Clive Bennett
Home / News / LODD News / 2024 / 04 / Georgia / Savannah
Sierżant policji umiera po tym, jak został postrzelony na służbie
Sierżant policji w Savannah w stanie Georgia zmarł po tym, jak on i inny funkcjonariusz zostali postrzeleni w sobotę wieczorem podczas interwencji w sprawie napadu rabunkowego.
Georgia Bureau of Investigation poinformowało w niedzielę, że podejrzany o śmiertelne postrzelenie sierżanta Davida Christie również zmarł w wyniku obrażeń odniesionych dzień wcześniej.
Podczas incydentu ranny został także oficer Clive J. Bennett.
Władze zidentyfikowały później podejrzanego jako 50-letniego Joela Bradforda III.
Christie, wieloletni członek Departamentu Policji w Savannah z dziesięcioletnim stażem oraz weteran USMC, zmarł w szpitalu z powodu ran odniesionych po tym, jak wraz z funkcjonariuszem Bennettem zbliżył się do samochodu podejrzanego o udział w napadzie Bradforda.
Podczas incydentu ranny został także oficer Clive J. Bennett.
Władze zidentyfikowały później podejrzanego jako 50-letniego Joela Bradforda III.
Christie, wieloletni członek Departamentu Policji w Savannah z dziesięcioletnim stażem oraz weteran USMC, zmarł w szpitalu z powodu ran odniesionych po tym, jak wraz z funkcjonariuszem Bennettem zbliżył się do samochodu podejrzanego o udział w napadzie Bradforda.
Odkąd pamiętał, Mariesville miało mu do zaoferowania przede wszystkim jabłka, a on miał półtora roku, gdy rodzice odkryli, że jest na nie uczulony. Rozwiedli się natomiast, gdy poszedł do szkoły i od tamtej pory trwał w przekonaniu, że to wszystko przez te cholerne jabłka. Jeden miesiąc wakacji i co drugi weekend spędzał u ojca w Atlancie, resztę roku z matką w Mariesville. Grał w futbol amerykański, był gwiazdą szkolnej drużyny, a w corocznych kronikach regularnie lądował jako ten, który miał największe szanse na osiągnięcie sukcesu.
Sukcesem dla jego ojca było zostanie lekarzem. Dla matki — żona i gromada dzieci, no, może miło byłoby, gdyby wcisnął gdzieś w to doktorat z matematyki, ale dla wnuków wiele byłaby w stanie wybaczyć. Zlepiony z niespełnionych ambicji rodziców, cholernej alergii na jabłka, i poczucia, że na pewno można zrobić tym życiu coś więcej, zrobił zasadniczo niewiele.
Najpierw był żółtodziobem, potem krawężnikiem. Teraz nie jest nawet panem władzą, tylko gówniarzem Bennettów, któremu wydaje się, że coś mu wolno. Można i tak.
Służba nauczyła go tylko tego, żeby nikomu na tym świecie nie ufać, a już na pewno nie samemu sobie. Oprócz złej sławy ciągnie się jeszcze za nim brak talentu do gry w rzutki, bolące kolano i świadomość, że coś już w tym życiu spierdolił, ale ktoś inny zapłacił za to najwyższą cenę.
Sukcesem dla jego ojca było zostanie lekarzem. Dla matki — żona i gromada dzieci, no, może miło byłoby, gdyby wcisnął gdzieś w to doktorat z matematyki, ale dla wnuków wiele byłaby w stanie wybaczyć. Zlepiony z niespełnionych ambicji rodziców, cholernej alergii na jabłka, i poczucia, że na pewno można zrobić tym życiu coś więcej, zrobił zasadniczo niewiele.
Najpierw był żółtodziobem, potem krawężnikiem. Teraz nie jest nawet panem władzą, tylko gówniarzem Bennettów, któremu wydaje się, że coś mu wolno. Można i tak.
Służba nauczyła go tylko tego, żeby nikomu na tym świecie nie ufać, a już na pewno nie samemu sobie. Oprócz złej sławy ciągnie się jeszcze za nim brak talentu do gry w rzutki, bolące kolano i świadomość, że coś już w tym życiu spierdolił, ale ktoś inny zapłacił za to najwyższą cenę.
Ja jestem pusheen, a to jest Clivey. Jesteśmy też tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.
[Może to moje specyficzne poczucie humoru dało się znowu we znaki, ale w sekrecie przyznam, że przedostatni akapit nieco mnie rozbawił. Ach, te małomiasteczkowe spojrzenie na świat... Możesz do czegoś dojść, ale gdy lokalne plotkarki cię z czymś skojarzą, masz przewalone.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]
Angelo, Liberty, Delio & Monti
[Być uczulonym na jabłka i urodzić się w miejscowości, która bez jabłek nie mogłaby istnieć, to wydaje się trochę zabawnym psikusem losu. :) Życie pisze różne scenariusze, czasem lepsze, czasem gorsze, dlatego mam nadzieję, że Ty napiszesz mu w Mariesville taki, który sprawi, że będzie szczęśliwy. Miłego pisania życzę. :)]
OdpowiedzUsuńGina Swanson
[Kurcze , o ja pierdziele, przekichane od początku?! To po prostu niemożliwe, jaki pech go prześladuje. Strasznie dużo tu niepowodzeń, żalu i goryczy. Strasznie brakuje mi tu zrozumienia, albo chociaż jakiś prób!
OdpowiedzUsuńCzy nie zirytuje go taka skacząca pchła i kolorowa czupryna sąsiadki? Nie udało nam się spisać przy pierwszej postaci, może teraz to nadrobimy? ;) Łączy ich okolica zamieszkania, pochodzenie i... może nastoletnie umizgi sprzed paru lat i pierwsze randkowanie w szkole za gówniaka? W każdym razie, jeśli masz chęć, zapraszamy!
Udanej zabawy! ;) ]
Abigail
[Służba to ciężki kawałek chleba, czasami niewdzięczny, a w wielu przypadkach będący walką na śmierć i życie. Przykro, że Clive doświadczył tego w tak młodym wieku, chociaż wątpię, że wiek ma tutaj znaczenie, bo kaliber pewnych zdarzeń dla wszystkich jest taki sam. Ale jestem dobrej myśli, że z tym zaufaniem do samego siebie nie jest u Clive'a aż tak źle, jeśli zmienił oddział, a nie zrezygnował, więc niech znajdzie tutaj choć odrobinę ukojenia i odzyska wiarę w siebie, żeby dalej dzielnie służyć. Byle z dala od jabłek! Życzę wątków najlepszych pod słońcem, baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Dobrze, że jednak został policjantem. Przyda mi się. :D]
OdpowiedzUsuń♥
[Bardzo ciekawa karta i postać. Uśmiałam się z pierwszego zdania - co za głupie zrządzenie losu, że dzieciak, który mieszka w mieście pełnym jabłek, jest na nie uczulony. Oby Clive przestał czuć się jak ktoś, kto zawodzi innych. Życzę wam samych owocnych wątków!]
OdpowiedzUsuńViv
[♥]
OdpowiedzUsuńIn good time, you'll come to know
You can find yourself where you belong
You are needed here, you are enough
[Dobry wieczór. ^^
OdpowiedzUsuńAutorzy chyba bardzo lubią uprzykrzać swoim życiem postacie, ale całe szczęście, że te zawsze trafią na osobę, która będzie chciała wnieść trochę kolorów do szarej rzeczywistości. Clive łatwego życia nie miał, a traumy po utracie partnera i postrzale sobie nawet nie wyobrażam. Oby teraz mu się już tylko układało. I niech trzyma się z dala od jabłek! A widzę, że nie tylko mnie to rozbawiło. To naprawdę trzeba mieć pecha, aby urodzić się w miejscu pełnym jabłek i mieć na nie uczulenie. :D
Widzę parę podobieństw między nim, a moją Amelią. Nie dość, że prawie mieszkają po sąsiedzku, oboje się niezbyt do ślubu i bombelków spieszą, to jeszcze nie sprostali oczekiwaniom rodziców. Mogliby sobie wspólnie marudzić na życie i starych, przy okazji będą grać w rzutki i być może Clive odkryje, że ma do nich talent? 😌
Jakoś tak się mijamy na tych blogach, więc chyba pora w końcu coś napisać, jak myślisz? 🤎]
Urocza sąsiadka Mia, Declan Sawyer & Eaton Grant
Był w domu przez prawie miesiąc. Dwadzieścia osiem dni. O dwadzieścia osiem dni za długo. W tym czasie musiała kilkakrotnie zgłosić nieobecność w pracy, bo nie była w stanie podnieść się z łóżka albo siniaki były zbyt widoczne. Tommy przestał się pilnować. Bił coraz mocniej, szarpał gwałtowniej, a Clementine nie była w stanie zliczyć o ile ścian w ich wspólnym domu obiły się jej plecy, nie była w stanie przypomnieć sobie, ile razy zabrakło jej oddechu, kiedy kuliła się w obawie przed kolejnym ciosem. Odliczała dni do końca piekła, które jej zgotował. Odetchnęła z ulgą, kiedy ubrał mundur i wymuszając na niej grę idealnej żony, zażyczył sobie, żeby go odprowadziła przed dom. Wtedy, na widoku, kiedy zachwycone nim sąsiadki wzdychały, on całował ją tak, jakby nie istniał nikt inny, jakby cały świat ich nie obchodził. Clementine powstrzymywała wtedy mdłości i łzy cisnące się do oczu.
OdpowiedzUsuńOdetchnęła z ulgą, kiedy wyjechał. Wracała powoli do normalności. Minął tydzień od jego wyjazdu na kolejną misję, a ona dopiero teraz zaczynała nieśmiało powracać do życia. Nie opuszczała już żadnej zmiany, ubłagała szefa nawet o dodatkowe, żeby trochę podreperować swój budżet. Do puszki po maślanych, kruchych ciastkach odkładała nieznaczne kwoty. W razie gdyby w końcu odważyła się uciec. Wyjechać. Problem polegał na tym, że nie wiedziała gdzie. I nie wiedziała jak. Tommy, jak i jej ojciec, poruszyliby niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Była ich i miała być grzeczna.
Tego dnia miała akurat wolne. Poranek spędziła na zajęciach jogi w community center, wybrała się na zakupy, przygotowała obiad i upiekła ciasto. Nie miała pojęcia, co zrobić z szarlotką z nadzieniem z prażonych jabłek. Nie miała wcale na nią ochoty. Pachniała nieziemsko, ale Clem patrzyła na nią tak, jakby właśnie ta szarlotka zrobiła jej jakąś krzywdę. Może dlatego, że było to ulubione ciasto Tommy’ego? Dlatego znała przepis na pamięć. Dlatego za każdym razem wychodziło idealnie.
Posprzątała dom. Schowała wszystkie rzeczy osobiste Tommy’ego do kilku pudeł, które zamknęła w szafie w mniejszej sypialni. Zamykała ją na klucz. I kiedy męża nie było w domu, w ogóle tam nie zaglądała. Chowała wszystkie ich wspólne zdjęcia i pamiątki. Musiała pozbyć się go ze swojej głowy, zapomnieć o jego dotyku, a wszystkie mniejsze lub większe pierdółki znacznie jej to utrudniały. Nie mogła patrzeć na jego uśmiechniętą na zdjęciach twarz.
Już miała wyrzucić szarlotkę. Stała przy kuchennym oknie z widokiem na ulicę. Kątem oka dostrzegła sylwetkę pani Bennett wynoszącej śmieci. Ubrała się nieco bardziej przyzwoicie. Ściągnęła dziurawą bluzę i poplamione dresy. Nikt przecież nie musiał wiedzieć, w jakiej rozsypce była. Spięła ciemne włosy, wciągnęła jeansy i czystą bluzę. Wsuwając na nogi adidasy, nawet nie kwapiła się do tego, żeby ubrać kurtkę. Do sąsiadki miała przecież niecałą minutę drogi. I po tej minucie stała na jej ganku, pukając do drzwi. Z szarlotką w okrągłej foremce w drugiej dłoni.
Nawet nie wiedziała, kiedy minęły dwie godziny. Rozmawiały o wszystkim. Nawet o jej mężu. W końcu wszyscy wiedzieli, kiedy wyjeżdżał. Wszyscy. Clem musiała udawać, że wcale jej to nie rusza. Najgorsze jednak było to, że musiała udawać, że za nim tęskni i że drży z obawy o jego życie.
Kiedy wychodziła, na zewnątrz było już ciemno i na pewno sporo chłodniej niż wtedy, kiedy opuszczała swój dom. Otworzyła drzwi wejściowe, odwróciła się jeszcze, żeby pożegnać się z sąsiadką.
— Do widzenia, pani Bennett — zawołała, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. Zrobiła krok na zewnątrz, dość niefortunnie odwracając się dopiero wtedy, kiedy jej nos trafił na coś twardego. Na przeszkodę, której w ogóle się nie spodziewała.
Clementine
[To możemy sobie przybić piątkę, bo ja też namiętnie oglądam bodycam footage i mam nawet swoje ulubione! :D O, a jeśli piszesz też męsko-męskie, to ja bardzo chętnie coś napiszę! I skoro skrobię już tutaj, może od razu podsunę swoje dwa, luźne pomysły? Jest między nimi osiem lat różnicy, także na pewno kojarzyliby się ze wsi, ale jeśli przez cztery ostatnie lata Clive urzędował w Savannah, to po drodze ze sobą na pewno nie mieli. Za to wcześniej, jeśli chcesz i nie jest to jeszcze w jego historii sprecyzowane, może to Rowan mógł mu podsunąć pomysł na złożenie papierów do policji, a później trochę z tym pomóc? Obaj są dziećmi niespełnionych ambicji. Tamtego wieczora mogli akurat zasiąść obok siebie przy barze – Rowan styrany po jakiejś akcji, Clive za to po rodzicielskiej tyradzie i tak od słowa do słowa mogli dojść w rozmowie właśnie do kwestii rodzicielskiego wsparcia, którego żaden z nich nie miał, a później do czegoś na zasadzie: ... więc złożyłem papiery do policji i teraz nie mam wątpliwości, że to najlepsze, co mogłem dla siebie zrobić. Ale to taka zupełnie luźna propozycja z mej strony :) A teraz pomysły! Pierwszy, który wpadł mi do głowy, to że Rowan na pewno musiał przyklepać przyjęcie Cilve'a do tutejszej jednostki, także możemy zacząć od takiego job interview, powiedzmy. Rowan miałby wprawdzie papiery Clive'a, ale na pewno chciałby się dowiedzieć, jak to z jego perspektywy wyglądała ta kwietniowa akcja w Savannah, która troszkę wywróciła jego życie do góry nogami – o ile masz ochotę zacząć zdradzać tego szczegóły! A drugi pomysł to może jakiś wspólny patrol? Pijacka awanturka w lokalnym pubie, którą trzeba będzie rozgromić? Generalnie, jestem otwarta na wszystkie pomysły, burze mózgów i tak dalej, i zapraszam też na maila, jeżeli dla Ciebie to wygodniejsza forma kontaktu :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
OdpowiedzUsuńŻycie Clementine było beztroskie do szóstego roku życia. Burzliwy rozwód rodziców, przydzielenie jej pod opiekę ojca, wieczne przeprowadzki, mieszkanie w bazach wojskowych, szkoły na chwilę i przyjaciele na minutę. Nikt nie powinien był się jej dziwić, że nigdzie nie potrafiła zapuścić korzeni. W Mariesville mieszkała już ósmy rok, trochę z przymusu, trochę z wyboru, ale nadal nie potrafiła nazwać się inaczej niż nowicjuszką. Nie czuła, że Mariesville to jej dom, chociaż przeprowadziła się tutaj w wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat. Jako żona. Tego Tommy’ego, który urodził się będąc chlubą tego społeczeństwa. Dumnie reprezentował drużynę footballu amerykańskiego i w wieku osiemnastu lat zaciągnął się do armii, strzygąc na krótko swoją bujną czuprynę. Tommy był ideałem, kiedy poznała go w Fort Jackson. Szkolił się pod czujnym okiem jej ojca, który nie protestował, gdy Clementine skradła serce najzdolniejszemu rekrutowi. Nie było niczym dziwnym, że wzięli rychły ślub przed pierwszym wylotem na misję. Nie było niczym dziwnym, że zamieszkali w domu po dziadkach Tommy’ego, który tylko czekał na jego ewentualną żonę i gromadkę dzieci. Tę pierwszą wprowadził tam bez trudu, robiąc z przytulnego, niewielkiego domu więzienie. I na szczęście Clem nie doczekali się żadnego dziecko. Właściwie tylko dzięki niej i pewnym środkom zaradczym. Gdyby nie to, mieliby już dwójkę dzieci. Tylko Tommy o tym nie wiedział. Nikt o tym nie wiedział.
Clementine miała swoje tajemnice, które dusiły ją od środka. Zabijały wszystko to, kim chciała być. Chciała być dobrym człowiekiem. Chciała móc się uśmiechać i cieszyć się z drobnostek. Ale drobnostki najczęściej ją martwiły.
Zrobiła krok w tył, niepełny, bo inaczej znowu wróciłaby do wnętrza domu sąsiadki. Zamarła, kiedy dotarło do niej, kto był przeszkodą, od której się odbiła. Spojrzała na niego zaskoczona, kiedy zwrócił się do niej zdrobniałą formę jej imienia. Ale jeszcze bardziej zdziwiona była, kiedy nazwał ją panią Redford. Nazwisko męża gniotło ją jeszcze bardziej niż to, które nosiła po ojcu. Kiedy ktoś nazywał ją panią Redford, niewidzialne, ale lodowate szpony, zaciskały się na jej sercu. Tommy zwracał się tak do niej, kiedy próbował być dobrym, przykładnym mężem, ale jego przykładność kończyła się dokładnie w momencie, w którym dostrzegał pierwszy grymas, pierwszą oznakę zniechęcenia z jej strony. Wtedy była panią Redford - workiem treningowym.
— Oficerze Bennett — mruknęła cicho, czując się jak w potrzasku. Między jego matką, a nim samym. Uniosła jedną brew, kiedy usłyszała o grasujących wściekłych lisach w pobliskiej okolicy. — Dziękuję. — Powiedziała już głośniej. — Od razu czuję się bezpieczniej. — Minęła go, nawet na niego nie spoglądając. Nie odwróciła się nawet, żeby kolejny raz pożegnać jego matkę. Gdyby nie płot odgradzający działki, miałaby jeszcze bliżej do swojego domu, ale teraz po prostu musieli wyjść na chodnik przed domami. Nie czekała na niego, ale też nie szła specjalnie szybko, dając mu szansę na to, aby zrównał z nią krok.
— Wściekłe lisy? — spytała, kiedy w końcu to nastąpiło. Wsunęła dłonie do kieszeni bluzy, patrząc na czubki swoich znoszonych adidasów.
Clemmy
[posłałam @]
OdpowiedzUsuń:)
Hej, Clivey cisnęło jej się na usta, ale przecież nie mogła. Nie przy jego matce. Bo nikt nie wiedział, nikt w tym zasranym Mariesville nie wiedział, że Clementine przy oficerze Bennetcie wcale nie jest panią Redford, a Clemmy właśnie. Nikt nie wiedział, że kiedy szeptała jego imię, to zwracała się do niego Clivey. Tak, jak wtedy kiedy mieli te szesnaście czy siedemnaście lat, podczas upalnego lata w Atlancie. Nikt nie wiedział i wolała, żeby tak zostało. Dla jej dobra. Już i tak za każdym razem Tommy oskarżał ją o zdradę, o to, że puszczała się na prawo i lewo, że każdy facet, w którego stronę zerknęła albo którego pozdrowiła podczas wspólnych zakupów, był jej rzekomym kochankiem. Za każdego takiego dostawała wpierdol. Wpadał w szał, kiedy ktokolwiek zerknął w jej stronę. Jakby to była jej wina, ale chyba pogodziła się już z myślą, że wszystko było jej winą. I niewiele brakowało, a pogodziłaby się też z myślą, że na to wszystko zasługuje.
OdpowiedzUsuńDlatego o wiele łatwiej było jej minąć policjanta i nie przyglądać mu się zbyt uważnie. Nie pod czujnym okiem jego matki, która nie wiedziała i miała nie wiedzieć. Nie wiedziała, czy można ufać pani Bennett, dlatego cierpliwie znosiła peany, które ta wznosiła na cześć małżeństwa Redfordów. Że byli jak malowani, jak z obrazka. Tacy szczęśliwi.
— Coś lepszego niż wściekły lis? — spojrzała na niego niepewnie. Wzruszyła ramionami. — Nie. Pewnie nic. Nie ma nic lepszego niż wściekły lis — odparła w końcu i choć nie brzmiało to zbyt radośnie, to na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Nie zapomni ci tego lisa, czy tego, jak do mnie powiedziałeś? — Spytała, choć obstawiała to drugie. Nie wątpiła, że Ruth może przepytywać swojego syna. Albo mu to wypominać. I wypominać to też sąsiadce. Nabrać podejrzeń.
Dotarli przed jej dom, zwolniła, kiedy pokonywali kolejne chodnikowe płyty prowadzące przez nieco zaniedbany trawnik. Jakby chciała odwlec w czasie jego powrót do domu. Powinna była napisać do Clive’a już tydzień temu, kiedy Tommy wyjechał. Czuła, że powinna była dać mu znać, a jednak tego nie zrobiła. Nie była w stanie się pozbierać po ostatnim urlopie męża, a i siniaki nie znikały tak szybko, jak zakładała.
— Przyniosłam jej szarlotkę — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Zaprosiła mnie na kawę i nie mogłam odmówić. — Wzruszyła ramionami. Znowu. Okolica była pogrążona w mroku. Gwiazdy nad domami świeciły teraz intensywniej. I mimo tego, że dzień był ciepły, niemal wiosenny, to Clem teraz było zwyczajnie zimno. Miała na sobie w końcu tylko bluzę z kapturem. Pokonała cztery schodki prowadzące na prostą, niewielką werandę, na której latem - dla pozoru - wystawiała dwa bujane fotele. Tak, jak robili to dziadkowie Tommy’ego i tak, jak mieli robić to oni. Jakby te bujane fotele mogły świadczyć o udanym małżeństwie. Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła tyłem do nich. Miała tego pana oficera przed sobą. Kinkiet wiszący przy drzwiach rzucał blade światło, niemrawo rozpraszając wszechobecną ciemność wokół domu Redfordów.
— Zasiedziałam się u niej, ale miałam wrażenie, że nigdy nie skończy mówić — przyznała jeszcze, znowu pozwalając sobie na lekki uśmiech. Nie miała nic przeciwko matce Bennetta. Była sympatyczna, może odrobinę wścibska, ale w zasadzie nieszkodliwa.
— Przyjdziesz później? — spytała cicho, zerkając w stronę domu, z którego właśnie przyszli. Po krótkiej chwili znowu skupiła spojrzenie na mężczyźnie. I jeśli o nią chodziło, to granatowy mundur był jej zdecydowanym faworytem. Nie mogła zakładać, że Clive wpadnie teraz, że zostanie u niej na trochę dłużej. Wtedy w ogóle jego matka nabrałaby podejrzeń. A Clementine naprawdę tego nie chciała. Ale chciała, żeby ją odwiedził.
Mrs. Redford
Clive Bennett był po prostu dobrym facetem, a Clementine Redford wciągnęła go w swoje popierdolone życie, ale jak mogłaby inaczej, kiedy ten okazywał się może nie najlepszym, ale na pewno całkiem dobrym powodem, aby nie utonąć? To tylko dzięki niemu trzymała się jeszcze na powierzchni i nie przyznałaby tego na głos, ale dzięki niemu jej życie miało jakiś sens. Wiedziała, że robi źle, że Clivey zasługuje na wiele więcej niż smutne spojrzenia nieszczęśliwej mężatki, jej niepewne uśmiechy i potajemne schadzki, o których nikt nie mógłby się dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńNie przymuszała go do niczego, ale za pewnik przyjęła, że on chce tego samego, co ona. Nawet nie wyobrażała sobie scenariusza, w której Clive jej odmawia. A powinna. Zdecydowanie powinna była przygotować się na ewentualną odmowę, na odwrócenie się na pięcie i odejście. Raz, a dobrze. Na zawsze. Nie miała mu przecież nic do zaoferowania. Nie mogła go kochać, nie mogła się z nim pokazywać. Nie mogła mu niczego obiecać i składać zapewnień, bo byłyby bez pokrycia.
Clementine też była dobrym człowiekiem. Chciała nim być. Chciała móc być dobrym człowiekiem, zwłaszcza dla niego. A teraz, kiedy stała naprzeciwko niego, zyskując pewną przewagę nad nim ze względu na to, że zatrzymał się na schodach, widząc jego uśmiech, miała poczucie, że powinna być dobra. A to wiązało się z tym, że nie powinna była go zapraszać. Przecież mógł odnieść wrażenie, że zapomniała o jego istnieniu, kiedy niemal cały styczeń jej mąż był w domu. Wykasowała wszystkie wcześniejsze wiadomości, zapisała jego numer tak, aby Tommy, który miał w zwyczaju kontrolować jej telefon, nie nabrał żadnych podejrzeń. Nie zapomniała o Clivie. Nie byłaby w stanie, ale musiała robić wszystko, aby zapomnieć. I to już nie tylko dla swojego dobra, ale też dla jego bezpieczeństwa. Wolała, żeby nie musiał konfrontować się z Redfordem.
— W szpitalu? — spytała, początkowo nie rozumiejąc do czego w ogóle nawiązywał, a kiedy do niej dotarło, rozszerzyła oczy, zasłoniła usta dłonią. — Jezu, Clive… — szepnęła, gdy w końcu przypomniała sobie o uczuleniu Bennetta. Miała tylko nadzieję, że Ruth też o tym pamiętała i wcale nie zamierzała częstować wypiekiem Clem swojego syna. Była jego matką, musiała pamiętać. — Mogłam ją wyrzucić tak, jak zamierzałam — stwierdziła w końcu, odsuwając dłoń od ust, przy okazji zgarniając kosmyk ciemnych, niesfornych włosów za ucho.
Clive miał życie towarzyskie. Ona trochę tego unikała, aby nikt nie domyślał się tego, co ją spotyka. Trochę częściej pozwalała sobie na wyjścia ze znajomymi, głównie z pracy, wtedy, kiedy Tommy’ego nie było w kraju. Ale nawet wtedy potrafiła popaść w zamyślenie tak silne, że nie docierało do niej nic z zewnątrz. Uchodziła za wariatkę. I nie dziwiła się tym, którzy tak sądzili.
Widząc natomiast, że jego uśmiech zbladł, kiedy skupił wzrok na jej twarzy, odruchowo sięgnęła do policzka. Siniaki na w okolicy kości policzkowej, sięgające okolicy oka, zbladły. Przybrały zielonkawo-żółtego koloru i łatwiej było ukryć je pod makijażem niż te niemal brunatne. Zrozumiała jednak, że ten staranny make-up musiał ulec zatarciu, kiedy siedząc w kuchni pani Bennett, bezmyślnie podpierała twarz na dłoni.
Nie była pewna, czy powinna w ogóle to komentować. Bo może Clive wcale tego nie zauważył, może grymas znaczył jego buźkę z zupełnie innego powodu. Może jej zaproszenie budziło w nim niesmak? Złość?
UsuńNie sądziła nawet, że tak trudno będzie odpowiedzieć jej, dlaczego miałby przyjść. To przecież było oczywiste. Ale czuła pod skórą jak brutalnie zabrzmi to, aby przyszedł ją pocieszać, uprawiać z nią seks, który był najlepszą drogą do zapomnienia o bolesnym dotyku Tommy’ego.
Była okropna w tym, jak go traktowała. Nie zasługiwał na to.
— Po prostu przyjdź, Clivey — odpowiedziała mimo tego, do jakich wniosków teraz dochodziła. Wsunęła dłonie głębiej w kieszeń bluzy-kangurki. Zrobiła krok w jego stronę, pokonując tym samym jedną trzecią szerokości werandy w miejscu przy drzwiach. — Zostawię otwarte tylne drzwi — dodała, robiąc kolejny krok. Stała tuż przed nim, niepewnie spoglądając w stronę domu jego matki. — Proszę.
Nie chciała mu tłumaczyć, ale im bardziej uciekała od tego tłumaczenia, tym bardziej żałośnie się czuła.
bitch Redford
[To ja wpadnę najpewniej jutro na mejla, aby obgadać szczegóły i jedziemy z tym wątkiem. :D To wręcz grzech się ciągle tak mijać. :D]
OdpowiedzUsuńMia
Trafili na siebie w złym momencie jej życia. To nie były wakacje w Altancie, gdzie niemal zupełnie beztroscy poddawali się chwili i nie myśleli o konsekwencjach. Może gdyby nie fakt, że wraz z końcem wakacji przeniosła się z ojcem na drugi koniec Stanów, nadal utrzymywaliby kontakt. Może wtedy nigdy nie spotkałaby na drodze Tommy’ego, który ku złośliwości losu, również był z Mariesville. Miała wrażenie, że los z niej zakpił, kiedy zamieszkała w miasteczku, z którego pochodził dla niej ktoś ważny. Bo ten pierwszy raz był ważny, był istotny i nigdy o nim nie zapomniała.
OdpowiedzUsuńI teraz, kiedy Clive wrócił do Mariesville, do domu, a Tommy’ego nie było w mieście… Po prostu się stało. Wydarzyło. Nie planowali tego. I znowu nie myśleli o konsekwencjach. Ich świadomość pojawiła się w głowie Clementine nieco później, kiedy została sama, kiedy widziała zdjęcie ślubne oprawione w ramkę i powieszone nad łóżkiem. Wtedy też zaczęła chować wszystkie rzeczy, które mogłyby świadczyć o tym, że ma męża. Nie była dobrą żoną, ale też nigdy nie była żoną tak naprawdę. Tommy był mężem na pokaz, ba, ku uciesze publiki był mężem idealnym, a ona żonką z wiecznie skwaszoną miną.
Wycierpiała przez niego dość jeszcze zanim armia odcisnęła na nim swoje piętno. A kiedy wsiąknął w jej struktury, jakby był do tego urodzony, mogła zapomnieć o lepszych dniach. Stał się jeszcze brutalniejszy, każdy kolejny powrót Tommy’ego był gorszy, boleśniejszy. Kiedy trafiła do szpitala ze zwichniętym barkiem, patrzyli na nią krzywo, a ona równie krzywo mogła się uśmiechać, gdy troskliwy, zmartwiony mąż dbał o to, aby nie została sama.
I nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o tym w czyich ramionach szukała pocieszenia. I nie chciała, żeby Clive wiedział, co dzieje się w jej domu, kiedy on nie mógł do niego wejść. Wieść o niewierności Clem rozprzestrzeniłaby się po małym Mariesville z prędkością światła. Być może jego matka byłaby więcej niż niezadowolona, a akurat Ruth zdawała się lubić Redforda. I Redford zdawał się lubić Ruth. Mieszkała tuż obok. Mogła być dobrym źródłem informacji.
Zatkało ją. Dosłownie. Zamurowało na krótką chwilę, kiedy usłyszała co do niej powiedział, a właściwie - kiedy dotarł do niej sens tych słów. Wpatrywała się w niego z coraz większym niezrozumieniem. Jakby z obawą, że cała sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, a ona powinna była zwyczajnie zakończyć tę znajomość i wrócić bez niego do swojego szarego, nędznego życia.
— Co? — burknęła niewyraźnie jeszcze zanim otrząsnęła się z szoku. Odwróciła się na moment za siebie, jakby musiała urzeczywistnić te drzwi frontowe, o których mówił. No, były tam. I tylko ona zamierzała przez nie wejść do swojego domu.
Uważnie przyglądała się mężczyźnie, który stał w mundurze na schodach prowadzących na werandę. Grymas, który pojawił się na jej buzi, nie dodawał jej urody, a wręcz przeciwnie. Światło rzucane na jej twarz potęgowało cienie, które niemal uwydatniły rozległy siniak.
— Tylko z nakazem, oficerze Bennett — niemal warknęła w odpowiedzi na jego głupotę. Może nie wpadłaby na to, gdyby był tutaj po cywilu. Ale nie był. Kurwa. — Zapiekanka ci wystygnie. — Dodała jeszcze, ale nie ruszyła się z miejsca. Zacisnęła drobne dłonie w pięści, nabierając powietrza w płuca. Nasłuchała się o tej zapiekance. Ulubionej zapiekance Clive’a.
Już miała się odwrócić. Naprawdę chciała, bo znowu zerknęła w stronę drzwi, w obszernej kieszeni wyszukując kluczy z pokaźnym breloczkiem. — Co chcesz przez to osiągnąć, Clivey? — spytała cicho. Powinna kazać mu spierdalać. I trochę kazała, ale chciała wiedzieć też, co nim kieruje. Wiedziała, że nie jest w stosunku do niego fair. Nie mogła być, ale on teraz był nie tyle niesprawiedliwy w stosunku do niej, co prawie okrutny. Ale przecież on o tym nie wiedział.
the worst
Trzeba postawić sprawę jasno i przyznać, że każdy dzień Clementine był z tych gorszych. Ona nie miewała dobrych dni. Ona nie miała nawet dobrego życia, a Clive miał szansę je mieć. Bez niej. I to nie tak, że uważała Bennetta za swoją wstydliwą tajemnicę. Nie wstydziła się go, nie wstydziła się tego, co robili i gdyby mogła, dałaby wiele, aby ujrzało to światło dzienne. Ale nie mogła. Oni nie mogli pozwolić na to, żeby ktokolwiek się dowiedział. Clive nie pytał, więc pewnie tylko się domyślał, dlaczego Clementine tak bardzo zależy, żeby ukrywać swój romans.
OdpowiedzUsuńClementine w zasadzie była nikim więcej jak tchórzem.
Powinna była się rozwieść, ale jeden jedyny raz, kiedy poruszyła ten temat przy Tommy’m skończył się tym, że rzekomo wyjechali na dwa tygodnie niezapowiedzianego urlopu. Redford po prostu nie miał innego sposobu na to, aby ukryć w Mariesville skatowaną żonę. Musiał ją stąd wywieźć.
Powinna była zakończyć takie życie, ale problem polegał na tym, że nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc, a ona po prostu nie miała na tyle odwagi. Bała się żyć, ale tak samo bała się umierać.
Nie robiła więc nic, pozwalając przy tym wierzyć Bennettowi, że ma go za śmiecia, chociaż wcale tak nie było. Znaczył więcej niż chciałaby myśleć, że znaczy. Nie powinien znaczyć nic, a jego obecność powinna wiązać się tylko z dobrym, konkretnym seksem i wymykaniem się, czy to z jej domu, czy z jego mieszkania pod osłoną nocy, zanim znaczna część Mariesville obudziła się do życia. Ale tak nie było i to mogło doprowadzić ją do zguby.
Clem nie miała pojęcia, co dzieje się z panią Bennett. Mogła snuć przypuszczenia, ale tak naprawdę rzadko trafiała na Ruth w chwilach jej słabości. Częściej trafiała na nią wtedy, kiedy sąsiadka była pełna energii, może nieco zagubiona, ale na pewno osadzona w rzeczywistości. Dlatego traktowała ją jako zagrożenie.
I dotarło właśnie do niej, że jej syna też powinna. Była wściekła. Na niego, ale przede wszystkim na siebie. Bo pozwoliła mu na to, aby wytrącił ją z równowagi, bo z tej chwiejnej równowagi po prostu wypadła.
— Pierdol to, Bennett. — Zawtórowała mu. Nie zamierzała go zatrzymywać, skoro on nie chciał zrozumieć, skoro przez swoją frustrację zaczął jej wszystko utrudniać. A ona, nie licząc seksu, na który go zaprosiła, chciała po prostu poczuć się bezpiecznie. I nie czuła się tak, kiedy sama leżała w szerokim, małżeńskim łóżku. To nie był jej dom, nie mogła się w nim poczuć dobrze i bezpiecznie.
— Dlaczego nie potrafisz zrozumieć… — szepnęła. Mógł jej nie usłyszeć, nie zależało jej na tym, żeby słyszał.
Chciała mu przywalić, potrząsnąć nim, ale jedyną rzeczą, którą miała pod ręką, był niewielki pęk kluczy. Cisnęła więc nimi, celując w plecy Clive’a, ale te ledwo go drasnęły, przelatując ponad jego ramieniem. Całe szczęście, że to nie ona nosiła broń. Patrzyła się na klucze, leżące parę kroków przed stopami oficerami. Ledwo je dostrzegała w panującej ciemności. Tego już nie mogliby wytłumaczyć interwencją.
A ona była wariatką, bo nie potrafiła pogodzić się z jego odmową.
— Dobranoc. — Dodała tylko, żeby zachować jakąkolwiek twarz, choć paliła się ze wstydu. Ale nie ruszyła się po klucze. Czekała, aż Clive je minie i zniknie jej z oczu. Tak byłoby teraz dla nich najlepiej, chociaż nie chciała, żeby odchodził.
Choć i on miał jej numer, i wiedział, gdzie jej szukać.
still - the worst of the worst
Dobrze, że skapitulował. Dobrze, że odszedł. Bo ona nie potrafiła. Chciała go mieć, ale na zasadach, które były zwyczajnie niesprawiedliwe dla niego. Nie mogła go mieć. I nie powinna. Wtedy wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, a tak czuła, jak cała złość kipi w niej, kiedy patrzyła w plecy odchodzącego policjanta. Kurwa, że też musieli na siebie wpaść w tym pieprzonym Mariesville. Że też musieli utwierdzić się w przekonaniu, że pójście ze sobą do łóżka jest stosunkowo proste. I było, dopóki Clive nie zaczął stroić fochów, a ona mu w tym wszystkim wtórowała. Zachowywali się dosłownie jak para gówniarzy. A ona w dodatku - jak wariatka. Odczekała, aż zniknie z jej terenu i dopiero wtedy, drżąc na chłodzie, ruszyła po swoje klucze. Nie patrzyła w stronę domu Bennettów, kiedy otwierała drzwi, nie zerknęła tam nawet wtedy, kiedy weszła do kuchni, gdzie jedno z okien wychodziło na ich podwórko. Zasłoniła rolety. Zamknęła drzwi. Frontowe i te wychodzące na ogródek.
OdpowiedzUsuńWyciągnęła butelkę drogiej tequilli, pozwalając sobie naruszyć zapasy męża. Miala to w dupie. Miała w dupie Tommy’ego. Clive’a też. Problem polegał na tym, że kiedy obudziła się następnego dnia, miała najpotężniejszego kaca od dawna, a wyprawa do pracy była najgorszym, co mogła sobie zrobić. Ale musiała żyć. I żyła. Przez kolejny tydzień. Ani razu nie sięgając po telefon, żeby do niego zadzwonić albo napisać. Unikała nawet jego matki, biorąc dodatkowe zmiany w robocie, a do domu wracała tylko po to, żeby spać.
Zmieniło się to w chwili, kiedy jedna z dalszych sąsiadek urządzała babski wieczór. Clemmy wiedziała, że tutejsze kobiety mają swoje rytuały, a jednym z nich było wyjście na miasto bez swoich mężów. Pewnie gdyby nie spotkała Margaret w supermarkecie, to nawet nie zostałaby zaproszona. Ale kiedy oficjalne zaproszenie padło, nie mogła odmówić. Margaret była dominująca i miała krąg wiernych przyjaciółek. Clementine nigdy nie zależało, żeby do nich należeć. Tommy’emu też nie, bo im mniej znajomych miała Redford, tym mniejsze były szanse na to, że wszystko się wyda.
Po zjedzonej pizzy, udały się do The Rusty Nail, gdzie piwo kupowały w dzbankach, śmiały się i zwyczajnie w świecie były głośne, dzikie, jakby ktoś spuścił je ze smyczy. Clementine nie czuła się w tym wszystkim dobrze, a kiedy wśród gości baru dostrzegła Bennetta, czuła się jeszcze gorzej.
Bolała ją już głowa od wiecznego trajkotania, przechwalania się tym, co ich mężowie nie wyczyniają w łóżkach i jak czasami trudno jest im szczytować. Słuchała porad i technik, a potem czuła na sobie te współczujące spojrzenia, bo jej męża więcej nie było niż był i pewnie musiała za nim bardzo tęsknić. I za seksem również. Bo ile można żyć bez seksu?
Kiedy padło to pytanie, Clem uwiesiła spojrzenie na blondynie, który dzisiaj był tutaj po cywilu. Pewnie z kimś znajomym. Odpowiedziała smutną minką, wzruszeniem ramion i hasłem o wibratorze. Towarzyszki wybuchły gromkim śmiechem, a Redford złapała swój pusty kufel i ruszyła w stronę baru. Ale słyszała, mimo panującego w lokalu gwaru, jaka to ona nie jest biedna. Jak się bardzo się, kurwa, myliły.
Stanęła obok niego, wspierając się o wysoki kontuar, na którego blacie postawiła puste naczynie, czekając na dolewkę.
— Cześć, Clivey — zaczęła spokojnie. Sam fakt, że podeszła do niego w miejscu publicznym i odważyła się dołączyć, mógł świadczyć nie tylko o tym, że była zdesperowana, ale przede wszystkim o tym, że żałowała tego, jak potoczyła się ich ostatnia rozmowa. Chociaż rozmową by tego nie nazwała. Nie chciała jednak mieć w nim wroga, bo był tak naprawdę jedyną osobą w całym Mariesville, której mogła zaufać, ale którą jednocześnie odtrącała. Bo tak było łatwiej i bezpieczniej.
Dzisiaj była już jednak odrobinę wstawiona, a to dodawało jej odwagi. Tommy’ego nie było w mieście, więc co mógł jej zrobić? Tłukł ją za bardziej błahe rzeczy niż pomówienie, że ktoś ją widział na mieście z innym facetem. Mogła to znieść.
let's try again, alright?
Gapiła się w ekran telefonu od trzech minut. Ona zwariowała. Innego wytłumaczenia nie było. Dobrze wiedziała, że od patrzenia się w telefon wiadomość wcale się nie zmieni. Mia nie wiedziała, czy powinna przyjąć zaproszenie czy może jednak odpuścić. Nie miała już siedemnastu lat, aby po kryjomu chodzić na ogniska organizowane w środku wypizdowia, upijać się i modlić, aby nie zmarznąć, gdzieś po drodze. Z drugiej strony strasznie za tym tęskniła i właściwie to co jej szkodziło? To przecież to nie tak, że robiła coś niesamowicie ważnego.
OdpowiedzUsuńWyjątkowo tego wieczoru nie spędzała w The Rusty Nail, gdzie rozgrzewałaby swoje struny głosowe. Nie miała również żadnych klientek, które byłyby zdesperowane na nowe paznokcie i istniało wielkie prawdopodobieństwo, że spędziłaby ten wieczór zagrzebana w pierzynie oglądając po raz tysięczny Gotowe na Wszystko, gdyby Sarah nie wyleciała z wiadomością o spontanicznym ognisku. Wahała się zaledwie chwilę. Mimo, że już od nieco ponad czterech miesięcy była singielką to wciąż łapała się na myśleniu, jak zareagowałby Jacob wiedząc, że chce gdzieś wyjść i dobrze się bawić. Jacoba teraz nie było, a nikt nie mógł jej zabronić wyjść i spotkać się ze znajomymi. Wcześniej nikt jej tego też nie zabraniał, ale rozczarowane spojrzenie, które posyłał jej były narzeczony sprawiało, że nie była w stanie cieszyć się z wieczoru i zwykle wracała grzecznie przed dwudziestą drugą. Bo Jacob oczywiście nigdy nie chciał wychodzić z nią. Znudzone spojrzenie posłała jej za to Barbie, która chyba wyczuła, że łóżko będzie tego wieczoru w pełni dla niej.
Amelia wysłała wiadomość potwierdzając swoją obecność na ognisku i zapewniając, że nie wpadnie z pustymi rękami, a zgrzewką piwa, bo przecież nie wypada pojawiać się z pustymi rękami. Błyskawicznie dostała wiadomość zwrotną, która przepełniona była nie tylko radością, ale również i lokalizacją. Sarah nie była w stanie powiedzieć jej kto będzie. Rzuciła tekstem o starej paczce, a w nią wliczała się dość spora liczba osób. Z niektórymi Amelia nie miała już za często kontaktu, jeszcze inni wyjechali z Mariesville. Utrzymywała raczej przyjazne kontakty ze wszystkimi, więc nie martwiła się o żadne niechciane spięcia.
Pozostały czas wykorzystała, aby się przygotować. Nie stroiła, bo i po co? Mieli spędzać czas na zewnątrz, a była zima i nawet najlepszy strój byłby zakryty kurtką czy płaszcze. Poza tym, na Boga, byli w Mariesville. Tutaj mało kogo obchodziły stroje. Wychodząc rzuciła rodzicom, że pewnie nie wróci na noc i nie czekała na ich odpowiedź, bo czuła, że będą się czepiać. Zgarnęła kluczyki od auta i sprawnie uciekła do auta zanim mogliby ją zatrzymać. Zgodnie z obietnicą wstąpiła po piwo i była przekonana, że starsza kasjerka oceniała Amelię i jej trzy zgrzewki. No przecież nie mogła przyjść z jedną, prawda?
W Riverside Hollow znalazła się niedługo później, a dojeżdżając widziała już parę znajomych samochodów na parkingu. Może to było mało rozsądne, aby przyjeżdżać, skoro wszyscy mieli pić. Piwa zostawiła w bagażniku, bo i tak nie dałaby rady zanieść wszystkiego. Najwyżej kogoś po nie wyśle. Z daleka słyszała muzykę, a także przebijający się przez nią głos Nathana, którego dobrze kojarzyli chyba wszyscy. Atmosfera była niemal identyczna, jak parę lat wcześniej. Z tym, że teraz byli trochę dojrzalsi, a impreza w pełni legalna.
— No proszę, prawie wszyscy są — zaśmiała się. Obrzuciła krótko znajomych spojrzeniem. Było parę osób, z którymi aż tak blisko nie byli, ale jakie to teraz miało znaczenie?
— Nawet mamy kogoś kto będzie pilnował porządku — rzucił Nathan, a głową skinął w stronę Clive’a — tylko nie wyzywaj posiłków, co? Będziemy grzeczni, obiecuję na mały maluszek.
Spojrzenie blondynki powędrowało w stronę Clive, do którego uśmiechnęła się serdecznie, a ta uwaga sprawiła, że parsknęła śmiechem.
— Hej — przywitała się — Nate, każdy wie, że słowo „grzeczny” nie występuje w twoim słowniku. Ale może po starej znajomości Clive cię nie zakuje w kajdanki, jak zaczniesz rozrabiać.
Amelia
Clive sądził, że Clem widziała w nim tylko kogoś do seksu, ale wcale tak nie było. Tylko on nie miał prawa o tym wiedzieć, bo o tym nie rozmawiali. W ogóle mało rozmawiali, ale ona robiła to z obawy, że powie mu za dużo. Nie chciała jego litości ani pomocy, bo nikt poza nią samą nie mógł jej pomóc. Wiedziała to.
OdpowiedzUsuńDrgnęła więc, kiedy odpowiedział na jej powitanie, mrużąc przy tym oczy.
— Clive — poprawiła się, żeby nie miał wątpliwości co do tego, że go słucha. Odwróciła więc spojrzenie, skupiając się na krótką chwilę na terenie wokół bilardowych stołów. Nie była jedną z tych dziewczyn z dużymi dekoltami, ale zawsze braki w biustonoszu nadrabiała ślicznym uśmiechem. Czasy, kiedy była uważana za najładniejszą dziewczynę w klasie, minęły bezpowrotnie, a ona została smutną mężatką. I choć spędzała ten wieczór z innymi smutnymi mężatkami, to one były smutne inaczej. One były zwyczajnie znudzone swoim życiem, a Clem nie mogła powiedzieć tego samego o swoim. Ona się nie nudziła, bo musiała być sprytna, musiała kombinować, aby nie dać się zabić, a wiedziała, że prędzej czy później Tommy przesadzi. Nie była głupia, bo za każdym razem bolało bardziej. Fizycznie. Bo psychicznie coraz mniej. Mniej płakała.
Może dlatego postanowiła dzisiaj do niego podejść, bo po trzech wypitych piwach coś zaczęło się w niej buntować. Bo nie chciała swojego życia takiego, jakie zostało jej darowane. Nie chciała pamiętać szarpaniny na korytarzu sądowym, nie chciała pamiętać każdej kolejnej przeprowadzki i lafiryndy ojca. Nie chciała nawet pamiętać tego, jak zakochała się z Tommy’m, jak zgodziła się wyjść za mąż i osiąść w Mariesville.
— Jesteś sam? — zapytała głupio, próbując - mimo szczerej i jawnej niechęci Bennetta podtrzymać rozmowę. Skinęła też głową na barmankę, która zapytała jej, czy chce to samo. Chciała. Piwo było słabe, jeśli o upijanie się, ale nie chciała mieszać. Aż taka głupia nie była, choć Clive mógł myśleć teraz inaczej.
Dusiło ją. Totalnie. Czuła, że chce mu powiedzieć, wyjaśnić i wytłumaczyć, ale nie potrafiła. Bo byli zbyt daleko siebie i to wcale nie w sensie fizycznym. Ona była mu w gruncie rzeczy obojętna, przynajmniej takie wrażenie odnosiła. Dlatego niezrozumiały pozostawał dla niej wieczór, podczas którego rozmawiali ostatni raz.
Myślała, że Clive też czerpie przyjemność z ich schadzek i choć ona tłumiła w sobie wszelkie romantyczne porywy własnego serca, tak myślała, że Bennett nie musiał tego robić, bo nic do niej nie czuł i nie chciał czuć.
Westchnęła głośno, a potem zrobiła spory łyk piwa. Znowu na niego spojrzała, a właściwie na jego profil, bo ten nawet na nią nie popatrzył. Nie mogła go do tego zmusić, podobnie, jak nie mogła zmusić go do czegokolwiek innego.
— Nieważne, Clive — odpowiedziała sama sobie, szczególny nacisk kładąc na jego imię. — Na pewno nie jesteś.
Czy jej głos był pełen niezrozumiałego żalu i goryczy, która przez nią przemawia? Ano był, nie potrafiła tego ukryć, ale też wcale nie zamierzała. Zamrugała tylko kilkukrotnie, szybko, przystawiając kufel z piwem do ust.
think fast ;>
Clive większą uwagę zwracał na charakter niż na cycki, więc dziwnym było, że w ogóle jakąkolwiek uwagę poświęcił Clem. Zwłaszcza, że nie była tą samą Clementine, którą poznał w Atlancie. Nie była tak samo radośnie uśmiechnięta, rozchichotana i ciekawa życia, pełna siły do tego, aby poznawać je na swój sposób. Razem z nim.
OdpowiedzUsuńClementine Redford cycki miała nieciekawe, z punktu widzenia niektórych mężczyzn, a charakter równie miałki. Nie była pyskata, nie była wybuchowa, nie była nawet zabawna. Nie teraz, kiedy jej życie kręciło się wokół mężczyzny, który traktował ją jak worek treningowy i wokół drugiego, który nie chciał już mieć z nią nic wspólnego. Więc przychodziła do tego drugiego, jakby licząc na to, że zmienił zdanie, jakby łudząc się, że wcale nie wziął do siebie tego, że rzuciła w niego kluczami, choć oboje doskonale wiedzieli, że rzuciłaby w niego czymkolwiek, co miałaby w ręce. Dobrze, że były to tylko klucze.
Atakowała go swoimi smutkami i smuteczkami, spoglądając na niego jeszcze smutniejszymi oczami, posyłając mu uśmiechy, którym bliżej było do grymasów niezadowolenia. Clementine była fatalna, ale nigdy nie traktowała Bennetta jak swoją prywatną kurwę. Gdyby tak było, musiałaby mu płacić, nie? Kurwy nie były tanie.
Gdyby jednak zastanowiłaby się nad tym dłużej, doszłaby do wniosku, że Clive też nie był tani, bo choć nie mówił tego na głos, to zaczął stawiać żądania. Takie miała wrażenie, kiedy ostatniego wieczoru chciał wejść do jej domu frontowymi drzwiami. Mogła zaproponować mu wtedy seks przy zapalonym świetle, w oknie, żeby cała okolica wiedziała. Bo czemu nie? Skoro miała się pogrążyć, to po całości. Jeśli Tommy miał ją zatłuc na śmierć, to faktycznie za coś, co faktycznie zrobiła.
Brzmiało to okrutnie, ale czasami czekała na to, aż zada ten ostatni, decydujący cios, na jej nieszczęście Tommy wycofywał się w porę, choć wiedziała, że coraz trudniej było mu się kontrolować, a teraz jeszcze musiała się mierzyć z żalem i gniewem Bennetta.
Milczała, kiedy przyznał, że nie jest sam. Spojrzała jeszcze tylko w kierunku cycatej blondyny i wzruszyła ramionami. Sama się sobie dziwiła, ale wypiła połowę kufla piwa na raz. Skrzywiła się, a barmanka posłała jej krzywe spojrzenie. Doganiała Clive’a. Miała już na koncie dwa i pół piwa. I nie byłoby niczym dziwnym, gdyby alkohol okazał się tym, co wyzwoliłoby w niej chęć przeprowadzenia szczerej rozmowy, prawda?
— A co? — powtórzyła po nim, patrząc teraz na niego z niezrozumieniem malującym się na twarzy. — A to, że skoro tak bardzo nie chcesz już do mnie przychodzić, to możesz mi o tym normalnie powiedzieć, wiesz? — Ups. Kto to mówił? Na pewno nie stłamszona przez życie Clem. Zrobiła kolejny, spory łyk piwa i łapiąc spojrzenie barmanki, zamówiła już kolejny kufel. Należało jej się. — A nie odstawiać scenę przed moim domem. Jeśli tak bardzo… — Kolejny łyk. Niemal opróżniła do końca ten przeklęty kufel. Czknęła, zasłaniając usta wierzchem dłoni. — Ci to wszystko nie pasuje, to nie wiem, dlaczego nie potrafisz zebrać się na odwagę i mi tego powiedzieć. Co masz do stracenia? — spytała nieco ostrzej niż zamierzała, kompletnie ignorując fakt, że byli w miejscu pełnym ludzi, a po jej drugiej stronie stanął ktoś inny, na tyle blisko, że mógł wszystko bez trudu podsłuchać.
I pomyśleć, że Clemmy naprawdę chciała go za wszystko przeprosić. Ale nie chciała prosić się o seks, o czyjąś bliskość i dyskrecję, która gwarantowała jej jako-takie bezpieczeństwo.
it can't be satan, there's no way ;>
— Świetnie — odparła odruchowo, brzmiąc znacznie ostrzej niż planowała, zanim zdołała cokolwiek zarejestrować i przemyśleć. Chciała tego. Sprowokowała go, a on nie pozostawał jej dłużny. Przynajmniej postawił sprawę jasno. Nie spodziewała się tego. Tak samo, jak nie mogła spodziewać się tego, że Clive będzie czuł się jak jej kurwa. Kiedy byli razem pozwalała sobie na czułość względem niego, nie bała się wyszeptywać jego imienia, nie bała się gładzić jego policzka, przeczesywać włosów i po wszystkim przytulać właśnie do swojej piersi. Dzięki tym chwilom, które wykradali sobie trochę bez opamiętania, miała jakiekolwiek poczucie normalności. Clive nawet nie miał o tym pojęcia, ale skutecznie zakotwiczał ją w rzeczywistości. A teraz przestał, więc stała się wariatką.
OdpowiedzUsuńMiał pełne prawo do tego, aby odwrócić się na pięcie i odejść, a ona nawet nie próbowała go zatrzymać. Odprowadzała go jednak wzrokiem, śledząc każdy jego krok, ruch, gest. Skrzywiła się, kiedy objął cycatą blondynę. Uniosła przy tym brew, dopiła piwo i wróciła do stolika, przy którym zostawiła swoje koleżanki. Chwilę później dołączyło do nich trzech facetów. Usiłowali być zabawni, ale cel mieli jeden - wyhaczyć chętną mężatkę, a takich w ich towarzystwie nie brakowało.
Clementine trochę wypadła z obiegu, przestała nadążać za ożywioną dyskusją, pijąc po prostu kolejne piwo, przy czym ciągle uciekała spojrzeniem w kierunku Clive’a. Nie powinna. Powinna była sobie odpuścić tak, jak on to zrobił. Zastanawiała ją ta lekkość, z jaką się z nią pożegnał. Może Clem też powinna spróbować terapii, czasami nawet o tym myślała, ale wtedy dochodziła do wniosku, że pewne sekrety musiałyby ujrzeć światło dzienne i nic nie byłoby łatwiejsze. Byłoby jeszcze gorzej, bo Tommy zadbałby o to, aby odciąć ją od miejsca, w którym mogła poczuć się dobrze i bezpiecznie.
Dopiła czwarte piwo, oznajmiła, że się zbiera i wstała, z trudem łapiąc równowagę. Na blat stolika rzuciła kilkadziesiąt dolarów - swoją część za wspólnie otwarty tego wieczoru rachunek i mimo jęków zawodu pozostałych pań i ochoczych namów panów, zarzuciła kurtkę na ramiona i ruszyła do wyjścia. Nawet nie zauważyła, że jeden z nich poszedł za nią. Zorientowała się dopiero wtedy, kiedy przy samych drzwiach objął ją w pasie tak, jak Clive obejmował cycatą blondynę.
Wyszli razem.
Facet wrócił jednak po pięciu minutach, głośno wspominając coś o wariatce. Clem po prostu nie dała się, wbrew jego oczekiwaniom, zaciągnąć do pobliskiego zaułka, zamiast tego rozpoczęła pijacką drogę powrotną do domu. Szła całą szerokością chodnika, przez chwilę nawet drogą, kiedy nadjeżdżający samochód zwyczajnie ją strąbił. W pewnym momencie wyciągnęła telefon z kieszeni. Odblokowała go. Kontakt fryzjer_Carol był zapisany tuż przed kontaktem fryzjer_Donna i tylko jeden z nich prowadził do prawdziwego fryzjera. Otworzyła czat z Carol, historia wiadomości była pusta. Czknęła. Nie odeszła od The Rusty Nail zbyt daleko, gdyby się odwróciła, miałaby bar w zasięgu wzroku, chociaż miała wrażenie, że szła już od godziny.
Przerepraszam. Za a wszyskto.
To była pierwsza wiadomość, którą wysłała do Clive’a. W jej przypadku nadmiar alkoholu budził po prostu najszczersze emocje. I niczego nie była w stanie udawać. Zrobiła kolejnych kilka kroków, kiedy znów zdecydowała się odblokować telefon. Nie spodziewała się nawet tego, że Bennett jej odpisze. Nie musiał. Ona zamierzała zaspamować mu skrzynkę odbiorczą.
Zasgłujesz
To była druga wiadomość, wysłana przez typowego miss clicka. Może nie całkiem typowego, bo pijackiego, ale jej głowa chciała więcej niż to, na co pozwalały jej ociężałe palce.
Na nalplejsze.
Napisała i wysłała to, co myślała. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo przecież nie myślała, że Clive Bennett zasługiwał na wszystko co nalplejsze, a zdecydowanie najlepsze. Zasługiwał na tę cycatą blondynę, jeśli tylko byłaby dla niego dobra. Z pewnością miała tę przewagę, że była lepsza dla Clive’a niż Clementine Redford. Bo Clementine Redford była smutną suką bez honoru, która nie radziła sobie z własnym życiem. I chwilowo zapomniała o naczelnej zasadzie: piłeś, nie pisz.
Usuństupid drunk bitch
Starała się zbyt często nie myśleć o tym, że utknęła na dobre w Mariesville. Robiło się jej zwyczajnie przykro, że w czasie, kiedy jej rówieśnicy wyjeżdżali do college ona była ślepo zapatrzona w chłopaka. Naiwnie sądziła, że Jacob da jej wszystko, bo przecież tak obiecywał i nie miała powodu, aby mu nie wierzyć. Nawet nie zauważyła, kiedy oddawała mu coraz większe kawałki samej siebie, aż w końcu zostawił ją z marnymi resztkami. Nigdy jej nie wyśmiewał, ale na swój sposób krytykował zainteresowania blondynki. Uważał, że nic nie osiągnie swoim śpiewaniem i tutaj chyba poniekąd miał rację, bo nie osiągnęła. Występowała w The Rusty Nail, ale czy to było spełnienie jej marzeń? Oczywiście, że nie. Chciała więcej, ale było dla blondynki dość oczywiste, że dziewczyny z małych miasteczek rzadko mają szansę na to, aby się wybić. To nie tak, że nienawidziła tego miasteczka. Na swój sposób je kochała. Miała tu bliskie osoby, wiele pięknych wspomnień i czuła się tu szczęśliwa, ale gryzło ją pytanie co by było gdyby? Czy rozkręcałaby karierę w Los Angeles, gdyby stanęła na swoim? A może wróciłaby tu z podkulonym ogonem błagając o to, aby przyjęli ja z powrotem? Cokolwiek by to nie było, byłoby lepsze niż świadomość, że straciła swoją szansę.
OdpowiedzUsuńW takich chwilach, jak w tej cieszyła się, że tutaj została. Mogła w każdej chwili spotkać się ze znajomymi, wybrać na spontaniczne ognisko i spić w lesie wśród bliskich osób. Brzmiało to szczeniacko, ale chyba czasami każdy potrzebował poczuć się jak nastolatek, prawda? Z pewnością potrzebowała tego Amelia, której zwyczajnie tęskniło się do znajomych.
- Nie fair, wszyscy już prawie porobieni – westchnęła z żalem. Gdyby tylko kierował ktoś inny wypiłaby w domu porządnego drinka. Niby mogła też się tu przejść, ale nie potrzebowała plotek o podpitej Amelii zataczającej się po miasteczku. Zeszły rok dostarczył jej dość atrakcji.
– Składam oficjalny wniosek, panie policjancie – zwróciła się do Clive, a wymalowane różowym błyszczykiem usta wygięła w uśmiechu. – Aby mnie pan przypilnował z piciem i nie pozwolił wrócić trzeźwiej – zaśmiała się podchodząc bliżej.
Traktowała swój wniosek bardzo poważnie. Chciała się dziś dobrze bawić i poczuć jak ta siedemnastolatka, która w tajemnicy przed wszystkimi uciekała, żeby imprezować w starszym towarzystwie.
Odebrała butelkę z piwem, stuknęła szyjka o butelkę, która trzymał Clive i upiła kilka łyków. Częściej sięgała co prawda po tequilę lub kolorowe drinki, ale do ogniska najlepiej pasowało zwykle schłodzone piwo, chociaż patrząc na to, jaka była temperatura na zewnątrz to specjalnie go chłodzić nie musieli.
- A tak poważniej, to jak leci? – spytała luźno. Dawno się nie widzieli i była ciekawa. Aż ciężko było uwierzyć, że byli teraz dorośli ludźmi. Co prawda tylko jedno z nich z poważną dorosła praca. Mia, podobno, nie robiła nic specjalnego, a na pewno nic co mogłoby równać się z zasilaniem szeregów policji. – Stawiam dwadzieścia dolców, że Nate skończy swój wieczór drzemiąc w pierwszych lepszych krzakach – mruknęła zaniżonym tonem, gdy dostrzegła, jak chłopak w jakimś wyzwaniu duszkiem wypija na raz cała butelkę.
Melly
Clementine była chujowa. Jej życie było bardziej niż chujowe i już po prostu nie wiedziała, co robić. Clive zapisany w telefonie jako fryzjerka nie był czymś miłym, ale gwarantował im bezpieczeństwo. Wiedziała w końcu, że Tommy inwigilował jej telefon, kiedy przebywał w kraju. A ona była tylko człowiekiem, więc wolała o niczym nie zapominać i zamaskować ślady zawczasu. Musiała to zrobić. Dla swojego bezpieczeństwa, które nie istniało, ale też dla bezpieczeństwa Clive’a. Bo on mógł uważać, że był dla niej tylko komplem od seksu i nic dla niej nie znaczył, a ona niezbyt chętnie, a właściwie to wcale, nie wyprowadzała go z błędu. Ale robiła to dla niego, czego nie mógł zrozumieć, skoro nie znał jej całej historii. A Clivey w książce telefonicznej mógł przysporzyć problemy.
OdpowiedzUsuńO tym też mu nie mówiła. O tym, że Tommy leje ją tak, jakby chciał zabić, ale opanowywał się w ostatniej chwili. O tym, że lał ją za to, jak na niego popatrzyła albo zbyt głośno odetchnęła, co brał za wyraz braku szacunku dla pana męża. Clemmy, podczas pobytu Tommy’ego w domu, żyła w wiecznym strachu, a kiedy wyjeżdżał potrzebowała coraz większej ilości czasu, żeby dojść do siebie.
Potrzebowała do tego kogoś. Czyjegoś ciepła, ramion, w których mogłaby zapomnieć i od paru miesięcy Bennett radził sobie z tym całkiem nieźle, dopóki romans z mężatką przestał być dla niego wygodny. Nie mogła go winić. I nie winiła, ale jednak zachowywała się jak wariatka i miała tego bolesną świadomość następnego dnia.
Obudziła się z kacem. Fizycznym i moralnym, rozpoczynając dzień od rzygania i zerknięcia na telefon pomiędzy kolejnymi torsjami. Odpisała mu, choć pewnie nie powinna. Przepraszam.
I tylko tyle. Nie sprecyzowała za co. Wyłączyła telefon i poddała się temu, co przychodziło jej najłatwiej - użalaniu się nad sobą.
Mijały kolejne dni, a Clem wcale nie czuła się lepiej. Nie szukała jednak żadnych kontaktów z ludźmi, ograniczając je tylko do tych z pracy, czyli do tych, do których musiała. Nie pisała i nie dzwoniła do Clive’a, bo kiedy tylko o nim pomyślała, paliła się ze wstydu. Mógł ją uważać za skończoną sukę, ona się tak czuła i naprawdę chciałaby być w innym momencie swojego życia. Albo mieć większą odwagę do tego, aby zacząć traktować go inaczej. Lepiej. Bo nie kłamała, kiedy pisała, że zasługiwał na najlepsze.
W ostatnich dniach coraz częściej odklejała się od rzeczywistości. Przejeżdżała na czerwonym świetle, a potem potrafiła siedzieć w samochodzie pod domem nawet godzinę, zanim zrobiła cokolwiek więcej. Tkwiła w marazmie, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Prawie w ogóle nie jadła, prawie w ogóle nie spała, a kiedy już zasypiała, to budziła się o wiele bardziej zmęczona niż się kładła. Nawet nie wiedziała, jak to się stało, że krojąc cebulę do kolacji, rozcięła sobie wnętrze dłoni. Niemal na całej szerokości. Upuściła nóż, który z brzękiem wylądował na kuchennych kafelkach. Stała tak i patrzyła, jak spore rozcięcie nabiegło krwią, która szybko zaczęła przelewać się przez palce i kapać na deskę do krojenia.
Kurwa. Ocknęła się i złapała za papierowy ręcznik, przyciskając go do dłoni. Szybko zmienił kolor na soczyście czerwony, a ona nie była w stanie w żaden sposób zatrzymać krwawienia. Jak można było, kurwa, tak bardzo krwawić po rozcięciu nożem? Spłukała to, co nazbierało się na skórze, ale krew nadal płynęła. Docisnęła więc kolejną porcję papieru. Telefon był rozładowany, a ona nie wyobrażała sobie, aby pozbawiona funkcjonalności jednej dłoni miała jechać aż do Camden, do szpitala. Nie miała nawet plastrów, bandaży ani gazy. Nie miała nic i choć doskonale wiedziała, że powinna uzupełnić zapasy przed kolejnym powrotem męża, to jakoś jej się do tego nie spieszyło.
Na stopy wsunęła tylko klapki i tak, jak stała, w krótkiej koszulce i krótkich spodenkach od piżamy, wyszła na chłodne, wieczorne powietrze. Zostawiła ślady krwi na klamce i na jasnym drewnie drzwi. Zbiegła po kilku schodkach i znalazła się pod drzwiami pani Bennett. Nie zarejestrowała, czy przed domem stało auto Clive’a. Nawet o nim teraz nie myślała.
UsuńBo gdyby pomyślała, to zdałaby sobie sprawę, że widział blizny na wewnętrznej części przedramion i ud. A nie chciała, żeby pomyślał, że usiłowała sobie zrobić krzywdę. Chociaż, pewnie nawet o niej myślał. Nie miał powodu.
Przyciskając zakrwawiony ręcznik papierowy do dłoni, na moment rozluźniła chwyt, chcąc zapukać, ale wtedy parę kropel krwi wylądowało na progu. Zapukała stopą.
Krwawiła jak głupia. Drżała z zimna jak głupia. Wiedziała, że raczej nie mogłaby od takiej rany umrzeć, ale nawet nie chciała umierać i kiedy to do niej dotarło, kopnęła drzwi drugi raz. Nie miała nawet porządnych butów, które pomogłyby zaanonsować jej przybycie. No cóż, trudno, najwyżej wykrwawi się pod drzwiami Bennettów.
bloody Clemmy
Jeżeli dla Bennetta ich relacja była błędnym kołem, to Clem musiała za takowe uważać całe swoje życie. I nie umiała z niego się wydostać. Nie chciało się zatrzymać i jej uwolnić. Jedynymi odstępstwami były właśnie spotkania z Clivem, które w pewnym sensie ratowały jej głowę. Nie powiedziałaby, że Clive nic dla niej nie znaczył, bo wtedy musiałaby okłamać przede wszystkim siebie. Ale nie powiedziałaby również, że był najważniejszy, bo ona była w takim momencie swojego życia, że nic nie potrafiło nabrać odpowiedniego priorytetu i być najważniejszym. Działała jak zombie, co krótkofalowo przynosiło pewne korzyści - bo chodziła do pracy, miała wypłatę i jako-tako trzymała się w kupie, ale zdawała sobie sprawę, że taka egzystencja w dalszej perspektywie nie ma żadnego sensu. Nic jednak z tym nie robiła.
OdpowiedzUsuńI nie miała nic zrobić. Była za słaba, nie widziała żadnego sensownego wyjścia, a jedyny powód, dla którego i dzięki któremu żyło jej się lepiej, nie chciał jej znać. Pogódź się z tym, Clem, powtarzała sobie, kiedy przypadkowo jej myśli uciekały do osoby oficera Bennetta. Daj sobie spokój, myślała za każdym razem, kiedy sięgała po telefon z tylko i wyłącznie jednym zamiarem - zadzwonieniem do niego. Godziła się z tym i dawała sobie spokój, ale musiała powtarzać to niemal każdego dnia. Każdego ranka otwierała oczy, wpatrywała się w sufit i jej myśli zamiast uciekać do osoby męża, uciekały do Clive’a, którego potraktowała jak gówno. Ale ona sama była jak gówno, czuła się jak gówno, więc nie mogło być inaczej.
Beznadzieja i marazm, w które popadła były ciężkie do wytrzymania. Uśmiechała się coraz rzadziej, a podobno miała taki ładny uśmiech, nie patrzyła ludziom w oczy, bo bała się, że zobaczą całą prawdę, której ukrywanie przestawało mieć sens, a ona przestawała mieć siły.
Dlatego stała teraz przed drzwiami domu Bennettów, waląc jak głupia w te drzwi i sama nawet nie wiedziała, na co liczyła. Ale drgnęła, słysząc gorzkie powitanie, które padło z jego ust. Spojrzała na niego, wcale nie uciekając spojrzeniem. Otworzyła oczy szerzej, rozchyliła wargi, chcąc mu się jakkolwiek z tego wytłumaczyć, ale zapomniała, jak się mówi. Drgnęła, kiedy fuknął, kiedy to wszystko kontynuował, kiedy szarpnął ją za ramię i wciągnął do środka. Drgnęła, kiedy zatrzasnął za nią drzwi.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko z nią jest nie tak. Że nie powinna tak panicznie reagować na jego gwałtowność i złość, do których miał pełne prawo, jeśli nadal czuł do niej urazę. Mógł mieć do niej pretensje, chociaż ona przestawała powoli znajdować dla nich wytłumaczenie. Nie zrobiła nic złego, poza tym, że pod wpływem emocji rzuciła w niego kluczami. On, pod wpływem emocji, zachowywał się jak szczeniak, karząc ją za to, że poczuła coś, co nie było słodkie i kolorowe. I Clemmy, jak zresztą widać, na załączonym obrazku, wybacza wiele i wiele puszcza w niepamięć, w końcu wytrzymywała już kolejny rok z Tommym, tak jednak nie miała siły, żeby wybaczać Clive’owi.
Zasłużyła na jego gniew i już go odczuła. Nie rozumiała tylko, dlaczego karał ją nadal. Dlaczego nie potrafił powiedzieć jej niczego wprost i to wprost musiała wyciągać od niego w barze.
Poszła bez słowa do kuchni, a żeby nie robić więcej bałaganu, stanęła nad kuchennym zlewem. Drżała z zimna, w końcu krótka piżamka nijak miała się do zimowej aury Georgii. I chociaż wnętrze domu Bennettów było przyjemnie ciepło, to Clem drżała nadal, tłumacząc to właśnie zimnem.
Nie ruszała tego, nadal przytrzymując papierowy ręcznik, z którego już niemal nic nie zostało, bo był tak przesiąknięty i rozmokły. Miała już krew na obu dłoniach.
Nie miała co robić, tego się trzymała. Tej pretensji i złości w jego głosie.
piece of shit
Była naczelną męczennicą Mariesville, chociaż tak naprawdę nikt o tym nie wiedział. Wiedział może Bennett, a na pewno domyślał się, że coś nie gra. Bo nie grało, ewidentnie. I to nie tak, że pani Redford nic nie robiła, bo nie chciała. Bo chciała, ale za każdym razem, kiedy tylko próbowała przeciwstawić się Tommy’emu, kończyło się to źle. Była jak sparaliżowana, kiedy mąż obserwował każdy jej ruch, kiedy krytykował każdą czynność. Była na wpół świadoma, kiedy po ostatnim uderzeniu w brzuch, ładował ją pod osłoną nocy do samochodu i wyjeżdżali na niby wakacje. Nie była w stanie zrobić nic. Nawet uciec. Bo gdyby chciała, to musiałaby zmienić tożsamość, ogarnąć sfałszowane dokumenty i wypierdolić na drugi koniec świat, gdzie byłaby męczennicą pozbawioną jakichkolwiek znajomych twarzy.
OdpowiedzUsuńI fakt, że Clive nie miał dla niej serca, jakiegokolwiek, nie powinien jej dziwić. A jednak trochę dziwił, bo jak sam słusznie zauważał, wcale go do siebie nie zmuszała. Nie zmuszała go do tego, aby pewnego wieczoru pokonał te pierdolone trzy schodki na jej ganku, a potem kilkanaście kolejnych prowadzących do sypialni. Nie zmuszała go do tego, aby rozbierał i siebie, i ją, aby w milczeniu dobierał się do każdej najmniejszej blizny, którą miała choćby na nadgarstku. Nie zmuszała go do niczego, ale skoro chciał to skończyć, mógł jej zwyczajnie dać, a nie zgrywać skrzywdzonego rycerzyka w policyjnym mundurze, którego tym razem stopnie na ganku zaczynały parzyć.
— Twojej mamy nie ma? — spytała od razu, kiedy wszedł do kuchni. Bo choć wyglądała blado i czuła się blado, to jeszcze kontaktowała. Wbrew pozorom. I była boleśnie świadoma tego, że była w domu Bennettów, z samym Bennettem, który ewidentnie za nią nie przepadał. Niejako zmusiła go do swojego towarzystwa, narzucając mu się z konieczności, ale jednak narzucając.
Usiadła na podsuniętym krześle i wsparła przedramię o blat przy zlewie. Trochę ją mdliło, kiedy patrzyła na zakrwawiony, lepiący się do rany kłębek ręcznika papierowego. Kurwa, przecież tyle razy widziała już swoją krew, że nie powinna była robić na niej żadnego wrażenia. Kiedy Clive zajmował się rozpakowaniem gazy, nie patrzyła w jego stronę, jakby się bała, że może go tym do czegoś sprowokować, chociaż przecież doskonale wiedziała, że nie był jej mężem, ale… po ostatnich dwóch ich spotkaniach nie mogła mieć pewności, czy nie będzie chciał się pastwić nad nią dalej. Spróbowała poruszyć palcami. Działały, czyli nie uszkodziła nerwów. Ale każdy ruch powodował, że krew lała się mocniej, więc przestała.
Uciekła spojrzeniem od niego, nawet wtedy, kiedy podszedł bliżej. Nie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, bo wiedziała, że zjebała, ale wiedziała, że i on nie zachowywał się wobec niej fair.
Przytrzymała i dopiero wtedy podniosła na niego wzrok, chociaż nie wiedziała, czy to było mądre, skoro ten postanowił ściągnąć kraciastą koszulę akurat w tym samym momencie. Przełknęła ślinę i gapiła się na niego tak, jakby zapomniała języka w gębie.
— Clive… — zaczęła cicho, ale nie dokończyła, bo wtedy przyjemny, miękki materiał koszuli, która przesiąknęła jego zapachem, otoczył jej zmarznięte ramiona. Wydawał jej krótkie, konkretne polecenia. A ona robiła to, co kazał. Przytrzymywała, pokazywała, zabierała, patrzyła, siedziała, była cicho i chciałaby mu nie przeszkadzać, ale jednak tu była.
Trochę bolało, kiedy dociskał gazy do rozcięcia, ale nie protestowała. Pozwoliła sobie jedynie na delikatny grymas.
— Załatwiłam się — przyznała cicho i nie była w stanie tego kontrolować, kiedy na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. — Może powinnam pojechać do Camden. — Zaproponowała, choć oboje doskonale wiedzieli, że sama nie dojedzie do Camden, do szpitala, a to też głównie dlatego, że miała auto z mechaniczną skrzynią biegów i dwie ręce mogłyby jej się przydać do prowadzenia. Nabrała powietrza w płuca, kiedy docisnął i zacisnęła wargi w wąską linię.
Usuń— Nie chciałam ci przeszkadzać. Nie wiedziałam, że jesteś. — Powiedziała cicho, próbując wytłumaczyć swoją obecność w domu jego matki. Bo choć napisał jej, żeby nie pisała do niego po pijaku, to Clementine wcale aż taka głupia nie była. I wiedziała, do czego to wszystko zmierza.
bitchy passion
[Twoi panowie są PRZE-CU-DOW-NI! Zachwycam się i tekstami w KP, i doborem wizerunków, naprawdę. :D Oj sunshine x grumpy to jeden z moich ulubionych motywów, bo uśmiech takiego ponuraka warty jest więcej niż milion złotych! Do tego bywają całkiem przystojni. 😉 Jakbyś kiedyś miała chęć porwać się na trzeciego jegomościa, wiesz, gdzie nasz z Corri szukać. <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, doceniam bardzo mocniutko. :3]
Corinne Whitby
Moment, w którym zdjęła pierścionek zaręczynowy był przełomowy. Może nawet bardziej niż spektakularna ucieczka w sukni ślubnej przez okno. Musiała przed sobą przyznać, że to była chyba najbardziej pokręcona rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła i zdecydowanie to była jej najlepsza decyzja. Pierwszy raz od kilku lat poczuła się wolna, a chociaż nie wszystko poukładało się tak, jakby tego blondynka chciała to była w miarę ze swojego życia teraz zadowolona. Nie wisiała nad nią ponura wizja zamknięcia w domu z gromadą dzieci, których nawet nie chciała. I to nie tak, że była do czegokolwiek zmuszana. W pewnym momencie ich drogi się rozjechały, a potrzeby Amelii zostały zepchnięte na bok i mimo prób nie potrafiła do byłego dotrzeć. Kiedyś naprawdę sądziła, że chciała tego wszystkiego; wystawnego ślubu w wielkiej sukni, dużego domu z białym płotem i labradora. Potem podrosła i doszła do wniosku, że to jednak nie będzie jej życie. Jeszcze albo wcale. Ale wydawało się, że jest już za późno, aby cokolwiek zmieniać. Rodzina tak liczyła na ten ślub, zjechali się z dalszych stanów, a wszystko po to, aby usłyszeć na godzinę przed ceremonią, że ze ślubu nici, a panna młoda rozmyła się w powietrzu. Dziwiła się, że nikt nie zgłosił tego na lokalny posterunek policji, a jeśli pamięć dobrze jej służyła to Clive już wtedy już wrócił do miasteczka. Na myśl o tym, że mógłby szukać wariatki w sukni ślubnej prawie parsknęła.
OdpowiedzUsuń— Dam ci na piśmie co tylko będziesz chciał — zapewniła i uśmiechnęła się wesoło. Miło było wrócić się do czasów nastoletnich, nawet jeśli na chwilę. Te co prawda miały miejsce zaledwie parę lat temu, ale Mia miała wrażenie, że od tamtej pory minęły całe lata świetlne. Wszyscy byli teraz zupełnie innymi ludźmi. Przed sobą mieli większe wyzwania niż niezapowiedziany sprawdzian z matmy.
Chłodniejsza pogoda chyba nikomu nie przeszkadzała. Zresztą, zagrzewali się od alkoholu i bycia ciągle w ruchu. Jedynie, chwilowo, tylko Mia odstawała od towarzystwa, ale przyjechała trochę później. Grzecznie czekała na drinka, aby nadrobić towarzystwo i nie być tą najtrzeźwiejszą.
— Dziękuję. — Odebrała przygotowanego drinka i śmiało upiła większy łyk. Drink tak, jak się spodziewała, okazał się słodki, ale nieprzesadnie i nie wykrzywiało też od alkoholu. Lepszego połączenia być nie mogło. — Nie wiem, czy mi wystarczy dwudziestodolarówek na was wszystkich, ale w porządku. Ale może celuj chociaż w jakiś samochód. Mogę dać ci fory, czerwona Toyota lekko obita z lewej strony. — Sama brała pod uwagę, że najpewniej właśnie w aucie się prześpi. Było to lepsze niż powrót do domu, gdzie musiałaby mierzyć się z karcącym spojrzeniem rodziców. Boże, naprawdę musiała się wyprowadzić z tego domu, ale problem polegał na tym, że nie zarabiała ostatnio tyle, ile by chciała, aby móc sobie na wyprowadzkę pozwolić.
— Piję, piję! — zaśmiała się i na dowód wzięła kolejnego łyka. Otarła usta z resztek alkoholu wierzchem dłoni. Zdążyła się odzwyczaić od szybkiego wypijania drinków czy shotów. Należało przywołać nastoletnią Mię, która teraz prychnęłaby z niezadowoleniem widząc starszą wersję siebie wolno opróżniającą kubek z drinkiem. — Koniecznie. Wciąż nie wierzę, że ciągle się tam mijamy. Będę bardzo skromna, ale omija cię niezłe show. Mówię ci, gdybym tu nie utknęła byłabym teraz na światowej trasie.
Mówiła półżartem, a półserio. Ta wierząca w bajki i cudy część Amelii naprawdę sądziła, że mogła osiągnąć sukces, ale ją przed tym powstrzymano. Natomiast pesymistyczna część utwierdzała ją w przekonaniu, że nie nadaje się do niczego więcej jak grywania w barach, gdzie i tak nikt jej nie słucha, bo wszyscy zajęci są wylewaniem za kołnierz.
