ur.07.01.1996 r., Atlanta ––– od października 2023 r. właściciel farmy Jersey Joy Farm w Mariesville, którą odziedziczył po zmarłym dziadku ––– od listopada 2023 r. mieszka na farmie razem z babcią, Holly Warren, dwa miesiące później dołączyła do niego także jego młodsza siostra – Jellybean ––– w połowie Cherokee; nigdy nie poznał ojca ani nie miał styczności ze swoją rdzenną kulturą, mimo to odczuwa swego rodzaju więź i do pewnego stopnia identyfikuje się z narodem Cherokee ––– z trudem ukończył szkołę średnią i zdał egzaminy; nigdy nie poszedł na studia, choć w dzieciństwie chciał zostać weterynarzem ––– chwytał się różnych zajęć – pracował w sklepie, w warsztacie, zakładzie stolarskim, a nawet jako sprzątacz; nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej ze względu na problemy rodzinne i brak dyspozycyjności ––– prowadzi mały sklepik na terenie farmy; raz w tygodniu wraz z siostrą sprzedaje swoje produkty na miejscowym targu ––– choć nie ma doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa ani pracy na farmie, to uwielbia swoje nowe życie; kocha zwierzęta i chętnie uczy się od starego Joe, zaufanego pracownika dziadka, wszystkiego na temat hodowli krów i innych obowiązków ––– w głębi serca artystyczna dusza; przez krótki czas uczył się na jubilera, ale musiał przerwać naukę ze względu na brak czasu i pieniędzy ––– wraz z siostrą chętnie tworzy rękodzieło i pomaga jej w rozwijaniu pasji ––– ma świetne podejście do zwierząt i ogrom empatii; mimo kosztów wraz z siostrą wciąż przygarnia kolejne znajdy lub odkupuje zwierzęta, które nie przynoszą już zysków; w krótkim czasie dorobił się małego zwierzyńca ––– z powodu trudnych przeżyć i niechęci do bliższych relacji twierdzi, że jest aseksualny ––– powiązania
Do dziś pamięta swoją ulubioną „indiańską” bajkę, którą opowiadał mu dziadek. Z uśmiechem wspomina opowieść o Szczęśliwym Łowcy i jego siostrze, Słodkiej Kukurydzy, którzy mieszkali razem na skraju świata. Pewnego dnia rodzeństwo się pokłóciło o jakiś drobiazg i siostra odeszła gdzieś daleko. Samotnie, z dala od swojego brata. Brat udał się na poszukiwanie siostry i prowadzony przez duchy przemierzył pół świata. Za radą Słońca podarował siostrze owoce – jagody, jeżyny i jej ukochane truskawki. Siostra doceniła podróż swojego brata i jego dary, a potem razem szczęśliwie wrócili do domu. Dziadek zawsze powtarzał wtedy, że powinien być jak Łowca z baśni, powinien kochać swoją siostrę, dbać o nią, a jeśli trzeba, pójść za nią na drugi skraj świata.
Kochał tę bajkę i wierzył w nią z całego serca. Ale dopiero teraz, po wielu latach, już jako dorosły mężczyzna, odkrył, że ta historia miała swój dalszy ciąg i nie miała szczęśliwego zakończenia.
Brat i siostra mimo swojej miłości nie skończyli dobrze. Siostra zginęła, zabita przez wrogość i głupotę innych, a brat nie był w stanie dłużej stać na skraju harmonii między światami ludzi, duchów i zwierząt. Równowaga została zachwiana, a na świecie pojawiły się choroby i nieszczęścia. Aż dobre duchy roślin zlitowały się i objawiły światu wiedzę o uzdrawianiu. Nie były jednak w stanie zwrócić życia utraconej siostrze ani szczęścia jej bratu.
Czasem boi się, że ich bajka, którą stworzyli w ciągu zaledwie roku w Mariesville, także się tak potoczy, a po słodkim szczęśliwym zakończeniu przyjdzie czas na smutek i ból.
Na razie żyje jak we śnie. Grzeje twarz w promieniach słońca, opiekuje się zwierzętami, oddając im swoje serce, i patrzy, jak jego mała siostra rozkwita pośród kwitnących pól lawendy, niczym w objęciach dobrych duchów roślin. Uśmiecha się, żyje tu i teraz, pragnąc zatrzymać każdą sekundę tej pięknej bajki na co dzień.
I stara się nie myśleć, że nawet najpiekniejsze bajki nie zawsze kończą się dobrze.
Odautorsko:
Witam się pięknie z moim – de facto – debiutem na obyczajówce.
Nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że Hunterek jakoś się przyjmie. :)
Kartę sponsoruje piękny i młody Billy Wirth, baśnie i mądrości Cherokee oraz moja kochana Meow, której dziękuję za inspirację do próbowania czegoś nowego, piękne instagramowe kolaże i opis farmy! 💜 Zapraszam na wąteczki, przygarnę chętnie: 1. znajomych i przyjaciół (zarówno obecnych, jak i z dzieciństwa), 2. kogoś z pasją do pomagania zwierzakom, 3. jakąś koleżankę/przyjaciółkę, z którą można miło spędzić czas, 4. oraz tradycyjnie wszystko, co trudne i emocjonalne! Kółeczka w karcie są klikalne i są tam fajne rzeczy...
✉️: laplaceademon@gmail.com
Nie pozwól, by dzień wczorajszy zmarnował zbyt wiele dzisiejszego.
syn prostytutki, Margot Warren i Chea Sequah, rdzennego amerykanina z plemienia Cherokee ––– owoc krótkiego i intensywnego romansu ––– przez większość życia zmagał się z różnymi formami dyskryminacji lub wyśmiewania ze względu na bycie synem prostytutki oraz swoje pochodzenie etniczne ––– interesuje się rdzenną sztuką i rzemiosłem, chcąc w ten sposób jakoś wyrazić swoją tożsamość i przynależność do kultury, od której był odizolowany ––– liczne traumy i blizny na ciele i duszy; ślady po gaszonych papierosach i trzech złamanych żebrach – pamiątka po bójce z partnerem matki ––– ofiara molestowania w dzieciństwie; problemy z agresją w wieku nastoletnim ––– obsesyjnie zżyty z siostrą, którą usiłuje chronić przed całym światem ––– niechęć do fizycznej bliskości, seksualizacji, imprez i używek ––– całkowity abstynent, czasem w tajemnicy przed Jelly zdarza mu się zapalić trawkę ––– głęboko skrywane lęki i stany depresyjne ––– powoli odnajduje siebie wraz z ucieczką z toksycznego środowiska i początkiem nowego, pięknego życia ––– poszukiwania własnej tożsamości i próby budowania nowego życia wspólnie z siostrą, której marzenia w końcu może spełnić ––– spełnienie w pomocy potrzebującym zwierzętom
Wszystkie jego najwcześniejsze wspomnienia są pełne bólu i przemocy. Dom nigdy nie był spokojnym i bezpiecznym miejscem, nie było ciepła i opiekuńczych ramion, w których mógłby się schować. Pamięta za to coś zupełnie innego. Krzyki i ciągłe awantury, smród alkoholu, papierosów i ludzkich ciał. Ból i krzywdę, niechciany dotyk i poczucie winy. Strach, długie bezsenne noce, poszukiwanie bezpiecznego schronienia, w którym nikt go nie znajdzie. Na początku tego nie rozumiał, myślał, że wszystkie domy tak właśnie wyglądają, a to on jest złym dzieckiem, bo nie potrafi poradzić sobie z normalnością.
Nic jednak nie było normalne. Z czasem, gdy pojawiła się Jelly, a on zaczął poznawać inny świat, zrozumiał, jak bardzo wszystko było nie tak, jak powinno. Inne domy tak nie wyglądały, nie było alkoholu, używek i przemocy. Inne matki nie pozwalały swoim klientom, kochankom czy parnterom krzywdzić swoich dzieci w zamian za dodatkową działkę.
Wiedział, że nie chce tak żyć i musi coś zrobić, by ochronić swoją małą siostrzyczkę. Starał się pilnować Jelly, nie opuszczać jej ani na krok. Nie chciał chodzić do szkoły i zostawiać siostrę samą w domu, który był ich koszmarem. Uczył ją, jak być cicho i kryć się przed agrsywną matką i jej klientami. Czuwał przy małej Beanie i osłaniał własnym ciałem, gdy było bardzo źle. Robił wszystko, co potrafił i co mógł, żeby oszczędzić jej cierpienia, które sam znosił w jej wieku, nie mając nikogo, kto chciałby mu pomóc.
W tym wszystkim jedynymi dobrymi wspomniami z jego dzieciństwa były wakacje u dziadków. Czas, gdy matka zostawiała ich na kilka tygodni na farmie, a oni w końcu mogli odpocząć. Poczuć się bezpiecznie. Uwielbiał dziadka i to, jak pokazywał mu, jak opiekować się zwierzętami, lubił pomagać mu przy krowach, obserwować, jak zbiera miód i słuchać o niemal nierealnie bajkowym życiu na farmie. Kochał babcię i jej ciepłe ramiona, to, jak zawsze pachniała lawendą i jak opowiadała bajki jemu i Jelly. To było idealne życie, po którym powrót do domu bolał jeszcze bardziej.
Wiele razy chciał uciec. Kiedyś powiedział w końcu o wszystkim dziadkowi. Od tamtego czasu coś się zmieniło. Przemoc nie zniknęła, ale matka nie pozwalała już nikomu wyciągać do nich rąk, zwykle zamykała ich w pokoju, gdy była zajęta lub zbyt naćpana, by się nimi zająć. Czasem zostawali cały dzień bez jedzenia, ale nadal było to lepsze, niż zdanie na łaskę jej klientów.
Dziadkowie wiele razy chcieli ich do siebie zabrać, czasem zabierali na jakiś czas. Ostatecznie jednak matka zawsze po nich wracała. Albo raczej po Jelly... To dla swojej małej siostry zrezygnował z zamieszkania z dziadkiem czy z wyprowadzki, gdy był już starszy. Ktoś musiał troszczyć się o Jelly, chronić ją przed matką, która wykorzystywała dobre serduszko jego małej siostrzyczki.
Opiekował się nią, ignorował własne problemy i potrzeby, by ją chronić. I wciąż tylko liczył, że w końcu zabierze ją jak najdalej od tego przeklętego domu. Czekał cierpliwie aż Jelly będzie nastolatką, aż będzie pełnoletnia, aż skończy szkołę... Liczył, że po traumie, po tym jak pobił partnera matki za to, jak ten skrzywdził Jelly, coś się zmieni. Miał nadzieję, że wyjadą jak najdalej. Ale Jelly nie chciała zostawiać matki, a on tkwił dalej w swoim koszmarze, nie potrafiąc ani nawet nie chcąc, ułożyć sobie życia. Nie bez siostry.
Nawet gdy po śmierci dziadka odziedziczył po nim ukochaną farmę z dzieciństwa, nie chciał opuszczać siostry. W końcu jednak ich matka zrobiła jedyną dobrą rzecz w swoim życiu i zaćpała się na śmierć, a oni byli wolni. Nareszcie mógł zabrać Jelly z dala od piekła, jakim było ich życie.
Sprzedali rodzinne mieszkanie, które nigdy nie było ich domem. Wykorzystali pieniądze na zaczęcie nowego życia – na pełnianie marzeń, założenie lawendowego biznesu Jelly i ratowanie skrzywdzonych zwierząt, które – tak samo jak oni – mogły odnaleźć swój azyl na farmie JJF.
Czasem nie wierzy w nowe życie. W to, jak po latach koszmaru w końcu oboje z siostrą zaczęli żyć życiem jak z bajki, jak z dziecięcych marzeń. I chociaż oboje odetchnęli i znaleźli swoją bezpieczną przystań, pewne rany wciąż się nie zagoiły. Wciąż nie potrafi zostawić Jelly samej na dłużej, wciąż obsesyjnie ją chroni, nie pozwalając jej choćby dotknąć, wciąż tuli siostrę do snu, gdy ta budzi się z koszmarów i wciąż opiekuje się nią jak małą dziewczynką. Wciąż udaje, że wszystko jest w porządku, bo gotów jest poświęcić wszystko dla dobra swojej małej i kruchej siostrzyczki.
@hunter_visvi
Jersey Joy Farm
Blog osobisty
Duchowość
Rękodzieło i pasje
Ratowanie zwierząt
Kultura i sztuka Cherokee siostra: @jelly_beanie
#Handmade #NativeAmerican #CherokeeArt #FarmLife #NatureAndAnimals
Powoli odkrywa samego siebie.
Teraz, gdy w końcu wszystko jest tak, jak trzeba, tak idealnie i pięknie, nareszcie może pozwolić sobie na chwilę zadumy w ciszy i spokoju. Bez niepokoju i zamartwiania się o kolejny dzień, bez strachu o siostrę.
Powraca też do dawnych pasji, które kiedyś były nielicznymi przyjemnościami lub sposobammi ucieczki od rzeczywistości. W końcu może poświęcić się sztuce. Rysuje, maluje, tworzy piękne ozdoby z koralików i rzeźbi w drewnie, czerpiąc inspirację z kultury Cherokee.
Odkrywa własną kulturę i tożsamość, która przez większość życia była dla niego tylko źródełm kpin i dyskryminacji. Czasem żałuje, że tak mało wie o swoich przodkach. Bywają chwile, w których myśli o tym, kim był jego ojciec. Szybko jednak odkłada te myśli na bok, zbyt dobrze pamiętając partnerów matki i to, jakim skurwielem okazał się ojciec Jelly. Nie chce wiedzieć, czasem niewiedza jest błogosławieństwem. Woli żyć wyobrażeniami o tym, co piękne i barwne w kulturze rdzennych amerykanów, bez myślenia o problemach, przemocy i cierpieniu.
Uczcił nowe życie i wolność emocjonalnym tatuażem, w którym zawarł wszystko,co mu bliskie. Motywy sztuki Cherokee, elementy natury, wizerunek siostry (jej oko wyglądające spod miękkich loków) i daty. Daty, które uważał za najważniejsze w swoim życiu.
Powoli rozwija swoje pasje, bardziej skupiając się na pomocy Jelly i jej pomysłów niż na samym sobie. Tworzy swoje rękodzieło, ale chyba nie czuje się jeszcze na siłach, by je sprzedawać, traktując sztukę zbyt osobiście – jako formę autoterapii i ekspresji emocji. Tworzy, fotografuje i opisuje swoje życie i myśli na osobistym, instagramowym blogu.
Uczy się gry na gitarze, bo zawsze go to ciekawiło i chciał spróbować. W przyszłości marzy o ponownym spróbowaniu swoich sił w jubilerstwie, ale na to ma jeszcze czas. Na razie woli pomagać Jelly tworzyć biżuterię z kamieni, samemu plotąc piękne dzieła z koralików Cherokee.
Skupia się na tym, co tu i teraz. Na tym jak prowadzić gospodarstwo, jak opiekować się krowami i jak zarabiać na tym. Przejął mały sklepik stojący przy samym wjeździe na teren farmy, gdzie dziadek zwykle sprzedawał świeże mleko i swoje wyroby – masło, śmietanę, wspaniałe sery, a także inne dary naury: miód, jajka, świeże warzywa i zioła, oraz lawendę Jelly. Raz na tydzień bywa z siostrą na targu, gdzie na stoisku wystawiają również swoje wyroby i rękodzieło.
Lubi swoje nowe życie. Spokój i powolne, leniwe tempo, z jakim odkrywa siebie i swoje wnętrze, swoją duchowość.
Poświęca się pomocy zwierzętom, bo zawsze to one były mu bliższe niż ludzie. Przygarnął psa ze schroniska, kilka kocich znajd, rannego lisa, a nawet małego nietoperza z uszkodzonym skrzydłem. Wraz z Jelly raz po raz znoszą do domu jakieś potrzebujące pomocy zwierzę lub kupują kolejne, które mogą ocalić przed rzeźnią lub podarować spokojną starość – podzielić się dobrem i szczęściem, którego w końcu sami doczekali.
Jersey Joy Farm
Farma powstała w 1980 roku i została założona przez Colina Warrena, który dał się poznać mieszkańcom Mariesville jako zaangażowany i pracowity rolnik. Obecnym właścicielem JJF jest Hunter Warren, wnuk założyciela. Farma sprzedaje: mleko, pozyskiwane z krów rasy Jersey, które słynie z wyższej zawartości tłuszczu, co czyni je idealnym do produkcji bogatych serów i masła, wszelkie przetwory mleczne, jaja, miód i płody rolne, takie jak warzywa, owoce i świeże zioła, które są hodowane w szklarni przez cały rok.
W Jersey Joy Farm tradycja spotyka się z najwyższą jakością. To małe, rodzinne gospodarstwo powstało z pasji naszego dziadka, Colina, wielkiego miłośnika krów rasy Jersey. Obecnie dbamy o to, żeby JJF stało się jeszcze lepszym miejscem dla zwierząt i ludzi! 🌱🐮👩🏻🌾🧑🏽🌾
Krowy rasy Jersey słyną z mleka o wyższej zawartości tłuszczu, co czyni je idealnym do produkcji bogatych serów i masła. Dziadek Colin doskonale o tym wiedział i poświęcił swoje życie, tworząc produkty mleczne, które wyróżniają się na tle innych. Jego wiedza oraz przywiązanie do rasy Jersey pozwoliły mu oferować nabiał o niepowtarzalnym smaku i konsystencji, który zyskał uznanie wśród lokalnych mieszkańców i nie tylko.
Kontynuujemy jego dziedzictwo, dbając o to, by nasze krowy były hodowane w najlepszych warunkach. Z troską o dobrostan zwierząt oraz zrównoważone rolnictwo nasze mleko jest nie tylko pyszne, ale i produkowane z poszanowaniem natury. Wierzymy w naturalne metody produkcji, które szanują zarówno ziemię, jak i zwierzęta, co wyraźnie czuć w każdym kęsie naszego sera i łyku mleka. 🧀🥛
Mamy dziesięć krów rasy Jersey, charakternego byka, który pełni rolę przewodnika stada, a także ciekawskiego cielaczka, który dopiero zaczyna odkrywać świat. 🐄🐮
W październiku 2023 r. właścicielem farmy został Hunter Warren, wnuk poprzedniego właściciela. Hunter, zafascynowany życiem na farmie, dąży do tego, by gospodarstwo było nie tylko miejscem pracy, ale również przykładem zrównoważonego rozwoju. Jego entuzjazm i świeże spojrzenie na tradycyjne metody rolnictwa przyczyniają się do nieustannego rozwoju i ulepszania farmy. O JJF troszczy się nasz doświadczony pracownik, Joe, który od lat z zaangażowaniem dba o każdy szczegół, a także Jellybean Warren – siostra właściciela.
Codziennie dostarczamy świeże mleko do lokalnych mieszkańców, którzy cenią sobie zdrową, ekologiczną żywność. Nasze mleko trafia bezpośrednio z farmy do stołów, co gwarantuje jego świeżość i naturalność. Zrównoważona hodowla, czysta woda i zielone pastwiska, po których swobodnie pasą się nasze krowy, sprawiają, że mleko z Jersey Joy Farm jest wyjątkowo smaczne i bogate w wartości odżywcze.
Poza tym nasza farma współpracuje również z firmami szukającymi produktów najwyższej jakości. Zaopatrujemy restauracje, kawiarnie oraz sklepy, które oferują klientom ekologiczne, lokalne mleko o doskonałym smaku. Nasze współprace opierają się na zaufaniu i wspólnej misji dostarczania naturalnych produktów z poszanowaniem środowiska. Wybierając produkty z JJF, wspierasz małe, ekologiczne gospodarstwo, zrównoważoną produkcję oraz dziedzictwo prawdziwego mistrza nabiału. 🌾🚜🥛
A oprócz tego poznajcie…
— Scotty'ego – naszego wspaniałego konia 🐎. Ten majestatyczny ogier rasy American Paint Horse, ozdobiony pięknym, łaciatym umaszczeniem, przypomina prawdziwe dzieło sztuki natury. Jego imię, będące grą słów nawiązującą do wyrazu spotty, idealnie oddaje jego charakterystyczny wygląd. Scotty galopuje po pastwiskach, emanując gracją i siłą, a jego żywiołowa osobowość zachwyca każdego gościa, który odwiedza naszą farmę.
— nasze kury – posiadamy urokliwe kury rasy Rhode Island 🐔🥚, które są jednymi z najbardziej cenionych ptaków hodowlanych. Ich charakterystyczne cechy sprawiają, że są nie tylko atrakcyjnym elementem farmy, ale także wyjątkowo wydajnym źródłem jaj.
— Bonnie i Clyde’a – 🐑🐑 w zacisznym zakątku pastwiska znajdziesz nasze ukochane owce. Te figlarne zwierzęta, nazwane przez dziadka na cześć słynnych bandytów, potrafią czasem uciec i wprowadzić nieco zamieszania na farmie.
— tętniące życiem ule – na skraju naszej farmy, w pobliżu stodoły, stoi tętniący życiem ul 🐝🍯, w którym pszczoły pracowicie zbierają nektar. Słodki miód, który produkują, od lat stanowi naszą lokalną specjalność, słodząc nasze dni i wzbogacając domowe przysmaki.
[Piękny wizerunek, piękna karta, piękna treść – Hunter to taka postać, której nie da się nie lubić, bo jest definicją maślanego ciasteczka! Uwielbiam tę kreację. :3 Poza tym życzę wiele, wiele weny (postaramy się o to :>) i samych wciągających wątków! 💜]
[Absolutnie W O.W. Piękna karta, piękne klikane kółeczka i zdjęcia! Oryginalna i bardzo dopracowana postać- nie jestem zaskoczona! Chciałabym, aby znalazł spokój i więcej ciepła! Jakiś smutek zionie z kapejki, ale i pewna tajemniczość i aż mi przykro, bo przecież to tak fajny facet, tylko wciąż pogubiony w świecie! Dałaś mu trochę traumatycznych przeżyć i zbudowałaś na nich jego wewnętrzną siłę, ale mam wrażenie, że wciąż się mierzy z przeszłością. Oby wygrał z koszmarami. Chciałabym, aby Abigail odwiedzała co na farmie! Przynosiłaby mu breloczki z koralików na szczęście i bawiła się z cielaczkiem ❤️ Spróbujemy ich zaprzyjaźnić, czy coś? Udanej zabawy! ]
[Musze powiedzieć, że ja go uwielbiam! Świetnie przedstawiona postać, aż jestem pod ogromnym wrażeniem. Szkoda tylko, że na początku Hunter u jego siostra mieli tak pod górkę i zawiodła ich najważniejsza w życiu osoba. Życzę, by w Mariesville odnaleźli spokój, a w razie chęci zapraszam do mojej pani weterynarz 😀] Olivia
[Przez ponad dekadę spędzoną na różnej maści blogach chyba jeszcze nigdy niemal nie popłakałam się, czytając czyjąś kartę. Tobie udało się to sprawić, więc szczere gratulacje. Naprawdę współczuję Hunterowi warunków, w których przyszło mu dorastać (słowo wychowywać w tym przypadku stanowczo nie pasuje) i mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. Życzę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]
[Skrzywdzony, młody chłopak, bardzo to przykre. Ale Hunter wydaje się być naprawdę silnym, zaradnym i przyjemnym człowiekiem. Kimś, z kim dobrze spędzać czas i z kim można podzielić się swoimi sekretami, bez obaw, że ujrzą światło dzienne. Tak poza tym, naprawdę tu u Was pięknie! Aż chciałoby się odwiedzić taką farmę w rzeczywistości :) Życzę dużo dobrej zabawy, niech obyczajówki wciągną Cię na dobre i nigdy nie oddadzą!]
