32 lata, NY – Nowicjuszka – jedna z ocalałych w tragicznym karambolu
przed trzema laty, który wciąż z żalem wspominają mieszkańcy Mariesville – powrót do miasteczka śmieci i nadziei kilka miesięcy później w poszukiwaniu odpowiedzi – znienawidzona, już jedyna córka policjantów – porucznik NYPD w uśpieniu, niegdyś członek niewielkiej
jednostki płetwonurków – odsunięta od służby po wypadku z uwagi na nasilone
stany lękowe wymagające intensywnej farmakologii i terapii – z żalem zerka na okoliczny
posterunek policji – zakupiła barkę mieszkalną na rzece Maple River – od
niedawna prowadzi lekcje nurkowania – poranki zaczyna od łyka czarnej kawy i wsunięcia stopy pod powierzchnię rzeki – jeszcze nigdy nie dotarła na Festiwal Jabłek – symboliczne groby bliskich przy drodze dojazdowej do Mariesville
3.11.2024
[KP] Stephanie Sand
Każdy w Mariesville pamiętał tę piekielną noc, gdy ulewny deszcz i gęsta mgła, kurczowo otuliły miasto, niechętnie przyjmując turystów przybywających na zbliżający się Festiwal Jabłek. Słodko – kwaśny zapach pieczonych przez mieszkańców szarlotek, ulatywał wysoko ponad wierzchołki drzew, docierając do samych granic Mariesville. Dokładnie tam, gdzie tamtej nocy miał miejsce tragiczny wypadek.
Ostatnie co pamiętała, to zapach cynamonu, który wdzierał się do nozdrzy, przeplatając się gładko z wonią orzeźwiających kropli deszczu. Te, spływały chaotycznie po przedniej szybie samochodu, jakby zupełnie nie bacząc na energicznie poruszającą się po tafli wycieraczkę, łudzącą pasażerów, że wkrótce pomoże im dojrzeć kontury mrocznego świata.
Ten, namalował jej się w pełnej krasie długo po Festiwalu Jabłek. Biel szpitalnych ścian raziła w oczy, świdrując w umyśle bezkresną dziurę, zupełnie czarną, pustą i nieznaną, ale piekielnie bolesną.
Długo nie rozumiała słów, które wypowiadali do niej miejscowi funkcjonariusze i pracownicy szpitala w Camden. Nie pamiętała karambolu, który pochłonął osiem samochodów i ostatnich słów, które wypowiedział do niej ukochany, gdy przymykała ze zmęczenia oczy, oparta o jego ramię.
Nie wierzyła, że jest jedną z dwóch osób, które przeżyły brutalny wypadek, angażujący służby z całej okolicy. Nie docierało do niej, że na zawsze straciła swoje młodsze rodzeństwo i ukochanego chłopaka, co miało być dopiero początkiem nawarstwiających się strat.
Uciekła czym prędzej, niemal w popłochu, spychana przez drażniącą woń cynamonu, który dla niej pachniał wyłącznie śmiercią. Łudziła się, że gdy wróci do domu, wszystko będzie jak dawniej. Że błoga codzienność, odpychająca macki tragicznych wydarzeń zwróci najbliższym życie. Że zwróci jej odwagę.
Próbowała zapomnieć o tym mieście i cichej muzyce, przy której wtedy zasypiała. O głuchej pustce, która wżerała się boleśnie, bezlitośnie rozrywając jej serce. I myślach, które docierały do niej po czasie – że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Znienawidzona przez rodziców, odrzucona przez jednostkę, potargana przez przyjmowane psychotropy. Tak bardzo wyrwana z rzeczywistości, tak szczelnie otulona duszącą stratą, niemo wołając o pomoc wśród nieznanych twarzy, łudząc się, że jeszcze wszystko będzie dobrze.
Zupełnie nieoczekiwanie wróciła do Mariesville, panicznie pragnąc ukojenia. Pozorna bliskość z niespiesznie malującymi się w głowie obrazami bliskich twarzy zdawała się dawać nadzieję tylko tu. W miejscu tragicznej straty, w miejscu końca i początku. W mieście, po którym wciąż chodził sprawca karambolu, kosiarz jej szczęścia.
W Mariesville, które wciąż pachniało nadzieją słodkich jabłek i śmiercionośną wonią duszącego cynamonu.
oszalałam? wedsdxxc@gmail.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
[Jest totalnie cudowna! Damy ukojenie, przypomnimy co to spokój, jak smakuje ciepło i przegonimy koszmary! Dobrze że tu wróciła, zadbamy o nią!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, że to kolejna pokrzywdzona i tak dotkliwie doświadczona postać, ale wierzę że tu w Mariesville, odnajdzie samą siebie na nowo. Nie zabraknie jej przyjaciół, może odnajdzie nowe pasje, a na pewno oswoi się z sytuacją po.
Trzymam za was mocno kciuki i cierpliwie poczekam na nasze przygody :3]
Abigail
[Oj, smutną historię jej zgotowałaś. Ale czyż nie taka jest większość autorów - chyba duża część z nas po prostu lubi odkrywać w jaki sposób wypadki, z którymi musiały zmierzyć się nasze postaci zanim doszły do dnia obecnego, wpłynęły na ich psychikę. Doprawdy współczuję Stephanie nie tylko samego w sobie faktu tak nagłego stracenia bliskich osób, ale także licznych plotek, które z pewnością musi codziennie wysłuchiwać na ten temat, bo przecież tak małe miasteczka pamiętają zwykle najlepiej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na jej drodze stanie jednak ktoś, kto ją trochę wesprze, bo naprawdę na to zasługuje.
Jak zwykle życzę samych wspaniałych wątków i nieustającego deszczu weny oraz w razie chęci zapraszam.]
Adora, Liberty, Monti & Delio
[aleś ty niedobra dla swej pani, żeś taki los jej zgotowała - no ale moja nie lepsza xD - smutno mi było, gdy czytałam twą opowieść, no ale wierze, że uda jej się "wyprostować" swojż drogę życiową i się odnajdzie w życiu. Trzymam kciuki za sukces, przesyłam też kwiatki na osłodę życia.
OdpowiedzUsuńDużo weny, wątków i powiązań. Zapraszam ciepło do Patty jakby była chęć]
Patricia
[Okrutnie tu, ale za to jak pięknie!
OdpowiedzUsuńMy chcemy, my! :>>>>>]
Rustin
[Aj, niedobrze, niedobrze, za ładnej historii to Ty jej nie zgotowałaś. W zasadzie to powinnam powiedzieć, że gorzej nie mogłaś, ale wiem, że mogłaś, skoro poprzednią pannę pozbawiłaś kończyny! :D Mam nadzieję, że teraz spotkają Stephanie już tylko same dobre rzeczy, bo sprawia wrażenie bardzo ciepłej osoby i zasługuje na to, żeby żyć szczęśliwie. Niech wena Cię nie opuszcza, dobrej zabawy! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Hej,
OdpowiedzUsuńWpadłam na maila z propozycją wątku/powiązania.]
A mi głupio było zakrywać tak ładną panią i ładną kartę. Wybacz. ;)
OdpowiedzUsuńPomysł z ratowaniem topiącego się dzieciaka brzmi nieźle, Archer czasami wybiera się na poranne przebieżki, więc jest szansa, że często mija na trasie barkę Steph. Może nawet kojarzą się właśnie z widzenia?
Mam zacząć?
ARCHER JACOBSON
[Jak ten wizerunek i to zdjęcie pięknie współgra z całokształtem i treścią karty <3 Oh, ależ my kochamy 'znęcać się' nad tymi naszymi postaciami, straszny los jej zgotowałaś :< Mam nadzieję, że uda się w końcu namierzyć sprawcę wypadku, a to przy okazji pozwoli jej w końcu ruszyć na przód, niech ten powrót to będzie dla niej początek czegoś dobrego, aby miasteczko aż tak źle jej się już nie kojarzyło. Dużo weny! <3]
OdpowiedzUsuńHenry Johnson&Damon Locatelli
Listopad był jej najmniej ulubionym miesiącem w roku. Był pochmurny, wilgotny, ponury, cichy, wszystko to co jeszcze nie straciło swojej zieleni, każde źdźbło trawy i listek na drzewie, umierało właśnie wtedy. Wiatr stawał się głośniejszy gdy ślizgał sie między domami po uliczkach Mariesville, a ziąb dokuczliwy, uzbrajając się w paskudną umiejętność wnikania pod ubranie i dosięgania człowieka przez wszystkie warstwy, nawet przez skórę aż do kości! W listopadzie robiło się nieprzyjemnie i parszywie. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ludzie tracili dobry humor i pogrążali się w jakimś marazmie na kolejne kilka miesięcy.
OdpowiedzUsuńAbigail nie zawsze była wesoła i miała siły na uśmiech. Ludzie tego nie wiedzieli i nie widzieli, bo z wszystkich sił, starała się dzielić tym co dobre, co miłe, co pozytywne i kolorowe, smutki, wątpliwości i wahania zostawiając głeboko w sobie. Ale była tylko człowiekiem i na prawdę to wszystko tłumaczyło. Była kimś więcej niż zlepkiem skaczącej wokół energii, a w listopadzie szczególnie ciężko było jej się uzbroić w te piękne barwy radości, bo to właśnie ten miesiąc sprawiał, że chwilami wszystko wydawało się zbyt trudne.
Ostatnie kilka nocy przyniosło przymrozki, a Abigail wiedziała, że to zwiastuje szybkie ochłodzenie również w ciągu dnia. Przygotowała z tatą ogródek, wykopując te sezonowe warzywka i kwiaty, które musieli zabezpieczyć i przygotowali drewniane skrzynki w garażu za pensjonatem, aby tam wszystko poczekało do wiosny. Właściwie większość przygotowała sama, męcząc się, sapiąc i pocąc na chłodnym dworze, bo jej tato po urazie biodra nie czuł się na siłach na jakiekolwiek skłony, czy przysiady, a nawet kucanie i wstawanie z krzesła ostatnio sprawiało mu dyskomfort. Martwiła się o niego, słyszała też, jak mama rozmawiała z nim o rehabilitacji w Atlancie... I tu do Abi docierało, że ma starych rodziców, a choroby i słabości idące z wiekiem mogą ich zacząć nachodzić częściej, niż się spodziewała. Ta myśl i idący za nią niepokój napędziły ją do szeregu męczących prac, jakie wykonała w pensjonacie, aż do późnego popołudnia. Wyszorowała sama wszystkie belki na werandzie, przygotowując je do impregnacji specjalnym lakierem, wymyła posadzkę w kuchni i jadalni, posprzatała całe poddasze i przejrzała wszystkie komplety pościeli jakie mieli w szafach, sprawdzając, czy nie ma jakiś dziurawych i czy nie jest potrzebny nowy zakup. I unikała rodziców, mówiąc, że musi się wziąć sama do roboty, bo ma dwie zdrowe ręce i czas najwyższy ich użyć. A potem wieczorem skierowała się z plecakiem nad wodę.
Abigail każdego szybko i łatwo mianowała sowim przyjacielem. I to wcale nie tak, że nie znała i nie rozumiała znaczenia tego słowa, ona po prostu kochała ludzi, kochała życie, cieszyła się każdym dniem. Nawet jeśli dopadały ją jakieś rozterki, przeżywała je głęboko i nie dawała ludziom powodów do zmartwień. Była radosna i dobra, sympatyczna i miła i lubiła siebie taką. Lubiła siebie widzieć w tych barwach oczami innych. Dużo myślała o mieszkańcach, o znajomych zostawionych po studiach w Atlancie, i przyjezdnych w pensjonacie, jej głowa cały czas wirowała wokół tych, którym może okazać trochę swojej troski. Steph była jedną z tych osób, które tu przyjechały i zostały, choć ją sprowadziły bardzo przykre okoliczności i powody dla których chciała się osiedlić w Marsieville nie były przyjemne; ale dzisiaj dzięki nim Abi miała serdeczną koleżankę i kogoś, o kogo może dbać. Może ruda czasami przesadzała, ale ostatecznie nigdy nie robiła nic, by ludzie czuli się przez nią osaczeni, umiała uszanować cudze granice.
W plecaku miała sweter, który podarowała Steph kilka tygodni po tym, jak zawitała do Mariesville i zatrzymała się z początku w pensjonacie, a który ta zostawiła u niej gdy któregoś letniego wieczoru wracały znad rzeki i zaprosiła dziewczynę na kolację na zapiekankę mamy. Jakoś się mijały ostatnio i nie było okazji by porozmawiać, czy zwrócić jej rzecz, więc Abi korzystając z zapasów niespożytej energii, pospiesznie dotarła do barki. Zresztą dzisiaj był wieczór, kiedy sama potrzebowała towarzystwa.
Usuń- Cześć - rzuciła raźno i weszła do środka, gdy Steph otworzyła jej wąskie drzwi. - Sprzatałam dzisiaj jak szalona, jak jutro ruszę ręką to będzie prawdziwy cud - zaczeła opowiadać, stając zaraz za progiem, aby nie nanieść wody z butów wgłab mieszkania. - Znalazłam twój sweter, ten fioletowy w granatowe jabłka - oznajmiła z duma i była pewna, że to ulubiona rzecz w garderobie koleżanki. No jakże mogłoby być inaczej, sama Abi długo dziergała te jabłka, ślęcząc do nocy nad wzorem przy listkach, a i tak każdy wyszedł inaczej...
Zsunęła z głowy kaptur przejściowej kurtki i rozpieła zamek spod szyi. Pogoda była parszywa, nie zachęcała do wyjść, ale takie już były uroki jesieni.
- Cholera, ale zimno, co nie? - obróciła się do Steph i teraz przyjrzała koleżance z uwagą. Zacisneła usta, nic nie mówiąc, jednak dostrzegła jej zaczerwienione oczy.
psiapsiółka
Wskoczyła przez wąskie drzwi do barki i aż zadrżała, gdy ramiona obleciał jej dreszcz, a materiał kurtki zaczął przemakać i ciążyć jej na plecach. Czuła jak materiał zaczynał kleić się do jej łopatek, więc zaproszenie Steph przyjęła z największą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to Abigail jak już postanawiała do kogoś zajść, wcale nie musiała sprawdzać pogody, bo ta nie stanowiła żadnej przeszkody. Padało? Brała parasol. Prażyło słoneczko. Smarowała piegowaty nos i ramiona kosmetykami z odpowiednią ochroną. Szczypał mróz? Dodatkowa podkoszulka i rajstopy pod spodniami nigdy nie były jej milsze. Naprawdę pogoda nic nie zmieniała, jeśli w planach miałam kogoś zobaczyć, bo do diaska liczyli się ludzie. Dla niej oni byli najważniejsi.
- Zimno... - powtórzyła, ściskając dłonie i uniosła je złączone wyżej, aby chuchać chwilę w kostki. Miała czerwone ręce od wietrzyska, tak samo drobny nosek, który teraz przypominał ten od popularnego renifera z bajek dla dzieciaków.
Zerkała jak koleżanka się krząta i uśmiechała się szeroko na widok jej radości. To był specjalny sweter, ale nie sądziła, że aż tak! Właściwie Abi dużo rzeczy robiła i rozdawała ludziom, zwykle były to obrazki malowane akwarela, albo koralikowe breloczki, ale chyba nikt nie potrafił się z takich prezentów cieszyć bardziej i szczerzej niż dzieci, czy starsi samotni ludzie. No i Stephanie. Ona miała w sobie taką prostą i niezachwianą czystość, która była ujmująca. I chyba sama tego nie dostrzegała w swojej skrytości.
- Mogę zrobić ci drugi, może tym razem rozpinany? Mam nowy wzór, ale na razie została mi tylko szara i fioletowa włóczka - zaproponowała , rozglądając się po barce. Było to małe mieszkanko, nietypowe, a teraz mniej przytulne niż je zapamiętała. Pewnie przez pogodę.... - Rodziców nie ma, pensjonat jest pusty, nie chciałam wiedzieć sama, no i znalazłam twój sweter - wyjaśniła, wzruszając ramionami, wciąż stojąc blisko wejścia, aby trochę z niej skapało wody. Szczególnie z butów, bo chyba nieco jej przemokły, czuła to w palcach.
Weszła głębiej, ale uważała, aby za bardzo nie roznieść wody, czy błota. Rozpięła kurtkę i zatrzymała spojrzenie na grzejniki, gdy brunetka już drugi raz wspomniała o tym, że marznie i jeszcze dodała, że się obawia zimy. No... Nie było tu zbyt miło i nie było też przyjemnie. Było po prostu zimno! I choć stała chwilę w środku, to ręce dalej nie mogły jej się rozgrzać, a kostki miała sztywne.
- Nie myślałaś, żeby się przenieść? - spytała nieco bardziej uważnie teraz przyglądając się Steph. A ta miała na sobie dwa swetry na litość boską i Abigail jakby dopiero teraz zrozumiała, że w takich warunkach nie da się żyć! - Powinnaś się przenieść - mruknęła, już poważniej i spojrzała znów na grzejnik, tym razem ostro i krytycznie. Dziadostwo nie spełniało swojej funkcji. - Mamy sporo miejsca - dodała jeszcze, bo przecież pensjonat poza sezonem pustoszał, poza tym było jeszcze poddasze przerobione na prywatną kwaterę i nigdy go nie wynajmowali. Było większe, stabilniejsze i cieplejsze niż barka. I było wolne, do wykorzystania.
UsuńAbi podeszła do Steph, aby ta zwróciła na nią więcej uwagi. Teraz ciasto wcale nie było najważniejsze, ruda się zatroskała o te cudowną babkę, która nie pozwalała się o siebie martwić. Pomysł który pojawił się a jej głowie nagle, wcale nie był głupi! Ujęła ją za dłoń i pociągnęła w swoją stronę.
- Steph ty tu zamarzniesz zimą - rzuciła ponuro i z jakąś determinacją, patrząc w twarz kobiecie. Zupełnie jakby już chciała oznajmić, że nie pozwoli jej tu zostać. Musiała tylko poszukać jakiś sensownych argumentów, żeby ją przekonać.
hero!
[Ej, co nie? Sama jestem zaskoczona, że udało mi się taki znaleźć :D
OdpowiedzUsuńWiem gdzie cię znaleźć i znajduję, czuję się wręcz zaproszona. :D Steph ma przesrane z tego co widzę, ale tak w sumie to kto nie ma? Może chciałaby mieć przesrane w towarzystwie obrzydliwie trzeźwego i podążającego nową ścieżką życia Lee? Nowicjusze łączcie siły, a tak serio to on by chętnie na tę barkę wbił, bo trochę życia spędził na przeróżnych statkach, łódkach i stateczkach, więc to jego klimaty. Co wy na to?]
Lee
Abigail była troskliwa, dobroduszna i uczynna. Była pomocna i wszędobylska, energiczna i wcale nie tak naiwna, jak powierzchownie wyglądała. Policyjny nos Steph powinien to wiedzieć. Jej radość brała się tylko z tego, gdy mogła coś zrobić, albo coś podarować drugiej osobie. Dostrzegła w spojrzeniu tamtej jakąś kruchość i obawę, ale ciepłe dłonie przekłamały to wrażenie. Przesunęła jasnymi niebieskimi tęczówkami po twarzy koleżanki i zawędrowała niżej, po jej ręce w dół, by spojrzeć na smukłą dłoń. W barce było zimno, nie chłodno, co tu dużo mówić i aż nie wierzyła, że kobieta może czuć komfort w takich warunkach. Sama nie zdążyła zdjąć jeszcze butów, a jeszcze się nie zagrzała.
OdpowiedzUsuńZagryzła policzek od środka, nic więcej nie mówiąc i przechyliła głowę , aż wilgotne kosmyki musnęły jej zarumieniony od wieczornego chłodu policzek. Postąpiła kilka kroków dalej, zostawiając za sobą wreszcie cieknące buty i przemoczoną kurtkę. Uśmiechnęła się lekko, bo oczywiście zrobi koleżance drugi sweter, a może nawet jakąś chustę albo szal i ta nie musi prosić, tylko... Czy to wystarczy? Zapowiadano nie tylko długą zimę, nie tylko mrozy, ale powrót takich zawieruch i śnieżyc, spadki temperatur których nie było od dawna! Westchnęła, gdy ta z uśmiechem przypomniała jej o zaproszeniu do pensjonatu i darmowym pobycie, a potem wsunęła dłonie w tylne kieszenie jeansów i zmarszczyła brwi. Steph ewidentnie oszukiwała samą siebie.
- Okej, więc ja zrzucę się na głowę tobie - stwierdziła i podeszła żwawo do kanapy, na której usiadła, sięgając po rzucony turkusowy koc. Okryła nogi swoją połową, aby koleżanka mogła zgarnąć też nieco materiału dla siebie i wycelowała w nią przenikliwe, uparte spojrzenie.
Zmarzła i było jej zimno. Ogrzewając dłonie o kubek z herbatką z dodatkiem nalewki, nie spuszczała jasnych oczu z twarzy Steph, jakby chciała wyciągnąć z niej inne słowa, niż te które do tej pory padły. Ona nie mogła tu zostać, bo zamarznie. Albo rozchoruje się, dostanie jakiegoś zapalenia i umrze sama na barce. Mieszkanie na wodzie było urocze, piękne i romantyczne ale do diaska - tylko latem! I Abi nie chciała słuchać bzdur o grzejniku, bo brunetka musiałaby się do niego przykleić, żeby odpowiednio korzystać z mocy urządzenia.
- Dwie osoby wytworzą więcej ciepła, niż jedna, mogę spać na podłodze - oznajmiła, już całkiem pewna, że tu zostanie. - Musiałabyś mnie wdrożyć, co tu jak dokładnie funkcjonuje , ale szybko się uczę - zapewniła poważnie i chyba była troszkę.... Zła.
Kiedy Abigail proponowała mieszkanie w pensjonacie, to nie miało to nic wspólnego z interesem i nie lubiła też odmowy, kiedy ta nie miała sensu. Nie chodziło o to, że radzili sobie tak dobrze, że mogli oferować darmowe noclegi, ale nie byli bliscy bankructwa, a każda pomoc przy obiekcie się przyda i tu ruda była pewna, że kobieta w podzięce za schronienie zadba o coś drobnego jak przykładowo pomoże upiec ciasto, albo zmienić zasłony w jadalni, czy wesprze Abi w rozliczeniach, siedząc z nią tylko któregoś wieczoru by nie usnęła na papierach. I to było tak zwyczajne, że kontrargument Steph nie tylko popsuł Abi humor, co ją zaniepokoił. I poczuła się jeszcze urażona, bo nie była idiotką.
Zasznurowała usta i uciekła spojrzeniem w dół, skupiając je na gładkiej tafli herbatki. Nie powinna być złośliwa i tak brać do siebie wszystkiego, ale jej zwyczajnie zależało, aby koleżanka była bezpieczna. To chyba nie było tak wiele?
- Przepraszam - powiedziała cicho skruszona i upiła łyk napoju, czując jak moc nalewki rozlewa się po jej gardle przełykiem w dół ciała. - To po prostu bez sensu... Pensjonat będzie pusty praktycznie do wiosny, a ja... Nie mam cierpliwości do rozmrożenia nawet kurczaka i mogłabym cię nie uratować - dodała z krzywym, wymuszonym uśmiechem. Wyciągnęła dłoń i tylko bez słowa, w niemym porozumieniu pogladzila Steph po ramieniu. Nie będzie nalegać, przynajmniej dzisiaj, ale nie chciała się zgadzać. Temat im na pewno wróci, jeśli nie dojdą do porozumienia dziś.
Abi, iskierka, Wilson
[Nowicjusze łączmy się! Tak sobie pomyślałam, że można by ich jakoś ze sobą połączyć, co ty na to? Oboje są na przymusowym urlopie zdrowotnym, więc mamy już jakiś punkt zaczepienia. No i oboje chodzą na terapie. Fakt, Landon raczej ze swoją terapeutką rozmawia przez Zooma, bądź inne zdalne bajery. Ale! Mogłaby mu pewnego razu zasugerować wybranie się osobiście do polecanej przez nią terapeutki, którą mogła być ta sama terapeutka do której chodzi Stephanie.
OdpowiedzUsuńDaj znać, co o tym myślisz.]
Landon
Ponad pół roku temu Landon był kompletnie innym człowiekiem. Ludzie go uwielbiali, a on uwielbiał otaczać się ludźmi. Znanymi sobie i kompletnie nieznajomymi. Jego grafik był wypchany spotkaniami towarzyskimi w tym samym stopniu, co treningi, walki i spotkania biznesowe. Był częstym bywalcem imprez wszelkiej maści. A gdy wchodził do klubu, bądź do czyjegoś apartamentu, gdzie właśnie odbywała się jakaś posiadówa, on czuł, że żyje. Był często nieodpowiedzialny i lekkomyślny. Śmiał się do bólu brzucha donośnym śmiechem, który brzmiał, jakby wydobywał się z samej jego czeluści. Był duszą towarzystwa, a ludzie lgnęli do niego, jak ćmy do światła. I on to kochał. Kochał poznawać nowe rzeczy i często odwiedzał wcześniej niewidziane przez niego miejsca. Był pełen życia, a życie chwytał garściami, jakby ten dzień był jego ostatnim.
OdpowiedzUsuńOd momentu jego incydentu, który wydarzył się kilka miesięcy wcześniej, Landon zmienił się nie do poznania. Zamknął się w sobie, a w jego dłoni często można było znaleźć szklankę z jakimś alkoholem, który pomagał wyciszyć mu nastręczające go myśli. Zamknął się w swoim apartamencie, ciemnym i pustym, by maniakalnie oglądać w telewizorze swoją twarz, gdy kolejne wiadomości sportowe skupiały się na wydarzeniach z Paryża.
Aktualnie był na dobrej drodze, by ponownie stać się człowiekiem, którym był przed tym wszystkim, co stało się z jego winy. A to wszystko dzięki jego trenerowi i menadżerowi, którzy wymusili na nim wyjazd w nieznane dla niego miejsce, dalekie od sensacji. Spokojnie miejsce, które pomogłoby mu poukładać wiele spraw w jego głowie.
W odbudowie i przywróceniu jego dawnej postaci również miały znaczenia cotygodniowe spotkania online z terapeutą i dał Landonowi przyzwolenie, by ten mógł dzwonić do niego w każdym momencie, kiedy poczuje się gorzej.
Był za to bardzo wdzięczny i często łapał się na tym, że w pewnym momencie spotkania, które odbywał z przymusu, coraz częściej dawały mu ukojenie.Coraz częściej się otwierał i śmielej opowiadał o swoich problemach.
Dzisiejszego dnia jednakże nastąpiła pewna zmiana w formie, jaką przybrała jego sesja. Jego aktualna terapeutka była cudowną kobietą, która wiedziała, co robi i cierpliwie wysłuchiwała tego, co Landon mówił, bądź też razem z nim milczała, jeśli tego potrzebował. Jednak od jakiegoś czasu jego zdalna terapeutka podrzuciła mu propozycję i pewnego rodzaju zadanie domowe, by spróbował również terapii stacjonarnej. Wytłumaczyła mu, że pewne kwestię lepiej omawiać w cztery oczy, a on po dłuższych namowach zdecydował się z tego korzystać. Niechętnie i pomimo tego, że terapeutka poleciła mu dobrą psychologa w okolicy Mariesville, to mimo wszystko Landon czuł lekki niepokój.
Niepokój ten najpierw nieśmiało zalęgł w jego umyśle i sercu zaraz po przebudzeniu, jednak z każdą godziną, która zbliżała się do umówionego spotkania, Landon poczuł lekkie mdłości i niepewność, którą próbował wyciszyć muzyką graną w małych białych słuchawkach, które miał aktualnie włożone w uszy, kiedy zbliżał się do niewielkiego budynku, w którym pracowała terapeutka.
W uszach ryczał mu jakiś wokalista, którego utwór włączył się losowo, a na zewnątrz - z racji jesiennej i późnej pory dnia - było już ciemnawo. Landon skupiony na przemierzeniu tych kilku ostatnich kroków w stronę drzwi wejściowych, ledwie uskoczył do tyłu przed nimi w tym samym momencie, w którym drzwi się otworzyły i przeszła przez nie kobieta.
Nie zdążył jednak uchylić się również przed nią, toteż raptownie zatrzymał się, gdy nieznajoma na niego wpadła, a z jej rąk wypadły wszystkie torby i rzeczy, które ze sobą niosła.
Landon odruchowo przytrzymał kobietę za ramiona w delikatnym uścisku, by ta nie potknęła się o stopnie i nie runęła do tyłu.
-Nic się nie stało. - powiedział, puszczając dziewczynę i wyciągnął słuchawki z uszu, by zaraz schować je do kieszeni spodni. Chrząknął, by oczyścić gardło i kucnął, by pomóc chociaż dziewczynie pozbierać leżące wokół produkty.
- Ciężka rozmowa? - zagaił, wyciągając się, by chwycić trzy pomarańcze i spirytus na który spojrzał znacząco. - Nie oceniam, jakby co. Sam często tak robię. - wzruszył ramionami i zaraz po swoim komentarzu, zauważył różnicę w zachowaniu dziewczyny, która najwyraźniej się spięła.
Usuń-Czekaj! - zawołał za nią chwilę po tym, jak tylko zaczął żałować swoich słów, odwracając się w jej stronę, ale nie zdążył jej zatrzymać.
Stał przez chwilę na szczycie stopni prowadzących do gabinetu i miał już wejść do środka, gdy kątem oka zauważył, że nieznajoma nie zabrała ze sobą wszystkie. Przy krańcu schodów, częściowo zasłoniętym przez ozdobne krzaczki leżał wysłużony dziennik. Landon zmarszczył czoło i schylił się, by po niego sięgnąć.
Nie powinien do niego zaglądać i walczył z tą pokusą, kiedy wszedł na swoją sesję, przesiedział na niego godzinę i wrócił do domu z celem na następne kilka dni, by oddać dziennik właścicielce.
Landon
Abi absolutnie nie miała pojęcia, w jakich kolorach postrzegają ją inni. Jej wyobrazenie zamykało się do słonecznej żółci niosącej ciepło i jasność, do otulającego i słodkiego różu i ewentualnie do czystego błękitu. Była taką kolorową pchełką, jak nazywał ją żartobliwie jeden przyjaciel i nie miała świadomości, że jej obecność może w istotnymi stopniu pomagać Steph. Gdyby wiedziała, przyłożyłaby się jeszcze bardziej, to było oczywiste, ale tak robiła swoje - troszcząc się i troszkę zasłaniając żartami.
OdpowiedzUsuńBarka była piękna i przyjemna, ale niedostosowana na mieszkanie w niej poza letnim sezonem. Ruda to wiedziała i jej koleżanka również, ale póki głośno ta druga nie przyznała, że nie może zostawić domu, w którym czuje się dobrze i jakoś tak bardziej wraca do siebie, Abigail siedziała z nadąsaną miną. Odrobinę ściągnęła brwi i ścisnęła wąsko usta, nie chcąc się kłócić, ale nie zamierzając też odpuścić. Wiedziała już, jak zimno jest w środku, w jakich warunkach spędza czas Sand i jak miałaby jej na to pozwolić?
Delikatne bujanie nie było już tak dokuczliwe jak przy jej pierwszych wizytach na barce, ale wciąż nie czuła się pewnie i stabilnie. Wolała siedzieć niż stać i nie patrzyła w okienka łódki, bo stateczny widok horyzontu i uczucie obijania fal pod nimi sprawiało, że wszystko zaczynało wirować. Podziwiała Steph,bze nauczyła się tu egzystować, ale teraz to nie był najlepszy czas, by pozostała na łódce. Po jej słowach jednak nie mogła rzucić już żadnym argumentem... Poza przyznaniem się do własnych lęków i niepewności. Bo to nie tak, że Abi nic nie zyska z obecności przyjaciółki, bo samo jej towarzystwo rozjaśni kolejne dni w pustym pensjonacie!
- Czy nie mogłybyśmy... Pomóc sobie nawzajem? - spytała nagle ciszej, nieśmiało, spuszczając wzrok do kubka.
Abigail miała wielkie serce, ale jej uczucia i wrażliwość nie były tylko siłą. Coraz częściej ją przygniatały, a ona nie do końca była pewna, jak odnaleźć się w dorosłości. Może to normalne, może jej dwadziefia parę lat dopiero otwierało życie i jego ścieżki, ale czuła się zagubiona.
- Chciałabym, abyś była bezpieczna - przyznała prostolinijnie, zerkając na koleżankę z rumieńcami, które nie miały już wiele wspólnego z zimnem panującym na łodzi, ani nalewką, której zdążyła się napić przy okazji skosztowania aromatycznej herbaty. Miała zarumieniona twarz, bo tak jej zależało, bo tak się mocno przejmowała losem brunetki!
Zaczesała kilka kosmyków za ucho, by nie wpadały jej do herbaty. Ułożyła się wygodniej, wciskając plecy w kanapę i upiła łyk rozgrzewającego napoju.
- Mój tata wyjedzie do Atlanty z mamą, na dzień, tydzień, albo więcej... nie wiem jeszcze, ale lekarze skierowali go na rehabilitację. Przeniosę się na dniach z mieszkania w Downtown do pensjonatu, który jest pusty, bo zima to nie jest mocny czas dla nas, byłybyśmy tam we dwie, byłoby nam raźniej - wyjaśniła, podnosząc wzrok do twarzy Steph. Nie rezygnowała z kolejnych prób, bo jedna noc na siedem, gdy przyjdą mrozy, to niewiele da i na pewno nie pomoże, jak koleżanka w końcu się rozchoruje!
Obróciła kubek w dłoniach, myśląc nad tym, czy może nie przesadza. Ale nie, na pewno nie, przecież była tu teraz i czuła na własnej skórze ten ziąb. Poza tym nowy grzejnik lepiej kupić po sezonie na promocji, a obecność kolejnej osoby w pensjonacie to nie będzie żaden problem. Nawet gdyby rodzice Wilson nie wyjeżdżali, a ona się tam nie przenosiła, poddasze którego nie wynajmowali, a które było ich prywatną kwaterą , stało puste i gotowe ugościć kogokolwiek, kto tego potrzebował. A panna Sand tego potrzebowała, tylko była uparta jak osioł! No i było wiele opcji, jak to pogodzić z codziennością, jaką miała do tej pory. Przecież nie musiała siedzieć w pensjonacie z Abi całe dnie, mogła spędzać je na barce, pilnując porządku na łódce, a na nic wracać do pensjonatu, traktując to miejsce jak noclegownie i tyle. Ruda dałaby jej klucz do pokoju i pełną swobodę, ale sama byłaby spokojniejsza.
- Latem sama się tu wepchnę - obiecała za to z lekkim uśmiechem, szukając w głowie kolejnych próśb. Już próśb , a nie innych argumentów i sposobów, bo przecież z kartami jakie pokazała Steph, nie mogła grać ostro.
Psiapsi
Przez ostatni rok wypił chyba więcej alkoholu, niż przez całe swoje życie. W okresie liceum czy studiów, kiedy jego rówieśnicy świetnie się bawili i korzystali z życia, on większość czasu spędzał nad książkami, unikając towarzystwa i imprez. Poświęcił wszystko, aby być mistrzem w swoim fachu i do niedawna całkiem nieźle mu to wychodziło. Nigdy nie przypuszczał, że porzuci karierę i zaszyje się w miejscu do którego nigdy nie planował wracać. Po tym, jak wyjechał na studia, jedynie sporadycznie odwiedzał rodziców, wiedząc, że nie ma tutaj żadnych perspektyw na dalszy rozwój. Nie lubił rancza, praca fizyczna nigdy mu nie odpowiadała, a jego ojciec pogodził się z tym jakieś kilkadziesiąt lat temu, dostrzegając ponadprzeciętną inteligencję i ścisły umysł swojego ukochanego dziecka. Już jako dziesięciolatek wolał oglądać medyczne seriale zamiast bajek, a budowa ludzkiego mózgu fascynowała go bardziej, niż zabawa w berka z kolegami z klasy. Jego zdjęcie nadal wisiało na wydziale medycznym Harvardu, jako jednego z najlepszych studentów i osób wyróżniających się wybitną wiedzą w zakresie chirurgii i neurologii. Przeprowadził setki naukowych konferencji, napisał jeszcze więcej artykuł, uratował mnóstwo ludzkich istnień, ale tego jednego nie był w stanie i chyba nigdy się z tym nie pogodzi. Los cholernie z niego zadrwił, przerzucając go znów w miejsce z którego niejako uciekł i które kompletnie zamykało dalszą drogę jego rozwoju. Zamienił skalpel i medyczny uniform na robocze ubranie i siano, którego codziennie dokładał zwierzętom w stadninie ojca. Wieczory zamiast nad książkami spędzał nad kuflem piwa, a dziś szczególnie długo mu to zajęło, bo nawet się nie spostrzegł i już nastał ranek i czas, kiedy powinien zwlec się w końcu z lady do domu. Najwyraźniej przespał kilka godzi na barze, a John już do tego na tyle przywykł, że pozwolił mu to w spokoju zrobić. Rześkie powietrze uderzyło go w twarz, kiedy wyszedł z budynku, przynosząc nieco ukojenia dla pulsujących z bólu skroni. Westchnął ciężko, kierując powolne kroki w stronę domu. Spacer dobrze mu zrobi, zdecydowanie tego potrzebował, aktywność fizyczna sprawiała, że lepiej było dojść do siebie na kacu. Woda działała na niego kojąco, przez co zdecydował się na mały przystanek nad rzeczką. Przysiadł na jednej z ławek, przymykając powieki i delektując się panującą wokół ciszą. To było jedyne, za czym tutaj tęsknił, ten błogi spokój, brak presji, pośpiechu i możliwość obcowania z naturą, kiedy tylko człowiek miał na to ochotę. Otworzył po krótkiej chwili oczy, aby zaraz po tym kilkukrotnie gwałtownie zamrugać, przy okazji upewniając się, że to nie jest żaden sen. Zaraz obok ławki w pobliżu barki dostrzegł postać kobiety, a jej znajoma mimo upływu lat twarz, momentalnie przywołała w jego umyśle wspomnienia, które starał się wymazać już dawno temu. Przyjechał wtedy do miasteczka zaledwie na kilka dni, a i tak musiał mieć pecha i zahaczyć o ten przeklęty wypadek. Zginęło tyle osób, zaburzając tym samym obraz jego ukochanej medycyny i siebie w roli wszechmogącego, przywracającego innym życie boga. Przed oczami momentalnie przebiegły mu obrazy z tamtego dnia, które jak na złość zaczęły mieszać się z innym, znacznie mniej odległym terminem. Czuł, jak jego oddech przyspiesza, a na skroni pojawiają się nieproszone krople potu. Z trudem łapał powietrze, tracąc coraz bardziej kontakt z rzeczywistością. Był tam, stał nad tym pieprzonym stołem i nie mógł nic zrobić. Jego ręce drżały, jak wtedy i znów, tak jak tamtego dnia, pojawiły się na nich pieprzone ślady krwi, jej krwi.
OdpowiedzUsuńLiam i jego niespodziewany atak paniki