20.10.2024

[KP] Anna Murray


Miałam sny, które zostały mi w pamięci na zawsze, sny, które zmieniły bieg moich myśli, które przeniknęły mnie, jak wino przenika wodę, i zmieniły zupełnie barwę mojej duszy.

 
ANNA MURRAY

Ma wrażenie, że jest w idealnym miejscu, w idealnym czasie, w idealnym ciele. Zupełnie jakby urodziła się tam gdzie powinna, jakby Bóg wiedział w jakim życiu ją umieścić, by dać jej spełnienie i szczęście. We wszystko co robi wkłada całe serce, inwestuje całą swoją energię w świat i naturę, mając małą obsesję na punkcie ekologii i przyrody, pragnąc chronić naszą planetę z całych sił. Fakt, że może kształtować młode pokolenia i uczyć ich odpowiednich wzorców napawa ją dumą i głęboką satysfakcją. Jak wiadomo, dzieci chłoną wszystko niczym gąbka, więc na jej barkach leży ogromna odpowiedzialność.
Jest złotym dzieckiem, iskrą szczęścia; ucieleśnieniem wyobrażeń i pragnień swoich rodziców, idealnie mieszcząc się w ich kryteriach. Kulturalna, z wyższym wykształceniem, poświęcająca się dla dobra innych i wyrozumiała, czasami aż za bardzo i więcej tam niż zrozumienia jest dziecięcej naiwności. 
Jej świetlisty i ciepły uśmiech potrafi skraść niejedno serce, a radosny śmiech słychać z daleka. Jest towarzyska i otwarta, zawsze uśmiechnięta, zupełnie jakby miała ogromne pokłady pozytywnej energii, które nigdy nie potrafią się wyczerpać. Uwielbia poznawać nowych ludzi, rozmawiać i słuchać ciekawych historii. Zbyt szybko się otwiera, podając swoje serce niemal na tacy, co niekiedy kończy się łzami. Niektórzy nie mają oporów by wykorzystać jej zbyt miękkie serce, a ona powoli uczy się jak powinna się przed tym chronić.
Jest niepoprawną romantyczką, wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, uwielbia komedie romantyczne i przez całe liceum wierzyła, że z chłopakiem, z którym poszła na bal weźmie ślub i będą mieli piękną rodzinkę. Życie boleśnie zweryfikowało jej wyobrażenia o sielankowym życiu i miłości. Nigdy bowiem nie miała szczęścia w miłości, a każdy jej związek kończył się katastrofą. Mimo to wciąż uparcie wierzy, że gdzieś na świecie jest osoba jej przeznaczona. I żarliwie się modli, aby była ona w Mariesville.
Jest marzycielką, a mimo to nie chodzi z głową w chmurach. Przeciwnie, twardo stąpa po ziemi, jest ambitna, profesjonalna i dobrze zorganizowana. 

Jest zbiorem marzeń, pragnień, ciepłych wspomnień, romantyzmu i dziecięcego szczęścia. 


Anna Mary Murray 𑁍 17 marca 1992, Mariesville, Georgia, USA 𑁍 Nauczycielka w Mariesville Elementary School 𑁍 Rodowita mieszkanka, silnie związana z tradycjami i wartościami miasta 𑁍 Aktywistka ekologiczna, wolontariuszka 𑁍 Wraz z mamą organizuje lokalne wydarzenia i pomaga przy imprezach charytatywnych 𑁍 Zajmuje się ochroną przyrody i promocją zrównoważonych metod uprawy 𑁍 Absolwentka Columbii 𑁍 Mieszka wraz z rodzicami i siostrą w Orchard Heights 𑁍 Właścicielka mieszkania na Downtown, które wynajmuje 𑁍 Beza 
Cześć! Anna jest promykiem szczęścia i sercem miasta, a przynajmniej pragnie nim być, idąc śladami swojej matki. Szukam dla niej wszystkiego i niczego; kogoś, kto wprowadzi zamęt do jej idealnego życia, kogoś komu będzie mogła się wypłakać w ramię, kogoś z kim będzie dzieliła troski i smutki,  czy nawet kogoś kto będzie jej rzucał kłody pod nogi... w skrócie miłostki przeszłe i aktualne, przyjaciół czy nawet rywali? Liczę na jakiś emocjonalny rollercoster, przygody małe i duże :) Na zdjęciach Ana De Armas, cytat na górze karty to Wichrowe Wzgórza. Wątki 8/5

54 komentarze:

  1. [ Przyszła bratowa się wita i serdecznie zaprasza na wątek, bo wie doskonale jak to z miłością jest. I jak to jest gdy jej nie ma też :) Na pewno mogą zorganizować razem jakiś event charytatywny :) ]

    Alexandra Collins

    OdpowiedzUsuń
  2. [Kobietka do rany przyłóż, zdecydowanie za dobra na ten świat. Przykre, że jej serce było wykorzystane przez facetów, ale co jej nie zabije, to na pewno ją wzmocni! Oby ta miłość rzeczywiście znalazła się w Mariesville i wreszcie uzupełniła jej życie, tak, żeby Anna mogła osiągnąć tutaj pełnię szczęścia :) Życzę mnóstwa dobrej zabawy na blogu!]

    Towan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Boże jaki KWIATUSZEK! Ona jest totalnie słodka, urocza i piękna. Taka żywcem wyjęta z baśni... Jak taka wróżka, drobną, dobra i kochana. Totalnie mnie rozczuliłaś !
    Ta kruszynka jest podobna do Abi, dzielą dobre serce, naiwność i chęć obdarzenia dobrem każdego w okolicy. Może chciałabyś je zaprzyjaźnić? ;)
    Udanej zabawy! Oby ktoś skradł jej serce, ale już bez łamania i łez! ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ah, jaka ona lekka! Niczym kwiatowy płatek, słaniający się na wietrze. Jest absolutnie rozczulająca. Aż chce jej się życzyć żeby Mariesville już zawsze lekkim jej było ;)
    Gustavo na bank obejrzy się za nią na ulicy, jakby znów miał dwadzieścia parę lat! Całe szczęście, już nie jest takim bawidamkiem jak przed laty. Choć nawet on mógłby nie mieć serca jej skrzywdzić.
    Życzę jej samych cudowności i słonecznych uśmiechów. I w razie chęci zapraszam do mnie!]

    Gustavo / Finn / Kopi

    OdpowiedzUsuń
  5. [Niesamowicie przeurocza z niej słodzinka! Zdecydowanie za dobre serduszko na ten okrutny świat... Ale no aż się prosi, by zamącić w tym jej idealnym życiu ;> Może skusi się, żeby wpaść kiedyś do kanciapy Luny, by ta postawiła jej tarota? ;)
    Miłej zabawy, oby to cudowne serduszko odnalazło kogoś stworzonego dla tak dobrej istotki :D

    PS Jeśli chciałabyś mocno zamącić, mogłabym mieć pewien pomysł...]

    Lunette

    OdpowiedzUsuń
  6. [Niewinne randeczki zawsze spoko! Bianco są w Mariesville od lat, więc ich rodziny zapewne też się znają prywatnie. Dzielimy jedną dzielnice, rodzina Gustavo mogliby od lat wspierać różne inicjatywy jako sponsorzy... Wtedy Anna i Gustavo mogliby znać się już za dzieciaka.
    I taki pomysł mi się narodził, może zorganizujemy jakąś niewielką miejscową uroczystość w Ratuszu? Imprezę z okazji jakiejś społecznej inicjatywy? Coś w ten deseń. Rodzina Bianco zwyczajowo zostałaby zaproszona, ale tym razem pojawią się z młodszym, dawno nie widzianym w Mariesville synem ;) I tak damy im powód do spotkania po latach. A później to już w całym swoim uroku, jakoś pójdzie...
    Chyba, że masz jakiś inny pomysł? Jestem otwarta!
    I tak, totalna inspiracja Marcello z Emily, hahah.]

    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Witam ślicznie pannę idealną! ;)
    Anna miała w życiu niesamowite szczęście, że tak pięknie jej się wszystko ułożyło, choć jak widać wciąż jej czegoś brakuje. Kartę czytało się ciekawie, bardzo czuć ten klimat ekologii i jej zaangażowania. Baw się dobrze, życzę dużo weny, wąteczków, szczęścia w miłości i zmieniania świata na lepsze!
    A jeśli masz chęć to zapraszam do Huntera, dla niego pewnie idealny świat Anny byłby czymś abstrakcyjnym, ale to mogłoby być ciekawe zderzenie perspektyw! ]

    Hunter Warren

    OdpowiedzUsuń
  8. [Oboje pochodzą z tej małej mieściny, a poza tym dzielą ich tylko cztery lata, więc, na pewno chodzili razem do szkoły. To prawda, znać się muszą, a jeśli nie znać, to kojarzyć już zdecydowanie! Podejrzewam, że ich rodziny też się przyjaźnią, może matka Rowana reprezentuje dziedzictwo Murray'ów ze strony prawnej? Chociaż to już taki dodatkowy szczegół. Mam jeszcze nieobstawione jakieś uczucie z nastoletnich lat, więc jeśli masz chęć wcisnąć w to Annę, to czemu nie. Podejrzewam, że zostało ono zakończone przez Rowana, bo miał później trochę zamieszania na tych studiach, a dalej to już wstąpił do policji, więc mimo, że nigdy stąd nie wyjechał, to jego kontakty jednak troszkę podupadły.]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  9. [No dobra, ale proponuję to dość nieśmiało, totalnie zrozumiem odmowę :D
    Zastanawiałam się, czy podczas przecięcia się życiowych dróg Anny i Lunette nie mogłoby coś między nimi zajść? Niby niewinne spojrzenia, jakieś zrządzenie losu i może w idealnym życiu Anny zawirowaniem, taką rysą na perfekcji mogłaby być bliska obecność tej wiedźmy? ]

    Lunette

    OdpowiedzUsuń
  10. [Informuję, że posłałam maila! ;)]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Bardzo miło mi to słyszeć i cieszę się, że się podoba! 💜
    Tak, są tak bardzo z dwóch światów. Ale też oboje widzę mają w sobie miłość do natury - on ratuje zwierzątka, ona się angażuje w ekologię, więc może jakiś wspólny temat by znaleźli. Emocjonalne i trudne wątki są najlepsze! W takim razie chodź na maila, zrobimy tam sobie burzę mózgów i może coś ciekawego wymyślimy. ;) ]

    Hunter Warren

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cześć! Miło widzieć kolejnego członka rodziny Murrayów na blogu! Anna nie dość, że jest promyczkiem słońca, to w dodatku jest prześliczna. Zapraszamy kuzynkę po wątek, jeśli tylko znajdą się chęci, Betsy ochoczo posłuży ramieniem do wypłakania się. ;-)]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  13. [Rowan nigdy nie słynął ze zbyt dużego zaangażowania w miłosne relacje, więc jeśli przetrwał w związku dwa miesiące, albo trzy, to już i tak było naprawdę długo, jak na niego! A tu mowa o całym liceum – tego na pewno by nie udźwignął, także w ten pomysł się nie wpasujemy. I to się w zasadzie nie zmieniło, a może nawet troszkę pogorszyło przez wydarzenia z życia. Mógł być jedynie kimś przed tym licealnym chłopakiem, albo kimś krótko po, choć też nie na długo. Ostatecznie, można w ogóle zrezygnować z łączenia ich w ten sposób w przeszłości i skupić się na czymś innym ;)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  14. [Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy Twoja reakcja! W mojej głowie była to taka jednorazowa przygoda, swego rodzaju ryska na ideale, która może w różne strony poprowadzić! A Lunette lubi czasem zamącić w nazbyt ułożonym życiu...

    Myślę, że Luna mogła może oglądać mieszkanie, które Anna wynajmuje? Kiedy już upatrzyła sobie mieścinkę, a zanim kupiła swoją chatkę, pewnie jakiś czas musiała pokręcić się w mieście, szukając odpowiedniej nieruchomości na swoją kieszeń. W ten sposób mogłyby się poznać... Co sądzisz?

    Jeśli masz ochotę, możemy przeskoczyć z rozkminianiem na maila :D]

    Lunette

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jest i ona ♥️ W wiadomości pisałam ci już jak świetnie wyszła i jak bardzo wpasowuje się w rodzinkę Murray! Oby jak najwiecej osób doceniło tę piękną duszę, mam nadzieję że Anna w końcu znajdzie swoje miejsce u boku kogoś, kto w pełni na nią zasłuży. A w międzyczasie czekamy! ♥️]

    braciszek

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ile ja bym dała, żeby takie nauczycielki spotykać na swojej drodze! <3 Anna wręcz emanuje ciepłem, cierpliwością i jakimś takim spokojem. Mariesville na pewno bardzo korzysta na jej obecności.
    Życzę Ci całej masy cudownych wątków oraz dużo weny!]

    Isabela Redwood

    OdpowiedzUsuń
  17. Rodzina Bianco znana była w Mariesville od pokoleń. Choć głównie skupiali się na prowadzeniu rodzinnego interesu i utrzymywaniu nieprzerwanie najwyższego standardu, chętnie uczestniczyli w społecznych inicjatywach. Nierzadko bywali sponsorami lokalnych przedsięwzięć, z natury wspierając działania związane z ekologią oraz miejscowymi hodowlami zwierząt. Sami też szczycili się naciskiem, który nakładali sobie w zakresie etycznego pozyskiwania wełny oraz ogólnego traktowania zwierząt. Fakt, że dzięki kozom ich rodzina zyskała zupełnie inny status materialny niż przed wieloma laty był niezaprzeczalny i Bianco nigdy o tym nie zapominali. Kaszmir nie był od kóz, był przecież dzięki nim.
    Firmowe, rodzinne wyjścia były niemal chlebem powszednim. Kolejne pokolenia Bianco przyglądały się rodzicom, wujostwu już od wczesnych, nastoletnich lat. A była to część planu, mająca na celu wpojenie zasad jedności, współpracy i wzajemnego szacunku. Już za młodu, kolejni Bianco mieli nawiązywać relacje biznesowe z przedstawicielami innych firm, inwestorami i projektantami. Dzięki temu grono ich firmowych znajomych stale się powiększało, a popularność na luksusowym rynku naturalnie wzrastała.
    Bianco mieli włoskie, otwarte serca, dzięki czemu szybko zyskiwali sprzymierzeńców. Przyjaciół dobierali jednak wyjątkowo ostrożnie, lecz silne więzy, które zaplatali z najbliższymi były niemal niemożliwe do przerwania.

    Był absolutnie znudzony otoczeniem Mariesville. Odkąd przybył, dosłownie kilkanaście dni temu, czuł się jak na ponurej zsyłce. Szarość jesiennych dni i przenikliwy chłód, który wdzierał się niespodziewanie w szpary uchylonych okien był dobijający. Tęsknił za promieniami włoskiego słońca, które nawet o tej porze roku, obdarowywało subtelnymi, wiązkami ciepła. Aura miasteczka zdawała się idealnie odzwierciedlać to, co kłębiło się w jego głowie.
    Zsyłka była przecież zasadna. Po niewielkim skandalu z udziałem Vito Bianco, został wezwany do rodzinnej miejscowości, by u boku rodziców dbać o fundament firmy Morbido Bianco. Nikt nie spodziewał się, że to jemu wkrótce przyjdzie zasiąść na stołku prezesa firmy, jako następcy cudownego pierworodnego, który zupełnie na przekór wszelakim przypuszczeniom, przegonił w zawodach swojego młodszego, niefrasobliwego brata Gustavo.
    Wolałby wrócić do gorącej, nawet zimą Italii, w której spędził większość swojego życia. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że od lat nastoletnich kursował między dwoma krajami, wychowując się trochę z rodzicami, a trochę pod opieką włoskich ciotek, które trzymały w ryzach marketing oraz dział kreatywny Morbido Bianco. Tam, dotychczas czuł się sobą i nie chciał wiązać przyszłości z rodzimym miasteczkiem, gdzieś w dalekim USA. Przywykł do dynamicznego życia, wyniosłych spotkań i szeroko pojętego włoskiego luksusu, który miał zmierzać ku końcowi. I zmienić jego życie do reszty, nawet jeśli udałoby mu się postawić fundament finansowy firmy na nogi. Gdyby tylko rodzice byli świadomi całego brudu, które czyhało tuż za rogiem, okryte umęczoną ścianą jego własnej osoby…
    Z niemą aprobatą przyjął fakt zaproszenia na imprezę okolicznościową, organizowaną przez członków rodziny Murray, będących wieloletnimi przyjaciółmi rodziny i… ich sąsiadami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Lepsza tak rozrywka, niż żadna – mruknął do siebie, wiążąc krawat w zdobny węzeł. Jego drobny, ledwie widoczny wzór na gołębim tle wzór, wpasowywał się w kolor jego ciemnych oczu. Nieco przeszklonych, skrywających w swym dnie niedawno wezwane demony. Starannie ułożone, czarne włosy oraz przystrzyżony, wyraźnie szorstki zarost, podkreślały jego wrodzoną, niewymuszoną elegancję. Opalona skóra odbijała biel nieskazitelnie gładkiej koszuli, skrytej pod czekoladowym, lekkim garniturem. Na jego piersi, nieśmiało wystawała kaszmirowa poszetka, z ukrytym logiem Morbido Bianco, którą zwyczajowo zakładali członkowie rodziny na firmowe wyjścia.
      Właściwie, to nawet nie do końca wiedział, z jakiej okazji organizowane było przyjęcie w Ratuszu, bo ostatnie zdarzenia wypierały docierające do niego błahostki. Jeśli jednak była to okazja do wypicia kilku kieliszków wina i podreperowania wizerunku Bianco, warto było na nie pójść.

      Gustavo

      Usuń
  18. [To co powiesz na to, aby Betsy pognała do Anny, kiedy od jednej z wścibskich bab dowiedziała się, że Anna rzekomo ma romans z jednym z ważniejszych urzędników? :D]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  19. [Okej, mi pomysł odpowiada, także wpadnę niebawem z zaczęciem :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  20. [Cześć, cześć. 😊
    Można tylko pozazdrościć Annie bycia w odpowiednim miejscu, ciele i czasie, naprawdę. Przesłodki promyczek z niej wyszedł, ale takie osóbki w miasteczku są bardzo potrzebne. Kto jak nie te wesołe promyczki rozjaśniałby dni marudnym mieszkańcom? ^^ Może jeszcze Beza, która totalnie skradła moje serducho, a przez to imię rozpływam się jeszcze bardziej. Przecudowna. Przykre, że niektórzy z taką łatwością wykorzystują dobroć innych i ich otwarte serca, oby nic złego już nie spotkało Anny, a miłość zapewne sama się znajdzie i to w najmniej oczekiwanym miejscu.
    Bawcie się dobrze!]

    Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  21. [Ja też chętnie je zaprzyjaźnię, więc trzeba coś tu napisać i już! Pytanie tylko, czy skusisz się na zaproszenie po odbiór podpitej Abi w barze? To chyba niecodzienna sytuacja dla Twojej panny, a i ja jestem ciekawa jak mój rudzielec się zwlecze z stołka, bo ona zwykle też jest grzecznym typem :D Może być śmiesznie!]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  22. [Nie pogniewam się, jeśli zaczniesz. ^^]

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  23. [Hahahaha, brzmi super! A przy okazji możemy wplątać je w jakieś tarapaty na koniec! 😁 Kto zaczyna? Jeśli ja, to poczekałabyś kilka dni, bo się zakopałam?]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  24. Już w progu Ratusza, cofnął swoje błędne myśli. Nie spodziewał się, że okoliczna impreza zorganizowana będzie z zachowaniem zasad najwyższej elegancji – wieczorowe stroje, nastrojowa, klasyczna muzyka i licytacja miejscowych dzieł sztuki, skalane kieliszkiem dobrego szampana, który na wejściu został mu wręczony przez jednego z członków obsługi wydarzenia.
    Do długiej sali bankietowej prowadził szeroki, bordowy dywan. Wnętrze przystrojone było prostymi bukietami z jasnych kwiatów. Przygaszone światła, z punktowymi, silniejszymi promieniami miały eksponować zawieszone dookoła dzieła i skrywać w swoim cieniu radosne twarze gości.
    – Mam nadzieję, że weźmiecie udział w licytacji – usłyszeli na wejściu, od jednego ze znajomych rodziny. Zupełnie zaciekawiony rozrywką, oddalił się od rodziców, po wymienieniu zwyczajowych, powitalnych życzliwości. Nie miał ochoty spędzać z nimi całego wieczoru. Zwłaszcza, że ich ostatnie rozmowy przepełnione były zupełnie nowymi emocjami, tak nieznanymi tej rodzinie.
    Niespiesznie przechadzał się wzdłuż długich ścian, trzymając w dłoni wątłe naczynie, wypełnione po części lekkim trunkiem. Upił niewielki łyk i poprawił mankiet absurdalnie prostej koszuli. Włoskie korzenie i branża, naturalnie wykreowały w nim dbałość o szczegóły oraz uważność na schludny, elegancki wygląd. Dlatego też, zawsze sam prasował swoje koszule, niemal rytualnie traktując pozbywanie się wszelakich zagnieceń.
    Poczuł na ramieniu subtelny dotyk, sparowany z wywołaniem swojego imienia. Nie spodziewał się, że będzie mu dane spotkać jakąś znajomą twarz. Zwłaszcza… że głos, który omiótł lekko jego plecy zdradzał wiele. Odwrócił się więc, podążając za kobiecą dłonią.
    Zlustrował uważnie jej roześmianą twarz. Pełne, podkreślone usta omiotły go miłym przywitaniem, którego zupełnie się nie spodziewał. Podobnie jak nagłego gestu, który przywiał do jego nozdrzy lekki, nieco słodki zapach jej perfum. Te, chętnie połączyły się z jego zapachem – ylang, skórki pomarańczowej i nieoczywistego dymu, gdy zorientowawszy się co do jej osoby, ujął ją w swoich ramionach, odwzajemniając serdeczny uśmiech.
    – Anna Murray! – przywitał się, nie kryjąc zaskoczenia. Odruchowo ujął jej dłoń i musnął jej wierzch.
    Jego dawna, dziecięca sympatia zmieniła się na przestrzeni lat. Nie nosiła już aparatu ortodontycznego i tych dziwacznych, w jego rozumieniu, kucyków. Choć przecież i wtedy mu się podobała. Wiecznie roześmiane oczy Anny, zawsze kryły w swojej głębi przyciągające iskry. Bursztynowa tafla jawiła się szczerością i czymś, co zwyczajnie go przyciągało, choć zupełnie nieświadomie. Wtedy myślał, że po prostu lubi bawić się ze swoją sąsiadką.
    Musiał przyznać, że teraz też chętnie by się z nią poganiał. Długie, falowane włosy miękko opadały na jej odkryte, lekko smagnięte słońcem ramiona. Mocno wycięta, czarna sukienka podkreślała jej zgrabną sylwetkę, a przez klasyczne, czarne szpilki miał wrażenie, że jej nogi są jeszcze dłuższe, niż w rzeczywistości. Choć nie mógł nie zwrócić uwagi na to, jak piękną kobietą się stała, wciąż największą uwagę przykuwały jej roześmiane oczy.
    Kobieta omiatała go ciepłymi słowami, a on ulegle podążał za nią, zerkając spod gęstych, ciemnych rzęs na jej profil. Nie spodziewał się, że spotka ją po latach właśnie tego wieczoru. Wiedział, że rodzina Murray dalej prężnie i z oddaniem działała na rzecz Mariesville, jednak zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że dawna przyjaciółka wróciła po studiach do rodzinnej miejscowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Zupełnie nie spodziewałem się, że Cię tu dziś spotkam. Kopę lat! – przyznał zgodnie z prawdą, gdy w końcu udało mu się przebić przez falę jej słów. Była wyraźnie podekscytowana i poddenerwowana całym przedsięwzięciem, co zdawało się być oczywiste, mając pod sobą organizację tak dużej imprezy. Gdy inni mogli cieszyć się wieczorem, ona zapewne wciąż myślała czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik – Naprawdę świetna impreza. Prawdę mówiąc myślałem, że w Marieville już totalnie nic się nie dzieje… – powiedział, biorąc pod uwagę ostatnie szare, monotematyczne dni, które w dużej mierze spędzał w rodzinnym domu, główkując nad podłymi tabelkami finansowymi – … nawet nie wiedziałem, że dalej tu działasz. Musisz opowiedzieć mi wszystko na kolacji – obdarował ją szczerym uśmiechem, okalanym schludnie przystrzyżonym zarostem. Nieznaczny dreszcz przeszedł przez jego plecy, gdy skrzyżowali swoje spojrzenia. Ten wieczór mógł przynieść znacznie więcej, niż się spodziewał. A on naprawdę ucieszył się, że spotkał ją po latach.
      Uniósł w jej stronę kieliszek i subtelnie uderzył o trzymane przez nią naczynie. Jego ciemnobrązowe szkliły się, przeszywając ją z pełnym podziwu zaciekawieniem. Nie mógł nie dojrzeć tego, że jej palce nie zdobiła żadna obrączka, choć przecież jeszcze przed kilkoma laty, nie zwracałby na to najmniejszej uwagi.
      – W takim razie wypijmy za pomyślność Twojej licytacji – chropowaty, ale miękki głos brzmiał łagodnie, nonszalancko. Gustavo przechylił po raz kolejny kieliszek, w całości pozbywając się zawartości. Odłożył go na srebrną tacę, umiejscowioną na wysokim, ciemnym stoliku.
      Ujął ją lekko w talii i poprowadził kilka metrów dalej, wskazując dłonią na jeden z wiszących obrazów. Wśród gęstwin wysokich traw, przy suto zastawionym stole siedziały cztery żaby, jedzące gigantyczne spaghetti z jednego, kopiastego talerza. Wszystkie, mimo różnych gatunków i barw połączone były sznureczkami spętlonego makaronu, który próbowały wessać do swoich gardeł. Bo przecież taka właśnie była włoska pasta! Łączyła, mimo różnic.
      Roześmiał się, widząc jej rozbawienie.
      – Ja zapoluję na ten.

      miłośnik pasty

      Usuń
  25. Negatywne emocje napierały na niego z coraz większą siłą, a zamiast stopniowo wygasać, tylko się nasilały. Penelope Dixon działała na niego w sposób skrajny; ich relacja nigdy nie osiągnęła równowagi, zawsze bujała się między skrajnościami. Edward nie potrafił zachować wobec niej obojętności – była jak ogień, który zamieniał w popiół wszystko, czego się dotknęła w jego życiu. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych, ale nie spodziewał się, że będzie w niej aż tyle napięcia, o ile to, co między nimi rosło, można było w ogóle określić mianem napięcia. Współpraca z Penny jawiła mu się jako największy koszmar, który teraz mógł się spełnić. Jeśli już teraz odczuwał tak silne emocje, to nie miał pojęcia, co przyniesie przyszłość, a ta niepewność przerażała go najbardziej.
    Edward nie znosił utraty kontroli. Jego życie było poukładane w każdym szczególe, od A do Z, dopracowane do perfekcji – każdy guzik zapięty na ostatni, wręcz wypolerowany. Nie było miejsca na przypadek. Każdy jego krok był starannie przemyślany i wypracowany, co czyniło go nie tylko odpowiednim spadkobiercą rodzinnej firmy, ale i perfekcyjnym opiekunem spuścizny po Haroldzie Murray'u. Edward doskonale wiedział, że jest w tym dobry – był idealnym synem, solidnym narzeczonym (tym razem mógł to powiedzieć z pełnym przekonaniem) i świetnym przedsiębiorcą. Gdy więc ojciec zasugerował, by nawiązał współpracę z Penelope, która miała pomóc w realizacji jego nowatorskich pomysłów, poczuł, jak coś w nim zamarło. To coś było świadomością, jak ryzykowne było to przedsięwzięcie. Niestety, z ojcem nie sposób było wygrać.

    I właśnie tego żałował najbardziej.

    Edward trwał w tym rozgardiaszu jeszcze kilka, jeśli nie kilkanaście minut po wyjściu Penny. Jej obecność rzeczywiście przypominała huragan — jeden z najgorszych, z jakimi przyszło mu się mierzyć. A mimo to nie spodziewał się, że ten dzień może przybrać jeszcze gorszy obrót. Los jednak szybko wyprowadził go z błędu, kiedy w jego gabinecie pojawiła się kolejna osoba, i to bez żadnej zapowiedzi.

    — Anna? Co ty tu robisz? — wykrztusił, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Absolutnie nie spodziewał się jej dzisiaj w swoim biurze. Złość, która już wcześniej w nim narastała, teraz przybrała na sile. Owszem, cenił sobie wizyty swojej siostry, ale zdecydowanie nie w tym momencie. Jego wzrok nie opuszczał jej twarzy, nawet gdy postawiła papierowy kubek z kawą na pustym biurku. Właśnie, pustym. Jakby tego było mało! Niespodziewana wizyta Anny, która zastała go w takim stanie, tylko pogarszała sytuację. W głowie Edwarda pulsowała myśl, że musiała zobaczyć Penny, gdy ta wychodziła, a przecież Anna dobrze wiedziała, że dziś czekała go ważna rozmowa biznesowa z córką przyjaciela ich ojca. Nawet nie chciał myśleć, jakie scenariusze mogły się rodzić w jej głowie, kiedy z wyraźną nerwowością zaczęła zbierać jego rzeczy z podłogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edward zerwał się z fotela, gniewnie podchodząc do siostry. Sam zaczął pospiesznie zbierać dokumenty, które z irytacją odstawiał na biurko. Nie wiedział, co było gorsze: to, że widziała go w takim stanie, czy to, że złość tak w nim buzowała, że był o krok od furii. Anna rzadko widywała go w takim nastroju. Przed swoimi siostrami zawsze starał się zachowywać spokój, nawet wtedy, gdy dorastali. Nigdy nie był tym starszym bratem, który bez powodu dokuczał młodszemu rodzeństwu i robił im wstydu. Wręcz przeciwnie, zawsze dbał o to, by być dla nich oparciem, kimś, na kogo mogły liczyć, kiedy życie stawało się trudne. O ten obraz siebie troszczył się przez całe lata, a teraz wszystko mogło runąć, bo Anna pojawiła się w najmniej odpowiednim momencie.

      W jednej chwili zorientował się, że jej wzrok skupił się na jego szyi, i dotarło do niego, że zapewne zauważyła ślad po Penny. Świetnie. Będzie musiał się z tego tłumaczyć nie tylko przyszłej żonie, ale teraz także siostrze. Cudownie.

