nancy jones
08/07/1994, ATLANTA —— PIELĘGNIARKA W ST. MARY'S HOSPITAL —— OD DWÓCH LAT W MARIESVILLE —— ODREMONTOWANY DOM W RIVERSIDE HOLLOW, KTÓRY DZIELI Z CIERPIĄCĄ NA DEMENCJĘ BABCIĄ CECILY, NAUJKOCHAŃSZYM KOTEM GATSBYM ORAZ OKAZJONALNIE ZE STARSZYM BRATEM —— KOLEKCJONERKA BIŻUTERII —— MIŁOŚNICZKA GIER KARCIANYCH, NAJLEPIEJ O COŚ LUB ZA COŚ —— LOKALNA BOHATERKA
Ma trójkę rodzeństwa, jest najmłodsza i zajmuje drugie miejsce w niekończącym się konkursie na najmniej poukładane życie, przegrywając jedynie ze swoim bratem-alkoholikiem, którego ciężko przebić i któremu od lat cierpliwie pomaga wyjść na prostą, chcąc tego bardziej od niego. Poza tym, od dwóch lat próbuje jak najlepiej opiekować się schorowaną babcią, nad którą ciężko zapanować, gdyż uważa się za pełną energii dwudziestolatkę.
Ktoś wreszcie musiał wziąć sprawy w swoje ręce i wszyscy czekali, aż jak zwykle zrobi to Nancy, w której od poczucia obowiązku większe jest jedynie poczucie odpowiedzialności. Zdaniem rodzeństwa w Atlancie nic jej nie trzymało, przynajmniej nic aż tak ważnego i wielkiego, by nie mogła z tego zrezygnować. Przez chwilę udawała, że nie mają racji, ale z jakiegoś powodu spakowała walizki i na stałe zawitała do Mariesville. Oszczędności przeznaczyła na remont domu, który już się o to prosił oraz na spłatę długów brata, które zaciągał na nieświadomą Cecily.
Nie czuje, aby cokolwiek musiała poświęcić, a nawet jeśli, to babcia jest tego warta, ponieważ jednym uśmiechem potrafi rozgonić największe chmury. Nie jest łatwo, ale zawsze mogło być gorzej. W końcu kocha opiekować się ludźmi i nie potrzebuje, aby ktoś wreszcie zaopiekował się nią.
________________
Cześć, trochę mnie tu nie było. Szukamy wszystkiego.
elnattchio@gmail.com
Poniżej mogą znaleźć się treści dla dorosłych.
[O boziu, nie widziałam Cię już na blogach dobre pięć lat – no hej, witaj z powrotem! Wiesz, że Nancy z tą piękną Aycą na zdjęciach pasuje tu jak ulał? Urodziła się w Atlancie, ale to małomiasteczkowa krew: zaradna, pomocna i miła, chociaż znając Twoje wcześniejsze kobietki, to że są miłe, wcale nie znaczy, że są potulne jak baranki! :D Ale Nancy na pewno należycie zaopiekuje się babcią i całym tym rodzinnym przybytkiem, w to nie ma co wątpić! Mam nadzieję, że zatęskniłaś za blogosferą tak bardzo, że zostaniesz tutaj na dłużej, bo fajnych wątków na pewno Ci nie zabraknie. A ja będę przeszczęśliwa, jeśli coś razem napiszemy i przypomnimy sobie stare dobre czasy, także zapraszam do siebie, no a teraz życzę Ci po prostu dużo dobrej zabawy! :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Jezusku, ależ ona jest piękna! I jakiego ma słodziuteńkiego kotka. ^^ Nancy sprawia wrażenie takiej czułej, dobrej duszy, która każdemu pomoże. Myślę, że idealnie dobrałaś pod nią zawód, a fakt, że opiekuje się chorą babcią sprawia, że jeszcze bardziej można ją podziwiać.
OdpowiedzUsuńMyślę, że moja Savannah chętnie zagrałaby z nią w pokera, oczywiście na pieniądze! :D
Baw się wspaniale i dużo, fajnych wątków życzę!]
Anna Murray & Savannah Weber nieśmiało wyglądająca z roboczych
[cześć. Oby powrót był udany. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńPodbijam razem z przedmówcami. Kobitka jest cudna. Musi być jej pewnie trudno w opiece nad babcią a postawa rodzeństwa... no tak najlepiej zmyć się tak szybko kiedy można było.
Nancy powinna dostać medal - z miła chęcią zrobiłabym jej bukiet w poczcie kwiatowej, wysłała do szpitala (by zazdrość wzbudzić) anonimowo i popatrzeć na efekty - oczywiście kwiaty byłby formą podziękowania za przechodzone trudy ;)
Dobrej zabawy i dużo weny.]
Patricia Amaya
[Oooh, jak super że do pisania wracają autorzy, których się nie widziało dłuższą chwilę! hej!
OdpowiedzUsuńPiękna ta pani, wizerunek, charakter i historia tak idealnie zgrane, wszystko dopiete na ostatni guzik, dopasowane jak w wzorowo ułożonej układance :)
Być kimś z tak wielkim poczuciem odpowiedzialności na pewno nie jest łatwo. Czuję, że Nancy sama na sobie wywiera ogromną presję! Bije od niej jednak urok i ciepło, a takich osób nigdy za wiele! Jest odrobinę starsza od Abi, ale może umiałaby wyczytać w uśmiechach rudej taką melancholię, z którą Wilson się nie zdradza i czasami zapraszałaby ją do domu, aby ruda mogła poduczyć się od babci Twojej pani nowych wzorów do robienia ładniejszych swetrów? ;)
Dobrej zabawy! :)]
Abigail
— Zabiję cię, Murray — wymamrotał pod nosem, nerwowo wiercąc nogą, kiedy z wyraźnym zniecierpliwieniem siedział na długiej kanapie w miejscowym klubie w Camden. Tego wieczoru byli umówieni całą grupą w tym przeklętym jazzowym klubie, w którym jedyną atrakcją były dość urodziwe kelnerki. Poza tym, nudą wiało jak cholera. Jego przyjaciel, oczywiście, stanowczo odmówił wyjścia do nocnego klubu, co wcale nie było zaskoczeniem, choć Max naiwnie liczył na cud. Edward nie był nawet gotów, by zgodzić się chociażby na miejscowy bar w Mariesville. Mówi się jednak, że nadzieja to matka głupich, prawda? Tego wieczoru jednak nie to doprowadzało Maxa Donovana do szału.
OdpowiedzUsuńObraz twarzy Edwarda wciąż tkwił w jego pamięci, ten wyraz niedowierzania, kiedy Max oświadczył mu, że ostatni wypad do Vegas zakończył się… ślubem z Sophie Martinez. Brzmiało to absurdalnie, ale właśnie tak wyglądała teraz rzeczywistość największego łamacza kobiecych serc w Camden. Na szczęście nie było żadnych obrączek, a ich „małżeństwo” opierało się wyłącznie na głupim kawałku papieru. Oczywiście, według Edwarda, cała sytuacja była szczytem nieodpowiedzialności. Po Sophie mógł się tego spodziewać, ale Max tym razem naprawdę przesadził. W tym wszystkim było coś komicznego, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że odpowiedzialność nigdy nie była jego mocną stroną. Całe jego życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe, było przesiąknięte ryzykiem i balansowaniem na krawędzi, a jedyną rzeczą, o którą dbał z obsesyjną wręcz dokładnością, było unikanie sytuacji, w której jakaś przypadkowa dziewczyna mogłaby zaciążyć. Jaki więc Edward mógł widzieć w tym wszystkim problem? Dla Maxa małżeństwo zawsze było jedynie formalnością, pustą inwestycją, która niczego nie zmieniłaby w jego życiu. Ale to był Edward, zardzewiały jak zawsze, a jego pełne niedowierzania spojrzenie jakoś nawet… cóż, miało sens.
Jednak ku swojemu zaskoczeniu, Sophie również była załamana, choć dla niego cała sytuacja naprawdę przypominała przygodę życia. Mówi się przecież, że gdy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę — właśnie to teraz robił, ciesząc się chwilą. Tymczasem Edward niemalże osiwiał, gdy usłyszał, że Max nie zamierza na ten moment podpisywać papierów rozwodowych. Dla przyjaciela to była ostateczna oznaka nieodpowiedzialności, Max z kolei bawił się za dwoje. Oczywiście, wiedział, że w końcu zakończy tę zabawę w dom, jednak nie widział powodu, by rezygnować tak szybko z czegoś, co dawało mu świetne możliwości choćby szantażu czy nowej formy jego gier z Sophie Martinez.
Niestety, jego entuzjazmu nie podzielał absolutnie nikt, co drażniło go bardziej, niż chciałby przyznać. Ekipa znała doskonale jego pokręconą i niezdrową relacją z Sophie, co jednak ani na moment go nie ruszało. Donovan nigdy nie przejmował się opinią innych — może właśnie dlatego, wbrew wszystkim i wszystkiemu, trzymał się swojego obecnego trybu życia, a szczególnie na przekór swoim ukochanym rodzicom. Im jeszcze nie powiedział o tym, że spełnił ich marzenie i w końcu się ożenił. Wiedział, że jeśli dowiedzą się, kim została ich synowa, cała sytuacja mogłaby się skończyć tragicznie. Jednak póki co, to wszystko tylko podsycało jego chęć zabawy.
Jego spojrzenie nerwowo wędrowało po otoczeniu, gdy monotonna jazzowa melodia zaczynała go irytować coraz bardziej. Przeklęty Murray sam nalegał, by spotkać się właśnie tutaj, a od godziny na horyzoncie nie było ani jego, ani Alexandry. Od czasu ich powrotu z Meksyku zachowywali się dziwnie, Max jednak wcale nie miał zamiaru w to wnikać. Nudziło mu się, był wkurzony, a jego małżonka zniknęła gdzieś w tłumie, zostawiając go samego w towarzystwie innych znajomych, których – trzeba przyznać – wyjątkowo nie znosił. Byli jeszcze większymi sztywniakami niż jego ukochany Edward.
UsuńJego wzrok instynktownie powędrował w stronę kobiety siedzącej na drugim końcu kanapy. Nancy Jones. Odkąd dwa lata temu kuzynka jego najlepszego przyjaciela przyjechała do Mariesville, odkrył w sobie nowe hobby – dokuczanie dziewczynom, które były całkiem atrakcyjne. Nancy była do tego idealna, stając się obiektem jego głupich żartów i nieznośnych komentarzy. I to nie tak, że jej nie lubił. Nancy była szczera, poukładana, całkiem sympatyczna... To wszystko jednak czyniło ją jego całkowitym przeciwieństwem i jednocześnie sprawiało, że ich drobne przepychanki były czystą rozrywką. Dla niego, oczywiście, domyślał się jak najbardziej, że Nancy nie czerpała z tego tej samej przyjemności.
Z energią podniósł się z miejsca i ruszył naokoło stołu, aż stanął naprzeciwko niej.
— Zagraj ze mną, Jones — powiedział, siadając na wolnym krześle i patrząc jej prosto w oczy. — Piszesz się na nigdy nie? — zapytał, unosząc brew z figlarnym uśmiechem. — Wiem, że wolałabyś rozbieranego pokera, ale cóż, pech chciał, że nie mam kart… — dodał z błyskiem rozbawienia w oczach.
chochlik ♥️
Skrzywił się nieco, gdy stojąc przed lustrem, zapinał guziki czarnej koszuli, a Colton – kumpel, notabene funkcjonariusz tutejszej policji – nagle rzucił w niego eleganckim butem, zachowując się w tej garderobie jak jakiś niewydarzony szczyl, który nawiał na pierwszą w życiu imprezę dla dorosłych. Facet miał trzydzieści cztery lata, łeb na karku i gadane nie z tej ziemi, ale był teraz tak podekscytowany halloweenową maskaradą, że tym swoim nieskrywanym entuzjazmem już któryś raz z kolei wprawił Rowana w zaskoczenie. Że też dał mu się na to namówić, co mu w ogóle przyszło do głowy się zgodzić? Dopadła go jakaś mgła mózgowa, czy jak? Mogli zasiąść przecież w lokalnym barze, umoczyć pyski w kuflach kraftowego piwa i nacieszyć się błogim spokojem prawie że pustej knajpy, bo skoro mieli dziś Halloween, to ludzie balują przede wszystkim na ulicach, więc spokój w The Rusty Nail był niemalże gwarantowany. To wkręcili się na domówkę. Na Halloween Party. W zasadzie, to Colton ich wkręcił, bo Rowan znalazłby sobie sto innych zajęć, gdyby nie nalegania przyjaciela i fakt, że łaził za nim po komisariacie, jak cień, nie dając spokoju przez kilka ostatnich dni. Dzięki bogu, że nie musieli wciskać się w żadne pokraczne stroje, że założenie czarnej koszuli, ciemnych dżinsów i wygodnych adidasów było akceptowalnym ubiorem, nie skazanym na jakieś ogólne potępienie. Colton dla odmiany miał jasną koszulę, niebieskie dżinsy i eleganckie buty, które wiązał właśnie, siedząc na pufie. Ubierali się u Rowana, bo stąd mieli bliżej do domu Dawsonów w Pinehill Estates, gdzie zorganizowana została impreza, a Colton i tak miał przyjechać po garść zbijaków, bo na ostatnim treningu zabrakło im amunicji ćwiczebnej, której Rowan miał akurat po sam sufit. Dużo strzelał, czysto rekreacyjnie.
OdpowiedzUsuńZaparkowali auto Coltona na posesji rodzeństwa Dawsonów. Samochodów stało już kilka, ludzie kręcili się przy schodach, okupując drzwi wejściowe i śmiejąc się głośno. Duży, piętrowy dom przyozdobiony był upiornymi dekoracjami: sztuczną pajęczyną z waty spryskanej lakierem do włosów i wykrawanymi dyniami, w których mrugał lekki płomień świeczki. W trawie leżały sztuczne kości, imitujące trupa i gumowe pająki, które działały na zasadzie łamanych świetlików. Zaangażowanie rodzeństwa w całe to przedsięwzięcie zasługiwało na podziw i Rowan był naprawdę pod wrażeniem staranności, z jaką wszystko zostało tutaj zorganizowane. Te dekoracje, już pomijając fakt, że kosztowały kupę kasy, robiły robotę, odzwierciedlając klimat upiornego domu, rodem z horrorów klasy B.
Przywitali się ze znajomymi, którzy stali na zewnątrz, wymieniając krótkie uściski dłoni i niezobowiązujące pogawędki. Colton zapalił jeszcze papierosa, a Rowan wszedł do środka, ciekawy jak wygląda wnętrze. Już po przekroczeniu progu coś spadło mu na głowę, więc z krótkim co jest kur... wsunął palce we włosy i zgarnął z nich cieniutką serpentynę. Butelki ze sprayem działały na czujniki ruchu, więc każdy, kto wchodził do domu i przechodził przez niewidzialny laser, uruchamiał maszynkę i w efekcie obrywał dziesiątką niteczek z zastygniętej pianki. Wyglądało to jak pajęczyna, na szczęście schodziło z ubrań bez trudu.
Przestrzenny salon zatopiony był w ciemnym świetle przygaszonych żyrandoli, do których przymocowano długie girlandy z dekoracjami w kształcie nietoperzy. W kątach unosiły się duże balony z helem, nakryte prześcieradłami, które robiły za duchy, a stojące niżej lampiony, rzucały na ściany różne upiorne wzory. Poduszki na wygodnych kanapach, stojących po lewej stronie salonu, miały poszarpane poszewki, a prowizoryczny parkiet taneczny, znajdujący się po prawej stronie, nieopodal wyjścia na taras, przypominał jakiś złowieszczy rytualny krąg. Ale najlepszą robotę robił tutaj stół z przekąskami, ponczem i deserami, i to na nim Rowan się skupił.
Duży, okrągły, piętrowy stół, nad którego blatami unosiła się mgiełka utworzona z suchego lodu. Spływała po bokach mebla, niczym wolny wodospad i rozpływała się nad podłogą, stopniowo zanikając. To było zjawiskowe i przyciągało wzrok, choć nie bardziej, niż to w jakiej formie przygotowano przekąski. Arbuzy wydrążono tak, że przypominały mózgi, z bananów zrobiono mumie, a ciasteczka upieczono w kształcie ludzkich palców. Takiej imprezy w Marsieville to Rowan nie pamiętał, a może i nie przeżył, bo kiedyś to brało się butelkę wina i szło na ulice, ale te dekoracje i ilość pracy włożona w klimat, naprawdę zwalały z nóg. Kuchnia też była udekorowana, ale trochę mniej, bo robiła chyba za bazę dowodzenia. To tam krzątały się osoby, które robiły drinki i te wszystkie dobroci, to tam stały zapasy i wszystko co potrzebne do dobrej zabawy, i tam kręciła się także Lisa Dawson, więc Rowan przywitał się z nią, gratulując przy okazji rozmachu, bo drugiego tak udekorowanego domu w Mariesville z pewnością nie było i nie będzie. Spytał o jej brata, Dylana, bo chciał z nim chwilę pogadać i wziąć przy okazji alkohol z samochodu, a kiedy usłyszał, że kręci się gdzieś na zewnątrz z kumplami, skierował się w stronę wyjścia. I ledwie wyszedł zza progu kuchennych drzwi, jak wpadł niespodziewanie na drobniejszą sylwetkę. Aż ciężko wypuścił powietrze z płuc, kiedy zatrzymał się ostro, cudem nie doprowadzając do czołowego zderzenia.
UsuńUlga na jego twarzy szybko przemieniła się w zaskoczenie, bo nawet jeśli mógł przewidywać, że ona będzie, ostatecznie nie miał pewności. Ale znała przecież Dawsonów nawet lepiej niż on, więc jej obecność była tutaj wskazana.
— Nancy? — Podniósł brwi i uśmiechnął się, lustrując ją krótkim spojrzeniem. Też miała jeszcze strzępki tej serpentyny w sprayu na ramieniu. — Mało brakowało, a byśmy dołożyli tutaj prawdziwych dekoracji — stwierdził, trochę sobie żartując. — I byłoby naprawdę szkoda, bo świetnie wyglądasz — ocenił, a może skomplementował, a może i jedno i drugie. Słynął z bycia bezpośrednim, więc nie miał najmniejszego problemu ani z ocenianiem ani z komplementowaniem.
Rowan Johnson
[ Wiadomo, że podglądałam w roboczych i Cynamonce suszyłam głowę, że ten brat tak na mnie spogląda zachęcająco xD
OdpowiedzUsuńZ Soph będzie kosa z przyczyn oczywistych, choć może nie będzie prowadzić otwartej wojny, bo to Donovan będzie na celowniku. Ale z Alex myślę, że możemy pomyśleć o jakiejś przyjaźni - postawić ją między młotem, a kowadłem - będzie się biedna motać, po której ze stron się opowiedzieć. Ewentualnie zapraszam jeszcze do chłopaków, może jakaś burza mózgów wpadnie :)
Bawcie się dobrze, szczególnie, że to powrót po dłuższym czasie! ]
Alexandra Collins / Sophie Martinez (i Noah z Westonem)
[Schorowani dziadkowie, którzy mają jeszcze masę krzepy to bardzo ciężka sprawa! Zarówno Finn, jak i Kopi coś o tym wiedzą, sami mieszkając w towarzystwie tego pokolenia ;D Babcia ma szczęście, że opiekuje się nią taka fajna wnuczka. I do tego pielęgniarka!
OdpowiedzUsuńPani wyszła cudna, a do tego na maxa zaintrygowałaś tą grą coś za coś. Na pewno ciężko przejść obok niej obojętnie, oj tak!
Życzę cudownych wątków i dobrego powrotu ;)) I w razie chęci, zapraszam do mnie. Chętnie coś wygramy/ przegramy!]
Kopi / Finn / Gustavo
Człowiek dopiero co przyszedł, nie zdążył się jeszcze nawet dobrze rozgościć i przyjąć do siebie świadomości, że znalazł się na imprezie pełnej upiornych dekoracji, atakujących od samego wejścia, a tu już bombardują go małpimi mózgami i alkoholem tak w ogóle. Od kilku dni po okolicy chodziły takie słuchy, że impreza ma być sroga i diabelska, dosłownie jak te wszystkie dekoracje zwisające z sufitu, więc szoty na dobry wieczór nie powinny go dziwić. A już tym bardziej małpie mózgi, które przecież doskonale wpasowywały się w upiorny klimat. To i tak zaskakujące, że zaczynali tak grzecznie od szotów, a nie od picia wódy z gwinta, ale wszystko przecież przed nimi! Akurat picia z gwinta należało spodziewać się prędzej, czy później, skoro była to impreza z Coltonem i Dylanem na pokładzie, bo ani jeden ani drugi nie wylewa za kołnierz, choć ten pierwszy ma przynajmniej z tyłu głowy dość istotny fakt, że jeżeli cokolwiek kiedykolwiek odpierdzieli, to odznaka i giwera idzie do sejfu zamkniętego na cztery spusty. I był to naprawdę dobry bat do pilnowania się na takich spędach. Rowan miał świadomość, że dla wielu osób jego obecność tutaj i tak będzie dość krępująca, a już szczególnie dla tych, którym w kieszeniach będą brzęczeć szklane fifki, ale taki Dylan nie był na przykład ani trochę przejęty faktem, że gości na swojej domówce tutejszego szeryfa, a tego, że jarał, nie dało się po prostu nie zarejestrować, bo przyniósł ten charakterystyczny zapach jointa do salonu razem ze sobą. Trawa nie jest w Georgii zalegalizowana ani rekreacyjnie, ani medycznie, ale w ich hrabstwie jest zdekryminalizowana, tak więc nic nie widzę, nic nie słyszę, a po cywilnemu także nic nie wiem i można się bawić. Zresztą, tak na dziewięćdziesiąt procent Colton zdążył się już upalić razem z Dylanem, nawet jeśli na tyle dyskretnie, by nikt go nie zauważył, więc to mówi samo za siebie. Jak się bawić, to się bawić.
OdpowiedzUsuńW normalnym przypadku Rowan siedziałby pewnie na komisariacie i ciągnął kolejny, ponadprogramowy dyżur, ale kiedy dowiedział się o tej domówce, natychmiast wykreślił się z harmonogramu. Co jak co, ale na wezwanie na pewno by tutaj nie przyjechał. Wolał umyć ręce, a ostatecznie w ogóle wyautować się z roboty na ten czas, bo miał przeczucie, że w Pinehill Estates zrobi się niewiarygodnie głośno, a gdyby jakiś zrzędliwy sąsiad poskarżył się na niesforną, niewychowaną młodzież, nie miałby wtedy wyjścia, jak zapukać do tych drzwi. To oczywiste, że jeśli miał już tutaj zapukać, to wolał zrobić to w koszuli, jako gość, a nie w mundurze, tak więc dał się porwać Coltonowi na ten pomysł, wyautować z dyżuru i wkręcić na imprezę, która jutro odbije mu się pewnie porządnym kacem. Baileys nigdy do niego nie przemawiał, a to z niego właśnie składały się małpie mózgi, które Dylan wciskał im teraz w dłonie w ramach powitalnego szota.
— Hej, a mnie to nikt nie zaprosi? — Colton pojawił się w salonie, trzymając w dłoniach kilka butelek srebrnej tequili Cincoro. Postawił je chwilowo na podłodze, żeby sięgnąć po szota z likierowym glutkiem przypominającym mózg. Pewnie, że był upalony – zdradzały go oczy, tak na co dzień czujne, a teraz zupełnie zrelaksowane i uchachane.
— Od kiedy ty potrzebujesz zaproszenia, Colt — Rowan popatrzył na kumpla z lekko uniesioną brwią, a potem przeniósł uwagę z powrotem na towarzystwo.
Wszyscy zaczęli stukać się kieliszkami po kolei i łykać fikuśne szoty z brzoskwiniowego schnappsa i likieru Baileys. Rowan wypił zawartość jednym haustem, nie ciesząc się zbytnio smakiem tego wynalazku, za to Colton skrzywił się natychmiast i nieskrępowanie zaklął pod nosem, nie spodziewając się czegoś tak słodko-kremowego. Jego podniebienie na co dzień raczy się tylko bourbonem z rodzaju single barrel, a tu, masz ci los, jakieś likiery i inne cuda na kiju.
Usuń— Ja nam zaraz poleję czegoś lepszego na to powitanie — zapowiedział Colt, podnosząc butelki tequili, z którymi zamierzał przenieść się do kuchni. — Rowan, ciebie to nawet nie pytam — pominął go machnięciem ręki, bo dobrze wiedział, że Rowan tequili nie odmawia, i od razu skupił się na Nancy. Dylan poszedł akurat powitać nowo przybyłych gości, którzy tłumnie pojawili się w korytarzu, więc na chwilę się odłączył. — Nancy? Idziesz z nami na kolejeczkę? — zachęcił, poruszając brwiami. Tak naprawdę, powinien dodać, że to kolejka z kilkoma wagonami, ale każdy kto znał Coltona choć trochę, z góry mógł się spodziewać, że jego pociąg będzie długi i w pewnym sensie wykolejony.
Rowan Johnson
[ potrzebne czy nie ja tam uważam, że powinna dostać nawet i pojedynczego kwiatka , więc skromna nie musi być ;)
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że niestety nachodzą ja same czarne myśli...
A dziękuję. Masz może ochotę na cośkolwiek? ;) Mogę Patty wpakować w wypadek przy pracy (bo ja okrutna kobieta)]
Patricia
[O kurczę, nie wiedziałam, że dziewczyny są kuzynkami! W takim razie może powinnam zaprosić Cię właśnie do Anny? :D]
OdpowiedzUsuńAnna & Savannah
Zachowywał klasę i to się nie zmieniło, bo od zawsze trzyma się takiej zasady, że w towarzystwie pije alkohol na równi ze wszystkimi, albo wcale. I to nie dlatego, że ma słabą głowę. Wynika to po prostu z ograniczonego zaufania do otoczenia, a już szczególnie, gdy w grę wchodzi picie w miejscach publicznych, i dotyczy to także zakątków tej uroczej mieściny. Ludzie są nieprzewidywalni, a jego potrzeba kontrolowania sytuacji jest na tyle duża, że ostatnia rzecz, którą pozwoli sobie kiedykolwiek stracić w otoczeniu, to czujność. I to zapewne też jedno ze skrzywień zawodowych, ale chcąc, czy też nie, bezpowrotnie wpisało się w jego naturę. Ale ponurakiem wcale nie jest, wyluzować też potrafi, momentami nawet za bardzo, tyle że nie są to kadry dostępne dla każdego przeciętnego człowieka tak na co dzień. Plotki krążą rozmaite, choć na jego temat wcale nie aż tak dużo, jak można by zakładać, ale to tylko dlatego, że nie dawał nikomu zbyt wielu powodów do siania dziwnych niedomówień. Nie zwierzał się przypadkowym ludziom, nie rozmawiał zbytnio o prywatnych sprawach, a ciekawskie pytania zbywał dość szybko i to właśnie w ten sposób pozbawił okolicznych plotkarzy informacyjnego źródełka, z którego mogliby wyciągać brudy. Był też na tyle uprzejmym człowiekiem, że starsze panie nie wyklinały go od jakichś czortów i nie produkowały dodatkowych pogłosek, a mieszkańcy zawsze mogli na nim polegać. Miał jakiś autorytet, społeczne uznanie, i nie mógł puścić go z dymkiem skręta.
OdpowiedzUsuńNie krytykowali wymyślnych szotów pod żadnym pozorem, bo wszystkie doskonale wpasowywały się w upiorny klimat, a oni nie byli jedynymi gośćmi tej imprezy. Schodziło się całkiem sporo osób, które chętnie porobią się małpimi mózgami, a tak poza tym należało też docenić fakt, że Lisa spędziła godziny, żeby przygotować aż tyle drinków i tak ładnie poustawiać je na szerokim stoliku. Oni może nie przepadali za ulepkami, ale damska część gości z przyjemnością przejmie kolorowy stolik na własność, nic więc się tutaj nie zmarnuje. Prawdopodobnie jeszcze zabraknie.
— Są wyborne, ale wiesz, że u nas impreza zaczyna się od czterdziestu procent — przypomniał Rowan, zerkając przez ramię Lisy, gdy kroiła cytryny w równiutkie ćwiartki. Przystanął zaraz przy kuchennej wyspie i przejął kieliszki od Lisy, a potem przesunął je po blacie w stronę Coltona, jeden po drugim, żeby mógł złapać je po kolei. Uśmiechnął się rozbawiony, gdy ten szybciutko uzupełnił naczynka prawie że po same brzegi, nie dając Nancy szansy na ustalenie limitu. Chciała połowę? Boże drogi, to zdecydowanie nie w tym towarzystwie. Colton był akurat pierwszy do polewania aż po rant, więc dopóki on rządzi, na ustępstwa nie ma co liczyć.
Rowan pokręcił głową, kiedy Nancy podsunęła mu ćwiartki cytryny, a Colton zrobił dokładnie to samo. Alkohol był jeszcze dobrze schłodzony, więc żaden z nich nie potrzebował cytrynowego wsparcia. To się przyda, jak butelka będzie stała dłużej i nabierze temperatury pokojowej, o ile w ogóle zdąży, bo przecież nikt nie będzie na nią tylko i wyłącznie patrzył – nie taka jest jej rola.
— Za niezapomnianą noc — potwierdził Rowan, dzierżąc w palcach swój kieliszek.
— Za najlepsze Halloween w życiu — dodał Colton z zawadiackim uśmieszkiem.
— I za niezarzygany salon — zaznaczyła Lisa, przechodząc obok nich z tacą, z którą wyszła do salonu.
Stuknęli się szkiełkami i Rowan pociągnął alkohol jednym haustem, krzywiąc się przy tym tylko odrobinę, zanim smak agawy nie wyparł ciężkich tonów spirytusu. Colton zaklął cicho pod nosem, bo pojemność tych kieliszków była naprawdę spora, i obaj spojrzeli uważnie na Nancy, czy ona poradziła sobie z sześćdziesięcioma pięcioma mililitrami tequili. To nie była standardowa porcja, więc musieli się upewnić, że nie dała się temu zagiąć.
Usuń— Colt, następnym razem lej po połowie — Rowan zerknął na kumpla, który skinął głową w potwierdzeniu.
— Tak jest, szefie — dorzucił, salutując krótko.
Nie chodziło przecież o to, by skończyć imprezę, zanim ta dobrze się rozpocznie. Tu jeszcze ludzie się nie zeszli, a oni sięgnęli już po naprawdę ciężki kaliber, ale to był bardzo dobry początek.
— Nancy! — rozległo się za chwilę, gdy dwie dziewczyny z kapeluszami wiedźm na głowach, pojawiły się w progu, żeby ją wyściskać. Miało być tu kilka osób nie z okolicy, w końcu świat nie kończy się na Mariesville, a zarówno Dawsonowie, jak i Nancy, spędzili a Atlancie trochę życia i tam też mieli znajomych.
Rowan Johnson
Pewne rzeczy, kiedy już wejdą człowiekowi w krew, zostają z nim na zawsze, a w jego krew weszło akurat bardzo dużo rozmaitych dziwności, związanych z prawie piętnastoma latami policyjnej mordęgi, poza tym człowiek ma tendencje do dopasowywania się do warunków, w których przyszło mu żyć, więc jeśli od półtorej dekady trwa się w gotowości, to trwanie to staje się po prostu częścią życia. Gotowość weszła mu w krew, dlatego wcale go nie męczyła, choć w spokojnym Mariesville wyglądała zupełnie inaczej, niż w Atlancie czy w innych miastach, do których jeździł na akcje jako policyjny specjals. Gonienie dzieciaków z sąsiedztwa, którzy podkradają sadownikom jabłka, to nie to samo, co rozbijanie szajki handlującej bronią, czy żywym, ludzkim towarem. To w zasadzie nie jest podobne nawet w ułamku procenta, ale to też czegoś uczy, zwłaszcza w pełnieniu roli szeryfa, czy w szefowaniu policyjnym grajdołkiem tak małej mieściny. Tutaj Rowan był przede wszystkim dla ludzi, może nie tak otwarcie, by brać z niego jak popadnie, ale podjąłby wezwanie nawet w środku nocy, gdyby była taka potrzeba. Czas jego pracy jest nienormowany, ale to była jego decyzja i jedyny warunek, jaki wtedy złożył, bo po objęciu funkcji szeryfa chciał służyć w godzinach, w których naprawdę jest taka potrzeba, a nie, które wybrał dla niego system. Policjantem jest się zresztą cały czas, nie tylko w momencie noszenia munduru. I, tak, wiąże się to z całym mnóstwem wyrzeczeń, ale Rowan świadomie wybrał dla siebie takie a nie inne życie. Mógł zostać każdym – został funkcjonariuszem policji, gotowym poświęcać życie dla dobra ogółu.
OdpowiedzUsuńPanowie wymienili z dziewczynami zapoznawcze uściski dłoni nad kuchenną wyspą, po czym Rowan zajrzał do szafki, z której Lisa wyciągnęła poprzednio kieliszki i sięgnął dwa dodatkowe.
— Zapraszamy, drogie panie! Cieszę się, że mogę was poznać. Fajne masz te koleżanki, Nancy, wreszcie mogę na kimś bezpiecznie zawiesić oko, jak cudownie — Colton roześmiał się wesoło, gdy Rowan łypnął na niego spojrzeniem, bo wychwycił tu jakąś dziwną aluzję, być może nie zrozumiałą dla nikogo innego, oprócz ich dwójki. I Nancy. O ile ona zdała sobie sprawę, że chodziło tu o nią, że to na nią Colt nie mógł niby bezpiecznie się wgapiać w jego towarzystwie. Jakby groziła mu co najmniej dekapitacja, albo coś w ten deseń.
Rowan pokręcił lekko głową na dowcipny nastrój kumpla, powstrzymując się od wymownego postukania się w czoło, i postawił przed nim kieliszki. Spojrzał na Nacy, kiedy tak swawolnie pociągnęła żart i oparł dłonie na blacie, bardziej pochylając się w jej stronę.
— Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Nancy — powiedział, gdy Colt uzupełniał kieliszki. — Zobaczymy, jak po wszystkim będziesz dzwonić po taksówkę. — Podniósł usta w zaczepnym uśmiechu i zachęcająco przesunął w jej stronę kieliszek, który nie był uzupełniony do połowy, ale też nie po same brzegi. Colton nalał po trzy czwarte, bo śmiał się cicho pod nosem i trząsł się przy tym, w ogóle nie kontrolując pomiaru. Był zresztą upalony i totalnie wyluzowany, więc ciężko oczekiwać od niego poważnego podejścia do tematu. — Za twój powrót.
Rowan wyprostował się zaraz, wziął swój kieliszek i puścił do Nancy krótkie oczko. On też sobie żartował i każdy dobrze wiedział, że byłby pierwszą osobą, która bezpiecznie odstawi ją do domu, jeśli ona naprawdę sobie tu dzisiaj pofolguje. A kiedy dziewczyny sięgnęły po ćwiartki cytryn, całą piątką przybili szybki toast i pochłonęli swoje porcje. Lisa zachęcała wszystkich głośno, by przenieśli się do salonu, który wypełnił się klimatycznym światłem. Teraz upiorne wzory na ścianach były bardziej widoczne, a w unoszących się duchach, stworzonych z balonów z helem, dało się dostrzec światełko ze złamanego świetlika. Osób zebrała się całkiem spora ilość, wszyscy mościli się już na kanapach i siedziskach, sięgając po pierwsze przekąski i ciesząc się rytmiczną muzyką w tle.
UsuńRowan Johnson
[Tak totalnie podoba mi się obrazek, który przedstawiłaś! Nie mogę się oprzeć i nawet nie zamierzam próbować! 🤣 Także poniżej podsyłam skromne zaczęcie!]
OdpowiedzUsuńAbigail uważała, że obdarowywanie ludzi to najpiękniejszy wyraz siebie. Od dziecka biegała wśród dzieci, rówieśników i starszych, sąsiadów i znajomych rodziców i gdy znajdowała coś, co było ładne, oddawała to z szczerą radością, śmiejąc się głośno aż do utraty tchu. Kolorowe kamyczki wyłowione z rzeki, odpryśniete błyszczące kafelki z zdobnych murków w okolicy ratusza, kwiatki o dużych płatkach lub tych najdrobniejszych, liście o regularnych kształtach i nasyconym kolorze, to wszystko nadawało się na prezent. Widziała piękno w wszystkim, zależało jej by podzielić się tym z innymi. I choć z wiekiem nauczyła się rozumieć, że nie zawsze i nie każdy okaże jej zrozumienie i podzieli jej entuzjazm, czy gust, to nigdy się nie zniechęcała. Robiła to już nie tylko dla innych, ale i dla siebie, koiła swoje niepokoje, swoje wyciszone tęsknoty i zepchnięte na dno duszy pragnienia , karmiąc się tym co pozytywne. Kochała sprawiać ludziom przyjemność, uwielbiała dostrzegać w ich oczach błysk zdumienia, później radości i wdzięczności. Poprawiał jej się humor, gdy odwzajemniano jej uśmiechy. I wtedy czuła się wystarczająca.
Abigail jakiś ponad miesiąc temu wróciła po czterech latach z Atlanty, gdzie studiowała pilnie zarządzanie w nieruchomościach, dorabiała jako kelnerka, a później któryś weekend z kolei starała się wyrobić z kursem hotelarstwa. Pensjonat, który był w rodzinie Wilsonow od lat był spełnieniem jej marzeń, prowadzenie go i odciążenie rodziców było jej celem od nastoletniego wieku. Chciała kontynuować rodzinny biznes, wręcz go rozwijać i nadać mu świeżości. Nigdzie indziej siebie nie widziała i właściwie nigdy nie planowała nawet wyjeżdżać! Proste, spokojne życie jej odpowiadało, a Mariesville było wszystkim, czego potrzebowała.
Pasowała tutaj, tu czuła się najlepiej i w Atlancie szybko przekonała się, że to szczera prawda, a nie jej widzimisię. Zderzyła się z głośnym, szybkim, wielkim miastem i poczuła zagubiona. Była jednak wytrwała, uparta i konsekwentna, jak również cierpliwa i pracowita, więc obiecała sobie, że skończy studia i nie zmarnuje tej szansy, choć nie mogła się doczekać, jak tylko wróci do domu! Spory wpływ tutaj na jej ocenę miał istotny fakt, że przeżyła pierwsze odrzucenie i pierwsze zerwanie i złamane serce, bo wyjechała z swoim chłopakiem, pierwszą miłością notabene, ale to był akurat ten temat, do którego praktycznie nie wracała. To zbyt bolało, mimo upływu czterech lat.
A jednak teraz, gdy wróciła, choć miała dni pełne niepewności i wahała się w wielu kwestiach, nie do końca tak łatwo odnajdując się w roli, do której dążyła, czuła lekkość w sercu. Wróciła, była tu i już nie zamierzała odjeżdżać! I na nowo mogła skupić się na ludziach, którzy byli jej drodzy, czyli wszyscy mieszkańcy miasteczka, bo ich i to miejsce kochała całą sobą.
- Mamo! Gdzie moje druty?! - zawołała, wchodząc do środka mieszkania rodziców, wydzielonego od tyłu kuchni w pensjonacie. Sama mieszkała w mieszkaniu po babci w Downtown, skąd miała wszędzie blisko.
UsuńNa ramieniu wisiała jej sporych rozmiarów bawełniana torba, a w niej miała trzy kolory miękkiej włóczki, dwa spore słoiki z miodem z mleczy i mały pojemnik z czekoladowym ciastem, który upiekła. Wybierała się do Cecily, a podobno i Nancy odwiedzała babcię, więc chciała się przywitać przy okazji kolejnych lekcji robienia cudów pod okiem starszej pani. Czasami gdy zjeżdżała na weekendy, wakacje, albo ferie odwiedzała tę panią, ale były to sporadyczne wizyty i rzadkie, a teraz mogła i chciała nadrobić czas i ich lekcje, bo wzory na swetrach znów wychodziły jej nierówne. A z pustymi rękoma, nie wypadało iść przecież. Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia, gdzie posiała swoje druty, a przetrzepała już całe mieszkanie z wyblakłymi tapetami i wzorzystymi dywanami i u siebie na pewno ich nie miała.
Dobre pół godziny później, wypadła z tyłu domu i wsiadła pospiesznie na swój żółty rower, pędząc na umówiony wieczorek z herbatką i dzierganiem. Miała troszkę zarumienione policzki, bo zanim znalazła druty, już się zniecierpliwiła i rozzłościła, ale jak zwykle wszystko było na swoim miejscu, a jej zguba wcale się nie zgubiła, tylko czekała na odpowiedni moment w szufladzie małego saloniku, aż Abi sama sobie przypomni, że wszystko tam położyły jej własne dłonie, gdy kilka miesięcy wcześniej próbowała zrobić szalik w jabłka dla smutnego mężczyzny, który zatrzymał się w pensjonacie na weekend.
Abigail
Nigdy stąd nie wyjechał i nie zrobił tego nawet wtedy, gdy dostał się do policyjnej jednostki specjalnej, chociaż drzwi stały przed nim otworem. Wołał gnać sto kilometrów do Atlanty i tam na miejscu wynajmować pokój w mieszkaniu kolegi po fachu, a potem zjeżdżać co kilka dni, czy w gorszych przypadkach co kilkanaście, niż zabrać manatki i tak po prostu się stąd wyprowadzić. Coś takiego nigdy nie wchodziło w grę, zresztą nie tylko wtedy, bo nawet gdy dostał się na prawnicze studia w sąsiednim stanie, nie było w ogóle mowy o wyprowadzce. Matka złościła się na niego z tego powodu, bo załatwiła mu stancję w doskonałej cenie i sama prawie że spakowała do wyjazdu, jakby pewna, że te studia będą spełnieniem jego marzeń, a jemu nawet przez myśl nie przeszło wynieść się do Durham. Wypychała go gdzieś w wielki świat, a sama została w tej małej mieścinie i jeszcze na domiar wszystkiego zbudowała tu swoje prawnicze imperium. A jemu wielki świat nie był do niczego potrzebny. Życie w jabłkowej mieścinie odpowiadało mu pod każdym względem, miał tu w zasadzie wszystko, czego potrzebował, a nawet więcej, niż zdołałby mieć gdziekolwiek indziej. Wystarczyło, że kiedyś pojawiał się w Atlancie co jakiś czas, żeby narobić trochę bałaganu w przestępczym środowisku, a miasto to i tak zdążyło mu więcej odebrać, niż dać. Poza tym, ciężko zestawić te dwa policyjne światy w jednym i tym samym porównaniu. Tutaj życie jest spokojne, tam toczyło się na dużo wyższych obrotach i dlatego tutaj długo musiał szukać sobie zamienników, które odpowiednio uzupełniałyby zapotrzebowanie na adrenalinę. Praca w jednostce specjalnej mocniej obciążała go psychicznie, ale dawała też ogromną satysfakcję i poczucie zawodowego spełnienia, więc szara codzienność małego miasteczka wypadała na jej tle nudno. To jasne, że tęsknił czasami za tym dreszczykiem emocji, gdy w gotowości czekało się w MRAPie na znak, a potem przystępowało do akcji, ale nie wróciłby już do SWATu, bez względu na warunki, jakie by mu zaproponowano. Miał swoje powody, nawet całe mnóstwo, a szeryfowanie było w tej chwili czymś, z czego nie przewidywał rezygnować Kto jednak wie, co zaplanował dla niego los. Kosy w brzuch też nigdy nie przewidywał, a przed dwoma laty dostał aż dwie i to akurat wtedy, gdy zdecydował się wyjść do betonowej dżungli bez gnata za paskiem.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na Nancy i pokręcił głową z uśmiechem. Zawsze była taka figlarna, zawsze potrafiła odpowiednio kogoś zripostować, zachowując granice dobrego smaku. To się naprawdę nie zmieniło, mimo że te czasy, kiedy przyjeżdżała tutaj na wakacje do Cecily, a oni razem z gromadą znajomych spotykali się od czasu do czasu na beztroskich ogniskach czy festynach, znajdowały się daleko w tyle za ich plecami. Ale to, co jeszcze pozostawało niezmienne, to jej urok, którym zyskała między innymi jego sympatię. Zarażała uśmiechem, pocieszała empatią i ujmowała czarującą stroną swej osobowości, a w niektórych przypadkach była dla niego lustrem, w którym odbijała się ta najlepsza wersja jego samego. Nie byli blisko, ale nie musieli. Czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, nawet, gdy dzieliły ich miesiące rozłąki, jakby płynący nieubłaganie czas nie stanowił dla nich najmniejszej bariery.
A tak poza tym, odkąd tylko pamięta, zawsze miał do Nancy jakąś taką dziwną słabość, której akurat ona nigdy w żaden sposób nie wykorzystywała. Dobrze, że nie była stałą bywalczynią jego biura na komisariacie, bo niejedną zasadę nagiąłby na te jej piękne oczy.
UsuńOdprowadził spojrzeniem Coltona, który czuł się jak ryba w wodzie, mając u boku dwie niewiasty, a na pytanie o taniec, wziął nieco głębszy wdech. Obszedł wyspę i zatrzymał się tuż przed Nancy, oparłszy się bokiem o jedną z szafek. Skrzyżował nogi w kostkach i znów na nią popatrzył. Czy ona próbowała z nim właśnie flirtować? I to patrząc mu prosto w oczy?
Uniósł kącik ust, nieśpiesznie śledząc spojrzeniem jej twarz, a potem przechylił głowę lekko w bok, zastanawiając się krótką chwilę nad odpowiedzią.
— Nie tańczę — odparł, zatrzymując spojrzenie w jej oczach. — Ale jeśli naprawdę znasz kilka niezłych ruchów, to mogę zrobić dla ciebie wyjątek — zaoferował i podniósł brew zachęcająco, bo – tak – taniec z nim to była okazja, która mogła nie powtórzyć się zbyt szybko. Istniało większe prawdopodobieństwo, że zagra na harmonijce, jeśli Colt dorwie skądś gitarę i go namówi na wspólne muzykowanie, niż że wtopi się w pląsy na parkiecie.
Rowan Johnson
[To prawda, jest ich sporo, ale jakoś sobie radzę, jeszcze... ^^
OdpowiedzUsuńPosłałam maila!]
Savannah Weber
Uniósł brew, a w jego błękitnych oczach zaiskrzył wyraźny błysk adrenaliny. Nancy zawsze potrafiła popisać się swoimi ripostami, a to, co powiedziała teraz, nie stanowiło wyjątku. W jej głosie było coś, co sprawiało, że każde z jej słów stawało się naładowane energią, która wręcz podskakiwała w powietrzu między nimi. Jednocześnie jednak tymi słowami podkręcała Maxa Donovana, który był nieznośnie uparty i niemal zawsze dostrzegał w każdym wyzwaniu potencjalną wygraną. A właśnie tym wyzwaniem była dla niego Nancy Jones. Dokuczanie jej, irytujące zaczepki i bezceremonialne komentarze dostarczały mu sporej dawki rozrywki, a na jego twarzy pojawiał się szeroki uśmiech, który zawsze zwiastował, że wkręci się w to wszystko jeszcze bardziej, niczym kot bawiący się z myszą, nie mogący doczekać się następnego ruchu. Edward zawsze denerwował się o ten fakt, powtarzając, że nie okazuje jego kuzynce ani szacunku, ani sympatii. Ale to przecież nie o to chodziło!
OdpowiedzUsuńNancy Jones była niewątpliwie piękna, hipnotyzująca i naprawdę interesująca. Jej błyszczące oczy i pełen życia uśmiech potrafiły przyciągnąć uwagę niejednego mężczyzny. Była też inteligentna i dojrzała, co czyniło ich wymianę zdań jeszcze bardziej intrygującą. W ich świecie luksusu i biznesu, w którym przebywał Max, jak i Edward, ponad wszystko jednak wyróżniała się normalnością, czego zdecydowanie brakowało w jego życiu, bo jemu samemu daleko było do takiej cechy. Może dlatego swoje zainteresowanie dość mało ambitnymi i całkiem denerwującymi zaczepkami ulokował właśnie w Nancy Jones. Chodziło jednak również o to, że nie bała się na niego zdenerwować, odpowiedzieć równie głupio czy też potraktować go porządnie złośliwym komentarzem. Podobało mu się to. To prawda, że z Sophie również mieli intensywne kłótnie i wymiany złośliwości, ale to było zupełnie co innego, bowiem motywowało ich wzajemne pożądanie i nierozerwalna więź, która narodziła się w momencie, gdy zobaczyli się po raz pierwszy. Z kolei złośliwości, którymi wymieniali się z Nancy, były napędzane zupełnie inną energią — Jones go nie znosiła, unikała jak ognia, a jego obecność psuła jej humor w mgnieniu oka. Dla innego mężczyzny mógłby to być powód do zażenowania, a nawet wstydu, ale nie dla Maxa Donovana. On w życiu wszystko robił odwrotnie, a ryzyko i szaleństwo stanowiły definicję jego istnienia.
Kiedy Nancy pochyliła się w jego stronę, poczuł, że ich dynamika przybrała nowy, elektryzujący obrót. W tej chwili coś w atmosferze się zmieniło — jakby nieprzewidywalność tej interakcji wyzwalała w nim impuls, który go pociągał, mimo że absolutnie nie traktował tego na poważnie. Zatrzymał się w osłupieniu, wpatrując się w nią, jakby próbował odczytać jej myśli. Działała na niego jak przysłowiowy zastrzyk adrenaliny, a ich interakcja – ta nieprzewidywalna gra słów – miała w sobie coś niezwykle pociągającego. Uśmiech, który zagościł na jego twarzy, doskonale oddawał, jak wiele ekscytacji czerpał z tej wymiany zdań. Oczywiście, znał tę grę jak własną kieszeń, bo przecież sam ją wymyślił.
— Wracać? — powtórzył z udawanym zdziwieniem. — Ależ Nancy, to nie jest rozwiązanie! Mnie tu bardzo dobrze, a ty wcale nie wyglądasz na osobę, która miałaby być tak surowa — odpowiedział, przybierając poważny wyraz twarzy, podczas gdy w jego oczach lśniło rozbawienie. — Pomyśl tylko, kto inny dostarcza ci takiej dawki emocji? — dodał, zadziornie posyłając jej wymowne spojrzenie. Czuł, że wchodzi na niebezpieczny grunt. Ich zwykła gra słowna mogła zacząć przybierać bardziej osobisty wymiar, a on był bardziej niż kiedykolwiek świadomy napięcia, które ich łączyło, pulsującego w powietrzu niczym elektryczny ładunek. Nie potrafił się powstrzymać przed podejmowaniem ryzyka i wciąganiem jej w dość prymitywną zabawę, zupełnie zapominając, że w grę wchodziły ludzkie emocje. To, co dla niego było śmieszne, wcale przecież nie musiało być takie dla niej.
Usuń— Poza tym, zawsze wracam, więc co za różnica… — kontynuował, a jego ton miał lekko sarkastyczny wydźwięk, choć w głosie czuć było nutę szczerości. Nie kłamał; Edward i on byli najlepszymi przyjaciółmi, więc gdzie jeden, tam i drugi. A od kilku lat, gdzie Edward, tam i Nancy — ten krąg idealnie się zamykał. — A przy okazji, cieszę się, że moja obecność jest tak niesamowicie irytująca. To znaczy, że robię coś dobrze, prawda, Jones? — dodał, zadziornie mrużąc oczy, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że jest gotów na każde wyzwanie, jakie jej zachowanie mogło mu zafundować.
Tym razem to on zuchwale nachylił się w jej kierunku, na tyle blisko, że mogła swobodnie obdarzyć go siarczystym policzkiem, jeśli pozwoli sobie na przesadny, zdecydowanie nieodpowiedni komentarz. A przecież był do tego zdolny.
— Wiesz, Jones, prawda jest taka, że z każdą ripostą, którą mi serwujesz, mam coraz większą ochotę zostać w twoim towarzystwie jeszcze dłużej — wyszeptał, mrużąc oczy z typową dla siebie zadziornością, a jego głos miał w sobie ten magnetyzm, który przyciągnął już niejedną kobietę. — Tak szybko więc się mnie nie pozbędziesz — dodał z figlarnym błyskiem w oku, jakby rzucał jej wyzwanie, które oboje czuli w powietrzu.
co złego, to nie my 😇
Na ulicach Atlanty prawie stracił życie, ale to i tak było niczym w porównaniu do tego, że w tym samym mieście życie straciła kobieta, której oddał dużą część swojego serca. Że w zamian za tę stratę sam pozbawił kogoś życia z zimną krwią i nawet się przy tym nie zająknął. Akurat to jedno zdarzenie nie definiowało go jako człowieka, tym bardziej, że wszystko to, co wydarzyło się wtedy w przydomowym schronie w Mechanicsville w Atlancie, było związane też z prowadzoną operacją policyjną, ale zasady moralne nakazywały doprowadzać do sprawiedliwości poprzez prawo, a nie poprzez samosądy. Sytuacja zmusiła go jednak do tego drugiego. I nie żałował, bo człowiek, którego sprzątnął, nie przysłużył się światu w żaden sposób, a wręcz przeciwnie – dla niektórych ludzi uczynił świat piekłem. Zwłaszcza dla tych kobiet, na którymi się pastwił i którymi handlował, wykorzystując fakt, że były w kraju nielegalnie. Od tamtego czasu i tak wiele się już zmieniło, bo po wyjściu ze szpitala Rowan musiał przeprowadzić w swoim życiu remont generalny. Wyleczył się z uzależnienia od adrenaliny, chociaż przesunięta granica lęku nadal nie wróciła na swoje miejsce i raczej już nie wróci, ale jeśli potrzebował dreszczyku emocji, miał tu całe mnóstwo zajęć, by to zapotrzebowanie uzupełnić. Ale to prawda, że przez długi czas był w jakiś sposób rozdarty, bo z jednej strony Atlanta była jego życiem, z drugiej nienawidził jej tak bardzo, że nigdy przez myśl mu nie przeszło przenieść się tam na dłużej, niż kilkanaście dni. I na pewno byłby w stanie zrozumieć Nancy, nawet jeśli jej rozdarcie wiązało się z zupełnie innymi zdarzeniami. Ona też przez długi czas stała na rozdrożu i bez wątpienia tęskniła, a może nadal tęskni za życiem, które toczyła wcześniej. Ma jednak zbyt dobre serce, by stawiać na piedestale siebie, a resztę potraktować środkowym palcem, w dodatku z babcią łączy ją szczególna więź, której nie chciałaby nigdy stracić. Jeśli karma rzeczywiście wraca, to przyszłość Nancy powinna być bajeczna. Rowan szczerze jej tego życzył.
OdpowiedzUsuń— Tak? Czyli to w takim razie też mój szczęśliwy dzień — odparł, gdy Nancy zdradziła, że nie proponuje tańca byle komu, i uśmiechnął się, słuchając jej dalszych żartów. Był początkujący, wcale się nie spierał, ale podnoszenie z Dirty Dancing, jeśli dla kogoś skończyłoby się źle, to prawdopodobnie dla Lisy, której narobiliby bałaganu strąconym żyrandolem, połamanym kwiatkiem, albo inną tego typu stratą materialną.
Skierował się za Nancy do salonu, gdzie wszyscy bawili się w rytmach Alvaro Solera, czy kogoś podobnego, kto wypuszcza skoczne utwory w języku hiszpańskim. Jasna czupryna Coltona natychmiast rzuciła mu się w oczy, gdy obracał Clementine, trzymając się wyjątkowo blisko jej sylwetki. Możliwe, że Colt był tutaj najwyższy, mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i przewyższał Rowana o pół głowy. A klimat w salonie zrobił się prawdziwie dyskotekowy, brakowało tylko kolorofonów i stroboskopów, chociaż one nie były wcale potrzebne tutejszym imprezowiczom, a tak swoją drogą, też nie pasowałyby do tematu dzisiejszego spędu, bo ten był przecież upiorny.
Oczywiście, gdy tylko Colton zobaczył Rowana wtapiającego się w gęstwinę tańczących osób, natychmiast przekręcił głowę w bok, jak jakiś zdziwiony piesek, ale Clem nie pozwoliła mu na zbyt długie rozproszenie, więc gdy tylko Rowan odpowiedział mu strofującym spojrzeniem, jego uwaga zaraz znów w pełni skupiła się na towarzyszce. Colt wreszcie mógł dać swobodne ujście swojej lowelasowskiej naturze, bez dwóch zdań.
UsuńPołożył dłoń w talii Nancy, kiedy stanęli już w jedyn punkcie, pomiędzy wirującymi w rytm muzyki ludźmi, i sam zaczął bujać biodrami, bo to, że nie tańczył, wcale nie oznacza, że jest w tym stu procentowym laikiem. Z poczuciem rytmu nie jest akurat na bakier.
— Czekam na te niezłe ruchy — zaznaczył i posłał Nancy uśmiech, uważając w tym samym czasie, żeby nie trącić nikogo łokciem, bo przy tylu tańczących osobach, wokół było naprawdę ciasno.
Rowan Johnson
Cześć!
OdpowiedzUsuńHistoria może i przykra, ale AJ z natury smutny nie jest, tylko teraz za takiego smutasa i gbura uchodzi, bo mu się nie uśmiecha uśmiechać. Jest w takiej, a nie w innej sytuacji, bo uważam, że dużo łatwiej będzie mi teraz odczarować jego los.
Na pewno pracują w tym samym szpitalu, bo z tego co widzę, w Mariesville jest tylko jeden, więc muszą się znać. Możemy właśnie rozpisać coś na szpitalnych warunkach. Można zacząć nawet od pewnej niechęci Nancy do Archera, skoro jest takim mrukiem?
ARCHER JACOBSON
Archer w gorsze dni potrafi być okropny dla ludzi, więc myślę, że Nancy bez trudu znalazłaby powód, żeby za kogoś takiego go uważać. Podoba mi się pomysł z samochodem. Mogę nawet coś podrzucić na dniach.
OdpowiedzUsuńARCHER JACOBSON
Nie znał dziewczyn, ani ich podejścia do relacji, związków i tak dalej, ale w Coltonie rzeczywiście na próżno szukać kogoś, kto zakotwiczy się na stałe, bo to jest facet z rodzaju: biorę garściami, co mi życie daje i pędzę przed siebie. Na pewno potrafiłby się ustatkować i może kiedyś to zrobi, ale do tej pory słynął raczej z tego, że dość mocno obdarza płeć piękną swoimi względami, tyle że wyłącznie na chwilę. Z jedna poflirtuję, z drugą zatańczy, a trzeciej skradnie całusa i tak mu się to życie kręci, chociaż Clem miała predyspozycje do tego, by stać się właśnie tą, która zaskarbi sobie jego uwagę na dłużej, bo ewidentnie wpasowała się w jego gust. Colton skupiał się teraz wyłącznie na niej, co nie było takim standardowym zachowaniem dla tego lowelasa, więc może zajdzie w nim tu dzisiaj jakaś magiczna przemiana. Albo Amor wreszcie go upolował i teraz tylko czeka na dobry moment, żeby tak solidnie przyfasolić mu strzałą.
OdpowiedzUsuńZastanowił się przez moment, ale tak z czystego żartu, bo w takim przypadku kontrolę mógł jej oddać z przyjemnością, chociaż wciąż wcale nie tak do końca. Na pewno nie da się jej przewrócić, jeśli potknie się o czyjąś nogę, czy oberwać ze szklanki, bo co niektórzy kołysali się na tym prowizorycznym parkiecie również w towarzystwie drinków. A to też jest przecież jakiś rodzaj kontroli.
— Zrobię w takim razie drugi wyjątek, niech będzie — zgodził się i dał porwać temu małemu szaleństwu z udziałem Nancy, która naprawdę wiedziała, co robi, bujając przy nim biodrami i wykonując zmysłowe ruchy w tańcu. W ten sposób klubowe dziewczyny nie tańczą, więc zakładał tak zupełnie niewiążąco, że jakieś lekcje tańca Nancy musiała brać, choć na pewno nie w ich mieścinie, bo tutaj takich tańców nikt nie uskutecznia, a co najwyżej hulanki dla seniorów w ramach jakichś specjalnych zajęć. Ale takich przyjemności na pewno nie nauczyłaby się chodząc w kółeczku z seniorami. Nie był co prawda pewien, jak nazywa się ten taniec, ale ostatnimi czasy stał się chyba dość popularny, bo te charakterystyczne ruchy biodrami dość często przewijały mu się w internecie, ale i w Atlancie mijał kiedyś parę, która tańczyła w ten sposób na deptaku, nagrywając rolkę czy inny filmik na media społecznościowe.
Dość sprawnie, bazując na krokach Nancy, wyliczył sobie, że jest to taniec na cztery, więc złapał rytm i przynajmniej nie plątał się w żaden sposób, a poza tym dostrzegł, że wychylała biodra w kierunku przeciwnym niż wysuwała nogę, co też było charakterystyczne i na co też dało się odpowiedzieć własnym ciałem. Oczywiście, bez dwóch zdań to ona czarowała go w tym tańcu, a nie on ją, bo on jedynie dostosowywał się do jej ruchów, ona zaś rozkładała karty w tej tanecznej grze i przewodziła. Łapał ją w talii pewnie, a potem wypychał, gdy się odsuwała, i znów przyciągał, gdy wracała, dodając wszystkiemu dynamiki, bo tego wymagały latynoskie rytmy, dźwięcznie wypełniające salon. Na pewno przyciągnęli uwagę sąsiadujących tancerzy, bo jakimś cudem zrobiło się wokół nich nieco więcej miejsca, jakby nikt nie chciał przeszkadzać tym intensywnym obrotom, fruwającym włosom i zmysłowo falującym biodrom w tworzeniu tutaj prawdziwego show.
Uśmiechnął się, gdy Nancy zaprezentowała figurę specjalną, znów przylegając do niego plecami. Wstrzeliła się z nią akurat tak, że hiszpańska nuta przycichła, a ostatecznie wyparła ją jakaś zmiksowana na milion sposobów muzyka elektroniczna, więc figura była taką wisienką na torcie dla ich maleńkiego, tanecznego szaleństwa.
Usuń— Jeśli zawsze będziesz zaskakiwała mnie w taki sposób, mogę robić tych wyjątków więcej — podsumował żartem, dostrzegając jej zgrzane policzki. Taki taniec wymaga dobrej kondycji, w to akurat nie wątpił. — I całe szczęście, że nie tańczysz z byle kim, bo coś czuję, że zaraz zrobi się tutaj niezła kolejka i podejrzewam, że nie obrobiłabyś się z nią do rana, a trochę szkoda na to imprezy — stwierdził, podniósłszy spojrzenie na panów, którzy teraz niedyskretnie zainteresowali się osobą Nancy. Przyciągnęła ich uwagę swoim temperamentem, którego nie sposób ukryć w tańcu, ale wcale im się nie dziwił, bo na pewno było na co popatrzeć. Nic, tylko czekać, jak jeden po drugim będą kręcić się wokół niej, gdy tylko wróci do towarzystwa przyjaciółek i zniknie z pola widzenia szeryfa. Na razie tylko to trzyma ich w miejscu.
Rowan Johnson
Miłość jest wyjątkowa, ale miłość to przede wszystkim poświęcenie, bo ktoś, kto kocha, nie może żyć już tylko dla siebie – i z tego powodu Rowan nie spełniał kryteriów w tej dziedzinie życia, bo on, jeśli czemuś poświęcał się tak na serio, to wyłącznie pracy. Oddał się służbie w stu procentach, zgodził na te wszystkie wyrzeczenia, na trudy i obecność demonów dyskretnie depczących po piętach, ale zrobił to z całym przekonaniem, bo właśnie tego dla siebie pragnął. Uczucie zakochania nie było mu jednak obce, bo naturalną rzeczą ludzką jest zakochiwać się i słuchać głosu serca, bez względu na to jak naiwny potrafi być, ale w jego przypadku to uczucie ostatnimi laty zostało nierozerwalnie związane ze zdarzeniem, które mocno przewartościowało całe jego emocjonalne zaplecze. Nie obaliło ono wiary w miłość, bo ta specyficzna nić, która wiąże dwoje ludzi naprawdę istnieje i w to Rowan nie wątpił, mając tu w okolicy całe mnóstwo solidnych przykładów, ale nie wróżył jej dla siebie. Już nie. Po tym co przeszedł i co zostawiło po sobie niezmywalną skazę na całym jego jestestwie, był przekonany, że nie będzie już w stanie żadnej kobiecie dać takiego szczęścia, na jakie szczerze zasługuje. Nie miał serca z lodu, ale z połamanych kawałków, posklejanych w pośpiechu, bo czas nie był dla niego tak łaskawy, żeby przed kilkoma laty pozwolić mu chociaż przerobić wewnętrznie te trudne zdarzenia, których był uczestnikiem. Wszystko rozeszło się na boki, bo życie musi toczyć się dalej, ale z pewnymi rzeczami Rowan nie pogodził się do dnia dzisiejszego i możliwe, że nigdy tak do końca się nie pogodzi. Mógł być dobrym kompanem do zabawy, do różnych przekomarzanek i niezobowiązującego spędzania czasu przy butelce piwa, czy przy tych bardziej angażujących ciało aktywnościach. Mógł zaplątać się w krótką chwilę zapomnienia, bo nie był pozbawiony pragnień, ale nie potrafił zaangażować się w żadną relację, która wymagałaby od niego większego poświęcenia. Nie ufał samemu sobie. Nie ufał światu. I nie był w stanie po raz kolejny narazić życia tej drugiej osoby tylko dlatego, że zobowiązania zawodowe, śluby czy inne pieprzone przysięgi, okażą się istotniejsze, niż cokolwiek wokół. A Colt był totalnym lekkoduchem od najmłodszych lat i to się u niego nie zmieniło nawet po trzydziestce, ale bez względu na to, ile serc złamał po drodze, Rowan wierzył, że ten facet był zdolny się ustatkować, i że jeśli trafi na odpowiednią kobietę, to wtedy stanie się to mimowolnie. Jak na razie bardzo niechętnie wypuszczał Clementine z rąk, co było do niego niepodobne, ale babska narada brzmiała tak poważnie, że zamienił jej towarzystwo na towarzystwo Dylana, a w końcu też Rowana, którego zgarnął, gdy tylko panny ulotniły się z salonu. Najpierw okupowali całą trójką kuchnię, gdzie na wejściu strzelili sobie po szocie tequili. Colton zrobił im później drinki Red Bull Sunrise, korzystając z tego, że na stanie były energetyki i sok z marakui, ale musieli się pilnować, bo ilość tequili zdecydowanie górowała w składzie tych mieszanek, a już sam fakt łączenia tequili z energetykiem był ryzykowny. Coś napomknął o Clem, ale nie za dużo, jakby nie miał wobec niej wcale takich oczywistych zamiarów. Normalnie paplałby jak najęty, że zamierza którąś porwać i dobrze się bawić na osobności, ale w jej przypadku był bardzo ostrożny. Chwilę jeszcze podokuczał Rowanowi, że już dawno powinni założyć Instagrama i wrzucać tam nagrania z tym jak tańczą w mundurach, a potem się rozbierają, to dawno byliby bogaci i leżeli do góry brzuchami na leżaczkach na Bora-Bora, po czym zgarnęli szklaneczki z drinkami i wyszli chwilę na taras, bo co niektórzy musieli się dotlenić w ten specyficzny sposób. Było tyle znajomych osób, że chwilę im się zeszło na rozmowach, zanim wtoczyli się większą grupką do środka, a potem na piętro.
OdpowiedzUsuńKiedy padła propozycja zagrania w prawdę czy wyzwanie, Colton dorwał się z powrotem do Clem, więc Rowan zostawił im dwa miejsca, żeby nie musieli się za bardzo od siebie odklejać i uwalił się wygodnie na wielkiej, workowej pufie, którą dzielił akurat z Emmą. Oboje się w nią zapadli i oboje będą mieć problem ze wstaniem, ale na razie żadne z nich się tym nie przejmowało, bo workowate siedzisko było bajecznie wygodnie. Grunt, że nie wylały się drinki.
UsuńZ początku Rowan nie dostrzegł nigdzie Nancy, ale na dole wciąż bawiło się mnóstwo osób, więc podejrzewał, że utknęła gdzieś na parkiecie z dziewczynami. Ktoś tylko rzucił krótkie hasło, żeby je tutaj zwerbować, a zanim dotarły, na środku znalazła się już butelka po wódce i zestaw kart z kategorii dla dorosłych, o ile ktoś będzie chciał skorzystać z gotowców. Niektórzy nie mogli się już doczekać rozpoczęcia i zacierali ręce gotowi obnażyć towarzystwo z tych najmocniej skrywanych prawd, ale wszyscy cały czas rozmawiali, więc w pokoju było gwarno i naprawdę wesoło. Ktoś nawet zaciągnął arbuzową sziszę, od której gęsty dym wędrował aż pod sufit.
Jego spojrzenie powędrowało w kierunku drzwi, gdy dziewczyny wpadły do środka. Mimowolnie podniósł usta w lekkim uśmiechu, widząc bardziej wstawioną Nancy, chociaż nadal prezentowała się tak dobrze, jak na początku. Nie ściągnął z niej spojrzenia, przyglądając się, jak zajmuje miejsce naprzeciwko. Upił tylko łyk drinka z energetykiem i nieznacznie pokręcił głową.
— Jestem tutaj przede wszystkim dla wyzwań — odparł, uśmiechając się zaczepnie kącikiem ust. Nie z każdej prawdy się zwierzy, a bycie obserwatorem byłoby trochę nudne, skoro wszyscy zgodzili się grać, mniej lub bardziej trzeźwo, ale statystycznie raczej mniej trzeźwo niż bardziej, bo ludzie byli już naprawdę porobieni.
— Dobra, Nancy, siedzisz na dwunastej, to zaczynasz. Kręć! — Dylan zachęcił ją, ostrożnie stawiając szklankę z drinkiem na podłodze. Potarł swoje dłonie i skupił spojrzenie na butelce, jakby samym spojrzeniem chciał zmusić szklany przedmiot do zatrzymania się na konkretnej osobie.
Rowan Johnson
[Nadrabiam w końcu blogowe zaległości i wow, jaka ona piękna <3 Te zdjęcia mają w sobie coś magicznego, bije z nich bardzo przytulna aura, co chyba idealnie pasuje do Nancy, która wydaje się być ciepłą, dobrą duszyczką. Szkoda, że ze względu na rodzinę musiała porzucić inne, być może nieco wygodniejsze życie, oby brat w końcu się ogarnął, choć jak to mówią, najlepiej z rodziną wychodzi się na zdjęciu. Trzymam za nią kciuki i mam nadzieję, że jak najszybciej znajdzie jednak kogoś, kto właśnie nią się zaopiekuje, nawet jeśli podkreśla, że tego nie potrzebuje. Zapraszam w razie chęci do siebie, Henryk chętnie z wieloma sprawami pomoże, Damon za pewne wręcz przeciwnie, dużo zrujnuje, ale w głębi serca to dobry chłopak, więc można podjąć ryzyko haha <3]
OdpowiedzUsuńHenry Johnson&Damon Locatelli
W takim układzie to obie strony muszą zagryzać zęby, znosząc strach o życie kogoś, kogo kochają. Czy to policjant na służbie, strażak na dyżurze, czy żołnierz na misji – ich poświęcenie nigdy nie będzie tak efektywne, gdy z tyłu głowy będą mieć tą istotną myśl, że muszą wrócić do rodziny, że kilkaset mil dalej czeka na nich ktoś, kto powierzył im cały swój świat. Nie oddadzą się zadaniom w pełni, z całego serca i zupełnie tak jakby nie mieli nic do stracenia, bo muszą zrobić wszystko, żeby przeżyć, już nie tylko dla siebie, bo w obliczu służby własne życie nie ma aż takiego znaczenia, ale dla tych, którzy czekają. Ci, którzy czekają, są ważniejsi od zabitego wroga, od złapanego zbira, czy od domu uratowanego przed pożarem. Życie bliskich zawsze ma najwyższy priorytet i żadne poświęcenie nie jest warte ich cierpienia, a właśnie z tym muszą liczyć się mundurowcy, którzy idąc do pracy, narażają własne życie – że przez nich zawali się czyjś świat, że po nich będą cierpieć inni, a przede wszystkim ci, którzy ich kochają. Nie każdy jest w stanie udźwignąć obie te odpowiedzialności, dlatego jedni rezygnują z rodziny, inni z zawodu, a Rowan zaliczał się do grupy pierwszej. Jego wyrzeczeniem była przede wszystkim rodzina, bo nie wyobrażał sobie pojechać na akcję i z determinacją, bez najmniejszych obaw, iść i walczyć tam ze złem często na śmierć i życie, mając równocześnie świadomość, że jest dla kogoś całym światem. Nie byłby wtedy w stanie wykrzesać w sobie tak wielkich pokładów odwagi. Albo byłby beznadziejnym policjantem, który nie wkroczy do akcji, gdy będzie potrzeba, bo pomyśli o swoich bliskich, albo byłby beznadziejnym mężem, jeśli wkroczyłby do akcji, a tam zdarzyłoby się coś, co zważyłoby na jego życiu – a takie sytuacje się dzieją i sam był tego odpowiednim dowodem, w pamiątce nosząc dwie blizny na brzuchu. Byli oczywiście tacy, którzy mieli i zawód i rodzinę, ale dla Rowana najważniejszym było wywiązywać się ze zobowiązań w pełni, tak na sto procent, a nie mógł oddać się tym dwóm rzeczom tak samo bardzo, bo przy takim poświęceniu istniało dużo prawdopodobieństwo, że w końcu zawiódłby którąś ze stron. Dlatego jemu, podobnie jak Nancy, też odpowiadało życie singla, nawet pomimo samotności. On co prawda nie randkował zaciekle, ani nawet nie korzystał z tego życia jakoś szczególnie mocno, bo zachowanie dobrej twarzy to coś, o co musiał pieczołowicie dbać na swoim stanowisku, ale chodziło właśnie o tą odpowiedzialność i zobowiązanie, którego nie chciał na siebie brać z wielu powodów, w tym z powodu swojego zawodu, któremu oddawał się w pełni.
OdpowiedzUsuńPopijał powoli drinka, obserwując jak butelka kręci się z rozmachem i ostatecznie zatrzymuje z szyjką wycelowaną w Maise. Roześmiał się, gdy Dylanowi, zgaszonemu przez Nancy, zrzedła mina, a potem wysłuchał opowieści Maise, która chyba tylko dzięki procentom nabrała takiej odwagi do zdradzania im szczegółów ze swojego najgorszego razu. A im dalej w grę, tym zaczynało robić się goręcej, bo jak dziewczyny zaczęły się całować, to przede wszystkim faceci przestali skrywać swój wielki entuzjazm dla takich wyzwań. Ktoś krzyknął nawet gorzko, gorzko, dopingując Clem, a Colt podniósł oczy do nieba, dziękując Stwórcy za to, że zesłał mu na ten wieczór tak pikantną towarzyszkę. Rowan już na tym etapie wiedział, że ich wspólnego, kumpelskiego powrotu do domu nic nie będzie, ale nie było mu z tego powodu przykro. Właściwie, był już przyzwyczajony do bycia porzucanym na rzecz fajnych dziewczyn, bo na palcach jednej ręki mógł zliczyć te imprezy, które kończyły się dla Colta koszem, albo nawet strzałem z liścia.
Znów popatrzył na butelkę, którą zakręciła Clementine, a kiedy szkło wskazało jego, westchnął tylko i popatrzył na kobietę, zastanawiając się, co za pomysł przyjdzie jej do głowy. Mógł oddać koszulę, spodnie, czy cokolwiek tam miał na sobie, ale jej kreatywność okazała się bujniejsza, niż zakładał. A więc striptiz. Dla wybranej osoby. Przez całe trzydzieści sekund. Skoro tak, to niech będzie – i tak wybrałby wyzwanie, więc nie miał wyjścia, jak tylko na to przystać.
Podstawił szklankę z drinkiem z boku i z małą pomocą Emmy dźwignął się z tej zapadniętej pufy, na której oboje siedzieli, czy też raczej wpółleżeli przez jej miękkie wypełnienie. Ściągnął chwilowo łopatki, a kiedy muzyka rozbrzmiała, podszedł do Nancy, to ją wybierając do tego wyzwania. Chciała wcześniej zobaczyć, więc nadarzyła się idealna okazja do tego, żeby na to jej wyzywające zobaczymy odpowiedzieć. Położył dłonie na jej udach i rozsunął jej kolana jednym ruchem, żeby zrobić sobie do niej swobodny dostęp i między nimi stanąć. Nachylił się do jej twarzy tak blisko, że ich nosy otarły się o siebie, a potem patrząc jej w oczy, wyprostował się tuż przed nią i zakołysał biodrami w rytm muzyki, równocześnie podnosząc materiał swojej koszuli i odsłaniając tors. Sięgnął po jej dłoń, położył nad swoim brzuchem i nadal kołysząc biodrami, zaczął powoli przesuwać jej rękę w dół po mięśniach, aż dotarł do paska i rozporka, na którym ją zostawił. Złapał wtedy Nancy za szyję, przełożył nogę przez jej kolano, by lekko na nim przysiąść i nadal kołysząc biodrami, odchylił jej głowę, żeby zbliżyć usta do jej szyi. Trzydzieści sekund minęło jakoś w tym momencie. Rowan posłał Nancy dłuższe spojrzenie, uśmiechnął się i przeniósł wzrok na Clem.
Usuń— Zaliczone? — Upewnił się, odsuwając od siedzącej Nancy. Zaliczone.
A Colton prawie zakrztusił się swoim alkoholem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie wydarzyło się przed jego oczami.
— O kurwa, Rowan, w takich momentach to ja żałuję, że nie jestem laską — stwierdził, szczerząc się wesoło. — Stary, zakładamy jutro konto na Instagramie, a za rok leżymy na Bora-Bora! Taki talent nie może się przecież zmarnować, zobacz, nawet faceci pieją z zachwytu! — palnął z takim entuzjazmem, jakby rzeczywiście szykował się na nagrywanie takich rzeczy, a Rowan, przechodząc akurat obok niego, zdzielił go przez łeb i klapnął z powrotem na swoim miejscu, aż Emma podskoczyła, wypchnięta z pufy siłą jego ciała. Przeprosił ją krótko, bo to było akurat niechcący, a Coltonowi posłał marsowe spojrzenie, bo jego zdzielił z pełną świadomością.
— W takim razie teraz kolej na... — złapał za butelkę i zakręcił nią pewnie. Szyjka wskazała na siedzisko Nancy. — O, jak cudownie — powiedział, podnosząc wzrok na Nancy. Uśmiechnął się do niej zaczepnie i przechylił głowę lekko w bok. — Prawda czy wyzwanie?
Rowan Johnson
To prawda – Max Donovan był paskudnym człowiekiem, a kiedy ktoś nazywał go dobrym, na jego twarzy pojawiał się tylko uśmiech pełen politowania. Nie dlatego, że był zły do szpiku kości. Miał swoje zasady, których nigdy nie przekraczał, zawsze potrafił wyciągnąć pomocną dłoń, gdy sytuacja tego wymagała, a ludzi – z wyjątkiem swojej pokręconej rodziny – starał się nie oceniać. Jednak jego codzienne decyzje, zwłaszcza te towarzyskie, często zostawiały za sobą ślad, który ciężko było nazwać przyjemnym. Wynikało to z prostego, lecz nieugiętego przekonania: oczekiwania są prostą drogą do rozczarowania.
OdpowiedzUsuńNie pozwalał sobie więc na emocjonalne zaangażowanie, które mogłoby go wciągnąć w życie innych lub skłonić do planowania przyszłości. Dla niego życie było jak seria chwil, które należało wycisnąć do dna, bez względu na konsekwencje. W końcu jego nienormalna rodzinka nauczyła go, że szczerych emocji w życiu brak, związki prowadzą jedynie do katastrofy, a im bardziej wzrasta wartość twojego konta, tym mniej masz w sobie do zaoferowania. To Michael i Linda pokazali mu, że przywiązanie może boleć, a oczekiwania zawodzą jeszcze bardziej. Normalność była więc dla niego luksusem, na który wiedział, że nigdy sobie nie pozwoli.
Tak więc Max – beztroski, arogancki i dynamiczny, traktujący życie jak własny plac zabaw – nie stał się takim człowiekiem przypadkiem. Był produktem lat życiowej ironii, zbudowanym z doświadczeń i rozczarowań zafundowanych przez jego jakże kochanych staruszków.
Prawdą było, że mógłby wyjść na prostą, ale widocznie odpowiadał mu ten styl życia. Jeszcze w młodości Max wierzył, że rodzina i bliscy powinni stanowić coś stałego, coś, na czym można się oprzeć w trudnych chwilach. Jednak jego rodzice, pochłonięci własnymi sprawami, romansami i fasadą, jaką stwarzali na potrzeby świata, szybko wytrącili go z tego złudzenia. W ich domu nie było ciepła ani empatii – były za to sztuczne standardy, które Max miał spełniać, oraz wieczna potrzeba rywalizacji. On i jego brat stanowili raczej trofea niż dzieci, żyjąc w cieniu wymagań perfekcji i sukcesu, nie mogąc liczyć na żadne wsparcie. Dlatego już wtedy Max zdecydował, że nie będzie niczego nikomu udowadniał. Nie zamierzał się starać, a już tym bardziej nie chciał stać się taki jak oni. Uświadomił sobie, że najlepiej będzie, jeśli zacznie działać na własnych zasadach. Nawet jeśli większość uważała, że prowadzi to donikąd, jemu to podejście jak dotąd służyło. Tak, stał się kimś, kto cenił wolność ponad wszystko, emanując swoim bogactwem i przywilejami. Jednak pieniądze i wpływy traktował wyłącznie jako narzędzia do realizacji własnych celów. Nie przywiązywał się do dóbr materialnych, a jedyną stałą w jego życiu była chora relacja z Sophie i prawdziwa przyjaźń ze sztywniakiem Edwardem, który, ponoć wbrew wszystkiemu, dostrzegał w nim dobro, choćby ukryte pod grubą warstwą cynizmu i arogancji.
Donovan spojrzał na Nancy, ledwie kryjąc rozbawienie. Wiedział, że działał jej na nerwy; szczerze mówiąc, czerpał z tego dziwną przyjemność. Nancy była jego zupełnym przeciwieństwem – ze swoim idealistycznym podejściem i powagą zdawała się wywoływać w nim coś na kształt sportowego ducha rywalizacji. Uwielbiał patrzeć, jak jej spokojna maska stopniowo się kruszyła z każdym jego słowem, ukazując cień irytacji, który tak starała się ukryć. W tych momentach widział, jak bardzo jest podobna do Edwarda – jego prowokacyjny styl i ironiczne podejście do życia również wielokrotnie burzyły święty spokój Murraya. Max, zwłaszcza w towarzystwie innych, przyjmował rolę buntownika i ironisty. Znajdował szczególną satysfakcję w wywoływaniu emocji, prowokowaniu i sprawianiu, że ludzie przy nim tracili swoją równowagę. Czerpał satysfakcję z tego, że kontrolował sytuację, wywołując dokładnie takie reakcje, jakie sobie zaplanował. A już zwłaszcza uwielbiał wcielać tę rolę, gdy obiektem jego prowokacji była słodka Nancy Jones.
Usuń— Ej, nieprawda. Doznań mi nie brakuje, przecież mam żonę, nie pamiętasz? — powiedział rozbawiony, wzruszając ramionami, z premedytacją przypominając o swoim statusie cywilnym. Nie miał okazji dowiedzieć się, co Nancy o tym myśli, ale cała historia ze ślubem w Vegas była dla niego niesamowicie zabawna, nawet jeśli oznaczała, że połowa jego majątku i udziałów w firmie należała teraz do Sophie.
Słysząc jej następne słowa, uśmiechnął się szeroko, z figlarnym błyskiem w oku. Nancy najwyraźniej wciąż nie rozumiała, że im bardziej próbowała go ugodzić, tym mocniej rozbudzała w nim ducha rywalizacji. Max miał w sobie coś z łowcy — dopóki nie zdobył tego, czego chciał, nie zamierzał odpuszczać.
— Skoro tak, to ja jestem gotów przyjąć kolejne wyzwanie i zrobić jeszcze więcej, by ci zaimponować — oznajmił, a w jego głosie zabrzmiała prowokacyjna nuta. Nachylił się lekko w jej stronę, a jego ruchy były pewne, powolne, niemal drapieżne, jakby bawił się chwilą. Jego twarz miała wyraz nonszalancji, ale w oczach błyszczał niepokojący cień rozbawienia, niemalże wyzwania. Nancy cofnęła się, jakby chciała zwiększyć dystans między sobą a tym zepsutym Donovanem, co, naturalnie i instynktownie wywołało u niego tylko szerszy uśmiech. W jego postawie, w każdym drobnym geście, widać było, że doskonale zdawał sobie sprawę z efektu, jaki na niej wywiera — i że był gotów na każdą jej próbę obrony odpowiedzieć kolejną prowokacją.
— Może i jestem marnym dżentelmenem, ale bycie nim w ogóle to ostatnie, czym chciałbym być, naprawdę — skwitował z wyraźnym brakiem zainteresowania tytułem szarmanckiego, eleganckiego mężczyzny. Przylgnęła do niego łatka lowelasa i egoisty, co ani trochę mu nie przeszkadzało; nie miał najmniejszego zamiaru tego zmieniać. Kobiety pojawiały się i znikały – nigdy nie zostawały na dłużej w jego życiu. Max był wolnym duchem, który nie miał żadnych zobowiązań, i w pełni mu to odpowiadało. Z przyjemnością pielęgnował swoją niezależność, przekonany, że nie ma nikogo, kto mógłby wpłynąć na jego decyzje i ograniczyć jego wolność, nawet jego żona. Potrzeby innych były mu obojętne, o ile te osoby nie należały do jego grona przyjaciół.
Nancy, w jego oczach, była ciekawym obiektem drobnych złośliwości i zaczepek, które bawiły go bardziej, niż kiedykolwiek przyznałby na głos. Nie widział w niej wroga, choć ona wyraźnie odbierała jego zachowanie inaczej. Maxowi wcale to nie przeszkadzało, choć on sam w rzeczywistości naprawdę darzył ją sympatią.
— Zwykle nie interesuje mnie, czego chce druga osoba, ale dla ciebie zrobię wyjątek, Jones — rzucił z kpiącym uśmiechem, a w jego głosie pobrzmiewała nuta wyzwania. — Wiem, że chcesz, żebym sobie poszedł, ale tego raczej nie zrobię. W zamian jestem gotów spełnić inne życzenie — oznajmił, po czym dodał z rozbawieniem i tą specyficzną, nonszalancką nutą w głosie: — Chyba. Nic nie obiecuję.
Max wiedział, że Nancy go nie znosiła – przynajmniej tak twierdziła, co dodawało mu nieco przewrotnej satysfakcji. Choć teoretycznie mogła całkowicie go zignorować, za każdym razem wracała do ich słownych przepychanek. Może i była stanowcza, ale dawała się wciągnąć w tę ich małą grę, jakby jej czujność ustępowała miejsca naturalnej skłonności do kontrowania jego złośliwości. Tego wieczoru również nie mogło być inaczej, choć coś w jego wnętrzu podpowiadało, by dla odmiany… odpuścić. Przynajmniej częściowo.
Usuń— Zastanawiam się, Jones, czy przypadkiem nie masz na mnie ochoty bardziej niż chcesz przyznać — rzucił z uśmieszkiem, unosząc brew i nie spuszczając z niej wzroku. Przyglądał się, jak jej wyraz twarzy napina się z irytacji, co tylko podsycało jego ciekawość. Jej próby zbudowania między nimi bariery fascynowały go; im bardziej się dystansowała, tym bardziej kusiło go, by przesunąć granice. — W końcu zawsze masz sporo do powiedzenia na mój temat, prawda? — zauważył, przyglądając się jej błękitnym oczom, które dzisiejszego wieczoru zdawały się wyjątkowo wyraziste i hipnotyzujące.
Na jego twarzy pojawił się zawadiacki grymas, a w głosie zabrzmiał cichy szept wyzwania.
— Nie jestem pewien, Jones. Ja to po prostu wiem. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Po tych słowach w końcu się odsunął, dając jej przestrzeń, choć wciąż nie zrezygnował z obserwowania jej reakcji. Rozejrzał się wokół, dostrzegając brak swojego przyjaciela, jego narzeczonej oraz Sophie. Następnie spojrzał w stronę baru, gdzie mężczyzna, mniej więcej w jego wieku, stał przy blacie, z pustą szklanką w ręku. Był dość wysoki, w ciemnym garniturze, z lekko niezgrabnym wyglądem, jakby nie do końca wiedział, jak się odnaleźć w tym otoczeniu. Jego spojrzenie, nieco zbyt intensywne, utknęło na Nancy, co natychmiast przykuło uwagę Maxa. Mężczyzna wydawał się być nieco zdezorientowany, ale jednocześnie zdeterminowany, jakby nie wiedział, co zrobić z tym nagłym zainteresowaniem, które pojawiło się w jego oczach. Duma i nadzieja w jego postawie były wymieszane z niepewnością – klasyczny przypadek kogoś, kto próbował, ale nie do końca umiał zrobić to dobrze.
— Dobra, wiem, że masz dość tego miejsca równie mocno, co ja — rzucił Max, unosząc brew w stronę Nancy, a jego spojrzenie zdradzało, że w jego głowie pojawił się nowy pomysł. — Wychodzę i proponuję ci to samo. Chyba że chcesz, żeby ten nudziarz stojący przy barze podbił do ciebie, próbując cię wyrwać na marny podryw — dodał, zerkając w stronę mężczyzny. Nie czekając jednak na odpowiedź, wstał z miejsca i ruszył w stronę wyjścia, gotów opuścić lokal.
— Edward pewnie przyjdzie za jakiś czas, a do tego czasu zdążymy wrócić. A ja mam ochotę na pizzę — dodał, oglądając się przez ramię. Kiedy jego spojrzenie znów padło na Nancy, zniecierpliwiony zmarszczył brwi i zatrzymał się. — Chodź, chyba nie myślisz, że pozwolę ci tu zostać — kontynuował, a na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech, gdy przechylił głowę na bok, udając zamyślenie.
— Nadal próbujesz sobie wmówić, że moje towarzystwo ci przeszkadza, Jones?
wanna play?
Oczywiście, miał rodzinę i to wcale nie taką małą i wcale nie taką przeciętną, skoro był synem byłego burmistrza i kobiety, która prawo pokochała bardziej, niż cokolwiek innego na świecie, ale przez to, że nie spełnił ich ambicji, trochę się od tego idealnego obrazka ich rodziny odkleił. Z tego też powodu dawno odciął się grubą kreską od ich wpływów i poszedł na swoje, będąc teraz trochę jak taki dyndający element, który jakoś się tej całości trzyma, ale w sumie to równie chętnie by sobie od niej odpadł. Doceniał ich, bo nie ważne jak mocno grali mu czasem na nerwach, wciąż należeli do grona najbliższych mu osób i naprawdę ich szanował. Zapewnili mu godne dorastanie, nie licząc tych paru beznadziejnych prób ułożenia mu przyszłości i stanęli na rzęsach, jak trafił do szpitala, byleby tylko się nie zatrzymał i jakkolwiek z tego wykaraskał. Z tego, co wiedział, odwiedzali go, gdy leżał w śpiączce, a kiedy się wybudził, byli pierwszymi, którym powiedział, że od teraz jego życie nie ma najmniejszego sensu i cała ta ich walka, to tak naprawdę o kant dupy potłuc. Potem odwiedzali go mniej, bo takie było jego życzenie, ale nie chciał wyładowywać na nich swojej frustracji, w dodatku był tak pokiereszowany, że ból pozbawiał go zdolności zdrowego myślenia. Wystarczyło, że przychodził Colt od czasu do czasu, albo Jackson, i że na oddziale kręciła się Nancy, na której widok zawsze jakoś tak pokorniał, bo akurat dla niej, pomimo wszystkiego, naprawdę starał się być miły. Nie potrzebował tłumów, głupich pytań, dociekania i współczucia, bo krew w jego żyłach gotowała się wtedy naprawdę mocno i niewiele było potrzeba, żeby wykipiała. Musiał przemeblować swoje życie w stanie, w którym było mu tak bardzo wszystko jedno, że gdyby miał wtedy przy sobie pistolet, nie zawahałby się przystawić go sobie do głowy i pociągnąć za spust.
OdpowiedzUsuńRodzinę więc jak najbardziej ma, chociaż ich kontakt pozostawia wiele do życzenia. Nie są to relacje, których można pozazdrościć, ale nie są to też osoby, które docisną go do ziemi, gdy upadnie. Pewnie pozostawiłby po sobie pustkę, ale oni zawsze powtarzali, że to jego wybór – mógł zostać prawnikiem, wolał ganiać za zbirami, jeśli coś mu się stanie, to na własne życzenie. Byli takiego scenariusza pustki świadomi, a on już dawno pogodził się z faktem, że pod tym względem nie ma w nich wsparcia. To w końcu jego wybór, a nie wybór rodziców.
Atmosfera zabawy mocno się zagęściła, jakby to wyzwanie ze striptizem przeniosło ją na dużo wyższy poziom. Jeżeli ktokolwiek czuł się jeszcze zawstydzony pikantną wersją gry, teraz prawdopodobnie wrzuci na luz i da się ponieść szaleństwu w równym stopniu, co reszta.
— Z waszej trójki wolałbym zrobić aktorki, waszego talentu też szkoda na jakieś menadżerowanie — stwierdził Colt, wskazując na Nancy, Clementine i Hazel. Oczywiście, w nagrodę one za rok też leżałyby na Bora-Bora i sączyły sobie drinki z palemką. W końcu wszyscy po równo pracowaliby na ten biznes, prawda?
Rowan sięgnął po szklankę ze swoim alkoholem i wziął łyczek, czekając aż Nancy dokona wyboru. Tak naprawdę, niezależnie od tego czy wybrałaby prawdę, czy wyzwanie, dostanie od niego coś, czego prawdopodobnie nie spodziewa się nikt siedzący w tym pomieszczeniu. Jej pierwszy raz w ogóle go nie interesował, tak samo jak chęć zrobienia z niej pośmiewiska.
Zamierzał wyciągnąć działo o sto razy większym kalibrze, ale od niewinnych żartów jeszcze nikomu nie stała się krzywda, a chociaż Rowan potrafił docierać do granic przyzwoitości i poddawać je próbie dość mocno, tym razem wciąż planował grzecznie się ich trzymać. Byli przecież na imprezie i grali tylko pijani w pokręconą grę.
Usuń— Oczywiście, że mi się odwdzięczy — zapewnił, zerkając chwilowo na Clem, której entuzjazm rzeczywiście zdradzał, że pomysłów na wyzwania miała na pęczki. Gdyby to ona rozdawała zadania, w pokoju zrobiłoby się naprawdę gorąco. Ale Rowan wiedział, czego chce i nie miał żadnych oporów przez podzieleniem się tymi chęciami z towarzystwem, a przede wszystkim z samą Nancy, która to zadanie będzie musiała wykonać.
Odstawił szklankę, bo niewykluczone, że dłonie zaraz przydadzą mu się do czegoś innego.
— Pocałuj mnie, Jones — zażądał, lokując w niej wyczekujące spojrzenie. Z premedytacją nie określił, jak ma to zrobić. Niech to będzie jej wybór, niech sama zdradzi się z ewentualnych, skrytych gdzieś głęboko pragnień, bo taka okazja może się już przecież nie powtórzyć.
Rowan Johnson 😈
Atlanta była dla Abigail za wielka, a życie tam pędziło zbyt szybko. Pojechała tam szczęśliwa, z sercem przepełnionym nadziejami, a wróciła z sercem złamanym, nieco twardsza, ale i smutniejsza. I ostatecznie wynik był na plus, bo pojechała na studia i wróciła z dyplomem, ale w międzyczasie przekonała się też, że to życie w Mariesville, dla niektórych zbyt powolne, jednostajne i nudne, to właśnie to, czego ona sama pragnie. Podobały jej się podobne do siebie dni, wczesne wstawanie, uporządkowany harmonogram i monotonia nigdy jej nie przeszkadzała, a wyznaczała wręcz tempo, w jakim łatwiej było jej się odnaleźć. Czasami brakowało jej sporadycznych i spontanicznych wypadów z znajomymi do klubu, czy do kina, wyjścia na wielogodzinne zakupy i tych wszystkich rozrywek, jakich nie mieli w Mariesville, ale tutaj czuła się dobrze, bezpiecznie, jak w domu a tam... tam było inaczej. Tam wszystko pędziło, goniło i dudniło, ostatecznie ją przygniatając. Była chyba zwyczajną małomiasteczkową dziewczyną i to jej pasowało.
OdpowiedzUsuńKiedy wyjechała na studiach zaraz po szkole średniej, okropnie tęskniła za domem i nie umiała się odnaleźć z dala od niego. Gdy chłopak, za którym pojechała rzucił ją i w kłótni obrzucił stosem niepotrzebnych i nieprzyjemnych zarzutów, bardzo to przeżyła. Właściwie do dzisiaj czuła się niepewnie, gdy ktoś robił krok bliżej w relacji z nią i wszystkich zamykała w kategorii przyjaciół, nie dając się poznać tak naprawdę bliżej. Tak było łatwiej, choć pozostawiało jakąś pustkę. Dzierganie z babcią Cecily było niespodziewanym odkryciem, bo choć Abi znała tę kochaną staruszkę całe swoje życie, to dopiero po jej wyjeździe, gdy przyjeżdżała na weekendy, zaczeła rozmawiać z nią bardziej i z zainteresowaniem wciągneła się w temat dziergania swetrów. A to było tak wieśniackie w odczuciu jej znajomych z studiów, że stało się jednocześnie czymś wyjątkowym, czego Abi mocno pilnowała i trzymała w sekrecie jak skarb. I to zaczęło wypełniać jej samotne i puste wieczory, gdy siedziała sama w Atlancie a dzisiaj dzięki temu mogła obdarowywać ludzi pięknymi swetrami i nie wstydzić się, że rządki nie wyszły jej równo. Babcia Cecily pomogła jej po prostu uwierzyć, że wszystko co powiedział Abi jej były chłopak to czyste bzdury i złośliwości, bo sodówka uderzyła mu do głowy. Nic dziwnego, że jej babcia z starszą panią były przez lata najlepszymi przyjaciółkami, kobieta była kochana.
