10.09.2024

[KP] old habits die screaming


Jacynth Vetter

Jacynth Evangeline Vetter, urodzona 31.12.2005 roku w Atlancie —•— córka prawniczki, z którą nie warto zadzierać i podobno akademickiego wykładowcy na wydziale prawa —•— od dwunastu lat pasierbica właściciela sieci hoteli Golden Horizon, znajdujących się w kilku stanach USA —•— lekomanka i narkomanka, do Mariesville zesłana na przymusowy odwyk —•— mieszka u dziadków i opiekuje się licznym zwierzyńcem —•— nie przestaje marzyć o ucieczce do wielkiego miasta —•— jedynaczka, obecnie wrzucona pomiędzy liczne grono kuzynów —•— ukochany trzynastoletni Rudie —•— nowicjuszka


Nie miała złudzeń, kiedy wysiadała pod domem dziadków w Mariesville, miasteczku, które przypominało turystyczną miejscowość upchniętą w słoiku. Naprawdę nie miała. Właściwie — czas, gdy miewała jakiekolwiek złudzenia już dawno minął, tak dawno, że niemal zdążyła o tym zapomnieć. Nigdy nie lubiła złudzeń, bo złudzenia sprawiały, że drżało jej serce — na samą myśl o tym, że świat mógłby okazać się piękniejszy, niż był naprawdę. Pogrzebała je głęboko w swojej głowie, razem z nadziejami, które mogłyby wyprowadzić ją na manowce, gdyby tylko zapragnęła w nie uwierzyć. Szybko nauczyła się, że uczucia niepotrzebnie wszystko komplikują. Z powodu uczuć ludzie robili głupoty — zakochiwali się i zabijali, brali kredyty i okradali staruszki. Czasami przez głupotę rodziło im się dziecko, a innym razem przez głupotę nie mogło się urodzić. Umiejętność przywdziewania stalowej zbroi na swoje serce opanowała do perfekcji, żeby nigdy przenigdy nie zapomnieć o tym, ile zła mogą wyrządzić uczucia. Po odrobinie wyzbywała się emocji, zajadając pustkę po nich lekami, dzięki którym czuła się dobrze, a potem nie potrafiła już bez nich żyć. Stała się pustą skorupą — nareszcie — a pustej skorupy nie można ani zranić, ani pocieszyć.
Zatęskniła za miastem szybciej, niż mogłaby przypuszczać i dopadł ją lęk, że utknie tutaj na stałe. Chowa się przed podejrzliwymi spojrzeniami, włóczy się z psem po polach i śpiewa, kiedy nikt jej nie słyszy. I boli ją serce, dusza, całe ciało. Nie ma już siły. Nikt nie zaprząta sobie głowy ludźmi, którzy pragną niczego nie czuć. A może ktoś powinien.

8 komentarzy:

  1. [Mam nadzieję, że jednak czyjąś głowę Jacynth zaprząta. Szczególnie jeżeli ktoś ją na ten przymusowy odwyk zesłał. I to w takie okoliczności przyrody. Gdyby Jacynth zawędrowała kiedyś na pola Underwoodów, to Walter z pewnością rzuciłby jej jedno z tych podejrzliwych spojrzeń. Poza tym ich dziadkowie muszą się przecież znać, więc jakieś wieczorne spotkania przy grzanym winie i kartach są wręcz obowiązkowe, a Rudie wygląda jakby lubił ser, a tego u Underwoodów pod dostatkiem. Bawcie się dobrze i do zobaczenia na wieczorze gier? Podobno wino już się grzeje.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  2. [Rety, tak bardzo chcialoby się ją przytulić ! Wydaje mi się, że jej zbroja jest mimo wszystko krucha, że boi się tego, co może ją rozsadzić z szczęścia! Może to właśnie czystej radości się boi i dlatego odgrodziła od emocji i zamknęła przed światem? Czy ona jest, albo była kiedykolwiek szczęśliwa?
    Jest niezwykle ciekawą osobą. Przypomina mi jeża, ale nawet z kolcami można być kochanym, a chyba jej troszkę tego brakuje, wydaje się zbyt samotna na swój młodzieńczy wiek. Na pewno będzie wyjątkowym mieszkańcem Mariesville, nawet jeśli uważa, że jest tu tylko na chwilę! Wierzę, że gdy troszkę porzuci swoje obawy i złość i wrogość skierowane na zewnątrz, to miasteczko i mieszkańcy mile ją zaskoczą.
    Udanej zabawy! Jeśli miałabyś ochotę ją nieco potestować, polecamy się z rudzielcem :*]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj w Mariesville, poison killer!
    Historia Jacynth pełna jest kontrastów! Zesłanie do Mariesville na ten moment z pewnością nie należy do jej najlepszych życiowych momentów, ale liczymy, że wkrótce się to zmieni! Trzymamy kciuki za jej pobyt tutaj i przekonanie się, co jeszcze Mariesville ma dla niej w zanadrzu!

    Baw się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  4. [Abi mało rzeczy przeszkadza ;) wpadłam nawet na pomysł, ale musiałybyśmy złożyć królika w ofierze... Twoja panienka mogłaby wyprowadzać psa i zajść kawałek dalej w pola, gdzieś bliżej granicy z lasem, aż pies by jej się zerwał, wybiegając za królikiem i biedna szukałaby go zdecydowanie zbyt długo. Abigail wracałaby rowerem... Skądś tam, widząc dziewczynę pomogłaby. I może niespecjalnie troszkę by ją nastraszyła mówiąc, że niedawno znaleziono pułapki klusownikoa w okolicy! Co myślisz?]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo Walt też do najprzyjemniejszych w pierwszym kontakcie nie należy. Mogę nam zacząć, ale pewnie po weekendzie dopiero. ;-)]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  6. [piękny początek, a jaka ona urocza w całej tej swojej złości!]

    Abigail głośno się śmiała, wszędzie jej było pełno i nigdy nie narzekała na zmęczenie, czy dotykające ją smutki. Pomagała innym i angażowała się w własne życie, parła do przodu czasami jak jakiś cyborg, nie oglądając się na nic i nie wahając. Miała swoje cele i marzenia, całe jej życie jednak było bardzo proste. Wesoła, pełna chęci do życia, niestrudzenie pędziła przed siebie i to prawdopodobnie miało się nie zmienić. Widziała siebie tylko w Mariesville i to nie tak, że nie spróbowała wyściubiać nosa poza miasteczko, bo studia w Atlancie i okazja do "poszalenia" po prostu jej nie porwały. Miała epizod, gdy jako dwudziestolatka z ukochanym, z którym wyobrażała sobie spędzić wieczność, dała się porwać w wir imprez, poznawania wielkiego świata i zachłysneła się taką dziką wolnością. Ona, on nie, bo wydawał się w tym świetnie odnajdywać i lepiej nawet bez Abi, jak się później oboje przekonali. Miasto było głośne, szybkie, przytłaczające. Wróciła trochę jakby przeżuta i przebodźcowana. Nie widziała sensu w tym, że sklep stoi na sklepie, lokal usługowy na kolejnym i wszystko jest ciągle otwarte, dostępne, zachęcające, jakby człowiek stworzony był do tego, by brać i brać i znów brać więcej. Nie odnalazła się tam, a powrót do Mariesville był ulga. Tu wszystko miało swój rytm i zdaniem rudej daleko było od nudy. Trzeba było po prostu to miasteczko poczuć sobą.
    Wstawała przed siódmą i biegła do pensjonatu. Spędzała tam pół dnia i wracała do miasteczka, aby ogarnąć jeszcze swoje sprawy i mieszkanie po babci w jakim mieszkała sama. A potem wieczorami wychodziła znów z mieszkania na długie spacery, lub rowerowe przejażdżki, aby się wyciszyć przed snem.
    Wieczór był przyjemny, ciepły, lato jeszcze nie odpuszczali. W wytartych szortach i krótkiej koszulce jechała żółtym jednośladem, oddalając się coraz bardziej od Śródmieścia. Nie bała się być poza domem wieczorami, czy nawet po nocy, przecież Mariesville było bezpieczne i dobrze jej znane. A jednak gdy usłyszała czyjeś szybkie kroki, gdy już była bliżej granicy lasu, zwolniła i zatrzymała się niepewnie na poboczu polnej drogi.
    Abigail bała się niewielu rzeczy. Za dzieciaka chodziła poobdzierana i potłuczona, bo to raz spadła z drzewa, innym razem pogryzł ją pies, albo a wlazła w podmokły teren poszukać zgubionej piłki. Teraz z racji wieku i nabytego doświadczenia wraz z rozsądkiem , zawahała się, czy jechać dalej, czy zawrócić. Szczególnie że słyszała plotki o kłusownikach i zakładanych przez nich pułapkach na zwierzynę, w którą łapały się psy i koty mieszkańców wolno biegające bez smyczy.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć! :)

    Takie postacie kojarzą mi się mocno z historiami, w których boleśnie zatapiałam się w przeszłości - My beautiful son, Basketball Diaries, czy też kultowe My, dzieci z Dworca Zoo. Z całej mojej trójki chyba najbliżej jej będzie do Geona, który jeszcze "czyha" w odmętach kopii roboczych i zapewne niedługo pojawi się na blogu. Życzę przyjemnej niedzieli i dużo, dużo weny!

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  8. Nieczęsto się zdarzało, że przebywając nieco dalej od domu czy pensjonatu, poza zabudowaniami, trafiała na inne osoby. Każdy miał chyba po prostu za dużo pracy. Tu ludzie czasami wypuszczali swoje psy, aby się wybiegały do woli, albo niekiedy trafiała na polującego na polne myszy kociaka z miasteczka i tyle. Gdy więc młoda dziewczyna się zasadziła i wyskoczyła na nią z wielkim kijem, Abi wcale nie panowała nad sobą. Kto normalny się tak zachowuje do cholery?! Szła sobie spokojnie ścieżką, a gdy została wystraszona i niemal fizycznie zaatakowana, wrzasnęła z całych sił, ile tylko miała tchu w piersi. Szybko odskoczyła w tył. W międzyczasie puściła rower, ten z hałasem spadł w trawę i ruda potknęła się o wystający pedał. Runęła na dupsko, obijając się o twardą ziemię i krzyknęła znowu, ale tym razem już nie z strachu, a z bólu. Kuźwa miała jakiś tydzień obijania i krzywdzenia samej siebie o wszystko wokół, co tylko mogło się napatoczyc. Niedługo zabraknie jej plastrów i tyle będzie!
    - Cholera jasna! - fukneła zła nie tyle na dziewczynę, ale że ta kość ogonowa rozbolała i promieniowała aż do wysokiej partii pleców. Przewróciła się na bok, łapiąc za tyłek i dźwignęła na nogi. Wstała z jękiem, jak na dorosłego , który się starzeje przystało.
    Spojrzała na swój rower. Była to stara stalowa maszyna i póki łańcuch jej nie spadł, nic złego się nie działo. Mechanizm był najprostszy na świecie, nie zgrzeszono nawet przerzutkami w tym egzemplarzu. Nie miało się tam co zepsuć, a więc i upadek w trawę nie narobił szkód.
    - Na co tak polujesz, dziewczyno? - spytała, z kwaśną mina, patrząc na nastolatkę. I pocierając obite tyłu, podniosła rower, zaciskając zęby.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń