9.10.1990

[KP] Sophie Martinez


Sophie Martinez 

Sophie Madden - Sophie Reilly - ur. 15.10.1989 w Miami - wychowana w Mariesville przez babcię - rodowita mieszkanka - córka naiwnej, meksykańskiej imigrantki i prokuratora-alkoholika z ciężką ręką - CEO firmy konsultingowej Advancy z siedzibą w Miami - absolwentka ekonomii na University of Miami - mieszkanka Mariesville - właścicielka domu w Pinehill Estates, który wynegocjowała w ugodzie rozwodowej -  dwukrotna rozwódka - po pierwszym mężu pozostało jej uzależnienie od jego kuzyna - drugiego puściła z torbami - stała bywalczyni The Rusty Nail - śpiewa do kotleta po dwóch drinkach - po trzech zakłada kowbojki i tańczy do Dolly Parton - posiada dom w Cabo San Lucas w Meksyku - daddy issues - brak samokontroliakceptacji - nieustanne poszukiwanie atencji - I bet your dad never showed you how to cry


 

Nauczyła się, że w życiu nic nie przychodzi łatwo, chyba że ma się długie nogi, wąską talie, głęboki dekolt i powalający na kolana uśmiech. Na wszystko trzeba ciężko zapracować, własnymi rękoma, uczciwie. Nie ma dróg na skróty. Ale gdy w twoim życiu zjawia się mężczyzna gotowy wyłożyć pieniądze na marzenia i zapewnić ci dobrą przyszłość - słuchaj swojej Babki, która wyznaje zasadę: Jak dają - bierz. Jak biją - uciekaj. 
Bywalczyni lokalnego urzędu stanu cywilnego. Nie ma szczęścia w miłości, za to ma go w biznesie - wszystko przekuje w złoto, szczególnie w trakcie podpisywania kolejnej ugody rozwodowej. Weteranka spotkań mediacyjnych, po których to i tak ona wychodzi z satysfakcją. Raz na dwa lata wyprawia huczną imprezę rozwodową.

W głębi serca mężczyzn nienawidzi prawie tak samo mocno, jak ich pożąda. Bo to od mężczyzny zaczęło się całe pasmo nieszczęść w jej życiu. Raz w miesiącu przekracza bramy zakładu karnego w Miami, przekonując się, że znowu niepotrzebnie się tam fatygowała. Mimo upływu lat nie potrafi jednak odpuścić, naiwnie wierząc, że jej własny ojciec może akurat przez ostatnie trzydzieści dni dostał objawienia i się zmienił. Breaking news: nie ma na to szans.

CEO prężnie rozwijającej się firmy konsultingowej, szafy grającej w The Rusty Nail oraz własnego pokręconego życia. Niechlubnie uzależniona od kowbojek, muzyki country (w szczególności Dolly Parton) i kuzyna swojego byłego męża, który pojawia się zawsze w najmniej odpowiednim czasie.

Przepis na sukces opatentowała lata temu: dwie łyżki czułości, pół szklanki komplementów, litr pewności siebie, szczypta niedostępności. Ugniatać, aż zmięknie i zapiec przez kilka chwil. A później wyrzucić, bo wyjdzie z tego i tak zakalec (bo wszyscy faceci to padalce zakalce).

Mąż numer jeden i dwa, a także trzech psychologów, chórem wyśpiewują jej nad uchem, że jedyne co od życia dostała za darmo to daddy issues i to się leczy. Wolałby jednak zacząć od poniedziałku, bo ktoś znowu namawia ją do wejścia na stół i zatańczenia do 9 to 5. A Dolly się nie odmawia.


Eiza Gonzalez, Dasha, Dolly Parton 

13 komentarzy:

  1. Zawsze zastanawiał się, jak Edward mógł wytrzymać tyle lat w tej dziurze. Te cholerne jabłonie przyprawiały go o mdłości, a wiecznie uśmiechnięte twarze mieszkańców sprawiały, że miał ochotę spalić całe to miejsce. Nie wierzył, że ktokolwiek może być ciągle tak szczęśliwy, żyjąc w tej zapadłej dziurze, gdzie opcje i szanse rozwoju były równie realne, jak święty Mikołaj. Przekonany, że każdy znał się tutaj na wylot, nie mógł pojąć, jak można żyć w takim miasteczku bez choćby odrobiny anonimowości. Cóż, nie żeby specjalnie mu na niej zależało. Lubił być w centrum uwagi, a jeszcze bardziej kochał wzbudzać kontrowersje. Ale cholera, życie w takim miasteczku to zupełnie inna sprawa. Zawsze powtarzał sobie, że Edward za nic tutaj nie pasował. Żal mu było przyjaciela, który oddał najlepsze lata swojego życia rodzinnej firmie i fałszywemu związkowi, nie dając sobie szansy na spróbowanie życia, które oferowało większe miasto. Murray był zbyt poukładany, musiał wszystko kontrolować, a spontaniczność była dla niego jak plaga. Dlatego nie potrafił uwierzyć, że coś nowego naprawdę pojawiło się między jego przyjacielem a Alexandrą. Zresztą, co mnie to? I tak mnie nie posłucha, pomyślał, gdy dojeżdżał pod The Rusty Nail. Mariesville było przytłaczające i zbyt urocze, ale najwyraźniej trwał w toksycznym związku z tym miasteczkiem, bo bywał tu zbyt często. Miejscowy bar, mimo wszystko, był genialny. Podobał mu się luz i swoboda, które krążyły tam w powietrzu, tworząc świetny nastrój do spędzenia wieczorów. Poza tym, przychodziły tu całkiem atrakcyjne dziewczyny, które dosłownie krzyczały o jego uwagę. Fakt, może nie wszystkie, ale te, które to robiły, były seksowne i pociągające, a to wystarczało. The Rusty Nail było wolne od uroczych ciotek i babć, które pewnie spaliłyby go na stosie, gdyby zobaczyły, że ich córki i wnuczki wchodzą z nim do czarnego Forda Mustanga. Cóż, lubił być na językach tych zgorzkniałych kobiet, które zajmowały pierwsze ławki w lokalnym kościele. Można to było wręcz uznać za jego małe hobby. Edward jednak zawsze się na niego denerwował. Max zaś miał z tego niezdrową zabawę i wcale nie zamierzał przestać.

    Wszedł do baru, gdzie głośno grała muzyka. To na pewno nie było to samo, co w klubach, w których bywał, ale i tak zawsze coś. Niektórzy miejscowi już go znali. Kiwnął głową do paru osób na powitanie, a potem skierował się w stronę baru, za którym zazwyczaj stała całkiem urocza barmanka, lecz dla niego nie na tyle, by zaciągnąć ją do…

    — Hej, przystojniaczku. Myślałam, że już cię nie zobaczę! — usłyszał głos młodej dziewczyny, którą ostatnio zabrał do swojego mieszkania. Skrzywił się. Właśnie dlatego nienawidził takich małych miasteczek. Fakt, to był dobry seks z ładną dziewczyną, ale nic poza tym. Zawsze dawał do zrozumienia, o co mu chodzi, w końcu był bezpośredni i nie owijał w bawełnę. Ale ona patrzyła na niego tymi oczami pełnymi nadziei i fascynacji, jak gdyby obiecał jej coś więcej niż jedną noc. Westchnął.

    — No przecież się nie ukrywam, Vera. Ale myśl tak dalej — odparł, posyłając jej wymuszony, pełen politowania uśmiech, po czym odwrócił się od niej i ruszył przed siebie, szukając wolnego miejsca przy barze, i zostawił ją zdezorientowaną. Nie czuł z tego powodu ani krzty wyrzutów sumienia, bo przecież wiedziała na co się pisze, wychodząc z nim z baru. Max nienawidził kłamstwa, brzydził się fałszem, a udawanie przyprawiało go o mdłości. Gdy więc czarował swoim urokiem jakieś kobiety, nigdy nie dawał im do zrozumienia, że chodzi o coś więcej niż jedną noc, a w wyjątkowych przypadkach może kilka więcej. Nie szukał związku i gotowało się w nim, gdy widział jak te niektóre dziewczyny patrzą na niego tymi wielkimi, błyszczącymi oczami, próbując dać mu do zrozumienia, że one są w stanie go zmienić. Co za bzdura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był piątkowy późny wieczór, a w barze roiło się od ludzi; niektórzy bawili się już na parkiecie, inni siedzieli przy stolikach ze swoimi przyjaciółmi, śmiejąc się i swawoląc. Tłumy mu nie przeszkadzały; zdążył przyzwyczaić się do zgiełku miejskiego życia, ale taka frekwencja w małomiasteczkowym barze była dla niego wciąż zaskoczeniem. Ostatecznie znalazł wolne miejsce, ale zanim na nim usiadł, jego uwagę przykuła kobieta przy grającej szafie, próbująca coś przy niej wyczarować. Kobieta, którą znał o wiele lepiej niż tylko dobrze. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się cień zadziornego, wręcz zawadiackiego uśmiechu. Pod wpływem impulsu, bez choćby chwili zawahania, ruszył w jej kierunku. Karmił swój wzrok widokiem jej ciała, którego nie był w stanie zapomnieć. Rozpoznałby je nawet z daleka, bo znał je zbyt dobrze, by pozostało dla niego niezauważone.

      — Cześć, piękna — powiedział cicho prosto w jej ucho, kładąc swoje dłonie na jej biodrach. Zaciągnął się jej zapachem i schował twarz w lśniących, brązowych włosach. — Co kombinujesz? — zapytał, nie puszczając jej ze swoich objęć. Mógł przysiąc, że czuł, jak zaczyna rosnąć w niej złość. Mogła go powitać liściem albo soczystym, namiętnym pocałunkiem – nigdy niewiadomo. On jednak cholernie lubił ją nakręcać, czerpiąc z tego niezdrową satysfakcję i przyjemność. Ostatnio dowiedział się od Edwarda, że Sophie się z kimś spotyka. W pierwszej chwili pokręcił nosem i coś wymamrotał, machając ręką, kiedy w rzeczywistości jego myśli już zaczęły biec w stronę Martinez. Nie lubił, gdy kogoś miała; żaden facet nie mógł go zastąpić, bo tylko on potrafił doprowadzić ją do szczytu przyjemności, spełnienia i gniewu jednocześnie. Gdy na horyzoncie pojawiał się inny, dla niego było to kolejnym wyzwaniem, by udowodnić jej, że popełniła błąd. Dlaczego po prostu nie zaczniecie się spotykać? Jesteście dorośli, Max. Lubił bezpośredniość, ale ta w wydaniu Edwarda Murraya była wyjątkowo irytująca. On tego nie rozumiał – nie pojmował, jak bardzo Maxa nakręcał fakt, że mógł znowu zniszczyć kolejny romans swojej ulubienicy. Zawsze mógł wynagrodzić jej to nieziemskim seksem, ale poza tym… No cóż, nic. Nie był typem, który nadawał się do związku. Był genialnym kochankiem, ale byłby tragicznym partnerem, a jeszcze gorszym mężem. Jego rodzice nigdy siebie nie kochali, w kółko zdradzając siebie na lewo i prawo. Matka w końcu nie wytrzymała, sięgając po alkohol, a czasem po gorsze używki, by następnie zakładać przed ludźmi maskę szczęśliwej i spełnionej żony. Michael zaś żył w swojej własnej rzeczywistości, udając że nie widzi cierpienia swojej żony, gdy czasem do ich przeklętego domu, którego Max nienawidził z całego serca, przyprowadzał kolejną gówniarę. Generalnie, mógł chociaż zdradzać swoją małżonkę z kobietami w przybliżonym wieku do jego. On jednak gustował w dwudziestoparolatkach, co szczególnie frustrowało Maxa. Tak czy inaczej, wzoru nie otrzymał żadnego, a jego rodzice doskonale nauczyli go, że miłość nie istnieje.

      — Dlaczego jesteś tutaj sama? Nie powinnaś być ze swoim nowym chłopkiem? — zapytał zaczepnie, po czym odwrócił ją w swoim kierunku, trzymając ją w talii.

      your addiction

      Usuń
  2. Ich dwójka od zawsze była jak zły romans – pieprzony dramat na wysokich obrotach, który definiował wszystko, czym byli. Max i Sophie idealnie do siebie pasowali, działali jak dwa bieguny magnesu, ciągle się przyciągając, choć wiedzieli, że to do niczego dobrego nie prowadzi. Max nigdy nie udawał, że to coś innego – od pierwszego spotkania wybuchła w nim mieszanina pożądania i emocji, która nie miała nic wspólnego z tą bajeczną miłością od pierwszego wejrzenia. Nie, dla niego to była czysta pasja, wręcz uzależnienie od adrenaliny. Sophie była jak dynamit – piękna, pewna siebie i diabelnie nieprzewidywalna. Tam, gdzie się pojawiała, wprowadzała za sobą burzę emocji i atmosferę tak gęstą, że nie każdy potrafił to znieść. Ale Max? Max od zawsze to kochał, bo w tym szaleństwie widział swoją przewagę. W tym chaosie potrafił znaleźć sposób, by przekręcić sytuację na swoją stronę.

    Ich relacja była jak cholernie intensywna przejażdżka rollercoasterem – niby wiesz, jaka jest trasa, ale nigdy nie wiesz, jak się poczujesz. A on? Cóż, Max zawsze był bardziej zepsuty niż większość, a jego moralność była mocno wątpliwa. Sophie jednak zdawała się tym nie przejmować. Wręcz przeciwnie, ona była tak samo zwichrowana jak on. I dlatego przez te wszystkie lata nigdy z żadną inną kobietą nie przeżył takiej adrenaliny jak z nią. Sophie sprawiała, że każda inna kobieta wydawała się bladą kopią, zupełnie bez wyrazu. Uwielbiał jej nieprzewidywalność – to, jak potrafiła jednym gestem wywołać w nim burzę uczuć. Gdy wyrzuciła go ostatnio ze swojego mieszkania, wcale nie poczuł się urażony. Wszedł do samochodu z szerokim uśmiechem, zadowolony, że dalej budzi w niej tyle skrajnych emocji. Rzekłby, że nawet go to podnieciło. Ale tacy właśnie byli… Sophie Martinez nie musiała być jego oficjalną dziewczyną, żeby w pełni była jego. I może dlatego szczególnie zwracał uwagę na nią, gdy pojawiał się na horyzoncie jakiś sztywniak z wypchanym portfelem. Max mógł zaoferować jej coś, czego żaden z tych gości nigdy nie potrafił – czystą adrenalinę, rozrywkę, mnóstwo przyjemności i to bez najmniejszych zobowiązań. Nieważne, że Sophie mogła znowu wpakować się w kolejny małżeński związek, a on po raz trzeci byłby jej kochankiem, z którym sypiałaby częściej niż z mężem. Nawet gdyby była żoną jego brata, Max nadal byłby jej cieniem, bo pragnął jej tak samo mocno, jak za pierwszym razem, kiedy miała wziąć ślub z jego kuzynem Joshem. Ten pieprzony Madden, ze swoją przeciętnością, nigdy nie zasługiwał na kogoś takiego jak Sophie. Tak, miał pieniądze, ale to Max zapewniał jej to, czego tamten nudziarz nigdy by nie potrafił. Wtedy, gdy Josh szykował się na swoje najszczęśliwsze chwile, Max i Sophie bawili się już w łóżku. W dzień ślubu zaś myślał tylko o tym, jak zawrócić jej w głowie.

    Była jego narkotykiem — najgorszym i najlepszym uzależnieniem w jednym. Problem polegał na tym, że im bliżej była, tym mniej go to kręciło – wszystko smakowało lepiej, kiedy była poza zasięgiem. Wiedział, że skomplikował jej życie na wiele sposobów, ale i tak zdawał sobie sprawę, że ich drogi zawsze będą się przecinać. Sophie wracała do niego niczym bumerang – zawsze, bez względu na to, jak daleko zaszła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max patrzył na nią teraz z wyraźnym zadowoleniem. Wiedział, że była zadowolona, że go widzi. Powoli przesunął ręce po jej biodrach, zatrzymując je na jej talii. Cieszył się tą chwilą bliskości, rozkoszując się jej ciałem.

      — Może jestem tu dla rozrywki? Albo dla kontrowersji? — odpowiedział i uśmiechnął się swoim typowym zadziornym uśmiechem. — A może chciałem sprawdzić, czy jeszcze ci się nie znudziłem? — dodał, drocząc się z nią. Wiedział, że pamiętała ich ostatnie spotkanie. Tym razem jednak nie mogła go wyrzucić, choć drinka wylać już tak.
      Jego wzrok bezwstydnie zsunął się z jej twarzy na dekolt. Biały top doskonale podkreślał jej piersi, co cholernie go nakręcało. Wyglądała tak seksownie; Max wiedział, że Sophie doskonale zdaje sobie sprawę z własnych atutów. Wiedział też, że nie ubrała się tak specjalnie dla niego, co jeszcze bardziej go nakręcało. Zbliżył się, prawie napierając na nią swoim ciałem.

      — Nie odpowiedziałaś na pytanie — powiedział cicho, zabierając dłoń z jej talii i przesuwając palce po dekolcie jej bluzki. — Z kim teraz się spotykasz, Soph? — zapytał, patrząc prosto w jej dekolt, ciągnąc materiał lekko w dół.
      Wokół nich bar tętnił życiem. Głośna muzyka dudniła w głośnikach, pulsując w rytmie, który przenikał całe pomieszczenie, odbijał się od ścian i wnikał pod skórę. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachów – perfum, alkoholu i dymu, który sączył się z palonych cygar i papierosów. Tłum ludzi gromadził się wokół baru, kelnerki krążyły z tacami pełnymi drinków, a na parkiecie dominował zgiełk. Migoczące światła stroboskopów rzucały na twarze tańczących ludzi odcienie czerwieni, nadając im nierealny wygląd. A on czuł się, jakby wszystko wokół zwolniło i była tylko ich dwójka. Max zbliżył się jeszcze bardziej, wyczuwając zapach jej perfum, które tak bardzo do niej pasowały. Czuł, jak ciepło jej ciała przenika przez cienki materiał jej białego topu, gdy jego dłoń leniwie przesuwała się po jej talii, schodząc coraz niżej, aż w końcu ponownie zatrzymała się na jej biodrze. Sophie nie odpowiedziała na jego pytanie od razu, ale jej uśmiech i błysk w oczach zdradzały, że gra w to samo, co on. Zawsze tak było – żadnych odpowiedzi, tylko ciche prowokacje i słowa wypowiadane między gestami.

