18.11.2024

[KP] Lee Maitland

LEE MAITLAND
20.06.1986, Tecumseh, Oklahoma — po raz drugi nowicjusz — remontuje dom po ciotce w Riverside Hollow — kucharz w The Rusty Nail — na życzenie i potrzebę złota rączka od napraw wszelakich



Nie było innej drogi.

Jedyna droga, jaką znał, od zawsze prowadziła naprzód. Oglądanie się za siebie stanowiło luksus, na który nie mógł sobie pozwolić, gdy McVeigh i Nichols wysadzili w powietrze swoją wyładowaną saletrolem ciężarówkę, zabierając ze sobą większość dziewięciopiętrowego budynku, sto sześćdziesiąt sześć osób i jego ojca.

Sto sześćdziesiąt siedem.

Nie rozumiał jeszcze wtedy, co to saletrol, kim był Alfred P. Murrah, ani jakie znaczenie w tym wszystkim miało Waco, ale rozumiał, co znaczy usłyszeć, że pogrzebu z otwartą trumną nie będzie, bo zwłoki nie nadają się do oglądania. Rozumiał też, co znaczą poprzewracane butelki wokół kanapy, na której leży nieprzytomna matka i furia starszego brata, który rok później ląduje w Big Macu, wiedząc, że McAlester nie opuści już nigdy.

Nie można oglądać się za siebie, gdy z pełnej rodziny w przeciągu dwunastu miesięcy znikają dwie osoby, a ta, która pozostała, odsyła cię do jakiegoś jednego wielkiego nigdziebądź w sercu Georgii, gdzie zamiast brzoskwiń, dziwacy uprawiają jabłka.

Nigdziebądź nie jest dla ciebie, Oklahoma City za bardzo boli, więc jedyna droga prowadzi przez śmierdzące rybami, zasypane śniegiem i umilone ostrym chlaniem lata w Gloucester. Massachusetts jednak ciężko wymawia się po pijaku, rozwód w niczym nie pomaga, a miesiąc w szpitalu po żałosnym wypierdoleniu się pod ciężarówkę, bo po wódzie chce się umierać, w niczym nie pomaga.

Co pomaga?

Odwyk i terapia.

Pomaga również spojrzenie prawdzie w oczy i przyznanie, że to nie w Oklahomie leży wina. Nie leży w Waco, nie leży w McAlester, ani nawet w Gloucester.

Nie leży również w Mariesville, które od kilku miesięcy ma być tylko na chwilę, sypiący się dom po ciotce jest we wiecznym remoncie, a posada kucharza w The Rusty Nail to przysługa dla znajomego. Bo czy wspominał, że oprócz obwiniania przypadkowych miast o swoje nieszczęścia i łowienia tuńczyków, całkiem niezły z niego kucharz? Nie? To wpadnij i się przekonaj. Smacznego.


Ja jestem pusheen, a to jest Lee. Złapiecie nas tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.

200 komentarzy:

  1. [mam ochotę pogłaskać go po głowie, bo on taaki sweetasny ^^
    Z miła chęcią spróbowałabym jego kuchni. No i oby tym razem na dłużej pozostał w mieście.
    Razem z Pat trzymamy kciuki. Życzymy dużo zabawy i masy wątków. Jeśli chęć jest to zapraszam na coś ;)]

    Patricia

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dobra, to wpadniemy! ;))

    Cześć, przyznaję się, wspaniałą kartę podglądałam i zachwyciłam się, ponieważ mam słabość do takich poturbowanych postaci. Lee jest strasznie intrygujący, no i chce się trochę mu to życie rozweselić, więc niech mu się wiedzie w Mariesville, które może okaże się takie nie na chwilę.
    Jeśli macie ochotę, to zapraszamy, będzie fajnie! :>
    Oboje mieszkają w Riverside Hollow, więc obowiązkowo widzę ich jako sąsiadów. Nancy na pewno nie pogardziłaby pomocą Lee i, może, jej pomoc również w czymś by mu się przydała.
    Chodźcie, pokombinujemy, a tymczasem bawcie się dobrze!!]

    Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  3. [Intrygująca historia, a pan troszeczkę tajemniczy, ale sprawiający wrażenie kogoś, kogo da się polubić. Mildred wita na pokładzie kolegę z pracy! Pewnie sama zakręci się nie raz w kuchni i skubnie po kryjomu trochę sosu, ale proszę się nie złościć! Zapachom czasami tak ciężko się oprzeć (:
    Zapraszam do nas na wątek, jeżeli będziesz mieć ochotę. Miłej zabawy!]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Bardzo lubię zgrabnie wplecione w postać rzeczywiste fakty. Zawalone budynki i pijące matki w jakimś stopniu łączą Lee i Charlesa. Nie powiem, że mogliby zostać kolegami, bo Hicksa trudno lubić, a jeszcze trudniej z nim porozmawiać, ale tak się składa, że mój strażak będzie potrzebował wkrótce trochę gruzu, a Twój remontujący pan zapewne trochę go posiada, co już jest jakimś starterem do wątku. Co wy na to?]/Charles Hicks

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja wiem, że historia miała być tragiczna i tak dalej. But why am I barking then? Przepraszam, ale *muah*! Coś we mnie obudził. Ale też doceniam te historyczne elementy, słowo!
    A tak poza tym, to dochodzę do wniosku, że River Hollow to jedna wielka rudera. Moja pani też kupiła tak zwany dom z potencjałem, tyle że młtek to ona może widziała na obrazku. Może sąsiad pokaże jej jak trzymać. Brzmi jak początek do- Przepraszam, słowo.
    Miłego pisania!]

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Niech żyje terapia.
    Ciekawy Pan. Mariesville chyba lubi przyciągać takich co ich życie nie oszczędza. Może tym razem zawita na dłużej i odpocznie od tułaczki.
    Kat chętnie skosztuje jego dań i z pewnością znalazłoby się kilka rzeczy do naprawy wokół domu. Jeśli znajdzie się ochota, sąsiadka zaprasza na wątek, może nawet jakieś powiązanie? :) Życzę udanej zabawy!]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Witam kolejnego sąsiada z Riverside Hollow! Postać napisana w bardzo interesujący sposób, do tego pełna dramatów, ciężkich przeżyć, co tylko dodaje jej swoistego mroku. Do tego złota rączka, cudownie! Ze swojej strony życzę mnóstwa weny i zabawy, a gdyby naszła ochota to zapraszam do siebie. W domu Love na pewno nie jedna rzecz wymaga naprawy, więc powód do odwiedzin z pewnością się znajdzie. Powodzenia! :D ]

    Love

    OdpowiedzUsuń
  8. [Trochę poturbowania, zagniecenia i tajemnicy, taki tu mamy intrygujący misz masz! 🤩 Absolutnie nie dziwię się, że zahaczył o Mariesville, tutaj zagubione dusze mogą znaleźć ukojenie, tu taki klimat jest, co przyciąga tych zmęczonych... Pasuje chłop jak ulał!
    Zdecydowanie złota rączka się przyda! Kucharz też! Gdyby się dał zaciągnąć na dodatkową robotę do pensjonatu, to zapraszamy! ;) baw się dobrze! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ej, cudny ten dom do remontu. Sama bym chętnie przy nim podłubała, choć moje umiejętności w tym zakresie są raczej mizerne.
    Karta napisana tajemniczo, ale szalenie ciekawie. Mariesville ma to do siebie, że przygarnia wszystkie zbłądzone i poturbowane duszyczki. Cóż, razem raźniej. Steph coś o tym wie.
    Cudownych wątków i w razie co, wiesz gdzie mnie znaleźć ;)]

    Stephanie / Gustavo / Finn

    OdpowiedzUsuń
  10. [Smutno się zrobiło po przeczytaniu tej karty. Ba, wręcz przygnębiająco, a zdjęcie tylko potęguje to wrażenie. Mimo wszystko - trzeba przyznać, że karta jest napisana w dobrym stylu. Odnoszę jednak wrażenie, że przed Lee pojawiła się szansa na lepsze życie w Mariesville, choć nie ma tu sadów brzoskwiniowych. A to chyba dobrze, co?
    Zwolniłam podczas czytania Twojego tekstu i kłóci mi się to nieco z byciem porywczej, wszędobylskiej Betsy, ale jak tylko najdzie Was chęć na to, aby wejść w dłuższą pogawędkę z listonoszką, to zapraszamy.
    Udanego pobytu w Mariesville. ;-)]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witamy sąsiada! Lee miał cholernie trudne życie i ciężko mi sobie wyobrazić, co czuł dorastając i co czuje teraz. Możemy jedynie zrozumieć rozwód i to, jak potrafi wpłynąć na człowieka. Trzymajcie się ciepło i daj mu trochę odsapnąć. ♥]

    Jenn

    OdpowiedzUsuń
  12. Cały tydzień biegała bez wytchnienia. Z domu wychodziła wcześnie rano i wracała przed północą, mając siłę jedynie by umyć zęby i położyć się spać. Dzięki uczynnym sąsiadom nie musiała się martwić przychodzeniem wciągu dnia by wypuścić psa, bo Brutus miał swój własny fanklub i zawsze znalazł się ktoś chętny by zabrać go na spacer. Prawdą było, że zapełniała swój kalendarz celowo, ale wyglądało na to, że tym razem nieco przesadziła. Żeby nie myśleć, nie tęsknić i nie analizować zapisała się do pomocy przy niemal każdej miejskiej inicjatywie, w tym samym czasie wykonując swoje codzienne obowiązki. Końcówka roku zawsze była gorącym okresem w ratuszu przez co robiła nadgodziny, długo po tym jak urząd zamykał się dla petentów. Wisiała nad papierami przygotowując dokumentacje na coroczne audyty, uzupełniała raporty i próbowała wcisnąć wszystkie ważne wydarzenia w mieście, kolacje z inwestorami, i bankiety charytatywne, w niesamowicie już napięty kalendarz burmistrza. Niemal wszystkie posiłki, o ile o niech nie zapomniała, pochłaniała przy biurku, jedną ręką próbując wykreślać kolejne pozycje z listy rzeczy do zrobienia. Kiedy już udało jej się wyjść z pracy ruszała do szkoły, gdzie wraz z mamą pomagały przy kostiumach na najbliższe przedstawienie lub pakowała pudła w centrum pomocy, gdzie odbywała się zbiórka żywności. Musiała znaleźć czas na kolacje z teściami, którym odmówiła już dwa razy i wiedziała, że jeśli zrobi to ponownie zjawią się pod jej drzwiami w najmniej odpowiednim momencie. Na dodatek, dziadek nie czuł się najlepiej przez ostatnie kilka dni i z rodzicami podzielili się dyżurami, by wieczorów nie spędzał sam. Uparcie odmawiał wizyty u lekarza i nie chciał przenieść się do jej rodziców, bo przecież sam sobie świetnie daje radę- fantastycznie sobie radził, jak na osiemdziesiątpięciolatka.
    Dawno tak nie wyczekiwała weekendu. Przy całym szaleństwie, nieopatrznie zapomniała zapełnić go kolejnymi wolontariatami i miała przed sobą dwa zupełnie wolne dni. Czekała na chwile wytchnienia, mogła posprzątać dom, zorganizować sobie całodniową pieszą wycieczkę lub nie wychodzić z łóżka przez następne 48 godzin. Odetchnęła ciężko zatrzymując się pod domem. Kiedy tylko wyłączyła silnik usłyszała szczekanie i kąciki jej ust uniosły się delikatnie, Brutus już na nią czekał. Zabrała torbę z siedzenia pasażera, z której wyciągnęła klucze, wrzuciła telefon do kieszeni płaszcza i wysiadła z samochodu. Wyciągnęła dwie duże, papierowe torby z bagażnika i skierowała się w stronę domu. Usiłując nie upuścić zakupów, zdecydowanie za dużo czasu zajęło jej włożenie kluczyka do drzwi. Po co ułatwiać sobie życie i odłożyć torby na ziemie, kiedy można wykonać kilka akrobacji. Dopiero kiedy drzwi uparcie nie chciały wpuścić jej do środka, wypuściła całe powietrze z płuc, lekko zirytowana. Obróciła się bokiem i kilka razy uderzyła drzwi biodrami, bez sukcesu. Przymknęła oczy i przeklęła pod nosem. Pies dostawał szału po drugiej stronie, słyszała na skacze po ścianach i drapie jej piękną drewnianą podłogę.
    - Odsuń się skarbie- rzuciła do futrzaka w środku, cofnęła się dwa kroki i skierowała kopniak tuż pod klamkę a drzwi otworzyły się z impetem na oścież, strasząc Brutusa, który uciekł do kuchni. Kat uśmiechnęła się do siebie, wielce z siebie zadowolona mimo, że paczka żelek, kilka jabłek i pomarańczy wypadło z torby.- Cholerne drzwi- mruknęła wchodząc do środka. Dopiero wtedy przez ramię zauważyła, że miała publiczność. Oparty o jej samochód stał wysoki blondyn i choć było ciemno, mogła przysiąc, że na jego ustach czai się cień uśmieszku. Rudowłosa wyprostowała się, uniosła wyzywająco brew i stanęła przodem do mężczyzny.- Dobrze się bawisz? Nie przyszło Ci do głowy by, no nie wiem, pomóc?!- obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku kuchni. Nie zamknęła za sobą drzwi, nie chciała ryzykować kolejnej walki a przecież i tak musiała wrócić po rozsypane zakupy. Położyła torby na długi blat i od razu doskoczył do niej Brutus, domagając się należytego powitania.

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  13. To było dziwne uczucie — po prostu się spakować i przenieść w miejsce, z którym nie wiązało się żadnych planów, bo ktoś musiał to zrobić. I to nie tak, że Nancy była jakąś wielkomiejską panią, która kochała Atlantę, przecież to było paskudne miasto, ale pomimo zgiełku i bałaganu wydawało się jej, że odnalazła tam swoje miejsce. Ostatnie dwa lata spędziła jednak tutaj, w Mariesville, i niczego nie była już pewna. Czasami wciąż czuła się tu obco, w końcu zostawiła za sobą kawał życia, ale nawet lubiła to miasteczko, bo miała z nim dobre wspomnienia. Gdy była dzieckiem rodzice regularnie podrzucali ją dziadkom, ponieważ sami mieli czas na wszystko oprócz własnych dzieci i odpowiedzialności, która się z nimi wiązała. Zresztą, do tej pory robili, co w ich mocy, żeby nie mieć na sobie odpowiedzialności innej niż za siebie, choć i wobec tego Nancy miała pewne zastrzeżenia, dlatego beztrosko bujali się gdzieś po Stanach, korzystając sobie z życia tak, jakby świat poza nimi nie istniał. I trochę im tego zazdrościła, ponieważ chociaż jako nieobecnych omijało ich wiele, to po pierwsze nigdy nie wydawali się z tego powodu smutni, a po drugie mieli pustą, zdrową głowę, o której Nancy mogła co najwyżej pomarzyć. Gdyby potrafiła nie przejmować się tak, jak do perfekcji opanowali tę sztukę jej rodzice i rodzeństwo, to by jej tutaj nie było. Ale była, ponieważ komuś z tej porąbanej, chorej rodzinki musiało trafić się poczucie odpowiedzialności oraz obowiązku za wszystkich.
    Od dwóch lat, niezmiennie była tutaj, a od jakiejś godziny szukała swojego kota, który uciekł z domu, ponieważ babcia postanowiła do popołudniowej herbatki usiąść w swoim ulubionym, bujanym fotelu na werandzie, zająć się dzierganiem kolejnego szalika na drutach i zapomniała zamknąć drzwi do domu, które były tuż za nią. A raczej zapomniała, że musiała to zrobić ze względu na Gatsby’ego. Ostatnio zapominała o wielu rzeczach, ale Nancy nie potrafiła się na nią złościć, bo po pierwsze babcia praktycznie ją wychowała, a po drugie przejęła się ucieczką kota tak bardzo, że sama chciała rzucić się na poszukiwania. Akurat w to wolała jej nie angażować, ponieważ po całym dniu w pracy jeszcze tego jej brakowało do dzisiejszej rozrywki, żeby musieć szukać babci.
    Sama nie wiedziała, dlaczego jej nogi poprowadziły ją prosto pod dom Lee, a jedyne logiczne i rozsądne wytłumaczenie było takie, że ostatnio jej kot tu się przyplątał, bo z uwagi na generalny, niekończący się remont dookoła jego domu było wszystko i nic, czyli potencjalny plac zabaw dla kota, dla którego domu czekał zajebisty drapak i wypasione legowisko.
    — Hej! — zawołała Nancy, wyciągając rękę wysoko w górę, żeby kręcący się koło domu Lee, mógł ją zauważyć, o ile jeszcze nie wyczuł, że ktoś stoi i się na niego gapi. — Jak tam? — zagadnęła, zupełnie niespodziewanie dla samej siebie, bo niby nie przyszła tutaj na pogawędki, a w ogóle to ona i on nie znali się jakoś szczególnie, żeby nagle Lee zaczął zwierzać się jej z tego, co u niego. Babcia mówiła, że znała jego ciotkę i były koleżankami. Twierdziła również, że jego też zna, a Nancy nieustannie prosiła ją o to, żeby nie zawracała głowy niewinnemu facetowi. Cecily twierdziła wiele różnych rzeczy.
    — Nie chcę przeszkadzać — zaznaczyła, unosząc palec, ponieważ podejrzewała, że Lee jest zajęty. Ruszyła się ze swojego miejsca, zapraszając się dalej i podeszła bliżej. Rozejrzała się dookoła i znowu zatrzymała na nim swój wzrok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale mój kot uciekł, więc gdyby zakręciła się tutaj u ciebie przesłodka, ruda kulka, to... moja zguba — wyjaśniła, czując się trochę głupio, bo Gatsby był jeszcze mały, a ona nie miała pojęcia, gdzie jest. Naprawdę dobrze o niego dbała, zresztą, sam ją sobie wybrał na matkę, piszcząc i jęcząc w krzakach niedaleko jej domu tak bardzo, że nawet Cecily go usłyszała.
      — Może potrzebuje męskiego towarzystwa i postanowi cię odwiedzić — zastanowiła się z niewinnym uśmiechem, głupio żartując, bo głupie żarty trzymały się jej właśnie w takich momentach i wzruszyła ramionami.
      Naprawdę ze wszystkich scenariuszy ten, w którym Gatsby przychodzi do Lee, bo go polubił, był tym najlepszym.

      Nancy

      Usuń
  14. Ile razy to już ona słyszała, że puszczalska. Nie przejmowała się tym wcale, bo po jej głośnym i z pewnością przedwczesnym powrocie ze studiów, taka łatwa przywarła do niej na stałe. Dość brutalnie i nieoczekiwanie, ale kogo mogła za to winić? Na pewno nie siebie, bo wróciła po cichu, z podkulonym ogonem. Nie mogła za to nie wybaczyć bratu, który po pijaku rozpowiedział o jej nieszczęściu, mającym pozostać rodzinną tajemnicą, całemu towarzystwu w The Rusty Nail. I tak to się zaczęło.
    Puszczalska. Złodziejka mężów. Prowokatorka. Lolitka.
    Słyszała już na swój temat naprawdę wiele, z czasem nauczyła się to puszczać mimo uszu. Zadziwiała ją jednak żarliwość kobiet, które plotki te bezmyślnie powielały. Najczęściej starsze, takie co najmniej po pięćdziesiątce, wdowy lub rozwódki, albo z mężami pod pantoflem. Były jednak też te młodsze, które swoich wybranków przeciągały na drugą stronę ulicy, kiedy na horyzoncie pojawiała się ona - Betsy Murray.
    Zupełnie przeciętna, niewysoka, trochę zbyt szczupła, z wydatną żuchwą i małym zadartym noskiem. Zawsze uważała, że ma zbyt kościste kolana. Wzruszeniem ramion zbywała jednak każdy przytyk, każdą uwagę i mniej lub bardziej niedorzeczną plotkę. Problem polegał jednak na tym, że niektóre z rzekomo zagrożonych kobiet dopuszczały się donosicielstwa. Wymyślały występki lub przypisywała te dokonane przez kogoś innego właśnie jej - listonoszce. Tłumaczyła się na posterunku policji, często mierząc się z obliczem samego szeryfa, który piastował w Mariesville. Cierpliwości jej ubywało, uśmiech pojawiał się coraz rzadziej, a kotłowały się w niej nieznane jej wcześniej emocje: niezadowolenie, złość i niezrozumienie. Nie zrobiła nic, ba, nie poderwała w Mariesville żadnego faceta odkąd wróciła z Northwestern. A to, że sypiała regularnie z kolegą swoich starszych braci miało być tajemnicą. I było do czasu, kiedy Anthony publicznie jej nie obcałował. Betsy po prostu była człowiekiem. Z krwi i kości. Miała swoje potrzeby, ale nigdy przenigdy nie tknęłaby zajętego mężczyzny. Wyjątkiem był Gabriel, ale przecież nie wiedziała, że ten, który złamał jej serce, miał żonę.
    I tak Betsy nie robiła z tym nic. Wredne baby szkalowały jej dobre imię, a ona albo je omijała, albo sprzedawała im inne plotki, które mogłyby odwrócić ich uwagę od niej samej. Nie umiała, a może po prostu nie miała siły, żeby z nimi walczyć. Bo i też po co? Jak miałaby odmienić sposób ich myślenia, skoro one były zawzięte i uparte? Wiedziały lepiej, ba, doskonale musiały wiedzieć kogo i kiedy Betsy wpuszcza między swoje zgrabne uda. Może właśnie zazdrościły jej nóg?
    Tego dnia wcale nie była zdziwiona, kiedy podeszła do płotu Fordowej. Znowu usłyszała coś na swój temat. Ale i nie tylko na swój. Nie byłaby sobą, gdyby to przemilczała, więc upewniła się, czy pogłoska, którą dziś poznała, ruszyła w obieg. A i owszem. Ruszyła. Pięć domów dalej Betsy wiedziała już więcej. Znacznie więcej i będąc zaintrygowaną, pedałowala na swoim rumaku do The Rusty Nail.
    Lubiła to miejsce. Bywała tutaj niemal w każdy piątek, aby zrelaksować się przy kraftowym browarze po całym tygodniu, pograć w bilard lub darta, w którego była nawet niezła.
    Było przed południem, kiedy wpadła na teren baru. Wiedziała, że o tak wczesnej porze, łatwiej będzie znaleźć jej kogoś z obsługi na zapleczu. I nie myliła się. Podparła rower o ścianę lokalu, dostrzegając przy śmietnika kucharza. Tego, którego szukała. Nie wiedziała o nim zbyt wiele. Poza tym, że serwował tutejsze dania, odnawiał dom i miał na imię Lee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cześć! — zawołała, dając mu znać, że nie jest sam z odpadami. Wyciągnęła z jednej z toreb parę listów. Zapewne faktur za media. Nie wnikała. Nie miała zamiaru, skoro nie były to listy do rąk własnych. — Ty jesteś Lee, prawda? — zagadnęła, aby się upewnić. W końcu nie mieli jeszcze okazji się poznać. Nie należała do nieśmiałych, dlatego też pozwalała sobie na otwartość, która dla niektórych mogłaby być wręcz krępująca.
      Musiała. Po prostu musiała zweryfikować historie, które dzisiaj dotarły do jej uszu.
      — Utrzymanek pani Montgomery? — dodała, unosząc przy tym kącik ust. Ciekawa była, czy taka nowina już dotarła do jego uszu. Wyciągnęła też dłoń z kopertami w jego stronę. Oczekiwała na reakcję mężczyzny. Być może sformułowanie utrzymanek było dość niekonsekwentne, ale w końcu stara Ford powiedziała jej, że Montgomery przygarnia młodszych i zapędza ich pod swoją pierzynę za konkretne kwoty. Lee na pierwszy rzut oka nie wyglądał na takiego kochasia, ale Betsy doskonale wiedziała, że pozory mogą mylić, a plotki pokrywać się z prawdą.
      Uśmiechała się, trzymając drugą sensację. Przynajmniej teraz, przynajmniej na chwilę.
      Ach, te ploteczki przy śmietniku!

      Betsy Murray

      Usuń
  15. Kat nie tułała się po świecie. Najwięcej czasu poza Mariesville spędziła podczas studiów, w Atlancie- dwie godziny od domu. Na palcach jednej ręki może policzyć ile razy opuściła granice Georgii. Zawsze wiedziała, że tutaj jest jej miejsce, dom. Nawet po śmierci Matta, kiedy każda ulica, każdy budynek przypominało jej o nim, nie przyszło jej do głowy uciec. Szukać ukojenia/szczęścia/zapomnienia gdzie indziej. Wiedziała, że może wyjechać w każdej chwili, spakować walizki i ruszyć na drugi koniec świata, ale nie widziała w tym sensu. Zdawała sobie sprawę z tego, że ból by ją dogonił, niezależnie od tego gdzie by trafiła. Postanowiła zostać i uporać się z nową rzeczywistością wokół ludzi i miejsc, które zna całe życie.
    Choć życiu w Mariesville daleko było do ideałów, kocha to miejsce. Nigdy nie szukała zgiełku wielkich miejsc. Jednak nie dla wszystkich jest małomiasteczkowe życie. Może i powietrze jest czystsze, nocą widać lepiej gwiazdy i nie jeździsz w kółko by znaleźć miejsce parkingowe, to anonimowość, która może być luksusem dużych miast- tutaj nie istnieje. Nawet jeśli ktoś nie zna jej z imienia wie, że jest tą od Walkerów, albo sekretarką burmistrza, albo tą młodą wdową po Pearsonie. Nowi zawsze budzą zainteresowanie i ogólne poruszenie, a poczta pantoflowa idzie w ruch.
    O powrocie Lee usłyszała zanim miała szanse go zobaczyć mimo. Szybko rozeszło się, że przejął dom po ciotce. Większość myślała, że pojawił się na chwile- sprzeda dom i więcej nikt o nim nie usłyszy. Dopiero, gdy stało się jasne, że zostaje, przynajmniej na jakiś czas, historie zaczęły krążyć po wsi. Pearson pierwszy raz poznała go, gdy miała może ze dwanaście lat- tylko dlatego, że babcia przyjaźniła się z jego ciotką. Był sześć lat starszy, nie bawiło go zadawanie się z małolatami, więc jedynie wymieniali powitania, gdy już minęli się w drzwiach czy na drodze. Ale doskonale pamiętała, że wyróżniał się od większości nastolatków w mieście, których znała. Już wtedy było widać, że ma ramionach nosił ciężar jakiego dziecko nie powinno znać a w oczach czaiły się duchy, które powinny mu być obce w tym wieku. Był straszy niż wskazywałaby na to metryka.
    Przez dwadzieścia lat wiele się zmieniło. Kat, zdecydowanie, nie była już niezręczną dwunastolatką z dwoma warkoczami. Choć Maitland nie należał do tych wylewnych było widać, że jego życie nie oszczędzało, ale coś się zmieniło. Na lepsze? Przez te kilka miesięcy, które przyszło jej go obserwować, wydawało się, że Mariesville mu służy, ale to on musiałby się wypowiedzieć. Jego krok wydawał się lżejszy, częściej pojawiał się uśmiech a jej nawet kilka razy udało się usłyszeć śmiech. Ich rozmowy stawały się coraz dłuższe, coraz więcej dzielili ze sobą a ku zaskoczeniu Kat przychodziło jej to z łatwością. Może dlatego, że nie znał jej, nie był świadkiem jej życia przez 20 lat, nie miał żadnej referencji ani wyobrażeń jaka powinna być, jak się zmieniła i nie wyglądał na takiego co słucha plotek. Pokrzepiająca była sama możliwość dania się poznać komuś na nowo, niewiele miała takich okazji.
    - Zastawie je krzesłem na noc czy coś- odparła wzruszając ramionami, stanęła koło niego i ruszyła kilka razy bezużyteczną już klamką.- I pomyśleć, że można było tego uniknąć, gdybyś tylko zdecydowałbyś się mi pomóc- powiedziała, przechylając głowę w bok by rzucić mu oskarżające spojrzenie.- Wszystko to twoja wina!- minęła go by pozbierać owoce i jej ulubione słone żelki z werandy. Ponownie ruszyła w kierunku kuchni, pewna, że w końcu pójdzie za nią.- A co Cię sprowadza? Nie byliśmy umówieni, prawda? To był dłuugi tydzień, mogło mi coś wypaść z głowy. Zjesz ze mną?- mówiła krążąc od szafek do lodówki rozpakowując zakupy. Brutus położył się z boku i mimo, że obserwował uważnie gościa, dzisiaj obyło się bez warczenia. Przyzwyczajał się do blondyna.

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  16. — Tak. Specjalnie, bo listy to tak ogólnie się same roznoszą — mruknęła z uśmiechem, wolną dłonią odgarniając jasne włosy za ucho.
    Czekała cierpliwie, widząc, że Lee przygotowuje coś. Po chwili zorientowała się, że coś jest sosem. Murray z dziwnym zafascynowaniem przyglądała się temu, jak mężczyzna sprawnie sieka składniki, miesza je i przyprawia. Ona, choć uzdolniona manualnie, w kuchni była po prostu nijaka. Wiązało się to pewnie z tym, że nadal ochoczo korzysta z kuchni własnej rodzicielki, a na studiach korzystała albo z oferty studenckiej stołówki, albo z gotowców, które można było dostać w każdym Walmarcie.
    Betsy nie spodziewała się takiej reakcji, ale musiała przyznać, że to z jakim stoickim spokojem mężczyzna przyjął plotki skierowane w jego osobę, bawiło ją. Wiedziała już zatem, że trafiła na osobę, która nijak nie reaguje na zmyślone pomówienia.
    — Myślałam, że Leslie Montgomery gustuje w… hmm… — urwała, szukając odpowiednich słów. Tak, aby nikogo nie urazić. — No, wiesz, w Afroamerykanach. — Dodała konspiracyjnie. Wiadomym było na pewno, że Leslie Montgomery była skąpa. Wydawała pieniądze tylko na siebie, w tym na kilkakrotnie powiększany już biust. Miała ponad sześćdziesiąt lat i przez większość życia była żoną zatwardziałego konserwatysty. Dopiero po jego śmierci pozwalała sobie na szaleństwo, na upiększanie samej siebie i korzystanie z życia, a w tym celu potrzebowała pomocy, a czerpanie satysfakcji z tymi, którymi gardził jej zmarł małżonek, musiało być podwójnie ekscytujące. Nic więc dziwnego, że każdy, kto przyjechał w niedawnym czasie do Mariesville, był brany pod uwagę jako jej kochanek. Sowicie opłacany. A ile było w tym prawdy wiedziała już tylko sama Leslie. Betsy była w szoku, że kobieta w zbliżonym wieku do jej matki jest tak pełna werwy i kiedy wyobraziła sobie, że jej kochana mama zachowuje się tak, jak pani Montgomery, zadrżała, krzywiąc się do swoich własnych myśli.
    — Ale… — nie zdążyła powiedzieć nic więcej, kiedy Lee wycelował w jej stronę łyżką. Zmrużyła oczy, pewnie gdyby nie grzywka, na jej czole widoczne byłby poziome zmarszczki. Znak, że Betsy często marszczyła czoło.
    Zrobiła krok w jego stronę i skosztowała. Odsunęła się ponownie i oblizała usta. Westchnęła, przechyliła głowę w bok i posłała mu niemal rozkoszny uśmiech.
    — Dobry. Ten element chrupkości jest dość zaskakujący — stwierdziła. Korniszon pokrojony w drobną kostkę nadawał sosowi charakteru. — Czyli co, zapraszasz mnie na kolację? — Odłożyła listy w wolne miejsce na dość sporym blacie kuchennym, o który teraz opierała się biodrem. Musiała przyznać, że mężczyzna w kuchni był zjawiskiem nie tyle jej nieznanym, co po prostu miłym. Wychowała się w domu, gdzie przy garnkach rządziła kobieta, więc ani jej ojciec, ani żaden z braci nie garnął się do takiej pracy.
    — Ja jednak nie tylko o pani Montgomery chciałam powiedzieć. Trochę czuję się urażona, że muszę się tobą dzielić. Akurat z nią. — Przewróciła oczami w dość teatralnym geście. — Przecież jesteśmy kompletne różne. — Dłońmi wykonała gest prezentujący jej własną sylwetkę. — No i z nią jesteś bardziej dyskretny, prawda? Nie zostawiasz pod jej domem samochodu.
    Murray z trudem powstrzymywała śmiech. Gdyby wiedziała, że samochód starego Tuckera pod płotem wzbudzi takie zainteresowanie, poprosiłaby Scotta, aby nie polecał swoim klientom zostawiania aut pod rodzinnym domem, w którym już nie mieszkał. Ale kto mógłby przypuszczać, że stary Tucker wozi się podobnym samochodem, co Lee?

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  17. [Piszemy się na najlepszą kumpelkę z pracy, pod warunkiem, że Lee będzie przymykał oko na dziwnie znikające od czasu do czasu pomidorki koktajlowe ;D Co powiesz na taki intensywny dzień w pracy? Mildred może uwinąć się ze swoimi obowiązkami i pomóc na koniec Lee pakować rzeczy do lodówki, spiżarki czy gdzie indziej tam trzeba, zgodnie oczywiście z jego wytycznymi (: Chyba, że masz jakiś inny pomysł, to chętnie się dowiem!]

    Millie Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  18. Najprawdopodobniej wywieje ją z Mariesville, gdy już nic nie będzie jej tutaj trzymać, jednak póki co Nancy nigdzie się nie wybierała, a zamiast tego w całym swoim uroku jak prawdziwy szpieg zakradała się niewinnym sąsiadom za plecy, psując im robotę.
    — Też się cieszę, że cię widzę — podsumowała pół żartem, chcąc odwrócić uwagę Lee od nieszczęsnej deski i tej wpadki, która nawet nie należała do niego tylko do niej. — Widzę, przepraszam — powiedziała jednak, bo nie dałoby jej to spokoju i przecież nie mogła głupio udawać, że pęknięta deska nie zwraca na siebie uwagi. — Zorganizuje ci nową i pomogę — obiecała, chociaż wkrętarkę trzymała w rękach dwa razy, a to i tak chyba bardziej z przypadku, ale uważała, że sobie poradzi, ponieważ miała zdolności manualne.
    Na szczęście Nancy remont miała już za sobą, aczkolwiek doskonale wiedziała, jak to jest stawiać na nogi wysłużony dom, a chociaż zrobiła to rękami profesjonalistów, gdyż w jej wykonaniu ten remont nigdy by się nie skończył, przecież się na tym nie znała, ponieważ nikt nigdy nie pokazał jej podstaw, to służyła wsparciem, jeśli Lee by go potrzebował.
    Nadzieja wyraźnie błysnęła w jej niebieskich oczach, a twarz szczerze się rozpogodziła, gdy wspomniał o tym, że coś tam widział. Nie miała pewności, że to jej kociak, jednak w najbliższej okolicy nikt nie miał podobnego kota i ta świadomość dodawała jej otuchy. A jeśli to nie Gatsby, to przynajmniej pomogą innej zgubie.
    — Jeśli on tam będzie, to śrubkę też ci nową ogarnę. I dorzucam kawę — zapewniła, bo tak na dobrą sprawę mógł ją olać. Mógł udawać, że niczego nie widział i nic nie wie, ponieważ jest zajęty. Nie podejrzewała go o taką złośliwość, trochę też nie wypadało w ten sposób zachowywać się wobec swojej sąsiadki, tym bardziej, że był tutaj względnie nowy, więc ludzie interesowali się nim bardziej niż to konieczne, ale nie miałaby pretensji. — Prowadź — powiedziała, a skoro byli na terenie Lee, to postanowiła się nie wychylać, tylko grzecznie pójść za nim. Zresztą, nigdy nie łaziła mu po ogrodzie i nie zaglądała za dom, bo ich znajomość była całkiem świeża, chociaż jak na początki, to Nancy rzeczywiście zobaczyła dość sporo. Wiedziała więc, co, gdzie i jak Lee boli oraz jak się goi, a przy okazji widziała, że się z tego wylizał i ładnie trzymał. Najgorsze miał za sobą, choć pewnie jeszcze długo będą ciągnęły się za nim skutki takiego wypadku.
    — Patrz — rzuciła nagle, gdy jej nawoływania przyniosły efekt i coś poruszyło się w krzakach niedaleko. Nancy uśmiechnęła się, przekonana, że to Gatsby i wymownie zerknęła na Lee. — Pójdę po niego — postanowiła, naprawdę gotowa wejść w chaszcze i wyciągnąć z nich swojego niepoważnego kota, nie myśląc przy tym o tych wszystkich robakach, które tam się kryły w gotowości do ataku. I naprawdę zamierzała to zrobić, ale kiepskie trampki w połączeniu z mokrą trawą oraz niepewnym gruntem skończyły się tym, czym musiały się skończyć; Nancy się poślizgnęła i gwałtownie runęła, a że ewidentnie kandydowała na miano najgorszej sąsiadki Lee, to instynktownie się go złapała, chcąc uchronić się przed upadkiem.
    No i teraz to już kawa nie wystarczy i do niej też coś będzie trzeba dodać.

    Nancy, upsssss

    OdpowiedzUsuń
  19. — No to źle myślałam — odpowiedziała niemal natychmiast, zupełnie niewzruszona tym, że mogła z jakiejś sytuacji wyciągnąć złe wnioski. Betsy roznosiła plotki równie skrupulatnie co listy, ale tylko dlatego, że bawiły ją zależności międzyludzkie mieszkańców Mariesville. Słuchała na swój temat, bo z jednej strony wiedziała, że sobie na to zasłużyła, a z drugiej dlatego, że było to ciekawe i inspirujące. Docierało do niej, jak wiele mogła, w opinii innych, ze swoim życiem zrobić.
    — O której? — spytała, kiedy okazało się, że wproszenie się na kolację uzyskało wynik pozytywny. Jej rodzice dwa dni wyjechali na długi urlop, planując objechać Europę wzdłuż i wszerz. Było to ich wieloletnie marzenie, które zrealizowali dopiero teraz, na emeryturze, po odchowaniu trójki dzieci. Mieli do tego pełne prawo, dlatego Murray nie protestowała, chociaż wiedziała, że jej jedzeniowy repertuar znacznie zubożeje w tym okresie, dlatego wizja zjedzenia konkretnej, dobrej kolacji była po prostu kusząca. A kiedy tak obserwowała wprawne, przemyślane ruchy Lee w kuchni wiedziała, że zawiedziona nie wyjdzie. A raczej tak przeczuwała. — Zjadłabym lasagne. — Odparła po chwili zastanowienia, uśmiechając się szeroko. Z pewnością dawno nie jadła ani porządnego risotto, ani porządnej lasagne. Przywykła do tradycyjnej kuchni własnej matki i najczęściej nie grymasiła. Dzisiaj też nie zamierzała.
    Roześmiała się, choć starała się to stłumić, więc bardziej przypominało to chichot, kiedy słuchała jego dalszych słów i na próżno usiłowała przywrócić na swoje oblicze powagę.
    — Wiesz… — chrząknęła, próbująć zapanować nad własnym głosem. — Jestem zazdrosna, ale to chyba nie jest najważniejszy z problemów, które pojawiają się w tej sytuacji — zauważyła z uśmiechem, który bądź co bądź, ale towarzyszył jej niemal nieustannie. Była typem człowieka, który uważał, że uśmiech pokona wszelkie smutki. Czasami na siłę. Czasami niepotrzebnie. Murrayówna jednak wiedziała, że to tylko fasada. Że za uśmiechem, za błazenadą, którą czasami urządzała, kryła się delikatna i podatna na krzywdę młoda dziewczyna. Z duszą romantyczki, z sercem na dłoni. Dlatego od lat przeżywała to, że Gabriel złamał jej serce i choć zdawać by się mogło, że ruszyła do przodu, to wcale tak nie było. Tkwiła w przekonaniu, że już nigdy nic dobrego jej nie spotka, że nie pozna nikogo, kto zawładnie jej sercem.
    — Obawiam się, że twój związek z panią Montgomery nadszarpnie moją reputację. W końcu jest nieskalana — dodała rozbawiona. Obserwowała przy tym, jak zgrabnie radził sobie z puszystym ciastem na bułki. — Samo tworzenie konkurencji jest nie na miejscu, wiesz? Taaak… — rzuciła przeciągle. — Lepiej więc będzie, jeśli z nią zerwiesz. I nie krępuj się, zaparkuj następnym razem przed samymi drzwiami.
    Wiedziała, że mogłaby zrobić to w inny sposób. Sprzedać mu te plotki z pełną powagą, poinformować go o nich lub tego nie robić wcale, ale kiedy te dotyczyły też jej, wolała to obrócić w żart. Zabawić się plotką, nadać jej sensu i życia. A niech żyje. Ważne, żeby oboje zainteresowani o tym wiedzieli. Lee mógł to ukrócić. Lee mógł zaprzeczyć. Lee mógł pokazać się z kimś innym i zamknąć usta tym wstrętnym babom. Tak samo Betsy, ale czy wtedy nie byłoby po prostu nudno?

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  20. — Wiesz, Lee… Po prostu rzadko się mylę.
    Nie byłaby sobą, gdyby jego zaczepkę pozostawiła bez komentarza. Ukrasiła ją ujmującym uśmiechem i delikatnie pokręciła głową. Mało brakowało, a zacmokałaby, żeby podkreślić swoje zniesmaczenie, ale powstrzymała się przed tym.
    Blondynka bywała nieznośna i upierdliwa, ale znała umiar. Wiedziała, że zajmuje teraz nie tylko czas Lee, ale i swój. Im więcej spędzi go na pogaduszkach, nawet jeżeli istotnych, bo zajmujących się jej własnym romansem, to później będzie dłużej pracowała.
    Kiedy Lee wyciągał zegarek z kieszeni, ona zerknęła na swój na nadgarstku. Ani to żadna rodzinna pamiątka, ani nic cennego. Smartwatch, jakich teraz wiele.
    — Wpadnij do mnie. Rodziców nie ma. — Dodała trochę celowo, a trochę nie. Lee mógł nawet nie wiedzieć, że Betsy mieszka jeszcze w rodzinnym domu, zajmując swój stary pokój, ale! Ani nie odziedziczyła nic w spadku, ani jako listonoszka nie zarabiała na tyle, aby kupić coś swojego. — Bądź, o której możesz — zaproponowała całkiem logicznie, bo to ona z reguły miała wolne wieczory, więc dlaczego miałaby narzucać coś innym? Podała mu jeszcze swój adres, zastanawiając się w ogóle, czy to bezpieczne? I normalne? Czy ona właśnie zaprosiła nieznajomego do domu swoich rodziców?
    Tak. Zrobiła to i choć myśl o tym, że powinna poczuć nutkę niepokoju, pojawiła się w jej głowie, tak dość szybko ją przegnała. Uśmiechnęła się, bo w końcu uśmiech był w jej mniemaniu lekiem na całe zło.
    — Czekam na relację z waszego zerwania. Daj jej choć jakiegoś kwiatka, wtedy mniej boli. I pamiętaj… — urwała, chcąc nadać swojej wypowiedzi odrobiny dramatyzmu. Nie mogła zaprzeczyć, on zresztą chyba też nie, że świetnie weszła w rolę kogoś uwikłanego w romans z Lee, w dodatku kogoś, kto miał konkurencję w postaci pani Montgomery. — Nie mów jej, że to ja. Że wybrałeś właśnie mnie. Załamie się kobieta. — Westchnęła, odgarnęłą niesforny kosmyk z policzka.
    — Tylko jak będziesz parkował przed drzwiami, postaraj nie rozjechać się żadnego z kotów. Możesz też puścić głośno muzykę. Ewentualnie zatrąbić. Wtedy sąsiadki zajrzą przez firanki. — Na szybko poinstruowała mężczyznę, powoli kierując się w stronę wyjścia. Poklepała jeszcze listy, które zostawiła wcześniej na blacie. — Przekażesz szefowi?
    Rodzina Murrayów posiadała trzy koty, które czasami swobodnie przechadzały się wokół domu, ale z lenistwa nie zapuszczały się dalej, więc podjazd był po prostu ich wybiegiem. Pies większość czasu spędzał w domu, w kuchni, gdzie liczył na przypadkowe skrawki jedzenia spadające z mebli, więc przynajmniej ten nie stanowiłby zagrożenia w ruchu lądowym.
    Bawiła się tą plotką wyśmienicie. Betsy już wielokrotnie nadszarpnęła swoimi wybrykami rodzinną reputację, ale nie na tyle, aby niosło to ze sobą jakieś poważne konsekwencje. Początkowo jej rodzice bardzo przejmowali się pomówieniami, których ofiarą padała ich jedyna córka, ale kiedy zdali sobie sprawę, że ona jest obojętna, a czasami ma z tego dobrą zabawę, odpuścili. Pognała do wyjścia z barowej kuchni i czmychnęła. Zadowolona, że załatwiła sobie na kolację wyżerkę. A co.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  21. Byli umówieni.
    Betsy wróciła do swojej pracy, rozniosła listy, paczki i zostawiła parę awiz. Pracę skończyła o standardowej godzinie, więc po siedemnastej była już w domu. Zaparkowała rower w garażu, w którym stało auto jej rodziców, a którego raczej z własnej woli nie ruszała. Nakarmiła koty, wypuściła psa i zadbała o to, aby zwierzaki miały świeżą wodę.
    Nie przystąpiła do przygotowania prostego posiłku, chociaż była diabelnie głodna, ale mając wizję przepysznej, świeżej lasagne, była w stanie się poświęcić. Rodziców nie było ledwie parę dni, ale dom wyglądał tak, jakby przeszła przez niego trąba powietrzna, więc nerwowo zerkając na zegarek, rozpoczęła misję odgruzowania.
    Przed dwudziestą wskoczyła pod prysznic, uznając, że sprzątanie było skuteczniejsze niż niejeden trening na siłowni, a kiedy usłyszała znajomy już głos Lee, właśnie zbiegała z piętra, wycierając krótkie włosy z ręcznik.
    Ubrana była po domowemu, czego pewnie nie spodziewały się wścibskie babska po młodej dziewczynie zapraszającej mężczyznę wieczorem do swojego domu. Czarne legginsy i za duża bluza z nazwą uniwersytetu, na którym trochę postudiowała, były jej mundurkiem na dzisiejszy wieczór. Dwie różne, kolorowe skarpetki dopełniały tylko wygodnego stroju.
    — Z tobą jestem gotową na wszelkie doznania — odparła rozbawiona, bo zauważyła, że dobry humor nie odpuścił jej od momentu ich spotkania w The Rusty Nail. Blondynka roztrzepała włosy palcami, poprawiła grzywkę, żeby ta ułożyła się w miarę rozsądny sposób i ciągnąc jeszcze za sobą zapach owocowego żelu pod prysznic, zaprosiła Lee do kuchni.
    Rodzinny dom Murray był klasyczny. Brakowało tutaj otwartej przestrzeni dziennej, może dlatego, że Bethany ceniła sobie kameralność własnej kuchni i lubiła spędzać tutaj czas sama. Meble były solidne, z drewna pomalowanego na stonowany zielony kolor. Blat był w kolorze ciepłego brązu, okna zdobiły firaneczki. Pośrodku pomieszczenia była wyspa, przy której ustawiono aż sześć wysokich, barowych krzeseł.
    Lodówka była szeroka, dwudrzwiowa, piekarnik solidny. Blaty zastawione były a to sprzętami kuchennymi, ekspresem do kawy, miskami, owocami i słoikami z przetworami. Kuchnia w domu rodziców Betsy była po prostu przytulna. W każdym jej kąciku Betsy dostrzegała obecność swojej matki - niesamowicie ciepłej, stonowanej kobiety, która przeciwieństwem była roztrzepana Murrayówna.
    Zaraz przy ich nogach, oczywiście z opóźnionym zapłonem, pojawił się kilkuletni golden retriver. A właściwie ona, Cissy. Psiak podszedł do mężczyzny, obwąchując jego nogi. Nie narzucała się, nie ocierała, nie skakała. Usiadła tuż przed nim, jakby doskonale wiedziała, że to, co Lee trzyma w ręku, to jedzenie.
    Blondynka przewiesiła mokry ręcznik o oparcie jednego ze stołków i zaśmiała się rozczulona zachowaniem Cissy.
    — Jest i ona. Cissy, chodź. — Zawołała psa, ale suczka pozostała niewzruszona, wpatrując się swoimi niemal czarnymi ślepiami w obcego w jej kuchni.
    — Trafiłeś bez problemu? — spytała, podeszła do lodówki i sięgnęła po schłodzony sok pomarańczowy. Wyciągnęła dwie szklanki i napełniła je słodkim napojem. Oparła się o kuchenny blat, krzyżując ręce przy piersi. — Ktoś cię widział? — Uniosła brew, posyłając mu figlarny uśmiech. — Mam nadzieję, że tak.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie dziwiła się ludziom, którzy postanowili opuścić Mariesville i zdawała sobie sprawę, że zapewne dla niego to krótki epizod. Świat miał przecież tyle do zaoferowania. Cieszyła się jednak, że jest jego częścią i czasem myślała, że skoro już jest tu osiem miesięcy, kto wie czy nie wytrzyma kolejnych ośmiu? Może życie go zaskoczy i Georgia okaże się nowym domem.
    Mimo, że wyczekiwała cichego wieczoru, zmęczona całym tygodniem bieganiny, nie miała nic przeciwko towarzystwu Maitlanda. Tym bardziej, że nie widziała go jakiś czas a zdążyła się przyzwyczaić do jego obecności, nawet jeśli były to niezapowiedziane wizyty.
    Wywróciła oczami gdy ten oznajmił, że idzie po śrubokręt, jakby ona w domu nie miała żadnych narzędzi. No, nie w domu, ale w garażu, w którym było na wszystko miejsce tylko nie samochód- ale miała!
    - Jak miło, że oferujesz. Mogę zostać sous-chefem dzisiaj, nie chce słuchać, że źle kroję seler i widzieć jak kręcisz nosem. Możesz sobie nieco mną porządzić- powiedziała pół żartem, pół serio, bo oboje doskonale wiedzieli, że tak by było. Nie będzie to ich pierwszy wspólny posiłek i ku rozbawieniu Kat, Lee czasem irytowały najbardziej błahe rzeczy. Zboczenie zawodowe. Po rozpakowaniu zakupów wróciła do przedsionka, oparła się o ścianę i przyglądała się chwilę jak majstruje przy drzwiach.- Myślałam o czymś szybkim, jakiś makaron czy sałatka, umieram z głodu, ale jestem otwarta na propozycje- jakby na potwierdzenie jej słów głośno zaburczało jej w brzuchu. Nie miała dużo czasu w ciągu dnia a potem zapomniała, zdarza się.- Poszperaj w kuchni, zobaczysz co tam jest, a ja potrzebuje 5 minut, żeby się przebrać- powiedziała i obróciła się na pięcie w stronę schodów, zatrzymała się na drugim stopniu i spojrzała ponownie na mężczyznę.- Lee, dziękuję- rzuciła z uśmiechem i kiwnęła głową na zamek nad którym pracował by nie musiała spędzić nocy z otwartymi drzwiami. Zapewne wiedział, że była mu wdzięczna, ale nic nie szkodziło powiedzieć to na głos, prawda?
    Na górze zamieniła swój mundurek: zielone spodnie w kant i białą koszule, na ulubione szare dresy i luźny t-shirt. Umyła twarz, związała włosy w kok na czubku głowy i zarzuciła na górę niebieską flanele, w której podwinęła rękawy do łokci, gotowa do pracy. Podczas jej nieobecności na blacie znów pojawiło się kilka produktów, a blondyn szukał czegoś w dolnych szafkach.
    -OK, jestem gotowa. Co dzisiaj zjemy, szefie? - zapytała podchodząc do zlewu by umyć ręce. Wyciągnęła czystą ścierkę, osuszyła dłonie i przerzuciła ją sobie przez prawe ramię.- Jak Ci minął tydzień?- Oparła biodro o blat i zatrzymała wzrok na swoim gościu, próbując odgadnąć jego samopoczucie. Wyglądał na zmęczonego co spowodowało, że poczuła się źle z tym, że chcąc nie chcąc zagoniła go do roboty.

    Kat

    OdpowiedzUsuń

  23. Betsy jako wolny duch mogła nie sprzątać i kilka dni, ale naczynia zawsze wstawiała do zmywarki i dbała o to, aby łazienka była we względnym porządku. Nie czuła za to potrzeby codziennego ścielenia łóżka, zamiatania podłóg czy wycierania kurzy. Ich dom na co dzień był po prostu uporządkowany, bo Bethany na emeryturze dbała o niego jak o swoje czwarte dziecko.
    I to chyba po niej Murrayówna miała takie przeczucie, że goście nie powinni oglądać bałaganu, a najlepszą wersję tego, co ich wnętrza mają do zaoferowania. Spokój, harmonię i przytulność. Ogólnie rzecz ujmując, słaba z niej była gospodyni. O wiele lepiej jej było, kiedy jej goście czuli się, jak u siebie. Nie lubiła podawać i zabawiać. Lubiła, kiedy spotkanie toczyło się naturalnym rytmem, a każdy dawał coś od siebie.
    — Mam nadzieję, że nie tylko moja pewność siebie — odparła natychmiast. Cissy przyjęła taką formę powitania i zniknęła z kuchni. Po chwili dało się słyszeć, jak wspina się na piętro domu, pewnie tylko po to, aby umościć się w którymś z łóżek.
    — Wyobrażasz sobie? — zaczęła, nadymając policzki. — Jak gadają? Ciekawe, co ten Lee widzi w tej głupiutkiej Betsy?! No i co? Pewność siebie? — Pokręciła głową, powstrzymując się tylko przez chwilę od uśmiechu, który jednak momentalnie rozjaśnił jej buźkę. Nie potrafiłą do tego podchodzić na poważnie.
    Lee był przystojnym, starszym od niej mężczyzną, więc wszystko się zgadzało. W większości plotek Betsy sypiała lub spotykała się właśnie z takimi. A to tylko przez wieść, którą rozniósł Scott, że była w związku z wykładowcą. Nigdy, w Mariesville, żadna soczysta plotka nie dotyczyła jej i rówieśnika. Lepiej było szargać jej imieniem i wpychać w objęcia starszych, często żonatych. Nie wiedziała, czy Lee ma żonę. Nie widziała jednak na jego palcu obrączki, a i też wszyscy gadali, że w domu, który remontował, mieszkał sam. Powinna odetchnąć z ulgą?
    Patrzyła. Obserwowała, jak Lee upewnia się, że wszystko widać i słychać, jakby co najmniej byli na planie dobrego sitcomu i widownia siedziała tuż przed nimi.
    — Jak zobaczą, że przyrządzamy razem kolację, to pewnie pójdzie plotka, że to już nie tylko seks. Jesteś na to gotowy? — spytała z uśmiechem, chcąc go lojalnie uprzedzić o tym, jakie mogą być konsekwencje ich zabawy. Doskonale wiedziała, w jaki sposób rozumują te stare baby, chociaż nie wiedziała, w jakim celu to wszystko robią. Prawdopodobnie dla rozrywki, ale dla Elizabeth było to niezrozumiałe.
    A może też Betsy była zaskoczona tym, że będą robić to razem? Nie żeby chciała się z tego wymigać, ale biorąc pod uwagę to, jak w kuchni radził sobie Lee, a jak pokracznie trzymała nóż ona, wolałaby się po prostu nie ośmieszać.
    Ale podeszła bliżej niego, trzymając w dłoni jedną szklankę soku. Zrobiła łyk. Oparła się o kuchenny blat, niemal niwelując jakikolwiek dystans między nimi. Dla publiki, rzecz jasna.
    — Chcesz do picia coś innego? — spytała. — Znajdzie się jakieś piwo, cydr, kompot. Mogę zrobić ci też kawę albo herbatę — zaproponowała, odnajdując w sobie pierwiastek idealnej pani domu. Wypiła swój sok, podwinęła rękawy bluzy, odgarnęła wilgotne jeszcze włosy za uszy.
    — Chef. — Mrugnęła z uśmiechem. — Let’s go. — Zaśmiała się, nabierając powietrza w płuca. Cóż, jeśli Lee naprawdę chciał się przekonać, jak marna z niej kucharka, postanowiła mu tego nie odbierać. Choć po prawdzie, Betsy nigdy nie miała zbyt wielu okazji do gotowania, zawsze była w tym wyręczana, więc kto wie. Może ma ukryty talent?

    Betsy

    OdpowiedzUsuń

  24. Całkiem udany żart mógł się powieść, ale mógł też wywołać piekło w postaci nasilenia plotek, których obiektem się stali. Mogli oberwać rykoszetem swojego dowcipu, bo w końcu stare, znudzone życiem baby były po prostu nieobliczalne. Niemniej, Betsy gotowa była podjąć to ryzyko, bo gdzieś podświadomie czuła, że w Lee znalazła druga. Kompana, któremu nie straszne oceniajace spojrzenia i wrogie szepty. Razem mieli stawić czoło całej hordzie starych bab!
    — A dziękuję panu bardzo. Takie komplementy to zawsze chętnie — odparła, niby to w teatralnym geście odrzucając krótkie włosy. Ale słysząc jego kolejne słowa, zwyczajnie się roześmiała. Spróbowała stłumić ten śmiech, więc jej usta wciąż drżały niebezpiecznie, kiedy wpatrywała się w niego z uwagą. I rozbawieniem. — Wiesz, Lee… — zaczęłą miękko. — Jeszcze nikt nigdy tak pięknie do mnie nie mówił. Tak pięknie i oficjalnie. — Dodała, kręcąc przy tym głową. Tak naprawdę, tak szczerze, to nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś zwrócił się do niej pełną formą imienia. Od zawsze była Betsy. Do dziś pamięta sytuacje, kiedy w szkole nie wszyscy rówieśnicy zarejestrowali fakt, że Betsy to tylko zdrobnienie i wypytywali ją o niejaką Elizabeth.
    Gdyby ktoś teraz, zupełnie przypadkiem, obserwował ich przez dobrze oświetlone okno, zauważyłby dwójkę ludzi, która świetnie bawiła się w swoim towarzystwie. Nawet sama Murray była zaskoczona tym, jak swobodnie czuje się w towarzystwie Maitlanda. I choć nie miewała problemów z zawieraniem nowych znajomości, tak nigdy nie przeszła od obojętnego mijania się podczas codziennych obowiązków, do wspólnego przyrządzania kolacji.
    — Tak, tak. Masz rację. Przecież równie doskonale wiesz, gdzie jest moje łóżko — mruknęła i mrugnęła.
    W międzyczasie kucnęła i sięgnęła do jednej z szafek, skąd wyciągnęła naczynie do zapiekania, a z drugiej, tuż obok, sporych rozmiarów garnek. Uśmiechnęła się, kiedy wyprostowała się ponownie do pionu. Wykonała polecenia Lee. Była z siebie dumna.
    — Może włączyć jakąś muzykę? — spytała, bo na jednej z szafek, tuż obok lodówki, stała mini wieża. Nie był to może sprzęt najnowszej generacji, ale wystarczyło podpiąc telefon kabelkiem i można było słuchać czegokolwiek, chociaż obok piętrzył się również stosik płyt CD.
    — Ile wody nalać do tego garnka? Tak do połowy będzie okej? — Ustawiła garnek w głębokim, wpuszczonym w meble zlewie i odkręciła kurek z wodą. Nie żeby się stresowała, ale chciała sumiennie wykonywać polecenia Lee, aby kolacja wyszła im jak najlepsza. Już pogodziła się z myślą, że również przyłoży się do przygotowania posiłku i nagle stało się to przyjemnym sposobem spędzania wspólnie czasu.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie nazwała go panem, bo uważała, że wygląda staro. Wyglądał na pewno na starszego niż sama Betsy, która nawet nie próbowała wyglądać na swój wiek. Jej rówieśniczki, zwłaszcza w Mariesville, były już matkami, nosiły ciuchy w stonowanych kolorach i stawiały na widoczny makijaż. Betsy miała wrażenie, że celowo się postarzały, aby nadać sobie powagi. A ona nie chciała być poważna. Wystarczyło jej to, że niezbyt chętnie wróciła do Mariesville, więc postawiła sobie za cel robienie wszystkiego, aby to życie tutaj było bardziej znośne. Naprzeciw siebie miała jednak mur ze starych plotkar. Nie było łatwo.
    — Wspaniały pomysł! — Przyklasnęła w dłonie, słysząc propozycję Lee. Jej sypialnia stała dla niego otworem. Przecież dziwnym byłoby, gdyby temu zaprzeczyła. Już widziała oczami wyobraźni, jak ich sylwetki rzucają cień na materiał cienkiej rolety, tworząc dla ciekawskich sąsiadek istny teatrzyk. Wystarczyło przecież tylko zadbać o odpowiednie oświetlenie.
    Podeszła do wieży, podpięła do niej swój telefon i na życzenie Lee wybrała na spotify playlistę zatytułowaną Hopeless Romantic Love Mix, a kiedy rozbrzmiała w głośnikach Taylor Swift ze swoją balladą, Betsy postanowiła jej potowarzyszyć, zupełnie nie krępując się obecnością Lee. Gdyby nie wiedziała, dlaczego robią to, co robią, gdyby była postronnym obserwatorem, to uznałaby, że w kuchni atmosfera jest naprawdę romantyczna, a oni szykowali sobie randkę.
    Posoliła wodę na makaron, wstawiła garnek na jeden z większych palników i przykryła go, dając wodzie na czas na to, aby się zagotowała. Bez zbędnej zwłoki ruszyła w kierunku kuchennej wyspy, gdzie czekał na nią mężczyzna. Oparła się o mebel bioder, spoglądając to na blat, to na Lee. Uniosła brew, poprawiając przy tym rękaw swojej bluzy, który nieznośnie osuwał się po przedramieniu.
    — Sekretny składnik? — spytała, przybierając zamyślony wyraz twarzy. — Myślałam, że sekretnym składnikiem jest nasze uczucie — dodała i roześmiała się cicho, ale spróbowała się też uspokoić, czekając albo to na kolejne polecenia, albo na lekcję w wydaniu Lee. Uśmiechała się niemal cały czas, czując jak pobolewają ją od tego policzki, chociaż na co dzień nie była ponurakiem.
    — Muszę tylko dodać, żebyś nie przeraził się mojej sypialni. Wiem, że już tam byłeś — zastrzegła, no bo przecież, wedle plotek to nie był pierwszy raz, kiedy Lee u niej gościł. — Ale mam na ścianach jeszcze parę plakatów. — Przewróciła przy tym oczami, samej nie dowierzając, że wystrój jej pokoju nie zmienił się zbytnio od czasów szkoły średniej. Wiedziała, że powinna się tym zająć, ale z drugiej strony chciała w końcu zamieszkać sama, bez rodziców, na swoim i urządzić po swojemu nie tylko sypialnię, ale i całą przestrzeń, w której tak po prostu miało być jej dobrze.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  26. Nikt się nie śmiał, a Nancy nawet w ramach przeprosin zaoferowała swoją pomoc, bo dla niej to mogła być tylko deska, na której świat się nie kończy, jednak szanowała fakt, że dla Lee to był problem, ponieważ miał plany, które mu pokrzyżowała oraz robotę, której przez nią nie zrobi. Ale ani nie chciał jej pomocy, co mogła jeszcze zrozumieć, ani nawet przeprosinowej kawy, czego już kompletnie nie rozumiała, bo kawa w taki dzień i kawałek ciasta to zawsze był dobry pomysł, który osłodziłby gorzką utratę deski. Obejść mógłby się bez obiadu w jej wykonaniu, na który ze swoimi zdolnościami i tak go nie zaprosi, ale takiego odrzucenia się nie spodziewała.
    Cóż, Nancy nigdy nie powiedziała, że jest normalna, więc nie czuła się tym podejrzeniem jakoś specjalnie urażona, chociaż w przypadku nachodzenia Lee od tyłu, to raczej głupota dała o sobie znać, a ona nie pomyślała, czym może się to skończyć. Nie widziała desek i wkrętarki. Poza tym, była przekonana, że zaczęła wołać odpowiednio wcześnie.
    To może lepiej, żeby go nie wpuszczała, skoro zaraz miałaby się denerwować, że pieniądze, które pierwotnie nie były przeznaczone na remont tego domu, trafiły w ręce kiepskich fachowców, którzy mieli świetną reklamę, ale spartaczyli robotę.
    Nic złego o nim nie myślała. Nie oceniała go przez to, co zobaczyła na jego ciele i skąd te obrażenia się wzięły. Wypadki chodzą po ludziach, czy jakoś tak. Najważniejsze, że już było po wszystkim, a on elegancko się trzymał, choć podejrzewała, że nieraz coś mu doskwiera i boli. Za to on raczej nie miał o niej najlepszego zdania, co jej nie dziwiło, skoro zaliczała przy nim wpadkę za wpadką, przy okazji bezczelnie go w to wciągając. Kurwa mać to było za mało, aby opisać całą tę sytuację.
    — No, jest do dupy — skomentowała, choć Lee wcale nie stwierdził, że ten dzień jest zły, ale to była jej subiektywna ocena, ponieważ do dobrego też było mu daleko. Kot za to miał świetny dzień i jak gdyby nic wesoło wyskoczył z krzaków, ewidentnie myśląc, że w coś się bawią. Nancy wydawało się jej, że miała się nieco lepiej, ponieważ upadła na tyłek i tylko trochę go sobie obiła, a razem z nim plecy oraz łokcie, ale za to Lee z jej pomocą imponująco poleciał do przodu i ona naprawdę modliła się, żeby nic sobie nie uszkodził. W innych okolicznościach może śmiałaby się z tego błota, które było wszędzie, nawet na jego twarzy.
    — Nic ci nie jest? — zapytała zmartwiona, intensywnie wbijając w niego swoje spojrzenie, jakby miało jej to pomóc w ocenie, czy kłamie. Kot podsunął pyszczek pod jego wyciągniętą rękę, licząc na to, że znajdzie się tam coś dla niego, ale Nancy szybko ją przechwyciła i delikatnie za nią złapała, ostrożnie wstając. Bardzo ostrożnie, bo buty się jej ślizgały, a naprawdę nie chciała pociągnąć go za sobą drugi raz.
    — Boli cię coś? Mów mi, jak na spowiedzi — zaznaczyła poważnie, stając przed nim. Minę miała skwaszoną, ponieważ akurat, gdy pochyliła się, żeby podnieść Gatsby’ego zabolał ją tyłek i lędźwie, jednak to nie było nic strasznego. Bardziej przejmowała się Lee, który z wiadomych przyczyn raczej powinien uważać na urazy.
    Plus był taki, że pomógł jej odnaleźć zagubionego kota, więc stał się tym słynnym rycerzem na białym koniu. A potem nawet wygrzebał ją z błota.

    Nancy

    OdpowiedzUsuń
  27. Skandal był ostatnim, czego potrzebowało Mariesville, które wręcz zachęcało ludzi swoją sielankową małomiasteczkowością. Betsy ceniła sobie pewną kameralność rodzinnej miejscowości, ale o wiele lepiej czuła się w downtown Chicago, gdzie otaczały ją wysokie wieżowce, abstrakcyjne rzeźby i masa różnorodnych ludzi, którzy nijak nie byli nią zainteresowani. Bo też czemu mieliby być? Ogromny uniwersytet i równie ogromne miasto dawały jej poczucie anonimowości, a mimo to zasłynęły a w Evanston jako kochanica wykładowcy. Betsy po prostu wpadała na języki ludzi, nieważne gdzie się znajdowała.
    — Wiadomo, że ricotta nie równa się temu, co do ciebie czuje, ale na pewno odmieni ten przepis o sto osiemdziesiąt stopni — uśmiechnęła się. Taylor umilkła, a towarzyszyły im kolejne ballady opowiadając albo o nieszczęśliwej miłości, albo o niesamowicie gorących uczuciach i przeżyciach, o których można byłoby tylko marzyć. Betsy czasami podśpiewywała, czasami pobujała się w rytm kojącej muzyki, nadal jednak słuchając Lee i wykonując jego polecenia.
    Musiała przyznać, że gotowanie z instrukcjami tak dokładnymi i dopasowanymi do jej umiejętności, było po prostu miłe i przyjemne. Dlatego wbiła jajko do sera, sypnęła i pietruszką, i solą, spoglądając wtedy kątem oka na Maitlanda, jakby oczekiwała potwierdzenia, że jej miara na oko jest odpowiednia. Zaczęła mieszać. Intensywnie, szybko, uważając, aby nic z serowej masy nie znalazło się na kuchennym blacie. Niewiele brakowało, kiedy miska się przechyliła, bo Murray nie pomyślała o tym, żeby ją przytrzymać. Szybko się jednak poprawiła. Masa była gotowa.
    Pokrywka na garnku z wodą zaczęła lekko podskakiwać, a do ich uszu dotarło typowe dla gotującej się wody bulgotanie.
    — Chef, co dalej? Woda chyba się już gotuje — zauważyła. Wydawało jej się, że bardzo sprawnie poszło im przygotowanie kolacji. Wiązało się to zapewne z zapobiegliwością Lee, który przyjechał do niej po prostu przygotowany.
    — Och, wiesz, zawsze marzyła mi się fototapeta z mglistym lasem na jednej ścianie. — Zauważyła, informując go, że tapeta to nie taki głupi pomysł, ale jednocześnie nie prosiła ani nie zachęcała. Bo jeszcze okazałoby się, że Lee na stałe zajmie stanowisko spełniacza jej marzeń. Czy to gastronomicznych, czy dotyczących wystroju wnętrz.
    — A jak w ogóle idzie ci remont? Uzbierałeś na łazienkę? — Zagadnęła w międzyczasie, kiedy czekała na dalsze instrukcje co do ich dzisiejszej kolacji.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  28. Betsy nie była w stanie przejmować się skandalem, który miałby dotyczyć jej osoby. Zwłaszcza, gdyby dotykał kwestii totalnie nieprawdziwych, wymyślonych i podkręconych przez wredne, stare baby. Nawet jeśli, gdyby miała być ze sobą szczera, to była w stanie zaakceptować fakt, że w plotkach połączono ją z Lee. I nie widziała w tym materiału na skandal. Różnica wieku w ich wydaniu może byłaby znacząca, gdyby Betsy uczęszczała do liceum. Ale oboje byli dorosłymi ludźmi. Pracującymi, posiadającymi hobby. Czy odpowiedzialnymi? Pewnie tak, choć to akurat mogło pozostać kwestią sporną. Prawdopodobnie Betsy byłaby o wiele bardziej oburzona, gdyby tworzono historie w roli głównej z nią i siedemdziesięcioletnim Hendricksem. Lee wydawał się bezpieczną przystanią w morzu plotek i uznała, że chętnie będzie się go trzymać, skoro i on nie miał nic przeciwko temu.
    — Koniecznie będziesz musiał pozwolić mi zasmakować tego uczucia. Czy coś w tym stylu. — Odparła rozbawiona. Ich teksty godne były najlepszego harlequina, a sztuka przez nich aktualnie wystawiana miała potencjał na dobrą komedię romantyczną na Netflixie. Czuła się swobodnie, bo podobne odczucia dostawała z jego strony. Gdyby nie to, to pewnie nie pozwoliłaby sobie na taką śmiałość i żarty, które mogłyby niejednego, nieco bardziej zdystansowanego człowieka, wystraszyć i zniesmaczyć.
    Cieszyła się, że w gąszczu plotek trafiła właśnie na Lee. Nie przypuszczała, że odnajdzie w nim kompana do przygód, a tu proszę - lepiej być nie mogło. Obiad, remont, towarzystwo. Murrayówna pozostawała jak najbardziej ukontentowana.
    Wkładała płaty makaronu do wody, obserwowała jak mężczyzna odpala piekarnik. Patrzyła też na jego zegarek i na ten swój, aby upewnić się, czy minęło już osiem minut. Teoretycznie przyjmowała wszystkie jego uwagi i wskazówki, ale praktycznie nie była pewna, czy zapamięta te osiem minut i sto dziewięćdziesiąt stopni. Pewnie jeszcze niejedną lasagne będą musieli razem przygotować, aby Betsy się nauczyła.
    W towarzystwie Maitlanda czuła się po prostu pewnie w kuchni, co było na co dzień nie spotykane. A kiedy już minęło osiem minut, wspólnymi siłami wyłowili płaty makaronu i Betsy w asyście Lee albo Lee w asyście Betsy zadbali o odpowiednie ułożenie warstw. Lasagne wypełniła naczynie żaroodporne po brzegi i już wyglądała wyśmienicie.
    — Jestem bardzo głodna, ale nie wiem, czy zjemy dzisiaj wszystko — dodała, powątpiewając w swoje możliwości. Domyślała się, że lasagne będzie jadła jeszcze przez kilka dni, o ile Lee nie postanowi zabrać porcji dla siebie. A przecież miał do tego prawo. Lasagne wylądowała w piekarniku, zaraz po tym jak drzwiczki się zamknęły, Betsy klasnęła w dłonie.
    — To ile mamy czasu na bałamucenie? — spytała z uśmiechem. — Niech wieści dotrą także i do Leslie, wtedy przynajmniej wyjdziesz na prawdomównego.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  29. Noszenie nazwiska Murray w Mariesville zobowiązywało. Do bycia reprezentantem tego miejsca. Całe szczęście, że ojciec Betsy nieco zerwał z tym stereotypem, pozostawiając prowadzenie rodzinnej firmy młodszemu bratu, dzięki temu dzieci Bernarda miały lżej, bo zarówno Scott, Charlie i Betsy nie musieli przejmować się produkcją i dystrybucją jabłek. Mogli robić, co chcą i póki co wydawało się, że tylko Charlie ułożył sobie życie. I nikt ich nie oceniał. Przynajmniej nikt z rodziny, bo innej rzecz miała się z sąsiadkami. Scott uchodził za alkoholika, bo też w gruncie rzeczy nim był, ale na to łatwiej było przymknąć oko niż na rzekome romanse Betsy.
    — Nie mogę się doczekać — mruknęła, niemal kusząco, czego się w sumie nie spodziewała, bo przecież odgrywali scenkę w nurcie komediowym. Teraz widownia tego taniego sitcomu powinna westchnąć rozanielona.
    — Dwadzieścia pięć minut to całkiem dużo czasu. Chodź — powiedziała zachęcająco i o mały włos, a nie wyciągnęłaby w jego stronę ręki. Jeszcze tego im było trzeba! Zgasiła wszystkie światła na parterze domu, a jedynym jego źródłem w kuchni pozostawał piekarnik ze swoją smakowita zawartością.
    Betsy wyszła z kuchni, skierowała się na strony, których balustrada była zrobiona z jasnego, lakierowanego drewna, a powierzchnia schodów pokryta była wąskimi, ale puchatym dywanikiem, który już niejednokrotnie uchronił mieszkańców przed upadkiem.
    Zaciekawiona Cissy wyszła z sypialni rodziców Betsy, ale kiedy zauważyła blondynkę z towarzyszem, schowała się tam z powrotem. Murray minęła długą komodę, na której wsparte było lustro i otworzyła jedne z czterech zamkniętych drzwi.
    Prowadziły do narożnego pokoju. Pokoju Betsy. Fakt, że okna spotykały się niemal pod kątem prostym w narożniku domu, dawał im spore pole do popisów. W kacie przy oknach było też szerokie i wysokie łóżko. Poza tym pokój umeblowany był w prostu sposób. W biurko, fotel, komodę, dwa sięgające sufitów regały, sztalugę, na której wsparła płótno z zaczętym abstrakcyjnym obrazem. Poza tym na jednej ze ścian były drzwi, które prowadziły do niewielkiej szafy, w której kobieta trzymała swoje ciuchy.
    Betsy włączyła niewielką lampkę na biurku, a także tę, która stała na stoliku nocnym zaraz przy łóżku. Obie lampki rzucały ciepłe, przyciemnione światło. W pokoju panował nastrojowy, przyjemny półmrok.
    — Będą miały wszystko, jak na tacy — odparła z uśmiechem i wskoczyła na łóżko, aby zasłonić jedno z okien. Kątem oka dostrzegła, jak w domu naprzeciwko poruszają się firanki. — Melduję, że są na stanowiskach.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  30. — Widzisz? Coś nas łączy — zauważyła wesoło, kiedy napomknął o jej malowaniu. — Ty malujesz ściany, ja obrazy — dodała, spoglądając na niego krótko. Cóż, ręce miała pełne roboty, bo rolety w oknach były reliktami przeszłości, plastikowe łańcuszki czasami się przycinały, czasami blokowały, czasami spadały z kółka i wisiały luźno. Rzadko ich używała, o wiele częściej zasłaniając je ciężkimi, ciemnymi zasłonami, które faktycznie zaciemniały pokój. Ale dzisiaj mieli inny cel. Mieli być na widoku. Może nie do końca, bo rolety w kolorze jasnego, ciepłego beżu, nie miały żadnej zaciemniającej warstwy, więc byli dzięki nim widoczni i niewidoczni, bo odpowiednio ustawiona lampka gwarantowała teatrzyk cieni. O wiele bardziej sensualny, pobudzający wyobraźnię niż żywe, klarowne obrazy. Dzięki zasłonom mogli kusić sąsiadki Betsy, będąc w bezpiecznej pozycji względem siebie. Przynajmniej z takiego założenia wychodziła Murray, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że wkręca się w to wszystko za bardzo.
    — Jeśli będziesz chciał, to kiedyś ci coś namaluję. Jakiś obraz do łazienki. Akwarelę. Widzę te spienione fale i małą łódeczkę, która między nimi tańczy — kontynuowała, zauważając ze zdziwieniem, że z dziwną lekkością opowiada o swoim malowaniu. Betsy głównie rysowała i malowała teraz na kursach, które prowadziła wraz z matką. Po wydaleniu ze studiów malowanie przestało sprawiać jej taka radość, jak kiedyś. Nadal gryzmoliła w swoim pamiętniku. Zapewne nagryzmoli tam Lee i lasagne, bo czasami wpisy rysunkowe zastępowały te słowne.
    Betsy wygramoliła się z łóżka i podeszła do drugiego okna. Spoglądając z premedytacją w kierunku domu starej Porter, powoli spuszczała roletę. Kiedy ta niemal dotknęła szerokiego parapetu, Betsy usiadła na nim, odrywając nogi od podłogi. Lampka skierowana była w jej stronę, więc mogła mieć pewność, że jej cień odbija się od rolety.
    — Możesz do mnie podejść. Zaczniemy od niewinnego obściskiwania się przy oknie.
    Zachęciła go, puszczając mu oczko, chociaż wiedziała, że Lee tej zachęty nie potrzebuje. Razem w to brnęli i musiała przyznać, że wychodziło im to znakomicie. Z parteru, przez otwarte drzwi, dobiegały ich przyciszone dźwięki romantycznych ballad.
    Nagle poczuła się lekko dziwnie, jakby jej pokój stał się mniejszy niż dotychczas jej się wydawał. I choć przecież tylko udawali, to w głowie Betsy pojawiła się myśl, że już dawno nie było tutaj żadnego mężczyzny.
    Wsparła dłonie po zewnętrznych stronach ud, zaciskając palce na krawędzi parapetu. Spojrzała na swoje kościste kolana, a potem zadarła głowę ku górze, czekając na Lee.
    — Podejdź bliżej. — Zaproponowała, wiedząc, że jakakolwiek interakcja zaplusuje w teatrzyku cieni. A żeby doszło, nawet do aktorskiej interakcji, Lee musiał znaleźć się w zasięgu jej rąk.
    Słowa kobiety faktycznie brzmiały jak zaproszenie i gdyby nie fakt, że przecież tylko udawali, to Betsy dokładnie tak samo zapraszałaby kogoś, z kim znalazłaby się w podobnej sytuacji. Przechyliła głowę lekko w bok, dbając o to, aby co chwilę pojawiał się jakikolwiek ruch, świadczący o życiu w jej pokoju. Wszak nie mogli znudzić ciekawskiej publiczności.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  31. Betsy nie zaprzeczyła. Miała talent. Od dziecka, a właściwie odkąd pamięta, chciała związać się ze sztuką. Może niekoniecznie w taki sposób, jak jej matka, która przez większość życia była nauczycielką plastyki w szkole w Mariesville, ale zawsze miała przed oczami swoją galerię w jednym z tętniących życiem miast. Widziała elegancko ubranych ludzi z lampkami szampana, dyskutujących zawzięcie o jej obrazach. I widziała siebie, ubijająca targu i sprzedającą kolejne płótno za pieniądze, o których bała się śnić.
    Ale roznosiła listy, słuchała plotek i teraz nawet generowała nowe, bardziej pikantne niż zwykle, dając nie tylko ponieść się fantazji, ale i ogólnej wesołości, jaka im towarzyszyła. I z zaskoczeniem przyjęła fakt, że jednak chce poznać przeszłość Lee. Bo czemu nie? Już od dawna nie spędzała z nikim tak dobrze czasu, jak dzisiaj, odkąd wkroczyła pewnym krokiem do kuchni w The Rusty Nail.
    — Karetka? — Zamyśliła się i potrząsnęła głową. — Och, wydaje mi się, że ich serca są zaprawione w boju, a takie pokazy to wcale dla nich nie nowość. Tylko na co dzień zgrywają takie dewotki. Sam wiesz, jak jest. W końcu spotykałeś się z Leslie. — Zauważyła, unosząc przy tym brwi.
    Kiedy Lee podszedł bliżej nie było już odwrotu. Lasagne tkwiła bezpiecznie w nagrzanym do stu dziewięćdziesięciu stopni piekarniku, niemal senna, lekko jazzowa ballada sączyła się z głośników na parterze, jakby celowo wkradając się do sypialni Betsy. Mieli nieco mniej niż dwadzieścia pięć minut, aby dać pokaz, który zostanie nie tyle zapamiętany, co ochoczo komentowany, a jego szczegóły przekazywane w dal, w głąb małego Mariesville, które lubiło żyć życiem innych ludzi.
    Uniosła głowę, czując na podbródki jego palce. Uśmiechała się cały czas, ale nie był to już szeroki uśmiech szaleńca, a coś znacznie subtelniejszego, jakby ogólna atmosfera romantyczności wdała się w znaki także Betsy.
    I zgodnie z jego poleceniem powoli, bardzo powoli zsunęła się w parapetu, robiąc krok w stronę Maitlanda, tym samym niwelując istniejącą między nimi odległość do zaledwie paru centymetrów. Trudno było teraz nie czuć bijącego ciepła od ciała mężczyzny. W tej jednak pozycji musiała zadrzeć głowę ku górze, by móc napotkać spojrzenie jego niebieskich oczu.
    — O tak? — spytała, szukając potwierdzenia słuszności swoich działań, kiedy jedna z jej dłoni wsparła się na klatce piersiowej mężczyzny. Betsy zacisnęła delikatnie palce na sztruksowym materiale, nie przerywając ani na chwilę kontaktu wzrokowego z Lee.
    Przyznać trzeba było, że aktorzy byli dobrzy z nich obu. Oboje umiejętnie weszli w rolę kochanków. I nawet jeśli pokaz miał być pokazem na niby, tak zdawało się, że poważnie potraktowali swoje zadanie i atmosfera zgęstniała zupełnie nieprzypadkowo.
    Dość w bezwiedny, zupełnie naturalny sposób, druga dłoń Betsy oparła się na biodrze mężczyzny, a palce - wskazujący i środkowy - zahaczyła o szlufkę, robiąc kolejne pół kroku w jego stronę, niemal stykając się z nim całym ciałem.
    — To mówisz, że pracowałeś na morzu? — spytała cicho, niemal szeptem, z premedytacją próbując rozmową odwrócić ich uwagę od tego, co z pełną świadomością wyczyniali, aby zabawić sąsiadki Betsy.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  32. Pewnie w każdej innej, ale analogicznej sytuacji, poczułaby motylki w brzuchu, jak miękną jej nogi i niekontrolowane ciepło rozchodzące się po jej wnętrznościach. Musiała jednak przyznać, że jej tętno nieco podskoczyło, kiedy była tak blisko mężczyzny, a jego dłoń wylądowała miękko na jej policzku. Naprawdę niewiele brakowało do tego, aby wycelowane w sąsiadki przedstawienie zamienić w coś więcej, a jednak - stali w odległości kilku centymetrów od siebie, niemal depcząc się po piętach, rzucając wcześniej niejednoznaczne teksty i nic więcej, wykorzystywali ten intymny moment, żeby się po prostu poznać.
    Murray może i była te dziesięć lat młodsza od Lee, ale nawet się nad tym nie zastanawiała. Widziała drobne zmarszczki w kącikach jego oczu, pojawiające się też na czole, kiedy zadawał jej kolejne pytania. Z czystym zaciekawieniem i dziką satysfakcją przyglądała się jego twarzy, każdemu najmniejszemu grymasowi, temu jak układał usta i mrużył oczy. Mogła nie mieć nigdy więcej podobnej sposobności, a obserwacja ludzi miała w sobie coś cholernie… inspirującego. Widziała w jego oczach morze, kiedy opowiadał o połowach na łodzi rybackiej.
    Zrobiła krok do tyłu. Odważny. Pośladkami i plecami uderzyła o ścianę, a głowę miękko oparła na jego dłoni. Zadarła znowu podbródek, bo teraz, kiedy ona wsparta była o ścianę, a Lee się nad nią pochylał, różnica wzrostu robiła swoje. Wolna przestrzeń między ich ciałami po raz kolejny uległa zmniejszeniu. Betsy nie odrywała dłoni z jego biodra, jeszcze śmielej ją na nim wspierając, bawiąc się właśnie szlufką, kieszenią i paskiem. Dłoń, którą trzymała do tej pory na jego klatce piersiowej, powoli, wręcz boleśnie powoli przesunęła w górę, ku jego szyi, drapiąc paznokciami jego kark, wplatając palce we włosy mężczyzny. Bezruch był zgubny, przynajmniej w odczuciu Betsy, więc pozwalała swojemu ciału być w ruchu, pracować dłoniom i mówić ustom.
    — Chyba talent. Ale… studiowałam historię sztuki, uczęszczałam na fakultety ze sztuk wizualnych — odparła cicho. Mając go tak blisko siebie, bała się mówić głośniej. Nie mieli zresztą powodu, aby podnosić głosy, przecież z takiej odległości słyszeli się znakomicie, nawet jeśli mieliby tylko do siebie szeptać. — Na Northwestern, mieszkałam prawie dwa, a może… trzy, chyba trzy lata w Evanston. — Dodała. Z Evanston do Chicago nie było daleko, Betsy więc posmakowała życia w wielkim mieście. I jak pierwszy rok Betsy pomieszkiwała w akadmiku, tak w kolejnych dzieliła mieszkanie z czworgiem współlokatorów.
    Było coś orzeźwiającego w rozmowie z Lee, w znajomości z nim. Nie wiedział o niej nic. Mogła wykreować przed nim zupełnie inną historię. Mogła opowiedzieć mu ją po swojemu, bez brzemienia opinii publicznej.
    — Wyrzucili mnie ze studiów. — Uśmiechnęła się krzywo. Żałowała tego, że nie skończyła tego etapu życia. Że nie dokończyła pracy dyplomowej, że nie złapała oprawionego w ramkę dyplomu w swoje dłonie. — Można powiedzieć, że sobie na to zasłużyłam — odparła z goryczą, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Minęło, ile? Pięć lat odkąd wróciła? A nadal sprawiało jej to ból. — Aż dziw, że o tym nie słyszałeś. Leslie cię przede mną nie ostrzegała? — spytała, tym razem już na niego patrząc i się uśmiechając. Delikatnie, może nawet trochę niemrawo. Dłoń na biodrze zacisnęła, drugą dłonią to drapała, to bawiła się kosmykami jego włosów. Wygięła lędźwia w delikatny łuk, wiedząc, że nawet tak subtelne zmiany w pozycji mogą być zauważone przez widownię.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  33. Lee był przekonany, że cokolwiek pozytywnego czuł właśnie wobec Nancy? Wobec tej Nancy, przez którą właśnie wylądował całym sobą w błocie, a to błoto ich oblepiło, dostając się wszędzie. Do tej samej laski, przez którą pękła mu deska i, co najgorsze, najprawdopodobniej złamał sobie dwa żebra? Od kiedy weszła na jego teren, urządziła festiwal porażek zupełnie tak, jakby nagle los postanowił, że od teraz będzie przynosiła mu tylko pecha, więc jeśli tak, jeśli Lee wciąż czuł do niej coś pozytywnego, to najwyraźniej był masochistą z krwi i kości i lubił się dręczyć. Albo lubił jej kota. Nie oceniała go. Każdy miał swoje upodobania.
    — Daj spokój — westchnęła zrezygnowana, nie widząc powodu, aby jego godność miała ucierpieć. Nie zrobił ani nic złego, ani nic głupiego, za to ona miała czego się wstydzić i zdecydowanie się wstydziła, tylko to błoto, które wylądowało najpierw na jej włosach, a następnie z pomocą Gatsby'ego również na jej twarzy, odrobinę przysłoniło zarumienione policzki. Przynajmniej kot miał uciechę, radośnie szturchając łapką jej posklejane kosmyki włosów.
    — Ludzie płacą krocie za kąpiele błotne — zauważyła, starając się jakoś go pocieszyć, choć wiedziała, że będzie ciężko, bo humor Lee miał… spierdolony. Zjebany totalnie i to przez nią, z czego nie była dumna. Mogłaby przysiąc, że nie miała w zwyczaju wpadać do sąsiadów i psuć im dni, z których mogło być coś dobrego. Nie pojawiła się tutaj, by go dręczyć, samo tak wyszło. — Mają właściwości pielęgnacyjne i przeciwstarzeniowe. Wyglądamy zajebiście. Tak, jakbyśmy byli w spa — podsumowała, gadając dalej, choć nikt jej o to nie prosił, a już na pewno nie Lee, który z wyraźnym bólem próbował się pochylić, więc ona też się pochyliła i zagrzebała ręką w błocie, przeszukując je za tym, co on, jak się domyśliła, zgubił.
    — Nawet tak nie żartuj — powiedziała, marszcząc brwi, bo przecież musiał żartować, chociaż zupełnie nie brzmiał tak, jakby miał zaraz śmiać się na głos. Spojrzała na niego z dołu, palcami natrafiając na coś zimnego i twardego. Lee nie wyglądał na rozbawionego głupim żartem, w który próbował ją wkręcić, zaczął za to podejrzanie ciężko i głęboko oddychać. Kurwa.
    Nancy natychmiast się podniosła, a śrubokręt, który udało się szczęśliwie odnaleźć i który zdecydowanie zbyt mocno ściskała, prędko schowała do tylnej kieszeni swoich spodni, uznawszy, że tam będzie bezpieczny.
    — Ale nie tutaj — zarządziła i chociaż znowu brzmiała stanowczo, to w oczach malowała się jej troska. Zmartwiła się. Kurewsko przejęła, czując się paskudnie winna. Wiedziała, że go boli, ale przecież nie zamierzała posadzić go w tym okrutnie zimnym błocie. Zresztą, w takim razie musiała go obejrzeć. Nie pierwszy raz, więc przynajmniej wiedział, czego się spodziewać. Nancy zaradnie poprawiła sobie kota, starannie trzymając go po swojej lewej stronie tak, żeby już jej nie uciekł, a prawą rękę i w ogóle całą prawą stronę zaoferowała Lee. — Chodź, ty zaraz usiądziesz… — zaczęła pocieszająco, zachęcając go do tego, żeby się jej złapał, wsparł i pozwolił zaprowadzić się do domku, w miejsce, które było wygodniejsze od mokrej trawy. — A ja zobaczę, co z tymi żebrami — postanowiła, bo to nie była żadna tam propozycja. Ona ustaliła plan działania i nie przyjmowała odmowy. Lee, czy tego chciał czy nie, musiał jej choć trochę zaufać i oprzeć się na niej, ale nie miał czego się bać, bo chociaż Nancy wyglądała niepozornie, to była silniejsza, niż mogłoby się wydawać, a lata taszczenia pijanego brata na coś się przydawały. Tak czy inaczej zamierzała mu pomóc, bo chciała i to nie dlatego, że czuła się winna, a dlatego, że naprawdę go lubiła. Ale jeśli po tym dniu Lee postanowi przestać się do niej odzywać, to ona to zrozumie, zasłużyła sobie.

    Nancy
    [Jak tu się elegancko zrobiło, nono! ;D]

    OdpowiedzUsuń
  34. Z perspektywy mijającego czasu ustalenie zasad i granic wydawało się słusznym pomysłem, skoro oboje tak ochoczo brnęli w to całe przedstawienie, nie zważając póki co na żadne bariery, nie pilnując swoich własnych przestrzeni, które zwykle bywały zastrzeżone, z dostępem dla wybranych. Wbrew ogólnej opinii, Betsy nie była puszczalska. Betsy nawet nie miała tutaj mężczyzny, z którym mogłaby stworzyć związek, a co dopiero takich mężczyzn, z którymi mogłaby rozbijać ich związki. Nie interesowali ją zajęci faceci. Tak zwyczajnie kłóciło się to z jej poczuciem sprawiedliwości. Nie chciała nawet w ten sposób przykładać się do krzywdy drugiego człowieka.
    Niemniej - ustalenie granic byłoby słuszne, bo poczynali sobie coraz śmielej, odważniej. Ale przecież robili to tylko dla show. I co kilka sekund Betsy musiała sobie o tym przypominać, tłumiąc wściekły, piszczący głosik w swojej głowie, który zagłuszał te rozsądniejsze myśli i pytania. Głosik, który pchał ją w ramiona Lee, który odpowiadał za to, że jej dłoń wplątywała się w jego włosy.
    — To daleko. — Przyznała. Większość ludzi dziwiło się, że Betsy zamiast sprawdzonej przez mieszkańców Mariesville Atlanty, wybrała zupełnie inny stan. — Ale wybrałam Northwesteren nie ze względu na program studiów, a ze względu na odległość. Chciałam być daleko.
    Mówiła prawdę. Po ukończeniu szkoły średniej podjęła ryzyko, które - wiedziała to teraz - wcale jej się nie opłaciło. Zaaplikowała tylko do Northwestern, wszystkich zainteresowanych utrzymując w przekonaniu, że złożyła papiery rekrutacyjne też do bliżej położonych uczelni. Betsy, jako ledwie osiemnastolatka, chciała być z dala od Mariesville, w którym każdy ją znał. Chciała zacząć życie z czystą kartą, którą pomogliby jej zapisywać nowi ludzie, nowe emocje i nowe wyzwania.
    — A z ilu szkół wyleciałeś przez romans z wykładowcą? — Uśmiechnęła się już szerzej, radośniej. Jej historia była godna opowiadania, niemal filmowa, tylko bez happy endu właściwego dla gatunku filmowego, w którego konwencje się wpisywała. Betsy nawet nie zdawała sobie sprawy, że w relacji z wykładowcą to ona była ofiarą i że to on powinien stracić posadę, a nie ona status studenta. Ale uwierzyła w to, że go uwiodła. Uwierzyła w to, że sypiała z nim tylko dlatego, aby utrzymać wysoką średnią ocen. Nie broniła się. Nie protestowała, chociaż w tamtej chwili, siedząc przed dziekanem i całą komisją, miała ochotę krzyczeć. Szok, w którym wtedy była, zwyciężył z wszystkim innym. Sparaliżował. I zmusił do powrotu.
    — Ach, taki z ciebie pracuś? — Podtrzymała jego żart, odpędzając tym samym myśli dotyczące jej byłej przygody z uniwersytetem. — Leslie musiała być zadowolona. — Mruknęła, w końcu zabierając dłoń z jego biodra. — Wrócić na studia? — Potrząsnęła głową. Jej dłoń dołączyła do tej drugiej. Luźno wsparła przedramię na jego barku, opuszkami palców muskając odkrytą skórę szyi. — Nawet o tym nie myślałam. Chyba przeznaczone mi było zostać listonoszką. — Skwitowała to krótko.
    Teraz już nie tylko lędźwia odkleiła od ściany, a całe swoje plecy. Zabrała też głowę z jego dłoni, znajdując się maksymalnie blisko pochylającego się nad nią mężczyzny.
    — Dobrze będzie wyglądać, jeśli ściągniesz moją bluzę — zaproponowała, szepcząc niemal wprost w jego usta. Lee mógł być spokojny, nie zaproponowałaby tego, gdyby pod bluzą nie miała choćby skrawka materiału. A miała, bo poza biustonoszem, ubrała też prostą podkoszulkę.
    Mogła się założyć, że sąsiadki sprawdzały teraz tętno na swoich wypasionych zegarkach. I mogła przysiąc, że jej serce również biło coraz szybciej. Przedstawienie okazało się bardzo angażujące.

    Betsy *.*

    OdpowiedzUsuń
  35. Gdyby miała chociaż chwilę, żeby trzeźwo pomyśleć, to pewnie byłaby zaskoczona, że nigdy wcześniej nie wpadła na Lee. Od samego początku, mimo dystansu, który między nim, złapali wspólny język i bez żadnych ustaleń potrafili porozumieć się na tyle dobrze, aby też sobie zaufać, a to w kwestii zaproszenia na kolację, czy też w kwestii inscenizacji gorącego romansu, w który rzekomo byli uwikłani. Lee miał poczucie humoru, w które dla Betsy było po prostu ujmujące. Trudno jej się było nie śmiać, kiedy na przemian rzucali żartami godnymi pożałowania. Równie trudno było jej się nie uśmiechać, gdy podejmowali coraz to śmielsze kroki w swoim przedstawieniu.
    — O cholera jasna… — powtórzyła po nim, tym razem pozwalając sobie nawet na śmiech. Cichy, dźwięczny, ale jednak śmiech. Nikt jeszcze tak w tak prosty sposób nie zareagował na tę wieść. Jednak sprawa wcale nie była tak prosta, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, a to przede wszystkim dlatego, że Betsy przez długie miesiące nie traktowała tego romansu jako romansu. Głęboko wierzyła w płomienne uczucie łączące właśnie ją i Gabriela, a które okazało się niczym innym jak obłudą, oszustwem i złamanym sercem. Zapomniała, oczyściła się z tego, chociaż nadal bolało, gdy o tym wspominała. Bolała ją własna naiwność i brak wiary w to, że może zawalczyć o siebie.
    Tak właśnie działały plotki. Powtarzane wielokrotnie tworzyły złudzenie, że coś było prawdą. Betsy nie wierzyła w romans Lee i Leslie, ale bawiło ją to, że ktokolwiek wpadł na pomysł, żeby ich połączyć. Cóż, jeszcze nie tak dawno nie wierzyła też w romans swój i Maitlanda, a jednak teraz zdawała się o tym nie pamiętać.
    Nie musiała nawet szukać jego spojrzenia, bo ich twarze znajdowały się na tyle blisko siebie, że byli w zasięgu swojego wzroku. Wykonała polecenie, unosząc ramiona do góry. Kiedy Lee pozbył się jej bluzy, która wylądowała teraz na podłodze, poczuła, że w pokoju wcale nie jest tak ciepło, jak jej się wydawała.
    — To wtedy mnie pocałujesz. — Odpowiedziała cicho, ale pewnie i konkretnie, bez chwili zawahania. Czy rzucała mu wyzwanie? Prawdopodobnie. Czy testowała jego wytrzymałość i granice? Na to wyglądało. Czy chciała, żeby ją pocałował? Zdecydowanie tak. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
    Nie była w stanie się z tym kłócić. Bo gra była grą do czasu, kiedy trzymano się jej zasad. Pierwotnie mieli tylko udawać, rozgrzać do czerwoności sąsiadki Murray. To była główna zasada. Problem, a może wcale nie problem, polegał na tym, że rozgrzali samych siebie, zupełnie jakby nie dopuszczając wcześniej takiej możliwości.
    Jej ręce ponownie opadły na barki Maitlanda. Nie czekając zbyt długo, przesunęła paznokciami po karku mężczyzny, ponownie wplatając je w jego włosy. Teraz, kiedy materiał ciepłej bluzy nie stanowił przeszkody, Betsy czuła się jeszcze drobniejsza, ale zaprzeczyłaby, gdyby przyznała, że jej się to nie podobało. Podobało, bo całkiem dobrze czuła się w jego objęciach. Nawet lepiej jej było w tych objęciach niż w grubej bluzie.

    nominowana do Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej - Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  36. Przewrotność losu. No tak, wychodziło na to, że czasami lepiej jest powierzyć przypadkowi. Bo Betsy wierzyła w przypadki. Wierzyła w to, że właśnie rzadko były w stu procentach przypadkowe, bo palce maczał w tym przewrotny los. I nie było to wcale proste, w przeciwieństwie do ich dzisiejszego wieczoru. Betsy bawiła się świetnie, nie myśląc wcale o tym, czy jeszcze innego dnia czy wieczoru będzie im tak samo po drodze, jak dzisiaj. Z jednej strony dostrzegała w Maitlandzie świetnego kompana do wieczornych rozmów, z drugiej zaś trochę obawiała się tego, jaką dynamikę mogłaby przybrać by ich znajomość, jeśli miała oceniać ją tylko po tym, co działo się teraz.
    A teraz się działo.
    — Ano, jest mi trochę niewygodnie — odparła, ale właściwie nie była pewna momentu, w którym jej stopy oderwały się od podłoża. Sapnęła cicho, zaskoczona, ale nie protestowała. Dawno przekroczyli zdroworozsądkowe granice i właściwie nic już nie stało na przeszkodzie temu, aby dystans, przynajmniej ten fizyczny, zniwelować. Szybko i sprawnie objęła go w pasie nogami, krzyżując kostki za jego plecami. Czuła się pewnie wspierana przez jego ramię, ale teraz miała nad nim przewagę dosłownie paru centymetrów. W cieniu odbijającym się na roletę jej głowa była nieco wyżej, więc Betsy nadal jedną dłoń wplątując w jego włosy, delikatnie odchyliła głowę mężczyzny w tył. Drugą ułożyła na jego policzku, kciukiem gładząc fragment skóry nie pokryty zarostem, niedaleko oka, niemal wzdłuż kości policzkowej.
    Niemal całym tułowiem wspierała się o ciało Lee. Rozpuszczone włosy zakryły jej twarz, co mogło być też widoczne na rolecie. Betsy co rusz uciekała myślami do rolety, nadal tocząc nierówną walkę z głosikiem.
    To przecież tylko przedstawienie!
    — Pewnie już pobiegły po wachlarze — powiedziała cicho, nosem zaczepiając o nos mężczyzny. Odchyliła głowę nieco w bok, właśnie nosem teraz sunąc wzdłuż policzka Lee, aż dotarła do jego ucha. — Pilnujesz czasu? — spytała szeptem, ustami muskając płatek ucha Maitlanda, próbując choć na chwilę przywrócić ich na ziemię, mimo tego, że bawiła się co najmniej wyśmienicie.
    Próbowała i nie, bo rozsądek podpowiadał, że powinna, ale ciało mówiło zupełnie co innego. Jej ciało czuło intensywniej, zagłuszając wszystko inne. Wiedziała, że są na przegranej pozycji, właśnie jeśli o ten rozsądek chodziło.
    Dlatego mówiła jedno, a robiła drugie, mocniej zaciskając palce wplecione w przydługie włosy Lee.
    Jeśli teraz jej sąsiadkom, które pewnie zbiegły się już w jedno miejsce, aby mieć jak najlepszy wgląd w sytuację, nie zrobiło się gorąco, to Betsy nie wiedziała czego im trzeba, aby obudzić wyobraźnię znudzonych życiem kobiet w średnim wieku.
    — W następnej scenie powinniśmy chyba zgasić światło? — dopowiedziała również szeptem, tym razem ustami całkiem celowo muskając bardzo delikatnie jego żuchwę. Wypadało. Dla wzmocnienia przekazu, prawda?

    cutie-patootie

    OdpowiedzUsuń
  37. Wolała nie myśleć, co działoby się, gdyby nie opuścili rolet. A działo się. I chyba właśnie te zasłonięte rolety dodały im odwagi, bo mieli świadomość, że sąsiadki skupiają się od odbiciu ich sylwetek, nie wiedząc co robią dokładnie i nie słysząc o czym rozmawiają. I tak, jak na początku próbowali jeszcze rozpraszać swoją uwagę od tego, co robiły ich własne dłonie i dokąd prowadziły śmiałe spojrzenia, tak teraz po prostu się działo. I Betsy nie chciała, żeby się kończyło.
    Miała wrażenie, że Lee swoją osobą mąci jej w głowie na tyle, że trudno było jej uwierzyć w to, że znali się ledwie dobę. Wcześniej tylko go kojarzyła, bo w Mariesville nikt nie pozostawał do końca anonimowy, ale z tego co słyszała (nawet plotkę, która ich dotyczyła), nie przypuszczała, że tak bardzo spodoba jej się to, co robili.
    Jej dłonie jakby żyły własnym życiem, jej usta również, a słowa, które wypowiadała miały być niewinne. Wiedziała, że tak nie jest. Kiedy Lee odgarnął z jej policzka włosy, zakładając ich kosmyk za ucho blondynki, ta straciła oddech. Gest mężczyzny był rozczulający, miły, delikatny i dzięki niemu nic nie przysłaniało Murray jego oczu.
    Słyszała, jak nieregularny stał się oddech Lee, kiedy pogrywała sobie z nim, pieszcząc delikatnie skórę. W tym momencie z pewnością nie była nieświadoma, bo świadomość tego, jak wpływała teraz na Lee mile łechtała jej własne ego i pozwalała porzucić niewinność i jakiekolwiek zahamowania. Betsy może i wyglądała słodko i niewinnie, ale była dorosłą kobietą. Wiedziała, czego chce i co potrafi, a dzisiaj zachciała Lee.
    — Pusty kadr? — zdołała zapytać, cicho, urwanie, bo zaraz potem jej plecy dotknęły materaca, który ugiął się delikatnie pod ich ciężarem, a włosy Betsy rozsypały się na pościeli wokół jej głowy.
    W tym momencie musiała przyznać mu rację. Podobał jej się ten pusty kadr, a kiedy jeszcze wcześniej dodał, że lubi sobie popatrzyć, Betsy nie mogła się nie uśmiechnąć. I uśmiechała się cały czas, nawet kiedy ciągnęła go za sobą, aby mógł nad nią zawisnąć i patrzeć. Patrzeć do woli i niemal torturować ją tym spojrzeniem, ale były to słodkie tortury.
    Był górą. Dosłownie i w przenośni. Trzymał ją w garści, choć pewnie nawet sobie nie zdawał z tego sprawy.
    Betsy nie sądziła, że starszy o dziesięć lat dziad będzie tak seksowny i pociągający. Sunąc palcami po jego karku, drugą dłoń skierowała na jego ramię, tors, żuchwę, ale spojrzenie miała wbite w jego oczy. Cholerne niebieskie oczy.
    — Siedem minut to krótko. Szkoda — szepnęła tylko, a to, co widziała w jego oczach było tym, co chciała wiedzieć i tym, co cholernie jej się podobało. Trudno było ukryć fakt, że jej własne oczy wręcz błyszczały, policzki nabrały rumieńców, a rozchylone usta zapraszały.
    — Zapełnimy pusty kadr? — spytała, kciukiem dłoni, która niespokojnie krążyła przy jego twarzy, zahaczając jego dolną wargę. Nie miała pewności, czy powinni byli posuwać się aż do tego momentu, ale nic nie było udawane, ani na siłę. Po prostu było. A ona tego chciała. Prosiła i zapraszała.

    B. ❤️

    OdpowiedzUsuń
  38. Siedem minut.
    Tyle mieli czasu, aby dać do myślenia sąsiadkom. Całkiem sporo, bo kto o zdrowych zmysłach wystałby tyle czasu w swoim oknie obserwując pusty kadr? Ale inaczej też trudno byłoby o skandal, prawda? Sąsiadki Murray po prostu musiałyby wytrwałe i zaprawione w boju, a nie jej zmartwieniem powinno być to, co będą robić przez siedem minut.
    Dla niej kluczowym było siedem minut, które zamierzała spędzić w swoim łóżku, pozwalając Lee nad sobą górować. W tej chwili nie widziała ani nie wyobrażała sobie lepszej formy spędzania wolnego czasu. Zrobiło jej się gorąco. I gorąco to pulsowało w każdej jej żyje i tętnicy, uderzało do głowy i zalewało wnętrzności.
    Kiedy Lee pochylił się jeszcze bardziej, kiedy pewnie położył dłoń na jej udzie, jęknęła niemal bezgłośnie.
    O cholera jasna, przeszło jej tylko przez myśl, kiedy był już tak blisko, że bliżej mógłby być tylko opierając na niej swój ciężar. Czuła ciepło bijące od ciała mężczyzny, czuła jego zapach, widziała każdy grymas. Uciekła na moment spojrzeniem do tej dłoni, którą wsparł na jej udzie, a później do tej wspartej przy jej głowie. Przełknęła głośno ślinę, czując jak coraz trudniej jej się oddycha.
    — Nie widziałeś scenariusza? — spytała szeptem, z trudem zmuszając się do tego, żeby cokolwiek powiedzieć. Podobało jej się to, cholernie jej się podobało to, jak się przy nim czuła. Jak swobodnie, jak bez żadnego skrępowania dotykała go tam, gdzie tylko chciała i jak bez żadnego skrępowania i zniecierpliwienia pozwala mu ze sobą pogrywać.
    — W scenariuszu jest zapisane, że… — zaczęła, obie dłonie wsuwając teraz pod materiał jego koszuli i koszulki, które miał na sobie. Chłodnymi, bo wiecznie miała je zimne, palcami dotknęła rozgrzanej skóry mężczyzny. Sunęła opuszkami wzdłuż jego boków, a kiedy dotarła do ramion, paznokciami przejechała po jego łopatkach. Podobnie, jak i on ją, ona też go uważnie obserwowała. — Że powinieneś pokazać mi sztuczkę, wiesz? — Spytała zadziornie, nieco mocniej wbijając paznokcie w jego skórę. Na krótki moment przygryzła delikatnie dolną wargę.
    — Podobno jest jakiś sposób na to, żeby jednocześnie zamknąć usta i sobie, i mi. — Dodała, unosząc lekko brew. Uśmiechnęła się figlarnie, jedną dłonią pozostała w okolicy jego boku i pleców, badając leniwie jego skórę, czując pod palcami napinające się mięśnie. Drugą ponownie ułożyła na jego policzku. Ładnie wyglądał z jej dłonią na twarzy, z jej kciukiem muskającym niemalże wyczekująco policzek.
    — Znasz taką sztuczkę? Bo wiesz… chyba zostało już tylko sześć minut. — I zamiast się zamknąć, mówiła dalej, aby utrudnić mu nieco zadanie, o ile zamierzał się tego podjąć. A wszystko wskazywało, że tak właśnie jest.

    sweetie

    OdpowiedzUsuń
  39. I jej nigdzie się nie spieszyło. Zapomniała już nawet o tym, jak niewiele w ciągu dnia jadła i jaki był główny, pierwotny cel odwiedzin Lee. Miał zrobić jej kolację. Lasagne tkwiła w piekarniku, ale Betsy doszła do wniosku, że znacznie bardziej smakowitym kąskiem jest mężczyzna, który powoli, niemal boleśnie droczył się z nią i pozwalał jej na to samo. Rozbrajał ją niemal od początku, chociaż nie była w stanie się do tego przyznać, bo wcześniej nawet o tym nie myślała. Teraz też jakiekolwiek rozsądne myśli zagłuszane były przede wszystkim przez szum krwi w uszach. Wszystko inne było tłem.
    W końcu nadeszła chwila, w której to Betsy z pełną świadomością zapomniała o sąsiadkach i o tym, że ten pokaz był dedykowany właśnie dla nich. Wredne, stare baby stały się nieważnym tłem. Mogłyby nawet nie istnieć, a Betsy bawiłaby się wtedy jeszcze lepiej.
    Nie widział scenariusza. A niech go!
    Zachichotała, kiedy Lee przyznał, że zna sztuczkę i niemal gotowa była na pocałunek, który w końcu musiał się ziścić, ale chichot uwiązł jej w gardle, kiedy Lee pocałował ją w szyję. Niemal natychmiast, bez żadnego zastanowienia, odchyliła głowę w bok, przymykając powieki. Uwolnioną dłoń zacisnęła na pościeli tak mocno, aż pobielały jej knykcie. Czy doprawdy musiał trafić w jedno z najczulszych miejsc na całym jej ciele? Obleczone cienką, delikatną skórą. Pocałunek był czuły, powolny i obezwładniający, wzdłuż kręgosłupa Betsy przeszedł silny dreszcz będący potwierdzeniem odczuwanej teraz przyjemności. Odkryte ramiona pokryły się gęsią skórką, a ona sama z cichym westchnieniem wypuściła powietrze z ust.
    Kiedy się odsunął, była zawiedziona, że trwało to tak krótko. Spojrzała na niego z niemałym wyrzutem, tym razem znowu obie dłonie lokując na jego karku. Przez krótką chwilę leżała bez słowa, totalnie oniemiała, próbując skupić się na tym, co on mówił do niej.
    Sztuczka.
    Zadrżała, kiedy pomyślała o tym, co byłoby, gdyby nie ograniczał ich czas. Była w ogromnym szoku, jak wzajemnie na siebie oddziałują. Słyszała jego cięższy oddech, widziała rosnące pożądanie w oczach, lekko wilgotne usta. I znowu, przez ułamek sekundy, towarzyszyła jej lekko niewygodna myśl: co ten stary dziad z nią robił?
    Odpowiedź znała doskonale. Wiedziała, co robił z nią Lee i wiedziała, co ona robiła z nim. Z każdą kolejną, upływającą sekundą wiedziała coraz lepiej, a mimo to pozostawała zaskoczona. Betsy miała opory przed kontaktem fizycznym z nieznajomymi, czuła się niewygodnie, kiedy nieznany jej oblech podrywał ją w klubie, nawet jeśli oblechem był tylko z nazwy, bo w rzeczywistości prezentował się niczym kapitan akademickiej drużyny. Dziwiła się więc, jak łatwo, lekko i szybko poddawała się czarowi i dotykowi Lee.
    Jakby byli do tego stworzeni.
    — Znam lepszą sztuczkę — odparła, jakby to było oczywiste. Kolejne sekundy mijały, a ona leżała w bezruchu. Czuła na sobie jego ciężar, który był niesamowicie przyjemny i kojący. Czuła bijące od niego ciepło i chciała móc się tym rozkoszować jak najdłużej.
    — Niech cię diabli, Lee — mruknęła, kiedy dotarło do niej, że i on nie zamierza się ruszyć. Jedną dłoń wplotła dość brutalnie w jego włosy, drugą wsparła tak, aby móc minimalnie unieść się na przedramieniu. — Patrz — szepnęła tylko i zaledwie ułamek sekundy później jej usta smakowały już jego ust. Delikatnie, subtelnie, muskając je z niesamowitą lekkością, jakby mimo tego, co się między nimi działo, potrzebowała odpowiedzi i zapewnienia, że obydwoje dążyli przez te kilkanaście ostatnich minut do tego samego.
    Natomiast skutek był fascynujący - obydwoje w końcu zamilkli.

    b. ♥

    OdpowiedzUsuń
  40. Podobało jej się.
    Musiała przyznać, ale podobało jej się wszystko. Od samego początku, kiedy wpadła w pośpiechu do The Rusty Nail, przez wspólne przygotowanie kolacji, po nie tyle, co zapewnienie rozrywki sąsiadkom, a zwyczajne droczenie się z Lee. Podobało jej się to, jak chętnie Lee odpowiadał na jej zaczepki, jak kontynuował ze śmiałością to, co rozpoczęli. Może i się nie znali, ale sama przed sobą musiała przyznać, że Lee Maitland aktualnie był szalenie atrakcyjny, nawet jako stary dziad.
    Uśmiechnęła się, kiedy odpowiedział na jej pocałunek, co mógł wyczuć, bo przecież nie byli w stanie się teraz od siebie oderwać. I kiedy Lee stał się w tych pocałunkach śmielszy, Betsy nie pozostawała dłużna. Z największą ochotą rozchylała usta, wpijała się w jego wargi, błądziła dłońmi po jego ramionach, karku i wplatała palce w jego włosy. Była w potrzasku, bo z jednej strony chciała pozbyć się ubrań i swoich, i jego, a z drugiej chciała go poznawać - powoli i bez pośpiechu, mieć czas na to, aby delektować się jego dotykiem i pocałunkami, ale też mieć czas na to, aby rozmawiać, aby słuchać historii o morzu, o wydaleniach ze szkoły, o przeszłości i o planach na przyszłość.
    Była w szoku, bo nie tyle, co nie poznawała siebie, ale po prostu już dawno, o ile kiedykolwiek, nie poczuła takiego kliknięcia, jak dzisiaj z Lee.
    Boże…, przemknęło jej przez myśl, kiedy pocałunki poza intensywnością przepełnione były też czułością. Czułością tak niespotykaną w życiu Betsy, a tak potrzebną. Czułością, której się w ogóle nie spodziewała, na którą - jak jej się wydawało - po prostu nie było miejsca między dwójką niemal nieznajomych ludzi.
    Zaskoczył ją, kiedy ujął w dłonie jej twarz. Była w stanie tylko domagać się więcej i więcej, i tak też robiła. Między nimi nie było żadnych barier, ich ciała były tak blisko, jak tylko mogły być, a Murray wręcz rozpływała się pod ciężarem Lee.
    Musiała przyznać, że Lee całował naprawdę świetnie i gdyby nie fakt, że leżała teraz na swoim łóżku, to pewnie zmiękłyby jej nogi i z trudem utrzymałaby się w pionie. Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, kiedy skupieni byli na wymienianiu pocałunków, wsłuchiwaniu się w swoje oddechy, ciche westchnienia, ale na pewno nie więcej niż sześć minut. Z parteru domu do jej sypialni, poza romantycznymi balladami, wkradał się też zapach lasagne.
    Jęknęła cicho, ale w końcu postanowiła się lekko odsunąć, na tyle, aby móc spojrzeć w jego twarz. Oddychała ciężko, jej klatka piersiowa wznosiła się i opadała intensywniej, na odkrytych ramionach pojawiała się gęsia skórka, a dreszcze nieustannie przechodziły wzdłuż jej kręgosłupa.
    — Lee… — szepnęła tylko, z lekkim niedowierzaniem, z nadzieją, z prośbą o więcej. Jego imię w jej ustach nigdy nie smakowało tak dobrze i rozkosznie jak teraz. Była totalnie bezbronna, leżąc pod nim, ale nie bała się tej bezbronności, nie przy nim. — Gdybym tylko wiedziała… — urwała, bo z trudem było jej brzmieć neutralnie. Jej głos drżał. Pocałowała go znowu, śmiało sięgając do jego ust, jakby należał tylko do niej i nic ani nikt nie stało jej na przeszkodzie. — To już dawno zabrałabym cię od Leslie. — Mruknęła, kiedy w końcu ponownie udało jej się od niego oderwać. Uśmiechnęła się. Zarumienione policzki, lśniące oczy i delikatnie podrażnione od pocałunków usta musiały tworzyć doprawdy uroczy widok.
    Nie sprecyzowała jednak tego, o czym musiałaby wiedzieć, żeby zabrać go Leslie, ale nietrudno się domyślić, że nie chodziło jej tylko o zapierające dech w piersi pocałunki.

    Betsy ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  41. Mimo tego, że czasu mieli niewiele, to przeciągali wszystko w nieskończoność, delektując się sobą nawzajem. Wpierw przedłużali pokaz dla sąsiadów, zaczepiając, a w przypadku Betsy nawet drapiąc, teraz przedłużali chwile spędzone w jej łóżku. Nie miała powodu, żeby narzekać. Zresztą, Murray nie była osobą, która narzeka. Najczęściej przyjmowała wszystko na klatę i ewentualne uwagi czy zastrzeżenia spisywała w swoim pamiętniku. Nie przywykła do tego, aby obdzielać innych swoimi problemami, ale chętnie przygarniała problemy innych.
    Było jej wygodnie, ciepło, miękko i błogo. W przyjemnym rozleniwieniu przymykała oczy, kosztując kolejnych pocałunków Lee. Odwzajemniała je, nigdzie się nie spiesząc, kusząc go i drocząc, przygryzając, drapiąc, gładząc i muskając. Szukała dla swoich dłoni i ust zajęcia. I choć równie chętnie po prostu oddałaby się interesującej rozmowie, tak teraz wykorzystywała ten mocno ograniczony czas.
    Od samego wyjazdu rodziców do Europy była dość markotna, ale teraz cieszyła się z tego, że nie ma ich w domu. Nadal to wszystko uważała za przypadek. Za przeznaczenie. Tak najwidoczniej musiało być i nie chciała się z tym kłócić.
    Nie wiedziała o swojej iskrze. Uznawała się za więcej niż przeciętną prawie trzydziestolatkę. Czasami nawet oceniała się na tyle krytycznie, aby mieć się za gorszą od swoich rówieśniczek. Wiedziała, że bywa niepoważna, pogodziła się też z opinią, która o niej w Mariesville krążyła i teraz miała jedynie nadzieję, że Lee tej opinii nie weźmie sobie do serca. Nie chciała, aby uważał ją za puszczalską, lolitkę i złodziejkę mężaów. Zależało jej na tym, aby mógł sam stwierdzić jaka i kim była, bo mimo tego, że z łatwością oddawała się flirtom i pieszczotom, to przecież łatwa nie była. Mogłaby zrzucić teraz winę na Lee, na jego szelmowski uśmiech, błysk w oku i duże, ciepłe dłonie, ale byłoby to niesprawiedliwe. Nie chciała go już teraz nazywać wyjątkowym, chociaż wszystko wskazywało na to, że tak jest.
    — Byłam? — Wymruczała, kręcąc lekko głową. Oparła też dłoń na jego policzku i ta krótka chwila, kiedy ich czoła się zetknęły, była niesamowicie intymna. — Nadal jestem. — I wtedy ją pocałował, więc mu przerwała. — Zazdrosna. — Zwieńczyła to kolejnym pocałunkiem, nie pozwalając mu się nadto odsunąć. — Jak cholera… — dodała już niemal bezgłośnie, szepcząc wprost jego rozchylone usta.
    Czas mijał, a Bets oddawała się kolejnym pocałunkom, czerpiąc garściami z tego, że Lee był na to tak samo chętny, jak i ona. Robił wszystko, aby skutecznie zawrócić jej w głowie. Już prawie zapomniała o tym, że był starym dziadem. Ba, zapomniała o tym, że kiedykolwiek mogłaby się tym faktem przejmować. Nie przejmowała.

    Betsy ♥

    OdpowiedzUsuń
  42. Betsy Murray musiała po prostu przyznać przed sobą, że lubiła starszych od siebie mężczyzn. Unikała tego jak sformułowania jak ognia, bo wiązało się też z jej przeszłością, z Gabrielem, a nie chciała oceniać Lee w tej samej kategorii, co swojego byłego wykładowcę. Była też starsza niż wtedy, kiedy nieśmiało stawiała pierwsze kroki na kampusie, kiedy próbowała poczuć się studentką, ale też kobietą, a nie tylko małomiasteczkową dziewuchą.
    Lubiła starszych. O wiele lepiej prowadziło jej się z nimi rozmowy niż z rówieśnikami, którzy paplali tylko o cyckach i dupach. I wydawało im się to śmieszne, a dla Betsy nie było, choć miała i cycki i pupę, całkiem niezłą zresztą, ale czy to były przedmioty żartów? Spotykała się z nimi, chodziła na randki, a kiedy dochodziło co do czego to taki absztyfikant tracił mowę na widok cycków. Dlatego wolała starszych, bardziej doświadczonych, nawet jeśli wiązało się to z tym, że przed nią było wiele innych.
    — O kogo? — Chyba polubiła powtarzać po nim pytania. Ale tylko dlatego, że były prowokujące. — Oczywiście, że o wszystkie — mruknęła, uśmiechając się delikatnie. Mogła być pewna, że dzisiejszy wieczór nie przejdzie bez echa w Mariesville. Wiedziała, że może odbić im się to czkawką, ale jeśli przyjmą wspólny front, mogą wygrać wojnę ze starymi babami. Jednak już jutro, najpóźniej za dwa dni, Lee może być swatany z kimś innym. Betsy nie mogła przecież zbyt długo kręcić się wokół jednego mężczyzny.
    — Jeśli zrobię ci dobrą reklamę, to możesz nie odpędzić się od spragnionych kobiet — wymruczała, nadal oddając każdy pocałunek. To nie mogło się nudzić. Pozwoliła się podnieść do siadu. Chciała znowu zatopić się w jego ustach, ale Maitland zastosował ten chwyt poniżej pasa, rozbrajający, budzący w niej prawdziwe pożądanie. Jęknęła znowu, odchylając głowę i wbijając paznokcie w jego plecy. Mógł nawet tego nie poczuć przez materiał koszuli, ale ona dzięki temu zachowywała jako taki kontakt z rzeczywistością.
    — Jezu, Lee… — szepnęła i niemal siłą, złapała za jego twarz, odsunęła ją od swojej szyi i zaczęła podnosić się z łóżka, do czego zmusiła też Lee. Po tym krótkim, ale intensywnym pocałunku w szyję, oddychała jeszcze ciężej, czując przyjemne ciepło lokujące się w jej podbrzuszu.
    Teraz różnica wzrostu znowu była spora i znacząca, bo Bets musiała zadrzeć głowę, aby na niego spojrzeć. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedziała, że jego widok nie robił na niej wrażenia. Z miłą chęcią patrzyła w jego oczy, jakby doszukiwała się w nich nie tylko swojego odbicia, ale też potwierdzenia, że to, co robi, nie jest dla niego obojętne.
    Wsparła dłonie na jego klatce piersiowej, zaciskając palce na materiale.
    — Jeśli będziesz robił tak dalej, to nie zjemy tej kolacji — mruknęła niby to niezadowolona, ale tak naprawdę nie miałaby nic przeciwko. Była głodna, ale aktualnie jej żołądek ścisnął się tak, że o tym zapomniała. A Lee wcale nie ułatwiał sprawy z powrotem do rzeczywistości. Wspięła się na palce, zarzucając ramiona przez jego barki. Splotła dłonie za jego głową, przylegając niemal całym ciałem do jego torsu.
    Lampka rzuciła cień na roletę. Koniec pustego kadru. Pora na ostatnią scenę. I tak uniesiona na palcach, wpatrzona w jego oczy, uśmiechała się nieznośnie kusząco.
    The end? — szepnęła, dając mu zrozumienia, że nie tylko ona czeka na zakończenie tego aktu. Musieli dać do zrozumienia sąsiadkom, że to już koniec przedstawienia.

    Bets

    OdpowiedzUsuń
  43. Wtedy byliby wariatami oboje. Bo niewiele brakowało do tego, aby Betsy zwariowała przy Lee. Niby się nie znali, a jednak doskonale wiedzieli, co zrobić, aby doprowadzić się do wrzenia i ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież jednak nie takie trudne, ale Murray wiedziała, że nie zawsze to tak wyglądało. Nie zawsze zapierało jej dech od samego spojrzenia, nie zawsze brakowało jej tchu, kiedy ktoś dotykał jej policzka i nie zawsze miała ochotę na więcej po zwykłym pocałunku w szyję.
    Niedaleko jej było do tego, aby zwariowała i powinna być wdzięczna Maitlandowi, że zdecydował się od niej odsunąć. Było jej też przykro, kiedy tak zręcznie wyswobodził się z jej objęć, wcześniej kończąc całe przedstawienie krótkim całuskiem w czoło. Jakby przed chwilą wcale nie obściskiwali się namiętnie na jej łóżku.
    Wzięła od niego swoją bluzę, a później już tylko patrzyła w jego plecy, jak znikał za drzwiami jej pokoju. Było jej dziwnie miło, kiedy odmówił reklamy, kiedy przyznał, że jej zainteresowanie wystarczy. I mógł być pewien, że je ma. Mimo tego, że wszystko co między nimi zaczęło się od głupie plotki.
    Szybko ubrała bluzę z logo Northwestern, bo kiedy tylko opuściła jego ramiona, zrobiło jej się zimno, a Betsy była ciepłolubem. Celowo podeszła do okien, odsłaniajac te upiorne rolety. Poprawiła włosy, kiedy znalazła się już na widoku, a później zgasiła obie lampki i zeszła na dół.
    — Pięknie pachnie — zaczęła, wchodząc do kuchni. Za nią, z piętra zeszła też Cissy, która obróciła się wokół własnej osi, a Betsy odczytała ten sygnał. Wypuściła goldenkę tylnymi drzwiami, na ogrodzone podwórko, zostawiając uchylone drzwi, aby suczka mogła swobodnie wrócić. Już tyle razy prosiła ojca, żeby zamontował w tych konkretnych drzwiach drzwiczki dla zwierząt, ale ten był zbyt zajęty renowacją i tworzeniem nowych mebli. Betsy więc wróciła do kuchni, a za nią pojawiło się chłodniejsze, wieczorne powietrze. Jeśli dobrze kalkulowała, było już parę minut po 21. Akuratna pora, aby sąsiadki usiadły przed TV do swoich seriali, które pewnie niewiele różniły się od tego, co pokazała im dzisiaj Betsy w towarzystwie Lee.
    Bała się jednak podejść bliżej mężczyzny, chociaż jej ciało się do niego rwało. Chciała go objąć w pasie, podrapać po karku i znowu pocałować. Bo choć lasagne pachniała wspaniale, to jego pocałunki były równie smaczne, o ile nie bardziej.
    — Zdążyliśmy? Wszystko w porządku? — spytała z uśmiechem, który tego wieczoru miał już raczej nie opuszczać jej twarzyczki. Wyciągnęła deskę, na której mogli wstawić żaroodporne naczynie. A potem naszykowała dwa talerze, widelce i nóż. Krzątała się po kuchni, mijając Lee, ale dbając o to, aby go przypadkiem nie dotknąć. Skoro zerwali ten plaster szybko, to lepiej było go tak zostawić. Przynajmniej na chwilę. Żeby nie spalić kolacji i się czasem czymś nie poparzyć.

    no ba, że ślicznotka

    OdpowiedzUsuń
  44. Aż tak przykro to jej nie było, ale trochę tak, bo trudno było zrezygnować z jednej przyjemnej rzeczy dla drugiej - też przyjemnej, ale o zupełnie innych walorach. Nie przeszkadzała jej też skromność w wydaniu Lee. Zasłużył na wszelkie pochwały, podobnie jak i przyrządzona przez niego kolacja. Betsy była w stanie usmażyć naleśniki, podgrzać gotowe danie w piekarniku, a w porywach zrobić zupę z tego, co miała w lodówce, nieważne, jakie walory smakowe potem takie danie miało. Ważne, że było pożywne. Pod nieobecność rodziców dieta Betsy była uboga w cokolwiek, nawet w same posiłki. Rano, przed wskoczeniem na rower, jadła chleb z dżemem i masłem orzechowym, łapała się gdzieś na szybki lunch, a w domu spożywała biedną obiadokolację, która była albo makaronem z serem kupionym w 7-Eleven albo innego typu gotowcem, który nie wymagał nakładu pracy.
    — A mógłbyś? — spytała, lekko zaskoczona jego propozycją. Bo ją zaskoczył! Nie dość, że prawdopodobnie czytał jej w myślach, to jeszcze chciał ułatwić jej życie. A właściwie życie jej rodziców, bo to przecież był ich dom. Spojrzała na niego wpierw z niedowierzaniem, które jednak szybko przerodziło się w szeroki uśmiech. — Zapłacę. — Dodała od razu, bo nie wyobrażała sobie, aby Lee miał świadczyć w domu Murrayów wolontariat, tym bardziej, że przecież zbierał na remont domu. — A wszystkie materiały powinny być w pracowni ojca. Od lat się zabiera za te drzwiczki… — westchnęła, a zaraz potem usiedli przy kuchennej wyspie.
    Betsy nie mogła się nadziwić temu, jak apetycznie wyglądała porcja na jej talerzu. A pachniała tak, że poczuła, jak zbiera jej się ślina. Westchnęła i przymknęła oczy.
    — Perfekcyjnie — powtórzyła zaraz po nim i chwyciła za widelec. Pierwszy kęs, oczywiście odpowiednio odmuchany, znalazł się w jej ustach. Betsy wzięła jeszcze kilka takich kęsów, bo dotarło do niej, że jest w cholerę głodna. Ale nie jadła szybko, wręcz przeciwnie - jadła bardzo powoli, delektując się każdym kolejnym kęsem, jakby był pierwszym i ostatnim zarazem.
    — Mogłabym to jeść codziennie — powiedziała w końcu, tym samym potwierdzając jego wcześniejszą wypowiedź. Makaron z serem w sklepowym opakowaniu był już najgorszy, nie chciała nawet na niego patrzeć, ani go jeść. Przez myśl jej przeszło, że dobrze byłoby mieć Lee zawsze pod ręką. Albo częściej stołować się w The Rusty Nail, ale wtedy bardzo szybko pozbywałaby się swoich wypłat.
    — Lee… — zaczęła, kiedy na jej talerzu zostało mniej niż połowa porcji. Zsunęła się z barowego stołka i podała im szklanki z sokiem, które przygotowała już wcześniej. Wróciła na miejsce. — Jeśli planujesz zaprosić mnie na randkę, a wiem, że tak, to muszę zapytać cię o jedną rzecz.
    I urwała, robiąc niewielki łyk soku, ale nie dała mu też za bardzo szansy na reakcję, bo doskonale wybrała moment, kiedy zajadał się swoja lasagne.
    — Masz żonę? Kobietę? Dziewczynę? — pytała całkiem poważnie, nie mając przecież pojęcia kim był Lee, dlaczego pojawił się w Mariesville. Nie chciała, aby po dzisiejszym wieczorze rozpłynął się w powietrzu, a po miesiącu paradował po miasteczku z żonką, którą ściągnąłby do wyremontowanego domu.
    I choć była poważna, to uśmiechała się filuternie, w ogóle nie przejmując się tym, że czasami bywa po prostu zbyt bezpośrednia. A bywała. I nie czasami, a często. Przygryzła delikatnie dolną wargę, robiąc przerwę w jedzeniu, kiedy lekko niecierpliwie czekała na jego odpowiedź.

    głodomorek

    OdpowiedzUsuń
  45. Kat rozumiała koncept samosabotażu. Coraz częściej czuła, że sama jest swoim największym wrogiem. Tak samo jak Lee, zapełniała swoje dni by nie zostać sam na sam ze swoimi myślami. Końcówka roku była trudniejsza i Matt częściej pojawiał się w jej myślach, szczególnie przy świętowaniu przy dużym stole, w gronie rodziny jego nieobecność była niemal namacalna. Brak ciepłego ciała obok, ciężaru jego ramienia na oparciu jej krzesła, kiedy siedzi ze znajomymi w barze i pewnej dłoni na kolanie, gdy noga chodziła jej nerwowo kiedy wieczór się przeciągał, a ona była gotowa wrócić do domu. Żałoba odzywała się w najmniej odpowiednich momentach, jednak już nie zwalała jej z nóg i pozostawiała zapłakaną w łóżku. To nie tęsknoty za zmarłym mężem się obawiała zostając sama, ale myśli i uczuć, których nie czuła od momentu jego odejścia. Z jednej strony dobrze znanych, z drugiej zupełnie obcych i nieoczekiwanych. Nieproszonych. Dotyczących innego mężczyzny. Według terapeutki uciekała, a ona jedynie próbowała ignorować pewne rzeczy. Dopóki nie nada się im imienia- nie istnieją, prawda?
    - Makaron brzmi świetnie- odparła i sięgnęła po garnek, który właśnie wyciągnął by napełnić go wodą. Dobrze wiedziała, że była w dobrych rękach. Maitland już zdążył zdobyć w niej fankę. Dlatego też pozwalała mu dowodzić w swojej kuchni, tak czy inaczej, ona tutaj zyskiwała- Jutro podjadę po nowy zamek. Mogę liczyć na twoją pomoc przy montażu? Za pomoc, oczywiście, mam na myśli, że go wstawisz a ja będę cię gorąco dopingować- powiedziała z uśmiechem, stawiając garnek na palniku, gotowa posolić wodę. Kuchnia była pomieszczeniem, które najmniej się zmieniło od czasu kiedy mieszkali tutaj jej dziadkowie, a ona jako dzieciak podkradała ciasteczka ze słoika na blacie. Reszta domu przeszła generalny remont, ale kuchnia była w świetnym stanie i widać wyraźne połączenie starego, i nowego: drewniane fronty szafek harmonijnie współistnieją z nowoczesnymi, minimalistycznymi akcentami stalowych urządzeń AGD. Szafki o głębokim, ciepłym odcieniu brązu tworzą ciepłą atmosferę i dodają wnętrzu przytulności. Miała tutaj wiele dobrych wspomnień.
    - U mnie podobnie, dom, praca, ale miałam jeszcze kilka zobowiązań i zrobiła się z tego gonitwa- wzruszyła ramionami, jakby wcale nie na własne życzenie tak wyglądał jej tydzień. Zmarszczyła nos, zmrużyła oczy i fuknęła oburzona, rzucając mu surowe spojrzenie.- Wyobraź sobie, że nic nie zepsułam! A co więcej, ta migająca lampa na werandzie już na tyle mnie zirytowała, że środę w nocy ją wymieniłam. Te drzwi i zamek już dawno były zepsute... - Wcale nie było tak, że jest kompletnie bezradna, ale już się przekonali, że z narzędziami nie szło jej najlepiej. Pierwszy raz, kiedy spędzili ze sobą więcej czasu niż kilkanaście minut na pogawędce o niczym, zastał ją zapłakaną przy próbie wymiany koła w samochodzie. Był to typowe majowe popołudnie, powietrze rześkie i przyjemnie wilgotne, ale nie przesadnie duszne. Mimo, że było bezchmurne niebo a słońce intensywnie świeciło, nad głową Kat kłębiły się czarne chmury. Złapała gumę w drodze z pracy, zaraz pod domem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła jakby wszystko było przeciwko niej tego dnia. Nie chciała dzwonić i prosić o pomoc, bo przecież jest w stanie poradzić sobie ze swoimi porażkami. Wyciągnęła zapasowe koło z bagażnika, lewarek i klucz a w garażu znalazła kliny. Przecież to nie jej pierwsze rodeo! Wygooglowała sobie jak krok po kroku samodzielnie wymienić koło, dla pewności. Pewnie lepiej byłoby zostawić to na później, pójść do domu i przebrać się z ołówkowej spódnicy, białej koszuli i butów na słupku, ale praktyczność nie była w tym momencie jej priorytetem. Widziała problem, znała rozwiązanie i była w stanie się go pozbyć, więc musiała to zrobić teraz, bo wydawało jej się, że z niczym innym sobie nie radzi. Potrzebowała wygranej. Upewniła się, że ręczny jest zaciągnięty i była gotowa by poluzować śruby. Pierwsza nie stawiały jej większego oporu, kolejna nieco bardziej uparta, ale poddała się po kilku minutach. Pearson nie jest słabą osóbką, ma silne ramiona po latach kajakarstwa i wciąż regularnie ćwiczy, ale wydawało się, że ostatnia śruba ją pokona. Nie zamierzała się poddać. Związała włosy na czubku głowy, zrzuciła buty na bok, a po jej czole i karku pojawiły krople potu, klęła w najlepsze, wdzięczna, że nikt akurat nie przechodzi i nie widzi jej porażki. Po kolejnych kilku minutach walczenia ze śrubą, opadłą na krawężnik i zaczęła łkać w pobrudzony rękaw, z kluczem w ręce. Łzy niewiele miały wspólnego ze nieudaną próbą wymiany koła, po prostu to była kolejnarzecz i się przelało. Wyglądała naprawdę żałośnie, siedząc na ulicy boso, brudna i zapłakana, kiedy blondyn do niej podszedł. Nie zadawał pytań, nie drażnił się z nią ani nie żartował. Zabrał jej klucz i wziął się do pracy. Był to moment, w którym Lee zyskał jej szczerą sympatię i przyjaźń.

      Kat

      Usuń
  46. — O tak? — spytała, pukając się palcem w czoło. Uśmiechnęła się szeroko. Z jednej strony nie miała nic przeciwko temu, aby Lee jej pomógł, z drugiej zaś chciała mu się jakoś za tę pomoc odzwdzięczyć. — Wiesz, zaprosiłabym cię na kolację… ale to też twoja specjalność — roześmiała się, bo co innego jej pozostało? Wydawało się, na pierwszy rzut oka, że Lee miał o wiele więcej do zaoferowania Betsy niż ona jemu.
    Spojrzała na niego i niby wciąż uśmiechnięta, to jednak nie ukrywała, że trapią ją pewne myśli. Myślała, bo dzisiejszy wieczór ją zaskoczył. Sam Lee ją zaskoczył. Ona siebie zaskoczyła i nie powinno być dziwnym, że trudno jej się teraz w obecności Maitlanda skupić. Przyjemnie jej się na niego patrzyło, ot co. Zjadła ostatni kęs swojej poracji lasagne i westchnęła, kiedy na talerzu zostało niewiele poza mazem mięsnego sosu.
    — Możemy umówić się na jutro, jeśli to faktycznie nie problem.
    I tak, mieli jeszcze chwilę porozmawiać, pożartować, może przesiąść się na wygodną, ogromną kanapę w salonie i rozejść się w swoje strony. Właściwie to Lee miał się rozejść, w sensie wyjść z domu jej rodziców. I tyle.
    Ale potem wspomniał coś o wyjeździe na weekend i Betsy uśmiechnęła się szeroko. Miał rację, randka w Mariesville, na tak wczesnym etapie znajomości, wśród tych wszystkich plotek, mogła nie być najlepszym pomysłem.
    — Dołoże sobie — stwierdziła nagle. I jak powiedziała, tak zrobiła. Po drodze złapała tylko za telefon, który cały czas służył za źródło romantycznych piosenek. — Domki nad jeziorem, mówisz? — spytała. Ona też lubiła domki nad jeziorem. Lubiła naturę, a mimo to z pewnym smutkiem i tęsknotą wspominała swoje krótkie życie w Chicago. Jedną ręką operując widelcem, drugą majstrując przy dotykowym ekranie, mruczała coś pod nosem. — Możemy poszukać czegoś nad jeziorem Sidney Lanier — mruknęła, kiedy przeanalizowała mapę. Był to ogromny zbiornik niedaleko Atlanty i mogli znaleźć tam coś dla siebie. Tym samym dała też mu do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, aby ją wywiózł. Bardzo chętnie dałaby mu się wywieźć. I uwieść też.
    Spoważniała jednak nieco, kiedy odpowiedział na jej pytanie. Nie brzmiał na szczęśliwego. Wiedziała, że istnieją ludzie z zasadami i miała nadzieję, że do nich należy właśnie Lee, ale spotkała się już z kimś, kto zasady miał w głębokim poważaniu. A ona, nieświadomie bo nieświadomie, ale się do tego przyczyniła. I nie chciała powtórki z rozrywki.
    — Przykro mi? — Nie wiedziała, jak się zachować, bo nie wiedziała, czym dla Lee było małżeństwo i kim była kobieta, która była jego żoną. Nie wiedziała, czy temat rozwodu to dla niego bolesna sprawa, czy powód do świętowania. — Ja… przepraszam, może to było nie na miejscu, ale… — urwała. Odłożyła w końcu widelec i odgarnęła kosmyk jasnych, krótkich włosów za ucho. Uśmiechnęła się delikatnie. Leslie już po raz kolejny pojawiała się w ich rozmowach i za każdym razem wprowadzała w ich rozmowę nutę rozbawienia. Ach, ta Leslie. — Wolałam wiedzieć, że nie stanę twarzą w twarz z twoją kobietą. — Wzruszyła ramionami. — Za dobrze całujesz, żeby się tobą dzielić — dodała, próbując to wszystko obrócić w żart. Nadać temu nieco lżejszego tonu. Wyszczerzyła więc ząbki w uśmiechu, ale spojrzeniem gdzieś po chwili uciekła. Całe szczęście od tej niezręczności uwolniła ją Cissy, która wparowała do kuchni. Psina zignorowała jednak właścicielkę i podeszła do miski z wodą.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń

  47. — Nie wierzę w bezinteresowność — odparła, ale nie chciała, żeby to zabrzmiało brutalnie, więc szybko dodała: — Nie spotkałam się z tym. Po prostu. — Wzruszyła ramionami, bo prawda też była taka, że do większości ludzi Betsy wychodziła z sercem na dłoni, a tyłka wcale nie miała coraz twardszego. Spotykała się głównie z takimi, co z łatwością wykorzystywali jej dobroć i naiwność. A Murray bywała naiwna, czasami nawet bardzo, ale taki też był jej urok. Bo chciała wierzyć w to, że wszyscy, podobnie jak ona, mają tylko i wyłącznie dobre intencje. Maitlandowi dobrze z oczu patrzyło.
    — Ale dobrze, niech będzie. Przyjdziesz, zrobisz, a ja się ładnie uśmiechnę, tak? — Spytała, prezentując ten swój ładnych uśmiech. Widząc, jak Cissy garnie się do Lee, opierając pysk na jego udzie, pokręciła tylko głową.
    Blondynka wstała z miejsca, pozbierała naczynia, aby włożyć je do zmywarki, a naczynie żaroodporne postawiła na placie, bliżej lodówki, aby pamiętać o schowaniu lasagne, kiedy nieco ostygnie. Wsparła się o blat, skrzyżowała dłonie przy piersi i spojrzała, jak jej własna psica podrywa faceta, którym zaczęła się interesować.
    — A kiedy chcesz jechać? — spytała, traktując jego propozycję całkiem poważnie. Jednak przed wywiezieniem się nad jezioro, musiała o tym wiedzieć, żeby zapewnić żywemu inwentarzowi opiekę. Wiedziała, że Charlie ze swoją żoną chętnie nawet przeniosą się do domu rodziców na weekend, żeby mieć na oku psa, koty i kurki pani Murray. Ale musieli o tym wiedzieć wcześniej, więc Betsy również.
    — Konkurencja? Wolałabym jej nie mieć — przyznała szczerze, śmiejąc się cicho, bo Cissy zdawała się być rozanielona pod dotykiem Lee i Murray wcale jej się nie dziwiła. — Ale akurat tej pannie uroku nie można odmówić. Jestem w stanie się z tym pogodzić.
    Betsy poczuła jak chłodne, wieczorne powietrze wdziera się do domu i chybcikiem wyskoczyła na korytarz, zamknąć tylne drzwi. Wróciła po kilku sekundach.
    — Chcesz się jeszcze czegoś napić? — spytała, wstawiając od razu wodę w czajniku. Postawiła go na kuchence gazowej i odpaliła. Stała akurat przy oknie i nie umknął jej fakt, że jedna starsza pani wychodziła właśnie z domu drugiej pani. Obie starsze panie zatrzymały się przy furtce, niby to rozmawiając, ale Betsy zdołała zauważyć, że zerkały w kierunku jej domu, a dokładnie w kierunku okien jej sypialni.
    — Nie uwierzysz. Wyglądają, jakby jeszcze na coś czekały — odparła rozbawiona, odwracając się teraz w stronę Lee. — Nie wiedziałam, że teraz mój pokój będzie pod stałą, sąsiedzką obserwacją. — Zachichotała, kręcąc przy tym głową.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  48. Zaśmiała się szczerze, słysząc jego wyznanie i nie trudno jej było wyobrazić sobie Lee klęczącego na jej podłodze. Musiała się powstrzymać przed ciętym, przesiąkniętym erotyzmem komentarzem, bo też przecież znali się dopiero jeden dzień! W dodatku niepełny jeden dzień! Ale śmiała się, bo też okazywało się, że Lee miał dar rozbawiania Betsy. Nie żeby Betsy na co dzień była smutasem, bo nie była, ale rzadko kiedy, w tak krótkim czasie, była w stanie przekonać się do drugiego człowieka i czuć się przy nim tak swobodnie.
    Cissy nie była damą, stąd jej naganne zachowanie, ale za rozpieszczanie suczki odpowiadał przede wszystkim Bernard Murray i gdyby nie fakt, że goldeny należały do łagodnych, potulnych ras, to mogliby mieć spory problem z jej wychowaniem, a tak - każdy przymykał oko i Cissy żyła niczym księżniczka.
    — Następny weekend mi pasuje. — Odparła od razu, bo dziwnym trafem wtedy też miała wolne. Właściwie Betsy miała większość weekendów wolnych, choć w przeciągu roku kalendarzowego zdarzały się wyjątki — Ten przed samymi świętami zgłosiłam się na ochotnika. Zawsze jest problem, żeby dostarczyć wszystko na czas. — Dodała, wzruszając nieznacznie ramionami.
    Murray też daleko było do świętej, w końcu sypiała regularnie z wykładowcą, który, jak się potem okazało, miał żonę i dzieci. Betsy brała lekkie narkotyki, parę razy zdarzyło się też eksperymentować z czymś mocniejszym, a studia były kolebką tych wszystkich wydarzeń, miała też cholernie słabą głowę, więc alkohol stanowił ekonomiczne źródło do tego, aby wprawić ją w imprezowy stan. Betsy korzystała z życia i lubiła wyzwania podnoszące poziom adrenaliny we krwi. Tak po prostu, chociaż czasami tęsknie spoglądała na ustatkowane koleżanki. I trochę im zazdrościła.
    Temat świąt stał w jej rodzinie pod sporym znakiem zapytania, rodzice zapowiedzieli, że nie wrócą do Stanów przed nowym rokiem, nikt ich też do tego nie zmuszał, ale rodzeństwo nie podjęło jeszcze decyzji co do tego w jaki sposób spędzą święta. Wszyscy czekali, aż ktoś inny podejmie decyzję i Betsy podświadomie wiedziała, że będzie to Daphne, żona Charlesa.
    Cissy poplątała się po kuchni, aby w końcu ją opuścić. Blondynka nie musiała nawet się domyśleć, gdzie pies się właśnie znalazł. W salonie miała swoje legowisko i tam spędzała większą część dnia, o ile nie udało jej się zaszyć w czyimś łóżku.
    — Zbierać się? — spytała, kręcąc lekko głową, przecząco oczywiście. Nie chciała, żeby Lee się zbierał, a jednak wiedziała, że mężczyzna miał rację. Dochodziła dwudziesta druga, o ile nie dwudziesta trzecia - Betsy straciła poczucie czasu. Dziwne, że jej sąsiadki jeszcze nie spały, ale… dali im powód, aby nie mogły zmrużyć oka.
    Betsy posłusznie obróciła się w stronę okna, zauważając ponownie, że niesamowicie miło i wygodnie czuje się z dotykiem Lee, nawet jeśli był totalnie przypadkowy, bez żadnego podtekstu. Dotarło do niej, że jeśli chciał wyjść z jej domu, to nie powinien był proponować żadnych czułości. Zwłaszcza na pożegnanie, bo panna Murray będzie miała spory problem, żeby go wypuścić.
    — Daj im chwilę. Nie pierwszy raz w sumie tu patrzą… — skwitowała kwaśno, choć nadal była rozbawiona. I tak, jak powiedziała, obie kobiety jednocześnie spojrzały wprost w oświetlone okno w kuchni. Betsy im pomachała, a te szybko odwróciły spojrzenia, jednak nie ruszyły się spod płotu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blondynka odwróciła się w stronę Lee, a stojąc teraz przodem do niego, mogła znowu ułożyć dłoń na jego klatce piersiowej, tak, jak poinstruował ją za pierwszym razem, przy oknie w jej sypialni. Drugą, chłodną, wsunęła pod materiał jego koszulki, dotykając ciepłej skóry boku mężczyzny. Był przyjemnie ciepły, a Betsy z jeszcze większą przyjemnością wyczuwała pod palcami napinające się nieznacznie mięśnie. Jej niewinność z pewnością nie dotyczyła tego, co chciałaby z nim robić. I ani przez myśl jej nie przemknęło, że mogłaby nie chcieć samego Lee bądź wyjazdu z nim. Miała przeczucie, że tak właśnie miało być.
      Znowu musiała nieznacznie zadrzeć głowę ku górze, aby spojrzeć w jego oczy. Oczy, w których nietrudno byłoby przepaść. Uśmiechnęła się zadziornie.
      — Wiesz, nie będę cię zatrzymywać. — Odpowiedziała w końcu. — Jest już późno, a ja bardzo chcę, żebyś jutro wypoczęty i pełen sił klęczał na mojej podłodze. — Dodała z rozbawieniem, paznokciami dłoni, którą miała pod jego koszulką, sunąc wzdłuż jego boku.

      zadziorka ♥

      Usuń
  49. Można więc powiedzieć, że w pewnym sensie oboje zaczynali życie na nowo. On w większym stopniu niż ona, ale jednak. Betsy już od prawie czterech lat wiodła życia w sposób, który znał Lee - wpadała tu i ówdzie z listem albo plotką. Piątkowe wieczory spędzała w The Rusty Nail, ćwicząc swoją technikę w darta lub rozpraszanie przeciwników w bilard. Dwa razy w tygodniu prowadziła kurs, na który zapisało się sporo chętnych ze stałych mieszkańców Mariesville, ale na który przychodziły też osoby przyjezdne, turyści. Gdyby jednak nie jej matka, Betsy w ogóle nie wróciłaby do sztuki, dlatego wolny czas zabijała szydełkowaniem. Jak stara panna, więc może mentalnie wcale nie było jej tak daleko do starego dziada, który aktualnie stał naprzeciwko niej.
    Chichotała nadal, kiedy próbował jej zwrócić uwagę, ale Murray w ogóle nie była skrępowana tym, że sąsiadki patrzyły i że je na tym przyłapała. A niech patrzą, jak plotka, którą powołały do życia, staje się prawdziwa.
    Jego nagle urwany śmiech mówił jej wiele. Wystarczająco, aby poczuła się usatysfakcjonowana.
    — Mhmmm… — mruknęła leniwie. — Kręci mnie to. Masz rację — przyznała, jeszcze nie zabierając dłoni. — A tobie się to podoba. I podoba ci się to, jak cię obmacuję. Prawda, Lee? — Nie pozostawała mu dłużna, mówiąc i pytając wprost o to, co chciała usłyszeć.
    I może faktycznie to wszystko przypominało scenariusz tandetnej komedii romantycznej, ale Betsy nie czuła się z tym źle. To nie był moment, aby opowiadać o motylkach w brzuchu i oszałamiających uczuciach, ale miło było mieć właśnie ten moment. Zaklikania, porozumienia, dobrej zabawy. I skoro tak dobrze się razem bawili, to żal byłoby z tego nie skorzystać.
    Stary dziad był niesamowicie dobrze zbudowany i choć Betsy nie ośmieliła się na tyle, aby dotykać go po klatce piersiowej i brzuchu, skupiała się głównie na boku, jakby lekko nieśmiało właśnie (ale czy nie na tym polegało prowokowanie i droczenie?), to wyczuwała te pracujące mięśnie. I to było właśnie pociągające.Jarało ją to.
    Ale też była zmęczona. Od samego niemal świtu była na nogach, kilka, jeśli nie kilkanaście kilometrów na rowerze, zrobiło też swoje. A ciepła, wyborna kolacja wręcz wprawiła ją w błogostan, który zachęcał do spania.
    Mimo to, uśmiechała się leniwie, to muskając, to na zmianę drapiąc kawałek ciała Lee. Seksownego ciała, w jej opinii. Potrząsnęła głową, próbując się skupić na czymś innym, a żeby to sobie ułatwić, cofnęła w końcu dłoń, opierając ją teraz na jego biodrze.
    — Odprowadzę cię do samochodu — zaproponowała. — Jesteś gotowy na odegranie kolejnej scenki?

    B.

    OdpowiedzUsuń
  50. Betsy do tej pory też nie wypatrywała w The Rusty Nail tamtejszego kucharza. Wiedziała, że od paru miesięcy na kuchni w jej ulubionym barze jest ktoś nowy, pewnie nie raz jadła już coś, co wyszło spod jego ręki, ale chciała wierzyć, że to, co przyrządzał tylko dla niej, było bardziej wyjątkowe niż kolejny burger danego wieczoru. Chociaż sos robił do nich całkiem niezły!
    Ale teraz była na niego trochę zła. Że się opierał przed wyjściem i decyzję pozostawiał jej. A właściwie siłę sprawczą. Musieli ruszyć się spod tego kuchennego okna i wrócić do rzeczywistości, nawet jeśli ten powrót miałby być niesamowicie bolesny. Cofnęła swoje chłodne dłonie, żałując tego natychmiast. Też wychodziła z założenia, że pewne rzeczy należało robić stopniowo i powoli, że potrzebowały one nieco bardziej wyjątkowego anturażu niż scenka odgrywana ku uciesze starych bab. Betsy była romantyczką, ceniła sobie drobne gesty i czułe słówka, ale była też człowiekiem, więc jednorazowy seks lub relacja oparta tylko na tym, nie były jej obce. I choć bardzo chętnie zerwałaby z tego starego dziada koszulę, to równie bardzo tego nie chciała. Bo nie chciała, aby Lee został jednonocną przygodą.
    — Masz sobie iść. — Powtórzyła w odpowiedzi na jego pytanie, ale żeby nie brzmiało to tak okrutnie, uśmiechnęła się czarująco. — Po prostu nie mam żadnej wolnej szczoteczki do zębów. A nie znam cię na tyle, żeby podzielić się swoją — roześmiała się, tym samym nawiązując do jego żarciku o Leslie. Chciała, aby wiedział, że nic co mówi, nie ucieka jej uwadze.
    — Oczywiście, że porządnie. Jak inaczej miałabym cię odprowadzić? — spytała, wyciągając dłonie ku górze, aby móc objąć nimi jego twarz. Lee miał wszelkie powody, aby być próżnym. Zdecydowanie.
    Szybko cofnęła ręce, bo akurat czajnik wstawiony na kuchenkę dał o sobie znać. Przekręciła kurek z gazem, a skoro już udało jej się oderwać od Lee, wykorzystała to i minęła mężczyznę, kierując się do drzwi.
    — Chodźmy. Pamiętaj. Ma być tak, żebyś chciał do mnie wracać po kolejne pożegnania — mruknęła i nie dając mi czasu na reakcję, czmychnęła z kuchni, mając nadzieję, że chłodniejsze, wieczorne powietrze nieco ją otrzeźwi.

    OdpowiedzUsuń
  51. Betsy złościła się dla zasady, a i chyba nie wyszła też z tej teatralnej otoczki, którą sobie oferowali od samego początku. W końcu teksty, którymi rozkręcali dzisiejsze spotkanie godne były brazylijskiej telenoweli. A w takich emocji nigdy nie brakowało, prawda? Betsy może daleko było do anielsko pięknej Milagros, ale swój urok też miała, a i przynajmniej powinna poudawać trudną do zdobycia, chociaż szansę na to to już raczej zaprzepaścili, bo może trochę nieco ponad pół godziny temu co najmniej ochoczo obściskiwała się z Lee na swoim łóżku, którego rama, bo materac to już nie, pamiętała jej szkolne miłostki.
    Nie skomentowała nawet żarciku o Leslie, bo co jak co, ale nie wierzyła, aby pani Montgomery chętnie dzieliła się z kimkolwiek swoją szczoteczką. Nie wyglądała na taką. Przecież wiecznie nosiła przy sobie żel antybakteryjny i nawilżane chusteczki, dbając o to, aby jej otoczenie było nieskazitelne. Szkoda, że ona nie była, pomyślała sobie Betsy w przypływie niczym nieuzasadnionej niechęci do Leslie. Przecież wiedziała, że plotka dotycząca Lee i Leslie to jeszcze większa bujda niż ta, która dotyczyła jej i Lee. A co gdyby… Stłumiła śmiech, gdy przed oczami miała analogiczne sceny, ale odgrywane między Maitlandem a Montgomery. Cóż, Betsy mogła uznać się za farciarę, że to akurat z nią, a nie z Leslie, Lee postanowił utrzeć nosa plotkarą. Ale czy utarli go choć trochę?
    — Jak chcesz go rozegrać? — spytała, stojąc przez chwilę obok niego i wpatrywała się w jego auta, za którego sylwetką, tuż po drugiej stronie ulicy, stały te dwie, stare baby, które nigdy nie przepadały za Betsy. Bo za dziecka była zbyt głośna i upierdliwa, i biegała wszędzie tam, gdzie poniosły ją nogi. Wspinała się po drzewach, skakała przez płoty i zaczepiała wszystkich, nawet dorosłych.
    Żeby nieco ułatwić i urozmaicić scenkę epilogu, bo przecież zwykłe cześć-cześć nie wchodziło w grę, stanęła naprzeciwko Lee. Między nim a jego samochodem.
    — Czuję, że nie mogę cię zbyt łatwo wypuścić — mruknęła, rzucając krótkie spojrzenie za swoje ramię. — Ale też nie mogę przetrzymywać cię zbyt długo, bo te dwie… — chrząknęła znacząco, robiąc krok w jego stronę. — Mogą zmarznąć. W przeciwieństwie do mnie — dodała, znowu z tym swoim niewinnym uśmiechem, patrząc na niego tymi równie niewinnymi, dużymi oczętami.
    Nie budziło wszak żadnej wątpliwości, że Lee był gorący. Dosłownie i w przenośni, więc Betsy, mimo spadku temperatury na dworze i ubrana tylko w bluzę, miała spore szansy, aby wręcz się rozgrzać. Ciepło jej się robiło na sam widok Lee, więc coś ewidentnie musiało być na rzeczy.
    I tak też zrobiła kolejny krok w jego stronę, a odległość między nimi zmniejszyła się do nagannych paru centymetrów, więc ponownie zadarła głowę ku górze. Nie żeby się niecierpliwiła, ale tym razem postanowiła dać mu szansę na pierwszy krok, więc rzuciła mu tylko dość znaczące spojrzenie, znowu z tym delikatnym uśmiechem. A niech się chłop wykaże! Niech scena przed napisem the end zostanie długo w ich pamięci.
    No, nie tylko w ich.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  52. Reakcja Bets mogła być tylko jedna. Sprawnie i bez żadnych protestów oplotła udami jego biodra i przewodziła ramiona przez jego barki, już niecnie zaczynając muskać opuszkami jego kark. Trochę przypadkiem, ale trochę też celowo, bo zdążyła już zauważyć, jak Lee reagował na jej dotyk. Lubiła to.
    Ale żeby uchodzić za słodką i niewinną udawała, a właściwie odgrywała, że robi to zupełnie przypadkowo i nieświadomie. Lee, faktycznie, jak na starego dziada przystało, miał krzepę. Jednak trzeba było przyznać, że Betsy ważyła niewiele, a to dobrze, bo przecież żadne z nich nie chciało, aby wypadł mu dysk. Wtedy byłby już starym dziadek tak poważnie, a po co? Skoro mógł jeszcze wiele zaoferować Betsy, a Betsy chciała wiele pokazać jemu.
    Zaśmiała się w głos, słysząc przesiąknięte romantyzmem wyznania i szybko się opanowała, tłumiąc śmiech, których po chwili stał się całkiem uroczym chichotem.
    Murray, nie licząc związku z Gabrielem, nie była w niczym poważnym, co mogłoby uchodzić chociaż za partnerską relację, więc nie wiedziała też, w jakiejś sytuacji jest Lee, który zdołał ożenić się już z kimś, kto wtedy pewnie był miłością jego życia. Nie chciała mu jednak współczuć, bo gdyby nie małżeństwo, które zakończyło się rozwodem, mógłby nie trafić do Mariesville jako gorący, samotny kąsek gotów na spotkanie z małą Bets.
    — Już tęsknię, kochanie — odpowiedziała, wpatrując się po raz kolejny w te cudne, niebieskie oczy. Naprawdę jej się podobały.
    Pochyliła się nad nim, szykując się do pocałunku.
    — Nie mogę się doczekać, aż będziesz przede mną klęczał — dodała nieco ciszej, wplątując palce w jego włosy i delikatnie muskając jego usta. Wtedy też usłyszała ciche wyrazy zaskoczenia, które wyrwały się sąsiadkom. Kątem oka mogła dostrzec, że czmychają do swoich domów, ale chwilę potem zamknęła oczy, a jej usta, przytknięte do ust Lee, rozciągnęły się w uśmiechu.
    Czuła, że trochę niepotrzebnie pochyliła się do jego ust, bo teraz miała problem, żeby się od niego odsunąć, więc sama z siebie pogłębiła pocałunek, wzdychając przy tym cicho.
    Lee mógł być przekonany, że Betsy gra z nim do jednej bramki w ich własnym przedstawieniu. Póki co nie miał podstaw do tego, aby sądzić, że było inaczej. A i Murray wiedziała, że nie ma sensu udawać już niedostępną.

    bee

    OdpowiedzUsuń
  53. Awansował? Prawda była taka, że Betsy bez większego zastanowienia zwróciła się do niego per kochanie. Nie było to wcale takie trudne, biorąc pod uwagę fakt, jak dzisiaj dawali ponieść się emocjom. Głównie w ten dobry sposób, bo mimo tego, że chętnie i namiętnie obściskiwali się i obcałowywali nawzajem, to nie przekraczali granicy zza której nie byłoby już odwrotu. Mimo namiętności i czułości, która się między nimi pojawiła, dawali sobie też przestrzeń na to, żeby się poznać. Dla Bets był to sygnał, że Lee nie będzie dla niej jednonocną przygodą i wolała się tego trzymać. Zresztą swoją postawą powinni dawać sens plotkom, które na ich temat krążyły, prawda?
    Może i jej stary dziad miał krzepę, dobrą formę i brak problemów z kręgosłupem, ale jednak gdyby Betsy wiedziała w chwili obecnej o jego połamanych niegdyś żebrach, to pewnie przyczepiałaby się do niego z mniejszym natężeniem i nie pozwalała na tak długie dźwiganie. Nie chciała w końcu stać się przyczyną jego krzywdy.
    Ale chciała go całować. I to jak cholera. Więc z tym pożegnaniem się mieli niemały problem. Czy przypuszczała, że tak ciężko będzie im się rozstać? Nie. Nawet nie zakładała, że ich przedstawienie przerodzi się w coś, czego nie będą w stanie kontrolować.
    Bo nie byli. Murray czuła, że Lee, podobnie jak i ona, wcale nie chce kończyć tych pocałunków. I gdyby nie ich obustronna przyzwoitość, to pewnie byliby w drodze powrotnej do jej sypialni. Betsy musiała przyznać przed samą sobą, że w swoim krótkim życiu nie pamiętała sytuacji, w której miałaby z kimkolwiek tak silną i nagłą chemię.
    Borze szumiący, przecież nawet teraz, kiedy odrywała się od jego ust tylko po to, aby zaczerpnąć powietrza, czuła jak w jej podbrzuszu kotłuje się przyjemne, leniwie rozlewające się ciepło.
    Więc na jego awans nie odpowiedziała nic, bo co też mogłaby mu powiedzieć? Obydwoje wiedzieli, że to nieprzypadkowy przypadek, że zwróciła się do niego tak, a nie inaczej. I pewnie obydwoje, w tym samym czasie tłumaczyli to sobie tym, że to dla publiczności, dla wzmocnienia przekazu. No na pewno.
    Zrobiło jej się tak ciepło, że poczuła to nawet w swoich dłoniach, co nie należało do zbyt częstych sytuacji.
    — Wyobrażam. — Przyznała między jednym a drugim pocałunkiem. — Sobie. Różne. Rzeczy. — Niemal mruczała mu w usta, z trudem się od nich odrywając. Ale nie kłamała, bo jej wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach od momentu ich scenki w jej sypialni. Wtedy, kiedy Lee zrobił krok w jej stronę, kiedy zsunęła się z parapetu i położyła dłoń na jego piersi, zapaliła się w jej głowie lampka ostrzegawcza, którą skutecznie ignorowała aż do teraz.
    Westchnęła cicho, kiedy po raz kolejny z ogromnym trudem się od niego odsunęła. Teraz w najbliższym sąsiedztwie byli tylko oni i parę nocnych ptaków, które właśnie budziły się do życia. Pod drzwiami do jej domu zgromadziły się już trzy koty, które obserwowały ich z wyższością.
    — To ty nie pozwalasz mi się pożegnać — mruknęła, niby to z wyrzutem, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem. Znowu miała zaczerwienione policzki, usta lekko nabrzmiałe od pocałunków i roziskrzone oczy. Zmęczenie odeszło w niepamięć, bo buzująca w krwi adrenalina dawała się we znaki. Jej serce waliło w klatce piersiowej niczym młot.
    Korzystając z tego, że znajdują się teraz na podobnej wysokości, wsparła czoło o jego, przymykając oczy. Musiała ochłonąć, chociaż wcale nie chciała.
    — Wiesz, że powinieneś być już w drodze do domu? — spytała, a że ona, jaki listonoszka, topografię Mariesville miała w małym paluszku, bez trudu byłaby w stanie oszacować, gdzie powinien już być, jeśli odjechałby z jej podjazdu od razu po wyjściu z budynku. — Ale chyba nie chcesz, co? — wymruczała, odsuwając swoją twarz, ale tylko po to, aby tym razem delikatnie musnąć jego usta. Nie pozwalając ani sobie, ani mężczyźnie na pogłębienie tego pocałunku.

    B.

    OdpowiedzUsuń
  54. — Wolę pokazywać niż mówić — rzuciła cicho na jego zaczepkę. Prowokacyjnie. Bo też czemu i nie? Przecież doskonale nie tyle, co wiedzieli, a raczej czuli, jak na siebie nawzajem reagują. Zaczepki i prowokacje były dzisiaj daniem głównym, gwiazdą wieczoru, a wszystkie co wokół było tylko tłem.
    Oddając się pocałunkom takim, jak te, trudno było nie tyle pilnować, co w ogóle zwracać uwagę na upływ czasu. A czas jednak mijał nieubłaganie. Na zewnątrz było już ciemno, a mrok rozświetlały nieliczne w tej okolicy uliczne latarnie i niewielki kinkiet przy drzwiach domu Betsy. Robiło się też coraz chłodniej, bo zimy choć łagodne w Georgii, to czasami do niej zawitały i w grudniu nie było tu upalnie. Miała go tylko odprowadzić do samochodu. Co w sumie też zrobiła, a że się przy tym dworze zasiedzieli, to przecież nie ich wina, prawda?
    Jęknęła rozżalona, kiedy Lee postawił ją na ziemi. Niemal momentalnie objęła go w pasie, jakby jej ręce nie akceptowały faktu, że zostały pozbawione jego bliskości. Może i nie była zadowolona, ale wiedziała, że to konieczne, więc uśmiechnęła się delikatnie.
    — Nie narzekam, proszę pana — mruknęła. Ucałowała go w policzek i pozwoliła mu się oddalić, wypuścić ją ze swoich ramion. Przyjemnie było zostać czyimś słońcem, a właściwie to jego słońcem. Nie było to już dla publiki, bo publika zniknęła jakiś czas temu i nie przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Może i lepiej, bo nie do końca byli w tym grzeczni.
    Nie została na podjeździe zbyt długo, bo bez Lee obok zaczynała marznąć. Otworzyła drzwi, a zaraz za nią do środka wbiegły trzy koty, szukając swoich misek. Prawie godzinę zajęło jej oporządzenie zwierzaków, wypuszczenie ostatni raz Cissy, schowanie lasagne i wypicie wieczornej herbatki. A kiedy już leżała w łóżku, z rozanielonym uśmiechem, myśląc o tym, jak właśnie w tym miejscu Lee się nad nią pochylał, sięgnęła po telefon, chcąc mu napisać, że tęskni.
    Nie napisała.
    Zdała sobie sprawę, że nie ma jego numeru, więc w oczekiwaniu na jutro, a była w tym niecierpliwa, zasnęła.
    Kolejny dzień minął jej szybko i jeszcze intensywniej niż poprzedni. Przed świętami poczta była przeciążona, sezon prezentowy dawał im się we znaki. Akurat dzisiaj nie miała żadnej przesyłki do doręczenia w The Rusty Nail, więc nie miała pretekstu by tam wstąpić. Kusiło ją, żeby wpaść tam chociaż na chwilę, ale nawet bez przyjemnych przystanków, skończyła pracę w okolicach osiemnastej. I wróciła do domu, żeby zająć się zwierzyńcem.
    Padała na twarz, zdając sobie sprawę, że życie bez emerytowanych rodziców jest zwyczajnie trudne, bo choć była odpowiedzialna, to czuła się tym niesamowicie zmęczona, kiedy dbanie o dom i zwierzęta spoczywało tylko i wyłącznie na niej.
    Była wdzięczna Lee za lasagne, bo po odkrojeniu porcji, mogła wstawić ją do piekarnika i się zrelaksować. Choć odrobinę. Przysnęła na kanapie, a talerz, który stał na ziemi obok niej, został wylizany przy Cissy, która również postanowiła uciąć sobie drzemkę.
    I choć Murray bardzo chciała być podekscytowana oczekiwaniem na Lee, była zwyczajnie zmęczona.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  55. Starczy czy nie, na pewno miał więcej energii niż sama Betsy, która jednak trochę była jak małe dziecko - szybko się rozładowywała, ale równie szybko ładowała swoje baterie. Wystarczyła jej krótka drzemka, żeby móc nie spać później w środku nocy, ale jednak też kiedy czuła, że padnie, to padała gdziebądź. I nie zawsze to była kanapa. Często zasypiała w aucie, jako pasażer, rzecz jasna, podczas opalania, co zwykle nie kończyło się zbyt dobrze, parę razy zasnęła nawet na medytacji po zajęciach jogi, na które zaciągnęła ją koleżanka ze szkolnej ławki, a która joginką właśnie była.
    Niemniej, kiedy poczuła, że ktoś opatula ją kocem, nawet nie próbowała się przebudzić. Półświadomie zawinęła się w małe burrito i spała dalej, a ciepło, które dał jej kocyk, tylko pomagało. I choć miała świadomość, że ktoś krząta się po jej domu, to w zamroczonym umyśle przyjęła, że to jej matka lub ojciec, ewentualnie któryś z braci. Obudziła się, słysząc dźwięk wiertła.
    Otworzyła leniwie powieki, przez chwilę z trudem utrzymując otwarte oczy. Zamrugała kilka razy i usiadła, bo wiedziała, że bez spionizowania się, wróci do spania, bo przecież dźwięki wydawane przez elektronarzędzia nie były w tym domu niczym podejrzanym. Jednak poza tym, w domu było zaskakująco cicho i Betsy zaczęła łączyć kropki. Przeciągnęła się leniwie, wyciągając ręce ku górze, a jej wzrok padł na zegarek na nadgarstku. Przestała się dziwić, że na dworze było tak ciemno.
    Zdziwiła się za to, że przy kanapie nie ma talerza ani psa. Nie musiała się domyślać dokąd powinna pójść. Opuściła ciepły salon, aby wyjść do stosunkowo szerokiego przedpokoju, z którego wychodziły tylne drzwi domu, wprost na spory ogród, gdzie właśnie stała też szopa będąca pracownią ojca, ale też przechowywalnią sztalug. Na stryszku szopy schowane były obrazy Betsy, które jeszcze malowała w szkole i na studiach, a do których ona sama nie chciała wracać, więc była wdzięczna rodzinie, że to uszanowali i mimo wielkich chęci nie oprawili ich w ramy i nie powiesili na ścianach domu.
    Betsy bez trudu odnalazła Lee, który majsterkował przy drzwiach. Uśmiechnęła się na widok Cissy, która leżała w bezpiecznej od mężczyzny odległości, a na widok Betsy przesunęła puchatym, jasnym ogonem po podłodze. Nie podniosła się jednak, bo przecież była przeuroczą leniwą bułą i to do niej trzeba było podchodzić.
    Murray jednak wsparła się bokiem o ścianę, krzyżując ramiona przy piersi, żeby nadać swojej pozie nonszalancji.
    — Cześć, kochanie — przywitała się z uśmiechem. — Nie wzięłam twojego numeru, a dałam ci klucze do domu? — spytała zaczepnie, chociaż doskonale wiedziała, że drzwi były otwarte. W swoim roztrzepaniu, Betsy musiała się mocno skupiać na tym, aby zamykać wszystkie drzwi na noc albo przy wychodzeniu z domu.
    Była mile zaskoczona tym, jak zachował się Lee. Ogarnęło ją jakieś-takie przyjemne ciepło, kiedy pomyślała o tym, że posprzątał talerz, nakrył ją kocem i poradził sobie z drzwiami. A w dodatku nie protestował na obecność Cissy, która znalazła właśnie nowego najlepszego przyjaciela. Lee chyba chciał, żeby Betsy się w nim zakochała.
    — Dzisiaj usłyszałam tylko, że przez dwie godziny nie wychodziliśmy z mojej sypialni — podzieliła się najnowszą wieścią, będąc zaskoczoną, jak to dwadzieścia minut można przerobić w dwie godziny. — Wyobrażasz sobie, Lee? Dwie godziny w łóżku?
    I jak ona miała go nie prowokować, i nie droczyć się z nim, kiedy to wychodziło samo z siebie? Uniosła więc brwi ku górze, marszcząc przy tym czoło. Niewiele potrzebowała, aby uruchomić swoją wyobraźnię, a wizja dwóch godzin w jego towarzystwie, w miejscu, które mogło służyć do spania, ale nie tylko… Musiała zmusić się do tego, aby wypuścić przytrzymywane w płucach powietrze.
    Cholera, dobrze było móc go znowu zobaczyć, nawet jeśli od ich ostatniego spotkania nie minęła jeszcze pełna doba.

    B.

    OdpowiedzUsuń
  56. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  57. Zachichotała, kiedy usłyszała tekst o słoneczku. Obydwoje wyciągali asy z rękawa i tylko Betsy nie była pewna, jak bardzo Lee ją tym wszystkim rozczulał. Jak powoli budziły się w niej te znane z filmów i książek, z romansów ogólnie, motylki w brzuchu.
    Zamiast jednak rozpraszać się swoimi odczuciami względem Lee, których nie była w stanie kontrolować, skupiła się na tym, jak Cissy bez trudu radzi sobie z nowymi drzwiczkami. Nie wiedziała ile dokładnie spała, ale była pełna podziwu dla umiejętności Lee. Jej ojciec zabierał się za zamontowanie tego udogodnienia od kilku miesięcy, a jej mama tylko co chwilę subtelnie o tym przypominała. Gdyby Betsy potrafiła operować narzędziami w takim stopniu, jak Lee albo jej ojciec, pewnie już dawno sama zamontowałaby te drzwiczki.
    Cissy wyszła na zewnątrz i wróciła, racząc ich jednym szczeknięciem, by znowu wrócić na dwór. Chyba jej się to spodobało.
    — Tylko? — Pokręciła głową. Nie wątpiła w umiejętności, sprawność i kreatywność Lee, ale dwie godziny brzmiały co najmniej jak półmaraton. Pewnie w ogóle by nie narzekała, gdyby faktycznie znaleźli się w takiej sytuacji, ale gdyby tak policzyć, to wczoraj łącznie spędzili nieco ponad dwie godziny. Sąsiadki były niewiarygodnym źródłem, ale taki już był urok plotek? Betsy nie potwierdziła i nie zaprzeczyła, kiedy o tym usłyszała na mieście. Pozostawała tajemnicza, woląc nie dolewać oliwy do ognia.
    — Faktycznie, nie brzmi to jakoś szczególnie długo — powtórzyła po nim, prostując się, żeby nie opierać się dłużej o ścianę. — Ale dużo można w tym czasie zrobić. — Przygryzła delikatnie dolną wargę.
    Zostali sami, a Lee podszedł bliżej i to wystarczyło, żeby jej uśmiech stał się wyraźniejszy. Może i to dziwne, ale naprawdę cieszyła się na jego widok. Kiedy tak zakładał kosmyk włosów za jej ucho, przechyliła głowę, aby móc na chwilę oprzeć policzek na jego dłoni. Wszystkie te gest, wychodząc zarówno z jej, jak i jego strony, zdawały się być naturalne i niewymuszone.
    I fakt, byli na siebie napaleni, a przynajmniej Betsy na Lee, ale pozostawali przy zdrowym rozsądku. Byli przyzwoici. Murray starała się być przyzwoita, bo już i tak miała wrażenie, że nadto wykorzystuje dobre chęci Lee. Nie miał przecież w obowiązku dokarmiania jej, dbania o jej wygodę i komfort. A jednak to robił, choć znali się dopiero jeden dzień.
    — Przyniosłeś mi świeże tacos — powiedziała, lekko niedowierzając. A właściwie nawet bardziej niż lekko. Nie wierzyła. — Chyba przy tobie będę musiała zacząć pilnować wagi — mruknęła rozbawiona, opierając jedną rękę na swoim biodrze, próbując złapać w palce tłuszczyk, ale może udało jej się naciągnąć trochę skóry. Nie należała do mocno zbudowanych, a wręcz przeciwnie - zawsze brakowało jej tych paru kilogramów, żeby się odpowiednio zaokrąglić. — Przytyję i co wtedy? — spytała, mrużąc oczy. Zrobiła te pół kroku, które ich dzieliło, dłonie wspierając na jego biodrach. Chciała być przyzwoita, więc nie zrobiła nic więcej. — Dalej będziesz mnie tak ochoczo podnosił? — Dodała rozbawiona, a potem z tylnej kieszeni swoich jeansów wyciągnęła telefon. Odblokowała ekran.
    — Możesz wpisać swój numer. Zadzwonię, jak będę głodna.
    Zadarła lekko głowę, posyłając mu szeroki uśmiech. Miała nadzieję, że nie Lee nie weźmie tego na serio, chociaż może się zdarzyć, że potraktuje go jako pogotowie jedzeniowe, ale głównie chciała mieć jego numer po to, aby nie tracić kontaktu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Albo po prostu wolę mieć ciebie zawsze blisko? Nawet, jak pojedziesz do Oklahomy. — Dodała już nieco poważniej, bo przecież słuchała go uważnie i wiedziała, że planował wyjazd przed świętami. A ona chciała naprawić swój błąd. Jak najszybciej.
      — Wiesz… Mierzymy się ze skutkami black friday i cyber monday — odpowiedziała na jego pytanie. — Prezentowe szaleństwo. Kurier nie daje rady, wiec mniejsze przesyłki bierzemy na rowery. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile ludzie są w stanie zamówić — mruknęła nieco mniej zadowolona, bo końcówka roku w pracy listonosza była po prostu intensywna. Miała wrażenie, że w ciągu jednego dnia potrafiła roznieść tyle przesyłek, co w jakikolwiek inny tydzień w ciągu roku. — A tobie? Widzę, że zadowoliłeś już Cissy. — Zauważyła, bo drzwiczki zgodnie z zapowiedzią był zamontowane. I psina mieściła się w nich bez problemu, a i pewnie koty niebawem nauczą się z nich korzystać. — Dziękuję. — Powiedziała, w końcu wspinając się na palce, aby złożyć na jego policzku delikatnego całusa. Nie miała, póki co, jak inaczej mu podziękować, ale nie zamierzała o tym zapominać.

      B.

      Usuń
  58. Betsy tak tylko żartowała z tego przytycia, bo przecież niemożliwym się wydawało, aby miała przytyć od domowego, dobrego jedzenia, choć pewnie miało o wiele więcej wartości odżywczych niż mrożony makaron z serem. Zresztą w ciągu każdego dnia miała aż nadto ruchu, więc spalała kalorie, nawet w nadmiarze, a uzupełniała je do tej pory niezbyt zdrowymi przekąskami.
    Różnica wieku między nimi wcale nie była aż tak oczywista, Betsy nawet nie zdążyła się nad tym poważnie zastanowić. Domyślała się, że Lee jest starszy, ale przecież ciągle był w świetnej formie, a nawet jeśli miał odrobinę więcej doświadczenia życiowego niż ona, tym lepiej, bo Betsy potrzebowała kogoś, kto byłby w stanie jej się postawić i utemperować charakterek. Ale tak naprawdę wiek dla niej zawsze był najmniej istotny. Liczyło się przede wszystkim to, że potrafili nawzajem się rozbawić, rozczulić i rozpalić. Ponadto, zarówno Lee, jak i sama Betsy, zdecydowanie byli dorośli. A to powinno wystarczyć, prawda?
    — Z domowym guacamole — powtórzyła po nim. — Brzmi smakowicie. Ratujesz mi życie, wiesz? — uśmiechnęła się. Cóż, do tej pory w życiu istotny był tylko jeden dupek, który dość mocno wypaczył jej spojrzenie na relacje damsko-męskie i od tamtej pory trzymała się tego, co bezpieczne. Czyli tego, co nie wymagało zaangażowania uczuć. Bo przed tym Murray się wzbraniała. Niemal rękami i nogami, ale czuła też, że w przypadku Lee to nie był zwykły pociąg fizyczny, bo gdyby tak było, to już wczoraj zaprosiłaby go do łóżka, właśnie na te dwie godziny i nie wyczekiwała jego powrotu. A czekała, bo nawet jeśli zasnęła po całym ciężkim dniu, to myślała o nim wyjątkowo często, zwłaszcza kiedy mijała The Rusty Nail.
    — No dobrze… — mruknęła, odbierając jego telefon. Wpisała swój numer, obserwując kątem oka, jak ten zbiera skrzynkę na narzędzia, a potem odprowadziła go nie tylko wzrokiem, co po prostu ruszyła za nim, z tym że zamiast do wyjścia, skierowała się do kuchni, gdzie pachniało świeżym, domowym jedzeniem. Lee nie szczędził swoim tacosom przypraw i Betsy, choć wcześniej zjadła kawałek lasagne, poczuła, że chętnie zjadłaby coś jeszcze.
    Wpisała się w jego telefon, upewniając się, że nazwa, pod którą się wpisała, się nie dubluje. I tak właśnie w książce telefonicznej Lee pojawiło się pierwsze i jedyne słoneczko. Zaraz po tym wycofała się do głównego ekranu i zablokowała telefon, nawet nie myśląc o tym, że mogłaby czegoś tam szukać. Odłożyła telefon Maitlanda na wyspę kuchenną, a kiedy mężczyzna wrócił, uśmiechnęła się. Zdążyła włączyć też muzykę, ale tym razem nie były to romantyczne ballady, a lekkie rockowe kawałki. Betsy usiadła na kuchennej wyspie, krzyżując nogi w kostkach.
    — Mówiąc o zadowoleniu mnie, miałeś na myśli tacosy czy coś innego? — spytała zaczepnie, ale żeby też nie wypaść na fatalną gospodynię, zapytała: — Napijesz się czegoś?
    Ale nie ruszyła się póki co z miejsca.
    I to nie tak, że Betsy nie była ciekawa tego, dlaczego, do kogo i na jak długo dokładnie Lee wyjeżdża do Oklahomy, po prostu trochę celowo zostawiała takie tematy na ich weekendowy wyjazd. Teraz wyrwali dla siebie godzinę, dwie godziny w ciągu dnia, podczas ciężkich i intensywnych dni, więc zwyczajnie szkoda jej było czasu na niego poważniejsze rozmowy.
    Chciała go poznać, ale w takiej sytuacji musiała troszeczkę to wszystko priorytetyzować.

    sunshine

    OdpowiedzUsuń
  59. Lee pewnie się dowie, dlaczego Betsy miała nieco spaczony obraz samej siebie. Może nawet nie nieco, a bardzo. Nad swoją samooceną pracowała ciężko, odkąd wróciła ze studiów, ale poza tym, że zaczęła czuć się nieco pewniej i lepiej w swojej skórze, to z tyłu głowy wciąż miała wstrętny głosik, który sprawiał z łatwością, że gasła, kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze.
    Zresztą, Murray wychowała się w towarzystwie dwóch starszych braci. W tym jednego w wieku starego dziada, który aktualnie zawracał jej zdrowo w głowie, ale o tym przecież nie wiedziała. Wracając - bieganie za dwójką sporo starszych braci, bo w dzieciństwie dziewięć i sześć lat różnicy to spora przepaść - miało wpływ na to, jak się zachowywała. Zawsze chciałam im dorównać, więc kiedy chłopcy wkraczali w dorosłość, Betsy była niczym rzep psiego ogona, ale dzięki swojej nadpobudliwości, odwadze i determinacji była w stanie im dotrzymać kroku. Zdarzyło się nawet, że przez ich głupie pomysły, mające ją przetestować, niemal nie utonęła w Maple River. Przez wpływ starszych braci na nią i na jej otoczenie nie była postrzegana przez rówieśników jako pociągająca dziewczyna lub później kobieca kobieta. Dlatego wyjechała, bo tam nie musiała być siostrą Scotta i Charlesa.
    I choć po całym Maitlandzie widziała, że mu się podoba, że z jego oczu patrzyło co najmniej dobrze, to musiała znaleźć w sobie coś, co przypomniałoby o kompleksach. Więc nazywała się głupiutką lub wspominała o tyciu. Bo jak to tak - podobać się komuś? Tak po prostu? Taką, jaką była?
    Uśmiechnęła się, całkowicie niewinnie, kiedy Lee podszedł do wyspy kuchennej. Wcale na to nie czekała, prawda? I wcale nie wierzyła w to, że nie zrobił tego na jej pokuszenie. Kusił samym podejściem, a w dodatku był tak blisko, że wystarczyło się tylko odrobinkę wyciągnąć, aby sięgnąć jego ust, ale tego nie zrobiła. Palcami dotknęła jego dłoni, wspartych tuż przy jej biodrach. Muskała ich wierzch opuszkami palców, wyczuwając każdą kostkę, żyłkę i ścięgno pod jego skórą. Słuchała go, patrząc mu w oczy. Zaśmiała się cicho, mrużąc lekko swoje oczy.
    — Możesz? — uniosła lekko brew, minimalnie odchylając się do tyłu, aby mieć lepszy ogląd na jego twarz. W jej opinii, diabelnie przystojną twarz, która z każdą kolejną chwilą w jego towarzystwie, podobała jej się coraz bardziej i bardziej. Jej palce z wierzchu dłoni Lee sunęły wyżej. Przez nadgarstki, przedramiona, umięśnione ramiona, na których zatrzymała się chwilę dłużej, przez barki, aby ostatecznie, po mozolnej i lekko przydługiej wycieczce, trafić na jego kark. I żeby była jasność, wcale nie robiła tego, aby wodzić go na pokuszenie.
    Musiała jednak przyznać, że sama myśl o byciu przez niego zadowoloną na więcej niż jeden sposób, działa pobudzająco na jej wyobraźnię.
    — Myślałam, że z tym klęczeniem ubiegła mnie Cissy — zauważyła niewinnie. — Z tego, co mi wiadomo, zadowoliłeś ją całkiem… nieźle — mruknęła z lekkim uśmiechem, majaczącym się na jej ustach. — A może wolisz, żebym to ja klęczała? — spytała w pełni świadoma wydźwięku tego pytania. Nie było niewinne i nie miało takie być. Mimo tego, że Betsy się nie śpieszyło i nie chciała ich znajomości sprowadzać tylko do jednego, to chciała, żeby Lee wiedział, jak bardzo ją to wszystko jara.
    Nieważne, że podtekst pytania, które mu zadała, kłócił się z próbą utrzymania niewinnej miny, w czym miały pomóc jej duże, zielone oczy. Nieważne, że pojawił się w nich ten błysk, który przecież tak bardzo mógł przypaść mu do gustu. I oczywiście, że dla podkreślenia swojej niewinności, wsunęła palce w jego włosy, tuż nad odkrytą skórą karku.

    devilishly sweet

    OdpowiedzUsuń
  60. Betsy chciała mu opowiadać. O swoim życiu, o dzieciństwie, o każdym większym zadrapaniu, o pierwszym zauroczeniu, o każdym psie i kocie, który przewinął się w jej życiorysie. O chorobie matki, o jej nawrocie, o mastektomii, o badaniach, które Betsy powinna zrobić, a których unika jak ognia, chociaż ani geny, ani wiek nie działały na jej korzyść. Chciała pokazać mu obrazy, które namalowała i przeżyć z nim chwile, które mogły zapierać dech. Chciała też go słuchać. Chciała poznać historię jego małżeństwa, wysłuchać opowieści o każdej bliźnie, którą mogła napotkać na jego ciele, a o której jeszcze nie wiedziała.
    Chciała więcej. Zdecydowanie więcej i do tego chciała dążyć. Wymienianie się takimi sugestywnymi komentarzami nie pomagało, bo rozpraszali swoją uwagę od rzeczy istotnych, kierując myśli w stronę rzeczy niekoniecznie prawych i moralnych. Nie miała jednak żadnych problemów w tym, aby wyobrażać sobie to, jak klęczy Lee albo jak klęczy ona. Bo też czemu? Napięcie seksualne między nimi było tak silne, a atmosfera tak gęsta, że można byłoby kroić ją nożem. Sami tylko podkręcali się nawzajem, pozwalając sobie jedynie na to, aby przede wszystkim mówić i fantazjować.
    Całkiem udany żart, którym miało być wspólne nabijanie się z sąsiadek, w ciągu jednej doby zdołał obrócić się przeciwko nim. Nie uważała, że to coś złego, wręcz przeciwnie, dlatego cieszyła się też z tego, że Lee niemal natychmiast wiedział, gdzie podejść.
    Rozchyliła nogi, pozwalając mu być jeszcze bliżej. Nachylił się, a teraz i Betsy wyczuła subtelny, świeży zapach męskich perfum. I kuchni. Pachniał perfumami i tacosami. Apetycznie.
    Komitywa, którą Lee zawarł z Cissy była imponująca, bo wczoraj nic nie zapowiadała tego, że mężczyzna zaprzyjaźni się z psem. Nie narzekała, bo przecież wiedziała, że zależy jej na tym, aby Maitlanda polubiła nie tylko potulna suczka, ale też ważne dla niej osoby. Nie chciała, aby plotka okazała się prawdą - chciała, aby była czymś więcej. Żeby romans nie był tylko romansem. Nie wypowiadała tych życzeń na głos, bo znała swoje szczęście - w każdej chwili mogła coś zepsuć. A tego wolała uniknąć.
    Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, kiedy Lee śmiechem zareagował na jej propozycję klęczenia. Sądziła, że każdemu mężczyźnie zrobi się aż słabo na taki tekst, a on jednak… Był wyjątkowy. I dzięki temu ona też poczuła się wyjątkowa. Uśmiechnęła się szeroko.
    — Pomyślimy nad tym — rzuciła tylko, na ten moment zawieszając temat klęczenia. Każde z nich swoje wiedziało i chciało zrobić, więc nie było co się droczyć. Zwłaszcza, że nie śpieszyło im się do realizacji tych zapewnień. Mieli czas. I chyba obydwoje wychodzili z tego samego założenia.
    Dłonie Betsy wygodnie spoczywały na jego karku, muskając i drapiąc delikatnie skórę mężczyzny. Objęła go nogami, uniemożliwiając mu tym samym ewentualne wycofanie się. Nie chciała tego. Musiałaby przywołać wszystkie zasoby swojej silnej woli, która w obecności Lee, była po prostu słabiutka, żeby go nie dotykać, kiedy był tak blisko.
    — Wiesz, do weekendu coraz bliżej — zauważyła, przechylając lekko głowę. — Chcesz jechać w piątek wieczorem czy w sobotę? — spytała, nawiązując do jego planów wywiezienia jej poza miasto. Przy nim to nie wiedziała nawet, jaki aktualnie był dzień tygodnia, a przecież musiała poprosić któregoś z braci o opiekę nad zwierzakami. — Planujemy jakieś atrakcje? Piesza wycieczka? Sauna? Jacuzzi? — dopytywała, bo też musiała się odpowiednio spakować. I chociaż ceniła sobie spontaniczność, to jednak życie w domku w lesie, nad jeziorem, miało pewne ograniczenia i musiała być na to przygotowana.
    Zdawała się na Lee. Totalnie, ale chciała znać chociaż minimum informacji, które mogłyby jej pomóc.