      — Nie, Anno, nie poszło po mojej myśli, przecież widać — powiedział ze złością w głosie, wstając i prostując się, kiedy udało im się zebrać wszystkie dokumenty. — Z Penelope nic nie idzie po myśli, ale oczywiście nasz ukochany tatuś wie najlepiej — wyrzucił z siebie, czując, jak złość dosłownie pulsuje w jego żyłach. Zbliżył się do lustra i nerwowo zaczął przecierać czerwony ślad na białym kołnierzyku.

      — A ty przestań sobie cokolwiek wyobrażać, nawet jeśli to wszystko wygląda fatalnie — dodał karcąco, spoglądając na jej odbicie w lustrze. W rzeczywistości czuł się jednak jak kłamca. Przecież coś się wydarzyło. Gdyby Anna, a co gorsza, jego ukochana Alex, zobaczyły tamtą scenę na biurku, to słowa byłyby zbędne. Im bardziej o tym myślał, tym bardziej narastał w nim gniew. Penny miała rację, co dodatkowo go wściekało. To wspomnienie znów wprawiło jego umysł w chaos.

      — Poza tym, co ty tutaj robisz? — zapytał, zwracając się do niej ostro. — Wiesz dobrze, jak strasznie tego nienawidzę, gdy ktokolwiek wpada tu bez zapowiedzi, bez pukania. Nawet moje sekretarki tak nie robią. Nie mogłaś po prostu zadzwonić?! — wyrzucił z siebie, odwracając się w jej stronę. Choć jego słowa były trafne, w rzeczywistości po prostu próbował odwrócić uwagę od siebie i swojej winy.

      braciszek

      Usuń
  26. Lunette powolnie przesunęła palcami po równym stosiku kart, a na jej wargi wpełzł leniwy uśmiech, kiedy poczuła znajomą iskierkę w opuszkach. Skłamałaby, mówiąc, że naprawdę całkowicie wierzy w przepływy energii i układy gwiazd, jednak czasem była skora stwierdzić, że coś w tym musi być. Jej relacja z tarotem też nie była taka prosta, jak mogło się to wydawać z zewnątrz. Wychowała się na wróżbach, swoje pierwsze rozkłady robiła niemal w tym samym momencie, gdy nauczyła się chodzić. Jakkolwiek widziała wielokrotnie, jak jej matka oszukuje i naciąga klientów, by uzależnić słabsze jednostki od swoich usług, tak ona sama w kartach rzeczywiście widziała wskazówki. Umiała je czytać. Rozumiała je prędzej, niż nauczyła się mówić. I nigdy nie oszukała podczas rozkładu.
    Lubiła zapraszać ludzi do swojego małego ezoterycznego świata. Czuła, jakby odkrywała fragment siebie, jednocześnie poznając to, co skrywa druga osoba. Karty bywały dla Lunette prostszym sposobem komunikacji niż słowa.
    Chwyciła talię z półki i z szerokim uśmiechem obróciła się do siedzącej na jednej z kanap Anne, która zdawała się patrzeć na nią z mieszaniną rozbawienia, ciekawości i jakiegoś wyzwania w oczach. Znała ten wzrok bardzo dobrze. Kiedy proponowała znajomym pierwsze sesje tarota, zwykle jej kolejnym ruchom towarzyszyło dokładnie takie spojrzenie.
    – To co, gotowa? – Opadła na sąsiednią kanapę i przysunęła okrągły stolik kawowy bliżej, po czym odpaliła ustawioną na nim wysoką świeczkę. – Zrobimy luźny, podstawowy odczyt, ale jakbyś miała jakieś pytania, śmiało. Jeśli karty będą miały humor, odpowiedzą! – Wyszczerzyła się do swojej nowej znajomej, z którą zaskakująco szybko złapały wspólny język.
    Lunette pozornie mogła wydawać się otwartą i skorą do nawiązywania nowych znajomości osobą, jednak koczowniczy tryb życia w młodości brutalnie nauczył ją nieprzywiązywania się do ludzi. Nauczyła się, że odsłanianie się zwykle prowadzi do bólu, choć dla świata zawsze udawała, że to nie ma znaczenia. Często była brana za niefrasobliwą, lekkoduszną czy naiwną, może nieco ekscentryczną, a jej wyssane z mlekiem matki zainteresowanie ezoteryką sprawiało, że mało kto brał ją na poważnie. Zwykle pozwalała w to wierzyć, bo tak było łatwiej. Czasem jej się to przydawało, zwykle jednak gdzieś wewnętrznie bolało – nie była przecież tylko tym.
    Kiedy zadzwoniła w kwestii ogłoszenia wynajmu mieszkania w Downtown, była już po kilku odbytych rozmowach, z których zupełnie nie była zadowolona. Rozwaliła się na łóżku, wpatrując się w sufit pokoiku w Sunny Meadows i liczyła kolejne sygnały. Anna odebrała dość szybko, a ciepły głos na drugim końcu linii napełnił Lunette jakimś rodzajem nadziei. W końcu coś powinno zacząć się układać.
    – Możemy zacząć od tego, co karty powiedzą o tobie samej, co ty na to? – Wyciągnęła równiutko ułożoną talię przed siebie, pochylając się lekko w stronę Anny. Jednym ruchem rozłożyła karty w wachlarz. – Zamknij oczy i wybierz tę kartę, która najbardziej do ciebie woła – dodała z lekkim uśmiechem błąkającym się na wargach, nie odrywając wzroku od twarzy Anny.

    ta wiedźma

    OdpowiedzUsuń
  27. - Postawcie skrzynki z winem w rogu namiotu i przynieście w końcu tę cholerną kuchenkę polową, ile razy mam was o to prosić?! – Alex warknęła do pracowników rodzinnej winiarni, którzy byli wydelegowani przez jej ojca, Richarda Collinsa, do pomocy przy organizacji stoiska na corocznym Jesiennym Jarmarku. – Chyba znacie swoje obowiązki, czy może mam je wykonać za was?!
    Od samego rana żałowała, że i w tym roku zgodziła się wziąć udział w sprzedaży grzanego wina, z którego dochód miał zasilić konto pediatrii w szpitalu, w którym pracowała. Gdy burmistrz Mariesville wystosował list z prośbą o pomoc, od razu zapaliła się do pracy, uwielbiała charytatywne akcje i pomoc ludziom, ale to było kilka miesięcy temu - nie była wtedy w stanie przewidzieć, że gdy nadejdzie dzień rozstawienia stoiska, jej plan na życie będzie wisieć na włosku.
    Dzień wcześniej była świadkiem sceny, która ciągle przewijała się jej przed oczami, gdy tylko zamykała powieki… Chciała jedynie wpaść do biura Edwarda, podrzucić mu kawę i pożyczyć miłego popołudnia, nim pojedzie na dyżur do szpitala w Camden, na który została wezwana w zastępstwie za lekarza, którego czteroletni syn rozchorował się. Dyrekcja szpitala poprosiła ją w ostatniej chwili o przejęcie jego pacjentów i choć wieczór chciała spędzić z Edwardem – zgodziła się. Zawsze się zgadzała. Dorothy – asystentka Edwarda najwyraźniej była na przerwie, więc Alex niewiele myśląc ruszyła w stronę biura Eda, uchylając delikatnie drzwi, w razie gdyby w pomieszczeniu odbywało się jakieś spotkanie lub konferencja online. Nie chciała przecież przeszkadzać mu w pracy, nigdy tego nie robiła. Nie wiedziała jednak, że jej narzeczony ma umówione zebranie z Penelope Dixon… O ile w ogóle można było to zaliczyć do kategorii biznesowych…
    To, co tam zobaczyła wstrząsnęło jej idealnie poukładanym światem i to w momencie, w którym wszystkie jego części akurat zaczynały funkcjonować bez zarzutu. Fundamenty całych dziesięciu lat związku zaczęły pękać, a niedawno rozpalone uczucie, jakby ktoś w sekundę ugasił. Nie zamierzała przerywać Edwardowi w igraszkach z młodszą koleżanką, więc wyszła z biura z podniesioną głową udając, że nie nakryła go właśnie na zdradzie.
    Chciała rozsypać się wsiadając do samochodu, ale wiedziała, że nie ma na to czasu – była typem zadaniowca. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jeszcze przyjdzie czas na rozpacz i smutki. Najpierw musiała dać z siebie wszystko na dyżurze w szpitalu, a o poranku stawić się w Applewood Park, gdzie wraz z Anną Murray, siostrą Edwarda i jej wieloletnią przyjaciółką, miały przygotować stoisko z wypiekami i grzanym winem.
    Dwadzieścia cztery godziny później, wciąż na pełnych obrotach nie uroniła ani jednej łzy. A może po prostu nadal była w szoku i nie dopuszczała do siebie myśli, co tak naprawdę się stało? Na pewno nie była sobą, gdy rozstawiła pracowników ojca po kątach i warczała na nich co pięć minut. Przecież zawsze była sympatyczna i wyrozumiała, a ludzi traktowała z należytym szacunkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Długo jeszcze mam czekać? – fuknęła podchodząc do ciężarówki, z której dwóch mężczyzn wyciągało kolejne skrzynki. Zlustrowała ich wzrokiem i westchnęła, siadając na beczce z winem, na której widniał napis Collins Winery.
      To zdecydowanie nie był jej dzień, a gdy pomyślała o ilości sztucznych uśmiechów, które będzie musiała rozdać odwiedzającym Jarmark gościom, od razu robiło się jej słabo. Chciała już być w drodze do Bostonu, na konferencje medyczną rozpoczynającą się za dwa dni, a nie w Mariesville, którego szczerze nienawidziła w tym momencie, prawie tak samo, jak nienawidziła w tej chwili Edwarda Murray’a.

      Alex

      Usuń
  28. Nie miewał nocnych telefonów już od dawien dawna, ale to nie oznaczało, że całkowicie się od nich odzwyczaił. Pewne rzeczy, kiedy już wejdą człowiekowi w krew, zostają z nim na zawsze, a w jego krew weszło akurat bardzo dużo rozmaitych dziwności, związanych z prawie piętnastoma latami policyjnej mordęgi, więc to, że odebrał telefon natychmiast po niespełna dwóch sygnałach, mimo że słodko sobie spał, zakopany w pościeli na szerokim łóżku, to nie było wcale żadną anomalią. Tak po prostu działa Rowan Johnson, a życie w trybie stand by to jedna z tych dziwności, których pozbyć się już nie potrafił. Gdy rzucił krótkie halo, a Anna oznajmiła mu gorączkowo, że ktoś chyba włamał się do jej domu, potrzebował tylko kilku sekund na przeanalizowanie tych słów i przyjęcia ich jako fakt, a nie dziwną pomyłkę. Nie wykluczał takiej opcji, tutaj też zdarzają się drobne kradzieże, często nierozwiązane, jeśli złodziejaszkami są ludzie będący tutaj przejazdem, ale to właśnie takim osobom Rowan poświęcał więcej uwagi, niż miejscowym, bo swoich znał prawie że na wylot, a obcy zdolni mogą być do wszystkiego. Nie miał pojęcia, którą godzinę wskazywał zegarek, bo nawet na niego nie spojrzał. Powiedział, że zaraz będzie, wsunął tylko dżinsy, buty i zwykły, szary T-shirt, i zbiegł na dół prosto do garażu. Mógł przejść się do Murray'ów na piechotę, bo mieszkali prawie że przez płot, jakieś kilkadziesiąt metrów w prawo, ale wsiadł ostatecznie w samochód, którym podjechał pod bramę. Starał się nie trzaskać drzwiami, gdy wysiadał, żeby nie spłoszyć potencjalnego włamywacza. Wziął ze schowka Sig Sauera, wsunął go w tył spodni i ruszył zaraz przez posesję, rozglądając się uważnie na boki. Żywej duszy tu nie było, a już tym bardziej śladów po jakimś zbirze, ale nie tracił czujności. Szedł powoli, lekko stawiając stopy na posadzce w drodze do okien, w których świeciło się światło. W normalnym przypadku obszedłby najpierw dom i wszystko posprawdzał, ale gdyby Anna dostrzegła jakąś sylwetkę w oddali, mogłaby się przestraszyć, a nie chciał jej dodatkowo stresować, dlatego pomyślał, że najpierw odnajdzie ją, a później popatrzy po kątach. Metraż domu Murray'ów był naprawdę pokaźny, ale na tego typu domy włamywacze kusili się bardzo rzadko. W budynkach składających się z wielu pomieszczeń, jeżeli nie zna się ich rozkładu, ryzyko złapania jest o wiele większe. Włamywaczom zależy przede wszystkim na czasie, muszą poruszać się szybko i sprawnie, a w wielkich domach tracą go zbyt dużo już na samo to, by przejść z jednego punktu do drugiego, a gdzie tu jeszcze czas na znalezienie jakichś cennych rzeczy.
    Podszedł do okien ze strony tarasu i zapukał lekko w szybę, kiedy dostrzegł Annę wewnątrz. Wyglądała na zaniepokojoną; chyba była dziś w tej wielkiej willi całkowicie sama, skoro zadzwoniła właśnie do niego, jakby był jedynym wsparciem obecnym w pobliżu. Nie był stereotypowym szeryfem, nic więc dziwnego, że nie pasował do znanego wszystkim obrazu, który na stałe zagościł już w amerykańskich osiedlach. Bardziej, niż urzędnika, przypominał strażnika, który sprawuje nadzór nad tutejszą społecznością, dbając o to, by wszyscy mogli bezpiecznie spacerować ulicami, czy żeby zawsze mieli świadomość, że jest tutaj ktoś, kto nie odmówi udzielenia im pomocy w kryzysowej sytuacji. Rowan był tutaj dla ludzi, może nie tak otwarcie, by brać z niego jak popadnie, ale podejmował wezwania nawet w środku nocy, jeśli była taka potrzeba. Czas jego pracy jest nienormowany, ale to była jego decyzja i jedyny warunek, jaki wtedy złożył, gdy został wybrany tutejszym szeryfem. Po objęciu tej funkcji chciał służyć w godzinach, w których naprawdę jest taka potrzeba, a nie które wybrał dla niego system.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie i bycie w ciągłej gotowości weszło mu w krew, choć w spokojnym Mariesville wyglądało to zupełnie inaczej, niż w Atlancie czy w innych miastach, do których jeździł na akcje. Gonienie dzieciaków z sąsiedztwa, którzy podkradają sadownikom jabłka, to nie to samo, co rozbijanie szajki handlującej bronią, czy żywym, ludzkim towarem. To w zasadzie nie jest podobne nawet w ułamku procenta, ale to też czegoś uczy. Pozwala na pewno się przekonać, że szara codzienność też bywa ekscytująca, i że w biegu przez sad można niespodziewanie oberwać z jabłka, które strąciła szarpnięta gałąź.
      — Co się dzieje, Anno? — Zapytał od razu, gdy wpuściła go do środka. Musiała mu wytłumaczyć, o co chodziło i co się wydarzyło, bo jak na razie nie dostrzegł na zewnątrz niczego, co wydawałoby się podejrzane. Otwarte okna niczym go nie zainteresowały – ot zwykłe wietrzenie pomieszczeń. Nie było tam żadnych śladów, które mógł zostawić po sobie potencjalny włamywacz.

      Rowan Johnson

      Usuń
  29. Podążył za jej zaproszeniem, zasiadając w długim rzędzie krzeseł. Miejsca zapełniały się niebezpiecznie szybko, co świadczyło o dużym zainteresowaniu zarówno samym wydarzeniem, jak i licytacją. Ukradkiem przyglądał się przybyłym gościom, nie kryjąc swojego zainteresowania. Cóż, był nieco zdziwiony, że Annie udało się zorganizować wydarzenie na taką skalę – tu, w Mariesville, które w jego oczach było zupełnie nierozwojowym, nudnym miasteczkiem na końcu świata, w którym utknął na znacznie dłużej niż by chciał.
    Zajął miejsce obok Anny Murray, a już po chwili dołączyli do nich państwo Bianco – Alessia i Renzo. Poprawił mankiet białej koszuli, który zdobiła niewielka srebrna spinka w kształcie… kozich rogów. Był to prezent od ojca, który zwyczajowo dostawali synowie podejmując się konkretnego stanowiska w firmie. Rodzina Bianco lubowała się przecież w tradycjach, które w ich mniemaniu scalała rodzinę, kierowała na odpowiedni tor. Prócz miłych, nieznaczących akcentów była jednak druga strona medalu, przez której tradycjonalną część to on musiał wrócić do rodzinnej miejscowości i u boku rodziców zarządzać firmą na stanowisku prezesa. Dotychczas żył swoim wymarzonym życiem, w kraju który kochał i czuł. Tworząc, szukając, próbując – eksplorując życie i rynek tak, jak pokazywało mu serce. Skazanie brata miało wywrócić jego życie do góry nogami.
    Uważnie przyglądał się rozpoczęciu licytacji. Ekscytacja Anny trochę go bawiła, bo nigdy nie był aż tak wylewny w uczuciach. Przywykł do dużych, eleganckich imprez i eventów, więc czuł się jak ryba w wodzie, zupełnie nie odczuwając nadmiernych emocji. Był jednak szczerze zaskoczony poziomem wydarzenia, więc z aprobatą brał udział w emocjonującym wieczorze.
    Już miał życzyć jej powodzenia, gdy jako pierwsza podniosła tabliczkę, sygnalizując swoją ofertę. Obraz był naprawdę piękny – w dużym formacie, okalany drewnianą, jasną ramą. Ciepłe barwy, rozlane po płótnie sygnalizowały jesienny krajobraz, tak podobny do tego, który można było dojrzeć przez okno. Ukazany kadr do złudzenia przypominał widok z niewielkiego pokoju czytelniczego na piętrze ich rezydencji. Pewnie dlatego do licytacji włączyła się Alessia Bianco, jego kochana, włoska matka.
    – Dwa trzysta! – krzyknęła kobieta swoim melodyjnym, dosadnym tonem, którym z resztą tak często wołała go na śniadanie.
    – Dwa tysiące trzysta od Allessi Bianco, czy ktoś da więcej? – aukcjoner kiwnął z aprobatą za podjęcie dalszej licytacji. Gdzieś w tyle rozległy się ciche klaśnięcia i wyrazy aprobaty.
    Roześmiał się szczerze, wyraźnie rozbawiony nieoczekiwanym biegiem zdarzeń. Zerkał ukradkiem na uszczęśliwioną matkę, której pociągnięte czerwoną szminką usta, jawiły się w szczerym uśmiechu i na wyraźnie zaskoczoną Annę, której oczy zdawały się szklić zawodem i nieoczekiwanym bałaganem. Położył dłoń na jej plecach, lekko i przelotnie, rzucając jej serdeczny uśmiech.
    – Nie może być zbyt łatwo, bellissimo amico – kiwnął głową w jej kierunku i odchrząknął niespodziewanie, jakby szykował się na… – Dwa pięćset! – krzyknął nagle, unosząc swoją tabliczkę ku górze. Cóż, w końcu wszystkim zależało na zdobycie jak największej ilości zebranych funduszy.
    – Gustavo Bianco, mimo że w paszczy lwa, przebija dwie Panie. Czy będzie ich odpowiedź? – wzrok zgromadzonych skierowany był w ich stronę, którzy zainteresowani biegiem zdarzeń nawet nie próbowali wdzierać się między tę wyjątkową trójkę.
    – Mio figlio… – spojrzał na matkę z uśmiechem, gdy ta klepnęła go zaczepnie w ramię, kręcąc głową. Oboje byli rozbawieni i choć każde z nich zaciekle chciało wygrać licytację, między nimi odbijała się serdeczna, zadziorna łuna, tak charakterystyczna dla gorącej, włoskiej rodzinki.
    Czuł na swojej odkrytej szyi niespokojny oddech siedzącej obok Anny Murray.

    w paszczy lwa

    OdpowiedzUsuń
  30. Z triumfalnym uśmiechem wstał z miejsca i ukłonił się w kierunku klaszczącej z aprobatą widowni. Zatrzymał otwartą dłoń na wysokości zapiętych guzików marynarki i obdarzył Annę iskrzącym się spojrzeniem.
    Materiał marynarki był miękki, lekko smagający opuszki palców. Nic dziwnego, miał na sobie drogi garnitur włoskiej produkcji w swoim ulubionym, czekoladowym kolorze, w którym nie ma co ukrywać – prezentował się rodem z włoskich produkcji filmowych.
    – Cieszę się, że mogę pomóc – odpowiedział jej lekko, gdy pogratulowała mu wylicytowania obrazu. Nie planował podjęcia walki o akurat to dzieło, które właściwie nawet nie było w jego guście. Zupełnie nudny, zbyt mało ekstrawagancki, no i… przedstawiał dzielnicę miasta, do którego wrócił zupełnie niechętnie. Rzucona rękawica przez jego matkę była jednak na tyle kusząca, że podniósł ją, niewiele się myśląc. I cóż, może jego konta bankowe nie chowały już aż tak imponujących zer, a budżet Morbido Bianco niebezpiecznie się zmniejszał, to młody Bianco miał łeb na karku i kilka dochodów pasywnych rozlokowanych w różnych branżach. Był częściowo zabezpieczony, co dawało mu wystarczającą poduszkę finansową na niepewny czas firmowych problemów.
    Mógł trochę poszaleć. Zwłaszcza, że mogło przynieść to ukryte korzyści.
    Gdy to jego obraz umieszczony był w ostrym świetle, na samym środku sceny, nabrał głęboko powietrza. Zdecydowanie udzieliła mu się rywalizacja. Zwłaszcza, że dostrzegał, że młody Thompson rozpoczął makaronową licytację.
    – Muszę go mieć – szepnął żądliwie prosto do ucha Anny, pozostawiając na jej skórze ciepły, ciężki oddech. Jego nos zahaczył przypadkiem o płatek jej ucha oraz trącił długi, srebrny kolczyk, który zdobił jej delikatny profil – Cztery tysiące! – energicznie podniósł tabliczkę.
    – Pan Bianco ma chrapkę na więcej! Kto przebije włoskiego miłośnika pasty? – zapytał zaczepnie aukcjoner. Mężczyzna modulował charakter licytacji, w zależności od tego, kto zdecydował się na licytację. W przypadku młodszych lub bardziej zadziornych uczestników, decydował się na niezobowiązujące żarty, które niosły się echem śmiechu po całej Sali. Mieszkańcy zdaje się, doskonale się bawili, co świadczyło o dobrej robocie Anny oraz jej matki. Zebrane fundusze także zdawały się zadowalające, bo zebrani chętnie podbijali swoje sumy, zwieńczając licytację naprawdę pokaźnymi kwotami.
    – Cztery pięćset! – Thompson.
    – Pięć! – chropowaty, starszy głos wyłonił się nieoczekiwanie z końca sali.
    – Sześć! – Thompson.
    Mężczyźni błyskawicznie podnosili swoje tabliczki, walcząc jak lwy o jedyną ranną sarnę. Stojący na scenie mężczyzna unosił dłoń tylko w kierunku głosu, a światła z niemałym opóźnieniem wskazywały na kolejnych licytujących.
    Gustavo spojrzał na Annę, która zdawała się kipieć z radości. Musiał wykorzystać tę okazję. Ta aukcja była ostateczną szansą na zwiększenie budżetu, przeznaczanego na ten szczytny cel. Mężczyzna kiwnął w jej stronę, uśmiechając się tajemniczo. Korzystając z chwili ciszy, podniósł swoją tabliczkę. Ten obraz musiał należeć do niego! Inaczej zostałby z pustymi…
    – Dziesięć tysięcy! – wykrzyknął nieoczekiwanie, a goście na moment zamarli. Prawie podwoił oferowaną przez Thompsona ostateczną kwotę!
    W tle słyszalne były szmery, aukcjoner mówił się przez mikrofon. Czy w mgle jej radosnych oczu zatonął tak mocno, że nie usłyszał potrójnego uderzenia o kontuar?


    wygrałem?

    OdpowiedzUsuń
  31. Cóż, nie spodziewał się tej wygranej. Właściwie, zupełnie nie spodziewał się, że wyjdzie z aukcji z jakimiś dziełami. Obraz z włoskimi żabkami zachwycił go swoją przekornością na tyle mocno, że zechciał zawiesić go w jednym ze swoich pokojów Jego barwy idealnie wpasowywały się w klimat salonu w jego rzymskim apartamencie i stanowiłby dobry pretekst do przełamywania schematów z francuskimi znajomymi.
    Ten drugi obraz wylicytował z myślą o olśniewającej Annie Murray, w ramach aktu uznania za zorganizowanie tak wyjątkowej uroczystości. Aspekt wydarcia jej obrazu sprzed nosa był wyjątkowo zabawny i bardzo w jego stylu.
    Zdziwił się nieco, gdy ponownie padła w jego ramiona. Rozbawiła go jej wylewność, kierowana błogą radością i pewnym uczuciem ulgi. Gości zdawali się być zachwyceni zorganizowaną imprezą, co z pewnością nie uszło jej oczom.
    – Faktycznie, to jedna z droższych past w moim życiu. A jadłem ich wiele! – zaznaczył dumnie, z charakterystycznym dla siebie, włoskim zaśpiewem – Cieszę się, że mogłem pomóc Anno.
    Zupełnie strapiony Mark Thompson gromił go wzrokiem, zmierzając w ich kierunku. Uścisnął dłoń z przesadną siłą, jakby chcąc wygarnąć od niego pozycję samca alfa. Ale przecież Gustavo aż tak się o nią nie prosił…
    – Dziękuję, Mark – kiwnął w jego stronę, zupełnie spokojnym tonem. Facet był ewidentnie poirytowany jego nonszalanckim podejściem i otaczającą go łuną niewzruszonego spokoju, podkoloryzowanego lekkim, szczerym uśmiechem, kryjącym gdzieś głęboko jego triumf.
    Musiał zgodzić się ze słowami znajomego – panna Murray wyglądała tego wieczoru wyjątkowo pięknie, jednak z biegiem lat coraz bardziej uznawał takie komplementy za zbyt mało wyszukane. Z resztą, nie widzieli się z Anną od wielu lat, zupełnie nie wiedział jak pokierowało się jej życie, czy ma partnera, dzieci? Czy ma życie, o którym on nigdy nie marzył, a ona tak, odkąd miała kilka lat? Te jej piekielne zabawy w rodzinę, w które czasami godził się bawić wciąż powodowały dreszcz dziecięcego wstrętu (zdecydowanie wolał, gdy bawili się w chowanego!). Był szczerze zaciekawiony losami dawnej przyjaciółki i miał nadzieję, że wkrótce uda mu się dowiedzieć więcej o jej niespodziewanym życiu w Mariesville.
    Z aprobatą przyjął jej propozycję, dając rodzicom znać, że spotkają się na miejscu.
    – Chętnie zabiorę się z Tobą – powiedział, puszczając ją przodem. Udali się powolnie przez salę bankietową, aktualnie coraz bardziej opustoszałą. Goście zbierali się powoli do wyjścia, zamieniając ze znajomymi ostatnie słowa i dopijając ostatnie kieliszki szampana.
    W jednym z sąsiadujących pomieszczeń, tuż za szklistą szybą elegancka kobieta w średnim wieku wypatrywała licytujących szczęśliwców. Wymienili serdeczności i Gustavo sprawnie uiścił opłatę za dwa obrazy. Zabawa kosztowała go trzynaście tysięcy pięćset, ale niespecjalnie uszczupliło to jego budżet.
    – Dobrze, że jem kolację u Was. Inaczej musiałbym głodować – zażartował lekko, przejmując zabezpieczone przez obsługę obrazy. Niemal od razu podał większy z nich Annie, czując jak ciężar zdobnej, drewnianej ramy nieoczekiwanie opada wraz z jej rękami. Gdyby jej nie asekurował, pewnie nawet staranne zabezpieczenie nie uchroniło by ramy przed pęknięciem na szklistych płytkach– Niech będzie, zaniosę ten Twój nudny obraz pod sam próg, może być nawet prosto do sypialni – wywrócił oczami, śmiejąc się przekornie. Przejął od obraz, który właśnie jej podarował, chwytając pewnie ramy na wysokości klatki piersiowej. Od jego ciemnych oczu odbijały się powoli gasnące światła, sygnalizujące zakończenie całego wydarzenia.

    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  32. Zlustrował krótkim spojrzeniem jej sylwetkę, robiąc to zupełnie kontrolnie, ale i mimowolnie, bo był to jeden z jego nieuleczalnych nawyków zawodowych, chociaż ten piżamowy róż też na swój sposób przyciągał wzrok – nie można powiedzieć, że nie. Widział niepokój na jej bladej twarzy, a patrzyła na niego tak dużymi oczami, że nie miał wątpliwości, że sytuacja mocno ją zestresowała. Ale też się temu wcale nie dziwił, skoro przyzwyczajona na co dzień do czyjejś obecności, czy to rodziców czy rodzeństwa, teraz została w tym wielkim domu zupełnie sama i to normalne, że każdy, nawet najdrobniejszy szmer mógł wydawać się podejrzany. Ale dzbanek z wodą sam się z blatu nie strącił i to nawet już bez względu na to, czy wierzy się w istnienie jakichś bytów w przestrzeni, czy nie. Może to wiatr zbyt mocno pchnął oknem, a ono, jak w dominie, pchnęło potem dzbanek, który wylądował na podłodze, a może ktoś faktycznie wkradł się do środka i siedział teraz skulony gdzieś w kącie. Anna potrzebowała wsparcia, a on przyjechał tutaj właśnie po to, żeby zweryfikować fakty i zaprowadzić ewentualny porządek.
    Objął ramieniem jej ciało i delikatnie pogładził plecy, gdy z taką ulgą przyjęła jego obecność, a później skierował się do kuchni, gdzie na podłodze wciąż leżał roztrzaskany na setki kawałeczków dzbanek. Obszedł ostrożnie szkiełka, żeby nie wdepnąć w nie przypadkiem i nie poroznosić ich zaraz po całym domu, i zatrzymał się przed blatem, za którym znajdowało się otwarte okno. Podparłszy się dłońmi o mebel, wychylił się lekko i prześledził spojrzeniem przestrzeń za oknem. Dość daleko do najbliższych zarośli, więc duże prawdopodobieństwo zostania zauważonym. Potencjalny włamywacz, zakładając, że przez to okno wszedł, nie miał zbyt dużego pola manewru – mógł stąd skierować się albo do salonu, w którym przebywała Anna, albo do jadalni, ale jeżeli faktycznie przeszedłby i jakimś cudem nie zostałby zauważony, to całkiem prawdopodobne, że mógłby zostać usłyszany. Skoro strącił dzbanek i przyciągnął uwagę, musiał działać szybko, a Anna nie wspominała, żeby słyszała jakieś kroki, czy inny hałas, który zdradzałby obecność człowieka. Okno też dzbanka nie strąciło, bo gdy Rowan znów popatrzył na miejsce, w którym się roztrzaskał, wszystko wskazywało na to, że dzbanek musiał stać nieco dalej, poza zasięgiem otwartego skrzydła.
    Podszedł do Anny i znów lekko położył dłoń na jej ramieniu, tak w ramach ukojenia, bo nadal się denerwowała, choć była już w tej chwili bezpieczna.
    — Spokojnie — powiedział łagodnym tonem i popatrzył uważnie na Annę. Uśmiechnął się lekko, dla rozładowania napięcia. — Wszystko jest pod kontrolą. Przejdziemy się pod domu i sprawdzimy, tak dla pewności, czy nikt się tu nie kręci — oznajmił, kierując się drogą potencjalnego włamywacza, czyli w stronę jadalni. Wolał, żeby Anna była blisko, tak z przezorności, ale też dlatego, że nie był w tej chwili na służbie, a po cywilnemu wolał samemu nie węszyć po obcych zakamarkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Słyszałaś jeszcze jakieś niepokojące odgłosy? Jakieś kroki, dziwne dudnienie, albo cokolwiek? — Dopytał, krocząc swobodnie i nienachalnie się rozglądając. Teoretycznie, ktoś mógł wejść przez okno, jak najbardziej, skoro było otwarte, aczkolwiek Rowan wykluczył obecność zbira w domu. Chciał jednak wyjaśnić, skąd ten zbity dzbanek, ale najpierw musiał mieć stu procentową pewność, że poza nimi nie ma tutaj żadnego dodatkowego człowieka, dlatego bez skrępowania patrzył po kątach jadalni, rozsuwając ciężkie zasłony, czy otwierając drzwi do mniejszych pomieszczeń, do których człowiek byłby w stanie wcisnąć swój tyłek.

      Rowan Johnson

      Usuń
  33. Abigail Wilson była promyczkiem Mariesville. Była radosna, pomocna, łagodna i uczynna. Miała niespożyte zapasy energii i ekspresyjnie dzieliła się wszystkim, co sama przeżywała, zawsze było jej wszędzie pełno. Nie była upierdliwa, ani nachalna, choć niektórych mogło męczyć to, jak żywiołowo udzielała się w lokalnej społeczności, biegając z miejsca na miejsce. Była jednak bardzo dobrze wychowaną dziewczyną, grzeczną i szanującą cudze granice. I podobnie jak Anna, nie należała do szczególnie imprezowych bestii, ale nie oszukujmy się - była młodziutka i każdy wiek rządzi się swoimi prawami. Abi szalała zwykle tak, aby przyłączyli się do niej inni ludzie, przeważnie na jej twarzy widniał uśmiech, a wszelkie rozterki i zmartwienia ukrywała gdzieś głeboko w sobie, nie chcąc nikogo martwić.
    Ten wieczór był jednym z nielicznych, gdy dopadał ją troszkę gorszy nastrój i dręczyły ją wspomnienia i wszystko to, z czym nie umiała sobie poradzić na zewnątrz. Gdy kilka lat temu rozstała się z chłopakiem, było to nieprzyjemne i burzliwe. Usłyszała wtedy tak wiele przykrych słów, że zakorzeniły się w niej na dobre i jak trucizna, oplatały ja, odbierając pewność siebie. Była zwykle wesoła, a jednocześnie drzemał w niej jakiś cień smutku, którego nie umiała przegonić i dlatego skupiała się w Atlancie na studiach, a tutaj na pracy. Pensjonat był wszystkim, o czym marzyła, prowadzenie go po rodzicach miało być jej ściezką życiową, którą nie tylko wybrała, ale przyjęła z radością. uwielbiała obdarowywać ludzi wszystkim, co najlepsze, tylko... chciałaby, aby i ktoś ją też obdarował, aby o nią dbał. Chciała mieć kogoś wyjątkowego i ostatnio mocno sobie to uświadamiała, bo poprzednie kilka lat skupiała się na nauce. Odsuneła od siebie uczucia, głebsze relacje, na studiach nie randkowała i była wiecznie zajeta, a teraz... teraz gdy szła jesień i robiło się chłodniej, czuła się sama smutniejsza i stęskniona. Tylko sama nie wiedziała za czym.
    - Anna! - uśmiechnęła się szeroko na widok przyjaciółki i rozłożyła szeroko ramiona, aby ją wyściskać. Chyba już zdążyła zapomnieć, że kilkanaście minut wcześniej, totalnie zdołowana, dzwoniła do brunetki i niemal płakała jej w telefon. Barman, bardzo serdeczny i dzisiaj wyjątkowo przystojny, zagadał ją tak, że już nie myślała o swoich rozterkach. - Siadaj, słonko, ten drink jest super smaczny i słodziutki jak nalewka , spróbuj! - podsunęła jej, niemal wylewając zawartość wysokiej szklanki na jasną kurtkę przyjaciółki.- Ups... - sykneła z trwogą patrząc na wylanego drinka na barze i spojrzała na barmana. - Panie czarodzieju, zrób jeszcze jednego dla Anny - poprosiła, uśmiechając się szeroko.
    Abi nie piła często, a jeśli już to były to nalewki taty, albo wino w pensjonacie. Czasami w mieszkaniu popijała wino , ale miała wtedy inny nastrój, melancholijny i cichy. I płakała wtedy, a teraz zdecydowanie nie chciała płakać.
    - Jak to jest, że nigdy razem tu nie przychodzimy?! Dzisiaj będzie wieczór karaoke! - oznajmiła, wskazując na niewielki podest pod ścianą. - Przecież ty bosko śpiewasz, na pewno coś wygramy! - stwierdziła, już chcąc iść zapisać je na piosenkę. Nawet podniosła się z stołka, ale zaraz usiadła z powrotem gdy podeszło do baru kilku kowbojów, aby zamówić sobie kolejne piwo i Abi spąsowiała i speszona obecnością mężczyzn, uśmiechnęła się głupkowato do Anny, odwracając od nich wzrok. Zdecydowanie nawet po pijaku nie traciła swojej naiwności.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  34. Uwielbiała atmosferę, która zawsze mimowolnie tworzyła się podczas odczytu tarota. Niezwykła mieszanka skupienia, drgającej lekko energii, pewnej intymności tworzącej się w tej niezwykłej sytuacji. Karty odsłaniały prawdziwą osobowość człowieka, pozwalały opaść wszelkim maskom.
    Śledziła uważnym wzrokiem dłoń Anny, gdzieś w głębi zastanawiając się, czym ta będzie kierowała się przy wyborze karty. To wiele mówiło o człowieku. Sama lubiła spokojnie przesunąć opuszkami po całej talii, poczuć energię każdej z kart, spróbować wyczuć, która do niej mówi. Wiedziała jednak, że na jej odczucia i decyzje wpłynęły lata spędzone w otoczeniu amuletów, wahadełek, zdobionych talii i tajemniczych run. Nie miała „normalnego” dzieciństwa, więc do pewnych rzeczy podchodziła w sposób, którego wiele osób nie potrafiło zrozumieć, ale nie żałowała tego aż tak mocno. Starała się brać z życia garściami, jakiekolwiek jego ochłapy rzucał jej los. Do tego przywykła przez te lata.
    Lunette przyglądała się wybranej karcie z delikatnym uśmiechem, zastanawiając się, czy to intuicja Anny czy tylko przypadek. Czasem trudno było rozgraniczyć, czy tarot faktycznie odsłania prawdę, czy jest lustrem ludzkich pragnień. Ale Królowa Denarów? To była zdecydowanie karta dla niej. Szybkim ruchem złożyła wachlarz i powoli odwróciła wybraną kartę w kierunku Anny. Na jej wargach tańczył delikatny uśmiech.
    – To jest Królowa Denarów, moja droga. I na tyle, na ile zdążyłam cię poznać, chyba nie mogłaś z tej talii wyciągnąć karty, która byłaby bardziej twoja. – Wyszczerzyła się, obdarzając kobietę szczerym uśmiechem. Odłożyła pozostałą talię na stolik, po czym powoli powiodła opuszką wskazującego palca po zdobionych elementach karty. – Symbolizuje istotę piękna życia, pewnej jego doskonałości. Królowa Denarów jest powiązana z żywiołem Ziemi, symbolizuje piękno życia i praktyczne wartości, jak troska, odpowiedzialność i wytrwałość. To kobieta opiekuńcza i twardo stąpająca po ziemi, która z oddaniem tworzy stabilność i ciepło dla swoich bliskich. Jest przy tym niezwykle praktyczna i zrównoważona, a wszystko, czym się zajmuje, organizuje odpowiedzialnie i rozsądnie. To osoba, która potrafi doskonale zarządzać zarówno zasobami, jak i relacjami, zapewniając równowagę w życiu swoim i innych – wyrzuciła z siebie niemal jak z karabinu, lekko wzruszając ramieniem. – Masz dobre serce, jesteś stabilna, troskliwa, trzymasz się swoich zasad. Żyjesz w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami. Masz głębokie połączenie z naturą i czerpiesz radość z tego, że możesz wpływać na świat, edukując młode pokolenia. Ta karta mówi też o tym, że kochasz przyrodę, istotne jest dla ciebie zdrowie, a dodatkowo czerpiesz radość z bycia blisko świata fizycznego. Doceniasz materialną stabilność, harmonię, ale widzisz również ogromną wartość w codziennych przyjemnościach życia. Przy tym wnosisz w swoje otoczenie spokój, a nade wszystko starasz się żyć w zgodzie ze sobą i swoim ciałem. – Uniosła wzrok znad karty, z wesołym błyskiem w oku przypatrując się reakcjom Anny. – Wiem, zaraz powiesz, że mówię tak tylko dlatego, że Cię znam. Ale wierz mi, to wszystko to ona! – Uniosła kartę lekko wyżej. – Królowa Denarów to ty, Anno!
    Uśmiech nie schodził z jej warg. Nie wiedziała co prawda, czy Anna wybierała kartę kierując się jakąś intuicją, próbowała wyczuć energię, robiła wyliczankę, czy może wskazała kartę zupełnie na chybił-trafił. Ale karta sprawdziła się, była o tym przekonana.
    Skoro chcesz wiedzieć, czy poznasz miłość… – Lunette uniosła brwi. – Może najpierw zobaczymy, co karty powiedzą o twojej romantycznej przeszłości? Jeśli nie masz ochoty poruszać tego teraz, powiedz – dodała od razu, chwytając talię i odruchowo ją tasując. – Ale w ten sposób łatwiej będzie mi analizować to, co karty powiedzą na temat twojej przyszłości…

    Lunka

    OdpowiedzUsuń
  35. Skinął głową i ruszył po schodach na górę, starając się nasłuchiwać jakichkolwiek podejrzanych dźwięków, ale jedyne, co mógł usłyszeć to charakterystyczne brzęczenie mijanych urządzeń, albo drzewa kołyszące się na wietrze, które tarły o siebie gałęziami. Poza tym nie działo się nic, co mogło wzbudzać jakieś podejrzenia, ale potencjalny włamywacz mógł siedzieć przecież cicho, schowany gdzieś w kącie i nie ruszać się choćby o milimetr, więc Rowan nadal niczego na razie nie wykluczał. Obserwował pomieszczenia, do których wchodził razem z Anną, i zaglądał w te miejsca, w których ktoś z powodzeniem mógł się ukryć. Nigdzie nie było żywej duszy, co tym bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że dom jest pusty, ale jego zadaniem było przeszukać te kąty, więc zrobiłby to nawet mając stu procentową pewność, że żadnego włamywacza wewnątrz nie ma. Zależało mu na tym, żeby Anna poczuła się bezpiecznie, bo był tu teraz dla niej. Skoro zadzwoniła właśnie do niego, a nie na komisariat, gdzie czekali uzbrojeni gliniarze, to prawdopodobnie dlatego, że ufała mu na tyle, by to właśnie jemu w pierwszej kolejności powierzyć swoje bezpieczeństwo.
    Skierował się w stronę spiżarni, kiedy zeszli już na dół, a Anna zawołała go do siebie w pewnym momencie. Już po tonie jej głosu wywnioskował, że znalazła coś, czego się nie spodziewała, ale co było zarazem zabawne i żenujące, jakby całe to zamieszanie okazało się jednak jedną wielka pomyłką. Zajrzał do pomieszczenia, a kiedy dostrzegł małego koteczka, oparł rękę na futrynie i parsknął śmiechem. A więc to był ten włamywacz? To ten mały sierściuch narobił w kuchni takiego bałaganu? Rowan pokręcił głową do własnych myśli i popatrzył na Annę, która czuła się chyba dość zażenowana sytuacją. Ściągnęła go w środku nocy na spacer po wielkim domu w poszukiwaniu włamywacza. I częściowo go znaleźli, choć kto się spodziewał, że będzie miał cztery łapki, sierść i rudy łepek.
    — Coś czuję, że to groźniejszy złodziej, niż nam się wydaje — stwierdził, obserwując Annę, mimo wszystko rozczuloną obecnością kociaka. — Zaraz skradnie ci serce i nigdy już nie odda.
    Uśmiechnął się zaraz i wyprostował, wsuwając dłonie do kieszeni swych spodni. Zdecydowanie lepiej, że twórcą tego zamieszania okazał się zwierzak, a nie człowiek ze złymi zamiarami, bo na pewno nie staliby tutaj teraz z uśmiechami na twarzy i nie rozmawiali tak swobodnie. Gdyby włamywaczem okazał się człowiek, zrobiłoby się tutaj prawdziwe zamieszanie, a niewykluczone, że w takcie obezwładniania go, nie doszłoby do jakichś dodatkowych szkód w postaci pozwalanych ozdób. Włamywacz raczej nie oddałby się dobrowolnie w jego ręce, chyba, że zobaczyłby broń, a sam nie miał przy sobie żadnego narzędzia do obrony – może wtedy nie szamotałby się w obawie o własne zdrowie i życie. Tutaj co prawda nie potrzeba było nosić broni, bo w Mariesville większe szanse są na to, że człowiekowi jabłuszko spadnie na głowę, niż że ktoś człowieka napadnie, ale mimo to Rowan nie rozstawał się ze swoją. Nie tylko na służbie, gdzie jako szeryf zresztą nie powinien, ale często też po służbie, jeżeli czuł, że tak będzie bezpieczniej. Może nie w samym Mariesville, bo tutaj każdy każdego zna i każdy wie na co stać sąsiada obok, ale gdzieś indziej na terenie hrabstwa, bo zgodnie z prawem jako szeryf mógł skorzystać z broni nie będąc na służbie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I nic nie szkodzi, nic się nie stało, Ann — zapewnił pełnym głosem. — Bardzo dobrze, że po mnie zadzwoniłaś — powiedział, żeby nie czuła się dłużej winna tego nieporozumienia i nie biczowała się za wyciągnięcie go z łóżka w środku nocy. Mariesville jest niezwykle bezpiecznym miejscem, ale i tutaj zdarzają się sytuacje, których nikt nigdy by się nie spodziewał, więc bardzo dobrze, że zachowała czujność i nie ruszyła w pogoń za włamywaczem w pojedynkę. To było bardzo rozsądne zachowanie.
      — Rodzinka wyjechała? — Upewnił się tak przy okazji, chociaż powiedział mu już o tym zupełnie pusty dom. — Chodź, pomogę ci z tym szkłem. Kolega narozrabiał, ale już nie posprząta — zaproponował, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie kociakowi i skierował się w stronę kuchni, gdzie na podłodze leżał roztrzaskany dzbanek, a wokół niego także woda.

      Rowan Johnson

      Usuń
  36. Jej odmowa właściwie nie miała dla niego większego znaczenia. Skoro wylicytował ten obraz z myślą o niej, to klamka zapadła. Choćby miał przytwierdzić go na stałe do ścian w jej sypialni, włamując się o północy, to obrazu nie zatrzyma, co to, to nie.
    – Jeszcze nie wiem, jak długo zostanę – powiedział całkiem poważnie, drapiąc się po szorstkim, ciemnym zaroście – Z pewnością dłużej niż zwykle – skrzywił się jeszcze na samą myśl, szybko kończąc niewygodny temat. Fakt, że czekało go tu sporo czasu i jeszcze więcej brudu do ogarnięcia był przytłaczający. Nie pisał się na ratowanie rodzinnego majątku, a działanie na szczeblu prezesa firmy było dalekie od jego wszelakich oczekiwań. To nie było coś, co czuł. To nie było jego miejsce.
    Ukradkiem spoglądał jak nocne światła Mariesville wdzierają się przez szyby do wnętrza samochodu. Malowały na Annie uciekające obrazy, odbijające się od jej bladego ciała, które zdawało się błyszczeć światłem nocy.
    Niezaprzeczalnym plusem Mariesville była bliskość do niemal wszelakich obiektów. Liczne dzielnice, choć rozległe, przywierały do siebie kurczowo, wymieniając swoje charakterystyczne cechy. Szerokie, świeżo wyremontowane drogi były o tej porze niemal puste, toteż powrót do rodzinnej dzielnicy zajął kilka, może kilkanaście minut.
    Skłonił głowę w kierunku Anny, dziękując jej za podwózkę. Odwiódł ją wzrokiem, gdy popędziła w stronę kobiecej części swojej rodziny, zostawiając go gdzieś na podwórku przed domem.
    Dobrze znał tę posesję. Znaczną część dzieciństwa Anna i Gustavo spędzili na gonitwach pomiędzy dwoma, sąsiadującymi ze sobą podwórkami. U niego najchętniej bawili się w chowanego, bo podwórko skrywało wiele niesamowitych kryjówek, zaś u niej zwykle grali we wszelakie gry, ganianki i tego typu rekreacje, które wymagały dużego terenu – bowiem rezydencja państwa Murray miała zdecydowanie większą powierzchnię niż posesja jego rodziny.
    – Buonasera signora! – krzyknął pogodnie do Eleanor Murray, jego dobrej, przyszywanej cioci z dzieciństwa. Jakie ona robiła pyszne bułeczki cynamonowe, oh! Ich smak Gustavo pamiętał doskonale mimo upływu wielu lat, odkąd jadł je po raz ostatni. Uścisnęli się przelotnie, a kobieta wraz z córkami zniknęła za drzwiami domu.
    Dookoła krzątali się inni goście, więc postanowił odszukać wzrokiem swoich rodziców. Znalazł ich, rozmawiających z gospodarzem, Haroldem.
    – Sprzątnąłeś mi obraz sprzed nosa, synu – matka zmierzyła go wzrokiem, nie kryjąc podejrzliwego rozbawienia. Dobrze wiedziała, dlaczego Gustavo postanowił wylicytować dzieło i zupełnie nie dziwiło jej jego nagłe zainteresowanie Anną Murray– Anna jest wolna, dobry kierunek – kiwnęła głową, jakby na aprobatę. Parsknął śmiechem. No tak, rodzice bardzo chcieli, aby w końcu się ustatkował. Ale żeby tak z nie-Włoszką?! To przecież wbrew durnej tradycji rodzinnej!
    To, że była wolna zdążył już wywnioskować, między innymi po tym, jak młody Thompson pożerał ją wzrokiem nawet przy wszystkich gościach. Gdy zasiedli do długiego stołu, pospiesznie zajął miejsce przy Annie, stale obserwując położenie Gustavo. Usiłował zagadywać ją bezlitośnie i niezdarnie układając ramię na oparciu krzesła, na którym siedziała.
    Ciężko przychodziło mu, by nie zaśmiać się na ten widok, dlatego też starał się nie patrzeć w tamtym kierunku. Rozmawiał z siedzącymi naprzeciw sąsiadami, a gdy podano kolację, zajął się jedzeniem. Pomieszczenie wypełniło się otulającym, pięknym zapachem pieczonego mięsa i owoców. Drażniło nozdrza i pobudzało kubki smakowe. Prawdopodobnie impreza w ratuszu wygłodziła wszystkich, bo pospiesznie zabrali się za konsumpcję, zapominając nawet o powitalnym toaście, który przyszedł dopiero po zakończeniu głównego dania. Dopiero teraz, gdy miał chwycić za nóżkę kieliszka, wsłuchując się w słowa gospodarzy, spojrzał na przyjaciółkę. Czy ona nieoczekiwanie wbijała w niego wzrok?


    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  37. Uśmiechnął się pod nosem, gdy kobieta konspiracyjnie wsunęła coś do jego dłoni. Natychmiast rozwinął zawiniątko, stukając palcami o długi, dębowy stół nakryty śnieżnobiałym obrusem. Zaproszenie było kuszące.
    Dla niepoznaki, skorzystał z podawanego właśnie deseru i niemal łapczywie, wpakował sobie do ust solidną porcję szarlotki. Była doskonała, to fakt. Ale jemu równie jak na słodkościach, zależało na czasie. Nie chciał żeby Anna musiała czekać na niego zbyt długo– jeszcze pomyślałaby, że odrzucił jej zaproszenie.
    Kilkuminutowe opóźnienie było pożądane, bowiem nikt nie zorientował się, że Gustavo wychodzi za panną Murray. No, może prócz młodego Thompsona, który odwodził wzrokiem piękny obiekt westchnień, a później wbijał złowrogi wzrok w Gustavo Bianco. Ah, ci młodzi single.
    Przeprosił najbliższych sąsiadów i kiwnął porozumiewawczo w stronę matki. Wstając od stołu, wypił resztę ze swojego kieliszka. Wino było smaczne, prawdopodobnie pochodzące z okolicznych winnic, o których zdążył już usłyszeć od rodziców pochlebne opinie. Lekkie, kwiatowe, minimalnie słodkie. Uwielbiał białe wino i to nie tylko ze względu na nazwisko.
    Ze stojącej nieopodal drzwi, zdobnej etażerki zgarnął pospiesznie jedną z butelek i wsunął za pazuchę. Rozejrzał się po korytarzu i w głowie odtworzył zakurzoną mapę posesji państwa Murray. Skierował swoje kroki w stronę tylnego wyjścia, a następnie przez spory taras w stronę tyłów podwórka. Dużą, dwuskrzydłową bramę dojrzał z daleka, choć na podwórku panował zdecydowany półmrok. Nienachalne lampy, znacznie oddalone od tej części posesji subtelnie oświetlały jego plecy, zaś księżyc, zupełnie niechętnie wylewał swoją wąską, srebrzystą toń na wieczorną ziemię. Kierował się więc niemal na oślep, choć w jego głowie wspomnienia układały drogę.
    Uchylona brama dała mu znak, że podąża w dobrym kierunku. Lekki, chłodny wiatr smagał jego odkryty kark, a zapach jabłek subtelnie wdzierał się do jego nozdrzy. Nawet nie wiedział, że w tym sadzie są zimowe odmiany!
    – Czyżbyś czuła się znudzona towarzystwem naszego znajomego?– zapytał rozbawiony, gdy nieopodal pojawiła się znikąd jej wątła sylwetka. Dostrzegał ją mimo półmroku, powoli kroczącą za bramą w stronę głębi sadu. Pamiętał to miejsce bardzo dobrze. Owiane błogimi wspomnieniami motyli w brzuchu i pierwszych czułych gestów, teraz jawiło się w zupełnie innej krasie. Choć nie mniej przyjemnej. – Nie mogłem oprzeć się deserowi, więc musiałaś chwilę poczekać, Anno – podszedł do niej, zaczepnie odgarniając jeden z kosmyków jej ciemnych włosów, który prawdopodobnie zaplątał się podczas niełatwej wyprawy w grząskim terenie. Ostatnio padało, więc było dość mokro. Musieli uważać, by nie wpaść w błoto jak za dawnych lat… Chociaż? – Ale w zamian za to… – konspiracyjnie odchylił połę marynarki, ukazując skrytą butelkę białego wina– … podkradłem coś na miły wieczór! Nie mamy co prawda korkociągu i kieliszków, ale kiedyś radziliśmy sobie bez tego. – i znów się śmiał. Ten wieczór i sama Anna napawały go szczerą radością, która kładła lepsze, pełne nadziei światło na jego jabłkowe zesłanie.
    Do tej pory miał w gardle ten podły posmak domowego alkoholu, który przyniesiony został na degustację wiele lat temu. Prawdopodobnie podkradziony z jakiejś domowej piwniczki czy barku poskładał bandę kilkunastoletnich dzieciaków na maxa, choć każde z nich zaledwie spróbowało swoich sił w piciu alkoholu. I tak, grzeczna Anna Murray też tam była! Choć pewnie teraz w życiu by się do tego nie przyznała.

    konspiracyjny Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  38. Całe zajście zupełnie go zdezorientowało, spadając energiczną łuną przed jego zamglony wieczorny umysł. Już miał odpowiadać Annie na jakże groźny tekst w sprawie Thompsona, gdy znikąd runął na ziemię, pociągnięty za rękę. Opadł bezwładnie na jej ciało, przygniatając kobietę do podłoża. Przez chwilę nie rozumiał co się stało, a serce zabiło mu jak szalone, gdy stracił panowanie nad równowagą. Zajście było nieoczekiwane, podyktowane podeszczowym podłożem.
    Niska trawa była zimna i mokra, zdradziecko śliska.
    – Nic Ci nie jest? – spytał odruchowo, czując jak jej ciało ginie pod jego naporem. Choć nie był muskularnym osiłkiem, był dobrze zbudowanym, wysokim facetem, z całą pewnością ważącym dużo więcej niż ona sama. Wsparł się zatem na łokciu, nie chcąc dłużej jej przygniatać, lecz pozostając przez chwilę w kuszącym bezruchu. Mimowolnie przygryzł miękką wargę, gdy jej niespokojny oddech odbijał się echem na jego zimnym policzku. Był gorący i ciężki, a twarz Anny wskazywała, że była nie mniej zaskoczona, jak i on. I do tego, zakłopotana?
    Poczuł ulgę, gdy na jej twarzy namalował się uśmiech. Upadek był efektowny, ale całe szczęście nie groźny. Gęsta trawa odizolowała ich od twardego gruntu, jedynie zraszając ich ubrania wilgotną połacią. Całe szczęście, że wieczór był wyjątkowo przyjemny, dość ciepły jak na tę porę roku.
    Wstał ostrożnie i od razu pomógł jej wstać. Przytrzymał dłoń na jej plecach, przyciskając ją lekko do siebie. Upewnił się, że Annie udało się stabilnie stanąć i pokierował ją kilka kroków dalej, gdzie trawa była nieco wyższa, prawdopodobnie mniej śliska. Była szansa, że tą ścieżką uda im się dojść do oddalonego domku.
    Zaśmiał się błogo, wyszukując szklanej butelki, wciąż tkwiącej w jego kieszeni. Całe szczęście, pozostała nietknięta. Wyjął ją ostrożnie i triumfalnym gestem uniósł do góry.
    – Wino całe. My chyba też? – zapytał zaczepnie, wciąż obejmując ją ramieniem. Jego czułe gesty były często niezobowiązujące, podyktowane wrodzoną nonszalancją i faktem, że prawdopodobnie był jednym z najbardziej szarmanckich gości na świecie. Włoskie ciotki zadbały o to, by traktował kobiety z należytym szacunkiem, a on brał sobie te nauki do serca. Przynajmniej, za dnia.
    Pokierował ją w stronę głębi sadu, bo pomysł odnalezienia domku na drzewie bardzo mu się spodobał. Nawet nie sądził, że drewniana budowla wciąż tam stoi, w końcu nie korzystali z niej od wielu lat. Gdy dawna przyjaciółka o nim wspomniała, w jego głowie rozlały się przyjemne wspomnienia dziecięcych lat. Błogość, uśmiech i beztroska– z tym kojarzyła mu się Anna Murray. Jej aura owiewała go radosną łuną, a jej towarzystwo zmieniało tor jego myśli.
    Strzępki wspomnień przeplatały się kurczowo w wianku błogiej przeszłości i realizmu brutalnej rzeczywistości, rzucając nowe światło na jego świadomość.
    Co jakiś czas łapał się pnia kolejnej jabłoni, szukając oparcia. Razem szło się znacznie raźniej i bezpieczniej, choć oboje ostrożnie stawiali kolejne kroki.
    – To chyba było gdzieś w tym kierunku? – wskazał w jedną ze stron, gdy znaleźli się na naturalnym skrzyżowaniu. Stąd można było przejść przez polną dróżkę na drugą, mniejszą i starszą część sadu.
    Choć ostatnie wieczory spędzał głównie na bieganiu po okolicy, jeszcze nie zdążył zapuszczać się w głąb Orchard Heights. Niegdyś był to przecież jeden wielki plac zabaw, a teraz był dla niego jak niezbadany ląd, kryjący w swoich sidłach nieznane okręgi natarczywej przyszłości.

    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  39. Betsy Murray była niespokojnym duchem, ale wraz z upływającym czasem zaczęła cieszyć się prostą, niewybredna rutyną. Codziennym wstawaniem do pracy. O tej samej godzinie, w tym samym celu. Smakowała zaparzonej przez matkę kawy, chwytała świeżą bułkę ze słodkim nadzieniem i wiedziała, że jej dzień będzie tak samo dobry jak poprzedni. Ubierała wygodne spodnie i buty, koszulę bądź kurtkę z emblematem poczty i ruszała w trasę na swoim rowerze. Witała po drodze tych, którzy chcieli się z nią witać, ignorowała tych, których mogła i chciała ignorować, dopóki nie odebrała pierwszej partii listów w siedzibie poczty. Później odwiedzała lubianych adresatów i tych lubianych znacznie mniej. Ale te dwie grupy coś łączyło - sprzedawali jej informacje. A właściwie darowali, bo od pań, które całe swoje dnie spędzały albo w oknie, albo przy płocie, dostała je całkiem za darmo, bez żadnych pytań, bez niczego. Betsy słuchała tego czasami wyraźnie zainteresowana, a czasami wcale. Najczęściej wpuszczała te plotki jednym uchem, a wypuszczała drugim, ale nie mogła zignorować informacji, którą sprzedała jej stara Hawkins, mieszkająca na samym krańcu Mariesville, zaraz przy znaku, który żegnał wyjeżdżających z mieściny. Betsy rzadko kiedy miała do niej jakąkolwiek pocztę, ale pojawiała się u niej raz w miesiącu z nędzną emeryturą. Jedyne, co wiedziała o pani Hawkins to to, że kobieta co tydzień pojawiała się na mszy, bywała na spotkaniach biblijnych i gardziła wszystkim, co sprzeczne z zasadami chrześcijaństwa. Dlatego Betsy uznała, że kobieta nie może kłamać.
    Wróciła jednak do domu bardzo późno, bo musiała pomóc w wyjaśnianiu sprawy dwóch zaginionych paczek i uznała, że weryfikację plotki zostawi sobie na jutro. Prawda jednak była taka, że źle spała. Przed oczami ciągle miała obraz swojej, z pozoru (albo i nie) niewinnej kuzynki i nieco starszego mężczyzny, który hodował drugi podróbek.
    Z samego rana, oczywiście po zjedzeniu śniadania, bez którego Bethany nie chciała wypuścić swojego najmłodszego dziecka z domu, Betsy narzuciła na ramiona bluzę z kapturem i wybiegła, nikomu nie mówiąc ani dokąd, ani po co zmierza.
    Narzuciła sobie mordercze tempo, a zadyszka towarzyszyła jej już mniej więcej w połowie drogi. Betsy nie mogła narzekać na formę, bo codziennie przemierzała kilometry na rowerze, ale dotarło teraz do niej, że przez to wieczne pedałowanie, zapomniała jak się chodzi! Za cel porannego spaceru obrała rodzinną posiadłość Murrayów. Dom, w którym wychował się jej ojciec, był znacznie większy i bardziej pokaźny niż ich dom usadowiony w sąsiedztwie gospodarstwa Underwoodów.
    Odgarniała właśnie ze spoconego czoła niesofrną, blond grzywkę, kiedy drzwi otworzyła jej spokojna, beztroska Anna z białym, puchatym pieskiem przy nodze.
    — An… Dobrze, że… Ja do ciebie — odparła zziajana i korzystając z zaproszenia, weszła do środka, szybko ściągając ze stóp lekko ubłocone sneakersy. Wnętrze domu wypełniał kojący zapach słodkich wypieków Anny. Betsy zaciągnęła się nim i przymknęła na moment oczy. Odwzajemniła uścisk Anny i odetchnęła. Jej oddech powoli wracał do normy, kiedy kuzynka zaprowadziła ją do salonu. Betsy ściągnęłą kurtkę i przewiesiła ją na oparciu jednego z foteli.
    — A wiesz co, dyniowa latte brzmi w sam raz — odpowiedziała z lekkim uśmiechem, wygodnie się rozsiądając. Nie mogła powiedzieć, że w posiadłości Murrayów czuła się jak u siebie, ale z pewnością było jej tu dobrze, a że Betsy rzadko kiedy czuła jakiekolwiek skrępowanie, to nie miała też problemu, aby w domu wujostwa zachowywać się swobodnie.
    — Jesteś sama? — spytała, jeszcze zanim Anna zdążyła zniknąć w kuchni, skąd właśnie docierały do nosa blondynki te wszystkie słodkie, przyjemne zapachy.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  40. Popatrzył na futrzaka, gdy trafił chwilowo w jego ręce i obejrzał go kontrolnie, bo kto wie, jak długo szlajał się po okolicy, zanim dostał się do tego domu. Poszczęściło mu się, dosłownie, chyba nie mógł trafić lepiej, bo w to, że Anna otoczy go należytą opieką i zapewni książęce warunki, nie było co wątpić. Chociaż to i tak zadziwiające, że nie miała tu jeszcze gromady zwierzaków, tylko jakimś cudem ograniczyła się do jednego psa, skoro czworonożni towarzysze tak szybko skradają jej serca. Wspierała jednak bezdomniaki na sto różnych sposobów i tego też większa część tutejszego społeczeństwa była świadoma, bo gdyby nie Anna, jej działalność i niewiarygodne zaangażowanie, dziś mieliby na ulicach całe zgraje bezdomnych zwierząt. Co by się jednak nie działo, Rowan żadnego zwierzaka mieć nie zamierzał, bo nie spełniał wymagań do bycia opiekunem. Przede wszystkim nie miał na to czasu. Jego życie skupiało się w głównej mierze na pracy, która stała się nieodzownym elementem codzienności, bo wtopiła się także w tą prywatną część. Nie poświęcałby zwierzakowi odpowiedniej ilości czasu, nie zabawiałby go i nie chodził z nim na spacery, a jego rola, jako właściciela, ograniczałaby się pewnie do wrzucania karmy do miski. To, że nie posiadał zwierzaka, było świadomą decyzją. Rowan nigdy nie podejmuje się roli, której nie będzie w stanie podołać.
    Od razu pokręcił więc głową na ten pomysł, podrapał kociaka pod pyszczkiem i przekazał z powrotem w dłonie Anny, odczepiając ostrożnie maleńkie pazurki od swojej bluzy. Jeżeli koteczek rzeczywiście nie należał do nikogo, u niej będzie miał jak w raju i najlepszą decyzją będzie pozostawienie go pod jej skrzydłami.
    — Ja nie mam czasu dla siebie, więc tym bardziej nie znajdę go dla zwierzaka — powiedział, posyłając Annie krótki uśmiech, ale taka była prawda i nie było co koloryzować faktów. Zwierzak to obowiązek, a on miał ich aż nadto, natomiast w pobliżu znajdzie się przynajmniej kilka osób, które odpowiednio sprawdza się w roli opiekunów, i które pewnie chętnie go przygarną, jeśli Anna ostatecznie nie zostawi małego włamywacza sobie. Kociak miał sporo lepszych opcji, niż on, więc niech trafi do najlepszej.
    Położył dłonie na swych biodrach i uniósł lekko brew, słysząc pytanie o herbatę. Generalnie, to naprawdę świetnie, że pytała, bo gdyby nie znajdowali się właśnie w środku nocy, bezlitośnie wyrwani z łóżek, pewnie by się skusił, ale wolał wrócić i dospać resztkę nocy, żeby nazajutrz normalnie funkcjonować. Uniósł więc kącik ust, rozbawiony tym, jak Anna głośno wypowiadała swoje myśli i przechylił głowę lekko w bok, a potem popatrzył na jej twarz, w której pojawiły się pierwsze oznaki zmieszania i zażenowania. Z całej rodzinny Murrayów, to Annie należało się miano najcieplejszej i najwrażliwszej, chociaż ciężko przewidzieć po kim. Może po wcześniejszym pokoleniu? Nadrabiała serdecznością za wszystkich członków rodziny, którzy mieli jej znacznie mniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale dlaczego takie osoby nie miały szczęścia w miłości? To akurat zawsze go intrygowało. Możliwe, że faceci lubią zdobywać takie kobiety i odstawiać na bok, jak trofea, a może niewielu jest takich, którzy są w stanie oddać jej tyle samo uczuć i emocji. Bo brać łatwo w tych czasach, a oddać gorzej, zwłaszcza siebie.
      — E tam, jeśli to nie randka, to kolacja mnie w ogóle nie interesuje — odparł i machnął ręką dla dodania tym słowom autentyczności, chociaż żartował tak naprawdę i ten żart zdradziły zaraz usta, które wygięły się w uśmiechu. Nie musiała mu w żaden sposób dziękować, ale o to nie zamierzał się spierać, bo jeżeli takie podziękowanie ma sprawić, że Anna nie będzie czuła się dłużna, to mógł je przyjąć. Niech mu podziękuje i nie myśli więcej, że w jakikolwiek sposób go wykorzystała.
      — Pozwolę, żebyś coś ugotowała — pociągnął więc temat, tym razem już na serio. — Albo żebyśmy ugotowali coś razem — dodał, bo taka opcja też wchodziła w grę. Nie musiał przychodzić na gotowe, o ile gotowanie miałoby odbyć się w tym domu. Szef kuchni z niego żaden, ale bez przesady – dwóch lewych rąk przecież nie ma, a na dodatek został obdarzony darem krojenia cebuli bez łez.

      Rowan Johnson

      Usuń
  41. Słuchał jej słów, czując jak gniew narasta w nim coraz bardziej. W rzeczywistości nie chodziło przecież wcale o Annę, lecz o całą tę absurdalną sytuację, która tak fatalnie wymknęła mu się spod kontroli. A przecież kontrola była nieodzownym elementem jego życia, wręcz całe jego jestestwo składało się z kontrolowania. Dotychczas to wszystko udawało się tak, jak należy, a ostatnie tygodnie, gdy pozwolił sobie na odpuszczenie pewnej części kontroli, zaczęły przynosić dość gorzkie owoce.
    Gdy Anna podeszła do niego, łapiąc go za kołnierz, miał wrażenie że żyły zaraz pękną mu ze złości, a on osiągnie dość wysoki poziom furii.

    — Czy myślisz, że naprawdę przespałbym się z kimś właśnie tutaj? — zapytał z wyraźnie wymalowaną złością na twarzy, odrzucając jej rękę ze swojego kołnierza. Anna miała rację, nie mógł tak po prostu zbyć tematu, miała prawo się martwić. Ale w tamtej chwili nie potrafił tak myślisz. Kierowała nim złość na Penelope, na siebie, a teraz jeszcze na Annę. — Nie jestem głupcem, Anno. Jeśli chciałbym tego, o czym myślisz, zabrałbym Penny w dyskretniejsze miejsce — wycedził, patrząc na siostrę spod byka. Gdy odeszła, od razu stanął przed lustrem, patrząc na siebie. Był w tragicznym stanie i w tamtej chwili dość dotkliwie to sobie uświadomił. Ułożył dłonie na ramie lustra, opuszczając wzrok i biorąc głębsze oddechy. Nienawidził siebie w takim stanie. Na codzień był oazą spokoju, panował nad swoim emocjami i trzymał je w ryzach, między innymi właśnie dlatego, by uniknąć wybuchów gniewu. Gdy opanowywała go nieposkromiona złość, nie potrafił myśleć racjonalnie. Działał pod wpływem impulsu, niszcząc to, co akurat miało dla niego znaczenie.
    Jego relacja z siostrą była jedną z kwestii, które cenił sobie szczególnie. Dlatego nie mógł jej zaprzepaścić. Wziął jeszcze jeden głęboki wdech i choć wciąż czuł buzującą w sobie złość, wyprostował się i powoli podszedł do siostry. Tak, był zaskoczony jej obecnością, to prawda. Ale kiedy usłyszał jej oskarżenia, poczuł, że całe napięcie, które w sobie tłumił, zaczyna go przytłaczać. Krew szybciej krążyła w jego żyłach, a serce biło mocniej. Czuł, że Anna wątpi w jego intencje, a on nie miał nic na swoją obronę, bo to, co wydarzyło się z Penelope, było tak absurdalne i nieprzewidywalne, że sam nie potrafił tego zrozumieć.

    — Anno, posłuchaj mnie, dobrze? — zaczął, starając się, aby jego głos brzmiał spokojniej, niż czuł się w środku. Oparł się o blat biurka, patrząc na młodszą siostrę — Tak, to szminka Penelope. Niestety — przyznał, przytakując, choć jego twarz dość mocno skrzywiła się na ten fakt. Głośno westchnął i pokręcił głową. — Wiem, że wygląda to dwuznacznie, ale to… — wskazał na czerwony ślad na kołnierzu — Jest tylko wyrazem złośliwości Penelope, a to, co pomogłaś mi pozbierać, wyrazem mojego załamania, bo ta dziewczyna to mój największy koszmar — wyznał. To mogło być zaskoczeniem dla Anny, bo podobnie jak wszyscy inni członkowie rodziny i bliskich osób, zapewne uważała że albo łączą ich ciepłe relacje, albo zupełna obojętność. Niestety, żadne z tego nie było prawdą.
    — To jest absurdalne, bo cokolwiek teraz powiem, nie będzie miało żadnego sensu w porównaniu z tym, co widzisz! — powiedział sfrustrowany. Ponownie wziął głęboki oddech, zamykając na chwile oczy. Musiał się uspokoić, by móc w końcu być sobą. Odsunął się od biurka i usiadł na swoim fotelu. Wziął w dłoń kubek z kawą, którą przyniosła mu Anna, i odłożył go na drugi bok. Po chwili ujął dłoń swojej siostry, kierując ją w swoją stronę, po czym gestem wskazał, by usiadła na biurku. Przez moment było w tym coś niezręcznego, gdy przypominał sobie, że jeszcze kilkanaście minut temu dokładnie w tym samym miejscu siedziała Penelope.
    Spojrzał na brunetkę, marszcząc brwi i nerwowo stukając palcami o mahoniowy blat. Znał Annę i wiedział, że mu nie uwierzy, bo podawał jej szczątkowe informacje. Pewnie sam na jej miejscu założyłby, że ktoś tu kręci. Stał więc przed dylematem – skłamać lub wyznać prawdę od samego początku. Czyli, krótko mówiąc, gorzej być nie mogło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To skomplikowane, siostrzyczko, pewnych rzeczy nie mogę ci powiedzieć ani nie mogę wyjaśnić — zaczął, a następnie ujął dłonie swojej siostry we własne. — Wiem, jak to wygląda, ale nigdy nie zrobiłbym nic, co zraniłoby Alexandrę — dodał, czując, jak frustracja i gniew powoli ustępują miejsca przygnębieniu. Czuł, że musi zdobyć zaufanie siostry. Czekał na jej odpowiedź, mając nadzieję, że zobaczy w nim to, co zawsze w nim widziała — brata, który nigdy nie miałby zamiaru nikogo skrzywdzić.

      skołowany braciszek

      Usuń
  42. Choć na zewnątrz było ciemno, lekka łuna srebrzystego księżyca pozwalała mu dojrzeć sylwetkę Anny w pełnej okazałości. Gdy rozłożył ręce w geście asekuracji, a ona powoli wdrapywała się po starych stopniach leciwej drabiny, zbijanej przez jej ojca, nie mógł nie spoglądać na skrawki jej jasnego ciała, odbijające się kusząco w głuchej ciemności. Wiatr powiewał jej suknią, zlewającą się z nocnym mrokiem, co chwile odkrywając przed nim nowe, tajemnicze urywki fascynującej całości. Jego wzrok był pełen (nie) winnego zainteresowania, jednak pokłady szczerej opiekuńczości przysłaniały wizję jej fizycznego piękna z każdym kolejnym stopniem.
    Ucieszył się, gdy koleżanka znalazła się na górze. I przy okazji nawet nic sobie nie zrobiła. Zaniesienie jej w na rękach przez śliski, błotnisty teren, w całym błotnym wydaniu mógłby wywołać niemałe poruszenie wśród zgromadzonych gości na wystawnej kolacji u Murrayów.
    – A tak w siebie wątpiłaś, Anno – pokręcił głową z rozbawieniem, gdy dojrzał jak triumfalnie podnosi do góry swoje szpilki. Mimowolnie oblizał usta, pozostawiając na nich naturalną, lśniącą poświatę i ruszył tą samą drogą, którą przed chwilą przebyła jego koleżanka – Widzisz jaka jesteś skoczna – dodał przekornie, zupełnie rozbawiony.
    Sprawnie podciągnął się na kolejnych szczeblach, bo wątpił, że jego większy ciężar spróchniałe deski przyjmą tak łagodnie jak w przypadku jego poprzedniczki.
    Otrzepał dłonie o garniturowe spodnie, brudząc je do reszty ziemistym, zakurzonym pyłkiem. Cóż, będą musieli pomyśleć o tym, że na kolację już raczej nie wrócą… a przynajmniej nie w tych strojach!
    Zerknął na przyjaciółkę z ukosa. Zdawała się być zadowolona, że udało im się znaleźć pełen wspomnień domek. Był niewielki, nieco podniszczony, umiejscowiony dość wysoko, dzięki czemu z niewielkiego okienka był doskonały widok na okoliczny sad, ponad którym roznosiła się kwaśna woń zbyt dojrzałych jabłek. Niewielkie pomieszczenie zaopatrzone było w kilka szafeczek, których drewniane kontury pomalowane były na biało. Stare palety ułożone w prowizoryczną kanapę, a nieopodal – mały stolik nakryty haftowaną serwetką… w jabłuszka, rzecz jasna.
    Gustavo chwycił za butelkę i przyjrzał się zakorkowanej szyjce. Wino było domowe, ale korek wetknięty był naprawdę głęboko. Czy istniała szansa na zdobycie zawartości bez rozwalenia części szkła?
    – Może znajdziemy jakiś nóż albo śrubokręt, marker? Spróbuję wepchnąć korek do środka… – wydusił, już próbując uporać się z nieprzyjacielem. Przeklinał się w myślach, że zostawił papierosy wraz z zapalniczką w kieszeni płaszcza, pozostawionym w domu państwa Murray. Mogliby wykorzystać do otwarcia zapalniczkę, opalając szyjkę skrywającą korek. Choć, może lepiej nie ryzykować pirotechnicznych zabaw w drewnianym domku, pośrodku sadu… Śrubokręt, który prawdopodobnie został gdzieś po budowie musiał dać radę!– Anno, ruchy! Musimy opić nasze nowe obrazy – ponaglił ją, choć widok jej radosnych oczu, omiatający niemal każdy skrawek wnętrza był wyjątkowo kojący.
    Choć i w nim obudził dawne wspomnienia, uśmiech przyjaciółki zdawał się mówić znacznie więcej. I trafiać znacznie głębiej niż by się tego spodziewał, jawiąc się w jego umyśle strzępkami jabłkowej nadziei na lepsze jutro.


    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  43. Gdyby Anna zapytała rudą, dlaczego płakała jej do słuchawki, a teraz się śmieje, ona pewnie byłaby równie zdziwiona jak koleżanka, która do niej przybiegła w pośpiechu, obawiając sie, że z Abi dzieje się coś złego. Ona płakała? Była wystraszona?! Ona się super bawiła przecież! Zwykle nie pijała alkoholu w barze, niekiedy wychylała do obiadu odrobinę domowego wina, a wieczorami popijała lampke, albo dwie swojego ulubionego owocowego białego, by później leczyć tabletkami ból głowy, ale... Ale nie miała problemu z alkoholem, jakby co! I nie przypominała sobie, aby dzwoniła błagając Anne o pomoc! o to aby tu przyszła, to jak najbardziej, ale żeby się pobawiły razem! Obdywie były zbyt spięte i zbyt poważne w życiu, a przecież obydwie były nadal młodziutkie! Powinny szaleć, bawić sie, korzystać z młodości, która rządzi się własnymi prawami.
    - Ja udaję - oznajmiła rozbrajająco Abigail i była to szczera prawda. Nie była szaloną imprezowiczka, a pracoholiczką i to chyba je połączyło. Obie były ambitne i bardzo pilne, sumienne i szczere. I właściwie łączyło je wiele, bo żadna z nich nie potrafiła kłamać. Po jednej i drugiej widać było jak na dłoni, co przeżywa, w ich oczach zawsze odzwierciedlały się emocje, jakie nimi targały, ale to w sumie Abi zawsze uważała za błogosławieństwo. Prawda zawsze człowieka dogoni, zatem po co przed nią uciekać?
    Kiedy przyjaciółka usiadła na wysokim stołku, Abi roześmiała się głośno, jakby właśnie wygrała karaoke, jeszcze zanim się rozpoczęło. Tak się właściwie już czuła, jakby wygrała tutaj najlepszy wieczór wszechczasów, bo jej grzeczna przyjaciółka nie zawzieła sie i nie wyciągneła jej z baru, aby zaprowadzić do domu, tylko się przysiadła.
    - Masz, zasłużyłaś - podsunęła jej drinka. Sama zachwiała się troszkę na własnym stołku, ale złapała krańca barowego blatu i utrzymała pion. Wypiła już kilka drinków i najwidoczniej dolewany rum jej nie służył, bo był mocniejszy niż to, co zwykle smakowała, ale przecież nie ma tragedii! Co jej się może stać, upadnie i obije tyłek? W ogóle się tym nie przejmowała!
    Abi poważnie podchodziła do pracy i pensjonatu, ale tak poza tym była wesoła i chciała mieć coś z życia. Była tez grzeczna i poukładana, ale niekiedy chciała poczuć coś więcej, troszkę się oderwać! Była młoda i mimo że szaleństwo studenckiego życia w Atlancie jej nie porwało, tu w Mariesville czuła się dostatecznie bezpiecznie i swobodnie, by sobie pozwolić na nieco więcej. To przynajmniej uciszało jej udręki i koszmary, które powracały właśnie wieczorami i na noc.
    Zgodziła się z Anną, że mogą posłuchać innych uczestników karaoke, zanim się zapiszą. Trzeba by było wybadać konkurencje i to była niezła taktyka. Abi na to nie wpadła, bo w sumie nie myślała o wygranej, a o dobrej zabawie i to wszystko! Potrafiła śpiewać, wychodziło jej to nieźle, bo miała melodyjny i łagodny głos, ale po drinkach... nie słyszała siebie, więc to już publika musiałaby ocenić. Albo jej trzeźwa towarzyszka, bo jej można przecież zaufać.
    - Mocne? - uniosła brwi i odebrała Annie szklanke, by bezceremonialnie spróbować co jej nalał barman. - Chryste... - zakaszlała i posłała panu po drugiej stronie lady surowe spojrzenie. - Ohyda, nie słodkie i trujące, nie pyszne! - poważliła się i podzieliła tą mało konkretną oceną i podała Annie swoją szklankę. - Mój smakuje jak soczek - uśmiechneła sie na zachętę, bo mówiła najszczersza prawdę. Ale to pewnie dlatego że w jej drinku alkoholu było mniej, za to był mocniejszy i kopał znienacka, podstępnie wręcz.
    Na scenę wszedł pierwszy śmiałek do karaoke, był to sąsiad z farmy Devenportów, najmłodszy syn może w wieku dochodzącym do trzydziestki. Miał ciemną czuprynę i kilka piegów na czubku nosa, chwycił mikrofon pewny siebie i czekał na zapodanie podkładu.
    - Ej... A co można w ogóle wygrać? - spytała, mrużąc oczy, bo już nie widziała co wyświetla się na kolorowej tablicy obok stanowiska DJa, który już puścił pierwszą piosenkę. Cóż, może powinny się zainteresować, czy w ogóle opłaca im się wygrać karaoke, albo chociaż występować!

    chwiejna Abi!

    OdpowiedzUsuń
  44. Wychował się na lokalnej kuchni i nie miał zbyt wielu okazji, żeby gonić za smakami, więc ciężko mówić o wyrafinowanym podniebieniu w jego przypadku. Zdecydowanie zadowoli się czymś lokalnym i sprawdzonym, co da się przygotować bez jakichś dziwnych, trudno dostępnych składników, często niewartych swojej ceny. Oczywiście, fajnie jest popróbować czasem czegoś nowego, ale na taką specjalną degustację mógł wybrać się do jakiejś knajpy w Atlancie. Jeśli mieli poświęcić czas na gotowanie, to niech to będzie coś, co pochłoną później ze smakiem.
    — Jestem za czymś lokalnym — odpowiedział, kierując się już do wyjścia. Całe szczęście, że sprawcą zamieszania okazał się mały futrzak, bo inaczej na pewno nie zmierzałby teraz do domu, tylko na posterunek, a to z kolei oznaczałoby, że o odespaniu musiałby zapomnieć.
    Pożegnał się z Anną w progu nieco dłuższym uściskiem, zapewnił, że pojawi się o szóstej wieczorem i skierował się do samochodu, a kiedy usłyszał pytanie, łapiąc już za klamkę drzwi, odwrócił się na chwilę. Nie przepadał za słodyczami, więc tak na dobrą sprawę Anna mogła zupełnie sobie darować ślęczenie nad ciastem, jeśli miał być to gest podzięki, bo szkoda jej czasu na to, żeby on skubnął z tego ciasta tylko mały kawałek. Ale tłumaczenie tego teraz, niemalże nad ranem, nie miało sensu, więc zdecydował się na coś klasycznego, co zawsze było dobrym wyborem.
    — Wystarczy sernik na zimno! — zabrzmiał głośniej w odpowiedzi, a potem wsiadł do auta i ruszył do domu. A w domu pokręcił się jeszcze chwilę, aż w końcu wsunął się do łóżka i zmusił do zaśnięcia,bo ta mała wyprawa do sąsiedniego domu zdołała go dość skutecznie rozbudzić.
    Nie miał nic szczególnego do zrobienia następnego dnia, więc chwilę przed szóstą wieczorem wskoczył do lokalnego sklepu po jakieś wino, bo nie wiedział w końcu, czy Anna przygotuje kolację sama, czy będą szykować ją we dwoje, a potem odstawił samochód w domu i przespacerował się piechotą pod posiadłość Murray'ów. Miał przy sobie tylko butelkę wina, telefon, potrzebny w razie nagłej sytuacji i klucz od domu, schowany w kieszeni dżinsów. Wieczór był chłodny, a ponieważ szedł ten kawałek na piechotę, nie ryzykował i żeby nie zmarznąć w drodze powrotnej, założył na siebie szary sweter.
    Wcisnął dzwonek do drzwi, a w oczekiwaniu, aż Anna je otworzy, obejrzał pobieżnie elewację domu obrośniętą przez winobluszcz. Musiał piąć się latami, żeby sięgnąć dachu, ale nie dało się nie zauważyć odpowiedniej, ogrodniczej ręki, która dbała o to, żeby roślina rozrastała się w sposób kontrolowany i nie poniszczyła tych wszystkich ozdobnych elementów.
    Stanął z powrotem naprzeciwko drzwi, gdy usłyszał charakterystyczny zgrzyt zamka, a kiedy Anna pojawiła się w progu, przywitał się uśmiechem.
    — Dobry wieczór — powiedział. A nastrój jej prawdopodobnie dopisywał się wcale się z tym dobrym wieczorem nie pomylił. — Przyniosłem małe co nieco — oznajmił, wręczając Annie butelkę wina. Podejrzewał, że ma na stanie z dziesięć butelek wina o sto razy lepszym roczniku, ale nie wypada przychodzić w gości z pustymi rękoma.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  45. Dał się pociągnąć na miękką, szeroką pufę z obiciem, o które wygodnie można było się oprzeć. Domek był wykonany naprawdę porządnie, więc nawet przebywanie tu po latach miało być bardzo komfortowe. Korzystając z chwili, gdy w jej dłoniach tkwiła przeźroczysta butelka, poszperał chwilę w niewielkiej, drewnianej komódce, która stała z jego strony. Mała szuflada odsunęła się ciężko, cicho skrzypiąc. Po omacku wyszperał długą świecę… a gdy poszperał jeszcze chwilę – pudełko zapałek, zapakowane w worek strunowy. Istniała duża szansa, że nie zawilgły mimo upływu czasu.
    Przez moment przemknęło mu przez myśl, że Anna przychodziła tu co jakiś czas, dbając o wyposażenie. Jednak gdy przypomniał sobie iskrę w jej oku, gdy badała wnętrze domku, zorientował się, że to wszystko to był cudowny przypadek. Dokładnie taki, jak cała ta noc.
    Odłożył pierwszą zapałkę na blat i podjął kolejne próby. Subtelna woń siarki rozniosła się w kierunku ich nozdrzy, ale Gustavo nie zniechęcił się. Blask księżyca przestał mu wystarczać. Chciał patrzeć na Annę i jej kojący uśmiech, który malował w jego sercu zupełnie dziwną ulgę i nadzieję, że powrót do Mariesville wcale nie będzie aż tak bolesny.
    Gdy udało mu się odpalić knot świecy, wetknął ją do starego, zakurzonego wazonu w odcieniu różowego szkła. Cóż, wiele dodatków tego uroczego wnętrza zdradzało, że domek ten wykonany był dla córeczki. Nigdy jednak nie przeszkadzało im to w urządzaniu tam wojskowej bazy i innych tego typu zabaw. Nawet różowe poduszki dawały radę!
    Spojrzał na nią triumfalnie, gdy w końcu pojawiła się w blasku tańczącego płomienia. Odebrał od niej butelkę i uniósł w jej kierunku.
    – Jak widzisz, mam wiele talentów – powiedział zgodnie z prawdą i upił spory łyk wina. Było trochę cierpkie i orzeźwiające, ale otulało podniebienie słodkimi, owocowymi nutami. Uraczył się kilkoma kolejnymi, niewielkimi łykami i oparł plecy o miękkie, pluszowe obicie – Za spotkanie.
    Jej pytania odbijały się od ścian, docierając do niego ze zdwojoną siłą. Oddychał ciężko i przysunął się do niej śmiało, nonszalancko. Objął ją ramieniem zupełnie bez podtekstu, jakby szukając przyjacielskiego wsparcia w naglącej odpowiedzi.
    – Nie planowałem tego powrotu – powiedział w końcu, a jego ściszony, spokojny głos zdawał się być zagłuszany przez rwące bicie jego serca – Skończyłem studia w Londynie i Mediolanie. Miałem nadzieję, że zostanę w Rzymie z siostrami, bo dobrze szło nam rozwijanie firmy. Planowaliśmy rozprzestrzenić się na inne europejskie miasta, podjąć się współpracy z innymi projektantami. Myślałem, że skoro Vito jest jedynym słusznym synem, on zostanie prezesem i cały dział produkcyjny, fundament zostanie na głowie jego i rodziców. A ja w spokoju zostanę w dziale kreatywnym w Rzymie – spojrzał na nią, wzdychając ciężko – Ale pewnie słyszałaś, że Vito siedzi za kratkami i rodzice musieli sobie przypomnieć, że mają drugiego syna. Który chcąc nie chcąc, powinien zostać nowym prezesem i uporać się z ukrytymi długami, o których nie mają pojęcia – przechylił butelkę energicznie, pozwalając cieczy wlać się do gardła. Czuł coraz mocniej gorycz prawdy i alkoholu oraz ciepło, które lekko rozlewało się po jego klatce. Podał Annie butelkę i korzystając z wolnej ręki, poluzował krawat i rozpiął górne guziki koszuli – Nigdy nie chciałem tu wracać, to nie moje miejsce. Ale teraz… chyba będę musiał się z nim przeprosić na znacznie dłużej. Dlatego dobrze, że też tu jesteś. Jesteś moim jedynym dobrym wspomnieniem tego miejsca – uśmiechnął się gorzko, wlepiając w kobietę smutne spojrzenie – A miłość znalazłem już dawno. Włochy to moja miłość.


    smutki i żale Gustavo Bianco

    OdpowiedzUsuń