7.09.2024

[KP] Will you still love me when I'm no longer young and beautiful?

JULIET MURRAY07.09.1994 ➽ pracownik administracyjny w Mariesville Police Department
Trzydzieści lat temu, piętnastego września, jak co roku świętowano Festiwal Jabłek. Mieszkańcy Mariesville przygotowywali się do tego wydarzenia w pocie czoła, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik, zadowalając najbliższą rodzinę, sąsiadów i tłumy przyjezdnych. Tamtego dnia w Applewood Park spotkało się niezliczenie wiele osób. Ci, którzy na co dzień pracowali w często odwiedzanych miejscach, wszyscy domatorzy, ale także grupy ludzi będących w miasteczku po raz pierwszy. Przy wysokim dębie, trzymając wyraziście niebieski rower, stał listonosz rozmawiający z ciężarną pracownicą produkcji serów, którą jako kilkulatkę woził na ramie, przemierzając wspólnie ścieżki rowerowe miasteczka. Obok nich ciasto jabłkowe kosztowała pokojówka pracująca w urokliwym pensjonacie, która oczekiwała, jak jej mąż z zawodu hydraulik skończy pić cydr i wrócą ze śpiewającym po raz pierwszy przed tak dużą publicznością synem do remontowanego domu. Nikt z przebywających przy dębie czy oddalonych znacząco i stojących w pobliżu sceny albo w zupełnie innym punkcie parku, nie spodziewał się tego, że zaskoczy ich płacz maleństwa. Tylko, że to nie płakało żadne z przyprowadzonych dzieci. Przy skrzynkach z jabłkami na niewielkim kocyku leżała nieznajoma, kilkudniowa dziewczynka. Każdy stracił zainteresowanie atrakcjami czy ogłoszeniem wyników licznych konkursów. Zgromadzono się przy niej, obserwując noworodka ubranego we śpioszki ze starannie wyhaftowanymi czerwonymi i zielonymi jabłkami. Nikt nie wiedział czyim jest dzieckiem. I tak od trzydziestu lat na Festiwalu Jabłek komentuje się tamtą historię, a ją nazywa się największą zagadką Mariesville.
adoptowana przez Harolda i Eleanor Murray

wolontariuszka w Mariesville Community Center

wielbi czytanie do późna, jesień, spódnice i sukienki, minimalizm, górskie wędrówki, przygotowywanie latte macchiato o szóstej rano i sporty zespołowe
Emme's Codes

Hej! MAM WAS PODGLĄDACZE! :D Czekałam na małe miasteczko i dzięki temu Juliet może się tu odnaleźć! Lana Del Rey w tytule, Elizabeth Gillies użycza wizerunku. Jest to na tyle elastyczna postać, że możemy ulepić wiele pięknych, jak i bolesnych historii, po wszelkie informacje zapraszam na maila: tusznapapierze@gmail.com

26 komentarzy:

  1. [Zdjęcie tak idealnie pasuje do historii z KP! Hejka! :) Fajnie że ją nam tu przysłałaś, ale początek zgotowałaś jej tragiczny <3 Myślę, że wszyscy w miasteczku na równi kochają taką słodzialinę i nikt nie pozwala jej odczuć, że kiedykolwiek ktoś ją odrzucił!
    Wyobrażam sobie, że Abi przybiega do Juliet, aby pożyczyć od niej jakąś szałową kieckę na festiwal i wieczorne tańce, bo w jej szafie jest raczej więcej szortów i roboczych ogrodniczek :P Bawcie się przednio, a w razie poszukiwań koleżanek, zapraszam do nas :*]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Woah, co za historia! Próbuję sobie wyobrazić, co jest dla Juliet bardziej frustrujące - to, że sama nie zna rozwiązania zagadki początków własnego życia, czy to, że wszyscy inni w mieście też by chcieli poznać odpowiedź. Zdaje się być jednak bardzo sympatyczną osobą, więc natrętni plotkarze mają w tym przypadku sporo szczęścia. Sama jestem ogromnie ciekawa, nie ukrywając, a postacie owiane taką tajemnicą są cudowną kreacją do rozważań. Mam nadzieję, że świetnie będzie Ci się nią pisało, w związku z czym życzę wielu pokładów weny!]

    Damien

    OdpowiedzUsuń
  3. [Naprawdę świetny pomysł miałaś na tę historię! To musiał być niemały szok dla mieszkańców, a sytuacja na pewno odcisnęła się w historii Mariesville na stałe :) Nasi bohaterowie pracują w tym samym miejscu, więc zapraszam na wątek, jeśli będziesz miała ochotę. Rowanowi na pewno przyda się ktoś, kto wygoni go do domu, gdy znów zacznie przesiadywać w robocie po godzinach! Życzę dobrej zabawy na blogu i niekończących się zapasów czasu na pisanie! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Opisy w karcie przepiękne <3 I historia Juliet bardzo ciekawa! Również czekałam na małe miasteczko, więc wiem, jaka to radość. Życzę Ci mnóstwa wspaniałych wątków i morza weny. Baw się dobrze! :)]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć! O matko, jak ja uwielbiam Elizabeth Gillies, a na tym zdjęciu wygląda przecudownie. Niesamowita historia Juliet. Pewnie to zabrzmi dziwnie, ale myślę, że Jordyn chciałaby ją poznać, bo uznałaby, że to dobry materiał na książkę... W każdym razie, życzę dobrej zabawy :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  6. [O masz, to wychodzi na to, że potrzeba trzeciego, co ich dwójkę przegoni do domu! :D Przede wszystkim, oni się znać muszą, bo są w Mariesville od zawsze, a tak poza tym to ich rodziny na pewno dobrze się dogadują, bo to śmietanka. Jeśli chcesz to można założyć, że Juliet i Rowan razem wymykali się na długie, górskie wędrówki, bo oboje za tym przepadają. Może nawet takie ze spaniem w namiocie? Nie wiem, czy to akurat dobry materiał na wątek do rozpisania na teraz, ale może to być na przykład tło dla ich relacji. Jakoś tak wyobraziłam sobie Rowana, jak przechodzi obok jej biurka w jednostce policyjnej i woła: hej, Juliet, lecimy jutro na Brasstown Bald ? :D]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, wczoraj odważyłam odezwać się do Ciebie na mailu. Przepraszam, że Cię tak nękam, ale zależy mi na Twojej odpowiedzi, żebym mogła ruszyć z "produkcją" postaci. :-)

    lisek

    OdpowiedzUsuń
  8. Nawet na policyjnej komendzie piątkowe popołudnie pachniało weekendem, kuflem zimnego piwa i kiełbaskami skwierczącymi na grillu. Część pomieszczeń była już pusta, nie licząc uwijających się tam pań z personelu sprzątającego, które myły podłogi i zbierały papierki walające się obok koszy. Ci, którzy mogli zacząć odpoczynek, wychodzili z jednostki w dobrych nastrojach, czego nie podzielały z kolei te osoby, które dopiero zaczynały swoje dyżury. Ale byli też tacy, którym wcale nie paliło się do kończenia pracy i przydzielenie szeryfa do jednej z tych grup nie było wcale trudne. Rowan wciąż miał na sobie mundur i szedł akurat przez korytarz, czytając trzymany w dłonicach dokument. Skupiony marszczył nieco czoło, a podnosił wzrok tylko wtedy, gdy krótko odpowiadał na pożegnania mijanych kolegów po fachu. Nikt już się nie pytał, czemu się nie zbiera, dlaczego jeszcze nie wychodzi, skoro pogoda taka piękna i aż prosi się o relaks na świeżym powietrzu, bo wszyscy byli przyzwyczajeni. Wymiar czasu pracy szeryfa to jedna, wielka zagadką. Ale jemu pasowała policyjna dyscyplina i idąca za tym świadomość, że funkcjonariuszem jest się cały czas, a nie wyłącznie w godzinach w pracy. Podchodził do tego zresztą bardzo poważnie i przyjeżdżał na każde wezwania, również te nocne, nawet jeśli mógł zrzucić je wszystkie na karb swoich zastępców i smacznie sobie spać. Ale nie był takim rodzajem człowieka. Cenił sumienność w pracy, tak samo jak lojalność. I sam już nie wiedział, o którą z tych rzeczy ciężej jest w dzisiejszych czasach.
    Nie zapukał, gdy stanął w progu biura administracji, bo drzwi były otwarte. Zatrzymał się jednak, wcale nie zaskoczony, że z tego działu została tylko Juliet. Ona też przyrosła do roboczego biurka, ale nie mógł jej tego wytknąć, bo wcale nie był lepszy i dobrze o tym wiedziała. Nie zdziwiła go też obecność policjanta, który opierał się nonszalancko o jej biurko i próbował zaczarować ją swoim seksownym uśmiechem. Zastanawiał się już wcześniej, czy faceci urządzili sobie jakieś durne zakłady, że kto pierwszy przekona ją do pójścia na randkę, wygrywa skrzynkę piwa, ale dowiedział się w końcu, że to wcale nie o to chodzi. Juliet miała powodzenie i nie należało się temu dziwić, a na tutejszej komendzie była trochę jak atrakcja, tyle że z własnego wyboru niedostępna dla nikogo. W Atlancie się z tym nie spotykał, bo tam kobiet pracowało sporo, ale tutaj Juliet była jedną z kilku i dla facetów stanowiła coś w rodzaju wyzwania, któremu chce się sprostać. Im bardziej ich odrzucała, tym mocniej zabiegali o jej względy i wydawało się to normalne, choć tylko do momentu, gdy trzymali się dopuszczalnych granic. Kiedy przeginali, a on był akurat tego świadkiem, reagował, czasami dość wymownie, i zdzielił jednego czy drugiego przez łeb, ale więcej przynajmniej już nie próbowali.
    — Juliet, no wreszcie udało ci się wyjść punktualnie z pracy, jestem pod wrażeniem — odezwał się, przerywając koledze w pół zdania, gdy ten zaczął akurat mówić, że mogliby razem gdzieś wyskoczyć. Wszedł głębiej do pomieszczenia i posłał Juliet rozbawiony i nieco zaczepny uśmiech, bo czy nie tak się kiedyś w żartach umawiali? Że będą wychodzić z pracy punktualnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy podszedł do biurka, położył na blacie papier, bo ona na pewno będzie wiedziała, co należy z nim zrobić, a potem spojrzał na kolegę, któremu na twarzy wymalowało się nieskrywanie niezadowolenie. No, naprawdę, jaka szkoda, że znowu się nie udało.
      — Lecimy jutro na Brasstown Bald? — Znów zwrócił się do Juliet, wracając do niej uwagą. Uniósł lekko brwi, położył dłonie płasko na blacie i lekko pochylił się w jej stronę. — Ma być dobry warun, idealny na nocleg — zachęcił, unosząc kącik ust w uśmiechu. Kolega po fachu wciąż stał obok, założył tylko ręce na piersi, jakby czekał, aż Rowan skończy i odda mu pole do popisu.