- Cześć - uśmiechneła się szeroko na widok Nancy i przechodząc przez próg, sięgneła do torby, aby wygrzebać z niej słoiczki z miodem i pudełko z ciastem. - Przyniosłam coś słodkiego - powiedziała, czekając aż Nancy odbierze od niej smakołyki i będzie mogła się rozebrać.
Gdy miała już wolne ręce, od razu zdjęła jesienne botki, ukazując parę kolorowych skarpetek w różowe i fioletowe koty na zielonym tle i uniosła wysoko brwi na wspomnienie, że Cecily też coś dla niej ma. Przygryzła wargę, która ostatnimi czasy dużo razy obrywała w tym wyrazie i co chwila jej pękała, choć Abi się tym zupełnie nie przejmowała.
- Czy ja powinnam się bać? Czy to nowe wzory warkoczy? - dopytywała podekscytowana, rozpinając krótki płaszczyk. - Posiedzisz dzisiaj z nami? - zaproponowała, a właściwie poprosiła, bo doskonale wiedziała ile wnuczka znaczy dla starszej kobiety. Tak po prawdzie, to za każdym razem Abi słuchała coś o Nancy i już czuła, że dobrze ją zna.
Abigail
Uniósł kącik ust, gdy dostrzegł, jak w jej niebieskich oczach nagle zmienia się spojrzenie. Tak, z reguły to miał do nich tyle słabości, że gdyby Nancy przeskrobała coś kiedyś i została za to zakuta w kajdanki, a potem popatrzyła na niego tym szczerym, błyszczącym wzrokiem, prawdopodobnie rozkułby ją bez słowa i puścił wolno. Mniej więcej tak na niego działały. I nie był to w zasadzie problem, bo takie rzeczy się nie przydarzały, oni natomiast widywali się głównie na tutejszych domówkach, festynach, albo gdzieś indziej tak po prostu, z przypadku, bez żadnego umawiania się, mimo dość długiej już znajomości. Chyba, że chodziło o jakąś pielęgniarską pomoc, wtedy Rowan odwiedzał przychodnię i wciskał się gdzieś tam boczkiem, żeby Nancy poratowała go tylko jakimiś specyfikami do brzydkich ran, które czasami prezentował sobie z nieuwagi. Zawsze mógł na nią liczyć, co by się nie działo. Może rodzice szczędzili jej zainteresowania, mając wszystko gdzieś, ale Nancy była bardzo empatyczną osobą i w przeciwieństwie do rodziców, była gotowa poświęcić innym ludziom całe mnóstwo zainteresowania, często zupełnie bezinteresownie, nie oczekując w zamian niczego. Wybrała zawód bardzo adekwatny do swojej osobowości. Całe szczęście, że pomimo luzu, który miała, gdy dorastała, nie dała się temu światu zepsuć.
OdpowiedzUsuńJego zadanie wywołało poruszenie, ale spodziewał się tego, bo na pewno nikomu nie przyszło do głowy, że zażąda czegoś tak bezpośredniego, i że zrobi to w tak bezpardonowy sposób, jakby to odwdzięczenie się naprawdę mu się tutaj teraz należało. Ale nie chodziło wcale o to. Nie uzależniał swojego zadania od skali tego, co musiał zrobić sam. Wykorzystał moment, bo myślał o tym kiedyś, zastanawiał się, jakby to było, gdyby zbliżył się do niej w ten sposób, ale nigdy nie spróbował, bo wszelkie wewnętrzne dywagacje wypierała świadomość, że przekroczenie tych granic byłoby po prostu zgubne. Mieli naprawdę luźną, lekką znajomość, która nie zobowiązywała ich do absolutnie niczego, a jeden taki pocałunek był w stanie namieszać w tej lekkości na tyle bardzo, żeby pozostawić po sobie ślady, które zawsze by im o nim przypominały. Dziś sprawy miały się inaczej, bo w grę wszedł alkohol, rozwiązujący wszystko i wszystkich na milion sposobów, a spróbowanie okazało się możliwością nie do zaprzepaszczenia. Ale to nadal była tylko ciekawość, chęć sprawdzenia tych granic tylko po to, by dobitnie się upewnić, że przekraczanie ich przychodziłoby mu z niebywałą łatwością, i że dlatego nie powinien tego robić nigdy więcej. Jeśli ich znajomość miała trwać w takim stanie, w jakim trwała od nastu lat aż do dziś, całowanie Nancy to ostatnia rzecz, o której powinien kiedykolwiek jeszcze myśleć. Inaczej pieprznie to wszystko z takim impetem, że nie będzie co zbierać. Wystarczy, że miał słabość do jej oczu. To zdecydowanie wystarczy.
— Co tu się odpier... — Colton patrzył z niedowierzaniem na wydarzenia, toczące się dosłownie tuż przed jego nosem. Znał Rowana długo, bo obaj służyli w tej samej jednostce w Camden, później tu w Mariesville, aż ich drogi rozeszły się na jakiś czas, gdy Rowan wstąpił do SWATu, więc on jako jedyny w tym gronie miał pełną świadomość, że szeryf jest bezpośredni i to czasami dosłownie aż do bólu. Ale takie zagrywki to wcale nie jest coś, co robi chętnie i bardzo często. Na coś takiego mogła zasłużyć tutaj tylko Nancy. Tak samo jak na taniec, czy to na striptiz, czy na ten na dole w salonie.
Przyjął z uśmiechem komentarz Nancy i rozchylił nieco nogi w kolanach, żeby mogła swobodnie na nich usiąść, skoro zdecydowała się na taki krok. Wysmarowała usta błyszczykiem – tak, nie byłaby sobą, gdyby nie dodała od siebie tych trzech groszy, ale to było po prostu zabawne i tak też na niego zadziałało.
Miał tylko nadzieję, że to nie żaden ananasowy specyfik, bo za tymi owocami akurat nie przepada, na szczęście, kiedy umościła się na nim, miał już pewność, że nie, bo od razu poczuł tę charakterystyczną, wiśniową słodycz. Objął swobodnie jej sylwetkę ramionami i patrzył w jej oczy niestrudzenie, czekając na jej ruch i uśmiechając się tylko nieznacznie, bo towarzystwo wokół było chyba stokroć bardziej rozemocjonowane, niż oni, główni bohaterzy tego zdarzenia. Towarzystwo było tym widowiskiem całkowicie zaaferowane, tylko Colton przyglądał się temu z rozchylonymi ustami, zwyczajnie nie dowierzając, że takie rzeczy naprawdę się tutaj działy. Było przecież tyle wspólnych imprez, gdzie oboje mieli okazję do takiego zbliżenia, a jednak zawsze trzymali się granic, rzucając sobie tylko spojrzenia, czy uśmiechy.
UsuńGdy go pocałowała, mimowolnie objął jej sylwetkę ciaśniej. To było intensywne, delikatne, dobre i... przyjemne. Wiśniowo-przyjemne. Tak nie całuje osoba, która chce po prostu odbębnić zadanie, ale o tym nie wiedział teraz pewnie nikt, oprócz nich. Zdążył podnieść tylko dłoń, wsunąć opuszki palców w jej włosy z tyłu głowy z zamiarem pogłębienia tego pocałunku, kiedy w tym odpowiednim momencie Nancy się odsunęła. A w odpowiednim dlatego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a jemu naprawdę wystarczy, że ma słabość do jej oczu. Zdecydowanie wystarczy.
Popatrzył na nią, gdy ścierała resztkę błyszczyku z jego skóry i przesunął koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, bo na niej ostały się resztki tego pocałunku. Od dziś Halloween ma wiśniowy smak.
— Jakie są zasady? — Zapytał, gdy padła propozycja zagrania w siedem minut w niebie i nie zrzucając Nancy ze swoich kolan, sięgnął po drinka, żeby go wyzerować, choć zostało go na dwa małe łyki. Ale to ostatni. Coś tam słyszał o tej grze, o której wspomniała Clem, ale nie był tak do końca pewien jej reguł, bo nigdy w nią nie grał. Z takich rozrywek znał jeszcze Never Have I Ever , bo tak w ogóle to wolał grać w karty, albo w darta. Dziś jest noc wyjątków. Jedyna taka noc w roku.
Rowan Johnson
Gdyby byli trzeźwi – no właśnie, gdyby byli trzeźwi to ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby im do głowy, byłoby uzewnętrznianie się ze swoich pragnień, ciekawości i ochot, zwykle skrywanych za kurtyną ukradkowych spojrzeń czy uśmiechów. Ona nigdy nie usiadłaby mu na kolanach, on nigdy nie kazałby jej siebie pocałować – mało tego, jego teraz w ogóle nie byłoby w tym pokoju, bo nawet nie przeszłoby mu przez myśl zagrać w którąkolwiek z tych gier. Zresztą, w takie gry raczej nie da się grać bez znieczulenia w postaci alkoholu, bo sztywne, trzeźwe towarzystwo nie pozwoli sobie tak szczerze bez granic zaszaleć. Na trzeźwo byłoby po prostu nudno, nic więc dziwnego, że tutaj nie było w tej chwili ani jednej trzeźwej osoby. Wszyscy byli tak samo, albo przynajmniej podobnie nawaleni i nikt nie czuł się zażenowany zboczonymi wyzwaniami, prostackimi pytaniami, czy historiami, w których nie brakowało wulgarnych opowieści o pierwszych czy dziesiątych razach. Zwykła zabawa dorosłych, ot co, zachowana w granicach smaku i szczera – tak po pijacku, bo podobno co się myśli po trzeźwemu, to się mówi po pijanemu, ale o stek bzdur też łatwo i w jednym i w drugim stanie, więc alkohol to nie do końca pewny wyznacznik szczerości. Jego wyzwanie było jednak szczere, niezależnie już od stanu, bo wiązało się z czymś, czego gdzieś tam w głębi duszy zawsze chciał i o czym momentami myślał, gdy krzyżował swoje spojrzenie z Nancy i czuł tą specyficzną energię. Podejrzewał, że jej myśli były bardzo podobne, ale oboje nie ruszali granic, nie ważne w jak wielu bliskich sytuacjach się znajdowali. Czy był to wieczór, podczas którego on otulał jej ramiona własną bluzą, jeszcze przed laty, czy były to wszystkie te momenty, w których Nancy cerowała jego rany, z bliska zaglądając mu w oczy – pilnowali się, choć wcale nie dlatego, że tego nie chcieli. Mieli bardzo dobrą, luźną relację, na której mogli polegać i oboje prawdopodobnie wiedzieli, że jeśli staną na jej granicy i postawią decydujący krok, to to, co jest za nią, wciągnie ich bez reszty.
OdpowiedzUsuńSkrzyżował nogi w kostkach, gdy Nancy wróciła z powrotem na pufę, i popatrzył na Clementine, słuchając zasad gry, o których mówiła. Teraz był już w stu procentach pewien, że nigdy w to nie grał, bo takiego uwięzienia się z kimś w jednym pomieszczeniu na pewno by nie zapomniał, a jedyny taki raz miał w windzie, z czterema osobami na pokładzie i to nie była żadna gra, tylko jakaś cholerna dwugodzinna awaria w trakcie upalnego lata. Ale tych zasad, o których Clem mówiła, rzeczywiście najlepiej było nauczyć się w praktyce, więc jeśli miał pozostać jedynym, który nie zagra, gdy grać chcą wszyscy, to ktoś zostanie bez pary, bo jest ich tutaj teraz parzyście. Dlatego zdecydował, że zagra.
— No jasne, że możemy iść na ochotników — zgodził się Colt bez mrugnięcia okiem i machnął ręką, jakby ta gra nie robiła na nim wrażenia, a tak naprawdę to już przebierał nogami, żeby porwać Clem do jakiejś szafy, a jeszcze lepiej do czegoś, co będzie miało łóżko lub przynajmniej blat, bo to może się przydać, i spędzić tam z nią najlepsze siedem minut w całym ich życiu. To będzie niebo, w jakim żadne z nich jeszcze nie było.
Rowan pokręcił głową, patrząc na kumpla, i posłał mu rozbawiony uśmiech, a potem przeniósł wzrok na Nancy.
Usuń— Nie wstydzę się, ale sprawiedliwie byłoby, gdyby to Nancy czyniła honory — stwierdził i zerknął zaraz na Clementine. — Zaliczyła wyzwanie, ale nie miała okazji zakręcić butelką, więc teraz teoretycznie jej kolej — zauważył i uśmiechnął się lekko, wracając uwagą z powrotem do Nancy. Mógł wylądować z kimkolwiek na te siedem minut w ciemnym pomieszczeniu, bo skoro w grę wchodziło także przeczekanie tego czasu, to żaden to dla niego problemem po prostu tam posiedzieć i za chwilę wyjść. Ale bez dwóch zdań było przyjemniej, gdyby dostał do pary Nancy. Wtedy to rzeczywiście mogłoby mieć definicję nieba, a nie zmarnowania siedmiu minut życia na przeczekanie i odbębnienie gry.
Rowan Johnson
Podejrzewał, że jej wybór padnie na niego, bo skoro znali się już dłużej, ufali sobie, a na to wszystko przed chwilą połączył ich jeszcze kilkusekundowy pocałunek, to on był dla niej najlepszą i najbezpieczniejszą opcją. Ona dla niego zresztą też. Gdyby Nancy nie grała, jemu tym bardziej nie przyszłoby do głowy wplątać się w to szaleństwo, bo już pomijając fakt, że jego doświadczenia z tą grą są zerowe, to nikomu innemu z tego grona nie pozwoliłby zbliżyć się do siebie tak mocno, jak pozwolił na to Nancy. I z tego też powodu dla kogoś innego na pewno nie byłby dobrym partnerem do siedmiominutowego nieba, bo osoba, która zdecydowałaby się go wybrać, byłaby po prostu zawiedziona brakiem inicjatywy z jego strony i zwykłym marnotrawstwem tak cennego czasu. Skoro zasadą gry jest brak zasad, zgodnie z tym, co zapowiedziała Clem, to równie dobrze mógł przecież w tej ciemności pomedytować, bo siedem minut to akurat za mało na drzemkę, ale pokontemplować trochę się już da, o ile upojona alkoholem głowa byłaby w stanie zebrać myśli w jednym miejscu i chociaż przez chwilę je w nim utrzymać. Ale ponieważ wybrała go Nancy, to zmienia mocno postać rzeczy. Medytacja byłaby ostatnią rzeczą, którą w jej towarzystwie zainteresowałaby się jego głowa.
OdpowiedzUsuńSkinął głową twierdząco, przyjmując jej wybór z krótkim okej i równocześnie wyrażając zgodę, bo ta zgoda w którymś momencie była potrzebna, a on nie bardzo wiedział w którym. A potem podniósł się workowatego siedziska, sięgnął po dłoń Nancy i dał się zaprowadzić do jakiegoś tajemniczego pomieszczenia, w którym prawdopodobnie nie było okien, bo kiedy Dylan otworzył drzwi, wewnątrz panowała bezdenna ciemność. Nie dało się dostrzec żadnych, rozmytych w niej kształtów, jakby za drzwiami znajdowała się zupełnie pusta przestrzeń.
— I pilnuj Coltona — Rowan zaznaczył zaraz po tym, gdy Nancy zabroniła Dylanowi podsłuchiwać, bo ten drugi może wpaść na podobnie genialny pomysł, chyba że Clementine nie wypuści go z rąk, co było akurat dość prawdopodobne, ale uprzedzić go i tak należało. Dodatkowy nadzór mu nie zaszkodzi, chociaż Dylan wcale nie prezentował się teraz lepiej, niż Colt, ale był na tyle przytomny, że zaprowadził ich do tego schowka bez większego trudu i całkiem prostym krokiem. Ciekawe na ile prawdopodobne jest to, że w pokoju gościnnym ludzie robią właśnie zakłady, obstawiając, że przez te siedem minut coś się między nimi wydarzy, albo że nie wydarzy. I czy w ogóle ktoś zamierzał tak na serio pilnować tego czasu, czy to jednak tylko czysto umowny zakres. W końcu klucz znajdował się po ich stronie – mogli wyjść za siedem minut, ale równie dobrze i za siedemdziesiąt, skoro to w stu procentach do nich należy teraz pomieszczenie. Banda pijanych facetów raczej nie wpadnie na pomysł wyważenia drzwi, gdyby rzeczywiście coś się przedłużyło, aczkolwiek kto tam tak naprawdę wie, co przyjdzie im do tych wykolejonych głów, jeśli nie wrócą do reszty po siedmiu minutach.
Też wolałby ją widzieć, ale włącznik światła został prawdopodobnie gdzieś po drugiej stronie drzwi, a jeśli drugi był wewnątrz, to szukanie go po omacku mogłoby zająć trochę za dużo czasu.
— Grunt, że wiesz, jak wyglądam — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu, którego Nancy i tak nie mogła dostrzec. Gdyby trafiła tu z kimś, kogo nie zna z twarzy zbyt dobrze, sprawa byłaby dość mocno utrudniona, a tak to oboje mogli polegać chociaż na swojej wyobraźni. Znali się na tyle długo, żeby dobrze odwzorować w myślach swoje twarze i ciała.
Podniósł zaraz ręce i namierzył nimi sylwetkę Nancy. Położył je na jej ramionach i powoli przesunął w dół do dłoni, które podniósł i położył na swojej klatce piersiowej, żeby Nancy miała świadomość, jaka dzieli ich teraz odległość. A nie była ona zbyt duża, skoro ręce w jej łokciach pozostawały zgięte.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń— Nancy... — westchnął. — Siedem minut w tym stanie nie wystarczy nam nawet na rozgrzewkę. Jak zamierzasz nas tam zabrać? — Zapytał, kładąc dłonie na drzwiach po bokach sylwetki Nancy, bo w tej pozycji miał pewność, że stoi dokładnie naprzeciwko niej. Teraz wiedział przynajmniej na jakiej wysokości znajduje się jej twarz.
UsuńCzy ich znajomość na pewno mogła być po tym wszystkim taka sama? Ciężko to przewidzieć, skoro robili teraz rzeczy, na które żadne z nich nie zdobyłoby się bez wspomagania w postaci alkoholu, czyli na trzeźwo. Prawda jest taka, że alkohol wyparuje, wieczór przeminie, a z nimi zostanie tylko szara rzeczywistość i rozsądek, którego teraz brakuje, a który da im popalić, gdy wytrzeźwieją. Świadomość tego szaleństwa uderzy w nich ze zdwojoną siłą, ale może to wcale nie wpłynie na ich znajomość, może faktycznie nadal będą w stanie utrzymać jej luźny klimat. To, co może się zmienić, to jedna rzecz – sposób w jaki on po wszystkim będzie postrzegał Nancy. Bo do tej pory była kobietą, która w pewien sposób go przyciągała, ale ta granica między nimi zawsze była, niezależnie od sytuacji, prawdopodobnie z szacunku i serdeczności, którymi wzajemnie siebie darzyli. Ważniejsze dla niego w przypadku Nancy było to, żeby się do niej nie zbliżyć i jej nie zranić, już bez względu na to czy w ogóle da się ją zranić, niż żeby wykorzystać ją i porzucić, dlatego nigdy nie próbował sprowadzać ich znajomości do pozycji łóżka, choć było ku temu całe mnóstwo okazji. Miał do niej wiele więcej szacunku, niż do kobiet, które miał w łóżku, a których w żaden sposób nie ma już w swoim życiu. Całowanie to gest, z którym da się przejść do porządku dziennego niemalże natychmiast, ale seks... cóż, seks to zbliżenie większego kalibru, to świetna przyjemność, ale i taka, która równocześnie pozostawia po sobie poczucie przynależności. Seks jest więziotwórczy, a Rowan takich więzi w swoim życiu nie trzyma z wielu różnych, znanych tylko sobie powodów. Nie ważne więc, jak często myślał o Nancy w tym kontekście, ich granica była dla niego nienaruszalna. A teraz znaleźli się w sytuacji, w której od ruszenia jej dzieliło ich w zasadzie tylko kilka gestów. To prawda, że zakazany owoc smakuje najlepiej, ale tak samo prawdziwe jest to, że nigdy nie smakuje już tak samo dobrze za drugim, czy trzecim razem. Gdyby kiedykolwiek zdecydował się sięgnąć po zakazany owoc w postaci Nancy, zrobiłby to na trzeźwo, mając w perspektywie całą noc, dając jej czterysta dwadzieścia minut, a nie zaledwie siedem. Ale w tej chwili był wstawiony, zdecydowanie zbyt mocno rozluźniony i perspektywa spędzenia z nią siedmiu minut nie wypadała ani trochę źle, a wręcz przeciwnie – to było cholernie kuszące. Ale będzie pluł sobie za to jutro w brodę, na pewno, tym bardziej, że w tej przeklętej ciemności nawet nie zobaczy, jakimi wyrazami będzie malować się na jej twarzy ta specyficzna przyjemność i rozkosz. Takich widoków aż żal.
Rowan Johnson
Gdyby odpowiadały mu przygody z obcymi kobietami, to nie Nancy stałaby teraz przy tych drzwiach. Ale już pomijając co komu odpowiada, cała różnica w ich podejściach polega na dwóch rzeczach – ona potrzebuje więzi, aby zdobywać się na takie rzeczy i dla niej takie relacje wciąż mogły być zupełnie niezobowiązujące oraz luźne. On natomiast więzi nie potrzebuje, żeby pójść z kimś do łóżka, bo czasami to właśnie nagła fascynacja kimś sprawia, że ta więź zaczyna budować się w danej chwili, ale dla niego nie istnieje coś takiego, jak przyjaźń z dodatkiem. Jeżeli w relację, która jest oparta na zaufaniu i mocnej zażyłości, wchodzi seks, to taka znajomość z czasem albo przerodzi się w miłość, albo czeka ją naturalna śmierć. Kiedy pojawiają się uczucia, pojawiają się również oczekiwania, a za oczekiwaniami często może iść zawód, bo ta druga strona nie zawsze jest w stanie spełnić to o czym się marzy, czy czego się pragnie. Oczywiście, to wszystko zależy od człowieka – każdy jest inny, bo każdy na innym poziomie rozwinął swoją dojrzałość emocjonalną, ale prawda jest taka, że nie da się utrzymać takiej relacji bez grama uczuć, bez tego głupiego przywiązania chociażby, czy fascynacji, która przyciąga do siebie ludzi i daje im szansę poczuć się na tym bardziej intymnym polu. Nie da się odbyć przyjemnego aktu z kimś, kto chociaż w jakimś małym stopniu nas sobą nie oczarował. Dlatego dałby się porwać Nancy bez proszenia, dałby się wciągnąć we wszystko, na co pozwoliłoby im te siedem minut, ale czy rzeczywiście nic by się wtedy nie zmieniło? Czy ktoś, kto przyciąga go w ten specyficzny sposób, po takim akcie pełnym namiętności i uzewnętrzniania się z najskrytszych pragnień, mógłby pozostać dla niego obojętny? Czy byłby w stanie przekraczać z nią tę granicę regularnie i równocześnie traktować ją jak kogoś, kogo w każdej chwili może oddać tak po prostu w ręce innego? Przecież nie jest kobietą na jedną noc, nie oczekiwałaby go na raz. Gdyby była obca, to miałby to w głębokim poważaniu, bo oprócz tej jednej szalonej chwili nie łączyłoby ich zupełnie nic. Nie byłoby mu szkoda, a w zasadzie to wtedy byłoby nawet lepiej, gdyby jedna noc rzeczywiście pozostała tylko jedną. Ale Nancy taka nie jest. Nancy jest jego drobną słabością i w tym tkwi cały problem.
OdpowiedzUsuńKusiła go, o boże drogi, jak ona go kusiła! Gdyby wiedziała, jak mocno przyciska teraz dłonie do drzwi, żeby nie poruszyć nimi nawet o milimetr, miałaby świadomość, jak mocno broni się przed tym, żeby nie zrobić teraz niczego, czego nie da się już cofnąć. Wiedział, że nie jest łatwa, nigdy nie pomyślał o niej w ten sposób, bo gdyby było inaczej, to o swoim pierwszym razie już dawno zdążyliby zapomnieć, bo doszłoby do niego lata świetlne temu. Nie miał pojęcia, jak wyglądają inne jej znajomości, ale nie wnikał w nie, bo miał do tego żadnego prawa, ale też potrzeby, czy tym bardziej chęci. Dopóki nikt nie robi jej krzywdy, to totalnie nie jego sprawa.
Potem pokiwał lekko głową, chociaż Nancy nie była w stanie dostrzec tego ruchu w ciemności, ale to prawda: nie powinni sobie tego robić. Oboje – nie tylko ona i nie tylko on, bo w tej sytuacji znaleźli się we dwoje w równym stopniu. Nierobienie sobie tego na pewno byłoby rozsądne i zgodne z tym czego chce rozum, ale zupełnie przeciwne temu, czego żąda serce i wszystkie inne połączone z tym organem sfery. Dlatego to dobrze, że nie widziała jego oczu. Gdyby je widziała, absolutnie nic nie byłoby łatwiejsze, bo teraz, kiedy jej dotyk napędzał kolejne bodźce, toczyła się w nich walka pożądania ze zdrowym rozsądkiem. I była to bardzo zacięta walka, nawet pomimo tego, że na jego ustach w pewnym momencie pojawił się uśmiech.
Pozwalał, by jej dłonie błądziły po jego skórze i sam się dziwił, skąd był w stanie czerpać tyle samokontroli, będąc tak wstawionym, ale to akurat zaleta, że tak się działo. Słuchał jej cichych wyznań i przymykał oczy, mimo że nie było to w tej chwili wcale potrzebne, skoro wokół panowała gęsta ciemność. Nadarzyła się okazja, miał ją blisko siebie, dokładnie tak, jak czasami o tym myślał i... teraz zaczął się zastanawiać, co z tym, do cholery, zrobić? Już dawno nie był tak niezdecydowany, jak w tej chwili, ale spór między tym, czego chce, a tym, co powinien, był naprawdę srogi. Bo, niestety, to, co chciał, nie szło teraz w parze z tym, co powinien. Ani trochę.
Usuń— Nancy... — szepnął ostrzegawczo, kiedy poczuł jak wspina się na palcach i znaczy opuszkami palców ślad na jego wargach. To nie dlatego, że tego nie chciał, a wyłącznie dlatego, że już się przed tym nie zatrzyma.
Kiedy poczuł jej usta na swoich, zabrał dłonie z drzwi i objął ją w talii jedną ręką, a palce drugiej wsunął w jej włosy, żeby móc przycisnąć całą mocno do siebie. Jej pocałunek był delikatny, ale gdy lekko rozchyliła wargi, słodko do siebie zapraszając, pogłębił go bez wahania. Złączył ich języki w namiętnym, ale wcale nie porywczym tańcu. Ten pocałunek był pilny, dokładny, taki by móc się nią w pełni nacieszyć, by scałować z niej każdy szczegół. Okrasił go cichym pomrukiem zadowolenia, czując, jak przyjemny dreszcz rozchodzi się po jego ciele.
Dał krok w przód, instynktownie popychając ją swoim ciałem do drzwi, żeby przylgnęła do nich plecami. I niespodziewanie podniósł jej sylwetkę w tej ciemności, chcąc, by oplotła go nogami w pasie. Teraz, gdy ich twarze znajdowały się na tej samej wysokości, mogli całować się bez opamiętania.
— Siedem minut — westchnął, gdzieś pomiędzy pocałunkami, gdy Nancy złapała stabilną pozycję między nim a drzwiami, a on mógł ująć jej twarz w obie dłonie i lepiej skupić się na jej wargach, wciąż tak samo wiśniowych, jak chwilę wcześniej. — Nie wyrobimy się.
Rowan Johnson
— Bingo. Nasze doznania są ogromne — przyznał z przekonaniem, skinął głową, jakby to było oczywiste. — Ale jak widać, Sophie chyba nie do końca cieszy się, że jestem jej mężem. I nie rozumiem, dlaczego. Przecież jestem taki fajny, prawda, Jones? — rzucił żartobliwie, z uśmiechem pod nosem. Max wiedział, że od momentu, gdy on i Sophie po pijaku wzięli ślub w Vegas, coś się zmieniło. Dla niego to był tylko żart, bez większego znaczenia. Czerpał przyjemność z tej farsy, nie rozumiejąc, czemu Sophie podchodzi do tego inaczej. Ale nie zamierzał się tym przejmować — przecież poza seksem nic ich nie łączyło, prawda?
OdpowiedzUsuńTego wieczoru bardziej interesowało go przekomarzanie z Nancy. Uwielbiał drażnić ją i obserwować, jak jej bystra riposta celnie go punktuje. Czerpał z tego czystą radość, choć nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Być może Nancy dostrzegała w nim coś więcej, coś, czego on sam nie chciał zauważyć. Ale czy naprawdę tego potrzebował?
Jej słowa utkwiły mu w głowie, a jego uśmiech nieco zbladł. Teoretycznie miała rację. To był swego rodzaju pech.
— Ależ myśl, Jones — rzucił z nonszalancją, z tym swoim szelmowskim uśmiechem. — Mnie to absolutnie nie przeszkadza. Powiem więcej, nawet mi się to podoba! — jego głos był lekki, niemal prowokujący, bo właśnie w tej grze czuł się najlepiej. Dynamika ich rozmowy, balansująca między powagą a dziecięcą złośliwością, sprawiała mu czystą przyjemność.
— Oczywiście, że jestem zazdrosny. Tylko ja mogę cię wkurzać — odparł, udając oburzenie, jakby było to oczywiste. — Kto doprowadzi cię do takiej pasji, jak ja, Jones? — dodał, z nutą prowokacji, choć jego słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie. Max czerpał przyjemność z ich słownych potyczek, traktując je jak wyzwanie. Nie chodziło o flirt w dosłownym sensie — jego komentarze były złośliwe, czasem zaczepne, ale nigdy nie miały na celu przekroczenia granic. Doceniał urodę Nancy, była piękna, oszałamiająca wręcz. Ale nigdy nie przekraczał tej granicy, bo wiedział, że Nancy była poza jego zasięgiem — zbyt inteligentna, zbyt atrakcyjna, zbyt wartościowa.
Obserwował ją uważnie, gdy wstała. Przez chwilę zastanawiał się, co zamierza, ale szybko zrozumiał, że nie będzie musiał długo przekonywać jej do wyjścia z tej krainy nudy. Jej słowa wywołały u niego nieco łagodniejszy uśmiech.
— Tak jest! — odparł, unosząc dłoń w żartobliwym salutowaniu. — Ale wiesz, Jones, długa droga wcale mnie nie przeraża... — dodał z błyskiem w oku. Gdy dźgnęła go palcem w obojczyk, uśmiechnął się szeroko. — Jednak nie znosisz mnie aż tak bardzo, skoro mnie dotknęłaś — rzucił lekko, towarzysząc jej w drodze do drzwi. Jego ton był żartobliwy, ale kryło się w tym coś więcej, jakby chciał udowodnić swoją rację. — Jedziemy moim samochodem — oświadczył nagle, z pewnym, niemal władczym tonem, nie zostawiając miejsca na sprzeciw.
Wzdrygnął się, kiedy opuścili budynek klubu i poczuł chłodne powietrze wieczoru. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszył przed siebie, prowadząc Nancy w kierunku parkingu.
Usuń— Jones, jestem człowiekiem, który kocha wyzwania. Moim wyzwaniem jest, żebyś zakochała się w pizzy, którą ze mną zjesz — oznajmił, rzucając jej błysk w oku, gdy zbliżali się do jego czarnego forda mustanga. — I naprawdę się zdziwię, jeśli ci nie zasmakuje, bo Tony robi najlepszą pizzę w mieście — dodał, otwierając drzwi pasażera. Wiedział, że Nancy pewnie wolałaby sama to zrobić, ale nie mógł się powstrzymać. — No i masz mnie w gratisie, to wiesz… — dodał, puszczając jej oczko, gdy zamykał drzwi, z pełną świadomością, że znowu trochę psuje atmosferę. Gdy Wsiadł za kierownicę i ruszył, uświadomił sobie, że po raz pierwszy odkąd poznał Nancy, wybierali się gdzieś sami i to z własnej woli, a nie z przymusu Edwarda. Jeszcze nie wiedział, jak ma się czuć w związku z tym, ale jednego był pewny – miał zamiar wykorzystać to w pełni, wycisnąć jak sok z cytryny. Wbrew pozorom, naprawdę lubił Nancy i jeśli to miało mu pomóc polubić ją jeszcze bardziej, to dlaczego nie? Oczywiście, przy tym wszystkim absolutnie nie zależało mu, aby Nancy go lubiła. Przyzwyczaił się, że nie jest tabliczką czekolady i nie każdy musi go lubić. Poza tym, budził jako człowiek raczej skrajne emocje. W jego życiu nie było miejsca na półśrodki – albo go kochali, albo nienawidzili. Edward traktował go jak brata, ale reszta? Różnie to bywało. Sophie kochała doznania i toksyczność, które ich łączyły, a jego brat kochał go na przekór jego łatce. Eleanor Murray kochała go, bo traktowała go jak zagubione dziecko, a jednocześnie nie oceniała, nawet jeśli nie przepadała za jego szczerością i bezpośredniością. Kochała go jego asystentka Jess, która zawsze nazywała go mianem podziurawionego braciszka z wyboru – do tego stopnia, że nawet zaprosiła go na swój ślub. Może i jej uczucia nie były standardowe, ale z pewnością były szczere.
Z kolei jego byłe kobiety… To była zupełnie inna historia. Każda go nienawidziła, na co prawdopodobnie w pełni zasłużył, bo był dupkiem. Był zresztą świadomy tej wady, ale to niczego nie zmieniało. Za to na przykład Chad, były kolega ze szkoły z internatem, chyba do dziś nie mógł znieść dźwięku jego imienia. A jego własny ojciec? Cóż, Michael Donovan uważał go za życiową porażkę, której nic w życiu nie naprawi. I właśnie w tej całej mieszance skrajnych emocji można było dostrzec coś dziwnie zabawnego, bowiem nikt go nie lubił oprócz Tony'ego Esposito, który traktował go jak swój swego, mimo że nie był niczym szczególnym. Tony był jedynym człowiekiem, który po prostu, tak po ludzku Maxa lubił. Wiedział więc, że jeśli ktoś miałby sprawić, że ten wieczór byłby udany, to właśnie Tony – i jego pizza. I właśnie tam miał zamiar zabrać Nancy.
Budynek z czerwonej cegły z metalowymi detalami przyciągał wzrok, przypominając nowojorskie kamienice. Max uśmiechnął się mimowolnie, widząc, jak pizzeria Tony’s Table wyłania się z ciemności. Była usytuowana w bardziej cichej, mniej uczęszczanej części Camden, gdzie życie toczyło się wolniej, a turystów było jak na lekarstwo. To nadawało temu miejscu autentyczności, bo pizzeria była nieco ukryta, ale wystarczająco znana wśród miejscowych, by nigdy nie zabrakło jej gości. Nie była tylko miejscem, gdzie serwowano najlepszą pizzę w mieście. To była to przestrzeń, w której ludzie czuli się jak u siebie. Atmosfera była rodzinna, serdeczna, a sam Tony – właściciel i dusza tego miejsca – sprawiał, że każdy czuł się wyjątkowy. Charakteryzował się niezwykłą charyzmą, potrafił rozbawić nawet najbardziej zamknięte osoby, a jego śmiech roznosił się po całej restauracji. Był to człowiek, którego ciężko było nie lubić.
— Jesteśmy — powiedział Max, zatrzymując samochód na parkingu przed pizzerią. Neonowy, czerwony napis Tony’s Table rozbłyskiwał co kilka sekund. Max wysiadł z samochodu, a gdy stanęli razem z Nancy przed drzwiami, dodał z lekkim błyskiem w oku:
— To tutaj dzieje się magia, serio.
Max poczuł ciepło i ciężką atmosferę wypełnioną zapachem wypiekanej pizzy, kiedy przekroczył próg. Wnętrze pizzerii było przytulne, z drewnianymi stołami i rustykalnymi lampami zwisającymi z sufitu. Ściany były ozdobione czarno-białymi zdjęciami, które przedstawiały rodzinną historię Tony’ego – zatarte fotografie, które pokazywały tradycyjnego włoskiego ojca i dziadka w starych włoskich restauracjach w Staten Island. Max uwielbiał ten element restauracji, czując się tak, jakby w tych zdjęciach kryła się cała dusza tej rodziny.
UsuńGdy wzrok Maxa prześlizgnął się po sali, jego uwagę przyciągnął jeden z kilku wolnych stolików przy oknie. Zanim jednak zdążył do niego ruszyć, jego uszy wychwyciły znajomy głos.
— Mr. Big City!
Max obrócił się błyskawicznie, a do jego uszu dotarł charakterystyczny, zachrypnięty śmiech, który natychmiast wywołał na jego twarzy delikatny uśmiech. Mały i krępy mężczyzna stał za ladą, w białym fartuchu, który był już cały w mące. Jego siwe włosy i gęsty wąs dodawały mu charakterystycznego wyglądu. Max podszedł do lady, rzucając żartobliwe spojrzenie.
— Tony, zawsze musisz robić takie show, jak tylko wejdę? — zapytał, unosząc brew i udając oburzenie.
— Show? Ty już jesteś show, Mr. Big City! — odparł Tony, machając ręką pokrytą mąką w stronę Maxa. — A to co? Nowa towarzyszka? — zapytał, nie czekając na odpowiedź. — Ale jesteście eleganccy. No ładnie Max. Miło, że akurat tutaj przyszliście na randkę — zaśmiał się. Max puścił mu oczko. Nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu, bo Tony dobrze wiedział, że Max nie chodzi na randki. Znał go już od długich lat, a kiedy był jeszcze gówniarzem, to właśnie tutaj przychodził z Edwardem w wakacje na pizzę, zmuszając sztywnego Murraya do próbowania nowych rzeczy.
— Nancy — powiedział, wskazując na dziewczynę — Tony — dodał, wskazując na mężczyznę stojącego przy ladzie.
Tony uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową, powtarzając imię Nancy, jakby próbował je przetrawić. Max z kolei na chwilę dłużej zatrzymał wzrok na Nancy, czując że wcale nie spodoba jej się wizja tego, że ktokolwiek uważa to za randkę.
— To samo, co zawsze, co? — rzucił nagle Tony, unosząc brew i patrząc na Maxa. Donovan przytaknął.
— Tak. Nancy wybierze sobie sama, jak siądziemy — poinformował, po czym podziękował i ruszył w stronę wolnego stolika przy oknie, gdzie ciepłe światło żółtych lamp tworzyło intymną atmosferę, a z ulicy dochodził szum nocy. Max usiadł naprzeciwko Nancy, wyczuwając że chyba może być na niego trochę zła.
— Tony wie, że nie chodzę na randki, Jones — zaśmiał się.
it’s going to be only better <3
Był jej wyborem, ale przecież mógł się nie zgodzić, skoro to zgoda jest najważniejsza. Mógł w ogóle nie grać w grę, a inną kobietę przyszpilić do drzwi czysto rekreacyjnie i wcale nie na siedem minut, bo gdyby rzeczywiście odpowiadały mu przygody z obcymi kobietami, gra nie byłaby mu do tego potrzebna. Za nikim się tutaj jednak nie obejrzał, nie licząc Nancy, więc chyba samo to było dobrym poświadczeniem, że takich przygód nie szuka. Ale tak na dobrą sprawę, żeby całować się z Nancy, też nie potrzebował siedmiu minut jakiejś zabawy. Tylko, że gra okazała się świetnym zapalnikiem do pewnych rzeczy, więc niewykluczone, że gdyby nie te zabawowe nastroje, które im towarzyszyły, nie dotarliby do takiego punktu, w jakim stali właśnie teraz, zamknięci w nieokreślonym, ciemnym pomieszczeniu. Może nie przekroczyliby tych granic, może jeszcze przez długi czas nie zdradzili się ze swoich skrytych pragnień i nie przekonali, że oboje całują tak, jakby świat kończył się tuż za ich plecami. Ale to już się stało, granice zostały przekroczone. Oboje wiedzieli, że jeśli jest tutaj coś, czego chcą teraz naprawdę mocno, to dla niej jest to on, a dla niego ona. Każda komórka ciała udowadniała im teraz, że chcą siebie, i tylko mózg pozostawał nieskory do współpracy, cały czas uruchamiając gdzieś z tyłu głowy tą mrugającą na czerwono lampeczkę ostrzegawczą, która kazała patrzeć w przyszłość: na to, co będzie za chwilę, co będzie jutro, gdy otrząsną się z tego szaleństwa, a rzeczywistość z impetem ściągnie ich na ziemię. Rowan darzył Nancy ogromnym szacunkiem, a już bez względu na to, co sobie o niej czasami myślał, byłby ostatnim człowiekiem na ziemi, który spróbowałby ją wykorzystać, czy broń Boże zranić. Nie chciał, żeby stała się w jego objęciach kobietą jednego razu, bo miała do zaoferowania tak wiele, że sprowadzenie jej do pozycji łóżka, to byłoby najgorsze i najgłupsze, co kiedykolwiek przyszłoby mu do głowy. Ale przy takim sposobie myślenia, równocześnie nie był w stanie zagwarantować jej niczego więcej, żadnej głębszej relacji, zaangażowania, poświęcenia, czy stabilności, bo jego serce wciąż nie odzyskało zdolności kochania po tym, jak przed dwoma laty rozsypało się na miliony kawałków. Podobno chcieć to móc, ale to wcale nie działa w każdym jednym przypadku. Walka, która toczyła się gdzieś w głębi jego duszy, była o tyle zacięta, że z jednej strony bardzo jej chciał, a z drugiej strony wiedział, że nie powinien chcieć jej w ten sposób. Dopóki ich znajomość trzymała się tej bezpiecznej odległości, to było naprawdę proste: patrzeć na Nancy i skupiać się tylko na tym. Teraz, jeżeli ich znajomość zostanie tej odległości pozbawiona, patrzenie już mu prawdopodobnie nigdy nie wystarczy.
OdpowiedzUsuńW ciemności każdy jej gest był intensywniejszy. Mocniej czuł każdy jej pocałunek, każdy drobny ruch przy swych biodrach, czy natężenie z jakim przeczesywała palcami jego włosy. Czuł nawet siłę jej ścisku na swej koszuli, a także to, jak powoli rozluźniała tę dłoń, stopniowo dając spokój materiałowi. Nie słyszał bicia jej serca, ale słyszał nierówny oddech i ciche westchnięcia, opuszczające jej usta, bo te sprawiały, że krew w jego żyłach zaczynała powoli płonąć. Mieli pieprzone siedem minut, które przy takim porywie pragnień nie było w stanie im wystarczyć choćby na rozgrzewkę. Jak mogli je wykorzystać? Czy tę grę tworzył, do cholery, jakiś krótkodystansowiec? Pragnął więcej i pal już licho, co to będzie jutro czy później, naprawdę – mniejsza o to, jego sumienie i tak przypomina już pogorzelisko, więc ich zbliżenie tego nie zmieni, ale jeśli zdąży poczuć Nancy w ten inny sposób, a ktoś nagle zacznie dobijać się do tych drzwi, wrzeszcząc, że ich czas upłynął, to chyba dosłownie spłonie.
Dlatego, skoro rzeczywiście byli w grze, zamierzał korzystać do końca z chwili, w której się znajdowali. Niech to będą tylko pocałunki, jeżeli ich czas się kończy i nie dostaną go więcej, ale niech to będą takie pocałunki, żeby ich świat zatrzymał się na te kilka minut w miejscu. Niech wezmą z tego tyle, ile się da. Niech to będzie ich czas.
Usuń— Masz rację — przyznał cicho, choć to wcale nie szło w parze z tym, co robił, bo przecież nie kończył. Na pewno nie, skoro przeniósł dłonie na jej nogi i przesunął je śmiało po udach, mocniej podciągając materiał sukienki. Wsunął pod niego palce, gdy Nancy znaczyła ścieżkę po jego żuchwie, a potem wpiła się w jego usta, łącząc ich w namiętnym pocałunku. W zasadzie mógł ją w tej pozycji rozebrać, Chryste, bardzo chciał. W ramach nagrody pocieszenia, przeklinając w duchu pieprzony czas, czy też raczej jego niedostatek, postanowił nacieszyć się smakiem jej ciała i zaczął scałowywać z jej szyi drobne dreszcze. Pieścił językiem wrażliwą skórę i mocniej zaciskał palce na jej udach, zbliżając kciuki do tego najwrażliwszego miejsca w jej ciele. Nie wyjdą stąd usatysfakcjonowani. Nie ma na to szans. Wyjdą stąd pobudzeni do takiego stopnia, że jeśli nie ochłoną przez resztę nocy, prawdopodobnie zechcą to do kończyć. A może reszta nocy w ogóle przestanie mieć znaczenie, przecież to pomieszczenie, w którym teraz są, nie jest wcale jedynym, w którym mogą się zamknąć.
Rowan Johnson
Zasadniczym powodem, dla którego potrafił wplątać się w chwilową uciechę z kimś, z kim nie był blisko, jest to, że przy takiej znajomości nie ma absolutnie nic do stracenia. Może się odwrócić na pięcie, wyjść i nie wracać do tych chwil. Może nie odzywać się nigdy więcej: nie pisać, nie dzwonić, nie widywać się, może być mu tak bardzo wszystko jedno, że nawet minięcie się na chodniku po latach, nie wzbudzi w nim żadnego sentymentu. Nie było przy tym żadnych obaw o uczucia, ani o konsekwencje; nikt nie nazwie go potem dupkiem, nie rzuci w niego talerzem i nie spróbuje go przekonać, żeby został na dłużej. To było po prosto łatwe – wplątać się w chwilowe szaleństwo z kimś, komu za chwilę stanie się tak samo obojętny. Ale to nie działo się wcale często, bo Rowan nie dopuszczał do siebie zbyt wielu ludzi. Te kobiety, które miały do niego dostęp, musiały czymś go kupić, jakoś zaintrygować, zafascynować, czy oczarować w każdy inny sposób, który sprawiał, że dawał im o jeden uśmiech więcej, a w lepszych przypadkach tą fizyczną część siebie. Niezobowiązujące zbliżenia nie są za to domeną relacji, które mają już jakąś historię, bo ta historia jest zobowiązaniem sama w sobie. Przyjaźń to też oczekiwania, które można zawieść jednym, głupim błędem, dlatego jeżeli było teraz coś, czym Rowan martwił się tak szczerze w przypadku Nancy, to konsekwencji, które mogła ponieść ich relacja, gdy dotrą do momentu, z którego nie będzie odwrotu. Ich szaleństwo mogło postawić krzyżyk na tym, co mieli, ale wcale też nie musiało. Szanse są tak naprawdę równe, ale przez samo to, że istniała opcja pierwsza, w której faktycznie wszystko może trafić szlag, Rowan musiał zachować odrobinę ostrożności, a zyskać więcej pewności. Znał to powiedzenie, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana i sam żył w jakiejś części w taki właśnie sposób, ale żadnego ryzyka nie podejmował bezmyślnie. Wolał nie napić się szampana, niż stłuc butelkę i niczego tym nie zyskać. Znajomość z Nancy była zbyt cenna, żeby zaprzepaścić ją jedną, szaloną chwilą, nawet jeśli byłaby ona najlepszym, co spotkało go w życiu. I to były jedyne obawy, które cały czas walczyły o uwagę, ale przegrywały, bo znikały pod naporem doznań, których był odbiorcą. Sposób, w jaki Nancy go dotykała, jasno dawał mu do zrozumienia, że ona też tego chce, a to z kolei uświadamiało, że konsekwencje wcale nie muszą położyć się cieniem na ich relacji w przyszłości. Bo jeżeli Nancy chciała go w równym stopniu, to na pewno też zdawała sobie z nich sprawę, a mimo to odsuwała je teraz, dokładnie tak, jak on. Teoretycznie, nie powinni martwić się o siebie w sytuacji, w której oboje chcieli tego samego. W praktyce niepewność i tak robi swoje, ale wszystko jest chyba kwestią zaufania. A oni sobie ufają, prawda? Inaczej nie zamknęliby się tutaj ze świadomością, że mogą porwać się wszelkie fantazje, na które tylko wpadną. I które da się oczywiście zrealizować w ciągu pieprzonych siedmiu minut.
OdpowiedzUsuńPrzemknęło przez jego głowę to, jak Nancy ostrzegawczo szepnęła jego imię, ale jej ciało mówiło coś zupełnie innego, dlatego nie przestawał. Brał z tej chwili tyle, ile się da i dawał z siebie równie dużo, bo zależało mu na tym, by Nancy czuła się teraz tak samo, jak on, a może nawet lepiej. Chciał, żeby dobrze zapamiętała jego dotyk, w razie, gdyby sytuacja miała się już nie powtórzyć w najbliższej przyszłości, albo i nigdy, chociaż przy takim rozmachu, z jakim zbliżyli się do siebie, ciężko założyć, że nigdy jest w ich przypadku możliwe. Prędzej, czy później, znów dojdzie do czegoś podobnego, bo skoro już raz przekroczyli granicę, każdy następny będzie stokroć łatwiejszy.
