Someone pour me up a double shot of whiskey.
They know me and Jack Daniels got a history...
West - 18.02.1987 w Mariesville - rodowity mieszkaniec - kowboj w Davenport Ranch - osiem lat w więzieniu stanowym za przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej oraz napad z bronią w ręku - od dwóch miesięcy na wolności - czarna owca Mariesville - mieszka w przyczepie campingowej nieopodal rancza - stroni od kłopotów i mieszkańców - stara się wyjść na prostą - Feelin' low, gettin' high, where did everything go wrong? You say that it's the universe and blame it on the stars.
Po ośmiu latach nieobecności nadal doskonale pamiętał krętą drogę przez lasy do Mariesville. Odsiadując do końca wyrok i wychodząc na wolność ze stanowego więzienia o zaostrzonym rygorze, nawet nie pomyślał o innym miejscu niż mała mieścina pośrodku niczego, słynąca z uprawy jabłek, w której się urodził. Nie chciał zaczynać od nowa gdzieś w Montanie lub Idaho, choć niezaprzeczalnie by się tam odnalazł jak setki skazańców przed nim. Przez ostatnie lata nauczył się, że wiele do życia mu nie jest potrzebne - stała praca, marna pensja, kawałek chleba i ciepły kąt do przespania się. Zapomniany przez mieszkańców, spisany na straty, wraca do miasteczka, w którym na nowo ożywają historie o jego przeszłości. West nie szuka kłopotów. Chce tylko nauczyć się na nowo żyć wśród ludzi i wyjść na prostą drogę. Wielu się go boi; inni wierzą, że został skazany niesłusznie, ale nikt nie chce mieć z nim zbyt wiele wspólnego, traktując jak chodzące zło.
[Próbuję dojść skąd kojarzy mi się jego imię i nazwisko i już wiem, że będzie mnie to długo męczyć...
OdpowiedzUsuńW każdym razie mam nadzieję, że Weston obecnie ma przed sobą wyłącznie w miarę spokojne życie. Nikomu bowiem nie należy życzyć recydywy, a szczególnie wtedy, gdy wyraźnie widać, iż dana osoba stara się wyjść na prostą.
Życzę powodzenia z kolejną postacią, a gdybyście kiedyś poszukiwali dawnego partnera do mniejszych i większych głupot, polecamy Liberty'ego. ]
Liberty, Delio & Manar
[Ależ mu zmalowałaś historię! Przygnębiającą i trudną, ale pozostaje wierzyć w to, że West pojął lekcję i będzie już grzecznym chłopcem. Myślę, że Betsy mogłaby się naszukać adresata, skoro ulokował się w przyczepie (prawdopodobnie bez adresu). Gdybyście jednak oczekiwali jakiejś przesyłki, dajcie znać.
OdpowiedzUsuńBaw się z Westonem dobrze! Mam nadzieję, że lokalsi dadzą mu drugą szansę na odnalezienie się w społeczeństwie. ;-)]
Betsy Murray
[O, wreszcie ktoś praktycznie w wieku Jen, witamy! Nie wiem czy to z powodu zdjęcia, imienia czy całej historii, ale kurcze, totalnie nam się Twój pan podoba. Ciekawe czy z tym nieszukaniem kłopotów to prawda, ale myślę, że się przekonamy. Bawcie się dobrze, a w razie czego, zapraszamy do siebie.]
OdpowiedzUsuńJennifer
[ Nie szuka, kłopotów.... Tia! Jasne, na pewno! :P Kłopoty same szukają takich jak on, więc strzeżcie się! :)
OdpowiedzUsuńBardzo zgrabnie przedstawiłaś tego kowboja i cieszę się, że oszalałaś, pojawiając się z kolejną postacią :D. To taki życiowy, trochę poturbowany facet, który na pewno wie, co w życiu jest cenne! My chyba nie mamy jeszcze żadnego wspólnego wątku, więc w razie chęci zapraszam, Abi potrafi nabałaganić i zaskoczyć, z nią nie jest nudno, a więc mogę zaproponować trochę przygód :)]
Abigail
[Witam Pana kowboja <3 Ale cudowny podkład muzyczny, idealnie pasujący do całokształtu Westa. Jutro wieczorem przyjdę z obiecanym rozpoczęciem. Uderzmy w nich delikatnie ciężkim kalibrem! :D]
OdpowiedzUsuńErin
— Dobrze mi tu, mamo. Naprawdę. Mariesville jest piękne i takie spokojne.
OdpowiedzUsuńIsla Monroe mogła nieskończenie długo powtarzać, jak piękne było życie w tej urokliwej mieścinie, ale jej ukochana matka nie potrafiła w to uwierzyć. Dla Pearl Monroe ta dziura nigdy nie powinna być wybrana jako miejsce zamieszkania jej jedynej córeczki. Kobieta nigdy nie ukrywała, że gardzi małomiasteczkowym klimatem. Przyzwyczajona do luksusów i bogactwa, próbowała to samo zaszczepić w swojej córce, która raz po raz łamała jej serce. Najpierw, zamiast medycyny czy prawa, wybrała kinezjologię. Pearl i Gregory przełknęli tę nieprzyjemną prawdę i byli gotowi wspierać w tej drodze swoją córkę. Opłacili jej studia, a ich pomoc na tym się nie skończyła, pomimo tego, że Isla wcale jej nie oczekiwała. Gdy kończyła studia licencjackie, oświadczyli jej, że będzie pracować w prestiżowym ośrodku rehabilitacyjnym, który specjalizował się w holistycznym podejściu do zdrowia i rehabilitacji sportowej. To miejsce, znane w całym stanie Georgia, cieszyło się renomą dzięki innowacyjnym metodom leczenia i pracy z zawodowymi sportowcami oraz pacjentami po urazach. Isla była wdzięczna, bo ta propozycja była wyrazem miłości jej rodziców – rozumieli, że chce pomagać innym i znaleźli miejsce, które idealnie się do tego nadawało. Przyjęła więc tę ofertę, pracując tam ponad trzy lata i zdobywając ogrom niesamowitego doświadczenia. Isla jednak rozumiała, że potrzebuje czegoś więcej i była gotowa na zmianę. Jej rodzice znaleźli jej zatem inną pracę, a ona czuła, że zaczyna się dusić. Odmawiała więc wszystkiego, raz po raz łamiąc serce Pearl i Gregory’ego. Czara goryczy przelała się, gdy oświadczyła, że przeprowadza się do Mariesville, gdzie razem z Sadie – przyjaciółką od czasów liceum – zamieszkają w mieszkaniu jej cioci. Rodzice Isli potrafili zaakceptować decyzję o jej przeprowadzce, ale nie rozumieli, dlaczego chciała marnować się w jakiejś żałosnej dziurze, która nie mogła jej nic zaoferować. Nawet nie próbowała im tego tłumaczyć.
— Skoro tak mówisz — Pearl odparła z niezadowoleniem w głosie. Pożegnały się, a Isla czuła, jak przez chwilę na jej sercu ciąży ogromny smutek. Szybko jednak doprowadziła się do porządku, bowiem nie mogła pozwolić sobie na złe samopoczucie. Obiecała współlokatorce, że razem odwiedzą Davenport Ranch. Sadie była kreatywną dziewczyną o wielu obliczach, a każde z nich miało swoje własne zainteresowania. Tym razem Harris zaczęła interesować się historią Mariesville. Obie zresztą bardzo chciały stać się częścią tej urokliwej społeczności, każda jednak robiła to na inne sposoby. Isla ponad wszystko starała się nawiązać więź z mieszkańcami, podczas gdy Sadie próbowała swoich sił w zagłębieniu się w tradycję i kulturę tego miejsca. Tego dnia chciała odwiedzić Davenport Ranch, bo ich właściciele ponoć nie słynęli z dobrej opinii. Monroe była względem tego obojętna, Sadie jednak musiała zrozumieć dlaczego.
Tak też późnym popołudniem znalazły się na terenie rancza. Na miejscu przywitał je zapach świeżego siana i dźwięki natury, a w oddali dostrzegła sylwetki potężnych byków, które majestatycznie przemierzały pastwiska. Był to piękny widok, który zrobił na niej niemałe wrażenie. Sadie jednak swoją uwagę skupiła na czymś innym, rozmawiając niemal z każdym, a najwięcej czasu poświęciła właścicielce. Isla jednak nie była pewna, czy rzeczywiście ten entuzjazm był odwzajemniony. Z uśmiechem i cieniem rozbawienia na twarzy obserwowała, jak jej przyjaciółka zagaduje, wręcz męczy panią Anne-Marie Davenport. Cała Harris, pomyślała.
UsuńStała w pobliżu płotu, który oddzielał odwiedzających od tych majestatycznych zwierząt. Nigdy szczególnie nie fascynowała się nimi, ale jednak byki, z ich potężną posturą i niezwykłą siłą, były dla niej symbolem wolności i dzikiej natury – czegoś, co było bliskie jej sercu. Mogła napawać się tą chwilą przez długi czas, gdy nagle pomyślała, że dobrze by było utrwalić to na zdjęciu. Prędko wyciągnęła więc telefon z kieszeni, lecz w tej samej chwili wyślizgnął się z jej dłoni i upadł na ziemię z głośnym trzaskiem.
— Pięknie — mruknęła zestresowana pod nosem, schylając się po niego. Dziś pech szczególnie ją wyróżnił. Ekran telefonu był cały potłuczony, do tego stopnia, że trudno było cokolwiek na nim dostrzec. Sadie powtarzała jej, żeby założyła szkło hartowane, ale jej nigdy nie było do tego po drodze. Nie było jej też po drodze z negatywnymi uczuciami; tym razem jednak budziła się w niej frustracja.
Gdy badała wzrokiem cały telefon, nagle kątem oka ujrzała postać kowboja. Skierowała wzrok w jego stronę i zauważyła, że z uśmiechem obserwował, jak Isla walczy z telefonem. Zaciągnęła powietrze, starając się opanować swoje uczucia. Dziwnie wstydziła się w obliczu jego spojrzenia, bo wiedziała, że prezentuje się po prostu niezdarnie.
— Coś Pana bawi? — rzuciła z lekkim zacięciem, a w sercu poczuła delikatne ukłucie zakłopotania. Przypomniała sobie o planach na ten wieczór i że miała cieszyć się czasem spędzonym z przyjaciółką, ale w tej chwili miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Isla
[Miałam tutaj przyjść, jak się opublikowałaś, ale że byłam następna w kolejce to chciałam poczekać, a potem wciągnęło mnie życie. XD Ha, Glen całkiem dobrze by pasował do Westona, ale ten pan na wizerunku również całkiem zacny. :D Taki... tajemniczy z tą zakrytą twarzą. Mam słabość do fikcyjnych facetów, którzy siedzieli w więzieniu i chętnie podsunęłabym Amelię do wątku z tym panem, gdybyś chciała, ale że no właśnie, początku nie dostałam, to zastanówmy się co robimy. Alex i Eatona można jak najbardziej połączyć, naprawi kran czy tam jeszcze będzie chciała. :D Odezwij się na hg i się dogadamy! ^^
OdpowiedzUsuńNo i dziękuję za powitanie. ^^]
Amelia Hawkins & Eaton Grant
Bonnie czuła przenikający ból pleców i kolan, kiedy siedziała zgarbiona na malutkim krzesełku przeznaczonym dla dzieci, trzymając na udach otwartą książkę. Festyn trwał już dobrych kilka godzin, a ona wciąż nie miała szansy rozprostować kończyn; jej budka cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, przyciągając co kilkanaście minut kolejną gromadkę zachwyconych, roześmianych maluchów oraz ich rodziców trzymających się nieco na uboczu, zadowolonych, że chociaż na chwilę ktoś przejmował na siebie rolę zabawiania ich pociech. Jej namiot był jednym z tych najbardziej wyróżniających się w dość prostym otoczeniu; sama uparła się, by do białej plandeki przykleić zmarszczone falbanki w różnych kolorach tęczy, dodatkowo obsypane przez nią brokatem (nadal tkwiącym jej we włosach i różnych zakamarkach ciała, o których wolała nie wspominać), które unosiły się i szumiały cicho na wietrze, przyciągając wzrok. Na prowizorycznej podłodze rozłożyła różnej wielkości pufy, miękkie koce i niskie krzesełka, na drewnianej komodzie leżały misie i lalki, a po drugiej stronie został ustawiony cały regał z wydanymi przez Bonnie książkami pod pseudonimem artystycznym w razie, gdyby rodzice chcieli dokonać zakupu. Obok niej stał przygotowany wcześniej teatrzyk i kukiełki. Niektóre bajki po prostu czytała, zmieniając głos czy naśladując dźwięki, ale inne wolała przedstawić za pomocą pacynek, klęcząc za niewielką sceną wykonaną własnoręcznie z tektury, starej, bordowej firany wygrzebanej w second handzie oraz rozlicznych gwoździ, z których część zraniła ją w opuszki palców. Jej głos stawał się zachrypnięty i matowy od wielogodzinnego mówienia, ale uśmiech niezmiennie nie schodził jej z ust, kiedy recytowała kolejne opowieści zasłuchanym dzieciakom. Dopiero w porze obiadowej udało jej się trochę odetchnąć, gdy większą uwagą zaczęły cieszyć się rozstawione po przeciwległej stronie parku budki z przekąskami. Podniosła się ze swojego miejsca, jęcząc cicho pod nosem, kiedy jej stawy zaprotestowały. Chyba powinna pamiętać, że nie była już najmłodsza, ale wciąż nie czuła się na swój wiek; czekała na ten moment, gdy zacznie odczuwać upływ czasu i wystraszy się pojawiających się na twarzy zmarszczek czy siwych włosów, jednak zamiast tego czuła głównie radość oraz spełnienie, bo dopiero teraz mogła żyć według własnych zasad. Swoje poprzednie lata oddała lękowi, ktoś inny dzierżył władzę nad jej codziennością, odbierając jej wolność wyboru i możliwość szczerego cieszenia się z każdego oddechu. Krok po kroku odzyskiwała wiarę w siebie oraz radość, ale strach, którym naznaczona była od najmłodszych lat, nigdy tak naprawdę nie znikał, zmieniał jedynie swoją postać. Czasami bała się, że to szczęście zostanie jej odebrane, że było zbyt ulotne i delikatne, by mogło trwać; innym razem obawiała się, że zostanie odnaleziona, że cała przeszłość, przed którą uciekała, wreszcie ją dogoni, a Bonnie będzie musiała zapłacić za swoje grzechy. Teraz jednak skupiała się na głośnym burczeniu w brzuchu, które domagało się natychmiastowego ukojenia.
OdpowiedzUsuńBonnie opuściła swój namiot, wywieszając na klapie informację, że wróci za pół godziny. Przechadzała się spokojnie między stoiskami, chłonąc atmosferę i czując unoszący się w powietrzu zapach waty cukrowej i popcornu. Dookoła niej unosiły się porwane przez lekkie podmuchy wiatru bańki mydlane, a dzieciaki konkurowały o to, kto najszybciej dobiegnie i zniszczy bańkę. Była zaskoczona tym, ile osób pojawiło się na rodzinnym festynie, ale później przypomniała sobie, że w tak niewielkim miasteczku każda mała rzecz stawała się atrakcją. Życie płynęło tutaj inaczej, wolniej, może dzięki temu coś, co było drobnostką, tutaj nabierało większego znaczenia i sprawiało prawdziwą frajdę. Skierowała się w stronę budki z hot-dogami, dochodząc do wniosku, że będzie to najszybsze danie, na które mogła sobie pozwolić w swojej przerwie, kiedy jej uwagę zwróciło dość spore skupisko ludzi.
Zmarszczyła brwi, gdy zaczęły do niej dobiegać podniesione głosy, chociaż była zbyt daleko, by rozróżnić słowa. Widziała tylko, jak rodzice zasłaniali uszy swoim dzieciom i popychały je w przeciwnym kierunku, wyraźnie próbując uniknąć tego, co działo się w tamtym miejscu, podczas gdy krąg dorosłych złaknionych sensacji zdawał się tylko rosnąć. Postanowiła chwilowo zignorować swój żołądek i sprawdzić, o co chodziło. Wraz z kolejnymi krokami słyszała tylko coraz głośniejsze krzyki jednego mężczyzny i drugi, niższy głos. Zaczęła się przepychać między widzami, używając w razie konieczności łokci, zanim udało jej się dostać na sam przód. Jeden z mężczyzn był do niej odwrócony plecami, widziała tylko jego szerokie barki, kowbojski kapelusz na głowie i opalone, silne przedramiona, z kolei drugi mężczyzna był wyraźnie czerwony na twarzy, z łysiną na czubku głowy i z każdym wykrzyczanym słowem cząstki śliny wylatywały z jego ust.
Usuń— …nie ma miejsca dla takiego degenerata jak ty wśród uczciwych ludzi! Wynoś się, skąd przyszedłeś! Gdzie jest jakiś menadżer?! Kto w ogóle dopuścił do tego, żeby skazaniec pojawił się na festynie dla dzieci! Trzeba go przeszukać! Co jeśli porwał jakieś dziecko albo przemycił narkotyki?! — wrzeszczał na cały głos, przyciągając coraz więcej uwagi. Bonnie podświadomie się spięła. Całe to mówienie o narkotykach, skazańcach… przypominało jej życie, od którego próbowała uciec. Już miała się odwrócić na pięcie i odejść, kiedy drugi z mężczyzn odpowiedział coś cicho, zbyt cicho, by mogła go dosłyszeć, ale zarys jego żuchwy wydał jej się znajomy… Bezwiednie postąpiła krok do przodu, nie zwracając uwagi na to, że ktoś próbował ją złamać za przedramię i wciągnąć z powrotem do tłumu. Wpatrywała się uważnie w odwróconego do niej plecami nieznajomego, przyglądając mu się, próbując rozpoznać w nim… czy to możliwe… czy on… Przecież go znała. Każdy cal jego skóry naznaczyła niegdyś płomiennymi muśnięciami warg, poznała każdą krzywiznę jego ciała, każdą bliznę, z namaszczeniem sunąc opuszkami palców po jego mięśniach. Jak mogła go nie poznać już od chwili, w której dostrzegła jego plecy? Jak mogła nie poczuć przyciągania, ich niezniszczalnej więzi, która zawiązała się między nimi w dzieciństwie, ponownie wskakującej na swoje miejsce pomimo lat rozłąki?
— West? — zapytała bez tchu, niemal zbyt cicho, by mógł usłyszeć ją w tej wrzawie, a mimo to usłyszał ją. Zobaczył ją. Zerknął w jej kierunku, ich oczy się spotkały, a ona miała wrażenie, jakby cały świat zamarł. Ta jedna chwila rozproszenia wystarczyła jednak, by Weston nie zauważył zmierzającego w jego kierunku ciosu, gdy nieznajomy mężczyzna zamachnął się i pięścią uderzył Westa w szczękę. Z gardła Bonnie wyrwał się zachrypnięty okrzyk i natychmiast ruszyła w ich kierunku, nie zważając na widownię, która ich obserwowała.
— Oszalał pan?! Co pan robi?! To festyn dla dzieci!
— Właśnie! To festyn dla dzieci, nie dla popaprańców i przestępców! — odwarknął nieznajomy. Bonnie zastąpiła mu drogę, gdy próbował znowu rzucić się w kierunku Westona, ale on zupełnie ją zignorował; popchnął ją mocno tak, że Bonnie upadła, lądując w pyle. Syknęła przez zaciśnięte zęby, czując ból promieniujący w nadgarstku i przedramieniu, na które niefortunnie upadła.
Bonnie z zaświatów
Wszystko działo się tak szybko… W jednej chwili znajdowała się na podłodze, czując pod palcami piach i ból przenikający jej przegub, w drugiej patrzyła, jak Weston przygważdża do ziemi swojego napastnika. Odetchnęła z ulgą, kiedy nie próbował odwdzięczyć się prawym sierpowym w twarz, bo mogła tylko podejrzewać, jakie wywoływałoby to dla niego konsekwencje; zamiast tego podbiegł do niej i pomógł jej wstać, a później odciągnął od gapiów, osłaniając własnym ciałem przed ostrzałem spojrzeń, z których część była mocno nieprzychylna, podczas gdy druga część sugerowała głównie ekscytację tym, że festyn obfitował w niespodziewane atrakcje.
OdpowiedzUsuń— To… nic takiego — wymamrotała Bonnie przez zaciśnięte zęby, próbując zignorować ból, który rozszedł się gwałtowną falą przez całą jej kończynę, kiedy Weston delikatnie musnął jej ramię. Właściwie nie była pewna, czy czegoś nie złamała, miała nadzieję, że to tylko szok i niefortunny upadek, w najgorszym razie zwichnięcie stawu, ale jej uraz był obecnie ich najmniejszym zmartwieniem. Uniosła spojrzenie na jego twarz, zaskoczona tym, jak blisko siebie stali, zasłonięci przez zaparkowaną przy płocie półciężarówkę i parę koni, które znudzone skubały pożółkłą trawę przy wybiegu. Wpatrywała się w niego w milczeniu, odnajdując różnice, które zaszły w jego wyglądzie, odkąd widzieli się po raz ostatni na sali sądowej, osiem lat temu. Pojawiły się pierwsze zmarszczki, najbardziej widoczne w kącikach jego oczu, między brwiami i dookoła jego ust, doskonale widziała linie napięcia zdradzające, że jego ostatnie lata nie należały do najłatwiejszych, zamiast tego zostały naznaczone stresem i niebezpieczeństwem. Wciąż pamiętała, jakim tyczkowatym, chudym nastolatkiem był Weston, później nabrał nieco masy mięśniowej w trakcie swojej pracy w gangu, ale teraz wydawał jej się większy niż kiedykolwiek wcześniej, szerszy w barkach i wyższy... a może po prostu ona zapomniała, jak bardzo nad nią górował? W jego rysach twarzy malowała się jeszcze większa hardość i surowość, które jednak zdawały się stopniowo zanikać, im dłużej na nią patrzył. Oboje zdawali się chłonąć swój widok, oswajać się z myślą, że po niemal dekadzie rozłąki ponownie znaleźli się w tym samym miejscu i tym razem nikt nie mógł ograniczyć ich spotkań. Do Bonnie zaczynało docierać, że przez cały ten czas uciekała nie tylko przed swoim eks i brzydką przeszłością, a również przed świadomością, że po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat nie było Westona w jej życiu. Była przyzwyczajona, że zawsze był obok niej, czasami bardziej na uboczu, ale niezmiennie przy niej trwał. Wystarczyło, by tylko zerknęła przez ramię, a on tam był. Kiedy znalazł się w więzieniu, a ona spakowała małą torbę i rozpłynęła się w powietrzu, po raz pierwszy od wielu lat była zdana tylko na siebie i była tak kurewsko zagubiona bez jego obecności… Ale dopiero teraz cała ta tęsknota zdawała się do niej docierać, przygniatając ją swoim ciężarem.
A najgorsze w tym wszystkim? To ona ich rozdzieliła. To jej zeznania sprawiły, że Weston został zamknięty za kratami. Teraz na własne oczy mogła zobaczyć konsekwencje własnego wyboru, które ostatecznie spadły nie na nią, a na niego. Musiał żyć z łatką przestępcy i nawet jego pojawienie się na głupim festynie wzbudziło tak wielką sensację, że wciąż docierały do niej pokrzykiwania gapiów, do których dołączyły policyjne syreny i męski, znużony głos podający instrukcje przez megafon, by tłum się rozszedł.
— Twoja twarz, West… — szepnęła, unosząc lewą dłoń do góry, jakby chciała musnąć jego obity policzek, ale zatrzymała się kilka milimetrów od jego skóry. Jej palce delikatnie zadrżały, kiedy walczyła sama ze sobą, po czym opuściła rękę wzdłuż ciała, zaciskając ją w pięść. Nie miała prawa go dotykać, nawet jeśli w tej chwili jedyne, o czym potrafiła myśleć, to wtulenie się w jego ciała. Pragnęła, by zamknął ją w swoich silnych, bezpiecznych ramionach, które przed laty stały się dla niej jedynym prawdziwym azylem.
— Powinieneś przyłożyć trochę lodu, jeśli nie chcesz jutro rano obudzić się z paskudną opuchlizną, złagodzi też ból. Dookoła jest sporo budek z przekąskami, na pewno któryś ze sprzedawców zgodzi się podrzucić nam kilka kostek i… — Bonnie zamilkła, kiedy Weston obdarzył ją swoim łagodnym, ujmującym uśmiechem, który wciąż potrafił sprawić, że miękły jej kolana. Czułość zabarwiła jego głos przy wzmiance o starych, dobrych czasach, ale zamiast poczuć ciepło wypełniające jej serce, Bonnie wzdrygnęła się tak, jakby wymierzył jej policzek.
Usuń— Nie zasługuję na to, West. Na twój uśmiech i troskę. Nie powinieneś był reagować, nie dla mnie. Znowu będziesz miał przeze mnie kłopoty. — Zacisnęła wargi, które pobielały od siły, z jaką to zrobiła. Wydawało jej się, że powiedziała za dużo. Nie powinna była w ogóle do niego podchodzić, na jego widok powinna była odwrócić się na pięcie i odejść, bo to ona wprowadzała zamieszanie do jego życia. Uczepiła się go jako mała dziewczynka, podążając za nim uparcie krok w krok niezrażona jego początkową niechęcią, dopóki nie zgodził się zostać jej przyjacielem, co przypieczętowali, zaczepiając o siebie swoje małe palce i zamykając obietnicę przy pomocy kłódki, gdy złączyli ze sobą kciuki. Gdyby wtedy zraziła się jego pierwszym odrzuceniem, nigdy nie staliby się sobie tak bliscy; nigdy nie podążyłby za nią do gangu, który stopniowo stał się powodem jego upadku. Weston był światłem w jej życiu, ale ona sprowadziła do jego codzienności wyłącznie ciemność.
Otworzyła usta, jakby chciała coś dodać, jednak zaraz je zamknęła. Miała mu tak wiele do powiedzenia, ale żyła w niej świadomość, że nie miała prawa ponownie się do niego zbliżać. Niemal rozpaczliwie chciała go dotknąć, ale karała samą siebie, odmawiając sobie tej przyjemności. Spoglądała na niego z taką desperacją w dużych, sarnich oczach, jakby sam jego widok zadawał jej ból i jednocześnie leczył niezasklepione do tej pory rany.
— Pan Belmont? — usłyszeli zza jego pleców. Bonnie spięła się, dostrzegając dwóch funkcjonariuszy w mundurach; jeden z nich miał ponurą minę, drugi z drwiącym grymasem żuł między zębami źdźbło. — Jest pan zatrzymany w związku z zarzutem napaści. Odwróć się, ręce na widoku, skujemy cię i pojedziesz z nami na komendę.
— Chyba pan sobie żartuje. Nie możecie tego zrobić — zaprotestowała natychmiast Bonnie. Tak jak wcześniej wpadła w sam środek awantury, tak teraz również nie zastanawiała się nad tym, co robiła. Zawsze była w gorącej wodzie kąpana i West lubił powtarzać, że jej charakterek ściągnie na nich same kłopoty. Jej usta zaczęły się poruszać nawet bez udziału jej mózgu, jednak instynkt nakazujący jej chronić Westona był w niej tak głęboko zakorzeniony, że nie potrafiła sobie wyobrazić, by miała po prostu stać z boku i posłusznie milczeć. — Macie całe grono świadków, którzy potwierdzą, że to Weston został zaatakowany. Nawet się nie bronił, zareagował dopiero później, próbując mnie obronić. Nie możecie go aresztować.
— Znalazła się obrończyni praw zwierząt — zironizował policjant, mlaskając cicho, gdy przesuwał między zębami źdźbło trawy. Uśmiechnął się paskudnie, wyraźnie sugerując, że nie uważał byłych skazańców za ludzi, a za bydło. — Poproszę dowód tożsamości, panienko. Masz w ogóle świadomość, że twój znajomy to były skazaniec? Tacy ludzie się nie zmieniają, uwierz mi na słowo. A jeśli miałabyś ochotę zaznać w swoim życiu nieco prawdziwego mężczyzny… — tu mężczyzna zrobił znaczącą przerwę, przesuwając wzrokiem po sylwetce Bonnie, więcej czasu poświęcając jej krągłościom. — …to zgłoszę się na ochotnika.
Bonnie wyciągnęła bez słowa swój dowód i przekazała policjantowi, jednocześnie uważając, by go nie dotknąć i się do niego nie zbliżyć. Nie podobały jej się jego insynuacje i obleśny wzrok. W innych okolicznościach pewnie już kopnęłaby go w jaja albo zdzieliła w te sztucznie wybielone zęby, ale musiała powstrzymać swój temperament. Nie chciała w końcu jeszcze bardziej zaszkodzić Westonowi, na którego zerkała z ukosa.
— Niejaki Paul Wylther zgłosił napaść. Twierdzi, że złamał sobie palce, kiedy został zaatakowany przez obecnego tu pana Belmonta i… nieznaną kobietę — oznajmił drugi, poważniejszy i wyraźnie starszy stażem funkcjonariusz. Bonnie czuła, jak szczęka jej opada. To musiał być jakiś pieprzony żart. — Chyba będziemy musieli zabrać oboje państwa na posterunek, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości.
Usuń— Kogoś chyba popierdoliło… — wymamrotała pod nosem Bonnie, zanim zdążyła się ugryźć w język. Policjant posłał jej długie spojrzenie spod uniesionych brwi, jakby prowokował ją, by to powtórzyła. Ona i jej szewski język, kłopoty gwarantowane. — To ten Paul Wylther najpierw zaatakował Westona, a później mnie! Musicie przepytać świadków, przecież widzieli, co się dzieje. Nic nie zrobiliśmy…
— Trzeba było nie zadawać się z bydłem, słonko — rzucił kpiąco młodszy mężczyzna, po czym splunął na bok, posyłając Westonowi nieprzychylne spojrzenie, w którym czaił się mrok. Bonnie uznała, że będą musieli uważać na tego faceta, coś w nim przypominało jej byłego i od razu wzdłuż jej kręgosłupa przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
świeżo upieczona kryminalistka
[Hej! To miłe, że Finn nie będzie już jedynym dziwakiem z łatką, którego rzekomo należy się bać xD
OdpowiedzUsuńNiewesoły los mu zgotowałaś. Ale jak wiemy, Mariesville jest wyjątkowe. Mam nadzieję, że uda mu się tu wyjść na prostą.
Jeśli masz ochotę, ja chętnie połączyłabym ich z Finnem. Przecież to aż się prosi... chociaż o jeden kojący kieliszek domowego bimbru, z przy którym można wylać swoje żale i bolesne wspomnienia ostatnich lat. Na maxa widzę ich w jednym wątku!
Miłego pisania kolejną świetną postacią ;)]
Finn Shrubbery / Kopi Bear
— A powinieneś — szepnęła w odpowiedzi, delikatnie kręcąc głową. Loki okalające jej twarz zawsze były dzikie i nie dawały się ujarzmić żadnym produktom czy akcesoriom; również teraz zaczęły wymykać się z gumki do włosów, opadając na jej czoło i policzki. — Oboje wiemy, że to kłamstwo, Weston. Nie dostałeś tego, na co zasłużyłeś, zostałeś skazany za zbrodnię, której nie popełniłeś, a ja… tam byłam i skłamałam. Skłamałam i pozwoliłam, żeby cię zabrali. Nie usprawiedliwiaj mnie. Nie było dnia, żebym nie żałowała, nie było dnia, żebym o tobie nie myślała… Jeśli ty miałeś być ceną mojej wolności, nigdy nie powinnam była się na to zgodzić. — Obiecywali sobie, że zrobią dla siebie wszystko. Przysięgali, że w razie konieczności oddadzą za siebie życie i podczas gdy on dotrzymał swojej części umowy, ona go zawiodła. Weston powiedział, że zrobiła to, co musiała, by przeżyć, jednak… życie bez niego nie było życiem. Chciała mu to wyznać, ale to wydawało jej się być tak kurewsko samolubne. W końcu to jemu odebrano osiem lat wolności, podczas gdy ona miała szansę robić rzeczy, które dla niego były niedostępne. Za każdym razem jednak, kiedy zaczynała się głośno śmiać i odwracała się sprawdzić, czy Weston był równie rozbawiony, kiedy do jej oczu napływały łzy i szukała jego bezpiecznych ramion, by się przytulić, gdy usłyszała nową piosenkę w radiu, zobaczyła ciekawy film i chciała się nimi podzielić z mężczyzną… jego tam nie było. I za każdym pieprzonym razem Bonnie od nowa zaczynała za nim tęsknić, przeżywając rozdzierającą żałobę, bo była przekonana, że nigdy więcej go nie zobaczy.
OdpowiedzUsuńA teraz stał przed nią, prawdziwy, ciepły, wciąż tak samo kurewsko pociągający, bo upływające lata nie były w stanie odebrać mu tego urzekającego, łobuzerskiego czaru, który zawsze sprawiał, że miała do niego niezaprzeczalną słabość.
Bonnie wpatrywała się w Westona, próbując zrozumieć, kim stał się mężczyzna, którego widziała przed sobą. Bez wątpienia miał uśmiech Westona, ten delikatny, a zarazem zawadiacki, w którym jeden kącik ust był uniesiony nieznacznie wyżej od drugiego, chociaż tym razem uśmiech nie sięgał jego oczu. Miał również tęczówki Westona, w które niegdyś wpatrywała się godzinami, siedząc okrakiem na jego kolanach twarzą do niego, rozmawiając z nim cicho o ich planach, co jakiś czas obsypując jego czoło, policzki i usta całusami. Miał też nos Westona, odrobinę krzywy po złamaniu, którego nabawił się w trakcie jednej z bijatyk w obrębie gangu, gdy mężczyźni w brutalny sposób ustalali między sobą hierarchię. Bonnie nie miała wątpliwości, że stojący przed nią mężczyzna był Westonem, więc dlaczego… zachowywał się zupełnie inaczej? Przez kilka sekund widziała ciepło w jego oczach, ale niewielka iskra niemal natychmiast zgasła, zastąpiona przez porażającą, lodowatą pustkę. Nie to było jednak najgorsze – najgorszy okazał się jego brak walki w obliczu dotykającej go niesprawiedliwości.
— Co się z tobą stało, West? — szepnęła, to pytanie nie było jednak skierowane do nikogo konkretnego i zaraz miała ochotę cofnąć wypowiedziane słowa. Przecież wiedziała, co się z nim stało – został niesłusznie skazany na odsiadkę w więzieniu o zaostrzonym rygorze, gdzie prawdopodobnie każdy dzień przypominał walkę o przetrwanie, a kiedy wreszcie udało mu się wydostać z tej gehenny po długich ośmiu latach, znalazł się w zupełnie nowym rodzaju piekła. Bonnie domyślała się, że widziała zaledwie czubek góry lodowej; nie miała pojęcia, kiedy dokładnie opuścił zakład karny, co go tam spotkało i jak potoczyło się jego życie w Mariesville po powrocie, ale ten niewielki wycinek wystarczył, by wypełnił ją ledwo powstrzymywany gniew. Miała ochotę odnaleźć każdego, kto kiedykolwiek go znieważył i dać im porządną nauczkę, ale kiedy spoglądała na Westona, nie widziała nawet ułamka tej samej furii, która w tej chwili ją napędzała. Bonnie nie potrafiła tego zrozumieć.
— Dlaczego nie jesteś zły? Dlaczego nie próbujesz się bronić? Nie zasłużyłeś na takie traktowanie. Po prostu byłeś na festynie, bo masz takie prawo… — Położyła mocny nacisk na te trzy słowa, spoglądając gniewnie na funkcjonariuszy. — …i nie zrobiłeś nic, za co powinieneś trafić do aresztu. To ten mężczyzna nas zaatakował. Jeśli ma złamaną rękę to tylko dlatego, że za mocno uderzył Westona w twarz — upierała się Bonnie, czując narastającą w niej frustrację. Dlaczego nikt jej nie słuchał? Ta cała sytuacja była dla niej tak absurdalna, że nie mieściła jej się w głowie. Przecież mieli przynajmniej kilkunastu świadków, którzy ciasnym kręgiem otaczali dwóch mężczyzn w trakcie awantury. Sama Bonnie nie dotarła na miejsce od początku zamieszania, ale była wystarczająco wcześnie, by widzieć, jak Weston był zaczepiany i przez cały czas nie reagował, pokornie znosząc rzucane w jego kierunku obelgi. Jedynie przygwoździł napastnika do ziemi, gdy ten mocno odepchnął Bonnie, a później odeszli na bok. Cała scysja mogła trwać najdłużej kilka minut i według niej nie wydarzyło się nic, co wymagałoby interwencji policji. Oboje z Westonem od najmłodszych lat nie ufali stróżom prawa. W końcu nikt nie przyszedł im z pomocą, gdy jako dzieci potrzebowali kogoś, kogokolwiek. Jej matka zaszczepiła wręcz w Bonnie lęk przed policjantami, zawsze jej powtarzała, że jeśli zobaczy mężczyznę w podobnym mundurze, miała uciekać, schować się, a w razie znalezienia trzymać gębę na kłódkę. Bonnie nie była dłużej małą dziewczynką w dwóch brudnych warkoczykach, w podartym, o trzy rozmiary za dużym sweterku i chłopięcych ogrodniczkach z przetarciami na kolanach, mimo to jej nieufność względem glin nie zniknęła, a wręcz pogłębiła się w ciągu upływających lat przez wszystko to, czego była świadkiem. Większość kundli przyjmowała łapówki i odwracała wzrok, gdy było to dla nich wygodne.
UsuńBonnie zamarła, kiedy użył jej dawnego przezwiska, którego nie słyszała od lat. Tylko on tak się do niej zwracał. Jej palce zaczęły się delikatnie trząść, a wzruszenie chwyciło ją za gardło, sprawiając, że nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, kiedy sięgnął po pieszczotliwe określenie, którym zawsze ujarzmiał jej gniew. Być może nie widzieli się od prawie dekady, jednak Weston wciąż posiadał nad nią władzę, jakiej nigdy nie uzyskał nad nią żaden mężczyzna. Jako jedyny potrafił do niej dotrzeć i ukoić wzbierające w niej emocje. Posłała w jego kierunku długie spojrzenie, będące mieszanką rozbawienia, rozczulenia i irytacji – denerwowało ją to, że wciąż znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jak sprawić, by zamilkła i odpuściła, ale przy tym nie potrafiła ukryć, jak wiele znaczyło dla niej to, że zwrócił się do niej Bon Bon.
— Założyliście kajdanki złej osobie. Z naszej dwójki Weston jest tym dobrym — wymamrotała pod nosem, gdy starszy funkcjonariusz przejął na siebie rolę jej eskorty. To on był tym radosnym chłopakiem, który nigdy nie tracił nadziei; to on sprawiał, że na jej ustach wykwitał szczery, promienny uśmiech nawet w najtrudniejszej sytuacji; to on brał na siebie ciężar troski i odpowiedzialności o nią, czasami ukrywając, jak było mu źle, byle tylko się o niego nie martwiła i przy tym nigdy się nie skarżył. Może właśnie dlatego cierpiała, patrząc na niego teraz, na jego zrezygnowaną postawę, opuszczoną głowę i zgarbione barki, bo nie potrafiła dojrzeć w nim śladu tej wewnętrznej iskry, która przyciągała ją niczym ćmę do płomienia. Bonnie nie chciała uwierzyć, że go ostatecznie go złamali. Nie twierdziła, że nie był niebezpieczny, bo potrafił być nieustępliwy, przerażający i bezwzględny, ale zawsze pod gruboskórną warstwą, w zaciszu ich małego świata, który dla siebie stworzyli, był jej Westonem. Najłagodniejszym mężczyzną, jakiego znała, który zrobiłby dla niej wszystko.
Bonnie musiała zamrugać kilka razy, próbując odgonić łzy zbierające w kącikach jej oczu. Nie były to jednak łzy smutku czy lęku – to były łzy złości. Była kompletnie bezsilna, kiedy młodszy z funkcjonariuszy wepchnął Westona w kałużę błota, próbując go dodatkowo upokorzyć. Odwróciła głowę w drugą stronę, gdy zaczęli ponownie zmierzać w stronę radiowozu, bo nie chciała, by Weston dostrzegł malujące się w jej brązowych tęczówkach emocje.
Usuń— Właśnie tak wygląda praca policji? Zajmujecie się poniżaniem człowieka, który już zapłacił za swoje zbrodnie i teraz próbuje po prostu żyć, zarabiać godnie, a wy zamiast mu w tym pomóc, po prostu go bardziej gnoicie? — syknęła Bonnie. Wiedziała, że Weston pragnął, by milczała, ale nie potrafiła tego zrobić, nie kiedy ośmielili się go skrzywdzić na jej oczach. Mogli ją obrażać, wyklinać, mogli nawet wepchnąć ją w tę pierdoloną kałużę i nawet nie mrugnęłaby powieką, jednak jeśli ktokolwiek próbował zadrzeć z Westem, nigdy nie potrafiła stać bezczynnie z boku.
— Tak mi przykro, West. Tak bardzo mi przykro — szepnęła. Nie miała przy sobie torebki, zostawiła ją w swoim namiocie. Wychodziła z założenia, że wyjdzie, przekąsi coś na szybko i wróci, by kontynuować przedstawienie, więc przy sobie miała jedynie portfel. — Chusteczki — warknęła, nie zważając na własne maniery. Starszy z funkcjonariuszy bez słowa podał jej całe opakowanie, podczas gdy młodszy nie zamierzał odpuścić.
— Teraz wszystko się zgadza, świnko. Pasujesz do swojego brudnego świata. Trzeba było nie wypełzać z koryta, do którego podrzuciła cię matka. — Bonnie zacisnęła mocno szczęki. Jedynie spojrzenie Westona powstrzymywało ją przed gwałtowną reakcją. Bez słowa przesunęła się na fotelu w jego kierunku i zaczęła ocierać chusteczką jego twarz zdrową ręką, próbując pozbyć się błotnistej brei, kiedy radiowóz ruszył. W innych warunkach byłaby szczęśliwa, że była blisko niego i mogła go dotykać, ale teraz… jej dolna warga zadrżała niebezpiecznie, a oczy ponownie się zaszkliły. Weston kiedyś często swoim miękkim tonem wytykał jej, że była najbardziej hardą, skorą do kłótni dziewczyną, jaką znał, ale trudno było traktować jej złość poważnie, skoro furia najczęściej sprawiała, że Bonnie zaczynała płakać i nie umiała tego w żaden sposób kontrolować.
Bon Bon
Bonnie nie tak wyobrażała sobie ich pierwsze spotkanie. Właściwie miotała się niemal każdego dnia, na zmianę marząc o tym dniu i obawiając się go. Układała w głowie milion scenariuszy, próbując przewidzieć jego reakcję, ale mógł przywitać ją zarówno szeroko rozpostartymi ramionami, w które mogłaby wbiec z impetem, jak i nienawistnym spojrzeniem oraz środkowym palcem wysoko uniesionym w powietrzu. Nie wiedziała, czy miała nawet prawo się z nim skontaktować, a jej szuflada była pełna listów, które dla nich napisała w trakcie ich rozłąki, a których nigdy nie miała śmiałości wysłać. Wciąż pamiętała ten dzień, gdy na sali sądowej składała obciążające go zeznania i nie była w stanie spojrzeć wtedy w jego kierunku, mając świadomość, że skazywała go na wiele lat pozbawienia wolności, ale kiedy już po zapadnięciu wyroku wyprowadzali go w kajdankach, rzuciła się w jego kierunku, ignorując poruszenie, jakie tym wywołała. Ochroniarz złapał ją i zatrzymał, zanim zdążyła dobiec do Westona i przez kolejne lata tak kurewsko żałowała, że nie zobaczyła jego twarzy po raz ostatni. Powinna była przez cały ten czas wpatrywać się w niego, zapisywać w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół jego sylwetki, nawet jeśli znała jego ciało lepiej od swojego własnego. Umierała po trochu każdego dnia, gdy detale zaczynały się rozmywać. Zaczynała zapominać, jak brzmiał jego głos, jego śmiech, jak pachniał, jak wyglądał, kiedy coś go irytowało.
OdpowiedzUsuńJego ciche proszę łamało jej serce. Nie mogła znieść myśli, że prosił ją właśnie o to – o milczenie, o to, by przestała o niego walczyć. Cholernie się bała, że Weston uznał, iż nie był wart tego, by ktokolwiek stawał w jego obronie. Nie mogła znieść myśli, że ten sam chłopak, który oddawał jej swoją własną czapkę, naciągając ją na jej uszy, by nie zmarzła w zimie, teraz nie pozwalał jej odwdzięczyć się tym samym. Jego posłuszeństwo, uległość, całkowita rezygnacja doprowadzały ją do szału, bo nie mogła znieść myśli, że właśnie on mógł się poddać, kiedy wcześniej był tym, który dawał jej nadzieję.
Bonnie była gotowa zażarcie zapewniać go, że nie miał powodu do zażenowania, że wstydzić powinien się wyłącznie policjant, który traktował go jak gorszą kategorię człowieka, chociaż nawet nie znał Westona. Ocenił go na podstawie jednego wpisu w kartotece, który na dodatek nie był prawdziwy i postanowił, że West był śmieciem. W jego oczach nie tylko nie zasługiwał na odrobinę szacunku, ale wręcz na najgorsze upodlenie na oczach tłumu, który wciąż pokazywał sobie Belmonta palcami, gdy radiowóz odjeżdżał z festynu, zostawiając za ich plecami różnokolorowe namioty, budki z jedzeniem i konie wciąż przywiązane do płotu. Wiedziała jednak, że jeśli w tej chwili zacznie komentować całe zdarzenie, wcale nie poprawi poczucia własnej wartości Westona, a prawdopodobnie jedynie bardziej pogrąży go w poczuciu palącego wstydu. Nawet czubki jego uszu zrobiły się czerwone i gorące. Kiedy byli nastolatkami, odkryła, że skrępowany pocierał swój kark dłonią, a płatki jego uszu oblewały się szkarłatem, zdradzając jego onieśmielenie, gdy w jej ciemne loki wplatał zerwany z łąki kwiat, opuszkami palców muskając jej obsypany piegami policzek albo przykrywał jej rękę swoją dużą, ciepłą dłonią, kiedy ze wzgórza za Mariesville oglądali zachód słońca na tym samym, wysłużonym kocu, który służył im od lat w trakcie dłużących się nocy, w trakcie których nie mogli wrócić do patologicznych domów. Bonnie nigdy nie spała zbyt dobrze w swoim kącie. Oddychała jak najciszej i spokojniej, zawsze nasłuchując: obcych, niskich głosów, stóp jej matki na panelach, jęków. Musiała nauczyć się rozróżniać, które jęki oznaczały przyjemność, a które ból; kiedy krzyki były elementem gry, a kiedy stawały się zapowiedzią niebezpieczeństwa. Później było tylko gorzej, kiedy spotkała swojego chłopaka. Po samym dźwięku jego kroków nauczyła się rozpoznawać, kiedy był w złym humorze i czekało ją w nocy piekło. Kiedy wracał napalony i był gotowy wziąć ją, nie zważając na jej własne chęci czy protesty.
Kiedy był na tyle zmęczony, że po prostu kładł się koło niej w łóżku i zasypiał, a ona odczuwała wtedy największą ulgę. Wyobrażała sobie, że przyciska poduszkę do jego twarzy i dusi go, aż wreszcie jest wolna…
UsuńNiewiele nocy Bonnie była w stanie przespać spokojnie. Zdarzało jej się to tylko przy Westonie, gdy rozciągnięta z nim na kocu pod rozgwieżdżonym niebem wtulała się w niego, opierając głowę na jego klatce piersiowej i czuła pod policzkiem pewne bicie jego serca. Przez całe swoje życie czuła się bezpiecznie tylko w momentach, w których otaczał ją swoim ramieniem, dłonią łagodnie gładząc jej plecy i czuła jego ciepły oddech we włosach.
Nie chciała, by West czuł się przy niej poniżony i zawstydzony. Pragnęła, by czuł się przy niej bezpiecznie tak jak ona zawsze czuła się przy nim.
— West — szepnęła, a kiedy wciąż nie odrywał oczu od swoich kolan, łagodnie położyła dłoń na jego policzku i odwróciła jego głowę tak, by na nią spojrzał. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, zachęcająco. — Nawet ubłocony, wciąż jesteś najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znam. Poza tym nie pamiętasz, ile razy wyciągałeś mnie całą umorusaną szlamem znad rzeki, kiedy przechodziłam fazę na udawanie, że jestem syrenką? — Byli wtedy dziećmi, teraz byli dorośli, ale to przecież niczego nie musiało zmieniać. Może dorosła, jednak to wcale nie oznaczało, że dojrzała. Odrzuciła brudne chusteczki na wycieraczkę i, ignorując ból w zranionej ręce, przeciągnęła obiema dłońmi po jego twarzy, szyi i barkach, zbierając jak najwięcej błota, które następnie rozsmarowała na własnych policzkach, czole, podbródku i szyi. Część osiadła również na jej włosach, tworząc nieprzyjemną, brunatną papkę, ale zupełnie się tym nie przejęła. Kiedy skończyła, zbliżyła swoją twarz do jego, opierając czoło o jego czoło, uważnie wpatrując się w jego oczy. Zupełnie ignorowała fakt, że nie byli sami i mieli publiczność w postaci dwóch funkcjonariuszy zajmujących miejsca z przodu. — Nie musisz być dłużej sam, Weston. Jestem tutaj.
Nie miała pojęcia, gdzie ich to zaprowadzi. Być może jego życie byłoby lepsze bez niej. Być może wydarzyło się między nimi zbyt wiele, by mogli wrócić do tego, co kiedyś mieli. Być może czekało ich milion problemów, było tak wiele kwestii, które musieli wciąż przepracować, tak wiele bólu, żalu, rozgoryczenia, które wciąż mogły ich rozdzielić, ale skoro West stracił wiarę na lepsze jutro, Bonnie musiała wierzyć za ich dwoje. Nie była pewna, czy to, co teraz robiła, było właściwe, może dawała się ponieść emocjom, euforii wynikającej z faktu, że widziała go po raz pierwszy po ośmiu długich latach i ostatecznie odnowienie ich relacji miało im ponownie przynieść zagładę, jednak w tej chwili liczyło się jedynie ujrzenie w jego tęczówkach nowej, cieplejszej emocji. Nie mogła znieść dłużej tej pustki.
Odsunęła się od niego, wystraszona, że odrzuci ją tu i teraz, przypominając jej, że ich rzeczywistość była zupełnie inna. Nie byli dłużej dzieciakami, które naiwnie sądziły, że wszystko można było naprawić przy odrobinie chęci. Mieli za sobą długą, traumatyczną historię, która nie wyparuje tylko dlatego, że tak postanowią.
— Czyli zostałeś kowbojem? Zawsze wiedziałam, że do twarzy ci w kowbojskim kapeluszu — rzuciła, zmieniając temat. Próbowała wyglądać nonszalancko, chociaż oboje wiedzieli, dlaczego to zrobiła. — Cieszę się, że masz… kogoś, do kogo możesz zadzwonić — powiedziała cicho, odwracając wzrok. To było kurewsko irracjonalne, że poczuła się zraniona, ale musiała sobie przypomnieć, że ruszył do przodu ze swoim życiem i najwyraźniej miał innych ludzi, którym na nim zależało. Powinno jej to przynieść ulgę, a zamiast tego obudziła się w niej zaborczość. Może znalazł również kobietę? Nie powinna oceniać całej jego rzeczywistości na podstawie małego wycinka, który dzisiaj ujrzała. Poczuła się cholernie głupio, że zaczęła sobie… coś wyobrażać.
Usuń— To nie czas na pogaduszki! Czy to wam wygląda na spotkanie integracyjne? — syknął młodszy z funkcjonariuszy, najwyraźniej niezadowolony, że przynajmniej chwilowo nie drżeli przed nim ze strachu. Podjechali pod komisariat i zostali wyciągnięci z samochodu. Policjant odpowiedzialny za Westona obchodził się z nim jeszcze brutalniej, próbując zmusić go do jakiejś reakcji. Nie podobało mu się, że West z nim nie walczył.
❤
Bonnie nie mogła powstrzymać pełnego czułości uśmiechu, który wypłynął na jej usta, gdy usłyszała śmiech Westona. Jego zmarszczone brwi, rezygnacja widoczna w oczach i napięcie skuwające jego mięśnie sprawiły, że zaczynała się martwić, czy mężczyzna wciąż potrafił odczuwać radość. Jakaś jej część obawiała się, że na widok jej umazanej błotem twarzy West poczuje wyłącznie irytację i niezadowolenie, tym razem używając jej słodkiego pseudonimu do tego, by ją zganić i przypomnieć, że była już dorosłą kobietą, która powinna zachowywać się w odpowiedni (czyli nudny i rozważny, a więc absolutnie niepasujący do jej osobowości) sposób. Ignorując wszystko, położyła dłoń na jego torsie, czując pod palcami wibrowanie jego klatki piersiowej, kiedy się śmiał. Miała ochotę się do niego przytulić, by czuć jego śmiech całym swoim ciałem, ale podejrzewała, że policjanci raczej nie będą szczęśliwi, widząc, jak Bonnie wkrada się na jego kolana, łamiąc przy okazji co najmniej kilka przepisów.
OdpowiedzUsuń— Tak lepiej — szepnęła z zadowoleniem, a w jej oczach pojawiły się doskonale widoczne błyski dumy, że udało jej się doprowadzić go do śmiechu. Miała ochotę go spytać, kiedy po raz ostatni pozwolił sobie na taki moment beztroski. Czy był w jego życiu ktoś, kto sprawiał, że czuł podobną radość? Czy śmiał się dla innej kobiety, szepcząc jej imię w ciemności, otaczał ją swoimi pewnymi ramionami, ukrywając przed całym światem tak jak kiedyś robił to z Bonnie? Uśmiech zadrżał na jej wargach, a w oczach mignął smutek. Powinna cieszyć się jego szczęściem, gratulować mu, jeśli ułożył sobie życie z inną kobietą, być może nazywając ją swoją żoną, ale nie mogła wyprzeć z pamięci wspomnień jego ust chciwie adorujących jej nagą skórę, jego szorstkich opuszków palców metodycznie odkrywających zakamarki jej ciała, wydobywających z jej gardła jęki rozkoszy. Należał niegdyś do niej i chociaż minęło osiem lat, odkąd widziała go po raz ostatni, myśl, że jakaś nieznajoma mogła go mieć dla siebie, rozpalała w niej gniew oraz zazdrość. Weston zdawał się przypominać jej, że nie był tym samym mężczyzną, którym był kiedyś i to powinien być dla niej wystarczający sygnał, że wraz z tamtym mężczyzną umarło również płomienne uczucie, którym się obdarzyli – wbrew rozsądkowi, wbrew logice, wbrew ostrożności. Łącząca ich namiętność była zbyt upajająca i silna, by umieli się sobie oprzeć, nawet kiedy nad ich głowami wisiało widmo niebezpieczeństwa. Słodycz tego, co było zakazane i ryzykowne, nęciła ich, aż w końcu ulegli i ponieśli tego konsekwencje.
— Nie było dnia, żebym za tobą nie tęskniła. I nie było dnia, w którym nie żałowałabym naszych wyborów — szepnęła jak najciszej, bo te słowa miały być przeznaczone tylko dla niego. Myślała o nim, zawsze, ale nostalgia zawsze łączyła się z wyrzutami sumienia, bo wiedziała, że gdyby nie ona, Weston prowadziłby lepsze, dostatniejsze i bardziej bezpieczne życie, które nie doprowadziłoby go do celi, w której musiał walczyć o swoje przeżycie.
Jego wypełniony nadzieją łamał jej serce.
— Tak bardzo chciałbyś pozbyć się kłopotów w mojej postaci, że po cichu liczysz na to, iż obarczam kogoś innego swoją uciążliwą obecnością? — zapytała Bonnie, siląc się na prześmiewczy ton, by nie pokazać mu, jak bardzo raniła ją świadomość, że Westonowi zależało na tym, by zrobiła miejsce u swojego boku innym ludziom. Zapomniał, jaka była uparta? Kiedy raz coś postanowiła, trzymała się tej myśli do samego końca, nie zważając na cenę, jaką musiała ponieść po drodze. Być może dlatego równie długo tkwiła u boku Hectora, nie potrafiąc dostrzec, jak bardzo ją ranił. Na początku ich związku był niezwykle czarujący i charyzmatyczny, sprawiał, że czuła się dobrze i często się śmiała, przez co później Bonnie latami wracała do tych wspomnień i się ich chwytała, powtarzając sobie, że wciąż mogli być szczęśliwi. Dopiero Weston uświadomił jej, że nie słyszał jej śmiechu od lat, mimo że kiedyś najmniejsze rzeczy były w stanie wprawić ją w stan ekscytacji.
To on przypomniał jej, czym było prawdziwe szczęście i pomógł jej dostrzec, że złe chwile u boku Hectora już dawno zdążyły przeważyć te dobre i przywódca gangu nie zasługiwał na to, by pokładała w nim jakąkolwiek nadzieję. Ale Weston na to zasługiwał. — W takim razie mamy problem, kowboju. To na ciebie zawsze mogłam liczyć. Tak bardzo się do ciebie przyzwyczaiłam, że chyba trudno byłoby mi zaakceptować kogoś innego w roli mojego partnera w zbrodni, dlatego mam złe wieści: nie pozbędziesz się mnie w najbliższym czasie — przyznała, nadając swoim słowom wyćwiczonej lekkości, by ukryć przed nim to, jak bardzo była żałosna. Minęło osiem lat. Była dorosłą kobietą. Powinna ruszyć do przodu, zamiast tęsknić za swoim najlepszym przyjacielem, za swoją ostoją, azylem, ukochanym. Skoro Weston jej nie chciał, być może będzie w stanie wreszcie ułożyć sobie życie, widząc, że jemu również się układa, ale na pewno nie wcześniej. Nie musieli ponownie pozostać kochankami, jednak Bonnie na pewno nie zamierzała pozwolić na to, by całkowicie zabronił jej wstępu do swojego życia. Zbyt wiele przeszli razem, by dała mu się odtrącić.
UsuńJej poza szybko jednak się zmieniła, kiedy przekroczyli próg komisariatu. Jej ramiona opadły, pochylała głowę do przodu i mocno zaciskała dłonie na swojej sukience, nerwowo pociągając za materiał, gdy próbowała się uspokoić. Najpierw matka, później Hector wpajali jej, że gliny były złe, że mogła mówić prawdę, ale nigdy jej nie uwierzą i jej nie pomogą, a funkcjonariusze, którzy im towarzyszyli, utwierdzali ten wizerunek jej w głowie, przypominając o głęboko zakorzenionym strachu oraz nieufności do służby mundurowych. Rozglądała się nerwowo po wnętrzu, niemal czekając na moment, w którym ktoś wyskoczy zza rogu, krzycząc, że wszystko było ustawką i tak naprawdę chcą ją zacząć wypytywać o Hectora czy jej fałszywe zeznania. Opowiedziała wszystko jeszcze raz zgodnie z prawdą, chociaż jej głos delikatnie drżał, a serce mocno biło.
— To wszystko, panno Abrams. Może pani poczekać w pokoju obok, jest tam ekspres do kawy i przekąski, gdyby pani zgłodniała. Zbierzemy zeznania od innych świadków, by zdecydować, kto był prowodyrem, ale na ten moment wydaje mi się, że nie ma podstaw do oskarżenia pani o napaść.
— Chcę zostać z Westonem — zaprotestowała Bonnie, spoglądając na mężczyznę w celi. Bała się, że jeśli zostawi go samego, młodszy funkcjonariusz będzie go wciąż atakował.
— To kryminalista z pokaźną kartoteką, który jest niebezpieczny i…
— Nie interesuje mnie to — warknęła Bonnie, zirytowana tym, że wszyscy zachowywali się tak, jakby znali Westa lepiej od niej i wiedzieli, do czego był zdolny, kiedy o niczym nie mieli pojęcia.
— Panno Abrams, naprawdę proszę tego nie utrudniać. To nie jest koncert życzeń i znajduje się pani na komisariacie. W każdej chwili możemy panią oskarżyć o utrudnianie śledztwa czy…
— Kto mi aresztował chłopaka? Wysłałem go do roboty, nie na popołudniową drzemkę w areszcie! — zagrzmiał od wejścia głos, który musiał należeć do Jilla. Zarządca rancza okazał się być hardym mężczyzną, który nie znosił pierdolenia, jak sam to ujął, w kilku żołnierskich słowach rozstawiając policjantów po kątach, zanim otworzyli celę Westona, wypuszczając go na wolność. Kiedy wyszli na zewnątrz, przyciągali zdecydowanie spojrzenia swoimi ubłoconymi twarzami i ubraniami, ale nikt nie zatrzymywał się przy nich na dłużej.
— Panie Davenport? Mam na imię Bonnie. — Chciała wyciągnąć w jego stronę prawą rękę, by się przywitać, ale skrzywiła się mocno, gdy urażony przegub przeszył nieprzyjemny prąd. Nadal odczuwała ból po upadku. — Dziękuję, że tak szybko pan przyjechał i nam pan pomógł. Cieszę się, że West ma w swoim życiu kogoś, na kogo może liczyć. Gdyby kiedyś potrzebował pan pomocy, proszę się odezwać, na pewno się odwdzięczę za to, co robi pan dla Westona.
Jill uniósł brwi, zerkając przez ramię na jej przyjaciela.
— Słyszysz to, Belmont? Do diaska, skąd wytrzasnąłeś taką dziarską dziewczynę i czemu wcześniej mi jej nie przedstawiłeś?
uparciuch