Winifred Cresswell
dwadzieścia cztery lata — dla większości po prostu Winnie — rodowita mieszkanka — kelnerka w Evans Diner — jedynaczka — córka kobiety, która uciekła i właściciela lokalnej hodowli psów rasy mudi — mieszkanie z przystosowanego poddasza w rodzinnym domu — You're so golden — powiązania
Dwudziestoczteroletnia kelnerka w Evans Diner. W Mariesville mieszka od zawsze, chociaż kiedy miała niecałe pięć lat, jej matka próbowała ją ze sobą zabrać. Została z ojcem, a z matką nie utrzymuje kontaktu od momentu, kiedy ta opuściła miasteczko z marzeniem zaczęcia nowego życia. Czasem wyświetla jej się profil matki jako proponowany znajomy, ale zaproszenie od niej już od kilku lat znajduje się w tych oczekujących na zgodę. Nie wyobraża sobie siebie nigdzie indziej niż w Mariesville, a najdalej wyjeżdża do Altanty razem z ojcem, by pomóc mu podczas dorocznej wystawy psów. Pachnie mieszanką syropu klonowego i sadzonych jajek, a z ubrań bez końca ściąga psią sierść. Pija czarną kawę z dwoma łyżeczkami cukru i codziennie przynosi z pracy resztki z jadłodajni, ponieważ ani ona, ani ojciec nie potrafią gotować. Ma słabość do mlecznej czekolady z orzechami, herbaty z kardamonem oraz najlepszego przyjaciela swojego ojca. W wolnych chwilach, gdy pogoda pozwala, jeździ leciwym rowerem nad wodospady Riverside, gdzie czyta książki, a wieczorami siada z ojcem w salonie, by oglądać razem kolejny odcinek Prawa i Porządku.
odautorsko
Karta krótka, bo dawno żadnej nie pisałam, ale więcej mamy do zaoferowania w wątkach. Winnie jest osobą z którą można robić wszystko i którą można spotkać w wielu miejscach, szukamy dla niej wszystkiego i wszystkich.
Za pomoc w kodowaniu wielkie podziękowania dla smoły <3
[Ach, jakże ja jej zazdroszczę tej możliwości wychowywania się przy takiej gromadzie psów.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że matka Winnie nie zdecydowała się oglądać jak jej córka wkracza w dorosłość. Ciekawi mnie jednak czemu skoro przez krótki moment chciała zabrać małą ze sobą, później nie próbowała nawiązać z nią żadnego kontaktu...
Życzę samych porywających wątków oraz wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci, zapraszam.]
Delio, Liberty & Monti
[Przyjemna, tutejsza dziewczyna, aż miło poczytać! Ojcu pomoże, jedzenia nie zmarnuje, bardzo zaradna jest i to się ceni. A psy naprawdę piękne! Oby matce nie przypomniało się z czasem o córce i żeby przypadkiem nie zburzyła ich spokoju swoim nagłym pojawieniem się! Ja bardzo uprzejmie proszę o same dobre rzeczy dla tej dziewczyny! :) Życzę dużo dobrej zabawy na blogu, a jeśli będziesz miała ochotę, to zapraszam do siebie! Z nami też można prawie wszystko!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Hej, urocza dziewczyna, typ tej z sąsiedztwa. Myślę że mogłyby się z Abi przyjaźnić! Karta krótka, ale bije od niej wszystko, co może przyciągnąć do Winnie :) przestawiłaś ją w taki swojski i naturalny sposób, wydaje się niemal prawdziwa. Szczególnie, że jak każdy ma słabości!
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy, trzymam kciuki, by znalazł się ten wyjątkowy ktoś! ;) Gdybyś miała chęć, zapraszamy na herbatkę i całonocne rozkminy! ]
Abigail
[Aż zaczęłam sobie nucić Golden i zatęskniłam za latem 2023 :")
OdpowiedzUsuńHejka! Winnie sprawia wrażenie niezwykle uroczej i takiej przyjemnej dziewczyny, z którą aż chce się zaprzyjaźnić. Widać też, że radzi sobie całkiem dobrze bez matki i niech już tak zostanie, a zaproszenia na Facebooku niech nie akceptuje. ;) Samych przyjemnych wątków życzę i znalezienie przyjaciela ojca, słowa kluczowe sprawiły, że zaczęłam zacierać łapki. Toż to najlepsze motywy ze wszystkich! ;) Miłej zabawy, a gdyby moja gromadka pasowała do Winnie to zapraszam. ^^]
Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell
[Taki chlop z Eatona, że dogada się z każdym. Glen to tylko miły dodatek. 😆
OdpowiedzUsuńMyślę, że on bardzo chętnie będzie wpadał na domowe obiadki do jadłodajni. Niby zaradny z niego chlop, ale gotować pewnie mu się nie chce i zawsze szybciej oraz łatwiej będzie wejść, zamówić posiłek i wyjść. ;D Przez siostrę też mogą się znać, Elysse ma jakieś 28/29 lat więc taka też żadna różnica . Można też uznać, że Eaton robił jakieś pracę remontowe w domu Winnie albo coś podobnego. Jakieś punkty zaczepienia już są, oboje mieszkają w miasteczku od zawsze, więc pewnie i tak się kojarzą. Natomiast jeśli chodzi o wątek to pomyślałam, że któryś z psów Winnie mógł przypadkiem uciec i tak by się złożyło, że Eaton będzie w okolicy i mogą spędzić wieczór na szukaniu psa. 😅 Albo cos innego sie wymysli!;D)
Eaton
[Sukcesja ma w Gustavo swoje miejsce, bez wątpienia ;) Dzięki za przywitanie, zwłaszcza, że nie zdążyłam wpaść pod Twoją kartę z żadną z poprzednich moich postaci.
OdpowiedzUsuńChęć zawsze jest, zwłaszcza że Winnie wydaje się absolutnie urocza. No i te pieski!! ♥ Próbujemy połączyć ich jakoś z Gustavo, czy widzisz kogoś innego? Bianco dopiero co przyjechał do Mariesville. W ostatnich latach bywał tu tylko przy okazji świąt czy innych imprez okolicznościowych.
Może podczas ostatniej jego wizyty zamyślona prawie wpadła mu pod koła? Teraz mogłybyśmy spotkać ich w analogicznej sytuacji. Gustavo bez wątpienia zażartuje, że to część jej dziwnego podrywu i mogą po prostu wyjść na kolację, a nie targać się na swoje życie.
Jak coś to jestem otwarta. Dawaj znać to wspólnie coś wymyślimy ;)]
Gustavo / Finn / Kopi
[Totalnie tak to widzę! Mogą się przyjaźnić i znać swoje sekrety! A teraz zaczynająca się jesień sprzyja popijaniu winka pod kocem przy otwartym oknie i całonocnych plotkach! Więc może skusisz się na wątek, gdzie Winnie wpada do rudej na noc, żeby się jedna drugiej wygadała? :) ]
OdpowiedzUsuńAbigail
[Okej, pomysł mi pasuje, więc zostawiam zaczęcie. Resztę możemy dogadywać na bieżąco :D]
OdpowiedzUsuńNie był mistrzem jazdy konnej, a w zasadzie to nie nazwałby się nawet jeźdźcem tak w ogóle, bo nie robił tego regularnie, zresztą, nie był nawet posiadaczem konia. Trenował jednak od najmłodszych lat, bo jego rodzina przyjaźniła się z właścicielami tutejszej stadniny, a ponieważ była to pasja, która sprawiała mu dużo frajdy, została z nim po dziś dzień. Po tylu latach mógł bez pytania wyprowadzić konia z boksu i wybrać się na przejażdżkę, żeby poczuć wiatr we włosach i siłę wierzchowca, z którym w trakcie jazdy człowiek łączy się bezwarunkowo. Opanowanie technik jeździeckich nie było łatwe i prawda jest taka, że Rowan wciąż nie opanował ich wszystkich, robiąc błędy, które na szczęście nie były uciążliwe dla samego zwierzęcia. Miał problem z pracą łokci, bo w swoim fachu nie używa ich za wiele, ale nie kopał z