Zacisnął szczękę, wyprostował się i złączył usta w wąską linię, gdy dotarł do niego wesoły głos Dylana, a zaraz to głuche dudnienie do drzwi. Nastawiał się, że to się w końcu wydarzy, bo to nieunikniona rzecz, ale nie sądził, że wzbudzi to w nim złość, a właśnie to poczuł, gdy kumpel głośno obwieścił, że minął ich czas. Odetchnął głębiej i pozwolił Nancy stanąć na twardej powierzchni dwiema stopami. Niechętnie, ale nie miał wyjścia.
Usuń— Od kiedy jesteś tak punktualny, Dylan? — zawołał do niego uszczypliwie, lekko zachrypniętym głosem, który po przełknięciu śliny powrócił do normalności. — Dorastasz, nie ma co.
Wyłapał jeszcze dłoń Nancy po omacku i przyciągnął do siebie jej sylwetkę, a palce drugiej ręki położył na jej szyi. Ustami odszukał jej wiśniowe wargi i złożył na nich jeszcze jeden, ostatni pocałunek, taki rozchodniaczek, bo chociaż jej szyja smakowała równie dobrze, to smak jej ust chciał zapamiętać najbardziej.
Dylan nieustępliwie walił do drzwi kolejny raz.
— Otwórz, bo się chłopak wykończy — szepnął do Nancy z uśmiechem, którego wciąż nie mogła dostrzec, i odsunął się od niej odrobinę. A kiedy otworzyła drzwi, wpuszczając do środka snop światła, aż zacisnął powieki i przysłonił oczy ręką. Raziło co najmniej tak, jakby ktoś odpalił przed nim rząd reflektorów. Opuścił rękę i zamrugał kilkakrotnie, patrząc na wyraźną już sylwetkę Dylana, który szczerzył się, jak głupi, ale z drugiej strony wyglądał na... nieusatysfakcjonowanego? Zawiedzionego?
— Myślałeś, że wyskoczymy stąd nago, czy co? — Rowan popatrzył na niego, jak na wariata. — To, co działo się za drzwiami, zostaje za drzwiami, kolego — zaznaczył. — A co moje, jest moje — zerknął na Nacy, poruszył brwiami i podniósł usta w śmiechu. Poklepał Dylana po ramieniu, wychodząc na korytarzyk. — Mam nadzieję, że teraz kolej Coltona, bo pewnie umiera tam z niecierpliwości. Jeszcze nam tu fiknie, kochaś jeden — stwierdził. Choć sam musiał się teraz naprostować po tym, co miało miejsce jeszcze dosłownie przed momentem.
Rowan Johnson
- Pieprzyć Nowy Jork! – uniósł zamaszyście do góry kufel wypełniony piwem, rozlewając połowę, na blat baru w The Rusty Nail, gdzie na szczęście tego wieczora było tylko kilka osób zajętych swoimi sprawami i w ogóle nie zwracały uwagi na podchmielonego Noah Wellsa. Pewnie gdyby obudziły się w nich przedsiębiorcze umysły, za jedną fotkę zrobioną hokeiście i podesłaniu ją do TMZ zgarnęliby kilka ładnych tysięcy dolarów, ale na szczęścia, nikt nie wpadł na tak głupi pomysł uprzykrzenia mu życia. – Jebany Nowy Jork – dodał już bardziej do siebie i wychylił zawartość naczynia jednym haustem, stawiając go z głuchym dźwiękiem na barze. – To samo raz jeszcze, proszę.
OdpowiedzUsuńPewnie powinien już skończyć, dać sobie na wstrzymanie, pójść do domu i opłakać swoje stracone życie siedząc na starej podniszczonej kanapie, której nadal nie wymienił. Jeszcze dzisiaj rano, będąc w Nowym Jorku i stawiając się na rozmowie z zarządem drużyny hokejowej New Jork Rangers, dla której poświęcił kilka ostatnich lat swojego życia i zdrowia, miał nadzieje, że zły sen o życiu w Mariesville się skończy i zostanie przywrócony za trzy miesiące do pierwszego składu. Cieszyłby się nawet, gdyby przywrócono go na ławkę rezerwowych i kazano do końca sezonu pokazywać, jak bardzo zależy mu na powrocie na lód, by grać na nim pierwsze skrzypce. Tylko Noah Wells był niczym pieprzony bohater greckich mitów – Król Midas, z tą różnica, że wszystko czego dotknie on nie zamieniało się w złoto, a w gówno.
Zarząd postanowił, że wypowiada mu kontrakt, który powinien trwać jeszcze dwa lata. Mieli do tego pełne prawo, bo zawalił test na obecność narkotyków i całkowicie miał w poważaniu ligowy program pomocy graczom, który obejmował odwyk w ośrodku The Meadows w Arizonie. Nie pomogły mu również – na szczęście oddalone już – zarzuty o podanie narkotyków niejakiej Katy Simmons przed kilkoma miesiącami. Kobiety w życiu na oczy nie widział, ale o mały włos a przekręciłaby się w pokoju hotelowym, który był wynajęty na jego nazwisko. Był niewinny, niestety chwile mu zajęło wyjaśnienie tej sprawy i uciszenie mediów, które miały z tego niezłą pożywkę.
Wells był niekwestionowanym mistrzem we wpędzaniu siebie w kłopoty i podejmowaniu felernych decyzji. Wpadał z bagna w szambo, by później znowu taplać się w błocie. Dziwił się, że pomimo tych wątpliwych zdolności, osiągnął jakikolwiek sukces w sporcie, choć to już na pewno należało do czasu przeszłego. Musiał się pogodzić z tym, że jedyne do czego się teraz nadawał to trenowanie dzieciaków po okiem trenera Hutchinsona w Mariesville. Tak właśnie kończą najjaśniejsze gwiazdy, którym wydawało się, że świat jest u ich stóp.
Kolejne dwa piwa lekko go zamroczyły do tego stopnia, że gdy przed lokalem wywiązała się głośniejsza wymiana zdań, bardziej niż chętnie ruszył, by wziąć w niej udział. Może właśnie tego mu brakowało? Porządnego obicia gęby w ramach programu odkryj piękno życia w Mariesville, do którego nienawiścią jesteś przesiąknięty aż do szpiku kości. Przed The Rusty Nail stała już pokaźna grupka mężczyzn, która ewidentnie dzieliła się na dwa obozy. Tym z lewej para buchała uszami, zaś tych z prawej było tylko dwóch i było im do śmiechu, choć na pewno liczyli się z nieuchronnie nadciągającą porażką. Niewiele zastanawiając się rozeznał się po krótce o co chodzi w zatargu, wsłuchując się w kolejne krzyki i przekleństwa rzucane pod wzajemnym adresem, by po chwili stanąć obok dwóch gości z góry spisanych przez niego na straty.
Usuń- Noah – wyciągnął w ich stronę dłoń przedstawiają się. Mężczyźni początkowo spojrzeli na niego, jak na skończonego wariata, ale zachęcił ich do uściśnięcia im dłoni i zapoznania.
- Jack…
- Cameron – przybili sobie piątki.
- To nie randka z Tindera, Jones – warknął jeden z mężczyzn z bandy stojącej naprzeciw roześmianej trójki. – Oddawaj hajs i nie rób ze mnie idioty.
Noah nie był zbytnio zainteresowany tym, kto co komu wisiał, ale gdy pierwsze pięści poszły w ruch rzucił się na jednego z większych od siebie przeciwników. Jeszcze do tego poranka był rosłym graczem hokeja, który siłownie odwiedzał sześć razy w tygodniu aby utrzymać wymaganą przez ligę masę mięśniową, jednak nigdy nie pojął tajemnic obicia mordy facetowi pod barem, bo jako osoba wiecznie będąca na świeczniku trzymał swoje nerwy na wodzy, a bary omijał szerokim łukiem. I pewnie dlatego był na przegranej pozycji, a po pięciu krótkich minutach poczuł, że z jego nosa spływa gęsta krew. Przytknął do twarzy rękaw swojej bluzy, próbując zatamować krwawienie i patrzył, jak napastnicy z satysfakcją oddalają się z miejsca bójki, w rozanielonych humorach.
- Żyjecie? – odezwał się do leżących na ziemi mężczyzn, którzy po chwili zaczęli się podnosić. Najwyraźniej byli wystarczająco odporni, bo gdy tylko się pozbierali i ocenili straty, na nowo roześmiali się i machnęli na nich ręką.
- Żyjemy, dzięki za wsparcie. Chodź się napić – odpowiedział Cameron, który nie kwapił się aby wyjaśnić co właśnie zaszło, ale najwidoczniej nie było to ich pierwsze rodeo.
Nie wiedział kiedy minęły mu kolejne dwie godziny i kiedy wypili kilkanaście kolejnych szotów, rozmawiając o wodzie i pogodzie. Wells przez lata stronił od dużych ilości alkoholu, więc po piwach, które wypił sam i mocniejszym trunku, który spożył wraz z nowo poznanymi kumplami, ledwo trzymał się na nogach, by wrócić do starej leśniczówki, oddalonej od baru o kilka kilometrów. Cameron zaoferował mu metę na noc, a on niewiele myśląc zgodził się, bo podobno była tuż za rogiem.
UsuńGdy doczołgali się do domu Camerona, rozgościł się w pokoju, który wskazał mu mężczyzna i po chwili już spał w najlepsze, nie przejmując się, że znowu postępuje jak skończony idiota. W końcu co gorszego mogło się jeszcze dzisiaj wydarzyć?
poturbowany, nowy kolega
To, co wydarzyło się za tymi drzwiami, może nie było szalone i zbereźne – jasne, majtki nie latały po ścianach, guziki nie rozsypały się na podłodze, a oni nie wyglądali tak, jakby przeżyli maraton nieziemskiej rozkoszy, więc może faktycznie wypadli nudno w oczach Dylana, ale on nie miał zielonego pojęcia, że dla nich to, co działo się za tymi drzwiami, to było o wiele więcej niż szaleństwo. To była chwila, której oboje się poddali, w której obnażyli się z tego, co do tej pory tkwiło schowane bardzo głęboko w ich duszach, a czegoś takiego nie da się nawet zestawić z szybkim, niewiele znaczącym numerkiem. Nie chodziło o pożądanie, które oczywiście też wykiełkowało między nimi z niezwykłą swobodą, a o intymność tego momentu i specyficzną aurę, która ich wtedy otoczyła. To było zupełnie inne, nieporównywalne do tych chwilowych zbliżeń, których Rowan doświadczył w niespełna czterech dekadach życia, bo obecność Nancy, jej ciepło i zmysłowość, w połączeniu z ich trwającą już lata relacją, to coś czego nie mógł doznać w innych przypadkach. Świadomie pozbawił się możliwości przeżywania niektórych wrażeń i w ten sam świadomy sposób zamknął do siebie drzwi, ale przy Nancy musiało być inaczej, bo ona zajmowała jego myśli nie jeden raz. Ona miała sposób, żeby te drzwi otworzyć i wcale nie musiała forsować ich siłą. Na pewno nie miała o tym pojęcia, ale on też nie miał – aż do teraz, gdy cała ich wspólna droga skupiła się na tych siedmiu minutach, które przeżywali w ciemnym pomieszczeniu.
OdpowiedzUsuńNiedosyt to rzeczywiście paskudne uczucie – dotkliwie zagnieżdża się gdzieś na wysokości mostka i zaciska się tam powoli, wprowadzając człowieka w poczucie niespełnienia i swego rodzaju pustkę. Tak, pusta to najlepsze określenie tego, co czuł w tej chwili Rowan. Znajdował się w jakimś upiornie przystrojonym domu, w którym impreza toczyła się na całego, gdzie było dużo kobiet, alkoholu i innych rzeczy, zachęcających do oddania się stu procentowemu zapomnieniu, a jemu było... pusto. Gdyby nie to, że czuł schodzące z ciała resztki napięcia, które przez chwilę skumulowało się tam, gdzie drugi męski mózg, to byłby naprawdę skwaszony i nieźle podminowany. To, co zadziało się za drzwiami, nie wystarczyło, ale to musiało wystarczyć, czy tego chciał, czy nie, bo ich czas minął.
Nie zapiął kilku pierwszych guzików koszuli, tylko wygładził lekko jej materiał, wracając do pokoju gościnnego, w którym wciąż panowała dokładnie ta sama imprezowa atmosfera, którą tutaj zostawiali, idąc do pomieszczenia. Dopiero teraz uderzyło w niego to dziwne wrażenie, jakby siedzieli tam z Nancy znacznie dłużej, bo nawet Colton wydawał się bardziej pijany, niż przed siedmioma minutami, chociaż prawdopodobnie nie ruszył się ze swojego miejsca, dzielnie obstając przy rozradowanej Clem. Ciekawie się dobrali: Colton i Clemnetnine, oboje radośni, imprezowi, blond włosy i jasne oczy. Ładne byłyby z tego dzieci, chociaż czy Colt wytrzyma w tym dłużej, w to Rowan trochę powątpiewał, ale wcale nie wykluczał, a już tym bardziej nie skreślał. Nie jest z pana policjanta aż taki zepsuty drań, bez przesady.
Przyjął szklankę w dłoń i, w ślad za Nancy, zerknął niepewnie w to, co się w niej znajdowało. Pachniało jak wódka zabarwiona kilka kropelkami coli, a kiedy wziął ostrożny łyk, żeby zwilżyć trochę usta i gardło, nie pomylił się w zasadzie wcale. Wódka była w tym na pewno, ale i coś jeszcze, co smakowało trochę jak gin, który tak potocznie jest przecież bratem wódki. Wódka, gin i cola – chyba naprawdę komuś zależało na tym, żeby ich upić. Wziął więc ten łyk, w ramach toastu, który wyszedł ze strony Nancy, a potem odstawił szklankę na najbliższy blat, bo już wcześniej dał sobie obietnicę, której zamierzał dotrzymać. Poprzedni drink był ostatni i tak musiało pozostać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńByło naprawdę gorąco, a jemu przewietrzenie się na pewno dobrze zrobi, więc skinął głową i podążył za Nancy korytarzem. Drzwi balkonowe były zamknięte, więc nikt z niego nie korzystał. Otworzył je i wyszedł na zewnątrz zaraz za Nancy, lekko je potem za nimi przymykając. Było już daleko po północy, dekoracje wciąż błyszczały na trawniku, tylko że teraz, oprócz dekoracji, ktoś tam leżał, śmiejąc się głośno, gdy druga osoba starała się pomóc mu wstać. Udało im się to, więc poszli dalej, o ile można było to nazwać chodem, skoro zataczali się od lewej strony do prawej i balansowali na granicy wywrotki.
Usuń— Coś ci powiem, Jones: cieszę się, że to tak wyglądał mój pierwszy raz w tej grze — przyznał, nawiązując do minionych siedmiu minut i położył dłonie na poręczy, zaciskając palce wokół zimnej stali. Takiego chłodu potrzebował, zdecydowanie. — Pierwszy i ostatni, bo po pierwsze: główna zasada jest totalnie beznadziejna — stwierdził, unosząc usta w lekkim uśmiechu. Siedem minut to za krótko, oboje wiedzieli. — A po drugie... — spojrzał na Nancy i westchnął lekko. — Po drugie, każdy następny raz będzie dużo gorszy. Żałuję tylko, że nie mogłem na ciebie patrzeć — powiedział i przeniósł uwagę z powrotem na zataczającą się na chodniku parę, która trochę już się oddaliła, dzielnie brnąc do przodu.
Rowan Johnson
Jej zamglony alkoholem rozum nie przekłamywał teraz absolutnie niczego, bo całe to zdarzenie niosło ze sobą coś, czego ich znajomość nie zaznała nigdy wcześniej. Stali się sobie bliżsi i nie dało się temu zaprzeczyć, bo właśnie wyłożyli na stół wszystkie karty, a otwarta, siedmiominutowa gra pomyślnie doprowadziła ich do remisu, a może nawet do równej wygranej. Podzielili się swoimi pragnieniami szczerze, równocześnie stawiając na szali wszystko to, co do tej pory zbudowali, tylko dlatego, że oboje gdzieś podświadomie czuli, jak ważne może być dla nich dopuszczenie się do siebie w taki sposób. Ciężko przewidzieć, ile to mogło zmienić między nimi i co tak naprawdę było w stanie zmienić, jeżeli coś w ogóle, ale nawet jeśli ich szara codzienność pozostanie taka sama, od teraz Nancy doszuka się w jego oczach na pewno czegoś więcej. Czegoś, czego zapewne nie da się w żaden sposób nazwać, czy określić, ale co będzie czymś niezaszufladkowanym dokładnie tak, jak ich relacja łącząca przyjaźń i to coś, co jest w niej po prostu wyjątkowe i nienazywalne. Będzie miała swoje własne, unikatowe spojrzenie, niedostępne dla nikogo innego. Ale tak naprawdę, to może nawet lepiej, że ich znajomości nie dało się zamknąć w szufladce z konkretnym określeniem, ramami i standardami, bo to, co było między nimi najprawdziwsze, to właśnie ta enigmatyczna niejednoznaczność, pojawiająca się dyskretnie w niektórych sytuacjach, z której chyba tylko oni zdawali sobie sprawę. Całe otoczenie miało ich prawdopodobnie za przyjaciół, którzy są dla siebie jednymi z wielu, i którzy potrafią dobrze się dogadywać, a czasem głupio droczyć i podpuszczać, bo faktycznie nimi są. Nikt nie podejrzewał ich o tak głęboko drzemiące pragnienia – ale oni samych siebie też do pewnego momentu nie podejrzewali o coś aż tak mocnego – ale to w zasadzie dobrze, bo nie byli przynajmniej skazani na głupie zagrywki i ciąg niekończących się plotek, które po takim wieczorze wystrzeliłyby między ludzi, jak konfetti. Im to nie było potrzebne do szczęścia, zwłaszcza na etapie, na którym sami nie byli pewni niczego, bo dopiero co obnażyli się ze swoich fantazji i jeszcze dobrze z tego nie ochłonęli. Całe szczęście, że Colton zniknął teraz razem z Clem, bo na pewno był cholernie ciekawy przebiegu zdarzeń za zamkniętymi drzwiami, a Rowan nie miał wątpliwości, że jego nachalne pytania byłyby gwoździem do trumny dla frustracji, która ogarnęła go zaraz po wyjściu z pomieszczenia, więc dostałby tak dobitną odpowiedź, że strzeliłby focha i nie odezwał się już do rana, albo i dłużej. Byli blisko, jako kumple, ale Colton nie wiedział o nim wszystkiego. Mało kto wiedział o nim wszystko – mało kto wiedział o nim więcej, niż w standardzie wie każdy w tej mieścinie – ale ta ilość nie miała się akurat nigdy zmienić. Dla Coltona na razie również.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się na tyle szeroko, by odsłonić rząd zębów i pokręcił głową, chyba samemu nie dowierzając temu, co właśnie tak gładko wydostało się z ust Nancy, co poszło w eter i dostało się do jego uszu. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy byli na wspólnej imprezie, dość mocno zakraplanej, na której padały różne, naprawdę popieprzone teksty, ale takie wyznania, w takim momencie, to kaliber, którym zagięła dosłownie wszystko. Rowan miał na uwadze to, że byli pijani, i że mogą powiedzieć dziś sobie coś, co nazajutrz odbije im się moralniakiem, ale z takim podsumowaniem ich siedmiominutowego nieba, Nancy wyszła jeszcze dalej, niż sam zakładał, że mogliby wyjść kiedykolwiek. Przyznała się, że zawsze tego chciała, a on na pewno się nie przesłyszał, bo stali teraz tak blisko, że gdyby pochylił się w bok, szturchnąłby ją ramieniem.
Ulokował spojrzenie w jej oczach, gdy ostrzegawczo wypowiedziała jego imię, a wiatr poruszył kosmykami jej włosów, i wyprostował się również, ale tylko po to, żeby obrócić się przodem do Nancy, bo rzeczywiście mieli trzymać się pewnych granic od nowa, tylko że to wcale nie szło w tę stronę, w którą iść powinno. A jemu to akurat nie przeszkadzało, bo do rozniecenia żaru nie było potrzeba, jak widać, zbyt wiele, skoro Nancy zdołała robić to słowami. Mógł patrzeć do woli i zamierzał. A zamierzał tak bardzo, że przestanie znów może okazać się problematyczne. Wtedy mieli przynajmniej Dylana, który zrobił odpowiedni łomot przy drzwiach, teraz byli zdani na siebie.
UsuńPołożył lewą dłoń z powrotem na poręczy, stanął naprzeciwko Nancy i zacisnął prawą dłoń po drugiej stronie jej sylwetki, zamykając ją całą w klatce ze swych ramion. Musiała znów zetknąć się plecami z chłodną stalą, bo Rowan nie pozostawił im zbyt dużo miejsca między sobą.
— To właśnie zamierzam — oznajmił, ze śmiałością przesuwając spojrzeniem po jej twarzy od oczu do ust i z powrotem do tych niebieskich tęczówek, w których błyszczało światło ze ściennych lamp. Przechylił głowę lekko w bok, zagryzł nieznacznie swą dolną wargę, na której wciąż czuł ślady ich pocałunków.
— Mogę patrzeć na ciebie do woli — przyznał cicho, nie kryjąc tego, że mógł, bo mógł, ale i dlatego, że chciał. Mógł zrobić z nią do woli całe mnóstwo innych, równie przyjemnych rzeczy. Ale mógł, bo chciał, a nie bo powinien, zwłaszcza teraz, gdy wszystko miało wrócić do normalności, a kiedy nic nie jest tak naprawdę normalne.
don't tempt me, sweet devil
Rowan Johnson
Na korzyść ogólnej sytuacji działał na pewno jesienny chłód i nieprzyjemna wilgoć osiadająca na materiale odzieży, bo to zacznie im w końcu dokuczać i wykurzy ich do środka, chyba, że naprawdę zdążą rozgrzać się na tym balkonie do czerwoności, chociaż w założeniu to nie taki miał być cel przewietrzenia się. Ale jeżeli chcieli zebrać myśli i dać sobie szansę na uspokojenie emocji, powinni raczej znaleźć się po przeciwnych stronach domu, albo stanu, a może nawet globu, bo świadomość, że Nancy jest tuż na wyciągnięcie ręki, nie pozwalała głowie zająć się czymś innym, a dom to przecież żadna skuteczna przeszkoda, tak samo jak stan. Ciężko było się pilnować i ciężko było jej sobie odmówić, gdy kusiła go dyskretnymi sygnałami, rozniecając iskierki pragnień, na szczęście teraz też znajdowali się w miejscu, które nie sprzyja niczemu, na co miał w tej chwili ochotę. Prawie niczemu, bo powtórzyć siedmiominutowe niebo jak najbardziej tutaj mogli, ale nie powiedziane, że ktoś ich nie namierzy, skoro stoją na otwartej przestrzeni, a przez balkonowe drzwi może przejść każdy, kto zauważy, że nie są zamknięte. Jeżeli kolejka Coltona i Clem się nie przeciągnie, a w ich przypadku istnieje akurat taka możliwość, że po swoich siedmiu minutach przeniosą się do innego pomieszczenia, żeby przedłużyć sobie niebo, ale jeżeli jednak nie, to pewnie zaczną ich szukać. Tak naprawdę, świat się przecież nie zawali, gdyby ktoś ich tutaj zauważył na całowaniu się, bo wszyscy są na tyle pijani, że mało kto będzie pamiętał szczegóły, aczkolwiek to ryzyko, że ugnie się pod naporem plotek, zawsze jest. Wyzwanie, które Nancy spełniła na oczach wszystkich, było tylko grą, więc każdy tak to potraktował, dawno zapominając, że na miękkiej pufie doszło między nimi do słodkiego zbliżenia, ale złapanie ich na gorącym uczynku na balkonie stanie się już na tyle wymowne, że ciężko będzie uznać to za nic nieznaczącą grę. A nie grali teraz przecież, prawda? Co najwyżej ze sobą, dla siebie, ale bez żadnego udawania.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że Nancy powiedziała to na głos, bo chociaż zdradziła się już wcześniej gestami – Rowan zresztą też – to słowa były dodatkowym czynnikiem, przypieczętowującym wszystkie te pragnienia. W ich przypadku zawsze to dość długo, skoro znają się już naście lat i niezmiennie trzymają ze sobą kontakt, więc oboje mogą mieć teraz pewność, że wzajemna fascynacja nie wzięła się nagle. Na trzeźwo na pewno nie doszłoby do takich jednoznacznych scen między nimi i nie doszłoby też do rozmowy, w której potwierdziliby swoje zawsze, bo zdrowy rozsądek natychmiast odwiódłby ich od takich pomysłów. Nie spotykali się, nie byli nawet tak blisko, żeby regularnie spędzać ze sobą czas, więc pewnie nie przeszłoby im przez głowę wyjść z tym tematem tak od czapy, nawet jeśli drzemał on gdzieś na dnie ich duszy i wzrastał za każdym razem, gdy się widzieli. Zadowalali się tym, co mieli, szanując granice i dbając o to, by one zawsze znajdowały się na swoim stałym miejscu. Jeżeli coś mogło pozwolić im się rozwiązać i doprowadzić do tego, że hamulce nie zadziałają, a zdrowy rozsądek całkowicie straci siłę przebicia, to tylko alkohol i dobra atmosfera, dlatego wydarzyło się to właśnie dziś. Dziś alkohol lał się strumieniami, znieczulając ich na konsekwencje wszystkiego, co zdecydowali się tego wieczoru zrobić, ale to wcale nie tak, że Rowan obudzi się następnego dnia z wymazaną pamięcią. To nie było możliwe, ale nawet gdyby tak się stało, to byłaby najgorsza rzecz na świecie, bo jeżeli naprawdę czegoś teraz oczekiwał, to że zapamięta tę wersję Nancy z każdym, nawet najdrobniejszym szczegółem. Że zamknie oczy i bez trudu odtworzy ją sobie w chwili, w której będzie tego potrzebował.
Wziął głębszy wdech i powoli wypuścił powietrze nosem, gdy zadarła głowę, a jej spojrzenie przebiegło po jego ustach. Pilnowanie się zrobiło się przy niej cholernie trudne, ale to było akurat do przewidzenia i Rowan nie czuł się wcale zaskoczony. Jak człowiek raz przekroczy jakieś granice, to każdy kolejny jest łatwiejszy i ten przypadek nie odbiegał od reszty. Od pocałowania jej dzieliło go więc wyłącznie to, co miał w głowie, a w głowie miał teraz świadomość, że wyszli z gry, i że niczego, co teraz robią, nie da się już na tę grę zwalić. W tej chwili nie ma już żadnych zasad, teraz są już tylko oni.
UsuńPodniósł jedną dłoń do policzka Nancy i pogładził go jej wierzchem, skupiając spojrzenie na swoim ruchu. Leniwie zgarnął kilka pojedynczych kosmyków jej włosów, które kładły się na skórze w kierunku ust, targane lekkim wiaterkiem i ujął jej zadarty podbródek. Przechylił głowę w drugą stronę, żeby popatrzeć na nią teraz z tej drugiej perspektywy.
— Zawsze mi się to podobało — przyznał w odpowiedzi, chcąc, żeby Nancy nie miała wątpliwości, że jego zawsze jest odwzajemnione. Musnął kciukiem kącik jej warg, wciąż śledząc spojrzeniem swoje ruchy. Teraz, gdy mógł to robić i rzeczywiście na nią patrzeć, to doświadczenie było zupełnie inne, ale wciąż tak samo intensywne, jak tamto z ciemności. Inne, ale tak samo dobre.
— Podoba mi się też to, czego nie widzę, ale co czuję i czego chcę, kiedy na ciebie patrzę — kontynuował, podnosząc wzrok do oczu Nancy. To, co czuł, niczego nie ułatwiało – ani kurwa trochę. A to, czego chciał, wszystko utrudniało – bardzo kurwa mocno. Naprawdę, aż ciężko uwierzyć, że znalazł się w sytuacji, w której jedno wykluczało drugie. Takie dylematy nigdy nie były jego codziennością.
— Co ja z tobą mam, Jones — skopiował jej słowa z lekkim westchnięciem i podniósł kącik swych ust w subtelnym uśmiechu. Tylko i wyłącznie ona, Nancy Jones, mogła stać teraz w tym miejscu i tak skutecznie mieszać mu w głowie.
Rowan Johnson
Paradoks, bo chyba inaczej nie można było tego nazwać… Max cenił sobie fakt, że miał więcej, a jeszcze bardziej podobało mu się to, że jego obecny majątek w większym stopniu był efektem jego własnej pracy. Jedyne, co łączyło go z jego rodziną, to nazwisko. Fakt, skorzystał ze swoich przywilejów posiadania obrzydliwie bogatych rodziców, by móc otworzyć swoją własną firmę. Ale przez te lata, gdy Investify rosło, to już było jego dzieło, jego sukces. Jego własna praca, a nie przypadkowe zbiegi okoliczności. To dawało mu prawdziwą wolność – mógł oderwać się od tej całej rodziny, od tego majątku, który kiedyś wydawał się czymś nieosiągalnym.
OdpowiedzUsuńGdyby któryś z jego rodziców kopnął w kalendarz, byłoby mu przykro, ale absolutnie niczego nie chciałby w spadku po nich. Jego braciszek mógł brać sobie wszystko, w końcu to on miał ten komfort bycia dumą rodziców, udając że przecież nic złego w tym domu się nie działo. Max z kolei nie miał bliskich więzi rodzinnych i wcale nie miał potrzeby przyjąć roli dziedzica. Podobała mu się niezależność finansowa, to że mógł sam decydować o wszystkim oraz o tym, jak prowadzić swoją firmę. I uwielbiał to robić - Investify było jego dzieckiem, a chociaż czasami podejmował decyzje ryzykowne i wątpliwe, to jednak działały.
Lubił dobrze wyglądać, choć nie przesadzał. Rzadko zakładał garnitur, bo wolał dobrej jakości koszulki polo i dopasowane spodnie. Lubił to, że pieniądze dawały mu swobodę wyboru – mógł jeździć wygodnym samochodem i mieszkać w przestronnym miejscu z fajnym widokiem. Czuł się dobrze, bo wiedział, że nie musiał nikogo o nic prosić. A życie? Cóż, bywa przekupne, ale on dobrze wiedział, jak się nim posługiwać.
Jednocześnie, w tym wszystkim, nie uważał dóbr materialnych za najważniejsze. Może właśnie dlatego podejmował ryzykowne decyzje w pracy. Pieniądze nigdy nie były dla niego celem samym w sobie – bardziej liczyła się dla niego wolność, ta szersza definicja, która wykraczała poza liczbę zer na koncie. Może dlatego zamiast wystawnych restauracji czy eleganckich klubów jazzowych, wolał te proste, niepozorne miejsca, które nie wymagały spełniania żadnych warunków, byś czuł się w nich wartościowy.
Tony’s Table było właśnie jednym z tych miejsc, gdzie mógł po prostu czuć się sobą. Nie musiał udawać, nie musiał spełniać żadnych oczekiwań – mógł być po prostu Maxem. Nie traktował swojej sympatii do tego miejsca jako jakiejś osobistej zalety. Wychodził z założenia, że ludzie żywią swoje wyobrażenia o innych na podstawie tego, co widzą, i nie ma sensu się z tym kłócić. Może dla Nancy było to zaskoczenie, ale to nie miało większego znaczenia. Każdy miał swoją wersję jego życia, swoją interpretację tego, kim był. Czasami była to wersja malowana w złych barwach, czasami w tych lepszych. Ale nigdy się o to nie obrażał. Nie zależało mu na tym, by ktoś widział go w taki czy inny sposób. To, jak go widzieli inni, było ich sprawą. On miał swoje priorytety – a to, co dla niego było ważne, nie miało nic wspólnego z tym, co myśleli o nim inni. Tym zdecydowanie różnił się od swojego najlepszego przyjaciela, który przejmował się zdecydowanie zbyt dużą ilością spraw. Czasem zastanawiał się na ile wynikało to z jego zaburzenia, a na ile z genów. Przez głowę przeszła mu myśl, czy Nancy również miała ten problem? Czy również przejmowała się zdecydowanie za dużo?
Uśmiechnął się, słysząc jej uwagę. Zadziorność Nancy i jej umiejętność rzucania całkiem trafnych złośliwości naprawdę go bawiły. Kobiety w jego towarzystwie zwykle starały się przypodobać, schlebiając mu, jakby był jakimś panem świata. A przecież nie był. Ba, było mu daleko do tej roli. Wiedział, że był skończonym dupkiem i samolubem, zbyt zafiksowanym na swoim własnym życiu i wygodzie, by być kimś, kto zasługuje na takie traktowanie. Poza Sophie, nie potrafił skupić się dłużej na żadnej kobiecie, a może właśnie dlatego unikał randek. Po prostu tego nie znosił, gdy kobiety tak się poniżały. Nie uważał się za żadnego bóstwa ani ósmy cud świata, żeby kobiety miały się przed nim tak zachowywać.
UsuńZdecydowanie więc bardziej preferował te kobiety, które były charakterne, pewne siebie i które nie zwracały na niego uwagi, albo wręcz go odcinały. Takie spotykał rzadko, ale to właśnie dlatego towarzystwo Nancy było dla niego tak przyjemne. Była inna. Taka ludzka. Świadoma swoich wartości i zasad. Nawet jeśli Max nie uważał, że zasady mają jakiekolwiek znaczenie w jego świecie, to wiedział, że istnieją w świecie innych ludzi. I to właśnie za to szanował Nancy, nawet jeśli czasami zbyt mocno jej dokuczał. W końcu to była część tego, co sprawiało, że czuł się z nią tak dobrze.
Uśmiechnął się lekko, gdy patrzył na Nancy, która przeglądała menu, zastanawiając się, co wybrać. Wyglądała miło, tak naturalnie, bo była rozluźniona i nie starała się być niczym więcej. Max nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czuła się przy nim w ten sposób. W jakiś dziwny sposób poczuł satysfakcję, widząc, że ten moment nadszedł, że Nancy czuła się swobodnie w jego towarzystwie. Nawet jeśli to uczucie nie miało się już powtórzyć, to i tak zostanie z nim na długo.
Jego rozmyślania przerwało spojrzenie Nancy, które zatrzymało się na nim trochę za długo. W tym samym momencie dotarło do niego, co właśnie powiedziała.
— Ja? — wydukał, unosząc brwi, lekko pochylając się w jej stronę i kładąc dłoń na klatce piersiowej. Uwielbiał wyzwania. Serio. Był trochę postrzelony, a jeśli mógł podjąć jakiekolwiek wyzwanie, czuł się jakby dostawał kilka dawek adrenaliny. Ale cholera, nie był żadnym degustatorem, ani tym bardziej kulinarnym doradcą. Absolutnie nie spodziewał się, że Nancy wyjdzie z taką propozycją.
— Dobra, skoro tak chcesz — dodał w końcu. Odchrząknął, biorąc do ręki kartkę z menu. Przejrzał ją szybko, chociaż doskonale znał wszystkie pozycje. Zerknął na Nancy, potem znów na kartkę, po czym z lekką pewnością w oczach i z małym uśmiechem, odwrócił się w stronę Tony’ego.
— Tony, trójeczkę poproszę — powiedział, podnosząc rękę, żeby zwrócić uwagę właściciela. Wybrał dla Nancy coś prostego, ale pełnego smaku i klasy: margheritę z mozzarellą di bufala, świeżymi pomidorami i bazylią. Wiedział, że Tony przygotuje ją perfekcyjnie.
Krępy mężczyzna za ladą wystawił kciuk w górę, potwierdzając zamówienie. Max odwrócił wzrok do Nancy, wyczuwając jej spojrzenie na sobie.
— Czasem to, co najprostsze, jest najbardziej wyrafinowane, prawda? — rzucił z lekkim uśmiechem, puszczając jej oczko. Po chwili jego spojrzenie uciekło na zewnątrz.
Droga była mokra od niedawno opadłego deszczu, a lampy uliczne rzucały na nią długie, pomarańczowe refleksy. Miasteczko wydawało się nieco puste, jakby zniknęli wszyscy, którzy zwykle nadawali mu życie. Dzielnica, w której się znajdowali, nie była szczególnie oblegana przez ludzi, ale tym razem wydawało się jakby poza pizzerią istniała tylko cisza i pustka, co tak mocno nie pasowało do jego świata.
UsuńNagle przechodzący pijany mężczyzna przyciągnął jego uwagę. Coś śpiewał, ledwo utrzymując krok, trzymając butelkę z alkoholem w ręce. Jego twarz była niczym maska malująca rozpacz. Max zastanawiał się kto złamał temu człowiekowi serce — miłość czy życie? Tuż za mężczyzną przebiegł bezpański, jasny pies. Biegł w stronę jednej z bram, wyglądając na obytego z okolicą. Max zastanawiał się dlaczego nikt się nim nie zaopiekował. Ciało tego psa wyglądało na słabe, ale wzrok zdawał się mieć bystry, tak jakby wiedział że nie ma już nikogo poza sobą. Max zmarszczył brwi, a wtedy jego wzrok powędrował do okna naprzeciw pizzeri, do cudzego mieszkania znajdującego się nad sklepem z gadżetami. Zza szyb wyłoniła sie sylwetka staruszka, który miał zamiar rozwinąć rolety. Donovan patrzył na niego przez chwilę, stukając palcami o blat stołu. Zastanawiał się czy ten człowiek mieszkał sam? Może był wdowcem? A może jego żona już dawno poszła spać, czekając na kolejny dzień? Wszystkie te obrazy, postacie, te drobne gesty zaledwie w przeciągu pół minuty przypomniały mu, że każdy ma swoją własna drogę. Każdy jest głównym bohaterem swojej historii, nawet jeśli zdarza się o tym zapominać, będąc zagubionym we własnych problemach i pragnieniach. Max poczuł przez moment ciężar tej myśli, gdy skierował wzrok na Nancy. Była tuż przed nim, realna, z całym swoim światem, który toczył się niezależnie od jego żartów, docinków czy lekkiego podejścia do ich znajomości. Edward wspominał, że Nancy opiekowała się swoją babcią, a w dodatku męczyła z bratem, który zdecydowanie był typem spod ciemnej gwiazdy – i to w inny sposób niż Max.
— Nie przychodzę tu z dziewczynami — powiedział nagle, a wyraz jego twarzy złagodniał. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie był tu nawet z Sophie. — Więc Tony zdecydowanie musiał pomyśleć, że dla takiej kobiety jak ty Mr. Big City zrobił wyjątek, Jones — dodał żartobliwym tonem, puszczając jej oczko. Krótki śmiech wyrwał się z jego gardła, a w oczach pojawił się znajomy błysk. Z jakiegoś powodu zależało mu, żeby Nancy nie myślała, że traktował ją jak inne dziewczyny, które noc kończyły w jego łóżku. Przesunął dłonią po blacie stołu, jakby zbierał myśli.
— Czasami przychodzę tutaj z Edwardem, ale za młodzieńczych lat bywaliśmy tutaj dużo częściej — zaczął spokojniejszym tonem. — Tony prowadzi tę restaurację prawie dwadzieścia pięć lat. A nieco dłużej mieszka w Camden, odkąd przeprowadził się tutaj ze Staten Island. Zaczynał od zera, włożył całe serce w to miejsce razem z żoną i nastoletnim wtedy synem. Luca jest teraz po czterdziestce i pracuje z ojcem. To miejsce naprawdę oddaje rodzinną atmosferę — wyjaśnił, zerkając na Nancy, jakby chciał sprawdzić, czy go słucha. — Chyba dlatego tak bardzo je lubię, bo... — urwał nagle. O nie, aż tak otwierać się przed Nancy Jones nie zamierzał. Odchrząknął cicho i wzruszył ramionami. — Po prostu lubię — skwitował krótko, choć przez chwilę jego oczy zdradziły coś więcej, coś głębszego, czego jednak nie pozwolił wypowiedzieć na głos.
❤️😇
Nie panował nad tym, co działo się teraz w jego wnętrzu, nie był w stanie tego nazwać i nie potrafił się temu oprzeć, ani też tak do końca temu sprostać. To było takie inne, takie niecodzienne, nacechowane emocjami, które nie były elementem jego normalności od wielu lat, że czuł się tym naprawdę zaskoczony. Nie sądził, że będzie jeszcze w stanie cieszyć się bliskością kobiety tak czule, jak robił to teraz, bo pewna śmierć przed dwoma laty zabrała ze sobą wszystko, co był w stanie kiedykolwiek ofiarować drugiej osobie i nie zwróciła tego do dziś. I może nie zwróci już nigdy, mimo że te sprawy należały do przeszłości, którą musiał zostawić w tyle, przede wszystkim po to, by móc iść dalej. I nie ważne z czym zdołał się pogodzić, z czym nie zdołał i z czym pewnie nigdy nawet nie spróbuje pogodzić się tak do końca – musiał wstać wtedy z potłuczonych kolan, ponaklejać plastry na głębokie rany i iść, nie bacząc na nic, a już tym bardziej na to, co to życie odebrało mu bezpowrotnie. Na niektórych płaszczyznach był naprawdę mocno poturbowanym człowiekiem, ale nie dało się tego dostrzec nie znając zbyt dobrze jego historii, bo był niezłomny i miał mnóstwo wewnętrznej siły, która w obliczu szarej codzienności nadawała tym wszystkim płaszczyznom odpowiedni połysk, maskujący szramy po życiowych batach. Jego codzienność nie skupia się zresztą na uczuciach, a raczej na ich braku. Na tym, by nie kierować się nimi w żadnej sytuacji, bo tego wymaga od niego przede wszystkim służba, a służba jest z kolei istotą jego bycia tu na ziemi. Czy to zdrowe podejście? Według utartych schematów na pewno nie, i to ani trochę, ale Rowan nie narzeka na swoje życie, nie czuje się niespełniony, czy niekompletny. Miał dużo czasu, żeby oswoić się z tamtymi wydarzeniami, przywyknąć do trochę innego życia, które było ich następstwem, i żeby przerobić siebie bogatszego o nowe doświadczenia, o inny rodzaj bólu i o smak prawdziwej porażki. To, co go nie zabiło, po prostu go wzmocniło, ale i utwierdziło w przekonaniach, z którymi dorastał od lat. Życie bez emocjonalnego bagażu jest o niebo wygodniejsze. Zdecydowanie bezpieczniejsze.
OdpowiedzUsuńNancy wcale nie myliła się w swoich wnioskach, bo to prawda, że nie dotykał jej teraz tak, jak mógłby dotykać każdej na jej miejscu. Dotykał ją, chcąc się upewnić, że całe jej piękno jest prawdziwe, że ma przed sobą kobietę, która jest ucieleśnieniem jego pragnień. Dotykał ją czule, subtelnie, zupełnie tak, jakby już nigdy więcej nie miał możliwości robić tego w ten sposób. Korzystał z chwili, rozciągając ją na setne sekundy, by z każdej z tych setnych czerpać zadowolenie i drobne cząsteczki szczęścia. Ten wieczór, ta noc – to należy do nich bez względu na wszystko, za to jutro, cóż, jutro zawsze jest czyste i nieskalane żadnym błędem. Jutro świat niejednego człowieka będzie wyglądać inaczej.
Zachęta nie była potrzebna mu do zrobienia tego, na co miał ochotę, dlatego że przed tym i tak nie było już odwrotu, ale zachęcające prośby Nancy pozbawiły go ostatnich hamulców, czy też ich resztek, które jeszcze w sobie miał. Jej proszenie zawsze było silniejsze, niż wszystkie inne, ale dziś wychodziło poza jakąkolwiek skalę. Gdy korzystała z jego dotyku i znalazła się tak blisko, że dosłownie minimalny ruch dzielił ich od poddania się fali namiętności, nie było dla niego już absolutnie żadnych szans. Przepadał. Wpadał. Dawał się porwać temu małemu wariactwu ponownie, bezwolnie, bo to było silniejsze niż cokolwiek innego w tej chwili.
Ona doprowadzi go do szaleństwa i nie miał już chyba żadnych wątpliwości, że nie uda mu się tego uniknąć, skoro to tak naprawdę już się dzieje. A zaczęło kilka dobrych wyzwań temu.
UsuńChciała wiedzieć, czego chce? Powie jej bez problemu. Chciała, żeby jej pokazał? O Chryste, oczywiście, że jej pokaże i to z nieskrywaną przyjemnością, ale będzie w tej chwili okropnym egoistą, bo na pewno nie podzieli się nią tutaj ze światem. Chciał jej tylko i wyłącznie dla siebie, całej, bez najmniejszego wyjątku, z tym zaczepnym uśmieszkiem na ustach, z beztroską i z wyczekującym spojrzeniem w niebieskich oczach, które cały czas w nim utrzymywała.
Zsunął dłoń do jej szyi i z czającym się w kąciku ust uśmiechem, nachylił się w jej stronę, muskając ustami skórę na jej policzku. Przymknął lekko powieki, pozwalając sobie przez ten ułamek sekundy nasycić się jej zapachem, a kiedy zbliżył się do jej ucha, uśmiechnął się przy nim lekko. Jeżeli chciała odpowiedzi, chętnie jej udzieli.
— Pragnę cię, Nancy Jones — wyznał szeptem. — Pragnę cię na sto tysięcy różnych sposobów i nie potrzebuję do tego żadnej gry. Potrzebuję wyłącznie ciebie.
Po tych słowach spojrzał krótko w jej oczy, ujął jej twarz w obie dłonie, kciuki układając na policzkach, i pocałował ją z nieskrywaną namiętnością, ale i intensywnością. Jeżeli chciała, żeby jej pokazał, chętnie to zrobi. Warunek jest tylko taki, że musi mu się oddać. Że musi tego chcieć z taką samą pasją, ponieważ ta noc ma być ich w takim samym stopniu.
you tempt me, mademoiselle, to steal something more...
maybe all of you?
Rowan Johnson
Może w ich pierwotnym założeniu to wszystko miało skończyć się na jednym razie, ale prawda jest taka, że musiałby zdarzyć się chyba jakiś przedziwny cud, żeby upchnąć te wszystkie emocje w czymś jednorazowym, a potem tak zwyczajnie to zostawić. Albo musiałoby się okazać, że są tak beznadziejni w te klocki, że plątanie się w pościeli to dla nich strata czasu, tyle że to na pewno im nie grozi, skoro ich umysły wariują bezgranicznie już podczas samego całowania. Zresztą, gdyby raz miał być rzeczywiście jeden, nie chcieliby niczego więcej po pierwszym wyzwaniu, tymczasem stali na balkonie, wtuleni w swoje sylwetki i z trudem opierali się myśli, żeby nie ulec sobie tak w stu procentach tu i teraz, bez względu na wszystko i wszystkich. Boże, dałby teraz naprawdę wiele za jakiś magiczny przycisk, który teleportowałby ich do miejsca, w którym byliby zdani tylko na siebie, gdzie mogliby uczynić widocznym wszystko to, co do tej pory skryte było za zasłoną dystansu i zdroworozsądkowego podejścia. Do miejsca, które też stałoby się ich, tak jak ten pocałunek, jak ten wieczór, ta noc i ta kolejna chwila, w której tak słodko się zapominali. Jego niewielka słabość ewoluowała i nie miał w tej chwili żadnych wątpliwości, że po tym, co miało tu miejsce i co nadal je ma, nie powróci już do poprzedniego stanu, bo był oczarowany – tak po prostu zwyczajnie oczarowany całokształtem tej kobiety, a teraz także sposobem, w jaki chciała oddać mu siebie. Wiedział, że ta noc skomplikuje normalność, którą mieli, bo na pewno nie przejdą z tym do porządku dziennego tak, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło, ale nie myślał na razie o tym, co będzie jutro czy kiedykolwiek później. Jego mózg nie był teraz w stanie skupić się na niczym innym, bo bliskość Nancy i to jak zachłannie scałowywała z jego warg ciche pomruki zadowolenia, pochłaniało całą jego uwagę i nie tylko uwagę. To pochłaniało w całości każdy skrawek jego świadomości. Gdyby nie fakt, że był tutaj twórcą własnych drinków i trzymał je cały czas przy sobie, pomyślałby, że ktoś wrzucił mu do szklanki Molly, bo stan, w którym się znajdował, był zbliżony do działania ecstasy. Ale to akurat nie Molly siała zamęt w jego głowie, tylko Nancy, która okazała się sto razy mocniejszym środkiem odurzającym, niż cokolwiek innego z czym miał w życiu styczność. A odstawienie jej będzie prawdopodobnie trudniejsze, niż odstawienie adrenaliny, której przez pewien czas nie potrafił się oprzeć do takiego stopnia, że sam generował sytuacje, w których następował jej wyrzut. Jutrzejszy kac to będzie przedpiekle, ale prawdziwe piekło zacznie się później, gdy pustka nie zniknie tak, jak w normalnym przypadku zniknąć powinna.
OdpowiedzUsuńPrzesunął palce po jej ramionach, przez łokcie, aż do nadgarstków i dłoni, które zarzuciła chwilę wcześniej na jego kark. Zabrał je stamtąd, nie odrywając się od pocałunku, i splótł palce u ich rąk. Jest jego, a jemu bardzo zachciało się przenieść tę dwuosobową imprezę w jakieś zgoła inne miejsce, najlepiej takie, w którym nie ograniczy ich ani ciemność, ani drzwi, ani jakikolwiek mebel. Pomyślał nawet, że znalazłby takie miejsce tutaj, w tym domu, ale szybko doszedł do wniosku, że każdy tutejszy pokój będzie ograniczeniem samym w sobie. Nie rozwiną skrzydeł, jeśli z tyłu głowy będzie świtać im myśl, że ktoś może im przeszkodzić, nawet jeśli nie wtargnięciem do środka, to pukaniem do drzwi i nawoływaniem.
