Każde miasto ma swojego dziwaka. Kogoś, komu z drogi schodzą dzieci, rozbiegając się w popłochu. Na kogo widok milczy tłum, gdy spóźniony staje w drzwiach. Kogoś, kto skutecznie odstrasza i odpycha, właściwie nie wiadomo czym. Kogoś, za kim ciągnie się dłuższy potok plotek, niż spodziewałby się w najgorszych koszmarach. Kogoś, kto skrywa pod grubą skorupą swoje sedno, coraz bardziej stając się wytworem wyobraźni.
Finn Shrubbery
Trzydziestoczteroletni, rodowity mieszkaniec Mariesville. Współczesny kowal
kontynuujący rzemiosło z dziada pradziada. Jego dziadek zajmował się głównie
podkuwaniem koni i naprawą oraz tworzeniem drobnych narzędzi gospodarczych,
jego ojciec zajął się kowalstwem bardziej przemysłowym, dzięki czemu nauczył go
tworzenia części budowlanych. On sam zajmuje się wszystkim, co może dać
pieniądze, wprowadzając do oferty także przedmioty dekoracyjne do bram czy
ogrodów. Warsztat znajduje się w miejscu starej kuźni przy jednej z ulic
Farmington Hills, a rodzinny dom na tej samej, długiej działce, niemal na
skraju lasu.
Milczący dziwak z kamienną twarzą, o niepokojącym spojrzeniu, w którym podobno
można ujrzeć rozgrzaną do czerwoności stal. Sam nie wie, kiedy stal się
bohaterem miejscowych legend i wyssanych rodem z bestiariuszy historii.
Krążą pogłoski, że stosował przemoc wobec żony. O
tym, że było zupełnie odwrotnie, wie zaledwie garstka mieszkańców Mariesville. Reszta
wypiera fakt jego posiniaczonej niegdyś twarzy i krwistych szram wystających
spod koszul – łatwiej było ocenić dwumetrowego, barczystego dziwaka niż uroczą,
lecz nie wylewającą za kołnierz przyjezdną damę.
Żona zapiła się na śmierć kilka lat wstecz, mając do niego
głęboki żal o brak potomstwa oraz niski status materialny. Wielokrotne przed
śmiercią wszczynała awantury o jego zaangażowanie dla miejscowego przedszkola,
które od lat wyposażał w szyte przez siebie maskotki. Teraz gdy już jej nie
ma, mógłby w końcu zająć się odremontowaniem placu zabaw w swojej dzielnicy.
Nałogowy palacz i opiekun dziadka, będącego u schyłku życia. Rzadko kiedy widywany na ulicach Mariesville. W głębi duszy samotny, choć paskudna kotka z nadgryzionym uchem nie odstępuje
go na krok. Piekielnie silny, wzywany czasem do pomocy przy ciężkich pracach
fizycznych czy wypadkach. Nigdy nie odmawia pomocy mieszkańcom Mariesville.
Choć cóż, niewielu ma odwagę go o nią poprosić.
Tym razem pan. Znów chętni na wątki wszelakie. Finnowi przyda się trochę więcej okazji, by wyjść z domu.
Wizerunek standardowo z pinteresta.
Kontakt: wedsdxxc@gmail.com
[Hej! Odezwę się na mailu, bo chyba miałabym pewien pomysł, o ile oczywiście będziesz miała chęci! :D]
OdpowiedzUsuńBailey Q
[Ja chce wątek! Zauroczyła mnie chata, jego dziwadło, kotek. Wszystko. Bardzo inny człowiek, ale w taki sympatyczny sposób. Nie widzę w nim nic groźnego , czy niepokojącego! Za to aż chciałoby się go objąć i dać trochę jakiegoś ciepła i wsparcia. Myślę, że Abi nie da się odstraszyć, a ciekawska sama do niego będzie zachodzić, zaglądać, zagadywać! Nie było jej chwilę, ale na pewno go zna, jak całe miasteczko zresztą ;) Może przyniesie mu maminą pieczeń, której narobiło się troszkę za dużo nawet w pensjonacie? A może on pomagać będzie jej ojcu w drobnych naprawach i czasami zostanie na wspólną kolację? Mamy tyyyleee opcji! Zapraszamy!
OdpowiedzUsuńTutaj też dobrej zabawy! Wątków na pewno nie zabraknie, jestem pewna! ;) ]
Abigail
[Daamn what a good looking gentleman. Finn wydaje się być takim dobrym, poczciwym człowiekiem, którego nie każdy rozumie, a część boi się zrozumieć. Małżonkowie to dziady są, nie powiem, Jen też skądś to zna. Mam nadzieję, że Finn odnajdzie szczęście. Bawcie się dobrze!
OdpowiedzUsuńPS. Jeśli jesteście chętni na wątek, to zapraszam, bo mogę mieć pomysł.]
Jennifer
[Pozwoliłam sobie wysłać Ci maila, żeby nie syfić za dużo pod kartą.]
OdpowiedzUsuńJen
Wracała z baru The Rusty Nail, zmęczona po długim wieczorze. Noc gęstniała wokół niej jak duszna zasłona, otulając jej barki swoim ciężarem. Lśniące punkty światła dobiegające z miasteczka zaczęły niknąć z wolna za horyzontem, by ostatecznie skryć się za pagórkiem, a blask gwiazd skradły kłębiące się na niebie chmury, jakby próbowały wystawić dziewczynę na próbę. Przed nią zaś rozciągał się las; ten sam, który znała od dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńKiedyś, dawno temu, ten skrót był jej drogą. Tajemną ścieżką, która prowadziła ją wprost w ramiona zieleni tak soczystej, że aż przyprawiające o zawrót głowy. Do beztroskich chwil wypełnionych melodią szumiących liści w idealnym wręcz połączeniu z nieśmiałym cykaniem koników polnych. Do ukojenia, które otulało ją zapachem dzikiej lawendy i wilgotnego mchu. Teraz jednak drzewa stały się nieprzeniknione, a ich sylwetki wydłużyły się w mroku, tworząc labirynt zwodniczych cieni, w którym łatwo było o błędny krok. Szeptały do ucha cicho i niewyraźnie, a wszystko to brzmiało jak groźba, by miała się na baczności przed czernią napływającą z każdej strony.
Czas i ciemność odebrały Phoebe pewność siebie, a każdy kolejny metry wgłąb lasu wydawał się coraz bardziej obcy. Przyspieszyła kroku, próbując przywołać w pamięci dawny układ ścieżek, zakręty i ukryte przejścia. W mrocznych cieniach próbowała rozpoznać specyficzne układy drzew i krzewów, którymi kierowała się w minionych latach, jednak wszystko wydawało się obce. Obce i przerażające.
Serce zaczęło bić mocniej w jej piersi, kiedy uświadomiła sobie, że coś jest nie tak. Droga, którą znała, zniknęła niespodziewanie, a las zdawał się ją pożerać. Wyciągał w jej stronę cienkie palce gałęzi, ostre niczym szpony, i wplątywał pnącza między kostki, jakby za wszelką cenę chcąc zatrzymać ją w mroku. Skręciła w lewo przekonana, że odnajdzie stary szlak, a zaraz potem w prawo i znów w lewo, aż poczuła, że wpadła w pajęczynę błędnych dróg, które prowadziły donikąd. Noc zdawała się pulsować wokół niej, a każde drzewo wydawało się milczącym świadkiem jej zagubienia.
Nagle poczuła ostry ból, który przeszył jej nogę. Upadła na kolana, a krzyk – krótki i urywany gwałtownie, ale rozdzierający – wyrwał się z jej gardła. Łzy przesłoniły widok sprawiając, że niewyraźne kontury lasu rozmazały się jeszcze bardziej przed jej oczami.
Po omacku zaczęła błądzić dłońmi w wysokiej trawie, aż opuszki jej palców natknęły się na zimny metal i nagle zrozumiała, że wpadła w wnyki. Stare, rdzawe, nieumiejętnie zastawione sidła, które zacisnęły się na jej kostce jak złośliwa pułapka. Drut wbił się głęboko w skórę, a krew zaczęła sączyć się po skórze na wilgotną ziemię. Próbowała się oswobodzić, ale każdy ruch tylko potęgował ból. Oddech stał się płytki, pełen paniki, która wzbierała w jej piersi i lodowatą falą rozlewała wzdłuż kręgosłupa, by ostatecznie wypełnić każdą cząstkę jej ciała. Zimne, wilgotne powietrze, które tak uwielbiała podczas jesiennych wieczorów, teraz wypełniło jej płuca i paliło żywym ogniem, paraliżując bólem na zmianę z raną na kostce.
I wtedy usłyszała. Ktoś poruszał się w ciemności, a kroki zdawały zbliżać z każdym biciem serca. Były ciężkie i miarowe, stąpające powoli, ale z pewnością kogoś, kto doskonale wiedział, dokąd zmierza i świetnie znał drogę.
Z każdą chwilą czuła, jak strach zaciska się wokół niej jak niewidzialna pętla. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a jej umysł ogarnęła fala otępienia, gęsta i dusząca. Zamarła, a przeszłość wróciła do niej gwałtowną, wzburzoną falą. Poczuła się złapana, uwięziona, jak wtedy, przez własnego ojca. A w jej głowie rozbrzmiał ledwo słyszalny szept:
Wrócił po ciebie.
Phoebe
[A to żonka mu się trafiła! Niedobra. Całe szczęście, że się od niej uwolnił. Ciekawy wybrałaś mu zawód. I w dodatku oboje mieszkają w Farmington Hills, gdzie ojciec Betsy w niewielkim warsztacie renowuje i tworzy drewniane meble. Jest to pewien punkt zaczepienia - współpraca między panami, więc jeśli tylko jesteście zainteresowani wątkiem z sąsiadką, to dajcie znać.]
OdpowiedzUsuńBetsy Murray
[Cześć! :D
OdpowiedzUsuńJako, że przysłoniłam Twojego pana, postanowiłam się przywitać i od razu powiedzieć, że OMG, on mi daje vibe skazanego więźnia z Zielonej mili – niby straszny i wzbudza respekt, lepiej nie podchodzić, ale mimo wszystko jest dobry i ma w sobie dużą empatię, talent... Mam nadziję, że Finn da się poznać właśnie z tej strony!
A gdybyście mieli ochotę na jakiś wątek, to zapraszamy do nas. Wynn nie jest taka straszna, a może nawet i w czymś pomoże albo wspólnie coś ogarną? :D]
Wynonna Myers
[Daję znać, że posłałam maila. <3]
OdpowiedzUsuńWynonna Myers
[Tak to właśnie jest z plotkami i małomiasteczkowymi opowieściami. Mało kogo interesuje prawda, liczy się sensacja i ocenianie po wyglądzie. Szkoda Finna, że padł ofiarą tego wszystkiego. Zwłaszcza, że wydaje się naprawdę dobrym człowiekiem.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych świetnych wątków! A jeśli jest chęć, serdecznie zapraszam na ranczo i do Eloise. :)]
Eloise
Phoebe nie miała siły, by odpowiedzieć. Adrenalina wciąż krążyła w jej żyłach, dłonie drżały, a serce waliło w piersi, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Kostka pulsowała bólem, a chłodna wilgoć ziemi przenikała przez materiał jej ubrań, wysysając z niej resztki ciepła. Mogła tylko patrzeć, jak mężczyzna kuca przed nią, z wprawą wyplątując ją z drucianych więzów. Zupełnie tak, jakby to, co robił, było rutyną. Jakby każdy ruch był częścią codzienności.
OdpowiedzUsuńSzorstkie, zmęczone pracą dłonie, jednocześnie ogromne i silne, sprawnie uwalniały jej nogę z drucianej pułapki, jakby nie kosztowało to mężczyzny ani grama wysiłku. Jakby pułapka, w którą wpadła, była zapleciona z trzcinowych liści, a nie drugu i metalu.
Gdy mężczyzna w końcu wyciągnął wyswobodził kostkę brunetki, ulga była niemal namacalna, pomimo wciąż pulsującego bólu. To dziwne uczucie – wdzięczność zmieszana ze strachem – sprawiało, że jej myśli stawały się mętne, jakby umysł błądził we mgle. Mężczyzna mógł być wybawieniem, ale w jej wnętrzu wciąż trwała walka. Wspomnienia, cieniem przemykające przez jej myśli, boleśnie przypominały, że zawsze powinna mieć się na baczności, bo zaufanie bywało złudne.
— Dziękuję… — wydusiła Phoebe z trudem. Jej głos był ledwo słyszalny, jakby ugrzązł gdzieś w gardle, tłamszony przez lęk. Nie podniosła wzroku, zbyt świadoma tego, jak bardzo jest bezbronna. Strach, który jeszcze chwilę temu zaciskał ją w swoich lodowatych szponach, poluzował nieco uścisk, ale wciąż czuła jego lodowatą obecność w żyłach. Cichy szept niepokoju wciąż przypominał jej, że była ranna i słaba, przez co stanowiła łatwą ofiarę.
Tak jak wtedy.
— Ja… chyba już jest lepiej i... dam sobie radę… — dodała cicho, jednak drżenie jej głosu zdradzało, że sama nie wierzyła w te słowa.
Spróbowała się podnieść, wkładając w to całą resztkę siły, która jej pozostała, ale ból przeszył ją na nowo. Był tak intensywny, że na moment całkowicie sparaliżował jej umysł, gdy rozlał się gorącą falą po całej nodze niczym ogień. Zacisnęła zęby, próbując powstrzymać krzyk, ale nie zdążyła – cichy, pełen cierpienia dźwięk wydostał się spomiędzy jej warg, zanim udało się jej go zatrzymać. Skuliła się instynktownie, jakby chciała ochronić się przed kolejną falą bólu. Łzy, gorące i słone, zapiekły ją pod powiekami, jednak ze wszystkich sił nie pozwoliła im wymknąć się na policzki.
Phoebe
Była taka jedna osoba w Mariesville, która przez wieki wydawała się Abigail najsilniejszym człowiekiem na świecie. Finn. Poza legendami i plotkami, jakie wokół niego urosły na przestrzeni lat, czasami demonizując go w ogóle niesłusznie, jej zdaniem, po prostu był jak Hulk. No z tą różnicą, że nie musiał się wściekać. Właściwie nigdy nie widziała, aby to robił, nie dzielił się swoimi emocjami i można by rzecz, że je sam w sobie tłumił, przeżywał dyskretnie, nie pokazując po sobie zbyt wiele. Albo to tylko jej nadinterpretacja, a facet miał wszystko w pompce. W każdym razie był silny. Widziała jak przerzuca ciężkie worki, albo kamienie gdzieś przy budowie szybciej i sprawniej od innych mężczyzn, albo jak przepycha zwalone drzewo z drogi sam. Drzewo! Nie choinkę do metra wysokości ściętą specjalnie na wigilię z młodego lasku sztucznie nasadzoną tylko po toż, aby wyrosła i można ją było ściąć. On przesunął z drogi, udrażniając przejazd dla aut do miasteczka wielkie kurde na kilka metrów albo kilkanaście, wieloletnie drzewo! Widziała to, bo była podlotkiem i jechała z tatą na zakupy do pensjonatu poza miasto. I wtedy właśnie pomyślała, że on jest jakiś dziwny, ale w przeciwieństwie do większości mieszkańców Mariesville nie miała nic złego, ani przykrego na myśli.
OdpowiedzUsuńAbigail nie umiała nikomu życzyć źle. To dobrze. Ale nie umiała się nikogo bać, to już był problem, o którym przekonała się na studiach w Atlancie. Finn nie zrobił nic, by go nie lubiła, miała o nim złe zdanie, albo mogła powiedzieć o nim cokolwiek przykrego. Był cichy i miał pewną historię, która rozniosła się echem po miasteczku, ale jakoś nigdy do nikogo nie skakał, nie awanturował się, nie groził nikomu. Za to pomagał chętnie, nie marudził, a gdy już się uśmiechnął, a abi bardzo starała się z niego ten uśmiech wyciągnąć, okazywał się na prawdę czarującą osobą.
Abigail lubiła ludzi. Kochała Mariesville i chciała się z nimi dzielić swoją radością, a tę czerpała zewsząd z nawet najmniejszych rzeczy. Wiedziała, że jej entuzjazm niektórych męczy, innych drażni, a osoby poważniejsze nawet przytłacza, ale nie wchodziła nikomu z buciorami do życia, jeśli sobie tego nie życzył. Była upierdliwa, ale miła! Finn często pomagał jej tacie w pracach około pensjonatu, a utrzymanie wielkiego domu w reprezentacyjnym stanie nie było łatwe. Kilka lat temu wsparł ich w instalacji paneli fotowoltaicznych na dachu, a potem w wymianie rynien. Uratował jej tatę wielokrotnie od wylądowania w szpitalu, bo sześćdziesięcioletni prawie Wilson jakby zapominał, ile ma właściwie lat i wszystko robić chciał sam. Jak wymiana płotu, przez co strzyknęło mu w krzyżu i Finn kończył robotę, a właściwie zrobił jej większość. Abi go lubiła jednak nie tylko za to, był po prostu trochę jak taki wujaszek, na którego można liczyć i przy którym nie trzeba się pilnować, że palnie coś od rzeczy. Był kimś, komu pewnie też można zaufać, ale o tym się nie przekonała, bo nie byli aż tak blisko zaprzyjaźnieni.
- Finn!! - zawołała, wyłaniając się z pensjonatu z butelką zimnej wody w ręku. Zeskoczyła po dwa stopnie z werandy i ruszyła w podskokach do mężczyzny.
Lubiła go zagadywać, przedzierać się przez te wszystkie warstwy milczenia i dystansu, jakimi się otoczył. Matka wielokrotnie ją łajała, że ma mu nie zawracać głowy, ale... Przecież Abi była jak huragan, nie do powstrzymania. Póki jednak sam Finn nie kazał jej się zamknąć, nie robiła tego.
Dochodziła pora wczesno obiadowa, a on pracował przy układaniu kamieni sam już którąś godzinę. Miała niewielkie wyrzuty sumienia, bo to był jej pomysł, by zasypać żwir grubą warstwą ziemi i ścieżkę wyłożyć płytami... Dzisiaj jej tata nie mógł pomóc, bo był na kontroli w klinice po obiciu biodra przez upadek z drabiny. Bo zmieniał żarówkę i zwyczajnie zasłabł! A to już znaczyło, że jest stary. Przynajmniej dla Abi, która wszystkimi się chciała w jakimś stopniu opiekować.
Usuń- Jak idzie? - spytała z uśmiechem przerywając mu pracę i gdy ułożyła już kolejny kamień, stanęła mu na drodze, by podać butelkę wody. - Proszę, przynieść ci coś ciepłego, kawę może? - spytała z czując na ramionach chłód od wiatru z co mężczyzny chyba szczególnie nie ruszało, był keciutko ubrany.
Zmarszczyła brwi, lustrując go uważnie i widząc ubłocone buty, pochlapane spodnie i ręce brudne aż po łokcie, cmokneła, kręcąc głową. - Nie możesz tak usiąść do stołu - stwierdziła, jakby już oboje wiedzieli to, co chwilowo wiedziała tylko ona. A dlaczego? A bo jeszcze mu nie powiedziała, gdzie spędzi wieczór!
Abigail czasami zapominał aż że w jej głowie nie ma żadnego odbiornika, który by wyświetlał jej na czole to, co się w środku dzieje, najlepiej w sposób zrozumiały dla innych. Gadała czasami sama do siebie i pewnie niektórzy uważali też że jest dziwna. ale w sposób inny od Finna. Jej się nikt nie bał.
- Mama zrobiła pieczeń, zaprasza - oznajmiła w końcu. - I ja też zapraszam, mogę upiec ciasto jeśli zostaniesz - dodała z jakby to była jej karta przetargowa. Bo lubiła spędzać czas w kuchni, ale go nie miała za wiele na to, nie robiła niestety jabłeczników, bo w okolicy byki sami mistrzowie gatunku i nie chciała się zbłaźnić. - Byłoby miło, gdyby dziś został, ostatnio dawno nie rozmawialiśmy - dodała, patrząc na wielkoluda z dołu, jak skrzat pełen nadziei.
Abigail
Była miażdżona. Codziennie, każdego poranka i wieczoru, poczucie winy sprawiało, że miał ochotę uderzyć się w twarz. Za każdym razem, kiedy tylko dostrzegała własne odbicie w lustrze. Co się z nią stało? Nigdy taka nie była. Owszem. Miała swoje problemy. Od zawsze. Wydawało jej się też, że będą z nią na zawsze, ale nie spodziewała się, że wszystko urośnie do tak ogromnych rozmiarów.
OdpowiedzUsuńNie zakładała, że będzie… czuła do siebie nienawiść. Miała świadomość, że to słowo miało moc, było silne, ale wcale nie przesadzała. Tak bardzo siebie nienawidziła, że od kilku dni, nie miała pojęcia, jak w ogóle ma się zachowywać. Unikała… wszystkich. Przekonała mamę, że źle się czuję i musi zostać kilka dni w domu, chociaż kobieta nie miała z tym problemu, bo Bailey była wzorową uczennicą. Nigdy nie wagarowała, nie robiła kłopotów małych czy dużych. Sprawiła, że wszyscy jej ufali, a tymczasem… ona sama nie ufała sobie. Na tyle, że kiedy trzeci dzień spędziła sama w swoim pokoju, czuła, że musi z niego wyjść, że dłużej nie wytrzyma sama ze sobą, a Bailey… nie chciała robić kłopotów. Nie chciała nikogo zamartwiać. Raniąc się, nigdy nie chciała zrobić sobie prawdziwej krzywdy. Doszła jednak do takiego momentu, w którym nie była pewna, co mogłaby zrobić, gdyby nie było nad nią czujnego oka.
Finn Shrubbery był jej najbliższym tuż po babci Q. Jakby się zastanowić, w niektórych sprawach był nawet nad babcią. W takich jak ta. Wiedziała, że gdyby wybrała się do starszej kobiety, ta nie miałaby nic przeciwko, otoczyłaby ją jednak zbyt dużą troską. Zadawałaby za dużo niekomfortowych pytań, naciskałaby i zrobiłaby wszystko, aby tylko wyciągnąć z Bailey to, co ją gryzło. Za wszelką cenę.
Dlatego wybrała Finna i łódkę. Prognozy były sprzyjające, a blondynka uznała, że szum wody może będzie w stanie sprawić, że chaos w jej głowie przycichnie. Ochłonie. Nie była głupia, wiedziała, że jej problemy nie znikną przez trochę czasu spędzonego na łodzi, ale… chciała po prostu odrobiny spokoju. Niej zastanawiała się długo z zaproponowaniem tego przyjacielowi, a kiedy uzgodnili godzinę startu, Bailey była na brzegu dwie minuty przed czasem.
Uśmiechnęła się przyjaźnie na widok wysokiego, postawnego mężczyzny, chociaż jej oczy wyrażały znacznie więcej niż uśmiech, którym go przywitała.
— Zrobiłam kanapki z masłem orzechowym i moje odkrycie. Jabłka zapiekane z karmelem w cieście. Musisz je pokochać, jak ich nie pokochasz… Finn, to będzie koniec naszej przyjaźni — oznajmiła całkiem poważnie, wskazując dłonią na mały, materiałowy plecak, który na sobie miała, a następnie zaśmiała się cicho, chociaż temu śmiechowi daleko było do tego melodyjnego, wesoło brzmiącego dźwięku, którym zawsze wszystkich obdarowywała.
Bailey
Phoebe opadła z sił. Każdy oddech przychodził jej z trudem, a lęk, który jeszcze przed chwilą owijał się wokół jej myśli jak dusząca pętla, teraz rozmywał się powoli w mlecznej mgle, pozostawiając za sobą jedynie echo drżącej adrenaliny. Czuła dotyk mężczyzny – delikatny, niemal troskliwy, ale i stanowczy, przypominający jej, że była całkowicie zdana na jego łaskę. Ból pulsował w jej kostce, jak nieustanny, tępy rytm, a chłód rozlewał się po ciele, przenikając każdą komórkę. Ale jej umysł był gdzie indziej – zbyt zmęczony, zbyt odległy, by reagować.
OdpowiedzUsuńZanurzała się w dziwnej, zdrętwiałej niemocy, jakby ciało przestało należeć do niej, a stało się bezwładną marionetką w rękach losu. Każdy ruch mężczyzny był pewny, niemal mechaniczny, jakby wyzbyty emocji, a jednak paradoksalnie kojący. Czuła na sobie jego spojrzenie – ciche i cierpliwie wyczekujące, aż sama odważy się podnieść wzrok – kiedy ukląkł obok niej i zaczął obmywać ranę. Każdy gest mężczyzny był starannie odmierzony, pełen ostrożności i troski, jakby bał się, że nawet najmniejszy błąd może ją jeszcze bardziej zranić.
Phoebe czuła, jak jej umysł rozdziera się na dwoje. Balansowała między desperacką chęcią ucieczki, która skręcała się boleśnie w jej żołądku, a nieśmiało drżącym na bladych wargach przeczuciem, że mężczyzna u jej boku nie stanowi zagrożenia. Głos rozsądku szeptał jej nieustannie, jak łatwo mogła zostać złamana. Przypominał, jak bardzo była krucha i bezsilna. Jednocześnie jednak coś w postawie nieznajomego, w delikatnych ruchach jego dłoni, kazało jej odsunąć te myśli na bok
— Zapomniałam, jak zimne potrafią być tutaj jesienne wieczory — wyszeptała Phoebe, jakby te słowa były mostem między dwoma światami, które właśnie kotłowały się w jej wnętrzu. Stała na granicy, wahając się, w którą stronę ruszyć. Zaraz potem dodała, wciąż jeszcze drżącym tonem: — W bezpiecznych miejscach najłatwiej spotkać potwory.
Wstrzymała oddech, kiedy mężczyzna jednym ruchem podniósł ją z wilgotniejącej ziemi, zupełnie jakby była bezwładną marionetką, i jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Jej filigranowa sylwetka zatonęła w jego umięśnionych ramionach, nagle sprawiając wrażenie jeszcze drobniejszej i delikatniejszej. Głowa brunetki mimowolnie oparła się na jego ogromnej piersi, przez co mogła wyczuć rytm jego serca. Spokojny i stabilny, zupełnie niewzruszony w kontraście do jej przyspieszonego tętna. Jego ciepło przenikało przez warstwy ubrań, niosąc ze sobą ulotne poczucie bezpieczeństwa, które okazało się dla Phoebe paraliżująco wręcz zaskakujące.
Woń cynamonowo-jabłkowego szamponu do włosów, którego używał mężczyzna, połaskotała jej nozdrza, wypełniając je intensywnym, a zarazem kojącym zapachem. Był jak ciepły, wełniany koc otulający ją w chłodny, jesienny wieczór, przynosząc ulotne ukojenie wśród chłodu nocy. Jednak zaraz potem poczuła coś jeszcze. Głębszy aromat, który osiadał na skórze latami, wgryzając się w nią głęboko – zapach trzaskającego w palenisku ognia i rozgrzanego do czerwoności metalu. Było w tym coś dziwnie znajomego, jak echo dawno zapomnianej chwili. Te dwa zapachy splatały się w jej myślach, tworząc mieszankę wspomnień, które wydawały się bliskie, jakby na wyciągnięcie ręki. Ale za każdym razem, gdy Phoebe próbowała uchwycić obraz z przeszłości, wymykał się, rozmywając się w mgle, pozostawiając po sobie jedynie ulotną, niemal nostalgicznie miękką tęsknotę.
Mrok nocy, rozproszony jedynie cichym szelestem kroków mężczyzny i świszczącym wiatrem wśród koron drzew, zdawał się pochłaniać ich oboje. Phoebe czuła, jak coraz bardziej zanurza się w tym dziwnym stanie półświadomości, gdzie jej umysł dryfował między snem a jawą.
— Wygląda na to, że często… często ratujesz z sideł zagubione sarny. — Phoebe zająknęła się, kiedy cisza w powietrzu stała się dla niej zbyt przytłaczająca, niepewnie unosząc wzrok na twarz mężczyzny. Zatrzymała jednak spojrzenie błękitnych tęczówek na linii jego szczęki, nie mając odwagi przesunąć go dalej, w stronę jego oczu.
Phoebe
Phoebe codziennie spotykała potwory. A przynajmniej tak jej się zdawało, kiedy jako mała dziewczynka wpatrywała się w lśniący, metaliczny stół do balsamowania w zakładzie ojca. Na tym zimnym, nieludzkim podłożu potwory o martwych oczach wpatrywały się w nią, niekiedy przerażające – z pustką w spojrzeniu tak głęboką, że aż dławiącą; ciała zniszczone przez wypadki, rozdarte, krwawe, lub napęczniałe jak ropuchy w wodzie, która je pochłonęła. Innym razem leżały przed nią kruche, łagodne staruszki, których siwe włosy otaczały delikatne, pomarszczone twarze. Ich zamknięte oczy i usta, jakby w uśmiechu, dawały złudzenie spokoju. W obu przypadkach jednak przerażały ją tak samo.
OdpowiedzUsuńWspomnienie twarzy ojca pojawiło się przed oczyma brunetki. Jego blada, niemal alabastrowa cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i głębokimi cieniami pod oczami, gdy pochylał się nad zmarłymi z nabożnym skupieniem. Każdy jego ruch był precyzyjny, niemal rytualny, pełen kontroli. Był jak pan tej martwej, cichej krainy, w której jedynie on miał władzę. Kiedy była mała, myślała, że błysk w jego szarych, beznamiętnych oczach to współczucie. Ale z czasem zrozumiała, że się pomyliła – był to głód, żądza, chłodne pragnienie, które ojciec pielęgnował każdego dnia, choć jego twarz pozostała zawsze obojętna.
Zadrżała, jakby chłód wspomnienia przeszył ją na wskroś. Zacisnęła powieki. Poczuła, jak szala, na której balansowała – między przerażeniem ściskającym żołądek, a chęcią zaufania mężczyźnie, w którego ramionach spoczywała – przechyla się niebezpiecznie. Przez krótką chwilę znalazła namiastkę spokoju, ale przeszłość wdarła się w jej myśli, niszcząc tę kruchą iluzję bezpieczeństwa. Otworzyła oczy, roziskrzone lękiem, i wbiła je w twarz mężczyzny, desperacko próbując dostrzec w ciemności nocy jego rysy. I upewnić się, że nie dostrzeże w nich twarzy ojca.
Jakby w odpowiedzi na jej nieme błagania, subtelny blask księżyca otulił ich sylwetki, przedzierając się przez kłęby chmur i zalewając miękką poświatą zagajnik, w którym się znajdowali. Początkowo widziała jedynie zarysy twarzy mężczyzny – krawędź szczęki, subtelny zarost na policzku, ledwie widoczne usta, które poruszały się, choć nie słyszała już jego słów. Cień, który początkowo wydawał się obcy, zaczynał powoli się rozjaśniać, jakby mgła w jej umyśle zaczynała się rozpraszać. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej czuła, że zna ten układ rysów – ostrą linię nosa, delikatnie skrzywione usta, oczy, które mimo mroku błyszczały chłodnym, stonowanym światłem. Serce Phoebe zabiło szybciej, gdy jej umysł pochwycił wreszcie umykający obraz z przeszłości, i zdała sobie sprawę, kim jest mężczyzna.
— Finn — niemal zachłysnęła się się jego imieniem, kiedy rozlało się elektryzującym ciepłem na jej języku, a zaraz potem wypłynęło na policzki subtelnym rumieńcem, jakby na powrót miała piętnaście lat. Jak zahipnotyzowana, nie potrafiła oderwać spojrzenia błękitnych tęczówek od jego twarzy.
Finn Shrubbery. Ten sam, którego znała od dzieciństwa i obserwowała długimi godzinami, gdy pracował w kuźni pod lasem. Ten, który częstował ją poziomkami zerwanymi z dziko rosnących krzewów i uczył łacińskich nazw ziół rosnących w zagajniku, które potrafiły złagodzić migreny i wyleczyć ból gardła. Finn, który w jej nastoletnich latach zdawał się być ucieleśnieniem wszystkiego, co ją fascynowało i czego pragnęła.
UsuńZbeształa się w myślach, że pozwoliła swojemu strachowi przywołać twarz ojca. Ten paraliżujący lęk, który kiedyś rządził jej życiem, powrócił na tę krótką chwilę, a ona prawie uwierzyła, że znów jest tą samą bezbronną dziewczyną, uwięzioną w przeszłości. Spędziła tyle czasu w klinice, walcząc o to, by odzyskać kontrolę, by uwolnić się od tego, co zostawił po sobie jej ojciec. A jednak, kiedy usłyszała ciężkie kroki w ciemności, wrócił do niej ten stary strach, zmuszając ją, by zobaczyła w każdym zagrożenie.
— Ten zapach… — Phoebe wciągnęła w nozdrza ciężki zapach kuźni, którym przesycone było powietrze dokoła nich. Zupełnie tak, jakby aromat palonej stali wgryzł się w ziemię pod ich stopami, a sam Finn – jego skóra, materiał ubrań, luźno opadające włosy, które łaskotały jej policzek – został nim otulony mimowolnie. Phoebe poczuła, jak jej serce ściska nostalgia za czasami, kiedy sama również pachniała tą wonią częściej, niż ulubionymi perfumami. — Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak mi go brakuje… — szepnęła, tym razem nie odwracając wzroku, gdy spojrzenie mężczyzny skrzyżowało się w jej własnym.
Phoebe
Elektryzujący dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, gdy usłyszała swoje imię, padające miękko z ust mężczyzny. Spróbowała się uśmiechnąć, lecz uśmiech utknął po drodze, jakby zatrzymany przez ciężar niewypowiedzianych słów, pozostawiając na jej bladych, delikatnie różowych ustach jedynie ślad cichej melancholii. Słowa Finna, jego żart o jej wzroście, wywołały nagłą falę wspomnień, które zalały jej myśli jak powracające fale, przywracając obrazy z czasów, gdy była małą, beztroską dziewczynką biegającą po lesie, a on – jej cichy strażnik – obserwował ją z oddali, gotowy chronić przed każdym niebezpieczeństwem. Teraz, jakby czas zatoczył dziwne koło, to znowu on ratował ją z pułapki, przed którą zawsze ją ostrzegał. Ironia tego momentu, ta przedziwna gra losu, sprawiła, że poczuła się nie tylko mała i krucha, lecz także zawieszona między przeszłością a teraźniejszością, gdzie mężczyzna nadal pełnił rolę jej opiekuna, choć teraz jego dotyk wydawał się bardziej obcy, a spojrzenie – głębsze, pełne niewypowiedzianego ciężaru lat, które ich dzieliły.
OdpowiedzUsuńKiedy Phoebe przekroczyła próg domu mężczyzny, poczuła jak ciężar, który nosiła na ramionach przez ostatnie godziny, zaczął topnieć, niemal natychmiast rozpuszczając się w ciepłym, przytulnym powietrzu. Zimno i ból, które jeszcze przed chwilą dręczyły jej ciało, nagle wydały się bardziej odległe, jakby już nie miały władzy nad jej zmęczonym umysłem. Uderzyło ją ciepło kominka, leniwie sączące się przez pomieszczenie, rozgrzewające zziębnięte dłonie i stopy, przynosząc kojący spokój.
Każdy krok, który postawiła w głąb niewielkiego salonu, przynosił ulgę, jakby z każdym ruchem uwalniała się nie tylko od ciężaru lasu, ciemności i bólu, ale i od lat pełnych napięcia, które odcisnęły się na jej duszy. Jej oddech stał się spokojniejszy, coraz bardziej miarowy, a w miarę jak oddalała się od drzwi, czuła, jak wspomnienia o ojcu, które przez chwilę znów ją ścigały, zaczynają blednąć. Każdy obraz jego chłodnej twarzy, każdy gest, który kojarzył jej się z pustką i żądzą, stopniowo rozmywał się w cieple tego miejsca. Ciepłe światło lampy, rozlewające się po ścianach, zdawało się otulać ją jak miękka kołdra, odgradzając od przeszłości. Zapach drewna, ziół i ognia delikatnie wypełniał przestrzeń, niesiony przez spokojne powietrze, przywołując wspomnienia, które były łagodniejsze – zapomniane, ale bezpieczne.
— Nauczyłeś — szepnęła Phoebe, a jej głos, cichy i przesiąknięty skruchą, rozbrzmiał jak niewielki płomyk w chłodnej ciszy. Skrucha ta była gęsta, gorąca, płynęła prosto z głębi serca, drżąc pod szorstkimi słowami mężczyzny. — Po prostu… Dawno mnie tutaj nie było i chyba zdążyłam zapomnieć, jak wygląda życie… — chciała dokończyć słowami poza kliniką, ale słowa ugrzęzły jej w gardle niczym wielka gula i potrzebowała chwili, by ją przełknąć. — Jak wygląda życie w miasteczku. — dodała cicho, a jej wzrok natychmiast uciekł ku podłodze. Nagle wydała się krucha, zapadając się w miękką kanapę, jakby pragnęła zniknąć, zostać pochłoniętą przez jej wygładzoną powierzchnię. Jej myśli wędrowały w przeszłość, a w pamięci wyraźnie odżył głos Finna z dawnych lat – ten sam, który cierpliwie uczył ją zasad poruszania się po lesie, przestrzegając, by nigdy nie zapuszczała się tam po zmroku.
Gdy Finn wrócił z opatrunkami i herbatą, jego ruchy były pewne i stanowcze, jakby przez lata oswoił się z bólem i ranami, fizycznymi i duchowymi. Uśmiech, który wcześniej przez chwilę rozjaśnił jego twarz, zniknął teraz całkowicie, zastąpiony powagą, której Phoebe nie pamiętała z czasów, gdy była młodsza. Stał przed nią mężczyzna, który wydawał się ten sam, a jednocześnie zupełnie inny. Starszy, bez wątpienia, ale też twardszy, bardziej zamknięty. Był jak skała, która przetrwała wichury i burze, ale każda z nich pozostawiła na niej pęknięcia. To jednak jego oczy mówiły najwięcej. Wciąż te same, a jednocześnie tak różne. Kiedyś tętniły młodzieńczym blaskiem, błyszcząc metalicznym ciepłem, które Phoebe kojarzyła z bezpieczeństwem. Teraz, choć nadal iskrzyły, były spowite cieniem, ciężarem lat, jakby każde minione doświadczenie wypełniło je ciemnością.
Usuń— Poradzę sobie bez znieczulenia — szepnęła cicho, odstawiając kieliszek na stolik, tuż obok parujących kubków z herbatą, których aromat pigwowego soku łagodnie unosił się w powietrzu, otulając jej zmysły. Wiedziała, że Finn chciał tylko pomóc – uśmierzyć ból, który miała poczuć w momencie, gdy dotknie rany. Jednak w całym swoim życiu nigdy jeszcze alkoholu nie spróbowała i nie miała takiego zamiaru, zwłaszcza teraz, kiedy wciąż jeszcze sporadycznie zażywała leki uspokajające przepisane przez psychiatrę. Połączenie ich z alkoholem mogłoby kosztować ją wizytę w szpitalu.
Zamiast tego, sięgnęła po jedną z niewielkich poduszek, leżących za jej plecami, i przytuliła ją mocno do siebie. Ramiona objęły poduszkę kurczowo, a jej drobne dłonie zacisnęły się na miękkim materiale, jakby ten kawałek tkaniny mógł ochronić ją przed bólem, który miał niedługo nadejść.
— Nawet nie pisnę, obiecuję. Tylko… zrób to szybko. Proszę. — dodała cicho, błagającym wzrokiem błękitnych oczu odszukując spojrzenie mężczyzny.
Phoebe
Nie tak wyobrażała sobie swoje życie. Będąc nastolatką snuła wielkie plany, które szybko jednak spaliły na panewce. Marzenia o przyszłości gnieździła gdzieś głęboko w swojej głowie, nie pozwalając im ujrzeć światła dziennego. Podzieliła się nimi tylko z jedną osobą, która i tak od kilku lat leżała zakopana na pobliskim cmentarzu. Wszystkie jej tajemnice zabrała ze sobą do grobu. Jen miała do siebie za złe, że nie potrafiła o siebie bardziej zawalczyć. Ba, że nawet nie próbowała. Pozwalała innym ludziom decydować za siebie i dlatego wyszła za mąż za mężczyznę, którego tak naprawdę nigdy nie kochała, została matką dziecka, którego wcale wtedy nie chciała, zamieszkała zbyt daleko od rodzinnych stron, a przede wszystkim nie ukończyła tej specjalizacji, którą chciała. Została lekarzem rodzinnym, bo tak było najłatwiej. To Anthony, jej były mąż, miał się rozwijać zawodowo, nie ona. Tego nie potrafiła wybaczyć najbardziej – ani sobie, ani jemu. Teraz, po latach, mogła szczerze powiedzieć, że lubiła to, co robi, jednak zaakceptowanie tej ścieżki było dla niej na początku trudne. Szczególnie, gdy koleżanki ze studiów realizowały się w pracy, a ona miała wrażenie, jakby utknęła w miejscu. Odkąd myślała o pójściu na studia medyczne, marzyła o zostaniu pediatrą. Chciała znaleźć dobrą pracę w Seattle, niedaleko rodziców i dziadków, osiąść z miłością swojego życia i może wtedy mieć dzieci. Przez jakiś moment rozważała nawet adopcję. Marzył jej się dom z dużą werandą, pięknym, zielonym trawnikiem i biegającym wokoło psem. Wszystko zaprzepaściła w mgnieniu oka mając dwadzieścia lat. Z jej ust wyleciała wtedy o jedna zgoda za dużo. Przyzwolenie, które zniszczyło nie tylko jej życie.
OdpowiedzUsuńZamknęła za sobą drzwi do pokoju starszego mężczyzny i ruszyła w głąb domu. Odkąd przejęła stanowisko w Mariesville Clinic po emerytowanym już lekarzu, dostała także część jego pacjentów w terenie. Jednym z nich był pan Shrubbery, ponad osiemdziesięcioletni człowiek, z typowymi dla tego wieku chorobami. Wizyty domowe nie były jej ulubionym zajęciem, jednak stosunkowo szybko do nich przywykła.
- Panie Finn – zaczęła, podchodząc do wnuka mężczyzny, tym samym wyrywając go z jego obecnego zajęcia. – Skończyłam badanie, pozwoliłam teraz pańskiemu dziadkowi odpocząć – powiedziała, kładąc skórzaną torbę lekarską na podłodze. W drugiej dłoni trzymała bloczek na recepty. – Ciśnienie podwyższone, choć zważywszy na jego wiek trudno się dziwić, że takie jest. U ludzi starszych normy i tak idą w górę – mówiąc to, położyła kartki na stole i na stojącą zaczęła je wypisywać.
- Przepiszę dziadkowi inny lek, który powinien lepiej działać w interakcji z tym na osteoporozę. – Wręczyła mężczyźnie receptę. – Leki hipotensyjne…
Dzwonek telefonu wbił się jej w słowo. Jennifer szybko sięgnęła do torebki i wyciszyła dźwięk, spoglądając na Finna przepraszająco.
- Osteoporoza nie jest fanką leków z tej rodziny. W każdym razie dawka pozostaje ta sama. Chciałabym za tydzień pobrać pańskiemu dziadkowi krew. Chętnie wysłałabym go także na echokardiogra…
Telefon znowu zawył. Jennifer czuła, jak jej policzki czerwienieją.
- Przepraszam – rzuciła skruszona, jakby dzwonek jej komórki skrzywdził stojącego przed nią mężczyznę. Zerknęła szybko na wyświetlacz i odebrała połączenie. – Tak, słucham?
Głos w słuchawce był przerażony. Kobieta mówiła tak szybko, że Jen rozumiała co drugie słowo.
- Może pani mówić wolniej? – poprosiła, odchodząc parę kroków od Finna. Szloch wydobywający się z głośnika jej telefonu był tak dudniący, że Jen miała wrażenie, iż roznosił się po całym pomieszczeniu. – Pani Liptin, tak, spokojnie – mówiła, próbując uspokoić kobietę. Jej głos był ciepły i delikatny, emanował empatią i zrozumieniem. – Dobrze… Nie, proszę… Nie, pani niech zostanie w domu, ja pojadę go poszukać – powiedziała i jeszcze przez chwilę łagodziła rozedrgane nerwy kobiety, kiedy ta wreszcie się rozłączyła. Jen westchnęła, przetarła nerwowo czoło i odwróciła się w stronę Finna.
- Przepraszam raz jeszcze. Muszę jechać, jednak gdyby miał pan jakieś pytania, proszę dzwonić – powiedziała, chwytając szybko torbę lekarską i ruszając w stronę wyjścia.
UsuńJennifer
[ Muszę przyznać, że niezłą zgotowałaś mu historię. Może nie doświadczenia, ale z wielu romansów wiem, że ludzie najbardziej odrzucani i skrywający najwięcej sekretów są tymi ciepłymi o dobrym sercu. Wierzę, że z tragedią żony nie miał zbyt wiele do czynienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie pod Alex! ]
Alexandra Collins
Powoli przechyliła głowe na bok, a jaśniutkie niebieskie tęczówki przesunęły się po kleksach z błota na jego wąsie, skórze twarzy, dalej w dół po ubraniu. Zagryzła wargę, bo wyglądał jak błotnisty dalmatyńczyk, bardzo elegancka i rzadka odmiana! Był silny i nie bał się żmudnej pracy, był też obowiązkowy i nigdy nie łamał danego słowa. Wiedziała, że można na nim polegać. Najgorsze jednak, że nigdy na nic się nie skarżył, a gdyby choć tak pisnął słówko, że mu niewygodnie, że zimno, że przemokły mu buty, albo że jest zmęczony, to przecież nikt by mu nic nie powiedział. Praca nie zająć nie ucieknie, ale Abi miała ochotę czasami na niego nakrzyczeć i prosić, aby jakoś bardziej o siebie dbał.
OdpowiedzUsuń- Chcesz powiedzieć, że zwyczajnie tęskniłeś - poprawiła go i znów zagryzła wargi, aby się nie roześmiać. Wyglądał bezbłędnie, wielki, muskularny facet z długim nonszalanckim wąsem i plamkami z błota ozdabiającymi go od stóp do głów. Maseczka, naturalne spa, dobre sobie!- Zdecydowanie jest to pielęgnacja, jakiej nie stosuję... - przyznała i zrobiła krok w miejscu, unosząc brwi gdy Finn się starał wytrzeć. Tego już nie wytrzymała i parskneła śmiechem.
Ignorując ładnie zarysowane mięśnie na jego brzuchu, które same z siebie przyciagały kobiecy wzrok, podeszła i uniosła dłoń, ściagając mu spod oka błoto, którego nie sięgnął. Miał zaskakująco ciepłą skórę.
- To na pewno pomoże ci walczyć z kurzymi łapkami - stwierdziła rozbawiona i pochyliła sie, zaglądając mu w oczy. - Czekamy na ciebie, nie ma opcji, że mi sie wymigasz, bo cię zataszczę do stołu - oznajmiła i to całkiem poważnie. Pomijając już fakt, że absolutnie nie miała szans z jego siłą i nie było raczej sposobu, aby go zmusić do czegokolwiek, nie miała oporów przed rzucaniem groźnych min i gróźb.
Otarła o siebie szczupłe palce, ściagając z nich tę odrobinę rozmokłej ziemi, jaką zdjęła z twarzy mężczyzny i spojrzała na kamienie. Ścieżka wyglądała absolutnie cudownie, ale teraz wyrzuty sumienia troszkę bardziej i szybciej urosły, szczypiąc ją pod obojczykiem, aż się wzdrygnęła. Wiedziała, że gdyby zatrudnili inna osobę do pracy, to poza zapłatą i ta osoba też by się zmęczyła i wybrudziła, ale Finn nie był tylko kimś do zleceń. Bardzo sobie go cenili wszyscy w jej domu i lubili jego towarzystwo.
- Jeśli martwisz się brudną koszulą, to znajdę ci coś na przebranie. Możesz też się odświeżyć w łazience, skorzystać przed jedzeniem z tej na poddaszu - zaproponowała, nie ustępując.
Pensjonat był wielkim domem, na parterze była kuchnia, jadalnia, duży hol i jeden pokój dla gości, pozostałe cztery na piętrze. Za jadalnią jej rodzice urządzili sobie prywatne mieszkania, a poddasze było zaadaptowane jako osobna kwatera- pokój z łazienką i tam sypiała czasami Abi, gdy zastawała ją w pensjonacie noc i nie chciała wracać do swojego mieszkania po babci na śródmieściu.
- Goście są, a potem ich nie ma, daj spokój - rzuciła mu już niemal naburmuszone spojrzenie, kiedy tak uparcie odmawiał.
Abi
Na stanowisku lekarza rodzinnego pracowała dopiero od pięciu miesięcy i ktoś mógłby powiedzieć, że to stosunkowo krótki okres czasu na zaprzyjaźnienie się z rodowitymi mieszkańcami miasta, ale Jennifer czuła specjalną więź z wieloma z nich. W przeciągu tych kilku miesięcy poznała większą część miasteczka, miała dobry kontakt z prawie każdą osobom. Początkowo bała się zająć miejsce ulubionego starego lekarza: w końcu była zupełnie obcym człowiekiem, który nagle znalazł się w Mariesville, niemalże wkradając się do życia społeczności, ale szybko odnalazła swoje miejsce. Czuła się odpowiedzialna za swoich pacjentów i za ludzi, których poznała po drodze. Nigdy nie potrafiła przejść obojętnie obok ich bólu i cierpienia, nie odmawiała prośbom o pomoc, a telefon odbierała nawet w środku nocy. Dbała o swoich; szczególnie teraz, gdy czuła, że wreszcie zaczęła gdzieś przynależeć.
OdpowiedzUsuń- Pani Liptin nie może skontaktować się z wnukiem – odpowiedziała, podchodząc do wyjścia i zarzucając na ramiona lekki, jesienny płaszcz. Jen zdecydowanie nie była ubrana odpowiednio na wieczorne poszukiwanie nastolatka: czarne mokasyny ze złotą sprzączką, długa, zwiewna sukienka w głębokim kolorze bordo z dekoltem w karo nie sprzyjały leśnym wędrówkom.
- Gdy rozmawiali ostatnim razem, Jeremy powiedział, że chyba pójdą z kolegami posiedzieć niedaleko Riverside. Chyba – dodała z naciskiem, przerzucając długie włosy przez ramię i znów podnosząc torbę. Miała w niej wszystko, co mogłoby okazać się potrzebne w razie opatrywania rannego. Ścisnęła mocniej skórzaną rączkę, mając nadzieję, że torba nie będzie jej potrzebna. – Od tamtej pory nie może się do niego dodzwonić, a minęły już prawie cztery godziny. Zaczyna się ściemniać, a młodego dalej nie ma. Nie potrafiła skontaktować się z szeryfem, więc zadzwoniła do mnie.
Nie protestowała, gdy mężczyzna praktycznie wskoczył przed nią i otworzył drzwi. Nie chciała prosić go o pomoc, w końcu to ona dostała telefon od zmartwionej babci, jednak nagle poczuła się jakoś lżej, wiedząc, że nie będzie sama szukać nastolatka. Tym bardziej, że nie znała okolicznych terenów i nie należała do najodważniejszych. Nie mogła jednak dopuścić, żeby starsza pani Liptin sama wyruszyła na poszukiwania.
- Dziękuję – rzuciła, wychodząc na zewnątrz. Chłodne, listopadowe powietrze owiało jej twarz. Dochodziła szósta popołudniu, słońce schowało się już za koronami drzew. Jeszcze godzina, a ciemność całkowicie pochłonie miasteczko. Jen podeszła do swojego Forda i chwyciła klamkę przednich drzwi, jednak szybko zastygła, spoglądając w tył.
- Może lepiej będzie, jeśli pojedziemy jednym samochodem. – Nie chciała niczego narzucać, jednak uważała, że w tych okolicznościach jest to najrozsądniejsza decyzja.
Jennifer
Phoebe drgnęła, kiedy Finn podsunął do góry jej stopę. Zacisnęła powieki, gdy pieczenie środka dezynfekcyjnego wdarło się w jej ranę, a ból rozszedł się po ciele gwałtownym szarpnięciem, uderzając ostrym szumem w jej zmysły. Odruchowo wbiła paznokcie w materiał poduszki i mocniej przycisnęła ją do brzucha, szybko zdając sobie sprawę, że wybrała dla siebie zdecydowanie kiepską tarczę. Jednak obiecała, że nie piśnie, więc teraz, gdy jej ciało było napięte do granic możliwości, jedynym dźwiękiem, który wydobywał się z jej wnętrza, był ciężki, miarowy oddech.
OdpowiedzUsuńCzuła na swojej skórze dłonie Finna – szorstkie, lecz zaskakująco ciepłe. Każdy jego gest, choć precyzyjny i zdecydowany, wydawał się wibrować w powietrzu czułością, jakby mężczyzna próbował złagodzić cierpienie nie tylko opatrunkiem, ale i swoją obecnością. Spokój, który bił z jego ruchów, zaskakiwał ją, przynosząc dziwne ukojenie.
— Nic więcej mnie nie boli. Myślę, że wszystko ze mną w porządku — głos Phoebe został zduszony przez materiał poduszki, kiedy skryła za nią część twarzy, zbierając w sobie wystarczająco siły, by odpowiedzieć mężczyźnie. Przełknęła gulę tkwiącą w gardle, która ciężko wpadła do żołądka. — Po prostu… cała ta sytuacja trochę wyprowadziła mnie z równowagi. — dodała zaraz, czując przejmującą potrzebę, by usprawiedliwić swoje zachowanie w lesie. Jej głos wciąż jeszcze nieco drżał.
Z wysiłkiem uniosła powieki i spojrzała na Finna. W jego twarzy malowało się skupienie. Te same oczy, choć teraz bardziej zmęczone i pełne mroku, niosły w sobie cichy, wewnętrzny spokój, który zawsze jej imponował. Kiedy osuszał ranę, poczuła chwilową ulgę i rozluźniła palce na poduszce, których kostki pobielały jej z wysiłku. Mężczyzna z wprawą skończył opatrywać ranę, a mała, niepozorna kokardka, którą zakończył bandaż, wydała się Phoebe niemal absurdalnie urocza w tej surowej chwili. Na jej ustach przez krótki moment pojawił się cień uśmiechu – subtelny, ledwie dostrzegalny – który jednak zgasł zaraz, rozproszony przez pytanie mężczyzny.
Uniosła wzrok, napotykając jego spojrzenie. Przez moment zastanawiała się, czy powinna powiedzieć mu prawdę. Czy wyznać, co się z nią działo przez te wszystkie lata. Jak bardzo pogubiła się w mroku, który sączył się ze wspomnień o ojcu lepką mazią, i poczuciu strachu tak paraliżującego, że dławiła się nim każdej nocy. Czy powinna wspomnieć o czasie spędzonym w klinice. O tych wszystkich dniach, które jej pamięć otuliła gęstą mgłą, gdy – na wpół świadoma – próbowała walczyć o każdą minutę swojego istnienia. O nocach, gdy schodziła do najmroczniejszych czeluści własnego piekła, szamocząc się w amoku na granicy snu i jawy. O momentach, kiedy błagała o pomoc.
— Tak, niedawno — odparła Phoebe, ale w jej głosie brzmiała niepewność. Wróciła, ale nie była pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Czuła, że coś w niej wciąż należało do tamtego świata, pełnego przerażających wspomnień, gdzie jej własny ojciec był najstraszniejszym z potworów czających się w mroku. — Zaczęłam pracę w The Rusty Nail. Nie sądziłam, że roznoszenie ludziom posiłków może być takie… kojące. — powiedziała cicho, a jej bladoróżowe wargi po raz kolejny drgnęły w delikatnym uśmiechu.
Ciepło spojrzenia Finna zdawało się ją otulać i przez moment poczuła, że mogłaby porozmawiać z nim o wszystkim, jak dawniej. Bez tego ciężaru, który od miesięcy przygniatał jej serce.
— Poza tym, mogę tam też grać na pianinie, podczas wieczoru muzycznego w każdy piątek. Nic wielkiego, ale gdybyś miał ochotę i trochę wolnego czasu… — Phoebe wzruszyła nieznacznie ramionami, a spłoszone spojrzenie błękitnych tęczówek, przemykając uprzednio po twarzy mężczyzny, powędrowało ku podłodze. Jej policzki musnął cień rumieńca, gdy dodała cicho: — To zapraszam.
Phoebe
[Zmroziła mnie historia tego pana! Dobry przykład na to, jak społeczeństwo może bezpodstawnie zlinczować człowieka. Wychodzi na to, że Finn i Millie są sąsiadami, a mi bardzo spodobał się pomysł pomagania dziadkowi, więc to może być dobra podstawa dla ich znajomości. Odezwę się na maila, to pogłówkujemy nad wątkiem. Ślicznie dziękuję za powitanie na blogu! (:]
OdpowiedzUsuńMildred Atkinson
Oczywiście, że zataszczenie Finna gdziekolwiek nie było niewykonalne, trudne, ale nie niewykonalne. Abigail musiałaby prawdopodobnie najpierw go ogłuszyć, aby za bardzo sie nie zapierał, a potem musiałaby skombinować jakąś taczkę, aby go na nią wrzucić i zawieźć, bo o przeniesieniu na jej wątłych ramionach jego cielska nie mogło być mowy. Tyle że w tym wszystkim, już przy ogłuszaniu mógłby być problem, bo Finn był odporny na wiekszość rzeczy, jakie mogły człowieka osłabić. Lata pracy tak wytrenowały mu ciało i wzmocniły odporność na czynniki zewnętrzne, że czasami przypominał jej leśnego bożka, dzikusa, nad którym nic nie zapanuje.
OdpowiedzUsuńUradowana jego zgodą, uśmiechnęła się promiennie i zwycięsko. Cóż, jak zwykle z początku się zapierał, a ostatecznie i tak ulegał jej namowom, więc na prawdę nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle z nią dyskutuje i odmawia gdy zaprasza go na obiad, gorącą herbatę, albo wspólne siedzenie wieczorem na werandzie, gdy akurat coś u nich reperuje. Na prawdę sam chciał stawiać wokół siebie mury, które Abi chętnie rozkruszy kolejnymi słowami i naleganiami? Może tak tylko serdecznie się z nią droczył...? Nie była pewna, ale gdy w końcu ulegał, na prawdę była z siebie dumna. Nie chciała, aby czuł się tu tylko jako sąsiad od naprawy usterek, bo nie był kimś obcym. Był jej przyjacielem i na prawdę nie chciała, aby nie czuł się tu swobodnie. Właściwie Finn nie potrzebował nawet specjalnych zaproszeń, gdyby pewnego wieczoru sam do nich przyszedł, alb odwiedził ją w mieszkanku po babci na Downtown, byłaby zachwycona. Tak czuła, że przywykł do swojej samotności, a ona nie chciała mu pozwolić się w nią zapaść.
Ludzie traktowali go jak wyrzutka, ale ruda nie mogła pojąć, co takiego w nim budzi u nich niepokój. Stare plotki? Doprawdy? Niekiedy zaściankowość Mariesville była krzywdząca, a przecież wystarczyło jedno spojrzenie w spokojne oczy Finna i już wiadomo było, że jest to człowiek o złotym sercu. Ciężkiej ręce i mocnej głowie, ale szlachetny.
Kiedy on rozglądał się w łazience, Abi przeszła przez nie tak znów mały pokój, w którym znajdowało się łóżko, biurko z krzesłem obrotowym, szafa i regał, a także rozkładany do pozycji leżanki fotel, aby pod oknem kucnąć do głebokiego kufra. Trzymała tam rzeczy pozostawione przez turystów. Koszulkę wyciągnie mu z szafy, choć pewnie mu się nie spodoba, ale za spodniami musiała poszukać. Zajęło jej to tylko kilka minut i gdy wparowała do łazienki, gdzie zastała wypięty tyłek mężczyzny, chrząknęła zmieszana. Jak na wygadana i radosną dziewczyne, widziała w życiu bardzo niewielu półrozebranych facetów. A on robił wrażenie.
- Proszę, spodnie pewnie będą za krótkie, ale nic lepszego nie mam - wyciagneła w jego stronę dłonie z zestawem dresów dużego rozmiaru, pewnie będzie musiał ściagnąć je sznurkiem w pasie i koszulką w kolorze bladego róży z ... pokemonami! Absurdalnie urocza koszulka była wygraną w loterii na jakiejś zabawie podczas studiów w Atlancie i Abi zwykle w niej spała, bo siegała jej niemal do kolan, a na mężczyźnie pewnie wyglądać będzie jak dopasowany ciuch. - Tata powinien mieć nowe skarpetki u siebie, zejdę na dół poszukać - dodała jeszcze, czekając, aż odbierze od niej ubrania i prześledziła spojrzeniem zarys jego ramion i mięśni na brzuchu. Do diaska, pomyślała też, czemu on w ogóle wydawał się taki wielki?
Abi
Phoebe poczuła, jak bicie jej serca przyspieszyło, kiedy Finn wstał, zdejmując swoją przemoczoną koszulkę z ramion. W półmroku skromnego pomieszczenia, jego ciało jawiło się przed nią w całej swojej surowej, męskiej sile. Zarysowane bliznami i oparzeniami, jakby każda z tych ran opowiadała odrębną historię. Każdy jego ruch był pewny, naturalny, jakby cielesność była dla niego po prostu kolejną częścią codziennej rutyny.
OdpowiedzUsuńJednak dla niej to było coś więcej. Uważnie przyglądała się jego ramionom, pokrytym głębokim, oliwkowym odcieniem opalenizny, tak bardzo kontrastującym z jej własną bladą, niemal porcelanową skórą. Zawsze była delikatna, krucha w swojej jasności, a on? Był jak ogień, o którym marzyła, ale jednocześnie czuła niewysłowiony respekt.
Jego ciało się zmieniło. Teraz wyglądało zupełnie inaczej od tego, które zapamiętała z czasów ich wspólnej młodości, kiedy jako nastolatka patrzyła na niego z ukrycia, a jej serce drżało na myśl o jego obecności. Był wtedy dla niej czymś niedoścignionym – symbolem siły i męskości, który wzbudzał w niej uczucia, których wówczas jeszcze nie umiała nazwać. Miała wrażenie, że jej własne ciało stawało się przez to jeszcze bardziej eteryczne, jakby była stworzona z czegoś ulotnego, podczas gdy on był tak namacalny, silny, tak niewzruszenie obecny.
Teraz, stojąc przed nim po latach, poczuła tę dawno uśpioną fascynację powracającą z siłą, której się nie spodziewała. Jej wzrok błądził po jego muskularnych ramionach, po nierównej skórze pokrytej śladami pracy, po bliznach, które naznaczały jego ciało jak dowody przeżytych trudności. Te same dłonie, które tak niedawno delikatnie dotykały jej stopy, teraz wydawały się jeszcze większe, silniejsze, gdy bez wysiłku przesuwał nimi po swoich włosach. Czuła ciepło na policzkach, jakby dotykał ją samym swoim spojrzeniem.
— Ja… to chyba nie jest… — Phoebe zająknęła się niepewnie. Poczuła, jak rumieniec na jej policzkach natychmiast ustępuje miejsca chłodnemu przerażeniu, gdy Finn zaproponował nocleg w swojej sypialni. Lęk momentalnie zacisnął swoje śliskie palce wokół jej gardła.
To było irracjonalne uczucie – doskonale wiedziała, że przecież była bezpieczna. Finn nie był zagrożeniem. Był kimś, kogo kiedyś znała, komu ufała. Nie bała się go. To ciemność, która na nowo wpełzła do jej umysłu od czasu powrotu do miasteczka, przerażała ją zdecydowanie bardziej. Wiedziała, że nocy nie można było tak łatwo uciec, a to właśnie wtedy koszmary z przeszłości powracały. Mroczniejsze niż kiedykolwiek. Żywsze niż kiedykolwiek.
Phoebe wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić kołatające serce. Czuła, jak ciepłe spojrzenie Finna badawczo ją obserwuje, jakby próbował wyczytać z jej twarzy, co się dzieje w jej głowie. Przez moment zastanawiała się, czy powinna wyznać mężczyźnie, gdzie naprawdę była przez ostatnie lata. Czy powinna powiedzieć mu o klinice psychiatrycznej, o tym, jak jej umysł rozpadł się na kawałki, jak zaciekle próbowała złożyć je z powrotem w całość? Uśmiechnęła się słabo, choć wewnątrz czuła się, jakby była na granicy pęknięcia.
Usuń— Dziękuję, Finn. — powiedziała cicho, ostatecznie przyjmując jego propozycję z wdzięcznością, choć w jej głosie mieszała się ona z drżącą na skraju warg niepewnością. Nie musiała mówić więcej. Nie chciała. Opowiadanie o koszmarach sprawiało, że stawały się bardziej realne, jakby słowa mogły je przywołać na jawie. Wiedziała, że tej nocy, mogły powrócić – niechciane, przerażające wizje, które zamieniały każdy sen w walkę o przetrwanie.
Phoebe upiła łyk herbaty, skupiając wzrok na wyszczerbionym brzegu ceramiki. Imię zmarłej żony Finna rozbrzmiało niczym grom, działając na brunetkę podobnie do kubła z lodowatą wodą. W jednej chwili zatonęła w niemym szoku, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Słowa o śmierci żony Finna uderzyły ją niespodziewanie, jak nagłe zimno przeszywające ciało, bo nie miała pojęcia, że zmiany w jego życiu były aż tak dramatyczne.
— Przepraszam, nie wiedziałam… — Phoebe zmarszczyła lekko brwi, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale żadne nie przychodziły jej do głowy. Mimo lat spędzonych w domu pogrzebowym, gdzie śmierć towarzyszyła jej każdego dnia, nigdy nie potrafiła znaleźć słów wsparcia, otuchy dla tych, którzy opłakiwali zmarłych. — Jak sobie radzisz po jej odejściu? — zapytała cicho. Miała świadomość, że to pytanie było niezdarne i, być może, zbyt bezpośrednie. Jednak jej spojrzenie, lśniące niezmąconym błękitnem w nikłym świetle lampy, teraz było przepełnione autentycznym współczuciem, nawet jeśli sama nie wiedziała, jak właściwie powinna je wyrazić.
Phoebe
Włożyła do plecaka dwa plastikowe pojemniki z zamykanym wieczkiem, zarzuciła go na ramiona i wyszła z domu, krótko machając babci na pożegnanie. Uśmiechnęła się, gdy Mathilda krzyknęła z salonu, żeby na siebie uważała. Babcia dobrze wiedziała dokąd zmierza i że nic jej nie grozi, ale zawsze starała się nad wszystkim czuwać, zupełnie jakby to właśnie to było jej życiową misją. Mathilda była już po osiemdziesiątce, ale wigoru miała tyle, co człowiek w kwiecie wieku. Tylko okulary stały się codziennym elementem jej garderoby i laska, którą zwykła się podpierać z prawej strony, bo kręgosłup często płatał jej figle. Skarżyła się na bóle pleców, ale twarz zawsze miała pogodną, a krótkie włosy zaczesane do tyłu. Ubierała się elegancko nawet do ogrodu, ale taki miała nawyk po kilkudziesięciu latach przepracowanych w tutejszej szkole, w której uczyła angielskiego. Była dobrą nauczycielką, dzieci naprawdę ją lubiły. I nadal zresztą lubią.
OdpowiedzUsuńPoprawiła ramiączko plecaka, idąc poboczem polnej drogi. Wieczór na dobre zagościł w spokojnym Mariesville. W tej części miasteczka po zmroku nie da się spotkać żywej duszy, tym bardziej, gdy na niebie kłębią się ciemne, deszczowe chmury. Idąc w kierunku kuźni, miała nadzieję, że zdąży nazbierać wiesiołków przed ulewą. Finn polecił jej jedno miejsce, w którym rosło ich naprawdę wiele, ale bała się zapuścić tam w pojedynkę na pierwszy raz, szczególnie nocą, a zbieranie wiesiołków miało sens tylko wtedy, gdy słońce zajdzie za horyzont. Pomyślała, że może spróbuje Finna wyciągnąć. Z nim na pewno czułaby się bezpieczniej, choć na taki pomysł pewnie połowa tutejszych mieszkańców postukałaby się w głowę. Oni przyszyli mu łatkę dziwaka, którego najlepiej omijać szerokim łukiem, a rozmach plotek, które krążyły o nim i o kobiecie, z którą był związany, potrafił zwalić człowieka z nóg. To było naprawdę okropne, że ludzie potrafili w tak perfidny sposób obgadywać normalnego, dobrego człowieka. Millie nie lubiła, gdy mówiono o Finnie źle, ale sama nie była w stanie zmienić postrzegania tak wielu ludzi. Nie ważne jak bardzo chciała i jak bardzo dbała o to, żeby zwracać każdemu uwagę, gdy plotkowali o nim niestworzone historie – to wszystko było ponad nią i jej siłami. Mogła zaciskać dłonie w pięści, denerwować się i upominać każdego, kto naginał fakty, ale to nie przynosiło żadnego rezultatu. Ona też była tylko zwykłą, przeciętna dziewczyna, bez żadnego poważania wśród tych, którzy mieli pozycję i pieniądze. Ale w tej sytuacji szczerze wątpiła, że cokolwiek może się zmienić. Pewnie nawet słowa cenionego burmistrza zdałyby się na nic.
Skierowała się bezpośrednio do kuźni, bo to w tym miejscu Finn przebywał najczęściej, odkąd tylko pamiętała. Im bliżej była, tym głośniejszy dochodził do niej szczęk metalu, a kiedy wsunęła głowę przez drzwi, ciężkie uderzenie młota o stal aż rozbiło się w jej uszach.
— Hej, Finn! — zawołała, gdy odłożył młot na bok, żeby sięgnąć po coś innego. Miała miękki głos i lekko się uśmiechała. Wsunęła się do wnętrza kuźni i założyła lekko falowane włosy za uszy. Zawsze nosiła je rozpuszczone, mimo że niemiłosiernie plątały się na wietrze.
— Wybieram się właśnie do lasu, w to miejsce o którym wspomniałeś mi kilka dni temu. Rosną tam wiesiołki... — wytłumaczyła na wstępie i wsunęła dłonie w kieszenie z tyłu spodni. — Pomyślałam, że Cię poproszę, bo samotny spacer nocą w lesie trochę mnie przeraża, ale wygląda na to, że jesteś chyba zajęty?
