29.01.2025

[KP] Clive Bennett

Clive Bennett
10.10.1996. Lokalny bohater, urodzony i wychowany w Mariesville, jedyny syn lekarza Johna Jamesa Bennetta i Ruth Bennett, nauczycielki matematyki. Od września 2024 funkcjonariusz policji w Mariesville Police Department, wcześniej przez cztery lata zatrudniony przez Savannah PD. Wynajmuje mieszkanie w Downtown, ale często nocuje w domu matki w Applewood Grove.

Home / News / LODD News / 2024 / 04 / Georgia / Savannah
Sierżant policji umiera po tym, jak został postrzelony na służbie
Sierżant policji w Savannah w stanie Georgia zmarł po tym, jak on i inny funkcjonariusz zostali postrzeleni w sobotę wieczorem podczas interwencji w sprawie napadu rabunkowego. Georgia Bureau of Investigation poinformowało w niedzielę, że podejrzany o śmiertelne postrzelenie sierżanta Davida Christie również zmarł w wyniku obrażeń odniesionych dzień wcześniej.

Podczas incydentu ranny został także oficer Clive J. Bennett.

Władze zidentyfikowały później podejrzanego jako 50-letniego Joela Bradforda III.

Christie, wieloletni członek Departamentu Policji w Savannah z dziesięcioletnim stażem oraz weteran USMC, zmarł w szpitalu z powodu ran odniesionych po tym, jak wraz z funkcjonariuszem Bennettem zbliżył się do samochodu podejrzanego o udział w napadzie Bradforda.
Odkąd pamiętał, Mariesville miało mu do zaoferowania przede wszystkim jabłka, a on miał półtora roku, gdy rodzice odkryli, że jest na nie uczulony. Rozwiedli się natomiast, gdy poszedł do szkoły i od tamtej pory trwał w przekonaniu, że to wszystko przez te cholerne jabłka. Jeden miesiąc wakacji i co drugi weekend spędzał u ojca w Atlancie, resztę roku z matką w Mariesville. Grał w futbol amerykański, był gwiazdą szkolnej drużyny, a w corocznych kronikach regularnie lądował jako ten, który miał największe szanse na osiągnięcie sukcesu.

Sukcesem dla jego ojca było zostanie lekarzem. Dla matki — żona i gromada dzieci, no, może miło byłoby, gdyby wcisnął gdzieś w to doktorat z matematyki, ale dla wnuków wiele byłaby w stanie wybaczyć. Zlepiony z niespełnionych ambicji rodziców, cholernej alergii na jabłka, i poczucia, że na pewno można zrobić tym życiu coś więcej, zrobił zasadniczo niewiele.

Najpierw był żółtodziobem, potem krawężnikiem. Teraz nie jest nawet panem władzą, tylko gówniarzem Bennettów, któremu wydaje się, że coś mu wolno. Można i tak.

Służba nauczyła go tylko tego, żeby nikomu na tym świecie nie ufać, a już na pewno nie samemu sobie. Oprócz złej sławy ciągnie się jeszcze za nim brak talentu do gry w rzutki, bolące kolano i świadomość, że coś już w tym życiu spierdolił, ale ktoś inny zapłacił za to najwyższą cenę.


Ja jestem pusheen, a to jest Clivey. Jesteśmy też tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.

42 komentarze:

  1. hello, handsome ;>

    Sięgnęła do torby, wcześniej rozpinając pas, żeby było jej łatwiej wykręcić się do tyłu. Starała się jak najmniej przegrzebywać jego torbę, aż w końcu trafiła na kabelek. Pociągnęła go i zostawiając w torbie kostkę, wzięłam sam przewód, który za radą Clive’a włożyła w odpowiednie gniazdko i zaczęła nim odrobinę manewrować. Uruchomiła telefon, czekając pierwsze kilka minut, aż napłynęły wszystkie powiadomienia. Model telefonu Clementine był już lekko przestarzały, nie działał tak sprawnie i szybko jak najnowsze smartfony, ale ona miała jeszcze do niego cierpliwość. Czekała, nie mówiąc przy tym wiele. Czuła się na tyle zmęczona, że sformułowanie jakiegokolwiek zdania graniczyło z cudem.
    Clive był. Z wyczuciem. Nie mówił też zbyt wiele, sprzedając jej póki co same konkrety, za co była mu wdzięczna, bo sama pewnie nie byłaby w stanie jednego wieczoru odhaczyć tyle punktów z listy do zrobienia. Wgapiała się w ten telefon, na niektóre wiadomości, choćby od sąsiadek lub ludzi z pracy, odpisując z dużym opóźnieniem, ale to też miało zweryfikować, kto nie zamierzał się wypierać znajomości z nią, a kto się od niej odwrócił i zapomniał o jej istnieniu. Próbowała też zalogować się do aplikacji bankowej, ale miała zablokowany dostęp. Wszystkie subskrypcje zostały anulowane przez brak płatności. Skupiona na porządkowaniu swojego nowego życia w telefonie, nawet nie zauważyła, że Clive zjechał z głównej drogi. Podniosła głowę dopiero wtedy, kiedy Bennett zgasił silnik. Rozejrzała się dookoła. Kojarzyła to miejsce, a to oznaczało, że mieli już niewielki kawałek do Camden. Telefon podładował się na tyle, że mogła odpiąć kabelek i znowu wygodniej się oprzeć. Spojrzała na Clive’a, potem w bok, na Walmart. Parking nie był przepełniony, ale jednak ludzie z wypchanymi wózkami maszerowali do aut i trudno było ich nie zauważyć.
    — Ja… — zaczęła, a potem skinęła głową na znak, że jednak będzie lepiej, jeśli ogarnie to Clive. Poczuła dziwną niemoc na myśl o wyjściu z samochodu. — Jeśli możesz — dodała, a potem nieznacznie uniosła telefon ku górze. — Ja zamówię pizzę.
    I tyle. Jeśli Clive wziął od niej pieniądze, to dała mu część z tych, które wręczył jej wcześniej ojciec. Podpowiedziała tylko, czego może potrzebować, ale były to takie podstawy, jak szczoteczka do zębów, grzebień, kosmetyki i coś do narzucenia na siebie, że każdy by na to wpadł. Potrzebowała paru rzeczy, aby przeżyć dzisiejszy wieczór i jutrzejszy dzień, a może pojutrze zdobyłaby się na to, aby wybrać się na zakupy, albo po powrocie do Mariesville spróbować wynegocjować coś z Redfordami, choć Carmen jej tego odradzała.
    Przez chwilę patrzyła się na oddalającego Clive’a, a potem jedną z fryzjerek zapisała w końcu w telefonie jako Clivey i napisała, żeby wziął też piwo. Potrzebowała się napić. Chciała przespać dzisiejszą noc, a wątpiła, aby całkiem na trzeźwo jej to wyszło.
    Zamówiła pizzę. Pepperoni. Na adres hotelu, ze wskazaniem, aby w lobby poprosić o nią. Nie znała jeszcze numeru pokoju, więc musiała poradzić sobie w taki sposób. Zaznaczyła opcję płatności przy odbiorze. Mieli godzinę z hakiem, żeby dotrzeć do hotelu.
    Clementine czekała na Clive’a, w końcu odkładając telefon. Oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy. Powoli docierało do niej, że jest naprawdę wolna, że zaczyna nowy rozdział. I było to tak samo przerażające, jak wtedy, kiedy usłyszała wyrok. Słowa sędziego wciąż dudniły jej w głowie, przed oczami widziała twarz ojca, który wciskał jej pieniądze. Jej noga zaczęła niespokojnie podrygiwać, zaciskając mocniej oczy. A kiedy usłyszała, że Clive otwiera bagażnik, szybko otarła policzki, chrząknęła i zaczęła szybciej mrugać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruszyli do Camden, ruch na drodze był już niewielki, dochodziła dwudziesta, powoli się ściemniało, choć dni z końca maja miały już to do siebie, że były po prostu dłuższe. Clive zaparkował przy chodniku, pod niewielkim hotelikiem wkomponowanym w szereg kamieniczek przy drodze wyjazdowej z Camden. Po drugiej stronie ulicy była stacja benzynowa z niewielkim marketem.
      Elewacja budynku pozostawiała wiele do życzenia, ale też Clementine miała spędzić tu ledwie dwie noce. W lobby, od zmęczonego życiem mężczyzny, którego przekrwione białka oczu świadczyły wyraźnie o tym, że palił, a w przekonaniu mógł utwierdzić ich tylko zapach marihuany w powietrzu, dostała kluczyk do pokoju numer 12. Na trzecim, przedostatnim piętrze. Hotelik nie miał windy.
      Pokój był… pokojem. Z dwuosobowym, niezbyt szerokim łózkiem z kwiecistą narzutą z falbankami, z komodą naprzeciwko, na której ustawiono niewielki telewizor. Z małym stolikiem przy oknie, przy którym stały dwa krzesełka i z szafą przy drzwiach prowadzących do łazienki. Na komodzie poza telewizorem stał też czajnik elektryczny, a w szafie schowana była mała lodówka. Przestrzenie między meblami były niewielkie, wąskie. Najważniejszym jednak było to, że było tutaj czysto. I nawet pachniało.
      Clementine trzymała swoją torebkę i jedną siatkę z Walmartu. Rzuciła wszystko na łóżko i cofnęła się, robiąc miejsce Bennettowi.
      — Zostaniesz? — spytała nagle, bo raz, że przecież zamówiła dużą pizzę, a dwa — co najważniejsze, nie chciała teraz zostawać sama. Chociaż przecież Clive mógł za godzinę lub dwie rozpoczynać służbę. Albo jutro z rana. Ale… nie myślała o tym, bo chciała, żeby został. Tak po prostu. Potrzebowała towarzystwa. Potrzebowała Clive’a i nie zamierzała nawet udawać, że jest inaczej.

      :*

      Usuń
  2. Nie dzisiaj, mała.
    Westchnęła, kiedy odczytała tego smsa. Nie miała wyjścia, jak się z tym pogodzić. Nie widziało jej się kłócić czy choćby sprzeczać z Bennettem o to zasrane piwo. Wiedziała, że wytrzyma. Bo to nie tak, że ktoś ją nagle odciął od alkoholu i teraz koniecznie musiała to zmienić. Nic. Ona chciała po prostu się otumanić, lekko znieczulić, tak jak do pewnego czasu robiły to leki, które dość brutalnie przestali jej podawać w areszcie. Musiała wtedy zostawać ze swoimi myślami sama. Były tylko one — te niepokorne, gnębiące ją myśli, cisza, prycza i ona. Ręce pod płaską, wyleżaną poduszką, brudny sufit nad głową, z którego odchodziła spękana farba i dźwięki dobiegające z korytarza. W ciągu dnia nie zamykali celi. Nie było ich w tym oddziale aresztu zbyt wiele. Każda czekała na proces albo na właściwą odsiadkę w więzieniu. Czekały. Każda na swój sposób. Clementine milcząco, posłusznie. Wykonywała polecenia strażniczek i strażników, schodziła z drogi współwięźniarkom, działała zgodnie z rozkładem dnia. I każdy dzień był taki sam.
    Przyłapywała się na tym, że momentami jej głowa nadal była tam — w areszcie, w oczekiwaniu na wyrok. Dlatego odgłosy dobiegające z korytarza dotarły do niej jakby w zwolnionym tempie. Drgnęła później niż powinna. Zawiesiła się. Posłała Clive’owi słaby uśmiech, gdy powiedział, że się zamelduje. Poczuła się spokojniejsza. Ale przede wszystkim czuła się dziwnie z myślą, że już naprawdę po wszystkim. Z toreb, które wniósł Clive wyciągnęła kąpielowe klapki i trampki, ułożyła je pod ścianą. Ściągnęła te buty, które miała na stopach, ściągnęła też pospiesznie białą koszulkę, rozpinając po kolei guziki. Wrzuciła na siebie bluzę, którą kupił Clive, wpierw odrywając od niej metkę. Była obszerna, ale Clementine czuła, że musi otoczyć się ciepłym, miłym w dotyku materiałem. Rozpakowywaniem i porządkowaniem miała zająć się później.
    Pod jego nieobecność podeszła do okna i jedną jego część otworzyła na szeroko, drugą uchylając. Usiadła przy stoliku, przy otwartym na szeroko oknie. Podciągnęła nogi, oparła przedramiona o wąski parapet i wsparła na nich brodę, wpatrując się w malujące się przed nią obrzeża Camden. Okna z jej, z ich pokoju wychodziły na stację benzynową naprzeciwko. Niebo zdążyło już niemal pociemnieć całkowicie, na ulicy rozbłyskiwały światła latarni i przejeżdżających samochodów. Ale poza szumem, który generował ruch uliczny, było cicho.
    Słyszała, jak zapewne Clive, zamyka samochód, jak wraca do hotelu. Siedziała w bezruchu, przymykając po chwili oczy. Czuła się słaba. Zmęczona i słaba. Marzyła o tym, żeby coś zjeść, wziąć prysznic i się położyć. Zakładała, że hotelowe łóżko, nawet w takim standardzie, będzie wygodniejsze od pryczy.
    Kiedy Clive wrócił, jak się okazało z pudełkiem pizzy i z uśmiechem — wyraźniejszym i bardziej promiennym, odpowiedziała mu tym samym. Ale nie zdążyła nawet się ruszyć. Pokój wydawał się teraz strasznie zagracony, a ta Clemmy, która przez lata dbała o to, żeby jej dom taki nie był, czuła, że musi coś z tym zrobić. Ale wtedy Clive do rąki podał jej dwa kawałki pizzy, a na stoliku postawił puszkę. Z colą light. Uśmiechnęła się na ten widok.
    Jeden z kawałków odłożyła na serwetce, a drugi wzięła w obie dłonie, niemal od razu wgryzając się w puszyste, miękkie ciasto. Ta zwykła, prosta pizza z trzema składnikami, z sosem, serem i pepperoni smakowała jak najcudowniejsza potrawa na świecie. Nie było to nic wybitnego ani zdrowego, ale Clementine błyskawicznie pochłonęła pierwszy kawałek, szybko biorąc się za drugi. Dopiero w połowie tego drugiego, odłożyła go z powrotem i sięgnęła po puszkę z colą. Zrobiła łyk, otarła palcami sos z kącików ust i spojrzała na Clive’a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wezmę prysznic… — odezwała się nagle, jakby te półtora kawałka pizzy dodało jej sił. Pewnie tak było. Zrobiła jeszcze jednego gryza. Pewnie mogłaby poczekać z tym prysznicem, ale było jej źle z samą sobą. — Czuję się… — urwała, bo co miała mu powiedzieć. Brudna? Wyciągnęła piżamę i kosmetyki, których mogła potrzebować, wszystko co znajdowało się w zasięgu jej dłoni składając i układając w jedno miejsce na łóżku. Tam też zostawiła bluzę i spodnie. W samej bieliźnie schowała się w łazience, skąd po chwili mógł dotrzeć do Clive’a szum wody, mimo tego, że zamknęła drzwi. Ściany w tym hotelu raczej zdecydowanie nie należały do tych najgrubszych i dźwiękoszczelnych.

      Usuń
  3. Woda pod prysznicem raz była ciepła, raz lodowata, a raz wrząca. Clementine mimo tego stała w wąskiej kabinie niemal nieruchomo. Opierała się dłońmi o kafelki, mając nadzieję, że poza szumem wody Clive nie dosłyszy nic więcej. Kolejny raz pozwoliła sobie na to, aby płakać. I ten płacz był oczyszczający, niósł za sobą ulgę. Potrzebowała go. Syknęła, kiedy kolejny raz w jej plecy uderzyła gorąca fala. Skręciła wtedy wodę, umyła włosy, namydliła się i w duchu podziękowała Bennettowi za to, że wybrał ładnie pachnące kosmetyki. Może była to pierdoła, ale w tej chwili dla niej ważna. Szare mydło, które rozdysponowano w areszcie było koszmarne.
    Owinęła włosy hotelowym ręcznikiem, drugim wytarła szybko całe ciało. Stanęła przed zaparowanym lustrem, przesunęła po nim dłonią i przez chwilę po prostu przyglądała się swojemu odbiciu. Rozpakowała szczoteczkę, ale uznała, że jeszcze zje i dokończy colę, więc nie było sensu myć zębów. Działała mechanicznie, powoli, krok po kroku. Jeden ruch za drugim. Próbowała się nawet zmusić do tego, żeby działać szybciej, ale było to trudne do wykonania. Jej ciało jakby odmawiało takim rozkazom, chcąc funkcjonować we własnym tempie.
    Ubrała piżamę, którą wybrał Clive. Ciemną, prostą, składającą się z krótkich spodenków i koszulki z krótkim rękawkiem. Rozczesała włosy i kiedy zdała sobie sprawę, że hotelowa suszarka nie działa, wróciła do pokoju. Nie musiała się zbytnio wsłuchiwać ani się domyślać, że rozmawiał z mamą.
    Zaskakującym było to, że mogli być teraz sami, we dwoje, nie czując niczyjego oddechu na karku. Do Clementine to nawet nie docierało, a jeśli docierało — to bardzo powoli. Miała sporo czasu, żeby oswoić się z myślą, że Tommy nie żył, a jednak nadal towarzyszył jej jego cień. Jakby wierzyła w to, że nadal tutaj wejdzie, że będzie mógł im przeszkodzić. Ale przeszkodzić w czym?
    Nie musieli się spieszyć, mogli nadal spotykać się w sposób, w jaki spotykali się do tej pory, ale czy na tym im teraz zależało? Clemmy czuła, że to wcale nie będzie proste, aby traktować Clive’a tak, jak do tej pory. Nie po tym, jak pojawił się w szpitalu, jak pomógł, jak dostarczył Carmen niezbędne materiały.
    Bo jemu wydawało się, że wszystko było jasne, że była niewinna jak cholera, ale ona przez cały ten czas, który spędziła w areszcie miała wątpliwości. Nie miała ich jednak teraz, kiedy stanęła tuż przed nim, gdy siedział na brzegu hotelowego łóżka, odkładając telefon obok.
    — Dziękuję — odpowiedziała, przesuwając dłonią po jego policzku. — Mam nadzieję, że niedługo z nią porozmawiam.
    Mówiła szczerze. Ruth Bennett była świetną sąsiadką, nieco wścibską, ale pomocną, konkretną i miłą. Clementine czasami przyłapywała się na tym, że lubiła zajść do niej z jakąkolwiek pierdołą niż spotykać się z tymi sąsiadkami, którym bliżej było do rocznika Clem. Tamte też miały mężów, a nawet i dzieci. I chętnie wymieniały się doświadczeniami na babskich wyjściach w The Rusty Nail, a Clemmy tylko słuchała. Jednak o wiele chętniej słuchała opowieści Ruth Bennett o tym, jakim urwisem był mały Clive. I o tym, jak łobuziakował Tommy Redford.
    — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła — przyznała cicho i niespodziewanie. Jego obecność tutaj była czymś więcej niż tylko wspólnym noclegiem. Jej palce, rozgrzane po prysznicu, sunęły po linii wyznaczonej przez kość policzkową aż po żuchwę. Miło było móc go dotknąć.
    — Lepiej. — Odpowiedziała jednak na jego pytanie. Całkiem szczerze zresztą. Bo zrobiło jej się lepiej, kiedy mogła umyć się jak człowiek, ubrać piżamę i wyjść z łazienki do miejsca, które nie było celą, a w którym czekał na nią Bennett.

