11.09.2024

[KP] Betsy Murray

*** karta nie zawiera treści nieodpowiednich dla czytelników poniżej szesnastego roku życia. 
 To, co poniżej niej, czytacie na własną odpowiedzialność ***

And we make the limit, now you see so easy it was nice to know
Gotta make a living, under and over around
 
 
 
 


 
 
Betsy jest najmłodszym dzieckiem Bernarda Murraya, emerytowanego listonosza, starszego brata Harolda Murraya, który ponad trzydzieści lat temu zrezygnował ze stanowiska prezesa w rodzinnej firmie, i Bethany - emerytowanej nauczycielki plastyki w szkole podstawowej. Elizabeth ma dwóch starszych braci - Scotta i Charliego.
Odkąd nauczyła się pisać, prowadzi pamiętnik, któremu nadała imię: Murphy, przez co wzbudziła w rodzicach niepokój związany z tym, że ma wyimaginowanego przyjaciela i zabrali ją na kilka sesji do psychiatry. Aktualnie terapeutyczną rolę w jej życiu odgrywa trzyletnia Cissy, której towarzyszą trzy koty: Talia, Klio i Zefir.
Pamiętnik miał być inspiracją dla książki, którą planowała wydać, ale uznała, że słaba z niej główna bohaterka i skupiła się na rysowaniu, malowaniu i innych robótkach ręcznych, a jej dziergane szaliki i czapki robią furorę wśród mieszkańców.
Betsy pracuje jako listonoszka już od czterech lat, wcześniej pracowała na pobliskiej stacji paliw, gdzie chętnie sprzedawała papierosy i piwa nieletnim. Po godzinach pracy, dwa razy w tygodniu prowadzi regularny kurs rysunku wraz ze swoją matką. Prowadzą dwie grupy - początkującą i zaawansowaną.
Można ją złapać wszędzie, nawet w barze, gdzie chętnie popija przeklęty cydr.

Elizabeth Harper Murray, 30.09.1997 roznosicielka listów i plotek rodowita mieszkanka


Drogi Murphy...



lisfarbowany@gmail.com. W tytule: The Riffles - Under and Over.
Drogi Murphy jest klikalne i prowadzi do dalszej treści. Poprzednie karty: I, II

49 komentarzy:

  1. To prawda. Lee, który na początku wmawiał samemu sobie, że wcale nie zamierza karać Betsy, czy to milczeniem, czy brakiem czułości, właśnie to robił, bo w ciągu ostatniej godziny zdążył w sobie skutecznie wypielęgnować głęboko dręczące go teraz poczucie, że kobieta, którą kochał i której ufał, nie ufa jemu. Bo jak inaczej miał wytłumaczyć fakt, że uwierzyła w plotki, zanim usłyszała cokolwiek prosto z jego ust? Zaczynając rozmowę, była już nastawiona, by wyrzucić mu, że inni ludzie coś gadali, a ona niczego nie wiedziała i w ogóle to jak mógł jej coś takiego zrobić.
    Najgorsze było w tym wszystkim to, że niczego jej nie zrobił i… w pewnym sensie czuł się, jakby znowu przerabiał swój poprzedni związek, który wiecznie się sypał, a jego stan pogarszał się, im częściej wyrzucał z sobie z byłą już żoną właśnie takie bezpodstawne wnioski, które wysnuwali wobec siebie nie rozmawiając ze sobą, ale bacznie się nawzajem obserwując.
    Miał do tego ogromny uraz i pewnie również z tego powodu aż tak ostro zareagował na słowa i zachowanie Betsy, nie potrafiąc jej teraz ani odpuścić, ani zapomnieć, ani nawet szybko wybaczyć. Oboje wiedzieli, że będzie to dla niej ogromna wręcz nauczka na przyszłość, ale czy Lee chciał być dla niej właśnie takim partnerem? Starszym, władczym, stawiającym jej warunki i dającym nauczki. No nie, nie tak to powinno wyglądać i nie do tego Lee dążył, ale emocje wzięły nad nim górę i ukrywał je teraz ze względu na jej rodziców.
    Wycieczka do McDonald’s może i należała do planu podróży, jednak Lee przystał na propozycje i decyzje państwa Murray. Wolałby, żeby Betsy zaczepiła swój telefon o uchwyt, który czekał przyczepiony do deski rozdzielczej, jednak domyślał się, że postanowiła samodzielnie dawać mu wskazówki, by pokonać jakoś tę barierę, którą między nimi ustawił.
    Jechali więc spokojnie, zgodnie z nawigacją, a Lee uśmiechnął się odruchowo, nawet mimo całej tej złości, gdy padło pytanie o to, jak się z Betsy poznali. Nie był to szeroki i radosny uśmiech, ale wciąż uśmiech.
    — Betsy wpadła do baru z listami, a że akurat byłem tam tylko ja, to zaczęliśmy rozmawiać na kuchni — zaczął, postanawiając przedstawić sytuację w sposób jak najbliższy prawdzie, ale jednak z wykluczeniem plotek o tym, że on był utrzymankiem miejscowej starszej pani, a przy okazji to sypiał również z Betsy. Wtedy to nie była jeszcze prawda. — Szybko odkryliśmy, że mamy to samo poczucie humoru i… No, mają państwo naprawdę piękną i czarującą córkę, trudno było mi nie zwrócić na to uwagi — dodał, dla lepszego efektu spoglądając teraz w stronę siedzącej obok Betsy, choć to spojrzenie musiało być bardzo krótkie, ponieważ wciąż niezmiennie kierował.
    Zgodnie z kolejnymi podpowiedziami Betsy, Lee skręcił w lewo. To, że słabo znał Atlantę nie oznaczało, że nie znał jej w ogóle, ale w części, po której jechali, nie był jeszcze nigdy wcześniej.

    I never thought you'd be able to look even more beautiful than ever before

    OdpowiedzUsuń
  2. Wbrew wszelkim pozorom, Lee domyślał się, że lodówka Betsy świeciła pustkami. W ostatnich tygodniach pilnowanie, by do pracy poszła z kanapkami albo gotowym lunchem, zapewnianie tego lunchu w The Rusty Nail, oraz zapraszanie jej na obiady należało do obowiązków, które z przyjemnością wziął na siebie. Lee lubił gotować dla innych, gdyby nie lubił, to nigdy nie poszedłby w zmienianie siedzenia w kuchni w swoją karierę, ale dla Betsy już tak jakoś wyjątkowo dobrze mu się gotowało. Czasem wychodził z siebie, by zaproponować jej coś, czego jeszcze nie jadła albo, jak dziecku, przemycał jej warzywa w sosie do spaghetti, bo doskonale wiedział, że gdyby mogła, żyłaby na makaronie z serem i kanapkach z masłem orzechowym.
    Nie zdążył jednak przypilnować, by coś w lodówce Murrayów znajdowało się w dzień przyjazdu rodziców Betsy i czuł się przez to, jakby nie dopełnił jakiegoś obowiązku, więc bez wahania zgodził się na ten McDonalds. Zresztą, czasem szejk, frytki i nuggetsy były wszystkim, czego człowiek potrzebował do szczęścia.
    No i Lee zakładał, że Betsy też coś zje, a przynajmniej postara się w siebie zmusić. I trochę też tego od niej oczekiwał, bo zależało mu, żeby jadła nawet, kiedy był na nią zły. W sumie to ta cała złość zdążyła mu już trochę przejść, teraz zostało głównie rozczarowanie, bo czy ona nie wiedziała, że chciał z nią rozmawiać? Czy niewystarczająco wiele razy powtórzył jej, że jeśli jest ciekawa, to może pytać go o wszystko, a on odpowie? No cóż. Najwyraźniej nie.
    Niezależnie od werdyktu, dzisiaj już rozmawiać o tym nie będą.
    — Z takim słoneczkiem jak Betsy nietrudno się dogadać — skomentował jeszcze Lee, choć słowa te odrobinę zaprzeczały temu, co wydarzyło się między nimi w drodze do Atlanty.
    Ale przecież nie będą opowiadać o swoich problemach w raju ludziom, przed którymi oboje chcieli, by Lee wypadł jak najlepiej. Betsy na pewno na tym zależało, Lee starał się jak mógł i gdy zatrzymali się na parkingu oraz wysiedli z samochodu, przełożył nawet ramię przez barki Betsy i przyciągnął ją odrobinę bliżej siebie w ten chłodny, deszczowy wieczór.
    Wraz z rodzicami Betsy nie byli jedynymi klientami restauracji, ale w środku nie panował wyjątkowo duży ruch. Mieli czas, żeby spokojnie coś zamówić, a ponieważ Betsy, pewnie pod wpływem spojrzenia Lee, które mówiło proszę, zjedz coś zdecydowała się tylko na waniliowego szejka, a on na kawę, bo, prawdę mówiąc, za tą kierownicą dopadało go już zmęczenie, to mniejsze zamówienie zostało wydane pierwsze. Lee zapłacił i znaleźli stolik idealny dla czterech osób w głębi sali.
    — Nie jest ci zimno? — zapytał jeszcze, gdy usiedli, bo Betsy wyglądała… ślicznie jak zwykle, ale trochę marnie. Oczywiście domyślał się, że to, że przestał się do niej odzywać wcale jej nie pomogło, a emocje związane z powrotem rodziców też dały się jej we znaki, i domyślał się też, że pewnie zaprzeczy, ale nie mógł nie zapytać.

    it's the kind of risk I'm willing to accept

    OdpowiedzUsuń
  3. Lee podejrzewał, że uwagi na temat dzielącej go z Betsy różnicy wieku jeszcze nadejdą, ale niekoniecznie on będzie ich odbiorcą. Jak dobrego wrażenia nie zrobiłby na Bernardzie i Bethany, na pewno wykorzystają jakiś moment sam na sam ze swoją córką, by delikatnie podpowiedzieć jej, żeby porządnie zastanowiła się, czy ktoś, kto jest tyle od niej starszy, po rozwodzie i z niełatwą przeszłością, na pewno jest dla niej odpowiednim wyborem. Scott na przykład na pewno nie omieszka wspomnieć przy pierwszej okazji, że nie był jedynym mężczyzną w życiu swojej młodszej siostry, który miewał problemy z odstawieniem butelki.
    Betsy była już zdecydowana, więc Lee mógł spokojnie zakładać, że tego typu sugestie raczej na nią nie wpłyną, aczkolwiek w połączeniu z tym bolesnym brakiem zaufania, o który teraz ją posądzał, mogły jednak odrobinę namieszać jej w głowie. Trochę go to martwiło, bo chociaż nie dręczyłby Betsy, gdyby zdecydowała się zakończyć ich związek, to znowu skończyłby ze złamanym sercem i bez nadziei na cokolwiek dobrego, co mogłoby jeszcze go spotkać. Nie chciał tego, ale jednocześnie wiedział, że siłą Betsy przy sobie nie utrzyma.
    I wiedział, że nie powinien karać jej za to, co zrobiła w drodze do Atlanty, że to nie było z jego strony uczciwe i że nawet jeśli chciałby jakoś się za to odgryźć, to nie musiał robić tego w ten sposób, ale był tylko człowiekiem. I Betsy swoimi słowami tak w niego uderzyła, że postanowił uderzyć również w nią, bo tak, to była straszna maniana z jej strony, a zmęczenie, zdaniem Lee, tego nie usprawiedliwiało, bo on też był zmęczony.
    Przesadziła, tak po prostu. I nie umiał jej tego tak od razu wybaczyć. Jutro, podejrzewał, będzie mu łatwiej. Właściwie on nie tyle się wściekał, co po prostu jej słowa go bolały i nie umiał tego przeskoczyć.
    Może i gęsty, chłodny napój nie był tym, czego najbardziej potrzebowała teraz Betsy, ale przynajmniej był czymś, co wyląduje w jej żołądku, więc Lee mógł pogodzić się tym, że poza shakem nie zdecydowała się na nic więcej. Był już zdecydowany, choć to wcale nie była łatwa decyzja, że tę noc spędzą jednak osobno. Podejrzewał, że Betsy to wyczuwa, ale nie mówił jej jeszcze tego wprost, bo zakrawałoby to o znęcanie się nad nią, a przecież nie taki miał cel.
    Właściwie to swoim zachowaniem próbował wyznaczyć granice — tego, co będzie tolerował i tego, na co pozwalać nie zamierzał. Było to, rzecz jasna, zachowanie godne prawdziwego starego dziada, jednak wszystko w nim krzyczało, że jeśli ustąpi, to przez impulsywność Betsy będą mieli takich sytuacji więcej. Sytuacji, gdzie pozwalała plotkom i własnym domysłom zagrać rolę substytutu szczerej rozmowy z nim.
    — Chodź. Oprzyj się — zachęcił jednak, wyciągając ramię, którym ponownie, podobnie jak w drodze przez parking, otoczył Betsy i pokazał jej, by wygodnie rozparła się na siedzeniu, jednocześnie zbliżając do niego i przytulając choć trochę do jego boku. Karał ją, wciąż ją karał tym, jaki mało na nią patrzył, jak niewiele się uśmiechał i jak nie chciało mu się z nią rozmawiać, ale nie zamierzał jej dręczyć. Wciąż była jego Betsy i obejmował ją tak, sącząc swoją kawę, podczas gdy ona w ustach trzymała słomkę od shake’a, gdy do stolika nareszcie dołączyli jej rodzice.

    I'm not brave, I'm just very much in love

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda. Lee odgrywał się na Betsy, ale nie potrafił przyjąć w tym scenariuszu roli tego złego, bo uważał, że nic złego nie zrobił. Rozmawiał z kimś, gdzieś, kiedyś. Nie pamiętał nawet z kim dokładnie, gdzie dokładnie ani właściwie kiedy. Wspomniał, nawet nie będąc teraz pewnym, jakich słów wtedy użył, że nie chce zostawać w Mariesville, a dom po ciotce najchętniej by sprzedał. Ale był pewien, że jeśli to wszystko powiedział, to musiał mieć konkretne powody, a były nimi najprawdopodobniej długi, które wciąż sumiennie spłacał oraz poczucie, że zjebał sobie i tak już zjebane życie, tylko tym razem miał prawie czterdzieści lat i ciężej będzie mu wygrzebać się z dołka niż wtedy, gdy miał tych lat dwadzieścia. Był samotny, nieszczęśliwy, dopiero co zaczął wychodzić z nałogu, który, wraz z rozwodem, stopniowo, ale skutecznie wepchnął go pod koła rozpędzonego samochodu.
    Nic więc dziwnego, że to, co zrobiła Betsy, w jaki sposób to zrobiła, tak mocno go dotknęło. Właściwie to do żywego, tylko nie dał tego po sobie poznać, przynajmniej nie od razu, ale stopniowo, z każdą upływającą minutą, wypływało z niego coraz więcej żalu. Czuł go nawet teraz, gdy znów obejmował Betsy ramieniem i słyszał, jak wciąga przez słomkę swojego shake’a.
    Kochał ją, ale go to bolało i nie potrafił zrobić tak, żeby od razu przestało. Tak samo jak to, co on odwalił w Oklahomie, nie przestało boleć jej w dwie godziny. I choć on zrobił coś nieporównywalnie gorszego, to jednocześnie miał ku temu, tak jakby, inne powody. Powodami Betsy były plotki. Jego z kolei kolejne rozczarowanie, kolejna osobista tragedia, następna porażka i poczucie, że wszystko, co robił dla swojego brata w ciągu kilku ostatnich lat, poszło na marne. Tego nawet nie dało się porównać.
    Spojrzał jednak z uwagą na Betsy, gdy usłyszał swoje imię, padające cicho z jej ust. Jego oczy pytały co tam?, ale nie zdążył tego powiedzieć, tak samo jak ona nie zdążyła niczego więcej dodać, bo przy stoliku pojawili się jej rodzice. Oni również zwrócili uwagę na to, że Betsy nie zdecydowała się na nim poza shake’em, a Lee, choć mógłby, to nie naciskał, by coś jadła. Nigdy właściwie na to nie naciskał, nie wierzył, żeby zmuszanie jej do jedzenia w czymkolwiek pomogło. Dużo bardziej wolał to jedzenie po prostu przygotowywać i oferować, i przekonał się już, że dużo lepiej to na nią działało.
    — Zapraszam — odpowiedział praktycznie bez zastanowienia Bernardowi, gdy ten zasugerował, że on i Bethany wybiorą się wraz z Betsy na sobotni obiad (albo i kolację) w The Rusty Nail. — Pewnie nie dam razy z wami usiąść, bo w weekendy zawsze jest młyn, ale coś dobrego na pewno będzie czekać. — wyjaśnił. — Aczkolwiek Betsy już parę razy ze mną gotowała i idzie jej to naprawdę świetnie — dodał, słysząc to oburzone siorbnięcie i, całkiem odruchowo, nie na popis czułości przed jej rodzicami i nie z premedytacją, przesunął dłonią po włosach Betsy, a potem spojrzał na nią i uśmiechnął się. Zupę pomidorową przygotowywała świetną, to mógł zagwarantować.

    maybe even more

    OdpowiedzUsuń

  5. Całkiem szczerze, Lee w tym momencie wolał, żeby rodzina Murrayów najzwyczajniej w świecie nie pojawiała się następnego dnia w The Rusty Nail, bo podejrzewał, że złość na Betsy jeszcze mu nie przejdzie. Na pewno będzie dużo mniejsza, zresztą, on w sumie nawet nie potrafił tak prawdziwie i z wielką siłą się na nią gniewać, ale pierwszy właściwie raz, odkąd się poznali, czuł, że powinni od siebie odpocząć. Dać sobie przestrzeń, nawet ten jeden dzień, który spędzą osobno, co mogło wydawać się całkiem proste — wystarczy, że nie będą się do siebie odzywać ani wchodzić sobie w drogę — ale w Mariesville właśnie wcale takie nie było, bo Bernard Murray uznał The Rusty Nail za dobre miejsce na sobotni obiad, a Lee trudno było temu zaprzeczyć.
    A zresztą, niech przychodzą, jeśli chcą. I tak, zgodnie z tym, co mówił, prawdopodobnie nie będzie w stanie wychylić poza kuchnię nosa. Zresztą, nie dla niego mieli się tam pojawić, a dla jedzenia. Po co on to tak analizował.
    Gdy wyszli z restauracji i podjęli ponownie drogą powrotną, Lee odetchnął z niejaką ulgą. Jasne, że ani przez sekundę nie żałował, że zdecydował się pomóc Betsy, ale poza zmęczeniem zaczynał też czuć, że wszystko go już bolało, od pleców przez ręce i nogi, a to głównie za sprawą całego dnia w pracy od długiej jazdy. Czuł też, że od momentu, w którym się pokłócili, był, całkowicie wbrew własnej woli, bardziej spięty. Zaciskał zęby, nie panując nad tym, trzymał kierownicę mocniej, niż było to konieczne i siedział w mniej komfortowej, mniej zrelaksowanej pozycji.
    Kiedy byli już na miejscu, Lee pomógł rodzicom Betsy wypakować bagaże i zatrzasnął drzwi od bagażnika, gdy pożegnał się już zarówno z Bernardem, jak i z Bethany. Po chwili zostali na podjeździe sami. Noc zrobiła się chłodna, dużo chłodniejsza, niż kiedy opuszczali Mariesville, a deszcz, który padał w Atlancie, zdawał się powoli nadchodzić również tutaj.
    Lee stał z dłońmi wepchniętym w kieszenie swojej kurtki, przyglądając się Betsy w ciepłym świetle, rzucanym przez wiszący przy wejściowych drzwiach kinkiet. Choć jej rodzice zamknęli za sobą drzwi, mogli słyszeć z wnętrza domu radosne szczekanie Cissy, która pewnie nieźle musiała się zdziwić, gdy klucz w zamku został przekręcony, a do środka weszli Bernard i Bethany, a nie Lee i Betsy, do których na pewno zdążyła się już przyzwyczaić.
    Westchnął cicho, słysząc pytanie Betsy. Dał sobie chwilę, żeby zastanowić się ponownie, czy na pewno chciał to robić. I jakaś jego część żywiła nadzieję, że jednak zmieni zdanie, że każe jej wskakiwać do auta i spędzić tę noc z nim, tak, jak robili to prawie każdej nocy, ale czuł, że gdyby znaleźli się sam na sam, w jego domu, to zaczęliby od nowa wałkować rozpoczęty w drodze do Atlanty temat. A ponieważ oboje byli zmęczeni, obolali i oboje mieli dość po całym dniu, to najzwyczajniej w świecie atakowaliby się nawzajem i jedyne, co by z tego mieli, to jeszcze większy kryzy niż ten, który Lee na swój sposób próbował zażegnać, uparłszy się, by od siebie odpoczęli
    — Do jutra — powtórzył więc w końcu po niej, kiwając przy tym głową. — Trzymaj się, Betsy — dodał jeszcze, ale nie musiał już robić dobrej miny do złej gry przed jej rodzicami czy odgrywać przedstawienia dla sąsiadek. Odwrócił się więc po prostu, wsiadł do swojego samochodu i odjechał.

    oh but does it?

    OdpowiedzUsuń
  6. To na pewno brzmiało dość okrutnie, zwłaszcza dla Betsy, która była niesamowicie wręcz uczuciowa i wrażliwa, że Lee potrzebował przestrzeni po znowu nie tak tragicznej kłótni. Właściwie to czy oni się pokłócili? Chyba bardziej po prostu poprztykali, tylko Lee w najśmielszych snach nie spodziewałby się takiego ciosu i takich podejrzeń ze strony akurat Betsy, więc zabolało go to podwójnie. Jeśli nie wręcz potrójnie. Bolało cholernie, ale w ciągu tej soboty, w którą nie widzieli się ani do siebie nie odzywali, zdążył jeszcze to poczucie w sobie wypielęgnować.
    Trochę siebie nie poznawał. Nie był przecież taki, już nie — nie był małostkowy, nie był mściwy, złośliwy czy choćby klasycznie obrażalski. Jego nadrzędnym celem nie było też wymierzanie Betsy kary czy mszczenie się na niej, że wypaplała coś, nie zastanawiając się wcześniej zbytnio nad swoimi słowa, ale jednocześnie… Musiał choćby przed samym sobą przyznać, że jakaś jego część chciała, by wyciągnęła z tej sytuacji wnioski. Żeby kolejny raz tego nie robiła, nie, kiedy znowu zacznie jej ufać, a ona to zaufanie weźmie i wrzuci w brudny rynsztok, jednocześnie dając znać, że sama nie ufa jemu.
    Bo nie chciało mu się wierzyć, że znaleźliby się w tej sytuacji, gdyby mu ufała. I skrzywdziło go to tym bardziej, że w swojej własnej, małej, głupiej główce sądził, że jest godzien zaufania.
    Lee nie miał nic przeciwko temu, by się mylić. Mylenie się leżało w ludzkiej naturze i, choć nie było przyjemne, to jednak w pewnym sensie potrzebne. Ale żeby pomylić się aż tak?
    Nie rozumiał tego i nie potrafił zrozumieć. Cisza ze strony Betsy była mu jednak, wyjątkowo, na rękę. Wiedział, że jest bezpieczna i nie będzie siedziała w ogromnym domu sama jedynie z Cissy i kotami, więc nie zamartwiał się o nią tak, jak pewnie robiłby to w warunkach, do których zdążyli się przyzwyczaić. Wierzył też, że gdyby działo się coś złego, to jednak by się do niego odezwała, ale ponieważ telefon milczał, milczała Betsy, to Lee postanowił zrobić to samo.
    Sobota minęła, przyszedł kolejny dzień, który Lee spędzał już w domu. Betsy wciąż nie dzwoniła ani nie pisała a on powtórzył sobie, że najwyraźniej tego właśnie potrzebowali. Nie testował jej, nie karał, najzwyczajniej w świecie dawał im obojgu czas.
    Postanowił też wykorzystać wolny dzień na to, co ostatnimi czasy sprawiało mu największą satysfakcję — na pracę nad domem. Tym domem, który wciąż miał być dla nich obojga, a nie dla kogoś totalnie obcego, kto zdecyduje się go kupić, bo nie był na sprzedaż. Dzisiaj padło na salon, tak, jak w ostatnim czasie dość często padało. Wcześniej Lee w końcu powiesił też nad łóżkiem obraz, który dostał od Betsy na święta.
    Z powodu przedłużającego się, obustronnego milczenia, nie spodziewał się dziś gości. A Betsy i Cissy były jedynymi gośćmi, którzy mogli się u niego pojawić. Otwierał im więc drzwi nie do końca pewien, jak to będzie wyglądać, ale jednocześnie pewien, że w sumie to się, cholera, za nimi stęsknił. W szczególności za Betsy, nawet jeśli wciąż czekała ich niełatwa rozmowa. Było jednak wręcz ich obowiązkiem, by porozmawiać i nie mogli się od tego migać, nie tym razem.
    — Cześć, dziewczyny — przywitał się zarówno z Betsy, jak i z Cissy, gdy stanął w otwartych drzwiach i zaraz potem odsunął się na bok, żeby mogły wejść do środka. — A ty co? — zapytał, gdy Cissy wyrwała się spod dłoni Betsy i zaczęła obwąchiwać go zawzięcie na wysokości kolan, a potem trąciła kilka razy nosem.

    this love is kind

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie karał jej. Gdyby to była kara, to jego drzwi nie stałyby dla niej otworem, a przecież nawet nie zastanawiał się nad tym, czy otwierać, czy nie. Był za stary na takie rzeczywiście szczeniackie zagrywki, jakie Betsy zaprezentowała, gdy jechali to Atlanty. Mogli tę rozmowę odbyć na dosłownie tysiąc innych sposobów, a jednak w jakiś przedziwny, kompletnie niezrozumiały dla niego sposób, wylądowali z najgorszą możliwą opcją. No, może jedyną gorszą opcją byłaby prawdziwa, zawzięta i głośna awantura, ale tak poza tym to rozmowa poszła im fatalnie i zachowanie Betsy było dla Lee najzwyczajniej w świecie krzywdzące. Już jej to wybaczył, nie potrafił długo się na nią gniewać, ale wyznaczanie granic nie polegało na tym, by wszystko zapomnieć w pięć sekund i zbyć śmiechem. Dla Lee w tym, co zrobiła Betsy, nie było nic śmiesznego. I nie chciał, żeby to się jeszcze powtórzyło. Żeby wierzyła plotkom, zanim uwierzy jemu.
    Dziwnie było mu bez Betsy przez ten ostatni dzień, bo też nie był przyzwyczajony, żeby się do niej nie odzywać, ale i tak wierzył, że to był dla nich lepszy wybór. Oboje mieli czas, żeby porządnie ochłonąć, nawet jeśli to głównie on tego potrzebował, no i żeby za sobą zatęsknić. To również, wbrew pozorom, czasem było potrzebne. Nawet jeśli nawigowanie powrotów mogło okazać się potem zaskakująco trudne i niezręczne.
    — I temu zawdzięczam tę wizytę? Że moje dziewczyny się za mną stęskniły? — zapytał Lee o to, co było już oczywiste, uśmiechając się jednak przy tym.
    Był zaskoczony tą wizytą, bo znał już Betsy na tyle dobrze, by wiedzieć, że rano i w weekend, zwłaszcza w weekend, wolała pospać niż wcześnie się zrywać. Jeśli spędzała sobotę czy niedzielę u niego, to zwykle on przebudzał się gdzieś nad ranem i potrafił już wytrzymać w łóżku, więc wstawał, pozwalając jej spać bez ograniczeń.
    Zamknął wreszcie za nimi drzwi i w holu zrobiło się ciemniej, ale tylko odrobinę, ponieważ gdy Lee ogarnął salon, przez prowadzące do niego drzwi, a właściwie to łuk, wpadało więcej światła. Tak samo jak przez okna, które nie tylko odgracił, ale jeszcze umył. Pewnego dnia planował je też najzwyczajniej w świecie wymienić, jednak na to musiał już uzbierać kasę, która, co nie było już żadną tajemnicą, nie trzymała się go zupełnie. I to nie dlatego, że był głupio rozrzutny.
    — No, mnie też dziwnie było bez ciebie — przyznał w końcu, ale nie ruszył się, by objąć Betsy czy choćby jej dotknąć. Chciał z nią najpierw pogadać, a potem się pogodzić, co zdecydowanie było w planach. Ale musieli najpierw porozmawiać, i to tak poważnie. — Jasne. Chodź do kuchni — zgodził się, prowadząc Betsy do pomieszczenia, które dobrze już tu znała. Właściwie najlepiej, poza sypialnią, którą bardzo często dzielili.
    Pokazał jej ruchem głowy, żeby usiadła przy stole i podał dwa talerze, na których mogła rozłożyć drożdżówki. Sam wziął od niej termos z gorącą kawą, którą rozlał do kubków i usiadł po drugiej stronie niewielkiego stołu.
    — Zabolało mnie to, co powiedziałaś. Wtedy. W samochodzie. To, że złapałaś te głupie plotki i tak z nimi pognałaś — zaczął spokojnym głosem, który w żaden sposób nie oskarżał Betsy, a jedynie wyrażał, jak bardzo Lee się na niej zawiódł. Może nie tak ogromnie, jak ona zawiodła się na nim, gdy był w Oklahomie, ale wtedy ich znajomość była na całkiem innym etapie. Gdyby te plotki pojawiły się wtedy, Lee nie byłby nawet zaskoczony, że w nie wierzyła. Ale teraz… Teraz nie mógł wręcz w to uwierzyć.

    wait for our future to come

    OdpowiedzUsuń
  8. Lee ogółem miał nadzieję, że ta rozmowa obejdzie się bez łez, bo na łzy Betsy strasznie ciężko mu się patrzyło i wywoływały w nim uczucia tak skrajne, że byłby w stanie rzucić całą sprawą, wybaczyć jej wszystko i odpuścić to, o czym chciał pogadać, byle tylko nie płakała. Naprawdę zależało mu na tej rozmowie, nawet jeśli doskonale wiedział, że nie będzie ona ani łatwa, ani przyjemna. Potrzebowali jej, bo gdyby postanowili po prostu uznać, że no w sumie nic się nie stało i wszystko sobie wybaczają, a przy okazji to mogliby się jeszcze dzisiaj ze sobą w ramach przeprosin przespać, zwątpiłby w ich związek totalnie.
    Póki co wątpił jednak jedynie w to zaufanie, które, jak do tej pory sądził, uformowało między nimi mocną więź. W drodze do Atlanty poczuł jednak, jakby zostało ono zgniecione, rozdarte i obrócone w proch. Jakby Betsy od samego początku w ogóle mu nie ufała, tylko dopiero zasłyszane plotki sprawiły, że to do niej dotarło. I kompletnie nie potrafił się z tym pogodzić, bo nagle dotarło do niego, że nie ma między nimi czegoś, co sądził, że pojawiło się jeszcze wtedy, nad jeziorem.
    Miał więc do Betsy ogromny żal i czuł się okrutnie tym wszystkim zawiedziony, co sprawiało, że to zwyczajnie bolało. Tak po prostu i po ludzku sprawiało mu ból, chociaż Lee zdawał sobie sprawę, że Betsy mogła zrobić tysiąc innych rzeczy, które mogły zaboleć bardziej, a nie zrobiła, i że to, co zrobiła było niczym w porównaniu z tym, co zrobił on. Ale wtedy nie słyszała jeszcze od niego, że ją kochał i on nie usłyszał tego wtedy jeszcze od niej. To naprawdę wiele zmieniało, więc tym bardziej nie mógł uwierzyć, jakim cudem wylądowali w miejscu, w którym Betsy musiała wspominać, że po Mariesville chodziły plotki, sugerujące, że Lee zamierza sprzedać dom, wynieść się w cholerę i ją zostawić.
    Siedział więc z nią teraz przy stole. Spróbował kawy, gdy mówiła, a potem odstawił kubek, obejmując wciąż jego ucho. Milczał przez chwilę, najwyraźniej przyjmując jej słowa, a drugą dłoń wyciągnął, by pogłaskać Cissy, która nagle postanowiła do nich dołączyć i najwyraźniej liczyła na kawałek drożdżówki, bo, opierając się na jego udzie, patrzyła w stronę stołu częściej niż prosto na Lee.
    — Jak mógłbym to zrobić, kiedy przyznałem, że cię kocham? — zapytał w końcu, przerywając ciszę, która między nimi zapanowała. Jego dom stał na uboczu i był otoczony krzewami oraz drzewami, więc często potrafiło tu być niesamowicie wręcz cicho. — Myślałaś, że powiedziałem to dla żartu? Bo nie dociera do mnie, jak inaczej mogłabyś dojść do wniosku, że planuję rzucić tym wszystkim, całą naszą przyszłością, i wynieść się cholerę — dodał odrobinę ostrzej, nie podnosząc jednak głosu. Było w nim jednak mnóstwo żalu, który odbijał się też w jego oczach, ale te, póki co, uparcie wbijał w swój kubek z parującą kawą. — Jak my mamy dalej być razem, skoro ty mi kompletnie nie ufasz? Możemy nad tym popracować, jasne, ale takie coś… To nie może się już powtórzyć. Nie możesz bez żadnego filtra wierzyć to, co gadają inni — dokończył, przenosząc wreszcie wzrok z Cissy na Betsy, której bezsilność była widoczna gołym okiem, i Lee doskonale wiedział, że dla niej to też nie jest łatwe ani przyjemne, ale musieli o tym porozmawiać.

    but this moment is so far from a fairy tale :<

    OdpowiedzUsuń
  9. — Betsy, nie ufasz mi — zaprzeczył stanowczo Lee, kręcąc przy tym głową.
    Wiedział, widział po niej, że walczyła teraz o to, by się nie rozpłakać i był jej wdzięczny, że tego nie robiła, bo wobec jej łez zawsze robił się totalnie bezbronny, a potem jeszcze przytłaczało go poczucie winy, że przyłożył do nich rękę, ale nie wierzył jej. Po prostu jej nie wierzył, i docierało do niego, że to musi być naprawdę bolesne, usłyszeć coś takiego z ust kogoś, kogo się kocha, i miał świadomość, że skrzywdzi tymi słowami Betsy, ale nie mogli czarować rzeczywistości.
    — Gdybyś mi ufała, to do tej sytuacji nigdy by nie doszło — dodał, wyjaśniając jednocześnie, skąd brała się w nim ta pewność, którą, bądź co bądź, całą tą rozmową w drodze do Atlanty Betsy w nim obudziła. — Jeśli mam jeszcze uwierzyć, że mi ufasz, to musisz to pokazywać, a nie podważać — wyjaśnił, puszczając ten kubek z ciepłą kawą, na którym do tej pory spoczywała jego dłoń, i rozłożył na chwilę bezradnie ręce.
    Cissy najwyraźniej wyczuła całe to napięcie, które się między nimi pojawiło, bo cofnęła pysk z nogi Lee i po prostu usiadła obok, spoglądając jednak czujnym wzrokiem to na niego, to na Betsy. Nic z tego nie rozumiała, ale nie musiała, by domyślać się, że mieli jakiś problem.
    Znowu zapadło między nimi milczenie. Betsy dzielnie walczyła z tymi łzami, które mimo najlepszych starań pchały się jej do oczu, a Lee też nie było łatwo i chociaż akurat on potrzebował naprawdę dużo, żeby dopadły go łzy, to całym sobą, calutką swoją postawą, tonem głosu, spojrzeniem — wszystkim tym dawał wyraz temu, jak bardzo był zawiedziony. Zwyczajnie i po ludzku, okrutnie głęboko rozczarowany. I nie obchodziło go w tej chwili, czy był pierwszym facetem, który powiedział Betsy, że ją kocha. Że wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła, że to było dla niej takie nowe. Była dorosła. Na własnej skórze przekonała się jak plotki i naiwne w nie wierzenie może być krzywdzące. Nie mówi się komuś, że się go kocha tylko po to, by tydzień później oskarżyć go o knucie misternego planu, w którym porzucenie jej bez słowa napędza całą machinę.
    — Przeprosiny przyjęte — odezwał się jednak w końcu, wzdychając ciężko, ale wraz z tym westchnieniem ton jego głosu zmienił się na dużo bardziej przystępny i cieplejszy. — Nigdy więcej czegoś takiego nie rób — zaznaczył jeszcze tylko, postanawiając uwierzyć w słowa i obietnice Betsy.
    Bo on jej ufał. Mimo wszystko wciąż jej ufał, kochał ją niezmiennie i chciał móc robić to dalej. Chciał, żeby mu na to pozwalała, żeby uczyniła to dla niego możliwym.
    — Będzie dobrze. Damy radę — rzucił jeszcze, wysilając się na uśmiech, na który nie miał obecnie żadnej ochoty, ale robił to dla Betsy.

    I think it may be getting better now

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli dla Betsy zaufanie oznaczało książkowy wręcz przykład jego braku, to Lee nieszczególnie miał z czym dyskutować. Nie miał pojęcia, czy wiara w te plotki oraz wnioski, które na ich podstawie wysnuła, były pokłosiem jego wpadki z Oklahomą, czy może jej nieprzyjemnymi, ale możliwymi do przewidzenia konsekwencjami, których nadejścia tym bardziej powinien się spodziewać, ponieważ wybaczyła mu wtedy zaskakująco łatwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę kaliber tego, co zrobił. I też nie był wtedy do końca uczciwy, bo wziął ją na żal, łzy, przeprosiny i mocne postanowienie poprawy, ale był w tym absolutnie szczery. Betsy też teraz była, ale nie mogła mu wmawiać, że mu ufa, podczas gdy on doskonale wiedział, że to, co zrobiła, to nie jest zaufanie.
    Był zawiedziony, okrutnie rozczarowany, i dawał temu wyraz. Pewnie mógłby się choć odrobinę bardziej hamować i, ze względu na dobro Betsy, na którym przecież cholernie mu zależało, nie wyrażać tych emocji w tak jednoznaczny sposób, ale czuł, że jeśli nie zrobi tego teraz, nie pozbędzie się tych uczuć, to zamiotą to pod dywan, a on kiedyś wybuchnie jej tym wszystkim w twarz. I wtedy będzie dużo gorzej, niż mogło być teraz w nawet najgorszym możliwym scenariuszu.
    A wydawało mu się, że poradzili sobie z tą sytuacją. Lee czuł lekki niedosyt, ponieważ jakaś jego część liczyła, że odrobinę dokładniej to przegadają, że Betsy przede wszystkim będzie miała trochę więcej do powiedzenia, ale nie miała, a on nie był na tyle okrutny, by próbować wydusić z niej cokolwiek dla własnej satysfakcji. Nie dałoby mu to żadnej satysfakcji, absolutnie żadnej, jednak poczuł dzisiaj, że chciał rozmawiać z nią więcej. I poważniej. Nie tylko żartować, rzucać aluzjami i obgadywać powierzchowne sprawy. Sądził, że rozumieli się lepiej, pomylił się i teraz ufał po prostu, że wciąż mieli szansę się zrozumieć. Tak, jak tego potrzebowali.
    Cissy i jej drożdżówka musiały poczekać, bo dorośli rozmawiali. A przynajmniej próbowali i, choć Lee liczył na coś zgoła innego, coś głębszego, a nawet próbował tę rozmowę pociągnąć, Betsy zaczęła ograniczać się do pojedynczych słów. Z kolei łza, która spłynęła w końcu po jej policzku, i którą otarła rękawem bluzy — prezentu od niego — była dla niego ostatecznym sygnałem, że nie powinien tego ciągnąć.
    — W porządku, Betsy — powiedział więc jeszcze, kiwając głową w reakcji na jej słowa. — Rozmawiaj ze mną. Na przyszłość — dodał, już bez wyrzutów, bez żalu, bez pouczania.
    To była właściwie prośba. Chciał z nią rozmawiać. Chciał jej słuchać. Niczego nie lubił bardziej od jej głosu, ale nie mogli śmiać się wiecznie z niemądrych ploteczek i wymieniać się głupotkami, podczas gdy nie dotykali najważniejszych spraw.
    — Nie chcesz się przytulić? — zapytał jeszcze, bo znał ją. Nie jak własną kieszeń, jeszcze nie, ale na tyle dobrze, by wiedzieć, że chciała. Wpakować mu się na kolana, objąć go mocno, poczuć jego zapach i pozwolić, by zamknął ją w swoich ramionach. Odsunął się jednocześnie trochę od stołu i mogła to już traktować jako zaproszenie.

    that's not so naive

    OdpowiedzUsuń
  11. To i tak nie była taka rozmowa, na którą Lee po cichu liczył, bo w sumie ograniczyli się do tego, że on wyrzucił z siebie wszystko, co go obecnie bolało, a Betsy przeprosiła, przeprosiny zostały przyjęte, bo jak mógłby ich nie przyjąć, no i się pogodzili. Fajnie, że doszli do porozumienia, ale to wciąż nie było to. Nie zbliżyli się w tej rozmowie nawet do sedna problemu, a więc do tego, czemu Betsy uwierzyła w te plotki, czemu myślała, że Lee by ją zostawił i jedynie na podstawie tych obaw postanowiła w ogóle o cokolwiek zapytać. Przecież wiedziała już wtedy, w tym samochodzie, w drodze do Atlanty, że ją kochał. Nawet teraz, gdy postanowił odpuścić, w głowie tłukło mu się jedno pytanie: jak mogła?
    Ani trochę nie rozumiał tego, co działo się w głowie Betsy, gdy z jeden strony robiła takie rzeczy, a z drugiej mówiła, że mu ufa. W to drugie akurat wciąż nie wierzył i wiedział, że będzie teraz potrzebował czasu, żeby od nowa uwierzyć, ale nie było to coś niemożliwego, więc starał się tym nie zadręczać. Zwłaszcza nie teraz, gdy była z nim Betsy. Pozadręcza się, jak zostanie sam.
    Bliskość Betsy, mimo wszystko, działała jednak dość skutecznie i przynosiła ulgę, więc kiedy wdrapała się na jego kolana — najpierw wręcz odrobinę nieśmiało, ale po chwili już dużo pewniej — objął ją ramieniem i przytulił. Cissy zaskomlała cicho ponieważ wciąż cierpliwie czekała na kawałek drożdżówki, a oni tu najpierw rozmawiali, a potem się obściskiwali. Teoretycznie powinna już być do tego przyzwyczajona, praktycznie kończyła się jej cierpliwość.
    Cissy musiała jednak czekać dalej, bo kiedy Lee zapraszał Betsy na swoje kolana, to ta porządnie, a nie byle jak. Nie dotykał jej ani nie czuł jej ciepła od piątku i chociaż jeden dzień to nie było znowu nic zatrważającego, to jednak wciąż byli na takim etapie swojego związku, gdzie zwyczajnie mu tego brakowało i ten brak wyraźnie odczuwał.
    Z jednej strony wszystko już jej wybaczył, a z drugiej wciąż czuł na swoich ramionach ciężar tego braku zaufania, którego był pewien i chwilowo nic, żadne słowa nie były w stanie przekonać go, że jednak to zaufanie miał. Potrzebował zająć czymś głowę.
    — Co za komplement — zaśmiał się, bo z jakiegoś powodu dość często słyszał od Betsy, że ładnie pachnie. — Dobra, łap kubek i drożdżówkę, mam dla ciebie zadanie bojowe — oznajmił nagle i, chcąc nie chcąc, Betsy musiała się od niego odrobinę odsunąć, choćby po to, by spojrzeć na niego z zaciekawieniem.
    Wyplątali się ze swoich objęć i Lee wstał, a Betsy nie miała przy tym innego wyboru, choć starał się być delikatny. Wziął swoją kawę i jeden z wypieków, poczekał aż Besy zrobi to samo i zaprowadził ją do salonu, który, choć wciąż dość surowy, wyglądał dużo lepiej niż wcześniej. Lee napił się kawy, poczęstował kawałkiem drożdżówki siebie, a potem Cissy i odłożył ją na niewysoki stolik, w zamyśle taki do kawy, który stał zasunięty w róg pokoju.
    — Zastanawiam się nad tymi kolorami, ale nie potrafię wybrać — oznajmił, jednocześnie przedstawiając całe to bojowe zadanie, które miał dla Betsy. — Któryś do ciebie przemawia? — zapytał, bo w końcu mieli tu kiedyś mieszkać razem, to miał być ich dom, więc równie dobrze Betsy mogła wybrać kolor ścian. Lee pomalował kilka plam składających się głównie z ciepłych beży i zgniłych zieleni, ale był otwarty nawet na randkę w sklepie budowlanym, gdyby żaden z tych kolorów do Betsy jednak nie przemawiał.

