11.09.2024

[KP] Betsy Murray

*** karta nie zawiera treści nieodpowiednich dla czytelników poniżej szesnastego roku życia. 
 To, co poniżej niej, czytacie na własną odpowiedzialność ***
 
And we make the limit, now you see so easy it was nice to know
Gotta make a living, under and over around












Betsy jest najmłodszym dzieckiem Bernarda Murraya, emerytowanego listonosza, starszego brata Harolda Murraya, który ponad trzydzieści lat temu zrezygnował ze stanowiska prezesa w rodzinnej firmie, i Bethany - emerytowanej nauczycielki plastyki w szkole podstawowej. Elizabeth ma dwóch starszych braci - Scotta i Charliego.
Odkąd nauczyła się pisać, prowadzi pamiętnik, któremu nadała imię: Murphy, przez co wzbudziła w rodzicach niepokój związany z tym, że ma wyimaginowanego przyjaciela i zabrali ją na kilka sesji do psychiatry. Aktualnie terapeutyczną rolę w jej życiu odgrywa trzyletnia Cissy, której towarzyszą trzy koty: Talia, Klio i Zefir.
Pamiętnik miał być inspiracją dla książki, którą planowała wydać, ale uznała, że słaba z niej główna bohaterka i skupiła się na rysowaniu, malowaniu i innych robótkach ręcznych, a jej dziergane szaliki i czapki robią furorę wśród mieszkańców.
Betsy pracuje jako listonoszka już od czterech lat, wcześniej pracowała na pobliskiej stacji paliw, gdzie chętnie sprzedawała papierosy i piwa nieletnim. Po godzinach pracy, dwa razy w tygodniu prowadzi regularny kurs rysunku wraz ze swoją matką. Prowadzą dwie grupy - początkującą i zaawansowaną.
Można ją złapać wszędzie, nawet w barze, gdzie chętnie popija przeklęty cydr.

Elizabeth Harper Murray, 30.09.1997 roznosicielka listów i plotek rodowita mieszkanka


Drogi Murphy...




lisfarbowany@gmail.com. W tytule: The Riffles - Under and Over.
Drogi Murphy jest klikalne i prowadzi do dalszej treści. Poprzednie karty: I

53 komentarze:

  1. Amelia obecnie miała z rodzicami relację pod nazwą to skomplikowane. Niby przygarnęli ją z powrotem, niby rozumieli, że nie może wyjść za Jacoba i niby rozumieli, że musiała postawić na swoim. Problem był jednak taki, że rodzice blondynki bywali dość staromodni, a chociaż udawało się jej pokazać im nowoczesny świat to nie zawsze jej to wychodziło. Kiedy przedstawiła im Jacoba po raz pierwszy rodzice byli zachwyceni, a kiedy pojawiły się pierwsze rozmowy o ślubie i dzieciach nakazywali, aby przyprowadzała go częściej, aż do lipca, kiedy się jej oświadczył. Byli trochę niezadowoleni z mieszkania razem przed ślubem, ale zbyt długo nie marudzili. Wciąż patrzyli na nią krzywo, a gdyby wiedzieli co wyprawiała w dniu swojego ślubu dostaliby jak nic zawału. I lepiej, aby się nigdy nie dowiedzieli. Póki co nie wiedział nikt, a Amelię w środku aż coś gryzło, aby wyrzucić z siebie to i owo. I Bety miała zostać jej ofiarą, ale nie tutaj. I nie na trzeźwo. Hawkins raczej nie potrzebowała alkoholu dla kurażu, ale teraz zdecydowanie by się jej przydał.
    — Jestem w pakiecie z Barbie, nie przeszkadza ci to? — spytała, chociaż wątpiła, że Betsy miałaby problem o psa. Teoretycznie mogła zostawić ją u rodziców, ale w praktyce wolała mieć ją przy sobie. Poza tym wiedziała, że bliźniaczki oszaleją mogąc pobawić się z psiakiem, a psiak oszaleje na ich punkcie. Już niejeden raz zresztą oszalała. Dziewczynki będą miały zajęcie i być może się wymęczą, podobnie pies. — Ratujesz mi tyłek, wiesz? Przyda mi się chyba taki weekend z dala. To jesteśmy dogadane.
    Dobrze było mieć przyjaciółki na miejscu, do których można było w każdej chwili uciec. Nic nie stało też blondynce na przeszkodzie, aby sobie wynająć pokój, gdyby naprawdę potrzebowała znaleźć się daleko od starych, ale nie chciała na to wydawać niepotrzebnie pieniędzy. I nie było aż tak źle, żeby faktycznie szukać ucieczki w miejscowych motelu. Po prostu działali jej na nerwy, ale to było raczej normalne. Wszyscy czasem sobie działali na nerwy, a jakby nie patrzeć, ale Amelia naprawdę odstawiła cyrk i mieli powody, aby się na nią wściekać. Zmarnowała sporo pieniędzy, jeszcze więcej czasu ludzi, którzy zjeżdżali się spoza Mariesville na ślub.
    — Robi się! — Zasalutowała blondynka. Dobrze się składało, bo akurat z twórczością Taylor Amelia znała się świetnie, a już szczególnie z evermore i ani trochę nie obchodziło jej, czy pozostali goście baru nie są w nastroju na wolniejsze piosenki. Z rockowymi hiciorami, które wszyscy znali i wielbili wyskoczyć mogła później.
    Naprawdę lubiła tu występować. Przynosiło jej satysfakcję, a chociaż nie była to scena z wielotysięczną widownią to nadal była zadowolona. Być może do tego będzie miała okazję kiedyś, chociaż wątpiła, że akurat jej pisana jest wielka sława. Poniekąd była już z tym pogodzona, został jej bar i covery na YouTubie, które może i cieszyły się oglądalnością, ale nie jakoś wybitnie. To chyba był znak, że powinna wrzucać na inne platformy, ale – będąc całkowicie szczerą – czuła się za stara na TikToka, a Instagram… Cóż, powoli chyba odchodził w zapomnienie. W każdym razie, póki co była szczęśliwa tak, jak jest i nic nie planowała zmieniać.
    — O mój Boże, jak ty mnie dobrze znasz! — Pisnęła radośnie na widok swojego ulubionego drinka. Nietrudno było zgadnąć. Szczególnie, że niejeden raz wspólnie piły czy to tutaj, w Camden czy Atlancie, kiedy miały ochotę wyskoczyć do większego miasta, gdzie będzie trochę tłoczniej i większe możliwości. Sięgnęła po drinka, aby upić tylko mały łyczek. Była podekscytowana wyborem piosenki i nie chciała już przeciągać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilę jeszcze się krzątała na scenie, aby mieć pewność, że wszystko jest podłączone i działa tak, jak powinno. Szybka próba mikrofonu. Już czuła na sobie parę wędrujących spojrzeń. Lubiła ten dreszczyk emocji, który jej towarzyszył, kiedy tu występowała. Powinna być przyzwyczajona, a jednak… Jednak nie była i za każdym razem się stresowała. Mniej czy bardziej, ale to uczucie nie mijało.
      — Panie i panowie, willow ze specjalną dedykacją dla Betsy — powiedziała miękko do mikrofonu. Zerknęła na przyjaciółkę, której puściła oczko. Spokojna melodia powoli oplotła mieszkańców, którzy w barze szukali chwili ukojenia.
      Kiedy zaczęła śpiewać cały stres ją opuścił. Znajoma melodia przyjemnie otuliła blondynkę, dodając pewności siebie. Podobnie, jak spojrzenie przyjaciółki, które zawsze – bez względu na sytuację – podnosiło ją na duchu.

      [Ojejku, jakie urocze zdjęcie u Betsy! *.*
      Przy okazji jeszcze chciałam Ci podziękować za powitanie Declana. <3 Jak wena pozwoli to na pewno z czasem napiszę post fabularny, a póki co będziemy go zawsze mogły wplątać do wątku u dziewczyn. Betsy na pewno nie umknie nowy mieszkaniec, a dziewczyny zawsze mogą wpaść na pomysł przeprowadzenia śledztwa kogo to do miasteczka przywitało. :D]

      Mia & Declan

      Usuń
  2. Lee dostrzegał i podziwiał więź, która łączyła Betsy i Cissy, i żadnej z nich nie zamierzał robić konkurencji. Uważał je już za swoje dziewczyny i ogromnie doceniał ich nagłą, ale jakże potrzebną obecność w swoim życiu. Cieszył się też, że zdecydowali się tu Cissy jednak zabrać, nawet jeśli na początku ten pomysł z wywożeniem psa nad jezioro mógł się wydać odrobinę dziwny. Lee niczyjego serca nie planował tutaj kraść, ale skoro już tak się stało, to mógł od razu zgarnąć dwa. Nie będzie protestował.
    I na to, ile rzeczy Lee potrafił załatwić, ogarnąć, oraz zorganizować, to zdecydowanie potrafił być też po prostu irytujący. Nie wypierał się tej cechy i choć wkurzanie swoim jęczeniem Betsy było ostatnim, co chciałby zrobić, to, cóż, chyba właśnie mu się udało. Pozostało mieć nadzieję, że nie będzie potrafiła złościć się na niego zbyt długo czy zbyt intensywnie.
    Ogółem Lee starał się maskować swój brak absolutnej pewności siebie w tym, co go z Betsy łączyło i do czego przez ostatni dni w pełni zmierzali. Jej był pewien absolutnie, ale nieustannie szukał kolejnych wad w samym sobie, tworząc w głowie takie scenariusze jak ten, w którym rodzice Betsy kazaliby jej puknąć się w czoło, a reszta rodziny jedynie by przytaknęła, powtarzając, że powinna znaleźć sobie kogoś w swoim wieku.
    Wiedział, że jeśli pozwoli temu zajść zbyt daleko, to jedyne, co w ten sposób zrobi, to krzywdę: i sobie, i Betsy, ale przede wszystkim jej, a po drodze to pewnie i jeszcze Cissy, bo jeśli Betsy się na niego porządnie wścieknie, to widywać też się nie będą. Do tej pory siedział więc cicho, teraz coś mu się wyrwało, a Betsy, niestety, nie zignorowała tego.
    — Tak, wszystko jest okej — odpowiedział praktycznie natychmiast bez żadnego zastanowienia, kłamiąc praktycznie tak gładko, jak kolejne chmury przesuwały się po niebie, w stronę którego spojrzał, zastanawiając się, jakim cudem pogoda tak szybko zaczęła się zmieniać.
    Nie miał pojęcia, czy kłamie na temat swojej nogi czy tego, czy w jego głowie i z tymi wątpliwościami, na które się nakręcił było w porządku. Wiedział tylko, że na pewno nie mówił prawdy, ale przed Betsy nie zamierzał się do tego przyznawać.
    Odrobinę mu to utrudniła, uniemożliwiając mu nie tylko ucieczkę, ale i jeszcze dalsze zmyślanie, bo dużo trudniej było rozmijać się z prawdą, gdy patrzyła mu prosto w oczy.
    Uśmiechnął się, choć trochę blado, kiedy nazwała go swoim mężczyzną. Była w tych słowach jedynie racja i nic poza tym, więc pokiwał głową, czując, jaka zimna była jej dłoń, dotykająca jego policzka.
    — Żadna presja. Zapomnij, że to powiedziałem. Nie wiem, co mnie opętało, chyba zmiana pogody — rzucił, próbując wycofać się z własnych słów równie szybko, je z siebie wcześniej wydusił. Nie kazałbym ci wybierać, pomyślał jeszcze, ale zostawił to już dla siebie, nie chcąc drążyć tego tematu. Co ma być, to i tak będzie. Przecież sam jeszcze niedawno jej to powiedział. — Chodź, wracamy — przytaknął, pozwalając, by Betsy swoją lodowato zimną dłoń splotła z jego dłonią, ale ze względu na mocniejszy wiatr, schował tę ich plecionkę do kieszeni swojej kurtki, głównie po to, żeby Betsy nie było zimno.
    W drodze powrotnej pogoda ani się nie poprawiła, ani nie pogorszyła. Wiatr wiał odrobinę mocniej, ale w ich plecy, więc nie szło się źle. Był zimny, jednak nie przeszywająco lodowaty, co też pomagało, a mimo tego, że Lee zwyczajnie nie był w stanie iść zbyt szybko, trasa i tak zleciała, bo w przeciwieństwie do wcześniejszej wędrówki wiedzieli dokładnie, w które miejsce idą i znali już ścieżkę.

    [Śliczna Betsy *_*]

    he knows, the only thing he doubts is himself

    OdpowiedzUsuń
  3. Lee nie uważał Betsy za ślepą ani głupią. Był za to przyzwyczajony do unikania pewnych tematów oraz prześlizgiwania się po innych z pomocą mamrotania czegoś niewyraźnego pod nosem, zadawania retorycznych pytań i na końcu udawania, że on wcale nie miał tego na myśli albo, co najlepsze, w ogóle nie wiedział, o co chodzi. Nie potrafił mówić wprost o tym, czego się obawiał i Betsy też nie była w stanie tego z niego wyciągnąć.
    Jego ułomne podejście do emocji nie powinno jednak stanowić dla Betsy powodu do pielęgnowania w sobie poczucia winy. Co tutaj niby było jej winą? Że pozwolił jej się w sobie zakochać, a robił to tak skutecznie, że wystarczyło zaledwie kilka dni? Jeśli ktoś tu ponosił odpowiedzialność, to właśnie Lee, i to zarówno za to, co wobec Betsy robił, jak i za to, co jej mówił.
    Był jej jednak na swój sposób wdzięczny, że póki co zdecydowała się porzucić ten temat. Doceniał też, że Betsy właściwie zawsze miała coś do powiedzenia i nie potrzebował żadnych poważnych tematów, by z przyjemnością jej słuchać. Oczywiście słysząc o jej rodzicach oraz ich kolejnych europejskich podbojach, natychmiast zaczął myśleć o tym, jak to wszystko będzie wyglądało, gdy wrócą, a Betsy oznajmi im, że nie tylko kogoś ma, ale jeszcze jest to Lee. Pewnie przeżyją niezły szok, bo gdy wyjeżdżali to, Betsy zajmowała się głównie roznoszeniem poczty, a podczas ich wyjazdu jej plan dnia uległ delikatnej modyfikacji.
    Ponieważ Lee nie należał do szczególnie wylewnych gdy rozchodziło się o sprawy, które go dręczyły, nie wspomniał w trakcie drogi powrotnej, że chyba przesadził z tą wycieczką. Mógł sobie zdecydowanie odpuścić chociaż to ganianie z Cissy po plaży, ale wtedy powiedział sobie, że da radę i teraz miał za swoje. Nie było jednak niczego, czego nie mógł naprawić kilkoma tabletkami, więc nie martwił się tym jakoś szczególnie.
    Betsy nie pokazywała swojej irytacji, jednak Lee ją wyczuwał, więc gdy dotarli z powrotem do domku, pozwolił jej zająć się Cissy, która umorusała się jak nieboskie stworzenie, ale przynajmniej wyglądała na szczęśliwą. Kiedy Betsy pracowała nad wycieraniem jej łap i futra, Lee złapał za miski Cissy i uzupełnił je wodą oraz karmą, bo, w przeciwieństwie do nich, Cissy nie miała nad jeziorem swojej kanapki. Fakt, że zjadła prawie połowę kanapki Lee, ale jak na tak energiczną psinę to było dość niewiele.
    Wiedział, że namieszał swoim zachowaniem w głowie Betsy i domyślał się, że miała tam pewnie przez niego niezły bałagan, ale nie odzywał się, żeby miała chwilę spokoju.
    — Jasne — odpowiedział jednak natychmiast, gdy tylko zaproponowała ten prysznic. Po takim porządnym spacerze zdecydowanie nie mógł zaszkodzić. — Idź wybierz, którą łazienkę wolisz, zaraz przyjdę — dodał, uśmiechając się przy tym, bo to było dość zabawne, że ze względu na jego zapobiegawczość mieli do dyspozycji dwie sypialnie i dwie łazienki, a wyszło z tego tyle, że noc spędzili w jednym łóżku.
    Przyjemny obrót spraw.

    cheer up, honeybee 🐝 ☀️

    OdpowiedzUsuń
  4. Lee nie czuł się przez Betsy osaczony, ale prawda była taka, że nie potrafił jeszcze jasno wyznaczać jej granic. Bo bał się, że jeśli powiem tyle, koniec, nie rozmawiam o tym to w jakiś sposób ją skrzywdzi albo urazi, albo, co gorsza, Betsy tak weźmie do siebie te słowa, że przez następne dwa dni się do niego zupełnie nie odezwie. Znał ją po prostu zbyt krótko i za mało, by móc ocenić, jak na pewne sytuacje zareaguje i teraz, tak całkowicie szczerze, to sądził, że po prostu się na niego po cichu obraziła, ale ukrywała to dla dobra sprawy. Na to, że czuła się winna, w życiu by nie wpadł.
    Bo co tu było jej winą? Ża zadała kilka niewinnych pytań, podyktowanych czystą ciekawością, a Lee nie chciał odpowiadać? Że najpierw zaczął jakiś temat, a potem odmówił rozwinięcia własnych myśli i właściwie wszystko, co mogłoby Betsy pomóc go zrozumieć, zostawił dla siebie? Nie mogła tak od razu brać całej winy na siebie, a już zwłaszcza, gdy dosłownie niczemu nie była winna.
    Chwilowo zażegnali jednak to napięcie, które się między nimi pojawiło, i z jednej strony pomógł w tym niezmordowany entuzjazm Betsy, która w drodze powrotnej pilnowała, by nie zapadła między nimi niezręczna cisza, a z drugiej ta chwila milczenia, na którą jednak pozwolili sobie już znalazłszy się w ciepłym i suchym wnętrzu.
    Lee nie odmówił też propozycji Betsy, bo ten prysznic brzmiał naprawdę nieźle, a prawda była taka, że i tak by go wziął. Równie dobrze mógł nie zgrywać przyzwoitego ponad wszystko i nie karmić dalej tych obaw, które już zdążyła w sobie obudzić i skutecznie wypielęgnować w te dwie godziny, których potrzebowali, by wrócić znad jeziora. Widział po tym, jak mięła w dłoniach czapkę, że nawet tym niewinnym pytaniem potrafiła się zestresować, bo mogła nie spodziewać się odmowy, ale wciąż jej obawiać.
    Lee nie odmówił i nie miał też problemu ze znalezieniem Betsy, bo on rano wybrał tę drugą łazienkę właściwie tylko ze względu na to, by jej nie obudzić. Nie spieszył się jednak. Dał przede wszystkim sobie czas, żeby napchać się czymś, co miało pomóc z dającą o sobie znać nogą. Jego koszula i t-shirt wylądowały na łóżku obok bluzy Betsy. Reszty ubrań pozbył się dopiero w łazience, w której właściwie Betsy pod prysznicem nie było od razu widać, bo wszystko zdążyło zaparować od gorącej wody.
    Nie musieli, całe szczęście, bawić się w jakąś fałszywą skromność. Nagość nie krępowała Lee, zauważył też, że Betsy miała do tematu podobne podejście. Wszedł więc pod prysznic i, wykorzystując fakt, że stała tyłem do niego, a przodem do deszczownicy, otoczył ją ramionami i przytulił mocno, czując, jak jej skóra zdążyła już nagrzać się od wody.
    — Byłem trochę wredny nad tym jeziorem, prawda? — rzucił, kompletnie nie oczekując odpowiedzi, bo już sobie to wszystko trochę przemyślał i doszedł do jasnego wniosku: mógł zachować się lepiej. Nie wchodzić w tematy, na które nie chciał potem rozmawiać, nie robić Betsy mętliku w głowie. — Przepraszam, Bee — dodał, pochylając się, by złożyć na jej wilgotnym policzku krótki, ale czuły pocałunek.

    this should help

    OdpowiedzUsuń
  5. Lee jeszcze nie wiedział, jak obrażała się Betsy i co wtedy robiła. Oczywiście podejrzewał, że nie mogła być na niego jakoś przesadnie zła, skoro się odzywała, podtrzymywała rozmowę i dziarsko łapała jego dłoń, ale prawda była taka, że w wielu kwestiach pozostawała dla niego tajemnicą. Rzecz jasna, to była tajemnica do odkrycia i pracowali nad tym, żeby znać się lepiej i wiedzieć o sobie więcej, tylko ten czas działał na ich niekorzyść. Za krótko się znali, tak po prostu, i wreszcie trochę ugryzło ich to w tyłki, ale na szczęście bardzo delikatnie. To drobne nieporozumienie było jak draśnięcie — poczuli je, jednak szybko postanowili o nim zapomnieć.
    I Lee nie był tak do końca pewien, czy w sumie on miał za co przepraszać, a już na pewno wiedział, że Betsy nie zrobiła nic wartego przeprosin. Oboje jednak się na nie zdecydowali i może to i dobrze, bo przynajmniej szybko przekonali się, że jeśli chcą, to potrafią.
    — Z czasem będzie — zapewnił cicho, ale z niezachwianą stanowczością, sięgając dłonią do policzka Betsy, który był już lekko zaczerwieniony od tego, jaką gorącą wodę puściła z prysznica.
    Prawda była taka, że zdążyli się w sobie zakochać, zanim się porządnie poznali, i choć jeszcze żadne z nich nie przyznało tego na głos, i pewnie długo nie przyzna, to już wiedzieli, co czują. Lee wierzył więc, że czas to wszystko, czego obecnie potrzebują, a reszta jakoś się ułoży, bo w końcu oboje byli dorośli i nie wchodzili w tę relację nie mając tak naprawdę pojęcia, co i jak.
    Lee mógł nauczyć Betsy wiele o odpowiedzialności i cierpliwości, podczas gdy ona mogła mu pokazać, że nie na wszystko trzeba patrzeć w ciemnych barwach i świat tak naprawdę nie kończy się tylko dlatego, że popełniło się parę głupich błędów.
    Przyjemnie było poczuć ciepło ciała Betsy tuż przy swojej skórze, więc Lee od gładzenia jej policzka przeszedł do wilgotnych włosów, podczas gdy dłonie Betsy sunęły niespiesznie po jego ciele. Dostrzegał, że zwraca szczególną uwagę na te blizny, o których wcześniej próbowała się dowiedzieć więcej i czuł, że temat jeszcze nie był skończony, ale udawał, że nie przywiązuje do tego uwagi. Betsy nie robiła nic złego, a ciekawość w takich sytuacjach była czymś naturalnym, nawet jeśli Lee najchętniej włączyłby ten temat do puli spraw, o których nie chciał rozmawiać.
    Odetchnął głębiej, gdy wargi Betsy również zaczęły wędrować po jego skórze i uśmiechnął się natychmiast, gdy się od niego oderwała, pytając o plany na później.
    — Ciebie — odpowiedział bez wahania, pochylając się, by czule pocałować usta Betsy. — A co, nie możesz się doczekać? — zapytał jeszcze odrobinę zaczepnie. Oczywiście na kolację miał zaplanowany najlepszy makaron, jaki Betsy zje w życiu, ale jeszcze nie mógł jej tego powiedzieć.