    B. :*

    OdpowiedzUsuń
  61. Można było więc stwierdzić, że Lee miał i szczęście, i nieszczęście jednocześnie, bo on był silny, a to Betsy była tą dzielną i odważną. Dla niej wyzwania były tylko kolejnymi punktami do odhaczenia na jej to-do-list. Nie bała się więc poznać Lee. Z całym bagażem przykrych doświadczeń, mniejszych niepowodzeń i srogich porażek, nawet jeśli się przed tym wzbraniał. Jedyna obawa, która mogła się w niej zrodzić to taka, że okaże się za słaba, że nie spełni jego oczekiwań, że nie będzie warta tego, aby towarzyszyć mu na co dzień. Póki co jednak, takie myśli nie pojawiały się w jej głowie, bo zbyt zajęta była podziwianiem niebieskich oczu, szelmowskiego uśmiechu i rozpływaniem się pod jego dotykiem.
    Nie umiała nie okazać zadowolenia, kiedy Lee przesunął dłonie na jej biodra, a później na plecy, więc cicho zamruczała. Tak rozkosznie, przeciągając się przy tym leniwie. Podobało jej się to, że choć znali się wybitnie krótko, to Betsy potrafiła przy nim zwolnić i nie bała się próbować nowych rzeczy - gotowania czy odgrywania scenek w sypialni.
    — Tak. Myślę o tobie — przyznała szczerze bez żadnego kręcenia, patrząc mu przy tym prosto w oczy. Żeby ją zezłościć czy skrępować potrzebował znacznie więcej niż pytanie, na które odpowiedzi były tak oczywiste. — I dobrze wiem, że Ty dużo myślisz o mnie.
    Mogła mu zadać podobne pytanie, ale czy nie byłoby formalnością? Wczoraj zrobiła wszystko, a nawet i więcej, żeby myślał tylko o niej i po prostu miała szczerą nadzieję, że tak jest.
    — Piątek wieczorem… — powtórzyła, próbując odnaleźć się w tygodniu, co nie było łatwe, kiedy seksowny mężczyzna, od którego uśmiechu miękły jej nogi, był tak blisko. — Czyli pojutrze. Dzisiaj jest środa — dodała, jakby dla pewności, żeby obydwoje mieli świadomość tego, że była już środa.
    — Porozmawiam z Cissy, czy ma ochotę na wycieczkę. Nie pamiętam, żeby na jakiejś była — dodała z uśmiechem, trochę zaskoczona tym, że Lee zaproponował zabranie goldenki. Betsy musiała przeanalizować wszystkie za i przeciw, bo Cissy nie byłaby sama, znając uwielbiające ją czteroletnie bliźniaczki, to nawet miałaby nadmiar towarzystwa.
    Betsy nieco spoważniała, kiedy Lee znowu wspomniał Oklahomę. Nie miała nic przeciwko temu, aby ich wspólny weekend skończył się w niedzielę rano.
    — Po co jedziesz do Oklahomy? — spytała w końcu, dając swojej wrodzonej ciekawości przejąć władzę nad wszystkim innym. Zmieniła też ton. Z wesołkowatego na nieco poważniejszy, bo miała przeczucie, że ta Oklahoma to dla niego nic przyjemnego. — To daleko. Prawie tak daleko, jak Chicago — dodała z delikatnym uśmiechem.
    Cały plan wycieczki jej odpowiadał. Była szczerze zadowolona, że Lee chciał ją gdzieś zabrać i poza pomysłem lokalizacji nie wymagał nic więcej. To nie tak, że Betsy nie miała pomysłów. Bo miała ich aż nadto, ale czymś nowym było dla niej poczucie, że ktoś inny się stara.
    — Czyli nie zabierać super seksownego bikini? — spytała już weselej, znowu się delikatnie drocząc. I tak, jak do tej pory jej dłonie spoczywały wygodnie na jego karku, teraz jedną z nich przeniosła na jego policzek. Wyprostowała się, zmniejszając dystans między ich twarzami. — Poza jedną rzeczą — dodała, kciukiem gładząc policzek Lee. — Nie jesteś starym dziadem. Okej? — mruknęła cicho, bo żarty żartami, ale nie podobało jej się to, ja Maitland sam siebie deprymował w jej obecności.

    🩷

    OdpowiedzUsuń
  62. Uśmiechnęła się czule w odpowiedzi na to, że o niej myślał. Mogła się przecież tego domyślać, ich zainteresowanie było obustronne i tak, jak Lee mógł się zastanawiać, co Betsy w nim widzi, tak Betsy ciągle głowiła się nad tym, co on widział w niej. Tym bardziej skoro była sporo młodsza, a jemu ewidentnie troszkę ta różnica wieku wadziła. Była gówniarą, jej starsi bracia zdołali utwierdzić ją w tym przekonaniu, a przecież trudno było zrozumieć, że ktoś w zbliżonym do nich wieku może widzieć w niej kobietę. A jednak. I bardzo jej się to podobało. I nie zamierzała przeciwko temu protestować. Chciała z jego zainteresowania czerpać garściami.
    Ten delikatny pstryczek w nos wywołał w niej kolejną falę całkiem uroczego śmiechu. Nadal obejmowała jego kark dłońmi, bo wcale jej się nigdzie nie śpieszyło. Przyjemnie siedziało się w ten sposób. Wyspa kuchenna była na tyle wysoka, że Betsy nie była teraz wiele niższa od niego, przynajmniej w porównaniu do tego, jak stała na swoich własnych, niezbyt przecież długich, nogach. Tak na oko mogło być między nimi nawet ponad dwadzieścia centymetrów różnicy, więc dobrze było znajdować sposoby, które pozwalałaby na to, aby ich karki, a właściwie kręgosłupy, miały chwile wytchnienia.
    Przyjęła do wiadomości zaproszenie dla Cissy i skinęła energicznie głową. Zabranie suczki na wycieczkę nie wydawało się takim złym pomysłem. Kochała tego psiaka całym sercem i chociaż Cissy o wiele lepiej dogadywała się z facetami, to miałaby wyrzuty sumienia, że zostawiła ją w domu na weekend. A też mogła być bezpiecznym punktem, gdyby nagle między Betsy a Lee mogłoby się zrobić niezręcznie. Murray nie zakładała takich niewygodnych sytuacji, bo przecież może nie znali się długo, ale dogadywali się wyśmienicie.
    — Hmm… — mruknęła tylko w odpowiedzi na jego odpowiedź o Oklahomie. Nie satysfakcjonowała jej. Wcale. Zmarszczyła więc czoło i nosek, układając usta w dzióbek. Jakby się nad czymś zastanawiała. Nie chciała jednak naciskać. Szanowała to, że nie chciał jej mówić o wszystkim, ale planowała już, żeby kiedyś co nieco z niego wyciągnąć. Skoro mieli się poznawać, musieli rozmawiać. — Ale będziesz pisał? — spytała z uśmiechem, dając mu odczuć, że nie będzie prowadzić teraz śledztwa. Nie zakładała też, że miałby czas w drodze albo załatwiając ważne, rodzinne sprawy, żeby do niej dzwonić, ale chciała, żeby do niej pisał. — Chcę wiedzieć, że wszystko jest w porządku — dodała, bo jednak Lee zapuszczał się w daleką trasę w głąb kraju. Czekały go setki mil do pokonania, a ona miała po prostu się o niego martwić.
    — Latem dziewięćdziesiątego szóstego mogłam być już planach — przyznała całkiem raźnie, posyłając mu rozbawione spojrzenie. Nadal gładziła dłonią jego policzek, bo nadal nie podobało jej się to, że nazywał się starym dziadem. O wiele bardziej podobało jej się to, jak nazwał się jej. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zabiło jej mocniej serce. Bo zabiło, a policzki oblały się delikatnym rumieńcem.
    Wiedziała jednak, że nie była w planach, bo dla swoich rodziców była dzieckiem niespodzianką. Jej matka była wtedy w remisji i nie chciała zachodzić w ciążę, nie mając jednej piersi, z organizmem wyniszczonym przez raka i ekstremalną terapię. A jednak. Los chciał, że do dwójki już wyrośniętych chłopców dołączyła Betsy.
    — Ale mogłeś wtedy poznać moich braci. Scott miał wtedy chyba też dziesięć lat. Może dziewięć? — spytała samą siebie, nie potrafiąc przypomnieć sobie daty urodziny najstarszego z rodzeństwa. — A Charles był jego wrzodem na dupie. Zawsze i wszędzie — roześmiała, bo potem to ona przejęła funkcję wrzoda. Latała za nimi wszędzie, odkąd tylko nauczyła się chodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mimo wszystko… — zaczęła, wyciągając głowę w jego stronę. — Nie jesteś starym dziadem, ale skoro… — urwała, teraz obie dłonie przenosząc na jego twarz. Ujęła ją w swoje drobne dłonie, wpatrując się z niezwykłą czułością w oczy mężczyzny. Cała ich znajomość, niezwykle krótka, była jak na wariackich papierach, nie tylko planowany wyjazd, ale Betsy miała same dobre przeczucia. — Ale skoro jesteś mój — kontynuowała, zaczepnie odwołując się do jego żartu. — To chyba mogę liczyć na buziaka? — Pytała, choć jej usta już prawie dotykały jego ust. — Hm? — Tak, jakby się upewniała, skradając mu delikatnego całusa.

      bee

      Usuń
  63. Betsy w uczuciach działała dość pochopnie, bo po prostu pozwalała sobie czuć. I kiedy czuła, to czuła naprawdę, nie zastanawiała się nad tym, przynajmniej nie od razu. Kiedy kogoś lubiła, to szczerze, jeśli zaś nie - to nie na żarty. Maitlanda póki co lubiła. I to z każdą chwilą coraz bardziej, a w dodatku ten stary dziad był dla niej niesamowicie atrakcyjny fizycznie, co tylko potęgowało efekt przyciągania. Nie tylko on lgnął do niej jak głupia ćma do światła. Ona do niego też, bo robiła wszystko, aby w czasie, który mieli dla siebie, być jak najbliżej niego.
    — Możesz dzwonić, kiedy bardzo zatęsknisz — rzuciła prowokacyjnie, ale nie żartowała. Mógł dzwonić nawet i w środku nocy, jeśli taką miał potrzebę. — A nawet wtedy, kiedy zatęsknisz nie tak bardzo.
    Obydwoje doskonale wiedzieli, a przynajmniej powinni wiedzieć, że jeśli nic drastycznie się między nimi nie zmieni, to Betsy będzie tęsknić jak cholera. Ale to chyba dobrze, prawda? Wiele słyszała na temat tego, jak tęsknota mogła budować. Pokazywali to w filmach i pisali o tym w książkach, a Betsy zwyczajnie chciała w to wierzyć.
    I z jednej strony chciała czuć, że jest zaopiekowana, że ktoś się o nią troszczy, że ktoś jest silniejszy, a z drugiej chciała być dla tego kogoś wsparciem. Nie chciała, aby przez pryzmat tego, że była młodsza od Lee, była traktowana trochę jak dziecko, które potrzebuje opieki, a nie może jej dać nikomu w zamian. Murray lubiła się troszczyć o innych.
    — Możesz żałować. Wakacje w Mariesville są najlepsze. — Przyznała szczerze, z lekkim uśmiechem, bo tak właśnie uważała i tak właśnie było. Wiele było dzieciaków, którzy przyjeżdżali tutaj na wakacje, do swoich rodzin i bawili się z miejscowymi, wymyślając zabawy i przeżywając przygody, o których trudno było zapomnieć po powrocie do szkolnej rzeczywistości. Mówiąc to jednak nie znała historii Lee. Gdyby wiedziała, jak wtedy wyglądało jego życie, to darowałaby sobie tego typu komentarze.
    Ciotka Lee pewnie była osobą znaną ojcu i matce Betsy. Bernard w końcu przez długie lata był listonoszem, to może i kojarzył małego Lee, który spędzał tutaj przymusowo wakacje?
    Niemniej, Betsy uśmiechała się delikatnie. Bardzo chciała, żeby Lee był jej.
    Całował więcej niż dobrze, więc kiedy śmiało pogłębił pocałunek, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie, ponownie skierowała dłonie na jego kark, jedną z nich wplatając w jego włosy, drugą delikatnie drapiąc. Zamruczała, rozchylając usta po więcej.
    — Niech cię diabli, Lee… — szepnęła, kiedy na krótki moment się od niego odsunęła. Była w stanie zwariować na jego punkcie, zapomnieć o tym, co działo się dookoła nich. — To może jeszcze jeden? — spytała równie cicho, nie oddając się wcale zbytnio od jego twarzy. Nie dała mu odpowiedzieć, bo tym razem nie tylko skradła delikatnego całusa, a wpiła się w jego usta, z tego drugiego buziaka, robiąc kolejny, pełnoprawny pocałunek. Prawdziwy, wyjątkowo smaczny i jedyny.
    Gdzieś z tyłu jej głowy pojawił się głosik, że mogłaby go całować bez końca, że jeszcze nigdy nikt nie całował jej w ten sposób i że były to najlepsze pocałunki świata. Pogrążona w pocałunku, zupełnie nie zauważyła tego, jak do kuchni wróciła Cissy, która musiała być wybitne szczęśliwa z powodu nowych drzwiczek. Suczka położyła się przy nogach Lee, pysk opierając o jego stopę.
    Ten to miał wzięcie.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  64. Pewnie gdyby jej to powiedział i wyjaśnił, to by zrozumiała. I nie protestowałaby nadto, gdyby Lee faktycznie uznał jej dobro za coś istotnego. Musiałaby się tylko do tego przyzwyczaić, bo do tej pory taką troskę znała tylko w wydaniu rodziców. I było to dla niej coś kompletnie nowego. I miłego. Cały Maitland był miły. W ogólnym odbiorze, w dotyku, w swoim uśmiechu, którym skradał skutecznie jej serce. I choć wiedziała o nim niewiele, a właściwie nic, ale nie mogła też nic poradzić na to, że czuła. Że budziły się w niej uczucia do Lee, że było to coś oszałamiającego.
    Betsy też nie miała w zwyczaju, aby zwodzić kogoś za nos. Nie lubiła się zastanawiać, odraczać coś w czasie i zwlekać. Nawet jeśli mieli sobie nie poradzić z tym, co mogło się między nimi stworzyć, to chciała spróbować. I była w stanie to zadeklarować. Wychodziła z założenia, że życie ma się jedno. Może i była młodsza od Lee, ale miała już prawie trzydzieści lat. Był to wiek, w którym ludzie podejmowali istotne decyzje. Wiązali się z kimś, z założenia na stałe, zakładali rodziny, osiadali w jednym miejscu. Ona też tego chciała. Chciała mieć u swojego boku kogoś, przy kim będzie czuła się bezpieczne, przy kim jej - wbrew pozorom - nudne życie nabierze kolorów. A że ona z pewnością nabierała kolorów przy Lee, to dlaczego miałaby nie chcieć spróbować? Dlaczego nie zaryzykować?
    Czuła się rozkosznie, kiedy ujął jej twarz w dłonie i kontynuował pocałunki. Jezu, przemknęło jej przez myśl, jak takie duże i silne dłonie mogą być tak delikatne? Jak pocałunki mogły być tak czułe? Przyjmowała je z wdzięcznością i oddawała z wzajemnością, mając dziwne wrażenie, że dopiero przy nim nauczyła się, jak pocałunki powinny wyglądać.
    — Jak dasz mi spokój, to się obrażę — odpowiedziała i spojrzała w dół, dopiero teraz przy nogach Lee dostrzegając psinę. Cissy po prostu była towarzyska, a że prawie całymi dniami przesiadywała teraz sama, bo Betsy pracowała jeszcze więcej niż normalnie, więc szukała teraz bliskości człowieka. Padło na Lee, bo Murray była nieco poza zasięgiem suczki. Ale na pewno nie poza zasięgiem Lee.
    — Przy tobie mogę w ogóle nie schodzić na ziemię — i choć brzmiała tak, jakby znowu się przekomarzała, to taka była prawda. I znowu czując jego dłonie na swoich policzkach, i widząc jak się nachyla w jej stronę, odchyliła lekko głowę, niemal natychmiast odpowiadając na tego wcale nie niewinnego buziaka.
    Wsparła dłonie na jego klatce piersiowej, przysuwając się na samą krawędź blatu. Była jeszcze bliżej, nogami obejmując go tylko mocniej. I tak, jak palce jednej dłoni zacisnęła na materiale jego bluzki, tak drugą znowu wróciła na kark mężczyzny. Chciała o wiele więcej niż zwykłe pocałunki. Jej całe ciało rwało się do Lee. I tak długo wytrzymali z tymi pocałunkami, bo Lee zdążył wstawić drzwiczki, a Betsy się wyspać.
    Kiedy odsunęła się nieznacznie, łapiąc oddech, wsparła swoje czoło o jego brodę. Zadarła głowę, by móc na niego spojrzeć. Musiał widzieć, że go pożądała. Świadczyła o tym nie tylko mowa jej ciała, ale też wyraz oczu. Przygryzła delikatnie dolną wargę, a po chwili skradła krótkiego, delikatnego całusa.
    — Jutro pewnie nie będę miała czasu, żeby się z tobą zobaczyć — zauważyła cicho, chociaż na pytał. To ona po prostu śmiało założyła, że Lee powinien tego chcieć, bo ona chciała. Ale musiała spotkać się chociaż z jednym z braci i załatwić opiekę kotom i kurom. I spakować się na ich wycieczkę, żeby w piątek być gotową na na wspaniałą przygodę. — Także… — znowu go pocałowała. Krótko, ale zaczepnie, tym razem przygryzając delikatnie jego wargę. — Potrzebuję więcej buziaków. Na zapas.

    kissable bee

    OdpowiedzUsuń
  65. Jeżeli miało coś między nimi być, coś się udać, to musieli sobie ufać, więc Betsy chciałaby wiedzieć wszystko. Zaczynając od tego, co przynosiło mu szczęście przez to, co się wstydził, aż po to, co było dla niego bolesne. Bo mała Murray była kimś, kto był przy innych całą sobą. Dawała wszystko, co tylko mogła, wcale nie oczekując wiele w zamian. Ślepo podążała za obietnicami i trochę naiwnie wierzyła w dobre intencje innych ludzi. Miała jednak nadzieję, że nie sparzy się na intencjach Lee.
    I Betsy nie uważała, że jest zepsuta. Uważała, że jest niekompletna, że czegoś jej brakuje, że mogłaby być bardziej kobieca, nieco poważniejsza i subtelna. Miała kompleksy, bo też kto ich nie miał? Z tym że Betsy je w sobie wręcz pielęgnowała, codziennie patrząc w lustro i twierdząc, że faktycznie mogłaby mieć nieco większy biust, wyraźniejszą talię i krąglejsze biodra. Ale kiedy przyglądała się uważniej, widziała całkiem ładną buzię, której największą ozdobą były duże oczy. Tego już na głos nie potrafiła przyznać.
    Murray do tej pory nie miała problemu, żeby opierać wszystko na fizyczności. Tak też robiła, bo odkąd została zraniona i oszukana przez Gabriela, nie związała się z nikim innym, nie otworzyła się na większe uczucia, sprowadzając wszystko do pociągu i pożądania. Spotykała się, nawet niezbyt regularnie, z jednym z kolegów swoich braci, który podobnie jak i ona, nie szukał związku, chociaż kilkukrotnie próbował, najczęściej właśnie w The Rusty Nail, zrobić z niej swoją dziewczynę. Bezskutecznie. Teraz o Anthonym zapomniała kompletnie, bo przepadła w pocałunkach, które smakowały inaczej, które wprawiały ją w drżenie.
    I dlatego nie chciała tego wszystkiego sprowadzać do fizyczności. Zbyt dobrze się przy nim czuła, zbyt dobrze bawiła, aby uznać to za przypadek.
    — Mogę się nie odzywać tylko wtedy, kiedy mam zajęte usta — odparła, a potem, aby wyjaśnić mu o co chodzi, skupiła się na kolejnych pocałunkach. Nie, Betsy nie mogłaby obrazić się na Lee, tak samo jak on nie mógł dać jej spokoju. Mogli się nawzajem straszyć, droczyć i zaczepiać, choć doskonale wiedzieli, że prawda jest zgoła inna, że z trudem utrzymują się z dala od siebie, z wytęsknieniem spoglądają w swoją stronę.
    Ten cios poniżej pasa, który właśnie wystosował Lee, niechybnie zwaliłby ją z nóg, gdyby nie miała stabilnego wsparcia w postaci kuchennej wyspy, na której siedziała.
    Fuck — szepnęła, odchylając głowę tak, aby tylko ułatwić mu dostęp do swojej szyi. Jednocześnie z jej gardła wydobył się cichy jęk. Nie była w stanie nad tym zapanować. Tak samo, jak nie panowała już nad swoim przyspieszającym sercem i urywanym oddechem. Nie panowała też na dreszczami, który jeden po drugim przechodziły wzdłuż jej kręgosłupa, zasypując jej ciało gęsią skórką.
    — Do baru mogę wpaść. — Wymruczała. — Na chwilę. — Dodała cicho, dłonią, którą miała na jego karku, wplatając we włosy mężczyzny. — Na lunch. — Przesunęła palcami jego głowie, aprobując to, jak całował jej szyję.
    Głośno przełknęła ślinę, przymykając oczy. Musiała się wesprzeć jedną ręką, którą zabrała z jego torsu, o blat, bo mimo tego, że Lee ją przytrzymywał, to nie ufała teraz swojemu ciału. Ani trochę. Instynktownie wysunęła biodra w jego stronę, powstrzymując się przed tym, aby go prosić, żeby nie przestawał.
    — Kiedy masz urodziny? — spytała niespodziewanie, ledwo wydobywając z siebie głos. Z jednej strony - mieli się w końcu poznawać, a z drugiej wcale nie chciała, żeby Lee odrywał się od jej szyi, tak wrażliwej na jakikolwiek dotyk.

    OdpowiedzUsuń
  66. W jej głowie też pojawiła się myśl, że to może się nie udać. Że po ich weekendowym wyjeździe Lee uzna, że Betsy nie jest dla niego dobrą partią, bo nie była. Mógł też uznać, że nie spełnia jego oczekiwań, że nie jest tym, kim sobie wyobrażał, że może być. Może będzie chciał od niej więcej albo mniej. I wiedziała, że to z tym drugim mogłaby mieć problem. Bo Betsy, kiedy w coś się angażowała, to całkowicie. Nie uznawała półśrodków, dlatego - podobnie, jak on, chociaż o tym nie wiedziała - chciała w to wejść. Chciała spróbować przestać być nią i nim, a zacząć być nimi. Chciała odważnie próbować tego, co podsuwał jej kapryśny los. A podsunął jej smakowity kąsek, najsmakowitszy w całym Mariesville, i jeśli Lee, podobnie jak Murray, nie uważał się za dobrą partię, to ona zamierzała wybić mu to myślenie z głowy. W głowie i w sercu Betsy rodziło się poczucie, że dla niej, według niej Lee był po prostu idealny.
    — Lubisz mój głos? — spytała cicho, chociaż bez trudu Lee mógł wyczuć w tym pytaniu i wątpliwość, i zaskoczenie. Torturował ją niezwykle przyjemnie, kiedy ustami sunął po skórze jej szyi, kiedy muskał jej żuchwę, kiedy w każdym jego pocałunku i dotyku wyczuwała, że chce więcej.
    Znęcał się nad nią dodatkowo, kiedy chciał, aby mówiła. Z trudem zbierała myśli, miała problem z wyartykułowaniem prostego zdania, jej głos brzmiał chrypliwie i słabo. Ale chciała o tym pamiętać. Że Lee lubi jej głos i że lubi, kiedy do niego mówi, gdy on zajęty jest czymś innym, na przykład doprowadzaniem jej do wrzenia, na skraj wytrzymałości.
    A była na skraju, nie tylko wyspy kuchennej, kiedy Lee złapał pewniej jej nogę i przysunął ją jeszcze bliżej. Objęła go udami jeszcze mocniej i pewniej, cicho przy tym wzdychając. Wiedziała, że przed posunięciem się dalej, dzieli ich tylko parę warstw ubrań, resztki przyzwoitości i wyczerpujące się pokłady silnej woli. O tyle trudniej było się powstrzymać, o ile obydwoje tego chcieli. A chcieli, Betsy głupia nie była, doskonale wiedząc, jak na to wszystko reaguje ona sama i Lee.
    — Jesteśmy umówieni. — Powtórzyła po nim, znowu ledwo wydobywając z siebie głos. Ale po słowach Lee zobaczyła ich znowu w jego kuchni, kiedy wczoraj umawiali się na wieczór w jej domu. Odkąd tylko wpadła do The Rusty Nail ciągle się umawiali. A to na kolację i utarcie nosa sąsiadkom, a to na wmontowanie drzwiczek, a to na wycieczkę czy lunch. Betsy nie chciała niczego żałować, a miała świadomość tego, że po dwudziestu czterech godzinach od poznania go, najbardziej będzie żałować czasu, który mogli spędzić ze sobą, a tego nie zrobili.
    Przerwał, a ona jęknęła cicho, żałośnie.
    — Muszę zapamiętać. — Mruknęła w odpowiedzi. Naprawdę tak myślała. I był to pierwszy raz, kiedy nie zakładała, że coś może się nie udać. W końcu do dwudziestego czerwca zostało pół roku, a to sporo czasu i wiele mogło się wydarzyć. A ona chciała, żeby działo się dobrze, żeby działo się tak, żeby dwudziestego czerwca przeżyć razem z Lee kolejny wspaniały dzień. I oczywiście, że nie powiedziała tego na głos, ale wsparła dłonie na jego klatce piersiowej, palce jednej z nich kurczowo zaciskając na materiale koszulki mężczyzny. Drugą powędrowała wyżej, do jego twarzy, skąd odgarnęła do tyłu przydługie włosy Lee, które opadały na jego czoło.
    — Trzydziestego września — odpowiedziała, również wpatrując się w jego oczy. Mogłaby się w nich zatracać bez końca. Dłonią delikatnie gładziła teraz jego policzek. A więc to tak, pomyślała, kiedy dotykała go tak leciutko, ale czule zarazem, jakby bała się, że jego obecność to tylko nierealny sen, a gdy dotknie mocniej, Lee rozpłynie się w powietrzu. Okazywanie mu czułości przychodziło jej z niezwykłą, niespodziewaną łatwością.
    — Tacosy? — Nie rozumiała. Przez krótką chwilę myślami pozostawała gdzie indziej, więc nie rozumiała. — Przyniosłeś tacosy. — Dodała po sekundzie z uśmiechem. — No tak. Ale myślę, że Cissy będzie musiała obejść się ze smakiem.
    A Betsy wiedziała, że póki co, to musi się obejść ze smakiem, jeśli chodziło o samego Lee. Ale mimo to, sięgnęła do jego ust. Całując go krótko i delikatnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zjesz ze mną tacosy na kolację? — spytała cicho, teraz ucałowując jego policzek - ten, który ciągle gładziła dłonią. — Tak się składa, że mam takie. Całkiem dobre i całkiem świeże — dodała zaczepnie, składając pocałunek na drugim policzku Lee, aby zaraz potem pokusić się na dłuższy i głębszy pocałunek. Niepotrzebnie, bo teraz istniała spora szansa, że się od niego nie oderwie. Nie była głodna, kiedy Maitland był tak blisko, ale jednocześnie chciała zjeść to, co dla niej przygotował.

      Betsy ♥

      Usuń
  67. Betsy ani przez chwilę nie oceniała Lee w kategorii starych dziadów, chociaż kiedy weszła pierwszy raz do jego kuchni w The Rusty Nail, to nie traktowała go jako kogoś, kto może ją zainteresować. Może potrzebowała być bliżej niego, tak jak wtedy, kiedy złapał ją i podniósł do góry, by oplotła nogami jego biodra i mogła bez żadnych trudności patrzeć mu w oczy. Bo dopiero będąc tak blisko, jak tylko w tamtej chwili mogła, poczuła, że coś jest nie rzeczy. I wiedziała, że nie ma już odwrotu. Przepadła w tych niebieskich oczach, w tym szalenie ujmującym uśmiechu, głębokim głosie i czułym dotyku. Przepadła, a Lee nie był zwykłym starym dziadem. Był jej. Niezaprzeczalnie, chociaż nie przyznałaby jeszcze tego na głos. Nie mogła. Bo nie była wcale tak odważna, jak jej się wydawało. I też się nadto z tym wszystkim rozpędzała, a mimo to całkiem miło było słuchać tego, co miał jej do powiedzenia. Że lubi w niej wszystko.
    Ona też lubiła w nim wszystko to, co zdążyła już poznać. Jego troskę, choć przez chwilę wyglądało to tak, jakby miała mieć problem z tym, żeby się do tego przyzwyczaić. Jego poczucie humoru tak podobne do jej własnego.
    Lee mógł się stać kimś, dzięki komu Betsy odzyska swoją iskrę. Chciała, żeby stał się tym kimś. Też czuła przedziwne ciepło ciążące na jej sercu, schodzące na żołądek, dzięki czemu wcale nie musiała myśleć o jedzeniu.
    Dogadali się. Wiedzieli już kiedy mieli urodziny. A to przecież było ważne, prawda?
    — Całkiem dobre i całkiem świeże — powtórzyła raz jeszcze, kiedy rozbawiło ją urocze, udawane oburzenie Lee. Betsy nie jadła jeszcze tak dobrej lasagne jak ta, którą przyrządził Lee, więc nie wątpiła, że tacos, które przyniósł dzisiaj, będzie równie dobre. I będzie znacznie lepsze niż całkiem dobre i świeższe niż całkiem świeże, ale Betsy nie mogła sobie odmówić przyjemności, aby się z nim podroczyć.
    — Na lunch… — skierowała spojrzenie na sufit, na krótką chwilę uciekając spojrzeniem od oczu Maitlanda, bo gdy w nie patrzyła, to miała cholerną trudność, aby zebrać myśli. — Może jakaś kanapka? Wybitna kanapka, rzecz jasna — mruknęła, bo przecież kuchnia Lee była wybitna, a Betsy nie grymasiła. Po powrocie z uczelni długo walczyła o to, aby odzyskać zdrowy stosunek do jedzenia, a widziała, że dalej nie był taki, jaki powinien.
    Wróciła spojrzeniem do twarzy Lee. I kiedy tak patrzyła w te niebieskie oczy bliska była tego, aby przyznać, że może się w nich zakochać. Lee był od niej starszy, podobnie jak Gabriel. Ale w życiu nie wpadłaby na to, aby ich ze sobą porównać. Teraz, z perspektywy czasu widziała to, że Gabriel poza fizyczną atrakcyjnością nie miał w sobie nic więcej. Jego oczy nie patrzyły na nią tak ciepło, jak oczy Lee. Jego dłonie nie dotykały jej tak miękko i delikatnie, jak palce Lee, które w przyjemny sposób odkrywały jej skórę. Jego usta nie smakowały tak dobrze. Betsy dorosła, była dojrzalsza i wiedziała, że Lee mógł jej dać o wiele więcej, a wyglądem nie ustępował Gabrielowi. Był o wiele przystojniejszy i gdyby kiedykolwiek miał mieć co do tego wątpliwości, to Betsy była w stanie brutalnie wybić mu je z głowy.
    — A nad jeziorem przygotujemy coś razem, wybierz jakiś prosty przepis. Nie chcę się zbłaźnić — odparła rozbawiona.
    Mogła pójść spać głodna, nie miała nic przeciwko temu, kiedy podobnie jak Lee pogłębiła pocałunek, na tyle, że zaczynało brakować jej tchu. Gdy jej dłoń, zniecierpliwiona nieco, przesunęła się z jego policzka, na tors, a druga jeszcze mocniej wplotła w jego włosy, Betsy czuła, że coraz trudniej będzie zawrócić. Ale nie cofnęła się dopóki nie usłyszała cichego szczeku Cissy.
    Oderwała się od ust Lee, ale nie odsunęła się. Chłonęła jego zapach i ciepło, wspierając czoło o jego policzek.
    — Chyba musimy coś zjeść — mruknęła, ale ani drgnęła. Nadal obejmowała go nogami w biodrach, nadal drapała delikatnie skórę jego głowy. Tym razem to ona zaczęła ustami muskać jego szyję, przygryzając lekko płatek ucha mężczyzny.
    To było cholernie przyjemne. I jeszcze bardziej uzależniające, ale jeśli Betsy miała mieć w swoim życiu jakikolwiek nałóg, to mógł zostać nim Lee.

    OdpowiedzUsuń
  68. Lee był rozwodnikiem po trzydziestce z ładną buźką, ale pewnie nawet nie dostrzegał, bo i kiedy? Wyglądał na zmęczonego i przeoranego przez życie i temu Betsy nie zamierzała zaprzeczać, ale jego oczy, może nie od razu, ale rozjaśniały się przy niej, a usta układały w szerokim uśmiechu. Mógł nie wiedzieć, ale właśnie wtedy, kiedy zawiadiacko się uśmiechał, wyglądał najprzystojniej.
    Mimo różnicy wieku, a co za tym idzie, możliwej różnicy w światopoglądzie i zainteresowaniach, niemal natychmiastowo dogadali się w sprawie dobrego, drobnego żartu, równie szybko zauważyli, że obydwoje muszą powstrzymywać się przed tym, żeby nie zedrzeć z siebie nawzajem ubrań. Łączyło ich wiele, a jeszcze więcej mogło dzielić. Ale to wcale nie oznaczało, że różnice między nimi nie mogły się nawzajem uzupełniać.
    Betsy była optymistką, niepoprawną, a w dodatku mało rozważną marzycielką i chociaż potrafiła być stanowczym uparciuchem, to o wiele łatwiej przychodziło jej uciekanie myślami i przenoszenie swoich spostrzeżeń do dziennika. Jako niepoprawna optymistka, starała się więc nie zadręczać myślami o tym, jak bardzo mogłoby im nie wyjść, jak trudno może być im się porozumieć.
    Z tyłu głowy miała jednak myśl, że chciałaby. Chciałaby, aby im wyszło, aby się porozumieli, aby to nie była tylko krótka, nic nieznacząca znajomość, ale jednak - podobnie jak Lee - pełna była obaw. I co zaskakujące dla niej samej, w jej głowie pojawiały się nawet obawy dotyczące tego, jak na obecność Lee w życiu Betsy zareagują jej rodzice, jej bracia, Daphne, jak ciepło przyjmą go bliźniaczki, które w każdym, kto tylko na nie spojrzał, upatrywały kompana do wspólnej zabawy. Brnęła za daleko, ale kompletnie nie umiała tego zahamować, więc pozwalała swoim myślom płynąć, a dłoniom poznawać, ustom badać, oczom obserwować. I wiedziała, że jeżeli zacznie potrzeba, to skutecznie wybije mu wszystkie głupoty z głowy. Tego była pewna, jak niczego innego.
    — Lubię, jak mi pokazujesz — przyznała cicho, na krótką chwilę odrywając usta od jego szyi. Musiał używać niezwykle świeżych, niemal orzeźwiających w odbiorze perfum, bo idealnie komponowały się z jego skórą. Łatwo było o to, aby zawrócił jej w głowie samym zapachem.
    Pozostawiała mu pole do decyzyjności, jeśli chodziło o posiłki, bo nie chciała mu narzucać czegoś, co mogłoby okazać się problemem. Sam fakt, że tak chętnie dla niej gotował, mile łechtał jej ego.
    — Cios poniżej pasa — mruknęła niewyraźnie, ale przestała go całować. Pozostała jednak w jego objęciach, chowając buźkę w zagłębieniu jego szyi. Było w tym coś kojącego, uspokajającego. Przymknęła oczy napawając się tę przedziwnie spokojną chwilą. Nie byłaby jednak sobą, gdyby pozwoliła takiej chwili trwać zbyt długo.
    — Myślałam… — mówiąc to, odsunęła się nieco od niego, ale tylko po to, aby chłodne dłonie wsunąć zupełnie niespodziewanie pod jego koszulkę, gdzie opuszkami palców dotknęła płaskiego, umięśnionego brzuchu. Nie pozwoliła sobie jednak na zbyt wiele. Nie cofając dłoni, zmusiła go niejako do tego, aby odsunął się od wyspy, z której zgrabnie się zsunęła, dotykając w końcu podłogi swoimi stopami. — Że to jest chwyt poniżej pasa. — Dokończyła, palce wsuwając poza linię spodni Lee, gdzie boleśnie powoli i delikatnie sunęła opuszkami po delikatnej skórze jego podbrzusza, nie odrywając przy tym spojrzenia od jego oczu. Jawnie prowokowała, odwdzięczając mu się tym samym za pocałunki, które składał na jej szyi, a które obezwładniały ją totalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabrała ręce z jego ciała tak samo nagle, jak wsunęła je pod koszulkę mężczyzny. Uśmiechnęła się, zupełnie niewinnie, jak przed chwilą wcale nie próbowała doprowadzić go do tej granicy, przy której we dwójkę niebezpiecznie balansowali. Jej oczy niemal skrzyły, policzki pozostawały zdrowo zaróżowione.
      — No już, marudo — mruknęła Betsy, kucając przy niecierpliwie drepczącej Cissy. Psina nie posiadała się ze szczęścia, że w końcu ktoś poświęcił jej uwagę. Betsy obiema dłońmi pogładziła lśniące futerko zwierzaka, czochrając ją na czubku łba. Cissy szczeknęła, podbiegając do swoich misek. WIęc Murray podeszła do zlewu, umyła ręce, wyciągnęła dwa talerzyki i jakby nigdy nic, odwróciła się w stronę Lee.
      — Rozpakujesz tacos? Ja zajmę się bestią — powiedziała to z szerokim uśmiechem. I jak powiedziała, tak zrobiła, po chwili zapełniając psią miskę odpowiednim dla psa jedzeniem.

      ♥♥

      Usuń
  69. — W takim razie, lubię cię też perfidnie obmacywać — przyznała tak samo uprzejmie, jak i on. Posłała mu tylko krótkie spojrzenie, zanim kucnęła przy miskach Cissy. I choć na jej ustach majaczył się w tym momencie cień uśmiechu, to nie żartowała. I nie było jej do śmiechu. Nawet nie było jej łatwo się od niego oderwać, bo faktycznie lubiła go perfidnie obmacywać i lubiła być tak samo perfidnie całowana i obmacywana przez niego. Dlatego musiała ochłonąć, bo odsunięcie się od niego naprawdę wiele ją kosztowało.
    — Hej, Cissy — szepnęła tylko, kiedy psina podeszła bliżej, niemal rzucając się na miskę, a do Betsy dotarło, że jeszcze dzisiaj jej w ogóle nie nakarmiła. Gdzie ona miała głowę? Odwróciła się, nadal tkwiąc w kuckach i dostrzegła jego nogi. Nadal stał przy kuchennej wyspie, rozpakowując tacos.
    Murray czuła, że nie może go tak dłużej prowokować, bo w końcu sama nie wytrzyma. Testowanie jego granic nie miało sensu, kiedy sama miała problem z pilnowaniem tych swoich. Wytrąciła z równowagi i siebie, i jego.
    Wyprostowała się, ale unikała jeszcze przez chwilę patrzenia w jego stronę. Po raz kolejny umyła dłonie, pod zimną wodą, aby przyłożyć je do rozgrzanych policzków. Wyciągnęła dwie szklanki i nalała do nich soku z lodówki. Tak samo, jak wczoraj. I kiedy stawiała je na wyspie, stała po przeciwnej stronie, mając Lee naprzeciwko siebie.
    Uśmiechnęła się. Łagodnie, ciepło i czule.
    Oczywiście, że myślała o tym, aby przedstawić go rodzinie. Bo do tej pory rodzina była najbliższymi jej ludźmi. Nie wyobrażała sobie tego, kim mogłaby być bez nich. Ukształtowali ją i zadbali o to, żeby była dobrym człowiekiem, mimo wielu potknięć, a nawet i upadków. I skoro chciała, nawet jeśli tylko podświadomie, przynajmniej póki co, żeby Lee był obecny w jej życiu, to musiał poznać tych, których swoją osobą odsunąłby na nieco dalszy plan.
    — Pachnie świetnie — przyznała, bo po rozpakowaniu tacosów, kuchnia wypełniła się zapachem jedzenia. Oparła dłonie na kuchennej wyspie, stukając paznokciami o blat. Ciężko jej było walczyć z tym, że calusieńka rwała się do niego. I była wdzięczna kuchennemu meblowi, że tworzył między nimi dystans. Gdyby nie wyspa, to pewnie znowu byłaby w jego objęciach.
    — Pomyślałam, że może na wycieczkę pojedziemy autem moich rodziców? — zagaiła, obeszła część wyspy i usiadła na jednym z krzeseł, na tym samym, co wczoraj. Założyła nogę na nogę, przysuwając w swoją stronę talerzyk, na którą nałożyła sobie jedno tacos. — Stoi już ponad tydzień, a skoro jest okazja… — mruknęła. — Nie jestem dobrym kierowcą, więc jeśli tylko byś chciał… — wzruszyła lekko ramionami i zrobiła pierwszy kęs. Wybałuszyła oczy, będąc zaskoczoną tym, jak tacos eksplodowało feerią smaków w jej buzi. Przełknęła. — Przepyszne. — Uśmiechnęła się, ale zanim kontynuowała jedzenie, postanowiła dalej mówić: — Wiesz, wtedy możemy zabrać Cissy bez obawy, że zniszczy ci samochód.
    I tak znowu Betsy zrobiła gryza, podtrzymując tacos porządnie, aby nic z niego nie wypadło. Musiała albo mówić, albo jeść. Inaczej nie była w stanie odwrócić swoich myśli od Lee. Od jego szyi, ust, ramion, oczu i brzucha. I spodni. I wszystkiego.
    — Masz jakiś ulubiony kolor? — spytała, jakby teraz postanowiła, że musi go zagadać. Choćby na śmierć, bo w innym przypadku na tę śmierć by go zacałowała.

    Bets

    OdpowiedzUsuń
  70. — Bernard Murray nie musi o tym wiedzieć. — Zauważyła, przechylając lekko głowę w bok. — Zresztą — zaczęła, po przełknięciu kolejnego kęsa. — Bernie to sympatyczny gość. — Zareklamowała swojego ojca, wieńcząc to szerokim uśmiechem. — Bardziej obawiam się tego, że jak auto nie będzie odpalane przez dwa miesiące, jak nie więcej, to się zepsuje. Nie wiem. Nie znam się. — Odpowiedziała, zanim Lee, jako facet, który o samochodach pewnie wie więcej niż ona, cokolwiek powiedział. — Moi rodzice pewnie wrócą pod koniec stycznia. Może później — wyjaśniła, chociaż nikt o to nie pytał. Ale Lee mógł czuć się bezpieczniej, przynajmniej pod tym względem, bo w najbliższym czasie ani Bernard, ani Bethany nie mieli szans wpaść do jego kuchni czy gdziekolwiek indziej, gdzie przebywałby Maitland.
    Ale nie zamierzała się z nim sprzeczać, a kwestię rozliczenia wyjazdu wolała zostawić na później, bo miała świadomość tego, że temat pieniędzy bywa drażliwy, a ona chciała i dołożyć się do domku, do ewentualnych zakupów i paliwa. W końcu Lee od dwóch dni ją dokarmiał, w dodatku zamontował drzwiczki dla Cissy. Chyba bardzo chciał zrobić z Betsy swoją dłużniczkę.
    — Widzę co robisz, Lee… — powiedziała cicho, spoglądając na suczkę, która zajadała się tortillą. Niby chciała zabrzmieć groźnie, ale na pewno jej to nie wyszło, bo uśmiechaa się szeroko. Nie protestowała jednak, bo wiedziała, że kawałek placka nie zrobi krzywdy psu, a skoro Maitland tak bardzo chciał się przypodobać każdej kobiecie obecnej w tym pomieszczeniu, to nie chciała mu w tym przeszkadzać.
    Niemal zakrztusiła się kęsem tacos, kiedy przyznał, jaki był jego ulubiony kolor. Odłożyła to, co z tortilli pozostało, na talerzyk i chrząknęła. Praktycznie natychmiast się zarumieniła, bo… jeszcze nigdy czegoś takiego nie usłyszała. I wpatrywała się teraz w niego tymi dużymi, zielonymi oczami, zapominając na moment jak się oddycha.
    — Niebieski — odpowiedziała cicho, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaki kolor oczu ma Lee. Zdołała się już w nie dokładnie, z bardzo bliska wpatrywać. I bardzo jej się podobały. — To zawsze był niebieski. — Dodała, sięgając po szklankę z sokiem. Ale teraz ten niebieski miał jej kojarzyć się z jego oczami i zyskać dodatkowego znaczenia. Teraz po prostu nie mogła mieć innego ulubionego koloru.
    — Lubię malować… — urwała, robiąc łyk. — Lubiłam malować wodę. Jeziora, rzeki, morza. Samo obserwowanie fal ma w sobie coś… kojącego. Przenoszenie tego na płótno pomagało mi się wyciszyć.
    Celowo mówiła w czasie przeszłym. Bo już nie malowała. Nie poza kursami, w których uczestniczyła trochę z przymusu, bo jej matka po prostu na to nalegała.
    — Niebieski ma tak wiele odcieni… Żeby oddać głębię wody, każdy cień, załamanie światła na powierzchni… — mówiła nadal, nieco bardziej ożywiona niż wtedy, kiedy zaczynała mówić o ulubionym kolorze. — Można się przy tym nieźle namęczyć. — Skończyła, kiedy zdała sobie sprawę, że chętnie by coś namalowała. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów za ucho. Odwróciła wzrok, wpatrując się teraz w Cissy, która grzecznie siedziała wpatrzona w Lee, pewnie licząc na kolejny kąsek. — Ale nie jestem artystką, Lee. Jestem listonoszką. — Dodała tylko jeszcze ciszej.
    — Pracowałeś na morzu — zauważyła po chwili, jakby dopiero teraz to do niej dotarło. Odważyła się znowu na niego spojrzeć, ale… te przeklęte niebieskie oczy. Nie dość, że miała ochotę pozbyć się jego ubrań, to jeszcze sprawiał, że znowu chciała malować. — A teraz pracujesz w The Rusty Nail. Dlaczego Rusty? — spytała, bo była ciekawa, ale chciała też zmienić temat. Uśmiechnęła się delikatnie, sięgając po ten pozostały wcześniej kęs tacosa. I skoro już miała nie mówić, to zajęła usta jedzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  71. Nancy też potrafiła się wściekać, ale ani nie przyszła tutaj, żeby sprawdzać umiejętności Lee, ani nie po to, żeby chwalić się swoimi. Jeśli wydawało się mu, że ona nie ma nic lepszego do roboty, to był w błędzie, bo jej tak samo jak jemu nie marzył się taki wieczór. Nie fantazjowała o lądowaniu tyłkiem w błocie i kąpielach błotnych, to był żart, który miał za zadanie rozluźnić atmosferę, ponieważ ze wszystkich rzeczy, z powodu których Lee mógł zachowywać się wobec niej niemiło i oschle, błoto było najmniejszym problemem.
    Nic z jego strony nie było złośliwe, a jednak zrobiło się tak jakoś nieprzyjemnie. Wpatrywała się w niego zaskoczona, z nietęgą miną i zmarszczonymi brwiami. Wiedziała, że nie nadaje się do opieki nad małym kotem, ale co miała zrobić? To była sierota, która sama do niej przyszła i którą zachwycał się każdy, kto ją widział, ale nikt nie dał sobie wcisnąć, a przecież próbowała, ponieważ potrafiła myśleć i wiedziała, że nie powinna decydować się na zwierzaka. Zostawiła go, ponieważ nie miała i nie chciała mieć pomysłu, co innego z nim zrobić, a babci przydało się takie towarzystwo i tylko wtedy, gdy Nancy przeciągała się robota, Cecily zapominała, że Gatsby nie może wychodzić z domu. Rady Lee byłyby więc cenne, ale nie odkryłby nimi Ameryki. Cokolwiek sobie o niej myślał, nie była ani głupia, ani skrajnie nieodpowiedzialna, niestety, bo może wtedy wszyscy przestaliby czegoś ciągle od niej chcieć.
    Miał prawo się wkurwiać, mógł się nawet wydzierać i kazać jej spierdalać, jej takie rzeczy naprawdę nie ruszały, ponieważ zbyt wiele razy słyszała coś podobnego, choć może w jego wykonaniu by ruszyły, bo miała o nim całkiem dobre zdanie. Sęk w tym, że ona też miała prawo nie zwrócić uwagi na buty, które w pośpiechu zakłada i wybrać takie, przez które wylądowali w błocie. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie popełniał błędów, czy coś w tym stylu.
    — Dobra, już sobie idę — westchnęła teatralnie, doskonale rozumiejąc, co próbował dać jej do zrozumienia, czym była niepocieszona.
    — Tylko najpierw powiedz mi jedną rzecz… — zawołała nagle, gdy Lee postanowił zgrywać, że nie boli i uparcie ruszył w stronę domu, czym ją zdziwił, ponieważ do tej pory wydawało się jej, że po tym wypadku, który go przeorał, nie miał w dupie swojego zdrowia. — Czy od razu mam dzwonić po karetkę? — zagadnęła, nerwowo ruszając się z miejsca, gdy do tego wszystkiego potknął się o tę pierdoloną deskę. Trochę musiała jeszcze powalczyć z błotem, by wyrwać się z niego na dobre, ale jej nic nie bolało, dlatego go dogoniła. — Czy dopiero wtedy, gdy żebro przebije płuco albo coś innego? — dopytała się, jakby naprawdę oczekiwała odpowiedzi, uważnie na niego patrząc. Paskudnie go szantażowała, ale czuła, że nie ma innego wyjścia, skoro Lee jak obrażone dziecko odrzucił jej pomoc. Szczerą, bo przecież nie robiła mu łaski tym, że interesowała się jego żebrami, tak samo jak on nie zrobił jej łaski tym, że najpierw pomógł w poszukiwaniach kota, a potem wygrzebać się z błota.
    Nancy postanowiła się nie narzucać, dlatego drugi raz nie zaoferowała swojego ramienia i wsparcia, pozwalając Lee radzić sobie samemu, skoro tego chciał, jednak musiała się upewnić, że bezpiecznie dotrze do tej kuchni. Była wyrozumiała, dlatego potrafiła zrozumieć to, że nie chciał do szpitala, że nie chciał być dotykany i oglądany, że nie chciał znowu utknąć w miejscu ze złamanymi żebrami, jednak nie rozumiała, dlaczego nie da sobie pomóc, tak dla własnego dobra i właśnie po to, żeby tego wszystkiego uniknąć. Tak się składa, że Nancy nie bawiła się w pielęgniarkę, tylko naprawdę nią była. Taki zabawny fakt o niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam porządne leki przeciwbólowe, okłady, opaskę uciskową — wymieniła, wyprzedzając go. Odwróciła się do niego przodem i zrobiła kilka kroków w tył, wreszcie się zatrzymując przed tym stopniem, który Lee musiał pokonać, żeby wejść do domu. Nie miała pojęcia, w co była wyposażona jego domowa apteczka, czy w ogóle taką miał, ale jej była na wypasie i jeśli w aptece czegoś brakowało, to istniało wielkie prawdopodobieństwo, że ona miała. Mogli więc pójść na układ, a jeśli ból nie ustąpi, to wierzyła, że on sam poszuka profesjonalnej pomocy, zamiast głupio się męczyć.
      — To jak, Lee? Niechciana wycieczka karetką do szpitala, czy pozwolisz mi się tym zająć?

      Nancy

      Usuń
  72. — Boisz się mojego taty? — spytała, nie próbując nawet ukryć rozbawienia. Zaśmiała się, ale nie szydziła z Lee. To było po prostu całkiem urocze, kiedy facet, który spokojnie górował nad starszym panem, obawiał się jego reakcji. Jej usta nadal drżały od powstrzymywania śmiechu, kiedy ta patrzyła na Lee, gdy mówił o tym, jak zabiera się za córkę Bernarda Murraya. Jedyną w dodatku, ale o tym już nie musiała mu przypominać.
    — Ale wiesz, że jestem dorosła? — dodała przekornie, gdyby ten jednak o tym zapomniał. — I tak wiesz… Mogę decydować o wszystkim samodzielnie? Nawet o tym, kto się za mnie zabiera? — przechyliła lekko głowę w bok, dokończyła tacosa i w symbolicznym geście otrzepała dłonie. Pojadła.
    Ona mogła jeździć autem rodziców i nawet czasami to robiła, kiedy bardzo musiała, a kiedy nikt inny nie chciał zostać jej kierowcą, więc pewnie ani Bernard, ani Bethany nie mieliby nic przeciwko temu, żeby pojechała ich suvem na wycieczkę, nawet i pięć godzin za miasto, ale nie chciała przekonywać Lee, jeśli już coś postanowił. Zupełnie jej nie przeszkadzało, że mieli jechać jego samochodem, w końcu to nie ona była kierowcą i nawet nie chciała nim być.
    Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego sugestię dotyczącą zabrania farb nad jezioro. Z jednej strony nie był to głupi pomysł, z drugiej zaś samo rozstawianie stanowiska pracy mogłoby być kłopotliwe. Mieli tam być nieco ponad jeden dzień, więc trochę szkoda jej było robić z ich wspólnego czasu warsztaty artystyczne, zwłaszcza, że zaraz potem miał wyjeżdżać do Oklahomy oddalonej o ponad tysiąc mil. To daleko. I jakoś trudno przychodziło jej wyobrażenie sobie, że będzie tak daleko.
    — Czyli muszę zabrać wygodne buty i super seksowny sweter — odparła w odpowiedzi na jego plany co do spacerowania nad jeziorem. Nie miała nic przeciwko temu. Cieszyła się, że na krótką chwilę opuści Mariesville i będzie mogła odetchnąć innym powietrzem. Odkąd wróciła tu ze studiów, nie wyjeżdżała dalej niż do Camden. Czuła się zamknięta, jakby Jabłkowo nie chciało jej już więcej wypuszczać, a to może i lepiej - miała mniej możliwości, aby robić głupoty.
    Nie była ślepa, więc dostrzegła zmiany, w jakie nim zaszły, kiedy odpowiadał na jej pytanie. Uśmiech zamarł jej na ustach, a zaraz potem ustąpił miejsca zaskoczeniu. Nie spodziewała się usłyszeć takiej historii, bo kiedy od dwóch dni wpatrywała się w jego oczy, kiedy wywoływała uśmiech na jego twarzy, to nie sądziła, że za tym zabawnym, ciepłym facetem mogło stać coś tak potwornego.
    Wypadek był bardzo ogólnym określeniem tego, co mogło go spotkać, ale czuła i widziała, że Lee nie chce drążyć tego tematu. A ona zamierzała ustąpić, przynajmniej teraz, kiedy ich relacja była stosunkowo krucha i dopiero się poznawali. Ale była mu wdzięczna za to, że się przed nią otworzył.
    — Och, Lee… — wyrwało jej się, w całkiem niezamierzony sposób, kiedy skończył mówić. Bez problemu odszukała dłonią jego ręki, opartej o blat kuchennej wyspy i zacisnęła na niej chłodne palce. Jakoś tak podświadomie chciała, żeby wiedział, że jest obok niego, z nim. Wiedziała przecież, że był tutaj kompletnie sam. Mieszkał sam w domu, który remontował. Pracował w The Rusty Nail, więc siłą rzeczy musiał stykać się z ludźmi, ale przyjechał tutaj sam. Po wypadku. Po rozwodzie.
    — Wygrzebiemy się z tego. — Powiedziała, a potem umilkła, jakby zaskoczona tym, co wyrwało się z jej ust. Ale czy było w tym coś dziwnego? Nawet jeżeli ich relacja miałaby nie być relacją, jaką chcieliby mieć, w której widzieli się teraz, to Murray wiedziała, że i tak będzie przy nim. Nawet jeśli tylko jako przyjaciółka, choć teraz wydawało jej się to co najmniej nierealne. Nie chciała jednak też, aby Lee czuł się przytłoczony jej słowami czy jej osobą. Dlatego nie mówiła nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstała i paroma krokami obeszła róg wyspy, który ich dzielił. Cały czas trzymała palce na jego dłoni, decydując się ostatecznie, aby z każdym krokiem jej ręka podążała wyżej, ku jego ramieniu. Zatrzymała się tuż przy nim, dłoń, przenosząc na policzek mężczyzny, który był dalej niej, a na tym bliższym złożyła delikatny, czuły pocałunek.
      — Przepyszne to taco — mruknęła, chcąc odwrócić i swoją, i jego uwagę od tematu wypadku, chociaż wcale nie uważała go za nieistotny i oboje wiedzieli, że jeszcze pewnie do niego wrócą.

      bee ♥

      Usuń
  73. Betsy pokładała w sobie trochę więcej wiary w samą siebie niż Lee, ale o tym przecież nie mogła wiedzieć. I równie dobrze, jak on, mogła przyczynić się do tego, że im nie wyjdzie. Albo wyjdzie. Starała się o tym nie myśleć, choć takie myśli dolatywały do niej nieustannie i atakowały znienacka. Bo Betsy po tym, jak sparzyła się na Gabrielu, nie wierzyła już w miłość od pierwszego wejrzenia, ale jak inaczej mieli nazwać to, co od wczoraj działo się między nią i Lee? I choć miłość było zdecydowanie zbyt dużym słowem, to czuła się nim zauroczona i nie chciała wierzyć w to, że to dzieło kompletnego przypadku. Takie przypadki się nie zdarzały. Nie w życiu Betsy, która to co dobre, to wręcz musiała dla siebie wydzierać, częściej obserwując szczęście innych niż po prostu go doświadczając.
    — Wygrzebiesz się — powtórzyła po nim, wcale się nie spierając, nie protestując. Ja już o to zadbam, dopowiedziała w głowie i posłała mu w tym momencie uśmiech. Nie wątpiła w to, że Lee wygrzebie się z bagna, w którym teraz tkwił, bo wiedziała, że będzie przy nim. W sposób, w jaki będzie tego potrzebował. Czasami może nawet będzie bardziej, bo chciała móc się o niego troszczyć i martwić, i chciała, żeby jej na to pozwalał.
    — Ale to nie są głupoty — dodała tylko, próbując go skarcić groźnym spojrzeniem, bo nie wyobrażała sobie, aby kwestie wypadku, śmierci, życia i zdrowia miał traktować jako głupoty. Uśmiechnęła się z niesamowitą czułością, niemalże od razu nabierając rumieńców, kiedy znowu nazwał ją słońcem. Podobało jej się to i miała nieodparte wrażenie, że bardzo szybko byłaby się w stanie przyzwyczaić do bycia jego słońcem.
    — Chyba powinieneś — odparła cicho, robiąc krok w tył, kiedy podniósł się z miejsca. Straciła teraz nikłą przewagą, jaką miała, gdy siedział na jednym z kuchennych krzeseł. Trudno jej było pogodzić się z myślą, że Lee musiał już wyjść, ale kiedy kątem oka zerknęła na zegar, wiedziała, że jest późno. Najchętniej nie wypuszczałaby go wcale, ale musiała. Bo pewnie był zmęczony po całym dniu, gdyż w przeciwieństwie do niej nie uciął sobie drzemki na kanapie.
    — Ale nie chcę, żebyś szedł. Jasne? — spytała, by mieli jasność. Musiała i nie chciała. Zaproponowała więc z cichym westchnieniem, że go odprowadzi. A kiedy już wyszli na podjazd i stanęli w tym samym miejscu, co wczoraj, Betsy rozejrzała się dookoła. U Porter drgnęły firanki, ale dzisiaj nikt jawnie ich nie podglądał. Murray podeszła do mężczyzny, wspięła się na palce, jedną dłoń wspierając na jego torsie, drugą układając na policzku i gdy udało jej się zmusić go do nieznacznego nachylenia, pocałowała go. Czule, ale krótko, nie pozwalając żadnemu z nich pogłębić pocałunku, bo obydwoje wiedzieli, jak mogłoby się to skończyć, a ona szanowała fakt, że Lee nie miał już siły się od niej odsuwać. Ona też nie miała, ale przylgnęła do niego całym ciałem zaledwie na parę sekund, aby potem się odsunąć i opaść na pełne stopy. Odsunęła się na długość swoich rąk, tworząc bezpieczną przestrzeń dla nich obojga.
    — Uważaj na siebie.
    Odczekała, aż Lee odjedzie, zamknęła się w domu, opierając z westchnieniem o drzwi. Było jej tak cholernie niewygodnie z tym, że musiała go pożegnać. Wiedziała, że na pewno odwiedzi go jutro, choćby miała potem rozwozić te przeklęte przesyłki po nocy.

    Nie minęło nawet piętnaście minut, kiedy Lee mógł dostrzec na ekranie telefonu powiadomienie. Dostał wiadomość od słoneczka, które wysłało mu krótki filmik, jak ucieszona Cissy korzysta z nowych drzwiczek, a razem z nią dwa z trzech kotów, gdyż jeden siedział na komodzie i wyniośle spoglądał na całą resztę. Jeśli Lee oglądał filmik z dźwiękiem mógł usłyszeć perlisty śmiech Betsy. Pod filmikiem pojawiła się kolejna wiadomość. Dziękuję, kochanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Betsy nie chciała prowokować i pozwalać sobie na zbyt wiele, ale rano obudziła się z przeczuciem, że wszystko, co robiła z Lee było co najmniej naturalne. I stwierdzenie, że się do tego urodzili, było adekwatne. Ona chciała jego, a on jej. Pozostawało im tego nie spierdolić.
      Tego dnia padało, więc Betsy miała ubrany przeciwdeszczowy płaszcz z ogromnym napisem na plecach: Mariesville Post. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie, a ona miała nadzieję, że przynajmniej sobota nad jeziorem będzie na tyle łagodna, że faktycznie będą mogli zrealizować plan z wycieczką wzdłuż jego linii brzegowej.
      Nienawidziła pracować w deszczu, ale nie miała wyjścia i pewnie gdyby miała mały samochodzik i lepsze umiejętności jako kierowca, to miałaby lepiej, a tak musiała męczyć się z rowerem. Nie narzekała jednak, odliczając godziny do zbliżającego się weekendu. Na dzisiejszy wieczór umówiła się z Charliem i z Daphne, aby dogadać ich obowiązki przy zwierzyńcu przez te półtora dnia, kiedy będzie poza zasięgiem. Wiedziała, że zostanie zalana wtedy gradem pytań, ale nie zamierzała zbyt łatwo dawać za wygraną.
      Zbliżała się czternasta, kiedy deszcz przestał padać, a Betsy zerknęła na telefon i zdała sobie sprawę z upływu czasu. Los chciał (tak, to na pewno był los), że przejeżdżała obok The Rusty Nail. Zaparkowała rower przy tylnych drzwiach i zostawiając mokry płaszcz na rowerze, aby trochę przeschnął, weszła do środka, pocierając zmarznięte dłonie o siebie.
      — Dzień dobry? — zawołała niepewnie, nikogo na zapleczu i w kuchni nie dostrzegając.

      B. ♥

      Usuń
  74. Za to Lee pokładał niewiele wiary w wiarę Betsy, a Betsy nie poddawała się łatwo. To była ta cecha, z której mogła być dumna, a która zawiodła w momencie, kiedy wywalali ją ze studiów. Wtedy poddała się bez walki i konsekwencje tamtej decyzji ciągnęły się za nią po dziś dzień. Czego oczywiście żałowała, tak jak ponad dwuletniego związku z Gabrielem. Ale na żalu nie byłaby w stanie zbudować czegokolwiek nowego, więc próbowała wszystko to, co zwiazane z Northwestern puścić w niepamięć. Dlatego nie malowała. Dlatego nie tworzyła, bo po prostu bała się, że chwytając za pędzel otworzy z powrotem pewien etap w swoim życiu, którego zamknięcie kosztowało ją po prostu zbyt dużo. Możliwe, że potrzebowała jedynie zapewnienia, że wszystko będzie w porządku, ale wiedziała też, że same słowa nie wystarczą.
    Nie mogła jednak nic poradzić, że na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy tylko Lee wszedł do kuchni. Cieszyła się jak głupia, że go widzi i wcale tego nie ukrywała. Zaśmiała się, słysząc jego słowa i cieszyła dalej, aż zaczęły boleć ją od tego uśmiechu policzki. Całą siłą, którą w sobie miała, powstrzymywała się przed tym, aby do niego nie podbiec i nie wpaść w jego objęcia, ale wiedziała, że jako listonoszka musi zachowywać się profesjonalnie. Prawda?
    A przynajmniej takie pozory próbowała stwarzać. Cholera, jaki on przystojny, przemknęło jej przez myśl, kiedy się uśmiechnął. Jak widać, Betsy wiele do szczęście nie potrzebowała. Nabrała powietrza w płuca, robiąc jeden krok w jego stronę, ale nadal zachowując dystans.
    — A owszem, tak się składa, że mam dla pana, panie Maitland, przesyłkę — odpowiedziała, nadal pozwalając sobie na szeroki, ale jednocześnie czuły uśmiech. Schowała ręce za plecami, gdzie splotła swoje palce. Nie miala nic. Bo dzisiaj w sortowni nie wręczyli jej żadnej przesyłki na jego nazwisko ani tej adresowanej do właściciela baru. — Ale żebym mogła ją doręczyć, musi podejść pan bliżej. — Zasugerowała, robiąc kolejny krok w jego stronę. Nie spuszczała z niego wzroku. Łapała spojrzenie jego niebieskich oczu i miała wrażenie, że widzi w nich to samo, co ona czuła na jego widok.
    Widzieli się dopiero co, a Murray zdążyła się za nim stęsknić. Może nie jakoś wybitnie i nie turbo mocno, ale jednak coś jej podpowiadało, że za nim tęskni i że o wiele lepiej spędza jej się czas w jego towarzystwie niż w towarzystwie telewizora. Ba, przy Lee czas stawał się zupełnie nieistotny.
    — To taka przesyłka… — urwała, udając, że się zastanawia. — Do ust własnych. — Dodała, ale nie zrobiła już ani jednego kroku w jego stronę, właśnie jemu pozostawiając decyzję, czy po przesyłkę podejdzie, czy rezygnuje z jej dostarczenia. — Nie przewiduję awizo. — Mruknęła tylko jeszcze ciszej. I tak stała. Kilka kroków przed nim, z rękami założonymi za plecy, co miało jej pomóc w powstrzymaniu się przed tym, aby do niego nie podejść. Musiała się utrzymać w miejscu.


    the deliverer of happiness

    OdpowiedzUsuń
  75. — Bliżej — powtórzyła, kiedy Lee dopytał. Wiedziała, że celowo się z nią droczył, przybierając tę cholernie nonszalancką pozę, jakby to wcale nie chciał do niej podejść, a obydwoje wiedzieli, że jest inaczej. Trzeba było jednak im przyznać, że w odgrywaniu scenek są wyborni, utalentowani i zawzięci. W ten sposób zaczęli swoją znajomość i wydawało się, a przynajmniej Betsy odnosiła takie wrażenie, że szybko się tym nie znudzą, nawet jeśli już dawno (chociaż, czy dwa dni temu to dawno?) przestało to być żartem. A może po prostu nigdy nie zaczęło nim być?
    Betsy też się zaangażowała. Nie wiedziała kiedy i dlaczego, ale zaangażowała się. Było to do niej niepodobne o tyle, że od powrotu z Evanston w związki wchodziła niechętnie, ba, nawet ich nie szukała. Nie chciała trwać w jakiejkolwiek relacji, ale odkąd popatrzyła w oczy Lee pierwszy raz, coś się zmieniło. Narobiła sobie też nadziei i nie dopuszczała do siebie myśli, że Maitland może chcieć czegoś innego niż ona.
    I chociaż wczorajszy dzień zakończyli niedopowiedzeniami, zarówno w kwestii jej malowania, jak i wypadku Lee, to postanowiła nadal skutecznie odsuwać te tematy na drugi plan. Mieli teraz dla siebie dwadzieścia minut, może pół godziny, więc szkoda byłoby nie móc w tym czasie cieszyć się swoją obecnością. Skłamałaby jednak, gdyby przyznała, że jego wczorajsza propozycja dotycząca zabrania farb, nie dała jej do myślenia. Korciło ją nawet, żeby coś namalować, ale zamiast tego, zaraz po tym, jak Lee wyszedł, a ona oporządziła zwierzęta, sięgnęła po swój pamiętnik i zaczęła szkicować. I tak długo rysowała podobiznę Lee, aż zasnęła.
    — To nie jest strasznie dziwna przesyłka — zaprotestowała cicho, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo bardzo szybko i sprawnie znalazła się w górze, więc oplotła go nogami w biodrach, ręce wsparła na jego barkach i uśmiechnęła się. — To jest bardzo specjalna przesyłka, dlatego muszę sprawdzić, czy to na pewno pan jest adresatem. — Zauważyła przebiegle. Pochyliła się nieco nad nim, ale nie pocałowała go. Zamiast tego przesunęła nosem po jego policzku, w stronę ucha, gdzie ustami ledwie musnęła jego płatek i powędrowała niżej, składając już nieco dłuższy pocałunek na jego szyi. I niewiele brakowało, a zostawiłaby mu na skórze ślad. Wyprostowała się, oblizała usta i udawała, że się namyśla.
    — Tak, to zdecydowanie pan Lee Maitland. — Powiedziała niby sama do siebie, odszukując jednak jego spojrzenie. Nie było to trudne, bo podobnie jak i rąk od siebie nie mogli oderwać, tak samo oczu. — Smaczniutki. — Dodała przekornie.
    Ułożyła drobną, chłodną dłoń na jego policzku, kciukiem delikatnie gładząc skrawek skóry. Na jej buźce cały czas majaczył się uśmiech, a ona trochę specjalnie przeciągała moment doręczenia przesyłki. Daleko jej jednak było do nonszalancji, którą jeszcze przed chwilą zaprezentował Lee, ale robiła wszystko, żeby mu dorównać. Tylko kogo ona próbowała oszukać? Każdą cząsteczką ciała rwała się do niego, więc aby dłużej nie zwlekać z dostarczeniem tego, co miała mu do przekazania, pochyliła się i pocałowała go. Czule, długo, z czasem pogłębiając jeszcze ten pocałunek, aby faktycznie był porządny.
    — Cześć, Lee — szepnęła, kiedy udało jej się na krótką chwilę od niego oderwać. Wsparła swoje czoło jego i odetchnęła. To nie było normalne, aby przy zwykłym buziaku na powitanie rosło jej tętno i przyśpieszał oddech.

    You've Got Mail ♥

    OdpowiedzUsuń
  76. Och, Lee był zdecydowanie smaczniutki i Betsy wcale nie zamierzała się z tym kryć. Był uzależniający, a dzięki jego uśmiechowi Betsy zaczynała wierzyć właśnie w to, że może spotkać ją coś dobrego. Że właściwie już ją spotkało. Bo spotkała Lee.
    Obydwoje byli pokiereszowani, zwłaszcza na duszy, ale jednak mieli szansę na to, aby coś zmienić. Pozostawało im tylko brnąć w to dalej, zapominając o zdrowym rozsądku, który okazywał się po prostu zbędny. Betsy nie wątpiła w to, że dotychczasowe porażki Lee był o wiele bardziej dotkliwe niż jej własne, że być może ona przesadzała, za bardzo brała wszystko do siebie, ale nic nie mogło sprawić, że czułaby mniej. Była wyjątkowo uczuciowa i wrażliwa, a dopiero zamknięcie się w sobie pomogło jej pokonać to, co rozwaliło ją na drobne kawałeczki. Parę lat zajęło jej pozbieranie się po przygodzie na Northwestern, a i tak wiedziała, że równowaga, którą osiągnęła, była co najmniej chwiejna.
    Betsy sprawdziła wyjątkowo porządnie adresata przesyłki, którą równie porządnie dostarczyła. Z trudem, z wielkim trudem i ociąganiem odsunęła się jego ust, czując, że i jemu nie pasuje takie rozwiązanie, ale musieli. Mimo tego, że Betsy chętnie spędziłaby te dwadzieścia minut w jego objęciach, smakując kolejnych pocałunków, zapominając o głodzie i całej reszcie świata, ale jednak z tyłu głowy miała myśl, że są w pracy. W dodatku w miejscu pracy Lee, gdzie pewnie nie był sam i zaraz do kuchni mógłby wejść ktoś z obsługi sali i zastać ich w tym namiętnym uścisku.
    A kiedy znowu nazwał ją słońcem, jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Bo z jednej strony z miłą chęcią by się do tego przyzwyczaiła, a z drugiej miała wrażenie, że nigdy nie przywyknie i za każdym razem będzie to równie miłe i ekscytujące. Musnęła usta Lee. Delikatnie i czule, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma dość, a schodzi na ziemię z przymusu. Rozluźniła uścisk swoich nóg i zsunęła się zgrabnie, łapiąc jego ręce i przenosząc je na swoją talię. Ona swoje oparła na biodrach Lee, zadzierając głowę ku górze. Uśmiechała się, ba, cały czas się uśmiechała. Nawet się zaśmiała.
    — Po to tu przyszłam. — Odparła, przygryzając delikatnie dolną wargę. — Rozumiem, że mnie nakarmisz? — Spytała, chociaż naprawdę wystarczyłby jej sam smaczniutki Lee. Gdyby żyła w świecie marzeń. W tym realnym była naprawdę głodna, a nawet i Maitland mógł usłyszeć, jak burczy jej w brzuchu. — Zjadłam dzisiaj tylko… — zamyśliła się, przesuwając swoje dłonie z jego bioder na plecy, aby móc przysunąć się jeszcze bliżej niego. Sama się od niego odsuwała, stając na ziemi i sama się do niego pchała, próbując się przytulić. Chciała. Bardzo chciała móc zatonąć w jego objęciach, ale wiedziała, że będzie miała spory problem, aby się z nich wydostać. A zegar tykał.
    — Zjadłam kęs taco? — Niby to oznajmiła, niby spytała. Ale tak było, przed wyjściem z domu, wcisnęła do buzi tyle taco, ile była tylko w stanie, a nie było to dużo. Po drodze wypiła kubek kawy i później już wpadła już w wir pracy, dopiero teraz znajdując chwilę na lunch, który przecież miała obiecany przez Lee.

    it's definitely a love letter ♥ ♥

    OdpowiedzUsuń
  77. Betsy nie oceniała Lee przez pryzmat jego rozwodu i wypadku. Temat rozwodu wywołała sama, pytając o to, czy kogoś miał. A musiała to zrobić, inaczej miałaby problem, żeby tam beztrosko się z nim obmacywać i obcałowywać, nawet jeśli robił to rewelacyjnie. I wbrew powszechnej opinii, jaka panowała o niej w Mariesville, Betsy wcale nie była złodziejką mężów. Unikała zajętych mężczyzn jak ognia i ani myślała o tym, aby wskakiwać im do łóżek. A Gabriel… Przecież gdyby wiedziała, że czarujący profesor ma żonę, dwójkę dzieciaków i trzecie w drodze, to nawet nie pozwoliłaby mu się pocałować. Ramirez jednak wiódł całkiem udane podwójne życie i z biegiem czasu do Betsy zaczęło docierać, że pewnie nie była jedyna. A wtedy - ewentualny brak zainteresowania z jego strony traktowała jako coś normalnego, miała tak niską samoocenę, nie wierzyła w siebie jako w kobietę, że przyjmowała za standard, że widywała się z nim dwa, w porywach trzy razy w tygodniu. Najczęściej na pieprzenie.
    Zmieniła się. Wydoroślała, nabrała pokory, ale i pewności, że jest czymś więcej niż dmuchaną lalą, chociaż nadal ocena jej własnej osoby nie była do końca przychylna. Nieustannie znajdowała w sobie coś, co jej nie pasowało, co mogła zmienić i całkiem często przyłapywała się na tym, że ocenia się tymi samymi słowami, co kiedyś oceniał ją Gabriel.
    Ale teraz, kiedy stała tak przytulona do Lee, układając zmarznięty policzek na jego piersi, poczuła się dziwnie i nie potrafiła nazwać tego, co czuła. A czuła wiele i wiedziała, że jest jej ciepło, kiedy ją obejmował, że czuje się bezpiecznie, kiedy sunął ręką po jej włosach i było jej błogo, kiedy słuchała nie tylko jego głosu, ale i bicia serca. Czas jakby zwolnił, a Betsy zrozumiała, że gdyby tylko istniała taka możliwość, to chętnie by w tym miejscu i czasie pozostała.
    To było dla niej nowe, bo zwykle gnała i pędziła, robiła kilka rzeczy na raz, a za odpoczynek traktowała dni, kiedy gnała i pędziła trochę wolniej i robiła trochę rzeczy mniej. Nie umiała odpoczywać, nie tak naprawdę, bo wiecznie walczyła z tym, co jeszcze miała do wykonania, a miała tego dużo. Bo wtedy się mniej myślało, mniej wracało do przeszłości i nie spoglądało w przyszłość. A teraz, kiedy w końcu się zatrzymała, nie chciała się ruszać z miejsca.
    Westchnęła cichutko.
    — Nie żartuję — mruknęła tylko w odpowiedzi. Mogła powiedzieć, że to żart, ale wtedy musiałaby go okłamać, a nie chciała zaczynać od tego ich znajomości. Od kłamstw i zakrzywiania rzeczywistości. Betsy miała problem z jedzeniem i chociaż jadła, czasami mniej, czasami więcej, to jadła. I kontrolowała to, żeby po każdym posiłku go nie zwrócić. Nie lubiła jednak, kiedy do jedzenia była zmuszona, wtedy głupio i na przekór jadła jeszcze mniej albo wcale. Ale czasami się w jedzeniu zapominała, bo mimo tego, że miała z nim nie do końca zdrową relację, to lubiła dobre jedzenie. I może to nie do końca był problem z jedzeniem, a ze sobą samą, bo często myślała o tym, że przytyła albo że jest zwyczajne gruba, chociaż niemal cały czas utrzymywała nieznaczną niedowagę. Dla świętego spokoju.
    Lee natomiast gotował bardzo dobrze. Dlatego pierwszego wieczoru ochoczo dołożyła sobie lasagne, a wczoraj wciągnęła wieczorem całe taco. A może to właśnie Maitland był lekiem na jej problem z jedzeniem?
    Zdecydowanie fajnie byłoby, gdyby mogli się razem i z wzajemnością przekonywać o tym, że świat się nie skończył i czeka na nich jeszcze wiele dobrego.
    — Dwie godziny? — spytała zaskoczona, bo dla niej zrobienie kanapki to była kwestia paru minut, dlatego też wczoraj zaproponowała właśnie kanapki, żeby nie robić dla Lee dodatkowego kłopotu. Odsunęła się odrobinę, aby móc znowu zadrzeć głowę i na niego spojrzeć. — Jesteś moim bohaterem — zaśmiała się, ale wcale nie żartowała. Czuła, że jest przeokropnie głodna i że chętnie zje coś więcej niż zwykła kanapka z dżemem i masłem orzechowym. Przesunęła dłonią po jego policzku, bo z trudem przychodziło jej nie utrzymywanie jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, kiedy był tak blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy pójść na salę — zaproponowała w odpowiedzi. — Ale szkoda, że ich nie ma. Mogłyby sobie popatrzeć — zauważyła błyskotliwie i uśmiechnęła się. Lubiła The Rusty Nail i spędziła tutaj naprawdę wiele wieczorów, a to pijąc piwo, a to grając w bilard lub darta, a to kibicując swojej najlepszej przyjaciółce, która czasami występowała tu wieczorami, a czasami, choć coraz częściej, eskortując Scotta do domu.. I wiedziała, że od teraz to miejsce będzie lubić jeszcze bardziej. I uciekać spojrzeniem do drzwi na zaplecze, do kuchni, aby tylko się przekonać o obecności Lee.
      — To co dobrego przygotowałeś? Co to za kanapka? — spytała zaciekawiona. — Dwie godziny? — dopytała raz jeszcze, próbując powstrzymać uśmiech, ale było to zwyczajnie niemożliwe. Zaimponował jej. Po raz kolejny zresztą.

      because if not love, then what?

      Usuń
  78. I to był plus, że Lee nie znał, nie słuchał i nie powielał plotek na jej temat. Podchodziła do nich raczej obojętnie, ale czasami bolało, kiedy kolejna kobieta w mieście patrzyła na nią spod byka, bo uwierzyła w to, że roztrzepana listonoszka polowała na jej męża w vanie nad rzeką. Bolało też, kiedy kolejny raz donosiły na nią na policję. Lee jeszcze o tym nie wiedział, ale pewnie kiedyś będzie musiała mu się przyznać, że rezygnuje z randki, bo musi składać zeznania na komisariacie. Było to przykre, mimo tego, że i ona, i szeryf, a także jego podwładni, wiedzieli, że to wymysły. Ale był donos, musiały być czynności i oficjalne zamknięcie sprawy. Komuś podpadła, bo swoim romansem z wykładowcą i wydaleniem z uczelni z tego powodu nie wpasowała się w kanony pięknego życia w Mariesville. I to w dodatku z takim nazwiskiem! Kryminalistka, jak nic. Kryminalistka i słońce. To ostatnie sformułowanie lubiła znacznie bardziej i za każdym razem, kiedy słyszała je z ust Lee, uśmiechała się jeszcze szerzej. O ile to w ogóle było możliwe. Musiała jednak przyznać, że z dziwną łatwością przychodziło mu, aby tak do niej mówić, a jej z dziwną lekkością przyjmowało się tego typu określenia. Było to dziwnie miłe.
    — Raz? — spytała powątpiewająco. — Ale ja chcę dużo więcej randek. Z publiką i bez niej. — Dodała z uśmiechem, ale pozwoliła na to, aby wypuścił ją z objęć, chociaż nie ukrywała, że jej się to nie podoba. Cisnęło jej się na usta, aby powiedzieć, że wszystko co związane z Lee, nie tylko ta kanapka, będzie najlepsze w jej życiu, ale nie powiedziała nic. Uniosła tylko brwi, z przyjemnością słuchając jego przechwałek. Lubiła go w tym wydaniu, kiedy był dumny z siebie i swoich osiągnięć.
    Poczekała więc cierpliwie, aż Lee wyciągnie kanapkę z lodówki i zaprowadzi ją na salę. Jeszcze od tej strony nie wchodziła do The Rusty Nail. W dodatku tak pustego The Rusty Nail i było to przedziwne uczucie. Wszystko zdawało się być dziwne tego dnia. I dnia poprzedniego, i jeszcze tego poprzedzającego ten poprzedni też. Bets po prostu nie przywykła do takiego obrotu sprawy, ani takiego traktowania i nawet brakowało jej słów, żeby to wszystko porządnie określić.
    Skinęła głową kelnerce, a kiedy na stoliku była już kanapka i dwie kawy, Betsy długo nie czekała, rozwijając pakunek. Kanapka była pełna tych składników, które wymienił Lee. Spojrzała na niego lekko powątpiewając, bo choć wszystko wyglądało apetycznie, Murray miała wrażenie, że porcja jest przeogromna. Kiedy skończył mówić, blondynka złapała w ręce jedną z połówek.
    — Co to provolone? — spytała. Była tylko prostą listonoszką, która o jedzeniu wiedziała niewiele. Lubiła pizzę i makarony, chętnie jadła też frytki i rozgrzewającą zupę-krem z dynii, ale tak naprawdę nic z tego nie było czymś wyszukanym. A provolone już tak brzmiało. Zrobiła spory gryz kanapki i niemal natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że mięso wręcz rozpuszcza się w ustach. Miał rację, to była najlepsza kanapka jaką jadła. — Ten ser? — Próbowała zgadnąć, kiedy przełknęła pierwszy kęs. Ale nie pozwalała sobie na to, aby mówić zbyt wiele, chociaż Lee lubił jej głos, z tego co było jej wiadomo. Mógł się domyślić, jak bardzo zasmakowała jej kanapka, bo spojrzała na niego dopiero w momencie, kiedy skończyła pierwszą część lunchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W dwie godziny można naprawdę zrobić wiele — przyznała z uśmiechem, robiąc łyk kawy. — A od wczoraj zmieniło się u mnie to, że właśnie zjadłam najlepszą kanapkę w swoim życiu — odparła z uśmiechem. Bo tak też było. Mięso rozpływało się w ustach, pieczywo stanowiło miłą otoczkę, ser dodawał kanapce czegoś, bez czego byłaby mdła, a sos… to był najlepszy sos. Po prostu. — No i podobno wczoraj bawiłeś u mnie jako hydraulik, dasz wiarę?
      Podzieliła się z Lee tym, co usłyszała u jednej ze starszych pań, nieco zaniepokojonej tym, że Betsy już drugi dzień z rzędu gościła u siebie bratanka Mary Maitland, który według niej miał szemraną przeszłość. Murray była tym rozbawiona, bo okazywało się, że i ona, i Lee stali się właśnie obiektem większej plotki, która ewoluowała tak samo, jak ich znajomość.
      — Jak zjem całą, to nie wsiądę na rower — zastrzegła, ale zaraz potem zrobiła gryz drugiej części kanapki, która była tak samo doskonała. — Na którą jutro mam być gotowa? — spytała między kolejnymi kęsami. W końcu jednak odłożyła nadgryzioną kanapkę na talerz. — I naprawdę, jeśli wezmę Cissy, to będę siedziała z tyłu? — spytała, niby to poważnie, ale jej oczy cały czas świadczyły o jej rozbawieniu, a utrzymanie stonowanego wyrazu twarzy było srogo utrudnione.

      the most loyal fan of good food ♥

      Usuń

  79. Betsy nigdy nie miała większych zatargów z Mary Maitland, ale może to i dobrze, bo pewnie wtedy nigdy nie rwałaby się tak ochoczo do Lee. A pan Maitland, jak już zdążyła stwierdzić, był niezwykle smaczniutki i nie wyobrażała sobie, że mogłoby jej do niego nie ciągnąć.
    Jadła tę kanapkę z niezwykłym apetytem, zapijając ją kawą i w międzyczasie właśnie odpowiadając Lee. Miała niewiele czasu, ale jednak czuła się zadowolona, że zdążyła tutaj wpaść. Mogła popatrzeć w jego oczy, wpaść w jego ramiona i dostarczyć niezwykle dziwną i niezwykle specjalną przesyłkę do ust własnych. Cieszyła się jednak też, że poza obmacywaniem, póki co, rozmowy szły im całkiem nieźle. Nie brakowało im tematów, wiele rzecz gładko obracali w żart, znajdując też miejsce na te znacznie poważniejsze wtrącenia, bo w końcu, jeżeli chcieli kiedykolwiek, jakkolwiek się związać, musieli potrafić o wiele więcej niż tylko żartować.
    — Nie wiem, co usłyszały, ale wiem, że wyobraźnię mają co najmniej bujną — zauważyła, kończąc drugą część najlepszej na świecie, a na pewno w stanie Georgia, kanapki. Dopiła też kawę, ukradkiem rzucając spojrzenie na barmana. Mało brakowało, a pokazałaby mu język, kiedy akurat uparcie się w nią wpatrywał, niby to polerując szklankę do piwa. Znała go. Wiele razy podawał jej właśnie piwo albo jakiegoś innego drinka, czasami zagadując, czasami bajerując, a najczęściej był po prostu przez Betsy ignorowany.
    Murray wstała. Dość nagle i niespodziewanie, obeszła ten niewielki stolik, przy którym siedzieli z Lee i jakby nigdy nic, usiadła na jego kolanach. Cóż, miała na tyle szczęścia, że Lee był trochę od tego stolika odsunięty. Wcisnęła się jakoś, obejmując go niemal od razu, ucałowała jego policzek. Po zjedzeniu treściwego lunchu czuła się lekko rozleniwiona i najchętniej nie wróciłaby do pracy, ale wiedziała, że tak nie może.
    — Napisz. Albo zadzwoń, jak będziesz od siebie wyjeżdżał, okej? — spytała, próbując ustalić już ostatecznie szczegóły jutrzejszego wyjazdu. Bo nadal był to wyjazd na wariackich papierach, a Betsy, choć niesamowicie podekscytowana wizją wyjazdu z Lee, chciała mieć szczegóły, które pomogłyby jej zorganizować czas.
    — Będę gotowa i poproszę Cissy o udostępnienie vipowskiego miejsca… — dodała z uśmiechem, odgarniając włosy Lee z jego twarzy, leniwie sunąc dłonią po jego policzku. Żałowała, że musi wyjść, że zostało jej niewiele czasu, aby wrócić do pracy i skończyć dzień o w miarę rozsądnej godzinie.
    — Dziękuję, kochanie — szepnęła wprost do jego ucha, muskając ustami jego szyję. Skutecznie omijała usta Lee, doskonale wiedząc, że jakikolwiek pocałunek z nim skutecznie odroczy jej wyjście z The Rusty Nail. I miała gdzieś barmana, którego spojrzenie wciąż na sobie czuła. A niech patrzy, a niech gadają. Niech przekazuje dalej. Betsy nie zamierzała się wstydzić tego, że Lee był dla niej kimś, zwyczajnie i po prostu, ważnym.
    A dziękowała mu nie tylko za przepyszną kanapkę, ale i za poświęcony czas, plan wycieczki, jakiekolwiek chęci i bezinteresowność, którą się do tej pory wykazywał.
    — Muszę iść. — Mruknęła co najmniej niezadowolona, chowając buźkę w zagłębieniu jego szyi.


    Cissy is a good girl, not Betsy ;>

    OdpowiedzUsuń
  80. Trzydzieści sekund - takie ultimatum narzucił jej Lee. I właściwie skłonna była je nagiąć tak, aby faktycznie zostać już z nim do końca dnia. Bo zbyt podobał jej się szept Lee, zbyt wygodnie było jej na jego kolanach i zbyt miło było czuć jego dłonie na swoich plecach, nogach czy talii. Po prostu wszystko było zbyt, za bardzo, poza jej chęciami do pracy. Ale pozwoliła się odprowadzić i nawet sama nie nalegała na pożegnalnego buziaka, dochodząc do wniosku, że o wiele bardziej woli się z nim witać niż żegnać. Byli umówieni i Betsy ledwo tylko wyjechała na główną ulicę Mariesville, myślała tylko o tym. O ich wspólnym wypadzie za miasto. I o tym, że to już jutro. Nie mogła wymarzyć sobie lepszej motywacji. Chciała tylko, aby czas leciał szybciej.
    Po południu wpadł do niej Charlie z Daphne i dziewczynkami, które postanowiły wymęczyć kapryśne koty i wdzięczną za zainteresowanie Cissy. Betsy podgrzała lasagne, wystawiła też na stół tacosy, wiedząc, że ogromna szkoda byłaby, gdyby jedzenie przygotowane przez Lee przez ten weekend się zmarnowało. Daphne nie potrafiła wyjść z podziwu, jak jej szwagierka niespodziewanie dobrze zaczęła gotować, ale Murray szybko wyprowadziła kobietę z błędu. Przyznała się, że przygotował to ktoś i że to z tym ktosiem zamierzała spędzić weekend, a przynajmniej jego część. Pytali! Zwłaszcza Daphne, która od zawsze próbowała z kimś Betsy zeswatać, jakby zależało jej na tym, aby młoda kobieta była szczęśliwa. Betsy jednak pozostawała niewzruszona, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów. Umówili się więc, że ktoś z nich przyjdzie rano nakarmić zwierzyniec i że będą mieli dom rodziców na oku do niedzielnego południa. Tak wstępnie. Dochodziłą dwudziesta druga, zanim wrócili do siebie i nim się Betsy obejrzała, był już piątek.
    Z samego rana, niemal zaraz po otwarciu oczu, wysłała krótką wiadomość do Lee, dając mu do zrozumienia, że nie może się doczekać. I była też ciekawa, czy Lee nadal miał zapisaną ją jako słoneczko, czy ostudził jednak jej zapał, chociaż była tego nieświadoma, i zapisał ją bardziej… tradycyjnie.
    Skończyła pracę około siedemnastej, wpadła do domu głównie po to, żeby się spakować. Do niewielkiej sportowej torby na ramię wrzuciła tylko ubrania na zmianę i parę podstawowych kosmetyków. Zgarnęła też z kanapy koc, z którego zamierzała urządzić posłanie dla Cissy, żeby chronić tapicerkę w aucie Lee i ewentualnie meble w domku, w którym zamierzali się zatrzymać.
    Dotarło do niej, że wie tylko o tym, gdzie jadą. Nad jezioro. Nad ogromne jezioro i mogli zatrzymać się gdziekolwiek, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Było jej przyjemnie z tą nieświadomością, bo podobnie jak Lee, wychodziła z założenia, że jakoś to będzie. Pierwszą wiadomość o opóźnieniu przyjęła totalnie na luzie, zwalniając nieco tempo swoich przygotowań. Przebrała się i do plecaka w kolorze musztardy wrzuciła drewniane pudełko z przeróżnymi kredkami i ołówkami, dobrała dwa szkicowniki. Nie była pewna, czy chce zabierać te akcesoria, ale uznała, że pomysł Lee nie był wcale taki zły. Może akurat narysuje coś, co pozwoli jej się odblokować? Przygotowane bagaże zostawiła w przedsionku, zaraz obok drzwi wejściowych. Cissy wyczuwała, że coś się święci, bo była podekscytowana i non stop obwąchiwała przygotowane rzeczy, w tym również i jej karmę, i smaczki.
    Jednak kiedy Betsy dostała drugą informację o opóźnieniu ze strony Lee, poczuła pewien niepokój. Zaczęła myśleć, że być może Maitland wcale nie chce z nią nigdzie jechać, że mu się odwidziało i teraz tylko szuka pretekstu, żeby się wycofać. Zrobiło jej się słabo na samą myśl, że tak właśnie mogłoby być. Zestresowała się i pełna napięcia siedziała przed telewizorem, czekając na jakąkolwiek wiadomość z jego strony.
    Usłyszała, jak jakieś auto wjeżdża pod dom, zerwała się z miejsca i podeszła do drzwi, otwierając mu w błyskawicznym tempie. Ulga, którą poczuła, słysząc jego pytanie, trudna była do opisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W ostatniej chwili… — mruknęła w odpowiedzi, powstrzymując uśmiech. Wystarczyła jej jego obecność, jego widok, żeby chciała się uśmiechać. — Już miałam się rozpakowywać. — Dodała, chcąc udawać obrażoną i zniesmaczoną haniebnym spóźnieniem, ale przecież była dorosła i rozumiała, że zdarzają się w życiu różne sytuacje losowe, chociaż nie mogła przyznać, że się nie zaniepokoiła.
      Ale po upływie dwóch, może trzech, maksymalnie czterech sekund, jej buźkę rozpromienił szeroki uśmiech.
      — Gotowa. Jedziemy. — Stwierdziła w końcu, a Cissy, która niespodziewanie pojawiła się przy jej nogach, potwierdziła słowa właścicielki pojedynczem szczeknięciem. Też chciała jechać.

      so let's start ;>

      Usuń
  81. Czyli troszkę panikowali oboje, jakby trudno było im uwierzyć w to, że faktycznie gdzieś mogą ze sobą wyjechać i faktycznie wszystko będzie w porządku. Betsy o swojej pracy zapomniała zaraz po tym, jak weszła do domu, zaparkowała rower w garażu i zrzuciła służbową kurtkę. Zapominała o całym otaczającym ją świecie, kiedy miała przed sobą Lee. I aż trudno było jej dopuścić do siebie myśl, że już dawno nie czuła się tak… szczęśliwa. Zupełnie, totalnie szczęśliwa, kiedy Lee naturalnie i niewymuszenie podchodził bliżej, pochylał się, prezentował krótkiego, słodkiego całusa i nazywał ją słońcem. Odpowiedziała mu jedynie uśmiechem, bo wzruszenie ścisnęło jej gardło na tyle, że nie była w stanie nic powiedzieć, a to do Betsy Murray było co najmniej niepodobne. I wtedy, kiedy Lee kucał i witał się z Cissy, zaatakowała ją myśl, że może być dla niego niewystarczająca. Przepędziła ją równie szybko, jak ta się pojawiła. Zdecydowanie wolała skupić się na swoim szczęściu, a nie na autosabotażu.
    Kiedy Lee wpuszczał podekscytowaną Cissy do swojego samochodu, który idealnie pasował do jego osoby (ciężko było sobie wyobrazić inny samochód, kiedy myślało się o Maitlandzie), Betsy popędziła, żeby wyłączyć telewizor i upewniła się, że aby na pewno żaden ryzykowny sprzęt nie jest podłączony do sieci.
    Zamknęła drzwi, upewniła się, że koty są w środku i zajęła miejsce pasażera, bo przecież ustaliła z Cissy, że właśnie tak będzie. Nie przejmowała się swoimi bagażami, ufając, że Lee ułożył je odpowiednio. Niby nie miała w nich nic cennego, ale jednak miała pewien sentyment do drewnianego pudełka, które ze sobą wiozła.
    Samochód był ogromny. Przestrzeń między kierowcą a pasażerem była wystarczająca na to, aby zmieściła się tam właśnie osoba pokroju Betsy. Blondynka zapięła pasy, kręcąc lekko głową, kiedy Lee jej o tym przypomniał. No, jaki troskliwy, przemknęło jej wtedy przez myśl. Cissy krótką chwilę wisiała między nimi, ale szybko zrezygnowała, wygodnie układając się na tylnej kanapie. Godzina była dość późna, w sumie słuszna godzina do tego, aby piesek poszedł spać. Cissy musiała się czuć bezpiecznie, skoro odpuściła sobie czuwanie.
    Betsy też czuła się bezpiecznie. I wygodnie. Przesunęła się bliżej strony kierowcy, pozbywając się kurtki, którą przed wyjściem z domu narzuciła na ramiona. Wcisnęła ją między siebie a drzwi.
    — Mówiłam, że jadę — odpowiedziała z uśmiechem, niemal od razu i bez żadnego pytania zaczynając majstrować coś przy radio. Liczyła na to, że jeżeli Lee miałby coś przeciwko temu, to zwróci jej uwagę, a dopóki to nie nastąpiło, szukała jednej ze swoich ulubionych stacji. Los, a może pech, chciał, że akurat leciały tam świąteczne piosenki. Zostawiła je, ściszyła nieco i spojrzała na profil Lee.
    Dotarło do niej, że spędzą teraz ze sobą co najmniej dwie godziny na bardzo ograniczonej przestrzeni. Bez możliwości obściskiwania się, bo w końcu Lee miał teraz za zadanie dowieźć ich cało na miejsce. Siedziała niemal bokiem, bo tak łatwiej było jej na niego patrzeć, a chciała na niego patrzeć.
    — Nie mówiłam ani gdzie, ani z kim — dodała, swoją sprytną rączką sięgając do jego uda. Czy te przeklęte auta musiały robić taki dystans? Przesunęła paznokciami po materiale jego spodni, jakby nigdy nic. — Wczoraj był u mnie Charlie i Daphne. I znając Daphne, przyjdzie jutro rano do kotów i kur, a stara Porter, ta z naprzeciwka będzie już na nią czekać, i… — Betsy nabrała powietrza w płuca, zdając sobie sprawę, jak wiele w krótkim czasie chciała mu powiedzieć. — Jutro Daphne na pewno będzie wiedziała z kim pojechałam i liczę na to, że zasięg będzie tam na tyle słaby, że się nie przebije, bo… — urwała znowu, nie cofając wcale ręki z jego uda. — Jest gorsza niż starsza siostra, Charlie pewnie machnie na to wszystko ręką, a ona pewnie będzie chciała wszystko wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła delikatnie ramionami.
      — Wiesz, kochanie — zaczęła znowu, nawet nie dając mu dojść do słowa. Cholernie przyjemnie było móc tak do niego mówić, zwłaszcza, że od samego początku się przed tym nie wzbraniał. — Myślę, że polubiłbyś Daphne.
      Wiedziała, że Daphne na pewno polubiłaby Lee, podobnie jak i Charlie, i dziewczynki. Jedynym niepewnym człowiekiem był Scott, który przez alkohol stawał się nieobliczalny.

      that is... two hours in the car ♥

      Usuń
  82. — Do najbliższego rowu? — spytała, kompletnie nie rozumiejąc. Nie sądziła, że jej dotyk mógłby go tak bardzo rozproszyć. W ogóle nie przyjmowała tego do siebie, bo dotykała go tylko dlatego, że chciała i nie robiła tego po to, aby go na tę chwilę zachęcać albo podniecać. Niemniej, gdy w końcu do niej dotarło, co Lee miał na myśli, uśmiechnęła się. Miło było wiedzieć, jak reagował na jej dotyk. Że nie pozostawał na to obojętny. Nie zabrała jednak dłoni, korzystając z tego, że miała Lee dosłownie na wyciągnięcie ręki i że nie mógł od niej uciec. Ale chyba nie chciał uciekać.
    Nie komentowała tego, że Lee zmienił stację ze świątecznymi piosenkami. Ona po prostu nie znała zbyt wielu stacji, których mogliby słuchać, dlatego poddała się na pierwszej i ta pierwszą ją zawiodła, natomiast Lee jak zawsze okazał się nieoceniony. Muzyka w aucie była tylko tłem, bo kiedy Betsy zaczynała trajkotać, to żadna piosenka nie miała znaczenia.
    Betsy Murray miała dwadzieścia siedem lat, czyli prawie trzydzieści, więc de facto nie musiała się nikomu z niczego spowiadać. Dawała bliskim znać właśnie po to, żeby się nie martwili, ale kiedy było trzeba, to potrafiła wyznaczyć granice i się ich trzymać. Nie lubiła, kiedy inni traktowali ją jak dziecko, a sporo jej rodziny właśnie tak robiło. Bo Betsy zawsze była najmłodsza, najmniejsza i najmniej odpowiedzialna, bo nie zważała uwagi na swoje bezpieczeństwo, bo łatwo było ją kontrolować, łatwo na nią wpływać i podejmować za nią decyzje. A Betsy chciała, żeby ludzie ufali temu, że ona wie, co robi. Gdyby nie miała choćby odrobiny zaufania do Maitlanda, to nie wsiadłaby z nim do jego samochodu, żeby wywiózł ją niewiadomogdzie.
    — Jestem pewna — odpowiedziała z uśmiechem. — Ciężko cię nie lubić, Lee — mówiąc to, na krótką chwilę złapała jego spojrzenie, ale nie chciała, żeby się zbytnio rozpraszał, nawet jeśli droga była względnie pusta, szeroka i prosta. Minęli ostatnie zabudowania Mariesville, a Betsy niemal odetchnęła z ulgą.
    Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyjeżdżała stamtąd na dłużej niż kilka godzin. Było w tym coś niemal oczyszczającego. Oparła głowę wygodnie o zagłówek i przymknęła oczy. Nie spieszyło im się, to prawda, ale na zegarze była już prawie dwudziesta druga. We wnętrzu samochodu panował przyjemny półmrok, czasami z tylnej kanapy dolatywało do nich słodkie pochrapywanie Cissy.
    Nie kłamała jednak, kiedy mówiła, że ciężko go nie lubić. Bo choć znali się te cztery dni, to zdążyła go polubić i to bardzo. Nie powinno być też niczym dziwnym, że z trudem utrzymywała ręce przy sobie, a właściwie to ich nie utrzymywała. I czuła, że jej bliscy, kiedy nadejdzie w ogóle na to pora, to przyjmą go co najmniej ciepło.
    — Zabrałam kredki, pastele, ołówki… — zaczęła wymieniać, bo wiedziała, że wtedy niezbyt grzecznie i bez żadnej klasy nie odpowiedziała na jego sugestię, co do farb. — Może będziesz chciał coś dla mnie narysować? — Zaśmiała się cicho. Dotarł do niej cichy dźwięk, wskazujący, że dostała wiadomość. Wyciągnęła telefon z kieszeni, zabierając dłoń z uda Lee, przeczytała wiadomość od Daphne, jakby ta wyczuła, że teraz o niej mówili. Zachichotała pod nosem.
    — To Daph. — Zagaiła, w międzyczasie odpisując bratowej. — Już wie. Że pojechałam z kucharzem z The Rusty Nail. — Pokręciła głową, bo jednak Mariesville ciągle ją zaskakiwało. — Życzy nam dobrej zabawy — dopowiedziała, odkładając telefon właśnie między nich, z tym że wyciszyła go całkowicie, aby nikt już im nie przeszkadzał.

    time has no meaning here ;>

    OdpowiedzUsuń
  83. Cóż Betsy mogła na to, że Lee działał na nią tak, jak działa, choć przecież tego nie planowali. Zresztą, trudno byłoby zaplanować coś takiego. Tak nieoczekiwanego i silnego wzajemnego przyciągania. Uzgodnili już wszak, że lgnęli do siebie jak ćmy do światła, że z trudem utrzymywali ręce przy sobie i całowali się tak, jakby zostali do tego stworzeni. Betsy, po tych czterech dniach, chociaż wczoraj widzieli się ledwie przez dwadzieścia minut, nie wyobrażała sobie, aby jej dni znowu miały być puste, pozbawione choćby jednej wiadomości od Lee, jego obecności i uśmiechu. I prawdopodobnie znowu wyobrażała sobie zbyt wiele i na zbyt wiele sobie pozwalała, ale to pomagało jej się trzymać tej nadziei, która nieśmiało w niej kiełkowała.
    — A ja tych wielu ludzi bardzo bym nie lubiła — odpowiedziała tylko, nawet nie wnikając w to, że ktoś mógłby za coś nie lubić Lee. Może i był skończonym skurwysynem, może zrobił wiele złych rzeczy w swoim życiu i Betsy chciała o tym wiedzieć, ale wiedziała też, że na wszystko przyjdzie czas. A Lee powinien jej ufać trochę bardziej niż trochę, a to wszystko wymagało cierpliwości.
    — Wiem, że obiecałam. — Uśmiechnęła się, znowu kładąc dłoń na jego udzie. Nie smyrała go jednak, nie gładziła. Po prostu, grzecznie oparła rękę o jego nogę. Nie chciała w końcu, aby wjechali do pobliskiego rowu. I nie wątpiła w to, że pomieściliby się na jednym z foteli. Oboje. Jedno na drugim. I zapewne kiedyś ten pomysł zostanie zrealizowany, w końcu nielekko było im utrzymać się z dala od siebie. — Może znajdziesz coś pod choinką — odparła uprzejmie, nie mówiąc nic więcej. Miała plan, który właściwie już zdradziła. Jeżeli Lee miał wrócić na święta z Oklahomy, to chciała właśnie wtedy podarować mu obraz do łazienki. W końcu też musiała sobie czymś zająć czas podczas jego nieobecności.
    — Daphne wie, jak masz na imię. A to, że jesteś zabójczo przystojny zostawię dla siebie. W końcu miałam nie robić ci żadnej reklamy — przypomniała mu, drocząc się jedynie. I dopiero teraz jej dłoń lekko drgnęła na jego udzie. Siłą musiała się powstrzymywać, żeby nie dotykać go w ten inny sposób. Nie wątpiła w lojalność Daphne względem Charliego, ale doskonale pamiętała, jak Lee zastrzegł, że żadnej reklamy nie chce, więc Betsy postanowiła wyraźnie okazywać mu swoje zainteresowanie. Tak, żeby czasem o tym nie zapomniał.
    Bets, podczas drogi, od czasu do czasu, nuciła pod nosem to, co leciało w radio. Nie czuła się senna, chociaż zmęczenie po całym tygodniu dawało o sobie znać. Opowiedziała Lee o dzisiejszym dniu, zaktualizowała plotki na ich temat i zaprezentowała suchar, który usłyszała od jednego z nastolatków, na których wpadła dzisiaj w sklepie.
    — Daleko jeszcze? — zapytała, nie dlatego, że była zmęczona czy znużona podróżą, a z czystej ciekawości. Jechali już trochę, a Betsy nie potrafiłaby określić nawet ile, bo czas przy Lee płynął inaczej i nie miał żadnego znaczenia.

    ♥ ♥ ♥ ♥ ♥

    OdpowiedzUsuń
  84. Betsy też się kiedyś zaangażowała. Raz, a porządnie, kompletnie zapominając o sobie w tamtej relacji. Wtedy istotny był tylko Gabriel, jego zachcianki i zadowolenie. Teraz chciała myśleć też o sobie. O sobie razem z Lee. O Lee u swojego boku. Może to kwestia wieku, może doświadczenia, ale podchodziła do tego zupełnie inaczej.
    Dlatego też nie bała się myśleć o tym, że zrobi mu prezent na święta, nawet jeśli nie miał choinki, bo była przekonana, że choinka w jej domu pomieści też obraz dla niego. I nie wyobrażała sobie, że miałoby być inaczej. Czuła święta całą sobą, chociaż w tym roku nieco o nich zapomniała. Bez rodziców, bez matki krzątającej się po kuchni, bez ojca biegającego z ozdobami było trudniej. Przystrojenie domu pozostawało na jej głowie, a jeszcze tego nie zrobiła, musiała sama zadbać o prezenty dla każdego, kto w któryś ze świątecznych dni zamierzał pojawić się w ich domu. Ale żyła świętami, bo sporo ludzi rozmawiało już tylko o tym. O ulubionym smaku grzańca, o pomysłach na prezenty i przepisach na indyka.
    Ale wcale nie oczekiwała niczego w zamian. Chciała być dla niego tak samo bezinteresowna, jak on był dla niej. I chciała, żeby Lee umiał przyjąć prezent od niej. Tak po prostu.
    Bardzo chciała, żeby stary dziad był tylko jej i chciała być tylko jego. I wiedziała, że będzie robić wszystko, aby tak było.
    Trochę czuła się w obowiązku, aby zagadywać Lee, żeby niemal męczyć go rozmową. Oboje przecież byli zmęczeni, a to od niego wymagano teraz skupienia. W pewnym momencie lawirowali węższymi, szutrowymi drogami. Pobocza były znikome, drzewa rosły w skrajni, raz po jednej, raz po drugiej stronie dostrzegała lśniącą taflę ogromnego jeziora. Nigdy nie była nad Sidney Lanier, ale nawet teraz, nocą, wiedziała, że zapiera dech w piersiach. Byli w totalnej głuszy, gdzieniegdzie przy drodze pojawiał się zjazd, prowadzący pewnie do letniskowych domków. I wcale nie dziwiła się ludziom, którzy chcieli spędzać tutaj swój wolny czas.
    Nie spała i daleko jej było do sennej, bo im bliżej, według nawigacji Lee, byli celu, tym bardziej była pobudzona. W przeciwieństwie do Cissy, która spała snem tak głębokim, że obudzić mógł ją tylko postój, potrzeba sikania lub jakiś smaczek. I tak też było, podniosła łeb dopiero wtedy, kiedy Lee zatrzymał samochód.
    — Trafiliśmy — powtórzyła po nim, spoglądając na niego z szerokim uśmiechem. Te niespełna dwie godziny w towarzystwie Lee pokazały im, że nie tylko dobrze im się obmacuje siebie nawzajem, ale też rozmawia. Bets z naturalnym dla siebie wdziękiem zagadywała go całą drogę, a teraz uśmiechała się dumna z tego, że udało im się tutaj dotrzeć. Do miejsca, które było…
    — Magiczne. — Szepnęła, zachwycona tym, co widziała. A widziała niewiele, w końcu mrok otulał najbliższe otoczenie, ale w blasku bladych lamp zewnętrznych i reflektorów chevroleta widziała bryłę chatki, a kiedy ze zniecierpliwieniem odpinała pasy i zarzucając kurtkę, wychodziła z samochodu, skierowała wzrok w stronę jeziora. Brzeg był wysoki, co tylko potęgowało wrażenie, jakie robiła tafla jeziora, w której odbijał się blask księżyca. A kiedy uniosła głowę ku górze, naprawdę zaparło jej dech.
    W miejscu, w którym korony drzew nie przysłaniały nieba, mieniły się setki, jeśli nie tysiące gwiazd. Nocne niebo zawsze robiło wrażenie na Murray, która teraz sięgnęła do tylnych drzwi, aby wypuścić suczkę z auta. Ufała, że Cissy nie oddali się za bardzo.
    — Tutaj jest niesamowicie — mruknęła tylko niepewna nawet, czy Lee wyszedł już z auta, czy w ogóle jej słuchał. Betsy potrafiła się zachwycać i zachwycała się zawsze szczerze.
    Jeżeli ich wyjazd nie był randką, to ona nie wiedziała już, czym jest.

    so it's like this, you show me the stars

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie musiała długo czekać, aż Lee do niej dołączył, a kiedy objął ją ramionami, poczuła, że bardziej magicznie już nie może być. Biło od niego przyjemne ciepło i nawet teraz, kiedy oparła się o niego plecami, czuła przyjemny zapach jego perfum. Ta naturalna, niewymuszona bliskość wychodziła im naprawdę dobrze i Betsy zastanawiała się, czy mogłoby tak być na zawsze. Trochę tego chciała, trochę się tego wszystkiego obawiała, bo było to dla niej zupełnie nowe.
    Roześmiała się, słysząc szczeknięcie Cissy, która jeszcze chwilę temu była trochę dalej od nich, między drzewami i krzewami, które otaczały chatkę, a teraz niespodziewanie przebiegła przed Betsy, zatrzymując się nieopodal, w zasięgu wzroku, gdzie z ciekawością typową dla psa, wąchała niepozorny krzaczek.
    Nie mogło być lepiej, bo w odczuciu Murray było idealnie.
    Powietrze pachniało rześko, pachniało wodą z jeziora i czuć było wszędobylską wilgoć, ale nie odbierało to uroku temu miejscu. Miejscu, na które niegdyś mogliby powiedzieć, że zostało wybrane palcem na mapie. Przypadkowo, bez większego namysłu. Prawdopodobnie spontaniczność okazywała się tym, co służyło ich relacji.
    — Podoba mi się. Bardzo mi się podoba — odpowiedziała po krótkiej chwili. Palcami sunąc po dłoniach mężczyzny, które ułożył w okolicach jej brzucha. Przyjemnie było być obejmowaną przez Lee. I z każdą chwilą coraz łatwiej było jej uwierzyć, że właśnie do tego została stworzona. — A Tobie? — dopytala, kiedy już ustalili, że podoba się i jej, i Cissy. Jedynie Lee nie wyraził jeszcze swojej opinii.
    Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego kolejnych słów. Podobało mu się.
    Odwróciła się do niego przodem i teraz to ona objęła go w pasie, kątem oka, zza jego ramienia, dostrzegając, że Cissy podbiegła już do drzwi domku, teraz obwąchując wycieraczkę.
    Betsy natomiast wpatrywała się w niego, dostrzegając na twarzy Lee i zmęczenie, i zadowolenie. Uśmiechnęła się.
    — Sprawdzimy, co czeka na nas w środku? — spytała, chociaż wcale nie było jej spieszno do tego, aby się od niego odsunąć. Wspięła się za to na palce i ustami musnęła jego żuchwę. Tam bez większego trudu sięgała. — Kochanie. — Dodała z zadziornym, czarującym uśmiechem.
    Dziwnie jej było nie mieć za plecami całego Mariesville. Ale to było dziwnie przyjemne. Dziwnie lekkie i orzeźwiające. Mogło być pewni, że nikt ani nic nie naruszy teraz ich prywatności, że ewentualne scenki będą odgrywali tylko i wyłącznie dla samych siebie.

    aww 🩷

    OdpowiedzUsuń
  86. Betsy nie protestowała, kiedy złapał ją za rękę. Zacisnęła więc na jego dłoni palce i pozwoliła się prowadzić, bo uznała, że to miłe i opiekuńcze. Zresztą, każdy kontakt fizyczny z Lee zadowalał Betsy, więc nawet jeśli to było zwykłe chodzenie za rękę, była szczęśliwa. I nie miała mu za złe, że był zmęczony, bo ona też była, tylko możliwe, że w jej przypadku stery przejęły teraz inne emocje - ekscytacja i zachwyt. Ale wcale nie uważała, że Lee był bardziej zmęczony, bo był o jedenaście lat starszy. Nawet tak nie pomyślała. Każdy miał prawo być zmęczony, nawet Cissy, chociaż ta smacznie przespała całą drogę, więc miała najwięcej energii z ich całej trójki.
    Kiedy nazwał je swoimi dziewczynami, uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała nic, mimo tego, że słowa te rozbrzmiewały w jej głowie nawet wtedy, kiedy przekroczyli próg niewielkiej chatki. Wnętrze domu było skromne, ale z klasą. Stonowane kolory, proste meble i subtelne ozdoby tworzyły przyjemny, wręcz przytulny nastrój. We wnętrzu było przyjemnie ciepło, więc Betsy niemal do razu zsunęła buty i odwiesiła kurtkę. Kuchnia wyglądała imponująco, bo nawet jako laik, Betsy dostrzegła, że na wyposażeniu jest niemal wszystko, nawet ekspres do kawy! Co w takich domkach na wynajem nie zdarzało się przecież zbyt często.
    Pachniało drewnem i delikatnymi kwiatami. Podobało jej się. Jeszcze, kiedy Lee stał obok, tłumacząc, gdzie znajduje się która sypialnia, Betsy podeszła do jednej z szafek, wyciągając metalową miskę, do której nalała wody. Postawiła naczynie na ziemi, aby Cissy mogła skorzystać. I skorzystała, napiła się, a potem położyła na dywanie przy narożniku. Suczka wybrała swoje miejsce do spania, a do Murray dotarło, że…
    — Dwie sypialnie? — spytała, ale Lee już nie było wtedy w domku. Do tej pory nawet nie zastanawiała się, jak rozwiążą sprawę noclegu. Dotarło do niej, że Lee pomyślał o wszystkim. I że chciał spać osobno, a ona… doskonale wiedziała, że nie zaśnie, kiedy Maitland będzie za ścianą.
    Ruszyła jednak do jednej z sypialni, do tej z widokiem na jezioro. Włączyła lampkę stojącą przy łóżku, która podobnie jak ta w salonie, rzucała ciepłe, rozproszone światło. Betsy podeszła do wysokiego okna, rozglądając się po najbliższej okolicy. Księżyc rozjaśniał noc, a odbijając się od tafli jeziora, tworzył niesamowity spektakl. Nawet stąd widziała, że tafla choć spokojna, to nie była całkiem gładka. Wiatr musiał wzruszać powierzchnię jeziora, przez co blask księżyca załamywał się na ciemnej wodzie w spektakularny sposób.
    Betsy ściągnęła bluzę i rzuciła ją na fotel, stojący właśnie przed oknem. Ściągnęła też czarne jeansy, bo przecież mieli pójść spać. I wyspać się na następny dzień. Została w kolorowych skarpetkach i długim, czarnym t-shircie, który sięgał niemal połowy jej uda i równie dobrze mógł być sukienką.
    Objęła się ramionami, ciągle wpatrując się w okno, a kiedy usłyszała kroki Lee, odwróciła się w jego stronę.
    — Zaczekaj. — Powiedziała cicho, nim ten zdążył w ogóle odstawić jej rzeczy i wyjść. — Zostań.
    I nie wiedziała w sumie, na co czekać miał Lee. Prawdopodobnie na to, aż będzie w stanie powiedzieć cokolwiek więcej, ale nie była.
    Nie sprecyzowała wcale, czy chce, żeby został tylko teraz, na chwilę, czy już do samego rana. Nie ułatwiała mu sprawy, ale sama czuła się dziwnie skołowana. Niepewnie. Czuła się w cholerę niepewnie, mając świadomość tego, że jeśli Lee zdecyduje się spać w pokoju obok, a znając jego przyzwoitość, pewnie tak będzie, to ona mu na to nie pozwoli. Bo z ich dwójki to ona miała ewidentnie trudności z tym, aby uszanować jego granice.