      Rowan Johnson

      Usuń
  9. Podwinęła rękaw błękitnej koszuli w cieniutkie granatowe linie przecinające się pod różnymi kątami, tworząc dziwne maziaje i zasłoniła usta, wydając z siebie okropny kaszel. Poczuła suchość i drapanie w gardle, a pkuca aż krzyknęły w proteście, gdy omal ich nie wyolula. Wzniosła oczy ku niebu. O nie! Tylko nie przeziębienie! Do Festiwalu w połowie września zostawał jej tydzień i, na litość boską, nie miała czasu chorować! Włożyła złożoną w kostkę zieloną sukienkę do materiałowej przepastnej torby i rozejrzała się za telefonem. Był na komodce pod oknem, dokładnie tam go zostawiła gdy wysłała Juliet smsa, że będzie u niej za chwilę. Ta chwila to miało być prawie pol godziny, ale szczęśliwi czasu nie liczą i w Mariesville w sumie nikt się taka pierdołą nie przejmował.
    Abigail stanęła przed lustrem i spojrzała uważnie na swoją twarz. Nie spodobało jej się to, co widzi. Była blada, ale to pewnie z niewyspania, bo od kiedy wróciła przed trzema tygodniami, biegała i fruwała wszędzie jak poparzona od świtu do zmierzchu. Nos jednak miała trochę chyba czerwony... Może jednak coś ją brało, ale jak wypije na noc herbatę z miodem i cytryną,uwierzyła, że oslabienie i cokolwiek co się przyczepilo, zniknie. Tak. Ma pewno. Oby...
    Związała na szybko długie rude włosy w wysoka kitkę, te krótsze kosmyki nad czołem roztrzepała, bo tak wydawało jej się stylowo i romantycznie i wybiegła z mieszkania. Podczas gdy rodzice na stałe zatrzymali się w pensjonacie, starą część za kichnia przerabiając sobie na swój kąt, Abi mieszkała na Śródmieściu w mieszkaniu po babci - takim z tapetami w wyblakłe kwiaty i skrzypiącymi szafkami w kuchni. Teraz było ono jej, bo babci już nie było, ale od zawsze lubiła w nim przebywać.
    Zbiegła z schodków i wskoczyła na żółty rower. Nie było sensu posiadać samochodu w takim miasteczku, wszędzie dojeżdżała na dwóch kołach, albo docierała pieszo. Poza tym nie miała ochoty i zamiaru się nigdzie wynosić, cztery lata w Atlancie jej starczyły aż nadto, duże miasta były jej zdaniem duszące. Raz zachłysneła się wielkim światem i wystarczy.
    Wróciła do miasteczka trzy tygodnie temu, po czteroletniej nieobecności. Studiowała w Atlancie, aby przejąć na całego rodzinny pensjonat, nie tylko odciążyć rodziców. Miała głowę pełną świeżych pomysłów, chciała robić wiele rzeczy na raz i gdy się okazało, że rozsądniej byłoby zwolnić, poczuła się tak, jakby ktoś ją zatrzymał w pędzie, waląc bełtem w potylicę. Miała plany, marzenia i ambicje, widziała siebie tu na miejscu, jak bookuje pokoje turystom i zaraża ich miłością do Mariesville, ale teraz to już sama nie wiedziała... Może jednak nie była gotowa, może za młoda, a może wcale się nie nadawała do prowadzenia pensjonatu? Jej mama też była ciepła, ale rozsądniejsza. A tata rzeczowy. Byli zgranym duetem, który się uzupełniał i dzięki nim pensjonat wyglądał tak zadbanie i pięknie. A co jeśli ona sama nie da sobie z wszystkim rady? W Abi rodziły się nowe wątpliwości, takie których nie chciała i których kiedyś nie miała. Zaczęła w siebie wątpić. Zawsze wiedziała, że jej życie jest tu w miasteczku i musi się związać z pensjonatem, tego chciała, ale do diaska... Czy nie jest za słaba?
    Dojechała do domu przyjaciółki i zahamowała piętami o trawnik, znowu kaszląc. Tym razem nie zdążyła zasłonić buzi i ostatecznie zatrzymał ją wyższy krawężnik oddzielający zadbany trawnik od betonu. Pociągnęła nosem i wyjęła z torebki chusteczki, a rower zostawiła na trawie, kierując się do drzwi Juliet. Cholera, czuła się gorzej, niż gdy wychodziła z mieszkania. Zapukała mocno kostkami o ciemne drewno i słysząc kroki po drugiej stronie z dmuchneła w chusteczkę, aż prawie odleciał jej nos.
    - Mam twoją sukienkę - wymamrotała w materiał, ogarniając się i posyłając Juliet uśmiech, którego nie chce nie mogła dostrzec. - Jest szałowa, muszę kupić taką samą! - oznajmiła, wrzucając chusteczkę do tylnej kieszeni i wchodząc do środka z pełną swobodą.

