na Betsy trafił tylko i wyłącznie dlatego, że los tak chciał. Czysty przypadek, nic więcej. Musiał więc, w pewnym sensie, znać swoje miejsce i wiedzieć, jakiej linii nie powinien przekraczać.
    Wiedział natomiast, że ich znajomość rozwinęła się na tyle, że teraz jego zbliżający się wyjazd wisiał nad nimi jak ciemna, deszczowa chmura. Też nie chciał jechać, ale musiał i gdyby miał w sobie dość odwagi, by obciążyć Betsy prawdą, to był pewien, że by zrozumiała. Ale wtedy zapewne wzbudziłby też jej litość, a tego przecież nie chciał, więc nie mówił nic, ona nie pytała, i tylko ustawiała mu w tajemnicy swoje zdjęcie na tapecie, żeby odstraszyć potencjalną konkurencję.
    Może powinien jej powiedzieć?
    Odgonił jednak te myśli, gdy poczuł na sobie ten znikomy ciężar ciała Betsy, odruchowo już wyciągając ramię, by objąć ją w talii i przyciągnąć bliżej siebie akurat, gdy zdecydowała się sprzedać mu szybkiego całusa i położyć dłoń na jego policzku.
    Mogła tego nie zauważyć, bo do dyspozycji mieli tylko światło księżyca oraz ogniska, ale patrzył na nią jak na swój prywatny, ósmy cud świata. Choć jej skóra pozostawała w większości osłonięta, to na jej szyi wyczuł wątły zapach róży wymieszanej z tym słodkim czymś, czego nazwy nie potrafiłby już powtórzyć.
    W pierwszej chwili poczuł się jej uwagą przyłapany, bo prawda była taka, że był z niego kawał romantyka, ale nie myślał o sobie w ten sposób, bo wtedy czuł się jak głupek, zwłaszcza zważając na fakt, że nawet jedno jedyne małżeństwo, w które rzucił się z ogromnymi nadziejami, nie było w stanie się utrzymać. Zrobiło mu się więc na kilka sekund niekomfortowo gorąco, ale zrzucił to na ognisko. No i po ciemku i tak niewiele było widać.
    — Wiem — zgodził się więc tylko z jej kolejnymi słowami, uśmiechając się w odpowiedzi na chichot Betsy. — Widzę to samo — dodał ciszej, ale równie pewnie, tylko zwyczajnie bał się mówić zbyt głośno, bo co, jeśli to samo licho, które niszczyło mu wszystko do tej pory, usłyszy i postanowi jeszcze to zniszczyć? — A tam gdzie pokazujesz — pozwolił też sobie zauważyć, bo Betsy nieświadomie wskazała jedną z tych konstelacji, którą znał praktycznie na pamięć — widać też gwiazdozbiór Oriona — podzielił się z nią tą ciekawostką, próbując jednocześnie nie myśleć o tym, że taki był z niego romantyk, że jeszcze nie przyznał się do swoich uczuć kobiecie, którą kochał.

    you are and you already stole my heart

    OdpowiedzUsuń
  30. Bo problem nie tkwił teraz w tym, że Lee wyjeżdżał na kilka dni, tylko w tym, że wyjeżdżał akurat, gdy ich relacja nabierała prawdziwego rozpędu. Betsy na pewno zdążyła zauważyć, że Lee był w to wszystko bardzo zaangażowany — właściwie to facetom w jego wieku pewnie nawet nie wypadało aż tak pokazywać, że im zależało, ale Lee nigdy nie był ostrożny, jeśli chodziło o jego uczucia. Przepadł dla Betsy i pozwalał jej to dostrzec, kompletnie tego nie ukrywał, a potem robiło mu się głupio, gdy przyłapywała go na byciu romantykiem, bo chociaż wcale tego nie chciał, to przypominało mu się, do czego to doprowadziło ostatnim razem.
    I chociaż już był pewien tego, co czuł do Betsy, to wciąż jakaś jego część żyła w strachu, że będzie przez to cierpiał. Próbował powtarzać sobie to, co powiedział jej: co ma być to będzie i takie życie, ale nie potrafił w to do końca uwierzyć.
    Może to więc dobrze, że pomimo tego szalonego tempa, w którym przeszli od nieznania do zakochania, niczego prawdziwie konkretnego nie zdążyli sobie jeszcze wyznać ani obiecać. Cisnęło im się to co chwila na języki, ale dzielnie się powstrzymywali, bo… Bo właściwie to co? Chyba to, że najzwyczajniej w świecie im zależało, widzieli w sobie szansę na to, czego w zniechęceniu i rezygnacji przestali już nawet szukać, i, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, w ciągu kilku dni zaczęli pokładać w sobie naprawdę ogromne nadzieje.
    — Prawda — zgodził się więc teraz Lee, chociaż przecież miał Betsy dużo więcej do powiedzenia poza wskazywaniem jej kolejnych gwiazd. — Poniżej… — zaczął, odrywając wzrok od oczu Betsy, by przenieść go z powrotem na niebo. Wiedział, czego szukał, a jednak potrzebował dłuższą chwilę, by to znaleźć. — Konstelacja Wielkiego Psa. Coś dla Cissy — zażartował, wyciągając tę rękę, którą nie obejmował Betsy, żeby pokazać, co dokładnie miał na myśli. — Widzisz ten jasny punkt? To Syriusz, najjaśniejsza gwiazda na całym nocnym niebie — wyjaśnił, całkiem zadowolony z faktu, że ani oczy, ani pamięć jeszcze nie zawodziły go na tyle, by nie potrafił na niebie w Georgii odnaleźć tego, co nauczył się znajdować nad Oklahomą.
    Gdy Lee gadał i pokazywał na niebo, Betsy postanowiła rozsiąść się na nim wygodnie, co przyjął z pełnym zachwytu uśmiechem, który jedynie uwydatnił się, gdy Betsy wplotła palce w jego włosy w tym geście, który wręcz uwielbiał. Odetchnął głębiej i choć jego serce przyspieszyło pod wpływem jej dotyku i bliskości, to sam Lee czuł się przy niej zwyczajnie spokojniejszy. Dawała mu takie niezachwiane poczucie, że nic złego nie mogło się w tym momencie stać, że reszta świata się teraz nie liczyła, że byli tylko ona i on.
    Jeśli to było jeszcze możliwe, to Lee właśnie przyciągnął Betsy jeszcze bliżej siebie niż wcześniej, odpowiadając na jej pocałunek swoim — długim, spokojnym i niesamowicie wręcz czułym. Jego dłoń zawędrowała do jej policzka i odetchnął głębiej, gdy oparła swoje czoło o jego.
    — Następnym razem nigdzie nie jadę bez ciebie — zapowiedział konspiracyjnym wręcz szeptem, który w pewnym sensie zdradzał jego plany na przyszłość, którą, zgodnie z tym, co Betsy odczytała przed chwilą z gwiazd, widział już przy niej.

    love you to the stars and back♥✨

    OdpowiedzUsuń
  31. Gdyby to rzeczywiście była komedia romantyczna, zdolna przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów, to Lee nie byłby chodzącym emocjonalnym syfem, któremu wydawało się, że z racji przeżycia jednego dobrego tygodnia po miesiącach totalnej beznadziei, mógł planować swoją przyszłość z młodszą o siebie o jedenaście lat kobietą.
    To nie była więc komedia romantyczna, a przepis na katastrofę, tylko Lee nie chciał tego sam przed sobą przyznać, a ponieważ czuł się teraz dobrze — i była w tym ogromna zasługa Betsy — to wszystko inne też było dobre. Był dowcipny, czuły, przystępny i otwarty. Był męskim facetem i romantykiem, który czuł, że się zakochał, więc pozwalał temu przejąć władzę nad swoim światem, zapominając, z czym to się tak naprawdę wiązało.
    Nie myślał kompletnie o tym, że im więcej będzie go z Betsy łączyć, im dalej ją w swoje życie wpuści, tym będzie gorzej, bo co ona tak naprawdę w tym momencie o nim wiedziała? Że był po rozwodzie, jego rodzice już od dawna nie żyli, że miał wypadek, o którym nie powiedział jej nawet połowy prawdy, że kiedyś miał tak przejebane w tym życiu, że nawet nie miał gdzie mieszkać? Przecież to był zaledwie wierzchołek góry lodowej, a pod powierzchnią ciemnej i zimnej wody kryło się całe bagno, w które, jeśli Betsy wejdzie, to długo będzie z siebie ten syf zmywała.
    Betsy tymczasem czuła, że Lee miał na nią dobry wpływ, a on nie tylko pozwalał jej w tym przekonaniu trwać, ale jeszcze je podsycał, prezentując jej najlepszą wersję samego siebie. To nie mogło być fałszywe, bo nie był na tyle dobrym aktorem, żeby coś takiego udawać — zresztą, nie udawał przecież. Przepadł dla niej na serio, zakochał się na poważnie, a jego uczucia były szczere, tylko… Nierozsądne. Tak zwyczajnie i po prostu nierozsądne, patrząc na te wszystkie sposoby, na które byłby w stanie ją skrzywdzić.
    To było dla Betsy ogromne ryzyko, niezależnie od tego, czy ona też już go kochała, czy jeszcze potrzebowała trochę czasu, żeby się upewnić. Lee nie potrafił oderwać od niej teraz wzroku, nawet gdy ona, przepełniona takim spokojem, przymykała oczy, w których błyszczały łzy, ale tym razem Lee się nimi nie zmartwił, bo po wycieczce nad jezioro wiedział już, że to tylko nadmiar emocji.
    Lekkie wzruszenie złapało również jego, zwłaszcza, gdy Betsy postanowiła w niezwykle prostym, ale zarówno jakże czułym geście ucałować jego dłoń. Nic nie mogło zrujnować tego momentu i nawet Cissy, która ewidentnie była lekko znudzona tymi ich romantycznymi momentami, bacznie obserwowała ognisko, rzucające tańczące po okolicznych drzewach cienie.
    — Brzmi jak wspaniały plan. — Lee uśmiechnął się, zgadzając się z zamiarami Betsy. Nie miał jeszcze pojęcia, czy logistycznie i praktycznie to będzie miało sens, bo żadne z nich nie było w stanie przewidzieć, co będzie ich czekać w najbliższych tygodniach czy miesiącach, ale jeśli bez słów zdecydowali już, że są razem i razem zostają, to taki układ jak najbardziej mu pasował.
    Przyjął jej kolejny pocałunek ze stłumionym jej ustami, ale pełnym zadowolenia pomrukiem, wsuwając w jej włosy tę dłoń, którą przed chwilą ucałowała. Druga, całkowicie odruchowo, przesunęła się w górę jej uda i na biodro, następnie wsuwając się pod warstwy ubrań, które na sobie miała i zatrzymując na jej boku. Dłonie Lee były ciepłe, jednak ciało Betsy zareagowało na ten dotyk.
    Całował ją, jakby wyjeżdżał na miesiąc, nie na tydzień. Jakby byli ze sobą od miesięcy, jakby znali się całe życie, ale dopiero teraz dotarło do nich, co do siebie czują. Całował ją, krótko mówiąc, jak człowiek, który ją kochał i nie miał wobec tego uczucia żadnych wątpliwości.

    and you are my universe

    OdpowiedzUsuń
  32. Lee słyszał trudną do ukrycia ciekawość, która rozbrzmiewała w głosie Betsy, ilekroć zdecydowała, że właśnie nadszedł dobry moment, by zapytać go o coś, co potem będzie musiała przepleść jakimś lżejszym tematem. Widział tę ciekawość również w jej spojrzeniu, w tych bystrych i czujnych oczach, którymi go obserwowała, próbując wyciągnąć jak najwięcej nie tylko z jego słów, ale nawet z gestów. Dostrzegał też, że jego odpowiedzi jej nie satysfakcjonowały i jednocześnie doceniał, że nie naciskała. Lee wyznaczał jej więcej granic niż ona jemu i, choć to nie było z jego strony do końca uczciwe, to był wdzięczny Betsy, że je szanowała.
    Niezależnie od tego, co miało się wydarzyć w Oklahomie, Lee planował wrócić. Planował to zrobić nawet zanim jeszcze poznał Betsy, bo w Oklahomie nic na niego nie czekało, a w Mariesville miał choćby ten dom, nad którego remontem pracował. Nie musiała się więc obawiać, że coś go tam zatrzyma, a teraz, biorąc pod uwagę ten weekend i ostatnie dni… Lee chciał wracać. Wcześniej nigdy by siebie samego o to nie posądził, ale chciał wrócić, bo nie było mu już tak boleśnie wszystko jedno jak wcześniej. Bo wcześniej gdy mówił takie życie albo powtarzał, że co ma być, to będzie miał raczej na myśli, że jeśli sam nie był w stanie się wykończyć, to po cichu liczył, że coś ewentualnie zrobi to za niego.
    I to naprawdę było dobre uczucie: wreszcie przestać tak myśleć.
    Lee wyczuwał pod swoimi dłońmi, jak Betsy się przysuwa, a jej mięśnie napinają się, reagując na jego dotyk i równie szybko przypominają sobie, że ona lubi, gdy ją tak dotyka. Słuchał tych niesamowicie seksownych westchnień, które wyrywały się jej pomiędzy kolejnymi pocałunkami oraz w krótkich przerwach między nimi, potrzebnych właściwie jedynie po to, by oboje mogli złapać oddech. Tuż za Betsy Lee miał widok na idealnie ciemne nocne niebo pełne zachwycających gwiazd, ale jej roziskrzone oczy skutecznie skupiały na sobie całą jego uwagę.
    — Och — mruknął, gdy ponownie musieli na chwilę się tych pocałunkach opamiętać, bo dłoń Lee nieustannie przesuwała się odrobinę wyżej po ciele Betsy, a wspólnie co chwila udowadniali sobie, że jednak dało znaleźć się sposób, by przysunęła się jeszcze bliżej niego. — To w takim razie chyba będziemy dzisiaj musieli spać osobno — zauważył, niby to zafrasowanym tonem, robiąc przy tym zafrasowaną minę. — Bo jeśli nie będziemy, to tym trudniej będzie się nam jutro pożegnać — wyjaśnił swoje udawane zmartwienie, ale uśmiech, który wkradł się w tych wygłupach na jego usta szybko go zdradził.
    Fakty były jednak takie, że jeśli się od siebie dzisiaj jakoś skutecznie nie odkleją i nie spędzą w takim odklejeniu całej nocy, to rzeczywiście mogła ona nadchodzące rozstanie utrudnić. Lee czuł się gotowy na podjęcie takiego ryzyka, ale czy Betsy podzielała te uczucia?

    your shine brighter than the stars

    OdpowiedzUsuń
  33. Jak na ograniczone pole do popisu Betsy, zdaniem Lee, radziła sobie całkiem nieźle. Nie miał powodów do narzekania i w tego typu sytuacjach nie należał również zwykle do tych narzekających. Podobała mu się jej bliskość, ciepło jej dłoni na jego policzku, jej delikatny uśmiech, to, jak na niego patrzyła. Nie ograniczał się przy niej, bo i po co? Te dwa pytania, które, choć skrajnie wręcz nieromantyczne, niezmiennie uważał za potrzebne i nawet by jej nie dotknął, gdyby ich nie zadał, bo jak bardzo nie byliby przez ten weekend i w sumie już od kilku dni na siebie nawzajem napaleni, to musieli być też poważni. I nie robić głupot, bo Betsy można by je jeszcze wybaczyć, ale Lee był już zwyczajnie za stary na to, by zachowywać się jak dzieciak.
    Poza tym jednym szczegółem, nie stawiał więc sobie ograniczeń, czerpiąc pełnymi garściami z faktu, że był tu z Betsy, z dala od Mariesville, gdzie dosłownie nikt nie zaglądał im w okna, bo nawet nie był pewien, w którym miejscu minęli ostatnie zabudowania w drodze tutaj.
    — Dobrze, skoro nie mam pozwolenia, to nie będę z tym dyskutował — poddał się może i zaskakująco łatwo, ale tak naprawdę to od samego początku zamierzał skapitulować.
    Betsy mogła tego nie wiedzieć, ale zdaniem Lee całkiem dobrze się z nią spało w jednym łóżku. Z tym, że kradła kołdrę trochę żartował — może raz czy dwa pociągnęła ją mocniej w ciągu całej nocy, a czy jemu i tak nie było wiecznie gorąco? No było. Poza tym, to, że Lee był przyzwyczajony do tego, że spał zazwyczaj sam, nie znaczyło wcale, że jakoś szczególnie to lubił. Na koniec każdego dnia był tym głupim, naiwnym, beznadziejnym romantykiem, który uwielbiał czuć przy sobie ciepło kogoś, na kim mu zależało. Tak po prostu.
    Lee ufał, że jakoś sobie poradzą, kiedy rzeczywistość dojedzie ich wraz z codziennością. Nie byli w końcu nieodpowiedzialnymi nastolatkami, którzy nie mieli pojęcia, jak powinno wyglądać dzielenie czasu na ten, który przysługiwał przyjemnościom oraz ten, który należało poświęcić obowiązkom. Teraz wpadli w fazę największego zauroczenia, więc to jasne, że chcieli spędzać ze sobą najwięcej czasu, jak to tylko możliwe i szukali każdej okazji, by okazać sobie choć odrobinę czułości, ale Lee nie był beznadziejną przylepą. Nie był typem podejrzliwego, kontrolującego faceta, który miał obsesję na punkcie sprawdzania każdej kobiety, z którą się wiązał. Nie oczekiwał, że po powrocie do Mariesville Betsy będzie mu się meldować w każdej sekundy swojego dnia albo że będzie rzucać wszystkie plany, bo on tak chciał. Byli dorośli i dokładnie jako dorośli ludzie w to wszystko wchodzili.
    Ufał im.
    — Herbatki? — powtórzył odrobinę zaskoczony Lee, który, rzecz jasna, zdążył już zapomnieć, że rzeczywiście przyszli tu z dwoma kubkami herbaty. To była jego wina, że tak porządnie przygotował i rozpalił to ognisko, jak prawdziwy facet. Teraz wciąż dziarsko płonęło, co nie sprzyjało temu, żeby sobie po prostu wstali i poszli zająć się czymś zgoła odmiennym. — Już — odpowiedział na pytanie Betsy, przypominając sobie, gdzie odkładali swoje kubki i złapał się krzesła, na którym siedzieli, żeby trochę się podnieść i ułatwić sobie zadanie. Oczywiście wymagało to trochę wysiłku i coś nawet strzyknęło go w plecach, bo przemieszczał nie tylko ciężar swój, ale i ten Betsy, jednak nie dał po sobie poznać, że cokolwiek go zabolało. — Toast za co? — zapytał z zaciekawieniem, spoglądając znów na twarz Betsy, gdy ostrożnie podał jej kubek z przestygniętą herbatą, ten, w którym było jej więcej, i złapał za swój, z którego wcześniej trochę się tej herbaty wylało. Siłą rzeczy wycofał też dłoń spod jej koszulki, ale jedno ramię miał wciąż wolne, więc obejmował Betsy tak samo jak wcześniej, przytulając ją do siebie lekko.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  34. — Nie mogę się doczekać — odpowiedział grzecznie Lee, który może i nie potrafił powiedzieć Betsy wprost, co do niej czuje, ale za to nie miał żadnego problemu z okazywaniem tychże uczuć.
    Czasem, po całym dniu zgrywania silnego i ultramęskiego faceta miał zwyczajnie dość. Potrzebował wtedy i szukał spokoju, a gdy dotarło do niego, że mógł to znaleźć przy Betsy, to, cóż… Nie odmawiał sobie tego. Nie ograniczał się, jak już sama zdążyła zauważyć, bo i po co? Przed kim? W imię czego? Czuli wobec siebie to samo, tylko się do tego nie przyznawali, ale skoro uczucia pozostawały odwzajemnione, to udawanie, że tego nie chciał, mijałoby się z jakimkolwiek sensem.
    Dzisiaj jeszcze mogli siedzieć w tej swojej bańce, którą, bądź co bądź, stworzyli sobie, pogłębiając przez kilka dni swoją relację z dala od innych. Bo tak naprawdę to co z tego, że sąsiadki obserwowały ich zza firanek albo płotów? I tak potem utkały z tego, co chciały, więc Lee nawet już o nich nie myślał. Poza plotkami i temu, że przez marne dwadzieścia minut obserwował ich pracujący w The Rusty Nail barman, udało im się utrzymać tę znajomość we względnej tajemnicy, bo w sumie nawet bratowa Betsy dowiedziała się, gdy zbierali się do wyjazdu z Mariesville. Wrócą, to opuszczą tę bańkę, wtedy będzie to już nieuniknione, jednak póki mogli w niej bezkarnie trwać i się nią cieszyć, Lee właśnie to zamierzał robić.
    — Nie martw się o to — zdecydował się wtrącić, bo chociaż toast Betsy niekoniecznie wprost wyraził jakiekolwiek zmartwienia, to wyczuwał w jej słowach cień obawy. Nie dziwił się jej, bo taki strach w momencie, gdy do tej pory wszystko raczej szło nie tak i dopiero nagle zaczęło iść właściwym torem, była całkowicie naturalna, ale zależało mu zwyczajnie na tym, by będąc z nim, Betsy nie zamartwiała się o przyszłość. — Będzie dobrze — dodał jeszcze, tak kompletnie od siebiebędzie dobrze, a reszta jeśli ma być, to i tak będzie.
    Gdy już wznieśli ten toast, Lee odstawił swój kubek, woląc użyć rąk do trzymania Betsy, której pocałunki niezmiennie przywoływały uśmiech na jego usta, chociaż nie mogła tego widzieć, chowając twarz przy jego szyi.
    — Zimno ci — zauważył jednak w końcu, bo może i to ognisko, które rozpalił, było naprawdę godne podziwu, może on miał ciepłe dłonie i w ogóle było mu ciepło, ale widział po Betsy, że nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. Nie narzekała, bo, jak podejrzewał, nie chciała przerywać romantycznej chwili, więc Lee musiał zrobić to w jej imieniu. — Wracaj do środka, jeszcze się przeziębisz, bo zachciało mi się opowiadać ci o gwiazdach — zażartował, ale w tonie jego głosu było wyraźnie słychać, że nie chciał żadnych sprzeciwów.

    kiss me more

    OdpowiedzUsuń
  35. Lee, przede wszystkim, nie szukał w Betsy ideału. Wiedział, że miała wady, bo on też je miał i nie było ich mało. Bo poza cierpliwością, którą tak cudownie się w ostatnich dniach wykazywał, potrafił też niesamowicie szybko się wściekać. Nie miał w sobie też wiele współczucia dla błędów, które ludzie wokół niego popełniali tylko po to, by zasłaniać się później nie wiedzą czy tym, że oni nie chcieli. Lee nie za bardzo potrafił też wybaczać, a były sprawy, których nie wybaczał z zasady. Lubił pielęgnować w sobie urazę, pretensje do całego świata oraz poczucie wielkiej krzywdy. Było w nim wiele dobra i ciepła, ale jednocześnie mnóstwo jego zachowań układało się w jedną wielką czerwoną flagę i w pewnym sensie Betsy wchodziła w to wszystko na własną odpowiedzialność.
    Więc jeśli Lee nie był idealny, to Betsy też nie musiała być, a to, co zobaczył w niej do tej pory, jak najbardziej mu odpowiadało. Lubił jej poczucie humoru, to, jaka ciepła i otwarta potrafiła być, jak nie poddawała się, gdy w jakiejś kwestii się nie dogadali, tylko szukała rozwiązania albo sama je oferowała, albo po prostu podtrzymywała rozmowę do momentu, w którym oboje byli gotowi za swoje zachowanie przeprosić. No i fizycznie też przecież niczego jej nie brakowało.
    Podobała mu się. Cała i bez żadnego ale.
    Naprawdę wierzył też w to, że będzie dobrze. Jasne, że miał wątpliwości. Oczywiście, że już martwił się na zapas o różne aspekty ich relacji, jednak to nie były rzeczy silniejsze od tego, co do Betsy w tym momencie czuł. A czuł, przede wszystkim, że nawet jeśli im nie wyjdzie, nawet jeśli to wszystko skończy się bólem, którego siły nie da się opisać i rozczarowaniem, które zostanie z nim na bardzo długi czas, to wciąż chciał dać temu szansę. Był już tego pewien.
    Tak samo był pewien tego, że Betsy zmarzła i w związku z tym powinna schować się w dużo cieplejszym wnętrzu domu. Lee zamierzał jednak wkrótce do niej dołączyć. Musiał tylko wygasić ognisko, które tak porządnie rozpalił, co zajęło mu trochę czasu, bo chciał się przede wszystkim upewnić, że zrobił to porządnie. Usiadł też jeszcze na chwilę sam na tym krześle, na którym wcześniej obściskiwali się z Betsy, ale nie dlatego, że nie chciał do niej wracać, tylko pozwolił sobie jeszcze trochę popatrzeć na to rozgwieżdżone niebo.
    W końcu jednak grudniowy chłód zaczął dawać się we znaki także jemu, więc dołączył do Betsy i Cissy, ale nie z pustymi rękoma. W salonie w końcu mieli kominek. Lee przyniósł więc trochę drewna i, zauważywszy, że jego dziewczyny usadowiły się na kanapie, zabrał się do rozpalania ognia właśnie we wspomnianym kominku. Mogli zostawić go na noc, bo było tak niewiele, że wypali się pewnie w ciągu najbliższej godziny albo dwóch.
    — Idę do łóżka — powiedział Lee, podnosząc się z kolan i odwracając w stronę Betsy, wciąż kartkującej na kanapie książkę, którą zabrała z regału. — Przyjdziesz potem, czy bierzesz książkę i idziesz ze mną? — zapytał, bo jeśli Betsy chciała zostać jeszcze chwilę z Cissy w salonie, w którym od razu zrobiło się cieplej, to przecież nie miał nic przeciwko. To on tutaj, jak na starego dziada przystało, był już po całym dniu najzwyczajniej w świecie zmęczony, a przecież pod wieloma względami był to bardzo intensywny dzień. Nawet prysznic wymagał dzisiaj od nich wysiłku.

    kisses are best taken in bed

    OdpowiedzUsuń
  36. Tylko że Betsy jeszcze nie znała red flagów Lee i właściwie gdyby to nie było z jego strony cholernie nieuczciwe, to wolałby ukrywać je przed nią tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Obecnie jednak był na tym etapie zakochania w Betsy, na którym jednocześnie chciał, żeby wiedziała o nim wszystko, żeby znała go i rozumiała najlepiej na świecie, ale z drugiej strony okrutnie kusiło go, żeby gdy już przyjdzie co do czego powybierać jedynie te fragmenty z życiorysu, które przedstawiały go w dobrym świetle. Jako tego silnego, ogarniętego, czułego i cierpliwego faceta, którym zapewne wydawał się jej teraz.
    Docierało do niego, ile ryzyka niosło ze sobą kontynuowanie tej relacji. Przywiezienie jej do Mariesville i pozwalanie, żeby się rozwijała, przechodziła na kolejne etapy, dotyczyła już nie tylko i wyłącznie ich, ale też na przykład rodziny czy znajomych Betsy. Żeby ludzie wiedzieli. Lee był jednak pewien, że niezależnie od tego, jak, czy i kiedy to się skończy, jeśli w ogóle się skończy to dużo bardziej żałowałby, że nie pozwolił się temu rozwinąć, niż mógłby kiedykolwiek żałować, że jednak spróbował.
    Teraz jednak zostawili w salonie śpiącą Cissy, która najwyraźniej zamierzała w tymże stanie totalnego uśpienia spędzić resztę nocy, no i czy ktokolwiek mógł się jej dziwić? Z psa kanapowego nagle zamieniła się w psa-wędrownika, a Lee też nieszczególnie pozwolił jej odpocząć nad jeziorem. To prawda, że teraz sam nawet czuł konsekwencje tego spaceru, ale nawet mimo zmęczenia i bólu w miejscach, które jeśli już zaczynały go boleć, to potem zwykle dręczyły przez tydzień albo dwa, był z tego dnia niesamowicie zadowolony.
    W drodze do sypialni złapał tylko jeszcze swój telefon, który, jak już wcześniej zauważył, zmaterializował się w nieznany mu sposób na kuchennym stole. Zanim odblokował na chwilę ekran, dosłownie tylko po to, by zobaczyć, czy przybyło mu jakichś nieodebranych wiadomości czy połączeń, oraz by sprawdzić godzinę, myślał, że to były początki sklerozy. Szybko jeden dotarło do niego, że ta skleroza była niezwykle przebiegła i nazywała się Elizabeth Murray.
    Uśmiechnął tylko sam do siebie i pokręcił głową, całkiem przez ten psikus rozczulony.
    W sypialni Betsy pozbyła się niewygodnych części garderoby, a Lee przebrał się w dresy i zdjął koszulkę, bo wiedział, że z Betsy w jednym łóżku będzie mu zwyczajnie gorąco.
    Zaśmiał się jednak, słysząc jej podstępne pytanie. Zdążył w tym czasie usiąść na brzegu łóżka, więc odwrócił się w stronę kuszące rozłożonej w pościeli Betsy.
    — A wiesz, że tak? — rzucił niby to w najzwyczajniejszej w świecie odpowiedzi. — Moja dziewczyna dość często mi mówi — doprecyzował, choć przecież jeszcze nie ustalali statusu swojego związku. Mogli już o sobie tak myśleć i Lee w sumie nie uważał, że jakikolwiek sens miało dalsze krycie się z tym, jak myślał o Betsy. W jego głowie była już jego dziewczyną, nawet jeśli sam się tego nie spodziewał, a już na pewno nie tak szybko. — Pokażę ci ją — dodał, sięgając po telefon, który wcześniej położył obok zapalonej przy łóżku lampki. — Patrz, jaki ze mnie szczęściarz. — To powiedziawszy, podsunął ekran telefonu praktycznie pod sam nos Betsy, potrząsając nim przed jej oczami dla lepszego efektu. Niech patrzy.

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  37. — Mam zarąbisty gust — pochwalił samego siebie Lee, zabierając już telefon sprzed oczu Betsy i wpatrując się przez chwilę w ekran, bo patrząc na to zdjęcie, był nawet w stanie określić teraz dokładny moment, w którym Betsy je zrobiła. Nie miał pojęcia, jak tego nie zauważył, ale efekt jak najbardziej mu odpowiadał.
    Odłożył jednak szybko telefon na miejsce, nie chcąc teraz się nim zajmować. Betsy śmiała się jakby to wszystko było najlepszym żartem na świecie, a Lee uśmiechał się, obserwując ją. Cieszyło go, że jego kiepskie żarty ją bawiły, chociaż w sumie czy to był znowu taki żart? Zażartował odrobinę z tego, co zrobiła, gdy był w innym pomieszczeniu, ale przy tej części z dziewczyną mówił już całkiem poważnie.
    — Nie chłopak tylko niesamowicie silny, odważny i męski facet — poprawił ją, bo jednak ten chłopak pasowałby pewnie bardziej, gdyby miała kogoś w swoim wieku. A Lee wciąż nie przestawał torturować się tą różnicą wieku, z którą niby był już pogodzony, skoro uważał Betsy za swoją dziewczynę, ale jednak jeszcze tak nie do końca. Zupełnie, jakby dobór słów miał tutaj o czymkolwiek zaważyć.
    Nie, to tylko Lee miał problem z faktem, że był już starym dziadem i rozwodnikiem nie pierwszej świeżości.
    Z jednej strony się śmiali, a z drugiej pochłaniały ich strachy, obawy i wątpliwości. Czy sobie poradzą, czy poza tym miejscem, w którym dosłownie ukryli się przed całym światem, wszystko będzie takie samo jak tutaj, czy ich to nie przytłoczy, czy nie pochłonie. Im więcej pozwalali sobie o tym myśleć, tym trudniej potem było się z tych myśli wyrwać, a okazywały się wyjątkowo podstępne, przychodząc nawet w momentach takich jak ten.
    Nie rozmawiali o tym, jak o wielu innych sprawach, więc Lee nie miał pojęcia, co tak naprawdę głęboko pod skórą czuje Betsy, a on nie wiedział, co dzieje się w jej głowie. Z jednej strony dotknięcie tego tematu mogłoby im pomóc, a z drugiej żadne z nich nie było gotowe, by go podjąć, obawiając się, że to może być zwyczajnie zbyt wcześnie. Że w tym momencie cokolwiek poza tą jasną stroną życia mogłoby nadszarpnąć albo wręcz i zburzyć to, co między sobą w ciągu tych kilku dni zbudowali.
    Lee wolał nie ryzykować.
    — Nie, planuję tak siedzieć do rana — zażartował więc jeszcze, bo chociaż to on jako pierwszy rzucił hasło idę się położyć, Betsy uprzedziła do w zapakowaniu się do łóżka. Nie zwlekał jednak dłużej. Położył się na boku i właściwie od razu, bez zastanowienia wyciągnął to swoje silne ramię, żeby zgarnąć nim Betsy i przyciągnąć ją do siebie. — Cieplej ci już? — zapytał w nawiązaniu do tego, że zmarzła mu trochę przy tym ognisku, aż specjalnie z myślą o niej i o Cissy rozpalał ten ogień w kominku, bez którego obeszli się wczoraj. Lee w ten sposób okazywał troskę. Nie mówił: słuchaj, Betsy, ja się o ciebie troszczę, tylko działał. Tak samo jak ona nie mówiła mu, że go kocha, tylko sprawiała, że czuł się przy niej kochany.
    Proste.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  38. Czasami przydałoby mu się trochę dodatkowych pokładów optymizmu, bo trzeźwe patrzenie na świat bywa nudne i monotonne, ale taka już jego natura, w dodatku funkcja szeryfa na dobre wpoiła mu nawyk bezstronnego oceniania rzeczywistości i obiektywizm w stosunku do każdej sytuacji. Różowych okularów na nos nie założy, ale równocześnie nie skaże niczego z góry na porażkę, bo nigdy nie spieszy się z wydawaniem osądów. Najpierw obserwuje, jak toczą się sprawy, a gdy zbierze wszystkie fakty w całość, dopiero wtedy decyduje, czy coś jest dobre czy złe. I dotyczy to także ludzi, natomiast po tylu latach spędzonych w szeregach policji, mógł z przekonaniem powiedzieć, że na świecie jest dużo zła, ale dobra nie jest wcale mniej.
    Wysłuchał Betsy z zainteresowaniem, wiosłując powoli. Nie spodziewał się, że swój wolny czas spędza tak spokojnie, ale miał do czynienia z różnymi plotkami i pomówieniami na jej temat, więc ten obraz faktycznie mógł mieć z lekka wypaczony. Miał świadomość, że nie jest stałą klientką lokalnego baru i nie odwiedza regularnie dyskotek, bo wcale jej na nich nie widuje, a sam pojawia się tam tak często, jak często jeden postanowi dać drugiemu w zęby i rozkręcić tym samym awanturę. Zawsze mu się wydawało, że Betsy jest na tyle towarzyską osobą, żeby wolny czas spędzać wśród ludzi, choć dała mu przed momentem do rozumienia, że szaleństwa z koleżankami jej nie interesują, a przebywaniem wśród ludzi może być przesycona przez charakter swojego zawodu – podobnie jak jazdy na rowerze i zapuszczaniu się gdzieś dalej poza ich mieścinę. Ile to można się uśmiechać. I ile to można pedałować.
    — To w takim razie, ze mnie też jest nudziarz — stwierdził, bo jego czas wolny nie różnił się jakoś szczególnie od tego, co robiła Betsy. Jasne, on może nie szydełkuje, ale tak samo, jak ona, nie robi niczego, co mogłoby szokować. Co prawda, sądził, że nudziarzem to można nazwać kogoś, kto w wolnym czasie leży bezczynnie i gapi się w sufit, a żadne z nich tego nie praktykuje, ale chodziło chyba o to, że oboje nie mogli pochwalić się niczym, co byłoby szalenie ekstrawaganckie i nieprzeciętne.
    — Interesuję się bronią, więc strzelam; mam basen, więc pływam, to oczywiście latem, bo zimą w zamian po prostu biegam. Raz książkę poczytam, raz pogram w darta, a czasem pojadę w góry się poszwendać, ale, tak mówiąc szczerze, wolnego czasu to ja prawie nie mam, więc najczęściej i tak spędzam go w pracy — odpowiedział, nawet nie próbując koloryzować swej nudziarskiej rzeczywistości. — Ale to mi odpowiada — dorzucił, bo mógł coś zmienić, ale te czasy, kiedy łaził po klubach i bawił się do głośnej muzyki, testując coraz to wymyślniejsze alkohole, dawno ma już za sobą. Kiedyś ćwiczył jeszcze sztuki walki, ale po nożowniczym incydencie przed trzema laty, to musiało pójść w odstawkę, tak jak wiele innych planów, do których należało chociażby cliff jumping, którego zawsze chciał spróbować. Zalecenia lekarzy były jasne, choć i tak je naginał, uprawiając kajakarstwo, bo z tego zrezygnowałby chyba dopiero wtedy, gdyby pozbawiono go rąk.
    — A tak w kwestii szydełkowania: szaliki robisz na zamówienie? — zapytał, korzystając z okazji, że nawinął się podobny temat. — Przydałby mi się taki na nadchodzącą zimę, bo zapodziałem gdzieś swój w tamtym roku.

    Jak cudownie! Chętnie wykorzystam go przy najbliższej okazji! I, wiesz, gdyby Mariesville naprawdę istniało, to najpiękniejszej listonoszki należałoby szukać właśnie tutaj.
    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  39. Czuł się, ale nie wiedział, jak to nazwać, bo Betsy też tego nie nazwała. Nie była więc w tej relacji jedyną osobą, która czuła się lekko rozbita przez intensywność oraz mieszaninę tych wszystkich uczuć, tylko Lee chyba odrobinę lepiej to ukrywał, bo on generalnie był całkiem niezły w ukrywaniu właściwie wszystkiego, z czym nie do końca sobie radził. Bo to było fajne uczucie, to, co dawała mu Betsy, ale nie odważyłby się na głos nazwać tego miłością ani stwierdzić, że skoro on ją kochał, to ona kochała jego, bo to widać i czuć. Musiało być jeszcze słychać i musiał to najwyraźniej usłyszeć wprost od niej, i to w jak najprostszych słowach.
    Lee żartował z tym chłopakiem. Betsy mogła go nazywać jak tylko chciała, mógł nawet zostać tym starym dziadem, nie przeszkadzało mu to. Dopiero właściwie uczyli się to wszystko nawigować, bo rzeczywiście trafiło w bardzo niespodziewanie i właściwie w momencie, który nie powinien do czegoś takiego prowadzić.
    Gdy Betsy wpadła do The Rusty Nail, Lee był święcie przekonany, że rzuci jej paroma głupimi żartami i uda mu się ją zbyć — w końcu w pewnym sensie również ona, jak okoliczne plotkary, pchałą nos w nie swoje sprawy, przepytując go z tego, co, gdzie i z kim robił, kiedy on tak naprawdę dosłownie nic nie robił. Jego życie kręciło się wokół pracy, remontu i okazjonalnych problemów, które sam sobie w życiu wytworzył albo wziął je na siebie, chociaż mógł tego nie robić, tylko nie potrafił, bo miał dobre serce. Potem z rozpędu zaproponował tę szaradę, w którą oboje się wkręcili, a resztę już znali. Reszta doprowadziła ich tutaj i naprawdę trudno uwierzyć, że potrzebowali na to tylko kilku dni.
    A jednak Lee miał na to wszystko namacalne wręcz dowody, zwłaszcza, gdy wreszcie się położył, a Betsy bez żadnego wahania pozwoliła, by ją do siebie przygarnął.
    — Ładnie pachniesz — skomentował jeszcze, bo skoro Betsy było ciepło, to czuł się usatysfakcjonowany, a uwaga na temat zapachu była dobrą wymówką do zaciągnięcia się wręcz zapachem jej skóry, na której nocne powietrze mieszało się z dosłownie odrobiną dymu z ogniska, różą z żelu pod prysznic i tym czymś, czego nazwy Lee nie potrafiłby powtórzyć nawet gdyby od tego zależało jego życie.
    Nie czuł natomiast tych motyli, które fruwały jej brzuchu ani tych wnętrzności, które niby to robiły przy nim fikołki. Dla niego Betsy była teraz wręcz oazą spokoju, której potrzebował, zwłaszcza, jeśl miał stawić czoła nadchodzącym dniom, o których do tej pory starał się aż tak dużo nie myśleć, ale znowu go dopadły.
    Był zmęczony i właściwie to potrzebował tylko przyłożyć głowę do poduszki, by to zmęczenie uderzyło go ze zdwojoną siłą, ale miał jej dość, by odpowiedzieć na pocałunek Betsy i objąć ją mocniej, gdy postanowiła przysunąć się najbliżej, jak to było możliwe.
    Jeśli Lee był uzależniający, to on był już od Betsy uzależniony.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  40. Lee również nie spodziewał się, że lokalna listonoszka byłaby w stanie w ogóle na poważnie zacząć rozważać kogoś takiego jak on, kto do zaprezentowania sobą miał jedynie tyle, że unikał miejscowych, babrał się całymi dniami w kuchni i remontował coś, w czym mało kto widział jakikolwiek potencjał. Niezależnie od tego, jak dobrze by nie całował i jaki czarująco dowcipny by nie był, Lee zwyczajnie nie stanowił czegoś, co nazywa się dobrą partią. Właściwie to trudno było wręcz uwierzyć, że Betsy nie znalazła do tej pory nikogo bardziej interesującego w całym Mariesville (i przede wszystkim kogoś w swoim wieku), ale z drugiej strony może wcale nie szukała? Lee przecież też nie przyjechał tu z zamiarem pakowania się w kolejny związek, zwłaszcza, że jeszcze tak właściwie nie do końca odżałował to małżeństwo, które tak koncertowo mu się rozpadło.
    Nie szukali, ale znaleźli i jeszcze się w to wkręcili. Totalnie, na zabój, kompletnie, bez reszty. W przeciągu dosłownie kilku dni. To z jednej strony nie miało prawa się udać, a z drugiej wciąż się udawało, a Lee i Betsy tylko to podsycali, ewidentnie ciekawi, gdzie ich to może zaprowadzić. Lee już zaczął myśleć, że w sumie to mogłoby jak najdalej, ale nie chciał niczego mówić zbyt głośno, żeby nie skusić złego losu. Przez ostatnich kilka lat miał pecha — tak zwyczajnie wrednego, paskudnego pecha — i nie był na tyle odważny, by po jednym dobrym tygodniu zacząć wierzyć, że ten pech nagle go opuścił.
    Mieli więc na dzisiaj ustalone: dobrze pachnieli, ale zmęczenie dawało im się we znaki i oboje mieli całkiem poważne powody, by je odczuwać. Lee nie bronił się więc przed tą kołdrą, której większa część w nocy i tak wyląduje po stronie Betsy, a już na pewno nie bronił się przed samą Betsy, całkowicie poddając się przyjemnemu ciepłu, które od niej biło oraz tej dłoni, którą gładziła go, gdziekolwiek mogła dosięgnąć.
    — Popracujemy nad tym — mruknął sennie w odpowiedzi na jej mruknięcie. To zasypianie i budzenie się razem każdego dnia wcale nie było takie nieosiągalne, zwłaszcza, że oboje byli więcej niż dorośli, a Lee miał własny dom, w którym nikt nie obserwował jego poczynań i mógł tam zarówno zapraszać, jak i wprowadzać kogo chciał, ale to była kwestia do przegadania w przyszłości. Najpierw musieliby pewnie określić, co w ogóle do siebie czują, a póki co żadne z nich nie potrafiło się na to zdobyć. — Obudzę cię — dodał jeszcze, i choć to on otaczał ciasno ramieniem Betsy i przytulał ją do siebie, to odpuścił teraz odrobinę ten ucisk i przygarnął wręcz do niej, zasypiając właściwie niedługo później.
    Spał jak zwykle — czujnie i bez głębokiego wypoczynku, ale przynajmniej pozwoliło mu to obudzić się, gdy w sypialni było jeszcze ciemno, a Betsy wciąż pała spokojnie, jednocześnie wtulona w niego i opatulona większością kołdry. Lee był człowiekiem, który lubił rutynę i potrzebował jej, więc jego poranek przypominał ten poprzedni — wziął prysznic w drugiej łazience, ubrał się, wyprowadził na krótki spacer Cissy, która postawiła do góry uszy, gdy tylko usłyszała jego kroki w korytarzu i zabrał się za przygotowanie śniadania, którym podzielił się również z psiną, towarzyszącą mu kuchni.
    Przeczuwając, że na horyzoncie przez linię drzew niebawem zaczną przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca, Lee poszedł obudzić Betsy, która, oczywiście pozostawiona sam na samą z kołdrą, owinęła się nią tak, że na zewnątrz wystawał tylko czubek jej głowy.
    — Wstawaj, bo przegapisz najlepsze — powiedział cicho, żeby to budzenie odbyło się w sposób jak najbardziej łagodny, skoro już musiało się odbyć. Odgarnął też trochę tej kołdry, w której przepadła Betsy i przesunął wierzchem dłoni po jej ciepłym policzku.

    wake up, sunshine

    OdpowiedzUsuń
  41. Lee ten cały młyn plotek, panoszący się po Mariesville odrobinę nie mieścił się w głowie, ale z drugiej strony nie poświęcał temu fenomenowi aż tyle uwagi, by o tym rozmyślać. Betsy na pewno dotykało to bezpośrednio, skoro często stawała się głównym obiektem kolejnych utkanych z mchu i paproci bajeczek, ale Lee nie czuł potrzeby, by je zgłębiać. Nie dopytywał, nie zasięgał języka, nie słuchał, nie interesował się. Ploteczka o nim i pani Montgomery, a później o nim i córce Murrayów też by go pewnie całkowicie pominęła, gdyby główna zainteresowana nie wparowała mu do kuchni z pytaniami z rodzaju tych bezpośrednich.
    Podejrzewał, że związek z Betsy odrobinę utrudni mu bycie samotnikiem i zainteresowanym miejskimi nowinkami odludkiem. Nie mógł więc obiecać Betsy, że nic na jej temat nie usłyszy. Mogła być pewna, że raczej w nic nie uwierzy, choć z drugiej strony Lee potrafił być typem zazdrośnika. Nie lubił, gdy ktoś gapił się na jego kobietę, zaczepiał ją, a w damsko-męskie przyjaźnie nie wierzył, ale po co martwić się na zapas? Przecież nie zakładał wcale z góry, że Betsy da mu jakiekolwiek powody do zazdrości.
    Betsy ciągle jednak zastanawiała się nad tym, co Lee myślał o jej gadaniu, zachowaniu, nawet o tych sucharach, które mu opowiadała. Lubił to. Potrafiła rozbawić go bez żadnego wysiłku, skutecznie zagadać, gdy w swoim stylu milkł i uciekał wzrokiem na bok, dobrze mu się z nią rozmawiało. A to cenił sobie nawet dużo bardziej niż choćby ten seks, który też był udany, ale nie potrafiłby znowu być z kimś, z kim nie łączyło go o wiele więcej, bo już raz to przerabiał i nie miał siły robić tego znowu. Relacje, w których nie potrafiło się z drugą osobą dogadać były okrutnie wręcz nierówne i frustrujące.
    Jeśli chodziło o wschód słońca, to Lee miał teraz nadzieję, że Betsy wciąż była nastawiona na opuszczanie ciepłego wnętrza domku i wystawianie się na chłodne, poranne powietrze, jeszcze bardziej surowe niż to wieczorne. Jeśli zaś chodziło o jego wyjazd, to zwyczajnie miał nadzieję, że Betsy o tym po prostu nie myśli. Nie miał pojęcia, że był w błędzie.
    — Najlepszym czym? — złapał ją za język, uśmiechając się, gdy w końcu postanowiła oderwać się od poduszki i odkopać spod kołdry, przed chwilą prawie zaginąwszy w splątanej pościeli. — Widokiem? Niesamowicie męskim facetem? — sugerował, przyglądając się jej w panującym w sypialni półmroku, rozświetlonym jedynie przez jakieś resztki światła, które padało przez lekko uchylone drzwi z korytarza i kuchni.
    Lee, wbrew pozorom, uważnie dobierał porę budzenia Betsy. Nie chciał robić tego zbyt wcześnie, żeby jednak miała jak najwięcej czasu na sen i odpoczynek, zwłaszcza, że rzeczywiście przebudziła się, gdy on wstawał praktycznie godzinę wcześniej. Uważał też jednak, by nie obudzić jej za późno, żeby nie musiała w popłochu się ubierać.
    — Wyspałem — skłamał gładko, właściwie to odrobinę zakrzywił rzeczywistość, bo wyspany to on ostatnio był gdy spędził dwa miesiące w szpitalu, nie będąc w stanie chodzić i nastukując sobie kolejne rachunku za leczenie. Wtedy był wyspany za wszystkie czasy, bo nie miał dosłownie nic lepszego do roboty, a leki przeciwbólowe dostawał prosto w żyły. To były czasy. — Ty też wyglądasz na wyspaną — zauważył, zwracając uwagę na jej poodginane we wszystkie strony włosy, co uważał za całkowicie urocze. Wyciągnął nawet dłoń, by jeden z niesfornych kosmyków założyć jej za ucho. — Zbieraj się, bo Cissy znowu dziwnie patrzyła, gdy o szóstej jakiś chłop kazał jej zejść z kanapy i wychodzić na spacer — zażartował jeszcze, starając się jednak zmotywować Betsy do wyjścia z łóżka.

    it's all just for you

    OdpowiedzUsuń
  42. Betsy nigdzie myślami sięgać nie musiała. Lee nie oczekiwał, że dla niego wywróci do góry nogami wszystko, co znała i do czego była do tej pory przyzwyczajona. Podejrzewał wręcz, że znajomość z nim dokonała już wystarczającej rewolucji w jej życiu. U niego w sumie wiele się nie zmieniało poza tym, że zyskał psa i towarzystwo osoby, z którą wręcz chciało mu się rozmawiać. Nie miał rodziny, która zaglądałaby mu w codzienność, nie miał w Mariesville znajomych, których mogłoby interesować, co i z kim robił. Nie miał dosłownie nic, wszystko budował od nowa, więc dosłownie na wszystko w tym swoim życiu miał teraz miejsce. Z Betsy było inaczej i Lee to rozumiał.
    Lee obserwował, jak Betsy wstaje. Pocałowała go szybko i krótko, a on dalej wodził za nią wzrokiem, gdy wybierała z torby świeże ubrania.
    — Zdążymy, spokojnie — powiedział, gdy ruszyła do łazienki.
    Nie zależało mu na tym, by Betsy się spieszyła i nie planował jej poganiać. Nawet gdyby mieli nie załapać się na cały wschód, od początku do punktu, który uznają za koniec, wolał ten scenariusz niż taki, w którym Betsy poślizgnęłaby się w pośpiechu pod prysznicem albo zakrztusiła się pastą do zębów, próbując jak najszybciej umyć zęby.
    By nie nakładać na nią presji, wyszedł z sypialni i poszedł zainteresować się Cissy, która słyszała już z głębi domu głos Betsy i szczeknęła cicho, słysząc zbliżające się kroki, ale jej entuzjazm odrobinę opadł, gdy dotarło do niej, że to tylko Lee. Ten zapasowy człowiek od spacerów i kanapek, ale nie od najlepszego przytulania, głaskania i wspólnego leżakowania.
    Nastrój Cissy nareszcie się poprawił, gdy w salonie pojawiła się również Betsy — świeżutka, pachnąca, w bluzie, którą Lee już dobrze znał, ale trochę nie rozumiał, czemu nosi ją mimo tylu nieprzyjemnych wspomnień. Uważał jednak, że to nie jego sprawa, więc nie pytał. Chciała, to nosiła. Może była do niego przywiązana w podobny sposób, w jaki on był przywiązany do swojego zegarka.
    — Słońce — zdecydował Lee, bo to też nie miało być tak, że przesiedzą na zewnątrz kilka godzin. Właściwie to przy linii drzew po drugim brzegu jeziora już zaczynało świtać, więc cały wschód będzie kwestią najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu minut. — Ubieraj się — rzucił jeszcze, wstając od kominka, przy którym do tej pory grzebał, czyszcząc go z popiołu na tyle, na ile był w stanie, bo uważał, że nie wypadało zostawić po sobie bałaganu.
    Cissy wyczuła, że coś się święci, ponieważ zeskoczyła w końcu ze swojego legowiska na kanapie. Ominęła Lee, którym była już najwyraźniej po spacerze znudzona, i podeszła do Betsy, gdy ta zakładała kurtkę i czapkę, trącając ją nosem po nogach.
    — Chodźcie. — Lee poczekał, aż Betsy skończy się ubierać, a potem wyciągnął rękę po jej dłoń, chwycił ją i dość dziarskim krokiem poprowadził do tego samego krzesła, na którym obściskiwali się wczoraj wieczorem. Teraz ognisko było jednak wygaszone, a chociaż wokół wciąż było szaro, to niebo pozostawało praktycznie bezchmurne. Ostatnie gwiazdy ustępowały miejsca powoli wstającemu słońcu, które przemalowało horyzont na głęboki, czerwony kolor.

    Lee 🌅

    OdpowiedzUsuń
  43. Gdyby Lee wiedział, że Betsy aż tak będzie zadręczać się jego wyjazdem, powiedziałby jej w ostatnim możliwym momencie. A gdyby wiedział, że już wczoraj zaczęła o tym myśleć i te same myśli towarzyszyły jej od sekundy, w której otworzyła dzisiaj oczy, byłby wściekły na siebie, że tego jakoś nie ukrył.
    Jasne, gdy mówił o tym Betsy, jeszcze nie wiedział, czy na pewno w ogóle nad to jezioro pojadą, czy któreś z nich nie rozmyśli się w ostatniej chwili. I nie mógł też mieć nawet najmniejszego pojęcia, do czego ich to doprowadzi, bo w najśmielszych snach nie wyśnił by sobie tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin.
    Ale to przecież nie było tak, że nie wróci. Wróci, tylko za kilka dni. W Oklahomie nic go nie zatrzyma, bo pożegnał się z tym miejscem już dawno temu. Nie mieszkał tam od lat, nie miał nikogo poza bratem, który i tak, siłą rzeczy, tkwił w jednym miejscu. Gdyby Lee bardzo chciał, mógłby odwiedzić El Reno czy Tecumseh, skąd kolejno pochodziła rodzina jego ojca i matki, ale to nie miało dla niego sensu, bo nawet nie wiedziałby, kogo tam szukać. W Oklahomie Lee czuł przede wszystkim ze zdwojoną siłą, jaki cholernie sam został na tym świecie. I to mogło wydawać się śmieszne, że dociągnąwszy prawie czterdziestki wciąż miał z tym jakiś głęboko ukryty problem, który dźgał go jak drzazga wbita głęboko w skórę: nie chciał z niego wyjść, z reguły nie nawet nie bolał, ale były momenty, w których boleśnie o sobie przypominał.
    A Lee naprawdę nie chciał o tym wszystkim tak nieustannie pamiętać. Nie chciał, żeby go to dręczyło, żeby go definiowało, żeby go przytłaczało i przypominało mu o całym tym przerażeniu i kompletnej dezorientacji, które czuł, gdy był tylko głupim dzieciakiem, a w dwa lata cały świat, który znał, rozleciał się wokół niego na kawałki, a jedyne, co mógł robić, to stać bezradnie i patrzeć.
    Betsy nie miała więc pojęcia, jakim emocjonalnym obciążeniem miał dla Lee być ten wyjazd, ale ty akurat na pewno nie zamierzał się z nią dzielić. Nie widział sensu w pokazywaniu jej, jak wcierał sól w swoje niewygojone rany, bo przecież to nie było tak, że ona niczego w życiu nie przeszła. Każdy coś w sobie nosił i Lee wcale nie uważał się za najbardziej pokrzywdzonego na świecie. Po prostu czasem było mu kurewsko ciężko.
    Jedynym ciężarem jaki z przyjemnością przyjmował, był teraz ciężar ciała Betsy, gdy siadała na jego kolanach. Ona zapatrzyła się na wschód słońca, a on zapatrzył się w nią, otaczając ją ramieniem podobnie jak poprzedniego wieczora.
    Wschód słońca tak malowniczy jak ten, którego byli świadkami, wymagał wręcz ciszy. Milczeli i Lee, podobnie do Betsy, przeniósł ewentualnie spojrzenie na horyzont, rozglądając się również co jakiś czas za ptakami, które na zimę nie opuszczały Georgii. Wrócił jednak wzrokiem do Betsy, gdy poczuł jej zimną dłoń na policzku.
    — Jeszcze to powtórzymy — odpowiedział cicho, czując, że wie, za co Betsy dziękuje i że trafnie domyśla się tego, co ją teraz martwi. Położył swoją dłoń na jej dłoni i uśmiechnął się, gdy ich czoła się zetknęły.
    Mają czas.

    I'd dare to say this love is more than possible :>>>>

    OdpowiedzUsuń
  44. Życie w Mariesville było dużo powolniejsze niż w Nowym Jorku. Maya już dawno zauważyła rozbieżność między mentalnością wielkiego miasta i małej miejscowości w stanie Georgia, a główną jej oznaką stanowiły ciche komentarze i pomruki starszych pań na temat jej orientacji seksualnej. Niektóre seniorki były nawet miłe i po prostu z czystą ciekawością pytały, czy pełni ona rolę mężczyzny czy kobiety w takim związku, na co Maya zwykle odpowiadała cierpliwe, że związek dwóch kobiet składa się z dwóch kobiet nie bez powodu i że żadna z nich nie musi odgrywać męskiej roli. Na chamskie przytyki albo nie reagowała, albo reagowała ciętą ripostą. Przez ostatni rok mieszkania w rodzinnych stronach zdążyła już zapamiętać, którzy mieszkańcy są nieszkodliwi, a których powinna unikać lub zbywać, nie dając im satysfakcji.

    Dzisiaj jednak nie miała szczęścia do otaczających ją ludzi. Już po drodze do sklepu minęła Rogera, lokalnego pijaczynę, który po raz wtóry zagwizdał na jej widok, by następnie rzucić dość obrzydliwym komentarzem. Prychnęła pod nosem, przeklinając samą siebie za to, że zapomniała z domu słuchawek. Przyspieszyła kroku, zaciskając palce na paskach plecaka. Zwykle po zakupy jeździła do dużego supermarketu, jednak tym razem miała kilka spraw do załatwienia, więc zostawiła auto w centrum i postanowiła zrobić sobie mały spacer, przy okazji obskakując wszystkie miejsca, do których musiała się udać. Teraz zaczynała jednak tego żałować.

    Weszła do niewielkiego sklepu spożywczego znajdującego się niedaleko biblioteki publicznej. Uśmiechnęła się lekko do sprzedawczyni, która spojrzała na nią, gdy tylko usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Maya sięgnęła po koszyk i skierowała się bez słowa w stronę lodówek znajdujących się z tyłu pomieszczenia. Zeskanowała wzrokiem półkę z najróżniejszymi rodzajami sera, by następnie otworzyć szklane drzwi i bez dłuższego zastanowienia złapać za paczkę z cheddarem. Wyglądała, jakby była na autopilocie, jej oczy puste, a twarz bez wyrazu. Dość często zdarzało jej się odpływać myślami podczas codziennych czynności, choć nie zdawała sobie sprawy z tego, że to robi, dopóki z zewnątrz nie przykuło jej uwagi. Westchnęła ledwie słyszalnie, unosząc pojemnik jogurtu truskawkowego — ojciec Mai nienawidził naturalnego, więc aktualnie kupowała tylko ten.

    „Nie wstyd ci się tu tak panoszyć po tym, co zrobiłaś?” — czyjeś słowa wyrwały ją z zadumy. Początkowo myślała, że były kierowane w jej stronę, więc odwróciła się, unosząc wysoko brwi w wyrazie zdziwienia. Co ona właściwie zrobiła, oprócz wzięcia ostatniej kostki najlepszego sera ze sklepowej lodówki? Czyżby znowu zaparkowała na prywatnym miejscu parkingowym? Nie, przecież samochód stał przynajmniej dziesięć minut piechotą stąd, więc ktokolwiek miał do niej pretensje raczej nie poszedłby za nią aż tutaj, żeby ją o tym poinformować.

    Jej oczom ukazał się nikt inny jak Betsy. Dobrze znana Mai blondynka stała przy półce obok czipsów, gapiąc się na kręcącą głową z dezaprobatą panią Winston. Pani Winston miała to do siebie, że lubiła wytykać ludziom wszystkie błędy, była królową plotek wśród miejscowych babć, a do tego jakieś trzy lata temu miała mały udar — niektórzy uważali, że przez to brak jej było piątej klepki, choć Maya pamiętała ją jeszcze z czasów szkolnych i zawsze uważała ją za wredną zgorzkniałą wiedźmę.

    — Komu jeszcze rozbijesz rodzinę, hm?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maya słyszała plotki o tym, jak Betsy została wyrzucona z uczelni, jednak nigdy się w to jakoś nie zagłębiała. Osobiście pamiętała blondynkę jako dość wredną popularną pięknotkę, która w szkole usilnie próbowała uprzykrzyć jej życie tylko przez to, że nie mogła pogodzić się z tym, iż nie każdy ją lubił. Jednak od czasów liceum minęło już prawie dziesięć lat, a Grimshaw nauczyła się w tym czasie wielu życiowych lekcji, między innymi tego, że uczennice sypiające z wykładowcami zawsze były na straconej pozycji, a starsi od nich mężczyźni szukali tylko kogoś, kim mogliby się pobawić dla własnej przyjemności — karmili tym swoje ego.

      — A pani to nie ma nic lepszego do roboty? — warknęła na starszą kobietę. — Zajęłaby się pani czymś pożytecznym zamiast wciskać nos w sprawy wykraczające ponad pani intelekt. Może jakieś nowe hobby? — Sarkazm w głosie Mai połączony ze złośliwym uśmieszkiem sprawił, że pani Winston obruszyła się i fuknęła, a jej policzki napłynęły czerwienią.

      Maya

      Usuń
  45. Lee nie lubił poczucia, że ktoś się o niego martwił. A czuł, że wraz z tęsknotą, Betsy będzie robić również to, bo nie potrafił w ostatnich dniach ukryć, jak gryzł go cały ten wyjazd. Jak nieustannie wręcz miał go gdzieś z tyłu głowy to wszystko, z czym będzie musiał się zmierzyć, bo jak nie on to kto. Nie było jednak zbyt wiele sensu w odliczaniu kolejnych godzin i minut, bo co to mogło zmienić. Nic. I tak musieli wrócić do Mariesville, i tak Betsy musiała tam zostać, a Lee musiał jechać. Wrzucając w to tęsknotę, jedynie utrudniali to, co i tak już było naprawdę niełatwe.
    Gdyby to jednak tylko było takie proste: nie tęsknić przez tych kilka dni. Lee sam nie wiedział, jak to wszystko emocjonalnie ogarnie. Miał jedynie nadzieję, że jakoś. Tak po prostu. Nie spodziewał się po samym sobie niczego imponującego, im bliżej było wyjazdu, tym większy bałagan miał w głowie, a teraz do tego bałaganu zaprosił jeszcze Betsy. Nie zmieniłby tej decyzji, bo ona stanowiła jedną z tych decyzji, których od bardzo, bardzo dawna nie żałował, ale… Miał podczas tego wyjazdu momenty, w których myślał, że ze względu na nią i dla niej, chciałby być odrobinę bardziej poskładany.
    Uśmiech, równie czuły co ten Betsy, nie znikał z twarzy Lee, który patrząc na nią, z kolei całkowicie rozumiał, jak mógł zakochać się w kimś takim jak ona, tylko również nie do końca pojmował, jakim cudem zrobił to tak szybko, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pewnie powinien być zwyczajnie… Ostrożniejszy. Ale stało się, a Lee, prawdę mówiąc, zawsze miał tendencję do przepadania dla kobiet, które były jego przeciwnościami. Bo w swoim życiu Lee był głównie naiwnym głupkiem, przynajmniej tak o sobie przez większość czasu myślał. Nie był natomiast niespokojnym duchem i nie szukał ryzyka ani kłopotów, właściwie to starał się siedzieć cicho, nie rzucać w oczy i robić swoje. A potem i tak obrywał. I tak to się toczyło, aż kilka dni temu nareszcie zmieniło na lepsze, i Lee z jednej strony to uwielbiał, a z drugiej jakaś jego część chyba wciąż nie dowierzała.
    — Ty — odpowiedział na pytanie Betsy, które skutecznie wyrwało go z zamyślenia, w które tak łatwo wpadł. Jego myśli potrafiłby zupełnie niespodziewanie zacząć wręcz galopować, ale Betsy była jakimś cudem w stanie skutecznie przywołać go z powrotem na ziemię. — Albo ja — poprawił się, gdy postanowiła załatwić go jego własną bronią i jeszcze dosłownie dobrała się do niego tymi swoimi ząbkami.
    Skłamałby wierutnie, gdyby próbował twierdzić, że nie lubił, gdy to robiła.
    — Tosty z serem — przyznał jednak w końcu, kiedy zapach Betsy, jej żelu pod prysznic i odrobiny perfum, których użyła na szyi, kompletnie go otoczył. — Muszę je tylko dokończyć — dodał. — Idziemy? — zaproponował, czując już, że Betsy, mimo najlepszych chęci, by to ukryć, drży od zimnego powietrza, które rano nie było łaskawsze od tego wieczornego.

    and you deserve the whole world

    OdpowiedzUsuń
  46. Problem Lee polegał na tym, że czasem potrafił być odrobinę… Bezwzględny. Był w stanie uprzeć się, że czegoś nie chciał — na przykład choćby czyjejś troski, to odrzucał ją z uporem maniaka, wściekając się, że on nie chce, nie potrzebuje i żeby dać mu święty spokój. Lee potrafił tracić cierpliwość tak szybko, jak zaczynał ją okazywać, ale nie brakowało mu jej przede wszystkim wobec samego siebie.
    Zresztą, nie był też przyzwyczajony, żeby ktoś się o niego martwił. To małżeństwo, które zakończyło się rozwodem i totalnym załamaniem było okrutnie wręcz nierówne, a czasem wręcz jednostronne. Lee zdążył też przyzwyczaić się, że liczyć musi w tym życiu przede wszystkim na siebie, a nie na innych, a uwaga Betsy, to, jak pytała choćby, czy go boli, czy w nocy spał… To było dla niego dość nowe. Na pewno nie oczekiwał od niej takiego poziomu troski, jaki mu okazywała, bo był zwyczajnie przyzwyczajony, żeby dawać i nie dostawać nic w zamian.
    Dostrzegał też, że Betsy wręcz korciło, by dowiedzieć się o nim więcej. By zadawać mu więcej pytań, by te pytania były dokładniejsze, bardziej dociekliwe, a przede wszystkim żeby on nie udzielał tak oszczędnych odpowiedzi. Lee natomiast po prostu starał się dawkować jej informacje, zwłaszcza, że im dalej w las, tym więcej drzew, a w jego przypadku za tymi drzewami czaiły się jeszcze najróżniejsze strachy. To, co mógł Betsy o sobie powiedzieć, to nie były ładne, miłe, ani przyjemne historie, więc uważał, że lepiej było mówić jak najmniej.
    Jakaś jego część obawiała się, że prawdą dużo mógłby tu zepsuć. Nie mówił więc ani prawdy, ani nieprawdy — nie mówił praktycznie nic, jeśli coś już zdecydował się zdradzić, to wyszukiwał te przyjemniejsze wspomnienia i, szczerze powiedziawszy, spodziewał się, że tak to będzie wyglądać. Nie miał pojęcia, co musiałoby się stać, żeby język nagle mu się rozwiązał. Chyba znowu musiałaby go dopaść czarna rozpacz, bo użalający się nad sobą Lee zawsze był tym najbardziej gadatliwym Lee, ale czy potrafiłby w ogóle spojrzeć po czymś takim Betsy w oczy?
    Najważniejsze, że teraz nie miał z tym problemu. Z tym niemądrymi żartami, które rzucali w swoją stronę, z patrzeniem w jej oczy i z korzystaniem z tego, że mieli jeszcze jakieś dwie-trzy godziny, zanim będą musieli zamknąć za sobą drzwi i wracać do Mariesville. Do rzeczywistości.
    Gdy weszli do środka, Lee uśmiechnął się tylko z widoku Cissy, która nareszcie postanowiła zwiedzić coś poza kanapą.
    — Nie, zrób też dla mnie — odpowiedział na pytanie Betsy, a sam zajął swoje standardowe miejsce przy kuchence, dzisiaj nie zmuszając jej już, by cokolwiek gotowała. Miał już gotowe kanapki przełożone porządnym serem — tym razem mieszanką provolone i mozzarelli — musiał je jedynie odpowiednio przypiec.
    Lee zajął się więc śniadaniem, a Betsy kawą, i po kilkunastu minutach usiedli znowu wspólnie przy stole, a Cissy najwyraźniej zadomowiła się w sypialni, bo nie wracała.
    — Masz jakieś plany na ten tydzień? — zapytał Lee, podsuwając Betsy jej talerz i w zamian biorąc z jej strony stołu kubek ze swoją kawą. Był ciekaw, czym planowała się zająć poza pracą, bo ostatnich kilka wieczorów to on skutecznie jej wypełnił, więc może zamierzała wykorzystać jakoś fakt, że najbliższe będzie miała siłą rzeczy całkowicie wolne.

    then feel free to take whatever you need

    OdpowiedzUsuń
  47. Tylko że Lee nie był przyzwyczajony do takie miłości i chociaż póki co akceptowanie oraz przyjmowanie jej wychodziło mu całkiem nieźle, to gdzieś głęboko pod skórą czuł, że z czasem mogłoby to okazać się źródłem problemów. Ubiegał jednak w ten sposób fakty, a przecież nie na tym miało to polegać. Starali się przecież z Betsy trochę zwolnić, bo do tej pory spieszyli się wręcz okrutnie, zamykając w kilku dniach to, co niektórym ludziom zajmowało całe lata. I Lee nie uważał, by było w tym coś szczególnie złego, bo, tak przede wszystkim, podobało mu się to. To wszystko wydarzyło się tak kompletnie bez żadnego planu, że wręcz się tym zachłysnął, i teraz nadszedł czas, żeby zwolnić.
    Chciał wierzyć, że tych kilka dni przerwy im pomoże. Złapią oddech, przemyślą sobie parę rzeczy, zdania nie zmienią — przynajmniej Lee swojego zmieniać nie zamierzał. Był pewny tego, co czuł do Betsy, wiedział, że niezależnie od tego, co stanie się w Oklahomie, a stać mogło się wiele, bo ten wyjazd miał potencjał skopać mu tyłek i ostro go sponiewierać, zdania nie zmieni. Betsy też wyglądała na zdecydowaną. Nie martwił się więc o nich, martwił się jedynie o to, czy tego nie spierdoli.
    Myśli Betsy tymczasem zawędrowały zarówno do łóżka, w którym zapewne urzędowała teraz Cissy, jak i pod prysznic, i Lee zauważył, że jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia. To, jak przygryzała dolną wargę było bardzo wymowne, bo to samo zrobiła już w ciągu tego wyjazdu co najmniej dwa razy. Lee zaczynał się jej uczyć. I szalenie podobało mu się to, co stopniowo odkrywał.
    — No tak, to już niedługo — pokiwał jakoś tak odruchowo głową, gdy Betsy opowiadała o tym, co czekało ją w nadchodzącym tygodniu, a przede wszystkim i przygotowaniach do świąt, które zbliżały się wielkimi krokami.
    Lee, prawdę mówiąc, o świętach starał się myśleć jak najmniej. Planował spędzić je tak jak zawsze — w pracy. Bar miał być zamknięty w Boże Narodzenie, ale poza tym zapowiadał się jak zwykle gorący okres, bo te święta działały na wielu ludzi podobnie jak czwarty lipca czy święto dziękczynienia — spędzali obowiązkowe kilka godzin z rodziną i przyjaciółmi, a potem wpadali zapić i zagryźć problemy. Lee z kolei lubił zagłuszać niewygodne dla siebie tematy i sytuacje pracą. Każdy jakoś sobie radził.
    — Tylko znajdź w tym wszystkim czas, żeby do mnie napisać — uśmiechnął się jeszcze Lee, wysłuchawszy Betsy.
    Nie wątpił ani przez sekundę, że ona będzie pamiętać, ale raczej chciał tymi słowami przekazać, że zależało mu, żeby pamiętała. I że sam też planował się odzywać, ale zwyczajnie zależało mu, żeby Betsy też to robiła. Tak po prostu.

    and I only want you

    OdpowiedzUsuń
  48. Lee nie potrafił brać. Był przyzwyczajony, że on daje, inni biorą, a potem dostaje jeszcze za to po mordzie albo i po tyłku, i na tym kończy się historia aż do następnego razu. Nie bez powodu uważał się za naiwnego głupka, a jego samoocena leżała w rynsztoku, tylko dobrze to ukrywał. Pod fasadą uśmiechniętego faceta z ładnymi oczami, Lee był, krótko mówiąc, przejebany i to na wiele sposobów. I to nie było tak, że to sobie wymyślił — ludzie, których przez całe życie spotykał ciężko nad tym pracowali i tak mu zostało. Betsy po tych kilku dniach nie mogła mieć nawet najmniejszego pojęcia, w co tak naprawdę się pakowała, ale Lee jej nie zniechęcał. Wręcz przeciwnie — wyciągnęła z niego jego najlepszą wersję, całą tę siłę i czułość, które gdzieś w sobie zawsze trzymał, czekając najwyraźniej na odpowiednią osobę.
    Czy wciąż uważał, że Betsy było stać na więcej niż reprezentował sobą powypadkowy rozwodnik przed czterdziestką, którego ambicje chwilowo sięgały remontu domu w małym, pełnym plotek i ploteczek miasteczku? Oczywiście. Czy planował w najbliższym czasie z tego powodu z niej rezygnować? W żadnym razie.
    Znał ryzyko i się go podejmował, najwyraźniej uznawszy, że nie chce już dłużej przeżywać tego życia biczując się za to wszystko, co go do tej pory spotkało, a co ściągnął na siebie, bo był urodzonym idiotą.
    Jeśli zaś o te nieszczęsne święta chodziło — Betsy nie musiała się przejmować Lee. Ani tym, że dałby się gdziekolwiek zaprosić którejkolwiek z sąsiadek, które i tak omijały go szerokim łukiem, bo był bratankiem Mary Maitland, która w Mariesville była znana z tego, że nie kryła się ze swoimi opiniami na temat innych oraz wyjątkowo zdziwaczała po śmierci brata. Lee rozumiał ciotkę, która była dla niego wredna przez całe to jedno spędzone u niej lato, ale inni nie. Przynajmniej nikt nie pożyczał teraz od niego cukru.
    Kawa, którą zrobiła Betsy była idealna. Lee nie pił innej niż czarnej, ale musiał oderwać się od swojego kubka, gdy Betsy ewidentnie chciała coś powiedzieć, tylko nie mogła tego do końca wyartykułować. Lee pozostał niedomyślny, więc tylko patrzył na nią, czekając cierpliwie, aż dokończy myśl.
    — Damy radę, Bee. Będzie dobrze — powtórzył to, co powiedział jej wczoraj, a w co naprawdę wierzył, a przynajmniej ze wszystkich sił się starał. Dużo mogło tu nie pójść dobrze. Wiele mogło się zepsuć, rozpaść i nie udać, ale nie chciał poświęcać temu resztek czasu, który mieli jeszcze razem spędzić. — Też się do ciebie przyzwyczaiłem — dodał jeszcze, bo jak mógłby nie.
    Miało go nie być zaledwie kilka dni, a przeżywali to, jakby wyjeżdżał co najmniej na drugi koniec świata, a oni byli nastolatkami, mierzącymi się z ich pierwszą wielką miłością. I w sumie to dobrze opisywało, jak bardzo Betsy zdołała zawrócić Lee w głowie.
    — Będę pisał. I dzwonił. Nie martw się, jeszcze w tej chwili nigdzie nie jadę — spróbował jakoś podnieść Betsy na duchu. Skończył swoją kawę i wstał, żeby posprzątać po śniadaniu, ale zanim zgarnął ze stołu naczynia, zatrzymał się przy Betsy i pochylił, żeby pocałować się szybko w czubek czoła. — Zbierajmy się powoli — przypomniał, bo czas nie gonił ich jakoś okrutnie, ale musieli zacząć ogarniać po sobie całe to miejsce i zbierać swoje rzeczy, żeby wkrótce móc ruszyć w drogę powrotną.

