Landon Madden
TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ LAT, SIDNEY, OHIO — DWUKROTNY MISTRZ UFC W WADZE LEKKIEJ W ROKU 2018 I 2020 — ZAWIESZONY NA OKRES DZIESIĘCIU MIESIĘCY — NOWICJUSZ — OD TRZECH MIESIĘCY W MARIESVILLE NA PRZYMUSOWYM URLOPIE ZDROWOTNYM — AKTUALNIE BEZROBOTNY, ALE DLA ZABICIA CZASU SŁUŻY POMOCĄ KAŻDEMU W MIASTECZKU — WYNAJMUJE JEDNO Z MIESZKAŃ W DOWNTOWN
Miał wszystko. Sławę. Piękną kobietę. Apartament w Los Angeles z widokiem na zachodnie wybrzeże. W czasach szkolnych uczęszczał na treningi w lokalnym klubie bokserskim, by móc sobie poradzić z nagromadzoną energią, którą rozładowywał na innych dzieciakach. W wieku siedemnastu lat udało mu się wyrwać z rodzinnego miasta, by gonić za marzeniem i rozpocząć karierę bokserską. Zawdzięcza to swojemu ówczesnemu trenerowi, który zauważył w nim pewien potencjał. Mając dziewiętnaście lat wziął udział w amatorskiej walce MMA, którą zwyciężył. Niedługo po tym i po kilku innych wygranych walkach podpisał swój pierwszy kontrakt, by ostatecznie w 2014 roku zasłynąć w Ultimate Fighting Championship. Udało mu się. W jednej chwili trzymał świat w garści, by w drugiej chwili wszystko zburzyło się, jak domek z kart. Nieoczekiwana wiadomość, którą otrzymał krótko przed rozpoczęciem walki w Paryżu spowodowała, że na ringu stracił nad sobą panowanie, a gwałtowny wybuch agresji wobec przeciwnika sprawił, że Landon został ukarany finansowo i zawieszony przez UFC. Ze względu na swoją historię przemocowych zachowań w czasach szkolnych i kilku pomiędzy, które próbuje wypracować za pomocą terapii, został wysłany na przymusowy urlop zdrowotny do Mariesville, by dojść do siebie i wyciszyć skandal.
nie wiem, co mi strzeliło do głowy, by zrobić męską postać, ale jest.
szukamy dla Landona wszystkiego, chłopak próbuje sobie poukładać w głowie i w życiu, więc każdy mu się przyda. może nawet znajdzie w Mariesville miłość?
ze względu na to, że dawno nie prowadziłam męskiej postaci to na początku chętnie przyjmę 5/5 wątków
wszelkie pomysły na powiązania i wątki możecie wysyłać na 📩 ostrokrzewkolczasty@gmail.com
kod niezmiennie zawdzięczam smole <3
fc: Simone Bredariol
[ojoj, ale mu sie życie posypało,.... ale mam nadzieje, ze teraz mu pojdzie lepiej. Glowa do góry. Teraz pójdzie lepiej ;)
OdpowiedzUsuńPan wyszedł ci bardzo dobrze. Zapraszamy na cośkolwiek.
Dużo watków i dobrej zabawy ;)]
Patricia
[Cześć Wam! Jeny, rzeczywiście wszystko mu się posypało. Szkoda mi Twojego pana, jednocześnie niezmiernie ciekawi mnie, jaką to wiadomość otrzymał w tym Paryżu, że tak bardzo zaburzyła mu zdrowy osąd i walkę. Zdjęcie jest równie tajemnicze i myślę, że oddaje jego ducha. Bawcie się dobrze! Jakby co, Jen ma wolne ramię do wypłakania się.]
OdpowiedzUsuńJennifer
[Hej,
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie i przyznam, że ja również jest ciekawa tej paryskiej wiadomości, po której Landon przeszedł aż takie załamanie nerwowe. W każdym razie mam nadzieję, że spokój panujący w Mariesville pomoże mu się nieco poskładać.
Życzę wiecznie sprzyjającej weny i masy porywających wątków.]
Adora, Liberty, Monti & Delio
[Ah, to kojące Mariesville, które przyjmie wszystkich, którzy szukają nowej drogi i próbują zapisać czyste karty. Ciekawe jak uda mu się ułożyć wszystko na nowo, no i czy (i dlaczego!) zdecyduje się zostać w jabłkowym sanatorium na dłużej. Jestem ciekawa, zarówno tego co przed nim, jak i tego, co już zapisałaś na jego kartach, ale to już wspomniano także wyżej :)
OdpowiedzUsuńStefcia, choć zupełnie nie przymusowo, też traktuje pobyt w Mariesville jako urlop zdrowotny, choć za jej historią kryją się zupełnie inne demony. Jak chcecie je ze sobą zapoznać, to zapraszamy. Oferujemy dużo wody i nie tylko.
Cudownych wątków i zabawy z nową postacią!]
Stephanie / Gustavo / Finn
[cześć! Może teraz nam się uda popisać ;) chętnie wcisnę się w kolejkę i rozleję kałuże kolorów wokół tego człowieka swoją barwna panną. Mieć wszystko i wszystko stracić to srogi upadek. I oczywiście jest duży niedosyt, bo nie wiadomo ani co to za wiadomość, ani gdzie są ci, których wcześniej on miał w swoim bliskim gronie! Ale Mariesville to takie miejsce, gdzie można złapać oddech, więc oby znalazł tu spokój! :) Udanej zabawy, pośle maila! ;3]
OdpowiedzUsuńAbigail
[Cześć! ;)
OdpowiedzUsuńCokolwiek strzeliło do głowy — dobrze się stało, ponieważ Landon bardzo się udał. Przykre, że jedna wiadomość przekreśliła tak wiele, ale może los miał w tym jakiś plan i w Mariesville odnajdzie spokój oraz szczęście? I koniecznie tę miłość, ponieważ on jest taki akurat do ukochania! ;D
Bawcie się dobrze, jak coś to wpadajcie, a poza tym dużo weny!]
Nancy Jones
[Daję znać, że posłałam maila! :)]/ Stephanie
OdpowiedzUsuń[Hej! jeśli Landon będzie chciał pomóc Betsy w roznoszeniu świątecznych przesyłek, to zapraszamy! Listonoszka nie pogardzi pomocą, a nawet i zaprosi na kubek ciepłej czekolady z piankami i pyszne pierniczki. A może nawet upieką je razem? Jeśli chcesz poustalać coś więcej, to zapraszam na maila - lisfarbowany@gmail.com]
OdpowiedzUsuńBetsy Murray
[Kto wie, może ten eksperyment będzie dla Ciebie strzałem w dziesiątkę i lepiej odnajdziesz się w prowadzeniu męskich postaci? W każdy razie, wszyscy liczymy na pewno na to, że Landon zakocha się w tym miejscu i przedłuży swój urlop już nie o miesiące, a o lata! :D Życzę mnóstwa weny i niekończących się zapasów czasu, baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Abigail kochała swoje miasteczko. Cztery lata pobytu w Atlancie były dla niej może nie koszmarem, ale też niekoniecznie spełnieniem marzeń. Tłok, szum, chaos i pęd, tego było za wiele, szczególnie że początek wiązał się z przykrym a wręcz bolesnym doświadczeniem. Ostatecznie jednak cieszyła się, że obronę dyplomu miała za sobą, mieszkanie zdała właścicielowi i nawet odzyskała część kaucji, a ostatni bagaż z miasta przyjechał wraz z nią z powrotem do Mariesville. Cieszyła się, że przystanekAtlanta zostawiła za sobą. Cztery lata to dość długo, aby poznać inne życie, inne miejsce i inne tempo mijających dni, ale też dostatecznie, by docenić odległy dom, za którym się tęskni. Ona wyjeżdżając wiedziała, że wróci i gdy faktycznie zrealizowała swój plan, odetchnęła z ulgą. Była małomiasteczkową dziewczyną i w takim miejscu odnajdywała się najlepiej.
OdpowiedzUsuńPensjonat był w jej rodzinie od pokoleń, a przejęcie rodzinnego interesu zupełnie jej nie przytłaczało. Nie mogła się tego doczekać! Od dziecka obserwowała rodziców, to jak opiekowali się domem (bo był to ogromny dom, a jedna część parteru za kuchnią urządzona została na prywatne mieszkanie jej rodziców, którzy zawsze byli na miejscu) i jak dbali o gości i od dziecka chciała robić dokładnie to samo. Urodziła się w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie, żyła w zgodzie z tym, co ją otacza i pragnęła właśnie takiego losu, jaki otrzymała. Chyba nie mogłoby być lepiej! Nie czuła wewnętrznego zgrzytu, nie przeżywała żadnego buntu, nie szukała żadnych nowych bodźców, nie miała innych ambicji, zupełnie tak jakby to wszystko było dla niej stworzone. Rozumiała tych, którym było tu wszystkiego za mało, życie płynęło zbyt wolno i się nudzili, chcąc wyrwać, ale nie podzielała ich odczuć. Ona zapłaciłaby, aby nikt jej stąd nie ruszał i dlatego wyjazd na studia sam w sobie był trudnym okresem, który chciała jak najszybciej zaliczyć i zamknąć.
Pensjonat od kilku lat przeżywał bardzo dobry okres, a rezerwacje na portalach globalnych, które Abi wprowadziła na początku studiów z znajomym w ramach projektu na zaliczenie, dały im więcej zysku, niż oczekiwali. Ostatecznie więc dziewczyna czuła, że przyczynia się do rozwoju rodzinnego biznesu już od dawna, a teraz gdy była tu na miejscu i mogła wszystkiego doglądać osobiście, jej serce niemalże fruwało. Była zachwycona tym, że choć jeden z jej wielu planów realizuje sie bez żadnych problemów. Tu na miejscu rozkwitała, odżywała i pozwalała samej sobie być swobodna tak w stu procentach, w pełni emanując ciepłem którego okoliczni mieszkańcy nie krytykowali, a podzielali.
Kończyła kroić cieplutką jeszcze szarlotkę, z której unosił się tak piękny aromat, aż sama miała ochotę skubnąć trochę ciasta. Może nie było to jej popisowe ciasto i każde, które upiekła jej mama, było dużo smaczniejsze, ale na szczęście to nie był wrześniowy Jarmark Jabłek i nie brała udziału w konkursie.
Gdy przed kilkoma dniami do jej bramy wprowadził się nowy sąsiad, tajemniczy i cichy, aż sama nie była pewna, czy jej się tylko nie wydawało, że zyskali nowego mieszkańca, postanowiła go przywitać. Taki tu mieli zwyczaj i zresztą wszyscy byli bardzo otwarci i serdeczni, więc osoby szukające kryjówki w Mariesville, źle wybrały swoje miejsce na chowanie. To dlatego wzięła się za szarlotkę, choć robiła to niezwykle rzadko, ustępując miejsca mistrzom sztuki - sąsiadom. Sama nigdy nie brała się za ten przepis, tutaj w okolicy nieudana szarlotka była prawie grzechem, pozostawała więc przy brownie ozdabianym kwaśnymi owocami i sernikami na zimno, choć niestety piekła raczej rzadko przez brak czasu. Była pełna energii i wszędobylska, ale też rozsądna i wiedziała, kiedy może podpaść, albo się komuś narazić. Była raczej z tych ciepłych i troskliwych osób, które trzymają się bezpiecznych opcji, ale tylko w przypadku, gdy mogą komuś sprawić przykrość, lub nadepnąć na odcisk, bo w innych wypadkach była również roześmianym harpaganem, który zaraża uśmiechami i teraz również na jej twarzy malował się przyjemny wyraz, a kąciki ust miała mocno uniesione i coś sobie pod nosem nuciła. Prawdę mówiąc, ekscytowała się tym, że pozna nowego sąsiada, choć nikt w ich budynku nie był pewien, czy on na pewno istnieje.
UsuńTo były ostatnie dni, gdy mogła zebrać kilka świeżych choć późnych jabłek z pojedynczego drzewa za pensjonatem na granicy z terenem sąsiada, bo zbliżał się sezon zimowania drzew. Wieczoru robiły się chłodne, dni coraz krótsze, a na dodatek noce bywały całkiem zimne. Kiedy Abi wyjęła talerzyki z szafki, by dostać się do zamykanego pojemnika, już zapadał zmierzch, ale nie obawiała się, że najdzie człowieka po nocy, bo godzina nie była wcale późna.
Przebrała się w dzianinową sukienkę koloru głębokiego śliwkowego fioletu i przeczesała upięte do tej pory po domu w koka włosy szczotką, a te rozsypały się falą po jej ramionach i plecach, osłaniając je aż za łopatki. Pomalowała usta ulubionym błyszczykiem o smaku truskawkowym, zmieniła kolorowe klapki-kapcie na brązowe botki i zgarnęła cieplutki kawałek szarlotki, wychodząc po chwili z mieszkania. Nie była pewna, czy zastanie sąsiada, albo czy jej otworzy, ale była gotowa podjąć kilka prób poznania go. Była również pewna, że nie ma zwidów i że nowy sąsiad istnieje.
Kierowała się do góry po schodach, gdy z wyższego piętra właśnie dotarły do niej kroki. Zamyślona, skupiona na tym by ułożyć w głowie serdeczne ale nienachalne powitanie, podniosła głowę.
- Dzień dobry - przywitała go z szerokim uśmiechem jak na komendę, po chwili rejestrując istotny szczegół, że jego twarz, wcale nie jest jej obca. Mina jej zrzedła, uśmiech gdzieś zniknął, gdy połączyła w ułamek sekundy to spotkanie z ich poprzednim - jedynym, jakie miało mieć miejsce kiedykolwiek.
Spodziewała się ujrzeć Henry'ego, sąsiada w wieku jej ojca, który za młodu rąbał drewno wręcz w ekspresowym tempie i teraz był emerytowanym drwalem czuwającym nad porządkiem w bramie i okolicy z wewnętrznego powołania i własnych chęci, ale zamiast niego ujrzała młodego mężczyznę. O tej godzinie to Henry zwykle schodził na dół, by palić papierosa pod klatką, a nie w domu, bo żona mu nie pozwalała, ale to zdecydowanie nie był on!
- Co ty tu robisz?! - spytała po prostu, w kolejnym odruchu wystraszona i zaskoczona, cofając się w tył. Nie wycelowała stopą w stopień niżej, pięta jej się osunęła krzywo i poczuła, jak traci równowagę. Desperacko wyrzuciła ramiona przed siebie i widząc, że nie-do-końca-nieznajomy reaguje, chcąc jej pomóc i wyciąga w jej stronę rękę, złapała go za ramię. Nie przewidziała, że oboje runą w dół!
Pisneła krótko, wypuszczając pojemnik z ciastem, zaskoczona już nie tylko spotkaniem osoby, którą zakładała, że widziała tylko raz w życiu i nie spotka więcej , ale tym jak bezbłędnie i bezlitośnie działa fizyka i chcąc ich oboje jakoś uchronić przed podbijaniem o stopnie, przycisnęła się do mężczyzny, ściskając go za ramię oburącz.
Zarejestrowała kątem oka, jak Landon (oczywiście natychmiast w pamięci odnalazła to imię) próbuje chwycić barierkę, ale było na to już za późno. Szczęście w nieszczęściu schody na bramie nie były kręte i co pół piętra obracały się o sto osiemdziesiąt stopni, więc przekoziołkowali tylko o dziesięć stopni, nim wylądowali. Abi w tym położeniu, kończąc upadek na mężczyźnie czuła mocno obitą jedną stronę ciała, bo nim nabrali tempa już się zatrzymali, ale zdążyła uderzyć biodrem i ramieniem o krawędź kilku stopni. Ostatecznie chyba i tak była mniej poszkodowana...?
UsuńZłapała głębszy wdech i spojrzała pod siebie, na ciemny materiał bluzy zapięty pod szyją. Oparła dłonie po bokach mężczyzny i uniosła się, podnosząc spojrzenie wyżej do jego twarzy. Jej długie włosy opadły mu na policzki i wcale się tym nie przejęła, bardziej niż trochę skupiając się na tym, że tu był! Jakie jest prawdopodobieństwo spotkania w swojej maleńkiej rodzinnej mieścinie faceta, który na jedną noc zaczarował jej świat? Jak bardzo jest to prawdopodobne, skoro spotkali się w Atlancie, daleko stąd, a ona podała mu nazwę swojego domu tylko raz i to tuż na początku przypadkowego spotkania, nim nie odegrał w jej życiu roli rycerza?
- Uderzyłam się tylko trochę - zapewniła cicho, chwilę dłuższą niż przyzwoita sekunda, przypatrując mu się z bliska.
Odsunęła się w końcu, siadając na brunatnej wykładzinie obok i pociągnęła podwiniętą sukienkę w dół, by przysłonić blade uda. Przy kolanie miała zaczerwienienie, które pewnie wykwintnie jak solidny siniak za kilka dni, a na biodrze i przy ramieniu czuła pieczenie, pewnie od naruszonego naskórka. Ale to nic, bo głowę miała całą i z tymi obiciami poradzi sobie plaster, a z obecnością i świadomością, że Landon jest w Mariesville to nie była pewna czy poradzi sobie od tak ona cała.
Zasznurowała usta i spojrzała w dół, gdzie na kolejnych stopniach rozsypała się jej szarlotka i rozwaliło plastikowe pudełko. Nie słyszała nawet łomotu, jaki narobili, tak zaaferowana jego osobą tu.
- Jesteś cały? - zreflektowała się, pytając o niego, bo zdała sobie nagle sprawę, że chyba mężczyzna jej nie rozpoznaje.
Cóż... Wiedziała już kim jest, w przeciwieństwie do tamtej nocy, kiedy pomógł jej się pozbyć natręta w klubie, gdy wyszła z koleżankami odreagować osobiste porażki. Teraz była pewna, że takich przypadkowych dziewczyn spotkanych w życiu miał w swojej historii mnóstwo, a może to i lepiej.
Abigail, kraksa, Wilson
Betsy Murray jako dziecko nie marzyła o tym, aby zostać listonoszem, ale już wtedy podziwiała swojego ojca, który z nadnaturalną uprzejmością, serdecznością i szczerą chęcią niesienia pomocy, roznosił latami listy, paczki i wręczał przekazy pocztowe.
OdpowiedzUsuńNawet teraz wiedziała, że bycie listonoszem nie jest jej życiowym celem ani pracą marzeń. Wiedziała też, że nie dorówna swojemu ojcu w tym, jak on radził sobie z tą wcale nie lekką pracą. Zawód listonosza wydawał się być przestarzały. W końcu żyli w dobie interesu, gdzie większość informacji można było przekazać za pomocą e-maili bądź w jeszcze łatwiejszy sposób - przez komunikatory. Nie pisano już listów, nie wysyłano pocztówek, przynajmniej nie tak często, jak robiono to kiedyś. Nad bezpieczeństwem sieciowych rozmów można byłoby się rozwodzić przez kolejne dwie godziny, ale Betsy miała świadomość tego, że ludzie po prostu są zmuszeni, aby żyć szybciej i intensywniej. Przekonała się o tym w Chicago i Evanston, na uczelni życie pędziło, czas nie miał litości i chociaż okres, który spędziła na studiach mocno na nią wpłynął, tęskniła za tym, to jednak zauważała, że w Mariesville żyje się inaczej. Wolniej, bezpieczniej. Po prostu cieplej. I kiedy tak Mariesville w jej odczuciu zwalniało, to ona jako listonosz miała ręce pełne roboty.
Nie narzekała. I to nie było też tak, że nie lubiła tej pracy. Lubiła to. Lubiła ludzi, lubiła być między nimi, wśród nich, rozmawiać, słuchać, przytulać, pomagać i prosić o pomoc, bo nie miała przed tym oporów. Ale jednak była to męcząca, przede wszystkim fizycznie, praca. Mogła przerzucić się na mały samochodzik, który jej oferowano w zakładzie pracy, ale wiedziała, że wtedy będzie musiała martwić się tym, gdzie zaparkować albo będzie musiała uważać na pojazdy innych. Nie była wybitnym kierowcą, z rzadka siadała za kółkiem, a kiedy już pożyczała, w jej mniemaniu, ogromnego suva rodziców, nigdy nie przekraczała dozwolonej prędkości i parkowała tylko tam, gdzie były co najmniej trzy wolne miejsca. Dlatego wybrała rower. Rower objuczony torbami na bagażniku i koszykiem przy kierownicy. Źle rozłożony balast sprawiał, że łatwo mogła stracić równowagę. Pal licho z listami! Niemal płaskie koperty były na tyle lekkie i łatwe do ułożenia, że nawet ich większa ilość nie wpływała na komfort pracy. Ale teraz, kiedy powoli zbliżały się święta, zarówno Dziękczynienia, jak i Bożego Narodzenia, więcej mieszkańców zamawiało paczki z prezentami, ozdobami i innymi pierdółkami, które miały uprzyjemnić ten zimowo-świąteczny okres.
W Mariesville, w Georgii, klimat był łagodny, temperatury utrzymywały się na poziomie powyżej piętnastu stopni w ciągu dnia i nie spadały poniżej zera w nocy. Służyło to spędzaniu czasu na świeżym powietrzu i nawet rozwożenie listów na rowerze było po prostu przyjemnym wysiłkiem fizycznym. Wychodząc z domu o poranku, Betsy czuła się rześko, przeciągnęła się leniwie na ganku, pozwalając na to, aby promienie wschodzącego słońca muskały jej buzię spragnioną ciepła. Blondynka ceniła sobie własną naturalność, dlatego nie spędzała poranków na makijażu czy układaniu włosów. Odżywczy krem do twarzy, mascara do rzęs i ochronna pomadka na usta. To wszystko. Włosy i tak miała na tyle krótkie, że wystarczyło jej, aby założyć je za uszy i przestawały jej przeszkadzać.
Ten dzień nie różnił się niczym innym od poprzedniego. Czuła natomiast, że to będzie dobry dzień. Pogoda zapowiadała się łaskawie, ptaki krążyły nad jej głową wesoło podśpiewując, więc i jej udzielił się ten nastrój. Uwielbiała jesień, a jesień w Mariesville była wyjątkowo udana.
Po godzinie od wstania z łóżka była już na poczcie i ładowała przesyłki do swoich rowerowych toreb. Poza listami, miała tego dnia sporo mniejszych lub większych kartoników. Wszyscy na poczcie narzekali na okres przedświąteczny, bo był on najintensywniejszym w roku. Nie było tajemnicą, że czasami nie wyrabiali się z roznoszeniem poczty. Ba, niektóre przesyłki trafiały do adresatów dwa-trzy dni po dotarciu do punktu pocztowego. Ale było ich tylko dwóch, a doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Czas pracy na przełomie listopada i grudnia nabierał elastyczności, po prostu trudno było wyrobić się w klasyczne osiem godzin. Zwłaszcza, że Betsy ceniła sobie swoje małe rytuały, czyli śniadanie w jednym z lokali w śródmieściu, kawkę po południu w swojej ulubionej kawiarni. No i plotki. Betsy była magnesem na plotki i czasami miała problem, aby szybko ulotnić się z konkretnej posesji. A nie chciała być niegrzeczna, więc zwykle stała i słuchała, rozmawiała i odpowiadała uśmiechem. Bo tak trzeba było.
UsuńDzień, który miał być dobrym dniem, skończył się zbyt szybko. Nim Betsy się w ogóle zorientowała, była już siedemnasta. Słońce chowało się za horyzontem, temperatura z przyjemnych piętnastu stopni spadła poniżej dziesięciu. W Mariesville zapadał zmrok, a Betsy na rowerze nadal miała torby wypchane listami i ogromną torbę przerzuconą przez ramię, wypełnioną mniejszymi przesyłkami. Te większe, jak telewizory i lodówki, przewożono samochodami, ale czy kolejnego iPhone’a nie mógł dostarczyć zwykły listonosz? Ano mógł, bo niby miało być szybciej, a na pewno było taniej.
Betsy Murray już wielokrotnie słyszała, że jest dla siebie samej największym zagrożeniem. Siniaki, zadrapania, stłuczenia. Nawet nie wiedziała kiedy i gdzie, a miała je na swojej skórze niemal nieustannie. Teraz jednak pewna była, że winowajcą był krawężnik. Zbyt wysoki. I na pewno krzywy. Pojawił się on niespodziewanie, a przeciążony rower nie zdołał podjąć wyzwania, jakim było wjechanie z ulicy na chodnik, gdzie kobieta miała kolejny adres do obsłużenia.
Miała wrażenie, że jej upadek okraszony był najdonośniejszym hukiem w całym Mariesville. Jakby jej rower i ona sama łamali się na tysiące kawałków! Już dawno nie czuła takiego zażenowania, kiedy cicho pojękując leżała pod rowerem, przygnieciona ciężarem swojego środka transportu i torby z przesyłkami. Upadła na bok i choć zdołała w tym całym zamieszaniu osłonić głowę, to nie uchroniła policzka. Zadrapanie nie krwawiło obficie, ale szczypało i piekło, kiedy dotykała go wolną dłonią.
— No, pięknie — mruknęła tylko, próbując podnieść rower, co wcale nie było takie proste, bo wydawała się być w niego wręcz wplątana. Wolała się też nie rozglądać, bo nie chciała wiedzieć, kto został świadkiem jej upadku.
Betsy Murray
[Ha, tutaj jest pies pogrzebany, bo syn Jennifer aktualnie mieszka z ojcem, ale, ale - spodobał mi się pomysł z uderzaniem worka. Może Landon mógłby trenować Jen? Brown nie jest typem, który w jakikolwiek sposób energicznie daje upust swoim emocjom (to nie jest panna Tucker), ale może powinna zacząć? Jeżeli w jakiś sposób Ci to siedzi, możemy szczegóły ustalić mailowo.
OdpowiedzUsuńPS. Dziękuję za powitanie mojej Mary!]
Jenn
[Dzień dobry! Trochę się urlopuję w tej chwili, ale Landon to bardzo ciekawy mężczyzna! Gdybyście potrzebowali jakiejś duszy, której mozna się wygadać, albo chętnie poratujecie damę z opałów i rąk jakiegoś natarczywego pijaczka, to zapraszam serdecznie do nas! (:]
OdpowiedzUsuńMildred Atkinson
Wypadek na obrzeżach Mariesville, w którym zginęło tragicznie niemal kilkanaście osób, wstrząsnął całym miastem i okolicami. I choć minęły już niemal trzy lata, temat wciąż był żywy, nierzadko przywoływany przez mieszkańców, zwyczajowo pochylającymi się nad zbolałym, tragicznym losem. To oni postawili na polanie, przy jednej z dojazdowych dróg symboliczny pomnik upamiętniający ofiary tragicznej, cynamonowej nocy. Miejsce, które dla Stephanie Sand było teleportem do tragicznych wspomnień, przywołującym zamglone obrazy przed jej pełne bólu oczy. Z drugiej strony, dawało jej możliwość nienamacalnego spotkania z bliskimi – cudownym, młodszym rodzeństwem, które tak bardzo chciało przyjechać i na własnej skórze przeżyć sadowniczą przygodę podczas Festiwalu Jabłek i ukochanym chłopakiem, najlepszym przyjacielem, który zapragnął podzielić się strzępkami swojego pachnącego dzieciństwa i zabrać trójkę Sand’ów na coroczne, popularne wydarzenie.
OdpowiedzUsuńWielokrotnie słyszała za sobą szepty, widziała odwracające się w jej kierunku twarze, z których kipiała ciekawość. Dostrzegała malujące się w oczach pytanie – dlaczego to ona przeżyła? dlaczego tak nieoczekiwanie wróciła, usiłując wtopić się w tłum mieszkańców? dlaczego pozwalała by Perry Martin wciąż niewinnie chodził po ulicach Mariesville, choć wciąż powinien siedzieć w zakładzie zamkniętym, szprycowany toną leków na omamy i wielowymiarowe psychozy.
Stephanie próbowała wypędzić ze swoich dni zapach śmiercionośnego cynamonu, choć ten w jej umyśle stawał się jednością z ludzkim prochem. Starała się dostrzegać światło dni, wąchać świeże jabłka i próbować żyć. Na nowo, pomimo wszystko.
Mariesville w całej swojej tragicznej aurze, koiło jej wiecznie rozdrapywane rany, pozbywając się pozorów. I choć ledwie je zabliźniało, dając krótkotrwałe poczucie kontroli nad teraźniejszością, ułatwiało stawianie kolejnych, niewielkich kroków w nieznaną, nieoczkiwaną przyszłość.
Cotygodniowe wizyty u psychoterapeutki były niczym odliczanie do normalności. W każdą środę odbywała stacjonarne wizyty w gabinecie, zwyczajowo wybierając ostatni wolny blok przed zamknięciem. Lubiła ten komfort subtelnej ciszy, rozlewającej się za grubymi, dębowymi drzwiami gabinetu, których rozkład słojów znała już niemal na wylot. Uspokajała ją pusta, przyciemniona poczekalnia, po której subtelnie rozlewał się aromat olejków eterycznych – szałwii, lawendy, melisy. Doskonale znała te zapachy i choć daleko było jej do wierzenia w moc aromaterapii, nierzadko siadała w jednym z rogów korytarza, na miękkim beżowym fotelu, by ułożyć roziskrzone myśli i utulić je na kilka chwil głębokim oddechem, któremu towarzyszyła lekka, kojąca woń.
Niezaprzeczalnym plusem bycia ostatnim pacjentem była bezpieczna pustka. W poczekalni, przed budynkiem, na większości uliczek Mariesville. Nikt wtedy nie wpatrywał się w jej napuchnięte, zaczerwienione oczy i poodbijany tusz, który spływał z jej mokrych rzęs, tworząc tragiczne akty na szarawej, półprzeźroczystej cerze.
Trudna, wydłużająca się niebezpiecznie wizyta zwiastowała jeszcze bujniejszą noc. Zupełnie rutynowo, otworzyła z impetem drzwi i cicho podziękowała za dwie, wydzierające z niej ostatki sił godziny. Kurczowo trzymała swój obdrapany, wysłużony dziennik, przyklejając go do płaskiego brzucha niczym obronną tarczę. Kręciło jej się w głowie od płaczu i kłębiących się myśli, więc na moment opadła na fotel, starając się wepchnąć do niewielkiej torby gruby sweter, który podczas wizyty zdarła z siebie nerwowo, czując jak oblewają ją poty. I cóż, pewnie byłoby łatwiej gdyby przed sesją nie wybrała się na małe zakupy, które nieoczekiwanie spiętrzyły się do imponujących rozmiarów.
Na wszystkie sposoby usiłowała z powrotem wepchnąć do torby paczkę tamponów i trzy pomarańcze oraz niewielką butelkę spirytusu, którym zamierzała zalać cytryny na swoją pierwszą, zimową nalewkę. I rzecz jasna, żadne z nich nie chciało wejść do napchanej torby z powrotem, choć jeszcze przed chwilą wygodnie zajmowały w niej swoje miejsce.
Zupełnie zirytowana, hamując przelewające się przez nią emocje, cisnęła zakupami w fotel, wstając gwałtowanie. Niedbale zarzuciła na siebie obszerny, czarny płaszcz i owinęła się kurczowo podle pomarańczowym, długim szalikiem. Torba niechętnie zatrzymała się na jej ramieniu, chwilowo utrzymując na swoim wierzchu, lekko zahaczony sweter.
UsuńStephanie zapełniła ręce zakupami, upewniając się, że niewielki dziennik twardo siedzi pod zaciśniętą pachą. Prędko pognała w kierunku drzwi wyjściowych, marząc o otuleniu się kocem i poddaniu subtelnemu kołysaniu się barki. Kościsty łokieć powędrował w stronę klamki, która poddała się jej nikłemu naciskowi wyjątkowo lekko.
Przymykając oczy, odetchnęła nagłym podmuchem chłodnego powietrza, przez krótką chwilę ciesząc się rześkim ukojeniem. I gdy miała postawić krok w kierunku ciemnych, nieoświetlonych schodów, poczuła jak traci grunt pod nogami, odbijając się od czegoś twardo. A raczej, kogoś. Wszystko, co tak kurczowo trzymała w dłoniach runęło posadzkę, rozprzestrzeniając się w niemal wszystkich możliwych kierunkach. Zachwiała się znacząco i z płonącymi policzkami zerknęła w górę.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
Stephanie Sand
[Prawda? Wydaje mi się, że idealnie pasuje do Betsy!]
OdpowiedzUsuńByła zaskoczona, kiedy ktoś ściągnął z niej ciężar roweru. Pomogła o tyle, że podniosła jedną nogę. Ta, która była pod rowerem, była odrobinę obolała, ale na pewno cała. Murray sprawdziła to bardzo uważnie, zaczynając od poruszania palcami w trampkach, kręcenia kostką i ugięcia kolana. Wszystkie funkcje motoryczne nogi pozostały bez zarzutu. Nie widziała żadnych wystających kości i krwawych obrazków. Wiedziała, że może spodziewać się siniaków i zadrapań, w końcu wylądowała częściowo na szorstkim asfalcie, częściowo na krawężniku, chroniąc głowę przed uderzeniem w betonowe płyty chodnika. Kiedy została wyswobodzona, zerknęła w górę, na swojego wybawcę. Spodziewała się raczej tego, że ujrzy znajomą twarz. Kogoś, kogo znała od lat, komu od lat doręczała pocztę i od kogo wysłuchiwała narzekań na lokalną władzę. Ale nie znała go. I to było zaskakujące. Betsy Murray, dzięki swojej pracy, ale i wrodzonej ciekawości, wiedziała wiele i kojarzyła niemal każdą twarz mieszkańca Mariesville. Ten tutaj, bohaterski nieznajomy, albo musiał być turystą, albo pomieszkiwał tutaj od niedawna. W Downtown dość często wynajmowano mieszkania na krókie okresy. Betsy też nie kojarzyła, aby doręczała mu kiedykolwiek jakąkolwiek pocztę. Nie znała go. I było to zaskakująco miłe. Świeże.
Mężczyzna mógł się też czuć bezpiecznie przy niej, bo Betsy nie interesowała się mieszanymi sztukami walki, w ogóle jakimikolwiek sztukami walki, więc nie wiedziała, co nabroił właśnie on.
Posłała mu delikatny uśmiech, dotykając ostrożnie opuszkami palców policzka. Potrząsnęła głową i sięgnęła po dłoń mężczyzny, wstając dość raźnie z chodnika. Betsy nie należała do najwyższych, więc nawet teraz zadzierała nieznacznie głowę. Musiała zrobić krok w tył, aby móc spojrzeć na niego bez przeszkód.
— Dziękuję — odpowiedziała z uśmiechem, bo Betsy rzadko kiedy się nie uśmiechała. Nawet wtedy, kiedy z niewielkie zadrapanie policzkiem nabiegło krwią, a udo pulsowało bólem. Zerknęła w bok na swój rower. Przednie koło było wygięte. Widziała, jak dwie szprychy sterczą poza obręcz gotowe kogoś zabić. Westchnęła. — Ze mną w porządku, wszystko jest okej — dodała, wygładzając swoją granatową kurtkę listonoszki. Cały bok, na którym przed chwilą się wyłożyła, miała przybrudzony.
— Za to mój wierny rumak ma się chyba nie najlepiej — wskazała ruchem głowy na rower objuczony torbami. Ona na swoim ramieniu wciąż miała tę największą, wypchaną mniejszymi paczkami. Ściągnęła ją przez głowę i odłożyła na chodnik. Dopiero teraz zauważyła, że swoim niezbyt przemyślanym manewrem, zahaczyła o kubek z herbatą. I w ten sposób herbata rozlała się po płycie chodnikowej, a Betsy wpatrywała się w to bez zrozumienia.
Tym razem jej uśmiech był niepewny, kiedy spojrzała ponownie na mężczyznę. Minęły ich dwie młode kobiety, możliwe, że jeszcze nastolatki, posyłając mu przeciągłe spojrzenia, ukraszone chichotem. Betsy zmarszczyła czoło.
— Ja… Pewnie nie tak wyobrażałeś sobie ten wieczór, co? — spytała i wyciągnęła lekko obdrapaną dłoń w jego stronę. — Betsy. Betsy Murray. I jestem ci winna kawałek solidnego ciasta i dobrą herbatę — dodała. Nie była pewna, co i jak powinna teraz zrobić. Przesyłki musiała doręczyć. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Jej rower nadawał się jedynie na warsztat, a ona sama najchętniej schowałaby się z kubkiem grzańca po grubym kocem.
Betsy
Ona również mu się przyglądała, ale żadna podobna myśl, że jest nachalna, albo przypomina zboczeńca nie zakołatała pod jej czaszką. Jeśli wydawała mu się dziwna, nie zdawała sobie z tego sprawy. Z otwartą ciekawością, ale bez natarczywości świdrowała jasnymi oczkami okalanymi rzęsami pociągniętymi brązową maskarą jego twarz, całą sylwetkę, rozwichrzone od czapki kosmyki, ciemne ubranie i dłonie. Pamiętała, że miał czerwone, obtarte knykcie - wtedy, gdy się spotkali na kilka magicznie długich godzin. Teraz dłonie miał gładkie.
OdpowiedzUsuń- Dzięki - chwyciła jego wyciągniętą dłoń pewnie, zacisnęła smukłe białe palce na jego silnej ręce i z pomocą mężczyzny dźwignęła tyłek z podłogi. Również za jego przykładem otrzepała się, pozbywając kurzu i paprochów z materiału sukienki. Wytarła też bok gołej prawej nogi z jakiegoś brudu, który przyczepił się do jej zimnej skóry podczas upadku i podniosła spojrzenie znów do Landona.
Nie poznał jej, to było tak oczywiste i zarazem rozczarowujące, że sama nie wiedziała, czy jest jej przykro, czy właściwie nie robi to na niej wrażenia. Był sławnym sportowcem, miał ułożone życie i ewidentnie nie miał czasu myśleć o przypadkowych spotkaniach. Chyba zresztą takich nie miewał w życiu za wiele, bo z tego co się zorientowała, grafik takich osób jak on, był zwykle wypełniony po brzegi. A zresztą spotkali się dobre cztery lata temu i nawet nie zdążyli poznać, więc bardzo możliwe, że on nie miał powodów, aby ją pamiętać, choć spacerowali wtedy po Atlancie całą noc, rozmawiając swobodnie jakby się dobrze znali. Ona za to pamiętała i to doskonale, bo było to jedno z bardziej wyjątkowych wydarzeń podczas jej pobytu w tamtym mieście. Jedno z bardziej pozytywnych, takich z dobrym zakończeniem.
Spojrzała w dół na rozwalone po stopniach ciasto i na komentarz bruneta zaśmiała się krótko, przyjemnie i wesoło. Była skrępowana upadkiem i odkryciem, z kim ma do czynienia, ale nie pozwalał jej się czuć z tym źle, dokładnie tak jak pamiętała- nie krępował jej samym sobą. Zaczesała kilka kosmyków z rumianego policzka za ucho i zeszła niżej, aby pomóc mu zebrać resztki z stopni. Przykucnęła na stopniach wyżej niż Landon i sięgneła po roztarte na schodku jabłka, by posprzątać razem z nim.
- Nie jedz tego! - pokręciła głową, jakby jednak chciał spróbować uratować przed zmarnowaniem choć odrobinę wypieku i spojrzała mu w twarz z rozbawieniem malującym się na jej ustach. - To nie była moja kolacja, niosłam ten kawałek dla ciebie, jesteś nowym sąsiadem i chciałam się przywitać - oznajmiła, ale były to takie oczywistości, że znów zawstydzona poczuła, jak twarz robi jej się cieplejsza. Były to też takie błahe i bzdurne sprawy, którymi sławny sportowiec się zwykle nie musiał przejmować i to dodatkowo spotęgowało w niej poczucie własnej śmieszności.
Wyciągneła ręce po pudełko, żeby nie skończył z brudnym ciastem i omiotła jego sylwetkę ciekawym spojrzeniem już któryś raz z rzędu. Nie sądziła, że się jeszcze kiedyś spotkają, zamkneła go w takiej jednorazowej, krótkiej historii razem z wspomnieniami. czuła się... zmieszana. I zawstydzona, choć wpadki i upadki jak ta nie były jej rzadkością.
- Jestem Abigail, mieszkam piętro niżej - przedstawiła się w końcu, nie licząc, że jej imię coś mu przypomni. Mogła to potraktować tak, jak zamierzała od początku, jak poznanie nowego sąsiada po prostu. I chyba nie było sensu, aby mu uświadomić, że to nie jest ich pierwsze spotkanie, bo czy to by cokolwiek zmieniło? - Mam jeszcze całkiem sporo tej szarlotki, chciałbyś spróbować? - zaproponowała serdecznie, nie mając wcale żadnych obaw, aby zapraszać nieznajomego do siebie, lub iść z świeżym ciastem do niego. Nie był tak do końca obcy, a zresztą w Mareisville zawsze było spokojnie i bezpiecznie.
Abi
Betsy odetchnęła z ulgą, że mężczyzna dość łagodnie przyjął sytuację związaną z herbatą. Wiedziała, że jest niezdarą, najczęściej jednak powodowała szkody głównie na swojej osobie i własnym mieniu, a akurat dzisiaj pech chciał, że zaatakowała obcego mężczyznę.
OdpowiedzUsuńUśmiechała się, chociaż wiedziała, że wygląda tragicznie. Murrayówna bardzo często wyglądała jak roztrzepany szałaput, bo o wiele łatwiej było jej przeczesać włosy grzebieniem, nałożyć maskarę na rzęsy i wyfrunąć z domu niż przejmować się nieskazitelnością swojej cery. Należała do totalnie naturalnych kobiet, a makijażem i strojem podkreślała swoje atuty tylko wtedy, kiedy miała czas albo powód. A najlepiej czas i powód jednocześnie. Nie chodziła na randki, a jedyne imprezy, na których się pojawiała, to co piątkowe granie na żywo w The Rusty Nail.
— Landon Madden — powtórzyła, co też było zabiegiem celowym, bo miało jej pomóc w zapamiętaniu, powiązaniu twarzy z imieniem i nazwiskiem. Przygryzła delikatnie dolną wargę, jakby nazwisko mężczyzny zasmakowało jakoś dziwnie. Zabrzmiało jakby znajomo? Nie, nie kojarzyła żadnego Landona Maddena. Pokręciła głową i odebrała od niego przesyłki, które pozbierał z chodnika.
Nie spodziewała się tego. Kompletnie nie spodziewała się tego, że przypadkowy, nieznajomy przechodzień zaproponuje jej pomoc. Dlatego, zbita z pantałyku, stała nieruchomo i wpatrywała się w niego co najmniej tak, jakby zobaczyła ducha. Otworzyła szeroko jasne oczy, rozdziawiła niegrzecznie usta.
— Ale… naprawdę? Poważnie? W sensie… chcesz mi pomóc? — spytała cicho, wrzucając trzymane w ręce przesyłki do torby, która ledwo to wszystko mieściła. — Ja… Wiesz, chętnie. Chciałabym to roznieść jak najszybciej, zostały mi dosłownie trzy ulice. Ta i dwie kolejne — wyjaśniła. Bez roweru zajęłoby jej to pewnie więcej czasu niż planowała. — Wszystkie są bez potwierdzenia, więc albo ktoś ci otwiera i wręczasz, albo zostawiasz pod drzwiami. — Uśmiechnęła się. W Downtown było więcej mieszkań niż domów, wiązało się to więc z wędrówkami po schodach.
— Ale nie wiem… Czy herbata i ciastko to wszystko zrekompensują. — Ożywiła się na moment, a teraz znowu zamyśliła, wciąż z uśmiechem majączącym się na jej ustach. — To na pewno nie będzie tyle emocji, co przed telewizorem — przyznała, wzruszając lekko ramionami.
I nie czekając na jego reakcję, wsunęła mu z powrotem w dłonie trzy przesyłki. Jeden kartonik i dwie większe, wypchane zapewne ubraniami z Chin koperty.
— To tutaj, klatka A. Ja skoczę do B, a później już pójdziemy razem, co? — spytała. Zapomniała o obolałym ciele, zadrapanym policzku, brudnych rękach i ubraniach. Niespodziewana propozycja mężczyzny tchnęła w młodą kobietę nowe siły.
Betsy
Jeśli Landon przypomni sobie o jednej młodej dwudziestolatce, którą uratował od natarczywego naćpanego chłopa w klubie i ona zamiast wystraszona uciekać do domu, przemierzyła z nim wzdłuż i wszerz głowne ulicy Atlanty, spacerując do świtu, to nie będzie musiał jej przepraszać. Abi nie miała mu za złe tej niepamięci. Kiedy spotkali się tamtej nocy, nie wiedziała z kim ma do czynienia, poza tym że facet jest tak samo szarmancki jak wprawiony w bijatyce, bo gdy zdzielił kolesia, który się do niej nachalnie dobierał, tamtemu nie pozostawił złudzeń, nokautując go jednym ciosem. Ale nie miała złudzeń, że jedno spotkanie coś zmieni i że zobaczy Landona ponownie, bo wtedy zakładała, że to jednorazowe i całkiem przypadkowe spotkanie. Ona leczyła smutki w drinkach za namową koleżanek, choć wolała spędzić ten czas sama z sobą w domu. A on był obcy i sam przyznał w pewnym momencie, że Atlanta to tylko przystanek. Żadnemu nie było po drodze do tamtego klubu, to był przypadek i dopiero później również przypadkowo poznała jego tożsamość. Widząc kilka tygodni później jego ujęcia w internecie przekonała się, że jej bohaterem był sławny sportowiec, ale... to nic nie zmieniło. Poza tym że wspomnienie ich pożegnania było jakies takie bardziej... wyjątkowe. Ale wtedy, gdy dowiedziała się z mediów, kto tak naprawdę jej pomógł, utwierdziła się w przekonaniu, że nie spotkają się więcej, a Landon zwyczajnie szybko o niej zapomni. I teraz gdy stali z soba twarzą w twarz nie miała żalu, czy pretensji, bo tak naprawdę nic ich nie łączyło. Tylko jedna noc szczerych rozmów i cieniutka nić porozumienia, jaka ich związała na kilka godzin, nim się rozstali. I teraz nawet bardziej rozumiała, skąd w nim tyle swobody i skąd taka śmiałość, by ją pocałować na koniec spaceru! Sportowcy mieli masę fanek i pewnie na nim tamta noc nie robiła takiego wrażenia, jak na niej.
OdpowiedzUsuń- Czyli jestem pierwsza? - zaśmiała się wesoło, czując przyjemne ciepło na tę myśl, że mogła go zaskoczyć i że nigdy wcześniej taka mała uprzejmość go nie spotkała. To potwierdzało jej ocenę, że Mariesville i jego mieszkańcy byli wyjątkowi, a na dodatek że jej pomysł był bardzo słuszny.
Ugryzła się w język, byleby nie przyznać, że zna jego imię. Nie lubiła kłamać i pewnie zaplątałaby się szybko w zeznaniach, że widziała go w telewizji, a że ostatnio w sieci wciąż wirowało zapętlenie wiadomości o jego incydencie podczas ostatniej walki, wolała nie poruszać tego tematu. Na pewno nie było mu łatwo, choć to i tak zaskakujące, że przyjechał właśnie tu, by odpocząć i odciąć się od świata. Przecież to niemożliwe, że pamiętał, jak z zachwytem opowiadała mu o swoim domu, prawda? Cóż, w to akurat nie wierzyła, ale ten przypadek był ciekawy.
Posłała mu kolejny szeroki i szczery uśmiech, po prostu promieniując radością, gdy przyjął zaproszenie. Docisneła wieczko do pudełka i wyminęła go, kierując się do swojego mieszkania. Nie było urządzone luksusowo, ani nawet tak klasycznie, by można je było komuś podnająć, gdyby Abi pewnego dnia zechciała przenieść się na poddasze rodzinnego pensjonatu, który urządzony był jako prywatna i spora kwatera, niedostepna dla gości. Wnetrze od ponad dwudziestu lat wyglądało tak samo, parkiet zasłaniały grube wzorzyste dywany, a ściany zdobiły tapety w wyblakłe kwieciste wzory, choć większość róż była po prostu wytarta czasem, to ani młoda Wilson, ani jej rodzice nie myśleli o remoncie. Pewnie taki by się przydał, bo od śmierci babci, gdy minęło kilka lat, należałoby wymienić chociażby stare drewniane ciężkie szafy, ale... tu wszystko było sprawne i służyło dobrze, więc nikt się tym nie przejmował.
Usuń- Zapraszam, nie zgubisz się - zachęciła go, by wszedł za nią od razu głebiej do mieszkania. Zrzuciła botki za progiem i boso przeszła do kuchni, skąd unosił się intensywny cynamonowo-jabłkowy aromat. - Podoba ci się? - zaskoczona obróciła się w jego stronę, na chwilę zwalniając krok w saloniku przechodnym do kuchni. - Nie spodziewałam się... to mieszkanie od zawsze tak wygląda, mam je po babci - wyjaśniła. - Muszę się przyznać, ze specjalnie dla ciebie piekłam jabłecznik, jako ciasto rozpoznawcze Mariesville, zwykle stawiam na szybsze desery jak zimny sernik, albo brownie - rzuciła przez ramię, podchodząc w kuchni do zlewu, by odłożyć na razie pudełko i umyć dłonie.
Abi rzadko spędzała czas w kuchni, była zbyt zabiegana, w diecie stawiała na szybkie i proste przepisy. na jego wzmianke o jej obtarciach spojrzała w dół na swoje nogi. Zapomniała o nich, bo pieczenie było znośne. Ale zdecydowanie powinna je czymś przemyć i obejrzeć ramię.
- Później, to nic takiego - stwierdziła, bo żeby o siebie zadbać, musiałaby się rozebrać, a przy gościu nie wypada.
Nakroiła ciasta na talerzyki i postawiła na stole, kątem oka obserwując mężczyznę. Jego obecność w miasteczku i tutaj w jej mieszkaniu była jakimś absurdem. Ale nie to zwróciło jej uwage, bo to było już oczywistością.
- Zbladłeś... - zauważyła z troską, stając naprzeciw niego. - Mogę obejrzeć, czy to uderzenie nic nie uszkodziło? - poprosiła, bo o ile on sam już parokrotnie macał tył głowy i nie znalazł krwi, może jednak pomiedzy włosami ukryło się jakieś skaleczenie. Minę miał nietęgą, a wolała nie wzywać do siebie pogotowia i go ratować jak nagle jej odleci.
Podeszła do niego bliżej, czekając na pozwolenie.
- Wiesz... Mariesville to sielankowe, cudowne miasteczko, ale maleńkie, rzadko kiedy ktoś tu zjeżdża na dłużej - przyznała łagodnie, ciepłym, miłym głosem. Mówiła o domu, od razu jej wyraz i postawa się zmieniały. - Wiosną i latem, do późnej jesieni odwiedzają nas turyści, nocują w pensjonacie, albo w którymś z domków do wynajęcia w nowszych kompleksach, ale... liczba mieszkańców nie zmienia się zbyt często - przyznała, wreszcie za jego zgodą obchodząc krzesło, by delikatnie i ostrożnie wsuwając szczupłe w jego czuprynę, obejrzeć mu głowę. - A dlaczego ty tutaj przyjechałeś? Masz tu kogoś znajomego, czy rzuciłeś dartem w mapę i trafiłeś na naszą mieścinkę? - spytała pogodnie, choć gdzieś głeboko w środku poczuła, że serducho zabiło jej mocniej, jakby już w tym momencie chciała usłyszeć pewną, konkretną odpowiedź.
domowa pielęgniara <3
Roześmiała się pogodnie, patrząc na tapety w wyblakłe róże. Był to stal sprzed trzydziestu lat, nie tyle nawet babciowy co ciotkowy, ale całe mieszkanie, gdzie pełno było bibelotów miało swój klimat. I chyba dlatego Abi nie chciała za wiele w nim zmieniać, tak zwyczajnie było tu domowo i swojsko. Gdyby wymieniła szafę, albo dywan, nie pasowałaby jej reszta, a gdyby zmieniła tylko tapety, albo je zdarła, meble byłyby jak wyrwane z kontekstu. Więc nic nie ruszała.
OdpowiedzUsuń- Stara dusza... ładnie to nazwałeś - podchwyciła miękko, zapamiętując to określenie. Nie spodziewała się takich słów po sportowcu, szczególnie agresywnej kategorii, ale Landon nie pierwszy raz ją zaskakiwał. I sam nawet o tym nie wiedział!
Za jego pozwoleniem stanęła za krzesłem i spojrzała z uwagą na obicie, które mu wyrządziła, ciągnąć go po schodach. Miał przyjemnie miękkie pukle, czuła przy jego włosach przyjemny zapach typowo męskiego kosmetyku, ale nie sądziła, aby poza szamponem używał czegoś dodatkowo. Starała się być delikatna, a jej wiecznie zimne dłonie mogły dać mu chwile ukojenia, gdy ostrożnie i lekko dotykała skóry jego głowy. Zatrzymała się, gdy pochylił głowę, sądząc, że robi mu jakiś ból. Zadawała mu niewinne pytanie, rozmawiali swobodnie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie podejrzewała, że jej słowa i ludzka ciekawość mogły wprawić go w napięcie.
- Los Angeles to całkiem inny świat i jest strasznie daleko...- stwierdziła z cichym westchnieniem zamyślenia. Dla niej nawet Atlanta była innym światem, ale tutaj w malutkiej i sielskiej miejscowości, wszystko płynęło wolniej, życie, czas, relacje, wszystko miało swój porządek i tempo, w którym bez trudu można było się odnaleźć. - Mam nadzieję, że ci się tu spodoba - przyznała, odgarniając jeszcze kilka jego kosmyków znad karku, który musnęła z wyczuciem chłodnymi opuszkami.
Zabrała ręce i poprawiła rękaw sukienki, naciągając je tak, że odrobinę przysłoniły dłonie. Nie czuła się szczególnie skrępowana, a jednak przez moment pomyślała o czymś innym, o czymś co nie było sensu wspominać.
- Spóźniłeś się dobry miesiąc, albo dwa, kończymy sezon jabłkowy i teraz zostały tylko spóźnione sztuki - oznajmiła, kręcąc głową dla jego nieodpowiedniego wyboru czasu na przyjazd. - Teraz zamiast owoców, sąsiadki będą częstowały cię szarlotkami, dżemami, albo pieczonymi jabłkami z cynamonem w słoikach - oznajmiła z wesołymi iskierkami w oczach. Nie kpiła sobie z niego, była pewna, że nie ona jedna pomyślała o tym, by czymś go ugościć. Tutaj ludzie o siebie dbali, tak zwyczajnie, nawet nie myśląc nad tym, czy wypada.
- Masz szczęście, głowa jest cała, ale jak zjesz moje ciasto, nie wiem co będzie z twoim sercem - oznajmiła tajemniczo, układając chwilowo dłonie na oparciu obok jego rąk i lekko się przysunęła. - Zakochasz się w mojej szarlotce, ale najlepsze robię serniki na zimno - zdradziła z rozbawieniem i odsuneła się, by wrócić na swoje miejsce. Może tylko jej się wydawało, ale coś błysnęło w oczach mężczyzny takim wyrazem... Chociaż może tylko sobie wmawiała, chcąc zobaczyć coś, czego tam nie było.
Przyglądała mu się z uśmiechem, widząc jak gama emocji przebiega mu po twarzy. Zagryzła dolną wargę, a gdyby była na wyższym krześle, pewnie ucieszona zamachałaby nogami, że smakuje mu ciasto! Oparła łokcie o blat i podparła podbródek na złączonych dłoniach, patrząc na Landona.
- Mogę też piec cotygodniowo ciasto, ku pamięci rozwalonym kawałkom - zaproponowała, wiedząc, że gdyby zapalili znicz na schodach, od razu by się zlecieli sąsiedzi na spytki, co się stało. - Miałeś okazję zwiedzić miasteczko? Może potrzebujesz przewodniczki? - spytała od razu, wpadając na genialny pomysł, że go oprowadzi i nawet wskazała od razu na siebie, jakby nie był pewien, gdzie takiego opiekuna i przewodnika sobie znaleźć.
Chwyciła po chwili za widelec i spróbowała ciasta. Nie było najlepsze, w okolicy nie brała udziału nawet w żadnych konkursach, ale było to tak miłe, że smakowało Landonowi, że nie przestawała się do niego uśmiechać.
Abigail, która pokaże mu całkiem nowy świat ^^
Nie wierzyła w swoje szczęście. Niejaki Landon Madden, o którym nie wiedziała nic, wyszedł do niej z propozycją, której odrzucić nie mogła. Chciał jej pomóc. I choć Betsy, mimo życiowych doświadczeń, wierzyła nadal w ludzką bezinteresowność, tak często nie potrafiła wyjść z podziwu, kiedy ktoś jej tę bezinteresowność okazywał. Zwłaszcza, że Landon nie miał w tym żadnego celu, bo interesu też nie, to już ustalone. Z tego, co zdołała zauważyć i zrozumieć, mężczyzna poświęcił swój czas wolny na to, aby pomóc jej skończyć pracę. I jak ona czerpała z tego benefit w postaci wynagrodzenia, tak on nie miał z tego nic. I ta myśl nie podobała się Betsy. Wiedziała, a właściwie intensywnie myślała nad tym, jak mogłaby mu się odwdzięczyć.
OdpowiedzUsuńNa pewno wiedziała, co robi, kiedy przydzielała mu klatkę A. W klatce B, pod mieszkaniem numer 5 mieszkał pan Parker. Joseph był mężczyzną w średnim wieku, po pięćdziesiątce, pracował w firmie prowadzonej przez jej wuja i był niesamowitą gadułą. Z rzadka udawało jej się wywinąć spod jego drzwi szybciej niż po dziesięciu minutach, a i tak dziesięć minut to krótko. Betsy była po prostu zbyt uprzejma i miała w sobie zbyt wiele szacunku dla starszych osób. Wiedziała, że nie wypada bez słowa zawinąć się na pięcie spod drzwi. Więc stała i słuchała, czasami włączając się do rozmowy, z czego wychodziła dość energiczna wymiana zdań, która pana Parkera zachęcała do kontynuowania swoich opowieści.
Tak było dzisiaj, a Betsy zerkała ukradkiem na zegarek na swoim nadgarstku. Trzy minuty. Trzynaście. Piętnaście. Wtedy też usłyszała trzask zamykanych drzwi wejściowych do klatki i czyjeś stanowcze kroki na schodach. Odwróciła się w bok, dostrzegając znajomą już twarz. Landon pozostał jej wybawicielem po raz drugi. Powinna to koniecznie odnotować w swoim pamiętniku. Takie rzeczy nie zdarzały jej się zbyt często.
— Tak, panie Parker, to Landon. Mój nowy chłopak — trochę nagięła rzeczywistość, ale wiedziała, że Joseph miałby problem z odpuszczeniem, gdyby chodziło tylko o roznoszenie paczek. Znała go już zbyt dobrze! — Planujemy dzisiaj obejrzeć film i zamówić pizzę od Peppe. Może nam coś polecisz, Jo? Do obejrzenia? — spytała, pozwalając Parkerowi mieć wrażenie, że kontroluje sytuacją on, a nie oni. W jego odczuciu smarkacze.
— Wczoraj oglądałem świetny film. Bracia! — Pokiwał głową. Betsy pomachała mu na pożegnanie, złapała Landona pod ramię i szybko skierowała się w stronę schodów. Niemal po niej zbiegli, chociaż Murray nadal odczuwała ból w kostce.
— Ech… — westchnęła w odpowiedzi na uwagę Landona. Puściła jego ramię dopiero w momencie, kiedy wyszli przed kamienicę. — Dużo by mówić, ale zostałeś moim wybawcą po raz drugi. I drugi raz zrobiłeś to z klasą. A teraz uważaj… — szepnęła i spojrzała w górę. W jednym z okiem pojawił się pan Parker, który teraz do nich machał. — Mamy widownię — dodała rozbawiona. — I wiesz co. Naprawdę zapraszam cię na film i pizzę. Jak tylko rozniesiemy te nieszczęsne paczki, co ty na to? — spytała.
I wiedziała, że pewnie jutro rozniesie się wieść, że Betsy ma nowego chłopaka. Pozostało jej tylko ostrzec lojalnie Landona, aby się tym gadaniem nie przejmował, bo według plotek Murray miała nowego chłopaka co drugi-trzeci dzień. Na razie jednak wręczyła mu z torby trzy wypchane koperty kurierskie.
— To będzie na drugą stronę ulicy.
Betsy
Chyba za mocno wodziła za nim spojrzeniem, trochę za długo zerkając raz na jego odsłonięte przedramiona, gdy podwinął rękawy, a później za długo wpatrywała się w jego szerokie plecy, gdy spłukiwał wodę w zalewie z naczyń. I chyba nawet za bardzo lustrowała jego twarz, skupiona na oczach, bo w pewnej chwili doznała wrażenia, że go aż peszy, albo osacza tą uwagą, jaką poswieca Landonowi.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, nie chciałabym już nikogo więcej ściągać po stopniach i obijać, możemy się po prostu umówić na kolejne ciasto - roześmiała się, czując, jak na policzki wychodzi jej ciepły rumieniec. Nie przywykła do żadnych komplementów, zdecydowanie stroniac od flirtu i skupiając się na studiach, ale było to tak przyjemne i swobodne w wykonaniu mężczyzny, że wypływało w rozmowie naturalnie. Tak samo jak jej reakcje, gdy się nagle zawstydziła i speszyła.
Podparła o blat łokieć i ułożyła na dłoni podbródek, sprawiając wrażenie bardziej zamyślonej. Oczywiście chciała go oprowadzić, chociaż pora była raczej kiepska, bo najpiękniej jest w Mariesville o poranku, gdy jeszcze jesienna mgła unosi się nisko nad sadami, a słońce wędrując coraz wyżej nad horyzont przeplata się z nocnym chłodem, wypędzając je i ożywia miasteczko. Ale mogli pójść na dwa spacery, a ona mogła być dwa razy jego przewodniczką, jeśli tylko będzie mieć na to ochotę.
- Pokaże ci dzisiaj bibliotekę, ratusz i Ribeye steak house - zaproponowała, bo o ile sam urząd był już zamknięty, do budynku można było wejść i zobaczyć piękny witraż kolorujący wnętrze korytarza za dnia na mnóstwo pięknych kolorów złamanych przez barwione szkło. - Od czegoś musimy zacząć - dodała niewinnie, jakby już liczyła, że spodoba mu się to wyjście i jej towarzystwo na tyle, że zechce to powtórzyć. Ostatecznie skoro się tu przeprowadził, może się poznają lepiej i nie zniknie...
Musiała przyznać, że spotkanie go budowało w niej dziwne napięcie. Wspomnienie sprzed czterech lat wgryzało się w nią mocno, nakazujac pamiętać, że spotkali się, bo znalazła się w klubie, gdzie miała odreagować swoje zranienie. Nie było to najsłodsze z jej wspomnień, ale skończyło się dobrze i to było najbardziej zaskakujące. Landon był niespodzianką tamtej nocy. Dzisiaj było podobnie.
- Potrzebuje chwili - poprosiła, dodając, aby się nie krępował i rozsiadł wygodnie w salonie na kanapie, albo rozejrzał i poszła do łazienki, aby obejrzeć swoje siniaki i otarcia po upadku. Nie wyglądało to groźnie, ani nawet źle, chociaż zdecydowanie Abi miała talent do robienia sobie krzywdy i takie wypadki po prostu często jej się zdarzały.
Przebrała się w szerokie jeansy i ciepłą bluzkę, dobierając na to jeszcze rozpinany sweterek i skierowała się z gościem do wyjścia. Wskoczyła znów w swoje botki i gotowi mogli ruszać dalej na zwiedzanie.
- Restauracja z stekami należy do mojego przyjaciela, Jax karmi najlepiej na świecie, a wyglądasz na kogoś, kto lubi mięso - wspomniała, zerkając na niego z uśmiechem, gdy wyszli na ulicę. - Wszystko jest w centrum, więc nie będziesz mieć daleko - dodała, wskazując kierunek.
Poprawiła szalik, ciaśniej oplatając nim wrażliwą szyję i wsuneła dłonie w kieszenie krótkiego płaszcza. Palce niemal zawsze miała chłodne, ale wolałaby nie zmarznąć zbyt szybko i nie szczękać zębami, bo to mogłoby wystraszyć jej towarzysza!
- Wśród turystów najpopularniejszy jest pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfas, ale to chyba z oczywistych względów - dodała, uśmiechając się szeroko na samą myśl o swoim ukochanym miejscu. - Pracuje tam, możesz mnie odwiedzić kiedyś - dodała jeszcze, nie zdradzając, że jest właścicielką tego miejsc, bo nie chciała brzmieć jakby się przechwalała. Cóż... Niech on też ma jakąś niespodziankę, jeśli znów się spotkają.
Szła powoli, pogodna i swobodna. Sytuacja może wydawała się dziwna, ale Abigail zdecydowanie nie dawała mu poczuć skrępowania.
Abi
Jej dłonie były bardzo często chłodne same z siebie, nie miała problemu z krążeniem, taki chyba był już jej urok. Na wieczorne i długie spacery i to niezależnie od pory roku za oknem, ubierała się zwykle tak, by nie marznąć. Zerkała dlatego na Landona idącego obok, jak chowa dłonie w kieszenie bluzy, albo naciąga materiał rękawów na knykcie. Chciała zaproponować , aby zawrócili, ale póki on sam nie narzekał, nie zdradzała się z swoimi spostrzeżeniami.
OdpowiedzUsuń- Wyglądasz na kogoś, kto na sałatce daleko nie zajdzie - zaśmiała się wesoło, bo oczywiście nie miała nic złego na myśli. Mało tego, mogłaby go poczęstować jakim prostym komplementem, tylko czy to wypadało? No bo to nie było tez tak, że zdążyła jakoś szczególnie mu się przyjrzeć, albo wyczuć podczas upadku górę mięśni, jaką może i był, ale zdecydowanie już wiedziała (i trochę też pamiętała), że nie był chuderlakiem.
Gdy dowiedziała się o karierze zawodowej Landona z przypadku, widząc gdzieś w internecie jego zdjęcie kilka tygodni po ich pierwszym spotkaniu, chwilę jeszcze czytała o nim różne artykuły. To było niesamowite znać gwiazdę, chociaż akurat walki UFC, czy w ogóle jakakolwiek forma takiej ostrej formy rywalizacji do niej nie przemawiała. Abi była kimś, kto raczej rozmawia i unika konfliktów, a jak trzeba już przywalić komuś natarczywemu, to - tak jak było to tamtej nocy w klubie, ryzykowała uszkodzeniem sobie kostek w dłoni. Pod katem samoobrony i zaradności w trudnych sytuacjach siłowych, była beznadziejna, ale miała to szczęście, że nie pakowała się w tego typu tarapaty.
- Lubię wino - przyznała zawstydzona, chowając sie nieco za szalikiem, którym bawiła się i na chwilę zasłoniła sobie twarz. Czuła się dziwnie speszona, gdy tak jej się przyglądał i analizował to, co miał przed sobą. To ile i w jaki sposób poświęcał jej uwage było bardzo znajome, mocno przypominało jej tamto spacerowanie i tamtą noc. Różnica była taka, że oboje byli troszkę starci, może mniej beztroscy i trzeźwi.
Lekko ściągneła łopatki i gdy Landon szedł tyłem i zbliżał się do latarni, wyciągneła rękę, łapiąc go pod ramię, by lekko zboczył z trasy. Już dzisiaj zderzył się z stopniami na klatce, lepiej aby nie testował dalszej wytrzymałości swojego organizmu. Byłoby po prostu szkoda sobie wyrządzać krzywdę.
- Uwaga - ostrzegła, puszczając go zaraz i żeby zająć czymś ręce, założyła łaskoczące ją w policzki kosmyki za uszy. - W pensjonacie robię dużo rzeczy. To rodzinny interes, pomagam jak tylko mogę - wzruszyła skromnie ramionami, nadal nie mówiąc, że to ona została prawnym udziałowcem w większości, ale też nie kłamała, bo interes był Wilsonów. - Wróciłam pod koniec lata z studiów i mogę prowadzić go sama, ale to chyba jeszcze za wcześnie - zdradziła nieco więcej i gdy tak szli, obserwując się z zaciekawieniem i rozmawiając z zaskakującą swobodą, doszli do ratusza.
Abigail uwielbiała Mariesville, to było jej ukochane miejsce. Jej dom, gdzie chciała żyć do późnej, szczęśliwej starości. Ale nie dało się ukryć, że po czterech latach musiała się na nowo odnaleźć w tym miejscu i chociażby zapoznać z zmianami jak nowe godziny otwarcia urzędu, sklepów, czy planowane miejskie imprezy! Łapała się na tym, że idzie do sklepu, a tam dawno zamknięto, a teraz tu w ratuszu taka sama sytuacja! Nie był to żaden wstyd, a zresztą straciła poczucie czasu , gdy jedli u niej ciastko, ale... cóż, to nic straconego.
Roześmiała sie, gdy ciągnął ją za język, wypytując o atrakcje miasteczka.
- Ty na pewno wiesz, w jakie miejsce przyjechałeś? - rzuciła zaczepnie, zerkając na niego z ukosa, gdy już zrównał z nią krok. - Tutaj największą atrakcją jest piękny zapach kwitnących jabłoni przed wakacjami i słodycz owoców w lipcu - wyjaśniła z ciepłem i jakimś rozmarzeniem w głosie, a na chwile w jej spojrzneniu przewinęło się coś nieuchwytnego. Jakaś melancholia i sentyment, całe uczucie to tych okolic. Poprawiła szalik, wsuwając brzeg pod płaszczyk i przechyliła głowę w stronę towarzysza. - Twoim pierwszym przystankiem jako turysty powinien być Applewood Park, ale skoro jesteś tutaj na dłużej... - zawiesiła na nim spojrzenie, jakby oczekując potwierdzenia - możemy się wybrać w którąś sobotę niedługo na Farmer's Market, spróbujesz regionalnych wyrobów - zaproponowała.
UsuńTo było naprawdę zwyczajne w obyciu z Abi, że wszystkich traktowała taks wojsko, jak dobrych przyjaciół, a nawet nowo poznane osoby nie miały poczucia obcości w towarzystwie tego rudzielca. Landon nie był jednak tak całkiem obcy, ale wcale się nie gniewała, że jej nie pamięta. Cóż, może sama na jego miejscu, też by go nie pamiętała, będąc gwiazdą w jakiejś dziedzinie? Na pewno w jego życiu przewijała się masa ludzi, od trenerow, po lekarzy, znajomych, innych zawodników, po fanki i fanów! Jeśli przypomniałby sobie tę smarkulę, której pomógł w klubie, nie musiałby jej przepraszać, a ona tylko pewnie by obróciła jego niepamięć w żart. To co jej się podobało teraz, to że najwidoczniej czuł się przy niej swobodnie i to jej odpowiadało.
- Jest jeszcze piękne miejsce, warte zobaczenia - ciągneła dalej. - Biegasz wieczorami, więc w wygodnych butach możesz się wybrać i zobaczyć Wodospady Riverside. Ale tutejsze lokale, czy to kawiarnie, czy biblioteka też są warte odwiedzin, tu... tu jest naprawdę dobrze - przyznała z przekonaniem.
Zatrzymała się za Landonem i patrzyła jak ciągnie i pcha drzwi. Zagryzła wargę, trochę zawstydzona tym, że oprowadzenie zaczyna się od klapy. Podrapała się w policzek i westchneła, lekko opuszczając ramiona.
- No właśnie... wróciłam z studiów i troszkę muszę nadrobić takie właśnie zmiany - mruknęła, obracając się w stronę wskazaną przez mężczyznę. - Proponujesz nam bar - parskneła śmiechem, odnajdując przezabawną analogię do miejsca, w jakim się poznali! Czy ta noc będzie powtórką poprzedniej?
Obróciła się w jego stronę i uśmiechneła szeroko, wyciągając w jego stronę dłoń. Ostatnio trochę przesadziła z domowymi nalewkami, ale te są o wiele bardziej zdradzieckie niż kratowe piwo.
- Niech będzie, tam jest zawsze miejsce, jak to w barze, a jak nam tyłki zmarzną, potańczymy! W piątki grają na żywo okoliczne zespoły do drugiej, albo trzeciej rano - zachęciła go, czując się prawie tak, jakby to on zaprosił ją na randkę, a nie ona na oprowadzanie! To było naprawde niesamowite i zabawne, jak to spotkanie się toczyło.
UsuńBar był mniej okazały niż kluby w wielkich miastach. Drewniane deski trzeszczały pod roztańczonymi stopami, a długa lada była pełna tutejszych. To co niezaprzeczalnie łączyło ten lokal od innych jemu podobnych to: ciasnota, lekki zaduch i ciepłe powietrze wewnątrz. Abi rzadko kiedy przychodziła do baru, alkohole sączyła sama w mieszkaniu, albo z przyjaciółki na jakiś domówkach, a piwa nie piła od bardzo dawna, ale ostatecznie nie było to nic, czego jakoś specjalnie nie lubiła. Nie miała po prostu okazji, aby tu wpadać, była zajęta teraz wdrażaniem się w pracę, a wcześniej gdy tu mieszkała... no, była nieletnia.
- Tam jest miejsce! - wypatrzyła ostatnie dwa stołki zwalniające się przy końcu lady i chwyciła Landona mocno za ramie, przyspieszając kroku i ciągnąć go za sobą. Przez chwilę poczuła jego perfumy, gdy przeciskali się bliżej siebie obok jednego z stolików i rzuciła mu krótkie spojrzenie. Teraz mogła zwalić rumieniec na swojej twarzy na ten gorąc panujący w barze. Miała tyle energii, że chętnie by mu trochę oddała, tryskała nią na prawo i lewo jak kolorowa pchełka. Cud, że facet nie uciekł, ale podobał jej się ten ich kontrast charakterów.
- Podoba ci się? - spytała od razu, może nie dając mu czasu i szansy na rozejrzenie się, gdy zaczęła odpinać guziki płaszcza, zajmując już jeden z drewnianych hokerów, nim ktoś ich ubiegnie.
Let's dance!
Uznajmy zatem, że to Betsy (a właściwie Lucy) jest piękna! ♥ I tutaj też widzę, że zmiana za zmianą - seksownie!
OdpowiedzUsuńZaintrygował ją tym, że ma wprawę w wyplątywaniu się z tarapatów. Zamierzała to zanotować w swojej pamięci, aby móc o to wypytać. Zmrużyła oczy, posyłając mu delikatny, acz nieco przebiegły uśmiech.
— A jaki film jest dobry na wieczór ze swoją dziewczyną? — spytała szczerze zainteresowana, bo ona zaś nie wiedziała, o czym jest film polecony przez Josepha. Nie oglądała go, zresztą ostatnio więcej czasu poświęcała na konsumowanie kolejnych, niezbyt mądrych seriali. Oglądała trzeci raz Przyjaciół, po raz kolejny Zemstę i w ten właśnie sposób marnotrawi swój wolny czas. Filmy zaś wydawały jej się zbyt zobowiązujące, ale gdyby miała już jakiś obejrzeć, to przecież ze swoim chłopakiem, prawda?
Joseph, całe szczęście, dał wiarę ich scence i odpuścił im, chowając się w końcu za firanką. Betsy, dzięki spotkaniu na swojej drodze nieznajomego, który nie dość, że już dwukrotnie wybawił ją z opresji, to jeszcz wyciągnął pomocną dłoń, zyskała dodatkowej energii, werwy, która mimo zadrapanego policzka i potłuczonej kończyny pozwoliła jej dokończyć pracę.
Rozdali już wszystkie paczki. I pewnie gdyby nie Landon, Betsy nie poradziłaby sobie z tym do późnowieczornych godzin. A była już zmęczona. Zmęczona i głodna. Kiedy wręczyła ostatnią paczkę do rąk zainteresowanego, wybiegła z klatki schodowej, rozkładając ręce w dość impulsywnym geście. Odchyliła głowę i zakręciła się wokół własnej osi. Nikt pewnie nie przestrzegł Maddena o tym, że tutejsza listonoszka do najnormalniejszych i najspokojniejszych nie należy, prawda? Betsy jednak nie zamierzała się krępować. I naprawdę niewiele brakowało, aby ucałowała go w policzek w podzięce, ale powstrzymała się przed tym, posyłając mu jedynie szeroki, najszczerszy uśmiech.
Przybiła piątkę, niemal przy tym podskakując.
— To prawda. Poszło nam wyjątkowo sprawnie — przyznała z uśmiechem. Wsparła dłonie na biodrach. Przepastna torba przewieszona przez ramię była pusta, podobnie jak torby na bagażniku jej roweru. — Nie wiem, czym zajmujesz się na co dzień, ale wiesz, mam wakat. Szukamy listonosza — zaśmiała. — Może chciałbyś spróbować swoich sił? I wtedy miałbyś pewność, że nie roznosisz tego za darmo.
A teraz uśmiechnęła się ze skruchą, bo to przecież trochę z jej winy, Landon uprawiał coś w ramach wolontariatu.
Musieli teraz tylko odwiedzić budynek poczty, gdzie Betsy musiała zdać awizowane listy i gdzie planowała zostawić swój rower. Na poczcie zostawiła też rano telefon, a ten był niezbędny do wezwania posiłków, które zajęłyby się jej rumakiem. A ten przecież był jej niezbędny.
— Wymówkę chłopaka? — powtórzyła rozbawiona, dotrzymując kroku mężczyźnie, który bez słowa zająknięcia prowadził jej rower. — Powiedziałabym, że jesteś jedyny, ale wtedy bym skłamała — puściła mu oczko i skręciła dość nagle w prawo, zatrzymując się przed gmachem instytucji, w której pracowała. — Daj mi chwilkę. — Powiedziała tylko i wbiegła po paru schodkach, znikając na dwuskrzydłowymi drzwiami.
Betsy nie do końca świadoma była swojej atrakcyjności. Oceniała się w kategoriach zakompleksionej natolatki, ale też byłaby albo głupia, albo ślepa, gdyby nie przyznała przed sobą, że jej wybawca nie był przystojny. Był. I to aż za bardzo, więc nic dziwnego, że oglądały się za nim kobiety. A może był celebrytą? Tego Betsy akurat nie wiedziała. Ale nie zamierzała też go podrywać, bo nie była w tym dobra. Zwyczajnie najczęściej się ośmieszała, a po co to komu?
Wróciła po pięciu minutach, a może nawet i nie, już w swojej kurtce, a nie we wdzianku listonosza. Przerzuciła przez kark długi szalik.
— Możemy zostawić rower tutaj — wskazała murek, o który mógł oprzeć jej rower. — Scott po niego przyjedzie. Naprawi go — odparła, wcale nie przejmując się tym, że Landon mógł nie wiedzieć kim jest Scott. — Co do pizzy… — zaczęła, zapinając kurtkę. — W knajpce czy na wynos? Film u mnie czy u ciebie? — uśmiechnęła się, odgarniając jasne kosmyki włosów za uszy.
Betsy
Mariesville było dostatecznie malutkie, aby ludzie kojarzyli twarze wszystkich mieszkańców. Nierzadko znali się z imienia, ba! znali całe swoje rodziny i nie było to wcale niczym dziwnym. Społeczność była niewielka i wszyscy żyli w zgodzie, tak zwyczajnie, po prostu i to było coś, czego w wielkich miastach nie sposób doświadczyć. Tam gdzie jest pęd, gdzie jest ogromny przemiał materiału, to po prostu niemożliwe by zapamiętać przewijające się imiona i chociażby dlatego Abi wcale nie miała Landonowi za złe, że jej nie kojarzy. Trudno, nie było jej nawet przykro, bo przecież na pewno nie zrobił tego specjalnie!
OdpowiedzUsuńGdy kilka tygodni po ich spotkaniu jeszcze ktoś wspominał jego imię, albo przewijało się ono w nagłówkach gazet, nadstawiała uszu... Była zaintrygowana, ciekawa, jak się toczą jego losy, ale jednocześnie wiedziała, że sportowiec sam żyje w takim tempie, że nawet nie ma czasu się obejrzeć za siebie. Była chwilą w jego życiu, a on w jej i wydawało się, że tak pozostanie. Nie byłoby to niczym złym, wydawało się to po prostu słuszne zważywszy na to, jak oboje żyli i jacy byli, ale to spotkanie wywracało jej przekonanie w tym temacie o sto osiemdziesiąt stopni. Chciała wierzyć, że drugi raz to nie przypadek, choć mogło przecież tak być! Ale Abi była zbyt emocjonalna i sentymentalna... I naiwna ostatecznie, choć nie chciała się z tym pogodzić.
Zerkała na Landona, była ciekawa jak odnajdzie się w lokalu, który absolutnie nie przypominał tego, w jakim się poznali. Tak naprawdę właśnie w klubie, gdzie jest duszno od ściśniętych i wibrujących w rytm muzyki ciał, gdzie alkohol od gęstego tłumu rozlewa się i lepi do ubrania i do odkrytych skór i gdzie muzyka zagłusza człowiekowi jego jestestwo, Landon pasował. Miał taką energię, pewność siebie i niezachwianą swobodę bycia sobą, że z tego co pamietała nikt się na niego nie pchał i nie szukał zaczepki. Może to taki błysk w jego spojrzeniu? Albo właśnie to, że nie dawał się głupio sprowokować, bo wiedział, że może chuliganowi zrobić krzywdę? Może kwestia tego, że był wysoki, a ramiona miał rozbudowane od treningów? Cóż, Abi i kluby to sie nie łączyło, czuła się tak zgnieciona i stłamszona i była zwyczajnie łatwym celem... on to już wiedział, przecież ją wtedy właśnie z takiej sytuacji wyciągnął, a jednocześnie dzisiaj w tym zwykłym luźnym i spokojnym barze, też chyba mu odpowiadał klimat. Próbowała go jakoś rozszyfrować, więc posyłała mu zaciekawione spojrzenia i pogodny uśmiech nie schodził jej z twarzy. Landon którego znała kilka godzin i Landon z dziś to była jedna i zarazem inna osoba i dawało jej to niesamowity dysonans poznawczy. Ale jeden i drugi Landon był dobrym towarzystwem, który nie odbierał jej żadnego skrawka z codziennej swobody i to było fascynujące.
Uśmiechneła się szerzej, gdy przyznał w końcu, że mu się podoba w barze. Poza tym że jej wewnętrzną misją było zarażenie miłością do miasteczka wszystkich wokół, to na jego opinię czekała te kilka minut szczególnie. Poznali się daleko stąd, w świecie który Abigail nie odpowiadał, a więc może dlatego chciała aby ktoś z wielkiego miasta docenił jej rodzinne strony. On jej wtedy odczarował troszkę Atlantę, a ona teraz chciała mu zaczarować miasteczko.
UsuńUsiadła prosto i zgarneła z policzków kilka zbłąkanych włosów do tyłu, oparła przedramiona o ladę i pochyliła się do przodu, zerkając na półki wyłożone trunkami. Nie było tu typowego słodkiego wina, choć zapewne coś w tym klimacie by się znalazło... poprosiła o jakieś jasne piwo, porzeczkowe o ładnej etykiecie na butelce. Nie znała się na alkoholach, nie miała nawet zamiaru udawać cwaniary i znawczynię.
Ubrała się zbyt ciepło do baru, sądząc że czeka ich tylko spacer, więc na jej twarzy rumieńce wykwitły dość szybko. Podwineła rękawy sukienki i gdy zajęła miejsce na stołku, oparła stopy o poprzeczną barierkę między nogami mebla, a dół ubrania nieco podwinęła, odsłaniając uda. I nie były to wcale specjalne uwodzicielskie sztuczki, ale przez chwilę zerkała na Landona badawczo, ciekawa czy obrzuci jej nogi oceniającym spojrzeniem. Czuła obok swojego buta, opartą stopę Landona, a gdy pochylił się tak, by lepiej go słyszała, znów objęła ją jego woń skóry i użytych kosmetyków. I gdyby nie miał w sobie tyle swobody i otwartości, dałaby sobie rekę uciąć, że chce ją poderwać!
Objeła butelkę piwa, aby spróbować napoju i z rozbawieniem słuchała tych warunków Landona. Obróciła lekko twarz, aby spojrzeć mu w oczy i przygryzła dolną warge, by się nie śmiać. Czy on wiedział, jak fenomenalnie wyglądał, starając się zachować powagę i mówiąc o serze?!
- Mamy ser - przyznała wesoło, przykładając butelkę do ust i upijając łyk piwa. Posmakowało jej było słodko-kwaśne. - Jestem skłonna zaryzykować i cie tam zabrać, a gdyby w tę sobotę czegokolwiek zabrakło... wynagrodzę ci to jakoś - stwierdziła, wzruszając ramionami, bo przecież na pewno nie będzie zły, jeśli stoisko z serem się nie pojawi. Mogła mu się odpłacić sernikiem, bo mówił, że lubi, a ona robiła naprawdę niezłe.
Oparła butelkę o usta i chwilę skupiła się na tym zimnym uczuciu szkła na dolnej wardze. Zatrzymała spojrzenie na tych należących do Landona i mogłaby przysiąc, że słyszała jak mocniej zatłukło jej serce w piersi, gdy spytał o miejsce jej studiowania. Jeśli da mu prostą odpowiedź, to o ile facet ma jakiekolwiek skojarzenia, te mogą szybko się ułożyć... I jak się wtedy wytłumaczy, że grała obcą i nieznajoma osobę? Chociaż... Była obca. I była nieznajoma. Kilka godzin może ostatecznie nic nie zmieniało.
- W Atlancie - powiedziała szczerze, podnosząc spojrzenie do jego oczu i czekając, czy coś ta w jego pamięci zaskoczy.
Mogłaby zmienić temat i właściwie prędko odwrócić jego uwagę. Mogłaby nawet podwinąć jeszcze wyżej sukienkę, bo było w barze faktycznie duszno, ale nie chodziło przecież o to, by nie pozwolić mu się poznać. Chciała aby był jej ciekaw i chciał ją poznać i w pewien sposób to było zabawne, że jej nie pamiętał. Miał prawo, a właściwie dziwne byłoby, gdyby ją pamiętał. Bo chociaż miała wtedy wrażenie, że znaleźli się w odpowiednim miejscu, gdy siebie potrzebowali, aby złapać oddech od tego, co się dzieje wokół w ich życiach, to jednocześnie przecież tamta noc była kroplą w morzu tego, co ich otaczało.
Little slow.... it's safe, it's alright.
To było ich drugie spotkanie i ponownie na swojej drodze połączył ich przypadek. Ten był jeszcze większy i mniej prawdopodobny niż pierwszy! To właściwie było bardzo dziwne spotkanie i w pewnym mom Abi zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle to może być przypadek, czy Landon może przyjechał... Bo pamiętał, gdy mówiła mu o Mariesville. Ale to chyba byłoby niemożliwe.
OdpowiedzUsuńRumieniła się i zerkała na niego, zaintrygowana. Flirt w jej wykonaniu to była dziecięca i nieumiejętna gra, bo jakoś nigdy Abi nie miała okazji poćwiczyć podrywania facetów , a sama zresztą też nie była typem tej kobiety, której do stóp rzucają się wielbiciele. Była Abigail, pogodną i roześmianą dziewczyną, typem tej serdecznej z sąsiedztwa, koleżanką i sąsiadką tyle. Było w niej sporo naiwnosci i jeszcze mlodzienczej iskry, więc jej zaczepki były niewinne a może nawet nieporadne. Ale do diaska, była też kobietą i swoje atuty znała, więc subtelnie i nienachalnie pozwalała sobie na pewne gesty.
Przechyliła głowę na bok, unosząc lekko brew i zerknęła na jego dłonie. Skubał te etykietę butelki jakby się stresował... Może jednak mu się nie podobało w barze? A może żałował, że zmienił swoje plany? Trudno było go rozgryźć, bo go nie znała! Ale nadarzała się okazja, aby i to zmienić i tutaj Abi chciała skorzystać.
- Jesteśmy umówieni - powtórzyła z cichym śmiechem. Nie brzmiało to ani w jego ustach, ani w jej jak zaproszenie na randkę. Właściwie to chyba nie była to randka, bo byli sąsiadami i to na razie tyle, co ich łączyło. Atlanta się nie liczyła, skoro Landon jej nie pamiętał, a ona na siłę nie chciała mu nic przypominać. A zresztą, gdyby pamiętam, czy to by coś zmieniło? Przecież to była chwila i jeden moment w ich życiu, a tak coś czuła, że niewiele znaczący dla mężczyzny, który w tamtym czasie był u szczytu rozwoju i wzrostu swojej kariery sportowej. Ich światy się zbyt różniły po prostu.
Piła piwo, obserwując go z fascynacją i ciekawością. Poczuła nawet, jak lekko się spina, gdy wyjaśniła gdzie studiowała, a Landon ściągnął brwi. Czekała... czekała na jego komentarz, czy już wie i pamięta. Miała nadzieję, że nie będzie na nią zły. Uznała, że to mało ważne, a właściwie nieważne i tyle.
Uśmiechnęła się szeroko i chwyciła go za dłoń, zeskakując z swojego stołka. Upiła spory łyk piwa, czując jak bąbelki łaskoczą ja w policzki i po przełyku i ruszyła za Landonem na parkiet cicho się śmiejąc. Nie omieszkała obrzucić spojrzeniem jego tyłka kontrolnie, żeby się przekonać czy to faktycznie możliwe, że mu odrętwiały dolne partie. I może gdyby lepiej się znali, a ona mniej peszyła przy obcych mężczyznach, rzuciłaby jakiś żart o masażu, ale ugryzła się w język. Już i tak czuła się przy nim dziwnie, bo była zarówno go ciekawa, jak i odrobinę ja zawstydzał. Zdecydowanie powinna więcej się umawiać, nie miała zwyczajnie wprawy, o.
Ułożyła dłoń na jego ramieniu i oparła lekko szczupłe palce w jego dłoni, pozwalając się prowadzić. Piosenka była pogodna i lekka, nie był to wolny przynudzający tasiemiec, ale i żadne szaleństwo, nakazujace żywe podrygi. Mogli spokojnie się kołysać, wplatać jakieś obroty i przejścia i rozmawiać.
Uniosła brwi, gdy podjął temat ponownie. Lekko przygryzła wargę, zawstydzona przyłapania na gorącym uczynku. Przeszła w obrocie pod jego ramieniem i pokręciła głową, znów znajdując się przy nim. Ułożyła dłoń wyżej, niemal przy jego karku i zaśmiała się lekko, widząc jak słodko jest pogubiony w swoim odkryciu. Cholera, na ringu rozwalał przeciwników pięściami i kopniakami, a teraz rozwalał ją swoim spojrzeniem.
- Nie jesteś kretynem - zapewniła szybko, posyłając mu przepraszający uśmiech. - Nic nie mówiłam, bo... To chyba nie było ważne - wzruszyła ramionami i przysunęła się pół kroku bliżej do Landona, gdy obok nich dołączyła kolejna para na parkiecie.
UsuńJej jasne błyszczące spojrzenie powędrowało po jego oczach. Śmiał się i miała nadzieję, że się nie gniewał.
- Nie byłam pewna, czy w ogóle mógłbyś mnie pamiętać - przyznała, bo choć wtedy nie wiedziała z kim ma do czynienia, to teraz doskonale miała pojęcie, że stoi przed nią sława sportu. Na szczęście zachowywał się jak bufon i kolejny raz odkrywała, że facet da się lubić.
Jej oczy się śmiały, bo mimo wszystko było jej bardzo miło, że sobie przypomniał. Wtedy uratował ją od nachalnego gamonia, ale później spacerowali do białego rana po wielkim i obcym jeszcze dla niej mieście. Odrobinę odczarował jej Atlante, tak jak ona odczarowała mu tamten wieczór, bo już nie chodził struty i smutny, a gdy się żegnali był uśmiechnięty. I zaskoczył ją formą pożegnania.
Podeszła jeszcze ciut bliżej i stanęła na palcach, pochylając się do jego ucha. Pamiętała, co mu powiedziała wtedy na pożegnanie i pasowało to dobrze nawet w tej chwili.
- Cokolwiek się zdarzy jutro, mieliśmy swoje dzisiaj - powiedziała miękko, choć teraz się nie żegnali i to ich dzisiaj mogło jeszcze chwilę trwać.
Wtedy doceniała chwilę, które przeciągnęli razem z minut do godzin i pozwoliły jej się pozbierać nie tylko z brutalnego wydarzenia w klubie, ale i udręki, z jaką się męczyła po zerwaniu z chłopakiem. A teraz doceniała kolejne spotkanie, chcąc się cieszyć tym co jest i nie rozpamiętywać za bardzo. Miała wrażenie że Landon sprzed czterech lat i ten dzisiejszy tak samo potrzebuje spojrzeć z nadzieją do przodu. Abigail była świetną pocieszycielką, zarażała uśmiechem i pozytywnymi emocjami. Może to nie przypadek, że znów się znaleźli?
Wróciła na pięty i zadarła nieco podbródek, aby móc mu spojrzeć w twarz. Był wyższy od niej, ale nawet obcasy w botkach nie pozwalały jej wyrównać linii spojrzeń.
- Opowiadałam ci o Mariesville - przypomniała , wracając do tamtych rozmów sprzed lat. - To dobre miejsce, cieszę się, że tu jesteś - przyznała pogodnie, kołysząc się dalej wraz z nim.
sweet memories
— To chodźmy do ciebie. — Odparła co najmniej tak, jakby znała Landona już kilka lat, a nie kilka kwadransów. Taki był urok życia w małym miasteczku, bo choć zdarzały się tu tragedie, jak wszędzie indziej, to jednak ludzie mieli w stosunku do siebie znacznie większe pokłady zaufania. I może to było naiwne z jej strony, bo przecież pakowała się nieznanemu mężczyźnie do mieszkania, ale nie czuła się z tym źle.
OdpowiedzUsuńNie mieli daleko, jak się okazało, a Betsy siłą rzeczy kojarzyła kamienice, w której Landon wynajmował mieszkanie. Weszła do wnętrza, w którym było zdecydowanie cieplej i przyjemniej niż na dworze, gdzie zaczął szaleć wiatr. Można było powiedzieć, że mieli zdecydowanie szczęście i zdążyli przed załamaniem pogody.
Betsy ściągnęła buty, a kurtkę odwiesiła na jednym z wieszaków, które rzuciły jej się w oczy. A i owszem, że ciekawsko rozglądała się po wnętrzu małego, ale całkiem przytulnego mieszkanka. Oczami wyobraźni widziała już, jak można byłoby dodać mu charakteru, bo poza podstawowym, niezbędnym do funkcjonowania wyposażeniem, nie było tutaj zbyt wiele.
Uśmiechnęła się do Landona, gdy poczuła na sobie jego spojrzenie i ruszyłą za nim do kuchni. Wsparła się ramieniem o jedną ze ścian, krzyżując ręce przy piersi.
— Może być też cola. — Odparła, nie chcąc ani wybrzydzać, ani grymasić. — Ale musisz mieć całkiem dobrą sąsiadkę, skoro nawet picie możesz załatwić — dodała rozbawiona, próbując w tym samym czasie skojarzyć sobie, kto mógłby być sąsiadką Landona. Problem był taki, że w tej okolicy bardzo dużo mieszkań było wynajmowanych na krótsze terminy i nie była pewna tego, kogo mężczyzna mógł mieć na myśli.
— Mogę zamówić pizzę, a ty wybierzesz film — powiedziała z uśmiechem i wyciagnęła telefon z tylnej kieszeni spodni. Cieszyła się, że na nią spadło to łatwiejsze zadanie. Odpaliła odpowiednią aplikację i zaczęła przeglądać menu pobliskiej pizzerii. — Wspomniałeś, że jesteś na urlopie — zagadnęła, szukając czegoś, co mogłoby ją zainteresować. Czuła, że jest głodna, ale Betsy przywykłą do niejedzenia. Czasami zapominała zjeść i to też było w porządku, przynajmniej dla niej. — Od czego odpoczywasz? — spytała z uśmiechem, grzecznie, dając mu też ewentualnie do zrozumienia, że nie musi odpowiadać.
— Salami, kukurydza i pieczarki? — dopytała, kiedy znalazła interesującą ją pozycję. Jej zdaniem neutralną, chyba że Landon był wegetarianinem, chociaż… kiedy zlustrowała wzrokiem jego sylwetkę. Taką… dość pokaźną, wszak był dobrze zbudowany, to doszła do wniosku, że raczej je mięso, ale mogła się mylić.
Betsy Murray
Nie mogła mieć mu za złe, że jej nie kojarzy, skoro byli dla siebie obcy. Kilka godzin, które wspólnie spędzili odganiając od siebie nawzajem jakieś troski, smutki, czy trudne sprawy zwykle przygniatające ich w zwykłej codzienności, odmieniły tylko jedną noc. Ale nie zmieniało to nic poza tym, że później każde poszło w swoją stronę. I o ile Landon wtedy u szczytu swojej kariery brylował w świecie, który pędził w nieustraszonym tempie i mężczyzna może nie oglądał się za siebie, Abi parokrotnie wspominała spotkanie z charyzmatycznym, śmiałym młodym nieznajomym... I jego niewinny, słodki pocałunek, który choć trwał ledwie dwie sekundy, otrząsnął ją z dołka. Rozmawiało i przebywało im się wspólnie wtedy tak lekko i beztroski, jakby znali się od dawna, to było zaskakujące. A dzisiejsze spotkanie było tym dziwniejsze, bo wszystkoo układało się naprawdę podobnie!
OdpowiedzUsuńOczy Abi śmiały się do Landona, a gdy przyłożył swoją dłoń do jej szczupłych palców, coś w jej spojrzeniu zadrżało. Nareszcie sobie przypomniał! I niby mówiła sobie, że to nic i to nieważne, ale teraz... Poczuła się lepiej, gdy jej osoba odnalazła maleńki skrawek wspomnień w jego głowie. Nie miało znaczenia czy był sławny, czy był chuliganem i uciekał teraz od problemów, bo zwyczajnie dobrze się z nim czuła. Swobodnie. I była spokojna, choć nadal byli dla siebie prawie nieznajomi. Jeśli chciałby się dowiedzieć, czy wie o jego karierze i zna jego tożsamość, powiedziałaby mu szczerze i wprost, że wie i że to nie ma znaczenia. Może poczułby się równie spokojny co ona.
Widziała w nim tamtego mężczyznę, ale jednocześnie wszystko, co go otaczało było bledsze. Wtedy nie miała pojęcia kim jest Landon, a dziś otaczały go najświeższe plotki i informacje o niepoczytalności. Czy miała powodu do obaw, powinna się trzymać z daleka? Nie szło jej to wcale, wpuściła go do mieszkania od razu, a też nie czuła takiej potrzeby.m, aby się bać, czy uciekać. Nie miała się na baczności. Abi bardziej ufała samej sobie i swojej intuicji, niż wiadomościom i artykułom w necie.
- Może wybrałeś Mariesville, bo po prostu zawróciłam ci w głowie i cały czas chciałeś mnie spotkać ponownie - roześmiała się, układając znów jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą ujmując jego dłoń, by mogli się nadal kołysać. To był żart, oczywiście mało prawdopodobny. Wiedziała, że w ciągu ostatnich lat Landon miał jakieś partnerki, czy to mniej poważne randki, czy głębsze związki, nabijała się. Pamiętała jednak, jak słuchał zaciekawiony jej opowieści o miasteczku. I jak jej się podobała ta autentyczność, gdy poświęcał jej uwagę. To było najcudowniejsze w ich pierwszym spotkaniu, że oboje byli prawdziwi.
To kim był, nie zmieniało tego, jak się przy nim czuła. To kim teraz jest, nie zmieniało tego, co o nim myślała i jakie mieli wspomnienia. Jeśli czuł się z sobą źle... Trafił do miejsca, które może być jego azylem i sanatorium dla duszy. I jeśli jej pozwoli, Abigail pokaże nie wszystko to, co Mariesville może mu zaoferować. Jeśli będzie musiał wrócić do dawnego życia, wróci odmieniony!
Zadarła znowu nieco wyżej głowę, aby móc na niego patrzeć, kiedy wróciła na pełne stopy. Uniosła brwi i zagryzła dolną wargę z rozbawieniem, przyglądając mu się dłużej. Kiedy piosenka się skończyła, nie cofnęła się, czekając na jakiś kolejny utwór. Dobrze jej się tak z nim kołysało na parkiecie.
Usuń- Nie wyściubiałam nosa z Atlanty. Często wracałam tutaj na weekendy i święta, albo wolne ferie na studiach. Unikałam klubów i natarczywych typków - przyznała całkiem szczerze. - Jestem raczej nudną i grzeczną dziewczyną - dodała z pewną skruchą , jakby nagle chciała dać mu zawczasu znać, że nie ma co oczekiwać fajerwerków, by go nie rozczarować. Ktoś taki jak on, spotykał się pewnie z gwiazdami, innymi sportowcami, modelkami i innymi ciekawymi osobami, a sam nie był byle kim, więc... Ktoś taki jak ona, nie mógł mu niczym zaimponować. I tak samo jak nigdy się tego kim jest i skąd jest nie wstydziła, teraz była trochę jakby niepewna. Ich światy były zbyt różne.
Brutalne sporty nie były w jej stylu. Ostatnio próbowała nauczyć się strzelać, ale to... Też miało w sobie za dużo jakiejś agresji i wiązało się z krzywdą.
- Odwiedziłeś jeszcze Atlante? - spytała, ciekawa, czy mogli się jeszcze raz spotkać. Nie mogli, bo nie wymienili się numerami, aby się umówić, ale jednak przeznaczenie znów ich znalazło. O ile to było przeznaczenie i przypadek... - Czy twój urlop... Zostaniesz na dłużej? - spytała niewinnie, jednak z nieskrywaną nadzieją. Mogła mu tu dużo pokazać. I czuła, że on tego bardzo potrzebuje. Nawet jeśli nie słyszałaby o plotkach, to w jego oczach nie było dziś tych żywych iskierek, energii i chęci do życia, czyli tego, co zapamiętała dobrze z poprzedniego razu, gdy na się je wpadli.
Abigail
Podobało jej się, jak Landon jej słucha, ile poświęca jej uwagi i że w ogóle chce oddać jej trochę swojego czasu. Teraz kiedy wiedziała już, z kim ma do czynienia, wiedziała, że może go nie mieć zbyt wiele. I jeśli uważał, że Abi jest jedną z najspokojniejszych osób, jakie spotkał w życiu... To musiał mieć w nim niezłe tornado! Bo Abigail nie była spokojna, a to że była z małego miasteczka i chciała w nim żyć, nie szukając brawurowych i ekstremalnych przeżyć gdzieś daleko, to chyba sprawiało, że była szarą i nudną osoba. Ale nie spokojną... Miała w sobie nieziemskie pokłady energii, wiecznie się śmiała i cieszyła życiem. Miała swoje rozterki i lęki, ale skrywała je przed ludźmi głęboko, aby nikt się nie martwił na zapas.
OdpowiedzUsuńOd kiedy wróciła, wpadła w kilka tarapatów, ale raczej starała się sama z nimi uporać. I wszędzie było jej pełno. Dziś wepchneła się na Landona i to w dosłownym tego słowa znaczeniu i absolutnie nie żałowała! Zresztą ona sama często zaczepiała Iudzi, obdarzając ich uśmiechem i zarażając dobrym humorem.
- Nie wierzę ci - oznajmiła, świdrując go przenikliwie jasnymi tęczówkami. - Do przebojowości nie trzeba zwiedzać wielkiego miasta, a ty chyba masz sporo za uszami i lubisz się bawić - oceniła, nie mając nic złego na myśli. - Ale podoba mi się twój pomysł, bądźmy nudni razem! - zgodziła się i roześmiała, okręcając wokół własnej osi tak, że aż sukienka przy gwałtownym ruchu lekko uniosła się, odsłaniając jej zgrabne nogi.
Gdy muzykanci zagrali coś nieco żywszego, złapała go mocniej za dłoń i zakołysała się w rytm muzyki. Szeroki uśmiech przeciął jej twarz, gdy Landon pochylił się, by mogła go usłyszeć. Pokiwała głową, mogli być nudni razem, chociaż naprawdę... Nigdy nie nazywałaby go nudziarzem. Nie miała go za chuligana, chociaż ostatnie artykuły w mediach o Landonie, nie pozwalały mieć go za dobrego chłopaka. I gdyby nie rozmawiali te kilka lat temu, a nawet gdyby nie rozmawiali dzisiaj, pewnie miałaby o nim całkiem inne zdanie, a tak? Tak uważała, że jest całkiem miły, interesujący, przyjemny i dobrze się z nim spędza czas. A to było zaskakujące, bo był obcy i zarazem miała przy nim dużo swobody, takiej naturalnej i niewymuszonej. Podobało jej się to. I podobała jej się jego propozycja, sprawiając, że lekkie mrowienie połaskotało ją po ramionach.
To co czuła, to była ekscytacja, której jednak nie powinna się za szybko poddawać. Pół roku to nie tak dużo... A on później zniknie w wielki świat, więc Abi nie powinna się za bardzo przyzwyczajać do obecności Landona. Tyle że już w głowie miała całą listę wycieczek, na które może go zabrać!
Oparła dłonie na jego ramionach i zatrzymała się, gdy kolejna piosenka ucichła. Zagryzła lekko dolną wargę i zatrzymała spojrzenie na oczach Landona. Powoli opuściła dłonie, zsuwając je po jego ramionach, a pod palcami wyczuła wyrzeźbione ciało od treningów. Odetchnęła głębiej, próbując sobie przypomnieć, czy o tej godzinie może go jeszcze gdzieś zabrać... Ale chyba nie, chyba już wszystko było pozamykane. Pierwsza wycieczka nie udała się tak na sto procent, ale to nic, bo Mariesville było cudowne i Abigail nie spocznie, póki Landon się w nim nie zakocha, to mogła mu obiecać. Poza tym nie był już sam i swój urlop, mógł traktować jak wakacje a nie przymusową banicję. Zrobiło jej się raźniej na ten pomysł.
- Mogę znaleźć dla ciebie nawet dużo czasu, ale musisz mnie przekonać, że warto - oznajmiła wesoło. - Chodź, napijmy się tutejszego specjału - ujęła go pod ramię, znów będąc bliżej i mogła poczuć jego zapach, gdy poprowadziła go znów do lady, przy której na stołkach zostawili swoje kurtki.
UsuńWskoczyła na stołek, który aż przechylił się od jej gwałtownego ruchu, na szczęście nie wywrócił i stukneła o blat, zwracając na siebie uwagę barmana. Wskazała uniesione dwa palce na butelkę za chłopakiem i pochyliła się do Landona.
- Mamy tu taki miejski jabłkowy bimberek, nie wino, nie cydr, ale coś co zwala z nóg - oznajmiła konspiracyjnie i lekko, zaczepnie, palcem wskazującym przesunęła mu po ramieniu. - Wypijmy za ponowne spotkanie - zaproponowała pogodnie, wpatrując się w niego po części zdumiona, a po części urzeczona tym, jak to się dzisiejszy wieczór toczył. - Już nie będę udawać, że cię nie znam - obiecała niewinnie, prostując się i patrząc jak barman stawia przed nimi dwie niskie szklanki wypełnione jasnym trunkiem.
Abi, która wcale nie potrafi czarować -,-