9.09.2024

[KP] Zawieszona między światami dwoma

Nie wiedziała, że powinna wtedy wziąć na zapas wdech rześkiego, górskiego powietrza. Że powinna zakotwiczyć obrazy głęboko w pamięci serca i ostatni raz spojrzeć na rozlewające się połacie świata, daleko poniżej jej zmęczonych stóp. Nie wiedziała, że powinna wtedy na długi czas pożegnać się z radością i uczuciem spełnienia. I na zawsze zostawić za sobą świat, który tak bardzo kochała. W jej głowie motały się strzępki rozmów i dźwięków, które bolały bardziej niż wdzierające się do jej ciała niespodziewane bodźce. Strata nie chroniła ją przed natarczywymi myślami, co było i jest, a co będzie.

Nie mogła uwierzyć, że to już koniec. Że tak krótko dane jej było czuwać nad bezpieczeństwem i życiem ludzi. Nie mogła akceptować tego, że stała się ofiarą własnego marzenia. Że droga, którą obrała sprowadziła ją do tragicznego upadku, pozostawiając ją w głuchym zaułku z niewidocznymi na pierwszy rzut szlakami dalszych wyborów.

Żegnała się z górami strugami wypływającej krwi. Płaczem i krzykiem, które wybrzmiewały w jej głowie pomimo nawracającej nieprzytomności. Płakała niepohamowanie, gdy szczyty oddalały się od  niej niewzruszone tragicznym losem. Przeraźliwe wycie zagłuszane szumem helikoptera zdawało się poruszać skalne usypy, drżące histerycznie, a jednocześnie tak stabilne jak nigdy wcześniej. Ukochane pasmo górskie znikało z pola widzenia, ryjąc skaliste wierchy na jej łamiącym się sercu. Sercu, które jeszcze nie zdecydowało, czy warto dalej bić.

Nie rozumiała zlewających się słów, nie poznawała zmieniających się ponad nią twarzy. Czuła, że jej słabe ciało tonie w twardej powierzchni, a rozbrzmiewające dookoła bodźce zacierały się w niezrozumiały sposób. Obłoki tuliły ją do niebiańskiego snu, który przyszedł znienacka, mimo przeraźliwego bólu, zdającego nie mieć kresu. Nawet wtedy miała przed oczami obraz zachodzącego nad górami słońca i uczucie niestabilnego skalnego gruntu pod nogami, które było ostatnim czego doświadczyły jej nogi przed tragicznym wypadkiem.

Kopi Adalina Bear

Kiedyś wierzyła, że można spełniać marzenia. Że świat może dać nam wszystko, jeśli tylko wyciągniemy po to dłoń. Teraz wie, że jesteśmy więźniami własnego losu, udobruchani przez łagodne oblicze migających obrazów świata i ulotnych, łagodnych bodźców.
Przed latami spełniła swoje marzenie o wstąpieniu w szeregi górskiego pogotowia ratunkowego. Pracowała na pokładzie jednego z helikopterów działających ponad Pasmem Błękitnym. Jej krótką karierę zakończył tragiczny wypadek, w którym skalny odłamek osuwu zmiażdżył jej jedną nogę. Podczas kilkunastomiesięcznego pobytu ośrodkach medycznych w Atlancie konieczna była amputacja kończyny oraz późniejsza walka o powrót do sprawności fizycznej. Uczyła się stawiać kroki na nowo, współgrać z protezą. Zaczęła nowe życie, pełna buntu i lęku o bezkresną ulotność życia.
Przed niespełna rokiem wróciła do Mariesville, miasteczka w którym jako dziecko spędzała bajeczne wakacje u babci- stając się nowicjuszem. Zajęła niewielki pokoik z tarasem, nad którym wiecznie ulatnia się dym tytoniowy. Od niedawna jest baristką w kawiarni Under the Apple Tree, bo kawa zawsze była jej dobrą koleżanką. Usilnie próbuje odnaleźć się w nowym, trzydziestoletnim życiu i szuka nowych pasji. Spędza wczesne poranki dotykając bosą stopą rosy na babcinym podwórku lub pływając samotnie w dzikich, rzecznych zatoczkach. W pracy stara się kojarzyć nowopoznanych mieszkańców z rodzajem ich ulubionej kawy. Wieczorami poznaje babcine tajniki i receptury najlepszych nalewek w regionie i słucha narzekań o swoim staropanieństwie.


__________________________________________________________________________________________
Witam! W karty nie umiem, ale może w wątki tak. Jesteśmy chętne na poznanie się bliższe lub dalsze 🎔
JPG: Pinterest, w tytule coś mi się napisało.
Kontakt: wedsdxxc@gmail.com


27 komentarzy:

  1. [Cześć!
    Kopi jest szalenie odważna i to strasznie przykre, co ją spotkało. Nawet nie chcę wiedzieć, jak się czuje z tym, że musiała porzucić swoje marzenie. Mam nadzieję, że w miasteczku uda jej się sięgnąć po nowe.
    Witam serdecznie na blogu i życzę mnóstwa wspaniałych historii i całego morza weny! Baw się tu z nami dobrze. :)]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jak ja wracam z gór to mam dokładnie tak samo: płacz, krzyk i żałość. Tylko, że ja mogę sobie wracać do woli, a biedna Kopi już nie i to jest smutne! Najgorzej stracić coś, co nadaje życiu sens, a w jej przypadku było to ratownictwo górskie – w przypadku Rowana służba dla SWATu, dlatego on na pewno byłby w stanie ją zrozumieć. Mam nadzieję, że ta kobietka znajdzie w Mariesville ukojenie i tego jej życzę, Tobie zaś dobrej zabawy na blogu i niezliczonej ilości wątków. A domowych nalewek nigdy za wiele! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nie zgadzam się, że nie umiesz w karty. Ale, ale! Są w tym samym wieku i oboje spędzali wakacje u babci. Nie wiem, czy taki potencjał na wątek powinien się marnować. Bawcie się dobrze, a gdyby Kopi chciała powspinać się z pomocą Waltera na jakieś pagórki, to zapraszamy.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Aż mnie przeszły ciarki i zabolało serce! Tak bardzo boleśnie ją doświadczyłaś, ale widzę w niej dużo odwagi i siły. To nie jest słabeusz. Na pewno nikt w Mariesville nie da jej odczuć, że czegokolwiek jej brak, że jest oceniana, że jest obca , albo gorsza i trzymam kciuki, aby się tu odnalazła. I aby znalazła spokój i coś, co pokocha równie mocno jak to, co utraciła.
    Udanej zabawy i w razie chęci spędzenia czasu z kimś szalenie pozytywnym, zapraszamy do siebie z rudzielcem! :) ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [Byłbym jednak za spotkaniem po latach. Może Walter nakryłby ją na pływaniu w jakimś dzikim zagajniku? Mogli być sobą zauroczeni jako dzieciaki, trzymać się któregoś lata w tej samej grupie nastolatków i razem kąpać się w tym ukrytym w zaroślach stawie. A teraz spotkaliby się w tym samym miejscu, niekoniecznie rozpoznaliby się od razu i żadne z nich nie będzie zadowolone z niespodziewanego spotkania z nieznajomym. A później może faktycznie rzucimy ich na jakiś pagórek. ;-)]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  6. Zatrzymała palce mocno zaciśnięte wokół wyjątkowo dziś niesfornych kosmyków i rozejrzała się po pokoju, szukając czegokolwiek do ich związania. Była dziewiętnasta, a ona zmęczona czuła rosnącą irytację, bo rude kłaki dzisiaj latały jej na wszystkie strony! Gdy w pensjonacie spotkała się z księgową, aby zajrzeć do rozliczeń, wciskały jej się do oczu, gdy w południe pojechała rowerem do sklepu po kilka litrów zapasowego mleka na śniadanie gościom, zatańczyły sobie z wiatrem i prawie wyrżnęła o krawężnik, gdy ją zaatakowały, a gdy jadła na obiad zupę, wleciały jej do buzi. I tak cały dzień coś z nimi nie tak. To było nieprawdopodobne, że nie umiała zapanować nawet nad własną fryzurą! Bo to że nie panowała nad wszystkim innym od powrotu z Atlanty to już chyba oczywistość.
    Wróciła po czterech latach studiów i chciała wskoczyć w buty, o których marzyła od dziecka. Wiedziała, że Mariesville to jej dom i jej świat, nawet kiedy wpadła w wir nowych znajomości, wielkich szans i szerokich perspektyw, troszkę się gubiąc w całym tym szaleństwie. Wiedziała od zawsze, że wróci do domu i przejmie pensjonat, który w rodzinie był już kolejne pokolenie, zadbany, czarujący i ciepły. Nie wyobrażała sobie innego scenariusze na szczęśliwe życie, ale coś sprawiało, że jednak nie do końca czuła się spełniona. Zaraz stuknąć miał miesiąc, jak na dobre wprowadziła się do mieszkania po babci na Śródmieściu, układając ciuchy w starych szafach i przestawiając nieco fotele w dużym pokoju przechodzącym do kuchni, gdzie nadal wystrojem były kwieciste blade tapety i wzorzysty dywan, a jednak coś ją gryzło. Nie piała z radości, choć przygotowana była na ciężką pracę i ilość obowiązków nie była jej straszna. Miała świeżo zdobytą wiedzę o prowadzeniu obiektu, masę pomysłów na uatrakcyjnienie go gościom i niezliczone pokłady zapału. Coś jakby złośliwie jednak szeptało że... To za mało?
    Znalazła w końcu szeroką spinkę i podpieła włosy. Sapneła, bo od kilku minut trzymania ich w gorze, dozbolalo ją ramię. Zgarnęła z stolika pod oknem materiałową torbę, w której trzymała butelkę ojcowskiego domowego wina, dwa rogale z marmoladą i paczkę słonych paluszków. I duży ręcznik, który na pewno się przyda, skoro wybierała się nad rzekę! Boże, jak cudownie było wrócić, a jeszcze cudowniej spotkać tyle osób, z którymi znała się przez lata. Atlanta zdecydowanie nie była dla niej, tam było duszno, głośno i wszystko pędziło za szybko, aż przelatywało przez palce. Mariesville było za to doskonałe, jak szyte dla niej na miarę, choć czasami lubiła myśleć, że to ona została ulepiona z tutejszej gliny specjalnie, aby nigdy nie wyjechać.
    W umówione miejsce dotarła chwilę po czasie, już z oddali widząc ciemną czuprynę Kopi. Podjechała wiekszosc drogi żółtym rowerem, ale ostatnie metry przeprowadziła go ostrożnie, bo wydawało jej się że po pierwsze musi dopompować oponę z tyłu, a po drugie wiadomość o kłusownikach i podkładanych wnykach kazała uważać. Jakby wjechała w takie metalowe zębiska, to byłoby po rowerze, albo po którejś z jej kończyn, z kolei z dala od miasta i w wysokich trawach pułapka była zbyt łatwa do ukrycia.
    - Cześć! - rzuciła wesoło , dochodząc do koleżanki. Rower porzuciła blisko na trawie i weszła na kamienisty brzeg, a chrzęst spod jej stóp wydał się w okolicznej spokojnej ciszy aż agresywny. Zsuneła tenisówki i wcisnęła w buty kolorowe skarpetki w cienkie paseczki, oo czym sięgnęła do torby oo ręcznik, który rozłożyła na kamyczkach. chwilowo miał robić za koc, na którym zostawi rzeczy wskakując do przyjemnie nagrzanej rzecznej wody.
    - Jak minął dzień? - zagaiła, układając ostrożnie torbę z skarbami na materiale. - Patrz co mam! - wyjęła wino i podała butelkę Kopi bardzo dumna z siebie. Oh to nie tak, że ukradła tacie trunek, bo mówił, aby się częstowała kiedy zechce. Ale chyba sądził, że będzie brała nieco mniej. I rzadziej.

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  7. [Lecimy w ten dziwny początek. Możesz nam zacząć, jeżeli masz chęć. Na razie niech nam się ta znajomość rozwija naturalnie, ale jak coś mi wpadnie do głowy (lub Tobie), to podsyłam maila, żebyś miała, gdzie się odzywać.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj w Mariesville, niedokrwistość!
    Podróż Kopi od spełnionego marzenia o ratownictwie górskim, przez bolesną utratę, aż po powrót do miasteczka pełnego wspomnień, to opowieść, która z pewnością porusza. Teraz, jako baristka w "Under the Apple Tree", na pewno nauczy się odnajdywać radość w codziennych chwilach, jak i pomoże w tym odwiedzającym kawiarnie mieszkańcom. Jesteśmy przekonani, że nasza społeczność bardzo ją pokocha!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękuję za przywitanie :D Do kawiarni na pewno wpadnie, bo nic tak nie przyciąga jak darmowe WiFi, haha :D
    Kurczę, ale Ty to dopiero zgotowałaś los dla Kopi (ciekawe imię, tak przy okazji). Bliskie spotkanie ze śmiercią to mało powiedziane, w dodatku nie obyło się bez poważnych strat! No ale dobrze, że dałaś się dziewczynie chociaż trochę pozbierać :D
    Z pewnością przydadzą się Paige ludzie, którzy sprawią, że zacznie brać pod uwagę zostanie w Mariesville. Jeśli Kopi nie zraża się przy pierwszym wrażeniu i przymknęłaby oko na lekkie zrzędzenie, to może by spróbować z jakąś lekką znajomością na początek, żeby zobaczyć, jak się dziewczyny dogadują, a potem by może wyszła z tego jakaś przyjaźń czy coś? :D]