    I think it still could get even better

    OdpowiedzUsuń
  6. - Mając już pewne doświadczenia z wami tutaj, mam wrażenie, że niezależnie do których drzwi zapukam, ktoś zawsze wspomoże - wzruszył ramionami, wyciągając drugą colę i przesunął ją po blacie niewielkiej wyspy w stronę Betsy.
    Los Angeles było uznawane jako jedno z najniebezpieczniejszych miast w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkańcy zazwyczaj nie znali praktycznie swoich sąsiadów w klatce, bądź znali tylko tych ze swojego piętra. Landon czasem myślał o życiu w Los Angeles, jak o graniu w rosyjską ruletkę, ponieważ nigdy nie miał pewności, które wyjście z mieszkania będzie jego ostatnim przez jakiegoś chorego idiotę, który zrobi sobie żywą strzelnicę na ulicach miasta.
    Z początku faktycznie niepewnie wychodził z mieszkania, by nie narażać się na niebezpieczeństwo, zwłaszcza kiedy przed wyjazdem jego rodzice nawkładali mu do głowy wiele czarnych scenariuszy i instrukcji, czego się wystrzegać, jednak z czasem Landon stwierdził, że to nie ma kompletnego sensu, ponieważ nie wyprowadził się z Sidney, by się bać. Z czasem zaczął kompletnie ignorować ten aspekt mieszkania w Los Angeles, choć z tyłu głowy miał tą świadomość, że zawsze mogło coś mu się stać. Jak wszędzie praktycznie.
    Oparł się biodrami o blat kuchenny przy zlewie i otworzył swoją puszkę coli z głośnym syknięciem. Upił łyka, dając sobie tym samym trochę czasu na odpowiedź. Bąbelki gazu łaskotały go po nosie.
    - Mój menadżer uznał, że jestem przepracowany, więc wysłali mnie na urlop. - odparł po chwili, patrząc na Betsy. - Walczę w UFC. - dodał szczerze po krótkim namyśleniu.
    Nie wstydził się tego, jak zarabia na swoje życie. Ba, był z tego bardzo dumny, ponieważ dotarł do pewnej rozpoznawalności za pomocą ciężkiej pracy i własnej determinacji, by być najlepszym i to, co w czasach szkolnych było zmorą jego nauczycieli i rodziców, zamienić w coś pożytecznego i dające rozrywkę jemu i widowni. A że dodatkowo dostawał za to pieniądze było miłym dodatkiem, który pomógł mu żyć na pewnym poziomie.
    - Zazwyczaj moja twarz nie jest taka nieskazitelna, jak teraz. - zaśmiał się, odstawiając do połowy wypitą puszkę coli i z kuchni przeszedł kilka kroków stronę salonu, by włączyć telewizor. - Salami, kukurydza i pieczarki będą w porządku, pewnie - odwrócił głowę w stronę Betsy, by na nią spojrzeć i wrócił wzrokiem w stronę telewizora, gdzie już załączyła się jedyna platforma streamingowa, którą posiadał.
    - Okej, jeśli chodzi o nasz dzisiejszy repertuar. - mruknął, przesuwając po aplikacji kolejne propozycje, które mu się pokazywały. - Nie wiem, jakie gatunki Cię interesują, ale myślałem o jakieś głupiej komedii. Zombieland albo Na Noże. Co o tym myślisz?

    Landon

    OdpowiedzUsuń
  7. Znając talenty do skrytości i omijania niewygodnych tematów, jakie przejawiał Lee, możliwe, że na wylot nie poznają się nigdy. I niekoniecznie musiało być w tym coś złego — Lee nie czuł potrzeby, by wiedzieć o Betsy absolutnie wszystko, bo takie studiowanie i zgłębianie drugiego człowieka wydawało mu się odrobinę… Kontrolujące. I nie chodziło tu o to, by mieli przed sobą jakieś tajemnice. Lee cenił sobie szczerość, nawet jeśli uciekł się już przed Betsy do kilku białych kłamstw, ale kłamanie na temat tego, czy się wyspał albo czy boli go noga nijak nie porównywało się na przykład do sytuacji, w której próbowałby kłamać na temat swojej przeszłości.
    Już nazwali to, co się między nimi wydarzyło: kliknęli. Teoretycznie to nigdy nie powinno się stać, bo byli od siebie skrajnie wręcz różni, ale im więcej czasu ze sobą spędzali, tym mocniej docierało do nich, że w tych wszystkich różnicach szukali tego samego: spokoju i bezpieczeństwa. Dzisiaj ten spokój prawie że na własne życzenie sobie zburzyli, jednak w porę uratowali sytuację, po pierwsze odpuszczając, gdy oboje wiedzieli, że ciągnięcie nieporozumienia nie ma już sensu, a po drugie przyznając się do błędu, nawet jeśli jakakolwiek wina za to, że się nie dogadali była tak rozmyta, że trudno było określić kto i czy w ogóle naprawdę tutaj zawinił.
    Może poprzeczki ustawionej przez niesamowicie zgodne i solidne małżeństwo rodziców Betsy nie osiągną, ale mogli stworzyć z tego coś swojego. W końcu jej rodzice też kiedyś znali się tylko od kilku dni. To jest dopiero początek.
    — Nie planowałem żadnego deseru, więc będziemy improwizować — przyznał Lee, czując, że Betsy uśmiecha się, gdy ją całował.
    Z jednej strony rozmawiali tu o jedzeniu, a z drugiej oboje doskonale wiedzieli, że mówią też o sobie nawzajem. Lee to kręciło i gdy Betsy w znajomym, ale za każdym razem równie przyjemnym i ekscytującym geście zarzuciła mu ręce na kark, oderwał dłonie od jej twarzy, tym razem układając je w jej talii i zaciskając palce odrobinę mocniej, niż to było absolutnie konieczne.
    Woda spod prysznica wciąż się lała i wciąż była tak samo gorąca, jak na samym początku ustawiła ją Betsy. Nie zaprzątali sobie jednak tym faktem zbytnio głów, a jej szum właściwie był całkiem przyjemny no i przecież przyszli tu, żeby brać prysznic, prawda?
    Trochę jednak z kursu tego prysznica zboczyli, zwłaszcza w momencie, w którym Betsy przylgnęła całym swoim mokrym i rozgrzanym ciałem do Lee, a on wykorzystał to, robiąc dosłownie dwa kroki naprzód, w wyniku czego ona musiała się cofnąć i zderzyć z chłodną ścianą prysznica.
    — Nawet nie masz pojęcia, jaka jesteś słodziutka — skomentował, gdy pozwolili sobie odetchnąć między tymi pocałunkami, ale to była bardzo krótka przerwa, bo wrócili do nich prawie natychmiast, i Lee całował Betsy niesamowicie zachłannie, podczas gdy jego dłoń oderwała się od jej boku, by przesunąć się podstępnie w dół jej brzucha.

    but does it feel good?

    OdpowiedzUsuń
  8. Lee miał doprawdy wiele talentów i nawet jeśli bezwzględna szczerość nie była jednym z nich, to nadrabiał te niedociągnięcia w innych kwestiach. I też zdawał sobie sprawę z tego, że nie mieli wiele czasu przed tym jego przeklętym wyjazdem, do którego wcale jakoś specjalnie się nie kwapił, ale nie miał innego wyjścia. Planował to wszystko już od dawna i los chciał, że po drodze poznał Betsy. Trudno było wręcz w taką przewrotność uwierzyć, bo teraz żadne z nich nie chciało, żeby jechał, ale całe szczęście mieli jeszcze dzisiaj. I jutro, nawet jeśli atrakcje na następny dzień przewidywały jedynie wschód słońca i powrót do Mariesville.
    Pozostało im jedynie wykorzystać ten czas najlepiej, jak tylko potrafili.
    Podstępność Lee zamykała się głównie w tym, że uważnie obserwował Betsy. I nie chodziło tu o jakieś nadmierne gapienie się na nią czy śledzenie każdego jej ruchu, gdy akurat na niego nie patrzyła. Lee po prostu zwracał uwagę na to, jak Betsy na niego reaguje. Co jej się podoba, co sprawia, że jej serce bije szybciej, a oddech przyspiesza. Jednocześnie ekscytowało go, że nie znał jej całej. Nie wiedział jeszcze wszystkiego i pewnie długo się nie dowie, a sama nauka stanowiła wyjątkowo fascynujące zajęcie.
    — Od wczoraj zdążyłaś zapomnieć? — zapytał z udawanym zdziwieniem w odpowiedzi na sugestię Betsy, samemu nawiązując dość jednoznacznie do tego, jak poprzedniego dnia się kochali i czego tamten wieczór pozwolił im się o sobie dowiedzieć.
    Podczas gdy jedna jego dłoń przesuwała się w dół, ewentualnie zatrzymując się po wewnętrznej stronie jej ud, druga ruszyła w górę, znajdując na chwilę dla siebie miejsce na szyi Betsy, która również została zasypana pocałunkami ze strony Lee, tak samo jak wcześniej jej usta. Jeśli Betsy zapominała przy nim, jak się oddycha, to teraz był idealny moment, by sobie to przypomnieć.
    Czasu jednak nie było zbyt wiele, bo rzeczywiście, nie tylko Betsy była tu pobudzona jak ci diabli, do których w ciągu ostatnich kilku dni wysłała Lee co najmniej trzy razy. Tak, liczył.
    Dłoń Betsy, przesuwająca się po jego skórze, nie próżnowała, poznając jego ciało kawałek po kawałku, ale Lee zwyczajnie był w tym wszystkim szybszy i bardziej zachłanny. Pragnął Betsy, pożądał jej, chciał widzieć rozkosz malującą się na jej twarzy, więc wraz z tą dłonią praktycznie wprosił się między jej nogi, dotykając jej ostrożnie i odrywając się ustami od jej szyi. Spojrzeniem szukał na jej twarzy aprobaty lub jej ewentualnego braku, bo jeśli tego nie chciała, to o tym, jaka była słodziutka mogła przekonać się jeszcze na inne sposoby. Lee zwyczajnie lubił mieć zgodę Betsy na to, co robił, zwłaszcza gdy chodziło o jej ciało oraz o fakt, że w pierwotnym planie mieli brać prysznic, a nie się pod nim do siebie dobierać.

    could taste even better

    OdpowiedzUsuń
  9. Póki co właściwie jedynym śladem roztrzepania Betsy, który Lee zdążył poznać, były te niewyraźne ju ślady po pastelach, które wciąż majaczyły na jej policzku i, jak podejrzewał, jakiś ślad niebieskiego koloru pewnie trzymał się też jeszcze jego twarzy. Zauważył już jednak, że jeśli chodziło o czucie, przeżywanie i pozwalanie emocjom, żeby po prostu się pojawiały, Betsy sobie najzwyczajniej w świecie na to pozwalała, a więc robiła coś, z czym od miał odwieczny problem. Wszystko w sobie tłamsił i, co chyba jeszcze gorsze, nie wybuchał tym. Potrzebował dopiero, by coś go naprawdę złamało, jak choćby ten rozwód, którego w sumie trochę się już spodziewał, a jednak i tak pozwolił, żeby coś, co końcem świata wcale nie było, urosło dla niego do rozmiarów godnych takiego końca.
    Betsy potrafiła mówić o tym, co czuła, Lee był nauczony siedzieć cicho. Brakowało mu odwagi i maskował to pewnością siebie, która z kolei wynikała z tego, że do tej pory zawsze jakoś sobie radził. A jak przestawał, to wchodził prosto pod rozpędzony samochód i tej bujało. I żył teraz w sumie taką nadzieją, że przy Betsy pewnych głupot już nie powtórzy, ale, cholera jasna, nie potrafił samemu sobie zaufać, podczas gdy stopniowo zdobywał jej zaufanie.
    I to nie było z jego strony uczciwe, ale brnął w to z uśmiechem na ustach, bo przy Betsy ten uśmiech sam się pojawiał. Rozczulała go kompletnie i jednocześnie cholernie kręciła, a od tych jęków, które teraz zaczęły wyrywać się z jej gardła, mógłby zwariować w najlepszym tego słowa znaczeniu.
    Prawdę mówiąc, trochę dla niej pod tym prysznicem już zwariował, jednak zawsze mógł zacząć się wymawiać, że to od tej gorącej wody tak mu odbiło. Ups. Niczego nie żałował.
    — Kocie? — powtórzył, zatrzymując na chwilę właściwie wszystko, co do tej pory wyczyniał, ale od szyi Betsy oderwał się dosłownie na jakieś znikome centymetry. — A to coś nowego — stwierdził w końcu, właściwie to mruknął nawet bardziej sam do siebie, niż do niej, uznając, że w sumie to mu się podoba.
    I gdy tak odświeżał pamięć Betsy, to zostawiał pocałunki na jej szyi, nie omieszkając dopilnować, by po niektórych z nich pozostały na jej skórze bardziej trwałe ślady, a jego dłoń na dobre odnalazła się między nogami Betsy, drażniąc ją i dotykając tak, by miała ochotę na więcej.
    — Jak mam ci przypomnieć? — zapytał, udając, że za nic miał ten błagalny ton, który wkradł się w jej głos. Rozwlekał to wszystko boleśnie w czasie, bo go dzisiaj mieli, a Lee, szczerze powiedziawszy, nie lubił się spieszyć.
    Zwłaszcza nie przy Betsy, od której pewne rzeczy wręcz oczekiwał, że usłyszy i zatrzymał się tak kolejny raz, przerywając wszystko, co do tej pory robił, każdą pieszczotę, patrząc już teraz w jej oczy w pełnym napięcia oczekiwaniu. Na jego ustach majaczył jednak ten jego przebiegły uśmiech, a dłoń mimo wszystko wysunął powoli spomiędzy jej nóg, łapiąc jedną z nich pod kolanem i odrywając od ociekającej wodą podłogi.

    want me to show you? :>>>>

    OdpowiedzUsuń

  10. Lee zaczynał już zauważać, że jeśli chodziło o szukanie winy, to Betsy za każdym razem niezawodnie szukała jej w sobie, zanim w ogóle pozwoliła sobie pomyśleć, że ktoś inny mógł do tego przyłożyć rękę. Jego zachowanie nad jeziorem też od razu wzięła na siebie, zamiast pomyśleć, że taki stary dziad, a takie fochy stroi. Tego jej całego wykładowcę to też wypadałoby, żeby ktoś kiedyś porządnie w tyłek kopnął, tak w ramach rekompensaty za to, że nikt nie zrobił tego, gdy Betsy wyleciała przez niego ze studiów i skończyła w odmętach czarnej rozpaczy, ale akurat tej kwestii Lee nie chciał drążyć. Coś już mu się tam na ten temat przyznała, coś wspomniała, jednak uważał, że to nie były jego rany, więc nie będzie ich rozdrapywał. Miał swoje, z którymi w każdej chwili mógł to robić, gdyby tylko chciał, a i tak głęboko teraz wierzył, że najlepsze, co on i Betsy mogli dla siebie samych zrobić, to postarać się nie żyć tym, co im nie wyszło.
    Lee wiedział, że to było cholernie trudne, bo choć nie był na tyle kreatywny ani wrażliwy, by użyć na swoim przykładzie metafory o kolorach, to rozumiał, co Betsy czuła. Oboje przetrwali swoje prywatne końce świata, a potem okazało się, że ten świat wcale nie stanął w miejscu razem z nimi i jakoś musieli nauczyć się z tym faktem od nowa żyć.
    I choć teraz to życie smakowało całkiem wspaniale, to doskonale pamiętali, jakie to wszystko potrafiło być kruche.
    Szczerze powiedziawszy Lee też nie do końca miał pojęcia, jak to robił. Po prostu robił, a jeśli Betsy po drodze się podobało, to cóż, do usług. Oceniając po tym kocie, kocurze, tygrysie czy jeszcze innym drapieżniku, wnioskował, że mógł robić tak dalej.
    I z jednej strony tak, wiedział, czego Betsy od niego oczekiwała, a z drugiej wciąż chciał to usłyszeć. Bo nawet nie miała pojęcia, jak lubił słuchać o tym, czego pragnęła.
    — Niech mnie co? — zapytał więc, choć doskonale wiedział, że niech go diabli i postanowił zaliczyć to jako czwarty raz w przeciągu ostatnich kilku dni. — A niech mnie — zaśmiał się jeszcze, bawiąc się przy tym słowami Betsy, która wyglądała na jednocześnie okrutnie rozpaloną i sfrustrowaną.
    Lee był wyższy, silniejszy, no i to nie on stał tu pod ścianą, więc definitywnie dominował w tej sytuacji. Nie przedłużał już jednak niepotrzebnie tego, co i tak było nieuniknione, zwłaszcza, gdy Betsy postanowiła jednoznacznie przylgnąć do niego swoim mokrym ciałem, po którym spływały powoli krople wody. Podniósł jej nogę trochę wyżej, jednocześnie obejmując i podtrzymując ją mocno, a potem obeszli się już bez słów, bo pocałował ją mocno dokładnie wtedy, gdy pozwolił jej siebie nareszcie poczuć, i dla niego to też, niezmiennie było zajebiste uczucie.

    sure you've got everything you need? ;>>>>

    OdpowiedzUsuń
  11. Grzeczna dziewczynka była określeniem, które wręcz cisnęło się Lee na usta, i to w sumie już nie pierwszy raz, ale nie po to tyle rozpaczał we własnych myślach nad tą różnicą wieku, która ich dzieliła, żeby teraz nazywać tak Betsy, chociaż, cholera jasna pasowało do niej.
    W tej chwili w jakikolwiek koniec świata, ten, który każde z nich już przetrwało, czy któryś z tych, które potencjalne mogły zaskoczyć ich w przyszłości, trudno było uwierzyć. Prawie tak samo trudno przychodziło zebranie jakichś rozsądnych myśli, choć Lee niezmordowanie wręcz starał się jednak myśleć i nic nie mógł poradzić, że właściwie wszystko kręciło się dla niego teraz wokół Betsy. I dobrze. Mogłoby już tak zostać.
    Uśmiechnął się, już całkowicie odruchowo, gdy wyraźne jęki i odrobinę cichsze kurwy wyrwały się z jej ust i rozmyły gdzieś w tych wszystkich pocałunkach, z których wciąż nie rezygnowali. Lee może i wiedział, dokąd ma się posłać, ale spodziewał się jeszcze raz to dzisiaj usłyszeć — wtedy miałby już pięć. Betsy jednak uparcie nigdzie więcej już go nie wysyłała, a to oznaczało tylko jedno: musiał coś robić dobrze.
    Kontynuował więc, a gdy Betsy odchyliła głowę, by złapać głębszy oddech, skorzystał z okazji, by podrażnić kilkoma pocałunkami jej szyję, przygryzając też lekko tę cienką skórę. Im mocniej wysuwała w jego stronę biodra, tym bliżej siebie je przyciągał, a choć wraz z rytmem, który odnaleźli, przyspieszały również ich oddechy, to zgrywali się wyjątkowo dobrze.
    Kilka jęków wyrwało się również Lee. Zostały one jednak skutecznie zagłuszone przez usta Betsy, która, podobnie jak on, najwyraźniej wcale nie miała tych pocałunków dość, a przy okazji cholernie kręciła go ta jej dłoń, zaciśnięta w jego włosach i w pewnym sensie wskazująca mu, gdzie w tym momencie chciała, żeby ją całował.
    Życzenie Betsy było dla Lee rozkazem, nawet jeśli nie wybrzmiało w konkretnych słowach, a jedynie w dosadnych gestach.
    — Kurwa… — zaczął od słowa, które Betsy w jego wykonaniu zdążyła już poznać, gdy swoim ciałem przycisnął jej ciało do zimnych płytek tak mocno, że praktycznie poczuł ich chłód w kontraście z ciepłym, bijącym od samej Betsy. — Jesteś niesamowita — wyraził swoją jakże skromną opinię, a jego głos pozostawał w tych słowach tak pewny siebie, że Betsy nawet gdyby bardzo chciała, nie mogłaby mu wątpić.
    I miał nadzieję, że nie wątpiła, bo doprowadzała go całą sobą kompletnego szaleństwa, w którym jego ruchy stały się mocniejsze i nieznacznie szybsze, zdecydowanie zmierzające do tego spełnienia, którego bliskość oboje wyczuwali.

    take it all

    OdpowiedzUsuń
  12. To nie do końca był znowu taki szybki numerek, bo gdyby nim był, to Lee kazałby się Betsy po prostu odwrócić, pochylić, i trzymać ściany, myśląc w tym wszystkim pewnie głównie o sobie. Ale Lee nie myślał jedynie o sobie, nie potrafił, kiedy od kilku dni jego myśli krążyły głównie wokół Betsy, pozwalając mu zapomnieć o wielu mniej przyjemnych kwestiach, z którymi aktualnie się mierzył, a odkąd przyjechali nad to jezioro to już w ogóle myślał przede wszystkim o niej. I wciąż miał w głowie to, że wczoraj powiedziała, żeby się z nią kochał — robił to też teraz, tylko musieli dostosowywać się do okoliczności, a pod prysznicem pewne rzeczy wymagały więcej wysiłku niż w łóżku.
    Musiał jednak przyznać, że te konkretne okoliczności były ekscytujące, tym bardziej, że właściwie tego nie planowali, a nawet pewnie spodziewali się, że jednak zachowają pewien dystans po tym małym nieporozumieniu, które przynieśli ze sobą znad jeziora.
    Nic bardziej mylnego i choć to Lee tutaj dominował, Betsy wcale nie pozostawała mu dłużna, a to, jak reagowała na wszystko, co robili, i jak nie wstydziła się tego okazywać, sprawiało, że był całkiem pewien, że mógłby dla niej kompletnie zwariować. I chyba nawet trochę zwariował, słysząc jej krzyk i czująć jej paznokcie, które wbijały się mocno w jego kark.
    Nie przestawał jej podtrzymywać, nawet kiedy pożądanie zmieszane z obezwładniającą wręcz przyjemnością wręcz zalało jego ciało i umysł, na chwilę sprawiając, że poza głosem i oddechem Betsy nie słyszał kompletnie niczego, nawet tej wody, którą tak zawzięcie marnowali, bo poza braniem prysznica oczywiście musieli dobrać się też do siebie. A podobno wspólne prysznice miały sprzyjać ratowaniu planety, czy coś takiego…
    Betsy nie mogła jednak wiecznie balansować z jedną nogą w powietrzu, więc Lee powoli pozwolił jej znów stanąć na dwóch nogach i odsunął się na długość ramienia, które wsparł na ścianie obok jej barku, żeby oboje mieli przestrzeń na złapanie oddechu. To jednak wcale nie było łatwe, zwłaszcza, że łazienka zdążyła porządnie zaparować.
    — Wszystkiego się po tym weekendzie spodziewałam, ale tego, że zostanę twoim kotem już nie — powiedział w końcu odrobinę zachrypniętym z wysiłku głosem, kręcąc jednocześnie głową ze śmiechem i niedowierzaniem. Kompletnie nie domyślał się, że Betsy mogła uciekać w tego kota bo jakieś inne słowo również zaczynało się na ko i póki co uważał to za przede wszystkim cholernie zabawne i niesamowicie urocze. — Nawet nie masz pojęcia, jaka jesteś seksowna, gdy tak krzyczysz — pozwolił sobie jeszcze zauważyć, całując Betsy krótko i nienachalnie, podczas gdy jego dłoń przesunęła się po jej udzie, zatrzymując i zaciskając na jej pośladku.
    On tylko stwierdzał fakty…

    it's a good thing, because you're my everything too

    OdpowiedzUsuń
  13. Bo do łóżka mieli jeszcze dzisiaj czas, a w międzyczasie Lee zależało też, żeby nie spędzili reszty popołudnia, którego zostało im już niewiele, i całego wieczoru, na sprawdzaniu, ile razy mogą się doprowadzić do szaleństwa. Chciał, na przykład, żeby Betsy jeszcze dzisiaj coś porządnego zjadła, nie zamierzając odpuszczać jej kolacji, o której dobrze wiedział, że byłaby w stanie zapomnieć, gdyby była sama. Ale nie była, więc pozwolili sobie trochę zboczyć z kursu pod tym prysznicem, co zadziałało tylko i wyłącznie na ich korzyść i pomogło oczyścić atmosferę, tak samo jak te przeprosiny, na które się zdobyli, chociaż wcale nie musieli.
    To były właśnie takie małe-wielkie rzeczy, takie gesty, chwile zatracenia i pożądania, które nawet jeśli krótkie, to skutecznie ich do siebie zbliżały i pomagały budować pewność, że chcieli brnąć w to dalej, nawet jeśli obaw wciąż nie brakowało. Bo oczy Lee mogły ciemnieć pod wpływem tego, jak bardzo pragnął Betsy, jak chciał czuć i obserwować, że było jej z nim zwyczajnie dobrze, ale to, co jako pierwsze doprowadziło ich do tego skutecznie zniwelowanego teraz dystansu, wcale nie przestawało go dręczyć. Ucichło trochę, bo Betsy zrobiła się seksownie głośna, a lejąca się z prysznica woda przyjemnie szumiała, ale nie odpuszczało.
    Lee zaśmiał się jednak głośniej, uciszając się trochę tylko, gdy Betsy akurat go całowała, a może to on całował Betsy, stracił już rachubę.
    — Zamiast zrobić ze mnie majestatycznego lwa albo innego jaguara, zrobiłaś ze mnie kocura — zauważył przekornie i postanowił uznać, że Betsy po prostu tak się powiedziało pod wpływem emocji. — A nie chciałaś, żebym cię tak dopadł? — dopytał jeszcze, niby to mimochodem, nie poświęcając akurat temu doborowi słów specjalnej uwagi, ale w głębi duszy doskonale wiedział, że zwracał uwagę na dosłownie każde słowo Betsy.
    Trochę ją dopadł i choć teraz wnioskował, że jej się podobało, to wolał mieć pewność i jasność — bo tak samo te chwile jasności umysłu po dobrym seksie i udanym orgazmie służyły temu, żeby upewnić się, że wszystko było w porządku. A Betsy pewnie już zdążyła zauważyć, że Lee zależało na tym, by mówiła mu, czy było. I jeśli nie było, to też chciał o tym wiedzieć, bez wstydu i bez obaw z jej strony, że powie coś, co mu się nie spodoba i tyle będzie go pod prysznicem i w łóżku widziała.
    — To jest tak samo seksowne, jak ty piękna — pozwolił sobie jeszcze skomentować, a uśmiech ponownie wkradł się na jego usta, gdy dłoń Betsy przesunęła się po jego skórze, a jej usta dotknęły jego obojczyka.
    Gdy Betsy przekręciła jeden z kurków, a z prysznica poleciała woda, która była po prostu ciepła, a nie gorąca, od razu łatwiej było odetchnąć. Lee wziął od Betsy butelkę z żelem pod prysznic, ale zauważył, że to była jedna z tych małych, podróżnych buteleczek, do których po prostu przelała to, czego używała na co dzień.
    — Co to za zapach? — zapytał więc, otwierając tę butelkę i czując, że musi zaspokoić swoją ciekawość. — Bo nie wiem, czy wiesz, ale od pięciu dni zastanawiam się, czym ty pachniesz, a potem ten zapach za mną przez cały dzień chodzi — przyznał zgodnie z prawdą zresztą, bo wiedział, że to było coś słodkiego i kwiatowego, ale bardzo chciałby potrafić to nazwać. No i może zaraz okaże się, że tam, gdzie on czuł kwiaty, czaiła się zwykła truskawka albo inne kiwi.