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  49. Betsy była zdeterminowana, a Lee oporny — dobrali się wręcz idealnie, by pracować nad sobą nawzajem, ale czy to właśnie tak powinno wyglądać? Czy Betsy nie zasługiwała na kogoś, kto nie będzie przysparzał jej zmartwień, kogoś, kto będzie ogarnięty, poukładany, z porządkiem w przeszłości i teraźniejszości, komu nie będzie musiała pokazywać i udowadniać, że miłość działa w dwie strony?
    Lee miał też takie myśli, które podpowiadały mu natrętnie, że wiele by Betsy ułatwił, gdyby jednak zniknął z jej życia. Ale potem przypominał sobie, że za daleko już zaszli i za bardzo się w to wszystko wkręcili, by teraz miał zmieniać zdanie, którego wcale przecież nie zmienił, tylko próbował rozwalić własne szczęście z obawy, że jak zwykle coś spieprzy. To było naprawdę pojebane uczucie: chcieć kogoś tak, bardzo, jak Lee chciał Betsy, a jednocześnie wmawiać sobie, że nie powinien. Uciszał od kilku dni ten głos we własnej głowie, mając nadzieję, że w końcu przymknie się raz, a skutecznie. Bo nie chciał przecież, żeby to zawsze wyglądało tak, że on będzie ciągnął Betsy w dół, a ona będzie starała się go podnosić. Zasługiwała przecież na więcej.
    Musiała jednak pamiętać, że Lee wcale nie oczekiwał od niej, że będzie wiecznie uśmiechnięta i skora do żartów. Zamknęli się na ten weekend we własnej bańce, z dala od Mariesville, z dala od pracy, od codzienności, od tych problemów, które normalnie ich dręczyły i zaprzątały im głowy. Tutaj, nad jeziorem, łatwo było im prezentować jedynie te najlepsze wersje samych siebie, zapominając, że te gorsze w ogóle istniały. I niezależnie od tego, czy Lee był jej jedną, wielką i jedyną miłością, i czy ona była jego, to na koniec każdego dnia oboje byli tylko i wyłącznie ludźmi, ze wszystkimi bardzo ludzkimi słabościami.
    Lee jednak nie żartował, gdy mówił, że będzie dobrze. Naprawdę w to wierzył, bo wydawało mu się, że już wystarczająco długo było źle, żeby ani jemu, ani Betsy nie należało się nareszcie coś lepszego. I fakt, że znaleźli to coś lepszego przy sobie, również utwierdzał go w tym przekonaniu.
    W tej chwili mieli jednak na głowie całe to zbieranie się i podczas gdy Betsy zajęła się porządkami po Cissy, Lee poświęcił trochę czasu, by doprowadzić do porządku palenisko, z którego wczoraj korzystali, kominek w środku domu, oraz poukładane na zewnątrz drewno, którym po ciemku narobił trochę bałaganu. Ogarnął również kuchnię, bo nie wyobrażał sobie zostawić w nie bałaganu, wyniósł do samochodu trochę rzeczy, które tu przywieźli, w tym wytrzepany koc Cissy, z którego już nie korzystała.
    Nie spieszył się jakoś szczególnie, bo wstali wcześnie, więc mieli czas. To znaczyło, że zanim zorientował się, że od dłuższego czasu nie widział nigdzie ani Cissy, ani Betsy, upłynęła właściwie dobra godzina.
    — Tylko mi nie mów, że wy zostajecie w łóżku, a ja mam wracać sam — zaśmiał się, stając w drzwiach do sypialni, bo Cissy nawet nie podniosła na jego widok głowy, tylko westchnęła teatralnie i przewróciła się w pościeli na bok, a Betsy leżała obok, przesuwając dłonią po jej gęstej sierści.
    Podszedł do łóżka i usiadł obok swoich dziewczyn, przyglądając im się z łagodnym uśmiechem.
    — Będziemy tu musieli jeszcze kiedyś wrócić, prawda? — zapytał ni to Betsy, ni to Cissy. Właściwie to brzmiało jak pytanie, ale było bardziej stwierdzeniem faktu. Dobrze im tu było, czemu mieliby w takie miejsce nie wracać?

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  50. Analizowanie każdego swojego ruchu i słowa mogło doprowadzić Betsy precyzyjnie do nikąd. To nie było tak, że Lee nie myślał po fakcie o tym, co on sam zrobił lub powiedział, ale starał się nad tym aż tak nadmiernie nie rozmyślać. Bo od takiego rozmyślania blisko było do zmartwienia, a od zmartwienia droga do sabotowania własnego szczęścia okazywała się zaskakująco wręcz krótka.
    Dotarli najwyraźniej do momentu, w którym Betsy potrzebowała już ze strony Lee pewnych deklaracji i zapewnień, ale on siedział cicho, bo nie chciał przytłoczyć jej kolejnym pragnę cię albo pierwszym kocham cię, a ona nie pytała, czy jej pragnie i czy ją kocha, bo mogła znaleźć dziesięć argumentów za tym, by tego nie robić. Bo to za szybko, bo co jeśli powie nie, bo może nie czują tego samego, bo go odstraszy, bo przytłoczy, bo Lee pomyśli, że jest głupiutka i dziecinna.
    Betsy nie czytała w myślach Lee, a on nie umiał odgadnąć tego, co działo się w jej głowie, więc rozpaczliwie więc musieli po tych kilku dniach kompletnej beztroski zacząć wreszcie ze sobą rozmawiać. Gdyby to wszystko było jeszcze takie proste…
    Póki co proste wydawały się przede wszystkim bliskość i czułość. I wychodziły im bezbłędnie, bo Lee, choć wcale nie zależało mu na przeganianiu z łóżka Cissy, która dzisiaj akurat była tu pierwsza, uśmiechnął się odruchowo, czując na swoich plecach ciężar i ciepło Betsy, oraz jej obejmujące go ciasno ramionami.
    — Już wystarczająco jest mi źle, że muszę was zostawić w Mariesville — przyznał, wzdychając ciężko, bo znowu: ten wyjazd to nie była jakaś ogromna tragedia, a Lee miał wrócić dosłownie za kilka dni. Telefony istniały, nie wyjeżdżał na drugi koniec świata i choć przez poznaniem Betsy byłby wręcz wdzięczny losowi za konkretny powód, by opuścić na chwilę miasteczko, to teraz zwyczajnie wolałby móc odwlec to w czasie.
    Był jednocześnie pewien, że Betsy doskonale wie, co robi, przytulając się do niego tak słodko i jednocześnie całując go skrajnie wręcz zaczepnie.
    — Niczego mi nie ułatwiasz, wiesz? — zapytał, odwracając się i siadając bokiem do Betsy, która wcale jednak się od niego nie odkleiła, i dobrze, bo nie próbował jej do tego zmusić. Chciał tylko na nią spojrzeć, gdy zadawał jej to pytanie, na które wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo przecież oboje doskonale ją znali.
    Betsy doskonale wiedziała, co robi, a Lee się temu poddawał i biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę powoli powinni się zbierać, była to z ich strony dosyć niebezpieczna gra. Przyciągnął jednak Betsy do siebie bez słowa, przytulając ją mocno i całując czubek jej głowy, zupełnie jakby już teraz się żegnali, a nie mieli jeszcze przed sobą drogi powrotnej. Nie zamierzał jednak walczyć z tym momentem, bo skoro Betsy tak do niego lgnęła, to najwyraźniej tego właśnie potrzebowała. I on też jej potrzebował.

    then come closer

    OdpowiedzUsuń
  51. Bali się rozmawiać, tak po prostu. Nie zaczynali poważniejszych tematów, bo, nauczeni doświadczeniami z przeszłości, a przecież każde z nich miało za sobą coś, co ostro ich sponiewierało, woleli siedzieć cicho niż powiedzieć coś, czego potem mogliby żałować albo mogłoby spotkać się z nie taką reakcją, na którą mieli nadzieję. Bo Betsy przecież na pewno liczyła, że gdyby jednak przyznała Lee, że go kocha, odpowiedziałby tym samym, ale raz już usłyszała, że nie wie, czym jest miłość, więc milczała. Lee też już wyznawał to samo i w jego przypadku odpowiedzią było milczenie, które, miał wrażenie, zabolało go wtedy bardziej niż zaboleć mogłaby głośna i wyraźna kpina z jego uczuć.
    Jeśli chodziło o uczucie tak silne jak miłość, to brak wzajemności okazywał się wręcz druzgocący i w pewnym sensie oboje właśnie tacy zdruzgotani byli. To było uczucie, które się za nimi wręcz wlokło, i to dosłownie od lat.
    Lee znał siebie. Wiedział, że podoła. Że potrafił kochać jak wariat, że jeśli kochał, to całkowicie i bezwarunkowo, miłością, w której nie było miejsca na żadne ale. Tylko nie umiał przyznać tego przed Betsy w jakiejś dziwnej obawie, że może jednak to nie było to, czego szukała. Może nie chciała zobowiązań, może wolała, żeby to istniało bez większych deklaracji, które, siłą rzeczy, zmusiłby ją do zamknięcia się w pewnych ramach.
    Może Betsy chciała wolności, a Lee był starym, zmęczonym życiem dziadem, który zawsze chciał się ustatkować, określić, przywiązać na resztę życia do tej jednej, jedynej osoby, i tak je już przeżyć. Może tak, może nie. Nie mógł być pewny, bo o tym w ogóle nie rozmawiali. Znaki, które sobie dawali, były bardzo jednoznaczne, ale brakowało słów, które ostatecznie, wyraźnie i dobitnie by je poparły.
    — Będzie — zgodził się więc tylko z Betsy, od razu czując się spokojniej, gdy wtuliła się w niego z tym, co uważał za ufność, jednak też nie mógł mieć pewności, bo nie wspominała o tym, że mu ufa.
    I czy on ufał jej? W pewnym stopniu już tak. Ufał przede wszystkim, że Betsy wiedziała, co robi, brnąc w tę relację i pozwalając jej się rozwijać. Ufał też, że razem się nie skrzywdzą, a to tworzyło już w jego głowie pewne oczekiwania, w związku z którymi powinien chyba trochę zwolnić.
    Nie zwalniał jednak, oboje nie zwalniali, a kiedy Betsy od słodkiego wtulania się w jego bluzę przeszła do siadania na nim okrakiem, Lee powinien był powiedzieć nie. I to nie cisnęło mu się na usta, gdy podążył wzrokiem na jej twarzą, spojrzał w jej błyszczące zawadiackimi iskierkami oczy i usłyszał jej pytanie. To nie powinno być odpowiedzą na jej pytanie, ale nie było.
    — Mało czasu. Mamy bardzo mało czasu — zmusił się jednak do odpowiedzi, której sam nie chciałby usłyszeć, ale w jaki sposób ta informacja miałaby niby zniechęcić Betsy, niezależnie od tego, co planowała, skoro dłonie Lee wylądowały na jej biodrach, a usta ułożyły w uśmiechu, który był odpowiedzią na ten krótki, ale jakże czuły pocałunek.

    with you there's no need to imagine

    OdpowiedzUsuń
  52. [Co nie? Powodzi się jej *_*]

    Skoro chcieli tego samego, to pewnie dobrze by było, gdyby o tym ewentualnie porozmawiali, jednak póki co wiele wskazywało na to, że jeszcze przez jakiś czas potrzymają się w niepewności. Ostatnie wspólne godziny nie wydawały się odpowiednim momentem na takie rozmowy, a poczucie że przez następnych dni nawet nie będą mogli spojrzeć sobie w oczy jeszcze potęgowało tę pewność, że tu i teraz nie chcieli takich spraw poruszać. Poza tym, oboje w dodatku nieustannie z tyłu własnych głów mieli te myśli, że znali się ledwie kilka dni, że to tak głupio poruszać tematy trudne, potencjalne niewygodne, skomplikowane i spowite w wielu warstwach emocji, podczas gdy równie dobrze mogli jak do tej pory — nie mówić nic konkretnego, ale wciąż czuć się w swoim towarzystwie dobrze i zwyczajnie cieszyć tym, że jeśli chodziło o to, co na powierzchni, to dogadywali się wręcz znakomicie.
    Chcieli więc tego samego, ale nie mieli o tym pojęcia. Lee wciąż wmawiał sobie, że skoro Betsy była od niego młodsza, to takie ustatkowanie się, które za nim wręcz chodziło i stanowiło swego rodzaju cel, coś, co zdecydowanie chciał w tym swoim głupim życiu jeszcze poczuć i osiągnąć, to nie mogło być też jej celem. I patrząc na niego, wiedząc, o tym rozwodzie, o zawodach, z którymi się spotykał, Betsy też trudno byłoby pewnie wpaść na to, czego Lee tak naprawdę szukał. Pozostały im domysły, a domysły potrafiły wyrządzić więcej szkody niż dobra.
    Jeszcze jakimś cudem nie zrobili sobie przez to żadnej krzywdy i Lee chciał, żeby tak pozostało. Myślał o tym i składał te myśli w spójną całość, ale to też był swego rodzaju cud, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zarówno ciepło, zapach, jak i cała ta bliskość usadowionej wygodnie na jego udach Betsy sprawiała, że serce biło mu zdecydowanie szybciej, a oddech w kontraście zwalniał.
    Gdyby był jeszcze trochę starszy, dajmy na to, kolejne jedenaście lat, to oskarżyłby Betsy o to, że próbowała przyprawić go o zawał tymi zadziornymi pieszczotami, kuszącymi mruknięciami i czułymi ustami, przesuwającymi się po jego skórze.
    Kurwa, jak on lubił, kiedy ona to robiła.
    Jego dłonie najpierw zacisnęły się mocniej na jej biodrach, zwłaszcza, gdy oprócz muskania jego skóry ustami przygryzła ją jeszcze lekko, a potem zupełnie bezwiednie przesunął je wyżej, wprost pod jej ubranie.
    — Może dziesięć. W porywach na piętnaście. Do dwudziestu, dwudziestu pięciu? — ocenił niezbyt precyzyjnie, bo z jednej strony niby mieli do ustalonej godziny opuścić to miejsce, ale z drugiej Lee rozmawiał z właścicielem i wiedział, że ten nie planował pojawiać się tutaj dokładnie w tym samym momencie, w którym zamkną za sobą drzwi. — A na co potrzebujesz tego czasu? — zapytał z jawnym zainteresowaniem, kiedy był w stanie to zrobić, bo Betsy swoim zachowaniem obecnie odrobinę utrudniała mu czynność tak prosta jak zbieranie własnych myśli.
    Wiedział, do czego nawiązywała, ale pamiętał też, do czego się wtedy grzecznie ograniczyli. Od tamtej pory jednak już wcale nie byli tacy grzeczni i to ciągnęło za sobą pewne całkowicie przyjemne konsekwencje.

    then, luckily, the time is on our side

    OdpowiedzUsuń
  53. Od nieporozumień do krzywdy wcale nie była taka daleka droga, a nieporozumienia często brały się braku szczerości, która z kolei szybko stawała się efektem nieistniejących rozmów. Z drugiej strony jak jednak mieli rozmawiać, skoro stronił od tego przede wszystkim Lee, gasząc wręcz każdą wyraźniejszą próbę poznania go bliżej, którą podejmowała Betsy? Wiedział przecież, że tego nie unikną, a jednak robił takie nie do końca dojrzałe uniki.
    Średnio miał jednak czas, by o tym myśleć, zwłaszcza w tej chwili. Nie protestował, to prawda, a Betsy odczytała jego gesty wręcz bezbłędnie, ale gdzieś z tyłu głowy czuł, że powinien. Że to mogło wcale nie być dla nich takie dobre — robić to teraz, gdy za niecałego trzy godziny przyjdzie czas na pożegnanie. To równie dobrze mogło pomóc tęsknić potem trochę mniej, jak i zadziałać wręcz przeciwnie — wzmóc to uczucie i uczynić je wręcz nieznośnym. W jakiś przedziwny jednak sposób Lee jednocześnie o tym myślał i te myśli odganiał.
    — Wiem co można w siedem — odpowiedział, wodząc za Betsy wzrokiem, który ewidentnie był już lekko odurzony wpływem tego, co z nim wyprawiała, dostawszy właściwie wolną rękę. Lee pozwalał Betsy wieść prym i szalenie kręciło go, w jaki sposób to wykorzystywała. — Musisz mi pokazać co można w dwadzieścia pięć — zasugerował, wpatrzony w nią dosłownie jak w obrazek, albo raczej najpiękniejszy obraz na świecie.
    Coś jednocześnie wręcz w nim krzyczało, żeby przynajmniej zapytał Betsy, czy była pewna, że to cokolwiek jej ułatwi, zamiast utrudniać, ale zamiast tego milczał przez chwilę i w niektórych momentach zapominał nawet, jak się oddycha. Gdy w końcu się odezwał, słowa, które padły z jego ust nie miały nic wspólnego z jego myślami.
    — Cholera jasna, Betsy — mruknął, nie tylko obserwując, co z nim wyprawiała, ale jeszcze wyraźnie czując każdy jej ruch, od ust, którymi pieściła jego szyję, przez ręce najpierw zdzierające z niego ubrania, a potem sunące po jego skórze, do dłoni obłapiających go właściwie ze wszystkich możliwych stron. — To po co my w ogóle wstawaliśmy dzisiaj z tego łóżka? — zapytał kompletnie bez sensu, ale tak właśnie przedstawiał się teraz stan jego myśli: zostały przez Betsy skutecznie pozbawione ładu i składu, ustępując miejsca szumiącej mu w głowie krwi oraz rosnącemu pożądaniu, z którym nie tylko nie potrafił, ale nawet nie chciał walczyć.
    Nie mógł pozostać jej dłużny, więc gdy dłoń Betsy wcisnęła się pomiędzy ich biodra, jego dłonie zahaczyły o jej spodnie, które na razie pozostały jedynie rozpięte. Zdążył jeszcze pomóc pozbyć się Betsy jej własnej bluzy, która dołączyła na podłodze do tej jego, zanim wplótł palce w jej włosy i zdecydowanie, ale nie brutalnie, odciągnął ją od siebie na jakieś nieznaczne milimetry, wciągając ją w kolejne pocałunki. Nie zatrzymywał jej, po prostu lubił czuć jej usta na swoich.
    — Dwadzieścia? — ocenił, przerywając i odsuwając się od niej dopiero, gdy potrzebowali złapać oddech. — Co można zrobić w dwadzieścia minut? — rzucił, wyraźnie ciekawy odpowiedzi Betsy, która wcale nie musiała przecież przybierać formy słów.

    everything you do to me feels right

    OdpowiedzUsuń
  54. Wiele odsuwali na bok, decydując bez słów, ale jednocześnie całkowicie jednogłośnie, że pomartwią się tym kiedy indziej. Zresztą, życie już tak z reguły wyglądało — okazji do zmartwień było w nim dużo więcej od tych do radości, przyjemności czy beztroski, więc tym bardziej nie powinni o tym myśleć.
    Nadzieja, którą żywiła w tej w tej chwili Betsy nie pozostawała płonna. Lee, nawet gdyby bardzo chciał, nie potrafiłby zaprzątać sobie teraz głowy czymkolwiek, co nie było jej wpatrzonymi w niego zadziornie błyszczącymi oczami, miękkimi ustami i chłodnymi dłońmi, które sunęły po jego skórze, albo przyspieszonym oddechem, który ginął w kolejnych pocałunkach.
    Cholera jasna to było wręcz mało powiedziane na to, co Betsy z nim wyprawiała i jak na niego działała, chociaż to drugie mogła akurat wyraźnie wyczuć i zobaczyć, ponieważ w niespodziewanym obrocie spraw Lee wylądował na pozycji, w której absolutnie nie kontrolował sytuacji. Betsy za to radziła sobie z tym świetnie. I tak jak ta cholera w dodatku jeszcze jasna, Lee wyrwał się również cichy jęk oraz wyduszona z wysiłkiem kurwa, dobitnie świadczące o tym, że jakiekolwiek odliczanie było w tej chwili ostatnim, do czego byłby w stanie zebrać wystarczająco trzeźwych i ogarniętych myśli.
    Czas, owszem, leciał, jednak żadne z nich już nie pilnowało tego, jak szybko. Niech sobie leci, kogo to obchodzi.
    Poza własną przyjemnością, Lee pragnął jednak przede wszystkim Betsy. Była jego tak samo, jak on był jej, więc chciał to poczuć. By to zrobić, musiał z wysiłkiem złapać za nadgarstek tej ręki, którą doprowadzała go praktycznie do szaleństwa, i choć w cuda z reguły nie wierzył, to tym razem jakimś cudem się udało. Przerwać, odetchnąć spokojniej, pocałować ją mocno i na tyle zdecydowanie, by jeszcze udało mu się podnieść pod naporem jej ciała i zadbać o to, by żadne pozostałości ubrań Betsy nie przeszkadzały im przez kolejne dwadzieścia minut. A może już piętnaście. Kto by to liczył.
    — Betsy — wydusił w końcu Lee, skupiając wzrok na jej oczach, które wydawały się ciemniejsze pod wpływem płynącego w jej żyłach wraz z gorącą krwią pożądania. — Chcę ciebie — określił jasno i wyraźnie, bo chociaż to, co robiła do tej pory sprawiało, że czuł, jakby z każdym jej ruchem zbliżał się do skraju szaleństwa, to zdążył już poznać i zapamiętać, że właściwie nic nie było w stanie zastąpić mu teraz jej bliskości.
    Z niejaką przyjemnością odkrył, że potrafił już to również jasno określić — chciał Betsy, pragnął ją poczuć, objąć, przycisnąć swoje ciało do jej ciała i kontynuować to szaleństwo, w które oboje powoli popadali. Dla niej rozum mógł tracić choćby i codziennie.

    not that much unless you join in

    OdpowiedzUsuń
  55. Betsy powinna czuć się z siebie zadowolona, bo to, co dzisiaj wyprawiała, było skromnym zdaniem Lee absolutnie bezbłędne. Od wschodu słońca ani przez sekundę nie pomyślał o tym, że mogliby się jeszcze dziś ze sobą kochać, bo z jednej strony decydując się na to, mieli taką samą szansę ugasić tę nadchodzącą tęsknotę, jak i ją podsycić. Zdecydowali się jednak zaryzykować i to ryzyko zaowocowało niezwykłą wręcz rozkoszą. Prawie jak to ryzyko, że się w sobie zakochają, które od wczoraj zdążyło stać się prawdą.
    Lee również wcale nie chciał, żeby Betsy przerywała, ale jednocześnie nie chciał tej przyjemności bez niej. Nic nie potrafił na to poradzić — taki już miała na niego wpływ, i jak przy ich pierwszym razie wydawało mu się, że to po prostu czysty przypadek, że tak się ze sobą zgrali i tak zaskakująco do siebie pasowali, choć teoretycznie wcale nie powinni, to teraz już najzwyczajniej w świecie wiedział, co czuł i potrafił to nazwać: pożądanie, które skierowane było na nią.
    Całkiem podobało mu się to, jak na chwilę się zamknęli. Nie odliczali, nie prowokowali się, nie zaczepiali — po prostu trwali w tym momencie absolutnej czułości, w którym czas się już nie liczył, a reszta świata nie istniała i nie będzie dopóki nie zdecydują się wrócić do rzeczywistości. Ewentualnie będą musieli, ale Lee o tym nie myślał.
    Uśmiech wkradł się na usta Lee w odpowiedzi na ten, który pojawił się na twarzy Betsy. Nie chciał jej sobie brać. Nie chciał też na nią czekać, a jednak czekał cierpliwie, odchylając na chwilę głowę i biorąc głęboki wdech, gdy wreszcie pozwoliła mu siebie poczuć. Kiedy dłoń Betsy wsunęła się w jego włosy, przycisnął czoło do jej mostka, całując gorącą wręcz skórę pomiędzy piersiami. To samo ciepło czuł, gdy swoje dłonie przesuwał po jej ciele, jedną zatrzymując na jej biodrze, a drugą w górze pleców, gdzie zacisnął mocniej palce, wbijając je mocniej na wysokości łopatek, bo akurat tam dotarł, gdy się na nim poruszyła.
    Mocno, głęboko, czule.
    — Kurwa — wydusił z siebie wreszcie to, czego oboje w pewnym sensie się spodziewali, ale dla Betsy wciąż powinno to oznaczać, że wszystko, co z nim robiła, było jak najbardziej właściwie. — Jesteś niesamowita — mruknął, a choć jego głos, obciążony wysiłkiem, balansował gdzieś na granicy szeptu. Powtarzał się, bo już mówił jej, jaka jest, a nie mówił jeszcze, co do niej czuje.
    I choć to kocham cię szczególnie mocno cisnęło mu się teraz na usta, to czuł, że głupotą byłoby je z siebie wydusić, gdy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miał co najmniej pięćdziesiąt różnych okazji, by to wyznać.
    Padła więc przede wszystkim ta kurwa, a za nią szczery do cna komplement, po czym Lee już tylko zacisnął mocniej dłoń na biodrze Betsy, dając jej tym samym znać, żeby odrobinę przyspieszyła. Wciąż pod żadnym pozorem się nie spieszyli, ale czuł, że potrzebował jej mocniej, szybciej, dosadniej.

    a good girl like you is always invited

    OdpowiedzUsuń
  56. Bliskość z kimś, kogo kochało się z wzajemnością wyglądała całkiem inaczej, niż z kimś, kto miał tylko pomóc zaspokoić chwilowe potrzeby i pozwolić znaleźć ujście dla emocji, które zdążyły nagromadzić się od poprzedniego razu. Lee od kilku dni nawet nie myślał o nikim poza Betsy i niekoniecznie też porównywał to, co się między nimi tak nagle zrodziło, do tego, co już znał. Jeśli coś go jeszcze dręczyło, to tylko fakt, że miał w zwyczaju opierać swoje relacje z kobietami na fizyczności i dopóki w tej strefie się układało, nie przejmował się zbytnio niczym innym, i widział, że praktycznie to samo robił teraz. Wierzył jednak, że z Betsy szli podobną ścieżką, bo okrutnie szybko dla siebie przepadli, ale naprawią wszystko, gdy nie będą już mieli poczucia, że kończy im się czas.
    Teraz może i trochę o tym czasie zapomnieli, ale jednocześnie doskonale wiedzieli, że nie poczują ciepła swoich ciał przez kilka najbliższych dni i trudno było zaprzeczać temu, że świadomie czy nie, w pewien sposób próbowali nasycić się sobą na zapas. Lee przyciągał Betsy bliżej, obejmował ją mocniej, całował czulej, patrzył w jej oczy dłużej.
    Była jak lekarstwo na całe zło. Absolutnie niesamowita.
    Lubił jej o tym przypominać i lubił widzieć, jak te słowa na nią działają. Czuł w jej ruchach i dostrzegał w jej spojrzeniu, że to, co do niego czuła, to nie mogło być czyste pożądanie, ale milczeli zgodnie, najwyraźniej uznawszy, że tak będzie lepiej. Łatwiej. Nie dyskutował z tym, nie miała obowiązku wyznawać mu niczego, na co nie czuła się gotowa, a on nie miał prawa zrzucać na nią swoich emocji. Czasem milczenie było po prostu lepszym wyborem,
    Zamiast słów, słuchali więc głównie swoich pełnych rozkoszy jęków, przyspieszonych oddechów, szelestu mnącej się pościeli oraz swoich ciał, które niezawodnie podpowiadały im, czego potrzebowali. Bezbłędnie słuchali też siebie nawzajem — Lee położył się posłusznie, gdy Betsy podpowiedziała mu, że powinien, i złapał na chwilę za tę dłoń, którą ułożyła obok niego, z fascynacją obserwując, jak jej ciało reagowało na niego i na to, co ze sobą robili.
    Wychylił się w jej stronę jedynie na tyle, by pocałować ją czule, gdy się nad nim znowu pochyliła.
    — Wiem za to, jak cudownie jest czuć ciebie — odpowiedział, obserwując jej błyszczące oczy i odpowiadając na delikatne pocałunki, dla których znajdowali miejsce pomiędzy kolejnymi słowami.
    Betsy wykonała już naprawdę kawał dobrej roboty. Zwolnili trochę, kiedy przylgnęła swoim ciałem do ciała Lee, który teraz jedną dłoń ułożył na jej karku, wplatając jednocześnie palce w jej włosy i gładząc je czule. Druga z jego dłoni znalazła się z kolei na lędźwiach Betsy, i teraz to Lee nadawał ich biodrom niespieszny, ale uważny rytm, dzięki któremu mogli naprawdę dosadnie poczuć, jak ich ciała na siebie reagowały.
    To była powolona, ale skuteczna droga ku ekstazie, której perspektywa kompletnie już zawróciła im w głowach, odbierając im zdolność logicznego myślenia i składania sensownych wypowiedzi, a pozostawiając miejsce jedynie na coraz cięższe oddechy oraz głośniejsze jęk, odbijające się od ścian sypialni.

    show me more

    OdpowiedzUsuń
  57. Betsy miała po prostu w przeszłości niskie standardy, ale to nie był powód do wstydu czy noszenia w sobie żalu wobec samej siebie sprzed lat. Każdemu praktycznie zdarzyło się uwierzyć, że to, co nie było miłością, musiało nią być. Wystarczyło tylko spotkać na swojej drodze wystarczająco przekonującą i dominującą osobowość, i po tobie, a Lee też na ten temat coś wiedział. Teraz więc to, co powinno być standardem już dużo wcześniej okazywało się dla Betsy czymś nowym i fascynującym, ale Lee z niczego nie planował jej rozliczać. Wiedział, jak to jest — uwierzyć w coś, co nigdy tak naprawdę nie istniało — a skoro mógł i był w stanie pokazać Betsy, że można inaczej, to robił to z przyjemnością.
    Ona też go czegoś uczyła. Poznawał przy niej zupełnie nowy wymiar czułości i widział, że nie było niczego złego w pozwalaniu, żeby jej dłonie poznawały jego nieidealne ciało, czy przekazywaniu jej pełnej kontroli nad sytuacją, nawet jeśli był przyzwyczajony, że to on decyduje. Lee nie bał się Betsy zaufać, a tak naprawdę to nie pamiętał, kiedy ostatnio komuś w tym stopniu ufał.
    I ufał też, że Betsy nie zrobi z jego zaufaniem nic złego. Nie był w stanie nawet wyobrazić sobie takiego scenariusza, gdy czuł na sobie ciepło i ciężar jej ciała, jej usta i oddech na swojej skórze, jej zmęczony, ale przepełniony rozkoszą głos przy uchu.
    Bez protestu pozwolił jej pociągnąć za jego dłoń, złapać ją mocno i przenieść wyżej, splatając mocno ich palce. Zresztą, szybko zastąpił ją drugą dłonią, przesuwając nią najpierw wzdłuż pleców Betsy, do momentu, w którym znów dotarł na jej kark. Nie dyktował już jej biodrom żadnego tempa ani nie wskazywał, co miała robić — dogadali się i zrozumieli błyskawicznie, łatwo odnajdując rytm, który im odpowiadał, bo pozwalał osiągnąć spełnienie, nie odbierając jednocześnie sił na drobne czułości, jak te zaciśnięte razem i zaplątane w pościel dłonie, czy drobne pocałunki.
    Lee czuł, jak Betsy spina się i drży. Czuł też, jak przez jego ciało przebiega dreszcz obezwładniającej wręcz rozkoszy, który sprawił, że na jej westchnienie odpowiedział swoim, ale przemieszanym z głośniejszym niż dotychczas jękiem. Na kurwę też miał ochotę, jednak tylko uśmiechnął się odrobinę nieprzytomnie, gdy jako pierwsza uciekła spomiędzy rozchylonym warg Betsy.
    Polemizowałby nad tym, kto tu kogo i doczego doprowadził, ale zamiast na gadaniu, wolał skupić się na leniwym przesuwaniu dłonią po plecach spoczywającej na nim praktycznie całym swoim rozkosznym ciężarem Betsy. Jego druga dłoń wciąż pozostawała w jej dłoni, choć na kilka sekund rozprostował palce, tylko po, to, by zaraz zacisnąć je ponownie, mocniej i pewniej. Oddychał powoli i ciężko, w tym dobrym rodzaju zmęczenia, na które chętnie porwałby się jeszcze raz, ale wraz ze spełnieniem, które tak śmiało rozeszło się po ich ciałach, ten świat i czas, które do tej pory stanęły wokół nich w miejscu, nieubłaganie znowu ruszyły.
    Jeszcze nie zwracał na ten fakt uwagi, starając się, jak Betsy, nasycić jej bliskością, zapachem i ciepłem. To tylko kilka dni, ale, cholera jasna, będzie mu jej brakowało.

    show, don't tell ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  58. Lee czuł, że Betsy na nim zależało — pokazywała to jasno i wyraźnie, i nawet ktoś tak momentami niedomyślny jak on nie mógłby tego nie zauważyć. I choć doskonale rozumiał, że nie uda im się bez rozmów o sprawach, z których nie był dumny, których unikał jak ognia i które mogły jedna wzbudzać jej litość, nawet jeśli litować się nad nim nie chciała, to wciąż uparcie ignorował tę kwestię. Czuł gdzieś pod skórą, że przyjdzie czas i na to, żeby się nimi należycie zająć, ale ten czas na pewno nie był teraz. Nie będzie też jutro ani przez najbliższe dni, a Lee niezbyt miał pojęcie, jak wszystko potoczy się po jego powrocie. Czy wszystko będzie takie samo, czy coś się zmieni, czy wciąż będą pragnęli tego samego. Nie chciał nad tym dywagować, nie teraz, bo jaki to miało sens. Żaden, poza tym, że Lee się nakręcał.
    A nie było na co i po co się nakręcać, nie w tej chwili absolutnego spokoju i słodkiego spełnienia, która zapanowała między nim a Betsy. Powrót do rzeczywistości i do domu brzmiał w tej chwili jak dość okrutna perspektywa, ale nie mogli tego uniknąć, więc przedłużali teraz uparcie ten moment, nie umawiając się, że to zrobią, a jednak rozumiejąc się bez słów.
    Lee najpierw poczekał więc, aż Betsy wygodnie się przy nim ułoży, a potem spojrzał na nią, gdy usłyszał swoje imię. Nie rujnowała tej chwili, musiała przestać w ten sposób myśleć.
    — Cichutko, słońce — mruknął, zniżając głos do konspiracyjnego więc szeptu i podniósł się na łokciu, tym samym sprawiając, że ręka Betsy, która do tej pory przesuwała się po jego skórze, zastygła na chwilę. — Jaki koniec, co ty opowiadasz — dodał, uśmiechając się, a wręcz śmiejąc i wyciągnął dłoń, by dosłownie na kilkanaście sekund położyć ją delikatnie na ustach Betsy. Zupełnie, jakby nie wspominanie o tym upływającym czasie mogło rzeczywiście go zatrzymać.
    Podroczył się z nią tak przez chwilę, próbując jednocześnie nadać choć odrobinę lekkości momentowi, który dla żadnego z nich nie był łatwy do zaakceptowania, ale co mogli zrobić. Zabrał jednak dłoń z ust Betsy i przytulił ją jeszcze, nie mając w sobie żadnego żalu, bo czego tu żałować? Robili dokładnie to, na co mieli ochotę i czego potrzebowali, to nie było tak, że rzucali się na siebie kompletnie na oślep, uznając, że konsekwencjami będą martwić się później, bo byli tych konsekwencji świadomi.
    Zresztą, Lee wciąż uważał, że co ma być, to i tak będzie, a póki co było przede wszystkim wspaniale i tego się trzymał. Pierwszy raz od dawna nie próbował za wszelką cenę niszczyć sobie tego, co było tak zwyczajnie i po ludzku dobre.
    Ktoś musiał jednak podnieść się z tego łóżka pierwszy, i padło, rzecz jasna na Lee. Niechętnie, ale jednak przyjął swoją rolę naczelnego okrutnika i wyplątał się z objęć Betsy, uprzednio całując ją jeszcze w czoło i ostrzegając uczciwie, że będzie wstawał. Ktoś musiał.
    Podniósłszy z łóżka siebie, Lee zaczął zbierać również ubrania, które wraz z Betsy niedbale rozrzucili po najbliższej okolicy. Podał jej te, które należy do niej, a sam dotarł do momentu, w którym miał na sobie już spodnie i złapał za koszulkę, ale coś mu się nagle przypominało. Zarzucił więc na chwilę kompletowanie swojej garderoby i podszedł do swojej torby, która czekała przy łóżku obok torby Betsy, aż zaniosą je do samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Byłbym zapomniał — zauważył, pochylając się przez chwilę. Kiedy się wyprostował, w dłoniach trzymał duży, czarny t-shirt, który po rozłożeniu prezentował grafikę przedstawiającą zachodzące słońce, iglasty las i jezioro. Grafika była ułożona w okręgu. U góry znajdował się napis PEARL HILL, a na dole STATE PARK. Lee lubił tę koszulkę, bo trzymała się w świetnym stanie od lat i przypominała mu o jednym z jego ulubionych miejsc w Massachusetts, skąd przecież przyjechał kilka miesięcy temu do Georgii i do Mariesville. — Chcesz? — zapytał, spoglądając na wciąż siedzącą na łóżku Betsy, która przecież wspominała coś o tym, że miał jej zostawić swoją koszulkę. Nie był pewny, czy ta konkretna będzie jej odpowiadać, bo była czarna i średnio interesująca, ale uznał, że nie była to zła propozycja.

      don't forget your t-shirt, baby

      Usuń
  59. Jakoś się potoczy. Lee ze wszystkich sił starał się uciszyć tego małego sabotażystę, który siedział gdzieś w jego głowie i podpowiadał mu same czarne scenariusze. Jakaś jego część naprawdę chciała wierzyć w to, że wyczerpał już limit pecha i głupoty, które do tej pory sprawiały, że zawsze kończył skrzywdzony, skopany i zniechęcony, a często też z wnioskiem, że wszystko, co go spotkało, miał na własne życzenie. Kiedyś przecież szczęście musiało uśmiechnąć się również do niego, i obecnie trwał w przekonaniu, że uśmiech Betsy był właśnie tym szczęściem.
    Nakręcanie się było więc obecnie najgorszym, co mogli sami sobie robić, a w dodatku jeszcze robili to po cichu, nie przyznając się przed sobą do tych obaw, i to już było wręcz okrutne. Lee nie chciał jednak zaczynać tematu, bo obawiał się, że wtedy poza niepokojem wzbudziłby jeszcze w Betsy poczucia, że on ma tu jakieś wątpliwości, a przecież nie miał. Był zdecydowany, wiedział, jaki jest plan — jechać i wrócić, bo miał gdzie i do kogo. Więc nad czym, do cholery, on się tutaj zastanawiał. Chyba nad tym jak znowu mógł zepsuć coś, co było dla niego ewidentnie dobre.
    Obecnie widział i nawet usłyszał, że Betsy nie była zbyt szczęśliwa z faktu, iż postanowił wstać jako pierwszy. Ktoś jednak musiał. Wynagrodził to jej jednak nie tylko pozwalając, by sobie na niego swobodnie patrzyła, ale przypomniał sobie jeszcze o tej koszulce, którą jej obiecał. Gdyby nie Betsy, Lee sam nie wpadłby na taki pomysł — w ogóle nie przeszłoby mu przez myśl, że po kilku dniach znajomości mogłaby chcieć, żeby dał jej coś swojego, coś, co jak ten t-shirt, nie było mu obojętne i przesiąknęło jego zapachem, ale jeśli chciała, to kim on był, żeby jej tego odmawiać?
    Nie chciał tylko o tym zapomnieć, a znając jego szczęście, to mogliby dojechać do Mariesville, pożegnać się na następnych kilka dni i przypomnieć sobie o tym, gdy Lee będzie już w drodze do Oklahomy. Dobrze więc, że niespełna dwadzieścia pięć minut wcześniej Betsy postanowiła go rozebrać — zmuszony do tego, by ponownie się ubrać, dotrzymał również obietnicy z poprzedniego dnia.
    — Zamierzasz wrócić w niej do domu? — zapytał, uśmiechając się odruchowo, gdy tylko Betsy narzuciła na siebie koszulkę, która, rzecz jasna, była o kilka dobrych rozmiarów za duża. Rozmiar nie zmieniał jednak faktu, że wyglądała w niej cholernie seksownie. — Pasuje ci. Jesteś w niej jeszcze śliczniejsza niż zwykle — ocenił kilkusekundowy pokaz mody, który właśnie mu zaprezentowała, a potem podszedł bliżej, żeby, jak ona jemu za koszulkę, podziękować jej całusem w czoło za prezentację. I jakoś tak się przy tym wydarzyło, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, że jego dłoń przez kilka sekund zaplątała się na pośladku Betsy, a palce zahaczyły na chwilę zaczepnie o materiał jej bielizny. No cóż.
    Czy tego chciał, czy nie, musiał jednak znowu się odsunąć, bo wyjechać stąd też kiedyś w końcu musieli, a tego bez skompletowania swojej garderoby zrobić nie mógł. Nawet jeśli podejrzewał, że Betsy nie miałaby nic przeciwko temu.

    you know damn well what I think :>>>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  60. — Tęsknić to ja będę za tobą, nie za koszulką — odpowiedział tylko na pytanie Betsy Lee.
    Nie miał w zwyczaju przywiązywać się do przedmiotów, a jedyny wyjątek stanowił zegarek po ojcu, którego nie założył po wstaniu z łóżka, więc podszedł jeszcze do szafki nocnej, na której zostawił go wczoraj wieczorem. Miał za to paskudny zwyczaj przywiązywania się do ludzi i robił to szybko oraz mocno — tak samo, jak przepadł dla Betsy, więc w sumie to, co ich przez ten weekend zdążyło połączyć, wcale nie powinno go dziwić, a jednak wciąż trochę go to zaskakiwało. I zachwycało, bo takie rzeczy przede wszystkim nie zdarzały się codziennie i nie trafiały się każdemu. I czuł się dobrze z myślą, że tym razem trafiło na niego, nawet jeśli, czysto teoretycznie, on i Betsy nie powinni razem działać, bo pochodzili z dwóch różnych światów i różnili się praktycznie pod każdym względem, nie mówiąc już nawet o tej przepaści jedenastu lat, która ich dzieliła.
    Co tu zrobić, najwyraźniej przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągały. Lee nie zamierzał z tym walczyć.
    I nawet jeśli fajnie byłoby zostać tu jeszcze choć na kilka godzin, wrócić do łóżka i znowu zapomnieć na chwilę o całym świecie, to Lee miał ten problem, że był człowiekiem obowiązkowym. Nosił w sobie ogromne poczucie odpowiedzialności i wyjątkowo rzadko zawalał rzeczy takie, jak spotkania, na które się umówił, obietnice, które złożył, czy choćby zmiany w pracy, które pozwolił wpisać sobie w grafik. Był skrajnie wręcz obowiązkowy i ta cecha trzymała się go niezależnie od tego, co działo się w jego osobistym życiu, a gdyby nagle i bez zapowiedzi nie pojawił się, dajmy na to, w pracy, to znaczyłoby, że odjebało się coś naprawdę poważnego. Tak samo więc nie potrafił zawalić tego wyjazdu do Oklahoma City, bo on też wiązał się z pewnymi obietnicami oraz wielkimi wręcz nadziejami. Nie chciał tam jechać, bo to był też stres, skomplikowane sprawy i powrót do bolesnej przeszłości, ale zobowiązał się, więc jechał.
    — Nie — odpowiedział więc całkowicie szczerze, gdy w samochodzie Betsy zapytała go, czy jest gotowy. Nie był i czuł to, spoglądając najpierw na domek, który był już zamknięty i nie nosił śladów ich obecności, oraz na siedzącą w fotelu pasażera Betsy. Na Cissy się nie oglądał, bo ta już zdążyła zająć się spaniem na tylnym siedzeniu. — Ale nie mamy innego wyboru — dodał tonem, który równie dobrze mógłby zabrzmieć jak co zrobisz, nic nie zrobisz.
    Ruszyli więc, a droga powrotna była przyjemniejsza od tej, którą przebyli, jadąc w przeciwną stronę. Przede wszystkim była niedziela, więc ruch na drodze okazał się dużo mniejszy. Lee, jak prawdziwy mężczyzna, nie potrzebował też już pomocy nawigacji, żeby poradzić sobie z odnalezieniem właściwej trasy. Rozmawiali więc z Betsy, żartowali, słuchali muzyki, która płynęła z włączonego radia, odpalonego na tej samej stacji, którą włączyli w piątek wieczorem.
    Wracali z tej swojej dwudniowej bańki, wracali do rzeczywistości, i choć byli na tyle dorośli, by zaakceptować fakt, że tak zwyczajnie trzeba, to było w tym coś słodko-gorzkiego.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  61. Co prawda, na plotki żadnego paragrafu nie ma, choć to może i lepiej, bo system zapchałby się na dobre, gdyby można było skarżyć się o plotki, ale istniały paragrafy o naruszenie dóbr osobistych, do których zaliczał się chociażby wizerunek, który w przypadku Bretsy nieustannie cierpiał, więc zawsze mogła wyciągnąć działo większego kalibru, żeby komuś dopiec. Ale żeby bawić się w prawo i sądzenie się, trzeba mieć spore pokłady cierpliwości i odpowiedni zapas gotówki, więc to wbrew pozorom nie dla każdego. Czasami lepiej zacisnąć zęby, niż prać przed sądem brudy, bo tego rodzaju pranie trwa niekiedy latami i wcale nie kończy się tak, że wszystko robi się nieskazitelnie czyste. Pewnie mankamenty nigdy się nie dopiorą – taki już jest ten świat, że nie zapomina błędów, nawet tych popełnionych lata świetlne temu. To, co złe ciągnie się przez wieki, a to, co dobre, ulatuje, zapomniane w ciągu tygodnia. Można stawać na rzęsach, wyleźć ze skóry, czy poruszyć niebem i ziemią, a na to i tak człowiek nie będzie miał nigdy wpływu.
    — Możemy — potwierdził, bo do tego nie potrzebował szczególnego zaproszenia, skoro grywa w rzutki przynajmniej raz w tygodniu w The Rusty Nail. Tarczę ma też u siebie w domu, ale granie w pojedynkę to nie to samo, co granie z innymi w pojedynkach drużynowych, czy indywidualnych, więc przy okazji wyjścia an piwo zawsze łapie się na jakiś meczyk, o coś lub o nic, zależnie od preferencji towarzystwa. A skoro ona umiała przegrywać z klasą, a on wcale nie musiał wygrywać, mimo że cela na pewno miał lepszego niż wszyscy mieszkańcy razem wzięci, to ich rozgrywka na pewno byłaby udana.
    — Handel wymienny zawsze w cenie — stwierdził z uśmiechem, zastanawiając się nad jej ofertą. W międzyczasie zaczął już wiosłować szybciej, żeby dobić do brzegu, bo skoro tutaj kończył się spływ, to i tak będą musieli oddać kajak na wóz, który odwiezie sprzęt z powrotem do przystani. Pod prąd płynąć nie będą, chociaż jest to jak najbardziej możliwe, ale komu wystarczyłoby na to sił? Na pewno nie tym podpitym chłopaczkom, którzy strzelali z kapsli, otwierając właśnie kolejne piwa. Tak to już jest, że spływa się rzeką, a na mecie busy zabierają sprzęt i ewentualnie zgarniają ludzi z powrotem do przystani, choć skoro tutaj zaplanowano ognisko, to większość osób raczej zostanie.
    Gdy wbili się kajakiem lekko w mulisty brzeg, Rowan zaparł się wiosłem, żeby utrzymali pozycję, a Betsy mogła spokojnie z niego wyjść. Wolał, żeby wyszła pierwsza, bo miał pewność, że on utrzyma kajak prosto. Betsy niekoniecznie byłaby w stanie to zrobić, gdyby w grę wchodziło jego dziewięćdziesiąt kilogramów ciała.
    — Wyskakuj, zostaw kamizelkę i leć załatw, co trzeba, a potem dobijemy targu — powiedział, nieco mocniej opierając się na wiośle, bo kiedy Betsy wstała, kajak chętnie spróbował przechylić na bok, żeby ich wywrócić, ale jego pozycja mu to uniemożliwiła. Z wąskiego kadłuba wyszedł sprawnie zaraz za Betsy. Wciągnął kajak na brzeg, wsunął wiosła do wnętrza i rozejrzał się po otoczeniu. Dwaj panowie załadowywali kajaki na specjalną przyczepkę, a reszta osób gromadziła się kawałek dalej, w miejscu, w którym czekało już uszykowane palenisko z kijami i kiełbaskami, a także cała reszta rzeczy, niezbędna do dobrej imprezy. Rowan przeciągnął kajak bliżej busa z przyczepką, przywitał się z mężczyznami krótkim uściskiem rąk i zdał kamizelki. Trochę to potrwa, zanim oni załadują te rzeczy na przyczepkę, ale i tak nie mają innego wyjścia, jak poczekać, żeby się z nimi zabrać.

    Zgadzam się w stu procentach, haha :D
    Krnąbrny Firefox nie lubi się z edycją suwaczków, a pewnie z tej przeglądarki korzystasz, ale już problem opanowany. Dziękuję za info! <3


    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  62. Będzie tęsknił. Nic już nie mógł na to poradzić, ale właściwie to nawet nie chciał — czuł się zaskakująco dobrze i spokojnie z decyzją, którą podjęło jego serce, kompletnie nie konsultując jej z rozumem. Nie pozbył się dzięki temu wszystkich obaw, od których w jego głowie wciąż się wręcz roiło, ale przynajmniej odrobinę zdołał je wyciszyć. A tak właściwie to kazał im się zamknąć i łaskawie nie odzywać, ale najważniejsze, że chwilowo zadziałało.
    Ilość powiadomień, która odezwała się na telefonie Betsy w momencie, w którym zaczęła do ładować, zwróciła uwagę Lee, ale uznał, że to nie jego sprawa. Miał tylko nadzieję, że nikt jej z bliskich nie dostał zawału ani nie zgłosił go na policję jako porywacza, ponieważ weekend nad jeziorem okazał się tak absorbujący, że oboje zgodnie ignorowali swoje telefony.
    Starali się też zaabsorbować siebie nawzajem w drodze powrotnej, która minęła zaskakująco szybko, choć jakoś żadne z nich specjalnie się z tego powodu nie cieszyło. Lee wcale nie zależało, by drogę, która powinna zająć dwie godziny, pokonać w godzinę i czterdzieści pięć minut, ale jednak mu się to udało. Wcale nie próbował, a reakcja Betsy na znak drogowy, witający ich w Mariesville, zupełnie nie podniosła go na duchu. Nie powiedział jednak nic, bo nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Czas im się kończył, to wszystko, więc oderwał po prostu na chwilę dłoń od kierownicy i położył ją na dłoni Betsy, spoczywającej przez praktycznie całą trasę na jego nodze.
    Lee nie znał Daphne ani jej jeepa, więc nie miał pojęcia, że ją minęli. Zresztą, skupiony był i tak przede wszystkim na drodze, okazjonalnie rozpraszając swoją uwagę zerkaniem w stronę Betsy. A jego oczy uciekały do niej tym częściej, im bliżej domu jej rodziców byli.
    — A niech stoją. Jest na co patrzeć. Na kogo — rzucił Lee, nie do końca mówiąc serio, ale też nie do końca żartując. Miał ochotę dodać, by Betsy pierdoliła te wścibskie sąsiadki i ogółem wszystkie wścibskie stare baby w miasteczku, ale nie chciał psuć chwili brzydkimi słowami.
    Wyszedł więc śladem Betsy z samochodu, zostawiając drzwi po stronie kierowcy otwarte. Obszedł go i stanął naprzeciw niej, obserwując jeszcze przez chwilę za jej plecami Cissy, której może i podobał się wyjazd, ale już biegała po ogródku i poszczekiwała radośnie, ewidentnie szczęśliwa, że znalazła się w znajomym miejscu.
    — Nie, słońce. Muszę jeszcze skoczyć na chwilę do baru, ogarnąć parę rzeczy w pracy i w domu zanim pojadę — wyjaśnił Lee, kręcąc głową.
    Zmusił się trochę do tej odpowiedzi, bo generalnie to znalazłby i czas na tę szybką kawę, ale po ostatnich dwóch dniach był pewien, że zrobiliby kawę, poszli w międzyczasie pozwiedzać łóżko Betsy, i wróciliby, gdy kawa byłaby już dawno zimna. I to nie tak, że tego nie chciał. Po prostu uważał, że w ten sposób utrudniliby już sobie absolutnie wszystko.
    — Chodź. Sam się nie pocałuję na… Odchodne — powiedział więc, wyciągając w stronę Betsy ramię, które zapraszało do uścisku. Celowo nie używał słowa pożegnanie, bo już wystarczająco dużo na ten temat myśleli, żeby nakręcać się dodatkowo mówieniem o tym.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  63. Lee kiwał tylko głową, słuchając wszystkich nakazów i przykazów Betsy. Brał sobie do serca to, co mówiła, ale widział, że targało nią teraz mnóstwo emocji, więc nie przeszkadzał i po prostu czekał, aż wyrzuci z siebie to wszystko, co świadczyło o tym, że już się o niego martwiła, chociaż jeszcze nawet nie opuścił Mariesville i nie zrobi tego przez najbliższych kilka godzin. Nie irytowała go tym — wręcz przeciwnie, ta troska wręcz go rozczulała, więc poza delikatnym uśmiechem, który wkradł się na jego usta, zachowywał całkowitą powagę. Parę dni temu jeszcze się nie znali, ale czuł, że gdyby to on był na miejscu Betsy, taka rozłąka zasiałaby w nim podobny niepokój.
    — Wrócę, słońce. Nie martw się — obiecał i jednocześnie też postanowił ją o coś poprosić, chociaż wiedział, że efekt pewnie będzie marny, bo w sumie jak Betsy miała by się nie martwić? Też by się o nią martwił.
    Zamiast więc radzenia jej, co powinna robić i jak powinna radzić sobie z jego wyjazdem, odpowiedział na ten pocałunek w sposób równie czuły, jak zainicjowała go Betsy, a gdy po dłuższej chwili oderwali się od siebie, trzymał ją jeszcze długo w ramionach, kompletnie niegotowy, żeby odpuszczać.
    Nie mogli stać tak jednak pod jej domem wiecznie, a i Cissy, która najwyraźniej stęskniła się za domem, czekała już pod drzwiami, zaczęła je niecierpliwie obszczekiwać.
    — Widzimy się za kilka dni — zapowiedział więc Lee i odsunął się od Betsy.
    Pomógł jej zabrać z samochodu rzeczy, które należały do niej i do Cissy, a gdy miała już wszystko, pocałował ją ostatni raz, tym razem chyba jednak już na pożegnanie i odjechał, bo w końcu musiał to przecież zrobić.
    Spędził resztę dnia w The Rusty Nail, upewniając się, że to wszystko będzie bez niego jakoś działać, bo wzięli z doskoku kogoś na krótkie zastępstwo, żeby kuchnia w najbardziej obleganym w mieście barze nie była zamknięta przez następny tydzień. Na telefon zerknął dopiero wieczorem, w domu, i napisał krótko Betsy, żeby spała spokojnie.
    Mariesville, zgodnie z planami, Lee opuścił w poniedziałek wcześnie rano. Zależało mu, żeby nie rozpoczynać podróży w największym porannym ruchu, ale ten plan trochę ugryzł go w tyłek, gdy dotarł do Atlanty. Wyjął więc wtedy telefon i napisał do Betsy, że jak głupi wpakował się w Atlancie w korek, a potem odezwał jeszcze kilka razy w ciągu dnia, aż w końcu późnym wieczorem, praktycznie już nocą, zadzwonił z Oklahoma City.
    Nie rozmawiali wtedy długo, bo Lee był zmęczony podróżą, ale, siedząc na łóżku w motelowym pokoju, przyznał, że denerwuje się najbliższymi niami i chciałby, żeby było już po wszystkim. Nie wchodził jednak w szczegóły, a Betsy nie miała przecież pojęcia, co planował i chociaż czuł przez ten telefon, że korciło ją, żeby zapytać, to nie pytała. I tak by jej nie powiedział, bo wciąż powtarzał sobie, że opowie jak, jak wróci. Tak jakby za kilka dni miał być gotowy mówić o tym, o czym teraz nie potrafił wydusić z siebie nawet słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie udostępnił jej też tej lokalizacji, o którą prosiła — najpierw nie potrafił tego zrobić, bo był starym, ograniczonym technologicznie dziadem, a kiedy już znalazł tę opcję, przemyślał to porządnie i uznał, że nie chce, żeby Betsy wiedziała, gdzie i kiedy był, bo wywołałoby to w niej jeszcze więcej pytań, na które odpowiedzi od razu by nie dostała.
      Lee ostrzegł ją też tamtego wieczoru, tak uczciwe, że następne dwa dni będa dla niego po prostu ciężkie i może nie mieć czasu się odzywać. Okazało się jednak, że nie było aż tak źle, choć wiadomości, które od niego otrzymywała, były dość krótkie i głównie dawał w nich znać, że żyje albo pytał, jak ona się ma.
      Ostatni raz słyszeli swoje głosy w czwartek przed południem — podczas tej rozmowy Lee brzmiał, jakby się gdzieś spieszył, a w tle było słychać odgłosy ruchliwej ulicy. Rozmawiali krótko, ponieważ czas tym razem im zupełnie nie sprzyjał, i… I potem kontakt trochę się urwał.
      Lee się nie odzywał, a jego telefon pozostawał albo rozładowany, albo wyłączony. Betsy mogła się tego jednak jedynie domyślać, tak samo jak tego, czemu nagle przestał pisać i dzwonić. W ten sposób zleciał czwartek, piątek, część soboty. Sobota była jednak przecież dniem, w którym Lee miał być już z powrotem w Mariesville, a przynajmniej takimi planami podzielił się w pewnym momencie z Betsy. Ale plany rozminęły się z rzeczywistością, a kolejna wiadomość na od niego pojawiła się na telefonie Betsy dopiero w nocy z soboty na niedzielę i napisał po prostu, że jutro wraca. I nic poza tym.
      Fakty były również takie, że od niedzielnego popołudnia Lee miał też być już w pracy, ale nie pojawił się tam. Nie pojawił się też w domu Betsy, choć przecież pamiętał, że zaprosiła go tam bezpośrednio po powrocie. Nie pojawił się właściwie nigdzie, gdzie ktokolwiek mógłby go oczekiwać i liczyć na jego obecność. W poniedziałek też nie przyszedł do pracy, ale szefa już o tym poinformował, pomijając całkowicie Betsy. Jeśli dostawał od niej w tym czasie jakieś wiadomości, to pozostawały bez odpowiedzi albo docierały z dużym opóźnieniem, co wskazywało na to, że celowo wyłączał telefon.
      I gdy ta nieobecność choćby w miejscu pracy tak się przedłużała, niektórzy już nawet zaczęli interesować się faktem, że kucharz miał być, a go nie ma, a jedzenie albo nie smakuje w ogóle, albo smakuje inaczej. Przez cały ten czas jedynym śladem obecności Lee w Mariesville i faktem świadczącym o tym, że rzeczywiście z tej Oklahomy wrócił, był zaparkowany pod jego domem samochód. To nie było z jego strony normalne zachowanie, więc tym bardziej świadczyło o tym, że cokolwiek wydarzyło się w Oklahomie, sponiewierało go kompletnie, i średnio sobie z tym radził. Nie radził.

      Lee

      Usuń
  64. [nawet nie wiem co powiedzieć... :(]

    Jakby nie patrzeć, Abi i Betsy były do siebie dość podobne, nawet jeśli życie poprowadziło je przez różne perturbacje nieco innymi torami. Obydwie troski chowały za siebie, a dla bliskich gotowe były oddać nerkę i uśmiechały się na wyzwania codzienności. Mariesville może i było małe i rodzinne, ale to też nie tak, że każdy z każdym przyjaźnić sie musiał, a może właśnie teraz, uda im się zacieśnić więzi. Kto wie. Nie pierwszy raz rozmawiały i też nie pierwszy Abi dobrze odnajdywała się w towarzystwie listonoszki, za to dzisiejszej pomocy i spontanicznego wybiegu po kamienie sie nie spodziewała. Ale to cieszyło, bardzo, może bardziej niż ruda byłaby w stanie przyznać.
    Tak jak Betsy się zablokowała na sztukę, Abi też nie umiała otworzyć się na pewne rzeczy. Była nadal bardzo młoda, ale to chyba nie tylko kwestia wieku, a bardziej wrażliwości i gotowości doświadczania. Może im obu potrzebne były odpowiednie klucze, aby otworzyć te konkretne drzwi i odblokować sie na życie? No bo jakby nie patrzeć, życie wiązało się z tym co przyjemne, ale i niepewne, albo nawet złe, tak samo piekne i brzydkie. Może po prostu obydwie potrzebowały klucza, albo kopa w tyłek, aby sie obudzić i może zwyczajnie... przestać bać?
    Jadalnia z długimi stołami była otwarta, przejście z schodów w korytarzu widoczne było z kuchni, w jakiej Abi się krzątała, szukając po szafkach domowego winka i jakis kieliszków. I tak żeby nie skończyło się to tylko na pustej popijawie, po prostu zaczeła wyciagać też drewniane deski, żeby pokroić na nich różne sery i dołożyć wędlin. Lubiła dbać o innych, lubiła gdy przyjmowali od niej tę troskę i to ciepło, którego niekiedy wydawało jej się, że ma w sobie za dużo. Obserwowała kątem oka jak blondynka rozporządza materiały w jadalni, która na jakiś czas miała przeobrazić się w artystyczną pracownię i uśmiechała sie pod nosem, szykując przekąski. Pokroiła pomarańczę i znalazła słoiczek z goździkami, które na pewno do grzańca się przydadzą, a gdy Betsy zjawiła się w kuchni, Abi właśnie nastawiała na rozpalony palnik duzy garnek, do którego miała zamiar wlać z dwie albo trzy butle ojcowskiego domowego winka i dodać dodatki dla smaku i aromatu.
    - Jak poszło? - zagadnęła przez ramię, zaczesując z policzka mokre i zimne kosmyki za ucho. Zdecydowanie marzyła teraz o gorącym prysznicu, albo takiej długiej kąpieli, ale to później. Tak, zdecydowanie wino też pomoże. - Ktoś chyba już zaczął schodzić na dół, hm? - dopytała, bo wydawało jej się, że nie tylko słyszała kroki w holu, ale i głosy rozmów.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  65. Lee obiecał, że wróci, i wrócił, ale spierdolił przy okazji koncertowo wręcz wszystko, do czego miał wracać i, szczerze powiedziawszy, nie widział już odwrotu od tego, co zrobił. Przepierdolił to wszystko, gdy pierwszy raz postanowił zignorować telefon od Betsy, chociaż widział, że dzwoniła. Ale nie potrafił odebrać, bo wtedy czuł, że wszystko, o co się przez ostatnie dwa lata starał, a czego finał rozegrał się w Oklahomie, było na nic. Pojechał tam z ogromną nadzieją, a wrócił podłamany, zniechęcony, wściekły na wszystko i wszystkich, niezdolny, żeby myśleć o kimkolwiek poza sobą i tym, jak bardzo znowu go bolało. Jaki był rozczarowany, zawiedziony, jakie to wszystko okazało się beznadziejnie i bezcelowe.
    Betsy prawdopodobnie czuła się całkiem podobnie, gdy olał ją facet, który najpierw narobił jej ogromnych nadziei i naskładał obietnic. I z jakiegoś powodu Lee brnął w to wszystko. Nie podjął próby ratowania ich, bądź co bądź, związku, bo przecież uważał ją za swoją dziewczynę, a ona jego za swojego faceta. Nawet nie potrafił patrzeć na tę tapetę, na którą ustawiła mu swoje zdjęcie, bo tylko czuł, że ją zawiódł i z każdą mijającą godziną, w której się nie odzywał, było coraz gorzej.
    Wpadł w jakieś kompletne zawieszeniem i pamiętał, że gdy ostatnio się tak czuł, to potem obudził się w szpitalu i przeleżał w nim dwa miesiące. Był w pełni sił, może nie tyle psychicznych, co fizycznych, a jednak czuł ogromne zmęczenie i ten czas, gdy się nie odzywał, spędzał przede wszystkim najpierw w pokoju, który wynajął na tych kilka dni w Oklahomie, potem w drodze powrotnej do Georgii, której praktycznie nie pamiętał, a w końcu w swoim domu w Mariesville, w którym zaszył się, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Pomogłoby, gdyby pojechał do Betsy albo chociaż do niej zadzwonił, ale nie miał siły pokazywać się jej na oczy.
    W pewnym sensie zaczął już akceptować fakt, że swoim zachowaniem rozpieprzył jedyną dobrą rzecz, jaką miał w swoim życiu, i swego rodzaju szansę na zbudowanie lepszej przyszłości, ale w głowie miał od kilku dni taki sajgon, że nawet nie potrafił skupić się na myśleniu o tym. Myślał jednocześnie o wszystkim i o niczym, użalał się nad sobą, choć zwykle tego nie robił i… Sam nie wiedział, na co czeka. Chyba już na nic.
    Pogoda w Mariesville była paskudna, ale sprzyjała temu, czemu Lee postanowił poświęcić się, odkąd wrócił: siedzeniu przy stole w kuchni i gapieniu się w ścianę, leżeniu w łóżku i podejmowaniu prób odespania tego ogromnego milczenia, które wcale nie mijało, oraz zastanawianiu się, kiedy wszystko przestanie go tak strasznie boleć, bo nieszczęścia oczywiście chodziły parami, więc kiedy miał źle w głowie, to cała reszta też o sobie przypominała.
    Nie widział jednak ani nie słyszał, że ktoś podjechał pod jego dom. Pukanie do drzwi przypominało jednak wręcz walenie, więc czy tego chciał, czy nie, uznał za stosowne otworzyć. Myślał raczej, że to ktoś z baru przyszedł pytań, czy w ogóle łaskawie planował jeszcze pojawić się w pracy, czy chciał dostać do ręki kasę za przepracowane w tym miesiącu dni i spadać na drzewo. Na pewno nie spodziewał się Betsy, bo… Bo zrobił jej strasznie świństwo, a powód nie był wystarczajaco dobry, by się tak zachować.

    OdpowiedzUsuń
  66. — Boże, Betsy — odezwał się, stojąc w otwartych drzwiach, które najpierw musiał otworzyć od wewnątrz, bo wyzamykał je na oba zamki, choć zwykle tego nie robił. — Ja… — zaczął, ale urwał.
    Co niby miał jej powiedzieć? Że dziwił się, że przyjechała tu w ogóle, a co dopiero w taki deszcz? Że chciał ją przeprosić? A co by to dało? Co by to zmieniło? Podejrzewał, że jest na niego wściekła, a w ogóle to powinna roześmiać się mu w twarz, bo oprócz tego, że wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle, to tę twarz też miał porysowaną — ewidentnie dostał od kogoś po mordzie, ale głupi miał zawsze szczęście tam, gdzie wcale nie było ono potrzebne, więc miał po prostu ślady po zadrapaniu na prawym policzku i kości policzkowej, i dużego siniaka, który, na szczęście nie sięgał oka.
    Wszystko wskazywało na to, że zamiast zachować się jak człowiek i do niej wracać, spędzał w Oklahomie czas na mordobiciu. Brawo.
    — Wejdziesz do środka? — zaproponował, bo na zewnątrz było cholernie mokro, zimno i paskudnie, a Betsy zdążyła już zmoknąć, więc nawet jeśli chciała mu powiedzieć, że jest dupkiem, którego szczerze nienawidzi, to przyjemniej będzie zrobić to w cieplejszym wnętrzu. Zresztą, deszcz lał tak mocno, że praktycznie zagłuszał ich głosy.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  67. Lee widział rozczarowanie i zawód w oczach Betsy i cholernie bolała go świadomość, że to, co odbijało się w nich zamiast radosnych iskierek, było tylko i wyłącznie jego winą. Problem w tym, że znali się od ledwo dwóch tygodni, z czego praktycznie jeden spędzili całkowicie osobno. Betsy więc znała go tylko od tej dobrej strony. Od tej normalnej, towarzyskiej, czułej, ciepłej i otwartej strony, którą pokazywał, gdy wszystko było dobrze, a nawet jeśli coś go dręczyło, to był w stanie zepchnąć to daleko, daleko na drugi plan. I nie znała tej gorszej strony, którą prezentował teraz. Tej, która łatwo wpadała w rozpacz i pozwalała się jej pochłonąć, która dążyła do tego, żeby zrobił jak największą krzywdę sobie i wszystkim wokół, żeby rozwalił to, co udało mu się zbudować, i żeby mając do kogo i do czego wracać, nagle nie miał nikogo i niczego.
    Betsy była na niego wściekła, a Lee nie miał praktycznie nic na swoją obronę, bo zachował się skrajnie chujowo i teraz spotykały go konsekwencje.
    Stali w ciemnym korytarzu, bo dzień był ponury, a jemu nawet nie chciało się pozapalać świateł. Siedział w takim półmroku, wegetował bez poczucia czasu, i dopiero widok Betsy trochę go z tego wyrwał, jak kubeł zimnej wody, który nagle ktoś wylał mu prosto na głowę. I w tym ciemnym korytarzu Lee słuchał zarzutów Betsy, które były bardzo uzasadnione i wbrew jej poczuciu, że plotła głupoty, trzymały się ładu i składu.
    Przez chwilę nawet nie wiedział, co powiedzieć. Czuł, że pieką go zadrapania na twarzy i cholernie bolą plecy, ale brał w ostatnich dniach już tyle leków, że gdyby dopchał się czymś jeszcze, przesadziłby. Z drugiej strony, czy to byłoby takie złe? I tak obserwował przecież, jak skutecznie odsunął od siebie jedyną osobę, której na tym świecie jeszcze na nim zależało. No to już nie zależało, i wcale jej się nie dziwił. Też miał siebie dość. Też był na siebie zły, był wręcz wściekły, ale brakowało mu sił, żeby to pokazać.
    — Przepraszam, Betsy — wydusił z siebie w końcu, mając jeszcze głupszą minę, gdy wcisnęła mu w ręce torbę, przez którą czuł ciepło tego termosu, do którego wlała zupę. — Średnio sobie poradziłem — dodał, jakby w ramach jakichś wyjaśnień lub usprawiedliwienia, jakby cokolwiek mogło go teraz usprawiedliwić.
    Nie mogło. Wyszeptał więc jeszcze ciche dziękuję za tę zupę i patrzył bez sensu na Betsy, chociaż ona nie była w stanie spojrzeć na niego.
    — Nie przeszkadzasz mi — zaprotestował już głośniej, bo może i zamknął się na cztery spusty w domu, podczas gdy nie był chory ani na chorego nie wyglądał, i właściwie zrobił to dlatego, że nie poradził sobie z tą całą Oklahomą i wszystkim, co miał tam do zrobienia zupełnie. Przygniotło go to wszystko. To rozczarowanie, ogromny zawód, ta beznadzieja. Pozwolił się temu pochłonąć i otrząsnął się, gdy było już za późno, a przynajmniej tak myślał, patrząc na Betsy. — Chodź do kuchni — powiedział, ale nie natarczywym tonem. Po prostu… Jeśli miała ochotę, to mogła zostać. Domyślał się, że Betsy sama zdecyduje, co będzie dla niej lepsze, więc po prostu poszedł z tym, co mu wręczyła w głąb korytarza i skręcił w pierwsze wejście po prawej.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  68. Lee próbował być silny i był bardzo długo, aż w końcu coś w nim pękło, znowu. I Lee wiedział już, co się z nim dzieje, gdy tak pęka — leciał wtedy na łeb na szyję, dosłownie pod każdym względem. Dopadała go niechęć, niemoc, a poczucie, że to wszystko nie ma sensu i po co on się w ogóle stara okazywało się wręcz przytłaczające. Był więc teraz cholernie słaby i było mu z tego powodu równie cholernie wstyd, ale skoro Betsy pojawiła się w jego domu z uzasadnionym żalem, nie mógł już tego przed nią ukryć. Nawet gdyby skłamał, że mu przeszkadza i że chce, żeby sobie poszła, i tak nic by to nie zmieniło — już widziała, że miał się gorzej niż źle.
    On też nie czuł się w tym domu dobrze. Zaprosił ją do kuchni, w której blaty i szafki pokryte były folią malarską, odsłoniętą chwilowo jedynie na kuchence i w miejscu, którego potrzebował, by zrobić coś do jedzenia. Podłogę planował kiedyś wymienić, więc odpuścił sobie jej zabezpieczanie. Lee odłożył torbę, którą dostał od Betsy na jedną z tych wolnych szafek, bez większego zainteresowania zupą, bo jedzenie było ostatnim, o czym teraz myślał i na co w ogóle miał ochotę. Odwrócił się za to w stronę Betsy, opierając biodrami o blat. W kącie, przy oknie i na parapcie, leżały pędzle, wałki i stała puszka z farbą. Jedynie stół pod przeciwległą ścianą był pusty i stały przy nim dwa krzesła. Lee zaczął malować ściany, zanim pojechali nad jezioro, a teraz projekt zawisł pod znakiem zapytania.
    — Dzięki jeszcze raz — powtórzył, mając na myśli tę zupę, ale też dobre chęci oraz wysiłek, które Betsy włożyła w to, by mimo wszystko ją przygotować i tutaj dostarczyć.
    Zawiesił na niej przez chwilę wzrok, czując się naprawdę strasznie z tym, jaka stłamszona i zdezorientowana całą tą sytuacją się wydawała, i podejrzewał, że traktował ją w tej chwili niewiele lepiej, jeśli w ogóle lepiej, od tego durnego profesorka, na którego kłamstwach przejechała się na studiach.
    W kuchni było naprawdę ciemno, zwłaszcza, że za oknem rosła potężna magnolia, która nawet w grudniu, pozbawiona liści, zasłaniała w znacznym stopniu dostęp światła. Wieczorna pora też nie pomagała, więc Lee, sprawiając wrażenia, jakby nie słyszał pytania Betsy, odszedł od kuchennych szafek, żeby pstryknąć włącznikiem światła, który znajdował się przy drzwiach. Kuchnia zalała się ciepłym, ale przytłumionym światłem, bo żarówka była tutaj do wymiany, a w tym świetle Lee wyglądał jeszcze gorzej, niż bez niego, bo jedynie uwydatniło to, że czuł się, jakby znowu wpadł pod samochód, tylko tym razem nie miał tej przyjemności, żeby się potem przez kilka dni nie budzić.
    — Byłem w Oklahomie dla mojego brata — powiedział w końcu, wracając na miejsce, z którego przez chwilą się ruszył. — Miał sprawę w sądzie w Oklahoma City o warunkowe zwolnienie z więzienia. Siedzi od dziewięćdziesiątego siódmego za zabójstwo drugiego stopnia — zrzucił na Betsy tę bombę, to wszystko, co mógł powiedzieć jej już wcześniej, ale ukrywał, bo niby jak miał jej o tym mówić? Kiedy? Przy jakiej okazji? — Ale się nie udało. Już drugi raz — dodał, i teraz Betsy mogła już powoli zacząć się domyślać, skąd całe to jego niedorzeczne zachowanie. — Następna szansa będzie za dwa lata — mruknął jeszcze, odwracając wzrok, który do tej pory wbijał podłogę, w stronę okna. — Wpakowałem kasę w prawników, przejechałem tysiąc mil, siedziałem tam za nim i narobiłem sobie nadziei, że przestaną w końcu robić z niego przykład, i w dwie godziny było po wszystkim — mówił dalej, ewidentnie rozżalony. — Walczyłem o to, Betsy.

