TESSA MILLER
04.12.1990 — urodziła się i wychowywała w Mariesville — dwa lata temu wyjechała z miasteczka, paląc za sobą wszelkie mosty, w poszukiwaniu życia, o którym zawsze marzyła w Atlancie, a teraz wróciła, gdy boleśnie zderzyła się z rzeczywistością — funkcjonariuszka policji w Mariesville Police Department — podobno lokalna bohaterka, ale jej wybuchowy temperament sprawia, że często daje się miejscowej ludności we znaki — najstarsza z jedenaściorga rodzeństwa MillerówThere was a time when I was aloneNowhere to go and no place to call home
Tak długo odmawiano jej indywidualności, że w pewnym momencie zapomniała, kim jest i czego pragnie od życia. Stała się niejako narzędziem w rękach rodziców, pomijana i zapominana, obarczona odpowiedzialnością wychowania swojego młodszego rodzeństwa. W trakcie dłużących się nocy, kiedy próbowała ukoić płacz kolejnego noworodka, marzyła o przyszłości, w której mogłaby żyć tylko dla samej siebie, nie przejmując się oczekiwaniami i obowiązkami, które przytłaczały ją od momentu, w którym na świat przyszło pierwsze z jej młodszego rodzeństwa. Czasami czuła wyrzuty sumienia, że egoistycznie chciała porzucić maluchy i ruszyć w świat; innym razem była tak przytłoczona natłokiem powinności, że nie mogła oddychać. Nie potrafiła ich zostawić na pastwę rodziców, którzy po całym dniu pracy wracali do domu jedynie po to, by gnić przed telewizorem, zwracając uwagę na swoje pociechy tylko w momencie, gdy kuchnia nie została odpowiednio posprzątana czy któreś z nich zaczynało płakać lub krzyczeć, co zawsze miało być winą Tessy. Obiecywała sobie, że zostanie tak długo, aż najmłodsi zrobią się wystarczająco samodzielni, by przetrwać bez jej nieustannej pomocy, z każdym rokiem jednak ubywało jej coraz bardziej, a nienasycony gniew stawał się coraz silniejszy. Pozbawiona młodości i wolności więdła, gorzkniała, coraz mocniej traciła grunt pod nogami. Dorosła zbyt szybko, stając się samodzielna od najmłodszych lat, przez co nie umie prosić o pomoc. Przyzwyczajona do braku zrozumienia i wsparcia, zaciska zęby, tłumiąc wszelkie emocje w sobie, aż zostaje tylko wściekłość. Złakniona wrażeń i adrenaliny, jako pierwsza rzuca się w wir akcji, czasami nie dbając o własne bezpieczeństwo jako funkcjonariuszka. Marzyła o dalekich podróżach, barwnych światłach i zapierających dech w piersiach emocjach, a spotkało ją w Atlancie tylko rozczarowanie, po niecałych dwóch latach zmuszając do powrotu do miejsca, do którego przysięgała, że już nigdy nie wróci.Dałam się wciągnąć w szaleństwo.arthvmis@gmail.com
[O kurde, dziesięcioro bachorów na głowie, brzmi jak jeden z najgorszych sennych koszmarów... W cale nie zdziwiłabym się, gdyby po czymś takim Tessa nigdy nie zechciała zechcieć matką (i kto to mówi).
OdpowiedzUsuńW każdym razie mam nadzieję, że teraz, gdy w końcu uwolniła się spod tego ciężaru, zdoła poznać czym jest prawdziwe życie.
Życzę samych porywających wątków oraz wiecznego porywu weny.]
Liberty & Delio
[Właśnie się zastanawiam, czy osobiście byłabym szczęśliwa, gdybym miała tyle rodzeństwa, czy jednak dostałabym szału i osiwiała zbyt szybko... I chyba myślę, że to drugie :D Ale w przypadku Tessy to można jej po prostu współczuć. Taki ciężar dźwigać od najmłodszych lat, nie móc nacieszyc się dzieciństwem. Przykre. I w zasadzie to, że chciała stąd uciec, i że to zrobiła, wydaje się teraz naprawdę zrozumiałe. Mam nadzieję, że wróciła silniejsza i że tym razem będzie mogła powiązać to miejsce z prawdziwym szczęściem. Baw się dobrze z kolejną postacią! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Och, dzień dobry. Więc pojawiła się w końcu była żona, i podejrzewam, że za Olivią raczej nie będzie przepadać 🥲
OdpowiedzUsuńA teraz już bardziej oficjalnie, chciałam napisać, że postać Tessy jest świetnie wykreowana. Powodzenia z kolejną postacią, a gdyby była ochota, zapraszam do siebie 😏]
Olivia
Wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, jak zwykle siedząc w swoim ulubionym miejscu w kuchni. Lubił tę część domu nie tylko dlatego, że mógł tu w pełni się zrelaksować, ale także dlatego, że stąd rozciągał się widok na wschodzące słońce. Kuchnia znajdowała się po wschodniej stronie domu, odcinając widok na podjazd, a za to oferując spektakularne poranki i wspaniałe noce. Mariesville było jego domem, miejscem, które kochał całym sercem, a jego dusza zakotwiczyła się tu na dobre, nie chcąc odejść nigdzie indziej. Ludzie mówili, żeby mierzyć wysoko, marzyć o wielkich rzeczach... Jackson jednak znajdował szczęście w prostocie swojego życia. Satysfakcję dawały mu codzienne rozmowy z sąsiadami, spacery po tej samej trasie, która za każdym razem go zachwycała, oraz wszechobecny zapach jabłek, który nigdy mu się nie znudził. Każdego dnia na nowo zakochiwał się w tym miejscu — i od kilku lat mógł to robić bez wyrzutów sumienia, bez marudzenia i żalu.
OdpowiedzUsuńTessa nigdy nie rozumiała jego przywiązania do Mariesville, mimo że sama stąd pochodziła. Zawsze próbował sobie to wytłumaczyć, choć nie do końca potrafił. Jackson nie był jednak typem człowieka, który pozwalał sobie na chłodny osąd. Starał się być wnikliwy, nawet gdy nie mógł czegoś pojąć. Tessa była inna, bardziej zamknięta na ludzi i nie wykazywała chęci, by to zmienić. Ale właśnie taką ją pokochał, nie próbując zmieniać jej osobowości, tylko na każdym kroku starając się ją uszczęśliwić. Złośliwi twierdzili, że do siebie nie pasowali, ale on wierzył, że w tych wszystkich różnicach odnaleźli harmonię.
Najwidoczniej jednak się mylił.
Życie zweryfikowało ich małżeństwo, a różnice, które kiedyś wydawały się komplementarne, okazały się przepaścią nie do przebycia. Mimo to, Jackson wciąż nie potrafił uwierzyć, że to naprawdę się wydarzyło. Gdyby dwa lata temu, w chwili, gdy jego życie rozsypało się na drobne kawałki, ktoś powiedział mu, że gdzieś w oddali znów pojawi się światło, zapewne z trudem uwierzyłby w te słowa, bo miał wrażenie, że na dobre zgasło. Jacksonowi daleko było do pesymizmu — jako urodzony ekstrawertyk świetnie odnajdywał się w roli optymisty. Ale gdy wszystko, co do tej pory stanowiło jego fundamenty, nagle się rozpada, trudno było mu zachować pozytywne nastawienie. Miał trzydzieści cztery lata, względnie szczęśliwe życie i raczej przewidywalną przyszłość, dlatego nie spodziewał się, że Tessa postanowi odejść, zostawiając go w rozsypce. Wciąż nie potrafił zrozumieć, jak mogła z taką łatwością porzucić ich wspólne życie, ale wiedział jedno – w jakiś sposób zrobiła im obojgu przysługę. Mówi się, że nic nie dzieje się bez powodu, i jeśli to stwierdzenie miało zastosowanie w jego życiu, to odchodząc, Tessa dała mu szansę na nowy początek. W głębi duszy liczył, że ten nowy etap życia będzie mógł rozpocząć z kobietą, która zawsze miała szczególne miejsce w jego sercu. Gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mu, że uda im się odnowić kontakt, pewnie uznałby to za nierealne. A jednak tym razem los uśmiechnął się do niego i Olivii Mitchell. Słońce, które wzeszło po burzy w jego życiu, świeciło teraz jaśniej niż kiedykolwiek. Olivia każdego dnia zajmowała jego myśli coraz bardziej, a Jackson zaczął się zastanawiać, czy jest gotów przekroczyć pewne granice i dać im prawdziwą szansę.
Wpatrywał się w nocne niebo, dopijając ostatni łyk bourbonu. Jego myśli błądziły wokół wydarzeń z ostatnich tygodni, które przyniosły zarówno piękne chwile, jak i trudne emocje. Uwielbiał takie wieczory, jak ten, kiedy mógł pozwolić sobie na refleksję i poczuć wdzięczność za to, że żyje, że jego historia wciąż się toczy. Ale nic nie mogło go przygotować na to, co zaraz miało się wydarzyć.
UsuńUsłyszał głośne pukanie do drzwi. Nie spodziewał się gości, ale przypuszczał, że to mogła być Abigail. Jego bliska przyjaciółka, która była dla niego jak siostra, często odwiedzała go bez zapowiedzi. Pewnie właśnie dlatego nigdy nie dał jej klucza do mieszkania — zbyt łatwo mogłaby nadużywać tego przywileju. Z delikatnym uśmiechem wszedł do przedpokoju i chwycił za klamkę, otwierając drzwi.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Wynająłeś nasz dom i nie pomyślałeś, że warto byłoby mnie o tym poinformować?
Poczuł, jakby ktoś go kopnął w brzuch, a zaraz potem uderzył w twarz. Świat nagle się zatrzymał, a Jackson zaczął się zastanawiać, czy to wszystko nie jest jakimś dziwnym, groteskowym koszmarem. Kilka razy zamrugał, próbując zrozumieć to, co widział — a raczej kogo widział. Jego eksżona stała na jego werandzie, z bagażami w rękach i tym samym roszczeniowym tonem, który pamiętał aż za dobrze, gdy odchodziła. No właśnie, odeszła... i miała już nigdy nie wracać.
W całym tym zaskoczeniu i ciężarze, który nagle osiadł na jego sercu, nie zdążył nawet zauważyć, kiedy przeszła przez próg i weszła do jego domu.
Wróciłam. Wracam.
Jak to wraca? Jackson zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Tessę. Stała tam, wyprostowana w całej tej swojej bezczelniej i roszczeniowej aurze, bijąc pewnością siebie. Nie była ani speszona, ani zdenerwowana. Wręcz przeciwnie — wyglądała tak, jakby jej obecność w jego domu była czymś zupełnie naturalnym, tak jakby nigdy nie odeszła. Jej postura była nienaganna, niemal wyzywająca, sugerując, że w pełni kontroluje sytuację, lecz zupełnie ignorując fakt, że nie powinno jej tu być.
Jackson zacisnął szczękę, próbując zapanować nad falą gniewu, która zaczynała w nim narastać.
— Co to znaczy wracasz? — zapytał, wchodząc za nią do salonu. Serce biło mu mocniej, a myśli kotłowały się w głowie. Co, do cholery, ta kobieta robiła w jego domu? Czuł, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie, jak w koszmarze, z którego nie sposób się obudzić. Stał w milczeniu, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło, ale jej ostatnie słowa wyrwały go z tej dezorientacji.
— Tessa, nie bardzo cię rozumiem — oświadczył, a w jego głosie zaczynała pobrzmiewać nuta wściekłości – uczucie, które rzadko odczuwał. Szok, który jeszcze chwilę temu go paraliżował, teraz przekształcał się w coś znacznie silniejszego — w gniew.
— Mam pokój gościnny, ale jak sama nazwa wskazuje, jest on dla gości, a ty nim nie jesteś — zasyczał, a jego wzrok pełen gniewu i rozżalenia wbił się w nią, jakby chciał ją zmusić, by zrozumiała powagę sytuacji. Jakim prawem w ogóle tutaj przyszła? Zaczął analizować sytuację, próbując szybko złożyć wszystkie elementy w całość. Była w Mariesville, stała pośrodku jego salonu, próbując wprosić się do nocowania. Miała tę samą walizkę, którą widział w dniu, gdy odchodziła, i mówiła coś o powrocie. To chyba żart? Jackson miał nadzieję, że chodzi jej o powrót do miasteczka, bo Moore zdecydowanie nie miał zamiaru wpuszczać jej z powrotem do swojego życia. Zwłaszcza teraz, kiedy w końcu mógł zbudować coś pięknego, zdrowego i realnego z kobietą, którą prawdopodobnie nigdy nie przestał kochać.
— Tessa, co ty w ogóle wygadujesz? Jaki nasz dom? — wybuchnął, robiąc gwałtowny gest ręką, jakby próbował odsunąć od siebie absurd tej sytuacji. — Czy ty zapomniałaś, że jedyne, czego chciałaś po odejściu, to pieniądze? — przypomniał jej, wskazując na nią palcem, jakby to mogło dodać jego słowom mocy. Jego ciało napięło się, ramiona uniosły, a gniew wzbierał w nim jak powódź.
Usuń— Zresztą, co ja ci tłumaczę, ludzie! Co ty wyprawiasz? Co ty robisz w moim domu? — wyrzucił z siebie, podchodząc o krok bliżej, jakby próbując zmusić ją do odpowiedzi. — Skąd w ogóle wiesz, że tutaj mieszkam? — Jego głos drżał od gniewu, dłonie zacisnęły się w pięści. Chciał zrozumieć, chciał wyjaśnień, ale każda sekunda z Tessą w jego domu tylko podsycała jego frustrację.
— Wiesz co, nieważne. Po prostu wyjdź.
wściekły były mąż
[Genialne szaleństwo! Jak to miło, że autorzy się nim dzielą xd
OdpowiedzUsuńPięknie przedstawiona postać, troszkę smutna, przygnieciona otoczeniem, wielowarstwowa, ale jakie to intrygujące, jak zachęca i zaprasza, aby te warstwy po kolei odkrywać! Nadałaś jej głębi i wrażliwości, jakiej się nie spodziewałam. To chyba jedyna osoba, której Abi może w Mariesville nie lubić, skoro przyjaźni się z Jacksonem, więc.... Przydrepcze na maila, może coś nam się uda skrobnąć, jak tylko wygrzebie się z zaległości :* Znaczy, jeśli chcesz oczywiście!
Dobrej zabawy z Tessą, bądź dobra dla Jaxa! ;) ]
Abigail
Patrzył na nią, nie dowierzając, że to wszystko naprawdę się działo. Frustrował go jej widok, bo był tak niespodziewany i niezrozumiały, a co gorsza, dochodził jeszcze fakt tego, że zachowywała się bezczelnie. Stała przed bim, z nonszalanckim wyrazem twarzy, nalewając sobie jego bourbon do jego szklanki w jego domu. I zdawała się nie mieć z tym żadnego problemu. Mówiła coś o powrocie, o tym, że nie podobało jej się w Atlancie, ale w rzeczywistości jej słowa ledwo do niego docierały, bo zaczynał rosnąć w nim gniew. W uszach dudniły mu wspomnienia jej chłodnych słów, gdy odchodziła, a oczy przypominały obraz najgorszych miesięcy jego życia; miesięcy, które zaczęły się od momentu, gdy beznamiętnie, wręcz z zadowoleniem w głosie oświadczyła, że żąda rozwodu. Miesiące, gdy zastanawiał się dniami i nocami, co do cholery zrobił nie tak. Te przeklęte tygodnie, gdy próbował przyzwyczaić się do pustego miejsca w łóżku i samotnych posiłków przy stole. Te przerażajace momenty, gdy zapach pozostawiający na jednej z sukienek, którą jej sprezentował, koił przeszywający ból tęsknoty. Płakał, bił się z myślami i rozpaczał, przeżywając swego rodzaju żałobę, gdy ona rozpoczynała nowe życie w Atlancie. Nie obejrzała się ani razu, zerwała kontakt, pozostawiając go z poczuciem, że był dla niej nikim. Zniknęła, ich rozwodem w pewnym stopniu zmieniając go na zawsze.
OdpowiedzUsuńA teraz pojawiła się w jego domu, sprawiając wrażenie niewzruszonej sytuacją, w której ich postawiła. W głowie coś sobie zaplanowała i ułożyła, i przecież tak musiało być, bo była uparta i dążyła do celów po trupach. Tessa zawsze miała talent do manipulacji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zawsze potrafiła obrócić sytuację na swoją korzyść, a Jackson przez lata pozwalał jej na to, wierząc że właśnie tak powinno być, bo miłość przecież wymaga poświęceń – a on poświecił tak wiele. Był cierpliwy, gdy raz po raz atakowała go o coś, co istniało tylko w jej głowie. Usprawiedliwiał napady jej zazdrości i gniewu, które nieraz odbierały jej zdrowego osądu sytuacji. Dawała mu do zrozumienia, jak ją drażni i irytuje swoim podejściem do życia, a mimo to wciąż ją usprawiedliwiał i jakoś to wszystko tłumaczył – nawet wtedy, gdy nie miał na to już sił. Kochał ją, bardzo. Na każdym kroku starał się ją uszczęśliwić, zrozumieć i wyprowadzić na drogę prawdziwego spokoju, nierzadko kosztem własnego. Robił jednak to wszystko szczerze, od serca, bo przysiągł jej na ślubnym kobiercu, że będzie przy niej na dobre i na złe.
Teraz jednak, widząc ją przed sobą, panoszącą się po jego domu, z przyjętą jednak rolą byłej żony, czuł że coś w nim pęka. Nie łączyło ich nic. Nie mieli dzieci, bo takie było jej życzenie. Nie byli razem od dwóch lat, bo to również było jej życzeniem. Nie dzielili żadnej nieruchomości ani innych dóbr materialnych, bo przecież chciała większej sumy pieniędzy i ją dostała – to również było jej życzeniem. Nawet wtedy, gdy boleśnie łamała mu serce, on wciąż spełniał jej zachcianki i robił to, co chciała. Ale nie tym razem.
— Jezu, Tessa… — zaczął, opierając dłonie na stole, by powstrzymać drżenie, które pojawiło się w jego ciele. Nie umiał jednak powstrzymać narastającej złości słyszanej w jego głosie. — Widzę, że w dalszym ciągu wymiatasz w odwracaniu kota ogonem, naprawdę. Ale to, co teraz robisz, jest istnym szaleństwem — powiedział stanowczo, wbijając w nią wzrok przepełniony iskrami gniewu. Wszystko w nim płonęło. Przytłaczała i frustrowała go myśl, że pozbycie się jej z domu graniczyło z cudem, bo dla Tessy zawsze to, co mówił Jackson, było nieistotne. Tak, jakby nigdy nie miał niczego do powiedzenia, co realnie mogłoby zmienić jej zdanie.
— Naprawdę nie interesuje mnie, że Atlanta cię rozczarowała, to twój problem, nie mój — powiedział rozzłoszczony, obserwując jak rządzi się w jego kuchni. Odeszła, bo miała znaleźć w Atlancie to, czego szukała. To miasto, ta wolność, o której zawsze myślała, miała ją uszczęśliwić. Więc dlaczego tutaj była, egoistycznie próbując wywrócić jego życie do góry nogami?
UsuńPrzetarł dłońmi po swojej twarzy, kręcąc głową. To był absurd. Jej widok był absurdem. Nie chciał jej tutaj, w ogóle nie chciał jej w swoim życiu. Była bezczelna w założeniu, że wróci do Mariesville a Jackson spełni jej kaprysy. Nie był już jej mężem. Tessa była obcym człowiekiem, z którym nic go nie łączyło, nie mogła wiec niczego od niego żądać. Dobijał go fakt, że nie potrafiła tego pojąć i zostawić go w spokoju. Kiedyś był dobrym, cierpliwym mężem, który znosił wszystkie jej kaprysy i wybuchy. Inny mężczyzna już dawno podziękowałby i odszedł, nie oglądając za siebie. Ale nie Jackson — on wierzył i walczył do końca, znosząc wszelkie przeciwności i trudności, rekompensując to sobie każdą, nawet najmniejszą chwilą radości w ich wspólnym życiu. Nie był już jednak jej mężem. Nie był nawet jej przyjacielem czy znajomym. Był obcym, bo właśnie tego chciała.
Wziął głęboki oddech, próbując zebrać myśli i uspokoić emocje. Złość nie była dobrym doradcą, choć w tej sytuacji była w zupełności zrozumiana, może nawet wskazano. Miał prawo czuć się rozgniewany i sfrustrowany, nawet jeśli Tessa zdawała się tego nie rozumieć. Niemniej, znał ją na tyle, że wiedział jaka jest i rozumiał, że jego wściekłość nie dotrze do niej. Tessa zdawała się nie rozumieć powagi sytuacji i nie dostrzegać problemu w swoim zachowaniu. Przez lata to akceptował, biorąc nieustannie winę na siebie dosłownie o wszystko. Tym razem jednak nie zamierzał odpowiadać za jej bezmyślność.
— Posłuchaj. Postaram się to wyjaśnić tak, żebyś zrozumiała moje stanowisko — zaczął, a jego głos brzmiał teraz bardziej stanowczo i poważnie. — Nawet jeśli mam kontakt z twoją rodziną, nie oznacza to, że możesz pojawiać się tak znikąd. Naprawdę mnie nie interesuje, że nie masz dachu nad głową ani do kogo wrócić. To jest twój problem, dobrze? — wyjaśnił jej powoli, tak jak rodzic dziecku, mając nadzieję że dotrze do niej absurd tej sytuacji. Patrzył na nią, dalej buzowała w nim złość, ale nie mógł znów wybuchnąć. Przez długą chwilę panowała cisza, przerywana jedynie cichym stukaniem szklanki o blat. Tessa musiała zrozumieć, że Jackson Moore nie jest już tym samym człowiekiem, którego kiedyś opuściła. Straciła go, nie mogąc go już odzyskać.
— Nie zostaniesz tutaj, rozumiesz? Nie chodzi o pieniądze, Tesso, nie narzekam na ich brak. Po prostu nie powinnaś tutaj być, a ja zresztą nie chcę, byś tutaj była — powiedział, a jego głos stawał się coraz ostrzejszy, mimo że próbował nad sobą panować. Czuł, jak narasta w nim wściekłość, której nie potrafił już zignorować. — Nie będę niczego odkręcać z wynajmem, bo to już nie jest nasz dom. To jest mój dom. Nic nas już nie łączy, a wszystkie nieruchomości są moje, sama tak zresztą chciałaś! — przypomniał jej, tym razem z naciskiem, jak gdyby chcąc jej uświadomić, że ich wspólna przeszłość była zamkniętym rozdziałem.
Zbliżył się do niej, stanowczo odebrał jej szklankę i odłożył ją do zlewu, jakby ten prosty gest miał symbolicznie zakończyć jakiekolwiek plany, które snuła sobie w głowie. Tessa była jak burza, która bez uprzedzenia wpadła do jego świata, gotowa zniszczyć wszystko na nowo. Musiał to przerwać, zanim zostawiła za sobą kolejny chaos.
— Teraz weźmiesz swoje rzeczy… — położył rękę na jej plecach, popychając ją delikatnie w stronę bagażu, który przyniosła, jakby tym gestem chciał wyprowadzić ją z jego życia raz na zawsze. — Cieszę się, że dostałaś fuchę w policji. To znaczy, że będzie cię stać na wynajęcie pokoju w pensjonacie — powiedział z sarkazmem w głosie, choć wewnętrznie odczuwał zmęczenie zmieszane z gniewem. Tessa Miller była jak cień, którego nie potrafił się pozbyć.
Usuń— Posłuchaj uważnie — kontynuował, jego ton stał się chłodniejszy, niemal mechaniczny. — Jedziesz ze mną do pensjonatu. Będziesz milczeć, a ja załatwię ci pokój u Abigail. Tam zostaniesz, dopóki nie znajdziesz sobie czegoś własnego. I za nic nie wrócisz na moją drogę, rozumiesz? — powiedział stanowczo. Nie było w tym żadnej dyskusji. Była to ostateczność, którą Jackson postanowił narzucić, nie zamierzając wpuszczać ją na nowo do swojego życia.
sfrustrowany eks
[Jaka ciekawa postać! Strasznie przykre jest to, że nigdy nie dano jej szansy na bycie zwyczajnym dzieckiem. Cały ten gniew jest całkowicie zrozumiały i mam nadzieję, że z biegiem czasu Tessie uda się go pozbyć, pomimo doznanego rozczarowania.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci miłej zabawy i, w razie chęci, zapraszam do siebie. <3]
Isabela Redwood
[Coś o tym wiem, bo sama pochodzę z rodziny, gdzie mój ojciec ma siódemkę rodzeństwa, także zgadzam się w pełni, że w małych miejscowościach to była kiedyś norma! I to, że wszyscy są dla wszystkich ciociami i wujkami to tez norma, haha :D Dobrze, już rozpatruję tę skargę, moja droga, i na wstępie od razu mówię, że Rowan poszedłby za Jacksonem w ogień, a Tess poważnie sobie nagrabiła, o! Złamać serce tak dobremu chłopu? Kyrie elejson! Niech sprawiedliwością ze strony szeryfa będzie to, że mogła wrócić na łaski tutejszego komisariatu, dobrze? Bo i tak pewnie dostaniemy za to po przyjacielskich łapach! Ale mamy ją na oku, więc bardzo proszę nie nadużywać swoich uprawnień! :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[O matulo, jakie to zdjęcie jest piękne! Idealnie pasuje do miasteczka i aktualnego jesiennego vibe'u.
OdpowiedzUsuńJa przy jednym młodszym bracie byłam zmęczona, a co dopiero przy takiej gromadce, geez. Nie da się być jednocześnie dzieckiem i rodzicem, a brak dzieciństwa odciska swoje piętno. Mam nadzieję, że zazna teraz spokoju i relaksu. Bawcie się dobrze!]
Jennifer
[One zdecydowanie są jak ogień i woda. Olivia owszem, mogła się nasłuchać o jego byłej żonie, bo zapewne babcia sprzedawała jej wszystkie możliwe smaczki, które usłyszała od babci Jacka, ale raczej jakoś nie wyrabiałaby sobie o niej zdania. Co innego, gdyby miała z Tessą styczność oko w oko 😏
OdpowiedzUsuńNaprawdę, aż mnie korci, żeby napisać jakiś wspólny wątek, bo w nim mogłoby być tyle różnych emocji, ale jakoś mam pustkę w głowie od czego by można było zacząć. Jedyne, co na chwilę obecną mogę zaproponować, to burza mózgów, żeby coś wspólnie wymyślić]
Olivia
[Taka ilość rodzeństwa robi wrażenie, szkoda tylko, że od początku była obarczona opieką nad tymi młodszymi, nie mogąc przy tym do końca korzystać z życia. Wielka szkoda, że nie udało jej się ułożyć życia w Atlancie i musiała wrócić, skąd chyba niejako uciekła? Mam ochotę ją mocno przytulić, życie ciągle daje jej w kość, mam nadzieję, że w końcu zazna nieco spokoju i radości - trzymam za nią kciuki <3 Jeśli nie boi się ryzyka i działa na granicy, za pewne dobrze dogadałaby się z Damonem, o ile wcześniej nie zamknęłaby go za kratkami haha :) Życzę dużo weny!]
OdpowiedzUsuńDamon&Henry
Frustrowało go to. Wystarczyło kilka minut, zaledwie chwila, by emocje wzięły nad nim górę, zupełnie jakby całe lata pracy nad sobą przestały mieć znaczenie. Jackson zawsze uważał się za spokojnego człowieka, który nie pozwalał, by gniew nad nim zapanował. W tym swoim opanowaniu nie był zimny – potrafił słuchać i zachować spokój, jednocześnie wykazując ciepłe, serdeczne uczucia. Kiedy Tessa wybuchała, atakowała go, albo dochodziło do awantury, miał jedną, żelazną zasadę – nigdy nie wyrzucać na nią swojej złości. To nie tak, że jej nie czuł. Bywał wściekły, a czasami tak zdenerwowany, że serce waliło mu jak młotem, ale wszystko trzymał w sobie. Chciał walczyć dla niej. Chciał zrozumieć, przeprowadzić ją przez burze, nawet jeśli nie zawsze do końca pojmował ich przyczynę. Jednocześnie doskonale wiedział, że Tessa nienawidziła życia w Mariesville. Nie cierpiała jego przyjaciół, a całe to małe społeczeństwo zdawało się ją przytłaczać. Ojciec powtarzał mu, że Tessa to kobieta, która wymaga szczególnego zrozumienia, i Jackson naprawdę trzymał się tej rady. Problem w tym, że dla niej to było za mało. On był niczym to przeklęte za mało. Nie był dla niej wystarczająco dobrym mężem, by uznała go za wartego dalszych poświęceń. Mogła uważać, że to ona poświęciła dla niego więcej niż on dla niej... Ale to nie była prawda. Dla tej kobiety był gotów przejść przez ogień.
OdpowiedzUsuńA teraz wróciła. Po tym, jak zostawiła go w piekle, które stworzyła, zostawiając za sobą rany, które wciąż się goiły. Wróciła, jakby nigdy nic, mówiąc, że zrobiła to, czego od niej oczekiwano. Jego ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści, a gniew narastał w środku, gotowy wybuchnąć.
— Nie rozumiesz, Tesso — powiedział cicho, ale jego głos drżał od napięcia. Pokręcił głową, czując, jak serce wali mu jak młot. Nie wierzył własnym uszom. — Szkoda, że wciąż myślisz tylko o tym, czego oczekiwali wszyscy, a nie o tym, czego chciałem ja — jego słowa były pełne goryczy, tak intensywnej, że prawie czuł jej smak na języku. Gdyby nie ten gniew, byłby pewnie bliski płaczu. Tessa, mimo że odeszła dwa lata temu, wciąż miała w sobie tę moc – potrafiła dotknąć najczulszych strun jego serca. Nawet teraz, kiedy powinien być na nią odporny.
— Nie chodzi o to, czy to jest problemem. Mam swoje życie, Tess. Ułożyłem je sobie po tym, jak odeszłaś. Ten dom... to mój azyl, miejsce dla ludzi, których chcę mieć w swoim życiu. Ty nie jesteś jedną z tych osób — jego słowa były jak ostry nóż, wbity głęboko, bez litości. Była część niego, która bała się, jak mocno ją tym zrani, jak bardzo zaboli ją to, co mówił. Ale była też inna część – ta, która nie mogła zapomnieć, że to ona złamała mu serce, wyrzuciła osiem lat ich wspólnego życia na śmietnik.
Tessa miała rację – zmienił się, przez nią. Rozbiła go, a on musiał sam poskładać swoje życie na nowo. Nie dała mu szansy na cokolwiek, tylko odeszła. Jak miała czelność wracać i udawać, że nic się nie stało? Jak mogła dawać oznaki pretensji i żalu, kiedy to ona tego chciała?
Usuń— Nigdy nie ignorowałem twoich przeżyć, twoich uczuć. Jak możesz tak mówić? — spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem. Po tych dwóch latach, po wszystkim, co przeszedł, to wciąż bolało tak samo. Bolał fakt, że nigdy nie mógł być przy niej sobą. Zawsze musiał ważyć swoje słowa, hamować radość i być tym, którego uśmiech gasł przy każdym jej gniewnym spojrzeniu. Czuł się tak, jakby zawsze musiał chodzić na palcach wokół niej, aby nie doprowadzić do kolejnego wybuchu. Nie mógł być po prostu dobry— bo w jej świecie dobroćbyła oznaką naiwności, a spokój słabością.