    not only are you a good girl, but you also smell nice :>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  14. Przy Lee, całe szczęście, zapominanie o jedzeniu nie wchodziło w grę i Betsy mogła być pewna, że pytanie o to, czy coś jadła padnie nie raz przez telefon, gdy na tych kilka najbliższych dni wkradnie się między nich, siłą rzeczy, dystans. Starał się przy tym nie narzucać jej presji i nie sprawiać wrażenia, jakby ją kontrolował, ale dla Lee jedzenie było pasją i sposobem na życie — lubił gotować, a już tak najbardziej to lubił, gdy miał dla kogo to robić i szybko wyczuł w Betsy swego rodzaju okazję. Nie podejrzewał, że równie szybko, co coś dla niej ugotuje, również się w niej zakocha, bo to drugie to akurat stało się samo i kompletnie tego nie kontrolował, ale… Był szczęśliwy, gdy miał o kogo dbać i gdy ktoś jeszcze mu na to pozwalał. Tak po prostu. Lee mógł sprawiać wrażenie odrobinę szorstkiego, sponiewieranego przez życie, umęczonego, zrezygnowanego, i zniechęconego, ale jednocześnie siedziały w nim ogromne i niespożyte pokłady opiekuńczości. W pewnym sensie podświadomie próbował znaleźć kogoś, kogo mógłby obdarzyć tym, czego zabrakło mu w taki nagły i brutalny sposób, gdy był jeszcze dzieckiem.
    Betsy była szalenie atrakcyjna, tylko ktoś (i oboje dobrze wiedzieli kto) skutecznie zniszczył w niej to poczucie. Lee nie zamierzał więc rzucać w jej stronę tekstami w stylu popatrz w lustro albo weź przestań mówić, że nie jesteś ładna, skoro jesteś, bo to niczego by nie zmieniło, a wręcz pewnie jeszcze pogorszyło sytuację. Miała czuć się przy nim piękna, a nie jedynie to słyszeć. I niezależnie od tego, czy ten cały pan wykładowca był jakiejś wyjątkowej urody czy nie, Lee wciąż był zdania, że gdyby miał okazję, to chętnie by mu tak zwyczajnie i po męsku wpierdolił. Czemu nie.
    — Ty mnie sobie pierwszego dnia oswoiłaś — zauważył teraz jednak uprzejmie, porzucając we własnych myślach temat tego, komu i co chciałby w imieniu Betsy zrobić. Prawda była jednak taka, że Betsy miała do Lee dobre podejście, bo nie przedstawiła mu się jako egzaltowana pannica, a jako charakterna, młoda kobieta z poczuciem humoru, w którym odnajdywał to, co jego też bawiło. A to wcale nie było takie oczywiste połączenie. — W porządku — pokiwał więc tylko głową, na znak, że usłyszał to, czego potrzebował i miał już pewność, bez której nie byłby w stanie spod tego prysznica wyjść.
    Bo tak, krzyki Betsy były dość wymowne tak samo jak jej słodkie jęki i cała ona, ale Lee nie chciał między nimi absolutnie żadnych niedomówień, zwłaszcza w kwestii, w której fizycznie miał nad nią przewagę. Ufał, że go zrozumie.
    Szok czy nie, Lee nie planował zaprzestawać przypominania Betsy, jaka jego skromnym zdaniem była, a to swoje jakże skromne zdanie uważał również za nieomylne, więc ogółem nawet nie miała tu z czym dyskutować. Udał, że nie widzi, jak jej policzki nagle nabrały mocniejszego koloru i pozwolił jej się odwrócić, w końcu również usatysfakcjonowany, że nareszcie wiedział, jaki zapach prześladował go (w najlepszym tego słowa znaczeniu) od ich pierwszego wspólnego wieczoru. A jak dzisiaj sam zacznie nim pachnieć, to jeszcze zawiezie jego resztki ze sobą do Oklahomy, a wtedy to już nie miał pojęcia, jak tam wytrzyma.
    — A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? — zapytał, nakładając na dłonie ilość tego żelu, która wydawała mu się rozsądna. Gdy dotknął pleców Betsy, kontrast między jej gorącą skórą a zimnym żelem okazał się ogromny. — Że ja się go wcale nie będę chciał pozbywać — odpowiedział sam sobie, gdy jego dłonie sunęły po skórze Betsy, masując ją lekko. To był jego bardzo okrężny sposób na przyznanie, że już czuł, że będzie za nią, kurwa, tęsknił.

    best smelling best girl

    OdpowiedzUsuń
  15. Lee nie widział sensu w ukrywaniu przed Betsy tego, co było oczywiste — oswoiła go sobie kompletnie, a on się temu poddał, z jakiegoś dziwnego powodu, który do tej pory nie był mu do końca znany, nie protestując zupełnie. Coś mu podpowiadało, że powinien, bo przecież Betsy była od niego sporo młodsza, a on, skoro już był starszy, to wypadało, by wykazywał się również rozsądkiem, a jednak nie walczył z tym. Stało się. A miłość, jeśli już byli na tyle odważni, by nazwać w ten sposób to, co do siebie czuli, bywała kompletnie nieprzewidywalna. Betsy popełniła błąd co do swojego wykładowcy, biorąc (nie)miłość za miłość, a Lee dowiedział się od kobiety, na której kochaniu spędził kilka lat, że ona też go na swój sposób kochała, ale nie była w nim zakochana, więc powinien zrobić przyzwoitą rzecz i dać jej ten rozwód.
    Nic w miłości nie było proste, więc mimo tego, że po tych kilku dniach Lee potrafił już nazwać to, co czuł do Betsy, wciąż twardo odmawiał nazywania rzeczy po imieniu. Skąd miał, zresztą, wiedzieć, czy ona szukała takich deklaracji? Przecież to wszystko zaczęło się od żartu, a oni przede wszystkim dobrze się w swoim towarzystwie bawili. Po co to psuć?
    Lee ani przez chwilę nie wątpił, że Betsy miała sporo do zaoferowania i korzystał z tego, starając się jednocześnie nie nadużywać faktu, że zdawała się przy nim wręcz rozkwitać. Nie przypisywał tej zasługi sobie, a raczej temu, że dobrze robiło jej wyrwanie się z Mariesville, które może i miało swój niezaprzeczalny urok, ale również potrafiło wręcz zrobić się gęste od toksycznej atmosfery, którą zasiewali tam niektórzy mieszkańcy.
    — Daj mi za sobą zatęsknić, będzie mi się lepiej wracać — rzucił jeszcze niby to całkowicie niewinną i nie podszytą żadnym drugim dnem sugestią, z przyjemnością zauważając, jak Betsy rozluźniła się pod wpływem jego dłoni, które od pleców zaczęły też sunąć po jej szyi, a potem przeniosły się na brzuch oraz klatkę piersiową.
    Nie cofnął rąk, gdy Betsy postanowiła się odwrócić i podjąć obmacywania go, ukrytego pod pretekstem tego całego mycia, które chyba tak naprawdę od samego początku miało tylko jeden cel. Obejmował się swobodnie, zatrzymując dłonie w dole jej pleców, gdy upewniała się, że na jego skórze zostanie nie tylko jej zapach, ale też jej pocałunki.
    — Ta grzeczna dziewczynka do ciebie pasuje — pozwolił sobie skomentować, odrobinę ugrzeczniając to, co jeszcze przed chwilą cisnęło mu się na usta w całkowicie innym kontekście. — Musimy gdzieś kiedyś razem wyjść wieczorem — dodał, zakładając, że ponieważ spotykali się do tej pory głównie w środku dnia albo w sytuacjach niezbyt wieczorowych, to każdego z ulubionych zapachów Betsy jeszcze nie poznał.
    Nie rozmawiali o tym, ale w głowie Lee uchodzili już za parę, ale nie musieli zdobywać się na żadne oficjalne deklaracje, jeśli nie czuli się na to gotowi. Poza wyjazdami nad jezioro przyszedł więc chyba i czas, żeby zacząć umawiać się na randki, ale to będą mogli przedyskutować, gdy Lee zamiast w Oklahomie, będzie znowu na miejscu, w Mariesville.

    Lee :>

    OdpowiedzUsuń
  16. Całe szczęście jak na razie żadne z nich nie oczekiwało deklaracji, więc mogli po prostu cieszyć się swoim towarzystwem i czerpać pełnymi garściami z tego, jak dobrze się dogadywali.
    Lee jeszcze nie tak dawno był pewien, że po tym nieudanym małżeństwie nie szuka niczego. Nie chciał kolejny raz zakochiwać się tak, jak on to miał w zwyczaju — na całego i bez absolutnej wzajemności, której w pewnym sensie oczekiwał, bo nie wyobrażał sobie, żeby kolejny raz miał powiedzieć komuś kocham cię i w odpowiedzi nie usłyszeć ja ciebie też tylko zamiast tego musieć zatkać się jakimiś wymówkami albo krępującą ciszą.
    Betsy trochę wywróciła mu tę pewność do góry nogami, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że nie wyglądał z niecierpliwością momentu, w którym cokolwiek mu zadeklaruje. Wciąż też liczył się z ewentualnością, że może nigdy to takiego momentu nie dotrwają, i gdyby musiał się z takim zawodem zmierzyć, to też chciał jakoś to przetrwać, a nie znowu odstawiać szopki z targaniem się na własne życie, bo w głowie miał nie po kolei i nie umiał sobie poradzić z brakiem wzajemności.
    Lee nie był już nawet w połowie tak pojebany jak rok temu, ale wciąż nie w każdej kwestii sobie ufał. Uważał, że o swoich oczekiwaniach i przyszłości porozmawiają z Betsy z odpowiednim czasie, ale ten czas to na pewno nie był piąty czy szósty dzień ich znajomości.
    Pozwolił, by Betsy wciągnęła go pod deszczownicę, z której leciała teraz przyjemnie ciepła, ale nie gorąca woda. Przytulając się do niego, Betsy rozczuliła go kompletnie, właściwie do tego stopnia, że nic już nie powiedział, tylko objął ją mocno i korzystał z tej chwili bezwzględnego spokoju, która między nimi zapanowała. Betsy naprawdę nie musiała niczego mu mówić, nie musiała pękać, nie musiała przyznawać się do swoich uczuć, jeśli nie czuła się na to gotowa. Wystarczało to, co mu pokazywała i naprawdę bardzo wiele był w stanie z tego odczytać.
    Nie mogli jednak stać tak pod tym prysznicem wiecznie, bo nie byłoby to zbyt praktyczne, a przy okazji mieli jeszcze trochę niezobowiązujących planów na dzisiejszy wieczór.
    — Właśnie, że zdaję sobie sprawę — postanowił podzielić się z Betsy prawdą, gdy tak, zupełnie nieskrępowana, bo i w sumie czym, przesunęła sobie po raz kolejny wzrokiem po jego ciele, sugestywnie zagryzając przy tym wargi. — Widać po tobie, Bee — powiedział jeszcze, a jego celem nie było zawstydzić Betsy, ale nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy z zaskoczeniem w oczach zatrzymała wzrok na jego twarzy. — Całe szczęście cholernie mnie to kręci. I pamiętaj, że ja też lubię sobie popatrzeć — mruknął, pochylając się nad nią i całując ją przelotnie, zanim, zgodnie z jej wcześniejszą sugestią, wyszedł spod prysznica.
    W łazience zrobiło się tak duszno i gorąco, że właściwie nie wyczuł w powietrzu zbytniej różnicy. Wziął jeden z ręczników, które Betsy wcześniej przygotowała na wierzchu i zaczął się nim wycierać, bo przecież nie będzie robił wielkiego halo z faktu, że Betsy wymsknęło się, że jara się swoim facetem. I dobrze. Niech się jara. Od tego go miała.

    you like what you see, don't you? ;>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  17. Lee nie był pewien, czy tak potrafił — wejść w coś znowu, zaangażować się i oddać temu w całości, bo on nie umiał zakochiwać się tylko w połowie. Starał się jednak traktować swoją relację z Betsy jako taką czystą kartę na tyle, na ile był w stanie. Zresztą, ona sama, jej uczucie, jej uwaga, wszystko, czym go darzyła, było dla niego swego rodzaju nowością, bo do tej pory jeśli się z kimś wiązał, to, nie oszukujmy się, były to kobiety w wieku zbliżonym do niego. W życiu nie wpadłby na to, że straci głowę dla kogoś, kto był od niego jedenaście lat młodszy, ale, no cóż, stało się. I też uczył się to nawigować, bo pewne różnice w związku z tym wiekiem były między nimi widoczne, ale nie było to nic na tyle znaczącego, by mogło przekreślić ich relację.
    Życie Lee zdecydowanie wydawało się trochę… przyjemniejsze odkąd kilka dni temu wkroczyła do niego Betsy i praktycznie zawojowała sobą jego świat. Jej obecność była jak kilka pełnych słońca dni w środku ponurej i deszczowej zimy, a przecież przez ostatni tydzień w Mariesville głównie wiało, lało, albo po prostu na niebie kłębiły się gęste chmury, sprawiając, że poranki były szare, a wieczory zdawały się zapadać wcześniej.
    Odpuścił sobie trochę przy niej i nawet nie zdążył tego zauważyć, ale znaki były, i to doskonale widoczne.
    Lee nie przewidział jednak, że zgarniając jeden z ręczników, zostawiał Betsy tylko ten drugi, a ona potrzebowała w coś wytrzeć włosy. Nie zauważył jednak, by stanowiło to dla niej problem, a dla niego, rzecz jasna też przestało, gdy w sprytny sposób sprawiła, że, dokładnie tak jak lubił, mógł sobie popatrzeć.
    Patrzył więc, podziwiał, czując jednocześnie na sobie wzrok Betsy. I choć wciąż towarzyszył mu pewien stopień dyskomfortu, ilekroć przypominał sobie, że ona widziała te wszystkie blizny i pewnie chciała o nie zapytać, ale nie robiła tego, bo pewnie bała się znowu zejść na temat, na który nie chciał rozmawiać, starał się o tym nie myśleć.
    Lee westchnął ciężko, ewidentnie sprowokowany zaczepkami Betsy.
    — Jeśli będziesz mnie tak dalej prowokować, to zaraz ta rozmowa skończy się tym samym, co pod prysznicem, tylko przed lustrem — pozwolił sobie poinformować ją, a użył przy tym bardzo rzeczowego tonu, zachowując również stoicki wręcz spokój. Nie groził, nie obiecywał, uprzejmie dawał znać czym takie zagrywki z jej strony mogły się skończyć. — Wtedy sobie dokładnie zobaczysz, jak i co po tobie widać — dodał, i to był ten moment, w którym powinien odpowiedzialnie zakończyć tę rozmowę, wyjść, pójść się ubrać i przynieść Betsy świeży ręcznik z drugiej łazienki, ale tego nie zrobił. Nie dlatego, że naprawdę planował przeistoczyć te informacje w rzeczywistość, ale był ciekaw reakcji Betsy.
    Skoro bezczelnie go prowokowała, doskonale wiedząc, że na niego to zwyczajnie działa, to nie mógł przecież pozostać dłużnym, prawda?

    and you're a bad, bad girl

    OdpowiedzUsuń
  18. Edward nie znał na tyle swojego wuja, by móc stwierdzić, czy w czymkolwiek mógł go przypominać. Być może tak było, w końcu byli dla siebie bliską rodziną. Wiedział jednak, że zarówno wyglądem, jak i charakterem przypominał swojego ojca, chociaż ten zdawał się być dużo bardziej opanowany od swojego syna. Harold kroczył przez życie w spokoju, w swoim tempie, dbając o każdy szczegół wokół, aby wszystko było w jak najdokładniejszym porządku. Nigdy jednak nie sprawiał wrażenia, by tłumiły się w nim trudne emocje, tylko czekające na wielki wybuch — a to było bowiem coś, z czym zmagał się Edward. I chociaż oboje tak głęboko cenili sobie kontrolę i spokój, to tylko jeden z nich zmagał się z burzą kontrastujących względem siebie emocji, która rozrywała jego duszę.
    Eleanor z kolei nie przejmowała się takimi niuansami — była głośna i swojska, zmuszając się do powściągliwości jedynie w sytuacjach tego wymagających. Jednocześnie potrafiła zachować swoją subtelność, delikatność i klasę, które Harold niewątpliwie szczególnie w niej cenił. Anna przypominała matkę, zdecydowanie wyróżniając się od ich młodszej kuzynki. Edward kochał swoją siostrę, choć było raczej jasnym, że chociaż dla obu starał się być dobrym wzorem, to zdecydowanie z Juliet złapał tę silniejszą więź. Anna była idealna, a bycie córką Murrayów przychodziło jej tak naturalnie, iż niemal bez żadnego wysiłku. Jednocześnie nie musiała zmagać się z presją, która ciążyła na barkach Edwarda, utrudniając każdy krok w jego życiu coraz bardziej. Juliet potrafiła to zrozumieć, znajdując wspólny język z bratem, bo oboje cenili sobie chwilę spokoju i ciszy.

    Nie oznaczało to jednak, że Edward nie kochał swojej rodziny, a kochał ją przecież mocno. Mimo panującego wokół chaosu, dzieci biegających wokół i śmiechów mieszających się z głośnymi rozmowami, Ned cenił sobie rodzinne spotkania i szansę na spędzenie choć chwili dłużej z kuzynostwem. To prawda, że jego kuzyni byli inni; Edward mógł być dziedzicem firmy, nosić gustowne garnitury czy najlepszej jakości zegarki, ale gdy spotykał się ze Scottem i Charliem, zdecydowanie był w ich cieniu. Ci mężczyźni potrafili skupić na sobie uwagę, bo byli radośni, swojscy i otwarci. A każda z tych cech niestety nie przychodziła mu naturalnie; naturalna zaś była dla niego troska, czasem aż nadto. Potrafił więc od razu wyczytać z twarzy Betsy, że coś ją martwiło i domyślał się, o co mogło chodzić.
    Uśmiechnął się rozbawiony na jej żart, przyglądając się jej uważnie. Cóż, mogła żartować ile wlezie, ale jej oczy nie kłamały, a Edward był całkiem dobry w czytaniu cudzej mowy ciała. Potrafił zrozumieć noszenie pewnych masek czy zakładanie na siebie wyuczonej osobowości. Wprawdzie każde z nich robiło to z innych powodów, ale jednak robiło.

    Edward uważnie słuchał słów Betsy, delikatnie przytakując głową. Cóż, może nie spędzał każdego dnia z kuzynem, ale z pewnością blondynka miała rację. Sam zresztą potrafił zauważyć, że Scott rzeczywiście coraz śmielej sięgał po kolejne butelki piwa. Uniósł brwi, gdy Betsy przerwała, a jej wyraz twarzy jasno wskazywał, że coś się wydarzyło. Nawet nie zauważył, kiedy pojawił się Charlie, zabierając jedną z córek, która najwidoczniej dokuczyła swojej cioci. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się cień rozbawienia, co zdradzał delikatny, lecz serdeczny uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo chętnie — odpowiedział, przytakując, po czym wstał ze stołu, zasuwając za sobą krzesło. Był wdzięczny, że Betsy to zaproponowała, bo zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Wokół niego działo się zdecydowanie zbyt wiele. Przeszedł wokół stołu, aż znalazł się obok kuzynki. Wsunął dłonie do kieszeni swoich jasnych spodni i ruszył w kierunku wyjścia z Betsy u boku.

      — Rozumiem, że się martwisz — zaczął, dyskretnie rozglądając się wokół, aż jego wzrok zatrzymał się na Betsy. — O Scotta — wyjaśnił, posyłając jej delikatny, pełen zrozumienia uśmiech. — Ale niestety niewiele możemy z tym zrobić, Bets. On musi sam zdecydować, czy chce zmienić coś w swoim życiu — podzielił się swoim spostrzeżeniem.