    OdpowiedzUsuń
  87. — Pająk? — spytała kompletnie zagubiona, ale odruchowo rozejrzała się po suficie i każdym kącie niewielkiego pokoju. Betsy nie bała się pająków, prędzej uciekałaby przed jakimś latającym robalem niż pająkiem. Ale Lee o tym nie miał prawa wiedzieć. Uśmiechnęła się lekko, zaciskając palce na materiale swojej koszulki, ale nie myślała nawet o tym, aby ruszyć się w jego stronę. Pokręciła też od razu głową, dając mu do zrozumienia, że to nie o pająka chodzi.
    Nie zauważyła żadnego, nie dopatrzyła się też potworów w szafie, której nawet nie zdążyła otworzyć. Coraz intensywniej docierał do niej fakt, że są tutaj sami. Tylko oni. Bez całej otoczki, która do tej pory pozwalała im się tak właściwie spotykać. Była tylko Betsy i tylko Lee. A może aż. Cisza otaczająca domek stawała się wręcz nieznośna, kiedy Betsy biła się ze swoimi myślami, próbując dopuścić też do głosu rozsądek, ale na próżno. Bo kiedy tak stała i patrzyła na Lee w drzwiach, docierało do niej, że byłaby bardzo głupia, gdyby pozwoliła mu spać w pokoju obok, ale wiedziała też, że mogłaby wyjść na co najmniej samolubną, gdyby zmusiła go do spania w jednym łóżku z nią.
    Może wcale nie miał na to ochoty?
    Przed oczami widziała sytuację, w której siedziała na kuchennym blacie, a Lee składał kolejne pocałunki na jej szyi, kiedy przyciągał ją jeszcze bliżej siebie. Na samo wspomnienie, jej policzki pokryły się rumieńcem. I kiedy myślami wracała właśnie do tamtego wieczoru w jej rodzinnej kuchni, to nie miała wątpliwości, że jednak Lee miałby ochotę. A teraz? Nie wiedziała, skąd wzięła się w niej ta niepewność i zalążek strachu, obawa, że Betsy wyobraża sobie po prostu zbyt wiele.
    — Myślę po prostu… — urwała, zanim tak naprawdę zaczęła, odgarnęła kosmyk włosów za ucho. I nie chciała go wprowadzać w stan niepewności, co do jej chęci pobytu tutaj, ale okazała się dużo mniej odważna niż sądziła. — Że twoja dziewczyna nie powinna spać sama. — Dokończyła dużo ciszej niż zaczęła. To Lee stwierdził, że razem z Cissy są jego dziewczynami, dlatego postanowiła po raz kolejny wykorzystać jego własne słowa przeciwko niemu. Ale tak było jej zwyczajnie łatwiej.
    Bo od samego początku między nimi było niemal wyczuwalne napięcie, atmosfera potrafiła się zagrzać i zgęstnieć w ułamku sekundy. Pozwalali na to, aby to napięcie nie znajdowało ujścia. Ale Betsy nie chciała, żeby to wszystko ostatecznie zeżarło ją od środka.
    — Chcę… — I tak, jak w drodze opowiadał mu o czymkolwiek niemal nieustannie, nie znajdując problemu w doborze słów i wyrażaniu swoich opinii, tak teraz wydawała się zagubiona. Nieśmiała. Lekko speszona. Bo wiedziała, czego chce. Doskonale wiedziała, czego chce i jej ciało, i jej serce. Jedynie nieznośny umysł się przed tym wzbraniał, podsuwał wątpliwości, kwestionował to, do czego mogła mieć pewność.
    I jak doskonale wiedziała, czego chce, to jednocześnie nie chciała sprowadzać tego do jednego. Nie chciała się z nim pieprzyć, ruchać czy rżnąć, jak to bywało do tej pory w jej przypadku, jak tego uczyli ją inni, a jeszcze inni znajdowali na to coraz gorsze określenia.
    Miała też świadomość tego, że dopiero co przekroczyli próg tego domku, ale przecież nigdzie im się nie spieszyło. Mieli mnóstwo czasu do jutrzejszego poranka i cały następny dzień, ale Lee mógł już przekonać się o tym, że Betsy była lekko niecierpliwa. A teraz uśmiechnęła się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że milczy już nieco zbyt długo.
    — Kochaj się ze mną, Lee.
    Chciała tylko tyle i tyle.
    Sama zaskoczona była tym, że powiedziała to na głos, który zresztą mógł brzmieć, jakby o to prosiła. Ale nie prosiła. Nie zmuszała. Chciała mu dać znać, że jest na to gotowa i chce tego, licząc na to, że on też. Miała nadzieję, ale w tym wszystkim zostawiała mu wybór.


    hello handsome, make your choice

    OdpowiedzUsuń
  88. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  89. Betsy obawiała się odmowy, do której przecież miał prawo. Nie bez powodu wybrał domek z dwoma sypialniami, więc obawy blondynki były co najmniej uzasadnione, jeśli nie po prostu słuszne. I każda chwila, w której czekała na jego odpowiedź, obawy te potęgowała, ale słysząc jego słowa i śmiech, uśmiechnęła się.
    Bo nawet nie przypuszczała, że mógłby z niej kpić. Po prostu - sytuacja poza byciem uroczą, była też nieco niedorzeczna, bo jednak dzieliło ich parę metrów, które do pokonania pozostawiała właśnie jemu. Tak samo, jak podjęcie decyzji.
    Kiedy podszedł bliżej, jej serce zamarło. Na krótki moment zwyczajnie przestało bić, chociaż wiedziała, że podjął decyzję. Że chciał tego samego, co ona. Problem polegał na tym, że Betsy czuła się trochę, jak przed swoim pierwszym razem. Do tej pory nigdy nie analizowała tak bardzo słuszności pójścia z kimś do łóżka, ale wiedziała, że świadczyło to tylko o tym, że chciała, aby ich relacja była wyjątkowa. I nie polegała tylko na chodzeniu do łóżka, które do skomplikowanych przecież nie należało.
    Pozwoliła na to, aby uniósł jej podbródek.
    Te jego przeklęte prawie dwa metry. Te jego przeklęte niebieskie oczy. I przeklęty uśmiech.
    Niech cię diabli, Lee, pomyślała, delikatnie opierając dłonie na jego biodrach. Był jak uzależnienie, bo wystarczyło, że podchodził bliżej, że tylko jej dotykał, a ona czuła, jak miękną jej nogi, jak się rozluźnia i jak przestaje dostrzegać wszystko, co ich otaczało. A tutaj, nad Sidney Lanier, rozpraszaczy było znacznie mniej niż w Mariesville, więc tym bardziej nie miała żadnych trudności, aby skupić się tylko na nim.
    — Biorę tabletki — odpowiadając, zgodnie z prawdą. Cieszyła się jednak, że mimo wszystko Lee pozostawał przyzwoity i odpowiedzialny. Imponował jej tym. Jak na jedenaście lat starszego starego dziada przystało - ściągnął nieco z jej barków odpowiedzialność, chociaż wcale tego od niego nie oczekiwała. I nie czuła, aby on czegokolwiek od niej oczekiwał. Poza jedzeniem tego, co przygotował.
    Dziwiła się tylko, że musiał pytać o jej absolutną pewność. Od paru dni dawała mu dowody na to, że jest pewna. Zacisnęła dłonie na materiale jego bluzki, nie odrywając przy tym spojrzenia od jego oczu.
    — Bardziej pewna być nie mogę — odparła cicho, niemal szepcząc. Nie kłamała i z tym. Nie wiedziała, co musiałoby się stać, aby zmieniła zdanie. Nie myślała o tym w kategorii krzywdzenia siebie nawzajem. W przeciwieństwie do Lee zdrowy rozsądek zostawiła w Mariesville.
    Postanowiła wsunąć chłodną dłoń, mimo wypieków na policzkach, pod materiał jego koszulki. Muskała opuszkami palców skórę Lee, to zahaczając o materiał spodni, to sunąc nią nieco wyżej. Drugiej znalazła miejsce na jego policzku.
    — Kochaj się ze mną, Lee. — Powtórzyła cicho. Teraz już z bliska, z tymi swoimi niespokojnymi dłońmi, roziskrzonymi oczami i zarumienionymi policzkami. — Tak lepiej? — dopytała z uśmiechem, pozwalając sobie ponownie na tę zadziorność, która towarzyszyła im niemal od samego początku znajomości, skoro już podjął decyzję.

    let's make it happen ;>

    OdpowiedzUsuń
  90. Betsy miała wrażenie, że czas się zatrzymał, ale jej łomoczące w klatce piersiowej serce świadczyło o tym, że jest inaczej. Ze standardowych sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu uderzeń na minutę przyspieszyło pewnie dwukrotnie. Biło dwa raz szybciej, a w swoich uszach słyszała przede wszystkim szum krwi, uderzającej do głowy. Był tak blisko…
    Bez żadnego wahania objęła go nogami, kiedy uniósł ją do góry. Może i jej wzrost był uroczy, ale czasami nieco wszystko utrudniał. Miała jednak to szczęście, że Lee był zaradnym starym dziadem i wiedział, co zrobić, aby ułatwić sytuację i sobie, i jej. Będąc już na poziomie jego oczu, uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego kolejne słowa. To był moment, w którym jej serce zwolniło, a nawet na moment się zatrzymało. Kiedy podnosił ją do góry albo musiała wyciągnąć dłoń spod jego koszulki, albo przesunąć ją wyżej. Wybrała tę drugą opcją, pod opuszkami palców wyczuwając różnice w fakturze skóry, kiedy trafiała na znacznie gładsze, nieco bardziej wypukłe fragmenty. Mogła się tylko domyślać, że to blizny. Koszulka podwinęła się dość wysoko, więc Betsy niemal przylgnęła do jego odkrytego torsu.
    Odwzajemniła pocałunek, teraz obie dłonie przenosząc na jego kark. Jedną wplotła w jego włosy, w porządnego całusa wkładając całą siebie. Tak po prostu.
    Chciała mu dać całą siebie. Taką, jaką była, mimo tego, że nie zawsze siebie zachwycała, ale teraz, w ramionach Lee, daleko jej było do tego, aby myśleć o swoich niedoskonałościach i kompleksach.
    Do tej pory to ona obmacywała go na tyle bezczelnie, aby wkradać się pod jego ubrania. Teraz w końcu mógł zrobić to i on. Nie utrudniała mu przecież zadania, mając na sobie jedynie bieliznę, kolorowe skarpetki i czarną koszulkę. Dotyk dłoni Lee na jej nagiej skórze był niemal elektryzujący, a całą Betsy przeszedł przyjemny dreszcz. Całe udo kobiety pokryło się gęsią skórką, Lee mógł mieć więc pewność, że działa skutecznie. Ale też Betsy nie miała wątpliwości co do tego, że będzie wiedział, co robić.
    — Dlaczego miałbyś zmieniać we mnie cokolwiek, skoro jestem taka wspaniała — mruknęła, kiedy się w końcu od niego oderwała, głównie po to, żeby zaczerpnąć powietrza. Żartowała, bo wcale nie uważała się za wspaniałą, ale przecież nie o to w dzisiejszym wieczorze, a właściwie nocy chodziło.
    Chodziło o to, że oboje chcieli tego samego. I do tego dążyli. Wróciła do jego ust, przechodząc od razu do głębokiego pocałunku. W tej pozycji jednak Betsy miała odrobinę utrudnione obmacywanie Lee, ale sprytnie przełożyła jedną rękę pod jego ramieniem, wędrując nią pod koszulkę, na plecy i drapiąc delikatnie okolice jego łopatek. Chciała móc go dotknąć całego, wszędzie tam, gdzie była w stanie sięgnąć i gdzie Lee chciał jej pozwolić.
    — Ty też jesteś wspaniały — dodała cicho, między jednym a drugim pocałunkiem, bo nie miała go dość. I nawet jeśli z trudem oderwała się od jego ust, to tylko dlatego, żeby składać czułe pocałunki na jego skroni, policzku, żuchwie i ostatecznie na szyi. Przylgnęła do niego tak blisko, jak tylko mogła.

    now the stars are nothing

    OdpowiedzUsuń
  91. Betsy nie miała żadnych wątpliwości co do tego, czy postępują słusznie. Nie wiedziała aktualnie nic słuszniejszego, dlatego też jej serce nieco zwalniało, ale ciepłota jej ciała wzrastała wraz z każdym kolejnym pocałunkiem, więc faktycznie jej dłonie mogły wydawać mu się odrobinę cieplejsze niż zawsze. Ale równie chętnie dotykały jego skóry i wplatały się w jego włosy.
    Kiedy opadła miękko na plecy, nie mogła się nie uśmiechnąć. Czule i delikatnie. Tak, jakby miała przed sobą, a raczej nad sobą, najpiękniejszy widok. I tak było. Lee, z tymi swoimi cudownymi oczami, stanowił piękny widok. I był wręcz diabelnie przystojny, co tylko utrudniało Betsy trzymanie swoich rąk na wodzy. A kiedy ściągał koszulkę, przygryzła dolną wargę. Pokój był słabo oświetlony niewielką lampką przy łóżku i jak zwykle Betsy wolała mieć zgaszone światło, tak teraz nie mogła oderwać wzroku od Lee. W całej okazałości widziała jego umięśniony tors i brzuch, skórę poprzecinaną bliznami, które w jej odczuciu były tak samo piękne, jak cały Lee. A to tylko sprawiało, że z trudem powstrzymywała ręce na wodzy. Ale teraz nie musiała, więc jedną skierowała na to ramię, którym wspierał się przy jej ramieniu, przesuwając po nim boleśnie wręcz powoli paznokciami.
    Napięła brzuch, kiedy palcami zahaczył o krawędź jej bielizny, dopiero po chwili wypuszczając z cichym westchnieniem powietrze wstrzymywane do tej pory w płucach. Byli sami, nie licząc śpiącej w sąsiednim pomieszczeniu suczki, więc Betsy nie zamierzała ani się hamować, ani pilnować. Więc kiedy tylko usta Lee trafiły na czuły punkt, kiedy wręcz celowo zaczął obsypywać pocałunkami jej szyję, pozwoliła na to, aby spomiędzy jej warg wydostał się cichy jęk. Odchyliła głowę, prosząc go tym samym o więcej.
    Było jej niesamowicie gorąco, kiedy wolną dłonią sunęła po jego brzuchu, kiedy opuszkami palców pozwalała sobie na poznawanie jego blizn, kiedy muskała rozgrzaną skórę, docierając do podbrzusza. Sprawnie poradziła sobie z rozpięciem jego paska i guzika, ale celowo nie posuwała się dalej. Przesunęła jedynie palcami wzdłuż linii, którą na wysokości bioder tworzyły jego spodnie, aby skierować dłoń ponownie ku górze, do jego brzucha, piersi i ramion.
    Miała wrażenie, że jego pocałunki są najsłodsze na świecie.
    — Och, Lee — wyrwało jej się tylko tyle, bo mimo tego, że chciała mówić, bo chciała, aby mógł jej słuchać, to zwyczajnie nie była w stanie.
    Jego blizny zupełnie jej nie przeszkadzały, jednak w niej cały czas tkwiła obawa, że może okazać się niedoskonała, mimo tego, co jeszcze przed chwilą mówił Lee. Chciała w to wierzyć, ale pod sporo za dużą koszulką ukrywała szczupłe, może nawet trochę za szczupłe, ciało. Z blizną po usunięciu wyrostka i dwoma tatuażami - piórkiem pod lewą piersią, zaraz na żebrach i obrys stokrotki na prawym udzie, tuż przy pachwinie. Mimo obaw, poddawała się kolejnym pieszczotom, dłońmi nadal poznając jego ciało. I doskonale wiedziała, że nie żartowała. Był wspaniały.

    but it feels good to me, my universe ♥

    OdpowiedzUsuń
  92. Betsy czuła się przy nim bezpieczna i choć było to co najmniej paradoksalne, bo znali się ledwie kilka dni, to Lee w tym krótkim czasie zdołał jej udowodnić, że może na niego liczyć, pokazać jej, jak działa bezinteresowność. Była mu za to wdzięczna, bo dzięki temu poczuciu bezpieczeństwa wiedziała, że przy nim może być sobą, że nie musi udawać nikogo innego. Że mogła być zwyczajnie zabawna, a nie na siłę seksowna, że mogła opowiadać najróżniejsze głupoty i nie przejmować się tym, jak wypadnie w odbiorze, bo niemal zawsze Lee odpowiadał jej uśmiechem. A kiedy zadawała mu niewygodne i niekomfortowe pytania, odpowiadał zwyczajnie, bez urazy. Przez tych kilka krótkich dni zdołali zbudować zalążek zaufania. Dlatego też Betsy nie miała problemu z tym, aby podejmować względem Lee kolejne decyzje. Przychodziło jej to z zaskakującą łatwością i wcale nie czuła żadnej presji, nie czuła, aby czegokolwiek od niej wymagał. Dlatego tak ochoczo rozchylała usta, kiedy je całował i odchylała szyję, żeby całował tam, gdzie lubiła najbardziej.
    Podniosła się do siadu, wcale nie protestując, kiedy Lee podwinął materiał jej koszulki. Uniosła ręce nad głowę, pomagając mu w pozbyciu się obszernego t-shirtu. A kiedy oparł dłoń na jej policzku, ufnie przechyliła nieznacznie głowę w dobrze znanym mu już geście. Nie wiedziała, w co nie mógł uwierzyć, ale wcale nie zamierzała go poganiać. Na szczęście nie musiała długo czekać. Zaskoczył ją.
    — Możesz mówić mi tak częściej — odparła cicho, nim jeszcze zmusił ją do tego, aby ponownie opadła na plecy. Nie żeby wątpiła w to, że podobała się Lee, bo niejednokrotnie dawał już temu wyraz, ale miło było to usłyszeć. Nie wierzyła tak do końca w to, że jest śliczna, ale czuła się o wiele lepiej wiedząc, że dla niego jest śliczna. I nie żartowała. Chciała słyszeć to z jego ust, bo raz, że głos Lee był bardzo przyjemny, a dwa - czuła się przez to o wiele lepiej, pewniej.
    Zanim Lee powrócił do praktykowania tych niesamowicie przyjemnych tortur, ułożyła dłoń na jego policzku, dosłownie na chwilę wpatrując się w jego oczy. Było to dla niej nieznane, że mimo tak silnego pociągu względem siebie, potrafili być też czuli i delikatni. Potrafili zwolnić i delektować się każdym, choćby najdelikatniejszym muśnięciem. Betsy niemal rozpływała się pod wpływem dotyku Lee, dlatego z zaskoczeniem przyjęła fakt, że cofnął dłoń z powrotem do jej uda. Nie napięła mięśni dlatego, że go nie chciała, a wręcz przeciwnie - po prostu Lee rozbrajał ją swoim dotykiem na tyle, że była w stanie zapomnieć o tym, jak się oddycha.
    Przymknęła powieki, kiedy Lee swoimi ustami rozpoczął dalszą wędrówkę. Z dotychczas nieznanym jej poczuciem, jak bardzo jest jej dobrze, przyjmowała z wdzięcznością każdą pieszczotę, pozwalając Lee na to, aby poznawał ją tak, jak tylko miał na to ochotę.
    Kiedy kolejny, kompletnie niekontrolowany jęk, wydostał się z jej ust, sięgnęła do tej ręki, którą trzymał na jej udzie, aby skierować ją w tamto miejsce, z którego się wycofał. Chciała dać mu tym samym znać, że wszystko co robił, było słuszne. Że była na to gotowa.
    A kiedy tak obezwładniał ją pieszczotami, zdecydowała się na to, aby dłońmi badać i poznawać jego plecy, sunęła paznokciami po jego bokach, wbijając je delikatnie w ramiona mężczyzny. I choć miała przeogromną ochotę zrobić dla niego dużo więcej, to pozwalała sobie na czerpanie całą sobą tego, co miał jej do zaoferowania. Jednak jej zdaniem był ubrany zbyt kompletnie, dlatego kiedy jedna z jej dłoni znalazła czułe miejsce na jego karku, drugą sięgnęła do tych cholernych spodni, rozpinając ich zamek i nieznacznie zsuwając je z bioder Lee, razem z materiałem jego bokserek. Była przyjemnie rozleniwiona, a jednocześnie pobudzona i nieznacznie niecierpliwa.

    nothing that came before you ♥

    OdpowiedzUsuń
  93. Temat pewności siebie Betsy, a właściwie jej braku, ciągnął się za nią od dzieciństwa i chociaż jej matka dokładała wszelkich starań, żeby mała Elizabeth czerpała z kobiecych wzorców, to była na straconej pozycji, bowiem mała blondyneczka szybko stała się oczkiem w głowie swojego ojca, a chwilę później upierdliwym cieniem swoich starszych braci. W Mariesville nie dane jej było rozkwitnąć jako kobiecie, bo choć niektórzy koledzy ze szkoły dostrzegali w niej dziewczynę z cyckami i dobrym tyłkiem, a, jeden z nią poszedł nawet na bal, aby po raz pierwszy sprawdzić w użyciu prezerwatywy, to jednak nie zaliczała się w powszechnej opinii do szkolnych piękności. Z daleka trzymała się od cheerleaderek, chociaż czasami zazdrościła im tych skąpych strojów i zainteresowania rówieśników. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy pojawiła się na Northwestern i nabrało zupełnie nieoczekiwanego obrotu, gdy na jej drodze stanął Gabriel. Wiedziała, przynajmniej teraz, że o wiele lepiej było być tą niedostrzeganą przez innych, niż tą, która służyła przede wszystkim do zaspokajania czyiś potrzeb.
    I teraz, kiedy kompletnym przypadkiem, na jej drodze stanął Lee, czuła, że to wszystko może wyglądać inaczej. Oboje nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, poznawali się stopniowo, póki co doskonale rozumiejąc się podczas rozmowy, ale i nie tylko. Choć dopiero dowiadywali się o sobie wszystkiego, niemal z czcią poznając swoje ciała nawzajem, to nie zdarzyło się, aby nie trafili z pieszczotą, jakby wiedzieli gdzie i jak się dotykać, jakby ich usta i dłonie były stworzone do tego, aby sprawiać drugiemu przyjemność.
    Lee radził sobie z tym świetnie, kontynuując nieznośnie rozkoszną podróż wzdłuż jej ciała. Betsy oddychała już znacznie głębiej, z jednej strony ciesząc się, że Lee właśnie się z nią kochał i robił to czule, i przyjemnie powoli, a z drugiej - niecierpliwiła się coraz bardziej, z każdym kolejnym pocałunkiem Lee, który składał na jej ciele, chcąc tylko więcej i więcej. Jakby już teraz wiedziała, że nie będzie w stanie się nim nasycić.
    Kiedy odsuwał się od niej, sunęła palcami po jego plecach, ostatecznie sięgając już tylko jego włosów i karku. Uniosła nieznacznie biodra, pomagając mu w pozbyciu się jej bielizny i niemal zachłysnęła się powietrzem, gdy usta Lee trafiły na wewnętrzną część jej uda. Westchnęła przeciągle, czując jak momentalnie spinają się wszystkie jej mięśnie. W oczekiwaniu na to, co miało właśnie nastąpić. I choć przywykła do tego, że to ona dawała przyjemność innym, to chciała spróbować czegoś innego.
    — Chcę. — Odpowiedziała równie cicho, jak on zapytał. Krótko i zwięźle, bo nie było nad czym się zastanawiać. A każdy kolejny pocałunek Lee tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję. Nie musiała długo czekać na jego usta przy swojej skórze, a każdy kolejny pocałunek, był naładowany ekstazą, co wiązało się z tym, że Betsy z trudem pozostawała w jednym miejscu, wijąc się z przyjemności pod jego dotykiem. W momencie, w którym Lee trafił w najczulszy punkt na jej ciele, myślała, że eksploduje. Jęk, który wyrwał się z jej gardła, w niczym nie przypominał tych wcześniejszych, znacznie cichszych. Betsy mocniej wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, biodrami wychodząc mu naprzeciw. Drugą rękę wyciągnęła za głowę, zaciskając palce na materiale poduszki tak mocno, aż pobielały jej knykcie. Wygięła plecy w delikatny łuk, odchylając głowę. Drżała, kompletnie nie kontrolując swojego ciała. I na przemian szeptała jego imię, niemal prosząc, żeby nie przestawał, i pojękiwała cholernie zmysłowo, niczym się nie krępując i dając mu do zrozumienia, że nigdy nie było jej lepiej.

    it's hard to breathe, let alone speak ;>

    OdpowiedzUsuń
  94. Nie mijał się z prawdą, jeżeli myślał, że teraz to on w głównym stopniu odpowiedzialny był za to, jak oceniała samą siebie Betsy, a to dlatego, że chciała podobać się tylko jemu i nikt inny nie miał znaczenia. Zwłaszcza w tej chwili, kiedy doprowadzał ją do szaleństwa swoimi ustami i językami, a ona nie mogła zrobić nic więcej niż tylko wyginać plecy w coraz większy łuk, niespokojnie poruszać biodrami i szeptać jego imię. Prosiła, wręcz błagała, żeby nie przestawał, bo czuła, że jest blisko. Z każdą kolejną sekundą jej ciało było coraz bardziej wrażliwsze na dotyk. Powtarzała jego imię niczym mantrę, która mogła utrzymać ją w ryzach, a jednocześnie czuła, że to wcale nie było potrzebne.
    Miała wrażenie, że więcej nie zniesie. Był doskonały we wszystkim, co robił, w tym, jak ją traktował, jak teraz słodko się nad nią znęcał, jak doprowadzał na skraj wytrzymałości i czerpał z tego niewątpliwą satysfakcję.
    — Boże — szepnęła w pewnym momencie, ledwo kontrolując brzmienie swojego głosu i choć wiedziała, że jakikolwiek bóg jest ostatnim, kogo powinna teraz wywoływać, to po prostu nie umiała się oprzeć. — Lee… — ledwie to dodała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie zdążyła nijak zareagować, kiedy zalała ją fala przyjemności, z towarzyszącym jej przeczuciem, że nie była to ostatnia taka chwila dzisiejszej nocy. Z trudem łapała oddech, napinając wszystkie mięśnie, żeby w jakikolwiek spróbować okiełznać to, co darował jej Lee, ale przestała z tym walczyć.
    — Wykończysz mnie — powiedziała cicho, lekko ochrypłym od emocji i niemal nieustannych pojękiwań głosu. Uda drżały jej tak bardzo, jakby przebiegła co najmniej dziesięć kilometrów, całe jej ciało pokryło się gęsią skórą. Każdy kolejny ruch Lee wywołał kolejną, już nieco słabszą falę przyjemności. Próbowała nawet zacisnąć uda, co było niewykonalne z jego głową pomiędzy nogami, ale nie była w stanie znieść więcej, bo miała świadomość tego, że z rozkoszy, jaką jej sprezentował, była półprzytomna.
    Dłońmi sięgnęła jego twarzy, delikatnie i nienachalnie zmuszając go do tego, aby do niej wrócił. Mając jego oblicze tuż nad swoją buzią, naprawdę zapomniała o tym, jak się oddycha, jak wyartykułować choćby najprostsze słowo.
    Uniosła się nieznacznie, aby zrobić to, co jeszcze potrafiła - pocałować go tak, jakby poza nimi nie istniał żaden świat. Drżąc na całym ciele, położyła jedną dłoń na policzku Lee, muskając palcami to żuchwę, to skroń, to wplatając je we włosy z boku jego głowy. Smakował teraz nią samą i był niesamowicie wręcz gorący.
    Drugą zaś wróciła do badania jego ciała, ramion, klatki piersiowej i brzucha, a kiedy dłonią zjechała jeszcze niżej, muskając czule podbrzusze, nie sposób było nie poczuć niedającego się już ukryć wybrzuszenia w jego spodniach.
    Nie potrzebowała słów, aby wiedzieć, że mu się podoba, chociaż były one miłym akcentem. Ale równie miłym było to, że miała go teraz tak blisko i że nie musiała się z nikim nic dzielić, że on mógł z nią robić to, co mu się podobało, a ona mogła bez skrępowania prosić o więcej. Jakże oni byli w tym wszystkim zgodni.
    — Chcę cię poczuć, Lee — szepnęła, ba, powiedziała to niemal bezgłośnie, bo nadal nie odzyskała kontroli nad swoim głosem,, kiedy na krótką chwilę odsunęła się od jego ust, dosłownie na milimetr. Było tyle rzeczy, które chciała z nim zrobić i wypróbować, że mogło zabraknąć im na to wszystko nocy.

    just make me scream ;>>

    OdpowiedzUsuń
  95. Och, Lee był o wiele bardziej uzdolniony niż mógł sądzić, a efektem jest starań była rozpalona, jedenaście lat młodsza kobieta tuż pod nim, której niecierpliwe rączki błądziły po jego ciele, poznając każdą wypukłość i wgłębienie, każdą krzywiznę, każdy mięsień i uwydatnioną żyłkę na przedramionach. Badała go tak dokładnie, jak tylko mogła, przy tempie, które sobie narzucili. Betsy wiedziała, że będzie miała jeszcze wiele okazji, aby poznać Lee lepiej, żeby nauczyć się jego ciała na pamięć. Chciała nauczyć się go na pamięć, a jednocześnie zaskakiwać i być zaskakiwaną za każdym razem. A przewidywała tych razów naprawdę wiele.
    Ona też nie sądziła, że kiedy we wtorek wpadła do kuchni w The Rusty Nail, zacznie sypiać z mężczyzną, z którym sypiała według plotek, jakie ich połączyły. Ale już wtedy dostrzegła jego niebieskie oczy i uśmiech, który błąkał się na jego przystojnej twarzy. Nie miała więc nic przeciwko temu, że wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej, że teraz leżała tuż pod nim, że mogła go dotykać tam, gdzie chciała i jak chciała.
    Uniosła się na przedramionach, kiedy Lee wstał z łóżka, żeby pozbyć się spodni i bielizny. Obserwowała go wtedy, znowu, z zapartym tchem. W słabym, ciepłym świetle nocnej lampki wyglądał niesamowicie korzystnie. Mogła ujrzeć wiele z jego blizn. I kiedy tak stał przy łóżku, docierało do niej jak jest wysoki. Sugestywnie spojrzała w dół, unosząc brwi i przygryzając dolną wargę. Miała tylko nadzieję, że zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo go pragnęła.
    Była kompletnie naga, kiedy ponownie pochylił się nad nią. Wpuściła go między swoje nogi, ale pozwoliła im na to, aby przez chwilę trwali w tym pełnym napięcia bezruchu. I pozwoliła mu na to, aby ją prowokował. Dała się sprowokować, ale nie pokazała mu tego od razu. Znowu ułożyła dłoń na jego policzku, wpatrując się w niego tymi swoimi dużymi, zielonymi oczami, które teraz pociemniały od pożądania.
    Ale skoro chciał, żeby mu pokazywała, to uniosła się nieznacznie, tym samym zmuszając go do tego, że się odsunął. Nakierowała go delikatnie, aby to tym razem on położył się na plecach. Betsy jeszcze nigdy nie czuła się tak obnażona i bezbronna, ale jednocześnie ufała Lee, że tego nie wykorzysta przeciwko niej. Nie należała do cichych i nieśmiałych w łóżku, dlatego usiadła na nim okrakiem, teraz mogąc go na krótką chwilę zdominować.
    Skoro chciał, żeby pokazywała, to chciała, aby widział ją dokładnie. Pochyliła się nad nim, wspierając dłonie obok jego głowy. Czule pocałowała go w usta, jednak nie pozwalając mu na to, aby pogłębił ten pocałunek. Mogło to być zaskakujące, ale milczała. Nie mówiła nic, świetnie bawiąc się tym, że może przez chwilę poczuć pełną kontrolę. Dlatego tym razem to ona znaczyła ustami i językiem ścieżkę na jego ciele, od policzków, przez szyję, klatkę piersiową, aż po samo podbrzusze. Nie wymykała się z jego zasięgu, nie chciała go też docelowo zbyt długo pieścić ustami.
    Smakował dobrze i Betsy po prostu podobało się to, jak na nią reagował. Chciała go jednak poczuć w sobie i miała mu pokazać jak, więc nie mogła, tak samo jak on ją, doprowadzić go do miejsca, w którym bardzo chciała go mieć. Wyprostowała się, ponownie siadając na wysokości jego bioder. Otarła się o niego, poruszając nieznacznie biodrami.
    — Chodź do mnie — poprosiła cicho, dając mu znak, aby usiadł. A kiedy Lee posłusznie i to zrobił, ona pozwoliła mu poczuć siebie. Z cichym westchnieniem, nieustannym uniesieniem i jedynie wzrastającym pożądaniem. Chciała go właśnie w ten sposób. Czuć go sobie, mogąc się oprzeć o jego tors nagimi piersiami i bezwstydnie patrzeć w te jego cholernie niebieskie oczy, od których, w jej mniemaniu, to wszystko się zaczęło.

    now that you know, honey... ♥

    OdpowiedzUsuń
  96. Ciało Lee fascynowało ją od samego początku. Był wysoki, w jej mniemaniu dobrze zbudowany, a kiedy jej palce po raz pierwszy wtargnęły pod jego koszulkę, tylko się o tym upewniła. Jednak to nie jego fizyczna atrakcyjność sprawiły, że przyciągnął do siebie młodą listonoszkę. To były te oczy, którymi uważnie obserwował jej twarz. Ten uśmiech, który zapierał jej dech w piersi. To były te usta, które od samego początku wiedziały i jak, i gdzie. To były też emocje, których nie bał się okazywać. Nie bał się śmiać i żartować, ale tak samo potrafił spoważnieć i nawet posmutnieć. A Betsy chciała go znać w każdym wydaniu i być może podjęła się misji niemożliwej, to zamierzała realizować jej kolejne etapy.
    Wspaniale było czuć go w sobie, a kurwa, która wymsknęła się z jego ust, świadczyła tylko o tym, że i jemu było wspaniale być w niej. Betsy, słysząc to krótkie, ale niesamowicie wymowne słowo, uśmiechnęła się. Świadomość tego, jak na niego działa, była pobudzająca i zachęcała do podejmowania przez nią kolejnych działań. Po prostu rozkosznym było być dla kogoś, a właściwie to dla tego konkretnego mężczyzny, czymś więcej niż koleżanką do łóżka. A widziała, słyszała i czuła, że tak jest. Lee dawał temu wyraz na sposoby nieznane do tej pory Betsy, kiedy z pełną rozwagą zapewne, brał jej potrzeby na pierwszy plan, kiedy pozwolił jej na to, aby szczytowała, kiedy nie pozwalał jej uciekać przed przyjemnością.
    Poruszała biodrami powoli, leniwie, korzystając z czasu, który dla siebie teraz mieli. Ona po przeżytym już wcześniej orgaźmie była znacznie wrażliwsza niż zakładała, a sposób, w jaki ją wypełniał, potęgował wszystko to, co czuła przed chwilą i zwiastował, że poczuje znacznie więcej. Dlatego się nie śpieszyła.
    Z przyjemnością słuchała tego, co do niej mówił, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, ile go to kosztowało, bo sama przed chwilą była w tej samej sytuacji. Z równie wielkim zafascynowaniem przyglądała się jego twarzy, nieznacznie się nad nią pochylając. Ułożyła obie dłonie na jego policzkach, nie pozwalając mu tym samym na to, aby uciekł od jej spojrzenia choćby na chwilę.
    — Nie, nie wspominałeś — odparła szeptem, składając na jego ustach krótki, ale czuły pocałunek. Nie chciała zamykać mu ust, w końcu mówił same piękne rzeczy. Pochyliła się teraz nad jego uchem, jakby obawiała się, że ktoś inny mógłby usłyszeć to, co mówi, ale prawda była taka, że była to dla niej kolejna nieznana rzecz, nie była jej pewna. — Więc bądź grzeczny i powiedz mi, jaka jeszcze jestem — szepnęła właśnie wprost do jego ucha. Prowokująco. Wiedziała już, że była śliczna i niesamowita, ale chciała wiedzieć więcej. Chciała wiedzieć kim i jaka dla niego jest. To, jak ją obejmował, jak całował i jak na nią patrzył mówiły wiele, mogły wręcz budzić w niej pewność, nawet stuprocentową, ale chciała słuchać. Bo miał przyjemny, głęboki głos, który poruszał w niej najczulsze struny.
    Całowała właśnie jego szyję, kiedy dotarły do niej jego następne słowa. Teraz to on mógł wyczuć jej uśmiech na swojej skórze. Wyprostowała się, wplatając palce w jego włosy, drugą dłoń chwytając jego podbródek, tak, jak on zrobił to na samym początku. I cały czas nie przestawała się ruszać, nieco nawet przyspieszyła, samej czując, że jest niedaleko, jak fale przyjemności rozlewają się po jej mięśniach, ale chciała się nad nim trochę poznęcać. Chciała, aby czuł ją całym sobą, aby każdy jej ruch rodził w nim oczekiwanie na kolejny.
    — Jesteś tego absolutnie pewien? — spytała, chociaż oboje wiedzieli, że odpowiedź Lee nie ma teraz żadnego znaczenia. Napięła uda i odchyliła głowę w tył, zaciskając teraz dłoń na jego barku. Cholera, przemknęło jej przez myśl. Próbowała być górą i trzymać go w garści, a niewiele brakowało, aby czując go w sobie doszła ponownie, a chciała, żeby był w tym z nią. Wróciła do niego spojrzeniem, na kilka krótkich sekund nieruchomiejąc. A było to równie przyjemne, co poruszanie się na nim. Nie znajdowała dla siebie teraz żadnej możliwości ucieczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocałowała go. Głęboko, mocno, pożądliwie.
      — Dojdź dla mnie, Lee — wyszeptała wprost w jego usta, między jednym a drugim pocałunkiem. — Pokaż mi jak.
      I ona chciała się go uczyć. Drżała, przylegając do niego najbliżej jak tylko mogła. Przy każdym kolejnym ruchu sutkami ocierając się o jego rozgrzaną skórę, każdy pocałunek wieńcząc cichym westchnieniem albo jękiem.
      On naprawdę miał ją wykończyć.

      show me how to get high on you ♥

      Usuń
  97. Betsy powinna być za to dumna z siebie, że była skłonna namieszać w głowie, i to porządnie, komuś takiemu, jak Lee. Był rozsądny, a przynajmniej jako taki, pozwalał jej się poznawać. Był starszy, bo nie dawał jej o tym zapomnieć i był z pewnością o wiele bardziej doświadczony przez życie niż ona. Powinien też, co wydawało się logiczne, uodpornić się na mieszanie w głowie przez młode, pragnące go kobiety. A skoro tak nie było, skoro nie był odporny na zawadiacki, słodki urok Betsy, to ona nie widziała powodu, dla którego miałaby nie być dumna.
    W wygodnej dla siebie pozycji widziała każdą zmianę na jego twarzy. To, jak na nią patrzył, jak rozchylał usta i jak próbował przymknąć oczy. Słyszała, jak ciężko oddychał, czasami biorąc głęboki wdech i długi wydech. Podobało jej się to, co widziała i słyszała. Podobało jej się to, co miała pod swoimi dłońmi i to, co mogła czuć całą sobą. Musiała też przyznać, że jeszcze żaden inny mężczyzna nie doprowadził jej tak łatwo i skutecznie na szczyt. Że jeszcze nigdy żaden nie zajął się nią tak, jak zrobił to dzisiaj Lee. To nie było kilka minut obciągania i kilka szybkich, gwałtownych pchnięć. Oni faktycznie się kochali i Betsy zamierzała czerpać z tego pełnymi garściami. A widząc w oczach Lee te same pragnienia, nie mogła być szczęśliwsza.
    — Twoja…? — szepnęła niepewnie, nie zdążywszy się nawet nad tym zastanowić, bo od razu wiedziała, że jej się to podoba. Wszystkie pozostałe określenia, które dzisiaj usłyszała, choć miłe i słodkie, schodziły na drugi plan. Bo już wiedziała, że niczego nie chciała bardziej niż być jego. Jego słoneczkiem, jego dziewczyną i jego Bee. Uśmiechnęła się, nie potrafiąc powstrzymać tej reakcji.
    Skoro tym razem ona go o coś poprosiła, nie protestowała, wręcz mięknąc w jego ramionach, ułatwiła zmianę pozycji. Pościel, której dotknęła plecami, wydawała się chłodna w porównaniu z ciepłotą jej skóry. Nie musiała go wcale zachęcać do kontynuacji, Lee bardzo szybko odnalazł swoje miejsce, a ona wyszła mu naprzeciw, wzdychając cicho z każdym jego powolnym ruchem.
    Odchylała głowę, delektując się najczulszymi pocałunkami. Drżała pod jego dotykiem, kiedy układał dłoń na jej biodrze i zmusiła się do otwarcia oczu, kiedy obejmował dłonią jej policzek. Mógł widzieć, jak każdy kolejny ruch, wywołuje na jej twarzy błogą przyjemność. Z trudem utrzymywała względną ciszę i spokój. Oddychała ciężko, wsuwając dłonie pod jego ramiona, aby wbić paznokcie w plecy Lee.
    Myślała, że wybuchnie, kiedy usłyszała jego żądanie. Myślała, że dosięgnie szczytu, kiedy ją całował, ale całą sobą próbowała odwlec to, co nieuniknione.
    — Mój.
    I nie była pewna, czy z gardła wydobywa to konkretne słowo. Słyszała, jak miesza się z jej przeciągłym, głębokim jękiem, który był odpowiedzią na jedno z kolejnych, powolnych pchnięć Lee. Dreszcz, który przebiegł teraz wzdłuż jej kręgosłupa, wstrząsnął całym drobnym ciałem Betsy.
    — Tylko mój.
    Poprawiła się, choć jej głos brzmiał chrypliwie i niepewnie. Drżał, podobnie jak i ona. Odpowiadała na każdy jego pocałunek, równie chętnie inicjując kolejne, byleby tylko móc odrobinę stłumić jęki i westchnienia, nad którymi powoli traciła kontrolę.

    it's impossible not to like it ;>>>

    OdpowiedzUsuń
  98. Oczywiście, że Bets robiła sobie nadzieję. Nadzieję na to, że skoro Lee już pojawił się w jej życiu, to w nim zostanie. Bała się jednak myśleć, że to miałoby być na zawsze, chociaż strasznie przyjemnie było być jego, a jeszcze przyjemniej było móc mówić o nim, że jest jej. Betsy daleko było do osoby władczej czy zaborczej, ale szybko stawała się zazdrosna, co pewnie wynikało głównie z jej niepewności. A miała nadzieję też na to, że może być Lee pewna. Za dobrze czuła się w jego towarzystwie, aby z tego rezygnować, tylko dlatego, że się bała. Bo trochę się bała i wiedziała, że to uzasadnione, ale też nie widziała już możliwości, aby z niego zrezygnować bez żadnej straty dla siebie. Zależało jej na nim.
    Bo akurat w tym miała stuprocentową pewność. Ucierpiałaby, gdyby Lee postanowił z jej życia zniknąć i nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Nie teraz, kiedy ledwo łapała oddech między kolejnymi pocałunkami, jękami i westchnieniami, kiedy każdą kurwę, która wymsknęła się Lee, przyjmowała w swoje usta. Tymi przekleństwami nakręcał ją jeszcze bardziej, a przecież wydawało się to niemożliwe.
    Kiedy potwierdził, że jest tylko jej, uśmiechnęła się tylko błogo i leniwie, z rozkoszą przyjmując każdy ruch jego bioder i każdy pocałunek. Przestali rozmawiać, oboje balansując na granicy szaleństwa, które prowadziło ich do spełnienia. Betsy wsłuchiwała się w ich coraz szybsze, urywane oddechy, w swoje westchnienia i jęknięcia, w stęknięcia, które wyrywały się Lee, w szelest pościeli i obezwładniającą niemal ciszę, która ich otaczała. Poza nimi w tej chwili nie było nic.
    Tylko ona i on.
    Ufnie splotła palce z jego, mocno zaciskając je na jego dłoni. Kiedy przyspieszyli, Betsy nie była w stanie zebrać jakichkolwiek myśli. Na wpół przytomnie przyjmowała wszystko, co miał jej do zaoferowania, próbując jednocześnie dać jak najwięcej od siebie. I tak, jak Lee skupiony był na jej przyjemności, ona koncentrowała się przede wszystkim na nim. Dostała dzisiaj od niego znacznie więcej niż mogła się spodziewać w chwili, kiedy poprosiła go, żeby się z nią kochał.
    — Jezu, Lee… — wyszeptała tylko, jeszcze mocniej, o ile to możliwe, zaciskając palce na jego dłoni. Czuła, że niezbyt długimi paznokciami wbija się w jego skórę, że bieleją jej knykcie, że gdyby tylko miała w sobie więcej siły, to zmiażdżyłaby mu rękę. — Nie przestawaj, nie te… — i urwała, bo z jej gardła kolejny raz tej nocy wydobył się przeciągły, długi i głośny jęk, a ona leżąc pod nim wygięła plecy w łuk, napinając maksymalnie wszystkie mięśnie, żeby po krótkiej chwili się rozluźnić. Wolną dłoń zacisnęła na pościeli, tuż przy swoim biodrze.
    Każdy kolejny ruch Lee zalewał ją falą esktazy tak silnej, że miała ochotę jednocześnie uciekać przed jego dotykiem i błagać o więcej. Ten orgazm różnił się od poprzedniego tym, że był kilkakrotnie intensywniejszy, głębszy, rozwalający ją na drobne kawałeczki, powodujący, że nie była w stanie powstrzymać drżenia mięśni i uspokoić oddechu.

    and you made me scream ♥

    OdpowiedzUsuń
  99. Zapominała o tym, że to tylko cztery dni. Znała go cztery dni, ale wcale tak tego nie odbierała. Miała wrażenie, że zna go o wiele dłużej, że prawdopodobnie znała go w poprzednim życiu. Musiało być na to jakieś wyjaśnienie, choćby najgłupsze i najbardziej niedorzeczne, ale musiało być. Nie chciała wierzyć w to, że tak po prostu zaklikało. To musiało być przeznaczenie albo jakaś zabawa losu, albo innych bogów czy mocy, które miały wpływ na ich życie. Sama Betsy nie wiedziała już w co wierzyć.
    Cztery dni. To też nie był żaden rekord Betsy. Można by powiedzieć, że niechlubny, bo raczej nie wypadało się szczycić tym, że przespało się z kimś w dyskotekowej toalecie. Z kimś zupełnie obcym, kto tylko dobrze wyglądał, a wystarczyło, żeby się odezwał i czar pryskał. Nie chciała się tym chwalić, bo chciała zapomnieć o wszystkich, którzy byli przed Lee. Jakby przed nim nie było nikogo.
    A kiedy Lee doszedł dla niej tak, jak prosiła, westchnęła jeszcze cicho, powoli łapiąc pierwszy głębszy wdech. Oboje oddychali, jakby przebiegli dopiero co maraton, a ich serca kołatały w klatkach piersiowych, chcąc wyrwać się do siebie. Betsy zdołała jedynie puścić pościel i przesunąć leniwie dłonią po plecach Lee, kiedy chował twarz w zagłębieniu jej szyi.
    Nigdy jeszcze nie była z nikim tak blisko. Nie podczas tego, jak się kochali, a właśnie teraz, kiedy spotkali się na mecie rozkosznych doznań i w milczeniu wsłuchiwali się w swoje ciała, w swoje nieregularne, urywane oddechy. Dopiero teraz mogła skupić się cieple bijącym od Lee, na jego oddechu, który muskał delikatnie jej skórę. Na zapachu całego dnia, ale przede wszystkim czuła, że pachniał nią.
    Poczuła powiew chłodniejszego powietrza, kiedy Lee opadł na łóżko obok niej, niemal natychmiast jej ciało pokryło się drobną gęsią skórką. Bała się poruszyć, bo każdy ruch przywoływał wspomnienia tego, co przeżywała przez chwilę. Była wrażliwa na wszystko, nawet na najmniejsze napięcie własnych mięśni. Leżała więc nieruchomo, wpatrując się w drewniane belki na suficie. Ugięła jedną nogę w kolanie, tę dalszą, patrząc od strony Lee. Miała wrażenie, że jej skóra jest teraz niesamowicie delikatna i miękka, kiedy muskała opuszkami palców swój brzuch.
    — Bee… — powtórzyła leniwie, kiedy Lee postanowił się w końcu odezwać jako pierwszy. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała już znacznie wolniej, płycej. Odwróciła głowę w jego stronę, posyłając mu delikatny uśmiech. Nawet teraz, kiedy po wszystkim zerknęła w kierunku Lee, spoglądała na niego z niemałym zachwytem. — Podoba mi się. — Mruknęła, powracając spojrzeniem na sufit.
    Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć na jego pytanie, bo wszystko było lepiej niż okej. Okej nie było tu adekwatnym słowem, którym mogłaby opisać to, jak się czuje i to, co właśnie przeżyła. Przymknęła więc na chwilę powieki, a kiedy je otworzyła, znowu odwróciła tylko głowę w jego stronę, tym samym celowo, z lekką premedytacją, pozwalając mu na siebie patrzeć, bo widziała w jego oczach zachwyt i nie potrzebowała w tej chwili nic więcej, żadnych słów i żadnych zapewnień, co było czymś totalnie dla niej nieoczywistym, ale ekscytująco miłym.
    Sięgnęła dłonią do jego twarzy, wierzchem dłoni przesuwając po policzku Lee.
    — Więcej niż okej — odpowiedziała cicho, nie chcąc go dłużej trzymać w niepewności. — Naprawdę jesteś wspaniały — odniosła się do słów, które powiedziała do niego na samym początku, zanim jeszcze pozbyli się pierwszych fragmentów swojej odzieży. Uśmiechała się delikatnie. — Nie żałujesz?
    No i musiała, musiała dopuścić do głosu też tę wystraszoną i niepewną siebie dziewczynkę, zrujnować moment, choć jej pytanie kłóciło się z tym, jak się czuła, jak swobodnie leżała przy nim kompletnie nago, nie szukając w pośpiechu skrawka materiału, pod którym mogłaby się ukryć.

    bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  100. Lee skutecznie zaprzątał myśli Betsy od tych czterech dni. Często zerkała w telefon, odkąd miała wpisany tam jego numer, czekając na odpowiedź od Lee albo chcąc zwyczajnie do niego napisać, co też często robiła. Starała się przy tym nie niecierpliwić, kiedy nie odpisywał, a gdy już to robił - promieniała. Tak samo było, jak tylko mogła go zobaczyć. Sam widok Lee sprawiał, że jej dzień był lepszy. Tak po prostu.
    I choć, kiedy zostawała sama, temat byłej żony Maitlanda często ją nawiedzał, to nie potrafiła o tym myśleć w jego towarzystwie. Ale zastanawiała się. Czy ją kochał, jak długo z nią był i dlaczego się rozstał. Nie miała jednak śmiałości, aby go o to pytać, zwłaszcza, że pamiętała, jak spochmurniał, kiedy zapytała o to, czy kogoś miał. Wiedziała jednak, że ten temat trzeba będzie kiedyś poruszyć, bo nie lubiła niewyjaśnionych spraw. Na razie odsuwała tę konieczność jak najdalej, znacznie śmielej podchodząc do wszystkich innych kwestii związanych z Lee.
    Zapewnienie, że nie żałował było wystarczające. A to, jak gładził delikatnie jej skórę, niezwykle przyjemne, ale w zupełnie inny sposób niż przyjemność, którą odczuwali przed chwilą wspólnie. Było to przyjemnie kojące, pomogło jej się uspokoić, odetchnąć głębiej. Ona nie miała czego żałować. Wszystko było w jej odczuciu idealne.
    Zaśmiała się, słysząc jego kolejne słowa. Uniosła przy tym brwi, lekko marszcząc nosek. To też było nowe, żeby po seksie przychodził czas na rozmowę i śmiech.
    — Mogę żałować jedynie tego, że nie zobaczymy wschodu słońca — przyznała. — Bo tak rano nie dam się obudzić — dodała jeszcze, spoglądając na niego z czułością. Niezmiennie i nieustannie ją zachwycał, a czułość, którą w niej budził, chwytała ją za serce, momentami zapierała dech i odbierała zdolność logicznego myślenia. — Może w niedzielę? — rzuciła jednak zupełnie luźno. I tak mieli wyjeżdżać stąd w niedzielę rano, więc równie dobrze mogli zacząć dzień wcześniej. Betsy jako romantyczka uwielbiała wschody i zachody słońca. Feeria barw, jaka wtedy zalewała otoczenie, była niesamowita. Ale w obecności Lee wszystko było niesamowite.
    Pozwoliła na to, aby przysunął ją bliżej siebie, wzrokiem wodziła za jego palcami. Uśmiechnęła się, kiedy dotarł do drobnych tatuaży.
    — Nie. Chyba nie. — Odpowiedziała, jakby sama nie była pewna. — Piórko zrobiłam w Mariesville, przed wyjazdem na studia — przyznała cicho. — Może miało symbolizować wolność? — spytała samą siebie i pewnie gdyby mogła, to wzruszyłaby ramionami. — Teraz jest po prostu piórkiem. — Dodała z uśmiechem, a kiedy miała zacząć mówić o drugim tatuażu, ten uśmiech nieco zmalał, stał się może odrobinę bledszy.
    — Wiesz, przed Cissy była Daisy. — Zaczęła. — Rodzice kupili ją jak miałam dziewięć? Dziesięć lat? Była cudowna, bardzo podobna do Cissy. Najlepsza przyjaciółka, jaką można mieć. Musieli ją uśpić, kiedy byłam na Northwestern. Nie zdążyłam się z nią pożegnać, więc ot, stokrotka… — mruknęła i teraz to ona palcem przesunęła po swoim tatuażu. Miejsce mogło wydawać się specyficzne, ale Betsy po prostu wiedziała, że było blisko tego miejsca, na którym najchętniej lądował psi pyszczek.
    Odwróciła się w jego stronę, kładąc się, podobnie jak on, na boku.
    — A tu… — szybko zmieniła temat, uginając nogę w kolanie, aby pokazać nie małą bliznę na samej rzepce. — Zaczynałam pracę jako listonoszka. Wywaliłam się na rowerze — zachichotała. — Kolanem prosto w krawężnik. I może gdybym posłuchała mądrzejszych, to pojechałabym do szpitala na szycie, ale… — Betsy, teraz leżąc bokiem, mogła wygodniej ując w dłoń policzek Lee. I gdyby tylko mogła, gładziłaby go tak całą noc. Nawet jeśli miałaby odmówić sobie snu. — Ale wolałam to zignorować. Bardzo często wywalam się na tym rowerze — przyznała ze śmiechem, choć to, co mówiła, mogło wydać się absurdalne.

    bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  101. Betsy wcale nie miała nic przeciwko tego, aby sprawy i problemy Lee były jego sprawami i problemami, ale ona czuła się jego dziewczyną, a jako jego dziewczyna była i jego sprawą, i problemem. Musiała więc wiedzieć, choćby o tym, co go bolało albo czego się wstydził. I choć na pozór był niesamowicie otwarta i wygadana, to jednak w związku z Lee kierował nią właśnie pewien rodzaj strachu i nieśmiałości. Nie chciała go pytać otwarcie i wprost, kiedy już dwukrotnie dał jej do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać. Gdyby to powtarzał, mogłaby poczuć się odtrącana i pewnie wtedy już tak chętnie nie brnęłaby w tę relację. Nie chciała czuć, że jest dla niego niewygodna.
    — To jesteśmy umówieni — odparła od razu, kiedy potwierdził niedzielny termin oglądania wschodu słońca. Podobało jej się to błogie i leniwe leżenie tuż obok niego, zaraz po niesamowitym kochaniu się. Nie spieszyło jej się nigdzie, ale też wszystko to, co robił z nią Lee, skutecznie odpędziło senność. Była podekscytowana i pobudzona, ale nie była ślepa. Widziała, że Lee niemal przysypiał, kiedy gładziła jego policzek. Z każdym kolejnym zdaniem, które ona wypowiadała, jego powieki stawały się niezaprzeczalnie cięższe.
    Opuściła ostatecznie nogę, bardzo chętnie pozwalając Lee na to, aby się do niej przytulił. Uśmiechnęła się, gdy ten oparł swoje czoło jej.
    — Obiecuję, ale nie odpowiadam za krawężniki.
    Zrobiło jej się się miło, ciepło na sercu, kiedy zastrzegł, że od teraz musi na siebie uważać. Fascynowała ją troska, jaką ją otaczał. I jak ona miała się w nim nie zadurzyć? Kiedy dawał jej niesamowite zbliżenie, kiedy mówił te wszystkie słodkie słowa i kiedy uśmiechał się tak, że miękły jej nogi? Byłoby to arcytrudne, żeby mogła pozostać niewzruszoną na jego urok. Jedną dłoń wcisnęła między ich ciała, sunąc palcami po jego torsie, znacząc szlak po bliznach, do których sięgała. Bo to nie tak, że nie zwracała na nie uwagi. Domyślała się, że są efektem wypadku, który przeżył, a o którym nie chciał mówić. Było ich tyle, że z pewnością nie było to nic przyjemnego, dochodzić do siebie po czymś takim.
    Ucałowała delikatnie jego usta, a później wróciła na plecy, dłonią wyszukując skrawka kołdry, którą zdołali już potarmosić. Naciągnęła ją na siebie i Lee.
    — Chodź do mnie. — Poprosiła, zachęcając go do tego, aby się do niej przytulił. Ona potrzebowała jeszcze trochę odetchnąć, a kiedy jej twarz chowała się w zagłębieniu jego szyi bądź przy jego obojczyku, było to trudne biorąc pod uwagę bijące od niego ciepło. Ale nie protestowała, kiedy do Lee wsparł na niej głowę i objął ramieniem. Mimo tego, że była drobniejsza i sporo młodsza, to chciała, aby znajdował w jej objęciach spokój, aby czuł się przy niej bezpieczniej. Dłoń, którą miała pod jego głową, wplotła teraz w jego włosy, delikatnie sunąc palcami po skórze. Drugą wodziła leniwie po jego ramieniu. Pocałowała czubek głowy Lee i wróciła spojrzeniem do sufitu.
    — Śpij, kochanie. — Szepnęła tylko, wiedząc, że jej zaśnięcie trochę zajmie. Była zbyt pełna przeróżnych emocji, w jej głowie walczyło o pierwszeństwo zbyt wiele myśli. — Boli cię? — spytała jeszcze nagle, zupełnie się tego po sobie nie spodziewała. Chciała wiedzieć wszystko, na temat jego blizn, na temat wypadku, ale nie chciała pytać, dopytywać i być namolną. Nie chciała, aby uznał ją za upierdliwą, głupiutką dziewczynkę, a tego właśnie bała się najbardziej. Westchnęła cicho, bo dotarło do niej, że mimo wszystkich tych obaw, przewspaniale jest czuć ciężar jego głowy przy swojej piersi i ciepły oddech na swojej skórze. Pragnęła takich wieczorów znacznie więcej, ale czy to było w ogóle możliwe?

    your one and only doubting bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  102. Czyli bolało, pomyślała, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Dłoń na ramieniu Lee znieruchomiała wtedy na krótki moment, ale prędko podjęła wędrówkę po jego skórze. Miała dziwne wrażenie, że jeśli będzie myśleć o tym dłużej, to pęknie jej serce, dlatego próbowała te myśli zastąpić innymi. Nie współczuła mu jednak, nie kierowała się litością. Po prostu - zależało jej na nim i nie wyobrażała sobie, że miałaby być obojętna na jego cierpienie.
    — Och, Lee… — wymsknęło jej się, zaraz po cichym westchnieniu. Nie mówiła już jednak nic więcej, nie naciskała. Nie żądała niczego więcej, ale rozluźniła się dopiero wtedy, kiedy usłyszała, jak oddech Lee się wyrównuje, staje się spokojniejszy i głębszy. Wiedziała, że zasnął, a mimo to nie przerywała tych delikatnych pieszczot, ciesząc się z tego, że ma go tak blisko.
    Bardzo przyjemnie było czuć jego bliskość każdym skrawkiem swojego ciała i kompletnie nie przeszkadzało jej to, że śpią nago. Jeśli miała być szczera, to nie widziała dla nich innej słusznej opcji. I czy nie istniały czasem jakieś badania, które potwierdzały, że tak było zdrowiej?
    Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, kiedy gładziła ramię Lee i wpatrywała się w sufit. I do niej dotarło, że się w nim zakochuje, że to nie tylko zauroczenie czy zachwyt. To musiało być coś więcej, ale też nie chciała mu tego mówić. Jeszcze nie teraz. Było za szybko, a ona bała się, że wywoła tym więcej szkód niż korzyści. Odpuściła słowa, ale postanowiła, że zrobi wszystko, aby Lee czuł, że tak jest, że jest dla niej niesamowicie ważny, jeśli nie najważniejszy.
    Zasnęła, ale kiedy z jej ust wyrwało się ciche chrapnięcie, przebudziła się, odwróciła na bok i wtuliła w Lee zupełnie instynktownie. Później spała już spokojnie.