— Ale co to ma zmienić, Tess? Czy to moja wina, że spieprzyłaś sobie życie i spaliłaś wszystkie mosty? — rzucił z wściekłością, jego słowa były twarde jak stal. — Nie zmuszaj mnie, bym brał za to odpowiedzialność. To twoje decyzje, nie moje — dodał. Kiedyś naprawiłaby wszystko. Wyjaśniłaby sprzedawczyni w sklepie jej krzywe spojrzenie, mówił ciche „przepraszam” do starszych pań, które niegrzecznie potraktowała, a ponad wszystko – bronił, a nie usprawiedliwiał przed swoją rodziną. Te dwie rzeczy były dla niego bardzo różne - dzieliły je intencje. Jax zawsze bronił Tessy, nawet jeśli ściągał na siebie gniew swojej ukochanej babki, którą kochał równie mocno, co nie znosił, albo ranił swoją matkę. Szalenie kochał swoją rodzinę, ale jeszcze mocniej kochał Tessę Moore, z którą chciał spędzić resztę swojego życia. Babka uwielbiała mówić o Olivii, szukać okazji by znowu ich spotkać. Usprawiedliwiłaby wnuka, gdyby zdradził żonę i porzucił, byle pozbyć się Tessy. On jednak wypuszczał to drugim uchem, nawet na chwilę nie pozwalając sobie na to, by jego myśli powędrowały w stronę innej kobiety. Miłość, którą kochał Tessę, była inna. Trudna, bolesna, ale jego. Był gotów poświęcić dla niej wszystko, nawet jeśli jego rodzina tego nie rozumiała. To był ich świat, z którego Tessa pragnęła odejść.
Teraz jednak nie czuł już tego samego impulsu. Teraz, po wszystkim, czego doświadczył, nie chciał już jej bronić. Był jednak gotów jej współczuć. Naprawdę był bliski tego, by zapanować nad emocjami i jakoś to sobie wszystko wytłumaczyć. Tessa miała racje, podświadomie o tym wiedział – nigdzie nie miała tutaj swojego miejsca, a jedyną osobą, która mogła jej pomoc był właśnie on. Sukcesywnie jednak to sobie utrudniała.
— Słucham? — wydusił z siebie, wbijając wzrok w jej twarz. Oczywiście, musiała wspomnieć Abigail. Abigail, która zawsze była przy nim, ale nigdy nie zrobiła nic, by wtrącać się w ich związek. — Wiesz co... — zaczął, jego głos był wyprany z emocji. Kręcił głową, jakby próbował się otrząsnąć. — Mylisz się. A jeśli już tak bardzo cię to interesuje, to sypiam z kimś innym — powiedział to spokojnie, bez cienia wahania. Może chciał ją zranić, a może po prostu chciał, żeby zrozumiała, że jego życie toczy się dalej bez niej.
— Jedna noc — dodał oschłym tonem. Potem odwrócił się i kierował się do salonu, zostawiając ją za sobą. — A potem idziesz do pensjonatu, z moją pomocą lub bez.
wściekły i zraniony eksmąż
[ 3 dni mnie nie było, a tu takie szaleństwo xDDD Tylko Ty możesz tej postaci podołać, bo podobno wredną babą była xD ]
OdpowiedzUsuń[Dobry wieczór! :)
OdpowiedzUsuńO mój słodki… Jak tylko przeczytałam, ile ona ma rodzeństwa to miałam ochotę złapać się za głowę. Sama mam tylko trójkę braci i czasami ta ilość jest przygniatająca, a mieć jeszcze dodatkową siódemkę? Odkąd pamiętam denerwuje mnie, gdy rodzice wysługują się starszym rodzeństwem, aby wychowywało to młodsze i ani trochę się nie dziwię, że Tessa w końcu zwiała z miasteczka. Każdy chyba w końcu miałby dość bycia dodatkowym rodzicem. Oby powrót do Mariesville okazał się strzałem w dziesiątkę, skoro w Atlancie nie wyszło. ^^ Udanej zabawy i samych wciągających wątków. :)]
Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell
Jackson Moore nie był typem, który opowiadałby, jakim jest dobrym człowiekiem. Zawsze wierzył, że czyny są ważniejsze niż słowa, i tym się kierował w życiu. Jego ośmioletni związek z Tessą był pełen jego wyrazów miłości, których ona nie potrafiła dostrzec. Nigdy nie miał żalu, gdy nie dziękowała za jego wysiłki – uważał to za naturalne. Nie obrażał się, gdy ignorowała lub krytykowała jego przyjaciół i rodzinę, bo zawsze stawiał ją na pierwszym miejscu, nawet gdy to go raniło. Wybaczał jej wszystko, nawet wtedy, gdy z dnia na dzień oznajmiła, że chce rozwodu. Jackson był gotów zapomnieć o wszystkim i znaleźć kompromis, ale Tessa tego nie doceniła.
OdpowiedzUsuńPatrząc na nią po dwóch latach rozłąki, Jackson zrozumiał to lepiej. Tessa tonęła w zgorzknieniu i żalu do świata. Jackson nie był idealny, ale był dobrym i wyrozumiałym mężem, czego ona nie potrafiła docenić.
Kochał życie z nią. Kochał być jej mężem, walczyć z jej obawami i lękami. Chciał z całego serca codziennie udowadniać jej, że jest dla niego najważniejsza. Nie zniechęcały go trudności, nieposkromione emocje ani wszystko inne, co Tessa sukcesywnie rzucała pod jego nogi. Mimo wad, które wytykali jej inni, on tego nigdy nie robił i świadomie decydował się kochać ją taką jaką jest, bo piękno i niepowtarzalność jej zalet przeważała nad jej niedoskonałością. Znali siebie na wylot – on znał jej słabości, ona jego. Nigdy w umyśle ani sercu nie pozwolił sobie na porównywanie jej z jakąkolwiek inną kobietą, nawet z Olivią, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby ją tak upokorzyć. Tessa mogła myśleć, że kochał wszystko inne bardziej od niej, ale dalece było temu do prawdy… Jackson Moore kochał Tessę, płonął miłością do niej każdego dnia, mimo tych wszystkich ran i trudności, bo był przekonany, że było warto.
Mylił się.
– Przykro mi, że nie zamierzałem pogrążać się w rozpaczy tak jak ty – powiedział, jego głos pełen był złości i żalu. Każdego dnia starał się, by wszystko było dobrze. Nie chodziło o udawanie, ale o to, żeby Tessa zrozumiała, że to on był jej bezpieczną przystanią. Był jej tarczą przed światem, ale ona wciąż wystawiała się na ryzyko. – Nie wiesz, co przeżywałem, gdy odeszłaś. Możesz myśleć, co chcesz o naszej przeszłości, ale nie masz prawa mówić o tym, co było potem – stwierdził stanowczo, stawiając granicę, której nie miała przekraczać. Do jego oczu niemalże napłynęły łzy pełne złości i żalu. Tessa myślała tak płytko, tak czysto po ludzku. Sprawiała wrażenie, jakby zapomniała, co Jackson przeżywał, gdy postanowiła odejść. To, jak prosił, by dała mu szansę; to jak mówił, żeby porozmawiała z nim, powiedziała czego chce, że przecież znajdą kompromis. Zapomniała, jak walczył, by nie odchodziła. Jak mogła zatem zakładać, że po rozwodzie nic się nie zmieniło? Porzuciła go jak śmiecia, pokazując że nic dla niej nie znaczył. Była taka małostkowa i złośliwa w tym wszystkim, zostawiajac po sobie nawet prezenty, które jej dawał. To wszystko mu pokazało, że w rzeczywistości nigdy go nie kochała i szczerze w to wierzył. Mogło jej się wydawać, że nic nie musiał zmieniać, że wszystko było po staremu… Ale nie było. Mariesville nigdy już nie było takie samo po jej odejściu. Jego życie nie było… A teraz wróciła, wypowiadając te raniące słowa – pełne chłodu i goryczy – kiedy w końcu udało mu się uleczyć serce i ruszyć dalej. Pojawiła się znowu, gotowa siać zamęt i wciągać go w przepaść, z której ledwie się wydostał. Nie mógł na to pozwolić.
Nie miał zamiaru się jej tłumaczyć. Wszystko, co trzeba było powiedzieć, zostało wypowiedziane podczas rozwodu, i chciał wierzyć, że to zamknęło rozdział. Jednak gdy usłyszał słowa Tessy, coś w nim pękło. Te słowa, jak ostrza, wbijały się w niego, a fala bólu, którą starał się stłumić przez te dwa lata, uderzyła z pełną siłą. Tessa nadal wiedziała, jak go zranić, jak złamać. Jackson wiedział, że jej ból był prawdziwy, ale nie mógł zaakceptować, że całkowitą odpowiedzialność za wszystko, co poszło nie tak, zrzucała tylko na niego. Znowu.
OdpowiedzUsuń— Naprawdę myślisz, że to tylko moja wina? — zapytał gorzko, podnosząc głos mimo woli. Nienawidził krzyków, ale tym razem emocje wzięły górę. — Zapomniałaś, że to dla ciebie nigdy nie było wystarczająco dobrze? Tak, nie chciałem wyjechać, ale wiedziałaś dlaczego! Tutaj jest moja rodzina, mój dom, moje korzenie, Tess. Wiedziałaś o tym od początku, a jednak zdecydowałaś się ze mną być! — wyrzucił, stając tuż przed nią, patrząc jej prosto w oczy. — Próbowałem, Tessa. Cały czas próbowałem cię uszczęśliwić, robiłem wszystko, żebyś czuła się bezpiecznie, żebyśmy mogli razem budować coś trwałego. Ale to ty zawsze marzyłaś o czymś innym, ciągle podnosząc poprzeczkę, której nie mogłem przeskoczyć! — dodał, niemalże na jednym oddechu. Gniew kipiał w nim, a frustracja narastała. Tessa zawsze potrafiła sprawić, że czuł się odpowiedzialny za ich nieudane małżeństwo. Ale tym razem nie zamierzał być jedynym winowajcą.