    OdpowiedzUsuń
  4. Clementine Redford, z domu Dashwood, zabiła człowieka. To nie uległo niczyjej wątpliwości. Zabiła swojego męża, za narzędzie zbrodni mając prosty, kuchenny nóż. Ten sam, którym rozcięła swoją dłoń kilka tygodni przed zabójstwem. Zabiła człowieka. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że mogłaby kogoś zabić, że mogłaby zranić kogoś tak bardzo, że aż na śmierć. Była delikatna, w tym Clive również miał rację, była delikatna, a teraz również i krucha, mogłoby się wydawać zatem, że nie będzie w stanie nikogo skrzywdzić. A jednak. Ale doskonale wiedziała, Clive też to wiedział, że Tommy na to zasłużył, że miała wiele szczęścia, że to ona przeżyła, bo już niejednokrotnie jej własny mąż doprowadzał do sytuacji, w której była na skraju.
    Nie wybaczyła mu nigdy. Ani jednego uderzenia, choć początkowo wydawało jej się, że tak jest, że wybacza, że rozumie, bo w końcu go zdenerwowała. Ale ona po prostu pielęgnowała każde to uderzenie, zatrzymywała je w sercu, sumowała, aż w końcu nie wytrzymała. Tłumaczyła to tym, że nikt normalny by nie wytrzymał. Ostatnie oskarżenia, wrzaski i kopnięcia przelały czarę goryczy. Musiała go zabić, bo w innym wypadku w czarnym wyroku byłaby ona.
    Dlatego nie była tak pewna tego, że mogłaby sobie poradzić, gdyby została z tym wszystkim sama. Właściwie to została, bo mimo tego, że Clive jej pomagał, to nadal żyła w przekonaniu, że nie może tego od niego wymagać. Bo w końcu to, co ich łączyło, to tylko seks. Zajebisty seks.
    Odsunęła się, kiedy wstał i szybko, nawet tego nie kontrolując, ogarnęła pokój, po chwili siadając przy stoliku. Jadła już znacznie wolniej, nadal wpatrując się przez otwarte okno. Noc pokrywała swoją ciemną połacią Camden. Robiło się coraz spokojniej, do jej uszu dotarła jednostronna rozmowa, prawdopodobnie pod hotelem przechodził ktoś, kto rozmawiał przez telefon. Dokończyła ten kawałek, dopiła colę i zamknęła pudełko z pizzą. Będzie na śniadanie.
    Wtedy też Clivey wyszedł z łazienki. Uśmiechnęła się, wstała z krzesła, kiedy ten układał się na łóżku. Zamknęła tę część okna, która była otwarta na szeroko i uchyliła obie, aby świeże powietrze wpadało do sypialni przez całą noc. Tegoroczna wiosna była przyjemnie ciepła, a noce rześkie. W areszcie nie miała tego luksusu. Pogasiła wszystkie światła, ale do pokoju wpadały światła ulicy, mimo opuszczonych rolet. Nie przeszkadzało jej to. Miała wrażenie, że kiedy uleciał z niej cały ten stres i obawa, że uznają ją za winną, poczuła to całe zmęczenie po stokroć bardziej. Nie komentowała, że jest wcześnie, a było przecież ledwo po dwudziestej pierwszej. Oboje mieli prawo odpocząć.
    — Carmen jest wspaniała — przyznała, kierując się z powrotem w stronę łazienki. — Podziękuj mu ode mnie — powiedziała ze spokojem, w duchu mając nadzieję, że kiedyś uda jej się tym wszystkim ludziom odwdzięczyć. Johnowi Bennettowi, jego synowi, Carmen. Zostawiła otwarte drzwi, po chwili wychodząc z łazienki.
    Bez trudu trafiła do łóżka, kładąc się obok Bennetta, który jeszcze przeglądał coś na komórce. Swoją Clementine położyła na stoliku nocnym obok łóżka. Wiedziała, że jutro będzie miała aż nadto czasu, żeby przeglądać internet i te wszystkie wiadomości. Leżała na plecach, wilgotne włosy rozsypały się na poduszce. Splotła dłonie na swoim brzuchu, wpatrując się w hotelowy sufit, na którym zamontowano lampkę z wentylatorem.
    — Myślisz, że… — zaczęła cicho i dopiero wtedy odwróciła głowę w bok, wpatrując się w Clive’a. — Że kiedyś uda mi się zapomnieć o tym, że go zabiłam? — spytała. Chciałaby przyznać, że gryzły ją wyrzuty sumienia. Ale to było coś innego, to było rozpamiętywanie i żałowanie, że zrobiła to tak późno. Było to też niewygodne, gniotące. Ale o dziwo, mimo całego dramatu, który się z tym wiązał, oddychało jej się lepiej.

    OdpowiedzUsuń

  5. Clementine nie wiedziała, choć po wszystkim, czego była świadkiem, mogła się domyślać, że Clive nie był w Mariesville do końca szczęśliwy, być może nawet wcale. Mogła się domyślać, że praca, którą musiał wykonywać, nie była tak satysfakcjonująca, jak mogłaby być. I pewnie gdyby tylko poświęciła temu nieco więcej uwagi, doszłaby do takich wniosków. Póki co jednak jej głowę zajmowała przede wszystkim ona sama. I jej problemy. A właściwie to do tej pory jeden problem, z którego wynikały kolejne. Piętrzyły się i nawarstwiały, a ona w swojej głowie nadawała im dodatkowo niewyobrażalnej, przeogromnej rangi, jakby chciała, aby jej świat kręcił się wokół problemów.
    Nie chciała. Właściwie to chciała tego, aby się skończyły, aby kolejny dzień obudził ją przeczuciem, że nic się nie stało, że może wstać i zacząć działać, że wszystko było na dobrej drodze do tego, aby się ułożyć.
    Westchnęła więc cicho, kiedy Clive przyznał, że nie zapomni. Taka odpowiedź jej nie pocieszyła, ale jednocześnie była na nią przygotowana — spodziewała się. Jednak jego kolejne słowa i ramię oplatające ją w talii, przyniosły ulgę.
    — Chciałabym — przyznała, bo naprawdę chciałaby nauczyć się z tym żyć. Spychać to na drugi plan, trochę ignorować, po części zasypywać, a faktycznie zobojętnieć. Wodziła delikatnie palcami po przedramieniu Clive’a, od wierzchu dłoni aż po zgięcie w łokciu. Musnęła delikatnie jego skórę. Nie mylił się — nie miała nic przeciwko temu. Dobrze było czuć obok siebie kogoś, kto nie był towarzyszką z celi. Dobrze było mieć obok kogoś, kto naprawdę był. Mogła poczuć bijące od niego ciepło, delikatny zapach żelu pod prysznic i wsłuchiwać się w spokojny głos. Przysunęła się bliżej, przymykając na moment oczy.
    W ciągu swojego życia nie potrafiła zapomnieć o wielu rzeczach, śmierć Tommy’ego miała być kolejną z nich.
    Odwróciła się w końcu bokiem, napotykając na spojrzenie Clive’a. Uśmiechnęła się, jakby teraz, kiedy miała go tak blisko, wszystko wydawało się łatwiejsze, chociaż przecież nie mogło tak być. To był tylko seks. Prawda? Coś wewnątrz jej podpowiadało, że jest inaczej, że to nie był tylko seks, że Clive nie bez powodu rozkleił i otworzył się przed nią, że nie bez powodu był wtedy w szpitalu. I teraz. W sytuacjach, w których potrzebowała go najbardziej.
    Westchnęła cicho. Dłoń skierowała teraz na jego policzek, wpatrywała się w niego tak uważnie, jakby dopiero się go uczyła, ale jej palce doskonale znały tę twarz, każde zagłębienie i wypukłość.
    Była zmęczona. Cholernie zmęczona i widziała również zmęczenie malujące się na jego twarzy. Uniosła się nieznacznie i nadal przytrzymując delikatnie dłoń na jego policzku po prostu go pocałowała.
    Bo smak jego ust był jedną z tych rzeczy, których nie mogła zapomnieć.
    Zabiła, bo musiała. To było pewne. Musiała, żeby zacząć w końcu prawdziwe życie, które nigdy nie było jej dane. Zabiła, bo nie miała wyjścia. I mogłoby się wydawać, że w całej tej rozpaczy i być może nawet desperacji całowała teraz Clive’a. Ale ten delikatny pocałunek pozbawiony był tych wszystkich negatywnych emocji. Całowała go, bo zwyczajnie za tym tęskniła, nawet jeśli to była tylko fizyczność. Całowała go, bo zwykle chętnie odpowiadał i smakował przy tym niesamowicie dobrze. Nie była w tej chwili zła, rozgoryczona czy zdesperowana. Była spokojna, łagodna i czuła, i wszystko to mógł poczuć, jeśli tylko tego chciał.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mariesville nie było też miejscem Clementine. Nie było jej miejscem na tym świecie. Paskudnym świecie, który jednak potrafił być piękny i wspaniały, a Clementine potrafiła to piękno dostrzegać. Teraz jednak jej spojrzenie było nieczułe, przygaszone, a ona skupiała się przede wszystkim na tym, że w ogóle nie miała swojego miejsca na świecie. Nie miała go ani w Mariesville, ani w Camden, ani tym bardziej w miejscu, gdzie aktualnie mieszka jej ojciec. Bliżej nieokreślonym, bo Marissa nie chciała, aby Clem ich odwiedzała. Mogła uznać jednak, że namiastką jej własnego miejsca był ten niezbyt jasny i niezbyt przestronny hotelowy pokój, to niezbyt szerokie, ale jednak dwuosobowe łóżko, z jednym dość twardym materacem, z mężczyzną, który być może nie był rycerzem na białym koniu, ale okazywał się kimś ważnym.
    Nie całowała go dlatego, że czuła się dłużna. To nie była oznaka wdzięczności, choć była mu tak bardzo wdzięczna, jak tylko mogła. Była wdzięczna za jego wsparcie i za to, że był, za to, że nie owijał w bawełnę i nie uciekał przed jej dotykiem, którego teraz tak bardzo potrzebowała. Nie chciała, ba, nie mogła być teraz sama. Wizja samotnie spędzonej nocy, w tym konkretnym pokoju, po prostu ją przerastała.
    Całowała go, bo tęskniła. Nie mogła przecież powiedzieć tego na głos, bo łączył ich tylko seks, czysta fizyczność, zajebiste orgazmy i wspólne uniesienia. Nie mogła tego powiedzieć, bo nie tęskniła za zajebistym seksem, a za Clivem. Tak po prostu. Za jego bliskością, nawet jeśli często była dawkowana na jego zasadach.
    Kontynuowała pocałunek delikatnie i czule, tak długo, jak jej na to pozwalał. Nie posuwała się dalej, nie zarzuciła nogi przez jego uda, nie wsunęła chłodnej dłoni pod materiał jego koszulki. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, choć wcale nie miałaby nic przeciwko temu, ale to właśnie ta czułość, brak pośpiechu i delikatność, na którą sobie nie pozwalali albo pozwalali bardzo rzadko, rozwalała ją na kawałki.
    Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, ale tym razem nie było ono wyrazem zawodu. Uniosła się lekko na łokciu, przyglądając się temu, jak Clive wygodniej układa się na poduszkach. Uśmiechnęła się. Zatracając się w nim, łatwo było się uśmiechać, choć jakaś część rozsądku podpowiadała jej, że ucieczka w Clive’a i w to, co mógł jej zaoferować, nie była rozwiązaniem.
    Opadła na poduszkę, czując jego ciepło tuż przy sobie. Wgramoliła się pod kołdrę, wtuliła się w niego, chowając twarz przy jego torsie i zamknęła oczy. Nie spała. Była rozbudzona, choć potwornie zmęczona. Dłoń wsunęła pod jego ramieniem, sunąc nią leniwie po jego boku, a potem po plecach. Cały czas się uśmiech.
    — Przyjedź.
    Powiedziała i sama nie była pewna, czy było to prośbą, czy tylko potwierdzeniem jego planów, które — swoją drogą — spodobały jej się na tyle, aby mieć czego jutro wyczekiwać. Kolejny dzień, jaki miała przeżyć na wolności, jako ktoś nowy, ktoś, kto zaczyna życie, miał cel. Całkiem realny, do którego prowadził całkiem nieskomplikowany plan. Clive przyjedzie po pracy i zjedzą porządny obiad. Proste. Łatwe. I przyjemne.
    — Nie poradziłabym sobie zajebiście — szepnęła tylko, a jej słowa niknęły w materiale jego bluzki, której zapach wypełniał teraz jej nos. Wtuliła się jeszcze mocniej, oddychając coraz spokojniej, próbując oczyścić głowę, co okazywało się zaskakująco łatwe, kiedy nie zasypiało się samemu na niewygodnej pryczy w areszcie.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Przestała. Należała do ludzi, którym nie należało powtarzać dwa razy. I Clive doskonale o tym wiedział, wielokrotnie już to wykorzystywał. Zamilkła, zapadając w sen szybko, poddała mu się, nie walczyła z tym, jak coraz cięższe robiły się jej powieki. Mruknęła tylko coś, co mogło przypominać dobranoc, kiedy wtuliła się jeszcze bardziej. Bo to miała być dobra noc.
    Spała wyjątkowo spokojnie, prawie w ogóle nie zmieniała pozycji w nocy, jeden jedyny raz przewracając się na plecy. Tak też się przebudziła na dźwięk budzika Clive’a. Nie otwierała oczu, nie chcąc się wybudzać do końca. Czuła ciężar jego głowy na swojej klatce piersiowej, ciepło jego ciała i kojący zapach. Jej dłoń wplątała się w jego włosy, później dotarła niżej, muskając kark Bennetta. Wtedy też wstał, a ona nie protestowała. Jęknęła cicho, odwróciła się na bok, owinęła w kołdrę i zasnęła. Nie słyszała już tego, jak Clive wychodził z pokoju, bo ostatnim co do niej dotarło, był dźwięk dopinanego paska od spodni.
    Obudziła się przed ósmą i już wtedy otrzymała pierwszego smsa od Clive’a. Odpisała, że wstała. Ale nie wstała. Leżała w łóżku jeszcze dobrą godzinę, może i dłużej. Wpatrywała się w ten zakurzony wiatrak przy suficie.
    Ona też powinna zweryfikować swoje uczucia względem Bennetta. Określić, czy w ogóle je ma, czy są. Wiedziała, że były, ale nie wiedziała, jakie, po co i dlaczego. Kurwa, spojrzała w bok, na miejsce, w którym Clive przespał całą noc. Musiała się pogodzić z tym, że prawdopodobnie życie zweryfikowało to, że Bennett był czymś więcej niż wspomnieniem dusznego lata w Atlancie.
    Nie chciała spędzić dnia w łóżku, choć wydawało się to kuszące, dlatego wstała, przebrała się w ten prosty top i jeansy, które wczoraj kupił Clive. Nie miała żadnych kosmetyków do makijażu, więc po prostu spięła włosy w wysokiego koka, chwyciła kawałek pizzy i puszkę coli, siadając znowu przy oknie. Camden budziło się do życia, a ona postanowiła, że zamiast myśleć o swoim nieszczęściu albo o Clivie, ruszy do przodu.
    Wyszła na miasto. Spieniężyła w banku czek i postanowiła przespacerować się po Camden. Dotarła nawet do restauracji, w której pracowała, a w której nie było już dla niej miejsca. Kierownikiem sali został ktoś inny, a jej od łaski zaproponowali, że gdyby potrzebowała naprawdę pracy, to mogli jej zaproponować zmywak. Podziękowała. I wyszła, wiedząc doskonale, że nie ma sensu palić za sobą mostów. Być może będzie musiała pracować na zmywaku.
    Kolejne godziny spędziła w parku, wystawiając się na wiosenne słońce. Kiedy wróciła do hotelu, dochodziła czternasta. Posprzątała, choć tak naprawdę w pokoju panował porządek. Jej głowy pełne były niewygodnych myśli. Nieustannie odtwarzała rozmowę z restauracji, doskonale zdając sobie sprawę, jak wszyscy tam na nią patrzyli.
    Oparła się o wezgłowie łóżka, rozkładając się wygodnie, sięgnęła po lizaka, którego kupiła sobie po drodze i odpisała Bennettowi na kolejnego smsa. Wszystko w porządku.
    Kiedy wszedł, nadal leżała na łóżku, zaczytując się w naprędce pobranego ebooka. Podniosła się do siadu, obserwując go bez słowa.
    Bo zwyczajnie brakowało jej słów.
    Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, po kusząco odsłoniętych biodrach, przez których widok z trudem przełknęła ślinę, po jego torsie, ramionach, barkach i twarzy. Posłała mu uśmiech. Promienny, ładny uśmiech.
    — Faktycznie, jest ciepło — przyznała z trudem kontrolując brzmienie swojego głosu. I pewnie gdyby nie fakt, że znajdowali się w poniekąd nowej sytuacji, gdyby nie ta nieracjonalna nieśmiałość, to Clementine już stałaby przy nim, pomagając mu pozbyć się spodni.
    Ale nie stała. Bo wbrew wszystkiemu, co sobie wmawiali, wbrew temu, że rzekomo nic do siebie nie czuli, coś było inaczej. Nie tak, jak zawsze. Nie mogła jednak powstrzymać się przed tym, aby otaksować go spojrzeniem kolejny raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej — dodała, podnosząc się powoli z łóżka. — Prysznic i misja żarcie. Brzmi dobrze — dodała, a potem, nie mogąc jednak powstrzymać się przed tym, aby do niego nie podejść i nie musnąć ustami jego policzek. Zrobiła to, a potem podeszła do okna. Ja pierdolę, Clementine, co ty robisz?! Zganiła samą siebie.
      A potem czekała, grzecznie, zamykając okna, wsuwając na stopy trampki. Kiedy Bennett wyszedł z łazienki, była gotowa, a jednocześnie wcale go nie poganiała. Ale chyba niczym dziwnym nie było to, że chciała wyjść, że chciała móc zacząć smakować nowego życia.