Towarzystwo w końcu zainteresuje się ich nieobecnością, a nie znikną na kilkanaście minut – na pewno nie. Jeśli znikną, a znikną dosłownie za chwilę, to na kilka dobrych godzin, bo Rowan naprawdę zamierzał zabrać wszystko, co Nancy mu da. Jeśli stała się jego, skorzysta z tego przywileju szczodrze.
Usuń— W takim razie... — zaczął, odrywając się od jej ust, ale tylko na chwilę, bo to nie było wcale łatwe ani przyjemne tak się od nich odsuwać w trakcie naprawdę słodkich pocałunków. Westchnął cicho, gdy Nancy pogłębiła go namiętnie i znów przepadł w nim na kilka sekund, mocniej splatając palce ich dłoni. Magiczny przycisk teleportujący to coś, co trzeba konieczne wynaleźć, i to jak najszybciej!
— Ty jesteś cała moja, a ja zabieram cię do siebie — oznajmił, odsuwając się wreszcie na tyle daleko, żeby nie przylgnąć do jej ust z powrotem, tylko pociągnąć za rękę w stronę balkonowych drzwi, ale wcale jej nie puścić. Szedł przed siebie, prowadząc Nancy w kierunku schodów na parter, bo teraz naprawdę ją stąd zabierał i kwestia tylko taka, że będą musieli złapać po drodze kogoś, komu będą mogli przekazać, że wychodzą. Napisałby wiadomość do Coltona, ale nie miał przy sobie telefonu, a szukać go nie zamierzał, bo miał bezwzględnie ciekawsze rzeczy do robienia, które właśnie szedł robić, i które zrobi natychmiast, gdy dotrą do Orchard Heights. Ale tak z drugiej strony, skoro znikną we dwoje, to każdy raczej się domyśli, że porwali się wzajemnie i żadnemu nic nie grozi – nie licząc ewentualnych strat moralnych, które przyjdą może nazajutrz, a może nie przyjdą wcale.
roger that
Rowan Johnson
[Dziękuję za powitanie mojej pani!♥ Ona tylko tak groźnie może brzmieć i wyglądać, ale w gruncie rzeczy jest potulna jak baranek. Masz może ochotę i przestrzeń na wątek? Mogę nawet mieć pomysł, jak je połączyć. Możesz odezwać się na maila, jeśli wolisz taką formę ;)]
OdpowiedzUsuńMary
Ta opcja, w której dają sobie wszystko, czego w tej chwili pragną, a potem im przechodzi, byłaby w zasadzie najlepszą, bo gdyby potraktowali cały ten wieczór jak jakieś zwykłe wyjście na lody w sobotnie popołudnie, to skutki tego wszystkiego odbiłyby się na nich najmniej. Tylko, że to rzeczywiście nie było możliwe, bo ten specyficzny pociąg do siebie czuli od pierwszego spotkania i nie pozbyli się go pomimo upływających lat, czy zebranych w biegu życia doświadczeń. Nie przeszło im, a przecież mogło przejść wiele razy, bo w ciągu życia żadne z nich nie pozostawało obojętne na inne relacje, które zaczynały się z podobnym impetem, czy za sprawą wzajemnego oddziaływania z kimś zgoła innym. Nie przeszło im pomimo wszystkich tych spraw, których oboje oddzielnie doświadczyli, za to teraz, gdy pojawiła się szansa, żeby przekuć ten pociąg w coś namacalnego, oboje oddali się temu zupełnie tak, jakby to właśnie tak musiało między nimi być. Jakby to było czymś naturalnym i oczywistym, że oni siebie chcą, a potem do siebie należą. Gdzieś ten rozsądek walczył jeszcze przez chwilę, przypominając o ewentualnych konsekwencjach każdego z gestów i każdego z wypowiedzianych w afekcie słów, ale i on nie dał w końcu rady temu, czego pragnęli. Ze znalezieniem się w takiej sytuacji, że wychodzili z imprezy razem, poszło im naprawdę gładko, jak po maśle, mimo że żadne z nich nie brało pod uwagę takiej możliwości w chwili, w której przekraczało próg tego domu. Rowan w ogóle nie zakładał, że zostanie tutaj tak długo, nie wspominając już o zagraniu w każdą inną grę, która nie jest dartem, i w którą trzeba angażować się emocjonalnie, czyli obnażać z prawd, czy skrywanych gdzieś w głębi sekretów. Cała ta impreza była dla niego jednym, wielkim spontanem, bo dał się na nią wkręcić Coltowi tylko dlatego, żeby mieć jakąś alternatywę dla niepójścia w tym dniu do pracy, żeby nie ścigać bawiących się ludzi, którzy będą przeszkadzać tym bardziej praworządnym mieszkańcom. Nie miał pewności, że spotka tutaj Nancy, niczego nie mógł podejrzewać, a już tym bardziej zaplanować. Wszystko potoczyło się swoim naturalnym trybem, doprowadzając go do sytuacji, o której nie śmiał nawet myśleć, bo z rzeczy, które nie mogły się wydarzyć, ta nie mogła najbardziej. A jednak się wydarzyła i, Boże, działa się nadal, brnąc nade wszystko do czegoś, co mogło postawić ich relację nad przepaścią, albo od razu z niej zepchnąć. To, jak bardzo się tym teraz nie przejmowali, było naprawdę urocze, chociaż wątpliwe, by pozostało takie następnego ranka, kiedy zejdzie z nich alkohol, a szara rzeczywistość uderzy do głów. Na pewno nie rozejdą się bez słowa, bo to byłoby niepoważne i dziecinne, ale czy wciąż będzie między nimi ta swoboda? Na to pytanie odpowiedź przyjdzie dopiero jutro, gdy zderzą się z trzeźwą świadomością wszystkiego, czego dopuścili się razem z taką samą ochotą.
OdpowiedzUsuń— Ze mną będziesz chciała wstawać wczesnym rankiem. Mało tego, sama będziesz mnie budzić — odpowiedział, rozciągając usta w szelmowskim uśmiechu, bo co do intensywnego zarwania całej nocy nie było wątpliwości, ale niewykluczone też, że ranek będzie jej poprawinami, bo jeśli mógł mieć teraz jakieś plany na tę porę dnia, to związane wyłącznie z Nancy. Ale akurat samo wstawanie rano jest jego nawykiem, bo zawsze przed śniadaniem moczy się w basenie, czy to latem, robiąc sobie mały pływacki trening, czy to zimą, gdy w grę wchodzi już morsowanie i hartowanie ciała. Wcześnie rano zbiera się też czasami do pracy, mimo że nie musi, bo w standardzie nie zaczyna jej wcale o ósmej czy siódmej, ale tak woli, bo żaden z niego śpioch, czy zwolennik leżenia w łóżku do południa. Zacząć należy w ogóle od tego, że Rowan nie potrafi spędzać czasu na nic nierobieniu. Znajdzie sobie jakiekolwiek zajęcie, byleby nie marnować dnia na gapienie się w sufit.
Z dwojga złego, gorzej, że nadziali się na Lisę, bo ona była trzeźwa, więc na pewno zarejestrowała ich w tej nietypowej konfiguracji, gdy trzymali się za ręce i wychodzili razem, ale Lisa jest na pewno rozsądniejsza niż Dylan, który zaraz obwieściłby to całemu światu, mając za poplecznika Coltona i, być może, teraz także Clem, której Colt na pewno namieszał dziś w głowie. Lisa na pewno zapamięta ten szczegół, podczas gdy Dylan zastanawiałby się nazajutrz, czy coś takiego wydarzyło się realnie w tym domu, ale mleko już się rozlało – nadziali się na Lisę. Plus tego jest taki, że ona uzmysłowi przynajmniej resztę, że nie ma co się o nich martwić, bo razem bez wątpienia są bezpieczni, dokądkolwiek dotrą i gdziekolwiek będą.
UsuńNie przeciągał tego pożegnania, tylko wymienił krótki uścisk z Lisą, dziękując jej za udany wieczór, a potem od razu skierował się z Nancy do wyjścia. Nadal uważał, że magiczny przycisk teleportujący byłby w tej chwili jak zbawienie, bo już pomijając pożegnanie, które skradło im trochę cennych minut, musieli jeszcze dostać się stąd do Orchard Heights, a pewnie będą skazani zrobić to na piechotę. W dodatku w stanie, w którym znacznie łatwiej jest leżeć niż stać, a co dopiero iść. Ale powrót wcale nie musi być nudy, przy powrocie wcale nie muszą się aż tak pilnować, bo o tej porze ich jedynymi obserwatorami będą co najwyżej sowy, czające się gdzieś na gałęziach drzew w parku, który będą musieli przemierzyć.
Uśmiechnął się, gdy Nancy złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Ale zrobił tylko dwa kroki, bo jak to mogła się rozmyślić? Jak to możliwe, że była jeszcze w stanie to zrobić? O nie, tak zdecydowanie nie może być, trzeba czym prędzej wybić jej z głowy taką opcję.
Jednym, nagłym i mocniejszym ruchem przyciągnął do siebie jej sylwetkę, a kiedy ich ciała się zderzyły pod wpływem tego lekkiego szarpnięcia, złapał ją za twarz i pocałował zdecydowanie i mocno napierając ustami na jej wargi.
— Cały czas chodzi ci po głowie rozmyślenie się, Jones? — zapytał, odsuwając się na tyle, żeby móc spojrzeć dogłębnie w jej oczy. Nie dał dojść jej jednak do głosu, bo powtórzył pocałunek w chwili, w której rozchyliła usta, żeby mu odpowiedzieć, tylko że tym razem znacznie go pogłębił, zapraszając ich języki do subtelnego tańca. Rozmyślanie się? Och nie, Nancy musi zapomnieć o tej opcji, zdecydowanie i natychmiast.
Odsunął się znów, tym razem o krok i spojrzał na nią znacząco, po chwili unosząc usta w uśmiechu. Jedyną myślą w jej głowie powinno być to, żeby zrobić wszystko, by przetrwać podróż i dostać w nagrodę coś cholernie przyjemnego, a nie się rozmyślać.
— Masz dziś szczęście, naprawdę — stwierdził i odwrócił się, po czym wskazał kciukami na swoje plecy. — Wskakuj i myśl wyłącznie o tym, co przyjemnego nas czeka, gdy dotrzemy na miejsce — powiedział, równocześnie będąc gotowym do tego, żeby ją złapać, gdy wskoczy mu na barana i stabilnie oplecie nogami w pasie.
Rowan Johnson
Lee znał to uczucie, ale był już do niego przyzwyczajony. Ktoś musiał ruszyć się z miejsca, ktoś nie mógł już oglądać się za siebie, dla kogoś nie było już odwrotu, bo, pchnięty cudzymi i niezależnymi od siebie decyzjami, lądował w sytuacjach z tylko jednym, jedynym wyjściem. To znaczy, mógłby pewnie szukać sobie innych wyjść, ale w pewnym momencie dotarł też do momentu, w którym zwyczajnie robił sobie w ten sposób coraz większą krzywdę. Musiał więc w końcu zacząć akceptować fakt, że alternatywa może się znaleźć, ale dla niego lepiej, by jej jednak nie było. I tyle. I to wszystko. Pierdolona proza życia, która przeczołgała go przez pół kraju, zanim wrócił w to samo miejsce, w którym, gdy miał dziesięć lat, przez całe lato ryczał i tęsknił za ojcem, bratem i matką.
OdpowiedzUsuńZ niejaką przyjemnością odkrył jednak, że ludzie w większości go tu nie pamiętali. Jasne, jeśli ktoś akurat był mniej-więcej z tego samego rocznika, to coś tam paru osobom zaświtało, że no był raz taki Lee, ale krótko i dużo się darł, że chce do domu, ale Mariesville też znowu nie było miejscem, w którym młodzi ludzie konieczne chcieli budować swoją przyszłość. Wielu wywiewało do Atlanty, Savannah, czy Augusty.
Ale nie Nancy, którą Lee po raz pierwszy spotkał w miejscowym szpitalu, gdzie miałą okazję zobaczyć, co, jak i gdzie boli człowieka, który na początku roku wpakował się prosto pod ciężarówkę, tylko kierowca odpowiednio wcześnie wyczuł, że coś tu nie gra i wypadałoby przyhamować.
Nie Nancy, która stawała mu za plecami, gdy akurat trzymał w dłoniach wkrętarkę i zaskoczyła go tak, że aż krzywo wkręcił śrubę, przebijając przy tym jedną z desek, którą próbował skręcić z drugą.
— Wspaniale — mruknął więc na powitanie, widząc już, że nie tylko z jednej z tych desek w obecnym stanie nic już nie będzie, ale że jeszcze teraz jakoś musiał tę śrubę wykręcić. — Deska mi pękła — dodał jeszcze, dość rozczarowany tym stanem rzeczy, bo ogółem jemu takie wpadki się nie zdarzały.
Lee zmarszczył lekko swoje i tak już pomarszczone czoło, bo piękny jak młody bóg to on już dawno nie był, a to, a jego dotychczasowy styl życia w niczym nie pomagał.
— Coś mi chyba dzisiaj mignęło za domem, ale myślałem, że to jakiś bezdomniak — przyznał, odkładając na chwilę tę nieszczęsną wkrętarkę, bo aby wyciągnąć śrubę, musiał najpierw pomyśleć, jak najlepiej to zrobić.
Dom jego ciotki był otoczony drzewami i krzewami, których część Lee i tak już wyciął i oczyścił, bo życie w aż takim buszu było jednak nie dla niego, ogromna część jednak wciąż rosła i miała się dobrze.
— Może wciąż tam jest. Chodź, zobaczymy — powiedział, nie robiąc sobie wielkich nadziei, że akurat on będzie tym rycerzem na białym koniu, który znajdzie zagubionego kota, ale może akurat.
Lee
Myślał kiedyś nad tym, czy światem rządzi przeznaczenie czy jednak przypadek, bo wiele spraw w jego życiu potoczyło się zupełnie tak, jakby ktoś z góry określił dla nich porządek, a on sam niewiele mógł już z tym porządkiem zrobić, ale jako realista i człowiek oceniający rzeczywistość w oparciu o swój rozum, nie zawierzał tak naprawdę niczemu. Przypadek łatwo odrzucić, bo z przypadku nie da się zarobić nawet w zęby, a przeznaczenie byłoby równocześnie ograniczeniem, bo jeśli to, co ma się wydarzyć, musi się wydarzyć przez nieuchronność losu, to można w zasadzie totalnie sobie odpuścić życie i po prostu zaczekać. Bardziej skłaniał się ku zasadzie, że człowiek schodząc na ten świat jest obdarzony różnego rodzaju karmą, że zostaje zobligowany do odrabiania różnego rodzaju lekcji życiowych. Że po to spotyka na swojej drodze osoby, które raz przynoszą szczęście, a raz zadają ból, bo każda z takich historii wzbogaca życie o nowe doświadczenia, które posuwają duszę do przodu. Może to wszystko to tylko jedno wielkie głupstwo, bo akurat nie było mu po drodze z rozwijaniem takich tematów, żeby rzetelnie się o nich wypowiadać, ale nie uważał, że Nancy jest w jego życiu tylko jakimś zwykłym przypadkiem. Co więcej, uważał, że nie ma z przypadkiem absolutnie nic wspólnego, bo to jak się poznali, jak to wszystko rozwijało się między nimi, mimo że przez długi czas ona tylko odwiedzała tę mieścinę z doskoku – to wszystko nabierało odpowiedniego rozpędu, żeby w końcu doprowadzić ich do momentu, w którym znaleźli się teraz. Może nie stało się to wcześniej, bo wcześniej nie potrafiliby docenić siebie tak, jak należy? Może wtedy to nie był jeszcze ich czas? Byli blisko, a jednak niezwykle daleko, wiodąc życia pozbawione wspólnej codzienności. Dopiero dwa lata temu dla każdego z nich nastąpił pewnego rodzaju przełom: oboje porzucili wielkie miasto, skupiając się w całości na życiu w jabłkowej mieścinie, dając sobie szanse, nawet całkiem nieświadomie, do wypracowania tej wspólnej codzienności. A dziś byli w końcu razem, tu i teraz, i już bez względu na to, czy wiązało się to z przypadkiem, przeznaczeniem, determinizmem, czy karmą, to właśnie z Nancy Rowan chciał dzielić tę chwilę. Pragnął jej i najmniej obchodziło go w tym momencie to, czy ona była planem zrzuconym przez los, czy karmą, którą miał do odpracowania. To nie ma znaczenia, bo czymkolwiek jest, kimkolwiek będzie – czuł, że teraz jest dla niego właśnie tym, czego potrzebuje najbardziej.
OdpowiedzUsuńPomyślałby, że to, co dzieje się teraz z nimi i wokół nich, to jakieś alkoholowe szaleństwo, ale oni nie byli przecież pijani do takiego stopnia, by tracić łączność z rzeczywistością. Mieli świadomość wszystkich swoich czynów, wszystkich gestów i słów. To nie alkohol wzbudził w nich uczucia, to nie alkohol przyciągnął ich do siebie tak, że nie byli w stanie odkleić się na dłużej, niż minutę. Alkohol dodał im co najwyżej animuszu, ale za ich decyzje odpowiadało to, co szło z wnętrza, to co chowali głęboko w sobie i co dyskretnie zajmowało ich myśli od dłuższego już czasu. I nie chodziło w tym wszystkim tylko o cielesność, bo to, że Nancy jest piękna, wiedział każdy, kto ma oczy. Ona miała po prostu w sobie coś, co naprawdę na niego działało i czemu nie potrafił się oprzeć, ani czego nie był w stanie równocześnie nazwać. W dodatku teraz, kiedy całowała go tak zachłannie, udowadniając mu, że pragnie go tak samo bardzo, sprawiała, że jego umysł zaczynał wariować. Jeżeli po tym wszystkim on sam naprawdę zdoła tak lekką ręką przejść do porządku dziennego i jeżeli to, co dzieje się teraz między nimi, nie pozostawi w nim choćby jednego śladu, to naprawdę zwątpi w istnienie własnego serca.
Uśmiechnął się na ten osobliwy komplement, którym go potraktowała i poprawił ułożenie jej nóg na swoim pasie, żeby blizny nie uwierały go zbyt mocno, gdy będzie ją niósł. Nancy na pewno dałaby radę przejść sama ten dystans, ale teraz zyskał stu procentową pewność, że się nie zachwieje i nie przewróci, a na dodatek, że się nie zmęczy, bo zmęczyć się akurat nie mogła skoro mieli przed sobą jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Nie spodziewał się tylko, że w tej pozycji ona będzie miała nad nim lekką przewagę i zaczynał powątpiewać w swoją samokontrolę, bo jeśli będzie szeptać mu tak zmysłowo do ucha, znaczyć palcami skórę na jego torsie i muskać ustami kark, niewykluczone, że leśny mech okaże się tak samo kusząco miękki i idealny do zrobienia tych rzeczy, jak łóżko w jego sypialni. Nawet przeszło mu przez myśl, że zamiast na plecach, mógł nieść ją z przodu, ale zaraz doszedł do wniosku, że w takiej pozycji nie doszliby do Orchard Heights do rana, albo w ogóle nie wyszli nawet z Pinehill Estates, bo co rusz wytrącaliby się z równowagi pocałunkami i podobnymi przyjemnościami. Gdy miał ją na plecach, mógł przynajmniej iść i się nie zatrzymywać. I jakimś cudem nie ulegać tym bezwstydnym prowokacjom.
Usuń— Czeka nas tak dużo, że pewnie zabraknie nam nocy, dlatego zacznij nastawiać się także na niezapomniany poranek, który wcale nie będzie gratisem, tylko dalszym ciągiem. Gratis to może dostaniesz przy śniadanku — powiedział, idąc i biorąc głębszy wdech w chwili, w której znów poczuł jej usta na swoim karku, a kilka impulsów rozbiegło się po jego ciele, docierając do drugiego męskiego mózgu. — Oddam ci to wszystko z nawiązką, jak tylko dotrzemy i zamienimy się miejscami — zapewnił, nie pozostawiając złudzeń co do tego, że miejscami to na pewno się zamienią, chociaż nie do końca w takiej samej pozycji, bo jednak lepszej i przyjemniejszej. O ile dotrą do sypialni, bo tyle będzie mebli po drodze, że ciężko przewidzieć, gdzie i na czym ostatecznie wylądują. — Ale teraz zostawię cię na pastwę własnej wyobraźni. Domyślaj się, Nancy — nakazał zmysłowym tonem. Zacisnął mocniej palce na jej udach i podniósł usta w uśmiechu, bo to, że postanowiła rozpalać go już teraz, było satysfakcjonujące. — Domyślaj się i fantazjuj, bo z przyjemnością później cię sprawdzę.
Rowan Johnson
Noah musiał przyznać, że właściciel łóżka, w którym spał upojony alkoholem, wiedział jak znaleźć wygodny materac. Miłą odskocznią był brak zużytych sprężyn, które wrzynały się w jego żebra przy każdym ruchu, gdy spał w swoim łóżku, w leśniczówce, w której ukrywał się przed światem od kilku tygodni. Czuł się błogo, zatopiony w kilkunastu poduszkach i puchowej kołdrze. Mógłby tak odpoczywać do samego świtu. Niestety nim ten się pojawił, Noah poczuł jak na jego czole z impetem ląduje niezidentyfikowany przez niego obiekt i nabija mu małego guza.
OdpowiedzUsuń- Co do jasnej cholery?! – odrzucił ciepłą kołdrę i zerwał się prawie na równe nogi, nie będąc świadomym o co kompletnie chodzi w tej sytuacji. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do światła, które dawała mała lampka stojąca na toaletce, rozejrzał się po pomieszczeniu, które ewidentnie nie było mu znane. Nie pamiętał jak skończył się wieczór, ani jak znalazł się w tym miejscu. Wypił o wiele więcej, niż powinien, ale ostatni dzień był zwieńczeniem jego kariery, a nie spodziewał się, że tak szybko to w jego życiu nastanie. Po chwili napotkał wzrokiem kobietę, której nigdy wcześniej nie widział na oczy, ale na pewno udało mu się ją już do siebie zrazić. Od razu tego pożałował, bo miał oczy i widział, że stoi przed nim naprawdę przepiękna kobieta – a on i tak nie miał już żadnych szans u Maddie, która odsunęła się od niego po wydarzeniach ostatnich dni, więc czemu nie miałby poszukać szczęścia gdzieś indziej.
- Czyli to nie ty przyprowadziłaś mnie do swojego mieszkania? – Zapytał pełny nadziei lustrując piękną brunetkę od stóp do głowy. Na pewno by się jej naprzykrzał w barze, gdyby tylko miał ku temu okazję. Była bardzo w jego typie. – Wielka szkoda… - podrapał się po głowie, a gdy drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka wpadł Cameron, którego poznał dzisiejszego wieczora, wyszczerzył się szeroko, bo cała ta sytuacja zaczęła go śmieszyć.
Noah miał niebywały talent do pakowania się w chore i poronione sytuacje, a sądząc po naburmuszonej minie kobiety, właśnie tkwił w takiej po uszy. Nie dziwił się jej krzykom, bo mógł być seryjnym mordercą albo gwałcicielem, który czai się na swoją następną ofiarę. Oglądał dokumenty o mordercach na Netflixie, więc wie jakie przypadki chodzą po ludziach. Stojąca przed nim kobieta mogła być jednak wdzięczna losowi, że na jej drodze nie stanął nikt poszukiwany przez FBI, a pierwszoligowy sportowiec, którego koszulki meczowe rozchodzą się na aukcjach jak świeże bułeczki.
- Kłaniam się nisko – ujął jej dłoń, gdy Cameron wyjaśnił po krótce, o co w tym wszystkim chodzi. – Noah Wells – jak na prawdziwego dżentelmena przystało ucałował wierzch jej dłoni, spodziewając się, że za chwile raz jeszcze może zarobić klapkiem po czole. Oczarowany pięknem kobiety, która w jakiś sposób była spowinowacona z towarzyszem jego nocnej eskapady, zachowywał się nazbyt zuchwale. Niby nie wypadało, niby nie powinien, ale był Noah Wellsem, który gdy wziął swoje życie na serio, to się ono posypało. Wolał więc zgrywać idiotę, bo idiotom zdecydowanie w życiu łatwiej. – Nie jestem seryjnym mordercą, możesz opuścić swoją broń – wskazał na obuwie, które wciąż trzymała w dłoni. – Żadnych żartów, żadnych! Słowo harcerza! – podniósł lewą dłoń do góry, a prawą położył na lewej stronie klatki piersiowej.
Cameron ziewnął i gdy zauważył, że sytuacja jest w miarę opanowana, obrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Noah wzruszył ramionami i usiadł z powrotem na łóżku, pochylając się nad leżącymi pod nim butami i zaczął wsuwać je na nogi.
Usuń- Wnioskuję, że to twoje łóżko. Wybacz, że się w nim rozgościłem, nie mogłem się powstrzymać… - dodał z szerokim uśmiechem. – Wygodne, naprawdę. Pamiętasz, gdzie kupiłaś ten materac? Musiałbym taki sobie sprawić – związał sznurówki i wstał, podchodząc do kobiety. Nachylił się w jej stronę, by ściągnąć ze stojącego za nią krzesła koszulę, a gdy wyprostował się na jego twarzy wciąż błąkał się szeroki uśmiech. – Co złego to nie ja, wpadnę rano i wezmę pościel żeby zawieźć ją do pralni. – Był gotowy do wyjścia, ale nie kwapił się aby przejść przez próg pokoju, czekając aż kobieta wspomni przynajmniej jak się nazywa.
new pal, Noah
Odpowiadali za to, co się między nimi działo i odpowiadać będą również za to jaką lekcją czy doświadczeniem będzie dla nich to przeżycie, bo dalsza część ich wspólnej historii będzie zależna wyłącznie od nich. To, czy rozejdą się w dziwnej atmosferze, czy w naturalnej, czy jednak nie rozejdą się wcale – dokonają wyboru w oparciu o to, czego chcą i zgodnie z tym, co będą uważać za słuszne, gdy spojrzą na siebie następnego dnia, świadomi każdej minionej chwili, wszystkich wypowiedzianych słów i gestów, które teraz rozpalają między nimi płomień. Są przecież dorośli, a przede wszystkim cenią sobie tę relację bardziej, niż co niektóre pragnienia, skoro tak długo je przed sobą ukrywali, więc cokolwiek by się nie działo, powinni stanąć na wysokości zadania i zmierzyć się ze sobą, gdy wrócą do tej mniej kolorowej rzeczywistości. To wyłącznie na ich dłoniach spoczywa ta znajomość, to oni sami zdecydują, ile z tego wezmą do serca, a ile sprowadzą do dobrej zabawy i wyczynu podyktowanego alkoholem. Przeznaczenie przeznaczeniem, może ono faktycznie jest i sprawiło, że dostali szansę znalezienia się w takim położeniu, ale to czy rozejdą się następnego dnia bez słowa, nie będzie zależało od losu, tylko od nich. Decyzje, które podejmą dziś czy jutro, będą determinować ich przyszłość. A biorąc pod uwagę podejście Rowana do łóżkowych przygód, albo raczej jego postanowienia, to tak w normalnym przypadku sprowadziłby wszystko do chwili, która była przyjemna, ale na dłuższą metę nieistotna. W normalnym przypadku nie byłoby żadnej rozmowy, nie byłoby też potrzeby szukania sobie innego miejsca, bo cudze łoże nie zrobiłoby mu żadnej różnicy. W normalnym przypadku nie przyszłoby mu do głowy, za żadne skarby, sprowadzać kobiety do swojego domu tylko po to, żeby zaszaleć z nią pod pościelą, nie wspominając już o niesieniu jej tam na własnych plecach, bo to już w ogóle czysta anomalia. Nie trudno więc zauważyć, że przypadek Nancy nie miał z normalnym nic wspólnego. Jej przypadek wykracza poza wszelkie ramy normalności już przez samo to, że Rowan miał do niej dziwną, nieokreśloną słabość, która ma swoje źródło w jej usposobieniu i tych pięknych oczach, rzecz jasna, w które dla własnego bezpieczeństwa nie powinien był patrzeć. W normalnym przypadku scenariusz kończyłby się na seksie, natomiast w jej przypadku Rowan miał wręcz nadzieję zobaczyć ją następnego dnia po wszystkim i zaspokoić się jeszcze tym dodatkowym, nienaturalnym dla siebie bodźcem. On już oswoił się z myślą, że Nancy jest wyjątkiem od wszystkich reguł i postanowień, ale takich wyjątków w całym jego życiu było mniej, niż palców na jednej ręce, a ostatni przed dwoma laty.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę zaskakujące, że przez tyle lat zdołał opierać się jej bezwstydnemu urokowi, bo Nancy nie stała się taka przecież dopiero dzisiaj. Droczyli się nie raz i nie dwa, bo zawsze była między nimi specyficzna nić porozumienia, ale nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek pozwoliła sobie przy nim na taką swobodę. Nie spodziewał się nawet, że mogła mieć tak seksowną, grzeszną stronę, bo nawet jeśli potrafiła sypnąć jakimś pikantnym tekstem, to one wszystkie zawsze mieściły się w granicach przyzwoitości, żeby nie zgorszyć przypadkiem żadnego wrażliwca w towarzystwie, w którym się obracali. Tymczasem prowokowała go teraz nie tylko słowami, bo całą sobą, jak bezwstydna grzesznica, siedząc mu w dodatku na plecach i smyrając zaczepnie wilgotnymi ustami po skórze. A on trzymał się resztek silnej woli, żeby jej nie zrzucić i nie rozebrać na tej szutrowej dróżce, którą podążali tylko we dwoje. Wydawało mu się, że już większej ochoty na tę kobietę nie będzie w stanie mieć, a jednak ona rosła z każdym kolejnym momentem, sprawiając, że zaczynał już się niecierpliwić i przeklinać w duchu odległość, którą mieli jeszcze do punktu docelowego, a która malała na szczęście z każdym kolejnym krokiem.
W końcu zeszli z dróżki na trawiaste podłoże, które ciągnęło się pagórkiem przez zagajnik. To był znacznie szybszy wariat, wprawdzie nieoficjalny, bo trzeba było kroczyć przez nieco wyższe trawy nierówno wydeptaną ścieżynką, ale skracał drogę o kilka minut, które Rowan chciał teraz za wszelką cenę zaoszczędzić, nawet kosztem mokrych od rosy butów.
Usuń— Ty będziesz moim deserem, dlatego że lubię zaczynać od deserów — powiedział, uśmiechając się na tę słodką licytację, którą w właśnie rozpoczęli. — I możesz być pewna, że spełnię wszystkie twoje myśli, również te, których się wstydzisz i których na razie nie dopuściłaś do swojej głowy — powiedział i zagryzł lekko dolną wargę, bo to było po prostu zabawne, że szli i nakręcali się w ten sposób, dając sobie do zrozumienia, że czeka ich zaraz jakieś prawdziwe szaleństwo. — Mało tego, sprawię, że po wszystkim będziesz pragnęła tylko więcej — zapewnił jeszcze pewnym siebie tonem, trochę żałując, że nie mógł spojrzeć jej teraz w oczy, ani dostrzec wyrazu jej twarzy, ale to w zasadzie nic straconego, bo na pewno będzie miał ku temu jeszcze niejedną okazję.
Pierwsze domy położonej na wzgórzach dzielnicy, pojawiły się przed nimi, gdy wyszli z zagajnika na asfaltową drogę. Idąc, minęli wjazd do lokalnego pensjonatu, a potem przeszli przez Orchard Heights Park, bo po drugiej stronie tego parku, prawie że naprzeciwko wejścia, znajdowała się już brama wjazdowa na jego posesję – za dnia zawsze otwarta, wieczorami zamykana, chociaż nie na klucz, chyba, że Rowan wyjeżdżał gdzieś na dłużej. Kluczami do bramy i domu dzielił się wyłącznie z pasem Owensem, lokalnym ogrodnikiem, który przychodził czasami z córką, a czasami też z najstarszymi wnukami, jakby chciał młodych trochę czegoś nauczyć, bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość przecież strąci. Rowan korzystał z lokalnych usług i chętnie dawał im zarobić, szczególnie, że tutejsi ludzie naprawdę znają się na rzeczy, niczego nie partolą, a są też w stanie podjąć współpracę długoterminową. I można im zaufać, wpuścić na teren posesji bez obawy, że zwiną połowę gratów ze składziku, a potem sprzedadzą na eBay’u. Akurat pan Owens mocno się ucieszył, gdy Rowan zaproponował mu dodatkowy zarobek, szczególnie, że miał tu do dyspozycji narzędzia, które wiele ułatwiają. Starszy pan nie musiał pchać kosiarki, czy podlewać trawnika, bo automatyczne zraszacze i robot koszący same dbają o to, by trawa rosła równo. Obowiązków miał więc mniej, a płacę taką samą. W dodatku Rowan nie wymagał od niego wiele więcej, ponad to, żeby wszystko wyglądało dobrze i zdrowo, żeby jesienią liście nie walały się po brukowanym podjeździe, a zimą dało się wyjechać bez brodzenia w metrowych zaspach.
Gdy przeszli przez bramę i dotarli przed dom, Rowan przykucnął nieco, żeby Nancy mogła swobodnie zsunąć się z jego pleców. Musiał wziąć klucz z jednej ze skrytek, a dziś znajdował się on akurat w miejscu, do którego będzie musiał podskoczyć, żeby go sięgnąć, więc z Nancy na plecach byłoby to utrudnione, szczególnie w stanie po alkoholu.
— Opłatę za transport pobiorę przy spełnianiu twoich fantazji — powiedział i puścił do Nancy oczko, po czym wszedł we wnękę przy garażu, wyciągnął się na palcach, podskoczył i ściągnął z gzymsu klucz. Podszedł z nim do frontowych, przeszklonych drzwi, odblokował zamek, pchnął je do środka i zaprosił Nancy, gestem ręki wskazując jej wnętrze. Szaleństwo czas zacząć.
welcome to my world, sweetie
Rowan Johnson
Nancy była twardą sztuką w pełnym tego słowa znaczeniu. To prawda, wiedział o jej życiu tyle, ile Edward pozwolił mu wiedzieć, ale to wystarczało, by wyciągnąć własne wnioski. Poza tym, Max był irytujący, ale na pewno nie głupi, a tym bardziej ślepy. Widział Nancy — jak balansuje na granicy odpowiedzialności i niezależności, jakby jej serce pragnęło więcej, niż miało. W rozmowach z nim zawsze wydawała się gotowa do słownych przepychanek. Jej cięty język robił wrażenie, ale potrafił też odstraszyć każdego, kto próbował przekroczyć pewne granice — niezależnie, czy był to Max, czy ktokolwiek inny. Sprawiała czasem wrażenie zamkniętej w swojej skorupie, przypominając kogoś, kto nie pozwala sobie na luksus słabości. Jednocześnie Max mógł równie dobrze uznać tę cechę za jej siłę.
OdpowiedzUsuńTo jednak, co szczególnie wyróżniało Nancy Jones, była jej świadomość — szczera, niezakłamana, nieprzesadzona. Wiedziała, gdzie jest jej miejsce w świecie, zdecydowanie trudniejszym niż ten, w którym on się znalazł. I nie oznaczało to, że jej świat był gorszy czy mniej wartościowy. Wręcz przeciwnie — był dużo bardziej szlachetny niż jego własny, bo hartował jej osobowość swoimi warunkami. Nancy doskonale zdawała sobie sprawę z trudności swojego życia, tak różnego od jego, i wiedziała, że nie uniknie wszystkich problemów. Ale potrafiła z nimi walczyć — w przeciwieństwie do niego. Max po prostu unikał problemów, zwłaszcza tych poważnych. Zamiast stawiać czoła rzeczywistości, szukał przyjemności i adrenaliny. Taki już był — pełen dziur i skrajności.
Bądź co bądź, postawa Nancy wiele mu mówiła. Może nie był mistrzem obserwacji, ale na tyle ogarniał, żeby wyciągnąć kilka wniosków. Widział, że Nancy nie była typem osoby, która mogła sobie pozwolić na beztroską zabawę czy głupoty — tak jak on. Jones musiała podejmować konkretne decyzje, stawiać twarde kroki, bo życie wymagało od niej więcej. Max był pewien, że jej marzenia i pragnienia pewnie nie raz musiały zejść na drugi plan, ustępując miejsca codziennym obowiązkom. To była rzeczywistość, której on nigdy nie doświadczył. Jego życie, mimo że skomplikowane przez rodzinną patologię, było wygodne. Mógł się skupić na przyjemnościach, adrenalince i szybkim tempie, a jedyną karą była kiepska reputacja. Wielka rzecz. A Nancy? Gdyby ona zrobiła coś głupiego czy lekkomyślnego, to pewnie by ją to kosztowało poważnych konsekwencji – takich, które mogłyby na stałe wywrócić jej życie do góry nogami. To była różnica, a tego Max nie potrafił pojąć, bo nigdy nie musiał się z tym mierzyć. Może mógł sobie to wyobrazić, ale to i tak nie byłoby to samo.
I może właśnie dlatego tak bardzo go do niej ciągnęło, czego przecież wcale nie ukrywał. Jasne, pokazywał to na swój genialny sposób — przez docinki, idiotyczne zaczepki, te wszystkie dziecinne gierki. Ale prawda była taka, że Nancy Jones była dla niego nieosiągalna. Dużo mądrzejsza, bardziej poukładana, o emocjonalnej inteligencji, o jakiej Max nawet nie śnił. Po prostu była poza jego ligą i przez to cholernie mu imponowała.
Fakt, nigdy nie dał jej się poznać z tej drugiej, normalniejszej strony. Nie dawał nikomu. Sam do końca siebie nie rozumiał, więc dlaczego miałby obnażać przed innymi coś, czego nawet nie potrafił nazwać? A jednak tego wieczoru Nancy udało się zrobić coś, czego nie spodziewał się po nikim — rozbroić go, choćby trochę. Ta prosta, nieszkodliwa atmosfera sprawiała, że czuł się z nią swobodniej, niż chciałby przyznać.
Wyrafinowane rzeczy to nie moja mocna strona. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że swoim wyborem trafił w dziesiątkę. Jasne, odczuwał satysfakcję — wyzwania zawsze dawały mu frajdę, zwłaszcza te, które kończyły się sukcesem. Ale tym razem nie chodziło tylko o to. Ten wieczór z Nancy był po prostu fajny. Prosty, niewymuszony, jak powiew świeżego powietrza w jego świecie pełnym komplikacji i próżności. Pozostawało więc tylko czekać, aż Tony przyniesie pizzę, która miała szansę zdobyć serce Nancy tak samo, jak to miejsce zdobyło jego. Uwielbiał tu być, bo w tych czterech ścianach, w otoczeniu ciepłych zapachów i zdjęć na ścianach, czuł się inaczej. To miejsce znało jego delikatniejszą stronę, której sam przed sobą nie lubił. Bo choć Max Donovan lubił mówić o sobie jako o złym człowieku, to w głębi serca wiedział, że to nie do końca prawda. Ta część niego, która od czasu do czasu pozwalała sobie na odrobinę empatii, nie była taka zła. Problem w tym, że właśnie tego w sobie nie cierpiał. Nie lubił tonąć w refleksjach o cudzym życiu i cudzych doświadczeniach. Nie, to nie był jego styl. Ale nie umiał jednak ignorować tego faktu, że żył w świecie pełnym różnorodnych ludzi i historii, które czasem, chcąc nie chcąc, do niego docierały. I zdecydowanie czegoś uczyły.
Usuń— Ściemniasz, Jones — rzucił z lekkością, a kąciki jego ust uniosły się w figlarnym uśmiechu. — Przecież zawsze spotykają cię przy mnie zaszczyty… — dodał i puścił jej oczko, jakby to miało być pieczęcią jego niezachwianej pewności siebie. Głupi żart, jasne, trochę denerwujący, ale w tej chwili brzmiał bardziej niewinnie niż zwykle. Nawet on to czuł. W tej atmosferze było coś innego. Może to miejsce, może Nancy, a może po prostu sam fakt, że rozmowa wydawała się lżejsza, bardziej autentyczna.
— Po prostu — powtórzył, jakby chciał podkreślić granicę. Mimo to jego uśmiech zdradzał wyraźne rozbawienie. Przez chwilę pozwolił swojemu spojrzeniu powędrować po wnętrzu restauracji. Znał je na pamięć, każdy stolik, każde zdjęcie na ścianie, każdy dźwięk unoszący się z kuchni. — Jak widać, jeszcze dużo o mnie nie wiesz — dodał po chwili, wracając wzrokiem do niej. — Ale to nie szkodzi, nadrobimy, co? — dodał. Tym razem jego śmiech był cichy, prawie jak mruknięcie pod nosem. W jego głosie zabrzmiała nutka przekory, ale i coś, czego zwykle u siebie nie dostrzegał — jakaś dziwna, nieśmiała szczerość.
Kiedy zadała mu kolejne pytanie, na moment zamilkł. Zwykle unikał rozmów o swoich przyjaźniach — ten obszar życia był dla niego wyjątkowo osobisty. Wiedział, jak kruche mogą być relacje, a Tony był jedną z niewielu osób, które naprawdę coś dla niego znaczyły. Jednak mówienie o nim sprawiało Maxowi przyjemność, a ten wieczór z Nancy i tak już przekraczał granice jego codziennych, powierzchownych rozmów.
— Można tak powiedzieć — odparł w końcu, przytakując lekko głową. — Jest dla mnie jak ojciec — dodał po chwili, uśmiechając się delikatnie. Starał się, by jego ton nie zdradzał zbyt wiele emocji, ale łatwo nie było. Tony to był ktoś, kto rozumiał, że życie nie sprowadza się tylko do interesów. Może właśnie dlatego Max, wtedy jeszcze młodziak, tak szybko znalazł z nim wspólny język. Później, gdy wyjechał z Camden, kontakt się urwał, ale po powrocie z Miami restauracja Tony’ego była jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził. Nie tylko ze względu na pizzę, ale i na rozmowy, które zawsze zostawiały w nim coś więcej.
— Poza tym Tony to jedna z niewielu osób, które potrafią postawić mnie do pionu, gdy przesadzam — przyznał, a w jego głosie pobrzmiewała nuta szczerego uznania. Zanim jednak zdążył sam się z tego faktu zaśmiać, zza jego pleców dobiegł znajomy głos.
— To prawda. Mój Tony wie, jak wjechać na ambicję — odezwała się drobna kobieta w średnim wieku. Miała delikatną, promienną twarz, a jej ciemne włosy spięte były w niski kok. W dłoniach trzymała ich pizze, które postawiła na ich stoliku. Max spojrzał na nią z wyraźną wdzięcznością.
Usuń— Nie wiedziałem, że dziś pracujesz do późna — zauważył, lekko marszcząc brwi. Wiedział od Tony’ego, że Maria miała ostatnio problemy ze zdrowiem. Kobieta tylko poklepała go po ramieniu, obdarzając łagodnym spojrzeniem, które od razu go uspokoiło.
— Nie martw się, daję radę — odparła z ciepłym uśmiechem. Max odwzajemnił uśmiech, po czym odwrócił się do Nancy.
— To Maria, żona Tony’ego — przedstawił ją, wskazując gestem. — A to Nancy. Dziękujemy za pizzę.
— Proszę bardzo. Smacznego — odparła Maria, zerkając życzliwie na Nancy. — Miło cię poznać, Nancy — zwróciła się w kierunku kobiety. Po tych słowach odeszła, zostawiając ich z pizzą i dziwną ciszą, która przez chwilę zawisła w powietrzu.
Max nachylił się lekko nad stołem, przyglądając się Nancy z nieukrywanym zaciekawieniem. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na jej pięknych, błękitnych oczach, w których odbijał się ciepły blask restauracyjnych świateł. Wyglądała na zaskoczoną — może tym, że to miejsce było dla niego tak ważne. A może tym, że Max Donovan miał w sobie więcej, niż ktokolwiek przypuszczał.
— To tutaj czuję się jak w domu. Tony, Maria i Luca są dla mnie jak rodzina, której nigdy nie miałem — powiedział z nutą szczerości, która rzadko przebijała się w jego rozmowach. W jego głosie słychać było ciepło, które kontrastowało z jego zwyczajowym, bardziej nonszalanckim tonem. — Dlatego tak bardzo lubię to miejsce — dodał po chwili, podejmując świadomie decyzję, by uchylić przed Nancy drzwi do tej części siebie, którą zwykle chronił. Przez moment zastanawiał się, czy nie powiedział zbyt wiele, ale szybko uciął te myśli, nawiązując do czegoś bardziej lekkiego.
— No i oczywiście przez pizzę — rzucił z uśmiechem, po czym sięgnął po pierwszy kawałek. Po chwili jego uśmiech złagodniał, a spojrzenie znów spoczęło na Nancy. Zastanawiał się, jak zareagowała na jego wyznanie, ale nie zamierzał tego zdradzać.
— Jones, co jest w twoich oczach moim klimatem? — zapytał nagle, nawiązując do jej wcześniejszych słów. Patrzył się na nią, opierając się dłońmi o blat i lekko pochylając w jej kierunku. Jego spojrzenie było badawcze, ale jednocześnie żartobliwe, jakby chciał zrozumieć, ile z jego osobowości Nancy może naprawdę zrozumieć.
we'll find the start of something new ❤️
Niezbyt to było zabawne — psucie roboty ludziom — jednak Lee nie należał do ludzi, którzy mieli w zwyczaju chować urazę. Pewnie, coś tam pewnie sobie jeszcze pogada pod nosem o tym, jak to zmarnował z winy Nancy całkiem porządną deskę i jak to wszystko miał już wymierzone i praktycznie gotowe, tylko musiała go podejść od tyłu, zamiast może spróbować z przodu, jak normalny człowiek.
OdpowiedzUsuńNie żeby posądzał ją od razu o nienormalność, ale… No, sama rozumiała, szkoda mu było tej deski.
A z tym remontem to niech tak się nie cieszy, bo gdyby wpuścić do jej domu Lee, to pewnie znalazłby to i tamto wymagające poprawek, a potem rozkręciłby jej z tego generalny remont, bo już tak miał. Jak coś robił, to zawsze porządnie, może dlatego we własnym domu grzebał już ósmy miesiąc, a końca wciąż nie widział. Ale było mu tak dobrze, przynajmniej bez przerwy miał zajęcie i nie musiał się martwić, że gdy akurat nie będzie w pracy, to nie będzie miał co zrobić ze sobą i własnymi myślami.
Nancy na własne oczy widziała, jak goiły się na nim konsekwencje tego, że kiedyś nie miał zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić, więc robił głupotę za głupotą. Rzecz jasna widziała to już w tym dobrym stanie, ale wciąż. To nie był ani ładny, ani przyjemny widok. Zresztą, nawet nie chciał myśleć, co ona musiała myśleć na jego temat. Pewnie nic dobrego.
— Obejdzie się — mruknął jeszcze, wciąż przeżywając tę deskę, która rozwalała mu wszystko, co sobie na dzisiaj zaplanował, bo w planach to w obecnym momencie miał ją już skręconą i gotową do następnego etapu, a w rzeczywistości to szukał po krzakach kota.
Kot najwyraźniej miał już jednak serdecznie dość siedzenia w krzakach, ponieważ praktycznie od razu zareagował na nawoływanie Nancy i Lee spodziewał się, że zaraz będzie po sprawie — futrzak wróci do domu, a on do swoich spraw.
W nocy padało i choć od tamtej pory zdążyło już minąć trochę czasu i poświecić odrobinę słońca, to trawa wciąż była mokra, a ziemia pod nią śliska. Nie było więc wiele dziwnego w tym, że Nancy niespodziewanie postanowiła wywinąć kapitalnego orła, ale kiedy pociągnęła za sobą Lee, to już było całkiem niespodziewane. Tym bardziej, że ona poleciała na tyłek i na plecy, a on z jakiegoś powodu upadł w całkiem drugą stronę, próbując się przy tym ratować wyciągniętymi rękami, które jednak się przed nim rozjechały, a potem złożyły, sprawiając, że gębę też sobie usmarował, razem z całą resztą.
— Kurwa mać — skomentował to brzydko, i sam nie wiedział, czy najpierw wstawać samemu, czy pomóc Nancy. — Co za dzień — dodał jeszcze, bo może ten dzień nie był jakiś wyjątkowo paskudny, ale nie był też nie wiadomo jak dobry, a teraz… Teraz to już wszystko jedno. — Żyjesz? — zapytał, podnosząc się najpierw na kolana, a potem na równe nogi, i wyciągając w stronę Nancy rękę.
Lee
On nie myślał o tym, że sprawi, że Nancy będzie błagać o więcej – on był tego pewien, bo zamierzał zrobić tej nocy wszystko, żeby doprowadzić ją do nadzwyczajnej rozkoszy, która bezwzględnie nią zawładnie. Odpowie na każdą jej potrzebę, przedłoży jej zadowolenie nad swoje własne, doprowadzi do szaleństwa, a w końcu sprawi, że poczuje się w jego ramionach tak wyjątkowo, jak w niczyich do tej pory. I to wszystko wcale nie dlatego, że mógł potraktować ją jak dobre wyzwanie, którym skutecznie połechta swoje ego, bo przecież bywały momenty, kiedy chciał ją mieć, a teraz wreszcie ją miał, więc mógł zwyczajnie z tej szansy skorzystać i zrobić z nią sobie dobrze. Dla niego ta szansa nie była okazją, żeby ją przelecieć i sobie poużywać, bo niezależnie od tego, jak bardzo Nancy pociągała go fizycznie, nigdy nie myślał o niej, jak o kawałku ciała, którym mógłby się zadowolić. Gdyby się nie znali i spotkali się na na takiej imprezie, to jasne, że obejrzałby się za nią bez cienia wstydu, zresztą jak każdy zdrowy facet, który jest w stanie docenić kobiece piękno, ale łączyło ich coś wyjątkowego i Rowan nie chciał teraz wyłącznie jej ciała, bo to mógł sobie wziąć w tamtym ciemnym pomieszczeniu, w którym się zamknęli. Teraz chciał jej – całej, w stu procentach, ze wszystkim co była w stanie mu ofiarować. Chciał zanurzyć się w jej bliskości, chciał jej długich spojrzeń, rzucanych spod rzęs i śmiałych słów szeptanych do ucha. Pragnął czuć, jak jej słodki śmiech rozchodzi się po jego ciele lekkim dreszczem i jak jej ciche westchnienia napędzają krew w jego żyłach. Tak bardzo pragnął jej zachłannego dotyku, zapachu i gestów nacechowanych milionem emocji, że to zakrawało już o jakiś obłęd. Rozpaliła w nim płomień czystego szaleństwa i był on tak duży, że próba gaszenia go zdrowym rozsądkiem, to jakiś śmieszny żart. Co będzie jutro? A jakie to ma znaczenie. Co się z nimi stanie? Teraz to nieważne. Liczyła się wyłącznie teraźniejszość i ta wyjątkowa, piękna chwila, w której oboje postanowili zatracić się bez reszty. Może ich sponiewiera, przeżyje i wypluje, może ich złamie i zniszczy, ale to teraz nieistotne. Szczerze? Niech świat wokół zacznie się teraz walić i palić – to też będzie nieistotne, bo jeśli tak miałaby wyglądać ostatnia chwila w jego życiu, to wychodzi na to, że jest pieprzonym szczęściarzem.
OdpowiedzUsuńByli tak bardzo skupieni na sobie i nieprzejęci otoczeniem, że nie przeszkadzało im nawet to, że zaczęli dobierać się do siebie już w progu, z drzwiami otwartymi niemalże na oścież. Rowan zdążył złapać tylko za klamkę, a po chwili miał już palce wplecione we włosy Nancy, bo wzięła go tak zaskakująco szybko, w sposób tak temperamentny, że przez kilka pierwszych sekund nie mógł za nią nadążyć. Ledwie odpowiedział na jej namiętny pocałunek, a już czuł, jak jej smukłe palce rozprawiają się z guzikami w jego koszuli. Cholera jasna, nie ma szans, że wytrzymają do sypialni, skoro ona już w progu zaczęła go rozbierać, a on już w progu miał ochotę zedrzeć z niej tę kieckę. Podparł się jedną ręką o najbliższą ścianę, żeby utrzymać równowagę, i pozbył się butów tak niezdarnie, jak pozbyła się ich przed chwilą Nancy. Spróbował złapać drzwi na oślep, żeby je zamknąć, ale były za daleko, poza tym Nancy skutecznie go rozpraszała, więc chwycił ją nagle za nadgarstki, odsunął się o krok, obrócił jej ciało plecami i przyciągnął mocno do siebie. Już w tej chwili mogła poczuć, jak bardzo jej pragnie, bo wybrzuszenia w jego spodniach nie dało się zignorować.
— Słodka diablica — skomentował przy jej uchu, wciąż mocno trzymając jej nadgarstki i przyciskając ją całą do swojego torsu. Z uśmiechem złożył leniwy pocałunek na jej karku, a w międzyczasie wypuścił jedną z jej rąk, żeby sięgnąć wreszcie te drzwi i je zamknąć, a klucz pieprznąć niedbale na pobliski stoliczek o podłużnym blacie. Niecierpliwiła się i to mu się podobało, ale specjalnie przeciągał teraz ten moment, żeby napięcie urosło jeszcze bardziej.
— Niech no cię skosztuję, mój najlepszy deserze o każdej porze dnia i nocy — obrócił Nancy przodem i bez zwlekania ją podniósł, a potem przeniósł do kuchni i posadził na kuchennej wyspie. Kładąc dłonie na jej udach, przyciągnął jej biodra blisko do siebie, tak, że mogła swobodnie opleść go nogami. — Może tak mi zasmakujesz, że wcale nie będę chciał się ciebie pozbyć — stwierdził, zbliżywszy usta do jej szyi. Zaczął składać na niej czułe pocałunki i znaczyć nimi ścieżkę w kierunku obojczyka. Palce śmiało wsunął pod sukienkę i podciągnął ją wyżej, odsłaniając jej uda, a kciukami śmiało muskając materiał bielizny. Zamruczał cicho, z zadowoleniem, pieszcząc językiem skórę jej szyi. Czuł, że była już rozpalona i gotowa, ale on był dokładnie taki sam. Był całkowicie oszołomiony jej bliskością i tak podniecony, że z trudem pozostawał grzeczny przy tym wszystkim, co działo się z nimi tu i teraz.
UsuńNie był pewien, czy Nancy uporała się ze wszystkimi guzikami w jego koszuli, ale sam nie mógł już dłużej opierać się potrzebie pozbycia się tych zbędnychubrań, więc odsunął się kawałek, złapał za brzeg sukienki i ściągnął ją z Nancy ostrożnie, zaraz porzucając gdzieś na podłodze. Natychmiast pochłonął spojrzeniem jej ciało i mimowolnie przesunął językiem po swej dolnej wardze, bo widok, który miał przed sobą, był nieziemski, niemalże odbierający świadomość. Nancy w bieliźnie, z kaskadą rozpuszczonych na ramionach włosów, prezentowała się po prostu obłędnie. A on jest totalnym szczęściarzem, nie miał wątpliwości, i mógłby patrzeć na nią bez końca, tylko że tak bardzo pragnął jej w tej chwili, że musiał jej spróbować w ten szczególny sposób. Po prostu musiał. Położył dłoń na jej szyi i wpił się pocałunkiem w jej usta, nie tuszując pożądania, które przez niego przemawiało.
— Piękna i cała moja — wyszeptał w jej usta, odrywając się od nich tylko na chwilkę, żeby zaczerpnąć oddechu i znów całować Nancy do utraty tchu.
I'll do it with all my pleasure
Rowan Johnson
Zasadniczą kwestią jest to, czy rzeczywiście chcieli zamykać wszystkie uczucia w tej jednej nocy. Czy to w ogóle możliwe, skoro między nimi zawsze było to coś? Czy oni zastanawiali się, tak w ogóle, nad tym czego dla siebie chcieli? Czerpali z chwili tak, jakby nigdy więcej miała się nie powtórzyć, jakby zostali sobie zesłani na tą jedną jedyną noc, a nazajutrz mieli zniknąć i przeobrazić się we wspomnienie. Jakby to, co robili, było dla nich niedostępne i zakazane. I takie na pewno w jakiejś części było, bo dla Rowana ich przyjaźń zawsze stanowiła czytelną granicę, której nigdy nie spróbował przekroczyć, mimo że bywały momenty, które temu sprzyjały. Nancy zawsze go pociągała, zawsze wzbudzała jego zainteresowanie gdy tylko pojawiała się w zasięgu wzroku, ale uważał ją za niezwykle wartościową kobietę, taką z klasą, która szanuje siebie i swoje ciało, i nie wyobrażał sobie traktować jej inaczej, niż z respektem. Była obecna w jego życiu zawsze, ale również w tym trudnym okresie, kiedy wszystko malowało się w czarnych barwach, a świat pozbawiony został sensu. Wytrwale zaglądała do szpitalnej sali, w której leżał, żeby dbać o jego samopoczucie i za każdym razem zostawiać po sobie maleńki promyk słońca, bo życie musiało przecież toczyć się dalej, mimo że dla niego w tamtym okresie mogło się skończyć. Stała się kimś tak specjalnym, że jeżeli myślałby kiedykolwiek o wyniesieniu tej znajomości na wyższy poziom, to Nancy była właśnie tym rodzajem kobiety, którą najpierw zaprosiłby na randkę, a nie do łóżka. Nigdy tego nie zrobił z jednego prostego powodu: relacja przyjacielska, którą mieli, była po prostu bezpieczniejsza. W tej konfiguracji miał pewność, że nigdy jej nie zrani, nie skrzywdzi, że jej nie zawiedzie i nie narazi na żadne troski. Ponieważ pozbawiał się uczuć świadomie, by żyć tylko dla siebie i nie obciążać swoim jestestwem nikogo innego, zachowywanie dystansu w znajomości z Nancy było słuszne i rozsądne. Ona zasługiwała na coś wyjątkowego, na kogoś, kto przychyli jej nieba, a wieczorem sięgnie z niego błyszczącą gwiazdkę i to z kimś takim powinna przeżywać najlepsze chwile swojego życia. Ale dziś to wszystko skomplikowało się tak bardzo, że aż ciężko myśleć o tym, co przyniesie jutro. Sprawy wymknęły się spod kontroli, doprowadzając ich do momentu, w którym rzeczywistość straciła na jakimkolwiek znaczeniu, że w ogóle przestała teraz istnieć. Byli tylko oni, we dwoje, zamknięci w swoich ramionach i obnażeni z potrzeb. Rowan niczego nie żałował, bo intymność, którą się otoczyli, była czymś niezwykłym i obezwładniającym, ale nie żałował też dlatego, że Nancy potrzebowała tej bliskości tak samo mocno, jak on. Ich pragnienia były odwzajemnione. Rowan odda jej dokładnie, to co sam od niej weźmie – tutaj faktycznie nie ma miejsca na kompromisy.
OdpowiedzUsuńPokręcił lekko głową, czując przyjemny, intensywny dreszcz na swoim ciele. Jej słowa na niego działały, ona cała sprawiała teraz, że nie był w stanie kontrolować pożądania, które wypełniało go od wewnątrz. Działo się z nim coś tak abstrakcyjnego, że czuł się tym po prostu zaskoczony, bo nie doświadczał takich niekontrolowanych stanów, które swoją intensywnością potrafiły wyrwać go z butów. Jej nieśmiały uśmiech totalnie go rozbrajał. Jej poczucie kobiecości, którym emanowała na zewnątrz, kompletnie pozbawiało go zmysłów. Doprowadzała go do obłędu, a jeszcze nie doszło między nimi do tego, co najlepsze. Pozbycie się koszuli w niczym nie pomogło, bo nie poczuł nawet odrobiny chłodu, gdy ciemny materiał spadł na podłogowy gres, a Nancy zbliżyła się do niego, pozwalając ich ciałom otrzeć się o siebie. Przyciskał ją mocniej do swojego torsu, gładząc dłońmi jej smukłe plecy i znacząc palcami niewidzialne ścieżki na jej miękkiej skórze. Miała idealne ciało i chciał go teraz niewyobrażalnie bardzo.
— Jestem cały twój — potwierdził, spoglądając jej w oczy, zanim ich usta znów połączyły się w pełnych czułości pocałunkach. Chciał spróbować jej całej, a to osobliwe smacznego, którego tak bezczelnie mu przed chwilą życzyła, traktował jako oficjalne przyzwolenie. Nie było łatwo skupić się równocześnie na tych wszystkich przyjemnościach, szczególnie, gdy Nancy wsunęła palce w jego spodnie i dołożyła mu kolejnych silnych bodźców. Dobry boże, to było cholernie rozkoszne czuć na sobie dłoń właśnie tej kobiety.
UsuńPochylił się bardziej, by móc zniżyć się z pocałunkami do jej szyi, obojczyka a potem mostka i w międzyczasie wsunął dłonie pod materiał biustonosza i rozprawił z zapięciem na plecach. Pozbył się kolejnego elementu jej garderoby, a gdy ten spadł po drugiej stronie kuchennej wyspy, przesunął językiem po jej piersi, drugą z wyczuciem ściskając, i westchnął z rozkoszy. Doskonała. Pieścił ją w ten sposób przez chwilę, a potem zniżył się jeszcze bardziej, złapał Nancy w talii i zaczął znaczyć pocałunkami ścieżkę na jej brzuchu, zbliżając się do dolnej części bielizny i zostawiając tylko wilgotne ślady po swych ustach i języku.
Spojrzał kontrolnie w górę, w oczy Nancy, gdy zsunął dłonie i położył palce na koronkowym materiale, gotów ściągnąć go z jej bioder. Wiedział, że Nancy go pragnie, bo słyszał to i czuł całym sobą, ale musiał mieć pewność, że mu ufa, że nie wprowadza jej w żaden dyskomfort. Chciał sprawić jej niezwykłą przyjemność, chciał, żeby ta noc była niebiańska pod każdym względem i już nie ważne, czy będzie jedyna, czy pierwsza. Skoro postanowili oddać się sobie ze wzajemnością, pragnął, by przeżyli ją pozbawieni wszelkich granic.
and you are mine, my sunbeamie
Rowan Johnson
Dla Lee dzisiaj świat się najwyraźniej na tej desce kończył, bo miał wobec tego dnia pewne plany, które najpierw przerwały mu poszukiwania kota, a potem lądowanie ryjem w błocie. I nie chodzi o to, że był przez to jakoś wyjątkowo bojowo nastawiony wobec Nancy — właściwie to była jedną z niewielu osób w tym miasteczku, wobec których czuł jakąkolwiek wdzięczność czy cokolwiek pozytywnego, ale… No, Lee to był Lee. Opłakiwał utratę deski, a teraz doszła do tego kolejna strata, a mianowicie strata moralna.
OdpowiedzUsuń— Nic mi nie jest — mruknął ze złością na to błoto i własną niezdarność, bo jaką ofiarą losu trzeba było być, żeby tak się wypierdolić.
Ten dom naprawdę go ostatnimi czasy testował — najpierw zużywał na niego więcej materiału, niż zakładały plany, więc stopniowo musiał go kupować i zamawiać więcej, co jedynie rozciągało wszystko w czasie. Potem padał deszcz i z kolei testowało go samo Mariesville i tutejsza pogoda, a sam deszcz też robił mu na złość, bo z jego winy w dachu znalazło się kilka przecieków, co do których Lee nawet nie był taki pewien, jak się za nie zabrać, żeby to naprawić, a nie zepsuć jeszcze bardziej, niż już zepsute było.
Krótko mówiąc, zmartwień mu nie brakowało, nawet jeśli większość z nich tworzył sobie samodzielnie.
Spojrzał na Nancy, gdy skomentowała dupność tego dnia, który chyba gorzej już pójść nie mógł i… Właściwie to szkoda gadać. Ona znalazła swojego kota, który, swoją drogą, był cały mokry i też miał tyłek oraz łapska brudne od błota i krzaków, po których ganiał. Jeśli nie będzie go lepiej pilnować, to futrzak regularnie będzie się tak gubił, bo ciotka Lee, Mary Maitland, miała w sobie ogromną pasję do życia w buszu, który Lee i tak już lekko przekarczował choć efekty były średnio widoczne.
— Tylko moja godność — odpowiedział na pytanie o ból oraz jego źródła, bo wypierdolić się na mordę przed miejscową pielęgniarką, i to taką ładną to potrafił właściwie tylko on. To się nazywa mieć pecha.
Podjął próbę wytarcia rękawem tego mokrego błota, które czuł na twarzy, ale gdy to zrobił i na ten rękaw popatrzył, to zobaczył go na nim tyle, że pomyślał, że właściwie to pewnie tylko je rozciera.
— Pierdolę to wszystko, ten remont i to błoto — oznajmił, a raczej wymamrotał pod nosem, wściekając się absolutnie nieadekwatnie do sytuacji.
W tym samym momencie spróbował jednak jeszcze się schylić, bo wcześniej w kieszeni miał swój ulubiony śrubokręt, którego teraz już tam nie czuł, i podejrzewał, że gdzieś mu wypadł i się potoczył. Kot się znalazł, a śrubokręt zgubił. I na tej próbie pochylania się wszystko się skończyło, bo osiem miesięcy temu przyjechał do Mariesville z żebrami, które wciąż zrastały się po złamaniu, a teraz poczuł je wyraźniej niż kiedykolwiek od tamtej pory czuł.
— Chyba znowu poszło mi żebro. Albo dwa — przyznał trochę niepewnie, starając się oddychać tak, jakby go kurewsko nie bolało. — Muszę usiąść — dodał, chociaż siedzenie wcale nie było najlepsze dla złamanych żeber, ale po pierwsze to nie był pewien, a po drugie to… No potrzebował sobie usiąść.
Lee
Dla niego wizja pogrzebania tej przyjaźni jest tak samo rozdzierająca, jak dla Nancy. Świadomość, że nagle mogliby stać się dla siebie dziwnie obcy napawała go niepokojem i gdyby nie alkohol w towarzystwie dobrej atmosfery, napędzonej halloweenową zabawą, to nawet mając trzeźwą szansę, zastanowiłby się ze sto razy, czy warto komplikować tę przyjaźń takim zbliżeniem. I to nie dlatego, że tego nie chciał, bo niczego nie pragnął w tej chwili bardziej, niż jej, albo, że to Nancy mogło czegokolwiek brakować, bo ona miała akurat wszystko, czego chciał – to on nie był pewien samego siebie, swojego własnego jestestwa, ani tego kim się stał po wieloletniej służbie, naznaczonej masą przeżyć i dramatów, które odcisnęły na nim piętno. To jego serce zaczęło przypominać zimne, stłuczone lustro, w którym nie sposób dojrzeć odbicia, a co dopiero głębokich uczuć. Kiedyś świat był beztroski, zresztą jak dla każdego, ale od pewno czasu, bazując na własnym doświadczeniu, Rowan zaczął wychodzić z założenia, że kiedy ma się marzenia lub plany ma się również coś do stracenia, a on nie był fanem takich sytuacji. Nie twierdził, że nie ma w nim lekkomyślności, ale stać go na nią tylko w swoim przypadku i w chwilach, w których może wszystko kontrolować. Do tej pory mógł kontrolować to, co działo się między nimi, bo mieli jasną, czytelną sytuację, zamkniętą w konkretnych granicach, a od teraz dzień jutrzejszy i każdy następny może wymknąć się spod tych cugli, bo to, co stanie się z nimi po wszystkim, jest na razie wielką niewiadomą. Ale ufali sobie. Nie tylko teraz, w namiętności, bo w życiu tak w ogóle, więc co by się nie działo, gdy szara rzeczywistość wyprze w końcu to, co magiczne i wyjątkowe, stawią temu czoła szczerze. Taką miał nadzieję na przyszłość. Teraz skupiał się jednak na tym, co miał przed swoimi oczami, a piękna Nancy rozpalała krew w jego żyłach do absolutnego maksimum. Jej ciało, jej ciche westchnięcia, głos, jęki i leniwe, zachęcające ruchy – był naprawdę zaskoczony, że zdołał wspiąć się na wyżyny własnej cierpliwości i jeszcze nie wziął jej na tym blacie, bo jego ochota na nią była teraz tak przemożnie wielka, że nie mieściła się w jego spodniach. Ale ma całą noc, żeby się nią nasycić na wszystkie możliwe sposoby. Teraz priorytetem jest dla niego zadowolenie Nancy. Chciał sprawić, że będzie wspominać tą jego seksowną wersję między swoimi nogami przez resztę dni i to w samych superlatywach. Że będzie wracać do niego z przyjemnością, jeżeli nie w rzeczywistości, to we wspomnieniach i w myślach, z których nie zdoła go wyrzucić.
OdpowiedzUsuńWyprostował się jeszcze na moment, by złączyć ich usta w soczystym pocałunku, bo nie mógł się temu oprzeć, kiedy przyznała, że mu ufa. Wiedział o tym, bo inaczej nie poszłaby w coś takiego w ciemno i nigdy nie dałaby się porwać, ale słowa wszystko dodatkowo napędzały.
— A ty wyglądasz seksownie, siedząc nago na moim blacie — odpowiedział, patrząc z bliska w jej oczy. — Seksownie i cholernie apetycznie. — Uśmiechnął się zalotnie i ściągnął koronkowy materiał z jej bioder, zmysłowo sunąc dłońmi po skórze jej nóg, aż do kostek, żeby w efekcie pozbyć się go i porzucić tam gdziekolwiek spadnie, tak jak reszta. Położył ręce na jej kolanach i nachylił się do wewnętrznej części jej uda, żeby złożyć na nim kilka leniwych pocałunków. Przesunął jedną dłoń w górę i położył palec wskazujący na jej kobiecości, dając Nancy czas na zapoznanie się z tym dotykiem. Pocałował raz jeszcze wewnętrzną część jej uda, a potem podniósł spojrzenie do jej twarzy i wsunął w nią palec ostrożnie, rejestrując jej reakcję, bo tego widoku nie mógł po prostu przegapić. Mimowolnie wciągnął powietrze w płuca, gdy poczuł, jak bardzo mokra była i wypuścił je powoli. Zaczął poruszać w niej palcem z wyczuciem, a po chwili wysunął go i zastąpił własnym językiem, żeby pogłębić te pieszczoty do granic możliwości.
I sam nie wiedział, co sprawiało mu w tej chwili większą przyjemność – czy to, że mógł kosztować jej z taką intensywnością, czy to, jak Nancy wypowiadała jego imię i wypychała biodra tak niespokojnie, że musiał użyć większej ilości siły, by przycisnąć ją do blatu, czy sposób w jaki wsuwała palce w jego włosy, próbując zapanować nad targającymi nią falami przyjemności. A może wszystko naraz – i najpewniej właśnie tak. Ona była taka doskonała, taka cudowna, że hamowanie się zaczynało już w pewnym momencie doprowadzać go do udręki, bo wymagało skrajnie wielkich pokładów samokontroli, a ta zaczynała stopniowo go opuszczać. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym dżinsy i bielizna zsunęły mu się z bioder i poległy gdzieś przy stopach, z których dwoma ruchami nóg zupełnie się ich pozbył. Był tak zaabsorbowany ciałem Nancy, że nie wytrącił go z tego nawet telefon wibrujący na stoliku przy tarasowych drzwiach. Świat mógł się zacząć walić, a jemu byłoby to w tej chwili obojętne.
UsuńWyprostował się i ściągnął Nancy z blatu, gdy poczuł, jak jej ciało ubrało się w dreszcz. Przeniósł ją do salonu i porzucił na kanapie, nakrywając zaraz swoim ciałem i wpijając się w jej usta ze zniecierpliwieniem. Pocałował ją namiętnie, łapiąc w międzyczasie ozdobne poduszki, w których wylądowali, i zrzucając je na podłogę. Na pewno dotrą w końcu do sypialni, ale w tej chwili nie było go na to stać. Pragnął jej niesamowicie mocno i był już zbyt niecierpliwy, żeby znaleźć w sobie determinację do pokonania schodów na piętro.
— Pragnę cię, Nancy — szepnął, odsuwając się od jej ust, żeby spojrzeć w jej oczy i wraz z tym spojrzeniem, wejść w nią całym sobą. A potem spróbować nie dojść w niej natychmiast. Rozkosz, którą poczuł, gdy wnętrze Nancy otuliło go ciasno, była tak niesamowicie wielka, że świat zawirował mu w głowie, a z ust wydobyło się ciche o kurwa, wydyszane pod wpływem tego bodźca. To było najlepsze niebo, jakiego mógł doświadczyć. To było totalne szaleństwo, warte każdego grzechu.
I've already driven you crazy, hon
Rowan Johnson
Jeżeli ktoś oceniał życie Nancy przez pryzmat jej relacji z rodziną, a potem stawiał na niej krzyżyk, bo ta sfera jej życia mu nie pasuje, to w zasadzie żadna strata. Szkoda czasu na kogoś, kto nie jest w stanie zrozumieć, że rodziny się nie wybiera, i kto z drugiej strony nie podejmie nawet jednej próby przejęcia nad tym kontroli i wypracowania złotego środka, szczególnie, że Nancy zasługuje właśnie na kogoś, kto zawalczy o każdą sferę jej życia. Akurat o tym, że z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach Rowan doskonale wiedział, bo jego rodzinne fotografie są prawie że idealne, zwłaszcza te w drewnianych oprawach, które demonstracyjnie dekorują długi hol w ich rodzinnej posiadłości, tylko że wcale nie odwzorowują tego, co realnie dzieje się za jej drzwiami. Jedni rodzice mają swoje dzieciaki w dupie, inni próbują przelać na nie swoje ambicje – dwa skrajne zachowania i oba tak samo niepoprawne i niszczące. Różnica jest taka, że Rowan nie miał najmniejszego problemu odcinać się grubą krechą od osób trzecich w jakimkolwiek kontekście, a swojej rodzinie już dawno dał do zrozumienia, że ich zasięg kończy się metr przed jego osobą. Był na tyle bezwzględnym człowiekiem w kwestii obchodzenia się z innymi, że nie miał też najmniejszego problemu stawiać tych granic ludziom bliżej z nim niezwiązanym, ale o tym Nancy miała okazję się przekonać, bo jej awanturujący się po pijaku brat był tego doskonałym przykładem. To były takie sytuacje, w których Rowana na prawdę nie interesowało kto jest kto – wyciągał tonfę, wymierzał celne uderzenie w uda, a potem zawijał człowieka do aresztu, żeby ochłonął sobie na zimnych kafelkach czterometrowej celi, nabrał pokory, a przy okazji wytrzeźwiał. Rozumiał, że Nancy nie chciała pozbywać się brata ze swojego życia, w końcu to jej rodzina i jakakolwiek by nie była, zawsze stanowić będzie jeden z filarów składających się na podstawę życia. Miała prawo kochać ich wszystkich, miała prawo tęsknić za nimi i pokładać w nich nadzieję, niezależnie od tego, jak bardzo nawywijali w jej życiu. Szkopuł polega jednak na tym, że słabszą stroną Nancy jest jej wrażliwość i empatia, z których wszyscy wokół korzystają, a mało kto się przejmuje, ile ona sama jest w stanie tak naprawdę dać, bo empatia to nie jest dar, który można wysysać z człowieka bez limitu. Dlatego to oczywiste, że ona nie potrzebuje kogoś, kto stwierdzi, że jemu taki stan rzeczy nie pasuje. Ona potrzebuje kogoś, kto pozwoli jej trzymać się tych relacji rodzinnych, bez względu na to jak zepsute są, ale kto równocześnie będzie wiedział, w którym momencie należy je zatrzymać i powiedzieć tym wszystkim toksycznym ludziom: stop, tu zaczyna się wasza granica.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że oni sami nie dawali sobie szansy na wiele rzeczy, ale to dlatego, że oboje mierzyli się z pewnymi troskami, które wyciągali z wora z etykietą niewystarczający. Za każdym z nich ciągnie się coś, co kładzie się na nich cieniem, co jeszcze nie do końca zostało przepracowane, albo co autentycznie burzy porządek ich codzienności. Potrafili dać sobie dosłownie wszystko, tak jak teraz, kiedy oddawali się sobie bez pamięci zarówno psychicznie jak i fizycznie, ale równocześnie nie czuli się na siłach, by dać sobie cokolwiek ponad przyjaźń. Jest to co najmniej pokręcone i skomplikowane, ale kto twierdził, że w życiu będzie łatwo. Przecież jeszcze wczoraj żadne z nich nie przewidywało, że skończy dzisiejszy dzień w objęciach tego drugiego, że w ogóle spotkają się na tej imprezie i zamienią choćby słowo. A teraz trwali w pięknym, przepełnionym pragnieniami akcie, który wynosił ich na wyżyny przyjemności, i nie zastanawiali się nad tym, co będzie później, jakby to później miało ułożyć się dla nich samo. Zresztą, ciężko było skupiać się na przyszłości w chwili, w której cała rzeczywistość zaczynała sprowadzać się do jednej, konkretnej osoby.
Nancy była w tej chwili jedynym, co go interesowało i co pochłaniało go w stu procentach. Pobudzała go tym, jak niespokojnie wychodziła mu naprzeciw biodrami, domagając się więcej, a równocześnie rozbrajała pytaniami, których nie spodziewał się usłyszeć nawet po wypiciu litra alkoholu. Lubiła mocno? O Boże, nie powinna pozwalać mu na takie rzeczy.
UsuńJego usta mimowolnie rozciągnęły się w zadowolonym w uśmiechu. Ona jest naprawdę niemożliwa. I jeszcze miała czelność patrzeć na niego tymi niewinnymi oczami, jakby prosiła go o dodatkowego cukierka, a nie o to, żeby zajął się nią mocniej. Uwielbiał w niej tę mieszankę kontrastów, to go po prostu urzekało, że potrafiła wodzić go na pokuszenie w taki niewinny sposób, uśmiechać się przy tym i patrzeć na niego z tym czymś, co zawsze go kupowało.
— Z tobą lubię wszystko — wyznał, wsuwając się w nią głębiej i zastygając na chwilę w tej pozycji. Zacisnął palce na dłoni, którą wsunęła pod jego i przeniósł ją nad jej głowę. Z drugą jej ręką zrobił dokładnie to samo, a potem przycisnął obie do materiału kanapy. Zniżył się do jej ucha i złożył pocałunek tuż pod nim. — Chcesz, żebym potraktował cię jak niegrzeczną dziewczynkę? — Uśmiechnął się, składając drugi pocałunek niżej, na jej szyi, i mocniej zaciskając palce na jej nadgarstkach. — Moja diablica — szepnął i uniósł się na tyle, by móc spojrzeć w jej oczy. — Zachęć mnie — polecił, wciąż trzymając ciasno jej nadgarstki nad głową, w plątaninie jej włosów, rozsypanych na kanapie. Zaczął poruszać się w niej intensywniej, cały czas wbijając w nią spojrzenie swych oczu w kolorze gorzkiej czekolady, które przy takiej dawce pożądania były jeszcze ciemniejsze. Uniemożliwił jej zarówno całowanie go, jak i dotykanie dłońmi, ale jeśli pragnęła mocniej, nie tylko pod względem ruchów, ale i doznań, nie mogła rozbijać uwagi na kilka różnych bodźców. Musiała skupić się na tym, co dzieje się między jej nogami, na tym jak on porusza się w niej szybciej, głębiej i intensywniej, nie pozostawiając miejsca nawet na sekundę wytchnienia. Rozchylił lekko usta, żeby swobodniej oddychać, bo każdy ruch w niej doprowadzał go do nieopisane wielkiej przyjemności. Kontrolował to, jak reaguje jej ciało, bo zamierzał być na tyle bezczelny i nie dać jej dojść, dopóki sam bardziej się nią nie nasyci. Zwolni w odpowiednim momencie – jest jeszcze tyle pozycji, w których chciał jej spróbować tak samo mocno. Ich preferencje, i to co lubią, są bowiem tożsame.
encourage me and you will see what true pleasure feels like
Rowie Johnson
Są takie cechy, na które człowiek nie ma wpływu, bo dostaje je w genach, ale są też takie, które zdobywa się w biegu życia, natomiast jego nieugiętość była wynikiem jednego i drugiego. Nie męczyło go to, bo nie wzbudzał w sobie tego na siłę, a zawsze taki był – ambitny, jak każdy z tych Johnsonów, twardo stąpający po ziemi, niezłomny, a później wytrwały, bo jeżeli służba naprawdę czegoś go nauczyła, to wytrwałości przede wszystkim. Tak to już jest, że gdy człowiek może poszczycić się wytrwałością, da sobie doskonale radę bez wielu innych zalet, bo zaciśnie zęby i zrealizuje zadania, nawet, jeśli będzie musiał mocno przeć pod wiatr. Stanowczość w jego zawodzie jest wskazana, a ponieważ jego zawód to równocześnie całe jego życie, nie sposób zrzucić z siebie wszystkich tych cech, które przyjęło się wraz policyjnymi butami. Aczkolwiek to, co działo się teraz między nim a Nancy, pomimo każdej dominującej i zasadniczej cechy w jego charakterze, było totalnie nieprzemyślane i beztroskie, dosłownie jakby oboje wypuścili wodze kontroli i pozwolili się temu dziać, niezależnie od zasad i tego, co powinni, a czego nie powinni. W tej chwili nic innego nie miało znaczenia, liczyli się tylko oni i ta przepełniona pragnieniami noc, należąca wyłącznie do nich. Pozbyli się wszystkich granic, odstawili na bok każdą niepewność i stali się jednością, pasującą do siebie jak elementy układanki. On odpowiadał na jej potrzeby, ona odpowiadała na jego i tym sposobem oboje doprowadzali się na szczyt, czerpiąc wzajemnie z tej bliskości każdy gram rozkoszy. Nancy wyjątkowo zaskakiwała go dzisiaj swoją śmiałością i swobodą, gdy rzucała tak bezwstydne teksty, patrząc mu prosto w oczy, ale równocześnie udowadniała, jak bardzo mu ufa. Oddawała mu się dokładnie tak, jak lubi. Była doskonała, mokra i gorąca, czuł ją z każdym swoim ruchem, z każdym mocniejszym pchnięciem, na które reagowało jej ciało. Chłonął spojrzeniem jej sylwetkę, rozciągniętą tuż pod nim i całkowicie obnażoną, obserwował jej falujące piersi i plecy wyginające się w łuk. Raz zaciskał szczękę, raz rozchylał swe usta, gdy niesamowita przyjemność uderzała w niego ze zdwojoną siłą, a raz po prostu uśmiechał się bezwzględnie rozbrojony, bo nie mógł inaczej, skoro Nancy raczyła go tak osobliwymi komplementami. Jeśli on miał śliczne oczy, to ona miała zniewalające i absolutnie bezkonkurencyjne, już nie wspominając o tym jak przekonujące potrafią być, kiedy patrzą szczerze w sytuacji, gdy naprawdę na czymś jej zależy. Komplementy może faktycznie były nieadekwatne do tego, co działo się tam na dole, bo tam intensywność bodźców wykraczała poza wszystkie normy, ale Nancy wypowiadała je w tak słodki sposób, że dodawały one tylko wyjątkowości całemu zbliżeniu. To było takie specyficzne i specjalne, takie jej. Lubił w niej to. Lubił w niej wiele różnych cech, co nie zmienia faktu, że teraz naprawdę miał ochotę dać jej soczystego klapsa za to, jak prowokowała go wyzywającymi tekstami, i że na pewno to zrobi, gdy tylko zyska swobodniejszy dostęp do jej kształtnego tyłeczka. Tutaj mogła jęczeć i krzyczeć, głośno i do woli, bo ściany są solidne, a sąsiedzi daleko, tak samo jak najbliższa droga, już pomijając to, że nikt nie chodzi tędy po nocy. Nie musiała się krępować tym bardziej, że jemu podobały się te rozkoszne dźwięki, które uciekały z jej ust. Napędzał go jej okraszony delikatną chrypką głos, którym wypowiadała jego imię i każde westchnienie będące odpowiedzią na to, jak mocno w nią wchodził, równocześnie dociskając do kanapy. To było tak intensywne, że jego mięśnie wyrysowały się ostrymi konturami, żyły utworzyły na nich wąskie, podłużne bruzdy, a kilka niesfornych kosmyków włosów, potarganych wcześniej przez Nancy, opadło mu na czoło. Pożądanie odbijało się w jego oczach, ale nie krył się z tym – niech Nancy zobaczy, do czego go doprowadza, niech wie jak na niego działa. To w końcu jej sprawka, że miał ochotę zrobić z nią tyle niepoprawnych rzeczy.
OdpowiedzUsuńWysunął się z niej w odpowiednim momencie, gdy poczuł, że zaczyna być niebezpiecznie mokra i zniżył się na ramionach, żeby nagrodzić ją czułym pocałunkiem, nie tak intensywnym jak to, co działo się przed chwilą tam na dole, ale wciąż pełnym namiętności..
Usuń— Dostaniesz, co zechcesz — zapewnił, patrząc w jej oczy. — Ale najpierw się mną zajmiesz — oznajmił śmiało i wypuścił jej ręce z ciasnego ucisku, po czym wyprostował się, chwycił ją za kostki i przyciągnął do siebie na łóżku, tak, że wylądowała pośladkami na jego biodrach. — Chyba się nie wstydzisz? — Odbił piłeczkę, unosząc usta w zaczepnym uśmieszku, a gdy znalazł się w półleżącej pozycji, opierając się wygodnie na kanapie, posadził Nancy na sobie. Wszedł w nią gładko i jęknął cicho, gdy zanurzył się w niej w całości, a fala przyjemności natychmiast go przeszyła. Znów złapał się na tym, jak idealna była, jak otulała go całą sobą w tej pozycji. To było tak niesamowicie przyjemne, że momentami odcinało od zmysłów. — Lubię mocno, Nancy — szepnął, gładząc dłońmi jej nagie plecy. Przyciągnął jej sylwetkę do siebie i zacząć pieścić językiem jej piersi, które teraz znajdowały się idealnie na wysokości jego ust. Wiedział, że jak zacznie poruszać się na nim, z kontrolowaniem podniecenia będzie dużo trudniej, ale pragnął z nią tej przyjemności, jak niczego innego w tej chwili. A jak Nancy się postara, zgodnie z życzeniem dostanie idealnie wycelowanego klapsa.
I don't need more, darling, because more is still not enough – I need everything of you
Rowan Johnson
To było już bardziej niż pewne, że w miejscach skrytych gdzieś znacznie głębiej pozostawią po sobie wiele więcej, niż na skórze, i że tamte ślady nie znikną tak szybko, albo nie znikną już wcale, przeobrażając się w trwałe znamiona. Nie byli wprawdzie swoimi pierwszymi partnerami i oboje nie pierwszy raz dali się porwać takiemu szaleństwu, ale to, co działo się teraz między nimi, gdy pozwolili sobie stać się jednością w niesamowitym tańcu ciał, to było po prostu wyjątkowe. Ta chemia między nimi, z której wręcz sypały się iskry, ta bliskość, pożądanie, potrzeba i gwałtowne uczucia im towarzyszące, to wszystko wykraczało poza jakiekolwiek granice. Cholera wie jak oni spojrzą na siebie jutro, kiedy ochłoną z tego boskiego afektu, bo poranek na pewno będzie dla nich wyzwaniem, ale jeżeli to, co dzieje się między nimi w tej chwili, jest prawdziwe i szczere, to oboje mają wielkie szczęście, że do tego doszło, że mogli znaleźć się w swoich ramionach, oddać się sobie w całości i dzięki temu poczuć autentyczną namiętność, skrycie pielęgnowaną latami. W całej gamie doświadczeń, które Rowan przerobił w swoim życiu, takich jak to miał naprawdę niewiele, dlatego ta noc z Nancy jest wyjątkowa i będzie taka po wsze czasy, niezależnie do tego, co stanie się z nimi w przyszłości, chociaż ze swojej nigdy nie chciałby Nancy wykluczyć. I miał szczerą nadzieję, że przyszłość wciąż będzie ich, choćby tylko w jakiejś części.
OdpowiedzUsuńByłby naprawdę zaskoczony sposobem, w jaki Nancy uzewnętrzniała się ze swoich potrzeb, ale nie zna jej przecież od dziś. Ona zawsze posiadała w sobie ten zawadiacki aspekt, sprawiający, że swoją śmiałością wywierała na innych wrażenie. Zawsze szła po swoje i nigdy nie spuszczała głowy potulnie, czy to w kwestii przyjacielskich potyczek, czy ostrzejszej wymiany zdań z kimś zgoła obcym. Miała w sobie mnóstwo kobiecego seksapilu, ale nie brakowało jej asertywności, czy rezolutności, zwłaszcza w momentach, w których ktoś próbował przekraczać jej granice. Można było się spodziewać, że w łóżku nie będzie z nią inaczej, a że w zasadzie będzie nawet lepiej, bo kiedy przejęła inicjatywę, dała mu klarownie do zrozumienia, że górowanie i kontrolowanie sytuacji jest jej słabością. Lubiła doprowadzać facetów do szaleństwa, albo przynajmniej jego w tej chwili, bo poruszając się na nim sprawnie i z niesłabnącą pewnością, doskonale wiedziała czego chce i do czego dąży. Sprawiała mu błogą przyjemność, z której on korzystał, oddając się jej dokładnie tak, jak chciała, mimo że w standardowych przypadkach nigdy tego nie praktykował, bo bycie zdominowanym nie leżało w jego naturze.
Zgodnie z prośbą, zassał jej skórę i zostawił po sobie soczysty ślad, a kiedy wsunęła swe palce w jego włosy i odchyliła mu głowę, spojrzał na nią oczami pełnymi pożądania. Oddał jej za chwilę czuły pocałunek i westchnął cicho, gdy zwiększyła intensywność swoich ruchów, ocierając się żarliwie o jego ciało. Miała się nim zająć i zaczęła to naprawdę dobrze, a im bardziej się rozkręcała, tym robiło się lepiej. Położył dłonie na jej udach i odchylił głowę odrobinę w bok, żeby dać jej lepszy dostęp do swojej szyi, a potem przymknął na moment oczy, rozluźniając się i dając się pochłonąć przyjemności, którą Nancy sprawiała mu swoimi ustami, mówiąc i składając pocałunki tam, gdzie jego ciało było bardziej wrażliwe. Diablica. Słodka, pociągająca i bezwzględnie urocza.
Uśmiechał się na te bezczelne prowokacje, utrzymując spojrzenie w jej oczach, które patrzyły na niego tak niewinne, jakby to, co wyprawiały na nim jej biodra, w ogóle nie było jej sprawką. A serwowała mu taką rozkosz, że z trudem skupiał się na czymkolwiek innym, nawet na oddychaniu. Przeniósł dłonie na jej plecy, gdy zaczęła zmieniać nieco swoją pozycję. Dała mu teraz doskonały widok na siebie i swoje doskonałe ciało, ale też odpowiedni dostęp do tego, co go w niej interesowało, dlatego zamierzał to wykorzystać.
Sapnął ciężej, wydając z siebie krótki dźwięk aprobaty, gdy Nancy zaczęła poruszać się na nim mocniej, niebezpiecznie zbliżając go do jego własnej granicy. Z jednej strony marzył o tym, żeby w niej skończyć, ale z drugiej nie chciał – jeszcze nie teraz. Musiał przejąć odrobinę inicjatywę, więc z wyczuciem wymierzył klapsa w jej pośladek, po czym ścisnął go i popatrzył na Nancy ciemnymi oczami. Niegrzeczna dziewczynka zasłużyła na klapsa, zdecydowanie. Przesunął dłoń na przód, do wysuniętych bioder, a potem zsunął ją na jej rozpaloną kobiecość. Zaczął pieścić ją kciukiem, zataczając tam leniwe okręgi.
Usuń— Dam ci odpowiedź, pod warunkiem, że na mnie dojdziesz — odparł, zwiększając intensywność pieszczot spod swojego kciuka. — Dojdź dla mnie, Nancy — nakazał zmysłowo, cały czas wymierzając spojrzenie w jej oczy. — O tak, doskonale — zachęcał ją, czując, jak zaciska się na nim, poruszając się w górę i w dół, ulegając przy okazji pieszczotom spod kciuka, których nie szczędził jej między nogami. Chciał ją poczuć, ale chciał też, żeby wzięła go sobie z wisienką na torcie. Żeby samą siebie doprowadziła do szaleństwa, bo to, że podobało mu się to, czego doświadcza, nie ulegało raczej żadnym wątpliwościom. Był nią całkowicie zaabsorbowany i bez reszty oszołomiony.
if we keep trying, maybe we will be for ourselves, maybe the future will be ours
Rowan Johnson
On jest jej przyjacielem, a ona jest jego przyjaciółką i ta jedna noc faktycznie nie sprawi, że stracą tą wyjątkową, budowaną latami więź, ale na pewno niczego nie ułatwi, szczególnie, że widok jej na nim|, czy jej pod nim, bez wątpienia utrwali się w jego umyśle i będzie wracał gładko za każdym razem, gdy na nią spojrzy. Tą jedną nocą wynieśli swoją znajomość od wymiaru, który ciężko opisać słowami, ale to było przeżycie, jakiego warto było doświadczyć już bez względu na to, co wydarzy się dalej. Nie ważne, ile razy myślał o Nancy w tej sposób, czy wyobrażał ją sobie w takiej wersji, to, co działo się między nimi w tej chwili, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Spodziewał się, że takie zbliżenie z Nancy może być świetną rozrywką i dziełem, które doprowadzi go do niesamowitego spełnienia, bo pociągała go pod wieloma względami, ale nie spodziewał się, że będzie huraganem intensywnych uczuć, które w pewnym momencie zwyczajnie go przerosną. Bo to, co czuł, celebrując z Nancy tę noc, wykraczało daleko poza dopuszczalną skalę wrażeń. To zbliżało się niebezpiecznie do sfery, którą zamknął kilkoma spustami dobre dwa lata temu i do której aż do teraz nie próbował się zbliżać. Od tamtej pory nigdy nie chciał uprawiać seksu z kobietą w taki sposób, w jaki uprawiał go teraz z Nancy. Nie chciał się oddawać, nie chciał dopuszczać do siebie żadnych emocji, chciał tylko brać i cieszyć się daną chwilą, żeby za kilka dni wcisnąć ją gdzieś z tyłu głowy, a później o niej zapomnieć. Nie interesowały go te wszystkie wewnętrzne przeżycia, bo już dawno przestał słuchać, co do powiedzenia ma jego serce w kwestii ludzkich spraw, natomiast teraz wewnętrzne przeżycia wypełniały każdą sekundę tych przyjemności, których doświadczał i, co gorsza, nie był w stanie zrobić z tym absolutnie nic. To było silniejsze, niż jego własna wola. Nie musiał nawet się zastanawiać, by wiedzieć, że obudzi się nazajutrz z takim kacem moralnym, że nawet wody oceanów nie pomogą ugasić dręczącego go poczucia winy, a kac poalkoholowy będzie przy tym pestką. Dlatego byłoby cudownie, gdyby ta noc mogła nigdy się nie skończyć, a błogość między nimi mogła trwać i trwać. Czerpanie z tej chwili i obecność Nancy były wszystkim czego teraz potrzebował i na czym chciał się skupiać.
OdpowiedzUsuńZajmowała się nim, jak najbardziej, i to w sposób bezapelacyjnie doskonały, ale nadal na jego zasadach, chociaż dał jej naprawdę duże pole do popisu, przyjmując wszystko, czym zechciała go obdarować, kiedy poruszała biodrami zachłannie, doprowadzając go do niewyobrażalnie wielkiej rozkoszy. Zachęcał ją jękami aprobaty i nie przestawiał pieścić, nieustannie wpatrując się w jej twarz, na której dostrzegał wyraźne odzwierciedlenie ogarniającego ją uniesienia. Kosztowało go to naprawdę wiele, żeby wytrzymać ten widok i nie dojść razem z nią, bo obserwowanie jej w takim momencie całkowicie rozwalało jego umysł. Gdy jej ciało ubrało się na nim w dreszcze spełnienia, poczuł, jak wypełnia ją całą, jak jej ciepło otula go upojnie, a ona cała zaciska się na nim niekontrolowanie. Objął ją obiema dłońmi, kiedy wygięła plecy, i pochylił się w jej stronę, by przyjąć jej spełnienie całym swoim ciałem, by drżała w jego silnych ramionach i mogła w nich bezpiecznie zostać, gdy napięte mięśnie rozluźnią się wreszcie, pozostawiając po sobie tylko błogie poczucie spełnienia. Jego serce biło szybko, ale słyszał, że jej własne chciało dosłownie wyrwać się teraz z piersi.
— Co ja z tobą mam — szepnął w jej obojczyk z uśmiechem na ustach i zostawił na nim maleńki pocałunek. Zyskali chwilę wytchnienia, którą Rowan postanowił wykorzystać na to, żeby przenieść ich do sypialni. Przesunął się z Nancy na kraniec kanapy, złapał ją pod pośladki i podniósł się z nią powoli do pionu, wcale nie wysuwając się z jej wilgotnego wnętrza. Jeszcze przecież nie skończyli – to był dopiero jeden z przystanków na mapie przyjemności, którą zmierzali. Noc nieubłaganie zbliżała się ku końcowi, ale mieli wystarczająco dużo czasu, by doprowadzić się do spełnienia jeszcze kilka razy.