    Paige King

    OdpowiedzUsuń
  10. [W sumie, z degustacji nalewek może wyjść całkiem ciekawy wątek, więc jeśli masz ochotę – czemu nie? :D Podejrzewam, że Rowan namawiałby Kopi, żeby zaczęła udzielać się w tutejszym wolontariacie, że może to mogłoby trochę jej pomóc z poczuciem żalu. Wolontariat to co prawda nie górskie wyprawy, ale na pewno w jakimś stopniu wypełniłoby to wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy. Ach, i przed niespełna rokiem na pewno zdążył już zapukać do jej drzwi, by powitać ją swoim jednoosobowym komitetem powitalnym, gdy się tutaj wprowadziła, bo ma to po prostu w zwyczaju :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  11. Kopi była kochana. I pomijając to, że w ocenie Abi każdy taki był, to dziewczyny miała szczególny sentyment, bo ta przekonała ją do wody, a z początku dla kilkuletniej rudej pyzatej dziewczynki, rzeka była podejrzana i jej nieznane dno przerażające. Nie wiedziała, czy dziś są przyjaciółkami, ale na pewno były nimi w te wszystkie upalne wakacje, jakie spędzały wspólnie, gdy tylko brunetka przyjeżdżała do Mariesville. To były czasy pełne śmiechu i beztroski, bez poczucia odpowiedzialności i obawy, że czemuś się nie podoła. I wiele z tamtych czasów zostało w Wilson, ale w środku była już rozsądniejsza.
    Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odbierając od razu placuszki.
    - Nie mogłam się zebrać - wyjaśniła przepraszająco na usprawiedliwienie późniejszego dotarcia. Nie narzekała i nie skarżyła się za wiele, a gdy coś ją gryzło, śmiała się po prostu głośniej niż zwykle, aby odstraszyć od siebie wszystkie te złe rzeczy, jakie ją dotykały.
    Wgryzła się z pomrukiem w placucha, doskonale wiedząc, jak pysznego smaku może się spodziewać i westchnęła z zadowoleniem, opierając się o kamień, na którym siedziała Kopi. Właściwie się na niego z boku uwaliła, kladac ramię i pół chudego ciała na skałkę.
    - Boże, jakie dobre! - sapneła zachwycona i zamknęła oczy, odchylając głowę a tył. To była przecież najlepsza pozycja, aby wyrazić uznanie dla babcinych placuszków i delektować ich smakiem. Gdyby wiedziała, że babcia Kopi tak je będzie rozpieszczać, to by się pospieszyła, a może nawet umówiła z koleżanką tak, że odbierze ją z domu! Och, przecież babcie już tak miały, że zawsze zapraszały do siebie i karmiły każdego i byłby to niezły sposób, aby załapać się na coś pysznego szybciej... Cóż, był to plan, który mogła jeszcze wdrożyć i zrealizować w przyszłości.
    Odetchnęła głęboko i zachichotała, słowo podkład pasowało wręcz idealnie do jej wieczornych planów. Miała zamiar troszkę sobie dziś pofolgować, a że ostatnio robiła to znacznie częściej niż w Atlancie, gdzie strofowała samą siebie by skupić się na studiach, bezwstydnie sięgnęła po papierowy, kolorowy kubeczek, stuknęła brzegiem o brzeg tego drugiego brunetki i upiła porządny łyk. Może nawet trochę za duży, bo aż poczuła palenie w przełyku i kaszlnęła, zerkając na kolorowego jednorożca. Oblizała usta i spojrzała na koleżankę z troską.
    - Codziennie nadgodziny? - powtórzyła, lekko marszcząc brwi. Cóż, dodatkowy grosz zawsze się przyda, ale na litość boską, czas dla siebie i odpoczynek to też było bardzo ważne. - Po Festiwalu za tydzień turystów już będzie mniej, może wtedy się rozluźni - pocieszyła z uśmiechem.
    Dla niej to oczywiście mniej pozytywny scenariusz, bo im więcej było w Mariesville turystów, tym więcej zarezerwowanych pokoi, tym więcej życia w pensjonacie i więcej pracy oraz zysków. Abi chciała, aby to miejsce żyło, aby ludzie się tu ciągle kręcili, ale wiedziała, że im dalej ku zimie, tym rezerwacji będzie mniej. Nigdy na szczęście nie było tak, że miasteczko umierało i nie działo się absolutnie nic, bo malownicza okolica zawsze miała wiele do zaoferowania, ale i tak wiosna i lato były najruchliwsze turystycznie.
    Kiwnęła potakująco. Owszem, była zmęczona ale nie mogło być inaczej, pracy nie brakowało.
    - Dużo pracy nad drugim piętrem i ogródkiem- rzuciła ogólnikowo. Mogłaby o tym opowiadać kolejną godzinę, ale nie była pewna, czy Kopi chce tego posłuchać. Sama się zakręciła wokół pensjonatu, to było jej życie, ale wiedziała, że niektórych może wręcz zanudzić, jak zacznie mówić i po kwadransie okaże się, że nie łatwo będzie zamknąć jej buzię z powrotem. - Fajnie by było, jakbyś wpadła i zobaczyła wszystko sama - zaproponowala pogodnie, bo o ile słuchanie o tym jak się prowadzi turystyczną nieruchomość nie musiało być ciekawe, tak zobaczenie wszystkiego na własne oczy, mogłoby pozwolić zrozumieć ekscytację i ożywienie Abi. Plus bardzo chciała móc się pochwalić tym, co już zrobiła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Wskoczymy do rzeki? - spytała zaraz, gdy przełknęła ostatni kawałek placuszka i stanęła prosto, popijając wino. Oczywiście nie miała zamiaru robić jakiś zawodów pływackich jak za dawnych lat, a tylko się popluskać. To nie była też pewnie zaskakująca propozycja, bo wierzyła, że do niczego nie musi Kopi namawiać, chciała się tylko upewnić, że mają ten sam pomysł na spędzenie dzisiejszego wieczoru. Aż szkoda byłoby nie skorzystać z tego, że woda jest jeszcze nagrzana letnim słońcem!
      Postawiła ostrożnie kubek z winem na kamieniach obok ręcznika i sięgnęła po skarby z torby.
      - Mam jeszcze rogale i paluszki - poinformowała, odkładając wspomniane na ręczniku. Kopi mogła się częstować kiedy najdzie ją ochota bez pytania.
      Ruda usiadła na ręczniku po turecku i spojrzała znów na kubek. Czy koleżanka wybrała go specjalnie, bo idealnie do nich pasował?


      Abi

      Usuń
  12. [Przychodzę z nieśmiałym przywitaniem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kojarzę Twój nick. Nie wiem, czy zmierzam w dobrym kierunku, ale mgliste wspomnienie Legend Arduilu cały czas krąży mi po głowie. Czy słusznie? Od razu uprzedzę, że sama występowałam pod inną nazwą użytkownika, ale prowadziłam postać Safyiah, dżina pod postacią kobiety.
    Poza tym! Łamiąca serce historia została zaplanowana dla uroczej Kopi, ale wygląda na to, że wcale nie tak łatwo złamać jej ducha walki, pomimo obaw o przyszłość. Trzymam za nią kciuki! A Tobie życzę dobrej zabawy i ciekawych historii :)]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  13. Od kilkunastu lat wstawał wcześnie rano, nierzadko jeszcze przed świtem, jednakże nigdy do końca nie udało mu się do tego przyzwyczaić. Zawsze był typem sowy, rozbudzał się, gdy słońce chowało się już za horyzontem, a jego umysł działał jaśniej, gdy długie cienie rozlewały się na szarych chodnikach. Przy Birdy nie było jednak mowy o długim spaniu. Już dzień po pogrzebie babka dała mu jasno do zrozumienia, że nie przyjechał do Mariesville na wakacje. Budziła go, gdy kogut jeszcze smacznie drzemał i zaprzęgała do pracy. Nie narzekał, przywykł do pracy fizycznej i szybko okazało się, że aprobujące mruknięcia babki są wystarczającą zapłatą, by bez marudzenia wyskakiwał co rano z łóżka.
    Tym razem nie przyszła go obudzić. Poprzedniego dnia wrócił z targu późnym wieczorem. Miał zmienić ojca na stoisku jedynie na moment, ale Marvin, który miał zrobić sobie przerwę jedynie na obiad, już się nie pojawił. Walt odnalazł go później śpiącego na hamaku na werandzie z butelką babcinego bimbru. Nie miał nawet siły robić mu awantury, ominął późną kolację i padł ze zmęczenia. Jego organizm nie dał mu jednak wypocząć. Wybudził się sam akurat na wschód słońca. Widział krzątającą się w ogrodzie warzywnym Birdy, która jedynie machnęła mu dłonią, dając znak, że dzisiaj nie potrzebuje jego pomocy. Ta poranna rutyna, gdy pomagał babce oporządzić zwierzęta, a później rozwoził sery, mleko i masło po miasteczku zaczęła mu tak wchodzić w krew, że teraz, gdy jego pomoc okazała się zbędna, nie mógł sobie znaleźć miejsca.
    Wrzucił do plecaka przygotowane przez Birdy kanapki i termos z letnią już herbatą, po czym ruszył przed siebie. Wędrówka przez znane mu z dzieciństwa, a jednak kompletnie zmienione lasy, po polanach mokrych od rosy i przez pola, na których za dzieciaka bawił się z kolegami w chowanego, wywoływały u niego nostalgię tak głęboką, że jakiś zupełnie niespodziewany żal za tym, co minęło, ściskał go w gardle. Wakacje spędzane w Mariesville były dla niego zawsze czasem prawdziwej beztroski i teraz, choć nie miał już szesnastu lat, czuł się podobnie. Nogi same prowadziły go ścieżkami, które przemierzał razem z Tonym, Scottem i całą resztą bandy wyrostków piętnaście lat wcześniej. Zapach wilgoci, trawy, kwitnących glonów i powietrza tak czystego, jakim nigdy nie dane mu było odetchnąć w Atlancie, prowadził go ku zagajnikowi, w którym skradał dziewczynom pierwsze całusy i gdzie po raz pierwszy pływał po pijaku, mając czternaście lat.
    Nie zamierzał wcale pływać, a jednak zrzucił plecak, zsunął buty i wchodząc w szuwary, zaczął zdejmować koszulkę. Już miał ją odrzucić na bok, gdy usłyszał plusk. Nie spodziewał się nikogo o tak wczesnej porze i w tak odosobnionym miejscu, i gdy wyszedł spomiędzy wysokich traw na brzeg stawu, zaskoczenie odebrało mu mowę. Przez moment wpatrywał się w plecy ciemnowłosej kobiety. Dostrzegł jedynie wąskie jasne ramiona i ciemne pojedyncze kosmyki wijące się mokrymi puklami na bladej skórze karku. Było dla niego jasne, że dziewczyna jest jeszcze nieświadoma jego obecności i nie zamierzał wcale tego faktu zmieniać. Jej obecność w ukrytym zagajniku świadczyła raczej o tym, że nie szukała towarzystwa. On też nie planował nikogo spotykać, toteż cofnął się ostrożnie o krok, chcąc odejść niepostrzeżenie.
    Jego plany o byciu niezauważonym pokrzyżowała jednak cyraneczka wijąca wśród traw gniazdo. Zaskrzeczała w głośnym proteście, gdy postawił stopę zbyt blisko i ruszyła na niego bez chwili zwłoki. Walt sapnął zdziwiony niespodziewanym widokiem i w ostatniej chwili zabrał palce przed jej kłapiącym dziobem. Zahaczył stopą o wystający ponad mech korzeń pobliskiego drzewa i runął z impetem prosto do stawu. Zanurzył się po sam czubek głowy i gdy dźwignął się z powrotem na nogi, musiał przetrzeć mokrą twarz, by dostrzec, jak kaczka mierzy go z brzegu pełnym satysfakcji spojrzeniem. Zakwakała głośno i podreptała z powrotem między wysokie trawy. Zacisnął zęby.
    — Kwa kwa ciebie też, ty cholerna… — wycedził, robiąc jeden ciężki krok w stronę brzegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpadł w jeansach i mokry materiał ciążył mu teraz na nogach. Dopiero teraz zerknął przez ramię, zupełnie zapominając o kąpiącej się dziewczynie. Woda była czysta i przejrzysta, ale odbijające się od powierzchni wschodzące słońce sprawiało, że nie dostrzegał nic, co znajdowało się pod wzburzoną teraz taflą. Teraz jednak widział jej twarz zwróconą ku niemu.
      Zmarszczył brwi i odwrócił się w jej stronę. Wyglądała dziwnie znajomo. Odgarnął do tyłu ociekające wodą włosy, nie spuszczając z niej wzroku.
      — Cześć, Bear.
      Mógłby przysiąc, że nie zmieniła się ani trochę.

      W. Underwood(syren? ಠ_ಠ)

      Usuń
  14. [Cześć! Ślicznie dziękuję za miłe powitanie i takie piękne komplementy! Ogromnie się cieszę, że odebrałaś tak Maddie, w zasadzie to było moim celem. Obym utrzymała to w wątkach. :D
    Myślę, że nasze dziewczyny dobrze się ze sobą dogadały. Są rówieśniczkami, może za dzieciaka bawiły się razem? :) Lubię ustalenia mailowe, więc jeśli są chęci do pisania ze mną :D to zapraszam: cinnamoonlattee@gmail.com :)]

    Maddie Green

    OdpowiedzUsuń
  15. [O nie, niech spirytus nie wietrzeje, już szybciutko bierzemy się do pracy! :D Oczywiście, akceptuję pomysł!]