siodła, anglezował na dobrą nogę i starał się trzymać pełny siad. To on kontrolował konia, a nie koń jego, więc właściciele stadniny bez mrugnięcia okiem powierzali mu karej maści wierzchowca, z którym tak świetnie współpracował od wielu lat. Nie zliczyłby kilometrów, które przemierzył na jego grzbiecie, ale zliczyłby za to swoje ulubione trasy. Jedną z nich była ta , która wiodła wzdłuż rzeki aż do Wodospadów Riverside, a potem dalej przez zagajnik i otaczające go bezkresne pola. Jazda konna pozwalała mu odłożyć na bok szeryfowanie, policyjny mundur, wszystkie problemy i cofnąć się pamięcią do przeszłości, tak bardzo beztroskiej i wolnej od komplikacji. Przez chwilę mógł sobie odpocząć, tak po prostu, od wszystkiego. Podobnie działało na niego kajakarstwo i górskie wyprawy, ale do jazdy konnej miał jakiś szczególny sentyment, bo do dziś pamiętał to wyjątkowe uczucie, które towarzyszyło mu, gdy złapał nić porozumienia z koniem, a później po raz pierwszy go dosiadł. Nie dało się porównać tego do niczego innego. Oczywiście, tak na co dzień to szeryfowanie wypełnia jego życiowy czas po brzegi. Miał co robić, bo nie był tym rodzajem szeryfa, który zrzuca obowiązki na swojego zastępcę, a sam wyciąga nogi na biurku i zaczytuje się w gazecie. Był zupełnie innym rodzajem szeryfa, kimś, kto robi dla społeczności więcej, niż rzeczywiście musi. Ale wynikało to z jego charakteru i z faktu, że kontrolowanie sytuacji zostało już na stałe wpisane w jego osobowość, nawet jeśli jest to cecha nabyta. Do niczego się jednak nie zmuszał – ciągnięcie ponadwymiarowych dyżurów sprawiało mu przyjemność i chyba tylko kwestie papierkowe sprawiały, że miewał ochotę przyłożyć sobie pistolet do głowy i pociągnąć za spust. A to gdzieś zabrakło podpisu, a to gdzieś nie uwzględniono czegoś w raporcie, a w jeszcze innym dokumencie drukarka spierdzieliła robotę i rozmazała tusz na jakimś kluczowym zdaniu. Tego szczerze nienawidził. Po takim dniu walki z popieprzoną drukarką, dobrze było wybrać się na konną przejażdżkę.
Nie spotykał tłumów, bo w Mariesville ich po prostu nie ma, ale często mijał pojedynczych ludzi na trasie, w tym Winnie, która jeździła tutaj na rowerze, i nigdy się nie zdarzyło, żeby koń wykonał jakiś dziwny, niekontrolowany ruch. Kiedy więc stanął nagle dęba, gdy mijali się z Winifred, Rowan tak mocno ścisnął go udami, że aż poczuł w tych mięśniach ból. Pochylił się do przodu z automatu, puścił lejce i objął konia za szyję, a ten dopiero wtedy opadł na wszystkie kopyta. I towarzyszył temu plusk wody, który totalnie nie pasował do sytuacji. Dopiero wtedy Rowan dostrzegł, że to Winnie, w efekcie tego zdarzenia, władowała się z rowerem do wody. Chryste Panie!
Zeskoczył czym prędzej z konia i wpadł w trawiasty brzeg, pakując się do rzeki zaraz za nią. Tu nie było wcale płytko – woda sięgała mu do klatki piersiowej, gdy stanął na mulistym podłożu, a jego stopy lekko się w nie zapadły. Dla kogoś, kto nie potrafił pływać, taka głębokość to z pewnością wyzwanie.
Usuń— Winnie! Złap się mnie! — polecił, gdy dotarł już do niej i chwycił za materiał jej mokrych ciuchów, żeby do siebie przyciągnąć. — Czy wszystko z tobą w porządku? — Zapytał zaraz, samemu słysząc swój przyśpieszony oddech. Nie był przygotowany na coś takiego. Nie miał przy sobie telefonu, ani żadnych wartościowych rzeczy, więc niczego nie uszkodził. Ciążył mu tylko polar taktyczny, który nasiąkł wodą i opadł ciężko na ramiona, przemoczone bojówki i buty, które będą ważyć z pół kilo więcej, gdy tylko wydostaną się z tej wody. Rzucił kontrolne spojrzenie na konia, ale ten stał grzecznie i skubał suche źdźbła, jakby zupełnie nic się nie stało.