      It's a new life for me
      and I'm feeling good ♥

      Usuń
  8. To był długi dzień również dla Clementine, która na każdą wiadomość od Clive’a reagowała uśmiechem. Ciepłym i delikatnym. Przyjemnie było jej ze świadomością, że ktoś o niej myśli, może nawet się martwi, troszczy. Odwykła od czegoś takiego, ale przecież bardzo łatwo było przyzwyczaić się do czegoś dobrego. Dlatego czekała na te smsy i pewnie odebrałaby chętnie telefon, gdyby postanowił zadzwonić, a z drugiej strony korzystała z tego, że mogła pobyć kompletnie sama. W nowej, nieznanej rzeczywistości.
    Równie rzeczywisty okazał się widok Clive’a i to, jak na niego zareagowała. Nie pokazywał jej przecież nic, czego nie widziałaby wcześniej. Jego ciało znała bardzo dobrze, wiedziała, gdzie i jak go dotknąć, jak przesunąć palcami, gdzie wbić paznokcie nieco mocniej. A teraz po prostu cholernie przyjemnie się na niego patrzyła. Sama była zdziwiona swoją reakcją, choć może nie powinna, bo w końcu Clive, jego ciało, dłonie i usta kojarzyły jej się przede wszystkim z tym niesamowitym seksem, z przyjemnością, którą za sobą niosły.
    Może dlatego próbowała przemycać te delikatne, niespodziewanie czułości, jak to wtulenie się w niego do snu, jak ten pocałunek na dobranoc, ten buziak w policzek na powitanie. Przemycała je, widziała jak Clive na to reaguje, widziała jego uśmiech i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że był po prostu zadowolony, a ona przecież lubiła go zadowolić.
    Jednak teraz nie o to chodziło. Nie robili tego, co zwykle, okoliczności też mogły wydawać się niesprzyjające, chociaż… czy nie o czymś takim oboje myśleli za każdym razem, kiedy spotykali się w wiadomym celu? O tym, żeby Tommy’ego już nie było? Żeby jego cień nie wisiał nad ich głowami, żeby mnąc pościel w małżeńskim łóżku Clementine nie myśleć o tym, że on w końcu wróci — prędzej czy później?
    Redforda już nie było, ale Clementine też nie do końca wiedziała, co teraz ma robić. Jak sobie radzić. Zatracenie się w objęciach Clive wydawało się zbyt łatwe, a jednocześnie nieodpowiednie. I choć nic ich nie powstrzymywało przed tym, aby wykorzystać ten upalny, duszny dzień na przebywanie w łóżku, tak żadne z nich nawet do tego nie dążyło.
    Wyszli z hotelu, Clementine żałowała, że nie ma okularów przeciwsłonecznych, odnotowując, że powinna jakieś kupić. Cieszyła się, że Clive wybrał restaurację, że nie musiała się nad tym zastanawiać. Usiadła jednak naprzeciwko niego i dość długo wczytywała się w menu, podczas gdy on decyzję podjął zaskakująco szybko. Ostatecznie też zamówiła burgera z frytkami, ale do picia wzięła gazowaną wodę z cytryną. Miała wrażenie, że nie ma pomysłu na siebie, nawet jeśli chodziło o głupie jedzenie. Trochę ją to wszystko frustrowało, dlatego sunęła palcami po tym jednym egzemplarzu menu, które zostawił im obsługa. Drugą dłonią podpierała swoją brodę, co rusz zerkając na Clive’a, ale w sumie nawet nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Chciała powiedzieć mu wiele, zadać jeszcze więcej pytań, ale…
    — Mhm, dobrze — mruknęła, a potem w końcu cofnęła dłoń i się wyprostowała. Uśmiechnęła się do niego. — Wcześniej też wyszłam — przyznała w końcu. — Byłam w banku, potem podeszłam do Talon&Ranch — mruknęła, krzywiąc się lekko na wspomnienie byłego miejsca pracy. Przepracowała tam z siedem lat, jeśli nie więcej. Siedem jebanych lat. Nie znała innego życia, jak to u boku Tommy’ego, z oklepaną, niezbyt dobrze płatną pracą w restauracji.
    — Zaoferowali mi miejsce na zmywaku — mówiąc to, wzruszyła lekko ramionami. Z jednej strony czuła, że to… uwłaczające, że w każdym innym miejscu przyjęłaby tę ofertę bez wahania, ale nie w miejscu, w które włożyła tyle czasu i energii, proponując rozwiązania, które usprawniły pracę lokalu. O tym zdawali się zapomnieć, kiedy się dzisiaj tam pojawiła. — A niedaleko hotelu sprzedają dobre lody tajskie — zauważyła. — Możemy się potem tam wybrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upał był niemiłosierny, na szczęście wnętrze lokalu, w którym siedzieli, było klimatyzowane. Clementine ledwo skończyła mówiąc, a oboje dostali już napoje i talerze z burgerami. Frytki były w osobnych koszyczkach.
      — Jak było w pracy? — spytała, sięgając po pierwszą frytkę. Cholera, przyjemnie i miło było siedzieć z nim na tych burgerach i móc porozmawiać. Już wtedy, kiedy jedli burgery w Mariesville do niej to docierało. Lubiła spędzać z nim czas, nie tylko na seksie.

      Usuń
  9. Dziwne. Doprawdy dziwne, że oboje nie chcieli i chcieli o sobie myśleć. Że czuli, że nie powinni, a jednak w to wszystko brnęli. Chętnie, coraz chętniej. Spędzali ze sobą czas, choć Clive w każdej chwili mógł jej powiedzieć, aby radziła sobie sama, bo przecież nie miał żadnego obowiązku, aby jej pomagać. Mógł nawet nie oczekiwać żadnego profitu, ale… Clementine chciała, aby tego nie żałował. Żeby nie żałował, że zdecydował się jej pomóc. I żeby zaufał jej nie tylko na tyle, aby się przed nią rozbierać bez skrępowania, ale też tak, aby się przed nią otwierać. Clem nadal przecież pamiętała sytuację, która miała miejsce w Savannah. Nie puściła jej w niepamięć, bo wydawała jej się zbyt ważna, zbyt istotna, aby o tym zapomnieć. Nie chciała jednak, ba, nie zamierzała wypominać tego Clive’owi, bo rodziło się w niej przekonanie, że powinien, że mógłby czuć się przy niej bezpiecznie, a ona nie miałaby nic przeciwko temu.
    Wyjście z hotelu miało swoje plusy i minusy, choć w obecnej sytuacji tych pierwszych było zdecydowanie więcej. Clementine po prostu nie powinna teraz myśleć o nagim Clivie, nie powinna była pozwolić myślom uciekać w tamtym kierunku. Chciała robić tylko to, co było teraz dla niej najlepsze, ale nie zamierzała ukrywać, że po prostu nie wie. Nie wie, co dla niej najlepsze, nie wie, od czego zacząć i na czym się skupić. Gdyby nie Bennett, to pewnie tkwiłaby bez sensu w tym hotelu, ale wizja jego dzisiejszego przyjazdu i wspólnego obiadu zmotywowała ją wystarczająco do tego, żeby ogarnąć parę rzeczy, wybrać pieniądze i kupić lizaka. Banalnie proste, ale jednak dla niej dość istotne.
    Wszystko, na co zdobywała się w pojedynkę, było istotnym krokiem na przód. Pokazywało jej, że może nadal funkcjonować, tak samo, jak wtedy, kiedy Tommy’ego nie było w domu. Skubała teraz te frytki, ograniczając się chwilowo do maczania ich w firmowym sosie. Słuchała Clive’a z uśmiechem.
    Potaknęła głową, bo też w pierwszym odruchu pomyślała, że jebać ten zmywak, że nie będzie tam zapierdalać, nie za pieniądze, które proponowali. Nie po tych wszystkich latach. Nie ulegało jednak wątpliwości, że pracę powinna znaleźć, ba, jak najszybciej, a nie tylko w swoim czasie, ale, cholera, czuła, że tym razem to ona musi zaufać Bennettowi. Może faktycznie nie wiedział, co jest dla niej najlepsze, ale na pewno nie próbował działać na jej niekorzyść. I na pewno miał rację w tym, że pośpiech nie był dobrym doradcą.
    Nie zastanawiała się nawet, gdzie Clive zamierzał jeszcze zmieścić te lody, ale też nie zamierzała protestować, skoro już się zgodził. Niewątpliwie Bennett był wysokim, postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, a ona przy nim zawsze wydawała się drobna, mimo tego, że miała te prawie metr siedemdziesiąt. Była drobnej budowy, delikatnej budowy i jak się okazało — podręcznym workiem treningowym. Wgryzła się w końcu w tego burgera, zupełnie ignorując sos spływający po jej brodzie. Zrobiła drugiego gryza. Rano zjadła tylko kawałek pizzy. I dopiero teraz, kiedy rozluźniła się, głównie ze względu na obecność Bennetta, poczuła głód.
    — Świat nie kończy się na Mariesville — skomentowała, parafrazując jego słowa. Domyślała się, że miał dość roboty w jabłkowym piekle. Policjanci zdecydowanie nie mieli tam, co robić, a nawet jeśli to w kółko robili to samo. Odłożyła burgera na talerz, otarła dłonie i usta serwetką. — Planujesz tam zostać? — spytała niespodziewanie. Miał rację. Świat nie kończył się na Camden, nie kończył się też na Mariesville, choć akurat Clive miał powód, żeby tam zostać i Clementine uznawała za ten powód jego matkę. Tylko i wyłącznie. Bo to przecież Ruth Bennett była powodem, dla którego Clive jeszcze tam tkwił, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  10. W Mariesville nie trzymało jej nic. Żadna nieruchomość, żadna rodzina, żadna praca. Nie wiedziała więc dlaczego nie wyobrażała sobie siebie samej na tę chwilę w innym miejscu. W ciągu swojego życia mieszkała w wielu miastach i miasteczkach, jednak tę dorosłą część spędziła w Mariesville, w dalszym ciągu czując się tam jak ktoś nowy. Wolała nawet nie myśleć o tym, że życie w Mariesville wydawało się przystępniejsze, bo był tam Clive. Wolała nie sprowadzać teraz całej istoty swojego życia właśnie do Bennetta, choć byłoby to najłatwiejszym rozwiązaniem.
    Ale przecież nic do siebie nie czuli, ewentualny wyjazd Clementine, chuj wie gdzie, nie powinien na nim zrobić wrażenia. Tak samo, jak na niej, jego ewentualna wyprowadzka. Czekał na okazję. Uniosła brew, zamieniając ponownie burgera na frytki, podczas gdy Clive już się ze swoim uporał. Przez chwilę obserwowała, jak niemal rzucił się na słodki deser, wtedy też na jej usta wpełzł nieco bardziej rozbawiony uśmiech.
    — I czym miałaby być ta okazja? — spytała luźno, niby to obojętnie, ale… jasne, że go rozumiała. Lepiej niż mogłoby mu się wydawać. W Mariesville nie było nic. Nic się tam nie działo i poza tymi cycatymi blondynami, które Clive regularnie wyrywał do ruchania, nie miał zapewne zbyt wielu atrakcji. Zresztą, im większe miasto, tym więcej takich blondyn. Momentami dziwiła się temu, że do niej wracał. Wracał chętnie i często, skoro w niczym nie przypominała tych dziewczyn, z którymi parę raz zobaczyła go w The Rusty Nail. Przed oczami pojawiła jej się twarz Leah, która też nie przypominała dziewczyn do ruchania, ale okazała się suką. Nie jej sprawa, prawda, Clem?
    — Wystarczy, że dostaniesz ofertę z innego miejsca?
    Była więc ciekawa na co czekał tak dokładnie, co miało być bodźcem do tego, żeby opuścić tę wiochę. Niewątpliwie Ruth Bennett była zadowolona z obecnego stanu rzeczy, ale czy tu chodziło właśnie o nią? To było jego życie i miał prawo przeżyć je tak, jak chciał. Tak, jak na to zasługiwał. Ona też pamiętała, że on od zawsze, odkąd się spotkali pierwszy raz, chciał być policjantem. I wiedziała, że nowa praca dotyczyła właśnie tego — innej jednostki w innym mieście.
    — Hmm? — mruknęła cicho, sięgając po kolejną frytkę. Nie spieszyła się, nigdy nie jadła zbyt szybko, a wyjątkiem było wczorajsze rzucenie się na pizzę. — Nie. Pewnie gdybym nie wyszła za mąż, to skończyłabym studia — zauważyła spokojnie. Bo od zawsze widziała siebie w jakimś zarządzie albo w roli wysoko postawionego menadżera. Zarządzanie biznesem było czymś, co ją po prostu ciekawiło i co mogła choć częściowo urzeczywistniać w poprzedniej pracy. Teraz natomiast nie była w stanie nawet zarządzać swoim życiem.
    — Podobno za marzenia nie zabijają, a widzisz… — rozłożyła bezradnie ręce. Ona za swoje parokrotnie już oberwała. Czasami lżej, czasami niewidocznie, czasami boleśnie i niebezpiecznie. Bo nie przestawała marzyć, po prostu nauczyła się o tym nie mówić. Skończyła burgera i frytki, i sięgnęła po szklankę z wodą. — Chciałam na nie wrócić, nawet przyjęli moje papiery w Atlancie, żeby nie było za daleko — dodała, nawet nie wiedząc, dlaczego o tym mówi. Bo pytał? Bo miała taką potrzebę? Bo mogła. — Nie pozwolił mi, stwierdził, że bycie żoną nie wymaga dyplomów — mruknęła, westchnęła cicho i nagle zaczęła żałować, że nie ma już jedzenia, bo nie miała czym się zająć. Podniosła jednak głowę i spojrzała na Clive’a. Blady uśmiech wciąż majaczył na jej buzi, która od wczoraj nabrała już zdrowych kolorów.
    — Nawet nie wiem, czy chcę tam wracać. Do Mariesville — przyznała cicho, ale wiedziała, że wróci. I on wiedział, że ona wróci. Przynajmniej na jakiś czas. Dopóki nie nadarzy się okazja, żeby stamtąd spierdolić.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziwnie jej było słuchać jak Clive mówi o nich w liczbie mnogiej. Nie mówił wyłącznie o sobie ani tylko o niej. Mieli robić coś we dwoje. Było to dziwne, bo przecież do tej pory była ona i jej zjebany mąż. I był Clive — chujowo samotny w swoim życiu. Uśmiechnęła się jednak blado. Trudno jej było wyobrazić sobie Bennetta, który spokojnie i bez oczekiwania na cokolwiek więcej osiada w Mariesville. To nie było jego miejsce. Zdecydowanie.
    Podczas kiedy on zjadł burgera z frytkami i dwie porcje ciasta, Clementine ledwo skończyła skubać frytki. Zostawiła pusty talerz, ale nie wyobrażała sobie, aby mogła zjeść tyle, co on. Trudno jej jednak było nie uśmiechać się coraz szerzej, gdy obserwowała jak pochłaniał kolejne słodkości.
    Odnotowała w głowie, jakimi ciastami się zajadał i uznała, że teraz powinna nauczyć się coś innego niż tę przeklętą szarlotkę. Była idealna. Szarlotka. Przepis dopracowała w najmniejszym szczególe, zawsze kupowała ten sam gatunek jabłka i przyrządzała ją w dokładnie taki sam sposób. Clementine była typem zadaniowca, kiedy już jakieś przed sobą miała, poświęcała się mu w całości, a przez co najmniej osiem lat zależało jej na tym, aby Tommy był zadowolony z szarlotki, która ostatecznie została jego ulubionym ciastem.
    Było jej źle z tym, że myślami wciąż uciekała do nieżyjącego męża.
    Clementine nie wiedziała właściwie jak wyglądała praca policjanta pod kątem ewentualnych przenosin. Na pewno na szczeblu stanowym można było to ogarnąć jakoś bezboleśnie, skoro Clive po wypadku w Savannah trafił właśnie do Mariesville. Uśmiechnęła się delikatnie, skinęła głową. W sumie….
    — Nie jestem za stara na studia? — spytała cicho, choć doskonale wiedziała, że tak nie jest, że starsi od niej studiowali, że niektórzy studiowali nieustannie. I wiedziała, że ewentualną przeszkodą nie będzie jej wiek, a brak funduszy na te studia. Nie było jej na to stać, a nie wyobrażała sobie, żeby w wieku trzydziestu lat obciążać się kredytem studenckim, zwłaszcza wtedy, kiedy była tak niestabilna, bez mieszkania i bez pracy, więc myśli o ewentualnych studiach musiały zejść na drugi, jeśli nawet nie dalszy plan. — Może kiedyś. — Dodała tylko z lekkim uśmiechem, który stał się wyraźniejszy, cieplejszy i zwyczajnie czuły, kiedy Clive właśnie przyznał, że coś pokombinują.
    Kurwa, dlaczego tak w ogóle na niego reagowała, dlaczego jego słowa miały dla niej aż takie znaczenie.
    — Byle spierdolić — powtórzyła po nim tak, jakby zawierali jakąś umowę. Praktycznie nic ich ze sobą nie wiązało, faktycznie działo się między nimi całkiem sporo, a to głupie spierdalanie z Mariesville mogło przerodzić się w zdecydowaną deklarację, skoro oboje nie chcieli tam zostawać. Skinęła głową. Mogli iść na lody.
    Uregulowali rachunek i wyszli na dwór. Mogło być już po osiemnastej, a słońce, choć ustępowało z nieboskłonu, nadal sprawiało, że było gorąco. Może nie aż tak, jak wcześniej, ale nadal. Dusząco. Parno. Clementine jednak cieszyła się tym, że mogła wystawić buzię na słońce, że mogła poczuć to ciepło na odkrytej skórze.
    — Chcesz się przejść czy jedziemy…? — spytała, gdy zatrzymała się obok jego samochodu, którym tu przyjechali. Camden nie było nie wiadomo jak wielkim miastem. Mogli urządzić sobie spacer w cieniu budynków i potem wrócić po samochód, a równie dobrze mogli zaparkować pod hotelem i stamtąd się przejść. Clementine jednak nie chciała narzucać Clive’owi swojej woli, więc pozostawiała decyzję jemu.
    I nadal czuła się cholernie wdzięczna, jednak uznała, że dziękowanie mu po raz kolejny niczego nie zmieni. I nie chciała też, żeby przestawał jej pomagać. Było to samolubne. Zdecydowanie egoistyczne, ale kurewsko dobrze czuła się w jego towarzystwie. Tak po prostu.

