13.10.2024

[KP] Isabéla Lewis

Isabéla Lewis
...


Urodzona 21 stycznia 1997 roku w Nowym Jorku. Jedyna córka Colette Lewis, francuskiej reżyserki pokazów mody. Od kilku lat uchodzi za modelkę światowej sławy. Była twarzą jednej z najgłośniejszych kampanii reklamowych Versace, a na co dzień współpracowała z takimi markami jak Chanel, Dior oraz Lancôme. Ambasadorka i założycielka marki naturalnych kosmetyków do włosów Éla Natural Beauty. Kilka miesięcy temu zupełnie nieoczekiwanie ogłosiła zakończenie kariery, po czym zniknęła z social mediów. Od niedawna zamieszkuje Mariesville, gdzie kupiła rezydencję w Orchard Height.


Noce, które kiedyś upływały w blasku fleszy, stały się odległym wspomnieniem. Tam, gdzie jeszcze niedawno stąpała po czerwonych dywanach, otoczona zgiełkiem reporterów, teraz spędza wieczory na tarasie, patrząc, jak słońce zanurza się w horyzoncie. Cisza tej chwili, przerywana jedynie subtelnym śpiewem ptaków, stała się jej nową symfonię, tak różną od zgiełku tłumów. Ekskluzywne i egzotyczne dania z najdroższych restauracji to już tylko dawna przyjemność. Teraz delektuje się prostymi smakami – hummusem i świeżo upieczoną pitą, przygotowaną własnoręcznie – a drogi szampan, podawany w kryształowych kieliszkach na bankietach, zamieniła na domowe wino, które kupuje od uroczej staruszki na targowisku. Eleganckie przyjęcia, na których zawsze błyszczała w sukniach projektowanych na specjalne zamówienie, zastąpiły poranne zajęcia jogi w ogrodzie, na wilgotnej od rosy trawie, podczas których nieporadnie próbuje wykonać pozycję kruka, i jogging po okolicy. Jej lśniący czerwony mercedes został zastąpiony rowerem – z koszykiem, który wypełniają barwy tęczy – a codzienne przejażdżki po wąskich, cichych uliczkach Mariesville stały się jej nową ucieczką od świata. Dwupiętrowy apartament w centrum Manhattanu, z jacuzzi i basenem, zamieniła na cichą rezydencję z widokiem na sad jabłkowy. Tam, gdzie kiedyś słychać było klaksony, teraz otacza ją błogi spokój – zamiast zgiełku miasta, słyszy tylko szelest liści i szum wiatru, który niesie zapach kwitnących jabłoni.
Czasami ktoś rozpozna w niej Isabelę Lewis i zapyta, dlaczego zostawiła to wszystko za sobą. Uśmiecha się wtedy i wzrusza ramionami, jakby nie kryła się za tym żadna historia. Ale na usta ciśnie się odpowiedź, że przecież tak naprawdę nie miała nic.

🖤🖤🖤

8 komentarzy:

  1. [Ojej jaka ona przeraźliwie samotna. Pasuje mi do jesieni melancholijnej, pięknej i zmiennej - raz słonecznej i kolorowej, raz szarej i przygnębiającej. Bardzo poruszające kilka zdań kapejki i oczywiście podsyciłaś ciekawość. Jak to nie miała nic? Sława i rozpoznawalność nie miały dla niej żadnej wartości? A przyjaciele jacyś bliscy, gdzie oni wszyscy są? Na prawdę ciekawe, ile kosztowała ją ta zmiana i co się za tym kryje...
    Bardzo proszę bądź dla niej dobra! Jest urocza i koniecznie trzeba sie nią zaopiekować. Z Abi mogą codziennie biegac po okolicy, albo ruda może pouczać upierdliwych turystów, gdy któryś rozpozna w niej modelkę (to pewnie zdarzy się szybciej, niż u zaściankowych mieszkańców Mariesville :D).
    Udanej zabawy :)]



    Abi

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jeśli Isabéla czuje się naprawdę zadowolona z faktu przeprowadzki do tak maleńkiej miejscowości jak Mariesville, to chwała jej za to. Myślę bowiem, że mało która osoba znajdująca się niemal przez całe życie w centrum modowego (czy szerzej - artystycznego) wszechświata znalazłaby w sobie wystarczająco dużo odwagi, by tak jak ona z dnia na dzień zerwać z przywilejami jakie niesie ze sobą sława.
    Życzę powodzenia z kolejną postacią i oby wena nigdy cię nie zawiodła.]