— Zmarnowałaś osiem lat? — powtórzył jej słowa, a jego serce przyspieszyło. — A ja zmarnowałem moje największe marzenie dla ciebie. Czy za to weźmiesz odpowiedzialność, Tess? — rzucił, odnosząc się do jej niechęci do założenia z nim rodziny. Nigdy tego nie podważał, szanował jej wybór, choć bolało go to głęboko. Spojrzał na nią, jego wzrok pełen bólu i goryczy. Wiedział, że jej słowa nie cofną czasu, a jego odpowiedź nie zmieni przeszłości. Ale nie pozwoli jej na to, by go poniżała. Nie tym razem.
— W porządku... — zaczął, tym razem ciszej, choć jego głos nadal drżał. — Może faktycznie zmarnowaliśmy te lata. Może to rzeczywiście był błąd — przyznał, czując, jak każde słowo zadaje im ból. Niech boli. — Ale ja nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nie traktowałem cię jak ciężar, nie chciałem, żebyś czuła się nieakceptowana. To ty wolałaś skupiać się na innych zamiast na mnie! — dodał, patrząc na nią wzrokiem pełnym rozczarowania i gniewu. Zamilkł na moment, pozwalając tym słowom zawisnąć w powietrzu.
— A skoro to ja spieprzyłem ci życie i nasze małżeństwo było dla ciebie takim piekłem, to dlaczego nie odeszłaś wcześniej? Dlaczego dopiero teraz mówisz mi, że to była porażka od samego początku? Jeśli to właśnie ja chciałem, żebyś odeszła, to na co czekałaś? — wyrzucił jej, każde zdanie przesiąknięte gorzką ironią. Znał Tessę na tyle dobrze, by wiedzieć, że jej słowa były wymierzone w jedno – żeby go zranić. Ale nie mógł już dłużej dbać o jej uczucia, nie po tym, jak ona nie dbała o jego. Wiedział też, że każde słowo, które wypowiadał, wciąż ją raniło, ale już nie miał siły na delikatność.
Nie chciał z nią rozmawiać. Nawet na nią patrzeć. Wszystko w nim krzyczało, żeby zamknąć się w sypialni i przeczekać ten huragan, który Tessa przyniosła ze sobą. Nie dopuszczał myśli, że mogłaby zostać dłużej niż na jedną noc. Ich wspólne życie dobiegło końca, a jego dom nie był hotelem, do którego mogłaby wracać, kiedy tylko zapragnęła. To nie chodziło tylko o dumę, o przeszłość, która naznaczyła go tak mocno, że już nigdy nie był tym samym człowiekiem. Teraz miał szansę odbudować coś prawdziwego z kobietą, której nigdy nie powinien był pozwolić odejść – Olivii. Myśl o tym, jak zraniona mogłaby się poczuć, gdyby dowiedziała się, że Tessa spędziła noc pod jego dachem, była dla niego nie do zniesienia. To Olivia była teraz jego priorytetem, i nie pozwoli, by jego była żona mu to zepsuła.
UsuńKomentarz o tym, że z kimś sypia, był ryzykowny. Zakładał, że Tess zareaguje gniewem, może krzykiem, a w najlepszym wypadku wyjdzie i nie wróci. Nie musiał jej się z niczego tłumaczyć — był rozwodnikiem. Mógł robić, co chciał. Nic ich już nie łączyło. Ale jej reakcja go zaskoczyła. W jednej chwili wpadła w furię, a cała sytuacja potoczyła się szybciej, niż mógł się spodziewać. Drzwi trzasnęły, jej kroki rozbrzmiały po domu, przypominając mu, jak zaborcza potrafiła być. Jackson przez chwilę stał osłupiały, ale zaraz otrząsnął się i zdecydowanym krokiem ruszył za nią.
— Tessa! — syknął, chwytając ją mocno za rękę. Pociągnął ją bliżej siebie, trzymając za nadgarstki i patrząc jej prosto w twarz. Gniew Tessy był niemal namacalny, wypełniał dom jak dusząca mgła. Jackson poczuł, jak jego własne emocje rosną, ale wiedział, że jeśli teraz się podda, sytuacja tylko się pogorszy. Musiał zapanować nad sobą.
— Tessa, przestań — powiedział, wciąż ją trzymając, mimo że widział, jak bardzo jej to nie odpowiadało. Jego głos był już spokojniejszy, bardziej zmęczony niż zły. — Nasz związek nie istnieje. Sama tego chciałaś — dodał, patrząc na nią z wyrazem, który balansował między rozczarowaniem a determinacją. Jej spojrzenie zdradzało mieszaninę paniki i bólu, a Jackson miał przeczucie, że domyśliła się, o kogo może chodzić. Może wiedziała, że Olivia wróciła, może nie. Ale nie zamierzał jej tego teraz uświadamiać.
— Mam prawo sypiać z kim chcę i nic ci do tego — powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy. — Ty robiłaś to przez te dwa lata i nikt cię nie powstrzymywał. Na tym poprzestańmy — dodał, bardziej do siebie niż do niej, czując, jak ciężar tych słów opada na nich oboje.
and we’re burning all the bridges
To nie tak, że Abigail nie miała w sobie ani krztyny refleksji, czy smutku, bo to zawsze gdzieś głeboko w sobie skrywała, to zawsze gdzieś w niej tkwiło pod pokładami ciepła i czułości. To też nie tak, że nie wiedziała, jak ludzie ją postrzegają, albo że przeważnie mają ją za roześmianą i niedojrzałą, może troszkę głupiutką i naiwną trzpiotkę. Była wesoła, rozpromieniona każdego dnia, pomocna, troskliwa i uczynna. Była kimś, kto nie obejrzy się dwa razy za siebie i nie zawaha, widząc na horyzoncie drugą osobę, której wiedzie się gorzej, która zwyczajnie potrzebuje pomocy. Nie wahała sie, wyciągać dłoń do innych, nawet jeśli wiedziała, że pewnego razu ktoś może jej tę rękę odrąbać i nawet nie mrugnie na jej krzywdę. Była tak zwyczajnie dobra, prostolinijna, aż wierzyć się nie chciało, że jest prawdziwa. Była taka swojska, a przez to chyba idealnie pasowała do Mariesville.
OdpowiedzUsuńTu było jej miejsce, jej dom. Nigdy nie chciała żyć w innym zakątku świata, a gdy wyjeżdżała na studia cztery lata temu, jej celem był powrót po obronie dyplomu. Wyjeżdżała, ale tylko po to, aby wrócić i zająć się pensjonatem, bo wokół niego snuła swoje życiowe plany. Obiektem zajmowali się w rodzinie już trzecie pokolenie i ruda nie wyobrażała sobie, aby jej ścieżka prowadziła w innym kierunku, no bo przecież właśnie to odpowiadało wszystkim jej potrzebom i marzeniom. Była troskliwa, zorganizowana, ceniła ludzi, nie bała się ciężkiej pracy i doceniała różnorodność - prowadzenie pensjonatu było wszystkim, czego potrzebowała. Po studiach z odpowiednim papierem w ręku, mogła z spokojem przejmować rolę gospodyni od rodziców, choć nie było tak łatwo, jak się spodziewała i niekiedy wieczorami, czuła się odrobinę przytłoczona. Nikt niczego od niej nie wymagał, a rodzice nie oczekiwali, że nagle zabierze z ich barków obowiązek prowadzenia rodzinnego interesu, to ona sama narzucała na siebie presję. Tak było łatwiej zapełniać każdy dzień, gdy skupiała się na pracy, a nie bałaganie, jaki zawitał w jej życiu.
Abigaił szła z otwartym sercem do każdego, ale tak na dobrą sprawę była skryta i swoje własne serce miała zamkniete. Cztery lata temu zerwała z chłopakiem, z którym wyjechała do Atlanty, a na miejscu jej nadzieje i uczucia zostały roztrzaskane w pył. Zawiodła się, wtedy również na samej sobie i postanowiła, że nigdy więcej nikt jej nie zrani. Skupiła się na studiach, nawiązywała wiele nowych znajomości, również wiele przyjaźni, ale już nie wchodziła w głebsze relacje. Tęsknota i namietność zostały zamiecione pod dywan i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna noc po zdradzieckiej nalewce, która była dopiero drobnym, pierwszym kamyczkiem, za którym poszła cała lawina komplikacji i złych decyzji. Coś się w niej odblokowało w tamtą noc, jakby dopiero zdała sobie sprawę, przed czym ucieka i teraz... cóż, było tylko gorzej.
Kiedy u drzwi rozległ się długi dźwięk mocno wciskanego dzwonka w progu, parzyła sobie właśnie herbatkę z melisą i skórką pomarańczy. Ktoś chyba był zły, bo drugi dzwonek był jeszcze dłuższy od pierwszego i Abi wypadła z kuchni, ocierając dłonie o jeansy po bokach. Od kilku dni spała w pensjonacie, bo rodzice potrzebowali wsparcia i odpoczynku po niewielkim wypadku, więc była tu na miejscu o każdej porze, czy to za dnia, czy po zmroku. Nie spodziewała się żadnego niezapowiedzianego gościa, zwykle turyści z wyprzedzeniem przez stronkę internetową rezerwowali pokój, a nikt miejscowy nie nachodził ich w nocy. Było późno, a większość turystów już raczej spała po całodniowych wycieczkach w okolicy czy to pieszych, rowerowych, czy kajakarskich, więc zdumiona sięgnęła po klamkę, aby dzwonek nie rozbrzmiał i trzeci raz. Lepiej aby niezapowiedziany gość nie wybudził okolicy, bo jakby padło zgłoszenie do szeryfa o zakłócanie porządku i ciszy nocnej, to już by skisła z wstydu!
Usuń- Nie ma potrzeby tak torturować ten biedny dzwo....nek - zaczęła mówić, stając twarzą w twarz z osoba, jakiej na pewno się nie spodziewała, aż się zająknęła. Już pomijając fakt, że ta osoba nie mieszkała w Mariesville, to raczej nie była kimś, kto z własnej woli by przyszedł pod drzwi Wilsonów.
Abigail lubiła ludzi. Na prawdę, była jak labrador, lubiła wszystkich i nawet nie miała oporów, aby się przytulić do nowo poznanej osoby, którą dopiero co poznawała. Ale widząc Tessę, która jej nie lubiła i z którą więcej ją dzieliło niż łączyło, nie puściła drzwi by cofnąć się i zaprosić brunetkę do środka. Tak postąpiłaby chyba w każdym innym wypadku. Ale nie tym razem, trzymała dłoń na klamce, stojąc w progu i patrząc na przybyłą byłą żonę swojego najlepszego przyjaciela. Od razu pomyślała o Jacksonie. I o tym, co się stało po odejściu Tessy, nawet nie o tym, co się pogmatwało między nimi. Ściągneła brwi, bynajmniej nie w złości, ale pewnej dezorientacji. Tessa była ostatnią osobą, której by się spodziewała w progu pensjonatu. I w ogóle w Mariesville, bo skoro odeszła, to po co wracała?!
Zagryzła niepewnie, zmieszana, dolną wargę i uniosła brwi. Bez słowa jej nie wpuści, bo na litość boską, nie była Matką Teresą!
nie bijcie!
Jackson stał nieruchomo, czując, jak słowa Tessy przeszywają go niczym rozpalone ostrza. Każde z jej oskarżeń spadało na niego z siłą, która rozrywała na strzępy starannie odbudowany świat – dokładnie ten sam, który starał się poskładać, odkąd Tessa odeszła. Słyszał jej gniew, czuł ból ukryty w jej głosie, i choć z całych sił próbował to wyprzeć, rozumiał. Rozumiał, co miała na myśli. Każde słowo brzmiało znajomo boleśnie i gorzko, jak gdyby wypowiadane już setki razy, zawsze z tym samym celem – by ranić. Jednak teraz nie mógł jej tego okazać, nie w momencie, gdy z premedytacją wbijała w niego sztylety, jakby jeszcze nie zrobiła tego wcześniej, skazując jego serce na egzekucję.
OdpowiedzUsuńJackson naiwnie wierzył, że te dwa lata bez niej zbudowały wokół niego pancerz – że stał się silniejszy, odporny na jej gniew, na te oskarżenia, na jej sposób bycia, który kiedyś tak go przyciągał, a teraz go niszczył. Jakże się mylił. Tessa miała władzę nad nim, której nigdy nie zdołał jej odebrać. Zbyt wiele ich łączyło, zbyt głęboko wrosła w jego życie, pozostawiając po sobie blizny, których nie dało się wymazać. Przeszłość wciąż ich ścigała, wisząc nad nimi niczym burzowe chmury – pełna krzywd, zdrad i niewypowiedzianych prawd, które wciąż tkwiły jak odłamki szkła, głęboko w ich duszach. Kiedy był mężem Tessy, każde jej słowo było jak trucizna. Nigdy nie reagował złością, nigdy nie krzyczał. Milczał, chłonąc jej słowa jak ciernie, które wbijały się coraz głębiej, aż w końcu poczuł, że jakaś jego część umiera – kawałek po kawałku, dusząc w sobie wszystko, co wierzył, że Tessa kiedyś w nim kochała.
A teraz umierał na nowo.
— Nie umiem się przez to przebić, Tess... — wyznał, czując, jak opada z sił. Tessa była jak żywioł, niepowstrzymany i nieprzewidywalny. Jackson nie miał już w sobie tej samej determinacji co kiedyś, aby walczyć z tym. Nie potrafił być jednak wobec niej obojętny, chociaż w tamtej chwili pragnął, aby było inaczej. Tessa Miller była jego dawną miłością, żoną, z którą chciał dzielić przyszłość. Była kobietą pełną kontrastów, nieuchwytnych emocji, i nikogo nie mogła pozostawić obojętnym. Kochał ją, nawet wtedy, gdy ona porzuciła jego miłość jak rzecz, która nie była jej już potrzebna. Myślał, że to wszystko dawno za nim, że zamknął ten rozdział. Ale dlaczego więc nie potrafił nienawidzić Tessy?
— Mógłbym tłumaczyć godzinami, że nie jestem bez skazy, że nie jestem tym złotym chłopcem Mariesville, którego wszyscy widzą. Ale do ciebie to nie dotrze, prawda? — powiedział, jego głos stawał się coraz bardziej twardy, choć w środku czuł się kruchy, po prostu złamany. — Nie chcę o tym mówić. Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym mówił gorsze słowa… — poprosił. Słowa wypłynęły z niego jak ostatnia prośba o zrozumienie. Był wyczerpany, zmęczony zaistniałą kłótnią, która tylko rozdrapywała stare rany. Mieli już to zostawić za sobą, a jednak wciąż stali na gruzach czegoś, co kiedyś było ich wspólnym życiem.
Patrzył na Tessę, widział jej ból, gniew, frustrację, które gotowały się pod jej powierzchnią. Te emocje były tak silne, że zdawały się materializować w powietrzu między nimi. Mimo gniewu, który czuł, mimo tej nieustępliwej wściekłości, która go wypełniała, gdzieś głęboko w środku krył się też smutek. Żadne z nich przecież nie wyobrażało sobie takiego życia, a jednak oboje je wybrali swoimi decyzjami. Jackson głęboko wierzył, że każdy jest kowalem swojego losu. To Tessa zdecydowała się odejść, to ona wybrała swoją drogę. Kogo więc próbowała teraz obwinić?
UsuńGdy zaczęła wspominać o Olivii, mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. Jackson patrzył na nią z niedowierzaniem, a w jego oczach czaił się ból wymieszany ze złością, a tego nie potrafił ukryć. Słowa Tessy przebiły się przez jego fasadę, uderzając w miejsca, których starał się nie dotykać od lat.
— Myślisz, że dla mnie to wszystko było proste? — zapytał. Jego głos był cichy, ale napięcie w jego tonie zdradzało emocje, które zaczęły brać górę. — Nigdy nie chciałem, żebyś czuła się tak, jakbyś była nagrodą pocieszenia, bo nią nie byłaś. Byłaś moją żoną, to tobie oświadczyłem się, powiedziałem sakramentalne tak, złożyłem przysięgę, że będę wierny na dobre i na złe, aż do śmierci! — powiedział, czując że to wszystko zaczyna kosztować go zbyt wiele emocji. Wiedział, że jego rodzina nie należała do najłatwiejszych, pomimo tego, że byli naprawdę dobrymi ludźmi. Jego matka nigdy nie wchodziła Tess w drogę, ale babcia Dorothy rzeczywiście lubiła dodać swoje trzy grosze. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że to właśnie Tessa była żoną jej wnuczka, zajmując miejsce jej ukochanej Olivii. Ale dla Jacksona nic z tego nie było istotne, bo liczyła się tylko jego Tessa. Jego ukochana żona, jego oczko w głowie, osoba którą chciał uszczęśliwiać już na zawsze.
Jackson opuścił głowę, czując ciężar słów Tessy osiadający na jego ramionach. Nie był w stanie zaprzeczyć, bo gdzieś głęboko wiedział, że miała rację. Mimo że starał się być dla niej wystarczający, broniąc ją nawet wtedy, gdy tego nie widziała, w jej oczach zawsze brakowało tego chaosu i dramatów, które najwidoczniej dla niej oznaczałyby wyraz jego oddania. Ale to nie był jego język miłości. Próbował jej bronić oraz ich małżeństwa, ale nigdy nie potrafił sprostać tym ukrytym oczekiwaniom.
W ciszy, która między nimi zapadła, echo przeszłości stawało się jeszcze głośniejsze. Wiedział, że gdyby Olivia nie wyjechała, jego życie wyglądałoby inaczej. To z nią miał zamiar budować przyszłość, to ona miała być tą jedyną. Ale Olivia zniknęła, natomiast pojawiła się Tessa, która zawróciła mu w głowie oraz z którą w końcu związał się na zawsze — przynajmniej tak mu się wydawało. Najgorsze jednak było to, że przez te wszystkie lata, czuł, że walczy nie tylko z wymaganiami i nieustannymi oczekiwaniami Tessy, ale z czymś jeszcze bardziej podstępnym – jej wiecznym gdybaniem o przeszłości. O tym, co by było, gdyby Olivia nigdy nie odeszła, a gdyby ona nigdy nie pojawiła się w jego życiu…
— Czy kiedykolwiek mogłem wygrać z tą przeszłością, Tess? — zapytał cicho, bardziej siebie niż ją, czując, że odpowiedź była już dawno przesądzona.
Jackson patrzył na Tessę, czując w sercu ciężar, który dawno temu zepchnął w głąb siebie, ale teraz wybuchał z pełną mocą. Ich gniew, żal i rozczarowanie gęstniały w powietrzu, tworząc nieprzepuszczalną barierę. Żadne z nich nigdy nie chciało znaleźć się w takiej sytuacji. On nigdy nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek wypowie słowa, że Tessa sypiała z kim chce i on również może to robić – bo nie tak przecież miało być. Tessa nie była jego pierwszą, ale miała być jego ostatnią, nie tylko w fizycznym aspekcie tego słowa. Miała być jedyną, którą miał każdego dnia witać pocałunkiem. To widok jej ciała, bliskość i jej kobiecość miały już na zawsze doprowadzać go do szczytów rozkoszy. To w niej miał każdego dnia zakochiwać się na nowo, raz po raz znajdując nowe powody, by kochać ją jeszcze bardziej. Tessa miała być tą, która zasypiała w jego objęciach i budziła się, czując ciepło i błogość, które miał jej zapewniać. To on miał być jej mężczyzną, który miał leczyć każdy ból, malować uśmiech na posmutniałej twarzy, przytulać od tyłu, gdy razem szykowali śniadanie. To z Tessą Moore miał cieszyć się życiem, każdego dnia spełniając swoją przysięgę, którą złożył jej ze łzami w oczach.
UsuńTa rzeczywistość okazała się jednak zbyt krucha – na tyle, by pozostawić po sobie tylko ból i żal. Stali na środku jego salonu, niczym dwójka zagorzałych wrogów, jak gdyby zapominając, że niegdyś byli swoimi najlepszymi przyjaciółmi i wyjątkowymi kochankami. Ich drogi rozdzieliły się, a on na nowo układał sobie z życie z kimś innym. I chociaż wiedział, że miał do tego prawo, to w przypływie chwili poczucie winy zaczęło rozrywać go od środka, rozbijając jego serce, bo nie robił tego z losową kobietą, lecz z nią – z Olivią.
— Tess… — wymamrotał ze zrezygnowaniem, marszcząc brwi. Choć gniew wciąż go trawił, to w tej chwili zaczynał czuć bezsilność i smutek, bo odpowiedź, którą miałby jej udzielić, z pewnością złamałaby jej serce. Nie chciał jej ranić prawdą. Najbardziej przerażała go myśl, że gdyby przyznał, że sypia i spotyka się z Olivią, Tessa zbudowałaby w swoim umyśle obraz, który zupełnie mijałby się z rzeczywistością ich przeszłości. — Dlaczego to robisz? Proszę, zostawmy ten temat… — wyszeptał, a jego ton przepełniała szczerość i bezradność. Kiedy bezsilnie oparła głowę na jego obojczyku, stał nieruchomo, a w sercu czuł mieszankę uczuć, których nie potrafił zdefiniować. Po krótkiej chwili, nie mogąc się powstrzymać, ułożył dłoń na jej szyi, przyciągając ją do siebie, by móc otulić ją w swoich objęciach, które niegdyś były dla nich tak naturalne.
— Prowadzimy już oddzielne życia, wiesz o tym… Oddzielne i prywatne, tak to zostawmy — powiedział, starając się zachować spokój. Jeszcze przez chwilę trzymał ją w objęciach, czując, jak ich ciała, złączone w tej intymnej chwili, przypominają mu dawne czasy. Jednak gdy tylko ciepłe, lecz bolesne emocje ogarnęły go w pełni, pospiesznie ją puścił, odsuwając się. — Zaniosę twoje bagaże do gościnnego pokoju. Jutro zastanowimy się nad resztą, dobrze?
does she know that we bleed the same?
Tessa odsłaniała jego wnętrze, wydobywając na światło dzienne to, co przez lata ukrywał, nawet jeśli sam nie był tego do końca świadomy. Znała go jak nikt inny, sprawiając, że grunt pod jego nogami nieubłaganie się kruszył, a on tracił wszelkie poczucie kontroli. Nie był jednak człowiekiem potrzebującym dominacji – wręcz przeciwnie, zwykle ze swobodą poddawał się nurtowi życia, nie szukając konfliktów ani nie będąc upartym. Był uosobieniem altruizmu, gotów poświęcić swoje pragnienia i marzenia dla dobra innych. W fikcji takie podejście przynosiło zawsze pozytywne rezultaty, podczas gdy w rzeczywistości Jackson jednak często zderzał się ze ścianą, przekonując się, że jego ideały nie zawsze prowadzą do spełnienia. To piekielnie bolało, bo pragnął dla Tessy jak najlepiej, naprawdę chciał, aby ich małżeństwo stało się bezpieczną przystanią. Jego rodzice, nawet wiecznie niezadowolony Thomas, zawsze powtarzali, że gniew nie rozwiązuje niczego, a tę lekcję zapisał głęboko w swoim sercu, wprowadzając ją w swoje życie. Jednak Thomas również mówił, że Tessa pochodzi z innego świata, który nie zawsze był dla niej łaskawy. Zadaniem Jacksona było płynnie wkomponować się w jej rzeczywistość, ucząc się tego, co dla niej naturalne. Mógł przysiąc, że to właśnie robił, jednak w tej chwili zdawał sobie sprawę, jak dalece się mylił – Tessa perfekcyjnie punktowała to, co tak głęboko skrywał.
OdpowiedzUsuńKażde jej słowo rozbijało jego duszę na coraz drobniejsze kawałki, a on czuł się bezradny wobec tego, co się działo. Jax był pewien, że ten rozdział był zamknięty – ledwo, boleśnie, skomplikowanie, ale jednak zakończony i tylko to miało znaczenie. Jednak Tessa wróciła, wnikając w najgłębsze zakamarki jego serca w zaskakująco krótkim czasie, uświadamiając mu, że nigdy nie zdoła się przed nią całkowicie ukryć. W tragicznym wymiarze tej sytuacji kryło się coś niezwykle pięknego, choć przy tym tak okropnie bolesnego – ich dusze, połączone w sposób, który wydawał się trwać na zawsze, były jednak tak odległe. W tej chwili mógł przysiąc, że byli sobie paradoksalnie bliscy i jednocześnie dalecy, jak bliski i daleki był styczeń grudniowi. Gniew ustępował miejsca bezradności, a ta nieuchronna świadomość własnego zagubienia zaczynała owijać się wokół jego serca. Stojąc przed Tessą, Jackson zrozumiał, że nie wie, co ma jej odpowiedzieć, by realnie móc załagodzić sytuację.
— Tylko że… — zaczął, marszcząc brwi — Kochałem cię za to, jaka jesteś. Nic nie potrafiło oddzielić cię od mojej miłości, bo nie pragnąłem ideału. Chciałem moją Tessę, nieidealną, ale autentyczną… Wiem, że twoja szczerość i temperament przerastały innych, ale to właśnie ta wersja ciebie zdobyła moje serce. Byłem szczęśliwy, Tess, bo byłem z tobą — wyjaśnił, a ból w jego głosie był tak wyraźny, że trudno było go zignorować. Milczał przez chwilę, biorąc głęboki oddech, walcząc z gniewem i smutkiem, które chciały zmieszać się w jeszcze głębsze uczucia, trudne do okiełznania. — Chciałem tylko ciebie, Tess, na zawsze… — wyznał, patrząc jej głęboko w oczy. — Ale to ty chciałaś odejść i jeśli to miało cię uszczęśliwić, dlaczego miałem cię zatrzymać? — dodał, otwierając ręce w geście bezradności. Ta bezradność była tą samą, którą czuł wtedy, gdy jeszcze byli razem i rozstawali się. Tessa założyła, że się od niej odsunął, choć wciąż byli blisko. Nigdy jednak nie zapytała go wprost, wolała wyciągnąć pochopne wnioski, przekonując siebie, że nie interesował się nią głęboko. Jak mógł z tym wygrać? Od samego początku czuł, że jest na przegranej pozycji.
Był doskonale świadom, że zarówno on, jak i ona mieli swoje własne wersje scenariusza ich wspólnych ośmiu lat oraz kulminacyjnego momentu ich końca. Chciałby przyznać, że to właśnie Tessa była czarnym charakterem w jego historii. Choć większość jego bliskich, a nawet wścibscy obcy, malowali jej rolę w czarnych barwach, on nie potrafił tego zrobić. Zraniła go w sposób niezwykle głęboki, a rany, które po sobie zostawiła, goiły się zbyt długo, tworząc paskudne, głębokie blizny. Tessa jednak zabrała część jego serca, której nigdy już nie mógł odzyskać, a on znał ją jak nikt inny. Jackson nigdy nie postrzegał jej jako złego człowieka, a pomimo tego, jak boleśnie go zraniła swoim odejściem, nie potrafił żywić do niej żalu. I to było jednocześnie jego błogosławieństwo i przekleństwo. Żył z tą ambiwalencją, wiedząc, że miłość, którą czuł, nie pozwalała mu na nienawiść, nawet w obliczu bólu, który od niej otrzymał.
Usuń— Przeszłość była zamkniętym rozdziałem, który próbowałaś na nowo otworzyć, ponieważ w głębi serca nie mogłaś uwierzyć w żadne z moich zapewnień — zauważył, tym razem mówiąc dużo bardziej stanowczo. W tej kwestii Tessa nie spowodowałaby zmiany jego zdania; Jax wiedział, co mówił i dlaczego tak myślał. Jego była małżonka miała problemy z zaufaniem, we własnych myślach zarzucając mu, że była tą drugą, mniej kochaną i ważną. Zakładała, że gdyby tylko mógł, porzuciłby ją dla swojej pierwszej miłości. To było dla niego tak cholernie frustrujące, bo przecież zawsze był z nią szczery. Gdyby Olivia przez te wszystkie lata wciąż była dla niego najważniejsza, Jackson nigdy z taką swobodą nie opowiedziałby Tessie, dlaczego się rozstali i kim dla niego była. Jego była ukochana zapominała też, że Mitchell regularnie odwiedzała Mariesville, więc w każdej z tych sytuacji miał okazję, by odnowić z nią kontakt i ostatecznie złamać złożoną Tessie przysięgę. Ale tego przecież nie zrobił, bo nie wyobrażał sobie opuścić kobiety, z którą chciał spędzić całe życie. Nie potrafił myśleć o sobie w kontekście tak podłych rzeczy, bo liczyła się tylko Tessa. Jego Tessa.
Jednak to, co nie jest pielęgnowane, w końcu umiera i przestaje istnieć. Tessa postanowiła odejść, a on ostatecznie jej na to pozwolił, poddając się temu, dokąd zaprowadzi go los. Życie nie zniknęło nagle ani się nie załamało z powodu końca ich małżeństwa. Czas się nie zatrzymał, a świat nieustannie pędził naprzód. I Jackson musiał to zrobić – musiał się pozbierać, znaleźć w sobie siłę, by działać i cieszyć się życiem oraz drobnymi rzeczami, nawet jeśli po odejściu Tessy wszystko wydawało mu się bez sensu. Żałował, że ona tego nie rozumiała, że nie dostrzegała, jak bardzo cierpiał i jak długo zbierał kawałki siebie, by móc się wreszcie poskładać. Kiedy już to osiągnął, wiedział, że nie ma odwrotu i przyjął to, co życie miało mu do zaoferowania. A życie przywróciło mu Olivię, więc miał prawo z tego skorzystać. To wydawało się tak naturalnie oczywiste… Ale nie dla Tessy.
Jej kolejne słowa nie do końca do niego docierały, wprowadzając go w osłupienie i ogromny szok. Rozumiał jej ból, gniew i złość, ale na litość boską, nie miała przecież prawa zarzucać mu tak podłych pobudek. Czuł, jak w nim wzbiera gniew, bo po raz kolejny poczuł się niedoceniany i zraniony. Tym razem jednak nie zamierzał pozwolić sobie na wyrzuty sumienia. Miał wrażenie, że płonie ze złości, bo to ona pojawiła się w jego domu, żądając zrozumienia i wsparcia, rozgrzebując jego życie osobiste i oskarżając go o coś, co nawet nie leżało blisko prawdy. Przecież nigdy nie chciał, żeby to wszystko tak się potoczyło. Przez te wszystkie lata, gdy byli razem i budowali wspólną przyszłość, Olivia była jedynie wspomnieniem. Tak, nigdy nie zapomniał, co ich łączyło, ale to Tessa była jego żoną. To dla niej walczył, starał się być coraz lepszy, to z nią chciał układać swoje życie. Dlaczego tak trudno było jej to zrozumieć?
