właść. DECLAN
IAN SAWYER • 35 LATEK; URODZONY 10 PAŹDZIERNIKA 1989 ROKU W CHICAGO • ABSOLWENT
ARCHITEKTURY NA THE UNIVERSITY OF CHICAGO •
PROJEKTANT OGRODÓW W RODZINNEJ FIRMIE SAWYER GARDENS & CO • SYN
GERALDA I LORELAI, MAŁŻEŃSTWA, KTÓRE MIMO TRUDNOŚCI DOCZEKAŁO SIĘ DWÓCH SYNÓW I
CÓRKI • NA DŁUGOTERMINOWYM URLOPIE • PORZUCONY PENTHOUSE W CHICAGO Z WIDOKIEM
NA JEZIORO MICHIGAN • MĄŻ OD MAJA 2021, NOSI OBRĄCZKĘ Z PRZYZWYCZAJENIA • W
POSZUKIWANIU SWOJEGO PRAWDZIWEGO JA • NOWICJUSZ • SUNNY MEADOWS NOWYM DOMEM
OD STYCZNIA 2025 • CHĘTNIE ZWIEDZA MIASTECZKO ORAZ POZNAJE JEGO HISTORIĘ • 🎵
Dotąd nie
zdawał pytań. Były mu one całkowicie zbędne do prowadzenia udanego życia. Los
obdarował go rodziną, w której konfliktów było niewiele, a gdy się pojawiały -
znajdowali sposoby na to, aby jak najszybciej je rozwiązać. Być może to właśnie
ukształtowało jego spokojne usposobienie. Dorastał w przekonaniu, że każdy
problem da się rozwiązać, a nerwy absolutnie nie są potrzebne. Rzadziej niż
częściej, ale ulega emocjom. Szczególnie, gdy coś nie idzie po jego myśli, a
rozwiązania nie widać na horyzoncie. Wyrobił sobie drażniącą tendencję do
zamykania się emocjonalnie – rzadko ufa na tyle, by pozwolić na zajrzenie w
głąb jego świata. Przekonuje siebie – i wszystkich wokół – że poradzi sobie
sam.
Kiedy zadał
pytanie po raz pierwszy na twarzy rodziców pojawiło się zakłopotanie zmieszane
z czymś, co można było nazwać rozczarowaniem. Potrzebę poznania całej prawdy próbowali zakryć kryzysem w
małżeństwie i próbą skupienia się na innym problemie. Nie dał się zbyć i
zamydlić oczu. Małżeńskie problemy zepchnął na bok, bo w końcu do niczego jej
nie zmusi, gdy tak uparcie nie chciała z nim nawet porozmawiać. Zadał więc
kolejne pytanie i nie odpuścił, dopóki nie uzyskał odpowiedzi. Powiedzieli mu
tyle, ile sami wiedzieli. Rodzice nigdy nie ukrywali przed nim ani przed żadnym
swoim dzieckiem, ich historii. Pierwszy raz dowiedział się o sobie więcej, gdy
podrósł na tyle, żeby zrozumieć o czym rodzice mu opowiadają. Nigdy nie
zdradzali zbyt wielu szczegółów, oszczędzając te najdrastyczniejsze. Po tej
rozmowie, aż do teraz, nie czuł potrzeby pytać o więcej.
Podjął szybką,
ale przemyślaną decyzję o odwiedzeniu niewielkiego miasteczka tysiące mil od
rodzinnego domu. Nikomu się nie tłumaczył. Nie musiał, wszyscy wiedzieli, że kiedyś
ten moment może nadejść, ale nikt nie sądził, że ta chwila może zatrząść
mocnymi rodzinnymi fundamentami, które od lat tak skrupulatnie budowali.
Dotarł do Mariesville chwilę po nowym roku. Z walizką pełną nieznaczących ubrań, wynajętym samochodem i misją do wykonania.
★★★
Dobry! ;) Nick
Bateman na wizerunku. Harry Styles w karcie.
[Twoi panowie to zawsze tacy mniamuśmi są. Ale tym razem postawiłaś na mocno tajemniczą kartą, aż kusi, żeby poznać lepiej historię Declana. I mam nadzieję, że nam na to pozwolisz, pisząc od czasu do czasu jakieś posty fabularne, co? ;>
OdpowiedzUsuńBawcie się z Declanem dobrze, a nawet i wspaniale. Zaprosiłabym do Bets, ale chyba wolę nią molestować dalej Twoją Amelię. ♥]
Betsy Murray
[Please don't be in love with someone else
OdpowiedzUsuńPlease don't have somebody waiting on you 💙
Nie mogłam się doczekać, ale wreszcie — jest! Nie wiem, czy wspominałam (pewnie nie), ale wyszedł boski, fantastyczny i absolutnie perfekcyjny. Oby znalazł to, czego szuka i oby prawda nie okazała się gorsza od wyobrażeń; a jeśli jednak, to znam kogoś, kto chętnie go pocieszy 😈 Niech się napawa ostatnimi chwilami spokoju, bo jesteśmy blisko.]
poison, Roslyn&A.
[Koło takiego wizerunku, przynajmniej z mojego punktu widzenia, trudno przejść obojętnie.
OdpowiedzUsuńMuszę zgodzić się z poprzedniczkami co do stwierdzenia, iż Declan wydaje się niezwykle tajemniczą postacią. Ale czyż nie takimi bohaterami pisze się zwykle najciekawsze wątki ?
Życzę wiele wspaniałej zabawy.]
Delio, Monti, Liberty & Angelo
Mariesville się jej nie podobało.
OdpowiedzUsuńChoć dorastała w tym miasteczku i żyła w nim przez wiele lat, teraz, gdy przez chwilę pomieszkała w Nowym Jorku, jej perspektywa uległa zmianie. Po pierwsze — w dużych miastach wiecznie coś się działo. Choćby o najdziwniejszej na świecie godzinie przyszła jej ochota poimprezować, zawsze miała dokąd pójść. O tak, z pewnością Nowy Jork był na nią gotowy równie mocno, co ona na niego. Uważała, że świetnie nadaje się do życia w takiej metropolii; ciężko natomiast było jej odnaleźć się w niewielkim, swojskim Mariesville, gdzie największą atrakcją były wszelkiego rodzaju festyny czy konkursy na największą wyhodowaną dynię. Nie czuła się tutaj jak u siebie i, prawdę mówiąc, była mocno znudzona. Miała wrażenie, jakby ktoś zamknął ją w klatce, kiedy była wolnym stworzeniem, przyzwyczajonym do nieograniczonej przestrzeni. Nagle jej świat skurczył się właściwie do rozmiarów rezydencji, która — choć znacznie większa, niż jej nowojorskie mieszkanie — dawała wrażenie ogrodzonego wybiegu.
Od lat mieszkała tu tylko z ojcem, więc powinna być przyzwyczajona do takiej pustki, do echa, które niosło się po korytarzach. A jednak te dwa lata, które spędziła poza domem, wyzwoliły w niej tęsknotę za towarzystwem, którego tutaj nie miała. Rówieśnicy, którzy, tak jak ona, wychowali się w Mariesville, byli zupełnie inni od jej znajomych, których poznała w Nowym Jorku. Tamta grupa dawała jej hałas i pośpiech, dzięki którym nie musiała zbyt wiele myśleć i zastanawiać się nad własnym życiem. Tutaj było… spokojnie. Nawet za bardzo.
Oczywiście wszystkie te znajomości posypały się tuż przed jej wyjazdem, dlatego też łatwiej było uciec, niż się z tym mierzyć. Nieustanne znajdowanie się pod ostrzałem spojrzeń było na tyle niekomfortowe, że przez ostatnie dni pobytu w mieście praktycznie nie opuszczała pokoju hotelowego, w którym się zaszyła. Najbardziej bolało ją chyba to, że nikt nie zapytał. Jakby z góry założyli, że ich okłamie. Jakby nie była godna zaufania.
Może i zresztą nie była. Z żadnym z nich nie trzymała się naprawdę blisko; może przez chwilę z Marshą, współlokatorką, ale i tak nie była w stanie zwierzyć się jej ze swoich problemów. Otwieranie się przed ludźmi bywało dla niej przeszkodą nie do pokonania. A ostatecznie kto chciałby mieć taką przyjaciółkę — zamkniętą w sobie, w oczach której wiecznie czaiła się ta cholerna skrywana nieufność?
Początkowo Mariesville wydawało się dobrą opcją, właściwie najlepszą z dostępnych. Miała tu dom i ojca, który za nią szalał, i nikt nie wiedział, co stało się w Nowym Jorku. Mogła wymyślić jakąś wyssaną z palca bajeczkę, a oni by to zaakceptowali. Takie miasteczka nie słyną z podejrzliwości wobec swoich. Aurelię znali przecież od dziecka. Pamiętali o tragedii, która dotknęła ich rodzinę; zresztą, po tamtych wydarzeniach całymi tygodniami odwiedzali ich sąsiedzi, oferując pomoc, dopóki ojciec nie pozbierał się na tyle, by sam mógł się nią zająć. Na tym polegał urok Mariesville — jeżeli wpadło się w potrzask, zawsze znalazł się ktoś, kto był gotów pomóc się z niego wydostać.
Teraz jednak zastanawiała się czasami, czy nie popełniła ogromnego błędu, wracając do rodzinnej miejscowości. Może powinna była zatrzymać się chociażby w Atlancie; gdzieś, gdzie mogła zachować anonimowość. Wiedziała, że ojca cieszy jej powrót, bez względu na powód, o który zresztą nie wypytywał, odkąd poprosiła go, by tego nie robił. Zapewniła tylko, że nic się nie stało i żyła dalej. Tą jedną rzecz opanowała do perfekcji — udawanie.
Ani ona, ani ojciec nie odnajdywali się szczególnie w roli kucharza, toteż prawie codziennie wyprawiała się do jednej z okolicznych restauracji, by kupić obiad na wynos. Tego popołudnia padło na Evans Dinner, więc zatopiona w myślach spacerowała sobie spokojnie przez miasto. Niemal nie zwracała uwagi na otoczenie, idąc trasą, którą przemierzała od tygodni tak często, że znała ją właściwie na pamięć.
UsuńZ zamyślenia wyrwał ją jednak dźwięk klaksonu, po którym nastąpił pisk opon. Wydarzyło się to tak szybko, że zamarła w bezruchu na środku ulicy, z oczami okrągłymi ze strachu, jak oślepiona na drodze sarna. Zaledwie kilka centymetrów przed maską samochodu.
❤️