— Leci jakoś. Próbuję się wyrwać z domu, ale wiesz, jak to bywa. — Wzruszyła lekko ramionami. Narzekać nie zamierzała. — Ale ciekawsze rzeczy dzieją się tutaj. Wybrałeś sobie już miły krzaczek na nockę czy rozważysz opcję spania w aucie?
Melly
Nie było między nimi głębokich rozmów, bo nie zadawali sobie żadnych trudniejszych pytań. Interesowali się swoim samopoczuciem, pytali o to, jak minął im dzień, a później zmierzali tylko do jednego. Później z ich ust padało tylko krótkie Clemmy albo miękkie i dźwięczne Clivey. Chciała mu powiedzieć coś więcej, ale obawiała się konsekwencji. Obawiała się tego, jak Bennett zareaguje, chociaż tak naprawdę miał prawo nie reagować wcale, ale… z jednej strony był przecież funkcjonariuszem policji i nie powinien olewać tego, co miała mu powiedzieć, a z drugiej zaś nie była mu przecież do końca obojętna. Jemu. Clive’owi, a nie panu oficerowi.
OdpowiedzUsuńSkinęła tylko głową, kiedy powiedział jej, gdzie może być jego mama. Całe szczęście, że nie było jej w domu, nie chciała angażować w to też starszej kobiety, chociaż… Przecież nie chciała, żeby był też Clive. Sama nie wiedziała, czego chciała, a czego nie. Potrzebowała pomocy, to było pewne i całe szczęście Bennett jej tej pomocy nie odmówił.
Kiedy podał jej wodę, napiła się, chociaż kompletnie nie czuła pragnienia. Bała się jednak przeciwstawić w jakikolwiek sposób, bo wiedziała, że ma rację. I to nie dlatego, że ją teraz zdominował, chociaż trochę tak było, a dlatego, że wiedział, co robi. Patrzyła od tej pory na niego nieustannie. Śledziła ciemnymi oczami każdy jego ruch, jego dłonie, które delikatnie i ostrożnie zajmowały się jej ręką, jego skupione spojrzenie i chmurną minę. Nie był zadowolony, że tutaj przyszła i nie musiał jej o tym nawet szczególnie uświadamiać. Widziała to.
Oddała mu szklankę, cicho sycząc, kiedy zaczął oczyszczać krawędzie rany. Pulsowała ostrym, piekącym bólem. W szpitalu w Camden miała kartotekę. Pojawiała się tam z drobniejszymi urazami, które jednak wymagały interwencji albo prześwietlenia. Tommy po wszystkim nie zostawiał jej na pastwę losu. Upewniał się łaskawie, że niczego jej nie złamał. Czy to ręki, czy kości policzkowej, czy nosa. Zawsze znajdował, a właściwie to znajdowali jakieś wyjaśnienie. A to się potknęła, a to spadła ze schodów, a to poślizgnęła się na chodniku, a to… Zawsze była niezdarna, zawsze przewracała się przez rozwiązane sznurówki. A Redford to po prostu wykorzystywał.
Przełknęła ślinę i potaknęła głową.
Musztarda po obiedzie. Uśmiechnęła się słabo. Nawet cicho zachichotała, ale szybko urwała ten śmiech. Nawet nie wiedziała, co ją tak rozbawiło. A może to był typowy śmiech przez łzy.
— Bywało gorzej. — Rzuciła w końcu. I już wiedziała, co ją tak bawi. Pierwszy raz miała pojawić się w szpitalu w Camden faktycznie z własnej winy, ale nawet teraz jej niezdarność wynikała ze zmęczenia, a właściwie psychicznego wycieńczenia. Z tego, co powiedziała, zdała sobie sprawę po upływie kilku, długich sekund.
Poderwała głowę, może nawet zbyt gwałtownie, bo poczuła delikatne zawroty. Otworzyła usta, spojrzała na Clive’a. Tym razem już bez cienia uśmiechu. Nawet z pewnym strachem.
Nie znała go zbyt dobrze, ale wiedziała, że nie musi się go obawiać. Czuła to. Dawał jej tego wyraz w łóżku. Był inny niż Tommy. Ba, nie mogła ich nawet ze sobą porównywać, ale mimo to, kiedy tak bardzo jej nie lubił, kiedy tak bardzo mu przeszkadzała, czuła lęk, kurczyła się w sobie. Malała, gdy nie chciał jej znać i patrzył na nią tak, jakby faktycznie sprawiała mu same problemy.
— Jedźmy. — Powiedziała w końcu, próbując podnieść się z krzesła, ale Clive nadal operował przy jej dłoni. — Chyba powinnam się przebrać. — Dodała, kiedy przy tym lekkim ruchu koszula Bennetta osunęła się nieznacznie z jej ramion.
not such a good girl
Nie wymyślała. Po prostu mimo koszuli Clive’a na ramionach było jej zwyczajnie zimno. Drżała, ba, dygotała i czuła, jak jej zęby uderzają o siebie. Miała świadomość, że to może być od utraty krwi, która choć stosunkowo niewielka, to jednak okazała się zwyczajnie traumatyczna. Nie spodziewała się tego wszystko. Nie spodziewała się, że szykując kolację, rozwali sobie dłoń na tyle poważnie, że będzie szukała pomocy u sąsiadów. Nie spodziewała się, że drzwi otworzy jej Clive’a, który uznał, że fuczenie na nią będzie dobrym pomysłem.
OdpowiedzUsuńAle nawet tego nie komentowała. Wiedziała, że nie może, bo po raz kolejny okazałaby się niewdzięczną suką. Bennett, mimo tej całej niechęci, pomagał jej i robił to skutecznie, bo udało mu się ogarnąć ten najgorszy bałagan.
W kuchni zostawili niemałe pobojowisko. Na blacie leżały zużyte gazy i ręczniki papierowe, gdzieniegdzie znajdowały się krople krwi, które były też na progu i na drzwiach domu sąsiadów. Do Clementine dotarło, że matka Clive’a może się solidnie wystraszyć, jeżeli wróci przed nimi, a takie było prawdopodobieństwo.
Milczała jednak. Przynajmniej na razie, obserwując jak Clive przykłada kolejną gazę i owija ją delikatnie kawałkiem bandaża. Krzywiła się, ale milczała jak zaklęta, w tyle głowy mając, że każdy wydany dźwięk może obrócić się przeciwko niej. Naprawdę próbowała nie porównywać Clive’a do swojego męża, ale takie sceny były aż nazbyt naznaczone obecnością Redforda. Nie mogła inaczej.
Clive był zupełnie inny. Miał dużo jaśniejsze włosy, jasne, ale ciepłe oczy i uśmiech, który był uśmiechem radosnego, dobrego chłopaka, Tommy uśmiechał się na pokaz i robił to w iście hollywoodzkim stylu. Skradał tym uśmiechem serca, bo mało kto wiedział, co się pod nim kryje.
Problem ostatnich dni polegał na tym, że Bennett nie uśmiechał się przy niej. I jak zwykle podczas samego seksu nie mieli czasu na posyłanie sobie uśmiechów, tak zupełnie naturalnym było to, że uśmiechali się na swój widok niemal zawsze. Bo było to łatwe i przyjemne, jakby bez słów odnajdywali się zgrabnie w swoim towarzystwie.
— Dobrze — odpowiedziała tylko potulnie na uwagę o ogrzewaniu w aucie. Miał rację. Powinna była pomyśleć, zanim się odezwała. Opuściła głowę i bawił się w męczennicę dalej. Pozwoliła mu na to, aby pomógł jej ubrać koszulę. I to nie tak, że nie dała nic od siebie. Ubrała ją z jego pomocą, ale ubrała ją ona. Poprawiła delikatnie nierozcięta ręką i uśmiechnęła się lekko, kiedy na krótką chwilę napotkała jego spojrzenie.
Kurwa, co też ona wyczyniała.
Drgnęła nieznacznie, kiedy ją objął i zdrową ręką chwyciła się go w pasie, wspierając się na nim dość znacznie, ale czuła, że nogi ma jak z waty, więc tego wsparcia po prostu potrzebowała.
Wyszli z domu Bennettów i Clementine, z pomocą Clive’a, oczywiście, wsiadła na miejsce pasażera w jego aucie. Może nie było mrozu, ale wnętrze auta zdołało się wyziębić i Redford niemal natychmiast zauważyła gęsią skórę na swoich odkrytych udach. Cóż, jej strój zdecydowanie nie należał do adekwatnych, jeśli chodzi o pogodę, ale już nic nie mówiła.
Czuła natomiast na sobie jego zapach i w pewien sposób działało to na nią kojąco. Nawet nie próbowała zapiąć pasów, bo bała się ruszać lewą dłonią, żeby nie naruszyć opatrunku ani rany. Niemal natychmiast odwróciła głowę w bok, w stronę kierowcy, wspierając ją wygodnie o zagłówek.
— Dziękuję — powiedziała cicho i słabo. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. Nie musiał jej pomagać, a jednak to robił. I chciała powiedzieć mu jednocześnie o wiele więcej, ale wiedziała, że nie powinna.
pipsqueak
Trzaśnięcie drzwiami od strony pasażera dotarło do niej bardziej niż wyraźnie, dlatego też nie odzywała się przez całą drogę do Camden. Na szczęście, jej szczęście, trwała ona na tyle krótko, że nawet nie zdążyła przeanalizować każdego szczegółu dzisiejszego wieczora. I choć zerkała na Clive’a co jakiś czas, to przez większość czasu miała po prostu przymknięte oczy. Zanim ogrzewanie w samochodzie Bennetta w ogóle ruszyło, zdążyła porządnie zmarznąć, ale postanowiła nawet tego nie komentować. Powinna być mu wdzięczna za taką pomoc, jakiej chciał jej udzielić na swoich zasadach, bo nie spodziewała się tego, że w ogóle jej pomoże.
OdpowiedzUsuńZnaczy - wiedziała, że Clive był dobrym facetem i nie odmawiał pomocy potrzebującym, ale Clementine w ostatnim czasie była ostatnią osobą, którą chciał widzieć i całkiem możliwe, że zajęła mu wieczór, który chciał spędzić w towarzystwie biuściastej blondi, z jaką widziała ją wtedy, w The Rusty Nail.
Wysiadła z samochodu, poprowadziła się do szpitalnej recepcji, dyktując wszystkie dane, które pamiętała. Pielęgniarka, choć niezbyt sympatyczna, pozwoliła im spisać numer ubezpieczenia z dokumentacji z poprzedniej wizyty i wtedy spojrzała na Clem z czymś, co mogło być podejrzliwą ciekawością.
A później, nie do końca rejestrując, co dzieje się dookoła, usiadła na jednym z plastikowych krzesełek. Miała na sobie gumowe klapki, piżamę z krótkimi nogawkami i koszulę Clive’a, która choć przyjemna w dotyku i w zapachu, to nie dawała zbyt wiele ciepła, dlatego Redford trzęsła się niemal cały czas.
— Jest… — urwała, nie znajdując odpowiedniego słowa. Czuła się po prostu źle. Była cholernie zmęczona, czuła, że wystarczy chwila, a zamknie oczy i zaśnie, a z drugiej strony miała świadomość tego, że będzie to sen niespokojny, przepełniony koszmarami, które wielokrotnie przeżywała na żywo. Bolało. Ręka nadal pulsowała bólem i choć krwawienie nie było już tak obfite, jak na początku, to gazy, które Clive założył przed wyjściem z domu jego matki, zdołały już przesiąknąć. — W porządku. — Dokończyła po chwili, zdrową dłonią odgarniając ciemne kosmyki włosów za ucho. Spojrzała na niego krótko i wzruszyła ramionami.
Nie wiedziała po co pyta, skoro nie był specjalnie zainteresowany nie tylko jej życiem, ale i nią samą.
— Pani Redford? — Młody lekarz podszedł bliżej nich, trzymając dłonie w kieszeniach szpitalnego kitla. — Dzisiaj bez męża? — spytał z uśmiechem, poświęcając dłuższę chwilę na to, żeby zlustrować spojrzeniem Bennetta. — Zaraz podejdzie do pani chirurg, właśnie schodzi z bloku. — Poinformował uprzejmie i rozejrzał się po oczekujących w izbie. — Jak te pęknięte żebra? Nadal odczuwa pani ból przy oddychaniu? — Dopyta, a Clem właściwie dopiero teraz poderwała głowę, spoglądając na niego tak, jakby zobaczyła ducha.
— W porządku.
Powiedziała dokładnie to samo, co powiedziała do Clive’a, bo nie była w stanie zdobyć się na cokolwiek innego.
— Dziękuję.
Dodała tylko tyle, a lekarz pożegnał się z nimi i poprosił za sobą chłopaka z rolkami. Był ortopedą w tutejszym szpitalu i już nie raz zajmował się obrażeniami Clementine, która mimo to była zdziwiona, że kojarzył i ją, i jej pęknięte kilka żeber. Zacisnęła zdrową dłoń w pięść, układając ją na swoim udzie.
Kurwa, gdzie ten chirurg.
let's see how this goes
Clementine była wdzięczna za to, że jej los był totalnie obojętny siedzącemu obok mężczyźnie. Nie chciała przed nikim tłumaczyć się z rozległej kartoteki w szpitalu, która już dawno powinna wzbudzić czyjeś podejrzenia. Może mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że Tommy nie był do końca głupi i czasami woził ją po szpitalach w Atlancie, a czasami jeszcze dalej. Clementine z najgorszymi obrażeniami trafiała do miejsc, które nijak nie były powiązane z Mariesville. Nie chciała się tłumaczyć jednak przede wszystkim przed Clivem, choć gdyby pewnie musiała, to pojawiłby się w niej cień nadziei, że jednak mu zależy. Mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńA tak, miała wrażenie, że siedzi obok kompletnie obcego jej mężczyzny, który równie dobrze mógłby być sąsiadem mieszkającym dwa domy dalej. Nie patrzyła na niego, choć kątem oka zarejestrowała ten nieznaczny ruch, gdy lekarz wspomniał o żebrach. Nie patrzyła też na niego, kiedy podeszła do nich pielęgniarka, kiedy pomagał jej wstać i zaprowadził ją do gabinetu zabiegowego.
Kiedy lekarz wpierw znieczulał skaleczoną okolicę, kiedy wczytywał się w jej dokumentację medyczną i zaczął zadawać niewygodne pytania, Clem miała nadzieję, że Clive ją tutaj zostawi. Nie czuła się przy nim tak dobrze, jak do tej pory. Jego wrogość był niemal namacalna, a sam fakt, że tutaj z nią przyjechał, robił z niej jego dłużniczkę. Na pytania lekarza odpowiadała zdawkowo albo wcale. Podziękowała, kiedy delikatnie zabandażował jej dłoń i poprosił, aby bardziej na siebie uważała.
Wyszła, nadal w piżamie i koszuli Bennetta, odszukując go spojrzenie w szpitalnym holu, gdzie potrzebujących wręcz przybyło, zamiast ubywać.
— Możemy podjechać jeszcze do apteki? — spytała i wydawać by się mogło, że w ogóle nie usłyszała jego pytań. — Muszę dokupić opatrunków — przyznała cicho, bo przecież gdyby miała odpowiednie materiały, pewnie lepiej poradziłaby sobie w domu. Owinęła się ciaśniej jego koszulą. Jeśli miała paradować po Camden w letniej piżamie, w środku lutego, chciała mieć to przynajmniej za sobą.
— Tak, wszystko okej — dodała w końcu, unikając patrzenia na Bennetta. Zamiast skupiać na nim spojrzenie, rozglądała się po izbie. Znała to miejsce aż nazbyt dobrze. I teraz żałowała, że w ogóle zamieszała w to wszystko Clive’a. Zawsze pojawiała się tutaj jako ofiara, która zamiast skupiać się na cierpieniu, musiała skupiać się na tym, żeby być kimś więcej, kimś, kto wszystko krzywdy wyrządzał samemu sobie. Aż w końcu powoli zaczynała naprawdę wierzyć w to, że wszystko było jej winą.
Westchnęła w końcu i chciała dodać coś jeszcze, ale szpitalna izba nie była dobrym miejscem na prowadzenie jakichkolwiek rozmów. Wyglądała już lepiej i czuła się lepiej, chociaż nadal miała wrażenie, że jest dziwnie słaba. Odwróciła się po prostu na pięcie i w tych swoich gumowych klapkach, w których wybiegała albo po pocztę, albo wyrzucić śmieci, podreptała w kierunku wyjścia ze szpitala.
Clem
Clementine nie strzelała fochów. Clementine czuła się zwyczajnie odrzucona, odtrącona i niechciana, a skoro tak było, to musiała się z tym pogodzić, a najlepszym rozwiązaniem było trzymanie dystansu, choć próbowała, żeby było inaczej. Próbowała wyciągnąć dłoń, ale nie była człowiekiem, który walczył do upadłego. Nauczyła się wycofywać i kiedy Clive wpierw pokazał co potrafi z cycatą blondyną, a potem napisał, żeby do niego nie pisała, odpuściła. Bo choć jej myśli do niego uciekały nieustannie, to ona starała się nad tym zapanować i zapomnieć, wychodząc z założenia, że nie potrzebuje Bennetta w swoim życiu.
OdpowiedzUsuńChociaż było miło.
I faktycznie chciała zaprotestować, kiedy zatrzymał auto pod apteką, ale miał rację. Wzruszyła więc ramionami, potaknęła głową i zamknęła oczy, opierając głowę wygodniej o zagłówek. Póki co nie czuła żadnego bólu, bo wiedziała, że działało jeszcze znieczulenie, ale też nie sądziła, że miał być to ból, którego nie umiałaby wytrzymać bez wspomagania się lekami. Nie pomyślała więc o czymś przeciwbólowym. Dobrze, że Clive myślał dzisiaj trzeźwiej niż ona.
— Zwrócę ci za zakupy. I paliwo. — Powiedziała cicho, kiedy wrócił do samochodu. — Tylko powiedz ile. — Brzmiała może i słabo, ale też nie chciała, że Clive jej się przeciwstawiał. Nie chciała mieć żadnych długów, a to, co dzisiaj robił Bennett, właśnie się do tego sprowadza. Przetarła zdrową dłonią oczy, odgarniając przy okazji ciemne kosmyki z twarzy. Przez całą drogę powrotną, która na szczęście nie trwała zbyt długo, wpatrywała się w boczną szybę. I nie odezwała się ani słowem. Nie powiedziała nic. Nie przeprosiła. Nie podziękowała. Miała dziwne przeczucie, że Clive wcale tego nie chciał. A wolała kolejny raz nie stawiać czoła jego frustracji i rozgoryczeniu. Nie teraz, kiedy nie miała na to siły.
Spojrzała na niego dopiero wtedy, kiedy zaparkował auto pod jej domem. Skinęła głową i… w sumie miała już wyjść, kiedy dotarły do niej jego kolejne słowa. Zmarszczyła czoło, zacisnęła tę jedną, nie pociętą dłoń w pięść.
— Tylne drzwi są zamknięte.
I chciała dodać coś jeszcze, ale zamiast tego po prostu wyszła z samochodu policjanta, szybko pokonując odległość do drzwi. Z każdą kolejną godziną na dworze robiło się coraz chłodniej. Weszła do domu, jeszcze na ganku dostrzegając ślady swojej krwi. I na jasnych drzwiach, i na ścianie przy kuchni, na blacie, przy zlewie. Zerknęła na zakrwawiony nóż leżący na podłodze i na cebulę na desce do krojenia.
Wiedziała, że jutro będzie miała wystarczająco dużo czasu, żeby to posprzątać, a mimo wszystko, weszła w głąb przestronnej kuchni, sięgając po szklankę. Nalała wody z kranu i wypiła ją duszkiem, zbierając tylko nóż z podłogi i wyrzucając cebulę do śmietnika. Zaraz potem ruszyła po schodach, na piętro, gdzie od razu skierowała się do sypialni.
W wysokim, szerokim łóżku zajmowała niewiele miejsce. Położyła się jednak na brzegu, przykrywając kołdrą do wysokości bioder. Leżała na boku, wpatrując się w drzwi prowadzące do sypialni, nadal niemal wtulając się w materiał kraciastej koszuli. W końcu, po upływie minuty, może dwóch, zamknęła oczy.
Clem
Clementine też odpuszczała. Nie miała siły na to, aby toczyć z nim tę poniekąd wyniszczającą wojnę. Cichą, pełną wyrzutów, irytacji i frustracji. Odpuściła w momencie, kiedy napisała smsa o treści przepraszam, odpuściła też wtedy, kiedy na nią warknął, gdy chciała się ubrać. Odpuściła też w momencie, kiedy podwiózł ją z powrotem pod dom i kiedy zapowiedział, że przyjdzie, że wejdzie tylnymi drzwiami. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość tego, jak ostatnio skończyła się jej sugestia w tym temacie, dlatego tym razem ani nie naciskała, ani nie protestowała. Nie zamierzała w niego niczym rzucać, bo nie miała siły. Ale nie zamierzała też tym razem prosić go o to, żeby przyszedł, bo na to też brakło jej sił. Zresztą, sam się zapowiedział, a że ona niczego od niego nie chciała, bo czuła zwyczajnie, że nie może niczego chcieć, to nie widziała problemu w tym, aby miał wejść drzwiami frontowymi.
OdpowiedzUsuńNajwyżej będą gadać, najwyżej będzie musiała się tłumaczyć. Najwyżej następnym razem oberwie jeszcze mocniej. Znosiła wiele, więc mogła znieść i to.
Czuwała. Zawisła gdzieś między jawą a snem, między odpoczynkiem a wysiłkiem. Słyszała, jak otwierają się drzwi na dole. Słyszała każdy jego kolejny krok, ale mimo to nie była w stanie otworzyć oczu. Nawet wtedy, kiedy drzwi do sypialni skrzypnęły, kiedy jego kroki na drewnianej, starej podłodze w sypialni były jeszcze wyraźniejsze. Słyszała szelest wszystkich opakowań, które odkładał na nocną szafkę. I zacisnęła oczy mocniej, kiedy zapalił lampkę, której światło raziło ją nawet przez zamknięte powieki.
Ale to dopiero dotyk jego ciepłej dłoni na ramieniu sprawił, że powoli otworzyła oczy.
— Nie śpię. — Powiedziała cicho, niemal słabo, skupiając się na jego jasnych tęczówkach. — Dziękuję, Clivey.
Wiedziała, jakim był człowiekiem i wiedziała, że niczego nie będzie wymagał w zamian, ale w niej, mimo wszystko, kiełkowała pewność, że będzie musiała mu oddać przynajmniej te pieniądze, które teraz na nią wydał. Coś ścisnęło ją niebezpiecznie nad żołądkiem.
— Zimno mi. — Stwierdziła bardziej informacyjnie, bardziej dla samej siebie, bo faktycznie było jej zimno. Prawdopodobnie paradowanie w letniej piżamie w środku zimy, jakakolwiek by ona nie była, nie było najrozsądniejszym pomysłem. Nie umiała się teraz zagrzać. Brakowało tylko tyle, żeby zaczęła szczękać zębami, bo nieprzyjemne dreszcze przechodziły ją poniekąd nieustannie.
— Zostaniesz? — spytała jeszcze ciszej niż mówiła do tej pory. Bez wyrzutu obecnego w jej głosie do tej pory, bez żadnej pretensji, ale też bez wymagań i roszczeń. Pytała, czy mógł zostać. Prosiła, żeby został. — Na chwilę? — dodała, jakby próbowała przekonać nie tylko jego, ale i samą siebie, że to w ogóle ma sens. Dłoń zaczynała pulsować niewyraźnym, ale uporczywym bólem.
Wiedziała, że mimo wszystko wymaga od niego zbyt wiele, bo przecież wiedziała, że nie chciał mieć z nią nic wspólnego, że dał jej wyraźnie do zrozumienia, żeby dała mu spokój. A ona nie potrafiła zdobyć się nawet na to, co pozornie było proste. Najłatwiejsze.
Clemmy
Dotarło do niej to, jak uciekał spojrzeniem, więc i ona odwróciła swoje. Jakby speszona jego dystansem, choć przecież powinna się go spodziewać, w końcu towarzyszył im od conajmniej kilku tygodni. I nawet nie przypuszczała, że może chodzić o ten siniak na jej policzku, po którym już nie było śladu, czy o jakiekolwiek inne ślady, które mógł zobaczyć, bo była przy nim wyjątkowo nieuważna. Chciała móc o tym wszystkim komuś powiedzieć, o tym, że mąż ją tłukł za każdym razem, kiedy choćby krzywo się uśmiechnęła, nie tak, jak tego chciał. Nie wiedziała jednak, nie była tego pewna, czy Bennett był odpowiednią osobą, której mogłaby o wszystkim powiedzieć. Przede wszystkim dlatego, że był policjantem, ale też dlatego, że jednak coś dla niej znaczył.
OdpowiedzUsuńByła niewierną żoną. Wiedziała to, ale nie miała z tym żadnego problemu, żadnych wyrzutów sumienia z tym związanych. Wytrzymała z Tommym zbyt wiele lat i przez te wszystkie lata żyła w ciągłym strachu i napięciu. Kilkakrotnie próbowała się z nim rozstać, bezskutecznie. Nie mogła więc dać Clive’owi tego, czego chciał i potrzebował, ale mogła brać od niego to, czego chciała ona i co pozwalało jej zakotwiczyć się w normalności. Częściowo i chwiejnie, ale jednak.
Miała za co mu dziękować i chciała mu dziękować, ale on nie miał zamiaru jej podziękowań przyjąć, dlatego przestała tak, jak chciał. Obserwowała kątem oka to, jak przemieszczał się po sypialni, jak szukał w przestronnej garderobie koca, jak ją nakrywał i jak wychodził z pokoju. Nie protestowała, ba, pozwalała mu na to wszystko, doskonale wiedząc, że Clive świetnie poradzi sobie w jej domu. Nie musiała go instruować.
W jej głowie to był jej dom. Jej sypialnia i jej łóżko. Nigdy nie uważała tego za coś, co należało i do niej, i do Redforda, choć formalnie było przede wszystkim jego. Ale jeśli miała tu wytrzymać, musiała odnajdywać w tym coś, co mogło być jej. Teraz, kiedy go nie było, wszystkie bibeloty świadczące o tym, że mieszkał tu ktoś jeszcze, były schowane w kartonowych pudłach.
Poza krokami Clive’a było naprawdę cicho. Tak cicho, że gdyby w okolicy grasował wściekły lis, to na pewno by go usłyszeli. Nie tylko oni, ale i cała okolica. Słyszała też swój oddech, coraz spokojniejszy, kiedy uspokoiła drżenie ciała pod ciepłą kołdrą i dodatkowym kocem. Połknęła i popiła tabletkę, kiedy udało jej się unieść na łokciu. Uśmiechnęła się blado, choć był to odruch raczej bezwarunkowy niż celowy, w końcu Clive też się do niej ostatnio nie uśmiechał. Właściwie miała wrażenie, że patrzył na nią z odrazą.
Opadła z powrotem na poduszkę, nadal leżąc na boku, odwrócona w stronę Clive’a. Milczeli. Leżała na tej ręce, w której dłoń się skaleczyła, a która teraz zwisała poza krawędź łóżka. Co jakiś czas leniwie poruszała szczupłymi palcami, jakby chcąc się upewnić, że są na swoim miejscu.
A skoro nie miała mu za dziękować, to nie mówiła nic. Bo już go przeprosiła, już dawała mu przestrzeń i zrezygnowała nie tylko z niego, ale i z siebie. Właściwie robiła wszystko to, co chciał. Tak, jak zawsze. Bo to wychodziło jej najlepiej.
Prawą dłonią, której do tej pory trzymała po swoim policzkiem, sięgnęła do jego ucha, za które bezwiednie odgarnęła jasny, niesforny kosmyk włosów Clive’a. Musnęła opuszkami palców jego policzek, zaznaczyła linię żuchwy, wyczuwając dotykiem delikatny, jedno-, maksymalnie dwudniowy zarost. Był przyjemnie ciepły, kontrastował z wyziębionymi palcami, których nie potrafiła zagrzać.
Clementine
Clementine po prostu wpadła w pułapkę, którą sama pomagała wokół siebie stawiać. Podkopywała dół, do którego wrzucił ją Tommy wespół z jej ojcem. Kurczowo trzymała się tych krat, które ją otaczały, bo zwyczajnie w świecie bała się konsekwencji swojego nieposłuszeństwa, którym byłaby ucieczka. Po prostu nie wierzyła w to, że mogłaby uciec, że dałaby radę uciec na tyle daleko, aby poczuć się bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńOd kilku miesięcy nie chciała jednak uciekać z Mariesville, nie teraz, kiedy tutaj znalazła osobę, która pozwalała jej zapomnieć, dzięki której mogła mieć jakąś nadzieję i poczuć się bezpiecznie. Pech chciał - pech dla niego, szczęście dla niej, że tą osobą okazał się Clive. Wplątała go jednocześnie umiejętnie i nieumiejętnie w swoje życie, wyrządzając mu tym więcej bólu i szkody niż faktycznej rozkoszy, po którą przecież chętnie przychodził. Zatracając się w sobie, skutecznie zapominali o codzienności, która brutalnie uderzała ich chwilę po tym, co wydawało im się dobre.
Clementine, wbrew temu, co twierdziła i co robiła, widziała w nim nadzieję. Był jej nadzieją. Tyle że nieosiągalną, nieuchwytną. I kiedy tak na niego patrzyła, kiedy opuszkami palców niemal niewyczuwalnie sunęła po ciepłej skórze mężczyzny, coś boleśnie ścisnęło jej wnętrzności. Na taką czułość nie odważyła się względem Tommy’ego już od dawna.
Kiedy Bennett się odsunął i wstał, cofnęła dłoń. Nieco się uniosła, patrząc na to, jak zatrzymał się w miejscu.
— Już idzie… — nie dokończyła swojego pytania, bo Clivey obszedł jej łóżko i położył się obok, tuż za nią, przylegając swoim ciałem do jej. Westchnęła z niewyobrażalną ulgą, momentalnie się rozluźniła i na tyle, na ile mogła, wtuliła się w niego. Nie protestowała, gdy chwycił jej dłoń i przycisnął tak, aby wzmocnić objęcie, w którym teraz trwali.
Czuła jego ciepły oddech na swoim karku i dreszcze, które nie miały już nic wspólnego z tym, że było jej zimno. Nie spodziewała się tego, prędzej uwierzyłaby w scenariusz, w którym Clive wychodził z jej sypialni, z jej domu. Kiedy wychodził i już nie wracał, bo przecież zrobił dość.
Drżała więc, jak sam zauważył, trochę z zimna, trochę z ulgi, a trochę z tego wszystkiego, czego było po prostu za dużo. Każde muśnięcie jego oddechu na wrażliwej skórze karku było niczym nagroda, na którą przecież nie zasługiwała. Nie zasługiwała na to, żeby tu był, a jednak nie mogła go sobie odpuścić.
— Trochę mi zimno — przyznała tylko dość wymijająco, cicho i niepewnie. Leżała pod kołdrą, kocem i jego ramieniem. Robiło jej się ciepło. Zdecydowanie za ciepło. I mętlik, który teraz miała w głowie, nie miał nic wspólnego z tą apatią, której poddawała się przez ostatnie dni.
I znowu, ciche westchnienie, które przerwało ciszę między nimi. Clemmy przyciągnęła delikatnie ich dłonie bliżej swoich warg, aby ostatecznie na wierzchu dłoni mężczyzny złożyć pocałunek, niemal niewyczuwalny, być może będący wyrazem tej bezradności, którą teraz czuła. Być może mający na celu pogrywać z Clivem, choć tak naprawdę nigdy tego nie chciała.
Nie robiła niczego celowo. Robiła tylko to, co chciała. I co chciała móc robić bez skrępowania, w jakichkolwiek okolicznościach.
Clemsik
Właściwie całkiem jasnym pozostawał fakt, że to, co ich łączyło, to nie był tylko sporadyczny, spontaniczny seks. Nie mówili o tym, nie rozmawiali i choć coś między nimi było na rzeczy, to wydawałoby się, że nie zwracają na to uwagi. Clementine nie mogła, bo czułaby się z tym jeszcze gorzej. I tak żyła już ze świadomością, że więcej Bennettowi zabiera niż mu daje. Nie wiedziała jednak, co siedzi w głowie mężczyzny, bo… o tym też nie rozmawiali. Właściwie nie rozmawiali o niczym, co nie byłoby związane z minionym dniem, pogodą i obiadem. A było w nich znacznie więcej niż to, co zjedli w ciągu ubiegłego tygodnia lub z kim rozmawiali w markecie przy okazji zakupów.
OdpowiedzUsuńI Clive miał rację w jednym. To, co poza tymi bezsensownymi rozmowami, nigdy nie należało do nich. Bo Clive nie miał odwagi o tym powiedzieć i po to sięgnąć, a Clem nie miała odwagi zrezygnować z toksycznego męża i dać Bennetowi to, na co zasługiwał. Tkwili we własnym tchórzostwie, zatapiając się w nim coraz bardziej, jak w śmierdzącym bagnie.
Mimo to, mimo tej bolesnej świadomości, że Clem jest dla niego toksyczna, że jest mu zupełnie niepotrzebna do szczęścia, zabierała mu tę cząstkę jego samego, która z kimś innym byłaby lepsza. Miał szansę na to, aby mieć to, co najlepsze. Bo był dobrym człowiekiem, miłym facetem z ładnym uśmiechem. Dlaczego miałby nie mieć tej cycatej blondynki z The Rusty Nail, która bardzo chętnie nie tylko wskoczyła mu do łóżka, ale nazywałaby się też jego dziewczyną, czego nie mogła zrobić Redford.
Westchnęła cicho, niemal bezgłośnie w odpowiedzi na jego ciche nie. Nie walczyła z nim, pozwalając mu odciągnąć ich splecione dłonie z dala od ich ust. Nie ruszała się przez chwilę, nie mówiła nic, wpatrując się w półmroku sypialni w drzwi prowadzące na korytarz. Zostawił je uchylone. Skupiła się na okrągłej, metalowej klamce. Czuła się potwornie zmęczona, osłabiona, ale jednocześnie była sfrustrowana i zła. Zmęczenie jednak odbierało jej jakiekolwiek siły, a osłabienie zdrowy rozsądek. Zostawiła go w momencie, kiedy znalazła się w kuchni Bennettów i pozwoliła Clive’owi na to, aby zabrał ją do szpitala.
Zadrżała, ale tym razem na pewno nie z zimna. Jego koszula, kołdra, koc i ciepło bijące od jego ciała rozgrzewały ją więcej niż skutecznie. Zrobiło się po prostu ciepło, wygodniej, lepiej, ale daleko jej było do momentu, w którym byłaby w stanie zamknąć oczy i zasnąć.
Nie teraz, kiedy za jej plecami leżał Clive Bennett. Ten Clive, którego chciała mieć tutaj już znacznie wcześniej, a w którego rzuciła kluczami.
Odwróciła się. Przodem do niego, teraz zranioną rękę przerzucając przez jego bok, pod jego ramieniem. Tak, aby z należytą ostrożnością obchodzić się z opatrunkiem i świeżymi szwami. To, jak wcześniej wtulali się w siebie, pozwalało jej teraz być bardzo blisko Clive’a. Czuła na swojej twarzy jego oddech.
— Co nie, Clivey? — spytała cicho. — Nie? — powtórzyła, ale w jej głosie nie było pretensji, nie było złości. Jedynie niezrozumienie, do którego miała prawo. Przez ostatnie dni, jeśli nie tygodnie, robił wszystko, żeby jej unikać. A jeśli to mu nie wychodziło, robił wszystko, żeby ją obrażać i karać. A teraz po prostu do niej przyszedł. Pozwolił się dotknąć. I poczuć. I ona naprawdę nie wiedziała, jak to ma odbierać. Jak ma się czuć, kiedy niemal z całej siły przytulał jej drobne ciało do siebie, a potem, kiedy odważyła się na kompletnie niewinny, ale czuły gest, mówił nie.
Clemmy
Clementine trochę nie zamierzała pozwolić mu zasnąć, skoro sama nie potrafiła, ale trochę jednak chciała, żeby w końcu zasnęli oboje. I ona, i on. Bo fakt, dzisiejszy wieczór był pełen wrażeń, raczej tych z kategorii negatywnych, ale… Clive, chcąc nie chcąc, był pozytywnym aspektem tego wieczoru. I to nie tak, że Clem nagle o wszystkim zapomniała. O tym, jak ją traktował i o tym, że to ona rzuciła w niego kluczami. Nie zapomniała. Nie chciała też mu tego wszystkiego wypominać i nie chciała, aby musiał się z tego tłumaczyć.
OdpowiedzUsuńByli zagubieni. Nie tylko we własnej relacji, ale też w swoich życiach. Clem w swoim, w którym nie było miejsca dla Bennetta i Clive w swoim, w którym nie powinno być miejsca dla niej. A jednak. Przewijali się w swoich życiorysach od tamtego pamiętnego lata w Atlancie. Los był kapryśny, a w ich przypadku bardziej niż można było to sobie wyobrazić.
Wpatrywała się w niego uważnie, a kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku panującego w sypialni, rozświetlonego poświatą ulicznej latarni, dostrzegała coraz więcej szczegółów. Westchnęła, kiedy wyszeptał jej imię i drugi raz, kiedy skończył mówić. Żałowała, że jej ręka była pokiereszowana i nie mogła go dotknąć tak, jakby chciała. W milczeniu obserwowała jego spokojną twarz, wsłuchiwała się w cichy, regularny oddech, ale wiedziała, że Clive jeszcze nie spał.
Jego bliskość była zła i dobra jednocześnie. Zła, bo podobnie jak jej pocałunki robiły syf w głowie jemu, tak jego ciepło robiło bałagan w jej głowie. Dobra, bo czuła się spokojniejsza i w końcu przestała drżeć. Teraz czuła przede wszystkim słaby zapach jego perfum i znacznie intensywniejszy detergentu, w którym musiał wyprać koszulę. To też było kojące i nawet nie przeszło jej przez myśl, aby poczuć jakikolwiek wstyd, że tak dobrze czuła się z innym mężczyzną w swoim małżeńskim łożu.
Tommy pachniał inaczej. Od zapachu męża po prostu ją mdliło. Było jej niedobrze za każdym razem, kiedy musiała się obok niego położyć. Jej umiejętności aktorskie w ostatnim czasie zostały mocno wystawione na próbę. Zbyt mocno.
— Mhm… — mruknęła po chwili w odpowiedzi, jakby dając mu do zrozumienia, że usłyszała, że jest świadoma jego prośby, bo inaczej tego nazwać nie mogła. Prośbą.
Nie chciał, żeby go całowała, a ona nie chciała przekraczać granic, które wyznaczał. Mogła uszanować to, czego sobie życzył. Oczywiście, że mogła.
Ale wbrew temu, co myślała, że może, uniosła lekko głowę, wyciągnęła szyję i jej usta trafiły trochę na jego policzek, trochę na kącik jego ust. To był delikatny, niemal niewyczuwalny pocałunek. Nic zaczepnego, totalnie pozbawiony jakichkolwiek oczekiwań.
— Dobranoc, Clivey — szepnęła jeszcze i tyle. Cofnęła swoje usta, swoją twarz, którą schowała w wygodnym zagłębieniu gdzieś przy jego jednym ramieniu i klatce piersiowej. Wtulała się delikatnie, ostrożnie, jakby nadal obawiała się tego, że Clive wstanie i wyjdzie bez żadnej zapowiedzi.
Clem
Bywało też tak, że to Clementine znajdowała się nagle i bez zapowiedzi w mieszkaniu Clive’a w centrum, kiedy dowiadywała się, że nie był akurat na służbie. Bo potrzebowała i miała przeczucie, że on potrzebuje tego tak samo.
OdpowiedzUsuńTeraz też potrzebowała, ale czegoś innego niż seks. Ciepła, bliskości i ukojenia, i nawet jeśli Clive nie chciał jej tego dać, bo sam tego potrzebował, to zrobił to. Pewnie bardziej nieświadomie niż świadomie, ale jednak - dał Clemmy to, czego po prostu chciała. Była mu wdzięczna. Za ten brak jakichkolwiek rozliczeń między nimi, za ciepłe ramiona i spokój.
Nie powinni byli tego robić. Spanie razem, w czułym i pełnym niedopowiedzeń uścisku było jeszcze bardziej nie na miejscu niż seks, który czasami zajmował im pół godziny, a czasami znacznie więcej.
Clive zasnął pierwszy. Słyszała, jak jego oddech się uspokoił jeszcze bardziej. Jak jego mięśnie się rozluźniły, jak ramię, które trzymał na niej, stało się cięższe. I dopiero wtedy, kiedy odnotowała te wszystkie rzeczy, zasnęła sama. Z myślą, że jest niemożliwa. Wiedziała, że gdyby taka była, gdyby tak naprawdę uważał, to wyszedłby z jej łóżka, z jej sypialni i z jej domu. A jednak tego nie zrobił, budując w niej przekonanie, że wcale nie miał nic przeciwko temu.
Spała zadziwiająco spokojnie. Kilkakrotnie jednak się przebudzając, żeby ostrożnie zmienić pozycję. Wiedziała, że to pewnie kwestia świeżej rany i świadomość jej istnienia. Obudziła się jednak z głową na piersi Clive’a, z ręką swobodnie przerzuconą przez jego tors, z zabandażowaną dłonią wspartą ostrożnie na jego piersi i nogą zaplecioną o jego uda.
Musiało być już dość późno, bo przez sypialniane okno wpadało do pomieszczenia słońce. Jaskrawe i pozornie bardzo ciepłe, choć miała świadomość tego, że nadal był tylko luty. Nie chciała jeszcze wstawać. Nie wtedy, kiedy po prostu był jej wygodnie.
I znowu, wbrew wszystkiemu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, który przy Clivie po prostu wymiękał, wbrew jego prośbom, uniosła tę poszytą dłoń i opuszkami palców musnęła jego policzek i żuchwę. Znowu.
— Heeeej, Clive — szepnęła. Nie lubiła nikogo budzić. Źle się z tym czuła, ale gdzieś z tyłu głowy miała świadomość tego, że Bennett nie należał, że nie mógł należeć do tego miejsca i do niej. Nawet jeśli bardzo tego chciała. Uniosła się nieco na tym drugim przedramieniu, niemal teraz nad nim zwisając. Jej opuszki palców wciąż delikatnie badały jego skórę. Z dziwną satysfakcją stwierdziła, że jego zarost był bardziej wyczuwalny. I wyglądał naprawdę spokojnie, kiedy spał albo wtedy, kiedy udawał, że śpi.
Clems
Ona zaś siebie wcale nie zamierzała obarczać winą za to, że Clive nie potrafił zainteresować się nikim innym. Jeszcze kiedyś była w stanie uwierzyć w to, że uchodziła za najładniejszą dziewczynę w okolicy, że oglądali się za nią nie tylko sąsiedzi, ale i inni mężczyźni, że miała ładny uśmiech i radosne spojrzenie. Teraz, niemal każdego ranka w odbiciu w lustrze widziała zmęczoną życiem, przetyraną kobietę, która mimo tego, że skończyła dopiero trzydzieści lat, czuła się znacznie starzej i którą niemal nieustannie coś bolało.
OdpowiedzUsuńNie uważała się za atrakcyjną, choć buzię przecież miała ładną, oczy prawie czarne, a włosy lśniące. Miała nienaganną sylwetkę, bo przecież tego wymagał od niej Tommy, aby zawsze prezentowała się dobrze. Może mogła się komuś podobać, mimo tej ogólnej niechęci do życia, ale i tak nieustannie dziwiła się temu, że podoba się Bennettowi.
Bo musiała mu się podobać, skoro ciągle do niej wracał i skoro pozwalał jej przychodzić do siebie. Nie przyciągnęły go do niej jej poglądy na życie, bo o tym przecież nie rozmawiali. Może tkwili w tym romansie ze sobą ze względu na sentyment, a może po prostu nikt do tej pory nie oczarował Clive’a tak, jak powinien.
Mimo tego, że znowu leżał w jej łóżku, miała pewne wątpliwości co do tego, co nimi kierowało. Do momentu, w którym Bennett nie postanowił się temu sprzeciwić, nie myślała o tym w ten sposób. Bo to nie miało sensu. Spotykali się, sypiali ze sobą. Było im dobrze. I o to chodziło. O to, żeby poczuli się dobrze w natłoku tych codziennych spraw, które ich mogły przygnieść, choć przecież niekoniecznie, może po prostu byli dla siebie miłą odskocznią w ferworze zajęć, a może…
Im dłużej o tym myślała, tym coraz częściej do niej docierało, że nie ma sensu z tym walczyć. Z tym, że Clive był tylko seksem. Bo nie był. A powinien, wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, wtedy każdy ewentualny zarzut ze strony Tommy’ego, dotyczący jej niewierności, byłby prawdziwy.
Uśmiechnęła się blado, kiedy się rozbudzał. Nawet wtedy, nie przestawała delikatnie gładzić jego policzka. Robiła to kompletnie bezwarunkowo, bez żadnego zastanowienia się.
— Nic, nic… — szepnęła uspokajająco. Na krótki moment jej ręka znieruchomiała przy jego policzku. — Nie, nawet nie boli. — Dodała, a kiedy przesunęła palcem po jego żuchwie i w końcu cofnęła dłoń, znowu delikatnie wspierając ją na kraciastym materiale jego koszuli. Nawet nie boli było tylko równoznaczne z tym, że bolało, ale tylko trochę, do przeżycia. Nie miała prawa narzekać, skoro zarówno i Clive, i personale w szpitalu zajęli się nią wczoraj odpowiednio.
— Nie musisz iść? — spytała, a kiedy zdała sobie sprawę, że może to zabrzmieć tak, jakby go wyganiała, chrząknęła cicho. — Do pracy? — dodała niepewnie, bo wcale nie chciała, żeby stąd wychodził, żeby wychodził z jej łóżka. Przestała go jednak czujnie obserwować i znowu położyła głowę na jego piersi, palcami skubiąc materiał jego koszuli na tyle, na ile pozwalał jej opatrunek. Westchnęła cicho, jakby łudziła się, że te drobne gesty dają mu do zrozumienia, że nie powinien nigdzie iść.
C.
Co by nie było. Był to romans, który trochę przypominał pokój bez drzwi. Drogę bez wyjścia. I Clem tylko nie wiedziała, czy to oni nie chcieli z niego wychodzić, czy po prostu nie mogli. Pewnie, gdyby Clive trochę bardziej się w tym wszystkim uparł, to odpuściłaby na tyle, że nie próbowałaby go ani dotykać, ani całować. Wbrew pozorom, Clementine nie była głupia, choć dla kogoś, kto dowiedziałby się o tym, w jakich relacjach tkwiła, mogłoby się tak wydawać. Ale nie była głupia i życzyła Bennettowi jak najlepiej, więc gdyby naprawdę chciał, żeby dała mu święty spokój, to nie zostałby na noc, nie potęgowałby tego mętliku w ich głowach, bo nie tylko on go miał. Ona też. Też nie radziła sobie z tym wszystkim, do czego między nimi dochodziło. Bo choć seks był przyjemny, a te orgazmy, które miała były zniewalające, to jednak wszystko dookoła, ta cała otoczka nie była prosta.
OdpowiedzUsuńMieli romans, bo tego inaczej nazwać się nie dało i choć powinna czuć się źle z tą świadomością, to czuła się źle tylko i wyłącznie dlatego, że ciągle tkwili w miejscu. I dopóki Clive nie zdecyduje się tego skończyć, to będą tak tkwić. Bo ona nie miała ani chęci, ani siły, aby kończyć to, co między nimi było, nawet jeśli nie miało to żadnej przyszłości. Ona też nie miała żadnej przyszłości.
Pogodziła się z tym.
To, jak przesuwał palcami po jej włosach było… miłe. Miłe w sposób, którego nawet nie potrafiła wytłumaczyć. Miała wręcz wrażenie, że z tego prostego gestu wynika znacznie więcej czułości niż dostała przez cały okres małżeństwa z Tommy’m. Wtuliła się w niego odrobinę mocniej, tłumiąc przy tym ziewnięcie.
— Ja chyba powinnam wziąć dzisiaj wolne. — Mruknęła cicho. Bo wolne oficjalne miała wczoraj, dzisiaj już powinna stawić się w pracy, ale… jej robota była dość ważna, dość istotna, może nie tak, jak Clive’a, ale pracowała w popularnej, wiecznie obłożonej restauracji i dbała tam o porządek na sali. O punktualność, o potrzeby klientów. I wiecznie chodziła z tabletem w dłoni. Albo telefonem. I kosztowała dań, i wskazywała klientom miejsca. Powinna mieć dwie sprawne dłonie, a spory opatrunek na jednej z nich nie wygląda zbyt profesjonalnie.
— Spałam — przyznała w końcu. Bo nie licząc tych paru przebudzeń spała naprawdę dobrze. — Wyspałam się — dodała. Miała nadzieję, że on również, mimo tego, że go obudziła. Ale przecież nie znała jego grafiku. Kiedyś miała jeszcze jako-takie pojęcie o tym, jak wyglądały jego zmiany, a teraz, kiedy w ostatnim czasie przestali się spotykać, bo wpierw w mieście był jej mąż, a potem Clive strzelił focha, totalnie przestała kontrolować kiedy i na którą chodził on do pracy.
I ona też była w piżamie, w której była w szpitalu, a pod którą nie miała nic. Miała na sobie też jego koszulę. I chociaż nie czuła się bardzo nieświeżo, to wiedziała, że poranny prysznic może być nieco utrudniony. A jeśli jednak nie dostanie wolnego w pracy i będzie musiała się tam stawić…
— Pomógłbyś mi umyć włosy? — spytała cicho, niemal od razu czując, jak rumieniec pojawia się na jej policzkach. Potem niemal od razu podniosła się do siadu, rezygnując z tego kojącego uścisku. Boże. Ona naprawdę chciała tylko więcej takich błogich, leniwych poranków, przedpołudni i całych dni. Chciała tylko tyle. — To było głupie. Nieważne. Przepraszam. — Wyrzuciła z siebie szybko, a potem chcąc odgarnąć z twarzy włosy, zbyt mocno poruszyła opatrzoną dłonią i syknęła cicho, opadając z powrotem plecami i głową na łóżko. Zacisnęła mocno powieki, przykładając do nich zdrową dłoń.
Sama już nie wiedziała, co robi. I co robić. Clive w jej łóżku, po tym wszystkim, ale nie po seksie był czymś, czego się po prostu nie spodziewała. I tylko potęgował to uczucie zagubienia. Ten pierdolony mętlik w jej głowie.
Clem
I w tej całej beznadziei, w tym, co sobie robili, sami sobie i sobie nawzajem, uparcie tkwili. Clementine nie było lepiej, nie czuła się wcale dobrze, kiedy po udanym seksie odprowadzała Clive’a spojrzeniem, gdy zapinał pasek od spodni od munduru albo wtedy, kiedy w pośpiechu zakładała bieliznę, żeby tylko czasami nie zasnąć w jego łóżku.
OdpowiedzUsuńCzasami przez jej myśl przemykało, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, bez swoich bagaży doświadczeń, mogliby nawet tworzyć ładną parę, chociaż ona nawet nie była w jego typie, a on w jej, nie licząc tego munduru, w którym wyglądał zaskakująco dobrze. Był przystojnym mężczyzną, o dobrym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu, więc nie dziwiła się wcale temu, że cycate blondyny traciły dla niego głowę.
Ona już po prostu nie była pewna, kto był, a kto nie był w jej typie. Kiedyś przecież wydawało jej się, że to Tommy był spełnieniem jej marzeń. Wysoki, barczysty, ciemnowłosy z powalającym uśmiechem i bystrym spojrzeniem. Która by się w nim nie zakochała? Padło na nią, być może od razu wyczuł, że jest łatwym celem, że jest ułożona przez ojca i chodzi jak w zegarku, skoro wytresowano ją jak należy.
A jednak sprawiała problemy. Czy tego chciała, czy nie, okazywała się dla swojego własnego męża więcej niż problematyczna. Przestała go kochać już dawno, jeśli to miało jakiekolwiek znaczenie. Trwała przy nim z przyzwyczajenia i ze strachu, a jak się okazywało, strach cementował ich związek silniej niż jakakolwiek miłość, o której nocami Tommy szeptał jej do ucha.
Przez chwilę leżała na łóżku, czując jak materac pracuje pod ciężarem Clive’a. Podniosła się ponownie dopiero wtedy, kiedy on obszedł już łóżko. Opuściła stopy na podłogę. Wpatrywała się w swoje uda, przesuwając po nich nerwowo palcami, pozostawiając na skórze ślady po paznokciach.
Czekała, aż usłyszy jego kroki za drzwiami, jak schodzi po schodach, jak zamyka za sobą drzwi, ale nic z tego nie nastąpiło. Zaskoczona poderwała głowę do góry, słysząc jego kolejne słowa.
Stał w drzwiach. Patrzył na nią, a krótka informacja i równie krótkie pytanie wpłynęło lekko z jego ust. Wpatrywała się w niego w milczeniu i choć jej wydawało się, że ta chwila trwa wieczność, to wcale tak nie było.
— Przyjedź.
Odparła równie krótko, co i on. Bo doskonale wiedzieli, do czego się to wszystko się sprowadza. Do kolejnych trzydziestu minut, może godziny. Powinna zaprotestować. Odmówić. Ułatwić mu to udawanie, że wcale tego nie chciał, bo nigdy nie przestała wątpić w to, że tego chciał. Obydwoje tego chcieli, byli dorosłymi ludźmi, a bawienie się w pozory, niechęci i fochy sprowadza ich do roli sfrustrowanych nastolatków.
— Drzwi będą otwarte — dodała tylko, nie precyzując które drzwi będą otwarte. I tyle. Wstała z łóżka, złapała za opatrunki z szafki nocnej i ruszyła do łazienki, nawet nie bawiąc się w to, aby go odprowadzić. Znał drogę. I była pewna, że wieczorem też dobrze trafi.
Clemmy
Dopóki nie spotkała go ponownie w Mariesville, dopóki nie wystarczyło tak naprawdę jedno znaczące spojrzenie, zapamiętała go jako nieporadnego nastolatka, który niby wiedział, co i jak, ale nie do końca początkowo mu to wychodziło. Podobnie jak i jej. Ale po kilku minutach niezręczności, doszli w końcu do tego, że to może być fajne i choć może się pospieszyli z tym swoim pierwszym razem, to Clemmy nigdy tego nie żałowała. Nie miała czego, a pamiętne lato w Atlancie zostało z nią na długo. Właściwie do teraz, bo dzięki niemu traktowała teraz Bennetta z pewnym sentymentem.
OdpowiedzUsuńByliby ładną parą, ale kiedy Clementine zobaczyła swoje odbicie w lustrze doszła do wniosku, że z nikim nie byłaby teraz ładna, szpeciłaby swoją zmęczoną twarzą każdego. Wzięła prysznic, z trudem, ale jednak, umyła włosy, załatwiła wolne w pracy i zmieniła opatrunek. Po zjedzeniu lekkiego śniadania i ogarnięcia domu na tyle, aby sprzątnąć ślady wczorajszej zbrodni wróciła do łóżka. Przespała niemal całe popołudnie i cały wieczór. Kiedy otworzyła oczy dochodziła dwudziesta.
Nie spanikowała. Nie spanikowałaby nawet wtedy, kiedy Clive pojawiłby się w jej sypialni i ją obudził. W końcu to nie była żadna randka, do której musiałaby się przyszykować. Ale wstała, z ociąganiem, bo podniesienie jej się z łóżka zajęło jej kolejne pół godziny. Przebrała się. Luźne dresy, które opierały się na jej biodrach i bluzę pod kolor. Włosy związała w wysokiego, luźnego koka na czubku głowy. Nie chciało jej się walczyć z kosmykami, o które nie zadbała zaraz po umyciu, a które pokręciły i pofalowały się w sposób raczej nieokiełznany. Do wszystkiego właściwie musiała używać jednej ręki, uważając na świeże szwy, które zwyczajnie w świecie ciągnęły i zaczynały swędzieć. Robiło jej się lekko słabo, kiedy musiała zmieniać opatrunek, ale starała się tego momentu zbytnio nie przeciągać.
Było po dwudziestej drugiej, kiedy zjadła skromną kolację i skończyła sprzątać, a Clemmy miała niezłego pierdolca na punkcie porządków. Nie było to coś, co tkwiło w niej od zawsze, a coś, co wtłoczył w nią Tommy. Siłą. Przymusem. Bez wahania i litości. I choć już wcześniej pozbyła się śladów krwi, teraz postanowiła tę podłogę umyć, co nie było łatwe, kiedy do dyspozycji miało się tylko jedną sprawną dłoń. Odpuściła jednak, kiedy porządne złapanie trzonka od mopa graniczyło z cudem. Kiedy zerknęła na zegarek przy piekarniku, miała wrażenie, że Clive już nie przyjedzie. Pogasiła wszędzie światła i ruszyła w kierunku schodów. Pokonała może pięć stopni, kiedy drzwi za nią skrzypnęły cicho. Wiedziała, że powinna była naoliwić zawiasy, a właściwie powinien zrobić to Tommy. Ale on potrafił tylko wymagać, aby w ich domu było idealnie.
Odwróciła się więc, schodząc o dwa stopnie niżej. Był w mundurze, a ją niemal coś ścisnęło w piersi, boleśnie, gorzko. Ale szybko odsunęła od siebie to uczucie.
— Clive. — Mruknęła tylko zarówno w formie powitania, jak i zaproszenia. Skoro już tu był, nie zamierzali tracić czasu na pogaduszki i doskonale o tym oboje wiedzieli.
C.
Nie mieli ani miejsca, ani czasu na cokolwiek więcej.
OdpowiedzUsuńMoże i tak, choć gdyby spojrzeć na to z jakiejkolwiek innej perspektywy, to nie mieli ani miejsca, ani czasu, bo po prostu nie chcieli tego mieć. Bo to wszystko krążyło wokół tych decyzji, które żadnych z nich nie chciało podjąć. Bo mogli. Clive mógł powiedzieć, że chyba czuł do Clementine coś więcej niż tylko pożądanie i chciał od niej czegoś więcej niż seksu, a Clemmy mając poczucie, że tak jest, mogłaby zdecydować się na odejście od męża. Na podjęcia walki, na którą teraz zwyczajnie nie miała siły.
Nie wyznawali sobie jednak nic, zupełnie nic.
Patrzyła więc na niego, kiedy wszedł do jej domu frontowymi drzwiami. Nie protestowała, bo nie miała za bardzo możliwości, skoro oboje chcieli jednego, a frontowe drzwi miały im to umożliwić. Teraz wnętrze domu rozświetlało ciepłe światło z górnego korytarza, znajdujące się za jej plecami, bo ulice wciąż pozostawały ciemne. I dawały pole do popisu dla grasujących w okolicy wściekłych lisów.
— Zamknij drzwi — odpowiedziała tylko na jego durne pytanie. Dobrze by było, gdyby przekręcił ten cholerny zamek. Wolała, aby nikt tutaj nie wszedł, kiedy oni będą zajęci jedną konkretną czynnością w jej małżeńskim łóżku. Nikt do tej pory ich nie przyłapał i może jedynie Ruth Bennett domyślała się co jest na rzeczy, chociaż może niekoniecznie, ale mimo wszystko Clem wolała, aby tak zostało. Przynajmniej na razie, póki nie miala żadnego sensownego planu na to, aby uwolnić się od Redforda.
Odwróciła się więc i pokonała kolejne schody, wchodząc w końcu na drewnianą, skrzypiącą podłogę na piętrze. Dom po dziadkach Tommy’ego miał swoje lata. Konstrukcja, choć trwała, swoje już przeszła i drewniane podłogi aż prosiły się o głębszą renowację lub wymianę. Ale Clementine o dziwo dobrze czuła się w domu, który miał jej aż tyle do opowiedzenia. Trzask drewnianych belek, trzeszczenie podłogi. Wszystko w tym domu żyło, dawało jej poczucie, że jest tu bezpieczna. Paradoksalnie.
Skoro on był gotowy na to, aby wziąć się do roboty, Clementine nie zamierzała protestować. Oboje byli wystarczająco sfrustrowani po ostatnich tygodniach i choć miniona noc dała im namiastkę ukojenia, to wiedzieli, że nie ma co odwlekać tego, co nieuniknione.
Weszła do sypialni, w której było kompletnie ciemno. Po omacku zapaliła jedną lampkę przy łóżku, aby nie pozabijali się o meble, nie potknęli o dywan, który wygłuszał jej kroki i trafili do łóżka. Światło było ciepłe, nawet można byłoby się pokusić, że nastrojowe.
Clementine, odwróciła się w stronę drzwi sypialni, przez które zaraz po niej przeszedł Clive. Ona już w tamtym momencie ściągała przez głowę szarą, sportową bluzę z logiem znanej firmy. Rzuciła ją na podłogę, pod ścianę, aby im nie przeszkadzała.
Nie bawili się w czułości, nie przeciągali gry wstępnej. Ograniczali sytuacje, w których do głosu mogłyby dojść emocje, do niezbędnego minimum. Bo tak było łatwiej. Pod jego spojrzeniem ściągnęła też dresowe spodnie, zostając tylko w dopasowanym komplecie bielizny. Odruchowo sięgnęła do zapięcia biustonosza, ale szybko przypomniała sobie o zabandażowanej dłoni i tylko syknęła cicho.
C.
Pozorne poczucie bezpieczeństwa, a właściwie fałszywe, pozwalało zatracać jej się w tym, do czego wspólnie dążyli. Do tego, czego odmawiali sobie od kilku tygodni. Ponad miesiąc. Nic więc dziwnego, że ta frustracja rosła, potęgowała i rozsadzała ich niemal od środka, zmuszając do tego, aby rzucali w siebie nie tylko kluczami, ale i krzywdzącymi słowami.
OdpowiedzUsuńTa czułość, której im brakowało, zaprowadziła ich właśnie do tego miejsca. Do miejsca bez odwrotu, ale… czy którekolwiek z nich chciało zawracać? Do czego? I po co? Gdzieś z tam z tyłu jej głowy tłukła się myśl, że Clive pewnie chciał, że mógł, że to byłoby dla niego bardziej odpowiednie, bardziej rozsądne i w ogóle… po prostu bardziej. Jeżeli w Savannah potrafił ułożyć sobie życie z jakąś dziewczyną, to tutaj też pewnie mógłby. Choćby z ładną blondynką, która perfekcyjnie opanowała sztukę makijażu i wiedziała, co zrobić, aby uwieść mężczyznę. Clementine nie miała takich umiejętności. Nigdy nie wydawała się sobie samej kusząca. A jednak Bennett wciąż do niej wracał.
I bez tej absolutnie żadnej, wspólnej przyszłości, znowu znaleźli się w jej sypialni. Krótką chwilę stała w miejscu i obserwowała, jak Clive męczy się z guziczkami koszuli. Coś podszepnęło jej, że powinna była do niego podejść i mu pomóc, ale raz, że nigdy tego nie robiła, a dwa — z zabandażowaną dłonią to mogło być zwyczajnie utrudnione. Sam poradził sobie znacznie lepiej.
Usiadła na łóżku, kiedy kazał jej się położyć. Kazał. Bo nie brzmiało to wcale ani jak sugestia, ani jak prośba. Wciągnęła zgrabnie nogi na łóżko i czekała. Nie kładła się. Dopiero kiedy Clive podszedł, odrzucając swoją koszulkę w bok, westchnęła cicho. Może obydwoje nie byli w swoim typie, może temu zaprzeczali, a może faktycznie tak było. Nieważne, ważnym okazywało się to, że nie potrzebowała wiele, aby czuć, że jest na niego gotową.
Z dłonią mężczyzny na swoim biodrze, opadła plecami na materac.
Westchnęła po raz kolejny, kiedy okazywało się, że Clive również nie potrzebował ani wiele czasu, ani wiele zachęty do tego, aby przejść do działania. Niemal pociągnęła go za sobą i cicho jęknęła, kiedy jego dłoń odkrywała już to, jak bardzo była gotowa. Tego nie mogła ukryć, nie mogła udawać, że jest jej kompletnie obojętny. Bo nie był.
Uważała na ranę, więc lewą dłoń odłożyła luźno i swobodnie na kołdrę, powstrzymując się przed tym, aby nie wpleść jej w jego włosy. Tę drugą, którą miała całkiem sprawną, odgarnęła jego włosy, zakładając je za ucho, gdy w końcu ją pocałował. Odwzajemniła ten pocałunek, jedną nogę uginając w kolanie i lekko odchylając ją w bok.
Niemal natychmiast zrobiło jej się gorąco, a pocałunki Bennetta smakowały dobrze. Dziwną, niewytłumaczalną tęsknotą, której między nimi w ogóle nie powinno być. Wygięła plecy w delikatny łuk, uniosła nieco biodra, napierając na dłoń mężczyzny. Ciepłą, miękką i przyjemną.
let's fuck
Jej mąż zdecydowanie był problemem. Był problemem samym w sobie, bo kiedy pojawiał się w kraju, kiedy przybywał w chwale do małego Mariesville i przez pierwszy dzień paradował w polowym mundurze tak, jakby właśnie uratował ich ojczyznę, odbierał Clementine to, co było dla niej ważne. Clive był dla niej ważny.
OdpowiedzUsuńSeks z nim był dla niej ważny.
Bliskość, które nie czuła przy Tommym, zaufanie, którego nie miała do męża i pewna czułość, która jednak z każdym razem była coraz mniej wyczuwalna. Pozbawiali się jej na własne życzenie, jakby doskonale przeczuwali, że im więcej będzie w tym wszystkim czułości i miękkości, tym z każdą wspólną godziną będą przepadać coraz bardziej. Tak czuła Redford, zwłaszcza wtedy, kiedy z ust Bennetta wyrywało się ciche Clemmy, które wypowiadane jego głosem brzmiało po prostu słodko.
Nie potrzebowali uczuć. Uczucia były tym, co w ich przypadku mogło tylko i wyłącznie doprowadzić do zguby. A Clemmy nie chciała się gubić. Chciała czuć się przy nim dobrze, wygodnie, komfortowo. Chciała przeżywać orgazmy jeden za drugim zawsze wtedy, kiedy to ona miała ochotę, albo kiedy miał ją Clive. Gdy Tommy’ego nie było w mieście, Clementine była dostępna dla Clive’a niemal zawsze, kiedy napisał. Czasami musiał poczekać, aż wróci z Camden, czasami musiał dać jej chwilę na wzięcie kąpieli, ale rzadko kiedy mu odmawiała.
On też nie odmawiał jej. Wpuszczał do swojego mieszkania, gdy pojawiała się na jego progu o różnych godzinach, żeby po pół godzinie ją stamtąd wypuścić i tylko ktoś zainteresowany zauważyłby, że wychodziła z włosami znacznie bardziej rozwichrzonymi, ustami podrażnionymi od pocałunków i zarumienionymi policzkami. Wyglądała wtedy ładnie, jeszcze bardziej pociągająco i czuła się kobieco chwilę po tym, kiedy Clive w niej kończył. Było to głupie, że seks z Bennettem tak mocno wpływał na jej samoocenę, ale wbrew wszystkiemu, co działo się dookoła nich był jedynym stałym elementem w tym pojebanym świecie.
— Tak. — Potwierdziła z trudem dobywając z siebie drżący głos, chociaż przecież Clive nie pytał. Nie musiała więc odpowiadać. Bo on nawet nie musiał pytać. Doskonale o tym wiedział, że jej tego brakowało. Doskonale musiał zdawać sobie sprawę, jak bardzo było go głodna i jak bardzo potrzebowała go poczuć nie tylko przy sobie, ale i w sobie. I tak, jak pocałunki przerywane były cichymi, niepokornymi jękami, tak też to krótkie tak wmieszało się między ich usta.
— Kurwa, Clivey… — wyrwało jej się zupełnie niekontrolowanie, kiedy z przyjemnie drażniących pieszczot, Bennett przeszedł do czegoś więcej. Znacznie więcej. Czuła w sobie jego każdy ruch, każde powolne, lecz mocne posunięcie. Odwróciła głowę w tę stronę, przy której wspierał dłoń. Uniosła ją na tyle, aby ustami sięgnąć nadgarstka Clive’a. Wpierw przesunęła po jego skórze językiem, żeby potem lekko go ugryźć, co miało pomóc w stłumieniu kolejnego jęku.
W pewnym momencie spróbowała zacisnąć swoje uda, żeby zmusić go do zatrzymania. Tę dłoń, którą wcześniej odgarniała jego włosy z twarzy, zacisnęła teraz na jego nadgarstku. Na tym, który znajdował się między jej nogami.
Wiedziała, że mężczyzna czeka na jej odpowiedź, ale ona nie była w stanie odpowiadać, kiedy drażnił się z nią na tyle brutalnie, że traciła przy tym oddech. Nie miała na tyle sił, aby zmusić go do całkowitego bezruchu i tego też była świadoma.
— Bardziej… — I to była jedyna odpowiedź, na jaką było ją w tej chwili stać, kiedy wycofywała palce z jego nadgarstka, sunąć po jego ramieniu, kiedy rozluźniała spięte uda, chcąc więcej i bardziej. Zdecydowanie bardziej.
Bardziej niż kiedy? Bardziej niż kto?
Your sneaking fingers are driving me crazy ;>
Dla Clementine problemem był właśnie jej mąż. Jego obecność w jej życiu, to, jak pojawił się w nim pierwszy raz, oczarowując uśmiechem, bukietem róż i słodkimi słówkami. Bo Tommy potrafił czarować. Na jej nieszczęście robił to lepiej niż ona sama, bo wszyscy wierzyli w to, co im pokazał, a nikt nie dostrzegał tego, co miała do pokazania jego żona. Może dlatego, że ukrywała i maskowała przed światem niedoskonałości Reforda i ślady jego bytności na jej ciele. Robiła to, bo przecież nie mogła wiecznie żyć z przypiętą łatką nieudacznicy. Była nią. Była niezdarą, wiecznie obtłuczoną, zasiniaczoną i nawet z pękniętymi żebrami. Atakowały ją schody, drzwi i zawodziły własne nogi.
OdpowiedzUsuńClementine powinna więc szukać w ramionach innego mężczyzny czegoś… delikatnego, spokojnego i czułego. I tego czasami szukała, ale po seksie, który nie był do tego, aby wyciszać. Seks służył przede wszystkim temu, aby zagłuszać niepożądane myśli. Wyciszenie przychodziło później, kiedy tętniące serce zwalniało, a płytki oddech nabierał głębi, kiedy czasami mogła się w niego na kilka minut wtulić, wodząc opuszkami palców po gorącej skórze mężczyzny.
Ale Clive doskonale wiedział, co lubiła. Nie musiał pytać. Lubiła mocniej, bardziej. Bo żyjąc w związku z przemocowcem potrzebowała coraz więcej, żeby cokolwiek poczuć. Bo delikatny, czuły seks bez pośpiechu był ponad to, co znała i nie wyobrażała sobie, aby mógł przynieść cokolwiek poza rozkoszą partnera. Dlatego potrzebowała mocniejszych i szybszych ruchów jego dłoni, potrzebowała zaciśniętych palców na swoim ciele i pociągania za włosy, a kiedy Clive nie zrobił nic z tego, tylko schował jej dłoń w swojej i przyciągnął do swoich ust, patrzyła na niego z malującym się niezrozumieniem, a po chwili także delikatnym, niepewnym uśmiechem.
Bo miał rację. Miał, kurwa, rację. Obawiała się tego, że może znowu wszystko spierdolić tak samo, jak wtedy, kiedy nie wpuściła go do domu i rzuciła w niego kluczami. Oboje potrafili unieść się dumą, ale to Clemmy znacznie szybciej się poddawała. Była w stanie się ukorzyć, a kiedy i to nie przyniosło zamierzonego skutku, odpuściła. Poddawała się tempu, które narzucał Clive. Jego nastrojom, jego frustracji, która też jej się udzieliła. Była niesamowicie podatna na wszystko, co mówił i robił. Musiał to widzieć. I pewnie gdyby nie to, że rozcięła wczoraj dłoń, to pewnie dzisiaj nie wróciliby do siebie, próbując nadrobić czas, który zmarnowali.
Nie była specjalnie głośną kochanką, ale lubiła do niego mówić i lubiła go słuchać. Brzmiał wtedy bezczelnie pewnie i władczo, a jej to całkowicie odpowiadało. Lubiła oddawać mu kontrolę, poddawać się wszystkiemu, co proponował. Zwłaszcza, kiedy podczas paru sekund, mogła dostrzec jego uśmiech. Boże. Mogłaby oszaleć dla tego uśmiechu. Gdyby mogła.
Jęknęła cicho, gdy jego usta dotknęły jej szyi. Nie miała wolnej ręki, ta jedna wyjęta była z dzisiejszej gry, a ta druga nadal tkwiła w objęciach jego ciepłych palców. Odchyliła głowę, ułatwiając mu dostęp do tego wrażliwego miejsca. Uniosła lekko biodra.
— Mocniej… — szepnęła. — Mocniej. — Powtórzyła, przymykając powieki. Zdecydowanie chciała mocniej i więcej, i bardziej. Bennett tego nie wiedział, ale to przy nim przeżyła swój pierwszy prawdziwy orgazm od wielu lat, od długich lat podczas których uczyła się udawać. Przy nim nie musiała, jej ciało lgnęło do niego, jej biodra szukały jego dłoni, jej kobiecość potrzebowała jego palców, a jej usta musiały odnaleźć jego.
Te dłonie, które tkwiły między ich ciała, przesunęła w dół, po torsie Clive’a, po jego płaskim brzuchu, zahaczając swoimi palcami o pasek przy jego spodniach.
— Pozwól mi. — Poprosiła, bo co też mogła mu pokazywać, skoro on doskonale wiedział, bo musiał wiedzieć, że jej zależało przede wszystkim na jego przyjemności. Bo chciała, żeby do niej wracał.
the beginning of what?
Żadne z nich się nie ograniczało, bo też dostawali to, co chcieli, na swoich zasadach, a że w wielu kwestiach były one po prostu zbieżne, to ich układ miał rację bytu. Uzupełniali się dobrze, on z ewidentną potrzebą dominacji, którą zapewne — w ocenie Clemmy — zakrywał potrzebę czułości i ona z ewidentnym talentem do bycia uległą, choć niewątpliwie potrafiła wziąć sprawy nie tylko w swoje ręce, ale i usta. Korzystali z tego układu we dwoje, choć nie był on wcale idealny. Miał wiele braków i niedociągnięć, rozpadał się niemal za każdym razem, kiedy Tommy był w Mariesville i budził frustrację w Clivie nawet wtedy, kiedy Tommy nie było w domu.
OdpowiedzUsuńMożna byłoby uznać, że Clementine Redford ma słabość do munduru. Owszem, miała, ale taką, że wojskowy mundur miał już zawsze kojarzyć jej się z przemocą i zniewoleniem. Fakt, że Clive często przychodził do niej w swoim policyjnym mundurze, też nie pomagał. Nie mógł. Ale potrafił go odczarowywać. Powoli i skrupulatnie, aż w końcu wydawał jej się w tym mundurze o wiele bardziej pociągający niż mogłaby siebie o to posądzać. Clive, mimo tego, że nie ograniczał się w łóżku, że nie bał się jej ścisnąć, klepnąć i pociągnąć za włosy, to był w tym wszystkim zaskakująco delikatny. Był kierowany w tym wszystkim pożądaniem i namiętnością, a nie złością i nienawiścią, której w przypadku swojego męża nawet nie rozumiała.
Dotyk Clive’a był zupełnie inny. Cieplejszy, przyjemniejszy, bardziej miękki. Dotyk Clive’a przyprawiał ją o dreszcze od samego początku, a mężczyzna z łatwością zmiękczał jej nogi i doprowadzał do wrzenia. Nie potrzebowała wiele, aby być przy nim gotową, o czym dzisiaj przekonał się już kolejny raz. Powinna była go odtrącić po tym, jak okrutny był w ostatnim czasie, ale nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałby więcej nie pojawić się w jej sypialni. Była też świadoma tego, że to jej mogło na nim zależeć bardziej.
Nie przywykła do krzyczenia w łóżku, ale każde jego życzenie było dla niej rozkazem. Takim, który przyjmowała do realizacji z niesłabnącą ochotą, więc kiedy Clive nieustannie drażnił ciepłymi ustami jej szyję, a jego palce poruszały się szybciej, mocniej i dosadniej, jej jęki były coraz wyraźniejsze i dłuższe. Nie udawała. Pozwalała sobie na chwilę stracić kontrolę, której choć zwykle nie miała, to żyła ułudą, że jednak tak jest.
I dostrzegła ten jego pełen satysfakcji uśmiech. Ba, nie dziwiła mu się wcale. W końcu doskonale wiedziała, jak doprowadzić go na skraj albo i do samego spełnienia, w zależności od dnia i tego, co Clive miał w planach.
Myślała, że jej pozwoli, że tego chce, ale on wtedy po prostu przyśpieszył, nadając coraz szybsze tempo słodkiej torturze, której ją poddawał. Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, przez dłuższę chwilę, wracając dłonią na jego klatkę piersiową tak, aby powstrzymać go przed ewentualnym powrotem do pocałunków. Skoro chciał, żeby doszła, to miał na to patrzeć. Tego chciała ona.
Więc tkwili w tej przyjemnej, błogiej chwili, podczas której Clive robił wszystko, aby mogła szczytować, a ona to wszystko przyjmowała coraz chętniej i coraz bardziej. Coraz głośniejsze jęki wyrywały się z jej gardła, jej klatka piersiowa unosiła się w coraz płytszym oddechu, jej policzki nabrały wyraźniejszego koloru, a z ust w końcu wydobył się krzyk, na który Bennett tak czekał.
Wygięła plecy w łuk i w przypływie największej fali przyjemności, zacisnęła uda, czując jak każde najdrobniejsze napięcie w mięśniach niesie za sobą ekstazę.
don't explain - show me
Bo był miłym, słodkim chłopcem. Kiedy patrzyła na niego w tych kraciastych, charakterystycznych dla niego koszulach, wyglądał jak miły, słodki chłopiec. Nie wiedziała, czy była jedną z nielicznych, czy jedną z wielu, które znają to jego inne oblicze. Łóżkowe. Dominujące, żądające i rozkazujące. Z pewnością nie znała go Ruth Bennett i jej koleżanki, dlatego o wiele łatwiej było im komentować to, jakim był miłym chłopcem.
OdpowiedzUsuńI to nie tak, że Clemmy nie lubiła tej jego drugiej natury, tej, z którą pojawiał się w jej sypialni albo która uaktywniała się w momencie, kiedy to ona rozpaczliwie pukała do drzwi jego mieszkania. Bo lubiła. Lubiła, kiedy w przyjemny sposób się nad nią znęcał, kiedy patrzył na nią tak, jak dzisiaj, jakby nie potrzebował żadnej innej, skoro miał właśnie ją. Bo miał. Nie całą, ale miał z pewnością jej ciało, jej umiejętności i łóżkowe doświadczone. Oboje wznosili się na wyżyny tych umiejętności, żeby sprawić drugiemu przyjemność, chociaż czasami zdarzało się, że samolubnie myśleli tylko o sobie.
Gdy tak pochylił się nad nią, chwaląc i tą pochwałą niemal pieszcząc, spojrzała w jego jasne oczy. Przesunęła dłoń z jego piersi, na kark, mocno zaciskając na nim palce. I choć miała problem z tym, żeby uregulować swój oddech, uniosła się nieco i wpiła w jego usta, cicho pojękując, kiedy uderzył ją w pośladek. Stłumiła ten jęk jednak w pocałunku, który jednocześnie mógł być podziękowaniem za pochwałę i orgazm, ale również prośbą o kontynuację, ale w jej wydaniu. Pozwolił, wiedziała, że tak, bo nie protestował, kiedy unosiła się bardziej, zmuszając go do tego, aby teraz to on położył się na plecach.
Łóżko skrzypnęło cicho, kiedy zamienili się miejscami. Clementine przerzuciła swoje udo przez biodra Clive’a, wspierając się na zdrowej dłoni. Pochyliła się, musnęła jego usta, w pośpiechu i niestarannie, znacznie więcej czasu poświęcając jego szyi, obojczykom, klatce piersiowej. Językiem sunęła po jego brzuchu, kierując się konsekwentnie coraz niżej.
I kiedy wsparła się na przedramieniu tej ręki, której dłoń pozostawała wyjęta z dzisiejszej zabawy, wnętrzem drugiej przesunęła po materiale jego spodni, ustami wciąż pieszcząc skórę podbrzusza. Czasami, nawet bardzo często, Clementine bardziej podniecała się tym, jak na nią reagował i jak łatwo doprowadzała go do przyjemności niż tym, co on robił z nią.
Wyprostowała się, sprawnie rozpinając pasek przy jego spodniach jedną dłonią, równie sprawnie poradziła sobie z guzikiem i zamkiem.
— Do góry — mruknęła, kiedy wyprostowała się i dała mu do zrozumienia, że potrzebuje jego pomocy w zsunięciu spodni i bielizny, a kiedy już i z tym się uporali, Clementine pochyliła się, palcami muskając biodro Clive’a. Wbiła w jego skórę paznokcie, w momencie, kiedy wzięła go do ust. I teraz już tylko od niego zależało, jak długo, mocno i głęboko będzie się nim zajmować. To zawsze zależało od niego.
so watch and feel
Nie pytała o to, czy poza nią był ktoś jeszcze z kilku powodów. Z dwóch na pewno. Pierwszym z nim był fakt, że po prostu nie chciała wiedzieć. Miała pewne wyobrażenia, co do tego, jakie życie prowadzi Clive, miała też świadomość tego, że to ona w tej relacji była mężatką i nie powinna była wymagać od niego wyłączności. Drugim powodem był fakt, że nawet kiedy zobaczyła go przy bilardzie w The Rusty Nail w towarzystwie cycatej, całkiem atrakcyjnej blondyny, za którą na pewno odwracał się niejeden, poczuła dziwne ukłucie czegoś, co pochodziłoby pod zazdrość, gdyby tylko Clem nie bała się o tym w ten sposób pomyśleć. A bała się, bo kwestie wyłączności, zazdrości i jakichkolwiek innych uczuć, poza przywiązaniem, które było naturalnym, bezwarunkowym wręcz odruchem w takiej sytuacji, komplikowałyby więcej. I może faktycznie na tym tracili, przynajmniej czasami, ale tak było zdecydowanie bezpieczniej.
OdpowiedzUsuńW końcu żadne z nich nie chciało się w sobie nawzajem zakochać. Mieliby wtedy problem, którym nie byłby już Tommy Redford i oni sami, a coś, co między nimi zaistniało. Clementine wiedziała, że od dłuższego czasu balansuje wzdłuż cienkiej, niebezpiecznej granicy, że bliska jest przekroczenia tego punktu, który sobie wyznaczali, w milczeniu, ale jednak.
Nie próbowała więc się w nim zakochiwać, walczyć o niego i robić mu wyrzutów, kiedy widziała go z innymi, co zdarzało się bardzo rzadko, bo ona najczęściej siedziała zamknięta w swoim domu, próbując poskładać się do kupy, bo kolejnym miesiącu miodowym z mężem.
Miło było czuć jego dłoń w swoich ciemnych włosach i wiedziała doskonale do czego, to zmierza. Próbował zgarnąć całą kontrolę dla siebie, nawet teraz, nawet w tym momencie, kiedy to ona wiodła prym w tej sytuacji.
I teraz nie do końca milczeli. Clemmy czasami musiała nieco łapczywie nabrać powietrza, co wcale jej nie przeszkadzało, bo to do swojego aktualnego zajęcia przykładała się bardziej niż dokładnie. Poddawała się delikatnemu naciskowi, który na niej wywierał, biorąc go sobie i głębiej, i mocniej. Dokładnie tak, jak chciał tego Clive. Odzywał się też Bennett, czy to wydobywając z siebie ciche westchnienia, czy to Kurwa, Clemmy, które brzmiało znacznie lepiej niż jakikolwiek komplement.
Nie przerywała, mimo tego, że na jej usta cisnął się teraz uśmiech satysfakcji. Jej usta pozostawały jednak teraz zajęte, a napinające i prężące się ciało Clive’a świadczyło tylko o tym, że te zajęte usta zajmowały się nim całkiem nieźle, jeśli nie idealnie.
Nie przerywała, bo po tak długiej przerwie od siebie, czuła, że Clive zasługiwał na wszystko, co mogła mu dać. Mimo tego, że nie byli w ostatnim czasie dla siebie zbyt mili. Mogła puścić to w niepamięć, przynajmniej teraz, kiedy parę minut temu przeżyła intensywny orgazm, a wiedziała, że Clive nie pozostawi jej z takim wynikiem.
Przesunęła po nim językiem. Od dołu do góry, posyłając mu w końcu spojrzenie. Spojrzenie, w którym poza zachwytem, widocznie było czyste pożądanie. Bo Clive mógł nie wiedzieć, ale teraz, kiedy leżał, wydawać by się mogło, że totalnie bezbronny, wyglądał doprawdy ujmująco.
— Jakieś życzenia? — spytała, bo wolała się tymi ustami zbytnio nie rozpędzać. A dzisiaj była cała jego, mógł korzystać, mógł brać, co tylko chciał. Czekając na odpowiedź, zastąpiła usta dłonią, ale tylko po to, aby móc bez skrępowania na niego patrzeć i na to, co malowało się na jego słodkiej buźce.
among others, which ones?
Mieli zasady. Mieli się do siebie nie przywiązywać, to przede wszystkim i Clem naprawdę robiła wszystko, aby się tej jednej, nieco popierdolonej zasady trzymać. Była w końcu miłą, dobrą dziewczyną, która niegdyś z sercem chodziła na dłoni. Miała miękkie serce i miękki tyłek, tylko życie zmusiło ją do tego, aby to ukrywać. I ukrywała, wytrzymując w przemocowym małżeństwie i brnąc w układ, który nie miał w sobie żadnego potencjału na bezpieczną, ciepłą przyszłość. To był tylko dobry seks, który ułatwia zapominanie i tego powinna się trzymać. Próbowała się tego trzymać. Trzymała się. W pewnym sensie.
OdpowiedzUsuńOdpowiedziała na jego łapczywy pocałunek, zapominając o ewentualnej czułości, która mogłaby się w niego wkraść. Była delikatna, to nigdy nie ulegało wątpliwości i zasługiwała na to, aby tak być traktowaną, a jednak… robiła wszystko, aby nie być. Chciała mocniej i bardziej, i ten pocałunek był wyrazem tego wszystkiego, czego dzisiaj oczekiwała od Bennetta. Nie miała prawa rościć sobie jego czułości, chociaż skłamałby, gdyby nie przyznała, że ostatnia noc była jedną z tych, podczas których naprawdę się wyspała. Miała jednak wrażenie, że około dwudziestu czterech godzin wcześniej w tym łóżku leżała dwójka innych ludzi. Znacznie bardziej pogubionych, a teraz? Odzyskali cel, którym był fajny seks i orgazm. Tak po prostu.
Smakowała jego ust z niegasnącą rozkoszą, cofając w końcu dłoń w jego podbrzusza i układając ją przy jego głowie. Musnęła opuszkami palców policzek mężczyzny, w zupełnie nieprzewidzianym i niekontrolowanym geście. Przylgnęła do niego tak, jak sobie tego zażyczył. Czuła bijące od jego ciała ciepło, a jej uwadze nie umknęło ciche syknięcie, które zastąpiło westchnienia i jęki. Chciała spytać, czy wszystko w porządku, ale nie spotkali się tutaj dzisiaj po to, aby walczyć z demonami przeszłości i własnym bólem. Takie pytanie byłoby nie na miejscu. Wiedziała przecież o istnieniu blizny na jego nodze, w końcu zdążyli poznać swoje ciała już całkiem dobrze.
Równie gotowa była do tego, aby spełnić jego kolejne życzenie. Wyprostowała się, ale zanim to zrobiła, złożyła jeszcze na jego ustach krótki pocałunek, z trudem się od nich odrywając. Kurwa, za każdym razem smakował coraz lepiej.
— Wyluzuj — mruknęła cicho, obracając jego własne słowa przeciwko niemu i nie mogła ukrywać tego, jaką dało jej to satysfakcję. Wyciągnęła się w kierunku nocnej szafki, skąd zabrała opakowanie prezerwatyw. Wspomagając się pokaleczoną dłonią, wyłuskała pojedynczą prezerwatywę. Nie robiła tego na pokaz, nie starała się być przy tym nie wiadomo jak seksowna. Temat zabezpieczenia był tematem mało seksownym, a jednak wypadałoby o nim pamiętać. I trochę mile połechtało jej ego to, że Clive o tym zapomniał. Ale ona nie mogła, choć na pewno rewelacyjnie byłoby go poczuć bez gumki.
Założyła ją, pozwalając sobie przy tym nadal na delikatne pieszczoty, a później, kiedy rozgościła się nad jego biodrami, opadła na niego subtelnie, ale to jeszcze nie był ten moment, na który Bennett czekał.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — wyszeptała wprost do jego ucha. Lubiła być jego grzeczną dziewczynką i lubiła, kiedy miał tego świadomość. Przesunęła ustami na jego szyję i przygryzła delikatną skórę dokładnie w tym momencie, w którym dała mu w końcu poczuć siebie.
oh no, I'm going to show you
Za każdym razem mogliby się nie całować. Mogliby się tylko pieprzyć bez opamiętania i wtedy to wszystko byłoby dla niej łatwiejsze. Nie mówiła przecież Clive’owi o tym, że chcąc nie chcąc wyłamuje się z tych zasad, które ustalili. Clive nie mówił jej, że najebała mu po całości w głowie. Nie mówili w ogóle zbyt wiele, nie rozmawiali, jakby czekali na to, że wszystko się wyjaśni albo wierzyli w to, że nie ma co się wyjaśniać. Wszystko wróciło do normalności, kiedy dopadli do siebie dzisiaj w jej sypialni. Kiedy Clive bez żadnego zawahania wsunął ciepłą dłoń między jej nogi, a ona później wzięła go do ust. Robili to regularnie, wiedzieli, jak i gdzie dotknąć, przycisnąć, przygryźć, aby przyjemność z tego płynąca była jeszcze większa.
OdpowiedzUsuńNie mówiła nie. Nie mówiła nie ani swojemu mężowi, ani kochankowi. Ale mówiła nie każdemu innemu. Nie wpuszczała do łóżka nikogo więcej, doskonale wiedząc, że to wszystko byłoby wtedy jeszcze trudniejsze. Clementine lubiła czuć się lojalna. I wiedziała, że jest lojalna wobec Clive’a, bo wobec Tommy’ego po prostu nie bardzo. To wszystko było o wiele bardziej skomplikowane i popieprzone niż w ogóle mogłoby się wydawać.
Uniosła brew, kiedy rzucił kurwą w jej stronę. Zatrzymała się wtedy na moment, bo zdecydowanie nie podobał jej się taki ton, ale nie zamierzała tego komentować. Mogłaby go wyrzucić, oczywiście, że mogłaby kazać mu spierdalać, ale przecież oboje wiedzieli, że wcale tego nie chciała. I nie wierzyła w to, że Bennett by jej posłuchał. Nie na długo. O ile wcale.
W tej relacji to ona słuchała jego. Tak się utarło i tak już było. Grzeczna, uległa Clemmy nie protestowała, kiedy ktoś chętnie decydował za nią, kiedy ktoś ustawiał ją tak, jak sobie tego życzył. Była tego nauczona i Clive po prostu na tym korzystał. Nie mogła mu mieć tego za złe, skoro się na to wszystko zwyczajnie pisała.
I skoro pocałunki był w ich relacji zbędne, to nie zamierzała teraz bawić się w czułość. Lubiła to. Lubiła pocałunki Clive’a, smak jego ust i to, jak mieszały jej w głowie, a doskonale wiedziała, że nie powinna była tego lubić. Dlatego będąc już na nim, słysząc ten rozkoszny jęk wydobywający się z jego gardła, wyprostowała się. Osiągnęła to, co chciała. Żeby pragnął jej bardziej…
Między nimi pojawił się dystans, jednak Clementine nie przestawała poruszać biodrami. Ujeżdżała go tak, jak lubił. I ona też to lubiła. Skierowała jego jedną dłoń na swoje biodro, dając mu do zrozumienia, że może dyktować tempo, które uzna za słuszne. Nie tylko tempo, ale i intensywność. Westchnęła cicho, kiedy na moment zwolniła tak, że niemal się zatrzymała, ale podjęła się tych działań ponownie bardzo szybko. Przyspieszając, a wraz z tym westchnęła głośno, pozwalając na to, aby to westchnienie wymieszało się z urywanym oddechem i cichym jękiem.
Pracowała. Starała się, chciała poczuć go jak najmocniej i najgłębiej, czując jak z każdym kolejnym ruchem bioder na jej ciele pojawia się gęsia skórka. A on mógł teraz na nią patrzeć, w najlepszej z możliwych perspektyw. Clemmy uwolniła swoje włosy z koka, który już dawno przestał przypominać fryzurę. Ciemne fale miękko spłynęły na jej ramiona.
look — beautiful, isn't it?
Mieli to szczęście, że wtargnięcie Tommy’ego Redforda im po prostu nie groziło. O każdym jego powrocie wiedziała co najmniej tydzień wcześniej, bo był tak łaskawy, aby dać jej czas na przygotowanie. I siebie, i domu. Nie zdarzyło się do tej pory, aby pojawił się bez zapowiedzi, dopóki wracał z tych misji cały i zdrowy, dopóty będzie się zapowiadał. Na nieszczęście Clementine. Może i była złym człowiekiem, skoro życzyła własnemu mężowi śmierci, ale naprawdę czasami marzyła tylko i wyłącznie o tym. Aby wrócił w trumnie.
OdpowiedzUsuńWtedy wszyscy mieliby łatwiej. Zwłaszcza ona, a w tej kwestii była wyjątkowo samolubna, ale czy ktokolwiek by jej się dziwił, gdyby tylko prawda ujrzała światło dzienne? Zapewne nie, zapewne znalazłaby sporo osób, które byłyby jej przychylne i pomogłyby znaleźć wyjście z sytuacji, problem polegał jednak na tym, że nikomu o niczym nie mówiła, a ci, którzy się domyślali, w tym Clive, nie robili z tym nic, bo też i co mieliby zrobić, skoro nie prosiła ani o pomoc, ani o radę?
Poddawała się jego niewerbalnym instrukcją, z przyjemnością przyjmując każde mocniejsze wbicie palców Clive’a w swoje miękkie ciało. Pojękiwała, bo mimo tego, że chciał, aby krzyczała, miała jeszcze do tego daleką drogę. Z każdym kolejnym jednak ruchem było coraz bliżej, więc ciche jęki i westchnienia wydobywały się z jej ust coraz częściej. Zatrzymała się, a kiedy Clive się podniósł do siadu, przylgnęła do niego. Jego ramię, którym objął ją w plecach, paliło jej skórę. Jego oddech pieścił, a bliskość po prostu obezwładniała. Czuła go teraz lepiej, mocniej i bardziej. Cały dzisiejszy wieczór, a właściwie cała dzisiejsza nocą pozostawała pod patronatem tego jednego słowa: bardziej. Ale miała wyluzować, więc wyluzowała, oczyściła swoją głowę, w której pozbyła się tych wszystkich czułostek, które zaśmiecały jej myśli, gdy patrzyła w jego oczy.
Kiedy odchylał jej głowę, właściwie ułatwiła mu zadanie. Nie wstrzymywała już swojego głosu, gdy usta mężczyzny przylgnęły do jej skóry. Ba, czuła, jak z każdym jego pocałunkiem, jej skóra niemal napina się pod wpływem pieszczot, jak krzyczy po więcej i to więcej dostaje.
Poruszyła się, zaciskając mocno usta. Była przekonana, że przed nią daleka droga, ale wystarczyła subtelna zmiana w ułożeniu ich ciał, i im mocniej czuła Clive’a, tym bliżej spełnienia się znajdowała.
— Clivey — szepnęła, nawet nie próbując tego kontrolować ani powstrzymywać. Wraz z jego imieniem przyplątał się kolejny jęk, gdy jego usta śmiało poczyniały sobie z jej piersią. Ona nie miała porównania. Przestała oceniać seks z Tommy’m w kategorii przyjemności, bo dla niej nie był przyjemny wcale, a przyjemność z Clivem była jedyną, na jaką mogła i chciałą sobie pozwolić. — Kurwa… — sapnęła, przy kolejnym pełnym, mocnym ruchu i już nie odchylała głowy, w miarę możliwości schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, palcami zdrowej dłoni drapiąc plecy mężczyzny.
I hope so
Nic w jej życiu nie było proste. Nie mogło być. Nawet ten romans, który z założenia powinien być prosty, bo uwarunkowany jedynie kilkoma prostymi zasadami, jakie były wyznaczone razem z granicami, których mieli nie przekraczać. Chciała tej prostoty. Chciała nie musieć zastanawiać się nad tym, czy czuje coś do Clive’a, a jeśli tak — to co. Nie chciała zajmować sobie głowy sprawami, które w codziennym i ogólnym rozrachunku nic nie znaczyły. Bo jej uczucia dla Bennetta były niczym, dla niej też powinny. Nie powinna w ogóle ich mieć. I tego się trzymała.
OdpowiedzUsuńNie czuła nic do Clive’a, a już na pewno nie czuła nic do swojego męża, poza chorą zależnością i przyzwyczajeniem, które było silniejsze niż miłość, jaka ich lata temu połączyła. Clive miał być przyjemną odskocznią. I był, choć coraz częściej łapała się na tym, że gdy go nie ma, to jej go brakuje. Nie na tym to miało polegać. Ale też nie chciała go niczym denerwować, taka już była, więc starała się działać tak, aby było im jak najlepiej.
Była grzeczna, posłuszna i potulna. Była idealna, bo chciała taka być, a że Clive dostrzegał w niej jeszcze więcej… tego nie wiedziała.
Westchnęła cicho, kiedy przesunął dłonią po jej plecach w geście tak delikatnym i w tej delikatności niespodziewanym, że aż zadrżała pod wpływem jego dotyku. Niechętnie odsunęła się od niego, gdy to na niej wymusił i niewiele brakowało, a ucałowałaby te palce, którymi pogładził jej policzek. Patrzyła przez chwilę na niego, nieruchomiejąc. I nawet ten bezruch był rozkosznie przyjemny. Nie był to moment, który zdarzał im się często, jeżeli wcale i obydwoje mieli tego świadomość. Przekonała się o tym, kiedy Clive zdecydował, co dalej. Krótko, konkretnie. Wiedziała, że nie zniesie teraz sprzeciwu z jej strony.
Uniosła się więc znad jego bioder, bez żadnego słowa, bo te tutaj były zbędne. I to nie tak, że nie lubiła tego, co chciał teraz od niej dostać i jej dać. Lubiła. Lubiła, kiedy łapał ją mocno za biodra, kiedy ciągnął za włosy i przesuwał mocno palcami po jej plecach.
Klęknęła w pobliżu tego miejsca, które wskazał. Wsparła się na przedramionach, oddychając nadal tak samo ciężko, jak przed chwilą. Zgarnęła długie, ciemne włosy na jedno ramię. Teraz, kiedy Bennett znowu zbudował dystans między nimi, poczuła, że temperatura w pokoju wcale nie jest tak wysoka, jak jej się wydawało. Chłód muskał jej skórę, gdy była pozbawiona dotyku mężczyzny, jego ciepłego oddechu. Chciała czuć jego skórę przy swojej, ale to nie była chwila sprzyjająca sprzeciwom. Clive miał ją teraz po prostu pieprzyć. I ona na to pieprzenie była gotowa. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ich zbliżenia mogłyby przypomnieć kochanie się, łapała się jednak tych krótkich, ulotnych momentów, jak ten przed chwilą.
I to był błąd. Bo takie chwytanie chwil, które nie powinny mieć znaczenia, sprawiało, że znaczenie miało coś innego — uczucie.
treat me like you should
Clementine miała talent do wmawiania sobie przeróżnych rzeczy, byleby tylko poczuć się z czymś lepiej. Najczęściej z sobą samą. Nie było to łatwe, bo już dawno nie czuła do nikogo takiej awersji jak do siebie, do Clementine Redford, która niczemu się nie przysłużyła w społeczeństwie i nie miała się przysłużyć. Clive przynajmniej był gliniarzem, więc chcąc nie chcąc działał na korzyść lokalnych mieszkańców, choćby tym, że sprzed marketu poganiał miejscowego pijaczka.
OdpowiedzUsuńTo miał być prosty romans. Nieważne, że Clive był policjantem. Dla niej to akurat było najmniej ważne, a przynajmniej tak jej się wydawało. Właściwie mieszkał po sąsiedzku, więc przemykanie do jej domu pod osłoną nocy też nie wydawało się specjalnie skomplikowane. A skoro mieli się tylko pieprzyć, nie potrzebowali zbyt wiele czasu. Mogliby, jasne, że mogliby to przeciągać w godziny, w całe noce i rozkosz płynącą nieustannie, ale może wtedy trudniej byłoby im trzymać na wodzy te uczucia, których przecież nie było.
Bo nie czuli do siebie nic. Zdecydowanie nie czuli. I zdecydowanie to było nic.
Chcąc nie chcąc, Clementine była posłuszna. I nie tylko dlatego, że tego była nauczona. Po prostu to lubiła. Lubiła, kiedy ktoś przejmował kontrolę, kiedy nie musiała się zastanawiać, szukać opcji, tylko robić to, czego ktoś inny od niej chciał.
Tak, jak teraz, kiedy odwróciła się do niego tyłem. Nie czuła, aby to jej uwłaczało, nie czuła się skrępowana. Mogła myśleć o sobie, co chciała, ale miała świadomość tego, że jej ciało było niemal perfekcyjne. W końcu tego też od niej wymagano. Dbała o siebie wtedy, kiedy nie miała popękanych żeber. Chodziła na siłownię, na zajęcia jogi, wydawała krocie u fryzjera. I może dlatego zawsze wydawało się, że wszystko u niej w porządku.
Pochyliła się tak, jak ją do tego nakierował. Czekała w milczeniu, posłusznie, a kiedy tylko poczuła go w sobie, jęknęła głośno. I to nie tak, że udawała. Wspaniale było czuć go sobie, a teraz jeszcze intensywniej i mocniej niż przed chwilą.
I faktycznie bolało, kiedy zaciskał palce na jej biodrach, ale był to ból, który dodawał tylko śmiałości w tym, co robiła Clem. Syknęła, ale był to wyjątek od jęków i westchnień, jakie opuszczały jej usta.
Jej jęki stawały się częstsze, głośniejsze i wyraźniejsze wraz z tym, jak ruchy Clive’a nabierały siły. I naprawdę miała wrażenie, że więcej nie wytrzyma, kiedy mężczyzna w końcu złapał ją za szyję, przyciągając bliżej. Wtedy poczuła go jeszcze mocniej. Po prostu bardziej.
— Ja pierdolę… — szepnęła, bardziej do siebie niż do niego, kiedy spięła maksymalnie wszystkie mięśnie, czując, że jest już na skraju. — Clivey… — jego imię wymieszało się z jękiem, kiedy zacisnęła palce na tej dłoni, którą zaciskał na jej szyi. Nie czekała na niego ze szczytowaniem, pozwoliła na to, aby ekstaza zalała całe jej ciało. Dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa, rozpierzchły się po całym jej ciele. A każdy kolejny ruch Bennetta niósł w sobie rozkosz tak przyjemną, że miała problem, aby wytrzymać w bezruchu.
it couldn't be better
Ups.
OdpowiedzUsuńClive mógł nie lubić użalanka. Mógł się wściekać na użalanko, ale nic o użalanku się Clem nie wiedział, bo co by nie było, aktorką była niezłą i nauczyła się robić dobrą minę do złej gry. Tak po prostu, tak naturalnie, żeby nikt nie nie podejrzewał. I w tych wszystkich ludziach, których oszukiwała lub których próbowała oszukać, był też Clive Bennett. Może się domyślał, może coś wiedział, może przypuszczał — tak naprawdę jej to nie interesowało, bo przecież nie rozmawiali, nie poruszali żadnych istotnych tematów. Czasami Clementine rzuciła bezmyślnie coś o wypadku, który miał miejsce na trasie Mariesville-Camden, czasami zagadała o pogodę, ale w gruncie rzeczy w ich relacji wszystko sprowadzało się do jednego.
Do pieprzenia bez emocji, w którym użalanko, radowanko i jakakolwiek ekscytacja nie mająca związku z orgazmem były niemile widziane.
Miała tego świadomość, dlatego nawet nie próbowała tego zmieniać. I też nie chciała, bo w końcu oboje wychodzili z założenia, że ich romans miał być tak łatwy, jak to tylko możliwe. Clementine, choć czasami czuła się dziwnie rozczulona, kiedy patrzyła na Clive’a, to pozostawała nieugięta i nie dopuszczała do siebie myśli, że mogliby być kimś więcej niż znajomymi, którzy znaleźli nić porozumienia w łóżku.
Kiedy puścił ją bez ostrzeżenia, niemal wylądowała twarzą w poduszce. Czując, jak materac reaguje w odpowiedzi na brak ciężaru Clive’a, przewróciła się na bok, patrząc jak Bennett znika w łazience przy sypialni. Usiadła na łóżku, przeczesała palcami zdrowej dłoni włosy i szybko ubrała swój dresowy komplet, bieliznę odrzucając na łóżko.
Patrzyła, w tym nijakim, ciepłym świetle rzucanym przez lampę nocną, jak Clive się ubiera. Bez słowa. Bo i co miała mu powiedzieć? Że był wspaniały? Że cudownie było go znowu poczuć? Że brakowało jej tego seksu? Że za nim tęskniła? Wszystko to sprowadzało się do tego, że miała do niego jakieś uczucia, dlatego milczała. Przecież nie musieli się komplementować, spełnienie, które osiągnęli jedno po drugim, mówiło samo za siebie.
— Według planu za dwa miesiące — odpowiedziała cicho, kucnęła, zgarnęła z podłogi jego ciemny t-shirt i policyjną koszulę. Wyprostowała się i podeszła bliżej Bennetta, wyciągając dłoń z jego ciuchami. I to nie tak, że go poganiała albo wyganiała. To on się śpieszył, a ona nie chciała mu tego utrudniać.
Według planu. Zawsze wszystko było według planu. Powroty i wyjazdu Tommy’ego. Miała rozpiskę przypiętą magnesem do lodówki i zaznaczone konkretne daty w kalendarzu. Żeby nie zapomnieć, żeby zbyt długo nie żyć beztroską. Ale i ona, i Clive wiedzieli, że to całe według planu mogło ulec zmianie. Praca jej męża wiązała się z tym, że zawsze istniało ryzyko, że Tommy nie wróci wcale albo wróci wcześniej, albo później. Była za pierwszą opcją, bo bardzo nie chciała, żeby wracał.
Każdy powrót dla Redforda był po prostu gorszy, coraz trudniej było mu się odnaleźć w Mariesville, w ładnym domu, przy boku ładnej żony. I choć ona była zawsze posłuszna, i zawsze uległa, to wcale nie było jej łatwiej.
Clem
Tak, jak ona nie powinna podawać mu koszulki z podłogi, tak on nie powinien zakładać kosmyka jej ciemnych włosów za ucho. Skłamałaby, gdyby powiedział, że takie gest nie robiły na niej wrażenia. Bo robiły, choć nie mogły, dlatego milczała, wpatrując się w niego bez słowa. Pewnie, że się zdzwonią, bo pewnie już żadne z nich nie odważy się, przynajmniej na razie, odstawiać kapryśnych scenek, z których wynikały same nieprzyjemne, pozbawione seksu konsekwencje.
OdpowiedzUsuń— Na razie — mruknęła tylko cicho, kiedy Clive zabrał już swoją rękę i wyszedł z sypialni. Ani drgnęła. Nie podążyła za nim. Stała jeszcze przez chwilę w miejscu. Sięgnęła po swój telefon, który do tej pory leżał na szafce nocnej. Było już późno, a ona… To nie był zły seks. To był bardzo dobry seks i niczego, może poza uczuciami, mu nie brakowało, ale tych uczuć przecież nie chcieli. Mogła więc śmiało stwierdzić, że nie brakowało jej niczego. Dlaczego więc czuła się tak dziwnie?
Wzięła kąpiel, uważając, aby przesadnie nie namoczyć świeżo zszytej rany. I zasnęła w wannie, nawet nie wiedząc kiedy. Kilka kolejnych dni spędziła już w pracy, pracowała nieco wolniej, więc miała wrażenie, że tej pracy ma więcej, choć jej zakres obowiązków nie uległ zmianie.
Wolny wieczór wykorzystała na wyjście do The Rusty Nail z jedną z grupy młodych sąsiadek. Nie narzekała, kiedy ta zaproponowała towarzystwo, w końcu z wiadomości od swojej ulubionej fryzjerki dowiedziała się, że będzie wtedy w pracy. Zrezygnowała już z dużego opatrunku, naklejając na szwy delikatny, plaster z opatrunkiem, który miał chronić ranę przed ewentualnymi uszkodzeniami.
Był ciepły, marcowy wieczór. Właściwie to było zaskakująco ciepło, więc obie stwierdziły, że dobrym pomysłem będzie ubrać kiecki. Clementine może przesadziła, bo ubrała krótką, czarną i dopasowaną sukienkę, na którą zarzuciła długi, czerwony żakiet ze złotymi, zdobnymi guzikami. Można było powiedzieć, że żakiet dorównywał długości sukience, którą miała pod nim. Botki na obcasie dopełniały jej stroju. Wysiadły z taksówki pod The Rusty Nail, a potem bardzo szybko zamówiły pierwszy drink i każdy kolejny. Domówiły do tego frytki, aby w ramach rozsądku nie pić na pusty żołądek. Można byłoby powiedzieć, że to typowo damski wieczór. Clementine dobrze bawiła się w towarzystwie rudej Chloe i nie miałą zamiaru narzekać na jej gadatliwość.
Jednak w pewnym momencie przed The Rusty Nail rozpoczęła się bójka, do której właściciel baru wezwał policję. Wszyscy, łącznie z Clementine i Chloe wyszli przed lokal. No dobra, może nie wszyscy, bo ci, którzy ledwo stali na nogach, zostali w środku. Clementine w zasadzie nie była zainteresowana tymi, których trzeba było rozdzielać, a tym, który brał udział w akcji.
Oficer Bennett. Jej spojrzenie często do niego uciekało, a kiedy mogłoby się wydawać, że jest już po całej akcji, Clementine nieco chwiejnie, choć jakoś bardzo pijana nie była, podeszła bliżej. Jednak nie na tyle, aby miało to wyglądać tak, jakby rozmawiała właśnie z nim. Upuścił z rąk szminkę, po którą zgrabnie kucnęła. Prostując się, rzuciła mu krótkie spojrzenie.
— O której kończysz? — spytała cicho, ale na tyle głośno, aby usłyszał to właśnie on. I jakby nigdy nic, wyciągnęła z małej torebki lusterko. Pomalowała usta. Minęło ile… dwa? Trzy dni od ich ostatniej schadzki, a ona przez wszystkie te kilkadziesiąt godzin myślała o tym, że znowu go potrzebowała. Zdecydowanie ten miesiąc przerwy, jeśli nie więcej, jej nie służył.
wanna fuck, officer?
Czy ona się wdzięczyła? No, niekoniecznie. Szukała po prostu pretekstu, aby móc się zatrzymać nieopodal centrum całego zamieszania. I to nie tak, że chciała odrywać go od czynności służbowych, podczas których wyglądał jeszcze seksowniej. To wcale nie tak… Ale najchętniej to oderwałaby go od tego wszystkiego i pozwoliła mu na to, aby przeleciał ją choćby w radiowozie. Jej też przeszkadzało to, że mieli te kilka dni przerwy. Przymusowej, ale nieuchronnej. Przecież nie mogli zrezygnować z tych obowiązków, które zapewniały im jakiś byt, prawda?
OdpowiedzUsuńW tych swoich potrzebach, które mogłaby uznać nawet za palące, rzadko kiedy myślała o tym, że Clive mógłby chcieć się ustatkować, wychodziła z założenia, że gdyby tego chciał, to przestałby obracać żonkę swojego kolegi ze szkoły, który ryzykował życiem w imię ojczyzny. Prawda? Prawda. Każde z nich miało powody, żeby działać więcej niż egoistycznie i tak też działali. Clive dawał upust temu, co kumulowało się w nim wtedy, kiedy jej nie miał. A jej było zwyczajnie dobrze, kiedy mogła rozłożyć nogi przed kimś, kto zasługiwał na miano zaufanego. Bo mogła mu ufać, przynajmniej w tej kwestii, że nie poleci przy pierwszej lepszej okazji do jej męża. Przecież nie bez powodu chciała ukryć ich relację, nawet jeśli nie było to mu na rękę.
Wychodziła z założenia, że gdyby Clive niespodziewanie znalazł w Mariesville kogoś, kto owinąłby sobie go wokół palca (choć w to akurat Clem trudno było uwierzyć) i kogoś, kto wywrócił jego świat do góry nogami, to powiedziałby jej o tym i rozeszliby się wtedy w pokoju.
— Będę. — Rzuciła tylko krótko i odmaszerowała. Oczywiście, że na botkach na obcasie jej marsz był nieco chwiejny, ale trafiła bez trudu do The Rusty Nail, w ogóle nie przejmując się tym, co działo się przed lokalem. Zamówiła dzbanek wody z cytryną, doskonale wiedząc, że powinna doprowadzić się do porządku. A nie opłacało jej się wracać do domu. W barowej łazience poprawiła makijaż. Odświeżyła się na tyle, na ile mogła. Pożegnała się z sąsiadką, która nie próżnowała z kolejnymi drinkami i mężczyznami, którzy teraz ciasno ją otaczali.
Clementine zdecydowała się na spacer. Uznała, że rześkie wieczorne powietrze będzie jej tylko sprzyjać.
I oczywiście, że nie była u niego o czasie. Napisała mu tylko krótkiego smsa o dziesiątej, że jest już w drodze i potrzebuje pięciu minut. Pięć minut zmieniło się w dziesięć, ale w końcu znalazła się pod drzwiami jego mieszkania. Zapukała, wspierając się o ścianę ramieniem. Skrzyżowała nogi w kostkach, dłoń układając na biodrze. Jej strój mógł pozostawiać wiele do życzenie, jej mąż na pewno nie wypuściłby jej w tym na miasto, a każdy postronny mógłby stwierdzić, że niedaleko jej do eleganckiej pani lekkich obyczajów.
Nieważne. Ważne, że praktycznie wytrzeźwiała, ale odwagi nadal jej nie brakowało.
then let me in and let's get started
Bycie na językach było niemiłe. Krótko mówiąc. Przez pierwsze tygodnie najchętniej nie wychylałaby się z domu, ale nie miała tego przywileju, aby się w nim zaszyć. Największy osąd i tak zebrała od rodziców i niedoszłych teściów, a ci drudzy nawet teraz, kiedy mijali ją w sklepie, na jakimś festiwalu czy gdziekolwiek w miasteczku posyłali blondynce nieprzychylne spojrzenia. Z jednej strony zasłużyła, a z drugiej była tym już zmęczona. Minęło dostatecznie dużo czasu, aby mogli dać jej święty spokój. Szczególnie, że z tego co wiedziała to były sobie poukładał życie z jakąś inną dziewczyną. Powinni się cieszyć, że nie jest już sam. Ale być może przypominanie jej o tym sprawiało im radość? Sama nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. Wolała skupić się na swoim życiu.
OdpowiedzUsuńKoniec tego. Kolejny raz o nim myśleć tego wieczoru nie chciała. Miała przecież dobrze się bawić. Miała świetne towarzystwo, dobrego drinka w ręce i całą noc przed sobą. Po co miałaby to marnować na rozmyślanie o byłym? Tym samym na resztę wieczoru postanowiła całkiem wyrzucić z głowy Williamsa. I liczyła, że ten przypadkiem już w jej myśli się nie wkradnie.
— Co tylko będziesz chciał — potwierdziła melodyjnie. Komu jak komu, ale Clive’owi była gotowa zaufać we wszystkim. I wcale nie dlatego, że był policjantem. Od zawsze wydawał się jej być porządnym facetem, a mundur dodawał mu powagi i swego rodzaju zaufania, choć te zyskał od blondynki już dawno temu. Może nigdy nie byli jakoś wybitnie blisko ze sobą, ale czy trzeba było spędzać wspólnie każdą sekundę w życiu, aby darzyć się zaufaniem?
Przymrużyła oczy i uważniej mu się przyjrzała, bo dopiero po chwili zaskoczyło jej w mózgu, jak to brzmiało. Może, gdyby była pruderyjna to poczułaby się urażona. Ale Amelia do łatwo obrażających się osób nie należała, a oni przecież tylko żartowali. Czy było w tym coś złego?
Zapowiadało się na przyjemną noc. Wyglądało też na to, że wszyscy mają dziś ten sam plan – upić się i dobrze bawić. Odstawać od towarzystwa nie zamierzała. Potrzebowała takiej nocy, gdzie żadne troski nie mają znaczenia. Może i nie miała ich zbyt wiele, a właściwie w ostatnim czasie żadnych, ale zwyczajnie miło było odciąć się nawet od codziennych problemów. Pod tym kątem była szczęściarą; nikt nie był w jej rodzinie chory, nie miała żadnych wierzycieli nad głową. Żyła spokojnie jedynie z nadszarpniętą opinią, ale nad tym mogła popracować z czasem.
— Wiesz, że jesteś jedynym, który tak do mnie mówi? — Wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie i było to bardzo miłe. Najczęściej była Amelią lub Mią, ale Melly? To się nie zdarzało. I było jej z tego powodu bardzo miło.
— W innym życiu zabiorę cię ze sobą w trasę — dodała. Zawsze czuła lekki niesmak, kiedy zaczynała myśleć o swojej nieistniejącej karierze. Szczególnie, że było tyle osób, które nagle znikąd pojawiały się na scenie. Może nie próbowała wystarczająco mocno? Może, gdyby częściej wrzucała filmiki z występów w barze na social media ktoś by ją w końcu dostrzegł? A może takie życie zwyczajnie nie było jej pisane, a marzenia o wielkiej scenie musiała zostawić za sobą. Na ten moment nie była gotowa na to, aby pogodzić się z tym, że wszyscy dookoła mogli mieć rację, a ona naprawdę ten cały czas marnowała.
— Nate ma zakaz zbliżania się do mojego auta pod wpływem — zdradziła — zbierałam jego tyłek miesiąc temu z Camden i powiedzmy, że to była długa i nieprzyjemna podróż.
Przeczuwała jednak, że Nate nieszczególnie przejmie się jej zakazami. I jeśli uda mu się nie paść w krzakach czy na ławce to wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby znalazła go w swoim aucie. Ale tym faktycznie mogli martwić się później. Na ten moment każdy, jeszcze, dobrze się trzymał.
Melly
— Lubisz to — skwitowała tylko, kiedy powitał ją w ten, na swój sposób, uprzejmy sposób. Wiedziała, że to lubił, bo może starał się tego nie pokazywać, ale Clementine aż tak głupia nie była, żeby nie zauważać tego, jak na nią patrzył. I jak patrzyli na nią inni, choć to interesowało ją najmniej. Wiedziała doskonale, co robi, kiedy wyciągała kusą, dopasowaną sukienkę.
OdpowiedzUsuńSkorzystała z zaproszenia i weszła do małego, ale schludnego mieszkania. Nie rozglądała się ciekawie dookoła, bo bywała już tutaj nie raz, nie musiała zaznajamiać się z rozkładem pomieszczeń. Po prostu, wsparła się dłonią o ścianę i pozbyła się butów, tracąc przy tym dobrych kilka centymetrów. Może i obcasy sprawiały, że jej zajebiste nogi wyglądały jeszcze seksowniej, ale uznała, że nie będzie brudzić mu podłogi. Co to, to nie.
Nie przypuszczała nawet, że Clive mógłby być o nią zazdrosny, bo też przecież ona nie była zazdrosna o niego, prawda? Prawda?! W końcu widok Clive’a obściskującego się z cycatą, roześmianą blondynka w The Rusty Nail nie zrobił na niej wrażenia. Żadnego. Dlaczego w ogóle miałaby być o niego zazdrosna, skoro między nimi nigdy nie było mowy o wyłączności? Bo ta najzwyczajniej w świecie nie miała sensu? Nie wtedy, kiedy ona była mężatką.
Pozbyła się butów i weszła głębiej do salonu, zsuwając miękko ze swoich ramion czerwoną marynarkę. Spojrzała na Clive’a, posyłając mu delikatny uśmiech. Kurwa no, był przystojny. I tych myśli już wcale nie dyktował jej wypity wcześniej alkohol. Oceniała go trzeźwo i miała niewyjaśnione przeczucie, że ten dzisiejszy wieczór, a może i noc potrwa tak długo, jak tego będzie chciała. Może nawet niestandardowo, więcej niż jeden raz?
— Tak — odpowiedziała cicho, poprawiając włosy tak, aby ładnie układały się na odkrytym, szczupłym ramieniu. Została teraz w samej sukience, na grubych ramiączkach, z głębokim dekoltem, który udało jej się skutecznie podkreślić przez odpowiednio dobrany stanik. Jej niewielkie, ale jędrne piersi były teraz widowiskowo podkreślone. — Napiję się tego, co ty.
Cała Clementine wyglądała dzisiaj po prostu ładnie i wcale nie potrzebowała żadnych słów uznania. Ona to po prostu wiedziała. Bo może i na co dzień była smutną kobietą, nad którą znęcał się jej własny mąż, ale gdzieś tam w jej wnętrzu tliła się w niej też ta kobieta, którą chciała być. Pewna siebie i diabelnie seksowna. I taka dzisiaj była, mimo plastra we wnętrzu lewej dłoni.
Podeszła do Bennetta, lewe przedramię oparła na jego barku, prawą dłonią przesunęła po jego ramieniu, wyczuwając pod opuszkami palców każde wgłębienie w jego mięśniach. Stała blisko, wyginając plecy w łuk na tyle, aby przylgnąć swoim ciałem do jego torsu. Nie dała mu czasu na reakcję, na podanie jakiegokolwiek napoju, bo tak naprawdę wcale nie musiała pić. Po głowie chodziło jej coś zgoła innego.
Wspięła się nieznacznie na palce i robiąc to, czego nie powinna robić, pocałowała go. Prosto w usta, bez delikatności, bez wątpliwości. I w tym pocałunku zawarła to pytanie, którego on nie wypowiedział.
Gdzie chcesz się pieprzyć, Clivey?
we'll have a drink later
Clive nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć Clem? Gdyby jej się do tego przyznał, to pewnie parsknęłaby mu prosto w twarz. Bo akurat on doskonale wiedział, do czego zmierza Clementine. Do tego, aby ją w końcu przeleciał i żeby zrobił to tak, jak lubił i jak lubiła to ona. Nie ulegało wątpliwościom, że lubili to oboje. I tak, jak Clive lubił też coraz więcej rzeczy w niej, tak ona lubiła w nim, choć przez większość czasu, który razem spędzali albo był dla niej właśnie opryskliwy, albo ją pieprzył. Nie narzekała, bo w końcu taka była ich dynamika.
OdpowiedzUsuńDynamicznie też przechodzili do kolejnych etapów ich wspólnego wieczoru. I tak, jak zwykle Clementine przejmowała się tym, czy ktoś ich zobaczy albo zacznie o coś podejrzewać, tak dzisiaj w ogóle nie przyszło jej to do głowy i to pewnie był wpływ tego alkoholu. I nie przejmowała się też wcześniej tym, ile mężczyzn zjadało ją spojrzeniem, bo ona zamiast myśleć o tym, że jest mężatką, myślała o tym, żeby być dzisiaj z Bennettem.
To było chore. Zdecydowanie chore i niewłaściwe, ale poza tym, że mogliby się przestać pieprzyć, nie mieli innego wyjścia. A żadnemu z nich nie spieszyło się do tego, żeby to wszystko zakończyć.
Poczuła to w sposobie, w jakim Clive odwzajemnił jej pocałunek. Mocno i łapczywie. Jego dłonie na jej buzi parzyły, a jednak był to najprzyjemniejszy dotyk na całym świecie. I nie powinna tak myśleć, a mimo to, kiedy odwzajemniała ten pocałunek, kiedy cicho jęknęła, gdy przygryzł jej wargę albo się odsunął, to w jej głowie wciąż tłukły się myśli o tym, jakie to wszystko przyjemne.
— Kurwa? — powtórzyła szeptem, unosząc brew ku górze. Prawda była taka, że ta ich dynamika rzadko kiedy pozwalała im na to, aby zaczynali od tak namiętnych pocałunków, a jednak kiedy Clive ścisnął jej pośladek, wcale nie protestowała. Dlaczego miałaby, skoro to ona zaczęła? Kiedy zachowywała się jak ćpunka na głodzie, gdy odmawiał jej siebie przez kilka tygodni?
Skoro wybrał sypialnię, to Clementine odwróciła ich tak, aby to ona stała tyłem do sypialni i ufając mu w tym momencie kompletnie bezgranicznie, pociągnęła za sobą, pozwalając mu prowadzić w kierunku tej sypialni. I choć mogliby tam dostać się w bardziej klasyczny sposób, to dzisiaj pani Redford nie zamierzała odrywać się od oficera Bennetta na dłużej niż to było konieczne. Kontynuowała pocałunki aż do momentu, kiedy dotarli do sypialni. Wtedy też odsunęła się od niego na nieznaczną odległość, wspierając dłoń na jego piersi. Spojrzała mu w oczy i prawdopodobnie to był błąd, bo coś niebezpiecznie ścisnęło ją w dołku, odebrało dech.
Wypuściła wstrzymywane powietrze z ust tylko po to, aby wargami przywrzeć do rozpalonej skóry jego szyi. Całowała ją delikatnie, ale odczuwalnie, dłońmi i ustami sunąc powoli coraz niżej.
— Jakieś życzenia? — zadała to standardowe dla ich dynamiki pytanie, kolejny raz na krótki moment się od niego odsuwając. Miała być uległą i posłuszną Clementine, tak przecież wyglądała ich relacja. I dzisiaj, jak też w inne wieczory, dni, godziny, Clem zamierzała zrobić wszystko, aby o tę ich relację zadbać. Jak należy.
make me yours
Nie była nieśmiała, ale czasami miewała przeczucie, że może zrobić coś źle, coś nie tak, coś, co rozzłości Clive’a, bo swoim mężem się już nie przejmowała. Nie mogła, skoro przez większość roku nie było go w kraju, a kiedy się pojawiał, to i tak był wiecznie niezadowolony. Liczyła się więc ze zdaniem, pragnieniami i oceną Clive’a. To dla niego chciała być idealna i choć to też było chore, robiła wszystko, aby taką być. Ona po prostu musiała komuś się podobać. Musiała być czyjaś, bo pozostawiona samej sobie nie radziła sobie z własnym życiem. Była więc uległa, grzeczna i cicha wtedy, kiedy musiała i głośna wtedy, kiedy chciał tego Bennett.
OdpowiedzUsuńNie przeszkadzało jej to, że nią dyrygował. Pozwalała mu na to, bo o wiele łatwiej było wykonywać jego polecenia. Trudno było jej to przyznać na głos, właściwie to nie dopuszczała do siebie takiej myśli, ale była gotowa na wszystko. Dla niego. I to może była chora relacja, która miała być oparta nie na uczuciach, a tylko i wyłącznie na seksie, ale gdzieś w głowie Clementine pojawiała się myśl, że sam seks nie budził takiego przywiązania. Że sam seks nie mógł być tak silnym narkotykiem. Bo gdyby tak było, Clemmy ruchałaby się z każdym, kto by jej tego nie odmówił, prawda? A poza jej mężem był tylko i wyłącznie on. Wyłącznie Clive.
Nie była więc nieśmiała, choć gdyby sobie tego zażyczył, mogłaby taka być, ale Clementine wiedziała, że Clive nie lubił niezdecydowania, nie lubił wahania i nie lubił tego, kiedy grymasiła. Nie grymasiła więc, pozwalała mu na wielotygodniowe fochy i choć próbowała go wtedy przełamać, wiedziała, że źle się za to zabierała, więc czekała. Czekała, a jednocześnie nie oczekiwała na nic, nie czekała na jego powrót, nie łudziła się. Czuła za to coś, co mogłoby być tęsknotą nie tylko za niesamowitym seksem.
Teraz miała jednak mieć ten niesamowity seks. Z cichym jękiem odpowiedziała z zaangażowaniem na jego pocałunek, pogłębiając go na tyle, na ile była mogła, mimo tego, że mocno ściskał jej twarz palcami. Kurwa, tym razem to w jej głowie pojawiło się słowo, które opisywała wszystko to, co chodziło po jej głowie.
Oddychała coraz ciężej, kiedy padała miękko na jego łóżko. Drżała pod wpływem jego dotyku, kiedy ściągał cieniutkie, delikatne koronkowe majtki. Faktycznie ubrane z myślą tylko o nim. Były dla niego. Ona była dla niego i chciała, żeby to wiedział.
Musiał to wiedzieć, bo kiedy klęczał między jej nogami, obserwowała go uważnie i wiedziała, że choć chciał to ukryć, to był zachwycony. Musiał być. Miękki materiał koronki sunął po jej udach wraz z jego ciepłymi palcami. Westchnęła, czując, jak miękkie, ładne opalone nogi pokrywają się gęsią skórką.
— Clivey. — Tylko tyle była w stanie wydusić, choć on tak właściwie jeszcze nic nie zrobił. Wsparła się na dłoniach ułożonych za swoimi plecami. Rozchyliła nogi, pozwalając mu się sobą zająć. Niemal wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Jęknęła cicho, doskonale wiedząc, że Clive zaraz się przekona, że ona nie potrzebowała tego, aby się nią zajmował, żeby była na niego gotowa.
Bo była gotowa już wtedy, kiedy zsuwała z ramion marynarkę i przemierzała ten niewielki, ale jednak dzielący ich dystans.
I want to be yours more
Co?
OdpowiedzUsuńSama nie wiedziała, kurwa, co. Było jej dobrze, może nawet za dobrze, ale w końcu po to tutaj przyszła, prawda? Przyszła tu też po to, aby jemu było dobrze i do tego zamierzała dążyć, nawet jeśli w tej chwili to on zajmował się nią.
I owszem, znęcał się nad nią, kiedy był opryskliwy, kiedy się nie odzywał i kiedy momentami, miała wrażenie, traktował jak popychadło, kiedy coś nie szło po jego myśli. Jednak dla niej, skoro przywykła do bicia, nie było to nic niezwykłego. Bez słowa protestu godziła się na takie traktowanie, bo w głowie miała zakodowane, że bierność łagodzi konsekwencje. Tak po prostu.
Dzisiaj było inaczej. Zdecydowanie inaczej. Spojrzenia, które wymienili, które nie były przepełnione tylko i wyłącznie czystym pożądaniem, pocałunek, na który pozwoliła sobie już na całym wstępie i fakt, że Clive dzisiaj spełniał jej życzenia — to wszystko było nie tak, jak zawsze. A było równie przyjemne, jeśli nie bardziej.
Opadła na plecy, czując pod skórą chłód pościeli, która bardzo szybko przyjmowała ciepło bijące od jej ciała. Odchyliła głowę, rozkładając szeroko ręce po bokach i tylko przebłysk świadomości sprawił, że nie zacisnęła tej niedawno szytej ręki. Palce drugiej zaplątała w pościel.
Nie mógł jej tak robić. Nie mógł sprawiać, że zapominała o wszystkim, co składało się na jej szara rzeczywistość, a jednocześnie przychodziła po to sama.
— Nie przestawaj. — Brzmiało to niemal błagalnie, ale tylko na tyle była w stanie się zdobyć, kiedy powtórzył jej własne pytanie. I cholera, było to cholernie seksowne, kiedy padało z jego ust. I chciała go jeszcze bardziej, i jeszcze mocniej niż dotychczas, o ile to w ogóle było możliwe.
To było jej jedyne życzenie. Jedyne, które w tym momencie przychodziło jej do głowy. Miał nie przestawać, skoro już zaczął, a gdy zaczął, Clementine z rozkoszy wygięła nieznacznie plecy w łuk, szarpiąc za tę pościel, którą ściskała w zdrowej dłoni. Przez dłuższą chwilę po prostu milczała, wychodząc swoimi biodrami naprzeciw Clive’owi.
I choć teraz w jej głowie nie było niczego innego niż to, co robili i nikogo innego niż oficer Clive Bennett, to pewnie gdyby przyszło jej się zastanowić, to doszłaby do wniosku, że nikt nigdy nie traktował jej w taki sposób w łóżku. I nie chodziło już tylko o dzisiejszy wieczór, kiedy wymykali się z tych utartych przed siebie ścieżek. Jej mąż zwyczajnie w świecie nie potrafił dać jej takiej satysfakcji, nawet na samym początku, kiedy był po prostu kochanym Tommym. Teraz seks z nim był obowiązkiem, przymusem, niemal gwałtem, bo choć mówiła nie, to te nie zduszone było miękkością pościeli albo twardością jego dłoni.
A teraz po prostu się rozpływała.
Cichy jęk wydostał się spomiędzy jej ust, więc przysunęła do nich dłoń, na której zacisnęła lekko zęby. Wiele wysiłku wkładała w to, aby milczeć i żeby nie ruszać, podczas gdy jej ciało trawił ogień w najczystszej postaci.
— Dzisiaj też mam krzyczeć? — spytała na wydechu, szybko, cicho, drżącym od nadchodzącej przyjemności głosem. Chciała krzyczeć. Potrzebowała tego, bo to, jak Clive sprawnie i umiejętnie jej smakował, doprowadzało ją na szczyt wyjątkowo szybko, ale wciąż chciała więcej i więcej.
you won't regret it
Clementine potrzebowała w swoim życiu trucizny. Tak po prostu. Wpierw życie zatruwali jej rodzice, ich kłótnie, uderzenia ojca i płacz matki, później został już tylko on — pan ojciec, w mundurze, z surowym miną, zaciśniętymi pięściami i spojrzeniem, które bolało bardziej niż dotyk. Aż w końcu pojawił się Tommy, który wpierw okazał się ideałem, aby następnie sączyć się w krwiobieg Clementine tak samo, jak to miało miejsce z rodziną. Potrzebowała więc trucizny, żeby żyć. I kiedy jej jedyna trucizna w postaci męża zostawiała ja samą, traciła ten sens. Znalazła więc Bennetta, a może to on ją znalazł? Nie było to istotne, istotnym był fakt, że pozwalała mu na to wszystko, na wyładowywanie swojej frustracji. Nie widziała powodu dla którego miałby tego nie robić.
OdpowiedzUsuńNa tym polegała toksyczność ich układu. Możliwe też, że polegała głównie na tym, że Clementine jej nie zauważała. Teraz nie zauważała też wielu rzeczy. Pozostawała jakby ślepa na to, że było inaczej. Była tego świadoma, ale nie chciała tego zauważać, może dlatego, że wtedy myślałaby o tym więcej i jeszcze powiedziałaby coś, co skończyłoby się odwróceniem do niego plecami.
A podobało jej się to, co teraz robił. Podobało jej się to, jak wbijał palce w jej miękkie udo, jak przytrzymywał jej brzuch, jak skutecznie i wprawnie przywoływał ją do miejsca, w którym powinna być.
Miała pójść na całość. I naprawdę chciała, ale kiedy mężczyzna przesunął językiem po wnętrzu jej uda, zadrżała, pozwalając temu obezwładniającemu uczuciu się pochłonąć. Na chwilę, więc zamiast pójścia na całość, westchnęła cicho, ale przeciągle, wyginając plecy w jeszcze większy łuk, co wcale nie było łatwe, kiedy jego silna dłoń dość mocno przyciskała ją do materaca.
— Kurwa, Bennett. — Jęknęła. Nie wiedziała nawet czemu i po co padło z jej ust jego nazwisko. I tak, zawsze mógł być pewien, że na spotkania z nim zdejmowała i pierścionek, i obrączkę. Nie lubiła ich nosić. I nie lubiła tej świadomości o byciu mężatką, kiedy pieprzyła się z innym. Nie przez wyrzuty sumienia, bo tych akurat nie miała. Nie czuła, aby robiła cokolwiek złego, choć zgodnie z religią i prawem — tak właśnie było. Jednak w jej odczuciu Tomym był znacznie gorszy w łamaniu przysięgi i przykazań. Był tyranem, oprawcą, a ona po prostu chciała w tym swoim szarym życiu poczuć, że jeszcze na coś może sobie pozwolić, że potrafi, chce i może odczuwać przyjemność. Taką, jak teraz.
Clive trafił na najczulszy z możliwych punktów. Gorąc, który zalał ją w tamtym w momencie był trudny do porównania z czymkolwiek. Mocniej zacisnęła dłoń na materiale pościeli, tę drugą kierując do ręki Clive’a. Tej, którą trzymał na jej brzuchu. Przesunęła opuszkami palców po jej wierzchu. Delikatnie, ledwo wyczuwalnie, co kłóciło się z długim, przeciągłym i głośnym jękiem, który ostatecznie wyrwał się niespodziewanie z jej gardła.
Kurwa, wręcz próbowała uciec biodrami, chciała go prosić, aby przestał, choć jej ciało krzyczało po więcej. Zdecydowanie była już bardziej gotowa na niego. Tylko na niego i oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
I hope so
Mariesville było dziurą zabitą dechami i czasami Redford zastanawiała się nad tym, ile jeszcze czasu minie zanim ktoś się zorientuje. Ile miesięcy albo lat będzie w stanie udawać, że Tommy wcale jej nie tłucze, że się nad nią nie znęca, kiedy był w kraju. Gdyby mieszkali w większym mieście, gdzie wszyscy mieli w dupie swoich sąsiadów i zapatrzeni byli tylko i wyłącznie na siebie, z pewnością byłoby jej łatwiej. Nie musiałaby tak starannie maskować wszelkich śladów, które na jej ciele zostawiał mąż. Nie musiałaby regularnie, mimo braku chęci pojawiać się u fryzjerki lub na cotygodniowych zajęciach jogi. W większym mieście nie musiałaby mieć żadnego wytłumaczenia, a w Mariesville każdą nieobecność musiała w jakiś sposób uzasadnić, a to bolesny pierwszy dzień okresu, a to przeziębienie, migrena lub po prostu odwiedziny teściowej. Musiała mieć wytłumaczenie. I zwykle je miała, bo przez lata Clementine nauczyła się łgać. Kłamała w żywe oczy i nawet nie odczuwała z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
OdpowiedzUsuńByła ofiarą i w takiej mentalności żyła, to prawda. I do tej pory nie było nikogo, kto choćby próbował ją z tego wyciągnąć. I to nie tak, że miała pretensje do całego świata, jakie to ona miała złe życie. Bo te pretensje miała tylko i wyłącznie do siebie. Nie prosiła też o pomoc, bo kto by uwierzył w to, że najlepszy na świecie Tommy Redford jest skończonym skurwysynem? Ano nikt, a poza tym, że był skończonym skurwysynem był też sprytny. Tego nie mogła mu odmówić, bo to dzięki jego namowom, potem już groźbom, nie skończyła studiów. Redford nie chciał, aby Clem miała jakiekolwiek wykształcenie, aby była w stanie żyć samodzielnie. Pracowala w restauracji w Camden i choć była to praca męcząca, to Clementine nie zarabiała w niej rewelacyjnie, pewnie gdyby nie kwoty, które przywoził z kontraktów Tommy, nie byłoby jej w stanie stać na życie, które wiodła.
A jej życie, kiedy Tommy’ego nie było w domu, było… lepsze, bo dobrym nazwać go nie mogła. Clive był tym jasnym aspektem jej codzienności, bo darował jej orgazmy, o których się nie zapominało. I tak teraz, kiedy już największa fala przyjemności pochłonęła jej ciało, kiedy Clive pocałował jej brzuch, a potem dłoń, oniemiała. Były to gesty drobne, ale posiadające coś, co między nimi zdarzało się naprawdę rzadko. Prawie w ogóle. Wpatrywała się w niego przez chwilę, a słysząc jego śmiech, pozwoliła sobie na uśmiech.
Wyglądała tak, jak wygląda kobieta po orgazmie — jeszcze piękniej. Uniosła się na przedramionach, słysząc jak z jego ust pada jej panieńskie nazwisko i musiała w duchu przyznać, że zapominała o jego brzmieniu, choć znacznie lepiej czuła się jako Clementine Dashwood, a nie Redford. Jej brew powędrowała ku górze, gdy usłyszała komplement.
— A nie wyglądam tak zawsze? — spytała, pozwalając sobie na odrobinę przekory. Podciągnęła ugiętą w kolanie nogę bliżej siebie, uważnie obserwując każdy ruch Clive’a, kiedy pozbywał się dresów. On też wyglądał zajebiście, ale z pewnością to wiedział. Musiał to wiedzieć, bo te wszystkie panny z pewnością nie leciały tylko na jego mundur.
Podniosła się do siadu, gdy wyciągał z szafeczki nocnej prezerwatywę. Oparła brodę na kolanie, wciąż próbując unormować swój oddech i szybko bijące serce. Włosy opadały miękko na jej odkryte, nagie ramiona. Miała zaróżowione policzki i roziskrzone oczy. I dotarło do niej, że Clive stanowił niezaprzeczalnie seksowny widok. I nie chciała się nim dzielić.
Ruszyła się, aby na czworaka znaleźć się bliżej niego i potem przysiadając na piętach, sięgnęła po opakowanie z prezerwatywą.
— Pozwól… — poprosiła miękko i równie miękko zabrała gumkę z jego dłoni. Clementine nie wstydziła się nagości ani tym bardziej swojego ciała, jeżeli nie musiała ukrywać na nim śladów przemocy. Uważając na szwy we wnętrzu dłoni, rozerwała paczuszkę i nachyliła się nad Clivem, aby założyć prezeratywę. I mimo chwilowego przebłysku przekory powróciła prędko do roli posłusznej.
— Jak dzisiaj chcesz zacząć? — spytała cicho, obdarzając go pieszczotą, gdy jej palce sunęły po nim, naciągając prezerwatywę. Był to powtarzalny, łagodny ruch. I oboje doskonale wiedzieli, że dopiero zaczynają, prawda? Dzisiaj ich głód był znacznie większy niż do tej pory. Potrzebowali siebie nawzajem, choć właściwie to potrzebowali swoich ciał i chwili zapomnienia.
UsuńClem D.
Ludzie lubili być ślepi. I byli. Byli też znieczuleni, ale to wcale nie oznaczało, że byli źli. W końcu każdy miał swoje problemy, z którymi się mierzył, swoje smutki i lepsze chwile. Każdy miał swoje życia do przeżycia i Clementine nawet nie wyobrażała sobie, aby któregoś dnia miała zapukać do drzwi Clive’a, wypłakując mu się w progu, bo Tommy ją uderzył. Było to nierzeczywiste, bo raz, że obróciłoby się to przeciwko niej, gdyby Redford się dowiedział, a i jeszcze ściągnęłaby kłopoty na Bennetta, a dwa — sam Bennett pewnie byłby tym nie zainteresowany, bo też dlaczego miałby być? Clementine dla niego była śliczną buzią i dobrym tyłkiem, była kimś, z kim się pieprzy bez zastanowienia, a nie dziewczyną, którą należy ratować. On w niej nie szukał księżniczki, a ona nie szukała w nim księcia. I to naprawdę był dobry układ.
OdpowiedzUsuńDlatego nie rozumiała, dlaczego dzisiaj przełamują schematy, które już wypracowali. Dlaczego Clive jest dla niej miły praktycznie cały czas i dlaczego co chwilę posyłają sobie te trudne do zidentyfikowania spojrzenia. Nie pasowały do nich ani do tego, co lubili robić najbardziej.
I to wszystko sprawiało właśnie, że była dzisiaj taka niemożliwa. Mówiła więcej niż zwykle, ale też traciła pewien grunt pod nogami. Musiała się upewniać. Nie była zestresowana ani spięta, nie musiała wrzucać na luz. Ale chciała jak najlepiej. Przede wszystkim dla niego. Niewiele brakowało, a rzuciłaby ciche przepraszam, kiedy tak ujął jej twarz w swoje, ciepłe dłonie na krótką chwilę pozbawiając ją tchu samym swoim spojrzeniem. Rozchyliła tylko usta, ale nie wydobyła z nich żadnego dźwięku. Górował nad nią. Pochylał się. Dotykał jej rozgrzanej skóry i patrzył jej w oczy, a ona tylko mogła skinąć głową. Tylko tyle. I pewnie gdyby nie to, że w końcu ją pocałował, to nadal tkwiłaby w tym, czego nie potrafiła nazwać, w tym krótkim, ale obezwładniającym momencie.
Odwzajemniła pocałunek, jedną dłonią nadal go pieszcząc, dopóki miała taką możliwość, drugą, tę pokiereszowaną, przesunęła ostrożnie na jego piersi, muskając rozgrzaną skórę delikatnie opuszkami palców. Sunęła nimi ku górze, aby w końcu trafić na jego szyję i żuchwę, na policzek, który musnęła kciukiem akurat w momencie, kiedy zaczął na nią napierać, bo sprawnie uporał się z jej biustonoszem.
Z westchnieniem, który wydostał się z jej gardła, pomiędzy pocałunkami, opadła miękko na materac, od razu rozchylając nogi tylko po to, aby zrobić mu miejsce między nimi. Ugięła je w kolanach, teraz obie dłonie kierując na jego policzki.
Przytrzymywała jego twarz niezwykle ostrożnie w dłoniach i choć zawsze była tą delikatną w ich relacji, tak teraz miała wrażenie, że poza delikatnością jest tutaj coś jeszcze, ale nie zastanawiała się nad tym szczególnie długo, właściwie nie myślała o niczym poza smakiem jego ust, ciepłem bijącym od jego ciała i jego głosem, który nadal rozbrzmiewał w jej głowie.
Gdy odsunęła się od niego, z trudem przerywając pocałunki, nad sobą miała twarz Clive’a, ale cholera, widziała tylko jego przystojną buźkę i te oczy. Oczy, które niejednokrotnie prześladowały ją nocami, w snach, czyniąc je o wiele bardziej znośnymi.
oh well... what is this strange feeling?
Zdecydowanie miała nie po kolei w głowie. Przywykła do tego, tak samo, jak do bycia ofiarą. Ktoś mógłby to nazwać mechanizmem obronnym, ktoś inny głupotą, jeszcze ktoś inny użalaniem się. Clementine potrzebowała terapii, ale nim to miało nastąpić, potrzebowała uwolnić się z przemocowego małżeństwa, a to już wcale takie łatwe nie było.
OdpowiedzUsuńByła więc niemożliwa, czasami mniej, czasami bardziej, ale w tej całej niemożliwości zawsze myślała przede wszystkim o tym, aby zadowolić Clive’a. Nie ona była ważna w ich układzie, chociaż Bennett niemal zawsze robił wszystko, aby też kończyła w odpowiednim miejscu. Prawie zawsze, bo czasami ograniczał ich właśnie czas. Wtedy Clementine pozostawała nienasycona. Zresztą, jeśli chodziło o Clive’a to nigdy nie miała go dość. Może poza tymi nielicznymi dniami, kiedy zachowywał się jak dupek, a ona nawet nie wiedziała dlaczego.
Cofnęła więc swoje dłonie, przymykając na moment oczy. Było jej dobrze, nawet więcej dobrze i też cholernie podobało jej się to, co dzisiaj robili. Jednak jak zwykle nie mieli wątpliwości co do tego, co robili, tak dzisiaj pojawiły się one w głowie Clem.
Właśnie przez te jego spojrzenia, czulsze niż zawsze gest i po prostu sposób, w jaki ją dotykał. Nie pozwalała sobie jednak na to, aby te wątpliwości zagłuszyły jej pragnienia i przyjemność, którą niewątpliwie jej dawał.
Odchylała głowę, gdy jego usta odnajdywały się na jej szyi, obojczykach i piersiach. Każde nawet najdelikatniejsze muśnięcie powodowało drżenie jej ciała. Gdy w końcu pozwolił jej siebie poczuć znacznie bliżej, znacznie mocniej, dosadniej i prostu bardziej, jęknęła.
Była na niego przygotowana, czuł to, widział i nawet smakował, a mimo to zawsze przynosiło jej to taką samą nieoczekiwaną przyjemność. Westchnęła, kiedy wykonał kolejny ruch, dopiero po chwili odnajdując z nim wspólne tempo, wychodząc mu naprzeciw.
Doskonale wiedzieli o tym, czego potrzebują.
Nie przyznaliby na głos, że potrzebują siebie nawzajem, ale coś w tym musiało być, skoro Clive nigdy do końca nie potrafił sobie zastąpić Clemmy, a Clemmy nie potrafiła zdradzać męża z nikim innym. I czy to był wpływ tego, że mieli za sobą swój pierwszy raz albo wpływ tego, że Clive był po prostu pod ręką i nie chciał niczego innego, tego nie wiedziała. Pewnie, że o tym myślała. Pewnie, że jej myśli czasami nadal uciekały do tamtego lata w Atlancie, ale to było lata temu. Obydwoje byli już innymi ludźmi.
I jako ci inni ludzie doskonale wiedzieli, jak działać, jak stać się współgrającą jednością, jak swoim biodrami wychodzić sobie naprzeciw. Ciche jęki i jeszcze cichsze westchnienia towarzyszyły każdemu pchnięciu.
Dłonie Clementine wylądowały na ramionach mężczyzny, skąd jedną zabrnęła wyżej, wplatając je w jego jasne włosy, a druga została na ręce, muskając delikatnie skórę, znacząc ją nawet paznokciami.
— Kurwa… — niemal warknęła. — Mocniej, Clive.
To już nie było pytanie. To nie była nawet prośba. To było żądanie. Życzenie, które Clive powinien chcieć spełnić.
I would prefer it to be nothing, but it isn't
Dla Clive’a seks był jak używka, dla Clementine seks z Bennettem miał działanie terapeutyczne. Przynajmniej według niej, bo pewnie gdyby wybrała się z tym zagadnieniem do profesjonalisty, mogłaby usłyszeć odmienną opinię. Też pozwalał jej zapomnieć, ale przede wszystkim zbliżenia z Clivem przypominały jej o tym, że może czuć jeszcze cokolwiek innego poza strachem, upokorzeniem i obrzydzeniem. Nie uciekała przed bólem, bo po prostu Clive jej go nie zadawał. Nie w taki sposób, jak robił to Tommy. Bennett nigdy nie podniósł na nią ręki, a nawet jak podnosił głos, to robił to sporadycznie i krótko. Nie rozkręcał niepotrzebnie afery.
OdpowiedzUsuńBól, który czasami towarzyszył temu niesamowitemu seksowi z Bennettem był dobry, nakręcający. Był dodatkowym bodźcem, o który czasami sama prosiła, tak jak teraz. Pomagał poczuć bardziej. A ona to bardziej w wydaniu Clive’a po prostu lubiła. Dlatego teraz, kiedy wydawać by się mogło, że nie zareagował na jej prośbę, mogła wydawać się rozczarowana, ale nie była. Nie była, bo każdy ruch Clive’a w niej wywoływał falę przyjemności, przyjemne dreszcze rozlewające się po całym jej ciele. Rozkoszne mrowienie tuż pod powierzchnią wrażliwej na dotyk skóry.
Zawsze zajebiście wyglądała. Przynajmniej wtedy, kiedy męża nie było w domu. Dla Bennetta starała się jeszcze bardziej, choć biorąc pod uwagę to, jak dbała o siebie na co dzień, nie wymagało to zbyt wielkiego trudu. Zresztą, co by tu nie mówić, Bennett też wyglądał zajebiście. Zwłaszcza nago, zwłaszcza wtedy, kiedy mogła bezkarnie mu się przyglądać i obserwować każdy mięsień odmalowujący się pod jego skórą. Wyglądał zajebiście i był dobry w łóżku, wcale więc nie dziwiła się tym cycatym blondynkom z The Rusty Nail. I właściwie nie powinna się dziwić Bennettowi, że z tego korzystał, ale o tym po prostu wolała nie myśleć.
Jęknęła cicho, niemal bezgłośnie, kiedy jego dłoń ostatecznie zacisnęła się na jej szczupłej szyi. Przyspieszył. Jej biodra wychodziły naprzeciw jego, znowu bez większego trudu odnajdując wspólny rytm. Mocniejszy, intensywniejszy. Daleko było mu do brutalności, ale równie daleko do delikatności, o którą nawet nie chciała prosić. Chciała mieć go mocniej, bardziej i szybciej, i Clive doskonale sobie z tym radził.
Zacisnęła palce na jego nadgarstku, ale nie po to, aby cofał swoją dłoń. Otworzyła też w końcu oczy, które do tej pory miała wpółprzymknięte, bo z trudem kontrolowała swoje ciało w przypływie nadmiernej rozkoszy. Odchylała głowę, wyginała plecy w delikatny łuk, objęła go udami w biodrach. Wszystko po to, aby był jeszcze bliżej, aby był głębiej i dosadniej. Jęki z jej gardła wydobywały się regularnie, mimo tego, że na szyi zaciskał swoją dłoń.
Pieprzyli się, a mimo to, na krótką chwilę, udało jej się odnaleźć spojrzenie Clive’a. I znowu nie była świadoma tego, jak na niego patrzy. Jak to pieprzenie przestaje być, w tym ulotnym momencie, zwykłym pieprzeniem.
I wtedy, bez większego namysłu, przesunęła palcami z jego nadgarstka wzdłuż ramienia, barku i szyi, aby mocno złapać go za kark. Nigdy tego nie robiła. Nie sięgała po nic siłą. Prosiła albo brała to, na co on miał ochotę, a teraz. Minimalnie się uniosła, znacznie więcej energii wkładając w to, aby przyciągnąć go do siebie i kolejny jej jęk, zbliżony do krzyku, zatopił się w jego ustach, kiedy pocałowała go wcale nie delikatnie i wcale nie czule.
show me what you prefer
Lubiła zdradzać swojego męża. Lubiła robić to z Bennettem. Właściwie robiła to tylko z nim. Odkąd na niego trafiła w Mariesville nie próbowała szukać zastępstwa. Clive skutecznie wypełniał sobą te dni i wieczory, kiedy Tommy’ego nie było w mieście, nawet jeśli trwało to tylko pół godziny. Wcześniej przespała się z kilkoma, tak jakby na próbę, ale w Camden albo i nawet w Atlancie, aby nikt niczego nie podejrzewał, ale wtedy w zaskakujący sposób dopadały ją wyrzuty sumienia. Przy Clivie zapominała o czymś, co mogłoby w ogóle je przypominać.
OdpowiedzUsuńKażde z nich znajdowało plusy tej sytuacji, swego rodzaju spełnienie, które było po prostu dobre i nieskomplikowane. Było nieskomplikowane do momentu, w którym nie zaczynali przypisywać do tego zbędnej otoczki i filozofii, dopóki nie kłócili się na jej werandzie i dopóki nie odstawiali szopki w The Rusty Nail.
Czy Clem miała poczucie marnowania się przy Redfordzie? Nigdy nawet nie myślała o tym w ten sposób. Praktycznie nie śmiałaby tak pomyśleć, bo dlaczego miałaby, skoro nie znała innego życia? Odkąd mogła nazywać się dorosłym człowiekiem tkwiła w związku z Redfordem, nie była z nikim innym na dłużej, aby mieć jakiekolwiek porównanie. Tommy był jedynym mężczyzną, który skutecznie ją sobie przywłaszczył. W całości i bez wyjątku. Przynajmniej do czasu.
Bo Clive w tym wszystkim stworzył swoistą wyrwę. Pozwalał jej myśleć, że może być lepiej, że życie to nie tylko nieudane małżeństwo, ale nawet to nie sprawiło, że była w stanie z tego zrezygnować.
Musiałaby jednak móc i chcieć myśleć o swoim mężu w momencie, kiedy Clive skutecznie doprowadzał ją do obłędu. Swoimi ruchami, tym jak sprawnie pochwycił jej udo i umieścił wyżej na swoim biodrze, tym jak odpowiadał na jej pocałunki i jak wplątał palce w jej długie włosy.
Kurwa. To było jedyne słuszne określenie na to, co robił z nią Bennett. I nie miało to nic wspólnego z jej mężem, który w takich chwilach nie istniał i mógł nie istnieć już zawsze, w każdej sytuacji. Bo w swojej zaborczości, której nie umiała okazywać, chciała mieć Clive’a tylko dla siebie. A doskonale wiedziała, że nie ma.
— Clivey… — wyjęczała tylko, bo na więcej nie było ją stać, ale owszem — dotarło do niej, co powiedział i jak to powiedział. Jej też już nie było potrzebne wiele, a jego słowa tylko wzmogły to uczucie. — Ja już…
Nie dokończyła, bo akurat w tym momencie jej ciało zalała rozkoszna fala przyjemności, rozluźniła powoli spięte do tej pory mięśnie, rozpływając się pod ciepłem i ciężarem Bennetta. Nie dokończyła, więc zostawiła go w błogiej nieświadomości, czy chodziło jej o to, że już doszła, czy że już przez niego zwariowała. Właściwie to zwariowała dla niego, ale o tym nie musiał wiedzieć.
and you are all i need...
wait... what?!
Był tak blisko, kiedy patrzył jej w oczy, że niemal ponownie zabrakło jej tchu. Czuła jego ciepły oddech na swojej skórze, ale bardziej, zdecydowanie bardziej paliło ją jego spojrzenie. Nic poza kurwą nie powiedział, a i ona nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Właściwie to wiedziała, ale uznała, że nie ma sensu powtarzać mu kolejny raz, jaki był niesamowity i że zdecydowanie w ostatnim czasie robili to zbyt rzadko. Problem jednak polegał na tym, że nigdy nie zdarzyło im się być aż tak blisko, jak teraz. I nie chodziło tutaj tylko o fizyczność, bo wbrew pozorom dość często ich ciała przekraczały wszelkie możliwe granice, odnajdując się nawzajem. Chodziło o co innego, o coś, czego żadne z nich nie chciało nazywać.
OdpowiedzUsuńCholera jasna, Clemmy. Słyszała wszystko, co tym wyrażał. Ten zachwyt, ten podziw. Zadrżała, bo, cholera jasna, w tej chwili nie zależało jej na niczym innym, aby Clive właśnie tak czuł. Aby ją podziwiał, tak samo, jak ona podziwiała jego. Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, ale nim zdążył nabrać ostatecznego kształtu, Clive ją pocałował, a ona nie czekając zbyt długo, odwzajemniła ten pocałunek.
Pocałunek ten smakował doskonale, a oni nadal tkwili przy sobie, dlatego pozwoliła sobie na cichy jęk zawodu, kiedy Clive się odsunął. I kolejny przyjemny dreszcz rozszedł się po jej ciele, kiedy musnął dłonią jej ciepły policzek. Patrzyła za nim, jak znika za drzwiami sypialni i przez dłuższą chwilę po prostu tak leżała, wpatrując się w jasny sufit.
Zdecydowanie ich pierwszy raz byłby trudny do porównania z tym, co robili siebie. Odkąd zdecydowali się przespać ze sobą, pierwszy raz po tych wszystkich latach, niemal doskonale wiedzieli co robić, a z każdym kolejnym razem poznawali swoje ciała lepiej i lepiej, brnąc dalej w ten układ, do którego nawet nie musieli spisywać zasad. Rozumieli się doskonale, ale wbrew pozorom, już wtedy w Atlancie mieli podobną, jeśli nie tą samą, nić porozumienia, tylko wtedy jeszcze nie mieli doświadczenia.
Podniosła się do siadu, opuszczając stopy na podłogę. Sunęła po niej wzrokiem, odszukując poszczególne części swojej garderoby, bo doskonale wiedziała, że powinna już zacząć się ubierać. Przecież zrobili, co mieli. Dlatego zaskoczona poderwała głowę, słysząc pytanie Bennetta.
I choć nie miała pewności, czy dotyczyło ono tego, czy chciała zostać, czy chciała napić się whiskey, to doskonale wiedziała, że jedno wiąże się z drugim. Na usta cisnęło jej się pytanie, czy jest pewien tego, że ona ma zostać w jego mieszkaniu dłużej niż to koniecznie, ale podświadomie wiedziała, że tylko by go tym zezłościła, a przynajmniej zirytowała.
— Chcę — odpowiedziała i skinęła jednocześnie głową, a skoro tak… Porzuciła plan kompletowania swojej garderoby. Nie wstydziła się tego jak wygląda i nie zamierzała za przesadnie wstydliwą uchodzić choćby na pokaz. I tak, jak on bez skrępowania przyglądał się jej, ona robiła dokładnie to samo, spojrzeniem ciemnych oczu badając całą jego sylwetkę.
Podniosła się lekko z łóżka i zrobiła te kilka kroków, pokonując dzielącą ich odległość. Opuszkami palców szytej dłoni, musnęła jego biodro, drugą chwytając szklaneczkę, z którą przyszedł. Odebrała mu ją, gdy nie stawiał większego oporu i wiedząc doskonale, że proponował jej świeżego drinka, to ona umoczyła usta w tym, nie odrywając od niego spojrzenia. I podobnie, jak bez żadnego słowa do niego podeszła, tak też wróciła na łóżko, pozwalając mu obserwować siebie w pełnej krasie. Usiadła, wspierając się plecami o zagłówek, jedną nogę uginając w kolanie, drugą prostując.
I tak, jak wszystko tego wieczora wydawało się lekko dziwne, tak docierało do niej, że mogłaby się do tego przyzwyczaić. Do braku pośpiechu po.
the facts are that you want me
Clementine często nie chciała zostawać sama. Nie wtedy, kiedy mógł zostać, a nie zostawał, bo takie wieczory też się zdarzały, kiedy był po pracy, a nie w trakcie albo przed. Clementine potrzebowała bliskości, ale nauczyła się tłumić tę potrzebę, żeby móc korzystać z tego wszystkiego, co oferował jej Clive. Clementine potrzebowała bliskości, ale na własnych zasadach, które mogły nie mieć dla innych większego sensu, bo były po prostu czymś normalnym. Ale nie dla niej. Chciała być z kimś, kto nie zadawał niewygodnych pytań, kto nie bił, nie rzucał po ścianach, kto nie oskarżał o niestworzone rzeczy i nie wymagał rzeczy niemożliwych. Clive taki był, bo choć czasami się złościł, to najczęściej nie rozmawiali zbyt wiele. Nie podniósł na nią ręki i nie zadawał pytań. Po prostu był. Tylko za krótko. Nigdy jednak mu o tym nie powiedziała, bo przecież nie mówili sobie takich rzeczy.
OdpowiedzUsuńZrobiła jeszcze dwa kolejne łyki zimnego alkoholu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Nie piła zbyt wiele, bo kiedy piła sama upijała się na smutno, a kiedy piła w towarzystwie wstępowała w nią przedziwna odwaga. Myślała wtedy, że świat stoi przed nią otworem, a Tommy nie istnieje. To było naprawdę przyjemne uczucie. Teraz jednak na swój sposób delektowała się prostym drinkiem dzielonym z Bennettem. Siedząc wygodnie na jego łóżku, z jego drinkiem w dłoni, obserwowała każdy ruch Clive’a. To jak wciagnął dresy, jak poskładał niedbale jej sukienkę i jak przyniósł jej swoja koszulkę. Tego ostatniego się nie spodziewała, dlatego otworzyła oczy trochę szerzej.
Krótko spojrzała w bok, kiedy koszulka i jej majtki wylądowały na szafce obok łóżka. Oddała mu bez wahania szklaneczkę. Cały czas trwając przy nim bez słowa. Mieli zostać razem na całą noc? Uniosła nieznacznie wypielęgnowaną brew ku górze. I już odbijała plecy od zagłówka łóżka, już miała sięgać po koszulkę, kiedy Bennett wsparł się na jej kolanie rękoma, a po chwili dołączył do tego swoją brodę. Zatrzymała się w połowie ruchu. I skłamałaby, gdyby przyznała, że nie zrobiło to na niej wrażenia.
Wyglądał teraz jak ten miły, słodki chłopiec, za którego miały go przyjaciółki Ruth. Lekki uśmiech wkradł się na śliczną buzię Clementine, ale kiedy usłyszała swoje imię poczuła, jak na krótką chwilę jej serce zamiera. Tak, jak i zamarła ona sama. Gdy dotarła do niej jego prośba, opadła plecami z powrotem, opierając się wygodnie.
— Do Savannah? — spytała cicho. Wiedziała przecież, że tam wcześniej żył, mieszkał i pracował. Że miał tam kogoś, z kim był szczęśliwy. Prawda? Prawda. Dlaczego więc miała z nim tam jechać? I z jednej strony czuła, że nie powinna, bo będzie to przekroczeniem tych wszystkich granic, a z drugiej strony wiedziała, że nic innego nie brzmi lepiej. Że po prostu potrzebowała wydostać się z Mariesville, nawet jeśli na weekend.
Wyciągnęła na moment dłoń, aby schłodzonymi przez szklankę z whiskey opuszkami palców musnąć lekko policzek. Wcześniej tego nie chciał, dlatego szybko zabrała rękę. Kurwa, ale był tutaj, na wyciągnięcie tej jebanej ręki. Był. A ona chciała go dotykać.
— Pojadę. — Poinformowała go, dając mu odpowiedź, choć on wcale nie pytał. — Ale… po co? — Musiała spytać. Chciała wiedzieć, co miałaby tam robić. Czy tylko potrzebował jej towarzystwa? Czy w ogóle jej potrzebował? I może nie chciał o tym mówić, ale ona chciała wiedzieć.
Sięgnęła po ciuchy z szafki, majtki odkładając obok. Zdecydowała się w końcu założyć koszulkę, którą jej dał, a która była co najmniej lekko na nią za duża. Nie zabierała jednak swojego kolana. Nie robiła żadnych gwałtownych ruchów, jakby nie chciała go wcale od siebie przegonić.
take me there
Jak mogłaby protestować, skoro wszystko co dzisiaj robili, było zwyczajnie miłe? Inne, ale miłe. Na tyle miłe, że gdyby nie to, jak wyglądał do tej pory ich układ i to, że ona nadal trwała w małżeństwie, to mogłaby się do tego wszystkiego przyzwyczaić.
OdpowiedzUsuńDo Clive tak blisko po niesamowitym seksie, wspartego o jej kolano, do jego dłoni sunących po jej udzie, kiedy już było po. Do rozmów z Bennettem, kiedy napięcie między nimi opadło. Do jego oczu wpatrzonych w nią w ten inny, całkiem słodki sposób. I kiedy jego dłoń przesuwała się wzdłuż jej uda, zadrżała. Słuchała go, bo teraz, kiedy miała na to czas, docierało do niej, że miał całkiem przyjemny głos. Nawet bardzo. I to nie tylko wtedy, kiedy z jego ust padało to Clemmy, które tak uwielbiała.
I zadrżała ponownie, kiedy złożył pocałunek na jej kolanie. Kurwa. Zdecydowanie mogłaby się do tego przyzwyczaić. Głośno zaczerpnęła oddech i posłała mu uśmiech. Już wcale nie taki niewyraźny i niepewny. Właściwie to uśmiech ten rozjaśnił jej buzię, czyniąc ją zapewne jeszcze śliczniejszą.
— Chętnie — odezwała się w końcu, kiedy wspomniał o wyrwaniu się z tego zadupia. Dlatego nie narzekała, kiedy niemal dzień w dzień jeździła do Camden, do roboty. Mogła na kilka godzin odetchnąć od tego miasteczka, ale ostatecznie i tak tu wracała.
A potem znowu go słuchała, niby to od niechcenia sięgając po szklaneczkę, w której została reszta whiskey. Wypiła ją na dwa łyki, nie odrywając spojrzenia od Clive’a. Uniosła jednak brew, kiedy wspomniał po co mieli jechać i kto, i w jakiej konfiguracji miał tam być. Odstawiła puste naczynie z powrotem na nocną szafeczkę.
— Mam uda… — urwała, bo słowo udawać w ich relacji byłoby lekko pojebane. Tak samo jak ich relacja. — Mam przez ten weekend być twoją dziewczyną? — spytała, przekrzywiając lekko głowę w bok. I widziała to jego maślane spojrzenie, ten słodki, chłopięcy uśmiech. I… niech go szlag, bo jej serce zabiło wtedy mocniej.
Teraz, gdy znowu wyciągnęła dłoń w jego stronę, odgarniając niesforne, jasne włosy z jego czoła, przeciągając ten dotyk aż do jego ucha, a ostatecznie policzka, westchnęła cicho. Doskonale wiedziała, że bycie jego dziewczyną to nic skomplikowanego. Może nie wiedziała, ale miała takie przeczucie. Czuła całą sobą, że bycie dziewczyną Clive’a Bennetta, a nie żoną Tommy’ego Redforda będzie miłą odmianą. I była pewna, że namiesza jej to w głowie.
— Pojadę — odpowiedziała jednak, bo myślenie o konsekwencjach tego wyjazdu było aktualnie poza jej zasięgiem. Bo jak mogła przejmować się konsekwencjami, kiedy miała go tak blisko, a jej dłoń nadal bawiła się jego włosami, a jego palce zaciskały się na jej udzie. — W ten weekend? — spytała jeszcze, bo musiała mieć możliwość załatwienia wolnego w pracy. Rzadko kiedy brała urlop, więc nie sądziła, że to mogłoby być jakimś problemem, ale mimo wszystko musiała zorganizować zastępstwo.
yeah, I wanna be your girlfriend
Wiedziała, co robił, ale nie miała ani siły z tym walczyć, ani się temu w jakikolwiek inny sposób opierać. Bo też po co? Skoro ten słodki Clivey był tym, w którym naprawdę mogłaby się zakochać. Co. Co? Co?! Może jednak powinna z tym walczyć, powinna mieć więcej siły na to, aby mu się opierać, aby poprosić, żeby tak nie robił, żeby nie mieszał jej w głowie, żeby zachowywał się, jak zawsze, żeby ona mogła zachowywać się jak zawsze.
OdpowiedzUsuńAle nie chciała. Po prostu nie chciała przerywać tego dzisiejszego wieczoru i jeżeli w podobnych nastrojach mieli go przeciągnąć na kolejny weekend, to wchodziła w to całą sobą, nawet jeśli później miała tego żałować. Mocno. Dotkliwie. Bo czuła pod skórą, że tak właśnie będzie.
Ale kiedy tak na nią patrzył, kiedy się uśmiechał w ten uroczo łobuzerski sposób, jak wnętrzności wykręcały fikołki. Uśmiechała się do niego niemal w ten sam sposób, zapominając o tym, że na co dzień choć miła i sympatyczna, to należała raczej do tych ponurych ludzi, którzy uśmiechali się rzadko i równie rzadko żartowali.
— A jak inaczej mamy to nazwać, hm? — spytała nie tracąc wcale tego uśmiechu. — Cześć, ludziska, to moja znajoma od pieprzenia? — Uniosła brew. I nie, nie mówiła tego ani z pretensją, ani z jakimkolwiek żalem. Przecież taki był ich układ, prawda? A jeśli Clive chciał zaimponować starym znajomym osobą Clem, to powinien mieć plan na to, jak ją przedstawić. Nie zamierzała jednak wnikać ani cokolwiek mu nakazywać. To był wypad Bennetta, a ona miała mu tylko w tym towarzyszyć.
— Zajebiście — powtórzyła po nim, a potem przyglądała mu się z uwagą. Zaśmiała się cicho, nawet się tego po sobie nie spodziewając, kiedy wsunął się jednym kolanem między jej uda. Delikatny uśmiech cały czas czaił się na jej buzi i niemal od razu przesunęła po jego przedramionach i ramionach dłońmi, zatrzymując je na barkach mężczyzny, akurat w momencie, kiedy ją pocałował. Potwierdził też termin wyjazdu do Savannah, więc w odpowiedzi była tylko w stanie lekko potakiwać głową.
Doskonale wiedział, co robić, żeby oczarować kobietę, choć na niej te sztuczki stosował bardzo rzadko, bo też nigdy nie prosił jej o nic, co wykraczałoby poza ich chory układ.
— Okej, wezmę wolny weekend — potwierdziła, dając mu do zrozumienia, że jest już na sto procent zdecydowana, żeby z nim tam pojechać. — Ale… — zaczęła, kiedy jego twarz nadal znajdowała się blisko jej własnej. — Teraz dasz mi coś zjeść — mruknęła nieco ciszej. No tak, była głodna. W The Rusty Nail poiła się alkoholem, u Clive’a również. Nie pamiętała, kiedy coś ostatnio jadła, a nie wyobrażała sobie, że już teraz mieli pójść spać. I tym razem to ona wychyliła się nieco do przodu, całując go bez żadnego ostrzeżenia. No bo… skoro już był słodkim dupkiem, to dlaczego miałaby z tego nie skorzystać.
your self-confidence is impressive
— Niesamowicie zajebisty seks. To mi akurat wychodzi — mruknęła z przekąsem w odpowiedzi na to, jak ją sprostował. Bo Clementine, jak śmiał zauważyć, była mądra, ba, była inteligentną kobietą, która po prostu była przez całe życie tłamszona przez mężczyzn z dyktatorskimi zapędami. Ale też z Clivem niewiele rozmawiali, nie mógł wiedzieć, jak zadziorna, pyskata i czasami krnąbrna potrafiła być. Bo to zdarzało jej się raczej poza łóżkiem. Podczas tego zajebistego seksu lubiła być zajebiście uległa i wiedziała, że to zajebiście kręciło Clive’a.
OdpowiedzUsuńNa razie nie domyślała się tego, że Clive chce wzbudzać w kimkolwiek zazdrość. Jasne, mogła pomyśleć sobie, że ten chce się nią po prostu pochwalić, że w Mariesville też są fajne laski. I okej, z tym była w stanie się pogodzić, dlatego tak łatwo dała się namówić. Właściwie to w ogóle nie musiał jej namawiać. I tu nie chodziło tylko o kwestię tego jego łobuzerskiego spojrzenia i słodkiego uśmiechu, ale tylko to do swoich myśli dopuszczała teraz Clementine. Wolała to niż jakiekolwiek pstro, którego nie była pewna, a które tylko jeszcze bardziej zamąciłoby jej w głowie.
I choć każde kolejne pocałunki były równie smaczne, jeśli nie smaczniejsze, to Clementine uniosła brwi, kiedy Clive wspomniał o burgerach. Poczuła się wtedy jeszcze bardziej głodna. Z jednej strony wyjście z mieszkania Bennetta brzmiało kusząco, zwłaszcza, jeśli wiązało się z najlepszymi frytkami, jakie kiedykolwiek jadła, z drugiej strony — było ryzykowne, bo teoretycznie nikt nie musiał zwracać na nich uwagi, ale jednak, Tommy miał tu swoich kumpli i nie mogła dać sobie uciąć głowy, że akurat żaden z nich nie wpadnie na burgery. Godzina jednak była późna, a Mariesville stosunkowo wcześnie chodziło spać.
— Mogę się ubrać, jeśli potem znowu mnie rozbierzesz — odezwała się, nim w ogóle to przemyślała. Podjęła decyzję w sposób, którego się w ogóle nie spodziewała. Przełknęła nieco głośniej ślinę, jakby w ogóle nie do końca wierzyła we własne słowa. — To jak? — spytała, chociaż tak właściwie nie musiała. Pocałowała go raz jeszcze, tym razem totalnie delikatnie i krótkie, odpychając go od siebie na tyle, aby móc usiąść na krawędzi łóżka i w końcu ubrać swoje majtki. Podniosła się dopiero, kiedy wsuwała je na krągłe pośladki, celowo, oczywiście, że celowo i świadomie pokazując to wszystko Bennettowi.
I choć w jego koszulce czuła się seksownie i na pewno tak wyglądała, a długością ten t-shirt dorównywał jej sukience, to jednak mógł niezbyt dobrze komponować się z jej żakietem. Sięgnęła jedynie po biustonosz, spoglądając teraz na Clive’a.
— Sukienka czy twoja koszulka? — spytała. Kolejne pytanie tego wieczoru i w dodatku kolejne lekko prowokujące. Ale skoro sam zaproponował wyjście na kolację, co w ich wydaniu wcale nie było niczym romantycznym, miał jednak, według Clem, prawo zadecydowania o tym, co na tę kolację ona włoży.
choose, sweet bastard
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOna też wolała mieć Clive'a w ten właśnie sposób niż nie mieć go wcale, ale nawet, do tej pory, tej drugiej opcji nie zakładała. Owszem, przez te parę dni czy też tygodni, kiedy Bennett strzelał focha, zdołała pogodzić się z tym, że go nie ma, ale kiedy wrócił, uznała, że nie ma opcji, aby było inaczej. Sądziła, słusznie zresztą, że wcale nie chciał z niej zrezygnować, a kiedy dostrzegała te jego spojrzenia, na których przyłapała go całkiem przypadkiem, tak, jak teraz, kiedy wciągała te koronkowe majteczki na swój zgrabny tyłek, była właściwie tego pewna. Wiedziała, że ta pewność może ją zgubić, ale póki miała nad nim tego typu władzę, bo żadnej innej na pewno nie miała, to zamierzała z niej korzystać.
OdpowiedzUsuńFakt, że jej mąż uważał ją poniekąd za atrakcyjną był zupełnie nieważny, bo on tego od niej wymagał. Nie tolerował, kiedy była chora i zasmarkana, traktując ją tak, jakby to była jej wina, że ma katar albo gorączkę. Nie tolerował też tego, kiedy niedokładnie tuszowała ślady, które zostawił na jej ciele. A Clive po prostu lubił to, jak wyglądała. I z pewnością uważał ją za atrakcyjną. Nie tylko to wiedziała, ale czuła to też w jego dotyku.
Założyła więc stanik i sukienkę, bez większego trudu zapinając ją na plecach. Przyjęła też od niego bluzę, która faktycznie była obszerna, ale Clementine zakładała ją z rosnącym zadowoleniem. Kurwa, dobrze czuła się w jego ciuchach. Ubrała swoje botki na obcasie i wywijając lekko rękawy czarnej bluzy Clive’a, czekała na korytarzu aż ten upora się z drzwiami.
Uniosła tylko lekko brew, kiedy nie potrafił ukryć swojego zdenerwowania. Aż drgnęła, kiedy Bennett kopnął drzwi, ale nawet tego nie skomentowała. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Clementine związała włosy w niedbałego koka, wykorzystując do tego cienką gumkę, którą niemal nieustannie nosiła na nadgarstku.
Szła u boku Clive’a, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy, którą miała na sobie. Przez ten czas, odkąd wyprawiła się na piechotę z The Rusty Nail, zdążyła wytrzeźwieć, a te parę łyków whiskey w mieszkaniu Bennetta niewiele zmieniło.
Zerknęla na niego kątem oka i dotarło do niej, że pierwszy raz byli w takiej sytuacji. Właściwie to nic dziwnego, skoro Clementine była mężatką i wcale nie wypadało jej paradować nocami po mieście z innymi mężczyznami. Mimo to, była to miła odmiana dla tego, co robili do tej pory. I nie żeby ich seks był niemiły. Bo był miły nawet wtedy, kiedy pieprzyli się bez słów, bez pocałunków i bez patrzenia sobie w oczy.
Mariesville było jak wymarłe. Nie minął ich ani jeden samochód, ani jeden pieszy. Oświetlona witryna burgerowni przyciągała jednak tych, którzy znaleźli się o tej porze na ulicy.
— Są czynni całą dobę? — spytała zaskoczona, bo mieszkała w Mariesville od lat, ale nigdy nie słyszała nic specjalnego o tym miejscu. Może dlatego, że pracowała w Camden i potrafiła do Mariesville wracać tylko po to, żeby spać i ewentualnie pieprzyć się z Clivem.
I can always be naked for you, just ask
Clementine nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest wyjątkowo, skoro Clive po fantastycznym seksie nie dość, że dał jej wpierw swoją koszulkę, potem bluzę, a później zaprosił na wspólny weekend w gronie jego znajomych, to jeszcze w dodatku zaprosił ją na hamburgera do swojej ulubionej miejscówki. Nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, bo choć czuła, że dzisiaj jest inaczej i że Bennett jest dla niej tak zwyczajnie, po ludzku miły, to nie zwykła przecież rozmyślać o tym, co Clive robił z innymi. Nie myślała o tym, czy oficer Bennett chodził na randki, bo po prostu w jej mniemaniu chodził, a skoro widziała go z ładną blondynką w The Rusty Nail, to tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. I zakładała, że skoro chodził na randki, to nie opierały się one tylko na seksie. Ale nawet o tym nie rozmawiali. Bo i po co, skoro to, co robili było wygodne. I może nie mogło trwać wiecznie, ale przecież jeszcze byli młodzi, Clementine niby rodzinę miała, a już na pewno miała męża, do dzieci jej się nie spieszyło, a obrączkę i pierścionek nosiła niechętnie, natomiast Clive… nie mówił jej raczej o tym, czego chciał, a czego nie, jeżeli nie dotyczyło to zmiany pozycji w łóżku albo poza nim.
OdpowiedzUsuńZajęła jeden z wolnych, a właściwie to wszystkich stolików dostępnych w lokalu, teraz podciągnęła rękawy bluzy, odsłaniając przedramiona. Mimo tego, że w momencie, kiedy zaczepiała Clive przed barem wyglądała cholernie seksownie, teraz miała w sobie coś dziewczęcego i nawet uroczego. Siedziała w pustej burgerowni, ze spiętymi włosami, w za dużej bluzie chłopaka i resztkami makijażu na buzi. Czuła się o dziwo dobrze i swobodnie w takiej sytuacji. I pewnie częściowo miało na to wpływ to, jak zachowywał się Bennett, ale przede wszystkim czuła, że o wiele łatwiej odetchnąć jej pełną piersią, kiedy mogła wyjść z tego przeklętego domu, który mimo wszystko uważała za swój i poczuć, że jej życie może wyglądać inaczej. Mogłoby wyglądać inaczej, kiedy nie byłoby Tommy’ego.
Przez cały czas obserwowała Clive’a. Wpierw jego plecy, a później, kiedy szedł w jej stronę, całą jego sylwetkę. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy usiadł naprzeciwko. Nie pytała nawet, co zamówił, bo to nie był istotne. Clementine była mięsożerna, jadała właściwie wszystko, więc nie zamierzała grymasić, bo zamówił jej klasyka, zamiast tego z sosem bbq. W ogóle było jej miło, że cokolwiek zamówił, a nie zmuszał ją do podejmowania decyzji.
— Hmmm…? — mruknęła wyrwana z zamyślenia, kiedy spytał o jej rękę. No i bez większego wahania wyciągnęła ją w jego stronę, układając wierzchem dłoni ku górze, bo doskonale wiedziała, że chodzi mu o tę rękę, przez którą znowu zaczęli ze sobą rozmawiać i przez którą spędzili jedną noc razem. W swoich objęciach, w ubraniach. W jej łóżku. I to, co robił teraz, kiedy sunął ciepłymi palcami po jej dłoni sprawiło, że znowu poczuła, że jest inaczej. Wsparła brodę na drugiej dłoni, kiedy już oparła łokieć o blat stolika. I tak przyglądała mu się z tym uśmiechem, który dzisiaj miał ewidentną trudność, aby zniknąć z jej buzi. Widziała, że Clive był zmęczony. Ona też była. Zwykle o tej porze już spała, chyba że akurat była umówiona z Bennettem. I naprawdę korciło ją, żeby dotknąć jego policzka, żeby odgarnąć jasne włosy z jego czoła, ale zamiast to zrobić, wbiła mocniej palce w swój policzek.
— W piątek przed pracą — odpowiedziała, co też idealnie się składało, bo mogła na ich wspólny weekend jechać bez szwów, które jednak nie były niczym przyjemnym. Poruszyła palcami, zaciskając je nieznacznie na jego dłoni. Kurwa, Clem, weź się w garść.
are you sure?
Pewnie, że Clive nie śpieszył się do tego, aby uznać wyjątkowość Redford. Bo spieszył się przede wszystkim do ruchania, w tym do ruchania wlaśnie jej, picia i dobrej zabawy, co też nie powinno nikogo dziwić, ale prawda była taka, że nie znali swoich myśli, więc Bennett nie mógł wiedzieć, co aktualnie działo się w głowie Clementine, a ona nie miała stuprocentowej pewności co do tego, jakie zamiary miał Clive. Mogli się domyślać, Clive po tym, jakie spojrzenia mu rzucała i jak nieustannie się uśmiechała, a uśmiech ten do tej pory nie pojawiał się na jej ślicznej buzi zbyt często. Clementine mogła się domyślać i pewne domysłu snuła, bo wręcz podejrzanym było dzisiejsze zachowanie pana oficera. Podejrzane, ale miłe. Dlatego nie komentowała, nie wzbraniała się i wręcz ochoczo to wszystko przyjmowała. Wyluzowała.
OdpowiedzUsuńI to było najlepszym, co mogła dzisiaj zrobić. Nie myśleć o konsekwencjach dzisiejszej nocy, nie myśleć o swoim mężu ani o tym, że nadchodzący weekend mógł zmienić wiele, a nie mógł zmieniać właściwie nic.
— Mhm, ładnie — potaknęła jedynie i to byłoby na tyle. Nie rozmawiali. Nie ciągnęli na siłę rozmowy, a po prawdzie dzisiaj w mieszkaniu Bennetta wymienili zastraszającą ilość słów, co w ich układzie nie zdarzało się zbyt często. Clive był zmęczony, ona też, a wyszukiwanie na siłę tematu, który poprzeszkadzałby im w milczeniu, nie było w jej stylu. Rzucali więc sobie krótkie spojrzenia, bo Clementine, choć cały czas się uśmiechała, to wpatrywała się przede wszystkim w ich dłonie. Clive miał przyjemne, ciepłe ręce i na tym się skupiała. Gdy puścił jej dłoń, cofnęła ją, przygryzając paznokcie tej, którą wciąż podpierała swój podbródek.
— Ładnie pachnie — skwitowała tylko, gdy przyszedł z jedzeniem i zaczęła, rzecz jasna, od frytek. Było to głupie, bo wiedziała, że zaraz się nimi zapcha i nie zmieści burgera, ale powoli jadła solone frytki, robiąc też przy tym niewielkie łyki coli. Zwykłej. Nie zero. Choć ona preferowała tę zero, głównie dla smaku, który bardziej jej odpowiadał. Ale nie grymasiła, bo jakoś tak domyślała się, że Clive’a nie bardzo to obejdzie, chociaż… skoro dzisiaj był dla niej taki dobry, to może i jednak by obeszło. Potrząsnęła lekko głową w odpowiedzi na własne myśli, ale wyszło też na to, że potrząsnęła nią akurat wtedy, kiedy Clive wspomniał o stroju kąpielowym. Uniosła brew, rezygnując w końcu z frytek tylko po to, żeby sięgnąć po bułkę.
— Jasne, wezmę. — Odparła bez chwili wahania, bo nie było to dla niej problemem. Niegdyś lubiła spędzać czas nad wodą, opalać się i kąpać. Tommy jednak nie lubił, kiedy pokazywała się w stroju w miejscach publicznych. Tommy nie lubił niczego, co nie zamykało Clementine na cały świat. A ona nie miała się czego wstydzić. Jasne, piersi może miała niewielkie, ale w odpowiednio dobranym bikini też wyglądały świetnie, więc… nie miała niczego do stracenia.
Wgryzła się w burgera. Dotarło do niej, że była cholernie głodna i wspomnienie o tym było naprawdę wspaniałym pomysłem. Pewnie nawet lepszym niż ten, w którym postanowiła narzucać się policjantowi pod lokalnym barem. Przynajmniej zjedzenie dobrego burgera niosło ze sobą znacznie mniejsze konsekwencje niż kolejny fantastyczny seks z Clivem.
Odłożyła mniej więcej połowę burgera. Najadła się, ale mimo to, sięgnęła jeszcze po frytkę. Spojrzała krótko na Bennetta.
— Mam coś kupić dla niego? Coś jeszcze ze sobą zabrać? Jakiś alkohol? — Spytała, bo cholera, ale… ostatnio wychodziła tylko z sąsiadkami, które lubiły chlać w The Rusty Nail i zdradzać swoich mężów, co w sumie łączyło ich wszystkie, tylko że Clem się tym nie obnosiła. Nie pamiętała, jak to jest, wchodzić w nowe towarzystwo. I nie była pewna, czy nie powinna pomóc Bennettowi z jakimś prezentem. Dlatego pytała, przy okazji robiąc kolejny łyk coli.
maybe yes, maybe no
Clive nie mógł lepiej trafić, jeśli faktycznie miała służyć podczas tego weekendu za dekorację. Nie dość, że zawsze chętna na seks z nim i to nie byle jaki, bo równie łatwo, co godziła się z nim pójść do łóżka, to decydowała się również na wszystko, co w nim zaproponował. W dodatku było naprawdę śliczna, a przecież tego wymagało się od dekoracji. No i co najważniejsze, Tommy wytresował ją jako aktorkę. Nauczyła się robić dobrą minę do złej gry i Clive zwyczajnie mógł być pewien, że i pod tym kątem Clementine go nie zawiedzie. Umiała trzymać emocje na wodzy, umiała maskować smutek i rozgoryczenie, a nawet i ból. Mógł się więc spodziewać olśniewającego uśmiechu, zabawnych żartów i historyjek, o które nawet jej nie posądzał. Dokonał dobrego wyboru.
OdpowiedzUsuńA jej też to było na rękę. Bo może i nie odpierdalało jej w Mariesville tak, jak jemu, ale już dawno myślała o tym, że dobrze byłoby się stąd wyrwać. Najlepiej na zawsze, ale przecież na to nie mogła sobie pozwolić.
— Mhm… — odmruknęła tylko na jego uwagę. No tak, nie znała Cory’ego. Ani tej całej Leah, o której wspomniał dopiero teraz i mogła tylko się domyślać, że Leah była dziewczyną/partnerką/żoną Cory’ego, ale póki co Clem nie potrzebowała takich informacji. Wiedziała, że pewnie w drodze do Savannah, która miała zająć im kilka godzin, podpyta o to kto miał być, kim był i w ogóle.
Odsunęła od siebie burgera i frytki, skupiając się na tym, aby dokończyć colę. Pojadła i teraz to całe zmęczenie, które towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu, nabrało na sile. Teraz też była tylko dla towarzystwa, w dodatku musiał ją nakarmić. Raczej nie powinien narzekać, bo powinien mieć świadomość, że Clemmy wynagrodzi mu to tak, jak sobie tego zażyczy.
— Dawno już nigdy nie… — urwała, bo w sumie Clive’a pewnie nawet to nie interesowało. Mógł się tylko domyślić, że nie miała zbyt bujnego życia towarzyskiego. Większość jej znajomych było znajomymi Tommy’ego lub znało chociaż jego rodziców. Znali ją jako panią Redford, a nie jako Clemmy.
Teraz też miała dobry humor i Clive był tego świadkiem. Nie zamierzała stroić fochów, utrudniać mu tego wieczoru, choćby dlatego, że dostrzegała i jego zmęczenie. Ponadto, podobało jej się to, co dzisiaj z nią, a może nawet i częściowo dla niej robił, choć nie opuszczało jej wrażenie, że było to podyktowane jego potrzebami. To nie było nic, co mogłoby wpłynąć na jej samopoczucie. Myśleli przede wszystkim o sobie. O własnych potrzebach, które udawało im się dbać we dwoje.
— Spadamy? — spytała, kiedy zrobiła ostatni łyk słodkiej coli. Gdyby wiedziała, że mieliby zakończyć układ tylko dlatego, że Clemmy wolała smak coli zero, to pewnie powiedziałaby mu, że jest pojebany. Bo pewnie był. Musiał być, skoro tak ochoczo uprawiał seks z mężatką, która najwidoczniej nie miała żadnych oporów, żeby zdradzać własnego meża.
You know my thoughts all too well, don't you?
Clive miał prawo do tego, aby mu odpierdalało. Wydarzenia z Savannah nie były tajemnicą i chociaż o tym nie rozmawiali, to przecież Clementine wiedziała. Wiedziała też co nieco o Ruth, która jednak najczęściej była dziko dumna ze swojego syna. I z jednej strony wcale nie było czemu się dziwić, bo Bennett wtedy, kiedy chciał, potrafił być zabójczo czarujący. Tak, jak dzisiaj. Ale z drugiej strony Clementine jednak wiedziała, jaki Clive potrafił być i była boleśnie świadoma tego, że tej twarzy swojego syna Ruth Bennett nie znała i nigdy miała nie poznać.
OdpowiedzUsuńAle Clementine lubiła tego czarującego Clive’a. Może czasami nawet trochę za bardzo, ale tak, jak ją oceniał, to była niewymagająca. Była cicha, grzeczna i sympatyczna. Bez większych zachwytów przyjmowała jego miłe gesty, tłumiąc raczej to wszystko wewnątrz siebie. Jasne, uśmiechała się do niego i spoglądała tak, jak nigdy dotąd (albo po prostu bardzo rzadko), ale nie komentowała tego, nie dziwiła się, nie protestowała, nie hamowała i nie zachęcała.
Wieczór i wszystko to, co z nim związane, płynął im niezwykle przyjemnie, bez większych niespodzianek. I tak, zaskakującym było to, że Clive objął ją ramieniem, ale zamiast spoglądać na niego tak, jakby z choinki się urwał, przysunęła się bliżej i nawet momentami obejmowała go w pasie. Szli jednak w milczeniu, ale był to całkiem miły, krótki spacer. I znowu, podobnie jak w drodze do burgerowni, nie spotkali nikogo. Mariesville spało, więc i oni mogli iść spać. Czy aby na pewno?
Weszła do jego mieszkania, w pierwszej kolejności dbając o to, żeby zrobić mu miejsce przy drzwiach. Wsparła się potem o ścianę, ściągnęła swoje buty, a potem naciągając rękawy jego bluzy, ruszyła w kierunku jego sypialni. Niczym nieskrępowana i wcale znowu nie taka niepewna, jakby mogła się tu czuć, skoro zwykle wpadała tutaj na maksymalnie godzinę.
— To co? Rozbierasz mnie czy idziemy spać? — spytała, odwracając się w jego stronę tylko po to, aby wędrówkę do sypialni kontynuować tyłem, znacznie mniejszymi, wolniejszymi krokami. I nie, choć bardzo ją kusiło, żeby ściągnąć bluzę Clive’a, nie zrobiła tego. Pachniała przyjemnie, była ciepła i wygodna, ale też… zwyczajnie podobało jej się to, kiedy ją rozbierał. Nie miała na sobie wiele, bo poza sukienką i bluzą, miała jedynie bieliznę. Niewiele, ale zawsze mogli zmienić to w wyjątkowo pożądliwy moment. A mogli też wrócić do wygodnej koszulki na ramionach Clemmy i pójścia spać. Mogli robić, co tylko im się podobało, bo dzisiejszy wieczór, a właściwie noc była zupełnie inna.
Mieli czas na wszystko i jednocześnie na nic. Mogli wszystko i nie musieli nic. Wybór był tak samo łatwy, jak i trudny, bo choć Clementine miała nieustanną ochotę na Clive’a, jego dotyk i pocałunki, tak doskonale wiedziała o tym, że oboje byli zmęczeni, dlatego decyzję pozostawiała jemu.
like always, my dear
— Powinieneś — przyznała cicho. Bo może i racja — Clive powinien czuć się urażony tym, jakie pytanie mu zadawała. Nie miała go za głupiego i nie wierzyła w to, że byłby w stanie sobie odpuścić, ale gdyby tak się stało, zaskoczyłby ją i tyle. — Ale nie wyglądasz na kogoś specjalnie urażonego — zauważyła jeszcze, kiedy Bennett podszedł bliżej i ściągnął z niej tę obszerną, czarną bluzę. Nie było jej zimno, nie kiedy wiecznie napalony Clive stał obok.
OdpowiedzUsuńI ona się do niego uśmiechnęła. Nie tak delikatnie i słodko, jak do tej pory, a naprawdę kusząco, bo Clementine w to też umiała. I Clive o tym doskonale wiedział. Bo była przez większość czasu cicha, posłuszna i uległa, ale wiedziała, jak zachęcić mężczyznę do tego, aby pozwolił jej taką był. Po prawdzie Clive nie potrzebował zbyt wielkiej zachęty, ale też nie zamierzała obarczać go całą odpowiedzialnością za to, aby wzniecać pożądanie między nimi. Chociaż tak po prawdzie ono rodziło się między nimi samo. Bez większego wysiłku, bo oboje zdawali się być wiecznie i napaleni, i gotowi na siebie.
I tak, jak teraz Clive mocował się trochę z suwakiem jej sukienki, ona to niby przypadkiem przesunęła dłonią po materiale jego spodni, po chwili przyciskając swoje biodra do jego. Mogła wybrać. Nie zdarzało się to zbyt często, ale póki co nie powiedziała nic. Nie chciała się spieszyć. Jeszcze nie teraz, bo potem — mogli być tego pewni — na pewno poprosi go, żeby było szybciej. I bardziej.
Wspięła się na palce, całując go bez żadnych wątpliwości i żadnego zawahania. Mógł wyczuć w tym pocałunku, że nadal się lekko uśmiechała. Ale krótko, przez chwilę, oddając się już potem bezpowrotnie pocałunkowi, który coraz śmielej pogłębiała. Czuła, jak jej serce przyspiesza. Nie odrywając się od jego ust, zsunęła z jego ramion kraciastą koszulę. Przygryzła dolną wargę Clive’a w ramach zakończenia. Wsunęła jeszcze chłodne dłonie pod szary t-shirt mężczyzny i równie sprawnie, co on go na siebie narzucał, ona się go pozbyła.
— Albo prysznic…— rzuciła cicho, muskając teraz ustami jego szyję. Przygryzła skórę i tam, co przyniosło dreszcz przyjemności jej samej. — Albo ja na górze — dodała, całując teraz okolice jego obojczyków, to przyjemne wgłębienie na samym środku. I pewnie powinna dać mu możliwość podjęcia decyzji, ale nim mieli o czymkolwiek zadecydować, Clementine sunąc ustami i językiem, a czasami nawet znacząc jego skórę zębami, osuwała się na dół cała, aż w końcu padła na kolana, a jej dłonie bez większego trudu zsunęły z bioder Clive’a spodnie razem z bokserkami.
Kusiła go i teraz, ale skoro dzisiaj Clive miał dobry dzień, skoro czegoś od niej chciał, to ona chciała dać mu nieco więcej niż tylko wspólny wyjazd z Mariesville. Palce jednej dłoni wbiła w jego biodro, palcami drugiej delikatnie sunąc jeszcze niżej, pieszcząc delikatną skórę podbrzusza, na której zostawiła też kilka delikatnych, wilgotnych pocałunków. I kiedy skutecznie, bo to było niezaprzeczalne, pieściła go dłonią, pozwoliła sobie na to, aby zadrzeć ku górze i przez krótką chwilę napawać się jego widokiem, a gdy do pieszczot dołączyła i usta, i język, skupiła się przede wszystkim na tym.
— To jak? — wychrypiała w krótkiej przerwie od pieszczoty. Ale była to naprawdę bardzo krótka przerwa, bo teraz Clem przesunęła palce na jego lędźwie, nie zaprzestając w dążeniu do tego, aby doprowadzić go do obłędu. Bo co jak co, ale Clive, który oszalałby przez nią, brzmiało jak coś, czego chciała więcej.
like this?
Clive’owi mogło się wydawać, że Clementine zaczyna pyskować, a tak naprawdę była daleka od tego. Zawsze była nieco przekorna, lubiła żartować, ale akurat te swoje cechy dość szybko i skutecznie maskowała. Tommy lubił, kiedy była zabawna właśnie wtedy, gdy spędzali czas w towarzystwie. Tommy lubił swoją czarującą żonę, gdy miał przed kim się nią pochwalić, a wtedy i jej poczucie humoru, i wrodzona zadziorność były mu na rękę. W każdym innym przypadku miała być stłamszoną, milcząca Clem. Chyba że ją o coś zapytał, wtedy musiała odpowiadać.
OdpowiedzUsuńI przy Clivie kierowała się podobnymi zasadami, dostrzegając jedno jedyne podobieństwo między Bennettem a Redfordem — niewielką cierpliwość, a nawet, i w jej mniemaniu, jej brak. Poza tym Clive w niczym nie przypominał jej męża. Bo cierpliwość Redforda testowała często świadomie, poznając jego granice i moment, do którego był w stanie się posunąć. Jeśli chodziło o Clive, przez większość czasu nie robiła nic, co jego cierpliwość mogłoby nadwyrężyć.
Ale owszem, nie byłoby niczym dobrym, gdyby Clementine poczuła się wyjątkowa właśnie dla niego. Wyjątkowa była dzisiejsza noc i to powinno było im wystarczyć. Z kolejnymi wyjątkami zmierzą się już w nadchodzący weekend, ale Clemmy była dobrej myśli, wiedząc doskonale, że ona postara się być wtedy chodzącym ideałem.
Nie umykało jej uwadze to, jak Clive reagował jej dotyk, na jej coraz cieplejsze dłonie i zdecydowanie ciepłe usta. Nie protestowała, kiedy ręka Bennetta wplotła się w jej włosy, kiedy przyciskał ją do siebie i kiedy odsuwał. Potulnie wręcz przybierała takie tempo i taką intensywność, jakiej potrzebował. Nie protestowała też, kiedy pociągnął ją ku górze, bo choć ona nie miała nic przeciwko temu, aby doszedł już teraz, tak samo mogła pogodzić się z faktem, że jeszcze go w sobie dzisiaj poczuje. Lubiła to. I nigdy specjalnie się z tym nie kryła.
Ledwie zdążyła złapać oddech, gdy usta Clive zamknęły jej własne w brutalnym pocałunku. W odpowiedzi przylgnęła do niego, a cichy jęk, mimo tego, że stosunkowo skutecznie tłumiony, i tak znalazł ujście. Kurwa. Płonęła dla niego.
Zmusiła go do tego, aby tyłem podszedł do łóżka. Pchnęła go, wcale nie lekko, wymuszając to, aby opadł na materac. I kiedy upewniła się, że patrzył, rozebrała się. Po kolei i niemal nieznośnie powoli pozbywając się tych niewielu części garderoby. I tak, jak nie wstydziła się swojego ciała, tak tylko przy nim była w stanie pozwolić sobie na taką swobodę.
I już miała usiąść, kiedy przesunęła, z nieukrywaną przyjemnością, po całym jego ciele, czując tym samym, jak niesamowicie rozkoszne ciepło rozlewa się po jej wnętrzu, jak nabiera siły, kumulując się w podbrzuszu.
Sięgnęła do szafki nocnej, bez trudu znajdując tam prezerwatywę. Poradziła sobie z jej otwarciem i jej założeniem, w końcu siadając na nim okrakiem. Nie od razu jednak pozwoliła poczuć im siebie nawzajem.
Pochyliła się nad nim, tym razem to ona pocałowała go mocno, układając zdrową dłoń obok jego głowy, a drugą na jego policzku. I właśnie wtedy, kiedy zamykała mu usta swoimi, poczuła go w sobie. Powoli, delikatnie, rozkosznie. Aż w pewnym momencie zwolniła w pocałunku, przerywając go niemal kompletnie. Czucie tego, jak ją wypełnia, było jednym z tych, dla których oszaleć mogła ona.
fuck me like you would
Bo Clive się nie umawiał, Clive po prostu pieprzył te, na które miał ochotę i które miały ochotę na niego. To były proste układy, na pewno o wiele bardziej proste niż ten chory, pojebany wręcz układ między nimi. Gdyby Clementine miała się wypowiedzieć na ten temat, to musiałaby przyznać, że tamte na pewno nie rzucałyby w Clive’a kluczami. Nie miały po co, prawda? Przychodziły do niego i dostawały to, co chciały, a on brał, to na co miał ochotę. Ona, z perspektywy czasu, też nie znajdowała powodu, dla którego to zrobiła, poza zranionymi uczuciami, których miała nie mieć względem Bennetta.
OdpowiedzUsuńNie chciała ich mieć, bo wiedziała, że wszystko by skomplikowały. I komplikowały, ale dzielnie i niemal namiętnie to z siebie wypierała. Jak jednak miało się dzisiaj okazać, ten seks, który uprawiali już tego wieczoru drugi raz był wyjątkowy, bo nie był pozbawiony tego, czego sobie za każdym razem odmawiali. Bo uciekali spojrzeniem, gdy patrzyli sobie w oczy za długo, bo Clive brał ją od tyłu, zaciskając boleśnie place na jej biodrach. Bo Clementine padała posłusznie na kolana, kiedy wymagała tego sytuacja. Wiele z tych rzeczy zrobili też dzisiaj, ale gdyby miała się właśnie nad tym zastanowić, to musiałaby przyznać, że było w tym coś więcej.
I wystarczyło jej, aby poczuła na sobie jego wzrok, gdy się rozbierała, by mieć wrażenie, że ją docenia, a na pewno doceniał jej ciało. Dlatego kiedy już mogli poczuć się nawzajem, a z ust Clive padło to niby proste, ale jak znaczące ja pierdolę, Clemmy niemal się uśmiechnęła. Niemal, bo po prostu jej usta nie zdążyły ułożyć się w delikatnym uśmiechu, nim Clive mocno ją pocałował.
I ona nie miała pojęcia, co dzisiaj wstąpiło w Clive’a. A właściwie to w nich, bo był przyjemny, miły, a przy tym tak samo gorący i napalony jak zwykle. Nie musiała robić wiele, aby go pobudzić i mieć go dla siebie w całości. Korzystała. Korzystała też z tych łobuzerskich uśmiechów i słodkich gestów, którymi zapędzał się zdecydowanie zbyt daleko.
I zgodnie z tym, czego sobie życzył, dała. Dała mu całą siebie, choć kiedy przychodziła tutaj prosto z The Rusty Nail, wcale tego nie planowała. Nie odrywając się od jego, dzisiaj wyjątkowo słodkich, ust, przyspieszyła. Dostosowała się do tempa, które im nadawał, a odnalezienie tego wspólnego, rozkosznego rytmu wcale nie było trudne. Nigdy dla nich nie było trudne, a dzisiaj okazywało się zaskakująco łatwe. Wyjątkowo łatwe.
Clementine dzisiaj się nie hamowała. Bo coś w nią wstąpiło. Poruszała się na nim konsekwentnie, powoli, ale stanowczo. Pozwalała sobie na pełnię ruchu, aby móc poczuć go jak najbardziej. Kurwa, naprawdę go dzisiaj potrzebowała. Oderwała się w końcu od jego ust, pochylając się jeszcze bardziej. Swoje wargi skierowała na jego szyję, omiatając skórę mężczyzny ciepłym oddech. Cichy, słodki jęk wyrwał się z jej gardła, kiedy napięła wszystkie mięśnie, kiedy to ona pozwoliła mu poczuć siebie jeszcze mocniej, dosadniej.
— Kurwa, Clivey — szepnęła, zaciskając palce na pościeli tuż obok jego głowy. Zadrżała. Ja pierdole, naprawdę nie potrzebowała dzisiaj zbyt wiele, aby dotrzeć na szczyt. Dlatego zwolniła.
I'm working on it, can't you hear it, can't you feel it, hon?
Przynajmniej Clive uważał swoje życie za zajebiste. Clemmy było do tego daleko, ale za zajebisty uważała seks z Bennettem. Może dlatego tak lekko i bez żadnego zastanowienia przychodziło jej zdradzanie z nim męża.
OdpowiedzUsuńI nie przeszkadzało jej to, że Clive leżąc pod słodkim ciężarem jej ciała nie był zbyt aktywny. Zwykle wolała go albo na górze, albo za sobą, ale teraz było jej po prostu dobrze. Gdy będąc wyżej mogła obserwować go bez żadnego skrępowania. Tę rozkosz malującą się na jego przystojnej twarzy. Nawet nie próbował tego ukrywać, a rysy jego twarzy tężały i miękły na zmianę. Z trudem jednak odrywała się od jego ust, rozsmakowując się w ustach na dobre. Rozkoszne jęki Clive’a tylko dodatkowo ją nakręcały.
Przez chwilę, gdy jej biodra zwolniły, towarzyszyły im ich przyspieszone, urywane, ciężkie oddechy, westchnienia i pojękiwania. Szelest pościeli i sporadyczne skrzypnięcie łóżka. Clementine wyprostowała się, by móc bezwstydnie na niego patrzeć. Sunęła palcami po jego torsie, płaskim, umięśnionym brzuchu, a jej spojrzenie wyrażało czysty zachwyt, który znalazł też ujście w przeciągłym westchnieniu. Zwykle nie pozwalała sobie na takie sytuacje, na okazywanie uczuć w taki sposób. Ale dzisiaj nic nie było jak zwykle.
Ponownie zadrżała, kiedy usłyszała jego słowa. Jakby sam fakt, że Clive może oszaleć nie przez nią, a dla niej, był dodatkowym bodźcem w dążeniu do przyjemności. I gdzieś krygowała się w ten sposób, aby nie brać jego słów do siebie. Bo to nie wypadało, bo nie mogła, bo nie powinna. Bo nie na tym polegał jej układ.
Im dłużej jednak myślała o ich układzie, tym większą czuła irytację. A ta wzrastała tym bardziej, im częściej w jej myślach pojawiał się Tommy Redfrod — niepotrzebny czynnik, balast, który rujnował ich układ zawsze wtedy, kiedy był w kraju. I choć może było to okrutne, nieludzkie i złe, ale po cichu życzyła mu śmierci. A sobie tego, żeby już nigdy nie wrócił. Żeby mogła mieć Clive’a tylko dla siebie. Częściej, mocniej. Bardziej.
Pociągnęła go do siebie, a gdy się wyprostował i podniósł do siadu, zacisnęła zdrową dłoń mocno na jego karku, po chwili wplatając palce w jego włosy tylko po to, aby móc odchylić głowę Clive’a. Nie przestawała w tym czasie się poruszać, ale robiła wszystko, aby faktycznie oszalał. Utrzymywała wolne, niemal uzależniające tempo, bo kusiło spełnieniem, ale go nie przynosiło. Utrzymywało ich oboje na skraju tego, co zaraz mieli wspólnie osiągnąć.
— Zamknij się, Bennett — mruknęła tylko, nim wpiła się w jego usta. Mocno, brutalnie, przygryzając jego wargę. I dopiero wtedy przyspieszyła, kiedy ich torsy do siebie przylgnęły, kiedy byli skóra przy skórze, a ich biodra, a właściwie jej biodra odnalazły rytm, który miał doprowadzić ich oboje do czystego obłędu, który powoli, jakby znienacka zaczął rozlewać się po całym ciele Clementine.
I odrywając się od jego ust, spojrzała w jego oczy, tłumiąc z trudem uśmiech, który cisnął się na jej kształtne wargi. Zdecydowanie nie był dla niej wyjątkowy. Prawda?
go crazy because of me, for me, now
Zdawała sobie sprawę z tego, jak to wszystko dzisiaj było inne, jak ona okazała się śmiała, zbyt śmiała, bo przecież w żadnych innych okolicznościach nie powiedziałaby Bennettowi, żeby się zamknął. I choć lubiła brzmienie jego głosu, który podczas ich zbliżeń nabierał jeszcze głębszej, nawet nieco zachrypniętej barwy. Ale chciała go dla siebie. Całego. Bez żadnych ograniczeń, ale jednak te ograniczenia istniały, miała ich świadomość i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może i dzisiaj było im wyjątkowo dobrze, nawet znacznie lepiej niż dotychczas, to Clemmy nie mogła jednak zapominać o tym, jak do tej pory wyglądał ich układ.
OdpowiedzUsuńŻe polegał przede wszystkim na tym, że nie należeli do siebie, że nie zależało im na sobie, że Clemmy miała męża, a Clive cycate blondyny, które same pchały mu się do łóżka. Więc kiedy mówił, że jest jej, jej własne serce niebezpiecznie przyspieszało i boleśnie tłukło się w piersi, przyjemne, przytłaczające uczucie ciepła ulokowało się w jej wnętrznościach. Zbyt duszące i zbyt gorące, żeby temu zaprzeczać. Dlatego powinien się zamknąć. Nie powinien mieszać jej w głowie bardziej niż mu na to pozwalała.
A przecież pozwalała mu na wiele. Zgodziła się też na wyjazd, bo miał być możliwością wyrwania się z Mariesville i dla niej, ale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie to też wyzwaniem, aby zachować jakikolwiek rozsądek w tym ich chorym układzie.
Teraz jednak, kiedy Clive był obok niej, w niej, nie myślała wcale o tym, co mogłoby się wydarzyć podczas najbliższego weekendu. Na pewno będą się pieprzyć. Tak, jak teraz albo tak, jak kilka dni temu, kiedy kazał jej się odwrócić. Pieprzyli się i teraz, ale było w tym coś rozkosznie ciepłego i niemal czułego.
Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, gdy stwierdził, że ją pojebało. Mógł to poczuć na swojej skórze, bo akurat w tym momencie, za jego wskazówką, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Na swojej twarzy czuła ciepło bijące od jego ciała. Pod ustami wyczuwała nawet gnającą w jego żyłach i tętnicach krew.
Zacisnęła dłonie na jego ramionach, przesuwając ją w górę, przez barki, do pleców. Kiedy przyspieszyła, wbiła paznokcie w skórę Clive’a, nieopodal jego łopatek, przygryzając jednocześnie delikatną skórę jego szyi.
Stłumiła, choć nie do końca skutecznie, jęk wydzierający się z jej gardła. W pewnym momencie napięła wszystkie mięśnie i mógł to poczuć całym sobą. Przeciągłe westchnienie wyrwało się z jej ust, razem w tym, jak po przeżytym, krótkim i intensywnym orgazmie, rozluźniała swoje ciało. Nie zwalniała jednak, wciąż dążyła do tego, aby Clive’a dla niej oszalał. I wiedziała, że był blisko. Niezaprzeczalnie blisko. Z każdym kolejnym ruchem, z każdym kolejnym uniesieniem bioder i ich opuszczeniem czuła fale rozkoszy rozlewające się po całym jej ciele i gdy miała pewność, że Bennett zaraz do niej dołączy, wyprostowała się. Ujęła jego twarz w dłonie, trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi, zmuszając go do tego, żeby na nią patrzył. Bo ona chciała widzieć to szaleństwo, do którego do doprowadziła, odmalowujące się na jego przystojnej twarzy.
tell me when you need me
To był najlepszy, najprzyjemniejszy widok na świecie. Osiągający spełnienie Clive był kimś, na kogo miała ochotę patrzeć. Było to słodkie, mile łechcące jej kobiece ego. Spełniła się jako kochanka, co do tego nie było wątpliwości. I chciała oglądać go takim częściej. Słodkim, niemal bezbronnym, cholernie seksownym i niesamowicie gorącym. Czuła przy sobie całe jego ciało. Jego silne dłonie, rozpaloną skórę i gorący oddech. I wcale nie protestowała, kiedy oparł czoło w okolicach jej mostka. I nie protestowała, kiedy obejmował ją ramionami. Przytulał ją, a ona, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ten gest odwzajemniła, wplatając palce w jego włosy. Drugą delikatnie gładziła jego plecy. Mało brakowało, a musnęłaby ustami czubek jego głowy, powstrzymując się przed tym w ostatniej chwili. Oczywiście, że łapali oddech.
OdpowiedzUsuń— Jesteś niesamowity — szepnęła tylko, choć właściwie nie musiała. Clive wiedział, że był niesamowity, że był po prostu, zwyczajnie dobry w łóżku. Wiedział, co robić, wiedział, jak zadbać o kobietę i jak zaspokoić jej potrzeby, nawet jeśli myślał przede wszystkim o sobie. Ale dzisiaj był wyjątkowo niesamowity. Tak bardzo, że nie miałaby nic przeciwko temu, aby mieć go w ten sposób jeszcze raz i kolejny, i następny, i jeszcze…
Tkwiąc w jego objęciach rozluźniła się, uspokoiła oddech i zauważyła, że jej serce zaczynało zwalniać. Już nie tłukło się tak mocno w piersi, sprawiając jej niemal fizyczny ból. Odsunęła Bennetta od siebie, rzucając mu przelotne spojrzenie, bo kiedy jej biodra się zatrzymały, kiedy Clive oszalał, nie mogła już pozwalać sobie na te wyjątkowe chwile. Na dłuższe spojrzenia, czułe gesty i coś, co nie powinno, a jednak szukało ujścia. Ujęła prędko jego twarz w dłonie i szybko, niemal w locie musnęła jego usta. Bo mimo wszystko nie potrafiła powstrzymać się do samego końca.
Podniosła się. Ostrożnie unosząc wpierw biodra znad jego bioder, a potem cała zsunęła się z łóżka. Bez słowa schyliła się po swoje majtki i szara koszulkę Clive’a. I kiedy trzymała je w ręce, pozbierała z podłogi też pozostałe ich ciuchy, rzucając je na łóżko. Robiła to nago, ale szybko. Jednak pośpiech ten nie wynikał wcale z poczucia wstydu.
— Wezmę prysznic.
Poinformowała go krótko. Wiedziała, gdzie w jego mieszkaniu jest łazienki i jeśli miała zostać, faktycznie musiała się odświeżyć. A nawet nie tyle odświeżyć, co po prostu schłodzić. Ochłonąć. Musiała, kurwa, ochłonąć, bo w innym przypadku nie byłaby w stanie odsunąć się od jego ust. Musiała pozbyć się choć na chwilę jego dotyku ze swojej skóry i przyjemnego zapachu jego perfum z nozdrzy.
I dlatego, dla bezpieczeństwa swojego, ale też po to, aby dalej nie zaburzać ich układu, zniknęła w łazience.
I think you might be the only one I really need
Clementine ani nie wiedziała, ani nie domyślała się, choć przecież powinna, że Clive na taki widok nie pozwalał nikomu innemu. Że choć usilnie zaprzeczał, a ona nawet nie chciała w to wierzyć, to jednak w jakiś sposób była dla niego wyjątkowa. I skoro blisko jej było do ideału, to musiała być wyjątkowa o wiele bardziej niż śmieliby w ogóle zakładać. Ale Clementine nie traktowała siebie jako ideał. Wiedziała, że ma perfekcyjne ciało, lśniące włosy, gładką skórę i śliczny uśmiech. Ale pod tą piękną powłoką była zagubioną, maltretowaną, smutną kobietą. A kto chciałby mieć taki ideał?
OdpowiedzUsuńSama sobie nie potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego akurat Bennett. Początkowo sądziła, że to echo przeszłości, wspomnienie dusznego, upalnego lata i pierwszego zbliżenia, które choć nieco pokraczne, pozostawało w jej pamięci wyjątkowe. Jednak z biegiem czasu przekonała się, że to wcale nie chodziło o sentymenty, bo Clive’a, którego pamiętała z Atlanty dość mgliście, był inny niż Clive, na którego wpadła w tamtym roku w Mariesville. Potrafił być słodki i czarujący, czego dokonał również i dzisiaj, mając w tym swój cel, który zresztą osiągnął. Ale brakowało mu tej delikatności i wrażliwości, którą — mimo wszystko — zapamiętała.
Wybrała go dlatego, że był łącznikiem z lepszymi czasami, ale też dlatego, że był zwyczajnie atrakcyjny. Wysoki, barczysty, przystojny. W policyjnym, granatowym mundurze prezentował się niczym mokry sen większości kobiet w Mariesville, a ona była jedną z wielu, których sen się spełniał. A po pierwszym razie w Mariesville wiedziała, że nie będzie chciała już nikogo innego, choć przecież wcześniej próbowała. I żaden z tych, którzy byli nie dorównywał Bennettowi w żadnym aspekcie.
Stała pod prysznicem długo, ale cały czas uważała, aby nie moczyć zbyt obficie szytej dłoni. Słyszała jedynie, jak otworzył drzwi, ale nawet się wtedy nie odwróciła. Czekała, wspierając rękę o kafelki, aż ochłonie. Puszczała coraz to chłodniejszą wodę, która niemal boleśnie uderzała w jej rozgrzaną skórę.
Ubrana w swoje majtki, za dużą koszulkę Clive’a, z mokrymi włosami wyszła z łazienki po prawie dwudziestu minutach. Nie musiała szukać go zbyt długo, bo stał w kuchni, nonszalancko oparty o blat, z whiskey w dłoni. Skrzywiła się nieznacznie.
Może nie powinna w to wnikać, może nie powinna oceniać, w końcu sama zapijał emocje alkoholem, ale widok kuchennego blatu jednak sprawił, że zareagowała. Ledwo widocznie, grymasem, ale jednak.
— Nie idziemy spać? — spytała cicho, kiedy podeszła bliżej. Stanęła naprzeciwko niego, odległość między nimi niwelując niemal do zera. Nieznacznie zadarła głowę ku górze, wpatrując się teraz w niego tymi swoimi dużymi, brązowymi oczyma. Nie miała na sobie już nawet resztek makijażu, odsłoniła lekko piegowatą buzię i pachniała jego żelem pod prysznic. Czuła się wyjątkowo dobrze w jego koszulce i w jego zapachu. Prawie rozkosznie.
Wyciągnęła jedną z dłoni w kierunku szklanki, którą obejmował swoimi palcami, ciekawa, czy da jej się napić, czy nadal będzie kontynuował sączenie prostego drinka samemu. I mimo tego, że nawet ta chwila była nietypowa, bo wyłamywała się z ich schematu, to czuła się komfortowo, nawet jeśli gdzieś z tyłu panoszyła się myśl, że to może minąć, prysnąć niczym bańka mydlana.
If it weren't for my own mess in my head, I might care about yours
Lepiej było żyć w nieświadomości, że Clementine znaczyła dla niego cokolwiek poza tym niezaprzeczalnym dobrym, wręcz zajebistym seksem. Bo gdyby jednak dotarło do niej, że jest w tym coś więcej… — niby miała tego świadomość, a właściwie to mogła się domyślać, ale wolała jednak temu zaprzeczać, to pewnie rozważałaby porzucenie Tommy'ego Redforda. Skutecznie. Dla niego. Dla Clive’a Bennetta, a ten przecież mógł tego nie chcieć. Na pewno nie tego nie chciał, bo też dlaczego miałby chcieć, aby Clemmy była z nim? I tylko z nim? A on tylko i wyłącznie z nią? Miała pewne wątpliwości co do tego, że Clive mógłby ograniczyć się tylko i wyłącznie do niej.
OdpowiedzUsuńI to nie tak, że miała coś przeciwko temu, ile dzisiaj wypił. To nie tak. A może jednak miała? Może jednak chciała, aby był kompletnie trzeźwy, kiedy w ten konkretny sposób przełamywali granice, a właściwie skutecznie je ignorowali. Potrząsnęła głową, jakby w odpowiedzi do własnych myśli i gdy wyswobodził szklankę ze swojej dłoni, zrobiła łyk. Powoli, niespiesznie, czując jak ręka Clive’a zaciska się na jej kształtnym pośladku. Nie odsunęła wtedy szklanki od swoich ust, spoglądała na niego jakby znad niej, odszukując bardzo szybko spojrzenie jego oczu.
Kurwa. Nawet teraz musieli sobie to robić. Budować napięcie. Chcieć siebie znacznie bardziej niż powinni. I chyba częściej niż do tej pory. Mruknęła coś, aby zaraz potem dokończyć whisky i bez odrywania oczu od Clive’a odłożyć szklankę na kuchenny blat.
— To… — Nie dane było jej skończyć, bo poczuła ciepłą dłoń Bennetta na swoim chłodniejszym policzku, który bardzo szybko zaczął przejmować temperaturę jego ciała. A Clive pocałował ją bez chwili wahania, kiedy nie zdążyła nawet zlizać resztek whisky ze swoich ust.
Oddała mu ten pocałunek, pozwalając mu zakosztować swoich warg. On też smakował alkoholem, ale poza tym jego smak był wyjątkowo dobry, rozkoszny. I mogłaby tak smakować go bez końca, kosztować kawałek po kawałku. I jak Bennett się domyślał, Clemmy była całkiem niezła w trzymaniu języka za zębami, mógł być więc pewien, że podczas ich wspólnego wyjazdu da z siebie wszystko, żeby być jak najlepszą towarzyszką, śliczną, wdzięczną i zabawną. I mógł być pewien, że równie chętnie, co zgodziła się na ten wyjazd, będzie się z nim pieprzyć tyle razy, ile sobie tego zażyczy.
Pogłębiła pocałunek, obie dłonie opierając na jego biodrach, mocniej zaciskając palce w miejscu, gdzie kończyły się jego dresowe spodnie. I skoro on miał ochotę, ona wcale nie zamierzała mu tego utrudniać. Bo też dlaczego, skoro nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała jednak, że w tym tempie do łóżka nie dojdą zbyt prędko. Dlatego zahaczyła palce jednej dłoni o gumkę jego spodni, ciągnąc go w stronę sypialni. I znowu tego wieczoru szła tyłem, prowadząc go do łóżka, ale tym razem może z niego innym zamiarem?
so tell me about it
Może faktycznie odejście od Tommy’ego Redforda było po prostu niemożliwe, ale miło choćby myśleć o tym, że mogłaby to zrobić. Dla kogoś. Bo dla siebie samej nie znalazłaby na to odwagi, nie upatrywałaby się żadnych możliwości co do tego, aby po prostu opuścić męża. I parę razy, jeszcze kilka lat temu, zanim Clive ponownie pojawił się w jej życiu, podchodziła do Tommy’ego z papierami rozwodowymi, próbowała prosić, nawet błagać, potem ze spokojem przedstawiać, dlaczego tak będzie korzystniej. Nie docierało do niego nic. Kompletnie. Mówił tylko krótkie i stanowcze nie, a jego zaciśnięte pięści stanowiły tylko i wyłącznie o tym, co mogło się zaraz stać.
OdpowiedzUsuńI zwykle się działo. Niedługo potem, jak próbowała przedstawić mu swoje racje, obrywała. Za każdym razem coraz mocniej, coraz dotkliwiej. Przywykła więc do myśli, że utknęła z Redfordem do końca życia. Jego albo swojego. I tak, jak Tommy mógł zginąć na misji, tak ona musiałaby się bardzo postarać, żeby odebrać swoje własne. Była tchórzem. Albo wciąż miała nadzieję, że kiedyś może być lepiej.
A potem pojawił się Bennett i wpierw wzbudzał w niej przyjemne wspomnienia upalnego lata w Atlancie, kiedy oboje byli roześmiani, ale i ciekawi swoich ciał, i nowych doznań, które mogli sobie zagwarantować. Później budził w niej nadzieję na to, że może warto spróbować odejść od Redforda jeszcze raz. Na próżno, bowiem nie znajdowała już w sobie tej odwagi do tego, aby poprosić męża o rozwód.
Sapnęła cicho, gdy jej plecy uderzyły o drzwi sypialni, a te z hukiem się zamknęły pod naporem ich ciał. Wystarczyło tylko to, aby jej serce zaczęło gnać niebezpiecznie. I ta ni to informacja, ni ostrzeżenie sprawiło, że poczuła znowu to piekielnie przyjemne pulsowanie w podbrzuszu. Mimo tego, że objął jej talię dłońmi przez materiał obszernej koszulki, przeszedł ją dreszcz, a gdy jego usta trafiły na jej ciepłą, tym razem pachnącą jego żelem pod prysznic, szyję, pozwoliła sobie na ciche, przeciągłe westchnienie. Odchyliła głowę, robiąc mu więcej miejsca i domagając się więcej tych pocałunków.
Początkowo więc mogło się wydawać, że nie usłyszała tego, co mówił, ale echo jego słów rozbrzmiewało nieustannie w jej głowie. Kurwa. Mile połechtało to jej ego. Ta świadomość, że Clive nigdy nie mam jej dosyć budowała jej pewność siebie i przynosiła sporą satysfakcję.
— Mieliśmy iść spać… — wychrypiała z trudem dłońmi sunąc teraz po jego ramionach, tylko po to, aby jedną z nich muskać delikatnie jego kark i powoli wplątać palce w jasne włosy Clive’a. Miała mu powiedzieć, żeby się odpierdolił. Żeby odpierdolił się od niej, jej szyi, jej ciała. Żeby przestał robić to, co robił z taką łatwością i lekkością. Sprawiając przy tym, że drżała przy każdym muśnięciu jego ust i przez to, jak coraz mocniej zaciskał palce na jej talii.
Ale nie było jej stać na nic więcej niż to, co powiedziała. Dała mu do zrozumienia, że to on musi podjąć decyzję, czy pójdą spać, czy jednak też będą zatracać się w sobie nadal.
Bez końca.
so baby let's go crazy together
Clive był odrobinę nie fair w stosunku do Clementine, skoro wymagał od niej tego, że ta się odsunie albo że każe odsunąć się jemu. I to nie było tak, że Clementine nie umiałaby powiedzieć mu, że miał się odpierdolić, bo gdyby tylko odpowiednio się zmotywowała, byłaby w stanie. Chodziło o to, że ona po prostu nie chciała tego robić. Nie chciała, żeby Clive się od niej odpierdalał, zwłaszcza, kiedy był taki, jak dzisiaj. A ona łaknęła go niczym najbardziej uzależniającego narkotyku.
OdpowiedzUsuńNawet nie próbowali do siebie pasować. Nie mieli po co, skoro ich relacja opierała się głównie na sporej ilości satysfakcjonującego pieprzenia. Pieprzyli się wieczorami, nocami, czasami, jeżeli ich grafiki pozwalały, to także w ciągu dnia. Zachowywali się jak dwójka ćpunów i przecież całkiem możliwe było, że Bennett uzależnił się od seksu, a Clemmy właśnie od niego — od Bennetta. Więc nie pasowali do siebie, bo on szukał przygód, możliwości znalezienia sposobu na szybkie ujście napięcia, które w nim się rodziło, a ona szukała czegoś, co było w stanie zastąpić jej bliskość. Była to patologiczna sytuacja, bo choć fizycznie byli blisko siebie, to Clemmy poza tym, że czuła się pożądana i chciała, nie czuła się blisko. Była mu potrzebna, tego nawet nie potrafił ukryć, bo jeżeli ukrywał coś, co było bardziej emocjonalne, to tego czystego, fizycznego pociągu nie był w stanie.
Więc była mu potrzebna, a on był potrzebny jej, a jednocześnie do siebie nie pasowali. Lecieli do siebie nawzajem jak ćmy do światła, nawet jeśli ze zgoła innych powodów.
I naprawdę Clementine, przyszpilona do drzwi przez niego, czując na sobie nie tylko jego ciepło, ale i zapach, a zaraz za tym dłonie i usta, nie była w stanie tego wszystkiego analizować. Nie była w stanie zebrać myśli, a nawet jeśli jakieś aktualnie pojawiały się w jej głowie, to ani nie były racjonalne, ani konkretne.
W tym braku konkretów, Clementine westchnęła cicho, kiedy Clive się odsunął. Spojrzała na niego z niemałym wyrzutem, który pojawił się w jej spojrzeniu bardzo szybko, ale równie szybko zniknął.
Z jednej strony w łóżku, a także poza nim, jeśli chodziło o pieprzenie, dogadywali się świetnie. Właściwie to nawet dogadywali się bez słów, ich ciała dopasowały się do siebie bardzo szybko, a okazało się, że oboje lubili tak samo i to samo, dlatego w kwestiach seksu nie mieli wątpliwości. Z drugiej zaś strony niewiele ze sobą rozmawiali. Może nie mieli o czym, a może po prostu nie chcieli, bo jeszcze okazałoby się, że lubią te same filmy, te same zespoły i mieli identyczne upodobania co do spędzania wolnego czasu — nie licząc pieprzenia się albo pieprzenia kogoś innego w przypadku Clive’a.
Westchnęła cicho, a właściwie to westchnienie szybko przerodziło się w cichy jęk zawodu, ale nie protestowała, jakby miała świadomość tego, że dzisiejszego wieczoru, a właściwie to nocy, dostała i tak sporą taryfę ulgową i pozwolenie na wiele rzeczy, które do tej pory się po prostu nie wydarzały.
Czekała, aż Clive usiadł na łóżku, po czym je obeszła, aby położyć się na nim z drugiej strony. Ułożyła się tak, aby leżeć zwróconą plecami do Clive’a. Na boku, na którym zwyczajnie lepiej jej się zasypiało. Nakryła się kołdrą, zerknęła tylko jeszcze krótko za siebie, spoglądając na jego szerokie plecy i przygryzając lekko wargę, poprawiła swoje ułożenie na wygodniejsze.
Była zmęczona i wiedziała, że nawet jeśli podczas wspólnego weekendu odpocznie mentalnie od Mariesville, to przyjemne, fizyczne zmęczenie będzie towarzyszyło jej cały czas. Ale ona lubiła to zmęczenie, lubiła to błogie uczucie znużenia, kiedy wystarczyło tylko przymknąć powieki, aby zasnąć.
this weekend sounds like a sick dream come true
Clemmy faktycznie była dużą, mądrą dziewczynką. Nikt nawet nie próbował temu zaprzeczać, bo też i po co? Dlatego wiedziała, a właściwie to czuła, że Clive ją sobie urabia, że jest czuły i cudowny, że daje jej najlepszy seks na świecie tylko po to, aby czerpać z niej korzyści później — w ten znamienny weekend, który mieli spędzić razem w towarzystwie jego znajomych. I po prostu Clementine pozostawała do tej pory błogo nieświadoma co do faktu, że będzie tam była partnerka Bennetta, a aktualnie obecna dziewczyna solenizanta. Pewnie gdyby wiedziała, to… nie zrobiłaby z tym nic. Clive dyktował warunki, a ona na nie przystawała, bo chciała wyrwać się z Mariesville, a każda ku temu sposobność wydawała się dobra.
OdpowiedzUsuńI nieważne, że nie myślała, w momencie, gdy się zgadzała, o tym, że ktoś może ich widzieć razem, że wyjeżdżają poza miasto i nie ma ich przez cały weekend. Liczyła po prostu na to, że do Redfroda to nie dotrze. Ale jakiekolwiek konsekwencje wydawały się niczym w porównaniu do tego, jak było jej dzisiaj dobrze. Jak miło było móc zasnąć z kimś za swoimi plecami i że tym kimś był nie kto inny, jak Clive Bennett. Wtuliła się w niego, pozwoliła na to, aby zacisnął dłoń na jej i zasnęła. Nawet nie wiedziała kiedy, bo ten wieczór okazał się wieczorem pełnych wrażeń. Naprawdę nie miała na co narzekać. Przez chwilę poczuła się nawet tak, jakby wcale nie była żoną Tommy’ego Redforda. I wszystko od razu wydawało się piękniejsze.
Wiedziała, że musi wstać wcześniej, bo przed pracą musiała pojawić się w szpitalu, a przed wyjazdem do Camden musiała się spakować. Miała więc sporo na głowie i choć w łóżku Bennetta było przyjemnie ciepło, to po prostu musiała w końcu wstać.
Wiedziała, że Clive się obudził, więc nie zachowywała się jakoś specjalnie cicho. Nie musiała. Ubrała się w tę wczorajszą sukienkę, z której Bennett rozbierał ją dwa razy. Złapała za swój żakiet i już miała wychodzić, upinając włosy niemal na czubku głowy, kiedy Clive się odezwał.
— Okej. Do potem — odpowiedziała tylko. Żadnych całusków, żadnych czułych słówek. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, kiedy na niego patrzyła, a potem zgarniając torebkę, wyszła z jego mieszkania.
Do swojego dotarła taksówką, bo nie wyobrażała sobie paradować wczorajszych ciuchach akurat wtedy, kiedy Mariesville powoli budziło się do życia.
Clementine naszykowała ciuchy, strój kąpielowy i część kosmetyków, układając je na kanapie w salonie. Musiała tylko poszukać jakiejś walizki. Później, zadzwoniła do koleżanki z pracy, z prośbą o to, aby zamieniły się grafikami. Ta przystała na to, aby wziąć sobotnią zmianę Clem, ale nie w całości. Mogła zacząć dopiero od jedenastej, więc na czas przygotowania kuchni, Clemmy musiała być w restauracji. I wiedziała, że musi dać o tym znać Bennettowi, ale zamiast tego, ubrała swoje robocze, eleganckie ciuchy i wsiadła w samochód.
Po zdjęciu szwów, kiedy w pracy zameldowała się przed rozpoczęciem zmiany, napisała do Clive’a, że jutro będzie musiał odebrać ja z Camden i najwcześniej o jedenastej i że ma nadzieję, że to nie problem, ale cóż… życie. A później już o Bennetcie nie myślała, choć mogłaby, bo przecież wczorajszy seks był wspaniały, ale zamiast tego skupiła się na robocie.
I tak minął jej piątek, kiedy ledwo trzymając się na nogach wróciła do domu, doskonale wiedząc, że jutrzejszy dzień, a przynajmniej jego początek będzie równie męczący. Ale czekała na tę sobotę. I czekała na wieści od Clive’a.
now let's make this weekend what dreams can be made of
Clive był perfidny, co do tego nie było wątpliwości, ale Clementine wcale nie zamierzała mu tego w jakikolwiek sposób wypominać. Akurat wypominanie mu czegokolwiek nie było jej na rękę, a ona lubiła, kiedy wszystko układało się pomyślnie, bo świadczyło to tylko o tym, że jej życie może być jeszcze w jakikolwiek sposób znośne.
OdpowiedzUsuńW sobotę rano wrzuciła wcześniej przygotowane rzeczy do niewielkiej walizki na kółkach. Wzięła parę lżejszych ubrań, bo pogodę zapowiadali wręcz rewelacyjną i łapiąc bluzę do ręki, opuściła dom. Nawet pasowało jej to, że Clive odbierze ją z Camden, dzięki temu — zupełnie przypadkowo — zadbali o to, aby nikt ich nie widział razem podczas wyjazdu z Mariesville. Clem była kryta, bo zawsze mogła wymyślić śpiewkę o weekendowym szkoleniu z pracy, co wcale nie byłoby niczym dziwnym, bo i takie się przecież zdarzały.
Przygotowywała salę w restauracji na dzisiejszych klientów, sprawdzała dzienne menu, a także to stałe razem z szefem kuchni, potwierdziła wszystkie rezerwacje i nawet nie wiedziała, a w końcu była jedenasta. Tamara przyszła lekko spóźniona, zaledwie kilka minut, więc Clementine nadal ubrana w białą elegancką koszulę, bordową kamizelkę i czarne spodnie wybiegła z restauracji. Z samochodu wyciągnęła swoje rzeczy, a potem rozejrzała się po okolicy. I z racji tego, że wychodziła zapleczem, nie od razu zarejestrowała obecność Clive’a.
Czuła się dziwnie podekscytowana tym, że jadą razem na weekend. I wiedziała, że Bennett ją sobie skutecznie urobił, zadbał o to, żeby w uwierzyła w jego słodki uśmiech. Wierzyła w to, że wszystko będzie w porządku. Że wyjazd dobrze im zrobić. Jej dobrze zrobi. Że zapomni o tym czyją żoną była, a przypomni sobie o tym, jaka kiedyś była Clementine Dashwood.
Po wrzuceniu walizki do bagażnika, zajęła miejsce po stronie pasażera, kładąc na kolana niewielki styropianowy pojemnik.
— Będę musiała się przebrać — poinformowała tylko, licząc na to, że Clive zgodzi się na przerwę w trasie. Mogłaby to zrobić w restauracji, ale nie chciała zabierać im tego cennego czasu, którego zwykle nie mieli zbyt długo. A ten weekend, chcąc nie chcąc, Clem zamierzała wykorzystać w całości, na maksa. — Wyatt zrobił minitarty z sosem serowym. Niebo w gębie. — Podniosła na chwilę pudełko, a potem odłożyła z powrotem i zapięła pasy.
— Jedziemy? — spytała, dopiero teraz odwracając głowę na tyle, aby spojrzeć na Clive’a. Uśmiechnęła się. A ten uśmiech mógł nawet sprawić, że wyglądała młodziej i promiennie, ale, kurwa, cieszyła się.
Czekało ją coś nowego. Nigdy nie była w Savannah i chociaż dzisiaj przede wszystkim mieli imprezować, to jutro mogła zobaczyć przynajmniej część miasta. Clementine odgarnęła kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się spod niedbałego koka, za ucho.
yay, it's a trip
Clementine natomiast ani nie zamierzała nikogo moralizować, ani nie zamierzała nikomu doradzać. Nie była do tego właściwą osobą. Nie czuła się kompetentna do tego, aby mówić komuś, jak ma żyć. Wystarczało jej to, że zupełnie nie panowała nad swoim życiem, ale stwarzała natomiast doskonałe pozory kontroli. Przecież doskonale wiedziała, że każdy, kto zostałby zapytany o Clementine Redford, przynajmniej w Mariesville, powiedziałby, że jest wierną i cierpliwą żoną Tommy’ego Redforda, że nie opuszcza bez powodu zmian w pracy i że każdego, kogo mija i kto do niej zagaduje obdarza promiennym uśmiechem, który w każdej innej sytuacji po prostu się nie pojawiał.
OdpowiedzUsuńClementine nie była kimś, kto wiedział, jak dobrze żyć. Dbała o siebie, zwłaszcza o swoje ciało, ale to wcale nie oznaczało, że była dla siebie dobra czy łaskawa. Nie była, jakby wierzyła w to, że zasługuje na to wszystko, co robił jej mąż. Z jednej strony była przecież mądrą dziewczynką, a z drugiej kompletnie głupią.
Spojrzała na Bennetta, kiedy zabrał jej z kolan pudełko z tartami, ale nie odezwała się. Właściwie nie odzywała się nieproszona, czując się nawet lekko niezręcznie w jego towarzystwie, chociaż przecież zwykle było im zwyczajnie miło, kiedy spędzali czas razem. Niezręczność musiała być wywołana tym, że kompletnie nie wiedziała, jak minie im ten weekend. Nigdy nie spędzili ze sobą jeszcze tyle czasu bez przerwy. Clive jechał do swoich znajomych, ona znała tam tylko jego. Musiała być zatem więcej niż grzeczna, żeby nie zirytować Clive’a, a przecież wiedziała, że ten do cierpliwych nie należał. Urobił ją sobie, to fakt, a ona — wydawać by się mogło, że dała się bezmyślnie urobić. Ale wcale tak nie było, w końcu była świadoma jego zabiegów i wiedziała, że musi dołożyć wszelkich starań, aby zachowywać się tak, by spełnić jego wymagania.
Akurat w spełnianiu wymagań była całkiem dobra. Potrafiła zacisnąć zęby, bardzo wiele — w przeciwieństwie do Clive’a — w sobie zdusić. Działała rozsądnie.
— Hm? — mruknęła, kiedy dostrzegła, że wjechali na stację benzynową. Cóż, musiało jej się nieco przysnąć, ale przynajmniej nie miała wtedy potrzeby co do tego, żeby zagadywać towarzysza tejże wycieczki. — W samochodzie — odpowiedziała i kiedy Clive zatrzymał samochód, ona wyszła z wozu, z torby w bagażniku wyciągnęła wygodne, ciemne jeansy, prosty, dopasowany, czarny t-shirt i równie prosta, klasyczną ramoneskę. No i trampki. Gdyby Clive chciał, to mógł zażyczyć sobie od niej bardziej seksownego stroju — nie protestowałaby, bo w końcu była gotowa wcielić się w jakąkolwiek rolę. Niemniej, ciuchy, które wybrała, były proste, ale w dyskretny sposób podkreślały atuty jej figury.
— Napiję się. — Przyznała, bo w sumie słodki napój nie byłby czymś głupim, cukier czy jakikolwiek inny słodzik mógł ją nieco rozbudzić. — Obojętnie co. — Dodała jeszcze. Mógł jej kupić colę zero. Mógł kupić fantę. Nie grymasiła. Bo czy to nie było czasem częścią jej roli życia?
Wrzuciła ubrania i samą siebie na tyle siedzenie samochodu, gdzie — podczas gdy Clive tankował, ona zmieniła spodnie i bluzkę, zarzucając na ramiona wierzchnie nakrycie. Była gotowa, więc czekała przy samochodzie na Bennetta, wystawiając twarz w kierunku słońca, które dzisiaj naprawdę było wyjątkowo łaskawe.
— Nie chcesz zrobić… dłuższej przerwy? — spytała, gdy ten znalazł się w zasięgu jej wzroku i… naprawdę trudno było nie wywnioskować z tego, jak zabrzmiał jej głos i jak na niego patrzyła, o co mogło jej chodzić. A chodziło jej głównie o niego.
this is definitely a sex trip. are we going through with her plan?
Oboje mieli niezły syf w głowach. Każdy z innego powodu. Każdego też ten syf pchał do zupełnie innych miejsc w życiu, a jednak udało im się tam spotkać. I nie było to ani zdrowe, ani uczciwe, ani dobre. Ich układ też taki na pewno nie był, ale był. Bo nie rozmawiali o tym, jak mieli najebane we łbach. Nie rozmawiali o tym, że mąż Clementine jest przemocowcem najwyższej klasy, że już parokrotnie nieomal ją zabił. Nie rozmawiali też o tym, że Clive rucha na prawo i na lewo wszystko, co cycki większe niż miseczka C i rozkłada przed nim ochoczo nogi. Nie rozmawiali nawet o pieprzonej pogodzie, która zimą w Georgii potrafiła płatać figle, a wiosną pachniała już latem. I wiedziała, Clem wiedziała, że im bliżej Savannah będą, tym będzie cieplej. Sprawdziła prognozę pogody i weekend miał być naprawdę przyjemny i słoneczny. Uznała jednak, że kuse wdzianka przeznaczone na imprezkę ubierze później, kiedy dotrą na miejsce i gdy będą mogli się choć odrobinę odświeżyć, zanim pokażą się pozostałym. Ale tak naprawdę mogła to sobie zakładać, a planu nie znała i chyba nie miała zamiaru poznać. Nie zamierzała też o niego pytać, w końcu to Bennett był tutaj kierownikiem wycieczki i ona zamierzała się temu wszystkiemu podporządkować.
OdpowiedzUsuńPrzewróciła więc oczami, słysząc jego pierwszą, a potem i drugą uwagę, ale… milczała. Może i miał odrobinę racji, ale Clemmy swojego aktualnego, według niego żałobnego stroju, nie oceniała w kategorii seksowności, a po prostu praktyczności.
— Co za… — mruknęła tylko pod nosem, kiedy Clive już był na tyle daleko samochodu, że nie mógł jej usłyszeć. Clementine podjęła kolejną próbę przebrania się. Otworzyła bagażnik i swoją walizkę. Miała kilka sukienek, bo to nie tak, że się nie przygotowała. Miała nawet tę, z której ostatnio rozbierał ją aż dwa razy, ale z bagażu wyciągnęła coś innego. Wróciła na tylne siedzenie, gdzie pozbyła się i ciemnych spodni, i czarnej koszulki.
Kiedy Clive wracał z budynku stacji benzynowej, z napojami, ona stała oparta o drzwi. Skrzyżowała nogi w kostkach, nadając sobie czegoś w rodzaju nonszalancji, co tylko podkreśliła skrzyżowanymi rękoma pod piersiami. Niewielkimi, ale teraz ładnie podkreślonymi prostym dekoltem w kształcie kwadratu. I odpowiednim stanikiem. Wiedziała przecież, że Bennett lubi cycki, a jej teraz miękko rysowały się nad materiałem sukienki.
Sukienki, bo ostatecznie zdecydowała się właśnie na sukienkę, z materiału imitującego jasny jeans. Sięgała ledwie do połowy jej zgrabnych, opalonych ud, a przez całą jej długość biegły guziczki. Uwieńczona była grubymi, prostymi ramiączkami, które jednak zniknęły pod tą samą czarną ramoneską, którą ubrała i wcześniej.
Chcąc nie chcąc, na dworze nadal nie było tych przyjemnych dwudziestu sześciu stopni, które pozwoliłyby na paradowanie z odsłoniętymi ramionami.
Clementine, uniosła brew, przerzucając przy tym włosy na jedno z ramion.
— To co z tą przerwą? — spytała bez ogródek. Nadal była grzeczna. Robiła wszystko to, co chciał i czego sobie życzył. Jej głos brzmiał przyjemnie i ciepło, nie było w nim żadnego wyznania. Nie prowokowała. Mogła kusić, bo to leżałoby w naturze ich układu. Przecież Clemmy zwyczajnie lubiła obserwować to, jak działa na Clive’a, a Clive lubił to, jak działał na nią.
Cień uśmiechu błąkał się teraz na jej ustach, kiedy przyglądała mu się z nieustannym zainteresowaniem. Nie sposób było nie spostrzec, że Clive był w bojowym nastroju. Ale Clementine była tylko… Clementine i nie zamierzała komentować tego w jakikolwiek sposób.
and I just want you not to forget the route to our destination
Kolejny raz jej udowadniał, że jego zdanie i jego potrzeby były ponad to, czego oczekiwała ona. Jeżeli nie zgrała się z jego zachciankami, to nie miała właściwie żadnej możliwości co do tego, żeby je zrealizować. Wiedziała, że im dłużej i uparcie będzie naciskać, to tylko bardziej go wkurwi, a wcale nie miała takiego zamiaru. Przecież znała go na tyle, mimo tego, że wcale ze sobą nie rozmawiali, aby mieć świadomość tego, jak mało cierpliwy potrafił być. Jaki zwykle mało cierpliwy był. To nawet nie był krótki lont. To był pstryczek. Wystarczył jeden ruch, jedno nieodpowiednie słowo, krzywe spojrzenie lub źle ułożone nogi, aby wyszło z niego wszystko, co najgorsze.