    OdpowiedzUsuń
  69. Walczył. Naprawdę walczył. Robił wszystko, co mógł, mierząc się jednocześnie ze swoimi własnymi demonami, a rozczarowanie, które spotkało go w czwartek, było tak przytłaczające, że pozwolił, by dosłownie zepchnęło go w przepaść.
    — Powinienem był ci powiedzieć — podjął znowu, wracając tym razem wzrokiem do Betsy, która patrzyła na niego, stojąc na drugim końcu pomieszczenia. — Ale… Nie wiem, chyba po prostu nie chciałem, żebyś po kilku dniach znajomości wiedziała, że pochodzę z rodziny morderców i alkoholików — zaśmiał się, ale to był gorzki śmiech, pozbawiony grama radości.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  70. Zapalone światło pokazało, że Betsy wcale nie miała się lepiej od Lee i zrobiło mu się głupio, gdy wyraźnie zobaczył, że przemokła na tym deszczu kompletnie, a wszystko po to, żeby on z każdym swoim słowem rozczarowywał ją coraz bardziej. Nie miał pojecia, jak miał jej po tym wszystkim patrzeć w oczy i zaczynał myśleć, że gdyby tak nagle nie zamilknął, gdyby zamiast pozwalać, żeby całe to przygnębienie i poczucie porażki coraz mocniej i bardziej go dobijało, wziął telefon i zadzwonił do Betsy, to może wcale nie czułby się teraz tak źle. Może nie leżałby na aż takim dnie, może ta słabość, z którą się mierzył, nie byłaby aż tak rozbrajająca.
    Może Betsy powinna była na niego nawrzeszczeć. Może powinna dać mu w mordę, żeby poczuł, że ją skrzywdził, odwalając to, co odwalił, bo, całkiem szczerze, te wyjaśnienia, które jej przedstawił, one wciąż niczego nie usprawiedliwiały. Mogło być mu ciężko, ale mógł się odezwać. Jeśli nie miał siły dzwonić, mógł odebrać, gdy ona to robiła. Jeśli planował zapaść się na kilka dni pod ziemię, mógł dać znać, że po prostu odezwie się, gdy wygrzebie się z tego doła, w którym siedział. Lee miał mnóstwo opcji, ale z żadnej z nich nie skorzystał.
    Betsy chciała wiedzieć o nim coś więcej i teraz się dowiadywała — w najgorszy z możliwych sposobów, taki, który wzbudzał litość. A Lee nie chciał grać na emocjach Betsy, chociaż robił to właściwie od kilku dni. I teraz jeszcze uświadamiała sobie, stojąc przed nim, że on serio od dzieciaka był sam, że tracił wszystko i wszystkich, że jego brat, o którym do tej pory nawet nie słyszała, siedział w więzieniu praktycznie tak długo, jak ona była na tym świecie.
    Lee czuł, że to wszystko było teraz z jego strony po prostu okrutne, a poczucie winy wreszcie naprawdę go dopadło.
    — To nic takiego — mruknął, machnąwszy lekceważąco ręką, jakby nagle zachciało mu się umniejszać tematowi, z którego rozkręcił wielkie nieporozumienie, dzięki któremu wylądowali w sytuacji, w której Betsy nie miała już pojęcia, co ma myśleć o człowieku, który spędził z nią cały weekend. Bo to był całkiem inny człowiek od tego, który stał przed nią teraz, do którego mimo wszystko zdecydowała się podejść i któremu wciąż współczuła, choć powinna go wysłać w diabły, tylko tym razem na serio. — Niepotrzebnie się nastawiałem, że tym razem się uda. Narobiłem sobie nadziei jak głupi, więc zabolało podwójnie — dorzucił, wzruszając ramionami, jakby to była jego wina, że to, o co walczył i tak się starał, co nadawało rytm jego życiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy, co sprawiało, że jeździł w te i we w tę do Oklahomy nawet tylko po to, by spędzić tam jeden dzień i zaraz wracać, że to się nie udało.
    To nie była jego wina. Jego winą było za to jak się po tym wszystkim zachował i choć Betsy, zbliżywszy się do niego, dotknąwszy jego ramienia i dłoni, sprawiała wrażenie, jakby była gotowa mu to wybaczyć, to on nie potrafił. Nie umiał sobie wybaczyć.
    — Ja też nie jestem święty, Betsy — westchnął, tym razem już nie wchodząc w żadne szczegóły. Postanowił za to wyciągnąć ramię i objąć nim Betsy, przyciągając ją jednocześnie do siebie, bo zwyczajnie tego potrzebował. Potrzebował poczuć jej zapach, wpleść wolną dłoń we włosy na jej karku, przycisnąć jej ciało do siebie, oprzeć brodę na jej głowie i poczuć, że chociaż w rozpaczy miotał się jak zranione zwierzę, robiąc wszystko, by ją od siebie odepchnąć, to wcale tego nie chciał. — Może poszukam ci czegoś suchego na przebranie? — zaproponował cicho, czując, że zdążyła przemoknąć do tego stopnia, że aż jego bluza zrobiła się wilgotna. Na pewno było jej zimno i nieprzyjemnie w takich przemoczonych ubraniach, i nawet, jeśli nie planowała zostać, to chociaż tę górną część garderoby, która najbardziej od deszczu ucierpiała, powinna zmienić.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  71. Lee czuł się głupio z tym, co zrobił, więc umniejszał temu ogromnemu rozczarowaniu, z którym się spotkał, i to był u niego taki cykl. Takie błędne koło rozpaczania nad czymś, co było poza jego kontrolą, robienia sobie nadziei na to, że będzie dobrze, a potem zderzania się ze ścianą i płakania, że bolało. Tym razem zderzył się ze ścianą wymiaru sprawiedliwości, na który był wściekły tak samo, jak na siebie i na cały. Poza Betsy. Betsy stanowiła w tym wszystkim jedyny wyjątek, choć czuł, że to ona powinna być wściekła na niego. Ale nie była. Miała do niego żal, widział to, ale czuł też, że złapała go w momencie, w którym był jej w stanie powiedzieć dosłownie wszystko.
    — Miałem — przyznał, bo wciąż był przekonany, że choć z tą nadzieją popełnił straszną głupotę, to każdy, kto znalazłby się w jego sytuacji, narobiłby sobie jej tak samo. — Ale nie miałem prawa cię tak traktować — stwierdził, chcąc pokazać Betsy, że choć nie wypominała mu tego, jak ona się czuła, gdy milczał, nie odbierał telefonu, nie odzywał się, nie dawał znaku, że w ogóle żyje, to nie zmywało z niego żadnej winy.
    Te palce, które tak kurczowo zacisnęła na jego ubraniu, dodały mu trochę wiary, że może jednak nie spieprzył wszystkiego do końca i było tutaj jeszcze co zbierać i ratować. Starał się jednak być w tym delikatny, bo koniec końców skrzywdził Betsy i ta krzywda była wypisana w jej oczach, w całej jej postawie, w każdym jej słowie. Bolało ją to, co zrobił, ale dobrze było móc chociaż na chwilę wziąć ją w ramiona.
    — Nie zostawię — obiecał prawie natychmiast, gdy postawiła mu to żądanie, do którego miała pełne prawo. Przecież Lee był już zdecydowany, że chciał z nią być. Mógł niczego konkretnego nie deklarować ze strachu, co ta deklaracja by wywołała, ale nad tym jeziorem jednoznacznie pokazali sobie, co do siebie czują. Nie mówili o tym, a jednak to czuli i oboje byli na tyle pewni tego uczucia, że Lee mógł obiecać, że więcej nie zrobi jej takiego numeru. — Ja za tobą też — dodał, ale pozwolił się jej odsunąć, żeby nagle po kilku dniach kompletnego milczenia, które musiało ją cholernie mocno boleć, nie narzucać jej nagle swojej bliskości.
    Nie uśmiechała się i chociaż rozmawiali już bez złości, to właśnie ten brak uśmiechu podpowiadał Lee, że powinien być ostrożny.
    — Chodź, poszukamy czegoś — rzucił, gestem dłoni pokazując, żeby poszła za nim.
    Wyszli z kuchni w ten długi korytarz, w którym obecnie nie było żadnego światła, bo Lee zajął się przerabianiem elektryki i poza tym, że porozwalał wszystkie ściany oraz narobił mnóstwo dziur w płytach gipsowych, które położył zanim zdecydował się bawić z prądem, nie zrobił wiele więcej. Tym razem skręcili w drzwi po lewej, prowadzące do jedynego pokoju w całym domu, który Lee miał już skończony — jego sypialni.
    Nie był to ten sam pokój, w którym sypiała ciotka Mary — ten, opróżniony z mebli i jej rzeczy, czekał na swoją kolej w wielkim remoncie. Lee zajął z kolei mniejszy pokój, który robił ciotce chyba za jakiś składzik, sądząc po ilości gratów, jakie stąd wyrzucił. Pozdzierał stare, zapyziałe tapety, wstawił nowe okno, bo stare się rozlatywało, powiesił w nim drewniane żaluzje. Sufit przemalował na biało, a ściany na ciemną zieleń (i zrobił to jeszcze zanim poznał Betsy). Miał tam właściwie tylko łóżko i szafkę nocną, jedna jedyną, bo był tu przecież sam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapalił lampkę przy łóżku i wszedł do niewielkie garderoby, by po chwili wrócić z dresami, które zbiegły mu się kompletnie w praniu, zanim ogarnął, że pralka ustawiała sobie zbyt wysoką temperaturę wody. Przyniósł dla Betsy prostą, granatową koszulkę bez żadnych nadruków i szarą bluzę.
      — W tym powinno ci być wygodniej. Jeśli chcesz, łazienka to następne drzwi po lewej — powiedział, wręczając Betsy ubrania.
      Czekając na Lee, mogła zauważyć, że jego telefon leżał właśnie na szafce nocnej, teraz wyraźnie widoczny, bo oświetlało do padające z lampy światło. Pościel na łóżku była byle jak zaścielona, co świadczyło o tym, że Lee poprawił ją trochę, wybudzając się z jakiegoś dziwnego, wcale nie sprzyjającego wypoczynkowi półsnu, z którego Betsy wybudziła go, pukając do drzwi.

      no more missing, love

      Usuń
  72. Betsy naprawdę nie bawiła się w ukrywanie tego, co czuła, jak bardzo była skrzywdzona tą sytuacją i rozczarowana, a Lee nie znał jej jeszcze od tej strony. Trudno więc słuchało mu się jej słów, a jeszcze trudniej było pogodzić się z faktem, że rzeczywiście to, co zrobił, było skrajnym pokazem braku szacunku wobec niej. Wcześniej na to nie patrzył, ale żal Betsy otwierał mu oczy, a gdy wprost i bez ogródek przyznała, że zabolało ją to, co zrobił, coś ścisnęło mu gardło i serce.
    Zasługiwał, żeby to usłyszeć, co nie zmieniało faktu, że ciężko się tego słuchało. Betsy musiało jednak być równie ciężko, gdy została bez kontaktu z jego strony i bez wiedzy, co się z nim działo. Jeśli nie czuł się na siłach, by rozmawiać z nią przez dwa czy trzy dni, mógł to powiedzieć. Pewnie by zrozumiała, z trudem, ale jednak. A nawet gdyby nie, to właściwie każde wyjście z tej sytuacji byłoby, w perspektywie czasu, lepsze od tego, na które Lee się zdecydował.
    Betsy może i nie chciała robić z siebie pępka świata, ale dla Lee zdążyła już przez ten weekend stać się najważniejszą osobą w jego świecie. I z jednej strony był tego pewien, a z drugiej zachował się tak, jakby za wszelką cenę chciał, by w to nie wierzyła.
    Lee rozumiał, że jego dom sprawiał, że Betsy nie czuła się tu do końca swobodnie. Ba, on sam czuł się tu jeszcze dość nieswojo, bo choć konsekwentnie pozbywał się rzeczy i mebli po ciotce, zdzierał stare tapety, przetarte wykładziny i wymieniał podstawowe sprzęty, to z drugiej strony czasem, przechodząc z pokoju do pokoju, miał wrażenie, że widział siebie samego, tylko prawie trzydzieści lat temu. Tego przestraszonego dzieciaka, który rozumiał, że jego tata już nie wróci, ale nie docierało do niego, dlaczego. Słyszał w tych pustych ścianach, jak ten dzieciak ryczał, jak ciotka najpierw próbowała mu wytłumaczyć, że płacz w niczym nie pomoże i nikomu życia nie zwróci, a potem wrzeszczała na niego z bezsilności, bo gówniarz nie chciał przestać ryczeć. Nie chciał jeść, nie chciał wychodzić do ludzi, nie chciał spać. Chciał tylko ryczeć.
    Lee zasugerował Betsy łazienkę, zakładając, że będąc na niego, bądź co bądź, złą, nie będzie miała ochoty przebierać się w jego obecności. Usiadł jednak na łóżku, gdy zdecydowała się nie wychodzić, ale nie patrzył na nią, tylko na tarczę swojego zegarka, na której stłukła się szybka, choć gdy żegnali się z Betsy, wszystko było z nim w porządku.
    — Daj, wrzucę je do suszarki — powiedział, podnosząc się powoli i nie bez bólu na równe nogi, żeby zabrać mokre ciuchy Betsy.
    Wyszedł na chwilę z sypialni i poszedł w głąb domu, do pomieszczenia, w którym znajdował się grzejący wodę boiler oraz pralka i suszarka. Betsy mogła usłyszeć cichy szum przez uchylone drzwi od sypialni, który rozległ się, gdy sprzęt zaczął działać.
    — Sędzia… — zaczął Lee, gdy wrócił do sypialni i praktycznie od razu usiadł ponownie. — Nie jestem pewny — przyznał po chwili, bo naprawdę próbował sobie coś z tego wszystkiego przypomnieć, ale te wspomnienia były cholernie nie wyraźne. — Nie wiem — powiedział w końcu, wzruszając bezradnie ramionami. — Zaczęło mi dzwonić w uszach, kiedy usłyszałem, że odmawia tego zwolnienia. Nie słyszałem, jak to uzasadnił, a potem mi odbiło — dodał już trochę ciszej, bo akurat z tego momentu nie był dumny. W ogóle nie był dumny z wielu rzeczy, które stały się, gdy był w Oklahomie. — Wstałem i złapałem Andrew za ramię, bo siedziałem za nim, a strażnicy myśleli, że coś kombinuję, więc trochę się z nimi poszamotałem i… No, wyprowadzili mnie z sali na resztę — wytłumaczył trochę nieskładnie, przy okazji wspominając, jak jego brat miał na imię.
    I znowu było mu głupio patrzeć na Betsy, więc wbijał wzrok w potłuczoną szybkę zegarka, który tyle lat przetrwał w nienaruszonym wręcz stanie, a Lee go zepsuł. Nie nieodwracalnie, bo tę szybkę mógł przecież wymienić i zamierzał to zrobić, ale to była kolejna sprawa, która go teraz bolała i przez którą był na siebie zły. Tak. po prostu.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  73. Lee nie oczekiwał, że Betsy zostanie z nim dzisiaj na dłużej. W ogóle to starał się nie mieć wobec całej tej sytuacji żadnych oczekiwań, bo to nie on tu decydował. Betsy przypadła cała decyzyjność, a on miał się tłumaczyć z tego, co jej zrobił i, choć w normalnych warunkach byłaby to opcja, której unikałby jak ognia, to te warunki nie miały nic wspólnego z normalnością. Nie było normalnie, bo jak mogłoby być, skoro zniknął na kilka dni w Oklahomie, sponiewierał się jak tylko mógł, i wrócił, ale nawet bez podkulonego ogona, tylko z nastawieniem, że świat zły, jemu jest źle i tak w ogóle to o co on walczył, skoro kolejny raz przegrał.
    Domyślał się, że Betsy dostrzegała wszystkie niuanse. To, że poruszał się, jakby coś go bolało, że w zegarku, który był dla niego najcenniejszym przedmiotem, jaki posiadał, tarczę chroniła pozbijana szybka, że to, jaki był poobijany to nie był wynik zwykłej szamotaniny, w której ktoś próbował odciągnąć go od brata.
    Lee ani trochę nie czuł się gotowy, by się z tego tłumaczyć, ale Betsy stawiała warunki, a on nie miał siły stawiać się jej. Zresztą, wcale nie chciał. Jeśli przed jego wyjazdem chociaż trochę mu ufała, to po tym zaufaniu zapewne nie został już nawet ślad, a teraz musiał starać się przede wszystkim o wybaczenie.
    Do tej pory patrzył w dół, głównie na zegarek, swoje kolana i podłogę, ale gdy Betsy przed nim przykucnęła, odwrócił prawie natychmiast głowę w bok.
    — Nie, Betsy — powiedział cicho, kręcąc głową. — Ja nie chcę. Nie dam rady, nawet z tobą. Nie mam już na to siły — uzasadnił swoje słowa, i choć można było z nimi walczyć, powtarzając, że razem sobie poradzą, to Lee naprawdę nie chciał. Wiedział, jak to wygląda, wiedział, że nic nie da. Że przez następne dwa lata będzie zbierał od nowa kasę na prawników, jeździł co jakiś czas do Oklahomy i do McAlester przy każdej okazji, gdy uda się wyżebrać widzenie, a poza tym jego życie będzie toczyło się dalej.
    Do Lee zaczynało bardzo powoli docierać, że musiał myśleć też o sobie, bo się najzwyczajniej w świecie wykończ. Już teraz, siedząc na tym łóżku, czuł się ledwo żywy. Nie spał, nie jadł, nie miał ochoty na dosłownie nic.
    Westchnął ciężko, gdy Betsy pytała dalej, zadając coraz konkretniejsze pytania.
    — Gliniarza — przyznał w końcu, cicho i niechętnie, bo wiedział, jak to brzmiało. Zabójcy gliniarzy zawsze mieli przerąbane, no i dobrze, bo im się należało, ale to nie było tak. I to nie było też tak, że Lee wierzył w niewinność Andrew, bo on nie był niewinny, ale cała wina nie spoczywała na nim. — Obrobił z jakimiś dwoma przychlastami sklep z bronią, potem tej gliniarz zatrzymał ich, bo zapieprzali w nocy po mieście, kierowca do niego strzelił, a Andrew siedział z tyłu. No i się przestraszył, wysiadł, żeby coś spróbować z tym zrobić, a oni strzelili drugi raz i jeszcze po tym gliniarzu przejechali. Dobili go. Andrew się przyznał, wziął to dla siebie, oni poumierali w ciągu następnych dziesięciu lat, no i kto tu jest winny? On — wyjaśnił w wielkim, ogromnym wręcz skrócie, ale nie chciał, by Betsy myślała, że bronił tu całkowicie niewinnego człowieka, który niczego nie spierdolił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Andrew spierdolił okrutnie, ale był jego bratem, a Lee poza nim nie miał już żadnej rodziny.
      Przeniósł w końcu wzrok na Betsy, gdy wyciągnęła dłoń do jego policzka. Już go tam nie bolało, ale i tak drgnął zupełnie odruchowo pod jej dotykiem. Przez to, że zmokła na deszczu, jej dłonie były jeszcze bardziej zimne niż zwykle.
      — Nie. Sam się tak załatwiłem — odpowiedział na to ni pytanie, ni stwierdzenie, mając nadzieję, że akurat tego tematu Betsy drążyć już nie będzie. Dostał w mordę i to wszystko. Należało mu się, zwłaszcza, że to było już po tym, jak wyłączył telefon i stwierdził, że zmartwi i skrzywdzi Betsy, bo tak. Bo jemu było źle, więc niech inni też cierpią.

      Lee

      Usuń
  74. Lee miał w życiu przejebane, to prawda, ale miał również już prawie czterdziestkę na karku i wcale nie chciał żyć jak niewolnik tego wszystkiego, co mu tak sromotnie do tej pory nie wyszło. I im więcej mówił o sobie i swojej przeszłości Betsy, tym bardziej obawiał się, że, chcąc nie chcąc, będzie patrzyła na niego przez pryzmat tych tragedii, które go spotykały i trudności, z którymi się mierzył, a przy okazji jeszcze będzie mu współczuła, bo był samotny. No był, ale był również do tejże samotności przyzwyczajony i chociaż czasem rzeczywiście czuł, że łatwiej by mu było, gdyby tak nie uciekał we własny świat i nie wycofywał się w ten chaos, który panował w jego własnej głowie, ilekroć znowu przestawał sobie radzić.
    Tego też nie lubił przyznawać. Że sobie nie radził. A Betsy wydawała mu się za młoda, żeby miał ją tym wszystkim obarczać. Patrząc na nią teraz, gdy już zmuszał się, żeby to pełne wstydu za własne zachowanie spojrzenie przenieść na jej twarz, miał poczucie, że kompletnie zgasił w niej tę iskrę, którą podsycił podczas weekendu nad jeziorem. Dopadała go też myśl, że gdyby miała kogoś w swoim wieku, mniej problematycznego i mniej poturbowanego przez trzydzieści osiem lat życia, to zwyczajnie byłoby jej łatwiej.
    Będąc z Betsy, Lee miał potencjał, by wyrządzić jej więcej krzywdy niż przynieść pożytku, i prześladowało go poczucie graniczące wręcz z pewnością, że zrobił z siebie w jej oczach głupka, dupka, oraz idiotę. Wszystko na raz.
    Zwykle gdy odwalał takie akcje, to był wtedy sam i poza przypadkowymi ludźmi, którzy wbrew własnej woli robili za świadków, właściwie nikt nie wiedział o tym, jaki Lee potrafił być. Jak był w stanie uciekać, zamykać się w sobie, milczeć i nie czuć oraz nie słyszeć właściwie nic, poza dzwonieniem w uszach, tracić poczucie czasu i gubić się we własnych myślach, a by potem nagle ożyć, iść w miasto i szukać zaczepki do momentu, w którym nie dostawał po mordzie tak, że rysował sobie ryj o asfalt i rozbijał zegarek, który od prawie trzydziestu lat był dla niego najcenniejszym, co posiadał.
    — Szukałem guza aż go znalazłem — sprostował jeszcze trochę, nie przyznając się, że chociaż nie pił, to poszedł do jakiegoś przypadkowego baru, a szybciej, niż tam wszedł, z niego wyleciał, i to jeszcze przepychając się z jakimś większym i silniejszym od siebie facetem.
    Wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo, właściwie nad żałością swojej sytuacji oraz tego wszystkiego, co na siebie sprowadził, ale coś w nim pękło, gdy Betsy wstała i nie pokazywała już, że jest na niego zła i nim rozczarowana. Wiedział, że była, ale postanowiła to ukryć, wykazując się ponownie ciepłem i troską, na które zupełnie nie był przygotowany, bo nastawiał się na awanturę, opierdol oraz oficjalne zakończenie ich kilkudniowego romansu. Dokładnie tak — spodziewał się, że Betsy zerwie z nim szybciej, niż zaczął ją nazywać swoją dziewczyną i wcale by się nie zdziwił, gdyby ze złości zmieniła mu w telefonie tapetę i usunęła swój numer.
    I taki pęknięty, bez słowa objął stojącą przed nim Betsy w pasie, przesunął dłonie w górę jej pleców, i wcisnął twarz w materiał tej obszernej bluzy, w której prawie ginęła. Zmuszał ją do bycia silną, gdy on już nie potrafił, i gdy w pierwszym odruchu go nie odepchnęła, przytulił się do niej mocniej, mrucząc jednocześnie niewyraźne, stłumione przepraszam, bo choć wcale tych przeprosin nie chciała, to czuł, że nie wystarczy nawet, jeśli powtórzy je tysiąc razy.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  75. I patrząc na niego, nie będzie już widziała silnego i ogarniętego faceta, który radził sobie ze wszystkim i zawsze można było na nim polegać, a złamanego i nieprzewidywalnego idiotę, który pojawiał się i dawał z siebie wszystko, gdy tego potrzebował, ale znikał i zawodził, ilekroć cokolwiek nie szło po jego myśli.
    Betsy nie mogła tego zrozumieć, i Lee nie oczekiwał od niej takiego zrozumienia, bo sam nie do końca jeszcze pojmował, jak on był w stanie zrobić to, co zrobił w Oklahomie. Sądził, że jest z nim już naprawdę lepiej. Wydawało mu się, że w porównaniu do tego, gdzie był jeszcze rok temu, trafił w dobre życiowo miejsce.
    Jasne, nie był szczęśliwy w tym ponurym domu, który ze wszystkich sił próbował jakoś poskładać do kupy, nie czuł się nadmiernie spełniony, znów lądując z podwiniętymi rękawami w kuchni, a to przeklęte zagłębie jabłek działało mu na nerwy, ale… Żył. Trzymał się, nie pił, nawet czasem wolał akceptować ból, niż ryzykować, że, zgodnie ze swoimi skłonnościami, by iść we wszystko albo nic, wziąć za dużo tabletek. Coś budował dla siebie od nowa, a przy Betsy te jego próby i starania na kilka dni nabrały jaśniejszych kolorów, i potem wziął i strzelił tym wszystkim o bruk, bo najwyraźniej nie potrafił uszanować absolutnie niczego.
    Wydawało mu się, że był silniejszy i rozczarowanie, z jakim się zderzył, uderzyło go na tyle mocno, że nie potrafił się pozbierać. Myślał, że jeśli przesiedzi trochę czasu sam ze sobą, przemyśli to, to będzie miał Betsy do powiedzenia coś więcej poza tym przepraszam, które tak uparcie powtarzał, choć ona pewnie gdzieś miała jego przepraszam, bo mógł myśleć, co robi, zamiast teraz żałować.
    Nie ulegało wątpliwości, że starszy facet miał też, w pewnym założeniu, równać się większej stabilności. Być tą pewniejszą opcją niż jakiś niedoświadczony i nieprzewidywalny szczyl, który sam jeszcze nie wiedział, czego chce od życia.
    Lee się, krótko mówiąc, nie popisał. I teraz Betsy, zamiast czuć się szczęśliwą i bezpieczną w jego ramionach, pozwalała, by zaciskał wokół jej drobnego ciała swoje. Była w tym cierpliwa i wyrozumiała, ale Lee na to nie zasługiwał.
    Wymruczał coś zupełnie niezrozumiałego w tę bluzę, która jeszcze niedawno należała do niego, ale równie dobrze mogła zostać jej. Coś, co brzmiało jednocześnie jak kolejne przepraszam, tak strasznie przepraszam, nie wiem, czemu to zrobiłem i przerosło mnie to wszystko.
    Plótł trzy po trzy, teraz już czując w kościach, że jutro, jeśli się z Betsy zobaczą, to będzie wstydził się spojrzeć jej w oczy, wiedząc, co widziała, słyszała i czego świadkiem była. Pozwalał, by go pocieszała, całowała, zapewniała, że wszystko będzie dobrze, chociaż sam obiecywał to nad jeziorem i teraz nie było.
    Puścił ją jednak w końcu, odsuwając się na tyle, by wreszcie podnieść głowę do góry i odnaleźć wzrokiem spojrzenie Betsy.
    — Ruszę się pod ten prysznic. Przyda mi się — odezwał się w końcu, natychmiast podejmując próbę stanięcia na własne nogi. Próbował to zrobić o własnych siłach, doskonale wiedząc, że w łazience miał szafkę, w której trzymał większość leków i powinien przestać się wygłupiać i udawać, że poradzi sobie z tym sam. — Cholera jasna — sapnął jeszcze, a potem złapał się bez ostrzeżenia ramienia stojącej wciąż naprzeciwko Betsy i jakoś wstał. — Dwanaście godzin w samochodzie — skomentował to jeszcze, zapominając dodać, że zebranie wpierdolu pod szemranym barem wcale mu nie pomogło. — Daj mi dwadzieścia minut — dodał, odpinając jeszcze z nadgarstka zegarek, który odłożył na szafkę nocną obok swojego telefonu. Udając, że wcale przed chwilą nie miał problemu, żeby podnieść się samodzielnie na równe nogi, poszedł do garderoby po jakieś ubrania na zmianę i zostawił Betsy w sypialni, by zamknąć się w łazience.

    and I only want what's best for you

    OdpowiedzUsuń
  76. Lee nie robił tak w każdej sytuacji, w której podwinęła mu się noga. Już nie. Dlatego sam był zaskoczony i nawet może lekko przerażony tym, jak zareagował, bo naprawdę myślał, że psychicznie stał już w dużo lepszym miejscu niż kiedyś. Że układał sobie jakoś to życie od nowa, chociaż jeszcze rok temu nawet nie próbował go sobie wyobrażać, że miał pracę, którą nawet lubił, że remont domu powoli, ale jednak szedł do przodu, że poza tym, czego już nie uzdrowi, to i tak był względnie zdrowy, a przede wszystkim chodził o własnych siłach, bo to nie przecież w pewnym momencie wcale nie było takie pewne.
    I wystarczył jeden cios, żeby poszedł w tango, choć z perspektywy tego, co robić potrafił, a co zrobił, i tak się ograniczył. To jednak wciąż nie stanowiło żadnej wymówki ani nie usprawiedliwiało go przed Betsy, która nie po to wiązała się ze starszym o jedenaście lat facetem, żeby znosić dziecinne numery i niedojrzałe zagrywki.
    Zareagowała na to wszystko lepiej, niż myślał, ale coś podpowiadało mu, że chyba wolałby, żeby się wściekła. Może nie na tyle, żeby powiedziała mu, że nie chce go już widzieć ani znać, ale choćby na tyle, żeby go z góry na dół opierdoliła i wyrzuciła z siebie to, jak ją zabolało. Bo obawiał się, że Betsy bolało dużo bardziej, niż się do tego przyznawała, ale wziął ją na litość tym, jak się przed nią posypał, i nie miała serca na niego wrzeszczeć. I bał się, że coś w niej z tego zostanie.
    Odpuszczali jednak oboje — Lee postanowił wziąć się w garść i przestać użalać się nad sobą w jej ramionach, Betsy zdecydowała się najwyraźniej dać mu szansę. Zresztą, jutro Lee planował pójść już do pracy, bo usłyszał wprost, że dobry z niego kucharz, ale jak będzie sobie robił jaja, to go wyjebią i nie będą się dwa razy zastanawiać. Musiał więc doprowadzić się do stanu względnej używalności, a prysznic i leki, przed którymi do tej pory się bronił, wydawał się dobrym pomysłem. O tej zupie średnio myślał, bo nie był głodny, ale podejrzewał, że Betsy mu nie odpuści.
    Miała dać mu dwadzieścia minut, a siedział w tej łazience prawie godzinę, i prawie ten cały czas dało się słyszeć lecącą w prysznica wodę. Kiedy w końcu jednak wyszedł, wyglądał choć trochę lepiej — wciąż było po nim widać, że go boli, że jest zmęczony, że gdyby był w stanie spać, to spałby przez tydzień bez przerwy, ale było też po prostu lepiej.
    Światło w kuchni wciąż się paliło i słyszał tam Betsy, więc dołączył do niej, siadając od razu prosto przy stole. Zdążył jednak rzucić okiem w stronę kuchenki, a zapachy też były znajome. Czuł się trochę dziwnie, bo do tej pory przebywali przecież w jej kuchni i jej domu, a jego dom… No, wcale się nie dziwił, że nie czuła się tu dobrze i było to po niej widać. To nie było ciepłe, ładnie udekorowane miejsce. Lee też nie lubił tu być, ale nie miał innego wyjścia, bo wystarczająco często nie miał już się w tym życiu gdzie podziać, ale to tak zupełnie i kompletnie, żeby wybrzydzać.
    — Zapamiętałaś cały przepis? — zapytał z podziwem, spoglądając na stojącą przy meblach Betsy, a na myśli miał tę zupę. Był pod wrażeniem, bo choć przepis nie był skomplikowany, to opowiedział go jej tylko raz no i… Wiedziała, ile dla Lee znaczył. Z czym, z kim się dla niego wiązał. Tym bardziej było mu teraz głupio, że ona robiła dla niego takie rzeczy, a on tak ją potraktował.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  77. Lee też był na siebie zły. Poza tym, że zawiódł i boleśnie rozczarował Betsy, to zrobił to samo sobie, i choć nie uważał się za najważniejszego człowieka na świecie, to jednak od samego siebie uwolnić się nie mógł. Domyślał się, że brak ewidentnej złości ze strony Betsy oznaczał, że zamiast krzyczeć wolała dusić to w sobie i wcale nie był przekonany, czy to był taki dobry pomysł. Skrzywdził ją, ale niewiele o tym usłyszał i uważał, że zasługiwał na więcej. Na więcej złości, pretensji, na nieprzyjemne, ale prawdziwe słowa, w których po kolei wymieniłaby, jak ją potraktował i jak to na nią wpłynęło. Bo póki co ona traktowała go łagodnie, zahaczając wręcz o czułość, którą wzbudził w niej wraz z litością, a on ze wstydu kierował wzrok wszędzie, tylko nie Betsy.
    Nawet gdy znaleźli się w jednej, bądź co bądź nie takiej dużej kuchni, spojrzał na nię jedynie przelotnie, kompletnie niezdolny do tego, by ten wzrok zawiesić na niej choć trochę dłużej.
    Lee nie wypierałby się tego, jak bardzo Betsy go potrzebuje, bo nie musiałby tego robić — on po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy. Betsy nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, bo i w jaki niby sposób miałaby to robić, skoro informacje na swój temat wciąż jej dosłownie dawkował, ale Lee nie czuł się właściwie nigdy w tym życiu nikomu potrzebny. I nie zamierzał się przed nią już dłużej użalać, że miał trudne dzieciństwo i mama go nie lubiła, bo uważał, że dość już powiedział, żeby mieć się za co wstydzić do końca ich znajomości, niezależnie od tego, czy Betsy zerwie z nim za miesiąc, za rok, czy zostaną już razem.
    Nie czuł się ważny, nie czuł się potrzebny, Betsy trochę to zmieniała, ale nie pozwalał sobie do końca uwierzyć, że to, jak na niego reagowała, jak patrzyła, jak dotykała, że to mogło znaczyć aż tyle. Był przyzwyczajony, by dawać i zupełnie nie umiał przez to brać, a Betsy zdążyła się już przekonać na własnej skórze, że gdy już postanowił coś wziąć, to nie potrafił tego później uszanować.
    Był idiotą, a nie kimś wartym tego całego wysiłku, na jaki się zdobyła, choć kompletnie na to nie zasługiwał.
    — No tak, ale nie myślałem… — zaczął i urwał, patrząc na ślad po oparzeniu, który zaprezentowała mu Betsy. Jeszcze się przez niego poparzyła, więc bolało ją nie tylko w środku, ale na zewnątrz. Poczucie winy urosło mu w tym momencie dość poważnie. — Nie myślałem, że aż tak uważnie słuchałaś — dodał ciszej, bo właśnie przecież udowodnił i sobie, i Betsy, że paskudnie jej nie docenił.
    Pokiwał trochę bezmyślnie głową, gdy dalej udowadniała, że to, co mówił, miało dla niej znaczenie i chociaż wcale nie był głodny, zmusił się do tego jedzenia, bo jak mógłby nie. Liczył też, że jeśli on coś zje, to Betsy zrobi to samo, bo nie był na tyle ślepy i skupiony na sobie, żeby nie dostrzec, że cholernie przygasła odkąd widzieli się po raz ostatni.
    — Nie taka dobra jak mojego taty — ocenił więc, wysilając się na lżejszy i odrobinę żartobliwy ton. — Ale lepsza od mojej — pochwalił ją i wcale nie kłamał. Mówił prawdę, bo podejrzewał, że pracując nad smakiem, Betsy była dość szczodra z przyprawami, które sprawiły, że to, co jedli, było dużo bardziej wyraziste. — Masz talent — zauważył, trochę dopatrując się na twarzy Betsy jakiegoś uśmiechu. — Tylko musisz na siebie bardziej uważać — przeniósł jeszcze wzrok na tę dłoń, która nosiła ślad po oparzeniu.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  78. Rozmowy o zupie nie miały sensu, kiedy jednym szczerym, ale nie do końca przemyślanym komentarzem Lee sprawił, że z Betsy wręcz wylało się to wszystko, co chciała mu powiedzieć, odkąd otworzył jej drzwi, ale powstrzymywała się w myśl zasady, że nie kopie się leżącego. Cóż — już nie leżał. Wstał i nie tylko musiał, ale też chciał spojrzeć prawdzie w oczy, bo prawda była taka, że będąc z Betsy przez tych kilka dni, które doprowadziły do tak dynamicznego rozwoju ich relacji, nie brał na serio siebie, a przez to nie traktował poważnie też Betsy.
    Z jednej strony powoli, ale skutecznie się w niej zakochiwał, z drugiej wcisnął sobie, że to, co do niej mówił, wlatywało jej jednym uchem, a wylatywało drugim, bo jak mogłoby inaczej.. Nie doceniał jej ani jako słuchaczki, ani jako partnerki, ani jako kobiety, bo, wbrew sobie, a jednak, mierzył Betsy przez pryzmat tego, co znał, zanim ją poznał.
    I zapomniał dokonać jednej ważnej korekty: Betsy nie była jak nic i nikt, co do tej pory znał.
    Odsunął się więc od stołu, ale dosłownie na kilka centymetrów, słuchając tego, co miała mu do wygarnięcia. Nie przerywał jej, nie komentował, nie wzdychał, nie uśmiechał się głupio. Po prostu słuchał, tak jak ona przez cały ten czas słuchała jego, tylko robiła z tym dużo więcej, niż on.
    — Nic nie myślałem, Betsy. Kompletnie nic — przyznał w końcu, odrobinę bezradnie, wściekając się jednocześnie na siebie w duchu, że to było wszystko, co potrafił z siebie wydusić w odpowiedzi na jej słowa. Ale on naprawdę nie myślał gdy zrobił to, co zrobił, i powiedział te słowa, które przed chwilą padły. — Odwaliło mi.
    Decydowała za niego ta część, która przyjęła do wiadomości i pogodziła się z faktem, że Lee zawsze będzie Lee — z całym tym bagażem, który ze sobą nosił, z poczuciem, że to, co mówi, wcale nie jest warte uwagi, a seks może i jest w porządku, ale poza tym to lepiej, żeby siedział cicho. Nikt ważny, nikt potrzebny, nikt szczególny. Lee.
    W normalnych okolicznościach przysunąłby się z powrotem do stołu i zjadłby tę zupę bez mrugnięcia okiem, ale naprawdę nie był w stanie kontynuować i po cichu liczył, że Betsy mu i to wybaczy. Miała mu bardzo wiele do wybaczenia, ale nie musiała wybaczać tak naprawdę nic, i wcale tego nie oczekiwał. Miał nadzieję, ale nie oczekiwania.
    Patrzył za to przez chwilę, jak Betsy jadła, bardziej chyba ze złości na niego i pod wpływem emocji, ale przynajmniej jadła.
    — Nie byłoby mi miło — zgodził się, spuszczając na chwilę wzrok na własne dłonie. Na przedramieniu prawej ręki — tej samej, na której nosił zegarek, miał kilka podgojonych już zadrapań, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. — Byłbym, kurwa, załamany — powiedział już znacznie głośniej i wyraźniej, ale wzrok na Betsy podniósł dopiero po tym, jak te słowa już padły. — I w tym czasie, w którym by cię nie było, i w którym nie wiedziałbym, gdzie jesteś, po co tam pojechałaś ani dlaczego urwałaś kontakt, myślałbym o tym wszystkim, co chciałem ci powiedzieć, a czego nie zdążyłem — dodał, pierwszy raz stawiając się na jej miejscu i właściwie czując, jak to, co zrobił, ją zabolało. — A jest tego dużo — mruknął już bardziej sam do siebie, mając pewność, że nie w takich okolicznościach chciał mówić Betsy, że ją kocha, więc powinien zwolnić, zanim zapamięta, że przyznał się do tego w ponurej kuchni i nad miską niedojedzonej zupy. Betsy zasługiwała na więcej.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  79. A jednak — nie myślał absolutnie o niczym ani o nikim. Poza sobą. Zasłaniając się swoim bratem, skupiał się jednocześnie na sobie. Na swoim bólu, swoim rozczarowaniu, swoim zawodzie, swoim czasie i wysiłku, które poszły na marne. Wpakował w to wszystko nawet pieniądze, których tak naprawdę nie miał, ale do tego, że kasa się go nie trzymała być akurat już przyzwyczajony, więc w aż taką małostkowość nie popadał. Lee postanowił się nad sobą użalać oraz wykorzystać fakt, że czuł się, jakby ktoś przywalił mu na tej sądowej sali w twarz (potem i tak upewnił się, żeby i tego szczegółu rzeczywiście nie zabrakło). To był teatr jednego aktora, a Lee grał w nim główną rolę. I nie myślał wtedy o Betsy, jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało.
    Przypomniał sobie o niej, gdy trochę otrzeźwiał, choć, całe szczęście, trzeźwieć musiał jedynie z głupoty. Gdyby się złamał i napił, a przecież w jakimś celu był w tym barze, z którego potem z hukiem wyleciał, podejrzewał, że by z tej Oklahomy już nie wrócił, ale wolał się nad tym nawet nie zastanawiać.
    Zastanawiał się jednak na tym, czego chciała Betsy. Wreszcie myślał również o niej i o ile docierało do niego, że powinien był zrobić to wcześniej, to fakt, że wciąż tu była, podpowiadał mu, że jeszcze mogło nie być za późno. Miała do niego mnóstwo żalu i starał się jej wysłuchać, i słuchał bez słowa ani grymasu, gdy zupa wylądowała na stole, gdy jej zaciśnięta pięść szturchnęła jego ramię, a także, gdy Betsy wstała i próbując znaleźć sobie w tym niewielkim pomieszczeniu jakieś miejsce, starała się także znaleźć w zachowaniu Lee sens.
    Podniósł się z krzesła, gdy Betsy przykucnęla we wszystkich tych emocjach, a łzy zaczęły lecieć z jej oczu. Kurwa, płakała przez niego, i czuł się z tą świadomością naprawdę paskudnie, bo tutaj nie było żadnego ale, żadnych wątpliwości. To, co teraz czuła Betsy, to wszystko była jego wina. Gdyby się odezwał, gdyby wysłał chociaż tego głupiego smsa, na którego wtedy wydawało mu się, że nie ma siły, to wszystko wyglądałoby teraz inaczej.
    — Betsy… — zaczął, ale urwał, nieprzyzwyczajony do spokoju. Przywykł do awantur. Do krzyków, do latających w powietrzu przedmiotów, do gróźb, wzajemnie rzucanych oskarżeń, do docinków tak krzywdzących, że choć rzucone w gniewie, to bolały jeszcze długo po tym, jak zapadła już cisza. — To nie jest twoja wina — powiedział w końcu, głośno i stanowczo, jakby wreszcie wyrwał się choć odrobinę z tego otępienia, w które, bądź co bądź, wpadł.
    Podszedł do niej, gdy tak stała oparta o blat i, chwilowo bez słowa, przytulił ją mocno, ciasno obejmując ramionami, by jej głowa przywarła do jego torsu i by mógł czule przesunąć dłonią po jej włosach, których końcówki wciąż pozostawały delikatnie wilgotne.
    — Niczego nie zrobiłaś źle. Ja zrobiłem — podjął próbę sprostowania tego, co działo się w jej głowie, choć w niej nie siedział i nie czytał w jej myślach. Czuł jednak, że mogła potrzebować takiego zapewnienia, a nawet jeśli go nie potrzebowała, to dobrze, by je usłyszała. — Bądź na mnie zła. Pogniewaj się, powinnaś. — Nie zachęcał jej, nie udzielał pozwolenia, bo nie potrzebowała jego zezwolenia, by czuć, to co czuła, ale jeśli kłębiła się w niej złość, to ukrywanie i uciszanie jej było najgorszym, co mogła zrobić. — Przejdziemy przez to — dodał jeszcze, już trochę ciszej, ale z niezmienną pewnością w głosie.

    :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  80. Amelia sprawiła sobie Babette około półtora roku temu. W rodzinnym domu przewijało się trochę zwierzaków, ale miała potrzebę, aby mieć tylko swojego, który tylko ją będzie kochał bezwarunkowo i otrzymała to od Barbie. Była przeurocza, mieściła się niemal wszędzie, wytresowanie jej wcale nie było tak trudne, jak z każdej strony słyszała i wyglądała naprawdę elegancko. Szczególnie wtedy, kiedy Amelia ubierała ją w różne psie ciuszki czy zawiązywała chusty wokół szyi psiaka, a ona wszystko znosiła bez marudzenia. Była idealnym psiakiem, o którym inni mogli tylko pomarzyć. Pamiętała, że Jacob trochę marudził, kiedy ją kupiła, ale ostatecznie nie robił z tego afery. Teraz, kiedy nie byli już razem to coraz częściej Mia przypominała sobie takie urywki kłótni między nimi. W tamtym czasie nic nie znaczyły, ale kiedy pozbierała je w kupę to było tego za dużo, aby godzić się na spędzenie życia w takiej atmosferze. Zresztą, to nawet nie o kłótnie chodziło, bo te były normalne. A… O całokształt, na który blondynka zgodzić się nie mogła i nie chciała. Nie była absolutnie gotowa na to, aby spędzić swoje życie w roli matki i żony. Świat był za duży, aby tak po prostu podporządkowała się pod codzienność ludzi, którzy – jak się okazało – wcale jej nie znali i nie brali jej zdania pod uwagę.
    W całym tym zamieszaniu, mimo wszystko, Mia miała parę osób, na które mogła liczyć. Jak chociażby Betsy, która na pewno zgodziłaby się wziąć udział w jej ucieczce. Nie myślała wtedy trzeźwo, aby kogokolwiek wprowadzić w swój plan. Po prostu musiała uciec. Już. Teraz. Natychmiast. Wolała nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Gdyby tak zawołała wtedy Betsy… Och, zaraz zleciałaby się Gemma, siostra Mii, z matką i cały plan poszedłby w diabły. Może postąpiła źle, ale było za późno, aby naprawić błędy. Poza tym, Mia wiedziała, że nie zmieniłaby absolutnie niczego. Gdyby musiała to zrobiłaby wszystko tak samo. Bez wyjątków.
    Wyłączyła się z myślenia, kiedy kolejne słowa piosenki opuszczały jej słowa. Przymknęła oczy, co często pomagało jej w skupieniu się. Tremę miała zawsze, a dzięki temu, że nie patrzyła na ludzi mogła wyobrazić sobie, że jest w swoim pokoju i śpiewa do lustra. Z każdym występem było coraz łatwiej, ale miewała jeszcze momenty, kiedy tak naprawdę cała drżała przed wystąpieniem. Stali bywalcy baru już ją znali i wiedzieli czego się spodziewać po umiejętnościach wokalnych blondynki. Raczej nie zawodziła, a przynajmniej jeszcze się nie zdarzyło, aby ktoś ją buczał, gdy zaczynała występ. Na szczęście, bo chyba spaliłaby się ze wstydu lub – prowadzona złością – komuś by przyłożyła. Nie było nic pomiędzy.
    Zakończyła piosenkę z delikatnym uśmiechem majaczącym na jej twarzy. Niektórzy słuchali, inni pogrążyli się w rozmowie między sobą, ale nie szukała tu poklasku. Występy w barze były czymś dla niej. Miejscem, w którym może się artystycznie wyżyć. Cóż, innego miejsca do tego nie miała.
    Zagrała jeszcze kilka piosenek. Prawdę mówiąc spieszyło się jej do wyjścia i spędzenia czasu z Betsy. Jak zwykle wybrała mieszankę różnych gatunków, coś dla starszych klientów, dla tych młodszych i piosenki, które znali i do których bawili się wszyscy. Szybko minął jej czas, niemal z żalem kończyła na dziś, ale wizja wieczoru z Betsy była pocieszająca i bardzo, bardzo im obu potrzebna.
    — Jestem już cała twoja — zakomunikowała uśmiechając się wesoło. Przystanęła przy stoliku, gdzie siedziała Betsy i sięgnęła po drinka. Nowego, bo poprzedni zdążyła w międzyczasie wypić, a nawet nie musiała się prosić i kolejny był już zamówiony. — Następnym razem ja stawiam — zarządziła. Lubiła w ich relacji to, że wymieniały się dobrociami, a nie liczyły każdy jeden cent. Cóż, na pewno byłoby inaczej, gdyby chodziło o coś droższego, ale na litość – to były tylko drinki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zostajemy jeszcze czy lecimy już do ciebie? — spytała. Skubnęła frytkę z talerza, które najwyraźniej w którymś momencie musiała zamówić blondynka. — Wiesz, co. Zjadłabym coś. Nie dowiozą nam kebsa, nie? — westchnęła. Obie piły, więc bez szans, aby podjechać samym. No nic, musiała się zadowolić czymś innym.

      Mia

      Usuń
  81. No a Lee z kolei spodziewał się srogiego opierdolu i gdy go nie dostał, trwał w ciężkim szoku, który sprawił właśnie, że w trak frustrujący dla Betsy sposób nie reagował na to, co się działo. Przyjmował jej słowa, a ona pomimo złości wciąż mówiła do niego spokojnie. Nie wyzywała od głupków, idiotów, skurwysynów, nie mówiła, że do niczego się nie nadaje i żeby poszedł sobie cholerę i dał jej spokój. Betsy zwyczajnie miała całkowicie inny temperament od kobiet, z którymi do tej pory wiązał się Lee, a problematyczne relacje przyciągały go jak światło ćmę, i sam nie pozostawał w nich dłużny.
    Będąc z Betsy, Lee łamał pewien schemat w swoim życiu i to też było dla niego całkowicie nowe doświadczenie, które dopiero uczył się nawigować. Betsy nie miała nic wspólnego z jego byłą żoną, o której wiedziała tylko tyle, że istniała, gdzieś tam żyła sobie w tym szerokim świecie, szczęśliwa, że Lee nie protestował, gdy dostał do podpisania rozwodowe papiery. Ale ona miała gdzieś, czy Lee był, czy go nie było, a on nie pozostawał jej dłużny. Wracali do siebie, gdy czegoś od siebie potrzebowali, czasem zostawali na dłużej, gdy łapali dobry moment i tak to się toczyło.
    Betsy z kolei po prostu chciała z nim być. Chciała jego obecności, przyznawała, że go potrzebuje, i Lee, dostając to wszystko, jednocześnie czuł, że tego chce i że może wziąć na siebie odpowiedzialność za jej uczucia, ale gdy do uczuć, którymi darzył Betsy, dołączały problemy, których częścią nie była, bo istniały na długo przed tym, jak ją poznał, Lee… Gubił się. Gubił się kompletnie, tak, jak pogubił się w Oklahomie.
    Nie zakładał, że Betsy go odepchnie, ale ulżyło mu, gdy poczuł, jak jej dłonie zaciskają się na jego bluzie.
    — I dobrze. Zjebałem. Powinnaś być na mnie zła — zgodził się, bo to mogło brzmieć odrobinę niedorzecznie, ale Lee, chcąc, by Betsy mu wybaczyła, jednocześnie podzielał jej złość.
    Uśmiechnął się niewyraźnie i krzywo, gdy dłoń Betsy dotknęła jego policzka, a jej czerwone i wilgotne oczy spojrzały na niego. To nie był prosty widok, bo znali się niecałe dwa tygodnie, spędzili ze sobą tak właściwie to dwa wieczory, jeden lunch i weekend, a teraz już przez niego płakała. I to był ciężki do zaakceptowania widok, ale Lee musiał patrzeć na to, co zrobił i nie mógł odwracać wzroku.
    — Zostań — zgodził się szybko, choć był odrobinę zaskoczony, że Betsy o to pytała. Nie spodziewałby się, że mogłaby chcieć. Właściwie to był gotów zaproponować, że odwiezie ją do domu, żeby nie musiała pod wpływem tylu emocji prowadzić samochodu, którym przyjechała. — Nikt nie będzie się zastanawiał, gdzie jesteś? — zapytał jeszcze, tak dla pewności. Nie miał przecież pojęcia, komu Betsy powierzyła opiekę nad zwierzętami na ten wieczór i czy w ogóle już to zrobiła, ale nie chciał, żeby ktoś zachodził w głowę nad tym, gdzie przepadła.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  82. W ciągu ostatnich dwóch godzin, uwadze Lee nie uszło, że Betsy była mu w stanie naprawdę wiele wybaczyć. Pomimo żalu, złości, poczucia, że karał ją swoją nieobecnością za coś, czego nie zrobiła, pomimo faktu, że doprowadził ją tym do łez, postanowiła odpuścić. Dać mu szansę, warunkowe, jak to zwolnienie, o które walczył dla brata w Oklahomie, ale tamten koszmar się nie kończył.
    Lee patrzył na Betsy, gdy ona była wpatrzona w niego, a światło w kuchni zaczęło delikatnie mrugać. Spieprzył coś z prądem, gdy zaczął przerabiać go w korytarzu i od tamtej pory jeszcze nie zdążył naprawić. Lepiej czuł się, gdy spotykali się w domu Betsy, w barze, albo gdy byli nad tym jeziorem.
    Tu, w jego domu, którego tak naprawdę nie chciał i wciąż dążył do momentu, w którym się od niego uwolni, Lee miał wrażenie, że niczego przed Betsy nie ukryje. Że gdyby poszła do pokoju dziennego, którego okna wychodziły na przód domu, a tym samym na zachód, i późnymi popołudniami zalewały pokój ciepłym światłem, znalazłaby pudła, które przywiózł ze sobą z Gloucester, a w nich jakieś wspomnienia — zdjęcia, parę książek, kurtkę, która należała do Andrew, wojskowy mundur jego ojca, ale nic, co należałoby do jego matki. W łazience z kolei, tej samej, do której miał być ten obrazek, o którym tyle żartowali, wystarczyło, że Betsy otworzyłaby szafkę za lustrem i miałaby doskonały powód, żeby zapytać, czemu on, do cholery, miał tam tyle leków.
    — Zuch dziewczyna — pochwalił więc ją tylko, uśmiechając się już spokojniej i czulej, i znowu bliżej było mu do tego Lee, z którym spędziła weekend nad jeziorem, ale to wciąż nie było to samo.
    Zastanawiał się, czy po tym, co zobaczyła, jeszcze kiedykolwiek będzie. Chyba nie, pomyślał, widząc grymas, który pojawił się na jej ustach, gdy odsunęła jego włosy do tyłu i wyraźniej zobaczyła, jak się urządził.
    Odetchnął głębiej, mierząc się z ponownie z własnym wstydem, i przytulił ją znowu, skoro sama tego chciała. Nie musiała mu nieustannie przypominać, że był jej potrzebny — Lee to rozumiał, słyszał i przyjmował do wiadomości, i ta informacja sprawiała, że serce biło mu odrobinę mocniej za każdym razem, gdy ją powtarzała, ale nie chciał, by Betsy czuła się teraz zobowiązana, by pilnować, żeby on pamiętał. Pamiętał, a problem tkwił w nim, nie w niej. To, co zrobił, było jego decyzjami, a nie winą Betsy.
    Tylko najgorsze było to, że gdy Lee szedł na dno, brał ze sobą od razu cały statek.
    — W salonie nie ma światła. W korytarzu też nie — odpowiedział na sugestię Betsy, przechylając lekko głowę, gdy patrzył w jej oczy. Czując na swoich barkach ciężar jej rąk, pochylił się i dosłownie musnął jej usta, nie chcąc robić z tego natarczywego pocałunku. — A ja, jeśli mam być szczery, ledwo stoję. Wszystko mnie boli — przyznał uczciwie to, co próbował od samego początku nieudolnie ukryć.
    Nie miał jeszcze pojęcia, jak pójdzie jutro do pracy, ale postanowił pomartwić się tym nie wcześniej niż właśnie jutro. Zresztą, nie wymieszał jeszcze wszystkich tabletek ze swojej kolekcji, więc pole do popisu było dość znaczące, ale tym Betsy, jak wieloma innymi sprawami, nie musiała się martwić. Lee zapewnił jej w ciągu ostatniego tygodnia wystarczająco wiele zmartwień, by miała się jeszcze tym przejmować.

    :***

    OdpowiedzUsuń
  83. „Sprowadzacie na Mariesville grzech” — słowa pani Winston rozniosły się echem po czaszce Mai. Może jeszcze parę lat temu by ją one zabolały. Ba, do tej pory pamiętała, ile łez wylała w poduszkę w liceum, bojąc się przyznać do tego, że zauroczyła się w Amelii Padstow, z którą siedziała w ławce na lekcjach z literatury angielskiej. Wtedy z przerażeniem chowała głowę w piasek za każdym razem, gdy złowiła uchem któregoś z sąsiadów dyskutującego na temat praw osób homoseksualnych i w ciszy wysłuchiwała przykrych słów padających ze słów tradycjonalistycznych miejscowych, mimo że zostawiały na jej psychice i sercu głębokie rany, budowały ściany i sprawiały, że prawdziwe oblicze Mai nie miało prawa ujrzeć światła dziennego. A wszystko to i tak zdało się na nic, bo przecież w szkole i tak nie raz ktoś puścił niewygodną dla niej plotkę lub wyzwał od lesb, choć nie była pewna, czy ludzie faktycznie się czegoś domyślali, czy po prostu chcieli jej dopiec za bycie lamusem, bo nie była zbyt popularna i zadawała się z grupą nerdów i dzieciaków z z kółka teatralnego.

    Usta Grimshaw ułożyły się w cienką linię, ich kąciki uniosły ku górze, a w policzkach pojawiły się delikatne dołeczki, gdy ta spróbowała początkowo powstrzymać się od śmiechu. Po kilku sekundach wydała z siebie jednak stłumiony chichot poprzedzony wcale nie cichym prychnięciem. Lata spędzone, mozolnie próbując zaakceptować samą siebie nauczyły ją, że najlepszą reakcją na tego typu komentarze było przejrzenie przez głupotę i krótkowzroczność ludzi je wypowiadających. Czasami wciąż zdarzało się, że takie zachowanie sprawiało jej ból, ale nie pozwalała po sobie nic poznać. Teatr sprawił, iż umiała zamaskować wiele emocji, a multum sytuacji obracała na swoją korzyść dzięki grze aktorskiej wykorzystywanej przez nią na porządku dziennym, aby emanować większą pewnością siebie. Aczkolwiek teraz, stojąc przy alejce z chipsami, naprawdę trudno było zignorować niedorzeczność całej sytuacji.

    Pani Winston napuszył się niczym ptak w jednym z filmów dokumentalnych, które Maya oglądała nocami, próbując zapomnieć o bólu, z którym ostatnio wiązało się jej istnienie. Niestety zamiast wykonać zabawny taniec godowy, pogroziła Mai i Betsy grubym palcem, mamrocząc pod nosem obelgi, by następnie odwrócić się na pięcie i szybkim krokiem wyjść ze sklepu.

    — Oj, żeby tylko nie wróciła z czterema jeźdźcami Apokalipsy. — Maya zwróciła się do blondynki, uśmiechając się lekko.

    Betsy wpatrywała się w nią z lekko uchylonymi ustami, zapewne zaskoczona faktem, iż Maya w ogóle postanowiła się za nią wstawić. Dopiero po dłuższej chwili wydukała z siebie ciche podziękowanie. Maya dobrze pamiętała, jak Murray traktowała ją w szkole. Pamiętała też, jak łasa była na popularność, ilu osobom zaszła za skórę i ile razy dzieciaki siedzące z Mają na stołówce pod nosem żartobliwie opracowywały plan zwandalizowania domu Murrayów za pomocą farby w aerozolu, jajek i pokaźnej ilości papieru toaletowego. Oczywiście plan nigdy nie wszedł w życie, a jedynymi osobami, którym dalej się obrywało, były wszyscy nieśmiali uczniowie z niższych warstw licealnej społeczności. Dziesięć lat później stała przed nią kobieta zdająca się mieć nieco więcej oleju w głowie — a może nauczona przykrym doświadczeniem zrozumiała, jak to jest, kiedy ludzie przekręcają informacje na jej temat. Z tego, co Mai udało się usłyszeć na temat Betsy, przytrafiło jej się coś przykrego i prawdopodobnie została zmanipulowana przez starszego przez siebie mężczyznę. Nie znała jednak szczegółów, bo raczej starała się nie uczestniczyć w plotkarskim kółku wzajemnej adoracji węszącym po Mariesville niczym głodne sensacji dwulicowe żmije.

    — Daj spokój — powiedziała wreszcie, wkładając jogurt truskawkowy wciąż trzymany przez nią w dłoni do koszyka. — Te baby to naprawdę mogłyby sobie znaleźć lepsze zajęcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Podeszła do kasy, zapłaciła za zakupy i już miała wychodzić ze sklepu, kiedy coś ją tknęło. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle zechciała dalej rozmawiać z Betsy Murray i skąd wzięła się u niej aż taka nonszalancja, jednak pod wpływem impulsu odwróciła się na pięcie, mierząc blondynkę spojrzeniem.

      — Przystojny chociaż był? — spytała, unosząc brew.

      Maya

      Usuń
  84. Trochę mi zajęło z odpisem, przepraszam!

    Zawtórował jej krótkim śmiechem.
    - Jeszcze nikt nie zdążył mi nadepnąć na odcisk. Ani ja nikomu nie zaszkodziłem. - wzruszył ramionami. - Masz jakieś rady kogo omijać na ulicy? - dopytał po chwili. Nie potrzebował żadnych dodatkowych problemów, ani zwad, chociaż był świadomy, że w tak małym miasteczku wszelkie informacje i plotki rozpowszechniają się z prędkością światła. Wystarczyło wspomnieć tego starszawego pana z jednej kamienic, który podglądał i machał w ich stronę, kiedy kończyli roznoszenie paczek. Landon był przyzwyczajony do pewnego rodzaju rozgłosu, więc jest wielce ciekawy, jakie plotki wyrosną na jego temat pod koniec jego urlopu.
    Wcale nie zdziwił go brak wiedzy Betsy, jeśli chodzi o sport, który zawodowo uprawia Landon. UFC, co prawda, nie był niszowym sportem. Coraz więcej zawodników było bardziej medialnych i rośli na celebrytów, którzy rzadko też grywali w filmach, chociaż dalej były to nieliczne jednostki, a sama sztuka walki nie była jeszcze tak popularna, jak boks czy WWE, które było bardziej teatrem - iście amerykańską rozrywką, w której bardziej liczyła się gra aktorska i zabawianie widowni różnymi scenkami na ringu, niż czystą walką.
    Z uśmiechem potarł brodę na której pojawił się krótki zarost. Drapiący i sztywny kilkudniowy zarost, który był przepasany kilkoma rudymi włoskami. Tutaj rzadziej się golił i jeszcze rzadziej chodził do fryzjera, to też jego włosy na głowie również podrosły do takiej długości, że zaczęły kręcić się na końcach.
    - Scott to twój brat? - zapytał - To teraz jestem spokojniejszy o twój rower.
    Machnął ręką na jej wtrącenie odnośnie jego twarzy.
    - Moi przeciwnicy zazwyczaj wyglądają gorzej ode mnie. - zażartował, jednak nie chciał brzmieć, jakby się przechwalał. - Zazwyczaj kończę z przeciętą brwią albo lekko opuchniętą twarzą. Zimne okłady wszystko naprawią tak naprawdę. - dodał, odbierając od Betsy swoją zapomnianą puszkę coli i upił łyk. - Ale większość moich przeciwników to moi dobrzy kumple, z którymi często wychodzę po wszystkim na piwo.
    Rozumiał kolejne zaskoczenie Betsy w związku z jego wyborami życiowymi. Tymi dawnymi i tymi niedawnymi. Mariesville w końcu było małą mieściną, której raczej nikt poza jej najbliższymi granicami nie wiedział, że takie miejsce istnieje. Landon w dalszym ciągu zastanawiał się, jakim cudem trafił w to miejsce. Nie rzucał dartem w mapę, ani nikt w jego najbliższym otoczeniu nie słyszał o Mariesville, a jednak tutaj trafił. I musiał przyznać, że całkiem mu się tutaj podobało. Było w tym mieście coś znajomego, coś swojskiego, że Landon momentami łapał się na tym, że czuł się tutaj, jak w swoim rodzinnym Sidney.
    - Plus minus pół roku tutaj posiedzę - odparł, przeczesując przydługie włosy wierzchem dłoni
    - Całkiem fajne to zadupie. - stwierdził po chwili, zakładając nogę na kolano drugiej nogi w szerokim rozkroku. - Hawaje są w porządku, ale miałem dość piasku z plaży wchodzącego w tyłek. - uśmiechnął się, mając na myśli plaże w okolicach Los Angeles i zerknął w stronę Betsy. - Powiedzmy, że los nie tutaj przywiał. A ty co robisz w tym zadupiu? - dociekał, bo bardzo ciekawiło go to, że ewidentnie dziewczyna nie czuje się do końca komfortowo w Mariesville. - Mogłabyś wyjechać i robić zapewne cokolwiek byś sobie zamarzyła, a jednak jesteś tutaj.

    Landon

    OdpowiedzUsuń
  85. Lee za to miał mnóstwo granic i niektóre z nich były powyznaczane w kuriozalnych wręcz miejscach, zwłaszcza z punktu widzenia kogoś, kto nie siedział w jego głowie. Wiele z nich przesunął już ze względu na Betsy, przede wszystkim decydując, by powiedzieć jej o sprawach, o których w normalnych warunkach nie rozmawiał. I choć widział, że Betsy nie była niepoprawnie ciekawska, to dostrzegał też, że pozostawała żywo zainteresowana nim samym, no i jak mogłaby nie, skoro zdecydowali się jednak coś wspólnie budować. Wiele by im pewnie ułatwiło, gdyby porozmawiali jeszcze szczerzej i określili przed sobą, co to tak właściwie było i dokąd z tym planowali zmierzać, ale bez tego też nie było źle.
    Rzecz jasna, do momentu, w którym Lee nie olał Betsy, a ona nie doszła do wniosku, że wszystko, co zrobił, było jej winą.
    Strasznie im to wszystko skomplikował i właściwie jedyne, co ich teraz przy sobie trzymało, to była dobra wola Betsy, która postanowiła jeszcze trochę o to powalczyć. Na dobrej woli Lee nie zajechaliby zbyt daleko, ponieważ ta, lekko mówiąc, nie istniała w momencie, w którym skupiał się tylko na sobie, wyłączając telefon i odcinając się od reszty świata.
    Ostrzejsze słowa Betsy odrobinę go otrzeźwiły, ale, prawda, to wciąż był bardzo kruchy lód, który w każdym momencie mógł się pod nimi załamać. Betsy zobaczyła już, jaki samolubny i nieprzewidywalny Lee potrafił być, i nigdy już o tym nie zapomni, bo to jest coś, co można wybaczyć, ale nie wymazać z pamięci. Do niego z kolei dotarło, że może to wszystko, co ich dzieliło — wiek, charaktery, doświadczenie — to była przepaść, której nie przeskoczą. Próbowali i on też chciał próbować tak samo jak ona tego pragnęła, ale wątpliwości, które skutecznie uciszył jeden weekend nad jeziorem, wróciły ze zdwojoną siłą.
    Póki co Lee planował rozprawiać się z nimi na swoich warunkach. Nie chciał dokładać Betsy zmartwień, zwłaszcza, gdy już i tak kompletnie mu nie ufała, bo sobie na to zasłużył.
    — Miałem być w pracy w sobotę — zauważył Lee, a właściwie to przyznał się z rosnącym wstydem, bo on nie był tym typem, który zawalał robotę. Fakt, że sprawa została postawiona przez jego szefa jasno: albo przychodzisz, albo wypierdalasz, bo nie można na tobie polegać, sprawił, że wiedział, że tam jutro pójdzie, choćby miał się czołgać. — Nie mam wyjścia, muszę iść — dodał, pozwalając Betsy, by się odsunęła.
    Normalnie uparł by się, że on to wszystko ogarnie, bo to w końcu była jego kuchnia, a zupa też została rozlana, bądź co bądź, z jego winy. Tym razem jednak odpuścił bez słowa i poszedł prosto do sypialni, wracając do łóżka, w którym i tak spędził już większość dnia. Nie łudził się, że znajdzie pozycję, w której nic nie będzie go boleć, więc leżał na plecach, z poduszkami pod głową, i gdy w korytarzu rozległy się kroki Betsy, przyglądał się zbitej szybce w swoim zegarku, i raz za razem dochodził do wniosku, że cholernie żałował tego, co zrobił.

    OdpowiedzUsuń
  86. Wszystko ma swoje granice i Lee nie wątpił, że dobra wola Betsy też. I on również je miał, i zostały one całkowicie złamane na sądowej sali w Oklahoma City. Tylko wcześniej pozwolił Betsy myśleć, że świetny z niego facet. Że ta różnica wieku, która ich dzieliła, rzeczywiście nic nie znaczy, a ich charaktery, choć zupełnie inne, łatwo odnajdą zgodę, bo przecież przeciwieństwa się przyciągają.
    Lee był Lee. Betsy dla niego zwariowała, on jej na to pozwolił, a teraz, choć robił wszystko, żeby mu wybaczyła, choć przepraszał, przytulał ją i ostrożnie całował, to jednocześnie myślał o tym, że nie powinien. Że może to, co się stało i jak ją w tym wszystkim potraktował powinno być dla nich obojga jakimś ostrzegawczym dzwonkiem, momentem na przebudzenie się i przyznanie, że miłość może nie wystarczyć.
    Bo Lee nie zamierzał nagle zmieniać zdania i zaprzeczać. Zdążył się już w Betsy zakochać i ani trochę w to nie wątpił, i przyznał to przed samym sobą, ale, całe szczęście, jeszcze nie przed nią. Teraz musiał jednak zestawić to, co uświadomił sobie, gdy już wrócił na ziemię po tych kilku dniach kompletnego odlotu, z tym, czego oczekiwać mogła od niego Betsy. Bo na pewno miała z nim związane jakieś nadzieje i oczekiwania, on również z nią miał, tylko żadne z nich nie będzie miało niczego, jeśli Lee się nie ogarnie. Jeśli takie coś jeszcze się powtórzy, jeśli kolejny raz skrzywdzi ją w taki sposób. Wyjątkowo okrutny sposób.
    Kroki w korytarzu minęły sypialnię, więc Lee w tym czasie odpuścił już temu nieszczęsnemu zegarkowi, którego uszkodzenie tak przeżywał. Odłożył go na bok i wsłuchiwał się w ciszę, która zawsze w tym domu panowała. Suszarka, do której przedtem wrzucił ubrania Betsy przestała już pracować, a deszcz, który lał jak z cebra, gdy Betsy pojawiła się na jego progu, całkowicie ustąpił. Lee miał szczęście, że zdążył naprawić dach przed zimą — w przeciwnym razie ciszę przerywałaby kapiąca do poustawianych wszędzie garnków.
    Przyglądał się Betsy, gdy weszła do sypialni. Milczał podobnie jak ona, obserwując najpierw zmęczonym wzrokiem, jak odkłada obok niego telefon, bo poza podłogą nie miała na to tutaj innego miejsca, patrzył, jak zdejmuje bluzę i spodnie i w końcu jak kładzie się obok niego. Wyciągnął to ramię, do którego najpierw się przysunęła, i objął ją, czując, jaka drobna okazywała się w jego uścisku.
    Lee nie miał pojęcia, co mogłoby mu teraz pomóc. Betsy sprawiała, że czuł się zdecydowanie spokojniejszy, a dłoń, którą zacisnęła na jego bluzie, i ciepło jej ciała, które czuł przy swoim boku, pomogła mu przypomnieć sobie, że jeśli go dotykała, to znaczy, że go nie nienawidziła. Przynajmniej nie w tej chwili.
    — Zgaszę — powiedział cicho, wyciągając z wysiłkiem wolne ramię, by pstryknąć włącznik, dzięki któremu w sypialni zrobiło się ciemno. Trwało to jednak tylko chwilę, bo ich oczy szybko przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia, a gdy z nieba zniknęły deszczowe chmury, pojawił się księżyc, którego światło wpadało do sypialni przez odsłonięte okno.
    Lee westchnął ciężko, słysząc pytanie Betsy.
    — Nie wiem. Nie mam innego wyjścia — przyznał szczerze, zmęczony, zrezygnowany, zniechęcony. — A ty sobie poradzisz? — zapytał, spoglądając w tej ciemności na nią, bo przez ostatnie dwie godziny rozmawiali głównie o nim. O tym jak on się czuł, co on przeżywał, co jego spotkało. A gdzie była w tym wszystkim Betsy Murray?