    OdpowiedzUsuń
  12. To na pewno nie była ich pierwsza tego typu rozmowa, jednak kurs, jaki obrała i to, jak w sumie niewiele powiedziała w niej Betsy, napełniły Lee dziwną obawą, że kolejne rozmowy również nie będą szły im zbyt dobrze. Prawda, że był raczej typem słuchacza, właściwie to godzinami mógł słuchać czyjegoś gadania, w tym gadania Betsy, uśmiechać się, przytakiwać i jedynie od czasu do czasu wtrącić jakieś no pewnie, co ty mówisz albo pewnie i w zupełności mu to wystarczało, ale… Z Betsy miał przecież układać swoją przyszłość. Taki był plan, którego tematu też jeszcze zbytnio nie poruszyli. Myślał więc o tym, co przed chwilą między nimi zaszło i czuł przede wszystkim niedosyt.
    Bez satysfakcji ze strony Lee, ale jednak uznawali, że osiągnęli jakieś porozumienie, a on nie zamierzał kopać leżącego. Widział, że Betsy było już wystarczająco przykro zarówno z powodu tego, co zrobiła, jak i sposobu, w jaki on na to zareagował, te jej oczy, które na chwilę zrobiły się mokre, wręcz go przestraszyły, więc po prostu odpuścił. Miał też ochotę westchnąć ciężko i pokręcić głową, by choćby w ten sposób wyrazić swój brak zadowolenia, ale co by to zmieniło. Dosłownie nic, przynajmniej nie na lepsze, a gorzej już nie chciał, żeby się zrobiło.
    Pokazywał więc Betsy, jakie kolory odpowiadałyby mu w salonie i obserwował z zaciekawieniem, jak się im przyglądała, jakim procesem oceniała, czy w ogóle którykolwiek z nich nada się do tego pomieszczenia. Jej dłoń na jego plecach była w tym wszystkim dość przyjemnym akcentem, i nawet uśmiechnął się odruchowo, czując dotyk Betsy.
    — Granatowa ściana? — powtórzył w pierwszym odruchu, trochę bez przekonania, kierując wzrok właśnie w kierunku tej ściany, pod którą stała kanapa. — Chyba moglibyśmy mieć jedną granatową ścianę — dodał po chwili, bo w sumie prawda była taka, że główną sypialnię, łazienkę i kuchnię urządził już w swoim guście.
    A mieszkać przecież mieli tu kiedyś razem. Tak sądził. O tym też, oczywiście jeszcze poważnie nie rozmawiali, aczkolwiek Lee z jakiegoś powodu zakładał po prostu, że Betsy myśli tak samo jak on. Że chociaż obecnie miała tu zaledwie kilka podstawowych rzeczy, to nic nie stało na przeszkodzie, by powoli przetransportowała ich więcej. Tak naprawdę Lee nie miał pojęcia, co ciotka Mary, która nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, ani nawet psa, kota czy kanarka, myślała, kupując dom, który był zwyczajnie odrobinę za duży dla jednej osoby. Gdy Lee się tu wprowadził, dwie dodatkowe sypialnie stały całkowicie nieużywane — no chyba żeby liczyć to, że spełniały rolę składzików. Odgracił dla siebie jedną, bo nie miał ochoty wprowadzać się do pokoju po ciotce, ale teraz sam miał znowu dwa wolne pokoje. I też zero pojęcia, co z nimi zrobić, bo przecież nie będzie urządzał tam dodatkowych sypialni, gdy mieszkał sam. A z Betsy… Z Betsy pod tym samym dachem mógłby myśleć już o czymś więcej.
    — Ale jak kanapa pod granatową ścianą, to pod tą — powiedział, ruchem głowy wskazując na tę ścianę, która była naprzeciwko okien. — Czy gdzie indziej? Bo pewnie chciałabyś telewizor, co nie? — zapytał, starając się myśleć praktycznie i brać pod uwagę to, co mogłaby preferować Betsy.

    I guess if you're going to decorate it, you might as well move in?

    OdpowiedzUsuń
  13. Lee wciąż nie rozumiał czemu Betsy go tak potraktowała, czemu mu to zrobiła, ale powiedziała mu już, że to był błąd, że wie, że nie powinna i… Nie czuł, że powinien drążyć to dalej. Podejrzewał wręcz, że gdyby usilnie próbował wyciągnąć z niej coś więcej, to do tego płaczu naprawdę by ją już doprowadził, a wtedy to wszystko bolałoby go jeszcze bardziej, bolałoby ją i doprowadziłoby ich jedynie do większej kłótni i kolejnych cichych dni. Odpuścił więc, teraz trochę nieszczęśliwy, że ta rozmowa wcale nie przypominała rozmowy, ale na tyle dorosły i dojrzały, by wiedzieć, kiedy odpuścić. Odpuszczanie też było czymś, czego szalenie długo się uczył, nie przychodziło mu wcale naturalnie, ale musiał to zrobić.
    Naturalnie również nie przychodziło mu wizualizowanie sobie projektów wnętrzarskich, więc głównie dlatego nie brzmiał, jakby był do tej granatowej ściany przekonany. To znaczy, w ogóle nie był, ale ufał zmysłowi artystycznemu Betsy — skoro to zaproponowała, to finalnie będzie musiało dobrze wyglądać. Poza tą ciemną zielenią w sypialni, Lee preferował jednak bezpieczne beże, ewentualnie jakieś jasne kolory, ale oboje mieli czuć się w tych wnętrzach dobrze i, co najważniejsze, uważać je za swoje.
    — Nie, nie zawracaj mu głowy — powiedział jednak szybko, gdy Betsy wspomniała, że Bernard Murray mógłby wyszukać im pod ten telewizor coś ciekawego. Nie wątpił w to, ale nie chciał mu się narzucać ani zawracać głowy, zwłaszcza że wciąż był dla niego właściwie obcym człowiekiem i jeszcze długo będzie.
    Oczywiście Bernie robiłby to dla nich, nie tylko dla niego, ale… No nie, Lee nie chciał go w to wszystko tak szybko wplątywać. Nieco lekko ponad miesiąc temu dla Betsy też był obcym człowiekiem i proszenie jej ojca o tego typu przysługi wydawało mu się zwyczajnie przesadą.
    — Hm? — odezwał się, wyrwany z zamyślenia nad tą granatową ścianą, gdy Betsy zaczęła zdanie od chcesz, ale szybko je urwała. — Telewizor? — powtórzył po niej, domyślając się całkowicie nietrafnie, że o tym właśnie chciała mówić. — Pewnie. Polubiłem oglądanie z tobą filmów — stwierdził, bo w sumie do dopóki nie poznał Betsy i nie usiadł z nią kilka razy, by coś obejrzeć, telewizory były w jego życiu całkowicie zbędne.
    Raz, w trakcie rozwodu, a raczej unikania go, ponieważ bardzo długo odmawiał podpisania papierów, kupił sobie jeden, żeby grać na nim na konsoli i mieć się przy czym upijać oraz nad sobą użalać, ale to na szczęście było już za nim i, rzecz jasna, Betsy nie musiała o tym wiedzieć.
    Jeśli zaś chodziło o kwestię mieszkania z Betsy, to sądził, że to oczywiste. Mogła się tu sprowadzić w każdej chwili — ona i Cissy, gdyby psina rzeczywiście była w stanie zaakceptować tak dużą zmianę. Bo duża to w sumie taka zmiana byłaby dla Betsy, a dla Cissy ogromna. Wiadomo, że spędzanie u kogoś kilku nocy w tygodniu różniło się od mieszkania z tą osobą, ale… No czemu niby mieliby sobie nie poradzić? Właśnie wspólnie wybrali kolory do salonu, a to już o czymś świadczyło.
    — Musielibyśmy skoczyć po farbę, gdybyśmy mieli malować dzisiaj — odpowiedział, sugerując jednocześnie, że pracą się dzisiaj nie zajmował. — Granatowej nie mam, a beżowej trzeba by dokupić, bo to co wybrałaś to w sumie tylko mała próbka — wyjaśnił, bo właściwie na malowanie ścian mógłby się dzisiaj pisać. Tak samo jak niezmiennie pisał się na Atlantę, o której, naturalnie, doskonale pamiętał.

    isn't it perfectly obvious that I want you here?

    OdpowiedzUsuń
  14. Lee po prostu był zdeterminowany, by wszystko osiągnąć własnoręcznie, ewentualnie z pomocą Betsy, skoro mieli tutaj kiedyś mieszkać razem. Nie czuł się wśród jej rodziny jeszcze na tyle swobodnie, by prosić o przysługi, nawet jeśli Berniemu przygotowanie czegoś dla nich sprawiłoby przyjemność o dostarczyło rozrywki. Nie chciał zawracać mu głowy, czułby, że przesadza i te sprawy. Betsy musiała jednak zrozumieć, że był skrajnie wręcz przyzwyczajony, by wszystko robić samodzielnie i tego typu prośby, kierowane pod adresem jej ojca, kojarzyły mu się jedynie z niepotrzebnym zawracaniem mu głowy.
    — Możesz — przystał jednak na jej propozycję, spoglądając na nią z czułym uśmiechem, w którym nie było już śladów po całym tym rozczarowaniu, z którym do tej pory się zmagał. Lee gdy mówił, że wybacza, to nie żartował. — Ale chciałbym wszędzie jeden kolor drewna. Wiesz, żeby pasowało do podłogi i cała reszta do siebie nawzajem — dodał, bo gdyby Betsy zaczęła łączyć ze sobą meble w najróżniejszych odcieniach, to nie był pewny, czy dobrze by to zniósł. Lubił jednak względną prostotę i ufał, że się dogadają.
    I przy okazji doświadczenie urządzania salonu nauczy ich pewnie cierpliwości oraz kompromisów, co też będzie im w przyszłości szalenie potrzebne.
    — Betsy, nie — zaprotestował jednak cicho, ale stanowczo, gdy wspomniała o zabieraniu jakiegokolwiek telewizora z jej domu. — Jeśli się na jakiś zdecydujemy, to kupimy go wspólnie — zdecydował, w ogóle nie wdając się w dyskusję na temat tego, że telewizor w sumie był jej i mogła go zabrać z rodzinnego domu w każdej chwili.
    Jego zachowanie mogło wydawać się jej odrobinę niedorzeczne, no i cała ta upartość w sumie trochę taka była, ale musiała mu na to jednak pozwolić. Lee nie wyobrażał sobie wynosić czegokolwiek z domu Murrayów, nie leżała mu ta myśl kompletnie i odrzucał ją właściwie na samym wstępie.
    — No coś ty — odezwał się jednak, gdy Betsy wspomniała o sklepie w Camden, ale jednocześnie również o tym, że odprowadzi Cissy do domu. — Cisia jedzie z nami, a potem będzie malować ściany — zaśmiał się, choć to wcale nie był żart.
    Cissy przez cały czas siedziała blisko nóg Lee, wpatrzona w nich oboje i nawet zaskomlała i szczeknęła cicho, gdy usłyszała hasło skoczyć na zakupy. Nie mogli jej tak zostawić i wyłączyć z całej zabawy, a wejście z nią do budowlanego też nie będzie problemem, bo w tych czasach coraz mniej sklepów miało z tym problemy. — Zakładaj jej smycz i pakujcie się do samochodu, idę sprawdzić, czy mam jeszcze czyste wałki, czy coś trzeba dokupić — rzucił, przesuwając dłonią po głowie Betsy i mierzwiąc odrobinę jej jasne włosy, gdy odsunęła się od niego po tym całusie w policzek.

    well I think you'll be moving in sooner that later :>

    OdpowiedzUsuń
  15. Lee tak się uparł, by nie zawracać głowy rodzinie Betsy ani nie narzucać się im bardziej, niż absolutnie musiał choćby z racji na to, że był z Betsy w związku, że niektóre z jego decyzji były wręcz irracjonalne, zupełnie jak ta o odrzuceniu oferty z telewizorem. Bo ten telewizor to wcale nie był głupi pomysł, zwłaszcza, że należał on de facto do Betsy i jeśli Lee nie chciał wynosić rzeczy z jej domu, to mógł podszepnąć, by ona to zrobiła (choć czy ten telewizor nie okazałby się cięższy od niej?). Zwłaszcza, że przez cały czas myślał o tym, ile kasy pochłonie dostosowanie tego domu do potrzeb nie tylko jego, ale również Betsy i Cissy. Przecież jego dziewczyny musiały mieć ładnie i wygodnie. On mógł na luzie żyć bez prądu w niektórych pomieszczeniach, z rozwaloną ścianą i przykrytą tygodniami folią malarską kuchnią, ale żył już w gorszych warunkach, więc na nim zwyczajnie nie robiło to żadnego wrażenia. Dla nich chciał, żeby wyglądało to inaczej. Lepiej.
    Potwierdził więc, że podłoga, którą miał, zostaje. Ciotka Mary miała tu wszędzie dywany i wykładziny, które w pierwszym odruchu Lee zaczął zrywać, bo były stare, pełne kurzu, a niektóre wręcz śmierdzące, więc wszystko to wylądowało w śmietniku i dawno już z Mariesville odjechało. Te paskudne dywany kryły jednak pod sobą piękne, drewniane podłogi, które właściwie wymagały jedynie porządnego umycia, co już dawno zrobił. Był w szoku, że tak dobrze się uchowały, ale przynajmniej miał dzięki temu jeden wydatek mniej.
    — Nawet się tak nie zastanawiaj — powiedział jeszcze, bo choć wiedział, że to żart i że powinien się śmiać, to jednak się nie zaśmiał. — Kocham was po równo — dodał jednak, również trochę przy tym żartując, bo trudno było porównywać ogromną sympatię, którą darzył Cissy, do tego, co działo się z nim, gdy patrzył na Betsy.
    Cissy była jego kumpelką, a Betsy miłością. To była ogromna różnica.
    Dołączył do nich po zaledwie kilku minutach, zatrzasnąwszy za sobą drzwi od domu. Wziął od Betsy kluczyki i kiedy wszyscy siedzieli już w samochodzie, powoli wytoczył się długiego podjazdu, którego nie lubił, bo po tym podjeździe miał jedną z bocznych dróg, która wychodziła prosto na zakręt, i był to kolejny z powodów, które sprawiały, że zastanawiał się, co kierowało ciotką Mary, gdy zdecydowała się kupić akurat ten dom.
    — Wiesz, że zawsze chciałem mieć psa? — odezwał się, gdy byli już w drodze, nawiązując do tego żartu, którym rzuciła wcześniej Betsy. — Najpierw nie mieliśmy, bo moja mama uważała, że psy śmierdzą. Potem nie udało mi się trafić na rodzinę zastępczą, w której mieliby psa. W jednej mieli kota, w drugiej durną papugę, która wrzeszczała po nocach, ale żadna nie miała psa — zaczął opowiadać, choć Betsy nie pytała. — Potem w domach grupowych oczywiście psów nie było, bo i skąd, później jak radziłem już sobie sam, to ledwo byłem w stanie utrzymać siebie, a co dopiero psa. A moja była… Zgadnij. Nie lubiła psów. Więc nigdy nie miałem psa, którego zawsze chciałem, a potem poznałem ciebie i przyszłaś w pakiecie z Cissy — dokończył swoją krótką opowieść, historię swojego życia, której morał był taki, że nie dość, że był w Betsy zakochany i zajebiście z nią szczęśliwy, to jeszcze miała psa, którego szalenie lubił. Czy mógł trafić lepiej?

    yes, baby

    OdpowiedzUsuń
  16. Lee nie był ślepy. Dostrzegł, że w ciągu ich iście miodowego miesiąca ciało Betsy się zmieniło i, choć jego zdaniem była to zmiana na lepsze, bo zdecydowanie istniało takie pojęcie, ale nie zamierzał tego w żaden sposób komentować. Ani mówić jej, że wygląda lepiej, ani, w żadnym wypadku, wspominać, że tu czy tam się jej przytyło. To nie była jakaś szokująca różnica, ale to nie było też jego miejsce, by czynić jakiekolwiek uwagi na temat jej ciała. Betsy miała prawo wyglądać tak, jak chciała i jeść to, co chciała. Jasne, że martwiła go jak jasna cholera, gdy jeść przestawała albo podgryzała kawałek drożdżówki, jak dzisiaj, i odkładała ją na talerz, a on uprzejmie udawał, że tego nie widzi, ale wierzył, że zmierzają razem w dobrą stronę. I że z tym jedzeniem też nie będzie tak źle, bo już było całkiem dobrze, a nad resztą na pewno da się popracować.
    Całe szczęście, telewizora nie będzie kazał jej nosić. Ogarną tę sprawę wspólnie, ale na sposób Lee, który, nauczony przez życie, żeby ze wszystkim radzić sobie samodzielnie i na wszystko znajdować jakieś rozwiązanie samemu, propozycje pomocy odrzucał wręcz z automatu, zwłaszcza, jeśli chodziło o taką materialną pomoc. Jakaś jego część wciąż cholernie bała się, że coś miałby komuś zawdzięczać i tylko Betsy póki co wymykała się poza te schematy, do których był przyzwyczajony.
    Trochę się jednak w tym samochodzie rozgadał i nie było to zbyt do niego podobne. Uznał jednak za stosowne wyjaśnić Betsy, skąd wzięła się jego ogromna sympatia wobec Cissy, skoro ona sama już poczyniła na ten temat uwagę. W pewnym sensie mogło to wyglądać, jakby szukał sobie dziewczyny z psem, bo zawsze chciał mieć psa, ale, całe szczęście, oboje doskonale wiedzieli, że to nieprawda, ponieważ w momencie, w którym Lee poznał Betsy, nie szukał dosłownie niczego ani nikogo. Wręcz wydawało mu się, że czuł się wtedy dość pogodzony z tym, że trochę zjebał tym małżeństwem bez wzajemności i tak jakby trochę głupio próbować zaczynać od nowa, kiedy czterdziestka zaglądała mu w oczy, ale dosłownie sam sobie te głupoty wmówił. I najlepsze, a może właściwie to i najgorsze, było to, że gdyby nie Betsy, pewnie by się ich trzymał.
    Remontowałby sobie ten dom w samotności, ogarnąłby go prędzej czy później, i zniknąłby z Mariesville, i nigdy by się z Betsy nie spotkali.
    Straszna myśl.
    — Hej, hej, spokojnie — zaśmiał się, korzystając z tego, że znaleźli się na prostym odcinku drogi, na którym nie było obecnie nikogo poza nimi, i spojrzał w stronę Betsy. — Ja też cię kocham, ale ty i Cissy mi na razie w zupełności wystarczacie — sprostował, bo podejrzewał również, że lubił Cissy tak bardzo z prostego powodu: ona lubiła jego. I polubiła go praktycznie od razu, a Lee nie miał pojęcia, czy miałby dość cierpliwości, by pracować na zdobycie zaufania kolejnych psów.
    Czuł, że dłoń Betsy zaciskała się na jego udzie tym mocniej, im więcej szczegółów zdradzał, choć to wciąż było stosunkowo niewiele.
    — Ale cieszę się i doceniam, że chciałabyś ze mną mieć aż tyle psów — dodał jeszcze, bo zdecydowanie wypadało coś takiego docenić. To też była część zaufania, tego, o którego brak ją posądził i w sumie wciąż posądzał, bo chociaż porzucili już temat tego, co wydarzyło się przedwczoraj, nie był jeszcze z tym do końca pogodzony.

    OdpowiedzUsuń
  17. Betsy dosłownie wywróciła do góry nogami wszystko, co Lee myślał, że wie o sobie i o swoim życiu. Jasne, że w pewnym sensie nawet ją do tego zachęcił, bo prawda była taka, że gdyby nie wyskoczył wtedy z tym wyjazdem nad jezioro, na który ją zaprosił, choć prawie kompletnie się nie znali, to pewnie wszystko potoczyłoby się między nimi zgoła inaczej i, z pewnością, dużo mniej dynamicznie. O ile w ogóle by się potoczyło, bo to jezioro miało na nich jakiś zbawienny wpływ. Bez tamtego weekendu, mogliby przemyśleć sobie kilka spraw w Mariesville, tu, na miejscu, i dojść na przykład do wniosku, że te jedenaście lat różnicy to zbyt wiele, by mogli traktować siebie nawzajem poważnie. Sami wybiliby to sobie z głów albo ktoś zrobiłby to za nich.
    Teraz jednak Lee był w związek z Betsy wciągnięty i zaangażowany na tyle, że porzucił kompletnie plany o wyjeździe, a już na pewno o wyjeździe bez niej, i to, że nie wierzyła w to na tyle, że musiała wierzyć w plotki… To było praktycznie jakby wzięła nóż i wbiła mu go prosto w serce. Dla niego aż tak to bolało, ale należy też pamiętać, że Lee był, wbrew wszelkim pozorom, cholernie uczuciowy. Udawał, że nic go nie obchodzi i że wszystko ma gdzieś, bo to był jego mechanizm obronny, który wypracował sobie, gdy stracił wszystko i wszystkich, i potrzebował czegoś, co pomoże mu przetrwać. Ale mimo tego jak kochał, to na zabój, i jak mówił, że kocha, to nie planował po cichu sprzedaży domu i wyjazdu.
    Starał się jednak tego nie rozpamiętywać, bo przyjął już przecież przeprosiny Betsy i nawet tak sam dla siebie nie chciał w kółko wałkować tego, jak wielka krzywda go z jej strony spotkała. Bo były w życiu większe tragedie niż chwilowy brak zaufania, które, jak Betsy twierdziła, mimo wszystko z jej strony miał. Im więcej o tym myślał, tym więcej tej krzywdy robił i sobie, i jej. A mieli przecież na czym się skupić, choćby nad tym, że weszli do dużego sklepu, po którym kręciło się zaskakująco dużo ludzi.
    Cissy, prowadzona na smyczy przez Betsy, wyglądała na pobudzoną i zafascynowaną jednocześnie. Sklep był ogromny, pełen dźwięków i zapachów.
    — Kolację? — powtórzył Lee, gdy wraz z Betsy powoli szli do przodu, rozglądając się jednocześnie za alejką, w której mogli znaleźć farby oraz cały potrzebny do malowania sprzęt. — Myślałem, że zrobię pizzę i zjemy coś u nas — powiedział, nie odrzucając od razu propozycji, ale…
    Rodzice Betsy wciąż stanowili dla niego obcy i trudny do nawigowania teren. Wiedział, że jeśli sam nie będzie chciał, to żadna relacja między nimi się nie nawiąże, oni nie poznają lepiej jego, a on nie pozna ich, jednak poza tym siedziało w nim jeszcze przekonanie, że państwo Murray nie powinni poznawać go bliżej, bo zwyczajnie nie polubią tego, co było do odkrycia.
    — Ale jeśli już jest zaproszenie, to… No dobrze — zgodził się w końcu, bo co miał zrobić? Powiedzieć nie, bo ja się boję? No tak trochę nie za bardzo mu wypadało. Poza tym, przecież nie będzie unikał ich wiecznie.
    Zatrzymali się w końcu w miejscu, w którym jakiś czas temu Lee kupował próbki farb, które niedawno prezentował Betsy na ścianie salonu. Złapał od razu za dużą puszkę tej beżowej, którą poznał po nazwie, a która miała pokryć większość pomieszczenia i spojrzał na Betsy, czekając na jej sugestie w kwestii tego, która granatowa farba okaże się tą najbardziej odpowiednio granatową.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Lee był bardziej realistyczny i dopuszczał do siebie taką myśl, tak samo jak w pewnym pojebanym sensie zależało mu, żeby Betsy wiedziała, że nie jest do niego uwiązana. Żeby czuła, że to, że zdecydowała się na związek ze starszym facetem nie znaczyło, że nigdy nie będzie mogła zmienić zdania albo zapragnąć czegoś innego. I to nie tak, że Lee nie wierzył w ich wielką miłość albo kochał Betsy mniej niż ona jego. Po prostu… Życie mogło różnie się ułożyć. Nikt nie zagwarantuje im, że za dziesięć lat od dzisiaj wciąż będą chcieli tego samego i choć była to dość przykra myśl, to Lee to po prostu rozumiał. Wiedział jak to jest, już przez to przechodził.
    Póki co radzili sobie jednak świetnie i to samo mogli powiedzieć o Cissy, która, choć trochę rozleniwiona przez swoją właścicielkę, nie miała wcześniej okazji być w takim ruchliwym miejscu, wcale nie sprawiała wrażenia, jakby cokolwiek ją tu przerażało.
    — Wiesz, w następny weekend będziemy już w Atlancie — wspomniał Lee, gdy Betsy przyglądała się różnym odcieniom farb, a on również wodził wzrokiem po półkach.
    Mówił to tak, jakby to miało tłumaczyć jego niechęć do kolacji w domu rodziców Betsy, podczas gdy sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana. To znaczy, Lee ją niepotrzebnie komplikował, bo nie wątpił przecież, że ani Bethany, ani Bernie nic mu nie zrobią, absolutnie nic. Gdyby chcieli wyrazić swoją dezaprobatę wobec ich związku, mogli to już zrobić. Jasne, to nie znaczyło, że już na pewno nie zmienią zdania, ale… No póki co Lee i Betsy byli na świetnej wręcz drodze, a on nieustannie szukał dziury w całym. Czegoś, do czego ktoś inny mógłby się przyczepić, podczas gdy przyczepiał się właśnie on sam.
    Jak tak dalej pójdzie, to nie kto inny, a właśnie Lee zrobi sobie i Betsy krzywdę, z której wcale nie będzie tak łatwo potem wybrnąć.
    Uśmiechnął się jednak tylko, gdy Betsy wspomniała, że wieczór spędzą we troje. Cissy zawsze była zaproszona i pizzy również dla niej wystarczy.
    — Nie za ciemny? — zapytał, przechylając lekko głowę, by przyjrzeć się puszce z farbą, którą ściskała Betsy. — Może coś cieplejszego? — zaproponował, właściwie to podpowiedział nieśmiało, bo ten cały granat na ścianie wciąż trochę nie mieścił mu się w głowie i lekko go przerażał, a to wszystko dlatego, że Lee brakowało zmysłu artystycznego i nie potrafił sobie tego zupełnie wyobrazić.
    Był pewien, że efekt końcowy mu się spodoba, bo ufał osądowi Betsy, ale musiał to najwyraźniej zobaczyć, aby uwierzyć.
    — Słuchaj, Betsy… — zaczął jeszcze, gdy znów stała do niego tyłem. — Nie mówiłaś mi jeszcze, ile ta Atlanta będzie kosztować. No wiesz, hotel, te sprawy — powiedział, wciąż zdeterminowany i zdecydowany, że żeby czuć się facetem, nie może zostawić kosztów całego wypadu na głowie swojej kobiety. W głowie mu się to nie mieściło.

    OdpowiedzUsuń
  19. Całe szczęście póki co Lee odkrywał jedynie, że jest mu z Betsy wyjątkowo dobrze i widział dla niej miejsce w każdym aspekcie swojego życia. Właściwie to gdyby to było możliwe, powiedziałby jej, żeby wprowadziła się do niego już dzisiaj. Do nich, bo to był już praktycznie ich dom, a nie tylko jego. Ich i Cissy. Ale jeśli było coś, co Lee chciał Betsy dać, poza miłością, wiernością i kompletnym zaufaniem, to był to właśnie czas. Nie chciał jej z kolei poganiać i uważał, że może lepiej będzie, jeśli zrobią to stopniowo. Jeśli Betsy będzie zostawiać u niego coraz więcej swoich rzeczy, wracać tam po pracy, odprowadzać Cissy, zasypiać i budzić się każdego dnia. Kiedy zorientują się, że więcej dnia zacznie spędzać pod innym adresem, to wtedy chyba będzie ten moment, żeby oficjalnie uznać, że przeprowadzka ze wszystkimi jej rzeczami, drobiazgami, obrazami i sztalugami jest właściwym krokiem. Gdyby zrobili to na przykład dzisiaj, idąc za ciosem po wspólnym malowaniu salonu, Lee obawiał się, że mogłoby ją to zwyczajnie przytłoczyć. Właściwie to nie nacieszyła się jeszcze porządnie powrotem rodziców, a Lee już w pewnym sensie chciał ją z powrotem całą dla siebie.
    Zdecydowanie mieli na siebie dobry wpływ, zdecydowanie się kochali i nie dało się wątpić w to, że czekała ich cudowna przyszłość, a jednak od kilku dni ich opinie na pewne tematy ścierały się ze sobą.
    Bo Lee posłuchał, jak Betsy właściwie zbywa go, patrząc uważniej na półki z farbą, niż na niego, gdy przecież to jemu odpowiadała. Nie do końca zadowolony zarówno z jej wymijającej i mocno nie szczegółowej odpowiedzi, skrzyżował ramiona na piersi i mruknął ciche aha.
    — To nie może tak być, że organizujesz cały wyjazd i za wszystko płacisz — zauważył uprzejmie, choć to było dokładnie to, co on zrobił z ich wyjazdem nad jezioro.
    Ale Betsy po prostu nie mogła rozumieć tego, jak Lee był przywiązany do tego, jak mocno zależało mu, żeby jednak nie jechać na cudzej kasie, nawet jeśli była to kasa jego dziewczyny, która tak poza tym to średnio miała co z nią robić.
    — W tej restauracji, o której mówiłaś, pewnie też już zrobiłaś rezerwację? — zapytał, podejrzliwie i, jak sądził, całkiem trafnie, bo to nie były miejsca, do których wchodziło się z ulicy. Przekonany, że ma rację, pokręcił niezadowolony głową. — Zapomnij, jeśli myślisz, że nie zapłacę połowy rachunku — dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu, choć jeszcze nawet w tej restauracji nie byli ani niczego zjedli.
    Mówił to na zapas. Bo o ile domyślał się, że walkę o hotel w centrum miasta już przegrał, to nie chciał urządzać Betsy awantury jedynie dlatego, że uraziła jego męską dumę oraz poczucie samodzielności, które było dla niego szalenie wręcz ważne, odkąd został na tym świecie kompletnie sam, i którego nie był w stanie porzucić, nawet będąc z nią.
    — Nie, nie mieszaj mi teraz z głowie bordowym. Granatowy, tylko nie taki ciemny — dodał, ponieważ nie był w stanie rozważać kolejnego koloru, kiedy wałkował w głowie fakt, że Betsy załatwiła wszystko sama i właściwie on miał się tylko wystroić. Nie był do tego przyzwyczajony i robił, rzecz jasna, z igły widły, ale było za późno, by to zatrzymać. — Betsy… — zaczął nagle znowu i to zdecydowanie nie był temat, który powinni poruszać pośrodku alejki z farbami w sklepie budowlanym. — Lubię poczucie, że jestem w stanie o ciebie zadbać. I ogarnąć pewne rzeczy. Nawet jeśli chodzi o pieniądze. Nie zabieraj mi tego na przyszłość — powiedział cicho, bez gniewu, ale wykorzystując fakt, że miał jej uwagę. — Spróbuj ten kolor — dodał zaraz potem, odkładając na podłogę puszkę z beżową farbą i wskazując na odrobinę inny odcień granatu niż ten, który oglądali wcześniej.

    don't change them like this

    OdpowiedzUsuń
  20. Lee czuł się jednak odrobinę zbywany, bo Betsy zrobiła to wszystko, nie angażując go w proces. Jasne, że z wyjazdem nad jezioro było podobnie, ale on właściwie już wtedy, gdy zaprosił na niego Betsy, miał te plany. Pojechałby niezależnie od tego, czy by ją znał, czy nie. Wszystko miał opłacone i zaplanowane, a ponieważ była taka możliwość, dołączył do tych planów ją i Cissy, i wyszło im to naprawdę na dobre. I ten wyjazd do Atlanty też był czymś ciekawym, bo może i Betsy dobrze było nad jeziorem, ale jednak łaknęła czegoś, co dawało jej okazję, żeby zrobić się na bóstwo (którym dla Lee i tak była niezależnie od wydania) i poobcować trochę ze sztuką, a nie tylko z drzewami i komarami. Rozumiał to. Totalnie to wszystko rozumiał, ale pokrywając koszty całego wyjazdu i, przede wszystkim, nie mówiąc mu o tym, gdzie Lee oczekiwał więc informacji, ile i co będzie kosztować, Betsy odbierała mu to poczucie, którego tak bardzo potrzebował w swoim życiu: że sobie radził.
    Wiedział, że to pojebane, ale jego życie też takie było i nie umiał tak zwyczajnie nic na ten temat nie powiedzieć.
    — Za hotel też zapłacę. Swoją połowę — powiedział, gdy Betsy zgodziła się na to, by pokrył choć część ceny tej kolacji, która na pewno nie będzie mała.
    Lee nawet nie łudził się, że będzie go stać, żeby zapłacić za całość, więc tego akurat nie oferował, ale… Wiedział też, że będzie czuł się zwyczajnie lepiej, gdy podzielą rachunki. Tak po prostu. Potrzebował tego w bardzo pojebany i niewątpliwie trudny do zrozumienia sposób.
    Spojrzał na Betsy, gdy podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń do jego policzka. Była chłodna, jak zwykle, a jego policzek ciepły, bo całe to myślenie o pieniądzach oraz o tym, że nie powiedziała mu i pewnie nie mówiłaby dalej, gdyby nie zaczął naciskać, lekko podniosło mu ciśnienie. Nie na tyle, by zamierzał się na Betsy wściekać, robić w sklepie sceny, czy na nią obrażać albo chować potem jakąś urazę, ale… Po prostu się zdenerwował. I przeszło mu równie szybko, co przyszło.
    — I będę o ciebie dbał dalej, tylko mi na to pozwalaj. Potrzebuję tego — przyznał, nie chcąc wdawać się w dyskusje o tym, że Betsy trafnie go przejrzała, bo oczywiście nie zamierzał pozwalać płacić jej dzisiaj za farby.
    Miał umówione kilka drobnych robótek w Mariesville, jakieś naprawy u mieszkańców, którym już wcześniej w czymś pomagał i dzięki którym, jak przeliczył, cały budżet powinien się spiąć, wraz z wynagrodzeniem za pracę w The Rusty Nail.
    — W porządku. Ogarniemy to — odpuścił już całkiem, uśmiechając się nawet, gdy Betsy postanowiła pocałowac go w policzek, co zawsze działało niezawodnie i przed czym nigdy jeszcze się nie bronił. Byłby głupi, gdyby próbował. — Podoba mi się. Bierzemy — zdecydował też zaraz, gdy pokazała mu kolejną puszkę z farbą i ten kolor już znacznie bardziej do niego przemawiał. Przeszli jeszcze kawałek dalej, gdzie Lee złapał z półki nowy pędzel i dwa wałki. — Co się w ogóle robi na takich wystawach? — zapytał, gdy stali już w kolejce do kasy, cierpliwie czekając na swoją kolej. Cissy też okazała się podczas wizyty w sklepie wyjątkowo cierpliwa. A Lee tak naprawdę to miał zero pojęcia, na czym polega chodzenie na wystawy i był jak najbardziej chętny, by przyjąć kilka wskazówek, żeby nie narobić za tydzień Betsy wstydu.


    OdpowiedzUsuń
  21. — Chcę — potwierdził jeszcze Lee, chociaż mieli już z Betsy zgodę.
    Nie umiałby jej chyba tego wystarczająco dobrze wytłumaczyć. Po prostu.. A może wcale nie tak po prostu, Lee potrzebował czuć, że daje sobie radę. Że żeby nie wiadomo co go w tym życiu zaskoczyło, zawsze był w stanie znaleźć sposób, by jakoś to rozwiązać. Żeby nic go nie pokonało, nie powaliło na kolana, nie dobiło. Był w tym życiu bardzo długo sam i szybko nauczył się, choć wcale nie chciał, że jeśli umie się liczyć, to liczyć trzeba przede wszystkim na siebie. Od niego zależało, czy będzie miał co jeść i gdzie spać, on musiał pilnować, żeby to, co miało być opłacone, zawsze było. Bardzo szybko przestał czuć się dzieckiem — zdecydowanie za szybko — i został wręcz zmuszony, by gwałtownie dorosnąć. To, że mógł zapłacić choćby za połowę tego wypadu do Atlanty równało się w jego głowie z tym, że wciąż ogarniał. Że wciąż sobie radził. Że nikogo nie musiał prosić o pomoc i że mógł na samym sobie polegać, a jeśli on mógł na sobie polegać, to Betsy mogła polegać na nim. I to znaczyło, że mogli być razem, bo jeśli mogła na nim polegać, a on mógł na sobie, to niczego jej przy nim nie zabraknie.
    Mógłby kiedyś spróbować jej to wytłumaczyć — gdyby zapytała. Ale Betsy nie drążyła tematu jego przeszłości, a on zamykał się równie szybko i niespodziewanie, co się otwierał.
    Jedno było pewne: zrozumienie Lee nie stanowiło łatwego zadania. I tak jednak czuł, że Betsy go rozumiała. Na tyle, na ile była w stanie oraz na tyle, na ile jej pozwalał. I jemu kompletnie to wystarczało.
    — Pomagasz mi tym, że jesteś — rzucił jeszcze, uśmiechając się i oglądając na nią przez ramię, gdy szukali pędzli i wałków.
    Cissy czekała cierpliwie przy ich nogach, podczas gdy kolejka przesuwała się w niespiesznym tempie. Lee wcale nie był zaskoczony, gdy przypadkowi ludzie zaczęli zwracać na nią uwagę. Golden Retrievery miały już to do siebie, że były wyjątkowo pocieszne i czasem Lee myślał nawet o tym, że w sumie to Cissy i Betsy były do siebie podobne, ale w takim najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu. Kochane, tak po prostu.
    — Aha — odpowiedział na wyjaśnienia Betsy dotyczące wystawy, ponieważ dokładnie tak to sobie wyobrażał, ale sądził, że miał to wyobrażenie spaczone, bo do tej pory takie rzeczy widywał jedynie w telewizji. — To chyba sobie poradzę — stwierdził nie do końca przekonany, ale też nie jakoś szczególnie zmartwiony.
    Ważne, że będą razem i że spędzą czas na czymś, na czym zależało Betsy. On wiele więcej do szczęścia obecnie nie potrzebował.
    Uśmiechnął się, gdy kasjerka, która ich obsługiwała, uznała Betsy za jego żonę. Trudno było nie zauważyć, że stanowili ładną parę, nawet jeśli różnica wieku mogła rzucać się w oczy. I pewnie rzucała. Zapłacił i kiedy wyszli, Betsy prowadziła Cissy, niosąc pod ręką wałki i pędzel, a Lee miał dwie puszki z farbami, które wybrali.
    — Poprowadzić? — zapytał, lekko zaskoczony pytaniem Betsy, bo w sumie do tej pory jakoś szczególnie się do tego nie rwała. — Pewnie. Czemu nie — zgodził się zaraz, a ponieważ byli już praktycznie przy samochodzie, odłożył na chwilę farby, by rzucić jej kluczyki i niecałą minutę później siedział już na miejscu pasażera obserwując, jak Betsy pakuje się za kierownicę. — Tutaj regulujesz sobie fotel — powiedział, pokazując, gdzie musiała złapać, żeby dostosować wszystko do siebie.


    OdpowiedzUsuń
  22. Tylko że z tego otwierania się Lee zwykle w sumie niewiele wynikało. Bo otwierał się na krótko i niesamowicie ostrożnie. I to nie tak, że pilnował się w jakiś sposób, by nie powiedzieć zbyt wiele. To w nim już siedziało coś, co go pilnowało i ograniczało, nad czym nawet nie do końca panował, ale był tego świadomy, zwłaszcza w momentach, w których mówił coś, a potem nagle nawiedzała go myśl, że nie powinien był tego mówić, że w sumie to było głupie i miało niewiele sensu, więc potem jeszcze pielęgnował w sobie poczucie wstydu, że coś powiedział, a mógł nie mówić.
    Koniec końców to Betsy w tym, jak Lee był trudny do zrozumienia, rozumiała go naprawdę doskonale. Nie czuł się przez nią oceniany i to poczucie szalenie mu pomagało. Czuł, że może w tym związku robić wiele na własnych warunkach, a ponieważ Lee tak samo jak czuły i cudowny potrafił być cholernie uparty, to też tego potrzebował. Jego warunki nie były jednak warunkami bezwzględnymi, do których za wszelką cenę musiała dostosować się Betsy.
    Po prostu mimo różnicy wieku i wzrostu byli w tym wszystkim dość sobie równi i Lee właśnie takiego balansu szukał i potrzebował. Czuł, że Betsy jest tą jedyną, ale nie mówił jej tego, żeby nie narzucać jej takich wyznań tak bardzo niedługo po tym, jak przyznali przed sobą, co jeszcze do siebie czują. Ale gdy na nią patrzył, to musiał przyznać, że określenie żona jakoś tak.. Pasowało mu do niej. Bardzo mocno.
    — Przeżyję — zaśmiał się, gdy Betsy rzeczywiście przesunęła fotel, a potem jeszcze musiała ustawić pod siebie lusterka i nawet zmienić lekko ustawienie kierownicy, ponieważ różnica między tym, jak siedziała w tym samochodzie ona, a jak Lee była wręcz kolosalna. — Ufam ci. Nie boję się — powiedział, pasy zapinając nie dlatego, że jednak w głębi duszy czegoś się obawiał, a dlatego, że alarm by piszczał przez całą drogę, gdyby tego nie zrobił.
    Nie martwił się też, że Betsy mogłaby uszkodzić ten samochód. Lee sam już go kilka rasy przerysował, ale ogółem nie był typem faceta, który poza swoim autem świata nie widział. Było po to, żeby go używać, a nie, by na nie chuchać i dmuchać. Wkurzyłby się może jedynie, gdyby nim dachowali, bo wtedy pewnie nadawałoby się do kasacji, a na nowe, standardowo, nie miał kasy, ale poza tym Betsy mogła robić, co chciała. No i nie podejrzewał, że mogłaby doprowadzić do dachowania.
    — Tak, wszystko jest — powiedział. — Pamiętaj, masz dwa pedały, nie trzy — przypomniał jeszcze, ale nie po to, by udowodnić, jakim był męskim mężczyzną, który wiedział, co mówi. Podejrzewał, że rodzice Betsy też mieli auto z automatyczną skrzynią biegów, ale w sumie niczego nie mógł zakładać ze stuprocentową pewnością. — Jedź, pani żono — zaśmiał się jeszcze, ruchem ręki pokazując na wyjazd z parkingu przed nimi.


    OdpowiedzUsuń
  23. Betsy mówiła też przez sen, tak gdyby się kiedyś zastanawiała, więc buzia w sumie nie zamykała się jej nawet wtedy, ale Lee zdążył się już do tego przyzwyczaić. Nie były to całe rozmowy, ale czasem potrafiła szturchnąć go w nocy i zacząć gadać od rzeczy o jakichś najświeższych ploteczkach, które były tak oderwane od rzeczywistości, że nawet nie miały sensu. Albo o tym, że trzeba wyprowadzić Cissy, chociaż ta smacznie spała z nimi na ułożonym w rogu pokoju legowisku. Albo że Lee przypalił steka, którego jadła na obiad, choć Lee nigdy jeszcze nie zaserwował Betsy steka, a gdyby już to zrobił, to by go nie przypalił, bo on nie przypalał jedzenia.
    Więc tak, jeśli o gadanie chodziło, to w tym związku prym zdecydowanie wiodła Betsy, ale Lee to pasowało. Czuł się komfortowo z tym, jak buzia praktycznie się jej nie zamykała i lubił jej słuchać, więc na co tu narzekać. Na jego barkach spoczywały więc póki co jedynie te poważniejsze rozmowy no i czasem, jak dzisiaj, gdy wsiadali do auta, mógł wspomnieć jeszcze coś o sobie. Jeśli akurat była okazja, jeśli czuł się na siłach, jeśli te słowa pasowały to okoliczności. Poza tym wolał, gdy mówiła Betsy.
    Lee nie komentował jazdy Betsy w drodze do domu. Mogłaby, oczywiście, omijać okoliczne krawężniki, ale poza tym szło jej świetnie i może dosłownie raz odezwał się, by poradzić jej, żeby jednak trochę odbiła w lewo, bo była sama na drodze i mogła śmiało zająć odrobinę więcej miejsca, zamiast chować się po bokach. Poza tym nie miał jej dosłownie nic do zarzucenia.
    — Świetnie ci poszło — skomentował, gdy wrócili na miejsce i Betsy zatrzymała samochód oraz zgasiła silnik. Cissy szczeknęła z tylnego siedzenia, również ją chwaląc.
    Kiedy wysiedli, Lee wypuścił otworzył Cissy drzwi, żeby mogła poganiać po trawie. Potem zabrali wraz z Betsy farbę oraz wałki z samochodu i zanieśli je do środka. Salon był już względnie przygotowany pod malowanie. Meble były odsunięte od ścian, a najważniejsze miejsca, takie jak framuga drzwi czy listwy przypodłogowe, oklejone taśmą malarską. Lee miał zamiar pomalować dzisiaj ten salon tak czy inaczej, ale gdyby nie Betsy, wszystkie ściany zostałyby pokryte najnudniejszym na świecie odcieniem beżu. Lee lubił bezpieczne opcje i do tej pory tylko w sypialni pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa, choć teraz w sumie nie mógł mieć pewności, czy Betsy będzie chciała coraz więcej sypiać w pomieszczeniu, które miało ciemnozielone ściany.
    — Zajmij się detalami — zdecydował, udostępniając Betsy nowy pędzel oraz świeży, niewielki wałek. Uznał, że ona lepiej poradzi sobie z miejscami, które wymagały większego skupienia, a on w tym czasie będzie mógł włożyć trochę siły (i wzrostu) w większe powierzchnie.
    Musieli jeszcze jednak otworzyć i wymieszać farby, więc Lee przyklęknął przed nimi na folii malarskiej, która szeleściła przy każdym ruchu.
    — W życiu bym nie pomyślał, że ktoś jeszcze nazwie mnie czyimś mężem — skomentował nagle. Odezwał się nagle i tak samo niespodziewanie zamilknął, a te słowa, choć dosłownie mu się wyrwały, to zdradzały też, że wcale nie czuł się źle z tym, co usłyszeli od obsługującej ich kasjerki. Wręcz przeciwnie. Całkiem mu się to podobało. Ale nie chciał zmuszać do niemądrej rozmowy Betsy, więc wrócił do farby, myśląc też, że to, co powiedział, zawsze mógł łatwo zrzucić na silne opary.

    OdpowiedzUsuń
  24. Betsy kierowała wystarczająco dobrze i Lee nie oczekiwał po niej, że nagle zechce pojechać do Atlanty albo i dalej. Mogła zostawić to jemu — poza tym, że lubił sobie czasem pod jakieś auto wejść i sprawdzić, co się stanie (spoiler: nic dobrego), to lubił też prowadzić. Może przed wypadkiem bardziej niż po, bo teraz dłuższe trasy zaczynały go po prostu boleć i do tej pory nie był pewien, jak przetrwał cały ten wypad do Oklahomy, który w dodatku skończył z obitymi gnatami. Jeśli miał być jednak całkowicie szczery, choćby przed samym sobą, to nie wszystko z tego wyjazdu pamiętał. Dla Betsy było jednak lepiej żyć bez tej wiedzy, więc o tym nie wspominał. Zależało mu jednak, by jazda samochodem nie wiązała się dla niej z traumą, więc nie krytykował jej w drodze powrotnej, nie ingerował ani nie komentował tego, co robiła. I wrócili bez szwanku. Był z niej dumny.
    Ich umysły najwyraźniej myślały już podobnie, bo wchodząc do domu, Lee również pomyślał o tym, że jeśli Cissy i Betsy miały tu rzeczywiście na serio zamieszkać, to psie drzwiczki zdecydowanie by się przydały. Oczywiście istniało ryzyko, że w nocy wdrapie się przez nie również jakiś nawiedzony szop, bo w tych krzakach, w których przez tyle lat lubością mieszkała Mary Maitland, zupełnie ich nie brakowało, ale korzyści na pewno i tak będą większe niż potencjalne niedogodności.
    Podobał mu się ten dzień. Podobało mu się, że zaczynali go razem, chociaż budzili się dzisiaj w osobnych łóżkach i nie mieli jeszcze wtedy pojęcia, czy w ogóle się dzisiaj do siebie odezwą. Podobało mu się, że zabierali się za malowanie salonu i że to pomieszczenie po praktycznie roku, odkąd przekroczył ponownie po tylu długich latach próg tego domu, znowu zacznie jakoś wyglądać. Że ten dom będzie znowu trochę mniej chłodny i nieprzyjazny.
    Lee zaśmiał się pod nosem, widząc, jak Betsy drapie się pędzlem po głowie. Uśmiechnął się też, gdy przykucnęła obok niego, najwyraźniej pragnąć się nawdychać oparów z puszek farb, które zaraz po otworzeniu pachniały wyjątkowo intensywnie. To był zapach czegoś nowego, tak mu się wydawało. Czegoś ich. Czegoś ich wspólnego.
    Sprawdził najpierw, czy farba ma już odpowiednią konsystencję, a potem przeniósł wzrok na twarz Betsy, coś nie do końca gotowy, by tak od razu odpowiedzieć na jej pytanie.
    — No wiesz — mruknął, wzruszając ramionami. Wstał z kolan i przygarnął do siebie tackę, na którą wylał sporo farby. No wiesz, ale Betsy nie wiedziała, bo nie miała skąd wiedzieć. Westchnął ciężko, a potem zagapił się na kilka sekund w puszkę z farbą, jakby szukał tam jakichś wskazówek. — Byłem już względnie pogodzony z tym, co się stało — wyjaśnił dość pobieżnie, nie chcąc robić z tej rozmowy konkursu na to, kto miał w życiu gorzej, bo Betsy przecież też swoje przeszła. — I z tym, że wiele więcej na mnie nie czeka również — dodał, a potem, nie chcąc przedłużać sesji użalania się nad sobą, poszedł po wałek dla siebie oraz kolejną tackę, bo jednej potrzebowała Betsy, a drugiej on.

    OdpowiedzUsuń
  25. Lee potrafił naprawdę mocno wybiegać w przyszłość i kilka razy już nie zdążył w porę ugryźć się w język — jak choćby wtedy, kiedy z jednego słowa Betsy zrobił cały żart o tym, że gdyby chcieli, to szybki ślub w Atlanta City Hall wcale nie byłby jakiś szalenie skomplikowany do ogarnięcia. Starał się jednak mimo wszystko hamować, ponieważ prześladowało go poczucie, że ze względu na tę znaczącą różnicę wieku, która ich dzieliła, wszystkie poważne decyzje, które wobec siebie podejmowali, postronnym bardzo łatwo byłoby zrzucić na karb presji z jego strony. Lee był starszy, Lee czegoś chciał, Lee musiał naciskać, więc Betsy się zgodziła. Wcale nie było mu trudno wyobrazić sobie, jak ktoś, kto był w życiu Betsy dużo dłużej od niego, dochodzi do takiego wniosku i przedstawia go jej. Konsekwencje z kolei mogłyby być takie, że Betsy zaczęłaby się zastanawiać, ile z tego, co wraz z Lee robią, wychodzi z jej inicjatywy, a ile tak naprawdę zalicza się do tego, co on na niej wywiera.
    To, co Betsy czuła do Lee ciężko było jej porównać, bo to wszystko było dla niej takie nowe i świeże. A on miał już porównanie i choć nie wspominał o tym zbyt wiele, bo nie chciał też pchać swoich wcześniejszych związków prosto w jej twarz, ani nie uważał, by było czym się chwalić, to on miał porównanie. I czy aż tak niedorzeczne w tym wszystkim okazałoby się, gdyby ktoś postanowi mu wyrzucić, że wykorzystywał brak doświadczenia Betsy? Że uparł się, on, stary dziad, na młodą i śliczną dziewczynę, zamiast szukać sobie kogoś w swoim wieku? No właśnie że nie.
    Takie oskarżenia nie miałyby absolutnie nic wspólnego z prawdą, bo Lee się zwyczajnie i po ludzku w Betsy zakochał i nic nie był w stanie na to poradzić, ale wszystko, co można było na jego temat sfabrykować i mu zarzucić, miałoby sens. I ten sens przerażał go najbardziej, i powstrzymywał przed mówieniem, że w sumie to jemu nawet jakiś szybki ślub pasowałby w każdej chwili, bo skoro planował już ze względu na Betsy zostać w Mariesville, co mieli wyjaśnione i ustalone, i co nie podlegało już wątpliwości, to czemu mieliby nie pójść o krok dalej?
    Ale znowu — to byłaby z jego strony presja. Więc od tamtego jednego razu, gdy coś mu się na ten temat wymsknęło, Lee nie wspominał już o podobnych sprawach. Nie chciał nakręcać ani siebie, ani Betsy, bo to, że oboje cholernie łatwo się nakręcali, nie ulegało żadnej wątpliwości. Już wystarczająco byli na siebie nakręceni i pewnie całkiem fajnie byłoby, gdyby jednak dali sobie trochę czasu przed kolejnymi wielkimi decyzjami i wyznaniami. Lee przecież nigdzie się już nie wybierał, więc mieli ten czas.
    Odwrócił się teraz plecami do Betsy i uśmiechnął sam do siebie, bo to, co mówiła, było szalenie miło usłyszeć. Tak miło, że aż nie był pewien co na to odpowiedzieć. Pewnie tyle, że czuł to samo i że niezmiennie ją kochał.
    — Wiem — pokiwał głową, gdy zabrał się za pokrywanie wałka farbą, ale za mocno przycisnął tackę i oczywiście trochę rozchlapało się na boki. Podłoga była jednak zabezpieczona, więc nie stanowiło to jakiegoś ogromnego problemu. — Czekam na to wszystko — potwierdził jeszcze i znowu, by nie wywierać na Betsy niepotrzebnej presji, nie dodał, że czekał z niecierpliwością, ale musiał przyznać, że cholernie fajnie było mieć wreszcie znowu czego wyglądać.
    Cissy pojawiła się w progu salonu i zatrzymała się tam, obserwując przez chwilę, jak radzili sobie z początkami malowania.
    — A zanim się poznaliśmy… — zaczął nagle Lee, totalnie niezobowiązującym i najzwyczajniej w świecie pełnym zainteresowania tonem. — Umawiałaś się tu z kimś? — zapytał, skrępowany trochę własną ciekawością, bo z jednej strony nie robiło mu to żadnej różnicy i w żaden sposób nie zamierzał Betsy oceniać tylko… No po prostu go to zastanawiało. — Jak nie chcesz mówić, to w porządku — dodał jeszcze zaraz, właściwie asekuracyjnie, bo w sumie Betsy nie miała żadnego obowiązku się przed nim spowiadać.


    OdpowiedzUsuń
  26. Jakaś część Lee miała ogromną ochotę rzucić to hasło, podpowiedzieć, że w sumie szybki ślub w Atlanta City Hall nie byłby wcale złym pomysłem, ale powstrzymywał go przede wszystkim zdrowy rozsądek. Poczucie, że był sporo starszy i nie powinien wywierać na Betsy presji, ale również świadomość, że byli ze sobą niewiele ponad miesiąc i że po prostu nie powinni tak ze wszystkim gnać. Byli pewni tego, co do siebie czują, ale w tej pewności mogli jeszcze dać sobie trochę czasu. Żeby te uczucia dojrzały, żeby nie były aż tak mocno podszyte skrajnie silnymi wręcz emocjami i pragnieniami. Żeby było w nich więcej pewności i stabilności. I chociaż nim też wiodły różne pokusy, i wyobrażał sobie różne rzeczy, i miał ochotę je realizować bez zastanowienia, to wiedział jednak, że tym głównie odpowiedzialnym musiał być w tym związku on. Nie tylko nie mógł zrzucać całej odpowiedzialności na Betsy, ale też nawet nie chciał tego robić. Brał to na siebie i postępował w zgodzie z własnym sumieniem, a nie jedynie pożądaniem. Tak będzie lepiej dla nich obojga.
    Nie było jednak zbyt wiele sensu w tym, jak Betsy brała do siebie fakt, że Lee przerobił już jedno małżeństwo. Kurewsko nieudane, swoją drogą, ale wpakował się w nie w momencie, gdzie był już niesamowicie wręcz zdecydowany, że potrzebuje zacząć budować coś swojego, a nie wiecznie żyć tym, jakie wszystko do tej pory było nieudane i jak wydawało mu się, że nigdy się już nie uda, bo przyzwyczaił się do bezradnego obserwowania, jak to, co ma, rozpada się na jego oczach.
    Prawda była taka, że Betsy nie widziałaby w Lee swojego Lee, gdyby spotkała go dziesięć lat temu. Był wtedy całkiem innym człowiekiem i zmienił się praktycznie pod każdym względem — czasem na lepsze, czasem pewnie i na gorsze, jednak tak przede wszystkim, to nareszcie był bardziej rozsądny i odpowiedzialny. I trochę próbował tym przy niej zabłysnąć, więc dlatego poza tym, że zakochał się w niej w jeden weekend i po miesiącu sugerował, że mogliby razem mieszkać, starał nigdzie więcej nie spieszyć.
    Obserwował przez chwilę, jak Betsy radzi sobie z malowaniem wnęki przy oknie (a radziła sobie świetnie) i dopiero, gdy zaczęła odpowiadać na jego pytanie, odwrócił wzrok i zabrał się z powrotem za machanie swoim wałkiem po ścianie, która piła farbę jak szalona.
    — Jest szansa, że go kojarzę? — zapytał, nie potrafiąc najwyraźniej opanować własnej ciekawości.
    I to nie tak, że kierowała nim jakaś chorobliwa zazdrość. Nie był pozbawionym pewności siebie gówniarzem, który potrzebował nieustannych zapewnień na temat własnej zajebistości, żeby mieć poczucie, że Betsy go kocha i że jest dla nie tym jedynym. Był po prostu w najzwyczajniejszy i najbardziej ludzki z możliwych sposób ciekaw, czy istniała szansa, że wpadłby kiedyś na tego kumpla Scotta, którego Betsy w pewnym sensie porzuciła dla niego, i nawet nie wiedziałby, na kogo patrzy.
    Uśmiechnął się jednak, znowu przerywając malowanie, gdy padło z kolei pytanie Betsy.
    — Pewnie, że tak. Na rozwodzie świat się nie kończy — stwierdził, posyłając się czułe spojrzenie, którego jeszcze kilka miesięcy temu nie byłby w stanie połączyć z takimi słowami. Nawet nie byłby w stanie ich wypowiedzieć, bo wtedy wydawało mu się, że jego świat skończył się na rozwodzie i nikt nie byłby w stanie wmówić mu, że może być inaczej. Czas jednak leczył rany, a Betsy zdecydowanie mu w tym pomogła.


    OdpowiedzUsuń
  27. Przyzwoitość i rozsądek były zdecydowanie tym, czego trzymanie się nie wyjdzie im na złe. Mieli czas — ustalili już przecież, a nawet wręcz wyjaśnili sobie, że wbrew krążącej po Mariesville oraz, najwyraźniej również po głowie Betsy, opinii, Lee nigdzie się nie wybierał. Ona również nie sprawiała wrażenie, jakby jutro miała się stąd wynieść, a ponieważ dogadali się też co do tego, że czują do siebie to samo, że im to pasuje, odpowiada i że chcą iść w to dalej, to… To też coś znaczyło. To nie było coś, wobec czego zmienia się w ciągu jednej nocy zdanie, co rozpada się nagle i bez ostrzeżenia.
    Prawdę mówiąc, jak kusząca by ten pomysł nie brzmiał i jak bardzo pewny Betsy Lee by nie był, i jak nie skreślał kolejnego małżeństwa, choć miał już za sobą jedno nieudane, Lee zwyczajnie nie chciał ślubu po miesiącu. Nie kręciło go to, nie interesowało, wydawało się potrzebne i ekscytujące, gdy miał trzydzieści lat, ale nie, kiedy miał ich praktycznie czterdzieści. Chciał, żeby przede wszystkim dali sobie z Betsy czas. Żeby ona miała szansę dowiedzieć się, czy on nie tolerował czegoś poza świątecznymi piosenkami, i żeby on dowiedział się, jakie miała niespełnione marzenia, w których spełnieniu mógł pomóc.
    Ot, proste sprawy. Proza życia, ale za to jak bardzo potrzebna.
    I choć ta różnica wieku, która teraz wydawała się spora, a gdyby poznali się dziesięć lat wcześniej, to dla Lee byłaby zdecydowanie nie do przeskoczenia, nieustannie chodziła mu po głowie, to nie podejmował przez jej pryzmat wszystkich swoich decyzji co do Betsy. Jego decyzje głównie dyktowało to, co do niej czuł. A wiedziała, co czuł.
    — Kojarzę — przyznał w końcu Lee, którego ciekawość choć odrobinę została zaspokojona. Kojarzył tego Anthony’ego, ale to by było na tyle. Scotta znał lepiej od niego właściwie tylko ze względu na to, że spotkali się i prawie pobili przy świątecznym stole, więc poza tym kojarzeniem właśnie, Lee niewiele więcej mógł powiedzieć. — A długo to trwało? — rzucił jeszcze, znów starając się nie brzmieć, jakby miał z tym jakiś problem, bo nie miał.
    Był tylko i wyłącznie, zwyczajnie i po ludzku ciekawy. I czuł, że to jest ten moment, by tę ciekawość zaspokoić, a potem już do tego nie wracać, bo to totalnie naturalne, że Betsy nie spędzała czasu od powrotu z nieudanych studiów do spotkania z Lee w samotności. Była towarzyska i przebojowa, siedzenie w domu i poruszanie się jedynie pomiędzy wspomnianym domem oraz pracą nie leżało w jej naturze, a Lee przecież nawet przypominał ją sobie z The Rusty Nail, zanim jeszcze ich drogi oficjalnie się skrzyżowały. I nie miał absolutnie nic do tego, że łatwo było się domyśleć, iż tym, co Betsy z Anthonym łączyło, był przede wszystkim seks. To normalne.
    — Ja ciebie też kocham — odpowiedział na to, jak zaczepiła go i tym wyznaniem, i buziakiem, które pewnie w jakiś sposób miały odwrócić jego myśli od tego, o co właśnie wypytywał. — Możesz wymieszać tę granatową farbę — podpowiedział Lee, bo w sumie to salon nie był duży, a on z werwą posługiwał się wałkiem. Jasne, że ściany będą potrzebowały jeszcze drugiej warstwy, a ta granatowa może i trzech, by dobrze wyglądać, ale szło im całkiem sprawnie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Plotki o ciąży byłyby już szczytem absurdu, aczkolwiek Lee był w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym ekspresowy wręcz ślub je prowokował. Nie gadali o tym z Betsy, bo na tego typu tematy było zdecydowanie za wcześnie, ale też jeśli o unikanie tej ewentualnej ciąży chodzili, to, prawdę mówiąc, polegali głównie na niej i jej tabletkach. Ogółem od ich pierwszej wspólnej nocy nad jeziorem sprawa wyglądała tak, że Lee ufał w tych Betsy, a robienie dzieci było chyba ostatnim, o czym teraz mogliby myśleć. Mieli siebie i powinni móc się sobą wystarczająco mocno nacieszyć, zanim zdecydowaliby się na cokolwiek innego, o ile w ogóle by się zdecydowali, no bo prawda wciąż była taka, że nie znali swoich wzajemnych oczekiwań co do przyszłości. Na pewno brali pod uwagę ten cały ślub, skoro tak płynnie potrafili wskoczyć na jego temat, ale… Nie no, ciąża to tylko w plotkach. Na pewno. A plotek, wiadomo, już żadne z nich miało nie słuchać.
    Lee domyślał się, że pytania, które zadawał teraz Betsy mogły nie być dla niej do końca wygodne. Cholera, dla niego też nie byłoby wygodne, gdyby ona zaczęła pytać o to, ile był ze swoją byłą, kiedy ją poznał, jak miała na imię. Ale by jej powiedział, bo to nie tak, że robił z tego jakąś wielką tajemnicę. Po prostu… No nie było się czym chwalić. Naprawdę. I jeszcze tak to się skończyło, że Lee dosłownie ledwo to przeżył, a potem długo żałował, że jednak przeżył, bo do tej pory miał z tego kupę konsekwencji.
    Od jakiegoś czasu czuł się jednak całkiem nieźle i dlatego też prace nad domem, ich domem, a nie żadnym jego domem czy domem Lee tak ruszyły. Nie bolało go albo bolało szczątkowo, więc korzystał, bo tak naprawdę nie miał pojęcia, kiedy znowu zaboli tak, że wstanie z łóżka będzie graniczyło z cudem. Obecność Betsy też napędzała go w tym wszystkim do działania.
    Właściwie to Lee pierwszy raz od dawna mógł z taką niepodważalną wręcz pewnością powiedzieć sobie, że jest dobrze. Naprawdę dobrze. Tak dobrze, jak nie pamiętał, kiedy ostatnio nie było. I kiedy patrzył na Betsy, i na ten wałek w jej dłoni, i na to, jak pomagała mu pokrywać ściany farbą i zmieniać ten ponury salon w przyjemnie, przytulne miejsce, czuł, że już tak zostanie. Dobrze. Zwyczajnie i po ludzku dobrze. Potrzebował tego.
    — Hm — wyrwało mu się teraz, jakaś taka niemądra reakcja, głupi odruch, proste stwierdzenie. Nie spodziewał się, z jakiegoś powodu, że Betsy mogłaby dla niego z dnia na dzień rzucić faceta, z którym dość regularnie umawiała się przez dwa czy trzy lata, chociaż może umawianie się to było z jego strony duże słowo. — To chyba dzięki Bogu za listy, bo na Tinderze nigdy byśmy się nie spotkali — postanowił podsumować to żartem, bo prawda była taka, że Lee nie przyjaźnił się z tymi wszystkimi aplikacjami randkowymi.
    On i Betsy mieli właściwie tak nikłe szanse się poznać, że to wręcz niesamowite, że poznali się w ogóle.
    Miał więcej pytań, jednak postanowił je sobie odpuścić. Betsy zmieniła temat na malowanie i jedzenie, więc wyczuł, że najwyraźniej nie chciała, by drążył temat tego całego Tony’ego.
    — Jasne, słońce. Obiecałem ci pizzę — zgodził się.


    OdpowiedzUsuń
  29. Łatwo nie było — to na pewno — ale Lee i Betsy po raz kolejny dotarli do porozumienia, które przypieczętowali pizzą (w wykonaniu Lee może nie lepszą od tej, którą przygotowywała Bethany Murray, ale zdecydowanie niezłej). Poradzili sobie, to najważniejsze, i zrobili to już kolejny raz, więc Lee tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że tak jakby stać ich było właściwie na wszystko.
    Jasne, że gdyby miał być sam ze sobą totalnie szczery, to musiałby przyznać, że jeśli chodziło o temat tego przeklętego Tony’ego, który absolutnie nic nie był mu winien, ale już na drugi dzień po ich rozmowie pił ze Scottem piwo w The Rusty Nail i bardziej niż zwykle rzucał się Lee w oczy, no to… No mia jeszcze parę pytań. Głównie o to, co Betsy właściwie do niego czuła i dlaczego ciągnęła to przez te dwa czy trzy lata, nigdy nie decydując się na nic więcej, ale wiedział, że bez sensu o to pytać, bo po pierwsze tylko by ją zasmucił, a po drugie powinien się przecież cieszyć. Gdyby była poważnie zajęta, gdy się spotkali, to nie mruczeliby po miesiącu znajomości, że w sumie ślub to nie byłby dla nich aż takim głupim pomysłem.
    No, fajnie było tak pogdybać, nawet jeśli odpowiedzialny i rozsądny Lee uparł się już na to, że musieli dać sobie więcej czasu. I dawali go sobie, jednocześnie czując, że nie mogą zmarnować ani sekundy.
    Ta rozmowa, wraz ze wspólnym malowaniem salonu, chyba jednak też przyniosła jakiś przełom, bo Lee zdecydowanie zauważył, że w ciągu następnego tygodnia Betsy było w jego domu, ich domu coraz więcej. Jej ubrania zaczynały pojawiać się w szafie, jej kosmetyki nie chowały się już po szufladach w łazience, a pozostawały ułożone na umywalce, nie myła się pod prysznicem jego żelem, tylko zostawiła tam swój. Zapasowe szelki Cissy zawisły również na wieszaku przy drzwiach, a kiedy Lee znalazł w praniu podejrzanie niewielkie skarpetki, najpierw myślał, że to jego własne się skurczyły, ale potem doszedł do wniosku, że on przecież nie nosił żółtych z wyhaftowanymi na kostce kwiatkami, więc to musiała być Betsy.
    Było widać, że Betsy cieszyła się tym wyjazdem do Atlanty i choć Lee trochę przez ten tydzień się postresował, głównie tym, jak poradzi sobie w miejscu, do którego będzie pasował jak pięść do nosa, nie pozwalał, by jego obawy zabiły jej dobry nastrój. Nie było już jednak odwrotu i Lee wcale go nie chciał. Cissy została odstawiona do rodziców Betsy, on zaznajomiony z planem na dzisiejszy i jutrzejszy wieczór, a z resztą sobie poradzą, bo akurat z szukaniem dla siebie zajęć nie mieli żadnych problemów.
    — Chodź, będziemy się zajebiście w ten weekend bawić — potwierdził swoją gotowość Lee, który bardziej gotowy w sumie już nie będzie. Spojrzał na wygodny strój, który na podróż wybrała Betsy i uśmiechnął się, gdy otwierał przed nią drzwi. Bagaże mieli już w samochodzie, choć nie było ich nie wiadomo jak wiele, bo to w końcu tylko dwa dni poza domem. — Jak wrócimy, to pewnie wybiorę się znowu do Oklahomy — wspomniał, bo bluza Betsy, a raczej napis na niej, przypomniał mu, że miał jej to powiedzieć, ale brakło mu czasu. Siłował się z zamykaniem drzwi, w których zdecydowanie musiał wymienić wkładkę do zamka, więc nie widział reakcji Betsy na tę rewelację.

    OdpowiedzUsuń
  30. Lee starał z kolei skupiać się na fakcie, że wyjazd cieszył Betsy. Bo jego też, ale w cieszeniu się perspektywą nadchodzącego weekendu przeszkadzał mu odrobinę fakt, że tak trochę to się martwił. Czym? Głupotami, które sobie wyobraził i wymyślił, ale które w jego głowie były standardowo szalenie wręcz realne. Spodziewał się wręcz, że znajdzie w ciągu dwóch dni jakiś sposób, by narobić Betsy wstydu. W tej eleganckiej restauracji, do której wyjście zaplanowała, albo na tej wystawie, która miała stanowić gwóźdź programu. Albo nie będzie wiedział, jak coś się je, albo nie będzie miał zielonego pojęcia, co przedstawia obraz, na który patrzy. Albo powie coś skrajnie głupiego, a z tego, że było to skrajnie głupie zda sobie sprawę dopiero, gdy Betsy spojrzy na niego jak na wariata. Albo na debila. Wariato-debila.
    — Myślę, że to zajebista motywacja, żebym wreszcie wymienił ten zamek — zaśmiał się Lee, próbując przykryć w ten sposób wszystko to, co prześladowało go, odkąd uświadomił sobie, że ten wyjazd się dzieje zamiast siedzieć jedynie w ich planach na niedaleką przyszłość.
    Największa trema chyba obleciała go właściwie, gdy wybrał się do Camden, żeby kupić garnitur, bo nie miał, rzecz jasna nic porządnego. I nie chodziło nawet o to, że wydał na niego kupę kasy — po prostu zobaczył w nim siebie i dotarło do niego, że no kurwa nie może narobić Betsy wstydu. Nie ma takiej opcji.
    Klucze dla Betsy były zdecydowanie dobrym pomysłem. Oczywiście Lee nie był jeszcze świadomy, że Betsy zaglądała do pokoju, który po wybraniu dla siebie sypialni, która nie była była sypialnią ciotki, zapchał jej właściwą sypialnię gratami, a teraz dorzucił tam jeszcze wszystko, co wcześniej trzymał w salonie. Nie zdawał też sobie sprawy, że było tam dobre światło do malowania, bo on w ogóle na takie rzeczy nie zwracał uwagi ani o nich nie myślał. Ale to był bardzo dobry pomysł — żeby Betsy miała swoje klucze do ich domu i żeby z tego zagraconego pokoju zrobić jej pracownię.
    Lee patrzył, jak Betsy siłą spokoju radzi sobie z drzwiami, z którymi on próbował się siłować. Wziął od niej klucz, patrząc w wyrzutem na klamkę, bo prawda była taka, że miał nadzieję, że wymiana samego zamka załatwi sprawę. Poległby finansowo, gdyby miał inwestować jeszcze w nowe drzwi, jednocześnie całkowicie świadomy, że ciotka wiele w tym domu nie robiła przez te wszystkie lata, przez które w nim mieszkała. Dbała o czystość, więc przynajmniej nic nie było to zasyfione do tego stopnia, że nadawało się tylko do wyrzucenia. Właściwie to kurz i parę pajęczyn było jedynym, czego musiał pozbyć się zaraz po przeprowadzce, ale ten dom był jak skarbonka bez dna.
    — No, do Oklahomy — przytaknął, wzdychając przy okazji. Nie omieszkał jednak pomachać dwóm paniom, które obserwowały ich z rowerów tak czujnie, że jedna zahaczyła o pobocze i niewiele brakło by, a wpadłaby do przydrożnego rowu. — Mój brat prosił, żebym przyjechał. Zobaczyć się, pogadać. Ogółem słabo radzi sobie z tym, że kolejny raz nie wyszło z tym przedterminowym zwolnieniem i… Nie wiem, to w sumie jedyny sposób, w jaki mogę podnieść go na duchu. Telefony to nie to samo — wyjaśnił, ale bez większych emocji, bo w sumie czym się tu emocjonować. Nie miał na to ochoty, te wizyty go dobijały, ale nie czuł, by mógł czy choćby powinien powiedzieć nie. Nie chciał mówić nie. — Możesz jechać, ale ostrzegam, Oklahoma City nie jest zbytnio interesujące — ostrzegł uczciwie, gdy zaczęli kierować się w stronę samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  31. — Masz już to wszystko rozplanowane? — zaśmiał się jeszcze, zdecydowanie pod wrażeniem tego, jak Betsy zdołała szybko znaleźć w ich weekendowym wypadzie również miejsce i czas na kupienie nowego zamka. — Ogarnę to — dodał jednak, bo to nie było niestety tak, że wjedzie do budowalnego w Camden i od razu będzie wiedział, co kupić. Musiał sprawdzić, jaki typ zamka najbardziej będzie pasował, zmierzyć wszystko dokładnie i, póki wiedział, że nie będzie na razie wymieniał drzwi na nowe, zastanowić się nawet nad dodaniem drugiego zamka.
    Bo w sumie to do tej pory Betsy przebywała w tym domu tylko, gdy Lee też w nim był. Nie została tu jeszcze nigdy sama, ani nawet jedynie z Cissy. I Lee nie należał do osób, które jakoś szczególnie lubiły szukać wszędzie zagrożenia, ale prawda była taka, że Mary Maitland stroniła od ludzi i dlatego wybrała dom na uboczu. W krzakach w dodatku. Do najbliższego sąsiada był stąd spory kawałek, a w nocy trzeba było wyjść do głównej ulicy, by choćby zobaczyć, czy u tego sąsiada świeciły się światła. Nawet Lee na początku czuł się tu trochę dziwnie, zwłaszcza przez kilka pierwszych nocy, ale zdarzyło mu się w życiu spać nawet na ławce w publicznym parku czy mieszkać w samochodzie, więc był przyzwyczajony. Sam czułby się jednak pewniej, gdyby doszło do sytuacji, że zamieszkają tu w końcu z Betsy razem, tak na dobre, i będą się czasem rozmijać choćby ze względu na to, jak pracowali.
    To nie był głupi pomysł, a Lee zależało, żeby Betsy czuła się tu jak u siebie, a więc również bezpiecznie.
    Na najbliższe dni miał więc w planach nienarobienie Betsy wstydu oraz kupno nowego zamka. Co on znowu z tym wstydem? No nic, nakręcił się, cały Lee. Gdyby był nienakręcony i wydawał się teraz kompletnie wyluzowany i niczym niezmartwiony, Betsy mogłaby się martwić. Ale ponieważ miał już w głowie tysiąc scenariuszy na temat tego, co mógł zrobić w ciągu dwóch najbliższych dni źle, wszystko było w jak największym porządku.
    — Betsy… To Oklahoma. Naprawdę nic wyjątkowego — powiedział, uśmiechając się jednak w odpowiedzi na jawny entuzjazm Betsy. Wiedział, że nie było łatwo ją zniechęcić i nie próbował tego zrobić, ale po prostu nie chciał, by nastawiała się, że zobaczy tam cokolwiek ciekawego, zwłaszcza o tej porze roku.
    Właściwie to Lee nie lubił tam wracać. Oklahoma wiązała się dla niego przede wszystkim z całą masą bolesnych wspomnień i poza tym, że miał tam jeszcze brata, nic go już tam nie trzymało. Dosłownie nic. Potrafiłby, oczywiście, wskazać, na której ulicy mieszkali, zanim jego ojciec dostał pracę w mieście i do jakiego mieszkania przenieśli się później, odwiedzając brata starał się też zawsze zajrzeć na cmentarz, no bo miał tam przecież obojga rodziców i tak wypadało, ale poza tym… Jego życie kręciło się potem w różnych miejscach, z dala od Oklahomy, a teraz było w Mariesville.
    — Zaraz, poczekaj — zaśmiał się, gdy wsiedli już do samochodu i Betsy ledwie zapięła pas, a już odwróciła się w jego stronę i, jak podejrzewał, tak miała zamiar spędzić całą podróż. — Ja odwiedzę mojego brata. Z Oklahoma City do McAlester są dwie godziny drogi, a w sumie to jest wycieczka na cały dzień. Nie będę ciągnął cię ze sobą do więzienia, zresztą, musiałabyś składać wniosek o widzenie, który ja złożyłem już w zeszłym tygodniu. Na koniec stycznia. Jeśli chcesz jechać, zostaniesz w Oklahoma City, a jak wrócę, to możemy coś tam wspólnie zobaczyć — wyjaśnił spokojnie, nie chcąc, żeby Betsy myślała, że w takim wyjeździe mogłoby być cokolwiek interesującego. Bo nie było. I Lee też nie chciał tam jechać, ale brata miał jednego, nawet, jeśli w sumie wspólną mieli tylko matkę. Wypadało jechać, więc to robił.

    OdpowiedzUsuń
  32. W tym związku to Lee był tą bardziej planującą połową, bo on akurat, kiedy z jego głową było wszystko w porządku i jak teraz, już od dłuższego czasu był ogarnięty na tyle, że znowu mógł wieść normalne życie, lubił sobie trochę poustalać co, gdzie i kiedy. Dawało mu to przede wszystkim poczucie, że miał cokolwiek pod kontrolą. Bo Lee generalnie nie lubił być zaskakiwany. Przyjmował niespodzianki, bo czasem tak zwyczajnie wypadało, no i trzeba też zauważyć, że pojawienie się Betsy w jego życiu było dla niego dość dużą niespodzianką, ale lubił też wiedzieć, na czym stoi. A przy niej akurat wiedział — bo widział i czuł, że to, co mieli to, mimo szalenie krótkiego wręcz stażu ich znajomości, coś pewnego.
    Jasne, że kiedy wygadała się przed nim w tych wszystkich wątpliwości, które zasiały w niej niemądre plotki, poczuł się trochę, jakby ktoś solidnie grzmotnął go w głowę, ale wierzył, chciał wierzyć, że wyjaśnili to sobie na tyle, by móc ruszyć razem dalej. Choćby do Atlanty, to tak dosłownie, a w przenośni znaczyło to dla nich o wiele więcej.
    — W Oklahoma City jest muzeum sztuki? — zdziwił się szczerze Lee, który ostatnio jako-tako znał to miasto, gdy był jeszcze dzieckiem.
    Od tamtej pory wiele się tam zmieniło, a on nigdy też nie należał do osób zainteresowanych sztuką. W ogóle jakąkolwiek uwagę na sztukę zaczął zwracać dopiero w obecności Betsy, ale ograniczało się to do tego, że od czasu do czasu zauważył, że gdzieś widziała jakaś oprawiona fotografia albo ręcznie malowany obraz autorstwa cholera-wie-kogo.
    Czasem martwiło go wręcz, jaki boleśnie prosty i nieskomplikowany umysłowo był w porównaniu do Betsy. Jak dziad, który był nie tylko stary, ale i głupi, i zupełnie nie pasował do takiej obeznanej w świecie laski, która studiowała kilka stanów dalej. On nie studiował. Ledwo skończył szkołę, a i to zrobił jakimś niezwykłym cudem, bo z nauką było mu wyjątkowo nie po drodze.
    Rozumiał też, że dla Betsy trochę dziwne mogło wydawać się, że Lee tak naprawdę nie chciał, by Betsy spotykała jego brata. Z jednej strony dlatego, że nie uważał, by wizyta w więzieniu stanowiła dla niej odpowiedni wybór, a z drugiej… Jego pierwszej żony Andrew też nie znał. Prawda była taka, że dał się wpakować za kraty, gdy Lee go potrzebował, i jakaś jego część do tej pory miała mu to za złe.
    — Bo nic tam nie ma — zaśmiał się jeszcze raz Lee, teraz, gdy zostawili już Mariesville za sobą i z każdą przejechaną milą do Atlanty mieli coraz bliżej. Czas ich jednak zupełnie nie gonił, a Lee nie przyjaźnił się nadmiernie z pedałem gazu, pewien, że wszędzie zdążą. Oklahoma jednak właśnie taka była — nijaka. Tornada, pełno kurzu i mnóstwo niewychowanych wsiurów. — Co? — zapytał jednak w pierwszym odruchu, zaskoczony jej pytaniem. Betsy lubiła pytać o rzeczy, o których Lee myślał tak naprawdę jedynie wtedy, gdy został o nie zapytany. — O Jezu, Betsy… — mruknął, podśmiechując się dalej głupio pod nosem. — To jest trudne pytanie — rzucił, bo w głowie miał dosłownie pustkę. Zestresował się, jakby co najmniej Betsy miała wystawiać mu za marzenia ocenę w skali od jeden do dziesięć. — Ty pierwsza? — zasugerował w kolejnym już dzisiaj przypływie głupoty.
    No bo, kurwa, marzył o spędzeniu z nią reszty swojego życia, ale co, jeśli ona marzyła o tym, żeby zobaczyć w ten weekend jakiś konkretny obraz, o którym on nigdy wcześniej nie słyszał?


    OdpowiedzUsuń
  33. [Nie mogę w końcu iść na łatwiznę i dać swoim postaciom spokojnego życia. Coś się musi dziać. Jedni uciekają od ślubu, a drudzy dumają czy robić testy DNA... Fun times. :D
    Dziękuję za powitanie. <3]

    Xander

    OdpowiedzUsuń
  34. Z marzeniami u Lee było może nie tyle ciężko, co po prostu ubogo, bo tak naprawdę to Betsy poznał na tym etapie swojego życia, na którym wciąż wychodził z całego tego syfu, który tworzył dla samego siebie przez tyle lat. Bardzo długo i wytrwale pracował na to, jak miał przejebane i… No cóż, żadnej wątpliwości nie ulegało, czyja to było zasługa, to wszystko, co mu tak wiecznie nie wychodziło, z czym się mierzył i co usilnie ciągnęło go na samo dno. Sam spychał się w dół i zachowywał tak, jakby koniecznie chciał sprawdzić, ile jeszcze zniesie, jednocześnie powtarzając, że nie daje już sobie rady.
    Trafiając do Mariesville był już jednak w całkiem niezłym miejscu, ale tego słowa dało się użyć na opisanie jego sytuacji właściwie jedynie dlatego, że to było niezłe w porównaniu z tym, co sponiewierało go wcześniej. Generalnie to dla zdrowego rozsądku i z czystej odpowiedzialności oraz rozwagi nie powinien był zaczynać z Betsy absolutnie niczego. Nie żałował, bo nie było tu czego żałować, ale wcale też nie zabłysnął odpowiedzialnością, gdy zaczął obściskiwać się z Betsy w tym samym dniu, w którym ją poznał.
    — To bardzo dobre marzenia — wyraził teraz swoją aprobatę wobec tych marzeń Betsy, którymi się z nim podzieliła.
    Nie miał zielonego pojęcia, jak działało posiadanie własnej wystawy i nawet nie wiedziałby, od czego takie marzenie Betsy powinna zacząć, ale musiał też przyznać, że ten nieużywany pokój, który mieli do dyspozycji, byłby pewnie niezłym początkiem.
    — Co kupiłaś? — zapytał odruchowo, słysząc kolejne wyznanie, i oderwał na kilka sekund wzrok od rozciągającej się przed nimi trasy, żeby spojrzeć na Betsy.
    Wiedział doskonale, że niczego mu nie powie, bo, jak się domyślał, miał mieć niespodziankę, aczkolwiek domyślał się, że w takim wydaniu, na jakie się zapowiadało, jeszcze Betsy nie widział.
    — Myślę, że to będzie mina podobna do jednej z tych, które już widziałaś — pozwolił sobie jednak zauważyć, uśmiechając się równie przebiegle co i ona, zanim skupił się ponownie na drodze, usilnie unikając mówienia o swoich marzeniach.
    No bo wszystkie jego marzenia kręciły się obecnie wobec Betsy. Wcześniej marzył jeszcze, żeby stąd wyjechać, ale to zmieniło się dość definitywnie mniej-więcej po tygodniu ich znajomości i teraz o czym by nie pomyślał, to wszystko wiecznie sprowadzało się do jednego: Betsy, Betsy, i jeszcze raz Betsy. I nie chciał jej tego mówić, bo domyślał się, jak okrutnie by ją w ten sposób przytłoczył, jaką ogromną presję mogłoby to na niej wywrzeć i jak nieswojo mogłaby się poczuć z faktem, że Lee tak naprawdę łączył już z nią każdy aspekt swojej przyszłości.
    — A gdybyśmy mieli wybrać się, powiedzmy latem, na jakieś małe wakacje, jakiś wypad… To masz jakieś marzenia, jakieś miejsce, gdzie chciałabyś szczególnie pojechać? — postanowił zapytać, zanim do Betsy dotarłoby, jakie uniki wciąż robił, jeśli o mówienie o jego marzeniach chodzi.


    OdpowiedzUsuń
  35. No Lee miał wiele marzeń, ale wyduszenie ich z siebie wcale nie było takie proste. Bo on nie siedział w głowie Betsy i nie miał pojęcia, czy kiedyś już ją przytłoczył, czy nie. Generalnie nie uważał się za człowieka przytłaczającego, ale wymyślił sobie, że sam fakt, że był od niej starszy i bardziej doświadczony, a więc w pewnym sensie w tej relacji dominował, wcale o to nie zabiegając, mógłby przytłaczać. Prawda była taka, że między nimi w ciągu ledwie miesiąca naprawdę wiele się wydarzyło i większość ludzi potrzebowała na to o wiele więcej czasu, a oni pewne etapy tej znajomości zwyczajnie przeskoczyli. Z jednej strony świadczyło to w pewnym sensie o tym, że wiedzieli, czego chcą, a z drugiej trącało lekkim brakiem odpowiedzialności, więc Lee pocieszał się, że i tak zrobił praktycznie wszystko, co mógł, by jego zachowanie wobec Betsy i to jak, nazywajmy rzeczy po imieniu, po prostu na nią poleciał nosiło chociaż jakiekolwiek marne znamiona odpowiedzialności. Było mu trochę głupio, że nie miał jej nic więcej do zaoferowania, a teraz nawet nie potrafił wydusić z siebie, o czym marzył, w obawie, że to już mogłaby być z jego strony zwykła przesada.
    — Jeśli będziemy zbyt często wracać w to samo miejsce, to w końcu braknie nam tam rzeczy do roboty — zasugerował więc teraz, chociaż nad tym jeziorem, w miejscu, w które trafili, naprawdę mu się podobało.
    Nie potrzebował fajerwerków, więc pójście nad wodę, posiedzenie na plaży, rozpalenie ogniska i oglądanie zachodów oraz wschodów słońca całkowicie mu wystarczało, a wręcz stanowiło doskonałą formę rozrywki, ale no on był starym dziadem. Jego definicja dobrej zabawy mogła więc różnić się od definicji Betsy i nie chciał jej pewnego dnia zwyczajnie zanudzić. Obawa, że Betsy będzie się przy nim nudzić też była w Lee całkiem żywa.
    — Ale też lubię ten domek nad jeziorem — przyznał więc jeszcze, żeby Betsy przypadkiem nie pomyślała, że nie chciał tam wracać. Chciał. W jeden weekend stworzyli tam wspólnie całą masę naprawdę fajnych wspomnień, i mogli stworzyć ich jeszcze więcej. Tam czy w innym miejscu. — A Nowy Orlean też brzmi świetnie. Pojedziemy kiedyś.
    Droga była spokojna, a ruch umiarkowany, więc Lee zerkał co jakiś czas w stronę wpatrzonej w niego Betsy, która nie omieszkała przypomnieć mu, że doskonale wiedziała, co robi. Te uniki, które wykonywał, byle tylko nie wdawać się w temat swoich marzeń, okazały się bardzo nieumiejętne, a ona, dodatkowo, wcale nie zamierzała mu po prostu odpuszczać.
    — Ja… No… E… Tego… — zaczął potykać się na własnych słowach, wciąż próbując zdecydować, co powie. To nie powinno być aż takie trudne, a jeśli jego marzeniem było zrobić z Betsy swoją żonę, to też powinien być w stanie to przyznać, ale nie był. No po prostu nie. Czuł, że tym wyznaniem jedynie namieszałby jej w głowie. — Obecnie to marzę o tym, żeby skończyć ten remont, bo wtedy będziemy już tak na pewno mieć gdzie razem mieszkać — zdecydował się jednak powiedzieć, no i w sumie nie kłamał. To też było jedno z jego marzeń, tylko nie to największe.

    OdpowiedzUsuń
  36. Lee był szalenie cierpliwy i wyrozumiały, więc przytłoczenie go stanowiło prawdziwe wyzwanie i nie udało się nawet takiej energicznej iskierce jak Betsy. Właściwie to jej energia, poza tym, że była szalenie śliczna, bystra, miała poczucie humoru, które zgadzało się z jego, i w ogóle cała okazała się zajebista, przyciągała go niesamowicie. Trafiając do Mariesville Lee był też na tym dziwnym etapie swojego życia, na którym już mu się zwyczajnie nie chciało. I to nie że czegoś konkretnego — jemu nie chciało się dosłownie wszystkiego. Wszystko było takie ble, paskudne, nieznośne, wymagające siły, której już w sobie nie miał i, całkiem szczerze, nie miał pojęcia, jak długo by jeszcze pociągnął w ten sposób, gdyby nie spotkał Betsy i gdyby Betsy go z tego nie wyrwała. Jasne, miał ten cel — wyremontować dom, sprzedać go i wynieść się z tego, bądź co bądź, zadupia, ale nawet ten głupiutki remont zupełnie mu nie szedł i właściwie w ten miesiąc, odkąd poznał Betsy, paradoksalnie zdążył zrobić więcej niż w ciągu tych kilku miesięcy zanim wpakował jej łyżeczkę z sosem do burgerów prosto do ust.
    — Pojedziemy do Nowego Orleanu i zjemy wszystko, na co będziesz miała ochotę — zapewnił Lee, który może i miał jakieś pojęcia, czym była muffuletta, ale nigdy jej nie próbował i Betsy go zaskoczyła, wspominając tę nazwę, ale uważał to za dobry znak.
    W ogóle starał się nie traktować jej zapędów wobec niejedzenia jak problemu. To był problem, zwłaszcza gdy przestawała jeść albo tylko udawała, że to robi, skubiąc niemrawo drożdżówki czy twierdząc, że zapełniła się po sam czubek głowy napojem z przydrożnego fast foodu, jednak Lee był przekonany, że gdyby to komentował, to tylko narobiłby więcej szkody niż pożytku. No i czuł się winny, gdy coś między nimi nie grało i Betsy też wtedy przestawała jeść, więc starał się, żeby było tak po prostu dobrze. Cholernie mocno się starał.
    Dla Betsy z kolei jego gubienie się we własnych słowach mogło być zapewne, ale Lee to się przede wszystkim zestresował, no bo to jednak nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce, żeby mówić o tym, co tak przede wszystkim mu się marzyło. Wierzył jednak, że robi dobrze, jeszcze zatrzymując tę informację dla siebie. Bo tak samo wierzył, że razem z Betsy mieli czas — żadne z nich nigdzie się nie wybierało, teraz mieli ten wspólny wypad do Atlanty, a po nim wrócą do Mariesville i będą tam kontynuować życie tą swoją zwyczajną rzeczywistością, w której może i brakowało spektakularnych fajerwerków, ale oni przecież tego wcale nie szukali.
    — Wiesz… — zaczął teraz, bo to wspólne mieszkanie to też był interesujący temat. Nie skomplikowany, przynajmniej nie z perspektywy Lee, ale interesujący. — Jak dla mnie to możesz wprowadzić się z Cissy nawet po tym weekendzie, ale pewnie byłoby ci przyjemniej i wygodniej, gdybym jeszcze parę rzeczy ogarnął — przyznał, bo z jednej strony on czuł się gotowy na już, ale on przez całe życie gdzieś się włóczył i był przyzwyczajony do dramatycznych zmian i różnych warunków, a Betsy… No Betsy nie była.
    Porzucenie komfortu mieszkania w domu jej rodziców, który był naprawdę ładnym domem, a jej pokój tam też był niczego sobie, nie mogłoby być dla niej prostą zmianą. Lee nie chciał wręcz naciskać, dlatego jedynie uśmiechnął się ciepło i wzruszył lekko ramionami, jakby chciał tym gestem przypomnieć, że on poczeka.

    🏠♥

    OdpowiedzUsuń
  37. Lee czasem wracał myślami do tego, w jaki totalnie nieodpowiedzialny sposób przespał się z Betsy zaledwie kilka dni po tym, jak ją poznał. I właściwie to znając ją przez tych kilka dni, zdążył też zaproponować jej wspólny wypad nad jezioro. I nie widział wtedy w swoim zachowaniu nic niewłaściwego, chociaż był od niej bite jedenaście lat starszy. Z perspektywy czasu wyglądało to cokolwiek słabo, zwłaszcza, że często ten niepodważalny fakt, że między nimi kliknęło podkreślali sobie również innym faktem: że kliknęło między nimi też w łóżku. Gdyby nie to, pewnie by się tak świetnie później nie dogadali, i w sumie to Lee czuł się przez to czasem, jakby w pewnym pojebanym sensie zaciągnął Betsy do tego łóżka, choć jednocześnie doskonale wiedział, że tego nie zrobił.
    Czy powinien mieć więc coś na sumieniu w związku z tym, że tak naprawdę to chciał, żeby się do niego wprowadziła i żeby jego dom był ich domem, i że w sumie to było mu wszystko jedno, czy pozostawali w związku formalnym czy nie, ale gdyby miała ochotę, to on mógłby się jej jutro oświadczyć i w następny weekend z nią ożenić? Strasznie to wszystko… szybko im szło. Jemu szło, bo był starszy i trochę więcej w tym życiu już zdążył przeżyć, więc powinien też być tysiąc razy bardziej odpowiedzialny. A nie był. Nie wydawało się, by Betsy to przeszkadzało, nie czuła się też ewidentnie przez niego w żaden sposób wykorzystywana, ale… co, jeśli kiedyś się poczuje? Wyrzuci mi, że kiedy miała dwadzieścia siedem lat, to wciąż była na tyle młoda, żeby skorzystać z życia, a on wykorzystał jej słabość do starszych od siebie facetów i zmarnował młodość?
    To nie tak, że Lee się takich oskarżeń spodziewał. Ale jego wyobraźnia i to, że lubił się martwić, zdecydowanie oczekiwała takiego obrotu spraw.
    — Nie wygram z tym telewizorem, co nie? — westchnął jednak teraz, bo najwyraźniej tak jak on zamierzał się uprzeć, by tego telewizora nie zabierać, Betsy miała w planach postawić na swoim i jednak go zabrać, a przecież nie będą kłócić się o coś tak trywialnego, bo właściwie nie mieli żadnego powodu, by to robić. — Ech… Dobrze. Pomogę spakować i ciebie, i ten telewizor — oficjalnie złożył broń, uznając, że ten telewizor to nie był koniec świata.
    Owszem, Lee miał swoje powody, by nie chcieć tak po prostu zabierać go z domu rodziców Betsy, ale ona miała powody, by chcieć go zabrać i mogliby tak przerzucać się nimi bez końca. I bez sensu.
    Wiele sensu miał za to fakt, że przegadali praktycznie całą podróż do Atlanty i, choć to nie była krótka droga, to w mieście znaleźli się zanim zdążyli się obejrzeć. Betsy wybrała dla nich hotel w samym centrum, ale Lee nie był pewien, czego ma się przez to spodziewać — brakło mu czasu, żeby sprawdzić to przed wyjazdem, bo był zajęty upewnianiem się, że wyrobi się z tymi małymi szaleństwami finansowo. I to nie tak, że kogokolwiek o to winił, bo nie winił nikogo, to, że tu był stanowiło wyłącznie jego własny wybór. Chciał tu być z Betsy, to liczyło się najbardziej. Wrzucił więc odpowiedni adres w nawigację, by nie krążyć bez sensu po ulicach, a kiedy trafili na odpowiedni parking, zgasił silnik i patrzył to na budynek, to na Betsy, i na usta cisnęło mu się kilka prostych słów: kurwa, na bogato.
    — To tutaj? — zapytał jeszcze, jakby nie dowierzał nawet nawigacji.

    OdpowiedzUsuń
  38. W ostatnim tygodniu, a w sumie to nawet i dwóch, Lee i Betsy rzeczywiście mieli dość mało wspólnego czasu. Niby już i tak mieszkali razem na tyle, na ile to było możliwe bez tej oficjalnej przeprowadzki, której temat poruszyli w drodze do Atlanty, ale oboje zdecydowanie i tak zaczęli odczuwać, że mieli siebie odrobinę mniej, niż by sobie życzyli. Żadne z nich nie stroniło od pracy. Jeśli Lee zostawał w The Rusty Nail do późna, bo mieli duży ruch i zamknięcie kuchni byłoby głupotą, to wracał, gdy Betsy już spała. Potem ona wychodziła do pracy z samego rana, a on, choć lubił wstawać razem z nią, a nawet i przed nią, odsypiał co mógł. Potem jego w okolicach południa nie było już w domu i jeśli Betsy znalazła chwilę, żeby wpaść do baru, prosto na kuchnię, gdzie rządził Lee i gdzie zawsze była mile widziana, to dostawała ciepły obiad. I rozmijali się dalej, i rzeczywiście nie było czasu dla nich ani tym bardziej na bezmyślne gapienie się w telewizor.
    Dlatego ten weekend należał do nich. Mieli sobie odbić za cały ten czas, którego tak im brakowało, bo chociaż to nie było szalenie jak wiele i czasem ludzie, którzy się kochali, nie widzieli się całymi miesiącami, to ich relacja wciąż była świeża i potrzebowała po prostu więcej, żeby się nasycić. I Lee właśnie taki się czuł — odrobinę Betsy nienasycony.
    Pomogła mu teraz w znalezieniu właściwej drogi do hotelu, bo w Atlancie Lee był trochę jak dziecko we mgle. Nie znał tego miasta, metropolii właściwie, i nawet z tą nawigacją potrafił się trochę pogubić. Hotel, który wybrała Betsy, okazał się miejscem z typu takich, w których Lee nigdy wcześniej nie postawił nogi i, jak się domyślał, nigdy później już też nie postawi. Uparł się za siebie płacić, za cały ten, bez dwóch zdań, luksus, bo sam pokój był wręcz zniewalający, ale… Nie żałował. Betsy miała być szczęśliwa, Betsy zorganizowała dla nich całą tę wycieczkę, a on też nie chciał w tym związku robić za wiecznie udręczonego, starego dziada, który niczego nie potrafił docenić.
    — Mamy różne pokoje w naszym pokoju — zauważył, ewidentnie pod wrażeniem, że pokój hotelowy mógł nie być tylko pojedynczym pomieszczeniem z łazienką. — Kurwa, ale łóżko — skomentował też, choć nie musiał przy tym przeklinać.
    Ta kurwa odrobinę mu się wyrwała i choć nie był z niej koniecznie dumny, to doskonale wyrażała, jakie wrażenie robiło na nim king size bed. W domu mieli mniejsze.
    Weekend zapowiadał się naprawdę dobrze. Lee obserwował z ogromnego okna widok na zalaną popołudniowym słońcem Atlantę, kiedy usłyszał, jak za jego plecami Betsy pada całym swoim drobnym ciałem na łóżko. Odwrócił się, uśmiechając na jej sugestię.
    — Planowałaś do od tygodni — przypomniał jej, choć w sumie nie miał pewności, czy to nawet nie były całe miesiące. — Wypróbować to łóżko zdążymy też po kolacji — zauważył, bo oboje w tej chwili mieli na myśli prawdopodobnie mniej-więcej to samo. Ale Lee nie chciał namawiać Betsy do rezygnacji z czegokolwiek. Zaplanowała ten wyjazd, w tym kolację, więc uważał, że powinni pójść. Na seks czasu nie zabraknie, bo że mieli kiedy się za sobą w tym sensie stęsknić to nawet nie ulegało wątpliwości, ale mieli też czas. Mnóstwo czasu.


    OdpowiedzUsuń
  39. Łóżko, które mieli w domu, w Mariesville, było całkowicie wystarczające. Mieścili się w nim oboje bez najmniejszego problemu, choć z tą kołdrą to czasem bywało dość różnie, bo Betsy lubiła w nocy ukraść ją całą dla siebie lub, jeszcze lepiej, ukraść, a potem przerzucić w całości wprost na śpiącego obok Lee, bo jej zrobiło się gorąco, więc niech dla odmiany jemu też przez chwilę będzie. Domyślał się jednak, że rozmiar łóżka nie zmieni w ich przypadku wiele — Betsy i tak, standardowo, zaśnie ciasno w niego wtulona, wyplącze się z jego objęć gdzieś w trakcie snu, i przyplącze w nie z powrotem, albo jeszcze zamknie nad ranem w swoich, jak to miała w zwyczaju, gdy wstawał pierwszy.
    Betsy była w tych swoich małych niuansach, które Lee dostrzegał w jej zachowaniu, totalnie urocza, i one też sprawiały, że przepadał dla niej z każdym dniem coraz bardziej. Tak samo działało na niego to, jak w teoretycznie przypadkowych i zupełnie losowych momentach pamiętała o tym, by podejść do niego, przytulić, jak teraz, i przypomnieć, że go kocha. Lee też ją kochał, całkowicie niezmiennie, ale takie gesty wciąż były czymś, o czym zwyczajnie nie myślał. A uważał, że powinien myśleć, i to dużo więcej, bo Betsy zasługiwała na to, by jak najczęściej słyszeć, że jest kochana. Czasem Lee myślał, że może gdyby cała ta czułość przychodziła mu bardziej naturalnie, gdyby nie potrzebował tworzyć dla niej konkretnych momentów i odpowiedniej atmosfery, to Betsy miałaby przy nim mniej wątpliwości i nie wpadałaby, na przykład, na to, że mógłby chcieć wynieść się z Mariesville bez niej.
    Zamyślił się, więc nie zdążył odpowiedzieć na jej kocham cię zanim zniknęła pod prysznicem, ale pojawił się w otwartych drzwiach do łazienki i zawiesił na niej oko, uśmiechając się lekko, gdy w samej szalenie seksownej bieliźnie zabrała się za robienie makijażu przed lustrem, które zajmowało większość ściany.
    Prysznic brał tuż przed wyjściem z domu, więc przebrał się tylko teraz w ciemne spodnie i jasnoniebieską koszulę — garnitur trzymał na jutro, ale domyślał się, że w tej restauracji też trzeba jakoś wyglądać i naprawdę ze wszystkich sił starał się nie narobić Betsy wstydu podczas tych dwóch dni, które spędzą w Atlancie.
    — Pewnie — zgodził się bez zastanowienia na propozycję spaceru. — Niech jak najwięcej ludzi zobaczy, jaką zajebistą laskę wyrwałem — zażartował jeszcze, chociaż czy to był w sumie żart? Nie, to była sama prawda, a nawet komplement, tylko w odrobinę specyficznym stylu.
    Lee trochę polegał teraz na Betsy. Na jej decyzjach, na tym, czego ona chciała. Postawił na tę kolację, bo podejrzewał, że pozostanie w hotelu zaproponowała tylko dlatego, że wyczuła, że on mógłby to preferować, ale Lee preferował pierwotny plan wycieczki, o którym z wypiekami na twarzy opowiadała mu kilka miesięcy temu. To, że on najchętniej zaszywał się na odludziach, nie znaczyło, że musiała za nim w te dziwactwa podążać.
    Obserwował jeszcze przez chwilę, jak Betsy ostrożnie tuszuje rzęsy, aż w końcu, równie ostrożnie, zdecydował się podejść bliżej i teraz to on, podobnie jak ona wcześniej, objął ją od tyłu, a ponieważ był wyższy, przyglądał się ponad jej głową, co robiła, oplatając jednocześnie jej drobne ciało ramionami.
    — Planujesz zwalić dzisiaj z nóg swoją urodą każdego, kto na ciebie spojrzy? — zapytał ze szczerym zainteresowaniem w głosie.

    OdpowiedzUsuń
  40. — Okej, to potem się przewrócę na łóżko — postanowił Lee, śmiejąc się z własnego żartu, chociaż to był kolejny przykład sytuacji, w której Betsy kompletnie pomijała i zbywała wręcz fakt, że była naprawdę szalenie atrakcyjną kobietą.
    I oczywiście, że Lee widział w niej dużo więcej niż śliczną buzię i ładne ciało, bo nie zakochałby się w kimś, z kim nie potrafiłby się dogadać i kto zwyczajnie by go nie rozumiał, z kim zwyczajnie nie widział dla siebie żadnej przyszłości, a z nią doskonale widoczne było dla niego absolutnie wszystko. Tak samo jak ten uśmiech, który pojawił się na jej twarzy.
    Na młodziutkiej wciąż twarzy, bo światło w tej łazience było dobre do makijażu, ale Lee, obserwując w lustrze odbicie zarówno swoje, jak i Betsy, miał wrażenie, że różnica wieku nagle się między nimi udywatniła. I czasem zastanawiał się, jak inni ludzie to widzą — coś, co ani jemu, ani Betsy nie przeszkadzało na tyle, by kwestionować słuszność ich związku, ale jednocześnie coś, co na pewno rzucało się w oczy. Bo on po prostu wyglądał na sporo starszego, a po Betsy było widać jak na dłoni, że jest znacznie młodsza. Czy w tych czasach mogło to wciąż wzbudzać społeczne zniesmaczenie? W Mariesville jasne, że niektórzy to komentowali, ale to była lekko zapyziała dziura na końcu świata, więc obyczaje też stały pięćdziesiąt lat w tyle za resztą świata. W Atlancie nikt ich nie znał, każdy miał swoje wielkomiejskie, zabiegane życie. Ten weekend najprawdopodobniej będzie chwilą wytchnienia od specyficznego klimatu, który panował w ich małym miasteczku. I chyba oboje tego potrzebowali, bo nawet ten Lee, który zdążył przyzwyczaić się już do Mariesville i z oczywistych względów, tych obecnie zamkniętych w jego ramionach, nawet się z nim polubił, czasem miał wrażenie, że się tam dusi. Nie potrzebował w życiu fajerwerków, ale czasem jakaś niewielka odmiana potrafiła okazać się całkiem przyjemna.
    — Bardzo ładnie — zgodził się bez wahania Lee, a uśmiech, który wcześniej już wkradł się na jego usta, uwydatnił się, gdy Betsy odwróciła się w jego stronę.
    Przez myśl przeszło mu nawet, że skoro tak ładnie razem i osobno wyglądali, to musiała to być zasługa dobrych genów, a takie bezsprzecznie zajebiste i wyjątkowe geny należałoby wręcz przekazać dalej, ale taki komentarz byłby… No, co najmniej nie na miejscu. Bo mogłoby to zabrzmieć, jakby staremu dziadowi zachciało się młodszej dziewczyny, żeby wrobić ją w dziecko, a Lee kompletnie nie myślał o tym w ten sposób. Po prostu zdecydowanie byliby w stanie zrobić naprawdę ładne dziecko. To był fakt.
    Faktem było też obecnie to, że dłonie Lee przeniosły się na biodra Betsy, a jego usta przylgnęły do jej ust i mogła się odsuwać, mogła sobie stawać na własnych nogach, mogła robić, co tylko się jej podobało, ale jak się całować, no to jednak jedynie tak porządnie. Prawdę mówiąc to w ostatnim czasie oboje byli na tyle zabiegani, że nawet na czułości tego czasu trochę brakowało. Czasem wręcz mijali się w drzwiach ze względu na pracę czy inne zobowiązania i wiadomo, że to nie zmieniało tego, co do siebie czuli, a jednak... Łatwo było się stęsknić. I sposób, w jaki Lee całował teraz Betsy, mimo że ona planowała się odsunąć, doskonale o tej tęsknocie świadczył. O kolacji, rzecz jasna, nie zapominał — wciąż była w planach, ale no jeszcze chwileczkę.


    OdpowiedzUsuń
  41. Spokojnie. Temat robienia dzieci to również nie było coś, co krążyło po głowie Lee. Poza tym, przerobił kilka lat małżeństwa, wcześniej też regularnie plątał się w najróżniejsze związki i z żadnego z nich nie mu żadne potomstwo, więc Betsy nie miała się czego obawiać. To całe przekazywanie genów przeszło mu przez myśl szalenie wręcz szybko i właściwie tylko dlatego, że, no… Naprawdę ładnie razem wyglądali. Betsy, choć ewidentnie swojej urody nieświadoma, była piękną kobietą, a Lee może i był starym dziadem, ale na pewno nie brzydkim starym dziadem — to musiał sam przed sobą przyznać. Było mu dobrze z tym, co miał — z Betsy i z Cissy. Brał też pod uwagę fakt, że choć ostatnimi czasy ogarniał życie całkiem nieźle, to bywało w przeszłości, że nie potrafił porządnie zadbać o samego siebie, a co dopiero, gdyby musiał porządnie zająć się jeszcze kimś innym. Jasne, że coś naprawdę wiele zaufania pokładał w tych tabletkach, które brała Betsy, ale… Jeśli przez tyle lat nie zaliczył żadnej wpadki, a przecież też niekoniecznie uważał, to czemu nagle miałoby się coś w tej kwestii zmienić? Nabrał już przekonania, że zwyczajnie nie było mu to pisane i w tym przekonaniu sobie żył, planując wspólną przyszłość z Betsy. I było mu naprawdę bardzo dobrze z tym, co mieli. Niczego mu nie brakowało.
    No, może tylko rzeczywiście trochę się za nią stęsknił, bo te ostatnie tygodnie naprawdę okazały się dość zakręcone. Remont, praca, wszystkie te dodatkowe zajęcia, których łapał się Lee, żeby jakoś wyrobić się z kasą. Gdy wrócą, będzie ich jeszcze czekała ta wycieczka do Oklahomy, której w ogóle nie chciał odbywać, ale nie czuł, by miał inne wyjście. To wszystko powoli zaczynało go trochę przytłaczać i naprawdę cieszył się, że miał w tym wszystkim Betsy, bo może nie była w stanie odwalić tych wszystkich obowiązków za niego, ale i tak wystarczyło, że opowiedziała mu przy kolacji kilka nie do końca śmiesznych żartów albo przytuliła się do niego przez sen zaraz po tym, jak o odrobinę nieludzkiej godzinie położył się w końcu do łóżka, i wszystko to stawało się natychmiast jakieś takie bardziej… znośne.
    — Wykonalne — mruknął teraz, odrobinę niechętnie odsuwając się od ust Betsy, ale przecież też nie mógł być na nią taki bezwstydnie napalony (choć ten prosty komplet czarnej bielizny skutecznie mu to utrudniał), gdy przed chwilą sam namawiał ją, by jednak nie rezygnowali z zaplanowanej kolacji. — Ale nie chcę być upierdliwym starym dziadem — zaśmiał się jeszcze i zabrał własne ręce do siebie, choć pokusił się jeszcze, by całkowicie niewinnie klepnąć Betsy w pośladek i tym samym pogonić ją, by poszła się ubierać.
    Z tego co pamiętał, kolację rezerwowała dla nich na konkretną godzinę i ta godzina zbliżała się już wielkimi krokami, głównie dlatego, że w tej Atlancie żadne z nich jakoś nie czuło zbytniego pośpiechu. I dobrze, bo w Mariesville oboje żyli ostatnio na dość wysokich obrotach, i tyczyło się to również Betsy, która niezłomnie rozwoziła listy po całym miasteczku, ale Lee czasem miał ochotę zapytać, czy nie miała już tego dość. Bo wyglądała, jakby miała, jednak naiwnie liczył, że może sama zacznie pewnego dnia ten temat.
    — Gotowa? — zapytał, wychodząc za nią z łazienki, w której jeszcze przez minutę próbował upewnić się, że ma żadnych siwych włosów, bo wtedy to, przy takiej młodej lasce, byłaby już prawdziwa tragedia. On był gotowy, nawet buty już miał.


    OdpowiedzUsuń
  42. Betsy o tym nie wiedziała, ale jednocześnie na pewno mogła się domyśleć, że Lee, ten Lee, który od Mariesville trzymał się jeszcze z daleka, pamiętając je jedynie jako zapyziałe jabłkowe zagłębie, do którego z jakiegoś powodu przeniosła się jego ciotka, był niezłym bałaganem. I to wcale nie tak, że on w jakiś pojebany sposób lubił, gdy jego życiu panował pierwszorzędny syf — po prostu przez bardzo długi czas niczego innego nie znał, więc postanowił się przed tym bronić, adaptując się do tego, co działo się wokół niego. Do tego, że brakowało mu własnego miejsca na świecie, że poniewierało go paskudne uzależnienie, w które wpadł, bo sobie najzwyczajniej w świecie nie radził, że był w stanie wplątać się w związek z każdą kobietą, która okazała mu choć trochę zainteresowania, bo z dzieciństwa wyniósł całą kupę problemów, które zaszczepiła w nim swoim nienawistno-obojętno-niedostępnym traktowaniem matka.
    Będąc z nim, Betsy nie pakowała się więc w coś prostego, a nieprzyjemny smak tego mogła poczuć, gdy Lee wybrał się samotnie do Oklahomy i tak naprawdę niewiele brakło, a zapomniałby, że miał po co, gdzie i do kogo stamtąd wracać. Trzymał to nad samym sobą, nad nimi zupełnie, jakby próbował ją do siebie zniechęcić, a przecież nie o to chodziło. Chciał po prostu, żeby Betsy nigdy nie czuła, że wykorzystał tę różnicę wieku, jej ewidentną słabość do starych dziadów, to, jak szybko przypadli sobie nawzajem do gustu i jak gwałtownie zaczęli ten związek. Żeby nie doszła za jakiś czas, za kilka miesięcy, za rok, dwa do wniosku, że zmarnowała z kim sporo czasu, bo obiecywał jej więcej, niż był w stanie zagwarantować.
    Pracował na jej zaufanie. Pracował na to, żeby czuła się przy nim bezpiecznie, żeby w nich wierzyła, żeby nie wątpiła w to, jaki był w niej skończenie zakochany. Tylko czasem zastanawiał się, czy to wystarczy. Tak po prostu.
    Usiadł jednak teraz, bez nadmiernych zmartwień, w nogach tego ogromnego łóżka, które wciąż czekało, aż je przetestują, i patrzył, jak Betsy wybiera strój na dzisiejszą kolację. Pamiętał, że na jutro ma zaplanowanego coś wyjątkowo szałowego, aczkolwiek trudno było mu domyśleć się, co to będzie, skoro już ta sukienka, którą narzuciła dzisiaj, wydała mu się całkiem szałowa. Już na nią patrzył z podziwem, a kiedy dorzuciła do tego buty na wysokim słupku, spojrzał na nią, jakby zastanawiał się, czy to na pewno jego Betsy, a nie jakaś podstawiona. Zaskoczenie było jak najbardziej przyjemne, choć Lee nigdy nie zgłaszał ani nie zamierzał zgłaszać żadnych zastrzeżeń wobec dżinsów, bluz i sneakearsów, które zwykle wybierała. Podobała mu się absolutnie we wszystkim, a bez niczego to już tak szczególnie.
    — Pięknie wyglądasz — skomentował więc tylko, uśmiechając się, gdy Betsy była już ubrana wyperfumowana, i nawet torebkę dobrała do stroju. — Już niedługo coś na to poradzimy — zapowiedział, bo przecież szli na kolację, i wyciągnął w stronę Betsy dłoń, by mogła za nią złapać.
    Trochę zastanawiał się, jak te wysokie obcasy poradzą sobie z drogą do restauracji, ale ponieważ mieli zapas czasu, to nie musieli się wcale spieszyć. Z hotelu wychodzili niespiesznie i Betsy mogła zauważyć, że Lee przez cały czas uśmiechał się, ani trochę tego nie ukrywając. Ona była, oczywiście, powodem tego uśmiechu.


    OdpowiedzUsuń
  43. Restauracja, którą wybrała Betsy nie przypominała miejsca, w którym Lee sądził, że kiedykolwiek postawi nogę. Było elegancko i poważnie, cholernie elegancko. I ciemno. W The Rusty Nail też bywało dosyć ciemno, jeśli akurat padła żarówka i nikomu nie chciało się jej wymienić, ale ogółem klimat, który tam panował pasował do miejsca, którym miało być — ot, taką spelunką o delikatnie podniesionym standardzie, który Lee próbował podnieść dobrym jedzeniem, żeby po miasteczku nie krążyła opinia, że tam to można się tylko napić, wszcząć bójkę i pograć w bilarda, jeśli akurat nikt nie zarzygał stołu, bo przecież i to się zdarzało. Bile i kije też regularnie ginęły, choć z reguły dało się je odnaleźć w pod stołami, w łazienkach lub w okolicznych krzakach, a tutaj… Tutaj to pewnie ludzie kradli co najwyżej te małe, ozdobne i niesamowicie urocze w swoim rozmiarze łyżeczki albo niesamowicie ładne w swej prostocie szklanki, w których teraz zaserwowano wodę. Mineralną. Z delikatnymi bąbelkami. Nie tę parszywą kranówę, która leciała w The Rusty Nail.
    Lee uważał, że odkąd przyjechali z Betsy do Atlanty i zameldowali się w hotelu, urządził jej wystarczający pokaz tego, jak skrajnie niepewny siebie potrafił być w nowych sytuacjach. Gdy czegoś nie wiedział, nie znał, nie miał z tym wcześniej styczności, zaskakująco wręcz szybko zamieniał się w istny kłębek nerwów, ale teraz starał się nad sobą panować. Rozluźnić. I nie rozglądać za bardzo po otoczeniu, żeby aż tak łatwo nie było się domyślić, że ani trochę nie znał się na takich miejscach.
    Nie miał się przecież co nakręcać — Betsy miała dobry humor, on też. Wydawało mu się, nie miał pewności, ale tak jakoś… widział, że czuła się tu inaczej niż w Mariesville. Że może i kochała to miasteczko i była do niego przywiązana, i wcale nie uważała go za skończone zadupie, i chciała tam zostać, mieszkając razem z Lee, ale jakaś jej część, ta, która liznęła wielkiego świata na studiach, trochę za nim czasem tęskniła. I nie było w tym nic złego, wręcz przeciwnie — to było kompletnie zrozumiałe i Lee aż zagapił się przy tym stoliku, jeszcze w obecności kelnera, na Betsy i uśmiechnął się zupełnie odruchowo. Fajnie, że tu byli. Że byli tu razem.
    — Ani trochę — przyznał i właściwie dopiero teraz wśród tych wszystkich wrażeń dotarło do niego, że w tle gra muzyka. Jazzowa. Cholera jasna, co za miejsce. — Ale nie umiem gotować wystarczająco dobrze na takie miejsca, więc dobrze, że w Mariesville ich nie ma — uznał, nie szukając tutaj okazji do wyciągnięcia z Betsy zachwytów nad jego umiejętnościami, a po prostu stwierdzając fakt.
    Z tego co rozumiał, niczego tu nie zamawiali, bo menu degustacyjne było już z góry ustalone i Betsy wszystko pod tym względem ogarnęła, ale podejrzewał, że połowy z tego, co dzisiaj zjedzą, nawet nie będzie potrafił nazwać. I nie czuł się z tym faktem źle, to po prostu nie były jego progi.
    — Tęsknisz za tym czasem? — wypalił nagle, opierając się odrobinę wygodniej na swoim krześle. Jedną rękę trzymał wyciągniętą i obracał w niej niewysoką szklankę z wodą, przyglądając się, jak odbija światło. Trafili na przyjemny, odosobniony kącik, który sprzyjał najróżniejszym pytaniom. — No wiesz… Za miastem, za czymś więcej, niż tylko Mariesville? — doprecyzował jeszcze, a potem podniósł wzrok z powrotem na twarz Betsy.


    OdpowiedzUsuń
  44. Widok menu, które nagle spoczęły na stoliku, odrobinę zaskoczył Lee, ale nie musiał dziwić się zbyt długo, skoro Betsy zaraz pospieszyła z wyjaśnieniami.
    — Lubisz mnie zaskakiwać, co nie? — zapytał, uśmiechając się i, z braku innej opcji, zaczął przeglądać kartę dań.
    Ta niespodzianka nie stanowiła dla niego problemu, bo Lee też nie posiadał problematycznej natury. Dostosowywał się do tego, co działo się wokół i dzisiaj też starał się wyjątkowo ze względu na Betsy. To znaczy, on zawsze się przy niej starał, jednak zależało mu, żeby ten weekend był po prostu jej. Uważał, że na to zasługiwała i w ogóle cieszył go sam fakt, że robili coś, co było tak związane z jej zainteresowaniami. Była młodą, pełną pasji kobietą. Iskierką. Lee czuł, że jego obowiązkiem wręcz było podtrzymywanie w niej tej iskry.
    Próbował skupić się na menu, jednak pytanie, które właściwie w całkowicie niezobowiązujący sposób zadał przed chwilą, spotkało się z odpowiedzią, która sprawiła, że kartę dań przymknął, a wzrok przeniósł na Betsy, obserwując ją przez kilka sekund uważnie.
    — Głupiutką kłamczuchą? — powtórzył cichym i spokojnym głosem, jednak na końcu tych słów wybrzmiało ewidentnie zdziwienie, które również pokazało się w jego lekko zmarszczonych brwiach. Był starym dziadem, więc powinien uważać na zmarszczki, ale rzadko o tym myślał. — Co masz na myśli? — powiedział jeszcze, ewidentnie oczekując, że Betsy rozwinie myśl.
    Nie chciał jej nagabywać, ale… Oczekiwał szczerości. Sam oferował w tym związku szczerość, nie okłamywał jej, nie kręcił. I nie chciał teraz, bardzo nie chciał, usłyszeć jakiegoś krótkiego nieważne czy spotkać się ze zmianą tematu.
    Trochę już wiedział na temat tego konfliktu, w który Betsy wpadła w Mariesville z miejscowymi plotkarami, jednak musiał przyznać, że jeszcze czasem odrobinę się w tym gubił. Nie do końca rozumiał więc, czemu miałaby nosić łatkę kłamczuchy, bo kogo niby okłamała? Te stare baby? Niby w jaki sposób? Nie kleiło mu się w tym momencie to, co Betsy powiedziała, a właściwie rzuciła tym dość niefrasobliwie, jakby nie spodziewając się, że Lee zareaguje i podejmie temat. Może nie powinien, może lepiej byłoby, gdyby odpuścił, ale nie chciał odpuszczać. Nie był nachalny, agresywny, ani bojowo nastawiony. Był tak spokojny, jak zwykle spokojny był przy niej. Ale czekał na odpowiedź.
    Kelner nie wyczuł jednak dobrego momentu, bo pojawił się ponownie w momencie, w którym Lee ledwo zdążył rzucić wzrokiem na menu, a Betsy udawała namiętnie skupioną na swoim. Zamówił więc, bez większego pomyślunku, cielęcinę ossobuco, bo znał to danie i nazwa rzuciła mu się w oczy. Potem zamówienie złożyła też Betsy, kelner zniknął, ale karty dań zostawił, gdyby mieli ochotę na deser i Lee wciąż spodziewał się poznać kontekst, który stał za słowami jego dziewczyny.


    OdpowiedzUsuń
  45. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  46. Betsy niewątpliwie miała ogromny dar do zaskakiwania Lee, który teraz, wysłuchawszy jej cierpliwie i bez przerywania, pozwolił sobie jedynie na ciche westchnienie. Zbierał myśli, bo tego, co mu właśnie powiedziała, wbrew pozorom było całkiem sporo, choć nie mógł nagle zacząć twierdzić, że nigdy wcześniej i w żaden sposób go na to nie przygotowała. Znali się zdecydowanie odrobinę słabiej, niż pary, które były ze sobą latami, bo najzwyczajniej w świecie brakło im czasu, żeby wszystkiego się o sobie dowiedzieć, ale z drugiej strony niektórzy ludzie byli ze sobą przez całe życie i wciąż niewiele wiedzieli. Betsy rzucała wcześniej jakimiś drobnymi wskazówkami, które mogły naprowadzić Lee na to, że nie była jakoś szczególnie dumna ze swojej, nie tak znowu dalekiej, przeszłości, jednak nie spodziewał się, że… Że wciąż była w tym wszystkim dla siebie aż tak krytyczna. Zupełnie, jakby to ona i tylko ona mogła być czarnym charakterem w każdej historii ze swojego życia, w której przecież brali udział też inni ludzie.
    — No… to chyba jesteśmy warci siebie, bo ja regularnie wylatywałem ze szkół, uciekałem z domów grupowych aż dali sobie siana i przestali mnie szukać, piłem i jakimś tylko chyba cudem nie ćpałem — powiedział teraz, tonem tak spokojnym i rzeczowym, jakby to wcale nie była historia jego, bądź co bądź, skomplikowanej i naznaczonej różnymi tragediami młodości, a jedynie taka ciekawostka, której celem było podniesienie Betsy na duchu.
    Lee uśmiechnął się, nienachalnie i ciepło, a potem wyciągnął dłoń i oparł ją na spoczywającej na stoliku dłoni Betsy, która była standardowo zimna, choć jej zaczerwienione policzki zdecydowanie musiały pozostawać teraz gorące.
    — Nie bądź dla siebie taka surowa. Nie musisz wpędzać się w poczucie winy za to, jaka byłaś, ale już nie jesteś — przypomniał jej, nie chcąc brzmieć, jakby ją pouczał.
    On po prostu tego dla niej chciał — żeby odsunęła się od tego, jak niesamowicie krytycznie potrafiła oceniać własne poczynania. I choć zdecydowanie kłamanie, kombinowanie, wkręcanie innych w kłopoty i robienie z siebie niewiniątka nie zasługiwało na pochwały, to nie było również czymś, z czego powinna aż tak mocno i natrętnie się rozliczać. Lee jej takiej nie znał — on znał serdeczną, kochającą Betsy, taką iskierkę, która czasem rzeczywiście wpadała w gorszy nastrój i zdarzało jej się zrobić coś, czego potem nie potrafił zbytnio zrozumieć, ale nic z tego nie skreślało jej w jego oczach.
    — Ale, kurwa, jebać tego gnoja — rzucił, cofając jednak swoją dłoń, żeby złapać za szklankę z wodą, której napił się, chcąc zatkać sobie usta, żeby nie powiedzieć czegoś więcej, bo i tak wyraził się już w szalenie nieelegancki sposób. — Jebać go prądem, serio — dodał jeszcze konspiracyjnym wręcz szeptem, nie potrafiąc się powstrzymać.
    Lee wiedział, że nie było w takim zachowaniu nic męskiego czy dojrzałego, ale chuj temu całemu Gabrielowi w dupę. Nóż mu się w kieszeni otwierał, gdy o nim słyszał i nawet teraz widział, jak samo wspomnienie tego człowieka przybijało Betsy, a jednocześnie nie potrafił pozbyć się natrętnej jak upierdliwa mucha myśli, jak on sam się do niego porównywał. Bo że nie był wykorzystującym młodsze od siebie kobiety chamem, to raczej jasne, ale… No kurwa, Betsy coś musiała w tym człowieku widzieć i Lee niekoniecznie chciał wiedzieć co, bo może i chorobliwym zazdrośnikiem nigdy nie był, ale jednak zdarzało mu się poczuć to znajome ukłucie.


    OdpowiedzUsuń

  47. — Jesteś absolutnie najwspanialsza — przyznał natychmiast Lee, lekko rozbawiony faktem, że to było pierwsze, co wyłapała z jego słów Betsy.
    Była niewątpliwie cudowna i właściwie to nie mogła mieć o tym pojęcia, bo Lee nie roztkliwiał się przed nią nad swoją przeszłością, dopóki coś konkretnego, jak jakieś pytanie czy wydarzenie, go ku temu nie pchnęło, ale Betsy była też całkowicie inna od kobiet, do których ciągnęło go do tej pory. Już pominąwszy fakt, że była od niego znacznie młodsza, a zwykle celował raczej tylko i wyłącznie w swoją grupę wiekową. Miał jednak w zwyczaju szukać partnerek, które zwyczajnie były bardziej dojrzałe emocjonalnie i ogarnięte życiowo od niego — mógł wtedy zakotwiczyć się w tym, jak dobrze sobie radziły i też sobie radził, utrzymując na ich sile swoją siłę, choć u niego to wszystko trwało do pewnego momentu, zwykle tego, w którym przeszłość, przed którą uciekał, ponownie go dopadała i ciągnęła w dół na tyle mocno, że, nie mając siły z tym walczyć, po prostu się poddawał. Poddawał, a potem zaczynał walczyć od nowa, przeżywał zawód za zawodem, zawodząc też przy okazji wszystkich wokół i tak to się toczyło.
    Z Betsy było inaczej, ona była inna, ale ponieważ Lee nie był dumny z tego wszystkiego, w co pakował się zanim skończył, z braku innej opcji, w Mariesville, nie chciał jej o tym mówić. I nie zamierzał też krytycznie oceniać tego, jaką niedojrzałą gówniarą mogła być jeszcze kilka lat temu. I wciąż uważał, że przesadzała, ale jednocześnie coś podpowiadało mu, że skoro mu o tym mówiła, to najwyraźniej potrzebowała to z siebie zrzucić. Musiało ją to w pewnym stopniu dręczyć i to uczucie, w którym nie było nic przyjemnego, Lee również znał.
    Ale to nie była kwestia tolerancji. Lee nie tolerował Betsy, bo nie była jakimś problemem, z którym musiał się mierzyć. Akceptował ją z wszystkimi jej wadami i niedociągnięciami, i w tym wszystkim również niewątpliwie się zakochał, nawet jeśli wciąż była w stanie w pewnych kwestiach go zaskoczyć. Znali się zbyt krótko, by wiedzieć o sobie cokolwiek więcej i, w ramach naturalnych konsekwencji własnych decyzji, mieli jeszcze wiele do nauczenia się o sobie nawzajem.
    Lee uśmiechnął się więc jeszcze, gdy Betsy zgodziła się z jego niewybrednymi opiniami na temat mężczyzny, o którego istnieniu najlepiej pewnie byłoby dla niej zapomnieć, ale że nie zapomni nigdy, to już raczej nie ulegało wątpliwości. Tego się zwyczajnie nie zapomina. Jadł z tą myślą gdzieś z tyłu głowy, ale szybko wywędrowała ona na sam przód i był gdzieś w połowie swojego dania, gdy dotarło do niego, że dał się temu pochłonąć do tego stopnia, że zapomniał o tym, że byli tu z Betsy razem. We dwoje. Gdyby nie Betsy, w całym tym zamyśleniu byłby nawet w stanie przytaknąć kelnerowi, który wcześniej proponował im wino.
    — Czytałem trochę o tej jutrzejszej wystawie — odezwał się więc nagle, podejmując całkiem nowy temat, żeby ten poprzedni wygonić z głowy i swojej, i Betsy. — Myślałem, że to jakaś taka mała wystawa, a to podobno wydarzenie, którego nie można przegapić, jeśli ktoś interesuje się sztuką — zauważył, praktycznie cytując to, co przeczytał na stronie internetowej.
    Liczył po cichu, że Betsy wyjaśni mu, na co konkretnie powinien zwracać tam jutro uwagę i o co to całe halo.


    OdpowiedzUsuń
  48. Lee był, wbrew pozorom, bardzo otwarty na wszelkiego rodzaju rozmowy. Nawet te dotyczące jego byłych partnerek, bo o ile dla niego to była po prostu przeszłość, to jednak zdawał sobie sprawę, że wśród par, które dzieli znacząca różnica wieku — jak właśnie w ich przypadku — często występował ten bolesny brak balansu, w którym ten, kto miał na koncie więcej przeżytych lat, miał też więcej do ukrycia. A Lee nie miał przed Betsy nic do ukrycia. Najgorsze w sumie już wiedziała, no, może poza tym fragmentem, gdzie uzależnienie, do którego nie do końca z własnej woli przyznał się po ledwie miesiącu znajomości, sprawiło, że próbował wymeldować się z tego świata, ale… No, tak poza tym to chciał rozmawiać. Z Betsy. O wszystkim. Uważał, że powinni, bo to pomogłoby jej choćby nie nakręcać się myśleniem o tym, jaka mogła być jego była żona i nie obawiać się, że mógłby jeszcze ją kochać. Nie kochał, nie był na tyle naiwny i ruszył już do przodu, chociaż tak naprawdę to on tego rozwodu nigdy nie chciał. Ale czy dawanie sobie trzystu drugich szans miałoby jakikolwiek sens?
    Wszystko to sprowadzało się więc do tego, że Lee czekał na pytania. Nie chciał sam z siebie zrzucać na Betsy swoją przyszłością, więc nie zaczynał, no chyba, że jakieś wydarzenie czy konkretna sytuacja, konkretne wspomnienie go ku temu popchnęło.
    Teraz jednak mówiła Betsy i Lee widział w jej uśmiechniętej twarzy oraz błyszczących oczach, że dobrze trafił z tym pytaniem. Zależało mu, żeby widziała, że jej zainteresowania go obchodzą i interesują, nawet jeśli miał o nich tak ograniczone pojęcie. Zrobił więc co w jego mocy, by jakkolwiek się przygotować, ale wiadomo, że suche fakty przeczytane w internecie nie będą lepsze od tego, co mogła opowiedzieć mu zanurzona w temat Betsy. Słuchał więc z przyjemnością, zostawiając na chwilę swoje jedzenie w spokoju. Monitorował ukradkiem również stan talerza Betsy, który z jakiegoś powodu nieszczególnie się zmniejszał, co lekko go zmartwiło, bo sądził, że będzie czuła się na tym weekendowym wypadzie na tyle dobrze, że jedzenie nie będzie problemem.
    Martwiło go to, jak w hotelu potrafiła przyznać, że jest głodna, a godzinę później coś niemrawo grzebała w talerzu.
    — To znaczy, że oprócz tych obrazów, jutro będzie tam też ich autor? — zapytał teraz ze szczerym zdziwieniem, bo z jakiegoś dziwnego powodu myślał, że te wystawy odbywają się tak, że obrazy czy inne rzeźby jadą w świat, a ich autor robi w tym czasie co chce.
    Może to było z jego strony strasznie głupie, może okrutnie się właśnie przed Betsy zbłaźnił, ale z drugiej strony… Skąd miał to wiedzieć? Wystawy w galeriach sztuki były czymś, co widywał właściwie tylko na filmach. Nie miał pojęcia, jak to wygląda w praktyce.
    — Bardzo smaczne — odpowiedział jeszcze na pytanie o jedzenie. Postanowił spróbować czegoś, czego nie przygotowałby sam, bo w domu raczej nie gotował takich wyszukanych dań, a w The Rusty Nail zwyczajnie nie było dla nich miejsca, ale nie żałował. Szef kuchni zdecydowanie potrafił tu gotować. — A ty… może chcesz zamówić coś innego? — zasugerował delikatnie, naprawdę poważnie zaniepokojony tym, jak Betsy ledwie dziubała zawartość swojego talerza.


    OdpowiedzUsuń