28.10.2024

[KP] Dahlia O'Neal

    
Rozbiegany wzrok zbadał otoczenie zdające się drżeć pod wpływem ketaminy, która zdążyła już przedrzeć się przez śluzówkę jej nosa do krwioobiegu. Pokój skurczył się, sprawiając, że twarze wszystkich osób obecnych na domówce otoczyły ją w niewygodnym kręgu, a jednocześnie były na tyle dalekie, że mogłyby tak naprawdę nie istnieć. Rzeczywistość zamknęła się w niewielkim pudełku zawierającym zamieszkane przez nią, choć teraz obce, ciało, telewizor wyświetlający kolejny teledysk Charli XCX na YouTube oraz jasnowłosą dziewczynę siedzącą tuż obok na kanapie, opowiadającą Dahlii o tym, jak znalazła się w Chicago. Historia zataczała dziwne koło, jakby słyszała ją już gdzie indziej, jakby znała jej zakończenie przed poznaniem początku — wszystko miało sens, by w ciągu dziesięciu sekund go utracić, niczym skrupulatnie ułożone puzzle sypiące się ze stołu. Nogi miała jak z waty, a przyjemne mrowienie rozchodziło się po wnętrzu jej jestestwa, mimo że w głowie tak bardzo starała się na nowo scalić układankę. Wpatrywała się w usta rozmówczyni, jakby miało to pomóc jej w rozszyfrowaniu wypowiadanych przez nią słów. Coś o eks. W takie historie zawsze był wplątany eks.

„Może tym razem przesadziłam” — pomyślała, biorąc głęboki, choć cichy i bardzo przemyślany wdech. Poruszała lekko palcami, starając się zbadać, czy wciąż ma władzę nad ciałem, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, mimo iż serce zakołatało jej mocniej w przypływie lęku przeplatającego się z cienką nicią nadziei, że może jednak ma rację. Nagle zmartwiła się, czy aby na pewno nie zachowuje się dziwnie i nie sprawia osobom w jej otoczeniu dyskomfortu.

— A ty, jak się tu znalazłaś? — spytała nieco bełkotliwie blondynka, opierając policzek na otwartej dłoni i wbijając łokieć w swoje kolano. — Mocny ten towar — dodała, pociągając nosem i krzywiąc się lekko.

Dahlia wzruszyła ramionami i pochyliła się do tyłu, spoczywając wygodnie na oparciu kanapy, spychając niewygodne myśli na dalszy plan.

— Stwierdziłam, że skoczę do wodospadu, a jak wyskoczyłam, to byłam już tutaj — odparła i parsknęła śmiechem.

Dziewczyna siedząca obok niej pokręciła z niedowierzaniem głową, marszcząc brwi i otwierając dłoń w pytającym geście.

— Co?

„Dobre pytanie” — przeszło jej przez myśl.

Dahlia O'Neal
urodzona 25 XI 2000 r. w Mariesville — zmarła 3 VI 2017 — córka sadownika-alkoholika i schizofreniczki — przeszła do historii Mariesville jako ta dziewczyna, która zabiła się, skacząc z wodospadu — ostatnie 6,5 roku spędziła w Chicago, nie kontaktując się z żadnym członkiem rodziny — nigdy nie poszła na studia, za to lepi cudeńka z gliny i pisze wiersze do szuflady — barmanka w The Rusty Nail — tworzy wyroby ceramiczne dla Enchanted Arts & Crafts — mała kawalerka w Downtown — syndrom DDD
Do tej pory pamięta wodę wypełniającą płuca i niemoc ogarniającą każdy, nawet najmniejszy mięsień w jej ciele po tym, jak rzeka wyrzuciła ją na brzeg pod Mariesville. Do tej pory nie ma pojęcia, jak dała radę wstać i desperacko przejść dystans dzielący ją od najbliższej budki telefonicznej. Do tej pory wspomina widok swojej drżącej w niekontrolowany sposób dłoni próbującej wykręcić odpowiedni numer w ciepły, czerwcowy wieczór. Do tej pory ma wrażenie, że coś w niej wtedy pękło, że odcięcie się od praktycznie wszystkiego, co znała, było jedynie kulminacją lat spędzonych na zaprzeczaniu, że cokolwiek jest nie tak.