    Życie w tej małej mieścinie nie było może jak film akcji, w którym wiecznie dzieje się coś nowego, ale miało swój wyjątkowy urok, z którego korzystali przede wszystkim turyści, będący tu od święta. Było też bardzo praktyczne, bo wystarczyło pomóc komuś z płotem w ogrodzie, albo wymienić pordzewiały kran, żeby otrzymać w zamian przepyszną zupę, mendel jajek, czy doskonałe przetwory w zawekowanych słoiczkach. Handel wymienny działał, nawet jeśli nie bardziej niż pieniądze, ale wystarczyło żyć z ludźmi w zgodzie i czasem coś od siebie dawać, a nie tylko brać, żeby zapewnić sobie tutaj całkiem porządne warunki. Akurat Rowan potrafił dawać i nie chcieć niczego w zamian, choć to wcale nie oznaczało, że dawał wszystkim jak popadnie. Miał swoje zasady. Szeryfem starał się być dobrym, mimo że prywatnie nie był dostępny dla każdego, choć i to w zasadzie nie jest żadna nowość, bo każdy kto go zna, wie, że nigdy nie był zbyt towarzyski, ale za to chętnie pomagał i dlatego ludzie mogli na nim polegać. Nawet jeżeli chodziło o coś tak banalnego, jak przesunięcie starego kredensu, był w stanie zrezygnować z wolnego popołudnia, udać się do starszej kobiety, użyczyć siły swoich własnych rąk i pomóc w tym małym przemeblowaniu. Babcinka sama tego przecież nie zrobi, ani razem ze swoją wnuczka, bo kredens waży więcej, niż one obie razem wzięte. To stary, solidny mebel, który może pamiętał jeszcze czasy Skonfederowanych Stanów Ameryki, a jeśli nie, to na pewno pamiętał państwa Bear na kilka pokoleń wstecz. Tyle w nim było dobroci, tyle różnorakich nalewek, konfitur i syropów, że aż trudno się doliczyć, chociaż kto zawracałby sobie głowę liczeniem, skoro istniała szansa, że będzie można ich spróbować. Nie był tu pierwszy raz w życiu. Często pomagał pani Bear w przydomowych robótkach, bo kobieta, choć trzymała się doskonale jak na swój wiek, nie miała już tyle werwy, żeby ze wszystkim uporać się w pojedynkę. Miała wprawdzie Kopi, ale do pewnych rzeczy potrzebna była męska ręka, bo miała po prostu więcej siły w mięśniach. A ręce Rowana, może nie jakoś szczególnie umięśnione, siły miały ponad miarę. I w dużej części zawdzięczał to wiosłowaniu i swojej pasji do kajakarstwa.
    — A więc to jest ten kredens — zastanowił się chwilę, gdy po przywitaniu się, zszedł już z kobietami do piwnicy, żeby zobaczyć z czym będzie tu dziś walczył. Mebel był naprawdę duży i zupełnie nieporęczny, ale najważniejsze, że nie wyglądał tak, jak miałby się rozpaść przy pierwszym szturchnięciu. Bo bez wątpienia będzie nim musiał trochę poszturchać, żeby chociaż drgnął.
    — Całkiem solidny kawał drewna. — Zastukał w mebel z czystej ciekawości, bo kiedyś kredensy robiło się z litego dębu, a ten właśnie tak wyglądał. W pojedynkę musiał ważyć ze sto dziesięć kilo, albo i więcej, więc co dopiero z tym pokaźnym zestawem dobroci, pod którym aż uginały się półki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli mógł czegoś Kopi pozazdrościć to właśnie tego, że miała jeszcze babcię, która regularnie uzupełnia domową spiżarkę takimi pysznościami. Zjedzenie świeżego chleba z babcinym dżemem musiało być wręcz rajską przyjemnością.
      — Przyda się zestawienie przynajmniej części tych rzeczy — oznajmił, kładąc dłonie na swych biodrach. — A co dwie pary rąk, to nie jedna. Może chciałabyś mi pomóc, Kopi? — Zaproponował, unosząc usta w lekkim uśmiechu. Tak będzie na pewno szybciej, poza tym nie był pewien, czy wszystko można stawiać tak po prostu na podłodze. Kopi na pewno poznała już babcine tajniki, więc będzie wiedziała, jak należy się tym wszystkim zająć, żeby niczego nie sknocić. A on zajmie się kredensem, gdy półki trochę już opustoszeją i będzie większa szansa, że wielki mebel chociaż drgnie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  16. Abigail nie chciała traktować wyjątkowo, w sensie ulgowo, Kopi, nie chciała patrzeć na nią z współczuciem i pozwalać jej odczuć jeszcze bardziej, że coś się zmieniło. Niczego jej nie brakowało, wciąż była taka sama, tak samo zaparta, bystra i ambitna. Wyobrażała sobie, że jej dzielna koleżanka dość ma tych jednakich spojrzeń posyłanych przez zatroskane i żałujące jej losu sąsiadki, babcie może też , czy resztę znajomych. Radziła sobie świetnie i to było godne podziwu, więc i ruda nie rozpieszczała jej, ale zwracała za to uwagę na jej ruchy, czy samopoczucie. Widziała, gdy Kopi bladła, albo zwalniała kiedy zbyt długo spacerowały. Dostrzegała grymas zmęczenia na jej twarzy, ale pozostawiała wszystko bez komentarza, bo tak czuła, że dziewczyna tego nie potrzebuje, a może nawet i nie chce. Ona chyba by nie chciała... Abi nie potrafiła wczuć się i zrozumieć do końca położenia brunetki, ale przecież nic w tym dziwnego, więc nie chciala pajacować. A już na pewno nie chciała na siłę sprawiać, że dziewczyna będzie się czuła mniej niezręcznie, mniej skrępowana, czy mniej zirytowana, bo na sto procent wyszłoby odwrotnie. Żadna z nich tego nie potrzebowała. Prowadziły inne życia, były od siebie bardzo różne i czego innego chciały od swojej przyszłości. Jedna całkiem straciła to, co miało jej dać szczęście, a druga wciąż za tym goniła, mając to właściwie już w zasięgu swych rąk. Nigdy nie było powiedziane, że plany i marzenia nie mogą się zmieniać wraz z człowiekiem oraz tym, co go spotyka i to Abigail mogła powtarzać do znudzenia, bo przecież Kopi była młoda i miała przed sobą niezliczone scenariusze i możliwości. Może już nie było ich tak wiele, ale w istocie wciąż całe mnóstwo!
    Zaśmiała się krótko, na widok miny po wypiciu kubka przez brunetkę. Przecież nie przyniosła jej najtanszych sików z marketu do diaska!
    - Nie jest takie złe - stwierdziła, upijając spokojnie kolejny łyk, a cierpki smak rozlał się na jej języku. Lubiła wino, ale zdecydowanie najsmaczniejsze były słodkie i zdradzieckie nalewki. Im słodsza, im subtelniejsza w niej nuta alkoholu, tym bardziej niebezpieczna taka naleweczka, ale oh....! Oh jakże cudownie było je spożywać, gdy niczym cukiereczki pieściły podniebienia.
    Dopiła do końca i spojrzała na Kopi, gdy ta wspomniała o rytuałach. Było to zdumiewające, że nie kryła się z protezą, nie trzymała jej ciągle zasłoniętej, nie chowała się w obszernych ciuchach i nie udawała, że ta nie istnieje a ona ma dwie zdrowe nogi. Ogólnie chodziła zasłonięta, ale mimo wszystko wydawało się, że przy Abigail nabrała dość swobody. I rudej było cholernie miło z tego powodu!
    - Nie wiem czemu, zawsze jak jesteśmy razem, dochodzi do negliżu - stwierdziła, teatralnie wywracając oczami i zachichotała. Trzymały jej się durne żarty.
    Rozpięła jeansowe szorty, zdjęła przez głowę koszulkę i została w zwykłym wiązanym bikini w kolorze różowym. To była chyba jedyna różowa rzecz, jaką Abi miała w swojej szafie i kupiła ją świadoma, że będzie wyglądać jak lukrowany cukierek. Wbiegła do wody z głośnym śmiechem i wskoczyła w sam środek głębszego miejsca, zanurzając się calutka. Przyjemnie uczucie chłodnej, lecz wciąż nagrzanej słońcem to i otoczyło ja zewsząd, łaskocząc i wręcz oezytulajac się do bladziutkiej skóry rudej. Wynurzyła się, by zaczerpnąć głęboki wdech, a po chwili dołączyła do niej Kopi i uratowala ją od glona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - No wiesz? To już był początek spa, maseczka algowa - niby to fukneła w żartach, rozkładając ramiona, aby złapać równowagę i unosić się na powierzchni.
      Podpłynęła za Kopi, ale dawała jej przestrzeń. Sama również jej potrzebowała. Wokół nie było żywej duszy poza nimi, nie musiały podnosić głosu, aby się słyszeć. Abi marzyło się, że będzie kiedyś pływać w dzikiej wodzie nago, ale nigdy się na to nie odważyła. Wystarczyło jej jednak moczenie się w bikini i to uczucie wolności.
      - Jak przyjdziesz do pensjonatu, oprowadzę cię osobiście - oznajmiła z szerokim uśmiechem. Rozejrzała się wokół i chwilę nasłuchiwała odgłosów. Nic. Cichutko. - Nie wiem, czy ktoś jeszcze się tu w ogóle zapuszcza - stwierdziła z namysłem, obracając się powoli , aż spojrzała na koleżankę. - Spotkałaś tu kiedyś ?


      Abigail

      Usuń
  17. [Pomysł z tą wiadomością głosową bardzo mi się spodobał, więc myślę, że możemy w to iść :D Pozwoliłam sobie zacząć, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko :)]

    Było już trochę późno, wiedziała o tym bardzo dobrze, ale kiedy okazało się, że w pensjonacie ma problem z połączeniem z siecią, na czym bardzo jej zależało, to była gotowa nawet błagać o choćby kilka minut dostępu do internetu. Potrzebowała sprawdzić status swojego ubezpieczenia, żeby dać znać mechanikowi, na czym stoją w kwestii jej samochodu. Tylko problem był taki, że dokumenty zostawiła w samochodzie, a samochód zostawiła… jakieś dziesięć kilometrów za miasteczkiem i jakoś nie uśmiechało jej się teraz tam po nie wracać. Nie dość, że było późno, to jeszcze cały czas trochę padało, a już miała dzisiaj za sobą sterczeniu w deszczu.
    Podładowała trochę telefon z pensjonacie, w międzyczasie zmywając resztki rozmazanego makijażu z twarzy i przebrała się w czyste ubrania, a zaraz potem udała się na poszukiwania działającego internetu. W recepcji dostała kilka wskazówek, gdzie mogła spróbować się gdzieś podłączyć, aczkolwiek została też uprzedzona, że może nie zdążyć przed zamknięciem niektórych miejsc. Wolała jednak spróbować, po części dlatego, że naprawdę jej zależało, żeby mieć wszystko przygotowane jak najszybciej, a po części dlatego, że musiała dać upust swojej niecierpliwości. Za dużo emocji w niej buzowało, żeby mogła tak wszystko w sobie trzymać.
    Szyld kawiarni, o której wspomniała dziewczyna z recepcji, zauważyła jak tylko znalazła się bliżej centrum miasteczka. Zatrzymała się na moment, by złapać oddech, bo szła na pieszo z pensjonatu, narzucając sobie szybkie tempo, byle tylko zdążyć przed zamknięciem. Scraps, zupełnie niewzruszony dniem pełnym emocji i wrażeń, bez problemu dotrzymywał jej kroku, zatrzymując się czasem albo odbijając gdzieś w bok, by sobie powęszyć i zaraz wracał do jej nóg. Ten pchlarz naprawdę ją zadziwiał tą swoją wytrwałością i niezmordowaniem, bronił ją dzisiaj dwukrotnie, ale jakby wcale nie robiło to nim wrażenia. Ot, dzień jak co dzień.
    Odwróciła wzrok od kluczącego w pobliżu sierściucha i popatrzyła z powrotem na kawiarnię niedaleko. I jak tylko dostrzegła, że jakaś postać zza szyby zbliża się do drzwi i zamierza odwrócić niewielki szyld, komunikując tym samym, że kawiarnia właśnie zostaje zamknięta, rzuciła się do biegu. Pies nie potrzebował nawet dwóch sekund, by zrobić to samo, tylko trochę lepiej, bo bez potykania się o swoje łapy.
    Dobiła do przeszklonych drzwi i najpierw zastukała gorączkowo w szybę, a i tak zaraz potem złapała za klamkę. Popatrzyła błagalnie na dziewczynę po drugiej stronie, stukając w szybę jeszcze raz. Nienawidziła się za to, nigdy nie chciała być tą osobą, sama takich ludzi nie znosiła i gdyby nie czynsz, zamykałaby im drzwi pubu przed nosem i jeszcze pokazywała środkowy palec, ale Paige była dzisiaj naprawdę zdesperowana. I na zdesperowaną nawet wyglądała. Miała potargane włosy, których nie zdążyła wysuszyć w pensjonacie, spiesząc się do najbliższego źródła WiFi, na dolnych powiekach zostały jej jeszcze pokruszone drobinki tuszu do rzęs, na domiar wszystkiego, na wardze miała całkiem świeże rozcięcie, które cały czas podchodziło krwią, bo nie umiała powstrzymać odruchu zagryzania.
    — Przepraszam! Z całego serca przepraszam! Ale potrzebuję internetu, a ten z pensjonatu nie chce połączyć się z moim telefonem. Dosłownie, kilka minut i mnie nie będzie! Mogłabyś mnie na chwilę wpuścić? — spytała przez drzwi, licząc, że taki banał był wystarczająco przekonujący, by pracownica kawiarni się nad nią zlitowała.

    Paige King

    OdpowiedzUsuń
  18. Mariesville go zaskakiwało. Był przekonany, że to jedno z wielu południowych miasteczek, które starzeją się i wyludniają w tym samym zastraszającym tempie. Wracając myślami do wakacji spędzonych u dziadków, miał przed oczami raczej pustawe, senne uliczki z nielicznymi mieszkańcami przeganiającymi go sprzed swoich domów. Jego życie toczyło się wówczas głównie w otaczających Mariesville sadach, tych zagospodarowanych, ale też dzikich, w których prześcigali się, skacząc między gałęziami, rzucali się nadgniłymi jabłkami i nieświadomie upijali pierwszymi fermentującymi wiśniami; w rzece, strumieniach i stawach, gdzie wyławiali żaby, przerzucali otoczaki, odklejali od skóry oślizgłe pijawki i próbowali gołymi rękami łapać szamoczące się w popłochu ryby; w lasach, w których sami tropili lisy i sokoły, a uciekali przed tropami niedźwiedzi.
    W tych niemal całkowicie beztroskich krótkich miesiącach przeżywał swoje pierwsze zauroczenia i zawody miłosne, zdobywał pierwszych wrogów, którzy w następne wakacje stawali się jego najlepszymi przyjaciółmi, przesypiał pierwsze noce pod namiotem lub pod gołym niebem, upijał się po kryjomu, wymykał się i wracał ukradkiem nad ranem.
    I teraz, gdy wracał, z zaskoczeniem stwierdzał, że Mariesville zmieniło się tylko odrobinę, próbując rozwojem i infrastrukturą dogonić większe ośrodki. W kręcących się po mieście i otaczających je ostępach wyrostkach widział siebie i swoich kolegów sprzed lat, dostrzegał te same sceny kłótni i pierwszych nieporadnie kradzionych pocałunków w tych samych odosobnionych miejscach. Ale przede wszystkim widział te same twarze, niektóre ledwo rozpoznawalne, niektóre jedynie zmienione przez czas. Najbardziej uderzyło go to, jak wielu tych, którzy razem z nim snuli plany o wielkim świecie, ułożyło sobie życie między tymi sennymi uliczkami, od których chcieli uciec.
    Ale wśród tych wszystkich twarzy zupełnie nie spodziewał się dostrzec tej. Kopi nie była stąd, podobnie jak on przyjeżdżała jedynie na wakacje i odkąd tylko skończył piętnaście lat, co roku wypatrywał jej przyjazdu. Trzymali się w większej grupie już pierwszych wspólnie spędzonych letnich miesięcy, ale tego jednego lata coś się zmieniło. Nigdy nie należał do nieśmiałych, ale uciekał spojrzeniem przed jej wzrokiem i wstrzymywał oddech, gdy posyłała mu uśmiech. Wówczas nie zrobił nic, podobnie jak rok później, gdy wyprzedził go dużo bardziej wygadany Austin. Dopiero w czasie swoich ostatnich wakacji w Mariesville, gdy po raz pierwszy od lat w Georgii miała być widoczna zorza polarna, zdobył się na odwagę. Wiedział już, że to jego ostatni przyjazd do Mariesville, jego rodzice poinformowali go o przeprowadzce kilka dni wcześniej. I tak pod zabarwionym na różowo, zielono i fioletowo nocnym nieboskłonem, upity wyniesionym ze spiżarni babki bimbrem, złapał ją za rękę i pocałował. Nie zrobił nic więcej, bo to przecież miało się nigdy nie udać, mieli się już więcej nie spotkać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przyjechałem tylko na pogrzeb matki — odpowiedział, powoli otrząsając się z pierwszego szoku, jaki wywołał jej widok.
      Mimowolnie zrobił krok w jej stronę, gdy zachwiała się lekko. Poniewczasie uświadomił sobie, że nie dostrzega na jej ramionach żadnych ramiączek, spod jasnej wody nie przebijał żaden jaskrawy kolor kostiumu. Odchrząknął cicho, kompletnie zaskoczony nagłą myślą, że Kopi może być naga.
      Nie miał już siedemnastu lat, a jednak czuł się tak, jak wtedy gdy skrępowanie próbował maskować nadmierną pewnością siebie, myśląc, że to jej zaimponuje. Zerknął przez ramię, upewniając się, że kaczka schowała się z powrotem między trawy, po czym odwrócił się do kobiety plecami i ruszył w stronę brzegu. Wszedł między drzewa i kucnął tyłem przy plecaku, szukając spakowanego tam ręcznika. Narzucił go na mokrą głowę i ramiona, chcąc dać jej szansę, by wyszła z wody.
      — Co ty tu robisz? Dalej spędzasz wakacje u babci? — zapytał cicho, nie mogąc się powstrzymać.
      Powinien był się wycofać, zostawić ją tam, gdzie ją znalazł. Nie widzieli się ponad dziesięć lat i nie mieli ze sobą już nic wspólnego. A jednak ze wszystkich ludzi na świecie, to ją spodziewał się ujrzeć najmniej i to jej los interesował go najbardziej.

      Walt

      Usuń
  19. Cześć! :)

    Na nalewkę to bym się skusiła (i myślę, że Stevie też). Życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  20. [Hej, dziękuję za powitanie! Na początek muszę powiedzieć, że... Boże, jak tę kartę dobrze się czytało... Jest piękna. Po prostu piękna, nie znajduję innych słów. Nawet jeśli dla samej Kopi tragiczna.
    Nie mogę pozbyć się wrażenia, że między naszymi postaciami jest jakieś takie podobieństwo pod tym względem. Oboje pożegnali się z marzeniami, oboje muszą nauczyć się żyć od nowa... Jeśli masz ochotę, może bym miała nawet pomysł na wątek :D. O ile nie przeszkadzają ci dość rzadkie odpisy, bo taka ze mnie małpa niestety :') Gdyby jednak nie przeszkadzały, zapraszam na maila: lukrowane.ciastko@gmail.com
    PS Franek jest chyba w jakiejś fazie sexy tatuśka i przyznam, że byłam w lekkim szoku, jak w podpisie pod zdjęciem na pintereście zobaczyłam, że to on 🫠 Historia blogów ewidentnie zatoczyła koło, przynajmniej dla mnie.]

    Alex

    OdpowiedzUsuń
  21. Zupełnie zaskoczony, obejrzał się przez ramię i zsunął z mokrej głowy ręcznik. Potargał wilgotne kosmyki dłonią i mrużąc oczy, zerknął na Kopi. Nie widzieli się ponad dekadę, byli już zupełnie innymi, właściwie obcymi sobie ludźmi, a jednak zaskoczyło go to, że dziewczyna przeniosła się do Mariesville. Nigdy nie mówiła o tym, że zamierza wrócić do miasteczka, w którym mieszkała jej babcia, na stałe.
    — Musiałaś? — powtórzył po niej, uświadamiając sobie, że przeprowadzka Bear nie była jednak przez nią planowana. Nie wiedział, co to oznacza, ale dla niego nie oznaczałoby nic dobrego, toteż niewiele myśląc, mruknął tylko: — Przykro mi.
    Było mu przykro, bo dla niego Mariesville już od dawna było miejscem, od którego uciekał. Nie było jedynie małym miasteczkiem bez większych perspektyw, ale też miejscem, w którym uświadomił sobie, jak niewiele łączy go z jego rodzicami. Ich dom nigdy nie należał do najszczęśliwszych, po kilkunastu latach niemal codziennie toczonych walk, w końcu udało im się wyrwać ojca z uzależnienia od hazardu tylko po to, żeby później wpadł w szpony innego, równie dewastującego, nałogu. Marvin okazywał synowi miłość w swój osobliwy, toksyczny sposób, ale Shelby, choć naturalnie ciepła i dobra, zawsze w pierwszej kolejności była żoną, a dopiero później matką. Nie nienawidził ich, czasem wydawało mu się nawet, że ich kochał, choć nawet po śmierci matki nie uronił ani jednej łzy. To w Mariesville się z nią żegnał, gdy wracał jako siedemnastolatek do Atlanty. I to przez Mariesville nie był w stanie się z nią pożegnać naprawdę. Nigdy nie chciał tu wracać.
    Widział jej rumieniec w blasku porannego słońca i podrapał się po karku, próbując ukryć swoje własne zakłopotanie. Nie spodziewał się, że jego domysły będą jednak prawdziwe. Był chyba równie zdziwiony, co zaciekawiony faktem, że Kopi postanowiła wykąpać się nago. Nie takich widoków spodziewał się tego ranka.
    — Jasne, już podaję. Mogę też, no wiesz… — zamieszał się, wskazując dróżkę za swoimi plecami.
    Mógł się po prostu ewakuować, zaczekać na skraju zagajnika i odgonić przypadkowych gapiów. Mógł odejść i liczyć na to, że spotka ją gdzieś w mieście, skoro została na stałe. Mógł podpytać wszystkowiedzącej babki. Znalazłby ją.
    A jednak ruszył w stronę wskazanego przez nią miejsca na brzegu. Sięgnął po ręcznik i spomiędzy ubrań wysunęła się proteza nogi, ale jedynie odłożył ją ostrożnie na bok, by nie zsunęła się dalej.
    — Zaczekaj chwilę — zaoponował łagodnie, gdy ruszyła w stronę brzegu. Wstrzymał na moment oddech, widząc jej nagie plecy, gdy zbliżała się coraz bardziej. Wziąwszy ręcznik, wyszedł jej naprzeciw. Odwrócił głowę i nie zważając na wodę, wszedł ponownie do stawu po kolana. Zasłonił ją rozłożonym ręcznikiem, by mogła wyjść bez obawy o to, że będzie cokolwiek widział. I gdy zbliżyła się na tyle, by przejąć od niego okrycie, wyciągnął w jej stronę obie dłonie. Chciał jej pomóc nie ze względu na nogę, a na fakt, że kamienisty brzeg był śliski i sam wcześniej przegrał z nim walkę, gdy zaatakowała go kaczka. — Uważaj, wolałbym nie iść na drugi pogrzeb w tym tygodniu.

    Walt

    OdpowiedzUsuń
  22. Niełatwo było nastraszyć Abigail. Po pierwsze, uważała że z wszystkim można sobie poradzić. Nie brakowało jej wyobraźni, ale to zwykle ludzie tworzą problemy, a z wszystkimi jakoś się umiała dogadać. Po drugie w Mariesville nauczyła się cieszyć każdą chwilą, a te trudniejsze znosić z pokorą, więc nic nie było tak przerażające, by miała tracić swoją naturakna pogodę ducha i werwę do działania. Po trzecie była dzielna. Jakkolwiek można zmierzyć ludzką odwagę, jakakolwiek była jego skala z trzeba mierzyć siky na zamiary, a ona sił miała mnóstwo. A jednak na słowa koleżanki rozejrzała się, bynajmniej z niepokojem, bardziej ciekawa. Że niby ktoś by tu miał być ...? Może je spoglądał?! Zmarszczyła brwi i obróciła się z chlaoiac wodą wokół.
    - Przecież nie ma tu nikogo - stwierdziła z całą pewnością, na jaką ją było stać. Spojrzała za to po chwili na Kopi, unosząc wysoko brwi. - Kąpiesz się nago? Tutaj w okolicy? - powtórzyła, wybałuszając na nią oczy. Zaraz roześmiała się wesoło i głośno, nabierając na koniec głęboki oddech. - To takie w twoim stylu! Jesteś dzikusem! - podsumowała i nie miała nic złego na myśli. Nie była to obelga w jej ustach. W gruncie rzeczy podziwiała Kopi, była wyzwolona i nie bała się sięgać po wielkie rzeczy. Może jednak odwagę można było zmierzyć, a Abigail nie byłaby wcale na podium.
    Doskonale pamiętała farbowanie włosów koleżanki. Tak samo jak pamiętała, że próbowały jej zrobić pasemka i skończyła z centkami jeszcze tego samego lata, niestety absolutnie nie wyglądała ani uroczo, ani seksownie jak to piętnastolatka chciała. I chłopak, za którym biegała może i owszem, zwrócił na nią uwagę, ale nie w taki sposób, na jakim jej zależało. Miały kilka takich dziwnych akcji, ale zawsze bawiły się przednio. Chyba dlatego po tylu latach, nadal łączyła je piękna nic porozumienia. Dobrze się bawiły, po prostu, bez przymusu.
    Abi miała wokół siebie mnóstwo osób. Lubiła, wręcz kochała ludzi. Była typem ekstrawertyka, który pozbawiony egoizmu oddaje się bez reszty innym. Dzieliła się tym co miała, a najwięcej miała w sobie dobrych emocji i radości. Wiedziała, że niektórych drażni, a innych przytłacza, innych jeszcze męczy i próbowała uszanować cudze granice, ale potrzebowała przyjaciół i powrót Kopi to było na prawdę jak prezent na gwiazdkę. Chociaż nie życzyła jej tego wypadku, który zmusił ją do podjętych zmian, to oczywiste.
    - Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? - zapytała prawie urażona, że nie usłyszała na początku o nalewce. - Dawaj z próbujemy! - oczywiście z ochotą ruszyła do brzegu.
    Była grzeczną dziewczyną, nawet na studiach za bardzo nie pobalowała, bo szybko zmęczyła się miastem, hałasem, tempem życia i tym, ile się w ogóle wokół dzieje. Na chwilę zachłysneła się nowym towarzystwem, na moment oczarowała ją ta wielka i niesamowita wolność, jaką otrzymała. I szybko się opamiętała, choć był to moment gdy trochę się też zawiodła na chłopaku, z którym sądziła, że spędzi całe życie. Nie piła za wiele, nie wychodziła za często do klubów jakoś łącząc studia i dorywczą pracę i chyba trochę zmarnowała czas na szaleństwo. Była tak zdeterminowana, aby studia zrobić i szybko wracać do domu. A od kiedy wróciła trzy tygodnie temu, co chwila degustowała domowe nalewki, albo wina i szumiało jej w głowie. I takie szaleństwo najbardziej jej odpowiadało.
    Nim dotarła na brzeg, stanęła w zadzawce, gdy woda sięgała jej do bioder i zebrała z czoła kolejnego glona. Rozejrzała się wokół, mając wrażenie, że jednak ktoś może je obserwować... Do diaska z Kopi zasiała w jej głowie niepewność!
    - Ostatnio młoda dziewczyna szukała tu psa... Myślisz że to cię mogło zaniepokoić? W sensie zwierzę? - spytała, patrząc uważnie na koleżankę.
    Abi może jednak wcale nie była dzielna.


    Abi

    OdpowiedzUsuń