    Monti, Liberty & Delio

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ucieczka od wielkiego miasta chyba każdemu dobrze raz na jakiś czas robi. Dość spora zmiana, jakby nie patrzeć, ale oby Isabéla się tutaj odnalazła. Być może okaże się, że Mariesville przyniesie więcej szczęścia niż stolice i bankiety. Jednocześnie można trochę pozazdrościć, że tak po prostu wszystko mogła rzucić i wyjechać w nieznane miejsce i zacząć, jakby nie patrzeć, wszystko od początku. Niech się jej tu wiedzie. Miłej zabawy. :)]

    Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  4. Cicha i ciężka, głucha. Kolejna szablonowa noc. Tak męcząca i długa, jak nigdy dotąd. Przepełniająca go niemym wołaniem, by wskazać sobie właściwy kierunek. By podążyć w nieznane, zapomniane ścieżki.
    Spowite nocą Mariesville przygniatało go swoim bezlitosnym ciężarem, odmierzając jego bezsenność kolejnymi gwiazdami, jawiącymi się śmiało na niemal bezchmurnym niebie. Głodne macki nocy, łakomie pochłaniały jego świadome oblicze, zupełnie bez wytchnienia. Łagodna poświata rozjaśniająca obcą ziemię odbijała się jasną łuną, świdrując bolesną ranę w jego sercu.
    Chłonął jej ciężar jak co noc, co jakiś czas zerkając na przesuwające się kładko wskazówki starego zegara, zawieszonego powyżej dwuskrzydłowych, dębowych drzwi. Te, kołysane podmuchem wiatru, wdzierającego się przez jedno z otwartych okien, skrzypiało jak przed laty. Dźwięk odbijał się od starego, błyszczącego blaskiem księżyca parkietu i trafiał wprost do jego ucha, rozsierdzając go od środka.
    W jego głowie malowały się nieokiełznane wspomnienia, których sedno roztrząsał od przyjazdu do Mariesville. Miejsca, które w jego głowie było beznadziejną, szarą pipiduwą, która nie wiedzieć czemu, wciąż była fundamentalna dla rodzinnej firmy. Nie rozumiał, dlaczego farma kóz nie została przed laty przeniesiona na włoskie wzgórza, w sercu żarzącego się ludźmi kraju, tak bliskiego jego całej rodzinie.
    Tradycja. Ponad kurwa wszystko. Zawsze i wszędzie.
    Chwycił zamaszyście szklankę i siadając na łóżku, łapczywie wypił jej zawartość, pozwalając strugom wody spłynąć w kącikach jego ust, zraszając połać jednodniowego, ciemnego zarostu. Starł ją energicznie przedramieniem, stukając nerwowo nogą o podłogę.
    Było sporo pod drugiej, a on czuł zamiast senności czuł przepełniającą go irytację. Miał w głowie jutrzejsze spotkanie firmowe, które miało zacząć się o dziewiątej. Jeśli miał wypaść na nim choć trochę lepiej niż ostatnio, powinien być wypoczęty.
    – Nic tego – powiedział do siebie i podniósł się z łóżka. Poprawił gumkę spodni dresowych, która unosiła się niedbale na jego kolcach biodrowych i podszedł do wysokiego parapetu. Przebiegł wzrokiem po sporym podwórku, zupełnie smutnym o tej porze roku. Bladym, cichym, nieco niezadbanym. Zupełnie innym niż wtedy, gdy biegał po nim jako kilkulatek wraz ze starszym rodzeństwem. Jak wtedy, gdy Vito uciekał przed nim w popłochu, gdy bawili się w policjantów i złodziei.
    Parsknął nieoczekiwanie, przywołując absurdalne wspomnienie dziecięcych lat. Gdyby tylko Vito nauczył się wtedy szybciej biegać…
    Odpalił papierosa i mocno się zaciągnął. Wypuszczając dym z płuc, podążał za nim wzrokiem. Ulatywał niedbale, ku niebu, ale lekko uciekając wraz z podmuchem wiatru. I wtedy znów to zobaczył. Drażniące światło, które uderzyło jego spojrzenie. Dokładnie tak jak wczoraj i kilka dni wcześniej. Skierowane niczym snajperska broń, skryta pomiędzy gałęziami starych drzew na wzgórzu. Zupełnie nieopodal.
    Nie spuszczając wzroku z niezbadanego obiektu, który od kilku dni obserwował z sypialnianych okien, pośpiesznie wsunął na siebie gruby, prosty sweter i z papierosem w ustach zbiegł przez wyślizgane, marmurowe schody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłód nocy rozbudził go do cna, choć w nieznanym kierunku biegł niczym maratończyk. Z niewiadomych przyczyn, przelewała się przez niego niemal dziecięca ciekawość, jakby beznadzieja tego miejsca wybłagała tajemniczej iskry, rozpalające jego żądny przygód umysł. Czegoś niezbadanego i niedoścignionego. Doświadczania.
      Mijał kolejne domy, coraz większe i bardziej okazałe. Niektórych właścicieli posesji znał dobrze, bo od lat byli przyjaciółmi rodziny. Większością jednak nie zaprzątał sobie głowy, a nieznane nazwiska, które rodzice wypowiadali przy wspólnych posiłkach, przepływały z nurtem rwącej w jego umyśle rzeki.
      Minął okazałą rezydencję, którą przed laty zapamiętał jako pustą. Była idealnym miejscem na młodzieńcze popijawy w zimowe mrozy, gdy rodzice kręcili nosem na kolejne, pełne upojenia noce. Tej nocy zdawała się bardziej zadbana, jakby… odnowiona? Nie sądził jednak, że było to miejsce warte inwestowania grubych pieniędzy na renowację starych willi. Tu? W Mariesville? Serio?
      Wzgórze malowało się skromną zielenią, otuloną przez mrok nocy. Oświetlone łuną pełniejącego się księżyca, który miarkował widoczność, odsłaniając powoli swoje wyjątkowe tajemnice.
      Tajemnice, które nawet mu się nie śniły.