    OdpowiedzUsuń
  87. Lee również nie chciał, jednak jego chłodny realizm kontrastował z ostrożnym optymizmem Betsy. I to nie było tak, że nie starał się wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że im się ułoży, że to wyjdzie, że tak jak teraz byli razem, mimo wszystko, to już w ten sposób razem zostaną. Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że miłość rzeczywiście nie zawsze wystarczała. Że, wbrew pozorom, nie była wszystkim. Wydawała się wszystkim, ale nie w każdej sytuacji wystarczała, a oni do tej pory polegali przede wszystkim na to, co do siebie czuli. I może rzeczywiście czuli za dużo i za szybko, ale z tym nic już nie zrobią, bo musieliby cofać czas, żeby cokolwiek wyglądało teraz między nimi inaczej.
    Lee miał w głowie okrutny wręcz bałagan, którego wcale tam nie zapraszał. Całe szczęście, bliskość Betsy trochę koiła jego rozszalałe myśli.
    Nie była ciężka i nie mogła zrobić mu swoim ciężarem krzywdy, bo Lee tak naprawdę żadna wielka krzywda się nie stała. To, co spotkało go w sądzie, było gorsze od tego, co sprezentował sobie później. Policzek nie bolał go, jeśli go mocniej nie dotknął, a zadrapania na ręce przeszły już przez pierwszą fazę gojenia i jedynie delikatnie swędziały.
    Jeśli Lee cierpiał, to robił to po cichu, i Betsy dobrze go zdiagnozowała, ale też nie planował się jakoś szczególnie do tego cierpienia przyznawać. Było mu ciężko i trudno, co już jej powiedział, jednak uważał, że wszedł w wystarczająco wiele szczegółów, by dalej nie musieć już o tym mówić. Wyznaczał granice, o których jej nie mówił. Musiała się od nich odbić, by dowiedzieć się o ich istnieniu.
    — Jesteś silniejsza ode mnie — zauważył cicho, przenosząc w ciemności wzrok na sufit, którego w sumie to nawet nie widział. Światło księżyca rozjaśniało tylko niektóre miejsca, właściwie najwięcej padało go na podłogę.
    Było w tej ciemności coś kojącego, tak samo jak w oddechu Betsy, który słyszał i czuł, gdy jego ramię ciasno owijało jej drobną sylwetkę.
    — Możesz — zdążył odpowiedzieć, chociaż Betsy wcale nie czekała na to pozwolenie. Bardziej właściwie chciała go pewnie ostrzec, że będzie mówić, więc powinien słuchać.
    Jej dłoń nie przestawała poruszać się na jego klatce piersiowej i domyślał się, że choćby to, jak skubała materiał jego bluzy, było oznaką nerwów, które całkowicie jeszcze z niej nie zeszły. Wydawała się spokojna i starał się jej chociaż teraz ten spokój zapewnić, ale swoim zniknięciem zepchnął Betsy praktycznie na skraj i był pewien, że nawet jeśli teraz to odejdzie, to będzie miało swoje konsekwencje.
    — Wróciłbym, Betsy. I tak bym wrócił — powiedział, nie chcąc wciskać jej tanich frazesów w stylu poradziłabyś sobie, bo tego wiedzieć nie mógł. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę do niego czuła, może to było coś większego od tego, co odwagę miał podejrzewać.
    Zacisnął swoją dłoń na jej dłoni, tej ułożonej na jego torsie akurat w tym momencie, gdy go pocałowała. Zaśmiał się nawet z jej żartu, ale pokręcił zaraz głową, czego widzieć już nie mogła.
    — Betsy… Wiem, że nie chcesz już przez to płakać, ale ja nie chcę z tego żartować — mruknął cicho i spokojnie, nie karcąc jej, nie upominając, nie krytykując. Zniknął, bo nie potrafił poradzić sobie z bólem. I choć to nie była prawidłowa reakcja na to, co go spotkało, choć z perspektywy czasu może jeszcze kiedyś wspólnie będą się z tego śmiać, teraz zwyczajnie nie bawiło go to ani trochę.


    OdpowiedzUsuń
  88. Betsy miała pojęcie, czym może być miłość i nie mogła pozwolić, żeby jeden przytyk, rzucony przez przystojniaka z małym kutasem (to już była tylko i wyłącznie kwestia opinii Lee), definiował to, co wiedziała o miłości, a czego nie. Lee nie chciał władzy nad Betsy, nie chciał jej od siebie uzależniać, nie chciał, żeby jej życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół niego, bo to nie było dla niej ani dobre, ani bezpieczne. Starał się ją traktować jak równą sobie, choć musiał przyznać, że ta różnica wieku oraz poczucie, że rzeczy, które nie dotkną jego, ją zranią dotkliwie, trochę te starania zaburzały.
    Łóżko zaskrzypiało cicho, gdy Betsy podparła się na przedramieniu. Lee patrzył przez chwilę w jej oczy, widząc ją już dużo wyraźniej.
    — Ale nie mogę przez cały czas usprawiedliwiać się tym, przez co przeszedłem — zauważył trochę w kontrze do jej słów, bo czy Betsy tego chciała, czy nie, to wszystko, co jej na temat swojej przeszłości powiedział, jednak wpływało na to, jak teraz na niego patrzyła.
    I nawet jeśli tego nie chciała, to podświadomie na pewno mu współczuła, i myślała o nim nie jako po prostu o Lee, a jako o biednym Lee, który miał przesrane już co najmniej od trzydziestu lat i końca nie było widać. I wiedziała, że sama z tym nie wygra, więc to też na pewno ją martwiło, wywołując obawy o ich przyszłość. O to, czy Lee będzie miał dość siły, żeby wytrwać w związku, czy kolejny raz coś nie opęta go na tyle, by wszystko porzucił i zachował się, jakby nic go z nią nie łączyło.
    Lee przez całe życie był właściwie sam i czasem myślał, że może właśnie do tej samotności nadawał się najbardziej. A potem spotkał Betsy Murray, która wywróciła mu świat do góry nogami i musiał odpowiedzieć sobie na jedno, bardzo istotne pytanie: czy chciał, by robiła to dalej.
    Czy to będzie dla niej dobre.
    — Wolałbym, żebyś mi tak nie groziła — skomentował jeszcze, ewidentnie miało tym wszystkim rozbawiony, ale ten nagły zanik poczucia humoru można było bardzo łatwo zrzucić na fakt, że wszystko go bolało i czuł, że te tabletki niewiele mu pomogły.
    Żył za to nadzieją, że jutro będzie lepiej, więc przewrócił się na bok i odrobinę wygodniej przytulił do siebie Betsy. On wiedział, że noc będzie chłodna, bo oprócz problemów z prądem miał tutaj jeszcze problemy z ogrzewaniem. Jemu to nie przeszkadzało, Betsy miała jednak potencjał, by zmarznąć.
    — Ty też — mruknął jeszcze, bo nie tylko jemu przydałoby się tutaj trochę snu.
    Ból może i pozostawał, ale nieludzkie wręcz zmęczenie w końcu wygrało. Leki zaczęły lepiej działać gdzieś w środku nocy, którą Lee przespał zaskakująco wręcz spokojnie, choć i tak obudził się dużo wcześniej, niż potrzebował. Nie był jednak z tego powodu zły, bo Betsy też musiała iść dzisiaj do pracy, więc mógł ją odpowiednio tam wyprawić. Kręcił się więc po domu — wyjął z suszarki jej ubrania, które zostawił na łóżku, na którym jeszcze spała, przygotował kawę oraz śniadanie, zdeterminowany, żeby coś zjeść, bo wiedział, że wtedy Betsy najprawdopodobniej zrobi to samo, i wyszedł na werandę przed domem. Ta strona była skierowana na zachód, więc nie mógł tu oglądać wschodu słońca, ale mógł usiąść na ławce stojącej pod oknami salonu i pozwolić sobie dojść do wniosku, że tak samo jak Betsy walczyła o niego, on chciał jeszcze powalczyć o nią.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  89. Nie budzili się razem.
    Lee nie miał pojęcia, że Betsy przywiązywała do wspólnych poranków aż taką wagę. Gdyby wiedział, pewnie zdecydowałby się poleżeć trochę dłużej, ale póki co nie był do tego przyzwyczajony. Zresztą, gnił w łóżku przez ostatnie dni, i to praktycznie dosłownie, bo tak porządnie to wstał z niego dopiero, gdy Betsy zaczęła dobijać się do jego drzwi.
    Życie bolało go już dzisiaj odrobinę mniej, ciało tak samo. Plecy odpuściły, więc dobił się kolejnymi lekami, i psychicznie nastawiał na powrót do pracy, do której w ogóle nie miał ochoty wychodzić. Podobnie jak Betsy, domyślał się, że gdyby spędzili ten dzień wspólnie, zrobiłoby im to dużo lepiej, ale swoim nieprzewidywalnym zachowaniem Lee zamknął sobie kilka furtek, między innymi tę, która pozwoliłaby mu rzeczywiście wziąć dzisiaj wolny dzień. Czy tego chciał, czy nie, miał obowiązki i musiał się nimi zająć, nawet jeśli wolałby zajmować się Betsy.
    Poranek był chłodny i wilgotny, a słońce ponownie ukrywało się za chmurami. Nie padało, więc Lee w zamyśleniu obserwował jakieś niewielkie zwierzątko — chyba kunę — które co chwila wychylało się z otaczających dom krzaków, badało czujnym wzrokiem przez kilka sekund otoczenie, i chowało ponownie.
    — Cześć — odpowiedział, gdy drzwi wejściowe zaskrzypiały, a na werandzie pojawiła się Betsy, już w swoich ubraniach, ewidentnie gotowa, by wrócić do swoich obowiązków.
    Czuli dystans i go zachowywali, ale Lee postanowił, że nie będzie niwelował go na siłę. Prawda była taka, że choć jego serce wciąż niezawodnie miękło i biło szybciej na widok Betsy, to nie miał ochoty na czułości. Nie potrafił wykrzesać z siebie dość sił, by wstać, podejść do niej, zasypać jakimiś czułymi słówkami i gestami. Może nie był już kompletnie zdruzgotany, ale na pewno wciąż czuł się przytłoczony. Sen trochę pomógł, a obecność Betsy podziałała zbawiennie i Lee rzeczywiście spał, zamiast przewracać się przez całą noc w pościeli i o ten sen modlić, ale nawet go nie zobaczyć.
    — Dobrze — skłamał gładko, bez chwili zastanowienia, a jego słowa brzmiały wiarygodnie Czuł się źle, ale wyglądał lepiej i brzmiał całkiem pewnie, co uważał za swój klucz do sukcesu. — Nie zdążysz czegoś zjeść? — zapytał, podnosząc się z głośnym, pełnym wysiłku westchnieniem z ławki, której przy okazji się złapał, żeby łatwiej się mu wstawało. — Chodź, nawet jeśli niczego nie zjesz, to spakowałem ci kanapki na lunch — zachęcił, podchodząc jednocześnie do Betsy.
    Czy jej się to podobało, czy nie, czy się spieszyła, czy miała jeszcze kilka minut, złapał ją za rękę i nienachalnie pociągnąć za sobą w głąb domu. W każdej chwili mogła się wycofać, ale Lee liczył, że pozwoli mu choćby w ten sposób o siebie zadbać. — No i musimy się jakoś umówić, kiedy się potem widzimy — dodał niby to mimochodem, a jednak musieli jakoś to sobie poukładać, na warunkach, które im obojgu będą odpowiadały. Bo przecież nie rozejdą się dzisiaj, nie wiedząc, kiedy następny raz się zobaczą. Nie po tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  90. Lee nie lubił zbyt długo zostawać w łóżku po przebudzeniu, bo wtedy zaczynał myśleć: o tym, jak bardzo nie był gotowy na kolejny dzień, jak to to wszystko od kilku miesięcy cholernie przytłaczało, jak dawał sobie radę, bo musiał, ale robił to resztkami sił. Teraz jeszcze do tych myśli dochodziły te, w których bał się stracić Betsy, ale jednocześnie zaczynało prześladować go przekonanie, że znikając z jej życia zanim złożyli sobie jakieś naprawdę poważne deklaracje, zrobiłby jej przysługę. Rano było dla niego najgorsze, te minuty zaraz po zakończeniu kiepskiego zwykle snu, to poczucie bezradności wobec całego świata. Im dalej w dzień, tym lepiej się ogarniał i zgrabniej sobie z tym wszystkim radził, odganiając jednocześnie głosiki i myśli, które działały przeciwko niemu.
    Na werandzie nie rozważał już przecież znikania z życia Betsy, a ten uśmiech, pojawiający się nieśmiało na jej ustach, utwierdzał go w przekonaniu, że to nie byłby dobry wybór. Nie chciał tej krzywdy ani dla siebie, ani dla niej.
    — Możesz kiedyś wpaść coś stamtąd namalować — rzucił tylko Lee, lekko zaskoczony obserwacjami Betsy, bo nigdy nie myślał o widoku ze swojej werandy w takich kategoriach.
    Żył w przekonaniu, że ten dom właściwie nie miał dobrych stron, ale pamiętał też, że w tej niechęci brały udział głównie beznadziejne wspomnienia, które się dla niego z tym miejscem wiązały. No i w ostatnich miesiącach też nie był tu jakoś szczególnie szczęśliwy. Niezbyt wychodziło mu patrzenie na to miejsce jak na dom. Widział w nim raczej coś chwilowo. Coś, od czego i tak pewnie ucieknie.
    Betsy nie była gościem Lee, tylko wciąż jego dziewczyną, która została u niego pierwszy raz na noc. Nie musiała więc przejmować się kwestią jakiejkolwiek gościnności czy też jej braku. Gdyby chciała, mogłaby się tu nawet wprowadzić, ale nawet Lee nie chciał tu mieszkać, więc szczerze wątpił, by jej coś podobnego mogło przejść przez głowę.
    — Chwilę — odpowiedział dość nieprecyzyjnie na jej pytanie, nie chcąc wchodzić w to, że obudził się, bo znowu bolało i wstał, bo nie był w stanie dłużej leżeć, a zrobił to jeszcze zanim za oknami zaczęło świtać.
    Miał jednak dzięki temu dość czasu, by zaparzyć porządną kawę i odgrzać to, co zostało z zupy oraz tostów, które przyniosła wczoraj Betsy. Dzisiaj wreszcie mogli zjeść to, co przygotowała w sposób, w jaki to zasługiwało. Lee nie miał też siły robić własnoręcznie niczego, poza kanapkami, które przygotował dla Betsy, a które były wyjątkowo proste, ale z dobrej jakości chlebem, gładkim masłem orzechowym i dżemem wiśniowym, który sam robił.
    — Dobra, wpadnę — zgodził się bez zastanowienia, bo nie miał się tu nad czym zastanawiać. Z góry wiedział, że będzie zmęczony, ale kiedy on nie był zmęczony? Zresztą, sam sobie to zmęczenie zafundował, więc teraz wypadało się z tym rozprawić. — Przenocujesz mnie w ramach rewanżu? — zapytał, trochę żartując, a trochę mówiąc całkiem poważnie, gdy posadził Betsy przy stole, postawił przed nią kubek z kawą, miskę z odgrzaną zupą oraz ciepłe tosty, do których dodał podwójną ilość sera, i sam usiadł obok.

    OdpowiedzUsuń
  91. Ale od przekroczenia progu domu Lee, Betsy nie czuła się tu dobrze, i to wiele o tym miejscu mówiło. Dom był ciemny i mało przytulny. Sprawiał wrażenie ciasnego, a to wszystko przez nadmiar ścian i pozamykanych pomieszczeń. Lee miał ambitne plany, by niektóre z tych ścianek, po prostu wyburzyć, jednak póki to zatrzymał się na etapie, na którym niechcący odciął sobie w dwóch pomieszczeniach prąd i jeszcze nie zdołał go przywrócić, więc nie łapał się jeszcze ambitniejszych projektów.
    Betsy mogła być też spokojna — Lee nie zamierzał wprowadzać się do jej domu, który tak naprawdę należał do jej rodziców, a oni tylko korzystali z ich chwilowej nieobecności. Zresztą, państwo Murray jeszcze mieli przed sobą zetknięcie z faktem, że ich jedyna córka zaczęła spotykać się z jedenaście lat starszym od siebie rozwodnikiem, który w Mariesville nie miał najlepszej opinii, bo głównie to stronił od ludzi i pojawił się tu równie nagle, co gdy był dzieciakiem. Z tą różnicą, że wtedy zniknął po dwóch miesiącach, a teraz im dłużej tu tkwił, tym bardziej podejrzany wydawał się miejscowym plotkarom.
    Malowanie było, zdaniem Lee, dobrym pomysłem, ale nie chciał, by Betsy czuła, że do czegokolwiek próbuje ją namówić. To miała być jej decyzja, on mógł ją tylko wspierać, jeśli już coś wybierze. Od tego tu był.
    Lee nie chciał terroryzować Betsy zupą, którą przygotowała i przyniosła. Sądził, że to będzie miły gest, zwłaszcza, że wczoraj ledwo namoczył w niej łyżkę. Dzisiaj nie był wcale o wiele bardziej głodny, wciąż czuł się mocno średnio i całkiem beznadziejnie, ale walczył z tym jak tylko mógł i nastawiał się psychicznie ciężki dzień w pracy.
    — Okej, to jesteśmy umówieni — podsumował więc, podejrzewając, że Cissy jakoś zniesie jego obecność, choć pewnie w ostatnich dniach wyjątkowo dużo czasu spędzała z Betsy, która przeżywała to, że Lee przestał się odzywać.
    Cissy pewnie nie tylko czuła, ale jeszcze doskonale rozumiała, że coś jest nie tak. Lee nie zdziwiłby się, gdyby wieczorem przywitała go, okazując wyraźną niechęć.
    Nie chciał jednak zbytnio się nad tym rozwodzić. Poza tym, chciał jak najszybciej zebrać się i wyjść do pracy — miał tam trochę rzeczy do ogarnięcia, których normalnie pilnował na bieżąco i, gdyby pojawił się w The Rusty Nail wtedy, gdy powinien, miałby je już dawno z głowy. Musiał teraz trochę nadrobić, więc zjadł w delikatnym pośpiechu, wypił kawę i pamiętał, by przekazać Betsy kanapki, które dla niej przygotował.
    Wyszli razem z domu i Lee podszedł z Betsy do jej auta, całując ją na pożegnanie w czoło, zanim do niego wsiadła. Obserwował, jak odjeżdża, a potem wrócił, żeby zamknąć za sobą drzwi na klucz, choć i tak w środku nie było niczego, co ktokolwiek mógłby zechcieć ukraść.
    I spędzili kolejny dzień bez siebie, dla Lee tak zabiegany, że znowu nie miał czasu patrzeć na telefon, ale czym był ten dzień, skoro wieczorem nigdzie już nie uciekał, nie zbaczał z drogi, nie zmieniał zdania. Trafił prosto pod dom Murrayów, a firanki w oknach sąsiednich domów poruszyły się zgodnie z oczekiwaniami, gdy wysiadając z auta, trzasnął za sobą drzwiami.

    sto!

    OdpowiedzUsuń
  92. Lee miał za sobą cholernie ciężki dzień. W pracy praktycznie nie potrafił się odnaleźć, a świadomość, że miał przesrane i był pod specjalnym nadzorem, ponieważ tak spektakularnie dał w ostatnich dniach ciała, w niczym nie pomagała. Robił jednak swoje, na tyle, na ile był w stanie. Przede wszystkim przypilnował zamówień, którymi miał się zająć zaraz po powrocie z Oklahomy, ale to olał, i teraz zdążył zrobić się okropny syf. A potem już głównie gotował, więc pierwszym, czego po pracy potrzebował, był długi prysznic.
    Ból, choć trzymał się go od rana, miał chociaż na tyle przyzwoitości, by nie zyskiwać na sile. Utrzymywał się, ale Lee był w stanie zagryźć zęby i jakoś to znieść. Leki, które brał, zaczęły nareszcie dawać efekty, a gorący prysznic też trochę pomógł. Lee czuł się lepiej i wyglądał lepiej, choć w jego głowie jeszcze nie wszystko poustawiało się tak, jak powinno, i zdawał sobie z tego sprawę.
    Starał się w ciągu dnia pracować, a nie myśleć o Betsy, choć średnio mu to wychodziło, bo jego myśli same wędrowały w jej stronę. Wracały do wczorajszego wieczoru, do tego, jak obejmowała go i jak czuł jej ciepło, gdy ją za to wszystko przepraszał. Uparcie przeskakiwały też do momentu, w którym popłakała się przez niego w kuchni, powtarzając, że nie zasłużyła sobie na to, co jej zrobił, z czym ją zostawił i do tego poczucia bezradności, które wtedy go nawiedziło.
    Lee wstydził się przed Betsy tego, co jej zrobił, ale co mógł zrobić poza tym, by postarać się, żeby coś takiego już nigdy nie miało miejsca i żeby jakoś jej to wynagrodzić? Nie wymaże z jej pamięci tego bólu, strachu, tej dezorientacji i paniki, ale przysypanie negatywnych uczuć pozytywnymi też brzmiało jak jakieś wyjście. A oni jakiegoś wyjścia potrzebowali wręcz rozpaczliwie.
    Lee uśmiechnął się więc na widok stojącej w drzwiach Betsy, ignorując czyhające w oknach sąsiadki, ale zamiast podejść prosto do niej, musiał najpierw zatrzymać się w połowie drogi i przywitać się z Cissy, która najwyraźniej nie miała mu niczego za złe. Może dotarło do niej, że choć Betsy była przez ostatnie dni smutna, to teraz zrobiło się odrobinę lepiej, i nie zamierzała karać Lee za to, jaki potrafił być okrutny.
    — No, już, już — odezwał się do Cissy, głaszcząc ją po głowie i pysku, gdy ocierała się o jego nogi i krążyła między nimi, prawie przewracając go, gdy spróbował jednak ruszyć do przodu.
    Musiał przekupić ją sporą dawką pieszczot, zanim wreszcie postanowiła dać mu spokój i zająć się obwąchiwaniem jego samochodu.
    — Ja też się stęskniłem — oznajmił, zgodnie z prawdą zresztą, podchodząc w końcu i do Betsy, która czekała cierpliwie, wystrojona w jego (już nie taką jego) koszulkę i szalenie kolorowe skarpetki. — Za Cissy i za tobą. Ale za tobą najbardziej — zaznaczył, żeby mieli jasność, że nie spotykał się z Betsy tylko dlatego, że miała fajnego psa. I, by podkreślić prawdziwość tych słów, położył dłoń na jej policzku, a następnie pochylił się, by pocałować ją. Krótko, szybko, słodko. Żeby nie musiała czuć się tym gestem do niczego zobowiązana, bo wciąż mogła mu mieć wiele za złe, i wciąż mogła być na niego zła. — Cześć, słońce — przywitał się raz jeszcze, odsuwając się od niej na odległość zaledwie kilku centymetrów.

    ;***

    OdpowiedzUsuń
  93. To nie mogło brzmieć dla Betsy inaczej niż skrajnie dziwnie, ale Lee nigdy nie przestało na niej zależeć. Nawet w momencie, w którym, widząc te wszystkie nieodebrane połączenia i nieotworzone wiadomości od niej, oraz jej uśmiech na wygaszaczu ekranu postanowił wyłączyć telefon na kilka dni. Zależało mu na niej, tylko nie radził sobie sam ze sobą, i potem oboje przez to cierpieli. Wyjście było więc jedno: Lee musiał wziąć się w garść, ale tak raz i skutecznie, bez festiwalu wymówek, skruchy i łzawych przeprosin. Właściwie w tym wszystkim brakowało, żeby się jeszcze przed Betsy poryczał, ale, całe szczęście, tego przed nikim nie robił już od lat.
    Cokolwiek mogło nie zagrać między nim a Cissy, zostało mu przez psinę wybaczone. Radosne poszczekiwanie zwracało uwagę tak samo, jak samochód Lee, który pojawił się pod domem Murrayów, więc firanki w oknach poruszały się dość intensywnie, ale Lee to przede wszystkim bawiło. Niech sobie patrzą i niech gadają, kto by się nimi przejmował. Zwłaszcza teraz, gdy, bądź co bądź, Lee i Betsy mieli tak samo wiele do nadrobienia, jak i do naprawienia.
    — Nie kocie, tylko kochanie — poprawił ją, ale zaśmiał się przy tym, bo chociaż to określenie całkiem nieźle brzmiało w ustach Betsy, to Lee miał pewne preferencje i nie bał się o nich mówić. Wiedział, co lubił, tak po prostu. Zwłaszcza, jeśli chodziło o Betsy. — Cześć, słońce — sam przywitał się jeszcze raz.
    Miło było wrócić do tej namiastki tego, co uznawali między sobą za normalność, nawet jeśli znali się ta boleśnie wręcz krótko. Wiedzieli, co między nimi działa, a co nie, a na pewno nie działało milczenie. Po tym wszystkim Betsy jednak wcale nie musiała chcieć ani pozwalać, by Lee ją całował. Ale pozwoliła, i to już w pewien sposób pomogło im się przełamać.
    — A niech urywa — skomentował Lee, celowo robiąc krok w tyłu i patrząc w stronę okna sąsiadki. — Będę miał co naprawiać, w sam raz sobie dorobię — zażartował jeszcze, bo w Mariesville akurat nie brakowało złotych rączek, więc wątpliwe, by sąsiadka Betsy zwróciła się z takim problemem akurat do niego.
    Weszli jednak do środka i gdy Betsy zamykała drzwi, Lee rozejrzał się po najbliższej okolicy, głównie skupiając się na holu oraz salonie, w którym stała pokaźnych rozmiarów choinka.
    — O cholera, ale tu świątecznie — skomentował zanim właściwie zdążył przemyśleć, co mówi. To była jego pierwsza, szczera reakcja na te wszystkie bałwanki, choineczki, światełeczka i inne dekoracje. Odwrócił się jednak szybko w stronę Betsy, ponieważ pytanie, które mu zadała, okazało się nieco bardziej absorbujące. — A nie chcesz go sobie wziąć? — zasugerował, patrząc na nią wyczekująco.
    Wracali do normalności. Czuł to pod skórą.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  94. No nie mogła. To nie było zachowanie człowieka, któremu na kimś zależy, ale Lee, jak już starał się wyjaśnić, nie miał usprawiedliwienia na to, co zrobił. Po prostu to zrobił — z bólu, z rozpaczy, z szaleństwa, z poczucia, że nie miał już o co walczyć. Zachował się skrajnie wręcz samolubnie i egoistycznie, i dotrzymał w tym wszystkim właściwie tylko jednej obietnicy: że wróci. I skoro wrócił, i miał jeszcze co zbierać, to właśnie to starał się robić. Nie wątpił, że do pewnych trudniejszych tematów jeszcze będą musieli z Betsy wrócić, ale może łatwiej będzie im to zrobić, gdy najpierw przypomną sobie, jak dobrze potrafiło między nimi być, zanim mogło zrobić się źle.
    Lee domyślał się, że Betsy pójdzie na całość w kwestii świątecznych dekoracji. Nie znał jej od tej strony, bo znał ją dwa tygodnie, ale pasowała mu na kogoś, kto zwyczajnie to lubił i komu rozwieszanie girland, dekorowanie choinki, i ustawianie w każdym kącie bałwanków sprawiało po prostu przyjemność. Podejrzewał, że miała też w szafie całą kolekcję świątecznych swetrów.
    Dla Lee święta były kolejnym dniem w kalendarzu, niczym wyjątkowym. Wciąż miał w planach spędzić je w znakomitej większości w pracy, ale jeszcze nie rozmawiał o tym z szefem, któremu wolał przez kilka dni nie pokazywać się na oczy po tym numerze z nieprzychodzeniem do pracy.
    — Trochę? — powtórzył teraz z niedowierzaniem po Betsy, bo to wszystko nie wyglądało mu jak trochę roboty. Nie drążył jednak, ile dokładnie czasu na to poświęciła, bo gdyby nie zaginął w akcji, a raczej w Oklahomie, to mógłby jej z tym pomóc, i oboje doskonale to wiedzieli. Zawsze to lepszy by wysoki facet niż konieczność stania na drabinie, ale Lee dał ciała i nie mógł już cofnąć czasu.
    Więc po prostu nie zgłębiał tematu.
    Lee lubił, gdy Betsy nazywała go kochaniem, tak samo jak podejrzewał, że ona lubiła, gdy zwracał się do niej słoneczko. Brzmiało to dobrze, tak po prostu. Jeśli jednak chodziło o oznaczanie swojego terytorium, to nie musiała się tym zbytnio martwić — po pierwsze to gdzie by takiego starego dziada miała niby zabrać, żeby się z nim pokazywać, a po drugie… No, drugiego nie było, ale wiadomo, o co chodzi. Lee raczej nie nadawał się do tego, by gdziekolwiek się z nim pokazywać czy nim chwalić. Większość znajomych oraz rodzina pewnie każą puknąć się Betsy w czoło, gdy wszystko już wyjdzie na jaw, ale póki co oboje zgodnie ten fakt ignorowali.
    Betsy nie była ani głupia, ani ślepa i Lee ją za taką nie uważał. Była bardzo mądra i spostrzegawcza, i szybko dostrzegła, w jaką grę z nią grał — miała sobie wziąć, więc brała, a jego niesamowicie to kręciło, i pozwalał na to nie tylko sobie, ale właściwie im obojgu, chociaż jeszcze dzisiaj rano nie byli do końca pewni gruntu, na którym stali.
    — I prawidłowo — skomentował więc, uśmiechając się jeszcze, zanim poczuł ciężar jej ramion na barkach i słodycz jej ust na swoich. Jego dłonie wylądowały na biodrach Betsy, a pocałunek, który rozpoczęła, szybko zmienił się w coś cholernie zachłannego i spragnionego. — Za tym też tęskniłem — rzucił, gdy dali sobie krótką przerwę na złapanie oddechu, ale co z tego, skoro teraz Betsy chciała, Lee chciał, i oboje brali.

    and you taste like love

    OdpowiedzUsuń
  95. Lee nie powinno to dziwić i nie dziwiło — Betsy nosiła w sobie mnóstwo ciepła, które dla niego było wręcz nowością, bo ani trochę nie czuł się przyzwyczajony do przebywania w obecności kogoś takiego jak ona. Kogoś, dla którego rodzina coś znaczyła, dla kogo święta były ważne, komu zależało, by inni czuli się potrzebni i pamiętali, że są częścią czegoś większego. Lee o takie rzeczy zwyczajnie… Nie dbał. Nikt nie zapewniał tego jemu, więc on też się nie troszczył i, szczerze powiedziawszy, temat nadchodzących świąt trochę go dręczył, odkąd uświadomił sobie, jak bardzo wraz z Betsy zaangażowali się w swoją relację. Od początku jednak planował, że jakoś się po prostu z tego wykaraska. Znajdzie jakąś wymówkę i na tym temat się skończy.
    Teraz jednak wymówki nie były mu w głowie, w ogóle w głowie miał generalnie niewiele, gdy Betsy całowała go z takim zapałem, wieszając na nim ciężar swojego ciała. Gdyby fizycznie trzymał się obecnie trochę lepiej, już dawno zgarnąłby ją w ramiona i podniósł na wysokość, którą oboje określiliby jako odrobinę bardziej wygodną. Niestety, musieli sobie radzić na inne sposoby, więc Lee się pochylał, Betsy stawała na palcach, by go dosięgnąć, ale ani trochę nie brakowało im przez to zapału czy namiętności. Wręcz przeciwnie.
    Stęsknili się, więc przykładali się jeszcze bardziej.
    Lee syknął tylko w odruchu, którego nie kontrolował, bo nie spodziewał się, że Betsy dotknie jego policzka, który od wczoraj zdążył zmienić trochę kolorów i teraz, siłą rzeczy, zasinienie wyglądało odrobinę gorzej, ale musiało, zanim zacznie sprawiać lepsze wrażenie. Zabolało, gdy go tam dotknęła, nawet jeśli była w tym geście stosunkowo delikatna.
    Nie przejął się tym jednak zbytnio i nie chciał, by Betsy się przejmowała.
    Dostosował się do tego odrobinę wolniejszego tempa, w którym ich pocałunki stały się dłuższe, bardziej czułe, dokładniejsze. Miał jednocześnie ogromny problem z powstrzymaniem uśmiechu, który cisnął mu się na usta, będąc efektem czystego szczęścia — był szczęśliwy, że nie wypominali sobie tego, co stało się wczoraj. Że Betsy nie przypominała mu, co zrobił źle i jak bardzo ją tym skrzywdził, bo on wiedział. On pamiętał. On wciąż miał przed oczami, jak z jej oczy płynęły łzy, jak ją to wszystko bolało. Okrutnie.
    — Co? — zapytał w pierwszym odruchu, trochę odurzony tą chwilą, zapachem Betsy, jej ciepłem, bliskością. Zapomniał przy niej o całym świecie, przez chwilę kompletnie nie potrafiąc skojarzyć, o jakich w ogóle świętach ona mówi. — Ale że ja? — dodał głupio, nie rozluźniając uścisku, w którym jego ramiona zamknęły jej drobne ciało, ale odsunął się na kilka centymetrów od jej twarzy. — No co ty, Betsy — mruknął, lekko zakłopotany. — Co na to twoja rodzina? Rodzice? Daphne? Bracia? — zarzucił ją gradem pytań. Bo Lee nie miał w Mariesville nikogo, ale on przez większość życia nikogo nie miał. Samotne święta nie robiły na nim wrażenia i nie będzie mu ani smutno, ani przykro, jeśli te spędzi jak zwykle. Betsy nie musiała czuć się zobowiązana, żeby dotrzymywać mu w tym dniu towarzystwa.

    love is full of surprises

    OdpowiedzUsuń
  96. W Nowym Jorku takie sytuacje również jej się przytrafiały, ale tam zawsze miała wokół siebie wianuszek koleżanek, gotowych rzucić się jej na pomoc. Tutaj natomiast mogła liczyć tylko na siebie. Nie była wystraszoną dziewczynką, która wymagała parasola ochronnego, ale zdawała sobie sprawę, że jej możliwości nie są nieograniczone. W starciu z typem tej budowy i w tym stadium krążącego we krwi alkoholu, miałaby co najwyżej marne szanse. Jeśli nie zerowe. W dodatku facet wydawał się kompletnie ignorować jej sprzeciw, jakby go nie słyszał. A może po prostu nie chciał go usłyszeć.
    Był potężnie zbudowany, a Aurelia drobna i szczupła, więc zaczęła kombinować, jakby tu koło niego przemknąć, świadoma, że siła jej pięści nie zrobi na nim żadnego wrażenia.
    — Odpierdol się, mówię przecież — warknęła, dokonując cudów akrobatyki, by uniknąć kolejnego objęcia barczystym ramieniem. Facet cuchnął alkoholem, a jego wzrok zdradzał, że wypił tego wieczoru więcej, niż powinien.
    Aurelia go nie kojarzyła; może i nie znała tu wszystkich, ale jednak wychowywała się tutaj przez kilkanaście lat życia. Siłą rzeczy kojarzyła zatem raczej sporo twarzy. Ta tutaj nie była jedną z nich.
    — Mała, no, nie bądź taka — zamruczał bełkotliwie, ponownie usiłując ją złapać i ponownie ponosząc klęskę. Dziewczyna w duchu dziękowała wieloletnim treningom baletu, dzięki którym teraz była dość gibka, by móc unikać wielkich łap faceta — przynajmniej do pewnego momentu. — Chodź, nie zgrywaj się. Przecież widzę, że chcesz. Wyglądasz jak mała dziwka — zaśmiał się bezczelnie, tym razem łapiąc ją za ramię i z impetem przyciskając do ściany. Miała wrażenie, że wybił jej staw barkowy, ale prawdopodobnie miało się skończyć jedynie na siniaku. Lekki szok i ogólny niesmak sytuacji potęgowały nieprzyjemne doznania.
    Miała nadzieję, że może z lokalu wybiegnie niespodziewanie jakiś bohater, który da mięśniakowi w pysk, ale raczej się na to nie zanosiło. Z jakiegoś powodu nie krzyczała i nie wzywała pomocy; mimo to w pewnym momencie wyjrzała zza faceta, kiedy dobiegł ją jakby znajomy, kobiecy głos.
    Po chwili rozpoznała w tej postaci miejscową listonoszkę, która dość często odwiedzała ich dom, dostarczając ojcu ważne papiery. W głębi ducha Aurelia odetchnęła z ulgą, ponieważ nawet drobny sojusznik był lepszy, niż żaden, a Betsy była wyraźnie zdecydowana i pewna tego, co robi.
    — Chętnie, ale… — wymownym gestem wskazała na mięśniaka, który wciąż przyciskał ją do ściany. Rozbiegany wzrok przenosił między nią, a dziewczyną, która nagle się pojawiła, i wydawał się być coraz bardziej zamroczony alkoholem.
    — No chodź — warknął na nią w końcu, szarpiąc ją jak szmacianą lalkę i ciągnąc w niewiadomym kierunku. Dopiero wtedy, zrozumiawszy w pełni, jak wielką ma nad nią przewagę fizyczną i że nie jest w stanie nawet się oprzeć, obleciał ją strach. Spróbowała się wyrwać, ale jedyne, co osiągnęła, to zwiększony uścisk faceta na jej ramieniu.
    — Puść mnie, typie, albo ci przyjebię — zagroziła, starając się brzmieć na bardziej pewną siebie, niż była w rzeczywistości. Posłała Betsy lekko przerażone spojrzenie, mając nadzieję, że sprowadzi kogoś na pomoc. Nawet we dwie nie byłyby w stanie wygrać z facetem tak wielkim i tak postawnym.

    Aurelia Reinhart

    OdpowiedzUsuń
  97. Tylko że Lee miał ogromne problemy z akceptowaniem i przyjmowaniem tego ciepła. I to nie tak, że uważał, że mu się nie należało — skoro Betsy znalazła w tym życiu jego, a on odnalazł ją, to musiał być w tym jakiś większy plan. Lee wierzył raczej w przypadki niż jakiekolwiek przeznaczenie, ale nie w aż ogromne. Czuł się więc odrobinę dziwnie z pomysłem, by wtryniać się w święta Murrayów, którzy go nawet nie znali. Obawiał się dokładnie tego: że będzie w ich oczach nikim więcej jak rozwodnikiem z Oklahomy, w której nie mieszkał już od lat, a która wciąż żywo go prześladowała. O jedenaście lat starszym facetem Betsy, starym dziadem, który nie miał do roboty nic lepszego od bałamucenia młodszych od siebie kobiet. Przypadkiem jeszcze gorszym od tego profesora, przez którego wyleciała ze studiów. Kimś, przed kim będą ją w dobrej wierze ostrzegać.
    I to nie było tak, że umawiając się z Betsy i uważając ją za swoją dziewczynę, Lee nie chciał brać jej rodziny. Chciał i domyślał się, że kiedyś będzie musiał spojrzeć tym ludziom w oczy i się z nimi tak zwyczajnie i po ludzku zapoznać, ale nie sądził, że tak szybko.
    — Betsy… — westchnął, odwracając wzrok i uciekając nim po ścianach oraz suficie, gdy ona żartowała spokojnie, trwając w jego ramionach, a przez jego głowę przebiegały dziesiątki scenariuszy, w których wyobrażał sobie, jak jej rodzina mogła go nie polubić.
    Może i Betsy była w niego wpatrzona jak w obrazek, a Lee odwzajemniał ten sentyment, również patrząc na nią w sposób, który dobitnie świadczył, co dniej czuje, ale to nie zmieni faktu, jak znacząca była ta różnica wieku, która ich dzieliła, jacy oni byli od siebie różni, jak Lee miał już za sobą nieudane małżeństwo, które nie robiło z niego najlepszej partii dla Betsy, i jak zostawił ją bez słowa, jadąc na tydzień do Oklahomy i wyłączając telefon.
    Lee nie był dla Betsy dobrym wyborem i doskonale to wiedział, a jednak sam uparcie wybierał ją. I czuł, w tej chwili mocniej, niż dotychczas, jakie to było z jego strony cholernie samolubne.
    Nie pozwolił jednak poznać po sobie, że w cokolwiek wątpił. Uśmiechał się zaczepnie i patrzył czule w oczy Betsy, mimo uszu puszczając te żarty o plotkach, które najwyraźniej rzekomo zeszły już na tory, na których Betsy miała interesować więcej niż jednym facetem na raz. Nic go te wredne pomówienia nie obchodziły.
    — To nie tak, że się przejmuję twoimi braćmi… — spróbował sprostować, ale nawet nie potrafił dokończyć własnej myśli, wytłumaczyć się z tego jakoś sensownie.
    Po prostu… Ich relacja nie była równa. Lee miał dużo większy potencjał, by skrzywdzić w niej Betsy, co już raz przecież zrobił, a znali się dwa tygodnie, z czego spędzili ze sobą tak naprawdę ledwie tydzień. Nie był najlepszym wyborem, na jaki było stać młodą, atrakcyjną i inteligentną kobietę z dobrej rodziny. Nie był najlepszym wyborem dla Betsy Murray i bał się to usłyszeć z cudzych ust. Z ust kogoś, kogo opinia była dla dla niej ważna.
    Jak jednak mógł powiedzieć nie, kiedy wielkie, błyszczące oczy Betsy tak ufnie na niego spoglądały, a jej dłoń przyjemnie drapała jego kark? To było z jej strony odrobinę nieuczciwe, tak go urabiać, gdy wiedziała, że zmagał się z wewnętrznym dylematem, ale pozwalał jej na to bez cienia protestu.
    — No dobrze — zgodził się w końcu, choć wciąż nie brzmiał na pewnego swojej decyzji. Nie miał serca powiedzieć Betsy nie. Nie teraz, nie dzisiaj, nie po tym wszystkim, co zrobił. — Dziękuję za zaproszenie — dodał jeszcze, bo to wcale nie było takie oczywiste. Lee był przyzwyczajony do samotności na tę samotność już planował najbliższe tygodnie, domyślając się, że w związku ze świętami Betsy będzie miała dużo na głowie. I nagle stał się częścią jej planów, a przecież wcale nie musiała tego robić.

    you can be quite convincing

    OdpowiedzUsuń
  98. Nie znał jej z tej energicznej strony, ale to chyba nic dziwnego, skoro najwięcej styczności miał z nią na komisariacie. Wtedy nie przychodziła ani roześmiana, ani zadowolona, tylko szczerze zirytowana, żeby nie powiedzieć gorzej, a on wcale nie poprawiał jej nastroju żmudnymi, przewidywalnymi pytaniami, które musiał zadać, żeby odbębnić swoje powinności. Aż do dnia dzisiejszego nie mieli szansy doświadczyć swoich swobodnych stron, bo nie było im z tym po drodze, chociaż oboje niewątpliwie je posiadają, a co więcej – te strony nawet bez przymusu są w stanie się ze sobą dogadać. Wcześniej nie przeszło mu przez myśl, żeby w ogóle doprowadzić do takiej sytuacji, która da im szansę na jakąkolwiek swobodę, bo z jakiej paki miałby to robić, ale los miał nieco inne plany i dziś wcisnął ich w jeden kajak, a potem wysłał na rzekę. I dobrze. Może stało się to właśnie po to, żeby oboje zrozumieli, że są takimi samymi ludźmi – z zaletami i wadami, raz z dobrym humorem, a raz z złym. Że żadne z nich nie ma kija w tyłku, a wszystko jest tak naprawdę kwestią sytuacji, w której muszą się ze sobą konfrontować.
    Zauważył, że powróciła, bo zwrócił uwagę na biegnącą wzdłuż rzeki pannę, której celem okazała się właśnie Betsy. Domyślił się, że to jedna z tych koleżanek, które rozkładają nogi dla nietutejszych, ale nie potrafił przypomnieć sobie jej nazwiska, pewnie dlatego, że nigdy w żaden sposób go nie interesowało. Najwidoczniej koleżanka nie miała nic przeciwko, żeby Betsy zapakowała się do busa i wróciła, skoro nie próbowała jej namawiać za wszelką cenę na wspólne szaleństwo.
    Pomógł wrzucić na przyczepkę ich kajak i wiosła, a kiedy Betsy podeszła, dając znać o swojej obecności, otrzepał dłonie z piasku i pokiwał głową. Dobijanie targu jest jak najbardziej aktualne. Ona nie zamierzała odpuszczać, a jemu zależało na czapce, więc znajdą się gdzieś pośrodku i na pewno dogadają.
    — Moja propozycja jest taka — zaczął, kładąc dłonie na swych biodrach, i popatrzył uważnie w oczy Betsy, tak, dla powagi interesów. — Ja załatwię ci wejście na policyjną strzelnicę i pokaże jak się strzela, a ty wydziergasz mi zajebiście ciepłą czapkę ze wzorem, który sobie wymyśliłem — powiedział, unosząc lekko brew, bo to może nie było pytanie, ale propozycja, która wymagała akceptacji lub nie. — Na dobry początek współpracy, mogę postawić ci piwo, a jeśli wygrasz ze mną w darta, to nawet dwa — dorzucił jeszcze, pozwalając kącikom swych ust unieść się w żartobliwym uśmiechu. Nie był skąpy, mógł jej postawić nawet czteropak, zwyczajnie chciał sobie pożartować, skoro nadarzyła się ku temu okazja. Propozycja mogła ulec modyfikacji, bo był pozytywnie nastawiony do negocjacji warunków i do przyjęcia zmian. A ostatecznie może nawet nie będzie z tego wszystkiego plotek, skoro miejscowe dewotki węszą w nim geja. Dla niego to nawet lepiej.

    Tak jest, to byłby najlepsiejszy nagłówek wszechczasów!
    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  99. Lee nie martwił się o to, czy któryś z braci Betsy powie mu coś nieprzyjemnego. Czy Daphne spojrzy na niego nie do końca łaskawym okiem, czy jej rodzice pozwolą sobie wspomnieć, że najmłodszy to on już nie jest. Obawiał się, że to Betsy będzie wysłuchiwała komentarzy, i że prędzej czy później weźmie je do siebie, bo świeża, porywająca relacja z nowo poznanym mężczyzna to jedno, a opinia ludzi, których zna się od dziecka to całkiem co innego. I Lee tego dla Betsy nie chciał, tak po prostu, ale z drugiej strony co miał na to poradzić?
    No mógł, na przykład, dać jej spokój, zanim cokolwiek nieprzyjemnego na temat ich relacji w ogóle usłyszeć. Oszczędzić jej bólu i przykrości zanim te w ogóle nadejdą, bo, tak całkiem szczerze, Lee czarno to wszystko widział. Te święta, to przedstawianie go jej bliskim. Średnio był w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym wszystko idzie dobrze, a on zostaje uznany za właściwego faceta dla ich Betsy.
    Jakby w Mariesville, Camden, Atlancie i całej Georgii nie było kogoś w jej wieku.
    Ktoś mógłby pokusić się o pytanie, co Lee próbował osiągnąć, nakręcając się w ten sposób. Otóż Lee próbował zniszczyć własne szczęście, zanim ktokolwiek inny będzie miał szansę to zrobić, nawet jeśli to wszystko sprowadzało się jedynie do jego teorii.
    Uległ jednak namowom Betsy, wątpiąc w słuszność swojej decyzji praktycznie w tym samym momencie, w którym ją podjął. Wiedział już przynajmniej, o czym będzie myślał przez następne dwa tygodnie i czym będzie się w tym czasie nakręcał. Zapowiadała się naprawdę niezła zabawa. Tylko Lee i jego myśli.
    Trochę nie chciało mu się wierzyć w to, że będzie wspaniale. Postanowił jednak nie dyskutować z Betsy, nie poddawać w wątpliwość jej słów, nie psuć jej humoru ani nie niszczyć radości. Niech się cieszy, może akurat. Może to Lee będzie tym, który się zdziwi i zostanie zaskoczony, może nie zawsze wszystko musi iść źle tylko dlatego, że on bierze w tym udział.
    Pozwolił się Betsy, by pociągnęła go do salonu, gdzie stała naprawdę pokaźnych rozmiarów choinka. Lee zaczynał domyślać się, że rodzina Murrayów lubiła czasem pójść na całość, czy to świąteczne dekoracje, czy o choinkę chodziło, więc nie był jakoś specjalnie zaskoczony.
    — Większej nie daliście rady znaleźć? — zaśmiał się, patrząc tak na to drzewko, które było wyższe od niego, i zastanawiając się, czy Murrayowie naprawdę nie znaleźli większego, czy po prostu postanowili się w tym roku ograniczyć i tak wyglądało ograniczanie się w ich stylu. — Zadajesz takie pytanie swojemu mężczyźnie? — zażartował, udając oburzenie, ale oburzony wcale nie był, bo zaraz potem wziął do rąk przygotowaną przez Betsy ozdobę i bez właściwie żadnego wysiłku zatknął ją na sam czubek choinki.
    Bułka z masłem, tylko… Kurwa, gdzie niby do tego wszystkiego pasował taki on?
    — Tylko powiedz wszystkim wcześniej, co zaplanowałaś — odezwał się nagle, tak trochę od czapy, bo temat niby był już zakończony, ale najwyraźniej nie dla Lee. — Nie rób z tego niespodzianki na samo Boże Narodzenie, okej? — poprosił, bo nie wyobrażał sobie, by miał znaleźć się w sytuacji, w której rodzina Betsy dowie się o jego istnieniu w jej życiu w momencie, w którym w same święta przekroczy próg ich domu.

    I like you the most :>>>

    OdpowiedzUsuń
  100. Dużo lepiej było angażować w akcję czubek choinki Lee, niż żeby Betsy miała wdrapywać się na stołki czy drabiny. Dobrze z niego czytała — właściwie jak z otwartej książki. Lee nie był przyzwyczajony do celebracji świąt i gdyby to tylko od niego zależało, to chętnie by je kolejny rok z rzędu zignorował, ale robiąc to tym razem, zepsułby całą radość Betsy. A jak niby miał to zrobić, widząc, jak ją to wszystko cieszyło i ekscytowało, ile satysfakcji i przyjemności miała choćby z takiej drobnostki jak dopilnowanie, żeby nawet czubek trafił na samą górę choinki. Lee bywał głupi, nieodpowiedzialny i średnio rozgarnięty, ale nie bywał okrutny. Nie miał tego w sobie, tak po prostu.
    I choć nosił w sobie tę, bądź co bądź, bolesną świadomość, że nie był dla Betsy najlepszym wyborem, to brnął w to wszystko dalej, przepraszając ją i prosząc o wybaczenie, gdy tak teatralnie spierdolił wszystko, co do spierdolenia było. Obawiał się też wtedy, że jego zachowanie będzie dla Betsy swego rodzaju znakiem — czerwonym światłem, które zapali się w jej głowie, alarmem, który w niej zawyje i da jej znać, że nie warto interesować się starymi dziadami, którzy życia przeżyli już za dwoje i byli nim wręcz zajechani, zamiast mieć siłę na więcej. Generalnie to się nie powinno udać. Oni się nie powinni udać. A jednak walczyli.
    — No już, bo popadnę w samozachwyt — skomentował Lee, który, rzecz jasna, do tego, że ktoś chwalił go za najmniejszy wysiłek też nie był przyzwyczajony, ale trudno było ukryć, że słowa Betsy były zwyczajnie miłe, a jej usta na jego policzku ładnie to wszystko zwieńczyły.
    Nawet Cissy wpadła wyrazić swoją opinię, choć Lee nie miał pojęcia, gdzie do tej pory przebywała i jakim cudem nie słyszał, że się zbliża.
    Odetchnął z ulgą, słysząc, że Betsy ma do sprawy przedstawiania go swojej rodzine podobne podejście. Zaraz jednak nerwy dopadły go od nowa, bo choć rozwiązanie, które zaplanowała, brzmiało całkiem dobrze i rozsądnie, to… Czy Lee był na to gotowy? A jeśli nie był teraz, to kiedy będzie? To chciał z Betsy być, czy nie, bo reagując bladym strachem na imię Daphne albo wspomnienie o jej braciach czy rodzicach właściwie nigdzie nie dojdzie.
    — Okej, przyjadę po ciebie jutro — zgodził się więc bez zbędnych dyskusji, bez zastanawiania się, czy powinien, czy nie, czy Daphne zacznie na jego widok pukać się w czoło albo, co gorsza, pukać w czoło Betsy, czy uzna, że jedenaście lat różnicy, rozwód na koncie i siniak na mordzie to jeszcze nie taka wielka tragedia. — Jesteśmy umówieni, słońce — dodał, bo w jego wcześniejszych słowach odrobinę zabrakło entuzjazmu, o którym teraz już jednak pamiętał.
    Lee kompletnie wyleciały z głowy te kursy, które prowadziła Betsy, a przecież mu o nich opowiadała. To jednocześnie będzie dla niego dobra okazja, żeby zobaczyć ją przy pracy, bo choć trochę już widział nad jeziorem, to tak zwyczajnie… Chciał więcej.
    — Napiłbym się wody — przyznał, bo tak właściwie to cały dzień spędził dzisiaj na nogach i chociaż jakoś to ogarnął, to o jedzeniu czy piciu nie myślał zbyt wiele. — Przy okazji urządzę ci przegląd lodówki — dodał, bo jakaś jego część podejrzewała, że Betsy poza tą kanapką, którą spakował jej na lunch, nie jadła dzisiaj zbyt wiele, a on niczego ze sobą z pracy nie przyniósł. A jeśli on coś zje, to przy okazji Betsy zrobi to samo, a na tym z kolei dość mocno mu zależało.

    and I like you a lot :>>>>

    OdpowiedzUsuń
  101. Lee nie chciał dla Betsy jednego: by musiała później żałować, że nie ewakuowała się wtedy, gdy miała ku temu okazję. Bo znał siebie i wiedział, że bycie z nim potrafiło być wykańczające. Znoszenie jego humorów, tolerowane numerów, które wykręcał, wybaczanie błędów, które popełniał, przymykanie oka na głupoty, które robił. To wszystko nie było ani trochę łatwe i wymagało ogromnych wręcz pokładów cierpliwości, zwłaszcza, że Lee, jak na kogoś, kto tyle w życiu przeszedł, teoretycznie powinien wiedzieć lepiej. I nie wiedział. Betsy nie wymagała wiele, naprawdę, a on tym wymaganiom i tak nie potrafił sprostać, i dręczyło go to, ale siedział cicho, nie chcąc się z tych zmartwień uzewnętrzniać.
    Miało być już dobrze, więc o to właśnie się starał.
    Pozachwycali się jeszcze przez chwilę choinką, ale rzeczywiście, cały ten entuzjazm wobec świąt odrobinę przytłaczał Lee, który tak naprawdę to nie miał pojęcia, jak poradzi sobie i jak zniesie w ogóle same święta, zapowiadające się obecnie jako święta wśród Murrayów, ale jakoś będzie musiał. Wziąć się w garść i pozbierać to kupy, to przede wszystkim, bo już obiecał coś Betsy i choć był absolutnie pewien, że będzie miał ochotę wycofać się z tej obietnicy do ostatniej chwili, to przecież jej tego nie zrobi, bo bardziej skrzywdzić już by jej chyba nie mógł. A limit krzywd mieli już wyczerpany w tym dwutygodniowym związku właściwie na wieczność, bo jeśli Lee postanawiał coś spieprzyć, to pieprzył to na całego. Koncertowo.
    Daphne może i nie szło nie lubić, ale Lee już zdecydowanie szło. Od czegoś jednak zacząć musieli i jeśli Daphne wydawała się Betsy odpowiednim wyborem, to Lee nie planował z tym dyskutować.
    — O tak — zaśmiał się Lee, który domyślał się, że stan lodówki Betsy będzie zapowiadał się skromnie i to, rzecz jasna, z jego winy, bo nie jadła przez niego.
    Brał to jednak na siebie i zamiast i nad tym się użalać oraz wypominać Betsy cokolwiek, w czym jej winy z kolei zupełnie nie było, wziął od niej szklankę z wodą i napił się, powoli czując efekty tego całego dnia. Przetrwał dzisiaj, chociaż nie był na to zupełnie gotowy. Napchany lekami, nastawiony, żeby niczego nie było po nim widać, a już na pewno nie tego nieludzkiego wręcz zmęczenia, z którym się mierzył. Udawał, że ma się dobrze i szło mu to całkiem nieźle.
    — No, nie jestem — skomentował bez zachwytu, gdy, wciąż ze szklanką wody w dłoni, otworzył tę przepastną lodówkę i zastał w niej głównie jajka. Ale widział też masło. A na kuchennych szafkach dostrzegł opakowanie chleba — może nie jakiegoś wyjątkowo dobrej jakości, ale miękkiego chleba, który idealnie nada się na tosty. — Zrobię ci zaraz najlepsze jajko w koszulce z najbardziej chrupiącym tostem, jaki w życiu jadłaś — zapowiedział ambitnie, a ponieważ już trochę lepiej odnajdywał się w jej kuchni, Betsy mogła wygodnie usiąść i obserwować mistrza przy pracy. No, chyba że chciała popatrzeć. — Zawsze tak wszystko stroisz na święta? — zapytał jeszcze Lee, szybko odnajdując nawet sitko, które było mu potrzebne, by wybić na nie po jednym jajku i pozbyć się większości białek.

    it's so much more than this :>>>>

    OdpowiedzUsuń
  102. Szczęście Betsy było czymś, w co Lee nie dowierzał, zwłaszcza, jeśli było ono związane bezpośrednio z nim. Bo przyzwyczaił się raczej do tego, że stanowił głównie źródło czyjegoś nieszczęścia, i jakoś trudno było mu przestawić się na inny tok myślenia. Tak długo tkwił w pewnych przekonaniach, którymi sam sobie dowalał, sam się niszczył i samego siebie sabotował, że teraz niesamowicie ciężko przychodziło mu wygrzebanie się z tego dołka, który sam pod sobą wykopał. Jasne, byli ludzie, którzy mu w tym pomagali, ale winił przede wszystkim siebie, i to też była nierówna walka.
    Lee może i nie mówił Betsy wprost o tym, co do niej czuje, ale okazywał to na inne sposoby. Pilnowanie, żeby jadła i to nie byle co, a normalne posiłki, było jedną z jego metod. Lubił mieć się na kim skupić — na kimkolwiek poza sobą. Kim zaopiekować, o czyje dobro się zatroszczyć. Może też dlatego tak zaangażował się w sprawę swojego brata i tak bardzo przytłoczyła go kolejna porażka. Bo mu zależało, bo się troszczył, bo miał w tym jakiś cel. Na to jednak nie mógł poradzić już dosłownie nic. Decyzja zapadła, a kolejna okazja będzie za dwa lata i z tym Lee musiał się pogodzić. I godził się, przenosząc swoją uwagę ponownie na Betsy, i pech (a może właściwie to szczęście?) chciał, że postanowił skontrolować jej lodówkę, której stan zupełnie go nie satysfakcjonował.
    — Zrobię — odpowiedział, uśmiechając się odruchowo, gdy Betsy przez chwilę przesunęła dłonią po jego plecach i w czułym geście ucałowała jego ramię. Ona dbała o romantyczne gesty, on skupiał się na tych bardziej praktycznych, i jakoś oboje się w ten sposób uzupełniali. — Nie, po prostu jestem bardziej zmęczony niż zwykle. Przejdzie mi — zbył jednak szybko jej uwagę, bo wiedział, że wygląda jak siedem nieszczęść i widać po nim dosłownie wszystko, co najgorsze.
    Poradziwszy sobie z przygotowaniem jajek, Lee zabrał się za gotowanie wody. Dopilnował też, żeby chleb wylądował w tosterze, a masło dostało chwilę na ogrzanie się na kuchennym blacie, w pobliżu płonącego pod garnkiem z wodą palnika.
    — Czyli macie to rodzinne — pozwolił sobie zauważyć, mając na myśli i to zacięcie artystyczne, które Betsy nie wzięło się znikąd, i zamiłowanie do dekoracji.
    Jeśli to, co widział było skromne, to niezbyt potrafił sobie wyobrazić, co Murrayowie robili, gdy szli na całość. I jednocześnie zastanawiał się, jak do tego wszystkiego niby miał pasować on, kiedy dla niego te całe święta równie dobrze mogłyby nie istnieć i na sugestię Betsy, by je z nią spędził, najpierw spanikował, a dopiero potem się zreflektował, ogarnął i zgodził. W pierwszym odruchu chciał kategorycznie odmówić, ale tylko sprawiłby jej tym dodatkową przykrość.
    — Masz na myśli tę plotkę, w której ja wyjechałem na tydzień z miasta, a ty w tym czasie poderwałaś trzech innych facetów, łącznie z szeryfem? — zapytał wprost Lee, podejrzewając, że doskonale wiedział, co Betsy sugeruje, wspominając o sąsiadkach i że należało to, przynajmniej z jego strony, sprostować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Lee to dzisiaj usłyszał. Pracował w końcu w miejscowym barze, lokalnym centrum spotkań oraz braku kultury. Niby siedział na kuchni, ale ludzie mówili głośno, nie każdy się krępował i docierały do niego różne fragmenty najdziwniejszych zdań. Lee wiedział więc i słyszał więcej, niż można by się spodziewać, a ta plotka dotarła do niego dzisiaj. I czuł, że Betsy też była jej świadoma i mogła się obawiać, czy on wiedział już, czy dopiero się dowie, i jak na to zareaguje.
      — Ani przez sekundę w to nie uwierzyłem. A szeryfa to ja nawet nie znam — oznajmił więc, wzruszając ramionami. Odwrócił się w stronę siedzącej przy stole Betsy, gdy czekał, aż woda się zagotuje i patrzył teraz na nią uważnie, ale nie natarczywie. Bez cienia oskarżeń w oczach. — Chcę, żebyś wiedziała, że nie wierzę w żadne głupie plotki na twój temat, a cokolwiek do mnie dotrze, robi to wbrew mojej woli — dodał jeszcze, domyślając się, jak nieprzyjemne to wszystko musiało dla niej być. I jak ważne było, żeby wiedziała, że on ma to gdzieś.

      no need to hope when it's true ;***

      Usuń
  103. A Lee traktował to wszystko, co Betsy robiła, jako wyjątkowo romantyczne gesty, bo do nich nie przywykł. Ograniczał się, wiecznie pilnował i czuł, że jak zrobi się romantyczny, to automatycznie zrobi z siebie głupka, więc czułości wychodziły z niego głównie, gdy łapał ku temu odpowiedni moment. Nad jeziorem takich momentów było wiele, w Mariesville już mniej, choć Lee i tak starał się, żeby to zmienić. Prym jednak wciąż wiodła Betsy i, całkiem szczerze, uwielbiał to w niej. Tak długo, jak mógł się jej za to odwdzięczać jedzeniem.
    — To też naprawdę wiele wyjaśnia — odpowiedział więc tylko na to wspomnienie o jej mamie i plastyce. Dotarli w swojej relacji do momentu, w którym po wczorajszej spowiedzi, Betsy wiedziała o Lee więcej, niż on o niej. I nie czuł się z tym jakoś szczególnie źle, choć wciąż było mu bardzo mocno wstyd za to, co zrobił i jak się zachował.
    Chciał wiedzieć o Betsy więcej, to jasne, ale nie chciał jej przepytywać. Dobrze więc, że rozmawiali — tak normalnie i bez wracania do tego, co było. Ledwie wczoraj, więc wciąż jak najbardziej świeże i niegotowe do zapomnienia, ale gotowe do pozostawienia w przeszłości.
    Zmęczenie Lee nie było końcem świata i Betsy musiała o tym pamiętać. Już raz — wczoraj — przyznał się przed nią, że sobie z czymś nie poradził, więc automatycznie szanse na to, że przyzna się znowu, gdy do tego dojdzie, wzrosły. Teraz jednak było dobrze. Nie chciał, żeby się martwiła. Odeśpi to, pozbiera się, siniak zejdzie mu z twarzy, zadrapania na ramieniu się wygoją i będzie jak nowy. Jak gdyby nigdy nic.
    — Nie, tego nie słyszałem — westchnął Lee, któremu nie było przyjemnie zaczynać ten temat, ale Betsy wiedziała, on wiedział, co ludzie gadają, więc równie dobrze mogli się z tego wspólnie rozliczyć i dać sobie znać, że ani w to nie wierzą, ani to nie ma niczego wspólnego z prawdą.
    Lee naprawdę nie zależało na doprowadzeniu do sytuacji, w której Betsy domyślałaby się, że coś usłyszał, choćby z racji tego, że pracował w The Rusty Nail, gdzie plotki latały w powietrzu tak samo jak rzutki do darta. Bo Lee słyszał wiele, ale większość ignorował, a to nagle pomiędzy nimi zawisło. I nie chciał, żeby tak już wisiało.
    — Nie wierzę i nie musisz mi się z tego tłumaczyć. To plotki, nic więcej. Zero w tym prawdy — powiedział stanowczo, określając jednoznacznie swoje stanowisko w tej sprawie. Odwrócił się przy okazji z powrotem do kuchenki, bo woda zaczęła się gotować. — Dręczy cię to? Co gadają? — zapytał jeszcze, odwracając się w jej stronę dosłownie tylko na długość tego pytania, bo teraz przygotowywanie perfekcyjnej potrawy również wymagało jego uwagi, ale Betsy miała jej większość, nawet gdy akurat nie patrzył w jej stronę.

    I know
    do you?

    OdpowiedzUsuń
  104. Pytanie, czy wystarczy im na to wytrwałości. Bo rozmowy brzmiały łatwo z nazwy, a gdy przychodziło co do czego, łatwiej było zamknąć sobie nawzajem usta gorącymi pocałunkami i nie myśleć o reszcie, o tematach, które czekały, aż ich dotkną, a które na pewno nie były do poruszenia najłatwiejsze, bo Betsy i Lee byli ludźmi tak od siebie skrajnie różnymi, że między nimi właściwie nic nie było łatwe. Uczyli się siebie i, prawdę mówiąc, teraz uczyli się też ze sobą rozmawiać, bo ogromną część swojej znajomości, właściwie to większą, poświęcili na sprawy zgoła… Inne. Wymieniali się uwagami o sprawach mniej istotnych, obściskiwali się zawzięcie i bezwstydnie do siebie dobierali, czy to w łóżku, czy pod prysznicem.
    I było wciąż wiele prawdy w tym, że przeciwieństwa się przyciągają, ale ich przeciwieństwa dużo łatwiej się przy sobie odnajdywały, gdy zwyczajnie między nimi iskrzyło. Zwykła, szara codzienność była odrobinę trudniejsza do nawigowania.
    — Czujesz się do tego zmuszana? — zapytał jeszcze Lee, który zdążył dostrzec, że z rodziną i rodzicami Betsy miała relacje, które sprawiały wrażenie całkiem dobrych.
    Nie miał, rzecz jasna, pojęcia o chorobie jej matki ani o tym, co sama Betsy powinna w związku z tym robić, a czego nie robiła. Gdyby się dowiedział, to pewnie następnego dnia jechaliby na te badania, których tak zawzięcie unikała. Ale nie wiedział. Nic nie mógł na to poradzić.
    Wiedział za to o plotkach, które krążyły na temat Betsy, teraz już poznając ich praktycznie pełen kaliber. I choć jego zamiarem było dać jej jedynie znać, że chociaż był ich świadomy, to nie zwracał na niego uwagi, to nie planował sprawiać Betsy przykrości. Po prostu… Czuł, że powinni chociaż tego tematu dotknąć.
    — Nie mów tak o sobie — powiedział więc stanowczo, przerywając na chwilę pracę nad kolacją, by spojrzeć na kręcącą się już obok niego Betsy.
    Wrócił jednak spojrzeniem do tych nieszczęsnych jajek, co do których odrobinę obawiał się, że nie będą już mieli na nie po takiej rozmowie ochoty, ale z drugiej strony to przecież nie było nic… strasznego. To znaczy natura tych plotek była, ale fakt, że o tym rozmawiali już nie. Bo Lee się nie wściekał, o nic Betsy nie oskarżał ani żadnych wyjaśnień z jej strony nie oczekiwał. Chciał tylko, żeby wiedziała, że ma to gdzieś.
    — Nie słucham tych plotek, dotarły do mnie przez przypadek. W nic z tego nie wierzę, nie martw się tym — dodał jeszcze, z góry zakładając, że Betsy i tak będzie się tym zadręczać, ale przynajmniej pozna jego stanowisko w tej sprawie. A to się nie zmieni, bo nie dawała mu absolutnie żadnych powodów do podejrzewania, że cokolwiek z tego mogłoby być prawdą lub do zazdrości. — Posmaruj tosty masłem, zaraz będzie gotowe — postanowił dać jej zadanie, na którym będzie mogła się skupić, dopóki on dopieszczał te nieszczęsne jajka.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  105. Seks może i był między nimi niesamowity, ale Lee nie wyobrażał sobie, żeby poza tym nic miało go w Betsy nie interesować. Nie chciał już w swoim życiu takich relacji, nie był nimi zainteresowany. Trwał za to w przekonaniu, że jeśli miał jeszcze czegokolwiek w swoim wieku próbować, to musiało być to coś solidnego, bo nie czuł, by miał jeszcze czas czy choćby siły, żeby mierzyć się z kolejnym zawodem. A te sercowe zawsze znosił ciężko, już tak miał. Wrażliwiec jeden.
    Mieli z Betsy wiele do nadrobienia, ale Lee nie chciał się spieszyć. Już i tak uważał, że wystarczająco pognali na przód, idąc ze sobą do łóżka po czterech dniach znajomości — dla żadnego z nich nie był to szczególny wyjątek czy personalny rekord, ale gdyby Lee wiedział, że tak to się potoczy, to budowałby tę relację na zaufaniu, nie na pożądaniu.
    Ale stało się i już się nie odstanie, a on tego przecież nie żałował. Musieli teraz tylko pilnować tych rozmów, żeby wszystko nie zaczęło się nagle sprowadzać między nimi do tego, że Lee jarał Betsy, a ona podobała się jemu.
    Słuchał jej teraz uważnie, odnosząc wrażenie, że mówi o sprawach, których on do końca nie zrozumie, bo nie, nie mieli komfortu poznawania się przez całe życie, a jego życie było o jedenaście lat dłuższe od jej życia. Nie dzielili podobnych doświadczeń ani wspomnień, teoretycznie nie łączyło ich nic, a praktycznie… Praktycznie mieli za sobą tydzień, w trakcie którego czuli, że rozumieją się jak nikt inny.
    — Wiem — przytaknął jednak Lee, bo chociaż on niewiele miał wspólnego ze sztuką, a tak właściwie to teraz łączyła go z nią tylko Betsy, to mógł nawet porównać to do swojego głupiego rozwodu, po którym wydawało mu się, że za żadne związki już nie powinien się brać, bo nic mu nie wyjdzie. — Będziemy wracać nad to jezioro — uznał, nie chcąc radzić Betsy, co jego zdaniem powinna robić w sytuacji, w której powoli i nieśmiało wracała do tego, co kiedyś dla było dla niej wszystkim.
    Nie czuł, by jego opinia była tutaj potrzebna. Betsy najlepiej ze wszystkich ludzi na tym świecie wiedziała, co dla niej dobre.
    Nie zamierzał jednak milczeć, gdy pozwalała przypinać sobie jakieś niedorzeczne łatki i czuła, że musi go zapewniać, że te niedorzeczne pomówienia nie mają w sobie krztyny prawdy. Lee to wiedział. I ani przez sekundę nie wątpił.
    — Daj spokój — mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się jednak czule, gdy Betsy postanowiła go objąć, tym samym zmuszając, by na chwilę odsunął się od kuchenki. Objął ją, podobnie jak ona jego, i przytulił mocno, kładąc dłoń na jej głowie, którą przycisnęła do jego torsu. — Niczego mi nie musisz obiecywać — zapewnił, starając się zdusić w niej to poczucie winy. — A teraz siadaj i upewnij się, że jesteś odpowiednio głodna — postanowił, ale nie odsuwał jej od siebie jeszcze.
    Nie czuł, by robił cokolwiek wspaniałego, zachowując się rozsądnie i po ludzku, ale jeśli Betsy pragnęła to docenić, to nie zamierzał protestować.