Zerknęła na to, czym właśnie się zajmował i uśmiechnęła się nieśmiało. Brała pod uwagę to, że Finn może być zajęty, a ona w efekcie wybierze się do lasu sama, dlatego oprócz pojemników, butelki wody i małego sekatora ogrodowego, miała w plecaku jeszcze latarkę, zapałki, kilka przekąsek i mapę. Wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Mogła wziąć jeszcze babciną strzelbę, ale nie była pewna, czy będzie w stanie z niej w ogóle skorzystać, bo nie miała pojęcia jak poprawnie posługiwać się bronią. Lepiej jednak, gdyby nigdy nie musiała tego robić. Nie byłaby chyba tak odważna, by wcisnąć spust, gdyby przyszło co do czego. Słynęła raczej z tego, że jest serdeczna, ale skromna i na pewno nie wyrywna. Nie męczyła ludzi swoją obecnością, bo nie zabiegała natarczywie o ich towarzystwo, starając się szanować granice i zasady, szczególnie tych osób, które nie były z natury zbyt kontaktowe. Uchodziła za naprawdę spokojną, zrównoważoną kobietę, a jeśli komuś podpadła to nie na tyle, by ktoś żywił do niej urazę przez długie lata. Wrogów miała tu raczej mało, tak samo jak mało miała okazji do ich nazbierania. Zawsze była wyrozumiała, służyła pomocą, dobrą radą i wsparciem, a że nie wychylała się bez potrzeby, to i nie zwracała na siebie szczególnej uwagi. Nie przeszkadzało jej bycie jedną z wielu przeciętnych kobiet, które mieszkają w tej okolicy. Ceniła sobie to życie na uboczu, w małym gospodarstwie z kurami i wesołą babcią. Ceniła sobie spokój i stabilność, a to co miała i co posiadała, w większej części jej to zapewniało.
UsuńMildred Atkinson
Kiedy Phoebe dotknęła skóry mężczyzny, poczuła, jakby czas na chwilę zatrzymał swój bieg. Jego ciało było ciepłe, ale jednocześnie szorstkie, pokryte bliznami, które opowiadały historie o bólu, przetrwaniu i milczącej walce. W tym dotyku było coś niepokojąco intymnego – coś, co budziło w niej dawno zapomniane uczucia. Gdy przesunęła palcami po jego torsie, poczuła, jak blizna, po której wodziła opuszkiem palca, rozgrzewała się pod jej dotykiem, jakby zapraszała ją do odkrycia tajemnicy, którą kryła.
OdpowiedzUsuńJej serce zaczęło bić szybciej, drżąc od nagłego napięcia. W jednej chwili wróciły do niej wszystkie wspomnienia z ich wspólnej młodości. Byli wtedy tak blisko, mimo różnicy wieku. Spędzali godziny w ogrodzie, podczas których Finn opowiadał o leczniczych ziołach, a ona zaplatała wianki z krwawników i niezapominajek, a każdy jego uśmiech wydawał się oświetlać cały jej świat. Pamiętała, jak jej serce szybciej biło na jego widok, jak jej policzki rumieniły się subtelnie, kiedy na nią spojrzał, choć wtedy jeszcze nie rozumiała, co naprawdę czuje. Teraz, z każdym dotykiem jego skóry pod opuszkami palców, ten zapomniany żar wracał, ale był teraz głębszy, bardziej bolesny, bardziej dojrzały.
Pod własną koszulką poczuła ciepło swojej własnej blizny, ukrytej skrupulatnie przed światem, jednak nie mniej realnej. Przypominała o jej własnych ranach. O tym, jak jej życie rozbiło się o skały brutalnych realiów. Każde muśnięcie jego blizny wywoływało delikatny ból na jej własnym ciele, jakby wspomnienia fizycznie odciskały się w niej samej. Phoebe nagle poczuła się wystawiona na światło dzienne, jakby wszystko, co nosiła w sobie – ból, strach,cierpienie, pragnienia – nagle stawało się zbyt widoczne, zbyt namacalne.
Chciała cofnąć dłoń, ale Finn przytrzymał ją delikatnie. Ten moment był bardziej intymny, niż mogła sobie wyobrazić i miała wrażenie, że ich blizny – te na ciele, ale także na sercu – na chwilę połączyły się w jedno, tworząc most między ich wspólną przeszłością a teraźniejszością. Przez ułamek sekundy Phoebe chciała zapytać, czy teraz, gdy on otworzył się przed nią, powinna zrobić to samo. Powinna przyznać, że jej własne życie też stało się łatwiejsze, kiedy zniknął człowiek, który zadał jej tyle bólu? Czy miała prawo mówić o tej dziwnej, lodowatej uldze, jaką poczuła, kiedy ojca skazano na karę śmierci?
Jej spojrzenie na chwilę napotkało jego wzrok. Jego ciemne oczy zdawały się być wypełnione całą głębią wspomnień, bólu i niewypowiedzianych słów. Phoebe czuła, że mógłby w tej jednej chwili zrozumieć wszystko, co chciała mu przekazać – to, że w pewien sposób byli do siebie podobni, że nosili w sobie rany, które mogły się zagoić, ale zawsze pozostawiły blizny.
Ale słowa ugrzęzły w jej gardle. Gdy po raz kolejny wziął ją na ręce, odruchowo zacisnęła palce na jego dłoni, nie potrafiąc zrezygnować z ciepła, które poczuła, bo sprawiło, że serce ścisnęło jej się z dziwną mieszanką bólu i pocieszenia.
— Finn, poczekaj, proszę — delikatny głos Phoebe, rozbrzmiał w ciszy, gdy Finn podał jej ubranie i ruszył wgłąb korytarza. Każdy jego krok na starej podłodze wydawał się coraz bardziej odległy, a skrzypnięcie desek pod jego stopami było niczym nagląca melodia. Utykając, zrobiła niezdarny krok w jego stronę, a jej drobna dłoń, blada na tle ciemnej przestrzeni, wyciągnęła się w jego stronę, jakby sam ten gest mógł zmniejszyć odległość, która ich dzieliła. Błękitne tęczówki dziewczyny otuliły twarz mężczyzny spojrzeniem pełnym cichej prośby, mieszanki nadziei, oczekiwania i niepewności.
Usuń— Może… może chciałbyś zostać? — jej głos zabrzmiał łagodnie, niczym szept, jakby obawiała się, że słowa same z siebie mogą ją zdradzić. — Byłoby mi łatwiej... odkąd wróciłam, prawie cały czas jestem sama. Spotkanie z tobą jest miłą odmianą, mimo okoliczności.
Niemal czuła, jak nadzieja rozlewa się po jej ciele, choć starała się ją tłumić, nie pozwolić sobie na zbyt wiele. Stała tam, z wyciągniętą drżącą ręką, czekając, czy Finn zdecyduje się podjąć krok w jej stronę, czy jednak zniknie w mroku korytarza, zostawiając ją samą z tym rosnącym ciężarem pustki, który towarzyszył jej od tak dawna.
Phoebe
Dźwięk zamykanych drzwi łazienki za plecami Phoebe wydawał się dziwnie głośny w porównaniu z jej cichymi myślami, w których rozbrzmiewała jakaś niejasna świadomość, że przed momentem podjęła nieodwracalną decyzję. Zatrzymała się przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie, jakby próbowała odnaleźć w nim sens.
OdpowiedzUsuńFiligranowa sylwetka zdawała się niezwykle krucha, niemal przezroczysta, w oświetleniu bladego światła łazienki. Cienie padały na twarz, na ramiona i na blady obojczyk, gdzie wyraźnie odcinała się długa, cienka blizna. Przesunęła po niej palcami, jakby badała mapę dawnych ran, które nie miały już prawa boleć, a jednak tkwiły w niej jak zatrute ciernie. Blizna ciągnęła się przez jej ciało, od obojczyka po zagłębienie między piersiami, pamiątka po czymś, co chciała z siebie zedrzeć, jak brudne wspomnienie.
Zdjęła ubranie, a materiał bezszelestnie osunął się na podłogę. Stała tam, naga, choć czuła się nadal zamknięta w niewidzialnej klatce swoich myśli. Ciepła para prysznica uniosła się w powietrzu, otulając ją jak mgła, delikatna i kojąca. Gdy pierwsze krople wody dotknęły jej skóry, wstrzymała oddech, pozwalając, by strumień zmywał z niej wszystko – napięcie, strach, wspomnienia. Jak deszcz, który obmywa popiół po spalonym lesie.
Wyciągnęła rękę po butelkę szamponu, a jabłkowy zapach wypełnił przestrzeń, przynosząc wspomnienie letnich sadów i dni, kiedy wszystko było prostsze, mniej zawiłe. Wmasowała pianę w włosy, jakby próbowała wetrzeć w siebie zapomnienie, zmyć brud przeszłości, strach, który czaił się w cieniu. Krople wody stały się dla niej kojącym dotykiem, czułością, której od dawna jej brakowało. Każda z nich niosła ulgę, każda zabierała fragment ciężaru, jaki nosiła na barkach.
Ubranie Finna było niczym miękka, bezpieczna otulina. Koszulka, o wiele za duża na drobną sylwetkę Phoebe, pachniała subtelnie jego skórą, zapachem ciepłym i kojącym, który zdawał się zawieszać na granicy między obcością a bliskością. Materiał opadał luźno, sięgając jej nieco ponad kolana, a rękawy zwisały swobodnie z ramion, jakby sama koszulka próbowała objąć ją w delikatnym, niemym geście. Ten zapach, niosący echo jego obecności, otulał ją delikatnie, budząc niepokojący spokój w jej rozdygotanym sercu.
Phoebe zrezygnowała z reszty ubrań, czując, że ten prosty, za duży t-shirt wystarczy, by dać jej poczucie ciepła i ukojenia. Wełniane skarpety, również za duże, miękko obejmowały jej stopy, choć nieustannie zsuwały się przy każdym kroku. Ich ciepło rozchodziło się po jej ciele, jakby pragnęło przegnać z niej resztki chłodu i napięcia, które zbyt długo w sobie nosiła.
Gdy wyszła z łazienki, z wciąż wilgotnymi włosami lepiącymi się niesfornie do odsłoniętej szyi, powietrze napływające z uchylonego okna otuliło jej skórę lekkim chłodem. Blada i delikatna, zarumieniona od gorącej wody, lśniła w półmroku, mieniąc się subtelnie jak poranne słońce odbijające się w kroplach rosy. Ciepło kąpieli wciąż tliło się w jej ciele, lecz z każdą chwilą ustępowało miejsca chłodowi, który przypominał jej o powrocie do świata poza intymną przestrzenią łazienki. Wślizgnęła się do ogromnego łóżka, przymknęła powieki i wsłuchiwała się w szum wody dobiegający zza drzwi łazienki.
— Pamiętam, jak w zagajniku znalazłam rannego drozda wędrownego. Płakałam całe popołudnie, zamartwiając się, że jeśli mu nie pomogę, to w nocy złapie go lis — odezwała się Phoebe cicho w mroku pokoju, kiedy materac zapadł się pod ciężarem Finna po drugiej stronie łóżka. Mimo że była drobna i nie zajmowała wiele miejsca, skuliła się jeszcze bardziej, jakby chciała mu podświadomie zrobić więcej przestrzeni. — Przybiegłam do ciebie, bo wiedziałam, że ty go uratujesz. Zawsze wiedziałeś, co robić, nie ważne, co by się działo. Zawsze mi pomogłeś — powiedziała, podnosząc głowę i posyłając mu delikatny, niemal nieśmiały uśmiech. Ten uśmiech, pełen subtelnej czułości, wydawał się być wyrazem głębokiego zaufania, które istniało od zawsze, jakby nigdy nie zostało przerwane przez czas ani odległość. — Nawet teraz, kiedy… przez grzechy ojca nie jestem mile widziana w miasteczku. — szepnęła.
UsuńPhoebe
Przyjęła jego zgodę z uśmiechem i poczekała na werandzie, gdzie w oczekiwaniu na Finna przyglądała się rosnącym w pobliżu roślinkom. Dla Mildred to maleńka warzywna farma była całym światem, mimo że nie przynosiła tak wielkich zysków, by obie z babką mogły sprezentować sobie nowy samochód, który nie psułby się tak jak ich stary rzęch, nie wspominając o innych, bardziej luksusowych rzeczach. Choć praca przy grządkach zabierała dużo czasu, bo czasami siedziały przy nich z Matildą od rana do wieczora, Millie naprawdę to uwielbiała. Ogrodnictwo poprawiało jej nastrój, a momenty kiedy zanurzała dłonie w piasku, albo wsuwała bose stopy w źdźbła wysokiej trawy, sprawiały, że się relaksowała. Uwielbiała te chwile, gdy nowe sadzonki przyjmowały się w ich ogrodzie, czy kiedy w pędach szczepków, powtykanych w słoiczki z wodą, zaczynały pojawiać pierwsze korzenie. Fascynował ją cały proces, od zasiania do zbioru, a później do zrobienia suszu, maceratu czy maści, bo wytwarzanie kremów i produktów domowej roboty od zawsze było jej pasją. To dlatego nie musiała wychylać się zbyt często z Farmington Hills – cały swój świat miała właśnie tutaj. Dorabiała w The Rusty Nail, żeby chować część wypłaty do skarpety i dbać o to, by nigdy nie musiały martwić się z Matildą o opłacenie sprawunków. Nie mogły pozwolić sobie na wystawne życie, ale za to co sprzedały na rolniczym targu, mogły żyć spokojnie i nie martwić się o to jak przetrwają kolejne dni. Żadna z nich nigdy nie goniła za pieniądzem, więc żyły sobie skromnie. Obie uważały, że jest wiele ważniejszych spraw, które należy w życiu pielęgnować.
OdpowiedzUsuńWyciągnęła latarkę z plecaka, ruszając przez obrośniętą furtkę. To była jedna z najpiękniejszych furtek w tej okolicy. Zawsze zachwycał ją ten bujny bluszcz, który oplatał wszystkie elementy wąskiej bramki.
— Potrzebuje tych wiesiołków, żeby zrobić z nich olej — odezwała się w końcu, chowając dłonie do kieszeni zapinanej bluzy, którą miała na sobie. W kieszeń wsunęła też latarkę, bo jeszcze nie była potrzebna. — Olej przyda się do różnych rzeczy, ale też do kremu.
Spojrzała na Finna chwilowo, a potem skupiła się na tym, co miała pod nogami, bo gdy weszli do lasu, korzenie zaczynały tworzyć na drodze małe pułapki. Na pewno nie interesowało go to o czym mówiła, ale nie szła po te kwiaty, żeby je sobie zerwać i wsadzić do wazonu. Miały się przydać do czegoś szczególnego. Finn znał ją już długi czas, więc na pewno wiedział, że to nie żaden babski kaprys.
— Czy to daleko? — zapytała, znów podnosząc spojrzenie na Finna. Deszczowe chmury wisiały nisko nad ziemią, a ona jeszcze tam nie była, więc nie potrafiła oszacować odległości. Ale Finn znał las jak własną kieszeń. Mimo, że kiedyś biegali po nim całą paczką, Millie bała się sama chodzić nocą. Z Finnem czuła się bezpiecznie, dlatego cieszyła się, że zgodził się jej towarzyszyć.
Millie Atkinson
Abi zeszła na dół, gdy tylko Finn zamknął za sobą drzwi łazienki. Doskonale wiedziała, że koszulka w lubianym przez wiele pań damskim odcieniu nie spodoba się mężczyźnie i może nawet sobie pod nosem pomarudzi na jej wybór, ale... Nie miała nic innego. A przynajmniej nie pod ręką! Bardzo możliwe, że mogłaby znaleźć bardziej stosowny do preferencji kolegi ciemny t-shirt, może bardziej się postarać w przeszukaniu rzeczy postawionych przez turystów, ale przecież to nie było do końca ważne, w czym Finn usiądzie z nimi przy stole. Najważniejsze, że zgodził się im towarzyszyć! Była z tego powodu naprawdę szczęśliwa, dawno nie miała okazji spędzić z nim nieco więcej czasu i porozmawiać, a dzisiaj z nieco przybitą mamą, na pewno dobrze im zrobi jego towarzystwo. Poza tym chyba chciałaby porozmawiać z nim tak jakby trochę bardziej , bo zawsze miała go za człowieka rzetelnego i rozsądnego, a jej ostatnie wybory i decyzję dalekie były od takich. Finn w jej oczach wydawał się osobą, na której można polegać i której lepiej słuchać, bo zawsze mówił w taki kojący sposób, jakby zapewniał o bezpieczeństwie i zarazem znał wszystkie możliwe scenariusze, które mogą się ziścić w danej sytuacji. Nie pierwszy raz poprosi go o radę, może i tym razem jej nie pogoni. Nosił w sobie pewną mądrość, która kojarzyła jej się z starymi ludźmi, jakby żył co najmniej sto lat i widział w świecie jeszcze więcej i na pewno lepiej od niech rozumiał to, co się dzieje wokół. Abi była zbyt ruchliwa, by przystanąć i zrozumieć otoczenie.