    Clemmy D.

    OdpowiedzUsuń
  12. Clive nie do końca wiedział, co mówi, a Clementine zdecydowanie nie wiedziała, co robi. I nie wiedziała co robić dalej. Bennett, choć mógł być tego nieświadomy, dodawał jej otuchy i to, co mówił, nawet jeśli mówił to przypadkiem i zupełnie niecelowo, pomagało jej przetrwać kolejny dzień. Wiedziała, że tak będzie nadal. Że jego obecność pozwoli jej przemierzać następne dni bez większych wahań i wątpliwości. A przecież miała ich pełno.
    Miała nie pierdolić, ale nie było niczego łatwiejszego. W tej chwili tylko zakrzywianie rzeczywistości i wiara w to, że jest za stara, a nie za biedna, że jest chwilowo bezrobotna, a nie skreślona z lokalnego społeczeństwa za zabójstwo męża, pomagała jej w ogóle w wyjściu z tego hotelowego, ciasnego pokoju.
    Obecność Cliveya w jej łóżku była miła. Ciepła, kojąca i naturalna, chociaż przecież nie powinna taka być, bo wspólne noce zdarzały im się stosunkowo rzadko. Prawie w ogóle. Na odstępstwa zaczęli sobie pozwalać dopiero niedługo przed śmiercią jej męża.
    Było to gubiące. Tommy niewątpliwie zasługiwał na karę. Może nie na śmierć, choć ta okazywała się zdecydowanie najłatwiejszym rozwiązaniem, ale zasługiwał na karę.
    Teraz, kiedy przemierzała kolejne metry chodnikiem w Camden, u boku Clive’a, widziała wszystko wyraźniej. Nabierało to sensu i kształtu, który nigdy nie powinien się uformować. Przed oczami, zwłaszcza wtedy, kiedy przebywała w areszcie i gdy próbowała zasnąć, miała twarz Tommy’ego, ale tego Redforda, którego poznała niedługo po spotkaniu Bennetta. Widziała jego czarujący uśmiech, roześmiane oczy i doskonal pamiętała słówka, którymi ją uwodził. Mamił ją pierwsze dwa lata, a potem czar prysł. Przerwała studia, które przynosiły jej niesamowicie dużo satysfakcji, podjęła pracę kelnerki, która nie była szczytem jej marzeń i osiadła w Mariesville, które okazało się więzieniem.
    Było to głupie. Może chore, ale u boku Clive’a było jej lepiej. Lżej.
    — Zostaniesz dzisiaj? — spytała nagle, ułamek sekundy przed tym, jak zatrzymała się przy budce z lodami. Chciała, żeby został. Bo zasypianie przy nim pozbawione było niepokojących obrazów, bo pozwalało jej na to, aby choć na chwilę zapomnieć o tym, co ją stresowało i wprowadzało niemal w ataki paniki.
    — Mięta z czekoladą — odpowiedziała bez wahania, kiedy dostrzegła odpowiedni, jedyny słuszny na dzisiejszy dzień, smak. Uśmiechnęła się do kobiety pracującej w budce, a potem zerknęła na Bennetta.
    Nie umknął jej uwadze ten cały dystans. Nie prowokowała jednak żadnego kontaktu, żadnej bliskości, która mogłaby być dla nich zgubna. No doskonale wiedziała, jak łatwo zatracić się w dotyku jego dłoni i w smaku jego ust.
    Clementine zdecydowanie nie umiała być egoistką. Nie umiała myśleć tylko o sobie i dbać tylko o własne dobro. Tommy nauczył ją tego, że był najważniejszy, a ona przez te wszystkie lata sprawnie odrzucała swoje potrzeby. Dbała o siebie, odwiedzała kosmetyczny, regularnie bywała u fryzjerki i miała wykupiony karnet na jogę i siłownię. Ale robiła to dla niego. Na rozkaz.
    Była zagubiona. Zdecydowanie. I te lody, ten smak, który kojarzył się z beztroskimi latami dzieciństwa, których też nie miała zbyt wiele, był miłym zaskoczeniem.
    Dzisiaj spędzała ostatnią noc w Camden. Jutro musiała się wymeldować i wrócić do swojego prywatnego piekiełka. Potrzebowała w tym wszystkim Clive’a, ale nie była w stanie powiedzieć mu tego wprost, więc pytanie czy zostanie na noc, musiało być wszystkim na co mogła sobie względem niego pozwolić i co aktualnie mogła mu dać. A mogła, kurwa, niewiele.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  13. Clementine czuła się dobrze w jego towarzystwie. Zaskakiwała ją ta myśl, chociaż jej zalążki pojawiły się już wtedy, gdy spędzali weekend razem w Savannah, nawet jeśli nie był wolny od dramatów. Redford miała do siebie to, że była niesamowicie plastyczna. Potrafiła wkomponować się w sytuację, dostosować do okoliczności, jednak coraz częściej po prostu nie wiedziała co ma robić i co ma czuć, kiedy była z Bennettem. Głównie przez to, co wydarzyło się w jej życiu, a co wcale nie było błahą sprawą — zabiła w końcu męża, ale też przez to, co robił Clivey. Była mu wdzięczna, była zadowolona i jakoś łatwiej przychodziło jej to, żeby się uśmiechać. Trochę ciężej było jej przejść z tym do porządku dziennego, bo jednak do tej pory ich relacja bazowała głównie na ruchaniu. Szybkim, może nie beznamiętnym, ale co do zasady bezuczuciowym ruchaniu. Chcieli tego i zgodnie uznawali, że jest to właśnie bezuczuciowe. Gorzej, kiedy łapali na krótkie momenty swoje spojrzenia albo całowali się tak, jakby z nikim innym już nie powinni się całować. Ale to było nieważne, krótkie, nieistotne chwile.
    Tylko że były istotne. Dla Clementine, która może i była świetną aktorką, może i dostosowała się do otoczenia i potrzeb innych, ale nie była w stanie udawać w nieskończoność, że Clive nic dla niej nie znaczył, że był tylko dobrym kumplem od zajebistego ruchania.
    Bo jeśli tak, to skąd w niej ta cała czułość, której pokłady przelewała na razie w te drobne gesty, w ten wczorajszy powolny pocałunek, w dzisiejszy buziak w policzek? Dlaczego chciała, żeby zostawał?
    Jeśli tak, to skąd jednak ten dystans, który teraz między nimi był? Szli obok siebie, ale oboje zgodnie unikali nawet tego, żeby się przypadkiem nie dotknąć.
    Clem zaśmiała się jednak cicho, kiedy Clive wybrał smak lodów. Jakby po dwóch kawałkach ciasta nie miał jeszcze dość ciasta i zamówił lody o smaku sernika z truskawkami. Nie protestowała jednak, kiedy skosztował jej lodów i nie protestowała, kiedy dał jej do spróbowania swoich. Nie zamierzała mu nic z tego wypominać. Tego, że wziął sobie trochę jej lodów. To nie było w jej stylu. Nie oburzała się o pierdoły, tego Clive mógł być pewien. Nigdy nie dała mu odczuć, że ma focha. Wyjątkiem jednak mogła być sytuacja, w której rzuciła w niego kluczami, ale to akurat sprawa, która do błahych nie należała. Tam chodziło o coś więcej. O uczucia, do których nie chciała się przyznać.
    I nie przyznawała się do nich nadal. Mimo to z ulgą przyjęła wiadomość, że Clive zostanie. Ruszyła za nim do parku, który wskazał. Mimo tego, że znajdował się przy stosunkowo ruchliwej ulicy, było w nim cicho. Znaleźli ławeczkę skąpaną w chylącym się ku zachodowi słońcu. Było przyjemnie ciepło, lekki wietrzyk kołysał zazielenionymi gałęziami drzew. Clementine wyciągnęła nogi, prostując je i krzyżując w kostkach. Oparła się wygodnie o ławkę i tym razem jej ramię wsparło się o ramię Clive’a.
    — Red Apple — odparła bez chwili zastanowienia. Doskonale pamiętała treść wiadomości od ojca, którą w ramach przypomnienia wysłał jej dzisiaj przed południem. — Podobno w Sunny Meadows nie było żadnych miejsc — wzruszyła ramionami. Nie żeby chciała trafić do pensjonatu, który prowadził rudzielec, ale Red Apple było równie nieciekawym miejscem. Nieciekawym dla Clem. Bo było w Mariesville. Miała spać na ranczu. W jednym z kilku małych domków, z aneksem kuchennym, częścią wypoczynkową, łazienką, no i klitką, która uchodziła za sypialnię, a której całą szerokość zajmowało jedno łóżko. Nie narzekała. Nie mogła, bo i tak nie miała lepszego pomysłu.
    Westchnęła, kończąc lody. Trzymała pusty kubeczek, obracając go w smukłych palcach, którym się intensywnie przyglądała. W końcu jednak uniosła głowę, zadarła ją nieco, aby móc spojrzeć na siedzącego obok Bennetta. Nawet nie walczyła z cisnącym się na jej usta uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jutro też pracujesz? — spytała, bo dotarło do niej, że nie zna jego grafiku. Podczas tych miesięcy, kiedy Tommy był nieobecny znała go chociaż z tygodniowym wyprzedzeniem. Żeby mogła wiedzieć, kiedy się go spodziewać u siebie albo kiedy do niego wpaść, a teraz… Wyrwano ją z życia, które znała i miała wrażenie, że błądzi jak we mgle.

      Clementine

      Usuń
  14. Clementine nigdy nie uważała Clive’a za złego faceta. Pomyśleć można by było, że po tym, co przeszła ze swoim mężem, powinna unikać facetów. Wszystkich. Powinna im nie ufać, powinna się ich bać. Ale tak nie było. Mimo pewnych zachowań, które wykształcił w niej Tommy, a które mogłyby być technikami obrony przed jakimkolwiek atakiem, nie potrafiła wrzucić wszystkich do jednego worka. Tak samo było z Bennettem. Jego złośliwości momentami ją nawet bolały, ale przez chwilę, bo bardzo szybko przedstawiała się w swojej głowie na myślenie, że to faktycznie jej wina, bo musiała zrobić coś, co mu się nie spodobało, więc zasługiwała na karę. To był jeden z tych mechanizmów obronnych, brak jakiejkolwiek woli walki, bo też po co miałaby nastawiać się na kolejne ciosy?
    Jednak sprawa z Clivem była na tyle dziwna, że mimo tego, iż traktował ją w większości przedmiotowo, na co się przecież godziła, tak naprawdę nie uważała go za złego faceta. Był tym typem, który, gdy robił się czarujący, budził w Clementine poczucie żalu. Bo żałowała, że w pewnym momencie życia na jej drodze stanął Tommy, a nie Clive.
    Nie znali się zbyt dobrze, ale w tych kwestiach, które zdążyli już dotknąć, mogli się przekonać, że są w stanie do siebie pasować, że może nawet się okazać, że lubią podobne rzeczy, że przyjemnie spędza im się czas nie tylko na seksie. Bo ich seks należał do zdecydowanie przyjemnych. Nie towarzyszyła im już ta młodzieńcza niezręczność, kiedy tracili ze sobą dziewictwo i próbowali zrobić więcej z faktem, że ściągnęli swoje majtki. Było im przyjemnie niezależnie od tego, co robili. I wtedy, kiedy przez krótkie chwile pozwalali sobie na patrzenie w oczy, ale też wtedy, gdy Clive kazał jej się odwracać. To wszystko było przyjemne, Clemmy zawsze drżała pod wpływem jego dotyku, który był delikatny nawet wtedy, gdy Clive pozwalał sobie na odrobinę siły. A ona to lubiła. Doskonale o tym wiedzieli.
    Jednak faktycznie to mogło nie wystarczyć. Ale do czego? Czy Clementine powinna chcieć czegoś więcej niż Bennetta w roli seks-kumpla? Nawet jeśli nie powinna, to po prostu tego chciała. Nie była w stanie sobie wyobrazić, że i on znika teraz z jej życia. Nieobecność Tommy’ego była zbawienna, nieobecność Clive’a mogła ją podłamać, chociaż nie była w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć.
    Clive, który był przy niej sobą, podobał się Clemmy. Ten Clive, który podkradał jej lody, który żartował i który zabierał od niej pudełko do wyrzucenia. Podobał jej się też ten Clive, który opierał ramię za jej plecami i wydawał się nieśmiały przy tym, co mówił. Clive jej się po prostu podobał. I choć wiedziała, że nie powinna szukać teraz czegoś w rodzaju pocieszenia po mężu, to musiała sama przed sobą przyznać, że Clive po prostu jej się podobał.
    Może dlatego zupełnie bezwarunkowo i odruchowo przesunęła się bliżej niego, gdy to ramię wylądowało na oparciu parkowej ławki.
    — Krowy to najmniejszy problem — przyznała rozbawiona i wzruszyła lekko ramionami. — Słyszałam, że farma jest nawiedzona — dodała, śmiejąc się przy tym cicho, a potem umilkła. Umilkła nagle, znieruchomiała na krótki moment, ale kiedy pozwoliła sobie na westchnienie, odwróciła się nieznacznie w stronę mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej dłoń, raczej bardziej przypadkowo niż celowo, wylądowała na jego udzie, gdy odwracała się tak, aby móc na niego patrzeć zupełnie bez skrępowania. Zaskoczył ją. Ruth Bennett ją zaskoczyła. Nie spodziewała się, że jej dawna sąsiadka może chcieć ją przenocować.
      I że ją lubiła. Teraz dotarło do niej, że tak będzie wyglądać życie w Mariesville. Na analizowaniu tego, kto ją lubił, a kto nie, choć to lubienie miało być drogą raczej do tego, kto był w stanie ją zaakceptować, a kto by ją najchętniej stamtąd przepędził.
      Wpatrywała się w niego intensywnie, spojrzenie ciemnych oczu lokując w jego twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie.
      — Dziękuę — szepnęła zaskoczona. — Przekaż mamie, że jeśli przez ten tydzień nic nie znajdę, to chętnie skorzystam — odpowiedziała ze spokojem. Propozycja Ruth Bennett była miła, pal licho, pobudki, którymi się kierowała kobieta, która nigdy jej niczego nie odmówiła.
      — Podwózkę? — uniosła lekko brew. Przez krótką chwilę czuła się lekko przytłoczona. Jej samochód, który był właściwie samochodem matki Tommy’ego zapewne bezpowrotnie przepadł. — Zabiorę się jutro z tobą do Mariesville — zaproponowała, zaciskając nieco mocniej palce na jego udzie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to robi. A dalej… dalej nie wiedziała co. — W któryś dzień podejdę do ratusza, z rancza jest kawałek, ale… — wzruszyła ramionami i teraz to naprawdę nie wiedziała co dalej. Za bardzo wybiegała w przyszłość. Uciekła spojrzeniem.