    OdpowiedzUsuń
  106. Lee nie miał pojęcia, czy to rzeczywiście było jakieś porozumienie dusz, czy nie. Wiedział tylko, że świetnie się dogadywali, zarówno w łóżku jak i poza nim, i że oboje w pewnym sensie pozwolili porwać się temu poczuciu, że do siebie pasują, a ich przeciwieństwa swoją siłą nie tylko ich przyciągają, ale jeszcze uzupełniają. Przez cały czas miał jednak gdzieś z tyłu głowy, że niezależnie od tego, kto dla kogo przepadł mocniej, i kogo ta relacja fascynowała oraz wciągała bardziej, to on musiał być tym bardziej odpowiedzialnym. Miał taki obowiązek i tyle — dłużej po tym świecie chodził, więc więcej zdążył spróbować i zobaczyć, i chyba w jakiś naiwny sposób wydawało mu się, że jeśli odpowiednio rozsądnie do tego wszystkiego podejdzie, to przed czymś zdoła Betsy ochronić. Słabo mu jednak najwyraźniej szło, skoro paskudne plotki na jej temat rozprzestrzeniały się po Mariesville z prędkością światła, a jego tygodniowa nieobecność miała niby wystarczyć na obrócenie trzech innych mężczyzn na raz, w tym szeryfa. No do cholery, to nawet nie było realistyczne. Nie żeby Lee wymagał realistyczności od pomówień, krążących na temat Betsy. Nie zwracał na nie uwagi i docierały do niego wbrew jego woli, ale, ze względu na samą Betsy, uważał, że najlepiej byłoby, gdyby po prostu raz na zawsze ucichły. Tylko co on mógł zrobić? Zacząć obijać mordy wszystkim starszym paniom w Mariesville?
    Wybrał więc drugie wyjście, które wydawało mu się tym rozsądnym: zapewnił Betsy, że cokolwiek mówią na jej temat inni, jego zwyczajnie nie interesowało. Miał nadzieję, że to chociaż w czymkolwiek pomoże, ale nie nastawiał się, że ten temat jeszcze kiedyś nie wróci.
    — Ja tam sobie zasług nie przypisuję — zaśmiał się jeszcze, bo chociaż nieskromnie czuł, że mógł rzeczywiście nie mieć na Betsy najgorszego wpływu, to znał ją niecałe dwa tygodnie.
    Spędził z nią z tego zaledwie kilka dni i nie potrafił tak po prostu uznać, że robił dla niej choćby samą swoją obecnością coś wyjątkowo dobrego, zwłaszcza, że niedługo potem zrobił coś bardzo paskudnego. I to, że już o tym nie rozmawiali wcale nie znaczyło, że doszedł do wniosku, że wszystkie jego grzechy zostały zmyte i odeszły w zapomnienie. To nigdy tak nie działa.
    Lee zależało w tym wszystkim przede wszystkim na tym, by Betsy czuła się przy nim bezpieczna. I nie zapewniał jej tego, znikając bez słowa, ale starał się ten błąd naprawić.
    — No i bardzo dobrze — zaśmiał się, oczekując wręcz, że będzie głodna, bo może i nie miał jakiegoś ogromnego pola do popisu w kwestii dostępnych składników, a teraz myślał wręcz, że powinien był jednak coś przynieść w pracy, ale zrobił wręcz wszystko, co mógł.
    Na talerzach wylądowały więc tosty, na tostach masło, a na tym wszystkim jajka w koszulkach, które, pomimo rozpraszających Lee taktyk Betsy, i tak wyszły perfekcyjnie. Doprawił je jeszcze solą i pieprzem, a potem naciął, żeby płynne żółtko mogło rozlać się po chlebie.
    Westchnął jednak, siadając przy kuchennej wyspie obok Betsy i słysząc jej pytanie.
    — Chujowo, jeśli mam być szczery — rzucił, wzruszając przy tym ramionami, i napił się wody ze szklanki, którą jeszcze wcześniej przygotowała Betsy. — Nie za bardzo się orientuję. Wiesz, oni tam na sali robią swoje, ja siedzę w kuchni — wyjaśnił, bo jeśli było coś, w czym Lee był dobry, to zdecydowanie nieźle wychodziło mu pilnowanie własnego nosa. — Ta blondynka? — dopytał jeszcze, bo kogoś tam ze sceny w The Rusty Nail kojarzył, ale ani nie wiedział, kto to do końca był, ani nie miał pojęcia, że ta dziewczyna mogła przyjaźnić się z Betsy. Co tylko udowadniało, jak mało o Betsy wiedział.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  107. Hej! Wybacz, że dopiero teraz odpisuję na komentarz odautorski, wygrzebuję się ze swoich tyłów blogowo-forumowych. Dziękuję pięknie za powitanie. Widzę, że Panna Murray nie tylko sprawia wrażenie sympatycznej i pomocnej, ale jest również manualnie uzdolniona - może w związku z tym kiedyś Tony zjawi się u niej po dziergany szalik (już w pierwszym wątku z Abigail wyszło mi, że mu go brakuje).
    A na ten moment życzę wszystkiego dobrego w wątkach :D


    Anthony Wright

    OdpowiedzUsuń
  108. Jakie by w tym wszystkim jego zasługi nie były, Lee starał się obchodzić z uczuciami Betsy ostrożnie. Zapewne brzmiało to jak wierutne kłamstwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co zrobił w ciągu ostatniego tygodnia, ale… Nie był wtedy sobą. Nie czuł się sobą, nie myślał trzeźwo i nie przez cały ten czas był trzeźwy, co z kolei było dla niego źródłem wstydu i poczucia, że nie powinien pokazywać się jej na oczy. Zrobił co zrobił i nie cofnie już niczego, ale kierował się dobrem Betsy i, odcinając się od niej, gdy nie było z nim dobrze, gdy był niestabilny i nieprzewidywalny, też w pewien pokręcony sposób próbował ją chronić. Przed samym sobą, więc nie oczekiwał, że Betsy to zachowanie zrozumie. Wiedział, że nie rozumiała, że wszystko, co zrobił, wciąż stanowiło dla niej jedno wielkie dlaczego, ale nie drążyła tematu i pewnie nawet nie miała pojęcia, ile tak właściwie między nimi uratowała pozwalając, by Lee nie musiał się już z tego tłumaczyć.
    Dłoń Betsy dotykała teraz akurat tej ręki, na której Lee zwykle nosił zegarek. I choć był przyzwyczajony, żeby zdejmować go w pracy albo gdy szedł pod prysznic czy kładł się spać, to jednak kompletnie nie był przyzwyczajony, by nie zakładać go ponownie. Dzisiaj zostawił go na szafce przy łóżku, choć gdzieś z tyłu głowy planował już, że wybierze się do Camden albo do Atlanty, w zależności od tego, gdzie znajdzie kogoś, kto będzie skłonny go naprawić. Bo najpierw rozbite było jedynie szkiełko, a dzisiaj rano Lee dostrzegł też, że gdzieś koło drugiej w nocy stanęły wskazówki, i myślał o tym, gdy jego wzrok przyciągnęły łaskoczące jego skórę palce Betsy.
    — Nie no, czasem zaglądam — sprostował, bo to oczywiście nie było tak, że nie wystawiał nosa poza kuchnię, ale Lee raczej zawsze był dobry w pilnowaniu swoich spraw i zwyczajnie umykało jego uwadze, kto występował na scenie w The Rusty Nail. Zresztą, skoro Betsy regularnie tam bywała, to wiedziała, że czasem było tam tak tłoczno, że ciężko było przejść od baru to stolika. — A, Amelia. To chyba coś kojarzę — przyznał jeszcze, bo rzeczywiście to imię obiło mu się o uszy i teraz był w stanie połączyć je nie tylko z twarzą, ale i z głosem. — Ładnie śpiewa — dodał jeszcze, wzruszając ramionami, bo to było w sumie wszystko, co mógł na temat przyjaciółki Betsy powiedzieć.
    Ciekawe, czy ona mogła powiedzieć, że wie, że Betsy spotyka się ze starszym o jedenaście lat dziadem.
    — Aż dziwne, że nie poznaliśmy się w barze — rzucił teraz, bo w sumie prawda była taka, że nie bardzo orientował się w fakcie, iż Betsy aż tak lubiła spędzać czas w The Rusty Nail. Jeśli tam bywała, to nigdy nie zwrócił na nią uwagi, ale znowu nie wychylał się zbytnio poza kuchnię, więc niby jak miałby ją zauważyć. — Nie lubię — odpowiedział na pytanie o bilard, zgodnie z prawdą zresztą. Nie lubił i średnio potrafił, w ogóle jakiekolwiek gry nie były jego mocną stroną, a gdyby wiedział, że Betsy sądziła, że bilard byłby dobrą okazją do poznawania jej braci, to natychmiast wytłumaczyłby jej, że wolałby umrzeć, niż w tej sposób ich poznawać. To byłoby niezręczne — co najmniej. Już wolał w jeszcze bardziej niezręczny sposób pojawić się w ich rodzinnym domu w Boże Narodzenie, bez wcześniejszego zapoznania.

    OdpowiedzUsuń
  109. Betsy miała z Lee naprawdę ciężki orzech do zgryzienia i radziła sobie z nim lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W ogóle jedyne, co postronni mogliby na temat ich związku przypuszczać, to pewnie to, że nic z niego nie wyjdzie i w sumie trudno było się dziwić. Jeśli nie dobije ich różnica wieku, to humory i problemy Lee będą próbowały to zrobić. Rzecz jasna żadne z nich nie planowało tak po prostu pozwolić się dobić i już wczoraj poważnie o to wszystko załączyli, ale Betsy… Betsy na pewno było trudniej, tak po prostu.
    Lee był świadomy, że niewiele wiedział o Betsy, a fakt, że nie miał pojęcia o przyjaźni jej i Amelii jedynie to podkreślał. Miał jeszcze czas na poznawanie jej, tego się trzymał, więc nie brał jakoś specjalnie do siebie faktu, że temat, którego przed chwilą dotknęli, nie zaprowadził ich jakoś wyjątkowo daleko. Owszem, zawsze mogli usiąść i urządzić sobie sesję pytań i odpowiedzi, żeby zebrać o sobie jak najwięcej informacji i pozbyć się poczucia, że tym, co łączyło ich najbardziej, był seks, ale Lee wierzył, że na wszystko przyjdzie czas. Seks też przyszedł im całkiem naturalnie, więc nie martwił się jakoś szczególnie o resztę.
    — A ty miałaś pojęcie, że ja istnieję, zanim wpadłaś do mnie z tymi listami? — spróbował odbić piłeczkę Lee, a w jego pytaniu nie było cienia złośliwości.
    Nie próbował odegrać się na Betsy za to, że tak drążyła temat tego, czemu jej nie zauważył. Sam nie wiedział czemu, raczej tak po prostu. Był na etapie swojego życia, na którym nie oglądął się za kobietami, więc na nią również nie zwrócił uwagi, dopóki nie stanęła tuż przed jego oczami.
    Nie wpadła mu w oko, to prawda, ale jak miałaby? Nigdy nie umawiał się z kimś w jej typie, nigdy nie szukał też okazji do miłosnych uniesień w znacznie młodszych od siebie kobietach. Gdyby nie te listy i plotki, które ich połączyły, może wciąż nie mieliby o swoim wzajemnym istnieniu pojęcia. Bardzo prawdopodobne.
    Lee było jednak całkiem dobrze z faktem, że pokonali te przeciwności losu i że teraz jedli razem kolację, siedząc w kuchni Betsy.
    — Nie, stanął wczoraj w nocy — przyznał w odpowiedzi na pytanie o zegarek. Spochmurniał od razu, ale zły był przede wszystkim na siebie, bo ten zegarek znaczył dla niego naprawdę wiele i nie potrafił sobie wybaczyć, że w taki głupi sposób go uszkodził. To nie musiało się stać, tak samo jak to, przez co przeszła w związku z poprzednim tygodniem Betsy. — Poszukam kogoś w wolnej chwili, zależy mi, żeby go naprawić. — Pokiwał głową, notując w myślach podpowiedź Betsy o zegarmistrzu.
    Odeszli od tematu bilardu i pozostał temat tego, jak spędzą resztę wieczoru. Lee był zmęczony, ale nie potwornie, poza tym, do tej pory głównie spędzali z Betsy czas na tym, że razem gotowali, jedli albo leżeli. Dla odmiany mogli spróbować czegoś innego.
    — Możemy coś obejrzeć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio cokolwiek oglądałem, chyba jednym okiem jakiś mecz, który leciał w barze — wybrał, bo położyć się jeszcze zdążą, a też Lee nie chciał być w oczach Betsy wiecznie umęczonym starym dziadem, który nadawał się tylko do spania i leżenia.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  110. To nie tak, że Lee nie odwzajemniał uczuć Betsy, bo odwzajemniał, ale zdecydowanie był w nich bardziej powściągliwy. Może przemawiało przez niego doświadczenie, może większa ostrożność. Wiedział, co do niej czuje i potrafił to nazwać, ale tylko sam przed sobą. I nie chciał też, by Betsy stawiała na niego dosłownie wszystko, myśląc, że był tym jedynym. Może był, może nie, przeczucie jej tego nie powie, tak samo jak nie wskaże jej tego zaledwie kilka spędzonych wspólnie dni. Potrzebowali więcej czasu, a Lee czuł się trochę winny temu, że w sumie to nie robił nic, by studzić entuzjazm Betsy. Wręcz przeciwnie — sam go wzniecał i dokładał do niego emocji oraz wrażeń, jak dokłada się drewna do płonącego ognia.
    Nie miał pojęcia, co im się trafiło. Bał się to jeszcze nazywać prawdziwą miłością i wiedział, że wcale nie pomógł im tym wyjazdem nad jezioro ani faktem, że nie protestował, gdy zdecydowali się pójść o jeszcze kolejny krok dalej, stopniowo przesuwając właściwie wszystkie granice. Nie żałował, powiedział to, gdy Betsy wprost zapytała i podtrzymywał te słowa, ale zaczynał myśleć o tym, że może powinni trochę zwolnić. Tylko znowu — zwalniając teraz, musiałby wykaraskać jakoś choćby z tych świąt, które już obiecał Betsy, a to nie wchodziło już w grę, bo o ile wiedział, że by zrozumiała, to wiedział też, jak bardzo by ją taka niesłowność z jego strony zabolała.
    A jeśli o szczęście chodziło, to Betsy powinna martwić się przede wszystkim swoim. Nie szczęściem Lee. Lub jego brakiem. On mierzył się teraz z konsekwencjami tego, na co przez długie lata pracował, i były sprawy, którym musiał stawić czoła sam. Był do tego przyzwyczajony, radził sobie poza tą jedną wpadką, która wymknęła mu się spod kontroli.
    Teraz planował posprzątać po kolacji, ale Betsy go w tym ubiegła.
    — Włączmy jakąś skończoną głupotę. I tak pewnie będziemy przez większość czasu gadać — uznał Lee, któremu było naprawdę wszystko jedno. Gdyby serio chciał wybierać, to oglądaliby w kółko Helikopter w ogniu, a ten wybór pewnie średnio przypadłby do gustu Betsy. Zresztą, tu nie liczyło się to, żeby na coś patrzeć, a żeby po prostu wreszcie spędzili czas na czymś innym. — Ty mi wystarczysz w ramach przekąski — powiedział jeszcze, gdy już opuścili kuchnię, a na korytarzu nagle pojawił się rudy kot, który przebiegł Lee centralnie pod nogami i sprawił, że ten sprawie się o niego potknął.
    Cissy mogła go już zdążyć polubić, ale kotom ewidentnie nie przypadł do gustu.
    Lee podszedł jeszcze do odpoczywającej pod choinką Cissy, by podrapać ją za uchem, co ta przyjęła z wyraźną satysfakcją. W końcu jednak dał spokój i psinie, a potem bezwstydnie skorzystał z faktu, że ta kanapa była taka duża i jego prawie dwa metry mogły się na niej swobodnie oprzeć i wyciągnąć nogi. Kupiłby sobie taką, gdyby najpierw nie musiał myśleć o fakcie, że nie ma prądu w połowie domu.
    — Chodź tu jak już skończysz pstrykać — ponaglił ze śmiechem Betsy, która na tyle skupiła się na pilocie i na telewizorze, że chyba nie zauważyła, ile miejsca zostało dla niej choćby między jego nogami.

    are u sure that we're gonna be watching that movie? :>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  111. To było możliwe, tylko Lee czuł, że przegapił już moment, w którym mógłby o tym wspomnieć na głos. Ale czuł też zarazem, że chyba potrzebował zwolnić, stąd choćby jedli w spokoju kolację i siadali niby to do oglądania filmu, zamiast pakować się do łóżka Betsy, gdzie pretekst wspólnego odpoczynku mógłby mieć zgubne, ale jakże przyjemne konsekwencje. Było mu z Betsy niezaprzeczalnie dobrze dokładnie w tym miejscu, w którym oboje się teraz znajdowali, ale nie chciał już tak gnać do przodu. W tydzień zrobili to, co niektórym parom zajmowało kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, i ten sukces był o tyle zaskakujący, że zupełnie do siebie nie pasowali.
    Dzieliło ich jedenaście lat, znajdowali się na dwóch skrajnie wręcz różnych etapach życia i pochodzili z całkowicie odmiennych światów. W teorii nigdy nie powinni razem kliknąć, a w samym Lee nie powinno też być dla kogoś takiego jak Betsy nic atrakcyjnego. Co więcej, on do tej pory naprawdę nie oglądał się za młodszymi od siebie, a Betsy… Nie była w jego typie. Nie rozumiał więc zupełnie, jak do tego wszystkiego doszło, ale czy miał o to do kogokolwiek jakieś pretensje? Nie. Nie tylko nie miał, a jeszcze pozwalał sobie czuć do Betsy to wszystko, co ona czuła do niego.
    — Boże, Betsy — zaśmiał się, gdy już przysunęła się bliżej i oparła o niego wygodnie, a przyjemny ciężar jej ciała wraz z jej ciepłem i zapachem oszołomił go na kilka sekund. Niezawodnie na niego działała. — Chyba moja pewność siebie miała się trochę lepiej bez tej ciekawostki — dodał jeszcze, żartując, bo czasem wciąż jeszcze nie do końca rozumiał tego chochlika, który siedział w głowie Betsy, ale doceniał jego poczucie humoru.
    Objął za to Betsy mocniej i pewniej, gdy sama pociągnęła za jego ramiona, by się nimi porządnie otoczyć. Film, który migał na ekranie telewizora, dostarczał im przyjemnego hałasu w tle i siedzieli przez chwilą, udając, że go oglądają, ale tak naprawdę to każde było pogrążone w swoich myślał. Lee trochę bezwiednie przesuwał kciukiem po dłoni Betsy, na które spoczywała jego dloń. Kątem oka dostrzegł, że w prowadzących do salonu drzwiach pojawił się ten sam kot, na którym chwilę wcześniej o mało się nie zabił. Ten kot patrzył na Lee jak na jakiś obcy element i w sumie to czy mógł się mu dziwić? Był tu obcym elementem. Do niczego tu nie pasował.
    — Wciąż myślę o tym, jak zaskoczona będzie twoja rodzina, gdy okaże się, z kim się spotykasz — mruknął trochę niewyraźnie, ale głosem człowieka, którego ewidentnie to dręczyło. I myślał o tym, właściwie bez przerwy, i nie potrafił przestać zadręczać się tym, gdy na chwilę przestawali rozmawiać, a jego myśli miały pole do popisu.
    No to się popisał.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  112. Lee więc nie był dla Betsy atrakcyjny, ale robiła wyjątek, bo odnalazła w nim inne walory. Została oficjalnie przyłapana. A tak już bardziej poważnie — wygląd miał tu niewielkie znaczenie. Lee podejrzewał, że przepadł tak szybko dla Betsy przede wszystkim dlatego, że nadawała na tych samych falach, co on. Mogli się od siebie różnić pod względami, które dla większości ludzi byłyby nie do przeskoczenia, ale najwyraźniej oboje byli w stanie wiele przeskoczyć, gdy docierało do nich, że się rozumieją, choć teoretycznie wcale nie powinni.
    A Lee chyba właśnie tego szukał, gdy spotkał Betsy. Zrozumienia. Bo już od jakiegoś czasu miał to bolesne wrażenie, że pomimo najszczerszych chęci, nie potrafi dogadać się ani z tym światem, ani ze samym sobą. Obecność Betsy w jego rzeczywistości była za to jak promień ciepłego słońca na do tej pory potwornie zachmurzonym niebie, i nawet nie mogła mieć pojęcia, jak tak zwyczajnie i po ludzku dobrze czuł się w jej towarzystwie.
    I chociaż dość dużo do tej pory w tym jakże krótkim związku oparli na seksie, to dobrze czuł się też przy Betsy bez tego seksu. Po prostu w jej obecności, czując jej ciepło, zapach szamponu, który pozostał na jej włosach, i perfum, którymi rano spryskała szyję. Może jeszcze nie do końca dał się jej od tej strony poznać, może nie zwróciła na to szczególnej uwagi, ale Lee lubił też po prostu milczeć. Nie przeszkadzało mu takie siedzenie i milczenie całymi godzinami, jeśli robił to w towarzystwie kogoś, przy kim czuł się tak dobrze i swobodnie jak przy Betsy.
    Ktoś jednak najwyraźniej czuł się zazdrosny, co udowodnił, wskakując na kanapę i przyglądając się głównie Betsy. Na Lee zerkał przelotnie, mrużąc oczy, obserwując bacznie, ale bez grama zaufania ten obcy element, który pewnie śmierdział mu obcym facetem i panoszył się po jego domu.
    Lee zaśmiał się pod nosem, gdy Betsy zmieniła pozycję, przestając już udawać, że oglądali ten film, który dosłownie robił im za podkład do przytulania się i rozmowy, a przy okazji trąciła nogą kota, który poczuł się tym gestem odrobinę urażony. Kolejna rzecz, którą będzie miał za złe nie jej, a Lee.
    — Nie mów, że będę pierwszy — mruknął we włosy Betsy, bo opierał akurat na jej głowie twarz. — Presja właśnie wzrosła — dodał już trochę lżejszym tonem, uśmiechając się jednocześnie i szukając spojrzenia Betsy, bo po tym, jak skubała jego bluzę, wyczuł, że swoimi wątpliwościami, które tak głośno wyrażał, wcale jej nie pomagał. — Damy radę, Bee. Będzie dobrze — zapewnił ją jeszcze, jakby w jakimś nowym przypływie motywacji i nadziei, a tak naprawdę to starał się dla niej, bo dość już miała zmartwień, by miał jej ich ponownie dokładać. — Najwyżej jeśli każą ci ze mną zerwać, weźmiemy szybki ślub, żeby zrobić im na złość — rzucił pomysłem tak absurdalnym i odklejonym od rzeczywistości, żywcem wyjętym z najtańszych komedii romantycznych, że Betsy musiała to wyczuć. A jednak, jeśli da jej to powód do śmiechu, to Lee wiedział, że będzie szczęśliwy, tak samo jak był, obejmując ją trochę ciaśniej ramionami i całując czubek jej czoła, do którego akurat wygodnie sięgał.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  113. Ciężko było ją wystraszyć. Nie była panikarą ani histeryczką, przeciwnie — na ogół w większości sytuacji to właśnie ona zachowywała zimną krew. Jednak jej odwaga z pewnością nie była brawurą, a już na pewno miała swoje granice. Przemknęło jej przez myśl, że facet niechybnie po prostu przerzuci ją sobie przez ramię i zaciągnie cholera wie gdzie, a nawet, gdyby zdecydowała się krzyczeć, prawdopodobnie nikt by jej nie usłyszał. Muzyka z lokalu dudniła nawet tutaj, ściany i ziemia aż wibrowały.
    Szarpnęła się mimowolnie, ale na mężczyźnie nie zrobiło to najmniejszego nawet wrażenia. Wydawał się być nawet rozbawiony. Aurelia musiała przyznać, że jego mięśnie były naprawdę imponujące, chociaż przecież widziała wielu dobrze zbudowanych facetów. Ten tutaj jednak przewyższał wszystkie standardy, na które się dotąd natknęła.
    — No, mała, bez cyrków — cmoknął zniecierpliwiony, zwiększając uścisk na jej ramieniu, aż jego palce boleśnie wbiły się jej w skórę. Miała wrażenie, że gdyby zechciał, jednym ruchem mógłby skręcić jej kark, jak nieświadomemu niczego kurczakowi.
    — Zostaw mnie, kurwa! — wrzasnęła mu w twarz, szykując się na bardzo prawdopodobne uderzenie. — Odwal się i zjeżdżaj. Nie rozumiesz słowa nie? Ma tylko trzy litery — dodała drwiąco, chociaż drżały jej nogi. Z wolna ogarniała ją panika, która potęgowała jednak wyrzut adrenaliny, a ten z kolei dodawał jej sił, o jakie się nie podejrzewała.
    Jęknęła cicho, kiedy facet puścił jej ramię, zamiast tego chwytając w garść jej włosy i odchylając głowę do tyłu. Jego twarz znajdowała się zaledwie centymetry od jej własnej, na ustach majaczył paskudny uśmieszek, a wzrok miał mętny od alkoholu.
    — Bądź grzeczną dziewczynką, to nie stanie ci się krzywda — mruknął, przesuwając palcem drugiej dłoni wzdłuż jej szyi. Aurelia zadrżała pod wpływem niechcianego dotyku barczystej łapy.
    Wszystko w niej wrzeszczało w proteście, ale sama czuła, że strach ją zamurował, że zamarła niczym sarna na drodze, oślepiona reflektorami samochodu. Nie była tchórzem. Nie była. Powtarzała to sobie w myślach, usiłując oprzeć się na nogach i zmusić faceta, by przestał uparcie ją ciągnąć bóg wie gdzie, ale ciało jej nie słuchało. Zresztą i tak nie miałaby z nim szans.
    Zwróciła spanikowany wzrok na Betsy, która posłała w eter niezupełnie zrozumiałe ostrzeżenie, ale posłuchała i zamknęła oczy. W tym samym momencie usłyszała wrzask mięśniaka i poczuła, że ją puścił. Momentalnie odskoczyła kawałek od niego, choć kolana miała miękkie jak z waty, a w głowie kręciło się jej od natłoku emocji. Drgnęła nerwowo, kiedy dziewczyna złapała ją za rękę, wyraźnie dając znać, że pora się ewakuować, więc Aurelia ruszyła na drżących nogach, niesiona gdzieś przed siebie jedynie napływem adrenaliny.
    Zatrzymała się, dysząc, dopiero kiedy znalazły się na głównej ulicy, cichej, lecz oświetlonej i zdecydowanie nie sprzyjającej napadom na młode kobiety. Zgięła się wpół z niebotycznej ulgi, dłonie opierając na kolanach i oddychając ciężko.
    — Dzięki — mruknęła. Z wolna ogarniało ją zażenowanie minionymi wydarzeniami. Czuła, że nie uniknie pewnych pytań, na które bardzo nie chciała odpowiadać. — Nie musiałaś tego robić.

    Aurelia Reinhart

    OdpowiedzUsuń
  114. Dla Lee kot był na swoim terenie, a on stanowił w tym samym terenie obcy i nowy element, któremu należało się dokładnie przyjrzeć. I w pewnym sensie przeczuwał, że takim samym elementem okaże się dla rodziny Betsy. Jutro będzie miał tego przedsmak, bo przecież umówili się już, że odbierze Betsy z kursu, który prowadziła, a przy okazji pięknym przypadkiem zapozna się z Daphne, ale ją oboje chyba już typowali jako tę, która miała największą szansę przychylnie na nich spojrzeć. Dlatego szła na pierwszy ogień, a Lee nawet się nie łudził, że z resztą będzie tak łatwo. Najpierw jej bracia skrzywią się z niesmakiem, zauważając, że przecież Lee jest praktycznie w jej wieku, a potem rodzice najpierw będą się uprzejmie uśmiechać, by nie sprawić Betsy przykrości, a potem wezmą ją grzecznie na bok i wspomną, żeby kochają ją ponad wszystko, ale powinna poważnie zastanowić się nad swoimi życiowymi wyborami.
    Teraz jednak to było już dość odległe zmartwienie, bo prawda była taka, że Betsy i Lee równie szybko się nakręcali, co i zapominali o tym, że właśnie się nakręcili. Oboje karmili się nadzieją, że nie będzie aż tak źle, bo z jednej strony niby mogło być, a z drugiej czemu niby miałoby być? I tak przerzucali się tymi pytaniami we własnych głowach, okazjonalnie wypowiadając je na głos, tylko po to, by zaraz porzucić temat, bo okazywał się wyjątkowo przygnębiający, gdy zbyt długo nad nim rozmyślali.
    — Fajnie to brzmi — zgodził się w tym wszystkim Lee, znowu odruchowo uśmiechając się na słowa Betsy, i próbując nie myśleć o tym, że poza nim jeszcze nikogo nie przedstawiała rodzicom, a on miał, do cholery, trzydzieści osiem lat i państwo Murray na pewno znali jego ciotkę, która w Mariesville miała opinię zgryźliwej, starej baby. No, słaba reklama.
    Betsy rzeczywiście czasem uciekała w odrobinę dziecinne żarty, ale Lee jakoś nieszczególnie to przeszkadzało. A właściwie to wcale mu nie przeszkadzało. Takie miała poczucie humoru, a jemu to pasowało, przynajmniej dzięki temu dużo ze sobą rozmawiali i dużo się śmiali.
    Co tu dużo mówić — pasowali do siebie, nawet pomimo tych wszystkich różnic, tylko czy reszta świata pozwoli im do siebie dalej tak pasować?
    — Las Vegas to trochę daleko — ocenił Lee, bo jednak gdzie leżała Georgia, a gdzie Nevada. Dwa inne światy i kupa kasy, nawet jeśli szybki ślub w Vegas brzmiał całkiem dobrze. Ten odległy, dość wyimaginowany ślub, bo gdzie ich dwojgu do takich wydarzeń? — Atlanta City Hall będzie musiała ci wystarczyć — mruknął już prawie, bez żadnych oporów pozwalając wciągnąć się w ten zainicjowany przez Betsy pocałunek, a jedna z jego dłoni praktycznie natychmiast wylądowała na jej policzku, żeby mógł całować ją mocniej i bardziej czule. Czysta wygoda, tak to sobie tłumaczył.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  115. Jego służbowa wersja nie ulegnie raczej większej zmianie, przede wszystkim dlatego, że każdego dnia dźwiga brzemię policyjnej odpowiedzialności, która spoczywa na nim niezależnie od sytuacji. Musi działać zgodnie z literą prawa, tym bardziej, że sprawuje tutaj dość istotną rolę, tożsamą ze staniem na straży bezpieczeństwa, która dała mu pewnego rodzaju autorytet. Dla mieszkańców był kimś, kto służy pomocą i bezstronną oceną sytuacji, kimś, komu z opaską na oczach można zaufać w kwestii bezpieczeństwa, bo zapracował sobie na to społeczne uznanie, będąc mu oddanym od najwcześniejszych lat swojej służby. Poza tym, wiedział już jak to jest być zawieszonym w czynnościach służbowych, jak to boli, gdy trzeba oddać odznakę, identyfikator i broń, bo miał w swoim życiu taki epizod, gdy było prowadzone przeciwko niemu postępowanie i to wcale nie tak dawno, bo trzy lata temu. To była jedna z dwóch najgorszych rzeczy, której doświadczył w swoim życiu i nie zamierzał przechodzić przez to ponownie tylko dlatego, że komuś po przyjacielsku popuścił, albo komuś po nieprzyjacielsku dopieprzył. Musiał się pilnować i miał tego świadomość, ale w niektórych przypadkach pozostawał bierny, bo chyba naprawdę musiałby upaść na głowę, żeby ścigać każdego, kto nagiął prawo pod siebie, czy zwyczajnie je zignorował, a przy okazji się rozdwoić, albo i roztroić, bo gdy ktoś przechodzi przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, to w tym samym czasie ktoś inny pali skręta na domówce, a ktoś jeszcze inny uprawia hazard w pubie. Tego nie da się przecież opanować, a on starał się pozostać człowiekiem w tym trudnym zawodzie, w którym tak łatwo zatracić człowieczeństwo, tyle że to wymagało od niego dużo samozaparcia, a już szczególnie, gdy przyszło mu służyć w otoczeniu, w którym każdy jest mu w jakiś sposób bliski. Pewnych rzeczy nie zauważał, bo nie musiał, a pewnych nie zauważał tylko dlatego, że nie chciał, nawet jeśli powinien. Potrafi być nieubłagany, kiedy wymaga tego sytuacja, ale nie jest nadgorliwym służbistą, który nikomu nie popuszcza tak dla zasady. Na pewno będzie przyjemniej gościć w swoim biurze Betsy, znając tę stronę jej osobowości, która nie jest tarczą odbijającą każde słowo, ale jeśli naprawdę kiedyś mu podpadnie, to będzie musiał pogrozić jej palcem, choćby go za to zwała po wsze czasy. Taka jest jego rola. Tyle, że może wtedy, zamiast recytować podstawy prawne, trochę się z nią po prostu pośmieje, bo będzie miał już świadomość, że może z nią to zrobić bez przypału.
    Spojrzał na wyciągniętą w swoją stronę rękę i uniósł chwilowo brwi. Do piwa jeszcze frytki? I w tym wszystkim cały czas wprowadzenie na strzelnicę? Umiała się targować, nie ma co, ale powinien był się tego spodziewać, bo zawsze wydawała się bystra. I zabawna.
    Wrócił uważnym wzrokiem do jej oczu, skoro tak dzielnie obstawała przy swoim.
    — Uu, skoro w grę wchodzi dodatkowo zajebiście ciepły szalik z wzorem, to chyba jednak nie dam ci forów, tak jak jeszcze przed chwilą planowałem — stwierdził, kręcąc nieznacznie głową. Zaraz uścisnął jej dłoń i lekko nią potrząsnął. — Stoi. — Dobił targu z uśmiechem, ale wcale by się nie zdziwił, gdyby ostatecznie w całym tym interesie jeszcze nauczył ją celować rzutkami do tarczy. Nie brał tego na poważnie, po prostu sobie żartowali, aczkolwiek ciepłą czapkę chętnie przytuli, a bronią też da się jej pobawić, jeżeli wciąż będzie miała ochotę.
    — Hej, możecie wsiadać! — zawołał jeden z mężczyzn, pakujących kajaki na przyczepkę. Otworzył im boczne drzwi, szarpiąc je mocniej i poszedł zapytać reszty uczestników, czy ktoś się jeszcze z nimi zabiera.
    Rowan gestem dłoni zaprosił Betsy do busa. Podróż potrwa może z piętnaście minut, bo nie spłynęli jakoś szalenie daleko, także lada moment i wrócą do miasteczka.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  116. Tylko że Lee nie miał pojęcia, o co rodzice Betsy mieli do niej pretensje, a o co nie. Nie znał tych ludzi, tak samo jak oni nie znali jego, i jedyne, co mógł teraz robić, to wyobrażać sobie, jak mogliby na niego zareagować. Bo nawet jeśli docierał do nich fakt, że Betsy jest dorosła, nawet jeśli do tej pory bez zająknięcia akceptowali jej wybory, to czy zaakceptują taki wybór? Starego dziada po rozwodzie, którzy w dodatku nosił to samo nazwisko co naczelna złośnica Mariesville, która pewnie nie raz dała im się we znaki, bo mieszkała tu przecież już od lat, aż w końcu łaskawie kopnęła w kalendarz?
    Lee sam się w ten sposób nakręcał i sam robił sobie tym swego rodzaju krzywdę, bo jak inaczej nazwać takie zachowanie? Betsy go nie straszyła, a wręcz próbowała zapewnić, że naprawdę będzie dobrze, a on już wmówił sobie, że nawet jeśli z Daphne pójdzie gładko, to z resztą już na pewno nie, bo… Bo chodziło o niego. O nich, ale on był tu tym niepasującym do układanki elementem, który koślawo próbował się w to wszystko wpasować, bo zachciało mu się polecieć na młodszą od siebie o jedenaście lat kobietę. Betsy mu tych jedenastu lat nie wypominała, on sam to sobie robił, bo najwyraźniej tak już był przyzwyczajony do bycia wiecznie udręczonym, że gdy od kilku godzin nic go nie dręczyło, zaczynał dręczyć samego siebie.
    A przy okazji fantazjował i Betsy mu w tym wtórowała, co było już z ich strony kompletnie pokręcone i niestosowne. Bo znali się dwa tygodnie, ostatni tydzień spędzili osobno, przespali ze sobą trzy razy i Lee nie miał pojęcia jak Betsy, ale on doskonale wiedział, że równie szybko jak takie sprawy się odpalały, potrafiły też doszczętnie wręcz spłonąć.
    Nie chciał myśleć, że również ich może to spotkać, a jednak pozwalał się temu dręczyć.
    — Brzmi jeszcze lepiej, gdy ty to mówisz — zgodził się teraz z Betsy, wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi, wbrew temu, co krzyczało w nim, żeby, do cholery przestał mieszać jej w głowie.
    Bo mieszał. Tym, jaki był wobec niej czuły, jak to wszystko ciągnął i w pewien sposób nawet prowadził, bo gdyby jej nie prowokował, to nigdy by go nie pocałowała, a reszta potoczyła się już sama. Oboje wiedzieli jak było i Lee wiedział, że nosił na sobie większą odpowiedzialność, z którą kiepsko sobie radził.
    Na lecący w tle film żadne z nich już nie zwracało uwagi, a Lee nawet nie potrafiłby już powiedzieć, co właściwie przez te pierwsze trzy minuty oglądali. Dzisiaj miało być inaczej, ale nie było, i znowu — Lee chciał się czuć o to winnym, ale nie potrafił, bo Betsy dobrze wiedziała, że cholernie lubił, gdy robiła to, co tak dobrze jej wychodziło.
    A siadanie na nim okrakiem wychodziło jej pierwsza klasa.
    Drgną na ułamek sekundy, gdy jej dłoń dotknęła jego policzka, który wciąż wyglądał nieciekawie, a że zaczynał powoli zmieniać kolory, to bolało bardziej, ale niewiele sobie z tego robił poza tym jednym odruchem, bo jego dłonie natychmiast wylądowały na biodrach Betsy, w geście, z którym zdążyła się już zaznajomić.
    Czuł jej tęsknotę i czuł, że sam też za nią tęsknił, na własne życzenie zresztą. Ich pocałunki momentalnie stały się więc szybsze i bardziej zachłanne, aż do momentu, w którym Lee opamiętał się na kilka sekund i postanowił coś powiedzieć.
    — Cissy i Zefir się gapią — zauważył bardzo grzecznie i uprzejmie, na chwilę uciekając w wymowny sposób spojrzeniem poza Betsy. — Nie umiem się skupić, gdy jestem obserwowany — przyznał, trochę wyolbrzymiając, ale oboje wiedzieli, do czego to już prowadzi i żadne z nich nie próbowało tego powstrzymać, tylko naprawdę dziwnie obściskiwało się z Betsy, gdy jej pupile wbijały w nich spojrzenia, które wyraźnie pytały co tu się, do cholery, wyrabia?

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  117. No tak, to całe nakręcanie się nie miało absolutnie żadnego sensu, a jednak oboje to robili. Robili to razem, robili osobno, nakręcali się wspólnie i każde w swojej własnej głowie. Łatwiej było to wszystko zagłuszać, niż tego słuchać, ale Lee nie myślał tu o sobie, a o Betsy. Jego ocenić mogły co najwyżej sąsiadki, które znały ciotkę Mary i z tego powodu interesowały się bratankiem, który zamieszkał w jej domu, choć wcześniej Mariesville widział tylko raz w życiu, przez dwa miesiące. Betsy za to… Betsy miała tu po prostu więcej do stracenia, bo Lee zdążył już zrozumieć, że rodzina była dla niej najważniejsza. Nie chciał stawać pomiędzy nią a jej rodzicami, nie chciał, żeby bracia krytykowali jej wybory, ani żeby Betsy musiała patrzeć i słuchać, jak Daphne najpierw z zaskoczenia kręci głową, a potem szepcze jej do ucha, żeby poważnie to sobie przemyślała.
    A czy on i Betsy w ogóle chcieli tego samego? Nie wiedział. Ona też nie wiedziała, bo o tym nie rozmawiali, unikając zobowiązujących wyznań i poważnych rozmów, jakby bali się, że jakieś kocham cię czy po dwóch tygodniach mam pewność, że chcę z tobą spędzić resztę życia wszystko zniszczy. Żyli sobie więc w takiej lekkiej fantazji, gdzie próby spędzenia wspólnie czasu nieuchronnie prowadziły do obściskiwania się, a obściskiwanie… Wiadomo gdzie. Czy Lee miał o to do Betsy pretensje? No nie, nie miał jej absolutnie nic do zarzucenia. Czy miał pretensje do siebie? Pewnie, całą masę. I ciągle chciał przez te pretensje coś zmienić, a potem nie zmieniał niczego, i znowu lądowali w takiej sytuacji jak teraz: gdzie wszystko prowadziło do jednego, oni oboje wiedzieli do czego, i żadne z nich nie próbowało tego powstrzymać, bo po co.
    Decydowali się na to, co było łatwe i przyjemne, co wiedzieli, że kolejny raz zadziała zamiast usiąść i pogadać.
    Na gadanie nie było też czasu, gdy Betsy zaprowadziła Lee na górę, do swojej sypialni, w której był już wcześniej, przez jakieś dwadzieścia minut, i bardzo dobrze to wspominał. Zwrócił uwagę, że coś się zmieniło, bo w pokoju nie stała już sztaluga, którą widział tu dwa tygodnie temu, ale nie zdążył o to zapytać, ponieważ Betsy działała.
    I to tak, że patrząc na nią, nie miał do powiedzenia nic mądrzejszego od krótkiego i pełnego podziwu wow.
    No po prostu łał.
    — Trzeba ci odświeżyć pamięć? — zapytał Lee, udając niby to niewzruszonego widokiem Betsy, która zdjęła jego eks-koszulkę i przygryzała w znajomym mu, niesamowicie seksownym z jej strony chwycie dolną wargę. — Dobra, może sobie przypomnisz — uznał wreszcie, niwelując w dosłownie dwóch krokach tę odległość, która nagle się między nimi wytworzyła, a kiedy ujął twarz Betsy w dłonie, całując ją tak zachłannie, że aż na chwilę brakło im obojgu tchu, nie miała innego wyjścia niż oprzeć się na tych drzwiach już całkowicie.
    Lee nie zamierzał jednak ani próżnować, ani się ograniczać. Może to drugie powinien choćby rozważyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, w jakim stanie był jeszcze wczoraj, ale dzisiaj czuł się już na tyle lepiej, że jego dłonie przesunęły się z policzków Betsy po jej ramionach, ewentualnie lądując na udach, skąd miał już prostą drogę, by złapać ją pewniej i pozbawić gruntu pod nogami, co też uczynił. Lubiła to. Tak samo jak on.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  118. Lee zamilkł podobnie do Betsy. Zamilkły też na chwilę jego obawy, zupełnie jak te, które ona też w sobie nosiła. Słyszał za to głównie oddech Betsy i gdzieś w tym wszystkim swój własny, ciche westchnienia, ich pocałunki, a nawet to, jak jego dłonie błądziły po ciele Betsy, ewentualnie zatrzymując się na udach, za które teraz ją podtrzymywał, posiłkując się drzwiami i jej wysiłkiem, oraz jej dłonie, przesuwające się wytrwale i z wyraźnie przemyślanym planem po jego skórze.
    Nie miał pojęcia, czy to, co teraz robili, było dla nich dobre albo zdrowe. Czy tak powinni się zachowywać ludzie, którzy jeszcze wczoraj przez siebie płakali i pochylali ze skruchą głowę, prosząc o wybaczenie i przepraszając za błędy. Pewnie nie, ale odpowiedzialność po raz kolejny nie okazywała się w być ich mocną stroną w tym związku, a seks, ich seks naprawdę, do cholery, działał.
    Więc czemu mieli się zadręczać, zamartwiać i nie potrafił dogadać, skoro dosłownie na wyciągnięcie ręki mieli tak lek na całe zło?
    Lee czuł złość Betsy w jej pocałunkach. Nie były takie jak wtedy, gdy dopiero siebie odkrywali i stawiali wobec siebie pierwsze odważniejsze kroki. Było w nich za to coś dużo bardziej zadziornego, ale również ta tęsknota, którą czuła, gdy się od niej kompletnie odciął, ta frustracja, gdy zobaczyła, że poza siniakiem i otarciem na twarzy oraz paru zadrapaniach na rękach, był cały i zdrowy, ta złość, która ogarnęła ją, gdy dotarło do niej, co zrobił jej ten sam mężczyzna, który nie tylko pozwolił jej się w sobie zakochać, ale wręcz ją do tego zachęcał.
    Może bardziej podświadomie niż świadomie, próbował jej to teraz wynagrodzić. Jasne, że szczerą rozmową pewnie więcej by osiągnął, a przynajmniej byłoby to bardziej uczciwe, niż pchanie się z Betsy do łóżka, ale skoro już zaczęli, to wypadałoby skończyć. Bo nawet gdyby teraz przerwali, to i tak by do tego ewentualnie wrócili — Lee miał tu zostać na noc, więc plan wieczoru, a raczej nocy, rysował się sam.
    Nie walczyli więc z tym, co było nieuniknione i czyli się tym szalenie wręcz dobrze. Lee uwielbiał czuć nieznaczny ciężar ciała Betsy — czy to w swoich ramionach, czy to na sobie — więc nie spieszył się teraz zupełnie, i nie potrafił nie uśmiechnąć się w odpowiedzi na ten przebiegły uśmiech, która pojawił się na jej twarzy, gdy odciągnęła go od siebie na parę sekund.
    — Kurwa, Betsy — westchnął tak samo z podziwem, jak z wyraźną satysfakcją, bo cóż mógł poradzić na to, że uwielbiał sposób, w jaki jej usta drażniły jego szyję, a zęby zacisnęły się na chwilę na skórze. — Oznaczasz swój teren? — zapytał jeszcze, trochę żartując, a trochę nie mając nic przeciwko temu, bo to był jej teren i dobrze, że go pilnowała. W nagrodę przyciągnął ją teraz mocniej do siebie, nie wspomagając się już aż tak znacząco drzwiami, i pocałował delikatniej, wolniej, czulej. Dzięki temu wystarczyło mu skupienia na to, by od drzwi przenieśli się bliżej łóżka Betsy, ale nie wypuszczał jej jeszcze z objęć. Jeszcze przez chwilę.

    sounds like a perfect way to spend this night :>>>

    OdpowiedzUsuń
  119. — I prawidłowo — Lee pochwalił, a nawet wręcz zachęcał Betsy, by robiła tak dalej, bo bardzo lubił taką formę wyłączności i niespecjalnie starał się ukrywać, że fakt, iż Betsy była w stanie oddać mu się w całości i skupić całą swoją uwagę wyłącznie na nim, szalenie mu odpowiadał.
    Czy Lee czuł się mężczyzną Betsy? Tak, ale nie do końca, ponieważ to, że dzisiaj było między nimi dobrze, tak zwyczajnie i po ludzku normalnie, jak powinno być zawsze, nie sprawiał, że Lee zapomniał o tym, jak traktował ją przez ostatni tydzień. Stawiając na totalną szczerość musiałby też wspomnieć, że w pewnych momentach wciąż miał przed oczami jak wczoraj płakała w jego kuchni, albo jak pochylał przed nią ze wstydu głowę, nie potrafiąc znaleźć słów, które usprawiedliwiały by jego zachowanie. I najgorsze w tym wszystkim było to, że zwyczajnie nie mógł zagwarantować jej, że to nie zdarzy się podobnie, bo jeśli Lee w czymś w tym życiu był dobry, to właśnie w znikaniu, gdy coś go przerastało.
    Nie chciało mu się wierzyć, że po tym, co już zaprezentował, Betsy nie będzie się tego obawiała. Od wczoraj minęło już jednak trochę czasu, kilkanaście dobrych godzin, i oboje najwyraźniej uznali, że nie będą się tym już zadręczać. Nie teraz. Musieli przecież wykorzystać fakt, że Lee, który rzeczywiście poprzedniego wieczora ledwo wstawał z łóżka, dzisiaj czuł się znacznie lepiej i nie brakowało mu sił, żeby potrzymać Betsy w ramionach tak, jak robił to teraz.
    Wiedział, co robi. O, cholera jasna, jak on doskonale wiedział, co robi.
    Betsy również nie pozostawała nieświadoma swoich gestów, czego Lee był absolutnie pewien choćby dzięki temu, jak zgrabnie dostosowała się do tego, że skoro wymienili się już w pocałunkach tym, co ich w ciągu ostatniego tygodnia wkurzyło, to teraz szukali ujścia dla całej tej tęsknoty, która stała za złością i pretensjami, cierpliwie czekając na swoją kolej.
    I doczekała się, ale Lee był bardziej cierpliwy niż Betsy i zupełnie nie śpieszyło mu się, by wypuszczać ją jeszcze z ramion. Czy działało to na jej niekorzyść? Niekoniecznie, jednak wiecznie jej tak trzymać nie mógł, bo mieli dzisiaj jeszcze ciekawsze rzeczy do roboty, a jemu, prawdę mówiąc, było już odrobinę gorąco.
    — Gorąco? — powtórzył jednak z przekorą, udając zdziwienie, nawet jeśli ten uśmiech, który wkradł się na jego usta, i z którym całował jeszcze Betsy, zaciskając jedną z dłoni na jej udzie, sugerował całkiem co innego. — Mnie? — zapytał jeszcze, aczkolwiek obawiał się, że za takie zgrywanie się w takim momencie, należałoby go trzepnąć w głowę.
    Wypuścił więc nareszcie Betsy z ramion, z jednej strony odstawiając ją ostrożnie na łóżko, a z drugiej pochylając się nad nią i całując ją właściwie do ostatniej chwili, w której musiał się odsunąć i wyprostować, żeby zdjąć choćby tę bluzę i koszulkę, w których było mu już niesamowicie wręcz gorąco, wiadomo za czyją sprawą.
    Na tym jednak chwilowo poprzestał i, czując na sobie czujny, ale jednocześnie figlarny wzrok Betsy, wrócił spojrzeniem do jej oczu, od których nie odwracał się, klękając powoli przed łóżkiem i przed nią. Miał w tym plan i realizowanie go rozpoczął od zahaczenia palcami o jej czarne legginsy, które, na początku z niewielką pomocą Betsy, a potem już całkowicie samodzielnie, zaczął z niej zdejmować, i każdy kawałek skóry, który stopniowo odsłaniał, zwijając materiał niżej, znaczył pocałunkiem, wyjątkowo przykładając się, gdy ustami dotykał jej ud.

    now let's add some magic ;*

    OdpowiedzUsuń
  120. Lee wiedział, że Betsy nie wymagała wiele, chcąc, by traktował ją jak swoją dziewczynę, a nie kogoś, z kim umawiał się od czasu do czasu na seks. Bo tak się w sumie zachował, wyłączając telefon, gdy nie był w stanie rozmawiać z nikim, więc z nią też nie, a potem nie odzywając się do niej dalej, bo potencjalne konsekwencje tego, co zrobił, zwyczajnie go przerosły.
    Betsy nie była więc wymagająca, w żadnym wypadku, ale Lee za to wymagał cierpliwości, której jej czasem jeszcze trochę brakowało, oraz ogromnych pokładów wyrozumiałości, które z kolei były czymś, czego zwyczajnie nie miał prawa tak bezwzględnie od niej oczekiwać. I nie oczekiwał, ale jednak po cichu na nie liczył, bo nie wyobrażał sobie, jak inaczej mieli przeskoczyć fakt, że Lee to był Lee. Przez długi czas potrafił być wspaniały, wręcz cudowny, dosłownie facet idealny, ale to wszystko tylko po to, żeby potem coś odwalić. Koncertowo spierdolić. Czasem Lee zachowywał się wręcz tak, jakby w napadzie jakiegoś szału uznawał, że spali za sobą każdy most, a to wszystko tylko po to, żeby niedługo potem się opamiętał i nie tylko żałował tego co zrobił, ale jeszcze nie potrafił zrozumieć ani wytłumaczyć, co nim kierowało.
    Betsy miała więc z nim całkiem ciężki orzech do zgryzienia, ale dzisiaj nie musiała się tym martwić. Bo dzisiaj Lee był łatwy w obsłudze. Czuły, przystępny, z tym samym zaczepnym poczuciem humoru, które zdążyła w nim polubić od pierwszego wejrzenia.
    Zaśmiał się jednak cicho i z nieskrywaną satysfakcją, słysząc zarówno to ciche o mamo jak i tę subtelną, ale jakże dosadną kurwę, która wyrwała się Betsy, gdy przystąpił do działania.
    To akurat nieskromnie uważał za jedną ze swoich zalet — mógł myśleć za dużo i niekoniecznie w danym momencie potrzebnie, ale gdy już za coś się brał, a w tym przypadku nawet za kogoś, bo brał się przecież za Betsy Murray w jej własnym domu, to robił to porządnie.
    Porządnie więc przykładał się do zdejmowania z Betsy kolejnych części jej garderoby, do klęczenia przed nią, do całowania każdego milimetra jej skóry, gdy kierował coraz niżej aż wreszcie, gdy wraz z legginsami udało im się pozbyć jej kolorowych skarpetek, zatrzymał się gdzieś w połowie jej łydki, i uniósł wzrok, odsuwając się na chwilę.
    — Muszę robić to częściej — uznał, pozwalając sobie przez kilkadziesiąt sekund po prostu patrzeć na Betsy i chłonąć ten niezaprzeczalnie zapierający dech w piersiach widok, bo to, że uważał ją za szalenie piękną i seksowną z pewnością nie ulegało już żadnej wątpliwości. Musiała być tego świadoma.
    Betsy nie robiła z kolei nic, i nie musiała nic robić, bo Lee doskonale pamiętał, kto zajmował się kim ostatnim razem, jeszcze nad jeziorem. Teraz więc nie tylko nadeszła jego kolej, ale także cała przyjemność leżała po jego stronie, zwłaszcza, gdy dobrał się do majtek Betsy, które szybko i z jej nieocenioną pomocą podzieliły los legginsów, a potem, bez zbędnych słów, a jedynie za pomocą dłoni, którą ułożył na jej biodrze, pokazał jej, żeby swobodnie się odchyliła, a on zajmie się resztą. No i zajął, praktycznie natychmiast, a tak właściwie to zajęły się jego usta i język, szybko odnajdując się pomiędzy rozchylonymi udami Betsy.

    I don't know, can it? :>>>>

    OdpowiedzUsuń
  121. To było nawet zaskakujące, że jedno zdarzenie, do którego doszło w innym stanie, dosłownie setki mil stąd, do dnia dzisiejszego potrafiło odbijać się echem pośród naczelnych plotkar. To wręcz totalnie porąbane, że te osoby nie lubiły Betsy do takiego stopnia, żeby złośliwie pakować ją w kłopoty, których nie narobiła, tylko dlatego, że kiedyś – w zasadzie już lata świetlne temu – popełniła jeden błąd, bo zaufała nie temu człowiekowi, co potrzeba. I to nie był nawet człowiek jakkolwiek związany z kimkolwiek z ich niewidzialnej prawie że na mapie świata mieściny. Za sytuację, w której to ona sama została chamsko wykorzystana, przylgnęła do niej jakaś niechlubna łatka, której nie przysłonił nawet dość istotny fakt, że tu na miejscu Betsy nigdy nie dopuściła się niczego podobnego. Nie odbiła faceta żadnej z tych plotkar, nie uwiodła żadnego z mężów, ani nawet nie spróbowała nawiązać z żadnym zajętym mężczyzną jakiejś szczególnej przyjaźni. Ciężko uwierzyć, że w tym zakątku świata może dziać się coś tak absurdalnego, ale dzieje się i to namiętnie, przynajmniej dwa razy w miesiącu zaprzątając uwagę szeryfa, który tym regularnym donosicielkom najchętniej zatrząsnąłby drzwi przed nosem i pokazał środkowy palec. Załatwianie tych spraw wcale go nie bawiło, bo to marnotrawienie cennego czasu, ale nie mógł powiedzieć: wypierdalać, bo zwyczajnie mu to nie przystoi. Dlatego w tych sprawach robił tylko absolutne minimum, które do niego należy i czym prędzej doprowadzał je do końca. Nie pytał już, dlaczego tak się na nią uparły, bo one za każdym razem twierdziły, że nie, i sam doszedł do wniosku, że muszą być cholernie o nią zazdrosne. Gdyby nie stanowiła dla nich jakiegoś zagrożenia, nie zwracałyby na nią uwagi, a skoro uparcie kopią pod nią dołki, to znaczy, że muszą mieć świadomość, że w pewnych kwestiach są niewystarczające.
    — A umiesz? — Uniósł brew zaskoczony. — Jeśli tak, to nawet lepiej. Lubię wyzwania — stwierdził, wsiadając do busa tuż za Betsy. Umościł się wygodnie na siedzisku obok niej i wyprostował nogi na tyle, na ile pozwoliła mu przestrzeń pomiędzy fotelami. Do środka wskoczyły jeszcze dwie osoby,które zajęły miejsca przed nimi, a kiedy kierowca upewnił się, że nikt więcej nie korzysta z podwózki, zatrzasnął drzwi, obszedł pojazd i wsiadł za kierownicę.
    — Czy naprawdę sądzisz, że róż to właśnie ten szczególny kolor, o którym marzę? — spytał, patrząc na Betsy z powątpiewaniem, licząc na to, że sobie żartowała, chociaż obserwowała świat za oknem tak lekko, jakby rzeczywiście sądziła, że ten róż to najlepszy kolor, jaki on mógłby kiedykolwiek nosić na swojej głowie. Na całe szczęście wokół niego nie kręcą się sami mężczyźni w mundurach, bo kobiety na komisariacie też pracują, ale ten róż na głowie szeryfa racjonalny na pewno nie będzie.
    — Granatowa włóczka z merynosa będzie okej — oznajmił zaraz, kopiując jej słowa, i przeniósł spojrzenie za szybę. — Jak będzie pasować do munduru i komuś się spodoba, to może nawet cię polecę — powiedział, powoli unosząc usta w rozbawionym uśmiechu. Pokręcił lekko głową, myśląc jeszcze chwilę o tym różu, że naprawdę wpadła na pomysł sprezentować mu czapkę właśnie w takim kolorze. Nie miał w szafie niczego w tym kolorze i nie planował zmian, ale nie byłby zły, gdyby Betsy przemyciła gdzieś w czapce taki różowy fragmencik. Na żartach akurat się zna, to fakt.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  122. To nie było tak, że Lee, w kontraście do Betsy, lubił czekać. Też nie lubił. Też chciał mieć wiele teraz, zaraz, na raz, ale stopniowo uczył się nad tym panować, i wydawało mu się, że nareszcie był w swoim życiu w miejscu, w którym cierpliwość wchodziła mu już w nawyk, zastępując całą tę gwałtowność, która w przeszłości przysporzyła mu tyle problemów. Betsy nawet nie miała pojęcia, ile rzeczy w swoim życiu Lee spieprzył, bo nie potrafił usiąść na tyłku i zaczekać. Jakaś jego część chciała więc Betsy tejże cierpliwości nauczyć, ale równocześnie próbował nie pchać się ze złotymi radami i głębokimi przemyśleniami tam, gdzie nikt go o nie nie prosił. Nie chciał narzucać Betsy swojego sposobu na życie, tak po prostu. Bo nie uważał, żeby we wszystkim miał rację i żeby był nieomylny, więc jej brak cierpliwości nie był dla niego problemem, a wręcz uważał, że kiedy tak jedno z nich uzupełniało to drugie tam, gdzie czegoś brakowało, to wręcz udowadniało, że działali razem jeszcze lepiej.
    Poza tym, że Lee nie uważał się dzisiaj za jakiegoś wyjątkowo dobrego faceta, ponieważ wciąż dręczyło go to, co zrobił w ostatnich dniach, to jednak musiał przyznać, że się starał. I jeśli Betsy te starania widziała i doceniała, to… Chyba nie musiał się już zadręczać, a mógł po prostu zacząć cieszyć się chwilą.
    A było się czym cieszyć, ponieważ tej samej Betsy, która aż rwała się do tego, by kontrola w takich sytuacjach leżała jednak po jej stronie, a której Lee na to zwykle ochoczo pozwałał, podobało się to, co robił. Miał z tego cholerną satysfakcję, trudno byłoby jej nie mieć, a to, jak na niego reagowała, a raczej na to, co z nią robił i jak zabrał chwilowo dla siebie tę dominację, na której tak Betsy zależało, jedynie dodatkowo go nakręcało.
    I prawidłowo. Było czym się tu nakręcać.
    To krótkie jezu, które wyrwało się najpierw z ust Betsy początkowo nie zrobiło na Lee wrażenia wystarczającego, by przerywał. Stać ich było razem na więcej, tak podejrzewał, a przecież nie do żadnego jezu zmierzali, a do jej spełnienia, więc zmierzali ku temu celowi dalej, a dopiero głośniejsze jęki i westchnienia Betsy stanowiłby dla Lee wystarczający dowód, że było jej dobrze.
    — Połóż się — odpowiedział więc jej tylko, kiedy kłamała mu w żywe oczy, ale takie niewinne kłamstewka, które zresztą zaraz zostaną zweryfikowane, mogli przyjmować. Ostrożnie, ale stanowczo, Lee wyciągnął rękę, by pchnąć Betsy plecami na pościel, a potem dłoń zatrzymał na jej biodrze, wbijając w nie mocno, prawie wręcz boleśnie palce.
    Mogła i wiedziała, że może. Argumenty przeciwko temu faktowi chwilowo zupełnie go nie ruszały, o czym świadczył również fakt, że ledwo skończył gadać, wrócił do używania swoich ust do zgoła innej aktywności pomiędzy udami Betsy.

    better like this? ;>>

    OdpowiedzUsuń
  123. Żeby jeszcze chwile takie jak ta przekładały się na całą resztę. Bo chociaż Betsy i Lee znali się krótko, to zdążyli już poznać, jak wiele może między nimi nie grać. Pierwsza z czerwonych flag pojawiła się nad jeziorem, gdzie niepozorna rozmowa sprawiła, że musieli potem szczerze się nawzajem przeprosić. Drugą czerwoną flagą, ale to taką cholernie mocno czerwoną, był ostatni tydzień, ze szczególnym naciskiem na wczorajszy dzień. Bo w sumie to niewiele sobie wczoraj wyjaśnili, wciąż stali na dość niepewnym gruncie i przykrywali to, co im nie wychodziło tym, na czym znali się wręcz doskonale i co, jak już zdążyli się przekonać, najzwyczajniej w świecie pomiędzy nimi działało.
    Lee wierzył jednak, że tego nie spierdolą, niezależnie od tego, co będzie się z nimi działo w czasie pomiędzy tymi ucieczkami w bliskość i płynącą z niej przyjemność. Bo że w to uciekali, to nie miał żadnych wątpliwości. Było jeszcze tyle spraw, które powinni przegadać, jak choćby na przykład to, co właściwie do siebie czują, i dlaczego po dwóch tygodniach znajomości rozmawiali o ślubie w Vegas albo Atlancie. Wszystko jedno gdzie, ważne tu było nie miejsce, a sam fakt, że w ogóle wskoczyli na ten temat i żadne z nich tak naprawdę nie brzmiało, jakby żartowało. Nie brzmieli też do końca poważnie, brzmieli gdzieś tak pomiędzy, a potem przerwali również tę rozmowę i poszli się obściskiwać w sypialni Betsy.
    Byli strasznie dziwni, ale dobrze się w tej dziwności odnajdywali.
    Nic dziwnego nie było natomiast w tym, jak Lee obchodził się z Betsy, ani jak ona na to reagowała. Im mocniej zaciskała palce na pościeli, im głośniej pojękiwała i im więcej się poruszała, nie potrafiąc znaleźć w tym wszystkim dla siebie dogodnej pozycji, tym bardziej Lee się przykładał, co mogło mieć tylko jeden efekt. Efekt, który ją prowadził do spełnienia, a jego do satysfakcji, i z którego mieli teraz właściwie precyzyjnie tyle, że oboje chcieli więcej.
    Lee nie zdążył się jeszcze jednak porządnie od Betsy odsunąć, gdy komunikowała mu cicho, ale zaskakująco wyraźnie, czego chce. A właściwie gdzie chce jego. Protesty nie wchodziły w grę, tylko pominęli w tym wszystkim moment, w którym reszta ubrań Lee również powinna wylądować na podłodze. Szybko więc to nadrobił i, opierając się ręką na materacu obok biodra Betsy, która zdążyła lekko się unieść, pochylił się nad nią i najpierw, tak przede wszystkim mocno ją pocałował. Niech wie, jak dobrze smakuje.
    — Chcesz być na górze? — zapytał zaraz potem, bo przecież zdążył się już trochę o niej nauczyć i domyślał się, że poza tym, że rwała się też do niego, to rwała się zwykle też do tego, by trochę przejąć nad tą sytuacją kontrolę. Nie musiała, ale mogła. Wybór należał do niej.

    you can squeeze a lot more out of this paradise ;>>>

    OdpowiedzUsuń
  124. Tylko czy to na pewno był żart i nic poza tym? Lee sam nie potrafiłby na to pytanie odpowiedzieć, bo nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się przy kimś tak, jak czuł się przy Betsy, a jednocześnie nieustannie spodziewał się, że ktoś znienacka przyjdzie trzasnąć go w mordę i powie mu prosto w twarz, że to było skrajnie niedorzeczne, co robił i jak zachowywał się przy kimś, kto był od niego o całych jedenaście lat młodszy. Cichy głos z tyłu głowy ciągle powtarzał mu, że nie powinien, a jednak Lee w to brnął i w jakiś chory sposób liczył, że dopóki żadne z nich nie nazwie tego na głos miłością, to będą sobie tkwić radośnie w tej szarej strefie, w której nikt nie mógł nim potrząsnąć i zapytać go co on wyrabia i czego od Betsy oczekuje, bo przecież nigdy nie mówił, że ją kocha, a bez tego to tak, jakby nie było między nimi żadnych zobowiązań. Poza tymi, że praktycznie za każdym razem, gdy się widzieli, szli ze sobą do łóżka. Albo pod prysznic.
    To były jednak problemy na inny dzień, bo dzisiaj Lee domyślał się, że już do nich z Betsy nie wrócą. Tym, co robili, wybijali sobie nawzajem z głów wszystkie zmartwienia i Lee musiał przyznać, że nikt i nic nie działało na niego skuteczniej od Betsy. Od jej błyszczących, zielonych oczu, które tak ufnie na niego spoglądały, po ciepło jej ciała, stykającego się z jego ciałem.
    Uśmiechał się całkowicie odruchowo, gdy Betsy najpierw wpiła się w jego usta, a potem zachłannie przyciągnęła go bliżej siebie, mrucząc jednocześnie coś, czego nie zrozumiał, ale brał za oznakę zadowolenia. Nie było w tym, co teraz robili, nic dla nich nowego czy odkrywczego — przerobili to już kilka razy i choć to też nie było nie wiadomo jak wiele, to jednak nie podchodzili do siebie na oślep. Wiedzieli, co lubią. Betsy lubiła czerpać z tych chwil pełnymi garściami i pozwolić własnej łapczywości oraz brakowi cierpliwości się wyszaleć, a Lee lubił, gdy podchodziła do niego jednocześnie czule i stanowczo, przyjmując to, co jej oferował, ale jednocześnie sięgając nieustannie po więcej.
    Nie musiała mu powtarzać dwa razy. Położył się, dłońmi sunąc po jej ciele, gdy już nad nim górowała. Widok był godny zachwytu, o czym świadczyło ciche łał, które ponownie mu się wyrwało, i choć nie był to z jego strony jakiś wysoce inteligentny komentarz, to doskonale podsumowywał wrażenia Lee.
    Głośniejsze westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy wyraźnie poczuł Betsy. Pocałował ją, gdy się nad nim pochyliła, a kiedy odsunęła się, obserwował, jak naprawiała to małe niedopatrzenie związane z jej garderobą, którego się dopuścili.
    — Grzeczna dziewczynka — pozwolił sobie skomentować, a czy to było z jego strony bardziej zaczepne, czy bezczelnie, pozostawiał jej ocenie.

    ;>>

    OdpowiedzUsuń
  125. Lee też to póki co wystarczało, i nie czuł, by absolutnie niezbędne były mu ze strony Betsy poważniejsze zapewnienia i deklaracje, ale zwyczajnie zastanawiał się, czemu oboje godzili się na prowadzenie tego wszystkiego w akurat taki sposób. Czemu nie oszczędzali sobie czułości i zupełnie nie skąpili na seksie, a jednak wyduszenie z siebie czegokolwiek, co przypominałoby naprawdę zobowiązujące słowa, całkowicie ich przerastało. Bo seks… To był jednak tylko seks. Nie musiał do niczego zobowiązywać, nawet jeśli czuli, że jest inaczej. Czuli, ale o tym nie mówili. Dobrze, że chociaż potrafili przyznać, że za sobą tęsknili, bo gdyby nawet na to nie było ich stać, to… No, trochę trudno byłoby uwierzyć, że naprawdę traktowali się poważnie.
    Ale jednak traktowali. I tęsknili, nawet ten paskudny, niewdzięczny Lee, który najpierw zapadł się pod ziemię, potem przepraszał, że to zrobił, a na końcu ciągnął Betsy do łóżka, jak gdyby jeszcze wczoraj przez niego nie płakała. Fakt, że chciała go tak samo mocno, jak on pragnął teraz jej, i że była w tym taka zachłanna i niecierpliwa, podpowiadał mu, że nie będą do tego wracać, przynajmniej nie teraz, więc… Odpuszczał. Sobie, im obojgu. Nie potrzebowali tego w tym momencie.
    Potrzebowali za to siebie i Betsy nie musiała się niczym martwić: Lee się nią jarał, i to cholernie, aczkolwiek zakładał, że było to po nim zwyczajnie widać. Gdyby go nie jarała, nie angażowałby się tak w to wszystko. Nie myślałby o jej przyjemności, tylko przede wszystkim o swojej, nie poświęcałby temu tyle czasu, nie nazywałby jej grzeczną dziewczynką i nie wzdychałby z zachwytu nad tym, co mu prezentowała i jak się mu oddawała.
    Nie lubił, gdy Betsy się tak odsuwała, ale takie były konsekwencje układu, który zaproponował, głównie dlatego, że czuł, że jej się to zwyczajnie spodoba. Nie narzekał więc, i choć położył się posłusznie, to nie planował całkowicie próżnować. Jego dłonie odnalazły więc drogę do bioder Betsy, układając się na nich, i gdy tylko zaczęła nimi poruszać, mogła poczuć, jak jego palce wbijają się mocniej w jej skórę.
    Może i było coś próżnego w tym, jak Betsy ewidentnie robiła wszystko, by podobać się Lee, ale on tej próżności nie dostrzegał. Liczyło się dla niego raczej to, że oboje czuli się przy sobie zwyczajnie dobrze, i że było im teraz dobrze. Totalnie dobrze. I gdy Betsy przygryzała jedną z warg, spomiędzy których przed sekundą wyrwał się jej głośniejszy jęk, Lee myślał właściwie tylko o tym, jakie to było cholernie seksowne, i jaka ona była niesamowicie piękna.
    — Kurwa — skomentował, w całkowicie zgodnie z tą kurwą, która przemknęła przez myśli Betsy. I zdawać by się mogło, że na tym zamierzał skończyć, ale padło tu pytanie, które jednak oczekiwało na odpowiedź. Podniósł się więc na tyle, na ile był w stanie pod wpływem oszałamiającej wręcz bliskości Betsy, podparł się na łokciu, a wolną rękę wyciągnął, łapiąc Betsy za kark. Mocno, ale nie brutalnie, przyciągając ją bliżej siebie stanowczo i całując tak mocno, jakby ostatnio całowali się tydzień temu. — Nie przestawaj — powiedział tylko, odrywając się od jej ust, co miało znaczyć nie mniej ani nie więcej niż tyle, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Wszystko było zajebiste.

    :>>>

    OdpowiedzUsuń
  126. Tylko że to nie powinno wyglądać tak, że swoją siłę, której Betsy niewątpliwie miała w sobie wiele, musiała pożytkować na znoszenie wybryków Lee, który najpierw obiecywał, że będzie pisał i dzwonił, a potem bez ostrzeżenia zapadał się pod ziemię, i mogła się jedynie domyślać, czy w ogóle jeszcze żył. Lee ani przez sekundę nie chciał, by Betsy poczuła się przez niego wykorzystywana czy robiona w przysłowiowe bambuko. Nie chciał, żeby czuła się przez niego głupio, żeby bała się, że jeśli zrobi albo powie coś zgodnego z jej dowcipnym i zaczepnym charakterem, to on uzna to za dziecinne. Chciał, żeby była przy nim sobą, nawet jeśli domyślał się, że ta różnica wieku mogła w pewien trudny do zrozumienia sposób nakładać na nią jakąś presję, żeby na pewno przypodobać się starszemu facetowi.
    Czuł się za nią, do cholery, odpowiedzialny, a to poczucie brało się z faktu, że zwyczajnie mu na niej zależało. I nie chciał, żeby Betsy jeszcze kiedykolwiek musiała być silna, ponieważ on kolejny raz coś spierdolił.
    Musieli o tym pogadać, zdecydowanie, choć Lee już domyślał się, że znalezienie na taką rozmowę czasu i odpowiedniej okazji nie będzie dla nich łatwym zadaniem. Dużo łatwiej przychodziło im po prostu kochanie się niż gadanie o tym kochaniu i wszystkimi uczuciami, które się z nim wiązały.
    Lee nie do końca ogarniał, że wywrócił Betsy jej dotychczasowy sposób postrzegania seksu do góry nogami. Rozumiał, z tych niewielu szczegółów, które mu zdradziła, że do tej pory nie znała bliskości w ten sposób, który on jej cierpliwie pokazywał, ale dla niego to było zwyczajnie naturalne. Nigdy nie podchodził do seksu w inny sposób, a nawet jeśli trafiały mu się przygody na jedną noc, to też nie wyłączał w sobie na czas ich trwania podstawowych emocji, by móc się skupić jedynie na zaspokajaniu własnych potrzeb.
    Wtedy, nad jeziorem, Betsy wyraźnie powiedziała mu, że chciała się kochać, więc od tamtej pory właśnie to robili i świetnie im to wychodziło. Pasowali do siebie, a obecnie jedynie dodatkowo sobie to udowadniali i, prawdę mówiąc, było zajebiście.
    Ogromna w tej zajebistości była zasługa Betsy, bo to właśnie ona o wszystko teraz dbała, najpierw pozwoliwszy Lee zadbać o siebie, co przyjął z nieskrywaną satysfakcją. Miał wrażenie, że czuł teraz dzięki temu wszystko co robiła wyraźniej a jeśli jego palce, wbijające się w jej skórę, trochę bolały, z każdą sekundą mogła odrzuć tego przyjemnego, nakręcającego ją bólu odrobinę więcej.
    Mógłby dla niej śmiało zwariować, i trochę to nawet zrobił, zwłaszcza, gdy najpierw przyspieszyła, a potem oparła na nim ciężar swojego ciepłego ciała. Jej skóra pachniała wszystkim, czego użyła podczas tego prysznica, który brała zanim przyszedł i rozpoznawał w nim znajome nuty, a jej szept, tuż przy jego uchu, brzmiał teraz wyjątkowo słodko i kusząco.
    Pokręcił jednak w odpowiedzi głową, na tyle, na ile był w stanie. Nie. Nie szybciej.
    — Mocniej — mruknął łapczywie, jedną dłoń układając na jej karku tylko po to, by zaraz przesunąć ją na tył głowy Betsy. Drugą wciąż trzymał na jej biodrze i nie zaciskał jej wcale mniej, niż to tej pory.

    ;>

    OdpowiedzUsuń
  127. Musieli, a jednak robili wszystko, żeby nie musieć. To nie było tak, że Lee i Betsy ignorowali to wszystko celowo — chcieli pewnych tematów dotknąć i czuli, że to był już najwyższy czas, by się nimi zająć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak szalenie szybko rozwijała się ich relacja, ale… W pewnym sensie stawiali na wygodę. Wygodniej było im skupiać się na tym, co do siebie czuli, zamiast poruszać jakieś tam dojrzałe czy dorosłe tematy. A fuj. Poważne rozmowy. Lepiej było poobściskiwać się trochę z okazji nadchodzących świąt. Albo podjęcia ponownego kontaktu po kilku dniach milczenia. Albo tak po prostu, bo tego chcieli. Dosłownie każdy powód był dobry.
    Teraz na rozmowę nawet nie było szans, i Lee wcale na nią nie liczył. Prawdę mówiąc dobrze mu było z Betsy, na tyle dobrze, że właściwie stać go było na okazjonalne kurwy, okazjonalne westchnienia, i odrobinę częstsze i głośniejsze jęki.
    Też chciał więcej, tylko pozycja, na którą się zdecydowali, odrobinę go ograniczała. Nie narzekał — gdzieżby znowu. Betsy doskonale wiedziała, jak o wszystko zadbać, biorąc na siebie lwią część całego wysiłku, który w to wszystko wkładali.
    Leżenie i jedynie podpowiadanie jej, co miała robić, oraz całkowite poleganie na tym, na co wystarczy jej siły, nie było do końca w stylu Lee. Lubił oddawać kontrolę praktycznie tak samo, jak lubił ją przejmować, wraz z inicjatywą. Korzystał więc jeszcze bezwstydnie i bezczelnie wręcz z tego, jak posłusznie Betsy stosowała się do jego wskazówek, a pocałunki, które składała na jego skórze, podczas gdy ich biodra dopadały do siebie mocniej i dosadniej, miały ogromny potencjał by sprawdzić, że jej tu kompletnie zwariuje.
    Jeśli jednak wariowanie miało wchodzić tu w grę, to mogli wariować jedynie razem i na swoim wzajemnym punkcie, co też było w planach, tylko Lee musiał zebrać w sobie dość sił, żeby podnieść się, najpierw jedynie na łokciu, a potem już znacznie wyżej, sprawiając jednocześnie, że musieli odrobinę zwolnić. Trzymał jednak dłoń na policzku Betsy, rozpraszając ją odrobinę coraz czulszymi pocałunkami, a potem odpowiadając na jej namiętny pocałunek.
    Czekała na niego, jednocześnie oddając mu kontrolę, więc prędko wylądowała na plecach, uderzając nimi o materac odrobinę mocniej, niż było to absolutnie konieczne, ale to wszystko wina tych emocji.
    Nie przerywali. To tylko Lee przejął teraz inicjatywę, jedną dłoń układając na jej barku, a drugą na udzie, które pod wpływem jego bezsłownych sugestii musiała unieść i lekko odchylić. Teraz to on zostawiał ślady po pocałunkach na jej szyi, nad którą się pochylał, i on nadawał im to mocne, staranne tempo, którego oboje pragnęli.

    quite a lot ;> you tired? ;D

    OdpowiedzUsuń
  128. Nienawidziła sytuacji, które tak ją paraliżowały. Chociaż zdarzały się bardzo rzadko, bo Aurelia na ogół nie traciła zimnej krwi, a już na pewno nie powstrzymywała się od ciętych komentarzy. Czasem jednak po prostu zamierała, nie mogąc się ruszyć; w chwilach, kiedy inni rzuciliby się do walki, która mogła zakończyć się tylko przegraną. Nie była ryzykantką i nie cechowała jej głupia, brawurowa odwaga. Zazwyczaj starała się dokładnie przekalkulować sytuację i mieć w zanadrzu jakikolwiek plan. Prawdopodobnie nie postąpiłaby tak, jak Betsy. Chociaż nie mogła tego wiedzieć. Nie mogła. Adrenalina i natłok emocji sprawiały, że ludzie byli zdolni do rzeczy, o których nie mieli pojęcia. Każdy wiedział o sobie tylko tyle, na ile miał okazję się przekonać. A ona raczej nie występowała w roli bohatera. Częściej była wręcz czarnym charakterem, choć nie miała pewności, dlaczego tak się działo. Nigdy na nikogo nie napadła, a już na pewno nie tak, jak ten facet przed chwilą napadł na nią; starała się unikać konfliktów, a do przemocy uciekała się wyłącznie w samoobronie. Z jakiegoś powodu jednak często była podejrzewana o niecne zamiary. Mimo, że najczęściej wcale ich nie miała.
    Tak właściwie nie znała Betsy, tyle, co z widzenia i plotek, usłyszanych jednym uchem i natychmiast wypuszczonych drugim. Kiedy jeszcze pracowała na stacji benzynowej, małoletnia wówczas Aurelia niejednokrotnie nabywała tam wysokoprocentowy alkohol i fajki. Od paru była natomiast listonoszką.
    Tego z kolei dowiedziała się przed chwilą: była odważna. Stanowcza. Nie zawahała się przed pomocą obcej dziewczynie, chociaż nie była nijak uzbrojona i mogła liczyć jedynie na łut szczęścia. Najwyraźniej więc cechowała ją także zwykła ludzka życzliwość i nieobojętność na krzywdę. Przyjemne cechy, choć spotykane — wydawałoby się — coraz rzadziej.
    Wzdrygnęła się na zawoalowaną w słowach dziewczyny sugestię. To prawda, nie miała pojęcia, co robić i jak się pozbyć natręta. Pewnie gdyby nie Betsy, skończyłoby się to dla Aurelii gorzej. Znacznie gorzej. Wystarczająco, by wolała o tym nawet nie myśleć.
    Wciąż z trudem łapała oddech. Miała wrażenie, że płuca ma dziurawe jak sito. Mimo to zerknęła czujnie na kobietę, która prawdopodobnie uratowała jej życie. A przynajmniej resztki godności.
    — No, nie — przyznała. — Nie miałam planu. Ale nie żądałabym od kogokolwiek, żeby się dla mnie narażał — dodała, starając się zawrzeć w swoim głosie powagę, wdzięczność i jakąś niezależność, chociaż było to trudne z powodu zadyszki.
    Ze zdziwieniem zorientowała się, że drżą jej ręce. Kolana miała jak z waty, choć nie była w stanie określić, czy to z powodu stresu, ulgi, czy może szaleńczego biegu. Potarła dłonią szyję, wzdłuż miejsca, gdzie natręt dotknął ją swoim obleśnym paluchem, jakby chciała pozbyć się tego wspomnienia.
    — Chyba nic — odparła, dochodząc do wniosku, że te drgawki były jednak wynikiem opadającej adrenaliny, bowiem niespodziewanie roztrzęsła się na całym ciele. Otuliła się szczelniej kurtką, chcąc chociaż odrobinę to zamaskować. — A ty nie ucierpiałaś?

    Aurelia Reinhart

    OdpowiedzUsuń
  129. Lee był typem człowieka, który rezygnował z siebie, nim zrezygnowali z niego inni, i choć mogło się wydawać, że zapadając się na kilka dni pod ziemię, obchodził go jedynie czubek własnego nosa, to, wbrew wszelkim pozorom, wcale tak nie było. Zrobił po prostu to, co zawsze w takich sytuacjach robił, i oczywiście, że miał gdzieś w tym z tyłu głowy myśl o Betsy. O tym, że ona nie znała go na tyle, by potrafić nazwać lub zrozumieć jego zachowanie, że dla niej to będzie okropny szok i że, nawet jeśli mu to wybaczy, to i tak zapamięta na długo.
    Bała się, on też się bał, ale brnęli w to wszystko dalej, razem, najwyraźniej zupełnie nie gotowi, by rezygnować z siebie w imię jednego potknięcia. Nawet, jeśli było ono wyjątkowo spektakularne.
    Nie było słów, by opisać ten stan, do którego wzajemnie się doprowadzili, w ogóle gęby im się trochę sznurowały, gdy się do siebie dobierali, a tym razem to już zamilkli naprawdę wyjątkowo. Jak nie oni, ale to jednak zdecydowanie byli oni, bo wiedzieli, że przy nikim innym nie czują się tak, jak przy sobie.
    Poddali się praktycznie w tym samym momencie, a Lee przez cały czas czuł na swoim ramieniu palce Betsy, które wciąż mocno zaciskała. Będzie ślad, ale on również w tej kwestii nie pozostawał jej dzisiaj dłużny, bo w pewnym sensie takie zakrawające o wzajemnie akceptowalną przemoc drobnostki też świadczyły o tym, że on był jej, a ona jego, i lubili sobie o tym dobitnie przypominać.
    Mimo braku pośpiechu, zmierzali jednak konsekwentnie do końca, i koniec ten okazał się tak obezwładniająco rozkoszny, jak to zapamiętali. W pewien sposób wszystko to podsycała tęsknota, która zebrała się w ich obojgu, bo ostatni tydzień wyrwał z nich mnóstwo pewności i tych podstaw zaufania, które zdążyli między sobą zbudować. Nie zbudują go od nowa na seksie, ale na bliskość też pomagała.
    Pomagało też to, że wyszeptawszy gorliwie swoje imiona, mogli spokojnie spróbować złapać przy sobie oddech, którego zdecydowanie w ostatnich chwilach brakowało. Lee nie odsunął się od Betsy, a wręcz pozwolił sobie na nią opaść, wspierając się jednak na jednej ręce, żeby nie przytłaczać jej swoim ciężarem. Jej skóra była przy jego skórze tak gorąca, że wręcz parzyła, w kontraście do tych wiecznie zimnych dłoni, które wciąż trzymała na jego ramieniu i we włosach.
    — Kurwa, Bee — wyrzucił z siebie w końcu Lee, choć jego głos, rozbrzmiewający przy jej uchu, był cichy, zachrypnięty i zwyczajnie zmęczony. Najlepszym możliwym rodzajem zmęczenia. — Jesteś niezmiennie niesamowita. — Może nie chciała, żeby teraz mówił, może nie był to najbardziej wyrafinowany komplement, jaki mógł jej powiedzieć, ale musiał, bo prawda wręcz cisnęła mu się teraz na usta, wraz z całym tym zachwytem, który Betsy w nim wywoływała.

    ;>

    OdpowiedzUsuń
  130. Lee z kolei był pewien, że nawet jeśli Betsy sądziła, że zapomni, to nie zapomni. Takich rzeczy się nie zapomina, po prostu. On też wiedział, jak to jest zawieść się na kimś, do kogo tyle się czuło i komu prawie się już ufało, żyjąc nadzieją, że to zaufanie nie zostanie perfidnie wykorzystane, skopane, i rzucone w kąt. To był straszny rodzaj bólu i, prawdę mówiąc, choć Lee chciał, żeby Betsy puściła to w niepamięć, to nie robił sobie na to nadziei. Podejrzewał wręcz, że jeśli jednak razem zostaną i już będą, to to, jak nadwyrężył jej zaufanie, jak ją skrzywdził i w jaki sposób potraktował, będzie do nich wracać. Będą to wyciągać na wierzch, ilekroć przestaną w czymś się zgadzać i Betsy, nawet wbrew sobie, jeszcze nieraz mu to wypomni. Czuł, że da radę z tym żyć — żył już i tak z niezłym syfem, który w sobie uparcie nosił — ale był też całkowicie już pewien, że nie tylko nie chce, ale i nie może już tego powtórzyć. Bo nawet jeśli Betsy ponownie zdobyłaby się na szybkie wybaczenie, każdy taki numer pozostawiałby w niej coraz głębszą ranę.
    W pewien sposób naprawiali teraz to, co Lee zrobił. I nawet jeśli ze wszystkich możliwych rozwiązań, seks może stałby niżej szczerej rozmowy, zwłaszcza, że to wszystko było jeszcze takie świeże, to zgodnie przestali zwracać na to uwagę.
    Nie odsuwając się specjalnie, Lee położył się obok Betsy. Na tyle blisko, że wciąż nieustannie miała go w zasięgu ręki, ale wystarczająco, by ciężar jego ciała nie przysparzał ją o trudności w oddychaniu. Jej serce biło wciąż tak mocno, że słyszał je całkiem wyraźnie, czując jednocześnie, jak jego własne serce zaczyna się już powoli uspokajać.
    To była chwila pełna spokoju, ciepła i jeszcze tego czegoś, czego nie nazywali na głos, nawet jeśli mieli to na końcu języka. Betsy również teraz wykonała sprawny unik, ale Lee, rzecz jasna, nie miał o tym pojęcia.
    Uśmiechnął się więc tylko, słysząc jej głos i pozwolił sobie nic nie odpowiadać, zanim i tak zamknęła mu skutecznie usta pocałunkiem, na który natychmiast odpowiedział, nie ustępując jej w czułości.
    Chciał ją znowu przeprosić, ale to nie był odpowiedni moment.
    — Ja też — przyznał więc po prostu, gdy się od siebie oderwali, bo mogłoby się wydawać, że jeśli on samodzielnie i w większości świadomie doprowadził do tej sytuacji, w której Betsy tęskniła, to on nie tęsknił. A jednak.
    Ponieważ leżał na boku, mógł wygodnie wyciągnąć jedno ramię, objąć nim Betsy i przyciągnąć ją do siebie, dosłownie ukrywając ją w tym uścisku przed całym światem. Jej skóra wciąż była mocno rozgrzana, oddech zwolnił już jednak znacznie.
    — Jest dobrze — mruknął jeszcze, całując jednocześnie czubek jej głowy, do którego miał obecnie najbliżej ze względu na to, jak ją przytulił. Trochę sam potrzebował tego zapewnienia, trochę chciał, żeby ona je od niego usłyszała. Potrzebowali tego, tak samo jak wszystkiego, co się dzisiaj wydarzyło.

    sounds doable :>>>

    OdpowiedzUsuń
  131. Lee również był wyrozumiały, niesamowicie więc, ale jednocześnie bardzo wiele tej wyrozumiałości musieli mieć wokół niego ludzie, którzy chcieli z nim wytrzymać. Decyzje, które podejmował, często były niezrozumiałe dla tych, którym na nim zależało. Gubił się czasem wręcz w tym co robił i z jednej strony powtarzał, że niczego nie oczekuje, a z drugiej jednak liczył na zrozumienie. I to czasem wręcz bezwzględne, tak samo, jak jakaś jego część, całkiem spora część po cichu liczyła, że Betsy szybko mu wybaczy, że najpierw zostawił ją na tydzień, mówiąc gdzie jedzie, ale nie dodając po co, a potem wyłączył się w życia — swojego i jej — i najwyraźniej musiał dostać po mordzie w Oklahoma City, żeby cokolwiek do niego dotarło. Ta morda wciąż go trochę bolała, ale dobrze mu tak. Miał za swoje.
    Wydawało mu się, że to, co łączyło go z Betsy, nie powinno być dla niej ciągłym powodem do walki. Nie powinna nieustannie czuć, że musi o nich walczyć, bo jeśli nie, to wszystko posypie się tak, jak posypało po weekendzie nad jeziorem, co było tym bardziej bolesne, im bardziej ten weekend był idealny, a, prawdę mówiąc, do perfekcji miał on całkiem blisko.
    Nie bez powodu po tym wszystkim wczoraj przy nim płakała i jeśli Lee chciał być facetem, jej facetem, to musiał skończyć z dawaniem Betsy kolejnych powodów do płaczu.
    Bo seksem wszystkiego jej nie wynagrodzi, chociaż zdecydowanie zorientował się już, że to działa i absolutnie nie protestował, gdy dostawał wyraźne znaki, że pragnęli tego samego. Te same pragnienia, no i może jeszcze czujny wzrok zwierząt Betsy, wobec którego Lee czuł się odrobinę nieswojo, zaprowadziły ich dzisiaj do jej sypialni, w której w pewien sposób dokończyli to, co rozpoczęli przy swoim… Drugim spotkaniu? Tak, drugim, jeśli liczyć to przelotne, w barowej kuchni, w której łączyły ich jeszcze jedynie miastowe ploteczki.
    To było dwa tygodnie temu, a dzisiaj Lee czuł już, że zrobiłby dla Betsy wszystko i to bez granic rozsądku. Teraz to poczucie jedynie zostało spotęgowane i to, że ją kochał, ale tak kompletnie i całkowicie na serio, przepadł totalnie i w dodatku był tego pewien, siedziało mu na końcu języka. Ale nie mówił nic. On liczył na Betsy, Betsy liczyła na niego, on czuł, że skoro był starszy, to coś jej takim wyzwaniem narzuci, ona bała się, że on nie czuje tego samego. Nie rozmawiali o tym, oczywiście, ale bardzo dużo myśleli i te myśli niekoniecznie im sprzyjali.
    Sprzyjał im za to ten moment spokoju i bliskości, do przerywania którego Lee wcale się nie spieszyło. Nagość go nie krępowała, a ciepło ciała Betsy, które czuł na swojej skórze, sprawiało, że wcale nie chciał, żeby się od niego odklejała. Może jeszcze to do niej do końca nie docierało, ale trafiła na kogoś, komu jej nadmierna przylepność w niczym nie zawadzała.
    — Jest idealnie — dodał więc jeszcze, bo skoro zgodzili się już, że jest dobrze, to czemu mieli sobie czegokolwiek odmawiać. — Ty jesteś — mruknął cicho, ale wyraźnie, przesuwając wyżej to ramię, który obejmował Betsy, do momentu, w którym jego dłoń przeniosła się z jej pleców na policzek. Ciepły, zaczerwieniony, miękki, od którego wystarczyło, że oderwał wzrok, a już napotykał na jej roziskrzone oczy, wpatrzone w niego z uczuciem, którego nie dałoby się z nim pomylić, ale Lee udawał, że jednak je myli.
    Ale nie mógł za to pomylić z niczym tego, że widział teraz w tych zielonych, błyszczących oczach swoją przyszłość. Uśmiechnął się kompletnie odruchowo na samą myśl o tym, choć Betsy nie mogła wiedzieć, co chodziło mu po głowie. Pewnie pomyślała, że zgadzał się z jej słowami.
    — I jesteś najlepszym, co mnie w tym mieście spotkało — przyznał jeszcze, gdy jej dłoń wsunęła się pod jego ramię, a drobne, rozgrzane ciało wtuliło się w jego ciało. Trzymał właśnie w ramionach cały swój świat i był tego faktu całkowicie świadomy, a to, jak ją kochał i nic o tym nie mówił, nacierało na niego z taką siłą, że prawie bolało.

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  132. Podniósł brwi zaskoczony, bo jeśli Betsy twierdziła, że to będzie jedno z lepszych wzywań, jakie go spotka, to znaczy, że mierzyła naprawdę wysoko, a naprawdę go tym stwierdzeniem zaintrygowała. Ale oczywiście żartowali sobie teraz i trochę się przekomarzali, bo raczej żadne z nich nie brało na poważnie rywalizacji przy tym targu, którego przed momentem tak sprawnie dobili. Chodziło o dobrą, niezobowiązującą zabawę i zwykłe, niepodyktowane żadnym drugim dnem spędzenie czasu w miejscowym barze. Znając życie, do gry w rzutki zaraz dołączy się kilka chętnych osób, więc połączą się może w jakieś drużyny, żeby było ciekawiej, albo zostaną przy standardowym 501 double out i założą się tylko o dobre piwo, które po finale przegrany postawi wygranemu. Ile takich wieczorów Rowan spędził w The Rusty Nail to ciężko zliczyć, ale to z tego miejsca wyrósł na dobrego rzutkowego gracza, że raz zakwalifikował się nawet na krajowe zawody w tej dziedzinie. Z wynikiem nie był, co prawda, nawet w pierwszej dziesiątce, ale to nic, bo zabawa była przednia, a sam fakt, że udało się zmierzyć z zawodowymi graczami był niezapomnianym doświadczeniem.
    Spojrzał na Betsy, słysząc wyolbrzymiony zawód w jej słowach. Wyłapała może nawet, za to pominęła dość istotny fakt, że w ogóle był skłonny brać taką opcję polecania pod uwagę, a to już było z jego strony prawdziwie poświęcenie! Tak naprawdę, powiedział może nawet, bo jeszcze nie dostał czapki w łapę i nie miał pojęcia, jak to w efekcie będzie się prezentować i nosić na jego głowie. Podejrzewał, że Betsy się do tego przyłoży i sprezentuje mu kawał solidnego ubranka, ale wstrzyma się z opinią, dopóki osobiście go nie przetestuje, bo opinie lubi wydawać rzetelnie. Taki już z niego typ.
    — Będziemy robić biznes na bandziorach? No dobra, nie ma sprawy — stwierdził, podobnie jak Betsy nie przejmując się, że słuchają ich ludzie, którzy siedzą przed nimi. — Proponuję jednak dołożyć do oferty dobre rękawiczki, zacierające wszystkie ślady. Wtedy będą kupować również ci, którzy jeszcze nie siedzą — zauważył trafnie i zaraz podsumował te słowa rozbawionym uśmiechem. A potem oparł głowę o zagłówek i dla wygody przechylił ją w bok. Czuł lekkie napięcie w mięśniach ramion, które trochę się dziś nawiosłowały, ale to było przyjemne uczucie, rozchodzące się wzdłuż bicepsów. Gdy pływał kajakiem sam, dawał mięśniom o wiele większy i bardziej bezlitosny wycisk, więc dzisiejszy spływ był rzeczywiście rekreacją i aktywnym wypoczynkiem.
    Zamknął oczy i splótł ramiona na torsie, nie zrażając się tym, że w takiej pozycji jego głowa podskakiwała na wszystkich nierównościach polnej drogi, którą jechali.
    — Można by sprzedawać je z twoimi obrazami — stwierdził po dłuższej chwili milczenia, jakkolwiek absurdalnie to zabrzmiało. — Mogłabyś wrócić przy okazji do tego, co cię uszczęśliwiało — podzielił się swobodnie myślą, która przyszła mu nagle do głowy. Nie wiedział, czy Betsy w ogóle chciałby wrócić do malarstwa w taki sposób, ale wychodził z założenia, że jeśli jednak chciała, to niezależnie od tego, co wydarzyło się kiedyś, powinna próbować wyjść do ludzi ze swoim talentem i nie ograniczać się do dziergania dla nich czapek.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  133. Związki nie były w głowie również Lee, który właściwie to jeszcze przed przyjazdem do Mariesville zdążył przekonać samego siebie, że dla dobra swojego i innych nie powinien pakować się już w nic nowego. Czy chciał i planował spędzić resztę życia samotnie? No nie, nie do końca. Czy uważał, że to będzie lepszy wybór? Zdecydowanie tak. Nie sądził, że ma jeszcze w sobie tyle ciepła, cierpliwości i czułości, które wyszły z niego przy Betsy, ale najwyraźniej miał, tylko zagrzebał je przez ostatnie lata na tyle głęboko, że zdążył o nich zapomnieć.
    Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż był pełen obaw. Wciąż nie uważał się za najlepszy wybór, jakiego mogła dokonać Betsy, ale z drugiej strony starał się ufać jej wyborom. Jego największy problem polegał chyba obecnie na tym, że ciągle łapał się na myśleniu, że Betsy jest młodsza od tych jej rzeczywistych dwudziestu siedmiu lat. Nie miał pojęcia, skąd to się brało — czy coś w jej zachowaniu sprawiało, że tak myślał, czy może po prostu wyglądała na mniej i jej dziewczęca uroda sprowadzała go na manowce. Betsy nie zachowywała się jak gówniara i Lee nie myślał o niej jako o gówniarze, ale… Było w niej coś bardzo delikatnego. Dziewczęcego. Nie była dzieckiem, nie była niewinna, była dorosłą kobietą, która, jak on, popełniła już całą pulę głupot i złych decyzji, łącznie z tymi sercowymi, a jednak nie potrafił pozbyć się poczucia, że mając jedenaście lat więcej od niej i wciąż będąc właściwie wrakiem człowieka, a nie porządnym człowiekiem, coś jej odbierał. Jakąś niewinność.
    Mogła zdecydować się na tyle lepszych wyborów, a zdecydowała się na niego, i Lee najzwyczajniej w świecie jechał teraz na obawach, że okaże się tym wyborem, który zrobi jej krzywdę i udowodni, że facetom nie można ufać. Nie miał pojęcia jak niby miałby tego wszystkiego dokonać, bo przecież nie był aż taką świnią, ale nie przeszkadzało mu to zupełnie w karmieniu własnych obaw.
    Obawy te na szczęście nie istniały w chwilach takich jak ta, podobnie jak nie istniał świat poza pokojem Betsy, jej łóżkiem i ozdobionymi świątecznymi lampkami ścianami.
    — I też cię to wręcz rozsadza od środka? — zapytał jeszcze tak kontrolnie Lee, zaciągając się wręcz zapachem skóry Betsy, gdy chętnie wtuliła się w niego mocniej.
    Lubił dotyk jej ciepłego ciała przy swoim i podobało mu się, że nie uciekała teraz ani przed jego dotykiem, ani wzrokiem. Lubił sobie popatrzeć. Podotykać też. I pogadać. Dlatego jego dłoń wróciła powoli do jej pleców i boku, przesuwając się tam leniwie, zatrzymując na chwilę tylko po to, by znowu ruszyć w niespieszną i nieprowadzącą w żadne konkretne miejsce drogę. I dlatego też zadał to pytanie, które w sumie pomogało zobrazować, co tak właściwie teraz wobec niej czuł.
    Było tego mnóstwo.
    — Dobra, to oficjalne, nie wstaję stąd do rana — zażartował jeszcze, gdy Betsy dotknęła jego policzka, a gest ten niezawodnie był niezwykle czuły i taki… porywająco błogi.

    cyk

    OdpowiedzUsuń
  134. Ale to nie mogło zmienić faktu, że były lepsze i gorsze wybory, które mogła w swoim dwudziestosiedmioletnim życiu podjąć, a rozwodnik z czterdziestką na karku i całą kupą problemów zdecydowanie nie zaliczał się do tej pierwszej kategorii. I Betsy musiała być tego świadoma, i będą wszyscy wokół niej. Każdy, kogo opinia coś dla niej znaczyła, będzie to wiedział.
    I czuł, że ten czas, w którym tak się do siebie przywiązali, wcale nie działał tu na ich korzyść. Bo tak naprawdę wciąż niewiele o sobie wiedzieli, a Betsy stała na pozycji, na której gdyby nie ostatni tydzień, to wciąż wiedziałaby o Lee tyle, co nic. On od samego początku był lepiej ustawiony pod akurat tym względem, bo po pierwsze były plotki, a po drugie gdyby chciał, mógłby kogoś o nią zwyczajnie zapytać. I to nie tak, że dla niego to miało jakieś szczególne znaczenie, że zamierzał obracać to wszystko w jakiś ogromny problem — nie. On obawiał się po prostu, że inni obrócą to w problem za nich, a wtedy problemy, które będą mieć z nimi, z nim postronni, zamienią się w ich problemy. W problemy Betsy i Lee.
    Betsy nie była gówniarą i Lee tak o niej nie myślał. Jedyne, o czym myślał w kwestii tej całej jej młodości, to to, że za kilka lat mogłaby obudzić się z poczuciem, że zmarnowała ją na na starego dziada, który ukrywał przed nią, jaki naprawdę jest.
    Strasznie więc ryzykowała i Lee miał teraz tak zwyczajnie i po ludzku nadzieję, że zwyczajnie będzie tego ryzyka warty.
    — Kurwa, uwielbiam cię — przyznał więc całkowicie szczerze, korzystając z faktu, że wtulała się w niego na tyle ufnie i mocno, że nie musiał nawet specjalnie wychylać się, żeby pocałować ją w dosłownie dowolnym momencie.
    W pocałunek, który nastąpił po tych słowach, a którym było ogromnie wręcz blisko do tego wyznania którego oboje tak zawzięcie i uważnie unikali, wkradła się ta sama pasja, z którą jeszcze przed chwilą dopadały do siebie ich spragnione bliskości ciała.
    Lee czuł, że jeśli czegoś w tym życiu potrzebował, to przede wszystkim Betsy oraz wszystkiego, co wiązało się z jej towarzystwem, ale odsunął się wreszcie od jej ust, bo mieli nie opierać tego związku jedynie na seksie, a gdyby przy nich pozostał, to… Wiele by z tego nie postanowienia nie wyszło.
    — Okej, to nie wstawaj jutro do pracy — mruknął jeszcze, bo oboje mieli gdzieś z tyłu głów ten fakt, że następnego dnia czekała na nich już cała ta proza codzienności, przez którą chwilowo uciekli w swoje ramiona.
    Lee nieszczególnie jednak się do tego jutra spieszyło, więc kiedy usta Betsy ponownie odnalazły jego usta, pozwolił wciągnąć się te delikatne muśnięcia, które powoli zamieniły się w spokojniejsze, już nie tak łapczywe pocałunki. Mieli też okazję, żeby ułożyć się w tym łóżku odrobinę wygodniej nakryć kołdrą, bo jednak zima w Georgii wciąż była zimną, i jak na gust Lee, to mogliby się tak czule obściskiwać, dopóki nie zmorzy ich sen. Bardzo mu ta opcja odpowiadała.

    i myk ;>

    OdpowiedzUsuń
  135. Lee po prostu lubił uprawiać czarnowidztwo oraz nastawiać się na najgorsze, by w razie, gdyby to najgorsze jednak się wydarzyło, nie być rozczarowanym. Przecież i tak się tego spodziewałem, mógł sobie wtedy powiedzieć, a potem przeżyć jakiś swój kolejny, mały koniec świata, wstać, otrzepać się i pójść dalej, bo jego świat kończył się już tyle razy, że nie robiło to na nim od pewnego czasu wrażenia.
    Oczywiście podejrzewał, że co jak co, ale utrata Betsy zdecydowanie zrobiłaby na nim wrażenie. Starał się jednak o tym nie myśleć — próbował raczej powtarzać sobie, że uda im się w dupie mieć opinie innych, niezależnie od tego, jak nieprzychylne by nie były i z jakim oburzeniem podchodziłyby do tego, że jakiś stary dziad, który nawet w sumie nie był stąd, dobierał się do córki Murrayów, którzy, jak Lee podejrzewał, byli w tym miejscu praktycznie od zawsze. Mezalians, czy coś w tym stylu.
    Niezależnie od tego, czy Lee i Betsy szykowali skandal, który wstrząśnie rodziną Murrayów, albo i całym Mariesville, czy wcale nie mieli go w planach, nie odsuwało ich to od siebie. Wręcz przeciwnie — pokusić można się o stwierdzenie, że im więcej myśleli o wszystkim, co mogło ich rozdzielić, tym bliżej siebie lgnęli, i tę noc też spędzili wyjątkowo blisko.
    Poranki bywały jednak bezlitosne i chociaż to Betsy musiała wstawać jako pierwsza, Lee podniósł się z łóżka razem z nią. I tylko koty trochę dziwnie patrzyły się, gdy ich śniadanie zostało podane w tej samej kuchni, w której kręcił się obok ich właścicielki ten sam obcy element co wczoraj, ale Cissy z kolei traktowała już Lee jak najlepszego kumpla, głównie za sprawą tego, że czego by nie przyrządził w wątpliwej zawartości lodówki Betsy, to zawsze coś dostało się jej do spróbowania.
    Gdy pożegnali się i rozeszli, rzecz jasna w towarzystwie miotającej się za firankami publiki, Lee miał jeszcze trochę czasu, więc spędził trochę czasu w domu, gdzie miał mocne postanowienie, by wziąć się wreszcie do roboty i pogonić odrobinę ten remont. A nie było na to innego wyjścia, niż poświęcać mu każdą wolną chwilę. Potem, bliżej południa, pojawił się w pracy i w sumie to żałował, że nie zaprosił Betsy na lunch, choć rano rzecz jasna wyprawił ją z kanapką.
    Starając się nie myśleć o tym, co czekało go wieczorem, przetrwał cały dzień i wyrwał się krótko przed dwudziestą pierwszą, znowu skoczył do domu, żeby przebrać się w coś, co nie jechało jedzeniem, serwowanym w The Rusty Nail. Jeśli nie zrobi na Daphne dobrego wrażenia, to przynajmniej nie zabije jej zapachem żeberek. Taką miał nadzieję. Na coś musiał przecież liczyć.
    Gdy podjechał po Betsy, pod budynkiem miejskiej biblioteki właśnie zaczynał robić się niewielki ruch, co stanowiło dla Lee znak, że zajęcia pewnie dobiegły już końca. Nie chciał, by Betsy musiała zastanawiać się, w którym miejscu szukać jego samochodu albo czy on w ogóle po nią przyjechał, choć się umawiali, więc zaparkował na pierwszym wolnym miejscu jakie znalazł i, schowawszy do kieszeni kluczyki, rozminął się z kilkoma mieszkańcami Mariesville najpierw w drzwiach, a potem na schodach, które prowadziły do niewielkiej, jasno oświetlonej salki, w której unosił się wyraźny zapach farb.
    I czuł się całkiem pewnie, i nawet miał w głowie ułożony cały plan, dopóki obok Betsy nie zobaczył kobiety, którą, jak podejrzewał, była Daphne. Jej widok zatrzymał go w drzwiach, i nie potrafił się z tamtego miejsca ani ruszyć, ani odezwać.
    Nosz kurwa.

    hi, baby, i'm shy

    OdpowiedzUsuń
  136. Lee wpadł w takie oniemienie na widok Daphne, że nawet nie skojarzył, że wymalowana czerwoną szminką kobieta, która minęła go w drzwiach, zostawiając za sobą woń mocnych, duszących wręcz perfum, była tą samą sąsiadką, która od samego początku śledziła poczynania jego i Betsy. Obserwowała ich zapewne od momentu, w którym to wszystko miało być jeszcze tylko i wyłącznie żartem, a teraz żart skończył się już dawno, a Lee od udawania, że się z Betsy obściskiwał, przeszedł do sypiania z nią i odbierania jej wieczorami z zajęć, które prowadziła.
    Było w tej ścieżce, którą w tak krótkim czasie przeszli, coś niezwykle romantycznego. I coś ciepłego niezawodnie rozlało się po Lee, gdy zobaczył Betsy w tej salce, wśród sztalug i farb, ale sam nie miał pojęcia, czemu widok Daphne przysporzył mu aż tyle stresu. To nie było zbyt męskie, nie umieć się na jej widok wysłowić ani ruszyć z miejsca.
    Dobrze, że Daphne wraz z Betsy uratowały sytuację, bo gdyby to od Lee miało zależeć, to pewnie staliby tak we trójkę i gapiliby by się na siebie z dwóch końców pomieszczenia do jutra. W chwilach takich jak ta naprawdę zastanawiał się, co Betsy w nim widziała. Poza zajebistym seksem, ale przecież seks to nie wszystko.
    — Cześć — przywitał się więc z Daphne praktycznie natychmiast po tym, jak odezwała się pierwsza i praktycznie umarł, a potem zmartwychwstał, kiedy zamiast ułatwić mu życie i wyciągnąć na powitanie dłoń, którą mógłby uścisnąć siłą prawdziwego faceta, postanowiła go uścisnąć. O Jezu. — Musiałbym najpierw ustalić z Betsy, co ona już opowiedziała, żeby nie powtórzyć tego samego — zaśmiał się, ale było w tych słowach też wiele prawdy.
    Bo Lee tak naprawdę nie miał pojęcia, o czym Betsy powiedziała Daphne. Czy Daphne wiedziała, co wydarzyło się nad jeziorem, ile oni zdążyli w ciągu tej swojej krótkiej znajomości zrobić i kim dla siebie byli.
    Gdyby miał zgadywać, ale tak totalnie w ciemno, strzeliłby, że mówiły sobie o wszystkim, ale wolał nie pozostawiać takich kwestii zgadywankom. Zasłaniał się więc, tak bezpiecznie, niechęcią do powtarzania znanych już szczegółów.
    — Pewnie, czemu nie — zgodził się całkowicie odruchowo na propozycję wypadku do Camden, chociaż wcale nie chciał się na to zgadzać, bo przecież braci Betsy miał poznawać dopiero na święta, i teraz czuł, że to, na co zdążył już zacząć nastawiać się psychicznie, nagle miało znacznie przesunąć się w czasie.
    Ale przecież nie wypadało szukać głupich wymówek, zawodzić Betsy własnym niezdecydowaniem i jakimś strachem, który sam sobie wyhodował i do którego tak naprawdę nie miał konkretnych powodów.
    Nie umknęło mu jednak to porozumiewawcze spojrzenie, które Betsy i Daphne wymieniły, ale nie miał czasu się nad nim zastanawiać, ponieważ Betsy jednym gestem przejęła całą jego uwagę.
    — Cześć, słońce — odpowiedział na powitanie, patrząc na nią z uśmiechem, który całkowicie odruchowo już wkradał się na jego usta. Gdyby nie obecność Daphne, już obściskiwałby się z nią na którymś z parapetów. Albo na stole, na którym wciąż leżały farby. — Co myślisz? Piątek czy sobota? — zapytał, chcąc jeszcze poznać jej zdanie.

    maybe i'm not that shy after all

    OdpowiedzUsuń
  137. Lee również spodziewał się po sobie jakiejś mniej lub bardziej zgrabnej wymówki, ale prawda była taka, że Daphne wzięła go kompletnie z zaskoczenia, a przy okazji w tym krótkim czasie, jaki miał na myślenie, pomyślał, z jakiegoś dziwnego i w sumie nie do końca zrozumiałego dla niego powodu, że Betsy pewnie byłoby przykro, gdyby po prostu się z tego wymówił. Nie miał pojęcia, czy tak naprawdę rzeczywiście by się poczuła, w końcu i tak mieli w planach te święta, na które Lee się już zgodził, ale… No teraz też się zgodził i nie było już odwrotu, Daphne podeszła go w odpowiednim momencie i zgrabnie wykorzystała też fakt, że zrobiłby wszystko i na wszystko by się zgodził, byleby tylko wywrzeć na niej dobre pierwsze wrażenie.
    Trochę desperacja, ale z drugiej strony to jedynie wyraźniej pokazywało, jak bardzo mu zależy.
    Jeśli jednak chodziło o trzymanie rąk przy sobie w obecności innych, to Lee nie miał z tym jakichś ogromnych problemów. Nie krępował się na pewno przy Daphne, bo choć powstrzymał się od obcałowywania Betsy na powitanie po dwunastu godzinach rozłądki, to objął ją całkowicie naturalnie ramieniem, przysunął do siebie, gdy ona też otoczyła go ręką w pasie i teraz jego dłoń spoczywała na jej biodrze, a wzrokiem nieustannie uciekał do jej twarzy.
    — Damy jeszcze znać — wtrącił się jednak z uprzejmym uśmiechem, słysząc brak pewności w głosie Betsy, którą też wywołał do tablicy przenosząc kwestię podejmowania decyzji na jej barki.
    Mogli to jeszcze na spokojnie przegadać i znaleźć jakąś wymówkę albo zwyczajnie zrezygnować z tego, na co Lee tak nierozsądnie i pochopnie się zgodził. Mogli zmienić zdanie, mogli go nie zmieniać, w każdym razie to nie było tak, że nie będą w stanie poinformować o ostatecznej decyzji co do swoich planów Daphne.
    — Ale raczej jesteśmy na tak — dodał jeszcze, bo Daphne już zdążyła zapałać entuzjazmem.
    No to, w pewnym sensie, byli umówieni. I ponieważ Daphne była już gotowa do wyjścia, pożegnali się, przez co Lee został wciągnięty w kolejny uścisk, bo najwyraźniej bratowa Betsy nie uznawała podawania ludziom dłoni albo zwykłych pożegnań bezkontaktowych.
    — Miła jest — zauważył Lee, gdy przestali już słyszeć kroki Daphne, zbiegającej po schodach do wyjścia. Oficjalnie zostali w tej niewielkiej salce sami, a w sumie to może i nawet w całym budynku nie kręcił się już nikt poza nimi i jakimś ewentualnym woźnym. Mogli więc poczuć się swobodniej i Lee to właśnie uczynił, odwracając się przodem do Betsy i obejmując ją już mocniej, za pomocą obu ramion. — Pokażesz mi, co dzisiaj namalowałaś? — zapytał z żywym i szczerym zainteresowaniem, bo chociaż tak samo jak jej, seks chodził mu po głowie, zwłaszcza po ostatniej nocy, to chciał jeszcze zobaczyć, co dzisiaj stworzyła.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  138. Lee starał się przy Betsy jak mógł, więc gdy wyczuł, że pomysł Daphne, na który on tak jakże wspaniałomyślnie się zgodził, nie do końca mógł jej odpowiadać, stwierdził, że w sumie to do niczego się jeszcze stanowczo nie zobowiązali, więc równie dobrze mogli postawić sprawę pod delikatnym znakiem zapytania. W ten sposób będą mogli też obgadać sprawę później, co w sumie powinno od samego początku być ich pierwszym wyborem, ale Lee chciał wypaść jak najlepiej, a Daphne go zaskoczyła. Nie wątpił w miłe usposobienie ani najwyraźniej wrodzoną ciekawość, których przedsmak już dostał, ale jej otwartość i entuzjazm odrobinę go przytłoczyły.
    Daphne nie drążyła jednak już tematu, całe szczęście, a Betsy poparła Lee, więc nie pozostało im nic innego jak pożegnać się z nią i skupić na fakcie, że po całym dniu, w którym właściwie nie mieli nawet czasu, by złapać za telefony i wymienić się paroma wiadomościami, znowu mieli chwilę dla siebie.
    Lee uśmiechnął się, czując na sobie rozochocone dłonie Betsy, a także jej wzrok, który, wraz z tą zadziornie przygryzioną wargą, której widok znał już na pamięć, ale za każdym razem tak samo go to kręciło, jednoznacznie sugerował, co chodziło jej po głowie. Odbieranie jej z zajęć, które prowadziła, stanowiło jednak dla Lee okazję, by trochę zagłębić się w ten świat Betsy, który nie opierał się na tym, co do niego czuła, a na tym, kim była.
    Nie rozumiał trochę tego zakłopotania, które wkradło się w ich rozmowę, gdy wyraził chęć zobaczenia, co udało jej się stworzyć, ale postanowił nie robić z tego wielkiego halo. Wiedział, że Betsy miała powody, dla których nie malowała teraz tyle, co kiedyś, ale jednocześnie nie chciało mu się wierzyć, że to wciąż wiele dla niej nie znaczyło, więc uważał wręcz za swój obowiązek, jako jej mężczyzna, by interesować się tym, co robiła.
    — Myślę, że pani sąsiadka przyglądała się raczej temu — zauważył uprzejmie, wskazując na niewielki ślad po ostatniej nocy, który znajdował się na szyi Betsy.
    Był mało wyraźny, ale jednak widoczny z bliska i trudno było go pomylić z czymkolwiek innym. Zwłaszcza, jeśli było się sąsiadką Murrayów i widziało, że samochód Lee nie opuścił ich podjazdu od wieczora do samego rana.
    — Chyba aż tyle — skomentował teraz z podziwem, przyglądając się niedokończonemu obrazowi, który nie musiał być kompletny, żeby pokazywać, jaki ogromny talent miała. — Ja? — zdziwił się jeszcze ze śmiechem, kręcąc głową. Przeniósł wreszcie wzrok z płótna na Betsy i przesunął czule dłonią po jej włosach. — Ja mam inne talenty — rzucił dość sugestywną uwagą, ale… No cóż, czy było w tym choć trochę nieprawdy?

    :>

    OdpowiedzUsuń
  139. Betsy potrafiła rumienić się zarówno w sypialni, jak i poza nią, chociaż z zupełnie innych powodów. No cóż, nie próżnowali wczoraj, a efekty były widoczne jeszcze teraz i właściwie w każdej chwili mogli zacząć pracę nad pogłębianiem ich, żeby ślady po tym, co do siebie czuli, nawet nie zdążyły zblednąć.
    Lee czuł również, że najzwyczajniej w świecie przespali się już ze sobą tyle razy w ciągu tej krótkiej znajomości, że nadszedł wręcz najwyższy czas, by zadawać pytania przy dosłownie każdej okazji, która tylko się im trafiała. Jeśli jego towarzystwo miało na Betsy i na to, co tworzyła, dobry wpływ, to było mu szalenie miło, ale czuł już, że zwyczajnie potrzebował jej więcej i to nie tylko fizycznie. Chciał wiedzieć, co siedziało w jej głowie, chciał ją znać i, przede wszystkim, rozumieć.
    — Wiesz co… — zaczął, zastanawiając się przez chwilę, czy on na pewno nie miał nic przeciwko temu całemu wyjściu. — Zgodziłem się, bo mnie zaskoczyła — przyznał po chwili całkowicie szczerze, wzruszając jednocześnie odrobinę bezradnie ramionami. — No i dlatego, że myślałem, że ty byś tego chciała — dodał, tłumacząc się ze swojego wyboru. Spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się całkowicie już odruchowo, gdy przesuwała czule dłonią po jego policzku. — A chcesz? — zapytał, chcąc poznać jej zdanie.
    Lee wydawało się teraz, że całe to spotkanie było odrobinę bez sensu, zwłaszcza, że święta mieli tuż za rogiem, a on przyjął już zaproszenie Betsy, więc siłą rzeczy i tak spędzą czas zarówno z Daphne, jak i z bratem Betsy. No i prawda była taka, że tego brata, jej obojga braci, obawiał się najbardziej, poza jej rodzicami. Nosił w sobie ogromne obawy związane z tym, że zwyczajnie powiedzą Betsy wprost, że popełniała błąd, plącząc się z związki i romanse z kimś takim, jak on, ale nie mówił o tym, nie chcąc dokładać jej zmartwień. Póki co sam się o to uparcie martwił.
    — Tak? — zdziwił się teraz uprzejmie, unosząc z rozbawieniem brwi, gdy tylko dotarła do niego sugestia Betsy. — Jakie są moje talenty? — postanowił podrążyć temat, i choć sugestywność tonu Betsy zdecydowanie go rozbawiła, to jej dłonie, plączące się zawzięcie po każdej warstwie jego ubrań, działały na niego już zgoła inaczej. — Masz jakiś ulubiony? — rzucił jeszcze, bo skoro byli już w temacie, to czemu miał z tego nie skorzystać.
    Nie musiał odbierać dzisiaj Betsy z zajęć, ale chciał, i bardzo dobrze czuł się z faktem, że jednak to zrobił. Miło było ją znowu zobaczyć, poczuć na sobie jej wzrok, spojrzeć w te roziskrzone oczy oraz objąć ją i przytulić mocno, gdy sama wręcz do niego lgnęła.
    — To dobrze się składa, bo ja uwielbiam ciebie — odpowiedział cicho, gładząc dłonią policzek Betsy, gdy wbiła w niego to swoje ciepłe, ufne spojrzenie.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  140. Zdecydowanie musieli zacząć próbować razem takiego normalnego życia, bo do tej pory zdecydowanie żyli skończoną fantazją, tak naprawdę w oderwaniu od rzeczywistości i świecie, który należał tylko do nich dwojga. Z jednej strony niby przejmowali się resztą — Lee martwił się zwłaszcza tym, co pomyślą o nim ludzie dla Betsy najważniejsi — ale jednocześnie konsekwentnie ich unikali. Póki co wiedziała o nich jedynie Daphne, pewnie też wkrótce dowie się jej mąż, a brat Betsy, ale co z tego? To wciąż było właściwie nic, wciąż ich wspólna rzeczywistość ograniczała się do czasu, który spędzali ze sobą po pracy i w przerwach między nią, a nie było w nim właściwie nic z codzienności. Nic z takiej szarej, męczącej, dowalającej człowiekowi rzeczywistości, która miałaby potencjał, by wystawić ich relację na próbę.
    I wciąż bardzo niewiele o sobie wiedzieli, a Betsy wiedziała o Lee nawet mniej niż on o niej, co było o tyle niebezpieczne, że Lee zwyczajnie nosił ze sobą odrobinę większy bagaż choćby ze względu na to, o ile dłużej był na tym świecie. I to nie chodziło o prześciganie się, kto mógł mieć ciężej czy gorzej, kogo życie bardziej doświadczyło — po prostu im dalej w to brnęli i im mniej jednocześnie o sobie wiedzieli, tym bardziej mogło im to zaszkodzić.
    Ale czemu tu się dziwić, skoro zamiast rozmów wybierali seks czy obściskiwanie się. Nie żeby Lee narzekał. Ale czuł, że chce od Betsy czegoś więcej i jedyne co mu pozostało, to zastanawiać się, czy ona czuła to samo. Gdyby coś zmienili, nie musieliby pewnie już jedynie żartować na temat szybkich ślubów czy ewentualnych planów na przyszłość, o której nie potrafili przyznać, że łączą ją ze sobą.
    — Może tak rzeczywiście będzie lepiej — zgodził się teraz Lee, który kompletnie dał się Daphne omotać wokół jej własnego palca i do tej pory nie miał pojęcia, jak to się stało. Nie no, dobra, tak naprawdę to miał: chciał się jej podlizać i dobrze wypaść, więc w rezultacie prawie oboje wraz z Betsy wylądowali na podwójnej randce, na którą żadne z nich nie czuło się obecnie gotowe.
    Siły i męskość najwyraźniej opuszczały go przy blondynkach, które nie były Betsy. Jego Betsy.
    — Tak? Jakie rzeczy? — spróbował pociągnąć ją za język, skoro już wkroczyli na te tematy, które w repertuarze mieli już najwyraźniej na stałe. — Bo zaraz pomyślę, że jesteś ze mną tylko dla tych śniadań — ostrzegł uczciwie, a uśmiech wciąż trzymał się jego ust, gdy Betsy musnęła zaczepnie jego usta swoimi, i kiedy odpowiadał na tę zaczepkę, ale już całkowicie poważnie. — Mam jeszcze jedną ścianę w kuchni do pomalowania — przyznał, gdy Betsy zaczęła temat. Malował tę kuchnię już od kilku tygodni, ale wreszcie dotarł do ostatniej warstwy i średnio potrafił pogodzić się z faktem, że nie zdążył dokończyć jej dzisiaj przed pracą. — Chcesz mi ją pomalować, kiedy będę robił ci kolację? — zasugerował rozwiązanie dla ich planów na dzisiejszy wieczór, chociaż nie zamierzał się złościć, gdyby Betsy je odrzuciła. Wiedział, że nie czuła się dobrze w jego domu, który bardziej przypominał pole walki z remontem, niż dom. — Czy wolisz gdzieś skoczyć na coś do jedzenia? — przedstawił jeszcze kolejne wyjście, bojąc się nawet pytać, kiedy Betsy ostatnio jadła, bo spodziewał się odpowiedzi w stylu nie pamiętam, od której zrobiłoby mu się niechybnie słabo.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  141. Trudno było czegokolwiek od nich wymagać, bo oni też sami stosunkowo niewiele od siebie wymagali. Ewidentnie podobał im się ten fakt, że czuli się przy sobie dobrze i, kiedy Lee nie zapadał się na kilka dni pod ziemię, dogadywali się równie świetnie, więc postanowili się temu po prostu poddać. Czas leciał, może nie jakoś szalenie, bo to wciąż były te dwa tygodnie z naprawdę niewielkim haczykiem, a oni wciąż myśleli o sobie głównie w kategoriach tego, kiedy znowu będą mieli się okazję ze sobą przespać. Gdzieś w to wszystko wkradały się jakieś żarty o hipotetycznej przyszłości, które powtarzali, nie biorąc za nie żadnej odpowiedzialności, zaliczyli też dosłownie jedną głębszą i poważniejszą rozmowę, a poza tym… Poza tym bez przerwy się do siebie kleili i w głowie mieli rozbieranie się, całowanie i obściskiwanie. No cóż.
    Lee nie wierzył w te fazy zakochania. W jego przypadku to się nie sprawdzało, a uważał, że ma prawo wypowiadać się w temacie choćby dlatego, że jeden poważny związek już przerobił, a właściwie to przecież całe małżeństwo. Nieudane, to prawda, i choć wtedy myślał, że złośliwy los najzwyczajniej w świecie kolejny raz śmiał mu się prosto w twarz, to teraz, patrząc w te ufnie wlepione w niego, zabójczo zielone oczy Betsy, był pewien, że nic nie działo się bez powodu.
    I wiedział, że tak naprawdę mogło być już zawsze, ale oczywiście jedynie w tym najbardziej optymistycznym scenariuszu. W scenariuszu, w którym dalej będą się ze sobą dogadywać, ale też poznają się lepiej i będą dzięki temu mogli nie tylko z ufnością na siebie patrzeć, ale jeszcze naprawdę sobie nawzajem ufać. Póki co ufał więc jedynie, że się uda, ale nieustannie pamiętał, że łatwo nie będzie.
    — Jeszcze mnie do końca nie porąbało — skomentował teraz, oburzony samą sugestią, że miałby odstawiać na noc Betsy do domu. I Cissy, dla której drzwi jego pogrążonego w chaosie remontu domu również stały otworem. Kotów wolał jednak jeszcze nie zapraszać, bo wciąż coś tak czuł, że średnio go lubiły. — Chodź, może trochę dzisiaj przed tobą poklęczę, jak mi porządnie tę ścianę pomalujesz — rzucił jeszcze tonem tak lekkim, jakby zupełnie nie był świadomy wagi, albo raczej też sugestywności swoich słów.
    Dobry humor ewidentnie trzymał się Lee, gdy pociągnął Betsy za rękę i sprowadził ją po schodach do wyjścia, ledwo dając jej czas na to, by zgasiła za sobą światło i zamknęła drzwi. Pojechali prosto do jej domu, gdzie ona dostała chwilę na zgarnięcie potrzebnych rzeczy, a on zajął się pakowaniem Cissy, dla której zabrał jej ulubiony koc, ten sam, który mieli ze sobą nad jeziorem, i miękkie legowisko, w którym urzędowała, bo w jego domu brakowało niestety miejsc, w których mogłaby się spokojnie położyć.
    Gdy pies został już zapakowany na tylne siedzenie samochodu, Lee wrócił jeszcze do domu Murrayów po najważniejszą część swojego wieczoru, a w sumie to obecnie i życia — Betsy, która nie zdążyła się jeszcze zebrać.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  142. — Cała przyjemność po mojej stronie — zdążył skomentować jeszcze tylko Lee, a na jego ustach na chwilę pojawił się ten jednocześnie przebiegły, pewny siebie i zaczepny uśmiech. Przy Betsy gościł na jego ustach coraz częściej i częściej. Sam zaczynał zwracać na to uwagę.
    Jeśli zaś o to, co do siebie czuli chodziło, to… Oni tak naprawdę nie tyle co się w sobie zakochali, co zwyczajnie dla siebie przepadli, a to też było osobne uczucie, które nosiło ze sobą całą gamę emocji i nie wszystkie pokrywały się jeden do jednego z tymi, które towarzyszyłyby im, gdyby chodziło tylko o zakochanie. Ono też tutaj było, a to, co czuli, najłatwiej byłoby teraz wyrazić za pomocą krótkiego kocham cię, ale siła i intensywność tego wszystkiego, to, jak mocno i szybko nimi zawładnęło, dosłownie mieszało im w głowach.
    I całym tym zamieszaniu szukali dla siebie jakiejś normalności, choćby takiej, jak fakt, że Lee mógł odebrać Betsy po zajęciach, które prowadziła, a potem mogli zdecydować, na czym spędzą resztę wieczoru. To było takie do bólu proste, takie zwyczajnie, takie codzienne i, prawdę mówiąc, Lee czuł, że niczego poza tą normalnością nie potrzebował. Inni mogli szukać w życiu fajerwerków, on te fajerwerki widział w oczach Betsy, które błyszczały jak pełne roziskrzonych świateł niebo.
    Nie miał też nic przeciwko temu, by Betsy go zacałowała, ale mieli jeszcze dziś coś w planach, przede wszystkim wspólną, późną kolację, więc gdy tylko oznajmiła, że jest gotowa, wziął od niej plecak, do którego spakowała swoje rzeczy. Upewnili się, że pogasili światła, i że drzwi zostały zamknięte, a potem pojechali do domu Lee.
    Tego małego, chłodnego, średnio przyjaznego domu, który jednak udało im się tego wieczora trochę ogrzać — przede wszystkim śmiechem i gadaniem Betsy, ich rozmowami, tym, że fragment ściany, który został do pomalowania, był naprawdę mikroskopijny, a Lee przygotował jej ulubione danie: pizzę, o której mu wspominała.
    Cissy też wyglądała na dość zadowoloną, choć na początku dość niepewnie stąpała po korytarzach i z naturalną dla takiego stworzenia jak ona ciekawością zaglądała do kolejnych pomieszczeń. Noc spędziła razem z nimi w sypialni i to był po prostu ten zwyczajny, ale jakże wspaniały i wartościowy czas, który udało im się razem spędzić, zanim kolejne dwa tygodnie dosłownie ich pochłonęły.
    Nic nie mogło zmienić obecnie faktu, że Lee czuł się zestresowany perspektywą spędzenia świąt, których do tej pory konsekwentnie nie obchodził w ogóle, z rodziną Betsy, a właściwie to jej częścią. Żeby się nie nakręcać, pracował — w The Rusty Nail i we własnym domu, w którym w ciągu tych dwóch tygodni udało mu się nawet przywrócić prąd w pomieszczeniach w których do tej pory go nie było.
    Dumny ze swoich osiągnięć, ale zupełnie niegotowy na to, co go czekało, wystroił się w koszulę, ale nie białą, tylko jasnoniebieską, bo taka pasowała mu do oczu, i w sweter, bo tak było świątecznie, a gdy to zrobił, nie zostało mu już nic innego, niż zrealizować zaproszenie Betsy poprzez pojawienie się na progu jej domu, w którym nie będą dzisiaj tylko oni i gromada zwierzaków. Było mu słabo na samą myśl o tym wszystkim, ale jakie miał wyjście, gdy w dłoniach ściskał również paczkę z prezentem dla Betsy oraz pozostawioną bez opakowania nową zabawkę dla Cissy. Miał nie przynosić niczego do jedzenia, bo dostał stanowczy zakaz, ale przed tym również nie mógł się powstrzymać, więc pod ramię miał wciśnięty szklany pojemnik wypchany ptysiami z kremem, które były jego popisowym wypiekiem, bo poza gotowaniem wiedział też coś o pieczeniu, no i, rzecz jasna, chciał zabłysnąć czymś, co z doświadczenia wiedział, że gdy wyszło spod jego ręki, smakowało każdemu.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  143. Dwa tygodnie, które spędzili przed świętami przede wszystkim razem były całkowicie normalne, niczym nie wyróżniające się i jednocześnie absolutnie w tej normalności wspaniałe. Umocniły przede wszystkim w Lee i Betsy poczucie, że byli razem, i to tak już nie na żarty, a przy okazji tego bycia razem zleciał im już w sumie miesiąc i, jak na relację, którą mieli udawać przez jeden, góra dwa czy trzy wieczory, wyszedł im z tego już całkiem niezły związek. Byli parą, dla siebie już tak oficjalnie, a inni dowiadywali się o tym stopniowo, bo w sumie nikt tu niczego nikomu nie ogłaszał — tak wyszło, ale oboje czuli się takim obrotem spraw wyjątkowo mile zaskoczeni. Nikt nie mógł się spodziewać, że jedna niepoważna plotka doprowadzi do tego, że szczoteczka do zębów Betsy Murray na stałe zagości w łazience kogoś takiego jak Lee, który odkąd postawił ponownie, po tylu latach nogę w Mariesville, trzymał się zarówno z daleka od plotek, jak i od większości ludzi.
    W swojej obecności w jego życiu, Betsy wciąż nie była nachalna ani nazbyt ciekawska. Wiedział, że im więcej będą spędzać czasu razem i w swojej wzajemnej przestrzeni, tym więcej pytań będzie się pojawiać, ale wciąż żył w słodkim przekonaniu, że nie zdążyła namierzyć choćby tych głupich tabletek, które chował w szufladach odrobinę głębiej, odkąd Betsy zaczęła zostawać u niego na noc.
    I to nie tak, że coś przed nią ukrywał. Po prostu… Wydawało mu się, że w pewien sposób przed czymś ją w ten sposób chronił. Najprędzej przed prawdą, która mogła wzbudzić w niej współczuje, którego nie chciał oraz żal, którego z kolei nie potrzebował.
    Dwudziesty piąty grudnia miał więc nadejść i nadszedł, a Lee nie do końca spodziewał się, że drzwi otworzy mu sięgające mu do kolan czterolatka, która przede wszystkim wbiła w niego wielkie oczy, a potem zadała pytanie, na które teoretycznie nie musiał odpowiadać, ale nawet gdyby w praktyce chciał, to i tak by nie potrafił, bo trochę go zatkało.
    Dobre pytanie. Facetem jej cioci, który był od niej o jedenaście lat starszy i kompletnie nie pasował do tego obrazka, który rodzina Murrayów, choć w pomniejszonym składzie, stworzyła dzisiaj w rodzinnym domu.
    — Wujek Lee? — powtórzył w pierwszym odruchu, przypominając sobie na szczęście w porę o tym, by zmienić wyraz twarzy z durnowatego zaskoczenia na przyjazny uśmiech, który szybko zamienił się w uśmiech pełen czułości, wywołany przede wszystkim widokiem Betsy. Czterolatki, w zwłaszcza te ciekawskie i rozgadane, wciąż stanowiły dla niego dość nieznany teren, więc przede wszystkim próbował ich nie przestraszyć. — A niech będzie i wujek Lee — zgodził się w końcu, bo choć niczym wujkiem zostawać raczej nie chciał, to jednak nie wypadało nagle mówić, że niczyim wujkiem tu nie był.
    Bez przesady w końcu. Były święta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszedł więc do środka i, przejmując sterowanie drzwiami od małej Sophie, zamknął je za sobą ostrożnie, choć był to manewr wymagający pewnej staranności, zwłaszcza, że ręce miał pewne.
      — Cześć — odpowiedział w końcu na powitanie Betsy i odetchnął trochę głębiej, a właściwie to wypuścił z płuc ten oddech, który, sam nie wiedział czemu, ale wstrzymał na chwilę. — Ślicznie wyglądacie — zauważył, zgodnie z prawdą, choć całkiem naturalnie jego wzrok był utkwiony przede wszystkim w Betsy. Cissy, która pewnie usłyszała zamieszanie przy drzwiach, pojawiła się znienacka przy jego nodze, więc wręczył jej prosto do pyska zabawkę, którą przyniósł. — Skoro Cissy już odebrała swój prezent, to tutaj jest coś dla ciebie — dodał, wręczając Betsy, która wciąż trzymała jedną z bliźniaczek na rękach, starannie zapakowany pakunek.
      Nie było to nic specjalnego — kupił jej w Oklahomie dwie bluzy, jedną bordowa, a drugą zieloną. Jedną z napisem Oklahoma City, a drugą z samą Oklahomą. Dorzucił też do tego pudełko suchych pasteli, ponieważ nad jeziorem zdążył zauważyć, że w zestawie, z którego korzystała tam Betsy, zaczynały już kończyć się niektóre kolory. Nie znał się na nich rzecz jasna, więc po prostu wszedł do sklepu plastycznego i kazał doradzić sobie coś porządnego, więc miał nadzieję, że nie strzeli tym prezentem gafy.
      — A tu jest coś dla was — oddawszy prezent w ręce Betsy, a raczej z jej jedną rękę, bo drugą obejmowała wciąż nieufnie spoglądającą na Lee Emmę, wskazał na ten pełen własnoręcznie przygotowanych słodkości pojemnik. — Pójdziemy do kuchni? — zaproponował, starając się nie pokazywać, że obawiał się, że w tej kuchni, poza Daphne, spotka również braci Betsy, którzy rzucą mu jedno spojrzenie i to spojrzenie wystarczy, by ocenili, że taki stary dziad nie miał czego szukać przy ich siostrze.

      merry christmas

      Usuń
  144. — Pewnie. Potem — zgodził się Lee w odpowiedzi na sugestię Betsy o tym, że prezent otworzy, gdy będą już sami. To była właściwie najlepsza opcja, bo wciąż obawiał się, że mimo wszystko ten prezent mógłby jej się nie do końca spodobać, a jeśli po rozdarciu papieru na jej twarzy zamiast uśmiechu pojawi się grymas zawodu, to zdecydowanie łatwiej będzie go przełknąć, jeśli tylko on to zobaczy.
    Lee uśmiechnął się jeszcze, rozluźniając się trochę, gdy mieli okazję przywitać się z Betsy odrobinę bardziej w swoim stylu, choć pewnie gdyby to tylko od nich zależało, to któreś z nich już dawno wylądowałoby plecami na najbliższych drzwiach czy ścianie. Nie szczędzili sobie w ciągu tego ostatniego miesiąca czułości — może ze względu na tę fazę zakochania, a może po prostu dlatego, że oboje to lubili i nareszcie mieli okazję być bezpośredni w swoich uczuciach, bo każde czuło, że trafiło na odpowiednią osobę.
    Różnica między nimi była tylko taka, że Lee przychodził sam jedyny, a Betsy była w pakiecie z całą swoją rodziną, która może i nie była jakaś ogromna, ale Lee już zdążył poczuć przedsmak chaotyczności, która panowała w domu Murrayów. Dzieci ganiały za psem, który wpadł w szał radości, spowodowany nową zabawką, koty podobno pomajstrowały coś przy lampkach choinkowych, które teraz wymagały naprawy, jeden z braci Betsy już kończył piwo, i cholera wie, które to dzisiaj dla niego było, a Daphne operowała przy kuchence nad trzema garnkami na raz.
    — Cześć — przywitał się więc zarówno z nią, jak i ze Scottem, na którego propozycję pokręcił natychmiast głową.
    Na myśl, i w sumie na usta też, cisnęło mu się, że święta to nie pora na picie, ale obiło mu się już delikatne o uszy, a może nawet Betsy coś wspominała, nie był do końca pewien, że Scott łączył się często, gęsto i chętnie z alkoholem, ale ten alkohol nie łączył się już zbytnio z nim i… Lee znał to aż za dobrze. Na pamięć i z autopsji, i gdyby to tylko od niego zależało, to piwo wyleciałoby za drzwi, a Scott razem z nim, gdyby stawiał opór.
    Ale to nie była jego rodzina i nie jego sprawa. On był tutaj ze względu na Betsy, która kręciła się po kuchni, aż w końcu zatrzymała się obok Daphne i kuchenki, przy której jej bratowa ewidentnie dzisiaj rządziła. Lee postanowił więc odłożyć w końcu pojemnik ze słodkimi przysmakami na kuchenną wyspę, która była dzisiaj ciasno zastawiona najróżniejszymi przedmiotami oraz potrawami, i zdjął tylko z niego pokrywkę, w razie gdyby ktoś miał ochotę się poczęstować.
    — To może w czymś bym pomógł? — zasugerował odrobinę bezradnie, bo gotowanie było obstawione, więc jako kucharz nie miał czego w tej kuchni tak naprawdę szukać. Charles zajmował się lampkami, ale gdy Lee obejrzał się w stronę salonu, to przez pootwierane drzwi zobaczył, że lampki na choince już świeciły, więc tam też niezbyt mógłby się przydać. Potrzebował zajęcia, żeby nie czuć się niezręcznie, co stanowiło ogromny kontrast wobec tego, jak swobodnie czuł się w tym samym domu i tej samej kuchni, gdy byli tu z Betsy tylko we dwoje.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  145. Chaos był czymś, do czego Lee był w swoim życiu przyzwyczajony, ale nie w tej formie. Chaos, który znał i którego, szczerze powiedziawszy, dość mocno nienawidził, obejmował zwykle jego i kogoś, kto akurat mu towarzyszył, jeśli chwilowo kogoś takiego przy sobie miał. Jeśli nie, to był głównie on sam przeciwko całemu światu — wszystko wokół się waliło, bo on nigdy nie mógł mieć chwili wytchnienia, jednocześnie próbował to ogarnąć i uratować, i zarazem nic mu się nie udawało.
    Nie miał za to okazji przywyknąć do tego rodzaju chaosu, który opanował dom Murrayów, i trochę ulżyło mu, gdy Daphne znalazła dla niego zajęcie, chociaż jednocześnie nie potrafił uwierzyć własnym oczom, gdy, stanąwszy przy kuchence, by zająć się ratowaniem świątecznej szynki, kątem oka dostrzegł, że oprócz bliźniaczek za Cissy biega też Betsy. We czwórkę — Emma, Sophie, Betsy i Cissy — miały całkiem niezły ubaw, więc nikt specjalnie im nie przerywał, a Lee udawał, że nie widzi tego piwa, któremu szczególne zainteresowanie okazywał Scott.
    Powiedzieć, że mu się to nie podobało, to jakby się w ogóle nie odezwać. Ale Scott nie był jego bratem, nie był nawet jego szwagrem ani znajomym, żeby Lee miał mu coś mówić. To nie była jego sprawa i musiał o tym pamiętać, więc najpierw zajął się po prostu tą szynką, a potem jeszcze fasolką, choć nie do końca rozumiał, czemu dostał zakaz przygotowywania czegokolwiek, bo praktycznie wszystko spadło na barki Daphne. Widział jednak, że to lubiła, wiedział też, że podobnie jak on, zawodowo zajmowała się gotowaniem, więc starał się pomagać, ale nie próbował z nią konkurować.
    Koniec końców, jedzenia było tyle, że czwórka dorosłych i dwójka dzieci nie miałaby nawet najmniejszej szansy tego przejeść, nawet gdyby pomogła im Cissy, która najpierw ulokowała się za krzesłem Betsy, potem próbowała wyżebrać coś na wielkie oczy od Lee, przetestowała jeszcze innych, aż wreszcie poddała się i poszła chłeptać wodę ze swojej miski w kuchni. Gdyby nikt na nich nie patrzył, to Lee strąciłby jej trochę szynki ze stołu, ale nie chciał nikomu podpaść.
    W ogóle był tutaj na swoim najlepszym zachowaniu, choć trochę stronił od rozmowy, głównie dlatego, że obawiał się, że ktoś zapyta go o niego, a on niekoniecznie będzie chciał kłamać czy udzielać do bólu sztucznych i fałszywie wymijających odpowiedzi. Całe szczęście pytań nie było wiele — głównie o to, skąd tu przyjechał i jak szedł mu remont domu po ciotce. Ani Scott, ani Charlie nie kojarzyli go jako tego zaryczanego dzieciaka, który z przymusu spędził tu przed laty najgorsze lato swojego życia.
    Pośmiali się, pożartowali, zjedli, ile mogli, a gdy dłoń Betsy wylądowała na jego udzie, Lee spojrzał na nią odruchowo, z uśmiechem, który zakradł się na jego usta. Uśmiech ten zbladł jednak, gdy usłyszał, jakim tonem Scott zwracał się do siostry. Ile w nim było złości, uszczypliwości, jak podszyty był agresją człowieka, który miał w planach kolejne piwo i nie potrafiłby bez niego wytrzymać przez kolejne pół godziny.
    — Siadaj na tyłku, Scott — odezwał się więc, podnosząc się jednocześnie ze swojego miejsca i kładąc dłoń na oparciu krzesła Betsy. Lee wiedział, co Scott robił, to sam przez długi czas robił dokładnie to samo. I wiedział, że nie powinien się wtrącać, ale najwyraźniej już było za późno. Już się wtrącił.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  146. Lee nie zamierzał uciekać, Betsy mogła być o to spokojna. Całe szczęście, czuł się w towarzystwie jej rodziny zaskakująco komfortowo, choć podejrzewał, że gdyby przy tym stole siedzieli jeszcze jej rodzice, sprawa wyglądałaby całkiem inaczej. Wtedy pewnie nie tylko miałby ochotę uciec, ale jeszcze skrycie by to planował, nie słuchając tych opowieści o licznych przygodach Betsy, a raczej szykując we własnej głowie jakąś kompletnie nieklejącą się, nie trzymającą się kupy wymówkę, ale jednak wymówkę, która pozwoliłaby mu uciec przed pełnymi dezaprobaty spojrzeniami państwa Murray. Dlaczego dezaprobaty? Bo Lee tak sobie wymyślił. Ot, taka historia.
    To był bardzo dobry rodzaj chaosu aż do momentu, w którym przestał nim być. Atmosfera się zagęściła, Charlie i Daphne dość rozsądnie ewakuowali się do pokoju, w którym w międzyczasie bliźniaczki zdążyły coś nabroić, a Betsy postanowiła wejść w drogę swojemu bratu, który nie gryzł się już w język.
    Lee doskonale wiedział, że nie powinien był się wtrącać. I że jedyne, co tym wtrącaniem się mógł osiągnąć, to prowokowanie Scotta, ale nie potrafił siedzieć biernie i słuchać, jak Scott po pierwsze dowalał Betsy, a po drugie nie widział przy takiej okazji świata poza butelką. No kurwa, to się po prostu nie godziło.
    Skoro już wstał, to stał. I słuchał tego, co wylewał z siebie Scott, dając mu szansę, żeby się wygadał. Bo Scott ewidentnie potrzebował się wygadać, a Lee potrzebował powodu, żeby sprowadzić do na ziemię.
    — Ja ci zaraz usadzę dupę — mruknął, stanowczo odsuwając swoje krzesło i korzystając z elementu zaskoczenia, wywołanego tym, że dosłownie nikt, nawet on sam, nie spodziewał się po nim takiej reakcji, a już na pewno nie Scott, który dzięki piwku czy dwóm, czuł się już bardziej niż zwykle pewny siebie.
    Jeśli jednak myślał, że mógł nazywać Betsy kurwą, to się grubo mylił. Grubo jak jasna cholera.
    Mogło to w pierwszej chwili wyglądać jak próba pobicia, i to ciężkiego, ale Lee nie był ani popierdolony, ani nienormalny. Już nie. Scotta należało jednak stanowczo ustawić i skoro poza drobną i niewysoką Betsy nikt jeszcze nie odważył się pokazać mu trochę siły, to, cóż… Lee złapał więc Scotta za kark, zmuszając go, żeby pochylił się do przodu, w stronę stołu. Nie dusił go, ale trzymał na tyle mocno, by powodowało to dyskomfort. Pierwszą reakcją Scotta była złość i próba bronienia się, ale Lee przede wszystkim nie robił mu krzywdy. Ustawiał go. Siłą, a tej siły mu nie brakowało.
    — Do kuchni. Pogadamy sobie. Już — powiedział, nie podnosząc głosu, ale to nie był ton, któremu należało się sprzeciwiać. Odpuścił trochę ten ucisk, pozwolił mu się wyprostować, ale w stronę kuchni praktycznie do popchnął, i wyszli razem z jadalni, zostawiając na chwilę Betsy samą przy stole. Lee przypilnował, by zamknąć za sobą drzwi. Był wściekły i domyślał się, że nikt go o tę interwencję nie prosił, ale Scott nie mógł dalej trwać w przekonaniu, że wolno mu dosłownie wszystko.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  147. Nikt się tego nie spodziewał. Lee też nie, bo chociaż obiło mu się o uszy, że rodzina Murrayów, jak każda inna rodzina na tym świecie, miała swoje problemy, to jednak nie spodziewał się, że w Scotta wstąpi akurat coś takiego. Właściwie to im więcej nad tym myślał, tym bardziej czuł, że sam go najbardziej sprowokował, ale z drugiej strony co miał zrobić? Siedzieć ze spuszczoną głową i nie stanąć w obronie Betsy, która była dorosłą kobietą, a nie mogła przeciwstawić się własnemu bratu, który z kolei, jak Lee, zasługiwał już na miano starego dziada, a atakował ją przy świątecznym stole?
    Nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym nie robił z tym dosłownie nic. Betsy nie zasługiwała na takie traktowanie, a reszta jej rodziny na takie święta. Lee jednocześnie czuł, że dobrze zrobił, ale pozwolił również, by poczucie winy się w nim zagnieździło, i walczył z nim, kiedy maglował Scotta za zamkniętymi drzwiami do kuchni, a z reszty domu dochodziły dźwięki świadczące o tym, że wszystko co dobre kończy się fatalnie.
    Nie zrobił Scottowi żadnej krzywdy, ale pokazał mu, że gdyby chciał, mógłby mu naprawdę sowicie wpierdolić. Scott, gdyby też chciał, pewnie potrafiłby zrobić to samo Lee, ale musiałby być trzeźwy, żeby porządnie wycelować. Lee nie miał mu też nie wiadomo ile do powiedzenia — właściwie to powiedział mu tylko, głośno, wyraźnie i bardzo dosadnie, że po pierwsze to ma przeprosić siostrę, a po drugie wziąć się w garść, bo rozpierdalanie rodzinie świąt dla kolejnego piwa jest, kurwa, żałosne i jeśli zamierza odwalać takie akcje dalej, to ma pecha, bo on mu to zwyczajnie nie pozwoli. Wspomniał też, w przypływie jakiegoś współczucia, że jeszcze niedawno sam był na jego miejscu i jeśli Scott będzie gotowy wciągnąć na tyłek spodnie dla dużych chłopców, to podpowie mu, gdzie w Atlancie można szukać pomocy.
    To wszystko. No, może Lee pogroził jeszcze Scottowi gdzieś między wierszami tym sowitym wpierdolem, ale nic więcej. Zresztą, na więcej nie wystarczyło czasu, bo do kuchni wkroczyła Betsy, niosąca naręcze talerzy.
    Lee stał po jednej stronie pomieszczenia, opierając się o szafki obok kuchenki, a Scott po drugiej. Nie patrzyli na siebie, ale oboje spojrzeli na Betsy, która pojawiła się w drzwiach i w tym momencie Scott mruknął pod nosem coś, czego ani Lee, ani ona nie mieli możliwości usłyszeć ani zrozumieć, i ruszył w stronę drzwi.
    — Sorry, siostra — rzucił zgodnie z tym, co wymógł na nim Lee, a na którego już nawet się nie obejrzał, bo pewnie miał go serdecznie dość. I dobrze. Jak nie będzie czuł respektu, to niech czuje chociaż strach. — Ale on wcale nie jest lepszy ode mnie. Wiesz, żul żula zrozumie — dodał pogardliwie, co sprawiło, że Lee trochę zbladł, bo Betsy przecież nie wiedziała o jego problemie, a Scott wykorzystał fakt, że ktoś tu próbował mu pomóc.
    Zostali w kuchni sami i teraz patrzyli na siebie: Lee na Betsy i Betsy na Lee, a ciszę przerwało tylko trzaśnięcie frontowych drzwi.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  148. Alkohol robił z ludźmi straszne rzeczy i gdyby Lee ktoś spytał o zdanie, to szczerze wątpił, by Scott miał w sobie dość złośliwości, by wyzywać bez niego swoją siostrę od kurew i wypominać jej, że umawiała się ze starym dziadem, który najwyraźniej nie znał swojego miejsca ani w jej życiu, ani przy świątecznym stole, bo wtrącał się w sprawy, które rzekomo miały go nie dotyczyć. Ale Betsy go dotyczyła i choć przygasła wyraźnie, gdy tylko Scott zaczął jej ubliżać, to Lee znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego słowa głęboko ją zraniły. I że w niej zostaną. Na długo.
    Mimo wszystko, Scott widział teraz w Lee wroga i trudno było mu się dziwić. Trochę go upokorzył, trochę pokazał mu, że ma więcej siły od niego i gdyby chciał, mogliby się trochę porzucać po ścianach, dać sobie parę razy po mordzie, i pookładać się pięściami na podłodze, ale nie o to tutaj chodziło. Lee przede wszystkim próbował zatrzymać te paskudne słowa, które opuszczały usta Scotta i o których był pewien, że doprowadziły Betsy do płaczu, nawet jeśli nie zdążyła się rozpłakać przy nich, bo próba deeskalacji sytuacji, która i tak już zaszła za daleko, została podjęta przez kogoś, kto w ogóle nie powinien się wtrącać.
    Teraz Lee czuł na sobie spojrzenie Betsy, przed którym trochę uciekał wzrokiem. Jej pytanie na chwilę zawisło w powietrzu, a atmosfera w kuchni straciła jakiekolwiek znamiona świąt. Lee zacisnął za to mocniej dłoń na blacie, o który wciąż się opierał. Nabrał ze dwa razy powietrza w płuca, ale dwa razy zrezygnował też z tego, co chciał powiedzieć.
    — Nie piję od ponad roku — przyznał wreszcie, walcząc teraz jednocześnie z własnym wstydem i przeszłością, z której wcale nie był dumny i którą do tej pory, bądź co bądź, ukrywał przed Betsy. Nie zależało mu, by o tym wiedziała. — Oprócz tego potknięcia w Oklahomie — dodał niechętnie, bo skoro już pytała, to lepiej było powiedzieć całą prawdę, nawet jeśli kłamstwo stanowiłoby dużo lepszą opcję.
    Pozbyli się problemu w postaci podchmielonego i gotowego do walki, choćby tej słownej, Scotta, ale zostali teraz z większym kłopotem. Z tym, czego Lee nie mówił o sobie, sprawnie korzystając z faktu, że Betsy nie przepytywała go z jego przeszłości. To, co o nim wiedziała, o tym, co robił i jak toczyło się jego życie przed Mariesville, to był maleńki ułamek.
    — Leczę się z tego. I Scott też powinien zacząć. Nie ma nic gorszego, niż marnowanie życia na butelkę. Wiem to — mruknął, dużo ciszej, ale z pewną dozą frustracji, która nie była skierowana pod adresem Scotta ani Betsy, ale pod jego własnym. Bał się, że Betsy uzna, że ją okłamał. I że będzie miała rację.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  149. Betsy nie rozumiała. Bo tego nie da się tak po prostu zrozumieć. I Lee nie oczekiwał, że ona zrozumie, bo to nie był jej obowiązek. To jego obowiązkiem, i to takim zasranym wręcz było panować nad swoim problemem, leczyć się i nie robić z niego problemu wszystkich wokół, a już na pewno nie jedynej osoby, której na nim obecnie zależało. Ale Betsy nie rozumiała i świadczył o tym choćby fakt, że uważała to za pokusę silniejszą od niej. To nie była pokusa, to była choroba. A częścią wychodzenia z niej była umiejętność mówienia o tym, że problem był i istniał. On właściwie zawsze już będzie z Lee i to tylko od niego zależało, czy utrzyma nad nim kontrolę.
    Rozczarowania, które czuła teraz Betsy, nie dało się z niczym innym pomylić. Wypełniało ono nie tylko jej oczy, ale również całą kuchnię i choć Lee wiedział, że powinien pomóc jej w sprzątaniu, to zastygł w miejscu, sparaliżowany ciężarem tego, co zrzucił na nią z okazji świąt. Chciał pomóc, oczywiście, że miał dobre intencje. Opanować Scotta, sprawić, by nie nazywał jej kurwą i by wydusił z siebie przeprosiny, nawet jeśli wcale nie były one szczere. Ale Betsy była już zawiedziona, a te święta, ich pierwsze wspólne, zostaną w jej pamięci jako te absolutnie fatalne.
    Lee nie miał więc pewności, czy było tutaj jeszcze co ratować, ale nie chciał się tak po prostu poddawać.
    Pokiwał więc tylko głową, gdy Betsy mówiła o Scottcie. Prawda była taka, że pogadanka, którą odbył z Lee, niczego nie zmieni. Jeśli Scott nie będzie chciał czegoś z tym zrobić, to nikt nie zrobi tego za niego, ale Betsy nie miała racji mówiąc, że Scott nie miał nic do stracenia. Teraz funkcjonował w swoim uzależnieniu, miał mieszkanie, pracę, utrzymywał się, miał za co pić. Kasa na picie zawsze się znajdzie, ale pewnego dnia Scott zwyczajnie wpadnie w to tak głęboko, że przestanie ogarniać. Lee to wiedział, bo sam to przeszedł, doprowadzenie samego siebie na dno nie było kwestią jednego dnia, tygodnia ani nawet roku. To były całe lata ciężkiej pracy nad własnym upadkiem, ale nie chciał obarczać tą świadomością Betsy.
    Odetchnąć głębiej i spokojniej pozwolił sobie jednak dopiero, gdy Betsy sama z siebie do niego podeszła. Jej spojrzenie wylądowało prosto na jego twarzy, a jej wielkie oczy praktycznie zaglądały mu w duszę. Dłoń jak zawsze była zimna w kontraście do jego ciepłego policzka.
    — Wiem, słońce. Ty też nie jesteś — potwierdził, deklarując przy okazji coś, co uważał, że ona też wiedziała, ale powinna od niego w końcu usłyszeć. Nie mówił jej chyba tego jeszcze, nie w tych słowach. — Nie zadręczaj się tym — dodał, zgarniając ją w ramiona może nie gwałtownie, ale na tyle stanowczo, że musiała odsunąć dłoń od jego policzka i teraz to jej własny policzek przylgnął do jego klatki piersiowej. — Czemu jesteś taka blada? Wszystko okej? — pozwolił sobie jeszcze zapytać. Bez nadmiernej paniki w głosie, starając się panować nad swoim zmartwieniem. Gdyby tylko wiedział, że Betsy ze stresu pozbyła się z żołądka wszystkiego, co dzisiaj zjadła… Ale nie wiedział, więc mógł się tylko domyślać, że pewnie dopadło ją zmęczenie, zdenerwowanie i smutek. Wszystko na raz i wszystko, czego nie powinna odczuwać w taki dzień, jak dzisiaj.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  150. Jeśli Betsy uważała to za słabość, to jednocześnie uważała Lee za słabeusza i nie było sensu się tego wypierać. Oceniała to w takiej kategorii i… W pewnym sensie nie było w tym nic znowu szalenie złego. Jasne, że Lee chciał w jej oczach uchodzić za męskiego i silnego faceta. Pewnie nawet do tej pory całkiem skutecznie mu się to udawało, ale czar prysł w momencie, w którym Scott wygadał jej ten sekret, a wypieranie się prawdy nie miało sensu, bo słowa, których użył, były na tyle dobitne, że nawet gdyby Lee chciał, nie miałby jak obrócić ich na swoją korzyść. Nie pomagała też ta cholerna Oklahoma, która zamieniła się w jedno wielkie fiasko i również na pewno zachwiała wiarę Betsy w męskość Lee. Nie wierzył, że nie.
    Nie czuł się z tym dobrze, ale nie mógł jej za to winić. Nie była w tym wszystkim, w całym tym syfie, przed którym rzeczywiście próbował schować ją teraz we własnych ramionach, niczemu winna.
    Nikt nie naprawi problemów Scotta za niego, tak samo jak problemy Lee nie naprawiły się same. On je naprawiał, a droga do tego, na czym stał teraz, była cholernie ciężka i długa. To były całe lata niszczenia samego siebie, w kontrze do których stał ten ostatni rok z kilkoma miesiącami haka. I Lee wcale nie uważał, by był teraz kompletnie uleczony, bo nie był. Nigdy nie będzie, ale mógł mieć się lepiej. Być trzeźwym, trzymać w tej trzeźwości i może, być może, przeciągnąć kogoś na swoją stronę.
    Mimo wszystkiego, co Scott dzisiaj powiedział, mimo tych paskudnych słów, które padły pod adresem Betsy, raniąc ją tak dotkliwie, że Lee wyraźnie to teraz widział, życzył mu dobrze. Przede wszystkim żeby wziął się w garść, bo doskonale wiedział, że to jest możliwe.
    — To dobrze — wydusił tylko, przytulając Betsy jeszcze mocniej, ale pamiętając o tym, żeby jej nie zgnieść, bo niczego po sobie nie pokazywał, ale cały ten smutek i rozczarowanie, które wręcz od niej biły, cholernie go dotknęły i coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że nie powinno go tu być.
    Że rodzina Betsy nie potrzebowała kogoś takiego jak on, kolejnego alkoholika z problemami, który cudze problemy rozwiązywał siłą. Betsy też nie potrzebowała kogoś takiego jak on, ale zachowywał te myśli dla siebie, nie chcąc robić jej dzisiaj kolejnej przykrości.
    — Będą następne — powiedział więc tylko, patrząc w dół, gdy podbródek Betsy wbił się w jego ciało, a jej oczy znowu zaczęły uważnie na niego spoglądać.
    Następne święta będą za rok. Oni byli ze sobą od miesiąca i raz Lee prawie już ten związek rozwalił. Następne święta będą więc na pewno, ale nikt nie zagwarantuje im, że spędzą je razem. Mimo to, Lee brzmiał optymistycznie.
    — Widziałem gorsze rzeczy — mruknął, nie chcąc wchodzić w szczegóły i opowiadać Betsy, jak potrafiły wyglądać święta w rodzinach zastępczych, do których trafiał po śmierci matki, a ludzie, którzy je tworzyli, byli nastawieni tylko na kasę od rządu, którą za niego dostawali. Albo jak wyglądały święta w domach grupowych, w których tkwił, gdy wylatywał z jednej rodziny zastępczej i na horyzoncie nie było przez chwilę żadnej innej.
    Rozumiał, że Betsy było przykro i że czuła się zawiedziona, nie odmawiał jej tego, ale na nim zwyczajnie… Nie robiło to żadnego wrażenia.
    — Może posprzątamy to razem szybko i odpakujesz swój prezent? — zaproponował, szukając czegoś, co mogłoby choć odrobinę poprawić jej humor. Jasne, że na niego też czekał upominek, ale Lee nawet o tym teraz nie myślał. Nie przyszedł tu po prezenty, a dla Betsy, i najbardziej liczyło się dla niego to, by zadręczała się dzisiaj choć trochę mniej.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  151. Lee czasem miał już wrażenie, że on to borykał się właściwie ze wszystkim, z czymś borykać mógł się człowiek — wiedział, jak bolała strata, i to taka potrójna. Piszczącą biedę znał wręcz na pamięć, aż za dobrze pamiętał, jak to jest nie mieć dachu nad głową, toczyć wojnę ze wszystkimi wokół, zakochać się, a potem burzliwie rozstać i skończyć ze złamanym sercem. Wiedział, jak to jest wpaść w nałóg, próbować skończyć nie tylko z nim, ale przy okazji ze wszystkim innym, pozwolić, by wszystko, co miał, wymsknęło mu się z rąk. I tak samo jak nie był z tego dumny, nie lubił też o tym mówić, bo inni tego zwyczajnie nie rozumieli. Nie rozumiała nawet Betsy, która próbowała, ale zwyczajnie nie mogła, bo tego było zwyczajnie za dużo, nawet jeśli o kolejnych rzeczach dowiadywała się dość stopniowo.
    Nie miał jednak do niej żadnych pretensji. Nie oczekiwał i nie wymagał od niej bezwzględnego zrozumienia, to byłoby z jego strony zbyt wiele. Wystarczało mu, że rozumiała tyle, ile była w stanie, tak długo, jak nie oceniała go przez pryzmat tego, kim był, zanim ją spotkał. Bo ona naprawdę poznała go jako innego człowieka, jako tę wciąż bardzo mocno niedoskonałą, ale wciąż najlepszą jego wersję. Taką, której właściwie nikt przed nią jeszcze nie miał.
    Sprzątania, jak na tak krótkie przyjęcie, w którym uczestniczyło ledwie sześć osób, w tym dwójka dzieci, było dość dużo. Lee zdążył już zauważyć, że rodzina Betsy lubiła chodzić na całość tam, gdzie się dało, ale nie uważał tego za coś złego. Po prostu nie był do tego przyzwyczajony. Uporali się jednak z bałagem dość szybko, pracując jak dobrze zgrana, choć jedynie dwuosobowa drużyna. Uwadze Lee nie uszedł też ten ptyś, którego Betsy złapała już gdzieś pod koniec, i zjadła, a on udawał, że nie widzi, ale w głębi duszy poczuł się dzięki temu dużo spokojniejszy.
    Przyszedł czas na te prezenty, które do tej pory cierpliwie czekały na swoją kolej, ukryte spokojnie w sypialni Betsy. Lee nie spodziewał się absolutnie niczego poza tym obrazkiem, który zamówił sobie nad jeziorem, więc kiedy Betsy wspomniała o czymś jeszcze, spojrzał na nią, zaskoczony.
    Zauważył ten obrazek na łóżku, obok skromnego prezentu, który przyniósł dla Betsy, ale miał patrzeć w stronę komody, więc patrzył. I nie do końca potrafił uwierzyć własnym oczom, ani też jakoś konkretnie się odezwać, więc najpierw milczał, a potem podszedł bliżej, by przykucnąć i przyjrzeć się oprawione mu w ramę obrazowi. Przesunął nawet palcami po warstwach suchej farby, a w końcu tą samą dłonią dotknął własnej twarzy, ewidentnie wycierając coś z okolicy oczu.
    — Jest piękny — wydusił z siebie, gdy w końcu wstał i wyprostował się, no i odwrócił w stronę Betsy. — Dziękuję — dodał, ale zaraz potem ponownie powędrował wierzchem dłoni do własnych oczu. Oko go pewnie swędziało. Akurat teraz. — Daj mi chwilę, bo się chyba wzruszyłem — powiedział całkiem serio, choć śmiał się przy tym z samego siebie, a na żadne chyba właściwie nie było tam miejsca. Wziął i się wzruszył, cholera jasna.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  152. Lee też nie sądził, że aż tak się wzruszy. W ogóle to zupełnie nie posądzałby siebie o jakiekolwiek wzruszenie, ale… Ten obraz był taki przemyślany. Wymagał od Betsy tyle pracy, chęci i pomysłu. To nie było coś, co tworzy się w jeden wieczór, a przecież oprócz tego miała jeszcze pracę i własne sprawy. No i samego Lee, który rzadko przepuszczał okazje, by spędzić z nią wolny czas. Zwyczajnie nie był przyzwyczajony do otrzymywania takich prezentów i wymieszało się z nim to wszystko z tymi świętami, z tym, co sam czuł do Betsy, z całą atmosferą tego dnia i obecnego momentu. Było tego strasznie dużo i wszystko uderzyło go na raz, no i miał. Nadmiar emocji.
    Tak szczerze powiedziawszy, to Lee sam pewnie nie domyśliłby się, że jego sypialni mogło czegoś brakować. Miał tam to, czego najbardziej potrzebował, jak zresztą w reszcie domu, a o żadnych dekoracjach ani durnostojkach zwyczajnie nie myślał, bo nie miał do tego ani głowy, ani zamiłowania. I owszem, na ścianie nad łóżkiem miał mnóstwo wolnej przestrzeni, a ten obraz będzie pasował tam idealnie, jednak to po prostu musiało wyjść z inicjatywy Betsy. Gdyby jedynie od Lee to zależało, to wszystko byłoby takie surowe i mało przyjazne, ale za to jakże praktyczne. No to teraz będzie miał ten obraz, a drugi powiesi może niekoniecznie w łazience, bo z tą łazienką to w sumie zaczęło się od żartu, a obrazy Betsy, nawet jeśli nakreślone pośpiesznie na kolanie, nie zasługiwały na to, by wisieć tam, gdzie nikt ich praktycznie nie zobaczy.
    Znajdzie mu miejsce. Tak samo jak Betsy znalazła dla siebie miejsce w jego życiu i okazało się to najlepszym, co mogła dla niego zrobić. A tym obrazem zwyczajnie przeszła samą siebie.
    — No już — powiedział w sumie bardziej to siebie niż do Betsy, wciąż śmiejąc się nerwowo, z samego siebie, z tego, że ten obraz tak go ruszył, choć to mogło wydawać się jak nic wielkiego. Dla niego to było coś wielkiego, ale nie chciał ani martwić, ani niepokoić Betsy, więc pozbierał się szybko, chowając jednocześnie w swojej dłoni jej dłoń, tę, która dotknęła jego policzka. — Najlepszy prezent na świecie — skomentował jeszcze, pochylając się nad Betsy, by szybko, ale czule ucałować czubek jej czoła.
    Odsunął się i patrzył jeszcze przez chwilę na obraz, uśmiechając się przy tym zupełnie odruchowo i niekontrolowanie. Zdecydowanie potrzebował jeszcze chwili, żeby się pozachwycać, ale nie chciał też, by Betsy musiała czekać na swój prezent, chociaż teraz właściwie to mógłby się on schować, bo nie dorastał do pięt temu, co ona mu sprezentowała. Pozostało mieć więc tylko nadzieję, że te trzy głupotki schowane pod ozdobnym papierem, przypadną jej choć trochę do gustu.
    — Okej, twoja kolej — powiedział więc, ciągnąć Betsy za rękę do łóżka, na którym usiedli, by w spokoju mogła odpakować swój upominek.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  153. Gdyby Lee nie chciał, by Betsy rozgaszczała się w jego życiu i gdyby traktował ją jak każdą inn i dla tej każdej innej też byłoby obecnie w jego życiu miejsce, to by jej nigdy do swojego domu nawet nie wpuścił. Ale wpuścił i pozwolił wręcz, żeby przewróciła swoją obecnością całe jego dotychczasowe życie w Mariesville do góry nogami. Żeby zostawiła w łazience swoją szczoteczkę i ręcznik, a w garderobie bieliznę i piżamę. Żeby spędzała z nim noce i czuła, jaka jest dla niego ważna. Nie chciał przypisywać sobie żadnych zasług, ale miał wrażenie, że jej to okazywał. Że to, jak się wobec niej zachowywał, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, ale skoro one jednak jeszcze z nią były, to najwyraźniej musiał zacząć starać się bardziej.
    Ten obraz był czymś, czego Lee się zupełnie nie spodziewał, a jednak już widział dla niego miejsce nad swoim łóżkiem i we własnej głowie już widział go, jak tam wisi. Z zamyślenia wyrwał go jednak telefon Betsy, który odezwał się w odrobinę nieodpowiednim momencie, ale Lee rozumiał, że Betsy była zainteresowana zawartością wiadomości od Daphne. Pokiwał więc głową, przyjmując do wiadomości obie informacje, dość pewien, że wyczuł w jej głosie trochę smutku, gdy wspomniała o rodzicach. Może przez to, co wydarzyło się przy świątecznym stole, tęskniła za ich obecnością trochę bardziej niż normalnie, a fakt, że Lee był obok, nie był w stanie tego wynagrodzić.
    Mógł z tą świadomością żyć. Nie czuł się najważniejszą osobą w życiu Betsy i właściwie to wychodził z założenia, że nigdy nią nie będzie, bo… Bo był tylko Lee. Facetem, z którym nic nie miało jej łączyć, ale jednak połączyło, więc teraz oboje wyciskali z tego najwięcej, jak się tylko dało. Skupiał się więc na tym, że teraz, po całym tym spektakularnym świątecznym fiasku, zależało mu przede wszystkim na uśmiechu Betsy, który pojawił się niezawodnie na jej twarzy, gdy najpierw obracała w dłoniach pudełko nowych przyborów do rysowania, a potem bluzy.
    Te prezenty były niczym, dosłownie niczym w porównaniu z tym, na co zdobyła się Betsy, a Lee na swoje usprawiedliwienie miał tylko tyle, że wybierał je, gdy znali się ledwie od tygodnia. No i sam spodziewał się tego obrazka znad jeziora, niczego więcej. Trochę blado przy tym wypadł, ale wszystko wskazywało, że Betsy i tak była zadowolona, więc tego się trzymał.
    — To sugestia, że możesz malować więcej — sprostował jedynie, uśmiechając się, gdy zaczepnie zasugerowała, że gdyby chciał, to jakiś akt też mogłaby stworzyć. Nie wątpił w to, tak samo jak nie wątpił w jej talent, ale do niczego nie planował jej nakłaniać. W jego oczach Betsy nic nie musiała, a wszystko mogła. A on po prostu lubił patrzeć na to, co tworzyła. To wszystko. — Nie ma tam nic szczególnie ciekawego — powiedział w pierwszym odruchu, trochę zaskoczony jej pytaniem. — Ale jeśli kiedyś będziesz chciała to… Czemu nie — zgodził się zaraz, bo w sumie to nie widział przeciwwskazań. Zauważył po prostu, że Betsy lubiła bluzy, a te z napisami Oklahoma były podobne do tych, które miała ze studiów i w których tak często ją widywał. Uznał więc, że to będzie trafiony prezent.
    No i był, więc pozostawało mu się tylko cieszyć, co było niesamowicie łatwe, gdy pocałowała go najpierw jeden raz, a potem drugi.
    I z tych pocałunków, które odbywały się w dość niebezpiecznym miejscu, bo na jej łóżku, pewnie coś by niechybnie wyszło, gdyby nie hałas, który nagle dobiegł ich z innej części domu. Coś miauknęło również głośno, więc Lee domyślił się jednego: koty dobrały się do choinki. Huk nie był na tyle głośny, by podejrzewać, że cała choinka runęła, prawdopodobnie spadł z niej jedynie któryś z ciekawskich kotów, może z paroma ozdobami, ale, chcąc nie chcąc, musieli zostawić prezenty i pójść to sprawdzić.

    there goes the christmas tree

    OdpowiedzUsuń
  154. Choinki nigdy nie łączyły się dobrze z domem pełnym zwierząt, zwłaszcza, gdy te zostawały pozostawione bez jakiegokolwiek nadzoru, bo osoby, które tym ewentualnym nadzorem miały się zająć, były dosłownie o krok od dobrania się do siebie w pokoju na piętrze. Lee już tak miał i był gotów przyznać się przed choćby samym sobą, że przy Betsy trochę zapominał o reszcie świata. Zdążyła już pewnie zauważyć, że dość często zawieszał wzrok na jej oczach i nawet niekoniecznie coś przy tym mówił. Po prostu milczał i w nie patrzył, a gdy zaczynał się przy tym uśmiechać, mogła domyślić się, że to było najzwyczajniej w świecie ze szczęścia.
    Bo Lee czuł się przy Betsy szczęśliwy, nawet jeśli wciąż regularnie prześladowały go myśli, że był dla niej za stary, za głupi, za bardzo sobą albo, żeby tak podejść temat tego, czego mogło jej przy nim brakować z innej strony, miał jej za mało do zaoferowania. Lee po prostu nie dawał sobie samemu żyć, a dzisiaj jeszcze, starając się może nie tyle ratować, co jakoś ogarnąć tę świąteczną katastrofę, wykopał w zaufaniu Betsy kolejny dołek.
    To też go dręczyło, nawet gdy wymieniali się prezentami, a zaraz potem pocałunkami, i kiedy zbiegł za Betsy po schodach, żeby zobaczyć, jakie szkody poczyniły zwierzaki.
    Oczywiście nikt nie brał za nic odpowiedzialności. Cissy zdążyła już przenieść się w spokojniejsze miejsce, a dwa koty, z którymi Lee minął się akurat, gdy wchodził do salonu, spojrzały na niego, jakby chciały mu powiedzieć a masz za swoje. Jakby wiedziały, że to on zakładał ten nieszczęsny szpic na czubek choinki i, zrzucając go na ziemię, próbowały udowodnić mu, że nie będzie panoszył się po ich terenie.
    Rudy kot nie ruszył się nawet na widok Betsy, ale gdy kilka kroków za jej plecami pojawił się Lee, miauknął, mocno niezadowolony, i pobiegł na drugi koniec pokoju, aby na końcu również wymknąć się na korytarz.
    — Chyba nie jestem wśród nich najpopularniejszy — zauważył, pochylając się, by podnieść szpic, który spadł na podłogę. Gdy się prostował, poczuł bardzo wyraźnie, że ma plecy i że te plecy dają o sobie znać. Kolejna oznaka bycia starym dziadem. — Trochę się wgniótł — ocenił, obracając ozdobę w dłoniach i podchodząc do Betsy, by pokazać jej, gdzie dokładnie widoczne było uszkodzenie.
    Nie jakieś szalenie duże, właściwie to wystarczyłoby założyć go na czubek choinki i obrócić w inną stronę, by nic nie było widoczne.
    — Coś te święta są dość pechowe, kiedy w nich uczestniczę — zauważył jeszcze, żartując oczywiście, chociaż rzecz jasna tym żartem znacznie umniejszał samemu sobie no i zdradzał też, że uważał je za niewypał i winą za to obarczał siebie, a właściwie to swoją obecność tutaj, bo właściwie jedynym, co dzisiaj zrobił, było przekroczenie progu domu Murrayów.

    is it you, wrapped in a ribbon? :>>>

    OdpowiedzUsuń
  155. — To dobrze — mruknął wciąż niepocieszony Lee, pozwalając sobie jeszcze na ciężkie i pełne boleści westchnienie, które miało podkreślać, że te koty, które robiły wszystko, by działać przeciwko niemu, uznawał za jakiś zły omen. Naprawdę fatalny. Najpierw akcja ze Scottem, teraz to. Jemu te święta wciąż były dość obojętne, ot, kolejny dzień w kalendarzu, ale to ze względu na Betsy chciał, żeby wyglądały inaczej.
    Czasu już jednak nie cofnie. Zachowania ani nałogów Scotta nie zmieni, tego, co powiedział najpierw jemu, a do czego później przyznał się przez Betsy też nie odwoła, bo to była prawda, a Lee nie wierzył w budowanie ich związku — to już na pewno był związek i oboje nie mieli wątpliwości — na kłamstwie. Dostrzegł jednak, że coś zmieniło się w jej spojrzeniu, gdy się o tym dowiedziała. Że to, że od ponad roku był trzeźwiuteńki i potknął się tylko ten jeden jedyny raz, w Oklahomie, zupełnie do niej nie przemawiało. Zmieniło sposób w jaki na niego patrzyła i ani nie miał jej tego za złe, ani o nic jej nie obwiniał. Po prostu… Ciężko mu było tę świadomość znieść i zaakceptować i trochę obawiał się teraz tego, co Betsy ułoży sobie na jego temat we własnej głowie, nie pytając o zbyt wiele, bo stosunkowo rzadko pytała o jego przeszłość.
    Koniec końców, sam był sobie winien. Ale to wciąż nie zmieniało tego, że nie chciał okłamywać, niezależnie od tego, o ile lepiej mógłby się na tych kłamstwach w jej oczach prezentować i jak lepszym wyborem mógłby się dzięki nim wydawać.
    Oddał ten nieszczęsny szpic w ręce Betsy i wodził za nią wzrokiem, gdy odkładała go nad kominek, od którego biło mnóstwo przyjemnego ciepła. Dom Murrayów był niesamowicie przyjemnym miejscem, w którym Lee nie czuł się ani trochę nieswojo, choć podejrzewał, że pomaga mu w tym fakt, iż jeszcze nie spotkał rodziców Betsy, którzy w normalnych warunkach po prostu mieszkali tutaj razem z nią, albo raczej ona razem z nimi. Perspektywę ich powrotu do kraju z tych europejskich wojaży też nieustannie miał gdzieś z tyłu głowy. I tym też potrafił się zadręczać, bo Scott nie polubi go z wiadomych względów, Daphne, Charlie i dziewczynki zdecydowanie za to zaakceptowali. Ale to rodzice Betsy będą mieć najwięcej do powiedzenia, jeśli ona będzie chciała ich słuchać. A Lee sądził, że będzie.
    To, całe szczęście, była jeszcze dość odległa perspektywa, bo Betsy w sumie o niczym jeszcze go nie informowała, a podejrzewał, że dałaby mu znać, gdyby cokolwiek miało się zmienić.
    — Znając mnie, pewnie jeszcze długo będę to pamiętał — przyznał z cieniem niepocieszonego uśmiechu na ustach, gdy poczuł na swoich barkach ciężar ramion Betsy. — Starałem się jak jasna cholera — zaśmiał się już całkiem szczerze i odważniej, najwyraźniej postanawiając jednak chociaż chwilowo puścić w niepamięć wszystkie niepowodzenia dzisiejszego dnia oraz fakt, że koty Murrayów ewidentnie oczekiwały na jego upadek. — Chcesz zobaczyć, jak seksownie wyglądam bez niego? — zapytał również zaraz, poddając się tej niby to niewinnej zaczepce, którą przed chwilą rzuciła. — Bo ja już od jakiegoś czasu myślę o tym, jak wyglądasz bez tej sukienki — zasugerował jeszcze znacznie ciszej, pochylając się do jej ucha.

    more than ready

    OdpowiedzUsuń
  156. Lee szczerze wątpił, że koty będą w stanie powiedzieć na jego temat cokolwiek poza tym, że mają go w dupie i go nie lubią, bo nie podoba im się trochę z mordy, ale jednocześnie tak dla zasady. Usłyszałby pewnie, że skoro już uparł się, żeby być z Betsy, to od nich powinien się kulturalnie odwalić, ale no znowu, to nie te koty były jego największą obawą. Lee po prostu okrutnie nie chciał być tym obcym elementem w rodzinie Murrayów. Nie chciał, żeby zaakceptowali jego obecność (jeśli w ogóle ją zaakceptują) tylko ze względu na to, że Betsy się uparła, że muszą, bo ona coś do niego czuje. Nie chciał, by jego obecność w jej życiu była powodem do kolejnych łez, to wszystko.
    Czy naprawdę zamierzał zadręczać się tym nawet z okazji świąt, gdy Betsy z zaczepnym uśmiechem starała się mu wmówić, że ona już nawet o tym nie pamięta? Oczywiście, że tak.
    — O kolejny obraz twojego autorstwa — odpowiedział, również się uśmiechając, bo uśmiech na twarzy Betsy sprawiał, że inaczej po prostu nie potrafił, ale Lee za dobrze samego siebie znać, by wiedzieć, że nie zapomni. Będzie się tym zadręczał o przypadkowych porach dnia i nocy jeszcze przez długie tygodnie, no chyba że gdzieś po drodze wydarzy się coś, co da mu większy powód do praktykowania samoudręczenia.
    A obrazy, wychodzące spod ręki Betsy, to akurat całkiem chętnie zacząłby kolekcjonować. Dwa już miał, tylko musiał je powiesić i, szczerze powiedziawszy, zdążył już dokładnie przemyśleć, jak to zrobi.
    Betsy nie myślała jednak o tym, o czym Lee teraz myślał, a jej zainteresowanie przeniosło się na jego sweter, który, cholera jasna, kupił specjalnie na tę okazję, żeby wyglądać jak człowiek. Nie żeby na co dzień nie wyglądał, ale zwyczajnie nie wypadało pokazywać się przy świątecznym stole w tym, co nosił na co dzień, a co przede wszystkim miało łatwo się prać no i żeby nie było szkoda pobrudzić tak, że już się nie odpierze, bo w kuchni wszystko było możliwe.
    I tego swetra pozbył ją równie szybko, co go parę godzin temu założył, a wszystko to za sprawą zwinnych i przebiegłych rączek Betsy. I w sumie to powinien być jej wdzięczny, bo zaczęło robić mu się już odrobinę gorąco, i nie potrafił zdecydować, czy to od jej podstępnego dotyku, czy od tego swetra.
    — Szczerze? — zapytał jednak teraz, słysząc gdzieś w tyle, jak ten nieszczęsny sweter ląduje na kanapie. — Bo nie mam pojęcia, jak to się rozpina. Masz tu jakiś zamek, czy coś? — kontynuował z rozbrajającą wręcz szczerością, przebiegając jedną dłonią po boku Betsy, a drugą po jej plecach w poszukiwaniu jakiegoś zapięcia, rozpięcia, zamka błyskawicznego, czegokolwiek. Umiał już ściągać z niej wiele rzeczy, ale ta sukienka stanowiła dla niego tajemnicę.

    babygirl, do not rush me

    OdpowiedzUsuń
  157. Lee nie tyle uparł się na Betsy, co po prostu się w niej zakochał, i to uczucie było tak silne i jednocześnie kompletnie niespodziewane, że niezbyt wyobrażał sobie, żeby był z tego w stanie tak zwyczajnie zrezygnować. Pewnie zrobiłby to, gdyby musiał, bo przykładowo związek z nim byłby dla Betsy źródłem przykrości ze strony bliskich albo w jakiś sposób ją z nimi poróżnił i nie potrafiłaby być z nim szczęśliwa, mając przez cały czas gdzieś z tyłu głowy, że musi wybierać. On albo oni. Nie zrobiłby jej tego, nie był na tyle samolubny i doświadczył w życiu już tyle straty, że nauczył się rezygnować.
    Oczywiście, że tego nie chciał i nie planował, ale ponieważ w życiu starał się być przygotowany absolutnie na wszystko, w tym na wszelkie możliwe zawody (nie można przecież rozczarować się, gdy jest się z góry przygotowanym na najgorsze), to o tym myślał. Lee był absolutnie przerąbany jeśli o martwienie się na zapas szło, ale powoli przestawał już o tym myśleć, przynajmniej w tej chwili, a to wszystko za sprawą Betsy.
    Nie wpadłby na to, że ta sukienka zapinana była akurat na guziki, jednak z pomocą jakże uroczo wpatrzonej w niego Betsy, poradził sobie z nimi, jeden za drugim. Koniec końców, nie było to takie trudne. Dzisiaj nic ich tak właściwie nie goniło, bo Lee po raz pierwszy od wielu lat nie spędzał Bożego Narodzenia w pracy i do The Rusty Nail wybierał się dopiero następnego dnia, co dawało im wolny wieczór i kolejne przedpołudnie, które też mogli spędzić razem.
    Powoli, ale skutecznie, sukienka Betsy wylądowała więc na podłodze, a Lee zaśmiał się cicho, gdy za pomocą jednego, ale skutecznego kopniaka poleciała w podobnym kierunku, co wcześniej jego sweter. Betsy miała w sobie dziś sporo zadziorności, a jego to najzwyczajniej w świecie kręciło i naprawdę trudno było mu zadręcząć się tym, co mogło być, a może wcale nie będzie, gdy czuł na swojej skórze nie tylko jej dłonie, ale i ciepłe usta, które znaczyły ją jednym pocałunkiem za drugim.
    — Gdzie my planujemy się tutaj kochać? — zapytał wprost, ale za to z dużą dozą ciekawości co do jej planów, bo wątpił, czy w takim tempie udałoby im się dotrzeć z powrotem do sypialni Betsy.
    Zresztą, by to zrobić, musieliby się od siebie siebie skutecznie odkleić, co chwilowo wydawało się dość mocno nieosiągalne. Zwłaszcza, że Lee ujął twarz Betsy w dłonie i pochylił się, by pocałować ją mocno, ale za to z jaką czułością. Salon prezentował wiele możliwości, a on tracił już powoli z ramion koszulę, zyskując za to sprytne, chłodne rączki Betsy, przesuwające się po jego bokach, więc dość naturalnie interesował się rozwojem sytuacji.

    love me tender, love me sweet

    OdpowiedzUsuń
  158. Los jak najbardziej mógł być tak okrutny i gdyby zdecydował przeciwko nim, to nie mieliby zupełnie nic do gadania, ale Lee starał się nie brać pod uwagę, że poza bliskimi Betsy, wszechświat również mógłby być przeciwko nim. To zakrawałoby już o delikatną paranoję, a Lee nie był przecież paranoikiem. I miał już, dzięki długiej i ciężkiej pracy nad samym sobą, na tyle po kolei w głowie, żeby oczami wyobraźni nie stwarzać wizji rozstania z Betsy, które w obecnej sytuacji stanowiłoby dla niego kolejny prywatny koniec świata. I nie wyobrażał sobie, jak niby miałby sobie z czymś takim poradzić, zwłaszcza teraz, gdy nareszcie coś zaczęło mu się układać.
    I czuł, że Betsy myśli podobnie. Że nosi w sobie mnóstwo obaw, jak on, ale jednocześnie broni się przed perspektywą ich ziszczenia, argumentując sobie po cichu, że niby czemu miałyby stać się prawdą. Dopiero co się w sobie zakochali, dlaczego to miałoby się nie udać? Betsy była dorosła. Rodzice nie mogli układać jej życia, nawet gdyby bardzo tego chcieli, a Lee miał wrażenie, że poznał już jej charakter na tyle dobrze, by choć tę jedną obawę móc powoli zacząć wybijać sobie z głowy. Pracował nad tym, naprawdę. Tylko to nie było takie proste, nie po tych wszystkich rozczarowaniach, zawodach i najzwyczajniejszy w świecie krzywdach, które już go w życiu spotkały i które, nie oszukujmy się, wyrządził też innym.
    Obecnie Lee odnosił wrażenie, że Betsy odłożyła zmartwienia związane z dzisiejszym dniem oraz przyszłością na bok, a na niego patrzyła głównie przez pryzmat tego, że miała na niego ogromną ochotę. Widział to w jej błyszczących oczach, w zadziornym uśmiechu i czuł w tych dłoniach, które konsekwentnie i zaskakująco sprawnie ograbiały go z kolejnych części garderoby. Najpierw go zagadywała, a potem rozbierała. Co za oszałamiająca taktyka.
    Oczywiście Lee wciąż pamiętał, że grzeczna Betsy kończyła się tam, gdzie zaczynały się jego spodnie, aczkolwiek odnosił nieodparte wrażenie, że te granice zaczynały przesuwać się tym bardziej, im dłużej byli razem. A biorąc pod uwagę, że byli razem od miesiąca, uznawał to wszystko za całkiem interesujący wynik.
    Nie miał pojęcia, czy Betsy zdawała sobie z tego sprawę, ale całowała naprawdę świetnie. Inne rzeczy też też robiła świetnie, jednak od pocałunków się między nimi zaczęło i wciąż smakowały one niesamowicie; tak dobrze, że trudno było się nimi nasycić. Przy Betsy Lee zawsze chciał więcej i średnio potrafił nad tym pragnieniem zapanować, zwłaszcza, gdy wiedzieli, że są sami i nie muszą się ograniczać.
    — Dawaj z tym kominkiem — rzucił Lee na jednym wydechu, w przerwie od tych gorących pocałunków. Przed kominkiem była podłoga (odkrycie), na podłodze jasny, puchaty dywan, który może i stanowił lekkie zagrożenie pożarowe, ale raz się żyje. I trzeba próbować nowych rzeczy. Betsy miałaby tam miękko, gdyby on na niej… Ach, nie uprzedzajmy faktów. Bo fakty były takie, że Lee sukcesywnie tracił coraz więcej ubrań, a choćby te rajstopy Betsy nie zdejmą się same. I sama też nie wycałuje się przy tym jej skóra, od ud po łydki. — Będzie niesamowicie miło — zasugerował jeszcze, zaciskając mocniej dłoń na jej pośladku. W końcu sama mu ją tam poprowadziła.

    oh yes, you most certainly were

    OdpowiedzUsuń
  159. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  160. Betsy była absolutnie oszałamiająca i Lee nie miał co do tego wątpliwości. To, co do niej czuł, starał się jak najczęściej ubierać w słowa (no, może poza tym, że ją kochał jak jasna cholera, ale to szczegół). I zależało mu, żeby czuła się przy nim oszałamiająca. Żeby czuła się piękna, niesamowita, wspaniała, idealna taką, jaką była — bez żadnych zmian. Może i niektóre z cech Betsy ścierały się z jego charakterem, ale niczego by w niej nie zmienił, choć podejrzewał, że ona mogłaby znaleźć w nim kilka rzeczy do poprawki.
    Ich relacja postępowała szybko. I chociaż Lee trochę obawiał się, jak zniosą zderzenie z rzeczywistością po weekendzie nad jeziorem, to bardzo szybko okazało się, że te obawy były kompletnie nieuzasadnione, bo… Po prostu w nią wskoczyli. No i okej, wcześniej to był tylko tydzień, teraz ledwie miesiąc, ale wyglądali, brzmieli i zachowywali się, jakby byli naprawdę pewni tego, że dobrze im razem. Że do siebie pasują, że doskonale wiedzą, że coś takiego nie przytrafia się ani często, ani każdemu. Tak najzwyczajniej w świecie pozostawali świadomi, że mają coś wyjątkowego i tylko od nich właściwie zależało, jak o to zadbają.
    I dbali, niezaprzeczalnie, nie zapominając jednocześnie o tym, że o ogień, który niezaprzeczalnie między nimi płoną, też należy dbać. Nie stanowiło to jednak problemu, bo Betsy zdawała się być napaloną na Lee dosłownie przy każdej okazji, a on nie pozostawał jej zbytnio dłużny, bo jego serce potrafiło bić już na sam jej widok tak mocno, że czasem wręcz dziwił się, skąd było w nim jeszcze tyle siły, skoro już tyle razy zostało złamane.
    Posklejała mu je do kupy i nie miał co do tego wątpliwości.
    To serce też waliło teraz tym mocniej, im więcej warstw ubrań z niego zdejmowała, a tempo miała dosłownie zastraszające. W jeden chwili Lee nie miał na sobie swetra, a w drugiej już spodni, a usta Betsy dodatkowo sunęły po jego skórze, i w sumie to był pewien, że w jego dziewczynę wstąpił jakiś szatan, ale totalnie mu to odpowiadało.
    Zdecydowanie przejmowała dzisiaj inicjatywę, a Lee kompletnie jej na to pozwalał. Mogła z nim robić co chciała, jednak nie lubił być bierny, więc gdy w końcu dotarli do szalenie wręcz miękkiego dywanu, uklęknął przed nią, tak, jak to lubiła, uprzednio pozbywając się swojej bielizny. Złapał Betsy za tę nogę, którą tak figlarnie go zaczepiała, po czym przesunął po niej dłońmi aż do jej bioder. Powoli pozbyli się tego cienkiego golfu, który zasłaniał zdecydowanie zbyt wiele, a potem palce Lee zsunęły się po jej brzuchu i zaczepiły i krawędź rajstop.
    Zsuwał je z jej nóg wraz z majtkami boleśnie wręcz powoli, ale miał sposób, by jej to wynagrodzić. Sposób ten zaczynał się od pocałunków, które ciągnęły się od ud aż po łydki Betsy, a kończył (choć czy to na pewno można nazwać końcem?) na jego głowie między jej nogami. Musiała być dobrze przygotowana na resztę wieczoru. Prawda?

    it's time, babygirl

    OdpowiedzUsuń
  161. Mieli coś dobrego, bo Betsy zachciewało się od nowa żyć przy Lee, a jemu chciało się żyć przy niej, ale nie dało się jednocześnie pominąć faktu, że mieli to wszystko dopiero od miesiąca. I chociaż w ciągu tego miesiąca, nawet z jednym wyrwanym tygodniem zdążyli zrobić więcej, niż niektórzy ludzie robili w ciągu roku.
    Lee nie był ani ślepy, ani fałszywie skromny. Zdążył dostrzec, że ta Betsy, którą poznał, różniła się od tej Betsy, z którą był teraz, ale to były różnice, które w niej już siedziały. Po prostu przy nim rozkwitła i nie planował sobie tej zasługi odmawiać, no bo widział przecież, że w pewien sposób przyłożył do tego rękę. Widział, jak na niego patrzyła, jak się przy nim śmiała, jak zaczynała powoli i coraz chętniej wracać do tego, do czego miała taki ogromny i niezaprzeczalny talent. On też starał się być przy niej najlepszą wersją samego siebie i jej obecność motywowała go, żeby to nie była tylko maska, którą nakładał, gdy zależało mu na jakiejś korzyści, tylko coś, co już mogłoby wejść mu w nawyk.
    Mieli na siebie dobry wpływ i naprawdę nikt nie mógł im tego odmówić. Jedyne, co ludzie w ich otoczeniu, a w sumie to w otoczeniu Betsy, bo Lee wciąż był w tym Mariesville, poza nią, całkowicie sam, mogliby podważyć, to słuszność związku kogoś młodego i energicznego jak Betsy z dosłownym starym dziadem, który był mocno powypadkowy. Decydowanie się na niego było jak kupowanie starego i poobijanego samochodu z sentymentu, kiedy za niewiele więcej była okazja, by kupić taki sam, ale nowszy i w lepszym stanie.
    Może to i dość głupia przenośnia, a jednak Lee miał wrażenie, że było w niej wiele prawdy. Nie żeby chciał, żeby Betsy zmieniła zdanie. Nie chciał. Ale inni mogliby chcieć, i tylko to go dręczyło. Naprawdę.
    Bo poza tym, że odnajdywał się przy niej dobrze, czuł się też naprawdę świetnie pomiędzy jej nogami.
    Trochę nadużył dzisiaj jej cierpliwości, zwłaszcza, gdy jej zgrabne rączki tak sprawnie zrzucały z niego kolejne warstwy ubrań, ale teraz Betsy również została ich pozbawiona, więc byli praktycznie kwita. Nietypowe miejsce, które dzisiaj sobie wybrali, wyjątkowo dobrze z nimi współpracowało, a właściwie to nawet miała czego się złapać, im bardziej Lee się pomiędzy jej udami rozkręcał.
    A rozkręcał się właściwie na całego, w pewnym sensie starając się zająć czymś głowę Betsy i sprawić, żeby nie myślała już dzisiaj o tym wszystkim, co nie poszło zgodnie z planem. Jeszcze wiele nie pójdzie, ale w obecnej chwili szalenie seksowne jęki, wyrywające się z ust Betsy, jedynie nakręcały Lee, który zacisnął mocniej palce na jej udzie, powoli, ale skutecznie pracując nad jej nadchodzącym spełnieniem.

    babygirl, I can never get enough of you

    OdpowiedzUsuń
  162. Wzywanie kogokolwiek poza sprawcą całego zamieszania, którym rzecz jasna był nie kto inny, niż Lee, mijało się teraz z celem, ale okazywało się też całkiem przyjemne dla ucha, tak jak przyjemne były szalenie wręcz seksowne jęki Betsy, odbijające się od ścian salonu, który w tam samolubny sposób zagarnęli dla siebie.
    W ogóle Lee miał takie dość mocne wrażenie, że to, co w ciągu ostatniego miesiąca wychodziło mu najlepiej, to bezczelne panoszenie się po domu Murrayów. Obściskiwał się już z Betsy na podjeździe, pod drzwiami wejściowymi, w kuchni i na kuchennej wyspie, w jej łóżku, na kanapie w salonie, a teraz, do cholery, nawet na dywanie przed kominkiem. Żadne z nich na ten dywan już więcej nie spojrzy tak, jak patrzyli do tej pory, a państwo Murray, gdy w końcu wrócą ze swojej wielkiej wycieczki po Europie, niczego nie będą właściwie świadomi. A na pewno nie tego, że jakiś obcy facet czuł się w ich domu jak u siebie. A właściwie to nawet lepiej.
    Dobrze więc, że dom Lee z pomocą Betsy powoli zaczynał nabierać właściwych kształtów — możliwe przecież, że wkrótce to tam będą spędzać razem najwięcej czasu. Lee miał teraz ogromną motywację do pracy nad nim, właściwie podobną do tej, jaką odczuwał, gdy, jak teraz, pracował nad spełnieniem Betsy. Co fakt, to jednak fakt. Niezaprzeczalny.
    Gorąco byłoby im nawet bez tego kominka, który oddawał dużo ciepła, a z jego pomocą Lee czuł, jakby skóra Betsy wręcz paliła jego dłonie, w najlepszym możliwy sposób. Była absolutnie idealna w każdym calu, a swój zachwyt Lee wyrażał przede wszystkim w spojrzeniu, jakie utkwił w jej oczach, gdy tymi samymi dłońmi, którymi wcześniej obejmował jej uda, sunął po jej bokach, jedną zatrzymując gdzieś w jej talii, w drugą odnajdując jej dłoń, którą zacisnął w swojej.
    — No to sobie mnie weź, słoneczko — odpowiedział na jej szept wyraźnym wręcz wyzwaniem, powstrzymując jakiekolwiek oburzenie, które mogłaby wyrazić, za pomocą prostego, ale, jak obydwoje dobrze wiedzieli, szalenie efektywnego sposobu.
    Pocałował ją, ale tak nie na żarty — głęboko, namiętnie, porządnie. W tym czasie mogła myśleć nad tym, jak sięgnie po to, czego tak pragnęła i potrzebowała, ale biorąc pod uwagę w jaki sposób poradziła sobie z tym wyzwaniem gdy padło ono ostatnio — wtedy, tam, nad jeziorem. Poszło jej wyśmienicie, a Lee na samo wspomnienie uśmiechnął się teraz, między tymi pocałunkami, którymi wręcz zasypywał jej usta, i Betsy mogła jedynie domyślać się, co chodzi mu po głowie, ale podejrzewał, że ona wie.

    and you'll need to take what's yours

    OdpowiedzUsuń
  163. Na pytanie o pompon, uśmiechnął się i pokręcił lekko głową, choć wcale nie w odpowiedzi. To było po prostu do przewidzenia. Czapka bez pompona i różowych elementów? Nigdy w życiu! Nie w wykonaniu Betsy. Na szczęście, nie jest z niego aż taki sztywniak, żeby powiedzieć kategoryczne nie dyndającej kulce na szczycie głowy, poza tym, pompon to taki uroczy dodatek, który może przyda się policyjnemu wizerunkowi i troszkę go osłodzi.
    — Niech będzie — odpowiedział więc, nie pytając o szczegóły. A niech go Betsy tym pomponem zaskoczy, aczkolwiek byłoby dobrze, gdyby nie dała się ponieść szalonej wyobraźni i nie wydziergała go w kolorze neonowego różu, o który wcześniej pytała. Co jak co, ale taka dawka różu zaczęłaby się już kłócić z ciemnym wdziankiem, a on nie zamierzał nosić skarpet w tym kolorze, a już tym bardziej szalika, chyba, że byłyby wyjątkowo ciepłe. Ale, jak sama wspomniała, zimy w Georgii nie straszne, więc nie ma co się skłaniać ku różowym skarpetkom i pomponom.
    Nie chciał wywoływać negatywnych emocji, czy przywoływać wspomnień, z którymi Betsy wolałaby się już nie obchodzić, ale uważał, że nie powinna rezygnować z czegoś, co lubi i co szczerze z nią współgra, a musiało tak być, skoro nie zrezygnowała ze sztuki tak do końca, mimo wydarzeń z przeszłości. Z kolei to, że raz nie wyszło, nie oznacza, że nie miała już szansy na sukces w tej dziedzinie.
    — Pewnych rzeczy nie zapomina się, jak jazdy na rowerze — zasugerował, dostrzegając za oknem znajome zabudowania i kąty. Zbliżali się do przystani, z której wcześniej startowali. — Nie masz chyba już nic do stracenia, więc może warto przynajmniej spróbować, tym bardziej, że jednego klienta już masz — dodał i posłał Betsy wesoły uśmiech, tak dla poprawy nastroju, a z jednym klientem miał na myśli oczywiście siebie. Ale na pewno znajdzie się jeszcze wielu, którzy wsparliby jej działania, zresztą, ich społeczność jest tak zgrana, że gdyby tylko pojawiła się jakaś inicjatywa związana z wystawą obrazów, czy czymkolwiek podobnym, na pewno większość osób wsparłaby Betsy i to włącznie z ratuszem. To, co wydarzyło się lata temu, to już przeszłość, chociaż to i tak nie powinno mieć znaczenia, bo to były jej prywatne sprawy, w dodatku wcale nie związane z kimkolwiek stąd. To i tak chore, że ktokolwiek jeszcze to rozpamiętuje.
    — I pamiętaj, że zawsze możemy dobić kolejnego targu — zaoferował w żartach, lekko poruszając przy tym brwiami. Podsumował te słowa uśmiechem i usiadł prosto, bo wjeżdżali już na teren przystani, a to oznacza, za za moment będą wyskakiwać z busa i wracać do rzeczywistości.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  164. Koniec końców to był całkowicie normalny dywan, tylko kiedy Betsy i Lee byli razem, mieli tendencję do pozwalania, by ich wyobraźnia kierowała tym, co robią i mówią. Podobnie do tego, jak dwa tygodnie temu, znając się również — nie inaczej — całe szalone dwa tygodnie zaczęli żartować o tym, gdzie i kiedy para taka jak oni mogłaby wziąć szybki ślub. Byli w tym wszystkim odrobinę niedorzeczni, ale najwyraźniej oboje tego potrzebowali. Bo oboje też, w pewnym sensie, byli po poważnych związkach, które tak naprawdę stanowiły ich parodie, bo Betsy trwała w romansie bez przyszłości, który w dodatku przyniósł jej więcej szkody niż pożytku, a Lee w małżeństwie, które mogłoby się udać, gdyby zawarł je jutro, a nie dziesięć lat temu.
    A zamiast tego wszystkiego, co myśleli, że im się uda, ale nie udało, mieli teraz siebie i Lee, gdy patrzył na Betsy, a przede wszystkim w te jej tak szalenie ufnie wpatrzone w niego, wielkie i ciepłe, zielone oczy, wierzył, że to się może udać. Mimo tych wszystkich wątpliwości oraz prześladującego go zwątpienia, bo on nie wątpił w nich, a jeśli już to w siebie. W tym, co sobie zdążyli w jakże krótkim czasie stworzyć i zbudować, był naprawdę najsłabszym ogniwem i z jednej strony to przyznawał, a z drugiej miał problem, by pogodzić się z faktem, że on właściwie przez całe życie taki był.
    Lee miał zawsze jakiś problem. Problemy go prześladowały.
    Dobrze, że w momencie, w którym zaczął sobie wmawiać, że poza problemami prześladują go również koty, nad sytuacją udało się zapanować i Betsy, prawdę mówiąc, zrobiła to po mistrzowsku. Nie myślał już teraz właściwie o niczym ani nikim poza nią i, cholera jasna, lubił to uczucie. Pojawiło się nad jeziorem i podążało za nim za każdym razem, gdy razem byli, powoli rozlewając się również na te momentu, które, siłą rzeczy, musieli spędzać oddzielnie.
    Miał cholerne szczęście, tak bez dwóch zdań, i najpierw ściskał je w tych dłoniach, którymi tak uważnie, ale wciąż delikatnie przesuwał po jej rozgrzanej skórze, a potem poczuł jego ciężar na sobie, i odetchnął głębiej, gdy okazało się, że nie zamierzała droczyć się z nim tak, jak on bezczelnie droczył się z nią.
    Nie lubili na siebie czekać ani uparcie sobie siebie odmawiać, to łączyło ich właściwie od samego początku i choć w pierwszych sekundach oczy Lee podążały pilnie za każdym ruchem Betsy, uniósł się najpierw na łokciach, a potem całkowicie oderwał od tego dywanu, jedną dłoń układając na jej lędźwiach, a drugą na karku, zgarniając przy tym jednocześnie włosy, które opadały jej na prawy policzek.
    — Najlepsza — mruknął cicho, wyrażając swoją jakże skromną, ale zarazem istotną opinię, zanim kolejny raz ją pocałował, najwyraźniej już stęskniony za smakiem jej ust.

    like a good girl that you are

    OdpowiedzUsuń
  165. Dawniej była impulsywna. Podejmowała decyzje bez większego zastanawiania się nad nimi. Wychodziła wtedy, kiedy miała na to ochotę. Spotykała się z przyjaciółmi, urządzała sobie spontaniczne wycieczki za miasteczko. Weekend w Atlancie? Jasne, dajcie mi tylko spakować rzeczy i zabrać kartę! Wyjazd do Six Flags na długi weekend? Bez zastanowienia. Impreza w środku lasu, opowiadanie starszych bajek i straszenie siebie nawzajem? Była pierwsza. A potem pojawił się Jacob, który kawałek po kawałku odbierał jej tą spontaniczność. Sprawił, że zaczęła się zmieniać, chociaż wcale tego nie chciała. Wyciszyła się, mimo, że wciąż była młoda i to był ten czas, aby popełniać błędy, bawić się do upadłego i zastanawiać nad sensem życia pijąc tanie wino, gapiąc się w gwiazdy i paląc skręta. Tyle, że Amelia już tego nie robiła. Bo nagle znalazła sobie drugą połówkę, nagle zamieszkała z facetem w domu, który dostali od jego rodziców, nagle miała zostać żoną, a chwilę później matką i zaszyć się w małym domku gdzieś na obrzeżach miasteczka i prowadzić nudne życie, w którym największą atrakcją miała być nowa pralka.
    Na myśl o tym czuła nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
    Zrobiła to, co zrobić musiała. Gdyby zaplanowała to wcześniej to wyszłaby na wyrachowaną sukę, która nie liczy się z uczuciami innych, a prawda była taka, że Mia nie chciała krzywdzić Jacoba. Nie był zły, po prostu do siebie nie pasowali. Uciekła pod wpływem tego samego impulsu, którym kierowała się jako nastolatka, gdy wskakiwała w auta nieznajomych i jeździła z nimi od Camden do Atlanty. Też mało odpowiedzialne, a jakimś cudem wyszła z tych atrakcji żywa.
    — Mrożona pizza i frytki brzmią świetnie — zapewniła, a dla zabicia głodu skusiła się na podsuniętą miseczkę z chipsami. Mogły co prawda zaczekać i na kebaba, ale chyba najlepiej będzie udać się prosto do domu Betsy, gdzie będą w spokoju mogły się oddać przyjemniejszym rzeczom, a przede wszystkim, gdzie będą mogły w spokoju pogadać. Dawno tego nie robiła. Amelia tęskniła za tymi girls talk, które nieraz miewały. Może i mieszkały w małym miasteczku, ale życie potrafiło czasami pokrzyżować plany i nawet złapanie rano kawy przed pracą wydawało się niemożliwe. — Chodź, lećmy.
    Uśmiechnęła się ciepło. Wsunęła na siebie kurtkę, a potem złapała Betsy pod ramię. Tak, jakby chciała się upewnić, że dziewczyna jej nie ucieknie. Była bardziej niż gotowa, aby skończyć dziś zmianę i schować się w znajomym domu i mieć za towarzystwo Betsy.
    Odetchnęła nieco głębiej, kiedy znalazły się na zewnątrz. Chłodne powietrze uderzyło ją prosto w twarz i delikatnie zadrżała. Skórzana kurtka narzucona na krótki rękaw to był słaby pomysł, ale przecież nie zamarznie tu na kość. Spacer ją spokojnie rozgrzeje.
    — Jacob się podobno z kimś spotyka — powiedziała. Nie chciała się tym przejmować i nie powinna. Sama w końcu ruszyła do przodu, ba zrobiła to w dniu, kiedy miała obiecać narzeczonemu miłość aż po grób. Z jakiegoś jednak powodu to i tak dziwnie bolało. Chciała dla niego jak najlepiej, a ona zdecydowanie nie była najlepszą opcją dla Williamsa. — Sally mi o tym powiedziała dziś w markecie. Podobno jakaś dziewczyna z Camden.
    Wzruszyła lekko ramionami, jakby chciała pokazać, że to wcale jej nie przeszkadza. Nie przeszkadzało. Chciała to chyba z siebie wyrzucić, a Betsy była odpowiednią do tego osobą. Sally miała za długi język i mogłaby zacząć gadać, że po usłyszeniu tych wieści Amelia wpadła w rozpacz.

    Z wyrazami skruchy (i plotkami), Mia

    OdpowiedzUsuń
  166. Zdecydowanie nie byli. Zakochując się w sobie w przeciągu dosłownie kilku dni, popełnili skrajnie ryzykowną głupotę i z jednej strony powinni wiedzieć lepiej, a zwłaszcza Lee powinien, a z drugiej trudno było myśleć o jakiejkolwiek odpowiedzialności, gdy obecnie czuli przede wszystkim, że bycie razem wychodzi im tylko i wyłącznie na sobie.
    Może i dzieliło ich jedenaście lat, a poza podobnym poczuciem humoru, ich charaktery pochodziły z całkowicie innych planet, ale nikogo przed sobą nie udawali. Lee ani przez chwilę nie próbował przedstawić się w oczach Betsy jako ktoś, kim nie był i od samego początku niczego też przed nią nie ukrywał. Wiedziała o wszystkim, o co zdecydowała się zapytać i była też całkowicie świadoma, że gdyby zaczęła pytać o więcej, to on by jej powiedział. Lee również nie czuł się przez Betsy w żaden sposób zwiedziony. Wręcz cieszyło go, że nie ukrywała przed nim swoich problemów, smutków czy kompleksów. Tych ostatnich, jego zdanie, w ogóle nie powinna mieć, ale skoro już miała, a on o nich wiedział, to przynajmniej mógł na to jakoś reagować.
    Betsy, co było niesamowicie ważne, pozwalała Lee po prostu ze sobą być. Te jedenaście lat zdawało się między nimi nie istnieć, ale skoro już istniało, to do tej pory głównie im pomagało, bo Lee się już zwyczajnie w tym życiu wyszalał. Wyszumiał. Bał się przez ten cały czas, że mogłoby im nie wyjść i się nie udać, ale widział już jednocześnie i przeżył dość, żeby potrafić myśleć, że cholernie mu na Betsy zależało i strasznie ją kochał, ale co ma być, to i tak będzie.
    Teraz było dobrze i nawet ta świąteczna katastrofa nie zbiła ich z tropu. Lee już nawet o tym nie myślał i bardzo zależało mu, żeby Betsy miała tak samo, bo może i upewniła się, żeby nie widział, jak wymiotuje i żeby jej łzy też go ominęły, ale widział to po niej. I się martwił. Pewnych rzeczy już nie była w stanie przed nim ukryć.
    Tempo, które dla nich wybrała oraz to, co wyczyniały w tak spokojny, przemyślany i lekko zadziorny sposób jej biodra skutecznie jednak odsuwało na bok wszelkie zmartwienia. Zresztą, Lee nie chciał być dla Betsy tylko wiecznie zmartwionym starym dziadem, który niczym nie potrafił się cieszyć. Bo potrafił i choćby w tej chwili cieszył się nią. Jej bliskością, uśmiechem, spojrzeniem, ciepłem jej ciała i nawet tymi szalenie ponętnymi jękami, które sporadycznie wyrywały się z jej ust, raz gaszone pocałunkami, a innym razem rozbrzmiewające całkiem wyraźnie.
    Przycisnął jej biodra odrobinę mocniej do swoich i jednocześnie całkowicie przepadł w tych jej zielonych oczach, które tak intensywnie się z niego wpatrywały, gdy jego imię w jej ustach sprowadziło go chociaż częściowo z powrotem na ziemię.
    — Co tam, słońce? — zapytał, nawet jeśli po głowie nie chodziło jej do tej pory nic konkretnego.

    the very best one

    OdpowiedzUsuń
  167. Prawdę mówiąc, dla Lee te dzielące go z Betsy lata również nie miały aż tak wielkiego znaczenia. Gdyby nie obawa, co pomyślą o tym ludzie, z których zdaniem naprawdę się liczyła, nie myślałby o tym praktycznie w ogóle. Nakręcał się jedynie dlatego, że obawiał się nieprzyjemności, jakie mogły spotkać Betsy ze względu na jego obecność w jej życiu — dość znaczącą, bo właściwie w ciągu ostatniego miesiąca szukali każdej okazji, by tylko spędzić razem ten czas, którego nie musieli poświęcać pracy lub innym obowiązkom.
    Cały świat Lee kręcił się teraz właściwie wokół małe i przekornej Betsy Murray, chociaż do Mariesville przyjechał niejako pogodzony z tym, że przeżył już miłość swojego życia, nawet jeśli nie była ona odwzajemniona tak mocno, jak on kochać potrafił, i że to by właściwie było dla niego na tyle. Nie sądził więc, że jeszcze będzie miał szansę, żeby ustatkować się w takim tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Przestał pić, miał pracować nad domem po ciotce, sprzedać go i wynieść się w jakieś miejsce, któremu było bliżej do cywilizacji niż jabłkowego sadu — to miało równać się dla niego ustatkowanemu życiu i choć nie było szczytem marzeń dla kogoś, kto, jak on, stracił szybko całą swoją rodzinę i chciał zbudować własną całkowicie od nowa, to przynajmniej było to jakieś życie. Lee godził się na byle co, a potem w pracy napadła go Betsy oraz jej świeżutkie, gorące ploteczki.
    I te ploteczki zaprowadziły ich aż tutaj. Trudno było w to wszystko uwierzyć, ale przecież miał ją nawet bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Bardziej realne być już nie mogło.
    Teraz zarówno jemu, jak i Betsy na język niewątpliwie cisnęło się tylko jedno, ale uparcie nic nie mówili, wpatrując się za to w siebie tak, że naprawdę musieliby się postarać, by mieć wątpliwości co do tego, co te spojrzenia oznaczały i wyrażały.
    Każdy ruch Betsy działał na Lee szalenie wręcz pobudzająco, a to zupełnie niespieszne, ale jakże staranne tempo, które nadawała swoim ruchom, wiązało się z ogromną rozkoszą. Na chwilę nawet prawie zabrakło mu tchu, gdy w całym tym słodkim braku pośpiechu postanowiła jednak przyspieszyć, i przycisnął wtedy usta w okolice jej obojczyka, zamieniając następnie ten gest w pocałunki, które wylądowały też na jej szyi.
    — Zamiana? — powtórzył, bo to zdecydowanie już był ten moment, w którym należało sprowadzić go odrobinę na ziemię, a Betsy udało się bezbłędnie to zadanie zrealizować choćby za pomocą tego drobnego kąśnięcia.
    Lee chciał właściwie wszystkiego, czego chciała Betsy. Nie było jeszcze tak, żeby czegoś mu z nią brakowało. Uwielbiał zarówno gdy ciężar jej drobnego ciałka spoczywał na nim oraz gdy jego ciało mogło przygniatać do podłoża jej ciało. Ciągle się siebie uczyli, a jednak za każdym razem utwierdzał się w przekonaniu, że znali się już cholernie dobrze, choćby pod względem intymności.
    — Zamiana — potwierdził więc, naprawdę pragnąc w tej chwili mieć coś mądrzejszego do powiedzenia, ale, no cóż, Betsy namieszała mu w ciągu kilkunastu ostatnich minut w głowie na tyle, że gdyby chciał wydusić z siebie bardziej złożone zdanie, to niechybnie wyznałby, że ją kocha, a na to chyba jeszcze nie była odpowiednia pora.
    Rozplątali więc swoje objęcia właściwie tylko na tyle, by Betsy mogła z pomocą Lee miękko opaść na puszysty dywan, który dzielił ich od twardej podłogi, a on nie czekał z szukaniem dla siebie miejsca pomiędzy jej rozsuniętymi nogami, lewą dłoń utrzymując na jej ciepłym policzku, a prawą kierując jedną z jej nóg, by ugięła ją w kolanie i oparła na jego biodrze.

    trust me, love, I'm working on it

    OdpowiedzUsuń
  168. Ale czy nie było choć trochę prawdy w tym, że Lee swoją obecnością w życiu Betsy oraz tym, że był od niej sporo starszy, mógł budzić skojarzenia z tym wykładowcą, przez którego nie tylko wyleciała ze studiów, ale jeszcze tyle cierpiała? Wciąż mało wiedział o całej tej sytuacji, ponieważ Betsy opowiadała o niej zaledwie raz, ale nie chciało mu się wierzyć, że to nie byłoby pierwsze skojarzenie rodziców Betsy w momencie, w którym postanowiłaby go im przedstawić. Na pewno będą chcieli ją chronić, a czasem ta ochrona potrafiła przyjmować formę rad, które brzmiały jak to jest błąd albo znowu będziesz płakać.
    Lee wiedział, że Betsy, jego Betsy jest uparta i zdecydowana na niego, ale analizował te wszystkie możliwe scenariusze, bo wolał przygotować się na to, że łatwo pewnie nie będzie. I że będzie nie tylko musiał, ale wręcz chciał pomóc jej przez to wszystko przejść, bo on też już był na nią zdecydowany.
    Prawda była taka, że Lee przepadał dla Betsy teraz i przepadał dla niej tak samo każdego dnia. Jej dotyk patrzył go tak samo, jak to, co czuła na swoim ciele, i chociaż patrzył właściwie tylko w jej oczy, to mógłby przysiąc, że gdyby odwrócił wzrok, znalazłby na swojej skórze zaczerwienione ślady wszędzie tam, gdzie przesunęła po niej dłońmi czy paznokciami.
    Ale to było tylko złudzenie, bo dłonie Betsy zawsze były wobec niego czułe i delikatne, a cholernie gorąco robiło im się prawdopodobnie właśnie od tego kominka. Jej uniesiona noga, ciasno oplatająca jego biodro, zdecydowanie pomagała im nie tylko znów odnaleźć odpowiedni rytm, ale również poczuć się tak, jak tego pragnęli — mocniej, głębiej, dosadniej.
    Lee kompletnie się nie spieszył, opierając wręcz w pewnym momencie swoje czoło o czoło Betsy, a gdy jej dłoń błądziła po jego karku, a palce zaplatały się w jego włosy, trafił się nawet odpowiedni moment na to, by wymienić kilka pocałunków, którymi najpierw zasypywał jej rozchylone usta, a potem również i szyję.
    No i, cholera, poza sporadycznymi jękami oraz westchnieniami, Lee milczał w tym wszystkim jak zaklęty, bo doskonale wiedział, co teraz powie, jeśli zacznie gadać. Znali siebie już na tyle dobrze, by właściwie nawet i do spełnienia móc doprowadzić się zupełnie bez słów, ale lubili też wymieniać drobne uwagi.
    — Kurwa, Betsy — wyrwało mu się jednak wreszcie z mieszaniną rozkoszy i kompletnego podziwu wobec tego, jak oplotła jego biodra również drugą nogą. Dobrze, że to była tylko ta kurwa i nic poza tym.
    Przyspieszył więc, zgodnie z tym, co przed sekundą wyszeptała i, biorąc pod uwagę to, że zamiast miękkiego łóżka mieli pod sobą cienki dywan oraz twardą podłogę, ich ciała ocierały się o siebie z każdym ruchem, a te stopniowo stawały się nie tylko szybsze, ale jeszcze mocniejsze. Brakowało w tym wszystkim delikatności, ale nie do delikatności teraz dążyli.

    it's all for you

    OdpowiedzUsuń
  169. Generalnie to słabość Betsy do starych dziadów powinna być dla Lee nieustannym źródłem radości — i była — ale nie mógł poradzić już absolutnie nic na to, że chciał dla niej jak najlepiej i jednocześnie wcale nie czuł, by to akurat on mógł być dla niej tym najlepszym. Zawsze miał chujową samoocenę, którą przykrywał poczuciem humoru oraz nastawieniem, że przeżył już w tym życiu tyle, że nic go nie dotknie, więc ma wywalone, ale w ciągu ostatniego miesiąca właściwie miotał się między poczuciem, że był z Betsy szczęśliwy i w dodatku jeszcze, wciąż po cichu, ale zdecydowanie w niej zakochany, więc czemu niby nie mieliby żyć długo i szczęśliwie (no, on pewnie krócej, bo był stary), ale z drugiej strony siedziała też w nim świadomość, że Betsy pewnie stać było na więcej niż na rozwodnika z problemem alkoholowym, dla którego największym osiągnięciem będzie praca w miejscowym barze.
    Tylko Lee musiał jeszcze zauważyć, że dla Betsy to się nie liczyło, bo priorytety miała inne, niż jemu się wydawało. Musiał przyznać, że był trochę zaślepiony popadaniem w takie użalanko, do którego znajdował właściwie każdą okazję, i dobrze w sumie, że choć pierwsze wspólne święta wyszły im fatalnie, to postanowili jakoś to sobie wynagrodzić. Lee, pozostawiony jedynie własnym myślom, nie radził sobie zbyt dobrze. Zdecydowanie lepiej szło mu, gdy myślał tylko o Betsy.
    I właśnie ona zajmowała teraz właściwie wszystkie jego myśli, a te wszystkie kurwy, jęki i westchnienia, wymieszane z jego imieniem, które wymykały się z jej ust, odbijały się w jego głowie. Im bliżej byli spełnienia, tym skuteczniej wariował na jej punkcie, choć, prawdę mówiąc, doprowadziła go do takiego szaleństwa już wtedy, nad jeziorem, a teraz jedynie pogłębiała w nim to poczucie.
    Gdyby miał podsumować to, do czego znowu go doprowadziła, byłby pewnie w stanie wydusić z siebie jedynie kolejne soczyste kurwa, ale w tym momencie nawet na to nie było go stać. Oddychał więc przez chwilę ciężko i szybko, opierając znowu swoje czoło o jej czoło, a potem przesunął twarz w zagłębienie szyi Betsy, gdzie jej skóra była tak samo gorąca, jak w każdym innym miejscu, w którym ich ciała się stykały.
    Przytłoczył na chwilę Betsy ciężarem swojego ciała, przesuwając się jednak po chwili, właściwie w momencie, w którym wychrypiała jego imię. Odpowiedziałby coś, bo brzmiało to prawie jak wezwanie, ale jedyne, co był w stanie teraz zaoferować to albo jej imię, albo to, czego obiecał sobie, że nie powie, bo wierzył, że jest na to za wcześnie.
    Wyciągnął więc po prostu ramię w tej przerywanej ich ciężkimi oddechami ciszy i przyciągnął to drobne ciałko Betsy bliżej siebie, przytulając ją tak, jakby przed chwilą on nie trzymał jej w ramionach, a jej ręce nie otaczały jego. Nigdy nie miał tego dość.

    with you, every moment is the sweetest

    OdpowiedzUsuń
  170. Betsy od samego początku nie była w oczach Lee gówniarą. Owszem, wyglądała młodziej niż na swój wiek, a brak pewności siebie sprawiał, że czasem rzeczywiście zdawać by się mogło, że mentalnie wciąż siedziała w liceum, ale Lee, po pierwsze, wiedział ile Betsy ma lat, a po drugie nie przeszkadzało mu w niej absolutnie nic. Dosłownie kochał i akceptował taką, jaka była, bez żadnych poprawek. Nie oczekiwał, że cokolwiek w sobie przy nim zmieni, choć pewne zmiany już zauważał, ale nie było to coś drastycznego w stylu porzucania całkowicie tego, kim była, zanim go poznała. Nabierała trochę tej pewności, którą jeden stary dziad już zdążył jej odebrać, Lee miał również nieodparte wrażenie, że otworzyła się trochę w jego towarzystwie na świat. Nie żeby wcześniej była jakoś szczególnie zamknięta, po prostu zdawała się taka… Przygaszona i przytłoczona. Nie chciał przypisywać sobie żadnych szczególnie zasług, ale choć sam nie był ani trochę idealny, to jednak trochę ciężaru z jej ramion na pewno zdjął. Niewiele, ale na tyle, by różnicę dało się zauważyć.
    On nie widział więc w niej gówniary, a ona nie patrzyła na niego jak na prawdziwego starego dziada, bo choć Lee się za takiego jednak uważał, to gdy już poruszali ten temat, to były bardziej żarty. Nie zmniejszą tych jedenastu lat, które ich dzieliły, a skoro w ciągu miesiąca znajomości zdążyli się już nawet w sobie zakochać (choć, prawdę mówiąc, na to potrzebowali ledwie kilku dni, a reszta to było ukrywanie tego uczucia), to najwyraźniej różnica wieku kompletnie im nie wadziła.
    Lee wiedział już, że miłość robi z człowiekiem różne dziwne rzeczy, ale to, co zrobiło z nim wszystko, co czuł wobec Betsy, wydawało się całkowicie naturalne. Nie potrafił zaprzeczyć temu, że zdawali się świetnie do siebie pasować. Że mieli to samo poczucie humoru, że uzupełniali się dokładnie w tych kwestiach, które tego potrzebowały. Dogadywali się w łóżku, dogadywali się poza nim, czego więcej niby mieli szukać?
    Sama myśl, że miałby z tego rezygnować w imię tego, co pomyślą o nich inni lub tego, czy był dla Betsy za stary czy nie, sprawiała, że Lee jedynie utwierdzał się w przekonaniu, w tej pewności, że chciał z Betsy być.
    — Co tam, słońce? — mruknął teraz, skupiwszy się właściwie na tej pełnej ciepła bijącego zarówno od ich ciał, jak i od kominka chwili, którą mieli, by wyrównać przyspieszone oddechy i złapać chwilę spokoju po tym wyjątkowo chaotycznym dniu.
    Spodziewał się, że z ust Betsy padnie jakiś standardowy komplement, któryś z tych, które zwykle wymieniali w takich chwilach. Mogła też, jak to miała w zwyczaju, zacząć opowiadać mu o czymś, co usłyszała parę dni temu, a on zawsze, niezależnie od okoliczności, słuchał z zainteresowaniem. Właściwie to uwielbiał czuć jej skórę przy swojej, ciężar jej nogi na swoim udzie, miękkość palców uważnie sunących po jego torsie, gdy mówiła mu o wszystkim i o niczym.
    To, co padło z jej ust nie wpadało jednak z kategorię tego, czego mógłby się spodziewać, ale ani jego spojrzenie, wbite w jej ufnie wpatrzone w niego oczy, ani uśmiech, malujący się na ustach, nie zdradzały zaskoczenia. Był zaskoczony, ale nie w ten sposób.
    — Teraz już wiem — przyznał w pierwszym odruchu, sięgając swoją dłonią do tej dłoni, którą Betsy ułożyła na jego policzku. — I muszę ci powiedzieć, że to bardzo dobrze się składa, bo ja ciebie też kocham — dodał, nie bawiąc się w trzymanie jej w niepewności. Kochał Betsy Murray i nie planował już tego dłużej ukrywać. Nie musiał.

    it doesn't really get better than this

    OdpowiedzUsuń
  171. Lee starał się nie żałować.
    Wcześniej zwyczajnie nie było dobrego momentu. Owszem, był pewien swoich uczuć do Betsy już nad jeziorem, ale wtedy ich znajomość można było policzyć w dniach, a, jego skromnym zdaniem, to było o wiele za mało, by starszy o jedenaście lat facet wyznawał miłość kobiecie, która bardzo niewiele jeszcze o nim wiedziała. Potem trafiła mu się ta fatalna wpadka z Oklahomą, która, jak myślał na samym początku, miała nawet potencjał, żeby ich złamać. Całe szczęście to przetrwali, jednak później też żadna chwila nie wydawała się tą odpowiednią, chociaż jego uczucia się nie zmieniały. Rosły, ale pozostawały te same. Kochał ją, tylko każdego dnia coraz mocniej. Nie chciał jednak niczego jej narzucać, siebie i swoich uczuć, więc milczał, czując jednak gdzieś głęboko pod skórą, że Betsy też czuje, że mu na niej niesamowicie mocno zależy.
    Przede wszystkim też, zanim wyznałby jej cokolwiek, wolał, by poczuła się przy nim zwyczajnie pewnie i bezpiecznie. Żeby właśnie widziała, czuła, słyszała, że ją doceniał, że nie uważał za niemądrą gówniarę i że traktował ją poważnie. Docierało do niego, jak wiele zachwiał w niej tym, co stało się, gdy wyjechał, oraz tym, co tam się wydarzyło, ale to był po prostu błąd. Poślizg, jednorazowa wpadka, chwila, która już się nie powtórzy, bo Lee nie popełniał już dwa razy tych samych błędów. Już nie.
    Gdy przyjechał do Mariesville, jego świat kręcił się wokół tego, że był wiecznie do tyłu z kasą i chciał jak najszybciej wyremontować dom, który wpadł mu w spadku po ciotce, próbującej chyba wynagrodzić mu w ten sposób fakt, że gdy był cholernie samotnym dzieciakiem i potrzebował pomocy, traktowała go jak obcy element, który zawadzał jej przez całe lato. Teraz za to świat Lee kręcił się wokół Betsy, no bo w końcu była jego słoneczkiem. Uśmiechniętym, ciepłym, czułym i kochanym słoneczkiem.
    Obserwował uważnie, z uśmiechem wpychającym się mu na usta, jak jego słowa docierały do Betsy, a następnie wywoływały jej reakcję. To wszystko to była mieszanina radości, ekscytacji, najzwyklejszego w świecie szczęścia, którego, prawdę mówiąc, oboje łaknęli właśnie w formie miłości, ale nie potrafili jej znaleźć.
    — Znaleźliśmy twoje nowe ulubione słowo? — zaśmiał się całkowicie beztrosko Lee, wyciągając dłoń, by położyć ją na policzku Betsy. Leżąc obok niej, wspierał się na jednym ramieniu, więc był odrobinę wyżej i mógł pochylić się, żeby ją pocałować. Nigdy nie miał tego dość, a ten moment wręcz prosił, by tych pocałunków sobie nie oszczędzali. — Też cię kocham, słońce — powtórzył podobnie do niej, nie widząc sensu w powstrzymywaniu tego. — I jestem cholernie szczęśliwy, że cię spotkałem — przyznał jeszcze, odrywając się od jej ust, ale wciąż pozostając na tyle blisko, że właściwie ich oczy śledziły siebie nawzajem, nosy praktycznie ze sobą stykały, a bicie serca Betsy Lee czuł wyraźnie przy swojej klatce piersiowej.