Ludzie lubią gadać, szerzyć plotki i bez opamiętania wymyślać niestworzone historie. Bawią ją opowieści o Białej Damie, duchu młodej dziewczyny, która rzuciła się w objęcia wodospadu. Sam fakt, że nastolatka próbująca zabić się w jak najbardziej dramatyczny sposób została uznana za świetne podłoże do stworzenia nowej miejskiej legendy, wzbudza w niej mieszane uczucia, choć na myśl o swoim dawnym występku czasem przechodzą ją ciarki żenady. Mieszkańcy Mariesville patrzą na nią ukradkiem, gdy przemierza dobrze znane sobie uliczki, szepcząc między sobą coś o niepotrzebnie okupowanym miejscu pogrzebowym, jakby to była jej wina, że rodzina postanowiła zorganizować jej wyprawkę na tamten świat bez ostatecznego potwierdzenia zgonu i zamknięcia sprawy. Czuje, jak lęk ściska ją w piersi, plącząc żołądek w ciasny supeł i zabierając możliwość pełnego oddechu, a mimo to wciąż słyszy swój cichy śmiech i wylewające się z jej ust niczym żółć żarty.

Nie jest pewna, czy kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć komukolwiek w oczy bez podejrzeń o złe intencje, jak miała to w zwyczaju jako dziecko. Gdzieś po drodze straciła nadzieję na to, że jej serce wypełni się jeszcze prawdziwą miłością i zaufaniem. Mimo że na co dzień funkcjonuje normalnie, ma wrażenie, że poczucie pustki wciąż kołacze się z tyłu jej głowy, raz po raz upominając się o szybkie źródło dopaminy i oderwanie się od rzeczywistości. Wszyscy zawsze mówili jej, że swoją obecnością wprowadza ludzi w pozytywny nastrój, że ma przednie poczucie humoru. A ona po prostu nie potrafi wykrzyczeć, że nigdy nie było jej do śmiechu, że ojciec wciąż śni jej się po nocach, że nie może odwiedzić matki w psychiatryku, bo myśl o spojrzeniu jej w twarz przyprawia ją o mdłości i że wciąż czuje się zdradzona przez brata. Że oddaje się mężczyznom w nadziei, iż któryś ją w końcu zobaczy i nie zrani, a w rzeczywistości jej wzrok dużo częściej wędruje w stronę różanych policzków oraz miękkich dłoni otaczających ją kobiet i sama nie wie, co ma o tym myśleć.

Ignoruje plotki na swój temat, łudząc się, że z czasem się one znudzą. W końcu taka uroda małych miasteczek, ludzie przechodzą z jednej historii do kolejnej, sycąc się wyolbrzymionymi dramatami innych, aby zapomnieć o swoich. Życie w dużym mieście przyzwyczaiło ją do anonimowości, co sprawia, że mimo wszystko ciężko jest jej nie myśleć o pogłoskach roznoszących się w Mariesville. W Chicago nauczyła się przede wszystkim zaradności i zbudowała pewne fundamenty pewności siebie. Rozwinęła pasję do ceramiki i jest w tym całkiem niezła. Próbuje wyrwać się z gastronomii, jednak ma głowę na karku i wie, że jakoś musi opłacić czynsz. Zagryza więc zęby, obsługując dobrze znane sobie twarze i sarkazmem zamykając gęby tym, którzy po kilku głębszych rzucają w jej stronę komentarze na temat jej rodziny.

Nie potrafi wytłumaczyć samej sobie, czemu właściwie wróciła. Nie umie zrozumieć, dlaczego któregoś dnia spakowała wszystko, co było jej potrzebne, oddała klucze koleżance, u której wynajmowała pokój w Chicago, i przyjechała po tak długim czasie. I dlaczego mimo wszystkich komentarzy oraz całej zmiany, jaka w niej zaszła w ciągu tych kilku lat, widok małomiasteczkowych uliczek sprawia, że oprócz lęku w jej sercu pojawił się malutki zalążek nadziei na spokojniejsze jutro. W końcu jest u siebie, czyż nie?