OdpowiedzUsuńA mimo to, mimo tej bolesnej niemal świadomości co do tego, jaki był, lgnęła do niego niczym ćma do światła. Ciężko było to tak naprawdę uzasadnić. Ciężko było to wytłumaczyć, a nawet i zrozumieć. Nie rozumiała tego i ona. Tłumaczenie się genialnym seksem, oszałamiającymi orgzazmami, obezwładniającą wręcz przyjemnością było… daremne. Bo seks był tylko seksem. Clive’owi mogło to wystarczać, ona krzyczała o więcej. Ona chciała też czułości, choć nie przyznałaby się do tego na głos. Chciała wszystkiego, czego nie mógł jej dać Tommy i chyba naiwnie, na pewno naiwnie wierzyła w to, że tym kimś mógł być Bennett. Wierzyła, a paradoksalnie jednocześnie wiedziała, że wcale tak nie było.
Z każdą kolejną chwilą i jego uwagą, czuła się coraz mniej swobodnie. Wydawało jej się, że kiedy wsiadła do jego samochodu, miał dobry humor, że oboje podobnie cieszyli się na ten wyjazd i to nie dlatego, że był wspólny, a dlatego, że mogli wyrwać się z Mariesville, a Clive w dodatku mógł spotkać się ze starymi znajomymi. I nie wiedziała też, że ze swoją byłą dziewczyną. A przecież też nie mogła wiedzieć tego, jak ważna wtedy była dla niego Leah. I że teraz była dziewczyną jego kumpla. Może z miłości, może z zawiści. Może gdyby wiedziała, to odradziłaby mu ten wyjazd, żeby nie narażał się na dodatkowe… cierpienie. Ale Bennett byłby w stanie przyznać, że cierpiał?
Bez słowa odebrała od niego puszkę z colą zero i aż zerknęła zdziwiona, że właśnie taką colę wcisnął jej w dłonie. Nie spodziewała się, w końcu ostatnio nawet nie spytał, co lubi pić. Westchnęła cicho, a potem drgnęła, kiedy za swoimi plecami usłyszała huknięcie drzwiami. Była spokojna. Bo w przeciwieństwie do Clive’a jej cierpliwość niemal nie znała granic. Jej cierpliwość wytresował sobie Tommy.
Wsiadła do auta, spokojnie zamknęła drzwi, wsunęła zimną puszkę między uda, a jej nogi niemal natychmiast pokryły się gęsią skórką. Sięgnęła po pas, zapięła się, poprawiła włosy i dopiero wtedy sięgnęła po puszkę, obracając ją lekko w palcach.
— Ile może zająć nam droga? — spytała cicho, patrząc na niego, ale na pewno nie w nachalny sposób. A mimo to, chciała widzieć jego reakcję, ba, chciała zrozumieć, co powoduje, że zachowywał się wobec niej niczym ostatni, skończony dupek, chociaż nie zrobiła nic złego. Ale nie spytała o powód, bo Redford lał ją bez przyczyny. Przywykła.
I'm here to help you, just let me
To nie tak, że Clementine nie miała do siebie szacunku. To nie tak, że nie miała go wcale. Jakiś szacunek do siebie miała, nie sypiała z byle kim, nie pokazywała się nago każdemu, kto tylko się zaczął do niej ślinić. A takich delikwentów nie brakowało. Nie pozwalała się obrażać innym, bo Tommy miał to zapisane w swoich małżeńskich obowiązkach, a Clive… Clive wyżywał się na niej, a ona mu na to pozwalała, bo przecież wcale nie przywykła do innego zachowania i mogła chcieć szukać w nim czegoś innego, ale tak naprawdę godziła się na wszystko, co pozwalało jej na chwilę bliskości, która nie wiązała się z przemocą, przynajmniej nie tą fizyczną.
OdpowiedzUsuńI to też nie tak, że Clementine pozwalała mu na to wszystko, bo liczyła na nagrodę w postaci awansu w rankingu Clive’a. Albo na coś więcej niż niemal przygodny, choć umówiony seks. Nie była jednak w stanie ukryć, że ich ostatnie zbliżenia były inne i może były inne częściowo dlatego, że Bennett ją sobie urabiał, ale jakaś część niej wierzyła, że były też inne, bardziej emocjonalne powody. Uczuciowe takie. Bo musiałaby skłamać, gdyby ktoś kazałby jej powiedzieć, że oficer Clive Bennett nic dla niej nie znaczy. Bo znaczył, ale nie potrafiła tego sprecyzować, nazwać i określić.
— A mam zacząć kombinować, jak się z tego wyplątać? — spytała cicho, bo wcale nie miała takiego zamiaru. Chciała tylko wiedzieć, ile czasu spędzą w ograniczonej przestrzeni samochodu Clive’a. Było koło południa, może nawet chwilę po dwunastej. Dzień był ciepły i słoneczny, Clemmy nadal żyła myślą, że jedzie na wycieczkę. Powinna być tak samo pogoda i radosna, jak ten dzień, ale nie potrafiła, kiedy nastrój Bennetta zmieniał się wraz z każdym ubywającym kilometrem na drodze do Savannah.
Trudno nie było nie odczuć jego rozdrażnienia i tak, jak zwykle Clemmy radziła sobie w takich sytuacjach wycofaniem się i milczeniem, bo też nierzadko Tommy karał ją czymś podobnym, tak teraz czuła się coraz bardziej niepewnie. Niewygodnie. Nie podobało jej się to, jak traktował ją Clive, doskonale wiedząc, że to ona dzisiaj jest na przegranej pozycji. Tak po prostu. Z automatu. Bo była w jego samochodzie, zdana na jego łaskę, w drodze do miejsca, którego nie znała. I do ludzi, po których nie wiedziała czego się spodziewać.
Spojrzała więc na niego z nietypowym dla siebie wyrzutem. A zaraz potem westchnęła, próbując pozbyć się tego całego rozgoryczenia. Ćwiczył jej cierpliwość, sprawdzał jej wytresowanie, czerpiąc z tego korzyść — wiedziała to. Nie była głupia, a to akurat Clive powinien wiedzieć.
— Nie chcę niczego kombinować — zauważyła ze spokojem. — Więc nie musisz ze mnie kpić — dodała, jeszcze ciszej, mniej pewnie, ale po prostu chciała, aby Clive wiedział, że ona tam jedzie jako jego sojusznik, bo też chyba po to ją sobie wybrał, oczarować i przekabacił, prawda? Jechała tam po to, żeby mu pomóc, choć akurat o tym to nie wiedziała ona. Jeżeli miała być jego pocieszeniem, jeżeli miała być jego łupem, którym należy się szczycić, powinien przystopować trochę z jawną krytyką i tym całym okazywaniem niezadowolenia, z którym po prostu było mu nie do twarzy.
lucky for you, my patience is almost endless
Problemem zarówno Clive’a, jak i samej Clementine było to, że nie czytała mu w myślach. Nie opanowała jeszcze tej sztuki, choć na dobrą sprawę starała się robić wszystko, aby Bennett odnosił wrażenie, że jednak to robiła. Odczytywała sygnały, które jej dawał, niemal bezbłędnie, z kilkoma drobnymi wpadkami. Sugerowała się tym, co mówił i jak na nią patrzył. Kierowała się wcześniej udzielonymi wskazówkami, bo przecież wiedziała, że Clive nie lubił się powtarzać, a jednak… czasami miała wrażenie, że dla niego to nadal za mało. Jeśli był wkurwiony tak, jak dzisiaj, to na niewiele zdawała się jej uległość i posłuszeństwo. Zwykle wtedy Bennett wpadał na szybki numerek, krótkie dwadzieścia minut, które sprowadzało się najczęściej do jego przyjemności, dwóch słów na odchodne i… tyle. Teraz musieli tkwić ze sobą. Bez możliwości szybkiego numerka, choć ten Clemmy proponowała, bo jakby nie patrząc seks z Clivem był zwyczajnie uzależniający, a ona choć i piła, i paliła okazjonalnie, to nie miała porządnego uzależnienia. Poza nim.
OdpowiedzUsuńI ewentualną przemocą, którą fundował jej mąż. Bo im dłużej patrzyłaby na siebie z perspektywy obcej osoby, tym więcej dostrzegałaby nieprawidłowości w swoim funkcjonowaniu. Między innymi to, że każde kolejne pobicie wręcz dodawało jej energii do tego, aby pokazywać przede wszystkim Tommy’emu Redfordowi, że ma się nieźle, a nawet lepiej niż do tej pory.
Nie skomentowała tego, co powiedział. Otworzyła puszkę z tą przeklętą colą zero, robiąc spory łyk. I skupiła się na tym, aby obserwować drogę. I fakt, jechali pod cholerne słońce, więc ona znowu, lokując puszkę między udami, sięgnęła po swoją torebkę, a z niej wyciągnęła okulary, które prędko wylądowały na jej nosie. Teraz Clive nie mógł widzieć tego, jakie pełne niezrozumienia spojrzenia mu rzuca.
Cofnęła tylko nogi w kierunku drzwi pasażera, gdy się nachylił w jej stronę, nie zamierzając mu nijak teraz pomagać z wydobyciem etui z okularami. Dostrzegła jednak to, jak nędznie przepełniony był schowek. I wtedy odwróciła głowę w jego stronę na dłużej. Skoro jednak on się nie odzywał, ona też nie zamierzała. Popijała colę, zsuwając się nieco w fotelu i w drugiej dłoni trzymała telefon, przeglądając głupie rolki.
Nie musieli rozmawiać. A ona wychodziła z dokładnie tego samego założenia, co Clive. Skoro do tej pory nie powiedział jej nic ciekawego, to pewnie nie zamierzał niczym takim się podzielić. A ona nie zamierzała wyciągać z niego nic. Nie teraz, kiedy ten weekend miał być przyjemnym wyjazdem, a był czymś, co przyjemnym wyjazdem było tylko w głowie Clemmy, kiedy Clive wspierał brodę na jej kolanie i sunął ciepłymi dłońmi po jej nagich udach. W rzeczywistości okazał się farsą, a Clemmy szybko pojęła aktualny stan rzeczy. I nawet nie musiała zbyt długo myśleć nad tym, kiedy Bennett znowu zmieni się w czarusia. Bo to akurat było logiczne.
sounds like my everyday life
Clementine ruchała się świetnie, ba, więcej niż świetnie i Clive nie musiał jej o tym zapewniać. Gdyby tak nie było, nie przychodziłby do niej tak często, nie zapraszałby jej do siebie i nie reagowałby niemal na każdego jej smsa. Ruchała się świetnie, wyglądała jeszcze lepiej i tego akurat miała pełną świadomość. Potrafiła być niesamowicie elokwentna i zabójczo wręcz zabawna, o czym nigdy Clive nie mógł się przekonać, bo w tych półsłówkach, którymi się wymieniali, nie było miejsca na dowcipy. Dzisiaj, choć może jeszcze o tym nie wiedzieli, mieli poznać inne swoje oblicza. Te imprezowe, bardziej ludzkie, odarte z popierdolenia, które nieustannie siedziało im w głowie.
OdpowiedzUsuńNie rozmawiali. Nie wymienili się żadną uwagą nawet podczas postoju, kiedy to Clem po wypiciu całej puszki coli skorzystała z toalety. Mogłaby zostawić tę puszkę w aucie, a większej różnicy nie byłoby widać, ale nie była taką świnią i po prostu wyrzuciła ją do parkingowego kosza na śmieci.
Gdy wjechali do Savannah skupiła się na podziwianiu mijanych budynków, placów i parków. Miasto było… ładne. Wydawało jej się bardziej przestronne i czystsze niż Camden, które zwyczajnej jej się już opatrzyło, ale też na pewno wydawało się lepszym miejscem do życia niż ta zapyziała dziura — Mariesville. Uśmiechała się lekko pod nosem.
Była zdziwiona tym, że w ogóle nie czuje żadnego stresu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio poznała większą grupę ludzi, ale jej stres może wiązał się z tym, że wiedziała, że nie będzie musiała ich zapamiętywać, że to taki jednorazowych wyskok, a więc i oni prędko o niej zapomną. Choć miała świadomość tego, że powinna zadbać o to, aby szybko nie zapomnieli. Miała być dzisiaj idealna, perfekcyjnie śliczna, cudownie zabawna i wpatrzona w Clive’a jak w obrazek i gdyby nie to, że ten miał do tej pory parszywy humor, to to ostatnie byłoby właściwie najłatwiejszą z tych wszystkich rzeczy, bo Bennett był dla niej zwyczajnie, po prostu, cholernie atrakcyjny.
I gdy z jego ust wyrwało się jakże znamienne ja pierdolę, Clem cicho westchnęła.
— Wow.
To było tyle. Bo dosłownie oniemiała z wrażenia, jakie zrobiła na niej modernistyczna willa. Prędzej spodziewałaby się drewnianej chatki wśród wysokich drzew niż domu jak prosto z katalogu.
— Wow.
Powtórzyła tylko, a potem spojrzała na Clive’a. Zauważyli ich. Clementine posłała mu blady uśmiech, którego już pewnie nawet nie zauważył, bo zaczął opowiadać jej o tych, którzy ich zauważyli. Widziała kolorowo ubraną kobietę i mężczyznę stojącego obok niej. Na ich widok jej uśmiech stał się zwyczajnie szerszy. Cieplejszy.
— Mhm. Pospuszczać się nad pierścionkiem — mruknęła bardziej do siebie. Zsunęła z ramion ramoneskę, poprawiła sukienkę tak, aby dekolt wyglądał jeszcze lepiej. Okulary zgrabnie wsunęła na włosy, robiąc z nich swego rodzaju opaskę. Wyglądała z klasą i na luzie. Odruchowo zerknęła na swoją dłoń, jakby sama spodziewała się zobaczyć na niej pierścionek i obrączkę, ale wiedziała, że na takie niedopatrzenie nie pozwoliłby Bennett. Kurwa, co ona najlepszego robiła.
Wyszła z samochodu i dopóki była poza zasięgiem wzroku dwójki młodych ludzi, nie uśmiechała się przesadnie. Musiało być ponad dwadzieścia stopni, bo czuła, jak skórę na jej odsłoniętych ramionach muskają promienie wiosennego słońca.
Usuń— Priya. I Marcus — powtórzyła pod nosem, kiedy obchodziła samochód tak, aby dołączyć do Bennetta. — Daj to. — Mruknęła tylko, odbierając z jego dłoni minitarty z nadzieniem serowo-warzywnym. Idealna, pyszna przekąska. Idealna na dobre pierwsze wrażenie, bo mimo wszystko, nie wyobrażała sobie pojawiać się w towarzystwie z pustymi rękoma.
Odwróciła się w stronę willi, a jej uwadze nie umknęły też zaparkowane pod nią samochody. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy ciemnoskóra kobieta zbiegła po tych kilku schodach, które ich dzieliły od siebie. Wyprostowała się, jej buzia rozpromieniała. Dostrzegła, że Marcus nie był chyba zbyt zadowolony z wylewności swojej narzeczonej, ale ruszył za nią.
— Może wam pomóc? — Zawołała jeszcze z pewnego dystansu ciemnowłosa, a Clemmy od razu weszła w rolę. Bo dlaczego by nie? Po to tutaj była, prawda?
— Powinniśmy sobie poradzić — odparła, wyręczając w tym Clive’a. Jeśli myślał inaczej, co byłoby naturalne, to pewnie szybko wyrazi swoje zdanie i zaangażuje do pracy kolegę, a nie jego narzeczoną.
Clemmy brzmiała inaczej, poruszała się inaczej, uśmiechała się inaczej. Była tą najlepszą wersją siebie, dawno zakopaną i zapomnianą.
— Priya i Marcus, prawda? — zagadnęła, a zanim dała im dojść do słowa, ci byli już na tyle blisko, że mogła podejść bliżej kobiety. — Clivey o was mi dużo odpowiadał. — Przyznała, a kiedy wspomniała o mężczyźnie, spojrzała na niego z czymś, co dla postronnych mogło być odebrane za czułość. — Clem — przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku Priyi, a gdy ta ją uścisnęła, nietrudno było zauważyć pierścionek, nad którym, zgodnie z instrukcją, Clemmy zaczęła szczebiotać. Ale z umiarem, naturalnie, uprzejmie i po prostu miło. Bez fałszu. I miała pewność, że zadziałało to na Priyę, która aż się z zachwytu zarumieniła.
I always look beautiful, but you've never seen me like this before
Clementine była słodka i urocza. Dziewczęca i niewymuszenie seksowna, czarowała Priyę, ale również i Marcusa, który niby pochłonięty rozmową z Bennettem, ale jednak zerkał co chwilę za siebie i to nie po to, żeby popatrzeć na własną narzeczoną. Priya jednak była tak zachwycona tym, że miała komu się pochwalić, że jej przechwałki trafiły na podatny grunt, że nie zwracała uwagi na spojrzenia rzucane w stronę nowej dziewczyny Clive’a przez Marcusa. Jednak Clementine, uśmiechnięta i potakująca Priyi na dłuższą metę nie zniosłaby tego trajkotania, ale w głowie wciąż miała myśl, że to tylko na ten weekend, a później o sobie zapomną. Była dzielna. Była naprawdę grzeczną dziewczynką i liczyła na to, że Bennett nie pozostanie na to obojętny, bo choć nie miała w tym żadnego większego interesu, robiła to dla niego.
OdpowiedzUsuńWnętrze domu robiło jeszcze większe wrażenie. Clementine była w szoku, że przyjdzie im balować dzisiaj właśnie w takim miejscu. Rozglądała się z zainteresowaniem, w pierwszej kolejności lokując spojrzenie na kobiecie siedzącej na kanapie przed telewizorem. Ogromnym telewizorem, na ogromnej kanapie. Dopiero później spojrzała na dwójkę mężczyzn, tego lekko zrudziałego, który okazał się solenizantem i tego z ciemną, gęstą brodą. Wszyscy byli przystojni i wyglądali, jak ci popularni sportowcy w liceum, za którymi uganiają się cheerleaderki. Jedynie Marcus nieco wyłamywał się z tego całego schematu.
Clemmy co rusz spoglądała jednak w stronę Clive’a, był jej jedynym oparciem tutaj i jedyną osobą, którą znała i kiedy ona ginęła w objęciach kolejno Cory’ego i Bena, pozwalając nawet na to, aby poklepywali ją po plecach, nie umknęła jej uwadze reakcja Bennetta na szatynkę, która wyłoniła się za cielska jubilata.
Była ładna. Urocza. Może aż za bardzo, bo jej strój prędzej nadawał się na poranną, niedzielną mszę z udziałem chóru gospel niż na dziką imprezę, która miała się tutaj odbyć. Ale mimo to, mimo zachowawczej, słodkiej sukienki Leah, która ostatecznie też podeszła do niej, Clem nie wyglądała przy niej zbyt wyzywająco. Dobrze, że jednak nie zdecydowała się na czarną, króciutką sukienkę, w której pojawiła się ostatnio w The Rusty Nail. Clive może byłby zadowolony, ale ona czułaby się niewygodnie wśród tych wszystkich ślicznych, młodych kobiet.
Być może nikt tego nie zauważył, ale Clem tak. Widziała, jak Clive zamiera w krótkim objęciu Leah, jak odbija się od kuchennej wyspy, jak niemal panicznie ewakuuje się z kuchni. Odprowadziła go spojrzeniem, trochę jednak licząc na to, że poprosi, aby szła za nim. Nie zrobił tego, więc ona po prostu z uśmiechem odpowiedziała na to, skąd są te przepyszne tarty, a potem drgnęła, gdy dłoń Priyi zacisnęła się na jej ramieniu.
Nie była gotowa na ten dotyk, dlatego zareagowała dość gwałtownie, jednak w miarę szybko udało jej się tę reakcję stłumić. Znów przywołała na twarz szeroki uśmiech, który jednak malał z każdym kolejnym słowem ciemnoskórej.
Widziała przez oszkloną ścianę, że Clive wraca już bagażami. Skupiła się jednak na ślicznej Priyi.
— Zerwała z nim? — spytała cicho, niemal konspiracyjnie. Nie tak, jakby pytała, ale tak, jakby wiedziała i tylko szukała potwierdzenia. — Po strzelaninie? — mruknęła, ale to przyszło jej z trudem, bo… Leah okazała się zwyczajną suką. I była teraz dziewczyną Cory’ego. Po każdym jej pytaniu Priya potaknęła głową, a Clemmy miała ochotę złapać ją za ramiona i potrząsnąć. I wykrzyczeć, że kurwa, powinna martwić się bardziej i kurwa, powinna się nim zainteresować, skoro tworzyli taką, kurwa, zgraną ekipę, że wymieniali się w niej nawet dziewczynami.
Ale nie zrobiła tego. Nie powiedziała nic z tego, co teraz odbijało się echem w jej głowie
— Clivuś jest wspaniały i radzi sobie naprawdę… nieźle. — Przyznała, siląc się na uśmiech, który raczej umknął uwadze zachwyconej nią Priyi. I z jednej strony była zła na tych wszystkich ludzi, bo pozwolili zatracić się Bennettowi w tym, co robił. I pozwolili na to, aby jego była dziewczyna, która wybrała łatwiejszą drogę, została w ich ekipie. Ale była też zła na Clive’a.
Nie za to, że ją urobił. Bo akurat na to mu pozwoliła i pozwoliłaby pewnie jeszcze niejeden raz, gdyby spojrzał na nią tak, jak patrzył tamtej nocy. Z tym samym słodkim, niemal chłopięcym uśmiechem. Była zła, bo nie uprzedził jej o tym, że będzie tu jego była.
Usuń— Nie ma w Mariesville przystojniejszego policjanta — westchnęła z nieukrywanym zachwytem, bo nie musiała zbytnio się starać, aby okazywać to, że fizycznie Clive był dla niej atrakcyjny. Zresztą, ona tego nie widziała, ale inni z boku mogli to dostrzec, że Clemmy i Clive razem wyglądali naprawdę dobrze, jak idealnie dobrana para. Prawda?
— Przepraszam, ale pójdę się tylko odświeżyć i zaraz wracam. Mogę liczyć na powitalnego drinka? — zagadnęła do Priyi, ale już głośniej, temat drinków podłapał sam Cory, a Clemmy zanim się oddaliła z części wspólnej, zerknęła na Leah i na krótko podłapała jej spojrzenie.
Do sypialni dotarła zaraz za Bennettem, drzwi za nim nie zdążyły się zatrzasnąć, bo Clemmy szybko je przytrzymała. Weszła zaraz za nim, zamknęła drzwi i oparła się o nie, wpatrując się początkowo w jego plecy.
Walczyła z tym, co działo się w środku niej. Z tą złością, która uderzyła z dwóch stron i po części wymierzona była właśnie w niego. Ale mieszała się z dziwnym współczuciem, którego nie spodziewałaby się po sobie. Nie w stosunku do Clive’a. Mogła się domyślać, że strzelanina, w wyniku której utracił partnera odcisnęła na nim piętno. Ale nie rozmawiali o tym. Nie rozmawiali też o tym, że w wyniku tej strzelaniny stracił nie tylko partnera, ale i dziewczynę. Śliczną, słodką Leah, która w obliczu problemów wybrała kumpla swojego chłopaka, bo co? Tego Clemmy nie potrafiła jednak zrozumieć.
— Clivey… — zaczęła cicho. — Jak bardzo ma być zazdrosna? — spytała, odrywając się od drzwi. — Tak, aby wiedziała, co straciła? Czy tak, aby wiedziała, co straciła i chciała do ciebie wrócić? — dopytała. Nie podnosiła głosu na wypadek, gdyby ktoś jednak podszedł pod te pierwsze drzwi po prawej.
— A twoja obecna dziewczyna ma wiedzieć, co zrobiła była? Bo się domyśla — mruknęła, kiedy kucnęła po to, aby otworzyć swoją torbę i wyciągnąć z niej jedną z dwóch kosmetyczek, tę mniejszą, w której miała między innymi flakonik perfum. — Ma być też zazdrosna? Czy ma mieć poczucie, że jest lepsza? — Wyprostowała się, rzuciła kosmetyczkę na łóżko, trzymając zgrabny flakonik w dłoni. Nie brzmiała tak, jakby miała pretensje, ani tak, jakby zarzucała mu cokolwiek. Jej głos brzmiał o dziwo spokojnie, miękko i łagodnie, bo chyba uświadomienie sobie tego, co przechodził po wypadku Clive dość nią wstrząsnęło. Przynajmniej na tyle, aby choć na chwilę zapomniała o swoich nieszczęściach.
Clive mógł się teraz też przekonać o tym, że zabrał ze sobą nie tylko najseksowniejszą laskę w całej Georgii, nie tylko najgrzeczniejszą dziewczynę wytresowaną przez Tommy’ego Redforda, ale też kogoś, kto był całkiem mądry i inteligentny, i bez większego problemu połączył te wszystkie kropki we względną całość.
Liczyła więc na to, że z nią porozmawia, że w celu ułatwienia jej wejścia w rolę, w której miała podobać się nie tylko jemu, da jej jakieś wskazówki. Bo wiedziała, że ma być mu oddana, wpatrzona w niego i figlarna. Wiedziała, że ma zabawiać i być zabawianą, ale nie wiedziała, co chciał osiągnąć zabierając tutaj akurat ją i stawiając ją na przeciwko Leah, której istnienie do tej pory ukrywał.
Psiknęła się kilkukrotnie Libre od YSL i odstawiła perfumy na komodę, która była jednym z mebli w całkiem przestronnej, jasnej sypialni.
unfortunately for you, you have to start talking
Clementine szło wyśmienicie, a miało być jeszcze lepiej, ale do tego już potrzebowała Clive’a Bennetta. Jego maślanych oczu, słodkich uśmiechów i lekko szczenięcych zagrywek, bo przecież mieli uchodzić za zakochaną, beztroską parę, które nic nie było straszne, nawet konfrontacja z byłą, która wybrała kumpla, bo… tego akurat Clementine nie wiedziała, ale mogła się domyślać, że Leah po prostu kierowała się łatwiejszą opcją. Bo Redford, a właściwie dzisiaj Dashwood, mogła się też domyślać, że Clive po strzelaninie zatracił się w traumie, która towarzyszyła mu do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńNie była też ślepa. Widziała to, jak miotał się Bennett. Nie tylko fizycznie, bo to było widoczne gołym okiem, gdy nie potrafił nawet pozbyć się bluzy. Chciała mu pomóc, ale działała zbyt wolno i ostatecznie na podłodze wylądowała i bluza, i t-shirt mężczyzny. Miotał się. Bo brzmiał niespokojnie, bo roznosiła go niezdrowa energia i Clementine wcale się to nie podobało, bo nie dość, że przez całą drogę traktował ją jak zwyczajne gówno, to teraz, kiedy na horyzoncie pojawiła się pieprzona, słodka Leah, zachowywał się jak paranoik. W pewnym sensie mu współczuła, bo ona podobnie reagowała na obecność swojego męża, choć ze zgoła innych powodów.
Tak samo chciało jej się rzygać, kiedy zbliżał się dzień jego powrotu, kiedy jego ciężkie, żołnierskie kroki odbijały się echem od wypastowanych, drewnianych podłóg, kiedy ciepło jego ciała dusiło ją w swoich objęciach i kiedy swoim zapachem odgradzał ją od reszty świata. Świata, który mógł być piękny, mógł być lepszy, ale Clementine nie wiedziała, jak mogłaby o niego zawalczyć.
Przyznaniem się?
Prawdopodobnie przyznanie się do własnych demonów byłoby tym, co tej dwójce, aktualnie zamkniętej w przestronnej, jasnej i modernistycznie urządzonej sypialni, mogłoby wyjść na dobre. Byłoby to najlepszym z możliwych wyjść z tej sytuacji, ale ani Clive, ani Clementine nie wydawali się skorzy co do tego, aby rozmawiać ze sobą o swoich słabościach. Clemmy próbowała, zadając mu te lekkie, pozornie niezobowiązujące pytania, na które nie spodziewała się właściwie innych odpowiedzi niż ta klasyczna kurwa i trochę bardziej oryginalne ja pierdole. W tym konkretnym przypadku Bennett jej nie zawiódł.
Uwierzyła w to, że się rozstali, choć pewnie nie było to jego decyzją. Nie uwierzyła jednak w to, że Leah nic mu nie zrobiła. Gdyby tak było, nie uciekłby w popłochu zaraz po tym jak się z nim przywitała, niemal nie zabijając się o kuchenną wyspę i na schodach. Clementine wiedziała już, co powinna robić, aby dzisiejszy dzień, wieczór i noc zagrały tak, jak chciał tego Clive. Ale sam Clive musiał też tego chcieć.
Stała więc w nogach łóżka, patrząc na to, jak się na nim położył. Uśmiechnęła się blado. Dziwnym było, że mimo pierdolonego mętliku w głowie nadal do niej docierało, że lubiła na niego patrzeć. I gdy jej to umożliwiał, patrzyła na niego chętnie.
— Masz ją w dupie. — Powtórzyła po nim, unosząc przy tym brew, tak jakby trochę stwierdzała, a trochę jednak pytała. Czy aby na pewno Clive miał Leah w dupie? Nie wyglądała jak te wszystkie cycate blondyny, którymi chętnie otaczał się w Mariesville. Sama Clemmy też w żadnym stopniu nie była do nich podobna. Była drobniejsza, malowała się delikatniej, nie nadmuchiwała sobie ust i nie świeciła cyckami zawsze i wszędzie. Ale tak, jak zazdrosna była o te wszystkie blondyny, tak nie potrafiła być zazdrosna o Leah. Bo wszystko, czego dowiedziała się do tej pory, bo ta wersja, którą ułożyła w swojej głowie sprawiała po prostu, że jej… nie lubiła. Zwyczajnie i po prostu. Leah w odczuciu Clementine nie była dobrą dziewczyną. Nie zamierzała jednak ani tego przeżywać, ani komentować. Nie zamierzała ukierunkowywać się w swoim braku sympatii. To nie była jej była dziewczyna, to nie był jej kumpel i jej ekipa. Zamierzała się dobrze bawić i chciała, aby Clive z tego weekend wyciągnął to samo.
Kiedy Clive się podniósł do siadu, podeszła bliżej, stanęła naprzeciwko niego, tylko po to, aby wsunąć się między jego uda. Stanęła więc praktycznie nad nim, przesuwając palcami jednej dłoni po jego włosach, odgarniając je z jego czoła. Patrzyła na niego uważnie, czujnie, z czymś, co nie budziło wątpliwości, że jest troską. Ale na szczęście troską niewypowiedzianą, bo tego żadne z nich w tej chwili nie potrzebowało.
Usuń— Nie musisz mi słodzić za zamkniętymi drzwiami, Clivey — przyznała cicho, przechylając lekko głowę, kiedy jej palce musnęły teraz jego policzek. — Nie żeby mi to przeszkadzało, ale nie powinieneś robić tego tam…? — spytała, odwracając się nieznacznie w kierunku drzwi. Działała śmiało. Pozwalając sobie na to wszystko, na tę przekorę, na te drobne czułości. Ale wchodziła w rolę, starała się, zamierzała mu pokazać, że się stara. Dla niego. Więc liczyła na taryfę ulgową. Na to, że nie będzie tym dupkiem, którym był zwykle wtedy, kiedy coś nie szło po jego myśli albo wtedy, kiedy chciał ją tylko przelecieć.
— Chodź, zamówiłam nam drinki i jak słyszałeś, przyjechało żarcie… — mruknęła, ale nie odsunęła się nawet na krok. Kurwa, za dobrze jej było, kiedy mogła być tak blisko niego i pozwolić sobie na to wszystko, czego nie miała na co dzień. I poczuła to. Jednak to nieprzyjemnie ukłucie. Bo nie chciała, żeby patrzył na Leah tym tęsknym wzrokiem. Nie wtedy, kiedy miał obok siebie ją — Clementine Dashwood. Chodzącą perfekcję, przynajmniej z pozoru.
I tak, jak on urabiał ją, tak ona troszkę urabiała jego. Słodkim uśmiechem, przyjemnym, ciepłym głosem i drobnymi gestami, które bez trudu powinny zmiękczyć jego serce, przynajmniej na chwilę, na ten jeden dzień.
you have the perfect girl, don't hesitate to use her
Clementine nie zapomniała kim była, ani nie zapomniała kim miała być. To Clive Bennett zapominał, że ludzie go otaczający mieli uczucia. Bo może w swoim życiowym spierdoleniu Clementine wydawała się niewzruszona i gotowa na przyjęcie kolejnych ciosów, to jednak nie było to do końca prawdą. Redford doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że dzisiaj miała być słodką i grzeczną dziewczyną oficera policji z Mariesville, który w niczym sobie na taką słodką i grzeczną dziewczynę nie zasłużył. Taka była prawda, bo przecież żyła ze świadomością tego, jak bardzo ją urabiał i jak, całkiem prawdopodobnie, wierzył w jej naiwność.
OdpowiedzUsuńAle ona nie była naiwna. Nie była głupia. I doskonale wiedziała do czego to wszystko zmierza. Do kontroli. Bo to Clive ustalał zasady, Clive dyktował warunki, Clive wyznaczał granice. I mogłoby się wydawać, że jest z tym pogodzona. Że godzi się na wszystko, co powie i zrobi Bennett. Bo to i tak było lepsze niż to, co dostawała od swojego męża. Clive nie podnosił na nią ręki, a kiedy uciekał się do siły, to tylko wtedy, kiedy ona i on tego chcieli i tylko w stopniu, który miał ich dodatkowo nakręcić, a nie wyrządzić jej krzywdę. Ale jeśli chodziło o siłę psychiczną, o pewnego rodzaju znęcanie się i pomiatanie nią, to Bennett tak naprawdę niewiele różnił się od Tommy’ego. I pewnie wściekłby się, gdyby mu o tym powiedziała. Gdyby przyznała, że nie czuje się dobrze, gdy na nią warczy, więc po prostu tego nie robiła.
Jednak to, że się nie odzywała, nie znaczyło, że nie ma w sobie uczuć. Zwykle stawiała na coś w rodzaju neutralności i obojętności, bo tak było najłatwiej to wszystko znosić, ale po prawdzie była po prostu dobrą dziewczyną i ta cała dobroć nie znajdowała ujścia. Nie miała gdzie i nie miała kiedy. Teraz chciała pokazać Clive’owi, że może na niej polegać. Nic więcej.
Bo nie była ślepa. Widziała, jak się miotał nie tylko z samym sobą fizycznie, ale też z tym, co tkwiło w nim środku i czuła, że przydałoby mu się wsparcie i rozmowa. Ale nie wyćwiczona i wyświechtana w towarzystwie psychoterapeuty. Zwykła rozmowa, podczas której nikt by go nie oceniał.
Clementine nie zamierzała go oceniać, ustawiać do pionu i zwracać mu uwagę, że źle postępował. Nie zamierzała też dawać po sobie w jakikolwiek sposób poznać, że zabolało ją, kiedy po raz kolejny zwrócił jej uwagę, kiedy wymknął się spod jej delikatnego dotyku i kiedy wstał z łóżka. Oboje byli solidnie zaburzeni, a jej nie pomagał fakt, że Bennett w dodatku był nieprzewidywalny, bo słodycz, którą w sobie czasami odnajdywał, mieszała się z goryczą, która niezaprzeczalnie w nim dominowała, ale akurat Clementine Redford — ofiara własnego męża i więzień swojego życia, nie była odpowiednią osobą do tego, aby go skorygować.
I być może rozsądnym byłoby przyjąć ten komplement i się uśmiechnąć, ale Clemmy nie była głupia. Chciała dobrze, chciała jemu i sobie coś ułatwić, ale on z tego nie skorzystał, więc ona też nic na tym nie zyskała.
Poszła więc za nim, wychodząc z jasnej sypialni i wspinając się na piętro willi. Nie było ich wielu, ale wszędobylski harmider, na który składała się głośna muzyka i przekrzykiwania kilku osób, bardzo szybko nadał ich spotkaniu imprezowy klimat. Clementine u boku Clive’a pojawiła się z szerokim, ale nienachalnym uśmiechem.
Czujnie obserwowała wszystkich, najmniej uwagi poświęcając jednak dziewczynom. Patrzyła, jak młodzi mężczyźni zaczęli wlewać w siebie wszystko to, co miało procenty, nie bacząc ani na kolejność, ani na zawartość alkoholu. Ważne, żeby on tam był. I tak właściwie Clementine o wiele chętniej przystałaby na to, aby napić się klasycznej whisky z lodem niż kolorowego drinka, nie protestowała. Miała być słodką, radosną dziewczyną, partnerką Bennetta, która nie mogła przesadnie odstawać od tych młodych kobiet, które teraz uważnie ją obserwowały.
— Pewnie, cosmo może być — odparła z uśmiechem i kiedy dostała niemalże profesjonalnie przygotowanego drinka, musiała lekko się odsunąć, bo miała dziwną obawę, że butelka z piwem, którą ktoś postanowił podać Clive’owi drogą powietrzną, trafi w nią. Nic takiego jednak się nie stało, a Bennett złapał piwsko w locie. Clementine zrobiła pierwszy łyk drinka i uniosła wysoką szklankę lekko ku górze, posyłając Kierze szeroki, promienny uśmiech, który miał być oznaką zaaprobowania kolorowego drineczka.
Usuń— Idealny — dodała, a Kiera odpowiedziała uśmiechem. Priya również, a Clemmy miała wrażenie, że żaden jej gest i żadne słowo nie umkną dzisiejszego dnia ciemnowłosej. Podobnie jak Marcusowi i Cory’emu, i Benowi, którzy zerkali na nią dość często. Clive powinien być dumny, że jego dziewczyna przyciągała taką zmasowaną uwagę, prawda?
A mimo to, Clementine nie robiła nic, aby tę uwagę przyciągać. Była kulturalnie zdystansowana, ale nie zamknięta. Pozwalała innym na to, aby zaczynali z nią jakieś interakcje, bo nie chciała wyjść na głośną i atencyjną. To, co robili teraz dorośli mężczyźni, wyzywając się od pedałów, nie robiło na niej wrażenia. Żadnego. Przypominało jedynie te wieczory, które spędzała w towarzystwie kolegów swojego męża.
Zerknęła na Clive’a akurat w momencie, w którym przełknął wódkę i zapił ją piwem. Przy zachęcie Marcusa, Clemmy sięgnęła po kawałek pizzy z salami, chociaż wcale nie była głodna, ale wiedziała, że zjedzenie czegokolwiek przed kolejnymi drinkami może być dobrym pomysłem. Zrobiła gryza, a potem odłożyła ten kawałek na talerzyk, sięgając po swojego Cosmopolitana.
I w tym momencie akurat Bennett ją do siebie nieznacznie przyciągnął, obejmując w talii. Nie protestowała, chociaż miała dziwne przeczucie, że jego dotyk jest w tej chwili dla niej lekko niewygodny.
— Bardzo mi miło, czuję się wzruszona i zaszczycona — odparła rozbawiona na informację, że te samcze podpisy to tak przed nią. Spojrzała więc na Bennetta, zadzierając przy tym nieznacznie głowę ku górze. Jej uśmiech, podobnie jak i ten, którym ją obdarzył, nie sięgał jej oczu. I jej uwadze nie umknęło to, że spojrzenie Clive’a wydawało się po prostu… ciemne.
Clemmy wolną ręką objęła go w pasie, dłoń układając w dole jego pleców. I zupełnie odruchowo, totalnie bezwarunkowo zaczęła wykonywać delikatne, okrężne ruchy. Mogła być niezadowolona przez to, jak ją traktował, ale nie dawała tego po sobie poznać w jakikolwiek sposób. Czuła natomiast, że był spięty, że jeszcze nie wyluzował tak, jakby sobie tego życzył, więc będąc dobrą, idealną niemal dziewczyną, postanowiła mu to ułatwić, zachowując się tak, jakby to ona wyluzowała. Zrobiła kolejny łyk drinka, którego słodycz niemal paliła wnętrze jej ust.
— Hmmm… — mruknęła cicho, kontrolnie zerkając na Bennetta, kiedy Priya zadała im pytanie. Uśmiechnęła się wtedy ciepło. Tak, aby nikt nie powziął wątpliwości przez to, jak patrzyła na Clive’a, że coś może być nie tak. Wszystko było tak. Kiedy tak stali obok siebie, kiedy się obejmowali, trzymając w wolnych dłoniach drinka i piwo, wyglądali jak świetnie dobrana para. I może to właśnie przez to, że znali swoje ciała niemal na pamięć, że sypiali ze sobą praktycznie regularnie, wyglądali tak, a nie inaczej. Bo wiedzieli, co robić, żeby było dobrze.
— Jakieś pół roku? — spytała, bo nie była w stanie przywołać w głowie dokładnej daty, kiedy przespali się ze sobą po raz pierwszy w Mariesville, a nie zamierzała też specjalnie tworzyć historii, w której mogliby się pogubić i wyjść na krętaczy. — Ale… — zaczęła z uśmieszkiem, doskonale wiedząc, że przykuła tym samym nie tylko uwagę pań. Spojrzała znowu na Clive’a, posyłając mu kolejny czuły uśmiech. — Po raz pierwszy wpadliśmy na siebie w Atlancie, jakieś… dwanaście? Trzynaście lat temu? — Uniosła brew i dopiero wtedy odwróciła wzrok od mężczyzny, patrząc na Priyę. Widziała ten zachwyt, który malował się na twarzy kobiety. I kiedy Clemmy miała całą uwagę na sobie, wzruszyła niby to nonszalancko ramionami. — No… Nie tylko wpadliśmy wtedy na siebie. — Poruszyła brwiami, śmiejąc się cicho, może nawet nieco rumieniąc. Nie dlatego, że miała zamiar zgrywać wstydliwą i niedostępną, bo akurat dla Bennetta była dostępna, ale chciała dodać swojej wypowiedzi odpowiedniego wydźwięku. Po chichocie dwóch dziewczyn i cichym uuu padającym ze strony mężczyzn, wiedziała, że jej się udało.
Usuń— Ojejku! Brzmi jak historia z komedii romantycznej! — zawołała rozmarzona Priya, sięgając po kolejne skrzydełko. Clemmy zrobiła kolejny, spory łyk drinka. Ona też musiała się znieczulić. Bez dwóch zdań.
— Taaaak… — rzuciła jeszcze przeciągle i chciała coś dodać, ale Kiera ją ubiegła.
— Przeznaczenie?
Clemmy znów spojrzała na Clive’a, jej dłoń na jego plecach w końcu znieruchomiała. Starała się, naprawde się starała, aby Bennett w tym spojrzeniu nie dojrzał zbyt wiele.
— Z pewnością. — Odparła i dla wzmocnienia przekazu, nieco się w niego wtuliła, przysuwając się odrobinę bliżej. Na krótką chwilę, na ledwie moment, aby było to dostrzegalne dla innych, ale też aby inni nie wzięli jej za totalną przylepę.
despite everything I hope I won't disappoint
Prawda?
OdpowiedzUsuńNiby prawda. Niby ich układ nie obejmował uczuć ani czegoś, co mogłoby je przypominać ani tych stanów, kiedy byli dla siebie dużo bardziej czuli. Niby nie. Ale się zdarzało, zdarzało się, że pękali, że byli tylko i wyłącznie ludźmi. Więc Clive w tym wszystkim nie powinien zapominać, że Clemmy była człowiekiem i czasami nie zapominał tak, jak wtedy, kiedy zabrał ją do szpitala i tak, jak wtedy, kiedy został u niej na noc. Ona też nie była święta. Przecież najczęściej widziała w nim tylko faceta do łóżka, kogoś, kto pieprzył ją dobrze i kogoś, kto nie znał w tym umiaru. Szukała w nim zapomnienia i pozorów bliskości, i to samo mogła obiecać i mu. To było złe, chore, toksyczne. Bo właśnie oboje w tym wszystkim zapominali o swoich uczuciach, z tym że to Clemmy była w tej relacji słabszym ogniwem. Nie ukrywała tego, nie próbowałaby zaprzeczać. Była delikatniejsza. Była bardziej wrażliwa i tylko lata hartowania i tresowania jej przez Tommy’ego sprawiały, że niemal bez słowa narzekania zgadzała się na wszystko to, co robił z nią Clive. Większości tych rzeczy zwyczajnie chciała.
Jej uwadze też nie umknęło to, że nietypowe uwagi odnośnie tego, jak w życiu z kobietami radził sobie Clive padały ze strony Cory’ego. Aż ją korciło, żeby zapytać, czy za nią też się będzie zabierał, ale… to nie była jej sprawa. Nie wiedziała dokładnie co się wydarzyło, tak właściwie nie wiedziała nic. Tylko to, że Clive po postrzale rozstał się z Leah, a ta potem związała się z jego kumplem. Niby nic. Ale jednak było to cholernie dziwnie, że nadal całą ekipą trzymali się razem. Nie była tępą idiotką, więc dostrzegała to, że ktoś musiał być w chuja zrobiony i tym kimś był Clive. Aż zacisnęła mocniej palce na materiale ciemnoszarej koszulki mężczyzny. Całkiem prawdopodobnie, że wchodziła w rolę za mocno, za bardzo, zachowując się trochę, jak lwica, która broni swojego terytorium, a tym jej terytorium był on — Bennett.
Uśmiechała się jednak, przyjmując słowne przepychanki grupy z uśmiechem, niewymuszonym rozbawieniem. I równie niewymuszenie przyjęła ten drobny pocałunek ze strony Clive’a. Zachichotała wtedy, cicho, niemal bezgłośnie, wzruszając delikatnie ramionami, jakby ten gest Clive’a był najmilszym co ją dzisiaj spotkało. Bo był. Kurwa, był.
Kluczem do ich sukcesu okazywało się to, żeby sobie odpuścić. Całą swoją postawą, wszystkim, co robiła, jak gładziła jego plecy i jak na niego patrzyła, próbowała mu przekazać to, co często on przekazywał jej.
Wyluzuj, Bennett.
Była teraz z nim, jako jego dziewczyna, jako najlepsza wersja samej siebie nie tylko dlatego, że ją sobie urabiał już tamtego wieczoru, ale też dlatego, że po prostu chciała, bo czuła, że Clive w tej chwili potrzebuje wsparcia. I fizycznego, i psychicznego. A w niej obudziło się coś na kształt troski, której nie chciało żadne z nich. Ale było już za późno, żeby się z tego wycofać.
Clementine zrobiła kolejnego gryza pizzy, widząc akurat jak Priya uderzyła lekko Marcusa. Potem pokręciła lekko głową. Zachowywali się trochę jak banda nastolatków, ale podobało jej się to. Dzięki temu miała możliwość, aby naprawdę poczuć ten imprezowy luz, imprezowy klimat. I zaskakująco dobrze czuła się u boku Clive’a. Nawet pod naporem tych wszystkich niechcianych, ale koniecznych spojrzeń. Oceniali ich. I byli zachwyceni, pewnie dlatego, że nie wierzyli w to, że Bennett sobie poradzi, co?
Zachwyt ten nie sięgał Leah. To też dostrzegła Clemmy, z niejaką satysfakcją dostrzegając, że była Clive’a odwróciła się w stronę lodówki, kiedy ona zaczęła wymieniać się z pozostałymi dwiema kobietami uwagami na temat tego nieuniknionego przeznaczenia i tej przeogromnej miłości.
Na kolejne słowa Cory’ego zareagowała uniesieniem brwi i przysunięciem kolorowego drinka do ust. Zrobiła łyk przez słomkę, obserwując przy tym całe towarzystwo. Nikt nie protestował, nikt nie zwlekał, wszyscy złapali za swoje drinki, butelki z piwem i inne alkohole, które były pod ich rękami, aby ruszyć jeszcze niżej — do piwnicy, gdzie miał znajdował się stół do bilarda.
Wiedziała przecież, że Bennett grał w bilarda, podobnie jak rozchichotana, cycata blondyna, którą wtedy z nim widziała w The Rusty Nail, a ona…
UsuńPoderwała głowę, trafiając na jego spojrzenie. Nie przestawała się uśmiechać, nie wtedy, kiedy nadal mogli być obserwowani, a z pewnością byli. Bo Priya trochę zwlekała z tym zejściem na dół, wróciła się po paczkę chipsów, niby to przypadkiem, ale Clementine miała dziwne przeczucie, że to wcale nie był przypadek. Stała teraz na wprost Clive’a, nadal obejmując go jedną ręką w pasie.
— Kiedyś… dawno temu grałam. — Przyznała cicho. Nie chciała jednak przyznawać się do tego, że to Redford uczył jej tej gry, więc budziło to wtedy w niej lęk i stres, a sam bilard nie wydawał się niczym przyjemnym. — Uznajmy, że gram słabo — dodała, posyłając mu nieco wyraźniejszy uśmiech.
— Heeeeeej, gołąbeczki. Chodźcie.
To była Priya, która nawet zatrzymała Marcusa po to, aby poczekać na Bennetta i jego idealną, atrakcyjną i szalenie seksowną dziewczynę. Clementine miała wrażenie, że idzie im nieźle, że może i Clive mógłby być bardziej wyluzowany, ale jeszcze mieli czas. Póki co atmosfera, nie licząc kilku nietypowych uwag, była przyjemna. Cała ekipa, a przynajmniej jej spora większość miała już typowo imprezowe nastawienie, a Clemmy mogła bez oporu do nich dołączyć. Baczyła jednak nieustannie na Bennetta, którego miała cały czas na wyciągnięcie swojej ręki.
— Chodź. — Tym razem to ona ponagliła Clive’a. Splotła ich palce ze sobą i nadal trzymając w drugiej drinka, ruszyła w kierunku Priyi, która wyczekiwała na nich z uśmiechem. Ruszyła dopiero wtedy, gdy dostrzegła ruch ze strony Clemmy. A ta, na chwilę, dosłownie na ułamek sekundy, obejrzała się na Clive’a i puściła do niego oczko.
Co.
Figlarny uśmiech, puszczenie oczka.
To nie była Clementine, którą ruchał od kilku miesięcy w Mariesville. To była Clementine, o której istnieniu zapomniała nawet ona sama, ale wcale nie narzekała na to, że to panna Dashwood wzięła dzisiaj górę nad panią Redford. Bo jako panna Dashwood mogłaby być naprawdę świetnym materiałem na dziewczynę.
perfect girl - anyone ordered?
Bez przesady.
OdpowiedzUsuńTeż niczego innego się po nim nie spodziewała. Dlatego o niczym nie mówiła, o niczym nie rozmawiali, bo dlaczego mieliby? Zakładała, zapewne słusznie, że jakąkolwiek wzmiankę o jej uczuciach Clive zbyłby właśnie tym bez przesady albo czymś jeszcze gorszym. Nie mówiła mu o swoich uczuciach jeszcze z innego powodu — dość skutecznie je ignorowała, a objawiały się one właśnie w tych wszystkich drobnych niuansach, które dostrzegał tylko Bennett. Nikt inny nie mógł ich zauważyć, bo nikt nie znał Clementine aż tak dobrze, choć przecież nie można było powiedzieć, aby Clive ją dobrze znał. Ale znał jej reakcje, znał jej uśmiechy i spojrzenia, niejednokrotnie w końcu obserwował, jak jej ładnie wykrojone usta wykrzywiają się w grymasie lub układają się do jęku, wiedział, jak całują i widział jak może na niego patrzeć — tymi błyszczącymi, ciemnymi oczyma, w których mógł, choć wcale nie musiał, widzieć znacznie więcej.
Teraz jednak, bez cienia wątpliwości, obydwoje potrzebowali wyluzować. I wydawać by się mogło, że nic poza tym. Z każdą kolejną mijająca minutą wcielali się jednak w swoje role coraz bardziej, będąc wobec siebie, ale i wobec publiki, coraz bardziej przekonującym. Clementine wpatrywała się w Clive’a tak, jakby nie widziała poza nim świata, a Clive zdobywał się na drobne, czułe gesty, które na pewno robiły wrażenie nie tylko na niej, ale i innych.
Co dziwne, początkowo obawiała się trochę tego, że jakikolwiek kontakt fizyczny z Bennettem, rozgrywający się na oczach obcych jej osób, będzie poniekąd krępujący. Nowy. Nieznany. Ale nie był. Bo dłonie Clive’a był tak samo ciepłe teraz, jak i wtedy, kiedy byli w jej sypialni albo w jego mieszkaniu. Usta Bennetta całowały tak samo, a może nawet i czulej. Patrzył na nią w sposób podobny do tego, jak patrzył na nią podczas ich ostatniej schadzki. I było to… miłe. A myśli, że mogłaby się do tego przyzwyczaić i chcieć tego na co dzień, stawały się coraz bardziej uciążliwe.
Odpowiedziała uśmiechem na jego zapewnienie. Cóż, była w stanie uwierzyć w to, że Clive nauczy ją grać i co ciekawsze — bardzo chętnie poddałaby się tym naukom. Pewnie tak samo chętnie, jak chętnie odwzajemniła ten krótki, delikatny pocałunek. Priya to wszystko widziała, a oni mogli być z siebie więcej niż dumni. Może nawet po tym weekendzie powinni zostać nominowani do jakichś nagród filmowych, których otrzymanie doceniłoby ich trud i zaangażowanie w nowe role.
Razem z Clivem zeszli do piwnicy, rzecz jasna trzymając się za ręce. Clementine rozglądała się po przeogromnym pomieszczeniu, dostrzegając wszystkie oddzielone strefy. Dostrzegła też, że dwie z dziewczyn zasiadły na kanapie, rezygnując z gry. Trochę im tego zazdrościła, ale nie pokazała tego po sobie. Chwyciła za to za ten kij, który jej podano. Dopiła drinka, odkładając pustą szklankę gdzieś na bok, ale — jak słusznie się zresztą domyślała — ta wcale nie miała długo pozostać pusta.
Clementine nie miała zbyt mocnej głowy, wiedziała to. Zwykle też nie pijała kolorowych drinków, więc teraz, kiedy jeszcze była stosunkowo trzeźwa, musiała przypomnieć sobie, żeby nie przesadzać. Chciała móc kontrolować sytuację i nawet jeśli to Clive narzucał zasady, ona chciała brać w niej aktywny udział. Teraz weszła w rolę idealnej dziewczyny i wychodziło jej to więcej niż dobrze. Odpowiadała na pytania, nie pozostawała obojętna na zaczepki i uwagi, nawet jeśli niekoniecznie były jej one na rękę, reagowała śmiechem wtedy, kiedy było to konieczne i niemal nieustannie, bez wpadania w przesadę, patrzyła z czułym uśmiechem na Bennetta. I to nie tylko dlatego, że widziała i rozumiała coraz więcej. Bo przecież trzeba byłoby być ślepym, żeby nie widzieć tego, że to Clive został wyruchanym w tej ekipie, ale… patrzyła na niego z czułością, bo to wcale nie było trudne. I nie wymagało od niej wysoko wyćwiczonych umiejętności aktorskich.
Cory rozbił bile, wbił jedną pełną — tak, jak zapowiadał Clive i na tym skończyło się jego pasmo sukcesów.
— Panie przodem — zaanonsował Ben, kiedy przyszła kolej na ich drużynę. Clementine odpowiedziała czarującym uśmiechem, obeszła stół bilardowy raz, a potem zatrzymała się w miejscu, gdzie według niej najlepiej było uderzyć. Prawda jednak była taka, że nie znała się na bilardzie, więc zwróciła się do Clive’a.
Usuń— Nie pamiętam, między którymi palcami powinnam oprzeć kij… — mruknęła, próbując zająć dogodną pozycję, ale… nie musiała wcale udawać, że czuje się zagubiona. Bo odrobinę się czuła. Zasady, które szybko i w skrócie streścił jej Clive, pojęła. Wiedziała, że ma celować białą w połówki. Proste. Ale potrzebowała też instrukcji co do tego, jak się ustawić i jak uderzyć, żeby było skutecznie.
any objections? comments?
Bzdura. Zdecydowanie. Nie powinni nawet myśleć o uczuciach, bo one przecież wszystko komplikowały. Powinni się od tego odciąć. Clementine powinna. I zapomnieć o tym, jak przyjemnie patrzyło się na Clive’a pod jej własnym ciałem, odsłoniętego, niemal bezbronnego. Nie ujmowała mu w tym wszystkim siły. Bo był silny, był męski, seksowny i cholernie pociągający. Pewnie gdyby tylko mogła, to ograniczyłaby się do niego. Nie myślałaby o swoim mężu, naciskałaby na rozwód, robiłaby wszystko, żeby mieć Bennetta tylko dla siebie. Ale nie mogła, bo on wiódł życie puszczalskiego singla, a ona była mężatką i za męża miała kogoś, kto nie chciał jej uwolnić.
OdpowiedzUsuńDzisiaj jednak ich życie było inne. Na pokaz, pod publikę, ale jednak inne. Lepsze, miłe i słodkie. Obydwoje na tym korzystali, nawet jeśli tylko dobrze grali, ale Clementine zaskakująco łatwo było wejść w tę rolę głównie dlatego, że rewelacyjnie czuła się w towarzystwie miłego, bardziej ludzkiego Clive’a. Był przyjemny, tak samo jak jego zapach, który czuła niemal na sobie, gdy ten pochylał się tuż za nią nad stołem do bilarda, pokazując co i jak. Przyjemne było też ciepło, które od niego biło. Przyjemny był ten głos, który słyszała tuż przy swoim uchu. Trafiła w białą bilę, ale uderzyła w nią zdecydowanie za lekko. I wiedziała, tylko ona wiedziała, że było to spowodowane drżeniem. Bo zadrżała, kiedy Clive się odsunął. Musiała złapać oddech, co zrobiła dopiero, gdy się wyprostowała znad stołu bilardowego.
Obserwowała wszystkich po kolei. Kiedy Clive trafił jedną połówkę, posłała mu szeroki uśmiech. Zupełnie niewymuszony, słodki. I zaśmiała się razem z innym, gdy Marcus nie trafił nawet białej bili.
— Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz — skwitowała, nie mogąc przez krótką chwilę opanować śmiechu, bo przecież doskonale pamiętała komentarz, którym uraczył jej pierwszą próbę. I nie mówiła tego złośliwie, nie próbowała nikomu nic udowodnić. Po prostu, kiedy Clive stał obok niej, trzymając swobodnie opartą dłoń na jej biodrze, a ona wspierała się lekko o kij bilardowy, to… wszystko było o wiele prostsze i wcale nie było trudno jej wejść w rolę zabawowej dziewczyny. Dzisiaj nie miała żadnego powodu, aby być smutną, aby stroić fochy. I nie chciała, aby Clive miał jakikolwiek powód co do tego, żeby być z niej niezadowolony. Poczuła się lekko, swobodnie i pewnie.
Przyszła kolej na Bena, który podobnie jak Clive wbił jedną połówkę i kolejka wróciła do Cory’ego, akurat w momencie, kiedy Leah znalazła się zaraz obok Clemmy. Dashwood spojrzała na młodą kobietę, posyłając jej równie słodki i ciepły uśmiech. Nie oceniała jej, bo wszelkie oceny zamierzała zostawić na później, na wtedy, kiedy będą potrzebne. Leah była byłą dziewczyną Clive’a, a teraz jego dziewczyną była Clementine i po prostu musiała okazać się lepsza. A najlepszym było nieporównywanie się do Leah. Nie było ku temu potrzeby, w końcu tylko udawali, prawda?
Clementine dzisiaj była perfekcyjna, idealna i nikt nie mógł jej zarzucić, że jest inaczej. Zdołała w końcu wyluzować i bawiła się po prostu świetnie. Czuła też, że i Clive trochę wyluzował. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie pytanie Leah.
Ale ono musiało ostatecznie paść. Ktoś mógłby je zadać później, po większej ilości alkoholu. Clementine uniosła więc brew, widząc jednak, że wszyscy nasłuchują, nie zamierzała przeciągać w nieskończoność, choć… była zaskoczona. Bo tak, jak wcześniejsze pytanie, które zadawała Priya, było proste, tak te wymagało już większego kombinowania. Tak, aby nie przesadzić, ale też tak, aby miało to w sobie coś z… emocji, z których rzekomo odarta była ich relacja.
Cory tylko machnął swoim kijem, dając znać, że będzie grał. Przymierzał się leniwie do oddania swojego strzału, a Clemmy tylko przez chwilę wodziła za nim spojrzeniem. Potem spojrzała znowu na Leah, a potem na Clive’a, który stał u jej boku.
Usuń— Nigdy nie wierzyłam w przypadki — zaczęła, wpatrując się w Bennetta faktycznie tak, jakby nie widziała poza nim świata. — Ale musiałam zweryfikować swoje poglądy — zaśmiała się cicho, chłodną dłonią sięgając policzka Bennetta. Tą, z której wczoraj ściągała szwy, a w której wnętrzu nadal majaczyła świeża, choć niewielka blizna. — Mieszkam w Mariesville od kilku lat, ale… — pokręciła głową, spojrzeniem wyłapując wzrok Priyi i Kiery, a potem przesunęła nim po mężczyznach, Cory uderzył akurat w białą bilę. Nie trafił. Clementine wiedziała, że teraz jej kolej, więc przesunęła tą dłonią po policzku Clive’a i obeszła stół. Teraz miała Bennetta naprzeciwko siebie.
— Trafiłam na niego w Camden. W restauracji, gdzie pracuję. Był na randce — mruknęła, słysząc za swoimi plecami chichot dziewczyn z kanapy. — I mimo upływu lat, rozpoznałabym go wszędzie, tego uśmiechu nie można zapomnieć. — Mówiła dalej, pochyliła się nad stołem, ale zadarła lekko głowę, aby móc teraz na niego popatrzeć. Dawała mu znowu do zrozumienia, żeby wyluzował, że było w porządku, że jest w nim tak zakochana, że wszyscy inni mogą im tego zazdrościć. Prawda? — Zostawiłam mu swój numer przy rachunku. Napisał pięć minut po wyjściu — Clementine ściszyła lekko głos, uderzyła w białą bilę, trafiając połówką do łuzy. Wyprostowała się i była autentycznie zaskoczona tym, że jej się udało. Spojrzała na Clive’a z szerokim uśmiechem.
— Najwidoczniej tak miało być, prawda? — spytała i wróciła znowu na tę stronę stołu, przy której stałej Clive. Bo miała kolejny ruch do wykonania. Nie była pewna, czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje Leah ani tym bardziej Bennetta, ale, cholera, nie ustalili szczegółów, więc może i zasady narzucał Clive, ale to ona musiała teraz gimnastykować się w opowieści tak, aby nie była zbyt słodka ani nierealna. A nie mogła też powiedzieć, że po powrocie Clive’a do Mariesville wpadli na siebie w supermarkecie i stwierdzili, że po prostu super będzie przeruchać się jeszcze tego samego wieczoru, bo… tak.
sounds like a pretty love story, right?
Fantazjowała. Ależ oczywiście, że fantazjowała, bo tego nikt nie mógł jej zabronić. I oczywiście, że nic, ale to nic nie czuła do Clive’a, może poza dziwnym, niewytłumaczalnym przywiązaniem. Tylko tyle i aż tyle. Ich układ opierał się na pieprzeniu, bez uczuć, ale nie bez namiętności, był czymś prostym, ale cholernie skomplikowanym jednocześnie. I teraz ten układ postanowili, stosunkowo zgodnie, rozszerzyć o udawanie pary. Pary, która była pisana sobie już kilkanaście lat temu, ale złośliwy los sprawił, że Clive w międzyczasie spędził blisko cztery lata z Leah. Clementine nie znała szczegółów tego związku, nie musiała, bo dzisiaj miał być on tylko wyblakłym tłem tego, co prezentowali. Nie spychała jednak jego uczuć na drugi plan, ale nie była odpowiednią osobą do tego, aby się tymi jego uczuciami przejmować, prawda? Prawda?!
OdpowiedzUsuńNajlepiej i najłatwiej byłoby im przyjąć, że tych uczuć nie było, a dzisiaj były wytworem ich chorej wyobraźni i jakże wspaniałej gry aktorskiej, którą ten rzekomy luz, na jaki mieli postawić, tylko czynił bardziej wiarygodną. Bo byli wiarygodni. Niesamowicie. Priya rozpływała się słysząc ich historię, ba, sama Clementine się rozpływała, kiedy Clive przyznawał, że to, co między nimi, było przeznaczeniem. Musiało być, bo jak inaczej mieliby to wszystko wytłumaczyć?
— Na kolejnej pierwszej randce — poprawiła Clive’a, robiąc to w sposób słodki i nienachalny, ale podkreślając przy tym, że mieli za sobą więcej niż jedną pierwszą randkę. Tę w Atlancie, kiedy nie do końca wiedzieli co, gdzie i jak, i tę rzekomą w Camden, która zmieniła wszystko na lepsze.
Znalazł jej spojrzenie, bo oczywiście, że wpatrywała się w niego jak w obrazek, kiedy przyznał się do zakochania. Zdawać by się mogło, że nie zwróciła w ogóle uwagi na to, że chybił kompletnie, kiedy pochylał się nad stołem bilardowym. Ale była tego świadoma i tego, że każde pytanie padające z ust Leah go rozpraszało. Nie reagowała, nie patrzyła złowrogo na jego byłą. Wpatrywała się w niego z ciepłym, niewymuszonym uśmiechem, który świadczył tylko i wyłącznie o tym, jak bardzo mogła być w nim zakochana i jak bardzo była szczęśliwa, że to nią pocieszał się Bennett po wieloletnim związku z Leah. Jednak jeśli ktoś tu się pocieszał, to Leah Corym, ale to też nie leżało w gestii oceny Clementine, która nie znała ich relacji na tyle dobrze, aby się w to mieszać.
— Trudno się nie zakochać w kimś takim, jak ja — zauważyła z rozbawieniem, co by nieco przystopować tę całą ckliwość, która się teraz między nimi pojawiła. Gdzieś usłyszała aprobujące mruknięcie i wiedziała, że jego autorem nie był Clive. Ale osiągnęli to, co zamierzali. Obecne tu kobiety ją polubiły, przynajmniej pozornie i nie miały nic przeciwko niej — również przynajmniej pozornie, a obecni mężczyźni zazdrościli Bennettowi ślicznej, diabelnie seksownej i całkiem zabawnej dziewczyny. O to im chodziło, prawda? A właściwie to Clive’owi. Aby utrzeć nosa i Leah, i Cory’emu, a przy okazji również całej reszcie.
Gdy Leah postanowiła jednak, że Clemmy pójdzie z pozostałymi paniami do góry, Dashwood oddała swój kij Clive’owi i tyle ich widzieli. Może poza eksponowanymi tyłkami, kiedy wspinały się po schodach.
Clemmy nie czuła się niezręcznie w towarzystwie trzech pozostałych kobiet, ale wiedziała, że musiała na nie uważać. Bo może i były nią zachwycone, zwłaszcza Priya, ale nadal były koleżankami przede wszystkim Leah.
— Jasne, że pomogę — odpowiedziała tylko, kiedy Leah już rozdysponowała zadania między nie wszystkie. Kiedy dotarły do kuchni, Priya i Kiera robiły już kolejne kolorowe drinki, ustawiły też na blacie piwa i whisky dla chłopaków. Leah wyciągnęła z lodówki ogromny tort. Wetknęła w niego dwie świeczuszki z liczbami. A Clementine, żeby nie stać tak bezczynnie, wyciągała z jednej z szuflad widelczyki.
— Wyglądacie na naprawdę zakochanych — zaczęła Priya, patrząc na Clementine badawczo. Dashwood odpowiedziała jej uśmiechem i wzruszeniem ramion.
— Lepiej nie mogłam trafić — odpowiedziała dość wymijająco, nie wdając się w żadne szczegóły i kolejne anegdoty, bo wolała takich nie kreować bez obecności Clive’a. Rodziło to ryzyko niespójności w ich zeznaniach, a wtedy ktoś mógłby się domyślić, że udawali, a tego chcieli uniknąć.
UsuńLeah przygotowała wszystko, obserwując przy tym Clemmy i Priyę, które razem z Kierą wymieniały teraz drobne uprzejmości. Po parunastu minutach był gotowe. Clementine złapała talerzyki, na których ułożyła widelczyki do ciasta, w drugą dłoń złapała sprawnie trzy otwarte z butelki piwem, przetransportowanie drinków zostawiając pozostałym. Leah jako dziewczyna gospodarza ruszyła przodem z tortem i to ona zeszła pierwsza do piwnicy, w której panowie powinni już skończyć grę.
Clementine trzymała się za wszystkimi, zaczynając jednak śpiewać razem z dziewczynami, które po zejściu do piwnicy zaczęły głośno przyśpiewywać sto lat. Nie musiała nawet udawać, że w towarzystwie Bennetta czuła się dużo pewniej niż bez niego, bo w końcu to było jego towarzystwo, jego znajomi i ona po prostu nie znała tych wszystkich niuansów, nie wiedząc nawet, jak w tym wszystkim dobrze nawigować.
Radziła sobie jednak świetnie, nie czuła na sobie już tych oceniających spojrzeń. Chyba wszyscy, a na pewno prawie wszyscy włączyli w sobie ten luz, który miał tę imprezę poprowadzić na wyżyny, aby mogli ją potem wspominać z uśmiechem na ustach. A przynajmniej wszyscy pozostali, bo Clemmy przecież wierzyła w to, że po powrocie w Mariesville zostanie znowu tylko przygodnym, cholernie przyjemnym seksem. Po co więc miałaby wspominać ten weekend?
there is nothing more true today
Nic do siebie nie czuli. Czy mogło być coś prostszego w ich układzie? No, oczywiście, że nie. Prosty, przyjemny, lekki i jednocześnie pojebany układ, który dzisiaj przynosił im, a przynajmniej tak wydawało się Clementine, sporo satysfakcji. Byli zgodni i zgrani, uzupełniali się nawet w historiach, które wymyślali na poczekaniu. Nie było w tym nic złego, wypadli świetnie, wszyscy inni się pozachwycali, ba, nawet sama Dashwood pozachwycała się nad nimi jako parą, bo… byli świetną parą i w opinii dziewcząt, którą zasłyszała jeszcze na piętrze willi, pasowali do siebie, ładnie razem wyglądali, a miłość niemal wypływała z ich oczu, ust i spijali sobie z dzióbków. Może była to nadwyraz przesłodzona wersja obrazu miłości, który próbowali dzisiaj sprezentować, ale lepsza taka niż świadomość wśród pozostałych, że tylko się ze sobą stosunkowo regularnie pieprzyli, a Clementine miała męża — pierdolonego bohatera, w służbie ojczyzny powołanego Tommy’ego Redforda.
OdpowiedzUsuńCory ucieszył się na widok tortu, ale nie tylko on. Chyba wszyscy byli zadowoleni na widok sporej ilości czekolady. Clementine odebrałą również talerzyk z małym kawałkiem, bo zdecydowanie zdołała zasłodzić się drinkiem. Usiadła na rozległej kanapie nieopodal Priyi, która nie dość, że nieustannie ją obserwowała, to jeszcze zagadywała. Clemmy odpowiadała. Spokojnie, z uśmiechem, miękko i miło, nadal starając się zrobić jak najlepsze wrażenie. Nie była głośna, nie była absorbująca, a poza tym, że została do ekipy przyjęta, to szukała nieustannie towarzystwa Bennetta albo chociaż spojrzenia.
I poczuła się pewniej, kiedy ten usiadł obok niej na kanapie z kawałkiem tortu na talerzyku. Clementine na niskim stoliku miała kolorowego drinka, ale też szklaneczkę z whisky, o którą poprosiła i którą dostała niemal natychmiast od zachwyconego Marcusa. Ktoś włączył muzykę też w piwnicy, więc nawet gdyby zabrakło im tematów do rozmów, co wydawało się być niemożliwe przy takiej ilości ludzi, nie towarzyszyłaby im cisza.
Praktycznie naprzeciwko nich siedział Cory wraz z Leah, a po przekątnej ulokowała się Kiera ze swoim chłopakiem. Właściwie to Clementine nawet cieszyła się z tego, że ma Priyę u swojego boku, bo ta wydawała się być ze wszystkich kobiet najprzystępniejsza.
Clementine widziała, że Clive nalał sobie zdecydowanie zbyt dużo whiskey dla szklaneczki, ale nigdy nie komentowała tego ile i jak pił, i dzisiaj też nie zamierzała. Przyjechali tutaj na imprezę, a impreza wiązała się z alkoholem. Ona zresztą też, póki co, nie próżnowała. I kiedy zjadła ten skromny kawałek ciasta, akurat wsparła się trochę o kanapę, trochę o Clive’a, aby ich relacja i stosunek do siebie nawzajem wyglądały naturalnie, dostrzegła wtedy też jego minę i to, jak z wielkim trudem przeżuwał ten kawałek ciasta, który miał już w ustach.
Uniosła tylko nieznacznie brew, a potem pochyliła się do przodu, sięgnęła po swoją szklaneczkę z whisky, a na uwagę Priyi dlaczego nie pije Cosmopolitana, odpowiedziała, że zostawiła go sobie na później, że woli zachować względną trzeźwość jak najdłużej, żeby ich jak najlepiej poznać. Widziała po uśmiechu kobiety, że po raz kolejny zaplusowała.
Trochę słuchała tego, o czym opowiadał Cory. Nie musiała się wielce wysilać, bo solenizant mówił głośno i wyraźnie, a jego opowieść przerywał jedynie śmiech pozostałych. W tym czasie Clemmy poświęcała uwagę Bennettowi.
Wsunęła jedną nogę pod pośladek, przysuwając się bliżej niego i kiedy w końcu odsunął od swoich ust szklaneczkę z alkoholem, sięgnęła do jego twarzy tylko po to, aby kciukiem zetrzeć czekoladę z kącika warg Clive’a. Uśmiechnęła się przy tym ciepło. Nie była ślepa i wiedziała, że coś było nie tak, ale zadawanie takich pytań w towarzystwie innych nie wchodziło w grę, więc po prostu zamierzała mu towarzyszyć. Mimo to, całą swoją postawą pytała: wszystko w porządku?, a potem gdy zlizała ze swojego palca tę drobinkę czekolady, zrobiła łyk whisky i skupiła się na Cory’m.
Swoją dłoń dość bezwiednie oparła na udzie Clive’a, sunąc palcami też po jego wewnętrznej stronie, po linii szwów. Naprawdę nie musiała zwracać na to większej uwagi, ale dostrzegła, że każda z tutaj obecnych par utrzymywała jakiś kontakt. Nie chciała być gorsza, nie chciała jednak też wyjść na przylepę, od której Bennett nie mógłby się opędzić. Bo mógł, w każdej chwili.
Usuń— U was w Martinsville też macie dużo takich spraw? — zagadnął Marcus, a Clementine uniosła lekko brew. Naprawdę? Kolejna osoba przekręciła już nazwę tego zadupia, z którego się wyrwali. I tak, jak była w stanie zrozumieć, że nie znaliby Mariesville, bo niczym się nie wyróżniało, tak jednak w tej konkretnej sytuacji nie mogła tego wybaczyć, bo… tam teraz mieszkał ich kumpel, stamtąd pochodził. Zerknęła krótko i kontrolnie na Clive’a.
— Mariesville… — zaczęła, ale tym razem to Ben nie dał jej dokończyć ani dać dojść do słowa Bennettowi, do którego skierowane było pytanie Marcusa.
— Pewnie nie drżysz o niego co noc, bo co tam u was… jabłek nakradną? — ryknął śmiechem, a Clementine przechyliła lekko głowę. Zaśmiała się cicho, niepewnie. Kurwa, szybko jednak umilkła, bo wcale jej się nie podobało to, co teraz usłyszała. Spojrzała na Clive’a. Tym razem na dłuższą chwilę. Z czułością, która przecież nie była prawdziwą czułością. Bo przecież nic do niego nie czuła.
— Boję się o niego za każdym razem, kiedy zaczyna służbę. Debili nie brakuje — zauważyła spokojnie, uprzejmie, zgodnie z prawdą zresztą, zwłaszcza, jeśli chodziło o tę drugą część swojej wypowiedzi.
you say so?
Clementine nie znała całej sytuacji, nie miała wglądu we wszystko co działo się od strzelaniny, w której zginął partner Bennetta, a sam Bennett został postrzelony. Wiedziała o tym, że takie wydarzenie miało miejsce i mogła się domyślać, bo przecież głupia nie była, że miało to wpływ na Clive’a. I to nie byle jaki, więc budzenie się w nocy z krzykiem czy znikanie na całe dnie nie były niczym dziwnym w obliczu tragedii, ale nie były też czymś, co można było bagatelizować. I gdyby znała pobudki, które kierowały Leah, gdy postanowiła zostawić Clive’a, stwierdziłaby, że była głupia, bo pozwoliła swoim zachowaniem na to, aby trauma Bennetta się pogłębiła. Nie zawalczyła o niego, a przecież Clem, która nic nie czuła do Clive’a, w przeciwieństwie Leah, która na pewno musiała go wtedy kochać, patrząc w jego oczy wiedziała, że był wart tej walki. Był wart tego, aby poświęcić mu czas, a nie uciekać, kiedy się zmienił. Kurwa. Każdy by się zmienił w obliczu czegoś takiego. Clementine Redford też się zmieniła. Też na co dzień, zwłaszcza kiedy Tommy był w kraju, nie potrafiła być tą Clemmy, którą była teraz. Ciepłą, delikatną, słodką i zabawną. Jednak ona nie miała nikogo, kto pomógłby jej o tę Clemmy zadbać, a ona sama o siebie walczyć po prostu nie chciała.
OdpowiedzUsuńByli skrzywieni. I ona, i Clive. To nie ulegało wątpliwościom. Każde z nich miało swoją nieprzepracowaną traumę i każde z nich świetnie się teraz bawiło, docinając jego kumplom, którzy z każdym kolejnym łykiem alkoholu pierdolili coraz to gorsze farmazony. Clemmy nie była jednak zdziwiona, świetnie się bawiła, a docinanie w odpowiedzi na głupie pytania było dziko satysfakcjonujące.
Jednak nie tak, jak ten delikatny pocałunek złożony na jej policzku, w odpowiedzi na który uśmiechnęła się łagodnie, spoglądając na niego. Miała przeogromną chęć, aby go dotykać, więc to robiła. Wciąż trzymała dłoń na jego udzie, przytuliła się, gdy objął ją ramieniem i z rozkoszą przyjmowała fakt, gdy sunął palcami po jej odkrytym ramieniu. Poza tym, że byli tu na imprezie, było jej zwyczajnie miło i wygodnie, kiedy mogła być tak blisko Bennetta.
Zrobiła łyk swojej whisky, kiedy Priya wręczyła prezent Cory’emu. Uśmiechała się wtedy, będąc szczerze zdumioną tym, jak taki rosły facet jak Cory się wzruszył. Śmiała się wtedy, kiedy śmiali się inni, wzdychała wtedy, kiedy inne wzdychały.
Mogła się spodziewać, że temat wspólnych wakacji dotrze i do nich. Liczyła jednak na to, że tym razem to Clive wyręczy ją w odpowiedzi, bo ona nawet nie wiedziała, jak chciałby spędzać ewentualne wakacje. Pieprząc kolejną cycatą blondynę wyrwaną na bilard w The Rusty Nail? Każda z par miała plan. Nawet jeśli nie wakacyjny, to związany z wypoczynkiem w nowo kupionym domu. A oni? Nawet razem nie mieszkali, czego jeszcze w swojej historii nie uwzględnili. A może powinni? Może powinni na potrzeby ich nowej historii mieszkać razem? W wynajmowanym przez Clive’a mieszkaniu w centrum Mariesville? W tej małej, ale przytulnej kawalerce?
Jeśli dobrze zrozumiała, plany wakacyjne dwóch par ograniczały się do smażenia na plaży, u wybrzeży oceanu lub zatoki. Uniosła lekko brew, zerkając na Clive’a. Nie wyglądał jej na typ, który spędzi cały urlop na leżaku, pijąc drinki i smażąc się w promieniach słońca. Tak, jak i ona nie wyobrażała sobie więcej niż paru dni takiej formy wypoczynku.
Clementine była aktywna, lubiła być aktywna — tak po prostu, dlatego sporo weekendów spędzała na trekkingu poza miastem, na siłowni albo na kolejnych warsztatach z jogi. Lubiła nawet proste spacery obrzeżami Mariesville lub wzdłuż rzeki, która przez nie przepływała.
— My? — spytała, unosząc lekko brew. Spojrzała na Priyę, która patrzyła na nią wyczekująco, a potem na Clive’a, według którego świetnie sobie radziła. Przysunęła się jeszcze bliżej niego, tylko po to, aby przed odpowiedzią, musnąć ustami jego żuchwę. Potrzebowała jakiejkolwiek wskazówki, ale wiedziała, że nie ma na nią szans, więc musiała podzielić się swoimi marzeniami.
— Park Narodowy Nantahala, parę dni trekkingu, spływów kajaków, a potem parę dni nad jeziorem Chatuge — odpowiedziała ze spokojem, starając się brzmieć tak, aby przekonać nie tylko całe towarzystwo, ale i siebie. — Clive jeszcze nie załatwił urlopu z szeryfem, więc termin bliżej nieokreślony — dodała, bo widziała, że Priya już otwiera usta po to, aby zadać kolejne pytanie. Clementine dopiła swoją whisky, a wtedy Ben zerwał się z kanapy, niemal wyrwał szklaneczkę z jej rąk, złapał też tę od Clive’a.
Usuń— Doleję wam — zaproponował, a właściwie to poinformował. Z uśmiechem na ustach wrócił do nich z dolewką alkoholu. Dolał też innym, bo tempo picia wzrosło wraz z odkryciem przez Cory’ego prezentu.
Clemmy, jakby szukając potwierdzenia co do swoich planów wakacyjnych, zerknęła na Bennetta. Być może ucieczka na zadupie jeszcze większe niż Mariesville w przypadku ich dwójki miałaby zbawienny wpływ, ale przecież… przecież nie byli razem i te plany były tylko głupim gadaniem. Ona miała męża, który z pewnością zabierze ją na urlop, którego nie zapomni.
now you know my desires
OdpowiedzUsuńClementine nie uważała, aby Clive w jakikolwiek sposób miał stracić w jej oczach. Na pewno nie straciłby na tej męskości, o której była mowa w momencie, gdy musiałby wspomnieć o swojej traumie. Bo dlaczego miałby? W opinii Redford był męski i w niczym mu nie chciała ani nie mogła ujmować tejże męskości, o którą tak dbał. Mogłaby się kłócić jedynie z tym, że liczba przeruchanych lasek nie wpływa na tę męskość, przynajmniej w jej odbiorze, ale po co? Skoro nic do niego nie czuła.
Clive może nie tyle zapominał, co nie był do końca świadomy tego, co działo się za drzwiami jej domu, kiedy obecny w nim był Tommy Redford. Tommy Redford był miękką fają, która wyżywała się na słabszej fizycznie żonie, tylko po to, aby podbudować swoją ocenę. To nie było męskie zachowanie. Przyznanie się do traumy byłoby niemal superbohaterskim zagraniem. W oczach Clementine.
Drgnęła, kiedy nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie, gdy Leah postanowiła skomentować w lekko drwiący sposób plany urlopowe przedstawione właśnie przez Clementine. Dashwood uniosła brew ku górze, zrobiła niewielkiego łyka łagodnej w smaku whisky i posłała siedzącej naprzeciwko kobiecie słodki uśmiech.
— Mój Clivey — poprawiła Leah, znacząc też przy tym ten teren, którego de facto dzisiaj nie musiała pilnować. Właściwie to nigdy nie musiała go pilnować, ale skoro miała być dzisiaj dziewczyną Bennetta, to nie zamierzała pozwolić, aby jego była, która powinna mieć najmniej w tym wszystkim do powiedzenia, cokolwiek komentowała. I to w taki sposób. Dlatego Clementine nadal brzmiała sympatycznie, ale jednak liczyła na to, że wbije w pewność siebie Leah szpileczkę. W końcu jako jego dziewczyna, która była przy nim, rzekomo, od jego powrotu do Mariesville, miała większe prawo nazywać go jej Clivem, niż jego była dziewczyna. Prawda? W opinii Clementine przestał być Leah w momencie, kiedy ta pobiegła do Cory’ego.
I wcale nie uważała, że wylegiwanie się na plaży nie jest godne prawdziwego mężczyzny. Po prostu dla niej więcej niż dwa-trzy dni spędzone na tym samym byłyby nudne. Potrzebowałaby pomiędzy kolejnymi dniami plażowania przerwy na coś innego. Nic więcej. A że ostatnio interesowała się właśnie parkiem narodowym i ogólnie Karoliną Północną, to wspomniała o tym. Musiała improwizować i jedynym, co było pewne w tej sytuacji, było, o dziwo, wsparcie Clive’a. Spojrzała na niego z uśmiechem, gdy wspomniał o tym, że miłość zmienia człowieka. I widziała, że Leah chętnie dodałaby coś jeszcze, ale zostało jej to uniemożliwione.
Może czystym przypadkiem, a może celowo. Tego nie wiedział nikt, poza Benem, który szybko zaczął uzupełniać alkohole. Clementine jeszcze przez chwilę obserwowała Leah, która sączyłą swojego słodkiego drinka. Mimo to, jej dłoń cały czas pozostawała na udzie Clive’a. Bo tak wypadało, bo tak było słusznie, bo tak chciała.
— Za rok przecież mamy jechać do Miami — mruknęła, gdy odwróciła się bardziej w stronę Clive’a, jakby od niechcenia, na tyle cicho, żeby Leah mogła się domyślić, a Priya usłyszeć. Miało to wyjść naturalnie. Tak, żeby pozostali mogli pomyśleć, że mają dalekosiężne plany, mimo tego, że spotykali się od kilku miesięcy. Ale przecież byli pewni tego uczucia, prawda? Tego, które obudziło się po kilkunastu latach od upalnego, dusznego lata w Atlancie. Tego, którego między nimi nie było.
Wszyscy ochoczo zerwali się do gry w rzutki, a Clemmy poczekała na reakcję Clive’a, który jednak postanowił zostać na kanapie, a ona razem z nim. Wykorzystała tę sytuację i żeby mieć oglądać na grających, usiadła bokiem, nogi przerzucając przez uda Bennetta. Teraz dłonią sięgała do jego karku, ktry delikatnie muskała opuszkami palców, a w drugiej wciąż przytrzymywała drinka.
Spojrzała na Clive’a słysząc jego pytanie, uniosła ponownie brew i uśmiechnęła się delikatnie.
Usuń— Chyba lepiej być nie może — odpowiedziała całkiem szczerze. Bo co mieliby zrobić lepiej? Obściskiwanie się i wpychanie sobie języków do gardeł na oczach innych może i świadczyłoby o pożądaniu, ale na pewno nie wypadłoby dobrze, nie byłoby mile widziane. Ale te subtelności, jak ręka na jego udzie, czy ostatecznie jej nogi na jego udach, delikatnie podwinięta ku górze sukienka, przeciągłe spojrzenia i krótkie całusy działały na ich korzyść. — To ja powinnam zapytać, czy jesteś zadowolony — zauważyła, ale wtedy jej spojrzenie uciekło od jego oczu, skupiła się na chwilę na Kierze, która właśnie wzięła parę rzutek w dłonie. — Wszystko w porządku? — dopytała jeszcze, szklaneczkę z whisky przekładając do tej dłoni, którą miała za jego głową. Wsparła ją na barku mężczyzny, a drugą dłonią przesunęła po jego policzku, bo przecież widziała, że Priya i nie tylko ona, zaczęli ich teraz obserwować.
and it's a fucking pleasant awareness
Clementine znaczyła teren, broniła Clive’a, stawała za nim murem i była lojalna, bo… przecież miała być przez ten weekend jego dziewczyną, prawda? A Clementine najbardziej nie lubiła zawodzić innych i nawet jeśli parę godzin temu, w samochodzie, nie zachowywali się wobec siebie nawet specjalnie uprzejmie, tak teraz po prostu nadrabiali. Nie było nic, co mogłoby wpłynąć na ich bliskość. Mogli chcieć jej tylko więcej i pozwalać sobie na więcej, co podyktowane było przede wszystkim tym, że Clemmy czuła się wobec niego coraz pewniej i coraz śmielej w nowym dla niej towarzystwie. W towarzystwie, które miało zapewne swoje za uszami i które, z tego co zdołała się wywiedzieć i zorientować, zostawiło Clive’a trochę na lodzie, trochę go przy tym wychujało. Dlatego nie zamierzała im pozwolić dzisiaj na to, aby go zgnietli.
OdpowiedzUsuńNic do niego czuła, ale jako jego dziewczyna czuć coś powinna, dlatego chętnie i całkiem sprawnie weszła w rolę, coraz częściej wpatrując się w jego oczy i szukając tych jego chłopięcych uśmiechów. Uśmiechów, dla których mogłaby przepaść, gdyby tylko stłumiła świadomość po co i dlaczego się tak uśmiechał. Robił to wtedy, kiedy czegoś od niej chciał. Wiedziała to, ale dzisiaj wyjątkowo mu na to pozwalała. Właściwie to nie dzisiaj, ale dzisiaj było inaczej. Bo dzisiaj byli słodcy dla siebie i czuli, i choć było to na pokaz, to raczej nikt nie mógł im wytknąć tego, że udawali. Bo albo dobrze wczuwali się w swoje role, albo musieli coś do siebie czuć. Nie było opcji, że nie…
Nie. Clemmy nic do niego nie czuła, zwłaszcza wtedy, kiedy była tak blisko, kiedy przerzuciła te nogi i ciepła dłoń Clive’a wylądowała na jej kolanie. Zadrżała nieznacznie, nie potrafiąc nawet ukryć tego, jaki Bennett miał na nią wpływ. Lepiej dla ich przedstawienia, że tak reagowała. Prawdziwie i niewymuszenie.
I gdyby tylko mogła to powbijałaby tych szpileczek w plecy Leah znacznie więcej, ale też wiedziała, że Clive’owi mogło się to nie spodobać. Zamierzała więc przy nim trwać, jak słodka, urocza dziewczyna, którą przecież była.
Mógł jej nie znać od tej strony, właściwie to pewnie nawet jej nie znał, bo przecież kiedy miał ją taką poznać? W Mariesville spotykali się na kompletnie innych zasadach, on był dla niej chwilą zapomnienia i bliskości, ona dla niego mężatką, która ruchał, gdy miał na to ochotę. Prawda? Nic więcej między nimi nie było. Nie mogło być.
I ona czuła te spojrzenie na sobie, i podobnie, jak Clive nie dostrzegała kto się im przyglądał. Mogła się domyślać, ale zamiast snuć domysłów, uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi na to, co powiedział.
Dobrze było wiedzieć, że go nie zawodzi, daleko jej było do tego, aby go zawieść. Nie chciała tego. Starała się, choć tak naprawdę nie musiała się specjalnie trudzić, bo przy Clivie wszystko było łatwe, a ona jako idealna dziewczyna wypełniała wszystkie założenia programu, o którym nawet nie porozmawiali. Ale okazywało się, że nie musieli, bo mimo wszystko okazywało się, że zgrywali się całkiem płynnie i całkiem nieźle. Może dopiero pod wykrywaczem kłamstw ktoś byłby w stanie odkryć ich brudną grę. Czyż nie?
— Zajebiście nam idzie — przyznała cicho, bo przecież nie tylko jej należały się tutaj słowa uznania. Clive też był dzisiaj wyjątkowo miły, choć rzecz jasna miał w tym interes, więc musiał być miły. Mógł też się odpalić, ale wtedy nie miałby pewności, że zdezorientowana Clemmy stałaby za nim murem tak, jak teraz.
Teraz jednak też była przez krótką chwilę zdezorientowana, kiedy Clive ją pocałował. To było jednak miłe, delikatnie zdezorientowanie, które szybko przerodziło się w uśmiech zdecydowanie wyczuwalny pod jego ustami. Rozchyliła swoje wargi pozwalając mu na to, aby śmiało pogłębił ten pocałunek. Mruknęła z zadowoleniem, a kiedy się od niej odsunął, ale nie na tyle, aby miała problem z kontynuowaniem, odgarnęła kosmyk jasnych włosów Clive’a za jego ucho. Z czułością. Ot, aby nikomu i to nie umknęło.
— Wynagrodzić? — szepnęła. Nikt nie mógł słyszeć tego, co mówili, ale przecież nie to było istotne, a to, że Clemmy swój rozsądek zostawiła w Mariesville, bo przecież gdyby była rozsądna, to nie sypiałaby z lokalnym gliniarzem, kiedy jej mąż służył ojczyźnie w Somalii. Gdyby była rozsądna, to nie przyjechałaby tutaj dzisiaj z Bennettem, godząc się na to, żeby być jego dziewczyną.
UsuńJej oczy błyszczały w ten sam sposób, co ostatniej nocy, którą spędzili razem w jego mieszkaniu, kiedy teraz na niego patrzyła. Co miała mu teraz odpowiedzieć? Że jej nagrodą mógłby być on sam? I pewnie by mu powiedziała. Właśnie w ten sposób. Słodki, nienachalny, kurewsko prawdziwy.
Ale przecież nic do niego czuła.
— Coś wymyślę — szepnęła tylko dość wymijająco, bo skoro mogła myśleć nad nagrodą, to nie musiała przedstawiać rozwiązania już teraz, więc kiedy tylko skończyła mówić jej usta wróciła do jego, całując go tak, jak należało to zrobić na oczach innych. Czule, a jednocześnie na tyle namiętnie, aby nikt z ich obserwujących nie nabierał wątpliwości co do tego, jak bardzo się kochali.
A kochali się tak bardzo, że aż wcale, że aż nic do siebie nie czuli. A jedyne, czym mogli sobie wynagrodzić swoje własne trudy to zajebiste pieprzenie.
you know perfectly well that I can't know that
Byli totalnie przesłodcy. I totalnie do siebie pasowali. W tej czy w innej rzeczywistości. Temu nie można było zaprzeczyć. Gdyby mieli dodatkowo okazję do tego, aby się lepiej poznać, stwierdziliby, że pasują do siebie jeszcze lepiej, że to może faktycznie nie był przypadek, że w tłocznej, głośnej i dusznej Atlancie wpadli właśnie na siebie te kilkanaście lat temu i postanowili zrobić dość poważny krok w swoich nastoletnich wtedy życiach. Bo to był poważny krok, nawet jeśli nie wiedzieli do końca co i jak, żeby było im tak dobrze, jak było teraz. Bo przecież było. Może nie konkretnie na tej kanapie, ale wtedy, kiedy spotykali się po to, żeby się pieprzyć. Clive wiedział, co robić, żeby ona oszalała dla niego i przez niego, a ona odwzajemniała mu się tym samym.
OdpowiedzUsuńA jednak, mimo to, poza tym wzajemnym szaleństwem, nie mieli nic więcej. Nie mogli nic więcej do siebie poczuć, nie mieli przecież takiego zamiaru. Clivey chciał ruchania na zawołanie, Clemmy chciała tej bliskości, którą mógł jej dać. Wiadomym było, przynajmniej w jej odczuciu, że to ona jest bardziej od niego zależna w tym układzie. Była tą grzeczną, uległą dziewczynką, a on to zwyczajnie lubił.
Postarali się, a ona również z pewnym niezadowoleniem przerwała ten pocałunek i — gdyby miała być szczera — wolałaby, żeby byli teraz kompletnie sami. Tylko oni. Ona i Clivey, ten słodki, uroczy Clivey, za którym i dla którego mogłaby oszaleć nie tylko w łóżku. Wstała jednak, wpierw ściągając nogi z jego ud, aby zaraz potem wolną dłonią złapać jego palce. Podobnie, jak i on, do ekipy podeszła ze szklaneczką z whisky, z której nieustannie robiła małe, ale regularne łyki. Powoli wprawiała się w stan, który póki co miał więcej wspólnego z błogim rauszem niż totalnym pijaństwem.
Granice w całym ich przedstawieniu powoli się zacierały, a oni wcale nie protestowali, jednak… to nadal było tylko udawanie, bo przecież gdyby Clemmy miała być jego dziewczyną faktycznie i naprawdę, to reagowałaby na te wszystkie słowne pstryczki znacznie gwałtowniej, nie pozwalałby wtedy Leah na takie zagrywki i byłaby zwyczajnie w świecie o nią zazdrosna. Zastanawiałaby się wtedy, jaki Clive był właśnie z nią, co robili, dlaczego, po co co, jak i kiedy. A teraz? Patrzyła tylko na jego byłą trochę jak na intruza. Tylko trochę. A zazdrosna nie była. Bo poza tym, że była grzeczną dziewczyną, była też mądra. I inteligentna. I całkiem nieźle odnalazła się w tej całej sytuacji.
W tej swojej totalnej słodkości, Clive i Clemmy trzymali się za dłonie, stojąc tuż obok siebie, aż do momentu, w którym Marcus nie postanowił porwać Cliveya na rozmowę. Clementine odwróciła się tylko przez ramię, aby dostrzec Bennetta opartego o stół bilardowy i posłała mu ten przekorny, również słodki uśmiech, robiąc przy tym łyka swojego drinka. Przez to skupienie się na Clivie, nie dostrzegła, że Priya zdołała do niej podejść. Spojrzała na kobietę dopiero wtedy, kiedy usłyszała jej głos.
Clementine mało nie parsknęła w szklankę, słysząc to, co Priya miała jej do powiedzenia, ale uśmiechnęła się jedynie szeroko. Ten uśmiech jednak zmalał znacząco, kiedy Priya złapała ją za nadgarstek i zaczęła mówić o związku Bennetta z Leah.
Raz, że sam temat był przecież lekko drażliwy, a dwa… Clementine tego nie lubiła. Nie lubiła, kiedy ktoś ją dotykał. Nawet przypadkiem. Musiała się przygotować na ten dotyk, musiała go chcieć. Tommy Redford dość mocno wypaczył w niej poczucie bliskość, bo teraz potrzebowała i chciała jedynie dotyku Bennetta. Z nim mogła wszystko, ale przecież nie powie mu tego, bo nie na tym polegał ich układ.
Jednak wszystko inne nie miało prawa się wydarzyć, nawet to z pozoru niewinne złapanie za nadgarstek. Clemmy doskonale wiedziała, że może wydawać się wszystkim roześmiana, radosna i otwarta, bo przecież pozwoliła im wszystkim na uściski na powitanie. Ale na to się przygotowała, wiedziała, że to nastąpi, a teraz…
UsuńZnieruchomiała, ze szklaneczką w drodze do swoich ust, z drugą ręką uniesioną na tyle, na ile uniosła ją Priya. Wiedziała, że kobieta nie chce zrobić jej krzywdy, że przecież nikt tutaj jej nie uderzy, nie rzuci o ścianę i nie zepchnie ze schodów, a jednak… wyrwała tę rękę dość gwałtownie i brutalnie, mimo wszystko cofając się też o krok, aby zwiększyć dystans między sobą a Priyą. Dostrzegła też malujące się na twarzy młodej kobiety zdziwienie, odwróciła jednak głowę w bok. Na chwilę, biorąc głęboki oddech, tylko po to, aby wlać w siebie resztę whisky.
Wiedziała, że dla kogoś, kto obserwował ją z boku, jej zachowanie mogło zostać uznane za przesadę, dlatego też próbowała jak najszybciej poskładać w jedną całość, zwyczajnie ogarnąć.
— Smutne? — uniosła brew, patrząc już na Priyę. — Zmienił się? — Potaknęła głową. Mierziły ją w tej chwili wszystkie słowa, które były skierowane na nią. — Chyba każdy, kto byłby świadkiem czyjejś śmierci, zmieniłby się, nie? — spytała. Cicho, z pewnym żalem, który wybrzmiewał w jej głosie. Bo nie wiedziała zbyt wiele, na pewno nie wiedziała praktycznie nic o Leah, bo o niej dowiedziała się dopiero dzisiaj. A o strzelaninie wiedziała z internetu, z lokalnej prasy i tego, co zasłyszała od ludzi, którzy lepiej znali Bennettów w Mariesville. — A śmierć kogoś bliskiego… — zaczęła, uznając, że partner w pracy, policjant dla policjanta, był kimś, kurwa, ważnym. I bliskim. Wzruszyła jednak ramionami, nie kończąc zdania. Dała możliwość Priyi zastanowienia się nad tym, co pierdoliła. Chciała się napić, ale jej szklaneczka była pusta.
— Clivey jest najlepszym, co mnie spotkało — przyznała w końcu i samej sobie dziwiła się, że brzmiała tak prawdziwie i przekonująco. — Jest ciepłym i troskliwym facetem, i jasne… — urwała, bo przecież wiedziała, że Clive nie miał cierpliwości, szybko popadał w irytację, kiedy coś nie szło po jego myśli, a musiało iść wszystko. Ale nigdy, poza słownymi przepychankami, nie zrobił jej krzywdy. Pomógł jej nawet wtedy, kiedy ze sobą nie rozmawiali.
— Po prostu potrzebuje kogoś, kto przy nim będzie. Mimo wszystko. — Dokończyła, dając do zrozumienia kobiecie, że tym kimś była ona — Clementine Dashwood. Uśmiechnęła się do swojej rozmówczyni, w której szklance nie zostało już nic poza kruszonym lodem. Clemmy odwróciła się, znowu przez ramię zerkając w stronę mężczyzn stojących przy stole bilardowym.
then I won't be afraid to admit that I'm only crazy about you
Clive wiedział, że Clementine było lepiej z nim niż z Tommym Redfordem i wcale się w tym poczuciu bardzo nie mylił. Bo było jej lepiej, robił dużo rzeczy dobrze, jeśli nie bardzo dobrze i ta zarozumiałość, i dupkowatość były w tym momencie we właściwym miejscu. Miał prawo taki być. Ale Clementine wiedziała też, że jest zarąbistą laską i wiedziała, co robić w łóżku, aby było mu dobrze. Akurat w tej kwestii mogła pozwolić sobie na próżność. Nawet jeśli czasami wydawała się niepewna i zadawała zbyt wiele pytań, to koniec końców wiedziała, że zadowoli Clive’a, a on ją. I będzie tak dobrze, jak zawsze, jeśli nie jeszcze lepiej. Ale na miłostki nie miała czasu w kalendarzu i ona. Mogłoby się wydawać, że ma dużo wolnego czasu, w końcu kiedy Redforda nie było w kraju, to co takiego miała na głowie?
OdpowiedzUsuńAno pracę, te wszystkie zajęcia, dzięki którym jeszcze nie oszalała i była w świetnej formie, obiadki u teściów, które były totalną obłudą, grą pozorów, jakich mało. Wiele czasu pochłaniało jej utrzymywanie domu w kondycji, w jakiej był. Czasami odświeżyła jakąś ścianę, choć do większych i niezbędnych napraw wzywała fachowców, ale… sprzątanie było tym, co przynosiło jej spokój, dlatego dom młodych Redfordów był niemal pedantycznie wysprzątany za każdym razem, kiedy Clive’a się tam pojawiał.
Dzisiaj może Clive nie potrzebował obrony, na którą zdobywała się Clementine. Może nie, ale jak wypadłaby jako jego dziewczyna, jeśli ostatecznie by sobie to odpuściła? Gdyby olała zaczepki zarówno Priyi, która w swojej ciekawości próbowała wyciągnąć z Clemmy jak najwięcej smaczków, jak i zaczepki Leah, która niewątpliwie próbowała wzbudzić w Clivie poczucie zazdrości i przeogromnej straty. Ale czy aby na pewno stracił tak wiele? Swoją postawą Leah temu przeczyła, ale też nikt, tym bardziej Clementine, nie śmiałby wątpić w to, że między nimi było coś poważnego i pięknego, skoro byli ze sobą tyle lat.
Clementine więc broniła Clive’a, była słodką, grzeczną i jednocześnie przebojową dziewczyną, którą Bennett mógł się z czystym sumieniem i nawet z dumą pochwalić przed starymi kumplami i ich pannami. Było dobrze. Bardzo dobrze. Wręcz zajebiście, dopóki nie podeszła do niej Priya.
I tak, jak początkowo Clementine uważała ją tutaj za swoją sojuszniczkę, tak szybko się przekonała, że te czułe uśmieszki i przeciągłe spojrzenia są tylko pokazem. Drugim w tym samym miejscu i o tym samym czasie. Tylko pokaz, który od podjechania pod willę, urządzali Clive i Clemmy był naprawdę spektakularny i wiarygodny, a z Priyi wychodziła ta plotkarska natura, która po prostu nie pasowała tak ślicznej buzi.
Clemmy wolałaby jednak teraz, aby Clive był obok niej. Nie chciała sama mierzyć się z zarzutami, które w jego stronę kierowała Priya. Dashwood jednak nie była głupia i doskonale wiedziała, że przy Bennetcie ciemnowłosa koleżanka nie pozwoliłaby sobie na takie zagrywki. Clemmy więc słuchała młodej kobiety, chcąc jak najszybciej się ewakuować. Miała przecież pretekst — chciała dolewki, ale chciała też skorzystać z toalety, a mimo to, słysząc kolejne słowa Priyi, zamarła. Znieruchomiała i dotarło do niej, że tą nagłą, brutalną i lekko agresywną ucieczką swojej ręki, dała Priyi powód do tego, aby zaogniły się jej podejrzenia względem Clive’a.
Clementine zmrużyła oczy, kierując spojrzenie na swoje ramię. Zapomniałą już o tym siniaku, który zrobiła sobie w pracy, gdy wpadł na nią kelner z tacą. I akurat tym razem tak było. Nikt inny nie odpowiadał za tego siniaka. Tylko ona. I bolało ją to, że Priya oskarża Clive’a, chociaż… chociaż przecież Clementine nie wiedziała, czy wcześniej Clive nie był Leah. Nie wierzyła w to, bo mieszkała, można powiedzieć, że z przemocowcem na co dzień i dostrzegała już pewne znaki, które komuś innemu nie wydawałyby się takie oczywiste.
Dlatego się w niej zagotowało, ba, kusiło ją, żeby wyrzygać Priyi, że nie ma pojęcia o czym pierdoli i że powinna się zamknąć, bo temat przemocy nie jest tematem do plotek, i nie powinna oskarżać nikogo bez dowodów, bo… tak.
Bo. Tak. Się. Kurwa. Nie. Robiło. Zwłaszcza komuś, kogo nazywało się naszym Clivusiem.
Usuń— Czy nad sobą panuje? — zapytała, unosząc przy tym lekko brew, zaciskając mocniej palce na szklaneczce po whisky. Oderwała w końcu spojrzenie od tego siniaka na ramieniu i spojrzała prosto w oczy tej przeklętej manipulantki. — Clive nigdy nic by mi nie zrobił. Ani nikomu innego. Wy go w ogóle znacie? — spytała, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wiedziała, że może przesadza, ale… oczywiście, że tragedia, która go spotkała, niewątpliwie go zmieniła, ale kurwa, nie uczyniła z niego potwora, tylko ofiarę i jakoś nikt tego nie chciał przyznać. Ani on sam, ani jego znajomi.
Wiedziała też jednak, że Clive krzywdy jej nie zrobił, nawet po ostatnim razie, kiedy zaciskał palce na jej szyi, nie zostawił śladów. Uważał. I ona też uważała. Ale naprawdę nie wiedziała, jak mogłaby teraz zareagować, skoro doskonale znała smak przemocy, wiedziała, co się wtedy dzieje i jak to jest, tylko że jej źródłem zdecydowanie nie był Clive Bennett. I nigdy nie miał być.
— Przepraszam, muszę skorzystać z toalety. — Odpowiedziała, uśmiechnęła się delikatnie. Już miała się odwrócić, kiedy zdała sobie sprawę, że nie wypadła teraz w oczach Priyi zbyt korzystnie. — Wybacz — rzuciła szybko. — Niepotrzebnie się uniosłam, ale… — urwała, bo co? Bo miała dodać: mój mąż mnie tak leje, że jeszcze dwa razy i będę trupem?. No chyba, kurwa, nie. — Mój ojciec był przemocowcem. — Gładko skłamała, choć niewiele minęła się z prawdą. I dopiero po tym krótkim, niezbyt prawdziwym wyznaniu, ruszyła w kierunku Clive’a i Marcusa. Odstawiła szklaneczkę na rant stołu i opierając jedną dłoń na biodrze Clive’a, uniosła się na palcach i cmoknęła jego policzek.
Delikatnie, czule, naturalnie. Tak, aby Priya to widziała.
— Skoczę na chwilę na górę — wyjaśniła, bo mogła skorzystać z toalety na tym piętrze, ale wcale nie musiała. Wolała jednak zameldować się przed opuszczeniem piwnicy, żeby nie wyglądało to tak, jakby uciekała przed Priyą. Choć uciekała.
so... do you feel what I feel? sounds fucked up
Clementine miała wiele pragnień, a najbardziej chciała po prostu mieć możliwość cofnąć czas. Cofnąć go do momentu poznania Tommy’ego Redforda albo jeszcze dalej, tak, aby uniknąć rychłego zostania jego żoną. Bo to było głupie. Byli smarkaczami, mieli nieco ponad dwadzieścia lat, a może nawet i mniej, kiedy brali ślub. Clementine miała niespełna dziewiętnaście lat, kiedy go poznała i kiedy — jak jej się wydawało — zakochała się w nim bez pamięci. Z pewnością jej mężowi byłoby na rękę, żeby tej pamięci nie miała, bo nie musiałaby rozpamiętywać pierwszych szturchnięć, szarpnięć, a w końcu i ciosów. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Tommy Redford nie krzyczał, nie podnosił głosu, nie męczył się. To ona była tą, którą należało zamęczyć i wychodziło mu to znakomicie. Nikła za każdym razem, kiedy on pojawiał się w kraju, z trudem przychodziło jej oddychanie, a wykrzywienie ust w parodii uśmiechu zakrawało o sport ekstremalny. Nawet teraz, na samą myśl o Tommy’m Redfordzie robiło jej się słabo, kurwa, na tyle słabo, że poczuła jak wypity wcześniej alkohol uderza ze zdwojoną mocą, jak zaczyna wirować jej w głowie, jak serce przyspiesza, a co za tym idzie — krew płynie szybciej. Niemniej, krew odpłynęła jej z twarzy, Clemmy zrobiła się bledsza, oddychała nieco płycej, kiedy podchodziła do Clive’a, a potem go mijała. Nie wbiegała po schodach, trzymała się modernistycznej, prostej poręczy, wpatrując się przed siebie. Nawet się nie obejrzała, nawet nie posłała nikomu uśmiechu.
OdpowiedzUsuńSpanikowała. Wiedziała, że tak. I wiedziała, że nie powinna. Nie powinna się tak zachowywać, kiedy Tommy Redford przebywał za granicą, a ona była bezpieczna i mogła wieść względnie spokojne życie. Jednak kiedy Priya wspominała o tym, że Clive mógłby pastwić się nad Leah, ale nie tylko — bo też i nad nią, spanikowała. Tak, kurwa, po prostu. Jakby w tej konkretnej chwili nie było łatwiejszej rzeczy. Miała świadomość, że jeśli nie ulotni się z piwnicy, zacznie zachowywać się dziwnie, na tyle dziwnie, że nawet ci, którzy jej nie znali, mogliby się zorientować, że coś jest nie tak. A tego przecież nie chciała. Nie chciała też zepsuć tego weekendu Clive’owi, więc jedyną, słuszną, właściwą i najprostszą opcją była chwilowa, natychmiastowa ewakuacja.
Szła do ich sypialni na miękkich, drżących nogach, czasami nawet podpierając się o ścianę. To było chore, to było popierdolone, że reagowała właśnie tak, że z zabawnej, seksownej i słodko uśmiechniętej dziewczyny zmieniła się w chodzącą, słabą katastrofę, w gówno, którym była dla swojego męża. Nie domknęła za sobą drzwi do pokoju, ale nie miało to już żadnego znaczenia. Zrobiło jej się gorąco, a zaraz potem zimno i wtedy dotarło do niej, że już w ogóle nie kontroluje swoich reakcji.
Największym problemem było jednak to, że usilnie nie chciała wierzyć w to, co powiedziała Priya. I w zasadzie nie wierzyła, bo w głowie jej się nie mieściło, że ten Clive Bennett, którego znała, może nie na wylot i nawet niezbyt dobrze, mógłby kogoś skrzywdzić. Fizycznie. Bo przecież wiedziała, że czasami wyżywał się na niej słownie bądź swoimi humorami, ale to było nic… nic w porównaniu tym, czego doznawała od swojego męża. Problem pojawiał się jednak w momencie, kiedy docierało do niej, że Redford na samym początku też był słodki, uśmiechnięty i miły. Nie chciała jednak niesłusznie oskarżać Bennetta, ale nie chciałą też słuchać od tej plotkary, że mógł coś takiego zrobić. I nie chciała sugestii, że ten jeden, niewinny siniak na jej ręce jest jego dziełem.
Zamknęła drzwi w łazience, przekręcając kluczyk. Usiadła na zamkniętym sedesie i usilnie wciskała dłonie w drżące kolana. Przesiedziała tak kilka minut, próbując zapanować nad gonitwą myśli w głowie. Nic nie pomagało. Ani wdechy, ani wydechy, ani zamknięcie oczu i liczenie od dziesięciu. Nic. Ostatecznie wstała i podeszła do łazienkowej szafki z dwiema umywalkami. Zobaczyła swoje odbicie w szerokim, podświetlonym lustrze i skrzywiła się. Co ona, kurwa, tutaj w ogóle robiła?
UsuńOdkręciła kurek, woda szumiała, a ona nie robiła nic. Dopiero po chwili nabrała wodę w dłonie, obmywając zmęczoną twarz. Zignorowała fakt, że mogła zrujnować ten delikatny, ale dbały w szczegółach makijaż. Zimna woda pomogła, kolejne głębie oddechy również, ale wtedy usłyszała głos Bennetta.
Po pytaniu o Priyę, zakręciła wodę i nadal na lekko drżących nogach podeszła do drzwi, otworzyła je, może nie całkiem szeroko, ale wyszła zza nich i wsparła się o framugę, mając teraz Clive’a niemal na wyciągnięcie ręki. Oparła jednak też o tę framugę głowę, przymykając oczy na parę sekund, ręce skrzyżowała przy piersiach, co mogło świadczyć jedynie o tym, że wzbrania się przed wszystkim. Nawet przed nim.
Spojrzała na niego, nie beznamiętnie, bo przez jej buzię przebiegała teraz cała masa bliżej nieokreślonych, ciężkich emocji.
— Powiedziała, że… — urwała, wzdychając ciężko. — Nie wierzę w to, co powiedziała, ale… co ty robisz wśród tych ludzi, Clive? — spytała cicho, nie wyjaśniając o co chodzi. Nie od razu. — Oskarżają cię o to, że znęcałeś się nad Leah i jeszcze miała czelność pytać, czy ten siniak… — Uniosła w końcu jedną rękę, aby mu pokazać. — To też twoja sprawka. Wiesz? — Odwróciła na moment wzrok, wpatrując się teraz w przestrzeń gdzieś ponad jego ramieniem. — Nie ma pojęcia, o czym mówi. — Dodała tylko szeptem.
out of the two of us, I'm the total fucked up wreck
Clementine nie wiedziała o tym, jak samotny czuł się w Mariesville Clive Bennett. Nie mówił jej o tym, a ona nie pytała, bo w zasadzie nie miała po co pytać. Żyła swoją własną samotnością, bo choć miała znajomych z pracy, z sąsiedztwa i tych powiązanych z Redfordem, to była samotna. Nikt nie wiedział przecież o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami jej własnego domu, nie miała do kogo napisać wtedy, kiedy tego potrzebowała, nie mogła z nikim porozmawiać. Szukała namiastki bliskości i tę znajdowała w towarzystwie Bennetta, dlatego korzystała z niej tak często, jak to tylko możliwe. I tak, jak Clive nadal żył tym, co utracił, tak ona żyła tym, czego nigdy mieć nie mogła. Życiem, które nie było dla niej pisane, choć gdyby tak miała się nad tym zastanowić, to gdyby nie ten pierwiastek przemocy, który do tego życia wprowadzony był przez Tommy’ego, to jej życie byłoby całkiem dobre, całkiem udane i wtedy zdrada męża mogłaby ją boleć, mogłaby ruszyć jej sumienie, ale tak nie było. Clementine nie miała żadnych wyrzutów względem tego, co robiła z Bennettem. Raz, że nikomu nie musiała się do tego przyznawać, a dwa - po prostu to lubiła. Lubiła seks z nim, nawet jeśli próbowali odzierać go z emocji i zwyczajnie się pieprzyli.
OdpowiedzUsuńDogadywali się. Nie tylko na płaszczyźnie związanej z łóżkiem, bo okazywało się, że także poza nim, chociaż przecież to wszystko było na pokaz. I to na pokaz mogło ich zgubić, ale kto by się tym przejmował?
I tak, jak Clementine po cichu i skrycie dość często się nad sobą użalała, tak teraz nie zamierzała tego robić. Ale nie zamierzała też udawać, że słowa Priyi, która nieumyślnie poruszyła temat więcej niż bolesny dla samej Clemmy, jej nie ruszyły. Bo ruszyły. A nawet trochę i zabolały. Dlatego wyszła i próbowała ochłonąć w samotności, po cichu, żeby nie robić scen i nie kręcić dram, które dzisiaj nie był tutaj nikomu potrzebne.
Clive robił, co mógł, a Clemmy mu w tym towarzyszyła i też robiła, co mogła. A nie mogła zbyt wiele, bo jak się okazywało, niewiele wiedziała i ta niewiedza blokowała ją w czymkolwiek. Priya zaskoczyła ją informacjami, które — jak domyślała się Clemmy, były wyssane z palca. Przecież wiedziała, wiedziała doskonale, że Clivey nie uderzyłby ani jej, ani Leah, ale… ale co? Nie był Tommym Redfordem i tego była pewna. Miał zupełnie inne spojrzenie i choć wydawał się zagubiony, i choć mianował się swoim najgorszym wrogiem, to nie był skończonym skurwysynem. Był ofiarą wydarzeń, które wstrząsnęły jego życiem i nie szukał pomocy, więc nawet gdyby mocno chciała i gdyby potrafiła, to nie mogła mu pomóc.
A Clive nie mógł pomóc jej. Nie mógł jej wyrwać z tego małżeństwa, no bo jak? No bo po co? I dlaczego miałby w ogóle chcieć jej pomagać, skoro nic do siebie nie czuli? Skoro ona, poza tym dobrym, właściwie to nieziemskim seksem, była mu więcej niż obojętna? A on dla niej był równie obojętny, bo przecież tak bardzo starała się o to, żeby tak właśnie było? Jakie mieli, kurwa, wyjście z tej całej chorej sytuacji? Patrzeć na siebie tak, jakby świata poza sobą nie widzieli? Mogli, ale niczego dobrego im to nie gwarantowało. Więc pozostało jedno wyjście, o którym zapomnieli.
Takie, że faktycznie lepiej byłoby dla ich dwójki, gdyby Clementine została w Mariesville, a Clive przyjechał tu sam albo w towarzystwie głupiutkiej, cycatej blondynki. Blondynki, której nie tłukł mąż, która nie miała nieprzepracowanej traumy i która pewnie przyciągałaby wzrok jeszcze bardziej niż sama Clemmy. Która szczebiotałaby nad jego uchem i gasiła Leah swoim seksapilem. Dlaczego wybrał więc Clem jako swoją osobą towarzyszącą? Bo miała ładną buzię, bo mogła stanowić faktyczną konkurencję dla Leah? Wolała się nie zastanawiać.
— I wiem. — Odpowiedziała na jego sugestię. Bo miał, kurwa, rację. Była jedyną osobą tutaj, która powinna wiedzieć o tym, że nikogo nie uderzył. Jedyną poza Leah, która nie tyle powinna wiedzieć, co po prostu wiedziała, ale i tak postanowiła szerzyć nieprawdę w kręgu ich wspólnych znajomych. — Przecież wiem. Nie jesteś jak…. — dodała ciszej, widząc to, jak zmieniła się jego twarz. Dlatego urwała, bo sama musiała siebie przystopować w tym, co chciała powiedzieć. A potem drgnęła, chociaż jego dłoń wylądowała na framudze po drugiej stronie. Wyprostowała się, patrząc jak ten siada na łóżku. — Tylko dlaczego pozwalasz myśleć tamtym, że jest inaczej? — spytała, bo to było w tym wszystkim najdziwniejsze. Nie oskarżenia, nie kłamstwo, a to, że Clive im pozwalał w to kłamstwo uwierzyć.
UsuńWestchnęła cicho, przesunęła palcami po włosach, odgarniając je tym samym w tył. I zerknęła w stronę drzwi pokoju, zza których odezwały się rozbawione głosy. Można było wywnioskować, że Kiera wygrała w rzutki i Cory strasznie źle zniósł przegraną, na tyle źle, że zarządził dolewkę, kolejne drinki i pizzę.
Clemmy, wbrew pozorom, wbrew temu chwilowemu załamaniu, któremu się poddała, doskonale wiedziała po co tutaj była i co miała robić. Miała być idealną, perfekcyjną dziewczyną Clive’a Bennetta. Cofnęła się do łazienki tylko po to, aby szybko zerknąć na swoje odbicie i upewnić się, czy nigdzie nie ma drobinek skruszałego tuszu do rzęs. Otarła skórę pod oczami i wróciła do sypialni. Podeszła bliżej łóżka, na którym siedział Clive.
— Chodź, napijemy się — zaproponowała, bo przecież po to tutaj przyjechali, prawda? Bo to, żeby świetnie się bawić, żeby być zakochanymi w sobie na zabój, żeby utrzeć Leah jej śliczny nosek i żeby udowodnić sobie, że nic do siebie nie czują.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń. Oboje ochłonęli, mogli więc teraz razem ruszyć na podbój imprezy. I choć wiedziała, że rozsądnym byłoby zwrócić Priyi uwagę na to, co mówiła, tak miała świadomość, że wtedy drama byłaby nieunikniona, a przecież nikomu na tym nie zależało.
I think we deserve each other
Nie potrzebowali ratunku. Właściwie to potrzebowali. I jedno, i drugie, ale nie od siebie nawzajem. Przynajmniej tak wynikałoby z ich układu, który teoretycznie był prosty, a praktycznie zaczął się jebać w momencie, kiedy z ich pieprzenia robiło się coś więcej, choć uparcie tego nie przyznawali, ba, Clemmy to chyba nawet trochę wypierała, bo też dlaczego miałaby czuć coś do faceta, z którym przespała się pierwszy raz kilkanaście lat temu, a teraz pozwalała regularnie wpadać mu do swojego małżeńskiego łóżka tylko po to, aby sobie ulżyli. Bo tu o ulgę chodziło, prawda? O ulgę i tę szczyptę przyjemności, która za każdym razem była coraz bardziej obezwładniająca, która była uzależniająca i bez której żyło się trochę ciężej. Ale poza tym, to nie powinna doszukiwać się niczego więcej. Ulga, przyjemność i tyle. Koniec. Kropka. Nic więcej.
OdpowiedzUsuńTo dlaczego tak dziwnie i niewygodnie patrzyło jej się na to, jak już kolejny raz tego dnia mota się w chaosie w tej sypialni? Dlaczego miała wrażenie, że sobie z czymś nie radził, ale wcale nie zamierzał też nikomu o tym mówić. Zwłaszcza jej? Bo skoro nie podjął tematu, gdy uchylała nieświadomie furtkę, to pewnie nie zamierzał nigdy chwytać się w rozmowie kwestii przemocy. Może nie miał świadomości, a może nie chciał jej mieć. Może celowo nie zauważał pewnych rzeczy, bo mimo świetnego maskowania się przez Clemmy, to on spędzał z nią najwięcej czasu, nawet krótko po tym, jak Tommy wyjeżdżał z Mariesville, więc mógł zauważyć. Cokolwiek. Właśnie te niepokojące siniaki. Zresztą, podczas pobytu w szpitalu w Camden usłyszał o pękniętych żebrach. Nie podjął tematu i ona też tego nie chciała, chociaż może gdzieś podświadomie liczyła na to, że ktoś ten temat w końcu zacznie, że nie będzie musiała udawać, że w końcu wyleje z siebie te wszystkie żale i zacznie życie na nowo.
Tylko tym kimś z pewnością nie była Priya, która nie miała pojęcia o życiu Clementine Redford. Ona znała kogoś, kto był Clemmy, a spytana o nazwisko odpowiedziałaby, że Dashwood. I ta Clemmy, która dzisiaj robiła świetne wrażenie na imprezie urodzinowej, nie miała męża, nie była ofiarą przemocy, nie pałętała się po niezliczonej ilości szpitali i nie była kochanką Clive’a Bennetta, który poza nią pierdolił dziesiątki innych, równie chętnych kobiet. A może nawet bardziej.
Poczuła dziwne, ciężkie do określenia ukłucie, kiedy Clive wstał z łóżka i ominął nią, ignorując kompletnie wyciągniętą w jego stronę rękę. Także zdecydowanie oboje potrzebowali pomocy i ratunku, ale żadne z nich nie mogło albo nie chciało o to poprosić. Clementine westchnęła zatem, kiedy nie zostało jej nic innego i zgodnie z jego niemą sugestią, wyprzedziła go w drodze do drzwi.
— Dobrze, że wszystko masz w dupie — przyznała tylko cicho, wzruszyła ramionami i tyle. Skoro Clivey faktycznie miał wszystko w dupie, łącznie z Leah i całą tą sytuacją, o której próbowała z nim teraz porozmawiać i to nie dlatego, że w niego zwątpiła, bo nie wątpiła w to, że był dobrym facetem i że nie uderzyłby nikogo, nie bez powodu i nie prywatnie, bo to co na służbie, pozostawało na służbie, ale… po prostu się zmartwiła. Zmartwiła się tym, że pozwalał innym siebie traktować niezbyt… lojalnie. I bez szacunku. Jednak, skoro dał jej do zrozumienia, że to nie jej sprawa, to ona też zamierzała mieć to w dupie i świetnie się bawić. Bo jakie miała inne wyjście?
Wrócili więc do tej przepastnej kuchni połączonej z salonem i Clementine niemal natychmiast ułożyła te swoje pełne, ładne usteczka w szeroki uśmiech.
— Usłyszałbyś — zapewniła Cory’ego w odpowiedzi na jego dosadną zaczepkę i nawet puściła mu oczko. Spotkało się to ze zbyt głośnym śmiechem Priyi i głośnym prychnięciem solenizanta. I czy to możliwe, że dostrzegła pewien grymas na słodkiej buźce Leah? Nie zamierzała się tym przejmować.
— Trzymaj, Clemmy. — Kiera wręczyła jej do ręki kolejnego kolorowego drinka, więc postanowienie o nie mieszaniu alkoholu odchodziło w niepamięć. Tak samo, jak w niepamięć puściła rozmowę z Priyą, a potem krótką konfrontację z Clivem w ich sypialni. Tym razem to Marcus podgłośnił muzykę, Clemmy, robiąc spory łyk drinka, sięgnęła po kawałek wystygniętej pizzy. Wiedziała, że dzisiaj wszyscy zapomną o umiarze i popuszczą hamulce. Nie zamierzała zostawać w tyle.
UsuńI mogłoby się wydawać, że w tym wszystkim wręcz ignorowała Bennetta, bo kiedy tylko wyszli z sypialni, unikali kontakt fizycznego i nawet wzrokowego. Clementine była posłuszna i całkiem pojętna, więc grała rolę tak, jak zażyczył sobie tego Clive. Radosna, ale nie nachalnie, seksowna, najzajebistsza dziewczyna w całym stanie. Clemmy wsparła się biodrami o wysoki blat kuchennej wyspy, zerując drinka, kiedy nagle w tle poleciała piosenka Britney Spears. Zaśmiała się, bo nie spodziewała się takich hitów, ale wcale nie potrzebowała wiele — poza kolejnym drinkiem w ręce, który pojawił się tam szybko, żeby dać się wyciągnąć Priyi i Kierze, która rozochocona wygraną w rzutki wcale nie miała już tak wyjebane we wszystko, aby pośpiewać przed wielkim ekranem.
I don't think so, bby
Wiele rzeczy, które wiązały się z Clivem nie powinny jej obchodzić. I nie obchodziły, prawda? Sam Clive obchodził ją tylko w stopniu, w jakim musiał — czy przyjedzie, czy wejdzie, czy się rozbierze. Proste. Wszystko było takie, kurwa, proste. Banalnie. Dlaczego zatem Clementine sama sobie robiła sieczkę z mózgu, zbytnio wszystko analizując?
OdpowiedzUsuńDlaczego, tak bardzo nie radząc sobie ze swoim życiem, często dając upust temu całemu użalaniu się, po cichu, w samotności, szukała czegoś, co było jeszcze gorsze? Czy aby na pewno szukała w Bennetcie tylko i wyłącznie pocieszenia, bliskości i namiastki normalności? Ale skoro to wszystko nie powinno jej obchodzić i Clive, chcąc nie chcąc, dawał jej to do zrozumienia, to jej nie obchodziło, a przynajmniej nie dawała po sobie poznać, że mogłoby ją obchodzić. Już nie.
Jak się sam przekonał, Clementine bardzo szybko wchodziła w rolę i robiła to o tyle skutecznie, że nawet sam Clive nie miał jej nic do zarzucenia, a nawet ją pochwalił i, cholera, mógł być z niej dumny. Kto na jego miejscu by nie był? Nieważne, czy byłaby udawaną, czy prawdziwą dziewczyną — każdy facet miałby prawo być dumny i miałby prawo traktować ją jak swoje trofeum, bo bądźmy szczerzy — wyglądała zajebiście, nie była głupia i umiała się zachować w towarzystwie, a jak patrzyła na swojego wybranka to tak, jakby nie widziała poza nim nic więcej.
Ten drobny kryzys, który miał teraz miejsce w jej ślicznej główce, został szybko zażegnany, a Clemmy poddawała się zgrabnie nurtowi imprezy, o wiele chętniej rozmawiając i bawiąc się Kierą niż Priyą, która teraz osaczała swoją osobą innych. Clementine, choć pozornie beztroska, wiecznie z drinkiem w dłoni, co rusz, spoglądała w kierunku Clive’a, odwracając się za siebie. A kiedy spotykała, zupełnym przypadkiem oczywiście, jego spojrzenie, posyłała mu promienny, coraz bardziej procentowy uśmiech. Przy kolejnym drinku, który razem z Kierą opróżniły w zdecydowanie zbyt szybkim tempie, Clementine straciła rachubę i poczuła pierwsze zawroty głowy. Szumiało jej niesamowicie przyjemnie, ciało było błogo rozluźnione, a ona sama nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy miała tak dobry humor.
Nie umykało jednak jej uwadze to, że Clive takiego nie miał. Nie uśmiechał się zbyt często, niewiele mówił i pił. Nie była od tego, żeby zwracać mu uwagę, a od tego, żeby się prezentować i dobrze bawić, więc skoro, de facto, Bennett był jej obojętny, to tak też się zachowywała. Nie jak nadmiernie troskliwa i przesadnie kontrolująca dziewczyna, przecież tego nie potrzebował, był w gronie swoich znajomych, bliskich znajomych, a ona musiała wyrzucić ze swojej głowy te myśli, że byli fałszywi i obłudni, i że traktowali go jak gówno. Skoro miał to wszystko w dupie, to ona też.
I choć Clementine potrafiła się przejmować i po prawdzie przejmowała się tym wszystkim bardzo, może nawet zbyt bardzo, ale świetnie szło jej udawanie, że jest inaczej. Jedynym znakiem, że się martwi, mogły być te coraz częstsze spojrzenia rzucane w kierunku Clive’a. Więc kiedy w końcu padło hasło jacuzzi, Clementine spojrzała na niego i skinęła w głową. Porozumieli się bez słów. Cóż, może nie zareagowała tak entuzjastycznie jak sama Kiera, ale szybko dołączyła do nich swoim śmiechem i zapewnieniem, że już leci po kostium. Więc poleciała, ale po drodze do sypialni, podeszła do Clive’a, na zdecydowanie zbyt miękkich nogach, lekko chwiejnym krokiem. Oparła dłoń na jego biodrze, wspięła się na palce i cmoknęła delikatnie jego policzek, właściwie to trafiając bliżej żuchwy. Pachniał whisky, a ona na jego skórze zostawiła owocowy smak swojego drinka. Dbała o to, żeby takie niuanse nikomu nie umykały, zwłaszcza, że jej też nie umknęło to, jak Leah uwiesiła się ramienia Cory’ego.
Nie przedłużając jednak przedstawienia, Clemmy czmychnęła do ich sypialni, gdzie rozkopując swoją torbę, wyciągnęła w końcu dwuczęściowe bikini. Prosty, dość mocno wycięty z krój z lekko usztywnianymi miseczkami podkreślał wszystkie atuty Clementine, a jasny, pudrowy róż odcinał się ładnie od opalonej skóry.
Przebrała się, ale żeby nie paradować po domu w samym stroju, wrzuciła na siebie luźny t-shirt, który miał służyć za piżamę, żeby nie męczyć się więcej z sukienką, której rozpinanie na wiele guzików było zwyczajnie czasochłonne. Kiedy wychyliła się z sypialni, przed jej nosem przebiegła roześmiana Priya. Clementine, zamknęła za sobą drzwi i podążyła z uśmiechem za dziewczyną. Kołysząc się nieco bardziej na boki niż to konieczne, spięła włosy w wysokiego, niedbałego koka, nie radząc sobie z pojedynczymi kosmykami, które teraz okalały jej roześmianą buzię.
UsuńWeszła na taras, który był spory, a poza jacuzzi, był tam też stół i krzesła, więc każdy miał sobie znaleźć miejsce. Muzyka wcale za specjalnie nie ucichła, ich śmiechy i głosy też nie.
— Clemmy, mam drinki, chodź! — To była Kiera, która już moczyła tyłek w ciepłej wodzie. Clementine odszukała jednak wzrokiem Clive’a, podeszła bliżej niego i ściągnęła ten zbędny t-shirt. Clive doskonale wiedział, jak wyglądała pani Redford, tfu, panna Dashwood, bez ubrań.
— Musisz dużo ćwiczyć — odezwała się nagle Priya, która właśnie weszła na taras. Clementine przewiesiła koszulkę przez oparcie jednego krzesła, przesunęła dłonią po ramieniu Clive’a.
— Bo ćwiczę — odpowiedziała z uśmiechem, a potem wróciła uwagą do Clive’a. — Nie wchodzisz? — spytała, ale zaraz potem ponowiło się nawoływanie Kiery. Clementine więc, unosząc pytająco brew, rzuciła mu jeszcze kontrolne spojrzenie, a potem weszła zgrabnie do jacuzzi, zajmując miejsce obok Kiery. Niemal od razu w jej dłoni znalazła się szklaneczka, tym razem z whisky z lodem. Clementine wiedziała, zbyt dobrze wiedziała, że ciepła woda i para wcale nie sprawią, że poczuje się trzeźwiejsza, a wręcz przeciwnie, ale wcale nie zamierzała protestować.
together we can be the worst
Clementine przestawała myśleć o czymkolwiek. Jej myśli, wraz z każdym kolejnym łykiem alkoholu, coraz rzadziej uciekały do rozmowy, którą odbyła w piwnicy z Priyą, a którą później przeniosła do sypialni i skonfrontowała z Bennettem. Jeszcze rzadziej, bo niemal w ogóle jej myśli nie uciekały do jej męża. Dzisiaj nie miała męża, dzisiaj była kimś kompletnie innym, wolnym i beztroskim. Kimś, kim równie chętnie byłaby na co dzień, a nie tylko od święta. Wiedziała jednak, że to niemożliwe, a mimo to całkiem łatwo przyszło jej dzisiaj o tym zapomnieć. Pewnie za sprawą imprezowego towarzystwa, ale i alkoholu, którego sobie dzisiaj nie szczędziła.
OdpowiedzUsuńRozmawiała ze wszystkimi, którzy świetnie spędzali jazz w buzującej, niemal gorącej wodzie. Ostatecznie Cory był otoczony Leah i Kierą, które wiecznie zaśmiewały się z jego durnych żartów, a Clementine siedziała obok Kiery, między nią a Marcusem, bo ten odgradzał ją — i całe szczęście — od Priyi. Prawda była jednak taka, że po Clementine nic nie było widać. Nie była ani smutna, ani rozzłoszczona, ani zawiedziona, ten delikatny, czarujący uśmiech niemal nie znikał z jej buzi, kiedy rozmawiała z tymi wszystkimi ludźmi. To miało być ich pierwsze i ostatnie spotkanie, ale Clemmy chciała, żeby zapamiętali ją jak najlepiej, żeby mieli poczucie, że ich Clivuś miał naprawdę fajną dziewczynę.
Podczas posiadówki w jacuzzi, dostała drugiego drinka, jak, co i kiedy — nie wiedziała, nie protestowała. Nie hamowała się, a póki jeszcze kontrolowała to, co mówi, wcale nie zamierzała się powstrzymywać. Szumiało jej coraz bardziej w tej ślicznej główce, ale wiedziała, że gdyby tylko wstała, zawroty i tak mogłyby się nasilić.
Wtedy też do niej podszedł Clive. Chociaż czy aby na pewno do niej? Nie uznawała, aby musiał jej pilnować, nie teraz, kiedy byli wszyscy razem i większość odpuściła już sobie zadawanie niewygodnych pytań i wbijanie szpileczek. Było miło, ale przez całe towarzystwo przemawiała coraz większa ilość wypitego alkoholu. Żarty był coraz bardziej kąśliwe, śmiechy głośniejsze, a podteksty coraz bardziej wyraźne.
Clementine zadarła głowę, spoglądając ku górze, w kierunku Clive’a. Uśmiechnęła się do niego, a choć jej spojrzenie mogło wydawać się teraz nieco mętne przez wypity alkohol, patrzyła na niego więcej niż uważnie.
Wilgotną dłonią sięgnęła do jego uda, odwracając się nieco w bok. Dość naturalnie i oczywiście, że nienachalnie, ale szukała jego towarzystwa. Trudno było go nie szukać, kiedy, wbrew wszystkiemu, kojarzyło jej się przede wszystkim z przyjemnością.
— No coś ty. — Zaśmiała się cicho. — Są blisko — dodała jednak nieco ciszej, ale tak samo jak Clive, chcąc, aby pozostali też ją słyszeli. Któraś z dziewcząt sapnęła niby to oburzona, ale zaraz potem też zachichotała.
— Ale chyba już wyjdę — zadecydowała ze spokojem, czując się wśród tej parującej wody coraz gorzej. Dopiła whisky, niemal na jeden łyk, krzywiąc się przy tym okropnie i kiedy już opanowała mimikę, podniosła się. Stojąc w jacuzzi górowała teraz na Clivem siedzącym na jego obrzeżach. I pozwoliła sobie na to, aby z czułością, która teraz nie była dyktowana odgrywanym przedstawieniem, a tym, co faktycznie mogła czuć Clemmy, choć oczywiście nadal żyła w przekonaniu, że nic nie czuła, przeczesać mokrymi palcami jego włosy. Poprawiła też, zaraz po tym czułym geście, górę od swojego bikini, upewniając się, czy jej małe, ale zajebiste cycki, są na miejscu. A że stała przodem do Clive’a, to pozostali panowie mogli obserwować bez skrępowania jej tyłek. Bo też czemu nie.
No i trochę jednak liczyła na pomoc Clive’a, bo wyjście z jacuzzi z karuzelą w głowie mogło graniczyć z cudem, a ostatnie czego chciała, to wywalić się na tym pięknym tarasie i narobić sobie kolejnych siniaków.
I will be your only misfortune
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńClive w tym całym swoim smutku, użalanku i wszystkim, co dzisiaj z niego wypływało, zapominał, że nie istniał tylko on, i że mętlik w głowie Clementine nie był wywołany tylko tym, co powiedziała Priya. a może nawet i był, ale myśli Clementine zdołały dopaść już tematu jej własnego męża, tego, że akurat Tommy Redford faktycznie ją tłukł. Wierzyła w to, że Clive nie uderzył Leah i wiedziała przecież, że nigdy nie skrzywdził jej, choć ich relacja była zgoła inna niż jego związek z Leah. Czasami, owszem, zachowywali się wobec siebie nieco brutalniej, ale oboje wyrazili na to zgodę i oboje tego chcieli, a pośpiech i niemal nieustanny brak czasu zmusił ich nie raz i nie dwa do takich właśnie rozwiązań.
OdpowiedzUsuńClementine więc w swojej głowie wałkowała słowa Priyi, ale raczej pod tym kątem, że powinna jej wykrzyczeć, że jeśli chciałaby porozmawiać z ofiarą przemocy, to właśnie miała ją przed sobą, ale… to tak nie działało. Clementine przed nikim nie przyznawała się do swojej życiowej roli, a dzisiaj była ona nieco inna niż na ta na co dzień.
Dlatego wyszła z jacuzzi z jego pomocą, nadal się do niego uśmiechając. Była na pewno bardziej dziabnięta niż w tym, kiedy zaczepiła go ostatnio pod The Rusty Nail, kiedy ten pełnił swoją służbę. Zachwiała się, gdy wyszła z wody i odwróciła tylko po to, aby dostrzec, że Leah też postanowiła się właśnie ewakuować. I trochę ją zdziwiło, że Clive postanowił pójść za nią.
Właściwie to nie za nią, bo przecież miał prawo pójść do kuchni. Możliwe, że zgłodniał, prawda? Wydawało się jednak, że nikt poza Clemmy nie zwrócił na to uwagi, ale też nikt poza nią nie został tak… porzucony? Odwróciła się więc w stronę tych, którzy w najlepsze bawili się jacuzzi. Rzuciła jakimś żartem, który rozbawił nawet Bena. Wytarła się ręcznikiem, a potem na mokry strój ubrała tę za dużą koszulkę, w jakiej się tutaj pojawiła. Mimo tego, że wieczór był ciepły, to jednak powietrze było chłodniejsze niż woda w jacuzzi.
Clementine weszła na poziom domu, gdzie była ich sypialnia. Skorzystała tam z toalety i wbiegła raźnie, a przynajmniej tak jej się wydawało, do kuchni. Zataczała się trochę na tych schodach, bo pokonywała je na miękkich nogach. Śmiała się jednak, bo dobry humor zdawał się jej nie opuszczać.
Kurwa, czuła się zajebiście wolna tego wieczoru. Tak zajebiście, że… Zamarła w momencie, kiedy sięgnęła po kawałek zimnej pizzy. Stała przy kuchennej wyspie i miała idealny widok na Clive’a i Leah. Zamrugała kilkakrotnie, jakby łapiąc ostrość. Wgryzła się w tę pizzę, ale szybko odłożyła ten kawałek. Nie ruszała się.
Właściwie to nie wiedziała, co robić. Wrócić na dół i zanurzyć się w tym jacuzzi? Usiąść na tej wielkiej kanapie i włączyć telewizor? Stała w miejscu, obserwując te wszystkie emocje, które rysowały się na twarzach, ale i w sylwetkach rozmawiających. I nawet w pewnym momencie, kiedy Leah pchnęła Clive’a, chciała tam wejść, ale zdołała zrobić jeden krok w stronę przeszklonej ściany, gdy Clive’a odwdzięczył się Leah tym samym.
Widziała. Widziała to wszystko, co się działo na jego twarzy. Widziała tą rezygnację, smutek i ból. Nie był w stanie tego ukryć, nawet wtedy, kiedy w końcu dostrzegł ją w tej kuchni. Clementine może i była pijana, ale nadal była w stanie połączyć fakty i myśleć stosunkowo racjonalnie.
Przez chwilę jednak stali naprzeciwko siebie. Clive wpatrując się w nią, a ona w Clive’a, w tej lekko już przemokniętej koszulce. Westchnęła cicho i był to pierwszy dźwięk, który pojawił się w kuchni po tej soczystej kurwie, która wyrwała się z jego ust.
— Dobrze, że to nie o mnie — rzuciła w przypływie głupiej, lekko pijackiej weny, gdy tak na niego patrzyła. Cóż, w jej opinii Leah też była głupią kurwą, ale ona nie była uprawniona do wydawania opinii, zwłaszcza w temacie byłej dziewczyny Bennetta.
Zrobiła kolejne parę kroków w jego stronę, doskonale zdając sobie sprawę, że Clive czeka na jej reakcję. A ona… kurwa. Wiedziała przecież, że Clive nie uderzyłby Leah, a teraz… Działał pod wpływem tych wszystkich słów, których Clemmy nie mogła usłyszeć, a które pewnie nie był przyjemne. I działał pod wpływem alkoholu, którego wypił dość sporo.
UsuńClementine było go żal. Było jej przykro, od samego początku, kiedy tylko dowiedziała się, że Leah to jego była i teraz rucha się z Corym.
Podeszła już tak blisko, że stała na wyciągnięcie ręki, którą zresztą wyciągnęła, aby delikatnie musnąć palcami jego ramię. Może i była wstawiona, nawet bardzo, może i wcześniej dała mu powody do tego, aby zwątpił w to, że ona mu wierzyła, ale teraz miała okazję do wszystko zrekompensować. I chciała. Bo kurwa, zasługiwał na to, żeby ktoś przy nim był.
— Chcesz pogadać? — spytała cicho, chociaż nie była pewna, czy to dobry moment na rozmowy. Ale czy mieli mieć lepszy. — Odpocząć? — dodała, mając w domyśle oczywiście to, aby odpocząć od ludzi.
I'm here to help you, right?
Nikt nie wątpił w to, że w tym wszystkim chodziło o Bennetta. Że to był jego wyjazd, jego znajomi, jego sprawy. Clementine służyła tylko jako ładne tło, jako ktoś, kto miał się zaprezentować, zabawić, roześmiać w odpowiednim momencie i powzdychać nad czyimś pierścionkiem w nieco innym. Robiła wszystko to, odczytując intencje i zamiary Clive’a oraz pozostałych niemal bezbłędnie, a biorąc pod uwagę fakt, że nikogo tam nie znała, to radziła sobie wręcz wybitne. Bo gdyby tak się zastanowić, to nie znała nawet Bennetta. Wiedziała, miała przeczucie, że był dobrym facetem, a dzisiaj upewniła się tylko co do tego, że był skrzywdzony i potraktowany więcej niż niesprawiedliwie, ale ewidentnie nie chciał jej do tej sprawy dopuszczać. Nie chciał tam dopuszczać nikogo. Miotał się, gubił, ranił. A ona mogła tylko stać i to obserwować, choć przecież powinno to być dla niej co najmniej obojętne.
OdpowiedzUsuńI chciała, żeby tak było, ale kiedy zobaczyła, co Clive robi z Leah, było jej trudno zachować tę obojętność. Naprawdę nie rozumiała, co Clive jeszcze szukał u tej głupiej kurwy, suki i w ogóle. Nie rozumiała i nie miała zrozumieć, choć Bennett ewidentnie był skrzywdzony i smutny. Miała to olać? Musiała, ale nie było to wcale takie łatwe do realizacji.
Może się nawet łudziła, że podchodząc do niego z tą całą swoją łagodność, którą wręcz emanowała, coś się zmieni. Ale nie zmieniło się nic. Clive nadal był tym samym dupkiem, znowu przywdział tę samą maskę co każdego innego dnia, kiedy się spotykali.
Drgnęła i cofnęła jego rękę, słysząc to krótkie zostaw mnie. Tego się nie spodziewała, choć mogła. Właściwie to nawet powinna się była tego spodziewać. Opuściła ręce luźno wzdłuż swojego ciała, zmrużyła oczy, pozwalając mu jednak się wyminąć. Nie zamierzała odgrywać żadnej rozdzierającej serce sceny. To nie byli oni. Przecież nic do siebie nie czuli, na jakiej więc podstawie miałaby teraz mówić cokolwiek? Chciała mu pomóc, chciała przy nim być, kiedy ewidentnie potrzebował kogoś obok siebie, ale skoro on wiedział lepiej, skoro czuł inaczej…
Spojrzała krótko na niego, kiedy pił zimną wodę. Wzruszyła ramiona, widząc jak wychodzi z kuchni. Nie goniła go. Słyszała jednak jego kroki i trzaśnięcie drzwiami. Zrobiło jej się przykro, jasne, że zrobiło jej się przykro, bo może dzisiaj chodziło o Clive’a, o jego znajomych, jego imprezę i jego uczucia, ale Clementine nie była w stanie wyłączyć własnych, nie była w stanie zapomnieć o tym, że jest człowiekiem i że ma prawo odczuwać coś takiego, jak troskę czy żal, czy nawet rozgoryczenie. Wypity alkohol tylko wszystko to potęgował.
Jednak, jeśli Clive mógł być czegoś pewien, to tego, że Clementine była posłuszna i nie trzeba było powtarzać jej dwa razy. Zostawiła go. Zgodnie z jego życzeniem. Złapała pudełka z pizzą i zeszła do reszty towarzystwa, tymi schodami prowadzącymi bezpośrednio do ogrodu. I tak, jak się tego spodziewała, większość powitała ją niesamowicie entuzjastycznie.
Śmiali się, pili, choć Clementine z tym ostatnim uważała, coraz częściej sięgając po wodę. Kiedy ktoś w końcu zapytał o Bennetta, miękko wybrnęła informująć, że źle się poczuł i tylko Leah wydawała się nie być tym przejęta, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Clemmy, która się uśmiechała, która chętnie zagrała w pokera i która — nie chcąc wchodzić do sypialni — z wdzięcznością przyjęła miękki koc, gdy noc robiła się coraz chłodniejsza, a ona coraz bardziej trzeźwa. Minęła godzina, a może nawet i dwie, odkąd Clive zaszył się w ich pokoju. Pierwsze osoby zaczęły ziewać, a Clementine sprytnie wykorzystała fakt, że Kiera postanowiła się ulotnić do spania, i zrobiła to samo. Z kocem na ramionach, boso, z dwiema butelkami wody weszła do sypialni.
Ostrożnie otwierając drzwi, stawiając ciche kroki na podłodze. Zamknęła je za sobą, delikatnie i dało się słyszeć tylko ciche zatrzaśnięcie się zamka. Dostrzegła Clive’a na łóżku, ale postanowiła go kompletnie zignorować.
Rzuciła koc na fotel, który stał w rogu pokoju obok długiej komody. Postawiła jedną butelkę wody na szafce nocnej po stronie łóżka, na której jak się domyślała miała dzisiaj spać. Obeszła łóżko i drugą postawiła tuż przy Clivie, a potem bez żadnego słowa podeszła do swojego bagażu. Wyciągnęła kosmetyczkę, czystą bieliznę i koszulkę, zamknęła się w łazience.
UsuńClementine z jednej strony nie chciała teraz spędzać z nim czasu i pewnie gdyby była trzeźwa, to poszukałaby kluczyków do jego auta i po prostu odjechała, ale poza tym, że czuła się jak ostatni śmieć, to nie była lekkomyślna. Właściwie to była czasami nawet zbyt rozsądna, a jedynym, co kłóciło się z jej rozsądkiem, był ten pieprzony romans z Bennettem. Z lokalnym policjantem, którego w Mariesville znał niemal każdy.
Wzięła prysznic, bo też nie pozostawało jej nic innego. Nakremowała buzię, skórę posmarowała lekkim balsamem i ubrana jedynie w prosty t-shirt i majtki wyszła do sypialni, którą cały czas, nieustannie odkąd weszła do pokoju, rozświetlało miękkie, ciepłe światło padające z lampki nocnej.
Czuła się nieswojo, niezręcznie i nie na miejscu. Równie niewygodnie czuła się wtedy, kiedy usiadła na brzegu łóżka, po całym dniu biorąc w końcu telefon do ręki. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale poza kilkoma powiadomieniami z aplikacji nic na nią nie czekało. Nikt do niej nie pisał i nikt nie dzwonił. Westchnęła cicho, ignorując niski stan baterii i po prostu odłożyła smartfona na półeczkę, obok butelki z wodą. Mimo prysznica nadal kręciło jej się jeszcze w głowie, nadal czuła się dziwnie miękka, a nogi miała niczym z waty. Położyła się na swojej części łóżka, wpatrując się w sufit, ale jednak leżenie wznak sprawiało, że karuzela nabierała na sile.
Obróciła się więc na bok, podkładając jedną rękę pod głowę. Teraz wpatrywała się w plecy Clive’a. Powinna go nienawidzić. Powinna mieć mu za złe to, jak ją potraktował. Powinna, ale, kurwa, nie potrafiła. Chciała go nienawidzić, bo tak byłoby lepiej dla nich obojga, ale przecież nie czuła do niego nic.
Ale czy aby na pewno? Czy był jej tak obojętny, jak próbowała to sobie wmówić? Czy naprawdę nic nie znaczył?
— Śpisz? — spytała cicho, tak cicho, że ktoś, kto spał, nie powinien się wybudzić, a ktoś, kto nie spał, mógł ją skutecznie zignorować. Ale to pytanie, które z jej ust wyrwało się niemal nieświadomie, nie mogło świadczyć o tym, że nic do niego czuła. A zaraz za słowami powędrowała znowu jej ręka, ta sama, którą nie tak dawno odtrącił. I znowu delikatni dotknęła jego ramienia.
Kurwa. To było pierwsze, co pomyślała, kiedy zetknęła się z ciepłą skórą jego ramienia.
Pierdol się, Clivey, a to nastąpiło zaraz potem, gdy zaciskała już powieki, cofając dłoń. Znowu go zostawiła, choć nie do końca, bo wciąż za nim leżała. I cały czas, wbrew wszystkiemu, zwłaszcza wbrew zdrowemu rozsądkowi, była przy nim, gotowa na rozmowę. Nie potrafiła go zostawić tak, jak sobie tego życzył.
Miała jednak świadomość, że świadczyło to tylko i wyłącznie o jej słabości. O tym, że była kurewsko słaba i wyłamywała się z tych niepisanych zasad, które rządziły ich układem.
Well, then just take my hand and be with me, my dear
Była na niego wkurwiona. Oczywiście, że tak. Bo traktował ją wyjątkowo niesprawiedliwie od samego początku, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła, zagryzła jednak zęby, zacisnęła pięści i szła w to dalej, wciągnęła się to przedstawienie, w to całe odgrywanie roli jego dziewczyny i zapomniała o jego fochu w drodze do Savannah. Clemmy była niewyobrażalnie wręcz cierpliwa, ale miała powód — w końcu czerpała też dobre rzeczy ze znajomości z Clivem. I te dobre rzeczy póki co przeważały na szali.
OdpowiedzUsuńPrawdą jednak było, że miał utrudnione zadanie, kiedy chciał pobyć sam w wilii pełnej pijanych ludzi. Dlatego go nie zatrzymywała, dlatego go nie goniła, doskonale wiedząc, że zamknięcie się w ich sypialni będzie właściwie jedynym wyjściem, które mu pozostało. Cieszyła się, że nie wpadł na pomysł wsiadania za kółko, że nie odjebał żadnej głupoty, poza tym pchnięciem Leah. Bo choć Clementine mogła się zapierać, że nic do niego nie czuła, to odetchnęła z ulgą, kiedy postanowił po prostu zamknąć się w pokoju i w nim pozostać. A to też świadczyło jedynie o tym, że nie był agresorem, którego zrobiła z niego Leah i za którego uważała go między innymi Priya.
Mogłaby być namolna. Ale jej złość, jej własny zawód i rozgoryczenie jednak kazały jej się trzymać z boku, a właściwie to z tyłu, dając mu przestrzeń, której potrzebował. Nikt z imprezujących nie podważył wersji Clementine, bo pewnie paru z nich miało też rzygać — mieszanka alkoholu, którą wszyscy w siebie wlali była zaskakująca i kacotwórcza. A Clemmy, chcąc nie chcąc, była jedyną na tarasie, która piła wodę, podczas gdy pozostali łoili kolejne procenty.
Dlatego też nie zaczepiała go, kiedy weszła do sypialni, ale też dlatego musiała go zaczepić, kiedy znalazła się już za jego plecami. Obserwowała, jak Clive obracał się w jej stronę. Westchnęła też cicho, zamykając na moment oczy, jakby to miało jej pomóc nie tylko w pokonaniu karuzeli, ale również w zebraniu myśli.
Kiedy otworzyła oczy, nie uciekała spojrzeń. Lampka zza jej pleców rzucała niewiele światła, ale mogła dzięki temu obserwować jego twarz. Wydawało jej się, że był już spokojniejszy. Podłożyła wygodniej tę rękę pod głową, próbując znaleźć sobie miejsce, ugięła nieznacznie nogi w kolanach, posyłając mu blady uśmiech.
— W porządku — odpowiedziała, nie zamierzając wcale mu przesadnie słodzić ani go okłamywać. — Trochę kręci mi się w głowie — przyznała jednak po chwili. Zza ściany dobiegały jeszcze dźwięki muzyki, bo kiedy ona i Kiera zbierały się do spania, pozostali postanowili przenieść się z ogrodu z powrotem do piwnicy. Clementine mimo tego nie musiała wcale podnosić głosu, żeby Clive mógł ją usłyszeć, w końcu leżeli blisko siebie, choć łóżko było szerokie i wcale nie musieli. A jednak, głupia, pijana Redford nawet teraz szukała jego bliskość. Choć była na niego zła i miała prawo być na niego zła.
Ale w porządku było na tyle, na ile mogło być. Impreza przebiegła, przynajmniej dla niej, bez większych rewelacji i jeśli nie wracała myślami do tego, co słyszała od Priyi — całość wieczoru prezentowała się całkiem nieźle. Miała wrażenie, że znajomi Bennetta ją polubili. Więc było w porządku. W tej konkretnej sytuacji było po prostu w porządku.
— A ty? — spytała cicho. — Jak się czujesz? — Dodała, odgarniając ze swojej twarzy wilgotne kosmyki włosów. Nie pytała go, czy było w porządku, bo nie było. Przecież widziała na własne oczy, że nie było w porządku. Ale teraz, kiedy Clive się uspokoił, kiedy pobył w samotności tyle, ile chciał, a przynajmniej tyle, ile mu pozwoliła, znowu nabierała tej odwagi, której zwykle mu brakowało. Bo wolała być grzeczna, cicha i uległa. Ale dzisiaj wcale nie zamierzała prawić mu morałów, tak naprawdę Clementine była ostatnią osobą, która mogła prawić mu morały. Była zepsuta, złamana i funkcjonowała na granicy wytrzymałości, a w jej życiu nie było nawet grama logiki. Nie mogła mu mówić, jak powinien żyć.
UsuńAle w przypływie tej właśnie odwagi, sięgnęła teraz chłodną dłonią do jego policzka i w geście, który nie powinien być mu znany, ale był, bo pozwoliła sobie na niego między innymi wtedy, kiedy leżała w łóżku z szytą ręką, odgarnęła jasne włosy Clive’a z jego czoła.
♥
Miała tu z nim przyjechać, więc przyjechała. Miała się wbić w jakąś zajebistą kieckę, więc się wbiła, choć może sukienka z materiału imitującego jeans nie była dla Clive’a specjalnie zajebista, miała oderwać się na jeden weekend od Mariesville, co też zrobiła, a poza tym to ładnie wyglądała, słodkie się uśmiechała i przez chwilę nawet nie musiała udawać, że dobrze się bawi. Bo bawiła się dobrze, a jedyne co udawała to dziewczynę Clive Bennetta, bo po tym, co zobaczyła przez oszklone drzwi kuchni, uznała, że lepiej byłoby dla wszystkich, żeby Clive nie miał dziewczyny. I to nie tak, że życzyła mu źle, bo Clementine nie należała do tego rodzaju ludzi, którzy mogliby komuś życzyć źle. No, może poza jej własnym mężem, bo temu skurwielowi życzyła jak najgorzej. Ale po prostu dzisiaj dostrzegła, że Clive miał całkiem sporo do przepracowania i nawet ona — ta cholernie pokrzywdzona i pokrzywiona Clementine Redford mogła to dostrzec. Oboje mieli sporo do przepracowania, oboje musieli podjąć jakieś decyzje i zamknąć pewne rozdziały, a Clive miał o tyle łatwiej, że mógł zamknąć ten rozdział nie czekając na nikogo innego, już nic, przynajmniej taką nadzieję miała Clemmy, nic go nie blokowało. Ani nikt. Clementine natomiast była zależna od nastrojów, humorków i obecności bądź jej braku Tommy’ego Redforda.
OdpowiedzUsuńJednak to nie o nią dzisiaj chodziło i doskonale o tym wiedziała, choć nie mogła nic poradzić na to, że poczuła się dotknięta, urażona i zwyczajnie zrobiło jej się przykro, kiedy Clive tak po prostu ją odepchnął. Bądź co bądź, Clementine poza tym, że była żoną-ofiarą, miała naprawdę średnią pracę, była po prostu zwyczajną, dobrą dziewczyną. Tylko nikt nie mógł tego dostrzec, bo nikomu też na to nie pozwalała. Aż do dzisiaj.
Wbrew wszystkiemu, otwarcie się przed Bennettem i na Bennetta nie było strasznie trudne, przychodziło z zaskakującą łatwością. Podobnie zresztą jak obserwowanie go w półmroku panującym w sypialni. Uśmiechnęła się równie krzywo, co i on, kiedy przyznał, że czuł się beznadziejnie. To, jak w niebezpieczny sposób zadrżał jego głos, zmusiło ją do zwiększonej czujności. I mogło mu się wydawać, że zareagował szybko, ale nie uszło jej uwadze to, że oczy zaszły mu łzami. Kiedy on zamknął oczy i nieznacznie przysunął się w jej stronę, z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.
Nie była trzeźwa, nawet nie próbowałaby tego negować, nie miało to sensu. Wymieszała kolorowe drinki z whisky z lodem i wiedziała, że jutro odczuje tego konsekwencje. Ale nie była też pijana tak, aby miał urwać się jej film, choć miała przedziwne przeczucie, że co najmniej jedna osoba dzisiaj tak skończy imprezę.
I kiedy po kolejnym dźwięku turlających się po stole bil, ktoś krzyknął, a potem głośny wybuch śmiechu zagłuszył wszystko inne, Clementine przysunęła się bliżej Clive’a. Pewnie gdyby była trzeźwa, potrzebowałaby czegoś więcej niż jego smutku do tego, aby zbliżyć się aż tak bez wyraźnej prośby. Nauczyła się tego, żeby robić tylko to, czego chciał Bennett. Dzisiaj musiała się trochę tego domyślać, ale, do cholery, gdyby była na jego miejscu, też po prostu chciałaby się do kogoś przytulić. Tak po prostu, poczuć czyjeś ciepło, bicie cudzego serca, kojący zapach i czuły dotyk. To przecież wcale nie było tak dużo.
Rękę, którą do tej pory trzymała pod swoją głową, z dość sporą ingerencją, wsunęła pod głowę Clive’a, obejmując nią jego kark i wplatając smukłe palce w jego jasne włosy.
Przysunęła się tak blisko, że ich ciała stykały się ze sobą. Wcisnęła delikatnie, poddając się też jego ruchom, udo między jego nogi i wolną dłonią objęła go, wsuwając ją pod jego ramię tak, aby i on mógł ją objąć, gdyby chciał. Była nieco wyżej niż on, więc czuła teraz jego ciepły oddech w zagłębieniu swojej szyi. Sunęła palcami po jego plecach, gładząc go kojąco.
— Jestem — szepnęła tylko, choć wcale nie musiała, bo całą sobą dobitnie mu teraz pokazała, że była. Że miał w niej wsparcie, że mógł jej zaufać, nawet jeśli na co dzień tego nie robił, mógł być pewien, że nie zamierzała komentować sytuacji, którą widziała, bo to nie była jej sprawa.
UsuńAle gdzieś, w jakiś, kurwa, niezrozumiały sposób, czuła całą sobą, że Clive jest jej sprawą.
♥
Clementine mogła się tylko domyślać, co czuł teraz Clive. I domyślała się, że było to totalnie paskudnie i obezwładniające uczucie, chociaż ona już nie pamiętała, a tak właściwie to nigdy nie poznała jak boli złamane serce. W czasach nastoletnich jej miłostki i zauroczenia rozpadały się decyzjami ojca, a właściwie jego przełożonych, o kolejnym wyjeździe. Kolejna przeprowadzka, kolejne miasto, kolejni znajomi i kolejne trzymanie się za ręce. Później była Atlanta, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że była wtedy w nim zakochana. Zauroczył ją, a wypite wtedy, nielegalnie zresztą, piwo, duszna noc i pozostałe okoliczności sprawiły, że Clementine poddała się chwili i zatraciła w bliskości Bennetta. Później już był Tommy. Wielka miłość, szybki ślub, wspólny dom w Mariesville i jego pierwszy wyjazd na misję. Pamiętała, oczywiście, że pamiętała te pierwsze noce, gdy Tommy był poza granicami kraju. Bała się, że go straci, ale nie sądziła, że w taki sposób. Straciła Redforda w imię armii, która obudziła w nim tego agresora, którego zdołał do czasu usypiać i kontrolować przy Clemmy. Później stała się jego ofiarą, bo była miękka, słaba i pod ręką. Jej serce pękło wtedy, kiedy uderzył ją pierwszy raz, więc bardzo dawno temu. Nie pamiętała już tego uczucia, choć pewnie bolało bardziej niż ten fizyczny cios. O pogruchotanym sercu zapomniała, a o pogruchotanych kościach Redford przypominał jej coraz częściej i coraz dobitniej.
OdpowiedzUsuńDomyślała się więc, co czuł Clive i było jej go cholernie żal. Musiał czuć wszystko to, co najgorsze, bo przecież to nie mogła być błahostka. Błahostki nie rozwalały w ten sposób dorosłych, silnych mężczyzn. I jak rozumiała, że Clive musiał kochać Leah, tak domyślała się, że to nie sama Leah jest przyczyną jego stanu. Tylko on. To, że żył przeszłością. Że nie potrafił ruszyć na przód.
Podobnie, jak i ona. Wbrew wszystkiemu, okazywało się, że mieli coraz więcej wspólnego. I choć widziała, wiedziała, czego Clive potrzebuje, gdy chowała go w swoich objęciach, tak była nieco zdziwiona, gdy on faktycznie szukał w niej tego schronienia. Nie protestowała jednak, bo w końcu sama mu zaproponowała te objęcia. I kiedy Clive wtulał się w nią mocniej, ona jeszcze ciaśniej go objęła. Schowała twarz w jego włosy, wdychając orzeźwiający zapach jego kosmetyków. Przymknęła oczy.
Wiedziała, że Clive płacze. Nie zamierzała jednak tego komentować ani mu tego wypominać, byłoby to więcej niż nie fair. Clive wpadł w emocjonalną otchłań, którą Clementine znała aż za dobrze. I dobrze wiedziała, że potrzebowała wtedy właśnie wsparcia.
Nie do końca kontrolując to, co robiła, musnęła ustami czubek jego głowy. I choć nadal była zła i rozgoryczona, a w dodatku pijana, to nie była na niego wściekła. Dzisiaj nie wściekłość ich łączyła, a raczej to nieme porozumienie, do którego teraz doszli, bo kurwa, wbrew logice i wbrew tej całej szopce, którą dzisiaj odstawiali, oni naprawdę do siebie pasowali. Uzupełniali się temperamentami, zgrywali się w łóżku, dogadywali się też poza nim, kiedy już do tego byli zmuszeni.
— Jak byłam mała — zaczęła cicho, chcąc spróbować chociaż odciagnąć na chwilę jego myśli od tego, co go gnębiło, od tego, jak się czuł. Nie luzowała jednak swoich objęć, nadal miała go blisko siebie, czując ciepło ciała Clive’a, które przedzierało się teraz przez materiał jej koszulki. — Po każdej przeprowadzce, nie umiałam zasnąć w nowym miejscu. I pamiętam, że za każdym razem, mama robiła mi namiot w nowym pokoju. Za każdym razem taki sam — opowiadała o czymś, co nie miało nic wspólnego z dzisiejszym dniem. Ale mówiła, bo raz, że miała taką potrzebę, a dwa, miała dziwne przeczucie, że może pomóc. A na pewno nie pogorszy sytuacji. — A kiedy odeszła od ojca, musiałam robić sobie ten namiot sama — przyznała, krzywiąc się przy tym delikatnie. Mówiła szeptem, cicho, kojąco, bez konkretnego celu. — Nigdy już nie był taki sam.
Urwała, bo jakoś tak dotarło do niej, że jej dzieciństwo było dalekie od ideału, a mimo to było lepsze niż to życie, które miała teraz. Już od dawna nie zastanawiała się nad tym, co słychać u jej matki. Nie utrzymywały kontaktu tylko dlatego, że jej ojciec o to zadbał, przywłaszczając sobie córkę po rozwodzie. Może gdyby tak nie było, Clemmy nie trafiłaby na Tommy’ego. Może wtedy wszystko byłoby lepsze.
Usuń— Clivey… — szepnęła, nie przestając gładzić jego włosów. Musnęła ustami czubek jego głowy kolejny raz. Rosło w niej przeczucie, że chciała zrobić teraz wszystko, aby ściągnąć z jego barków trochę tego ciężaru, który teraz go przygniótł. Choćby zbudować mu ten metaforyczny namiot, w którym mógłby się schować i odpocząć tak, jak należy.
I miała nadzieję, że jej ramiona przyniosą mu ulgę, pozwolą się uspokoić. Przesunęła ustami niżej, nieco unosząc głowę, tylko po to, aby teraz musnąć jego policzek. Ciepły, zaczerwieniony. Wróciła na miejsce, pozwalając sobie na ciche westchnienie. I tak leżała, trzymając tego silnego faceta w swoich objęciach, a ich ciała splątane były w uścisku, który w niczym nie przypominał tego, co robili razem do tej pory.
If I could, I wouldn't let you go
Nie oceniała tego, czy to, co robił teraz Clive było męskie bądź niemęskie. Nie uważała jednak, aby płacz miał odebrać mu tej męskości. Nie czyniło go to słabszym bądź mniejszym. Nadal był tym samym rosłym, szerokim w barach policjantem, tylko miał gorszy czas, gorszą chwilę, bo rzeczywistość uderzyła w niego zbyt mocno. Zbyt brutalnie. Może nie niespodziewanie, bo przecież Clive miał możliwość przypuszczać, że tak kiedyś się stanie. Ale nie zasługiwał na to wszystko. Nie zasługiwał na to, aby jego znajomi traktowali go trochę jak powietrze,a trochę w ogóle jak nic.
OdpowiedzUsuńZapomniała teraz o swojej złości i rozgoryczeniu, bo nie miała problemu z tym, aby wartościować sytuacje. Clive teraz jej potrzebował, zapewne potrzebowałby kogokolwiek, kto znalazłby się teraz u jego boku, ale skoro padło na nią, to zamierzała dać mu tyle wsparcia, ile tylko mogła. Zamierzała, choć przecież nie powiedziałaby tego na głos, zabrać od niego tyle ciężaru, ile byłaby w stanie tylko udźwignąć. A nie była. Mogła być drobna i szczupła, a jej chude ramiona nie świadczyły o sile fizycznej, ale teraz Clive nie potrzebował strongmanki, a kogoś, kto zrozumie. Dawała mu teraz tę siłę, która się w niej tliła. Nie oceniała, nie komentowała, bo nie miało to żadnego większego celu. Clive potrzebował się wypłakać, przytulić i uspokoić. Potrzebował pewności, że nie jest sam. Zapewnienia, że może się przy niej rozkleić, że nikt inny się o tym nie dowie. Nie od niej, bo nawet jeśli jutro Bennett zamierzał traktować ją tak, jak do tej pory w obawie przed tym, że komukolwiek powie o tym, jaki dzisiaj był słaby, to byłby w błędzie.
Ale nie mylił się w tym, że mogliby mieć razem dobre życie, że mogliby bez większych dramatów dzielić swoją codzienność, gdyby tylko wpadli na siebie w innym momencie, lepszym momencie swoich żyć. Ale teraz, jak słusznie zostało zauważone, Clive był w totalnej rozsypce i nie zapowiadało się na to, aby zbyt szybko miał się pozbierać do kupy, a Clementine była żoną tyrana, Tommy’ego Redforda i choć bardzo chciała, to nie mogła mu uciec, choć przez większą część roku nie było go nawet w kraju.
Czekając na jego odpowiedź, pozwalała mu na to, aby z każdą chwilą wtulał się w nią coraz bardziej, żeby coraz mocniej zaciskał palce na materiale jej koszulki. Nieustannie gładziła jego plecy, przeczesywała włosy i muskała ustami to czubek głowy, to skroń, to policzek.
— Dobrze — odpowiedziała cicho na jego zapewnienie, że był. Objęła go jego mocniej, choć z pewnością swoim uściskiem nie mogła zrobić mu krzywdy. Ale i na nią jego bliskość, nawet w takiej sytuacji, działała kojąco. Ona też potrzebowała czyjegoś ciepła i czyjejś obecność, więc dając mu to, co mogła mu dać, poniekąd też sama z tego czerpała. Ignorowała wilgoć na koszulce, choć za wszelką cenę chciała otrzeć jego łzy. Ale nie mogła, bo teraz zbyt ważnym było to, aby trzymać go w swoich objęciach.
— I wyobraź sobie, że kiedy miałam piętnaście lat, kiedy zostałam już sama z ojcem, zrobiłam ten namiot. Jego marną karykaturę, ale stał, był tam, w kolejnym pokoju, który miał być mój tylko przez chwilę — mówiła więc dalej, cicho, skupiając się na opowieści o namiocie tak bardzo, że nic innego nie miało przez krótką chwilę znaczenia. Tylko Clive przytulony ze wszystkich sił do jej drobnego ciała i ta konkretna historia. — Ojciec zasugerował mi wtedy, że powinnam zaprosić na noc koleżankę — dodała, cicho wzdychając. — Teraz wiem, że zrobił to tylko dlatego, aby pieprzyć jej matkę przez całą noc — mruknęła, mocniej wplatając palce w jego włosy. Jej ojciec był chujem, złamanym kutasem i wcale nie był lepszy niż Tommy Redford. Ale przecież nie tym chciała odwracać uwagę Clive’a. — Ale ta koleżanka, Maggie — szepnęła.
— Podobnie, jak ja znalazła w tym namiocie swój azyl. Mimo tego, że nie był idealny, że gdyby miał stanąć poza pokojem, to nie dałby nam nawet namiastki schronienia — przyznała. — Maggie była pierwszą osobą, do której mogłam się przytulić po ich rozwodzie — dodała. Bo Maggie była jej najlepszą przyjaciółką i byłaby zapewne nią do teraz, gdyby nie kolejne i kolejne przeprowadzki. Mogłaby spróbować ją odnaleźć w mediach społecznościowych, ale obawiała się tego, że znajdzie ją szczęśliwą i uśmiechniętą, a Clemmy nie chciała jej tego niszczyć ze swoim zjebaniem, ze swoim nieszczęściem.
UsuńWtuliła się w niego bardziej, o ile to było jeszcze możliwe. Wiedziała co może zrobić przytulenie, jak może zadziałać bliskość innego człowieka i jak bardzo jej takiej bliskości brakowało. Przez wiele, wiele lat. Bo przy Redfordzie sztywniała, przy nim obawiała się nawet odetchnąć trochę głośniej niż zazwyczaj. Teraz jednak, może też pod wpływem alkoholu, ale przede wszystkim pod wpływem ciepła bijącego od ciała Clive’a, czuła się plastyczna, miękka i tym łatwiej mogła się w niego wtulić. Zamknęła oczy, bo i w nich zaczęły zbierać się niechciane łzy, a to przecież dzisiaj dla niego miałaby być silna. Chciała być silna. Westchnęła cicho, opierając policzek na jego głowie.
Na usta cisnęło jej się to, aby wyznać, że go potrzebowała. Że nawet ta forma, w której go miała, wystarczała jej. Ale to byłoby dalekie od tego, co mogli sobie mówić. I Clive akurat dzisiaj nie powinien być obarczany tym, czego chciała, a czego nie mogła mieć Clemmy.
we just have to try hard if we want it
Potulna, posłuszna i dyskretna Clementine była najlepszą osobą, przed którą mógł się odsłonić w taki sposób. Nie komentowała i nie zamierzała komentować w przyszłości, co najwyżej uznając słuszność tego, co zrobił, bo przecież każdy w końcu musiał pęknąć, każdy musiał znaleźć ujście dla emocji. Tych pozytywnych, ale i tych znacznie mniej, tych, które rozsadzały go teraz od środka, bo Redford doskonale wiedziała, co się teraz z nim działo, w jakim stanie teraz był. I jak wiele razy to ona potrzebowała kogoś, kto po prostu mógłby przy niej być. Dlatego wiedziała, że to, jak bezinteresownie zaoferowała mu swoje wsparcie, było ważne. I bezcenne. Tak naprawdę nie chciała nic w zamian i niczego nie oczekiwała. Chociaż ich chory, pojebany układ nie zakładał takiego rodzaju wsparcia, nie zakładał chwil, kiedy byli blisko siebie, ale w ubraniach, bez podtekstu, bez napięcia i pożądania. Po raz kolejny jednak pozwolili sobie na wyrwę w tym chorym układzie i oboje mogli tego żałować, ale czy tak naprawdę mieli czego?
OdpowiedzUsuńPotrzebowali siebie nawzajem, chociaż udawali, że wcale tak nie jest. I być może właśnie w tym udawaniu trzymali się w garści, ale nie mogło to mieć na na nich dobrego wpływu. Nie myśleli jednak o tym, a już na pewno nie myślała o tym Clementine. Bo nie mogła, bo im bliżej Clive’a chciała być, im bardziej go pragnęła, tym cielesność chętniej odchodziła na drugi plan. A nie o to chodziło. Miała męża i powinna skupić się na szukaniu ucieczki w przyjemności, którą niósł Clive. A nie w nim samym. Bo zatracenie się w Bennecie nie zwiastowało niczego innego.
Miała przejebane. Miała przejebane odkąd tylko pamiętała, dobre, krótkie chwile z dzieciństwa były jak wyrwy z tym całym zjebaniu, które nazywała życiem. I choć mogła bez trudu przywołać w pamięci chwile, kiedy była radosna i uśmiechnięta, to doskonale wiedziała, że zwykle były podszyte czymś innym — strachem, złością, szantażem.
Nie opowiadała mu jednak o tym namiocie dlatego, że chciała wzbudzić jego współczucie. Liczyła się jednak z tym, że ta historia może pomóc wyrwać go z letargu, oderwać się od tego dna, na którym teraz bezsprzecznie był. A jeśli nie, to działała swoim cichym, spokojnym i kojącym głosem, dbając teraz przede wszystkim o jego komfort. Skłamałaby jednak, gdyby powiedziała, że nie poczuła się lepiej.
Poczuła się jednak lżej, jakby część tego całego gównianego ciężaru, który nosiła przez całe życie na barkach, w końcu spadł, ale nie tak, aby przygnieść tym smrodem kogoś innego, a po prostu wyparował. Było to jednak uczucie minimalne, ale biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory nie miała komu opowiedzieć historii tak prozaicznej jak ta o namiocie, zrobił jej prawdziwą różnicę.
I to nie było też tak, że chciała wypłakiwać się przy Clivie. Bo to nie był jej czas. To był czas Bennetta. Czas na to, aby się rozsypać i powoli zbierać się na kawałki, które mogły jeszcze stanowić całkiem dobrą, znośną całość. Tylko Clive sam musiał chcieć o siebie zawalczyć. W końcu Clementine nic do niczego nie czuła, a on nic nie czuł do niej, więc…
Poczuła tę nieznaczną różnicę w ich ułożeniu, kiedy Clive się w końcu odezwał. Nie odwróciła wzroku, słysząc to znamienne boże, Clemmy, padające z jego ust. Patrzyła na niego z cieniem bladego uśmiechu rysującego się na tych ustach, które dzisiaj chętnie układały się w ładnym, ciepłym, radosnym uśmiechu, jakby nie robiły w życiu nic innego. Ale zarówno Bennett, jak i Clementine doskonale wiedzieli, że uśmiechała się po prostu rzadko.
Czuła teraz, jak jego dłoń rozpoczęła leniwą wędrówkę po jej ciele. Nie protestowała, właściwie to rozluźniła się nieznacznie pod wpływem jego dotyku.
— Nie pomagam? — mruknęła cichutko, gdy on spytał, czy to na serio. Bo to było na serio, ale nie chciała się nad sobą użalać. Nie chciała utyskiwać nad tym, jakie ciężkie życie miała. Mogła przecież w każdej chwili je zakończyć. Kiedyś zdarzało jej się o tym myśleć, a potem uznała, że fakt odebrania sobie życia zbyt wiele ułatwiłby Tommy’emu, a co gorsza, mógłby znaleźć kolejną frajerkę, która podzieliłaby jej los.
Odchyliła głowę lekko, na tyle na ile mogła, kiedy przesuwał palcami po jej włosach, by ostatecznie oprzeć ciepłą dłoń na jej policzku. Obserwowała go przy tym, mając przedziwne wrażenie, że jest to najbardziej intymna chwila z tych wszystkich, które ze sobą dzielili. Ona pijana, krucha, ale i gotowa na to, aby dać mu ukojenie i on — niepokojąco przystępny, miękki, ze śladami łez na policzkach.
UsuńNie spodziewała się tego pocałunku, ale przyjęła go z cichym westchnieniem, które wydarło się spomiędzy jej ust. Jeszcze przez chwilę nie unosiła powiek, próbując zapanować nad łzami, które napłynęły do jej oczu. A kiedy ponownie spojrzała na Clive’a jej oczy nadal błyszczały niebezpiecznie, ale daleko jej było do płaczu.
Teraz to jej dłoń delikatnie opadła na jego policzek, gdzie jej wierzchem starła właśnie ten słony ślad.
— Też jestem beznadziejna — dodała, jakby nie tyle co ujmując sobie, co próbując właśnie pokazać, że świat na beznadziejności się nie kończył. Westchnęła i wbrew resztkom rozsądku, który zdecydowanie został w Mariesville, przysunęła się jeszcze bliżej niego, wtulając się delikatnie w jego ciało. Nadal miała wpleciona palce w jego włosy, a tą dłoń, którą ocierała jego policzek, oparła teraz na ciepłej skórze, patrząc wprost w jego oczy.
Chciała go jakoś pocieszyć, ale wiedziała, że żadne słowa nie zdadzą teraz egzaminu. Clive musiał poukładać w swojej głowie wszystko sam. Bo może i był słodkim chłopcem, który rozsypał się na jej oczach, ale był przede wszystkim dorosłym, silnym mężczyzną, tylko musiał do tego powoli dojść.
Więc aby nic nie mówić, wyciągnęła szyję tylko po to, aby ustami musnąć jego. Delikatnie i czule, wbrew sobie, wbrew logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi i tym zasadom, które powinni mieć.
then I don't need anything else
Byli siebie warci.
OdpowiedzUsuńTo nie ulega żadnym wątpliwościom. Byli warci siebie i swojego zjebania, tego, że nic do siebie nie czuli i tego, że nic czuć do siebie nie mogli. Byli warci tego wszystko, co się wokół nich działo, a jednocześnie nie zasługiwali na wszystko to, co złe, a co ich niestety spotkało. Clive nie zasługiwał na to, jak traktowali go znajomi w Savannah, zasługiwał na wsparcie, ale nie tylko teraz, a przede wszystkim wtedy, kiedy stracił partnera. Potrzebował wtedy swojej dziewczyny i przyjaciół, a z tego, co zdołała zauważyć Clementine, debile robili sobie żarty z bliznach po kulce. Debile.
Clementine jednak była więcej niż cierpliwa, była grzeczna i cicha wtedy, kiedy musiała, błyskotliwa i zabawna wtedy, kiedy nadarzyła się okazja i ślepo wpatrzona w Clive’a, bo przecież taką miała rolę do odegrania. Nikt więc nie nabrał podejrzeń co do tego, że nie podobają jej się niektóre zachowania tej konkretnej ekipy, tej, która — według tego, co zakładała Clem — miała być grupą przyjaciół Bennetta.
Być może inaczej definiowali przyjaźń i w sumie nie byłoby to niczym dziwnym, bo o przyjaciołach Clive’a nie wiedziała nic, a o swoich tyle, że nie istnieli. Nie chciała mieć przyjaciół z prostej przyczyny — nie chciała wpuszczać ich do swojego życia, bo im bliżej niej byli ludzie, tym więcej mogli zobaczyć. Wyjątkiem był Bennett, chociaż zdecydowanie nie traktowała go jako przyjaciela. Ale był blisko, był świadkiem tego, jak wyglądała świeżo po wyjeździe Tommy’ego i widywał ją także w jego towarzystwie, bo było to nieuniknione w tak małym mieście jak Mariesville. Ale znajomość z Clivem dawała jej ten komfort, że z niczego nie musiała się tłumaczyć. Wiedziała jednak, że inni, ci, którzy mogliby zostać jej przyjaciółmi, doptywaliby, próbowaliby ją ratować.
Ona by tak robiła, gdyby w jej środowisku pojawił się ktoś jej pokroju, gdyby jej najlepsza przyjaciółka okazałaby się ofiarą swojego męża. Clementine robiłaby wtedy wszystko, żeby tę osobę uratować. Bo jedyną osobą, na której jej nie zależało, była ona sama.
Na niej przeskok z namiotu na rżnięcie kogoś przez jej ojca nie było niczym dziwnym. Bo jej ojciec ruchał wszystko, co mu się nawinęło, a co nie było jego żoną. I córką, na całe szczęście, choć jego koledzy lubili sobie na nią popatrzeć, a nawet i klepnąć w tyłek, jednak jednego Dashwoodowi nie można było odmówić — nie pozwalał dotknąć tego, co było jego. Dopóki na ich drodze nie pojawił się Tommy. Idealny zięć, czyż nie?
Teraz z perspektywy czasu nie ruszało ją to, co działo się z jej rodzicami. Bolało ją to, że je matka faktycznie tak szybko się poddała. Bolało ją to, że ten namiot nigdy już nie był taki sam. I bardzo chętnie kiedyś wylałaby z tego powodu morze łez, ale nie dzisiaj, nie teraz.
Kurwa.
Ciepło, które biło od Clive’a było więcej niż rozkoszne. I choć okoliczności nie były sprzyjające, to lgnęli do siebie teraz niczym ćmy do światła. Żadne z tym nawet nie próbowało walczyć, Clementine głównie dlatego, że nie była trzeźwa, a Clive pewnie dlatego, że był smutny. Prawda? W tym nie było nic więcej. Żadnych głębszych uczuć, żadnych.
Powinien był ją odtrącić, powinien był przerwać to, co lekkomyślnie zaczęła. Na to chyba liczyła, bo tak przecież byłoby łatwiej, ale paradoksalnie wcale nie protestowała, kiedy to odwzajemnił, kiedy wpił się w jej usta. Poddała się jego dotykowi i kolejnym pocałunkom, miękko opadając na plecy i tylko nieznacznie się pod nim poprawiając, bo, kurwa, pod nim było jej zajebiście wygodnie.
Niewiele potrzebowała do tego, aby jej serce teraz przyspieszyło, aby zapach Clive’a, ta delikatna woń wypitego alkoholu, orzeźwiająca nuta żelu pod prysznic i to, w czym wyprał swoje ubrania, sprawił, że zmiękły jej nogi. Nie mogła tego przyznać, nawet nie powinna, ale wcale nie było jej trudno stracić dla niego głowę.
Odwzajemniła pocałunek, jedną nogę, tę bliżej krawędzi łóżka, uginając w kolanie. Kurwa, Clemmy, które wyrwało się z jego ust i które brzmiało rozdzierająco, wcale nie sprawiło, że poszła po rozum do głowy. Wiedziała przecież w jakim stanie był Clive, kiedy wróciła do sypialni. I wiedziała, że żadne z nich nie jest teraz trzeźwe ani logicznie myślące, że szukają w sobie, a właściwie to Clive może szukać w niej tylko i wyłącznie tej ulotnej chwili zapomnienia.
UsuńNie powinna była na to pozwolić, ale chciała dać mu wszystko to, czego teraz potrzebował. I to było cholernie egoistyczne jak na nią. Tę dłoń, którą do tej pory wplatała w jego włosy, przesunęła niżej, na jego kark, a potem na plecy, sunąc palcami po jego boku, wsuwając je pod materiał jego koszulki tylko po to, aby te mogły zetknąć się z jego rozgrzaną skórą.
Drugą dłoń wsparła na jego ramieniu, by co jakiś czas przenosić ją na jego policzek. Nie robiła nic więcej. Nie posuwała się naprzód, bo przecież nie mogli i nie powinni, ale też niczego nie powstrzymywała, bo przecież nie miała na to siły i wcale tego nie chciała.
— Clivey… — szepnęła, kiedy w końcu udało jej się od niego oderwać. Spojrzała mu prosto w oczy, które z tej niewielkiej odległości były po prostu ładne i wyjątkowo ciepłe. — Chyba nie… — ale nie dokończyła. Poddała się, w pewien sposób się poddała i tym razem, to ona wpiła się w jego usta, rozkoszując się jego smakiem.
tell me how
Spotkanie w supermarkecie, a konkretnie w alejce z nabiałem, zaskoczyło ich obojga. Clementine przede wszystkim tym, że w mężczyźnie w mundurze, rozpoznała tego Clive’a Bennetta, z którym spędziła znaczną część pewnego lata w Atlancie. I to nie tak, że się w nim wtedy zakochała, na pewno się zauroczyła, bo był zabawny, nienachalny i właściwie już wtedy mieli predyspozycje do tego, aby rozumieć się bez słów, choć akurat wtedy rozmawiali i to całkiem sporo. Ekscytowali się tym samym zespołem, szaleli na punkcie tego samego filmu, a potem w jednakowo oddany i zachłanny sposób badali swoje ciała. Clementine jednak nie była głupia, nie była też na tyle beznadziejna, aby wierzyć w to, że to samo odnajdzie u funkcjonariusza, którego przyłapała z butelką mleka. Jego spojrzenie świadczyło o tym, że nie był już tym samym chłopakiem z Atlanty, a jej mogło pokazywać dokładnie to samo — kogoś innego. Rozpoznała go, nieśmiało się przywitała, ale gdyby miała powiedzieć, co wtedy nią kierowało — nie znałaby odpowiedzi. Nie wiedziała. Po prostu powiedziała to ciche cześć, które pewnie przy większej liczbie ludzi w sklepie mogłoby zginąć, ale nie zginęło. Clive usłyszał i odpowiedział. I choć mogła, to nie żałowała ani tego, że wtedy do niego zagadnęła, ani tego, że teraz z nim pojechała do Savannah, mimo tego, że nic w tym wyjeździe nie było takie, jak się spodziewała. Poza ilością alkoholu.
OdpowiedzUsuńI ten alkohol teraz nadal beztrosko szumiał jej w głowie. Nie na tyle, aby ją odcinać i pozbawiać świadomości. Kojarzyła wszystko, co robiła od wejścia do sypialni. Kojarzyła też to, co mówił Clive, choć mówił niewiele i miała świadomość tego, co mówiła ona. Mogłoby się wydawać, że plotła głupoty, choć wcale tak nie było.
Nie była jednak na tyle pijana, aby nie wiedzieć, czego chce. Chciała Clive’a, ale to właściwie nie zmieniało się od momentu, w którym postanowili przespać się ze sobą pierwszy raz w Mariesville. Nie tylko dlatego, że był świetny w łóżku — choć tego też nie mogła mu odmówić — ale dlatego, że go potrzebowała. Było to pragnienie chore, nieracjonalne, bezsprzecznie głupie, ale chciała go i potrzebowała. Cieszyła się, że nikt jej nie zadawał pytań, że nikt nie wnikał i nie drążył, nawet ona sama.
Nie chciała, żeby się odsuwał, nie chciała, żeby przerywał to, co robili. Było to zbyt przyjemne, a ten wypity alkohol może faktycznie miał wpływ na to, co czuła, bo wszystko wydawało jej się znacznie przyjemniejsze. Niewątpliwie ich do siebie ciągnęło, przecież gdyby tak nie było, to nie wracaliby do tego seksu, bo może i był niesamowity, ale czy wart był tego, aby sypiać z tą jedną osobą? Przecież Clive mógł odnaleźć to, co odnajdywał w niej, między nogami innych i nie wątpiła, że przecież tego szukał. A ona? Ona, do diabła, była mężatką.
— Co? — Mruknęła cicho, kiedy kazał jej poczekać. Czekać na co? Uniosła wtedy powieki, wpatrując się w Bennetta, który zawisł nad nią w niewielkiej odległości. I pewnie w każdej innej sytuacji parsknęłaby mu śmiechem w twarz, bo już nie raz i nie dwa robili to pod wpływem alkoholu, ale dzisiaj, jak się okazało, miało być inaczej. Dzisiaj Clive okazał się na swój sposób rycerski. Zrobił coś, czego potrzebowali, ale czego z jednej strony się wcale nie spodziewała. Patrzyła więc na niego tymi dużymi, błyszczącymi, ciemnymi oczyma, pozwalając sobie na to, aby na jej usta wpełzł delikatny uśmiech. Nie cofnęła dłoni z jego policzka, mając wrażenie, że pasuje tam idealnie i że Clive myślał to samo, kiedy w jej wnętrze wtulał swoją twarz.
Zabrała ją dopiero wtedy, kiedy do jego słów dołączyły czyny. Westchnęła cicho pod jego ciężarem, który był diabelnie słodkim ciężarem. Oplotła go lekko tą nogą, którą do tej pory miała ugiętą. Dłoń z policzka wplotła z powrotem w jego włosy, gładząc i muskając głowę mężczyzny. W geście uspokajającym i kojącym. Miała wrażenie, że jej dłonie błądzące po jego ciele, teraz błądzące po nim delikatnie, działają usypiająco. Ale to była też kwestia emocji, przeżyć, wypitego alkoholu i ogólnego zmęczenia.
— Już dobrze — szepnęła nagle. Tak, jak wtedy wyszeptała to krótkie jestem, a teraz Clive już wiedział, że była, że tak, jak on pękł przed nią, tak ona odsłoniła się przed nim. Znacznie bardziej niż kiedykolwiek zamierzała. — Spróbuj zasnąć, Clivey — poprosiła równie cicho. Jutro miał być nowy dzień i Clemmy doskonale wiedziała, że kiedy otworzą oczy, wrócą do tego, co było między nimi wcześniej, zanim przyjechali do Savannah. Tak musiało być. Dlatego teraz usilnie próbowała nie zasypiać, wsłuchując się nie tylko w bicie swojego serca, ale i jego. A wierzgały tak samo szaleńczo.
UsuńPrzecież ten wieczór miał niczego nie zmienić.
You a knight? I knew it.
W dorosłości, w tej trochę smutnej, trochę szarej, łączył ich tylko seks, bo przecież tylko tego chcieli. Nie szukali w sobie kogoś, z kim mogliby porozmawiać, bo pewnie gdyby zaczęli ze sobą rozmawiać, wymieniać się podglądami, wspólnie żartować i komentować, to dotarłoby do nich, że mają tyle samo wspólnego co wtedy, w Atlancie. Z tym że teraz poza wspólnymi tematami, mieliby też coś, co skutecznie podzieliłoby każdą relację — ich własne problemy. Każde z nich miało swoje, podobnie zresztą jak traumy, które skutecznie zniechęciłby innych ludzi. Nie wątpiła w to, że gdyby jej życie było inne, lepsze, to raczej nie czekałaby z niecierpliwością na każde kolejne pojawienie się Bennetta, który traktował ją raczej przedmiotowo. Nie zawsze, bo czasami zdarzały im się te chwile, w których mogłoby się wydawać, że odnajdywali w sobie coś więcej.
OdpowiedzUsuńTeraz było podobnie. I pewnie żadne z nich nie przyznałoby tego na głos, ale było to dobre i przyjemne, i mogliby to nawet pociągnąć dalej, przespać się ze sobą, zobaczyć w tym coś więcej, poczuć coś więcej i wrócić do codzienności. Ale to, że leżeli spokojnie w swoich objęciach też mogło coś znaczyć. I znaczyło. Nie musieli wcale o tym rozmawiać i tego przyznawać, bo pewnie wtedy głośno zaprzeczyliby temu, że ta sytuacja miała jakiekolwiek znaczenie.
Nie miała. A może miała. Na pewno miała i jednocześnie jednak nie. Pijane myśli pijanej Clementine tłukły się we wnętrzu jej czaszki, próbując znaleźć ukojenie. Ale nadal w swoim ciele, poza płynącym we krwi alkoholem, czuła też to dobrze znane podniecenie, pożądanie, które był w stanie wzbudzić w niej tylko i wyłącznie Bennett, czego też mu nigdy nie powiedziała i nigdy nie zamierzała.
Czy aby na pewno?
A może powinna była mu powiedzieć, że nie był dla niej znowu taki nieważny, jak jej się wydawało? Jednak wiedziała, że powinna milczeć, że Clive albo by ją wyśmiał, albo kazałby siedzieć cicho i odwrócić się tyłem. Clementine nauczyła się tego chorego posłuszeństwa, bo choć już kiedyś była uległa, teraz po prostu w wielu kwestiach bała się mieć swoje zdanie.
Tommy sprawił, że była wystraszoną, przygnębioną i zamkniętą w sobie kobietą, co kłóciło się z tym, jaka była kiedyś i jaka mogła być.
Boże. Leżała teraz w tym łóżku, z Clivem Bennettem przy swojej piersi, wtulając się w niego i pozwalając mu na to samo, patrzyła się w ten przeklęty, idealnie biały sufit i czuła to przeklęte wirowanie w głowie, które potęgowały niepokorne myśli. Nawet nie wiedziała, dlaczego pomyślała teraz o mężu, który rujnował wszystko w jej życiu, nawet jak go przy niej nie było.
Westchnęła cicho w odpowiedzi na jego słowa, przesunęła dłonią po jego jasnych włosach. Nie ruszała się. Nie robiła nic. Świat za to wirował wokół niej, a jej było coraz cieplej i wyjątkowo ciepło. Czy właśnie rozpływała się w objęciach Bennetta? Pewnie tak. Bo mogła przestać być czujna i uważna, mogła poddać się temu pijackiemu nastrojowi, w którym się znajdowała.
Przymknęła oczy, próbując uspokoić nie tylko to wirowanie, ale i myśli. Gładziła jego włosy i ramiona, przez chwilę, z jej ust, wydobywało się coś na wzór bardzo niewyraźnej, cichej kołysanki. Mruczała tak miękko pod nosem do momentu, aż poczuła, że i na to brakuje jej sił. Jak zmęczenie dopada ją ze zdwojoną siłą.
Dźwięki dobiegające z piwnicy willi przestały w końcu do niej docierać, po chwili została tylko ona i Clive’a. Jej cichy, spokojny oddech i jego — coraz głębszy, kojący. Kurwa, było jej tak dobrze. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale zasypiało i spało jej się wyjątkowo dobrze i wygodnie z ciężarem Bennetta na swoim ciele.
Kiedy się przebudziła, w sypialni było jasno, ale ona wtulała się teraz w jego szerokie plecy. Nogę nadal trzymała między jego, twarz przylepiała między jego łopatkami, a ramieniem obejmowała go w pasie.
Jęknęła cicho, bo wraz z najmniejszym ruchem, przyszedł potworny ból głowy. Ból, którego się w ogóle nie spodziewała. Jęknęła kolejny raz, zaciskając powieki, a co za tym idzie, mocniej się wtulając w jego plecy.
Może nie powinna, bo przecież przyszedł już nowy dzień. Ale póki Clive spał, to nie istniała żadna siła, która mogłaby ją od niego odciągnąć. I nawet nie była tego świadoma, że dochodziło już południe. Nie chciała, aby rzeczywistość w nią uderzyła. Bo też i po co, skoro w tym chorym wyobrażeniu, które utkała w snach, przez noc, było jej tak dobrze.
Usuńand are you sure about this, officer Bennett?
Gdyby tak wszystko mieli analizować, to doszliby do wniosku, że w bardzo krótkim czasie spędzili ze sobą aż trzy noce. Trzy noce, w których pieprzenie się było tylko dodatkiem. Potrzebnym, przyjemnym i nieodłącznym, ale jednak tylko dodatkiem. Bo pierwszą noc spędzili razem wtedy, kiedy w szpitalu w Camden zaszyto Clementine dłoń. Drugą wtedy, kiedy zaczepiła go przed The Rusty Nail, a potem odwiedziła go w jego mieszkaniu. A trzecia jeszcze się nie skończyła i dla Clemmy trawionej teraz przez potężnego kaca, mogłaby się nie kończyć.
OdpowiedzUsuńSchowana za plecami Clive’a była chroniona przed tymi promieniami słońca, które wtargnęły do ich sypialni. Dlatego nie chciała, żeby wstawał, czego się przestraszyła, gdy się gwałtowniej poruszył. Ae gdy położył się na drugim boku, chowając twarz w jej włosach, odetchnęła z ulgą i po prostu się w niego wtuliła. Nie było to przemyślane, bo działała po prostu instynktownie, wdychając jego zapach. Od jego ciała biło niesłychane ciepło. Ona zdecydowanie potrzebowała teraz wiadra lodowatej wody na głowę, żeby się ocknąć z tego snu, który nie do końca był snem, ale powinien nim pozostać. Westchnęła cicho, gdy wsuwała ramię pod jego rękę, chowając twarz przy jego piersi.
Tępy ból pulsował w jej głowie tak, jakby miał rozsadzić jej czaszkę. Utrzymywanie zamkniętych oczu i głębokie wdechy pomagały, więc wzdychała niemal cały czas. Pomagało to też na niewielkie mdłości, które męczyły ją od momentu przebudzenia. Mogła być przygotowana na taką sytuację, a jednak liczyła na to, że ilość wody wypitej pod koniec jej pomoże. Myliła się.
— Ty… — szepnęła w odpowiedzi na jego pytanie i wiedziała, że to nie była odpowiedź, której oczekiwał Clive. Sama była w szoku, że powiedziała coś takiego. Coś, co w ogóle nie powinno wyjść z jej ust. Chrząknęła cicho. — Tylenol — dokończyła więc, udając, że wcale nie potrzebowała właśnie Clive’a do tego, aby poczuć się lepiej. Ale tym razem to ona kurczowo zacisnęła palce na materiale jego koszulki, nie chcąc, żeby wstawał.
Uniosła głowę, zadarła ją nieznacznie tylko po to, żeby przesunąć czubkiem nosa po jego szyi.
I mimo tego, że czuła się tak, jakby przejechał po niej czołg, to w objęciach Bennetta, pod ciężarem jego ramienia, z jego zapachem wypełniającym nozdrza, czuła się po prostu błogo. Było jej miękko, ciepło i przytulnie. Na tę chwilę zapomniała o wszystkim tym, co czekało na nich po powrocie od Mariesville.
Fakt, Clive robił wszystko, aby Clementine nie czuła się przy nim wyjątkowa. I nie czuła się, przynajmniej nie na co dzień, bo dzisiaj było inaczej. Dzisiaj czuła się na tyle wyjątkowo, by pozwolić sobie na myśli, że mogłaby tak każdego dnia. Zasypiać i budzić się w objęciach Bennetta. Próbowała przegonić tę myśl, która brzęczała w jej głowie jak nieznośna, uparta mucha, ale nie była w stanie. Bo to było zbyt dobre i zbyt kuszące, żeby się tego pozbywać.
— Pójdziemy pod prysznic? — spytała jeszcze, chwytając się nadziei, że dzisiaj Clive jej nie odmówi, że wejdzie razem z nią pod lodowatą wodę, która miała zmyć, zwłaszcza z niej, tego cholernego kaca. Potrzebowała tego i wiedziała, że wejdzie do kabiny sama, jeśli Bennett uzna, że tak powinno być. Bo znowu, przecież doskonale wiedziała, że wszystko zależy od niego.
as you wish, Clivey
Mieli momenty, podczas których trudno było Clementine nie poczuć się wyjątkowo przy Clivie. Musiałaby być naprawdę socjopatką, wyzutą z uczuć i nie zwracającą uwagi na emocje, które się w niej kotłowały, żeby nie poczuć nic. Ale mimo tego, że chwilami czuła się wyjątkowa, to przecież tego nie drążyła, nie nalegała, aby Clive nazywał ją swoją dziewczyną i żeby okazywał jej więcej uwagi i szacunku, żeby poświęcał jej czas. Doskonale w końcu wiedziała na co się pisała zdradzając z nim męża. Bo choć ona nie czuła, aby to była zdrada, to w świetle nie tylko prawa, ale i społecznego osądu zdradzała. I choć mogła mieć pewność, że Tommy też to robił, nawet wtedy, kiedy był w kraju, to przecież on miał zupełnie inną renomę w lokalnym środowisku. Był lepszy. I miał łatwiej. Inne tylko ruchał, a ją nie dość, że zmuszał do tego, żeby z nim sypiała, to jeszcze tłukł na potęgę.
OdpowiedzUsuńCóż, przy Tommym też na pewien sposób była wyjątkowa. Nawet bardzo.
Przeturlała się na krawędź łóźka, kiedy Clive się od niej odsunął i przez krótką chwilę leżała na brzuchu, niemal chowając głowę pod poduszką, a potem biorąc głośny, głęboki wdech, usiadła, dotykając stopami chłodniejszej podłogi. Wyciągnęła z torby ciuchy i zamknęła za sobą drzwi łazienki.
Niemal natychmiast weszła pod prysznic, drżąc pod naporem lodowatej wody. Na jej ciele pojawiła się niemal natychmiast gęsia skórka, ale jednocześnie poczuła, jak wstępują w nią nowe siły. Kiedy zaczęła szczękać zębami, zwiększyła nieco temperaturę wody, myjąc włosy. Po szybkim prysznicu, odświeżyła się przed lustrem, nakładając na buzię tylko delikatny krem wyrównujący koloryt i przeciągnęła rzęsy mascarą. Ubrała ten ciemny, prosty t-shirt, w który przebrała się w samochodzie, ale na biodra wciągnęła dopasowaną, krótką spódniczkę w burgundowym kolorze z wysokim stanem. Upewniła się, że wyglądała znośnie i z wilgotnymi włosami, spływającymi po jej ramionach, wyszła z sypialni. W rękach trzymała wszystkie swoje rzeczy, które pozbierała z łazienki. Więc zanim odebrała od Clive pudełeczko z tylenolem, rzuciła to wszystko na łóżko.
— Mhm — mruknęła tylko tyle, bo mimo umycia zębów czuła, jak piekielnie ją suszyło, a ból głowy pod wpływem zimnej wody ustąpił tylko nieznacznie. Łyknęła więc, na zapas, dwie tabletki, a potem spakowała swoje rzeczy do walizki. Byle jak, byleby się zmieściły i zaścieliła łóżko, co było przejawem jej nie tyle dobrych manier, co poczucia, że utrzymanie porządku wokół siebie pozwala jej kontrolować swoje życie.
A potem usiadła na brzegu łóżka, założyła nogę na nogę, w jednej ręce trzymała butelkę wody, z której robiła małe łyki, bo większa ilość przyjętych płynów wywoływała w niej mdłości. W drugiej dłoni miała swój telefon, gdzie — jak na złość — miała wiadomość od ojca. Krótką i konkretną, że zaprasza ją na swoje pięćdziesiąte piąte urodziny. Do Richmond w Wirginii, bo życzył sobie, aby Clem poznała jego nową partnerkę. Życzył sobie. Prychnęła i zignorowała to, nie odpisując ojcu na razie nic.
Clementine kontakt z ojcem utrzymywała szczątkowy. Telefonicznie składali sobie życzenia, ten raz na parę świąt pojawiał się w Mariesville, żeby utrzymać dobre relacje z teściami córki i najczęściej przyjeżdżał tylko wtedy, kiedy w mieście był Tommy, bo przecież to z zięciem, z którym łączyło go zajęcie, miał o czym rozmawiać. Rzuciła telefon obok siebie, a kiedy Clive wyszedł z łazienki, skierowała spojrzenie właśnie na niego. Posłała mu blady uśmiech.
— Chcesz tu coś zjeść czy jedziemy? — spytała, bo ona jeszcze przez najbliższą godzinę miała nic nie przełknąć. Potrzebowała coli. I to nie tej zero. Prawdziwej, zimnej, mocno gazowanej coli. — Jak się czujesz?
always
To wszystko zdecydowanie było lekko okrutne, ba, może nawet bardziej okrutne niż lekko, niż im się wydawało. Może dlatego nie myśleli o tym zbyt często, zwłaszcza Clementine, o tym, jak dobrze mogłoby jej być u boku Clive’a, a nie tylko od święta, którym były godziny przeznaczone na pieprzenie, a czasami nawet i minuty. Wczorajsze popołudnie i wieczór pokazało, że są w stanie się dogadać, że mimo pewnych spięć, które naturalnie się między nimi pojawiały, zgrywali się i przed publiką trzymali fason.
OdpowiedzUsuńFason chciała trzymać teraz też Clementine. Nie poddawała się temu kacowi, który aktualnie zagłuszał wszystko inne, ale doskonale wiedziała, że w zaciszu swojego domu po prostu nie wychodziłaby cały dzień z łóżka. Tutaj miała motywację w postaci ewakuacji z wilii i miała dziwne przeczucie, że oboje z Bennettem chcą tego tak samo.
Chcieli też tego, jeśli chodziło o kwestię wczorajszej nocy. Clive nie chciał, żeby Clementine cokolwiek mu wypominała, a ona nie zamierzała. Nie należała przecież do wścibskich, szybko odpuszczała, przynajmniej pozornie, czekając po prostu na lepszy czas. Była cierpliwa, o czym Clive wielokrotnie mógł już się przekonać i akurat w tej kwestii stanowili swoje totalne przeciwieństwa. Ale gdyby tylko się co do tego zgodzili, to powinni zdawać sobie sprawę, że spokój Clementine mógł mieć wpływ na łatwo zapalającego się Clive’a. Ale się nie zgadzali, ba, nawet nie dyskutowali na ten temat.
Spojrzała na niego, odgarniając kosmyk jeszcze lekko wilgotnych włosów za ucho.
— Spacer brzmi świetnie, Clivey — podsumowała jego słowa. Bo co jak co, ale siedzenie w miejscu i dłuższa podróż samochodem mogły okazać się dla niej o wiele gorszym wyjściem niż czas spędzony na świeżym powietrzu. — A później skoczymy na bajgle. Co? — spytała, bo wolała jednak coś zjeść przed drogą powrotną do Mariesville, choć wcale jej się tam nie spieszyło.
Podała mu swoje bagaże i kiedy Clive wyszedł z nimi do samochodu, Clementine zerknęła jeszcze raz do łazienki, a potem upewniła się, że w sypialni nie ma żadnych rzeczy, które mogłyby należeć do nich. Dopiero teraz zgasiła tę lampkę przy łóżku, której delikatne światło towarzyszyło im podczas snu.
Wyszła akurat z pokoju, gdy Bennett wracał. Willa pogrążona była w ciszy, która mocno kontrastowała z tym, co działo się tu jeszcze kilka godzin temu. Razem poszli na piętro, do kuchni połączonej z salonem, gdzie przy kuchennej wyspie siedział Ben, a obok niego Kiera. Dojadali bez słowa resztki wczorajszej pizzy.
Clementine skierowała swoje kroki do lodówki, chwyciła puszkę coli, zamierzając zabrać ją ze sobą i mogli iść. Mogli się ewakuować.
— Lecimy — mruknęła, choć wszyscy tu zebrani wydawali się być bez entuzjazmu. Nic dziwnego, młodsi się nie robili, a każda taka impreza była wyzwaniem dla ich organizmów. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła Clemmy, choć już nie pamiętała, kiedy dokładnie tak zabalowała, jak wczoraj. Jasne, że zapijała smutki w swoim towarzystwie, ale nie pokazywała się wtedy światu, a kiedy piła w The Rusty Nail to tak, aby dotrzeć o własnych siłach do domu.
— Miło było was poznać — rzuciła z uśmiechem, na który nie miała siły, ale który — mimo to — zdobił jej wymęczoną, lekko piegowatą buźkę.
let's run away, babe
Clive mógł mieć nastrój taki, jaki chciał. Nie dziwiła się wcale temu, że ten nastrój był po prostu podły. A był i przekonała się o tym, zaraz po tym, jak wyszedł z łazienki. Niemal od razu dotarło do niej, że równie dobrze mogła się nie odzywać, bo i tak miało być tak, jak on tego chciał. Nie miała jednak dzisiaj kompletnie siły na to, aby walczyć z jego humorkami czy opryskliwością, więc pozwoliła sobie na to, aby wszystko po prostu po niej spływało.
OdpowiedzUsuńMiły Clive odszedł w niepamięć, a Clementine też nie powinna go w swojej pamięci pielęgnować zbyt długo, bo do niczego jej to nie prowadziło. Może i znała zaledwie przesmak tego, jaki niesprawiedliwy i manipulacyjny mógł być Bennett, ale nie wiedziała o tym, choć przecież mogła się domyślać. W dążeniu do celu, który wyklarował się w jego głowie, był przecież świetny i nawet potrafił zniżyć się wtedy do tego, aby ją sobie oczarować i przekonać do własnego pomysłu. Urabiał ją sobie jak miękkie ciasto, jak podatną plastelinę, zapewne mając przy tym świadomość tego, że krzywdzi tym nie tylko Clementine, ale i siebie, bo przecież pogodzenie się z tym, że był skrzywdzony miało być wyjściem z opresji.
Ale akurat pani Redford nie była kimś, kto mógł mu powiedzieć cokolwiek, kto mógł zasugerować lub pomóc. Sama potrzebowała pomocy i też nie była w stanie się do tego przyznać.
Nie odpowiedziała więc nic na jego głupi przytyk, bo w jej mniemaniu była to głupia zagrywka i po prostu przyjęła do siebie to, co powiedział, z lekkim wzruszeniem ramion.
Nikt nie żegnał się wylewnie, jakby wszyscy nie mieli na to siły, choć to Bennett wyglądał najbardziej rześko z nich wszystkich. Wyszli z willi, gdzie mogli już przestać udawać parę. Clementine chłodną, zamkniętą jeszcze puszkę przyłożyła wpierw do policzka, a potem do czoła, kiedy Clive pokonywał niedaleką trasę.
— Okej — mruknęła tylko tyle i wciąż dzierżąc puszkę coli w dłoni, wyszła z samochodu. Poranek, dla nich poranek, a właściwie to już południe było przyjemnie ciepłe. Savannah, z tego, co zdołała dojrzeć zza szyby samochodu, było ładnym, spokojnym miasteczkiem. Weszła do niewielkiego lokalu zaraz za Clivem, patrząc na tablicę z wypisanym menu. Krótkie i konkretne, ale pewnie dlatego, że mieli sprawdzone bajgle na słodko i na wytrawnie, byli tak lubianym miejscem, bo przed nimi w kolejce stały trzy osoby. W lokalu pachniało przyjemnie kawą i migdałami. Kolejka dość sprawnie przesuwała się do przodu, aż w końcu nadeszła ich kolej. Clementine wsparła się o ladę.
— Z serkiem i z łososiem — powiedziała do młodej dziewczyny, która prędko nabijała na kasie to, co zamawiali ludzie. Cholera, kiedy Clemmy ją tak obserwowała, czuła się jakby była wyjątkowa stara i zmęczona. Westchnęła się więc głośno, dając też możliwość zamówić Clive’owi. Posłała blady uśmiech dziewczynie, która ich obsługiwała. Odebrała papierową torbę z wybranym przez siebie bajglem i tyle. Zsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne, które jeszcze przed opuszczeniem willi umieściła głowie.
Westchnęła po raz kolejny, ratując się właśnie tymi westchnieniami przed coraz cięższym uczuciem na żołądku. Słodkie, wymieszane zapachy w kawiarni jej nie pomagały i marzyła tylko o tym, żeby wyjść na zewnątrz.
and it was so beautiful
Czy znała swoją odporność na alkohol? No znała, ale w domu piła przede wszystkim whisky albo tequilę, w The Rusty Nail piwo. Nigdy nie mieszała, więc nie mogła stwierdzić, jak jej organizm zachowa się po takim miksie, do jakiego niejako została zmuszona. Może nie zmuszona wprost, ale przecież podciskano jej pod nos wpierw kolorowe drinki, potem sięgnęła po sprawdzoną whisky, a potem wszystko się pomieszało i było za późno na ratunek. Fakt, że kiedy Clive zwinął się do sypialni, ona zaczęła pić głównie wodę oraz więcej jeść, żeby się uratować. Nie wyszło do końca tak, jak planowała, choć tylenol zaczynał działać i to tąpienie w głowie powoli ustępowało. Czuła się przy tym jednak słaba, ale właściwie był to plus.
OdpowiedzUsuńBo im słabsza się czuła, tym łatwiej było jej ignorować zaczepki Clive’a. I jego zgryźliwe uwagi, cięte słowa i krzywy wyraz twarzy. Kurwa. Mógł się nad nią znęcać, było jej wszystko jedno. Uodporniła się na to. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo czasami, wbrew samej sobie i wszystkiemu, co zakładała, bolało trochę bardziej niż powinno. A nie powinno wcale.
Stała jednak dzielnie przy jego boku, gdy składał zamówienie i jakież było jej zdziwienie, gdy wybrał dokładnie tego samego bajgla, co i ona. Z serkiem i łososiem. Nie skomentowała tego jednak, pozwalając sobie ledwie na delikatny uśmiech.
Wyszli z kawiarni chwilę po tym, jak Clive wymienił się uprzejmościami z kasjerką. Potrafił być czarujący i słodki, tego nie można było mu odmówić. Ale on też doskonale o tym wiedział, kiedy błyskał zębami w uśmiechu, na widok którego miękły nogi.
Z papierową torbą z bajglem w jednej dłoni, z puszką coli w drugiej wyszła z kawiarni i już miała postawić następny krok, bo w końcu umówieni byli na spacer, ale głos Clive’a ją zatrzymał. Spoglądała teraz na niego zza ciemnych szkieł okularów, które skrywały też te ledwo widoczne sińce pod oczami, które były efektem zmęczenia.
On mógł w niej widzieć modelkę z okładek luksusowych magazynów i ona kiedyś w sobie też widziała naprawdę atrakcyjną kobietę, a teraz, gdyby miała się przyznać, okazałoby się, że czuje się atrakcyjna tylko przy nim.
— Nie. — Odpowiedziała krótko. Może i słabo, ale rozbrzmiała w tym pewnego rodzaju stanowczość. Posłała mu delikatny uśmiech. Przytrzymała torbę z bajglem ramieniem, przyciskając go delikatnie do swojego boku i szybko otworzyła puszkę z colą. Pierwszy łyk słodkiego, mocno gazowanego napoju okazał się zbawienny.
— Przejdźmy się. Proszę. — Mruknęła, bo choć to był jego pomysł i jego plan, to ona chciała go zrealizować nie tylko z tego powodu, aby zrobić mu dobrze. Ale żeby zrobić dobrze sobie. Wiedziała, że podróż w aucie mogłaby ją zmulić, a powietrze w Savannah, mimo przyjemnej temperatury, było rześkie, a ona podczas krótkiego spaceru miała szansę odżyć. Puszka coli i bajgiel miały jej w tym pomóc.
Zrobiła kolejny ostrożny łyk coli, rozglądając się dookoła. Savannah było ładne. Tak zwyczajnie i po prostu. Niska, klasyczna zabudowa i mnóstwo kolorów. Na pewno prezentowało się lepiej niż Mariesville, którego - jak słusznie pomyślał Clive - Clemmy nie traktowała jako dom. Nie miała wyjścia, nazywała je tak w rozmowach, a kiedy wracała z pracy, to wchodziła do domu. Ale nie była specjalnie przywiązana ani do rodzinnego miasta męża ani do domu po jego dziadkach. Nie była w ogóle przywiązana, a jedyne, co trzymało ją na miejscu, to strach i niewidzialna pętla, którą Tommy założył jej na szyję w dniu ślubu.
— Którędy? — spytała, gdy zrobiła kolejny łyk, opróżniając już połowę puszki. To było miasto Clive’a i faktycznie była tutaj zdana tylko na niego. Ale czy to coś złego?
:*
Clementine już dawno przestała myśleć o tym, że się marnuje. Miała pracę, którą zaakceptował Tommy. Pracę, w której nie mogła poczuć się ani przesadnie dobra, ani przesadnie inteligentna. Po prostu, była w niej ładną buzią, szerokim uśmiechem i nienachalnymi pytaniami o to, czy może przekazać jakieś uwagi do szefa kuchni. Nie musiała się w niej wykazywać, nie miała trudnych zadań, nic wymagającego — ot, była ładną kierowniczką sali, na którą awansowała ze stanowiska kelnerki, co i tak jej mężowi już nie odpowiadało, bo co jeśli obrośnie w piórka? Bo co jeśli pomyśli, że może więcej niż cały czas jej wmawiał?
OdpowiedzUsuńPrzecież Clementine na początku ich małżeństwa rozpoczęła studia, których nigdy nie dokończyła właśnie przez niego, bo kiedy wydawało jej się, że jest w ciąży, w wieku dziewiętnastu lat — a właściwie nie tyle, co wydawało, a po prostu w niej była — kazał jej rzucić studia i siedzieć w domu. Potem, gdy żadnego dziecka nie było — po znajomości ogarnął jej pracę w restauracji w Camden i tkwiła tam już ponad dziesięć lat, jakby nie miała większych ambicji i żadnych marzeń.
Miała, ale nie była w stanie ich realizować ani po nie sięgnąć, a gdy myślała o tym, co będzie za kolejnych dziesięć lat, krzywiła się, bo wątpiła, aby ktokolwiek chciał, żeby twarzą restauracji była podstarzała żonka z pipidówy. Mimo tego wstawała do pracy z entuzjazmem, chętnie opuszczała dom, chętnie oddawała się zajęciom, które nie sprowadzały się do myślenia o jej mężu. I choć otrzymała już propozycję zostania menedżerem lokalu, odmówiła, bo wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie na tak wysokie i odpowiedzialne stanowisko. Była głupia, ale po prostu nie widziała innego wyjścia.
Teraz jednak nie myślała ani o Tommym, ani o pracy, ani o Mariesville. Tylenol spełniał swoje zadanie, cola mu pomagała, a delikatny wiaterek pomagał. Clementine z każdą kolejną chwilą czuła się coraz lepiej, coraz lżej. Oddychało jej się już trochę łatwiej, głowa przestawała boleć, a ona zyskiwała siły do tego, aby cieszyć się z pięknej, słonecznej niedzieli.
Nie ściągnęła okularów słonecznych nawet wtedy, kiedy weszli w cień rzucany przez rozłożyste, intensywnie zielone o tej porze roku drzewa. Nabrała kilka głębszych wdechów, pozwalając sobie na to, żeby się rozluźnić. I jak początkowo szło jej się po prostu ciężko, tak z każdym krokiem, gdy serce podejmowało bardziej wzmożoną pracę, było jej lżej, lepiej. Robiła po drodze niewielkie łyki napoju z puszki, rozglądając się dookoła.
Było po prostu…
— Pięknie tutaj — szepnęła, gdy usiedli na jednej z ławek okalających dużą fontannę, która stanowiła przyjemne, szumiące tło. Park na chwilę jakby opustoszał. I teraz, gdy siedzieli obok siebie, a słońce padało wprost na ich twarze, Clementine podsunęła okulary do góry i tak, z oczami zamkniętymi, wystawiła buzię do słońca, napawając się ciepłem. Nie potrafiła nawet powstrzymać tego delikatnego, niemal błogiego uśmiechu, który wpełzł na jej usta.
— Mhm — odpowiedziała na jego pytanie. — Lepiej — dodała, a potem westchnęła, dopiła colę i wstała tylko po to, aby wyrzucić puszkę. Gdy wróciła, rozsiadła się już wygodniej i rozpakowała nawet swojego bajgla, robiąc niewielki, jakby ostrożny gryz. Był przepyszny. Miękkie ciasto, puszysty, kremowy serek i aromatyczny łosoś. Po jednym gryzie jednak dała sobie czas na reakcję i spojrzała na Clive’a.
— Musiałeś stąd wyjeżdżać? — spytała, nawet nie próbując samej siebie przed tym powstrzymać, a pewnie powinna. Pewnie nie powinna była być go ciekawa w jakikolwiek sposób, ale… chyba cały ten weekend, całe to wczorajsze udawanie, spanie razem i odpoczywanie w swoich ramionach obudziło w niej to, co miało pozostać uśpione. A o tym, co wydarzyło się w Savannah wiedziała z portali informacyjnych w sieci. I trochę od Priyi. Domyślała się, że po takiej tragedii dla Bennetta lepszym było odcięcie się od tego miasta, ale miała wrażenie, że Mariesville wcale mu nie służyło, bo przecież nie musiała być wnikliwym obserwatorem, aby wiedzieć, co robił i jak doprowadzał się na dno, balansując na wyjątkowo cienkiej granicy.
UsuńI was thinking... maybe you could tell me something about yourself?
Nie mogła nazwać Mariesville swoim domem, ale im dłużej o tym myślała, tym boleśniej dochodziła do wniosku, że nie miała żadnego domu. Ani w Mariesville. Ani nigdzie. Nie miała żadnego mieszkania, do którego mogłaby uciec, bo kiedy przestała mieszkać z ojcem, zaczęłą mieszkać z Redfordem. Nie miała też żadnych większych oszczędności, które mogłyby jej pomóc zacząć życie na nowo, bo jej pensja wpływała na wspólny rachunek bankowy, nad którym kontrolę miał Tommy. To, co wybierała i była w stanie ukryć po różnych miejscach w domu, było śmiesznymi pieniędzmi, za które co najwyżej mogłaby kupić bilet na autobus na drugi koniec Stanów.
OdpowiedzUsuńI teraz naprawdę starała się nie myśleć o tym, jak bardzo pozbawione sensu było jej życie. Bo żyła, była zdrowa i miała ładna buzię, więc przecież powinno być jej łatwiej, prawda? A czasami wolałaby, żeby było jej trudniej, bo może wtedy miałaby większą motywację, żeby działać.
Zadała mu to pytanie z czystej ciekawości i nie kierowały nią żadne negatywne pobudki, bo nie chciała ani robić mu na złość, ani udowadniać, że był skończonym zerem i powinien się wziąć za siebie. Pytała, bo choć mogła się domyślać, to przecież nie wiedziała. Bo nigdy nie rozmawiali i w sumie to powinna była się tej zasady pytać, ale przez ten weekend w Savannah, chcąc nie chcąc, dowiedziała się o Clivie i jego dawnym życiu nieco więcej. Siedziała w tym przepięknym parku, w mieście, które wyglądało na przyjemne miejsce do życia i zastanawiała się, co musiało się stać, że z niego zrezygnował. Mariesville nie dorastało do pięt temu miasto, co z tego, że za budynkami ciągnęły się hektary sadów jabłkowych. Ani Clive, ani Clementine nie byli lokalnymi patriotami, prawda?
Wydawało jej się, że rzuciła pytanie w eter, a przynajmniej świadczył o tym długi czas na odpowiedź. Nie mówiła jednak nic więcej, czekając na odpowiedź, która równie dobrze mogła nie nadejść. I kiedy Clive zdołał zjeść całego swojego bajgla, ona zrobiła może z trzy kęsy. Dlatego też drgnęła, gdy w końcu jej odpowiedział i przewróciła oczami, czego całe szczęście widzieć nie mógł, bo jak zaczęła jeść, z powrotem wsunęła na nos okulary.
Patrzyła za nim, jak pokonuje niedługi dystans do śmietnika i jak wraca. Potem odwróciła wzrok, robiąc kolejnego gryza bajgla, który pewnie w innych okolicznościach smakowałby jeszcze lepiej.
Nie odpowiedziała na jego zaczepne pytanie. Milczała, powoli przeżuwając ten kęs bajgla. Patrzyła przed siebie i dopiero wtedy, kiedy brzmienie jego głosu dość wyraźnie uległo zmianie, spojrzała na niego. Ale nadal mu nie przerywała. Uniosła jedynie brew, a gdy i ten na nią spojrzał, uniosła te okulary. Wzruszyła przy tym lekko ramionami.
— Interesuje? — spytała cicho, odwzajemniając przez krótką chwilę jego spojrzenie. Z pewnością nabrała nieco kolorów i odżyła po krótkim spacerze, tonie cukru w coli i tych paru gryzach czegoś bardziej pożywnego. — Nie interesuje mnie to, czy ci odjebało — przyznała cicho. — Tylko to, jak się z tym wszystkim czułeś — dodała, a potem w końcu odwróciła wzrok.
Zrobiła kolejny, znacznie już większy gryz, żeby zamknąć sobie buzie, bo pewnie powiedziałaby zbyt wiele, pchana odwagą, która brała się nie wiadomo skąd. Clivey bywał wkurwiający. Czasami na potęgę, zwłaszcza wtedy, kiedy próbowała z nim rozmawiać i teraz właśnie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tego nie robili. Bo Bennett na wszelkie możliwe sposoby ją od siebie odpychał. A ona na to pozwalała i się z tym godziła, dlatego przez większość czasu, kiedy trwał ich romans, po prostu się pieprzyli.
— I wyobraź sobie, że nie wiem, co robi się z gliniarzami, którzy przestają sobie radzić — dodała, rzucając mu jeszcze krótkie spojrzenie. I tak, jak w jego głosie pełno było bólu i rozgoryczenia, tak ona nadal brzmiała łagodnie i spokojnie, choć nie mogła ukryć tego, że lekko ją wkurwił, bo rumieńce na jej policzkach nabrały na sile.
Bo dotarło do niej, że został wtedy z tym wszystkim sam. Leah go zostawiła, przyjaciele się odwrócili, a formacja, w której służył pozbyła się problemu. Pewnie oferowali mu pomoc, której mógł nie przyjąć, ale… było jej zwyczajnie przykro, bo przecież nikt nie zasługiwał na takie szambo.
Usuń💜
Oboje trochę byli w nastrojach gówniarskich, dziecinnych, bo i Clemmy początkowo przedrzeźniała Clive’a, ale tylko i wyłącznie w swojej głowie. Bo nie była głupia, pusta i nie miała fiu-bździu w głowie. Miała w niej zaskakująco wiele i zaskakująco często pojawiała się w niej osoba Bennetta. Wracał tam nieustannie, do jej myśli, nawet wtedy, kiedy go tam nie chciała, bo albo ją wkurwił, albo odtrącił. Tak, jak wczoraj wieczorem, gdy odepchnął ją w tej pieprzonej, modernistycznej, wypasionej kuchni. Dał jej wtedy do zrozumienia, że w sumie jest nikim i może spadać. Więc, wychodząc wtedy do otwartych na nią ludzi, próbowała o nim nie myśleć. Ale to nie było wcale takie proste. Ciągle tam był, nawet jeśli rozmawiała o czymś innym, nawet jeśli się śmiała, żartowała i odpowiadała na zaczepki.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli nie rozmawiali, bo to nie było w naturze ich relacji, to naprawdę próbowała zrozumieć. Zwłaszcza teraz, gdy to wszystko łączyło się w całość i nabierało kształtu. Gdzieś podświadomie czuła, że powinna była się teraz wycofać, że teraz był idealny moment na to, aby przestać pytać, aby skończyć rozmawiać o tym, co ważne i poważne, a skupić się na tym, co nie miało większego sensu, jak pogoda, fontanna czy ten bachor, który darł mordę gdzieś za ich plecami.
Zawinęła resztkę bajgla w papierową torbę i odłożyła go na ławkę, obok swojego biodra. Całą swoją sylwetkę skierowała bardziej w jego stronę, słuchając, choć przecież nie mówił zbyt wiele. Przesunęła spojrzeniem po jego całym ciele, po tych skrzyżowanych rękach, po zaciśniętych ustach i dotarła do momentu, w którym nieco odpuścił.
Powinna mieć go… gdzieś, bo tak byłoby łatwiej i lepiej dla nich obojga, ale zamiast tego uniosła jedną dłoń, odgarnęła, w geście, który robił się zarezerwowany tylko dla niego, jego jasne włosy z czoła, za ucho, choć przez swoją długość wymksnęły się stamtąd dość szybko.
— Clivey… — szepnęła i nie było wiadome, nawet dla niej samej, czy zamierzała coś więcej powiedzieć, czy na tym krótkim, cichym wypowiedzeniu jego imienia chciała skończyć. Westchnęła, przesuwając teraz ręką wzdłuż jego ramienia, aby w końcu zabrać dłoń i oprzeć ją na swoim udzie. To wszystko nie trwało zbyt długo, ledwie chwilę, w której mogła zadecydować, czy chce brnąć w to, co miał powiedzieć jej Clive i czy chce go zrozumieć, czy jednak powinna się zamknąć i pozwolić zamknąć się i jemu.
— Przykro mi — powiedziała cicho i była w tym tak szczera, jak tylko mogła być. — Rok to dużo czasu… — zauważyła, chociaż bardziej tak, jakby mówiła sama do siebie. Rok czasu to było dużo czasu, ale miała wrażenie, że w przypadku tego, co spotkało Clive’a - niewiele. Uśmiechnęła się blado, choć przecież nie mieli powodów do tego, aby się śmiać lub uśmiechać.
— Nie szukałeś pomocy? — spytała, bo choć to był pierwszy raz, nie licząc wczorajszego wieczora, kiedy Clive się przed nią otworzył, to wcale nie czuła się skrępowana. I nie oceniała, nawet nie chciała go oceniać, bo z tego, co wyczytała, to miało prawo mu odpierdolić. Sama nawet wolała nie myśleć o tym, że ktoś umierał na jej oczach. Patrzyła teraz na niego, również niezbyt nachalnie, ale jednak odrobinę wyczekująco. Tak, jakby poza pieprzeniem, chciała dać mu również wsparcie, choć — mogła się mylić — pewnie go od niej nie chciał.
:*
Świat byłby o wiele lepszy, zwłaszcza dla niej, gdyby Tommy po prostu przestał istnieć. Myślała o tym wielokrotnie, nawet jeśli to były myśli złe i robił z niej złego człowieka. Pokrętnie wierzyła w to, że nie można było życzyć źle nawet najgorszemu wrogowi, a za takiego uważała własnego męża. Bo nie miała innych wrogów. Ludzie ją lubili, a ona wbrew wszystkiemu lubiła ludzi. I lubiła też na Clive’a. Zwłaszcza tego, którym bywał przy niej czasami, ledwie na chwilę. Wtedy też nie była w stanie wypierać się tego, że nic dla niej nie znaczył, a przecież powinien.
OdpowiedzUsuńTeraz też jej było trudno, bo chyba pierwszy raz od… czasów Atlanty rozmawiali ze sobą kompletnie normalnie, choć na ciężkie tematy. Na ciężkie zwłaszcza dla niego. Nie mogła też udawać, że jej to nie rusza. Zastanawiała się, gdzie w tym wszystkim była Leah, z którą Bennett spędził kilka lat swojego życia i na której widok zareagował tak, a nie inaczej. Obserwowała go ze spokojem, a kiedy się pochylił i wsparł na swoim łokciu, ponownie, zupełnie odruchowo położyła dłoń na jego plecach. Gładziła je delikatnie, uspokajająco i gdzieś podświadomie wiedziała, że chyba nie ma na świecie człowieka, na którego by to nie podziałało. Patrzyła jednak teraz gdzieś przed siebie, zastanawiając się, dlaczego to wszystko musiało być takie w cholerę niesprawiedliwe.
Westchnęła cicho, przymykając oczy, bo teraz, kiedy wystawiła twarz ku słońcu, delektowała się tym delikatnym, przyjemnym ciepłem. Po części zaczynała być świadoma tego, że mąci mu w głowie, ale robiła to — wbrew zdrowemu rozsądkowi — z przyjemnością. Bo on już dawno zamącił jej w głowie, tylko tego akurat nie chciała przyznać.
Wierzyła, że było mu wtedy przykro, a nawet więcej niż przykro, bo raczej nikt normalny nie przechodził obok takiej sytuacji zupełnie obojętnie. I tak gładząc delikatnie jego plecy, wpatrując się w fontannę, której kojący szum docierał do ich dwójki, westchnęła ponownie.
— To niesprawiedliwe — przyznała cicho, po chwili milczenia, która między nimi zapadła. — Nie powinieneś był być z tym sam. Nadal nie powinieneś. — Mruknęła tylko. Jej chłodniejsze palce powędrowały do jego odsłoniętego karku, zupełnie o tym nie myślała, bo przecież wpatrywała się teraz w punkt poza Bennettem.
A potem niespodziewanie drgnęła, jej dłoń znieruchomiała na chwilę, gdy przyznał, co mu pomagało. Krzywy, gorzki uśmiech wpełzł na jej usta.
— Chlanie i ruchanie, ha? — powtórzyła po nim cicho, a jej dłoń wróciła do tego, co robiła przed chwilą. Pokręciła jednak po chwili głową. W pewnym sensie miał rację. Te dwie czynności były proste i niemal pierwotne, mógł więc zapomnieć o całym świecie nad szklaneczką whisky lub w chętnej kobiecie. A jednak jej wnętrzności niebezpiecznie się ścisnęły, gdy przyznał to, o czym wiedziała już wcześniej.
— Nie chcę tam wracać — przyznała jednak cicho, gdy wspomniał w końcu o powrocie. Dopiero w tym momencie jednak cofnęła ponownie swoją dłoń, wsunęła okulary na nos i zrobiła kolejnego gryza bajgla. — Ale chyba musimy, co?
♥
Chlanie i ruchanie.
OdpowiedzUsuńRoześmiała się. Nie tak szaleńczo, nie w głos, nie zalewała się łzami ze śmiechu, ale śmiała się. I śmiała się tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu trzęsły jej się tylko ramiona, a twarz nabrała znacznie żywszych kolorów. Ten spacer, bajgiel, cola i rozmowa pomogły jej pokonać tego kaca mordercę. Wciąż czuła jego echo w swoim organizmie, nie miała tyle energii, ile mogłaby mieć, mięśnie były słabe, głowa nadal lekko pulsowała bólem, a żołądek pozostawał nieznacznie ściśnięty, co czuła, kiedy niemal łapczywie wgryzła się w kanapkę. Zawinęła już więc ostatecznie tę resztkę bajgla z serkiem i z łososiem, nie próbując nawet wmusić w siebie tego, co zostało.
Przestała się śmiać, bo nie śmiała się z Clive’a, a z tego jak głupio powtarzali te dwa słowa, jakby w nich faktycznie szukali ratunku. Przecież Clementine doskonale wiedziała, że ona też od tego było. Od ruchania. Bo chlali ze sobą tyle, co nic. Każde piło na własną rękę, a ruchali się najczęściej na trzeźwo. Tak było prościej? Na pewno nie komplikowało to bardziej, przecież po alkoholu mogliby mówić więcej rzeczy, które tak naprawdę tkwiły w ich głowach.
— Dajesz sobie radę — znowu powtórzyła po nim. — No jasne — dodała z lekkim uśmiechem, ale nadal z wypiekami na policzkach. Ten weekend zdecydowanie nie był taki, jaki się spodziewała.
Oczekiwała, choć to może nie było właściwie określenie tego, co czuła przed przyjazdem do Savannah, ale oczekiwała, że będzie inaczej. Że się napiją, że będą się dobrze bawić, a ostatecznie wylądują razem w łóżku. I to nie w taki sposób, jak wylądowali wczoraj. Że pozbęda się nawzajem swoich ubrań, że będą rozkoszować się dotykiem swojej skóry, że skóra Clemmy będzie tak miękka i delikatna, jak lubił to Clive, a jego będzie tak ciepła, jak potrzebowała tego Clementine. Jednak sposób, w jaki skończyli wczorajszy wieczór był… na swój sposób przyjemny, kojący, spokojny i ciepły. Był czymś, co było może nie do końca miłe, ale potrzebne. Zwłaszcza jemu.
Bo może nie był tym, czego potrzebowała Clemmy, że martwienie się o niego i okazywanie mu troski nie było tym, co musiała robić, ale… przychodziło jej to więcej niż naturalnie, robiła to z miłą chęcią. Bo choć na głowie miała zbyt wiele swoich problemów, zwłaszcza w postaci męża, to miło było oderwać się od nich z pomocą Clive’a.
Podobał jej się ten śmiech, gdy wyrwało mu się to całe ich zadupie, więc odpowiedziała mu tym samym, ale szybko przeobraziła to w ładny, szeroki uśmiech.
Był jej chlaniem i ruchaniem, dlatego gdy wstał, wyswobadzając się spod jej dotyku, spojrzała na niego, zadzierając głowę ku górze, a potem, bez zbędnych już słów, chwyciła w dłoń papierową torbę z bajglem, a drugą złapała za jego palce. I kiedy stanęła już na nogi, przytrzymała go delikatnie, nie pozwalając mu ruszyć się przez chwilę z miejsca, uniosła się na palce i musnęła lekko jego policzek ustami, czując aż nadto wyraźnie zapach jego żelu pod prysznic.
— Chodźmy — mruknęła i ruszyła przed siebie, nie puszczając jego dłoni, bo… nawet o tym nie pomyślała. Jeśli tego chciał, miał drogę wolną. Niemniej, droga do samochodu wydawała się zbyt krótka, ale wiedziała, ba, czuła, że droga do Mariesville, na ich zadupie, jak na złość, okaże się jeszcze krótsza.
sweet Clementine
Dobrze, że się opanowali, bo gdyby postanowili to przedłużyć, to pewnie zbyt szybko nie wyszliby z tego parku. To było oczywiste, jasne jak słońce, że ciągnęło ich do siebie bardziej niż powinno, że pasowali do siebie bardziej niż byliby w stanie to przyznać. A ten krótki, ale czuły zarazem pocałunek w jego policzek był czymś, na co nie powinna była sobie pozwolić. Zrobiła to i nie czuła się z tym źle, właściwie chętnie potem splotła swoje palce z jego i ruszyła dalej, prosto w stronę samochodu, który zostawili nieopodal kawiarni. Zaciskała palce tym mocniej, im bliżej auta Clive’a byli.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie chciała wracać do Mariesville, dlatego kiedy tylko zajęli miejsca w samochodzie, odwróciła głowę w jego stronę. I myślała o tym samym, czego on nie chciał powiedzieć na głos. Domyśliła się, że tak jest, gdy przez krótką chwilę wymieniali się spojrzeniami. Potem ona sięgnęła po pas, on odpalił samochód i ruszyli. Nie czuła się lepiej z upływem czasu, a kiedy Clive zrobił w połowie drogi przerwę, skorzystała z toalety i kupiła butelkę coca-coli. Sączyła ją powoli w dalszej trasie, a gdy wjechali do Camden, stwierdziła, żeby to olał i jechał prosto do Mariesville. W końcu nie była w stanie prowadzić, a auto mogła odebrać w inny dzień i w inny sposób. Nie rozmawiali zbyt wiele, bo Clementine raz, że nie czuła się na siłach, żeby takie konwersacje prowadzić, a dwa, że mogłaby powiedzieć właśnie za dużo i zaproponować, żeby zawrócił albo wybrał inny kierunek niż to zasrane jabłkowe piekło.
Wymienili kilka zdań, pod koniec drogi Clementine nawet przysnęła, więc ominęła ją tablica powitalna do Mariesville, przebudziła się wtedy, kiedy zajechali pod jej dom. Zerknęła na ten budynek, krzywiąc się przy tym. To był ładny, jednopiętrowy dom ze sporym, użytecznie zagospodarowanym ogrodem. Był pomalowany na jasnozielony, stłumiony kolor, ciemne dachówka i jasne obramowania dachu ładnie ze sobą kontrastowały. Zużyte deski werandy dodawały mu uroku, a ozdobny kinkiet wieczorami dawał tam klimatyczne światło. Czasami tam siadała, owinięta w koc, z kubkiem herbaty z rumem. Ignorowała wtedy spojrzenia sąsiadów, wpatrując się w ulice, po której z rzadka ktoś się przemieszczał.
Westchnęła ciężko, gdy Clive się zatrzymał. Spojrzała na niego. Coś na kształt bladego, niewyraźnego uśmiechu pojawiło się na jej ustach.
— To był… — urwała, zastanawiając się nad tym, jakie słowa mogą podsumować te dwa dni, które spędzili razem. Sąsiedztwo było jakby opustoszałe, ale wcale nie wątpiła w to, że ktoś ich obserwuje, tylko, że tym razem było jej to wszystko bardzo jedno. — Miły weekend. — Mruknęła.
Clive nie stracił w jej oczach, choć mógł tak milczeć, bo w końcu się przed nią rozsypał. Zyskał, ale w to pewnie by jej nie uwierzył i wcale nie mogłaby się mu wtedy dziwić. Zyskał, bo się otworzył, bo pokazał, że pod skorupą tego gliniarza, co lubi chlać i ruchać, kryje się też wrażliwy, dobry facet. Słodki chłopiec. I to sprawiło, że wbrew wszystkiemu wydawał jej się jeszcze bardziej męski.
— Chcesz… wejść? — spytała cicho, bo przecież jeszcze ten weekend trwał, prawda?
przypadek?
Clementine powinna robić wiele rzeczy, a jeszcze większej ich ilości nie powinna. Powinna wypatrywać męża z utęsknieniem, codziennie zaglądając na ulicę zza białej, gładkiej firanki. Powinna odwiedzać teściów i pocieszać ich, kiedy ich syn dzielnie walczył w imieniu ojczyzny poza granicami kraju, narażając się na niebezpieczeństwo. Nie robiła żadnej z tych rzeczy. Nie powinna natomiast zdradzać Tommy’ego z lokalnym gliniarzem i wyjeżdżać z nim za miasto. Nie powinna zapijać smutków co drugi wieczór i szorować podłóg na kolanach tak długo, aż zaczynała piec ją skóra dłoni. Robiła to wszystko, choć nie powinna, z myślą, że jeśli jej dom będzie perfekcyjnie czysty, a ona zalana, to świat nie będzie mógł mieć do niej pretensji o to, że była niewierna. Ale świat nie wiedział, co robił jej Redford i jak wiele czasu potrzebowała, aby się od tego odciąć, aby nie przeżywać każdego razu, gdy podnosił na nią rękę, popychał na ścianę lub brał siłą, ignorując jej sprzeciwy. Nie powinna była mu na to pozwolić, ale zabrakło jej już sił na to, aby się postawić, więc milczała, wyłączając wtedy myślenie. Tak było łatwiej, odciąć się myślami od własnego ciała.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak, gdy siedzieli spokojnie we wnętrzu jego samochodu, spoglądając na siebie w sposób, który był niemal jednakowy u obojga, za żadną cenę nie chciała odcinać myśli od swojego ciała. Przy Clivie na nowo nauczyła się czerpać przyjemność z seksu i nawet nie zamierzała tego ukrywać. Oddzielała za to skutecznie Clementine Redford od tej, którą była przy Bennecie. I miała wrażenie, że nie ma łatwiejszej rzeczy na świecie.
— Jasne — odpowiedziała cicho na jego podziękowania. Ten jej blady uśmiech na chwilę stał się szerszy i wyraźniejszy. Szybko jednak przygasł, gdy do jej uszu dotarł jego śmiech, a potem kolejne słowa.
Nie powinien.
Odwróciła na moment spojrzenie, wpatrując się w drzwi, które wymagały malowania, bo od samego dołu farba zaczynała się już łuszczyć, odsłaniając tę starą warstwę, której nikt porządnie ze zeskrobał. Ten dom był naprawdę uroczy, lubiła to, jak z nią rozmawiał, choć było to głupie, a jednocześnie wiedziała, że to nie był jej dom.
Westchnęła po raz kolejny, zaciskając dłonie w pięści zaraz po tym, jak ułożyła je na swoich udach. Spojrzała na Bennetta, wzruszyła lekko ramionami i mało brakowało, a byłoby to ostatnie, co dzisiaj zrobiła.
Nie powinna była go namawiać, zapraszać i prosić.
— Nawet na kawę? — spytała, mając świadomość tego, że oboje wiedzieli, że kawa byłaby tylko pretekstem. Ale zawsze mogli się ogłupić, prawda? Mogli udawać, że faktycznie chodziło o kawę. Udawali przez weekend, dlaczego mieliby teraz tego nie kontynuować. Nie myślała o tym, że niebawem miał wrócić Tommy. Że nie było go już prawie dwa miesiące, że na własne życzenie mieli siebie nawzajem mniej — ona i Clive. I gdy zerkała ponownie na tę werandę, żałowała, że wtedy rzuciła w niego kluczami. Żałowała, że pozwoliła mu się sprowokować.
Otworzyła drzwi i kiedy już wysiadła z auta, pochyliła się, spoglądając na Clive’a. Uśmiechnęła się. Tym razem to nie był przygaszony smutny uśmiech, którym obdarzyła go przez chwilę.
— Robię naprawdę dobrą kawę — dodała, ale to jemu zostawiała wybór. Chciała, żeby chciał. Chciała, żeby poszedł za nią, ale nie powiedziała żadnej z tych rzeczy. Podeszła do bagażnika, z którego wyciągnęła swoją walizkę, a potem Clive mógł już słyszeć trzask zamykanej klapy. Clementine zatrzymała się w połowie ścieżki, w podręcznym, małym plecaczku szukając kluczy do domu. Właśnie tego samego pęku, którym nie tak dawno prawie oberwał.
;*
Nie dzisiaj, mała.
OdpowiedzUsuńZ tymi słowami zatrzymała się na drewnianej, skrzypiącej pod naporem jej kroków, werandzie. Obejrzała się za siebie, na samochód Clive’a, który jeszcze stał pod jej domem. Uśmiechnęła się sama do siebie, choć przecież nie miała powodów do tego, aby się śmiać. A potem spojrzała w drugą stronę, dostrzegając ruch za firankami w kuchennym oknie Ruth Bennett. Jej uśmiech zgasł, otworzyła drzwi i wtedy usłyszała dźwięk silnika samochodu Bennetta. Nie oglądała się już za siebie. Nie miała ku temu żadnych powodów. Weekend w Savannah dobiegł końca, a ona zamykając za sobą drzwi, dostrzegła migającą diodę na telefonie stacjonarnym, który był przeżytkiem, ale Tommy nie chciał się go pozbywać, bo przecież komórki bywały zawodne. W drodze do kuchni, wcisnęła przycisk automatycznej sekretarki, aby odsłuchać zebrane tam wiadomości. Były dwie.
Pierwsza o treści, której wolałaby nie słyszeć. Głos Tommy’ego brzmiał źle. Specjalnie dzwonił na stacjonarny, żeby sprawdzić, czy Clementine wtedy, kiedy miała akurat wolne w grafiku, który on znał, odbierze. Jej serce zamarło, gdy mąż poinformował, że przebywa w szpitalu w Niemczech, że do tygodnia będzie pewnie w kraju i żałuje, że nie może usłyszeć słodkiego głosu żony. Z trudem przełknęła ślinę, wspierając się dłońmi o blat kuchennej wyspy. Doskonale wiedziała, że ma przejebane.
Druga wiadomość była od teściowej, która zapewne z podobnego powodu, co jej rodzony syn, postanowiła nie dzwonić na komórkę Clementine, choć miała jej numer. Anne była zrozpaczona, spanikowana, zapłakana i wymagała od swojej synowej, aby ta martwiła się o Redforda razem z nią.
Clementine w jednym momencie zaczęła żałować, że w ogóle wróciła do Mariesville.
Nie miała jednak innego wyjścia, jak wziąć się w garść. Wstawiła pranie, zrobiła obiad, ogarnęła transport do pracy, wrzuciła pranie do suszarki, zaczęła myć podłogi i wycierać kurze. Ani na chwilę nie usiadła, nie mogła być bezczynna. I dopiero wtedy, kiedy sprzątała łazienkę, zapłakała nad wanną. Poddała się i długo nie ruszała się z miejsca, opierając policzek o chłodny rant wanny. Minęła godzina, może nawet dwie i dopiero kiedy było ciemno, Clementine zaczęła działać dalej. Poskładała pranie, schowała walizkę, posprzątała w kuchni. Wzięła długi prysznic i ostatecznie do łóżka położyła się koło północy. Nie umiała zasnąć, żołądek miała ściśnięty ze strachu, wpatrywała się w sufit, czując jak drży na całym ciele. Około drugiej napisała w końcu do Clive’a.
Będzie za tydzień.
W sumie nie powinna, bo co Clive’a interesowało to, że Tommy wraca za tydzień. Nie był jej powiernikiem, ani nie był przyjacielem. Ale dopiero wtedy, kiedy zobaczyła, że wiadomość do ulubionej fryzjerki została dostarczona, zasnęła.
Kolejny tydzień był tygodniem przygotowań. Clementine musiała zadbać o to, aby ich dom wyglądał tak, jak przed jego wyjazdem, znaleźć pierścionek i obrączkę, wypełnić lodówkę, upiec szarlotkę, pokazać się u teściów, kupić nową sukienkę, odwiedzić fryzjera i kosmetyczkę.
Z każdym mijającym dniem czuła się coraz gorzej, jakby umierała od środka. Unikała Clive’a i tym razem to był jej wybór. Było jej ciężko, co zwykle nie miało miejsca, ale po weekendzie w Savannah, po tym ich całym pojebanym pojednaniu musiała po prostu o nim zapomnieć. Ale trudno było się nie mijać w mieście takim, jak Mariesville. Uciekała wtedy spojrzeniem, przechodziła na drugą stronę ulicy, raz prawie wpadając pod jadący samochód. Zachowywała się jak w wariatka, ale z każdą godziną, która przybliżała ją do powrotu męża, była jej coraz trudniej oddychać.
Przyjechał. Jego rodzice rozgościli się w domu, w którym mieszkała Clementine. Anne sprawdziła czystość, Ben wywiesił powitalną wstęgę. Witaj w domu, Tommy! Pojawili się też jego kuzyni i bliżsi znajomi. Clem upiekła tę przeklętą szarlotkę, którą ostatnio niemal nie zabiła Clive’a. I stojąc w kuchni, zerknęła przez okno, w kierunku domu Bennettów. I tylko coraz większe poruszenie, krzyki, śmiechy wyrwały ją z letargu.
Tommy wrócił. Wygładziła materiał sukienki w kwiatki, z niezbyt głębokim dekoltem, do połowy uda, delikatnej i zwiewnej. Przywołała na usta uśmiech i patrzyła na niego tak, jak kochająca żona potrafi. A w głębi czuła, że z tej Clemmy, którą była podczas jego nieobecności, nie zostało już nic.
UsuńNa jego życzenie wzięła tydzień urlopu w pracy. Spędzali każdy dzień ze sobą. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Kładli się razem i razem wstawali, pierwsze dwa dni były spokojne, bo poobijany i pokiereszowany Tommy musiał odreagować różnicę czasu. Później się zaczęło. Popchnął ją na ścianę, a gdy w markecie, wychodząc zza jednego z regałów, Clementine niemal wpadła na Clive’a, robiąc wielkie oczy, ten ścisnął boleśnie jej ramię, mruknął ciche Bennett i odciągnął żonę od umundurowanego policjanta. Wodziła potem za nim spojrzeniem. I to był błąd, który nie umknął uwadze Redforda.
Zjedli kolację w The Rusty Nail, ale już wtedy Tommy mówił mniej, jego twarz stężała w narastającej złości, zacisnął dłonie w pięści i patrzył na Clem tak, jakby już zawiniła, jakby już wydał wyrok. Siedziała przed nim wyprostowana jak struna, próbowała coś mówić, ale jakakolwiek anegdotka kończyła się milczeniem.
Wrócili do domu w nastroju, który mógł zwiastować czyjś pogrzeb. Ciemne chmury wisiały też nisko nad Mariesville, wiatr rozhulał się na dobre, gdzieś w oddali rozbrzmiały pierwsze grzmoty. Drewniana weranda zaskrzypiała, gdy Clementine czekała, aż Redford otworzy przed nią drzwi. Wchodziła do środka z pochyloną głową. Z sercem ściśniętym ze strachu, a przed oczami widziała twarz Clive’a, na którego znowu wpadła na tym cholernym dziale z nabiałem.
Słyszała tylko, jak zamknął drzwi. Nie zdążyła nawet przekręcić klucza, gdy jego palce zacisnęły się na jej karku. Podprowadził ją do kuchni, gdzie zasłonił okna, a potem pchnął ją w stronę wyspy kuchennej. Nie zdążyła się asekurować i brzuchem wbiła się w rant, czując jak na chwilę brakuje jej oddechu. Zamknęła oczy. Nie zdążyła zareagować, a szarpnął ją za włosy i rzucił na podłogę. Kopnął jeden raz, drugi. Potem złapał za głowę i uderzył nią o podłogę. Ból rozsadzał czaszkę, a ona poczuła lepką wilgoć we włosach i na czole. Mroczki przed oczami pojawiły się znikąd, świat pociemniał, a ona niezdarnie próbowała unieść się na rękach. Nie słyszała tego, co mówił. A mówił wiele. Wiedziała to, bo kiedy na niego spojrzała, widziała jak porusza ustami. Z pewnością wyzywał ją od kurw, potem nadepnął na jej palce, kopnął po raz kolejny w brzuch, a ona nawet nie próbowała się osłaniać. Zaczęła się czołgać w kierunku wyspy kuchennej, gdzie leżały ich telefony.
Musiała to przerwać. Za oknem błysnęło, na chwilę rozświetlając ciemną kuchnię. Grzmot przeturlał się po niebie, a Clementine miała wrażenie, że ziemia drży. Po chwili w szyby domu zaczęły zaciekle uderzać duże, z pewnością lodowate krople. Ściana deszczu pochłonęła Mariesville.
Znowu ją złapał i uderzył, tym razem w twarz, już się nie krępował. Nie myślał o konsekwencjach. Bił, a ona chciałaby zapłakać, ale nie była w stanie, ból ją obezwładnił, a resztkami rozsądku nadal czołgała się w kierunku wyspy. W końcu, gdy Tommy rozpoczął tyradę o niewiernej kurwie, wstała chwiejnie, zginając się w pół. Podszedł i znowu bokiem jej głowy uderzył o twardą powierzchnię blatu. Myślała, że zrzyga się z bólu, że upadnie, bo już ledwo kontaktowała.
Odszedł do części salonowej, tam, gdzie mieli piękny, jasny wypoczynek. Oparł się o kanapę, pochylając, ciężko oddychając, mówiąc, jaka to była niewdzięczna i jak wszystko zjebała puszczając się na prawo i lewo, przynosząc mu wstyd, niszcząc reputację. Krew zalewała jej teraz jedno oko, gdy po omacku szukała dłonią telefonu. Wystarczyło wybrać 991, ale zamiast tego jej dłoń trafiła na długi, kuchenny nóż. Zacisnęła smukłe palce na rękojeści z metalu i odwróciła się w jego stronę.
Nie potrafiła sprecyzować momentu, w którym coś w niej pękło, w którym dotarła do krawędzi, za którą była tylko przepaść. I wiedziała, że w tę przepaść wpadnie albo ona, albo on. Na pewno nie oboje. Nie pozwoli mu.
UsuńNie myślała o tym, ale niespodziewanie znalazła się za jego plecami i kiedy Tommy postanowił się odwrócić, było za późno. Wbiła nóż w jego klatkę piersiową, trafiając zupełnym przypadkiem w przestrzeń międzyżebrową. Dźgnęła drugi i trzeci raz. Próbował się odwrócić, a ciosy spadały na jego bok i plecy. Był silniejszy, ale szok i zaskoczenie sprawiły, że się poddał. Niemal bez walki. Bo kiedy się osuwał, zakrwawiając jasną kanapę, chwycił jej nogi, przewracając ją razem ze sobą. W głowie Clementine to wszystko działo się powoli, jakby w zwolnionym tempie, ale tak naprawdę mineło niewiele czasu, to był chaos. Mocne uderzenia, wyzwiska, a potem ten nóż.
I pękło w niej coś, nie tylko fizycznie. Bo fizycznie była pogruchotana i leżała na drewnianej podłodze pod jego ciężkim łapskiem, w kałuży jego krwi. Ślizgając się, wstała. Na chwiejnych nogach podeszła do wyspy. Złapała za swój telefon, drżącymi, mokrymi od krwi palcami, próbując odblokować telefon. Rozładował się.
W pierwszym odruchu chciała zadzwonić do Clive’a, ale sięgając po telefon Redforda, wybrała 911.
— Chyba go zabiłam — odpowiedziała na zgłoszenie operatora. — Chyba zabiłam męża.
Potem nie było już nic poza burzą. Poza błyskawicami rozcinającymi wieczorne niebo i grzmotami przerywającymi ciszę. Siedziała na podłodze, pod kuchenną wyspą, wspierając się o nią ramieniem. Ledwo utrzymywała otwarte oczy, wpatrywała się w dłonie umazane we krwi. Po jej prawej stronie leżał Tommy, pomiędzy nimi nóż.
Krew się zmieszała, nie wiedziała, która jest jej, a która jego.
Do błyskawi dotarły niebiesko-czerwone światła i podniesione głosy. I dopiero wtedy pozwoliła sobie na to, aby po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy.
Bo dopiero teraz, mimo uciążliwego szumu w głowie, zrozumiała, że spierdoliła sobie życie. Bezpowrotnie.
Tommy's dead
To wszystko wydawało się kompletnie nierealne. Jakby to, co dookoła niej było marą senną, koszmarem, z którego nie umiała się obudzić. A chciała. Bardzo chciała, żeby zwłoki Tommy’ego przestały być zwłokami, żeby ten nóż zniknął z podłogi, a plamy krwi nie wsiąkały w wypolerowane deski. Chciała, żeby jej nie bolało.
OdpowiedzUsuńAle ból powoli rozchodził się po całym jej ciele. Dopiero zaczynała czuć i doskonale wiedziała, że będzie tylko gorzej, że im niższy będzie poziom adrenaliny w krwi, tym bardziej będzie czuć. Każde kopnięcie, każdy cios, każdą ranę. Trzymała się, ale czekając na służby, ledwo oddychała i z trudem utrzymywała otwarte oczy. Szumienie w głowie nasilało się, oddechy stawały się coraz płytsze, bo każdy kolejny był coraz bardziej bolesny. Słyszała, jak coś rzęzi w klatce piersiowej.
Widziała dwie pary ciężkich, policyjnych butów. Nie była w stanie wyżej unieść głowy, bo każdy niekontrolowany, spontaniczny ruch wywoływał paraliżujący ból, pulsujący od czubka głowy, aż po same palce. Ktoś kopnął nóż, po który nawet nie miała siły sięgnąć, a jej dłonie drżały tak, że nie utrzymałaby teraz nawet ołówka. Przymknęła oczy. A gdy padło pytanie o broń. No nie, nie miała. Tommy miał. W sejfie w pokoju przeznaczonym na gabinet, na piętrze, obok sypialni. Ale nie była w stanie wyartykułować nic z tego. Zresztą, nie o to pytali. Czy była ranna?
Nie musiała nawet odpowiadać. Była w niewiele lepszym stanie niż zwłoki Redforda, na które nie mogła patrzeć, bo brało ją na mdłości. Drżała, łzy wyznaczyły wilgotną ścieżkę na zakrwawionych policzkach, ale już nie płakała. Nawet i na to nie miała siły. Wpadła w dziwną, choć łatwą do wytłumaczenia apatię. Była w szoku i chciała w nim pozostać, ale ból domagał się jej uwagi.
Promieniował. Od stłuczonych, a może i złamanych żeber, od naruszonych organów, od rozwalonej głowy.
Zajmij się tym, Bennett.
Usłyszała to, choć wszystkie dźwięki w dalszym ciągu docierały do niej, jak przez warstwę waty, którą miała wetkniętą w uszy. A nie miała. Miała za to wrażenie, że wszyscy są daleko. Zbyt daleko, aby byli naprawdę. A może to ona już nie była. Bardzo chciała nie być.
Bennett. Bardzo dobrze znała to nazwisko. I kojarzyło jej się też dobrze. A potem do niej dotarło. Zadarła głowę, gwałtownie, niepotrzebnie, boleśnie. Prąd przebiegł po jej kręgosłupie, zaczęła oddychać szybciej, niespokojnie, zaciskając powieki.
Widziała już nie tylko same buty, ale kolana, uda, potem policyjną kamizelkę i gdy udało jej się otworzyć powieki, jego twarz. Zacisnęła wąsko usta, na moment przestając oddychać. Miała wrażenie, że zaraz się zrzyga, ale nie miała siły nawet na to. Osunęła się nieznacznie po kontuarze kuchennej wyspy, opierając głowę wygodniej.
Spokojnie. Słyszała, więc skupiła spojrzenie na jego twarzy. I na tej kamerce, którą jakby przypadkiem jej wskazał. Ale widząc jego oczy naprawdę chciała powiedzieć mu wszystko, co teraz ją dusiło. Boleśnie, niemal ze zdwojoną siłą, dotarło do niej, że jest sama, że nie miała na tym świecie nikogo poza mężem, który ją tłukł od lat i ojcem, który utrzymywał z nią kontakt ze względu na jej męża.
Ale Tommy już nie żył. Próbowała odsunąć się w miejsce, które wskazał Clive. Starała się nie patrzeć na zwłoki męża, ale jej spojrzenie tam uciekało. Co chwilę. Nieustannie. Co ona zrobiła? Mdliło ją, kręciło jej się w głowie. Chciała spytać Bennetta o to, co zrobiła, ale oboje doskonale wiedzieli. Zabiła go.
— Ja… — zaczęła, ale niemal bezgłośnie, jakby nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Skąd była ta rana? Jasna sukienka lepiła się do jej ud. Była jasna. Teraz mieniła się w różnych odcieniach czerwieni, które zlały się z wyszywanymi piwoniami. Patrzyła teraz w dół, na materiał ślicznej, uroczej sukienki. Wiedziała, że niejednokrotnie będzie musiała powtarzać przebieg tego, co się tutaj wydarzyło. Wytarła wierzch dłoni o swoje uda, zostawiając na nich kolejny krwawy ślad. Syknęła, gdy Clive oczyszczał ranę.
— Najpierw uderzył o podłogę. Chyba wtedy poczułam krew… — szeptała. Nawet głos jej drżał. Palce zacisnęła na krawędzi sukienki, aby nie drżały jej dłonie. — Nie wiem. Potem o blat. Może wtedy… — Próbowała wzruszyć ramionami. Skrzywiła się.
Usuń— Źle mi się oddycha — przyznała w końcu, choć na jej usta cisnęło się coś zupełnie innego. Pomóż mi, Clivey, ale mimo szoku wiedziała, że nie może. On był w pracy, a ona zabiła. I bardzo chciała, żeby to wszystko się skończyła. — Kopał mnie… — urwała, próbując nabrać powietrza, bezskutecznie. Robiła się coraz bledsza. — Musiałam…
Musiała w końcu się postawić, prawda? Bo była przekonana, że gdyby nie on, to ją zbieraliby z podłogi. Albo znaleźliby po paru tygodniach zakopaną w lesie.
now I feel like crap
Nie było innej drogi. Bo jej życie, jej małżeństwo było drogą bez wyjścia. Musiała więc włożyć sporo siły i samozaparcia w to, aby utorować sobie drogę, żeby odszukać wyjście. Nie była dumna, nie była zadowolona. I niewątpliwie była winna śmierci Tommy’ego Redfroda, bo bajeczka o tym, że nadział się na nóż, kiedy kroiła arbuza, była w tej sytuacji niewyobrażalna. Nie zamierzała kłamać, nawet jeśli przydzielą jej z urzędu taniego adwokata, który ją do będzie do tego zmuszał. Chwilowo jednak nie myślała ani o tym, że de facto powinni ją aresztować, że zabiła męża, że sama ledwo oddychała i utrzymywała się w przytomności. Nie myślała o konsekwencjach swojego czynu, ale miała wrażenie, że gdzieś poza syreną ambulansu do jej uszu dociera znajomy głos Anne Redford. Ktoś z sąsiadów musiał donieść, że przed domem jej syna zebrały się służby. Nie mieszkali daleko stąd, ale całe szczęście nikt nie chciał i nie mógł Anne wpuścić do środka, bo na miejscu jeszcze nie było techników, którzy musieli dokładnie zabezpieczyć miejsce zbrodni.
OdpowiedzUsuńClementine niezbyt przytomnie patrzyła na Clive’a, krzywiąc się, kiedy próbował tamować krwawienie. Mrugała zbyt często, aby wziąć to za oznakę senności. Powoli odlatywała, a coraz płytsze oddechy na pewno mogły doprowadzić do niedotlenienia.
— On nie żyje? — spytała, jakby potrzebowała potwierdzenia, bo może gdzieś w niej nadal tliło się przekonanie, że lepiej byłoby, gdyby Tommy żył. Ale tyle razy prosiła go o rozwód, że… nie było innego wyjścia. Musiała to zrobić, bo nikt inny w tej konkretnej sytuacji nie mógł jej pomóc.
Będzie dobrze. Uśmiechnęła się gorzko w odpowiedzi na te słowa, choć to nawet nie był uśmiech, w jej głowie — tak, ale na zewnątrz wyglądał jak przykry, bolesny grymas. A potem Bennett zniknął z jej pola widzenia. Przymknęła powieki. Ktoś mówił, żeby nie zasypiała. Ktoś założył jej kołnierz na szyję, wbił igłę w dłoń, wsunął wenflon, podłączył kroplówkę. Ktoś delikatnie ułożył ją na noszach. Zbyt delikatnie. Jakby ten ktoś wcale nie uważał jej za zabójczynię męża. Próbowała unieść rękę i coś powiedzieć, ale wtedy spokojny, kobiecy głos wraz z łagodnym dotykiem dłoni zgarniającej sklejony od krwi kosmyk włosów z jej czoła, sprawił, że zasnęła albo zemdlała. Nastała ciemność i błogi spokój.
Obudziła się w jasnym, niezbyt przestronnym pomieszczeniu, z przeszklonymi ścianami. Ktoś jednak zaciągnął wszystkie rolety, dając jej tym samym odrobinę prywatności, której nikt w szpitalu nie oczekiwał, a jednak każdy potrzebował. Nie była zaintubowana, ale w nosie miała rurki, które dostarczały jej tlen. Nic jej nie bolało, ale to pewnie za sprawą niebagatelnej ilości leków, które spływały nieustannie w kroplówce. Mimo to, bała się poruszyć. Nie miała kajdanek na dłoniach, nikt jej nie przykuł do łóżka. Zerknęła ku górze, aby spojrzeć na monitor, do którego była podpięta, ale wtedy jej głowa eksplodowała bólem. Zacisnęła powieki.
— Spokojnie! — Do sali wszedł mężczyzna, na oko koło czterdziestki, w lekarskim uniformie, na który zarzucił biały kitel. W dłoniach trzymał tablet. — Spokojnie — mruknął, majstrując coś przy kroplówce. — Zwiększyłem dawkę, może odczuwać pani zawroty głowy — wyjaśnił, a potem chrząknął. — Nazywam się dr Fitzpatrick. Odniosła pani poważne obrażenia, ma pani wstrząśnienie mózgu, złamane jedno żebro i cztery pęknięte… — Clementine patrzyła na niego z rosnącym przerażeniem, chociaż przecież mogła się tego spodziewać. — Ponieważ krwawienie z wątroby jest niewielkie, nie zdecydowaliśmy się na razie na operację. Będziemy obserwować i podawać leki, ale gdyby sytuacja była poważna, zabierzemy panią na salę. Zaraz pielęgniarka przyjdzie pobrać krew, żebyśmy mogli oznaczyć grupę krwi — zauważył, coś poklikał na tablecie. — Niech pani odpoczywa.
Podał jej do ręki pilot, którym miała wzywać pomoc. Wszystko to jednak mówił beznamiętnym głosem i patrzył na nią tak, jakby już ją oceniał. Dowiedziała się tylko tyle, że niemal wszystkie jej wnętrzności ucierpiały, a okres rekonwalescencji może potrwać. I tyle.
UsuńZostała sama. Z kapaniem kroplówki, pikaniem aparatury i szumem ze szpitalnego koytarza. I znowu jej się wydawało, że słyszy zza ścian głos Anne Redford.
u sure?
Po jej przebudzeniu, policjant, który pilnował jej sali, zaglądał do niej dwa razy, jakby upewniał się, czy nie uciekła. Bo przecież raczej nie z troski. Jedyną drogą ucieczki, którą miała, było okno. Okno, do którego nie dałaby rady podejść o własnych siłach, a co dopiero je otworzyć. Zresztą, jej sala znajdowała się na pierwszym piętrze. Niby niewysoko, ale istniało ryzyko, że w swoim stanie, mogłaby takiego upadku nie przeżyć. Głupia nie była. A jednak, przez głowę otumanioną lekami, przyszła myśl, że tak może byłoby lepiej. Dla wszystkich.
OdpowiedzUsuńOdkąd się obudziła, milczała. Nie rozmawiała z pielęgniarkami i lekarzami, nie wdawała się w dyskusje i nie zadawała pytań. Słuchała. Tak samo, jak słuchała szeryfa, który pojawił się w pewnym momencie, aby przekazać informację, że jutro z rana pojawi się prokurator i wyznaczony dla niej adwokat, skoro żadnego nie miała. Wolała nawet nie myśleć, co będzie wtedy, kiedy trafi znowu na mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Skinęła głową na znak, że rozumie, gdy szeryf rzucał informacjami. Jutro mieli postawić jej zarzuty. Taka była kolej rzeczy. Nawet nie pożegnała go spojrzeniem, wpatrywała się w sufit.
Clementine w niczym nie przypominała teraz Clemmy, którą była w Savannah. Radosną, roześmianą i po uszy zakochaną w tym, kogo dziewczynę miała udawać. Wiedziała, że narobiła lokalnym służbom pracy. Nawet przez myśl jej przemknęło, że pewnie mają jej to za złe, a potem dotarło do niej, że to głupie, że wykonywali swoją pracę, a ona po prostu zabiła człowieka. Zabiła męża.
W samoobronie, ale akurat ten fakt do niej jeszcze nie docierał. Nadal przeżywała tę falę wściekłości, tej agresji, która się w niej na krótką chwilę obudziła. Clemmy nie skrzywdziłaby nawet muchy, gdyby mogła przygarnęłaby każde zwierzątko potrzebujące pomocy, dorzucałaby się do zbiórek i działała w wolontariacie. Gdyby mogła, oddałaby ostatnią parę skarpetek. Może dlatego tak długo znosiła to, co robił jej Tommy. Rozpamiętywała jednak to, jak ta wściekłość ją trawiła od środka, kiedy zaciskała palce na nożu. Wtedy już nie myślała, wtedy widziała tylko plecy Tommy’ego, zapomniała o bólu i krwi. I o słowach, które padały w jej stronę. Była kurwą, suką i szmatą. Była wszystkim, co najgorsze. Niewdzięczną pizdą, która zrujnowała mu życie, bo nie potrafiła trzymać łap przy sobie. Przy każdym jego powrocie było to samo. Zawsze znalazł się jakiś facet, na którego rzekomo zbyt długo patrzyła i z którym go zdradzała.
Tylko tym razem miał rację. Bo tym razem trafiło na Bennetta. I może to sprawiło, że wybuchło. Słuchanie o tym, jak chętna jest na kutasa lokalnego gliniarza, który nic w życiu nie osiągnął. Zaciskała dłonie na szpitalnej pościeli, próbując poradzić sobie z tym, co na powrót się w niej budziło. Na tym pożarze, na tej lawinie złości, które nie mogła powstrzymać, a która sama z siebie zmieniała się w smutek i żal. Zjebała sobie życie.
Odwróciła głowę w bok, w stronę drzwi, kiedy pojawił się w nich umundurowany mężczyzna. Początkowo sądziła, że to ten sam gliniarz, który już dwukrotnie sprawdzał, czy niebezpieczna morderczyni jest na miejscu. Dopiero potem zadarła nieco głowę, sunąc spojrzeniem po jego sylwetce, dziwnie znajomej, trafiając w końcu na twarz. I gdy dotarło do niej, że to Clive, jej Clivey, gwałtownie odwróciła wzrok, od razu żałując tego nagłego ruchu głową. Zacisnęła palce mocniej na białej poszwie.
Cześć?
Poczuła napływające do jej oczu łzy, dlatego zamknęła powieki, próbując to opanować. Dopiero teraz, kiedy w jej sali pojawił się Clive, poczuła, jak bardzo była… sama. Jak nie miała nikogo, kto mógłby teraz przy niej siedzieć i trzymać ją za rękę, a chciała, żeby taki ktoś się znalazł. Chciała poczuć się bezpiecznie, ale wiedziała, że Bennett nie może jej tego dać, bo był w pracy. Słyszała, jak przysuwa sobie krzesło, jak siada obok i dopiero wtedy znowu otworzyła oczy i skierowała spojrzenie na niego. Było jej łatwiej, kiedy na nią nie patrzył.
Pewność dała jej informacja, że kamerka jest wyłączona. Dopiero wtedy zrozumiała, że nie musi udawać, że nie musi się powstrzymywać, że może powiedzieć wszystko to, co ją dusiło i czego nie rozumiała, czego nie pojmowała, ale gdy otworzyła usta, nie wiedziała nawet, jak to wszystko ubrać w słowa, choć przecież Clive zadał proste pytanie.
UsuńUniosła drżącą dłoń nieznacznie ku górze, chłodnymi palcami odgarnęła jasne włosy Clive’a z czoła, sunąc dalej tak, aby kilka niesfornych kosmyków założyć bezsensownie za jego ucho.
— Heeeej — wychrypiała w końcu w odpowiedzi na to jego cześć. To było pierwsze słowo, jakie dzisiaj padło z jej ust. Cofnęła dłoń, przyglądając się wenflonowi wkłutemu w jej wierzch. Cieszyła się jedynie, że personel szpitala ściągnął z jej palców obrączkę i pierścionek, bo nie zniosłaby teraz ich widoku. — Źle — odpowiedziała bez chwili wahania. Bo czuła się po prostu źle. Kręciło jej w głowie, każdy ruch przychodził z trudem. — Jak się nie ruszam, to nie boli — dodała tylko. Po przebudzeniu położyli ją w pozycji półleżącej, unosząc lekko oparcie za jej plecami tak, aby nie musiała wpatrywać się tylko w sufit.
Wyglądał źle. Słabo. A ona im dłużej na niego patrzyła, tym coraz dotkliwiej odczuwała zbierające się znowu w jej oczach łzy. W końcu jedna spłynęła samotnie po policzku, gdy Clementine mrugnęła.
— Jutro przyjdzie oskarżyciel — mruknęła tylko. Mówiła z trudem przez suchość w gardle. Oddychała płytko i powoli, jakby bała się wziąć głębszy oddech. — Mówią też, że jeśli krwawienie z wątroby samoistnie nie ustanie, to wezmą mnie na blok — dodała, bo przecież słyszała wszystko to, co mówili do niej obecni tu ludzie. — Anne chce mnie zabić? — spytała, mając na myśli swoją teściową. Uderzyło też w nią to, że nie miała już męża, że powinna pomyśleć o zmianie nazwiska. I dotarło do niej to, że będzie musiała zacząć życie od nowa, jeśli tylko uda jej się uniknąć więzienia.
— Musisz mi pomóc… — jęknęła nagle. Błagalnie, cicho, ba, niemal niesłyszalnie, tłumiąc usilnie te napływające do oczu łzy. Zacisnęła powieki. Nie chciała iść do więzienia. Nie zasługiwała na to, tego była pewna. Ale bała się tego, że po prostu nie miałaby gdzie pójść, bo jej życie w Mariesville było już skończone.
but... isn't it too much for both of us?
Jest chujowo, nie?
OdpowiedzUsuńByło chujowo. Było fatalnie. Maksymalnie chujowo. Zabiła człowieka i choć działała w samoobronie, to doskonale wiedziała, że mogła przesadzić, że te kolejne dwa ciosy były niepotrzebne, bo gdyby ograniczyła się do jednego, to Tommy wciąż by żył. Ale wtedy… Oj, wtedy miałaby jeszcze bardziej przejebane. Była rozdarta. Między tym, co słuszne w opinii społecznej, a co słuszne dla niej. Dla niej życie bez młodego Redforda, obsranego bohatera, było łatwiejsze i miało szansę na to, aby stać się normalnym życiem. Przed nią pojawił się zalążek szansy, który należało dobrze rozwinąć i wykorzystać. Problem polegał jednak na tym, że zależało to od osób, na których opinię nie miała bezpośredniego wpływu. Zależało to od policjantów, którzy prowadzili czynności w sprawie, od prokuratora, który czuwał nad ich przebiegiem i przygotowywał akt oskarżenia, a w końcu od sędzi i pewnie ławy przysięgłych, o ile sama nie zrzeknie się tego prawa. Musiała być też przygotowana na nie tyle ewentualny, co wysoce prawdopodobny areszt.
Nie miała teraz nikogo, kto byłby dla niej jak Ruth Bennett dla swojego syna. Niewątpliwie przeżywał teraz ciężkie chwile, pracował ponad siły i jeszcze był zmuszony, aby całą noc spędzić na plastikowym, szpitalnym krzesełku. Chciała mieć kogoś, kto zamknąłby ją w matczynych, ciepłych, kojących objęciach. Kogoś, kto pogłaskałby ją po głowie i zapewnił krótko, że będzie dobrze. Wiedziała, że Clive robił, co mógł. Że starał się być teraz przy niej, choć wcale nie musiał. Bo przecież nic do niej nie czuł, dlaczego więc miałby to robić? Dlaczego, skoro nic do niej nie czuł, a to był tylko seks, siedział teraz przy jej szpitalnym łóżku i ciepłą dłonią ocierał łzę z jej policzka, a potem zamykał jej palce w uścisku swoich?
Dlaczego robiło jej się lżej na sercu, gdy robił to wszystko, skoro nic do niego nie czuła? Dlaczego chciała, żeby był i dlaczego czuła się źle z myślą, że może być tylko w mundurze i w dodatku pod osłoną nocy? Przecież gdyby tylko się okazało, że mieli romans, bo zapewne wszyscy inni uznaliby to za romans, mieliby przejebane, a współczucie innych wobec Clementine raptownie by zmalało, a i jeszcze Clive miałby kolejne kłopoty. Po co? To nie było tego warte, skoro nic do siebie nie czuli.
Tylko, że ona nie czuła tego całego niczego, nie czuła żadnej nicości ani obojętności, kiedy patrzyła na Clive’a. A obojętność towarzyszyła jej niemal cały czas, odkąd się obudziła. Pewnie była to też kwestia leków uspokajających, którymi ją nafaszerowali, ale nie było jej żal Tommy’ego. Nie żałowała tego, że nie żył. Dopiero pojawienie się Bennetta w jej szpitalnej sali sprawiło, że coś poczuła. Że coś w niej drgnęło. I to nie było nic. Bo sam widok tej znajomej twarzy, nawet tego munduru, w który zwykle ubierał się w pośpiechu, sprawnie i bez chwili zwłoki, gdy miał opuścić jej sypialnię.
Odetchnęła niejako z ulgą, gdy usiadł, gdy jej dotknął i gdy kolejny raz powiedział: spokojnie. Potrzebowała czegoś tak prozaicznego, żeby nie czuć, że jest sama na tym świecie. Dlatego też niezbyt radziła sobie z powstrzymywaniem łez, które wręcz parzyły, kiedy pojedynczo i powoli spływały po jej policzkach.
Chciałaby nie móc płakać tak, jak o to poprosił, ale to było dla niej trudne, zbyt trudne, dlatego płakała cicho, w milczeniu, nie łkając i nie zawodząc, bo nic innego nie mogła zrobić. Chciałaby choć móc zwinąć się w kłębek i wypłakać w poduszkę, ale nie mogła pozwolić sobie na taki luksus. Próbowała nawet się zaśmiać, kiedy usłyszała, że jutrem pomartwi się jutro. Ale śmiech szybko zginął w próbie odkasłania potwornego bólu w okolicy żeber.
Spróbowała zacisnąć palce na jego dłoni, ale nawet nie potrafiła włożyć w to odpowiedniej ilości siły. Na moment odwróciła głowę w drugą stronę, wpatrując się w odsłonięte okno, za którym widoczne było już ciemno, późno wieczorne niebo nad Camden.
— Clive… — zaczęła cicho, wracając spojrzeniem do niego. Próbowała się nieco dźwignąć, poprawić na tym szpitalnym, niewygodnym łóżku, ale skończyło się to tylko cichym syknięciem. — Pewnie tylko wy możecie wejść teraz do mojego… — urwała, zdając sobie sprawę z tego, że to już nie był jej dom. — Do domu Redfordów? — Nie czekała na razie na odpowiedź, mając świadomość tego, ten konkretny dom był jeszcze miejscem zbrodni. — Pochowałam tam… — urwała, bo jednak wypowiedzenie więcej niż kilku słów było trudne. Nabrała ostrożnie powietrza w płuca, wolną dłoń dźwigając do swojej twarzy, gdzie opuszkami palców delikatnie dotknęła krawędzi opatrunku.
Usuń— Pod obluzowaną deską, pod łóżkiem schowałam zdjęcia… — Znowu urwała, patrzyła teraz jednak na Clive’a, a jej oczy choć nadal był zaszklone, to ona nie płakała. — Druga koperta jest w piwnicy. W starej wersalce, w pudełku po Adidasach — mruknęła, a potem jęknęła cicho. Nie były to ciężko dostępne miejsca, ale nikt poza Clementine nie wiedział, gdzie mogła ukryć dowody obciążające winą męża.
— Są tam datowane zdjęcia. Pewnie z ostatnich sześciu lat — przyznała i przymknęła nagle oczy. Sześć lat. A zaczęło się dużo wcześniej. Znowu łzy ze wzmożoną siłą napłynęły do jej oczu. Dotarło do niej, jak wiele wytrzymała, ile lat była w stanie zaciskać zęby i tolerować ból, jego złość, pięści i kopniaki. — Byłam w tym czasie w kilku w szpitalach w stanie, a nawet poza… — mruknęła jeszcze i odetchnęła. Otworzyła oczy, patrząc na niego, aby znaleźć w nim potwierdzenie, że wydobędzie te zdjęcia, których daty pokrywają się, przynajmniej częściowo, z wizytami w różnych placówkach. Bo nie było innej drogi, jak właśnie ta, aby Clem została uniewinniona.
If I have a choice, I want to be in your debt
Clementine mogłaby zadzwonić do matki, nawet przez chwilę myślała o tym, że dobrze byłoby mieć w tej sytuacji matkę przy sobie, bo może akurat ta zrozumiałaby jej sytuację. W końcu też była żoną wojskowego, choć skutecznie się rozwiodła i odcięła od tego rozdziału życia. Claire Dashwood, z tego co pamiętała Clemmy, była kobietą temperamentną, głośną, krzykliwą. Może dlatego było łatwiej uwolnić się od męża, który nie był tak brutalny jak Tommy, ale jednak terroryzował małżonkę. Clementine mogłaby do niej zadzwonić, gdyby tylko znała jej numer. Matka nie utrzymywała z nią kontaktu, a ona przez całe swoje życie jej nie szukała. Bała się, że wtedy pozna prawdziwą przyczynę tego, dlaczego Claire nie zabrała jej ze sobą. Do tej pory przecież skutecznie wmawiała sobie, że zrobiła to dla dobra córki, że przy ojcu — szanowanym wojskowym miała lepsze szanse na przyszłość. Takie wytłumaczenie wydawało jej się logiczne, było łatwo przyswajalne i pomagała Clementine nie wspominać Claire zbyt często.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że jej ojciec — Richard Dashwood pojawi się w Mairesville prędzej czy później. Nie była pewna tylko tego, czy po to, aby składać kondolencje teściom Clementine czy wspierać swoją córkę. Liczyła na to drugie, liczyła, że choć jego złości w tym wszystkim uda jej się uniknąć, że zrozumie, że dowody, które były ciężko podważalne dadzą mu do myślenia. Teraz jednak była sama, bo choć na co dzień otaczała się ludźmi — miała znajomych z pracy, miała sąsiadki, które wyciągały ją raz na jakiś czas do The Rusty Nail i dziewczyny z zajęć jogi, które były bardziej nawiedzone niż to warte, tak teraz była sama. Nie było tych wszystkich ludzi. I nawet ich tu nie chciała.
Był Clive. Trochę się tego nie spodziewała, w końcu usilnie wypierali się tego, że mogli coś do siebie poczuć, czasami patrzyli na siebie inaczej, czasami dotyk stawał się jeszcze delikatniejszy i łagodniejszy, ale nie spodziewała się tego, że oficer Bennett będzie siedział przy jej łóżku i trzymał ją za rękę.
Chciała zrobić mu miejsce obok siebie, mając wrażenie, że jedyne czego teraz potrzebuje to bliskość drugiej osoby, a konkretnie to jego ciepło i kojący zapach. Bo chodziło tutaj tylko i wyłącznie o nią. Ale nie była w stanie nawet drgnąć bez fali bólu, która zalewała ją natychmiast przy choćby najmniejszym poruszeniu. A i szpitalnej łóżka nie były ani najwygodniejsze, ani najszersze. Taki manewr, mimo tego, że bardzo chciała o to prosić, w ogóle nie wchodził w grę. Ściskała więc jego dłoń, bo tylko na to mogli sobie pozwolić, bo gdyby ktoś nagle wszedł za plecami Bennetta, mogli szybko cofnąć ręce.
Ja pierdolę, Clemmy, tyle jej wystarczyło, aby łzy ponownie zebrały się pod powiekami. Jednak nic z tego przecież nie było winą Bennetta. Nie powinien nawet próbować sobie wyrzucać, że mógł zareagować wcześniej. Nie mógł. To była wina Clem, że na to wszystko pozwalała, że nie miała w sobie wystarczająco dużo siły i odwagi do tego, aby przeciwstawić się Tommy’emu. Albo skończyć swoje życie. To była wina Clem, że nikomu o tym nie powiedziała, że bała się pisnąć słówko, a podróże do przeróżnych szpitali, gdzie robiła z siebie życiową ofermę traktowała jak wycieczki.
Była zła na siebie. I na Tommy’ego, mimo tego że ten już nie żył. Była zła. Potwornie, niemal rozpaczliwie zła i było to jedyne, co przebijało się w tej apatycznej nicości i smutku, w którym się pogrążała. Nie znajdowała niczego, co miałoby szansę rozjaśnić jej sytuację. Może poza Clivem, ale wiedziała, że i on nie spędzi wieczności przy jej łóżku, że w końcu będzie musiał pójść.
Po tym, jak opowiedziała mu, gdzie powinien szukać dwóch kopert ze zdjęciami, poczuła się niewyobrażalnie zmęczona. Słuchała go jednak, bo miał rację. Choć do tej pory widziała się z obrońcą z urzędu. Z adwokatem zajmującym się sprawami, które wpadały mu przez przypadek, w pożółkłej, poplamionej koszuli i starej, śmierdzącej nikotyną marynarce. Westchnęła cicho. Chciała się sprzeciwić z dwóch powodów.
Po pierwsze obawiała się angażowania ojca Clive’a w tę sprawę, nawet jeśli tylko miał pośredniczyć. Kto bowiem, po usłyszeniu, że syn zadaje się z kobietą, która zabiła męża, chciał pomagać? A po drugie dlatego, że nie było jej stać na prawnika. Część oszczędności miała schowane w domu, ale ważniejszym było wydobycie z niego zdjęć, zanim do przetrzepywania domu dorwą się Redfordowie niż te parę setek dolarów wciśnięte w doniczkę z uschniętym kwiatkiem. Wiedziała, że zapewne odzyska pieniądze, które mieli na wspólnym koncie, ale bez sądu się nie obędzie, a przecież w pierwszej kolejności mieli sądzić o jej winie.
Usuń— Clivey… — mruknęła tylko cichutko, bo wcale nie było jej łatwo się teraz odezwać. Zacisnęła te swoje słabe palce odrobinę mocniej na jego dłoni. Przejmowała się pieniędzmi i Clive doskonale musiał wiedzieć, że tak będzie, skoro postanowił, żeby tego nie robiła. Jej usta niebezpiecznie zadrżały, ale chrząknęła, przeganiając chwilowo napad płaczu. — Dziękuję — dodała słabo. Odwróciła w końcu od niego wzrok, choć akurat patrzenie na niego, mimo tych wszystkich emocji malujących się na jego twarzy, było przyjemne. — Mówią już o mnie w wiadomościach — mruknęła, bo przecież słyszała te głosy z korytarza, które dobiegały albo z radia, albo z telewizora. O tragedii w Mariesville. Tragedii.
Szkoda tylko, że nie sprecyzowali kogo i dlaczego ta tragedia dotyczyła. Bo według wszystkich spikerów w stanie, a może nawet i kraju, ofiarą póki co był Tommy. Amerykański żołnierz, zasłużony mieszkaniec i kochany syn.
you leave me grateful
OdpowiedzUsuńNic w ich relacji nie wydawało się odpowiednie. Ani to, że spotykali się po kryjomu po to, żeby uprawiać seksi, ani to, że Clementine przez jeden weekend była idealną dziewczyną Clive’a, choć w tym czasie jej mąż obnosił poważne obrażenia w Afryce, ani to, że Clive teraz siedział przy jej łóżku, ale nie wyobrażała sobie nic innego. Nie chciała niczego innego, jak obecności kogoś, kto chociaż w tej chwili mógł być jej przychylny, a wiedziała, że Clive był, że nie tyle wierzył w jej niewinność, co po prostu o niej wiedział i był przekonany o tym, że to, co zrobiła było właściwe, choć ostateczne.
Coś na kształt bladego, drżącego uśmiechu pojawiło się na jej ustach, kiedy Clive nieco ożywił się po wzmiance o wiadomościach. Jebać te wiadomości, gdyby to tylko było takie proste… Niemal niezauważalnie skinęła głową. Bo miał rację. Media musiały robić swoje, na tym polegała praca dziennikarzy, a ona zrobiła coś, co będzie na językach ludzi przez długi czas.
— Zostań — szepnęła tylko, choć wiedziała, że nie powinna go o to prosić, a on nie powinien zostawać. Nie w pełnym umundurowaniu, ani tym bardziej bez niego. Nie mogła wciągnąć go w swoje bagno jeszcze głębiej. Wystarczyło, że był jednym z pierwszych, który odpowiedział na wezwanie i że był tym, który znalazł ją po zabójstwie. Że pojawił się też teraz, bo… nikt nie wiedział. Domyślała się, że gdyby tylko zaszła wątpliwość, zwłaszcza w głowie szeryfa, że mieli romans, to odsunąłby Clive’a od tej konkretnej sprawy jako policjanta, a wciągnął jako świadka albo nawet współsprawcę.
Była zmęczona. Sytuacją, ale też tą krótką rozmową z Bennettem. Czuła, jak powoli opuszczają ją siły, jak podane jej leki działają i zmuszają ją do tego, żeby zasnęła i przespała noc. Bo jutro miał nadejść nowy, znacznie gorszy dzień.
Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Obudziła się jednak wraz z porannym nadejściem pielęgniarki, która podłączyła nową kroplówkę, spytała o samopoczucie, podała wodę i poprawiła poduszki. Clemmy ją kojarzyła. Była przy tym, jak zszywano jej dłoń, a wcześniej, gdy trafiła z pękniętymi żebrami. Kobieta patrzyła na nią tak, jakby rozumiała, jakby wiedziała. Delikatnie ścisnęła jej bark i wyszła, a Clemmy znowu poczuła wzbierające w oczach łzy.
Minął niemal cały dzień, a tym razem na straży jej sali szpitalnej stała policjantka z Camden. Nie wymieniły ze sobą ani jednego słowa, kobieta tylko raz zajrzała do sali. Nic więcej. Clementine czekała. Każda mijająca godzina przynosiła coraz więcej stresu. Kiedy wybiła szesnasta, policjantka sucho poinformowała ją o tym, że prokurator jest już w drodze. Zmartwiła się tylko, że do tej pory nie pojawił się żaden prawnik.
Zacisnęła dłonie na pościeli, kiedy drzwi do sali ponownie się otworzyły. Do środka weszła niska, zaokrąglona kobieta około pięćdziesiątki. Latynoska uroda czyniła z niej prawdziwą piękność, a dość głęboki dekolt ukazywał bliznę między piersiami. Cienką, jasną linię.
— Nazywam się Carmen Lopez, będę pani obrońcą. — Odezwała się, zerkając na siebie przez ramię. — Adwokatowi wyznaczonemu z urzędu kazałam wracać do Atlanty — powiedziała z ciepłym uśmiechem. — John powiedział mi, że zależy mu na pani dobrze, więc o nie zadbajmy, okej? — Carmen ścisnęła dłoń Clementine akurat w momencie, kiedy do sali wszedł oskarżyciel i szeryf, a Redford poczuła, że naprawdę jest w dobrych rękach.
Minęły dwa tygodnie od momentu, kiedy postawiono ją w stan oskarżenia. Pierwsze przesłuchanie odbyło się jeszcze w szpitalu w obecności Carmen, która za sobą miała całą prężnie działającą kancelarię. Zbierała dowody, składała wnioski, ale jednak sąd nie przychylił się do tego, aby wypuścić Clemmy za kaucją, chociaż Carmen była gotowa ją wnieść. Uzasadnienie sądu było jasne — pani Dashwood nie miała gdzie się podziać, bo rodzina Tommy’ego zdecydowanie nie życzyła sobie jej obecności w domu, w którym przez ostatnie lata mieszkała Clem. Clementine straciła pracę, nie miała żadnego źródła dochodu, a nikt o zdrowych zmysłach nie zatrudniłby kogoś, kto nieco przeszło dwa tygodnie temu zabił swojego męża.
Została więc odwieziona do aresztu, gdzie spędziła kolejne dwa tygodnie w skrzydle szpitalnym, a potem już na oddziale dla kobiet. Snuła się tam bez większego celu, a odwiedzałą ją głównie Carmen. Adwokatka przekazała jej informację, że skontaktowała się z jej ojcem, że przedstawiła mu materiał dowodowy, że musiała go uspokajać, aby nie zabił Anne i Bena Redfordów. Poinformowała ją także o tym, że sekcja zwłok dobiegła końca, a Redfordowie hucznie pożegnali swojego syna. Z wszystkimi wojskowymi honorami. Jednak gdy zwierzchnicy Tommy’ego dotarli do materiału dowodowego w sprawie, jako strona zainteresowana, przestali w niej uczestniczyć. Mogłoby się wydawać, że wszyscy byli po jej stronie, choć zacięty, na oko trzydziestoparoletni prokurator, podnosił, że przekroczyła granice obrony koniecznej.
UsuńDzień procesu zastał Clementine w areszcie. Zaprowadzono ją do oddzielnego pomieszczenia, gdzie czekała Carmen z pokrowcem na ubrania. Szary strój osadzonej Clemmy zmieniła na prostą garsonkę. Schudła, bo praktycznie w ogóle nie jadła, a jedzenie w areszcie smakowało ją zmoczony w wodzie karton. Miała już ściągnięte szwy i tylko czasami budziła się w nocy z krzykiem, mając wrażenie, że na rękach nadal ma krew. Praktycznie w ogóle nie mówiła, nie interesowała się niczym, a dnie spędzała na obserwowaniu współwięźniarek, które grały w karty albo w siedzeniu na pryczy i skubaniu skórek przy paznokciach. Straciła blask, który miała jako żona Tommy’ego Redforda.
— Posłuchaj, Clementine. Zawnioskowałam o ławę przysięgłych nie bez powodu. Są ludźmi. Takimi, jak ty, łatwiej im będzie postawić się w Twojej sytuacji. Chcę, żebyś mówiła to, co do tej pory. Możesz płakać, możesz przerywać, możesz nie odpowiadać. Twój ojciec też ma być. Nie będziesz sama.
Akurat obecność Richarda Dashwooda była słabym pocieszeniem, ale Clementine wiedziała, że Carmen robi wszystko, żeby podnieść swoją klientkę na duchu, dlatego posłała jej niemrawy uśmiech.
— Zawnioskowałam też o dowód z nagrania z kamerki policjantka, który cię znalazł. — Poinformowała ją, gdy wychodził w asyście policjantów z aresztu. A majowe słońce przyjemnie musnęło spragnioną ciepła skórę Clementine. Clivey, pomyślała tylko, bo choć przecież nic do niego nie czuła, miała wrażenie, że stęskniła się za brzmieniem jego głosu. Zatrzymała się na chwilę, wzbudzając niezadowolenie konwojentów. Przymknęła oczy, wystawiając twarz. Potrzebowała tego ułamka minuty, żeby poczuć się ze sobą lepiej.
W sądzie w Atlancie roiło się od ludzi. Dziennikarzy, dostrzegła też znajome twarze z Mariesville, choć zakładała, że nie wszyscy wejdą na salę sądową. Carmen mówiła, że wnosiłą chociaż o częściowe wyłączenie jawności, ale prawda była taka, że to była głośna sprawa. Medialna. Woźny sądowy wyczytał sprawę, a kiedy wchodziły do sali, sędzia był już na swoim miejscu. Dwunastu przysięgłych uważnie obserwowało Clementine.
Usiadły na twardych krzesłach, Carmen ścisnęła jej dłoń. Redford obejrzała się za ramię, próbując wśród nielicznych ludzi dopuszczonych jako publika znaleźć znajome twarze. Miała na sobie ciemnogranatowy komplet - dwurzędową marynarkę z ozdobnymi, srebrnymi guzikami i ołówkową spódnicę, pod spodem miała białą koszulę, klasykę oraz niewysokie obcasy. Carmen zadbała o to, aby Clem wyglądała skromnie.
I się zaczęło. Dowody, biegli, opinie. Czekała na swoją kolej, czując, jak zaczyna drżeć jej noga, jak trzęsą się ręce, jak coraz mocniej bije serce. Ktoś chyba zarządził przerwę, ktoś wzdychał na publiczności, ktoś z przysięgłych ocierał łzę.
Tak bardzo chciała, żeby to już był koniec.
:*
Ostatni moment, kiedy czuła się dobrze, kiedy jej samopoczucie nie było tak tragiczne, jak w ostatnim czasie, to pobyt w Savannah. Ten krótki spacer po parku, jej dłoń odgarniająca włosy Clive’a za ucho, dobry bajgiel i puszka coli. Czuła się wtedy źle fizycznie, bo męczył ją okropny kac, ale… to był po prostu dobry dzień. Dzień, który mogłaby powtarzać. Raz za razem. Codziennie. Bez końca.
OdpowiedzUsuńNie miała jednak takiej możliwości, mocno, wręcz boleśnie zaciskając palce jednej dłoni na palcach drugiej. Carmen co chwilę szeptała jej coś uspokajającego do ucha. Nie działało. Nie pomagało. Podczas przerwy wyszły do wydzielonego dla nich pokoju, gdzie siedzieli już pozostali prawnicy i ojciec Clementine. Przez całe jej dzieciństwo nie był czułym ojcem, ale podszedł do niej i ją uścisnął, zamknął na chwilę w objęciach i niewiele brakowało, a rozpadłaby się wtedy w proch. Rozkleiła. Nie byłoby czego zbierać. Zbliżali się do momentu, w którym miała być przesłuchana właśnie ona. Dzisiaj nikt nie zalecał jej tabletek na uspokojenie. Kojące słowa i proste instrukcje był jedynym, czego się kurczowo trzymała.
Wrócili na salę, a ją skierowano na miejsce, na którym do tej pory siadali eksperci, psycholog, psychiatra, lekarz medycyny sądowej. Wszyscy ci mądrzy ludzie, od których opinii mógł zależeć jej los.
Przedstawiła się, odpowiedziała na kilka prostych pytań sędziego, potem oskarżyciela, które były najgorsze, bo ten paskudny facet zmuszał ją do tego, aby wracał do pierwszych incydentów. Do pierwszych uderzeń, pierwszych obelg. Odpowiadała jednak na wszystkie pytania. Bez większych emocji, starając się panować nad łzami i brzmieniem głosu. Wyglądała jak ofiara i tego nie można było jej odmówić.
Wpatrywała się albo w Carmen, albo w prokuratora. Unikała spojrzeń ludzi siedzących na ławie przysięgłych, ale za to czuła siłę ich spojrzeń. Kątem oka dostrzegała jednak drobne niuanse, kiedy pokazywali zdjęcia jej obrażeń na dużym wyświetlaczu. Drżała, jakby cały czas było jej zimno.
W pewnym momencie podniosła głowę, wtedy, kiedy prokurator puszczał po raz kolejny nagranie z kamerki Clive’a, bo chciał, żeby Clem się wobec niego ustosunkowała. Dostrzegła go. Całkiem z tyłu, bardziej na uboczu. W żadnym scenariuszu nie zakładała, że Clive pojawi się na procesie. Niemal wbiła palce w swoje uda, próbując uspokoić podskakujące nogi. Przez krótką chwilę zalała ją fala niewytłumaczalnego ciepła, ale potem już na niego nie patrzyła.
Miała jednak wrażenie, że świadomość jego obecności pomogła jej przetrwać ten proces do końca. Przesłuchiwali ją chyba trzy godziny. Siedzieli tu od rana z jedną przerwą. Nikt się nie wyłamywał. Około godziny czternastej sędzia zarządził przerwę na obrady ławy przysięgłych, zamknął przewód. Był to też czas, gdzie wszyscy chętni mogli skorzystać i zjeść obiad w pobliskich lokalach. Clementine nie przełknęłaby jednak nic. Z racji tego, że nie była wolnym człowiekiem, nie mogła opuścić gmachu sądu. Znowu spotkali się w tym samym pokoju, a Redford chodziła tam i z powrotem, wzdłuż długiego stołu.
Myślała o Bennecie, choć po prawdzie, w ostatnim czasie myślała o nim wyjątkowo często. Była mu wdzięczna za pomoc. Za to, że załatwił jej adwokata z prawdziwego zdarzenia, że przekazał zdjęcia. Że nie ryzykował głupimi spotkaniami. A z drugiej strony? Czemu miałby, skoro nic dla siebie nie znaczyli? Powinna w końcu przestać się oszukiwać, bo przecież gdyby kierowała nim sama ciekawość, słuchałby bądź czytał o procesie w lokalnych mediach.
Wrócili na salę przed siedemnastą. Clementine więc domyślała się, że narada przysięgłych musiała być burzliwa, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Przewodniczący ławy przekazał sędziemu karteczkę.
Clementine przestała oddychać. Ktoś kazał jej wstać, więc stała, ledwo utrzymując się na nogach, z ciepłą dłonią Carmen na swoich plecach.
UsuńSędzia zaczął mówić. Klasyczną, urzędową formułkę. Cisza na sali miała swój dźwięk, zapach i temperaturę, kiedy mężczyzna zawiesił głos przed wydaniem werdyktu. Wiedziała, że był jej przychylny, ale nie miał wpływu na to, co orzekli przysięgli. Nadal nie oddychała, a płuca zaczynały ją palić. Pobladła. Nie słyszała już nic poza dudnieniem, coraz wolniejszym, swojego własnego serca.
— … niewinną.
Uznaje za niewinną, uznaje za niewinną. Powtórzyła to w głowie jeszcze kilka razy, a potem nabrała powietrza w płuca. Głośno i łapczywie. Carmen chciała ją objąć, ale Clementine po prostu usiadła na to krzesło, schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać. Łkała niczym małe dziecko.
:*
Kiedy została sama w pomieszczeniu sama z ojcem doceniła ciszę. Przymknęła wciąż wilgotne od łez oczy, wsłuchując się w niewyraźny szum za drzwiami. Miała wrażenie, jakby była zamknięta w bańce, jakby znajdowała się poza ulem, w którym uwijały się pracowite pszczółki. Szum ten powoli cichł, stopniowo, aż w końcu za drzwiami słyszała pojedyncze, pospieszne kroki i podniesione głosy zapewne pracowników sądu, którzy czekali już na to, żeby zamknąć gmach i pójść do domu. Już dawno powinni tam być.
OdpowiedzUsuńRichard Dashwood nie mówił zbyt wiele, stał pod wysokim oknem, wpatrując się w niewielki park, który otaczał sąd. Skrzyżował ręce za plecami i Clementine doskonale wiedziała, że mamrotał coś pod nosem, a jego pokaźny wąs poruszał się wraz z górną wargą. Włosy dalej miał obcięte na rekruta, barki szerokie, a nogi mocne. Cała jest postawa świadczyła o tym, że był żołnierzem, że całe życie poświęcił armii.
A jednak tutaj był. Wtedy, kiedy go potrzebowała. I choć początkowo twierdził, że Clemmy popełniła błąd, ostatecznie przy niej został, wspierał ją i po zobaczeniu tych wszystkich dowodów — uwierzył. Przejrzał na oczy. Nie był najbardziej czułym i troskliwym ojcem. Nie był ciepły, wyrozumiały i cierpliwy. Ale był. Swoją surową obecnością budował w niej przekonanie, że nie była sama.
Wiedziała to, bo przecież Clive udowodnił jej to na samym początku. Zrozumiała to, kiedy do jej sali weszła Carmen Lopez. Była wdzięczna adwokatce za to, że zrobiła wszystko co mogła i zrobiła to skutecznie. Ponadto, po namowach Carmen, Richard opłacił Clementine hotel na dwa dni w Camden, a później na tydzień w Mariesville, bo było taniej. Nikt nie pytał jej o zdanie, nikt nie spytał, gdzie chciałaby być, a ona… nie wiedziała. Nie wiedziała, czy chce wracać do jabłkowego królestwa.
Siedziała na tym krześle w bezruchu, przedramiona oparła na blacie lakierowanego, eleganckiego stołu. Wpatrywała się w swoje palce, oglądając je z takim zainteresowaniem, jakby mogła się czegoś w nich dopatrzeć.
Richard poinformował ją, że idzie zobaczyć, jak sytuacja. Skinęłą głową, nadal nie ruszając się z miejsca. Poprawiła rękawki białej koszuli, rozpięła dwa górne guziki, czując, że zaczyna się dusić. Marynarkę przewiesiła wcześniej przez oparcie krzesła, na którym siedziała.
Wzięła kilka głębszych wdechów, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Gdzie iść, do kogo zwrócić się po pomoc. Wtedy ciężkie drzwi lekko skrzypnęły, usłyszała, jak zamek wskakuje w zapadkę i uniosła głowę. Spodziewała się albo ojca, albo Carmen, ewentualnie woźnego sądowego, który przyszedł ją przegonić. Ale to był Clive.
Clivey. Patrzyła na niego, kiedy pokonywał drogę od drzwi do stołu. Patrzyła, jak opierał się o krzesło naprzeciwko niej. Wierzchem dłoni otarła wilgotne oczy i policzki, zakładając nerwowo kosmyki włosów za ucho.
— Po wszystkim… — powtórzyła cicho po nim. Z jednej strony Bennett miał rację, z drugiej zaś… wszystko dopiero miało się zacząć. Clementine zaczynała życie od nowa, chciała zmienić nazwisko, wrócić do panieńskiego, musiała znaleźć pracę, jakąkolwiek i gdziekolwiek, powinna znaleźć miejsce do życia, dach nad głową. Miałą jednak wrażenie, że w Mariesville jest już skreślona. A Clive…
Nie wiedziała, co myśleć. Co mu powiedzieć. Jak podziękować. Nie wiedziała nic. Poza tym, że na jego widok robiło jej się ciepło, że serce przyspieszało.
— Clivey… — zaczęła cicho, wstając w końcu z miejsca. Krzesło głośno zaszurało o podłogę, żakiet zsunął się z oparcia, a ona ruszyła w jego kierunku, obchodząc stół. Miała strasznie słabe nogi, jakby z waty. Drżały jej ręce, a na jej twarzy nie pozostało nic z delikatnego makijażu, który z rana zrobiła jej Carmen. Bo dbała nawet o takie szczegóły.
Stanęła obok niego, ale zamiast zrobić to, czego oczekiwała od samej siebie — wtulić się w niego, przesunęła dłonią po jego ramieniu.
— Dziękuję.
I to było tyle. Mógł być pewien, że była tak wdzięczna, że brakowało jej w tym wszystkim słów. Że, cholera jasna, była wdzięczna za to, że był po jej stronie, że się nie wycofał, choć mógł, bo przecież… między nimi nie było nic.
:*
Gdy tylko Clive wszedł do pomieszczenia, Clemmy przestała zwracać uwagę na otoczenie. Na wysokie sufity, ciężkie zasłony i zakurzone firanki. Nie zwracała uwagi na masywne meble, pokonując przeszkodę w postaci stołu, który ich od siebie oddzielał. Może tak powinno pozostać. Może nie powinna lecieć do niego jak ćma do światła, na ślepo, ufnie i bez konkretnego planu. Bo nie wiedziała, co zrobić. Nie wiedziała, jak zareagować na to, że faktycznie było po wszystkim. Nie wiedziała, czego wymagać ani czego oczekiwać. Być może pojawił się tutaj tylko po to, aby się pokazać, usłyszeć podziękowania i wrócić do Mariesville, bo on — może był tam nieszczęśliwy i okrutnie samotny, ale miał po co wracać. Do pracy, do mieszkania, do domu rodzinnego, do Ruth, która — z tego co Clementine zdołała zaobserwować, zawsze na niego czekała. Ona natomiast nie miała po co ani do czego tam wracać. Przez chwilę w jej głowie pojawiła się myśl, że Clive mógłby być powodem, dla którego wróciłaby do Jabłkowa. Ale przecież nie miała pewności, czy on tego by chciał, czy chciałby jej tam z powrotem, bez żadnych ograniczeń, bo przecież skoro Tommy Redford, który był największym problemem w ich relacji, nie żył, to nie mieli powodów co do tego, aby się ograniczać.
OdpowiedzUsuńGdzieś w jej głowie tliła się też myśl, że Clive miał swoje problemy, swoje przejścia. Z Leah, z pracą, z traumą. A ona nie chciała mu dokładać zmartwień. Trudno jej było też pojąć, dlaczego miałby chcieć brać kolejny ciężar, w postaci Clementine, na swoje barki.
— Ja też. — To było proste, krótkie stwierdzenie. Cieszyła się, że sąd i ława przysięgłych uznali jej niewinność. Pozostawało jej liczyć na to, że prokurator nie postanowi wnosić apelacji. Wynikiem procesu zyskała sobie przychylność opinii społecznej. Pierwsze artykuły w sieci, które po werdykcie pokazała jej Carmen opiewały jej niewinność i atakowały Redforda, robiły z niego potwora, którym w zasadzie był.
Westchnęła cicho, kiedy dłoń Clive znalazła się na jej policzku, gdy odgarnął kosmyk włosów za ucho. Cholernie dobrze było go znowu poczuć, nawet jeśli w tak okrojony sposób. Zaskoczył ją tym, jak w ułamku sekundy zamknął ją w swoich objęciach, ale było to przyjemne zaskoczenie. Przez chwilę trwała jednak nieruchomo, zaciskając mocno powieki. Wylała już wystarczająco łez w ostatnim czasie. Tylko tym razem zbierały się one pod powiekami nie dlatego, że była smutna lub przerażona, a dlatego że poczuła niewyobrażalną ulgę.
Nie płakała jednak. Objęła Clive’a dłońmi w pasie, przysuwając się do niego jeszcze bliżej, napierając nieco na niego swoim ciałem, pozwalając na to, aby oparł policzek na czubku jej głowy. Napięcie przynajmniej częściowo opuściło jej ciało, gdy objął ją mocno. Wtuliła się w niego trochę jak mała dziewczynka, ale, cholera, potrzebowała tego. Tej chwili wytchnienia, kiedy wszystko inne przestało mieć znaczenie, gdy dźwięki zza drzwi przestały ją interesować. Odetchnęła głębiej. Przytulała policzek w jego tors, napawając się zapachem jego perfum i płynu do płukania. Wyczuła też woń papierosa, ale nie komentowała. To nie było miejsce ani czas. Sama chętnie sięgnęłaby teraz po papierosa.
— Nie wiem, co teraz, Clive — mruknęła cicho, nie odsuwając się ani o krok. Jedynie pozwoliła sobie na to, aby nieznacznie zadrzeć głowę ku górze i na niego spojrzeć. To było… ożywcze, kiedy dotarło do niej, jak zaskakująco dobrze czuła się w jego towarzystwie i w jego ramionach po tym wszystkim, co w ostatnim czasie przeszła.
but there are still many battles ahead of us
Mieli prawo nie chcieć jej w domu, w którym mieszkała przez ostatnie kilka lat, przez większość swojego dorosłego życia. Mieli prawo nie wpuścić jej do sypialni, którą urządziła po swojemu i do kuchni, w której — wbrew wszystkiemu czuła się po prostu dobrze. Mieli prawo, bo to przecież formalnie i prawnie nigdy nie był jej dom. Nie kupili go z Tommym jako małżeństwo, on dostał go w darowiźnie od dziadków, a właściwie od babci, którą jego rodzice wzięli do siebie na opiekę, a która zmarła trzy lata temu, ze słowami na ustach o tym, że chce prawnuka. Nie doczekała się ani prawnuka, ani śmierci wnuka, więc lepiej dla niej. Babcia Redforda była specyficzną kobietą i zapewne gdyby żyła, wierzyłaby w niewinność Tommy’ego, bo ten był dla niej aniołkiem, a Clementine manipulantką.
OdpowiedzUsuńNie miała więc gdzie mieszkać. Dwie noce w opłaconym przez ojca hotelu w Camden i tydzień czy dwa w Mariesville. To była jej perspektywy na najbliższą przyszłość. Musiała znaleźć teraz czas na to, aby usiąść i poszukać pracy. Odzyskała dzisiaj swoją komórkę, rozładowaną, bez ładowarki. Nie miała ani komputera, ani karty płatniczej, ani nawet pięćdziesięciu dolarów kieszeni. Carmen zapewniła jednak, że już uruchomili odpowiednie procedury co do tego, aby odzyskać przynajmniej część pieniędzy ze wspólnego konta Redfordów, zwłaszcza tych, które pochodziły z wynagrodzenia Clem z tytułu wykonywanej pracy. Pracy, w której nie była już mile widziana.
Zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie, zbyt wiele zadań pokazywało się na liście do zrobienia. Na pierdolonej liście rzeczy, które nigdy nie wydawały jej się tak trudne. Clive miał rację. Powinna przeżywać każdy dzień po kolei, ułożyć pewną chronologię, trzymać się niewielkich kroków i małych, łatwych celów do osiągnięcia.
Ale nic nie wydawało jej się proste. Nawet teraz, kiedy stała w objęciach Bennetta, zaskakująco dobrze się w nich czując i wyjątkowo łatwo odnajdując się w tej sytuacji. Jakby jego ramiona były tymi, które już od dawna powinny ją podtrzymywać, w których powinna szukać schronienia, ale i dawać otuchę. Wiedziała, że było to myślenie życzeniowe. Przeszłości nie zmienią, czasu nie cofną, każde z nich miało już na swoim koncie historię, która nie była łatwa do opowiadania. Nie mogła być, skoro opierała się na dramatach. Clive miał czas wszystko przepracować i możliwe, że przepracował, Clementine nie mogła tego wiedzieć, a chwilowo nawet nie pomyślała o tym, żeby spytać o jego samopoczucie.
Jeden dzień na raz. Wydawało się proste, nieskomplikowane i łatwe. Może nie przesadnie, ale na pewno nie wymagało od niej umiejętności na poziomie zaawansowanym. Powinna się zatrzymać, odetchnąć, rozejrzeć dookoła i skupić się na tym, co najistotniejsze. I najłatwiejsze do zrealizowania.
Dzisiaj miała postawić pierwszy krok poza aresztem, budynkiem sądu i szpitalem jako wolny człowiek. Jako nowa Clemmy, która miała jeszcze spore szanse na to, aby wieść życie na jakie zasługiwała. Musiała jednak pogodzić się z myślą, że nawet jeśli teraz została uniewinniona, to niektórzy pewnie nadal będą ją kojarzyć, a nawet i nazywać zabójczynią męża. Bo przecież go zabiła.
Spojrzała w oczy Clive’a. Zatroskanie, spokój i łagodność, które teraz w nim odnajdywała, były niepodobne do tego Bennetta, którego znał, ale… były miłą odmianą. Bo Clive był słodkim, dobrym chłopcem, który niepotrzebnie miotał się tuż po tym i przed dłuższy w sumie czas, jak został pozbawiony wszystkiego, co było dla niego istotne w samodzielnym, dorosłym życiu. Partner, praca, dziewczyna, miasto, które uwielbiał, znajomi, którymi się otaczał. Codzienność, która w Mariesville przyjęła zupełnie inny charakter.
Odetchnęła więc, nieco zwalniając swoje objęcia po to, aby tym razem to ona mogła przesunąć dłonią po jego policzku. Kciukiem musnęła ciepłą, gładką skórę, odgarnęła też z czoła jasne włosy mężczyzny, przywołując na swoje usta coś, co mogło przypominać uśmiech, ale było na tyle nieśmiałe, że trudno było to nazwać objawem szczęścia. Na pewno jej ulżyło, a świadomość, że nie będzie w tym wszystkim sama pomagała jej w tym wszystkim nabrać przekonania, że jakoś to będzie.
Usuń— Podobno mam opłacony hotel w Camden, na dwie noce, a potem jakiś pokój w Mariesville. Na start. — Zacytowała swojego własnego ojca, który nie był ani zbyt wylewny, ani zbyt troskliwy, ale zapowiedział, że wesprze ją finansowo. Ale tylko na start. I ten start okazywał się w jego mniemaniu bardzo krótkim czasie, bo ledwie dwoma tygodniami. A ona w ciągu tych dwóch tygodni musiała ruszyć z kopyta, co mogło wcale nie być takie łatwe. Nie w Mariesville.
I znowu, cofnęła swoją dłoń tylko po to, by się wtulić w mężczyznę, który jako jedyny, nie licząc prawniczki, zaoferował jej nie tylko wsparcie, ale i pomoc. Kurczowo zacisnęła palce na materiale jego koszuli.
— Jestem taka zmęczona… — przyznała cicho, bo to było najgłośniejsze co tłukło się w jej głowie. Była zmęczona, cholernie zmęczona i wiedziała, a właściwie czuła, że prawdopodobnie podczas tych dni, które miała spędzić w Camden, będzie głównie spała. I myślała. A wiedziała, że myślenie w tym wszystkim mogło wcale nie być najlepszym wyjściem z sytuacji.
;*
Było jej dziwnie, kiedy Clive w końcu się odsunął. Dziwnie niewygodnie, gdy cofnął ramiona i dłonie, a ona na swoim ciele wciąż czuła echo jego dotyku. Przełknęła ślinę, wciąż przed oczami mając jego uśmiech, który pojawił się przed chwilą na jego twarzy.
OdpowiedzUsuńZostała z niczym i bardziej dobitnie nie można było tego określić. Nie było na to nazwy innej niż ta, która wprost wskazywała, co tak naprawdę stało się z Clementine. Tommy, w pewnym sensie, dopiął swego. Uzależnił ją od siebie na tyle, że w momencie, kiedy pozbawiła go życia, pozbawiła też życia siebie. Tego życia, które znała i którym żyła ostatnie dziesięć lat. Zadrżała, bo niespodziewanie ogarnął ją nieprzyjemny chłód. Już chciała mu odpowiedzieć, kiedy drzwi do sali się otworzyły. Niedokładnie naoliwiony zawias skrzypnął. Richard Dashwood wszedł do środka, przytłaczając swoją wyprostowaną, barczystą sylwetką znajdującą się tam Clementine. Clive mu nie ustępował. Był nawet od niego wyższy. Rick chrząknął, przyglądając się dwójce młodych ludzi, która stała teraz naprzeciwko, niebezpiecznie blisko siebie. Uniósł jedną brew, patrząc na nich oceniająco, może nawet krytycznie i mimo tego, że jego warga drgnęła, nie powiedział na razie nic. Nie skomentował tego, że się czegoś domyślał, że jego córka wcale nie musiała być tak niewinna, jak mu się wydawało.
— Podrzucić cię do Camden? — spytał niechętnie, robiąc kolejny krok w stronę Clementine. — Marissa chce już jechać, mamy kawał drogi do Hampstead.
Fakt. Mieli kawał drogi. Pewnie z siedem, osiem godzin z przerwami. W Atlancie spędzili już wystarczająco czasu, a chcieli wrócić do tego, co robili — do urlopowania się nad oceanem. Clemmy uśmiechnęła się krzywo. Marissa była czwartą żoną Richarda i jedyną, która nie miała okazji poznać Clementine osobiście. I choć ta widziała ją przelotem na sądowym korytarzu, to Marissa zdawała się brzydzić ponad trzydziestoletnią kobietą, która zabiła swojego męża.
Dashwood podszedł bliżej Clementine. Wcisnął w jej rękę plik banknotów i czek.
— Kup sobie jakieś ubrania. — Mruknął, a Clementine aż uniosła obie brwi w wyrazie zaskoczenia. Nie dlatego, że dostała coś od ojca, a dlatego, że to było takie… oschłe, pozbawione czegokolwiek. Clemmy uśmiechnęła się krzywo, odwracając się teraz przodem do ojca. Plik banknotów włożyła do tylnej kieszeni spodni, a czek starannie złożyła na pół, nawet nie patrząc na kwotę, którą tam wypisał.
— Clive mnie podwiezie. I tak jedzie w tamtą stronę — odpowiedziała spokojnie, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie, pilnując tego, żeby głos jej nie zadrżał w najmniej odpowiednim momencie. Zadarła wysoko głowę, przez chwilę tocząc istotną bitwę o to, kto wygra walkę na spojrzenia. Mieli takie same oczy. I ona, i ojciec. — Dzięki… tato. — Mruknęła jeszcze, a Dashwood zaskoczył chyba sam siebie, bo zrobił długi krok w przód i objął ją krótko i niezręcznie ramionami. Trwało to ledwie chwilę.
— Uważaj na nią — Rick zwrócił się teraz do Bennetta, ale nie czekał na jakąkolwiek jego odpowiedź. Clementine wmurowało. Nie otrząsnęło się po tym niezręcznym uścisku, a zaraz dopadło ją coś takiego. Kiedy Richard zamknął za sobą drzwi, pędząc zapewne do kapryśnej Marissy.
Spojrzała niepewnie na Clive’a, gdy zostali sami.
— Skorzystam z podwózki — zauważyłą z niepewnym uśmiechem, odgarniając kosmyk splątanych włosów za ucho. Musiała wyglądać jak gówno. Niewyspana, zmęczona i głodna. Nie zjadła dzisiaj nic poza bajglem, który nie dorównywał temu, jaki zjadła wtedy w Savannah. — Jeśli to naprawdę nie problem… — dodała, bo tak właściwie skoro odprawiła ojca, to nie miała innego wyjścia, jak zdać się na Clive’a.
Wiedziała, że nie był okrutny. Nigdy taki nie był. Czasami się wyżywał, czasami traktował ją przedmiotowo, ale od momentu, kiedy znalazł ją całą we krwi — i jej własnej, i Tommy’ego — zachowywał się tak, aby budować w niej poczucie, że może mu zaufać.
UsuńOboje pewnie wiedzieli, że nie powinni w to brnąć. Nie teraz i nie w taki sposób. Bo Clementine był pogrążona w cholernej apatii, dopiero budziła się do życia. A Clive? Czym kierował się Clive?
Nie chciała nawet się w to zagłębiać, bo już bez tego miała cholerny mętlik w głowie, a przecież miała przeżywać każdy dzień po kolei. Powoli. Jeśli się uda — razem z nim.
take me to a safe place, Bennett
Była przerażona, a jednocześnie trzymała się na tyle w ryzach, by tego przesadnie nie okazywać. Nie mogła i nie chciała, aby ktoś uważał ją za totalnie słabą, za kogoś, kto sobie nie radzi — choć przecież sobie nie radziła i pewnie gdyby nie Clive to byłaby albo w samochodzie ojca z obojętną Marissą, albo w autobusie do Camden, a to byłaby okazja co do tego, żeby się rozkleić, załamać, poddać. Czuła, że nie ma zbyt wiele siły na to, aby walczyć, aby cokolwiek móc wskórać. Ciężko jej było skupić się jakimkolwiek celu, bo w jej głowie było ich po prostu zbyt wiele.
OdpowiedzUsuńKiedy wychodzili, złapała jeszcze żakiet, rozejrzała się po sali tak, jakby czegoś miała zapomnieć, ale przecież nie miała nic. W tylnej kieszeni spodni miała plik banknotów, w drugiej rozładowany telefon, a w palcach wciąż trzymała czek od ojca.
Pożegnanie z Carmen było krótkie, prawniczka wręczyła jej jej dokument — prawo jazdy, które pewnie niemal siłą wydusiła od prawnika rodziców Redforda. Wręczyła jej też przy tym małą torebkę — Clementine rozpoznała w niej swoją własność, a w środku niewielki, zapewne pusty portfel. Objęła Carmen na krótko, umówiły się, że pozostaną w kontakcie telefonicznym, bo Lopez wcale nie zamierzała jeszcze odpuszczać. Była gotowa, z tą niewielką ilością rzeczy, które mogłyby zmieścić się w jej dwóch dłoniach. Pospiesznie wsunęła czek do torebki, usłyszała jak magnetyczny zatrzask wskakuje na miejsce i mogli wyjść.
Kiedy dziennikarz z kamerą niemal w nią wpadł, Clementine odruchowo złapała się palcami ramienia Clive’a. Jednak szybko dotarli do jego samochodu i równie szybko odjechali spod gmachu sądu. Clem nawet nie zdążyła zapiąć pasów. Wpierw postanowiła, że schowa do torebki pozostałe rzeczy, czyli telefon i pieniądze. Żakiet rzuciła na tylne siedzenie. Rozpięła guziki przy rękawach koszuli, żeby je podwinąć. Dopiero wtedy zapięła pas i spojrzała na Clive’a, który nieco zwolnił.
— Hm? — mruknęła, a potem westchnęła, przecierając dłońmi twarz. — Tak, Walmart. — Zdecydowała, a właściwie potwierdziła decyzję Clive’a. Bo to była jedyna słuszna decyzja na ten czas. Musiała kupić podstawy podstaw, żeby przez kilka kolejnych dni móc jakoś funkcjonować. — Pójdę z tobą — dodała niemal od razu, bo z jednej strony była mu wdzięczna, że brał teraz na siebie lwią część z tych rzeczy, o których powinna myśleć i które powinna załatwić, a z drugiej zaś — nie chciała czuć się tak, jak teraz: totalnie nie gotowa do działania. Osunęła się nieznacznie w fotelu pasażera, skupiając spojrzenie na drodze przed nimi.
Gdy tylko Clive wspomniał o jedzeniu, poczuła jak boleśnie ściska jej się żołądek. Skinęła więc głową.
— Mam adres. Mogę coś zamówić do hotelu… — zasugerowała i sięgnęła do torebki po telefon. Westchnęła, przymykając oczy. Miała adres, w smsie od ojca, mogła zamówić w aplikacji, ale… — Masz może ładowarkę, Clive? — spytała, bo jej telefon pewnie nie był używany przez cały ten czas, kiedy nie miała go przy sobie. Gdy służby już ją sprawdziły, odłożyły go do plastikowego woreczka i czekał na swój dzień w magazynie.
Mogli wszystko kupić w Walmarcie. Łącznie z ładowarką, piwem i czymś do jedzenia. Było już późno, kiedy Clemmy zerknęła na zegarek w samochodzie, dostrzegła, że było parę minut po osiemnastej, ale dzień pozostawał jeszcze jasny i ciepły.
I dopiero teraz, kiedy opuszczali powoli zabudowania Atlanty, będąc coraz bliżej Camden, pozwoliła sobie na to, aby odczuć ulgę. Rozluźniła się, odetchnęła głęboko i choć czuła dziwny, tępy ból głowy, wiedziała, że to pewnie z głodu i delikatnego odwodnienia.
Odwróciła się jednak w jego stronę, działając zupełnie bez pomyślunku, zagrzebując głęboko te resztki zdrowego rozsądku, które powinny w niej pozostać, wyciągnęła dłoń do jego twarzy, aby odgarnąć za ucho jasne włosy. Ten gest, odkąd zaczęła sobie na niego pozwalać, uspokajał ją.
Uśmiechnęła się. Cicho, delikatnie, niemal bez żadnego wysiłku. Cofając dłoń, przesunęła nią po ramieniu mężczyzny, aby ostatecznie ułożyć ją na swoim udzie.
towards a bright future
200 ♥♥♥
OdpowiedzUsuń