      [Tutaj też obiecujemy poprawę, słowo honoru! :D]

      Ed

      Usuń
  19. Największy problem, z którym mierzył się Lee, polegał na tym, że on sam nie wiedział, czego potrzebował. Gdy przyjechał do Mariesville i pierwszy raz od kilku miesięcy złapał oddech oraz gdy dotarło do niego, że wreszcie zrujnował wszystko, co do tej pory jako-tako trzymało go w ryzach, sądził, że on to niczego już nie chce. Do diabła z tym wszystkim, byle przetrwać i się stąd wynieść — to był cel, który sobie obrał i który do tej pory realizował, ale pojawienie się w jego życiu Betsy wszystko to wstrzymało.
    Nie chciał jednak mierzyć znajomości z nią przez pryzmat swojego poprzedniego związku, bo Betsy w niczym nie przypominała jego byłej żony, i dobrze. W ogóle tamto małżeństwo nie było czymś, czym pragnął się chwalić, a gdyby Betsy nie zapytała go wprost, to pewnie do tej pory nie przyznałby się, że miał już na koncie rozwód. Pewnie długo by się do tego nie przyznał, o ile w ogóle. Lee po prostu nie uważał, żeby jego przeszłość była warta rozmowy.
    Jeśli jednak Betsy najzwyczajniej w świecie nie była w stanie poskromić własnej ciekawości, to cierpliwość zdecydowanie będzie jej największym sojusznikiem. Ewentualnie mogła jeszcze poczekać na moment, w którym coś w życiu Lee znowu pierdolnie i będzie w odpowiednim stopniu podłamany, przytłoczony i zrozpaczony — wtedy zawsze rozwiązywał mu się język, ale tego chyba dla niego nie chciała.
    Teraz jednak mieli przed sobą jeszcze jakieś… Dwanaście? Może kilka więcej godzin tej oderwanej od rzeczywistości fantazji, bo resztą świata zaczną przejmować się, kiedy będą musieli stąd wyjechać. Lee odetchnął głęboko, jednocześnie zachwycony i udręczony widokiem, który tak śmiało zaprezentowała mu Betsy.
    — Mam wrażenie, że moje własne słowa obróciły się teraz przeciwko mnie — przyznał, przesuwając bezwstydnie wzrokiem po jej ciele, którego widokiem zwyczajnie się napawał.
    Westchnął ciężko, bo stał przed wyborem: realizować swoje groźby, czy pozostać gołosłownym. I choć ta pierwsza opcja wydawała się niesamowicie kusząca, a Lee zdążył już poznać Betsy na tyle, by zauważyć, że do nieśmiałych nie należała (i cholernie go to kręciło), to jednak pokonał nieśpiesznie te dwa czy trzy kroki, które ich dzieliły i zatrzymał się tuż przed nią, opierając nonszalancko dłoń na blacie obok jej biodra.
    — Wiesz, jak się nazywa to, co teraz mi robisz? — zapytał, przyglądając jej się uważnie i wykorzystując ten fakt, że był od niej sporo wyższy, by trochę zdominować tę sytuację. — Wodzisz mnie na pokuszenie i dobrze ci to wychodzi — podzielił się z nią odpowiedzią, jednocześnie bezwstydnie przyznając, że miała go w garści i gdyby chciała, to zrobiłby pewnie dosłownie wszystko, co kazałaby mu zrobić. — Całe szczęście mam na ten wieczór jeszcze inne plany — dodał szybko, uśmiechając się przelotnie i odsuwając od Betsy równie szybko, co się do niej przysunął, bo jakie miał inne wyjście.
    Albo będzie działał stanowczo, albo prędko dziś z tej łazienki nie wyjdą. A poza kochaniem się z nią, bardzo chciał jeszcze porządnie ją dzisiaj nakarmić. Ot, taka proza życia. Udając więc niewzruszonego, Lee wyszedł z łazienki, zostawiając w niej Betsy, by w spokoju mogła skończyć się wycierać. I, jak planował, ubrał się, a potem jeszcze przyniósł jej ten ręcznik z drugiej łazienki, informując przy okazji, że będzie czekał na nią w kuchni i żeby się nie spieszyła, bo i po co. Jeszcze mieli czas, i to był tylko ich czas.

    maybe later, baby

    OdpowiedzUsuń
  20. Lee trochę tu namieszał, ale to dobrze obrazowało to, co Betsy skutecznie robiła z jego głową: też mu w niej mieszała. I chociaż instynktownie wręcz szukali swojej bliskości, zwłaszcza odkąd pojawili się nad tym jeziorem, to Lee wciąż był pewien, że nie chciał ich relacji budować tylko na bezmyślnym seksie oraz wykorzystywaniem do niego dosłownie każdej okazji. Zresztą, co pomyślałaby o nim Betsy, gdyby to robił? Na początku pewnie byłoby fajnie i ekscytująco, ale z czasem dotarło by pewnie do niej, że wszyscy faceci są tacy sami i Lee nie był wcale tym wyjątkiem, za jaki na początku się podał.
    Zakończyli więc ten wspólny prysznic oficjalnie, podsumowując go śmiechem, bo w sumie byli zabawni w tej całej przekorze, z jaką do siebie podchodzili. Lee nawet nie podejrzewał, że Betsy mogłaby mieć mu cokolwiek za złe, bo tylko się z nią przecież droczy, tak samo jak zresztą ona z nim.
    Odsunął się od niej, wyszedł z łazienki, ogarnął się i zaszył z Cissy w kuchni, robiąc to wszystko nie bez trudu, ale jakoś się udało. Cissy nie wyglądała na zaniepokojoną krzykami Betsy, które jeszcze niedawno dobiegały z drugiej części domku, ale spojrzała odrobinę podejrzanie na Lee. Wystarczyło jednak, by ją pogłaskał i poczochrał trochę po tym pociesznym pysku, a już zmieniła do niego nastawienia. Nie była jednak skora do schodzenia z kanapy, ewidentnie zaglądając w stronę prowadzącego do sypialni i łazienek korytarza, oczekując obecności i uwagi kogoś innego.
    Uśmiechnął się, gdy Cissy zauważyła i usłyszała Betsy pierwsza, zapowiadając jej powrót radosnym szczekaniem.
    — Ktoś ma mi za złe, że to nie był szybki prysznic — zauważył, patrząc, jak Betsy zasypuje psa pieszczotami i przez myśl przebiegło mu, że on to ma szczęście.
    Był cholernie szczęśliwy w obecności zarówno Betsy, jak i Cissy, ale żeby się tak na nie nie gapić, odwrócił się w stronę kuchennych szafek, z których stopniowo wyjmował wszystko, co było mu potrzebne, między innymi patelnię i garnek, ponieważ składniki potrzebne do tego makaronu, który zapowiedział Betsy, miał już wyłożone na blaty.
    — Zaraz coś będziemy mieć — zapowiedział, słysząc pytanie Betsy. Mieli tutaj jedną z tych lodówek, która sama robiła lód, więc Lee korzystał z dobrodziejstw tego miejsca i przygotował Betsy szybkiego drinka, który nie był w sumie drinkiem, bo nie znajdował się w nim nawet gram alkoholu, ale za to pływały kawałki limonki i lód, połączone z sokiem pomarańczowym i zwykłem Sprite’em. — Ciekawe po czym masz takie suche gardło — pozwolił sobie jeszcze podywagować. — Cissy, domyślasz się? — wplątał w to wszystko jeszcze psinę, która, słysząc swoje imię, podniosła jedynie na chwilę łeb, obdarzyła go znudzonym spojrzeniem i wróciła do odpoczywania.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  21. Lee robił co mógł, by dzielić swoją uwagę między Betsy i Cissy, jednak dość naturalnie wychodziło tak, że Betsy otrzymywała jej więcej. Poza tym, Cissy wydawała mu się dość samodzielną psiną. Owszem, towarzyszyła mu dzielnie, gdy coś gotował albo instalował jej drzwiczki i nigdy nie odmawiała pieszczot, a w przypadku przedłużonego ich braku przychodziła upomnieć się o swoje, ale gdy się już wybiegała, to zamieniała się w psa wręcz kanapowego. Było jednak coś ogrzewającego serce w tym, jak podchodziła do Betsy i tego, co się z nią działo. Tęskniła za nią, gdy z tego ich szybkiego prysznica zrobił się seks pod prysznicem,
    — Ma to jak w banku — odpowiedział Lee w nawiązaniu do tej kolejnej wycieczki, którą powinien w ramach zadośćuczynienia obiecać Cissy. — Obie macie — dodał, bo Betsy również okazała się znakomitą towarzyszką podróży.
    I wcale nie przesadzał. Nie narzekała w drodze tutaj, że Lee się spóźnił i nie dość, że jechali długo, to jeszcze w nocy. Podobało jej się miejsce, które wybrał, poszła z nim aż na tę plażę, którą wybrał i nie pisnęła ani słowa o tym, że to za daleko albo buty ją obcierają czy nie chce jej się. Lee to ogromnie doceniał.
    Uśmiechnął się pod nosem, gdy Betsy zaaprobowała drinka, którego jej zaserwował, a potem skomentowała to, jak podnosiła głos w łazience. Lee słyszał ją doskonale, ale musiał przyznać, że w takim wydaniu jeszcze by sobie posłuchał. Nie wątpił jednak, że jeszcze będą mieć ku temu różne okazje, zwłaszcza, jeśli ich relacja będzie rozwijać się tak, jak robiła to do tej pory.
    Nie chciał zapeszać, ale czuł, że byli tak zwyczajnie i po ludzku w dobrym miejscu. W takim miejscu, w którym się dogadywali, czuli ze sobą dobrze i stopniowo uczyli się siebie.
    Doceniał też ogromnie te czułe gesty Betsy, które wyrażały nawet więcej niż słowa. Nie oczekiwał podziękowań za to, że zrobił jej coś do picia, zwłaszcza, gdy sam najpierw doprowadził do tego, że musiała nadwyrężyć swoje struny głosowe, ale sam nawet nie wiedział, jak bardzo lubił, gdy tak się do niego po prostu zbliżała i przytulała bez słowa, dopóki nie zaczęła tego robić.
    — Asystentki niekoniecznie, ale moje słoneczko może mi pomóc — sparafrazował lekko jej słowa, stawiając na gazową kuchenkę garnek z wodą, do której, zgodnie ze swoimi zasadami, nasypał dużo soli. — Zadanie bojowe — oznajmił, na palniku obok stawiając patelnię. — Musisz stopić osiem łyżek masła z drobno posiekanym czosnkiem, który ci już przygotowałem. Powoli i tak, żeby się nie przypaliło — wyjaśnił, bo to, wbrew pozorom, wcale nie było takie proste.
    Woda w garnku była ciepła, gdy Lee ją tam wlewał, więc dość szybko zaczęła się gotować. Włożył więc tam spaghetti i odsunął się, biorąc w dłoń własną szklankę, już z samym sokiem pomarańczowym i lodem, którą zdążył sobie przygotować jeszcze zanim dołączyła do niego Betsy.
    — Do dzieła, szefie kuchni — zachęcił ją do działania.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  22. Nudziła się w Mariesville.
    Chwilami naprawdę mocno żałowała, że jednak zdecydowała się tutaj wrócić. Mogła przecież kupić mieszkanie w odległym mieście i bawić się dalej. Ojciec nie zmusiłby jej przecież do powrotu, bo niby jak? Prośbą, groźbą? Jedno gorsze od drugiego. I zdecydowanie mniej skuteczne.
    Ostatnie wydarzenia z Nowego Jorku sprawiły jednak, że poczuła niestabilny grunt pod nogami. Niestabilny na tyle, że zachwiał całą jej konstrukcją, wyrobionymi opiniami na swój temat i pewnością cech, które niespodziewanie przestały być tak pewne. Ze wszystkich sił starała się na nowo wejść w tę dobrze sobie znaną skórę. Sądziła, że w Mariesville, w którym się wychowała, łatwiej będzie jej odbudować swoją tożsamość, ale póki co osiągnęła tylko tyle, że całymi dniami nie miała co ze sobą zrobić. Najgorsze były zresztą wieczory. W Nowym Jorku zawsze coś się działo. Można było imprezować od rana do nocy, albo i jeszcze dłużej. Kluby, bary, imprezy na ulicy, rozkręcane przez przypadkowych przechodniów; to lubiła. W tym się odnajdywała. Wydawała się rozkwitać w wielkich miastach, jakby dopiero tam miała szansę być w pełni sobą. Tutaj z kolei największą atrakcją były plotki. I festiwale, z konkursami na największą wyhodowaną dynię albo świnię. Aurelię nieszczególnie to interesowało, a wręcz była zdania, że tego typu wydarzenia powinny zostać urzędowo zakazane. Potem tygodniami miasteczko huczało od komentarzy o stronniczości sędziów i niesprawiedliwości jako takiej. Nie rozumiała, dlaczego ludzi tak bulwersuje fakt, że to pani Collins wygrała zawody na najdłuższą upieczoną bułkę, skoro bułka pani Wellington była niemal równie długa, za to na pewno smaczniejsza. Dlaczego w ogóle czuli przymus takiej rywalizacji, która prawie zawsze prowadziła do rozpadu przyjaźni, czasami nawet rodziny?
    Być może nie potrafiła docenić uroku małych miejscowości. Akceptowała, że nie wszyscy muszą lubić hałas i pośpiech, który cechował wielkie metropolie, ale jakaś część niej nie była w stanie zrozumieć, że szczytem marzeń kogokolwiek może być osiedlenie się tutaj na stałe. Owszem, pojmowała, że Mariesville z pewnością miało sporo zalet, za które można było je docenić. Po prostu ona sama nie nadawała się do życia w takim miejscu. Tęskniła za szerokimi horyzontami, które rozpościerały się przed nią jeszcze tak niedawno.
    Żal jednak niczego tak naprawdę nie zmieniał, więc musiała zagryźć zęby i brnąć przed siebie.
    Przynajmniej ten wieczór zapowiadał się obiecująco. W The Rusty Nail odbywał się jakiś koncert, a chociaż Aurelia nie miała pojęcia, kto gra, ani z czym to się wiąże, tak czy siak postanowiła się wybrać. Miała serdecznie dosyć przesiadywania w domu. Ubrała krótką spódniczkę i wymknęła się po cichu, żeby ojciec nie zaczął prawić jej kazań.
    Zaletą Mariesville była z pewnością stosunkowo niewielka odległość między ważniejszymi punktami, toteż mogła się spokojnie przespacerować. Faktycznie, z daleka było widać (i słychać), że coś się dzieje. Zaciekawiona, ostrożnie zajrzała do środka, a upewniwszy się, że wchodzi w tłum ludzi, odczuła znaczną ulgę. Jakoś dopchała się do baru, gdzie zamówiła dla siebie wódkę z colą, wypiła ją duszkiem i od razu zamówiła kolejną. Z pełną szklanką, jakimś cudem nie wylewając ani kropli, przedarła się z powrotem do wyjścia, gdzie oparła się o ścianę i przymknęła oczy, pijąc drinka. Muzyka dudniła jej w głowie, od głośnych dźwięków wibrowały ściany. W środku było przeraźliwie duszno. Powietrze na zewnątrz przyjemnie chłodziło jej rozgrzaną skórę.
    — Koleś — warknęła, odsuwając się gwałtownie od mężczyzny, który znienacka objął ją ramieniem. — Odbiło ci? Zabieraj te łapy!
    Ten jednak najwyraźniej nie miał zamiaru jej posłuchać, bo z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy ponowił próbę zamknięcia jej w swoich ramionach.

    Aurelia Reinhart

    OdpowiedzUsuń
  23. Lee nie oszczędzał dziś Betsy, to fakt, a pod tym prysznicem miała zdecydowanie bardziej wymagające zadanie, ale obserwował ją uważnie i do tej pory nie zauważył żadnych oznak niezadowolenia, pomijając oczywiście to małe nieporozumienie, które na chwilę wkradło się między nich nad jeziorem i w drodze powrotnej.
    Dobrze sobie radzili, a otwartość Betsy i to, jak naprowadzała Lee za pomocą tych małych, ale jakże czułych gestów na właściwą ścieżkę, bardzo mu pomagała, bo zdążył w ciągu ostatniego roku, a nawet i dwóch lat, dość mocno ograniczyć to, w jaki sposób okazywał uczucia.
    Betsy nie musiała się martwić — danie, które przygotowywali, było tak proste, że prostsze już dosłownie być nie mogło. Nie znaczyło to, że nie będzie smaczne, bo często im coś było mniej skomplikowane, tym lepsze się okazywało, jak choćby ta zupa pomidorowa z tostami z serem, którą dzisiaj wspominał Lee. Podobał mu się jednak pomysł wciągnięcia Betsy w gotowanie. Nie próbował zrobić z niej szefowej kuchni, bo rozumiał, że zwyczajnie nie było jej z garnkami i patelniami po drodze, ale zwyczajnie uważał, że jego towarzystwo to dobra okazja, by trochę się w tym kierunku ośmieliła.
    Dlatego rzucił ją trochę jak ten makaron — prosto na gorącą wodę, ale nie musiała się martwić, bo cały czas stał obok i panował nad sytuacją. Zresztą, najgorsze co mogła zrobić, to przypalić masło i czosnek. To znowu nie jakaś straszna tragedia.
    — Mój tata tak odmierzał, gdy robił to na obiad — podzielił się tajemnicą tego przepisu w odpowiedzi na zdziwienie Betsy, która niepewnie, ale jednak podjęłą się wyznaczonego zadania. — A to już lata praktyki — dodał, ruchem głowy wskazując na czosnek, który po chwili wylądował wraz z masłem na patelni.
    Jak na oko Lee, Betsy radziła sobie całkiem nieźle. Nie obserwował jej jakoś nachalnie, jednak dostrzegał niepewność w tym, jak podchodziła do swojego zadania.
    — Spokojne, dobrze ci idzie — spróbował więc dodać jej trochę otuchy. — Rozprowadź to masło po patelni kolistymi ruchami, żeby nie grzało się w jednym miejscu — poradził, robiąc krok w stronę kuchenki, by odpalić ponownie palnik, a wielkość ognia ustawił na najmniejszą możliwą. — A teraz odstaw i dodaj przyprawy. Od serca — poinstruował, wskazując na sól, pieprz, paprykę cayenne i trochę świeżej, posiekanej pietruszki, które też już wcześniej przygotował. — I łap za szczypce. Będziesz przekładać na patelnię ugotowany makaron. — Lee nie oszczędzał Betsy ani trochę, ale nie robiłby tego, gdyby w nią nie wierzył. A to już był komplement, bo nie był typem człowieka, który byle kogo wpuści do kuchni.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  24. Nic takiego strasznego by się nie wydarzyło nawet, gdyby Betsy zabrała się za gotowanie sama. Im bardziej jednak sceptycznie się do tego nastawiała, tym gorsze mogły być potencjalne rezultaty, więc Lee uprzejmie ignorował te słówka, którymi sobie tak zawzięcie docinała. Zamiast zwracać uwagę na to, jak próbowała umniejszyć swoim umiejętnościom, dawał jej kolejne zadania. Bo tak naprawdę to on mógł przerzucić ten makaron na patelnię, przypilnować tego masła, dodać przyprawy, a jej pozwolić sączyć drinka i obserwować wszystko z niewielkiego dystansu. Ale przecież przy niej był, trzymał rękę na pulsie i w razie gdyby coś jednak poszło nie tak, a był pewien, że nie pójdzie, bo Betsy świetnie sobie radziła, pomógłby natychmiast.
    Co więcej, gotowanie wcale nie było bardziej skomplikowane od logistyki związanej z seksem pod prysznicem, jeśli w ogóle miałby przyrównać to do czegoś, co już dzisiaj zrobili i co wyszło im całkiem nieźle.
    Betsy musiała w siebie uwierzyć, to wszystko.
    Lee obserwował, jak Betsy radzi sobie z przekładaniem makaronu i nie zwracał uwagi na to, czy brudzi przy tym kuchenkę, czy nie. Nie zaliczyłby ile razy po skończonej zmianie w The Rusty Nail zostawał dłużej niż zwykle, bo sprzątania było tyle, głównie z jego winy, że czasem sam zastanawiał się, co on właściwie robił, żeby zostawić po sobie aż taki bałagan. Jeśli Betsy myślała, że będzie jej wystawiał oceny za poziom zachowanej czystości, no to… Nie będzie. W ogóle jej nie oceniał.
    Zatkał sobie jednak usta sokiem, gdy postanowiła wykorzystać fakt, że sam nawiązał do swojej rodziny. Myślał, co powinien, co chciał na to odpowiedzieć.
    — Słabo go już pamiętam, więc tak naprawdę chwytam się czego mogę — przyznał w końcu, odkładając na blat swoją szklankę, która stuknęła cicho, a kawałki lodu odbiły się od jej ścianek z cichym grzechotem. Lee odwrócił się do lodówki, z której coś wyjął, a potem przejrzał dwie szafki, zanim znalazł to, czego potrzebował. — Nie, jeszcze czas na gwóźdź programu — zapowiedział, wręczając Betsy do rąk własnych nic innego, jak kawałek prawdziwego parmezanu oraz tarkę. — Trzyj jakby od tego zależało twoje życie — polecił, zlecając jej dzisiaj już kolejne ćwiczenie, które wymagało większego wysiłku. On w tym czasie dodał do znajdującego się na patelni makaronu dosłownie dwie łyżki wody, w której ten wcześniej się gotował, a potem zajął się przygotowywaniem dwóch talerzy, na które będę mogli przełożyć gotowe danie.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  25. To znaczy z Lee i trudnymi tematami, których nie lubił poruszać było przede wszystkim tak, że należało wyczuć dobry moment, by wyciągnąć z niego coś więcej. Miał chwile, w których język sam mu się rozwiązywał, ale przy Betsy było to dla niego o tyle trudniejsze, że… Ona była w jego oczach jeszcze młodziutka. I nie odmawiał jej tego, że swoje już przeszła i przeżyła, i pewne doświadczenia miała, ale obawiał się, że gdyby zrzucił na nią wszystkie informacje o tym, jak popieprzony był jego życiorys i ile było w nim tragedii, zawodów, smutku oraz samotności, to potem nie patrzyłaby na niego już przez pryzmat tego, kim był teraz, a tego, co przeszedł.
    — Coś tam mam — przyznał bez wchodzenia w szczegóły, odpuszczając już gapienie się na Betsy, gdy tarła ser, bo po pierwsze to nie mógł tak obserwować każdego jej kroku, a po drugie chociaż wyglądał, jakby był w swoim naturalnym środowisku, to wciąż potrafił dwa razy zaglądać do tej samej szafki czy szuflady zanim znalazł w niej to, czego potrzebował. — Nie, nic szczególnego. Przerobiłem większość fast-foodów, jakie mieliśmy w Oklahoma City. KFC, Wendy’s, Chick-fil-A, Whataburger, Jack in the Box… Właściwie wszystko, gdzie można się było dostać, wpisując na w kwestionariuszu jakiś przypadkowy adres, którego nikt potem nie weryfikował, bo mieszkałem albo w samochodzie, albo w jakimś przypadkowym motelu, jeśli akurat było mnie na to stać — wyjaśnił, wzruszając ramionami, bo opowiadanie o tym, że przez porządną część swojej młodości dosłownie nie miał się gdzie podziać nie robiło już na nim większego wrażenia.
    Wrażenie za to zrobiła na nim ta miseczka pełna startego parmezanu, którą podsunęła w jego stronę Betsy.
    — Instrukcje były niejasne — zaśmiał się, bo to nie było nic wielkiego, jednak Betsy niepotrzebnie utrudniła sobie zadanie, ścierając ser do miseczki, podczas gdy wylądować i tak miał na patelni, której dno wciąż ogrzewał płomień z palnika, właśnie po to, by ser się rozpuścił. Woda z gotowania makaronu, którą dodał tam Lee, też miała w tym pomóc i nadać daniu delikatności. — Siadaj do stołu — polecił, gdy definitywnie odsunęła się już od kuchenki, więc zajął jej miejsce.
    Ser wylądował więc w makaronie, został z nim porządnie zmieszany i rozpuszczony, a potem, dbając o odpowiednią prezentację, Lee najpierw podał Betsy jej talerz, a potem przyniósł swój, siadając razem z nią przy stole.
    — Bez nazwy. Popisowe danie mojego taty, zaraz po zupie pomidorowej — wyjaśnił, a przez cały ten czas miał podwinięte do łokci rękawy bluzy, którą założył po prysznicu, więc na jego nadgarstku błyszczał też ten zegarek — kolejna, ale wciąż jedna z niewielu rzeczy, która jeszcze łączyła go z człowiekiem, którego z każdym dniem coraz mniej pamiętał. — Jeśli ci zasmakuje, to będziesz w stanie zrobić je sama w piętnaście minut — dodał, bo specjalnie dobierał te przepisy tak, żeby nie było w nich nic trudnego.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  26. I dobrze, bo Lee nie chciał niczyjej litości. Zaczynał już powoli akceptować fakt, że prędzej czy później będzie musiał przyznać się przed Betsy do tego, jak miał kiedyś przejebane, bo jeśli tego nie zrobi, to jakakolwiek przyszłość, którą zdecydują się zbudować (i jeśli zdecydują się ją zbudować) będzie oparta na tajemnicach, wstydzie oraz tematach, na które Lee nie chciał rozmawiać. Gdyby Betsy zaczęła go żałować, to nie potrafiłby się czuć przy niej jak facet, no i zdecydowanie wolał być postrzegany przez pryzmat tego, jak zachowywał się teraz, niż tego, co go kiedyś prześladowało.
    — Powiem ci, że czasem wszystko, czego człowiek potrzebuje do szczęścia, to właśnie taki hot dog ze stacji — wyraził swoją opinię. Dobrze, że zamiast pytać o więcej, Betsy zdecydowała się dorzucić do coś od siebie, bo w sumie Lee i tak nic więcej by jej już nie powiedział. Właściwie i tak bił się obecnie z myślami oraz z wrażenie, że już i tak powiedział za dużo. — Coś czuję, że gdybym przyjechał tu parę lat temu i nie miał żony, to wpadłbym często na te twoje przypalone bułki — zażartował jeszcze, choć jakoś trudno było mu wyobrazić sobie Betsy na stacji benzynowej, sprzedającą okolicznym gówniarzom fajki i piwo pod warunkiem, że kupią od niej hot doga.
    Poznał ją jako miejscową listonoszkę i, szczerze powiedziawszy, pasowała jej ta rola. Rozumiał, że nie była szczytem jej marzeń i ambicji, ale, z drugiej strony, gdyby Betsy nie roznosiła listów, to by się nie poznali, ale nie musiała robić tego przez resztę życia. A na stacjach benzynowych Lee miał w zwyczaju tankować, płacić przy dystrybutorze, i jechać dalej, więc to też pewnie by ich do siebie nie zbliżyło.
    — Ja ci dam granulowany czosnek — pogroził widelcem Lee, zamiast wbił go w swoją porcję makaronu, nawijając go tak sprawnie, jakby co najmniej miał włoskie korzenie.
    Lee głównie patrzył w swój talerz, ale zerkał też co chwila na Betsy, starając się zachować dyskrecję przy tym, jak upewniał się, czy jej smakuje bez pytania o to wprost.
    — Nie doceniasz się, Betsy — skomentował jeszcze, a raczej wyrzucił z siebie to, co już od jakiegoś czasu cisnęło mu się na usta i odrobinę go wręcz oburzało, bo tak, ten głupi makaron był taki prosty, że Betsy przygotowałaby go samodzielnie w kwadrans. Poza tym, jego tata też nie był profesjonalnym szefem kuchni, ale radził sobie właśnie z takimi prostymi posiłkami. — Nie zrozum mnie źle — podjął znowu, zdając sobie sprawę, że dotykał trudnego i pewnie niekomfortowego tematu w momencie, w którym powinni raczej skupić się na czymś przyjemniejszym — ale znamy się kilka dni, a ja już zdążyłem zauważyć, że potrafisz dużo więcej, niż ci się wydaje — pozwolił sobie dokończyć, patrząc już teraz na nią uważniej.
    Nie chciał peszyć jej górnolotnymi słowami, ale widział w Betsy obiecującą, młodą, zdolną i utalentowaną kobietę. I nie potrafił już dłużej tak po prostu siedzieć i słuchać bez słowa, jak wykorzystywała każdą okazję, by sobie w jakiś sposób umniejszyć.
    — Jesteś niesamowita, Betsy, i nie mówię tego na wyrost — dodał, już ostatecznie, przynajmniej na ten moment, wyrażając swoje zdanie.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  27. Lee miał takie same problemy z tym, by poczuć się przed Betsy męskim mężczyzną jakie ona miała z tym, by w siebie uwierzyć, i dotarło do niego, że nie powinien był poruszać tego tematu, ale teraz było już za późno. Reakcja Betsy była dość wymowna i Lee zrozumiał, że poruszył temat, którym nie chciała dzielić się z kimś, kogo znała od kilku dni. Rozumiał to, nie czuł się urażony, ale nie potrafił wygrać z delikatnym zakłopotaniem, które wkradło się w jego głos, gdy mruknął coś, co zabrzmiało jak to dobrze.
    Postanowił jej odpuścić, więc wstał od stołu i pozbierał ich puste talerze oraz szklanki, definitywnie protestując, gdy Betsy zaproponowała pomoc przy sprzątaniu. Ona gotowała, on sprzątał, chociaż w ten sposób mógł jej wynagrodzić fakt, że postawił ją przy kuchence, podczas gdy to on był tutaj profesjonalistą.
    Powymieniali jeszcze jakieś niezobowiązujące uwagi. Lee dość szybko uwinął się ze sprzątaniem, bo gdy nic go nie bolało dzięki cudom współczesnej medycyny, fakt korzystania z których wciąż ukrywał przed Betsy, to czuł, że mógł dosłownie wszystko. Gdy skończył, zniknął na chwilę w tej z łazienek, którą zajął rano przy okazji prysznica, bo chciał zrobić coś tak prozaicznego, jak umyć zęby.
    Gdy wrócił do połączonego z kuchnią salonu, Betsy wciąż tam była, a Lee przez głowę przemknął pomysł, który wcale nie wydawał się taki głupi. Wyszedł więc na chwilę na zewnątrz i przeszedł się wokół ich domku, a potem wrócił, a wraz z nim do środka wdarł się powiew rześkiego, ale nie przeraźliwie zimnego powietrza.
    — Może rozpalę ognisko i popatrzymy sobie na jezioro? — zaproponował, choć sam nie wiedział, co strzeliło mu do głowy. — Jest prawie pełnia, a niebo tak się przejaśniło, że widać gwiazdy, których nie zobaczymy w Mariesville — dodał w celu uzasadnienia swojego pomysłu, choć w sumie to po prostu chciał jeszcze spędzić z Betsy trochę czasu i niekoniecznie sprowadzać to, co mogliby razem robić do obściskiwania się na łóżku.
    Pomysł był jednak jedynie luźną propozycją — Betsy musiałaby się cieplej ubrać i pewnie dobrze byłoby, gdyby nawet mimo ogniska, które Lee planował rozpalić, wzięli ze sobą koc, ale jezioro naprawdę prezentowało się teraz pięknie, nocne niebo również, a noc była spokojna. Przy okazji Lee jak to Lee — specjalista od wszystkiego — znał się też trochę na różnych gwiazdozbiorach, bo mógł zapominać już powoli twarz i głos własnego ojca, ale nie zapominał jak kilka razy, zwłaszcza w dwóch ostatnich latach swojego życia, zabrał go pod namiot i przekazał trochę wiedzy, której Lee w inny sposób by nie zebrał.

    just a reminder that a sun is also a star ☀️🩷

    OdpowiedzUsuń
  28. Betsy nie musiała się martwić — Lee nie poczuł się zakłopotany, tylko uzmysłowił sobie, że powtarzanie Betsy uwierzy w siebie, bo jesteś zajebista nic tu nie da. Domyślał się tego już wcześniej, ale czuł, że musi mieć pewność. Spróbował więc, sparzył się na tym lekko, odpuścił. Nie zrobi za Betsy tego, co zrobić musiała sama, jednak czuł, że gdyby mu pozwoliła, to mógłby być dla niej wsparciem. Wybór jednak należał do niej, a Lee nie miał w zwyczaju pchać się tam, gdzie nie był mile widziany.
    Nie zauważył, że Betsy zgarnęła jego telefon, na który generalnie nie zwracał zbyt wielkiej uwagi, odkąd tu przyjechali. Miał na nim kilka nieodebranych połączeń oraz wiadomości, które czekały na odpowiedź, ale nie po to przyjechał tu z Betsy, żeby co chwila szeptać coś po kątach do telefonu albo stukać bezmyślnie w ekran. Kiedy jednak przyszedł zaproponować rozpalenie ogniska, zauważył, że ten jego telefon leżał na stole, ekranem w dól, a Lee go tam nie kładł. Tak sądził. Szybko jednak uznał, że pewnie jednak to on go tam położył, bo kto inny i nawet nie chciał tego komentować, bo podejrzewał, że ze starości zaczynał się już poważnie zapominać.
    Betsy na pewno nie chciałaby faceta z galopującą sklerozą.
    Przytaknął więc w odpowiedzi na propozycję Betsy i zniknął na zewnątrz, a nie minęło dużo czasu, zanim, układając w palenisku pocięte już wcześniej przez jakąś uczynną duszę drewno, usłyszał obok siebie czyjeś sapanie. Nie podejrzewał o to Betsy i nie pomylił się — to tylko Cissy postanowiła przyjść i nadzorować, czy poprawnie wszystko robił, i pewnie oceniała go w skali prawdziwego męskiego mężczyzny, gdy zamiast skorzystać z bardziej tradycyjnej metody rozpalania ognia, posłużył się starą, dobrą zapalniczką, którą nosił w kieszeni kurtki, ale sam nie wiedział po co dokładnie, bo przecież już nie palił. Raczej.
    Rozpalanie ogniska zakończyło się sukcesem, a Cissy szczeknęła radośnie, widząc płomienie, które powoli zajmowały ułożone przez Lee kawałki drewna. W tym samym momencie dobiegł go jednak głos Betsy, która mogła przecież poczekać, aż Lee przyjdzie pomóc jej z tymi kubkami, zamiast nieść je samodzielnie.
    — Ale kombinujesz — zaśmiał się, odbierając od niej jeden z kubków, z którego wylało się trochę gorącej herbaty. Pchnął też drzwi ręką, zamykając je skutecznie. — Nie poparzyłaś się? — zapytał, przyglądając się dłoniom Betsy w świetle wiszącego przy drzwiach kinkietu, który włączył jeszcze wtedy, gdy wychodził na zwiady w poszukiwaniu materiału na rozpalenie ogniska. — Patrz, księżyc jest w najlepszym miejscu — zachęcił, ewidentnie chcąc pokazać Betsy ten godny podziwu widok.
    I nie przesadzał — z miejsca, w którym znajdowało się palenisko, widok na jezioro przysłaniało zaledwie kilka rzadko posadzonych drzew. Patrząc pomiędzy nimi mogli więc dojrzeć żółtą tarczę księżyca ponad linią gęstego lasu, porastającego przeciwległy brzeg. Światło było tak jasne, że odbijało się nie tylko w wodzie, ale wręcz rozjaśniało nocne niebo.
    Lee usiadł w jednym z dwóch szerokich ogrodowych krzeseł, stawiając na ziemi kubek z herbatą, którą przygotowała Betsy.
    — Chodź do mnie — powiedział cicho, w ewidentnym zaproszeniu, by usiadła na jego kolanach i przysunęła się bliżej.

    cutie phone thief, is that what you wanted to say?

    OdpowiedzUsuń
  29. Lee ciężko było odstraszyć, bo Lee sam był iście beznadziejnym przypadkiem i tyle w życiu widział i przeszedł, że teraz twardo uważał, że niewiele było w stanie go zaskoczyć. Obawy Betsy nie znalazłyby więc odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale wiedział, że to nie jego miejsce, by nalegać. Będzie chciała, to mu powie. Nie będzie, to… No cóż, on będzie musiał jakoś nauczyć się żyć z niezaspokojoną ciekawością oraz poczuciem, że gdyby mu pozwoliła, mógłby dla niej zrobić więcej.
    Koniec końców wszystko jednak sprowadzało się do tego, że Lee nie trafił do Mariesville, żeby zmieniać czyjekolwiek życie poza swoim, a na Betsy trafił tylko i wyłącznie dlatego, że los tak chciał. Czysty przypadek, nic więcej. Musiał więc, w pewnym sensie, znać swoje miejsce i wiedzieć, jakiej linii nie powinien przekraczać.
    Wiedział natomiast, że ich znajomość rozwinęła się na tyle, że teraz jego zbliżający się wyjazd wisiał nad nimi jak ciemna, deszczowa chmura. Też nie chciał jechać, ale musiał i gdyby miał w sobie dość odwagi, by obciążyć Betsy prawdą, to był pewien, że by zrozumiała. Ale wtedy zapewne wzbudziłby też jej litość, a tego przecież nie chciał, więc nie mówił nic, ona nie pytała, i tylko ustawiała mu w tajemnicy swoje zdjęcie na tapecie, żeby odstraszyć potencjalną konkurencję.
    Może powinien jej powiedzieć?
    Odgonił jednak te myśli, gdy poczuł na sobie ten znikomy ciężar ciała Betsy, odruchowo już wyciągając ramię, by objąć ją w talii i przyciągnąć bliżej siebie akurat, gdy zdecydowała się sprzedać mu szybkiego całusa i położyć dłoń na jego policzku.
    Mogła tego nie zauważyć, bo do dyspozycji mieli tylko światło księżyca oraz ogniska, ale patrzył na nią jak na swój prywatny, ósmy cud świata. Choć jej skóra pozostawała w większości osłonięta, to na jej szyi wyczuł wątły zapach róży wymieszanej z tym słodkim czymś, czego nazwy nie potrafiłby już powtórzyć.
    W pierwszej chwili poczuł się jej uwagą przyłapany, bo prawda była taka, że był z niego kawał romantyka, ale nie myślał o sobie w ten sposób, bo wtedy czuł się jak głupek, zwłaszcza zważając na fakt, że nawet jedno jedyne małżeństwo, w które rzucił się z ogromnymi nadziejami, nie było w stanie się utrzymać. Zrobiło mu się więc na kilka sekund niekomfortowo gorąco, ale zrzucił to na ognisko. No i po ciemku i tak niewiele było widać.
    — Wiem — zgodził się więc tylko z jej kolejnymi słowami, uśmiechając się w odpowiedzi na chichot Betsy. — Widzę to samo — dodał ciszej, ale równie pewnie, tylko zwyczajnie bał się mówić zbyt głośno, bo co, jeśli to samo licho, które niszczyło mu wszystko do tej pory, usłyszy i postanowi jeszcze to zniszczyć? — A tam gdzie pokazujesz — pozwolił też sobie zauważyć, bo Betsy nieświadomie wskazała jedną z tych konstelacji, którą znał praktycznie na pamięć — widać też gwiazdozbiór Oriona — podzielił się z nią tą ciekawostką, próbując jednocześnie nie myśleć o tym, że taki był z niego romantyk, że jeszcze nie przyznał się do swoich uczuć kobiecie, którą kochał.

    you are and you already stole my heart

    OdpowiedzUsuń
  30. Bo problem nie tkwił teraz w tym, że Lee wyjeżdżał na kilka dni, tylko w tym, że wyjeżdżał akurat, gdy ich relacja nabierała prawdziwego rozpędu. Betsy na pewno zdążyła zauważyć, że Lee był w to wszystko bardzo zaangażowany — właściwie to facetom w jego wieku pewnie nawet nie wypadało aż tak pokazywać, że im zależało, ale Lee nigdy nie był ostrożny, jeśli chodziło o jego uczucia. Przepadł dla Betsy i pozwalał jej to dostrzec, kompletnie tego nie ukrywał, a potem robiło mu się głupio, gdy przyłapywała go na byciu romantykiem, bo chociaż wcale tego nie chciał, to przypominało mu się, do czego to doprowadziło ostatnim razem.
    I chociaż już był pewien tego, co czuł do Betsy, to wciąż jakaś jego część żyła w strachu, że będzie przez to cierpiał. Próbował powtarzać sobie to, co powiedział jej: co ma być to będzie i takie życie, ale nie potrafił w to do końca uwierzyć.
    Może to więc dobrze, że pomimo tego szalonego tempa, w którym przeszli od nieznania do zakochania, niczego prawdziwie konkretnego nie zdążyli sobie jeszcze wyznać ani obiecać. Cisnęło im się to co chwila na języki, ale dzielnie się powstrzymywali, bo… Bo właściwie to co? Chyba to, że najzwyczajniej w świecie im zależało, widzieli w sobie szansę na to, czego w zniechęceniu i rezygnacji przestali już nawet szukać, i, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, w ciągu kilku dni zaczęli pokładać w sobie naprawdę ogromne nadzieje.
    — Prawda — zgodził się więc teraz Lee, chociaż przecież miał Betsy dużo więcej do powiedzenia poza wskazywaniem jej kolejnych gwiazd. — Poniżej… — zaczął, odrywając wzrok od oczu Betsy, by przenieść go z powrotem na niebo. Wiedział, czego szukał, a jednak potrzebował dłuższą chwilę, by to znaleźć. — Konstelacja Wielkiego Psa. Coś dla Cissy — zażartował, wyciągając tę rękę, którą nie obejmował Betsy, żeby pokazać, co dokładnie miał na myśli. — Widzisz ten jasny punkt? To Syriusz, najjaśniejsza gwiazda na całym nocnym niebie — wyjaśnił, całkiem zadowolony z faktu, że ani oczy, ani pamięć jeszcze nie zawodziły go na tyle, by nie potrafił na niebie w Georgii odnaleźć tego, co nauczył się znajdować nad Oklahomą.
    Gdy Lee gadał i pokazywał na niebo, Betsy postanowiła rozsiąść się na nim wygodnie, co przyjął z pełnym zachwytu uśmiechem, który jedynie uwydatnił się, gdy Betsy wplotła palce w jego włosy w tym geście, który wręcz uwielbiał. Odetchnął głębiej i choć jego serce przyspieszyło pod wpływem jej dotyku i bliskości, to sam Lee czuł się przy niej zwyczajnie spokojniejszy. Dawała mu takie niezachwiane poczucie, że nic złego nie mogło się w tym momencie stać, że reszta świata się teraz nie liczyła, że byli tylko ona i on.
    Jeśli to było jeszcze możliwe, to Lee właśnie przyciągnął Betsy jeszcze bliżej siebie niż wcześniej, odpowiadając na jej pocałunek swoim — długim, spokojnym i niesamowicie wręcz czułym. Jego dłoń zawędrowała do jej policzka i odetchnął głębiej, gdy oparła swoje czoło o jego.
    — Następnym razem nigdzie nie jadę bez ciebie — zapowiedział konspiracyjnym wręcz szeptem, który w pewnym sensie zdradzał jego plany na przyszłość, którą, zgodnie z tym, co Betsy odczytała przed chwilą z gwiazd, widział już przy niej.

    love you to the stars and back♥✨

    OdpowiedzUsuń
  31. Gdyby to rzeczywiście była komedia romantyczna, zdolna przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów, to Lee nie byłby chodzącym emocjonalnym syfem, któremu wydawało się, że z racji przeżycia jednego dobrego tygodnia po miesiącach totalnej beznadziei, mógł planować swoją przyszłość z młodszą o siebie o jedenaście lat kobietą.
    To nie była więc komedia romantyczna, a przepis na katastrofę, tylko Lee nie chciał tego sam przed sobą przyznać, a ponieważ czuł się teraz dobrze — i była w tym ogromna zasługa Betsy — to wszystko inne też było dobre. Był dowcipny, czuły, przystępny i otwarty. Był męskim facetem i romantykiem, który czuł, że się zakochał, więc pozwalał temu przejąć władzę nad swoim światem, zapominając, z czym to się tak naprawdę wiązało.
    Nie myślał kompletnie o tym, że im więcej będzie go z Betsy łączyć, im dalej ją w swoje życie wpuści, tym będzie gorzej, bo co ona tak naprawdę w tym momencie o nim wiedziała? Że był po rozwodzie, jego rodzice już od dawna nie żyli, że miał wypadek, o którym nie powiedział jej nawet połowy prawdy, że kiedyś miał tak przejebane w tym życiu, że nawet nie miał gdzie mieszkać? Przecież to był zaledwie wierzchołek góry lodowej, a pod powierzchnią ciemnej i zimnej wody kryło się całe bagno, w które, jeśli Betsy wejdzie, to długo będzie z siebie ten syf zmywała.
    Betsy tymczasem czuła, że Lee miał na nią dobry wpływ, a on nie tylko pozwalał jej w tym przekonaniu trwać, ale jeszcze je podsycał, prezentując jej najlepszą wersję samego siebie. To nie mogło być fałszywe, bo nie był na tyle dobrym aktorem, żeby coś takiego udawać — zresztą, nie udawał przecież. Przepadł dla niej na serio, zakochał się na poważnie, a jego uczucia były szczere, tylko… Nierozsądne. Tak zwyczajnie i po prostu nierozsądne, patrząc na te wszystkie sposoby, na które byłby w stanie ją skrzywdzić.
    To było dla Betsy ogromne ryzyko, niezależnie od tego, czy ona też już go kochała, czy jeszcze potrzebowała trochę czasu, żeby się upewnić. Lee nie potrafił oderwać od niej teraz wzroku, nawet gdy ona, przepełniona takim spokojem, przymykała oczy, w których błyszczały łzy, ale tym razem Lee się nimi nie zmartwił, bo po wycieczce nad jezioro wiedział już, że to tylko nadmiar emocji.
    Lekkie wzruszenie złapało również jego, zwłaszcza, gdy Betsy postanowiła w niezwykle prostym, ale zarówno jakże czułym geście ucałować jego dłoń. Nic nie mogło zrujnować tego momentu i nawet Cissy, która ewidentnie była lekko znudzona tymi ich romantycznymi momentami, bacznie obserwowała ognisko, rzucające tańczące po okolicznych drzewach cienie.
    — Brzmi jak wspaniały plan. — Lee uśmiechnął się, zgadzając się z zamiarami Betsy. Nie miał jeszcze pojęcia, czy logistycznie i praktycznie to będzie miało sens, bo żadne z nich nie było w stanie przewidzieć, co będzie ich czekać w najbliższych tygodniach czy miesiącach, ale jeśli bez słów zdecydowali już, że są razem i razem zostają, to taki układ jak najbardziej mu pasował.
    Przyjął jej kolejny pocałunek ze stłumionym jej ustami, ale pełnym zadowolenia pomrukiem, wsuwając w jej włosy tę dłoń, którą przed chwilą ucałowała. Druga, całkowicie odruchowo, przesunęła się w górę jej uda i na biodro, następnie wsuwając się pod warstwy ubrań, które na sobie miała i zatrzymując na jej boku. Dłonie Lee były ciepłe, jednak ciało Betsy zareagowało na ten dotyk.
    Całował ją, jakby wyjeżdżał na miesiąc, nie na tydzień. Jakby byli ze sobą od miesięcy, jakby znali się całe życie, ale dopiero teraz dotarło do nich, co do siebie czują. Całował ją, krótko mówiąc, jak człowiek, który ją kochał i nie miał wobec tego uczucia żadnych wątpliwości.

    and you are my universe

    OdpowiedzUsuń
  32. Lee słyszał trudną do ukrycia ciekawość, która rozbrzmiewała w głosie Betsy, ilekroć zdecydowała, że właśnie nadszedł dobry moment, by zapytać go o coś, co potem będzie musiała przepleść jakimś lżejszym tematem. Widział tę ciekawość również w jej spojrzeniu, w tych bystrych i czujnych oczach, którymi go obserwowała, próbując wyciągnąć jak najwięcej nie tylko z jego słów, ale nawet z gestów. Dostrzegał też, że jego odpowiedzi jej nie satysfakcjonowały i jednocześnie doceniał, że nie naciskała. Lee wyznaczał jej więcej granic niż ona jemu i, choć to nie było z jego strony do końca uczciwe, to był wdzięczny Betsy, że je szanowała.
    Niezależnie od tego, co miało się wydarzyć w Oklahomie, Lee planował wrócić. Planował to zrobić nawet zanim jeszcze poznał Betsy, bo w Oklahomie nic na niego nie czekało, a w Mariesville miał choćby ten dom, nad którego remontem pracował. Nie musiała się więc obawiać, że coś go tam zatrzyma, a teraz, biorąc pod uwagę ten weekend i ostatnie dni… Lee chciał wracać. Wcześniej nigdy by siebie samego o to nie posądził, ale chciał wrócić, bo nie było mu już tak boleśnie wszystko jedno jak wcześniej. Bo wcześniej gdy mówił takie życie albo powtarzał, że co ma być, to będzie miał raczej na myśli, że jeśli sam nie był w stanie się wykończyć, to po cichu liczył, że coś ewentualnie zrobi to za niego.
    I to naprawdę było dobre uczucie: wreszcie przestać tak myśleć.
    Lee wyczuwał pod swoimi dłońmi, jak Betsy się przysuwa, a jej mięśnie napinają się, reagując na jego dotyk i równie szybko przypominają sobie, że ona lubi, gdy ją tak dotyka. Słuchał tych niesamowicie seksownych westchnień, które wyrywały się jej pomiędzy kolejnymi pocałunkami oraz w krótkich przerwach między nimi, potrzebnych właściwie jedynie po to, by oboje mogli złapać oddech. Tuż za Betsy Lee miał widok na idealnie ciemne nocne niebo pełne zachwycających gwiazd, ale jej roziskrzone oczy skutecznie skupiały na sobie całą jego uwagę.
    — Och — mruknął, gdy ponownie musieli na chwilę się tych pocałunkach opamiętać, bo dłoń Lee nieustannie przesuwała się odrobinę wyżej po ciele Betsy, a wspólnie co chwila udowadniali sobie, że jednak dało znaleźć się sposób, by przysunęła się jeszcze bliżej niego. — To w takim razie chyba będziemy dzisiaj musieli spać osobno — zauważył, niby to zafrasowanym tonem, robiąc przy tym zafrasowaną minę. — Bo jeśli nie będziemy, to tym trudniej będzie się nam jutro pożegnać — wyjaśnił swoje udawane zmartwienie, ale uśmiech, który wkradł się w tych wygłupach na jego usta szybko go zdradził.
    Fakty były jednak takie, że jeśli się od siebie dzisiaj jakoś skutecznie nie odkleją i nie spędzą w takim odklejeniu całej nocy, to rzeczywiście mogła ona nadchodzące rozstanie utrudnić. Lee czuł się gotowy na podjęcie takiego ryzyka, ale czy Betsy podzielała te uczucia?

    your shine brighter than the stars

    OdpowiedzUsuń
  33. Jak na ograniczone pole do popisu Betsy, zdaniem Lee, radziła sobie całkiem nieźle. Nie miał powodów do narzekania i w tego typu sytuacjach nie należał również zwykle do tych narzekających. Podobała mu się jej bliskość, ciepło jej dłoni na jego policzku, jej delikatny uśmiech, to, jak na niego patrzyła. Nie ograniczał się przy niej, bo i po co? Te dwa pytania, które, choć skrajnie wręcz nieromantyczne, niezmiennie uważał za potrzebne i nawet by jej nie dotknął, gdyby ich nie zadał, bo jak bardzo nie byliby przez ten weekend i w sumie już od kilku dni na siebie nawzajem napaleni, to musieli być też poważni. I nie robić głupot, bo Betsy można by je jeszcze wybaczyć, ale Lee był już zwyczajnie za stary na to, by zachowywać się jak dzieciak.
    Poza tym jednym szczegółem, nie stawiał więc sobie ograniczeń, czerpiąc pełnymi garściami z faktu, że był tu z Betsy, z dala od Mariesville, gdzie dosłownie nikt nie zaglądał im w okna, bo nawet nie był pewien, w którym miejscu minęli ostatnie zabudowania w drodze tutaj.
    — Dobrze, skoro nie mam pozwolenia, to nie będę z tym dyskutował — poddał się może i zaskakująco łatwo, ale tak naprawdę to od samego początku zamierzał skapitulować.
    Betsy mogła tego nie wiedzieć, ale zdaniem Lee całkiem dobrze się z nią spało w jednym łóżku. Z tym, że kradła kołdrę trochę żartował — może raz czy dwa pociągnęła ją mocniej w ciągu całej nocy, a czy jemu i tak nie było wiecznie gorąco? No było. Poza tym, to, że Lee był przyzwyczajony do tego, że spał zazwyczaj sam, nie znaczyło wcale, że jakoś szczególnie to lubił. Na koniec każdego dnia był tym głupim, naiwnym, beznadziejnym romantykiem, który uwielbiał czuć przy sobie ciepło kogoś, na kim mu zależało. Tak po prostu.
    Lee ufał, że jakoś sobie poradzą, kiedy rzeczywistość dojedzie ich wraz z codziennością. Nie byli w końcu nieodpowiedzialnymi nastolatkami, którzy nie mieli pojęcia, jak powinno wyglądać dzielenie czasu na ten, który przysługiwał przyjemnościom oraz ten, który należało poświęcić obowiązkom. Teraz wpadli w fazę największego zauroczenia, więc to jasne, że chcieli spędzać ze sobą najwięcej czasu, jak to tylko możliwe i szukali każdej okazji, by okazać sobie choć odrobinę czułości, ale Lee nie był beznadziejną przylepą. Nie był typem podejrzliwego, kontrolującego faceta, który miał obsesję na punkcie sprawdzania każdej kobiety, z którą się wiązał. Nie oczekiwał, że po powrocie do Mariesville Betsy będzie mu się meldować w każdej sekundy swojego dnia albo że będzie rzucać wszystkie plany, bo on tak chciał. Byli dorośli i dokładnie jako dorośli ludzie w to wszystko wchodzili.
    Ufał im.
    — Herbatki? — powtórzył odrobinę zaskoczony Lee, który, rzecz jasna, zdążył już zapomnieć, że rzeczywiście przyszli tu z dwoma kubkami herbaty. To była jego wina, że tak porządnie przygotował i rozpalił to ognisko, jak prawdziwy facet. Teraz wciąż dziarsko płonęło, co nie sprzyjało temu, żeby sobie po prostu wstali i poszli zająć się czymś zgoła odmiennym. — Już — odpowiedział na pytanie Betsy, przypominając sobie, gdzie odkładali swoje kubki i złapał się krzesła, na którym siedzieli, żeby trochę się podnieść i ułatwić sobie zadanie. Oczywiście wymagało to trochę wysiłku i coś nawet strzyknęło go w plecach, bo przemieszczał nie tylko ciężar swój, ale i ten Betsy, jednak nie dał po sobie poznać, że cokolwiek go zabolało. — Toast za co? — zapytał z zaciekawieniem, spoglądając znów na twarz Betsy, gdy ostrożnie podał jej kubek z przestygniętą herbatą, ten, w którym było jej więcej, i złapał za swój, z którego wcześniej trochę się tej herbaty wylało. Siłą rzeczy wycofał też dłoń spod jej koszulki, ale jedno ramię miał wciąż wolne, więc obejmował Betsy tak samo jak wcześniej, przytulając ją do siebie lekko.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  34. — Nie mogę się doczekać — odpowiedział grzecznie Lee, który może i nie potrafił powiedzieć Betsy wprost, co do niej czuje, ale za to nie miał żadnego problemu z okazywaniem tychże uczuć.
    Czasem, po całym dniu zgrywania silnego i ultramęskiego faceta miał zwyczajnie dość. Potrzebował wtedy i szukał spokoju, a gdy dotarło do niego, że mógł to znaleźć przy Betsy, to, cóż… Nie odmawiał sobie tego. Nie ograniczał się, jak już sama zdążyła zauważyć, bo i po co? Przed kim? W imię czego? Czuli wobec siebie to samo, tylko się do tego nie przyznawali, ale skoro uczucia pozostawały odwzajemnione, to udawanie, że tego nie chciał, mijałoby się z jakimkolwiek sensem.
    Dzisiaj jeszcze mogli siedzieć w tej swojej bańce, którą, bądź co bądź, stworzyli sobie, pogłębiając przez kilka dni swoją relację z dala od innych. Bo tak naprawdę to co z tego, że sąsiadki obserwowały ich zza firanek albo płotów? I tak potem utkały z tego, co chciały, więc Lee nawet już o nich nie myślał. Poza plotkami i temu, że przez marne dwadzieścia minut obserwował ich pracujący w The Rusty Nail barman, udało im się utrzymać tę znajomość we względnej tajemnicy, bo w sumie nawet bratowa Betsy dowiedziała się, gdy zbierali się do wyjazdu z Mariesville. Wrócą, to opuszczą tę bańkę, wtedy będzie to już nieuniknione, jednak póki mogli w niej bezkarnie trwać i się nią cieszyć, Lee właśnie to zamierzał robić.
    — Nie martw się o to — zdecydował się wtrącić, bo chociaż toast Betsy niekoniecznie wprost wyraził jakiekolwiek zmartwienia, to wyczuwał w jej słowach cień obawy. Nie dziwił się jej, bo taki strach w momencie, gdy do tej pory wszystko raczej szło nie tak i dopiero nagle zaczęło iść właściwym torem, była całkowicie naturalna, ale zależało mu zwyczajnie na tym, by będąc z nim, Betsy nie zamartwiała się o przyszłość. — Będzie dobrze — dodał jeszcze, tak kompletnie od siebiebędzie dobrze, a reszta jeśli ma być, to i tak będzie.
    Gdy już wznieśli ten toast, Lee odstawił swój kubek, woląc użyć rąk do trzymania Betsy, której pocałunki niezmiennie przywoływały uśmiech na jego usta, chociaż nie mogła tego widzieć, chowając twarz przy jego szyi.
    — Zimno ci — zauważył jednak w końcu, bo może i to ognisko, które rozpalił, było naprawdę godne podziwu, może on miał ciepłe dłonie i w ogóle było mu ciepło, ale widział po Betsy, że nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. Nie narzekała, bo, jak podejrzewał, nie chciała przerywać romantycznej chwili, więc Lee musiał zrobić to w jej imieniu. — Wracaj do środka, jeszcze się przeziębisz, bo zachciało mi się opowiadać ci o gwiazdach — zażartował, ale w tonie jego głosu było wyraźnie słychać, że nie chciał żadnych sprzeciwów.

    kiss me more

    OdpowiedzUsuń
  35. Lee, przede wszystkim, nie szukał w Betsy ideału. Wiedział, że miała wady, bo on też je miał i nie było ich mało. Bo poza cierpliwością, którą tak cudownie się w ostatnich dniach wykazywał, potrafił też niesamowicie szybko się wściekać. Nie miał w sobie też wiele współczucia dla błędów, które ludzie wokół niego popełniali tylko po to, by zasłaniać się później nie wiedzą czy tym, że oni nie chcieli. Lee nie za bardzo potrafił też wybaczać, a były sprawy, których nie wybaczał z zasady. Lubił pielęgnować w sobie urazę, pretensje do całego świata oraz poczucie wielkiej krzywdy. Było w nim wiele dobra i ciepła, ale jednocześnie mnóstwo jego zachowań układało się w jedną wielką czerwoną flagę i w pewnym sensie Betsy wchodziła w to wszystko na własną odpowiedzialność.
    Więc jeśli Lee nie był idealny, to Betsy też nie musiała być, a to, co zobaczył w niej do tej pory, jak najbardziej mu odpowiadało. Lubił jej poczucie humoru, to, jaka ciepła i otwarta potrafiła być, jak nie poddawała się, gdy w jakiejś kwestii się nie dogadali, tylko szukała rozwiązania albo sama je oferowała, albo po prostu podtrzymywała rozmowę do momentu, w którym oboje byli gotowi za swoje zachowanie przeprosić. No i fizycznie też przecież niczego jej nie brakowało.
    Podobała mu się. Cała i bez żadnego ale.
    Naprawdę wierzył też w to, że będzie dobrze. Jasne, że miał wątpliwości. Oczywiście, że już martwił się na zapas o różne aspekty ich relacji, jednak to nie były rzeczy silniejsze od tego, co do Betsy w tym momencie czuł. A czuł, przede wszystkim, że nawet jeśli im nie wyjdzie, nawet jeśli to wszystko skończy się bólem, którego siły nie da się opisać i rozczarowaniem, które zostanie z nim na bardzo długi czas, to wciąż chciał dać temu szansę. Był już tego pewien.
    Tak samo był pewien tego, że Betsy zmarzła i w związku z tym powinna schować się w dużo cieplejszym wnętrzu domu. Lee zamierzał jednak wkrótce do niej dołączyć. Musiał tylko wygasić ognisko, które tak porządnie rozpalił, co zajęło mu trochę czasu, bo chciał się przede wszystkim upewnić, że zrobił to porządnie. Usiadł też jeszcze na chwilę sam na tym krześle, na którym wcześniej obściskiwali się z Betsy, ale nie dlatego, że nie chciał do niej wracać, tylko pozwolił sobie jeszcze trochę popatrzeć na to rozgwieżdżone niebo.
    W końcu jednak grudniowy chłód zaczął dawać się we znaki także jemu, więc dołączył do Betsy i Cissy, ale nie z pustymi rękoma. W salonie w końcu mieli kominek. Lee przyniósł więc trochę drewna i, zauważywszy, że jego dziewczyny usadowiły się na kanapie, zabrał się do rozpalania ognia właśnie we wspomnianym kominku. Mogli zostawić go na noc, bo było tak niewiele, że wypali się pewnie w ciągu najbliższej godziny albo dwóch.
    — Idę do łóżka — powiedział Lee, podnosząc się z kolan i odwracając w stronę Betsy, wciąż kartkującej na kanapie książkę, którą zabrała z regału. — Przyjdziesz potem, czy bierzesz książkę i idziesz ze mną? — zapytał, bo jeśli Betsy chciała zostać jeszcze chwilę z Cissy w salonie, w którym od razu zrobiło się cieplej, to przecież nie miał nic przeciwko. To on tutaj, jak na starego dziada przystało, był już po całym dniu najzwyczajniej w świecie zmęczony, a przecież pod wieloma względami był to bardzo intensywny dzień. Nawet prysznic wymagał dzisiaj od nich wysiłku.

    kisses are best taken in bed

    OdpowiedzUsuń
  36. Tylko że Betsy jeszcze nie znała red flagów Lee i właściwie gdyby to nie było z jego strony cholernie nieuczciwe, to wolałby ukrywać je przed nią tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Obecnie jednak był na tym etapie zakochania w Betsy, na którym jednocześnie chciał, żeby wiedziała o nim wszystko, żeby znała go i rozumiała najlepiej na świecie, ale z drugiej strony okrutnie kusiło go, żeby gdy już przyjdzie co do czego powybierać jedynie te fragmenty z życiorysu, które przedstawiały go w dobrym świetle. Jako tego silnego, ogarniętego, czułego i cierpliwego faceta, którym zapewne wydawał się jej teraz.
    Docierało do niego, ile ryzyka niosło ze sobą kontynuowanie tej relacji. Przywiezienie jej do Mariesville i pozwalanie, żeby się rozwijała, przechodziła na kolejne etapy, dotyczyła już nie tylko i wyłącznie ich, ale też na przykład rodziny czy znajomych Betsy. Żeby ludzie wiedzieli. Lee był jednak pewien, że niezależnie od tego, jak, czy i kiedy to się skończy, jeśli w ogóle się skończy to dużo bardziej żałowałby, że nie pozwolił się temu rozwinąć, niż mógłby kiedykolwiek żałować, że jednak spróbował.
    Teraz jednak zostawili w salonie śpiącą Cissy, która najwyraźniej zamierzała w tymże stanie totalnego uśpienia spędzić resztę nocy, no i czy ktokolwiek mógł się jej dziwić? Z psa kanapowego nagle zamieniła się w psa-wędrownika, a Lee też nieszczególnie pozwolił jej odpocząć nad jeziorem. To prawda, że teraz sam nawet czuł konsekwencje tego spaceru, ale nawet mimo zmęczenia i bólu w miejscach, które jeśli już zaczynały go boleć, to potem zwykle dręczyły przez tydzień albo dwa, był z tego dnia niesamowicie zadowolony.
    W drodze do sypialni złapał tylko jeszcze swój telefon, który, jak już wcześniej zauważył, zmaterializował się w nieznany mu sposób na kuchennym stole. Zanim odblokował na chwilę ekran, dosłownie tylko po to, by zobaczyć, czy przybyło mu jakichś nieodebranych wiadomości czy połączeń, oraz by sprawdzić godzinę, myślał, że to były początki sklerozy. Szybko jeden dotarło do niego, że ta skleroza była niezwykle przebiegła i nazywała się Elizabeth Murray.
    Uśmiechnął tylko sam do siebie i pokręcił głową, całkiem przez ten psikus rozczulony.
    W sypialni Betsy pozbyła się niewygodnych części garderoby, a Lee przebrał się w dresy i zdjął koszulkę, bo wiedział, że z Betsy w jednym łóżku będzie mu zwyczajnie gorąco.
    Zaśmiał się jednak, słysząc jej podstępne pytanie. Zdążył w tym czasie usiąść na brzegu łóżka, więc odwrócił się w stronę kuszące rozłożonej w pościeli Betsy.
    — A wiesz, że tak? — rzucił niby to w najzwyczajniejszej w świecie odpowiedzi. — Moja dziewczyna dość często mi mówi — doprecyzował, choć przecież jeszcze nie ustalali statusu swojego związku. Mogli już o sobie tak myśleć i Lee w sumie nie uważał, że jakikolwiek sens miało dalsze krycie się z tym, jak myślał o Betsy. W jego głowie była już jego dziewczyną, nawet jeśli sam się tego nie spodziewał, a już na pewno nie tak szybko. — Pokażę ci ją — dodał, sięgając po telefon, który wcześniej położył obok zapalonej przy łóżku lampki. — Patrz, jaki ze mnie szczęściarz. — To powiedziawszy, podsunął ekran telefonu praktycznie pod sam nos Betsy, potrząsając nim przed jej oczami dla lepszego efektu. Niech patrzy.

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  37. — Mam zarąbisty gust — pochwalił samego siebie Lee, zabierając już telefon sprzed oczu Betsy i wpatrując się przez chwilę w ekran, bo patrząc na to zdjęcie, był nawet w stanie określić teraz dokładny moment, w którym Betsy je zrobiła. Nie miał pojęcia, jak tego nie zauważył, ale efekt jak najbardziej mu odpowiadał.
    Odłożył jednak szybko telefon na miejsce, nie chcąc teraz się nim zajmować. Betsy śmiała się jakby to wszystko było najlepszym żartem na świecie, a Lee uśmiechał się, obserwując ją. Cieszyło go, że jego kiepskie żarty ją bawiły, chociaż w sumie czy to był znowu taki żart? Zażartował odrobinę z tego, co zrobiła, gdy był w innym pomieszczeniu, ale przy tej części z dziewczyną mówił już całkiem poważnie.
    — Nie chłopak tylko niesamowicie silny, odważny i męski facet — poprawił ją, bo jednak ten chłopak pasowałby pewnie bardziej, gdyby miała kogoś w swoim wieku. A Lee wciąż nie przestawał torturować się tą różnicą wieku, z którą niby był już pogodzony, skoro uważał Betsy za swoją dziewczynę, ale jednak jeszcze tak nie do końca. Zupełnie, jakby dobór słów miał tutaj o czymkolwiek zaważyć.
    Nie, to tylko Lee miał problem z faktem, że był już starym dziadem i rozwodnikiem nie pierwszej świeżości.
    Z jednej strony się śmiali, a z drugiej pochłaniały ich strachy, obawy i wątpliwości. Czy sobie poradzą, czy poza tym miejscem, w którym dosłownie ukryli się przed całym światem, wszystko będzie takie samo jak tutaj, czy ich to nie przytłoczy, czy nie pochłonie. Im więcej pozwalali sobie o tym myśleć, tym trudniej potem było się z tych myśli wyrwać, a okazywały się wyjątkowo podstępne, przychodząc nawet w momentach takich jak ten.
    Nie rozmawiali o tym, jak o wielu innych sprawach, więc Lee nie miał pojęcia, co tak naprawdę głęboko pod skórą czuje Betsy, a on nie wiedział, co dzieje się w jej głowie. Z jednej strony dotknięcie tego tematu mogłoby im pomóc, a z drugiej żadne z nich nie było gotowe, by go podjąć, obawiając się, że to może być zwyczajnie zbyt wcześnie. Że w tym momencie cokolwiek poza tą jasną stroną życia mogłoby nadszarpnąć albo wręcz i zburzyć to, co między sobą w ciągu tych kilku dni zbudowali.
    Lee wolał nie ryzykować.
    — Nie, planuję tak siedzieć do rana — zażartował więc jeszcze, bo chociaż to on jako pierwszy rzucił hasło idę się położyć, Betsy uprzedziła do w zapakowaniu się do łóżka. Nie zwlekał jednak dłużej. Położył się na boku i właściwie od razu, bez zastanowienia wyciągnął to swoje silne ramię, żeby zgarnąć nim Betsy i przyciągnąć ją do siebie. — Cieplej ci już? — zapytał w nawiązaniu do tego, że zmarzła mu trochę przy tym ognisku, aż specjalnie z myślą o niej i o Cissy rozpalał ten ogień w kominku, bez którego obeszli się wczoraj. Lee w ten sposób okazywał troskę. Nie mówił: słuchaj, Betsy, ja się o ciebie troszczę, tylko działał. Tak samo jak ona nie mówiła mu, że go kocha, tylko sprawiała, że czuł się przy niej kochany.
    Proste.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  38. Czasami przydałoby mu się trochę dodatkowych pokładów optymizmu, bo trzeźwe patrzenie na świat bywa nudne i monotonne, ale taka już jego natura, w dodatku funkcja szeryfa na dobre wpoiła mu nawyk bezstronnego oceniania rzeczywistości i obiektywizm w stosunku do każdej sytuacji. Różowych okularów na nos nie założy, ale równocześnie nie skaże niczego z góry na porażkę, bo nigdy nie spieszy się z wydawaniem osądów. Najpierw obserwuje, jak toczą się sprawy, a gdy zbierze wszystkie fakty w całość, dopiero wtedy decyduje, czy coś jest dobre czy złe. I dotyczy to także ludzi, natomiast po tylu latach spędzonych w szeregach policji, mógł z przekonaniem powiedzieć, że na świecie jest dużo zła, ale dobra nie jest wcale mniej.
    Wysłuchał Betsy z zainteresowaniem, wiosłując powoli. Nie spodziewał się, że swój wolny czas spędza tak spokojnie, ale miał do czynienia z różnymi plotkami i pomówieniami na jej temat, więc ten obraz faktycznie mógł mieć z lekka wypaczony. Miał świadomość, że nie jest stałą klientką lokalnego baru i nie odwiedza regularnie dyskotek, bo wcale jej na nich nie widuje, a sam pojawia się tam tak często, jak często jeden postanowi dać drugiemu w zęby i rozkręcić tym samym awanturę. Zawsze mu się wydawało, że Betsy jest na tyle towarzyską osobą, żeby wolny czas spędzać wśród ludzi, choć dała mu przed momentem do rozumienia, że szaleństwa z koleżankami jej nie interesują, a przebywaniem wśród ludzi może być przesycona przez charakter swojego zawodu – podobnie jak jazdy na rowerze i zapuszczaniu się gdzieś dalej poza ich mieścinę. Ile to można się uśmiechać. I ile to można pedałować.
    — To w takim razie, ze mnie też jest nudziarz — stwierdził, bo jego czas wolny nie różnił się jakoś szczególnie od tego, co robiła Betsy. Jasne, on może nie szydełkuje, ale tak samo, jak ona, nie robi niczego, co mogłoby szokować. Co prawda, sądził, że nudziarzem to można nazwać kogoś, kto w wolnym czasie leży bezczynnie i gapi się w sufit, a żadne z nich tego nie praktykuje, ale chodziło chyba o to, że oboje nie mogli pochwalić się niczym, co byłoby szalenie ekstrawaganckie i nieprzeciętne.
    — Interesuję się bronią, więc strzelam; mam basen, więc pływam, to oczywiście latem, bo zimą w zamian po prostu biegam. Raz książkę poczytam, raz pogram w darta, a czasem pojadę w góry się poszwendać, ale, tak mówiąc szczerze, wolnego czasu to ja prawie nie mam, więc najczęściej i tak spędzam go w pracy — odpowiedział, nawet nie próbując koloryzować swej nudziarskiej rzeczywistości. — Ale to mi odpowiada — dorzucił, bo mógł coś zmienić, ale te czasy, kiedy łaził po klubach i bawił się do głośnej muzyki, testując coraz to wymyślniejsze alkohole, dawno ma już za sobą. Kiedyś ćwiczył jeszcze sztuki walki, ale po nożowniczym incydencie przed trzema laty, to musiało pójść w odstawkę, tak jak wiele innych planów, do których należało chociażby cliff jumping, którego zawsze chciał spróbować. Zalecenia lekarzy były jasne, choć i tak je naginał, uprawiając kajakarstwo, bo z tego zrezygnowałby chyba dopiero wtedy, gdyby pozbawiono go rąk.
    — A tak w kwestii szydełkowania: szaliki robisz na zamówienie? — zapytał, korzystając z okazji, że nawinął się podobny temat. — Przydałby mi się taki na nadchodzącą zimę, bo zapodziałem gdzieś swój w tamtym roku.

    Jak cudownie! Chętnie wykorzystam go przy najbliższej okazji! I, wiesz, gdyby Mariesville naprawdę istniało, to najpiękniejszej listonoszki należałoby szukać właśnie tutaj.
    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  39. Czuł się, ale nie wiedział, jak to nazwać, bo Betsy też tego nie nazwała. Nie była więc w tej relacji jedyną osobą, która czuła się lekko rozbita przez intensywność oraz mieszaninę tych wszystkich uczuć, tylko Lee chyba odrobinę lepiej to ukrywał, bo on generalnie był całkiem niezły w ukrywaniu właściwie wszystkiego, z czym nie do końca sobie radził. Bo to było fajne uczucie, to, co dawała mu Betsy, ale nie odważyłby się na głos nazwać tego miłością ani stwierdzić, że skoro on ją kochał, to ona kochała jego, bo to widać i czuć. Musiało być jeszcze słychać i musiał to najwyraźniej usłyszeć wprost od niej, i to w jak najprostszych słowach.
    Lee żartował z tym chłopakiem. Betsy mogła go nazywać jak tylko chciała, mógł nawet zostać tym starym dziadem, nie przeszkadzało mu to. Dopiero właściwie uczyli się to wszystko nawigować, bo rzeczywiście trafiło w bardzo niespodziewanie i właściwie w momencie, który nie powinien do czegoś takiego prowadzić.
    Gdy Betsy wpadła do The Rusty Nail, Lee był święcie przekonany, że rzuci jej paroma głupimi żartami i uda mu się ją zbyć — w końcu w pewnym sensie również ona, jak okoliczne plotkary, pchałą nos w nie swoje sprawy, przepytując go z tego, co, gdzie i z kim robił, kiedy on tak naprawdę dosłownie nic nie robił. Jego życie kręciło się wokół pracy, remontu i okazjonalnych problemów, które sam sobie w życiu wytworzył albo wziął je na siebie, chociaż mógł tego nie robić, tylko nie potrafił, bo miał dobre serce. Potem z rozpędu zaproponował tę szaradę, w którą oboje się wkręcili, a resztę już znali. Reszta doprowadziła ich tutaj i naprawdę trudno uwierzyć, że potrzebowali na to tylko kilku dni.
    A jednak Lee miał na to wszystko namacalne wręcz dowody, zwłaszcza, gdy wreszcie się położył, a Betsy bez żadnego wahania pozwoliła, by ją do siebie przygarnął.
    — Ładnie pachniesz — skomentował jeszcze, bo skoro Betsy było ciepło, to czuł się usatysfakcjonowany, a uwaga na temat zapachu była dobrą wymówką do zaciągnięcia się wręcz zapachem jej skóry, na której nocne powietrze mieszało się z dosłownie odrobiną dymu z ogniska, różą z żelu pod prysznic i tym czymś, czego nazwy Lee nie potrafiłby powtórzyć nawet gdyby od tego zależało jego życie.
    Nie czuł natomiast tych motyli, które fruwały jej brzuchu ani tych wnętrzności, które niby to robiły przy nim fikołki. Dla niego Betsy była teraz wręcz oazą spokoju, której potrzebował, zwłaszcza, jeśl miał stawić czoła nadchodzącym dniom, o których do tej pory starał się aż tak dużo nie myśleć, ale znowu go dopadły.
    Był zmęczony i właściwie to potrzebował tylko przyłożyć głowę do poduszki, by to zmęczenie uderzyło go ze zdwojoną siłą, ale miał jej dość, by odpowiedzieć na pocałunek Betsy i objąć ją mocniej, gdy postanowiła przysunąć się najbliżej, jak to było możliwe.
    Jeśli Lee był uzależniający, to on był już od Betsy uzależniony.

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  40. Lee również nie spodziewał się, że lokalna listonoszka byłaby w stanie w ogóle na poważnie zacząć rozważać kogoś takiego jak on, kto do zaprezentowania sobą miał jedynie tyle, że unikał miejscowych, babrał się całymi dniami w kuchni i remontował coś, w czym mało kto widział jakikolwiek potencjał. Niezależnie od tego, jak dobrze by nie całował i jaki czarująco dowcipny by nie był, Lee zwyczajnie nie stanowił czegoś, co nazywa się dobrą partią. Właściwie to trudno było wręcz uwierzyć, że Betsy nie znalazła do tej pory nikogo bardziej interesującego w całym Mariesville (i przede wszystkim kogoś w swoim wieku), ale z drugiej strony może wcale nie szukała? Lee przecież też nie przyjechał tu z zamiarem pakowania się w kolejny związek, zwłaszcza, że jeszcze tak właściwie nie do końca odżałował to małżeństwo, które tak koncertowo mu się rozpadło.
    Nie szukali, ale znaleźli i jeszcze się w to wkręcili. Totalnie, na zabój, kompletnie, bez reszty. W przeciągu dosłownie kilku dni. To z jednej strony nie miało prawa się udać, a z drugiej wciąż się udawało, a Lee i Betsy tylko to podsycali, ewidentnie ciekawi, gdzie ich to może zaprowadzić. Lee już zaczął myśleć, że w sumie to mogłoby jak najdalej, ale nie chciał niczego mówić zbyt głośno, żeby nie skusić złego losu. Przez ostatnich kilka lat miał pecha — tak zwyczajnie wrednego, paskudnego pecha — i nie był na tyle odważny, by po jednym dobrym tygodniu zacząć wierzyć, że ten pech nagle go opuścił.
    Mieli więc na dzisiaj ustalone: dobrze pachnieli, ale zmęczenie dawało im się we znaki i oboje mieli całkiem poważne powody, by je odczuwać. Lee nie bronił się więc przed tą kołdrą, której większa część w nocy i tak wyląduje po stronie Betsy, a już na pewno nie bronił się przed samą Betsy, całkowicie poddając się przyjemnemu ciepłu, które od niej biło oraz tej dłoni, którą gładziła go, gdziekolwiek mogła dosięgnąć.
    — Popracujemy nad tym — mruknął sennie w odpowiedzi na jej mruknięcie. To zasypianie i budzenie się razem każdego dnia wcale nie było takie nieosiągalne, zwłaszcza, że oboje byli więcej niż dorośli, a Lee miał własny dom, w którym nikt nie obserwował jego poczynań i mógł tam zarówno zapraszać, jak i wprowadzać kogo chciał, ale to była kwestia do przegadania w przyszłości. Najpierw musieliby pewnie określić, co w ogóle do siebie czują, a póki co żadne z nich nie potrafiło się na to zdobyć. — Obudzę cię — dodał jeszcze, i choć to on otaczał ciasno ramieniem Betsy i przytulał ją do siebie, to odpuścił teraz odrobinę ten ucisk i przygarnął wręcz do niej, zasypiając właściwie niedługo później.
    Spał jak zwykle — czujnie i bez głębokiego wypoczynku, ale przynajmniej pozwoliło mu to obudzić się, gdy w sypialni było jeszcze ciemno, a Betsy wciąż pała spokojnie, jednocześnie wtulona w niego i opatulona większością kołdry. Lee był człowiekiem, który lubił rutynę i potrzebował jej, więc jego poranek przypominał ten poprzedni — wziął prysznic w drugiej łazience, ubrał się, wyprowadził na krótki spacer Cissy, która postawiła do góry uszy, gdy tylko usłyszała jego kroki w korytarzu i zabrał się za przygotowanie śniadania, którym podzielił się również z psiną, towarzyszącą mu kuchni.
    Przeczuwając, że na horyzoncie przez linię drzew niebawem zaczną przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca, Lee poszedł obudzić Betsy, która, oczywiście pozostawiona sam na samą z kołdrą, owinęła się nią tak, że na zewnątrz wystawał tylko czubek jej głowy.
    — Wstawaj, bo przegapisz najlepsze — powiedział cicho, żeby to budzenie odbyło się w sposób jak najbardziej łagodny, skoro już musiało się odbyć. Odgarnął też trochę tej kołdry, w której przepadła Betsy i przesunął wierzchem dłoni po jej ciepłym policzku.

    wake up, sunshine

    OdpowiedzUsuń
  41. Lee ten cały młyn plotek, panoszący się po Mariesville odrobinę nie mieścił się w głowie, ale z drugiej strony nie poświęcał temu fenomenowi aż tyle uwagi, by o tym rozmyślać. Betsy na pewno dotykało to bezpośrednio, skoro często stawała się głównym obiektem kolejnych utkanych z mchu i paproci bajeczek, ale Lee nie czuł potrzeby, by je zgłębiać. Nie dopytywał, nie zasięgał języka, nie słuchał, nie interesował się. Ploteczka o nim i pani Montgomery, a później o nim i córce Murrayów też by go pewnie całkowicie pominęła, gdyby główna zainteresowana nie wparowała mu do kuchni z pytaniami z rodzaju tych bezpośrednich.
    Podejrzewał, że związek z Betsy odrobinę utrudni mu bycie samotnikiem i zainteresowanym miejskimi nowinkami odludkiem. Nie mógł więc obiecać Betsy, że nic na jej temat nie usłyszy. Mogła być pewna, że raczej w nic nie uwierzy, choć z drugiej strony Lee potrafił być typem zazdrośnika. Nie lubił, gdy ktoś gapił się na jego kobietę, zaczepiał ją, a w damsko-męskie przyjaźnie nie wierzył, ale po co martwić się na zapas? Przecież nie zakładał wcale z góry, że Betsy da mu jakiekolwiek powody do zazdrości.
    Betsy ciągle jednak zastanawiała się nad tym, co Lee myślał o jej gadaniu, zachowaniu, nawet o tych sucharach, które mu opowiadała. Lubił to. Potrafiła rozbawić go bez żadnego wysiłku, skutecznie zagadać, gdy w swoim stylu milkł i uciekał wzrokiem na bok, dobrze mu się z nią rozmawiało. A to cenił sobie nawet dużo bardziej niż choćby ten seks, który też był udany, ale nie potrafiłby znowu być z kimś, z kim nie łączyło go o wiele więcej, bo już raz to przerabiał i nie miał siły robić tego znowu. Relacje, w których nie potrafiło się z drugą osobą dogadać były okrutnie wręcz nierówne i frustrujące.
    Jeśli chodziło o wschód słońca, to Lee miał teraz nadzieję, że Betsy wciąż była nastawiona na opuszczanie ciepłego wnętrza domku i wystawianie się na chłodne, poranne powietrze, jeszcze bardziej surowe niż to wieczorne. Jeśli zaś chodziło o jego wyjazd, to zwyczajnie miał nadzieję, że Betsy o tym po prostu nie myśli. Nie miał pojęcia, że był w błędzie.
    — Najlepszym czym? — złapał ją za język, uśmiechając się, gdy w końcu postanowiła oderwać się od poduszki i odkopać spod kołdry, przed chwilą prawie zaginąwszy w splątanej pościeli. — Widokiem? Niesamowicie męskim facetem? — sugerował, przyglądając się jej w panującym w sypialni półmroku, rozświetlonym jedynie przez jakieś resztki światła, które padało przez lekko uchylone drzwi z korytarza i kuchni.
    Lee, wbrew pozorom, uważnie dobierał porę budzenia Betsy. Nie chciał robić tego zbyt wcześnie, żeby jednak miała jak najwięcej czasu na sen i odpoczynek, zwłaszcza, że rzeczywiście przebudziła się, gdy on wstawał praktycznie godzinę wcześniej. Uważał też jednak, by nie obudzić jej za późno, żeby nie musiała w popłochu się ubierać.
    — Wyspałem — skłamał gładko, właściwie to odrobinę zakrzywił rzeczywistość, bo wyspany to on ostatnio był gdy spędził dwa miesiące w szpitalu, nie będąc w stanie chodzić i nastukując sobie kolejne rachunku za leczenie. Wtedy był wyspany za wszystkie czasy, bo nie miał dosłownie nic lepszego do roboty, a leki przeciwbólowe dostawał prosto w żyły. To były czasy. — Ty też wyglądasz na wyspaną — zauważył, zwracając uwagę na jej poodginane we wszystkie strony włosy, co uważał za całkowicie urocze. Wyciągnął nawet dłoń, by jeden z niesfornych kosmyków założyć jej za ucho. — Zbieraj się, bo Cissy znowu dziwnie patrzyła, gdy o szóstej jakiś chłop kazał jej zejść z kanapy i wychodzić na spacer — zażartował jeszcze, starając się jednak zmotywować Betsy do wyjścia z łóżka.

    it's all just for you

    OdpowiedzUsuń
  42. Betsy nigdzie myślami sięgać nie musiała. Lee nie oczekiwał, że dla niego wywróci do góry nogami wszystko, co znała i do czego była do tej pory przyzwyczajona. Podejrzewał wręcz, że znajomość z nim dokonała już wystarczającej rewolucji w jej życiu. U niego w sumie wiele się nie zmieniało poza tym, że zyskał psa i towarzystwo osoby, z którą wręcz chciało mu się rozmawiać. Nie miał rodziny, która zaglądałaby mu w codzienność, nie miał w Mariesville znajomych, których mogłoby interesować, co i z kim robił. Nie miał dosłownie nic, wszystko budował od nowa, więc dosłownie na wszystko w tym swoim życiu miał teraz miejsce. Z Betsy było inaczej i Lee to rozumiał.
    Lee obserwował, jak Betsy wstaje. Pocałowała go szybko i krótko, a on dalej wodził za nią wzrokiem, gdy wybierała z torby świeże ubrania.
    — Zdążymy, spokojnie — powiedział, gdy ruszyła do łazienki.
    Nie zależało mu na tym, by Betsy się spieszyła i nie planował jej poganiać. Nawet gdyby mieli nie załapać się na cały wschód, od początku do punktu, który uznają za koniec, wolał ten scenariusz niż taki, w którym Betsy poślizgnęłaby się w pośpiechu pod prysznicem albo zakrztusiła się pastą do zębów, próbując jak najszybciej umyć zęby.
    By nie nakładać na nią presji, wyszedł z sypialni i poszedł zainteresować się Cissy, która słyszała już z głębi domu głos Betsy i szczeknęła cicho, słysząc zbliżające się kroki, ale jej entuzjazm odrobinę opadł, gdy dotarło do niej, że to tylko Lee. Ten zapasowy człowiek od spacerów i kanapek, ale nie od najlepszego przytulania, głaskania i wspólnego leżakowania.
    Nastrój Cissy nareszcie się poprawił, gdy w salonie pojawiła się również Betsy — świeżutka, pachnąca, w bluzie, którą Lee już dobrze znał, ale trochę nie rozumiał, czemu nosi ją mimo tylu nieprzyjemnych wspomnień. Uważał jednak, że to nie jego sprawa, więc nie pytał. Chciała, to nosiła. Może była do niego przywiązana w podobny sposób, w jaki on był przywiązany do swojego zegarka.
    — Słońce — zdecydował Lee, bo to też nie miało być tak, że przesiedzą na zewnątrz kilka godzin. Właściwie to przy linii drzew po drugim brzegu jeziora już zaczynało świtać, więc cały wschód będzie kwestią najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu minut. — Ubieraj się — rzucił jeszcze, wstając od kominka, przy którym do tej pory grzebał, czyszcząc go z popiołu na tyle, na ile był w stanie, bo uważał, że nie wypadało zostawić po sobie bałaganu.
    Cissy wyczuła, że coś się święci, ponieważ zeskoczyła w końcu ze swojego legowiska na kanapie. Ominęła Lee, którym była już najwyraźniej po spacerze znudzona, i podeszła do Betsy, gdy ta zakładała kurtkę i czapkę, trącając ją nosem po nogach.
    — Chodźcie. — Lee poczekał, aż Betsy skończy się ubierać, a potem wyciągnął rękę po jej dłoń, chwycił ją i dość dziarskim krokiem poprowadził do tego samego krzesła, na którym obściskiwali się wczoraj wieczorem. Teraz ognisko było jednak wygaszone, a chociaż wokół wciąż było szaro, to niebo pozostawało praktycznie bezchmurne. Ostatnie gwiazdy ustępowały miejsca powoli wstającemu słońcu, które przemalowało horyzont na głęboki, czerwony kolor.

    Lee 🌅

    OdpowiedzUsuń
  43. Gdyby Lee wiedział, że Betsy aż tak będzie zadręczać się jego wyjazdem, powiedziałby jej w ostatnim możliwym momencie. A gdyby wiedział, że już wczoraj zaczęła o tym myśleć i te same myśli towarzyszyły jej od sekundy, w której otworzyła dzisiaj oczy, byłby wściekły na siebie, że tego jakoś nie ukrył.
    Jasne, gdy mówił o tym Betsy, jeszcze nie wiedział, czy na pewno w ogóle nad to jezioro pojadą, czy któreś z nich nie rozmyśli się w ostatniej chwili. I nie mógł też mieć nawet najmniejszego pojęcia, do czego ich to doprowadzi, bo w najśmielszych snach nie wyśnił by sobie tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin.
    Ale to przecież nie było tak, że nie wróci. Wróci, tylko za kilka dni. W Oklahomie nic go nie zatrzyma, bo pożegnał się z tym miejscem już dawno temu. Nie mieszkał tam od lat, nie miał nikogo poza bratem, który i tak, siłą rzeczy, tkwił w jednym miejscu. Gdyby Lee bardzo chciał, mógłby odwiedzić El Reno czy Tecumseh, skąd kolejno pochodziła rodzina jego ojca i matki, ale to nie miało dla niego sensu, bo nawet nie wiedziałby, kogo tam szukać. W Oklahomie Lee czuł przede wszystkim ze zdwojoną siłą, jaki cholernie sam został na tym świecie. I to mogło wydawać się śmieszne, że dociągnąwszy prawie czterdziestki wciąż miał z tym jakiś głęboko ukryty problem, który dźgał go jak drzazga wbita głęboko w skórę: nie chciał z niego wyjść, z reguły nie nawet nie bolał, ale były momenty, w których boleśnie o sobie przypominał.
    A Lee naprawdę nie chciał o tym wszystkim tak nieustannie pamiętać. Nie chciał, żeby go to dręczyło, żeby go definiowało, żeby go przytłaczało i przypominało mu o całym tym przerażeniu i kompletnej dezorientacji, które czuł, gdy był tylko głupim dzieciakiem, a w dwa lata cały świat, który znał, rozleciał się wokół niego na kawałki, a jedyne, co mógł robić, to stać bezradnie i patrzeć.
    Betsy nie miała więc pojęcia, jakim emocjonalnym obciążeniem miał dla Lee być ten wyjazd, ale ty akurat na pewno nie zamierzał się z nią dzielić. Nie widział sensu w pokazywaniu jej, jak wcierał sól w swoje niewygojone rany, bo przecież to nie było tak, że ona niczego w życiu nie przeszła. Każdy coś w sobie nosił i Lee wcale nie uważał się za najbardziej pokrzywdzonego na świecie. Po prostu czasem było mu kurewsko ciężko.
    Jedynym ciężarem jaki z przyjemnością przyjmował, był teraz ciężar ciała Betsy, gdy siadała na jego kolanach. Ona zapatrzyła się na wschód słońca, a on zapatrzył się w nią, otaczając ją ramieniem podobnie jak poprzedniego wieczora.
    Wschód słońca tak malowniczy jak ten, którego byli świadkami, wymagał wręcz ciszy. Milczeli i Lee, podobnie do Betsy, przeniósł ewentualnie spojrzenie na horyzont, rozglądając się również co jakiś czas za ptakami, które na zimę nie opuszczały Georgii. Wrócił jednak wzrokiem do Betsy, gdy poczuł jej zimną dłoń na policzku.
    — Jeszcze to powtórzymy — odpowiedział cicho, czując, że wie, za co Betsy dziękuje i że trafnie domyśla się tego, co ją teraz martwi. Położył swoją dłoń na jej dłoni i uśmiechnął się, gdy ich czoła się zetknęły.
    Mają czas.

    I'd dare to say this love is more than possible :>>>>

    OdpowiedzUsuń
  44. Życie w Mariesville było dużo powolniejsze niż w Nowym Jorku. Maya już dawno zauważyła rozbieżność między mentalnością wielkiego miasta i małej miejscowości w stanie Georgia, a główną jej oznaką stanowiły ciche komentarze i pomruki starszych pań na temat jej orientacji seksualnej. Niektóre seniorki były nawet miłe i po prostu z czystą ciekawością pytały, czy pełni ona rolę mężczyzny czy kobiety w takim związku, na co Maya zwykle odpowiadała cierpliwe, że związek dwóch kobiet składa się z dwóch kobiet nie bez powodu i że żadna z nich nie musi odgrywać męskiej roli. Na chamskie przytyki albo nie reagowała, albo reagowała ciętą ripostą. Przez ostatni rok mieszkania w rodzinnych stronach zdążyła już zapamiętać, którzy mieszkańcy są nieszkodliwi, a których powinna unikać lub zbywać, nie dając im satysfakcji.

    Dzisiaj jednak nie miała szczęścia do otaczających ją ludzi. Już po drodze do sklepu minęła Rogera, lokalnego pijaczynę, który po raz wtóry zagwizdał na jej widok, by następnie rzucić dość obrzydliwym komentarzem. Prychnęła pod nosem, przeklinając samą siebie za to, że zapomniała z domu słuchawek. Przyspieszyła kroku, zaciskając palce na paskach plecaka. Zwykle po zakupy jeździła do dużego supermarketu, jednak tym razem miała kilka spraw do załatwienia, więc zostawiła auto w centrum i postanowiła zrobić sobie mały spacer, przy okazji obskakując wszystkie miejsca, do których musiała się udać. Teraz zaczynała jednak tego żałować.

    Weszła do niewielkiego sklepu spożywczego znajdującego się niedaleko biblioteki publicznej. Uśmiechnęła się lekko do sprzedawczyni, która spojrzała na nią, gdy tylko usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Maya sięgnęła po koszyk i skierowała się bez słowa w stronę lodówek znajdujących się z tyłu pomieszczenia. Zeskanowała wzrokiem półkę z najróżniejszymi rodzajami sera, by następnie otworzyć szklane drzwi i bez dłuższego zastanowienia złapać za paczkę z cheddarem. Wyglądała, jakby była na autopilocie, jej oczy puste, a twarz bez wyrazu. Dość często zdarzało jej się odpływać myślami podczas codziennych czynności, choć nie zdawała sobie sprawy z tego, że to robi, dopóki z zewnątrz nie przykuło jej uwagi. Westchnęła ledwie słyszalnie, unosząc pojemnik jogurtu truskawkowego — ojciec Mai nienawidził naturalnego, więc aktualnie kupowała tylko ten.

    „Nie wstyd ci się tu tak panoszyć po tym, co zrobiłaś?” — czyjeś słowa wyrwały ją z zadumy. Początkowo myślała, że były kierowane w jej stronę, więc odwróciła się, unosząc wysoko brwi w wyrazie zdziwienia. Co ona właściwie zrobiła, oprócz wzięcia ostatniej kostki najlepszego sera ze sklepowej lodówki? Czyżby znowu zaparkowała na prywatnym miejscu parkingowym? Nie, przecież samochód stał przynajmniej dziesięć minut piechotą stąd, więc ktokolwiek miał do niej pretensje raczej nie poszedłby za nią aż tutaj, żeby ją o tym poinformować.

    Jej oczom ukazał się nikt inny jak Betsy. Dobrze znana Mai blondynka stała przy półce obok czipsów, gapiąc się na kręcącą głową z dezaprobatą panią Winston. Pani Winston miała to do siebie, że lubiła wytykać ludziom wszystkie błędy, była królową plotek wśród miejscowych babć, a do tego jakieś trzy lata temu miała mały udar — niektórzy uważali, że przez to brak jej było piątej klepki, choć Maya pamiętała ją jeszcze z czasów szkolnych i zawsze uważała ją za wredną zgorzkniałą wiedźmę.

    — Komu jeszcze rozbijesz rodzinę, hm?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maya słyszała plotki o tym, jak Betsy została wyrzucona z uczelni, jednak nigdy się w to jakoś nie zagłębiała. Osobiście pamiętała blondynkę jako dość wredną popularną pięknotkę, która w szkole usilnie próbowała uprzykrzyć jej życie tylko przez to, że nie mogła pogodzić się z tym, iż nie każdy ją lubił. Jednak od czasów liceum minęło już prawie dziesięć lat, a Grimshaw nauczyła się w tym czasie wielu życiowych lekcji, między innymi tego, że uczennice sypiające z wykładowcami zawsze były na straconej pozycji, a starsi od nich mężczyźni szukali tylko kogoś, kim mogliby się pobawić dla własnej przyjemności — karmili tym swoje ego.

      — A pani to nie ma nic lepszego do roboty? — warknęła na starszą kobietę. — Zajęłaby się pani czymś pożytecznym zamiast wciskać nos w sprawy wykraczające ponad pani intelekt. Może jakieś nowe hobby? — Sarkazm w głosie Mai połączony ze złośliwym uśmieszkiem sprawił, że pani Winston obruszyła się i fuknęła, a jej policzki napłynęły czerwienią.

      Maya

      Usuń
  45. Lee nie lubił poczucia, że ktoś się o niego martwił. A czuł, że wraz z tęsknotą, Betsy będzie robić również to, bo nie potrafił w ostatnich dniach ukryć, jak gryzł go cały ten wyjazd. Jak nieustannie wręcz miał go gdzieś z tyłu głowy to wszystko, z czym będzie musiał się zmierzyć, bo jak nie on to kto. Nie było jednak zbyt wiele sensu w odliczaniu kolejnych godzin i minut, bo co to mogło zmienić. Nic. I tak musieli wrócić do Mariesville, i tak Betsy musiała tam zostać, a Lee musiał jechać. Wrzucając w to tęsknotę, jedynie utrudniali to, co i tak już było naprawdę niełatwe.
    Gdyby to jednak tylko było takie proste: nie tęsknić przez tych kilka dni. Lee sam nie wiedział, jak to wszystko emocjonalnie ogarnie. Miał jedynie nadzieję, że jakoś. Tak po prostu. Nie spodziewał się po samym sobie niczego imponującego, im bliżej było wyjazdu, tym większy bałagan miał w głowie, a teraz do tego bałaganu zaprosił jeszcze Betsy. Nie zmieniłby tej decyzji, bo ona stanowiła jedną z tych decyzji, których od bardzo, bardzo dawna nie żałował, ale… Miał podczas tego wyjazdu momenty, w których myślał, że ze względu na nią i dla niej, chciałby być odrobinę bardziej poskładany.
    Uśmiech, równie czuły co ten Betsy, nie znikał z twarzy Lee, który patrząc na nią, z kolei całkowicie rozumiał, jak mógł zakochać się w kimś takim jak ona, tylko również nie do końca pojmował, jakim cudem zrobił to tak szybko, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pewnie powinien być zwyczajnie… Ostrożniejszy. Ale stało się, a Lee, prawdę mówiąc, zawsze miał tendencję do przepadania dla kobiet, które były jego przeciwnościami. Bo w swoim życiu Lee był głównie naiwnym głupkiem, przynajmniej tak o sobie przez większość czasu myślał. Nie był natomiast niespokojnym duchem i nie szukał ryzyka ani kłopotów, właściwie to starał się siedzieć cicho, nie rzucać w oczy i robić swoje. A potem i tak obrywał. I tak to się toczyło, aż kilka dni temu nareszcie zmieniło na lepsze, i Lee z jednej strony to uwielbiał, a z drugiej jakaś jego część chyba wciąż nie dowierzała.
    — Ty — odpowiedział na pytanie Betsy, które skutecznie wyrwało go z zamyślenia, w które tak łatwo wpadł. Jego myśli potrafiłby zupełnie niespodziewanie zacząć wręcz galopować, ale Betsy była jakimś cudem w stanie skutecznie przywołać go z powrotem na ziemię. — Albo ja — poprawił się, gdy postanowiła załatwić go jego własną bronią i jeszcze dosłownie dobrała się do niego tymi swoimi ząbkami.
    Skłamałby wierutnie, gdyby próbował twierdzić, że nie lubił, gdy to robiła.
    — Tosty z serem — przyznał jednak w końcu, kiedy zapach Betsy, jej żelu pod prysznic i odrobiny perfum, których użyła na szyi, kompletnie go otoczył. — Muszę je tylko dokończyć — dodał. — Idziemy? — zaproponował, czując już, że Betsy, mimo najlepszych chęci, by to ukryć, drży od zimnego powietrza, które rano nie było łaskawsze od tego wieczornego.

    and you deserve the whole world

    OdpowiedzUsuń
  46. Problem Lee polegał na tym, że czasem potrafił być odrobinę… Bezwzględny. Był w stanie uprzeć się, że czegoś nie chciał — na przykład choćby czyjejś troski, to odrzucał ją z uporem maniaka, wściekając się, że on nie chce, nie potrzebuje i żeby dać mu święty spokój. Lee potrafił tracić cierpliwość tak szybko, jak zaczynał ją okazywać, ale nie brakowało mu jej przede wszystkim wobec samego siebie.
    Zresztą, nie był też przyzwyczajony, żeby ktoś się o niego martwił. To małżeństwo, które zakończyło się rozwodem i totalnym załamaniem było okrutnie wręcz nierówne, a czasem wręcz jednostronne. Lee zdążył też przyzwyczaić się, że liczyć musi w tym życiu przede wszystkim na siebie, a nie na innych, a uwaga Betsy, to, jak pytała choćby, czy go boli, czy w nocy spał… To było dla niego dość nowe. Na pewno nie oczekiwał od niej takiego poziomu troski, jaki mu okazywała, bo był zwyczajnie przyzwyczajony, żeby dawać i nie dostawać nic w zamian.
    Dostrzegał też, że Betsy wręcz korciło, by dowiedzieć się o nim więcej. By zadawać mu więcej pytań, by te pytania były dokładniejsze, bardziej dociekliwe, a przede wszystkim żeby on nie udzielał tak oszczędnych odpowiedzi. Lee natomiast po prostu starał się dawkować jej informacje, zwłaszcza, że im dalej w las, tym więcej drzew, a w jego przypadku za tymi drzewami czaiły się jeszcze najróżniejsze strachy. To, co mógł Betsy o sobie powiedzieć, to nie były ładne, miłe, ani przyjemne historie, więc uważał, że lepiej było mówić jak najmniej.
    Jakaś jego część obawiała się, że prawdą dużo mógłby tu zepsuć. Nie mówił więc ani prawdy, ani nieprawdy — nie mówił praktycznie nic, jeśli coś już zdecydował się zdradzić, to wyszukiwał te przyjemniejsze wspomnienia i, szczerze powiedziawszy, spodziewał się, że tak to będzie wyglądać. Nie miał pojęcia, co musiałoby się stać, żeby język nagle mu się rozwiązał. Chyba znowu musiałaby go dopaść czarna rozpacz, bo użalający się nad sobą Lee zawsze był tym najbardziej gadatliwym Lee, ale czy potrafiłby w ogóle spojrzeć po czymś takim Betsy w oczy?
    Najważniejsze, że teraz nie miał z tym problemu. Z tym niemądrymi żartami, które rzucali w swoją stronę, z patrzeniem w jej oczy i z korzystaniem z tego, że mieli jeszcze jakieś dwie-trzy godziny, zanim będą musieli zamknąć za sobą drzwi i wracać do Mariesville. Do rzeczywistości.
    Gdy weszli do środka, Lee uśmiechnął się tylko z widoku Cissy, która nareszcie postanowiła zwiedzić coś poza kanapą.
    — Nie, zrób też dla mnie — odpowiedział na pytanie Betsy, a sam zajął swoje standardowe miejsce przy kuchence, dzisiaj nie zmuszając jej już, by cokolwiek gotowała. Miał już gotowe kanapki przełożone porządnym serem — tym razem mieszanką provolone i mozzarelli — musiał je jedynie odpowiednio przypiec.
    Lee zajął się więc śniadaniem, a Betsy kawą, i po kilkunastu minutach usiedli znowu wspólnie przy stole, a Cissy najwyraźniej zadomowiła się w sypialni, bo nie wracała.
    — Masz jakieś plany na ten tydzień? — zapytał Lee, podsuwając Betsy jej talerz i w zamian biorąc z jej strony stołu kubek ze swoją kawą. Był ciekaw, czym planowała się zająć poza pracą, bo ostatnich kilka wieczorów to on skutecznie jej wypełnił, więc może zamierzała wykorzystać jakoś fakt, że najbliższe będzie miała siłą rzeczy całkowicie wolne.

    then feel free to take whatever you need

    OdpowiedzUsuń
  47. Tylko że Lee nie był przyzwyczajony do takie miłości i chociaż póki co akceptowanie oraz przyjmowanie jej wychodziło mu całkiem nieźle, to gdzieś głęboko pod skórą czuł, że z czasem mogłoby to okazać się źródłem problemów. Ubiegał jednak w ten sposób fakty, a przecież nie na tym miało to polegać. Starali się przecież z Betsy trochę zwolnić, bo do tej pory spieszyli się wręcz okrutnie, zamykając w kilku dniach to, co niektórym ludziom zajmowało całe lata. I Lee nie uważał, by było w tym coś szczególnie złego, bo, tak przede wszystkim, podobało mu się to. To wszystko wydarzyło się tak kompletnie bez żadnego planu, że wręcz się tym zachłysnął, i teraz nadszedł czas, żeby zwolnić.
    Chciał wierzyć, że tych kilka dni przerwy im pomoże. Złapią oddech, przemyślą sobie parę rzeczy, zdania nie zmienią — przynajmniej Lee swojego zmieniać nie zamierzał. Był pewny tego, co czuł do Betsy, wiedział, że niezależnie od tego, co stanie się w Oklahomie, a stać mogło się wiele, bo ten wyjazd miał potencjał skopać mu tyłek i ostro go sponiewierać, zdania nie zmieni. Betsy też wyglądała na zdecydowaną. Nie martwił się więc o nich, martwił się jedynie o to, czy tego nie spierdoli.
    Myśli Betsy tymczasem zawędrowały zarówno do łóżka, w którym zapewne urzędowała teraz Cissy, jak i pod prysznic, i Lee zauważył, że jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia. To, jak przygryzała dolną wargę było bardzo wymowne, bo to samo zrobiła już w ciągu tego wyjazdu co najmniej dwa razy. Lee zaczynał się jej uczyć. I szalenie podobało mu się to, co stopniowo odkrywał.
    — No tak, to już niedługo — pokiwał jakoś tak odruchowo głową, gdy Betsy opowiadała o tym, co czekało ją w nadchodzącym tygodniu, a przede wszystkim i przygotowaniach do świąt, które zbliżały się wielkimi krokami.
    Lee, prawdę mówiąc, o świętach starał się myśleć jak najmniej. Planował spędzić je tak jak zawsze — w pracy. Bar miał być zamknięty w Boże Narodzenie, ale poza tym zapowiadał się jak zwykle gorący okres, bo te święta działały na wielu ludzi podobnie jak czwarty lipca czy święto dziękczynienia — spędzali obowiązkowe kilka godzin z rodziną i przyjaciółmi, a potem wpadali zapić i zagryźć problemy. Lee z kolei lubił zagłuszać niewygodne dla siebie tematy i sytuacje pracą. Każdy jakoś sobie radził.
    — Tylko znajdź w tym wszystkim czas, żeby do mnie napisać — uśmiechnął się jeszcze Lee, wysłuchawszy Betsy.
    Nie wątpił ani przez sekundę, że ona będzie pamiętać, ale raczej chciał tymi słowami przekazać, że zależało mu, żeby pamiętała. I że sam też planował się odzywać, ale zwyczajnie zależało mu, żeby Betsy też to robiła. Tak po prostu.

    and I only want you

    OdpowiedzUsuń
  48. Lee nie potrafił brać. Był przyzwyczajony, że on daje, inni biorą, a potem dostaje jeszcze za to po mordzie albo i po tyłku, i na tym kończy się historia aż do następnego razu. Nie bez powodu uważał się za naiwnego głupka, a jego samoocena leżała w rynsztoku, tylko dobrze to ukrywał. Pod fasadą uśmiechniętego faceta z ładnymi oczami, Lee był, krótko mówiąc, przejebany i to na wiele sposobów. I to nie było tak, że to sobie wymyślił — ludzie, których przez całe życie spotykał ciężko nad tym pracowali i tak mu zostało. Betsy po tych kilku dniach nie mogła mieć nawet najmniejszego pojęcia, w co tak naprawdę się pakowała, ale Lee jej nie zniechęcał. Wręcz przeciwnie — wyciągnęła z niego jego najlepszą wersję, całą tę siłę i czułość, które gdzieś w sobie zawsze trzymał, czekając najwyraźniej na odpowiednią osobę.
    Czy wciąż uważał, że Betsy było stać na więcej niż reprezentował sobą powypadkowy rozwodnik przed czterdziestką, którego ambicje chwilowo sięgały remontu domu w małym, pełnym plotek i ploteczek miasteczku? Oczywiście. Czy planował w najbliższym czasie z tego powodu z niej rezygnować? W żadnym razie.
    Znał ryzyko i się go podejmował, najwyraźniej uznawszy, że nie chce już dłużej przeżywać tego życia biczując się za to wszystko, co go do tej pory spotkało, a co ściągnął na siebie, bo był urodzonym idiotą.
    Jeśli zaś o te nieszczęsne święta chodziło — Betsy nie musiała się przejmować Lee. Ani tym, że dałby się gdziekolwiek zaprosić którejkolwiek z sąsiadek, które i tak omijały go szerokim łukiem, bo był bratankiem Mary Maitland, która w Mariesville była znana z tego, że nie kryła się ze swoimi opiniami na temat innych oraz wyjątkowo zdziwaczała po śmierci brata. Lee rozumiał ciotkę, która była dla niego wredna przez całe to jedno spędzone u niej lato, ale inni nie. Przynajmniej nikt nie pożyczał teraz od niego cukru.
    Kawa, którą zrobiła Betsy była idealna. Lee nie pił innej niż czarnej, ale musiał oderwać się od swojego kubka, gdy Betsy ewidentnie chciała coś powiedzieć, tylko nie mogła tego do końca wyartykułować. Lee pozostał niedomyślny, więc tylko patrzył na nią, czekając cierpliwie, aż dokończy myśl.
    — Damy radę, Bee. Będzie dobrze — powtórzył to, co powiedział jej wczoraj, a w co naprawdę wierzył, a przynajmniej ze wszystkich sił się starał. Dużo mogło tu nie pójść dobrze. Wiele mogło się zepsuć, rozpaść i nie udać, ale nie chciał poświęcać temu resztek czasu, który mieli jeszcze razem spędzić. — Też się do ciebie przyzwyczaiłem — dodał jeszcze, bo jak mógłby nie.
    Miało go nie być zaledwie kilka dni, a przeżywali to, jakby wyjeżdżał co najmniej na drugi koniec świata, a oni byli nastolatkami, mierzącymi się z ich pierwszą wielką miłością. I w sumie to dobrze opisywało, jak bardzo Betsy zdołała zawrócić Lee w głowie.
    — Będę pisał. I dzwonił. Nie martw się, jeszcze w tej chwili nigdzie nie jadę — spróbował jakoś podnieść Betsy na duchu. Skończył swoją kawę i wstał, żeby posprzątać po śniadaniu, ale zanim zgarnął ze stołu naczynia, zatrzymał się przy Betsy i pochylił, żeby pocałować się szybko w czubek czoła. — Zbierajmy się powoli — przypomniał, bo czas nie gonił ich jakoś okrutnie, ale musieli zacząć ogarniać po sobie całe to miejsce i zbierać swoje rzeczy, żeby wkrótce móc ruszyć w drogę powrotną.

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  49. Betsy była zdeterminowana, a Lee oporny — dobrali się wręcz idealnie, by pracować nad sobą nawzajem, ale czy to właśnie tak powinno wyglądać? Czy Betsy nie zasługiwała na kogoś, kto nie będzie przysparzał jej zmartwień, kogoś, kto będzie ogarnięty, poukładany, z porządkiem w przeszłości i teraźniejszości, komu nie będzie musiała pokazywać i udowadniać, że miłość działa w dwie strony?
    Lee miał też takie myśli, które podpowiadały mu natrętnie, że wiele by Betsy ułatwił, gdyby jednak zniknął z jej życia. Ale potem przypominał sobie, że za daleko już zaszli i za bardzo się w to wszystko wkręcili, by teraz miał zmieniać zdanie, którego wcale przecież nie zmienił, tylko próbował rozwalić własne szczęście z obawy, że jak zwykle coś spieprzy. To było naprawdę pojebane uczucie: chcieć kogoś tak, bardzo, jak Lee chciał Betsy, a jednocześnie wmawiać sobie, że nie powinien. Uciszał od kilku dni ten głos we własnej głowie, mając nadzieję, że w końcu przymknie się raz, a skutecznie. Bo nie chciał przecież, żeby to zawsze wyglądało tak, że on będzie ciągnął Betsy w dół, a ona będzie starała się go podnosić. Zasługiwała przecież na więcej.
    Musiała jednak pamiętać, że Lee wcale nie oczekiwał od niej, że będzie wiecznie uśmiechnięta i skora do żartów. Zamknęli się na ten weekend we własnej bańce, z dala od Mariesville, z dala od pracy, od codzienności, od tych problemów, które normalnie ich dręczyły i zaprzątały im głowy. Tutaj, nad jeziorem, łatwo było im prezentować jedynie te najlepsze wersje samych siebie, zapominając, że te gorsze w ogóle istniały. I niezależnie od tego, czy Lee był jej jedną, wielką i jedyną miłością, i czy ona była jego, to na koniec każdego dnia oboje byli tylko i wyłącznie ludźmi, ze wszystkimi bardzo ludzkimi słabościami.
    Lee jednak nie żartował, gdy mówił, że będzie dobrze. Naprawdę w to wierzył, bo wydawało mu się, że już wystarczająco długo było źle, żeby ani jemu, ani Betsy nie należało się nareszcie coś lepszego. I fakt, że znaleźli to coś lepszego przy sobie, również utwierdzał go w tym przekonaniu.
    W tej chwili mieli jednak na głowie całe to zbieranie się i podczas gdy Betsy zajęła się porządkami po Cissy, Lee poświęcił trochę czasu, by doprowadzić do porządku palenisko, z którego wczoraj korzystali, kominek w środku domu, oraz poukładane na zewnątrz drewno, którym po ciemku narobił trochę bałaganu. Ogarnął również kuchnię, bo nie wyobrażał sobie zostawić w nie bałaganu, wyniósł do samochodu trochę rzeczy, które tu przywieźli, w tym wytrzepany koc Cissy, z którego już nie korzystała.
    Nie spieszył się jakoś szczególnie, bo wstali wcześnie, więc mieli czas. To znaczyło, że zanim zorientował się, że od dłuższego czasu nie widział nigdzie ani Cissy, ani Betsy, upłynęła właściwie dobra godzina.
    — Tylko mi nie mów, że wy zostajecie w łóżku, a ja mam wracać sam — zaśmiał się, stając w drzwiach do sypialni, bo Cissy nawet nie podniosła na jego widok głowy, tylko westchnęła teatralnie i przewróciła się w pościeli na bok, a Betsy leżała obok, przesuwając dłonią po jej gęstej sierści.
    Podszedł do łóżka i usiadł obok swoich dziewczyn, przyglądając im się z łagodnym uśmiechem.
    — Będziemy tu musieli jeszcze kiedyś wrócić, prawda? — zapytał ni to Betsy, ni to Cissy. Właściwie to brzmiało jak pytanie, ale było bardziej stwierdzeniem faktu. Dobrze im tu było, czemu mieliby w takie miejsce nie wracać?

    Lee ;*

    OdpowiedzUsuń
  50. Analizowanie każdego swojego ruchu i słowa mogło doprowadzić Betsy precyzyjnie do nikąd. To nie było tak, że Lee nie myślał po fakcie o tym, co on sam zrobił lub powiedział, ale starał się nad tym aż tak nadmiernie nie rozmyślać. Bo od takiego rozmyślania blisko było do zmartwienia, a od zmartwienia droga do sabotowania własnego szczęścia okazywała się zaskakująco wręcz krótka.
    Dotarli najwyraźniej do momentu, w którym Betsy potrzebowała już ze strony Lee pewnych deklaracji i zapewnień, ale on siedział cicho, bo nie chciał przytłoczyć jej kolejnym pragnę cię albo pierwszym kocham cię, a ona nie pytała, czy jej pragnie i czy ją kocha, bo mogła znaleźć dziesięć argumentów za tym, by tego nie robić. Bo to za szybko, bo co jeśli powie nie, bo może nie czują tego samego, bo go odstraszy, bo przytłoczy, bo Lee pomyśli, że jest głupiutka i dziecinna.
    Betsy nie czytała w myślach Lee, a on nie umiał odgadnąć tego, co działo się w jej głowie, więc rozpaczliwie więc musieli po tych kilku dniach kompletnej beztroski zacząć wreszcie ze sobą rozmawiać. Gdyby to wszystko było jeszcze takie proste…
    Póki co proste wydawały się przede wszystkim bliskość i czułość. I wychodziły im bezbłędnie, bo Lee, choć wcale nie zależało mu na przeganianiu z łóżka Cissy, która dzisiaj akurat była tu pierwsza, uśmiechnął się odruchowo, czując na swoich plecach ciężar i ciepło Betsy, oraz jej obejmujące go ciasno ramionami.
    — Już wystarczająco jest mi źle, że muszę was zostawić w Mariesville — przyznał, wzdychając ciężko, bo znowu: ten wyjazd to nie była jakaś ogromna tragedia, a Lee miał wrócić dosłownie za kilka dni. Telefony istniały, nie wyjeżdżał na drugi koniec świata i choć przez poznaniem Betsy byłby wręcz wdzięczny losowi za konkretny powód, by opuścić na chwilę miasteczko, to teraz zwyczajnie wolałby móc odwlec to w czasie.
    Był jednocześnie pewien, że Betsy doskonale wie, co robi, przytulając się do niego tak słodko i jednocześnie całując go skrajnie wręcz zaczepnie.
    — Niczego mi nie ułatwiasz, wiesz? — zapytał, odwracając się i siadając bokiem do Betsy, która wcale jednak się od niego nie odkleiła, i dobrze, bo nie próbował jej do tego zmusić. Chciał tylko na nią spojrzeć, gdy zadawał jej to pytanie, na które wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo przecież oboje doskonale ją znali.
    Betsy doskonale wiedziała, co robi, a Lee się temu poddawał i biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę powoli powinni się zbierać, była to z ich strony dosyć niebezpieczna gra. Przyciągnął jednak Betsy do siebie bez słowa, przytulając ją mocno i całując czubek jej głowy, zupełnie jakby już teraz się żegnali, a nie mieli jeszcze przed sobą drogi powrotnej. Nie zamierzał jednak walczyć z tym momentem, bo skoro Betsy tak do niego lgnęła, to najwyraźniej tego właśnie potrzebowała. I on też jej potrzebował.

    then come closer

    OdpowiedzUsuń