    Nie byłoby przesadą, gdyby uznać, że spała, jak zabita. Nie czuła nawet, jak Lee wstał z łóżka. Otuliła się szczelniej kołdrą, bo jedyne, co odczuła, to nieprzyjemny chłód na odkrytych ramionach. Nie słyszała, jak Lee brał prysznic, jak wyprowadzał Cissy i jak uruchamiał ekspres. Obudziła się, kiedy przez nie zasłonięte przez nich okno, do pokoju wpadły mocne promienie słońca, lokując się akurat na jej twarzy. Pewnie gdyby nie to, spałaby dalej. Leniwie otworzyła oczy, uśmiechając się błogo niemal od razu, kiedy dotarły do niej wspomnienia wczorajszego wieczoru. Boże, jaka jestem szczęśliwa, przemknęło jej przez myśl, kiedy położyła się na plecach, zakrywając się kołdrą ponad piersi. I faktycznie była szczęśliwa, ledwo się obudziła, a uśmiechała się tak szeroko, aż bolały ją od tego policzki.
    Do tej pory Betsy była zabawna, ale za tym poczuciem humoru i szerokim uśmiechem kryła sporo smutku i samotność. Bo choć otaczali ją ludzie i nie była sama, to czuła się samotna. Otaczały ją plotki i donosy, a mimo tego, że wydawała się niewzruszona, była tym zwyczajnie zmęczona. Była też wdzięczna rodzicom, że jakiś czas po jej powrocie ze studiów, przyprowadzili do domu Cissy. Niby dla nich, niby jako ich psa, ale wszyscy wiedzieli, że Cissy pojawiła się tylko dlatego, aby wspierać Betsy.
    A dzisiaj czuła się zwyczajnie szczęśliwa. Niby nie było to wiele, ale dla niej to było coś nowego, coś, czego nie czuła od dłuższego czasu, a kiedy myślała, że za ścianą, w kuchni, krząta się Lee, stawała się na powrót niecierpliwa.
    Wstała, wsunęła na biodra majtki, które znalazła nieopodal i ubrała swój za duży t-shirt i skarpetki, bo nie lubiła, kiedy było jej zimno w stopy. Nic więcej, odkładając wzięcie prysznica na później. Teraz przede wszystkim chciała zobaczyć Lee. Nie przejmowała się w ogóle tym, że jej włosy pozostawały w nieładzie. Otarła tylko palcami resztki tuszu do rzęs spod oczu. Koniecznie musiała się odświeżyć przed wyjściem na jezioro.
    Po cichy wyszła z sypialni, pokonując króciutki przedpokój w parę sekund. W części dziennej ich chatki unosił się zapach kawy, od którego niemal skręciło jej żołądek. Przez Lee kompletnie zapomniała, że ostatnią rzeczą jaką zjadła był wczorajszy lunch. Ale wcale nie zamierzała się do tego przyznawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podeszła do Lee, który działał już przy kuchennym blacie. Objęła go ramionami w pasie, układając dłonie na jego brzuchu. Policzek przytuliła do jego pleców, robiąc głębszy wdech, aby napawać się świeżym, przyjemnym zapachem żelu pod prysznic.
      — Dzień dobry, kochanie — wymruczała praktycznie w materiał jego koszulki. I choć pełna była obaw, to ginęły one za uczuciem wypełniającej ją radości i błogości, kiedy tylko mogła go zobaczyć i poczuć. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, Lee pewnie też nie, jaki był uzależniający i jak trudno będzie jej wytrzymać te kilka dni, podczas których on będzie w Oklahomie.

      sunnybee ♥

      Usuń
  103. Cissy wydawała się oczarowana Lee, podobnie zresztą jak i Betsy, więc może była lekko skołowana, kiedy to nie Betsy czyniła rano honory przy jej wyprowadzeniu. W domu wyglądało to tak, że najczęściej wypuszczała psisko na ogród, co innego, kiedy obecni byli jej rodzice, bo wtedy Betsy po prostu wychodziła do pracy. Nie martwiąc się o nic. Dzisiaj też wstała lekka od zmartwień, bo w planie przecież mieli same przyjemne rzeczy. Spacer nad jezioro, może ewentualne ognisko przed domkiem wieczorem i kolejną noc razem, w jednym łóżku. Kto by się martwił o takie rzeczy?
    Ale trzeba było też przyznać, że jedyną rzeczą lub osobą w jaką mogła dzisiaj zwątpić Betsy, była ona sama. Obudziła się z przeczuciem, że jest szczęśliwa i że jest to jeden z piękniejszych poranków - z Lee, poza Mariesville, nad pięknym jeziorem, w otoczeniu ciszy. Mimo to, miała gdzieś z tyłu głowy zakodowane, że mimo wielkich już nadziei, to nadal nie ma pewności gdzie to wszystko zmierza. Paradoksalnie czuła się pewnie w momencie, kiedy obejmowała Lee, kiedy przytulała się do jego pleców i kiedy słuchała jego przyjemnego głosu. Uparcie ignorowała burczenie w brzuchu, ale zapach przyrządzanego śniadania był coraz intensywniejszy i zwiastował tylko i wyłącznie to, że czeka ją przepyszny posiłek. Jak zawsze w wydaniu Lee.
    Starała się też nie myśleć o tym, co będzie za tydzień, za dwa i za trzy, kiedy będą powtarzać wspólne noce, kiedy będą wykradać dla siebie dwadzieścia minut w ciągu dnia i kiedy będą mówić sobie oczywiste rzeczy. Teraz nazywanie Lee kochaniem, zapoczątkowane na jej podjeździe, było dla niej czymś naturalnym i nie wyobrażała sobie, że mogłaby witać go w inny sposób. Wiedziała, że kochanie się i nazywanie go w taki, a nie w inny sposób, rodzi ze sobą pewne konsekwencje, ale nawet jeśli uciekali od wyznań, to była to metoda, dzięki której mogli upewniać się co do wzajemności.
    O dziwo, była cierpliwa, kątem oka zerkając na podekscytowaną Cissy, kiedy Lee kończył przygotowanie śiadania. Odwrócił się w jej stronę, a ona zwyczajnie pozwoliła sobie, aby zanurzyć się w niebieskich oczach Lee. Cudownych, niebieskich oczach, w które - jak już zauważyła dużo wcześniej - mogłaby patrzeć bez końca. Uśmiechnęła się, kiedy ogarniał jej włosy, przechyliła lekko głowę, gdy dotknął jej policzka i odwzajemniła ten pocałunek na dzień dobry, który jednocześnie budował pewność, że wszystko jest w porządku i jednocześnie podsycił obawy, bo wszystko wydawało się zbyt idealne.
    — Głodna. — Odparła krótko na jego pytanie, dając mu do zrozumienia, że poza doskwierającym jej uczuciem głodu, czuje się po prostu dobrze. Betsy lubiła takie leniwe poranki, kiedy nie musiała nigdzie gnać, kiedy na śniadaniu mogła pojawić się w piżamie i ciepłych skarpetkach, kiedy mogła delektować się każdym łykiem twarzy, obserwując z zainteresowaniem otoczenie. A fakt, że do tego leniwego, błogiego poranka dołączył, a właściwie wkomponował się idealnie Lee, czynił go tylko lepszym.
    Pozostając w objęciach mężczyzny, wychyliła się lekko w bok, dostrzegając smakowicie wyglądającą kanapkę. No tak, dla Betsy to była kanapka, dla Lee tost francuski. Zerknęła też na Ciss, o której wspomniał. Uśmiechnęła się, skupiając znowu spojrzenie na nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że pytała tylko dlatego, że chciała mieć ciebie tylko dla siebie odrobinę dłużej. Ja bym tak zrobiła — mruknęła z uśmiechem i teraz to ona trochę dotknęła jego policzka. A potem posłusznie usiadła przy stole, bo też nie mogła doczekać się dzisiejszej wycieczki.
      I nie dlatego, że robiła takie coś wcześniej. Wręcz przeciwnie - do tej pory jeździła głównie na wycieczki szkolne, a jedynym miejscem, które odwiedziła, a które znajdowało się dalej niż Atlanta, to uniwersytet. Do tej pory całe jej życie kręciło się wokół Mariesville.
      — Wyspałeś się? — spytała, pochylając się teraz nad psiną, która podeszła bliżej. Pogłaskała w końcu Cissy, a ta, w końcu ukontentowana, wróciła na narożnik, stamtąd czujnie obserwując towarzystwo w części kuchennej. — Pachnie wspaniale. Jadłeś już? — dopytywała, bo choć zwykle potrzebowała więcej czasu, żeby się dobudzić i dojść do siebie, dzisiaj trudno było jej odmówić dobrej energii już teraz. A nawet nie wypiła kawy.

      hello handsome, gimme some food ;>

      Usuń
  104. Betsy przepadła dla Lee. Całkowicie i niezaprzeczalnie, ale skoro nie musiała, to na razie się do tego nie przyznawała, bo też i po co? Skoro oboje milcząco zgodzili się na to, aby balansować na granicy niedomówień, to zamierzała się tego trzymać. Była jednak pewna, że Cissy też przepadła, bo była łasa na czyjąkolwiek uwagę, a tę Lee dawał jej bez żadnych zastrzeżeń z jego strony. Zresztą, trudno było nie pokochać Cissy, tej sporej, puchatej chmurki szczęścia, która nie baczyła na żadne granice, niedomówienia i obawy.
    Gdyby jednak Betsy miała świadomość tego, co dzieje się w głowie Lee, jak pewny jest do tego, aby nie dokładać zmartwień Betsy, jak bardzo chciał chronić ją przed swoim bólem i problemami, to powiedziałaby mu wprost, co o tym myśli. Ale raz, że nie wiedziała, a dwa, że nie pozwoliłaby jej na to ta niepewność, która ciągle gdzieś ją zajmowała. Atakowała każdą przyjemną myśl, wprowadzając Betsy w stan zwątpienia.
    Ale Betsy taka właśnie była - mówiła wprost. Nie krępowała się, bo nie potrafiła kłamać. Nie w kwestiach istotnych, bo paradoksalnie wymyślanie kolejnych historyjek, czy to dla bratanic, czy ku pokrzepieniu serc miejscowych plotkar wychodziło jej zaskakująco łatwo. Jeśli miałaby skłamać, to wolała nic nie mówić, dusić w sobie i tłamsić. Ale Lee mógł liczyć na jej szczerość, na jej zaangażowanie, troskę i chęć bycia częścią nawet największego gówna, w które wdepnął. Ale o tym jeszcze nie wiedzieli, bo nie mówili sobie takich rzeczy. I towarzyszyło jej tylko przeczucie, że Maitland będzie się przed tym wzbraniał, a ona nie będzie mogła mu odpuścić. Nie będzie chciała.
    — Też się za nią stęskniłam — odparła, oglądając się jeszcze za suczką, która mościła się na narożniku. Na kocu, który Betsy przywiozła z Mariesville. Wiedziała, że to Lee musiał go rozłożyć na meblu. Uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej, jak wiele ciężaru Lee ściągał z jej barków, jak wiele odpowiedzialności przenosił na siebie, chociaż wcale nie musiał, bo go o to nie prosiła. Wiedziała jednak, że to wszystko sprawia, że przez kolejne dni, odkąd tylko Lee wyjedzie z Mariesville, będzie cholernie tęsknić właśnie za nim.
    Najpierw zrobiła łyk mocnej kawy. Była idealna. Potem spojrzała na Lee, który usiadł na przeciwko. Też był idealny. Trochę, ale tylko trochę, nie dowierzała w to, że taki facet jak on coś w niej dostrzegł. I to coś było na tyle istotne, że zaprosił ją na weekend nad jezioro, że kochał się z nią w nocy i zasypiał z głową przy jej sercu.
    Sięgnęła w końcu po tosta, wgryzając się w miękki, lekko chrupiący z wierzchu chleb.
    — Idealny — wymruczała, połykajac pierwszy kęs. Wszystko, co przygotował dla niej Lee, było przepyszne. I czuła, że dzięki temu, co robił, jej relacja z jedzeniem może się poprawić. Zaśmiała się jednak, kiedy zarzucił jej kradzież kołdry. Pokręciła głową, robiąc kolejny łyk kawy.
    — Proszę cię… to niemożliwe. — Śmiała się nadal, chociaż doskonale wiedziała, że Lee miał rację. Betsy zabierała kołdry, najczęściej jednak spała sama, rzadko kiedy śpiąc przez całą noc z mężczyzną. Częściej zabierała kołdrę przyjaciółce, u której nocowała niż właśnie tym, z którymi sypiała. — Ale może lepiej będzie, jeśli dzisiaj weźmiemy drugą…? — zasugerowała niepewnie, bo ostatnie czego chciała to to, aby Lee marzł w nocy albo przez nią się nie wysypiał. W końcu nie wiedziała, że nie potrafił się wyspać.
    Skończyła śniadanie, dopiła kawę i standardowo już, obeszła stół, aby musnąć ustami jego policzek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuję, a teraz wybacz, ale muszę umyć chociaż zęby, bo zamierzam cię zaraz porządnie wycałować — mruknęła. Zgarnęła tylko talerz i kubek, wstawiając je do kuchennego zlewu i znowu zniknęła w sypialni. Tym razem to ona wzięła prysznic, przebrała się i umyła zęby.
      Kiedy ubrana w jeansy, kolejną parę kolorowych skarpetek i bluzę z kapturem, wróciła do kuchni, minęło może niecałe pół godziny. Starała się uwinąć z tym, jak najszybciej, aby mieli jak najwięcej czasu na spacer w świetle dnia. W dłoni trzymała swój plecak, który teraz przewiesiła przez jedno z kuchennych krzeseł. Oparła się o stół, krzyżując dłonie przy piersiach.
      — Jestem gotowa na podbój tutejszych szlaków, a ty?
      I tak, była gotowa, chociaż najpierw, zgodnie z zapowiedzią, zamierzała go porządnie pocałować.

      honeybee ♥

      Usuń
  105. Betsy też była uparciuchem, o czym Lee jeszcze nie miał okazji się przekonać. Była też śmiała w dążeniu do wcześniej wyznaczonych sobie celów, ale to akurat już wiedział. Nie bała się mówić o tym, czego pragnie i nie szukała okrężnej drogi, żeby powiedzieć, co jej nie leży. Czasami tą swoją bezpośredniością narobiła sobie znacznie więcej biedy niż było to warte, ale przynajmniej trzymała się swoich zasad.
    I tak. Betsy właśnie, co krok właściwie, przekonywała się, że ma faceta, a nie byle pierdołę. Lee był niesamowicie męski i nie wiedziała, czy to kwestia wieku, czy po prostu osobowości, ale mimo to, że był czuły, ciepły i troskliwy, był też w pewien sposób dominujący, co zwyczajnie w świecie jej się podobało. Miał na nią wpływ i pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak duży.
    Ale podobał jej się. I ten wpływ, i sam Lee. Tak samo, jak teraz, kiedy niemal przyszpilił ją do stołu swoim ciałem, upominając się o to, co mu obiecała. Bo doskonale wiedziała, że obiecała, ale jak zwykle, chciała się z nim podroczyć. Wsunęła się na blat, zaciskając dłonie na materiale rozpiętej koszuli Lee, przyciągnęła go jeszcze bliżej, wpuszczając między swoje nogi.
    Oni już dobrze znali tę pozycję. I wiedzieli, co należy teraz zrobić, ale… Betsy spojrzała na niego z dołu, zadzierając nieznacznie głowę. Starała się uśmiechnąć w najbardziej niewinny sposób. Miała wrażenie, że Lee nigdy jej się nie znudzi. Kręcił ją niesamowicie, nawet teraz czuła, jak nieco przyspieszyło jej serce.
    — Och, obiecałam ci coś? — spytała, unosząc lekko brew i delikatnie przygryzając na ułamek sekundy swoją wargę. Jej dłonie, jakby wbrew tej całej niewinności, którą chciała teraz ugrać, wsunęły się - całkiem już klasycznie - pod jego koszulkę, chłodnymi palcami sunąc po ciepłej skórze Lee. — Naprawdę? — dopytała. I jak Lee się uprzejmie upominał, ona uprzejmie się z nim droczyła.
    Nie spuszczała z niego wzroku. Nawet na sekundę. Cholera, pomyślała, kiedy dotarło do niej, że nigdy się nim nie nasyci, że już zawsze będzie go pragnęła i potrzebowała. Bo potrzebowała go. Może i nie był lekiem na całe zło i na wszystkie jej problemy, ale już teraz, w piątym dniu ich znajomości, dawał jej poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
    — To sobie to weź. — Mruknęła cicho, rzecz jasna lekko prowokująco, uśmiechnęła się, przed oczami mając tę sytuację, kiedy wczoraj to on mówił do niego coś podobnego.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  106. Przywiązała się do niego i nie ulegało to żadnym wątpliwościom. Ani z jej strony, ani ze strony Lee. Trudno było nie przywiązać się do kogoś, kto w jej mniemaniu był dla niej kimś dobrym i dużo tego dobra oferował. Nawet jeśli Lee był skrzywiony i pokiereszowany przez poprzednie lata, to póki co nie dawał Betsy tego odczuć, a ona nie zamierzała się tego doszukiwać. Bo naprawdę chciała być jego niepoprawnym słoneczkiem i móc wnieść do jego życia nie tylko uśmiech, ale prawdziwą, najczystszą radość. Bo chciała, choć rzecz jasna na głos tego nie powiedziała, być jego powodem do szczęścia. Może było to nieco na wyrost, lekko egoistycznie i mogło świadczyć o nadmiernej pewności siebie Betsy, ale prawda leżała gdzie indziej. Betsy Murray sama po prostu chciała być szczęśliwa u czyjegoś boku, a wiedziała, bo była już dorosła i doświadczona, że ta druga osoba też wtedy musi być szczęśliwa.
    Lee był teraz po prostu mocno niemożliwy. Bo Betsy już była gotowa na ten pocałunek, który miał sobie wziąć. Zwyczajnie chciała, żeby go sobie wziął, bo lubiła, kiedy brał od niej to, na co miał ochotę. A teraz, kiedy patrzył na jej usta i trzymał dłonie na biodrach, wszystko wskazywało na to, że się pocałują, że przywitają się tego ranka tak, jak należy.
    Dlatego, kiedy ostatecznie została na tym stole sama, a jej dłonie straciły obiekt do smyrania, w głowie dźwięczały jego słowa: nie będę brał sobie czegoś, co miałem dostać. Trudny do zidentyfikowania dreszcz przebiegł po jej plecach. Dotarło do niej, że jednocześnie jest pod cholernym podziwem dla tego, co właśnie zrobił i przerażona tym, że mógł nie żartować i faktycznie odpuścić sobie to porządne wycałowanie.
    Rozdziawiła niegrzecznie usta, spoglądając na niego z co najmniej pretensją, ba, z rosnącym wręcz oburzeniem, kiedy przywołał do siebie Cissy. Zamrugała kilkakrotnie i nawet chrząknęła, próbując go do siebie z powrotem przywołać czy choćby zwrócić na siebie jego uwagę. Bezskutecznie.
    — Naprawdę? — spytała tylko cicho, słysząc też jak Cissy drepcze leniwie w kierunku Lee. Każdy inny pies na słowo spacer dostałby kociokwiku i pędziłby w stronę drzwi, ale nie Cissy. Cissy była damą i niespiesznie dreptała do tego, kto śmiał przerwać jej odpoczynek na kanapie. Ale też tylko i wyłącznie opieszałe zachowanie suczki dawało Betsy szansę na naprawienie swojego błędu.
    — Absolutnie. — Potwierdziła w odpowiedzi na jego pytanie, zsuwając się ze stołu. Czy chciała w ramach słodkiej kary przytrzymać go trochę dłużej w niepewności? Ano chciała. Choć całe jej ciało krzyczało za nim, żeby do niej wrócił, to nie chciała, aby mógł tak łatwo postawić na swoim. I ruszyła w jego kierunku, co prawda odszedł od niej tylko na parę kroków, a gdyby ona zrobiła jeden więcej, to miałaby na wyciągnięcie ręki swoją kurtkę. Ale zamiast tego, kiedy go mijała, jedną dłonią złapała materiał jego koszuli. Wspięła się na palce i nie dając mu ani sekundy na reakcję, uwiesiła się ramionami jego karku, zmuszając go do tego, żeby się pochylił.
    — Niech cię diabli, Lee — szepnęła jeszcze, ale w ułamku sekundy po tym wpiła się w jego usta, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. I tak, w krew weszło jej wysyłanie go do diabłów, ale tylko dlatego, że w jego obecności traciła zdolność logicznego myślenia. Od samego początku, od momentu, w którym pierwszy raz patrzyli sobie w oczy, kiedy pierwszy raz zamknął sobie usta, smakując jej skóry na szyi. Całując go teraz tak, jakby jutra miało nie być, nadal czuła w podbrzuszu przyjemne pulsowanie, które pozostawało słodką konsekwencją wczorajszej nocy.

    you're so sassy and you know it's sexy ;>

    OdpowiedzUsuń
  107. Jeśli znajomość z Betsy miała być dla niego najjaśniejszą stronę życia, to była w stanie się z tym pogodzić. Zwłaszcza, że Lee zdawał się bez żadnego wysiłku faktycznie traktować ją jak swoje słoneczko i o tyle to było dziwne, że wcześniej nazywano ją laleczką, co wydawało jej się urocze, ale teraz widziała, że wcale tak nie było. Uroczym było być czyimś słoneczkiem. Dziwić jednak mogło, że Betsy miała tak zakrzywione spojrzenie na rzeczywistość, skoro w domu miała wzorzec niemal idealnej pary. Jej rodzice tworzyli zgodne małżeństwo już od prawie czterdziestu lat i Betsy wiedziała, że zdarzały im się kłótnie, ciche dni, ale radzili sobie ze wszystkim, zwłaszcza, że przetrwali dwa incydenty choroby nowotworowej u Bethany, nie tracąc przy tym pogody ducha. I jak Bernie zakochany był po uszy w swojej córce, tak Bethany wydawała się być jedyną na świecie kobietą, na którą kiedykolwiek spojrzał i na którą chciał patrzeć. Betsy podziwiała miłość swoich rodziców, która była naprzekór jej dziadkom. Dodatkowo - brat Betsy, Charlie również tkwił w udanym małżeństwie. Więc Betsy miała wzorce, ale nie potrafiła z nich czerpać. I Lee mógłby to zmienić. I o dziwo, chciała mu na to pozwolić.
    Jednak jeżeli Lee jeszcze tego nie zauważył, to panna Murray nie należała do najcierpliwszych, więc ona nie zamierzała czekać z obściskiwaniem się aż do momentu, kiedy dotrą nad jezioro. Lee był niemożliwy, Betsy była niecierpliwa. Pasowali do siebie.
    W najśmielszych snach, po tym, co przeżyła z Gabrielem, nie sądziła, że straci głowę dla kolejnego starego dziada. Z tym, że ten konkretny stary dziad był już jej starym dziadem i był wyjątkowy. Chciała tracić głowę dla niego nieustannie. Nieskończenie całować go tak, jakby zaraz miała go już nie zobaczyć. Każdego wieczora gładzić jego policzek przed zaśnięciem, każdego ranka budzić się u jego boku. Chciała, żeby się to udało i to pragnienie, z każdą kolejną minutą spędzoną w jego towarzystwie, rosło, było coraz większe i bardziej namacalne.
    Ufała mu, może nie bezgranicznie, ale ufała mu na pewno na tyle, aby ślepo stawiać kroki w tył, kiedy nakierował ją na kanapę. Wsparła się o jej oparcie, szybko układając jedną rękę za sobą, zaciskając palce na lekko chropowatym materiale. Znowu cicho jęknęła, kiedy się odsunął. Wolną dłoń ułożyła na jego policzku, gładząc kciukiem skórę. Uwielbiała, kiedy był tak blisko. To było bezapelacyjne.
    — Nie pytaj dwa razy, bo nie wyjdziemy — rzuciła cicho, wpatrując się w jego oczy. — Chciałabym się… — wyciągnęła się nieco ku górze, by musnąć jego usta. — Kochać się z tobą cały dzień, na różne sposoby, w łóżku, na kanapie, na stole, wszędzie — szeptała, by na koniec znowu uraczyć go delikatnym buziakiem. — Ale obiecałeś Cissy spacer, a jej serca nie pozwolę złamać. — Dodała z szelmowskim uśmiechem. — Musimy pójść nad jezioro, kochanie.
    Betsy wiedziała, że istniało spore prawdopodobieństwo, że gdyby nie zabrała ze sobą psa, to faktycznie jej wizja, o której opowiadała przed chwilą, mogłaby się ziścić.


    I like it and you use it ♥

    OdpowiedzUsuń
  108. Lee mógł zauważyć, że Betsy uważała go za tego silniejszego z ich dwójki. I nie robiła tego dlatego, aby połechtać mile jego ego albo dlatego, że był sporo wyższy i silniejszy fizycznie. Bo był, ale Betsy wierzyła też w siłę jego charakteru, znacznie częściej wymagając, aby to on się od niej odsuwał, aby przerywał pocałunki i wyciągał swoją przyzwoitość na wierzch. Imponowało jej to. Po raz kolejny. Niesamowicie. Bo Betsy też nie zależało na tym, aby budować ich relację w oparciu o udany seks. Chciała go poznać, chciała z nim rozmawiać i obserwować go w codziennych sytuacjach, ale jednak była dużo bardziej niecierpliwa niż Lee i o wiele słabsza od niego, o czym mogło świadczyć też to, że jako pierwsza zaproponowała, aby się ze sobą kochali. Nie traktowała tego jednak jako swoją wadę, wręcz przeciwnie - wychodziła z założenia, że genialnie się równoważyli, uzupełniali i dzięki temu mieli szansę stworzyć całość.
    Ona, jak zwykle, potrzebowała paru sekund więcej, aby ruszyć do działania po pocałunkach, które wymieniali niesamowicie gorliwie. Patrzyła, jak ubiera buty, narzuca kurtkę i zabiera swój plecak. Betsy w końcu drgnęła, założyła Cissy szelki, wsunęła trekkingowe buty za kostkę. Mimo ciepłej bluzy, zarzuciła też na ramiona kurtkę, a na głowę założyła bordową, prostą czapkę, pieczołowicie poprawiając wystające spod niej włosy.
    Złapała za swój żółty plecak i smycz Cissy, postanowiła jednak pozwolić psu wędrować póki co swobodnie. Suczka była łagodna i posłuszna, ale istniało ryzyko, że się czegoś wystraszy i pobiegnie przed siebie, ale Murray póki co nie myślała o takim scenariuszu. Raz szła za Lee, raz przed nim, a kiedy ścieżka zrobiła się na tyle szeroka, że mogli iść obok siebie, Cissy wyrwała się nieco do przodu, ale kiedy odległość między nią a człowiekami stawała się większa niż piętnaście metrów, zatrzymywała się i odwracała, kontrolując ich obecność za jej ogonem.
    Było przepięknie i w końcu Betsy pozwoliła sobie, zapleść swój palec serdeczny o mały palec dłoni Lee. Tak totalnie nienachalnie i lekko, ale jednak utrzymując ze sobą kontakt. Miała wrażenie, że powietrze jest tutaj totalnie inne, świeższe niż w Mariesville. Drzewa kołysały się u góry nieznacznie, bo wiaterek był na tyle delikatny, że prawie w ogóle niewyczuwalny. Słońce dawało wystarczająco ciepła, aby nie odczuwali chłodu ciągnącego znad jeziora.
    I tak, jak miło było z nim zasypiać, tak również miło było z nim spacerować. Była to niesamowicie błaha rzecz - w końcu to tylko spacer w sprzyjających warunkach przyrody, a jednak Betsy czuła w sobie rosnącą wdzięczność za to, że mogą właśnie to robić. I to w dodatku razem. Co chwilę zerkała w jego stronę, posyłając mu ciepły uśmiech, kiedy patrzył też na nią, ale więcej czasu poświęcała na podziwianie tego, co było dookoła nich. Szlak był łagodny, prowadził ich nieco w dół, co mogło świadczyć tylko o tym, że powrotna droga prowadzić będzie pod górę. Mimo to ścieżka była szeroka, wygodna, a Cissy, która zwykle korzystała z uroków przydomowego ogródka, zdawała się być w siódmym niebie, kiedy mogła obwąchać każdego drzewo i każdy kamień na swojej drodze.
    Betsy niewiele mówiła, ale wychodziła z założenia, że śpiew nielicznych ptaków, szum koron drzew i równy rytm ich kroków wystarczał. Chłonęła całą sobą to, co ich otaczało. Cieszyła się, że w końcu mogła opuścić, bądź co bądź lekko toksyczne Mariesville.
    — Musisz o czymś wiedzieć… — zaczęła w końcu, po dłuższej chwili ciszy, decydując się w końcu na to, o ile jej pozwolił, aby spleść ze sobą ich wszystkie palce. Między drzewami pobłyskiwała tafla jeziora, od której odbijało się światło słoneczne, na grzbietach delikatnych fal załamując się w spektakularny sposób. — Istnieje spore ryzyko. — Zauważyła nieco tajemniczo, jakby ważyła słowa, jakby bała się, że to, co powie, może istotnie wpłynąć na ich relację. Jednak Lee mógł już się przekonać, że mówiła wprost, że pozwalała sobie czuć całą sobą. — Istnieje spore ryzyko, że się w tobie zakocham. — Przyznała, uciekając jednak spojrzeniem gdzieś w bok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała, żeby wiedział, żeby w razie czego dał sobie odpowiednią przestrzeń na to, aby to przemyśleć i ewentualnie się wycofać, jeśli nie był na to gotowy. Bo była świadoma jego wzajemności we wszystkim, co dla siebie do tej pory robili i znaczyli, ale jednak…
      — Patrz na nią — zmieniła nagle temat, pozwalając sobie na śmiech. Cissy podbiegła do nich merdając wesoło ogonem. Betsy puściła jego dłoń, kucając przy psiaku, żeby go pogłaskać. — Musi jej się tu podobać — zauważyła, pozwalając na to, aby Cissy językiem polizała jej policzek. A właściwie po prostu nie była w stanie się przed tym wybronić. Goldenka naparła na Bets, a ta tracąc równowagę w kuckach, usiadła w końcu ścieżce, z niemałym impetem, a Cissy pobiegła dalej. Blondynka podniosła się i nawet nie zwracała uwagi na to, że ubrudziła i kurtkę, i spodnie, po prostu odgarnęła kosmyk włosów za ucho, znacząc policzek smugą z lekko wilgotnej ziemi.

      Bee ♥

      Usuń
  109. Betsy miała niemal bolesną świadomość tego, że niewiele wie o historii, która stoi za mężczyzną spacerującym obok niej. Mężczyzną, który - było to już niemal pewne - skradł jej serce w parę dni. Mężczyzną, który wiedział, co robić, aby poczuła się w pełni kobietą. Też miała pewne obawy, bo choć zaprzeczała temu, aby Maitland był dla niej starym dziadem, to jednak wiedziała, że był jedenaście lat starszy i wbrew temu, co próbowała mu przekazać, odrobinę jednak bała się tego, że przestanie mu odpowiadać, bo to ona była młodsza. I to sporo. Póki co jednak skutecznie odpychała tę myśl, zakopując ją pod setkami innych, znacznie bardziej przyjemnych. Bo mimo wszystko nie chciała wierzyć, aby te jedenaście lat miało realny wpływ na ich relację, skoro tak świetnie dogadywali się nie tylko w łóżku, ale i poza nim.
    Czuła się po prostu zwyczajnie dobrze w jego towarzystwie. Pewnie przez to nie szczędziła sobie szczerości, a to, co mogło uchodzić za odwagę, było po prostu przypływem chęci podzielenia się tym, co czuła. Nie uważała się za odważną, kiedy wyznawała, że może się w nim zakochać, mimo tego, że ryzyko było nawet więcej niż realne. Uciekła spojrzeniem, bo może i nie bała się swoich słów, ale na pewno bała się jego reakcji. A kiedy powiedział to tak, jakby było to najprostszą rzeczą na świecie, spojrzała na niego. I mógł widzieć, że jest w szoku. Uprościł to tak samo, jak ona wtedy, kiedy pytał pierwszego wieczoru, co się stanie, jeśli uzna, że dobrze będzie ją pocałować. Czy to nie świadczyło tylko o tym, że faktycznie to wszystko mogło być takie proste, bo… takie życie?
    I gdyby nie fakt, że wtedy zaatakowała ją pobudzona Cissy, pewnie coś by mu odpowiedziała, ale musiała wstać i mogła to zrobić z jego pomocą. Śmiała się, bo nie miała innego wyjścia. Śmiech pozwalał na to, aby znalazły ujście te wszystkie emocje, które powoli zaczynały ją przytłaczać. Przecież te parę dni temu, kiedy wparowała do kuchni w The Rusty Nail wcale nie przypuszczała, że coś takiego może ją spotkać. Nie spodziewała się takich emocji w swoim życiu, bo jak Lee nie szukał już tego czegoś, pozwalając, aby znalazło go w osobie Betsy, tak samo było z nią. Nie szukała związków, miłości i romantycznych uniesień. Nie wiedziała, jak to jest czuć się w ten sposób i jak jest czuć coś takiego względem kogoś. Lee miał szansę ją tego wszystkiego nauczyć, pokazać jej, a ona lubiła jak jej pokazywał.
    — Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam. — Mruknęła rozbawiona, pozwalając na to, aby Lee ujął jej policzek i wytarł chusteczką to niewielkie zabrudzenie. — Takie życie, Lee… — odparła też na jego pytanie odnośnie tego, czy nic jej nie jest. Celowo użyła sformułowania, które przed chwilą padło z jego ust, dała mu do zrozumienia, że go słuchała.
    Nic jej nie było. Tylko trochę się ubrudziła i twardo wylądowała na tyłku, ale czy to pierwszy raz.
    — Przeżyję — dodała jeszcze z uśmiechem i złapała za jego dłoń, w której trzymał chusteczkę, na dłuższą chwilę przytrzymując ją przy swoim policzku. Uniosła się na palcach i skradła mu szybkiego buziaka, bo przecież doskonale pamiętała, że na obściskiwanie czas mieli mieć dopiero nad jeziorem, a jeszcze do niego nie dotarli, ale nikt nie mógł jej zabronić tego krótkiego całusa. A później znowu złapała jego dłoń, ruszając za suczką, która czekała na nich w miejscu, gdzie drzewa nieco już rzedły. Może to był znak, że dochodzili do jeziora? Betsy była tym podekscytowana, bo bardzo chętnie wystawiłaby buzię na słońce i wsłuchała się w cichy szum wody. Na tak ogromnym zbiorniku drobne fale uderzające o brzeg nie były niczym dziwnym, a że Betsy nad otwartymi wodami była raz i to w dodatku za dziecka, to nie miała do czego tego porównać, ale miała świadomość tego, jak kojący musiał być szum fal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co to był za wypadek? — spytała, kiedy zdołali przejść kolejne parę metrów. Jeśli miała go poznać, Lee musiał jej na to pozwolić, a Betsy zdołała zauważyć, że znacznie łatwiej rozmawiało się wtedy, kiedy się chodziło, kiedy spojrzeniem można było uciec gdzieś w dal. Łatwiej zbierało się wtedy myśli. Miała nadzieję, że nie będzie musiała precyzować, o jaki wypadek chodziło, bo jakkolwiek jego blizny jej w niczym nie przeszkadzały, to jednak były przypomnieniem o czymś, o czym Lee niekoniecznie chciał mówić, ale ona chciała wiedzieć.
      Jeśli mieli żyć długo i szczęśliwie to ze wszystkimi konsekwencjami dotychczas podejmowanych decyzji.

      Bee ♥

      Usuń
  110. Była szczęśliwa. Cieszyła się, ale wiedziała, że mogłaby cieszyć się o wiele bardziej, gdyby właśnie nie ta myśl, że pojawi się bardziej odpowiednia, bardziej w jego wieku, bardziej w jego typie, poważniejsza, dystyngowana, dojrzalsza. Betsy nie była ani głupia, ani niedojrzała, ale jej kompleksy i niepewność zżerały ją od środka. I z jednej strony wiedziała, że podobała się Lee, że podobnie jak i ona szukał jej towarzystwa, ale z drugiej podsycała ten złośliwy głosik. Musiała przestać, dlatego skupiała się na jego przeszłości, próbując poznać i zrozumieć go lepiej.
    Poczuła wzruszenie jego ramion, zaciskając w tym momencie mocniej palce na jego dłoni. Spojrzała w jego stronę i nie umknęło jej uwadze, że patrzył w górę. Więc i ona tam popatrzyła. W koronach drzew nie zauważyła nic ciekawego. Ani jednego dzięcioła czy wiewiórki, które mogłyby przykuć uwagę Lee. Drzewa rosły już rzadziej, więc do tej pory zwarty sufit z igieł i liści, które nad nimi tworzyły, pokazywał śladowe ilości błękitnego nieba, słońce przedzierało się przez gałęzie. Było magicznie. Przepiękne i Betsy w końcu oddychała pełną piersią, zostawiając Mariesville za sobą.
    Miała dziwne, niewytłumaczalne przeczucie, że Lee nie mówi jej wszystkiego, a jego ucieczka tylko to potwierdziła. Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że jest na lekko przegranej pozycji, bo jeśli Lee średnio do tego lubił wracać, to jak ona miała go do tego zmusić? Ona też nie lubiła wracać myślami o Gabriela, ale gdyby zapytał, to by mu opowiedziała, nie lubiła wracać do tematu śmierci poprzedniego psa, a jednak wczoraj, kiedy zwrócił uwagę na stokrotkę przy udzie, odpowiedziała mimo żalu ściskającego jej gardło i serce.
    Miała wrażenie, że odsłania się za bardzo, że znowu daje za dużo siebie i skończy się to dla niej źle, chociaż Lee do tej pory nie przejawiał żadnego z zachowań, które były charakterystyczne dla Gabriela. Nie puszczała jednak jego ręki, nie zwolniła kroku.
    Mogłaby tak spacerować cały dzień, z Lee u boku, korzystając z przepięknej pogody, zachwycając się widokami zapierającymi dech w piersiach.
    — Mam nadzieję, że kierowca odpowiedział za swoje, hm? — mruknęła tylko cicho, tracąc na krótką chwilę jakikolwiek entuzjazm, niemal wysiliła się do tego, aby utrzymać blady uśmiech na ustach. Skoro ktoś potrącił Lee przechodzącego przez ulicę, powinien poczuć konsekwencję. Jeśli zaś było inaczej, pewnie był tylko straumatyzowanym człowiekiem. Betsy nie drążyła jednak, postanowiła póki co nie męczyć Lee swoją dociekliwością. Musiała też wiele poukładać w swojej głowie i zwyczajnie zacząć szanować jego granice.
    I tak, nigdy nie widziała Cissy tak zachwyconej spacerem, bo nie zabierała jej w takie miejsca. Może dlatego, że panicznie bała się prowadzić samochód, a niemal każda przejażdżka skończyła się podniesionym ciśnieniem, mokrymi od potu dłońmi i stresem, który momentami wręcz ją paraliżował. Nie miała z kim jeździć na takie wycieczki i to był jedyny powód, dla którego odmawiała sobie takich przyjemności.
    — Masz jakieś ulubione danie? — spytała po chwili, kiedy po raz kolejny w koronach drzew nie zauważyła nic ciekawego. Tym razem już łatwiej jej się uśmiechało, kiedy na niego spoglądała. Nawet gdyby chciała, to nie umiała się na niego złościć czy obrażać. — I nie chodzi mi o danie, które lubisz gotować, a które lubisz jeść. — Sprecyzowała, wolną dłonią poprawiając czapkę, która osuwała jej się teraz na czoło.

    Bets ♥

    OdpowiedzUsuń
  111. Betsy też trochę o tym myślała, wiedziała jednak, że zarówno Charlie, jak i Daphne przyjmą Lee ciepło i serdecznie, Scott pozostanie w swoim stylu obojętny, a Emma i Sophie pewnie będą zwyczajnie zachwycone. Zagadką pozostawali jednak jej rodzice, którzy urlopowali się beztrosko w Europie. Nie wiedzieli przecież, że Betsy zaledwie parę dni temu poznała kogoś, kto niesamowicie szybko z kucharza w The Rusty Nail awansował na jej własne kochanie. Gdyby miała jednak zgadywać, to nie obstawiałaby zbyt dużej niechęci z ich strony, ale raczej byliby o wiele ostrożniejsi niż ich własna córka, zwłaszcza Bethany, która bardzo mocno przeżywała to, co spotkało Bets na Northwestern. Matka była jej powierniczką i jak nikt z rodziny nie znał wszystkich szczegółów, tak Bethany wiedziała wszystko. Co do każdego jednego wydarzenia, które było istotne. Co do tego, jak Gabriel ją traktował, kim był i dlaczego wydawało jej się, że się w nim zakochała Wylewała wtedy w ramionach matki morza, jak nie oceany łez, trącąc od płaczu głos i jakiekolwiek siły. Pierwsze tygodnie po powrocie do domu były trudne, właściwie nie wychodziła wtedy z łóżka, bo docierało do niej, że spektakularnie spierdoliła swoje życie. Nie miała jednak na tyle odwagi, aby próbować je skończyć. A może miała jej aż nadto, dlatego postanowiła żyć dalej, chociaż nie było to życie, którego chciała.
    Prawda był taka, że Lee swoją obecnością sporo zmienił. Obudził w niej nadzieję na lepsze jutro. I to, że równowaga między nimi pozostawała lekko zaburzona, to wcale nie oznaczało, że Betsy przestanie teraz mówić, bo chciała, żeby Lee wiedział o niej jak najwięcej, żeby miał świadomość tego, jak niepoprawna potrafiła być, żeby widział ją w sytuacjach, w których jest dla siebie największym zagrożeniem. I chciała, żeby wiedział, jak wysoko wrażliwa jest, choć na co dzień właśnie tę wrażliwość chowała za maską uśmiechu, tuszując to wszystko zaraźliwym śmiechem.
    Nie puściła jego ręki i nie zamierzała, nawet jeśli przez krótką chwilę przestała się uśmiechać. Miała wrażenie, że wyrazi tym swoją decyzję co do tego, jak stanowcza i uparta postanowiła być względem Lee i jego historii. I doskonale wiedziała, że czeka ją teraz lekcja cierpliwości. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że rezygnuje z Lee tylko dlatego, że szóstego dnia ich znajomości nie chciał jej wszystkiego o sobie powiedzieć. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że w ogóle z niego rezygnuje i nie chciała, aby on zrezygnował z niej.
    — Ach tak? — roześmiała się na jego wyznanie, patrząc też na niego. I nie umknęło jej uwadze, że o mało się nie potknął. Ona natomiast szczęśliwie minęła wystający korzeń. I nie miała mu tego za złe. Bo było to miłe, słodkie i smaczniutkie, jak i on cały. Ale też nadal nie mogła wyjść z podziwu, jak niewiele potrzebował, żeby ją szczerze rozbawić. — Jak będziesz grzeczny, to dostaniesz dokładkę — dodała cały czas się śmiejąc. Uniosła ich splecione dłonie tak, żeby musnąć ustami wierzch jego ręki. Wpierw musnęła ją delikatnie, później rozchyliła usta, aby ostatecznie bardzo leciutko ukąsić go zębami. Trwało to bardzo krótko, ale przez tę chwilę umilkł jej śmiech. Skoro Lee ją zaczepiał, mógł się spodziewać, że nie pozostanie dłużna. — Ja ciebie też bardzo lubię.
    Opuściła ich dłonie, nie wyobrażając sobie już, że mieliby nie iść ze sobą za rękę. Jakby i do tego byli stworzeni.
    Słońce wręcz oślepiało, kiedy patrzyła w stronę tafli jeziora, wyłaniającej się zza ściany drzew. Światło odbijało się od wody, rozjaśniając okolicę. Nie byli jeszcze na poziomie wody, więc zakładała, że do jakiejkolwiek plaży został im jeszcze kawałek do przejścia. Słuchała Lee z uwagą, pozwalając sobie jednak rozglądać się po okolicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Często ci ją robił? Twój tata? — podłapała temat ojca Lee. — Co robi teraz? — spytała nieco ciszej, znacznie niepewniej. Nie wiedziała przecież, że jego ojciec nie żyje. Bernard pewnie by wiedział, skoro był świadkiem nieudanego lata Lee w Mariesville i mógłby ustrzec córkę przed zadawaniem niewygodnych pytań, ale… Najwyżej Lee zrezygnuje z odpowiedzi na nie.
      Ale kiedy tak opowiada o tej zupie, w głowie Betsy pojawiła się myśl, że to wcale nie może być takie trudne.
      — Ja… lubię pizzę. — Mruknęła, jakby nieco tym zawstydzona. — Z ananasem — dodała, spoglądając teraz na niego z szerokim uśmiechem. Nie była wymagającą dziewczyną. Wystarczył jej kawałek drożdżowego placka, kapka dobrego sosu pomidorowego, ser, dobrej jakości wędlina i ananas. Wtedy była w niebie. Ale biorąc też pod uwagę jej relację z jedzeniem, sama była lekko zdziwiona, że tak szybko zdecydowała się na wybór jednego dania. — Ale lubię też chilli con carne, które przyrządza moja mama i to dosyć często. — Wzruszyła przy tym lekko ramionami. Chciałaby móc opowiadać z pasją i uczuciem o jedzeniu, jak robił to Lee, ale nie potrafiła. W większości przypadków po prostu jadła, bo musiała, żeby nie paść z głodu. Skłamałaby jednak, gdyby nie przyznała, że przy Lee zaczęła odkrywać w jedzeniu coś więcej niż tylko pożywienie. Taką zwyczajną, czystą radość, która pobudzała jej apetyt.

      taste me as much as you want ♥

      Usuń
  112. Prawda była jednak taka, że ludzie w jej wieku czasami mieli o wiele bardziej nabrużdżone w życiu niż niejeden czterdziestolatek. Betsy też przecież nie miała czystej karty i choć nie była popsuta, to na pewno na pewno czuła się niekompletna i nie była do końca zadowolona ze swojego życia. Z tego, że odkąd wróciła ze studiów mieszka z rodzicami, zajmując pokój, który praktycznie nie różnił się od pokoju nastolatki, którą przecież była dekadę temu. Ale dekadę temu miała więcej marzeń i odwagi do tego, aby je spełniać. A jednak wciąż czuła się, jak ta nastolatka, bo nie potrafiła zrobić zdecydowanego kroku w przód. Trzymała się znanych i utartych ścieżek, nawet posadę na poczcie przejmując po ojcu. Nie miała nic swojego i to zwyczajnie w świecie ją bolało, kiedy mogła patrzeć na szczęście innych i jeszcze się tym szczęściem z innymi cieszyć.
    I jasne, że pozornie mogło się wydawać, że byłoby lepiej, gdyby Lee był w wieku zbliżonym do jej. Gdyby miał trzydzieści lat, a nie prawie czterdzieści, ale Betsy wiedziała, że nie byłoby lepiej. Byłoby po prostu łatwiej i może wtedy nie doceniliby tak bardzo tego, jak świetnie się ze sobą dogadują, i jak komfortowo i bezpiecznie przy sobie czują. A mimo tego, że to był dopiero ich początek, to mieli już co doceniać i za co być wdzięczni.
    Cieszyła się, że jest w stanie go rozbawić i z ulgą przyjęła fakt, że właśnie w ten sposób przyjął jej ukąszenie. Bo jasne, że Betsy mogłaby spąsowieć, zachichotać i w ogóle okryć się wstydem albo uroczą nieśmiałością, kiedy Lee wspomniał o tym, że była jego ulubionym daniem. Ale wtedy nie byłaby sobą. Dlatego ugryzła go delikatnie w dłoń, dając mu do zrozumienia, że był smaczniutki, a ona nadal pozostawała zadziorną Betsy Murray, która mogłaby go chrupać bez umiaru. I wiedziała, że on o tym wie.
    — Och… — wyrwało jej się w zupełnie niekontrolowany sposób, kiedy Lee przyznał, że jego ojciec nie żyje. Przez chwilę szła obok niego w milczeniu, a później jakby coś ją oświeciło. Spojrzała na niego, rozumiejąc już, dlaczego Mariesville nie było miejscem, w którym chciał spędzać wakacje. Musiał niedługo przed tym stracić ojca. — Twoja mama też nie żyje? — spytała tylko, licząc na krótką odpowiedź. Nie oczekiwała długiej, wyciskającej łez historii, ale chciała wiedzieć. Ona nawet nie wyobrażała sobie, że jej rodziców mogłoby nie być, chociaż niewiele brakowało, a straciłaby matkę. Wiedziała, że Lee, jeśli pozostanie w jej życiu, to prędzej czy później dowie się o tym, że Bethany Murray już dwukrotnie wygrała walkę z nowotworem. Bernard traktował swoją żonę jak prawdziwą wojowniczkę i chwalił się tym przed całym światem. Było to urocze, a problem leżał gdzie indziej - Bernie przy okazji głośno komentował fakt, że Betsy nie zdecydowała się jeszcze na badania genetyczne, a czas uciekał. Wiedziała, że być może jest tykającą bombą, ale odsuwała od siebie te myśli, żyjąc uparcie w przekonaniu, że woli nie wiedzieć. I jednak wolała, żeby Lee też o tym nie wiedział.
    — To dlatego Mariesville było najbardziej chujowym miejscem na ziemi? — spytała cicho, spoglądając na niego krótko, aby zgrabnie przeskoczyć kamień niespodziewanie wyrastający na ścieżce. Betsy rzadko przeklinała, więc jakiekolwiek brzydkie słowo mogło w jej ustach brzmieć komicznie. Sama wiedziała jednak, że czasami trudno znaleźć jakiekolwiek inne określenie na to, co czuł człowiek.
    — Nie musisz robić mi pizzy — zaśmiała się, choć czuła, że to, co teraz mówi nie ma znaczenia, bo Lee i tak zrobi dla niej najlepszą pizzę na świecie. Zwolniła nieco, wolną dłonią sunąc teraz po ramieniu tej ręki, której palce splótł z jej. Wsparła krótko na nim swoją głową i gwizdnęła, kiedy dostrzegła, że Cissy zniknęła z pola widzenia. Suczka jednak szybko się odnalazła, kiedy cała ubłocona wybiegła z gąszczu wysokich paproci. Otrzepała się i szczeknęła radośnie, a Betsy miała cichą nadzieję, że to faktycznie tylko błoto.
    Odsunęła się na powrót od Lee, pozwalając im znowu na swobodną wędrówkę, jednak pozostała przy tym niespiesznym tempie, mocniej zaciskając palce na jego dłoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie bój się, jeśli zrobisz chilli i będzie lepsze niż jej, to możesz liczyć na moją dyskrecję. Nic jej nie powiem. — Mruknęła dalej lekko tym rozbawiona. — Zaufaj mi.
      Spojrzała na jego profil. Trudno nie było wyczuć smutku, który towarzyszył jej, kiedy mówił o ojcu, a nie chciała, żeby był smutny, ale nie chciała też, żeby musiał się tego smutku wstydzić lub go ukrywać. Dlatego prosiła, żeby jej zaufał. I nie chodziło tylko o chilli con carne.

      it is an invitation to the greatest feast ♥

      Usuń
  113. Gdyby miała określić się na tę chwilę, to stwierdziłaby, że jest pewna, biorąc pod uwagę to, co się między nimi wydarzyło do tej pory i to, co się działo teraz. Spacerowali, rozmawiali, dzielili się smutkiem, ale też śmiechem i chcąc nie chcąc Betsy za wszelką cenę szukała każdej możliwości nawet najdrobniejszego kontaktu z Lee, czy choćby przez splatanie ich palców, czy krótkie przytulenie się do jego ramienia. Robiła wszystko, aby tak zwyczajnie mieć go blisko. Bo było jej z tym dobrze. Z ciepłem, które biło od jego ciała, z zapachem, który towarzyszył mu po porannym prysznicu, z tymi spojrzeniami, które rzucał jej z góry i z uśmiechem, w którym się zakochiwała.
    Nie wierzyła też zupełnie naiwnie w to, że Lee uczyni jej życie kompletnym, ale na pewno miał spore szanse na to, aby uczynić je po prostu lepszym. I tak, jak on chciał całym sobą, aby dała mu szansę, to ona całą sobie chciała dać im szansę, nawet jeśli miałoby się okazać, że któreś z nich albo oboje zostaną na lodzie ze złamanym sercem. Bo poza ryzykiem, że się w sobie zakochają, istniało ryzyko, że będą cierpieć. I to drugie było tak samo realne, jak to pierwsze, z tym, że mieli na nie znacznie większy wpływ. Przed zakochaniem ciężko było się wzbraniać, ale przed dbaniem o drugą osobę już nie, to powinno wychodzić naturalnie. I Betsy chciała, aby wiedział, że gotowa była na każde ryzyko, które niósł za sobą właśnie Lee.
    I nic nie wydawało jej się właściwsze niż fakt, że chciała go teraz przede wszystkim mocno przytulić. Żeby w końcu poczuł, że nie jest sam, nawet jeśli sam był przez większość swojego życia, o czym też jeszcze nie wiedziała. Nie zrobiła jednak tego, nadal ograniczając się do trzymania go za rękę i czułych spojrzeń.
    Chciała, żeby Mariesville z najchujowszego miejsca na ziemi, stało się najlepszym, żeby Lee chciał do tego zapyziałego miasteczka wracać. Żeby wracał dla niej.
    Uznawszy, że dowiedziała się wystarczająco, jak na jeden spacer, odpuściła temat jego nieżyjących rodziców i wypadku. Uśmiechnęła się, spoglądając na niego i tym razem, to ona się potknęła, kiedy weszli na znacznie węższą ścieżkę. Cissy błyskawicznie nawróciła, wyminęła ich i nadal prowadziła, jakby doskonale wiedziała, dokąd ma iść.
    — Jeśli już musisz zrobić tę pizzę, to koniecznie ze mną, chcę przy tym być — zastrzegła sobie z uśmiechem. Ścieżka prowadziła w dół bardzo krótko, bo po kilkudziesięciu metrach teren się wypłaszczył i choć momentami nie mieścili się we dwójkę na jej szerokości, to Betsy uparcie szła u boku Lee, tylko czasami wyprzedzając go na parę kroku, ale tak, aby nie puścić jego ręki.
    Trochę się bała, że go straci. I trochę się bała tego wyjazdu do Oklahomy, ale nie chciała psuć cudownego weekendu myślami o tym, co będzie.
    — Och… — wyrwało jej się, kiedy zeszli w końcu na plażę. Zatrzymała się w miejscu i puściła jego dłoń, bardziej bezwarunkowo niż specjalnie. Poprawiła obiema dłońmi czapkę, zsuwając ją bardziej na tył głowy, co najmniej tak, jakby miało jej to poprawić pole widzenia. Betsy uwielbiała się zachwycać i z łatwością w ten zachwyt popadała. Ignorowała teraz też fakt, że Cissy postanowiła pomoczyć swoje psie łapki, brodząc w zimnej wodzie. Zerknęła tylko krótko na Lee, a później wróciła do kontemplowania widoków. I do czego ludziom była sztuka, skoro najpiękniejsze dzieła tworzyła sama natura?

    don't limit yourself ♥

    OdpowiedzUsuń
  114. Betsy natomiast nie uciekała marzeniami poza Mariesville. Już raz się sparzyła, kiedy ochoczo wyrwała się z miasteczka i teraz po prostu się tego bała. Nie czuła się tu do końca dobrze, ale na pewno czuła się bezpiecznie. Przywykła do tej małomiasteczkowej melancholii, pracy listonoszki, której daleko było do tego, co rzeczywiście chciała robić. Trzymała się jednak tego, co było jej znane, tłamsiła samą siebie tylko po to, aby nie odbić się od dna po raz kolejny. Tak zwyczajnie wolała być zachowawcza niż odważna.
    Ale Lee to zmienił, bo w stosunku do niego chciała być odważna i była. Trochę to wszystko podszyte było strachem, ale uznała to za coś kompletnie naturalnego, w końcu pierwszy raz od bardzo dawna wypływała na nieznane wody i choć już teraz czuła, że mu ufa i jest jej przy nim bezpiecznie, to obawy pozostawały. Była jednak szczęśliwa, bo mogła być z nim, wspierać go, trzymać go za rękę i kosztować tego, co dla niej przygotował. A Betsy nie lubiła podkładać samej sobie kłód pod nogi, choć wcale nie było to trudne i czasami zwyczajnie tego nie kontrolowała. Działo się samo. Zupełnie tak, jak działo się samo między nimi. Przecież nawet póki co nie musieli wkładać zbyt wiele wysiłku w to, co się działo. A działo się wiele. Może wkrótce dotrze do nich, że nawet za wiele.
    Betsy może nie była spokojna jak morze w ciepły dzień, zbyt często rozpierała ją energia, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. I nie oznaczało to wcale, że nie potrafiła się złościć. Bo potrafiła i to bardzo. I potrafiła krzyczeć, rzucać tym, co wpadnie w jej ręce. A kiedy już się tak złościła, to świadczyło to tylko o zaangażowaniu w daną sprawę czy przywiązaniu do konkretnej osoby, bo przywykła do tego, aby nie marnować energii na coś lub kogoś, kto nie był tego wart.
    Miejsce, do którego dotarli, a które wybrał Lee, było zachwycające. Niemal jak z bajki. I to krótkie och, które wyrwało jej się z ust, zdawało się wyrażać wszystko - właśnie zachwyt, wzruszenie i radość. Czuła jak ogarnia ją błogi spokój, jak zalewa fala beztroski, jak w końcu myślami przestaje być przy Mariesville, tym, że może im się nie udać i jego zbliżającym się wyjeździe.
    Mimo niewysokiej temperatury, słońce oddawało im wdzięcznie swoje ciepło. Betsy nie protestowała, kiedy Lee zaczął bawić się z Cissy. Zaśmiała się, widząc, że suczka jest w swoim żywiole i prędko nie odpuści swojemu nowemu przyjacielowi. Wzruszenie złapało ją za serce i poczuła łzy napływające jej do oczu, wcześniej w ogóle nawet nie posądzając się o coś takiego, ale kiedy obserwowała Lee biegającego po plaży z Cissy, Betsy uznała, że nie chce być w innym miejscu.
    Zamrugała kilkakrotnie, odganiając łzy i przełknęła gulę, która rosła jej w gardle. Chrząknęła, dla pewności otarła oczy wierzchem dłoni i przycupnęła na piasku, ściągając z ramion plecak.
    — Nie przeszkadzajcie sobie — zawołała za nimi, kiedy pewna była odzyskania kontroli nad głosem. Nie czekała długo, wyciągnęła z plecaka drewnianą skrzyneczkę i szkicownik w formacie a4 na twardej podkładce. Myślami przeniosła się do jednego z plenerów, które mieli w Evanston. Pamiętała, że całą grupą wybrali się wtedy nad jezioro Michigan, do latarni Grosse Point. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie, mimo tego, że w wycieczce brał udział też Gabriel.
    Cissy podbiegła do niej z mokrym, grubym patykiem, ale tylko musnęła jej twarz ogonem i pognała do Lee, jakby nie widziała go co najmniej od miesiąca, a Betsy się wcale temu nie dziwiła. Ona też miała ochotę ruszyć do biegu i rzucić mu się w ramiona, ale cierpliwie pozwalała na to, aby Cissy wyszalała się pierwsza.
    I choć sięgała po kolejne kolory suchych pasteli, które swój pyłek zostawiały na jej palcach, a ostatecznie również na twarzy, co chwilę odnajdywała spojrzeniem sylwetkę Lee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrzebowała dużo czasu do tego, aby stworzyć zarys prostego obrazka, który teraz tylko dopieszczała, raz po raz wystawiając buzię w kierunku słońca. Przymykała wtedy oczy i docierało do niej, że drżą jej ręce, co nie było czymś, co znała. Trochę bała się powrotu do malowania i rysowania, trochę przerażało ją to, jak długą przerwę od wyrażania samej siebie zrobiła. I choć kreskę miała pewną, to nie była w stanie zatracić się w tym bez reszty.

      sunnybee ♥

      Usuń
  115. Na całe szczęście to były sprawy bardzo odległe, bo gdyby Betsy miała teraz zaprzątać sobie głowę tym, czy dadzą radę, bo Lee nie chce mieszkać w Mariesville, a ona panicznie boi się je opuścić, to z pewnością nie brnęłaby w tę znajomość. Bo i po co? Żeby go ograniczać? Żeby szukać wymówek przed opuszczeniem Jabłkowa, poza którym niewiele świata znała i widziała? A ten, który poznała był zwyczajnie zły? A był zły tylko dlatego, że się na nim zawiodła, bo jeden człowiek postanowił pokazać jej życie od fatalnej strony, a ona nadal uważała to za swoją porażkę. I to nie tak, że nie widziała siebie w innym miejscu, a zwyczajnie bała się marzyć. Bo wciąż żyła poczuciem, że marzenia bolą.
    Siedziała jednak teraz na najwspanialszej plaży, jaką widziała od kilku dobrych lat, piasek nie był chłodny, słońce przyjemnie go nagrzało, więc Betsy w ogóle nie przejmowała się tym, że mieli już grudzień. Pozwoliła sobie na to, aby rysować. Ściągnęła nawet czapkę, która uparcie zsuwała jej się z czoła na oczy. Policzki, uszy, a nawet jasne kosmyki włosów miała już ubrudzone kolorami. Nie przejmowała się tym, że wnętrza jej dłoni przypominają teraz wielobarwną tęczę, dbała tylko o to, aby żaden przypadkowy kolor nie wkradł się w kompozycję na kartce.
    Co chwilę jednak podnosiła głowę znad arkusza, szukając wzrokiem Lee i Cissy. Raz mu nawet pomachała, wpatrując się dłużej w ich oddalające się sylwetki. W głowie miała wiele obrazów tego, co zdołali z Lee podczas tych paru dni osiągnąć. Widziała ich w jej sypialni, kiedy pierwszy raz oderwał ją od siebie i kiedy pierwszy raz ustami zaczepnie muskała płatek jego ucha. Rysując kolejne kreski i dbając o odpowiednie cieniowanie, widziała ich w kuchni The Rusty Nail, kiedy doręczała mu niesamowicie specjalną przesyłkę. Widziała jego niebieskie oczy, kiedy podszedł do niej wczoraj i chwycił ją za podbródek. Zaśmiała się cicho sama do siebie, gdy przypomniała sobie jego strasznie nieromantyczne pytania. Rysowała dalej, tym razem zakolorowując wybrane przestrzenie na kartce. I gdyby tylko wiedziała, że Lee wątpił w siebie, spróbowałaby to wszystko wyrzucić z jego głowy. Każdą wątpliwość, którą podjął. Miała świadomość tego, że przed nią Lee przeżył sporo życia i zebrał równie dużo doświadczeń, ale nie chciała, aby gnębiony echem przeszłości wątpił w siebie. Bo ona na to nie zasługiwała. On zresztą też nie.
    Odłożyła właśnie błękitną pastelę, kiedy usłyszała jego głos. Oderwała wzrok znad kartki i uśmiechnęła się, widząc jak Cissy posłusznie idzie u boku Lee. Betsy wytarła dłonie o boki swoich ud, brudząc teraz spodnie, a dłoni wcale porządnie nie czyszcząc.
    — Najbardziej na świecie. — Przyznała niemal natychmiast w odpowiedzi na jego pytanie. — Narysowałam coś dla ciebie — dodała, ale zamknęła szkicownik, odkładając go na bok, na plecak. Och, oczywiście, że nie zamierzała mu tak o pokazać tego, co teraz narysowała. Nie miała się to nijak do tego obrazu, który planowała namalować, aby ozdobić nim łazienkę w domu po jego ciotce. Był to rysunek na szybko, ale jednak. Pierwszy, który zaczęła i skończyła, nie wracając myślami do tego, co przeżyła w Evanston.
    — Ale zanim ci to pokażę, oczekuję zaliczki — mruknęła przekornie, dając mu do zrozumienia, że za darmo to nie ma nic, chociaż tak naprawdę Betsy rysowała to totalnie na luzie i zamierzała przekazać mu obrazek zupełnie bezinteresownie, ale… dlaczego miałaby na tym nie skorzystać choć odrobinę, skoro znalazła pretekst na to, aby dostać kolejnego buziaka?

    B. ♥

    OdpowiedzUsuń
  116. Betsy przywitała Cissy, która podbiegła do niej energicznie. Przytuliła się do szyi psiaka, pozwalając Cissy po prostu się przytulić, a suczka lubiła się przytulać. Bardzo często zasypiały razem, bo Betsy było milej czuć jej ciepło, a i Cissy pewnie nie narzekała mając obok siebie człowieka. Jednak Ciss z godnością znosiła to, że ostatnimi czasy Betsy znacznie więcej czułości okazywała Lee. Betsy wyciągnęła z plecaka woreczek z przysmakami dla psiska. Dała więc Cissy coś w rodzaju psiej szczoteczki do zębów i suczka skutecznie zajęła się swoją przekąską, kładąc się znacznie bliżej wody niż jej ludzie. Betsy cieszyła się, że Lee usiadł obok niej.
    Ona nie narzekała do tej pory na towarzystwo, ale czuła, że w tym towarzystwie jest całkiem samotna. Nie licząc rodziców, Amelii, a teraz i Lee, nie bardzo miała komu się zwierzyć. Z biegiem lat matce zwierzała się coraz mniej, próbując wziąć swoje życie we własne ręce. Wiedziała jednak, że kiedy Lee wyjedzie do Oklahomy, ona koniecznie będzie musiała spotkać się ze swoją przyjaciółką. Zapalić jointa i pogadać. O facetach. A właściwie o jednym facecie, który miał sporą szansę na to, aby stać się jej światem.
    Szturchnęła lekko jego kolano, prychając cicho.
    — Tak, właśnie o kanapkę mi chodzi — mruknęła z przekąsem, ale dostrzegła ten jego uśmieszek. Uwielbiała ten jego uśmieszek i uwielbiała Lee, więc kiedy przysunął się bliżej, wplótł dłoń w jej włosy, niemal od razu odwzajemniła pocałunek. Podłapując jego rytm, również się nie śpieszyła, delektowała się tym spokojem, szumem wiatru w koronach drzew, cichym pluskaniem wody, kiedy uderzała o płaski, piaszczysty brzeg. Nie chciała się śpieszyć, nie mieli się dokąd gnać. Mogli pozwolić sobie na błogie lenistwo na tej plaży, która dzisiaj wydawała się być odcięta od reszty świata, na której byli tylko oni, Cissy i parę ptaków, może nawet ryb, ale dla Betsy byli tylko oni.
    Nie odrywając się od jego ust, a nawet lekko pogłębiając pocałunek, podniosła się, przerzuciła udo przez jego biodra i usiadła na Lee okrakiem, lekko wspierając się na nim swoim ciężarem. Niewielkim, bo niewielkim, ale jednak ciężarem. Kolana oparła na piasku.
    Mając go na wprost siebie, ułożyła obie dłonie na jego policzkach, teraz i część kolorów znalazła się na jego skórze. Leniwe, spokojne pocałunki skutecznie zajmowały ją znowu do momentu, w którym musiała głębiej zaczerpnąć powietrza. Zaśmiała się cicho, widząc zielono-niebieskie mazy na jego policzkach.
    — Hej, Lee… — szepnęła, wpatrując się w jego oczy. Przygryzła delikatnie dolną wargę, nie rezygnując przy tym z uśmiechu. Chciała się z nim tylko i wyłącznie witać, unikać jakichkolwiek pożegnań. I naprawdę nie było jej w smak, że jutro będą musieli się pożegnać na kilka długich dni.
    — To była bardzo dobra zaliczka — przyznała, odgarniając z czoła Lee kosmyki jego włosów. — Chyba wezmę sobie jeszcze jedną — dodała i jak powiedziała, tak zrobiła, muskając delikatnie jego usta, równie delikatnie wymuszając na nim, żeby je rozchylił, już nieco mniej delikatnie, ale nadal niespiesznie pogłębiając ten pocałunek. Do jej uszu dotarł pomruk Cissy, która najwidoczniej musiała dezaprobować ich zajęcia, ale wcale im nie przeszkadzała.
    Dobra dziewczynka.

    bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  117. Betsy była w Mariesville i mógł mieć pewność, że nigdzie się stamtąd nie wybierała. Na pewno nie teraz, kiedy w Mariesville był też Lee. I wiedziała, że będzie musiała teraz na niego czekać te kilka dni, że będzie tęsknić jak cholera, i że będzie wyczekiwać wiadomości od niego, że za chwilę zapuka do jej drzwi. Betsy nie myślała teraz o niczym innym, jak o tym, aby wycałować go na zapas, żeby nie tylko w drodze do Oklahoma City, ale nawet tam, wciąż pamiętał jej pocałunki, przypominał sobie jej zapach i tęsknił za jej zapachem. Chciała skutecznie zawrócić mu w głowie, wkraść się do jego myśli, o ile jeszcze nie zajmowała ich w większości. Chciała móc wysyłać mu niezliczone wiadomości, zdjęcia i nagrywać głosówki. Chciała naprawdę wielu rzeczy, a aktualnie niemalże z każdym jej pragnieniem Lee był w jakiś sposób powiązany.
    — Jak tak dalej pójdzie, to będę musiała wyrobić ci kartę stałego klienta — wymruczała w jego usta, kiedy kolejny raz na krótką chwilę i na parę ledwie centymetrów się od niego odsunęła. I cofnęła teraz jedną dłoń z jego policzka, składając w tym miejscu delikatny pocałunek. — Jedynego. — Dodała, całując teraz jego żuchwę. — Najlepszego. — Szepnęła, skupiając się aktualnie na jego szyi. Ugryzła go, zostawiając delikatny ślad na skórze. Wyprostowała się i uśmiechnęła. Doprowadzają do niemal gimnatycznego wyczynu, nie schodząc z jego kolan sięgnęła po szkicownik. Musiała wysypać z niego drobiny piasku, które się tam dostały. Przytuliła szkicownik w czarnej okładce do swojej piersi.
    — I jak stały, jedyny, najlepszy klient musisz odebrać dzisiaj pierwszy prezent. — Zaczęła, spoglądając na niego z pełną powagą. — Taki gratis. Benefit dla klubowiczów — dodała, pozwalając sobie teraz na delikatny uśmiech. Trochę się stresowała, bo minęło sporo czasu, odkąd pokazywała komuś coś, co namalował. Zacisnęła mocniej palce na okładce, uderzając w nią teraz paznokciami. Nabrała powietrza w płuca.
    — Jeśli ci się nie spodoba, to zrozumiem — zastrzegła od razu, bo Lee wcale nie musiał zachwycać się jej bazgrołami. Ale byłoby miło, gdyby jednak trochę się zachwycał, prawda, Bets? Wolałaby wrócić do pocałunków. Do smakowania każdego skrawka jego skóry, do wtulania twarzy w zagłębienie jego szyi, ale skoro już rzuciła hasło, że coś narysowała i to dla niego, to chciała mieć premierę tę wielkiej sztuki za sobą.
    Uniosła okładkę szkicownika, który miał formę kołozeszytu. Przełożyła okładkę na sam tył, wpatrując się w poziomie na pierwszą z kartek. Zerknęła krótko na niego, a później znowu na rysunek. I wciąż siedząc na jego udach, musiała się nieco odchylić do tyłu, żeby odwrócić szkicownik w jego stronę. Trzymała go w nadal drżących dłoniach.
    Lee mógł zobaczyć znany mu krajobraz, bo miał go właśnie przed oczami. Gęsto zalesiony brzeg po drugiej stronie wody, mieniącą się w słońcu taflę jeziora i fragment piaszczystej plaży. Po prawej stronie, na piasku biegła Cissy, jej sylwetka była nieco rozmazana, ale można było rozpoznać w niej goldena z patykiem w pysku. Centralnym punktem była natomiast sylwetka mężczyzny, który w jej założeniu miał przypominać i przypominał Lee. Uchwyciła go w ruchu, robiącego kolejny krok, patrząc nieco pod swoje nogi, z plecakiem na jednym ramieniu, z dłońmi w kieszeniach spodni. Naprzeciwko męskiej sylwetki była mniejsza, damska i jeszcze mniej wyraźna. Ale to mogła być Betsy, wyciągająca w jego stronę dłoń i odchylająca głowę w głośnym śmiechu. Tak to sobie wyobrażała. Kolory były delikatne, a szczegóły trudne do zauważenia, bo format a4 był dość niewdzięczny, mały. Cały rysunek wykończyła pastelami, więc kontury były nieostre. W lewym dolnym rogu widniało małe, czarne B.M. Zamaszyste, lekko niewyraźnie.
    — Chciałam, żeby woda miała kolor twoich oczu — przyznała, kiedy nie była na tyle cierpliwa, aby czekać na jego reakcję. Wychyliła się zza obrazka, obniżając go na wysokość swoich piersi. I patrzyła teraz na Lee, próbując złapać jego spojrzenie.
    Spojrzenie oczu, których kolor niemal idealnie odwzorowała na prostym rysunku.