      ♥️🔥

      Usuń
  3. Odpuść, Donovan. Edward nie wypowiadał swojego zdania często, ale gdy już to robił, zawsze musiał zajść mu za skórę. Max uwielbiał komentować jego życie, czasem ochrzaniać za pewne wybory i uświadamiać mu w jak niekomfortowej sytuacji zgadza się trwać. Wszystko to było wyrazem troski wobec jego przyjaciela. Ale kiedy to Edward z kolei pouczał go… Rety, jakie to było denerwujące. Murray mógł mieć nawet rację, ale co go to obchodziło? Sam przecież nie był lepszy, udając i oszukując samego siebie. Max chociaż wiedział, czego chciał. Nie odczuwał wyrzutów sumienia, że niszczył związki Sophie, przecież sama do niego ciągnęła, więc dlaczego miałby siebie obarczać winą? Nie miał zamiaru odpuszczać, bo tak było rozsądniej. Maxowi było daleko do zdrowego rozsądku, nawet w sferze zawodowej często dokonywał szalonych, nieco wątpliwych wyborów, które ostatecznie okazywały się wielkim sukcesem. Nie wiedział ile w tym było jego geniuszu, a ile szczęśliwego trafu, ale tak czy inaczej spadał na cztery łapy, a to się przecież liczyło, prawda? Niestety, nie każdy zawsze tak myśli.

    Jego ojciec już dawno wbił sobie do głowy ten sam, nużący monolog o tym, jak to Max powinien wreszcie dorosnąć i traktować życie na poważnie. Słowa te wywoływały u Maxa dokładnie taki sam dyskomfort jak pisk kredy na tablicy — dźwięk, który budził nieprzyjemne dreszcze. Jego ojciec nie mógł być autorytetem w tej sprawie, skoro to on nauczył Maxa, że zdrady i niezobowiązujący seks są czymś normalnym, a nawet nieszkodliwym. Max, w przeciwieństwie do swojego ojca, był jednak bardziej wierny Sophie — oczywiście, w pewnym specyficznym sensie — niż on jego matce
    Nigdy nie myślał o tym, czy Sophie była dobrą kandydatką na partnerkę życiową, ale wiedział jedno — była idealną kochanką. Podobnie jak ona, prędko uzależnił się od jej obecności i bliskości. Ich relacja była skrajnie toksyczna, ale jemu to wcale nie przeszkadzało. Wracał za każdym razem, gdy tylko zdawało się, że Sophie zapominała o tej nierozerwalnej więzi, która ich łączyła – więzi opartej na fizyczności, rozkoszy i przyjemnościach. Czerpał ogromne pokłady satysfakcji z tego, że był jedynym mężczyzną, który tak doskonale rozumiał jej styl bycia, a ponad wszystko tak bezbłędnie znał jej ciało. Sophie nie musiała mu tego mówić, Max był świadom, że żaden inny nie potrafił dać jej tej przyjemności, co on. Żaden seks z innym, mdłym facetem nie budził w niej tylko ekscytacji i rozkoszy, co jego jeden dotyk. Nie było to jednak jednostronne, bowiem tylko Sophie potrafiła dać mu to, czego nie umiała żadna inna. Martinez była niezastąpiona w tym, co z nim robiła, niezmiennie od prawie kilkunastu lat siedząc w jego umyśle i na okrągło przypominając o sobie. Żadne z nich nie dawało sobie szansy na pokochanie siebie, ale nie potrafili powiedzieć stop.

    Donovan uśmiechnął się pod nosem, czując jak jego ego rośnie z każdą chwilą, kiedy Sophie zaczynała poddawać się ich niekończącej grze. Była głodna jego i dobrze o tym wiedział. Jej wzrok wolał o więcej, a ciało krzyczało, że chce tu i teraz. Max czuł dokładnie to samo. Mógł zabrać ją teraz gdziekolwiek, nawet do swojego samochodu, i dać im tę przyjemność, której oboje cholernie pragnęli równie mocno, co zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tęskniłem? — powtórzył. Jego głos był niski, niemal chrapliwy. Nachylił się nad nią jeszcze bliżej, aż jego usta delikatnie dotknęły jej ucha. Czuł jak jej ciało reaguje na jego obecność. — A jak myślisz, Soph? — rzucił, przesuwając drugą dłoń na jej pośladek i delikatnie go ściskając. Czuł, że podniecenie również w nim rośnie coraz bardziej, czego nie ułatwiał fakt, że zdecydowanie nie założył do tego odpowiednich spodni.
      Dalej trzymał swoją dłoń na jej skąpej bluzce, powoli przesuwać się w górę, muskając jej dekolt, jakby drażnił się z nią, nie dając jej pełnej satysfakcji, a tylko jej namiastkę. Uwielbiał to – kontrolować sytuację, trzymać ją na granicy, na której on decydował, jak daleko mogą się posunąć. W jej słowach czuł wyzwanie, tę przewrotną prowokację, na którą reagował z coraz większą fascynacją. On kierował grą, lecz to ona nadawała jej tor. On dawał jej przyjemność, a ona go nakręcała jak nikt inny.

      — Może — odpowiedział, nie mając zamiaru potwierdzić, czy rzeczywiście wiedział cokolwiek od swojego przyjaciela. Sophie się domyślała, ale przecież mogła żyć w lekkiej niepewności. — Nowy kochanek, hm? — zamruczał z ironią, przesuwając wzrok na jej dłoń wędrującą w stronę jego paska. Znał tę zagrywkę zbyt dobrze i naprawdę ją lubił. — Dobrze wiesz, że to tylko moja rola, Soph. Kogo próbujesz oszukać? — zauważył i spojrzał na nią. Podniósł dłoń, chwytając pewnie, lecz delikatnie, jej podbródek, tym samym zmuszając ją, by spojrzała mu prosto w oczy. — A może powinienem ci o tym przypomnieć? — zapytał, a w jego oczach pojawił się błysk wyzwania. Dobrze, nawet bardzo, że Sophie trzymała wysoko poprzeczkę. Uwielbiał za nią latać, prosić o jej uwagę, łamać te pozory niedostępności. Było to dla niego niesamowitym źródłem adrenaliny.

      — Wiesz, że mogę sprawić, że zapomnisz o jego imieniu szybciej, niż w ogóle zdążysz je wypowiedzieć — powiedział pewnie, nachylając się blisko jej twarzy. Ich oddechy się mieszały, a napięcie rosło, jakby świat dookoła nagle przestał istnieć. Jego usta niemal dotknęły jej, ale w ostatniej chwili odsunął się, celowo przedłużając grę, którą oboje dobrze znali. Wiedział, że prędzej czy później to napięcie eksploduje, ale na razie wolał je jeszcze podsycać. Patrząc jej prosto w oczy, uśmiechnął się z zadziornością.

      — Ale po co się spieszyć, Soph? — mruknął, jego głos głęboki i lekko chrapliwy, jakby w harmonii z dźwiękami, które otaczały ich w barze. — Mamy całą noc dla siebie — dodał, puszczając jej rękę i prowadząc ją w stronę małego parkietu tanecznego. Zapach drewna i dymu mieszał się z aromatem whisky, a dookoła nich unosiły się dźwięki muzyki, m. Gdzieniegdzie migotały światła lampek owiniętych wokół belek sufitowych, przełamując ciemność tego miejsca.
      Pod ich stopami parkiet skrzypiał cicho, ale atmosfera była przyjemna, pełna luźnych tańców i radosnych okrzyków. W tle słychać było delikatne pobrzękiwanie butelek i uderzenia kufli o bar, ale ich świat w tamtej chwili toczył się wokół nich samych.

      Stanął za nią, jego dłoń powoli wsunęła się na jej biodro, a drugą lekko musnął jej kark, nachylając się tak blisko, że mogła czuć ciepło jego oddechu.

      — Poruszaj się dla mnie — wyszeptał jej do ucha.

      waiting for the fire to light

      Usuń
  4. Sophie Martinez była jedyna w swoim rodzaju. Żadna inna kobieta nie mogła się z nią równać. Sophie emanowała pewnością siebie, była piękna i hipnotyzująca. Wiedziała, czego chce od życia, i nie bała się ryzyka. Brała to, co jej się należało, bez mrugnięcia okiem. Była kobietą sukcesu, choć niestety los nie był dla niej łaskawy w miłości. Max miał w tym spory, jeśli nie znaczący, udział, ale wcale mu to nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do reszty, widział ich relację zupełnie inaczej. Donovan był człowiekiem bezpośrednim i szczerym, nigdy nie udawał przed innymi ani nie robił uników w tym, co mówił i robił. Wszyscy wiedzieli, jak wyglądała jego relacja z Sophie, i choć spotykało się to z niepochlebnymi opiniami, Max miał to po dziurki w nosie. Ich znajomi patrzyli na ich związek z dezaprobatą, a jego rodzice wielokrotnie wytykali mu, że związał się z wywłoką, która zamyka mu drogę do prawdziwego szczęścia. Uważali, że przez Sophie traci szansę na stabilne życie u boku kogoś, kto mógłby naprawdę go uszczęśliwić. Zapominali jednak lub po prostu nie potrafili pogodzić się z myślą, że Max Donovan już był szczęśliwy, a ten chaos, który wprowadzała Sophie, odpowiadał mu bardziej niż cokolwiek innego.
    Ich relacja przypominała taniec, w którym nie trzymali się tylko jednej melodii. Wszystko zmieniało się, jak w kalejdoskopie — raz lepiej, raz gorzej. Byli blisko, a innym razem się oddalali, ale to właśnie ta zmienność napędzała Maxa. Dla innych był to toksyczny związek bez przyszłości, Max jednak w tym chaosie odnajdywał swój spokój. Wiedział, że ani on, ani Sophie nie byli stworzeni do stabilnych, zdrowych związków, i właśnie to ich do siebie przyciągało. Byli dwójką podziurawionych, lekko zepsutych ludzi, którzy rozumieli się i pragnęli, jak nikt inny.

    Nigdy nie była to jednak miłość w tradycyjnym sensie tego zjawiska. Jego uczucia do Sophie były gorące, pełne emocji i pożądania, ale bardziej przypominały wyzwanie niż romantyczne oddanie. Chaos, adrenalina, emocje na krawędzi — to było paliwo, które napędzało życie Maxa Donovana. Sophie dawała mu to wszystko, a już szczególnie wtedy, gdy pojawiał się jakiś frajer, który nie zasługiwał na Sophie i stawał na jej drodze do niego. Mimo wszystko, nie dawał im szansy na związek, bo oboje wiedzieli, że w normalnej, zamkniętej relacji spaliliby się nawzajem. A przecież to, co mieli, było wyjątkowe. Stworzyli własne zasady, których nikt inny nie rozumiał. I to, właśnie to, sprawiało, że podobała mu się ta relacja jeszcze bardziej. Max Donovan nie potrzebował stabilizacji ani szczęśliwego zakończenia – przynajmniej tak lubił myśleć. Uciekanie przed zobowiązaniami, przed tym, co mogłoby go ograniczać, stało się jego sportem.
    Z Sophie jednak było inaczej. Ona nie była ucieczką, ale czymś, nad czym Max miał kontrolę, jednocześnie czując, że nie posiada pełnej władzy. To uczucie balansowania na granicy dawało mu pełną, wręcz chorą satysfakcję. Lubił to, jak łatwo mógł ją do siebie przyciągnąć, i jak mimo prób układania sobie życia z innymi, zawsze wracała do niego. Była jego, a on jej – ich ciała były naznaczone sobą nawzajem i nikt nie mógł tego im odebrać.