ODAUTORSKO

10 komentarzy:

  1. [Witamy siostrzyczkę już oficjalnie i liczymy na wspaniałe historie.]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wow. Ale jej historię wymyśliłaś! I jeszcze jak pięknie to opisałaś... ;-) Nie wiem, czy Betsy, jako roznosicielska plotek jest dobrą osobą, która pomogłaby Dahlii uciec z Mariesville, chociaż wbrew wszystkiemu nasze dziewczyny mają sporo wspólnego - np. powrót do Mariesville po ucieczkach (chociaż ucieczka Dahlii była o wiele bardziej spektakularna niż wyjazd na studia ;D) i bycie przedmiotem gadania innych ludzi. Może coś uda nam się wymyślić, jeśli tylko Dahlia będzie chciała mieć coś wspólnego z moją listonoszką. ;-)]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Oooj faktycznie wjechał gruby kaliber! Wow, wyobraźnia autorów zaskakuje mnie zawsze tak mocno, mimo że bloguje kupę czasu i myślałam, że już nie zobaczę nic dziwniejszego i bardziej zdumiewającego! Przepięknie opisana trudna historia, chciałabym poczytać więcej!
    Mam nadzieję, że plotki się ludziom znudzą a Twojej panience odrobinę lżej się to życie ułoży w Mariesville :* Abi co prawda nie pomogłaby w ucieczce, bo chciakaby wszystkich trzymać blisko przy sercu, ale mogę zaproponować znajomość za dzieciaka!
    Hej, witaj na blogu! :3 ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. [O kurczę, ale intrygująca historia! Cóż, widzę moją Sav jako osobę, która totalnie mogłaby jej pomóc upozorować samobójstwo i uciec z miasteczka. ^^ W razie chęci zapraszam do siebie!
    Baw się wspaniale na blogu i dużo porywających historii Ci życzę!]

    Savannah Weber

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ojej, ale szalenie ciekawa kreacja! Tekst w karcie pożarłam jednym tchem, można się w nim zatopić do cna.
    Mam nadzieję, że powrót do Mariesville przyniesie jej spokój i ukojenie, na które w głębi serca liczy.
    Cudownych wątków i bawcie się dobrze ;) Zapraszam w razie chęci.]