      Clemmy

      Usuń
  15. Jeżeli w obecnej sytuacji Clementine widziała dla nich jakąś, jakąkolwiek szansę, to nie dawała mu tego odczuć. Przynajmniej nie przesadnie, bo przecież te wszystkie drobne gesty, na które się zdobywała tu i teraz, nie były im wcale znowu takie obce. Robiła to wcześniej, choć w zdecydowanie innych sytuacjach. Bardziej, mogłoby się wydawać, intymnych, choć gdyby miała się zastanowić to wczoraj, gdy razem zasypiali mieli o wiele więcej bliskości niż podczas seksu. Takie było jej wrażenie. Ale o tym też nie mówiła Clive’owi, bo i po co?
    Jej dłoń na jego udzie nie była wyrazem szukania jego uwagi czy zainteresowania jej osobą, bo przecież wiedziała, że je ma. Jako jedyny jej pomagał i jako jedyny robił to na tyle skutecznie, że motywował ją do działania. Była nawet w stanie wyjść samodzielnie z hotelowego pokoju, choć spodziewała się tego, że nie ruszy się nawet z łóżka.
    Przeżyła ten dzień i w jej mniemaniu przeżyła go dobrze, a dopiero myśl o Mariesville sparaliżowała ją na tyle, aby wstrzymać jej procesy myślowe. Nie mogła myśleć o Mariesville, bo wtedy drętwiała, jej ciało zamierało, a myśli skupiały się na jednym. Było to o tyle stresujące, że nie potrafiła wyobrazić sobie codziennych sytuacji. Zakupów w markecie, odwiedzin w ratuszu, spacerów nad rzeką. Tam wszędzie byli ludzie i co ludzie na pewno wiedzieli, co zrobiła.
    Patrzyła jednak na Clive'a, trochę tak, jakby szukała w nim ratunku. Nie chciała tego, ale to było od niej silniejsze, kiedy wbijała w niego spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Nie oczekiwała, że będzie się śmiał z tego dowcipu, który dowcipem niekoniecznie musiał być, bo Clem naprawdę słyszała o tych nawiedzonych miejscach w Mariesville, a w jej straumatyzowanej głowie wszystko mogło się wydarzyć. Pierwszą noc po wyjściu na wolność spędziła z Clivem i to, cholera jasna, było zbawienne, bo wtulając się w jego ciepłe ciało, słuchając jego spokojnego oddechu i czując pod palcami jego skórę, mogła zasnąć bez obaw o kolejny dzień. Dlatego chciała, żeby został też dzisiaj. I korzystała z tej taryfy ulgowej nad wyraz ochoczo.
    Otrząsnęła się z tego dziwnego zamyślenia dopiero wtedy, kiedy Clive wstał. Cofnęła też wtedy dłoń, skinęła głowy, ale minęły kolejne sekundy nim wstała w ogóle z ławki. Kiedy to zrobiła, wytarła odruchowo ręce o biodra, poprawiła materiał prostej koszulki, czując że po jej wcześniejszym spacerze i tym obecnym, ramiona ma więcej niż muśnięte słońcem.
    Podniosła się i w towarzystwie Clive'a ruszyła w stronę jego samochodu. Trafili tam bez problemu, a restauracja, w której wcześniej zjedli obiad we względnym spokoju, pełna była teraz ludzi.
    Po pół godzinie z hakiem było z powrotem w hotelu. Słońce schowało się za budynkami i w pokoju panowała względna szarość, a we wnętrzu było znacznie chłodniej niż na zewnątrz.
    — Pójdę pod prysznic — oznajmiła, kiedy po całym dniu czuła się po prostu zmęczona i brudna. Zgarnęła spod poduszki swoją piżamę, którą wczoraj kupil Clive i zniknęła w łazience. Pozwolila sobie na to, aby pod letnią, wręcz przyjemnie chłodną wodą postać dłużej niż wcześniej planowała. Ciągłe strumienie wody uderzały w jej spieczoną od słońca skórę, jednocześnie przynosząc ulgę i niewielki ból.
    Szum wody koił, ale jej głowa nadal pełna była nie poukładanych myśli. Chciała móc je opanować, zaszufladkować, odłożyć na następny, lepszy dzień, ale też nie mogła nic poradzić na to, że niemal panicznie bała się powrotu do Mariesville.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeszcze w łazience, kiedy zdecydowała się umyć zęby, słyszała dobiegające z pokoju dźwięki i mogła się domyślić, że Clive włączył telewizor głównie po to, aby zagłuszyć ciszę. Ona też tak często robiła, musiała mieć urządzenie, które generowało w tle szum, dzięki któremu znacznie łatwiej było jej zebrać myśli. Teraz w tym pomagała jej obecność Bennetta, którą zaskakująco lubiła.
    Wyszła z łazienki i krótkim mruknięciem dała znać, że zrozumiała. Ściszyła jednak odrobinę film, sięgnęła też za siebie po jednego żelka i wtedy zaczęła rozczesywać włosy. Naturalnie ładnie się falowały, a zwykle rozczesywanie ich bez dobrze dobranej odżywki graniczyło z cudem, dlatego teraz skrupulatnie, pasmo po paśmie, zaczęła rozczesywać je delikatnie nowym grzebieniem. Nie był to może najlepsze rozwiązanie, ale jedynie jakie miała i w sumie powinna i tak dziękować Clive’owi za to, że wybrał grzebień z szerokimi ząbkami. Zresztą, nigdzie jej się nie spieszyło. Był jeszcze wczesny wieczór, a przez otwarte okno do pokoju powoli wpadało coraz to chłodniejsze, rześkie powietrze.
    Rozczesywała włosy nadal, siedząc na łóżku, kiedy Clive wyszedł spod prysznica. Obrzuciła go krótkim, ale uważnym spojrzeniem, posyłając mu przy tym delikatny uśmiech. Siedziała teraz na swojej części łóżka, ale przodem do telewizora, bo i ją zainteresował film, na który nigdy by się nie zdobyła. Zawierał jednak akcję i humor, co sprawiało, że uśmiechała się pod nosem niemal cały czas, zdając sobie sprawę, że jej słabość do głupkowatych filmów akcji wcale nie minęła.
    Jedną nogę miała ugiętą w kolanie, w całości wspartą na materacu, a druga zwisała swobodnie z łóżka. Clementine ledwo wspierała stopę o podłogę. Gdy wrócił na łóżko, siedziała tyłem do niego, cicho się podśmiewając z akcji, która miała miejsce w filmie. Już chciała to skomentować, kiedy dotarły do niej słowa Clive’a.
    — Hm? — Odwróciła się przez ramię, skupiając spojrzenie na nim. Zamarła z grzebieniem w paśmie włosów. Właściwie to je już rozczesała, ale tak skupiła się na filmie, że kontynuowała tę czynność. — Pewnie byłoby łatwiej, ale to też dobry wybór — odpowiedziała, bo nie czuła się w stanie w ogóle krytykować jego wybory, skoro ewidentnie ratował jej dupę. Uśmiechnęła się, bo to przychodziło jej zadziwiająco łatwo, kiedy byli sami, a nad nimi nie wisiało widmo Tommy’ego i jego złości, którą potem odreagowywał właśnie na niej.
    Clementine wstała z łóżka i poszła do łazienki, gdzie odłożyła grzebień i chwyciła po duże opakowanie kremu Pond’s. Uniwersalnego w zastosowaniu. Do tej pory jej łazienka obfitowała w dobrej jakości, drogie kosmetyki, bo akurat na to mogła wydawać pieniądze. A teraz miała do użytku basicowe opcje, które po czasie spędzonym w areszcie wydawały się luksusem. Clem nie była snobką i z wdzięcznością przyjmowała to, co miała.
    Wróciła do pokoju, usiadła tak, jak siedziała wcześniej, otworzyła krem i posmarowała sobie buzię, nie odrywając spojrzenia od ekranu.
    — Mógłbyś posmarować mi ramiona? — spytała cicho, odwracając się znowu w jego stronę. Słońce spiekło jej ramiona, barki i okolice łopatek. Nosiła dzisiaj bluzkę z szerokimi ramiączkami i było to aż nadto widoczne na skórze, która od tygodni nie miała zbyt wielkiej styczności ze słońcem.
    Miała przedziwne wrażenie, że dawno nie uczestniczyła w równie spokojnym, niemal błogim wieczorze. I choć nie czuła się w tym hotelu, jak w domu, którego przecież nie miała, to jednak czuła się tu dobrze. Film w tle, kilka podkradzionych Clive’owi żelek, miękka pościel i on — Clive, ten miły, słodki chłopiec, który okazywał się zaskakująco miły i słodki, kiedy tylko mógł to pokazać.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  17. Obejrzała się tylko na niego, gdy przyznał, że się starał. Odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. Nie musiał jej do tego przekonywać, wierzyła mu, ba, wiedziała, że się starał. Nie miała powodów, aby sądzić, że było inaczej. Clive się starał od momentu, kiedy znalazł ją w jej własnej kuchni. Zakrwawioną, z wstrząśnieniem mózgu, w szoku i w tarapatach. Starał się też wtedy, kiedy postanowił odwiedzić ją w szpitalu i starał się cały ten czas, podsyłając jej Carmen, pojawiając się na procesie i przygarniając ją, niejako pod swoje skrzydła, kiedy było już po wszystkim.
    Usiadła głębiej na łóżku, żeby Clive też nie musiał się zbytnio gimnastykować. Nie odrywała wzroku od tego, co pokazywało się na ekranie, od migających obrazów, wybuchów, ucieczek i słuchała ciętych dialogów. Drgnęła jednak zauważalnie, kiedy Clive wsunął dłonie pod jej koszulkę. Głównie dlatego, że krem okazał się zaskakująco chłodny w styczności z jej skórą, ale też dlatego, że po części odzwyczaiła się od dotyku Bennetta. Zapomniała, jak przyjemny potrafił być.
    Westchnęła cicho, kiedy dłonie Clive’a sunęły po jej plecach i barkach, kiedy dotarły do szyi, westchnęła drugi raz i nawet lekko przechyliła głowę, przymykając powieki. Lecący film chwilowo faktycznie stał się tylko tłem, a Clementine niemal momentalnie udało się rozluźnić. Zmiękła pod wpływem jego dotyku i mogłaby tak trwać, gdyby nie ten delikatny pocałunek.
    Wydawałoby się, że niewyczuwalny, ale ona to wszystko czuła. Łagodny uśmiech wkradł się na jej buzię, serce nieznacznie przyspieszyło. Bez słowa odebrała od Clive’a opakowanie kremu, nie była w stanie ukryć jednak gęsiej skórki.
    — Dzięki — mruknęła tylko cicho, uniosła lekko bark, jakby próbowała tym samym poprawić koszulkę, która odsłoniła jej lewe ramię. Powinna pozostać niewzruszona, podobnie zresztą jak Clive, który za jej plecami mościł się wygodnie na poduszkach, ale nie była w stanie. Musiała chwilę się w ogóle zastanowić nad tym, czy to wszystko powinno było mieć miejsce. Kilka tygodni temu zabiła męża, którego zdradzała. Kilka tygodni temu skończył się pewien etap jej życia i nie była pewna, czy minęło wystarczająco czasu, żeby zaczynać coś innego, niekoniecznie nowego.
    Tylko czy naprawdę ktoś odmierzał jej czas? Czy robiła to tylko w swojej głowie? Czy narzucała sobie jakąś presję?
    Zanim odłożyła krem na stolik przy łóżku, nasmarowała nim jeszcze dłonie. Siedziała tak przez chwilę, a potem - zapewne ośmielona tą drobną czułostką, na którą zdobył się Clive, położyła się u jego boku, z tej strony, gdzie miał ramię założone za głowę. Wkomponowała się w to miejsce idealnie, opierając głowę o jego tors, nogę przerzucając przez jego uda. I tylko tyle.
    Westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy niemal natychmiast poczuła bijące od niego ciepło. Potrzebowała tego. Mogła udawać, że tak nie jest, zgrywać silną i niezależną, ale potrzebowała czyjejś obecności. Dotyku czyjejś ciepłej skóry zaraz przy swojej, możliwości wsłuchania się w czyjś oddech… Nie skłamałaby, gdyby przyznała, że potrzebowała jego dotyku, jego oddechu i jego bliskości, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie na tym polegał ich układ. Tylko, czy ich układ, w obliczu tego, co się wydarzyło, nadal obowiązywał? W tej samej niezmienionej formie, która była formą nad wyraz elastyczną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pachniał tym swoim Old Spicem, którego zapach wyjątkowo przypadł jej do gustu. Kojarzył się z bezpieczeństwem. Nabrała powietrza w płuca, a potem jej dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej. Sunęła po niej opuszkami palców. Delikatnie, niemal niewyczuwalnie, niemal tak samo, jak on pocałował jej ramię. Próbowała oglądać film, a te wzory, które rysowała na jego skórze, tworzyła bezwiednie. Kiedy film został został przerwany na rzecz reklam, Clementine przesunęła brodą o jego torsie, wspierając ją delikatnie w miejscu, z którego miała całkiem dobry widok na jego twarz. Patrzyła na niego przez krótką chwilę, zastanawiając się czy wszystko, co teraz robi, jest dobre.
      Doszła do wniosku, że tak, bo ona czuła się z tym wszystkim zadziwiająco dobrze. Musnęła ustami miejsce na jego skórze, do którego miała najbliżej, a potem wróciła do poprzedniej pozycji, bezmyślnie wpatrując się w migające, kolorowe reklamy.

      Clementine

      Usuń
  18. Clementine też nie planowała niczego, co działo się między nią a Clivem. Nie planowała i nie zakładała. To wszystko po prostu miękko między nimi płynęło. Ten mętlik w głowie, który po prostu był i nie przestawał być, nie był zjawiskiem nieprzyjemnym. Oczywiście, że czuła się z tym wszystkim niepewnie, trochę nie wiedziała, co robić, ale trochę też było jej dziwnie miło, kiedy mogła go dotknąć lub chociaż popatrzeć jak zajada się kolejnymi słodyczami. Trochę mu zazdrościła tego apetytu, bo choć zjadła swojego burgera, lody i podkradła mu parę żelek, to nieco jednak się zmuszała do tego, aby jeść. Apetyt wracał do niej powoli. I falami. Wczoraj niemal rzuciła się na pizzę, którą dokończyła dzisiaj rano po wyjściu Clive’a do pracy, ale później nie jadła już nic, do momentu powrotu Bennetta.
    Dziwnym było też na niego czekać. Do tej pory czekała na powroty Tommy’ego, chociaż nie było między tym nic do porównywania. Owszem, wcześniej zdarzało jej się też czekać na Clive’a, a właściwie na seks z nim. Seks, który faktycznie był nie tyle niezły, co po prostu fantastyczny. I nie musiała wcale zmuszać się do tego, aby było po niej widać, że Clive jej się podoba. Podobał jej się teraz i podobał jej się już wtedy w Atlancie. Miał przystojną twarz, ciepłe spojrzenie i słodki uśmiech. Zawsze odwróciłaby się za nim na ulicy, bo przyciągnąłby jej spojrzenie, więc teraz leżenie u jego boku było czymś po prostu miłym. Sympatycznym, ciepłym i kojącym.
    Ale nie patrzyła na niego tylko pod kątem tego, że umiał być słodkim chłopcem. Bo zwyczajnie w świecie pociągał ją fizycznie. Był dobrze zbudowany, widać było po nim, że musiał ćwiczyć, co raczej u mundurowych było niezaprzeczalną normą, miał szerokie barki, mocne ramiona i wąskie biodra. Był, kurwa, zajebiście seksowny i wcale nie dziwiła się tym wszystkim cycatym blondynom, które wskakiwały mu do łóżka. Dlaczego miałaby, skoro sama robiła to samo?
    Było miło, kiedy jego dłoń błądziła po jej ciele, kiedy palcami bezwiednie podwijał materiał rękawa koszulki, w której spała. Uśmiechała się totalnie bez większego namysłu. Bliskość Clive’a była czymś, co jej pomagało.
    Jego pytanie nieco ją zaskoczyło, ba, nawet lekko zbiło z tropu. I to nie dlatego, że nazwał ją małą, a dlatego, że naprawdę wydawał się zainteresowanym tym, czy wszystko było u niej okej.
    Nie było. Ogólnie nie było okej, ale w tej konkretnej chwili nie mogło być lepiej. Była rozluźniona, co mógł poczuć, bo pod delikatnym dotykiem jego palców robiła się coraz bardziej miękka. Czuła się też przy nim coraz bardziej swobodnie i było to o tyle zaskakujące, że czasami przecież zdarzało jej się przy nim stresować, spinać, zwłaszcza wtedy, kiedy coś odbiegało od ich przyjętej normy.
    — Hm? — Powróciła do niego spojrzenie. Uniosła się nieznacznie, przechylając lekko głowę. Nieznacznie nad nim teraz górowała, delikatny, nieznośnie czuły uśmiech wciąż tkwił na jej ustach, gdy na niego patrzyła. — Jest w porządku. Wszystko w porządku — przyznała, choć nieco mijała się z prawdą. Ale nie chciała teraz myśleć o tym, że zabiła Redforda, że jej życie będzie wyglądało totalnie inaczej, ale najpierw musiała je ułożyć. Nie chciała sobie psuć tego wieczoru, który od momentu pojawienia się Clive’a w Camden był po prostu przyjemny.
    I cholera. Nie wiedziała dlaczego, ale podpierając się na ramieniu jednej ręki, dłonią drugiej sięgnęła do jego policzka, choć nie powinna, bo przez to, co sama robiła, miała jeszcze większy mętlik w głowie, a i jemu też nic z pewnością nie ułatwiała.
    — Widziałeś już kiedyś ten film? — spytała, bo w tle nadal grały reklamy, a ona tym razem już nie uciekała spojrzeniem. Ani tą dłonią, choć pewnie powinna.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie myślała nad tym zbyt wiele, a przynajmniej próbowała o tym nie myśleć. Miała kilka tygodni w areszcie na to, aby myśleć, tam nie potrafiła znaleźć rozproszenia ani niczego normalnego, nie potrafiła się skupić na czymkolwiek innym, tylko z dziwną obsesją oglądała swoje dłonie, jakby obawiała się tego, że znajdzie na nich plamy z krwi, że spod paznokci wydłubie zakrzepłą krew. Że wszędzie będzie krew. Prześladowała ją w snach, lepka, o dziwnie słodkim i jednocześnie mdłym zapachu. Była to krew Tommy’ego, ale kiedy dotykała swojej głowy, ta mieszała się z jej własną. Redford bezsprzecznie stracił życie w krwawy, nieco bezsensowny, ale przy tym w jedyny możliwy sposób. Próbowała, wielokrotnie próbowała rozwiązać tę sprawę w inny sposób. Delikatnie, rzeczowo. Wiele razy podchodziłą do Tommy’ego z cierpliwością i rozsądkiem, których brakiem wykazywał się właśnie on. Za każdym razem jednak bała się coraz bardziej. W końcu przestała pytać i prosić, godząc się poniekąd z losem, na który została skazana. Pogodziła się przecież z byciem ofiarą, przyjmowała tę rolę niemal z wdzięcznością, udając, że wszystko jest w porządku i to udawanie wychodziło jej znakomicie. Nikt się nie domyślał, a przynajmniej tak jej się wydawało.
    Teraz próbowała oczyścić głowę, skupić myśli na Clivie, filmie i tym, że mieli tę namiastkę normalności, której tak bardzo potrzebowała. Ba, łaknęła jej i skoro ją miała, to chciała wyciągnąć z niej jak najwięcej. Trochę samolubnie i trochę egoistycznie, ale czy ktoś byłby w stanie obwiniać ją teraz o to, że myślała tylko o sobie?
    Właściwie to myślała też o Bennetcie, bo był obecny w jej myślach niemal cały ten czas, myślenie o nim poniekąd ratowało ją od zatracenia się w szaleństwie związanym ze śmiercią Redfroda, ale przecież nie mogła mu o tym powiedzieć.
    Miała wrażenie, że nie mogła powiedzieć mu o wielu rzeczach, bo byłoby to zbyt przytłaczające i dla niej, i dla niego. Mogła jednak pokazać i próbowała to robić, właśnie tymi wszystkimi drobnostkami, czułostkami - jak pocałunek przed pójściem spać, jak buziak na powitanie i dłoń na jego policzku.
    Nie dawał jej odczuć, że tego nie chce, ale jednocześnie miała wrażenie, że wymusza na nich pewien dystans. Dystans, który, jeśli chodzi o fizyczność, nigdy między nimi nie istniał, bo Clemmy przecież bardzo szybko zgodziła się na jego propozycję co do tego, żeby zacząć znowu razem sypiać. Nie musiał jej ani podrywać, ani namawiać.
    Uniosła brew, gdy Clive chwycił jej dłoń i odciągnął od swojej twarzy. Poczuła, że zrobiła coś źle. Że i ten pocałunek, który wczoraj odwzajemnił, też był zły, a nie zaprotestował głównie z grzeczności. Wiedziała, że to tak nie działa, że gdyby nie chciał, to by jej nie całował, ale… było to dziwne, nieśmiałe.
    — Mhmmm… — mruknęła, nadal na niego patrząc. — To całkiem niezły sposób — przyznała, bo przecież miał rację, ale ona nadal szukała innego rozproszenia. Konkretnie w nim, ale też nigdy nie była tą, która cokolwiek mu narzucała. Nie umiała w tę grę, dlatego przyjęłą jego decyzję ze spokojem, choć nie bez dziwienia.
    I miała to szczęście, że film został wznowiony, a ona wróciła do poprzedniej pozycji, już na niego nie patrząc. Delikatnie wyswobodziła swoją dłoń z jego uścisku, luźno przerzucając ją przez tors Clive’a. Wspierała się nieznacznie o niego, ale skupiała się już przede wszystkim na tym, co w telewizji. Westchnęła jednak w pewnym momencie ciężko, zaraz po tym jak stłumiła ziewnięcie.
    — Mam nadzieję… — zaczęła nagle, trochę onieśmielona jego wcześniejszym pytaniem. — Że ta cała normalność wróci — dodała, chociaż jej życie nie należało do normalnych, ale miała nadzieję, że Bennett wie, o co jej chodziło. O rutynę, której potrzebowała, żeby nie oszaleć, o czystą głowę, o którą wcale nie było tak łatwo. Przesunęła palcami po jego boku, zatrzymując nagle dłoń. Bo żeby go nie dotykać, musiała się pilnować.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  20. Wszystko co robił teraz Clive było zaskakująco… miękkie, powolne, delikatne i czułe. Podobało jej się to wszystko. Nie miała aktualnie nic więcej, ale też nie czuła, aby czegoś więcej potrzebowała. Ten spokojny, łagodny niemal wieczór był kojący. Mogła się rozluźnić, odetchnąć głębiej i wyłożyć się u boku Clive, jedną z nóg niemal wciskając między jego uda, aby się bardziej na nim zapleść, żeby być jeszcze bliżej. Bo mimo tego, że do końca nie wiedziała co robić i na co sobie pozwolić, ciągle do niego lgnęła. Westchnęła po raz kolejny, kiedy Clive dotykał jej barku i włosów, ale nie dlatego, że było w tym coś złego, a dlatego, że z każdym kolejnym jego dotykiem opuszczał ją kolejny ciężar.
    Był niespodziewanie cierpliwy i rozsądny, a Clementine właśnie tego potrzebowała w tej chwili. Robił dużo więcej niż mogła od niego wymagać, a jednocześnie pokazywał jej, że może wymagać nawet więcej. Było to o tyle nietypowe, że wydawał się po prostu przestać myśleć o sobie i swoich potrzebach.
    Czuła się bezpiecznie.
    I czuła się chciana.
    Te dwie rzeczy pozwalały jej budować spokój, układać myśli w sensowną całość. Pod dotykiem Bennetta o wiele łatwiej było jej skupić się na filmie, choć stanowił przede wszystkim tło.
    Nie trwało długo, kiedy podjęła wędrówkę swojej dłoni po jego boku. Miał gładką, przyjemnie ciepłą skórę. Muskała ją palcami, sunąc to w górę, to w dół, delikatnie i czule.
    I choć przy Clivie czuła się bezpiecznie, to nie umiała dopuścić do siebie myśli, że to nie był wyścig. Trochę był, bo przecież dach nad głową miała zapewniony na kolejny tydzień, jasne — mama Clive’a zaoferowała jej pokój i zawsze to była jakaś opcja, z której najpewniej skorzysta, ale wszystko wskazywało na to, że to był wyścig. Przecież nie mogła pozostać bezrobotną. Musiała wziąć się w garść.
    Choć trochę wcale tego nie chciała, bo podobało jej się to, jak to Bennett składał ją do kupy. Zawsze coś do niego czuła. Może nie zawsze, ale ledwie kilka pierwszych seks-randek było typowo bez emocji, jeśli chodziło właśnie o nią. Potem łapała się na tym, że coraz częściej szukała jego spojrzeń i przedłużała pocałunki, które smakowały wyjątkowo dobrze.
    Znowu się nieznacznie uniosła, dłoń, którą sunęła po jego boku, ułożyła na jego torsie, wspierając na niej swoją brodę. Odgarnął jej włosy, a ona wciąż na niego patrząc, odpowiedziała na jego uśmiech. Wyciągnęła się nieznacznie, musnęła ustami jego obojczyk.
    Działała bez zastanowienia, bo te wszystkie drobne czułości przychodziły jej naturalnie, ewentualne rozmyślania o konsekwencjach dopadały ją dopiero po fakcie.
    — Dziękuję — mruknęła cicho. — Damy radę — dodała, a potem uśmiechnęła się nieco szerzej. Miała tylko nadzieję, że Clive robi to wszystko, bo chce, a nie dlatego, że czuje się w obowiązku.
    I tak, jak była przekonana, że faktycznie dadzą radę, tak z tym samym przekonaniem podniosła się jeszcze wyżej, wróciła dłonią jego jego policzka i kciukiem muskając kącik jego ust, dała mu znać, że przestała się zastanawiać i biczować niewygodnymi myślami.
    Pocałowała go. Znowu delikatnie i niespiesznie, tempem i intensywnością wpisując się w klimat dzisiejszego wieczoru.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie wątpiła w to, że sytuacja była trudna nie tylko dla niej, ale aktualnie myślała tylko o tym, jak sobie poradzi, jak zniesie powrót do Mariesville, jak wytrzyma te spojrzenia i szepty za jej plecami, jak ci, którzy wierzyli w jej niewinność, poradzą sobie z tym, że padną również ofiarą plotek? Jak Clementine będzie w stanie znosić to, że i Clive może nadwyrężyć swoją reputację porządnego gliniarza, jeśli pojawi się w jej towarzystwie? Tutaj już nie chodziło tylko o zdradę, która zdarzała się dość często nawet w takim Mariesville, gdzie każdy zna każdego, ale chodziło o to, że Clive Bennett wspierał morderczynię.
    Bo w oczach niektórych mogła być nią. Sprawczynią, która z zimną krwią zajebała swojego męża, a właściwie to oprawcę i pewno znajdą się nieliczni, którzy uwierzą i bez wątpliwości przyjmą fakt, że to Clementine była ofiarą. Chciałaby spotykać tylko ten typ ludzi, ale wiedziała, że to niemożliwe, bo w Mariesville mieszkała cała najbliższa rodzina Tommy’ego.
    To zdecydowanie powinno być łatwiejsze. Dla niej i dla Clive’a, to powinno być łatwiejsze, to w ogóle nie powinno mieć miejsca. Ani ich romans, ani zabójstwo, ani nic.
    A jednak to wszystko się wydarzyło. Zaczęło się od niewinnego spotkania na dziale z nabiałem w lokalnym supermarkecie, a swój ciąg dalszy miało teraz - w niezbyt luksusowym hotelu na obrzeżach Camden, tuż po procesie o zabójstwo.
    Gdyby Clementine mogła cofnąć się jakiś czas, to nigdy nie powiedziałaby, że będzie w takiej sytuacji. Że kogoś zabije. Za każdym razem, kiedy uderzała w nią myśl dotycząca właśnie tego, Clem krzywiła się nieznacznie, ale najczęściej wtedy była sama. Bez Clive’a. Bo w jego towarzystwie, to całe składanie się do kupy szło jej łatwiej, była w stanie choć na chwilę zapomnieć o tym, co ją czekało w kolejne dni.
    Zdecydowanie było łatwo, kiedy mogła go całować. Było też przyjemnie, gdy Clive w końcu ujął jej twarz w swoje dłonie, szerokie, silne i ciepłe, i odpowiedział na pocałunek. Gdzieś pomiędzy kolejnymi pocałunkami westchnęła cicho, ale nie przerywała. Odpowiadała na nie coraz zachłanniej, dłońmi błądząc to po jego ramionach, to po torsie, a nawet i szyi, palcami muskając delikatnie wrażliwą skórę. Nie mało brakowało, a pociągnęłaby go za sobą, kładąc się wygodnie na materacu, ale wtedy Bennett przerwał, a ona znieruchomiała.
    Wspierając swoje czoło o jego, wróciła dłonią na policzek. Miała wrażenie, że ten drobny, dobrze znany im gest, trzymał ją jeszcze w ryzach, że dzięki temu, że dzięki Clive’owi nie rozsypała się w trakcie czekania na proces, podczas samego procesu i teraz, gdy była już wolna.
    — Wszystko w porządku, Clivey? — spytała cicho, nie odsuwając się od niego, ale też nie naciskała na to, aby te pocałunki, które mogły zmierzać przede wszystkim do jednego, kontynuować. Była przy nim, bo chciała, żeby on był też przy niej i wcale nie myślała, że Bennett w zamian za to wszystko co robił, oczekiwał od niej seksu, choć mogło to być logiczną koleją rzeczy, w końcu do tej pory ich znajomości opierała się właśnie na tym seksie.
    I mimo tego, że trwali teraz na tym łóżku, z filmem w tle, ciało przy ciele, z dziwnym nieregularnym tempem tego wieczora, czuła się bliżej Clive’a niż kiedykolwiek. Przymknęła na moment oczy, pozwalając sobie na kolejne westchnienie. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie, bo kąciki jej ust niemal same unosiły się ku górze. Zresztą, rozkoszując się zapachem Clive’a, nie mogła zareagować inaczej. Pachniał w wyjątkowo znajomy sposób, który od dzisiejszego wieczoru z pewnością miał kojarzyć jej się z bezpieczeństwem i spokojem, a tego drugiego potrzebowali teraz oboje, choć mogłoby się wydawać, że Clive ma dość spokoju, którym nudził się w robocie, ale… to przecież były dwa różne rodzaju spokoju. Brakowało im obojgu tego życiowego spokoju, który pozwala się nie martwić, nie rozmyślać, po prostu być.

    there is nothing to regret

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdyby Clementine wiedziała, że Ruth Bennett ostrzegała swojego jedynego syna przed zaangażowaniem się w cokolwiek, w to coś, co mieli, to pewnie przyznałaby jej rację. Nie była odpowiednim wyborem dla Clive’a, który zasługiwał na coś więcej niż pokiereszowana psychicznie żona lokalnego bohatera, z którą wcześniej miał romans. Romans, a właściwie ten seks, na jaki się umawiali, był chwilami wyrwanymi z rzeczywistości. Przy sobie zapominali o całym gównie i starali się w to nie mieszać uczuć, więc faktycznie można było przyrównać do transakcji. Co do zasady równej i bezkonkurencyjnej, bo w większości przypadków, które im się zdarzały, oboje wychodzili usatysfakcjonowani, przynajmniej w kwestii orgazmów i pozostałych fizycznych doznań.
    Clementine przyznałaby Ruth Bennett rację, a jednocześnie nie chciała wypuszczać Clive’a spod swoich rąk, chciała go nadal czuć tak, jak teraz, kiedy dłońmi mogła muskać jego nagą, gorącą skórę, kiedy mogła smakować jego ust, nawet jeśli tylko przez chwilę. Tęskniła za nim, ale nie mogła też tego przyznać.
    Nie była dla niego dobrym wyborem, bo nie byłaby teraz dobrym wyborem dla nikogo. Rozchwiana, niepewna i częściowo bezbronna wobec świata, a do tego z łatką, którą lokalna społeczność pewnie szybko przyjmie za pewnik i cała sytuacja eskaluje kiedy tylko stopa Clementine postanie w Mariesville.
    Jednocześnie czuła, że Clive jest dobrym wyborem dla niej. Był delikatny, czuły i cierpliwy. Miała ochotę wtulić się w niego i go nie puszczać, miała ochotę poczuć go też tak, jak robili to do tej pory, ale nie zamierzała ani na niego naciskać, ani nalegać. Nie zależało jej przecież tylko na seksie, a zwyczajnie na bliskości, którą przecież też jej oferował. Nieustannie.
    Uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego mhm i przechyliła delikatnie głowę, dopasowując się do ruchów jego dłoni. Nie odrywała w tym czasie od niego spojrzenia, napawając się jego widokiem, bo przecież było czym. Poza tym, że dotyk Clive’a zostawiał na jej skórze wyraźne czuciowe ślady, czuła w swoim wnętrzu dziwne, nietypowe, powoli, wręcz leniwie rozlewające się ciepło. Miękła.
    Obserwowała go bez żadnego słowa, wierząc w to, że faktycznie wszystko było w porządku. Delikatny, czuły uśmiech nie znikał z jej lekko piegowatej buzi. Zrozumiała. I nie czuła się wcale zawiedziona, choć nadal czuła przyjemne mrowienie po tych pocałunkach, którym oddali się na krótką chwilę.
    Clementine przysunęła się do Bennetta, musnęła ustami jego policzek. Delikatnie, jeszcze nosem przesuwając po jego skórze, a potem zajęła to miejsce, które dla niej zrobił. Ułożyła się wygodnie, podejmując tę wycieczkę dłonią po jego ciele. Pieściła delikatnie odkrytą skórę, sunęła po niej opuszkami, z każdą kolejną minutą robiąc to coraz lżej, zataczając coraz to mniejsze okręgi, aż w końcu jej dłoń bezwiednie opadła na jego brzuch, a Clementine po prostu zasnęła. Nawet z tym nie próbowała walczyć, choć mimo obecności Clive’a nie spała spokojnie. Budziła się w nocy zestresowana tym, co czeka ją następnego dnia.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  23. To nie była dobra noc, a każda kolejna była tylko coraz gorsza. Clive nie miał czasu, że to prowadzić ją za rękę i przeprowadzać w ten sposób przez to nowe życie, a ona nie mogła mieć do niego o to żadnych pretensji. Nie mogła sobie niczego wobec niego rościć, dlatego trochę się ukrywałam na ranczu Red Apple, chodząc spać z kurkami i wstając z krowami. Przez pierwsze dwa dni nie pojawiała się w samym Mariesville, chyba że wieczorem, kiedy po szybkim spacerze odwiedzała lokalny sklep, byleby mieć co zjeść. A jadła niewiele. Wypiła parę piw, które pomagały jej w zasypianiu, zagryzała chipsami albo chlebem z dżemem. Nie oczekiwała zbyt wiele od samej siebie i reszty świata. W końcu zdecydowała się na to, aby pojawić się w filii banku, spieniężyła do końca czek od ojca, wybrała się na nieco większe zakupy, pożyczając rower od właścicielki rancza, która na szczęście Clementine, była do niej pozytywnie nastawiona.
    Większość wieczór spędzała jednak na bezmyślnym przeskakiwaniu po kanałach w telewizji, którą miała dostępną w tym małym domku. Parę razy pomogła z drobnymi sprawunkami na ranczu i zarobiła pięćdziesiąt dolarów i dwa ciepłe obiady.
    Odpisywała Bennettowi, czasami napisała do niego sama od siebie, informując o tym, że zdecydowała się na przykład na spacer albo na rozmowę z właścicielką. Nie chciała go jednak sobą męczyć, doceniając to, co zrobił do tej pory. Trochę martwił ją ten cały dystans, który pojawił się po powrocie do Mariesville. Nie naciskała i choć parę razy zapytała, czy może uda im się spotkać, nie drążyła i nie namawiała.
    Jednego dnia miała wrażenie, że widziała swoją byłą już teściową. Szybko wtedy schowała się w pobliskiej klatce schodowej, ciężko przy tym oddychając. Nie spodziewała się po sobie takiej reakcji, tak, jak nie spodziewała się tego, że ucieszy się na kolację w domu Ruth Bennett.
    Nie zdołała w ciągu tych kilku dni znaleźć sobie pracy, nawet nie przeglądała zbyt namiętnie ewentualnych ogłoszeń o pracę. Tkwiła trochę w jednym miejscu, w impasie, z którego nie mogła się wyrwać. Może nawet nie chciała. Nocami budziła się z językiem, wycierała wtedy mokre od łez policzki.
    Zaczynała nienawidzić tego miejsca jeszcze bardziej niż do tej pory. Obawiała się, że z każdym kolejnym dniem będzie coraz gorzej.
    Dlatego kiedy Clive napisał, że mają zaproszenie od Ruth, poczuła coś w rodzaju nadziei. Obudził się w niej entuzjazm, pomalowała się delikatnie, a nie robiła tego od… miesięcy? Ubrała nową sukienkę, którą dostrzegła na witrynie w jednym z butików w centrum Mariesville. Ostatni model, przeceniony, odrobinę za duży, ale na Clementine ostatnio wszystko było za duże.
    Kiedy więc Clive po nią przyjechał, miała subtelny, ale widoczny makijaż i ubrana była w jasną, delikatnie rozkloszowaną szmizjerkę z szerszym, jasno brązowym paskiem w talii. Sukienka na całej długości miała ozdobne guziki, a rękawki sięgające łokcia elegancki wywinięte. Był ciepły wieczór, więc pozwoliła sobie na sandałki na płaskiej podeszwie. Jej garderoba ostatnio była więcej niż uboga, a wszystkie ciuchy albo były już na śmietniku, albo w domu, w którym spędziła ostatnie dziesięć lat.
    Przywitała Clive'a promiennym uśmiechem, choć czuła niesamowity ciężar w okolicach piersi. Dusił ją, zjadał, a ona wypierała skutecznie to, że mogła się stresować.
    Nerwowo wygładziła materiał jasnej sukienki, kiedy podjechali pod dom Ruth Bennett. Stali przodem do jej domu. Clementine tego wieczoru miała rozpuszczone włosy, więc przerzuciła je przez jedno ramię, cicho wzdychając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zjeść kolację przygotowaną przez twoją mamę? — spytała w odpowiedzi, spoglądając w końcu na Bennetta. Blady uśmiech cały czas majaczył na jej ustach. — Myślę, że dam radę — odpowiedziała cicho, choć oboje wiedzieli, że to nie kolacja miała być ewentualnym problemem.
      Westchnęła. Odwróciła wzrok od mężczyzny, spoglądając na dom. Swój dom. Wysiadła z samochodu, nie czekając na Clive’a, bo przedłużanie tego wszystkiego nie miało większego sensu.
      I kiedy zamykała za sobą drzwi, miała wrażenie, że w domu Redfordów błysnęło w oknie. Jakby ktoś oglądał tam telewizję albo poruszał się z latarką. Albo… odwróciła się. Na ganku paliło się w światło.
      — Myślisz, że ktoś tam jest? — spytała, kiedy Clive do niej dołączyć. Stała jak zaklęta, niczym zaczarowana wpatrując się w ganek, z którego ktoś sprzątnął te dwa fotele bujane.
      Przed domem stało kilka kartonów. Niedomkniętych, jakby ktoś sprzątnął dom, szykował go na sprzedaż albo oczyszczał z bolesnych wspomnień.

      Clemmy

      Usuń
  24. Clive był jeden, nie mógł się rozdwoić i nikt od niego tego nie wymagał. Zwłaszcza Clementine, która swoje wymagania względem Clive’a starała się miarkować. Jasne, że było jej miło i zdecydowanie lżej, kiedy Bennett był obok, a jego towarzystwo sprawiało, że świat nabierał jaśniejszych barw, lecz mimo tego — znała umiar. Nie nękała go, nie oczekiwała więcej niż mogła. Można było nawet powiedzieć, że była pokorna, grzeczna i ułożona. Po prawdzie czuła się jednak wiecznie zmęczona, trudno było jej się do czegokolwiek zmotywować i zdawała sobie sprawę, że ogromny wpływ na to miało pewnie miasto, w którym się znajdowała. Jebane Mariesville, w którym po dziesięciu latach nie mogła znaleźć sobie miejsca.
    Dzielnicy, w której dotychczas mieszkała, nie pojawiła się do tej pory. Teraz jednak, kiedy stała pod domem Ruth Bennett w towarzystwie jej syna, spojrzenie Clementine nieustannie uciekało w kierunku sąsiedniego domu. Jakby oczekiwała, że ktoś nagle z niego wyjdzie, że dojdzie w końcu do konfrontacji, której chyba potrzebowała, byleby tylko móc oczyścić swoją głowę, bo na pewno nie atmosferę.
    Tę, która pełna była oskarżeń, podejrzeń i szeptów. Nie chciała żyć w taki sposób, nie chciała męczyć się tym ciężkim, przesiąkniętym zapachem jabłek i plotkami powietrzem. Zabiła, to nie ulegało wątpliwości i wierzyła w to, a nawet była w stu procentach pewna, że rodzice Tommy’ego mogą ją nienawidzić, ale chciała, aby nabrali przekonania co do tego, że nie miała wyjścia. Było to w gruncie rzeczy niemożliwe, musieli go kochać jak rodzice kochali swoje dziecko i pewnie ciężko było im do siebie dopuścić myśl, że ich słodki, kochany Tommy mógł być czyimś oprawcą. Miał być przecież idealnym synem, oddanym ojczyźnie żołnierzem, bohaterem, który nadawał się na okładki magazynów. Wszyscy jej wiecznie powtarzali, że miała szczęście, że trafiła na takiego męża.
    Przez lata tylko i wyłącznie potakiwała. Odpowiadała uśmiechem, gładziła go wtedy po plecach albo po ramieniu, patrzyła na niego tak, jak tylko mogła kochająca żona, ale wystarczyło, aby znikali z pola widzenia innych, by ich własne, prywatne piekło miało swój ciąg dalszy. Jej prywatne piekło.
    Teraz drgnęła nieznacznie, gdy dłoń Clive’a wylądowała na jej plecach. Odwróciła się w jego stronę, lekko zadzierając głowę ku górze, aby móc na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się przy tym całkiem promiennie. Wiedziała, że robił, co mógł, aby podnosić ją na duchu, ale jej było naprawdę daleko do bycia roześmianą panienką.
    — Och… — mruknęła, jakby trochę onieśmielona, kiedy usłyszała z jego ust komplement. Nie spodziewała się tego, wygładziła więc materiał tej sukienki, w której było jej tak ślicznie. Jej uśmiech stał się szerszy i zwyczajnie szczery. Przelotnie musnęła ustami jego policzek, obejmując go ramieniem w dole pleców, szybko jednak odsunęłą się w popłochu, kiedy dostrzegła, że Ruth Bennett stanęła w otwartych na oścież drzwiach. Chrząknęła zmieszana, cofając też swoją rękę. Schowała dłonie za plecy, splatając ze sobą palce. Ruszyli w kierunku mamy Clive’a, a wtedy skrzypnęły te nienaoliwione zawiasy w drzwiach wejściowych w domu obok. Znała to skrzypnięcie.
    — Nie masz wstydu!? — Rozległo się niespodziewanie, a Clementine zatrzymała się w półkroku. Odwróciła się powoli w stronę ganku, na którym stała pani Redford. Nie wyglądała zbyt dobrze. Miała poszarzałą skórę i brudne ubrania, choć zwykle była niesamowicie elegancka.
    Clementine w pierwszym odruchu zrobiła kilka kroków w tamtą stronę, chcąc podejść do niej uspokajająco. Anne jednak wzniosła ręce ku górze, łapiąc się za rozczochrane włosy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zabiłaś mojego syna, a teraz będziesz paradować po tej ulicy, jakbyś miała do tego jakiekolwiek prawo?! Ile żyć jeszcze zrujnujesz?!
      Krzyki Anne Redford z pewnością obudziłyby każdego śpiącego w okolicy.
      — Anne… — Clemmy zaczęła cicho, robiąc kolejny krok w stronę kobiety, niepotrzebnie, źle. Nie przemyślała tego, bo Anne musiała poczuć się sprowokowana, wróciła do wnętrza domu, skąd słychać było podniesione głosy i Anne, i ojca Redforda. Kobieta wybiegła, trzymając w dłoniach ramkę ze zdjęciem. Ślubnym zdjęciem. Cisnęła nią w stronę Clementine, która nie myślała o niczym innym, jak o odwrocie, ale, cholera jasna, nie umiała drgnąć z miejsca.

      well... fuck

      Usuń
  25. To zdecydowanie była scena. Głupia i niepotrzebna scena, w której Clementine bezmyślnie planowała ruszyć w stronę Anne i spróbować ostudzić nie tyle jej zapał, co po prostu złość. Anne Redford miała prawo być na nią zła. Anne Redford miała prawo przeżywać żałobę po ukochanym synu tak, jak tego chciała i tak, jak tego potrzebowała, ale jednocześnie prawo zabraniało jej skrzywdzić Clementine, a to pewnie chodziło jej po głowie.
    Pewnie gdyby nie Clive, to Clemmy już byłaby na schodkach prowadzących na werandę i pewnie oberwałaby nie jedną rzeczą, która wpadłaby w ręce pani Redford. Cierpiała. Była cieniem tej kobiety, którą była do tej pory, a jednak furia, która ją opanowała, dodawała jej energii. Ukierunkowała swoją złość i poczucie straty na Clementine, której nie można było w tej sytuacji nazwać niewinnej. Odebrała jej dziecko i nikt nie oczekiwał, że Anne zrozumie, iż to było w obronie własnej. Mimo tego, że widziała, że widziała jej zdjęcia z dnia interwencji, że widziała też te, którymi Clementine dokumentowała wszystkie obrażenia, że mogła połączyć fakty i dojść do wniosku, że jej była synowa zbyt często wymawiała się bólem głowy, podczas gdy faktycznie mogła wysiedzieć przy rodzinnym stole, ale z powodu innego bólu. Obitych żeber, posiniaczonych pleców. Tego było zbyt wiele.
    Ruszyłaby dalej, gdyby nie to, że Bennett złapał ją za ramię. Nie była w stanie reagować samodzielnie, dlatego też pozwoliła mu na to, aby zakrył ją sobą. Wpatrywała się w jego plecy, słysząc jak dochodzi do niej głos Ruth Bennett, a potem kolejne obelgi Anne. Wpadła w szok. I z tego szoku nie umiała się wydostać. Spodziewała się przecież tego, że w końcu ktoś kiedyś urządzi scenę, że nie będzie mogła sobie bezkarnie paradować po Mariesville w ładnej, nowej sukience, że… co ona sobie w ogóle wyobrażała wracając do tego wypizdowa?
    Clive nie miał teraz łatwego zadania, został wmieszany w coś, w czym nikt normalny nie chciał brać udziału. Gdy na nią spojrzał, ona zadarła nieznacznie głowę ku górze, by odwzajemnić to spojrzenie i dać mu do zrozumienia, że słyszy, ale niekoniecznie go posłucha, zresztą podobnie jak Ruth, która nadal obserwowała ich uważnie.
    Powinny były go posłuchać, być może gdyby Clementine zniknęła z pola widzenia Anne, ta mogłaby się uspokoić, ale… gdy Clemmy zerknęła w stronę matki Clive’a, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Już dawno się tak nie wstydziła. Jej policzki oblały się rumieńcem, gdy uderzyła w nią fala wewnętrznego, trudnego do wytrzymania gorąca.
    Sięgnęła po jego nadgarstek, zaciskając na nim delikatnie palce.
    — Chodźmy do środka… — szepnęła, bo nie wyobrażała sobie, że mogłaby go tutaj zostawić z tym wszystkim, z upiorną Anne i ciężkimi spojrzeniami sąsiadów. — Clivey… — poprosiła, chcąc już nawet ruszyć z miejsca, gdy do wściekłego lamentu Anne dołączył inny głos. Ben.
    Clementine wychyliła się nieznacznie zza Clive’a, który swoją sylwetką mógł ją osłonić na tyle, że pozostawała dla Redfordów niemal niewidoczna. Ben Redford w przeciwieństwie do swojej żony był spokojny. Trzymał teraz dłonie na jej ramionach, mówiąc do niej coś na tyle cicho, że nie docierało to do nikogo poza nią. Przynajmniej on wydawał się z tym wszystkim pogodzony.
    Szloch Anne rozdzierał serca i sprawiał, że nawet Clementine zaczynała czuć się jeszcze gorzej z tym, co zrobiła. Puściła nadgarstek Clive’a, ręce puszczając luźno wzdłuż tułowia. Anne rzuciła jeszcze, że Clemmy pożałuje i to słyszeli już wszyscy. Ben jednak odprowadził ją do drzwi.
    Wydawałoby się, że sytuacja jest opanowana. Zadziwiająco szybko i sprawnie. Clementine nie wiedziała, co robić, zerknęła w stronę samochodu Clive’a, a potem w kierunku Ruth i to właśnie tam ruszyła, chciała ją przede wszystkim przeprosić. Za to, że musiała być tego świadkiem, że i do niej trafiły oskarżenia Anne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Clementine!
      To był głos Bena. Clemmy się zatrzymała. Znowu. Zerknęła w stronę domu Redfordów. Ben zbiegł po schodach i podszedł do białego płotu. Patrzył na nią tak, jakby rozumiał, jakby może nawet chciał przeprosić, a jednocześnie sam oczekiwał przeprosin. Oboje doskonale wiedzieli, że żadna ze stron się nie ugnie.
      — Anne wyrzuciła większość twoich rzeczy, ale to… — urwał, oglądając się za siebie na dom. — To, co zostało, będzie dzisiaj w workach pod płotem.
      I tyle. Odwrócił się, wszedł do wnętrza domu i zamknął za sobą drzwi. Z hukiem. Tak, aby wszyscy wiedzieli, że temat zakończony. A Clementine stała, w połowie drogi do domu Ruth Bennett, znowu zwrócona w kierunku swojego domu, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. I cholera, nic nie mogła poradzić na to, że jej oczy zaszły łzami.
      A to miał być taki miły wieczór.
      Inny niż wszystkie.
      Lepszy.

      Clemmy

      Usuń
  26. Nazwanie rozmową tego, co działo się między Clementine a Benem Redfordem, było sporym nieporozumieniem. Mówił przecież tylko Ben, poniekąd zapewne wykorzystują i szok, i stres, które towarzyszyły jego byłej synowej, a przez które ta nie potrafiła zdobyć się choćby na krótką odpowiedź. Ben zdawał się wcale tego nie oczekiwać, bo wrócił do domu nie czekając na jakąkolwiek reakcje Clementine.
    Młoda kobieta stała na ścieżce prowadzącej do domu Ruth Bennett i po raz kolejny tego wieczoru poczuła na swoim ramieniu dotyk jej syna. Nie chciała na niego patrzeć. Nie teraz. Nie zrobił nic złego, a jego jedynym przewinieniem mogło być to, że od roku pieprzył Clemmy Redford, a parę tygodni po śmierci jej męża zapraszał ją na kolację do swojej matki. Biorąc pod uwagę okoliczności, w których Tommy okazywał się potworem, nie byłoby to wcale niczym dziwnym, w końcu i Clemmy, i Clive mieli pełne prawo do tego, aby zacząć żyć na nowo.
    Clementine nie pragnęła niczego innego jak świeżego startu, jak rozpoczęcia wszystkiego od zera, ale jedynie o własnych siłach. Nie były one zbyt wielkie, bo mimo wszystko nadal polegała na Bennetcie i było to względnie proste i przyjemne.
    Przyzwyczaiła się już do jego obecności w swoim nowym życiu, która to obecność różniła się znacznie od tej, która znała ze starego życia.
    W końcu na niego spojrzała. Potaknęła głową, w której nic teraz nie było poukładane. Nigdy nie spodziewała się tego, że będzie swoje rzeczy odbierać w workach na śmieci.
    Miała ochotę zatonąć w jego objęciach i choć to przytulenie było krótkie, to zdołała objąć go rękoma w pasie i przyłożyć policzek do jego piersi. Słyszała, jak biło jego serce, jednak jak się wydawało, po kilku sekundach odsunęła się.
    Nie patrzyła już w stronę domu Redfordów, na chwiejnych, miękkich nogach i rosnącą gulą w garde, ruszyła w kierunku Ruth, która czekała na nią i której ciepła dłoń szybko wylądowała w dole pleców Clementine, gdy obie wchodziły do domu.
    Clementine nie mówiła wiele. Właściwie nie mówiła nic, pomogła bez słowa Ruth przygotować zastawę, choć stół tak właściwie był przygotowany. Pani Bennett wiedziała co robi, kiedy wrzuciła je obie w wir drobnych, codziennych czynności.
    — Wczoraj Ben wspominał, że szykują dom na sprzedaż. — Informacja padająca z ust Ruth, sprawiła, że Clementine zatrzymała się przy stole z trzema widelcami w dłoni. Spojrzała na matkę Clive’a i posłała jej blady uśmiech.
    Wtedy też usłyszała jego kroki. Odetchnęła z ulgą. Znała ten dom, a przynajmniej jego parter, bo Ruth była jej najbliższą sąsiadką. I jedyną, która nie bała się do niej wyciągnąć pomocnej dłoni. Te, z którymi Clem czasami bywała w The Rusty Nail, pewnie zgromadziły się teraz w domu jednej z nich i tworzyły nowe plotki.
    — Naprawdę nie będzie pani przeszkadzać, gdybym miała się tutaj… zatrzymać? — spytała cicho, zmieniając temat. Nie chciała rozmawiać o Redfordach, a fakt, że nadal nosiła ich nazwisko, stał się wyjątkowo niewygodny. — Clivey mówił, że mogłabym… — Clementine nie brzmiała zbyt pewnie, ale też nie chciała, aby ktokolwiek wymagał teraz od niej pewności. Rozłożyłam widelce przy trzech talerzach i dopiero teraz do niej dotarło, że wnętrze domu Ruth Bennett pachniało słodko, brzoskwiniami i był to zapach wielce przyjemny.