— Tak, Tess, zrobiłem to — odpowiedział, gdy dotarło do niego, że ciemnowłosa sama wydedukowała, co się dzieje. Tak, znała go na wylot, więc mógł się tego spodziewać. To nie był najlepszy moment; w gruncie rzeczy nie musiał jej o tym mówić. Mógł pozwolić jej na gniew, przeczekać, aż jej emocje opadną, i po prostu puścić ją wolno. Ale z jakiegoś powodu nie potrafił. — Ale to nie ma nic wspólnego z tobą, zrozum to proszę. Tak, kochałem cię, szalałem za tobą, Tess. I to ty byłaś dla mnie najważniejsza, ale nie ma ciebie już w moim życiu i mam prawo układać sobie życie na nowo, nawet jeśli z Olivią. Przestań mówić takie słowa, zarzucając mi kłamstwo i zdradę — wyjaśnił, czując, jak jego głos zdradza, jak bardzo jest rozgniewany. Drżał ze złości, a jego szczęki zaciskały się pod wpływem frustracji. — I co to znaczy, że wybiorę ją zamiast ciebie? Tess, zostawiłaś mnie. Chciałaś rozwodu. Tutaj nie ma już żadnego wyboru, bo ty jako pierwsza wybrałaś wolność i ją przecież masz — zauważył, przypominając jej, że ich małżeństwo już od dawna nie istnieje. — Zapominasz, że Olivia niejednokrotnie pojawiała się w Mariesville. Mogłem z nią rozmawiać, spotkać się, przypomnieć sobie, co nas łączyło, prawda? Ale nie zrobiłem tego, nawet nie myślałem o tym, by kiedykolwiek tak się zachować, bo wybrałem ciebie. Ty byłaś dla mnie najważniejsza — kontynuował, jego twarz przybierała wyraz bólu, a oczy błyszczały od gniewu. Każde słowo wydobywało się z niego z siłą, jakby walczył z nieznośnym ciężarem, który dusił go od środka.
Usuń— Gdybym chciał odejść do Olivii, zrobiłbym to tak czy inaczej. Ale nie chciałem, Tess, bo chciałem tego życia. Chciałem nas! — wykrzyczał, a jego ręce drżały z emocji, zaś kąciki ust zacisnęły się w wyrazie rozpaczy. Jego oczy nie mogły dłużej ignorować bólu, jaki odczuwał, gdy wspominał ich przeszłość. — Nie waż się nawet grać mi teraz na emocjach, bo to pozbawia cię jakiejkolwiek godności, Tess! Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz tak… — przerwał, biorąc głęboki oddech. Czuł, jak jego oczy zaszkliły się, a on z całych sił walczył, by nawet jedna łza nie popłynęła po jego policzku. Nie miał zamiaru tak złamać się przed nią, a już na pewno nie teraz, po tak bolesnych słowach. Cholera, wiedział, że na pewien sposób zawiódł. Rozumiał, dlaczego się tak czuje, oczywiście że tak. Ale to wszystko było tak cholernie niesprawiedliwe, bo to, co łączyło go teraz z Olivią, nie oznaczało, że to, co miał kiedyś z Tessą, było kłamstwem. Tak bardzo męczyło go to, że dla niej wszystko musiało być czarne lub białe.
— Może nie potrafiłem kochać tak, jak tego oczekiwałaś, ale to nie znaczy, że wszystko było kłamstwem. Każda chwila, każdy dzień z tobą miał dla mnie znaczenie. Przykro mi, że tak to widzisz teraz, ale jeśli cokolwiek miało wartość, to były to te lata, które spędziłem z tobą, i to z tobą podjąłem decyzję o wspólnej przyszłości, Tess — wyjaśnił, starając się być spokojny, choć wychodziło mu to z wielką trudnością. Jego głos drżał, a oczy płonęły emocjami, gdy walczył z narastającym wzburzeniem. — Bo kochałem cię naprawdę. Bardzo, z głębi serca, całym sobą. Kochałem cię tak mocno, Tess, nie możesz mi zarzucać, że tak nie było! — krzyknął, a jego słowa były pełne pasji i determinacji. Mimo jego prób zachowania spokoju, emocje wzięły górę, a w powietrzu unosiła się intensywna atmosfera napięcia. Jego ciało wydawało się być napięte jak struna, gotowe do wybuchu, a każdy dźwięk, każdy oddech był świadectwem jego wewnętrznej walki. W jego oczach można było dostrzec głęboką prawdę, nieprzemijające uczucie, które przez lata przechodziło przez wiele prób, a mimo to wciąż tam było, gotowe do obrony.
Czuł, jak każde jej słowo wbija się w niego niczym nóż. Niemalże zabrakło mu tchu. Nie chodziło tylko o to, że oskarżała go o zdradę, ale ponad wszystko o to, że całe ich małżeństwo było jednym wielkim kłamstwem. To było druzgocące i tak cholernie niesprawiedliwe, bo poświęcił dla tego związku tak wiele. Po odejściu Tessy nic nie miało sensu, a on musiał zmusić się do płynięcia do przodu, kiedy tak naprawdę tonął w tej przykrej rzeczywistości pozbawionej jego ukochanej Tessy, która była dla niego wszystkim.
UsuńStojąc naprzeciw niej, przez moment czuł, że musi bronić nie tylko swojej przeszłości, ale i każdego wspomnienia, które budowali razem. Każdej rozmowy, chwili radości i smutku. Każdego intymnego momentu, każdej sytuacji, która obnażała ich emocje i szczerość uczuć. Bo, do cholery, Tessa była dla niego wszystkim. Nawet jeśli teraz byli dwa lata po rozwodzie, nawet jeśli ich drogi rozeszły się, nie zmieniało to faktu, że przez ten cały czas naprawdę ją kochał. I kochał ją jeszcze długo po jej odejściu.
Teraz jednak czuł, jakby rzucała to wszystko do śmieci, traktując go jak zero. Każde jej słowo było jak cios w serce, a w jego umyśle szalała burza wspomnień, które tak bardzo chciał chronić. W rzeczywistości ranili siebie nawzajem, nawet jeśli żadne z nich tego nie widziało. W tym chaotycznym momencie wydawało mu się, że stają przeciwko sobie nie tylko jako byli małżonkowie, ale także jako dwie zagubione dusze, które straciły się w labiryncie własnych emocji.
— Nigdy o niej nie myślałem, bo byłaś tylko ty — powiedział, próbując zapanować nad własnym głosem, choć w środku czuł się, jakby stąpał po cienkim lodzie. — Może nie jestem doskonały, ale nie grałem nigdy na dwa fronty. Byłaś moją żoną, a to znaczyło dla mnie coś prawdziwego. Nie byłem z tobą, żeby zapełnić pustkę. Nie musiałem, bo ty byłaś wszystkim… — dodał. W jego oczach odbijała się determinacja, a jednocześnie lęk. Pragnął, by zrozumiała, że to, co mieli, nie było iluzją, lecz autentycznym uczuciem, które przetrwało mimo wszystkiego. Każde słowo wypowiedziane w tym momencie było jak most, który starał się zbudować między nimi, nawet gdy napięcie wisiało w powietrzu. Wiedział, że nie mógł jej zmusić do zrozumienia, ale czuł, że musi walczyć o tę prawdę, o ich wspólną historię, która była znacznie bardziej złożona niż jej oskarżenia. W jego myślach wciąż krążyły wspomnienia, jakby pragnęły przypomnieć im, jak wiele razem przeszli. Z każdą chwilą, którą dzielili, z każdym uśmiechem, nawet z każdym konfliktem, budowali coś, co było znacznie głębsze niż chwilowa miłość.
Gdy jednak spojrzał na nią, widząc ten lodowaty błysk w jej oczach, poczuł, że nie jest w stanie w tym wszystkim wygrać. Przez chwilę czuł, że traci nad nią kontrolę, a każdy jego argument rozmywa się w powietrzu, jakby nieważne było to, co mówi. Wiedział, że nic jej teraz nie przekona, bo była równie uparta, co kiedyś. A teraz dochodziły do tego silne emocje i poczucie oszukania oraz zdrady, więc tym bardziej nie miał raczej siły przebicia. Sam również był zraniony i tak cholernie wściekły na to, co mówiła. Jednak nie umiał tak po prostu pozwolić jej wyjść. Owszem, mógł tak zrobić, mając święty spokój, ale nie potrafił, bo Tessa nie była dla niego byle kim, pierwszą lepszą osobą z ulicy. Nie mógł więc pozwolić, by w takim stanie wyruszyła w nieznane. Gdy zatem chwyciła za walizkę i skierowała się do drzwi, Jackson zrobił krok, łapiąc ją zdecydowanie za rękę.Uczucie napięcia między nimi wciąż unosiło się w powietrzu, a Jackson czuł, jak adrenalina pulsuje mu w żyłach.
— Tessa, zatrzymaj się — powiedział stanowczo, ale bez cienia wrogości w głosie. — Nigdzie nie idziesz, nie mam zamiaru pozwolić ci spać w samochodzie. Jesteś wykończona i zdenerwowana, to naprawdę nie jest najlepszy moment na wyjście z tego domu — wyjaśnił, starając się przekonać ją do pozostania. Wiedział, że atmosfera była ciężka, że była na niego wkurzona i prawdopodobnie chciała go teraz zabić, ale nie mógł pozwolić, aby wyszła w takim stanie. Spojrzał jej głęboko w oczy, chcąc, by choć na moment zaufała jego rozsądkowi. Jednak jego intuicja podpowiadała mu, że Tessa w tym momencie nie była w stanie rozważać racjonalnych argumentów. Westchnął, czując narastający niepokój, i zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi, zanim ona mogła go uprzedzić. Zamknął je na klucz, wyciągając go z zamka i chowając głęboko do kieszeni. Nie zwracając uwagi na jej oburzenie, skierował się do kuchni, gdzie znajdowały się drugie drzwi, które były jedynym wyjściem poza głównymi. Również je zamknął na klucz i szybko schował oba kluczowe w miejsce, które znał tylko on. Gdy Tessa pojawiła się u progu, jego myśli były już daleko, a on sam był wręcz jak w transie. Nie słyszał, co do niego mówiła ani co krzyczała. Bez namysłu wziął ją w ramiona, zarzucając za plecy i mocno trzymając za nogi. Jego siła była znacznie większa od jej oporu, a adrenalina dodawała mu jeszcze więcej mocy.
Usuń— Tym razem nie pozwolę ci odejść, jakoś musisz to znieść — wypowiedział te słowa, nie zdając sobie sprawy, jak dwuznacznie mogły one zabrzmieć. Kiedy przeszedł do pokoju gościnnego, Tessa zaczęła się szamotać, próbując się uwolnić, ale on trzymał ją mocno, jakby pragnął ochronić ją przed samą sobą.
W pomieszczeniu zapalił światło, a chłód przestawionych mebli kontrastował z gorączkowym tempem jego serca. Miał nadzieję, że w tym odosobnieniu Tessa znajdzie chwilę, by ochłonąć.
Zmusił się, by mówić spokojnie, mimo emocji kipiących w środku.
— Po prostu zostań tutaj na chwilę, Tess. Daj sobie szansę na oddech. Nie chcę, żebyś wracała na ulicę w takim stanie.
we built it up to pull it down