    Kopi / Finn / Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli przyjeżdżając do Mariesville miał jeszcze jakąkolwiek nadzieję na w miarę spokojne rozpoczęcie od nowa swojego małomiasteczkowego życia, wreszcie bez ryzyka kolejnej bójki z wiecznie nachlanym ojcem, to zaczęła się ona powoli wyczerpywać już w dniu, w którym ostatni członek kochanej rodzinki mającej rzekomo tym razem dla odmiany wesprzeć go w poradzeniu sobie z coraz szybciej postępującymi objawami choroby matki, zatrzasnął za sobą drzwi ich niemal walącego się lokum, twierdząc że podczas swojego pobytu w St. Louis musiał kiedyś mocno upaść na głowę, skoro zakłada iż samodzielnie poradzi sobie z opieką nad szaloną, a przede wszystkim niezwykle groźną zarówno dla siebie, jak i dla otoczenia Adele. A najbardziej irytujące było w tym wszystkim chyba to, że jedyną konkluzją wyniesioną przez niego po tym całym pierdolonym zjeździe, na który tak bezczelnie ściągnął go wuj było to, że to oczywiście Delio znowu musi ratować wszystkim dupę, bo tak naprawdę nikt nie ma bladego pojęcia jakie metody okażą się najlepsze w zwalczaniu jej coraz częstszych oraz gwałtowniejszych napadów. A on jest przecież, do cholery lekarzem, więc z pewnością jakoś to ogarnie. Wydawało się, że nikt z nich nie zadał sobie choćby minimalnego trudu, by spróbować zrozumieć, że brunet po prostu znowu, podobnie jak to robił zresztą jeszcze za dzieciaka, udaje że ma nad wszystkim kontrolę, aby przypadkiem nikt z bliskich nie zauważył jak wiele tabletek uspakajających musiał zażyć w trakcie podróży samolotem, by wreszcie doprowadzić się do w miarę stabilnego stanu, a tym samym zminimalizować do minimum ryzyko popełnienia już na wstępie jakiejś większej gafy. Okrutna prawda była bowiem taka, że na samą myśl o powrocie i konfrontacji z nimi wszystkimi doznawał nagłego uczucia strachu i miał szczerą ochotę wyskoczyć z pokładu, nieważne czy ze spadochronem, czy też bez niego.
    Nawet teraz, gdy od owej pamiętnej nocy, która zadecydowała o tym, iż w końcu wciąż z pewnym zawahaniem podpisał ostatnie dokumenty niezbędne, by kobieta trafiła na zamknięty oddział psychiatryczny, minęło już ładnych parę dób, nie potrafił przespać spokojnie ani jednej nocy, choć jego organizm wręcz wrzeszczał o choćby kilka godzin regeneracji. Nic więc chyba dziwnego, że później zdarzało mu się ni stąd ni zowąd zasnąć w najmniej odpowiednim momencie podczas dnia. O tyle dobrego, że przynajmniej koledzy po fachu okazali się na tyle wyrozumiali, by go wówczas z ramion Morfeusza nie wyrywać. Dla nich najważniejsze było to, by nie zaczął im przypadkiem drzemać z rękoma w sercu leżącego na stole pacjenta, a zresztą do szpitala zdążyły w międzyczasie dojść już plotki o jego problemach. Ba, okazali się nawet na tyle uprzejmi, by od czasu do czasu podtykać mu pod nos coś do podgryzienia, szczególnie po tym, gdy po raz pierwszy musieli podpinać go pod kroplówkę, bo omal nie zemdlał podczas obchodu.
