nancy jones
08/07/1994, ATLANTA —— PIELĘGNIARKA W ST. MARY'S HOSPITAL —— OD DWÓCH LAT W MARIESVILLE —— ODREMONTOWANY DOM W RIVERSIDE HOLLOW, KTÓRY DZIELI Z CIERPIĄCĄ NA DEMENCJĘ BABCIĄ CECILY, NAUJKOCHAŃSZYM KOTEM GATSBYM ORAZ OKAZJONALNIE ZE STARSZYM BRATEM —— KOLEKCJONERKA BIŻUTERII —— MIŁOŚNICZKA GIER KARCIANYCH, NAJLEPIEJ O COŚ LUB ZA COŚ —— LOKALNA BOHATERKA
Ma trójkę rodzeństwa, jest najmłodsza i zajmuje drugie miejsce w niekończącym się konkursie na najmniej poukładane życie, przegrywając jedynie ze swoim bratem-alkoholikiem, którego ciężko przebić i któremu od lat cierpliwie pomaga wyjść na prostą, chcąc tego bardziej od niego. Poza tym, od dwóch lat próbuje jak najlepiej opiekować się schorowaną babcią, nad którą ciężko zapanować, gdyż uważa się za pełną energii dwudziestolatkę.
Ktoś wreszcie musiał wziąć sprawy w swoje ręce i wszyscy czekali, aż jak zwykle zrobi to Nancy, w której od poczucia obowiązku większe jest jedynie poczucie odpowiedzialności. Zdaniem rodzeństwa w Atlancie nic jej nie trzymało, przynajmniej nic aż tak ważnego i wielkiego, by nie mogła z tego zrezygnować. Przez chwilę udawała, że nie mają racji, ale z jakiegoś powodu spakowała walizki i na stałe zawitała do Mariesville. Oszczędności przeznaczyła na remont domu, który już się o to prosił oraz na spłatę długów brata, które zaciągał na nieświadomą Cecily.
Nie czuje, aby cokolwiek musiała poświęcić, a nawet jeśli, to babcia jest tego warta, ponieważ jednym uśmiechem potrafi rozgonić największe chmury. Nie jest łatwo, ale zawsze mogło być gorzej. W końcu kocha opiekować się ludźmi i nie potrzebuje, aby ktoś wreszcie zaopiekował się nią.
________________
Cześć, trochę mnie tu nie było. Szukamy wszystkiego.
elnattchio@gmail.com
[O boziu, nie widziałam Cię już na blogach dobre pięć lat – no hej, witaj z powrotem! Wiesz, że Nancy z tą piękną Aycą na zdjęciach pasuje tu jak ulał? Urodziła się w Atlancie, ale to małomiasteczkowa krew: zaradna, pomocna i miła, chociaż znając Twoje wcześniejsze kobietki, to że są miłe, wcale nie znaczy, że są potulne jak baranki! :D Ale Nancy na pewno należycie zaopiekuje się babcią i całym tym rodzinnym przybytkiem, w to nie ma co wątpić! Mam nadzieję, że zatęskniłaś za blogosferą tak bardzo, że zostaniesz tutaj na dłużej, bo fajnych wątków na pewno Ci nie zabraknie. A ja będę przeszczęśliwa, jeśli coś razem napiszemy i przypomnimy sobie stare dobre czasy, także zapraszam do siebie, no a teraz życzę Ci po prostu dużo dobrej zabawy! :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Jezusku, ależ ona jest piękna! I jakiego ma słodziuteńkiego kotka. ^^ Nancy sprawia wrażenie takiej czułej, dobrej duszy, która każdemu pomoże. Myślę, że idealnie dobrałaś pod nią zawód, a fakt, że opiekuje się chorą babcią sprawia, że jeszcze bardziej można ją podziwiać.
OdpowiedzUsuńMyślę, że moja Savannah chętnie zagrałaby z nią w pokera, oczywiście na pieniądze! :D
Baw się wspaniale i dużo, fajnych wątków życzę!]
Anna Murray & Savannah Weber nieśmiało wyglądająca z roboczych
[cześć. Oby powrót był udany. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńPodbijam razem z przedmówcami. Kobitka jest cudna. Musi być jej pewnie trudno w opiece nad babcią a postawa rodzeństwa... no tak najlepiej zmyć się tak szybko kiedy można było.
Nancy powinna dostać medal - z miła chęcią zrobiłabym jej bukiet w poczcie kwiatowej, wysłała do szpitala (by zazdrość wzbudzić) anonimowo i popatrzeć na efekty - oczywiście kwiaty byłby formą podziękowania za przechodzone trudy ;)
Dobrej zabawy i dużo weny.]
Patricia Amaya
[Oooh, jak super że do pisania wracają autorzy, których się nie widziało dłuższą chwilę! hej!
OdpowiedzUsuńPiękna ta pani, wizerunek, charakter i historia tak idealnie zgrane, wszystko dopiete na ostatni guzik, dopasowane jak w wzorowo ułożonej układance :)
Być kimś z tak wielkim poczuciem odpowiedzialności na pewno nie jest łatwo. Czuję, że Nancy sama na sobie wywiera ogromną presję! Bije od niej jednak urok i ciepło, a takich osób nigdy za wiele! Jest odrobinę starsza od Abi, ale może umiałaby wyczytać w uśmiechach rudej taką melancholię, z którą Wilson się nie zdradza i czasami zapraszałaby ją do domu, aby ruda mogła poduczyć się od babci Twojej pani nowych wzorów do robienia ładniejszych swetrów? ;)
Dobrej zabawy! :)]
Abigail
— Zabiję cię, Murray — wymamrotał pod nosem, nerwowo wiercąc nogą, kiedy z wyraźnym zniecierpliwieniem siedział na długiej kanapie w miejscowym klubie w Camden. Tego wieczoru byli umówieni całą grupą w tym przeklętym jazzowym klubie, w którym jedyną atrakcją były dość urodziwe kelnerki. Poza tym, nudą wiało jak cholera. Jego przyjaciel, oczywiście, stanowczo odmówił wyjścia do nocnego klubu, co wcale nie było zaskoczeniem, choć Max naiwnie liczył na cud. Edward nie był nawet gotów, by zgodzić się chociażby na miejscowy bar w Mariesville. Mówi się jednak, że nadzieja to matka głupich, prawda? Tego wieczoru jednak nie to doprowadzało Maxa Donovana do szału.
OdpowiedzUsuńObraz twarzy Edwarda wciąż tkwił w jego pamięci, ten wyraz niedowierzania, kiedy Max oświadczył mu, że ostatni wypad do Vegas zakończył się… ślubem z Sophie Martinez. Brzmiało to absurdalnie, ale właśnie tak wyglądała teraz rzeczywistość największego łamacza kobiecych serc w Camden. Na szczęście nie było żadnych obrączek, a ich „małżeństwo” opierało się wyłącznie na głupim kawałku papieru. Oczywiście, według Edwarda, cała sytuacja była szczytem nieodpowiedzialności. Po Sophie mógł się tego spodziewać, ale Max tym razem naprawdę przesadził. W tym wszystkim było coś komicznego, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że odpowiedzialność nigdy nie była jego mocną stroną. Całe jego życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe, było przesiąknięte ryzykiem i balansowaniem na krawędzi, a jedyną rzeczą, o którą dbał z obsesyjną wręcz dokładnością, było unikanie sytuacji, w której jakaś przypadkowa dziewczyna mogłaby zaciążyć. Jaki więc Edward mógł widzieć w tym wszystkim problem? Dla Maxa małżeństwo zawsze było jedynie formalnością, pustą inwestycją, która niczego nie zmieniłaby w jego życiu. Ale to był Edward, zardzewiały jak zawsze, a jego pełne niedowierzania spojrzenie jakoś nawet… cóż, miało sens.
Jednak ku swojemu zaskoczeniu, Sophie również była załamana, choć dla niego cała sytuacja naprawdę przypominała przygodę życia. Mówi się przecież, że gdy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę — właśnie to teraz robił, ciesząc się chwilą. Tymczasem Edward niemalże osiwiał, gdy usłyszał, że Max nie zamierza na ten moment podpisywać papierów rozwodowych. Dla przyjaciela to była ostateczna oznaka nieodpowiedzialności, Max z kolei bawił się za dwoje. Oczywiście, wiedział, że w końcu zakończy tę zabawę w dom, jednak nie widział powodu, by rezygnować tak szybko z czegoś, co dawało mu świetne możliwości choćby szantażu czy nowej formy jego gier z Sophie Martinez.
Niestety, jego entuzjazmu nie podzielał absolutnie nikt, co drażniło go bardziej, niż chciałby przyznać. Ekipa znała doskonale jego pokręconą i niezdrową relacją z Sophie, co jednak ani na moment go nie ruszało. Donovan nigdy nie przejmował się opinią innych — może właśnie dlatego, wbrew wszystkim i wszystkiemu, trzymał się swojego obecnego trybu życia, a szczególnie na przekór swoim ukochanym rodzicom. Im jeszcze nie powiedział o tym, że spełnił ich marzenie i w końcu się ożenił. Wiedział, że jeśli dowiedzą się, kim została ich synowa, cała sytuacja mogłaby się skończyć tragicznie. Jednak póki co, to wszystko tylko podsycało jego chęć zabawy.
Jego spojrzenie nerwowo wędrowało po otoczeniu, gdy monotonna jazzowa melodia zaczynała go irytować coraz bardziej. Przeklęty Murray sam nalegał, by spotkać się właśnie tutaj, a od godziny na horyzoncie nie było ani jego, ani Alexandry. Od czasu ich powrotu z Meksyku zachowywali się dziwnie, Max jednak wcale nie miał zamiaru w to wnikać. Nudziło mu się, był wkurzony, a jego małżonka zniknęła gdzieś w tłumie, zostawiając go samego w towarzystwie innych znajomych, których – trzeba przyznać – wyjątkowo nie znosił. Byli jeszcze większymi sztywniakami niż jego ukochany Edward.
UsuńJego wzrok instynktownie powędrował w stronę kobiety siedzącej na drugim końcu kanapy. Nancy Jones. Odkąd dwa lata temu kuzynka jego najlepszego przyjaciela przyjechała do Mariesville, odkrył w sobie nowe hobby – dokuczanie dziewczynom, które były całkiem atrakcyjne. Nancy była do tego idealna, stając się obiektem jego głupich żartów i nieznośnych komentarzy. I to nie tak, że jej nie lubił. Nancy była szczera, poukładana, całkiem sympatyczna... To wszystko jednak czyniło ją jego całkowitym przeciwieństwem i jednocześnie sprawiało, że ich drobne przepychanki były czystą rozrywką. Dla niego, oczywiście, domyślał się jak najbardziej, że Nancy nie czerpała z tego tej samej przyjemności.
Z energią podniósł się z miejsca i ruszył naokoło stołu, aż stanął naprzeciwko niej.
— Zagraj ze mną, Jones — powiedział, siadając na wolnym krześle i patrząc jej prosto w oczy. — Piszesz się na nigdy nie? — zapytał, unosząc brew z figlarnym uśmiechem. — Wiem, że wolałabyś rozbieranego pokera, ale cóż, pech chciał, że nie mam kart… — dodał z błyskiem rozbawienia w oczach.
chochlik ♥️
Skrzywił się nieco, gdy stojąc przed lustrem, zapinał guziki czarnej koszuli, a Colton – kumpel, notabene funkcjonariusz tutejszej policji – nagle rzucił w niego eleganckim butem, zachowując się w tej garderobie jak jakiś niewydarzony szczyl, który nawiał na pierwszą w życiu imprezę dla dorosłych. Facet miał trzydzieści cztery lata, łeb na karku i gadane nie z tej ziemi, ale był teraz tak podekscytowany halloweenową maskaradą, że tym swoim nieskrywanym entuzjazmem już któryś raz z kolei wprawił Rowana w zaskoczenie. Że też dał mu się na to namówić, co mu w ogóle przyszło do głowy się zgodzić? Dopadła go jakaś mgła mózgowa, czy jak? Mogli zasiąść przecież w lokalnym barze, umoczyć pyski w kuflach kraftowego piwa i nacieszyć się błogim spokojem prawie że pustej knajpy, bo skoro mieli dziś Halloween, to ludzie balują przede wszystkim na ulicach, więc spokój w The Rusty Nail był niemalże gwarantowany. To wkręcili się na domówkę. Na Halloween Party. W zasadzie, to Colton ich wkręcił, bo Rowan znalazłby sobie sto innych zajęć, gdyby nie nalegania przyjaciela i fakt, że łaził za nim po komisariacie, jak cień, nie dając spokoju przez kilka ostatnich dni. Dzięki bogu, że nie musieli wciskać się w żadne pokraczne stroje, że założenie czarnej koszuli, ciemnych dżinsów i wygodnych adidasów było akceptowalnym ubiorem, nie skazanym na jakieś ogólne potępienie. Colton dla odmiany miał jasną koszulę, niebieskie dżinsy i eleganckie buty, które wiązał właśnie, siedząc na pufie. Ubierali się u Rowana, bo stąd mieli bliżej do domu Dawsonów w Pinehill Estates, gdzie zorganizowana została impreza, a Colton i tak miał przyjechać po garść zbijaków, bo na ostatnim treningu zabrakło im amunicji ćwiczebnej, której Rowan miał akurat po sam sufit. Dużo strzelał, czysto rekreacyjnie.
OdpowiedzUsuńZaparkowali auto Coltona na posesji rodzeństwa Dawsonów. Samochodów stało już kilka, ludzie kręcili się przy schodach, okupując drzwi wejściowe i śmiejąc się głośno. Duży, piętrowy dom przyozdobiony był upiornymi dekoracjami: sztuczną pajęczyną z waty spryskanej lakierem do włosów i wykrawanymi dyniami, w których mrugał lekki płomień świeczki. W trawie leżały sztuczne kości, imitujące trupa i gumowe pająki, które działały na zasadzie łamanych świetlików. Zaangażowanie rodzeństwa w całe to przedsięwzięcie zasługiwało na podziw i Rowan był naprawdę pod wrażeniem staranności, z jaką wszystko zostało tutaj zorganizowane. Te dekoracje, już pomijając fakt, że kosztowały kupę kasy, robiły robotę, odzwierciedlając klimat upiornego domu, rodem z horrorów klasy B.
Przywitali się ze znajomymi, którzy stali na zewnątrz, wymieniając krótkie uściski dłoni i niezobowiązujące pogawędki. Colton zapalił jeszcze papierosa, a Rowan wszedł do środka, ciekawy jak wygląda wnętrze. Już po przekroczeniu progu coś spadło mu na głowę, więc z krótkim co jest kur... wsunął palce we włosy i zgarnął z nich cieniutką serpentynę. Butelki ze sprayem działały na czujniki ruchu, więc każdy, kto wchodził do domu i przechodził przez niewidzialny laser, uruchamiał maszynkę i w efekcie obrywał dziesiątką niteczek z zastygniętej pianki. Wyglądało to jak pajęczyna, na szczęście schodziło z ubrań bez trudu.
Przestrzenny salon zatopiony był w ciemnym świetle przygaszonych żyrandoli, do których przymocowano długie girlandy z dekoracjami w kształcie nietoperzy. W kątach unosiły się duże balony z helem, nakryte prześcieradłami, które robiły za duchy, a stojące niżej lampiony, rzucały na ściany różne upiorne wzory. Poduszki na wygodnych kanapach, stojących po lewej stronie salonu, miały poszarpane poszewki, a prowizoryczny parkiet taneczny, znajdujący się po prawej stronie, nieopodal wyjścia na taras, przypominał jakiś złowieszczy rytualny krąg. Ale najlepszą robotę robił tutaj stół z przekąskami, ponczem i deserami, i to na nim Rowan się skupił.
Duży, okrągły, piętrowy stół, nad którego blatami unosiła się mgiełka utworzona z suchego lodu. Spływała po bokach mebla, niczym wolny wodospad i rozpływała się nad podłogą, stopniowo zanikając. To było zjawiskowe i przyciągało wzrok, choć nie bardziej, niż to w jakiej formie przygotowano przekąski. Arbuzy wydrążono tak, że przypominały mózgi, z bananów zrobiono mumie, a ciasteczka upieczono w kształcie ludzkich palców. Takiej imprezy w Marsieville to Rowan nie pamiętał, a może i nie przeżył, bo kiedyś to brało się butelkę wina i szło na ulice, ale te dekoracje i ilość pracy włożona w klimat, naprawdę zwalały z nóg. Kuchnia też była udekorowana, ale trochę mniej, bo robiła chyba za bazę dowodzenia. To tam krzątały się osoby, które robiły drinki i te wszystkie dobroci, to tam stały zapasy i wszystko co potrzebne do dobrej zabawy, i tam kręciła się także Lisa Dawson, więc Rowan przywitał się z nią, gratulując przy okazji rozmachu, bo drugiego tak udekorowanego domu w Mariesville z pewnością nie było i nie będzie. Spytał o jej brata, Dylana, bo chciał z nim chwilę pogadać i wziąć przy okazji alkohol z samochodu, a kiedy usłyszał, że kręci się gdzieś na zewnątrz z kumplami, skierował się w stronę wyjścia. I ledwie wyszedł zza progu kuchennych drzwi, jak wpadł niespodziewanie na drobniejszą sylwetkę. Aż ciężko wypuścił powietrze z płuc, kiedy zatrzymał się ostro, cudem nie doprowadzając do czołowego zderzenia.
UsuńUlga na jego twarzy szybko przemieniła się w zaskoczenie, bo nawet jeśli mógł przewidywać, że ona będzie, ostatecznie nie miał pewności. Ale znała przecież Dawsonów nawet lepiej niż on, więc jej obecność była tutaj wskazana.
— Nancy? — Podniósł brwi i uśmiechnął się, lustrując ją krótkim spojrzeniem. Też miała jeszcze strzępki tej serpentyny w sprayu na ramieniu. — Mało brakowało, a byśmy dołożyli tutaj prawdziwych dekoracji — stwierdził, trochę sobie żartując. — I byłoby naprawdę szkoda, bo świetnie wyglądasz — ocenił, a może skomplementował, a może i jedno i drugie. Słynął z bycia bezpośrednim, więc nie miał najmniejszego problemu ani z ocenianiem ani z komplementowaniem.
Rowan Johnson
[ Wiadomo, że podglądałam w roboczych i Cynamonce suszyłam głowę, że ten brat tak na mnie spogląda zachęcająco xD
OdpowiedzUsuńZ Soph będzie kosa z przyczyn oczywistych, choć może nie będzie prowadzić otwartej wojny, bo to Donovan będzie na celowniku. Ale z Alex myślę, że możemy pomyśleć o jakiejś przyjaźni - postawić ją między młotem, a kowadłem - będzie się biedna motać, po której ze stron się opowiedzieć. Ewentualnie zapraszam jeszcze do chłopaków, może jakaś burza mózgów wpadnie :)
Bawcie się dobrze, szczególnie, że to powrót po dłuższym czasie! ]
Alexandra Collins / Sophie Martinez (i Noah z Westonem)
[Schorowani dziadkowie, którzy mają jeszcze masę krzepy to bardzo ciężka sprawa! Zarówno Finn, jak i Kopi coś o tym wiedzą, sami mieszkając w towarzystwie tego pokolenia ;D Babcia ma szczęście, że opiekuje się nią taka fajna wnuczka. I do tego pielęgniarka!
OdpowiedzUsuńPani wyszła cudna, a do tego na maxa zaintrygowałaś tą grą coś za coś. Na pewno ciężko przejść obok niej obojętnie, oj tak!
Życzę cudownych wątków i dobrego powrotu ;)) I w razie chęci, zapraszam do mnie. Chętnie coś wygramy/ przegramy!]
Kopi / Finn / Gustavo
Człowiek dopiero co przyszedł, nie zdążył się jeszcze nawet dobrze rozgościć i przyjąć do siebie świadomości, że znalazł się na imprezie pełnej upiornych dekoracji, atakujących od samego wejścia, a tu już bombardują go małpimi mózgami i alkoholem tak w ogóle. Od kilku dni po okolicy chodziły takie słuchy, że impreza ma być sroga i diabelska, dosłownie jak te wszystkie dekoracje zwisające z sufitu, więc szoty na dobry wieczór nie powinny go dziwić. A już tym bardziej małpie mózgi, które przecież doskonale wpasowywały się w upiorny klimat. To i tak zaskakujące, że zaczynali tak grzecznie od szotów, a nie od picia wódy z gwinta, ale wszystko przecież przed nimi! Akurat picia z gwinta należało spodziewać się prędzej, czy później, skoro była to impreza z Coltonem i Dylanem na pokładzie, bo ani jeden ani drugi nie wylewa za kołnierz, choć ten pierwszy ma przynajmniej z tyłu głowy dość istotny fakt, że jeżeli cokolwiek kiedykolwiek odpierdzieli, to odznaka i giwera idzie do sejfu zamkniętego na cztery spusty. I był to naprawdę dobry bat do pilnowania się na takich spędach. Rowan miał świadomość, że dla wielu osób jego obecność tutaj i tak będzie dość krępująca, a już szczególnie dla tych, którym w kieszeniach będą brzęczeć szklane fifki, ale taki Dylan nie był na przykład ani trochę przejęty faktem, że gości na swojej domówce tutejszego szeryfa, a tego, że jarał, nie dało się po prostu nie zarejestrować, bo przyniósł ten charakterystyczny zapach jointa do salonu razem ze sobą. Trawa nie jest w Georgii zalegalizowana ani rekreacyjnie, ani medycznie, ale w ich hrabstwie jest zdekryminalizowana, tak więc nic nie widzę, nic nie słyszę, a po cywilnemu także nic nie wiem i można się bawić. Zresztą, tak na dziewięćdziesiąt procent Colton zdążył się już upalić razem z Dylanem, nawet jeśli na tyle dyskretnie, by nikt go nie zauważył, więc to mówi samo za siebie. Jak się bawić, to się bawić.
OdpowiedzUsuńW normalnym przypadku Rowan siedziałby pewnie na komisariacie i ciągnął kolejny, ponadprogramowy dyżur, ale kiedy dowiedział się o tej domówce, natychmiast wykreślił się z harmonogramu. Co jak co, ale na wezwanie na pewno by tutaj nie przyjechał. Wolał umyć ręce, a ostatecznie w ogóle wyautować się z roboty na ten czas, bo miał przeczucie, że w Pinehill Estates zrobi się niewiarygodnie głośno, a gdyby jakiś zrzędliwy sąsiad poskarżył się na niesforną, niewychowaną młodzież, nie miałby wtedy wyjścia, jak zapukać do tych drzwi. To oczywiste, że jeśli miał już tutaj zapukać, to wolał zrobić to w koszuli, jako gość, a nie w mundurze, tak więc dał się porwać Coltonowi na ten pomysł, wyautować z dyżuru i wkręcić na imprezę, która jutro odbije mu się pewnie porządnym kacem. Baileys nigdy do niego nie przemawiał, a to z niego właśnie składały się małpie mózgi, które Dylan wciskał im teraz w dłonie w ramach powitalnego szota.
— Hej, a mnie to nikt nie zaprosi? — Colton pojawił się w salonie, trzymając w dłoniach kilka butelek srebrnej tequili Cincoro. Postawił je chwilowo na podłodze, żeby sięgnąć po szota z likierowym glutkiem przypominającym mózg. Pewnie, że był upalony – zdradzały go oczy, tak na co dzień czujne, a teraz zupełnie zrelaksowane i uchachane.
— Od kiedy ty potrzebujesz zaproszenia, Colt — Rowan popatrzył na kumpla z lekko uniesioną brwią, a potem przeniósł uwagę z powrotem na towarzystwo.
Wszyscy zaczęli stukać się kieliszkami po kolei i łykać fikuśne szoty z brzoskwiniowego schnappsa i likieru Baileys. Rowan wypił zawartość jednym haustem, nie ciesząc się zbytnio smakiem tego wynalazku, za to Colton skrzywił się natychmiast i nieskrępowanie zaklął pod nosem, nie spodziewając się czegoś tak słodko-kremowego. Jego podniebienie na co dzień raczy się tylko bourbonem z rodzaju single barrel, a tu, masz ci los, jakieś likiery i inne cuda na kiju.
Usuń— Ja nam zaraz poleję czegoś lepszego na to powitanie — zapowiedział Colt, podnosząc butelki tequili, z którymi zamierzał przenieść się do kuchni. — Rowan, ciebie to nawet nie pytam — pominął go machnięciem ręki, bo dobrze wiedział, że Rowan tequili nie odmawia, i od razu skupił się na Nancy. Dylan poszedł akurat powitać nowo przybyłych gości, którzy tłumnie pojawili się w korytarzu, więc na chwilę się odłączył. — Nancy? Idziesz z nami na kolejeczkę? — zachęcił, poruszając brwiami. Tak naprawdę, powinien dodać, że to kolejka z kilkoma wagonami, ale każdy kto znał Coltona choć trochę, z góry mógł się spodziewać, że jego pociąg będzie długi i w pewnym sensie wykolejony.
Rowan Johnson
[ potrzebne czy nie ja tam uważam, że powinna dostać nawet i pojedynczego kwiatka , więc skromna nie musi być ;)
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że niestety nachodzą ja same czarne myśli...
A dziękuję. Masz może ochotę na cośkolwiek? ;) Mogę Patty wpakować w wypadek przy pracy (bo ja okrutna kobieta)]
Patricia
[O kurczę, nie wiedziałam, że dziewczyny są kuzynkami! W takim razie może powinnam zaprosić Cię właśnie do Anny? :D]
OdpowiedzUsuńAnna & Savannah
Zachowywał klasę i to się nie zmieniło, bo od zawsze trzyma się takiej zasady, że w towarzystwie pije alkohol na równi ze wszystkimi, albo wcale. I to nie dlatego, że ma słabą głowę. Wynika to po prostu z ograniczonego zaufania do otoczenia, a już szczególnie, gdy w grę wchodzi picie w miejscach publicznych, i dotyczy to także zakątków tej uroczej mieściny. Ludzie są nieprzewidywalni, a jego potrzeba kontrolowania sytuacji jest na tyle duża, że ostatnia rzecz, którą pozwoli sobie kiedykolwiek stracić w otoczeniu, to czujność. I to zapewne też jedno ze skrzywień zawodowych, ale chcąc, czy też nie, bezpowrotnie wpisało się w jego naturę. Ale ponurakiem wcale nie jest, wyluzować też potrafi, momentami nawet za bardzo, tyle że nie są to kadry dostępne dla każdego przeciętnego człowieka tak na co dzień. Plotki krążą rozmaite, choć na jego temat wcale nie aż tak dużo, jak można by zakładać, ale to tylko dlatego, że nie dawał nikomu zbyt wielu powodów do siania dziwnych niedomówień. Nie zwierzał się przypadkowym ludziom, nie rozmawiał zbytnio o prywatnych sprawach, a ciekawskie pytania zbywał dość szybko i to właśnie w ten sposób pozbawił okolicznych plotkarzy informacyjnego źródełka, z którego mogliby wyciągać brudy. Był też na tyle uprzejmym człowiekiem, że starsze panie nie wyklinały go od jakichś czortów i nie produkowały dodatkowych pogłosek, a mieszkańcy zawsze mogli na nim polegać. Miał jakiś autorytet, społeczne uznanie, i nie mógł puścić go z dymkiem skręta.
OdpowiedzUsuńNie krytykowali wymyślnych szotów pod żadnym pozorem, bo wszystkie doskonale wpasowywały się w upiorny klimat, a oni nie byli jedynymi gośćmi tej imprezy. Schodziło się całkiem sporo osób, które chętnie porobią się małpimi mózgami, a tak poza tym należało też docenić fakt, że Lisa spędziła godziny, żeby przygotować aż tyle drinków i tak ładnie poustawiać je na szerokim stoliku. Oni może nie przepadali za ulepkami, ale damska część gości z przyjemnością przejmie kolorowy stolik na własność, nic więc się tutaj nie zmarnuje. Prawdopodobnie jeszcze zabraknie.
— Są wyborne, ale wiesz, że u nas impreza zaczyna się od czterdziestu procent — przypomniał Rowan, zerkając przez ramię Lisy, gdy kroiła cytryny w równiutkie ćwiartki. Przystanął zaraz przy kuchennej wyspie i przejął kieliszki od Lisy, a potem przesunął je po blacie w stronę Coltona, jeden po drugim, żeby mógł złapać je po kolei. Uśmiechnął się rozbawiony, gdy ten szybciutko uzupełnił naczynka prawie że po same brzegi, nie dając Nancy szansy na ustalenie limitu. Chciała połowę? Boże drogi, to zdecydowanie nie w tym towarzystwie. Colton był akurat pierwszy do polewania aż po rant, więc dopóki on rządzi, na ustępstwa nie ma co liczyć.
Rowan pokręcił głową, kiedy Nancy podsunęła mu ćwiartki cytryny, a Colton zrobił dokładnie to samo. Alkohol był jeszcze dobrze schłodzony, więc żaden z nich nie potrzebował cytrynowego wsparcia. To się przyda, jak butelka będzie stała dłużej i nabierze temperatury pokojowej, o ile w ogóle zdąży, bo przecież nikt nie będzie na nią tylko i wyłącznie patrzył – nie taka jest jej rola.
— Za niezapomnianą noc — potwierdził Rowan, dzierżąc w palcach swój kieliszek.
— Za najlepsze Halloween w życiu — dodał Colton z zawadiackim uśmieszkiem.
— I za niezarzygany salon — zaznaczyła Lisa, przechodząc obok nich z tacą, z którą wyszła do salonu.
Stuknęli się szkiełkami i Rowan pociągnął alkohol jednym haustem, krzywiąc się przy tym tylko odrobinę, zanim smak agawy nie wyparł ciężkich tonów spirytusu. Colton zaklął cicho pod nosem, bo pojemność tych kieliszków była naprawdę spora, i obaj spojrzeli uważnie na Nancy, czy ona poradziła sobie z sześćdziesięcioma pięcioma mililitrami tequili. To nie była standardowa porcja, więc musieli się upewnić, że nie dała się temu zagiąć.
Usuń— Colt, następnym razem lej po połowie — Rowan zerknął na kumpla, który skinął głową w potwierdzeniu.
— Tak jest, szefie — dorzucił, salutując krótko.
Nie chodziło przecież o to, by skończyć imprezę, zanim ta dobrze się rozpocznie. Tu jeszcze ludzie się nie zeszli, a oni sięgnęli już po naprawdę ciężki kaliber, ale to był bardzo dobry początek.
— Nancy! — rozległo się za chwilę, gdy dwie dziewczyny z kapeluszami wiedźm na głowach, pojawiły się w progu, żeby ją wyściskać. Miało być tu kilka osób nie z okolicy, w końcu świat nie kończy się na Mariesville, a zarówno Dawsonowie, jak i Nancy, spędzili a Atlancie trochę życia i tam też mieli znajomych.
Rowan Johnson
Pewne rzeczy, kiedy już wejdą człowiekowi w krew, zostają z nim na zawsze, a w jego krew weszło akurat bardzo dużo rozmaitych dziwności, związanych z prawie piętnastoma latami policyjnej mordęgi, poza tym człowiek ma tendencje do dopasowywania się do warunków, w których przyszło mu żyć, więc jeśli od półtorej dekady trwa się w gotowości, to trwanie to staje się po prostu częścią życia. Gotowość weszła mu w krew, dlatego wcale go nie męczyła, choć w spokojnym Mariesville wyglądała zupełnie inaczej, niż w Atlancie czy w innych miastach, do których jeździł na akcje jako policyjny specjals. Gonienie dzieciaków z sąsiedztwa, którzy podkradają sadownikom jabłka, to nie to samo, co rozbijanie szajki handlującej bronią, czy żywym, ludzkim towarem. To w zasadzie nie jest podobne nawet w ułamku procenta, ale to też czegoś uczy, zwłaszcza w pełnieniu roli szeryfa, czy w szefowaniu policyjnym grajdołkiem tak małej mieściny. Tutaj Rowan był przede wszystkim dla ludzi, może nie tak otwarcie, by brać z niego jak popadnie, ale podjąłby wezwanie nawet w środku nocy, gdyby była taka potrzeba. Czas jego pracy jest nienormowany, ale to była jego decyzja i jedyny warunek, jaki wtedy złożył, bo po objęciu funkcji szeryfa chciał służyć w godzinach, w których naprawdę jest taka potrzeba, a nie, które wybrał dla niego system. Policjantem jest się zresztą cały czas, nie tylko w momencie noszenia munduru. I, tak, wiąże się to z całym mnóstwem wyrzeczeń, ale Rowan świadomie wybrał dla siebie takie a nie inne życie. Mógł zostać każdym – został funkcjonariuszem policji, gotowym poświęcać życie dla dobra ogółu.
OdpowiedzUsuńPanowie wymienili z dziewczynami zapoznawcze uściski dłoni nad kuchenną wyspą, po czym Rowan zajrzał do szafki, z której Lisa wyciągnęła poprzednio kieliszki i sięgnął dwa dodatkowe.
— Zapraszamy, drogie panie! Cieszę się, że mogę was poznać. Fajne masz te koleżanki, Nancy, wreszcie mogę na kimś bezpiecznie zawiesić oko, jak cudownie — Colton roześmiał się wesoło, gdy Rowan łypnął na niego spojrzeniem, bo wychwycił tu jakąś dziwną aluzję, być może nie zrozumiałą dla nikogo innego, oprócz ich dwójki. I Nancy. O ile ona zdała sobie sprawę, że chodziło tu o nią, że to na nią Colt nie mógł niby bezpiecznie się wgapiać w jego towarzystwie. Jakby groziła mu co najmniej dekapitacja, albo coś w ten deseń.
Rowan pokręcił lekko głową na dowcipny nastrój kumpla, powstrzymując się od wymownego postukania się w czoło, i postawił przed nim kieliszki. Spojrzał na Nacy, kiedy tak swawolnie pociągnęła żart i oparł dłonie na blacie, bardziej pochylając się w jej stronę.
— Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Nancy — powiedział, gdy Colt uzupełniał kieliszki. — Zobaczymy, jak po wszystkim będziesz dzwonić po taksówkę. — Podniósł usta w zaczepnym uśmiechu i zachęcająco przesunął w jej stronę kieliszek, który nie był uzupełniony do połowy, ale też nie po same brzegi. Colton nalał po trzy czwarte, bo śmiał się cicho pod nosem i trząsł się przy tym, w ogóle nie kontrolując pomiaru. Był zresztą upalony i totalnie wyluzowany, więc ciężko oczekiwać od niego poważnego podejścia do tematu. — Za twój powrót.
Rowan wyprostował się zaraz, wziął swój kieliszek i puścił do Nancy krótkie oczko. On też sobie żartował i każdy dobrze wiedział, że byłby pierwszą osobą, która bezpiecznie odstawi ją do domu, jeśli ona naprawdę sobie tu dzisiaj pofolguje. A kiedy dziewczyny sięgnęły po ćwiartki cytryn, całą piątką przybili szybki toast i pochłonęli swoje porcje. Lisa zachęcała wszystkich głośno, by przenieśli się do salonu, który wypełnił się klimatycznym światłem. Teraz upiorne wzory na ścianach były bardziej widoczne, a w unoszących się duchach, stworzonych z balonów z helem, dało się dostrzec światełko ze złamanego świetlika. Osób zebrała się całkiem spora ilość, wszyscy mościli się już na kanapach i siedziskach, sięgając po pierwsze przekąski i ciesząc się rytmiczną muzyką w tle.
UsuńRowan Johnson
[Tak totalnie podoba mi się obrazek, który przedstawiłaś! Nie mogę się oprzeć i nawet nie zamierzam próbować! 🤣 Także poniżej podsyłam skromne zaczęcie!]
OdpowiedzUsuńAbigail uważała, że obdarowywanie ludzi to najpiękniejszy wyraz siebie. Od dziecka biegała wśród dzieci, rówieśników i starszych, sąsiadów i znajomych rodziców i gdy znajdowała coś, co było ładne, oddawała to z szczerą radością, śmiejąc się głośno aż do utraty tchu. Kolorowe kamyczki wyłowione z rzeki, odpryśniete błyszczące kafelki z zdobnych murków w okolicy ratusza, kwiatki o dużych płatkach lub tych najdrobniejszych, liście o regularnych kształtach i nasyconym kolorze, to wszystko nadawało się na prezent. Widziała piękno w wszystkim, zależało jej by podzielić się tym z innymi. I choć z wiekiem nauczyła się rozumieć, że nie zawsze i nie każdy okaże jej zrozumienie i podzieli jej entuzjazm, czy gust, to nigdy się nie zniechęcała. Robiła to już nie tylko dla innych, ale i dla siebie, koiła swoje niepokoje, swoje wyciszone tęsknoty i zepchnięte na dno duszy pragnienia , karmiąc się tym co pozytywne. Kochała sprawiać ludziom przyjemność, uwielbiała dostrzegać w ich oczach błysk zdumienia, później radości i wdzięczności. Poprawiał jej się humor, gdy odwzajemniano jej uśmiechy. I wtedy czuła się wystarczająca.
Abigail jakiś ponad miesiąc temu wróciła po czterech latach z Atlanty, gdzie studiowała pilnie zarządzanie w nieruchomościach, dorabiała jako kelnerka, a później któryś weekend z kolei starała się wyrobić z kursem hotelarstwa. Pensjonat, który był w rodzinie Wilsonow od lat był spełnieniem jej marzeń, prowadzenie go i odciążenie rodziców było jej celem od nastoletniego wieku. Chciała kontynuować rodzinny biznes, wręcz go rozwijać i nadać mu świeżości. Nigdzie indziej siebie nie widziała i właściwie nigdy nie planowała nawet wyjeżdżać! Proste, spokojne życie jej odpowiadało, a Mariesville było wszystkim, czego potrzebowała.
Pasowała tutaj, tu czuła się najlepiej i w Atlancie szybko przekonała się, że to szczera prawda, a nie jej widzimisię. Zderzyła się z głośnym, szybkim, wielkim miastem i poczuła zagubiona. Była jednak wytrwała, uparta i konsekwentna, jak również cierpliwa i pracowita, więc obiecała sobie, że skończy studia i nie zmarnuje tej szansy, choć nie mogła się doczekać, jak tylko wróci do domu! Spory wpływ tutaj na jej ocenę miał istotny fakt, że przeżyła pierwsze odrzucenie i pierwsze zerwanie i złamane serce, bo wyjechała z swoim chłopakiem, pierwszą miłością notabene, ale to był akurat ten temat, do którego praktycznie nie wracała. To zbyt bolało, mimo upływu czterech lat.
A jednak teraz, gdy wróciła, choć miała dni pełne niepewności i wahała się w wielu kwestiach, nie do końca tak łatwo odnajdując się w roli, do której dążyła, czuła lekkość w sercu. Wróciła, była tu i już nie zamierzała odjeżdżać! I na nowo mogła skupić się na ludziach, którzy byli jej drodzy, czyli wszyscy mieszkańcy miasteczka, bo ich i to miejsce kochała całą sobą.
- Mamo! Gdzie moje druty?! - zawołała, wchodząc do środka mieszkania rodziców, wydzielonego od tyłu kuchni w pensjonacie. Sama mieszkała w mieszkaniu po babci w Downtown, skąd miała wszędzie blisko.
UsuńNa ramieniu wisiała jej sporych rozmiarów bawełniana torba, a w niej miała trzy kolory miękkiej włóczki, dwa spore słoiki z miodem z mleczy i mały pojemnik z czekoladowym ciastem, który upiekła. Wybierała się do Cecily, a podobno i Nancy odwiedzała babcię, więc chciała się przywitać przy okazji kolejnych lekcji robienia cudów pod okiem starszej pani. Czasami gdy zjeżdżała na weekendy, wakacje, albo ferie odwiedzała tę panią, ale były to sporadyczne wizyty i rzadkie, a teraz mogła i chciała nadrobić czas i ich lekcje, bo wzory na swetrach znów wychodziły jej nierówne. A z pustymi rękoma, nie wypadało iść przecież. Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia, gdzie posiała swoje druty, a przetrzepała już całe mieszkanie z wyblakłymi tapetami i wzorzystymi dywanami i u siebie na pewno ich nie miała.
Dobre pół godziny później, wypadła z tyłu domu i wsiadła pospiesznie na swój żółty rower, pędząc na umówiony wieczorek z herbatką i dzierganiem. Miała troszkę zarumienione policzki, bo zanim znalazła druty, już się zniecierpliwiła i rozzłościła, ale jak zwykle wszystko było na swoim miejscu, a jej zguba wcale się nie zgubiła, tylko czekała na odpowiedni moment w szufladzie małego saloniku, aż Abi sama sobie przypomni, że wszystko tam położyły jej własne dłonie, gdy kilka miesięcy wcześniej próbowała zrobić szalik w jabłka dla smutnego mężczyzny, który zatrzymał się w pensjonacie na weekend.
Abigail
Nigdy stąd nie wyjechał i nie zrobił tego nawet wtedy, gdy dostał się do policyjnej jednostki specjalnej, chociaż drzwi stały przed nim otworem. Wołał gnać sto kilometrów do Atlanty i tam na miejscu wynajmować pokój w mieszkaniu kolegi po fachu, a potem zjeżdżać co kilka dni, czy w gorszych przypadkach co kilkanaście, niż zabrać manatki i tak po prostu się stąd wyprowadzić. Coś takiego nigdy nie wchodziło w grę, zresztą nie tylko wtedy, bo nawet gdy dostał się na prawnicze studia w sąsiednim stanie, nie było w ogóle mowy o wyprowadzce. Matka złościła się na niego z tego powodu, bo załatwiła mu stancję w doskonałej cenie i sama prawie że spakowała do wyjazdu, jakby pewna, że te studia będą spełnieniem jego marzeń, a jemu nawet przez myśl nie przeszło wynieść się do Durham. Wypychała go gdzieś w wielki świat, a sama została w tej małej mieścinie i jeszcze na domiar wszystkiego zbudowała tu swoje prawnicze imperium. A jemu wielki świat nie był do niczego potrzebny. Życie w jabłkowej mieścinie odpowiadało mu pod każdym względem, miał tu w zasadzie wszystko, czego potrzebował, a nawet więcej, niż zdołałby mieć gdziekolwiek indziej. Wystarczyło, że kiedyś pojawiał się w Atlancie co jakiś czas, żeby narobić trochę bałaganu w przestępczym środowisku, a miasto to i tak zdążyło mu więcej odebrać, niż dać. Poza tym, ciężko zestawić te dwa policyjne światy w jednym i tym samym porównaniu. Tutaj życie jest spokojne, tam toczyło się na dużo wyższych obrotach i dlatego tutaj długo musiał szukać sobie zamienników, które odpowiednio uzupełniałyby zapotrzebowanie na adrenalinę. Praca w jednostce specjalnej mocniej obciążała go psychicznie, ale dawała też ogromną satysfakcję i poczucie zawodowego spełnienia, więc szara codzienność małego miasteczka wypadała na jej tle nudno. To jasne, że tęsknił czasami za tym dreszczykiem emocji, gdy w gotowości czekało się w MRAPie na znak, a potem przystępowało do akcji, ale nie wróciłby już do SWATu, bez względu na warunki, jakie by mu zaproponowano. Miał swoje powody, nawet całe mnóstwo, a szeryfowanie było w tej chwili czymś, z czego nie przewidywał rezygnować Kto jednak wie, co zaplanował dla niego los. Kosy w brzuch też nigdy nie przewidywał, a przed dwoma laty dostał aż dwie i to akurat wtedy, gdy zdecydował się wyjść do betonowej dżungli bez gnata za paskiem.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na Nancy i pokręcił głową z uśmiechem. Zawsze była taka figlarna, zawsze potrafiła odpowiednio kogoś zripostować, zachowując granice dobrego smaku. To się naprawdę nie zmieniło, mimo że te czasy, kiedy przyjeżdżała tutaj na wakacje do Cecily, a oni razem z gromadą znajomych spotykali się od czasu do czasu na beztroskich ogniskach czy festynach, znajdowały się daleko w tyle za ich plecami. Ale to, co jeszcze pozostawało niezmienne, to jej urok, którym zyskała między innymi jego sympatię. Zarażała uśmiechem, pocieszała empatią i ujmowała czarującą stroną swej osobowości, a w niektórych przypadkach była dla niego lustrem, w którym odbijała się ta najlepsza wersja jego samego. Nie byli blisko, ale nie musieli. Czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, nawet, gdy dzieliły ich miesiące rozłąki, jakby płynący nieubłaganie czas nie stanowił dla nich najmniejszej bariery.
A tak poza tym, odkąd tylko pamięta, zawsze miał do Nancy jakąś taką dziwną słabość, której akurat ona nigdy w żaden sposób nie wykorzystywała. Dobrze, że nie była stałą bywalczynią jego biura na komisariacie, bo niejedną zasadę nagiąłby na te jej piękne oczy.
UsuńOdprowadził spojrzeniem Coltona, który czuł się jak ryba w wodzie, mając u boku dwie niewiasty, a na pytanie o taniec, wziął nieco głębszy wdech. Obszedł wyspę i zatrzymał się tuż przed Nancy, oparłszy się bokiem o jedną z szafek. Skrzyżował nogi w kostkach i znów na nią popatrzył. Czy ona próbowała z nim właśnie flirtować? I to patrząc mu prosto w oczy?
Uniósł kącik ust, nieśpiesznie śledząc spojrzeniem jej twarz, a potem przechylił głowę lekko w bok, zastanawiając się krótką chwilę nad odpowiedzią.
— Nie tańczę — odparł, zatrzymując spojrzenie w jej oczach. — Ale jeśli naprawdę znasz kilka niezłych ruchów, to mogę zrobić dla ciebie wyjątek — zaoferował i podniósł brew zachęcająco, bo – tak – taniec z nim to była okazja, która mogła nie powtórzyć się zbyt szybko. Istniało większe prawdopodobieństwo, że zagra na harmonijce, jeśli Colt dorwie skądś gitarę i go namówi na wspólne muzykowanie, niż że wtopi się w pląsy na parkiecie.
Rowan Johnson
[To prawda, jest ich sporo, ale jakoś sobie radzę, jeszcze... ^^
OdpowiedzUsuńPosłałam maila!]
Savannah Weber
Uniósł brew, a w jego błękitnych oczach zaiskrzył wyraźny błysk adrenaliny. Nancy zawsze potrafiła popisać się swoimi ripostami, a to, co powiedziała teraz, nie stanowiło wyjątku. W jej głosie było coś, co sprawiało, że każde z jej słów stawało się naładowane energią, która wręcz podskakiwała w powietrzu między nimi. Jednocześnie jednak tymi słowami podkręcała Maxa Donovana, który był nieznośnie uparty i niemal zawsze dostrzegał w każdym wyzwaniu potencjalną wygraną. A właśnie tym wyzwaniem była dla niego Nancy Jones. Dokuczanie jej, irytujące zaczepki i bezceremonialne komentarze dostarczały mu sporej dawki rozrywki, a na jego twarzy pojawiał się szeroki uśmiech, który zawsze zwiastował, że wkręci się w to wszystko jeszcze bardziej, niczym kot bawiący się z myszą, nie mogący doczekać się następnego ruchu. Edward zawsze denerwował się o ten fakt, powtarzając, że nie okazuje jego kuzynce ani szacunku, ani sympatii. Ale to przecież nie o to chodziło!
OdpowiedzUsuńNancy Jones była niewątpliwie piękna, hipnotyzująca i naprawdę interesująca. Jej błyszczące oczy i pełen życia uśmiech potrafiły przyciągnąć uwagę niejednego mężczyzny. Była też inteligentna i dojrzała, co czyniło ich wymianę zdań jeszcze bardziej intrygującą. W ich świecie luksusu i biznesu, w którym przebywał Max, jak i Edward, ponad wszystko jednak wyróżniała się normalnością, czego zdecydowanie brakowało w jego życiu, bo jemu samemu daleko było do takiej cechy. Może dlatego swoje zainteresowanie dość mało ambitnymi i całkiem denerwującymi zaczepkami ulokował właśnie w Nancy Jones. Chodziło jednak również o to, że nie bała się na niego zdenerwować, odpowiedzieć równie głupio czy też potraktować go porządnie złośliwym komentarzem. Podobało mu się to. To prawda, że z Sophie również mieli intensywne kłótnie i wymiany złośliwości, ale to było zupełnie co innego, bowiem motywowało ich wzajemne pożądanie i nierozerwalna więź, która narodziła się w momencie, gdy zobaczyli się po raz pierwszy. Z kolei złośliwości, którymi wymieniali się z Nancy, były napędzane zupełnie inną energią — Jones go nie znosiła, unikała jak ognia, a jego obecność psuła jej humor w mgnieniu oka. Dla innego mężczyzny mógłby to być powód do zażenowania, a nawet wstydu, ale nie dla Maxa Donovana. On w życiu wszystko robił odwrotnie, a ryzyko i szaleństwo stanowiły definicję jego istnienia.
Kiedy Nancy pochyliła się w jego stronę, poczuł, że ich dynamika przybrała nowy, elektryzujący obrót. W tej chwili coś w atmosferze się zmieniło — jakby nieprzewidywalność tej interakcji wyzwalała w nim impuls, który go pociągał, mimo że absolutnie nie traktował tego na poważnie. Zatrzymał się w osłupieniu, wpatrując się w nią, jakby próbował odczytać jej myśli. Działała na niego jak przysłowiowy zastrzyk adrenaliny, a ich interakcja – ta nieprzewidywalna gra słów – miała w sobie coś niezwykle pociągającego. Uśmiech, który zagościł na jego twarzy, doskonale oddawał, jak wiele ekscytacji czerpał z tej wymiany zdań. Oczywiście, znał tę grę jak własną kieszeń, bo przecież sam ją wymyślił.
— Wracać? — powtórzył z udawanym zdziwieniem. — Ależ Nancy, to nie jest rozwiązanie! Mnie tu bardzo dobrze, a ty wcale nie wyglądasz na osobę, która miałaby być tak surowa — odpowiedział, przybierając poważny wyraz twarzy, podczas gdy w jego oczach lśniło rozbawienie. — Pomyśl tylko, kto inny dostarcza ci takiej dawki emocji? — dodał, zadziornie posyłając jej wymowne spojrzenie. Czuł, że wchodzi na niebezpieczny grunt. Ich zwykła gra słowna mogła zacząć przybierać bardziej osobisty wymiar, a on był bardziej niż kiedykolwiek świadomy napięcia, które ich łączyło, pulsującego w powietrzu niczym elektryczny ładunek. Nie potrafił się powstrzymać przed podejmowaniem ryzyka i wciąganiem jej w dość prymitywną zabawę, zupełnie zapominając, że w grę wchodziły ludzkie emocje. To, co dla niego było śmieszne, wcale przecież nie musiało być takie dla niej.
Usuń— Poza tym, zawsze wracam, więc co za różnica… — kontynuował, a jego ton miał lekko sarkastyczny wydźwięk, choć w głosie czuć było nutę szczerości. Nie kłamał; Edward i on byli najlepszymi przyjaciółmi, więc gdzie jeden, tam i drugi. A od kilku lat, gdzie Edward, tam i Nancy — ten krąg idealnie się zamykał. — A przy okazji, cieszę się, że moja obecność jest tak niesamowicie irytująca. To znaczy, że robię coś dobrze, prawda, Jones? — dodał, zadziornie mrużąc oczy, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że jest gotów na każde wyzwanie, jakie jej zachowanie mogło mu zafundować.
Tym razem to on zuchwale nachylił się w jej kierunku, na tyle blisko, że mogła swobodnie obdarzyć go siarczystym policzkiem, jeśli pozwoli sobie na przesadny, zdecydowanie nieodpowiedni komentarz. A przecież był do tego zdolny.
— Wiesz, Jones, prawda jest taka, że z każdą ripostą, którą mi serwujesz, mam coraz większą ochotę zostać w twoim towarzystwie jeszcze dłużej — wyszeptał, mrużąc oczy z typową dla siebie zadziornością, a jego głos miał w sobie ten magnetyzm, który przyciągnął już niejedną kobietę. — Tak szybko więc się mnie nie pozbędziesz — dodał z figlarnym błyskiem w oku, jakby rzucał jej wyzwanie, które oboje czuli w powietrzu.
co złego, to nie my 😇
Na ulicach Atlanty prawie stracił życie, ale to i tak było niczym w porównaniu do tego, że w tym samym mieście życie straciła kobieta, której oddał dużą część swojego serca. Że w zamian za tę stratę sam pozbawił kogoś życia z zimną krwią i nawet się przy tym nie zająknął. Akurat to jedno zdarzenie nie definiowało go jako człowieka, tym bardziej, że wszystko to, co wydarzyło się wtedy w przydomowym schronie w Mechanicsville w Atlancie, było związane też z prowadzoną operacją policyjną, ale zasady moralne nakazywały doprowadzać do sprawiedliwości poprzez prawo, a nie poprzez samosądy. Sytuacja zmusiła go jednak do tego drugiego. I nie żałował, bo człowiek, którego sprzątnął, nie przysłużył się światu w żaden sposób, a wręcz przeciwnie – dla niektórych ludzi uczynił świat piekłem. Zwłaszcza dla tych kobiet, na którymi się pastwił i którymi handlował, wykorzystując fakt, że były w kraju nielegalnie. Od tamtego czasu i tak wiele się już zmieniło, bo po wyjściu ze szpitala Rowan musiał przeprowadzić w swoim życiu remont generalny. Wyleczył się z uzależnienia od adrenaliny, chociaż przesunięta granica lęku nadal nie wróciła na swoje miejsce i raczej już nie wróci, ale jeśli potrzebował dreszczyku emocji, miał tu całe mnóstwo zajęć, by to zapotrzebowanie uzupełnić. Ale to prawda, że przez długi czas był w jakiś sposób rozdarty, bo z jednej strony Atlanta była jego życiem, z drugiej nienawidził jej tak bardzo, że nigdy przez myśl mu nie przeszło przenieść się tam na dłużej, niż kilkanaście dni. I na pewno byłby w stanie zrozumieć Nancy, nawet jeśli jej rozdarcie wiązało się z zupełnie innymi zdarzeniami. Ona też przez długi czas stała na rozdrożu i bez wątpienia tęskniła, a może nadal tęskni za życiem, które toczyła wcześniej. Ma jednak zbyt dobre serce, by stawiać na piedestale siebie, a resztę potraktować środkowym palcem, w dodatku z babcią łączy ją szczególna więź, której nie chciałaby nigdy stracić. Jeśli karma rzeczywiście wraca, to przyszłość Nancy powinna być bajeczna. Rowan szczerze jej tego życzył.
OdpowiedzUsuń— Tak? Czyli to w takim razie też mój szczęśliwy dzień — odparł, gdy Nancy zdradziła, że nie proponuje tańca byle komu, i uśmiechnął się, słuchając jej dalszych żartów. Był początkujący, wcale się nie spierał, ale podnoszenie z Dirty Dancing, jeśli dla kogoś skończyłoby się źle, to prawdopodobnie dla Lisy, której narobiliby bałaganu strąconym żyrandolem, połamanym kwiatkiem, albo inną tego typu stratą materialną.
Skierował się za Nancy do salonu, gdzie wszyscy bawili się w rytmach Alvaro Solera, czy kogoś podobnego, kto wypuszcza skoczne utwory w języku hiszpańskim. Jasna czupryna Coltona natychmiast rzuciła mu się w oczy, gdy obracał Clementine, trzymając się wyjątkowo blisko jej sylwetki. Możliwe, że Colt był tutaj najwyższy, mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i przewyższał Rowana o pół głowy. A klimat w salonie zrobił się prawdziwie dyskotekowy, brakowało tylko kolorofonów i stroboskopów, chociaż one nie były wcale potrzebne tutejszym imprezowiczom, a tak swoją drogą, też nie pasowałyby do tematu dzisiejszego spędu, bo ten był przecież upiorny.
Oczywiście, gdy tylko Colton zobaczył Rowana wtapiającego się w gęstwinę tańczących osób, natychmiast przekręcił głowę w bok, jak jakiś zdziwiony piesek, ale Clem nie pozwoliła mu na zbyt długie rozproszenie, więc gdy tylko Rowan odpowiedział mu strofującym spojrzeniem, jego uwaga zaraz znów w pełni skupiła się na towarzyszce. Colt wreszcie mógł dać swobodne ujście swojej lowelasowskiej naturze, bez dwóch zdań.
UsuńPołożył dłoń w talii Nancy, kiedy stanęli już w jedyn punkcie, pomiędzy wirującymi w rytm muzyki ludźmi, i sam zaczął bujać biodrami, bo to, że nie tańczył, wcale nie oznacza, że jest w tym stu procentowym laikiem. Z poczuciem rytmu nie jest akurat na bakier.
— Czekam na te niezłe ruchy — zaznaczył i posłał Nancy uśmiech, uważając w tym samym czasie, żeby nie trącić nikogo łokciem, bo przy tylu tańczących osobach, wokół było naprawdę ciasno.
Rowan Johnson
Cześć!
OdpowiedzUsuńHistoria może i przykra, ale AJ z natury smutny nie jest, tylko teraz za takiego smutasa i gbura uchodzi, bo mu się nie uśmiecha uśmiechać. Jest w takiej, a nie w innej sytuacji, bo uważam, że dużo łatwiej będzie mi teraz odczarować jego los.
Na pewno pracują w tym samym szpitalu, bo z tego co widzę, w Mariesville jest tylko jeden, więc muszą się znać. Możemy właśnie rozpisać coś na szpitalnych warunkach. Można zacząć nawet od pewnej niechęci Nancy do Archera, skoro jest takim mrukiem?
ARCHER JACOBSON
Archer w gorsze dni potrafi być okropny dla ludzi, więc myślę, że Nancy bez trudu znalazłaby powód, żeby za kogoś takiego go uważać. Podoba mi się pomysł z samochodem. Mogę nawet coś podrzucić na dniach.
OdpowiedzUsuńARCHER JACOBSON
Nie znał dziewczyn, ani ich podejścia do relacji, związków i tak dalej, ale w Coltonie rzeczywiście na próżno szukać kogoś, kto zakotwiczy się na stałe, bo to jest facet z rodzaju: biorę garściami, co mi życie daje i pędzę przed siebie. Na pewno potrafiłby się ustatkować i może kiedyś to zrobi, ale do tej pory słynął raczej z tego, że dość mocno obdarza płeć piękną swoimi względami, tyle że wyłącznie na chwilę. Z jedna poflirtuję, z drugą zatańczy, a trzeciej skradnie całusa i tak mu się to życie kręci, chociaż Clem miała predyspozycje do tego, by stać się właśnie tą, która zaskarbi sobie jego uwagę na dłużej, bo ewidentnie wpasowała się w jego gust. Colton skupiał się teraz wyłącznie na niej, co nie było takim standardowym zachowaniem dla tego lowelasa, więc może zajdzie w nim tu dzisiaj jakaś magiczna przemiana. Albo Amor wreszcie go upolował i teraz tylko czeka na dobry moment, żeby tak solidnie przyfasolić mu strzałą.
OdpowiedzUsuńZastanowił się przez moment, ale tak z czystego żartu, bo w takim przypadku kontrolę mógł jej oddać z przyjemnością, chociaż wciąż wcale nie tak do końca. Na pewno nie da się jej przewrócić, jeśli potknie się o czyjąś nogę, czy oberwać ze szklanki, bo co niektórzy kołysali się na tym prowizorycznym parkiecie również w towarzystwie drinków. A to też jest przecież jakiś rodzaj kontroli.
— Zrobię w takim razie drugi wyjątek, niech będzie — zgodził się i dał porwać temu małemu szaleństwu z udziałem Nancy, która naprawdę wiedziała, co robi, bujając przy nim biodrami i wykonując zmysłowe ruchy w tańcu. W ten sposób klubowe dziewczyny nie tańczą, więc zakładał tak zupełnie niewiążąco, że jakieś lekcje tańca Nancy musiała brać, choć na pewno nie w ich mieścinie, bo tutaj takich tańców nikt nie uskutecznia, a co najwyżej hulanki dla seniorów w ramach jakichś specjalnych zajęć. Ale takich przyjemności na pewno nie nauczyłaby się chodząc w kółeczku z seniorami. Nie był co prawda pewien, jak nazywa się ten taniec, ale ostatnimi czasy stał się chyba dość popularny, bo te charakterystyczne ruchy biodrami dość często przewijały mu się w internecie, ale i w Atlancie mijał kiedyś parę, która tańczyła w ten sposób na deptaku, nagrywając rolkę czy inny filmik na media społecznościowe.
Dość sprawnie, bazując na krokach Nancy, wyliczył sobie, że jest to taniec na cztery, więc złapał rytm i przynajmniej nie plątał się w żaden sposób, a poza tym dostrzegł, że wychylała biodra w kierunku przeciwnym niż wysuwała nogę, co też było charakterystyczne i na co też dało się odpowiedzieć własnym ciałem. Oczywiście, bez dwóch zdań to ona czarowała go w tym tańcu, a nie on ją, bo on jedynie dostosowywał się do jej ruchów, ona zaś rozkładała karty w tej tanecznej grze i przewodziła. Łapał ją w talii pewnie, a potem wypychał, gdy się odsuwała, i znów przyciągał, gdy wracała, dodając wszystkiemu dynamiki, bo tego wymagały latynoskie rytmy, dźwięcznie wypełniające salon. Na pewno przyciągnęli uwagę sąsiadujących tancerzy, bo jakimś cudem zrobiło się wokół nich nieco więcej miejsca, jakby nikt nie chciał przeszkadzać tym intensywnym obrotom, fruwającym włosom i zmysłowo falującym biodrom w tworzeniu tutaj prawdziwego show.
Uśmiechnął się, gdy Nancy zaprezentowała figurę specjalną, znów przylegając do niego plecami. Wstrzeliła się z nią akurat tak, że hiszpańska nuta przycichła, a ostatecznie wyparła ją jakaś zmiksowana na milion sposobów muzyka elektroniczna, więc figura była taką wisienką na torcie dla ich maleńkiego, tanecznego szaleństwa.
Usuń— Jeśli zawsze będziesz zaskakiwała mnie w taki sposób, mogę robić tych wyjątków więcej — podsumował żartem, dostrzegając jej zgrzane policzki. Taki taniec wymaga dobrej kondycji, w to akurat nie wątpił. — I całe szczęście, że nie tańczysz z byle kim, bo coś czuję, że zaraz zrobi się tutaj niezła kolejka i podejrzewam, że nie obrobiłabyś się z nią do rana, a trochę szkoda na to imprezy — stwierdził, podniósłszy spojrzenie na panów, którzy teraz niedyskretnie zainteresowali się osobą Nancy. Przyciągnęła ich uwagę swoim temperamentem, którego nie sposób ukryć w tańcu, ale wcale im się nie dziwił, bo na pewno było na co popatrzeć. Nic, tylko czekać, jak jeden po drugim będą kręcić się wokół niej, gdy tylko wróci do towarzystwa przyjaciółek i zniknie z pola widzenia szeryfa. Na razie tylko to trzyma ich w miejscu.
Rowan Johnson
Miłość jest wyjątkowa, ale miłość to przede wszystkim poświęcenie, bo ktoś, kto kocha, nie może żyć już tylko dla siebie – i z tego powodu Rowan nie spełniał kryteriów w tej dziedzinie życia, bo on, jeśli czemuś poświęcał się tak na serio, to wyłącznie pracy. Oddał się służbie w stu procentach, zgodził na te wszystkie wyrzeczenia, na trudy i obecność demonów dyskretnie depczących po piętach, ale zrobił to z całym przekonaniem, bo właśnie tego dla siebie pragnął. Uczucie zakochania nie było mu jednak obce, bo naturalną rzeczą ludzką jest zakochiwać się i słuchać głosu serca, bez względu na to jak naiwny potrafi być, ale w jego przypadku to uczucie ostatnimi laty zostało nierozerwalnie związane ze zdarzeniem, które mocno przewartościowało całe jego emocjonalne zaplecze. Nie obaliło ono wiary w miłość, bo ta specyficzna nić, która wiąże dwoje ludzi naprawdę istnieje i w to Rowan nie wątpił, mając tu w okolicy całe mnóstwo solidnych przykładów, ale nie wróżył jej dla siebie. Już nie. Po tym co przeszedł i co zostawiło po sobie niezmywalną skazę na całym jego jestestwie, był przekonany, że nie będzie już w stanie żadnej kobiecie dać takiego szczęścia, na jakie szczerze zasługuje. Nie miał serca z lodu, ale z połamanych kawałków, posklejanych w pośpiechu, bo czas nie był dla niego tak łaskawy, żeby przed kilkoma laty pozwolić mu chociaż przerobić wewnętrznie te trudne zdarzenia, których był uczestnikiem. Wszystko rozeszło się na boki, bo życie musi toczyć się dalej, ale z pewnymi rzeczami Rowan nie pogodził się do dnia dzisiejszego i możliwe, że nigdy tak do końca się nie pogodzi. Mógł być dobrym kompanem do zabawy, do różnych przekomarzanek i niezobowiązującego spędzania czasu przy butelce piwa, czy przy tych bardziej angażujących ciało aktywnościach. Mógł zaplątać się w krótką chwilę zapomnienia, bo nie był pozbawiony pragnień, ale nie potrafił zaangażować się w żadną relację, która wymagałaby od niego większego poświęcenia. Nie ufał samemu sobie. Nie ufał światu. I nie był w stanie po raz kolejny narazić życia tej drugiej osoby tylko dlatego, że zobowiązania zawodowe, śluby czy inne pieprzone przysięgi, okażą się istotniejsze, niż cokolwiek wokół. A Colt był totalnym lekkoduchem od najmłodszych lat i to się u niego nie zmieniło nawet po trzydziestce, ale bez względu na to, ile serc złamał po drodze, Rowan wierzył, że ten facet był zdolny się ustatkować, i że jeśli trafi na odpowiednią kobietę, to wtedy stanie się to mimowolnie. Jak na razie bardzo niechętnie wypuszczał Clementine z rąk, co było do niego niepodobne, ale babska narada brzmiała tak poważnie, że zamienił jej towarzystwo na towarzystwo Dylana, a w końcu też Rowana, którego zgarnął, gdy tylko panny ulotniły się z salonu. Najpierw okupowali całą trójką kuchnię, gdzie na wejściu strzelili sobie po szocie tequili. Colton zrobił im później drinki Red Bull Sunrise, korzystając z tego, że na stanie były energetyki i sok z marakui, ale musieli się pilnować, bo ilość tequili zdecydowanie górowała w składzie tych mieszanek, a już sam fakt łączenia tequili z energetykiem był ryzykowny. Coś napomknął o Clem, ale nie za dużo, jakby nie miał wobec niej wcale takich oczywistych zamiarów. Normalnie paplałby jak najęty, że zamierza którąś porwać i dobrze się bawić na osobności, ale w jej przypadku był bardzo ostrożny. Chwilę jeszcze podokuczał Rowanowi, że już dawno powinni założyć Instagrama i wrzucać tam nagrania z tym jak tańczą w mundurach, a potem się rozbierają, to dawno byliby bogaci i leżeli do góry brzuchami na leżaczkach na Bora-Bora, po czym zgarnęli szklaneczki z drinkami i wyszli chwilę na taras, bo co niektórzy musieli się dotlenić w ten specyficzny sposób. Było tyle znajomych osób, że chwilę im się zeszło na rozmowach, zanim wtoczyli się większą grupką do środka, a potem na piętro.
OdpowiedzUsuńKiedy padła propozycja zagrania w prawdę czy wyzwanie, Colton dorwał się z powrotem do Clem, więc Rowan zostawił im dwa miejsca, żeby nie musieli się za bardzo od siebie odklejać i uwalił się wygodnie na wielkiej, workowej pufie, którą dzielił akurat z Emmą. Oboje się w nią zapadli i oboje będą mieć problem ze wstaniem, ale na razie żadne z nich się tym nie przejmowało, bo workowate siedzisko było bajecznie wygodnie. Grunt, że nie wylały się drinki.
UsuńZ początku Rowan nie dostrzegł nigdzie Nancy, ale na dole wciąż bawiło się mnóstwo osób, więc podejrzewał, że utknęła gdzieś na parkiecie z dziewczynami. Ktoś tylko rzucił krótkie hasło, żeby je tutaj zwerbować, a zanim dotarły, na środku znalazła się już butelka po wódce i zestaw kart z kategorii dla dorosłych, o ile ktoś będzie chciał skorzystać z gotowców. Niektórzy nie mogli się już doczekać rozpoczęcia i zacierali ręce gotowi obnażyć towarzystwo z tych najmocniej skrywanych prawd, ale wszyscy cały czas rozmawiali, więc w pokoju było gwarno i naprawdę wesoło. Ktoś nawet zaciągnął arbuzową sziszę, od której gęsty dym wędrował aż pod sufit.
Jego spojrzenie powędrowało w kierunku drzwi, gdy dziewczyny wpadły do środka. Mimowolnie podniósł usta w lekkim uśmiechu, widząc bardziej wstawioną Nancy, chociaż nadal prezentowała się tak dobrze, jak na początku. Nie ściągnął z niej spojrzenia, przyglądając się, jak zajmuje miejsce naprzeciwko. Upił tylko łyk drinka z energetykiem i nieznacznie pokręcił głową.
— Jestem tutaj przede wszystkim dla wyzwań — odparł, uśmiechając się zaczepnie kącikiem ust. Nie z każdej prawdy się zwierzy, a bycie obserwatorem byłoby trochę nudne, skoro wszyscy zgodzili się grać, mniej lub bardziej trzeźwo, ale statystycznie raczej mniej trzeźwo niż bardziej, bo ludzie byli już naprawdę porobieni.
— Dobra, Nancy, siedzisz na dwunastej, to zaczynasz. Kręć! — Dylan zachęcił ją, ostrożnie stawiając szklankę z drinkiem na podłodze. Potarł swoje dłonie i skupił spojrzenie na butelce, jakby samym spojrzeniem chciał zmusić szklany przedmiot do zatrzymania się na konkretnej osobie.
Rowan Johnson
[Nadrabiam w końcu blogowe zaległości i wow, jaka ona piękna <3 Te zdjęcia mają w sobie coś magicznego, bije z nich bardzo przytulna aura, co chyba idealnie pasuje do Nancy, która wydaje się być ciepłą, dobrą duszyczką. Szkoda, że ze względu na rodzinę musiała porzucić inne, być może nieco wygodniejsze życie, oby brat w końcu się ogarnął, choć jak to mówią, najlepiej z rodziną wychodzi się na zdjęciu. Trzymam za nią kciuki i mam nadzieję, że jak najszybciej znajdzie jednak kogoś, kto właśnie nią się zaopiekuje, nawet jeśli podkreśla, że tego nie potrzebuje. Zapraszam w razie chęci do siebie, Henryk chętnie z wieloma sprawami pomoże, Damon za pewne wręcz przeciwnie, dużo zrujnuje, ale w głębi serca to dobry chłopak, więc można podjąć ryzyko haha <3]
OdpowiedzUsuńHenry Johnson&Damon Locatelli
W takim układzie to obie strony muszą zagryzać zęby, znosząc strach o życie kogoś, kogo kochają. Czy to policjant na służbie, strażak na dyżurze, czy żołnierz na misji – ich poświęcenie nigdy nie będzie tak efektywne, gdy z tyłu głowy będą mieć tą istotną myśl, że muszą wrócić do rodziny, że kilkaset mil dalej czeka na nich ktoś, kto powierzył im cały swój świat. Nie oddadzą się zadaniom w pełni, z całego serca i zupełnie tak jakby nie mieli nic do stracenia, bo muszą zrobić wszystko, żeby przeżyć, już nie tylko dla siebie, bo w obliczu służby własne życie nie ma aż takiego znaczenia, ale dla tych, którzy czekają. Ci, którzy czekają, są ważniejsi od zabitego wroga, od złapanego zbira, czy od domu uratowanego przed pożarem. Życie bliskich zawsze ma najwyższy priorytet i żadne poświęcenie nie jest warte ich cierpienia, a właśnie z tym muszą liczyć się mundurowcy, którzy idąc do pracy, narażają własne życie – że przez nich zawali się czyjś świat, że po nich będą cierpieć inni, a przede wszystkim ci, którzy ich kochają. Nie każdy jest w stanie udźwignąć obie te odpowiedzialności, dlatego jedni rezygnują z rodziny, inni z zawodu, a Rowan zaliczał się do grupy pierwszej. Jego wyrzeczeniem była przede wszystkim rodzina, bo nie wyobrażał sobie pojechać na akcję i z determinacją, bez najmniejszych obaw, iść i walczyć tam ze złem często na śmierć i życie, mając równocześnie świadomość, że jest dla kogoś całym światem. Nie byłby wtedy w stanie wykrzesać w sobie tak wielkich pokładów odwagi. Albo byłby beznadziejnym policjantem, który nie wkroczy do akcji, gdy będzie potrzeba, bo pomyśli o swoich bliskich, albo byłby beznadziejnym mężem, jeśli wkroczyłby do akcji, a tam zdarzyłoby się coś, co zważyłoby na jego życiu – a takie sytuacje się dzieją i sam był tego odpowiednim dowodem, w pamiątce nosząc dwie blizny na brzuchu. Byli oczywiście tacy, którzy mieli i zawód i rodzinę, ale dla Rowana najważniejszym było wywiązywać się ze zobowiązań w pełni, tak na sto procent, a nie mógł oddać się tym dwóm rzeczom tak samo bardzo, bo przy takim poświęceniu istniało dużo prawdopodobieństwo, że w końcu zawiódłby którąś ze stron. Dlatego jemu, podobnie jak Nancy, też odpowiadało życie singla, nawet pomimo samotności. On co prawda nie randkował zaciekle, ani nawet nie korzystał z tego życia jakoś szczególnie mocno, bo zachowanie dobrej twarzy to coś, o co musiał pieczołowicie dbać na swoim stanowisku, ale chodziło właśnie o tą odpowiedzialność i zobowiązanie, którego nie chciał na siebie brać z wielu powodów, w tym z powodu swojego zawodu, któremu oddawał się w pełni.
OdpowiedzUsuńPopijał powoli drinka, obserwując jak butelka kręci się z rozmachem i ostatecznie zatrzymuje z szyjką wycelowaną w Maise. Roześmiał się, gdy Dylanowi, zgaszonemu przez Nancy, zrzedła mina, a potem wysłuchał opowieści Maise, która chyba tylko dzięki procentom nabrała takiej odwagi do zdradzania im szczegółów ze swojego najgorszego razu. A im dalej w grę, tym zaczynało robić się goręcej, bo jak dziewczyny zaczęły się całować, to przede wszystkim faceci przestali skrywać swój wielki entuzjazm dla takich wyzwań. Ktoś krzyknął nawet gorzko, gorzko, dopingując Clem, a Colt podniósł oczy do nieba, dziękując Stwórcy za to, że zesłał mu na ten wieczór tak pikantną towarzyszkę. Rowan już na tym etapie wiedział, że ich wspólnego, kumpelskiego powrotu do domu nic nie będzie, ale nie było mu z tego powodu przykro. Właściwie, był już przyzwyczajony do bycia porzucanym na rzecz fajnych dziewczyn, bo na palcach jednej ręki mógł zliczyć te imprezy, które kończyły się dla Colta koszem, albo nawet strzałem z liścia.
Znów popatrzył na butelkę, którą zakręciła Clementine, a kiedy szkło wskazało jego, westchnął tylko i popatrzył na kobietę, zastanawiając się, co za pomysł przyjdzie jej do głowy. Mógł oddać koszulę, spodnie, czy cokolwiek tam miał na sobie, ale jej kreatywność okazała się bujniejsza, niż zakładał. A więc striptiz. Dla wybranej osoby. Przez całe trzydzieści sekund. Skoro tak, to niech będzie – i tak wybrałby wyzwanie, więc nie miał wyjścia, jak tylko na to przystać.
Podstawił szklankę z drinkiem z boku i z małą pomocą Emmy dźwignął się z tej zapadniętej pufy, na której oboje siedzieli, czy też raczej wpółleżeli przez jej miękkie wypełnienie. Ściągnął chwilowo łopatki, a kiedy muzyka rozbrzmiała, podszedł do Nancy, to ją wybierając do tego wyzwania. Chciała wcześniej zobaczyć, więc nadarzyła się idealna okazja do tego, żeby na to jej wyzywające zobaczymy odpowiedzieć. Położył dłonie na jej udach i rozsunął jej kolana jednym ruchem, żeby zrobić sobie do niej swobodny dostęp i między nimi stanąć. Nachylił się do jej twarzy tak blisko, że ich nosy otarły się o siebie, a potem patrząc jej w oczy, wyprostował się tuż przed nią i zakołysał biodrami w rytm muzyki, równocześnie podnosząc materiał swojej koszuli i odsłaniając tors. Sięgnął po jej dłoń, położył nad swoim brzuchem i nadal kołysząc biodrami, zaczął powoli przesuwać jej rękę w dół po mięśniach, aż dotarł do paska i rozporka, na którym ją zostawił. Złapał wtedy Nancy za szyję, przełożył nogę przez jej kolano, by lekko na nim przysiąść i nadal kołysząc biodrami, odchylił jej głowę, żeby zbliżyć usta do jej szyi. Trzydzieści sekund minęło jakoś w tym momencie. Rowan posłał Nancy dłuższe spojrzenie, uśmiechnął się i przeniósł wzrok na Clem.
Usuń— Zaliczone? — Upewnił się, odsuwając od siedzącej Nancy. Zaliczone.
A Colton prawie zakrztusił się swoim alkoholem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie wydarzyło się przed jego oczami.
— O kurwa, Rowan, w takich momentach to ja żałuję, że nie jestem laską — stwierdził, szczerząc się wesoło. — Stary, zakładamy jutro konto na Instagramie, a za rok leżymy na Bora-Bora! Taki talent nie może się przecież zmarnować, zobacz, nawet faceci pieją z zachwytu! — palnął z takim entuzjazmem, jakby rzeczywiście szykował się na nagrywanie takich rzeczy, a Rowan, przechodząc akurat obok niego, zdzielił go przez łeb i klapnął z powrotem na swoim miejscu, aż Emma podskoczyła, wypchnięta z pufy siłą jego ciała. Przeprosił ją krótko, bo to było akurat niechcący, a Coltonowi posłał marsowe spojrzenie, bo jego zdzielił z pełną świadomością.
— W takim razie teraz kolej na... — złapał za butelkę i zakręcił nią pewnie. Szyjka wskazała na siedzisko Nancy. — O, jak cudownie — powiedział, podnosząc wzrok na Nancy. Uśmiechnął się do niej zaczepnie i przechylił głowę lekko w bok. — Prawda czy wyzwanie?
Rowan Johnson
To prawda – Max Donovan był paskudnym człowiekiem, a kiedy ktoś nazywał go dobrym, na jego twarzy pojawiał się tylko uśmiech pełen politowania. Nie dlatego, że był zły do szpiku kości. Miał swoje zasady, których nigdy nie przekraczał, zawsze potrafił wyciągnąć pomocną dłoń, gdy sytuacja tego wymagała, a ludzi – z wyjątkiem swojej pokręconej rodziny – starał się nie oceniać. Jednak jego codzienne decyzje, zwłaszcza te towarzyskie, często zostawiały za sobą ślad, który ciężko było nazwać przyjemnym. Wynikało to z prostego, lecz nieugiętego przekonania: oczekiwania są prostą drogą do rozczarowania.
OdpowiedzUsuńNie pozwalał sobie więc na emocjonalne zaangażowanie, które mogłoby go wciągnąć w życie innych lub skłonić do planowania przyszłości. Dla niego życie było jak seria chwil, które należało wycisnąć do dna, bez względu na konsekwencje. W końcu jego nienormalna rodzinka nauczyła go, że szczerych emocji w życiu brak, związki prowadzą jedynie do katastrofy, a im bardziej wzrasta wartość twojego konta, tym mniej masz w sobie do zaoferowania. To Michael i Linda pokazali mu, że przywiązanie może boleć, a oczekiwania zawodzą jeszcze bardziej. Normalność była więc dla niego luksusem, na który wiedział, że nigdy sobie nie pozwoli.
Tak więc Max – beztroski, arogancki i dynamiczny, traktujący życie jak własny plac zabaw – nie stał się takim człowiekiem przypadkiem. Był produktem lat życiowej ironii, zbudowanym z doświadczeń i rozczarowań zafundowanych przez jego jakże kochanych staruszków.
Prawdą było, że mógłby wyjść na prostą, ale widocznie odpowiadał mu ten styl życia. Jeszcze w młodości Max wierzył, że rodzina i bliscy powinni stanowić coś stałego, coś, na czym można się oprzeć w trudnych chwilach. Jednak jego rodzice, pochłonięci własnymi sprawami, romansami i fasadą, jaką stwarzali na potrzeby świata, szybko wytrącili go z tego złudzenia. W ich domu nie było ciepła ani empatii – były za to sztuczne standardy, które Max miał spełniać, oraz wieczna potrzeba rywalizacji. On i jego brat stanowili raczej trofea niż dzieci, żyjąc w cieniu wymagań perfekcji i sukcesu, nie mogąc liczyć na żadne wsparcie. Dlatego już wtedy Max zdecydował, że nie będzie niczego nikomu udowadniał. Nie zamierzał się starać, a już tym bardziej nie chciał stać się taki jak oni. Uświadomił sobie, że najlepiej będzie, jeśli zacznie działać na własnych zasadach. Nawet jeśli większość uważała, że prowadzi to donikąd, jemu to podejście jak dotąd służyło. Tak, stał się kimś, kto cenił wolność ponad wszystko, emanując swoim bogactwem i przywilejami. Jednak pieniądze i wpływy traktował wyłącznie jako narzędzia do realizacji własnych celów. Nie przywiązywał się do dóbr materialnych, a jedyną stałą w jego życiu była chora relacja z Sophie i prawdziwa przyjaźń ze sztywniakiem Edwardem, który, ponoć wbrew wszystkiemu, dostrzegał w nim dobro, choćby ukryte pod grubą warstwą cynizmu i arogancji.
Donovan spojrzał na Nancy, ledwie kryjąc rozbawienie. Wiedział, że działał jej na nerwy; szczerze mówiąc, czerpał z tego dziwną przyjemność. Nancy była jego zupełnym przeciwieństwem – ze swoim idealistycznym podejściem i powagą zdawała się wywoływać w nim coś na kształt sportowego ducha rywalizacji. Uwielbiał patrzeć, jak jej spokojna maska stopniowo się kruszyła z każdym jego słowem, ukazując cień irytacji, który tak starała się ukryć. W tych momentach widział, jak bardzo jest podobna do Edwarda – jego prowokacyjny styl i ironiczne podejście do życia również wielokrotnie burzyły święty spokój Murraya. Max, zwłaszcza w towarzystwie innych, przyjmował rolę buntownika i ironisty. Znajdował szczególną satysfakcję w wywoływaniu emocji, prowokowaniu i sprawianiu, że ludzie przy nim tracili swoją równowagę. Czerpał satysfakcję z tego, że kontrolował sytuację, wywołując dokładnie takie reakcje, jakie sobie zaplanował. A już zwłaszcza uwielbiał wcielać tę rolę, gdy obiektem jego prowokacji była słodka Nancy Jones.
Usuń— Ej, nieprawda. Doznań mi nie brakuje, przecież mam żonę, nie pamiętasz? — powiedział rozbawiony, wzruszając ramionami, z premedytacją przypominając o swoim statusie cywilnym. Nie miał okazji dowiedzieć się, co Nancy o tym myśli, ale cała historia ze ślubem w Vegas była dla niego niesamowicie zabawna, nawet jeśli oznaczała, że połowa jego majątku i udziałów w firmie należała teraz do Sophie.
Słysząc jej następne słowa, uśmiechnął się szeroko, z figlarnym błyskiem w oku. Nancy najwyraźniej wciąż nie rozumiała, że im bardziej próbowała go ugodzić, tym mocniej rozbudzała w nim ducha rywalizacji. Max miał w sobie coś z łowcy — dopóki nie zdobył tego, czego chciał, nie zamierzał odpuszczać.
— Skoro tak, to ja jestem gotów przyjąć kolejne wyzwanie i zrobić jeszcze więcej, by ci zaimponować — oznajmił, a w jego głosie zabrzmiała prowokacyjna nuta. Nachylił się lekko w jej stronę, a jego ruchy były pewne, powolne, niemal drapieżne, jakby bawił się chwilą. Jego twarz miała wyraz nonszalancji, ale w oczach błyszczał niepokojący cień rozbawienia, niemalże wyzwania. Nancy cofnęła się, jakby chciała zwiększyć dystans między sobą a tym zepsutym Donovanem, co, naturalnie i instynktownie wywołało u niego tylko szerszy uśmiech. W jego postawie, w każdym drobnym geście, widać było, że doskonale zdawał sobie sprawę z efektu, jaki na niej wywiera — i że był gotów na każdą jej próbę obrony odpowiedzieć kolejną prowokacją.
— Może i jestem marnym dżentelmenem, ale bycie nim w ogóle to ostatnie, czym chciałbym być, naprawdę — skwitował z wyraźnym brakiem zainteresowania tytułem szarmanckiego, eleganckiego mężczyzny. Przylgnęła do niego łatka lowelasa i egoisty, co ani trochę mu nie przeszkadzało; nie miał najmniejszego zamiaru tego zmieniać. Kobiety pojawiały się i znikały – nigdy nie zostawały na dłużej w jego życiu. Max był wolnym duchem, który nie miał żadnych zobowiązań, i w pełni mu to odpowiadało. Z przyjemnością pielęgnował swoją niezależność, przekonany, że nie ma nikogo, kto mógłby wpłynąć na jego decyzje i ograniczyć jego wolność, nawet jego żona. Potrzeby innych były mu obojętne, o ile te osoby nie należały do jego grona przyjaciół.
Nancy, w jego oczach, była ciekawym obiektem drobnych złośliwości i zaczepek, które bawiły go bardziej, niż kiedykolwiek przyznałby na głos. Nie widział w niej wroga, choć ona wyraźnie odbierała jego zachowanie inaczej. Maxowi wcale to nie przeszkadzało, choć on sam w rzeczywistości naprawdę darzył ją sympatią.
— Zwykle nie interesuje mnie, czego chce druga osoba, ale dla ciebie zrobię wyjątek, Jones — rzucił z kpiącym uśmiechem, a w jego głosie pobrzmiewała nuta wyzwania. — Wiem, że chcesz, żebym sobie poszedł, ale tego raczej nie zrobię. W zamian jestem gotów spełnić inne życzenie — oznajmił, po czym dodał z rozbawieniem i tą specyficzną, nonszalancką nutą w głosie: — Chyba. Nic nie obiecuję.
Max wiedział, że Nancy go nie znosiła – przynajmniej tak twierdziła, co dodawało mu nieco przewrotnej satysfakcji. Choć teoretycznie mogła całkowicie go zignorować, za każdym razem wracała do ich słownych przepychanek. Może i była stanowcza, ale dawała się wciągnąć w tę ich małą grę, jakby jej czujność ustępowała miejsca naturalnej skłonności do kontrowania jego złośliwości. Tego wieczoru również nie mogło być inaczej, choć coś w jego wnętrzu podpowiadało, by dla odmiany… odpuścić. Przynajmniej częściowo.
Usuń— Zastanawiam się, Jones, czy przypadkiem nie masz na mnie ochoty bardziej niż chcesz przyznać — rzucił z uśmieszkiem, unosząc brew i nie spuszczając z niej wzroku. Przyglądał się, jak jej wyraz twarzy napina się z irytacji, co tylko podsycało jego ciekawość. Jej próby zbudowania między nimi bariery fascynowały go; im bardziej się dystansowała, tym bardziej kusiło go, by przesunąć granice. — W końcu zawsze masz sporo do powiedzenia na mój temat, prawda? — zauważył, przyglądając się jej błękitnym oczom, które dzisiejszego wieczoru zdawały się wyjątkowo wyraziste i hipnotyzujące.
Na jego twarzy pojawił się zawadiacki grymas, a w głosie zabrzmiał cichy szept wyzwania.
— Nie jestem pewien, Jones. Ja to po prostu wiem. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Po tych słowach w końcu się odsunął, dając jej przestrzeń, choć wciąż nie zrezygnował z obserwowania jej reakcji. Rozejrzał się wokół, dostrzegając brak swojego przyjaciela, jego narzeczonej oraz Sophie. Następnie spojrzał w stronę baru, gdzie mężczyzna, mniej więcej w jego wieku, stał przy blacie, z pustą szklanką w ręku. Był dość wysoki, w ciemnym garniturze, z lekko niezgrabnym wyglądem, jakby nie do końca wiedział, jak się odnaleźć w tym otoczeniu. Jego spojrzenie, nieco zbyt intensywne, utknęło na Nancy, co natychmiast przykuło uwagę Maxa. Mężczyzna wydawał się być nieco zdezorientowany, ale jednocześnie zdeterminowany, jakby nie wiedział, co zrobić z tym nagłym zainteresowaniem, które pojawiło się w jego oczach. Duma i nadzieja w jego postawie były wymieszane z niepewnością – klasyczny przypadek kogoś, kto próbował, ale nie do końca umiał zrobić to dobrze.
— Dobra, wiem, że masz dość tego miejsca równie mocno, co ja — rzucił Max, unosząc brew w stronę Nancy, a jego spojrzenie zdradzało, że w jego głowie pojawił się nowy pomysł. — Wychodzę i proponuję ci to samo. Chyba że chcesz, żeby ten nudziarz stojący przy barze podbił do ciebie, próbując cię wyrwać na marny podryw — dodał, zerkając w stronę mężczyzny. Nie czekając jednak na odpowiedź, wstał z miejsca i ruszył w stronę wyjścia, gotów opuścić lokal.
— Edward pewnie przyjdzie za jakiś czas, a do tego czasu zdążymy wrócić. A ja mam ochotę na pizzę — dodał, oglądając się przez ramię. Kiedy jego spojrzenie znów padło na Nancy, zniecierpliwiony zmarszczył brwi i zatrzymał się. — Chodź, chyba nie myślisz, że pozwolę ci tu zostać — kontynuował, a na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech, gdy przechylił głowę na bok, udając zamyślenie.
— Nadal próbujesz sobie wmówić, że moje towarzystwo ci przeszkadza, Jones?
wanna play?
Oczywiście, miał rodzinę i to wcale nie taką małą i wcale nie taką przeciętną, skoro był synem byłego burmistrza i kobiety, która prawo pokochała bardziej, niż cokolwiek innego na świecie, ale przez to, że nie spełnił ich ambicji, trochę się od tego idealnego obrazka ich rodziny odkleił. Z tego też powodu dawno odciął się grubą kreską od ich wpływów i poszedł na swoje, będąc teraz trochę jak taki dyndający element, który jakoś się tej całości trzyma, ale w sumie to równie chętnie by sobie od niej odpadł. Doceniał ich, bo nie ważne jak mocno grali mu czasem na nerwach, wciąż należeli do grona najbliższych mu osób i naprawdę ich szanował. Zapewnili mu godne dorastanie, nie licząc tych paru beznadziejnych prób ułożenia mu przyszłości i stanęli na rzęsach, jak trafił do szpitala, byleby tylko się nie zatrzymał i jakkolwiek z tego wykaraskał. Z tego, co wiedział, odwiedzali go, gdy leżał w śpiączce, a kiedy się wybudził, byli pierwszymi, którym powiedział, że od teraz jego życie nie ma najmniejszego sensu i cała ta ich walka, to tak naprawdę o kant dupy potłuc. Potem odwiedzali go mniej, bo takie było jego życzenie, ale nie chciał wyładowywać na nich swojej frustracji, w dodatku był tak pokiereszowany, że ból pozbawiał go zdolności zdrowego myślenia. Wystarczyło, że przychodził Colt od czasu do czasu, albo Jackson, i że na oddziale kręciła się Nancy, na której widok zawsze jakoś tak pokorniał, bo akurat dla niej, pomimo wszystkiego, naprawdę starał się być miły. Nie potrzebował tłumów, głupich pytań, dociekania i współczucia, bo krew w jego żyłach gotowała się wtedy naprawdę mocno i niewiele było potrzeba, żeby wykipiała. Musiał przemeblować swoje życie w stanie, w którym było mu tak bardzo wszystko jedno, że gdyby miał wtedy przy sobie pistolet, nie zawahałby się przystawić go sobie do głowy i pociągnąć za spust.
OdpowiedzUsuńRodzinę więc jak najbardziej ma, chociaż ich kontakt pozostawia wiele do życzenia. Nie są to relacje, których można pozazdrościć, ale nie są to też osoby, które docisną go do ziemi, gdy upadnie. Pewnie pozostawiłby po sobie pustkę, ale oni zawsze powtarzali, że to jego wybór – mógł zostać prawnikiem, wolał ganiać za zbirami, jeśli coś mu się stanie, to na własne życzenie. Byli takiego scenariusza pustki świadomi, a on już dawno pogodził się z faktem, że pod tym względem nie ma w nich wsparcia. To w końcu jego wybór, a nie wybór rodziców.
Atmosfera zabawy mocno się zagęściła, jakby to wyzwanie ze striptizem przeniosło ją na dużo wyższy poziom. Jeżeli ktokolwiek czuł się jeszcze zawstydzony pikantną wersją gry, teraz prawdopodobnie wrzuci na luz i da się ponieść szaleństwu w równym stopniu, co reszta.
— Z waszej trójki wolałbym zrobić aktorki, waszego talentu też szkoda na jakieś menadżerowanie — stwierdził Colt, wskazując na Nancy, Clementine i Hazel. Oczywiście, w nagrodę one za rok też leżałyby na Bora-Bora i sączyły sobie drinki z palemką. W końcu wszyscy po równo pracowaliby na ten biznes, prawda?
Rowan sięgnął po szklankę ze swoim alkoholem i wziął łyczek, czekając aż Nancy dokona wyboru. Tak naprawdę, niezależnie od tego czy wybrałaby prawdę, czy wyzwanie, dostanie od niego coś, czego prawdopodobnie nie spodziewa się nikt siedzący w tym pomieszczeniu. Jej pierwszy raz w ogóle go nie interesował, tak samo jak chęć zrobienia z niej pośmiewiska.
Zamierzał wyciągnąć działo o sto razy większym kalibrze, ale od niewinnych żartów jeszcze nikomu nie stała się krzywda, a chociaż Rowan potrafił docierać do granic przyzwoitości i poddawać je próbie dość mocno, tym razem wciąż planował grzecznie się ich trzymać. Byli przecież na imprezie i grali tylko pijani w pokręconą grę.
Usuń— Oczywiście, że mi się odwdzięczy — zapewnił, zerkając chwilowo na Clem, której entuzjazm rzeczywiście zdradzał, że pomysłów na wyzwania miała na pęczki. Gdyby to ona rozdawała zadania, w pokoju zrobiłoby się naprawdę gorąco. Ale Rowan wiedział, czego chce i nie miał żadnych oporów przez podzieleniem się tymi chęciami z towarzystwem, a przede wszystkim z samą Nancy, która to zadanie będzie musiała wykonać.
Odstawił szklankę, bo niewykluczone, że dłonie zaraz przydadzą mu się do czegoś innego.
— Pocałuj mnie, Jones — zażądał, lokując w niej wyczekujące spojrzenie. Z premedytacją nie określił, jak ma to zrobić. Niech to będzie jej wybór, niech sama zdradzi się z ewentualnych, skrytych gdzieś głęboko pragnień, bo taka okazja może się już przecież nie powtórzyć.
Rowan Johnson 😈
Atlanta była dla Abigail za wielka, a życie tam pędziło zbyt szybko. Pojechała tam szczęśliwa, z sercem przepełnionym nadziejami, a wróciła z sercem złamanym, nieco twardsza, ale i smutniejsza. I ostatecznie wynik był na plus, bo pojechała na studia i wróciła z dyplomem, ale w międzyczasie przekonała się też, że to życie w Mariesville, dla niektórych zbyt powolne, jednostajne i nudne, to właśnie to, czego ona sama pragnie. Podobały jej się podobne do siebie dni, wczesne wstawanie, uporządkowany harmonogram i monotonia nigdy jej nie przeszkadzała, a wyznaczała wręcz tempo, w jakim łatwiej było jej się odnaleźć. Czasami brakowało jej sporadycznych i spontanicznych wypadów z znajomymi do klubu, czy do kina, wyjścia na wielogodzinne zakupy i tych wszystkich rozrywek, jakich nie mieli w Mariesville, ale tutaj czuła się dobrze, bezpiecznie, jak w domu a tam... tam było inaczej. Tam wszystko pędziło, goniło i dudniło, ostatecznie ją przygniatając. Była chyba zwyczajną małomiasteczkową dziewczyną i to jej pasowało.
OdpowiedzUsuńKiedy wyjechała na studiach zaraz po szkole średniej, okropnie tęskniła za domem i nie umiała się odnaleźć z dala od niego. Gdy chłopak, za którym pojechała rzucił ją i w kłótni obrzucił stosem niepotrzebnych i nieprzyjemnych zarzutów, bardzo to przeżyła. Właściwie do dzisiaj czuła się niepewnie, gdy ktoś robił krok bliżej w relacji z nią i wszystkich zamykała w kategorii przyjaciół, nie dając się poznać tak naprawdę bliżej. Tak było łatwiej, choć pozostawiało jakąś pustkę. Dzierganie z babcią Cecily było niespodziewanym odkryciem, bo choć Abi znała tę kochaną staruszkę całe swoje życie, to dopiero po jej wyjeździe, gdy przyjeżdżała na weekendy, zaczeła rozmawiać z nią bardziej i z zainteresowaniem wciągneła się w temat dziergania swetrów. A to było tak wieśniackie w odczuciu jej znajomych z studiów, że stało się jednocześnie czymś wyjątkowym, czego Abi mocno pilnowała i trzymała w sekrecie jak skarb. I to zaczęło wypełniać jej samotne i puste wieczory, gdy siedziała sama w Atlancie a dzisiaj dzięki temu mogła obdarowywać ludzi pięknymi swetrami i nie wstydzić się, że rządki nie wyszły jej równo. Babcia Cecily pomogła jej po prostu uwierzyć, że wszystko co powiedział Abi jej były chłopak to czyste bzdury i złośliwości, bo sodówka uderzyła mu do głowy. Nic dziwnego, że jej babcia z starszą panią były przez lata najlepszymi przyjaciółkami, kobieta była kochana.
- Cześć - uśmiechneła się szeroko na widok Nancy i przechodząc przez próg, sięgneła do torby, aby wygrzebać z niej słoiczki z miodem i pudełko z ciastem. - Przyniosłam coś słodkiego - powiedziała, czekając aż Nancy odbierze od niej smakołyki i będzie mogła się rozebrać.
Gdy miała już wolne ręce, od razu zdjęła jesienne botki, ukazując parę kolorowych skarpetek w różowe i fioletowe koty na zielonym tle i uniosła wysoko brwi na wspomnienie, że Cecily też coś dla niej ma. Przygryzła wargę, która ostatnimi czasy dużo razy obrywała w tym wyrazie i co chwila jej pękała, choć Abi się tym zupełnie nie przejmowała.
- Czy ja powinnam się bać? Czy to nowe wzory warkoczy? - dopytywała podekscytowana, rozpinając krótki płaszczyk. - Posiedzisz dzisiaj z nami? - zaproponowała, a właściwie poprosiła, bo doskonale wiedziała ile wnuczka znaczy dla starszej kobiety. Tak po prawdzie, to za każdym razem Abi słuchała coś o Nancy i już czuła, że dobrze ją zna.
Abigail
Uniósł kącik ust, gdy dostrzegł, jak w jej niebieskich oczach nagle zmienia się spojrzenie. Tak, z reguły to miał do nich tyle słabości, że gdyby Nancy przeskrobała coś kiedyś i została za to zakuta w kajdanki, a potem popatrzyła na niego tym szczerym, błyszczącym wzrokiem, prawdopodobnie rozkułby ją bez słowa i puścił wolno. Mniej więcej tak na niego działały. I nie był to w zasadzie problem, bo takie rzeczy się nie przydarzały, oni natomiast widywali się głównie na tutejszych domówkach, festynach, albo gdzieś indziej tak po prostu, z przypadku, bez żadnego umawiania się, mimo dość długiej już znajomości. Chyba, że chodziło o jakąś pielęgniarską pomoc, wtedy Rowan odwiedzał przychodnię i wciskał się gdzieś tam boczkiem, żeby Nancy poratowała go tylko jakimiś specyfikami do brzydkich ran, które czasami prezentował sobie z nieuwagi. Zawsze mógł na nią liczyć, co by się nie działo. Może rodzice szczędzili jej zainteresowania, mając wszystko gdzieś, ale Nancy była bardzo empatyczną osobą i w przeciwieństwie do rodziców, była gotowa poświęcić innym ludziom całe mnóstwo zainteresowania, często zupełnie bezinteresownie, nie oczekując w zamian niczego. Wybrała zawód bardzo adekwatny do swojej osobowości. Całe szczęście, że pomimo luzu, który miała, gdy dorastała, nie dała się temu światu zepsuć.
OdpowiedzUsuńJego zadanie wywołało poruszenie, ale spodziewał się tego, bo na pewno nikomu nie przyszło do głowy, że zażąda czegoś tak bezpośredniego, i że zrobi to w tak bezpardonowy sposób, jakby to odwdzięczenie się naprawdę mu się tutaj teraz należało. Ale nie chodziło wcale o to. Nie uzależniał swojego zadania od skali tego, co musiał zrobić sam. Wykorzystał moment, bo myślał o tym kiedyś, zastanawiał się, jakby to było, gdyby zbliżył się do niej w ten sposób, ale nigdy nie spróbował, bo wszelkie wewnętrzne dywagacje wypierała świadomość, że przekroczenie tych granic byłoby po prostu zgubne. Mieli naprawdę luźną, lekką znajomość, która nie zobowiązywała ich do absolutnie niczego, a jeden taki pocałunek był w stanie namieszać w tej lekkości na tyle bardzo, żeby pozostawić po sobie ślady, które zawsze by im o nim przypominały. Dziś sprawy miały się inaczej, bo w grę wszedł alkohol, rozwiązujący wszystko i wszystkich na milion sposobów, a spróbowanie okazało się możliwością nie do zaprzepaszczenia. Ale to nadal była tylko ciekawość, chęć sprawdzenia tych granic tylko po to, by dobitnie się upewnić, że przekraczanie ich przychodziłoby mu z niebywałą łatwością, i że dlatego nie powinien tego robić nigdy więcej. Jeśli ich znajomość miała trwać w takim stanie, w jakim trwała od nastu lat aż do dziś, całowanie Nancy to ostatnia rzecz, o której powinien kiedykolwiek jeszcze myśleć. Inaczej pieprznie to wszystko z takim impetem, że nie będzie co zbierać. Wystarczy, że miał słabość do jej oczu. To zdecydowanie wystarczy.
— Co tu się odpier... — Colton patrzył z niedowierzaniem na wydarzenia, toczące się dosłownie tuż przed jego nosem. Znał Rowana długo, bo obaj służyli w tej samej jednostce w Camden, później tu w Mariesville, aż ich drogi rozeszły się na jakiś czas, gdy Rowan wstąpił do SWATu, więc on jako jedyny w tym gronie miał pełną świadomość, że szeryf jest bezpośredni i to czasami dosłownie aż do bólu. Ale takie zagrywki to wcale nie jest coś, co robi chętnie i bardzo często. Na coś takiego mogła zasłużyć tutaj tylko Nancy. Tak samo jak na taniec, czy to na striptiz, czy na ten na dole w salonie.
Przyjął z uśmiechem komentarz Nancy i rozchylił nieco nogi w kolanach, żeby mogła swobodnie na nich usiąść, skoro zdecydowała się na taki krok. Wysmarowała usta błyszczykiem – tak, nie byłaby sobą, gdyby nie dodała od siebie tych trzech groszy, ale to było po prostu zabawne i tak też na niego zadziałało.
Miał tylko nadzieję, że to nie żaden ananasowy specyfik, bo za tymi owocami akurat nie przepada, na szczęście, kiedy umościła się na nim, miał już pewność, że nie, bo od razu poczuł tę charakterystyczną, wiśniową słodycz. Objął swobodnie jej sylwetkę ramionami i patrzył w jej oczy niestrudzenie, czekając na jej ruch i uśmiechając się tylko nieznacznie, bo towarzystwo wokół było chyba stokroć bardziej rozemocjonowane, niż oni, główni bohaterzy tego zdarzenia. Towarzystwo było tym widowiskiem całkowicie zaaferowane, tylko Colton przyglądał się temu z rozchylonymi ustami, zwyczajnie nie dowierzając, że takie rzeczy naprawdę się tutaj działy. Było przecież tyle wspólnych imprez, gdzie oboje mieli okazję do takiego zbliżenia, a jednak zawsze trzymali się granic, rzucając sobie tylko spojrzenia, czy uśmiechy.
UsuńGdy go pocałowała, mimowolnie objął jej sylwetkę ciaśniej. To było intensywne, delikatne, dobre i... przyjemne. Wiśniowo-przyjemne. Tak nie całuje osoba, która chce po prostu odbębnić zadanie, ale o tym nie wiedział teraz pewnie nikt, oprócz nich. Zdążył podnieść tylko dłoń, wsunąć opuszki palców w jej włosy z tyłu głowy z zamiarem pogłębienia tego pocałunku, kiedy w tym odpowiednim momencie Nancy się odsunęła. A w odpowiednim dlatego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a jemu naprawdę wystarczy, że ma słabość do jej oczu. Zdecydowanie wystarczy.
Popatrzył na nią, gdy ścierała resztkę błyszczyku z jego skóry i przesunął koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, bo na niej ostały się resztki tego pocałunku. Od dziś Halloween ma wiśniowy smak.
— Jakie są zasady? — Zapytał, gdy padła propozycja zagrania w siedem minut w niebie i nie zrzucając Nancy ze swoich kolan, sięgnął po drinka, żeby go wyzerować, choć zostało go na dwa małe łyki. Ale to ostatni. Coś tam słyszał o tej grze, o której wspomniała Clem, ale nie był tak do końca pewien jej reguł, bo nigdy w nią nie grał. Z takich rozrywek znał jeszcze Never Have I Ever , bo tak w ogóle to wolał grać w karty, albo w darta. Dziś jest noc wyjątków. Jedyna taka noc w roku.
Rowan Johnson