    Clem

    OdpowiedzUsuń

  27. Ruth Bennett była niemożliwa i kiedy tak Clementine stała z tymi trzema widelcami, ta po prostu wzięła inny i wyszła z kuchni. Clemmy jednak mogła odetchnąć z ulgą, skoro jej propozycja nie uległa zmianie. Nie zdołała znaleźć nic innego w tym krótkim czasie, a nawet jeśli by znalazła, nie miała pieniędzy. Było jej zwyczajnie głupio, brać od innych ludzi coś, co dawali za darmo, bo póki co żadna wzmianka o zapłacie się między nimi nie pojawiła. Clementine nie przywykła, ale nie przywykła do wielu rzeczy, w tym również do bycia na świeczniku. Nie spodziewała się tej scenki spod domu, nie była na to przygotowana i nie wiedziała, jak się z tym wszystkim czuć, więc po prostu czuła się paskudnie i niepewnie.
    Odpowiedziała cichym śmiechem na anegdotkę Ruth. Nie była zdziwiona, w końcu Anne była przebrzydle przebiegła i fałszywa. Uśmiechała się do niej słodko przy rodzinnym stole, by później wszystkim opowiadać jaką to ma nieporadną synową, która przez całe swoje dorosłe życie była nikim więcej niż kelnerką. Nie wiedziała jednak, że ta nieudolność Clementine brała się z woli Tommy'ego, łatwiej było postawić w negatywnym świetle kobietę, która pojawiła się w życiu ich rodziny nieproszona niż syna, który był najwspanialszy.
    Clementine jednak nie była kłótliwa, była spokojna, grzeczna i pokorna - Clive o tym wiedział, więc nikt nie powinien się dziwić, że Clementine miała na tyle dobre relacje z teściową, na ile mogła. Nie czuła jednak do Anne sympatii. Nawet niezbyt jej współczuła. Było jej głupio, niezręcznie i niewygodnie, ale po tym, co dzisiaj odstawiła Anne, przestawała mieć wyrzuty sumienia.
    — Myślałam, że zje z nami — Clementine rzuciła do Clivey’a, gdy zostali w kuchni już sami. Zajęła miejsce przy stole, robiąc pierwszy łyk zimnej, słodkiej herbaty. Zerknęła na porcję, którą miała na talerzu. Kolacja pachniała wybornie, Clemmy poczuła nawet głód, ale jednocześnie jej żołądek ścisnął się boleśnie przez stres.
    Uśmiechnęła się, kiedy Bennett usiadł naprzeciwko niej i nawet parsknęła śmiechem, widząc jego porcje. Pewnie z cztery razy większą niż jej własna.
    — Gdzie ty to mieścisz? — spytała całkiem ciekawa, bo Clive wyglądał dobrze, miał ładnie zarysowane mięśnie, nie był wychudzonym szczypiorem, ale jednak należał do szczupłych mężczyzn i w głowie jej się nie mieściło, jakim cudem pochłaniał te wszystkie porcje.
    Nie było dobrze. Wiedzieli to. Ale jednak słowa Clive’a podniosły ją odrobinę na duchu. Cieszyło ją to, że był z nią. Mimo takich właśnie sytuacji, które mogłyby niejednego zniechęcić.
    Sięgnęła po widelec i dziabnęła kęs aromatycznej zapiekanki. Przeżuwała ją dość długo, próbując w ten sposób pobudzić swój apetyt, ale w głowie raz za razem odtwarzała scenę spod domu. W końcu westchnęła i odłożyła widelec. Napiła się herbaty. Wszystko robiła niesamowicie mechanicznie, odruchowo.
    — Powinnam stąd wyjechać — zauważyła cicho. Ale też Clive był jedną osobą, z którą mogła szczerze o tym wszystkim porozmawiać. — Tak byłoby lepiej dla wszystkich — przyznała, sięgając ponownie po widelec, jakby mówienie o tym wszystkim dodawało jej, paradoksalnie, sił. — I nie chcę, żeby twoja mama miała też nieprzyjemności z mojego powodu. Nie zasłużyła na to — mruknęła, biorąc w końcu kolejny kęs zapiekanki i pomidorów. Trochę podłubała widelcem w talerzu, ale jadła. Powoli.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  28. Clementine nie wątpiła w to, że Ruth Bennett wie, co robi. Musiała wiedzieć, inaczej wcale nie byłaby tak w tym wszystkim spokojna, opanowana i pewna. Nie zapraszałaby pod swój dach kobiety, co do której mogła mieć podejrzenia, że była kochanką jego syna, a właściwie której kochankiem był jej syn, bo przecież Clive był wolnym mężczyzną, nie miał żadnych zobowiązań i mógł sypiać z kim chciał, a pech — dla Ruth Bennet z pewnością pech chciał, że sypiał z mężatką. Tylko czy Ruth była typem matki, który zagląda swojemu dziecku do łóżka? Clementine w to akurat wątpiła, bo nigdy nie czuła się też przesadnie przez swoją sąsiadkę inwigilowana.
    Dźwięki dobiegające ich z salonu przyjęła jako coś totalnie domowego i przyziemnego, bo jeśli Ruth Bennett była w stanie oglądać swój serial, to wszystko wydawało się być na miejscu. Clementine skubała tę zapiekankę, rozglądając się po wnętrzu kuchni. Ostatni raz była tutaj, jak dobijała się do drzwi z rozciętą ręką i jak zmusiła niejako Clive’a do pomocy. Teraz nie musiała tego robić. Nie musiała zakrwawiać mu podłogi i niemal omdlewać na krześle, żeby chciał jej pomóc.
    Uśmiechnęła się, ba, nawet się zaśmiała z jego żartu i pokręciła przy tym lekko głową. Chciała nawet odpowiedzieć, żeby lepiej nie rósł, bo wtedy nawet na palcach nie sięgnie…, ale darowała sobie. Odkąd tylko zabiła swojego męża ich kontakt ograniczał się do tych dwóch nieco dłuższych pocałunków i do dzielenia łóżka w sposób, który był im obcy, więc żartowanie sobie w temacie kradnięcia buziaków mogło być nie na miejscu. W ogóle miała wrażenie, że jakiekolwiek żarty będą nie na miejscu. A jednocześnie to, że mogła się zaśmiać, było zbawienne. Traciła przy tym to całe napięcie, choć na chwilę.
    Wzięła kolejny kęs zapiekanki, dobierając na widelec pieczone pomidory, które postanowiły nie dotrzeć do buzi Clementine.
    Skapnęły na tę jasną, nową sukienkę, tworząc plamę tuż przy piersi, a potem niżej, przy udach.
    — Kuźwa! — Jęknęła i odłożyła widelec. Zamrugała kilkakrotnie, jakby nie wierzyła własnym oczom. Naprawdę? Nowa sukienka, której w ogóle nie powinna była kupować, bo miała ważniejsze rzeczy, na które mogłaby wydać pieniądze.
    Clementine zwykle nie przeklinała i nie przeklinała też teraz. Nie była nawet głośna, a na jej buźce można było po prostu zobaczyć rezygnację. Wstała od stołu, zgarniając resztkę pomidora w dłoń. Podeszła do zlewu i odkręciła wodę, próbując namoczyć te miejsca, w których ślad zostawił pomidor.
    — Wiem, Clive — odpowiedziała w końcu. Wiedziała, że oni wiedzieli, co robią i wiedziała, że musi stanąć na nogi. Bo choć teraz na nich stała, to wcale nie czuła, jakby miała pod nimi stabilny grunt. Nic nie było stabilne, nic jej nie wychodziło, nawet jedzenie tej jebanej kolacji.
    Zakręciła wodę, bo wiedziała, że bez porządnego zaprania, może mieć później problem z usunięciem tych plam. Odchyliła głowę do góry, wpatrując się w sufit.
    — Znajdziesz może jakąś koszulkę? — spytała nagle, bo nie chciała spisywać tej sukienki na straty. Naprawdę ładnie w niej wyglądała i dobrze się w niej czuła. Odwróciła się w stronę jedzącego Clive’a, jego porcja znikała z talerza w błyskawicznym tempie. Nie chciała mu przerywać jedzenia, więc wróciła na swoje miejsce. Wzięła kolejny kęs zapiekanki. Była naprawdę smaczna.
    — Wiem, że muszę stanąć na nogi — kontynuowała, wzruszając przy tym ramionami i jedząc. — Ale… jesteś jedynym… — urwała, nie bardzo wiedząc, co chce powiedzieć. — Co mnie tutaj trzyma. — Dodała w końcu, patrząc na niego tylko przez krótką chwilę. Bo tak też było. Gdyby nie Clive, to pewnie wyjechałaby w głąb Stanów, może nawet zostałaby przez chwilę bezdomną albo próbowałaby odszukać swoją matkę.
    I tu nie chodziło o jakieś ogromne uczucia względem Clive’a, choć jakieś z pewnością się pojawiły, a raczej o to, że on po prostu był i nie pozwalał jej o tym zapomnieć.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  29. Clive przynajmniej miał z kim porozmawiać, nawet jeśli nie mówił swojej matce wszystkiego, a Clementine mogła ponarzekać w swojej głowie, bo też nigdy nie przyszło jej na myśl, aby pisać pamiętniki. Czasami żałowała, że nie ma przy sobie swojej matki, która mogłaby być jej powierniczką. Żałowała, że nie miała w ciągu całego swojego życia przyjaciółki, z którą utrzymywałby kontakt do teraz. Może wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Ale przez tryb pracy ojca nie miała szans na to, aby budować relację, a gdy w końcu jedną z nich zbudowała, to musiała trafić źle. A właściwie to fatalnie. Na Tommy'ego.
    Poczuła się odrobinę zmieszana tym, że Clive postanowił jej nie odpowiadać, ale jednocześnie wiedziała, że to dobrze, że to ani nie był odpowiedni czas, ani miejsce, żeby rozmawiać o… uczuciach. Zjadła połowę z tego, co miała na talerzu, podczas gdy Clive dojadał resztę swojej.
    — O. — Skomentowała krótko, kiedy powiedział o jej rzeczach. Trochę była niecierpliwa, aby zobaczyć, co zostało z jej rzeczy, a co musi kupić i ogarnąć, a z drugiej dawało jej to poczucie, że jednak nie została bez niczego. Ale też z kolejnej strony, już trzeciej, dziwiła się, że cały jej dobytek udało się spakować w worki na śmieci. To bolało. — Szybko się z tym uporali — mruknęła tylko. Nie powinna być zdziwiona, w końcu pewnie zarówno Anne i Ben chcieli się pozbyć jej ze swojego życia.
    — A potem wrócimy na ciasto? — spytała, bo plan Bennetta brzmiał dobrze. Konkretnie. Krok po kroku. Parę prostych czynności. Ale przecież przyjechali tutaj na kolację i ulubione ciasto Clive'a. Nie chciała, żeby musiał z tego zrezygnować.
    Nie dojadła swojej porcji zapiekanki, tłumacząc to tym, że zostawiała miejsce na ciasto. Dawno nie jadła żadnego dobrego ciasta.
    Poczekała, aż Clive zje i gdy ten poszedł na werandę, ona zgarnęła ze stołu ich talerze. Taki odruch. Nie była nauczona do odkładania rzeczy na później i do bałaganu, choćby najmniejszego.
    Potem poszła zaraz za nim na górę, gdzie miała zobaczyć pokój. Pokój. Kolejny pokój w przeciągu dwóch tygodni, który miał robić za jej dom. Chciała mieć dom, a właściwie to chciała mieć swoje miejsce na tym świecie, ale zamiast tego musiała szlajać się po hotelach i domach obcych ludzi, bo choć Ruth przez lata była jej sąsiadką, to jednak nic poza sąsiedzką sympatią, je nie łączyło. I nawet jeśli Ruth domyślała się, że jej młodziutką sąsiadkę łączyło coś z Clivem, mimo tego, że tak ładnie wyglądała ze swoim mężem, to pani Bennett nikomu nie dała tego odczuć.
    Clementine pokonywała ostrożnie stopnie prowadzące na piętro, idąc za Clivem niosącym jej rzeczy. W workach na śmieci.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  30. Temat matki Clementine nie tyle był bolesny, co po prostu nieprzepracowany. Mała Clemmy została postawiona przed faktem dokonanym i wychowywała się w poczuciu bycia odrzuconą przez swoją mamę. Potem, gdy przyszło do zakładania własnej rodziny, postanowiła, że ona taka nie będzie, że jeśli kiedykolwiek będzie miała swoje dzieci, to nigdy ich nie zostawi. Nie znała do końca powodów, dla których jej rodzicielka odeszła do ojca, decydując się na to, aby zostawić jedyną córkę. Ojciec nigdy jej nie tłumaczył, a ona po prostu bała się pytać. Żyła więc w przekonaniu, że ona taka nie będzie. Nigdy. A potem, po około dwóch latach w małżeństwie dotarło do niej, że nigdy tych dzieci mieć nie będzie, bo jeśli tak się zdarzy, to będzie musiała odejść i zostawić je z Tommym, a tego by nie zniosła.
    Nie miała więc matki i nie miała dzieci. Za pierwszą czasami tęskniła, za tymi drugimi nigdy. Nie czuła się gotowa i miała wrażenie, że nigdy się taka nie poczuje. Jej myśli praktycznie nigdy nie uciekały w te rejony, najczęściej dopiero wtedy, kiedy się spóźniała. Nie myślała też o tym, bo wtedy wracały tematy dwóch dokonanych aborcji. A to, wbrew pozorom i wbrew temu, że była z tym pogodzona, bolało.
    Piętro domu Ruth Bennett było po prostu przytulne. Jasne, ciepłe kolory i wciąż ten słodki zapach brzoskwiniowego ciasta, który dotarł również do tego przedpokoju. Sypialnia, do której wpuścił ją Clive była… urocza. Przyjemna. Pachniało tu świeżym praniem, więc Ruth po prostu musiała przygotować tę sypialnię dopiero co. Łóżko wyglądało na niesamowicie wygodne, aż chciało się nim rozłożyć wygodnie. Przez krótką chwilę zapomniała nawet o tym, że Clive trzymał w rękach worki na śmieci, w których były jej rzeczy.
    Zanotowała, gdzie jest łazienka. Potakiwała głową, wchodząc głębiej w pokoju. Mała garderoba. Łóżko, lustro, komoda. Duże okno z szerokim parapetem i w ciepły koc. To wszystko zachęcało, żeby zostać.
    — Nie. Zostań — poprosiła niemal natychmiast, gdy ten zaproponował, że mógłby ją zostawić. Ufali już sobie na tyle, aby nie musieć się przed niczym ukrywać, a Clementine nie kłamała, gdy mówiła albo myślała, że z Bennettem wszystko jest łatwiejsze i bez niego mogłaby sobie nie poradzić.
    Clementine jeden z worków wrzuciła na łóżko, na którego brzegu usiadła. Nabrała powietrza w płuca, wyciągając pierwszą rzecz. Poskładane trzy pary jeansów. Odłożyła je na bok. Spojrzała na Clive’a, posyłając mu blady uśmiech.
    — Byłeś w tej samej drużynie, co To… co on? — spytała, nawiązując do zdjęć, które widziała po drodze do pokoju. Widziała tam Clive’a w stroju sportowym, który kojarzyła z ołtarzyka w domu Redfordów. Tommy jako kapitan. I wiedziała, że Clive grał, że chodził z Redfordem do jednej szkoły, ale Tommy niechętnie opowiadał o tych, których uważał za swoich rywali, a widocznie Clive musiał się do nich zaliczać.
    Docierał do niej też absurd sytuacji, w której jej życie związało się z Mariesville poprzez facetów. Trochę przez Clive’a, którego spotkała w Atlancie, a który o tym Mariesville wspominał, głównie przez Tommy’ego, z którym przyjechała tutaj tuż po ślubie i znowu przez Clive’a, który był kimś, kto ją tutaj zatrzymywał.
    Wyciągała z worka kolejne rzeczy. Bluzę z kapturem, parę prostych t-shirtów, resztę stanowiła bielizna. Niewiele, ale zawsze coś. Sięgnęła po drugi worek. Z tego wyciągnęła luźną bluzkę i krótkie spodenki. A więc tutaj była jej letnia odzież. Nie szukała dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba mogę już tutaj wszystko to zostawić? Nie będę zabierała tego na ranczo… — mruknęła cicho, wstała z łóżka i rozpięła pasek sukienki, a potem zaczęła rozpinać każdy guzik po kolei. Zsunęła ją z ramion, bez skrępowania zostając w samej bieliźnie. Sukienka opadła na drewnianą podłogę.
      Wciągnęła na biodra jeansowe spodenki, bez większego trudu, bo były nawet nieco luźne. Jasnoniebieska koszulka osunęła się po jej ramieniu. Wsunęła jej krawędź za materiał spodni, mając wrażenie, że we wszystkim wygląda jak w worku, ale postanowiła tego nie komentować.
      — A gdzie jest twój pokój? — spytała cicho, schylając się po sukienkę, którą musiała przecież zaprać.

      Clemmy

      Usuń
  31. Musieli pogodzić się z myślą, że ich układ przestał obowiązywać w momencie, w którym Clive znalazł Clementine w domu obok, całą zakrwawioną i ledwo kontaktującą. Trudno było wtedy mówić o jakimkolwiek układzie, skoro powód, dla którego ich układ pozostawał układem, nie żył. Jasne, nadal mogli iść w seks bez zobowiązań, ale wcale już nie musieli się z tym kryć, nie musieli uważać i Clementine nie musiałaby nawet dbać szczególnie i o historię wiadomości w telefonie. Mogliby. Ale odkąd tylko Clementine znalazła się na wolności, nie dążyli do tego, aby się ze sobą przespać. Jasne, Clem w zupełnie naturalnych i nie do końca przemyślanych odruchach, całowała Clive’a leżąc w łóżku lub muskała jego policzek na dzień dobry. I skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie chciała więcej. Bo chciała, zawsze chciała Bennetta, ale to — znowu — nie był ani dobry czas, ani dobre miejsce, żeby poruszać taki temat albo, co więcej, go realizować.
    Nie ciągnęła tematu drużyny, bo głupotą w ogóle było zagadywać o Tommy’ego. Poczuła pewien dyskomfort i to, jak rumieniec zalewa jej buźkę. Nie było wcale miło wspominać męża, którego nie tak dawno zabiła. Miała problem, aby przestać nazywać go mężem. Od dziecka nie miała dobrego wzorca małżeństwa, a jej własne jeszcze bardziej spaczyło ten obraz.
    Poszła do łazienki, gdzie zaprała i rozwiesiła sukienkę, licząc na to, że mydło poradzi sobie z plamą. Naprawdę zdążyła polubić ten strój i wcale nie chodziło to, że Clive skomentował dzisiaj jej wygląd. Prawda, Clemmy? Wcale nie chodziło o to, że zauważył, że ładnie wygląda. Czyż nie? Biła się ze swoimi myślami w łazience, przy okazji rozglądając się po pomieszczeniu. Miała tu do dyspozycji nawet wannę, co po ostatnich przejściach było niejako luksusem.
    Wróciła do sypialni akurat w tym momencie, kiedy Clive wychodził z niewielkiej garderoby. Zerknęła na worki, w których pozostała drobnica.
    — To nie jest głupi pomysł — odpowiedziała, kiedy zaproponował, aby została tutaj już dzisiaj. Gdy spojrzała na to szerokie łóżko, ze śliczną pościelą w drobne kwiatuszki, z łatwością mogła sobie wyobrazić, że spędza tu noc. I choć nadal czuła się głupio z tym, że zwala się na głowę Ruth Bennett, to miała wrażenie, że będzie w stanie poczuć się tu dobrze.
    Położyła jeden z worków na blacie komody i zaczęła go opróżniać. Wyciągnęła jeszcze parę elementów bielizny, które wrzuciła do górnej szuflady. Znalazł się także flakonik jej perfum, szczotka do włosów i kilka innych kosmetyków. Ustawiła je na razie na komodzie, wydawało jej się, że to wszystko i już miała zmiąć worek, kiedy poczuła coś twardego. Sięgnęła dłonią w głąb i niemal od razu wiedziała, co trzyma między palcami.
    Odwróciła się w stronę Clive’a, stojąc teraz naprzeciwko niego. Worek spadł z cichym szelestem na podłogę. Clemmy wpatrywała się w drobny przedmiot, który trzymała we wnętrzu dłoni.
    Obrączka. Pierścionek pewnie zabrali, w końcu był rodzinną pamiątką. Uśmiechnęła się blado, podnosząc głowę, gdy Clive coś powiedział. Dopiero po chwili do niej dotarło co. W końcu pytała o jego sypialnię.
    — Musisz do siebie wracać? — spytała cicho. I to nie tak, że koniecznie chciała go w swoim łóżku, ale jego obecność w tym domu, w pierwszą noc, którą miała tu spędzić, byłaby pomocna. Pozwoliłby jej się poczuć pewniej, swobodniej.
    Próbowała tego nie robić, ale uzależniała się od Clive’a z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Przywiązywała się do niego, choć rozsądek podpowiadał jej, żeby tego nie robiła. Zacisnęła dłoń na obrączce.
    — Proszę… — zaczęła, patrząc na niego uważnie. — Możesz zostać? — spytała, a jednak wiedziała, że nie powinna. Mocniej wbiła się w komodę, szukając w niej oparcia, choć było to głupie. Bardzo głupie.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń