11.09.2024

[KP] Betsy Murray

*** karta nie zawiera treści nieodpowiednich dla czytelników poniżej szesnastego roku życia. 
 To, co poniżej niej, czytacie na własną odpowiedzialność ***

And we make the limit, now you see so easy it was nice to know
Gotta make a living, under and over around
 
 
 
 


 
 
Betsy jest najmłodszym dzieckiem Bernarda Murraya, emerytowanego listonosza, starszego brata Harolda Murraya, który ponad trzydzieści lat temu zrezygnował ze stanowiska prezesa w rodzinnej firmie, i Bethany - emerytowanej nauczycielki plastyki w szkole podstawowej. Elizabeth ma dwóch starszych braci - Scotta i Charliego.
Odkąd nauczyła się pisać, prowadzi pamiętnik, któremu nadała imię: Murphy, przez co wzbudziła w rodzicach niepokój związany z tym, że ma wyimaginowanego przyjaciela i zabrali ją na kilka sesji do psychiatry. Aktualnie terapeutyczną rolę w jej życiu odgrywa trzyletnia Cissy, której towarzyszą trzy koty: Talia, Klio i Zefir.
Pamiętnik miał być inspiracją dla książki, którą planowała wydać, ale uznała, że słaba z niej główna bohaterka i skupiła się na rysowaniu, malowaniu i innych robótkach ręcznych, a jej dziergane szaliki i czapki robią furorę wśród mieszkańców.
Betsy pracuje jako listonoszka już od czterech lat, wcześniej pracowała na pobliskiej stacji paliw, gdzie chętnie sprzedawała papierosy i piwa nieletnim. Po godzinach pracy, dwa razy w tygodniu prowadzi regularny kurs rysunku wraz ze swoją matką. Prowadzą dwie grupy - początkującą i zaawansowaną.
Można ją złapać wszędzie, nawet w barze, gdzie chętnie popija przeklęty cydr.

Elizabeth Harper Murray, 30.09.1997 roznosicielka listów i plotek rodowita mieszkanka


Drogi Murphy...



lisfarbowany@gmail.com. W tytule: The Riffles - Under and Over.
Drogi Murphy jest klikalne i prowadzi do dalszej treści. Poprzednie karty: I, II

22 komentarze:

  1. To prawda. Lee, który na początku wmawiał samemu sobie, że wcale nie zamierza karać Betsy, czy to milczeniem, czy brakiem czułości, właśnie to robił, bo w ciągu ostatniej godziny zdążył w sobie skutecznie wypielęgnować głęboko dręczące go teraz poczucie, że kobieta, którą kochał i której ufał, nie ufa jemu. Bo jak inaczej miał wytłumaczyć fakt, że uwierzyła w plotki, zanim usłyszała cokolwiek prosto z jego ust? Zaczynając rozmowę, była już nastawiona, by wyrzucić mu, że inni ludzie coś gadali, a ona niczego nie wiedziała i w ogóle to jak mógł jej coś takiego zrobić.
    Najgorsze było w tym wszystkim to, że niczego jej nie zrobił i… w pewnym sensie czuł się, jakby znowu przerabiał swój poprzedni związek, który wiecznie się sypał, a jego stan pogarszał się, im częściej wyrzucał z sobie z byłą już żoną właśnie takie bezpodstawne wnioski, które wysnuwali wobec siebie nie rozmawiając ze sobą, ale bacznie się nawzajem obserwując.
    Miał do tego ogromny uraz i pewnie również z tego powodu aż tak ostro zareagował na słowa i zachowanie Betsy, nie potrafiąc jej teraz ani odpuścić, ani zapomnieć, ani nawet szybko wybaczyć. Oboje wiedzieli, że będzie to dla niej ogromna wręcz nauczka na przyszłość, ale czy Lee chciał być dla niej właśnie takim partnerem? Starszym, władczym, stawiającym jej warunki i dającym nauczki. No nie, nie tak to powinno wyglądać i nie do tego Lee dążył, ale emocje wzięły nad nim górę i ukrywał je teraz ze względu na jej rodziców.
    Wycieczka do McDonald’s może i należała do planu podróży, jednak Lee przystał na propozycje i decyzje państwa Murray. Wolałby, żeby Betsy zaczepiła swój telefon o uchwyt, który czekał przyczepiony do deski rozdzielczej, jednak domyślał się, że postanowiła samodzielnie dawać mu wskazówki, by pokonać jakoś tę barierę, którą między nimi ustawił.
    Jechali więc spokojnie, zgodnie z nawigacją, a Lee uśmiechnął się odruchowo, nawet mimo całej tej złości, gdy padło pytanie o to, jak się z Betsy poznali. Nie był to szeroki i radosny uśmiech, ale wciąż uśmiech.
    — Betsy wpadła do baru z listami, a że akurat byłem tam tylko ja, to zaczęliśmy rozmawiać na kuchni — zaczął, postanawiając przedstawić sytuację w sposób jak najbliższy prawdzie, ale jednak z wykluczeniem plotek o tym, że on był utrzymankiem miejscowej starszej pani, a przy okazji to sypiał również z Betsy. Wtedy to nie była jeszcze prawda. — Szybko odkryliśmy, że mamy to samo poczucie humoru i… No, mają państwo naprawdę piękną i czarującą córkę, trudno było mi nie zwrócić na to uwagi — dodał, dla lepszego efektu spoglądając teraz w stronę siedzącej obok Betsy, choć to spojrzenie musiało być bardzo krótkie, ponieważ wciąż niezmiennie kierował.
    Zgodnie z kolejnymi podpowiedziami Betsy, Lee skręcił w lewo. To, że słabo znał Atlantę nie oznaczało, że nie znał jej w ogóle, ale w części, po której jechali, nie był jeszcze nigdy wcześniej.

    I never thought you'd be able to look even more beautiful than ever before

    OdpowiedzUsuń
  2. Wbrew wszelkim pozorom, Lee domyślał się, że lodówka Betsy świeciła pustkami. W ostatnich tygodniach pilnowanie, by do pracy poszła z kanapkami albo gotowym lunchem, zapewnianie tego lunchu w The Rusty Nail, oraz zapraszanie jej na obiady należało do obowiązków, które z przyjemnością wziął na siebie. Lee lubił gotować dla innych, gdyby nie lubił, to nigdy nie poszedłby w zmienianie siedzenia w kuchni w swoją karierę, ale dla Betsy już tak jakoś wyjątkowo dobrze mu się gotowało. Czasem wychodził z siebie, by zaproponować jej coś, czego jeszcze nie jadła albo, jak dziecku, przemycał jej warzywa w sosie do spaghetti, bo doskonale wiedział, że gdyby mogła, żyłaby na makaronie z serem i kanapkach z masłem orzechowym.
    Nie zdążył jednak przypilnować, by coś w lodówce Murrayów znajdowało się w dzień przyjazdu rodziców Betsy i czuł się przez to, jakby nie dopełnił jakiegoś obowiązku, więc bez wahania zgodził się na ten McDonalds. Zresztą, czasem szejk, frytki i nuggetsy były wszystkim, czego człowiek potrzebował do szczęścia.
    No i Lee zakładał, że Betsy też coś zje, a przynajmniej postara się w siebie zmusić. I trochę też tego od niej oczekiwał, bo zależało mu, żeby jadła nawet, kiedy był na nią zły. W sumie to ta cała złość zdążyła mu już trochę przejść, teraz zostało głównie rozczarowanie, bo czy ona nie wiedziała, że chciał z nią rozmawiać? Czy niewystarczająco wiele razy powtórzył jej, że jeśli jest ciekawa, to może pytać go o wszystko, a on odpowie? No cóż. Najwyraźniej nie.
    Niezależnie od werdyktu, dzisiaj już rozmawiać o tym nie będą.
    — Z takim słoneczkiem jak Betsy nietrudno się dogadać — skomentował jeszcze Lee, choć słowa te odrobinę zaprzeczały temu, co wydarzyło się między nimi w drodze do Atlanty.
    Ale przecież nie będą opowiadać o swoich problemach w raju ludziom, przed którymi oboje chcieli, by Lee wypadł jak najlepiej. Betsy na pewno na tym zależało, Lee starał się jak mógł i gdy zatrzymali się na parkingu oraz wysiedli z samochodu, przełożył nawet ramię przez barki Betsy i przyciągnął ją odrobinę bliżej siebie w ten chłodny, deszczowy wieczór.
    Wraz z rodzicami Betsy nie byli jedynymi klientami restauracji, ale w środku nie panował wyjątkowo duży ruch. Mieli czas, żeby spokojnie coś zamówić, a ponieważ Betsy, pewnie pod wpływem spojrzenia Lee, które mówiło proszę, zjedz coś zdecydowała się tylko na waniliowego szejka, a on na kawę, bo, prawdę mówiąc, za tą kierownicą dopadało go już zmęczenie, to mniejsze zamówienie zostało wydane pierwsze. Lee zapłacił i znaleźli stolik idealny dla czterech osób w głębi sali.
    — Nie jest ci zimno? — zapytał jeszcze, gdy usiedli, bo Betsy wyglądała… ślicznie jak zwykle, ale trochę marnie. Oczywiście domyślał się, że to, że przestał się do niej odzywać wcale jej nie pomogło, a emocje związane z powrotem rodziców też dały się jej we znaki, i domyślał się też, że pewnie zaprzeczy, ale nie mógł nie zapytać.

    it's the kind of risk I'm willing to accept

    OdpowiedzUsuń
  3. Lee podejrzewał, że uwagi na temat dzielącej go z Betsy różnicy wieku jeszcze nadejdą, ale niekoniecznie on będzie ich odbiorcą. Jak dobrego wrażenia nie zrobiłby na Bernardzie i Bethany, na pewno wykorzystają jakiś moment sam na sam ze swoją córką, by delikatnie podpowiedzieć jej, żeby porządnie zastanowiła się, czy ktoś, kto jest tyle od niej starszy, po rozwodzie i z niełatwą przeszłością, na pewno jest dla niej odpowiednim wyborem. Scott na przykład na pewno nie omieszka wspomnieć przy pierwszej okazji, że nie był jedynym mężczyzną w życiu swojej młodszej siostry, który miewał problemy z odstawieniem butelki.
    Betsy była już zdecydowana, więc Lee mógł spokojnie zakładać, że tego typu sugestie raczej na nią nie wpłyną, aczkolwiek w połączeniu z tym bolesnym brakiem zaufania, o który teraz ją posądzał, mogły jednak odrobinę namieszać jej w głowie. Trochę go to martwiło, bo chociaż nie dręczyłby Betsy, gdyby zdecydowała się zakończyć ich związek, to znowu skończyłby ze złamanym sercem i bez nadziei na cokolwiek dobrego, co mogłoby jeszcze go spotkać. Nie chciał tego, ale jednocześnie wiedział, że siłą Betsy przy sobie nie utrzyma.
    I wiedział, że nie powinien karać jej za to, co zrobiła w drodze do Atlanty, że to nie było z jego strony uczciwe i że nawet jeśli chciałby jakoś się za to odgryźć, to nie musiał robić tego w ten sposób, ale był tylko człowiekiem. I Betsy swoimi słowami tak w niego uderzyła, że postanowił uderzyć również w nią, bo tak, to była straszna maniana z jej strony, a zmęczenie, zdaniem Lee, tego nie usprawiedliwiało, bo on też był zmęczony.
    Przesadziła, tak po prostu. I nie umiał jej tego tak od razu wybaczyć. Jutro, podejrzewał, będzie mu łatwiej. Właściwie on nie tyle się wściekał, co po prostu jej słowa go bolały i nie umiał tego przeskoczyć.
    Może i gęsty, chłodny napój nie był tym, czego najbardziej potrzebowała teraz Betsy, ale przynajmniej był czymś, co wyląduje w jej żołądku, więc Lee mógł pogodzić się tym, że poza shakem nie zdecydowała się na nic więcej. Był już zdecydowany, choć to wcale nie była łatwa decyzja, że tę noc spędzą jednak osobno. Podejrzewał, że Betsy to wyczuwa, ale nie mówił jej jeszcze tego wprost, bo zakrawałoby to o znęcanie się nad nią, a przecież nie taki miał cel.
    Właściwie to swoim zachowaniem próbował wyznaczyć granice — tego, co będzie tolerował i tego, na co pozwalać nie zamierzał. Było to, rzecz jasna, zachowanie godne prawdziwego starego dziada, jednak wszystko w nim krzyczało, że jeśli ustąpi, to przez impulsywność Betsy będą mieli takich sytuacji więcej. Sytuacji, gdzie pozwalała plotkom i własnym domysłom zagrać rolę substytutu szczerej rozmowy z nim.
    — Chodź. Oprzyj się — zachęcił jednak, wyciągając ramię, którym ponownie, podobnie jak w drodze przez parking, otoczył Betsy i pokazał jej, by wygodnie rozparła się na siedzeniu, jednocześnie zbliżając do niego i przytulając choć trochę do jego boku. Karał ją, wciąż ją karał tym, jaki mało na nią patrzył, jak niewiele się uśmiechał i jak nie chciało mu się z nią rozmawiać, ale nie zamierzał jej dręczyć. Wciąż była jego Betsy i obejmował ją tak, sącząc swoją kawę, podczas gdy ona w ustach trzymała słomkę od shake’a, gdy do stolika nareszcie dołączyli jej rodzice.

    I'm not brave, I'm just very much in love

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda. Lee odgrywał się na Betsy, ale nie potrafił przyjąć w tym scenariuszu roli tego złego, bo uważał, że nic złego nie zrobił. Rozmawiał z kimś, gdzieś, kiedyś. Nie pamiętał nawet z kim dokładnie, gdzie dokładnie ani właściwie kiedy. Wspomniał, nawet nie będąc teraz pewnym, jakich słów wtedy użył, że nie chce zostawać w Mariesville, a dom po ciotce najchętniej by sprzedał. Ale był pewien, że jeśli to wszystko powiedział, to musiał mieć konkretne powody, a były nimi najprawdopodobniej długi, które wciąż sumiennie spłacał oraz poczucie, że zjebał sobie i tak już zjebane życie, tylko tym razem miał prawie czterdzieści lat i ciężej będzie mu wygrzebać się z dołka niż wtedy, gdy miał tych lat dwadzieścia. Był samotny, nieszczęśliwy, dopiero co zaczął wychodzić z nałogu, który, wraz z rozwodem, stopniowo, ale skutecznie wepchnął go pod koła rozpędzonego samochodu.
    Nic więc dziwnego, że to, co zrobiła Betsy, w jaki sposób to zrobiła, tak mocno go dotknęło. Właściwie to do żywego, tylko nie dał tego po sobie poznać, przynajmniej nie od razu, ale stopniowo, z każdą upływającą minutą, wypływało z niego coraz więcej żalu. Czuł go nawet teraz, gdy znów obejmował Betsy ramieniem i słyszał, jak wciąga przez słomkę swojego shake’a.
    Kochał ją, ale go to bolało i nie potrafił zrobić tak, żeby od razu przestało. Tak samo jak to, co on odwalił w Oklahomie, nie przestało boleć jej w dwie godziny. I choć on zrobił coś nieporównywalnie gorszego, to jednocześnie miał ku temu, tak jakby, inne powody. Powodami Betsy były plotki. Jego z kolei kolejne rozczarowanie, kolejna osobista tragedia, następna porażka i poczucie, że wszystko, co robił dla swojego brata w ciągu kilku ostatnich lat, poszło na marne. Tego nawet nie dało się porównać.
    Spojrzał jednak z uwagą na Betsy, gdy usłyszał swoje imię, padające cicho z jej ust. Jego oczy pytały co tam?, ale nie zdążył tego powiedzieć, tak samo jak ona nie zdążyła niczego więcej dodać, bo przy stoliku pojawili się jej rodzice. Oni również zwrócili uwagę na to, że Betsy nie zdecydowała się na nim poza shake’em, a Lee, choć mógłby, to nie naciskał, by coś jadła. Nigdy właściwie na to nie naciskał, nie wierzył, żeby zmuszanie jej do jedzenia w czymkolwiek pomogło. Dużo bardziej wolał to jedzenie po prostu przygotowywać i oferować, i przekonał się już, że dużo lepiej to na nią działało.
    — Zapraszam — odpowiedział praktycznie bez zastanowienia Bernardowi, gdy ten zasugerował, że on i Bethany wybiorą się wraz z Betsy na sobotni obiad (albo i kolację) w The Rusty Nail. — Pewnie nie dam razy z wami usiąść, bo w weekendy zawsze jest młyn, ale coś dobrego na pewno będzie czekać. — wyjaśnił. — Aczkolwiek Betsy już parę razy ze mną gotowała i idzie jej to naprawdę świetnie — dodał, słysząc to oburzone siorbnięcie i, całkiem odruchowo, nie na popis czułości przed jej rodzicami i nie z premedytacją, przesunął dłonią po włosach Betsy, a potem spojrzał na nią i uśmiechnął się. Zupę pomidorową przygotowywała świetną, to mógł zagwarantować.

    maybe even more

    OdpowiedzUsuń

  5. Całkiem szczerze, Lee w tym momencie wolał, żeby rodzina Murrayów najzwyczajniej w świecie nie pojawiała się następnego dnia w The Rusty Nail, bo podejrzewał, że złość na Betsy jeszcze mu nie przejdzie. Na pewno będzie dużo mniejsza, zresztą, on w sumie nawet nie potrafił tak prawdziwie i z wielką siłą się na nią gniewać, ale pierwszy właściwie raz, odkąd się poznali, czuł, że powinni od siebie odpocząć. Dać sobie przestrzeń, nawet ten jeden dzień, który spędzą osobno, co mogło wydawać się całkiem proste — wystarczy, że nie będą się do siebie odzywać ani wchodzić sobie w drogę — ale w Mariesville właśnie wcale takie nie było, bo Bernard Murray uznał The Rusty Nail za dobre miejsce na sobotni obiad, a Lee trudno było temu zaprzeczyć.
    A zresztą, niech przychodzą, jeśli chcą. I tak, zgodnie z tym, co mówił, prawdopodobnie nie będzie w stanie wychylić poza kuchnię nosa. Zresztą, nie dla niego mieli się tam pojawić, a dla jedzenia. Po co on to tak analizował.
    Gdy wyszli z restauracji i podjęli ponownie drogą powrotną, Lee odetchnął z niejaką ulgą. Jasne, że ani przez sekundę nie żałował, że zdecydował się pomóc Betsy, ale poza zmęczeniem zaczynał też czuć, że wszystko go już bolało, od pleców przez ręce i nogi, a to głównie za sprawą całego dnia w pracy od długiej jazdy. Czuł też, że od momentu, w którym się pokłócili, był, całkowicie wbrew własnej woli, bardziej spięty. Zaciskał zęby, nie panując nad tym, trzymał kierownicę mocniej, niż było to konieczne i siedział w mniej komfortowej, mniej zrelaksowanej pozycji.
    Kiedy byli już na miejscu, Lee pomógł rodzicom Betsy wypakować bagaże i zatrzasnął drzwi od bagażnika, gdy pożegnał się już zarówno z Bernardem, jak i z Bethany. Po chwili zostali na podjeździe sami. Noc zrobiła się chłodna, dużo chłodniejsza, niż kiedy opuszczali Mariesville, a deszcz, który padał w Atlancie, zdawał się powoli nadchodzić również tutaj.
    Lee stał z dłońmi wepchniętym w kieszenie swojej kurtki, przyglądając się Betsy w ciepłym świetle, rzucanym przez wiszący przy wejściowych drzwiach kinkiet. Choć jej rodzice zamknęli za sobą drzwi, mogli słyszeć z wnętrza domu radosne szczekanie Cissy, która pewnie nieźle musiała się zdziwić, gdy klucz w zamku został przekręcony, a do środka weszli Bernard i Bethany, a nie Lee i Betsy, do których na pewno zdążyła się już przyzwyczaić.
    Westchnął cicho, słysząc pytanie Betsy. Dał sobie chwilę, żeby zastanowić się ponownie, czy na pewno chciał to robić. I jakaś jego część żywiła nadzieję, że jednak zmieni zdanie, że każe jej wskakiwać do auta i spędzić tę noc z nim, tak, jak robili to prawie każdej nocy, ale czuł, że gdyby znaleźli się sam na sam, w jego domu, to zaczęliby od nowa wałkować rozpoczęty w drodze do Atlanty temat. A ponieważ oboje byli zmęczeni, obolali i oboje mieli dość po całym dniu, to najzwyczajniej w świecie atakowaliby się nawzajem i jedyne, co by z tego mieli, to jeszcze większy kryzy niż ten, który Lee na swój sposób próbował zażegnać, uparłszy się, by od siebie odpoczęli
    — Do jutra — powtórzył więc w końcu po niej, kiwając przy tym głową. — Trzymaj się, Betsy — dodał jeszcze, ale nie musiał już robić dobrej miny do złej gry przed jej rodzicami czy odgrywać przedstawienia dla sąsiadek. Odwrócił się więc po prostu, wsiadł do swojego samochodu i odjechał.

    oh but does it?

    OdpowiedzUsuń
  6. To na pewno brzmiało dość okrutnie, zwłaszcza dla Betsy, która była niesamowicie wręcz uczuciowa i wrażliwa, że Lee potrzebował przestrzeni po znowu nie tak tragicznej kłótni. Właściwie to czy oni się pokłócili? Chyba bardziej po prostu poprztykali, tylko Lee w najśmielszych snach nie spodziewałby się takiego ciosu i takich podejrzeń ze strony akurat Betsy, więc zabolało go to podwójnie. Jeśli nie wręcz potrójnie. Bolało cholernie, ale w ciągu tej soboty, w którą nie widzieli się ani do siebie nie odzywali, zdążył jeszcze to poczucie w sobie wypielęgnować.
    Trochę siebie nie poznawał. Nie był przecież taki, już nie — nie był małostkowy, nie był mściwy, złośliwy czy choćby klasycznie obrażalski. Jego nadrzędnym celem nie było też wymierzanie Betsy kary czy mszczenie się na niej, że wypaplała coś, nie zastanawiając się wcześniej zbytnio nad swoimi słowa, ale jednocześnie… Musiał choćby przed samym sobą przyznać, że jakaś jego część chciała, by wyciągnęła z tej sytuacji wnioski. Żeby kolejny raz tego nie robiła, nie, kiedy znowu zacznie jej ufać, a ona to zaufanie weźmie i wrzuci w brudny rynsztok, jednocześnie dając znać, że sama nie ufa jemu.
    Bo nie chciało mu się wierzyć, że znaleźliby się w tej sytuacji, gdyby mu ufała. I skrzywdziło go to tym bardziej, że w swojej własnej, małej, głupiej główce sądził, że jest godzien zaufania.
    Lee nie miał nic przeciwko temu, by się mylić. Mylenie się leżało w ludzkiej naturze i, choć nie było przyjemne, to jednak w pewnym sensie potrzebne. Ale żeby pomylić się aż tak?
    Nie rozumiał tego i nie potrafił zrozumieć. Cisza ze strony Betsy była mu jednak, wyjątkowo, na rękę. Wiedział, że jest bezpieczna i nie będzie siedziała w ogromnym domu sama jedynie z Cissy i kotami, więc nie zamartwiał się o nią tak, jak pewnie robiłby to w warunkach, do których zdążyli się przyzwyczaić. Wierzył też, że gdyby działo się coś złego, to jednak by się do niego odezwała, ale ponieważ telefon milczał, milczała Betsy, to Lee postanowił zrobić to samo.
    Sobota minęła, przyszedł kolejny dzień, który Lee spędzał już w domu. Betsy wciąż nie dzwoniła ani nie pisała a on powtórzył sobie, że najwyraźniej tego właśnie potrzebowali. Nie testował jej, nie karał, najzwyczajniej w świecie dawał im obojgu czas.
    Postanowił też wykorzystać wolny dzień na to, co ostatnimi czasy sprawiało mu największą satysfakcję — na pracę nad domem. Tym domem, który wciąż miał być dla nich obojga, a nie dla kogoś totalnie obcego, kto zdecyduje się go kupić, bo nie był na sprzedaż. Dzisiaj padło na salon, tak, jak w ostatnim czasie dość często padało. Wcześniej Lee w końcu powiesił też nad łóżkiem obraz, który dostał od Betsy na święta.
    Z powodu przedłużającego się, obustronnego milczenia, nie spodziewał się dziś gości. A Betsy i Cissy były jedynymi gośćmi, którzy mogli się u niego pojawić. Otwierał im więc drzwi nie do końca pewien, jak to będzie wyglądać, ale jednocześnie pewien, że w sumie to się, cholera, za nimi stęsknił. W szczególności za Betsy, nawet jeśli wciąż czekała ich niełatwa rozmowa. Było jednak wręcz ich obowiązkiem, by porozmawiać i nie mogli się od tego migać, nie tym razem.
    — Cześć, dziewczyny — przywitał się zarówno z Betsy, jak i z Cissy, gdy stanął w otwartych drzwiach i zaraz potem odsunął się na bok, żeby mogły wejść do środka. — A ty co? — zapytał, gdy Cissy wyrwała się spod dłoni Betsy i zaczęła obwąchiwać go zawzięcie na wysokości kolan, a potem trąciła kilka razy nosem.

    this love is kind

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie karał jej. Gdyby to była kara, to jego drzwi nie stałyby dla niej otworem, a przecież nawet nie zastanawiał się nad tym, czy otwierać, czy nie. Był za stary na takie rzeczywiście szczeniackie zagrywki, jakie Betsy zaprezentowała, gdy jechali to Atlanty. Mogli tę rozmowę odbyć na dosłownie tysiąc innych sposobów, a jednak w jakiś przedziwny, kompletnie niezrozumiały dla niego sposób, wylądowali z najgorszą możliwą opcją. No, może jedyną gorszą opcją byłaby prawdziwa, zawzięta i głośna awantura, ale tak poza tym to rozmowa poszła im fatalnie i zachowanie Betsy było dla Lee najzwyczajniej w świecie krzywdzące. Już jej to wybaczył, nie potrafił długo się na nią gniewać, ale wyznaczanie granic nie polegało na tym, by wszystko zapomnieć w pięć sekund i zbyć śmiechem. Dla Lee w tym, co zrobiła Betsy, nie było nic śmiesznego. I nie chciał, żeby to się jeszcze powtórzyło. Żeby wierzyła plotkom, zanim uwierzy jemu.
    Dziwnie było mu bez Betsy przez ten ostatni dzień, bo też nie był przyzwyczajony, żeby się do niej nie odzywać, ale i tak wierzył, że to był dla nich lepszy wybór. Oboje mieli czas, żeby porządnie ochłonąć, nawet jeśli to głównie on tego potrzebował, no i żeby za sobą zatęsknić. To również, wbrew pozorom, czasem było potrzebne. Nawet jeśli nawigowanie powrotów mogło okazać się potem zaskakująco trudne i niezręczne.
    — I temu zawdzięczam tę wizytę? Że moje dziewczyny się za mną stęskniły? — zapytał Lee o to, co było już oczywiste, uśmiechając się jednak przy tym.
    Był zaskoczony tą wizytą, bo znał już Betsy na tyle dobrze, by wiedzieć, że rano i w weekend, zwłaszcza w weekend, wolała pospać niż wcześnie się zrywać. Jeśli spędzała sobotę czy niedzielę u niego, to zwykle on przebudzał się gdzieś nad ranem i potrafił już wytrzymać w łóżku, więc wstawał, pozwalając jej spać bez ograniczeń.
    Zamknął wreszcie za nimi drzwi i w holu zrobiło się ciemniej, ale tylko odrobinę, ponieważ gdy Lee ogarnął salon, przez prowadzące do niego drzwi, a właściwie to łuk, wpadało więcej światła. Tak samo jak przez okna, które nie tylko odgracił, ale jeszcze umył. Pewnego dnia planował je też najzwyczajniej w świecie wymienić, jednak na to musiał już uzbierać kasę, która, co nie było już żadną tajemnicą, nie trzymała się go zupełnie. I to nie dlatego, że był głupio rozrzutny.
    — No, mnie też dziwnie było bez ciebie — przyznał w końcu, ale nie ruszył się, by objąć Betsy czy choćby jej dotknąć. Chciał z nią najpierw pogadać, a potem się pogodzić, co zdecydowanie było w planach. Ale musieli najpierw porozmawiać, i to tak poważnie. — Jasne. Chodź do kuchni — zgodził się, prowadząc Betsy do pomieszczenia, które dobrze już tu znała. Właściwie najlepiej, poza sypialnią, którą bardzo często dzielili.
    Pokazał jej ruchem głowy, żeby usiadła przy stole i podał dwa talerze, na których mogła rozłożyć drożdżówki. Sam wziął od niej termos z gorącą kawą, którą rozlał do kubków i usiadł po drugiej stronie niewielkiego stołu.
    — Zabolało mnie to, co powiedziałaś. Wtedy. W samochodzie. To, że złapałaś te głupie plotki i tak z nimi pognałaś — zaczął spokojnym głosem, który w żaden sposób nie oskarżał Betsy, a jedynie wyrażał, jak bardzo Lee się na niej zawiódł. Może nie tak ogromnie, jak ona zawiodła się na nim, gdy był w Oklahomie, ale wtedy ich znajomość była na całkiem innym etapie. Gdyby te plotki pojawiły się wtedy, Lee nie byłby nawet zaskoczony, że w nie wierzyła. Ale teraz… Teraz nie mógł wręcz w to uwierzyć.

    wait for our future to come

    OdpowiedzUsuń
  8. Lee ogółem miał nadzieję, że ta rozmowa obejdzie się bez łez, bo na łzy Betsy strasznie ciężko mu się patrzyło i wywoływały w nim uczucia tak skrajne, że byłby w stanie rzucić całą sprawą, wybaczyć jej wszystko i odpuścić to, o czym chciał pogadać, byle tylko nie płakała. Naprawdę zależało mu na tej rozmowie, nawet jeśli doskonale wiedział, że nie będzie ona ani łatwa, ani przyjemna. Potrzebowali jej, bo gdyby postanowili po prostu uznać, że no w sumie nic się nie stało i wszystko sobie wybaczają, a przy okazji to mogliby się jeszcze dzisiaj ze sobą w ramach przeprosin przespać, zwątpiłby w ich związek totalnie.
    Póki co wątpił jednak jedynie w to zaufanie, które, jak do tej pory sądził, uformowało między nimi mocną więź. W drodze do Atlanty poczuł jednak, jakby zostało ono zgniecione, rozdarte i obrócone w proch. Jakby Betsy od samego początku w ogóle mu nie ufała, tylko dopiero zasłyszane plotki sprawiły, że to do niej dotarło. I kompletnie nie potrafił się z tym pogodzić, bo nagle dotarło do niego, że nie ma między nimi czegoś, co sądził, że pojawiło się jeszcze wtedy, nad jeziorem.
    Miał więc do Betsy ogromny żal i czuł się okrutnie tym wszystkim zawiedziony, co sprawiało, że to zwyczajnie bolało. Tak po prostu i po ludzku sprawiało mu ból, chociaż Lee zdawał sobie sprawę, że Betsy mogła zrobić tysiąc innych rzeczy, które mogły zaboleć bardziej, a nie zrobiła, i że to, co zrobiła było niczym w porównaniu z tym, co zrobił on. Ale wtedy nie słyszała jeszcze od niego, że ją kochał i on nie usłyszał tego wtedy jeszcze od niej. To naprawdę wiele zmieniało, więc tym bardziej nie mógł uwierzyć, jakim cudem wylądowali w miejscu, w którym Betsy musiała wspominać, że po Mariesville chodziły plotki, sugerujące, że Lee zamierza sprzedać dom, wynieść się w cholerę i ją zostawić.
    Siedział więc z nią teraz przy stole. Spróbował kawy, gdy mówiła, a potem odstawił kubek, obejmując wciąż jego ucho. Milczał przez chwilę, najwyraźniej przyjmując jej słowa, a drugą dłoń wyciągnął, by pogłaskać Cissy, która nagle postanowiła do nich dołączyć i najwyraźniej liczyła na kawałek drożdżówki, bo, opierając się na jego udzie, patrzyła w stronę stołu częściej niż prosto na Lee.
    — Jak mógłbym to zrobić, kiedy przyznałem, że cię kocham? — zapytał w końcu, przerywając ciszę, która między nimi zapanowała. Jego dom stał na uboczu i był otoczony krzewami oraz drzewami, więc często potrafiło tu być niesamowicie wręcz cicho. — Myślałaś, że powiedziałem to dla żartu? Bo nie dociera do mnie, jak inaczej mogłabyś dojść do wniosku, że planuję rzucić tym wszystkim, całą naszą przyszłością, i wynieść się cholerę — dodał odrobinę ostrzej, nie podnosząc jednak głosu. Było w nim jednak mnóstwo żalu, który odbijał się też w jego oczach, ale te, póki co, uparcie wbijał w swój kubek z parującą kawą. — Jak my mamy dalej być razem, skoro ty mi kompletnie nie ufasz? Możemy nad tym popracować, jasne, ale takie coś… To nie może się już powtórzyć. Nie możesz bez żadnego filtra wierzyć to, co gadają inni — dokończył, przenosząc wreszcie wzrok z Cissy na Betsy, której bezsilność była widoczna gołym okiem, i Lee doskonale wiedział, że dla niej to też nie jest łatwe ani przyjemne, ale musieli o tym porozmawiać.

