12.09.2024

[KP] Drobna i żylasta, cienka jak igiełka – spojrzał jej ktoś w oczy, zgięła się i pękła

Phoebe Beaverbrook
I w chłodny poranek pójdą nad rzekę, żeby nas pogrzebać.
I nie ma się czego bać, tak mówi mi serce twarde jak wisienka. I po co ten strach, przecież i śmierć bywa czasem piękna.


Dwadzieścia trzy lata. Rodowita mieszkanka Mariesville. Młodsza o trzy minuty siostra bliźniaczka Phobosa. Córka przedwcześnie zmarłej pianistki oraz właściciela domu pogrzebowego Danse Macabre oskarżonego i skazanego za dokonanie serii morderstw. Niedoszła ofiara własnego ojca, czego wspomnieniem jest blizna po nożu ciągnąca się od obojczyka wzdłuż klatki piersiowej. Ostatni rok spędziła w klinice psychiatrycznej Riverwood Behavioral Health, w Atlancie. Wynajmuje pokój w Sunny Meadows Bed & Breakfast, nie potrafiąc przekroczyć progu własnego domu. Kelnerka i pianistka w The Rusty Nail.

dodatkowe — powiązania — miejsca

Pojawiła się niczym duch niesiony przez chłodny, jesienny wiatr. Przeszłość, uśpiona pod warstwami codziennych spraw, nagle zaczęła drgać na dźwięk jej kroków, jakby obudzona z długiej drzemki. Deszcz padał drobnymi kroplami, rozbijając się o bruk niczym łzy, które ślizgały się po jej policzkach każdej nocy w ciągu ostatniego roku, a w powietrzu krążyła dusząca woń tragedii, która ją spotkała.
Phoebe czuła to napięcie. Prześlizgiwało się pod jej skórą, elektryzujące niczym błyskawica. Widziała, jak pulsuje między ludźmi, którzy odwracali przepełniony mieszaniną fascynacji i strachu wzrok, gdy przechodziła obok. Jej nazwisko, wypowiadane ledwie szeptem, krążyło między jednymi ustami a innymi, jakby stanowiło przestrogę. Ostrzeżenie przed duchem, który przyszedł upomnieć się o swoje miejsce w świecie żywych.
Cienie dawnych chwil przyczepiły się do niej jak ciernie, dźgając w najmniej spodziewanych momentach, boleśnie i głęboko. Przeszłość, jak nieproszony gość, nachodziła ją w środku nocy, kiedy leżała w łóżku, wbijając zęby w poduszkę, by stłumić krzyki. Bezlitośnie wdzierała się do jej snów, przynosząc obrazy martwych oczu ojca i dźwięk stali przecinającej skórę. Otwierała rany w jej duszy, które krwawiły cicho, pozostawiając po sobie smugi bólu, które trudno było wymazać z pamięci.
Ale Phoebe trwała, mimo wszystko, chwiejnie i niepewnie balansując na cienkiej linii rozciągniętej pomiędzy tym, co było w przeszłości, a tym, co jest teraz. Trwała, choć czuła, jak coś w niej kruszy się kawałek po kawałku. Ponieważ obiecała sobie, że nie pozwoli, by strach po raz kolejny odebrał jej życie. I każdego ranka ubierała się w tę obietnicę jak w niewidzialny płaszcz, który miał chronić przed duchami sprzed lat.

🖤🖤🖤

17 komentarzy:

  1. [Cześć! Ależ smutna jest to historia, bardzo trudna do przełknięcia. To, jaką traumę niesie za sobą Phoebe musi być naprawdę ciężkie i druzgocące. Przykre to, że gdzieś w tej naszej rzeczywistości, takie historie naprawdę mają miejsce i ludzie przeżywają takie tragedie. Rodziny niestety nie można sobie wybrać... Ale to, kogo do życia wpuścisz już tak. Mam nadzieję, że Phoebe w swoim życiu będzie miała już tylko tych, którzy przyniosą jej samo dobro!
    Życzę Ci dużo porywających wątków i wiele weny w prowadzeniu Phoebe. Jeśli masz chęć, zapraszam do Maddie. :)]

    Jax Moore & Madeline Green

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Wow i kolejna taka piękna karta na blogu *-* Jak wy to do diaska robicie, że czyta się was z ogromna przyjemnością, lekko płynąc przez tekst, a później aż skręca niedosyt? Zazdroszczę. Też tak chcę.
    Zrobiło się tak jesiennie, sentymentalnie i cicho nagle. Dużo emocji w ledwie kilku zdaniach mocno porusza, serce i wyobraźnię. Chialoby się ją przytulić, zapewnić, że nic złego jej więcej nie spotka. Dobrze, że ma brata, który zrobi dla niej wszystko! A jestem pewna, że mimo niepewności mieszkańców i jakiś uprzedzeń po tragedii i zbrodni, znajdzie prawdziwych przyjaciół.
    Phoebe z Abi muszą się dobrze znać, skoro mieszka w pensjonacie :) wyobrażam sobie jednakże ze Twoje dziewczę woli towarzystwo starszej i spokojniejszej pani Wilson, więc gdy zaczepia ją mój harpagan, ucieka xD
    Baw się dobrze i jeśli najdzie Was ochota kruszyć troszkę mur, zapraszamy! :*]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cóż za zarazem przesiąknięty smutkiem i poruszający opis... Szczere wyrazy współczucia dla Phoebe, która nie dość, że musi borykać się ze stresem pourazowym zgotowanym jej przez własnego ojca, który przecież powinien ją chronić, to jeszcze codziennie wysłuchiwać szeptów sąsiadów, bo ludzie, zwłaszcza w małych miasteczkach nie zapominają nigdy...

    Życzę samych porywających historii oraz niegasnącego płomienia weny, a w razie chęci zapraszam na wspólne kombinowanie.]


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  4. [Niesamowite, że zdecydowali się razem z bratem zostać po tym wszystkim w Mariesville. Smutna ona bardzo, ale oby w końcu mogła się poczuć bezpiecznie. Nie wiem, co mógłbym zaproponować z Waltem, bo on raczej do łaskawych nie należy. Ale może jednak coś uda nam się wspólnie wymyślić. Bawcie się dobrze i w razie czego wiecie, gdzie nas znaleźć.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Jeśli mogę... Przydrepcze na małą niespodzianką niedługo. Zaufasz nam? ;)]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  6. [Mimo ciężkiej historii, przepełnionej bólem, smutkiem i tym, że współczuje się takiej postaci, to tak jak to ujęłaś, chłonęłam z zapartym tchem. Nie dziwi mnie to, że nie umie przekroczyć progu własnego domu, bo takie miejsce powinno kojarzyć się ze spokojem, bezpieczeństwem i nanosić w pamięci jedynie radosne wspomnienia, a Phoebe nigdy nie doświadczyła tego. Jeszcze ci sąsiedzi, którzy nie dają za wygraną i wciąż szepczą. Takim chciałoby się zakleić usta. I fajnie, że jesteś calineczko w blogowym świecie kreowania historii, bo nie wiem, czy pamiętasz, ale to ja stworzyłam ci narzeczonego dla twojej postaci. Szkoda, że wtedy nie zjawiłaś się i mój Vincent pozostał bez kluczowego powiązania, ale i tak życzę samych sukcesów na blogu ;D]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  7. Było już późno i zdecydowanie od co najmniej dwóch godzin powinna być w swoim mieszkaniu na Śródmieściu. Abigail mieszkała na niewielkim metrażu wyłożonym wyblakłymi tapetami i wzorzystym dywanem w dużym pokoju przejściowym do kuchni, który robił to za salon, to jadalnio-biuro. Do pensjonatu codziennie rano dojeżdżała rowerem, lub docierała szybkim marszem, ale to tylko wtedy gdy rower był nie do użytku, albo miała luźniejszy dzień (na razie takich nie doświadczała). Prowadzenie pensjonatu było jej marzeniem, innego życia sobie dla siebie nie wyobrażała, a więc wszystko przez ostatnie lata, gdy wyjechała na studia, by się wyuczyć oficjalnie do przejęcia rodzinnego interesu, zbliżało ją do spełnienia i realizacji planów. Była ciepła, troskliwa, lubiła i chciała się opiekować wszystkimi i wszystkim, a więc rola gospodarza wpisywała się w jej upodobania idealnie. Chyba. Nie próbowała nigdy niczego innego, nie rozważała nawet innych ścieżek kariery, więc w sumie nie mogła tego wiedzieć, ale w Mariesville czuła się najlepiej na świecie, więc co innego mogłaby robić?
    Cztery lata spędzone w Atlancie nieco ją wymęczyły. Duże miasto było atrakcyjne, ale jednocześnie za ciężkie, za głośne, za szybkie. Duszące. Przekonała się, że się do niego nie przekona, za to tym mocniej tęskniła za domem i tym bardziej doceniła swojski klimat po powrocie.
    Powinna być już w swoim mieszkaniu, ale zamiast tego tę i pewnie kolejne kilka nocy spędzi z mamą, która zmartwiona i wystraszona, nie umiała sobie znaleźć miejsca. Państwo Wilson część pensjonatu za dużą jadalnią i otwartą kuchnią przerobili na zamknięte mieszkanie, ale gdy wczoraj tato Abigail spadł z drabiny i stłukł biodro, został zabrany do miejscowej kliniki i pewnie dopiero gdy wszystkie prześwietlenia i badania wykażą, że nic poważnego sobie nie uszkodził, lekarz wypuści go do domu. Nie zapowiadało się na wielkie cierpienie i uraz, ale człowiek miał już sześćdziesiątkę na karku za chwilę!
    Przesunęła dłonią po zmęczonych oczach i przeszła do długiego biurka przy wejściowych drzwiach, aby wyłączyć laptopa. Dom był cichy, większość turystów szybko zasypiała zmęczona kajakarskimi wycieczkami, albo wielogodzinnymi wędrówkami po okolicy. Abi wtedy odczuwała dopiero, jak wiele wysiłku kosztuje ją każdy dzień i jak bardzo chce kolejnego dnia znów zrobić tyle, ile może, by ludziom przyjeżdżającym tu do Mariesville było dobrze i żeby wracali zakochani w tym miejscu tak samo, jak ona je kochała. Usłyszała wtedy kroki na górze i przystanęła. Spojrzała w stronę schodów, ale nie dostrzegła aby paliło się żadne światło na piętrze. Nasłuchiwała chwilę, a znając pensjonat jak własną kieszeń, szybko domyśliła się, kto może nie spać.
    Abigail nie miała rodzeństwa, ale na brak towarzystwa i serdecznych przyjaciół nigdy nie mogła narzekać, bo sama dbała o relacje. Nie była ani najładniejsza, ani najpopularniejsza w szkole, a jedyny tytuł jaki mogła zarobić to najgłośniejsza. Albo najszerzej uśmiechnięta. Dbała o innych, czasami była upierdliwa, a niekiedy wścibska, ale nie natarczywa, więc i tym razem niezrażona po tym jak pokręciła się w kuchni, skierowała się w miękkich kapciach na górę.
    Trzymała w dłoniach dwa duże kubki aromatycznej herbaty, ciemne suszone liście opadły na dno ceramiki, zaś na powierzchni napoju unosiły się kawałki aromatycznych suszonych truskawek i świeżej cytryny. Przeszła cały korytarz, zatrzymując się dopiero przy ostatnich drzwiach. Ostrożnie stuknęła kostkami jednej dłoni w drewno, aby na pewno nic nie rozlać i cierpliwie czekała, aż koleżanka otworzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plotki jej nie interesowały, zresztą nic z tego co mówiono w miasteczku o rodzinie Phoebe, to nie było prawdą o tym, jaka sama była ta dziewczyna. I Abi mogła nie widzieć jej przez ostatnie lata, ale to nie zmieniało faktu, że nigdy nie zrobiła jej nic złego. I nie musiała się czuć źle z tym, że ktoś inny miał to samo nazwisko i okropne winy na grzbiecie.
      - Cześć, masz ochotę na owocową herbatę? - spytała ciepło, gdy drzwi lekko się uchyliły i uśmiechnęła zachęcająco, podsuwając jeden z kubków w stronę szpary przy progu. - Możemy usiąść na dole, jest cicho i pusto - zaproponowała, nie chcąc naruszać osobistej przestrzeni dziewczyny, a w tym momencie jej pokoju.

      nie chcemy jej zostawiać z smutkiem.

      Usuń
  8. [Ojej, totalnie się nie spodziewałam takiego komentarza. Zwłaszcza, że pisałam do Ciebie na poprzedniego(?) maila i nie otrzymałam odpowiedzi. Bardzo miło wspominam wątek prowadzonego przeze mnie Arcano, któremu Safyiah próbowała "oddać" wzrok. Rozbudził we mnie arkana kreatywności i rozwijam jego historię bardziej długometrażowo.
    Szalenie mi miło, że się odzywasz! Zbierałam się za powitanie Twojej Pani, bo urzekły mnie zawarte cytaty. Mam wrażenie jakby idealnie odzwierciedlały jej naturę. A jej historia jest tak smutna. Mam nadzieję, że w Mariesville trochę ukolorowisz jej żywot.

    Mam w planach jeszcze Pana, więc z pewnością jeszcze się odezwę. Teraz już mam aktualnego maila, więc strzeż się! Bo z chęcią bym coś jeszcze z Tobą napisała... ;) Cudownych wątków!]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  9. [Łał. Niesamowicie magnetyczna jest. Taki typ, co z pozoru wydaje się słabiutki, a otoczenie bladego pojęcia nie ma, ile w niej tkwi siły. Bawcie się dobrze na blogu, a w razie chęci pogburowania z ojcowską traumą na karku zapraszam do Charlesa.]/Hicks

    OdpowiedzUsuń
  10. [Dziękuję! Osobiście o wiele łatwiej pisze mi się o smutku, smutkach, tragediach i wszystkich bolesnych rzeczach, ale może to nie jest żadna cecha wspólna wszystkich autorów. (Oby :D) Chiara jest kompletnie nowa w miasteczku, więc pewnie będzie rozglądać się za przyjaźnie wyglądającymi osobami, toteż być może wspólne śniadanie kiedyś się uda. :D Dziękuję za powitanie, również życzę dobrej zabawy z obiema dziewczynami. :)]

    Chiara Moretti

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć!

    Ależ historia, rodem z dobrego podcastu kryminalnego. Chętnie zagłębilibyśmy się w tę sprawę tylko nie wiem, czy ktokolwiek z mojej gromadki dogada się z Twoją Panią. Druga postać natomiast przypomina mi typową dziewczynę z sąsiedztwa, z którą Geon mógł chodzić do szkoły. Życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj w Mariesville, calineczko!

    Choć życie nie oszczędziło Phoebe wyzwań, to cieszymy się, że znów jest wśród nas. Jej siła, mimo mrocznej przeszłości, budzi podziw. Oby pamiętała, że jest częścią Mariesville, nawet jeśli jej serce wciąż szuka spokoju. Mamy nadzieję, że znajdzie tutaj to, czego potrzebuje!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  13. [Pewnie, Charles już szykuje pelerynę. Szczególnie, że go uszkodziłam i brak adrenaliny w związku z pracą go roznosi. Opowiadaj, co tam masz w rękawie.]/Hicks

    OdpowiedzUsuń
  14. Jeszcze ciepły, wrześniowy dzień ustąpił miejsca chłodnej, jesiennej nocy. Srebrzysty księżyc widniał wysoko ponad lasem, jakby zachęcając okoliczne watahy do wyśpiewania charakterystycznych, dzikich serenad, przeszywających pełne strachu ciała wędrowców.
    Połacie lasu, które okalały z dwóch stron jego rodzinną działkę znał niczym własną kieszeń. Gęstwina szerzyła się w stronę miejscowej rzeki w części Riverside Hollow, w drugim zaś kierunku na rozległe pola uprawne i lasy prowadzące do sąsiednich miasteczek. Często była jego skrótem, który wybierał, gdy musiał opuścić swoje bezpieczne leże i udać się do centrum miasta. Znał tę trasę niemal od dziecka i mimo tego, że las z każdym rokiem zdawał się być coraz dzikszy, z łatwością rozpoznawał kolejne ścieżki i zakręty, przedzierając się przez ciasne i duszne gęstwiny.
    Las znał jego miarowe, ciężkie kroki, długie niczym u potwora z dziecięcych koszmarów. Mech zapadał się pod nim głęboko i ulegle. Suchawe, leśne poszycie sygnalizowało jego położenie, a rozłożyste gałęzie, chyliły się ku dołowi, witając go pierwszy raz tej nocy. Bluszcze, które pokryły stare drzewa chwytały się wzajemnie, tworząc kurczową sieć, łapiącą ofiary pomiędzy grubymi pniami. Ale on nie dawał złapać się w leśną pułapkę. Las miał tej nocy inną ofiarę.
    Tego wieczora wracał z cotygodniowych zakupów. Jak zwykle, był prawdopodobnie ostatnim klientem i wpadał kilkanaście minut przed zamknięciem. Wolał, gdy sklep nieco opustoszeje, a on nie będzie musiał się przeciskać między alejki z innymi klientami, bo z jego gabarytami stanowiło to raczej mało komfortową wizję. Wypchany po brzegi plecak przyklejony był do jego pleców, lecz nie ciążył nadmiernie. Wręcz, był przyjemnym dociążeniem, do którego przywykł w pracy. Zazwyczaj w jego rękach tkwiło coś co dla innych było zwyczajnie ciężkie, a dla niego stanowiło zupełnie standardowy balast, bez którego było mu dziwnie lekko.
    Od jego rozłożystych, szerokich barków odchodziły długie, skalane pracą fizyczną ramiona. Pomimo chłodu otulone były tylko cienką, wełnianą koszulą w kolorze brudnego burgundu. Rześkie, nieco przeszywające powietrze było miłą odmianą dla bezlitośnie ognistych temperatur stanowiących jego codzienność. Napawał się świeżym powietrzem mokrego mchu i grzybni, intensywnych świerkowych igieł, których zapach drażnił wysuszone nozdrza. Oddychał ciężko, odbijając oddech od pustej, mlecznej przestrzeni. Mgła powoli opadała na leśne poszycie, zupełnie niespiesznie – jakby chciała, by w mroku zdołał dostrzec coś, co las chciał tej nocy pożreć.
    Usłyszawszy krótki krzyk, przystanął na moment, wsłuchując się słaniające miarowo drzewa. Prócz poruszających się na wietrze gałęzi, do jego uszu dobiegały coraz głośniejsze dźwięki szurającego o liście materiału. Hałas był zupełnie niekontrolowany, obcy. Z całą pewnością nie należał do leśnej zwierzyny, od której roiło się w tych kniejach.
    – Wnyki – mruknął do siebie i przyspieszył kroku, przypominając sobie ostatnie znalezisko. Amatorscy, zupełnie nielegalni kłusownicy znów powrócili na te wypełnione po brzegi, dzikie tereny. I cóż, prawdopodobnie znów będzie musiał zrobić z nimi porządek.
    Wytężył słuch, niemal próbując wsłuchać się w dudniące bicie serca ofiary. Nachalnie przedzierał się przez zarośla, obrywając kilkukrotnie od gibkich gałęzi w głowę. Aż w końcu ,rozerwał ścisłą sieć bluszczy i stanąwszy pomiędzy dwoma starymi bukami, świadkami całego zajścia, dojrzał skuloną, drżącą z bólu i lęku ofiarę.
    Kobieta. Nawet w mroku dojrzał jej przerażenie.
    Stąpał miarowo, powoli się zbliżając. Pełniejący księżyc zaczął oświecać powoli jego twarz, zupełnie nieruchomą, lecz jakby łagodniejącą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Dziwne sarny zaczęły tu hasać – wyrwało mu się. Szorstki, nieco zachrypnięty głos Finna zdawał się intuicyjnie odbijać od kawałków metalu. Ostrożnie kucnął przy niej, przyglądając się uważnie wnykom– Nie bój się, pomogę – dodał, czując obijające się o ich ciała drżące powietrze, prawdopodobnie potęgowane przez strach dziewczyny. Z całą pewnością przeszło jej przez myśl, że to on jest właścicielem pułapki. A to przecież Shrubbery przeczesywał nierzadko lasy w poszukiwaniu okrutnych, metalowych pętli, bestialsko katujących dziką zwierzynę.
      Wyjął z kieszeni spodni niewielką latarkę, którą poświecił w stronę zakrwawionej kostki dziewczyny. Ujął ją, unosząc lekko ku górze. Pokręcił głową z politowaniem i własnymi palcami powyginał kłujące elementy skręconego drutu, które dodatkowo miały ranić ofiarę po zaciśnięciu się pętli. Ostre fragmenty próbowały przebić się przez jego stwardniałe opuszki palców, lecz zdołały tylko lekko podrażnić naskórek, tworząc niewielkie, zaczerwienione ubytki.
      Miiał nadzieję, że pomimo porządnie zranionej kostki, poczuła choć minimalną ulgę. Całe szczęście, zupełnie niepoprawnie założone wnyki, nie zacisnęły się maksymalnie, pozostawiając między skórą, a pętlą odrobinę przestrzeni. Zupełnie nie przejmując się spływającą po delikatnej skórze krwią, wsunął szorstkie palce w pętle. Wyginał dość gruby, skręcany z kilku wiązek drut, by nieco go poluzować, a później z nienaturalną siłą przerwać jego twardą strukturę, uwalniając nogę kobiety.
      – Miałaś szczęście. Bardziej chujowo się tego nie dało zrobić.


      Finn Shrubbery / Kopi Bear

      Usuń
  15. [Hej,

    Wpadłam poinformować, że odezwałam się na maila.]

    OdpowiedzUsuń