    Max kochał ich gierki, szalenie uwielbiał gonić za uciekającą Sophie Martinez, która ostatecznie i tak trafiała w jego ramiona. Uwielbiał sprawiać jej przyjemność, widzieć jak wije się z rozkoszy, krzycząc jego imię. Uwielbiał doprowadzać ją do nieziemskich orgazmów, dochodzić z nią w tym samym momencie do szczytu ich ekstazy. Każde wspomnienie jej ust na jego skórze, miękkości jej ciała, zapachu, który zostawiała na jego pościeli – wszystko to powodowało, że tracił kontrolę nad emocjami. Każdego dnia przypominał sobie o jej brązowych oczach, które błyszczały pożądaniem i iskrzyły się zmysłową energią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to nie tylko fizyczność sprawiała, że nie mógł jej się oprzeć. Była jego idealnym partnerem w chaosie; kimś, z kim mógł robić wszystko, pozbywając się ciężaru pruderyjności i sztywnego oceniania. Rozumieli się nawzajem w sposób, którego nikt inny nie mógł pojąć. Oboje byli swoimi największymi zagrożeniami i najgorszymi błędami, ale równocześnie byli najlepszym, co spotkało ich w życiu.

      Patrzył, jak Sophie rozgrywała całą scenę. Była w tym perfekcyjna – jej bezwstydne gesty, pewność siebie, świadomość, że mogła mieć go w każdej chwili, sprawiały, że Max nigdy nie mógł odejść na stałe. Wracał do niej niczym bumerang, wiedząc, że nie jest w stanie się jej oprzeć. Kiedy poczuł, jak ociera się o niego na parkiecie, prowokując go do granic, jego serce przyspieszyło, a na twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Znała jego ciało tak dobrze, jak on znał jej. Gra między nimi była elektryzująca.
      Nachylił się, wdychając zapach jej włosów, a jego ręka powoli przesunęła się po jej biodrze.

      — Lubię czuć twoje ciało przy sobie, Soph — wyszeptał cicho, a jego głos pełen był tego charakterystycznego tonu pożądania, który zawsze sprawiał, że drżała. — Wyobrażasz sobie, że kiedyś mogłoby mi to przestać się podobać? Co byś wtedy zrobiła? — zapytał prowokująco. Wiedział, że go pragnie, ale chciał to usłyszeć. Chciał widzieć i słyszeć, jak Sophie błaga go o jego uwagę, o dotyk, o kolejny cholernie nieziemski seks, który pozostawi ją głodną więcej rozkoszy i przyjemności.
      Max zbliżył się jeszcze bardziej, składając namiętny pocałunek na jej szyi, a jego dłoń przesunęła się wyżej, wędrując po jej plecach. Przyciągnął ją do siebie, ich ciała poruszały się razem w rytm muzyki. Jedną ręką przytrzymał jej biodro, drugą spoczął na jej szyi, czując, jak ich oddechy się splatają.

      — Pokaż mi, jak bardzo mnie chcesz, Soph. Pokaż mi, dlaczego nie potrafię bez ciebie żyć — powiedział cicho, głosem pełnym intensywności, która paliła między nimi mosty rozsądku.

      can you take my breath away?

      Usuń
  5. [Haha, w moich założeniach z braciszka Nancy jest niezłe ziółko, ale jeśli to nie odstrasza, a może nawet zachęca, to cała przyjemność po naszej stronie ;))

    Ależ masz tutaj imponującą gromadkę; wszyscy są fajni, tacy różni i z kawałami porządnej historii, podziwiam za to. Myślę, że Nancy dogadałaby się ze wszystkim, chociaż nie wiem, czy z WIADOMYCH PRZYCZYN udałoby się to z Soph. Oczywiście Alexandra i Nancy muszą trzymać się razem, nic innego nie wchodzi w grę, bo nie mogą mieć zbyt łatwo. Burzę mózgów możemy urządzić sobie na mailu, jeśli mielibyście na to ochotę, a póki co dziękuję za miłe słowa, również życzę dobrej zabawy i... co złego to nie my :D]

    Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  6. Miała zupełną rację. Max Donovan był całkowicie uzależniony od niej – a ten nałóg był jego najlepszym wyborem, choć jednocześnie skazywał go na ciągłą pogoń. Uwielbiał myśl, że Sophie należała do niego, a jednocześnie była dla niego nieuchwytna, zawsze potrafiąc rozbudzić w nim to specyficzne napięcie, którego nie mógł zignorować. To właśnie dzięki niej czuł tę potrzebę ciągłego zdobywania, tylko po to, by na moment porzucić ją i znowu zacząć tę grę od nowa.

    — Dobrze, że wiesz, że jesteś moja… — mruknął, spoglądając na nią intensywnie, z błyskiem fascynacji w oczach. Gdy pociągnęła go za kołnierz, zbliżając ich twarze do siebie, czuł, jak powoli traci kontrolę nad sobą. Każda cząstka jego ciała i umysłu krzyczała, by poddać się tej chwili, by pokazać jej, dlaczego to właśnie on był jej największą słabością. Chociaż cały ten schemat był aż nadto przewidywalny, nigdy nie przestał go kręcić. Sophie była wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju i żadna inna kobieta nie miała nad nim takiej władzy jak ona. Była niczym nieskończona zabawa, a jednocześnie wyzwanie, któremu nigdy nie mógł się oprzeć. I wiedział, że tylko on potrafi poskromić ten płomień, który nieustannie płonął w Sophie Martinez.

    Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej słowa, a jego wzrok przybrał ten intensywny wyraz, który zawsze zapowiadał kolejną grę. Fascynowało go, że w całym swoim stylu bycia, Sophie potrafiła być odpowiedzialna. Max dosłownie w żadnym aspekcie swojego życia nie potrafił przejawiać tej cechy, a jedyne, co traktował na poważnie, to przyjaźń z Edwardem Murrayem. To ich trochę różniło, ale zdecydowanie nie na tyle, by miało zaważyć na ich relacji.
    Mimo wszystko, Max wciąż nie miał zamiaru puścić jej tak tak po prostu bez niczego z urokliwego The Rusty Nail. A szczególnie teraz, gdy Sophie wyraźnie próbowała przejąć nad nim kontrolę, przyciągając jego uwagę w sposób, który sprawiał, że reszta świata przestawała istnieć. Jej dotyk pod jego koszulą rozgrzewał go, pokazując, że wystarczyło tak niewiele, by mógł zatracić się w jej grze. Sophie była kobietą, która wiedziała, czego chce, i umiała to osiągnąć. A Max doskonale wiedział, jak ją zadowolić.
    — Przecież wiesz, że nigdy nie mógłbym tobie odmówić, Soph… — wyszeptał, przyciągając ją bliżej i muskając ustami jej skórę. Po chwili odsunął się od niej i bez słowa wziął ją za rękę. Wiedział, że nie musi mówić nic więcej, bo oboje wiedzieli, co czeka ich dalej. To przecież była ich wspólna, nieopisana umowa — zawsze wracał do niej, a ona do niego, a tej nocy było oczywistym, że po raz kolejny doświadczą niesamowitej rozkoszy i intensywnego, pełnego napięcia seksu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy prowadził ją w stronę wyjścia, czuł jej dłoń w swojej, drobną i delikatną, ale pełną tego nieuchwytnego napięcia. Miała w sobie ogień, który go uzależniał. Każda sekunda z nią była jak gra na krawędzi, a Max uwielbiał tę cienką granicę między przyjemnością a destrukcją. Może dlatego do niej wracał – bo z nikim innym nie czuł tego elektryzującego ryzyka. Chociaż Max nigdy nie udawał kogoś, kim nie był, to jednak w obecności Sophie czuł, że w końcu nie jest oceniany. Każdy ruch był dozwolony, każde zagranie, każdy szept. Wiedział też, że Sophie nie oczekuje od niego niczego więcej niż tej szalonej gry pełnej uniesień i napięcia. Ta relacja miała dla nich idealny wymiar — wolna od klasycznej, oklepanej miłości, a przez to łatwiejsza i pozbawiona iluzji o czymś więcej. Po prostu bez bólu i rozczarowań.
      Gdy wyszli z baru, Max przyciągnął ją do siebie, czując, jak ich ciała się stykają. Oboje wiedzieli, co ich czeka – wymienne spojrzenia i drapieżne uśmiechy były wystarczającą zapowiedzią tego, co miało się wydarzyć.

      — Tak, Soph, jestem cholernie uzależniony od ciebie — wyszeptał, patrząc jej głęboko w oczy, a jego wargi muskały jej pociągające usta. — Chcę cię poczuć, całą mokrą dla mnie… — dodał, a następnie połączył ich usta w namiętnym pocałunku, kładąc obie dłonie na jej pośladkach i ściskając je mocno. Z każdą chwilą czuł, jak jej palce zaciskają się na jego ramionach, a ich bliskość potęgowała napięcie między nimi. Wiedział, że ich relacja to zamknięte błędne koło, z którego żadne z nich nie chciało, a może i nie potrafiło uciec. Ale tego wieczoru, tej nocy, istnieli tylko oni — potrzebowali siebie nawzajem tak, jak ogień potrzebuje tlenu.

      — Do ciebie, tak?

      🔥♥️

      Usuń
  7. Obudził się niedługo po wyjściu Sophie, z lekkim bólem głowy, któremu jednak towarzyszyło przyjemne zadowolenie – to specyficzne uczucie, które zawsze pojawiało się po nocy spędzonej z Sophie Martinez. Rozejrzał się po sypialni, którą znał już lepiej niż własną, czując się tutaj jak u siebie. Podniósł się na łokciach, spojrzał na puste miejsce obok. Pościel była w nieładzie, a Sophie zniknęła, jak zawsze. Taki był ich układ – czysta przyjemność, intensywność tego, co mogli sobie nawzajem dać, bez potrzeby subtelnych poranków i śniadań. Zresztą, nie pasowałoby to do nich; gdyby pozwolili sobie na taki gest, mogłoby to zachwiać równowagą ich relacji. A Max cenił ten unikalny, ich własny styl bycia, coś, co rozumieli tylko oni. Dlatego, patrząc po pustej sypialni i znów zatrzymując wzrok na łóżku, które było świadkiem ich upojnych, często dzikich nocy, wiedział, że tak naprawdę nic nie zniknęło – ani Sophie, ani to, co ich łączyło. Ta relacja, pełna nieoczywistości, złożona, czasem toksyczna i pokręcona, miała swój rytm: namiętność, zabawa, brak pytań i zero zobowiązań. A jednak, z jakiegoś powodu, Max Donovan czuł, jakby jego dusza była spleciona z duszą Sophie Martinez.

    Wciąż oparty na łokciach, westchnął, choć na jego twarzy mimowolnie zarysował się grymas zadowolenia. Miniona noc przebiegła dokładnie tak, jak sobie wyobrażał, a to oznaczało jedno – że kolejne dni, a może i tygodnie, spędzą z Sophie w swoim prywatnym świecie, do którego nikt inny nie miał dostępu ani go nie rozumiał. Nie zamierzał przestawać zanurzać się w tej ich niezdrowej, ale jakże intensywnej relacji. Prawdę mówiąc, tylko Sophie potrafiła tak dobrze pojąć jego naturę, jego pragnienia i emocje. Była dla niego jak lustro – chociaż w wielu sprawach byli skrajnie różni, to w kwestii relacji, miłości i seksu odnajdywali w sobie to samo. Właśnie to w niej uwielbiał – nie oczekiwała od niego stabilizacji, zobowiązań, nie było miejsca na urazy czy żale. A taki układ naprawdę przynosił im wiele korzyści.
    Leniwie sięgnął po telefon, żeby sprawdzić godzinę – miał ledwie chwilę na szybki prysznic i błyskawiczne zebranie się, jeśli teraz opuściłby dom Sophie i wrócił do swojego apartamentu w Camden. Nie miał zresztą wyboru, bo za niedługo czekał go lot, a konferencja, na którą się wybierał, nie zamierzała na niego czekać. Szczerze mówiąc, najchętniej odpuściłby i wybrał się na inną edycję. Mimo wszystko, gdy coś obiecał, trzymał się tego – może nie zawsze był odpowiedzialny, ale słowny już tak. Dał słowo swojej asystentce, że pojawi się na tej konferencji, pozwalając jej w pełni ogarnąć kwestie organizacyjne, więc nie mógł teraz tak po prostu jej wystawić. Dlatego, choć zmysły wciąż szumiały wspomnieniem minionej nocy, zerwał się z łóżka, ubrał, zgarnął swoje rzeczy i ruszył, świadom, że dziś nie było czasu na lenistwo. Dziś musiał wsiąść w ten cholerny samolot. Z echem porannych słów Sophie w pamięci, zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę Camden.

    Od momentu wejścia do mieszkania aż do chwili, gdy kierował się już na lotnisko, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jess, jak zwykle niezawodna, najwyraźniej znała go na wylot, bo zanim jeszcze zdążył rozgościć się w swoim apartamencie, przyszła wiadomość od niej, że większość spraw była już załatwiona, a jedyne, co mu pozostało, to zabrać bagaże. W takich momentach naprawdę doceniał, że od lat była jego prawą ręką, niezmiennie profesjonalną i zawsze o krok przed nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lądowanie w Las Vegas, jak zawsze, było jak wejście do innego świata. Tutaj nie było miejsca na refleksje czy zawahania – Vegas żyło adrenaliną, zgiełkiem, światłami i czystą, choć nie zawsze zdrową rozrywką. Bawiło go, że tym razem przyleciał tu z zadaniem zupełnie niepodobnym do jego wcześniejszych wizyt w Mieście Grzechu. Czekała go konferencja, na której miał zdobyć nowych inwestorów, gotowych wesprzeć rozwój Investify i pomóc mu sięgnąć na jeszcze szerszy rynek. Wizja rozwoju firmy naprawdę go ekscytowała, bo może i bywał lekkoduchem, a jego zawodowe decyzje często były ryzykowne, ale zdecydowanie miał talent do interesów. Nawet jeśli brakowało mu nastroju na tę konferencję, jego głowa kipiała nowym pomysłem, który sam uznawał za swój największy cel. Jess wprawdzie uważała go za wyjątkowo ryzykowny, ale Max pozostawał nieugięty: pragnął rozszerzyć firmę o platformę dostępną globalnie, tak intuicyjną, że umożliwiłaby użytkownikom z całego świata zarządzanie swoimi finansami z poziomu jednego, przejrzystego systemu. Miał nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto dostrzeże potencjał jego wizji tak mocno jak on. Mimo wszystko, cieszył się jeszcze bardziej, że był w Vegas i nie zamierzał szybko stąd wracać, bo uwielbiał to miasto. Vegas było jego żywiołem – w ciągłym ruchu, na granicy chaosu, bez nadmiernego planowania. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak on. Jak miał w zwyczaju, skupił się na tym, co najważniejsze: jak najlepiej wykorzystać nadarzającą się okazję.

      Max zdołał w ostatniej chwili zameldować się w hotelu, odświeżył się szybko po podróży i założył elegancką, choć nieco swobodną stylizację – ciemnoszare spodnie w kant, dopasowaną, błękitną koszulę, której mankiety lekko podwinął, oraz elegancką marynarkę, którą niedbale zarzucił na ramię. Gotowy, zszedł na dół i skierował się prosto do restauracji Delilah, w której odbywało się inauguracyjne spotkanie konferencji.
      W ostatniej chwili dotarł na miejsce, czując, jak powoli opada adrenalina związana z pośpiechem. Las Vegas, jak zawsze, przywitało go migotem świateł, elegancją i energią, którą uwielbiał. Wkraczając do eleganckiej restauracji, Max przesunął wzrokiem po zgromadzonych, z pełnym zestawem dobrych manier, jakie zawsze miał na pokaz, gdy chodziło o spotkania biznesowe. Mimo wszystko przybył tu z poczuciem, że to będzie jedna z tych nudniejszych chwil w jego życiu. Sala była pełna ludzi, którzy wyglądali na skupionych wyłącznie na swoich osiągnięciach zawodowych, bez cienia pasji czy entuzjazmu poza swoimi inwestycjami i portfelami. Myśl, że miałby spędzić tu kilka godzin, próbując przekonać któregoś z tych nudziarzy do współpracy, wydawała mu się jednym z najbardziej przewidywalnych i nieciekawych scenariuszy.
      Jednak w tej monotonii, coś zmieniło się nagle i nieoczekiwanie, gdy w tłumie, przy barze, zobaczył – swoją boginię, największą i najprzyjemniejszą słabość. Sophie.
      Uśmiech na jego twarzy pojawił się niemal natychmiastowo, a wszystkie wcześniejsze rozważania o nudzie zniknęły w jednej chwili. Jego serce przyspieszyło, a umysł nie zdążył jeszcze w pełni przetrawić tego zbiegu okoliczności. Wziął głęboki oddech, podszedł do niej pewnym krokiem, nie kryjąc uśmiechu, który z łatwością wyraził całą jego pewność siebie.

      – Cóż za przyjemny zbieg okoliczności!– rzucił, gdy stanął obok niej na tyle blisko, by w każdej chwili móc zacząć się z nią droczyć. – Aż tak za mną tęskniłaś? — uniósł brew, mówiąc figlarnym tonem, jednak nie czekając na odpowiedź, delikatnie ułożył dłoń na jej plecach i spojrzał jej prosto w oczy. — Wygląda na to, że Vegas naprawdę potrafi spełniać marzenia.

      ❤️

      Usuń