[Hej, wow, jakie tu wszystko rozbudowane i śliczne! Złożona postać z Huntera, trochę smutna, ale dająca nadzieję na to, że można przejść przez piekło i wyjść z niego silniejszym. Zakochałam się w farmie <3 Niesamowite, ile pracy włożyłaś w tę kartę! Bardzo mi się tu u Was podoba, ale nie tylko mi, więc na brak zainteresowania na pewno nie będziecie cierpieć! (:]
— To był naprawdę dobry sezon, co, Beanie? — Joe Morton siedzący za kierownicą uśmiecha się i zerka w stronę Jellybean. Pamiętał Beanie jako małą dziewczynkę, którą trudno było złapać, gdy już się rozpędziła, a teraz? Teraz było podobnie, jednak wobec tego wszystkiego, co się wokół niej działo, nie chowała się już za spódnicą Holly. Nie unikała spojrzeń ani nie wycofywała się. Czasem martwił się, że jest zbyt delikatna, krucha i modlił się, aby dobry Bóg dał jej potrzebną siłę i zauważył, że to dziecko już dość skropiło swoją twarz łzami. Jellybean wystawia głowę przez okno, zamykając oczy. Czuje wiatr w swoich włosach, które tańczą i przypominają tuziny rudych wstęg; poruszają się jak niespokojne iskry, nicie i plączą się ze sobą. Twarz ma zaczerwienioną i piegowatą. Przy ustach tańczy uśmiech, który wydaje się jasny i ciepły – kilka kosmyków kolei się do różowego błyszczyka. — Tak — odpowiada miękko i odwraca głowę, aby spojrzeć w stronę Joe. — To nasz wspólny sukces. Bez ciebie, Huntera i babci… — Przez jej twarz przebiega dziwny cień, który dotyka jej dużych oczu, zmieniając barwę zielonych kryształów, które wydają się teraz lejące, drżące, podkreślone przez wachlarz rudawych rzęs, niczym kurtyną, za którą Jelly chowa wszystko to, co brudne i odrażające. — Nie, to twój sukces, mała. My tylko trochę pomogliśmy — stwierdza Joe i potrząsa głową. — Ty rozpaliłaś ogień i trzymasz światło, a ja, Holly i Hunter dbamy o to, żeby nie zgasło. Jestem z ciebie dumny. Jellybean czuje, że jej dolna warga drży. Przyciska małe palce do ust, pociąga cicho nosem i wpatruje się w starego Joe, który po prostu się uśmiecha. Ostrożnie bierze oddech, choć jest to bolesne, zupełnie jakby wierzyła w to, że nie zasługuje, by sięgnąć po tlen, aby dalej żyć. Dźwiga ciężar tego, co bolesne i raniąco próbuje odepchnąć od siebie to rosnące uczucie, które każe jej się rozpłakać i wtulić w pierś Joe, który od ponad roku był obok niej – wbrew temu, co buduje jej strach. Nigdy żaden dorosły nie był z niej dumny. Nikt nigdy nie widział w niej po prostu Jellybean. — Tylko nie płacz, proszę. — Joe śmieje się miękko. — Przepraszam. — Uśmiecha się czule, przechyla głowę i ociera oczy z łez, które tańczą przy rzęsach. Z jej gardła ucieka łagodny chichot, zabarwiony słodyczą. — Po prostu jestem wdzięczna, Joe. Stary Joe znów się uśmiecha, a potem parkuje stary samochód z paką przed domem w dzielnicy Farmington Hills. Był to stary i tradycyjny budynek z drewnianą werandą i okiennicami – wyglądał tak samo, jak kiedyś, dokładnie tak, jak w słodkich wspomnieniach Jellybean. — Kupiliśmy zdecydowanie za dużo — stwierdza z cichym śmiechem, patrząc, jak Joe chwyta za papierowe torby. — Za ten szał zakupów obwiniam promocję w pasmanterii — dodaje z rozbawieniem, chwytając siatkę. — Dziękuję, że ze mną pojechałeś. — To nic wielkiego, mała, a teraz chodźmy do domu. Mam nadzieję, że Holly upiekła ciasto. Jelly kiwa głową i rusza przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Ziemia jest miękka po ostatnim deszczu, a jej półbuty łatwo zanurzają się w błocie, ale to ani trochę jej nie przeszkadza. Zaciąga się powietrzem wypełnionym zapachem lawendy i jabłek, które sprawia, że czuje się jak w domu, w prawdziwym domu, bez krzyków i wyzwisk, bez tego, co złe, bez udawania i pozorów.
— Wróciliśmy! — Przemierza korytarz i odwiedza kuchnię, w której słyszy znajome głosy. Zatrzymuje się gwałtownie, widząc, jak babcia trzyma w rękach fioletowy tort, który został ozdobiony w cukrowe kwiaty. Przerzuca wzrok w stronę Huntera, który opiera się o kuchenną szafkę, i obserwuje, jak brat się pochyla, a wtedy dostrzega ruch i tupot psich łapek. — Hunter? — Z jej gardła ucieka cichy szept. Szybko odkłada siatkę, a potem wyciąga ręce, gdy nieporadnie podbiega do niej pies. Stara suczka, którą miała zamiar adoptować, bo nikt inny nie chciał tego zrobić. Zwierzę straciło przednią łapkę już kilka lat temu, a potem rozwinęła się choroba prawego oka, w którym psina straciła wzrok. — Zabrałeś ją ze schroniska? — pyta, pozwalając, by pies zaczął lizać jej twarz i popiskiwać. Śmieje się mimowolnie, słodki i miękko, głaska zwierzę i całuje jego pyszczek. — Jest nasza? — Patrzy w psie oczyska, tak wielkie, tak wdzięczne, podobne do wszystkich jej spojrzeń, które kierowała w stronę bliskich. Była wdzięczna, tak cholernie wdzięczna, zupełnie upita szczęściem, odrzucając od siebie każde wrogie spojrzenie, bolesne wspomnienia i strach. Nie jest w stanie tęsknić za matką ani poprzednim życiem. Dzisiaj chce krzyczeć jedynie ze szczęścia, chce dawać, obdarowywać, bo ma dosyć łez, dosyć beznadziei, dosyć krzywdy. Po prostu jest beznadziejnie, całą sobą... szczęśliwa.
[Hej ananasowy zbirze. Dopracowana, szczegółowa karta absolutnie zachwyca i emocjonalnie powala na kolana. Aż ma się ochotę poklepać go po ramieniu, dodać siły i dać znak, że tu, w Mariesville może liczyć na wsparcie. Mam nadzieję, że razem z siostrą odnajdą tu spokój i swoje miejsce, pełne szczęśliwych zwierzątek, które najlepiej oddają radość! Wizerunek cudny, rozpływam się szalenie... I chcę wątek, jeśli któraś z moich postaci przypadnie Ci do gustu, o ;) Jestem otwarta. Cudownych wątków życzę!]
— Cookie — powtarza z uśmiechem, drapiąc psinę za uchem. Przygląda się poczciwemu pyszczkowi. — Tak, Cookie jest idealna… to wszystko — Rozgląda się wokół — jest idealne. Jellybean ma wrażenie, że wszystko jest tak jasne jak światło, do którego pragnęła lecieć jak ćma. Czuje zapach pieczonego ciasta, lawendy i drewna. Dom bierze oddech i pozwala jej po prostu tu być, czerpać ze wspomnień, które nie zostały zatrute przez krzyk i przekleństwa. Gdy Hunter się zbliża, Jelly uśmiecha się ciepło, a jej serce bije teraz szybko i głośno, zupełnie jakby w końcu odżyło i odważyło się zrobić cokolwiek, by otrząsnąć się z kurzu i niemocy. Wtula się w jego ciepłe, pachnące wiatrem, lawendą i słomą ciało, które zawsze było jej schronieniem. Nie ma pojęcia, co by się z nią stało, gdyby nie starszy brat. Hunter zawsze był obok. Pozwalał jej ze sobą spać, zasłaniał jej uszy i śpiewał, by przygłuszyć krzyk. Leczył każdy smutek, zabierał ból i trzymał jej rękę – był najjaśniejszym światłem, jaśniejszym od samego słońca, w którym ogrzewała swoje skostniałe palce i zranioną duszę. Przyjmuje jego całusa i marszczy swój nosek, by zaraz potem znów się uśmiechnąć. Hunter się odsuwa, a Jelly czuje nagły chłód, ale nie daje tego po sobie poznać. Nie jest w stanie się odezwać i poprosić, by się nie odsuwał, by jeszcze chwilę był tak blisko. Przytakuje, a potem wstaje, obdarzając Cookie kolejną pieszczotą. Rusza przed siebie, omiatając wzrokiem przyszykowany stół – kompot, tort, kilka ciasteczek i z tuzin czekoladowych rogalików, które uwielbiała. — Babciu, to niesamowite. — Głos Jelly delikatnie drży i w końcu Beanie się poddaje, ulega ciągotom, ignoruje strach i wtula się w Holly Warren z całym impetem, nie próbując nawet powstrzymywać łez. Łka jak mała dziewczynka prosto w kobiecą pierś. — Dziękuję, babciu. Holly przez moment nie wie, jak się zachować. Zerka w stronę Huntera, a potem Joe, który się zjawił. Kieruje rękę w stronę rudych włosów Jelly i zaczyna je kojąco gładzić. W oczach kobiety pojawiają się łzy. To pierwszy raz, gdy Beanie zdecydowała się przekroczyć granicę i się zbliżyć. Pachniała lawendą i słońcem, tak ciepło i słodko. — No, już, już, bo zaraz wszyscy będziemy płakać. — Holly śmieje się cicho, a potem ociera mokrą twarz Jelly. — Jestem z ciebie dumna, skarbie. Wszyscy jesteśmy. Beanie przytakuje, a potem śmieje się cicho, niemal nerwowo, jest zagubiona i nie wie, co zrobić. Ma wrażenie, że to za dużo i że tak naprawdę żyje życiem, które nigdy nie miało być jej. Odwraca się przez ramię, by spojrzeć w stronę starszego brata, który podarował jej to wszystko i który pozwolił jej być po prostu Jellybean. Posyła mu czuły uśmiech, a potem chwyta za nóż i kroi uroczy tort.
— To zdecydowanie lawendowa impreza — stwierdza Joe, gdy smakuje ciasta. Popija kęs kompotem, a potem sięga w kieszeń swoich spranych jeansów i wręcza Jelly małe pudełeczko z fioletową kokardką. — To dla ciebie, mała. — Nie zniosę już więcej prezentów. — Jellybean potrząsa głową i spogląda w stronę starego Joe, który się uśmiecha. — Nie wiem, czy kiedykolwiek się odwdzięczę… — Otwiera kartonik, a potem wyciąga z niego metalowy naszyjnik z zawieszką w kształcie przezroczystej łzy. W niej zaklęto kwiaty lawendy – zapewne zerwane przez Joe z ich pola. — Joe… — Posyła w stronę staruszka swój najczulszy uśmiech. — Dziękuję… — Przyciska naszyjnik do swoich obojczyków. — Ten dzień jest niesamowity. Wy tacy jesteście. Bez was nic by się nie udało. — Nie bądź taka skromna! — Babcia uśmiecha się serdecznie. — To był dobry sezon i wierzę, że każdy kolejny będzie lepszy. — Też mam taką nadzieję. — Jellybean z pomocą Huntera zapina naszyjnik, a potem pociera palcami zawieszkę. Sięga też po ciasto i wydaje z siebie ciche, rozkoszne sapnięcie, czując jak cukier i lawenda idealnie się ze sobą mieszają. — Pomyślałam, że za zysk z tego lawendowego sezonu kupimy samochód. Hunter mówił, że chciałby zrobić prawo jazdy. Zerka w stronę starszego brata, a potem upija łyk kompotu. — To dobry pomysł — stwierdza Holly. — Dodatkowe auto się przyda, bo Joe nie zawsze ma czas, żeby wszędzie jeździć. Poza tym to już chyba najwyższy czas, żeby nasz hodowca krów dorobił się porządnego samochodu. — Wybierzmy jakiś w kolorze lawendy — dodaje Beanie i śmieje się cichutko, marszcząc swój mały nosek. Spogląda w stronę Huntera, a jej duże, zielone oczy wydają się cenne jak najdroższe szmaragdy, wciąż jeszcze nieco mokre od wylanych łez.
— Cookie jest chyba szczęśliwa. — Jelly obserwuje psiaka, który wygrzewa się przed kominkiem. Suczka wydaje się spragniona towarzystwa, zadowolona i zdecydowanie rozleniwiona, gdy dostała kilka smaczków. — Oczywiście, że jest, skarbie. To wspaniale, że zdecydowaliście się ją adoptować. Mało kto wziąłby do siebie takiego psa — komentuje babcia, upijając łyk herbaty ze swojego ulubionego kubka w kształcie krowy. Kiedyś kubek należał do dziadka. Beanie kiwa delikatnie głową. W jakiś sposób ona również czuła się jak pies ze schroniska. Niechciany i skrzywdzony. Z każdym kolejnym dniem modliła się o to, by było lepiej. Aż w końcu przestała wierzyć, bo dobry Bróg milczał. Odwraca głowę, gdy Hunter pojawia się w drzwiach. Uśmiecha się mimowolnie i przytakuje, by zaraz potem wstać z kanapy i sięgnąć po jeden ze swoich obszernych wełnianych swetrów. Pozwala, by Hunter złapał za jej dłoń, a potem idzie za nim. Ostrożnie stawia każdy krok, aż w końcu omiata wzrokiem lawendowe pola, które jeszcze kwitły. To ostatnia szansa, by dać się oczarować fioletowym urokiem. Jelly ma wrażenie, że coś się kończy i choć wie, że przez całą zimę będzie doglądać krzewów, to czuje wewnętrzny strach, że nie zobaczy lawendy w kolejnym sezonie, zupełnie jakby obawiała się, że jej uroczy sen pryśnie jak bańka mydlana. — Tak, to dobry pomysł — stwierdza, a potem siada obok, przyglądając się, jak Hunter sięga po termos i paczkę pianek. — Pomyślałeś o wszystkim. Jesteś niemożliwy — dodaje ze śmiechem, obserwując jego twarz. W rumianych promieniach zachodzącego słońca jej starszy brat wyglądał jak prawdziwy anioł. Miał idealną twarz, idealne włosy i idealny głos, który rezonował w jej duszy. — Mhm… — odpowiada cicho i uśmiecha się delikatnie, z zawstydzeniem, które rośnie w niej w dziwaczny sposób. Nie powinna się wstydzić, wie o tym, a mimo to ma wrażenie, że jest intruzem, że żyje życiem kogoś innego, jakiejś innej Jellybean Warren. Przysuwa się bliżej i wzdycha cichutko, gdy Hunter otacza jej sylwetkę ramieniem. Pociąga cicho nosem, kiedy całuje czubek jej głowy. Ciepło bijące od starszego brata jest tak intensywne i upijające, że Jelly ma wrażenie, że zaraz zemdleje. Oddycha przez lekko rozchylona usta i próbuje być tu i teraz. — Po prostu poczułam, że muszę to zrobić. Kocham babcię, a dzisiejszy dzień… jest po prostu wyjątkowy. Czuję się, jakbym śniła, Hunter. To nieprawdopodobne, że można być tak szczęśliwym, wiesz? — Jej głos jest cichy i drżący. Jelly nieśmiało kieruje wzrok w stronę twarzy starszego brata i uśmiecha się do niego czule. Wyciąga rękę, by pogłaskać jego policzek. Dostrzega jego łzy i przez moment po prostu wpatruje się w jego szkliste spojrzenie, aż jeden z jej palców dotyka jego rzęs, by przegonić słoną kroplę, ale jest za późno, więc Jelly po prostu ociera jego twarz, chłonąc jego emocje, które są tak ciepłe i jasne. — Najlepszy? Myślę, że samochód będzie lepszym prezentem — stwierdza żartobliwie i marszczy swój nosek, by jeszcze raz pogłaskać jego idealną twarz. — Nie udałoby się to wszystko bez ciebie — dodaje cicho, otwierając paczkę pianek.
Wsadza jedną z nich do ust i spogląda w dal, podobnie jak Hunter. Czuje tylko zapach lawendy i wilgoć ziemi, zapach kakao, delikatny wiaterek. Nie ma smrodu papierosów, alkoholu, nie ma krzyków i wyzwisk. Wzdycha cicho, a potem upija łyk kakao, mlaszcząc przy tym słodko. — Cieszę się, że tutaj jesteśmy — odzywa się szeptem. — Kocham naszą farmę i lawendę. Do tej pory myślałam, że skończę jak nasza matka… że jedyne, co mogę dać światu, to moje ciało, bo czy ktokolwiek będzie zainteresowany czymś innym? — Przełyka z trudem ślinę, czując, że jej gardło zaciska się boleśnie. Sięga po dłoń starszego brata, by czuć jego obecność i ciepło. Ściska lekko palce. — Ale teraz wszystko się zmieniło. Myślę, że mam do zaoferowania światu coś więcej. Jeśli mogę kolorować rzeczywistość fioletem i nie krzywdzić przy tym siebie, to chcę to robić. Odwraca głowę w jego stronę i uśmiecha się czule. — Zawsze będziesz przy mnie, prawda? — pyta cicho. — Bez ciebie nie… — Pochyla się w jego stronę, by wtulić nos w jego szyję. — Gdybym tylko mogła, zatrzymałabym ten moment.
— Ale to nie iluzja — odpowiada drżącym głosem. — Wiesz o tym, prawda? Udało nam się i teraz liczy się tylko nasze szczęście. Chcę mieć rodzinę… prawdziwą rodzinę. Uśmiecha się do niego czule. Każdy szept, który sugerował, że to tylko iluzja, był wyjątkowo okrutny i zasiewał niepewność, której Jelly nie chciała czuć. Pragnęła wierzyć w to, że wybierając to życie, zerwie ze strachem. — Wiem. Babcia jest cudowna, dziadek też był… — odpowiada i mimowolnie pozwala sobie przyodziać całun chwilowej żałoby. Colin Warren zmarł kilka miesięcy temu, a życie nie zwolniło, może jedynie trochę się zmieniło, kogoś ubyło, zrobiło się pusto, ale czas leczył rany i Beanie chciała wierzyć w to, że dziadek jest gdzieś obok, nawet jeśli tylko próbowała w ten sposób pocieszyć samą siebie. — To chyba rodzinne — stwierdza, przyjmując jego całusa w nos. Przygląda się przez moment jego twarzy i przytakuje. — Wiem o tym, bo czuję to samo. Nie mogłabym żyć i cieszyć się tym wszystkim bez ciebie, bo to ty jesteś tym wszystkim. Wie, że Hunter się dla niej poświęcał. Robił to, odkąd była małą dziewczynką i choć wtedy też miał niewiele lat i nie powinien widzieć tego wszystkiego, tego zła i brudu, a cieszyć się beztroskim dzieciństwem, to wszedł w rolę odpowiedzialnego dorosłego, a ona czuła jedynie wdzięczność. Patrzy w jego stronę, czując, jak jej serce bije szybko i boleśnie w klatce piersiowej. Nie lubiła rozmawiać o matce i ojcu ani o tamtym incydencie, który zmienił wszystko. Pragnęła o tym zapomnieć, ale wiedziała, że to niemożliwe – wciąż śniła koszmary o momencie, w którym ręka człowieka, który miał być jej tatusiem, sięgnęła do jej majtek. Wciąż czuła odór papierosów i wypitego alkoholu, męskie, spocone ciało, które dociskało się do niej i sugestywnie ocierało. Ojciec szeptał, że jest już gotowa, żeby mu zaufała, że nie będzie boleć, a kiedy wsunął w nią palce, coś w niej pękło… — Wiem, że chciałeś to zrobić, ale nie mogłam jej zostawić. Nikt nigdy jej nie kochał, dziadkowie też się od niej odwrócili, więc koniec końców została sama… nie chciałam, żeby umarła w ten sposób, ale nie mogłam nic zrobić, żeby ją uratować — odpowiada cicho, bardzo cichutko. — Kiedy ją wtedy znalazłam, pierwsze, co poczułam, to ulgę… bo nikt już nie krzyczał ani nie rzucał przekleństwami, nie próbował mi wmawiać, że jestem nikim. Potem przyszła żałoba i nienawiść. Nienawidziłam jej i to tak bardzo, że żałowałam, że nie umarła wcześniej… a teraz? Teraz mam do niej ogromny żal i nieco jej współczuję. Kiwa głową i uśmiecha się lekko. Upija kolejny łyk kakao, by jakoś osłodzić to gorzkie wyzwanie, a potem wzdycha cicho.
— Wiem, że nie — mamrocze ze wzruszeniem. — W końcu jesteś moim starszym braciszkiem. — Pozwala, by Hunter objął jej sylwetkę mocniej. Oddycha całą piersią i chłonie wszystkie zapachy. Poddaje się temu wszystkiemu, odsłania się i obnaża, wierząc, że jest bezpieczna. — To niemal jak przywilej. To, że możemy tutaj siedzieć i po prostu wsłuchiwać się w ciszę. Lubię ciszę… — Spogląda w stronę kolorowego nieba i chmur, które robią się coraz rzadsze. — Dzisiaj powinno być widać wszystkie gwiazdy — stwierdza z uśmiechem, a potem sięga po kolejną piankę i podsuwa pod nos starszego brata, by zaraz potem pogłaskać jego policzek. — Ostatnio dużo o tobie myślałam i o tym, że poniekąd musiałeś zrezygnować ze studiów, by przejąć farmę i zająć się tym wszystkim, a poza tym nigdy nie było pieniędzy i tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wielu opcji — zaczyna mówić. — Może powinniśmy zacząć jakieś kursy? Skoro teraz mamy szansę, to ją wykorzystajmy. Chciałabym, żebyś się spełniał, Hunter, bo wiem, że robisz wszystko, by zadbać o moje marzenia, a nie o swoje, dlatego ty zadbasz o moje marzenia, a ja o twoje, w porządku? Odwraca głowę i przesuwa wzrokiem po twarzy starszego brata. Zaraz potem uśmiecha się i wplątuje palce w jego włosy. Delikatnie zahacza parę kosmyków o jego ucho, odkrywając skórę. — Kupiłam dzisiaj kilka koralików i ozdób do włosów — odzywa się. — Pozwolisz mi zapleść sobie warkocze? Będę delikatna.