Rowan Johnson
[Ona jest przeurocza! Jestem przekonana, że Lunette z chęcią by jej powróżyła – a pierwsza indywidualna sesja dla wybranych może być nawet i za darmo! Zwłaszcza, że Lunka musi się tu jakoś zadomowić, a nie każdy spojrzy na jej zawód z taką aprobatą :D
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę, możemy pokminić nad czymś fajnym na mailu :D]
Lunette
[Uwielbiam postacie, które mają coś do zaoferowania w wątkach, a o Winnie nie dość, że to napisałaś w prost, to jeszcze na taką wygląda. Przyjmijcie nas, do czego możemy się wam przydać?]
OdpowiedzUsuńRust Dunnagan
Chciałoby się powiedzieć, że jesień powoli zagnieżdżała się w miasteczku, ale prawda była taka, że w powietrzu wciąż było czuć letni, ciepły zapach. Dość wysokie temperatury również nie wskazywały na to, aby w końcu złota jesień miała zawitać do miasteczka. Eaton lubił to miejsca za to, że przez większość roku było naprawdę znośnie. Nie musieli się użerać z minusowymi temperaturami, wielkimi opadami śniegu, które uniemożliwiałby pracę czy codzienne funkcjonowanie. Mariesville znajdowało się, według niego, w idealnym miejscu. Miał tutaj wszystko, a tak mu się przynajmniej wydawało, czego mógłby potrzebować od życia. Jeśli zdarzyła się sytuacja, że miasteczko nie mogło mu czegoś zaoferować wystarczyło wsiąść do auta i pojechać dalej, ale takich sytuacji na szczęście było mało, a awaryjne sytuacje zdarzały się naprawdę rzadko.
OdpowiedzUsuńWiększość dnia spędził w domu państwa Hastings, którzy już dawno życzyli sobie, aby wymienić panele w ich salonie. Według Eatona, wybrali niezbyt ładny odcień, ale przecież nie był od tego, aby im mówić, jak ma wyglądać ich salon. Miał wykonać robotę, którą udało mu się skończyć o wiele szybciej niż podejrzewał. Była to robota dla jednej osoby, więc nie widział sensu, aby angażować w to jeszcze kogoś. Miał wszystkie potrzebne narzędzie, odpowiednio wiele czasu, aby skończyć robotę w jeden dzień. Umówili się na dość wczesną godzinę. Grant może nie był rannym ptaszkiem, ale wolał mieć luźniejszy wieczór. Jeśli trzeba było to umiał sobie naprawdę dobrze zaplanować dzień. I w ten oto sposób kończył robotę jeszcze wcześniej niż się spodziewał. Był z tego naprawdę dumny, bo to oznaczało, że ma już święty spokój. Wszystko co dziś miał do zrobienia było za nim. Kończył właśnie pakować do czarnego pick-upa narzędzia, kiedy najpierw usłyszał głośne szczeknięcie, a dopiero potem dostrzegł czarnego psa. Niewiele było zwierzaków, które luzem biegały po miasteczku. Zdarzały się wszędzie jakieś przybłędy, ale, gdy taka już się zjawiła w miasteczku to prędko ktoś sobie zwierzaka przygarniał. W pierwszej chwili chciał zwierzaka zignorować, ale poza szczeknięciem usłyszał również znajomy głos proszący o pomoc. Rzucił torbę z narzędziami bez większej ostrożności. Przez kilka długich sekund bawił się z psem w ganianego, ale za każdym razem, kiedy Grant próbował do zwierzaka bliżej podejść ten odskakiwał. Najwyraźniej uważał, że to jest zabawa, w której to on dyktuje warunki. Jeden ruch Eatona, dwa ruchy czarnego psa. Natomiast, gdy próbował wyciągnąć rękę, aby go złapać ten robił sprawny unik. Zaklął pod nosem, gdy zwierzak zrobił tył zwrot i zniknął między krzakami.
— Cholera, szybki jest — powiedział, był jednocześnie zirytowany, że go nie złapał, ale również pod wrażeniem, że zwierzak tak szybko się uwinął. I w krótkim, a może nie, czasie wymęczył dwójkę dorosłych, którzy próbowali go złapać. — Cześć, Winnie. Dał ci chyba nieźle w kość, co? — Zapewne niepotrzebnie się pytał. Sam był pozbawiony tchu, a przecież wcale aż tak złej kondycji nie miał. Mimo wszystko dość niespodziewanie musiał uganiać się za psem, który ostatecznie i tak zniknął.
— Nic mu nie będzie, ktoś pewnie go w końcu złapie — zapewnił. Najgorsze co mogło go spotkać to niedźwiedzie, ale w tej okolicy było ich niewiele. Może, gdyby znajdowali się bardziej na południe to byłaby większa szansa, że spotka się z niedźwiedziem, ale tutaj? Co najwyżej mógł spotkać kolejnego psa. Eaton wolał jednak tego dziewczynie nie mówić, aby jej dodatkowo nie wystraszyć. — Jak mniemam to jeden z twoich? — dopytał. Raczej wszyscy wiedzieli, że Cresswell’owie mieli hodowlę z psami. Dla dzieciaków to była jedna z lepszych atrakcji. W końcu kto nie lubił słodkich zwierzaków, nie?
— Tak się składa, że mam. Potrzebujesz pomocy?
UsuńNieciężko było się domyślić, że najpewniej chciałaby go złapać. Będąc na jej miejscu zapewne również to właśnie chciałby zrobić. Jakby nie patrzeć, ale to nie był tylko pies, który wróci, gdy zgłodnieje, ale również i środek zarobku. Nikomu się nie uśmiechało tracenie pieniędzy, a jednocześnie zwyczajnie szkoda byłoby zwierzaka, gdyby jednak coś mu się stało.
Podszedł do swojego samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera i wyjął butelkę nieotwartej wody, którą podał dziewczynie. Taki właśnie był, zawsze na wszystko przygotowany i gotów do pomocy bez względu na to, czego ta pomoc miałaby dotyczyć. Naprawa grzejnika? Wyłożenie tapety? Pogoń za psem? Jeśli tylko miał czas to bez marudzenia pomagał, ba robił to nawet z uśmiechem. O ile kogoś lubił, a choć dla nieznajomych czy nawet osób, których aż taką sympatią nie darzył również wiele był w stanie zrobić to zwykle ją ograniczał.
— Jak mogę pomóc?
[Jest cudnie! :D]
Eaton
[Ale bzdury! Początek super, a ja widzę, że tu coś się ładnie wyczarowało z kodami w kapejce <3]
OdpowiedzUsuńDłoń Abi odrobinę zadrżała, gdy wyciągała z szafki obok łóżka paczkę ciasteczek. Ostatnie tygodnie nie były dla niej łaskawe, chociaż wszystko układało się jak w jej marzeniach. Czuła się zwyczajnie zagubiona tym, jak wygląda świat i jak sama nie potrafi się w nim odnaleźć. Cztery lata studiowała w Atlancie, aby obronić dyplom z dziedziny zarządzania nieruchomościami i wrócić do Mariesville, które w czasie nauki w mieście odwiedzała weekendowo i na święta. Udało jej się, dwa miesiące temu była tu z powrotem, na stałe, szczęśliwa, oddychając z ulgą, że opuściła to wielkie, głośne i niebezpiecznie pędzące miasto. A dzisiaj miała mętlik w głowie.
Potrzebowała tego wieczoru, a właściwie nocy z przyjaciółką równie mocno co Winnie, aby móc się wyżalić, wygadać, albo zwyczajnie pomilczeć. Abigail była energiczna, żywiołowa, głośna, wszędobylska, pomocna. Ludzie widzieli wiecznie jej roześmiane oczy i rozwiane przez wiatr włosy, ale absolutnie nikt nie podejrzewał, że ma swoje troski i obawy i wcale nie jest tak wiecznie roześmiana. Płakała rzadko, a jeśli już to tak, by nikt tego nie oglądał, a wszelkie lęki i problemy zamiatała pod dywan, maskując słabsze momenty uśmiechem. Była serdeczna i ciepła, ale była też bardzo młoda i wiele rzeczy zwyczajnie ją przerastało. Okazywało się teraz, że wzieła na siebie na prawdę spory obowiązek, a tak na prawde nie poznała jeszcze życia! Czuła się przytłoczona.
Doskonale znała sekret i bolączki przyjaciółki i właściwie ostatnio zaczynała je jeszcze lepiej rozumieć. Sama co prawda zamknęła się na temat zauroczeń, uczuć, relacji i facetów dobre cztery lata temu, po burzliwym rozstaniu z chłopakiem, z którym sądziła, spędzi całe życie, ale kilka ostatnich tygodni dopadały ją rozterki właśnie tej natury. I chyba też potrzebowała co nieco zapić! Chociaż jej rozterki rozpoczął mocno zakropiony domową nalewką wieczór, to właściwie nie była już taka pewna, czy ten alkohol jej służy, czy wręcz przeciwnie... Niemniej na stoliku w salonie stała paczka ciastek, herbatników, słonych paluszków i chipsów, a w piekarniku dochodziła ziemniaczana zapiekanka, bo Abi wiedziała, że jak na głodniaka się porobią, to jutro mogą mocno obydwie cierpieć. Lubiła małe mieszkanko w Downtown, do którego miała wpaść przyjaciółka, bo choć w pensjonacie na tyłach za kuchnią jej rodzice mieli wydzielone osobne komfortowe mieszkanie, a ona dla siebie przerobiła strych na oddzielną kwaterę, czyli podobnie jak Winnie w swoim domu, to tu, z dala od obiektu pracy miała święty spokój. Tu miała możliwość się odciąć i skupić na sobie, a nie na pensjonacie, któremu poświęcała wszystko. Wyblakłe kwiatowe tapety i stare lakierowane meble dawały trochę babciny vibe, ale wszystko tutaj jej pasowało.
- Hej... - rzuciła, otwierając drzwi blondynce, a gdy ta powitała ją od razu waląc prosto z mostu, zdradzając w jakim jest nastroju, ruda zamknęła drzwi i posłusznie powędrowała z winem do kuchni, poszukać korkociągu. - Mam na dobicie nalewkę z malin i drugie wino - rzuciła przez ramię, tak aby Winnie była pewna, że wszystkie jej pragnienia i potrzeby zostaną w tym mieszkaniu zaspokojone jeśli chodzi o zapijanie smutków.
Otworzyła wino, chwyciła dwa kieliszki i wróciła do salonu, rozkładając się sama obok fotela, na szerokiej kanapie. Teraz trochę inne wspomnienia miała z tą kanapą, ale to nie przeszkadzało jej nadal czuć się u siebie dobrze.
- Jaki to sweter? - podpytała, łapiąc się tematu fatalnego zauroczenia.
Dobrały się idealnie, nie ma co. Obydwie cierpiące.
Abi
[Podziękowania naprawdę nie są konieczne! Pięknie tu u Ciebie <3]
OdpowiedzUsuńTyle razy mijali się na tej ścieżce i nigdy nie doszło do choćby jednego, maleńkiego zaskoczenia, a dziś kostki domina poprzewracały się tak nagle, że aż ciężko było w to uwierzyć. Nie dało się w żaden sposób tego przewidzieć, a co za tym idzie także zapobiec, bo cholera wie, co tak naprawdę nie spodobało się czterokopytnej kreaturze, skoro Winnie wyglądała dziś tak samo, jak tydzień temu. Miała inny sweter, ale gdyby chodziło tutaj o fatalny gust, to Rio – bo tak nazywa się koń – nie żarłby teraz spokojnie trawki, tylko wierzgał dalej, oburzony jej bezguściem. Cokolwiek go więc zaniepokoiło, musiało być wytworem jego końskiej głowy. Świat wokół nich wygląda przecież tak samo, jak przed chwilą, nie licząc dryfującego na rzece roweru, który...
Rowan aż zaklął w myślach, gdy zaraz po wygramoleniu się na brzeg, zdał sobie sprawę, że światu wokół nich czegoś jednak brakuje. Popatrzył na biegnącą wzdłuż rzeki Winifred i wziął głębszy wdech, żeby ją zawołać, bo to całkowicie bezsensu tamtędy biec, ale zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, ona zrównała się z poziomem ziemi, wywróciwszy się na trawie. Czy to się naprawdę dzieje?
Kazał koniu czekać, chociaż to nie było wcale konieczne, bo trawka smakowała mu tak bardzo, że reszta mogła teraz nawet nie istnieć, i ruszył w stronę Winifred. Tak naprawdę, mógł wskoczyć na Rio i popędzić galopem za rowerem, bo spokojnie dogoniliby we dwoje rzeczny nurt, ale to nie było wcale bezpieczne. Woda była nieprzyjemnie zimna, on cały już przemoczony i ze cztery kilogramy cięższy. Wskoczyłby po ten rower bez trudu, ale kto wie jak plasowały się szanse na wydostanie się z tego zdradzieckiego nurtu z kupą żelastwa na plecach. Optymistycznie to nie brzmiało. Rowan działał natomiast racjonalnie i zanim dotarł do Winifred, zdążył już przekalkulować wszystkie za i przeciw i dobrze je zważyć, a szala przechyliła się ku temu drugiemu. Żadnego wskakiwania do wody, ten jeden raz zdecydowanie wystarczy.
— Najmocniej cie przepraszam, Winifred — zaczął, zupełnie inaczej, niż ona, bo nie od podziękowań, a od przeprosin, które jej się należały, jak psu buda. — Nie mam pojęcia, skąd ta reakcja Rio, przecież mijamy się tu za każdym razem. Nie wiem, co mu dzisiaj odstrzeliło, ale cokolwiek to było, teraz stoi tam w tyle i w tej chwili ma to głęboko gdzieś.
Oparł dłonie na swych udach i pochylił się trochę w przód, bo chodzenie w butach pełnych wody było męczące, a ciążący, gruby materiał polaru i spodni wcale tego nie ułatwiał. Święty panie, te ciuchy ważyły chyba tyle, co sztabka złota.
— Zapłacę ci za ten rower — zapewnił, prostując się zaraz. — I za książkę. — Zlustrował sylwetkę Winnie, bo w oczy rzuciły mu się jeszcze umorusane błotkiem spodnie i zielony ślad po trawie, na której z gracją się wyrżnęła. — I za co tam jeszcze będzie potrzeba — dodał, bo szkody obejmowały więcej, niż dwie wymienione przez niego rzeczy. — Masz mój numer? Albo przyjadę, jak tylko zrzucę z siebie te mokre rzeczy — zaproponował, bo może nie miała gdzie tego numeru zapisać, skoro jej plecak też przemókł, a wraz z nim wszystko to, co miała w środku.
Mógł dać jej pieniądze, mógł pojechać z nią po rower i zapłacić za niego w sklepie, mógł w zasadzie cokolwiek, byleby w stu procentach wynagrodzić jej te straty. Może to nie on był twórcą tego zamieszania, ale Rio, który był pod jego opieką, a to oznacza, że ponosił odpowiedzialność za wszystkie jego występki. Coś mu odstrzeliło – trudno, teraz trzeba zmierzyć się z konsekwencjami i naprostować sytuację na tyle, na ile się da. Nowy rower na pewno nigdy nie zastąpi starego, jeżeli łączył się z nim jakiś sentyment, ale tylko tyle Rowan był w stanie dla niej zrobić. Czasu nie cofnie, choćby zatańczył tu teraz sambę na rzęsach. Do rzeki nie wskoczy, bo życie mu miłe, a zanim zorganizowałby jakichś strażaków z wyciągnikiem, to rower dopłynie do Atlanty. Na pewno da się go wyłowić, kiedy zatrzyma się na najbliższej tamie, ale tego też nie dało się zrobić tu i teraz, a Winnie potrzebowała roweru. Bez niego była skazana na chodzenie piechotą.
UsuńRowan Johnson