    but this moment is so far from a fairy tale :<

    OdpowiedzUsuń
  9. — Betsy, nie ufasz mi — zaprzeczył stanowczo Lee, kręcąc przy tym głową.
    Wiedział, widział po niej, że walczyła teraz o to, by się nie rozpłakać i był jej wdzięczny, że tego nie robiła, bo wobec jej łez zawsze robił się totalnie bezbronny, a potem jeszcze przytłaczało go poczucie winy, że przyłożył do nich rękę, ale nie wierzył jej. Po prostu jej nie wierzył, i docierało do niego, że to musi być naprawdę bolesne, usłyszeć coś takiego z ust kogoś, kogo się kocha, i miał świadomość, że skrzywdzi tymi słowami Betsy, ale nie mogli czarować rzeczywistości.
    — Gdybyś mi ufała, to do tej sytuacji nigdy by nie doszło — dodał, wyjaśniając jednocześnie, skąd brała się w nim ta pewność, którą, bądź co bądź, całą tą rozmową w drodze do Atlanty Betsy w nim obudziła. — Jeśli mam jeszcze uwierzyć, że mi ufasz, to musisz to pokazywać, a nie podważać — wyjaśnił, puszczając ten kubek z ciepłą kawą, na którym do tej pory spoczywała jego dłoń, i rozłożył na chwilę bezradnie ręce.
    Cissy najwyraźniej wyczuła całe to napięcie, które się między nimi pojawiło, bo cofnęła pysk z nogi Lee i po prostu usiadła obok, spoglądając jednak czujnym wzrokiem to na niego, to na Betsy. Nic z tego nie rozumiała, ale nie musiała, by domyślać się, że mieli jakiś problem.
    Znowu zapadło między nimi milczenie. Betsy dzielnie walczyła z tymi łzami, które mimo najlepszych starań pchały się jej do oczu, a Lee też nie było łatwo i chociaż akurat on potrzebował naprawdę dużo, żeby dopadły go łzy, to całym sobą, calutką swoją postawą, tonem głosu, spojrzeniem — wszystkim tym dawał wyraz temu, jak bardzo był zawiedziony. Zwyczajnie i po ludzku, okrutnie głęboko rozczarowany. I nie obchodziło go w tej chwili, czy był pierwszym facetem, który powiedział Betsy, że ją kocha. Że wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła, że to było dla niej takie nowe. Była dorosła. Na własnej skórze przekonała się jak plotki i naiwne w nie wierzenie może być krzywdzące. Nie mówi się komuś, że się go kocha tylko po to, by tydzień później oskarżyć go o knucie misternego planu, w którym porzucenie jej bez słowa napędza całą machinę.
    — Przeprosiny przyjęte — odezwał się jednak w końcu, wzdychając ciężko, ale wraz z tym westchnieniem ton jego głosu zmienił się na dużo bardziej przystępny i cieplejszy. — Nigdy więcej czegoś takiego nie rób — zaznaczył jeszcze tylko, postanawiając uwierzyć w słowa i obietnice Betsy.
    Bo on jej ufał. Mimo wszystko wciąż jej ufał, kochał ją niezmiennie i chciał móc robić to dalej. Chciał, żeby mu na to pozwalała, żeby uczyniła to dla niego możliwym.
    — Będzie dobrze. Damy radę — rzucił jeszcze, wysilając się na uśmiech, na który nie miał obecnie żadnej ochoty, ale robił to dla Betsy.

    I think it may be getting better now

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli dla Betsy zaufanie oznaczało książkowy wręcz przykład jego braku, to Lee nieszczególnie miał z czym dyskutować. Nie miał pojęcia, czy wiara w te plotki oraz wnioski, które na ich podstawie wysnuła, były pokłosiem jego wpadki z Oklahomą, czy może jej nieprzyjemnymi, ale możliwymi do przewidzenia konsekwencjami, których nadejścia tym bardziej powinien się spodziewać, ponieważ wybaczyła mu wtedy zaskakująco łatwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę kaliber tego, co zrobił. I też nie był wtedy do końca uczciwy, bo wziął ją na żal, łzy, przeprosiny i mocne postanowienie poprawy, ale był w tym absolutnie szczery. Betsy też teraz była, ale nie mogła mu wmawiać, że mu ufa, podczas gdy on doskonale wiedział, że to, co zrobiła, to nie jest zaufanie.
    Był zawiedziony, okrutnie rozczarowany, i dawał temu wyraz. Pewnie mógłby się choć odrobinę bardziej hamować i, ze względu na dobro Betsy, na którym przecież cholernie mu zależało, nie wyrażać tych emocji w tak jednoznaczny sposób, ale czuł, że jeśli nie zrobi tego teraz, nie pozbędzie się tych uczuć, to zamiotą to pod dywan, a on kiedyś wybuchnie jej tym wszystkim w twarz. I wtedy będzie dużo gorzej, niż mogło być teraz w nawet najgorszym możliwym scenariuszu.
    A wydawało mu się, że poradzili sobie z tą sytuacją. Lee czuł lekki niedosyt, ponieważ jakaś jego część liczyła, że odrobinę dokładniej to przegadają, że Betsy przede wszystkim będzie miała trochę więcej do powiedzenia, ale nie miała, a on nie był na tyle okrutny, by próbować wydusić z niej cokolwiek dla własnej satysfakcji. Nie dałoby mu to żadnej satysfakcji, absolutnie żadnej, jednak poczuł dzisiaj, że chciał rozmawiać z nią więcej. I poważniej. Nie tylko żartować, rzucać aluzjami i obgadywać powierzchowne sprawy. Sądził, że rozumieli się lepiej, pomylił się i teraz ufał po prostu, że wciąż mieli szansę się zrozumieć. Tak, jak tego potrzebowali.
    Cissy i jej drożdżówka musiały poczekać, bo dorośli rozmawiali. A przynajmniej próbowali i, choć Lee liczył na coś zgoła innego, coś głębszego, a nawet próbował tę rozmowę pociągnąć, Betsy zaczęła ograniczać się do pojedynczych słów. Z kolei łza, która spłynęła w końcu po jej policzku, i którą otarła rękawem bluzy — prezentu od niego — była dla niego ostatecznym sygnałem, że nie powinien tego ciągnąć.
    — W porządku, Betsy — powiedział więc jeszcze, kiwając głową w reakcji na jej słowa. — Rozmawiaj ze mną. Na przyszłość — dodał, już bez wyrzutów, bez żalu, bez pouczania.
    To była właściwie prośba. Chciał z nią rozmawiać. Chciał jej słuchać. Niczego nie lubił bardziej od jej głosu, ale nie mogli śmiać się wiecznie z niemądrych ploteczek i wymieniać się głupotkami, podczas gdy nie dotykali najważniejszych spraw.
    — Nie chcesz się przytulić? — zapytał jeszcze, bo znał ją. Nie jak własną kieszeń, jeszcze nie, ale na tyle dobrze, by wiedzieć, że chciała. Wpakować mu się na kolana, objąć go mocno, poczuć jego zapach i pozwolić, by zamknął ją w swoich ramionach. Odsunął się jednocześnie trochę od stołu i mogła to już traktować jako zaproszenie.

    that's not so naive

    OdpowiedzUsuń
  11. To i tak nie była taka rozmowa, na którą Lee po cichu liczył, bo w sumie ograniczyli się do tego, że on wyrzucił z siebie wszystko, co go obecnie bolało, a Betsy przeprosiła, przeprosiny zostały przyjęte, bo jak mógłby ich nie przyjąć, no i się pogodzili. Fajnie, że doszli do porozumienia, ale to wciąż nie było to. Nie zbliżyli się w tej rozmowie nawet do sedna problemu, a więc do tego, czemu Betsy uwierzyła w te plotki, czemu myślała, że Lee by ją zostawił i jedynie na podstawie tych obaw postanowiła w ogóle o cokolwiek zapytać. Przecież wiedziała już wtedy, w tym samochodzie, w drodze do Atlanty, że ją kochał. Nawet teraz, gdy postanowił odpuścić, w głowie tłukło mu się jedno pytanie: jak mogła?
    Ani trochę nie rozumiał tego, co działo się w głowie Betsy, gdy z jeden strony robiła takie rzeczy, a z drugiej mówiła, że mu ufa. W to drugie akurat wciąż nie wierzył i wiedział, że będzie teraz potrzebował czasu, żeby od nowa uwierzyć, ale nie było to coś niemożliwego, więc starał się tym nie zadręczać. Zwłaszcza nie teraz, gdy była z nim Betsy. Pozadręcza się, jak zostanie sam.
    Bliskość Betsy, mimo wszystko, działała jednak dość skutecznie i przynosiła ulgę, więc kiedy wdrapała się na jego kolana — najpierw wręcz odrobinę nieśmiało, ale po chwili już dużo pewniej — objął ją ramieniem i przytulił. Cissy zaskomlała cicho ponieważ wciąż cierpliwie czekała na kawałek drożdżówki, a oni tu najpierw rozmawiali, a potem się obściskiwali. Teoretycznie powinna już być do tego przyzwyczajona, praktycznie kończyła się jej cierpliwość.
    Cissy musiała jednak czekać dalej, bo kiedy Lee zapraszał Betsy na swoje kolana, to ta porządnie, a nie byle jak. Nie dotykał jej ani nie czuł jej ciepła od piątku i chociaż jeden dzień to nie było znowu nic zatrważającego, to jednak wciąż byli na takim etapie swojego związku, gdzie zwyczajnie mu tego brakowało i ten brak wyraźnie odczuwał.
    Z jednej strony wszystko już jej wybaczył, a z drugiej wciąż czuł na swoich ramionach ciężar tego braku zaufania, którego był pewien i chwilowo nic, żadne słowa nie były w stanie przekonać go, że jednak to zaufanie miał. Potrzebował zająć czymś głowę.
    — Co za komplement — zaśmiał się, bo z jakiegoś powodu dość często słyszał od Betsy, że ładnie pachnie. — Dobra, łap kubek i drożdżówkę, mam dla ciebie zadanie bojowe — oznajmił nagle i, chcąc nie chcąc, Betsy musiała się od niego odrobinę odsunąć, choćby po to, by spojrzeć na niego z zaciekawieniem.
    Wyplątali się ze swoich objęć i Lee wstał, a Betsy nie miała przy tym innego wyboru, choć starał się być delikatny. Wziął swoją kawę i jeden z wypieków, poczekał aż Besy zrobi to samo i zaprowadził ją do salonu, który, choć wciąż dość surowy, wyglądał dużo lepiej niż wcześniej. Lee napił się kawy, poczęstował kawałkiem drożdżówki siebie, a potem Cissy i odłożył ją na niewysoki stolik, w zamyśle taki do kawy, który stał zasunięty w róg pokoju.
    — Zastanawiam się nad tymi kolorami, ale nie potrafię wybrać — oznajmił, jednocześnie przedstawiając całe to bojowe zadanie, które miał dla Betsy. — Któryś do ciebie przemawia? — zapytał, bo w końcu mieli tu kiedyś mieszkać razem, to miał być ich dom, więc równie dobrze Betsy mogła wybrać kolor ścian. Lee pomalował kilka plam składających się głównie z ciepłych beży i zgniłych zieleni, ale był otwarty nawet na randkę w sklepie budowlanym, gdyby żaden z tych kolorów do Betsy jednak nie przemawiał.

    OdpowiedzUsuń
  12. To na pewno nie była ich pierwsza tego typu rozmowa, jednak kurs, jaki obrała i to, jak w sumie niewiele powiedziała w niej Betsy, napełniły Lee dziwną obawą, że kolejne rozmowy również nie będą szły im zbyt dobrze. Prawda, że był raczej typem słuchacza, właściwie to godzinami mógł słuchać czyjegoś gadania, w tym gadania Betsy, uśmiechać się, przytakiwać i jedynie od czasu do czasu wtrącić jakieś no pewnie, co ty mówisz albo pewnie i w zupełności mu to wystarczało, ale… Z Betsy miał przecież układać swoją przyszłość. Taki był plan, którego tematu też jeszcze zbytnio nie poruszyli. Myślał więc o tym, co przed chwilą między nimi zaszło i czuł przede wszystkim niedosyt.
    Bez satysfakcji ze strony Lee, ale jednak uznawali, że osiągnęli jakieś porozumienie, a on nie zamierzał kopać leżącego. Widział, że Betsy było już wystarczająco przykro zarówno z powodu tego, co zrobiła, jak i sposobu, w jaki on na to zareagował, te jej oczy, które na chwilę zrobiły się mokre, wręcz go przestraszyły, więc po prostu odpuścił. Miał też ochotę westchnąć ciężko i pokręcić głową, by choćby w ten sposób wyrazić swój brak zadowolenia, ale co by to zmieniło. Dosłownie nic, przynajmniej nie na lepsze, a gorzej już nie chciał, żeby się zrobiło.
    Pokazywał więc Betsy, jakie kolory odpowiadałyby mu w salonie i obserwował z zaciekawieniem, jak się im przyglądała, jakim procesem oceniała, czy w ogóle którykolwiek z nich nada się do tego pomieszczenia. Jej dłoń na jego plecach była w tym wszystkim dość przyjemnym akcentem, i nawet uśmiechnął się odruchowo, czując dotyk Betsy.
    — Granatowa ściana? — powtórzył w pierwszym odruchu, trochę bez przekonania, kierując wzrok właśnie w kierunku tej ściany, pod którą stała kanapa. — Chyba moglibyśmy mieć jedną granatową ścianę — dodał po chwili, bo w sumie prawda była taka, że główną sypialnię, łazienkę i kuchnię urządził już w swoim guście.
    A mieszkać przecież mieli tu kiedyś razem. Tak sądził. O tym też, oczywiście jeszcze poważnie nie rozmawiali, aczkolwiek Lee z jakiegoś powodu zakładał po prostu, że Betsy myśli tak samo jak on. Że chociaż obecnie miała tu zaledwie kilka podstawowych rzeczy, to nic nie stało na przeszkodzie, by powoli przetransportowała ich więcej. Tak naprawdę Lee nie miał pojęcia, co ciotka Mary, która nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, ani nawet psa, kota czy kanarka, myślała, kupując dom, który był zwyczajnie odrobinę za duży dla jednej osoby. Gdy Lee się tu wprowadził, dwie dodatkowe sypialnie stały całkowicie nieużywane — no chyba żeby liczyć to, że spełniały rolę składzików. Odgracił dla siebie jedną, bo nie miał ochoty wprowadzać się do pokoju po ciotce, ale teraz sam miał znowu dwa wolne pokoje. I też zero pojęcia, co z nimi zrobić, bo przecież nie będzie urządzał tam dodatkowych sypialni, gdy mieszkał sam. A z Betsy… Z Betsy pod tym samym dachem mógłby myśleć już o czymś więcej.
    — Ale jak kanapa pod granatową ścianą, to pod tą — powiedział, ruchem głowy wskazując na tę ścianę, która była naprzeciwko okien. — Czy gdzie indziej? Bo pewnie chciałabyś telewizor, co nie? — zapytał, starając się myśleć praktycznie i brać pod uwagę to, co mogłaby preferować Betsy.

    I guess if you're going to decorate it, you might as well move in?

    OdpowiedzUsuń
  13. Lee wciąż nie rozumiał czemu Betsy go tak potraktowała, czemu mu to zrobiła, ale powiedziała mu już, że to był błąd, że wie, że nie powinna i… Nie czuł, że powinien drążyć to dalej. Podejrzewał wręcz, że gdyby usilnie próbował wyciągnąć z niej coś więcej, to do tego płaczu naprawdę by ją już doprowadził, a wtedy to wszystko bolałoby go jeszcze bardziej, bolałoby ją i doprowadziłoby ich jedynie do większej kłótni i kolejnych cichych dni. Odpuścił więc, teraz trochę nieszczęśliwy, że ta rozmowa wcale nie przypominała rozmowy, ale na tyle dorosły i dojrzały, by wiedzieć, kiedy odpuścić. Odpuszczanie też było czymś, czego szalenie długo się uczył, nie przychodziło mu wcale naturalnie, ale musiał to zrobić.
    Naturalnie również nie przychodziło mu wizualizowanie sobie projektów wnętrzarskich, więc głównie dlatego nie brzmiał, jakby był do tej granatowej ściany przekonany. To znaczy, w ogóle nie był, ale ufał zmysłowi artystycznemu Betsy — skoro to zaproponowała, to finalnie będzie musiało dobrze wyglądać. Poza tą ciemną zielenią w sypialni, Lee preferował jednak bezpieczne beże, ewentualnie jakieś jasne kolory, ale oboje mieli czuć się w tych wnętrzach dobrze i, co najważniejsze, uważać je za swoje.
    — Nie, nie zawracaj mu głowy — powiedział jednak szybko, gdy Betsy wspomniała, że Bernard Murray mógłby wyszukać im pod ten telewizor coś ciekawego. Nie wątpił w to, ale nie chciał mu się narzucać ani zawracać głowy, zwłaszcza że wciąż był dla niego właściwie obcym człowiekiem i jeszcze długo będzie.
    Oczywiście Bernie robiłby to dla nich, nie tylko dla niego, ale… No nie, Lee nie chciał go w to wszystko tak szybko wplątywać. Nieco lekko ponad miesiąc temu dla Betsy też był obcym człowiekiem i proszenie jej ojca o tego typu przysługi wydawało mu się zwyczajnie przesadą.
    — Hm? — odezwał się, wyrwany z zamyślenia nad tą granatową ścianą, gdy Betsy zaczęła zdanie od chcesz, ale szybko je urwała. — Telewizor? — powtórzył po niej, domyślając się całkowicie nietrafnie, że o tym właśnie chciała mówić. — Pewnie. Polubiłem oglądanie z tobą filmów — stwierdził, bo w sumie do dopóki nie poznał Betsy i nie usiadł z nią kilka razy, by coś obejrzeć, telewizory były w jego życiu całkowicie zbędne.
    Raz, w trakcie rozwodu, a raczej unikania go, ponieważ bardzo długo odmawiał podpisania papierów, kupił sobie jeden, żeby grać na nim na konsoli i mieć się przy czym upijać oraz nad sobą użalać, ale to na szczęście było już za nim i, rzecz jasna, Betsy nie musiała o tym wiedzieć.
    Jeśli zaś chodziło o kwestię mieszkania z Betsy, to sądził, że to oczywiste. Mogła się tu sprowadzić w każdej chwili — ona i Cissy, gdyby psina rzeczywiście była w stanie zaakceptować tak dużą zmianę. Bo duża to w sumie taka zmiana byłaby dla Betsy, a dla Cissy ogromna. Wiadomo, że spędzanie u kogoś kilku nocy w tygodniu różniło się od mieszkania z tą osobą, ale… No czemu niby mieliby sobie nie poradzić? Właśnie wspólnie wybrali kolory do salonu, a to już o czymś świadczyło.
    — Musielibyśmy skoczyć po farbę, gdybyśmy mieli malować dzisiaj — odpowiedział, sugerując jednocześnie, że pracą się dzisiaj nie zajmował. — Granatowej nie mam, a beżowej trzeba by dokupić, bo to co wybrałaś to w sumie tylko mała próbka — wyjaśnił, bo właściwie na malowanie ścian mógłby się dzisiaj pisać. Tak samo jak niezmiennie pisał się na Atlantę, o której, naturalnie, doskonale pamiętał.

    isn't it perfectly obvious that I want you here?

    OdpowiedzUsuń
  14. Lee po prostu był zdeterminowany, by wszystko osiągnąć własnoręcznie, ewentualnie z pomocą Betsy, skoro mieli tutaj kiedyś mieszkać razem. Nie czuł się wśród jej rodziny jeszcze na tyle swobodnie, by prosić o przysługi, nawet jeśli Berniemu przygotowanie czegoś dla nich sprawiłoby przyjemność o dostarczyło rozrywki. Nie chciał zawracać mu głowy, czułby, że przesadza i te sprawy. Betsy musiała jednak zrozumieć, że był skrajnie wręcz przyzwyczajony, by wszystko robić samodzielnie i tego typu prośby, kierowane pod adresem jej ojca, kojarzyły mu się jedynie z niepotrzebnym zawracaniem mu głowy.
    — Możesz — przystał jednak na jej propozycję, spoglądając na nią z czułym uśmiechem, w którym nie było już śladów po całym tym rozczarowaniu, z którym do tej pory się zmagał. Lee gdy mówił, że wybacza, to nie żartował. — Ale chciałbym wszędzie jeden kolor drewna. Wiesz, żeby pasowało do podłogi i cała reszta do siebie nawzajem — dodał, bo gdyby Betsy zaczęła łączyć ze sobą meble w najróżniejszych odcieniach, to nie był pewny, czy dobrze by to zniósł. Lubił jednak względną prostotę i ufał, że się dogadają.
    I przy okazji doświadczenie urządzania salonu nauczy ich pewnie cierpliwości oraz kompromisów, co też będzie im w przyszłości szalenie potrzebne.
    — Betsy, nie — zaprotestował jednak cicho, ale stanowczo, gdy wspomniała o zabieraniu jakiegokolwiek telewizora z jej domu. — Jeśli się na jakiś zdecydujemy, to kupimy go wspólnie — zdecydował, w ogóle nie wdając się w dyskusję na temat tego, że telewizor w sumie był jej i mogła go zabrać z rodzinnego domu w każdej chwili.
    Jego zachowanie mogło wydawać się jej odrobinę niedorzeczne, no i cała ta upartość w sumie trochę taka była, ale musiała mu na to jednak pozwolić. Lee nie wyobrażał sobie wynosić czegokolwiek z domu Murrayów, nie leżała mu ta myśl kompletnie i odrzucał ją właściwie na samym wstępie.
    — No coś ty — odezwał się jednak, gdy Betsy wspomniała o sklepie w Camden, ale jednocześnie również o tym, że odprowadzi Cissy do domu. — Cisia jedzie z nami, a potem będzie malować ściany — zaśmiał się, choć to wcale nie był żart.
    Cissy przez cały czas siedziała blisko nóg Lee, wpatrzona w nich oboje i nawet zaskomlała i szczeknęła cicho, gdy usłyszała hasło skoczyć na zakupy. Nie mogli jej tak zostawić i wyłączyć z całej zabawy, a wejście z nią do budowlanego też nie będzie problemem, bo w tych czasach coraz mniej sklepów miało z tym problemy. — Zakładaj jej smycz i pakujcie się do samochodu, idę sprawdzić, czy mam jeszcze czyste wałki, czy coś trzeba dokupić — rzucił, przesuwając dłonią po głowie Betsy i mierzwiąc odrobinę jej jasne włosy, gdy odsunęła się od niego po tym całusie w policzek.

    well I think you'll be moving in sooner that later :>

    OdpowiedzUsuń
  15. Lee tak się uparł, by nie zawracać głowy rodzinie Betsy ani nie narzucać się im bardziej, niż absolutnie musiał choćby z racji na to, że był z Betsy w związku, że niektóre z jego decyzji były wręcz irracjonalne, zupełnie jak ta o odrzuceniu oferty z telewizorem. Bo ten telewizor to wcale nie był głupi pomysł, zwłaszcza, że należał on de facto do Betsy i jeśli Lee nie chciał wynosić rzeczy z jej domu, to mógł podszepnąć, by ona to zrobiła (choć czy ten telewizor nie okazałby się cięższy od niej?). Zwłaszcza, że przez cały czas myślał o tym, ile kasy pochłonie dostosowanie tego domu do potrzeb nie tylko jego, ale również Betsy i Cissy. Przecież jego dziewczyny musiały mieć ładnie i wygodnie. On mógł na luzie żyć bez prądu w niektórych pomieszczeniach, z rozwaloną ścianą i przykrytą tygodniami folią malarską kuchnią, ale żył już w gorszych warunkach, więc na nim zwyczajnie nie robiło to żadnego wrażenia. Dla nich chciał, żeby wyglądało to inaczej. Lepiej.
    Potwierdził więc, że podłoga, którą miał, zostaje. Ciotka Mary miała tu wszędzie dywany i wykładziny, które w pierwszym odruchu Lee zaczął zrywać, bo były stare, pełne kurzu, a niektóre wręcz śmierdzące, więc wszystko to wylądowało w śmietniku i dawno już z Mariesville odjechało. Te paskudne dywany kryły jednak pod sobą piękne, drewniane podłogi, które właściwie wymagały jedynie porządnego umycia, co już dawno zrobił. Był w szoku, że tak dobrze się uchowały, ale przynajmniej miał dzięki temu jeden wydatek mniej.
    — Nawet się tak nie zastanawiaj — powiedział jeszcze, bo choć wiedział, że to żart i że powinien się śmiać, to jednak się nie zaśmiał. — Kocham was po równo — dodał jednak, również trochę przy tym żartując, bo trudno było porównywać ogromną sympatię, którą darzył Cissy, do tego, co działo się z nim, gdy patrzył na Betsy.
    Cissy była jego kumpelką, a Betsy miłością. To była ogromna różnica.
    Dołączył do nich po zaledwie kilku minutach, zatrzasnąwszy za sobą drzwi od domu. Wziął od Betsy kluczyki i kiedy wszyscy siedzieli już w samochodzie, powoli wytoczył się długiego podjazdu, którego nie lubił, bo po tym podjeździe miał jedną z bocznych dróg, która wychodziła prosto na zakręt, i był to kolejny z powodów, które sprawiały, że zastanawiał się, co kierowało ciotką Mary, gdy zdecydowała się kupić akurat ten dom.
    — Wiesz, że zawsze chciałem mieć psa? — odezwał się, gdy byli już w drodze, nawiązując do tego żartu, którym rzuciła wcześniej Betsy. — Najpierw nie mieliśmy, bo moja mama uważała, że psy śmierdzą. Potem nie udało mi się trafić na rodzinę zastępczą, w której mieliby psa. W jednej mieli kota, w drugiej durną papugę, która wrzeszczała po nocach, ale żadna nie miała psa — zaczął opowiadać, choć Betsy nie pytała. — Potem w domach grupowych oczywiście psów nie było, bo i skąd, później jak radziłem już sobie sam, to ledwo byłem w stanie utrzymać siebie, a co dopiero psa. A moja była… Zgadnij. Nie lubiła psów. Więc nigdy nie miałem psa, którego zawsze chciałem, a potem poznałem ciebie i przyszłaś w pakiecie z Cissy — dokończył swoją krótką opowieść, historię swojego życia, której morał był taki, że nie dość, że był w Betsy zakochany i zajebiście z nią szczęśliwy, to jeszcze miała psa, którego szalenie lubił. Czy mógł trafić lepiej?

    yes, baby

    OdpowiedzUsuń
  16. Lee nie był ślepy. Dostrzegł, że w ciągu ich iście miodowego miesiąca ciało Betsy się zmieniło i, choć jego zdaniem była to zmiana na lepsze, bo zdecydowanie istniało takie pojęcie, ale nie zamierzał tego w żaden sposób komentować. Ani mówić jej, że wygląda lepiej, ani, w żadnym wypadku, wspominać, że tu czy tam się jej przytyło. To nie była jakaś szokująca różnica, ale to nie było też jego miejsce, by czynić jakiekolwiek uwagi na temat jej ciała. Betsy miała prawo wyglądać tak, jak chciała i jeść to, co chciała. Jasne, że martwiła go jak jasna cholera, gdy jeść przestawała albo podgryzała kawałek drożdżówki, jak dzisiaj, i odkładała ją na talerz, a on uprzejmie udawał, że tego nie widzi, ale wierzył, że zmierzają razem w dobrą stronę. I że z tym jedzeniem też nie będzie tak źle, bo już było całkiem dobrze, a nad resztą na pewno da się popracować.
    Całe szczęście, telewizora nie będzie kazał jej nosić. Ogarną tę sprawę wspólnie, ale na sposób Lee, który, nauczony przez życie, żeby ze wszystkim radzić sobie samodzielnie i na wszystko znajdować jakieś rozwiązanie samemu, propozycje pomocy odrzucał wręcz z automatu, zwłaszcza, jeśli chodziło o taką materialną pomoc. Jakaś jego część wciąż cholernie bała się, że coś miałby komuś zawdzięczać i tylko Betsy póki co wymykała się poza te schematy, do których był przyzwyczajony.
    Trochę się jednak w tym samochodzie rozgadał i nie było to zbyt do niego podobne. Uznał jednak za stosowne wyjaśnić Betsy, skąd wzięła się jego ogromna sympatia wobec Cissy, skoro ona sama już poczyniła na ten temat uwagę. W pewnym sensie mogło to wyglądać, jakby szukał sobie dziewczyny z psem, bo zawsze chciał mieć psa, ale, całe szczęście, oboje doskonale wiedzieli, że to nieprawda, ponieważ w momencie, w którym Lee poznał Betsy, nie szukał dosłownie niczego ani nikogo. Wręcz wydawało mu się, że czuł się wtedy dość pogodzony z tym, że trochę zjebał tym małżeństwem bez wzajemności i tak jakby trochę głupio próbować zaczynać od nowa, kiedy czterdziestka zaglądała mu w oczy, ale dosłownie sam sobie te głupoty wmówił. I najlepsze, a może właściwie to i najgorsze, było to, że gdyby nie Betsy, pewnie by się ich trzymał.
    Remontowałby sobie ten dom w samotności, ogarnąłby go prędzej czy później, i zniknąłby z Mariesville, i nigdy by się z Betsy nie spotkali.
    Straszna myśl.
    — Hej, hej, spokojnie — zaśmiał się, korzystając z tego, że znaleźli się na prostym odcinku drogi, na którym nie było obecnie nikogo poza nimi, i spojrzał w stronę Betsy. — Ja też cię kocham, ale ty i Cissy mi na razie w zupełności wystarczacie — sprostował, bo podejrzewał również, że lubił Cissy tak bardzo z prostego powodu: ona lubiła jego. I polubiła go praktycznie od razu, a Lee nie miał pojęcia, czy miałby dość cierpliwości, by pracować na zdobycie zaufania kolejnych psów.
    Czuł, że dłoń Betsy zaciskała się na jego udzie tym mocniej, im więcej szczegółów zdradzał, choć to wciąż było stosunkowo niewiele.
    — Ale cieszę się i doceniam, że chciałabyś ze mną mieć aż tyle psów — dodał jeszcze, bo zdecydowanie wypadało coś takiego docenić. To też była część zaufania, tego, o którego brak ją posądził i w sumie wciąż posądzał, bo chociaż porzucili już temat tego, co wydarzyło się przedwczoraj, nie był jeszcze z tym do końca pogodzony.

    OdpowiedzUsuń
  17. Betsy dosłownie wywróciła do góry nogami wszystko, co Lee myślał, że wie o sobie i o swoim życiu. Jasne, że w pewnym sensie nawet ją do tego zachęcił, bo prawda była taka, że gdyby nie wyskoczył wtedy z tym wyjazdem nad jezioro, na który ją zaprosił, choć prawie kompletnie się nie znali, to pewnie wszystko potoczyłoby się między nimi zgoła inaczej i, z pewnością, dużo mniej dynamicznie. O ile w ogóle by się potoczyło, bo to jezioro miało na nich jakiś zbawienny wpływ. Bez tamtego weekendu, mogliby przemyśleć sobie kilka spraw w Mariesville, tu, na miejscu, i dojść na przykład do wniosku, że te jedenaście lat różnicy to zbyt wiele, by mogli traktować siebie nawzajem poważnie. Sami wybiliby to sobie z głów albo ktoś zrobiłby to za nich.
    Teraz jednak Lee był w związek z Betsy wciągnięty i zaangażowany na tyle, że porzucił kompletnie plany o wyjeździe, a już na pewno o wyjeździe bez niej, i to, że nie wierzyła w to na tyle, że musiała wierzyć w plotki… To było praktycznie jakby wzięła nóż i wbiła mu go prosto w serce. Dla niego aż tak to bolało, ale należy też pamiętać, że Lee był, wbrew wszelkim pozorom, cholernie uczuciowy. Udawał, że nic go nie obchodzi i że wszystko ma gdzieś, bo to był jego mechanizm obronny, który wypracował sobie, gdy stracił wszystko i wszystkich, i potrzebował czegoś, co pomoże mu przetrwać. Ale mimo tego jak kochał, to na zabój, i jak mówił, że kocha, to nie planował po cichu sprzedaży domu i wyjazdu.
    Starał się jednak tego nie rozpamiętywać, bo przyjął już przecież przeprosiny Betsy i nawet tak sam dla siebie nie chciał w kółko wałkować tego, jak wielka krzywda go z jej strony spotkała. Bo były w życiu większe tragedie niż chwilowy brak zaufania, które, jak Betsy twierdziła, mimo wszystko z jej strony miał. Im więcej o tym myślał, tym więcej tej krzywdy robił i sobie, i jej. A mieli przecież na czym się skupić, choćby nad tym, że weszli do dużego sklepu, po którym kręciło się zaskakująco dużo ludzi.
    Cissy, prowadzona na smyczy przez Betsy, wyglądała na pobudzoną i zafascynowaną jednocześnie. Sklep był ogromny, pełen dźwięków i zapachów.
    — Kolację? — powtórzył Lee, gdy wraz z Betsy powoli szli do przodu, rozglądając się jednocześnie za alejką, w której mogli znaleźć farby oraz cały potrzebny do malowania sprzęt. — Myślałem, że zrobię pizzę i zjemy coś u nas — powiedział, nie odrzucając od razu propozycji, ale…
    Rodzice Betsy wciąż stanowili dla niego obcy i trudny do nawigowania teren. Wiedział, że jeśli sam nie będzie chciał, to żadna relacja między nimi się nie nawiąże, oni nie poznają lepiej jego, a on nie pozna ich, jednak poza tym siedziało w nim jeszcze przekonanie, że państwo Murray nie powinni poznawać go bliżej, bo zwyczajnie nie polubią tego, co było do odkrycia.
    — Ale jeśli już jest zaproszenie, to… No dobrze — zgodził się w końcu, bo co miał zrobić? Powiedzieć nie, bo ja się boję? No tak trochę nie za bardzo mu wypadało. Poza tym, przecież nie będzie unikał ich wiecznie.
    Zatrzymali się w końcu w miejscu, w którym jakiś czas temu Lee kupował próbki farb, które niedawno prezentował Betsy na ścianie salonu. Złapał od razu za dużą puszkę tej beżowej, którą poznał po nazwie, a która miała pokryć większość pomieszczenia i spojrzał na Betsy, czekając na jej sugestie w kwestii tego, która granatowa farba okaże się tą najbardziej odpowiednio granatową.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Lee był bardziej realistyczny i dopuszczał do siebie taką myśl, tak samo jak w pewnym pojebanym sensie zależało mu, żeby Betsy wiedziała, że nie jest do niego uwiązana. Żeby czuła, że to, że zdecydowała się na związek ze starszym facetem nie znaczyło, że nigdy nie będzie mogła zmienić zdania albo zapragnąć czegoś innego. I to nie tak, że Lee nie wierzył w ich wielką miłość albo kochał Betsy mniej niż ona jego. Po prostu… Życie mogło różnie się ułożyć. Nikt nie zagwarantuje im, że za dziesięć lat od dzisiaj wciąż będą chcieli tego samego i choć była to dość przykra myśl, to Lee to po prostu rozumiał. Wiedział jak to jest, już przez to przechodził.
    Póki co radzili sobie jednak świetnie i to samo mogli powiedzieć o Cissy, która, choć trochę rozleniwiona przez swoją właścicielkę, nie miała wcześniej okazji być w takim ruchliwym miejscu, wcale nie sprawiała wrażenia, jakby cokolwiek ją tu przerażało.
    — Wiesz, w następny weekend będziemy już w Atlancie — wspomniał Lee, gdy Betsy przyglądała się różnym odcieniom farb, a on również wodził wzrokiem po półkach.
    Mówił to tak, jakby to miało tłumaczyć jego niechęć do kolacji w domu rodziców Betsy, podczas gdy sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana. To znaczy, Lee ją niepotrzebnie komplikował, bo nie wątpił przecież, że ani Bethany, ani Bernie nic mu nie zrobią, absolutnie nic. Gdyby chcieli wyrazić swoją dezaprobatę wobec ich związku, mogli to już zrobić. Jasne, to nie znaczyło, że już na pewno nie zmienią zdania, ale… No póki co Lee i Betsy byli na świetnej wręcz drodze, a on nieustannie szukał dziury w całym. Czegoś, do czego ktoś inny mógłby się przyczepić, podczas gdy przyczepiał się właśnie on sam.
    Jak tak dalej pójdzie, to nie kto inny, a właśnie Lee zrobi sobie i Betsy krzywdę, z której wcale nie będzie tak łatwo potem wybrnąć.
    Uśmiechnął się jednak tylko, gdy Betsy wspomniała, że wieczór spędzą we troje. Cissy zawsze była zaproszona i pizzy również dla niej wystarczy.
    — Nie za ciemny? — zapytał, przechylając lekko głowę, by przyjrzeć się puszce z farbą, którą ściskała Betsy. — Może coś cieplejszego? — zaproponował, właściwie to podpowiedział nieśmiało, bo ten cały granat na ścianie wciąż trochę nie mieścił mu się w głowie i lekko go przerażał, a to wszystko dlatego, że Lee brakowało zmysłu artystycznego i nie potrafił sobie tego zupełnie wyobrazić.
    Był pewien, że efekt końcowy mu się spodoba, bo ufał osądowi Betsy, ale musiał to najwyraźniej zobaczyć, aby uwierzyć.
    — Słuchaj, Betsy… — zaczął jeszcze, gdy znów stała do niego tyłem. — Nie mówiłaś mi jeszcze, ile ta Atlanta będzie kosztować. No wiesz, hotel, te sprawy — powiedział, wciąż zdeterminowany i zdecydowany, że żeby czuć się facetem, nie może zostawić kosztów całego wypadu na głowie swojej kobiety. W głowie mu się to nie mieściło.

    OdpowiedzUsuń
  19. Całe szczęście póki co Lee odkrywał jedynie, że jest mu z Betsy wyjątkowo dobrze i widział dla niej miejsce w każdym aspekcie swojego życia. Właściwie to gdyby to było możliwe, powiedziałby jej, żeby wprowadziła się do niego już dzisiaj. Do nich, bo to był już praktycznie ich dom, a nie tylko jego. Ich i Cissy. Ale jeśli było coś, co Lee chciał Betsy dać, poza miłością, wiernością i kompletnym zaufaniem, to był to właśnie czas. Nie chciał jej z kolei poganiać i uważał, że może lepiej będzie, jeśli zrobią to stopniowo. Jeśli Betsy będzie zostawiać u niego coraz więcej swoich rzeczy, wracać tam po pracy, odprowadzać Cissy, zasypiać i budzić się każdego dnia. Kiedy zorientują się, że więcej dnia zacznie spędzać pod innym adresem, to wtedy chyba będzie ten moment, żeby oficjalnie uznać, że przeprowadzka ze wszystkimi jej rzeczami, drobiazgami, obrazami i sztalugami jest właściwym krokiem. Gdyby zrobili to na przykład dzisiaj, idąc za ciosem po wspólnym malowaniu salonu, Lee obawiał się, że mogłoby ją to zwyczajnie przytłoczyć. Właściwie to nie nacieszyła się jeszcze porządnie powrotem rodziców, a Lee już w pewnym sensie chciał ją z powrotem całą dla siebie.
    Zdecydowanie mieli na siebie dobry wpływ, zdecydowanie się kochali i nie dało się wątpić w to, że czekała ich cudowna przyszłość, a jednak od kilku dni ich opinie na pewne tematy ścierały się ze sobą.
    Bo Lee posłuchał, jak Betsy właściwie zbywa go, patrząc uważniej na półki z farbą, niż na niego, gdy przecież to jemu odpowiadała. Nie do końca zadowolony zarówno z jej wymijającej i mocno nie szczegółowej odpowiedzi, skrzyżował ramiona na piersi i mruknął ciche aha.
    — To nie może tak być, że organizujesz cały wyjazd i za wszystko płacisz — zauważył uprzejmie, choć to było dokładnie to, co on zrobił z ich wyjazdem nad jezioro.
    Ale Betsy po prostu nie mogła rozumieć tego, jak Lee był przywiązany do tego, jak mocno zależało mu, żeby jednak nie jechać na cudzej kasie, nawet jeśli była to kasa jego dziewczyny, która tak poza tym to średnio miała co z nią robić.
    — W tej restauracji, o której mówiłaś, pewnie też już zrobiłaś rezerwację? — zapytał, podejrzliwie i, jak sądził, całkiem trafnie, bo to nie były miejsca, do których wchodziło się z ulicy. Przekonany, że ma rację, pokręcił niezadowolony głową. — Zapomnij, jeśli myślisz, że nie zapłacę połowy rachunku — dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu, choć jeszcze nawet w tej restauracji nie byli ani niczego zjedli.
    Mówił to na zapas. Bo o ile domyślał się, że walkę o hotel w centrum miasta już przegrał, to nie chciał urządzać Betsy awantury jedynie dlatego, że uraziła jego męską dumę oraz poczucie samodzielności, które było dla niego szalenie wręcz ważne, odkąd został na tym świecie kompletnie sam, i którego nie był w stanie porzucić, nawet będąc z nią.
    — Nie, nie mieszaj mi teraz z głowie bordowym. Granatowy, tylko nie taki ciemny — dodał, ponieważ nie był w stanie rozważać kolejnego koloru, kiedy wałkował w głowie fakt, że Betsy załatwiła wszystko sama i właściwie on miał się tylko wystroić. Nie był do tego przyzwyczajony i robił, rzecz jasna, z igły widły, ale było za późno, by to zatrzymać. — Betsy… — zaczął nagle znowu i to zdecydowanie nie był temat, który powinni poruszać pośrodku alejki z farbami w sklepie budowlanym. — Lubię poczucie, że jestem w stanie o ciebie zadbać. I ogarnąć pewne rzeczy. Nawet jeśli chodzi o pieniądze. Nie zabieraj mi tego na przyszłość — powiedział cicho, bez gniewu, ale wykorzystując fakt, że miał jej uwagę. — Spróbuj ten kolor — dodał zaraz potem, odkładając na podłogę puszkę z beżową farbą i wskazując na odrobinę inny odcień granatu niż ten, który oglądali wcześniej.

    don't change them like this

    OdpowiedzUsuń
  20. Lee czuł się jednak odrobinę zbywany, bo Betsy zrobiła to wszystko, nie angażując go w proces. Jasne, że z wyjazdem nad jezioro było podobnie, ale on właściwie już wtedy, gdy zaprosił na niego Betsy, miał te plany. Pojechałby niezależnie od tego, czy by ją znał, czy nie. Wszystko miał opłacone i zaplanowane, a ponieważ była taka możliwość, dołączył do tych planów ją i Cissy, i wyszło im to naprawdę na dobre. I ten wyjazd do Atlanty też był czymś ciekawym, bo może i Betsy dobrze było nad jeziorem, ale jednak łaknęła czegoś, co dawało jej okazję, żeby zrobić się na bóstwo (którym dla Lee i tak była niezależnie od wydania) i poobcować trochę ze sztuką, a nie tylko z drzewami i komarami. Rozumiał to. Totalnie to wszystko rozumiał, ale pokrywając koszty całego wyjazdu i, przede wszystkim, nie mówiąc mu o tym, gdzie Lee oczekiwał więc informacji, ile i co będzie kosztować, Betsy odbierała mu to poczucie, którego tak bardzo potrzebował w swoim życiu: że sobie radził.
    Wiedział, że to pojebane, ale jego życie też takie było i nie umiał tak zwyczajnie nic na ten temat nie powiedzieć.
    — Za hotel też zapłacę. Swoją połowę — powiedział, gdy Betsy zgodziła się na to, by pokrył choć część ceny tej kolacji, która na pewno nie będzie mała.
    Lee nawet nie łudził się, że będzie go stać, żeby zapłacić za całość, więc tego akurat nie oferował, ale… Wiedział też, że będzie czuł się zwyczajnie lepiej, gdy podzielą rachunki. Tak po prostu. Potrzebował tego w bardzo pojebany i niewątpliwie trudny do zrozumienia sposób.
    Spojrzał na Betsy, gdy podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń do jego policzka. Była chłodna, jak zwykle, a jego policzek ciepły, bo całe to myślenie o pieniądzach oraz o tym, że nie powiedziała mu i pewnie nie mówiłaby dalej, gdyby nie zaczął naciskać, lekko podniosło mu ciśnienie. Nie na tyle, by zamierzał się na Betsy wściekać, robić w sklepie sceny, czy na nią obrażać albo chować potem jakąś urazę, ale… Po prostu się zdenerwował. I przeszło mu równie szybko, co przyszło.
    — I będę o ciebie dbał dalej, tylko mi na to pozwalaj. Potrzebuję tego — przyznał, nie chcąc wdawać się w dyskusje o tym, że Betsy trafnie go przejrzała, bo oczywiście nie zamierzał pozwalać płacić jej dzisiaj za farby.
    Miał umówione kilka drobnych robótek w Mariesville, jakieś naprawy u mieszkańców, którym już wcześniej w czymś pomagał i dzięki którym, jak przeliczył, cały budżet powinien się spiąć, wraz z wynagrodzeniem za pracę w The Rusty Nail.
    — W porządku. Ogarniemy to — odpuścił już całkiem, uśmiechając się nawet, gdy Betsy postanowiła pocałowac go w policzek, co zawsze działało niezawodnie i przed czym nigdy jeszcze się nie bronił. Byłby głupi, gdyby próbował. — Podoba mi się. Bierzemy — zdecydował też zaraz, gdy pokazała mu kolejną puszkę z farbą i ten kolor już znacznie bardziej do niego przemawiał. Przeszli jeszcze kawałek dalej, gdzie Lee złapał z półki nowy pędzel i dwa wałki. — Co się w ogóle robi na takich wystawach? — zapytał, gdy stali już w kolejce do kasy, cierpliwie czekając na swoją kolej. Cissy też okazała się podczas wizyty w sklepie wyjątkowo cierpliwa. A Lee tak naprawdę to miał zero pojęcia, na czym polega chodzenie na wystawy i był jak najbardziej chętny, by przyjąć kilka wskazówek, żeby nie narobić za tydzień Betsy wstydu.


    OdpowiedzUsuń
  21. — Chcę — potwierdził jeszcze Lee, chociaż mieli już z Betsy zgodę.
    Nie umiałby jej chyba tego wystarczająco dobrze wytłumaczyć. Po prostu.. A może wcale nie tak po prostu, Lee potrzebował czuć, że daje sobie radę. Że żeby nie wiadomo co go w tym życiu zaskoczyło, zawsze był w stanie znaleźć sposób, by jakoś to rozwiązać. Żeby nic go nie pokonało, nie powaliło na kolana, nie dobiło. Był w tym życiu bardzo długo sam i szybko nauczył się, choć wcale nie chciał, że jeśli umie się liczyć, to liczyć trzeba przede wszystkim na siebie. Od niego zależało, czy będzie miał co jeść i gdzie spać, on musiał pilnować, żeby to, co miało być opłacone, zawsze było. Bardzo szybko przestał czuć się dzieckiem — zdecydowanie za szybko — i został wręcz zmuszony, by gwałtownie dorosnąć. To, że mógł zapłacić choćby za połowę tego wypadu do Atlanty równało się w jego głowie z tym, że wciąż ogarniał. Że wciąż sobie radził. Że nikogo nie musiał prosić o pomoc i że mógł na samym sobie polegać, a jeśli on mógł na sobie polegać, to Betsy mogła polegać na nim. I to znaczyło, że mogli być razem, bo jeśli mogła na nim polegać, a on mógł na sobie, to niczego jej przy nim nie zabraknie.
    Mógłby kiedyś spróbować jej to wytłumaczyć — gdyby zapytała. Ale Betsy nie drążyła tematu jego przeszłości, a on zamykał się równie szybko i niespodziewanie, co się otwierał.
    Jedno było pewne: zrozumienie Lee nie stanowiło łatwego zadania. I tak jednak czuł, że Betsy go rozumiała. Na tyle, na ile była w stanie oraz na tyle, na ile jej pozwalał. I jemu kompletnie to wystarczało.
    — Pomagasz mi tym, że jesteś — rzucił jeszcze, uśmiechając się i oglądając na nią przez ramię, gdy szukali pędzli i wałków.
    Cissy czekała cierpliwie przy ich nogach, podczas gdy kolejka przesuwała się w niespiesznym tempie. Lee wcale nie był zaskoczony, gdy przypadkowi ludzie zaczęli zwracać na nią uwagę. Golden Retrievery miały już to do siebie, że były wyjątkowo pocieszne i czasem Lee myślał nawet o tym, że w sumie to Cissy i Betsy były do siebie podobne, ale w takim najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu. Kochane, tak po prostu.
    — Aha — odpowiedział na wyjaśnienia Betsy dotyczące wystawy, ponieważ dokładnie tak to sobie wyobrażał, ale sądził, że miał to wyobrażenie spaczone, bo do tej pory takie rzeczy widywał jedynie w telewizji. — To chyba sobie poradzę — stwierdził nie do końca przekonany, ale też nie jakoś szczególnie zmartwiony.
    Ważne, że będą razem i że spędzą czas na czymś, na czym zależało Betsy. On wiele więcej do szczęścia obecnie nie potrzebował.
    Uśmiechnął się, gdy kasjerka, która ich obsługiwała, uznała Betsy za jego żonę. Trudno było nie zauważyć, że stanowili ładną parę, nawet jeśli różnica wieku mogła rzucać się w oczy. I pewnie rzucała. Zapłacił i kiedy wyszli, Betsy prowadziła Cissy, niosąc pod ręką wałki i pędzel, a Lee miał dwie puszki z farbami, które wybrali.
    — Poprowadzić? — zapytał, lekko zaskoczony pytaniem Betsy, bo w sumie do tej pory jakoś szczególnie się do tego nie rwała. — Pewnie. Czemu nie — zgodził się zaraz, a ponieważ byli już praktycznie przy samochodzie, odłożył na chwilę farby, by rzucić jej kluczyki i niecałą minutę później siedział już na miejscu pasażera obserwując, jak Betsy pakuje się za kierownicę. — Tutaj regulujesz sobie fotel — powiedział, pokazując, gdzie musiała złapać, żeby dostosować wszystko do siebie.


    OdpowiedzUsuń
  22. Tylko że z tego otwierania się Lee zwykle w sumie niewiele wynikało. Bo otwierał się na krótko i niesamowicie ostrożnie. I to nie tak, że pilnował się w jakiś sposób, by nie powiedzieć zbyt wiele. To w nim już siedziało coś, co go pilnowało i ograniczało, nad czym nawet nie do końca panował, ale był tego świadomy, zwłaszcza w momentach, w których mówił coś, a potem nagle nawiedzała go myśl, że nie powinien był tego mówić, że w sumie to było głupie i miało niewiele sensu, więc potem jeszcze pielęgnował w sobie poczucie wstydu, że coś powiedział, a mógł nie mówić.
    Koniec końców to Betsy w tym, jak Lee był trudny do zrozumienia, rozumiała go naprawdę doskonale. Nie czuł się przez nią oceniany i to poczucie szalenie mu pomagało. Czuł, że może w tym związku robić wiele na własnych warunkach, a ponieważ Lee tak samo jak czuły i cudowny potrafił być cholernie uparty, to też tego potrzebował. Jego warunki nie były jednak warunkami bezwzględnymi, do których za wszelką cenę musiała dostosować się Betsy.
    Po prostu mimo różnicy wieku i wzrostu byli w tym wszystkim dość sobie równi i Lee właśnie takiego balansu szukał i potrzebował. Czuł, że Betsy jest tą jedyną, ale nie mówił jej tego, żeby nie narzucać jej takich wyznań tak bardzo niedługo po tym, jak przyznali przed sobą, co jeszcze do siebie czują. Ale gdy na nią patrzył, to musiał przyznać, że określenie żona jakoś tak.. Pasowało mu do niej. Bardzo mocno.
    — Przeżyję — zaśmiał się, gdy Betsy rzeczywiście przesunęła fotel, a potem jeszcze musiała ustawić pod siebie lusterka i nawet zmienić lekko ustawienie kierownicy, ponieważ różnica między tym, jak siedziała w tym samochodzie ona, a jak Lee była wręcz kolosalna. — Ufam ci. Nie boję się — powiedział, pasy zapinając nie dlatego, że jednak w głębi duszy czegoś się obawiał, a dlatego, że alarm by piszczał przez całą drogę, gdyby tego nie zrobił.
    Nie martwił się też, że Betsy mogłaby uszkodzić ten samochód. Lee sam już go kilka rasy przerysował, ale ogółem nie był typem faceta, który poza swoim autem świata nie widział. Było po to, żeby go używać, a nie, by na nie chuchać i dmuchać. Wkurzyłby się może jedynie, gdyby nim dachowali, bo wtedy pewnie nadawałoby się do kasacji, a na nowe, standardowo, nie miał kasy, ale poza tym Betsy mogła robić, co chciała. No i nie podejrzewał, że mogłaby doprowadzić do dachowania.
    — Tak, wszystko jest — powiedział. — Pamiętaj, masz dwa pedały, nie trzy — przypomniał jeszcze, ale nie po to, by udowodnić, jakim był męskim mężczyzną, który wiedział, co mówi. Podejrzewał, że rodzice Betsy też mieli auto z automatyczną skrzynią biegów, ale w sumie niczego nie mógł zakładać ze stuprocentową pewnością. — Jedź, pani żono — zaśmiał się jeszcze, ruchem ręki pokazując na wyjazd z parkingu przed nimi.


    OdpowiedzUsuń