      Gustavo, nocny poszukiwacz

      Usuń
  5. Mrok jesiennej nocy igrał z jego zmysłami. Wyostrzona koncentracja, z trudem łączyła zlewające się kontury otoczenia. Choć wzrok powoli przyzwyczajał się do braku światła, odbijający mleczną biel księżyc kusił, by spojrzeć w jego kierunku, tracąc kontrolę nad pozyskaną widocznością.
    Zbocze niewielkiego wzgórza z każdą chwilą zdawało się być coraz bardziej strome. Niewielka ilość drzew, odmierzała co kilka metrów nieoczekiwany korzeń, który mógł być pomocnym stopniem lub niebezpieczną zgubą, spychającą ku upadkowi. Mierzył ciężkie, ostrożne kroki, miękkimi podeszwami butów badając strukturę terenu. Wspinał się powoli ku górze, w kierunku rozłożystych, wysokich gałęzi, odgradzających jego wzrok o niebiańskich konstelacji, które tej nocy biły swoją łaskawością, zachęcając do uniesienia wzroku w kierunku niezbadanych głębin. W stronę spokojnego, wyrazistego morza, usianego niezliczoną ilością migoczących punktów, obcych, być może nie bezludnych wysp, które otwierały w głowie szuflady ciekawości świata, często zatracanej w dziecięcych latach.
    Szala jego dziecięcej ciekawości przechylała się w stronę niezbadanego obiektu, którego kontury coraz śmielej odsłaniały się przed jego obliczem. Pomiędzy szeroko rozpostartymi gałęziami drzew pojawiał się kontur ścian, schylonego w jednym kierunku dachu. Z początku niepozorna budowla, z każdym krokiem stawała się coraz bardziej okazała, przybierając zupełnie inny obraz niż ten, który zdołał dostrzegać z okien oddalonej o kilka posesji sypialni. Swojego niegdyś ukochanego pokoju z widokiem na jabłkowe wzgórza, będącego dziś największym przekleństwem, jakie na niego spadło.
    –Domek na drzewie?! – rzuciwszy retoryczne pytanie w eter, przystanął, wytężając wzrok. Nie słyszał głosów, przedzierających się przez półprzeźroczysty materiał firanek, toteż nie przekonała go wizja dzieci, które zafascynowane kosmosem ubłagały rodziców o spędzenie nocy w wybudowanym rękami ojców domku na drzewie.
    Jemu matka nigdy nie pozwoliłaby oglądać gwiazd o tej porze. Właśnie dlatego, nigdy nie pytał, udzielając sobie własnościowych zgód, przyklepanych cichym, niemal niesłyszalnym przymykaniem drzwi.
    Wiatr kołysał starymi gałęziami, jakby witając się z nieproszonym gościem, zapraszając go do tańca nocy. Posłał w jego stronę nieoczekiwane zaproszenie, które mignęło mu przed oczami, unosząc się nieopodal, gdzieś na wysokości jego wyciągniętych ku niebu rąk. Zupełnie nieoczekiwanie rozbudzając w nim pokłady młodzieńczej ciekawości i rządzy posiadania tego, co nieznane. Jasna tkanina przywiała za sobą woń, która w pierwszej chwili brutalnie zaatakowała jego serce. Gorące ciepło rozlało się po jego ciele, wraz z pulsującym w klatce bólem niezbadanej przyczyny. Sedno kryło się gdzieś głęboko, odsuwając na moment zapach, drocząc się z nim zupełnie.
    Uchwycił go, niedbale poddającego się uderzeniom wichrowych pchnięć. Wirującego śmiało w strugach ciemności. Materiał gładko umocował się między jego palcami, jakby znalazł właściwe miejsce. Oddawał chłód i kojącą gładkość. Odruchowo przejechał po nim palcami. Barwa kości słoniowej i charakterystyczne, lekko chropowate przeszycie, zupełnie nie zdradzające swojego pochodzenia. Nikomu, prócz Gustavo Bianco.
    Jedwabna apaszka swoją miękkością nabiła go ostrymi kolcami. Nagle, bodźce zaczęły docierać do niego mocniej, głębiej, chętniej. Czujnie badał niknące w ciemności dźwięki, które rozstępowały się, słysząc dudnienie jego serca, które nieoczekiwanie wezbrało się gorącą krwią.
    Choć chusta nie posiadała widocznego logotypu ani metki, czuł pod dłonią skrywane w materiale zaplecze. Włoska, absolutnie prestiżowa marka, której apaszki miały w swojej kolekcji jego matka i siostry, przekazywane z pokolenia na pokolenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewiele myśląc, przyspieszył kroku, gdy przysunięta do nozdrzy apaszka, znów oddała podarowany jej zapach. Kłębiący się jaśmin, świdrował w jego głowie, przywołując na myśl nieokreślone wspomnienia i emocje. Rozpalając w nim szaleńczy ogień, szukający właściwej ofiary. Tej, która malowała się przed jego oczami, choć skutecznie rozmyta, jakby zupełnie zapomniana.
      Wdrapał się powoli po solidnej, drewnianej drabinie, która jednak skrzypiała bezlitośnie przy każdym kolejnym kroku. Jeśli miał pozostać niezauważony, z pewnością przestało się to udawać choćby w tamtej chwili.
      Ostrożnie uchylił drzwi, za którymi w niewielkim pomieszczeniu rozlewała się księżycowa łuna, zdradzająca niektóre ze szczegółów pomieszczenia. Nieopodal, tuż obok dużego teleskopu, skierowanego w gwiazdy niczym snajperska broń siedziała ona . Jej jasne włosy niedbale opadały na wąskie, proste niczym struna plecy.
      – Buonasera, bellissimo sconosciuto– szepnął odruchowo, sugerując się włoskim znaleziskiem, który tkwił między jego długimi palcami. Przejechał po nim kciukiem badając pod opuszkiem charakterystyczne wytłoczenie, które w końcu udało mu się znaleźć. Wiedział, że każda apaszka tej firmy sygnowany miała inicjał swojego właściciela. Gustavo nie sądził, że pod prostą literą I skrywało się gorące, niedoścignione wspomnienie miękkich ust i rozgrzanego ciała, którego kiedyś tak pragnął.
      I, że wywołana nieznajoma, wcale nie jest kimś, kogo próbowały przywoływać jego młodzieńcze wspomnienia.

      Gustavo

      Usuń
  6. Nagły, elektryzujący dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie, pozostawiając na swojej drodze nieoczekiwany, choć niezaprzeczalnie przyjemny ucisk, gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Jego serce zabiło mocniej, gdy wraz z subtelną jasnością, owiał go miękki głos. Ten sam, który wraz z podmuchem wiatru, igrającym ze wskrzeszonym przez kobietę płomieniem, przywiał przed jego oczy blask słonecznych, włoskich wspomnień. Z nią w roli głównej.
    Wsłuchiwał się zdumiony w wypowiadane przez kobietę słowa, a szczery uśmiech sam malował się na jego twarzy. Choć uniesione ku górze, równe, gęste brwi wskazywały na jego zdziwienie, jego serce rozgrzewało się niemal błogo, usłyszawszy bliskie słowa. To było tak miłe.
    Choć z reguły posługiwali się w domu językiem włoskim, w ostatnich dniach czuł tęsknotę za jego żywym odpowiednikiem magnetycznych rozmów, pełnych emocji i faktycznego włoskiego sedna.
    Poznał ją niemal od razu, gdy odwróciła się od teleskopu i zręcznie rozpaliła między nimi płomień. Z resztą nie pierwszy raz. Jej jasne włosy odbijały księżycową łunę, opadając miękko na drobne, nieco odsłonięte ramiona. Długa, jasna szyja, jakby automatycznie eksponowana przez kobietę, kusiła swoją jedwabistą strukturą. Nieco uniesiony podbródek sprawiał wrażenie, jakby patrzyła na niego z wysoka, choć przecież zawsze był od niej sporo wyższy. Jej jasne oczy skrywały się pod wachlarzem podkręconych rzęs, chowając przed nim dobrze znane iskry.
    Isabéla Lewis. Jedyna kobieta, której udało się uchylać jego zręcznym zalotom.
    Podszedł powoli, tonąc w jej uśmiechu, zagłuszanym przez skrzypienie wąskich desek. Z jego oczu niemal wylewała się błogość, podkreślana tańczącym odbiciem płomiennej świecy. Woń jaśminu przybierała na sile, wzbudzając w nim zalążki dawnych lat.
    – To Ty nie dajesz mi spać, Lewis. Znów – subtelnie odgarnął włosy z jej półnagich ramion, okalanych jedynie cienkim materiałem bluzki z wyciętym ostro dekoltem. Przejechał opuszkiem palców po jej chłodnej szyi, zgarniając po drodze niesforny, kuszący go kosmyk – Świeciłaś prosto w moją sypialnię, uznałem to za zaproszenie – rzucił szczerze rozbawiony, unosząc ku górze dłoń, w której tkwiło drogocenne znalezisko. Nie spuszczając wzroku z jej iskrzących się oczu, zwinął zręcznie kawałek jedwabiu w cienkie pasmo i owinął wokół jej szyi, zaplatając ozdobny, niewielki węzeł. Dwa rogi apaszki zwisały swobodnie ku jednemu z ramion kobiety, jakby wskazując drogę. Delikatnie przysłaniały odkryty dotychczas, zarysowany dekolt. Inicjał ukazywał się od frontu, ale skierowany był lekko do boku, subtelnie zdradzając imię właścicielki – Tak lepiej – rzucił, lekko łapiąc ją za ramiona, by z dala zerknąć na swoje dzieło. Subtelna barwa apaszki idealnie współgrała z miękkością jej skóry i łagodnym wyrazem twarzy, którym obdarowywała go tego wieczoru. Jakby innym niż przed laty.
    Wahając się przez moment rozpostarł w jej kierunku ręce. Pragnął przywitać się z nią jak należy, jednak czas, który dzielił ich wspólne wspomnienia, rozmył jego pewność siebie. Nie chciał wypaść nieelegancko, nietaktownie. Zwłaszcza teraz, gdy zupełnie niespodziewanie znalazł się w domku na drzewie, naruszając jej prywatny spokój.
    Chciał zapytać skąd się tu wzięła, co działo się z nią przez tyle lat. Ale milczał, napawając się wizją wspomnień i drżąc z magnetyzmu, który rozlewał się pomiędzy nimi, hojnie obdarowując ich pełne zdziwienia oblicza.
    Ich ostatnie spotkanie było wiele lat temu, tak wiele zmienił upływający czas. Zastanawiał się, co skłoniło ją do przyjazdu do miasteczka, w którym przed laty spędzali urodziny jego młodszej siostry Margherity. Jak skąpani w letnich wieczorach, przechadzali się po jabłkowych sadach, spijając końcówki z butelek lokalnych win. Tak innych niż te, którymi raczyli się na co dzień we włoskich knajpkach.
    Miękki materiał swetra otulał jego nagie ciało, a pasek od niewielkiego zegarka, zaciskał się miarowo na pulsującym nagle nadgarstku. Otulała go fala gorąca i tęsknoty za tym, co minęło.


    Gustavo

    OdpowiedzUsuń