[Cześć! Hunter jest cudowny! ^^ Zachwycałam się nim, jak i jego siostrą jak jeszcze Anna była w wersjach roboczych. Mam nadzieję, że jego bajka skończy się dobrze, bo jak najbardziej na to zasługuje. Myślę, że mogłoby być to ciekawe zetknięcie... kusi mnie zaklepanie czegoś trudnego i emocjonalnego, ale nie do końca jeszcze mam pomysł jak to ugryźć. :D]
— Tak, wiem, i jestem za to wdzięczna — stwierdza miękko. Do tej pory trudno jej było zdefiniować rodzinę, choć za taką uważała Huntera i dziadków. Nigdy jednak nie miała prawdziwych rodziców, kochającej mamy ani zabawnego taty. I to sprawiało, że czuła się gorsza od innych. — Być może nie, ale kim bym się stała, gdybym nie miała w sobie współczucia? To moje emocje i dlatego jestem wciąż żywa. Kocham cię, kocham babcię i Joe, kocham naszą farmę, a to dlatego, że nie zamknęłam swojego serca… wiem, że współczucie bywa złudne i naiwne, ale wiem, że ochronisz mnie przed każdym bólem. To sprawia, że mogę być trochę głupiutka, trochę zbyt emocjonalna. Wie, że kiedyś Hunter przestanie to robić i że nadejdzie czas, że będzie musiała zmierzyć się z tym wszystkim samodzielnie. Brat nie mógł wiecznie sterczeć po jej stronie – musiał ruszyć dalej i nauczyć się żyć, a choć Jelly czuje dziwny bunt, który rozrywa jej serce, to chce pozwolić mu się odsunąć. Może nie teraz, nie za rok, ale dokładnie wtedy, gdy będzie gotowy. — Nic, co się stało, nie jest twoją winą — odzywa się szeptem. — Nie mogłeś tego przewidzieć, a ja… — Potrząsa głową. Nie chce o tym mówić ani znów się z tym mierzyć. Przełyka z trudem ślinę, czując lodowaty dreszcz, który wstrząsa jej drobnym ciałem. Głęboko zakorzeniona trauma bywa prawdziwym demonem, koszmarem, który wszystko niszczył i chichotał, widząc, jak odsuwa się od bliskich, jak się dystansuje. — Mhm, zawsze będę twoją małą siostrzyczką — stwierdza i uśmiecha się słodko, czując, że mogłaby zostać dwudziestojednoletnią Jelly i nigdy nie dorastać. — Tak, lubię takie noce. Wtedy niebo wydaje się tak blisko… aż chciałoby się sięgnąć po którąś z gwiazd. Wsłuchuje się w jego głos i delikatnie przytakuje. — Wiem, że to wszystko kochasz, widzę to, ale mimo wszystko czuję, że uciekasz przed samym sobą. — Odsuwa się, a potem wykonuje ruch, by znaleźć się twarzą w twarz z bratem, jednocześnie klęcząc między jego udami. Lustruje wzrokiem jego rysy i w końcu łapie w szmaragdy jego spojrzenie, aby widzieć, jak ostatnie promienie słońca giną w jego tęczówkach, jak je załamują. — Chcę, żebyś się spełniał, Hunter. To dla mnie ważne, bo czuję się winna, że przeze mnie nie korzystasz z życia. Przez większość czasu się mną opiekujesz, jesteś obok, a teraz, gdy masz szansę coś przeżyć, czegoś doświadczyć, to tego nie robisz. Dlaczego? Przecież wiesz, że cię wspieram i chcę dla ciebie jak najlepiej — mówiąc to, łapie kilka szybkich oddechów, a jej twarz przejmuje delikatny rumieniec.
Wie, że być może będzie musiała nieco popchnąć Huntera w stronę marzeń i nieco się wycofać, ale od dawna chciała, by zrobił coś samolubnego, aby kompletnie poddał się temu, czego on chce, a nie ona. — Mhm, opcji jest dużo — odpowiada i uśmiecha się lekko. — Po prostu… chcę, żebyś sobie nie odpuszczał. Wiem, że to trudne, ale nie jestem już małą dziewczynką i nie musisz być cały czas ze mną. Masz dwadzieścia osiem lat, a spędzasz wieczór z siostrą, zamiast z przyjaciółmi albo dziewczyną. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Myśl o tym, że miałaby się dzielić z Hunterem, jest dziwnie bolesna, ale Jelly tłumaczy to sobie tym, że to był już czas, aby pozwolić starszemu bratu ruszyć dalej. Nawet jeśli oznaczało to, że ktoś inny miałby słuchać jego historii, dotykać, być obok i wspierać. Może babcia miała rację, mówiąc, że Hunter powinien wyjść czasem z domu i spotkać z kimś w swoim wieku? — Mhm. Postaram się, żeby było ładnie. — Uśmiecha się, a potem odwraca się i siada, opierając plecy o klatkę piersiową Huntera. Wzdycha cicho i mknie wzrokiem po niebie, zastanawiając się, czy to ten moment, kiedy wszystko ulegnie zmianie. Czuje, że to, co powiedziała, jest ciężkie, że wybrzmiało i dociera do niej to, że zachowała się niezwykle dojrzale. Tak przynajmniej jej się wydawało. Hunter, niezależnie od tego, jak bardzo była do niego przywiązana, zasługiwał, by znaleźć swoje szczęście gdzieś indziej i poznać jakichś znajomych, pozwolić, aby ktoś zbliżył się tak, żeby dostrzec, jak piękną był duszą. Najpiękniejszą.
— Czegoś więcej? Nie, nie, Hunter, nie… Nie ma pojęcia, jak to wszystko cofnąć i powiedzieć inaczej. Lepiej. Bez tego, by wywołać emocje, które ciągną jedynie w dół. Nie chciała, by Hunter pomyślał, że wycofywała się dla czegoś więcej lub czegoś innego. Po prostu pragnęła, żeby jej brat doświadczał, próbował, by wziął pełen oddech, poczuł, jak smakuje tlen, jak bolą płuca, gdy za długo wstrzymuje się oddech, a może robił to, gdy był z nią? Gdy był tuż obok, kiedy trzymał jej rękę, całował w czubek głowy. Przytakuje jego słowom. To nie był dobry moment, by mówić o tym, co się wtedy wydarzyło. Jelly znów wzdycha, próbując odepchnąć od siebie to brudne i bolesne wspomnienie. Czasem było to łatwiejsze, niekiedy cholernie trudne, ale koniec końców udawało jej się zdystansować, schować emocje. — Babcia? Nie, ona po prostu… chyba chciałaby po prostu, żebyś sobie kogoś znalazł i był szczęśliwy. Nie złość się. — Przesuwa miękkim spojrzeniem po jego twarzy. — Wiem, że nie jesteś i akceptuję cię, bo cię kocham, jesteś moim najlepszym przyjacielem, jesteś moim… wszystkim, dlatego nie mogę znieść tego, że tracisz czas ze mną i odpychasz od siebie innych, bo za bardzo się dla mnie poświęcasz. Mówiąc to, ma wrażenie, że właśnie to ostatnio zatruwało jej duszę. Ta myśl, że jest dla starszego brata ciężarem i że łatwiej by mu było, gdyby ruszył dalej bez niej. Przygryza boleśnie policzek od środka, gdy słyszy jego ofensywny komentarz, ale nie reaguje. Wie, że te rzucone słowa są wywołane emocjami, dlatego milczy. Czuje, jak opiera brodę o czubek jej głowy. Ma ochotę się teraz odsunąć, ale nie chce kończyć tego wszystkiego w ten sposób. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z Hunterem o innych, a przecież to było tak naturalne, że jej starszy brat w końcu otworzy się przed znajomymi, zdobędzie przyjaciół i może się zakocha, gdy poczuje się dość pewnie w relacji, a ona? Czy stanie się jedynie bibelotem, który zostanie przykryty przez kurz? Zostanie zapomniana? Serce Jelly bije teraz boleśnie, rozsadzając jej klatkę piersiową. — Hunter… Odwraca się do niego, a potem ujmuje jego twarz w swoje drobne dłonie. Obdarowuje jego skórę pieszczotą i przesuwa palce po jego policzkach i podbródku. Dźwiga teraz ciężar tego, co powiedział. Oddycha przez lekko rozchylone usta, a tlen nie wydaje się docierać do płuc, by pozwolić jej odetchnąć. Przechyla delikatnie głowę, a jej dolna warga delikatnie drży. Nie wie, co powiedzieć. Drobne ciałko drży mimowolnie, a w oczach pojawiają się łzy. Dociera do niej ta okrutna prawda; to, że gdyby się nie urodziła, Hunter Warren mógłby nie żyć, bo nie miałby nikogo, kto trzymałby jego rękę. Być może właśnie dlatego matka wpadła, może to wszystko miało większe znaczenie, może chodziło o to, by była światłem dla swojego starszego brata, który mógłby ciągle lecieć w jej stronę jak ćma. Może jej los wcale nie był przeklęty.
— Oczywiście, że chcę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. I nie, nie chciałabym siedzieć tutaj z nikim innym. Wystarczy mi to, że ty tutaj jesteś — odpowiada z uroczym uporem, z rozbrajającą pewnością siebie podkreśloną niewinnością tych słów. Jellybean wykonuje ruch, a potem rzuca się w stronę starszego brata, aż ten opada w tył. Beanie przez moment dociska ucho do jego obojczyków, wsłuchując się w bicie jego serca – serca, które od samego początku należało do niej. Od momentu, w którym się urodziła. Oddycha ciężko, aż w końcu siada okrakiem, opierając dłonie o pierś Huntera. Spogląda w jego stronę w tej pozycji, oświetlona przez ostatnie promienie słońca, otoczona przez fiolet i zieleń. Wiatr delikatnie rozwiewa jej włosy – w powietrzu czuć zapach kwiatów, kakao i pianek. Jelly milczy i przez moment ma wrażenie, że jest zagubiona. Ten jeden moment wydaje się tak inny od wszystkich innych.
— Myślałam, że tego potrzebujesz — odpowiada cicho. — Sądziłam, że to ja jestem winna temu, że nie spotykasz się z innymi. Chyba zapomniałam, że po prostu lubisz spędzać ze mną czas i nie jestem irytującą, młodszą siostrą, której masz dość. Spuszcza wzrok, nie do końca rozumiejąc, czemu zaczęła w to wierzyć. Być może próbowała zrozumieć, dlaczego Hunter wciąż przy niej był, skoro wszystko się zmieniło, skoro mógł rozkwitnąć i ruszyć dalej. Być szczęśliwy. Nigdy nie pomyślałaby o tym, że jej starszy brat nie jest dość dobry – i gdyby tylko mogła usłyszeć tę niepewność z jego ust, rozwiałaby te czarne chmury i przyciągnęła słońce. Nie chce, by się od niej odsuwał i uciekał, bo ma wrażenie, że w ten sposób staje się zbyt odległy. Wpatruje się w jego twarz, patrząc, jak zamyka oczy i zaciska szczękę. O wiele bardziej wolałaby, gdyby Hunter wybuchnął, gdyby powiedział jej wszystko, co działo się w jego głowie i żeby mogła się z tym zmierzyć, nawet jeśli wcale nie miało to być łatwe. — Więc… czego tak naprawdę chcesz, Hunter? — pyta szeptem, chcąc usłyszeć prawdę. Ma nadzieję, że starszy brat się nie wycofa ani nie ucieknie w fałsz, byleby coś przed nią ukryć. Spogląda w jego stronę i przez moment nie ma pojęcia, czy wciąż istnieje i żyje, czy może umarła już dawno, a ta farma i Hunter to tylko jej wielkie wyobrażenie. Czuje ucisk w gardle, ból w klatce piersiowej. Wszystko się rozmywa, a Jelly pociąga cicho nosem, nie chcąc teraz płakać – jej zielone oczy lśnią teraz jak najdroższe szmaragdy, otoczone przez rudawe rzęsy, są tak wielkie i niewinne. Pozwala, by dotknął jej policzka, a potem chwyta jego rękę i wtula się ufnie w jego palce. Wstrzymuje oddech, gdy starszy brat delikatnie łapie za jej kark i przyciąga w swoją stronę. Ulega więc, czując, że brakuje jej tchu, że zaraz zemdleje, aż w końcu bierze oddech przez rozchylone usta. Jej rude włosy tworzą kurtynę, która oddziela jej twarz i jego twarz od tego, co dzieje się wokół. Nie ma już niczego innego, tylko to słodkie zawieszenie. — Ty też jesteś dla mnie tym, co najlepsze — odpowiada cichutko, wpatrując się w jego oczy. Przesuwa wzrokiem po twarzy starszego brata, sunąc spojrzeniem po jego czole, nosie, policzkach i ustach. — Więc jeśli naprawdę tak jest, to obiecaj… że nigdy mnie nie zostawisz i że nikt nigdy nie będzie ważniejszy ode mnie. Chciałam się od siebie odsunąć, byś mógł zaangażować się w inne relacje, ale przecież możesz być mój i mieć przyjaciół, bo mnie potrzebujesz… bo potrzebujemy siebie nawzajem. Jelly uśmiecha się delikatnie, nieco niepewnie, a potem zahacza palcem o podbródek brata, by pociągnąć opuszkami po jego policzku i nosie. Lubiła jego niezwykłą urodę. Hunter zawsze się wyróżniał i Beanie sądziła, że był piękny. Gdy miała kilka lat, uwielbiała mu powtarzać, że jest jak Aladyn, choć teraz wiedziała już, że należał w połowie do plemienia Cherokee i bardzo wspierała brata w odkrywaniu własnej tożsamości. Wciąż pamiętała, jak słysząc wyzwiska skierowane w jego stronę, schwyciła za patyk i z impetem rzuciła w stronę dręczyciela, i jak Hunter złapał jej rękę i kazał biec, bo krzykacz zaczął się odgrażać.
— Kocham cię, Hunter — wyznaje drżącym głosem i uśmiecha się czule, by zaraz potem zacząć obsypywać jego twarz pocałunkami. Robiła tak od zawsze, szczególnie wtedy, gdy widziała, że brat był bardziej milczący niż zwykle. Jej usta dotykają jego czoła, policzków, nosa, linii żuchwy – buziaczkowy atak wywołuje w Jelly niemal dziecięcy i radosny chichot, ale nie przestaje zasypywać Huntera czułością. Chce, żeby się uśmiechnął. Chce przegonić każdą czarną myśl i niepewność. Kolejny całus ląduje przy kąciku ust starszego brata, a potem jeszcze przy nosie i powiece. — Cieszę się, że przy mnie jesteś — odzywa się i posyła Hunterowi swój najpiękniejszy uśmiech. Zaraz potem kładzie się obok i wtula się w jego bok, by skierować twarz w stronę nieba. — Weźmiemy jutro Cookie do lasu? — pyta. — Powinna poznać okolicę. Poza tym chciałabym, żeby polubiła smycz.
Spleciony kurczowo drut, brzęczał miękko, gdy stawiał kolejne kroki na leśnym poszyciu. To, zapadało się pod jego ciężarem miarowo, kuląc przed nim mszyste połacie. Mokre liście przyklejały się do ciężkich, ubłoconych buciorów, malujących na ziemistych mokradłach nienaturalnie duże kształty. Czy to potwór z lasu? Weekendowy spacer o poranku przybierał aspekt niemal rytualny. Mimo pozornie wolnego dnia, budził się jak co dzień– o świcie, w pośpiechu wypijał kubek czarnej, słodkiej kawy z przelewu, przygotowywał dla dziadka śniadanie i porcję leków i wyruszał na spacer. Lubił być u boku lasu, gdy ten nieśmiało budził się do życia. Obserwować, jak miękko opada mleczna mgła, odsłaniając kolejne porośnięte bluszczem, leciwe konary. Nie miał stałej trasy. Zwykle chodził, gdzie niosły go nogi, choć zawsze odwiedzał tereny, w których incydentalnie pojawiali się kłusownicy. Był przecież dzieckiem lasu, odnajdującym w nim głuche odpowiedzi i milczącą nadzieję. Biegał po nim od lat, początkowo eksplorując niezbadane tereny i ucząc się leśnych zwyczajów, a później zapuszczając się w coraz dziksze gęstwiny. Okoliczne knieje nie były mu straszne, choć zawsze pokornie podchodził do ich sideł. Nie zapuszczał się rzecz jasna w obszary lęgowe, gawry i siedliska dzikich zwierząt, starał się nie niszczyć roślinności i nie zostawiać po sobie nadmiernych śladów. Podczas spacerów niszczył pozostawiane wnyki, a zimą dokarmiał okoliczne ptactwo. W zamian za to, czasem zbierał grzyby i poziomki z okolicznego zagajnika, przyklejonego do tyłów jego podwórka. Był dobrym, leśnym duszkiem, skrytym w paskudnej, ciężkiej osłonie. Jego kręcone, ciemne włosy, z chęcią pochłaniały suche igły i miękkie, pajęcze nicie, a kraciaste koszule łakomie pochłaniały jesienną, przenikliwą wilgoć. Jak zwykle, udało mu się znaleźć kilka paskudnie skonstruowanych wnyków. Jego niemal nadnaturalna siła sprawiała, że niszczył splecione ze sobą kolczaste druty własnymi rękami. Ciskał je do dużej kieszeni na łydce, a perfidne kolce smagały jego skórę. Nie bał się bólu fizycznego, bo jego ciało przetrwało wiele. Skrywane pod cienkim materiałem blizny były niczym w porównaniu z kurczowo trzymającym bólem ulokowanym prosto w rozgrzanym niczym stal sercu. Jego oliwkowa skóra, jakby zawsze smagnięta południowym słońcem, w niektórych miejscach wyraźnie zgrubiała pod naporem ciężkiej, fizycznej pracy, którą wykonywał od lat. Opuszki jego palców były szorstkie, niemal upalnie gorące. Podobnie jak całe jego ciało, wiecznie rozgrzane, przesiąknięte metalicznym zapachem.
Cichy pisk przedzierał się spomiędzy gęstwiny. Rozejrzał się dookoła, oceniając swoje położenie. Nogi zaprowadziły go dość daleko własnej posesji, ale zamiast lęku o siebie, przepełnił go lęk o nieznaną ofiarę. Przez chwilę pozostał nieruchomo, wsłuchując się w kierunek i charakter dźwięków. Przeszedł go dreszcz, bo jęk z każdą chwilą zdawał się słabszy, jakby balansujący na krawędzi życia i łakomo pochłaniającej śmierci. Zadrżał, gdy tuż za rozłożystym grabem dojrzał w poszyciu ciężarną sarnę, której burawa sierść przyjmowała czerwone, krwiste barwy. Jej słabnący wzrok wżerał się w jego łagodne spojrzenie, błagając o ratunek. Wydawała z siebie cichy jęk, który wybrzmiewał coraz głośniej w jego głowie. A pomoc była dla niego instynktowna. Odruchowo zsunął z ramion kurtkę przeciwdeszczową i rozłożył ją na mchu. Delikatnie położył na niej sarnę, piszczącą przy okazji każdego, najdelikatniejszego bodźca. Cyklicznie też, spinała zmęczone ciało, a w jej oczach tliła się niema nadzieja na życie. Podniósł ją ostrożnie, a jej bezwładne ciało wisiało przed nim ciężko. Przycisnął ją do siebie mocniej, w miejscu najgłębszej rany. Postrzał? I coś jeszcze? Instynktownie przemierzał kolejne leśne zaułki, zbliżając się do jednej z najmniej oddalonych posesji. Kojarzył, że nieopodal mieszkał jego niedawno poznany znajomy, Hunter. Nie wiedzieć czemu, uznał że gość wesprze jego nieme próby uratowania choć jednego życia.
— Nie wiem. Po prostu czasem się boję, że jeśli poznasz kogoś miłego i wartościowego, to mnie zostawisz. Łatwiej więc odsunąć się teraz, niż czekać, aż to wszystko się stanie… — wyznaje nieco niepewnie, przyznając się do tego irracjonalnego strachu i obaw, które zatruwały jej serce i duszę. Wzdycha cicho, gdy Hunter znów sięga do jej policzka, głaszcząc jej skórę. Uśmiecha się słodko, a jej zielone oczy błyszczą – odbijają wewnętrzny chaos uczuć, które mają własne, ciepłe światło. — Nie odsunę się, nigdy. I już nigdy nie zasugeruję czegoś takiego… zawsze będziemy razem — odpowiada szybko, niemal pośpiesznie, by potwierdzić, aby zareagować i przytaknąć, nie chcąc, by jej starszy brat czuł się odepchnięty. Nie zniosłaby tego. Wsłuchuje się w jego głos, czując, jak jej serce bije zdecydowanie zbyt boleśnie. Nie przerywa ani nie wydaje z siebie innych dźwięków. Po prostu wpatruje się w jego twarz, dopiero teraz rozumiejąc, jak bardzo jej braciszek był zagubiony i zraniony. Przełyka z trudem ślinę, a szum w uszach sprawia, że trudno jej powstrzymać zawroty głowy. — Nie odtrącę… nigdy tego nie zrobię, słyszysz? Nigdy. — Przyjmuje jego poważne spojrzenie, mając wrażenie, że to kolejny powód, by żyć, aby sądzić, że jej los nie był przeklęty. Być może urodziła się tylko po to, żeby trwać przy Hunterze i oświetlać mu drogę. Nie przeszkadzało jej to jednak. Pragnęła, by starszy brat był szczęśliwy. — Dobrze. Mamy czas, Hunter, mamy dużo czasu, tylko ty i ja. — Uśmiecha się czule. To, co głośno przyznał, było ciężkie i przez moment Jelly miała wrażenie, że nie da sobie rady. Ale nie chciała się już bać, uginać i uciekać. Hunter jej potrzebował, a skoro Bóg nigdy w niczym nie pomógł, skoro nigdy nie słuchał, to ona musiała zareagować, stać się łódeczką, którą Hunter pokona najgorszy sztorm. — Mhm, ja ciebie bardziej — odpowiada i spogląda w jego stronę z uśmiechem. Lubiła tę grę, w której zaczynała licytować się z Hunterem o to, kto kocha bardziej. Było w tym coś dziecinnego, ale Jelly wcale nie czuła się dorosła. Była jeszcze niedoświadczona, nieco zagubiona i nie do końca wiedziała, co przyniesie przyszłość, ale pragnęła po prostu być z bratem. Pozwala, by Hunter całował jej policzek, obdarzył czułością rozgrzaną skórę. Zerka w jego stronę, a potem ściska nieco palce, gdy brat chwyta jej rękę. Niczego więcej nie potrzebowała – tylko tego, tylko swojego starszego brata, który był dla niej wszystkim. Wie też, że nie przetrwałaby bez niego i że w jakiś sposób nosiła wraz z nim ten ciężar, że ona również zrezygnowałaby z życia, gdyby nie to, że Hunter wciąż trwał przy jej boku, zupełnie jakby ratował jednocześnie ją i samego siebie. Samolubnie chciała też wierzyć w to, że brat nigdy się nie wycofa, nawet jeśli przyjdzie moment, w którym będzie pragnął czegoś innego, w którym przestanie być wystarczająca.
Ociera się o kącik jej ust, a to sprawia, że Jelly mimowolnie odwraca głowę i przy kolejnym muśnięciu czuje delikatny pocałunek przy swoich wargach. Smak kakao, pianek i lawendy. Łapie w szmaragdy jego spojrzenie, czując ciepło przy swoich policzkach. Wiatr delikatnie rozwiewa jej włosy i tańczy wokół, a Beanie ma wrażenie, że nie może wziąć kolejnego oddechu. Wolno ucieka wzrokiem do jego ust, które jeszcze chwilę temu całowały jej skórę, a potem wyciąga nieco niepewnie szyję i inicjuje pieszczotę, dzięki której czuje smak jego warg przy swoich. Usta Huntera są słodkie, miękkie, idealne i tak ciepłe. Beanie odsuwa się delikatnie, podnosząc wzrok, by obdarzyć brata nieco przestraszonym spojrzeniem, a jej oczy stają się wielkie i okrągłe. Nie wie, czy jej gest był w porządku i czy Hunter nie będzie zły za to, że zbliżyła się do niego w ten sposób, ale kompletnie nie myślała o konsekwencjach, gdy sięgała do jego ust, a teraz czuje wyjątkowy chłód i coś gorzkiego, co osiada w jej gardle, które boleśnie się zaciska.
[Cześć! Przychodzę trochę po czasie, ale nie mogłam nie skomentować tak świetnie dopracowanej karty. Z przyjemnością wręcz czytałam każde jedno słowo i nie powiem, ale chwyta za serce jego historia. Po przeczytaniu o wszystkim co Huntera spotkało czuję wręcz wewnętrzną potrzebę, aby go uściskać i powiedzieć, że jakoś się wszystko poukłada. Mam przy okazji wrażenie, że to imię jest niedoceniane, a przecież tak świetnie brzmi i cudnie się prezentuje. Oby wiodło mu się w Mariesville, a wszelkie nieszczęścia niech omijają Huntera szerokim łukiem. Udanej zabawy i samych wciągających wątków życzę! ^^]
[Serio aż tak smutno mi wyszło? Kurczę, nie spodziewałam się, haha, chyba muszę trochę następnym razem przystopować. ;D Choć przyznam, że u Huntera też nie jest jakoś szczególnie wesoło i choć na wątek się w tej chwili nie zdecyduję, to życzę wam samych udanych wąteczków i serdecznie dziękuję za przywitanie. ;)]
Uśmiecha się, słysząc jego wyznanie. Uwielbiała, gdy Hunter był tak wylewny i kiedy mówił o wszystkim, otwierał się, by mogła dostrzec jego wnętrze, które było tak samo popsute i popękane jak jej. Może nigdy już nie będą w stanie doświadczać życia bez ciężaru, który im dano, ale najbardziej wyjątkowa porcelana to ta z rysami, którą ktoś naprawił, używając złota. Wszystkie skazy i zarysowania mieniły się więc w świetle, a Jelly wie, że nikt nie miał piękniejszej duszy od jej brata. — Bez ciebie nie — powtarza słodko i śmieje się cicho, przyjmując obietnicę i gest, który wydaje się tak ważny. Hunter zawsze dotrzymywał obietnic i nigdy jej nie zawiódł. Nigdy. Być może przez to była nieco rozpieszczona, nieco zbyt ufna, ale otwierała się jedynie przed starszym bratem i to dla niego pragnęła świecić jak najjaśniej. Nic innego nie miało znaczenia. — I jak mam to przebić? — Mimowolnie chichocze i potrząsa głową. — Zawsze tak mówisz. Marszczy lekko swój nosek i przygląda się jego twarzy. Uwielbiała tę słodką licytację. Czasem jednak, gdy dłużej myślała o uczuciach, zastanawiała się, jakim cudem był w stanie ją pokochać. Była kolejną wpadką i matka zapewne nigdy jej nie chciała, ale chyba nie podjęła się aborcji, bo miała jakieś sumienie. Albo po prostu zaakceptowała to, że znów będzie łazić z brzuchem i wyciągnie od ojca dziecka alimenty. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa było mgliste, ale pamiętała, jak Hunter oddawał jej swoje jedzenie i pomagał jej się ubierać, uczył, jak być cicho i się nie wychylać. Pamiętała też, że gdy zbiła popielniczkę, w której były wypalone pety, to on się do tego przyznał, a matka wtedy sięgnęła po pas. Przełyka z trudem ślinę, chcąc odsunąć od siebie to wspomnienie, ale takich sytuacji było o wiele, wiele więcej. Jelly dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że Hunter za każdym razem próbował zrobić wszystko, by matka jej nie tknęła. Wpatruje się w jego oczy i nie do końca wie, co zrobić. Ten pocałunek… czy wszystko zepsuła? Nie chciała robić niczego, co mogłoby popsuć ten wyjątkowy wieczór, ale poddała się tej samolubnej potrzebie, zupełnie jakby odrzuciła ewentualne konsekwencje, choć przecież nauczyła się przewidywać i reagować, aby jak najmniej ucierpieć. Hunter się nie porusza i się nie odzywa, a z jej ust ucieka cichy dźwięk, który ginie gdzieś we wietrze, który tańczy wokół. Jelly słyszy, jak głośno bije jej serce – i pierwszy raz wydaje jej się to przerażające. Mimowolnie drży w momencie, w którym Hunter dotyka jej policzka, ale jedyne, co czuje, to czułość. Wplątuje palce w jej włosy i się zbliża, a potem Beanie otwiera oczy szerzej i wbija wzrok w twarz starszego brata, który niepewnie i delikatnie sięga do jej ust. To był jej pierwszy pocałunek – pocałunek, który oddała Hunterowi, niewiele tak naprawdę o tym myśląc, ale nie jest w stanie żałować. Poczucie winy nie dotyka jej kruchej duszy i nie wywołuje zawrotów głowy.
Oddaje delikatnie pocałunek, zamykając oczy. Hunter ociera się nosem o jej twarz, a każde muśnięcie jest słodsze od poprzedniego. Jelly bezszelestnie wyciąga dłoń, by pomóc pogłaskać policzek starszego brata i przysunąć się bliżej. Czuje jego ciepło, zapach i smak – ulega tym zmysłom, zatraca się i kompletnie nie przejmuje się tym, że może być za późno, by się wycofać. Że każdy kolejny pocałunek to krok w stronę najczarniejszego i najgłębszego mroku. Słyszy szczekanie, więc otwiera oczy i odsuwa się gwałtownie, czując piekące ciepło przy policzkach. Bierze oddech przez delikatnie drżące, przesiąknięte smakiem Huntera usta, a potem odwraca głowę w stronę biegnącej do nich Cookie. Gdzieś dalej majaczy sylwetka Holly Warren. Beanie rozgląda się wokół, zerka w stronę ciemnego nieba i mimowolnie wybucha słodkim śmiechem. — Jesteśmy tutaj chyba już od kilku godzin. Widać gwiazdy. — Pozwala, by Cookie do niej podbiegła i zaczęła lizać jej twarz. Psinka wesoło merda ogonkiem i obwąchuje wszystko, aż w końcu siada i szczeka kilka razy. — Straciłam rachubę czasu… — dodaje nieco ciszej. Jej twarz jest rozpromieniona, czerwona, kilka włosów klei się do jej czoła i policzków, usta są lekko rozchylone, pełne i wilgotne, a pierś wykonuje chaotyczny taniec, zupełnie jakby Jelly nie mogła głęboko odetchnąć.
[Szczerze ? Ja też nie XD. Cóż jednak zrobić, skoro po wpadnięciu mi w łapki kolejnego artykułu na temat obecnej sytuacji w Meksyku, jakaś niewidzialna siła popchnęła mnie znowu do ruszenia tego strasznego tematu... Zapewniam jednak, że na rozwinięcie losów Adory przynajmniej póki co mam trochę inne plany, a to czemu jej krewni zostali zamordowani jeszcze zapewne wyjaśni się w wątkach.]
— O, już jesteście. Myślałam przez moment, że będziecie tam spać. — Holly śmieje się cicho, głaszcząc Cookie, która podbiega do niej radośnie. — Wieczór jest naprawdę piękny — odpowiada łagodnie Jelly i uśmiecha się nieco niepewnie, zerkając w stronę starszego brata. — A właściwie to już noc. — Przez moment po prostu milczy i wsłuchuje się w swoje szaleńczo bijące serce, a potem dodaje: — Dobranoc. Babcia przytakuje jej słowom, a potem rusza korytarzem, by zniknąć za ścianą. Beanie odprowadza jej sylwetkę wzrokiem i chwilę później odwraca się, żeby obdarzyć Huntera kolejnym krótkim spojrzeniem. Nieco chłodny prysznic pozwala jej odetchnąć, wziąć oddech, poczuć w tlen w płucach. Dopiero teraz, gdy jest sama, uświadamia sobie, co się stało. Woda obejmuje jej sylwetkę, moczy włosy – Jelly delikatnie dotyka swoich ust, uśmiechając się z zawstydzeniem. Nie sądziła, że całowanie się z kimś może być tak przyjemne, że w każdym pojedynczym muśnięciu jest tyle emocji, tyle niewypowiedzianych słów, które pragnęły stać się cichymi obietnicami. Czy jednak powinna dzielić tę chwilę z Hunterem? Była jego młodszą siostrą i przekroczyła granicę, zabrała coś, co nie należało do niej – jego pierwszy pocałunek. Wiedziała o tym, bo Hunter nigdy nie spotykał się z żadną dziewczyną. Nawet nie próbował wejść w związek ani się przełamać. Przyciska ręce do obojczyków, czując, że nie umie sobie wyjaśnić tego wszystkiego – ani tych emocji, ani tego, że w jakimś sensie cieszy się z tego, co się stało; że to jej starszy brat miał jej pierwszy pocałunek i że wszystko było tak idealne, a choć nigdy o tym nie myślała, to wierzyła w to, że nie mogło być lepiej. Ten pocałunek był o wiele ważniejszy i prowadził w stronę czegoś grzesznego, ale jeśli miała być szczęśliwa, grzesząc, to już nigdy nie skieruje żadnej modlitwy do Boga. Przebiera się w piżamę – w jedną ze swoich koszul, którą uszyła z białego, delikatnego, miękkiego materiału, podszyła przy dekolcie koronką i dodała małą, fioletową kokardkę. Materiał sięgał do kolan. Wciąga jeszcze pasującą do tego parę krótkich spodenek. Mokre włosy związuje w warkocz po jednej stronie, wciera w skórę czekoladowy balsam, a potem przez moment obserwuje się w lustrze. Dostrzega roziskrzone spojrzenie i czerwień przy policzkach. Przygryza lekko dolną wargę, a potem opuszcza łazienkę, by zaparzyć herbatę. Wybiera swój ulubiony kubek w kształcie dyniowej głowy – dla Huntera bierze czarny z latającymi duszkami, który kupiła mu ostatnio. Jej palce, smukłe i pewne, unoszą mały słoiczek, wypełniony suszoną lawendą. Słodki, kwiatowy aromat rozlewa się wokół. Jelly wciąga głęboko kojący zapach i uśmiecha się delikatnie, zaparzając herbatę. Odczekuje chwilę, by dodać przyprawy, kilka plasterków soczystej cytryny i łyżeczkę miodu.
— Zrobiłam herbatę — odzywa się szeptem, gdy udaje jej się wejść do pokoju. Stawia kubek z duszkami po stronie Huntera, a potem zajmuje miejsce, odkładając napar obok. Zawija mokrawy kosmyk włosów za ucho i patrzy w stronę Cookie, która beztrosko odpoczywa. — Myślę, że jest szczęśliwa — stwierdza, wskazując psiaka. Sięga po herbatę i upija łyk, czując przyjemny smak, który szybko otula język i wypełnia gardło słodyczą oraz nutką czegoś ostrego, rozgrzewającego. — Ja też jestem — dodaje cicho i zerka w stronę Huntera. Uśmiecha się do niego niepewnie i zaciska mocniej palce, niektórymi głaszcząc krawędź dyniowego kubka. — Hunter, ja… — zaczyna, choć tak naprawdę nie ma pojęcia, co powiedzieć ani jak zacząć temat, wrócić do tego, co się stało jeszcze chwilę temu, gdy z oddaniem i miłością całowała jego usta. Dopiero teraz zaczyna rozumieć, że być może to wszystko był błędem i że zatraciła się w czymś, co nie było dobre. Ani dla Huntera, ani dla niej. Spuszcza wzrok, mając wrażenie, że nie umie tego poukładać, wyciągnąć wniosków i czegokolwiek wziąć za pewnik. Co, jeśli to się stało tylko dlatego, że Hunter nie umiał zbliżyć się do żadnej innej dziewczyny? Może w ten sposób radził sobie z samotnością? A ona? Czy ona też wykorzystała sytuację, by móc cieszyć się idealnym pierwszym pocałunkiem? Potrząsa głową. — Nieważne. — Upija kolejny łyk herbaty i opiera plecy o ramę łóżka, spoglądając w stronę kilku bibelotów i suszonej lawendy w wazonie. Nagle pokój staje się wyjątkowo mały i Jelly ma wrażenie, że trudno jej złapać oddech, choć przecież nic się nie zmieniło.
— Mhm, ja też — odpowiada i uśmiecha się mimowolnie. Cieszyła się, że Hunter zabrał Cookie ze schroniska i że psinka mogła teraz się wylegiwać, czuć miłość i troskę, o której pewnie tylko marzyła. Jelly w jakiś sposób też czuła się jak porzucony pies. Może nie tak dosłownie, ale nie chciał jej nikt, oprócz starszego brata, który wydawał się tak zaangażowany i poświęcał się czasem zbyt mocno, co odczuwała niemal boleśnie, szczególnie gdy stawał w jej obronie. Hunter zawsze robił wszystko, by nigdy nie doświadczyła przemocy i choć się starał, czasem i tak obrywała. Matka bywała nieprzewidywalna i bardzo się złościła, gdy któryś z klientów interesował się jej córką niż szybkim numerkiem, który oferowała. Potem zaczęły się namowy i miłe słówka, byleby tylko oddała swoje dziewictwo temu, który da więcej. Nie chciała jednak sprzedawać się tak jak matka, wiedząc, że ona wybrała takie życie, by jakoś przetrwać, poradzić sobie z emocjami, z całym tym syfem, który poznała w Atlancie. Jelly nigdy się nie przyznała, ale kiedyś widziała, jak któryś z klientów był wyjątkowo agresywny. Mężczyzna trzymał matkę za szyję, pluł, podnosił rękę i jakimś cudem wyczuł jej wzrok, bo spojrzał w jej stronę, a wtedy stał się agresywniejszy. Beanie nigdy już później nie wychodziła z pokoju, gdy matka uprawiała seks, a zasłaniała uszy rękoma i próbowała robić wszystko, by nic nie słyszeć. Odwraca głowę, gdy Hunter się odzywa i spogląda w jego stronę. Odkłada kubek z herbatą i zawija kosmyk włosów za ucho, pozwalając, by brat się do niej przysunął. — Wiem — odpowiada niewinnie, miękko. Do tej pory tak właśnie było. Mówiła Hunterowi o wszystkim. Wiedział nawet o tym, kiedy dostała pierwszy okres. To on ją uspokajał i kupował jej podpaski. Był przy niej i choć teraz, gdy o tym myślała, powinna czuć wstyd, to ten wcale się nie pojawia. Grasuje gdzieś natomiast żal, że to mama nie zrobiła niczego, by pomóc jej wejść w tę strefę i poczucie winy o to, że jej starszy brat musiał wejść w tę niespodziewaną rolę i pocieszać dziewczynkę, która płakała, nie wiedząc do końca, co się dzieje. Łapie za jego rękę, gdy dotyka jej ramienia, a potem bardzo delikatnie sunie palcami po jego opuszkach, rysuje kształty i obdarza każdy paznokieć czułością. — Nie, nie żałuję. To był idealny pierwszy pocałunek… chyba nie mogłabym sobie wyobrazić, żeby było lepiej. To było… magiczne, wiesz? Magiczne i niesamowite — wyznaje cicho, spoglądając w jego stronę. — Cieszę się, że to się stało i że to z tobą to zrobiłam, ale… czuję dziwny niepokój. Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy i włosach; sunie wzrokiem po czole, nosie, policzkach i zatrzymuje się przy ustach, które wydają się tak idealne i tak miękkie. Jelly wie już, jak smakowały i jak idealnie pasowały do jej warg. To sprawia, że ciepło wybucha przy jej policzkach, a oddech staje się nieco szybszy.
— Pocałowałeś mnie, bo nie możesz zbliżyć się do żadnej innej dziewczyny? A może to ja wykorzystałam moment, chcąc przeżyć to wszystko z kimś, kto mnie kocha i nie będzie mnie oceniał? — Jej głos delikatnie drży. Jelly dociska dłoń brata do swojego rozgrzanego policzka, wtula się w jego palce i wzdycha cichutko. — Oboje nie mamy żadnego doświadczenia, wciąż jesteśmy razem… czy stało się to dlatego, że zamknęliśmy się przed światem? A co, jeśli w naszym życiu będzie ktoś inny? Czy będziesz wtedy całować inne usta, przynosić kakao i paczkę pianek, by móc obserwować zachód słońca? Czy będziesz się troszczył o kogoś bardziej niż o mnie? Przesuwa jego dłoń, a potem całuje każdy z jego palców. Delikatna pieszczota obejmuje kolejno opuszek, a Jelly przypatruje się skórze i delikatnym, dużym dłoniom z kilkoma śladami zadrapań. — Boję się, że jeśli znów będziemy tak blisko, znajdziemy się w naprawdę… złym miejscu. Matka by powiedziała, że spłoniemy w piekle. Babcia pewnie też, gdyby dowiedziała się o tym wszystkim. Nie umiem nawet sobie tego wyjaśnić, wiesz? Tego, co się stało i dlaczego się to wydarzyło. — Patrzy mu prosto w oczy. Jej szmaragdowe spojrzenie nieco błyszczy i wydaje się lejące, ozdobione w srebrny brokat, tak głębokie, niewinne i nieco ciemne, zupełnie jakby dojrzało do kolejnego wyznania. — Została tylko pokusa, by zrobić to jeszcze raz. Przeraża mnie to...
[ Cześć! Wow, Hunter to postać pełna emocji i złożoności. Jego historia jest naprawdę poruszająca – od walki z trudnościami, przez miłość do rodziny, aż po jego pasję do opieki nad zwierzętami. To niesamowite, jak jego przeszłość kształtuje teraźniejszość i motywuje do działania. Podziwiam, jak umiejętnie autor uchwycił te wszystkie niuanse!
Wydaje mi się, że Hunter i Lena mogliby stworzyć naprawdę ciekawą relację. Może Lena, jako samotna mama, mogłaby przyjść do Huntera po pomoc w renowacji starych mebli? Hunter, ze swoją wrażliwością, mógłby ją wesprzeć nie tylko w pracy, ale i w osobistych zmaganiach. A może razem by odkryli tajemnice starych budynków i wciągnęli się w wspólne poszukiwania?
Hunter jest także artystyczną duszą, co świetnie pasuje do Leny, która ma talent do tworzenia. Mogliby razem zorganizować małe warsztaty dla lokalnej społeczności, łącząc swoje pasje. Oczywiście, nie mogłoby zabraknąć ich rozmów o miłości, rodzinie i marzeniach. Jestem pewna, że mogliby się nawzajem inspirować! Chyba, że masz jakieś ciekawsze propozycje <3 ]
Abigail zaczesała rude pasma za uszy, pochylając się nad zerwanym łańcuchem w rowerze i powstrzymując łzy. Palce miała już czarne od tłustego smaru, a na łydce widniała duża piekąca i podbiegła krwią plama od upadku, gdy poszorowała nogą po żwirze. Kilka minut temu znienacka z krzaków wybiegł kot i wleciał jej pod koła, więc szybko nie tylko zahamowała, ale i skręciła kierownicę i upadła. Starała się nie rozjechać wystraszonego sierściucha, ale nie chciała przypłacać tego swoją zdrową tkanką na nodze i jeszcze dobrym stanem technicznym roweru. Jej żółta strzała była niezawodna, jak zawsze wszędzie ją zawoziła, bo po Mariesville podróżowała tylko tym środkiem i ostatecznie wcale nie miała zamiaru ani wymieniać go na nowszy model, ani porzucać. Zaklęła cicho pod nosem, próbując jeszcze raz założyć łańcuch sama, ale ostatecznie tylko mocno poobcierała sobie knykcie i opuszki i zrezygnowana rozpłakała się z bezsilności. Ostatecznie zdarta skóra na nodze wcale tak mocno nie piekła i pewnie za kilka dni się zagoi i skończy tylko strupem, ale fakt, że znalazła się z dala od pensjonatu i nawet dalej od swojego mieszkanka w Downtown, a wokół nie było żywej duszy, bo wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, jakoś ją przybił. Szczególnie, że ostatnie tygodnie były dla niej niełatwe, miała prawdziwy mętlik w głowie i jakoś tak zbyt wiele trosk jej się nałożyło na raz, stąd te emocje. Otarła wierzchem dłoni policzki, rozmazując odrobinę tuszu w zewnętrznym kąciku lewego oka i odetchnęła głeboko. Nie mazgaiła się zazwyczaj, była zaradna i energiczna, działała zamiast gadać. Poprowadziła rower dalej, w stronę obrzeży miasteczka, gdzie chciała zerwać dzikie jeżyny z rozrośniętego krzaka między drogą a lasem, ale teraz nie tam się kierowała. Odbiła w lewo na farmę, na której od roku właścicielem był Hunter a gdy o nim pomyślała, kąciki jej ust automatycznie drgnęły w górę i uśmiechnęła się ciepło. Uwielbiała młodego Warrena, miał w sobie tyle siły i spokoju, zawsze gdy rozmawiali, sama się w środku wyciszała. Jego głos był dla niej kojący, sama jego obecność działała jak bufor na negatywne emocje i nastroje, a choć nie wiedziała jak on to robi, zawsze potrafił sprawić, że wszystkie jej rozterki malały. Przy nim oddychało jej się lżej i ani razu jak się znali, a przecież znali się od dziecka, nie poczuła się niespokojna w jego obecności. Wręcz przeciwnie! Gdy ponad rok temu zmarł mu dziadek i poszła złożyć kondolencje z kwiatami nowemu właścicielowi farmy, nie marzyła nawet o tym, że ich znajomość z przelotnej, wspominanej z dziecięcych lat, przerodzi się w coś bliższego przyjaźni. Widziała i czuła ten dystans, jakim Hunter odcinał się od innych ludzi i nie zmuszała go do rozmów, ani wspólnego spędzania czasu, ale cieszyła się, gdy udawało im się porozmawiać i najwidoczniej on potrzebował tego, by odnaleźć się w Mariesville, do którego zawitał na dłużej, albo na stałe, a ona potrzebowała stabilnej, solidnej kotwicy, która pomoże jej się zmierzyć z jej własnymi rozterkami. A dzisiaj po tych niezliczonych godzinach rozmów uważała go za przyjaciela, nawet jeśli nie mógł znieść jej energii i przytłaczała go tym, ile mówi, lub nie pozwalał się przytulić. I to jej zupełnie nie przeszkadzało, choć zwykle rzucała się na ludzi, z całą swoją ekspresją wyrażając ogromną radość na ich widok. Hunter był wyjątkowy i ich znajomość też taka była.
Abigail była ciepła, troskliwa i pomocna. Miała też niespożytą energię i od rana do wieczora biegała po całym miasteczku, niestrudzenie rozdając dobry humor i uśmiechy. Nikt nie widział jak płacze, a pewnie większość osób nie zdawało sobie sprawy z tego, jak się martwi i przejmuje nawet takimi drobnostkami, jak brak odwzajemnionego uśmiechu. Wszystko brała mocno do siebie, była wrażliwa i nawet jeśli rozmawiała z wieloma osobami każdego dnia, były to tematy błahe i zbyt lekkie, by można było ją faktycznie poznać. Nigdy głebiej się nad tym nie zastanawiała, ale była skryta i w wielu aspektach życia niedoświadczona, miała też wiele kompleksów i jeden ogromny lęk, przed którym uciekała od kilku lat i o którym powiedziała nielicznym przyjaciołom, a Hunter należał do tego grona. Czuła się nieważna, czuła się nie dość dobra, jak to powiedział jej chłopak, z którym się rozstawała w kłótni niewystarczająca. Chyba dlatego tak biegała jak harpagan po miasteczku, chcąc dogodzić wszystkim i zadowolić każdego, by ją lubiano i nawet jeśli sama wiedziała oczywiście, że jest miła i serdeczna i nie musi się prosić o to, by ludzie obdarzali ją sympatią, to nikogo nie dopuszczała do siebie bliżej. Na studiach bawiła się i miała wiele znajomych, ale gdy ten pierwszy chłopak ją rzucił, to dalej już nie flirtowała i nie randkowała, a o związkach nie było w ogóle mowy. Zasłaniała się pensjonatem, pracą, studiami, niezliczoną listą obowiązków. Odcieła się od tych głebszych przeżyć, nawet jeśli to były durne zabawy. Bała się, że znowu będzie płakać i poczuje się jak gówno, więc chroniła się, odcinając od całej tej romantycznej strony życia. Nawet jeśli chciała przeżyć coś niezwykłego, nawet jeśli serce ściskały jej tęsknoty i marzenia niewypowiedziane nigdy na głos. - Hej... Hunter, hej! - zawołała, widząc bruneta przy obejściu i lekko kulejąc przyspieszyła w jego stronę, zatrzymując się przy bramce i ogrodzeniu. Wiedziała, że mężczyzna jest zajęty i ma ręce pełne roboty, ale przyszła tu po prośbie, aby pomógł jej z rowerem i może poczęstował jakimś plastrem... Nie chciała mu zawracać głowy, dlatego przysłoniła oczy przed słońcem jasną dłonią i czekała cierpliwie, aż do niej podejdzie, albo da znać, że może wejść na podwórze.
Wie, że nie odważyłaby się zbliżyć do nikogo innego, a przynajmniej nie w ten sposób. Inaczej było podczas warsztatów, gdy pokazywała uczestnikom, jak obrabiać lawendę i jak poczuć jej fakturę – dotyk inicjowany przez nią nie wywoływał emocji, bo wiązał się z pracą i słodkim zapachem. Ale nigdy nie przekroczyła żadnych granic ani nie dawała sygnałów, że ktoś może to robić. Każdego chłopca, który do niej podchodził i zagadywał, próbując gdzieś zaprosić, odrzucała, bo… Bo chyba jej serce było zajęte już od dawna. Skryte w rękach starszego brata, chronione przez jego palce, rozgrzewane przez ciepły oddech. Pozwala, żeby Hunter głaskał jej policzek. Ten gest zawsze pozwalał jej odnaleźć spokój i wykorzystać moment, by wziąć głębszy oddech, ale teraz Jelly nie jest w stanie tego zrobić. — Cieszę się, że to mówisz — odpowiada cicho, choć nie do końca ufa tym słowom, zupełnie jakby obawiała się, że Hunter jest z nią tylko w połowie szczery. Wiedziała, że nie interesował się dziewczynami. Z nikim nie randkował, dystansował się i poświęcał farmie. Czy więc nie czuł obrzydzenia, gdy dotykał jej ust? Potrząsa głową. — Nie, nie czuję się wykorzystana. Chciałam tego i… poczułam, że to był właściwy moment, wiesz? Po prostu pragnęłam to zrobić — stwierdza szczerze, zerkając w jego stronę. — I jeśli to ode mnie by zależało, ofiarowałabym tobie wszystko… wszystko, co tylko możliwe. Miłość do brata była czysta, słodka i przesiąknięta tym, co dobre, tym, co sprawiało, że jej serce biło mocno i głośno. Teraz jednak Jelly doświadczyła czegoś nieznanego – tego typu bliskość wydawała się uzależniająca, inna i tak… rozgrzewająca. Nie umiała inaczej opisać tego wszystkiego. — Nie chcę nikogo innego… chcę ciebie, Hunter, przecież o tym wiesz. Jesteś dla mnie wszystkim, ale boję się… po prostu boję się, że się ode mnie odsuniesz, dlatego… dlatego chyba próbuję uciec, wycofać się, bo wtedy będzie mi łatwiej znieść to wszystko — wyznaje szczerze cichym, słabym głosem, czując, że jeśli tego nie powie, jeszcze bardziej popadnie w tę bolesną paranoję. Zabiera rękę, by zawinąć włosy za uszy i wziąć oddech. Przez moment milczy. Czuje, jak drży jej dolna warga. Mierzy się z każdym wypowiedzianym przez Huntera słowem, a potem kieruje w stronę starszego brata swoje szmaragdowe spojrzenie. — Tylko że to nie jest już miłość rodzeństwa. — Wstaje z łóżka, chwyta za swój gruby sweter i ubiera, zupełnie jakby zrobiło jej się nieprzyjemnie zimno, zupełnie jakby lodowaty cierń otoczył jej serce. — Możesz mnie całować w policzek i czoło, ja też mogę to robić, to normalne. Okazujemy sobie w ten sposób miłość i troskę… ale całowanie się jak kobieta i mężczyzna… to trochę coś innego. Zbliża się do okna, a potem zajmuje tyłkiem parapet wyłożony kocem i poduszkami. Czuje, że ten pocałunek nigdy nie powinien się zdarzyć, ale nie umie żałować. Nie, gdy jej serce przyspiesza, wyrywając się w stronę Huntera.
— Nie dostrzegasz tego? Tego, że… pojawiły się inne uczucia? — Przełyka z trudem ślinę, bojąc się o tym rozmawiać. Wie, że to trudny temat i że być może zaraz wybuchnie kłótnia, wszystko eksploduje, a Hunter wyjdzie z pokoju. — Przeraża mnie to — dodaje cicho, niemal bezdźwięcznie i spuszcza nieco wzrok, nie umiejąc spojrzeć w stronę brata. — Przeraża mnie, że mogłabym cię całować, ignorując to, że nie myślę o tobie, jak o mojej rodzinie, a przynajmniej nie w ten sposób, w który powinnam, bo pojawia się coś innego… bardziej… elektryzującego. Nie wiem, jak to opisać. Nigdy wcześniej tego nie czułam. Potrzeba bycia blisko ciebie zawsze wiązała się ze słodką miłością i tym, że czuję się bezpieczna, ale teraz chcę… żeby mnie całował i żebyś był blisko zupełnie inaczej niż dotychczas. Czuje łzy w oczach, mówiąc o tym wszystkim. Emocji było zbyt wiele, a Jelly ma wrażenie, że nieco się ugina i łamie. Pociąga nosem, chcąc usłyszeć cokolwiek od starszego brata, nawet to, że nie czuje tego samego i że jest głupia i naiwna, że uroiła sobie coś w głowie i że to nic nie znaczyło, że to nie wiązało się z tego typu intymnością.
Po niezwykle zabieganych blisko dwóch miesiącach mógł wreszcie trochę odetchnąć. Stan psychiczny jego matki dzięki codziennej profesjonalnej opiec psychiatrów zdawał się powoli stabilizować (choć nadal podczas wizyt zdarzało się jej wyzwać go od diabłów), młodsza siostrzyczka wreszcie nie stanowiła jedynie synonimu niestworzonych plotek krążących wśród rządnych łatwej sensacji sąsiadów, a remont rodzinnego domu też szedł mu znacznie sprawniej od chwili, w której zdecydował się wreszcie przyjąć wyciągniętą dłoń Leny. Jasne, wiele pilnych spraw było jeszcze do nadrobienia, ale przynajmniej od paru dni mógł w końcu z czystym sumieniem stwierdzić, że świat przestał mu falować przed oczami z powodu zdecydowanie zbyt małej dawki snu. W końcu nie musiał włączać głośno muzyki natychmiast po wejściu do samochodu w obawie przed niespodziewanym zaśnięciem za kółkiem, co z kolei umożliwiało mu wstąpienie po szybkie zakupy w drodze do szpitala, dzięki czemu jego lodówka niezwykle rzadko już straszyła pustką. A jednak ten okrutny kuglarz zwany powszechnie losem, który od najwcześniejszych chwil co rusz płatał mu niezwykle głupie figle, dzisiejszego popołudnia postanowił wywinąć mu kolejny kawał. Co prawda podstarzała Astra od jakiegoś tygodnia zachowywała się niezwykle podejrzanie, ale nic nie przepowiadało tego, że nagle ni stąd ni zowąd zacznie wymiotować krwią. Czyżby znowu zeżarła jedno z tych paskudztw, które od jakiegoś czasu jakieś dzieciaki podrzucały mu w miarę regularnie przez płot ? A może z racji wieku zaczynała już na coś chorować ? Kto wie, w końcu miała już czternaście lat, więc wszystko możliwe, zwłaszcza że rodzice Delio nie troszczyli się specjalnie nawet o zdrowie własnych dzieci, a co tu dopiero mówić o zwierzakach. Przyprawiony o mały zawał serca, chwycił szybko za telefon, by poinformować lokalną panią weterynarz o potrzebie pilnej konsultacji, po czym przeniósł sukę do auta, gdyż jakoś nieszczególnie widziało mu się dźwiganie jej przez połowę miasteczka na rękach.
Delio [Przybywam wreszcie z obiecanym początkiem. Pozwoliłam sobie połączyć oba nasze wcześniejsze pomysły w jedno i założyć, że spotkają się u weterynarza.]
[Piękny wizerunek, piękna karta, piękna treść – Hunter to taka postać, której nie da się nie lubić, bo jest definicją maślanego ciasteczka! Uwielbiam tę kreację. :3
OdpowiedzUsuńPoza tym życzę wiele, wiele weny (postaramy się o to :>) i samych wciągających wątków! 💜]
Twoja Jelly
[Absolutnie W O.W.
OdpowiedzUsuńPiękna karta, piękne klikane kółeczka i zdjęcia! Oryginalna i bardzo dopracowana postać- nie jestem zaskoczona! Chciałabym, aby znalazł spokój i więcej ciepła! Jakiś smutek zionie z kapejki, ale i pewna tajemniczość i aż mi przykro, bo przecież to tak fajny facet, tylko wciąż pogubiony w świecie! Dałaś mu trochę traumatycznych przeżyć i zbudowałaś na nich jego wewnętrzną siłę, ale mam wrażenie, że wciąż się mierzy z przeszłością. Oby wygrał z koszmarami.
Chciałabym, aby Abigail odwiedzała co na farmie! Przynosiłaby mu breloczki z koralików na szczęście i bawiła się z cielaczkiem ❤️ Spróbujemy ich zaprzyjaźnić, czy coś?
Udanej zabawy! ]
Abigail
[Musze powiedzieć, że ja go uwielbiam! Świetnie przedstawiona postać, aż jestem pod ogromnym wrażeniem. Szkoda tylko, że na początku Hunter u jego siostra mieli tak pod górkę i zawiodła ich najważniejsza w życiu osoba. Życzę, by w Mariesville odnaleźli spokój, a w razie chęci zapraszam do mojej pani weterynarz 😀]
OdpowiedzUsuńOlivia
[Przez ponad dekadę spędzoną na różnej maści blogach chyba jeszcze nigdy niemal nie popłakałam się, czytając czyjąś kartę. Tobie udało się to sprawić, więc szczere gratulacje. Naprawdę współczuję Hunterowi warunków, w których przyszło mu dorastać (słowo wychowywać w tym przypadku stanowczo nie pasuje) i mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]
Monti, Liberty & Delio
[Skrzywdzony, młody chłopak, bardzo to przykre. Ale Hunter wydaje się być naprawdę silnym, zaradnym i przyjemnym człowiekiem. Kimś, z kim dobrze spędzać czas i z kim można podzielić się swoimi sekretami, bez obaw, że ujrzą światło dzienne. Tak poza tym, naprawdę tu u Was pięknie! Aż chciałoby się odwiedzić taką farmę w rzeczywistości :) Życzę dużo dobrej zabawy, niech obyczajówki wciągną Cię na dobre i nigdy nie oddadzą!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Hej, wow, jakie tu wszystko rozbudowane i śliczne!
OdpowiedzUsuńZłożona postać z Huntera, trochę smutna, ale dająca nadzieję na to, że można przejść przez piekło i wyjść z niego silniejszym. Zakochałam się w farmie <3 Niesamowite, ile pracy włożyłaś w tę kartę! Bardzo mi się tu u Was podoba, ale nie tylko mi, więc na brak zainteresowania na pewno nie będziecie cierpieć! (:]
Mildred Atkinson
— To był naprawdę dobry sezon, co, Beanie? — Joe Morton siedzący za kierownicą uśmiecha się i zerka w stronę Jellybean. Pamiętał Beanie jako małą dziewczynkę, którą trudno było złapać, gdy już się rozpędziła, a teraz? Teraz było podobnie, jednak wobec tego wszystkiego, co się wokół niej działo, nie chowała się już za spódnicą Holly. Nie unikała spojrzeń ani nie wycofywała się. Czasem martwił się, że jest zbyt delikatna, krucha i modlił się, aby dobry Bóg dał jej potrzebną siłę i zauważył, że to dziecko już dość skropiło swoją twarz łzami.
OdpowiedzUsuńJellybean wystawia głowę przez okno, zamykając oczy. Czuje wiatr w swoich włosach, które tańczą i przypominają tuziny rudych wstęg; poruszają się jak niespokojne iskry, nicie i plączą się ze sobą. Twarz ma zaczerwienioną i piegowatą. Przy ustach tańczy uśmiech, który wydaje się jasny i ciepły – kilka kosmyków kolei się do różowego błyszczyka.
— Tak — odpowiada miękko i odwraca głowę, aby spojrzeć w stronę Joe. — To nasz wspólny sukces. Bez ciebie, Huntera i babci… — Przez jej twarz przebiega dziwny cień, który dotyka jej dużych oczu, zmieniając barwę zielonych kryształów, które wydają się teraz lejące, drżące, podkreślone przez wachlarz rudawych rzęs, niczym kurtyną, za którą Jelly chowa wszystko to, co brudne i odrażające.
— Nie, to twój sukces, mała. My tylko trochę pomogliśmy — stwierdza Joe i potrząsa głową. — Ty rozpaliłaś ogień i trzymasz światło, a ja, Holly i Hunter dbamy o to, żeby nie zgasło. Jestem z ciebie dumny.
Jellybean czuje, że jej dolna warga drży. Przyciska małe palce do ust, pociąga cicho nosem i wpatruje się w starego Joe, który po prostu się uśmiecha. Ostrożnie bierze oddech, choć jest to bolesne, zupełnie jakby wierzyła w to, że nie zasługuje, by sięgnąć po tlen, aby dalej żyć. Dźwiga ciężar tego, co bolesne i raniąco próbuje odepchnąć od siebie to rosnące uczucie, które każe jej się rozpłakać i wtulić w pierś Joe, który od ponad roku był obok niej – wbrew temu, co buduje jej strach. Nigdy żaden dorosły nie był z niej dumny. Nikt nigdy nie widział w niej po prostu Jellybean.
— Tylko nie płacz, proszę. — Joe śmieje się miękko.
— Przepraszam. — Uśmiecha się czule, przechyla głowę i ociera oczy z łez, które tańczą przy rzęsach. Z jej gardła ucieka łagodny chichot, zabarwiony słodyczą. — Po prostu jestem wdzięczna, Joe.
Stary Joe znów się uśmiecha, a potem parkuje stary samochód z paką przed domem w dzielnicy Farmington Hills. Był to stary i tradycyjny budynek z drewnianą werandą i okiennicami – wyglądał tak samo, jak kiedyś, dokładnie tak, jak w słodkich wspomnieniach Jellybean.
— Kupiliśmy zdecydowanie za dużo — stwierdza z cichym śmiechem, patrząc, jak Joe chwyta za papierowe torby. — Za ten szał zakupów obwiniam promocję w pasmanterii — dodaje z rozbawieniem, chwytając siatkę. — Dziękuję, że ze mną pojechałeś.
— To nic wielkiego, mała, a teraz chodźmy do domu. Mam nadzieję, że Holly upiekła ciasto.
Jelly kiwa głową i rusza przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Ziemia jest miękka po ostatnim deszczu, a jej półbuty łatwo zanurzają się w błocie, ale to ani trochę jej nie przeszkadza. Zaciąga się powietrzem wypełnionym zapachem lawendy i jabłek, które sprawia, że czuje się jak w domu, w prawdziwym domu, bez krzyków i wyzwisk, bez tego, co złe, bez udawania i pozorów.
— Wróciliśmy! — Przemierza korytarz i odwiedza kuchnię, w której słyszy znajome głosy. Zatrzymuje się gwałtownie, widząc, jak babcia trzyma w rękach fioletowy tort, który został ozdobiony w cukrowe kwiaty. Przerzuca wzrok w stronę Huntera, który opiera się o kuchenną szafkę, i obserwuje, jak brat się pochyla, a wtedy dostrzega ruch i tupot psich łapek.
Usuń— Hunter? — Z jej gardła ucieka cichy szept. Szybko odkłada siatkę, a potem wyciąga ręce, gdy nieporadnie podbiega do niej pies. Stara suczka, którą miała zamiar adoptować, bo nikt inny nie chciał tego zrobić. Zwierzę straciło przednią łapkę już kilka lat temu, a potem rozwinęła się choroba prawego oka, w którym psina straciła wzrok.
— Zabrałeś ją ze schroniska? — pyta, pozwalając, by pies zaczął lizać jej twarz i popiskiwać. Śmieje się mimowolnie, słodki i miękko, głaska zwierzę i całuje jego pyszczek. — Jest nasza? — Patrzy w psie oczyska, tak wielkie, tak wdzięczne, podobne do wszystkich jej spojrzeń, które kierowała w stronę bliskich. Była wdzięczna, tak cholernie wdzięczna, zupełnie upita szczęściem, odrzucając od siebie każde wrogie spojrzenie, bolesne wspomnienia i strach. Nie jest w stanie tęsknić za matką ani poprzednim życiem. Dzisiaj chce krzyczeć jedynie ze szczęścia, chce dawać, obdarowywać, bo ma dosyć łez, dosyć beznadziei, dosyć krzywdy.
Po prostu jest beznadziejnie, całą sobą... szczęśliwa.
Twoja Jelly
[Hej ananasowy zbirze. Dopracowana, szczegółowa karta absolutnie zachwyca i emocjonalnie powala na kolana. Aż ma się ochotę poklepać go po ramieniu, dodać siły i dać znak, że tu, w Mariesville może liczyć na wsparcie. Mam nadzieję, że razem z siostrą odnajdą tu spokój i swoje miejsce, pełne szczęśliwych zwierzątek, które najlepiej oddają radość!
OdpowiedzUsuńWizerunek cudny, rozpływam się szalenie...
I chcę wątek, jeśli któraś z moich postaci przypadnie Ci do gustu, o ;) Jestem otwarta.
Cudownych wątków życzę!]
Gustavo / Finn / Kopi
— Cookie — powtarza z uśmiechem, drapiąc psinę za uchem. Przygląda się poczciwemu pyszczkowi. — Tak, Cookie jest idealna… to wszystko — Rozgląda się wokół — jest idealne.
OdpowiedzUsuńJellybean ma wrażenie, że wszystko jest tak jasne jak światło, do którego pragnęła lecieć jak ćma. Czuje zapach pieczonego ciasta, lawendy i drewna. Dom bierze oddech i pozwala jej po prostu tu być, czerpać ze wspomnień, które nie zostały zatrute przez krzyk i przekleństwa.
Gdy Hunter się zbliża, Jelly uśmiecha się ciepło, a jej serce bije teraz szybko i głośno, zupełnie jakby w końcu odżyło i odważyło się zrobić cokolwiek, by otrząsnąć się z kurzu i niemocy. Wtula się w jego ciepłe, pachnące wiatrem, lawendą i słomą ciało, które zawsze było jej schronieniem.
Nie ma pojęcia, co by się z nią stało, gdyby nie starszy brat. Hunter zawsze był obok. Pozwalał jej ze sobą spać, zasłaniał jej uszy i śpiewał, by przygłuszyć krzyk. Leczył każdy smutek, zabierał ból i trzymał jej rękę – był najjaśniejszym światłem, jaśniejszym od samego słońca, w którym ogrzewała swoje skostniałe palce i zranioną duszę.
Przyjmuje jego całusa i marszczy swój nosek, by zaraz potem znów się uśmiechnąć. Hunter się odsuwa, a Jelly czuje nagły chłód, ale nie daje tego po sobie poznać. Nie jest w stanie się odezwać i poprosić, by się nie odsuwał, by jeszcze chwilę był tak blisko.
Przytakuje, a potem wstaje, obdarzając Cookie kolejną pieszczotą. Rusza przed siebie, omiatając wzrokiem przyszykowany stół – kompot, tort, kilka ciasteczek i z tuzin czekoladowych rogalików, które uwielbiała.
— Babciu, to niesamowite. — Głos Jelly delikatnie drży i w końcu Beanie się poddaje, ulega ciągotom, ignoruje strach i wtula się w Holly Warren z całym impetem, nie próbując nawet powstrzymywać łez. Łka jak mała dziewczynka prosto w kobiecą pierś. — Dziękuję, babciu.
Holly przez moment nie wie, jak się zachować. Zerka w stronę Huntera, a potem Joe, który się zjawił. Kieruje rękę w stronę rudych włosów Jelly i zaczyna je kojąco gładzić. W oczach kobiety pojawiają się łzy. To pierwszy raz, gdy Beanie zdecydowała się przekroczyć granicę i się zbliżyć. Pachniała lawendą i słońcem, tak ciepło i słodko.
— No, już, już, bo zaraz wszyscy będziemy płakać. — Holly śmieje się cicho, a potem ociera mokrą twarz Jelly. — Jestem z ciebie dumna, skarbie. Wszyscy jesteśmy.
Beanie przytakuje, a potem śmieje się cicho, niemal nerwowo, jest zagubiona i nie wie, co zrobić. Ma wrażenie, że to za dużo i że tak naprawdę żyje życiem, które nigdy nie miało być jej. Odwraca się przez ramię, by spojrzeć w stronę starszego brata, który podarował jej to wszystko i który pozwolił jej być po prostu Jellybean. Posyła mu czuły uśmiech, a potem chwyta za nóż i kroi uroczy tort.
— To zdecydowanie lawendowa impreza — stwierdza Joe, gdy smakuje ciasta. Popija kęs kompotem, a potem sięga w kieszeń swoich spranych jeansów i wręcza Jelly małe pudełeczko z fioletową kokardką. — To dla ciebie, mała.
Usuń— Nie zniosę już więcej prezentów. — Jellybean potrząsa głową i spogląda w stronę starego Joe, który się uśmiecha. — Nie wiem, czy kiedykolwiek się odwdzięczę… — Otwiera kartonik, a potem wyciąga z niego metalowy naszyjnik z zawieszką w kształcie przezroczystej łzy. W niej zaklęto kwiaty lawendy – zapewne zerwane przez Joe z ich pola.
— Joe… — Posyła w stronę staruszka swój najczulszy uśmiech. — Dziękuję… — Przyciska naszyjnik do swoich obojczyków. — Ten dzień jest niesamowity. Wy tacy jesteście. Bez was nic by się nie udało.
— Nie bądź taka skromna! — Babcia uśmiecha się serdecznie. — To był dobry sezon i wierzę, że każdy kolejny będzie lepszy.
— Też mam taką nadzieję. — Jellybean z pomocą Huntera zapina naszyjnik, a potem pociera palcami zawieszkę. Sięga też po ciasto i wydaje z siebie ciche, rozkoszne sapnięcie, czując jak cukier i lawenda idealnie się ze sobą mieszają. — Pomyślałam, że za zysk z tego lawendowego sezonu kupimy samochód. Hunter mówił, że chciałby zrobić prawo jazdy.
Zerka w stronę starszego brata, a potem upija łyk kompotu.
— To dobry pomysł — stwierdza Holly. — Dodatkowe auto się przyda, bo Joe nie zawsze ma czas, żeby wszędzie jeździć. Poza tym to już chyba najwyższy czas, żeby nasz hodowca krów dorobił się porządnego samochodu.
— Wybierzmy jakiś w kolorze lawendy — dodaje Beanie i śmieje się cichutko, marszcząc swój mały nosek. Spogląda w stronę Huntera, a jej duże, zielone oczy wydają się cenne jak najdroższe szmaragdy, wciąż jeszcze nieco mokre od wylanych łez.
Twoja Jelly
[Cudownie. Zatem posłałam maila :))]
OdpowiedzUsuń— Cookie jest chyba szczęśliwa. — Jelly obserwuje psiaka, który wygrzewa się przed kominkiem. Suczka wydaje się spragniona towarzystwa, zadowolona i zdecydowanie rozleniwiona, gdy dostała kilka smaczków.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że jest, skarbie. To wspaniale, że zdecydowaliście się ją adoptować. Mało kto wziąłby do siebie takiego psa — komentuje babcia, upijając łyk herbaty ze swojego ulubionego kubka w kształcie krowy. Kiedyś kubek należał do dziadka.
Beanie kiwa delikatnie głową. W jakiś sposób ona również czuła się jak pies ze schroniska. Niechciany i skrzywdzony. Z każdym kolejnym dniem modliła się o to, by było lepiej. Aż w końcu przestała wierzyć, bo dobry Bróg milczał.
Odwraca głowę, gdy Hunter pojawia się w drzwiach. Uśmiecha się mimowolnie i przytakuje, by zaraz potem wstać z kanapy i sięgnąć po jeden ze swoich obszernych wełnianych swetrów.
Pozwala, by Hunter złapał za jej dłoń, a potem idzie za nim. Ostrożnie stawia każdy krok, aż w końcu omiata wzrokiem lawendowe pola, które jeszcze kwitły. To ostatnia szansa, by dać się oczarować fioletowym urokiem. Jelly ma wrażenie, że coś się kończy i choć wie, że przez całą zimę będzie doglądać krzewów, to czuje wewnętrzny strach, że nie zobaczy lawendy w kolejnym sezonie, zupełnie jakby obawiała się, że jej uroczy sen pryśnie jak bańka mydlana.
— Tak, to dobry pomysł — stwierdza, a potem siada obok, przyglądając się, jak Hunter sięga po termos i paczkę pianek. — Pomyślałeś o wszystkim. Jesteś niemożliwy — dodaje ze śmiechem, obserwując jego twarz. W rumianych promieniach zachodzącego słońca jej starszy brat wyglądał jak prawdziwy anioł. Miał idealną twarz, idealne włosy i idealny głos, który rezonował w jej duszy.
— Mhm… — odpowiada cicho i uśmiecha się delikatnie, z zawstydzeniem, które rośnie w niej w dziwaczny sposób. Nie powinna się wstydzić, wie o tym, a mimo to ma wrażenie, że jest intruzem, że żyje życiem kogoś innego, jakiejś innej Jellybean Warren.
Przysuwa się bliżej i wzdycha cichutko, gdy Hunter otacza jej sylwetkę ramieniem. Pociąga cicho nosem, kiedy całuje czubek jej głowy. Ciepło bijące od starszego brata jest tak intensywne i upijające, że Jelly ma wrażenie, że zaraz zemdleje. Oddycha przez lekko rozchylona usta i próbuje być tu i teraz.
— Po prostu poczułam, że muszę to zrobić. Kocham babcię, a dzisiejszy dzień… jest po prostu wyjątkowy. Czuję się, jakbym śniła, Hunter. To nieprawdopodobne, że można być tak szczęśliwym, wiesz? — Jej głos jest cichy i drżący. Jelly nieśmiało kieruje wzrok w stronę twarzy starszego brata i uśmiecha się do niego czule.
Wyciąga rękę, by pogłaskać jego policzek. Dostrzega jego łzy i przez moment po prostu wpatruje się w jego szkliste spojrzenie, aż jeden z jej palców dotyka jego rzęs, by przegonić słoną kroplę, ale jest za późno, więc Jelly po prostu ociera jego twarz, chłonąc jego emocje, które są tak ciepłe i jasne.
— Najlepszy? Myślę, że samochód będzie lepszym prezentem — stwierdza żartobliwie i marszczy swój nosek, by jeszcze raz pogłaskać jego idealną twarz. — Nie udałoby się to wszystko bez ciebie — dodaje cicho, otwierając paczkę pianek.
Wsadza jedną z nich do ust i spogląda w dal, podobnie jak Hunter. Czuje tylko zapach lawendy i wilgoć ziemi, zapach kakao, delikatny wiaterek. Nie ma smrodu papierosów, alkoholu, nie ma krzyków i wyzwisk. Wzdycha cicho, a potem upija łyk kakao, mlaszcząc przy tym słodko.
Usuń— Cieszę się, że tutaj jesteśmy — odzywa się szeptem. — Kocham naszą farmę i lawendę. Do tej pory myślałam, że skończę jak nasza matka… że jedyne, co mogę dać światu, to moje ciało, bo czy ktokolwiek będzie zainteresowany czymś innym? — Przełyka z trudem ślinę, czując, że jej gardło zaciska się boleśnie. Sięga po dłoń starszego brata, by czuć jego obecność i ciepło. Ściska lekko palce. — Ale teraz wszystko się zmieniło. Myślę, że mam do zaoferowania światu coś więcej. Jeśli mogę kolorować rzeczywistość fioletem i nie krzywdzić przy tym siebie, to chcę to robić.
Odwraca głowę w jego stronę i uśmiecha się czule.
— Zawsze będziesz przy mnie, prawda? — pyta cicho. — Bez ciebie nie… — Pochyla się w jego stronę, by wtulić nos w jego szyję. — Gdybym tylko mogła, zatrzymałabym ten moment.
Twoja Jelly
— Ale to nie iluzja — odpowiada drżącym głosem. — Wiesz o tym, prawda? Udało nam się i teraz liczy się tylko nasze szczęście. Chcę mieć rodzinę… prawdziwą rodzinę.
OdpowiedzUsuńUśmiecha się do niego czule. Każdy szept, który sugerował, że to tylko iluzja, był wyjątkowo okrutny i zasiewał niepewność, której Jelly nie chciała czuć. Pragnęła wierzyć w to, że wybierając to życie, zerwie ze strachem.
— Wiem. Babcia jest cudowna, dziadek też był… — odpowiada i mimowolnie pozwala sobie przyodziać całun chwilowej żałoby. Colin Warren zmarł kilka miesięcy temu, a życie nie zwolniło, może jedynie trochę się zmieniło, kogoś ubyło, zrobiło się pusto, ale czas leczył rany i Beanie chciała wierzyć w to, że dziadek jest gdzieś obok, nawet jeśli tylko próbowała w ten sposób pocieszyć samą siebie.
— To chyba rodzinne — stwierdza, przyjmując jego całusa w nos. Przygląda się przez moment jego twarzy i przytakuje. — Wiem o tym, bo czuję to samo. Nie mogłabym żyć i cieszyć się tym wszystkim bez ciebie, bo to ty jesteś tym wszystkim.
Wie, że Hunter się dla niej poświęcał. Robił to, odkąd była małą dziewczynką i choć wtedy też miał niewiele lat i nie powinien widzieć tego wszystkiego, tego zła i brudu, a cieszyć się beztroskim dzieciństwem, to wszedł w rolę odpowiedzialnego dorosłego, a ona czuła jedynie wdzięczność.
Patrzy w jego stronę, czując, jak jej serce bije szybko i boleśnie w klatce piersiowej. Nie lubiła rozmawiać o matce i ojcu ani o tamtym incydencie, który zmienił wszystko. Pragnęła o tym zapomnieć, ale wiedziała, że to niemożliwe – wciąż śniła koszmary o momencie, w którym ręka człowieka, który miał być jej tatusiem, sięgnęła do jej majtek. Wciąż czuła odór papierosów i wypitego alkoholu, męskie, spocone ciało, które dociskało się do niej i sugestywnie ocierało. Ojciec szeptał, że jest już gotowa, żeby mu zaufała, że nie będzie boleć, a kiedy wsunął w nią palce, coś w niej pękło…
— Wiem, że chciałeś to zrobić, ale nie mogłam jej zostawić. Nikt nigdy jej nie kochał, dziadkowie też się od niej odwrócili, więc koniec końców została sama… nie chciałam, żeby umarła w ten sposób, ale nie mogłam nic zrobić, żeby ją uratować — odpowiada cicho, bardzo cichutko. — Kiedy ją wtedy znalazłam, pierwsze, co poczułam, to ulgę… bo nikt już nie krzyczał ani nie rzucał przekleństwami, nie próbował mi wmawiać, że jestem nikim. Potem przyszła żałoba i nienawiść. Nienawidziłam jej i to tak bardzo, że żałowałam, że nie umarła wcześniej… a teraz? Teraz mam do niej ogromny żal i nieco jej współczuję.
Kiwa głową i uśmiecha się lekko. Upija kolejny łyk kakao, by jakoś osłodzić to gorzkie wyzwanie, a potem wzdycha cicho.
— Wiem, że nie — mamrocze ze wzruszeniem. — W końcu jesteś moim starszym braciszkiem. — Pozwala, by Hunter objął jej sylwetkę mocniej. Oddycha całą piersią i chłonie wszystkie zapachy. Poddaje się temu wszystkiemu, odsłania się i obnaża, wierząc, że jest bezpieczna.
Usuń— To niemal jak przywilej. To, że możemy tutaj siedzieć i po prostu wsłuchiwać się w ciszę. Lubię ciszę… — Spogląda w stronę kolorowego nieba i chmur, które robią się coraz rzadsze. — Dzisiaj powinno być widać wszystkie gwiazdy — stwierdza z uśmiechem, a potem sięga po kolejną piankę i podsuwa pod nos starszego brata, by zaraz potem pogłaskać jego policzek.
— Ostatnio dużo o tobie myślałam i o tym, że poniekąd musiałeś zrezygnować ze studiów, by przejąć farmę i zająć się tym wszystkim, a poza tym nigdy nie było pieniędzy i tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wielu opcji — zaczyna mówić. — Może powinniśmy zacząć jakieś kursy? Skoro teraz mamy szansę, to ją wykorzystajmy. Chciałabym, żebyś się spełniał, Hunter, bo wiem, że robisz wszystko, by zadbać o moje marzenia, a nie o swoje, dlatego ty zadbasz o moje marzenia, a ja o twoje, w porządku?
Odwraca głowę i przesuwa wzrokiem po twarzy starszego brata. Zaraz potem uśmiecha się i wplątuje palce w jego włosy. Delikatnie zahacza parę kosmyków o jego ucho, odkrywając skórę.
— Kupiłam dzisiaj kilka koralików i ozdób do włosów — odzywa się. — Pozwolisz mi zapleść sobie warkocze? Będę delikatna.
Twoja Jelly
[Cześć! Hunter jest cudowny! ^^ Zachwycałam się nim, jak i jego siostrą jak jeszcze Anna była w wersjach roboczych. Mam nadzieję, że jego bajka skończy się dobrze, bo jak najbardziej na to zasługuje.
OdpowiedzUsuńMyślę, że mogłoby być to ciekawe zetknięcie... kusi mnie zaklepanie czegoś trudnego i emocjonalnego, ale nie do końca jeszcze mam pomysł jak to ugryźć. :D]
Anna Murray
— Tak, wiem, i jestem za to wdzięczna — stwierdza miękko. Do tej pory trudno jej było zdefiniować rodzinę, choć za taką uważała Huntera i dziadków. Nigdy jednak nie miała prawdziwych rodziców, kochającej mamy ani zabawnego taty. I to sprawiało, że czuła się gorsza od innych.
OdpowiedzUsuń— Być może nie, ale kim bym się stała, gdybym nie miała w sobie współczucia? To moje emocje i dlatego jestem wciąż żywa. Kocham cię, kocham babcię i Joe, kocham naszą farmę, a to dlatego, że nie zamknęłam swojego serca… wiem, że współczucie bywa złudne i naiwne, ale wiem, że ochronisz mnie przed każdym bólem. To sprawia, że mogę być trochę głupiutka, trochę zbyt emocjonalna.
Wie, że kiedyś Hunter przestanie to robić i że nadejdzie czas, że będzie musiała zmierzyć się z tym wszystkim samodzielnie. Brat nie mógł wiecznie sterczeć po jej stronie – musiał ruszyć dalej i nauczyć się żyć, a choć Jelly czuje dziwny bunt, który rozrywa jej serce, to chce pozwolić mu się odsunąć. Może nie teraz, nie za rok, ale dokładnie wtedy, gdy będzie gotowy.
— Nic, co się stało, nie jest twoją winą — odzywa się szeptem. — Nie mogłeś tego przewidzieć, a ja… — Potrząsa głową. Nie chce o tym mówić ani znów się z tym mierzyć. Przełyka z trudem ślinę, czując lodowaty dreszcz, który wstrząsa jej drobnym ciałem. Głęboko zakorzeniona trauma bywa prawdziwym demonem, koszmarem, który wszystko niszczył i chichotał, widząc, jak odsuwa się od bliskich, jak się dystansuje.
— Mhm, zawsze będę twoją małą siostrzyczką — stwierdza i uśmiecha się słodko, czując, że mogłaby zostać dwudziestojednoletnią Jelly i nigdy nie dorastać. — Tak, lubię takie noce. Wtedy niebo wydaje się tak blisko… aż chciałoby się sięgnąć po którąś z gwiazd.
Wsłuchuje się w jego głos i delikatnie przytakuje.
— Wiem, że to wszystko kochasz, widzę to, ale mimo wszystko czuję, że uciekasz przed samym sobą. — Odsuwa się, a potem wykonuje ruch, by znaleźć się twarzą w twarz z bratem, jednocześnie klęcząc między jego udami. Lustruje wzrokiem jego rysy i w końcu łapie w szmaragdy jego spojrzenie, aby widzieć, jak ostatnie promienie słońca giną w jego tęczówkach, jak je załamują.
— Chcę, żebyś się spełniał, Hunter. To dla mnie ważne, bo czuję się winna, że przeze mnie nie korzystasz z życia. Przez większość czasu się mną opiekujesz, jesteś obok, a teraz, gdy masz szansę coś przeżyć, czegoś doświadczyć, to tego nie robisz. Dlaczego? Przecież wiesz, że cię wspieram i chcę dla ciebie jak najlepiej — mówiąc to, łapie kilka szybkich oddechów, a jej twarz przejmuje delikatny rumieniec.
Wie, że być może będzie musiała nieco popchnąć Huntera w stronę marzeń i nieco się wycofać, ale od dawna chciała, by zrobił coś samolubnego, aby kompletnie poddał się temu, czego on chce, a nie ona.
Usuń— Mhm, opcji jest dużo — odpowiada i uśmiecha się lekko. — Po prostu… chcę, żebyś sobie nie odpuszczał. Wiem, że to trudne, ale nie jestem już małą dziewczynką i nie musisz być cały czas ze mną. Masz dwadzieścia osiem lat, a spędzasz wieczór z siostrą, zamiast z przyjaciółmi albo dziewczyną. Chcę, żebyś był szczęśliwy.
Myśl o tym, że miałaby się dzielić z Hunterem, jest dziwnie bolesna, ale Jelly tłumaczy to sobie tym, że to był już czas, aby pozwolić starszemu bratu ruszyć dalej. Nawet jeśli oznaczało to, że ktoś inny miałby słuchać jego historii, dotykać, być obok i wspierać. Może babcia miała rację, mówiąc, że Hunter powinien wyjść czasem z domu i spotkać z kimś w swoim wieku?
— Mhm. Postaram się, żeby było ładnie. — Uśmiecha się, a potem odwraca się i siada, opierając plecy o klatkę piersiową Huntera. Wzdycha cicho i mknie wzrokiem po niebie, zastanawiając się, czy to ten moment, kiedy wszystko ulegnie zmianie. Czuje, że to, co powiedziała, jest ciężkie, że wybrzmiało i dociera do niej to, że zachowała się niezwykle dojrzale. Tak przynajmniej jej się wydawało. Hunter, niezależnie od tego, jak bardzo była do niego przywiązana, zasługiwał, by znaleźć swoje szczęście gdzieś indziej i poznać jakichś znajomych, pozwolić, aby ktoś zbliżył się tak, żeby dostrzec, jak piękną był duszą. Najpiękniejszą.
Żeluś
— Czegoś więcej? Nie, nie, Hunter, nie…
OdpowiedzUsuńNie ma pojęcia, jak to wszystko cofnąć i powiedzieć inaczej. Lepiej. Bez tego, by wywołać emocje, które ciągną jedynie w dół. Nie chciała, by Hunter pomyślał, że wycofywała się dla czegoś więcej lub czegoś innego. Po prostu pragnęła, żeby jej brat doświadczał, próbował, by wziął pełen oddech, poczuł, jak smakuje tlen, jak bolą płuca, gdy za długo wstrzymuje się oddech, a może robił to, gdy był z nią? Gdy był tuż obok, kiedy trzymał jej rękę, całował w czubek głowy.
Przytakuje jego słowom. To nie był dobry moment, by mówić o tym, co się wtedy wydarzyło. Jelly znów wzdycha, próbując odepchnąć od siebie to brudne i bolesne wspomnienie. Czasem było to łatwiejsze, niekiedy cholernie trudne, ale koniec końców udawało jej się zdystansować, schować emocje.
— Babcia? Nie, ona po prostu… chyba chciałaby po prostu, żebyś sobie kogoś znalazł i był szczęśliwy. Nie złość się. — Przesuwa miękkim spojrzeniem po jego twarzy. — Wiem, że nie jesteś i akceptuję cię, bo cię kocham, jesteś moim najlepszym przyjacielem, jesteś moim… wszystkim, dlatego nie mogę znieść tego, że tracisz czas ze mną i odpychasz od siebie innych, bo za bardzo się dla mnie poświęcasz.
Mówiąc to, ma wrażenie, że właśnie to ostatnio zatruwało jej duszę. Ta myśl, że jest dla starszego brata ciężarem i że łatwiej by mu było, gdyby ruszył dalej bez niej. Przygryza boleśnie policzek od środka, gdy słyszy jego ofensywny komentarz, ale nie reaguje. Wie, że te rzucone słowa są wywołane emocjami, dlatego milczy.
Czuje, jak opiera brodę o czubek jej głowy. Ma ochotę się teraz odsunąć, ale nie chce kończyć tego wszystkiego w ten sposób. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z Hunterem o innych, a przecież to było tak naturalne, że jej starszy brat w końcu otworzy się przed znajomymi, zdobędzie przyjaciół i może się zakocha, gdy poczuje się dość pewnie w relacji, a ona? Czy stanie się jedynie bibelotem, który zostanie przykryty przez kurz? Zostanie zapomniana? Serce Jelly bije teraz boleśnie, rozsadzając jej klatkę piersiową.
— Hunter…
Odwraca się do niego, a potem ujmuje jego twarz w swoje drobne dłonie. Obdarowuje jego skórę pieszczotą i przesuwa palce po jego policzkach i podbródku. Dźwiga teraz ciężar tego, co powiedział. Oddycha przez lekko rozchylone usta, a tlen nie wydaje się docierać do płuc, by pozwolić jej odetchnąć. Przechyla delikatnie głowę, a jej dolna warga delikatnie drży.
Nie wie, co powiedzieć. Drobne ciałko drży mimowolnie, a w oczach pojawiają się łzy. Dociera do niej ta okrutna prawda; to, że gdyby się nie urodziła, Hunter Warren mógłby nie żyć, bo nie miałby nikogo, kto trzymałby jego rękę. Być może właśnie dlatego matka wpadła, może to wszystko miało większe znaczenie, może chodziło o to, by była światłem dla swojego starszego brata, który mógłby ciągle lecieć w jej stronę jak ćma. Może jej los wcale nie był przeklęty.
— Oczywiście, że chcę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. I nie, nie chciałabym siedzieć tutaj z nikim innym. Wystarczy mi to, że ty tutaj jesteś — odpowiada z uroczym uporem, z rozbrajającą pewnością siebie podkreśloną niewinnością tych słów.
UsuńJellybean wykonuje ruch, a potem rzuca się w stronę starszego brata, aż ten opada w tył. Beanie przez moment dociska ucho do jego obojczyków, wsłuchując się w bicie jego serca – serca, które od samego początku należało do niej. Od momentu, w którym się urodziła.
Oddycha ciężko, aż w końcu siada okrakiem, opierając dłonie o pierś Huntera. Spogląda w jego stronę w tej pozycji, oświetlona przez ostatnie promienie słońca, otoczona przez fiolet i zieleń. Wiatr delikatnie rozwiewa jej włosy – w powietrzu czuć zapach kwiatów, kakao i pianek. Jelly milczy i przez moment ma wrażenie, że jest zagubiona. Ten jeden moment wydaje się tak inny od wszystkich innych.
zagubiony Żeluś
— Myślałam, że tego potrzebujesz — odpowiada cicho. — Sądziłam, że to ja jestem winna temu, że nie spotykasz się z innymi. Chyba zapomniałam, że po prostu lubisz spędzać ze mną czas i nie jestem irytującą, młodszą siostrą, której masz dość.
OdpowiedzUsuńSpuszcza wzrok, nie do końca rozumiejąc, czemu zaczęła w to wierzyć. Być może próbowała zrozumieć, dlaczego Hunter wciąż przy niej był, skoro wszystko się zmieniło, skoro mógł rozkwitnąć i ruszyć dalej. Być szczęśliwy.
Nigdy nie pomyślałaby o tym, że jej starszy brat nie jest dość dobry – i gdyby tylko mogła usłyszeć tę niepewność z jego ust, rozwiałaby te czarne chmury i przyciągnęła słońce.
Nie chce, by się od niej odsuwał i uciekał, bo ma wrażenie, że w ten sposób staje się zbyt odległy. Wpatruje się w jego twarz, patrząc, jak zamyka oczy i zaciska szczękę. O wiele bardziej wolałaby, gdyby Hunter wybuchnął, gdyby powiedział jej wszystko, co działo się w jego głowie i żeby mogła się z tym zmierzyć, nawet jeśli wcale nie miało to być łatwe.
— Więc… czego tak naprawdę chcesz, Hunter? — pyta szeptem, chcąc usłyszeć prawdę. Ma nadzieję, że starszy brat się nie wycofa ani nie ucieknie w fałsz, byleby coś przed nią ukryć.
Spogląda w jego stronę i przez moment nie ma pojęcia, czy wciąż istnieje i żyje, czy może umarła już dawno, a ta farma i Hunter to tylko jej wielkie wyobrażenie. Czuje ucisk w gardle, ból w klatce piersiowej. Wszystko się rozmywa, a Jelly pociąga cicho nosem, nie chcąc teraz płakać – jej zielone oczy lśnią teraz jak najdroższe szmaragdy, otoczone przez rudawe rzęsy, są tak wielkie i niewinne.
Pozwala, by dotknął jej policzka, a potem chwyta jego rękę i wtula się ufnie w jego palce. Wstrzymuje oddech, gdy starszy brat delikatnie łapie za jej kark i przyciąga w swoją stronę. Ulega więc, czując, że brakuje jej tchu, że zaraz zemdleje, aż w końcu bierze oddech przez rozchylone usta. Jej rude włosy tworzą kurtynę, która oddziela jej twarz i jego twarz od tego, co dzieje się wokół. Nie ma już niczego innego, tylko to słodkie zawieszenie.
— Ty też jesteś dla mnie tym, co najlepsze — odpowiada cichutko, wpatrując się w jego oczy. Przesuwa wzrokiem po twarzy starszego brata, sunąc spojrzeniem po jego czole, nosie, policzkach i ustach. — Więc jeśli naprawdę tak jest, to obiecaj… że nigdy mnie nie zostawisz i że nikt nigdy nie będzie ważniejszy ode mnie. Chciałam się od siebie odsunąć, byś mógł zaangażować się w inne relacje, ale przecież możesz być mój i mieć przyjaciół, bo mnie potrzebujesz… bo potrzebujemy siebie nawzajem.
Jelly uśmiecha się delikatnie, nieco niepewnie, a potem zahacza palcem o podbródek brata, by pociągnąć opuszkami po jego policzku i nosie. Lubiła jego niezwykłą urodę. Hunter zawsze się wyróżniał i Beanie sądziła, że był piękny. Gdy miała kilka lat, uwielbiała mu powtarzać, że jest jak Aladyn, choć teraz wiedziała już, że należał w połowie do plemienia Cherokee i bardzo wspierała brata w odkrywaniu własnej tożsamości. Wciąż pamiętała, jak słysząc wyzwiska skierowane w jego stronę, schwyciła za patyk i z impetem rzuciła w stronę dręczyciela, i jak Hunter złapał jej rękę i kazał biec, bo krzykacz zaczął się odgrażać.
— Kocham cię, Hunter — wyznaje drżącym głosem i uśmiecha się czule, by zaraz potem zacząć obsypywać jego twarz pocałunkami. Robiła tak od zawsze, szczególnie wtedy, gdy widziała, że brat był bardziej milczący niż zwykle.
UsuńJej usta dotykają jego czoła, policzków, nosa, linii żuchwy – buziaczkowy atak wywołuje w Jelly niemal dziecięcy i radosny chichot, ale nie przestaje zasypywać Huntera czułością. Chce, żeby się uśmiechnął. Chce przegonić każdą czarną myśl i niepewność. Kolejny całus ląduje przy kąciku ust starszego brata, a potem jeszcze przy nosie i powiece.
— Cieszę się, że przy mnie jesteś — odzywa się i posyła Hunterowi swój najpiękniejszy uśmiech. Zaraz potem kładzie się obok i wtula się w jego bok, by skierować twarz w stronę nieba. — Weźmiemy jutro Cookie do lasu? — pyta. — Powinna poznać okolicę. Poza tym chciałabym, żeby polubiła smycz.
buziaczkowy atak mode on
OdpowiedzUsuńSpleciony kurczowo drut, brzęczał miękko, gdy stawiał kolejne kroki na leśnym poszyciu. To, zapadało się pod jego ciężarem miarowo, kuląc przed nim mszyste połacie. Mokre liście przyklejały się do ciężkich, ubłoconych buciorów, malujących na ziemistych mokradłach nienaturalnie duże kształty. Czy to potwór z lasu?
Weekendowy spacer o poranku przybierał aspekt niemal rytualny. Mimo pozornie wolnego dnia, budził się jak co dzień– o świcie, w pośpiechu wypijał kubek czarnej, słodkiej kawy z przelewu, przygotowywał dla dziadka śniadanie i porcję leków i wyruszał na spacer. Lubił być u boku lasu, gdy ten nieśmiało budził się do życia. Obserwować, jak miękko opada mleczna mgła, odsłaniając kolejne porośnięte bluszczem, leciwe konary.
Nie miał stałej trasy. Zwykle chodził, gdzie niosły go nogi, choć zawsze odwiedzał tereny, w których incydentalnie pojawiali się kłusownicy. Był przecież dzieckiem lasu, odnajdującym w nim głuche odpowiedzi i milczącą nadzieję. Biegał po nim od lat, początkowo eksplorując niezbadane tereny i ucząc się leśnych zwyczajów, a później zapuszczając się w coraz dziksze gęstwiny. Okoliczne knieje nie były mu straszne, choć zawsze pokornie podchodził do ich sideł. Nie zapuszczał się rzecz jasna w obszary lęgowe, gawry i siedliska dzikich zwierząt, starał się nie niszczyć roślinności i nie zostawiać po sobie nadmiernych śladów. Podczas spacerów niszczył pozostawiane wnyki, a zimą dokarmiał okoliczne ptactwo. W zamian za to, czasem zbierał grzyby i poziomki z okolicznego zagajnika, przyklejonego do tyłów jego podwórka.
Był dobrym, leśnym duszkiem, skrytym w paskudnej, ciężkiej osłonie. Jego kręcone, ciemne włosy, z chęcią pochłaniały suche igły i miękkie, pajęcze nicie, a kraciaste koszule łakomie pochłaniały jesienną, przenikliwą wilgoć.
Jak zwykle, udało mu się znaleźć kilka paskudnie skonstruowanych wnyków. Jego niemal nadnaturalna siła sprawiała, że niszczył splecione ze sobą kolczaste druty własnymi rękami. Ciskał je do dużej kieszeni na łydce, a perfidne kolce smagały jego skórę.
Nie bał się bólu fizycznego, bo jego ciało przetrwało wiele. Skrywane pod cienkim materiałem blizny były niczym w porównaniu z kurczowo trzymającym bólem ulokowanym prosto w rozgrzanym niczym stal sercu.
Jego oliwkowa skóra, jakby zawsze smagnięta południowym słońcem, w niektórych miejscach wyraźnie zgrubiała pod naporem ciężkiej, fizycznej pracy, którą wykonywał od lat. Opuszki jego palców były szorstkie, niemal upalnie gorące. Podobnie jak całe jego ciało, wiecznie rozgrzane, przesiąknięte metalicznym zapachem.
Cichy pisk przedzierał się spomiędzy gęstwiny. Rozejrzał się dookoła, oceniając swoje położenie. Nogi zaprowadziły go dość daleko własnej posesji, ale zamiast lęku o siebie, przepełnił go lęk o nieznaną ofiarę. Przez chwilę pozostał nieruchomo, wsłuchując się w kierunek i charakter dźwięków. Przeszedł go dreszcz, bo jęk z każdą chwilą zdawał się słabszy, jakby balansujący na krawędzi życia i łakomo pochłaniającej śmierci.
Zadrżał, gdy tuż za rozłożystym grabem dojrzał w poszyciu ciężarną sarnę, której burawa sierść przyjmowała czerwone, krwiste barwy. Jej słabnący wzrok wżerał się w jego łagodne spojrzenie, błagając o ratunek. Wydawała z siebie cichy jęk, który wybrzmiewał coraz głośniej w jego głowie. A pomoc była dla niego instynktowna.
Odruchowo zsunął z ramion kurtkę przeciwdeszczową i rozłożył ją na mchu. Delikatnie położył na niej sarnę, piszczącą przy okazji każdego, najdelikatniejszego bodźca. Cyklicznie też, spinała zmęczone ciało, a w jej oczach tliła się niema nadzieja na życie.
Podniósł ją ostrożnie, a jej bezwładne ciało wisiało przed nim ciężko. Przycisnął ją do siebie mocniej, w miejscu najgłębszej rany. Postrzał? I coś jeszcze?
Instynktownie przemierzał kolejne leśne zaułki, zbliżając się do jednej z najmniej oddalonych posesji. Kojarzył, że nieopodal mieszkał jego niedawno poznany znajomy, Hunter. Nie wiedzieć czemu, uznał że gość wesprze jego nieme próby uratowania choć jednego życia.
Finn
— Nie wiem. Po prostu czasem się boję, że jeśli poznasz kogoś miłego i wartościowego, to mnie zostawisz. Łatwiej więc odsunąć się teraz, niż czekać, aż to wszystko się stanie… — wyznaje nieco niepewnie, przyznając się do tego irracjonalnego strachu i obaw, które zatruwały jej serce i duszę.
OdpowiedzUsuńWzdycha cicho, gdy Hunter znów sięga do jej policzka, głaszcząc jej skórę. Uśmiecha się słodko, a jej zielone oczy błyszczą – odbijają wewnętrzny chaos uczuć, które mają własne, ciepłe światło.
— Nie odsunę się, nigdy. I już nigdy nie zasugeruję czegoś takiego… zawsze będziemy razem — odpowiada szybko, niemal pośpiesznie, by potwierdzić, aby zareagować i przytaknąć, nie chcąc, by jej starszy brat czuł się odepchnięty. Nie zniosłaby tego.
Wsłuchuje się w jego głos, czując, jak jej serce bije zdecydowanie zbyt boleśnie. Nie przerywa ani nie wydaje z siebie innych dźwięków. Po prostu wpatruje się w jego twarz, dopiero teraz rozumiejąc, jak bardzo jej braciszek był zagubiony i zraniony. Przełyka z trudem ślinę, a szum w uszach sprawia, że trudno jej powstrzymać zawroty głowy.
— Nie odtrącę… nigdy tego nie zrobię, słyszysz? Nigdy. — Przyjmuje jego poważne spojrzenie, mając wrażenie, że to kolejny powód, by żyć, aby sądzić, że jej los nie był przeklęty. Być może urodziła się tylko po to, żeby trwać przy Hunterze i oświetlać mu drogę. Nie przeszkadzało jej to jednak. Pragnęła, by starszy brat był szczęśliwy.
— Dobrze. Mamy czas, Hunter, mamy dużo czasu, tylko ty i ja. — Uśmiecha się czule. To, co głośno przyznał, było ciężkie i przez moment Jelly miała wrażenie, że nie da sobie rady. Ale nie chciała się już bać, uginać i uciekać. Hunter jej potrzebował, a skoro Bóg nigdy w niczym nie pomógł, skoro nigdy nie słuchał, to ona musiała zareagować, stać się łódeczką, którą Hunter pokona najgorszy sztorm.
— Mhm, ja ciebie bardziej — odpowiada i spogląda w jego stronę z uśmiechem. Lubiła tę grę, w której zaczynała licytować się z Hunterem o to, kto kocha bardziej. Było w tym coś dziecinnego, ale Jelly wcale nie czuła się dorosła. Była jeszcze niedoświadczona, nieco zagubiona i nie do końca wiedziała, co przyniesie przyszłość, ale pragnęła po prostu być z bratem.
Pozwala, by Hunter całował jej policzek, obdarzył czułością rozgrzaną skórę. Zerka w jego stronę, a potem ściska nieco palce, gdy brat chwyta jej rękę. Niczego więcej nie potrzebowała – tylko tego, tylko swojego starszego brata, który był dla niej wszystkim.
Wie też, że nie przetrwałaby bez niego i że w jakiś sposób nosiła wraz z nim ten ciężar, że ona również zrezygnowałaby z życia, gdyby nie to, że Hunter wciąż trwał przy jej boku, zupełnie jakby ratował jednocześnie ją i samego siebie. Samolubnie chciała też wierzyć w to, że brat nigdy się nie wycofa, nawet jeśli przyjdzie moment, w którym będzie pragnął czegoś innego, w którym przestanie być wystarczająca.
Ociera się o kącik jej ust, a to sprawia, że Jelly mimowolnie odwraca głowę i przy kolejnym muśnięciu czuje delikatny pocałunek przy swoich wargach. Smak kakao, pianek i lawendy. Łapie w szmaragdy jego spojrzenie, czując ciepło przy swoich policzkach. Wiatr delikatnie rozwiewa jej włosy i tańczy wokół, a Beanie ma wrażenie, że nie może wziąć kolejnego oddechu.
UsuńWolno ucieka wzrokiem do jego ust, które jeszcze chwilę temu całowały jej skórę, a potem wyciąga nieco niepewnie szyję i inicjuje pieszczotę, dzięki której czuje smak jego warg przy swoich. Usta Huntera są słodkie, miękkie, idealne i tak ciepłe. Beanie odsuwa się delikatnie, podnosząc wzrok, by obdarzyć brata nieco przestraszonym spojrzeniem, a jej oczy stają się wielkie i okrągłe.
Nie wie, czy jej gest był w porządku i czy Hunter nie będzie zły za to, że zbliżyła się do niego w ten sposób, ale kompletnie nie myślała o konsekwencjach, gdy sięgała do jego ust, a teraz czuje wyjątkowy chłód i coś gorzkiego, co osiada w jej gardle, które boleśnie się zaciska.
żelkowe konsekwencje
[Cześć! Przychodzę trochę po czasie, ale nie mogłam nie skomentować tak świetnie dopracowanej karty. Z przyjemnością wręcz czytałam każde jedno słowo i nie powiem, ale chwyta za serce jego historia. Po przeczytaniu o wszystkim co Huntera spotkało czuję wręcz wewnętrzną potrzebę, aby go uściskać i powiedzieć, że jakoś się wszystko poukłada. Mam przy okazji wrażenie, że to imię jest niedoceniane, a przecież tak świetnie brzmi i cudnie się prezentuje. Oby wiodło mu się w Mariesville, a wszelkie nieszczęścia niech omijają Huntera szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy i samych wciągających wątków życzę! ^^]
Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell
[Serio aż tak smutno mi wyszło? Kurczę, nie spodziewałam się, haha, chyba muszę trochę następnym razem przystopować. ;D Choć przyznam, że u Huntera też nie jest jakoś szczególnie wesoło i choć na wątek się w tej chwili nie zdecyduję, to życzę wam samych udanych wąteczków i serdecznie dziękuję za przywitanie. ;)]
OdpowiedzUsuńRustin Dunnagan
Uśmiecha się, słysząc jego wyznanie. Uwielbiała, gdy Hunter był tak wylewny i kiedy mówił o wszystkim, otwierał się, by mogła dostrzec jego wnętrze, które było tak samo popsute i popękane jak jej. Może nigdy już nie będą w stanie doświadczać życia bez ciężaru, który im dano, ale najbardziej wyjątkowa porcelana to ta z rysami, którą ktoś naprawił, używając złota. Wszystkie skazy i zarysowania mieniły się więc w świetle, a Jelly wie, że nikt nie miał piękniejszej duszy od jej brata.
OdpowiedzUsuń— Bez ciebie nie — powtarza słodko i śmieje się cicho, przyjmując obietnicę i gest, który wydaje się tak ważny. Hunter zawsze dotrzymywał obietnic i nigdy jej nie zawiódł. Nigdy. Być może przez to była nieco rozpieszczona, nieco zbyt ufna, ale otwierała się jedynie przed starszym bratem i to dla niego pragnęła świecić jak najjaśniej. Nic innego nie miało znaczenia.
— I jak mam to przebić? — Mimowolnie chichocze i potrząsa głową. — Zawsze tak mówisz.
Marszczy lekko swój nosek i przygląda się jego twarzy. Uwielbiała tę słodką licytację. Czasem jednak, gdy dłużej myślała o uczuciach, zastanawiała się, jakim cudem był w stanie ją pokochać. Była kolejną wpadką i matka zapewne nigdy jej nie chciała, ale chyba nie podjęła się aborcji, bo miała jakieś sumienie. Albo po prostu zaakceptowała to, że znów będzie łazić z brzuchem i wyciągnie od ojca dziecka alimenty. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa było mgliste, ale pamiętała, jak Hunter oddawał jej swoje jedzenie i pomagał jej się ubierać, uczył, jak być cicho i się nie wychylać. Pamiętała też, że gdy zbiła popielniczkę, w której były wypalone pety, to on się do tego przyznał, a matka wtedy sięgnęła po pas.
Przełyka z trudem ślinę, chcąc odsunąć od siebie to wspomnienie, ale takich sytuacji było o wiele, wiele więcej. Jelly dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że Hunter za każdym razem próbował zrobić wszystko, by matka jej nie tknęła.
Wpatruje się w jego oczy i nie do końca wie, co zrobić. Ten pocałunek… czy wszystko zepsuła? Nie chciała robić niczego, co mogłoby popsuć ten wyjątkowy wieczór, ale poddała się tej samolubnej potrzebie, zupełnie jakby odrzuciła ewentualne konsekwencje, choć przecież nauczyła się przewidywać i reagować, aby jak najmniej ucierpieć.
Hunter się nie porusza i się nie odzywa, a z jej ust ucieka cichy dźwięk, który ginie gdzieś we wietrze, który tańczy wokół. Jelly słyszy, jak głośno bije jej serce – i pierwszy raz wydaje jej się to przerażające.
Mimowolnie drży w momencie, w którym Hunter dotyka jej policzka, ale jedyne, co czuje, to czułość. Wplątuje palce w jej włosy i się zbliża, a potem Beanie otwiera oczy szerzej i wbija wzrok w twarz starszego brata, który niepewnie i delikatnie sięga do jej ust. To był jej pierwszy pocałunek – pocałunek, który oddała Hunterowi, niewiele tak naprawdę o tym myśląc, ale nie jest w stanie żałować. Poczucie winy nie dotyka jej kruchej duszy i nie wywołuje zawrotów głowy.
Oddaje delikatnie pocałunek, zamykając oczy. Hunter ociera się nosem o jej twarz, a każde muśnięcie jest słodsze od poprzedniego. Jelly bezszelestnie wyciąga dłoń, by pomóc pogłaskać policzek starszego brata i przysunąć się bliżej. Czuje jego ciepło, zapach i smak – ulega tym zmysłom, zatraca się i kompletnie nie przejmuje się tym, że może być za późno, by się wycofać. Że każdy kolejny pocałunek to krok w stronę najczarniejszego i najgłębszego mroku.
UsuńSłyszy szczekanie, więc otwiera oczy i odsuwa się gwałtownie, czując piekące ciepło przy policzkach. Bierze oddech przez delikatnie drżące, przesiąknięte smakiem Huntera usta, a potem odwraca głowę w stronę biegnącej do nich Cookie. Gdzieś dalej majaczy sylwetka Holly Warren. Beanie rozgląda się wokół, zerka w stronę ciemnego nieba i mimowolnie wybucha słodkim śmiechem.
— Jesteśmy tutaj chyba już od kilku godzin. Widać gwiazdy. — Pozwala, by Cookie do niej podbiegła i zaczęła lizać jej twarz. Psinka wesoło merda ogonkiem i obwąchuje wszystko, aż w końcu siada i szczeka kilka razy.
— Straciłam rachubę czasu… — dodaje nieco ciszej. Jej twarz jest rozpromieniona, czerwona, kilka włosów klei się do jej czoła i policzków, usta są lekko rozchylone, pełne i wilgotne, a pierś wykonuje chaotyczny taniec, zupełnie jakby Jelly nie mogła głęboko odetchnąć.
Żelek i Cookie
[Szczerze ? Ja też nie XD. Cóż jednak zrobić, skoro po wpadnięciu mi w łapki kolejnego artykułu na temat obecnej sytuacji w Meksyku, jakaś niewidzialna siła popchnęła mnie znowu do ruszenia tego strasznego tematu...
OdpowiedzUsuńZapewniam jednak, że na rozwinięcie losów Adory przynajmniej póki co mam trochę inne plany, a to czemu jej krewni zostali zamordowani jeszcze zapewne wyjaśni się w wątkach.]
— O, już jesteście. Myślałam przez moment, że będziecie tam spać. — Holly śmieje się cicho, głaszcząc Cookie, która podbiega do niej radośnie.
OdpowiedzUsuń— Wieczór jest naprawdę piękny — odpowiada łagodnie Jelly i uśmiecha się nieco niepewnie, zerkając w stronę starszego brata. — A właściwie to już noc. — Przez moment po prostu milczy i wsłuchuje się w swoje szaleńczo bijące serce, a potem dodaje: — Dobranoc.
Babcia przytakuje jej słowom, a potem rusza korytarzem, by zniknąć za ścianą. Beanie odprowadza jej sylwetkę wzrokiem i chwilę później odwraca się, żeby obdarzyć Huntera kolejnym krótkim spojrzeniem.
Nieco chłodny prysznic pozwala jej odetchnąć, wziąć oddech, poczuć w tlen w płucach. Dopiero teraz, gdy jest sama, uświadamia sobie, co się stało. Woda obejmuje jej sylwetkę, moczy włosy – Jelly delikatnie dotyka swoich ust, uśmiechając się z zawstydzeniem. Nie sądziła, że całowanie się z kimś może być tak przyjemne, że w każdym pojedynczym muśnięciu jest tyle emocji, tyle niewypowiedzianych słów, które pragnęły stać się cichymi obietnicami. Czy jednak powinna dzielić tę chwilę z Hunterem? Była jego młodszą siostrą i przekroczyła granicę, zabrała coś, co nie należało do niej – jego pierwszy pocałunek. Wiedziała o tym, bo Hunter nigdy nie spotykał się z żadną dziewczyną. Nawet nie próbował wejść w związek ani się przełamać.
Przyciska ręce do obojczyków, czując, że nie umie sobie wyjaśnić tego wszystkiego – ani tych emocji, ani tego, że w jakimś sensie cieszy się z tego, co się stało; że to jej starszy brat miał jej pierwszy pocałunek i że wszystko było tak idealne, a choć nigdy o tym nie myślała, to wierzyła w to, że nie mogło być lepiej. Ten pocałunek był o wiele ważniejszy i prowadził w stronę czegoś grzesznego, ale jeśli miała być szczęśliwa, grzesząc, to już nigdy nie skieruje żadnej modlitwy do Boga.
Przebiera się w piżamę – w jedną ze swoich koszul, którą uszyła z białego, delikatnego, miękkiego materiału, podszyła przy dekolcie koronką i dodała małą, fioletową kokardkę. Materiał sięgał do kolan. Wciąga jeszcze pasującą do tego parę krótkich spodenek. Mokre włosy związuje w warkocz po jednej stronie, wciera w skórę czekoladowy balsam, a potem przez moment obserwuje się w lustrze. Dostrzega roziskrzone spojrzenie i czerwień przy policzkach. Przygryza lekko dolną wargę, a potem opuszcza łazienkę, by zaparzyć herbatę.