    mały zarazek

    OdpowiedzUsuń
  10. [Obawiam się właśnie, że ojciec Marlow wybrał dobrze, uciekając gdzie pieprz rośnie i nie oglądając się za siebie. :D
    Myślę, że Lowie nie mogła trafić lepiej i tylko próbuje się na razie odwdzięczyć za to, że Mariesville ją tak szybko i ciepło przyjęło, mimo że pojawiła się znikąd. Widzę, że nasz panie łączy wiek i to, że nikt nie wie, skąd się wzięły i jaka jest ich historia. Jestem przeogromnie ciekawa, jak rozwinie się historia Juliet i będę ją na pewno uważnie śledzić. Dziękuję ślicznie za powitanie! ♡]

    Marlow Hayes

    OdpowiedzUsuń
  11. Pewnie obaj w tym samym czasie zlustrowali wzrokiem jej sylwetkę, gdy wstała od biurka i przez chwilę była do nich plecami, ale to spojrzenie Christophera pełne było pożądania, czy też czegoś na kształt oczarowania. Facet ewidentnie miał cel, choć nie on jeden, bo komenda pełna była takich, którzy podążali wzrokiem za panną Murray, mając ją na swoich celownikach. Były dni, że ustawiały się tu kolejki, a jeden przez drugiego wymyślał coraz to lepsze teksty na podryw, które ostatecznie i tak odbijały się od Juliet, jak od ściany. Ona miała ich głęboko gdzieś. Na żadnego nie patrzyła z błyskiem w oku, choć mało kto rozumiał dlaczego. Może nie gustowała w mundurowych? A może tych z ich wiejskiej komendy uważała za niedojrzałych? Nie raz już przecież udowodnili, jak infantylni potrafią być w kontaktach z kobietami, o czym wiedział nawet Rowan, tyle że jemu to było akurat obojętne. Dla niego najbardziej istotny był fakt, że wywiązywali się ze swoich obowiązków i odpowiednio podchodzili do funkcji, którą mieli w społeczeństwie. Może po całości potrafili spieprzyć sprawę z kobietami, ale dbanie o bezpieczeństwo mieszkańców wychodziło im dobrze, a tylko tego od nich oczekiwał. To, że nie potrafią zainteresować kobiety swoją osobowością, to już problem, który ani trochę go nie interesuje. Zdarzało się jednak, że musiał postawić się w roli wybawcy, bo co niektórzy zaczynali być po prostu natrętni, a skoro ich zaloty zaczynały Juliet w jakikolwiek sposób niepokoić, czy denerwować, to znaczy, że zabrnęły za daleko. Na to nie mógł pozwolić z oczywistych względów. Nie tolerował takich zachowań, zwłaszcza seksizmu, poza tym, każdy zasługiwał na to, by móc pracować we względnym spokoju.
    Akurat kwestia noszenia munduru była bardzo elastyczna. Czasami odwiedzał ludzi jako szeryf, mając na sobie wytarte dżinsy i szarą koszulkę, a czasami przychodził jako sąsiad, pukając do drzwi w pełnym umundurowaniu, ze złotą gwiazdą błyszczącą na piersi i spluwą schowaną w kaburze. Mógł być tutaj prywatnie, choć w szeryfowym wdzianku, jednak tym razem tak nie było, tym razem nadal był po prostu w pracy. I jak zawsze po godzinach. Był to jednak świadomy wybór, który w całości mu odpowiadał, nawet jeśli czasami wracał przez to zmęczony, a obolałe mięśnie wolały o pomstę do nieba. Poświęcił dużo dla służby, ale było mu z tym naprawdę dobrze. Niczego nie chciał zmieniać.
    Zerknął na kolegę po fachu, gdy Juliet napomknęła coś o gołym niebie. Starał się nie uśmiechnąć, żeby nie zdradzić teraz swojego rozbawienia, chociaż mina Chirtophera i ten grymas malujący się w jego twarzy były naprawdę zabawne. Wyszedł z jej biura i oparł się bokiem o ścianę, gdy Juliet zdawała kluczyk, a Chris czekał jeszcze z nadzieją, która nikła z każda sekundą. Słuchał jej z uśmieszkiem na ustach, bo doskonale wyczuł tę ostentacyjność w jej głosie. Wiedział do czego zmierzała, a ponieważ było to całkiem zabawne, właśnie zamierzał wbić ostatni gwóźdź do trumny w całym tym słownym przedstawieniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli ty będziesz jęczeć, to gwarantuję, że na pewno nie z powodu zakwasów — rzucił jednoznacznie. Szach mat. Puścił oczko do Juliet, klepnął Chrisa w ramię, tymże gestem życząc mu dobrego wieczoru, a potem ruszył korytarzem w kierunku swojego biura.
      — Ja zostaję — oznajmił jeszcze w odpowiedzi i na chwilę odwrócił się w ich stronę. Żeby koledze nie przyszło przypadkiem do głowy iść za Juliet na służbę. — Ach, Chris, chodź jeszcze na chwilę do mojego gabinetu — polecił, kiwając głową w stronę odpowiednich drzwi. Uśmiechnął się po raz ostatni do Juliet, zdając sobie sprawę, że ten gwóźdź został w bity w trumnę z takim hukiem, że jego echo jeszcze przez długi czas będzie niosło się po komisariacie, i ruszył dalej korytarzem w głąb budynku.

      Rowan Johnson

      Usuń
  12. To, że szeryf słynie z bycia bezpośrednim, to raczej każdy w okolicy już wie, gorzej tylko, że w przypadku tego jednego, konkretnego tekstu, który trafił do uszu wszystkich wokół, nie dało się wyczuć czy mówił poważnie, czy tylko sobie żartował. Materiał na plotki będzie z tego doskonały i w to nie należało wątpić, ale może w końcu dotrze coś z tych pogłosek do jego matki, a ta przestanie wytykać mu za każdym razem, że bycie starym kawalerem przynosi hańbę ich rodzinie. Nawet by się ucieszyła, że wybór padł na córkę Murray'ów, bo wielkie nazwiska powinny trzymać się razem, a co w rodzinie to nie zginie – czy coś w ten deseń. Później dopiero przyszło mu do głowy, że może było to jednak lekkie przegięcie i nawet się zastanawiał, czy nie wysłać do Juliet wiadomości z krótkim przepraszam, bo nie chciał przecież, żeby ludzie szeptali po kątach jakieś niestworzone historie i stali się do niej uprzedzeni. Kiedyś się ku sobie mieli, choć wszystko rozeszło się po kościach, tyle że kiedyś ich młodzieńcze podboje nie robiły na nikim wrażenia, a dziś, jako dorośli ludzie, byli cały czas na oczach tych bardziej ciekawskich mieszkańców. W dodatku, on sam był chyba już ostatnim facetem na komisariacie, który nie miał wobec Juliet żadnych niecnych zamiarów, a pierwszym, który w tak jednoznaczny sposób zakomunikował, co może z nią zrobić na szczycie góry pod gołym niebem. I nikogo już nie obchodzi, że ich wypady w góry to taki standard, że łażą razem od lat. Teraz wszyscy skupią się na tym jednym, a po weekendzie będą patrzeć, czy szczytowanie faktycznie było tak udane, jak podpowiadała im sprośna wyobraźnia.
    Spakował ciepłe, puchowe śpiwory, bo noce nie są już wcale takie gorące, i namiot w razie, gdyby złapał ich jednak niespodziewany deszcz. Pogoda w górach bywa nieprzewidywalna, dlatego warto być zabezpieczonym, żeby przetrwać ewentualnie załamanie. Przyszykował też kuchenkę turystyczną, a do pojemnego plecaka, poza wodą i izotonikami, wcisnął herbatę, dwie owsianki, apteczkę, garść batonów proteinowych i liofilizowanych owoców w niedużych paczkach. Będą mieli do przejścia jakieś osiemnaście kilometrów w jedną, a następnego dnia w drugą stronę, jeżeli zdecydują się na wędrówkę przez Arkaquah Trail, więc przyda się uzupełnić energię jakimś sensowniejszym śniadankiem.
    Z samego rana zapakował wszystko do swojego jeepa, a potem założył na siebie sportowe ciuchy, w tym wygodny T-shirt z wełny merynosa, i buty z twardą podeszwą. Zabrał jeszcze swój niezawodny softshell, a kiedy słońce zawisło już nad horyzontem pierwszymi promieniami, wyruszył na parking przed komisariatem. Niebo było czyste, nie licząc kilku samotnie dekorujących je obłoczków, więc całkiem prawdopodobne, że piękną golden hour spędzą już na szczycie.
    Gdy wysiadł z auta, przywitał Juliet uroczym uśmiechem. Naprawdę się postarała, żeby ta podróż, i nie tylko podróż, była przyjemna, ale przecież zawsze wiedziała, jak należy o niego zadbać. Odebrał dary w postaci kawy i czekolady, i spojrzał w stronę budynku, przed którym kilku funkcjonariuszy paliło papierosy, wypuszczając w eter kłębki dymu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W odpowiedzi machnął im ręką na powitanie, z automatu zastanawiając się, czy nie mają dziś za dużo roboty, że tak stoją i patrzą, czy po prostu wszyscy umówili się na papierosa o tej samej godzinie, żeby nacieszyć oczy widokiem Juliet w dopasowanych ciuchach.
      — Nie zostawisz mnie w tyle, bo umarłabyś z tęsknoty — powiedział, specjalnie o ton głośniej, niż trzeba, i wrócił do Juliet spojrzeniem. — Za nasze jęki — poprawił ją i wziął łyk przyjemnie gorącej kawy. Ale nie było na co czekać, więc wsunął czekoladę do kieszeni spodni, zabrał jej plecak, lokując go za chwilę w bagażniku jeepa, a potem otworzył drzwi od strony pasażera.
      — Lecimy, moja droga, nie ma na co czekać. — Kiwnął głową w stronę wnętrza i posłał Juliet zachęcający uśmiech. Musieli wyglądać dość autentycznie dla tych wszystkich osób, skoro z takim zainteresowaniem obserwowali ich nawet przez okna.

      Rowan Johnson

      Usuń
  13. [Hej,

    Dziękuję serdecznie za komentarz pod KP Liberty'ego. Gdybyś była chętna, mam też pewien zalążek pomysłu na wspólny wątek.]

    OdpowiedzUsuń
  14. Były z Juliet tak podobne, że to nikogo nie zdziwiło, gdy już w szkole zostały najserdeczniejszymi i najlepszymi przyjaciółkami! Jedyne o co mogły konkurować, to tytuł najmilszej w klasie! Gdyby tylko razem chodziły do jednego rocznika, bo dzieliło ich kilka lat. Oh nauczyciele jednak pewnie na tę myśl oddychali z ulgą, bo dwa takie wesołe skrzaty byłyby niemożliwe do ujarzmienia. Ruda pamiętała, jak starsza brunetka stanęła rycersko w jej obronie, kiedy kilku chłopaków wyzywało ją od marchewki, czym denerwowała się tylko chwilę, bo miała pamięć złotej rybki - dobrą, ale krótką. Pewnie by się z nimi pobiła, a potem każdemu nakleiła plaster, kiedy by się pogodzili i przeprosili pod surowym okiem wychowawczyni, ale wtedy dostrzegła w starszej dziewczynce kogoś na prawdę wyjątkowego, a że nie miała rodzeństwa, za to wielkie serce... Juliet już nie mogła się opędzić od harpagana jakim od zawsze była Wilsonówna. Stała się jej wybraną ulubioną osobą w Mariesville.
    Po dziś dzień Abi zazdrościła koleżance wyczucia stylu i obszernej garderoby. Sama miała w swojej szafie kilka sukienek, ale były zbyt proste, zbyt zwykłe, czasami dobre na wyjście do baru, albo spacer po miasteczku z zakupami w upalny dzień, ale żadna nie nadawała się na specjalne okazje. A te zdarzały się dość często, bo dla rudej takie okazje to po prostu ochota się odstrzelić! Wiadomo, kobiety musiały o siebie dbać i poprawiać sobie nastrój, gdy tylko najdzie je ochota, a dla Abigail było to ładne ubranie, upieczenie słodkiego ciasta, albo... Więcej pracy. Była pracoholiczką i nie miała zamiaru z tym walczyć.
    Odgarnęła krótsze kosmyki z oczu i zaczesała w tył, a podążając za przyjaciółką do domu, po drodze zostawiła buty przy drzwiach i sięgnęła do torebki po sukienkę, by ją wręczyć kobiecie. Nie planowała zakupów... Ale był to dobry pomysł, bo większość jej ubrań była wyblakła i najzwyczajniej w świecie stara. Najwięcej ciuchów miała z czasów studiowania w Atlancie, niby dopiero co wróciła, ale prawie wszystkie kupowała na pierwszym, ewentualnie drugim roku. Były znoszone i większość tam było luźnych koszul i spodni, szortów. Abigail była rozbiegana i sukienki pożyczała od Juliet, ale chyba nie wypadało ciągle tak żerować.
    - To może po Festiwalu pojedziemy do Atlanty? - zaproponowała żywo, bo to nie tak, że całkiem znienawidziła to miasto! - Dzień zakupów i wyrwania się stąd brzmi nieźle , co? - uśmiechnęła się szeroko, bo choć cztery lata mieszkała poza Mariesville i nie chciała go nigdy więcej opuszczać, to po prostu tutaj w sklepach nie widziała nic, co by zwróciło jej uwagę. A w internecie nie cierpiała kupować, bo nie ogarniała zasad robię ją zwrotów i ewentualnych wymian... Nie, za dużo zachodu. Abi była człowiekiem czynu, działała później myślała. Kuła żelazo póki gorące i gdy pojawiała się iskierka z pomysłem, rozpalała ogień do realizacji!
    Rosół brzmiał tak dobrze! Od razu się zgodziła, a nawet gdyby nie czuła się słabiej, zdecydowanie by została, aby zjeść z Juliet. W całym domu cudownie pachniało i niech ją trzaśnie, jak taki późny obiad jej nie postawi do pionu!
    Powiesiła plecak na oparciu krzesła i usiadła przy stole. Zaraz jednak wstała, podeszła do szafki, gdzie wiedziała, że Juliet trzyma herbaty i wybrała sobie zieloną. Nie pierwszy raz tu była przecież, a u niej brunetka też mogła czuć się swobodnie jak u siebie. Wróciła do stołu i oparła się łokciami o brzeg, zawieszając jasne niebieskie tęczówki na twarzy przyjaciółki. Nie zrozumiała chyba pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Na spacer nad rzekę wieczorem - powiedziała, zwyczajnie wzruszając ramionami. Jeśli Juliet sądziła, że Abi była z kimś umówiona, to musiała się rozczarować bo Abi... Miała chyba z tym problem. - Nie wiem w czym pójdę na Festiwal Jabłek - dodała jeszcze, szybko zmieniając temat, bo tam to musi się wystroić. I może jednak kupi coś na miejscu... - Najchętniej poszłabym w jeansowych szortach i tej granatowej koszulce z dekoltem w serek, ale ja ciągle się tak ubieram! - pożaliła się , odwracając wzrok w kierunku gotującego się w garnku rosołu. Odetchnęła głęboko czując że już nie tylko nos może mieć czerwony.

      Abi

      Usuń
  15. A w jego przypadku było odwrotnie, jego bliscy mocno nalegali na to, żeby założył rodzinę, tylko cholera wie, czy bardziej bali się tego, że nie zostaną dziadkami, czy że sąsiedzi obgadają ich od góry do dołu, jeżeli żaden z ich potomków nie da im wnuków. Ale takimi sprawami Rowan akurat w ogóle się nie przejmował, bo jego życie to nie koncert życzeń, gdzie każdy może spełniać swoje zachcianki. Zdanie sąsiadów też go nie obchodziło, bo oni za niego życia nie przeżyją, a ewentualnych dzieci też bawić mu nie będą, gdyby jego scenariusz w ogóle obejmował taką możliwość. Nie dążył jednak ani do stałej zażyłości, ani tym bardziej do sprowadzenia na ten świat pociech, więc matka mogła naprzykrzać się o to do woli, a i tak jedyne czego się nabawi, to frustracji, która nigdy nie osłabnie. Przewidywał, że nie uwierzy nawet w plotki, dopóki na własne oczy go z jakąś panną nie zobaczy, więc pogłoska o ich potencjalnym romansie to też będzie dla niej tylko mrzonka. Ale to nie u niego w rodzinie miało poskutkować, a na komisariacie, żeby panowie policjanci ukrócili trochę swoje natrętne zaloty i dali Juliet przepracować przynajmniej jeden dzień bez kręcenia się przy jej biurku. To dlatego odstawiali szopkę właśnie na tym konkretnym parkingu, mając za widzów kilka męskich par oczu, które zadowolenia z tego widoku nie podzielały. Oby tylko panowie nie nabawili się jakiejś depresji i nie poszli masowo na lekarskie zwolnienia, żeby leczyć serca, a smutki zapijać w kieliszkach wódki przy barze w The Rusty Nail. Kto wie, jak będzie wyglądał poniedziałek, ale należało spodziewać się ogromnego zainteresowania i ciekawskich spojrzeń, rzucanych w ich strony ukradkiem znad papierów.
    Popatrzył jeszcze chwilę na Juliet, gdy nawilżała usta ochronną pomadką, a kiedy w końcu uznał, że można zakończyć przedstawienie, ruszył z parkingu na północ, w kierunku Pasma Błękitnego. W góry wcale nie mieli daleko, ku ich uciesze, dlatego oboje mogli realizować pasje i spędzać wolny czas na robieniu czegoś, co ich odpręża, a równocześnie daje niemałą satysfakcję. Przeszli już razem pokaźne ilości kilometrów, bo dzielą to zainteresowanie od naprawdę wielu lat, a jedyną dłuższą przerwę mieli chyba tylko wtedy, gdy Rowan odbywał rekonwalescencję. Najpierw był w śpiączce dobry tydzień, później kolejne dwa wracał do rzeczywistości, a kiedy wyszedł ze szpitala i tak do niczego się nie dawał, więc minęło dobre pół roku, zanim ruszyli na jakąś lekką wyprawę po niższych pagórkach. Teraz co prawda blizny po ranach kłutych wciąż dawały o sobie znać, ale w niczym nie przeszkadzały, a już tym bardziej nie w trekkingu po górach.
    — Wreszcie święty spokój, co nie? — stwierdził z uśmiechem, gdy przemierzali bujne, gęste lasy. Popijał w drodze ciepłą kawę z termosu i zerkał na Juliet, która wyglądała teraz na naprawdę zrelaksowaną. Trzeba się nacieszyć tym jakże krótkim pobytem w górach, bo po weekendzie zapowiada się ciekawy czas. Byleby pogoda dopisała, zwłaszcza na ten nadchodzący Festiwal Jabłek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W poniedziałek zobaczę, ilu narobiłem sobie wrogów, aż strach się bać.
      Żartował sobie tylko, bo nawet by go to nie zraziło, gdyby część kolegów po fachu tak po ludzku się na niego obraziła. Mogli mieć mu to za złe, biorąc pod uwagę fakt, że tak często zwierzali mu się ze swoich odczuć względem Juliet, a on w tak chamski, bezpardonowy sposób się wokół niej zakręcił. Oczywiście, to co oni widzieli mijało się trochę z realną rzeczywistością, ale o to właśnie chodziło. Żeby zauważyli coś, co sprawi, że trochę się zdystansują. Musieli im trochę zagrać na nosie, skoro nie docierała do nich prosta asertywność, a trzeba przyznać, że zrobili to naprawdę po mistrzowsku.

      Rowan Johnson

      Usuń
  16. [Hej! :) Ślicznie dziękuję za powitanie. Zobaczymy jak to będzie z tymi chętnymi do obejmowania go ramionami, póki co to musi być samowystarczalny. :D
    Muszę przyznać, że historia Juliet mnie rozczuliła i zachwyciła. Podglądałam sobie karty, gdy jeszcze tworzyłam swoją i Twoja panna od razu wpadła mi w oko. Podoba mi się ta nutka tajemnicy wokół jej pojawienia się w miasteczku. Niesamowicie ciekawi mnie powód zostawienia jej, ale być może uraczysz nas kiedyś postem fabularnym, który co nieco rozjaśni. :) Jeszcze raz dziękuję i Tobie także życzę udanej zabawy na blogu! ^^]

    Rhett Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie był tak dobrze zorientowany w prywatnych stosunkach ludzi z pracy, bo nie miał czasu, ani też chęci, zgłębiać czyichś relacji, ale zdawał sobie sprawę z mniejszych lub większych przyjaźni, czy nawet z tego, że ktoś z kimś kręci. To normalna kolej rzeczy, że ludzi w pracy zaczyna łączyć z czasem coś więcej, niż tylko zawodowe obowiązki. Ale to, co działo się momentami przy biurku Juliet, przekraczało chyba wszystkie możliwe normy i standardy, a niekiedy też granice dobrego smaku. Owszem, można sobie poflirtować, czy żartobliwie kogoś pozaczepiać, ale niektóre zachowania i teksty facetów wołały już o pomstę do nieba, i nawet Rowan, który naprawdę dużo może nieść, nie był w stanie ich słuchać. A to, że akurat jego nikt nie nachodził, wynikało chyba z tego, że był naprawdę stanowczym człowiekiem, w dodatku niezbyt dostępnym tak prywatnie. Wszyscy znali swoje miejsce szeregu, niezależnie od interakcji, w jaką z nim wchodzili, czego nie było w przypadku Juliet. Miała słabszą pozycję, jako pracownik cywilny i nie kręcił się przy niej żaden sensowny facet, który odstraszyłby adoratorów, nieustannie puszących przed nią piórka. Była łakomym kąskiem dla młodych policjantów, którym jeszcze chce się popisywać tym, że noszą mundur, odznakę i broń. Kiedyś w końcu przestaną, ale na ten moment nie było innego wyjścia, jak wcielić się w rolę odstraszacza i utrzeć im nosy. Pewnie nie skusiłby się na takie rozwiązanie, gdyby przejmował się plotkami, czy głupimi aluzjami, które dotrą do niego w przyszłości, ale miał to totalnie gdzieś. Nigdy nie przywiązywał wagi do tego, co gadają ludzie. Jeśli miałby się tym przejmować, pewnie zamknąłby się w sobie już jako dzieciak, kiedy to był na językach jako ten, który nigdy nie spełniał oczekiwań rodziców. Rowan zawsze robił swoje, nigdy nie oglądał się za siebie i nie brał do serca słów ludzi postronnych.
    — Gdybyś była taka sama, na pewno nie traktowaliby cię tak wyjątkowo — zauważył, zerkając na Juliet z uśmiechem. Skromna. Zdecydowanie zbyt skromna. Może to właśnie dlatego, że była taka przyzwoita, niewinna i na swój sposób urocza, panowie czuli się zauroczeni i dążyli za wszelką cenę do tego, by ją mieć. Niewykluczone, że teraz się to zmieni, jeśli zaczną mieć o niej niepoprawne zdanie. Według nich puściła się przecież z szeryfem.
    — Raczej nie będzie chciało mi się z nimi gadać, więc niech sami sobie dopowiedzą. I tak to pewnie zresztą zrobią — stwierdził, wychodząc z założenia, że niezależnie co im powie, czy będzie to prawda, czy przekoloryzowana spowiedź z rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły, oni dorobią do tego swoją własną historię. Kto wie, może mają tak bogatą wyobraźnię, że nawet ich zaskoczą.
    Rozpakował czekoladę i ułamał sobie kawałek, a potem zachęcająco wyciągnął tabliczkę w stronę Juliet, żeby się poczęstowała. Im dłużej jechali, tym bliżej gór byli, więc te zaczęły wyłaniać się w końcu w oddali, oprószone niezliczoną ilością drzew. To nie był środek sezonu, więc okolica pozostawała spokojna. Turyści z wypchanymi plecakami nie spacerowali poboczami, a na parkingach wciąż czekało sporo wolnych miejsc, zwykle niedostępnych w środku lata. Mogli liczyć na swobodną wędrówkę i na spokojne otoczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że możemy wybrać się na szczyt przez Arkaquah Trail — powiedział, gdy z każdym kolejnym kilometrem trasy, Brasstown Bald rosło coraz bardziej przed ich oczami. Tras było kilka, bodajże cztery, ale ta była najatrakcyjniejsza. I wcale nie tak banalna i prosta.
      Pogodę mieli naprawdę wyborną, ani nie zbyt gorącą, ani nie zimną. Taką w sam raz. Namiot się pewnie nie przyda, ale Rowan i tak zamierzał zabrać go ze sobą w drogę, bo nie był zbyt duży, żeby jakoś szczególnie mu ciążył. W zasadzie to jednoosobowy, ale w razie kryzysowej sytuacji bez wątpienia zmieszczą się w nim we dwoje. Juliet, mając tak filigranową sylwetkę, mogła zajmować najwyżej tyle miejsca, co plecak, więc tym nie musieliby się martwić. Deszczu jednak nie zapowiadano i oby tak było. Zachód słońca ze szczytu będzie na pewno świetnym widowiskiem.

      Rowan Johnson

      Usuń
  18. Cześć! :)

    Niby mała mieścina, a pełno tutaj zagadek. To lubię. Na tę chwilę nie mogę nic od siebie zaproponować (obawiam się, że nie udźwignę ilości wątków oraz powiązań, które do tej pory sobie wymyśliłam), więc życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć!
    Zrobiło mi się strasznie miło, kiedy przeczytałam Twój komentarz, normalnie całe szczęście, że nie umiem się rumienić! :D Dziękuję, dziękuję, naprawdę bardzo się cieszę, że moje karty trafiają w Twój gust, haha. To prawda, Chiarę obecnie życie dosyć mocno poturbowało, ale liczę, że znajdzie tu przyjaciół i trochę stanie na nogi! Również życzę dobrej zabawy, a w razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć :)]

    Chiara Moretti

    OdpowiedzUsuń
  20. [Franek na wizerunku to jak cofnięcie się o 15 lat do h22 na onecie :') Ale jak zobaczyłam go w tej nowej wersji, nie mogłam się powstrzymać. Dziękuję pięknie za powitanie i docenienie pomysłu, a także samego Alexa, od razu robi się cieplej na serduszku!
    Z moim chłopem życzymy wam dobrej zabawy i mnóstwa weny, choć chyba tego drugiego ci nie brakuje, biorąc pod uwagę formę karty. Bardzo niecodzienna, bardzo intrygująca i tak po ludzku fajna :)]

    Alex

    OdpowiedzUsuń