— Wyobrażałem sobie ciebie pode mną po raz pierwszy po festynie, na którym zostaliśmy sobie przedstawieni — zaczął, zgodnie z obietnicą, rozprawiać się z pytaniem, które zadała mu wcześniej. Kroczył powoli w stronę schodów na piętro, trzymając ją mocno w swoich ramionach. — Miałaś dwadzieścia parę lat i błękitną sukienkę, która podkreślała twoje oczy, od których nie byłem w stanie oderwać spojrzenia — przypomniał, przystając przed pierwszym stopniem, żeby ostrożnie postawić na nim stopę, a potem zacząć pokonywać kolejne. Ona była wesołą dziewczyną, a on był wtedy przed trzydziestką i służył już dla zespołu zadaniowego Nighthawks, patrolu stanowego Georgii. — Wyobrażałem sobie ciebie również po tym ognisku, gdy oddałem ci swoją bluzę. Miałem taką ochotę odprowadzić cię wtedy do domu... — wciągnął jej zapach, składając równocześnie pocałunek na jej szyi, bo miał do niej swobodny dostęp. — Że byłem gotowy poudawać, że to moja ulubiona bluza i bardzo mi na niej zależy, byle byś się zgodziła, ale wiedziałem, że nie oparłbym się tobie przy drzwiach, dlatego tego nie zaproponowałem — wyznał, zatrzymując się z Nancy na półpiętrze. Przycisnął jej plecy do chłodnej ściany i zaczął poruszać się w niej w tej nietypowej pozycji, znów napędzając ich pożądanie. — Wyobrażałem sobie ciebie w szpitalu. W mundurku wyglądasz seksownie — kontynuował ciszej, gdzieś pomiędzy pomrukami zadowolenia, które opuszczały jego usta, gdy wsuwał się w nią coraz intensywniej, potęgując kolejne doznania, tym razem przy ścianie na półpiętrze własnego domu. — Gdy przychodziłaś, chciało mi się przynajmniej otwierać oczy — przyznał, zerkając teraz w ten błyszczący, niebieski koloryt, którym na niego patrzyła. — A dziś... — sięgnął wargami do jej ust, żeby pocałować je namiętnie. Przestał się w niej poruszać, bo zaczął znów kontynuować chód po kolejnych stopniach w kierunku sypialni. — Dziś wreszcie jesteś moja — szepnął, unosząc usta w uśmiechu. Minął salonik na piętrze i nacisnął łokciem klamkę najbliższych drzwi, które prowadziły do jego sypialni, zachowanej w bieli, z wielkim oknem ze szprosami, które za dnia wpuszczało do wewnątrz mnóstwo światła. Nocą też dawało go wiele, mimo że niebu towarzyszył tylko blask księżyca. Usiadł z Nancy na łóżku i wyciągnął się w stronę nocnej lampki, żeby dać im trochę więcej światła, bo niezmiennie chciał wlepiać w nią swoje spojrzenie i czerpać przyjemność z każdego ułamka sekundy jej obecności tutaj. Łóżko było natomiast tak duże, że mogli wyginać się w nim na różnorakie sposoby i nie przejmować, że materac nagle skończy się pod ich plecami.
UsuńI don't know what we should, I don't know what will be better for us, but I know you completely blew my mind
Rowan Johnson
Nie robili absolutnie nic złego i co do tego nie było wątpliwości, skoro wszystko toczyło się za zgodą ich obojga, ale rozsądek zawsze wciśnie swoje trzy grosze, próbując przywrócić sytuację do jedynego słusznego porządku. To, że Rowan nie robił nic wbrew Nancy to jedno, ale to, co robił wbrew swoim własnym postanowieniom, których do tej pory usilnie się trzymał, to drugie. Jego poczucie winy będzie mieć swoje źródełko znacznie głębiej, bo łamanie własnych zasad boli tak samo bardzo, jak każde nie powinienem, uderzające w świadomość, ale to wcale nie znaczy, że czegokolwiek żałował. Nie żałował niczego, co wydarzyło się między nimi tej nocy, bo są to jedne z najlepszych chwil jakich doświadczył w ostatnim czasie i nie zamieniłby ich na nic innego. To jedno zbliżenie, nawet jeśli nieszczególne w żaden sposób dla świata, szczególnie dla niego samego, bo dało mu do zrozumienia, że szarość nie jest jedynym kolorem, który nosi w sercu. Że gdzieś w tych niezliczonych ilościach pragnień, które ze spokojem czekały na dnie aż do teraz, skryła się jeszcze ta specyficzna sympatia, która uczyniła ich moment wyjątkowym. Nancy stała się dla niego wyjątkowa i to się nie zmieni, już niezależnie od tego, jak ułoży się dla nich przyszłość.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się zaskoczony, unosząc przy tym brwi, bo to naprawdę zadziwiające, że po tylu latach Nancy wciąż miała tę bluzę przy sobie. Teoretycznie mógł się spodziewać, że wisi sobie gdzieś na wieszaczku w babcinej chatce, albo zalega w kartonie na strychu, albo że ewentualnie poszła na szmatki, bo bawełna to dobry materiał, ale skoro Nancy przyznała, że to jej ulubiona bluza, to znaczy, że cały czas musiała być w jej posiadaniu. Że tamtego lata, gdy opuszczała tą spokojną, jabłkową mieścinę, nie zostawiła jej na wieszaczku, tylko zabrała ze sobą do Atlanty; że ten kawałek odzieży trwał u jej boku przez te wszystkie lata, aż w końcu powrócił z nią tutaj i nadal dzielnie wywiązuje się ze swojej roli. I to było naprawdę zaskakujące, przede wszystkim dlatego, że to był szmat czasu, kiedy Nancy przejęła tę bluzę na własność, a Rowan dawno puścił to w niepamięć, bo nie przywiązywał się do materialnych rzeczy i niewiele z nich darzył sentymentem. Dlatego nawet przez myśl by mu nie przeszło żądać bluzy z powrotem, tym bardziej, że stała się jej ulubioną, a on pewnie bez reszty z niej wyrósł, skoro przez te lata nabrał centymetrów tu i ówdzie. To miłe, że wciąż ją posiada, choć to już jej własność.
Z kolei okazji do bycia jego seksowną pielęgniarką będzie miała jeszcze sporo, biorąc pod uwagę fakt, że on w większości przypadków wcale się nie oszczędza. Niejeden już raz zgłaszał się do niej z rozciętym palcem, zwichniętym nadgarstkiem, albo z wbitym w skórę kawałkiem metalu, którego trzeba było wydłubać, więc to, że będzie dostarczał jej roboty, niestety również po godzinach, na pewno nie ulegnie zmianie. I tak trochę już spasował ze sportowymi wygibasami i robótkami, bo musiał się oszczędzać, tak jak państwo w kitlach przykazali, zwłaszcza, że naprawdę odczuwał skutki ataku i późniejszych operacji, ale nie będzie przecież odmawiał sobie życia, bo coś go tam z boku pobolewa. To nie ten typ, co zalegnie na kanapie przed telewizorem z piwem w ręku, zdecydowanie.
Wiedział, że nie zrezygnowałaby z niego i czuł, że oddała mu się w całości, tak jak zapewniała, bo przez te namiętne pocałunki, którymi go obdarowywała, momentami tracił kontakt z rzeczywistością. Dlatego też nie od razu trafił we włącznik przy nocnej lampce, bo zaabsorbowany czułościami ze strony Nancy, nie mógł nawet dobrze go namierzyć. Obrzucił ją krótkim spojrzeniem, gdy odsunęła się nieznacznie i zaczęła zsuwać z jego kolan, po drodze dekorując pocałunkami różne skrawki jego ciała. Przyjemny dreszcz przebiegł po jego skórze w chwili, w której poczuł jej język na swoim brzuchu.
Napięcie urosło w nim momentalnie, jakby mózg automatycznie przewidział, do czego Nancy zmierza. Pytała wcześniej, czy wyobrażał ją sobie na kolanach przed sobą, a więc: owszem, wyobrażał, ale te wyobrażenia miały się nijak do realnych doświadczeń. Wydawało mu się, że nie może być twardszy, ale kiedy Nancy spojrzała mu w oczy z dołu, zrobił się twardy do granic możliwości. Rozchylił lekko usta, obserwując jej ruchy i przechylił głowę lekko w bok, ale tylko na moment, bo kiedy poczuł na sobie jej język, a zaraz za nim nagłą fale rozkoszy, odchylił ją do tyłu.
Usuń— Cholera, Nancy — szepnął w stronę sufitu, dając sobie kilka sekund na przyjęcie intensywnych bodźców i ujarzmienie tej fali. Sprawiała mu taką niesamowitą przyjemność, że czuł jak krew zaczyna powoli odpływać w to najbardziej wrażliwe miejsce, które właśnie pieściła ustami.
Powrócił uwagą do Nancy, bo patrzenie na nią w tej pozycji mocno potęgowało doznania. Złapał ją za żuchwę i popatrzył w jej oczy, które wciąż posyłały mu to zadziorne spojrzenie.
— Tutaj lubię czule — zaznaczył, gładząc jej policzek, po czym zaczesał jej włosy do tyłu, odchylił się i wsparł łokciami o materac łóżka, dając się porwać temu niesamowitemu zadowoleniu, które wzrastało w nim z każdym jej ruchem. Nie myślał w tej chwili o pozycji, bo nie był w stanie myśleć o niczym innym, niż ona, gdy pieściła go tak namiętnie, doprowadzając do rozkoszy. Mógł tylko czerpać z tej chwili i właśnie to robił, sycąc się tym i obserwując jak jej usta suną po nim, a oczy spoglądają w jego własne. Wciągał momentami powietrze i przeciągle mruczał ciche: o tak, gdy muskała te najwrażliwsze miejsca, a równocześnie starał się zapanować nad rosnącym w sobie spełnieniem, chociaż za każdym kolejnym razem, w którym zbliżał się do jego maksimum, panowanie nad tym było coraz trudniejsze. Ale przeciągał to, bo wiedział, że gdy przyjdzie w końcu ten długo wyczekiwany moment, to będzie on absolutną ekstazą, którą chciał przeżyć, będąc w niej. Do tego dążył. A był już coraz bliżej, z każdym jej ruchem, dotykiem i czułym objęciem, dlatego wyprostował się w pewnym momencie i wsunął palce w jej włosy, blokując kolejny jej ruch mocniejszym chwytem.
— Nancy — szepnął, spoglądając w jej oczy ciężkim, pożądliwym spojrzeniem. Wysunął się z jej ust i natychmiast w nie pocałował. A przy pocałunku ujął w dłonie jej twarz, czym sugestywnie dał jej również znak, żeby wstała z kolan i przyszła do niego. Znów zapragnął jej mocniej, ale, cholera, czy kiedykolwiek w ogóle przestanie jej pragnąć w ten sposób? Nie sądził, że będzie w stanie nacieszyć się nią raz a dobrze. — Zacznijmy od łyżeczki — potwierdził nieco zachrypniętym głosem, przechwytując Nancy natychmiast, gdy znalazła się na łóżku. To będzie doskonała pozycja wyjściowa do innych, które pragnął z nią jeszcze wypróbować.
I love it just as much, I'm crazy about it, hon, and I'm close to being addicted
Rowan Johnson
Max był personifikacją słowa to skomplikowane, bo choć prowadził życie wolne od zobowiązań, to w rzeczywistości tym samym nie dawał sobie żadnej szansy na zdrową, trwałą relację. Nie miało to nic wspólnego z przyjaźnią, bo ten temat cenił sobie szczególnie, a jego przyjaciele stanowili dla niego absolutny priorytet. Dla Edwarda skoczyłby w ogień, spaliłby jego rodzinny dom, gdyby tylko zaszła taka potrzeba, i sprzedałby nerkę na czarnym rynku, jeśli to miało pomóc mu poczuć prawdziwe szczęście. A dla Matta, który odszedł zbyt wcześnie, byłby gotów sprzedać cały swój interes i oddać cały majątek, tylko po to, by uratować go przed tym przeklętym rakiem. Po śmierci Matthew zarówno on, jak i Ed, nie byli już tacy sami, ale jakoś się trzymali, kontynuując życie w tej rzeczywistości, która po stracie ich przyjaciela nie zatrzymała się ani na moment. Czas był okrutny, a Max doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ciesząc się każdą sekundą spędzoną z prawdziwymi przyjaciółmi, których miał niewielu.
OdpowiedzUsuńAle związki, zobowiązania i miłość to już zupełnie inna sprawa, o wiele bardziej skomplikowana i piekielnie odległa, bo za nic w świecie nie potrafił dać sobie szansy na jej poznanie. Miłość była dla niego kłamstwem, nigdy nikogo nie kochał. Sophie była jego uzależnieniem, obiektem fascynacji i jakiegoś chorego przywiązania. Tak, nie wyobrażał sobie życia bez niej, ale to nie była miłość. Naprawdę miał nadzieję, że to nie była miłość, bo jeśli miłość miała tak wyglądać, to żaden człowiek, który kochał, nie byłby zdrowy na umyśle. Miłość powinna być prosta, nie wymagać walki, intryg i gier. Miała być pełna wiary, zaufania, cierpliwości i gotowości do poświęceń, aby uszczęśliwić drugą osobę. Taką miłość miał w głowie, jeśli w ogóle istniała, a nic z tego nie łączyło go z Sophie. Jego żona była źródłem adrenaliny, jedyną osobą, która akceptowała jego zepsucie, toksyczność i zagubienie, bo razem trwali w tym niezmiennie przez kilka lat, nie planując tego zmieniać. A nawet jeśli Martinez pewnego dnia zorientowałaby się, że coś z życiem trzeba zrobić, on i tak by jej w tym nie towarzyszył, bo było mu wygodnie w tym swoim zepsuciu. Mógł uciekać, mógł być nazywany tchórzem, mógł być uznawany za niedojrzałego – nic z tego go nie obchodziło, bo żył w swojej własnej wersji spokoju, nawet jeśli temu wszystkiemu daleko było do prawdziwego spokoju.
A teraz Nancy zdawała się wywracać wszystko do góry nogami, zmuszając go do mówienia o rzeczach, które w swoim umyśle nazywał bzdurami i które w żadnym wypadku nie zasługiwały na uwagę. Nie wiedział, co w tym wszystkim było gorsze – fakt, że robiąc to, nie czuł się do tego w żaden sposób zmuszony, czy może to, że w pewien sposób było mu miło na serduchu, gdy ich rozmowa skręcała w tym, a nie innym kierunku.
— No i dobrze — odparł, wzruszając ramionami, po czym spojrzał na Nancy. Jego błękitne oczy błyszczały, ale nie z podekscytowania ani też z radości. Najwyraźniej nawet jego umysł nie potrafił wytłumaczyć sobie tego, co się działo, bo nie dość, że ta atmosfera była zupełnie nie w stylu Maxa Donovana, to jeszcze zaczęła sprawiać mu przyjemność, a to już pachniało katastrofą – co gorsza, nie Nancy, lecz jego własną. — Nie musimy patrzeć na wszystko tak samo, żebym mógł cię lubić, Jones — dodał, unosząc brew. Owszem, przyznał to otwarcie, że ją lubił, celowo nie mówiąc o tym, czy ona lubiła jego, bo nie chciał poznać odpowiedzi. Podświadomość podpowiadała mu, że tym razem wcale nie chodziło o to, że nie przejmował się opinią innych. Odchrząknął.
— Nancy, nie zadawaj mi podchwytliwych pytań, nie jestem głupi — zaśmiał się, kręcąc głową. W zasadzie mógłby mieć coś lepszego do roboty, ale nie chciał odmówić sobie szansy nadrobienia swojej znajomości z Nancy. A ta szansa mogła być całkiem przyjemna i w żaden sposób nie miało to związku z tą fizyczną sferą życia. Nancy wydawała się być świetną kumpelką i jeszcze lepszą przyjaciółką. A przecież tylko o to chodziło, prawda? Jednak z jakiegoś powodu jego serce zabiło mocniej, gdy spojrzenie jej błękitnych oczu utkwiło w nim z widoczną ciekawością, a on poczuł się onieśmielony. A był przecież, do diabła, Maxem Donovanem, którego drugim imieniem była pewność siebie. O co chodzi? Mógł tylko dziękować Marii, że się pojawiła.
Usuń— Jasne, myślisz, że ci powiem? Nie sprzedam ci informacji, które potem wykorzystasz przeciwko mnie — oznajmił teatralnie, naśladując ton oburzenia. Następnie zaśmiał się i skosztował kolejny kawałek pizzy. Już nie wiedział, który raz w swoim życiu ją jadł, ale za każdym razem smakowała tak samo. Tony naprawdę wiedział, co dobre. Jego uwaga jednak szybko przesunęła się z pizzy na Nancy, gdy zauważył, jak przyglądała się Marii.
— Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć. Wiem, że od jakiegoś czasu ma problemy ze zdrowiem, ale nie wiem, co dokładnie jej dolega — wyznał zmartwiony. Rodzina Tony’ego była mu bliska, ale mężczyzna nie powiedział więcej, niż że jego ukochana ma problemy zdrowotne. Max nie chciał nadwyrężać jego zaufania, rozumiejąc, że Tony mógł mieć swoje powody, by nie mówić całej prawdy. Chociaż chciał pomóc, wiedział, że w tym momencie nie było to czymś, czego od niego oczekiwali, a jedyne, co mógł zrobić, to dobre słowo i spojrzenie pełne troski. Może z czasem pojawi się możliwość, by zrobić coś więcej. Niemniej, troska Nancy poruszyła go. W swojej pracy miała to na co dzień, a Donovan zdawał sobie sprawę, że przyzwyczajenie wynikające z pracy w służbie zdrowia czasami zagłuszało głos empatii. Miał jednak głęboką nadzieję, że w przypadku Nancy Jones nie było to prawdą.
Kolejne słowa kobiety sprawiły, że Max zaśmiał się cicho, delikatnie drapiąc się po szczęce i wbijając wzrok w pizzę, której kawałki powoli znikały. Nie miała racji, chciał wiedzieć, a jej szczerość go nie zaskoczyła. Mimo to, ta bezpośredniość jej słów wywarła na nim wrażenie. Choć wiedział, że w jej słowach było sporo prawdy, nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który błąkał się na jego twarzy.
— Masz rację — przytaknął, opierając się rękoma o blat stołu i tym razem wbijając w Nancy wzrok swoich niebieskich oczu. — Moje życie zdecydowanie łatwiej wcisnąć do tego ekskluzywnego, luksusowego pudełka, niż do jakiejkolwiek rodzinnej atmosfery. Lubię piękne kobiety, luksusowe kluby nocne ze striptizem, cholernie szybkie samochody i wszystko, co drogie — kontynuował. Jego ton był spokojny, bo wiedział, że mówi prawdę, a przecież nie miał zamiaru jej okłamywać. Szczególnie teraz, gdy atmosfera tego wieczoru sprzyjała szczerości. — To świat, który mnie otacza, ale równie dobrze może być to tylko część mojej życiowej układanki. W co jesteś skłonna uwierzyć bardziej? — wyjaśnił, kończąc pytaniem, na które nie musiał dostać odpowiedzi. Zawsze czuł się lepiej w tym świecie pełnym błyskotek, w którym mógł błyszczeć, ale to dawało mu tylko chwilowe poczucie spełnienia. Mimo to nigdy nie odważył się tego przyznać na głos.
— Czasem człowiek potrzebuje… Cóż, właśnie takich rzeczy, żeby poczuć, że coś znaczy. — dodał to zdanie bez zastanowienia, choć w jego głosie nie zabrakło powagi. Czuł, że to dla niego moment, w którym mógłby otworzyć się bardziej. Zamiast tego lekko uśmiechnął się i wzruszył ramionami, jakby chciał zdystansować się od własnych słów.
Usuń— Ale za to gust do pizzy mam wybitny, przyznaj sama.
wanted me to show you an honest place <3
Czy Nancy koniecznie chciała, żeby Lee się na nią wściekł? Bo mógł to zrobić właściwie w każdej chwili, a wściekał się paskudnie — wściekał się jak jego matka, a ta kobieta rzucała wszystkim, co popadło i nakręcała dramat z byle powodu. Była emocjonalna, tak mówił ojciec, który jako jedyny nad tym gniewem potrafił panować, a kiedy jego zabrakło, to nad nią nie panował już nikt. Lee starał więc nie być jak jego matka i trzymał się raczej względnego spokoju, choć nie było łatwo zachować go w sytuacjach, w których lądował ryjem w błocie, bo ktoś nie potrafił upilnować swojego kota. Lee nie miał kota i nie miał też takich problemów jak Nancy.
OdpowiedzUsuńPowinna futrzaka trzymać na smyczy albo innych szelkach, ot co. I to nie było ze strony Lee złośliwe, bo dzisiaj go w tych krzakach znaleźli, a innym razem coś mogłoby go zeżreć. Mariesville nie było dzikim kawałkiem kraju, jednak wypadki chodzą po kotach tak samo jak po ludziach.
— Nawet tego nie skomentuję — skomentował sugestię o kąpielach błotnych, bo humor miał w tej chwili tak podły, że gdyby był chamem i prostakiem wychowanym w Arkansas albo innym Mississippi, to zostawiłby Nancy w tym błocie, niech się kąpie. — Nie chowaj śrubokrętu do kieszeni na tyłku, bo potem zapomnisz i na nim usiądziesz — pouczył jeszcze Nancy, a to naprawdę była dobra i niezłośliwa rada, bo nie ma nic gorszego niż wbijający się w dupsko śrubokręt.
Coś o tym wiedział.
— Nic nie będziesz zobaczać — zaprotestował stanowczo, krzywiąc się, bo go zabolało, ale zgrywał, że nie boli.
Wkurwiony, brudny i jeszcze raz wkurwiony, Lee ruszył w stronę domu, po drodze potykając się o tę pierdoloną deskę, którą wcześniej sobie źle skręcił i przedziurawił. Liczył, że Nancy wyczuje sugestię i wyjmie śrubokręt z kieszeni, a potem weźmie swojego kota i pójdzie do domu, zamiast bawić się w pielęgniarkę. Nie byli w szpitalu, to po pierwsze, a jemu nic się nie stało. Chyba. A nawet jeśli, to nie jej sprawa.
Nie złapał się Nancy, nie wsparł na niej, nie potrzebował tego. Zostawił ją i mogła robić co chciała, a miał nadzieję, że po takim oschłym traktowaniu odechce się jej mu pomagać. I tu nie chodziło o to, że upadek sprawił, że Lee nagle postanowił być skrajnym chamem — po prostu nie chciał… Nie chciał być dotykany, nie chciał być oglądany, nie chciał usłyszeć, że to powinno skończyć się szpitalem. Chciał za to wejść do swojego pochłoniętego niekończącym się remontem domu, złapać ręcznik, którym mógł wytrzeć ze swojej parszywej mordy choć trochę tego błota, i usiąść sobie w obłożonej kartonami oraz folią malarską kuchni, która czekała na drugą warstwę farby i nie mogła się jej doczekać od tygodnia.
Lee
[Nie dość, że słabość do oczu, to teraz jeszcze słabość do uśmiechu? Miejże litość, babo! Pięknie tu!]
OdpowiedzUsuńOna nie powinna mieć wyrzutów sumienia – nie robili przecież nic złego. Jego wewnętrzne rozterki nie były związane z Nancy, ani z tym, że to ona stała za jego złamanymi zasadami, bo było to coś, co tkwiło wyłącznie w nim samym i co dotyczyłoby każdej osoby, z którą wpadłby w wir takich uczuć, ponieważ nie był na te uczucia po prostu gotowy. Jego postanowieniem było ich nie mieć, tymczasem dopuścił je do siebie i to przeczyło wszystkiemu, co sobie założył, więc jeżeli mowa o poczuciu winy, to ono krążyło właśnie wokół tego aspektu i nie dotyczyło nikogo, poza nim samym. Dziś to wydarzyło się dzięki Nancy, ale to nie tak, że ona była czemukolwiek winna, albo że w związku z tym zrobiła coś złego, bo gdyby nie chciał złamać tych postanowień, nie zrobiłby tego nigdy, nie ważne z kim spędzałby taką noc. Pozwolił sobie na to, więc automatycznie sam stał się sobie winien. I teraz tak samo sam musi dojść z tym do konsensu. Z kolei sprawa ich relacji i tego, co zadziało się między nimi, czy jak to później rozwiążą w swojej codzienności, żeby móc funkcjonować normalnie w jednej społeczności, to już oczywiście sprawa ich obojga, do której oboje muszą podejść z takim samym, albo chociaż podobnym zaangażowaniem. W tej sprawie każde z nich będzie musiało się oswoić z tym wydarzeniem przepełnionym różnorakimi emocjami, uczuciami, czy wątpliwościami, i oboje będą musieli zebrać myśli, żeby w nadchodzącej przyszłości gorzko się nie zranić. Także to był akurat problem ich obojga, chociaż ciężko nazwać problemem to, co w tak wyjątkowy sposób połączyło ich w czterech ścianach tego temu, natomiast problem złamanych postanowień jest już wyłącznie problemem Rowana, z którym to on sam musi się obyć. I z nim też bez wątpienia w końcu sobie poradzi, jak ze wszystkim zresztą.
Uśmiechnął się kącikiem ust, zdając sobie nagle sprawę, że ilość bezpośrednich komplementów, które dziś przyjął, przekroczyła chyba wszystkie możliwe rekordy, w dodatku teraz wszystkie padały ze strony jednej osoby. Ale ona też jest niesamowita i zdążyła to na pewno wywnioskować po sposobie, w jaki reagował na niebo, do którego zaprowadziła go pieszczotami swych cudownych ust. Och, tak, zdecydowanie był w niebie, chociaż nie tylko w tym momencie, bo tak naprawdę całe to zbliżenie wyniosło go do wymiaru jakiejś idyllicznej krainy, w której człowiek zdolny jest do odczuwania niemożliwie wielkiej przyjemności przez cały czas, bo nasycenie się nią jest po prostu niemożliwe. Chciał więcej i więcej, gotów zrezygnować z tego dopiero w chwili, w której fizycznie zabraknie mu sił, żeby cieszyć się ciałem Nancy. Na szczęście, dość mocny z niego zawodnik, więc zadowoli ją w stu procentach, a przy okazji zadowoli też samego siebie, bo taki seks był zdecydowanie czymś, czego potrzebował. I to na dodatek jeszcze z nią.
Położył dłoń na jej biodrze i przyciągnął do siebie tak, by nie było między nimi choćby milimetra wolnej przestrzeni. Oddał jej namiętny pocałunek, gdy przyciągnęła go do siebie za kark i westchnął z zadowoleniem, czując najpierw jej wargi na swych ustach, a potem ją całą na sobie, bo wsunął się w nią gładko. Była mokra, cholernie mokra, a on tak bardzo chciał być w niej, że gdy tylko poczuł, jak otula go ciasno, od razu zaczął się w niej poruszać, z każdym ruchem zwiększając intensywność pchnięć. Tym razem skończą we dwoje, razem, i zamierzał tego dopilnować. Musiał poczuć ją w ten sposób, cholernie tego pragnął.
— Co my zrobimy z tęsknotą, która dopadnie nas jutro — rzucił zaczepnie, ubierając słowa w zachęcający ton. Skoro już zdążyli się stęsknić, to co to będzie jutro, czy później tak w ogóle, chociaż teraz tak naprawdę wciąż byli w emocjach i afekcie. Najpierw impreza, potem ich pierwsze bliskie chwile, a teraz niebo, które stworzyli sobie wspólnymi siłami. Nazajutrz emocje trochę opadną, aczkolwiek wątpliwe, żeby to przyjemne napięcie i dreszcz podniecenia uleciały tak samo szybko.
UsuńPrzesunął dłoń na jej pierś, drażniąc palcami sutek, a potem zsunął ją niżej po brzuchu do jej mokrej kobiecości. Zaczął pieścić ją delikatnymi ruchami, które zwiększał stopniowo, powoli, dając jej podwójną rozkosz. Przyciskał ją do siebie, żeby wsuwać się w nią do samego końca, a jego skórę obsypywał delikatny dreszcz przyjemności, bo kiedy czuł ją w ten sposób, a przy okazji słyszał i czuł, jak jej ciało wibruje z każdym jej jękiem, to wprowadzało go w stan spełnienia i błogości. Była taka doskonała, taka piękna. Nie miał pojęcia, co zrobią jutro, ale coś zrobić zdecydowanie muszą, bo wypełnienie pustki innymi sposobami raczej spełznie na niczym. Tak się chyba składa, że jego łóżko potrzebuje wiecznych testów, a oni są testerami, którzy idealnie sprawdzą się w roli wiecznych, skoro tak cudownie im się razem współpracuje, prawda?
I don't do anything on demand, baby, try hard, call me louder
Rowan Johnson
Abi była wciąż bardzo młoda i jeszcze nie miała w sobie wyrobionej tej cudownej dorosłej pewności, która przychodzi wraz z doświadczeniem, że słowa ranią tylko wtedy, gdy sami na to pozwolimy. Poza tym była emocjonalna i wrażliwa i brała na siebie wszystko, co ją dotykało wokół. Trudno jej było się otrząsnąć po słowach byłego, nawet jeśli on już dawno zniknął z jej życia, a jeszcze trudniej było się tym nie przejmować. Zagnieździła się w niej ta jego złośliwość, rzucona w nietrzeźwości i mierziła ją, czyniąc każdy dzień niespokojnym. Po tym zerwaniu było jej jeszcze trudniej i jeszcze gorzej wytrzymać w Atlancie, ale przyjazdy do domu dawały jej zawsze wytchnienie i dzisiaj, skoro już była na stałe na miejscu, też powolutku odżywała.
OdpowiedzUsuńOd zawsze ruda była pogodna, ciepła i uśmiechnięta. Jej troski skryte głeboko nie wypływały na światło dzienne, a ludzie wokół chyba nie dostrzegali, gdy w jej spojrzeniu przemykał cień zagubienia, czy smutku. Wszyscy przywykli, że córka Wilsonów chodzi wesolutka jak promyczek i może zwyczajnie ona sama też trochę dała się tej grze pozorów oszukać... ale do końca to wcale nie było oszustwo! Ona była wesoła, a pod tą wesołością zwyczajnie wszystko skrywała i już. Zresztą nie chciała by ktokolwiek widział, kiedy sie martwi, a już tym bardziej kiedy płacze. Abi lubiła być wesoła i lubiła, że inni ją właśnie taką widzą.
Abigail była osobą, która od zawsze czerpała radość z możliwości sprawienia komuś przyjemności i podarowania czegoś, co wywoła uśmiech. Chyba już takie miała powołanie, że gdy tylko nadarzała się okazja, obdarowywała ludzi czymś drobnym, a najlepiej robionym własnoręcznie! Robienie na drutach z początku wydawało się nudne, ale... efekt pracy - sweter w jabłkowe wzory, albo czapka z wielkim pomponem i błysk w oczach obdarowywanego nagradzały wszystko! Tak samo kartki malowane farbkami akwarelowymi - to wydawało się zabawą dla dzieci, no i tworzenie dziwnych breloczków z kamieni zebranych w rzece, to brzmiało jak bzdurki. Ale... w chwili gdy coś tak zwyczajnego dawała bliskiej osobie, przyjacielowi, albo nawet gościom, którzy spędzili w pensjonacie wyjątkowy czas i z którymi złapała kontakt, to ich uśmiech i podziękowania wynagradzały jej wszystkie starania i czas spędzony nad stworzeniem tych małych arcydziełek. Lubiła sprawiać radość i obdarzać ciepłem, tak po prostu.
Z szerokim uśmiechem weszła głebiej do domu, odwijając szyję z szalika i odstawiając uprzednio buty przy wejściu, aby nie nanieść wody. Strzepała z końcówek włosów kropelki wieczornej wilgoci i gdy już kurtkę i całe ubranie wierzchnie zostawiła na wieszaku w korytarzu, poszła się przywitać z babcią Nancy. To nie było absolutnie tak, że chciała kobiecie ukraść Cecily, absolutnie, ale jej własna babcia umarła gdy Abi była w szkole średniej, a że była przyjaciółką z babcią Nancy, to Abi znała ją od małego i... chyba chciała troszkę poczuć, że jej babcia nadal tu jest.
- Dzień dobry - przywitała się, przytulając kobietę, a widok misia całkowicie rozłożył ja na łopatki. - O boże, jest cudowny! - niemal podskoczyła, łapiąc za misia i o ile teoretycznie powinna wyrosnąć z zabawek, to teraz cieszyła się autentycznie jak dziecko. Mineło co prawda kilka lat, od kiedy dostała pluszaka, ale zwykle były to kupowane misiaki i psiaki, czy kotki w sklepie, a taki zrobiony samemu... to było coś innego, wyjątkowego. I na pewno Abi wstawi go gdzieś u siebie w mieszkaniu, a nie w pensjonacie.
Ujeła babcie Cecily, aby ta mogła się na niej wesprzeć i przeszła z nią do salonu, aby obejrzeć nowe włóczki. Sama marzyła, aby zrobić coś pastelowego, w różnych przechodzących między sobą kolorach. A choć wiedziała, że będzie to ją kosztowało dużo pracy i staranności, aby połączyć kolory i nie nawiązać niepotrzebnych supełków między włóczkami a gładko je zblendować, gotowa była podjąć się takiego projektu.
UsuńOd kiedy Abi wróciła do Mariesville, sama próbowała oswoić się po pierwsze z tym, że nareszcie tutaj jest - cztery lata planowania w końcu się ziściły i było to dziwne uczucie, pozostawiające nieco niedosyt; po drugie poznać miasteczko na nowo. Nieco się zmieniło, jak godziny otwarcia miejskiej biblioteki, albo obecność kilku nowych sąsiadów, bądź wygląd niektórych domów po letnim pożarze, które teraz odnawiano na szybko przed pierwszym śniegiem. Ostatecznie odzyskiwała swój spokój, choć nie brakowało jej atrakcji i przeżyć. I w sumie nigdy nie narzekała na Mariesville i nudę tu panującą, bo dla niej tu nie było nudno, a dostrzegała i cieszyła się z małych rzeczy.
- Z końcem lata obroniłam dyplom i wróciłam na stałe do domu! - pochwaliła sie, siadając głeboko w fotelu naprzeciw Nancy. - Myślałam, że od razu zajmę się sama całym pensjonatem i odprawię rodziców na załsużony urlop, ale oni nie chcą - zaśmiała się pogodnie, odrobinę przełykając pewne obawy, czy na pewno da sobie radę i czy nie porywa się z motyka na słońce.
Pensjonat był jej domem i od zawsze wiedziała, że chce przejąć rodzinny interes. Rodzice działali we dwójkę, wcześniej dziadkowie też wspólnie zajmowali się obiektem... Ona była sama. Czuła, że sobie poradzi, ale to jeśli to pewność i zwykłe widzimisię młodej osoby, która ledwie lizneła studia w wielkim mieście i już się czuła lepsza? Nie była zarozumiała, no i daleko jej było do przechwałek, więc miała całkiem sporo obaw i próbowała racjonalnie i rozsądnie podejść do kwestii rodzinnego interesu... Ale chciała odciążyć rodziców, szczególnie że ostatnio tata nabawił się kontuzji i chyba musiał jechać do Atlanty na rehabilitację.... A mama go samego nie puści.
Nie chciała myśleć teraz o swoich rozterkach. Zaczesała kosmyk z policzka za ucho i siegneła po herbatę, czując jej aromat aż tutaj na fotelu.
- A Ty Nancy, mieszkasz teraz z babcią? - dopytała, chcąc nadrobić wszystko, co się pozmieniało ostatnio gdy jej nie było.
Abigail
Uwierzenie nie było trudne, bo doskonale czuł to, że Nancy pragnęła doprowadzać go do jeszcze większego szaleństwa. Starała się i dążyła do tego, by dać mu niesamowitą rozkosz, która jeszcze na długo po wszystkim będzie przypominać mu o tych chwilach, wspólnie spędzonych w różnych kątach jego domu, i udawało jej się to. Był nią bezdyskusyjnie oczarowany. Poruszyła tymi zakamarkami jego duszy, które trwały uśpione, a dodatkowo była doskonała w łóżku i czuł się cudownie, mogąc docierać z nią do najprzyjemniejszych momentów wszystkich pieszczot, którymi się obdarowywali. Oboje chcieli zajebistego seksu i oboje byli w stanie go sobie dać, bez względu na miejsce i czas, jedynie z zachowaniem resztek moralności, bo dzielić się nią nie chciał, więc widownia nie jest wskazana. Podejrzewał, że jedna noc to będzie za mało, żeby zrobić z nią wszystko i wszędzie, czy to na blacie, czy łóżku, w wannie, czy pod prysznicem, który Rowan też u siebie posiada, ale to może nawet lepiej, bo to zawsze kolejna szansa, żeby poddać się pragnieniu ponownie i spontanicznie zrobić coś przyjemnego. Nancy nie mogła mu się znudzić, nie jest to możliwe z takim temperamentem. Reagowała na wszystkie jego potrzeby i dawała mu dokładnie to, czego chciał oraz czego oczekiwał, poza tym, lubił sposób w jaki przyjmowała każdy jego dotyk, bo już samo to cholernie go napędzało, więc po prostu tego pragnął. W jej przypadku apetyt rośnie w miarę jedzenia i co do tego nie miał wątpliwości. Był nawet więcej, jak pewny, że kiedy zobaczy ją nazajutrz, wróci do niego czar tej nocy i zasieje kolejne pragnienia, bo przez kilka godzin zdąży się już przecież stęsknić.
OdpowiedzUsuńDlatego brał teraz z tych chwil, ile tylko się da. Czerpał z jej bliskości, cieszył się nią i sycił, równocześnie wiedząc, że nie da się nasycić nią raz a dobrze. Wsuwał się w nią mocno i chłonął każdy drobny dreszcz, przebiegający przez ich ciała. Słuchał jej jęków, upajając się nimi, i dokładnie zapamiętywał to, jaka jest, gdy zbliża się do szczytu. Pieścił ją palcem, czuł napiętą skórę i oddychał ciężej, bo sprawiał tym sobie równie dużą przyjemność, może nie tak wielką, jak jej, ale zbliżoną.
— W porządku, podoba mi się — odparł pomiędzy szybkimi oddechami, bo skoro niewielka tęsknota jest wskazana, a ona nie pozwoli mu tęsknić zbyt długo, to znaczy, że przyszłość maluje się dla nich w kolorowych barwach. Żadne z nich nie wiedziało, co będzie jutro, ale oboje przynajmniej chcieli, by ono rzeczywiście istniało z nimi w roli głównej.
— Nancy — cicho wymruczał jej imię, przenosząc rękę z jej wilgotnej kobiecości do jej szyi. Ciaśniej oplótł ją palcami, nie przestając posuwać biodrami, i zerknąwszy przelotnie na jej niewinny uśmiech, wcisnął twarz w jej włosy, żeby wciągnąć głębiej jej słodki zapach. Zaczął poruszać się w niej mocniej, nie czulej, a zachłanniej, szybciej, bardziej dziko, bo zbliżał się do spełnienia, a pragnienie sięgało punktu kulminacyjnego. Kontrolował ucisk swej dłoni na jej szyi tuż pod żuchwą, ale trzymał ją na tyle mocno, że nie była w stanie przekręcić głowy. Odsunął się od jej włosów, żeby swobodnie przyglądać się jej twarzy, gdy z każdym kolejnym pchnięciem potęgował w nich rosnące poczucie ekstazy, bo przyglądanie się dochodzącej Nancy to nieziemski widok i nie chciał go przegapić, nie ważne, że już to widział. Mógł oglądać ją taką bez końca.
— Dojdź dla mnie Nancy — zażądał tuż przy jej uchu i znów wsunął się w nią intensywnie, do samego końca. — Jesteś taka mokra, taka doskonała. Uwielbiam to — szeptał, bez skruchy uderzając sobą w jej pośladki. Lubił, gdy trzymała go za nadgarstek, lubił tak dużo rzeczy z nią związanych, że nie dało się poprzestać na jednej. Lubił ją napędzać słowami, bo wiedział, że to działa, chociaż to, co mówił, było akurat w pełni szczere. Uwielbiał ją i wcale się z tym nie krył. — Skończyć w tobie? Powiedz, czego chcesz — kontynuował, trzymając ją cały czas za szyję i poruszając się w niej bezlitośnie. Oddychał szybko przez rozchylone usta, a jego serce galopowało jak dziki koń. — Pragnij mnie, Nancy — rozkazał, napięty już do granic możliwości. Stojący nad przepaścią. Gotowy na detonację. Czekający na jedną z najlepszych nagród, które mógł doświadczyć w ostatnim czasie – na Nancy Jones we własnej osobie.
Usuńbeg me, baby, I'll give you unforgettable pleasure with myself
Rowan Johnson
Sophie. Ach, Sophie... Była jego przekleństwem i błogosławieństwem jednocześnie, bo nikt inny jak ona nie potrafił rozgryźć jego pokręconej natury, tej zepsutej, toksycznej, pełnej dziur, co nie pozwalała mu na prowadzenie normalnego życia. Dzięki Bogu to nie była miłość, bo gdyby w taki sposób się kochali, oboje by się wzajemnie ostatecznie zniszczyli. Podświadomie czuł, że ten pijacki ślub w Vegas już stał się początkiem lawiny, która nieuchronnie spadała w ich kierunku. Oczywiście, tuszował to wszystko, traktując jak żart, kiedy dla Sophii wcale to zabawne nie było. A to już nie była ta kochanka, którą znał. Ta, która nigdy nie pytała o nic, a teraz coś się zmieniało. To sprawiło, że przez chwilę zastanawiał się, co by było, gdyby dowiedziała się o jego prawie że rendez-vous z Nancy. Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, jak by zareagowała. Sophie nigdy nie była zazdrosna o inne kobiety w jego łóżku. Znała zasady, zawsze do niej wracał. Ale Nancy… Nancy tego wieczoru nie miała z nim lądować w łóżku. Nie miała próbować smaku jego ust ani poczuć, jak rozpalający potrafił być jego dotyk. Co gorsza, dojrzała uchylone drzwi do jego głęboko skrywanej osobowości, której nawet on sam nigdy do końca nie rozumiał. To już nie chodziło o fizyczność ani seks, tylko o coś głębszego; coś, co dotykało struny, które nazywał swoją duszą. Okazało się, że Maximilian Isaac Donovan taką ma, i co więcej, nie przeszkadzało mu to, że wystawiał ją na światło dzienne dłużej niż przez kilka minut. Gdyby Edward to teraz widział, pewnie pękłby z dumy, że jego ukochany przyjaciel i kuzynka wreszcie potrafią normalnie porozmawiać. Jak widać, ostatnie tygodnie przyniosły dziwactwa nie tylko w życiu Murraya, ale i w jego własnym. Bo chociaż lubił Nancy Jones, to dotychczas nie przeszkadzała mu wizja, że widziała go jako dupka, zadufanego w sobie lowelasa, który niczego nie brał na poważnie, bo przecież tak właśnie było.
OdpowiedzUsuńA teraz, siedząc z nią przy jednym stole w pizzerii Tony’ego, nie tylko uchylał jej rąbek swojej osobowości, którą zwykle trzymał za kurtyną, ale jeszcze sprawiało mu to przyjemność. Taką prawdziwą, namacalną, łaskoczącą serce przyjemność. A to było już co najmniej niepokojące.
Jej przekorne pytanie przez moment wybiło go z rytmu. Wyczuł, że się droczyła, ale lekko go to ukłuło – do tego stopnia, że prawie by podskoczył. Nancy sprowadziła go w jakiś sposób na twarde ziemie rzeczywistości, które uświadamiały mu, że w życiu nie zawsze jest tak prosto i łatwo, jak sobie to w głowie ułożył. Westchnął, zastanawiając się nad odpowiedzią, bo przecież musiał coś powiedzieć.
— Hmm — mruknął, patrząc ponownie na ulicę, jak gdyby próbując zebrać myśli w głowie. Po chwili wzruszył ramionami i uśmiechnął się niemal ironicznie, lecz nie złośliwie. — No to je zmienię — oświadczył nagle i spojrzał na nią. — No wiesz, moje poglądy. Może nie wszystkie, ale przynajmniej te, które sprawią, że mnie polubisz — oznajmił, a jego podświadomość już podsuwała mu kolejne wyzwanie. Tym razem jednak odrzucił to niemal natychmiastowo, bo w tym przypadku wcale już nie chodziło o grę. No, przynajmniej na chwilę. Chociaż wciąż miał w sobie tę nieco nonszalancką pewność siebie, coś w jej spojrzeniu sprawiło, że poczuł się bardziej prawdziwy, wręcz obnażony. A to nie było coś, czego zazwyczaj doświadczał, zwłaszcza z kimś takim jak Nancy. Dokuczał jej zwykle w najlepszy możliwy sposób, ale w rzeczywistości niesamowicie go fascynowała tą swoją szczerością i konkretnością, całkiem inną niż ta, którą miała Sophie. Była wierna swoim zasadom i wartościom, co był w stanie podziwiać. Byli jak ogień i woda, ale to nie oznaczało przecież, że nie mogli się przyjaźnić – i tylko przyjaźnić, bo przecież o nic więcej nie chodziło, prawda?
— Nie musisz mi wierzyć, Jones — odpowiedział — Ale absolutnie nic nie miałbym z okłamywania ciebie w tej kwestii — dodał, a po chwili roześmiał się, jak gdyby naprawdę go to rozbawiło. W pewnym stopniu tak było, bo nie wiedział, co tak do końca działo się w jej umyśle. Max nie udawał, nigdy. Tak, absolutnie odrzucał tę bardziej ludzką część siebie, ale generalnie brzydził się kłamstwem, był szczery do bólu i nie znosił udawania. Jeśli więc okazał Nancy te drugie oblicze swojej osobowości, robił to przecież ze szczerych, nawet jeśli nie do końca zrozumiałych dla siebie pobudek. — Zabawna jesteś — oznajmił nagle i pokręcił głową. Był jednak w stanie zrozumieć, dlaczego Nancy mogło być trudno pojąć tło tej sytuacji, ba! Nawet on sam trochę się w tym gubił, ale skoro życie podrzuciło im cytryny, to musieli zrobić tę lemoniadę. Niech więc wyjdzie smaczna.
Usuń— Pizza i bary tak, wolontariat nie — odpowiedział, biorąc kolejny kawałek pizzy do rąk. — Ale nie wykluczam, może kiedyś… Kto tam wie, co teraz odwala Max w przyszłości — dodał nagle z pełną buzią. Znów się roześmiał. Otarł serwetką swoje usta, po czym spojrzał z rozbawieniem na Nancy. — Cieszę się więc, że mi wierzysz, Jones. Chociaż trochę mnie rozbawiasz — podzielił się swoją opinią. — Przecież to ja pierwszy zaproponowałem wyjście z tego burżujskiego klubu jazzowego, czyż nie? — zauważył i uniósł brew, jak gdyby chciał pobudzić ją do myślenia. Tak, Max absolutnie uwielbiał luksusy, ale lubił te zepsute, o wątpliwej moralności. To tam dawał upust swoim fantazjom i jeszcze bardziej hańbił swoje znienawidzone nazwisko, w końcu musiał utrzymać reputację czarnej owcy Donovanów.
Nie lubił jednak wywyższania się czy myślenia o sobie za dużo tylko dlatego, bo miało się pieniądze. Chociaż sam wierzył, że za nie kupi wszystko, to z ogromną pasją nienawidził snobów i tych cholernych sztywniaków z tenisowych klubów. Być może właśnie dlatego nie mieszkał w Miami, Los Angeles czy San Francisco, tylko w tym zapyziałym Camden, bo tacy ludzie to była tylko garstka społeczeństwa. Tak, to prawda, że nigdy nie byłby w stanie zrozumieć życia klasy średniej, nie umiałby wczuć się w ich położenie ani zrozumieć ich codziennych problemów, bo jego własne były całkiem inne. Na to wszystko patrzył zza szklaną ścianą, nie mogąc nigdy znaleźć wejścia do środka. Ale jednocześnie nie uważał ich za gorszych czy innych. Cóż, być może właśnie dlatego tak bardzo uwielbiał Tony’ego i jego rodzinę, bo jako jedni z niewielu naprawdę wpuścili go do swojego świata?
Uśmiechnął się delikatnie, gdy zauważył, że Nancy zaczyna odrobinę zmiękczać swoją stanowczość, chociaż wcale nie oznaczało to, że dawała mu łatwe życie… Zaskoczył go ten moment, bo nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie musiał walczyć o jej uznanie w czymkolwiek.
— No tak, czasami trzeba się zatrzymać i docenić dobre rzeczy — odpowiedział, uśmiechając się nieśmiało. — Tylko, no wiesz, czasami, muszę w końcu utrzymać moją złą reputację — zażartował nagle, gdy poczuł, że znów ciężar szczerości go przytłacza. Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, po czym wziął kawałek pizzy, przegryzając go powoli i nie spuszczając z niej wzroku. — Czy ty właśnie przyznałaś, że jednak nie jest ze mną aż tak źle? — zapytał z wręcz przerysowanym zaskoczeniem. — Co z ciebie za dziewczyna, Jones? Tak szybko się poddajesz? — dodał z wyraźnym rozbawieniem w głosie, wyczuwając, że jej opór zaczyna powoli słabnąć, co wywołało w nim nieoczekiwane poczucie satysfakcji.
Wyprostował się, a gdy zauważył, że z jego pizzy już nie zostało nic, w głowie zaświtał mu pewien pomysł. Równie dobrze mogli wrócić do tego przeklętego klubu jazzowego albo po prostu wrócić do domu, ale Max wcale nie chciał, by to spotkanie zakończyło się tak szybko.
Usuń— Jones, musisz skończyć pizzę. Koniec tego dobrego — oznajmił nagle, klaszcząc w dłonie, wręcz wyrywając się z siedzenia. — Wydaje mi się, że lubisz się pobawić, prawda? — spojrzał w jej kierunku, unosząc brew. — Zwykle widzimy się tam, gdzie wymyśli to nasz sztywniak, ale dziś nie wrócimy już do tego klubu jazzowego. W zamian możemy trochę się zabawić w jakimś ciekawszym miejscu.
you're painting me a dream that I wanna belong in
Z jednej strony dążył do tego końca, bo wiedział, że będzie czymś nieopisanie przyjemnym, ale z drugiej wcale go nie chciał, mając świadomość, że po tej wspaniałej końcówce, gdy nacieszą się błogim stanem a ekstaza opadnie, nadejdzie pustka, która okaże się naprawdę dokuczliwa. Do tej pory nigdy nie zakładał, że byłby w stanie wypełnić się czyjąś obecnością po brzegi, ponownie, bo z niektórymi demonami przeszłości wciąż się nie uporał i one rzutowały na jego przekonania, ale tak się składa, że Nancy dopełniała go w całości. Nie tylko fizycznie, chociaż na tej płaszczyźnie, gdy ich ciała zgrywały się we wspólnym akcie, była dosłownie perfekcyjna, ale również psychicznie, dlatego że pragnął jej tak, jak nikogo innego do tej pory. To pragnienie wzrastało w nim przez lata, podsycane różnymi momentami, w których ich spojrzenia się spotykały, a ciała dotykały, ale równocześnie trzymane było na króciutkiej smyczy, bo oboje cenili się tak bardzo, że odrzucali szanse na każdą chwilę zapomnienia, którą mogli ze sobą przeżyć. Nawet dziś nie byli przekonani, co do tego, żeby dać się porwać wszystkim potrzebom i skrytym pragnieniom, aż wreszcie gdzieś nastąpił nagły przełom. Może był nim ten pierwszy pocałunek w ramach wyzwania, może siedem minut w ciemnym pomieszczeniu, a może chwila na balkonie, gdzie obnażyli się ze swoich pragnień również za sprawą słów. Wspomógł ich alkohol, który tego wieczoru dodał im odwagi w ten odpowiedni sposób, ale wszystko co zrobili i o czym mówili, szło z głębi serca. To było prawdziwe, niezależnie od otoczki, która też im sprzyjała, czy od promili krążących w żyłach. Każdy jego gest, którym obdarzył dziś Nancy, był szczery i związany bezpośrednio z tym, jak ją postrzegał i co tak naprawdę o niej myślał. Chciał jej i przestał się z tym kryć już w domu Dawsonów, ale cenił ją sobie przede wszystkim jako wartościową, piękną osobę i żadna z tych rzeczy nie uległa zmianie. Uprawianie z nią cielesnych przyjemności było doświadczeniem niemożliwym do porównania z niczym innym, takim, które dawało mu pełną satysfakcję i spełnienie, ale to jej osobowość nadal gra pierwsze skrzypce w ich układzie.
OdpowiedzUsuńNastawiał się, że ten koniec będzie mocny, że wstrząśnie nim i da mu prawdziwą duchową ucztę, bo był cholernie długo wyczekiwany, w zasadzie przez lata, ale to wcale nie oznaczało, że zdołał się na to przygotować. Nawet gdyby spróbował, skala przyjemności i tak wywaliłaby go z butów, bo to, co działo się w jego wnętrzu, gdy zaczynał docierać już na skraj, było po prostu surrealne. Kiedy wsunął się w Nancy po raz ostatni, czując, jak jej ciało spowija dreszcz spełnienia, uderzyła go taka rozkosz, że prawie stracił kontakt z rzeczywistością. To ciepło rozlewające się po ciele, ta bliskość Nancy i uczucie przyjemnego mrowienia, to było tak silne doznanie, że na rzecz przeżywania tego stanu, zapomniał jak się oddycha. Przez chwilę trwał w totalnym zawieszeniu, gdzieś między jawą, a utopią, która go obezwładniła. Wtulał się w ciało Nancy z zamkniętymi oczami, obejmując je i dociskając do swojego tak, jakby miało zaraz się po prostu rozmyć w tych ramionach i zniknąć, i oddychał ciężko, próbując ogarnąć wszystko to, co działo się z nim w tym momencie, a było tego tak dużo, że nie miał nad tym nawet najmniejszej kontroli. Serce biło mu tak mocno, że każde uderzenie odbijało się w jego głowie echem, a napięte mięśnie ustępowały tylko żyłom, które wyraźnie wystawały pod skórą, przypominając długie kabelki. Nie miał pojęcia, czy jest mu ciepło, czy zimno – było mu nagle wszystko na raz, bo rozkosz ulatywała naprawdę wolno, a on dał się ponieść tej fali gdziekolwiek i dokądkolwiek go zaniesie. Satysfakcja i czyste zadowolenie wkradały się stopniowo w miejsce, w którym przed momentem znajdowały się pokłady pożądania, a błogi spokój zaczynał ogarniać jego ciało, które rozluźniało się z każdą sekundą. Powoli zaczynały docierać do niego bodźce z otoczenia: wytargana pościel, na której leżeli, włosy Nancy wpadające w jego usta, i jej ciało tak ściśle do niego przyklejone.
Poluźnił nieco uścisk swych ramion, bo zdał sobie sprawę, że przytulał ją trochę za mocno, wysunął się z niej lekkim ruchem, a w końcu otworzył też oczy, kiedy mógł wziąć już nieco głębszy, bardziej kontrolowany wdech. Wolał się jednak nie ruszać. Ale czy on był w ogóle w stanie ruszyć się po czymś takim? Miał wrażenie, że nadal nie odzyskał czucia w palcach u stóp i przeczucie, że mięśnie odmówiłyby współpracy, gdyby próbował teraz na przykład wstać. Było mu zresztą tak dobrze i tak błogo, że nawet nie myślał o zrzucaniu nóg z łóżka. Ani z Nancy, bo ich nogi były w tej chwili jakoś splątane, jakby chcieli być jeszcze bliżej siebie, mimo że bliżej fizycznie już się nie da. Powinien coś powiedzieć, ale przeżywanie tej eksplozji uczuć zajmowało większą część jego uwagi i w ogóle nie myślał, żeby podsumować to jakimś dodatkowym słowem, bo żadne słowo i tak nie byłoby w stanie opisać tego, co się wydarzyło. Boże, jaki ten ludzki słownik jest ograniczony. Chciał tak trwać bez końca, tu i teraz, razem z Nancy, w tej błogości, w tym stanie, który był niesamowity tak, jak ona. Nie potrzebował w tej chwili niczego więcej, bo miał w ramionach w zasadzie wszystko, czego chciał.
Usuńso, okay, let's try with this forever
Rowan Johnson
Naprawdę się nie pomylił myśląc wcześniej, że dzisiejsza noc jest nocą wyjątków, bo była taka pod każdym względem, począwszy od wydarzeń na imprezie, gdzie nie dość, że wdał się w tańce na prowizorycznym parkiecie – za sprawą wiadomo czyją – to na dodatek wplątał się w jeszcze pijackie gierki, a skończywszy na tym, co działo się właśnie teraz, dokładnie w tym momencie. W standardowym przypadku Rowan byłby już w trakcie zakładania na siebie ubrań i zmierzania do wyjścia, bo standardowe przypadki nie obejmują po wszystkim żadnych czułości. Nie ma błogiego leżenia czy cichego pogrążania się w myślach, nie wspominając już o wspólnym śniadaniu następnego dnia – nie ma nic, co mogłoby być wspólne, bo w standardowych przypadkach zasada jest prosta: dać sobie przyjemność bez sentymentów, a później ubrać się, wyjść i nie wracać do tej przeszłości nigdy więcej, czyli czysty seks bez zobowiązań. To, że przypadek Nancy był wyjątkowy, wręcz unikatowy, wydawało się oczywiste już chociażby dlatego, że ubranie się i wyjście nie wchodziło teraz w grę, bo tak się składa, że Rowan jest u siebie w domu. W domu, do którego nigdy nie zamierzał sprowadzać kochanek, czy kobiet, w towarzystwie których chciał bez zobowiązań zaspokoić pewne potrzeby. A więc nie dość, że z pełną świadomością przyniósł Nancy do tego domu na własnych plecach, co już z automatu wykluczyło ją z grona kochanic, to na dodatek leżał z nią teraz w łóżku w swojej sypialni, cieszył się błogą chwilą i nawet nie myślał o tym, żeby w którejkolwiek chwili wypuścić ją ze swoich objęć. Do takiej skali wyjątku doprowadziła go dzisiejsza noc. To przeczyło wszystkim jego założeniom, postanowieniom i zasadom, które z wielu różnych powodów przyjął gdzieś w biegu życia, ale to było prawdziwe, bo w stu procentach zgodne z tym, czego pragnął. Chciał spędzić tę noc z Nancy od początku do końca, z całym pakietem czułości po, ze wspólnym porankiem, śniadaniem, czy czymkolwiek, na co będą mieli ochotę, gdy obudzą się w tym samym miejscu, razem i wspólnie. Tak, to było ryzykowne, szczególnie dla niego, ze względu na te wszystkie troski, które wciąż spoczywają na dnie jego serca i ciążą, uwiązane wydarzeniami z przeszłości. Może to nie będzie łatwe, zmierzyć się z nawrotem pewnych wspomnień, o ile te rzeczywiście wrócą, ale chciał tego. Chciał doświadczyć z Nancy wszystkiego.
OdpowiedzUsuńMimowolnie skupił się na jej ruchach, gdy poczuł, że przymierza się do zmiany położenia, a na dźwięk swojego imienia leniwie podniósł spojrzenie do jej twarzy, zaciekawiony, co zamierzała. Prześledził z wolna jej zarumieniony wyraz, wyłapując rozczulony uśmiech, który pojawił się na jej ustach w chwili, gdy zgarniała pasma swych włosów z jego czoła i policzka. Nie przeszkadzały mu, bo prawie ich na sobie nie czuł, podobnie zresztą, jak niektórych partii własnego ciała. Na szczęście, usta do tych partii nie należały, więc przyjął jej zwieńczający pocałunek z taką samą czułością, a gdy padło kolejne pytanie, uśmiechnął się kącikiem ust. Gdyby tylko był w stanie powiedzieć, jak cholernie dobrze jest mu w tej chwili, to zrobiłby to z przyjemnością, ale ludzki słownik jest zbyt ubogi i przy pomocy jego słów nie da się należycie podsumować niczego, co aktualnie odczuwał. Musiałby stworzyć własny słownik, a na to szkoda było mu czasu, bo zamiast myśleć nad epitetami, wolał cieszyć się obecnością Nancy i wspólnym czasem, dlatego wsunął zgiętą w łokciu rękę pod głowę i zaczął przyglądać się jej z nieskrywanym zainteresowaniem, by z każdą kolejną sekundą utwierdzać się coraz mocniej w przekonaniu, że jest niesamowicie urocza i piękna w każdym wydaniu. Nie wiedział, czy zdawała sobie z tego sprawę, bo niewiele dało się z niego wyczytać na pierwszy rzut oka, ale naprawdę potrafiła go sobą zachwycać.
— Jest mi tak dobrze i tak wygodnie, że nawet gdybyś dała radę się stąd ruszyć, nie pozwoliłbym ci na to — zapewnił i wyprostował ramię, żeby teraz to Nancy mogła ułożyć na nim głowę. — I nie pozwolę jeszcze przez jakiś czas — zaznaczył zaraz, bo to było dość istotne. Nancy zostaje z nim, nie ważne czy będzie się mogła ruszać, czy nie. Niezapomniany poranek jest nadal aktualny.
UsuńPrzyciągnął ją do siebie, gdy tylko ułożyła się przy jego klatce piersiowej, a drugą ręką sięgnął po kołdrę, którą narzucił na ich nagie ciała do połowy. Nie było zimno, mimo że w otoczeniu zaczynał stopniowo dominować chłód, ale jeśli nieoczekiwanie zasną, okrycie pewnie się przyda.
— Co ja z tobą mam, Jones — podsumował z westchnięciem i uśmiechnął się, obracając nieco przodem do Nancy, żeby wygodniej ją do siebie przytulić, a przy okazji móc gładzić palcami jej włosy i skroń. — Sprawiłaś już, że polubiłem Halloween, ale może sprawisz jeszcze, że od dziś przestanie mnie zadowalać spanie w pojedynkę — stwierdził, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby dzielenie z kimś łóżka w trakcie snu okazało się przyjemniejsze, niż spanie samemu, ale zakładał, że tak. Pod warunkiem, że będzie dzielił je z Nancy.
Rowan Johnson ❤️
Specjalnie dla mnie je zmienisz?
OdpowiedzUsuńOdchrząknął. Gdy wypowiedziała te słowa, zrozumiał, jak to zabrzmiało. Co gorsze, nie mógł zaprzeczyć, bo wiedział, że tak. Mógł się trochę zgrywać, może nieco żartować, ale Nancy… Cóż, Nancy była inna. Dokuczał jej, nabijał się, nakręcał w tej głupiej grze złośliwości i sarkazmu. Kiedyś jednak słyszał, że kto się czubi, ten się lubi… A Max Donovan lubił Nancy. Nie znał jej bardzo blisko, ale wystarczająco na tyle, by móc obdarzyć ją szczerą sympatią. Więc jak cholernie żenujące było to, że naprawdę aż tak chciał, aby Jones go lubiła, aby widziała w nim człowieka, który naprawdę jest dobrym przyjacielem, bo akurat tego nikt nie mógł mu odebrać. To jego przyjaciele byli jego rodziną, ostoją w chaosie życia. I jako jedyni z niewielu znali tę troskliwą stronę Maxa, której nie okazywał byle komu. Nie chodziło więc o zazdrość. Cóż, chociażby na razie. Chodziło o to, że z jakiegoś powodu ciągnęło go do Nancy Jones i nie mógł za cholerę temu zaprzeczyć.
— No tak — odparł, unosząc brew, jak gdyby było to takie oczywiste. Jego uśmiech zniknął z twarzy, aby mogła pojawić się powaga. — Jones, zawsze jestem szczery. Nienawidzę udawania… — zaczął i spojrzał jej w oczy, które tej nocy wyglądały dużo piękniej niż zwykle. — Więc tak, zmienię je, bo ja lubię ciebie, Nancy, i chociażby to jest dla mnie wystarczającym powodem — odpowiedział, decydując się na szczerość, która zawsze była jego znakiem rozpoznawczym. To prawda, że ta szczerość nie zawsze była taktowna, a często bywał zbyt bezpośredni, ale daleko było mu do kłamstwa. Żadnej swojej kochanki nie ciągnął za nos, tym samym nie rozumiejąc kobiet, które wracały po jednej wspólnej nocy, kiedy przecież jasno zaznaczał, na czym mu zależy. Był szczery z Sophie, z którą nie potrafiłby ułożyć sobie życia, skazując ich na wieczne romansowanie. Tak samo szczery był wobec swoich przyjaciół, a szczególnie Edwarda, przez co jego ojciec tak cholernie go nie lubił. I tak samo szczery był teraz wobec Nancy Jones.
— Dobrze, że nie jesteś naiwna… — kontynuował, spoglądając na nią z lekko uniesioną brwią. — Dzięki temu pewnie rozumiesz, że absolutnie nie mam żadnego powodu, by udawać czy wymyślać coś niestworzonego. Bo i po co? — dodał, posyłając swój rozbawiony uśmiech, który wydawał się niemal wyzywający. To prawda, że sam zapracował sobie na sceptyczność Nancy Jones, ale był gotów rozbrajać ją krok po kroku.
Max uniósł brew, słysząc kolejne słowa Nancy. Oparł się, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Wiedział, że mówiła poważnie, i czuł, że miała ku temu ważne powody. Jej codzienność była inna niż jego własna. Nie umiałby wczuć się w jej położenie, ale czy musiało to oznaczać, że nie chciał choć spróbować ją zrozumieć?
Nie przerażała go wizja trudniejszego życia, gdy sam żył w patologii zapakowanej w błyszczące i piękne pudełko. Jego matka była kobietą sukcesu, która w domu nie widziała życia poza swoimi tabletkami, a później narkotykami. Nie liczył się ani Max, ani jego brat – ich potrzeby czy uczucia były bez znaczenia, gdy w salonie rozbrzmiewał dźwięk rozsypywanego proszku, a Michael po raz kolejny wracał do domu z kolejną zdobyczą na jedną noc. Jego ojciec, jak można było przypuszczać, nie różnił się wiele – uzależniał się od wszystkiego, co destrukcyjne, a kobiety traktował jak uzależnienie, którego nie potrafił porzucić. Jakże żenujące było to, że mimo upływu lat, nic się nie zmieniło. Rodzice wciąż tkwili w tym samym zepsuciu, jakby traktowali życie jak zabawę, nie zdając sobie sprawy, że każda ich decyzja niesie za sobą konsekwencje. To było przerażające. Ale jeszcze bardziej przerażające było to, że Max, pomimo chęci bycia innym, dostrzegał w sobie coraz więcej tych samych, destrukcyjnych nawyków, które były mu tak dobrze znane z jego domu.
Jeśli więc Nancy Jones była poturbowana przez życie, to Max mógłby przybić jej piątkę i przyznać, że ten sam ciężar niósł w swoim życiu. Było to jednak słodko-gorzkie, bo choć w jakiś sposób łączyło ich tak wiele, to jednocześnie istniała przepaść, która sprawiała, że właściwie nie łączyło ich nic.
Usuń— Inne życia… Dobrze powiedziane, Jones — powtórzył, wodząc palcem po krawędzi stołu. Na chwilę zamilkł, a cisza, która zapadła, nie była ani niezręczna, ani przytłaczająca. Była jak moment zawieszenia, w którym każde z nich mogło na nowo przemyśleć to, co właśnie padło. Po chwili jednak posłał jej delikatny uśmiech. — Racja — przyznał, tym samym zamykając temat. Nie widział potrzeby, by dodać coś więcej, bo czy było na to miejsce? Czy to był dobry czas? Oboje przecież znali prawdę – Nancy była tą, która spinała wszystko, co się rozpadało, nawet kosztem siebie. A on, cóż, był tylko facetem, który przewracał wszystko do góry nogami, by sprawdzić, co tam znajdzie i co się wydarzy. Gdyby jednak los dał mu szansę zobaczyć świat oczami Nancy Jones, czy Max zgodziłby się na to? Czy chciałby spróbować? Cóż, odpowiedź była raczej oczywista. Ale pytanie brzmiało, czy Nancy pozwoli mu się zbliżyć na tyle, by mógł spróbować?
Zbył jednak te myśli, starając się zachować fason. Uśmiechnął się szeroko w jej kierunku i oparł łokcie na stole, nachylając się lekko w jej stronę.
— Dziękuję, to miłe, że tak o mnie myślisz — odpowiedział z przekąsem, udając, że uznaje to za wielki komplement. W jego oczach jednak błysnęło coś niemal figlarnego. Max doskonale wiedział, jak cięty język potrafiła mieć Nancy, a jej upór i zadziorność naprawdę mu imponowały. — Może i jest ze mną aż tak źle, ale z jakiegoś powodu tutaj jesteś, nie? — dodał żartobliwym tonem i puścił jej oczko. Klasyczny Max – nawet największą obelgę obróci na swoją korzyść.
— Dobra, jeśli powrót do domu jest tak kuszący, to muszę się konkretnie postarać — dodał, unosząc dłonie w geście rezygnacji, jak gdyby poddawał się jej woli. — Ale najpierw… — spojrzał na pieniądze, które wyciągnęła z torebki, i uniósł brew — Wiem, że jesteś dumna, Nancy, ale nie psuj mi frajdy z bycia choć odrobinę przyzwoitym — powiedział i zaśmiał się. Wiedział, że nawet coś tak drobnego jak zapłacenie za pizzę mogło wywołać kolejną małą bitwę między nimi, ale trudno, co ma być to będzie. Nie czekając na jej reakcje, wstał i ruszył w kierunku Tony’ego, po czym szybko wyciągnął portfel i wręczył mu banknot z dość sporym napiwkiem. Wrócił do Nancy.
— Nie wkurzaj się, kolejnym razem ty zapłacisz za mnie… Bo chyba będzie kolejny raz, prawda? — odpowiedział rozweselony, zakładając na siebie okrycie wierzchnie. — Jones, zabieram cię do klubu, takiego z prawdziwego przypadku. Parkiet w sam raz, genialna muzyka i luźny klimat. To tam poznasz smak moich luksusów, a nie Murray’a — zaproponował i spojrzał na nią wyczekująco. — Chyba że masz lepszy pomysł, Nancy. W końcu to twój wieczór… — choć wcale nie chcę się z tobą żegnać, te słowa dodał już w swoich myślach.
And yet, here I am 🤍
Trzymanie się granic w towarzystwie Nancy nigdy nie było łatwe, bo ona od samego początku pociągała go na wiele różnych sposobów: swoim pięknym, niosącym światło uśmiechem i zaczepnym spojrzeniem, któremu niezwykle ciężko się oprzeć, szczególnie, gdy odbija się w nich prawdziwa radość, ale najmocniej pociągała go jej wyważona osobowość. To, że potrafiła być w równym stopniu czuła, co stanowcza – urocza, ale wciąż tak samo kobieca, nie zapominając o świetnym poczuciu humoru i tej pozytywnej aurze, którą wokół siebie roztacza, nieświadomie dzieląc się nią z każdym, kto znajduje się w pobliżu. Uważał, że jest naprawdę wyjątkową osobą, momentami nawet za dobrą na ten zepsuty świat, i dlatego nigdy nie spróbował zbliżyć się do niej w ten szczególny sposób, mimo że okazji do wykorzystania wzajemnego oddziaływania było w ich historii całkiem sporo. Nie chciał jej zdobywać w taki sposób, bo już pomijając fakt, że nie byłby w stanie spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby kiedykolwiek zawiódł jej zaufanie – Nancy zasługiwała na szczere uczucie i tak piękne, jak ona sama. Musiałby być zwykłym dupkiem, żeby pomyśleć o niej, jak o partii, którą można się zabawić tylko dlatego, że ma ładną twarz i zgrabne ciało. Jasne, pojawiała się w jego myślach w tych mniej moralnych kadrach, ale to nie przekładało się na jego zamiary wobec niej i w zasadzie nigdy nie opuściło jego głowy. Aż do dnia dzisiejszego. To prawda, że trzymanie się granic w jej towarzystwie łatwe nie było, ale Rowan był przynajmniej w stanie to robić, natomiast dziś, po tym wszystkim, co zaszło między nimi, po każdym wypowiedzianym słowie, magicznej bliskości i namiętności, którą hojnie się obdarzyli – stanie się oszczędnym wobec Nancy jest już prawdopodobnie niemożliwe. Dopóki tego nie zaznał, dopóki nie wiedział jak to jest, mógł czerpać wyłącznie z zapasów wyobraźni, która malowała te sytuacje w swój ograniczony sposób, ale w tej chwili miał już pełną świadomość, co to znaczy być z nią bardziej. Nie wyciągnie z siebie tych doświadczeń i związanych z nimi odczuć – zostaną z nim na zawsze. Ten seks miał znaczenie i to tak duże, że pustka, która pojawi się, gdy rzeczywistość w końcu ich sobie wyrwie, odbije się w jego głowie szczerą tęsknotą. Zwyczajnie zatęskni, przeczuwał to. Ale musiałby być niezdolny do rozumienia uczuć, żeby do tego nie doszło, a wcale nie jest z nim aż tak źle, nawet jeśli ma pewne braki. Doskonale rozumiał, jak działa na niego Nancy, tyle że na razie nie dopuszczał do siebie tego w całości, a w poszczególnych skrawkach. Tak jak ona, też chciał sprawdzić, co z tego wyjdzie.
OdpowiedzUsuńPrzytaknął z uśmiechem, gotów rzeczywiście wybić jej z głowy pomysł pójścia sobie stąd, chociaż bardziej liczył na to, że będzie jej tak dobrze, że wcale na coś takiego nie wpadnie. Ale gdyby jednak, to oczywiście będzie dzielnie stał na straży pomysłów i nie dopuści, żeby takie głupstwa wykiełkowały w jej głowie.
Czując jej wargi w okolicy swojego obojczyka, zatopił palce w jej włosach i przeczesał je lekko, zaraz wracając do swobodnego głaskania ich kciukiem przy skroni. Było mu naprawdę wygodnie, gdy leżała przytulona tak blisko, a on obejmował ją ramieniem, mogąc równocześnie obdarzać ją tą drobną czułością.
— To dla mnie jeden z najgorszych dni w roku, ale to prawdopodobnie dlatego, że zawsze spędzam Halloween w pracy — przyznał. Teraz na pewno już domyślała się, dlaczego mógł go nie lubić. Jest to jeden z bardziej intensywnych dni dla większości policjantów, którzy jeżdżą na zgłoszenia do aktów wandalizmu, zniszczeń, zakłócania porządku publicznego, czy do zdarzeń kryminalnych, bo nie ma co koloryzować rzeczywistości. Ludzie zdolni są do naprawdę paskudnych rzeczy, nawet w dniu, który dla wszystkich ma być po prostu dobrą zabawą. Jedne dzieci mają tego dnia frajdę, inne pędzą na ostry dyżur, a dorośli, cóż – bywa, że to właśnie oni są winni niektórym tym zdarzeniom.
— Zastanawiam się, czy istnieje w ogóle coś, w czym nie byłabyś idealną kompanką — zauważył wymownie i posłał jej figlarny uśmiech. Jeszcze tego nie wiedział, że jest idealną kompanką do spania, ale cieszył się, że okazja ku temu właśnie się pojawiła. — Co nie zmienia faktu, że chętnie zweryfikuję to niechrapanie i niewiercenie się. Rano zdam ci z tego raport, a przy okazji pomyślę nad konsekwencjami ewentualnej kradzieży kołdry, na pewno będą to konsekwencje specjalne — zapowiedział, ubierając słowa w wyraźną nutę żartu. Złożył krótki pocałunek na czubku jej głowy i odchylił się mocniej, żeby sięgnąć wolną ręką do nocnej lampki, bo światło nie jest im już potrzebne. Czuł, że mięśnie Nancy rozluźniają się powoli, więc duże prawdopodobieństwo, że lada moment zaśnie, on zresztą też. Gdy wyłączył światło, wrócił do poprzedniego ułożenia, tym razem kładąc rękę na nodze, którą Nancy na niego zarzuciła, żeby mieć ją całą blisko. Nie przestawał gładzić koniuszkami palców jej skroni, bo zdał sobie sprawę, że ten gest działa kojąco również na niego.
Usuń— Jeśli mi się spodoba i będę chciał, i ty też będziesz chciała, to wtedy będziemy ciągle ze sobą sypiać — odpowiedział lekko, jakby była to oczywista oczywistość, że coś takiego miałoby wtedy między nimi zaistnieć. On także nie miał oczekiwań, dokładnie z tych samych powodów, co Nancy, ale dawał szansę się temu dziać, bo tylko tak mogli sprawdzić, co z tego wyjdzie i dokąd ich to zaprowadzi. Z jednej strony nie miałby nic przeciwko, gdyby ta noc trwała wiecznie, bo jest szczególna pod każdym względem, ale z drugiej strony był ciekawy, co przyniesie im przyszłość, która należy właśnie do nich.
only my sunbeamie 🌞
Rowan Johnson
Nie był w stanie otworzyć się w taki sposób przed każdą, dlatego jeżeli się nie doceniał, to właśnie ze względu na to, że standardowe przypadki nigdy nie obejmowały takiego wachlarza uczuć, a niestandardowych nie miewał. Emocjonalne odcinanie się przychodzi mu wyjątkowo łatwo, bo doświadczenia z życia gliniarza przekładają się też na jego życie prywatne, a służba odcisnęła na nim swoje trwałe piętno. Nauczyła go zbliżać się do granicy przyzwoitości i balansować na niej bardzo długo, równocześnie nie kierując się przy tym emocjami. Ciężko czasami przewidzieć, czy zachowywanie zimnej krwi przychodzi mu tak łatwo, bo jest dla niego bułką z masłem, czy po tylu latach służby ta krew po prostu już się w nim nie gotuje, ale jest zdolny skreślać zdarzenia ze swojego życia i więcej do nich nie wracać. Sprawy uczuciowe zawsze spychał na dalszy plan i to się nie zmieniło, bo codzienność jest lżejsza, gdy pozbawi się ją tego rodzaju zobowiązań, aczkolwiek z Nancy to wszystko miało się zgoła inaczej. Ona była idealnym przykładem niestandardowego przypadku. Najpierw zdobyła jego sympatię, później zaufanie, aż w końcu coś między nimi kliknęło. Nawet jeśli nie była to relacja oparta na dzieleniu wspólnie każdego dnia, bo obracali się z początku w nieco innych towarzystwach i nie zawsze było im po drodze – łączyło ich coś autentycznego i zdrowego, ponieważ fundamentem tej znajomości stał się wzajemny szacunek. Jeśli przeznaczenie maczało tu swoje paluchy, to nie tylko przy halloweenowej nocy, ale przy całym ich życiu, skoro po tylu latach świadomego trzymania się granic w końcu i tak dotarli razem do tego momentu. Ten czas był im jednak potrzebny, bo dopiero teraz Rowan był w stanie prawdziwie Nancy docenić. Dopiero teraz, mając za sobą rozmaite wzloty i upadki, mógł być przeznaczeniu szczerze wdzięczny za tę kobietę – i tak właśnie było. Nancy sprawiała, że powoli otwierał drzwi, gotów dopuścić do siebie szczęście, którego przez lata tak uparcie sobie odmawiał. Nic nie przyjdzie ot tak, na pstryknięcie palcami, bo oboje borykają się z różnymi trudami, które kładą się cieniem na ich osobowościach, ale razem mogą sprawić, że wszystko rzeczywiście będzie takie, jakie być powinno. Nancy nigdy nie przyznała się do tego, jak bardzo go potrzebuje, a on nigdy nie przyznał się do tego, jak bardzo potrzebuje jej. Ale dziś też nie miał już wątpliwości. Chciał, żeby zawsze była obok, niezależnie od etykiety, jaką ostatecznie przypną tej relacji.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że przez jeden z najgorszych dni wylądowali właśnie tutaj, ale to taki mały paradoks, bo ten najgorszy dzień ofiarował przeżycia najlepsze z możliwych i w efekcie uczynił się wyjątkowym. Nie byłoby to możliwe bez obecności Nancy, więc to jej ogromna zasługa, że Rowan mógł powiązać ten dzień z czymś lepszym i przyjemniejszym. Nie ma co ukrywać – potrafiła odczarowywać rzeczy, za którymi nie przepadał, ale przy niej każda forma spędzania czasu wydawała się po prostu atrakcyjna. Lubił ją poznawać, a mógł to robić tylko poprzez dzielenie z nią tych samych doświadczeń.
— Podoba mi się ta propozycja — przyznał w odpowiedzi, bo wizja zrobienia czegoś dobrego ze wszystkimi dniami, których nie lubi, brzmiała obiecująco. I ujmująco. W tym jednym zdaniu Nancy zamknęła całą siebie, bo dokładnie taka właśnie jest – pełna czułości, zawsze dbająca o innych i rozbrajająca. Skoro chciała zrobić coś dobrego z dniami, z którymi łączyły go negatywne odczucia, to troszkę tak, jakby chciała naprawić jego świat, czyż nie? A to z pewnością byłoby wyzwaniem, któremu Nancy ze swoją determinacją naturalnie spróbowałaby sprostać. Pozwoliłby jej na to, bo miał świadomość, że na niektóre z nich jako jedyna byłaby w stanie wpłynąć pozytywnie.
— Słodkich snów, Jones — szepnął. — Śnij o mnie bez przerwy, a na pewno takie będą — dodał, intencjonalnie odwracając jej własne słowa i zamknął oczy z uśmiechem. Nie widział jej twarzy, ale czuł, że ona też się uśmiecha, i że ten uśmiech z każdą sekundą znika powoli z jej ust, wypierany przez sen. Rozluźniła się w jego objęciach, a jej oddech stał się miarowy i spokojny. Oparł brodę lekko na jej głowie, korzystając z tego, że trzymała ją tuż przy jego klatce piersiowej i odetchnął swobodnie. Ze świadomością, że nie jest w tym łóżku sam, dał się wciągnął w ramiona błogiego snu, który nie trwał długo, ale był bardzo odprężający.
UsuńSłońce wznosiło się ponad horyzont pierwszymi promieniami, kiedy Rowan przebudził się, czując delikatne mrowienie w prawym ramieniu. Ścierpła mu ręka, ale to nic dziwnego, skoro znajdowała się w pozycji, której jego mięśnie nie znały na co dzień. Leżeli na boku, przytuleni w tej chwili na łyżeczkę. Nancy wciąż trzymała głowę na jego ramieniu i zgarnęła trzy czwarte kołdry, jak zapowiadała, co go trochę rozbawiło, bo chyba rzeczywiście będzie musiał pomyśleć nad tymi specjalnymi konsekwencjami. Suszyło go odrobinę w gardle, a na swych wargach czuł lekkie napięcie, które było efektem intensywnych pieszczot minionej nocy. Dzięki nim był wyjątkowo zrelaksowany, ale mięśnie ud dawały o sobie znać, podobnie jak te biodrowe, które sporo się napracowały, chociaż nie ciągnęły tak mocno, jak odrętwiała ręka, którą musiał ostrożnie wysunąć spod głowy Nancy. Nie chciał jej budzić – nie było takiej potrzeby, mimo że mieli piątek, a on musiał dotrzeć na komisariat, żeby załatwić tam papierkową sprawę. Gdyby wiedział, że wróci do domu z Nancy, rozplanowałby sobie inaczej następny dzień. Bystry jest, ale przyszłości jeszcze przewidywać nie potrafi. Powoli wyciągnął rękę, dbając równocześnie o to, by nie pociągnąć jej włosów, które plątały się nawet między jego palcami, a były naprawdę gładkie i przyjemne w dotyku. Wczoraj jakoś się na tym nie skupił, a teraz dotarło to do niego samoistnie.
Wydostał się z łóżka, poprawił ułożenie kołdry na sylwetce Nancy, a potem przeciągnął mięśnie, prostując się mocno w plecach i rozkładając szeroko ręce. Normalnie zacząłby poranek od ćwiczeń, a potem wziąłby prysznic, ale zależało mu teraz na tym, żeby szybko uporać się ze sprawą na komisariacie i wrócić tutaj. Może zdąży, zanim się Nancy obudzi, a może nie, ale liczył na to, że nie czmychnie stąd bez słowa po tym wszystkim, co wydarzyło się kilka godzin temu. To nie byłoby w jej stylu – wiedział, ale tak samo, jak wiedział, tak też rozumiał, że klarowna sytuacja, którą posiadali do tej pory, uległa skomplikowaniu. Że muszą stawić czoła czemuś nowemu już zupełnie na trzeźwo.
Przeszedł do garderoby, wsunął na siebie bieliznę i ubrał mundur, guziki koszuli zapinając w drodze po schodach na parter, gdzie w oczy natychmiast rzucił mu się chaos minionych wydarzeń. Większa część ich ciuchów leżała na podłodze w kuchni, więc kilka z nich zebrał po drodze i pozostawił na kanapie w salonie, która też nosiła ślady ich szaleństwa. Dekoracyjne poduszki rozrzucone, kilka odkształceń na welurowym materiale, odsunięta musztardowa pufa, robiąca raz za stolik, raz za siedzisko i wędrująca po domu zależenie od potrzeb. Zostawił ten chaos, bo był chamsko oczywisty, ale tak naprawdę to chciał, żeby Nancy też popatrzyła sobie na to, jak tutaj narozrabiali. I wróciła myślą do tego, czego wspólnie doświadczyli.
Wypił w kuchni szklankę wody, przy okazji uruchamiając zmywarkę, a drugą wziął ze sobą razem z bananem i wrócił na piętro. Zgarnął z garderoby jedną z tych większych koszulek i wszedł do sypialni. Położył złożony ciuch na nocnej szafce, a obok niego postawił szklankę z wodą dla Nancy, żeby mogła zwilżyć chociaż gardło, gdy się obudzi, a także banana. A potem oparł się kolanem oraz dłońmi o materac łóżka i nachylił nad jej ciałem, zaplątanym w kołdrę. Kiedy spała, a spokój malował się na jej twarzy, wyglądała równie pięknie, co w każdym codziennym wydaniu.
Usuń— Dalej o mnie śnisz, Jones? — Uśmiechnął się i sięgnął palcem do kosmyka włosów, opadającego na jej czoło. Zgarnął go jednym, subtelnym ruchem, chcąc nienachalnie zbudzić jej świadomość. — Nie chrapiesz, to prawda, za to kradniesz kołdrę bez szemrania, jak zawodowiec — potwierdził, gdy dostrzegł, że zaczęła się przebudzać i rejestrować pierwsze oznaki wciąż toczącego się życia. Było wcześnie, jakaś ósma trzydzieści. — Dzień dobry — przywitał się, kiedy ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały. Ona wciąż leżała pod kołdrą kusząco naga, a on miał już na sobie policyjny outfit w czarnym kolorze. Mogła sobie smacznie dalej spać, gdy wyjdzie. Chciał tylko, żeby zarejestrowała jego słowa i się nie zdziwiła, gdy wstanie i go nigdzie w domu nie zastanie. — Muszę wyjść na jakąś godzinę, bo mam do załatwienia sprawę na komisariacie. Zostawiam ci trochę rzeczy na przetrwanie — oznajmił, wskazawszy kciukiem na nocną szafkę. Wróci lada moment, ale pomyślał, że gdyby Nancy chciała skorzystać z toalety, czy po prostu wstać, poczuje się bardziej komfortowo mogąc założyć na siebie cokolwiek. Przy dobrych wiatrach ta jego koszulka sięgnie do połowy jej ud. Osobiście wolałby, żeby paradowała po domu bez dodatków, ale tą myślą może podzieli się z nią później.
that sounds great, I like it when you say it 💛
Rowan Johnson
Jedną z jego głównych obaw było wczoraj to, że gdy przekroczą granice i dadzą się porwać chwili, między nimi nigdy nie będzie już tak samo. Że sprawy pokomplikują się nieodwracalnie, a oni zaprzepaszczą dobrą przyjaźń, która może nie odzwierciedlała tych najbardziej skrytych pragnień, ale była wystarczająca i stabilna. Była bezpieczna, mogli ją mieć i nie ryzykować, że kiedykolwiek narażą ją na zniszczenie. W chwili, w której odsłonili kurtynę, zdradzając się z tego, co zawsze cicho grało w ich duszach, te obawy zostały zepchnięte na dalszy plan. Cały czas dźwięczały gdzieś na szarym końcu, ale w obliczu spełnienia pragnień, noszonych w sobie latami, które okazały się w pełni odwzajemnione, przestały być istotne, bo ważniejsze od obaw było to, czego dla siebie chcieli. I tym sposobem poszli na całość, dając sobie maksimum czułości i nie martwiąc się przyszłością, bo skoro chcieli tego samego to nic nie miało prawa się schrzanić. Ale to prawda, że teraz nie było już tak samo, o czym świadczył ich wspólny poranek. Teraz było po prostu lepiej. Nie istniały granice, które wcześniej sobie narzucili i które mocno ich ograniczały, nie ciążyły im bariery, ale najważniejsze było to, że nie pojawiła się między nimi żadna dziwna, ciężka do udźwignięcia niezręczność. Nancy nadal zachowywała się swobodnie, a jej codzienna, trzeźwa wersja, nie odbiegała szalenie dużo od wczorajszej, rozluźnionej dużą ilością alkoholu. Nic nie wskazywało na to, że któreś czegoś żałowało, albo się wstydziło. Przeżyli wyjątkową noc i ona z pewnością coś między nimi zmieniła, ale oboje byli świadomi, że nie zmieniła tego na gorsze.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie było patrzeć na Nancy leżącą w jego łóżku, uśmiechniętą i skłonną do swoich standardowych żarcików, okraszonych wyzywająca nutą. Dobrze było widzieć jej szczere spojrzenie, pozbawione żalu, czy jakichkolwiek innych oznak poczucia winy, bo ten widok gasił nawet jego własne, wewnętrzne niepewności. Szara rzeczywistość okazała się nie być tak brutalna, jak zakładał, że będzie, bo ich pierwszy wspólny poranek w sypialni zaczął się miło, a oni gładko weszli w nową wersję tej relacji, dostosowując się do jej rytmu. Nancy w ogóle nie wyglądała na uderzoną faktem, że obudziła się w jego łóżku po intensywnej nocy, a wręcz przeciwnie – wyglądała na zadowoloną i usatysfakcjonowaną, co dla Rowana było dodatkowym potwierdzeniem, że nie zrobili niczego, czego robić nie powinni. Nie byli przecież tak pijani, żeby nie kojarzyć przebiegu wydarzeń minionej nocy. Tak się składa, że Rowan pamiętał dosłownie każdą jego minutę, a to, co robił, zrobił w pełni świadomie. Pragnął jej wczoraj i dziś pragnie jej niezmiennie mocno.
Przechylił głowę w bok i uśmiechnął się, mrużąc nieznacznie oczy, gdy zlustrowała spojrzeniem jego sylwetkę, za chwilę podsumowując to stosownym żartem.
— Ja też ostrzegałem, że konsekwencje będą specjalne — odpowiedział, obserwując, jak Nancy leniwie przeciąga się pod pościelą. Chętnie pozbyłby się tej kołdry, żeby na nią popatrzeć, i teoretycznie mógł to zrobić, bo dlaczego nie, tylko że w praktyce to nie skończyłoby się na patrzeniu, a on nie byłby w stanie odpuścić tego łóżka przez kilkadziesiąt następnych minut, na co pozwolić sobie akurat nie mógł. Nie teraz. Dlatego grzecznie odpuścił, biorąc odrobinę głębszy wdech i podniósł spojrzenie do jej oczu, gdy sięgnęła ręką do jego policzka, gładząc go czule.
— Jeśli grzecznie poczekasz, może ci to wynagrodzę — zastanowił się głośno, po czym uniósł usta w zaczepnym uśmiechu. Zbliżył się do jej czoła, gdy wskazała palcem konkretne miejsce, i przycisnął do niego usta, zostawiając na skórze pożegnalnego buziaka. Jeszcze nie wiedział, jakie przywileje mają niestandardowe przypadki, ale takie czułości mogły być jednym z nich, skoro te standardowe często nie obejmowały nawet słownego pożegnania.
Wyprostował się zaraz, zsuwając kolano z łóżka. Zrobił to niechętnie, mając Nancy na wyciągnięcie ręki, ale obowiązki służbowe wzywają, a ich priorytet zawsze był dla niego wyższy, niż ważność czegokolwiek innego. To dopiero mogło się zmienić, albo i nie. Jeżeli nie był czegoś w tej chwili pewien, to właśnie kwestii związanej ze swoim oddaniem się pracy, bo był oddany jej tak bardzo, że niespełna trzy lata temu pozwolił jej w brutalny sposób odebrać sobie szansę na szczęście, a komuś szanse na życie i życie tak w ogóle. A wystarczyło złamać wtedy zasady.
UsuńOpuścił sypialnię, cicho zamykając za sobą drzwi i skierował się schodami na dół. Wziął z kuchni jabłuszko, wgryzł się w nie i sięgnął po telefon, a gdy zobaczył ilość nieodebranych połączeń, szeroko otworzył oczy, prawie że krztusząc się słodkim miąższem. Colton ewidentnie próbował pobić rekord swojej ciekawości, dzwoniąc do niego dwanaście razy w ciągu ostatnich kilku godzin. To na prywatny numer, a w radiowozie miał jeszcze służbowy, na którym lista mogła prezentować się podobnie. Wyszedł na zewnątrz, kręcąc głową i wsuwając komórkę do kieszeni, a potem dostał się do jednego z garażów, w którym stał radiowóz, wyrzucił ogryzek do kosza i zapakował się do wozu, wyjeżdżając po chwili z posesji. Przy bramie trafił akurat na pana Owensa, któremu towarzyszyła dziś Harper, jego dwudziestojednoletnia wnuczka. Oboje parkowali rowery na uboczu, więc Rowan zatrzymał się i opuścił szybę, żeby się z nimi krótko przywitać, co utrudniał trochę wzniesiony głos policjantów w samochodowym radiotelefonie. Do obowiązków Owensów tutaj należało dbanie o otoczenie, ale zdarzało się, że raz na jakiś czas pomagali też w domowych obowiązkach. Rowan częściej przebywał poza domem, niż w domu, więc w ogóle nie bałaganił, natomiast dla nich nie było problemem umyć czasem okna, czy podłogi, szczególnie, że odpowiednio wynagradzał tym ludziom każdy ich trud. Poprosił więc Harper o ogarnięcie zmywarki, kiedy skończy prać te naczynia, bo z tych wszystkich rzeczy, związanych z przydomowymi obowiązkami, najbardziej nie lubił wyciągać naczyń ze zmywarki. Z zapakowaniem brudnych się nie ociągał, ale z wyjęciem czystych już tak, więc to była dobra okazja, żeby przekazać ten niefajny obowiązek na barki rozrywkowej dziewczyny. O tym, że powinien ich uprzedzić, że w domu leżały ciuchy jego i Nancy, i że Nancy tak w ogóle była w jego sypialni, przypomniał sobie już na komisariacie, gdy nachylał się nad biurkiem kolegi z administracji, który opowiadał o jakiejś niespodziance, i czekał aż wydrukują się miesięczne raporty, na których musiał złożyć swoje podpisy. Gdy sobie o tym przypomniał, od razu doszedł do wniosku, że oni nie wiedzieli, że ktoś jest w domu, ale Nancy też nie miała przecież pojęcia, co to za ludzie mogą kręcić się wokół. Podszedł do tej drukarki, postukał palcami w plastikową obudowę trochę już zniecierpliwiony mozolną pracą urządzenia, a kiedy skończyła drukować, machnął podpisy tam gdzie trzeba. Zostawił to wszystko w lekkim nieładzie i ruszył w drogę powrotną do domu, gdzieś w międzyczasie odbierając połączenie od Coltona, którego spławił dość szybko jedną krótką obietnicą, że porozmawiają później.
Zmywarka wydała cichy dźwięk, gdy skończyła pracę, więc Harper przełączyła telefon na tryb głośnomówiący, założyła włosy za uszy i zabrała się za wyciągnie naczyń.
— Rodzicie już wiedzą, że się spotykacie? — Zapytała dziewczyna po drugiej stronie słuchawki.
— Tak, i nawet zaakceptowali to, że jest starszy — Harper nie kryła swojego zadowolenia, dźwięcznie stawiając szklanki na odpowiedniej półce. Obróciła się wokół własnej osi, wracając po kolejne. — Wraca już do domu, więc niedługo się zobaczymy — oznajmiła.
— To pośpiesz się z tą zmywarką i idź się szykuj. Widzimy się później, jak już się sobą nacieszycie — zapowiedziała jej koleżanka, cicho chichocząc. Obie pożegnały się za moment, a Harper dokończyła układanie talerzy i przymknęła drzwiczki zmywarki.
Stanęła prosto, dmuchając w swoją grzywkę, a kiedy zauważyła Nancy, aż zdębiała. Widziała ciuchy na podłodze, ale nie skojarzyła faktów, które teraz same ułożyły się w odpowiednią całość.
Usuń— Eee... dzień dobry? — przywitała się niepewnie, patrząc na Nancy, jak na kogoś nie z tej ziemi. — A pani to... — Chciała dopytać o coś jeszcze, ale dźwięk otwieranego zamka przyciągnął jej uwagę i rozproszył myśli.
Rowan zamknął za sobą frontowe drzwi, brzęcząc kluczami, które porzucił na stoliku i wszedł do środka, pojawiając się za moment w kuchni. Zatrzymał się nagle, gdy zauważył Nancy i Harper, które wyglądały na zaskoczone i dziwnie zdezorientowane, ale to już go nie zdziwiło. Spodziewał się dokładniej takiej sytuacji.
— Zmywarka rozpakowana, panie Johnson — Harper uśmiechnęła się niezręcznie, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni dżinsów. — Pójdę już do dziadka. Grabi liście przy basenie — wskazała palcem na wyjście na taras i odwróciła się przez ramię. — Albo już nie grabi — zauważyła głośno, bo Timothy wszedł właśnie do środka, najpewniej zagonić ją do roboty.
— Harper, dziecko, to ucho naprawdę w końcu ci odpadnie przez to ciągłe wiszenie na telefonie. Jak nie z jednym pół dnia, to z drugą, dobry Boże, co to za czasy. — Tim pokręcił głową, ale jego dezaprobata zniknęła natychmiast, gdy spojrzał na Rowana i Nancy. — O, dzień dobry — przywitał się, ściągając na moment kaszkiet z głowy. — Wnuczka Cecily, prawda?
Rowan przeniósł uwagę na Nancy i złączył usta w wąską linię. Pan Owens ją skojarzył, co czyniło tę sytuację jeszcze bardziej zabawną, ale i trochę pokręconą, głównie dlatego, że gdy Rowan wszedł do środka, to najpierw zastał Nancy i Harper w dziwnej atmosferze. Nie wiedział, jak wyglądała sytuacja zanim otworzył drzwi, ale musiała wyglądać dziwnie, skoro ta dziwność nadal unosiła się w powietrzu.
I like you just as much and I think it's crazy, but I want it 🌻🌞
Rowan Johnson