Wybiera swój ulubiony kubek w kształcie dyniowej głowy – dla Huntera bierze czarny z latającymi duszkami, który kupiła mu ostatnio. Jej palce, smukłe i pewne, unoszą mały słoiczek, wypełniony suszoną lawendą. Słodki, kwiatowy aromat rozlewa się wokół. Jelly wciąga głęboko kojący zapach i uśmiecha się delikatnie, zaparzając herbatę. Odczekuje chwilę, by dodać przyprawy, kilka plasterków soczystej cytryny i łyżeczkę miodu.
— Zrobiłam herbatę — odzywa się szeptem, gdy udaje jej się wejść do pokoju. Stawia kubek z duszkami po stronie Huntera, a potem zajmuje miejsce, odkładając napar obok. Zawija mokrawy kosmyk włosów za ucho i patrzy w stronę Cookie, która beztrosko odpoczywa.
Usuń— Myślę, że jest szczęśliwa — stwierdza, wskazując psiaka. Sięga po herbatę i upija łyk, czując przyjemny smak, który szybko otula język i wypełnia gardło słodyczą oraz nutką czegoś ostrego, rozgrzewającego. — Ja też jestem — dodaje cicho i zerka w stronę Huntera.
Uśmiecha się do niego niepewnie i zaciska mocniej palce, niektórymi głaszcząc krawędź dyniowego kubka.
— Hunter, ja… — zaczyna, choć tak naprawdę nie ma pojęcia, co powiedzieć ani jak zacząć temat, wrócić do tego, co się stało jeszcze chwilę temu, gdy z oddaniem i miłością całowała jego usta. Dopiero teraz zaczyna rozumieć, że być może to wszystko był błędem i że zatraciła się w czymś, co nie było dobre. Ani dla Huntera, ani dla niej. Spuszcza wzrok, mając wrażenie, że nie umie tego poukładać, wyciągnąć wniosków i czegokolwiek wziąć za pewnik. Co, jeśli to się stało tylko dlatego, że Hunter nie umiał zbliżyć się do żadnej innej dziewczyny? Może w ten sposób radził sobie z samotnością? A ona? Czy ona też wykorzystała sytuację, by móc cieszyć się idealnym pierwszym pocałunkiem?
Potrząsa głową.
— Nieważne. — Upija kolejny łyk herbaty i opiera plecy o ramę łóżka, spoglądając w stronę kilku bibelotów i suszonej lawendy w wazonie. Nagle pokój staje się wyjątkowo mały i Jelly ma wrażenie, że trudno jej złapać oddech, choć przecież nic się nie zmieniło.
Żelek, herbatka i żelkowe rozkminy
— Mhm, ja też — odpowiada i uśmiecha się mimowolnie. Cieszyła się, że Hunter zabrał Cookie ze schroniska i że psinka mogła teraz się wylegiwać, czuć miłość i troskę, o której pewnie tylko marzyła.
OdpowiedzUsuńJelly w jakiś sposób też czuła się jak porzucony pies. Może nie tak dosłownie, ale nie chciał jej nikt, oprócz starszego brata, który wydawał się tak zaangażowany i poświęcał się czasem zbyt mocno, co odczuwała niemal boleśnie, szczególnie gdy stawał w jej obronie. Hunter zawsze robił wszystko, by nigdy nie doświadczyła przemocy i choć się starał, czasem i tak obrywała. Matka bywała nieprzewidywalna i bardzo się złościła, gdy któryś z klientów interesował się jej córką niż szybkim numerkiem, który oferowała. Potem zaczęły się namowy i miłe słówka, byleby tylko oddała swoje dziewictwo temu, który da więcej.
Nie chciała jednak sprzedawać się tak jak matka, wiedząc, że ona wybrała takie życie, by jakoś przetrwać, poradzić sobie z emocjami, z całym tym syfem, który poznała w Atlancie. Jelly nigdy się nie przyznała, ale kiedyś widziała, jak któryś z klientów był wyjątkowo agresywny. Mężczyzna trzymał matkę za szyję, pluł, podnosił rękę i jakimś cudem wyczuł jej wzrok, bo spojrzał w jej stronę, a wtedy stał się agresywniejszy. Beanie nigdy już później nie wychodziła z pokoju, gdy matka uprawiała seks, a zasłaniała uszy rękoma i próbowała robić wszystko, by nic nie słyszeć.
Odwraca głowę, gdy Hunter się odzywa i spogląda w jego stronę. Odkłada kubek z herbatą i zawija kosmyk włosów za ucho, pozwalając, by brat się do niej przysunął.
— Wiem — odpowiada niewinnie, miękko. Do tej pory tak właśnie było. Mówiła Hunterowi o wszystkim. Wiedział nawet o tym, kiedy dostała pierwszy okres. To on ją uspokajał i kupował jej podpaski. Był przy niej i choć teraz, gdy o tym myślała, powinna czuć wstyd, to ten wcale się nie pojawia. Grasuje gdzieś natomiast żal, że to mama nie zrobiła niczego, by pomóc jej wejść w tę strefę i poczucie winy o to, że jej starszy brat musiał wejść w tę niespodziewaną rolę i pocieszać dziewczynkę, która płakała, nie wiedząc do końca, co się dzieje.
Łapie za jego rękę, gdy dotyka jej ramienia, a potem bardzo delikatnie sunie palcami po jego opuszkach, rysuje kształty i obdarza każdy paznokieć czułością.
— Nie, nie żałuję. To był idealny pierwszy pocałunek… chyba nie mogłabym sobie wyobrazić, żeby było lepiej. To było… magiczne, wiesz? Magiczne i niesamowite — wyznaje cicho, spoglądając w jego stronę. — Cieszę się, że to się stało i że to z tobą to zrobiłam, ale… czuję dziwny niepokój.
Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy i włosach; sunie wzrokiem po czole, nosie, policzkach i zatrzymuje się przy ustach, które wydają się tak idealne i tak miękkie. Jelly wie już, jak smakowały i jak idealnie pasowały do jej warg. To sprawia, że ciepło wybucha przy jej policzkach, a oddech staje się nieco szybszy.
— Pocałowałeś mnie, bo nie możesz zbliżyć się do żadnej innej dziewczyny? A może to ja wykorzystałam moment, chcąc przeżyć to wszystko z kimś, kto mnie kocha i nie będzie mnie oceniał? — Jej głos delikatnie drży. Jelly dociska dłoń brata do swojego rozgrzanego policzka, wtula się w jego palce i wzdycha cichutko. — Oboje nie mamy żadnego doświadczenia, wciąż jesteśmy razem… czy stało się to dlatego, że zamknęliśmy się przed światem? A co, jeśli w naszym życiu będzie ktoś inny? Czy będziesz wtedy całować inne usta, przynosić kakao i paczkę pianek, by móc obserwować zachód słońca? Czy będziesz się troszczył o kogoś bardziej niż o mnie?
UsuńPrzesuwa jego dłoń, a potem całuje każdy z jego palców. Delikatna pieszczota obejmuje kolejno opuszek, a Jelly przypatruje się skórze i delikatnym, dużym dłoniom z kilkoma śladami zadrapań.
— Boję się, że jeśli znów będziemy tak blisko, znajdziemy się w naprawdę… złym miejscu. Matka by powiedziała, że spłoniemy w piekle. Babcia pewnie też, gdyby dowiedziała się o tym wszystkim. Nie umiem nawet sobie tego wyjaśnić, wiesz? Tego, co się stało i dlaczego się to wydarzyło. — Patrzy mu prosto w oczy. Jej szmaragdowe spojrzenie nieco błyszczy i wydaje się lejące, ozdobione w srebrny brokat, tak głębokie, niewinne i nieco ciemne, zupełnie jakby dojrzało do kolejnego wyznania. — Została tylko pokusa, by zrobić to jeszcze raz. Przeraża mnie to...
Jelly i słowotok
[Pozwoliłam sobie odezwać się na maila.]
OdpowiedzUsuń[ Cześć! Wow, Hunter to postać pełna emocji i złożoności. Jego historia jest naprawdę poruszająca – od walki z trudnościami, przez miłość do rodziny, aż po jego pasję do opieki nad zwierzętami. To niesamowite, jak jego przeszłość kształtuje teraźniejszość i motywuje do działania. Podziwiam, jak umiejętnie autor uchwycił te wszystkie niuanse!
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Hunter i Lena mogliby stworzyć naprawdę ciekawą relację. Może Lena, jako samotna mama, mogłaby przyjść do Huntera po pomoc w renowacji starych mebli? Hunter, ze swoją wrażliwością, mógłby ją wesprzeć nie tylko w pracy, ale i w osobistych zmaganiach. A może razem by odkryli tajemnice starych budynków i wciągnęli się w wspólne poszukiwania?
Hunter jest także artystyczną duszą, co świetnie pasuje do Leny, która ma talent do tworzenia. Mogliby razem zorganizować małe warsztaty dla lokalnej społeczności, łącząc swoje pasje. Oczywiście, nie mogłoby zabraknąć ich rozmów o miłości, rodzinie i marzeniach. Jestem pewna, że mogliby się nawzajem inspirować!
Chyba, że masz jakieś ciekawsze propozycje <3 ]
Lena
Abigail zaczesała rude pasma za uszy, pochylając się nad zerwanym łańcuchem w rowerze i powstrzymując łzy. Palce miała już czarne od tłustego smaru, a na łydce widniała duża piekąca i podbiegła krwią plama od upadku, gdy poszorowała nogą po żwirze. Kilka minut temu znienacka z krzaków wybiegł kot i wleciał jej pod koła, więc szybko nie tylko zahamowała, ale i skręciła kierownicę i upadła. Starała się nie rozjechać wystraszonego sierściucha, ale nie chciała przypłacać tego swoją zdrową tkanką na nodze i jeszcze dobrym stanem technicznym roweru. Jej żółta strzała była niezawodna, jak zawsze wszędzie ją zawoziła, bo po Mariesville podróżowała tylko tym środkiem i ostatecznie wcale nie miała zamiaru ani wymieniać go na nowszy model, ani porzucać. Zaklęła cicho pod nosem, próbując jeszcze raz założyć łańcuch sama, ale ostatecznie tylko mocno poobcierała sobie knykcie i opuszki i zrezygnowana rozpłakała się z bezsilności. Ostatecznie zdarta skóra na nodze wcale tak mocno nie piekła i pewnie za kilka dni się zagoi i skończy tylko strupem, ale fakt, że znalazła się z dala od pensjonatu i nawet dalej od swojego mieszkanka w Downtown, a wokół nie było żywej duszy, bo wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, jakoś ją przybił. Szczególnie, że ostatnie tygodnie były dla niej niełatwe, miała prawdziwy mętlik w głowie i jakoś tak zbyt wiele trosk jej się nałożyło na raz, stąd te emocje.
OdpowiedzUsuńOtarła wierzchem dłoni policzki, rozmazując odrobinę tuszu w zewnętrznym kąciku lewego oka i odetchnęła głeboko. Nie mazgaiła się zazwyczaj, była zaradna i energiczna, działała zamiast gadać. Poprowadziła rower dalej, w stronę obrzeży miasteczka, gdzie chciała zerwać dzikie jeżyny z rozrośniętego krzaka między drogą a lasem, ale teraz nie tam się kierowała. Odbiła w lewo na farmę, na której od roku właścicielem był Hunter a gdy o nim pomyślała, kąciki jej ust automatycznie drgnęły w górę i uśmiechnęła się ciepło. Uwielbiała młodego Warrena, miał w sobie tyle siły i spokoju, zawsze gdy rozmawiali, sama się w środku wyciszała. Jego głos był dla niej kojący, sama jego obecność działała jak bufor na negatywne emocje i nastroje, a choć nie wiedziała jak on to robi, zawsze potrafił sprawić, że wszystkie jej rozterki malały. Przy nim oddychało jej się lżej i ani razu jak się znali, a przecież znali się od dziecka, nie poczuła się niespokojna w jego obecności. Wręcz przeciwnie! Gdy ponad rok temu zmarł mu dziadek i poszła złożyć kondolencje z kwiatami nowemu właścicielowi farmy, nie marzyła nawet o tym, że ich znajomość z przelotnej, wspominanej z dziecięcych lat, przerodzi się w coś bliższego przyjaźni. Widziała i czuła ten dystans, jakim Hunter odcinał się od innych ludzi i nie zmuszała go do rozmów, ani wspólnego spędzania czasu, ale cieszyła się, gdy udawało im się porozmawiać i najwidoczniej on potrzebował tego, by odnaleźć się w Mariesville, do którego zawitał na dłużej, albo na stałe, a ona potrzebowała stabilnej, solidnej kotwicy, która pomoże jej się zmierzyć z jej własnymi rozterkami. A dzisiaj po tych niezliczonych godzinach rozmów uważała go za przyjaciela, nawet jeśli nie mógł znieść jej energii i przytłaczała go tym, ile mówi, lub nie pozwalał się przytulić. I to jej zupełnie nie przeszkadzało, choć zwykle rzucała się na ludzi, z całą swoją ekspresją wyrażając ogromną radość na ich widok. Hunter był wyjątkowy i ich znajomość też taka była.
UsuńAbigail była ciepła, troskliwa i pomocna. Miała też niespożytą energię i od rana do wieczora biegała po całym miasteczku, niestrudzenie rozdając dobry humor i uśmiechy. Nikt nie widział jak płacze, a pewnie większość osób nie zdawało sobie sprawy z tego, jak się martwi i przejmuje nawet takimi drobnostkami, jak brak odwzajemnionego uśmiechu. Wszystko brała mocno do siebie, była wrażliwa i nawet jeśli rozmawiała z wieloma osobami każdego dnia, były to tematy błahe i zbyt lekkie, by można było ją faktycznie poznać. Nigdy głebiej się nad tym nie zastanawiała, ale była skryta i w wielu aspektach życia niedoświadczona, miała też wiele kompleksów i jeden ogromny lęk, przed którym uciekała od kilku lat i o którym powiedziała nielicznym przyjaciołom, a Hunter należał do tego grona.
Czuła się nieważna, czuła się nie dość dobra, jak to powiedział jej chłopak, z którym się rozstawała w kłótni niewystarczająca. Chyba dlatego tak biegała jak harpagan po miasteczku, chcąc dogodzić wszystkim i zadowolić każdego, by ją lubiano i nawet jeśli sama wiedziała oczywiście, że jest miła i serdeczna i nie musi się prosić o to, by ludzie obdarzali ją sympatią, to nikogo nie dopuszczała do siebie bliżej. Na studiach bawiła się i miała wiele znajomych, ale gdy ten pierwszy chłopak ją rzucił, to dalej już nie flirtowała i nie randkowała, a o związkach nie było w ogóle mowy. Zasłaniała się pensjonatem, pracą, studiami, niezliczoną listą obowiązków. Odcieła się od tych głebszych przeżyć, nawet jeśli to były durne zabawy. Bała się, że znowu będzie płakać i poczuje się jak gówno, więc chroniła się, odcinając od całej tej romantycznej strony życia. Nawet jeśli chciała przeżyć coś niezwykłego, nawet jeśli serce ściskały jej tęsknoty i marzenia niewypowiedziane nigdy na głos.
- Hej... Hunter, hej! - zawołała, widząc bruneta przy obejściu i lekko kulejąc przyspieszyła w jego stronę, zatrzymując się przy bramce i ogrodzeniu. Wiedziała, że mężczyzna jest zajęty i ma ręce pełne roboty, ale przyszła tu po prośbie, aby pomógł jej z rowerem i może poczęstował jakimś plastrem... Nie chciała mu zawracać głowy, dlatego przysłoniła oczy przed słońcem jasną dłonią i czekała cierpliwie, aż do niej podejdzie, albo da znać, że może wejść na podwórze.
Abi
Wie, że nie odważyłaby się zbliżyć do nikogo innego, a przynajmniej nie w ten sposób. Inaczej było podczas warsztatów, gdy pokazywała uczestnikom, jak obrabiać lawendę i jak poczuć jej fakturę – dotyk inicjowany przez nią nie wywoływał emocji, bo wiązał się z pracą i słodkim zapachem. Ale nigdy nie przekroczyła żadnych granic ani nie dawała sygnałów, że ktoś może to robić. Każdego chłopca, który do niej podchodził i zagadywał, próbując gdzieś zaprosić, odrzucała, bo…
OdpowiedzUsuńBo chyba jej serce było zajęte już od dawna. Skryte w rękach starszego brata, chronione przez jego palce, rozgrzewane przez ciepły oddech.
Pozwala, żeby Hunter głaskał jej policzek. Ten gest zawsze pozwalał jej odnaleźć spokój i wykorzystać moment, by wziąć głębszy oddech, ale teraz Jelly nie jest w stanie tego zrobić.
— Cieszę się, że to mówisz — odpowiada cicho, choć nie do końca ufa tym słowom, zupełnie jakby obawiała się, że Hunter jest z nią tylko w połowie szczery. Wiedziała, że nie interesował się dziewczynami. Z nikim nie randkował, dystansował się i poświęcał farmie. Czy więc nie czuł obrzydzenia, gdy dotykał jej ust?
Potrząsa głową.
— Nie, nie czuję się wykorzystana. Chciałam tego i… poczułam, że to był właściwy moment, wiesz? Po prostu pragnęłam to zrobić — stwierdza szczerze, zerkając w jego stronę. — I jeśli to ode mnie by zależało, ofiarowałabym tobie wszystko… wszystko, co tylko możliwe.
Miłość do brata była czysta, słodka i przesiąknięta tym, co dobre, tym, co sprawiało, że jej serce biło mocno i głośno. Teraz jednak Jelly doświadczyła czegoś nieznanego – tego typu bliskość wydawała się uzależniająca, inna i tak… rozgrzewająca. Nie umiała inaczej opisać tego wszystkiego.
— Nie chcę nikogo innego… chcę ciebie, Hunter, przecież o tym wiesz. Jesteś dla mnie wszystkim, ale boję się… po prostu boję się, że się ode mnie odsuniesz, dlatego… dlatego chyba próbuję uciec, wycofać się, bo wtedy będzie mi łatwiej znieść to wszystko — wyznaje szczerze cichym, słabym głosem, czując, że jeśli tego nie powie, jeszcze bardziej popadnie w tę bolesną paranoję.
Zabiera rękę, by zawinąć włosy za uszy i wziąć oddech. Przez moment milczy. Czuje, jak drży jej dolna warga. Mierzy się z każdym wypowiedzianym przez Huntera słowem, a potem kieruje w stronę starszego brata swoje szmaragdowe spojrzenie.
— Tylko że to nie jest już miłość rodzeństwa. — Wstaje z łóżka, chwyta za swój gruby sweter i ubiera, zupełnie jakby zrobiło jej się nieprzyjemnie zimno, zupełnie jakby lodowaty cierń otoczył jej serce. — Możesz mnie całować w policzek i czoło, ja też mogę to robić, to normalne. Okazujemy sobie w ten sposób miłość i troskę… ale całowanie się jak kobieta i mężczyzna… to trochę coś innego.
Zbliża się do okna, a potem zajmuje tyłkiem parapet wyłożony kocem i poduszkami. Czuje, że ten pocałunek nigdy nie powinien się zdarzyć, ale nie umie żałować. Nie, gdy jej serce przyspiesza, wyrywając się w stronę Huntera.
— Nie dostrzegasz tego? Tego, że… pojawiły się inne uczucia? — Przełyka z trudem ślinę, bojąc się o tym rozmawiać. Wie, że to trudny temat i że być może zaraz wybuchnie kłótnia, wszystko eksploduje, a Hunter wyjdzie z pokoju.
Usuń— Przeraża mnie to — dodaje cicho, niemal bezdźwięcznie i spuszcza nieco wzrok, nie umiejąc spojrzeć w stronę brata. — Przeraża mnie, że mogłabym cię całować, ignorując to, że nie myślę o tobie, jak o mojej rodzinie, a przynajmniej nie w ten sposób, w który powinnam, bo pojawia się coś innego… bardziej… elektryzującego. Nie wiem, jak to opisać. Nigdy wcześniej tego nie czułam. Potrzeba bycia blisko ciebie zawsze wiązała się ze słodką miłością i tym, że czuję się bezpieczna, ale teraz chcę… żeby mnie całował i żebyś był blisko zupełnie inaczej niż dotychczas.
Czuje łzy w oczach, mówiąc o tym wszystkim. Emocji było zbyt wiele, a Jelly ma wrażenie, że nieco się ugina i łamie. Pociąga nosem, chcąc usłyszeć cokolwiek od starszego brata, nawet to, że nie czuje tego samego i że jest głupia i naiwna, że uroiła sobie coś w głowie i że to nic nie znaczyło, że to nie wiązało się z tego typu intymnością.
Żeluś
Po niezwykle zabieganych blisko dwóch miesiącach mógł wreszcie trochę odetchnąć. Stan psychiczny jego matki dzięki codziennej profesjonalnej opiec psychiatrów zdawał się powoli stabilizować (choć nadal podczas wizyt zdarzało się jej wyzwać go od diabłów), młodsza siostrzyczka wreszcie nie stanowiła jedynie synonimu niestworzonych plotek krążących wśród rządnych łatwej sensacji sąsiadów, a remont rodzinnego domu też szedł mu znacznie sprawniej od chwili, w której zdecydował się wreszcie przyjąć wyciągniętą dłoń Leny. Jasne, wiele pilnych spraw było jeszcze do nadrobienia, ale przynajmniej od paru dni mógł w końcu z czystym sumieniem stwierdzić, że świat przestał mu falować przed oczami z powodu zdecydowanie zbyt małej dawki snu. W końcu nie musiał włączać głośno muzyki natychmiast po wejściu do samochodu w obawie przed niespodziewanym zaśnięciem za kółkiem, co z kolei umożliwiało mu wstąpienie po szybkie zakupy w drodze do szpitala, dzięki czemu jego lodówka niezwykle rzadko już straszyła pustką.
OdpowiedzUsuńA jednak ten okrutny kuglarz zwany powszechnie losem, który od najwcześniejszych chwil co rusz płatał mu niezwykle głupie figle, dzisiejszego popołudnia postanowił wywinąć mu kolejny kawał. Co prawda podstarzała Astra od jakiegoś tygodnia zachowywała się niezwykle podejrzanie, ale nic nie przepowiadało tego, że nagle ni stąd ni zowąd zacznie wymiotować krwią. Czyżby znowu zeżarła jedno z tych paskudztw, które od jakiegoś czasu jakieś dzieciaki podrzucały mu w miarę regularnie przez płot ? A może z racji wieku zaczynała już na coś chorować ? Kto wie, w końcu miała już czternaście lat, więc wszystko możliwe, zwłaszcza że rodzice Delio nie troszczyli się specjalnie nawet o zdrowie własnych dzieci, a co tu dopiero mówić o zwierzakach. Przyprawiony o mały zawał serca, chwycił szybko za telefon, by poinformować lokalną panią weterynarz o potrzebie pilnej konsultacji, po czym przeniósł sukę do auta, gdyż jakoś nieszczególnie widziało mu się dźwiganie jej przez połowę miasteczka na rękach.
Delio [Przybywam wreszcie z obiecanym początkiem. Pozwoliłam sobie połączyć oba nasze wcześniejsze pomysły w jedno i założyć, że spotkają się u weterynarza.]