OdpowiedzUsuńPrzekazała mamie dobre wieści, a pani Wilson z uśmiechem zamieszała w garnku z gęstym i treściwym gulaszem, który już właściwie można było podawać. W kuchni roznosił się aromat ciemnego mięsa duszonego z warzywami, a obok na blacie pojawił się już bohenek do skrojenia, miska z ziemniakami do ubicia na puree i duża bambusowa misa z przyrządzoną sałatką. Abi chwilę spędziła z mamą na kuchni, wyciągając talerze i sztućce i przeniosła wszystko do jadalni, rozstawiając dla ich trójki. Postanowiła usadzić Finna obok siebie, a mamę u szczytu stołu. Wróciła po miskę z sałatką i deskę z pieczywem, a gdy i to odstawiła na blat w pokoju, skierowała się znów na górę. Chyba troszkę uciekła przed komentarzem kolegi, bo jakby stwierdził, że przez róż i pokemony nie zostanie, to nie umiałaby go prosić o zmianę zdania z powagą. Wyśmiałaby go, a i faktycznie pokonując piętro do góry, rozbawienie rosło i wyraźnie już malowało się na jej twarzy! Finn z Pikachu na klacie to przecież był taki widok, którego nikt nie mógł sobie nawet wyobrazić! Musi mu zrobić jakieś zdjęcia... ukradkiem oczywiście. A ona nie dość że wcisnęła go w koszulkę z stworkami, to jeszcze w cukierkowym jasnym kolorze i skończył wręcz oblepiony tymi bajkowymi istotkami, niegdyś tak popularnymi, aż nadal dzieciaki je rozpoznawały w nowych seriach kreskówek, czy kolekcji kart do gry. Weszła do pokoju i grzecznie przysiadła na łóżku, cierpliwie czekając i zerkając w stronę łazienkowych drzwi.
- No proszę, proszę.... - wstała, podchodząc do Finna.
Próbowała zachować powagę, na prawdę próbowała, ale gdy podsumował swoją obecną sytuację komentarzem o zapachu, wybuchnęła głośnym śmiechem, opierając dłonie na szerokiej klacie mężczyzny, by złapać równowagę i oddech, bo niemal zwalił ją z nóg tymi słowami. Ogólnie rzecz biorąc, to jego sylwetka zawsze robiła wrażenie. Był postawny, umięśniony i silny. Gdyby ludzie nie gadali o nim głupot i nie wymyślali powodów, dla którego trzeba go unikać, albo się go bać, to zdecydowanie kobiety by się za nim oglądały. Abigail uważała, że był przystojny, ale też tak nieśmiały, aż sam się prosił, by mu dokuczała. Chciała go rozruszać, czasami troszkę się droczyli, ale nigdy nie miała nic złego na myśli i nie chciała mu sprawiać przykrości. Całe szczęście rozumiał jej humor i wiedziała że nawet muchy by nie zbiła.
Usuń- Ładnie pachniesz, bo to moje kosmetyki - stwierdziła lekko i z udawaną pychą, ocierając kącik lewego oka z łez rozbawienia i zlustrowała go uważnie. - Czy wiesz, że te twoje bicepsy właśnie nadają nowych form pokemonom? - przechyliła głowę i dźgnęła palcem jego mięśnie przy ramieniu, na których coś co miało przypominać psa, teraz rysowało się jak jakiś hipopotam! - Powiedziałabym że ci pasuje, ale chciałabym te koszulkę odzyskać - wyszczerzyła się szeroko ujęła go pod ramię. - Mama zrobiła gulasz, dodała więcej liści laurowych dla aromatu, bo chyba lubisz? - oczy nadal jej się śmiały, ale chwilowo postanowiła być dla niego łaskawa. Poczeka aż się naje i troszkę później mu podokucza, o. To brzmiało jak dobry plan na ten wieczór! - Finn, możesz zostawić te ciuchy, odniose ci za dwa dni, bo wieczorem wstawię ciemne pranie, chcesz? - zaproponowała jeszcze, wskazując tobołek w jego ręce. - Ojej, ale ty jesteś gorący - zauważyła również po chwili głośno, czując pod palcami jak jego skóra różni się w temperaturze od jej własnej. Był jak piec, jakby przesiąkł żarem z kuźni. I tym razem wcale nie miała nic innego na myśli, więc kiedy podniosła oczy do jego twarzy, łapiąc męskie spojrzenie, jej własne było niewinne. Taka była, trochę psotna i naiwna.
Pokemon- czy już wszystkie masz?!
Czuła ciepło ciała Finna, jakby każda odległość między nimi topniała pod wpływem cichego zaufania, wyczuwalne nawet przez przestrzeń dzielącą ich w łóżku, gdzieś na granicy dotyku, ledwie na wyciągnięcie ręki. Jego oddech, głęboki i miarowy, rozbrzmiewał w przestrzeni między ich ciałami, podczas gdy jej własny był ledwie słyszalny, jakby każdy wdech stawał się walką z niewidzialnym ciężarem. Poświata księżyca, leniwie rozlewająca się przez okno, rysowała kontur jego sylwetki, a Phoebe, choć zamykała oczy, czuła jego obecność, jakby bliskość mężczyzny mogła zmyć cienie jej przeszłości. Cisza między nimi była gęsta, wypełniona nieuchwytnym napięciem – nie niepokojem, lecz nadzieją, która drżała gdzieś w głębi ich serc.
OdpowiedzUsuńNie była pewna, o co naprawdę pytał – o drozda, którego kiedyś próbowała uratować, czy o jej ojca, o blizny przeszłości. Wahanie wypełniło jej serce jak mgła, ciężka i nieprzenikniona, gdy mroczne wspomnienia zaczęły wyciągać ku niej swoje lodowate macki, przyciągając ją z powrotem w otchłań, z której tak desperacko próbowała się wydostać. Bała się. Bała się, że jeśli otworzy drzwi do tych wspomnień, ciemność znowu ją pochłonie, a koszmar, który z takim trudem usiłowała zapomnieć, powróci, niszcząc wszystko, co było teraz.
Ale nie była już sama. Finn był obok – ciepły, żywy, obecny. Jak zawsze. Jej obrońca, który zawsze potrafił stanąć między nią a światem. Chciała wierzyć, że przy nim ostrze przeszłości nie dosięgnie jej raz jeszcze. Zaryzykowała.
Dłoń Phoebe, zimna jak poranna mgła, odnalazła rękę mężczyzny. Zadrżała delikatnie, ale nie cofnęła się. Powoli, z niemal rytualnym namaszczeniem, odsunęła dekold koszulki, odsłaniając szyję, ramię i obojczyk, gdzie blizna rysowała się ciemnym śladem na jej alabastrowej skórze. Delikatnym, niemal drżącym gestem przyłożyła jego palce do miejsca, gdzie blizna zaczynała swój cichy bieg. Palce Finna zadrżały nieznacznie pod jej przewodnictwem, jakby czuł na własnej skórze wypukłości jej bólu, niemal namacalnie.
Blizna była subtelna, delikatna, ale wyraźnie wyczuwalna – zimna jak lodowaty oddech zimy, podczas gdy jego dłoń, gorąca od życia, zdawała się ją rozgrzewać. Ten dotyk, choć niewinny, wydawał się parzyć – kontrast między nimi ożywiał uczucia, które dawno zostały uśpione, raz po raz.
— Ja też mam blizny… — wyszeptała cicho, a jej głos był jak zefir, ledwo słyszalny, ale pełen ukrytej mocy. Nie mówiła tylko o tych na skórze, ale również o tych głęboko wyrytych w jej duszy, przesiąkniętej cierpieniem, które niegdyś zdawało się nie do pokonania.
Zawahała się na moment, jakby na granicy ciszy i słów., a jej serce ścisnęły bezlitosne szpony lęku. Bała się. Każde wspomnienie było jak ostrze, które mogło przeciąć jej delikatną skórę wspomnień na nowo, pogrążając jej umysł w chaosie. Poczuła, jak ciemność powoli wypływa z głębin jej duszy, by wreszcie wyrzucić ją na powierzchnię. Tym razem nie była sama. Zacisnęła palce na dłoni Finna, czerpiąc z tego drobnego gestu siłę.
— Nigdy tak naprawdę nie poznałam mojego ojca — zaczęła cicho, słowa wychodziły z jej ust powoli, jakby ostrożnie badała, czy są gotowe opuścić bezpieczną przystań jej umysłu. Nie spieszyła się, dawała sobie czas w oczekiwaniu, aż właściwe słowa same ją odnajdą. — Zawsze był chłodny i obcy, równie zimny co zmarli, których przygotowywał do pochówku. Poza momentami, kiedy wracał z wyjazdów… — Jej głos zadrżał, jakby dotykała bolesnych zakamarków przeszłości, które długo próbowała zignorować. Schowane w cieniu przez długie miesiące, łapczywie wyślizgiwały się spomiędzy jej wargi na zewnątrz, w stronę księżycowego światła. — Rozgorączkowany, pełen przerażającego żaru, jakby coś zżerało go od środka. Zawsze wtedy patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby… jakby to we mnie tkwiło coś, co mogłoby ugasić to, co płonęło w jego wnętrzu.
UsuńSłowa płynęły z ust Phoebe coraz szybciej, jakby otworzyła w sobie zapomniane źródło, które nagle wybuchło niepowstrzymanym strumieniem. Wróciła wspomnieniami do tych dni, kiedy wraz z bratem spędzali samotne popołudnia, czekając na powrót pana Beaverbrooka z kolejnej mrocznej delegacji.
— Wierzył, że morderstwa pomogą mu zagłuszyć pragnienia związane ze mną. Każde morderstwo, którego się dopuścił, odsuwało śmierć, którą zaplanował dla mnie, o miesiąc czy dwa. Ale jego pokusa okazała się silniejsza. Ostatecznie to ja miałam być jego najcenniejszym trofeum. I gdyby nie mój brat… — urwała, starając się zapanować nad ciężarem emocji, które ciężką gulą utkwiły w jej gardle, dusząc i dławiąc. Dopiero wtedy poczuła, jak gorące łzy przetaczają się po jej policzku, zostawiając po sobie lśniące ślady. — Skończyłabym jak drozd. Złapana przez lisa.
Słowa wypadały z jej ust z pozorną łatwością, choć każdy dźwięk zdawał się drżeć na krawędzi, jakby niesiony echem bólu. Otworzyła w sobie bramy wspomnień, a one zalewały ją falą, którą tłumiła od miesięcy. I choć ból był niemal namacalny, poczuła jednocześnie ulgę. Dziwną, cichą ulgę, napawającą zarówno spokojem, jak i lękiem.
Phoebe
[Cześć! Dziękuję za przemiłe słowa – tylko ostrzegam, ponoć ten magiczny pyłek bywa zaraźliwy ;p
OdpowiedzUsuńJestem przekonana, że Luna musiała do niego często zaglądać, kiedy dopiero wprowadzała się do zapuszczonego domku, bo taki sąsiad to przecież skarb! Ona nie z tych, co by ją milczenie czy niepokojące spojrzenie miało wystraszyć – ba, tym bardziej pewnie chciałaby go poznać. Jestem pewna, że wpadłaby po pomoc czy z noszeniem gratów, czy choćby zleceniem wykonania zdobionej bramy ;) Jestem ciekawa, co by jej karty tarota powiedziały o jego przyszłości... i przeszłości też ;)
Jeśli masz ochotę, możemy pomyśleć nad czymś ciekawym – myślę, że Luna chętnie wyciągnęłaby Finna od czasu do czasu z domu!]
Lunette
Nigdy nie sądził, że skończy w roli farmera i hodowcy krów. Prawdę mówiąc nie myślał nawet o przyszłości, która w pewnym momencie całkowicie się rozmyła i skupiła tylko na jednej osobie. Na Jelly. Żył i walczył tylko dla niej, chciał wyrwać ją z koszmaru, w jakim dorastali, pomóc jej ułożyć sobie życie, a potem… Potem nie miał pojęcia. Potem może po prostu mógłby wreszcie odpocząć?
OdpowiedzUsuńFarma, którą odziedziczył po dziadku była dla niego czymś nowym i nieplanowanym. Do tej pory jedyne doświadczenie jakie miał, to pomoc dziadkowi przy dojeniu krów lub dokarmianiu cielaczków w czasie wakacyjnych wizyt. Wszystkiego musiał się nauczyć od podstaw i tak naprawdę sam. Oczywiście nie dałby rady, gdyby nie stary Joe, który przez większość życia pracował dla dziadka Huntera. Minęło już kilka miesięcy, coraz bardziej zbliżał się pierwszy rok jego pobytu na farmie, a wciąż jeszcze nie nauczył się wszystkiego.
A jednak, mimo wyzwań i trudności, Hunter szczerze kochał życie na farmie. Kochał to, że mógł zajmować się zwierzętami. Nie przeszkadzała mu ciężka praca czy wstawanie skoro świt, by zajrzeć do krówek. Wręcz przeciwnie, uwielbiał ten spokój, który czuł zajmując się farmą i jej mieszkańcami. Spokój, którego nie doświadczył nigdy wcześniej, a za którym tęsknił całe życie. Mógł pokusić się nawet o stwierdzenie, że to życie było idealne, niczym wyrwane z bajki; tak idealne, że czasem wątpił w jego prawdziwość i czuł się jak we śnie, z którego nie chciał się budzić.
Szybko dorobił się też kolejnych zwierzaków, nie tylko tych odziedziczonych po dziadku. Zaczęło się od bezdomnych kociaków, które dokarmiała Jelly, kolejnej krowy uratowanej przed rzeźnią, potem była jeszcze Cookie, suczka ze schroniska, której nikt nie chciał ze względu na jej problemy ze wzrokiem i amputowaną łapką. Obecnie próbowali też razem z siostrą wychować małego nietoperza, którego znaleźli niedaleko starych budynków gospodarskich. Hunter czuł, że w ten sposób robi coś dobrego, dzieli się własnym szczęściem z istotami, które potrzebowały pomocy i odwdzięcza się naturze za własną szansę.
Czasem dochodził do wniosku, że może instynktownie podążał za wierzeniami przodków, za wiarą w Wielkiego Ducha i harmonię pomiędzy światem ludzi, zwierząt i roślin. A może to były tylko jego naiwne i romantyczne wyobrażenia, w które chciał wierzyć?
Uśmiecha się sam do siebie wygrzewając twarz w łagodnym blasku jesiennego słońca, gdy kończy karmić cielaczka dodatkową odżywką. Joe zawsze powtarzał, że cielaki jersey są delikatniejsze i łatwiej u nich o niedobory. Młoda na szczęście zdawała się zdrowa, ale Hunter i tak wolał nie ryzykować. Odwraca się, gdy kątem oka dostrzega ruch niedaleko bramy od strony lasu. Szybko poznaje Finna, po burzy jego niesfornych loków. Nie znał go dobrze, miał okazję rozmawiać z nim może kilka razy, ale miał wrażenie, że był raczej w porządku. Wydawał się lubić zwierzęta, bo zamienili parę słów na ten temat.
Szybko dostrzega, że Finn coś niósł. Podchodzi bliżej bramy, otwierając ją i wpuszczając znajomego na swoją posesję. Teraz z bliska dostrzega niedużą sarnę, owiniętą w kurtkę, i krew; zarówno na materiale, jak i na dłoniach mężczyzny.
— Co jej się stało? — pyta odruchowo, może nieco naiwnie, bo przecież mógł się tego domyślić. Pewnie jakiś wypadek, potrącenie, albo kłusownicy, może sidła? Nie był pewien, chyba nie znał się jeszcze na tym aż tak dobrze. Jego marzenia o byciu weterynarzem, były raczej marzeniami małego dziecka, o których musiał zapomnieć bardzo szybko. Zbyt szybko, by czegokolwiek się nauczyć.
— Chodź tutaj — mówi prowadząc Finna w kierunku stojącego nieco na uboczu budynku, w którym czasem trzymał chore zwierzęta, wymagające pomocy weterynarza, by ani nie stresować reszty, ani nie narażać ich na ewentualne problemy.
Czuje narastające zdenerwowanie na myśl, że pewnie sobie nie poradzi i powinien zadzwonić po weterynarza lub chociaż po Joe, który miał w tym wszystkim większe doświadczenie.
— Wiesz jak jej pomóc? — pyta Finna, wpuszczając go do wnętrza małego budynku, przypominającego nieco maleńką oborę dla maksymalnie dwóch, trzech zwierząt. Od razu sięga po stojące na jednym z regałów pudło pełniące funkcję apteczki dla zwierząt. Podstawowe opatrunki, środki do oczyszczania ran, leki przeciwbólowe.
UsuńPrzygryza nerwowo wargi i skupia się na zadaniu, na tym by nie myśleć o tym czy da sobie radę, tylko działać, zrobić wszystko by jakoś pomóc temu biednemu zwierzakowi.
Hunter Warren
Uśmiechnęła się pogodnie na wspomnienie zawodów, które urządzali sobie nad potokiem. Czuła przyjemne ciepło na sercu za każdym razem, gdy wracała myślami do wszystkich tych godzin, które spędzali kiedyś w swoim towarzystwie, ciesząc się beztroskim czasem i korzystając z młodych lat pełną piersią. Kiedyś, kiedy jedynym problemem był wynik prześcigania się nad potokiem, wszystko było takie łatwe, takie ekscytujące i wyjątkowe. Do dnia dzisiejszego miała zachowane wszystkie pamiątki z tamtych lat: każdy piękny kamyczek o dziwnym kształcie, każde zdjęcie ustrzelone starym polaroidem, czy tą małą podkówkę, którą kiedyś Finn wykuł dla niej na szczęście. Na pewno znalazłyby się jeszcze jakieś blizny pod zadrapaniach z dziecięcych lat, skryte na skórze, bo na swoich wyprawach zdzierali czasami kolana, ale zawsze ze śmiechem. Chciałaby móc powrócić kiedyś do tych beztroskich lat i poczuć raz jeszcze smak błogiego dzieciństwa. Pielęgnowała wspomnienia, bo tylko dzięki nim mogła cofnąć się do przeszłości i choć na moment przypomnieć sobie, jak szczęśliwe było to życie.
OdpowiedzUsuń— A z tobą nikt nie miał szans, bo byłeś najwyższy i miałeś najdłuższe nogi — dopowiedziała. — Super, tak dawno tam nie byłam — zdradziła, nie kryjąc radości, która pojawiła się na jej twarzy. Nie była radosna wyłącznie dlatego, że odwiedzi miejsce, w którego okolicy kiedyś tak często bywali, ale też z tego powodu, że szła tam z Finnem, który był przecież głównym obiektem tamtych wspomnień. Dzielili razem przeszłość i cieszyła się, że może odświeżyć ją sobie w jego towarzystwie. Teraz też utrzymywali kontakt, a Finn nadal był człowiekiem, któremu zaufałaby z opaską na oczach, ale z biegiem czasu ich drogi trochę odsunęły siebie. Dorosłość każdemu z nich przyniosła inne doświadczenia.
Stawiając uważnie kroki, wyciągnęła dłonie z kieszeni bluzy, żeby móc smagać palcami korę mijanych drzew i źdźbła wysokich traw. Las pachniał pięknie, a kojący szum potoku niósł się echem i towarzyszył im bez przerwy, jako jedyny dźwięk w pobliżu. Wieczorem las był jeszcze cichszy, niż za dnia, ale równie piękny, choć dla samej Mildred trochę bardziej przerażający.
— Hej, nie wiedziałam, że mamy jakiś układ! — zaśmiała się, podnosząc spojrzenie na Finna. Uśmiechał się i żartował – to naprawdę w nim lubiła, choć rozumiała, dlaczego ostatnimi laty wszystko się zmieniło. Do tych wspomnień wracać jednak nie lubiła, bo sprawiały, że krew zaczynała się w niej gotować, a naprawdę nie przepadała za tym uczuciem. — Krem na lecące lata nie jest ci jeszcze potrzebny, Finn — stwierdziła bez skrępowania. Przeszła szybko pod gałęziami, gdy Finn odchylił je dla niej, by nie musiała się przez nie przedzierać. — Ale jakąś maść z żywokostu powinnam ci podrzucić. Uderzasz młotem tak mocno, że aż u nas w domu trzęsą się okna, wiesz? — popatrzyła na niego z żartobliwym uśmiechem. Miał wypracowane mięśnie, bardzo duże i szerokie, ale Millie była święcie przekonana, że zdarzało mu się je nadwyrężać ciężką pracą w kuźni, a maść z żywokostu doskonale sprawdza się przy wysiłku i naderwanych ścięgnach, bo działa rozluźniająco na mięśnie. Nie miała pojęcia, skąd czerpał tyle siły, by dźwigać te masywne rzeczy, ale naprawdę go podziwiała. Jego i jego pracę, bo trudził się ciężkim fachem, tak bardzo niedocenianym w dzisiejszych czasach.
Milly Atkinson
Podejrzewała, że bolące mięśnie to dla niego żaden problem, skoro ciężka praca była całym jego życiem, ale taką maść mógł z powodzeniem stosować też na jakieś stłuczenia, czy inne wypadki. Dlatego pomyślała, że podrzuci mu przy okazji kilka tubek, już bez względu na to czy będzie z niej namiętnie korzystał, czy raczej nie. Zawsze może przekazać ją komuś innemu, bo jej aż taki zapas nie jest potrzebny, a wiadomo, że jeśli wyrabiała produkty, to zwykle większe ilości, żeby nie marnować składników. Jeśli komuś przyda się bardziej, niż im – to równie cudownie.
OdpowiedzUsuńPamiętała, że Finn zawsze miał świetną orientację w terenie, a kiedy wychodzili ich paczką do lasu, prowadził ich przez gęstwinę wysokich drzew, jak najlepiej skalibrowany kompas. Nie było szans zgubić się z nim w tutejszych lasach, za to było mnóstwo szans żeby trafić w jakieś ciekawe lub zwyczajnie piękne miejscówki, w których można było rozłożyć się z piknikiem i cieszyć otoczeniem nieskażonej natury. Bieganie pomiędzy szerokimi konarami dawało jej tyle frajdy, że do dziś z przyjemnością to wspomina, tak samo jak zajadanie się jagodami, a później szorowanie palców, z których fioletowe odcienie nie chciały zejść jeszcze przez długi czas. To były takie piękne czasu, ze nawet teraz, idąc przez ten las, widziała wszystkie te zabawne i szalone momenty, które razem w tych miejscach dzielili.
Kiedy dotarli do polany usłanej wiesiołkami, najpierw zatrzymała się zaskoczona i otworzyła oczy szeroko ze zdumienia, a potem z radością wymalowaną na twarzy ruszyła do wysokich łodyg, na których rozchylały się żółte płatki.
— Boże, Finn, trafiłam do raju! — zawołała z nieskrywanym entuzjazmem i stojąc pomiędzy polnymi kwiatami, obróciła się w jego stronę, — Jesteś niesamowity, nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę — przyznała i przykucnęła zaraz, nachylając się do żółtych kielichów i dotykając delikatnie ich płatków. Były takie gładkie i aksamitne w dotyku, takie wyjątkowe i piękne. Wieczór to idealna pora, by móc poczuć ich słodko-cytrynowy zapach, bo właśnie wtedy kwiaty wydzielają najwięcej olejków eterycznych, więc Mildred od razu skorzystała z tej możliwości. Uśmiechnęła się, wąchając przyjemny zapach wiesiołków i na moment przymknęła oczy. To chyba prawda, że miała obsesję na punkcie roślin, ale to raczej nic złego? Na pewno nie jest to coś, czym mogła komukolwiek zagrozić!
— Wiesz, że nazywają te kwiaty nocnymi świecami? — zaczęła mówić i popatrzyła na dorodne łodygi. — To dlatego, że ich kwiaty dopiero nocą wydzielają intensywny zapach, który wabi nocne motyle i inne owady — wytłumaczyła i spojrzała na Finna, a potem pokiwała głową na jego radę. Tak, musieli się śpieszyć, jeżeli chcieli zdążyć przed oberwaniem chmury.
Zdjęła plecak, wyciągnęła ze środka sierp i podeszła z nim do Finna, ostrożnie wręczając mu to ostre narzędzie.
— Może ty będziesz ścinał, a ja popakuję do pojemników? — zaproponowała, podnosząc spojrzenie do jego twarzy. Był taki wysoki, że musiała zadzierać głowę, a przy tym zupełnie instynktownie wyciągała się w górę na placach.
A kiedy nagły grzmot przetoczył się przez niebo gdzieś w oddali, przylgnęła niespodziewanie do boku Finna i obejrzała się za siebie.
Usuń— Przepraszam, wystraszyłam się — przyznała i położyła dłoń na swoim mostku, bo aż serce podeszło jej do gardła, gdy tak niespodziewanie grzmotnęło. Musieli się pośpieszyć, zdecydowanie, bo chyba umrze w butach, jeśli przyjdzie im wracać w burzę! Coś takiego było nierealne w wydaniu Mildred, ale Finn już o tym wiedział. Burze zawsze ją niepokoiły i to nawet wtedy, gdy znajdowała się w bezpiecznych czterech ścianach własnego domu.
Millie Atkinson
Doskonale wiedziała, że Finnowi nie brakuje poczucia humoru, tylko ma zbyt mało powodów do śmiechu. Był samotnikiem, skupiał się na pracy i właściwie nie kojarzyła nawet sytuacji, kiedy to zwyczajnie robi coś tylko dla siebie, tylko dla przyjemności i relaksu. Albo kiedy się bawi. Chociażby dzisiaj - przyszedł wyłożyć jej ścieżkę kamiennymi płytami, ale o pozostaniu na kolacji nie pomyślał, a rudej wydawało się, że nie potrzebował specjalnego zaproszenia, skoro znali się od lat a jej rodzina zawsze chętnie spędzała z nim czas. Wiedziała, jak wiele trudnych przeżyć miał za sobą, a jednak nie chciała, aby chodził wiecznie pochmurny, martwiła sie o niego.
OdpowiedzUsuńNie podobało jej sie, jak ludzie o nim gadają i jak go traktują, nie godziła się z tym w żadnym stopniu i miała zamiar dołożyć wszelkich starań, aby sam Finn nie poddawał się tej ocenie i takim paskudnym pomówieniom. Znała go od lat i nigdy nie czuła się w jego towarzystwie źle, a co tu dopiero mówić o tym, że on sam może stanowić zagrożenie. Był przecież najłagodniejszą duszą w okolicy! A zresztą niezwykle łatwo było jej się przy nim śmiać i wygłupiać bardziej niż przy innych. Miała przy nim taką ogromną swobodę i pewność, że cokolwiek sie nie stanie, on jej pomoże i może na nim polegać.
- Nareszcie! - skomentowała pogodnie na jego parsknięcie, posyłając mu szeroki i ciepły uśmiech.
Abi i jej rodzice nie musieli być z kimś związani więzami krwi, by zapraszać na rodzinny obiad. Cała jej rodzina była otwarta i przyjazna, a nierzadko jadali wspólnie z gośćmi, bo na przestrzeni lat nawiązali na prawdę wiele niesamowicie trwałych znajomości. Prawdopodobnie nawet bez pensjonatu Abigail by taka była, uwielbiała ludzi obdarowywać tym, co miała sama w życiu - uśmiechem, dobrem i miłością, tak została wychowana. Ona była ciepła i to jak traktowała ludzi, jasno pokazywało, że jest uczynna, wspierająca i pomocna.
- Ani mi się waż - mruknęła raz do Finna, gdy ten już się rwał do pomocy. Był ich gościem, do diaska, czy sam sobie nie mógł pozwolić na odpoczynek?! - Mam domowe winko, taty nie ma, zostanie więcej dla nas - oznajmiła z chytrym uśmiechem, uciekając przed upominającym spojrzeniem mamy, gdy wyniosła z kuchni butelkę ciemnego i aromatycznego napoju, który łaskotał w nos i postawiła przed Finnem.
Widziała, jak spojrzenie mężczyzny błyszczy i jak on sam cieszy się z tej kolacji. Odetchneła głebiej, naprawdę wzruszona, bo cieszyła się razem z nim, a jednocześnie miała ochotę strzelić go ścierką w ucho! Tak mocno musiała go namawiać, a co gdyby sie nie zgodził? I co, sam by dzisiaj jadł?! Znowu?! Gdy myślała o tym, jak się odsunął od wszystkich po śmierci żony, choć nigdy nie był niezwykłym entuzjastą i ekstrawertykiem, coś ściskało ją w piersi. Na prawdę powinna częściej go odwiedzać, albo ściągać pod byle pretekstem tutaj, aby wyrwać go z jego samotni, bo na pewno mu było dobrze z samym sobą, ale... ale może mogło być lepiej?
- Nie... Dzisiaj mamy tylko szarlotkę na ciepło z ostatnich letnich jabłek - pokręciła głową. - Moje serniki na zimno nie robią furory - wzruszyła ramionami i oparła się wygodnie o krzesło , dziobiąc w własnym talerzu. Zmierzyła tylko ilość jedzenia na tym sąsiednim u Finna i wydeła usta. Jezu.. on to serio jest w stanie zjeść?
Przy stole nigdy nie było niezręcznie, nie w tym domu. Pani Wilson zaczęła uprzejmym pytaniem o to, jak zdrowie dziadka Finna, a potem dodała, że nie musi dziękować za zaproszenie, bo jest tu zawsze mile widziany i następnie... maglowała go i to porządnie, co robi każdego dnia, jak się czuje, czy dba o siebie i czy może nie brakuje mu wełnianych swetrów na jesień, bo zamierza wydziergać kilka sztuk mężowi i pewnie włóczki zostanie. Abi z przyjemnością słuchała tego, jak rozmawiają, wciągając swoją porcję gulaszu i śmiejąc się na widok tej słodkiej momentami nieśmiałości mężczyzny. W kuni przebywał sam i chyba zaczynał żałować, że został!
Usuń- Mamo, a dasz mu zjeść? - spytała w końcu, odchylając się na oparcie i zaczesując za uszy kosmyki łaskoczące ją w zarumienione policzki od ciepłego jedzenia i winka, którego już zdążyła nieco popić.
Przyjrzała się Finnowi, który ostatecznie wydawał się zadowolony i kopneła go lekko pod stołem, wskazując oczami wino. Nie mogło być tak, że ona zaraz się sama upije! Liczyła, ze będą trzymać wspólny front.
Abi
Nie była w stanie nadążyć za tym, jak szybko Finn ciosał łodygi, ale starała się nie zostawać daleko w tyle i pakować je do pojemników tak szybko, jak potrafiła. Musiała robić to na tyle ostrożnie, żeby nie zniszczyć pięknych kwiatów, ale lekki niepokój, który rósł w jej wnętrzu, niczego nie ułatwiał. Ręce trzęsły jej się trochę na myśl, że zbliżała się ulewa z burzą na czele, a oni znajdowali się w środku lasu z daleka od cywilizacji, w której mogliby bezpiecznie się schronić. Spoglądała na Finna, gdy układała łodygi w pojemnikach, czerpiąc z jego spokoju swój własny, bo to jak niewzruszony pozostawał, działało kojąco również na nią. Ufała mu, wiedziała, że Finn doskonale wyczuje moment, w którym naprawdę będą musieli stąd uciekać. Pakowała więc kwiaty, zamykała wieczka i odkładała pojemniki na bok. Nie protestowała, gdy Finn zaczął wciskać je do plecaka, a potem bez słowa zarzucił go sobie na plecy, bo to, co wydarzyło się za moment, sprawiło, że jej żołądek wywrócił potężnego fikołka.
OdpowiedzUsuńKiedy z nieba lunęło, w momencie zrobiła się cała mokra, włosy przylgnęły do jej twarzy, a bluza opadła ciężko na barki. Błysk, który odbił się w jej oczach, niemalże ją sparaliżował. Powtarzała sobie, że nie może teraz spanikować, że musi myśleć i nie dać się wewnętrznym obawom. Szybko pokiwała głową na wszystkie zalecenia Finna i dała się pociągnąć za rękę dokądkolwiek, byleby tylko w miejsce, w którym odetną się od złowrogich grzmotów, przetaczających się nad ich głowami. Biegła za nim, starając się patrzeć pod nogi, żeby tylko o nic się nie potknąć i trzymała go za rękę tak mocno, że aż sama się zdziwiła, że jest w stanie wykrzesać w sobie aż tyle siły. Ale to pewnie ze strachu i nagłego skoku adrenaliny. Normalnie też była w stanie dźwignąć ważące kilkanaście kilogramów worki z ziemią, ale ten chwyt, którym go trzymała, to było coś innego. Trzymała go mocno, bo bała się tego, co może się stać, gdy przypadkiem wyślizgnie się z jego palców. Jakby od tego teraz zależało jej życie.
Pamiętała starą ambonę, w której kiedyś przesiadywali i mniej więcej wiedziała, w której części lasu ona się znajduje. Kiedy wreszcie ją zauważyła, poczuła odrobinę ulgi, bo to zawsze było jakieś schronienie, w dodatku ono wiązało się z beztroskimi latami, które powodowały przyjemne ciepło na sercu. Zaczęła wdrapywać się po przemoczonych, drewnianych schodkach, aż nagle jedna noga omsknęła się po szczebelku i uderzyła kolanami w drabinkę. Spojrzała szybko za siebie na Finna, czy przypadkiem go nie uderzyła i kontynuowała wchodzenie. Na górze szarpnęła drzwiczkami, które otworzyły się ze skrzypnięciem i wparowała do środka, siadając w kącie.
— Boże, Finn, powiedz, że jesteśmy tutaj choć trochę bezpieczni — poprosiła, patrząc na niego dużymi oczami. Oddychała szybko, a kiedy spojrzała w górę, aż drgnęła, bo pod sufitem wisiał wielki ul, na szczęście o tej porze roku pusty. Odetchnęła więc i zebrała wszystkie mokre włosy do tyłu, a potem otarła swoją twarz z kropel deszczu. — Myślałam, że tej ambony dawno już nie ma — powiedziała i rozejrzała się wokół, zauważając, że nie zmieniło się tutaj zbyt wiele. — Przychodzisz tu jeszcze?
Spojrzała na Finna. Musiała odciągnąć swoje myśli od ulewy szalejącej za drewnianymi ściankami, żeby uspokoić się chociaż trochę i przestać tak szybko oddychać.
Milly A.
Mama Abigail zerkała na znikające ziemniaki z talerza Finna i pewna, że stać go na więcej, poduneła mu dwukrotnie miske, aby jeszcze sobie dołożył. Tak to już było w tym domu, że nikt nie mógł chodzić głodny, czy gość, czy tutejszy przyjaciel, a Finn to prawdopodobnie, a raczej na pewno dostanie na wynos jeszcze podwójna porcje obiadu. Jesli on się nie skusi na powtórkę, to może jego dziadek na jutro coś sobie skubnie.
OdpowiedzUsuńAbi rozumiała to speszenie Finna, bo sama nie była ekstrawertyczką. A przynajmniej nie tak w stu procentach i raczej łatwo było ją zawstydzić i wyprowadzić z poczucia komfortu. Mówiła dużo i jeszcze więcej się śmiała, ale to była piękna zasłona dymna. Ale tutaj mężczyzna był z przyjaciółmi, w gronie które dobrze mu życzy, więc nie musiał się krępować. To jak widać i tak nie sprawiało, że był swobodny i szkoda, bo przecież znali się od lat i nie był u nich pierwszy raz... Zerkała na niego, uśmiechami dodając mu otuchy, gdy jej mama zasypywała go kolejnymi pytaniami, a w pewnym momencie to nawet sama Abi się zmęczyła. Ta kobieta była niemożliwa!
- To ja zrobię ci szalik, mam nowe wzory - oznajmiła z ożywieniem, już uśmiechając się z szczerą ekscytacją, gdy tak nieudolnie odpędzał się od prezentów, które szykowały znajomym na zimę. Oczywiście jej mama pewnie i tak wydzierga mu sweter, może nie w jabłka, jak proponowałaby Abi, ale w jakieś eleganckie warkocze. Ale dla dziadka Finna też coś zrobią, przecież on również był jak przyjaciel. A ruda nawet nie potrzebowała szczególnie długich znajomości, bo czasami szczególnie serdecznym gościom po ich kilkudniowym pobycie, też coś dawała. Od tak, po prostu i od serca.
Z radością przyjęła kolejną porcję rozlanego winka. Przyjemnie rozgrzewało, a i humor jej się dzięki niemu poprawiał. Nie dojadła swojej porcji, za to zauważyła, że swoją kolega pochłonął bez najmniejszego trudu. Było to... niesamowite. I pewnie za kolejnym kieliszkiem spyta go, jak doszło do tego, że wyrósł niczym dąb, ale na razie pilnowała się przy mamie. Kiedy jednak ta zebrała talerze po kolacji i zostawiła ich samych, roześmiała się serdecznie, bo po tak nieśmiało wydukanej prośbie, nie mogła się już opanować. Przez chwilę nie wierzyla, że to miało miejsce, a jednak! Wielki i straszny Finn, groźny dzikus z lasu, w koszulce w pokemony i nieśmiało proszący ją o sernik dla swojego dziadka na urodziny wyglądał teraz tak niewinnie, uroczo, a wręcz słodko, jednocześnie przekomicznie!
Oparła dłonie płasko o krawędź blatu i podniosła się z swojego miejsca, stając prosto. Pochyliła się w kierunku Finna i zagryzła dolną wargę z rozbawieniem, świdrując go błyszczącymi oczkami, które już zdradzały nietrzeźwość.
- Zrobię to, ale nie dlatego bo cię uwielbiam - oznajmiła z namysłem. - Musiałbyś mi coś obiecać, albo dać , coś czego nikomu nie dałeś, albo nie pokazałeś... - przekomarzała się, rozbawiona widząc, jak sobie skręca wąsa.
Chyba nadal był speszony, ale przecież mógł mieć pewność, że w Abi nie ma krzty złośliwości i zaczepia go z czystej sympatii! Aż miała ochotę dla psikusa, uciąć mu tego wąsa, a potem zmusić, aby się troszkę oporządził! I była pewna, że jakby troszkę go ostrzygła, nazajutrz kilka pań by się za nim obejrzało!
- No dobrze... - westchneła, nie mając serca go dręczyć, gdy spojrzał na nią niemal tak, jakby się jej wystraszył. No litości! - Musisz mi pomóc w szykowaniu, to po pierwsze, inaczej nic nie wyjdzie tak pysznie, ale dodatkowo dzisiaj musimy zrobić sobie wspólne zdjęcie na pamiątkę! - oznajmiła swoje warunki i roześmiała się już głośno, klapiąc z powrotem na swoje krzesło na widok jego kolejnej rozbrajającej miny. - Uwielbiam cie, jesteś cudowny - oceniła, sięgając po swoją szklankę, by dopić winko. Nie miała absolutnie dość!
Abi
Mildred podciągnęła nogi lekko pod brodę i pokiwała głową na jego odpowiedź, bo jeśli była tu właśnie z nim, a on potrafił przyznać, że są tutaj choć trochę bezpieczni, to mogła się uspokoić i przynajmniej odrobinę odetchnąć. Znała Finna i była przekonana, że nie zostaliby tutaj, gdyby groziło im większe niebezpieczeństwo niż gdziekolwiek indziej. Burza cichła już powoli, grzmoty nie dudniły tak mocno nad ich głowami, a błyskawice mrugały daleko w oddali. Został z nimi tylko szum deszczu i bębnienie kropel, bo lało tak, jakby oberwała się chmura i nic nie wskazywało na to, że może zaraz przestać. Mildred nie była sobie nawet w stanie wyobrazić co by było, gdyby Finn nie zgodził się z nią tutaj przyjść. Nie dość, że może nie trafiłaby tutaj szybko, bo nie kojarzyła zbyt dobrze trasy na polanę wiesiołków, to jeszcze złapałaby ją burza z ulewnym deszczem. Chyba skuliłaby się w jakiś gęstych krzakach i tak została, uznając to za jedyne sensowne wyjście, bo strach całkowicie sparaliżowałby ją od środka. Nie wzięła nawet telefonu, ale tak rzadko nosiła go przy sobie, że nie miała w nawyku myśleć o tym urządzeniu podczas każdego wyjścia. A jakoś tak nie sądziła, że te kłębiące się powoli chmury zawisną gęsto nad ich okolicą i poślą kilka piorunów i że telefon będzie jej do czegoś potrzebny.
OdpowiedzUsuńObserwowała jak Finn zajął się przewieszeniem dywanu i tchnęło ją nawet, żeby mu pomóc, ale uporał się z tym sam bez żadnego trudu. Powinna się tego spodziewać, przecież był silnym facetem, a taki dywan waży dla niego pewnie tyle co piórko. Zaczynała odczuwać zimno z przemoczonej bluzy, więc zdjęła ją z siebie, bo chyba lepiej będzie, gdy zamiast marznąć pod mokrą odzieżą, zostanie w prostym podkoszulku na ramiączkach. Dlaczego nie pomyślała o zabraniu jakiejś przeciwdeszczowej kurtki? Miała ich w szafie tak dużo! Ale nic nie zapowiadało, że wieczór doprowadzi ją do takiego momentu i stanu, w którym będzie mogła wyciskać z bluzy wodę, bo ta nasiąknie deszczem do ostatniej nitki. Gdyby wiedziała, że się przewróci, to by się położyła. Mogła sprawdzić pogodę, ale nie spodziewała się, że ulewa dotrze do nich tak szybko.
Mildred podniosła się z miejsca i podeszła do Finna, wyciągając dłoń z bluzą w jego kierunku.
— Może uda się zrobić coś z tej bluzy? — pomyślała, wierząc w pomysłowość Finna. — Jest tak mokra, że na pewno mi się teraz nie przyda, a może odrobinę zasłoni tę szparę — wyciągnęła jeszcze latarkę z jej kieszeni, bo światło będzie im potrzebne na pewno i to już za chwilę. A o powrocie w ulewę Mildred nawet nie myślała! Wolała zostać tutaj, w miejscu, w którym jest sucho, gdzie wiatr nie zacina deszczem i gdzie można usiąść na miękkiej kanapie, a w gorszym przypadku wtulić się w jej materiał i liczyć, że przy nim uda się utrzymać ciepło.
Oplotła się ramionami, czując że drży i cofnęła się o kilka kroków. Przysiadła ostrożnie na brzegu kanapy i znów rozejrzała się po wnętrzu ambony. Lekki uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy przypomniała sobie te beztroskie lata, które tutaj spędzili i czas przedniej zabawy. Kilka śladów, które zostawili na wieczną pamiątkę, nadal pozostawały w tym samym miejscu, niemalże nie zmienione.
— Finn? — spojrzała na niego na chwilę, a potem wskazała palcem na podkówkę wyrytą w jednej z desek bliżej sufitu. Zrobili to razem w nastoletnich czasach. — Pamiętasz ten dzień? — zapytała z uśmiechem i puściła snop światła z latarki, żeby móc lepiej widzieć ten mały symbol. Jak się okazało, gdy światło padło na deski, nieopodal podkówki znajdowała się jeszcze jedna rycina, której nie kojarzyła. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, kto i co tam dorył. I kiedy, jeśli w dawnych latach cały czas bawili się tutaj tylko oni.
Milly Atkinson
Nie miała czasu być typową dziewczyną, bo od wczesnych lat musiała pomagać babci uporać się z codziennymi obowiązkami i to na tym skupiało się jej dzieciństwo. Od różowych ciuszków wolała kowbojki i praktyczne ogrodniczki, bo mogła pochować do głębokich kieszeni wiele różnych przyborów, a od zabawy lalkami wolała rozdzielać kwiatostany od łodyg i robić z nich produkty domowej roboty. Jedyne perfumy, które można było od niej wyczuć, to te związane z zapachem świeżych ziół i babcinych przetworów, a czasem też ziemi, bo nią również pachniała po przesadzaniu kwiatów i pieleniu grządek. Czy dzięki temu była normalna? Nie zastanawiała się nad tym, ale to wszystko na pewno czyniło ją przeciętną, zwykłą dziewczyną z wiejskich terenów, którą rzeczywiście była. Nigdy nie kreowała się na elegancką damę, w ogóle nie miała drygu do mody, pięknych makijaży, czy świetnych fryzur. Umiała zaplatać warkocze, robić roztrzepanego koka i związywać je w koński ogon, ale tyle jej wystarczało, bo najczęściej chodziła z włosami rozpuszczonymi, nie przejmując się, że plączą się na jej plecach, czy że niszczą się na słońcu. Częściej miała w nich słomę niż spinki, a najwygodniej jej było zakładać je za uszy i tak też najczęściej robiła. Po latach rzeczywiście niewiele się zmieniło, poza tym, że nabrała kobiecych kształtów i wyraźniejszych rys na twarzy. Nie biegała już też po lesie, a jej entuzjazm trochę opadł, bo dorosłe życie nie jest takie beztroskie, jak dzieciństwo, za którym czasami tęskni, ale wciąż była pogodna, ciepła i serdeczna. Starała się być dobrym człowiekiem, dbać o najbliższych i doceniać każdy dzień, który mogła z nimi spędzić. Dotyczyło to też Finna, bo on był częścią jej życia od najmłodszych lat. Mocno ceniła sobie jego obecność i ubolewała, kiedy częstotliwość ich spotkań zmalała, ale cieszyła się z całego serca, gdy Finn znalazł szczęście u boku kobiety. Przynajmniej na początku, gdy jeszcze nie wiedziała, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Naprawdę nie mogła uwierzyć, że ona była w stanie tak bardzo ranić go każdego dnia.
OdpowiedzUsuńSiedząc na brzegu kanapy, z oddali przyglądała się jeszcze chwilę tym znaczkom na deskach. Nie mogła rozszyfrować do kogo mogły należeć te litery, bo z tej odległości nie widziała ich aż tak dobrze, ale to po chwili przestało mieć znaczenie. Finn ściągnął z siebie koszulę i jej wzrok zupełnie mimowolnie powędrował na jego ciało. Obejrzała jego plecy bardzo powoli i z ciekawością, a gdy Finn się odwrócił zamrugała szybko kilka razy, bo coś za bardzo się zagapiła. Tylko że nie potrafiła się na niego nie gapić. Nie mogła ściągnąć z niego spojrzenia, mimo że jej mózg ostro podpowiadał, że powinna zrobić to natychmiast! Kiedy się wyprostował, znów wbiła spojrzenie, tym razem w jego tors, leciutko rozchyliła usta i zupełnie już zapomniała, że przed momentem zastanawiała się, o co chodzi z tymi literkami na ścianie. Zapomniała też o zimnie i o ulewie po drugiej stronie.
Pokiwała głową energicznie na jego pytanie i wyciągnęła rękę po butelkę, chyba w ogóle nie myśląc nad jej zawartością. Oddała mu za to latarkę i wyjęła korek, a kiedy mocny zapach wydostał się z butelki, aż zmarszczyła nos. Napiła się z gwinta bez zastanowienia i po chwili zakaszlała ze dwa razy, bo był to prawdopodobnie jakiś dość mocny bimber. Mocny na jej standardy, bo nie była naczelną degustatorką alkoholi, więc dla niej nawet zwykłe wino potrafiło być mocne.
— Smakuje jak bimber — oceniła i oddała Finnowi butelkę, żeby się napił i sam to sprawdził. Znów popatrzyła na niego i przyłożyła palec wskazujący do swych ust, bo chciała mu coś powiedzieć, ale trochę się wstydziła. Kiedyś nie miałaby problemu, żeby szczerze mu coś wyznać, ale dziecięce lata miały swoje prawa, a dorosłość... Tutaj wszystko szybko się komplikuje.
Usuń— Finn, ty... masz naprawdę niezłe ciało, wiesz? — wydusiła z siebie w końcu i uciekła spojrzeniem do swoich kowbojek, trochę zabłoconych i przetartych już w niektórych miejscach na czubku. Nie wiedziała skąd wzięła się w niej potrzeba wyznania mu tego, co może sam doskonale wiedział, jeśli miał w domu chociaż jedno lustro, ale uważała, że należy to docenić. Na takie ciało trzeba sobie zapracować czasami naprawdę bardzo ciężko.
Milly A.
[Czołem. Cieszę się, że zdjęcie przypadło do gustu. Ja nadal nie jestem do końca zadowolony. Tom Hardy wizualnie idealnie pasuje do Charlesa, ale zdjęcia, na którym nie cieszy mordy to ze świecą szukać.
OdpowiedzUsuńZ Finnem bardzo są do siebie podobni. Hicks przede wszystkim porozumiewa się bliżej nieokreślony burknięciami, także rozmowa między nimi byłaby fascynująca. A i z wypadkami ma nad wyraz często do czynienia. Niczego konkretnego jednak nie mam, możemy jedynie zrobić burzę mózgów, jak ich na swoje towarzystwo skazać.]/Charles Hicks
Uśmiechnęła się pogodnie na wspomnienie starego Bena. Do dziś pamiętała ile owoców potrzebnych do nalewek mu wyjadła, gdy wołał chłopaków do pomocy, a ona dla towarzystwa chodziła za nimi i nieskrępowanie częstowała się zbiorami. Przesiadywali u niego, a on wcale się nie złościł, na dodatek krył ją przed Matildą za każdym razem kiedy coś przeskrobała. Dzięki niemu ominęło ją sporo babcinych kazań. Z czasem przyznała się do nich przed babcią i obie śmiały się z tego, ale Millie wiedziała, że Matildzie nie byłoby wcale do śmiechu, gdyby dowiedziała się o nich w tamtych latach.
OdpowiedzUsuń— Świetny człowiek — odpowiedziała i pokiwała głową z tym samym, pogodnym uśmiechem. Mieli naprawdę wiele wyjątkowych, pięknych i dobrych wspomnień z tamtych czasów. A te wspomnienia miały siłę wypierania tych gorszych momentów, które też się zdarzały, ale w obliczu całego dzieciństwa, czy później czasów nastoletnich, były tylko momentami, o których już dawno zapomniało się w ciągu życia. Jeżeli Mildred miała z Finnem jakieś sprzeczki, to były krótkotrwałe lub tak nieznaczące, że teraz nie potrafiłaby sobie przypomnieć choćby jednej. Obrażała się czasami, gdy Finn tłumaczył jej, że nie może gdzieś z nim iść, bo to dla niej zbyt niebezpieczne i bywała tak uparta, że mimo wszystko szła za nim po kryjomu, a potem zdradzała się ze swojej obecności głupim przypadkiem lub niezdarnością, ale nigdy nie kłócili się tak na poważnie. Prawdę powiedziawszy Millie nie była nawet do końca pewna, czy Finn w ogóle pokłócił się kiedyś z kimś tak mocno, żeby zerwać znajomość, trzasnąć drzwiami albo zedrzeć sobie gardło od krzyku. Zawsze był taką oazą spokoju, bezpieczną przystanią, która znosiła wszystkie trudy otoczenia. Za drzwiami jego domu toczyły się jednak dramaty, z którym on sam się nie zwierzał i przez to Mildred miała wrażenie, że został z nimi zupełnie sam. Nie odważyła się nigdy przekroczyć granicy jego prywatności w czasach, gdy u jego boku była kobieta, bo uważała, że nie powinna, ale zawsze przeczuwała, że brakuje mu wsparcia. Dobrego słowa, tak zwyczajnie i po ludzku. Nie wyciągnęłaby go z piekła, ale pomogłaby przez nie przejść, gdyby tylko bywała przy nim tak często, jak w tamtych latach. Ale Liv na pewno nigdy by jej na to nie pozwoliła.
Wbiła wzrok w butelkę, którą przechwyciła od Finna i uśmiechnęła się wyraźnie onieśmielona jego komplementem. Słyszała czasami miłe słowa, gdy stała za barem i obsługiwała ludzi, ale nie potrafiła przyjmować komplementów i odruchowo zbywała je uśmiechem. Nie była przyzwyczajona do adorowania w żadnej formie. Chłopcy nie biegali za nią w szkole, bo większą uwagę przyciągały cheerleaderki w których miniówkach, a ona nigdy nawet nie myślała, żeby dostać się do takiej drużyny. A teraz też nie wyróżnia się z tłumu urodą, ani niczym szczególnym. Jednak zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy usłyszała słowa Finna, bo jego zdanie zawsze miało dla niej większe znaczenie, niż zdanie reszty.
Zerknęła za nim, gdy wyszedł na zewnątrz, zastanawiając się, czy nie powinna za nim pójść. Ale może naprawdę poszedł za potrzebą, a do tego niczyjej pomocy raczej nie potrzebował. Przecież jej tutaj nie zostawi, krzywdy też sobie nie zrobi, w końcu to Finn. Niewielu znała tak odważnych ludzi, jak on.
Pociągnęła łyk z butelki i ponownie skrzywiła się od gorzkiego smaku, a potem spojrzała na etykietę. Stary Ben potrafił tworzyć zabójcze samogony, nie miała już teraz żadnych wątpliwości. Postawiła butelkę z boku, potarła swoje ramiona, gdy obleciała je gęsia skórka, chyba nie tylko od zimna, bo i od alkoholu, aż w końcu wstała z kanapy i podeszła do ściany z podkową i literkami nieopodal niej. Nie sięgała tak wysoko, dlatego przesunęła odrobinę stary kufer, szarpiąc go parokrotnie i stanęła na nim jedną nogą, niepewna czy się nie zarwie. Dotknęła palcami wyrytych literek i zagryzła policzek od środka, rozmyślając nad nimi.
Usuń— M plus F — rozmyślała na głos. — Trochę jak Mildred plus Finn, ale my tego nie wyryliśmy — stwierdziła sama do siebie. — To na pewno nie tak.
Stojąc na jednej nodze, dla równowagi oparła kolano o drewnianą ścianę i przeniosła spojrzenie na małą podkowę, którą akurat Finn wyrzeźbił w desce, gdy ona była tuż obok. Tego dnia nie zapomni nigdy.
Milly Atkinson