    Niestety nawet ich wyraźne współczucie nie mogło sprawić, by po dwóch tygodniach prawie ciągłego funkcjonowania na iście heroicznych obrotach, nie wpadł w końcu w stan, w którym po odbyciu krótkiej wizyty u matki i powrocie do domu, miał już tylko ogromną ochotę, by na drzwiach wywiesić tabliczkę z wielkim napisem wypierdalajcie mającym odstraszyć każdego, kto okazałby się na tyle bezczelny, by zawracać mu jeszcze głowę jakąś swoją rzekomo pilną do zszycia raną. Nic więc też dziwnego, że gdy tego ranka z lekkiej drzemki, w którą musiał nieświadomie zapaść podczas odkurzania, wyrwało go niespodziewane alarmujące poszczekiwanie stojącego pod nimi Neo, początkowo próbował je tylko uciszyć, rzucając w nieszczęsnego zwierzaka jakąś szmatą. Widząc jednak, że pisak nie ma zamiaru zareagować na jego męczeńskie pomrukiwania, niechętnie zmusił się do dźwignięcia z podłogi i naciśnięcia klamki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szokujący widok osoby stojącej na progu zmusił go do zadania sobie podstawowego pytania, czy aby nadal zwyczajnie nie śni. Tyle, że oznaczałoby to ni mniej ni więcej, że przez ostatnie tygodnie zdołał doprowadzić się do stanu porównywalnego chyba tylko z odlotem po zażyciu zbyt dużej dawki narkotyków. A aż tak źle raczej jeszcze z nim nie było. Ale jak inaczej logicznie wytłumaczyć obecność jego całkowicie żywej siostrzyczki na ganku, skoro wszyscy wokół zgodnie twierdzili, że ta osiem lat temu popełniła samobójstwo, skacząc do wodospadu ? Z drugiej strony opowieści o białej damie krążącej po miasteczku też były zupełnie niedorzeczne, a zdecydowana większość mieszkańców jednak zdawała się w nie szczerze wierzyć... A przede wszystkim czy to nie on sam jeszcze wczoraj twierdził, że skoro jej ciała nigdy nie odnaleziono, to równie dobrze może nadal przebywać wśród żywych ? A jednak teraz, gdy mógł wreszcie osobiście przekonać się, że jego wrodzony sceptycyzm okazał się w tym przypadku w pełni uzasadniony, nie wiedział za bardzo co powinien o tym w ogóle sądzić. Na całe szczęście aż do tej pory stojący grzecznie przy nodze swojego właściciela rudzielec zareagował za niego, wysuwając się nieznacznie naprzód, by swoim masywnym cielskiem oddzielić go w razie czego od nieznajomej, wyrywając mężczyznę z tego niezwykle niezręcznego transu.
      - Daj spokój, mały. – Pragnąc dać sobie jeszcze kilka chwil na wymyślenie odpowiedzi, chwycił mocno za obrożę futrzaka i pociągnął go zdecydowanie w tył. – Dahlia ? – Przeniósł niepewne spojrzenie na dziewczynę, pozwalając by dłonie nerwowo prześlizgiwały się po sierści czworonoga. – Czyli jednak miałem rację, twierdząc że coś w tej historii o twojej rzekomej śmierci było mocno nie tak... – Mruknął ledwie dosłyszalnie. – Tylko dlaczego w takim razie przez tyle lat się ze mną nie skontaktowałaś ? – Spośród stanowczo zbyt wielu pytań walczących w jego głowie o sztandar pierwszeństwa, zaczął od tego na tę chwilę najbardziej go palącego, jednocześnie mocno gryząc się w język, by nie rzucić w nią przypadkiem jakimś niestosownym oskarżeniem.


      Kompletnie wybity z pantałyku brat

      Usuń
  7. [Cześć. Wspaniale napisana karta, czytało się tak lekko, że nawet nie wiem, kiedy dobiłam do końca, a szkoda, bo chętnie poczytałabym więcej. Bardzo też podoba mi się dobór wizerunku, współgra z historią Dahlii, a przede wszystkim z jej nieco niepokorną osobowością.
    Wcześniej z autorką Delio ustaliłyśmy, że Vima i Dahlia były w dzieciństwie przyjaciółkami, jednak gdy Vima przerwała naukę w szkole, z czasem ich kontakt mocno się rozluźnił i urwał. Chciałabym w związku z tym zapytać, czy odpowiada Ci to powiązanie? Jeżeli tak, to mam pomysł na wątek: Vima podczas pracy mogłaby usłyszeć pogłoski o rzekomym powrocie Dahlii i sama postanowiłaby się o przekonać o ich prawdziwości, przychodząc do baru, w którym pracuje Dahlia. Mojej bohaterce doskwiera samotność, więc z pewnością obudziłyby się w niej stare sentymenty.]

    Vima Malkovich

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ooooh, mega podoba mi się pomysł, że miała kiedyś crusha na Abi, przecież z tego można wyciągnąć tyle sytuacji i niezręczności! I pomyślałam, że skoro przyda jej się towarzystwo rudej, to ona ją zaciągnie do pomocy w pensjonacie, o i razem urządzą warsztaty lepienia cudeniek, a potem Abi zaproponuje, że na stronę o pensjonacie, którą prowadzi do reklamy, wrzuci prace Dahli! Będzie przyjemne z pożytecznym :) Rąk do pracy i pomocy nigdy za wiele, a to na pewno dobrze zrobi Twojej panience ;)
    Co Ty na to? ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy miał świadomość, że wyraźnie wyczuwalne oskarżenie kryjące się w odpowiedzi jego dawno niewidzianej, a nagle znów odzyskanej siostrzyczki było w pełni uzasadnione ? Oczywiście, tym bardziej, że przywiało ono ze sobą co gorsza obraz Alexa, ich dawnego wspólnego znajomego, który po tym, gdy poinformował go o rzekomym samobójstwie Dahlii tak uparcie próbował nakłonić go do podniesienia słuchawki i wykręcenia numeru do swojej najbliższej krewnej, bo jemu samemu niezbyt to wypadało, a podświadomie wyczuwał, że za tym szybkim pochówkiem kryła się jakaś tajemnica, o której nikt nie chciał mówić. Natychmiast nawiedziły go okropne wyrzuty sumienia zarówno za to jak tragicznie potraktował owego posłańca, ale przede wszystkim też za to, iż przez długie lata tak koncertowo zlewał jego dobre rady. Tyle, że za nic w świecie nie przyznałby się teraz, że po prostu strach wziął wówczas nad nim górę.
    - Być może. – Wzruszył w zamian ramionami, starannie unikając spojrzenia dziewczynie prosto w oczy.
    Jasne, zdawał sobie sprawę, że oboje doskonale wiedzą, że miała rację. Jeden telefon w tę czy w tamtą raczej nie zrobiłby najmniejszej różnicy, gdyż w tamtych czasach Delio obawiał się, iż gdy tylko ustąpi jej prośbom i zacznie kombinować nad jakimś planem jej przerzutu do St. Luis, będzie musiał później liczyć się z niespodziewaną wizytą ojca, który po swoim wytrzeźwieniu z całą pewnością zechce zacząć szukać córki, a odkrywszy, że ta zwiała do brata, zrobi im dziką awanturę tak jak to czynił także wtedy, gdy jako dzieci po kolejnej domowej kłótni kryli się u sąsiadów. A wtedy ktoś wezwie policję i cały tak misternie tkany przez niego przez kilka ładnych miesięcy plan na uwolnienie się spod rodzicielskiej władzy pójdzie się walić.
    - Miałem ciężki dyżur. Nie ma o czym gadać. – Znalazłszy się w kuchni, zbył uwagę małej machnięciem ręki i szerokim uśmiechem. Jednym z tych wielu, których używał zresztą za każdym razem, gdy ktoś próbował się o niego troszczyć, nieważne czy należał do jakże niewielkiego grona tzw. zaufanych osób (te także instynktownie trzymał na pewien dystans), czy też był mu zupełnie obcy. – Zresztą ty chyba też jesteś nieco zmęczona. – Stwierdził, usiłując odwrócić od siebie jej uwagę. – Jadłaś coś dzisiaj ? – Spytał, nagle przypominając sobie, że ostatnim posiłkiem, który miał ostatnio w ustach był jakiś mus owocowy podstawiony przez pielęgniarkę ponad półtorej doby temu.
    Zdecydowanie powinien w końcu zacząć bardziej dbać o swój organizm, bo jeszcze po raz kolejny skończy się jakąś katastrofą. Szczególnie teraz, gdy nagle okazało się, że znowu miał dla kogo dalej brać się z życiem za bary.
    - Czy ja wiem... ? – Mruknął, przeglądając zawartość lodówki. Jak zwykle niemal zresztą pustej, bo w całym tym chaosie znowu zapomniał o uzupełnieniu zapasów. Cóż, jajecznica też się nada, a jakaś wdzięczna sąsiadka musiała mu na całe szczęście podstawić pod drzwi dwa pudełka świeżo zebranych jajek, gdy był jeszcze w pracy. – Może zacznijmy od tego gdzie się przez tyle lat podziewałaś. – Rzucił, zaczynając krzątać się przy przygotowywaniu pierwszego normalnego od paru dni śniadania, którego zapach najwidoczniej musiał dotrzeć także do nozdrzy psiaków, skoro te zaraz pojawiły się koło jego nóg. Podstarzała i nieco już przygłucha Astra nie zabawiła tam jednak zbyt długo, gdyż wychwyciwszy w powietrzu doskonale znajomą damską woń, puściła się nagle biegiem w kierunku Dahlii, a dotarłszy do niej zaczęła skakać, piszczeć i wachlować ogonem tak jakby nadal był dokładnie tą samą młodą suczką, co za czasów, gdy brunetka ostatnio przebywała w rodzinnym domu.


    Braciszek

    OdpowiedzUsuń