    I'm so glad you're mine

    OdpowiedzUsuń
  172. Lee wiedział jak potrafią ranić miłosne zawody — ba, sam był właściwie niepisanym mistrzem w nadmiernie emocjonalnym na nie reagowaniu, bo chociaż realność własnego rozwodu dotarła do niego z opóźnieniem, to kiedy już dotarła, wylądował na kilka miesięcy w szpitalu, a Betsy wciskał, że to był wypadek i to w dodatku nie z jego winy. Nie był dumny z tego kłamstwa, ale w ciągu miesiąca znajomości zaliczyli już wspólnie jego ogromną i fatalną wręcz wpadkę z Oklahomą, dzisiaj dowiedziała się, że problem jej brata rozumiał aż za dobrze, więc jak mógłby jeszcze zrzucić na nią prawdę o tym, czemu rok temu na święta był połamany, obolały i, wbrew swojej woli, wciąż żywy. Ledwo, ale żywy.
    Teraz za to, przy niej, czuł, że żył znowu i to tak, jak żyć należy. Zabranie jej nad to jezioro było najlepszym pomysłem, na jaki wpadł, odkąd przyjechał do Mariesville i dotarło do niego, że tak właściwie to musiał zacząć budować swoją rzeczywistość od nowa. Przerażało go to jak jasna cholera, nawet jeśli na karku miał już prawie czterdziestkę i teoretycznie nie powinno. I po tym wyjeździe niczego przecież nie oczekiwał. Wzięli ze sobą psa Betsy, a sypialnie były dwie, a to, że już pierwszej nocy do niczego im się nie przydadzą, nawet nie przeszłoby mu przez myśl.
    Pamiętał, że tej pierwszej nocy, Betsy zapytała go jeszcze, czy nie żałował. Nie żałował — powiedział jej to wtedy i te słowa były zgodne z prawdą, ale jeśli o całkowitą prawdę chodzi, to zastanawiał się po cichu w następnych dniach, czy dobrze zrobił. Im więcej jednak czasu spędzali tam razem, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze. To wszystko było dobre. Dla niego, dla niej, dla nich. Nawet Cissy była zadowolona.
    — Jestem — zgodził się bez chwili zastanowienia Lee, a towarzyszył mu przy tym ten niezawodnym, pełen czułości uśmiech, który zarezerwowany był tylko dla Betsy.
    W ogóle na co dzień, a już zwłaszcza w pracy, Lee wyglądał, jakby był nie tylko udręczony i umęczony, ale jeszcze zaraz planował uderzyć kogoś w twarz, bo wszystko wokół działało mu na nerwy. Przy Betsy w ciągu sekundy przestawiał się o sto osiemdziesiąt stopni. Miała na niego ogromny wpływ i nawet nie był pewien, czy zdawała sobie z tego sprawę. Fajnie by było, gdyby tak, bo naprawdę wiele jej zawdzięczam i jak najbardziej mogła być z siebie dumna. On z niej był. Każdego dnia.
    — Przypominam, że to ty znalazłaś mnie — zauważył uprzejmie, bo gdyby to Lee miał szukać Betsy, nigdy by się nie spotkali.
    W momencie, w którym wpadła do jego kuchni, żył między pracą i domem. Czasem dorywczo naprawił coś komuś, kto usłyszał o nim od znajomego znajomych, ale to wszystko. Na listy miał skrzynkę, która stała przy ulicy, przed długim podjazdem do domu. Większych paczek nie zamawiał, więc niczego nie trzeba było mu dostarczać pod drzwi. To Betsy znalazła jego, nie on ją, i miał ogromne szczęście, że to zrobiła.
    — Wstawać? A komu to potrzebne? — zapytał jeszcze, nie dając Betsy szansę na odpowiedź, bo choć do tej pory leżał spokojnie obok niej, to teraz znów przeniósł część ciężaru swojego ciała na nią, sprawiając, że plecami znów wylądowała w miękkim dywanie, który okazał się dla nich dzisiaj tak szalenie przydatny. Ewidentnie nie miał ochoty wstawać, choć wiedział, że wiecznie tak leżeć nie mogli, ale mógł za to skraść jej jeszcze kilka pocałunków.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  173. Lee też pamiętał, że to dopiero miesiąc, nie zapominał o tym właściwie ani na chwilę, ale jednocześnie jemu również wydawało się, że znał Betsy dłużej. To było złudzenie wywołane tym, że tak dobrze i sprawnie razem kliknęli i… Chyba też tym, że najzwyczajniej w świecie do siebie pasowali. Trudno było oczywiście ogarnąć to, że stary i zmęczony życiem dziad mógł naprawdę pasować do młodej, energicznej kobiety, która była od niego o jedenaście młodsza, ale co to innego mogło być, jeśli nie to?
    — Nie, bo wtedy moglibyśmy stwierdzić, że zakochałabyś się w każdym facecie, który by cię porządnie nakarmił — uznał Lee, choć to był tylko i wyłącznie żart. Wiedział, że u Betsy z jedzeniem wcale nie było tak prosto, nie traktował tego jako temat do żartów, które miałyby ją w jakiś sposób uszczypnąć. Sugerował teraz, tak zwyczajnie i bez żadnych podtekstów, że musiało być między nimi coś więcej, niż ta lasagne, którą, swoją drogą, robił zajebistą.
    Lee strasznie wręcz nie chciało się wstawać i choć wiedział, że to nieuniknione, bo spędzenie nocy nago, na podłodze w salonie było cokolwiek niepraktyczne, ale jeszcze wyciskał z tej chwili ile mógł, uwiesiwszy się nad Betsy, żeby w przerwach od mówienia móc całować ją do woli. Mógł, to korzystał. A co sobie będzie żałował.
    Betsy Murray miała na niego najlepszy wpływ, bo odkąd ją poznał, nareszcie zaczęło mu się cokolwiek chcieć. Wcześniej nawet ten remont leżał jakiś taki… rozgrzebany i nieruszony. Trochę dlatego, że Lee nie byłby sobą, gdyby nagle nie brakło mu kasy na absolutnie wszystko, ale też trochę dlatego, że zrobił co mógł w pierwszym przypływie motywacji, a potem tym wszystkim rzucił na całe tygodnie. I żył tak sobie z rozwalonymi ścianami, z folią malarską rozciągniętą po całej kuchni, bez światła w korytarzu i salonie. A to wszystko to były rzeczy, które potrafił naprawić bez większego wkładu finansowego. Musiało mu się dosłownie tylko i wyłącznie zachcieć i… Nie chciało mu się. Betsy dosłownie wyciągnęła go z jakiegoś podłego zawieszenia, w którym utknął i, gdyby nie ona, tkwiłby w tym dalej.
    Okrutnie wiele jej zawdzięczał i każdego dnia próbował za to, na swój sposób, dziękować.
    — Co wiem? — zainteresował się, kiedy odsunął się od jej ust, bo jednak oddychać jakoś trzeba (komu to potrzebne?), ale nie miał ochoty próżnować, więc gdy Betsy mówiła, ust Lee sunęły po jej szyi. — Pewnie, że z tobą pojadę — zgodził się nawet bez sekundy wahania czy zastanowienia i nawet uśmiechnął się, dając jej na chwilę spokój z tym obcałowywaniem. To nie było coś, nad czym musiał myśleć. Pojedzie z nią i tyle, było mu wręcz szalenie miło, że chciała go w takim miejscu. Lee na sztuce znał się jak byk na gwiazdach, ale umiał już docenić to, co ona tworzyła, więc może nie będzie za bardzo odstawał od wyszukanego tłumu koneserów, którzy zbiorą się w Atlancie. — Daj mi konkretne daty i doprecyzuj, czy będziemy tam zostawać na noc, to ustawię sobie wszystko w pracy — dodał, bo o takich przyziemnych sprawach jednak też musieli myśleć, ale, cholera jasna, to był zajebisty pomysł.

    you know that I look damn fine in a suit

    OdpowiedzUsuń
  174. Lee czuł się wręcz zaszczycony, że Betsy zapraszała go na ten wyjazd i chciała, żeby jej towarzyszył. Bo o ile wyznali już sobie, co do siebie czują, a za parę oficjalnie uznawali się już od dłuższego czasu, bo on jednak nie był tym obsesyjno-zaborczym typem, który nie puściłby jej samej do Atlanty, a nawet gdyby puścił, to dzwoniłby co pięć minut i kazałby się nie tylko na każdym kroku meldować, ale jeszcze z każdego kroku spowiadać, a potem i tak znalazłby coś, do czego mógłby się przyczepić i urządzić jej awanturę. To nie był Lee, tak po prostu, ale cholernie go cieszyło, że miała ochotę na nowo wkręcić się w swoją pasję i przy okazji nie uważała, że jego nie ma co zapraszać, bo i tak nic by z tego nie zrozumiał ani nie docenił. Może i nie zrozumie zbyt wiele, ale i tak chciał z nią tam być.
    Zrobił jednak krótką przerwę w obcałowywaniu Betsy, której ewidentnie się to podobało, bo sama podsuwała mu swoją szyję. Chciał się jednak skupić na tym, co do niego mówiła, bo chociaż obiecywała mu smsa ze szczegółami i przypominajką, to Lee nie był też typem człowieka, który lubił wpuszczać informacje jednym uchem, żeby zaraz wypuścić je drugim. Wiedział też, jakie to frustrujące, mówić do kogoś i mieć wrażenie, że jest się niesłuchanym.
    Słuchał więc i choć nawet przez sekundę nie dał niczego po sobie poznać, uśmiechając się czule i obserwując całą tą radość i ekscytację, malujące się na twarzy Betsy, to w głowie miał tylko jedną myśl: Jezu, ile to będzie kosztować.
    Hotel blisko galerii, więc pewnie gdzieś w centrum Atlanty. Popularna restauracja z menu degustacyjnym, co już samo w sobie brzmiało jak gruba kasa, do tego jeszcze wypadałoby się jakoś przyzwoicie ubrać, a Lee nawet ten sweter i koszulę, w których dzisiaj przyszedł, kupował na specjalną okazję. Garnitur ostatnio miał na sobie na ślubie, potem użył go jeszcze raz-czy dwa przy jakimś pogrzebie znajomego czy rodzica kumpla z pracy, i od tamtej pory go nie widział.
    — Brzmi świetnie — odezwał się więc, gdy Betsy podała mu wszystkie informacje, a on to wszystko zapamiętał, mimo ciężkiego szoku, jaki przeżywał na samą myśl o tym, że nie dość, że był starym dziadem, to jeszcze starym dziadem bez kasy.
    Nie zamierzał jednak swojego problemu obracać w problem Betsy. Zresztą, to nie był problem. Lee oprócz tego, że fach miał w rękach, to od dzieciaka był jeszcze cholernie zaradny. Musiał być, nie miał innego wyjścia i zostało mu to do dzisiaj. Popracuje trochę więcej niż zwykle w tych następnych tygodniach, może zagada do tej sąsiadki, która narzekała, że cieknie jej kran, ale akurat wtedy naprawdę nie miał czasu, żeby jej to naprawić.
    — Wszystko mam. Nic się nie martw, ubiorę się tak, żeby pasować do twojej sukienki — zaśmiał się kompletnie beztrosko i bardzo mocno w kontraście do tego, co działo się w jego głowie. To było malutkie, bielutkie kłamstewsko. Zupełnie nieszkodliwe, ale jakże w tej sytuacji potrzebne. — Wstajemy, nie? — zasugerował też w końcu, bo sam najwyraźniej tej decyzji podjąć nie potrafił, ale gdyby Betsy postanowiła to razem z nim, to byłoby łatwiej.

    I look my best with you by my side

    OdpowiedzUsuń
  175. Pieniądze nie dają szczęścia, ale wiele w życiu ułatwiają i Lee doskonale o tym wiedział. Podczas gdy Betsy miała fundusz powierniczy, do którego mogła w każdej chwili sięgnąć, on o takich cudach słyszał jedynie w filmach i kompletnym kosmosem był dla niego fakt, że istnieli ludzie, których ktokolwiek tak w życiu ustawił i zabezpieczył. Prawda była taka, że on i Betsy pochodzili ze skrajnie różnych środowisk i dopiero te różnice mieli odkryć, bo miesiąc to jednak było za mało.
    To znaczy, Lee wiedział już, że rodzina Murrayów do ubogich nie należała. Świadczyła o tym choćby ta wielka chałupa w historycznej części miasteczka, fakt, że nazywali się Murray no i że rodzina Murrayów napieprzała tymi jabłkami jak szalena. Rozumiał, że rodzice Betsy musieli się w jakiś sposób od tego odciąć, bo ogarniał już Mariesville na tyle, by wiedzieć, że Murrayowie nie murrayowali do końca.
    Ale zamożni byli po prostu z pokolenia na pokolenia i to nie była ze strony Lee próba wjeżdżania Betsy na sumienie, bo miała w życiu trochę łatwiej od niego. Po prostu nawet nie było takiej mowy, że ona za to wszystko zapłaci, niezależnie od tego, czy on płacił za jezioro, czy nie. Musiała mu pozwolić, żeby mógł nie tylko być jej mężczyzną, ale również czuć się jak jej mężczyzna, a takie pozorne głupoty jak pokrywanie swojej części wydatków się na to składało. Niezależnie od tego, czy chciała o tym słyszeć, czy nie.
    Zdążą się jeszcze pewnie jednak o to posprzeczać, bo niewątpliwie pozostawało między nimi w tej kwestii całe mnóstwo niedopowiedzeń, ale takie właśnie kwestie często do sprzeczek prowadziły, ale nie będą mieli innego wyjścia, niż i to przetrwać. I pewnie przy okazji staną oko w oko z tym, jak bardzo jednak się od siebie różnili.
    Obecnie poza wyjazdem do Atlanty, głównym tematem była miłość i to na tym Lee zdecydowanie wolał się skupić. Czuł się szalenie dobrze z tym, co sobie dzisiaj wyznali i nawet było mu w pewien sposób lżej, że nie czuł się już zobowiązany ukrywać, że kochał Betsy Murray tak samo, jak ona kochała jego. O ile nie bardziej, ale o to akurat sprzeczać się nie będą.
    — Wiem — odpowiedział więc po raz kolejny, a kocham cię z jego strony również popłynęło za tym słowem, chociaż było już dużo cichsze i zginęło w tym całusie, którego skradła mu, podnosząc się z dywanu.
    Podążył za nią i podczas gdy Betsy wyłowiła z rozrzuconych po podłodze ubrań jego koszulę, on założył swoje spodnie. Nie był jeszcze zmęczony, ale jeśli miał tu zostać na noc, to musiał przejść się jeszcze do swojego samochodu, w którym miał choćby jakieś wygodniejsze ubrania i coś tak prozaicznego jak szczoteczkę do zębów. Ubrania na zmianę woził praktycznie zawsze, choćby ze względu na to, że w pracy zdarzało mu się nawet wylać na siebie garnek sosu pomidorowego.
    — Szalenie ci pasuje — ocenił, przechylając głowę na dowód tego, że dokładnie się jej przyglądał i podziwiał ten szalenie seksowny widok. — Będzie już twoja? — zapytał, bo to była miękka, bawełniana koszula, która na niego pasowała perfekcyjnie, a Betsy sięgała praktycznie do połowy uda. Mogła z niej zrobić sobie nawet piżamę, a Lee w sumie by nie protestował. Co jego, to Betsy.

    you look fucking amazing in everything

    OdpowiedzUsuń
  176. Rzeczywistość po kocham cię wyglądała w przypadku Lee i Betsy zaskakująco podobnie do tej przed kocham cię. Choć w sumie czy było w tym coś dziwnego? Potrzebowali kilku dni, jednego wypadku na weekend nad jezioro, żeby uznać, że to jest to, a potem już właściwie tylko czekali na odpowiedni moment, by odsunąć na bok obawy i przyznać, co czują.
    Jedne dobre święta nie miały w sobie dość siły, by zmienić zdanie, które miał na ich temat Lee. Ze względu na Betsy był w stanie jednak zrobić naprawdę wiele, więc nie narzekał ani nie komentował ogólnej niedorzeczności tego całego okresu między świętami i nowym rokiem. A nowy rok przyszedł i poszedł, choć rzeczywiście szalenie miło było spędzić go w towarzystwie Betsy. Wciąż wiele czasu spędzali w jej rodzinnym domu, najwyraźniej korzystając z przeciągającej się nieobecności państwa Murray, jednak prace nad domem Lee też trochę ruszyły.
    Nie osiągnęli tam niczego szalonego, bo trudno zaszaleć w ciągu kilku tygodni, ale Lee miał już na przykład, dzięki pomocy i motywacji płynącej ze obecności Betsy, naprawione ściany w korytarzu i zrobioną elektrykę. Prąd wrócił więc do tej części domu, w której do tej pory go brakowało, no i w sumie teraz przed Lee wciąż stała misja ogarnięcia rzeczy, które przywiózł ze sobą z Massachusetts. To znaczy, najpierw to były jego rzeczy z Oklahomy, potem woził je ze sobą tam, gdzie akurat rzuciło go życie i okoliczności, aż w końcu przywiózł je również tutaj, do Georgii, do Mariesville. Jakieś nieliczne pamiątki, głównie te po ojcu. Trochę zdjęć, ubrań, innych głupot. Nie miał jednak do nich chwilowo siły, więc stały tak w pudłach, których Lee konsekwentnie unikał wzrokiem.
    W międzyczasie miał jeszcze pracę no i, Betsy oczywiście. I to Betsy właśnie tego czasu starał się poświęcać najwięcej, choć nie było to szczególnie trudne, bo ona też szukała jego towarzystwa. Wkręcili się w swoje życia. W siebie nawzajem. Bycie razem stało się już dla nich całkowicie naturalne i dziwnie czuli się, gdy trafiał się dzień, w który nie mogli się zobaczyć, choć tych, całe szczęście, było bardzo niewiele.
    Lee wiedział więc również, co ma być dziesiątego stycznia. Rodzice Betsy mieli wrócić do domu, ale najpierw musieli wylądować w Atlancie, a z tej Atlanty ktoś musiał ich odebrać. I miał to być Scott, i jakimś cudem wszyscy zgodnie założyli, że człowiek, który nie potrafił odłożyć piwa z okazji świąt, odłoży je, bo obiecał coś siostrze, bratu, no i rodzicom też. Cóż, Lee chyba też był trochę naiwny, bo wierzył w tę wersję wydarzeń.
    Nie czuł się jednak jakoś szczególnie zaskoczony, gdy w sumie sprzątał już kuchnię w The Rusty Nail, a nagle rozbrzmiały w nich kroki i głos Betsy. Wyglądała na jednocześnie przestraszoną, zestresowaną i brzmiała, jakby od nadmiaru emocji trochę chciało jej się płakać.
    — No już — odezwał się w pierwszym odruchu, uprzednio pozwoliwszy jej wyrzucić z siebie tę plątaninę słów, z którą wpadła do baru. — Spokojnie — dodał, a sam był stoicko wręcz spokojny. Wytarł mokre od wody dłonie w czystą ścierkę i podszedł do Betsy, której, nawiasem mówiąc, bardzo do twarzy było w tej bluzie, którą od niego dostała. Wątpił jednak, by miała ochotę słuchać teraz jego komplementów, więc skupił się na tym, co wychodziło mu najlepiej: na uspokojeniu jej. — Jedziemy na lotnisko, tak? — zapytał, żeby mieli jasność i żeby nie okazało się, że jednak pomylił daty. Wystarczyło mu, by Betsy przytaknęła. — Daj mi pięć minut. Góra dziesięć. Zaraz będę gotowy — oznajmił, kiedy pospieszny ruch jej głowy ostatecznie potwierdził jego przypuszczenia. — I schowaj te kluczyki do kieszeni, bierzemy mój samochód — dodał z prostej przyczyny: w dłuższe trasy potrzebował swojego auta. No i, trochę obawiał się, że gdyby zarysował mazdę cx-5, to nie wypłaciłby się rodzicom Betsy do końca życia.

    don't worry, baby

    OdpowiedzUsuń
  177. Lee zawsze taki był. Życie i jego przewrotność szybko przestały robić na nim wrażenie, a właściwie to znieczulił się na wszelkie możliwe przeciwności losu już jako nastolatek. Nie miał właściwie innego wyjścia, bo o tym, jak złamany w latach dziewięćdziesiątych był system, pod pożal-się-boże opiekę którego trafił, mógłby opowiadać godzinami, gdyby w ogóle miał ochotę o tym mówić.
    Potem to już był kolejny strzał w twarz za drugim. Obrywał po mordzie, przewracał się, pojęczał chwilę, że boli, a potem wstawał i szedł dalej. Nie zrażał się więc, gdy coś nie szło zgodnie z planem, a wręcz zwykle się tego spodziewał. Przygotowywał się wręcz na najgorsze, żeby potem nie być boleśnie rozczarowanym, gdy to najgorsze stawało się rzeczywistością.
    Jasne, że nie radził sobie zawsze i wszędzie — gdyby tak było, to nie miałby za sobą tego problemu, który dręczył teraz brata Betsy, a jego wciąż od czasu to do czasu próbował wciągnąć z powrotem. Nie był też nigdy gotowy na tak ogromny zawód miłosny, jaki spotkał go przy okazji rozwodu i trochę go to wszystko przetrzepało, ale ogółem teraz tam, gdzie Betsy panikowała, on stanowił oazę spokoju. Właściwie to mogła śmiało traktować go w takich sytuacjach jak swój niezawodny azyl i do tego pragnął też ją przyzwyczaić.
    — Żadnego ale — wtrącił jeszcze, spoglądając na Betsy, która z jednej strony zdecydowanie chciała jechać i chciała jego pomocy, ale bała się też z jakiegoś powodu, że dla Lee będzie to niewygodne. Nie było. Od tego go również miała, żeby zwrócić się o pomoc w momencie, gdy inni się wykruszyli. — Nie ma za co, słońce — dodał, dość pośpiesznie całując ją jeszcze w czubek czoła i pozwalając już, by się od niego odsunęła.
    Nie mieli zbyt wiele czasu na czułości ani rozmowy, bo Lee do tej pory się nie spieszył. Sprzątał, sprawdzał, czy ma wszystko gotowe na następny dzień, przeglądał sobie zamówienie, które należało niebawem zrobić, żeby uzupełnić zapasy w kuchni. Robił wszystko w jak największym spokoju, ale teraz, nie oglądając się przez chwilę na stojącą spokojnie na uboczu Betsy, w błyskawicznym tempie dokończył porządki, zajrzał na salę, wymienił z kimś kilka słów przy barze i, upewniwszy się, że o niczego nie przeoczył, przeniósł całą swoją uwagę z powrotem na Betsy.
    — Chodź — rzucił, łapiąc ją za rękę i, nie przeciągając, poszli prosto do jego samochodu. Musiał poświęcić kilka minut na ogarnięcie tylnych siedzeń, bo chociaż nie było tam brudno, to nawrzucał tam w ciągu tygodnia najróżniejszych rzeczy, w tym nawet narzędzi i materiałów budowlanych, więc przeniósł je do bagażnika, gdzie był pewien, że znajdzie się jeszcze miejsce na walizki.
    Czy stresował się faktem, że nagle został postawiony przed misją odebrania z lotniska rodziców Betsy i, przy okazji, siłą rzeczy będzie musiał ich poznać, a oni jego? No tak. Jak jasna cholera. Czy pozwalał, by Betsy mogła to odczuć? W żadnym wypadku.
    Byli już za Mariesville, na prostej drodze, gdy Lee postanowił zadać pytanie, które jednak odrobinę go dręczyło.
    — Mówiłaś im o mnie? — odezwał się, rzucając krótkie, kontrolne spojrzenie w stronę siedzącej na fotelu pasażera Betsy. Miał nadzieję, że coś wspomniała, bo w przeciwnym razie droga powrotna z Atlanty może przebiegać w niezręcznej ciszy, nie wspominając o zszokowanych minach, które wstąpią na twarze państwa Murray, gdy na lotnisku obok ich córki będzie czekał jeszcze jakiś stary dziad, którego nigdy wcześniej nawet nie widzieli na oczy.

    always, babe ;*

    OdpowiedzUsuń
  178. To prawda, że złamanie Lee nie było takie proste, głównie ze względu na to, ile w życiu już przeszedł, widział i przetrwał, ale Betsy nie musiała przejmować się tym, jak jej rodzina wypadnie w jego oczach. Jego własna też nigdy nie była poskładana do kupy. Miał matkę, która nosiła w sobie urazę, że był jej synem, przyrodniego brata, który pierwszą noc na dołku spędził jeszcze przed osiemnastymi urodzinami, i ojca, który był jak klej, trzymający ich wszystkich razem. Bez niego wszystko, co było tak naprędce i niezbyt dokładne sklejone, posypało się koncertowo, i od tamtej pory Lee towarzyszyło poczucie, że potrzebuje mieć coś swojego. Próbował obecnie budować to z Betsy, postanawiając zaufać jej całkowicie, i nie zamierzał oceniać jej ani tego, czy powinni razem być czy nie, przez pryzmat tego, jak bardzo dysfunkcyjna mogła okazać się jej rodzina.
    Tworzyli coś swojego i to liczyło się dla niego najbardziej. Ponad wszystko.
    Betsy zestresowana była wręcz szalenie. Lee również, ale właśnie ze względu na nią ukrywał to najlepiej, jak tylko potrafił. Droga do Atlanty nie należała do najkrótszych, ale pozbierali się szybko i teraz jechali z przepisową prędkością, ponieważ jeśli Lee nie miał na coś teraz luźnej kasy, to zdecydowanie był to mandat za zapieprzanie po prostej drodze, wręcz zachęcającej do tego, by mocniej przycisnąć gaz.
    — W porządku — pokiwał więc głową, trzymając dłonie na kierownicy, a wzrok na drodze, gdy Betsy wyjaśniała, że jej rodzice byli już świadomi jego istnienia. Dosłownie tylko o to mu chodziło — żeby wiedzieli, że ktoś taki pojawił się w życiu ich córki, żeby jego widok na lotnisku nie był dla nich kompletnym zaskoczeniem. — Dobrze, że są świadomi.
    Prawda była taka, że odkąd wyznali sobie z Betsy swoje uczucia, a powrót jej rodziców z wielkiej, europejskiej wycieczki zbliżał się wielkimi krokami, Lee myślał o tym, że będzie musiał ich w końcu poznać, coraz częściej. I wtedy, jednego popołudnia w pracy, gdy tak właśnie analizował to wszystko we własnej głowie i prawdopodobnie tylko dlatego, żeby się dodatkowo nakręcić, dotarło do niego, że, wbrew temu, co uważał, gdy dopiero się z Betsy poznali, mógł spotkać już kiedyś jej ojca.
    Mary Maitland mieszkała w Mariesville od lat, choć, jak ojciec Lee, urodziła się i dorastała w Oklahomie. Pojechała do Georgii za facetem, facet ją zostawił, Mary zdążyła zapuścić korzenie. I, do cholery, pracowała przez parę ładnych lat jako pani w okienku na miejscowej poczcie. Znała Berniego Murraya, pewnie nawet całkiem nieźle, tylko Lee, pewnie z powodu ogromnej traumy i ogólnego chaosu, który rządził wtedy jego jedenastoletnim życiem, wypchnął to z pamięci. Wszystko wróciło do niego jednak jakiś tydzień temu, nad zmywakiem w The Rusty Nail. Bernie Murray musiał go pamiętać. I wiedział pewnie doskonale, że Lee nie spędził tego jednego lata na ryczeniu i strachu, bo wymyślił sobie, że utrudni w tej sposób ciotce życie.
    To nie była jakaś straszna tajemnica, ale nie zmieniało to faktu, że ojciec Betsy wiedział o przeszłości Lee więcej niż ona. I mogło wypaść to odrobinę niezręcznie, ale starał się o tym nie myśleć, gdy jechali po niego i jego żonę na lotnisko.
    — Nie przejmuj się — odpowiedział z tym samym stoickim spokojem co do tej pory, korzystając z prostego odcinka drogi i odwracając się na kilka sekund w stronę Betsy, której dłoń poczuł na swojej nodze. — Głowa do góry. Twoi rodzice wracają — dodał, uśmiechając się pocieszająco, by dodać jej otuchy i przypomnieć, że miała powód do radości.
    Cholera jasna, co on by dał, żeby jeszcze raz zobaczyć swoich rodziców.

    OdpowiedzUsuń
  179. Lee rozumiał Betsy. Naprawdę. Domyślał się, co czuła i rozumiał, że to, co się teraz działo, to było dla niej tak zwyczajnie i po ludzku bardzo dużo. Nie dość, że pewnie planowała przedstawić go rodzicom w inny sposób, niż na lotnisku, to jeszcze Scott nawalił i musiała w pośpiechu zapanować nad sytuacją. Ale udało się, byli już w drodze i Lee naprawdę robił wszystko, co w jego mocy, by ten ciężar złożony ze zmartwień i obaw, które spadły nagle na jej ramiona, okazał się choć odrobinę lżejszy. Bał się, że jej rodzice go nie polubią, a ich związek nie otrzyma ich aprobaty, ale to nie zmieniało faktu, że był na Betsy zdecydowany. I to tak w stu procentach. W dwustu. Nie istniało też właściwie nic, co w chaotycznej dynamice jej rodziny mogłoby go zniechęcić.
    Nie wiedziała tego, bo o tym nie rozmawiali, ale rodzina jego żony nawet go nie znała. Catalina nigdy nie chciała, żeby ich poznał, a on nie naciskał. Nie zależało jej na nim, a Lee przez całe życie bardzo, ale to bardzo potrzebował poczuć, że komuś na nim zależy. Bo jeszcze dosłownie miesiąc temu, ostatni raz czuł tak w dniu, w którym po raz ostatni widział swojego ojca, a to był cholernie długi czas. Betsy nie miała więc nawet pojęcia, ile znaczyła dla Lee. Nie wiedząc o tym wszystkim, o jego przeszłości, o tych bolesnych szczegółach, nie była w stanie sobie tego wyobrazić i Lee nie miał jej tego za złe, ale po prostu nie była świadoma. Nie mogła być.
    — Będzie dobrze, słońce. Odetchnij. Jesteś nakręcona — zauważył teraz, korzystając z faktu, że dzięki automatycznej skrzyni biegów, która przede wszystkim miała być ułatwieniem po wypadku, mógł jedną dłoń położyć na tej dłoni, którą Betsy zaciskała na jego udzie i potrzymać ją przez chwilę.
    Czy naprawdę wierzył, że będzie dobrze? No, nie do końca. Ale starał się, a to był w jego wykonaniu już naprawdę duży krok, bo Lee z reguły wolał nastawiać się na absolutnie najgorszy możliwy scenariusz. Właściwie to był teraz taki — silny, optymistyczny, spokojny — ze względu na Betsy. Dla Betsy. Martwiło go trochę, że to nie działa, ale cóż, emocji nie mógł jej ustalać.
    — U mnie wakacje to było siedzenie na tyłku i nudzenie się w Oklahoma City. Ewentualnie tydzień u rodziny mamy w Tecumseh, albo kolejny u jakichś znajomych ojca w El Reno, którzy mieli dzieci w moim wieku — pozwolił sobie podchwycić temat, skoro udało im się zejść w całym tym chaosie i stresie Betsy na coś innego. Nawet jeśli miało to potrwać tylko chwilę. — Mieli też schron w razie tornada i, oczywiście, za każdym razem, jak przyjeżdżałem, musieliśmy się tam chować — zaśmiał się jeszcze na samo wspomnienie.
    Zegarek ojca, naprawiony, z nową szybką i bardziej błyszczący niż wcześniej, bo dokładnie wyczyszczony przez zegarmistrza z Camden, błyszczał pod rękawem koszuli na jego nadgarstku.
    — Europę? — powtórzył, ponownie odrywając na chwilę wzrok od drogi i spoglądając na Betsy. — Niekoniecznie. Może kiedyś. Najpierw chciałbym mieć coś swojego tu, gdzie jestem — stwierdził. Nie ciągnęło go na żadne zagraniczne wycieczki, nie czuł też ogromnej potrzeby poznawania świata, a to głównie dlatego, że dosłownie się po nim tułał odkąd był jeszcze dzieckiem.
    I to by było na tyle w tym temacie, ponieważ rozmowę przerwał błysk ekranu telefonu Betsy.
    — Droga jest spokojna — potwierdził więc już tylko Lee, jakby Betsy miała wysłać dosłownie to co mówił w formie smsa to brata. — To prawie siedemdziesiąt mil. Nie będziemy na miejscu jeszcze co najmniej przez godzinę — dodał, poprawiając się jednocześnie w fotelu kierowcy.
    Mieli przed sobą naprawdę długą drogę.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  180. Lee również odetchnął z ulgą, gdy udało się to Betsy. To nie tak, że oczekiwał od niej spokoju i opanowania, bo sam taki był — nie odmawiał jej prawa do przeżywania tej sytuacji oraz wszystkich emocji, które się z nią wiązały, ale zwyczajnie coś ściskało go w sercu, gdy widział, jak brała na siebie tyle stresu. Nie potrafi na to nie reagować, nawet jeśli jedyne, co mógł zrobić, to podpowiedzieć jej, żeby wzięła głęboki oddech.
    — Trochę wiem — odpowiedział równie cicho co ona, czując na swojej dłoni ciepło jej ust.
    Nie mógł bez przerwy zerkać w jej kierunku, bo musiał obserwować drogę, ale łatwo było zauważyć, że się uśmiechał. Im bardziej oddalali się od Mariesville, tym więcej samochodów spotykali na swojej drodze i trasa wymagała od Lee wzmożonej uwagi.
    Ani przez chwilę nie wątpił w to, że Betsy go kocha. Przede wszystkim to czuł to, zanim jeszcze wyznała mu, co czuje. Było po niej widać, pozwalała mu, żeby wiedział i żeby pamiętał.
    Nie odmawiała mu tego, nie oszczędzała, nie skąpiła. I, znowu, nie mogła mieć pojęcia, jak bardzo Lee to doceniał i jak ogromnie był wdzięczny, bo wiedział, jak to jest — czuć, że o wszystko musi się walczyć, że nawet na sekundę nie można przestać dawać z siebie wszystkiego. A Lee potrafił dać z siebie wszystko, absolutnie wszystko. Nawet do tego stopnia, że potem jemu nie zostawało nic i niczego nie otrzymywał w zamian.
    Atmosfera w samochodzie uległa zmianie. Betsy odrobinę sobie odpuściła i choć to ona zwykle mówiła najwięcej, teraz to Lee starał się ją zagadywać oraz prowadzić rozmowę. Z reguły preferował przyjmować pozycję słuchacza i całkowicie mu ona odpowiadała, bo, jego zdaniem, Betsy zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia lub przekazania, ale zdawał sobie sprawę z tego, że aby pomóc jej utrzymać ten względny spokój, nie mógł zrzucać odpowiedzialności za prowadzenie rozmowy na nią.
    Niemniej, poczuł się lekko zaskoczony, gdy z jego wypowiedzi wyłuskała krótką i właściwie rzuconą bez większego pomyślunku informację o tym czymś swoim. Lee nigdy nie mówił Betsy, że chce sprzedać dom po ciotce, nawet jeśli naprawdę chciał. Musiała usłyszeć to od kogoś innego, tylko nie miał pojęcia od kogo.
    — Tak, rozważam to — przyznał więc, dając sobie uprzednio chwilę na dobranie odpowiednich słów oraz spokojnego tonu do swojej wypowiedzi. — Nie musimy przecież tu zostawać, jeśli za rok czy dwa wciąż będziemy razem — dodał i nie miało to brzmieć z jego strony jak dywagowanie, czy będą.
    Lee wierzył, że będą, chciał tego, pragnął jak jasna cholera, ale nie uważał też Betsy za swoją własność. Nie chciał, by czuła, że w momencie, w którym wyznała mu, że go kocha, a on odpowiedział tym samym, została do niego bezwzględnie uwiązana na resztę życia. Miłość tak nie działała i nie można było tego od niej wymagać.
    — Ale póki co nawet jeszcze nie skończyłem remontu, a ten remont jest też dla nas. Żebyśmy mieli swoje miejsce, bo teraz nie będzie już mi wypadało panoszyć się bez ubrań po domu twoich rodziców — zażartował jeszcze, choć właściwie to było takie pół-żartem, pół-serio.
    Potrzebowali własnego kąta, a dom po jego ciotce idealnie się do tego nadawał. I Lee nie przeszkadzało, czy uwiną sobie gniazdko tam, czy może jednak postanowią kiedyś spróbować wspólnego życia poza Mariesville. Był otwarty na różne opcje i nie stawiał Betsy żadnych warunków ani wymagań.

    and you are my everything, here or anywhere else in the world

    OdpowiedzUsuń
  181. Jeśli o miłość chodziło, to Lee i Betsy nie znali w niej umiaru. Jeśli ją z siebie dawali, to w całości, nie hamując się i nie zostawiając niczego w rezerwie. Ale fakt, że tyle byli w stanie oddać, oznaczał też, że mieli duże potrzeby, jeśli o odwzajemnianie tego uczucia chodziło, więc dobrze, że trafili akurat na siebie. Bo i Lee był gotów należeć już całkowicie do Betsy, i ona oddawała mu się bez reszty i żadnych ale.
    O swoim poprzednim związku, z kolei, Lee przy niej zwyczajnie nie myślał. To już było. Zakończył go dwa lata temu, choć musiał przyznać, że ani trochę nie był dumny z tego, w jaki sposób to zrobił, bo najpierw nie chciał podpisać papierów rozwodowych, potem groził, że się zabije, a w końcu próbował się zabić i na ten rozwód zgodził się dopiero, kiedy dotarło do niego, że przesadził. I choć był w tamtym małżeństwie z miłości, to Betsy najzwyczajniej w świecie nie miała być ani o co, ani o kogo zazdrosna. Z byłą żoną nie utrzymywał ją kontaktu, choć wciąż miał zapisany jej numer w telefonie i wiedział doskonale, że ona nie wykasowała jego numeru. Po tym wszystkim, co ona zrobiła jemu, a on jej, rozeszli się nareszcie w tej zgodzie i porozumieniu, do których nie potrafili dojść przez cały ten czas, gdy razem byli.
    Lee wciąż bolało, gdy to wspominał, ale to nie był ten rodzaj bólu, który był mu w stanie od nowa namieszać w głowie. Było z nim teraz znacznie lepiej, czuł się gotowy, żeby wejść w nowy związek, związek z Betsy, chociaż spotkał ją w tak nietypowy i niespodziewany sposób. Gdyby wciąż żył swoją przeszłością, to nie nie pojechaliby nigdy na jezioro, nie usłyszałaby, że ją kocha, i nie rzuciłby wszystkiego w momencie, w którym weszła dzisiaj do The Rusty Nail i oznajmiła, że potrzebuje pomocy.
    Może dlatego też poczuł lekkie ukłucie niesprawiedliwości i irytacji, słysząc, że Betsy nie tylko posłuchała plotek na jego temat, ale jeszcze w nie uwierzyła. Zaśmiał się więc w pierwszym odruchu z jej żartu, ale uśmiech na jego twarzy ustąpił grymasowi konsternacji, wymieszanej ze skupieniem, do którego był zmuszony, ponieważ kierował.
    To nie był ani odpowiedni czas, ani odpowiednie miejsce na poruszanie takich tematów. Nie rozumiał, po co Betsy teraz go poruszała, ale skoro już poruszyła, to nie mogli tak po prostu uciąć go milczeniem.
    — No tak, nasze — potwierdził, kiwając jednocześnie głową, bo o ile słyszał wzruszenie z głosie Betsy, i coś cieszyło się w nim, że to doceniała, i uważał, że będzie im dobrze z własnym kątem, takim tylko ich dwojga.
    Wciąż czuł też ciepło dłoni Betsy na swoim udzie, więc nie potrafił tak po prostu się na nią wściec, zresztą, on jeszcze nigdy nie czuł wobec niej czystej złości. Po prostu teraz… Trochę jej nie rozumiał. I odrobinę nie podobało mu się, co zrobiła.
    — Wiesz co… — zaczął, wciąż intensywnie zastanawiając się nad tym, jak dobrać słowa, by nie ugodzić w wrażliwość Betsy. — Na przyszłość może nie słuchaj plotek o mnie, tylko przychodź do mnie i ze mną rozmawiaj, okej? — zdecydował się zasugerować rozwiązanie, które, jego zdaniem, podsumowywało to, co nie do końca podobało mu się w jej zachowaniu i całej tej sytuacji, którą postanowiła poruszyć akurat teraz.
    Gdy bez zastanowienia rzucił dla niej wszystko, bo ją kochał, i zrobiłby to samo jeszcze milion razy, gdyby go potrzebowała. Gdy cała ta praca, którą wkładał w ten dom była dla nich, dla niej i dla niego, a nawet jeśli go kiedyś sprzeda, to co z tego? Przecież Mariesville nie było ich jedyną opcją. Świat nie zaczynał się ani nie kończył w Georgii.
    — Bo mnie na przykład zabolało, że to zrobiłaś — dodał, dając jej znać, że rozumiał, że poczuła się skrzywdzona tymi plotkami, które były bliskie prawdy, ale nie potrafił wziąć odpowiedzialności za tę krzywdę, gdy postanowiła ją sobie po cichu wyrządzać, zamiast mu zaufać i z nim pogadać.

    you need to learn to trust me first

    OdpowiedzUsuń
  182. Lee rozumiał, jak działały w Mariesville plotki — w końcu sam również miał okazję stać się ich obiektem — ale nie rozumiał teraz, niestety, zachowania Betsy. Nie pojmował, czemu ze wszystkich tematów, które mogła teraz poruszyć, wybrała akurat ten. Czemu ton jej głosu się zmieniał, czemu brzmiała na urażoną, czemu cofała dłoń, którą jeszcze kilka minut temu z taką pewnością zaciskała na jego udzie.
    Jakaś jego część miała ochotę zatrzymać to auto na poboczu drogi, wyłączyć silnik i w ciszy zapytać ją wprost: o co ci chodzi, ale tak zrobiłby Lee rok temu. Obecny Lee nie posuwał się już do takich akcji, przynajmniej nie tak gwałtownie jak to miał w zwyczaju. Teraz najpierw myślał, a dopiero potem mówił albo robił, więc umilkł na chwilę i jedynymi dźwiękami, jakie im towarzyszyły, był warkot silnika oraz szum samochodów, które mijali po drodze albo które wymijały ich. Pozwolił sobie też przyspieszyć odrobinę ponad obowiązujący limit.
    Nie atakował Betsy. Rozmawiał z nią jak dorosły facet z dorosłą kobietą. W tym momencie uważał jednak, że przesadzała, tak najzwyczajniej w świecie. Serio? miał ochotę jeszcze zapytać, gdy kątem oka dostrzegł, że dosłownie dwa zdania, które nie podobały się Betsy, wystarczyły, by zaczęła odsuwać się od niego w stronę drzwi zupełnie jakby najpierw wyśmiał jej obawy, a potem powiedział jej, że jest głupią, niedojrzałą gówniarą i chuja się zna tym, co on planował.
    Nie powiedział niczego takiego, bo tak nie uważał i jeszcze przed chwilą był otwarty oraz skłonny do rozmowy. Teraz jednak postanowił dopasować się do zachowania, które prezentowała Betsy.
    — Nie pytałaś mnie o to — zauważył spokojnie i całkowicie uprzejmie, nie patrząc już w ogóle w jej stronę, bo uważał, że zobaczył dość. Jak się od niego odsuwa i wręcz przed nim ucieka.
    Gdyby stanęli na poboczu, może jeszcze odpięłaby pas i wyskoczyłaby przez drzwi, żeby pokazać mu, jakim był beznadziejnym, krzywdzącym facetem, który wspomniał gdzieś, kiedyś, w jakiejś rozmowie z nawet już nie wiadomo kim, że chciałby sprzedać dom i rozważał wyprowadzkę z Mariesville. Całe miesiące temu. Zanim poznał Betsy, którą znał od niewiele ponad miesiąca, a był tu już prawie od roku. I miała do niego pretensje o to, co powiedział, zanim jeszcze miał jakiekolwiek pojęcie o tym, że ją spotka? Do cholery. Tak nie można się zachowywać.
    — Dzielę się teraz z tobą moim życiem. To chyba znaczy trochę więcej, niż coś, co powiedziałem komuś, zanim się poznaliśmy — skomentował jedynie, a ton jego głosu był poważny, wręcz surowy.
    Betsy była poirytowana, na własne życzenie zresztą, a Lee był w tym momencie na nią zwyczajnie zły. Mieli jednak zadanie do wykonania, z którego już się nie wycofają, bo Lee nie był na tyle wredny i złośliwy, by nagle porzucać plan, w którym obiecał jej pomóc. Jeśli jednak
    Betsy zależało na tym, by w drodze na lotnisko, godzinę od spotkania jej rodziców, Lee poczuł się jak skończone, kłamliwe gówno, to cel został osiągnięty.
    Dokładnie tak się czuł, więc zamilkł, godząc się z tym, że resztę drogi mogą spędzić w milczeniu.

    well this is gonna be hard

    OdpowiedzUsuń
  183. No tak, Lee nie zasługiwał na to, w jaki sposób traktowała go teraz Betsy i choć nie planował się z nią kłócić, w jego zamiarach nie leżało również bierne poddawanie się tej, bądź co bądź, mocno niemądrej dyskusji. Wszystko sprowadzało się w tej rozmowie do tego, że Betsy coś usłyszała i, zamiast skonfrontować to z głównym zainteresowanym, który przy okazji był jej prywatnym i osobistym mężczyzną, który zawsze odbierał jej telefony, bezwzględnie znajdował dla niej czas i przez znakomitą większość nocy spał w tym samym łóżku co ona, utkała z tego własną wersję zdarzeń.
    I Lee wiedział, jaka Betsy jest. Był świadomy jej emocjonalności, impulsywności i tego, że czasem potrafiła zachować się odrobinę niedojrzale, ale nigdy nie podejrzewałby jej o coś takiego. Nie była głupia, nie była gówniarą i na pewno nie była głupią gówniarą, ale zachowała się bardzo nieuczciwie i nierozsądnie i Lee po prostu nie potrafił przekonać samego siebie do scenariusza, w którym na takie traktowanie z jej strony sobie zasłużył.
    Spojrzał więc na nią, nie dowierzając praktycznie własnym uszom, a jego twarz wyrażała właściwie jedynie ogromne wręcz niezrozumienie. O co jej chodziło, czego od niego oczekiwała i co chciała w ten sposób osiągnąć. Nie rozumiał. Nie ogarniał. Musiał jednak patrzeć na drogę, więc odwrócił po ledwie dwóch czy trzech sekundach wzrok, milcząc przez dłuższą chwilę.
    Ty tak serio?, pytały jego oczy, nawet gdy już na nią nie patrzył. I nawet nie miał pomysłu, jak to skomentować.
    — Nawet nie wiem, co powiedzieć — przyznał więc, całkowicie zagubiony, wzruszając ramionami, podczas gdy obie dłonie trzymał na kierownicy, ponieważ właśnie dotarli do fragmentu drogi, na którym czekało na nich kilka zakrętów.
    Pod względem czasu podróż szła im dobrze. Lee był całkiem pewny tego, że nie gnając z zawrotną prędkością, dotrą do Atlanty w godzinę, a teraz to już w sumie nawet mniej, bo godzina była, gdy Betsy odpisywała Scottowi, ale obawiał się, że podróż będzie się im dłużyć w niezręcznej ciszy. Bo, prawdę mówiąc, gdy usłyszał już wszystkie argumenty Betsy, w tym ten o kronice plotek, której nie prowadziła, ale najwyraźniej on był głupkiem i tego nie wiedział, odechciało mu się z nią rozmawiać. Przynajmniej na chwilę.
    — Wystarczy. Dosyć, Betsy — odezwał się więc odrobinę ostrzej, niżby sobie tego życzył, gdy telefon Betsy z głośnym tąpnięciem zatrzymał się na dywaniku u jej stóp. W samochodzie było ciemno, więc nawet nie widzieli, gdzie wylądował.
    Nie musiał widzieć twarzy Betsy, by słyszeć w jej głosie, lekko przyspieszonym oddechu i nerwowym pociąganiu nosem, że dopadły ją łzy, z którymi zamierzała walczyć. I strasznie było mu przykro, że do tego doszło, ale czemu to w ogóle się stało? Po co samą siebie zagoniła dokładnie w to miejsce, w którym jej oczy robiły się mokre, a serce biło mocniej i bardziej niespokojnie?
    — Pogadamy o tym jutro — oznajmił tonem, który nie przyjmował sprzeciwu i już najwyraźniej zostało postanowione: odbiorą rodziców Betsy z lotniska, odwiozą ich do domu, a Betsy z nimi zostanie. W końcu to była ich pierwsza noc w domu po kilku miesiącach nieobecności. Lee natomiast wróci do siebie i, jeśli będą mieli czas, a ona zmieni swoje nastawienie, bo Lee nie zamierzał akceptować bezzasadnych oskarżeń, wydziergany przez Betsy z plotek i własnych domysłów, spotkają się, żeby to przegadać.
    Sprawiła mu straszną, cholerną i ogromną przykrość. Pokazała, że ufa plotkom, którym trudno przypisać konkretną datę, miejsce, a nawet i głos, który je powtórzył, bardziej niż jemu. Jeśli w ogóle mu ufała, bo teraz Lee już nawet miał problem, by i w to uwierzyć. A on przez cały ten czas naprawdę myślał, że zdążyła mu już zaufać. I zaufał jej. Głupi.

    it kinda is, honeybee 💔

    OdpowiedzUsuń
  184. To było jedno wielkie nieporozumienie, ale zostało ono nakręcone przez Betsy, która wolała drążyć temat i rzucać kolejnymi aluzjami, zamiast po prostu przyjąć argumenty Lee i odpuścić. Jeszcze nie tak dawno temu znaleźli się przecież w sytuacji, w której wyrażała swoje obawy co do plotek na temat jej rzekomej rozwiązłości, które Lee mógłby usłyszeć. I przyznał wtedy, że je słyszał, ale jednocześnie kompletnie odrzucał i nawet ich tak naprawdę nie słuchał, bo i tak na koniec każdego dnia liczyło się dla niego to, co mówiła Betsy. A Betsy, jak mu się wydawało, była z nim szczera. On jej ufał, a ona najwyraźniej jemu nie. Na tym polegał ich obecnie największy problem, a sam fakt, że próby deeskalacji i niezgłębiania głupiego, niepotrzebnego tematu, które podejmował teraz Lee sprawiały, że Betsy jedynie coraz bardziej się denerwowała i wściekała, powinny dać jej mocno do myślenia.
    Nie musiał na nią patrzeć, by być świadomym, że jej oczy zdążył zaszklić się łzami. I bolało go to, bo to, że się nie dogadali nie znaczyło, że nagle przestał kochać ją jak wariat i nie planował z nią już swojej przyszłości — tu, w Mariesville, w tym domu, który remontował i którego może nigdy nie sprzeda, a może też gdzieś indziej, ale wciąż razem, z nią.
    Wkurwiła go, to wszystko. Pierwszy raz odkąd byli razem sprawiła, że się na nią wściekł, ale ponieważ Lee nie był krzykaczem i awanturnikiem — już nie był — milczał, bo co innego mógł zrobić. Gdyby się odezwał, gdyby kontynuował ten temat, bronił się i przedstawiał kolejne argumenty, kłóciliby się dalej, bo Betsy zdążyła już sobie skutecznie wmówić, że oszukał ją, wspominając komuś kilka miesięcy temu, mówiąc mimochodem, że najchętniej to by ten dom po ciotce sprzedał i się stąd wyniósł. Wtedy był samotny, nieszczęśliwy i obolały, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Od tamtej pory wiele się zmieniło, a Betsy wzięła tamte słowa z drugiej ręki, przekręciła je na swoje, wsadziła w ich obecną rzeczywistość i płakała, mówiąc, że nie wyobraża sobie, że mogłoby go nie być w Mariesville, kiedy przez cały czas miała go na wyciągnięcie ręki.
    To było z jej strony po prostu cholernie nieuczciwe i Lee potrzebował teraz chwili, żeby się z tym pogodzić. Dłuższej chwili.
    — W porządku — mruknął więc tylko odrobinę nieobecnym głosem, skupiony nie na Betsy, nie na jej łzach, przeprosinach, upuszczonym telefonie czy nerwowo podskakującej nodze, a na tym, by bezpiecznie dotarli do Atlanty.
    Nic nie było teraz w porządku, a do sytuacji, w której musiała go przepraszać w ogóle nie powinno było dojść. Dlatego milczenie trwało przez resztę drogi i to nie było tak, że Lee używał ciszy, by karać Betsy. Nie miał ochoty z nią rozmawiać, to wszystko. Był też zmęczony po całym dniu w pracy, jutro miał przed sobą taki kolejny, bo choć zbliżała się sobota, to bar przecież nie zamykał się na weekendy.
    Atlanta przywitała ich deszczem. Nie mocnym czy rzęsistym, ale w granicach miasta do akcji musiały wkroczyć wycieraczki. Wreszcie jednak dotarli na miejsce i jedyne, co im pozostało, to zaparkować.
    — No, jesteśmy — odezwał się w końcu Lee, którego głos zdążył lekko zachrypnąć od siedzenia cicho. Zgasił silnik, wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi po swojej stronie, wychodząc na zewnątrz, a potem trzasnął nimi za sobą i czekał, aż Betsy zrobi to samo.

    I know but I need time to get over it :<<<

    OdpowiedzUsuń
  185. Coś musiało być w porządku, skoro Lee zamiast wydrzeć się na Betsy, zmieszać ją z błotem i oskarżyć o sabotowanie ich relacji (co byłoby absurdem, ale jeszcze rok temu byłby absolutnie do czegoś takiego zdolny), wybrał po prostu milczenie. Zdecydowanie nieprzyjemne i mało komfortowe dla obojga z nich, ale lepsze od kłótni o… no w sumie o głupoty. Bo to trochę była taka głupota, że Lee wcale nie planował w najbliższej przyszłości opuszczać Mariesville, a plotki, które o tym wspominały, były już najzwyczajniej w świecie nieaktualne. No i tak długo jak będzie z Betsy, a po cichu miał nadzieję, że już na zawsze, wszelkie przeprowadzkowe plany konsultowałby przecież z nią. Gdyby tupnęła nogą, uparła się, że ona Mariesville nie opuści i koniec kropka, to pewnie by ustąpił. Tak ją kochał. Tylko skoro najwyraźniej wcale i w ogóle mu nie ufała, to jak mogła w to wierzyć.
    Lee może i niczego nie mówił, ale nakręcał się podobnie, jak nakręciła się Betsy. Jeszcze chwila i nakręci się, że skoro go nie ufa, to mu nie wierzy, a skoro mu nie wierzy, to nie wierzy, że ją kocha, a skoro nie wierzy, że ją kocha, to sama go nie kocha… i tak dalej, i tak dalej. Dobrze, że mieli przed sobą poważną misję, jaką było odnalezienie rodziców Betsy na lotnisku, co utrudniał fakt, że nie odpisywali na jej wiadomości.
    Lee dość strategicznie zgarnął jednak swoją rękę do siebie i schował ją w kieszeni kurtki, gdy wyczuł, że palce Betsy się o nią otarły. Był na nią tak zły, że nawet nie chciał, by go teraz dotykała i wiedział, że to z jego strony było równie okrutne, co i niesprawiedliwe, a kara zdawała się absolutnie nieadekwatna do popełnionego czynu, ale… Strasznie namieszała mu w głowie. Okropnie. To nawet nie było kilka zdań, a ledwie parę słów, jednak w zupełności wystarczyło.
    Wydawało im się, że mieli czas przed pojawieniem się rodziców Betsy. Napisy na wielkich, informacyjnych ekranach świadczyły, że ich samolot już wylądował. Musiał to jednak zrobić wcześniej, niż sądzili, albo po prostu opuszczanie pokładu odbyło się wyjątkowo sprawnie, bo głos ojca Betsy ich zaskoczył.
    Lee został kilka kroków w tyle, gdy Betsy pognała przywitać się z rodzicami. Dotarło też do niego, przede wszystkim dzięki donośnemu okrzykowi Bernarda Murraya, że Betsy była dla niego zawsze Betsy. Wiedział, że miała na imię Elizabeth, ale praktycznie zupełnie nie myślał o niej jako o Elizabeth. Była Betsy. Po prostu Betsy. Jego Betsy.
    Nie pchając się tam, gdzie nie był potrzebny, Lee czekał cierpliwie, aż powitania dobiegną końca i największe emocje trochę opadną. Czas umilał sobie zastanawiem się, do kogo bardziej podobna była Betsy. Wydawało mu się, że do swojej matki, ale w sumie miała w sobie zarówno coś z Bernarda, jak i z Bethany. Jedno nie ulegało wątpliwości — była córką Murrayów. Całą trójką mieli ten sam śmiech, nawet jeśli pewnie nie do końca zdawali sobie z tego sprawę.
    — To ja — zgodził się więc z ojcem Betsy, ściskając na powitanie jego dłoń. To był męski, mocny i porządny uścisk, a Lee zdobył się na uśmiech, który nie nosił w sobie śladów tej kłótni, która między nim a Betsy wciąż pozostawała żywa. — Ostatni raz widział mnie pan prawie trzydzieści lat temu — dodał, bo chociaż sam wciąż ani trochę nie pamiętał Bernarda Murraya i nie kojarzył go zupełnie, to nie ulegało wątpliwości, że musieli się spotkać, gdy Lee był dzieciakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale jesteś podobny do ojca — odezwał się nagle Bernard, a Lee oderwał wzrok od Bethany i spojrzał na mężczyznę oczami pełnymi zdziwienia. — Skóra zdarta z… — urwał na chwilę, szukając najwyraźniej w głowie imienia, które szło w parze z twarzą, którą najwyraźniej pamiętał — …Davida. David, prawda? David Maitland, starszy brat Mary. Odwiedził ją kiedyś w Mariesville, piliśmy razem piwo — Bernie Murray podzielił się wspomnieniem, a właściwie to nawet i faktem, o którym Lee nie miał pojęcia, bo tata nigdy nie wspominał o wycieczce do Georgii, a z ciotką Mary, z tego co pamiętał, utrzymywał znikomy kontakt. — Jakie ten człowiek opowiadał historie z Wietnamu, aż warto było posłuchać — płynął dalej Bernie, a Lee, kompletnie zaskoczony, dał temu uczuciu ujście, spoglądając odruchowo na Betsy. Jego twarz mówiła tylko nie miałem pojęcia i widać było po nim, że całkiem mocno nim to wstrząsnęło. — Jak usłyszałem o Oklahoma City, o tym całym zamachu… Ach, szkoda gadać — dodał i przez kilka sekund Lee wyglądał, jakby miał się już nie odezwać.
      Zreflektował się jednak dość szybko i odezwał:
      — Wzięliśmy moje auto — pospieszył z wyjaśnieniami, odnosząc się do mazdy, zamiast do swojego ojca, o którym nie pamiętał kiedy aż tak… szczegółowo z kimkolwiek rozmawiał, bo właściwie nikt w jego życiu nie wiedział o nim teraz tyle, ile najwyraźniej wiedział Bernie Murray. Nawet jeśli to były już tylko wspomnienia.— Poczekajcie przed wejściem, podjadę bliżej, nie będziecie iść w deszczu przez cały parking — zaoferował zaraz i, nie czekając na niczyje sugestie, wyciągnął kluczyki z tej samej kieszeni, do której wcześniej uciekł dłonią przed dotykiem Betsy. I w sumie tyle go widzieli, bo poszedł po to swoje auto, myśląc przy każdym kroku o tym, co właśnie usłyszał z ust ojca Betsy.

      hopefully it won't be that much

      Usuń
  186. Pokłócili się o pierdołę, ale ta pierdoła wystarczyła, by Lee osądził, że Betsy przesadziła. Ona, nie on. On nie zaczynał tego tematu ani nie ciągnął go w właściwie najmniej odpowiednim momencie, bo do tej pory zupełnie nie rozumiał, jakim cudem uznała, że wypominanie mu, co i komu kiedyś powiedział, a potem przedstawianie, jak zostało to odwrócone do góry nogami i w jaki sposób ona w to uwierzyła, było dobrym pomysłem. Zwłaszcza po tym, jak oboje przetrwali po całym dniu w pracy i zamiast wziąć się za odpoczynek, jechali w nie taką znowu krótką drogę do Atlanty. Betsy, co tu dużo mówić, wkurzyła Lee. Strasznie go wkurzyła, nawet taką pierdołą, bo o ile nie uważał faktu, że jej pomagał za wielkie poświęcenie i pojechałby z nią nawet gdyby pokłócili się jeszcze przed opuszczeniem Mariesville, za jakieś poświęcenie, to zwyczajnie było mu przykro, że wierciła mu dziurę w brzuchu, gdy już powiedział jej, że plotki są tylko plotkami. Nieaktualnymi w dodatku.
    Czułaby się tak samo, gdyby on teraz postanowił wrócić do tematu tych ploteczek, które mówiły o tym, z kim jeszcze, poza nim, kręciła w Mariesville. Betsy, tak samo jak Lee, doskonale wiedziała, że nie mają one niczego wspólnego z prawdą i Lee nawet przez sekundę w nie nie wierzył. Więc dlaczego ona wierzyła w to, co mówili jej inni, zamiast w dosłownie pierwszym odruchu zapytać go wprost: Lee, zamierzasz kiedyś sprzedać dom i wyjechać? Ale zamiast tego zaczęła mówić: no słyszałam, ktoś mi powiedział, nigdy nie wspominałeś. No nie wspominał, bo już tego tak szumnie nie planował. Odkąd poznał Betsy, bardziej myślał o tym, żeby tu zostać, temat przeprowadzki został chwilowo porzucony i… No i co, pewnie już taki zostanie. A nawet jeśli nie, to przecież nie wyniesie się gdzieś indziej i nie zostawi jej w Mariesville. No do cholery, chyba nie tak trudno było zrozumieć, czemu Lee się wściekł.
    Swojej złości Lee nie planował jednak wyładowywać ani na Betsy, ani na jej rodzicach. Pierwsze wrażenie robi się tylko jedno, więc z tego powodu też starał się dobrze wypaść, ale robiłby to niezależnie od okoliczności. Czuł, że nie ma zaufania Betsy, ale nad nim mógł popracować, choćby normalną, szczerą rozmową o tym, co usłyszała na jego temat, ale w innych warunkach i na innych zasadach. Jeśli zaś chodziło o zaufanie jej rodziców i zbudowanie w nich poczucia, że ich córka będzie z nim bezpieczna — to już wymagało długiej i porządnej pracy, której Lee właśnie zaczął się w pewnym sensie poświęcać.
    Kiedy znaleźli się w samochodzie, a właściwie to uciekli do niego przed deszczem, który nagle przybrał na sile, Lee czuł na sobie spojrzenie Betsy, która zajęła fotel pasażera. Jej rodzice, nie mając pojęcia o tym, co wydarzyło się w drodze do Atlanty, nie mieliby szans domyślić się, że Lee celowo unikał teraz wzroku Betsy czy bliższych interakcji z nią. Wyglądało to zwyczajnie tak, jakby po prostu był skupiony na swoim głównym zadaniu, a więc dowiezieniu ich wszystkich bezpiecznie do domu.
    — Jasne — odpowiedział na pytanie Bethany, ruszając autem z miejsca, ponieważ nie tylko oni wpadli na to, by bagaże wpakować bliżej wejścia na lotnisko, zamiast ciągnąć je za sobą przez parking w niesprzyjającej pogodzie. — Drive-thru wystarczy, czy gdzieś się zatrzymać? — dopytał jeszcze, bo taki był z niego kucharz, że nie upewnił się, by Betsy miała dla rodziców coś smacznego w lodówce na nich przyjazd po trzech miesiącach nieobecności. McDonalds nie był więc wcale złym pomysłem, ale w musiał się upewnić, w jakiej formie. — Betsy, wrzuć to w nawigację — zwrócił się w końcu i do swojej dziewczyny, którą do tej pory wprawnie zbywał i gdyby nie to spojrzenie, które wymienili, gdy Bernie opowiadał mu o jego ojcu, brakowałoby między nimi jakichkolwiek interakcji. — Słabo znam Atlantę — dodał na swoje usprawiedliwienie, bo prawdziwy facet nawigacji nie potrzebuje, ale Lee nawet nie był pewien, w którą stronę skręcić, żeby trafić w odpowiednie miejsce.

    OdpowiedzUsuń