    B. ♥

    OdpowiedzUsuń
  118. Już dawno nie przeżyła tak silnego, lecz krótkotrwałego stresu, jak teraz. Wydawać by się mogło, że przecież wszystko jest w porządku. Siedziała na udach najwspanialszego faceta na świecie, mając jego przystojną twarz tuż przed swoją. Widziała delikatny, czerwony ślad na jego szyi, tam, gdzie przed chwilą go ugryzła. Wszystko było w porządku, a jednak czuła, że drżą jej nie tylko ręce, ale i całe ciało. Delikatnie, niemal nieznacznie, ale niewiele brakowało, aby zaczęła z tego wszystkiego szczękać zębami.
    To była dla niej niesamowicie wyjątkowa i ważna chwila, Lee mógł się domyślać, bo wiedział, że nie rysowała od lat, ale pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką skalę to wszystko przyjmowało. Mniej więcej tak ogromną, jak tęsknota Betsy za Lee, kiedy ten wyruszy w niechcianą przez nich podróż.
    Bała się jego reakcji, chociaż wiedziała, że jej rysunek jest przyzwoity, poprawny, a przynajmniej tak oceniliby ją nauczyciele i wykładowcy. Zachowała proporcję, odpowiednią perspektywę, nadała obrazowi głębi przez umiejętne, ale proste cieniowanie. I wiedziała też, że był to rysunek na szybko, bo spacer Lee i Cissy nie trwał kilku godzin, a niektóre obrazy potrafiła malować i kilkanaście, kiedy była w stanie dla pędzli i zapachu terpentyny zarywać noce.
    Była mu niesamowicie wdzięczna za to, że położył swoje dłonie na jej własnych. Czując bijące od niego ciepło, po prostu się uspokoiła. Odetchnęła z ulgą i pozwoliła sobie na nieśmiały uśmiech.
    — Nie mogę ci dać pod choinkę czegoś, co już widziałeś — odpowiedziała nieco zaskoczona, bo nie sądziła, że Lee mówi poważnie, ale chyba mówił. Za to jej głos jeszcze lekko drżał. Przyjęła jego czuły, delikatny pocałunek, nawet się po niego wychylając, przymknęła oczy, bo poczuła zbierające się pod powiekami łzy. I to nie dlatego, że Lee zrobił lub powiedział coś nie tak albo ona poczuła się z tym źle. Po prostu, jako najzwyklejszy w świecie wrażliwiec się rozkleiła. A dawno tego nie robiła, dawno nie pozwalała sobie na takie ujście emoji, które po prostu ją dusiły.
    Odsunęła się od niego, opuszczając dłonie, a razem z nimi szkicownik. Zamknęła go i odłożyła na bok. Czuła, jak po jej policzku spływa pojedyncza łza. Nie dała rady tego zatrzymać.
    — Jezu. Przepraszam — zaśmiała się, ocierając wierzchem dłoni umazany wcześniej pastelami policzek. — Nie chciała płakać — dodała, odwracając na chwilę wzrok w bok, nawet lekko za siebie, próbując odszukać Cissy. Dostrzegła jej ogon. Suczka leżała spokojnie tuż za nią. Zamrugała kilkakrotnie i spojrzała w górę, a kiedy pewna była tego, że nie będzie płakać, bo choć oczy miała zaszklone, to była już pewniejsza, wróciła spojrzeniem do Lee. Zaśmiała się znowu.
    — Mam nadzieję, że będziesz odpłacał mi się za to znacznie dłużej niż do jutra — odparła w końcu, odwołując się do jego ostatnich słów, chociaż tak naprawdę wcale nie chciała, żeby jej się odpłacał za cokolwiek. Ten rysunek już był jego, tylko planowała znaleźć w pracowni ojca jakąś ramkę, żeby sam Lee nie musiał się tym martwić.
    — To ja dziękuję — szepnęła ostatecznie, opierając swoje czoło o jego i przymykając oczy. Odetchnęła, obejmując go dłońmi w karku, jedną szybko wplatając we włosy na potylicy Lee. Chyba już od lat potrzebowała takiej chwili. Dla niej był to wzruszający moment, ale też wyzwalający.

    and it's all thanks to you ♥

    OdpowiedzUsuń
  119. Betsy nie płakała, bo Lee zrobić coś nie tak. Wszystko robił bardzo tak. Betsy nie pamiętała już, kiedy przy kimś czułaby się tak, jak przy Lee. Kiedy jej ciało było mocno na tak, cokolwiek by jej nie proponował, a i nawet myśli stawały się coraz bardziej pozytywne. Bo jak jechali tutaj, to się obawiała wielu rzeczy, a teraz, kiedy mieli za sobą pierwszą wspólną noc, długi spacer na świeżym powietrzu i mogła go mieć zwyczajnie blisko, tylko dla siebie, była coraz pewniejsza, bała się coraz mniej tego, co mogłoby się nie udać. Czekała wręcz na to, co może im wyjść. Boże, gdyby tylko mogła to nie wypuszczałaby go ze swoich objęć, nieustannie wplatałaby dłoń w jego włosy, całowała szyję i słuchała tego, co miał do powiedzenia. Chciała zasypiać słysząc równomierny oddech Lee, czuć ciepło bijące od jego ciała. I teraz, kiedy otarł jej policzek, kiedy zabrał jej dłoń ze swoich włosów, miękko pozwoliła na to, aby ją usadził na swoich nogach tak, jak chciał. Nie potrzebowała żadnej zachęty. Serce momentalnie jej stanęło, kiedy znowu nazwał ją słońcem. I nie chciała nic więcej. Chciała być jego słońcem. Boże, nawet jej przez myśl nie przeszło, że tak szybko się w nim zakocha.
    I dotarło właśnie, że przyznała się do tego w swojej głowie. Że to już nie było tylko ryzyko, ale rzeczywistość. Nie zamierzała jednak psuć tej chwili, nie zamierzała porywać się na jakiekolwiek wyznania, bo oboje potrzebowali czasu, ona również.
    Jego słońce przyszło do niego i wcale nie zamierzało się wycofywać.
    Wtuliła się w niego, kiedy zamknął ją w swoich objęciach. Jedną ręką objęła go, wsuwając ją pod materiał jego kurtki, sunąc palcami po jego plecach. Drugą skubała to zamek błyskawiczny wierzchniego nakrycia, to kieszeń koszuli na klatce piersiowej Lee. Czuła się teraz jeszcze mniejsza niż na co dzień, ale w niczym jej to nie przeszkadzało. Wiedziała przecież, że Maitland nie wykorzysta jej słabości. On pozwalał jej się poczuć słabą, gwarantując przy tym bezpieczeństwo i spokój.
    Westchnęła cicho. Nie miała pojęcia, ile tak siedzieli, ale mogłaby tak trwać całą wieczność. Parę pojedynczych łez spłynęło w tym czasie po jej policzkach, ale były to ledwie pozostałości wzruszenia, które pojawiało się natychmiast po tym, jak znaleźli się na tej plaży, a które spotęgowała chwila, w której pokazywała mu rysunek.
    Mogłoby się wydawać, że marnując czas, siedząc i nie rozmawiając, ale Betsy tak nie czuła. Czuła, że tego potrzebowała, a Lee wbrew wszystkiemu, co myślał, wiedział, co robić. Zrobiła głębszy wdech, napawając się jego zapachem. Uniosła lekko głowę, muskając ustami jego żuchwę.
    Chciała robić dla niego znacznie więcej. Taka już była. Lubiła robić coś dla ludzi. Dla niej nie było to żadnym problemem, niczym wielkim, niczym nieoczywistym. I wiedziała, że bardzo chętnie będzie go zaskakiwać na różne sposoby. Bo chciała, żeby wiedział, że jest dla niej tak po prostu ważny, jeśli nie najważniejszy.
    — Pięknie pachniesz — szepnęła w końcu, raz jeszcze ustami muskając jego żuchwę. Palcami przesunęła teraz po jego szyi, tam, gdzie nadal widziała ślad po ugryzieniu. — Zostawisz mi chyba swoją koszulkę, co? — spytała, w końcu się uśmiechając. Zaczepiała go, zrobiło jej się znacznie lżej na sercu. — Pocałuj mnie, Lee, a potem nakarm. — Zaśmiała się cicho. Bo teraz tego potrzebowała. Pocałunku, jako zapewnienie, że wszystko jest w porządku i bez zmian, a potem kanapki. Najlepszej kanapki w stanie Georgia, jeśli nie w całym kraju.

    go ahead, honey ♥

    OdpowiedzUsuń
  120. Ona właśnie nie czuła, żeby Lee cokolwiek od niej wymagał. Nie zakochiwała (przecież już zakochała, prawda?) się w nim, bo czuła, że tak wypada, bo był dla niej miły, ciepły i czuły. Bo okazywał jej troskę i zapewniał bezpieczeństwo. Nie sądziła, że tego od niej oczekiwał. Obawiała się nawet tego, że Lee może tego nie chcieć. Tego, że zakocha się w nim jedenaście lat młodsza kobieta, że będzie jak rzep na psim ogonie, że będzie musiał poświęcać jej swój czas i uwagę. Ale potem docierało do niej, że gdyby tak było, to dalby jej znać, dałby jej do zrozumienia, że nic z tego, a właśnie zdążyła zauważyć, że oboje tak samo szukali swojego towarzystwa. Może Lee znacznie mniej odpowiadał na jej wiadomości, które niezrażona wysyłała do niego zawsze, wtedy kiedy sięgała po telefon.
    I chciała, żeby kierował się w uczuciach wzajemnością, ale nie oczekiwała tego, w końcu uczucia to nie koncert życzeń, prawda?
    I tak samo, jak Lee, cieszyła się, że potrafią spędzać ze sobą czas w ciszy, bez żadnych zobowiązań czy oczekiwań. Nie robiąc konkretnie nic, napawając się tylko swoimi zapachami, oddechami i bliskością. Niewiele brakowało, a zamykając oczy, zasnęłaby w jego ramionach i chociaż wcale nie czuła się senna, to nie wydawało jej się to nie na miejscu.
    Chciała jego koszulkę na czas nieobecności Lee w Mariesville, ale pewnie obydwoje byli świadomi tego, że pożyczy ją na wieczne nieoddanie. W końcu, co lepszego było niż ciuchy faceta? W dodatku własnego faceta? Betsy już wyobrażała sobie, jak zanurza się materiale w sporo za dużej koszulki, a z czasem nawet w jednej z jego koszul. Czy Lee mógł wyobrazić sobie bardziej uroczy widok?
    — Nie potrzebuję prezentu na święta — zastrzegła, nie chcąc, aby czuł się zobowiązany do odwzajemniania. Jej ten rynek praktycznie nic nie kosztował. Tylko trochę emocji, które prędzej czy później musiały znaleźć ujście. Ramę znajdzie, a jak nie, to zrobi ją sama. Papier do owinięcia też znajdzie w czeluściach schowka mamy.
    Ona jednak czuła się zobowiązana do odwzajemnienia delikatnego pocałunku. Wszystko było w porządku.
    A później z ociąganiem się, zsunęła się z jego ud. Usiadła po turecku, bokiem do Lee, szybko schowała szkicownik do plecaka, żeby czasem go nie zapomnieli. Zerknęła w górę. Na niebie pojawiły się delikatne, lekkie, białe chmurki.
    Cissy, jak tylko usłyszała, że Lee otwiera plecak, zerwała się z miejsca i usiadła naprzeciwko niego, szczekając raz, a potem dwa razy. Betsy zaśmiała się, przesypując jasny, drobny piasek między palcami.
    — Chyba nie tylko ja liczę na najwspanialszą kanapkę w swoim życiu — śmiała się nadal, a Cissy wpatrywała się intensywnie w mężczyznę. Cóż. Wyglądało na to, że i jedną, i drugą swoją dziewczynę zdołał przekonać do swojej kuchni, a nawet i przyzwyczaić.

    I will be more than happy

    OdpowiedzUsuń
  121. Nie pamiętała już, kiedy spędzała dzień tak błogo, jak dzisiaj. I choć całą swoją uwagę poświęcała przede wszystkim Lee, to pozwalała sobie na to, aby zerkać co chwilę a to w stronę jeziora, a to w stronę lasu. Niemalże krystalicznie czysta woda przyciągała jej wzrok, słońce było już nieco niżej na niebie, co tylko świadczyło o upływie czasu, więc znacznie łatwiej było skupić spojrzenie na tafli jeziora. Podziwiała okolicę, snując w głowie już plany na kolejne wyjazdy z Lee, na te dłuższe i krótsze, bliższe i dalsze. Bo czemu by nie? Co poza pracą trzymało ich w Mariesville? Maitlanda znacznie mniej niż samą Bets, ale jednak w jej przypadku to byli ludzie, którzy w większości wiedli własne, udane życie. Z Bets na doczepkę.
    Wzięła od niego kanapkę i rozwinęła papier, cały czas spoglądając na niecierpliwą Cissy. Psina udeptywała piasek przednimi łapami, czekając na smaczny kąsek. Betsy chichotała, dopóki nie wzięła do ust pierwszego kęsu kanapki.
    — Ona zazdrosna o mnie? — spytała ze śmiechem. — Jak tak dalej pójdzie, to będzie zazdrosna tylko o ciebie — dodała już z pełną powagą, skupiając się ponownie na kanapce. Swoją drogą bardzo dobrej kanapce. Bardzo podobnej do tej czwartkowej. Pastrami autorstwa Lee rozpływało się w ustach.
    Brała właśnie kolejnego gryza, kiedy usłyszała jego kolejne pytanie. Zaskoczył ją nim. Tak zwyczajnie. I nie od razu mu odpowiedziała, bo usta miała pełne bułki z dodatkami.
    Zaskoczył ją, bo jeszcze nigdy tak wprost nie spytał o jej rodzinę. Wczoraj w aucie padła jedynie wzmianka o Daphne. Sama Betsy też z lekką ręką do tego podchodziła, bo tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiała. Nie analizowała. Nie chciała, wychodziła z założenia, że…
    — Pewnie zależy im tylko na moim szczęściu, więc może z ręki nie będą ci jedli… — mówiąc to, wskazała na Cissy, która pewnie niedługo zapomni o istnieniu swojej miski, skoro to ręce Lee będą kusić ją najlepszymi przysmakami. Betsy wzruszyła lekko ramionami. W jednej ręce trzymała bułkę, a drugą trochę nerwowo skubała materiał spodni na udzie Lee, o które opierała też swoje kolana. — Możesz mi nie wierzyć, ale nigdy nie przyprowadziłam do domu chłopaka, żeby przedstawić go rodzicom — zaśmiała się. — Ale nie czuj presji. Nie zaprowadzę cię do nich na siłę. Tylko jeśli będziesz chciał. — Dodała od razu, ale też nie potrafiła udzielić mu jednoznacznej odpowiedzi. — O Charlesa i Daphne bym się nie martwiła, jestem pewna, że będą tobą zachwyceni.
    Umilkła, robiąc kolejnego kęsa kanapki. Dopiero teraz czując, jak bardzo jest głodna po dość długim spacerze na świeżym powietrzu.
    — Kojarzysz firmę Murrayów? — spytała, choć raczej retorycznie. Musiał kojarzyć, była to główna siła napędowa całego Mariesville. — Prowadzi ją młodszy brat mojego taty. A miał robić to właśnie on, mój ojciec. Ale dziadkom nie podobała się moja mama i postawili mu ultimatum: albo kobieta, albo firma. Wybrał mamę. Przez lata nie miał kontaktu z bratem, a my z kuzynostwem. — Betsy wzruszyła ramionami po raz kolejny. — Nie wierzę więc w to, że miałby swoim dzieciom pozwolić cierpieć w podobny sposób, wiesz? — spytała już z uśmiechem, patrząc teraz na Lee. — Pewnie weźmie cię na przesłuchanie, bo zawsze się tym odgraża — teraz się szczerze zaśmiała, przypominając sobie niektóre teksty własnego ojca. I tak, jak nie miała jednoznacznej odpowiedzi, tak chociaż mogła mu przybliżyć wartości, którymi kierowali się jej rodzice.

    Bets

    OdpowiedzUsuń
  122. Betsy nigdy do końca nie traktowała Cissy jako swojej, bo psina szalała za wszystkimi z mieszkańców ich domu, ale gdyby tak się zastanowić, to suczka faktycznie najwięcej czasu spędzała właśnie z najmłodszą z Murrayów. I Betsy była jej za to wdzięczna, bo wielokrotnie przytulenie się do tego puszystego psiego cielska pomagało. Pomagało stłumić płacz, ukoić nerwy i spokojnie zasnąć. Niewiele bowiem osób znało Betsy od tej wrażliwej strony, przecież w Mariesville uchodziła za roztrzepaną listonoszkę, która wraz z listami roznosiła plotki, a szelmowski uśmieszek nie znikał z jej ust.
    Nie przeszkadzało jej jednak to, że Lee skradł również serce tej konkretnej psiny. Bo skoro brał jej obie w pakiecie, to czemu miała być z tego powodu nieszczęśliwa? Może i było to dziwne, ale Betsy chciała dla niego jak najlepiej, a wiedziała przecież jaką terapeutyczną moc miała Cissy. Niech mu się przysłuży.
    Betsy westchnęła, słysząc jego odpowiedź. Przestała jeść, ale nic nie powiedziała, pokręciła tylko głową, a później wróciła do kolejnych kęsów kanapki. Była przepyszna, jak wszystko, co do tej pory przygotował jej Lee. Potrafił gotować i tego nie można było mu odmówić. Ale czasami ją złościł. Delikatnie, ale jednak. Zwłaszcza wtedy, kiedy nazywał się starym dziadem. Bo nie tylko sobie wtedy ujmował, ale i jej, chociaż pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
    Ona nie uważała go za starego dziada, nie uważała też, że nie mam jej nic do zaoferowania. Sam przed chwilą pokazał, że jest inaczej, kiedy zamknął ją w swoich objęciach i pozwolił po prostu trwać. W ciszy i w spokoju, którego oboje potrzebowali, ale na głos bali się do tego przyznać. Jak do wielu innych rzeczy zresztą. Pokazywał jej, co ma do zaoferowania, kiedy przychodził do jej domu i zupełnie bezinteresownie montował drzwiczki dla Cissy, kiedy kochał się z nią w najczulszy z możliwych sposób. Miał jej wiele do zaoferowania i już wiele jej dał, dopuszczając ją do siebie.
    Zanim chwyciła się jego dłoni, zebrała swój plecak, wrzucając do niego papier po kanapce. Nie umknęło jej uwadze ciche stęknięcie, które mu się wyrwało i nie brzmiało wcale jak jakiś przypadkowy odgłos. Spojrzała na niego uważniej i wstała z jego pomocą, starając się jednak jak najmniej go obciążać. Stojąc już pewnie na swoich nogach, otrzepała ciuchy z piasków, chociaż miała świadomość tego, że nie pozbędzie się wszystkich jego ziarenek, a właściwie to sporo tego jasnego piasku znajdą później w wynajmowanej przez Lee chatce.
    Cissy szczeknęła uradowana, że na plaży zapanował jakiś ruch i podbiegła jeszcze do jeziora, mocząc w nim łapy i łapczywie pijąc wodę, a później pognała do przodu. Kiedy chmury przysłoniły słońce, automatycznie zrobiło się chłodniej, dlatego Betsy ponownie założyła czapkę na głowę i zapięła w końcu kurtkę.
    Złapała go za rękę, zaraz po tym, jak zarzuciła swój plecak na ramiona.
    — Wszystko w porządku? — spytała tylko, spoglądając na niego uważnie, ale nie pozwoliła mu jeszcze ruszyć przed siebie. Nie chciała między nimi żadnych niedomówień i chociaż początkowo przemilczała to, co mówił, wiedziała, że nie może tego tak zostawić. Nie miała już wymówki w postaci przepysznej kanapki. Wyprzedziła go i stanęła przed nim, uniemożliwiając mu tym samym ucieczkę spojrzeniem.
    — Lee… — zaczęła cicho. — Mówiłam już, że nie jesteś starym dziadem. I masz rację, nie jesteś moim chłopakiem. — Stwierdziła ze spokojem. — Jesteś moim mężczyzną, tak? Tylko moim. — Uśmiechnęła się, układając teraz chłodną, a nawet i całkiem zmarzniętą dłoń na jego policzku. Nie mogła nic poradzić na to, że jej serce zabiło mocniej na samą myśl o tym, że Lee był tylko jej.
    Wiało coraz mocniej, a kapryśna końcówka jesieni w Georgii pokazywała swoje prawdziwe oblicze. Wszystko wskazywało na to, że popołudnie i wieczór spędzą w ciepłym wnętrzu chatki, jeśli załamanie pogody będzie długotrwałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli nie presja, to co? — spytała jeszcze, pozwalając sobie na to, aby unieść się na palcach i ogarnąć jego włosy z czoła. Uwielbiała to robić. Dotykać jego twarzy, patrzeć w jego cudowne niebieskie oczy. Przepadła i wiedziała, że dla niej nie ma już drogi powrotnej, dlatego nie chciała, żeby Lee miał wątpliwości. — Boisz się, że będę musiała wybrać? Między nimi a tobą? — Pokręciła głową i westchnęła. — Nie zrobią tego, kochanie. Znam ich, to moi rodzice. Nie byliby tacy okrutni — dodała, cofając w końcu swoją dłoń, aby spleść ich palce razem.
      — Wracamy? — powtórzyła jego pytanie i obróciła się za siebie, Cissy była już w drodze na szlak, którym tutaj zeszli.

      you know I will choose you ♥

      Usuń
  123. Nie była ślepa, a chyba za taką właśnie ją uważał. Nie było w porządku. Nie z jego nogą, którą przecież wczoraj widziała bez ochrony ubrań, nie było też w porządku aktualnie z niczym, bo Lee szedł w zaparte, a Betsy musiała odnotować, że nie tylko ona jest uparciuchem w tej relacji.
    Ale nie tylko Lee miał przecież problem z kompletnym brakiem pewności siebie w związku z tym, co się między nimi działo. Betsy starała się nie dopuszczać tego złośliwego głosiku do siebie, skupiając się na pozytywach, na tym, żeby rozmawiali, rozwiewali wspólnie swoje wątpliwości, ale Maitland nie zamierzał ułatwić jej zadania. I bądź co bądź - wpędzał w poczucie winy.
    Nie mówiła więc nic, co mogłoby nawiązywać do tematu, o którym kazał jej zapomnieć. Ale ona nie chciała zapominać. Nie chciała, żeby zbywał ją stwierdzeniami, że wszystko jest w porządku. Nie była ślepa, ale nie była też głupia. Pozwoliła jednak na to, aby schował ich dłonie w kieszeni swojej kurtki i ruszyli w drogę powrotną. Betsy wyjątkowo nie spoglądała w jego kierunku, skupiając się na tym, co przed sobą. Na Cissy, która tym razem trzymała się bliżej nich, bo zmęczenie dawało jej się we znaki. Tylko czasami zerkała na niego, krótko, kątem oka. Zwalniała wtedy jeszcze bardziej albo przystawała pod pretekstem, czy to złapania oddechu, czy poczekania na Cissy, która sikała pod kolejnym krzaczkiem. Ruszała dopiero wtedy, kiedy ich nieco mozolną, ale przyjemną w gruncie rzeczy wędrówkę, podejmował Lee. Mówiła. Niemal nieustannie, dopuszczając go do głosu, kiedy miał na to ochotę. Ale nie mówiła o niczym ważnym, o niczym istotnym, skupiała się na zasłyszanych plotkach, podsumowywała w sumie kolejny rok swojej pracy, kolejny rok plotek w Mariesville. Wspomniała coś o rodzicach, o ich aktualnym miejscu pobytu, ale wycofała się zgrabnie z tego tematu.
    Po prawie dwóch godzinach marszu doszli do chatki, przed którą stał samochód Lee. Betsy z lekką zadyszką, Cissy z jęzorem na wierzchu. Puściła w końcu jego dłoń, pozwalając mu otworzyć drzwi. Dzień chylił się ku końcowi. Robiło się chłodniej i ciemniej, a to oznaczało, że spędzili na świeżym powietrzu praktycznie cały dostępny dzień, korzystając ze słońca, które było dzisiaj wyjątkowo łaskawe.
    Weszła do chatki, ściągając od razu buty, żeby polecieć do jednej z łazienek po ręcznik.
    — Zostań. — Poleciła jedynie Cissy, która usiadła pod drzwiami i czekała, aż jej właścicielka wróci i wytrze jej łapy. Tak też zrobiła, wycierając jedną po drugiej, a Cissy wdzięcznie je podawała. Dopiero potem blondynka ściągnęła z ramion i plecak, i kurtkę, zawieszając je na wieszaki wiszące na ścianie.
    I czuła, że Lee ją zirytował. Ale źródła jego zachowania upatrywała się tylko i wyłącznie w sobie, więc była zła na samą siebie. Że ciągnęła ten temat, że próbowała z nim rozmawiać, że dotykała jego policzka i patrzyła w niebieskie oczy. Jeśli mieli gdziekolwiek razem dotrzeć, jako para, to musieli zacząć rozmawiać. Betsy chciała rozmawiać, wiedzieć, co siedzi nie tylko w jego głowie, ale i w sercu. Jednak nie chciała pokazywać mu swojej irytacji i złości, bo to sama ze sobą musiała sobie poradzić, uporządkować najpierw swoje myśli i uczucia, a te aktualnie tworzyły w jej głowie spektakularne tornado.
    — Może weźmiemy prysznic? — zaproponowała cicho, ściągając w końcu czapkę z głowy. Ciepła woda mogła pomóc im w rozgrzaniu się po tym, jak chłodny wiatr omiatał ich ciała podczas spaceru, ale też pomóc w rozluźnieniu spiętych mięśni, może i nie była ekspertką, ale mógł też pomóc choć nieco w uśmierzaniu bólu, który Lee mógł teraz odczuwać, a do którego pewnie się nie przyzna.

    a little less sunnybee

    OdpowiedzUsuń
  124. Betsy czuła się winna, bo jednak drążyła temat przez jakiś, próbując wymusić na nim wyznanie, co tak naprawdę leży mu sercu. Patrzyła mu w oczy, jakby to miało coś pomóc, ale nie pomogło. Nie chciała go osaczać. I fakt faktem, uznała się za winną tego, że nastrój między nimi chwilowo uległ pogorszeniu. Wiedziała, a przynajmniej domyślała się, że to normalne, bo przecież nie zawsze będą żyli w tej bańce, w której wszystko jest pełne radości i kolorów szczęścia. Musieli też czasami zboczyć na te mniej przyjemne tematy, na zdania przesiąknięte obawami, na myśli nasączone niepewnością. Wiedziała to, a jednak czuła się z tym odrobinę niewygodnie. Gniotło ją w to piersi, mimo że niemal całą drogę gadała i gadała, odpowiadając na ewentualne pytania. Gadała cały czas, milknąc dopiero w chatce. I doceniała też to, że Lee wtedy nic nie mówił. Potrzebowała tych paru minut, żeby pobyć tylko ze swoimi myślami, nawet jeśli ciągle coś robiła.
    Oparła się o ścianę, czekając na jego odpowiedź, a czapkę, którą trzymała w dłoniach, uparcie miętosiła. Nie spodziewała się odmowy z jego strony, ale i tak uśmiechnęła szeroko, kiedy bez żadnej zwłoki przystał na jej propozycję. Nie była to propozycja jednoznaczna, nie określiła się w końcu, czy chce się tylko do niego przytulić pod strumieniem ciepłej wody, czy tylko pomóc mu się umyć i żeby on pomógł jej, czy znacznie coś więcej. Nie naciskała na jakikolwiek konkretny scenariusz, ale obydwoje wiedzieli, jak reagowali wzajemnie na swój dotyk.
    — Jasne. — Odparła, podobnie jak i on, gotowa do wyboru jednej z łazienek. Wystarczyłaby im jedna. Tak samo, jak pomieściliby się w jednej sypialni, ale Betsy nadal doceniała przyzwoitość Lee, którą wykazał się wynajmując na weekend taki, a nie inny domek. Sprawiało to, że faktycznie nie czuła z jego strony żadnej presji, za to, a może właśnie dzięki temu pierwsza odważyła się na śmiały krok i jeszcze śmielszą propozycję.
    — Na pewno mnie znajdziesz — mruknęła tylko z lekkim uśmiechem, spoglądając krótko w stronę Cissy, która niespiesznie jadła teraz to, co nałożył jej łaskawie Lee. Betsy podobało się to, że mimo tego, iż do domku weszli bez słowa, to każde z nich, jakby wiedziało, co robić. Murray wytarła psa, a Lee go nakarmił. Nie musieli tego ustalać ani wydawać sobie poleceń. Było to zwyczajnie miłe.
    I już nieco spokojniejsza, choć nadal z istnym zamętem w głowie, Betsy ruszyła do sypialni, która miała być jej sypialnią, a ostatecznie była ich sypialnią. Ten wybór wydawał jej się, o tyle rozsądny, że miała już tam swoje rzeczy. Czapkę rzuciła na łóżko, podobnie jak i bluzę, którą ściągnęła razem z podkoszulką. Spodnie, ubrudzone pastelami, zostawiła na ziemi, nie przejmując się na razie tym, że za sobą zostawia nieporządek. Pozbyła się też skarpetek i zostając w samej bieliźnie, weszła do łazienki.
    Pomieszczenie na szczęście urządzone było prosto i modernistycznie. Płytki imitujące drewno zajmowały całą wnękę przeznaczoną na prysznic. Był spory, typu walk-in i z ogromną deszczownicą, którą zdołała przetestować już dzisiaj rano. Poza tym w łazience była umywalka na prostej, wiszącej półce, pod którą znajdował się kosz z najprzydatniejszymi artykułami do sprzątania i toaleta. Parę kwiatów, które dodawały wnętrzu uroku. Betsy się tutaj podobało. A delikatnie podświetlone, okrągłe lustro wyjątkowo przypadło jej do gustu i uznała, że jeśli kiedyś będzie mogła mieć swoją łazienką, to na pewno właśnie takie wybierze.
    Odkręciła wodę i cofnęła rękę, bo już rano się przekonała o tym, że trzeba chwilę odczekać, aby zimna ustąpiła miejsca ciepłej. Wyciągnęła w tym czasie z szuflady dwa ręczniki, które powiesiła na zdobnych haczykach obok kabiny. I tak, jak stała przed prysznicem, tam zrzuciła z siebie bieliznę, wchodząc pod ciepłą już wodę, która niemal boleśnie uderzyła w zziębniętą skórę. Betsy odnajdywała w tym jednak rosnącą przyjemność, kiedy spięte mięśnie się rozluźniły, a głowa rześko opustoszała. Szum wody wydawał jej się niemalże kojący.
    I to mógł być kolejny przyjemny obrót spraw.

    let's get cheer up together ♥

    OdpowiedzUsuń
  125. Gdyby Betsy obraziła się na Lee, to nie musiałby się zastanawiać nad tym, czy tak było. Wtedy pewnie nie trzymałaby jego ręki, bo nie miałaby ochoty na kontakt fizyczny z nim, wtedy też pewnie nie mówiłaby całą drogę, bo nie chciałaby musieć słuchać jego wtrąceń. Obrażonej Betsy bardzo blisko było do urażonej Betsy, a wtedy unikała tego, kto jej podpadł albo komu podpadła ona i robiła wszystko, aby nie musieć się przed tym kimś obnażać. Stawiała wtedy wysoki mur. Teraz tak nie było. Zrobiło jej się przykro, a że było to raczej nieprzyjemne uczucie, podsycane niezrozumiałym dla Lee, poczuciem winy, to nieco przygasła. Jednak wcale nie uciekała od niego. Nie zrobił nic źle.
    Drgnęła, kiedy nagle pojawił się pod prysznicem i ją objął. Niemal natychmiast przesunęła dłońmi po jego przedramionach, opierając się o jego tors. Było jej z nim zwyczajnie dobrze. Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego słowa i czując czuły pocałunek na swoim policzku. Przymknęła oczy, przez chwilę trwając właśnie w takiej pozycji.
    I ona jednak trochę krępowała się nagością, zwłaszcza swoją, ale przy Lee zwyczajnie o tym zapominała. I wczoraj, kiedy się kochali, pomyślała o tym, że dobrze byłoby zgasić tę małą lampkę przy łóżku, ale gdy tylko Lee wstał, aby ściągnąć spodnie i mogła go sobie obejrzeć uważnie, cieszyła się, że tego ani nie zaproponowała, ani nie zrobiła. Lubiła na niego patrzeć i co ją zaskakiwało, lubiła, kiedy Lee patrzył na nią.
    Może była przy tym trochę próżna, ale lubiła czuć, że mu się podoba, lubiła widzieć to w jego spojrzeniu i słyszeć, jak to potwierdzał. Podobała jej się taka próżność, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyła.
    Odwróciła się w końcu w jego stronę, sunąc dłońmi po jego bokach, przenosząc ja na jego lędźwie. Wsparła czoło o jego pierś, słysząc teraz jak przez szum wody przebija się bicie jego serca. Sięgała właśnie tam, niemal do obojczyka, kiedy nie musiała stawać do niego na palcach.
    — Też przepraszam — szepnęła, błądząc palcami po jego plecach. — Mogło to wyglądać lepiej — przyznała z lekkim rozbawieniem. Bo mogło. Zarówno z jej, jak i z jego strony. Ona mogła nie naciskać, on mógł nie zaczynać. A jednak on zaczął, ona chciała kontynuować. Musieli dograć się w wielu sprawach, które pojawiały się w ich relacji po raz pierwszy. Tak zwyczajnie. Nie wszystko musiało przychodzić im tak łatwo, jak to, że znaleźli wspólny język i rewelacyjnie, przynajmniej w jej odczuciu, odnaleźli się w łóżku.
    Cofnęła się o pół kroku, zadzierając teraz lekko głowę ku górze. Uśmiech ciągle majaczył się na jej ustach. Posłała mu krótkie spojrzenie, aby skupić się teraz na jego torsie, bo chciała móc zapamiętać każdą jego bliznę. Musnęła palcami tę pod przeponą, z powrotem robiąc ten krok w jego stronę. Pocałowała jego ramię tam, gdzie dostrzegła mniejszą bliznę, ale sądząc po ich układzie na jego ciele, też pochodziła z wypadku. Pocałowała też jego obojczyk, przenosząc się ustami na jego klatkę piersiową. Dłonie wsparła na biodrach Lee.
    — Co będziemy dzisiaj robić na kolację? — spytała cicho, na krótki moment odrywając usta od mokrej już skóry Lee. Czuła, jak woda uderza miękko o jej plecy i głowę. Całowała jego skórę tak delikatnie, jak tylko mogła, nie skupiając się tylko na bliznach, chociaż też, w jej opinii, zasługiwały na znacznie więcej pocałunków. Wspięła się nieznacznie na palce, przygryzając szyję Lee, tak samo, jak zrobiła to wtedy nad jeziorem.


    Honestly? It can't be better ♥

    OdpowiedzUsuń
  126. Znali się bardzo krótko. Zdecydowanie zbyt krótko, żeby z pełną stanowczością powiedzieć, że znają się na wylot. Albo chociaż bardzo dobrze. Ale Betsy zdołała się właśnie zakochać w tym, co sobą zaprezentował do tej pory Lee, a fakt, że chemia między nimi była obecna niemal od samego początku, tylko w tym pomagał. Nie walczyli z tym, a mogliby, wtedy pewnie rozeszliby się w swoje strony, jeszcze parę razy umawiając się na to, aby utrzeć nosa plotkarom. Ale to było zbyt prawdziwe i zbyt intensywne, żeby Betsy w ogóle chciała z tym walczyć. Czasami przypominała sobie o tym, co się mówiło, pisało i czytało o tej jedynej, wielkiej miłości. Przychodziła najczęściej nagle i w niespodziewany sposób, i choć Betsy na pewno nie nazwała jeszcze Lee swoją jedyną i wielką miłością, to nie wykluczała, że tak właśnie może być. A gdyby ktoś dzisiaj spytał ją o to, jak widzi ich w przyszłości, odparła krótko: nie pytaj mnie o jutro, to za tysiąc lat, bo właśnie z takim przekonaniem wolała prowadzić znajomość z Lee. I choć wiedziała, że de facto nigdzie im się nie spieszy, to jednak już jutro Lee miał wyjechać w podróż do Oklahomy, a myśl o tym nie była najprzyjemniejsza.
    Uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego zapewnienie. Też chciała, żeby było lepiej i wierzyła, że tak będzie. Że w końcu uda im się porozumieć na tyle dobrze, że każde będzie wiedziało kiedy odpuścić, a kiedy odpowiednio przycisnąć. Betsy przed oczami miała swoich rodziców, którzy potrafili porozumiewać się niemal bez słów, bo wystarczyło krótkie spojrzenie, aby byli w stanie się dogadać i jedno nie bało się wypowiadać za oboje. Jednak jej rodzice znali się już od kilkudziesięciu lat, a Betsy znała Lee od paru dni.
    I musiała otwarcie przyznać, że aktualnie w rankingu najprzystojniejszych mężczyzn Lee był na pierwszym miejscu. Ze wszystkimi swoimi bliznami. A spojrzenia, które jej posyłał, sprawiały, że czuła się zwyczajnie ładniejsza. Chciała móc mu pokazywać wszystkie kolory świata, chciała móc dzielić z nim te lepsze, ale i gorsze chwile, zarażać śmiechem i wypłakiwać łzy w jego ramionach.
    Dlatego zaśmiała się, słysząc odpowiedź Lee, a jej śmiech ugrzązł w jego ustach, kiedy postanowił ją pocałować.
    — Brzmi smaczniutko. — Odparła rozbawiona. — Pod warunkiem, że na deser będziesz ty — dodała, niemal już mrucząc, kiedy czuła na sobie i jego dłonie, i spojrzenie. Mogła być, a nawet chciała być jego kolacją, śniadaniem, lunchem i podwieczorkiem.
    — Nie umiem doczekać się każdej kolacji, którą z tobą przygotuję — przyznała zgodnie z prawdą, bo jak niegdyś kuchni unikała, tak teraz czuła przyjemną ekscytację na myśl o tym, że mogłaby pomóc mu w przygotowaniu posiłku. I choć chętnie przyjmowała to, co jej przygotowywał, tak równie chętnie chciała być tego częścią.
    Wspinając się na palce, objęła rękoma jego kark, wplatając palce w mokre włosy Lee. Przez krótką chwilę patrzyła w jego oczy, żeby tylko przekonać się o tym, że naprawdę się w nim zakochała. Jak głupia.
    — To smacznego. — Szepnęła tylko, zanim wpiła się w jego usta tak, jak to miała w zwyczaju, przylegając teraz do niego całym rozgrzanym ciałem. Miała wrażenie, że temperatura pod prysznicem rośnie nie tylko do nadmiaru ciepłej wody.

    sounds good ♥

    OdpowiedzUsuń
  127. To był początek i niesamowicie przypadł jej do gustu.
    Nie chciała porównywać się ani do rodziców, ani do Charlie i Daphne, ani do Amelii i jej niedoszłego męża, któremu uciekła sprzed ołtarza. Ilu ludzi, tyle historii. I ona bardzo chętnie chciała pisać swoją historię z Lee. Bo był przystojny, w dodatku zabójczo przystojny, bo świetnie całował, czego teraz dawał wyraz, równie świetnie gotował i dawał dzięki temu pewność, że już nie będzie chodzić głodna, bo miał wspaniały, głęboki głos, którym poruszał najczulsze struny Betsy.
    Ale poruszał je też wtedy, kiedy niewiele mówił, a kiedy pozwalał swoim rękom błądzić po jej skórze, zaciskać się nieco mocniej niż to było konieczne, a było przy tym nieziemsko podniecające, podstępnie sunąc w dół brzucha, na co - musiała cicho przyznać - tylko czekała.
    Lee był podstępny, bo kiedy delikatnie uderzyła plecami i chłodne płytki, przez moment zapomniała, jak się oddycha, ale nie musiała się tym martwić, bo i tak zajęta była słodkimi pocałunkami. I Lee wcale nie musiał planować deseru, bo Betsy była w stanie wziąć go sobie sama. Tak, jak robiła to teraz, równie zachłannie odpowiadając na jego pocałunku, w przerwach pozwalając sobie na ciche westchnienia, ale nie pozwalała sobie na zbyt częste i zbyt długie przerwy, w końcu musieli w adekwatny sposób wykorzystać czas, który im pozostał przed pierwszą rozłąką.
    Nawet wolała sobie nie wyobrażać, jak zachłanne będą ich pocałunki, kiedy spotkają się po kilku dniach, podczas których będą mogli pozwolić sobie jedynie na wiadomości tekstowe i ewentualne krótkie rozmowy.
    — To pokaż mi, jaka jestem słodziutka — odparła podczas jednej z krótkich przerw, bo skoro nie miała pojęcia, to chciała chociaż umieć to sobie zobrazować. Chciała lepiej wiedzieć, jaka jest dla niego słodziutka.
    I faktycznie przyszli tu z zamiarem wzięcia prysznica po długiej wędrówce, po całym dniu na świeżym powietrzu, ale Betsy wcale nie przeszkadzało to, że odeszli do tego zamiaru, a właściwie dość istotnie zboczyli z przyjętego szlaku. Było to jednak przyjemne i Betsy z rosnąca ochotą poddawała się pieszczotom, które miał jej do sprezentowania Lee.
    Co ten facet ze mną robi…, pomyślała tylko, a wraz z wędrówką jego ręki po jej ciele, z jej gardła wydobył się cichy jęk. Korzystając z tego, że Lee się nad nią pochylał, wróciła bez większego wysiłku do jego ust, już zdążyła się przekonać, że to najlepszy z możliwych sposób na tłumienie jej własnych jęków i westchnień.
    Teraz to ona wbiła palce w okolice jego bioder, bo zwyczajnie potrzebowała znaleźć sobie oparcie, jakby zimna ściana nie wystarczała. Rozluźniła jednak palce i sunęła nimi leniwie po jego podbrzuszu i odrobinę niżej, kolejny już raz poznając jego ciało, a wiedziała, że mogłaby się go uczyć w nieskończoność.
    I jakże miłym było stwierdzić, że nie tylko ona jest tu pobudzona, jak diabli.

    yup and tastes so, so good ♥

    OdpowiedzUsuń
  128. Betsy za to była szczera i bezpośrednia aż nadto, czasami waląc z mostu czymś, co nie każdy chciał albo gotowy był usłyszeć. Była szybka w osądach i szybka w mówieniu, analizując wiele rzeczy dopiero po fakcie, dlatego też dochodziła do wniosku, że coś mogło być lepsze lub lepiej zorganizowane dopiero po czasie. Była temperamenta, bo choć może w oczach Lee uchodziła za słodziutką i uroczą, to w tym wszystkim była po prostu roztrzepana. Zapominała o jedzeniu, czasami nie zabierała ze sobą w roztargnieniu telefonu, a czasami zdarzało jej się nawet wracać po rower, który przecież był jej środkiem transportu. Raz doszła na piechotę pod budynek poczty i dopiero wtedy zorientowała się, że nie ma przy sobie swojego rumaka. Ale równie łatwo było jej wpaść w zadumę i w zachwyt. I jak już to było stwierdzone wcześniej, Betsy po prostu pozwalała sobie czuć, czasami zapominając o tym, co inni mogą czuć w odpowiedzi.
    Teraz jednak nie musiała się martwić odwzajemnianiem czegokolwiek, bo to po prostu wychodziło samo. Badali i poznawali swoje ciała tak, jakby na tę chwilę nie istniało na świecie nic, co mogłoby ich zafascynować w podobny sposób. Ale jakże ta fascynacja podobała się Betsy. Nie mogła reagować inaczej, kiedy czuła, jak reaguje Lee. I nie mogła zachowywać się inaczej, kiedy znowu w ten sam zachłanny, a jednocześnie delikatny sposób obcałowywał jej szyję. Nie tłumiła już jęków, bo nie miała jak, kiedy jego usta pozostawały poza jej zasięgiem. Pozwalała więc, aby wydzierały się z jej ust, podobnie jak westchnienia, z którymi się przeplatały.
    — Mam dobrą pamięć, kocie — wyszeptała między kolejnymi urywanymi oddechami, kiedy kiedy ten pastwił się w przyjemny sposób nad jej szyją, wiedząc doskonale już co robić, aby miała nogi jak z waty i tętno, jak po szybkiej przebieżce. — Ale krótką. Wymaga częstego odświeżania — dodała, jednak z trudem zdobyła się na tyle słów jednocześnie, bo równie ciężko przychodziło jej teraz kontrolowanie swojego głosu. Jedną dłoń wplotła w jego włosy, nie pozwalając mu zbyt łatwo odsunąć się od szyi, drugą nadal muskała każdy fragment nagiego ciała Lee.
    Westchnęła cicho, zagryzając przy tym dolną wargę, kiedy wdarł się między jej nogi. I znowu miała ochotę wysłać go w diabli, bo lubiła to robić. I robiła to wtedy, kiedy brakowało jej już słów na to, aby określić co czuła. Teraz było podobnie. Spojrzała mu w oczy, ciężko przy tym oddychając.
    — Przypomnisz mi? Teraz? — spytała niemal błagalnie, ale tak właśnie miało być. Bo niemal boleśnie go pragnęła. Pożądała i podobnie, jak on, chciała widzieć na jego twarzy nic poza czystą rozkoszą, którą mogła mu dać.

    oh, you say so? ♥

    OdpowiedzUsuń
  129. Bo w życiu Betsy niegdyś było mnóstwo kolorów. Nie tylko na płótnie. A potem te kolory wyblakły i blakły do tej pory. Bo choć nie twierdziła, żeby sytuacja z Gabriele była końcem świata, to jednak trochę tak czuła. Czuła wtedy przeogromny, niewypowiedziany ból. Czuła rosnące upokorzenie i niedowierzanie, które pojawiły się po prostu za późno. Czuła rozgoryczenie i złość skierowaną przede wszystkim na siebie. Bo Betsy była mistrzynią w obwinianiu siebie, braniu winy nawet za to, czego nie zrobiła. Wtedy nie przyszło jej do głowy, aby obwiniać Gabriela o to, że ją wykorzystał, że traktował jak szmatę i lalkę do dymania. Nie obwiniała go o to, że zniszczył doszczętnie jej samoocenę. Dopiero teraz, wraz z upływem lat, dostrzegała jaka była prawda. Nie mogła jednak cofnąć czasu, nie mogła zmienić przeszłości, ale mogła zadbać o to, jaka będzie jej przyszłość. Mogła zrobić coś, co przywróci te wszystkie kolory jej w życiu. Dzisiaj zaczęła. Dzięki Lee.
    A teraz dzięki Lee, a właściwie przez niego, traciła rozum. Chciała móc zrobić więcej, ale stała niemal przygnieciona do ściany jego ciężarem i nie żeby narzekała, ale kiedy ten skutecznie ją rozbrajał, nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Niecierpliwiła się i dawała temu wyraz w jękach i w wypychaniu bioder w jego stronę, co tylko potęgowało każdy jego ruch. Lee zwariował, a ona bliska była szaleństwa. Nie miała pojęcia, jak to robił, że tak mocno na niego reagowała, ale nawet najlżejsze muśnięcie palcami było w stanie doprowadzić ją do wrzenia.
    Kocie. Bo Lee niezaprzeczalnie był kotem. Kocurem. A może nawet i tygrysem, a aktualnie Betsy czuła się jego ofiarą, ale jeśli miała być szczera, to nie chciała niczego zmieniać. Chciała mu pozwalać na wszystko to, co robił do tej pory i jeszcze więcej. Chciała czuć go po trochu i w całości. Chciała go poznawać powoli, ale smakować szybko. Dlatego kiedy przerywał to, co robił, zapominała o tym, żeby oddychać. W oczekiwaniu. Miała ochotę na więcej i wcale nie musiał się mocno starać, aby tak było. Jęknęła, kiedy powrócił do słodkich tortur.
    Był jednak okrutny w tym, kiedy kazał jej patrzeć w swoje oczy, kiedy wymagał tego, aby mu mówiła, co ma robić, choć doskonale przecież wiedział, czego od niego oczekiwała. Kiedy Lee cofnął dłoń i w płynnym ruchu uniósł jej nogę, ułożyła dłoń na jego policzku.
    — Jak… — zaczęła drżącym głosem. Gdyby nie fakt, że wspierała się plecami o ścianę, a Lee mimo wszystko przytrzymywał ją w tej pozycji, to już dawno straciłaby grunt pod nogami. Jej uda drżały teraz niemiłosiernie, piersi falowały wraz z przyspieszonym oddechem. Rozchyliła usta głodne pocałunków, odrywając głowę od kafelek. Miała niedaleko do jego ust. Do tych pocałunków, których chciała. Ale chciała też czegoś innego. Zabrała drugą dłoń, którą do tej pory pieściła go przelotnie, bo tylko na tyle była w stanie sobie pozwolić, kiedy na wpół przytomnie stała pod tą ścianą. — Niech cię… — zaczęła, ale nie dokończyła, bo straciła kontrolę nad swoim głosem. Była na skraju doznania silnej rozkoszy i nie potrzebowała teraz wiele, a każda chwila bezruchu, która sprezentował jej teraz Lee, tylko potęgowała to uczucie. Mógł być z siebie dumny. I uznać to za czwarty raz, jak wysłała go do diabłów.
    — Chodź. Tu. Do. Mnie. — Wyszeptała i próbowała być przy tym stanowcza, oderwała teraz też plecy od ściany i pocałowała go, jedną dłoń wspierając na jego policzku, drugą wplatając w mokre włosy. I znowu przylgnęła do niego całym ciałem, wspinając się na palce tej stopy, którą dotykała mokrej podłogi.

    I want nothing else ♥

    OdpowiedzUsuń
  130. Betsy bardzo chętnie pozwalała mu być w tej sytuacji górą. Nie miała potrzeby, aby nad nim dominować, choć nie ukrywała, że całkiem podobało jej się, kiedy to ona mu pokazywała, jak bardzo i w jaki sposób go chciała. Betsy w tej chwili była grzeczną dziewczynką i nie czuła, aby miało jej to w czymś uwłaczać. Słuchała go i odpowiadała na jego pytania, chociaż z trudem panowała nad swoim głosem. Poddawała się każdej pieszczocie, każdemu ruchowi ciała, każdemu pocałunkowi i oddechowi. Miękła w jego objęciach i wciąż miała ochotę na więcej. W tej chwili nie myślała akurat o żadnym końcu świata, choć gdyby jakiś miał nastąpić, a ona byłaby wtedy w objęciach Lee - nie miałaby nic przeciwko temu. Gdyby miała być szczera, to aktualnie myślała o niczym. Trudno było jej zebrać myśli, a co dopiero je wyartykułować, kiedy jej ciało przepełniała bezbrzeżna rozkosz. Nie sądziła, do tej pory, że tak bardzo może to wszystko czuć, że orgazmy mogą być tak intensywne, a droga do nich tak wspaniała.
    Przylgnęła do niego, bo nie miała innego wyjścia. Aktualnie Lee był całym jej światem i nawet nie planowała od niego uciekać. Uśmiechnęła się lekko, kiedy dotarło do niej, że sam dokładnie wiedział dokąd powinien się posłać. I gdyby nie pocałunek, którym skutecznie zamknął jej usta, to wyrwałaby się z nich kurwa, bo choć była gotowa na to, co miało nadejść, to nader wszystko było to cholernie przyjemne i mimo wszystko nieoczekiwane. Bo nie spodziewała się, że tak intensywnie na niego zareaguje, że zepnie wszystkie możliwe mięśnie, aby tylko mieć go bliżej i mocniej.
    To po prostu było niezaprzeczalnie wspaniałe uczucie, móc czuć go w sobie. Oderwała się w końcu od jego ust, przykładając głowę do ściany, kiedy musiała wziąć głębszy oddech. Miała dłonie na jego barkach, kiedy przymknęła oczy, wygięła lędźwia w łuk, aby swoje biodra mieć jeszcze bliżej niego. Wbijała paznokcie w jego skórę, kiedy z jej ust wyrwał się głośniejszy jęk.
    — Kurwa… — jednak jej się wymsknęło przy kolejnym jego ruchu. Pulsowała i drżała na całym ciele, wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł intensywny dreszcz. Odchyliła głowę, pozwalając na to, aby kolejny jęk opuścił jej gardło. Z trudem uniosła powieki, szukając jego spojrzenia, co było o tyle trudne, że para już dawno zdążyła wypełnić całe pomieszczenie, a strumień gorącej wody tylko ją potęgował.
    Zdążyła odetchnąć, więc zachłannie wróciła do jego ust, dłonie wsuwając w jego włosy, zaciskając je na nich odrobinę mocniej niż to było konieczne. Nieustannie pozwalając na to, aby ich ciała odnajdywały wspólny rytm prowadzący ich do spełnienia, które w jej przypadku było już coraz bliżej. Nie przerywała pocałunków, pozwalając też na to, aby każdy jej jęk i każde westchnienie tonęło w jego ustach.

    gimme more of this ♥

    OdpowiedzUsuń
  131. Betsy nie chciała być traktowana przez niego jak dziewczynka, bo wtedy faktycznie mógłby celowo bądź nie podkreślać różnicę wieku, która ich dzieliła, ale były sytuację, w których grzeczna dziewczynka sama cisnęła się na usta i gdyby teraz, pod prysznicem, kiedy mogła go czuć całą sobą, zostałaby tak nazwana, nie miałaby nic przeciwko temu. Bo teraz chciała być po prostu jego grzeczną dziewczynką. Chciała doprowadzić go do szaleństwa, pokierować na sam szczyt, gdzie znalazłby spełnienie.
    Cholera, choć chciała się z nim kochać, to nie przypuszczała, że będą szukać każdej możliwej okazji, aby to robić. A ten szybki numerek pod prysznicem był w cholerę podniecający i gdyby musiała - przyznałaby to na głos. Lee w tym wydaniu, jako ten dominujący i trzymający ją zdecydowanie w garści, podobał jej się jeszcze bardziej. Nie narzekała więc, że szukali okazji, a właściwie to okazja znalazła ich. Właściwie to cieszyła się, że podczas tego krótkiego wypadu poza Mariesville mieli możliwość, aby przynajmniej spróbować się sobą nasycić. Mimo to Betsy wiedziała, że wcale się nim nie nasyci, a przez ogień, który w niej umiejętnie rozpalał, będzie tęsknić tylko bardziej.
    Poza szumem wody słyszała przede wszystkim swoje własne westchnienia, jęki Lee i sporadyczne kurwy padające z obu stron. Krew szumiała jej jednak w uszach, a serce waliło w klatce piersiowej tak mocno, że odnosiła wrażenie, że jest gotowe się z niej wyrwać. Lee przyspieszył, a ona nie zamierzała protestować. I naprawdę uwierzyła w to, że jest niesamowita. Zamruczała w odpowiedzi, jedną rękę wyciągając nad głowę, sunąc nią po chłodnych kafelkach. Szukała czegoś, czego mogłaby się złapać, ale nie znalazła nic poza lekko chropowatą powierzchnią.
    Kręciło ją to, jak stanowczo przyparł ją do tej ściany, czując go jeszcze mocniej i głębiej. Jęknęła, czując jak jej uda drżą jeszcze bardziej, jak wszystko jest po prostu bardziej. Była już tak niedaleko, a jednak starała się to jeszcze odwlec w czasie. Kiedy oderwała się od jego ust, łapczywie nabrała powietrza w płuca. Chciała mu odpowiedzieć, ale na jej usta cisnęły się znacznie mocniejsze wyznania. Jakby nad tym nie panowała. Z jedną dłonią na ścianie, z drugą w jego włosach, zmusiła go trochę do tego, aby spojrzał jej prosto w oczy. Był blisko, czuła jak ciepłym oddechem omiata jej twarz, jak porusza się w niej coraz szybciej i mocniej. Był blisko nie tylko niej, ale też swojego własnego spełnienia.
    — Ko… — urwała z dwóch powodów. Jednym z nich była resztka samokontroli, a drugim jęk przechodzący niemal w krzyk, kiedy czuła, że dłużej już nie wytrzyma. — Kocie. — Mruknęła ostatecznie, znowu mocniej zaciskając palce na jego włosach. — Uwielbiam cię — szepnęła i wcale nie mijała się z prawdą. Uwielbiała go znacznie bardziej niż była w stanie to przyznać, ale żeby dać sobie możliwość odczuwania ekstazy tak silnej, że niemal zmiotła ją z nóg, wpiła się w jego usta, czyniąc ten pocałunek jednak boleśnie leniwym i przepełnionym czułością, na którą wcale nie było łatwo się zdobyć w sytuacji, którą zdominowało pożądanie.
    Czuła każdy przyjemnie bolesny spazm, słyszała każdy swój jęk tłumiony w jego ustach, aż w końcu oboje mogli usłyszeć jej krzyk. Bo zaczęła krzyczeć, kiedy obiema dłońmi objęła jego kark, przyciskając go do siebie, czując się zalewa ją fala przyjemności, którą mógł dać jej tylko Lee. I gdyby przestał ją przytrzymywać, osunęłaby się po ścianie.

    actually... you are my everything ♥

    OdpowiedzUsuń
  132. Może nie do końca był szybki, ale jednak zajął im znacznie mniej czasu niż to, co robili wczoraj w łóżku. I Betsy nie wątpiła, że to, co robili pod prysznicem to też kochanie się, tylko w nieco innym wydaniu. Lubiła mieć go naprzeciwko siebie i obserwować wszystkie emocje, które nim targały, to, jak ciemniały mu oczy, jak na nią spoglądał, jak do niej mówił znajdując się ledwie kilka milimetrów od jej ust. Budowało to intymność i czyniło to całe kochanie się bardziej czułym i po prostu ich. Podobało jej się to, co zbudowali sobie przez ten weekend, jak bardzo pozwolili sobie na to, aby być blisko siebie i jak tej bliskości wbrew łaknęli. I też nie spodziewała się takiego obrotu spraw pod prysznicem, bo w gruncie rzeczy niewielki dystans pojawił się między nimi już w drodze powrotnej, a nawet jeszcze na plaży. Ale było to miłe, że potrafili przeprosić, chociaż żadne z nich nie miało za co, bo było to jednak drobne nieporozumienie wynikające z różnicy charakterów, nic więcej. Ale przeprosili i chyba to przepraszam, które padło z ust Lee jako pierwsze zburzyło ten niewielki murek, który między sobą zdołali postawić.
    Była jednak wyczerpana, kiedy Lee w końcu postanowił się odsunąć i rozdzielić ich ciała. Kłębiąca się w łazience para nie ułatwiała złapania oddechu. Betsy poza wodą cieknącą po jej ciele, czuła jak na jej skórze perli się też pot. Policzki miała całe rumiane, oczy roziskrzone, a usta znaczone jego pocałunkami. Opuściła nogę ostrożnie na posadzkę, wyprostowała się, odpychając od ściany, żeby sprawdzić, czy jest w stanie utrzymać pion. Była.
    Zaśmiała się, słysząc jego słowa. Został jej kotem, bo… jakoś tak wyszło. Był jej kochaniem, jednak chciała mu pokazać, że poza kochaniem nacechowanym czułością, mógł być też nazywany kotem, co nadawało temu nieco inny wydźwięk.
    — Wiesz… trochę mnie dopadłeś. Jak ten kocur mysz. — Przyznała w końcu, bo tak też było. Dopadł ją. Przyszpilił do chłodnej ściany i wziął to, co chciał, w taki sposób, jak chciał, jednocześnie dbając też o to, aby i ona dostała to wszystko, co on. Czy mogło być lepiej? Z pewnością, ale Betsy bała się myśleć nawet, jak to lepiej mogłoby wyglądać. To dobrze, że Lee się nie domyślał, bo nie chciała wyznawać niczego poważnego pod wpływem emocji i przyjemności, którą jej dostarczał. Ale chyba pierwszy raz zdarzyło jej się, aby coś takiego samo cisnęło jej się na język.
    A potem zachichotała, słysząc jego kolejną uwagę. Przygryzła dolną wargę, a zaraz po tym odpowiedziała na jego delikatny pocałunek, naprawdę nie mając go dość. A ten lekko zachrypnięty od wysiłku i pożądania głos był najseksowniejszym i najprzyjemniejszym, co mogła dzisiaj dzisiaj usłyszeć. Z trudem przełknęła ślinę, wpatrując się w jego oczy, kiedy ten śmiało zaciskał palce na jej pośladku.
    — Krzyczę przez ciebie. — Zauważyła cicho. — I dla ciebie. — Dodała, robiąc ten krok, który ich jeszcze dzielił, przesunęła dłonią po jego torsie, składając pod obojczykiem czuły pocałunek. — Lepiej, żeby było to seksowne — mruknęła, odsuwając się tylko po to, aby przekręcić lekko kurek. Wsunęła dłoń pod wodę, stała się nieco chłodniejsza, ale nadal przyjemnie ciepła. Para powoli zaczęła ustępować. Betsy sięgnęła więc po swój żel pod prysznic, który rano położyła na narożnej półeczce.
    — Umyjesz mi teraz plecy? — spytała, próbując przywołać przede wszystkim siebie do porządku i chciała przypomnieć im obojgu, że przecież przyszli wziąć cholerny prysznic.


    let's get to know this everything better ♥

    OdpowiedzUsuń
  133. Oczywiście, że zapomniałaby o kolacji, gdyby była sama. Rano zjadła pysznego tosta, a nad jeziorem ogromną, wypchaną pożywnymi składnikami kanapkę. To było nawet więcej niż jadała w trakcie swojego przeciętnego dnia, więc myślała teraz o kolacji głównie dlatego, że mogła ją przyrządzić z Lee i skosztować kolejnego dania, które chciał jej zaprezentować. Dobrali się idealnie, on świetnie gotował i chciał tym jedzeniem obdarowywać innych, ona była niejadkiem, a jak już to jadła głównie gotowce, byleby się czymś zapchać. Nie było niczym tajemnym, że jej relacja z jedzeniem była chybotliwa, ale Lee robił wszystko, aby to zmienić, choć może nawet tego nie zauważał. Ale Betsy tak. I doceniała to, że mimo tego, że przygotowywał dla niej różne potrawy i robił to pieczołowicie, to nie wmuszał w nią wszystkiego. Pozwalał jej delektować się i kosztować, czasami tylko stanowczo ukracając jej marudzenie o tyciu. Bo Betsy panicznie bała się przytyć, chociaż mogła, bo żyjąc wiecznie z niedowagą mogła sobie tylko zaszkodzić.
    Pomagało też to, jak na nią patrzył, jak gestami i słowami utwierdzał ją w przekonaniu, że mu się podoba i że nic nie chciałby w niej zmienić. Chyba takich zapewnień potrzebowała. Bo chciała być atrakcyjna dla swojego mężczyzny, nawet jeśli panowało powszechne przekonanie, że wygląd to nie wszystko. Dla niej wygląd, jej wygląd, był ważny, chociaż nie poświęcała godzin na makijaż i układanie fryzury, to jednak codziennie przeglądała się w lustrze i zauważała to, co mogłaby zmienić i poprawić. Betsy wiele by w sobie poprawiła. Po prostu, takie nastawienie było już przyzwyczajeniem i niełatwo było to zmienić. Jednak Lee pomagał. I była mu za to wdzięczna.
    — Kochanie — zaczęła, udając oburzenie, przez co zmarszczyła i czoło, i nosek, spoglądajac na niego z pseudo groźną miną. — Jesteś kocurem, bo kocura łatwiej oswoić. Z lwem, czy innym jaguarem nie miałabym szans — dodała, na poczekaniu wymyślając uzasadnienie, które ją satysfakcjonowało. I coś w tym było. Nie chciała być zaborcza i nie chciała rościć sobie prawa własności do Lee, ale jednak chciała, aby był jej. — Chciałam. I chcę, żebyś mnie tak dopadał nadal. — Przyznała, dając mu do zrozumienia, że wszystko było w porządku. Czy nie krzyczała wystarczająco, żeby musiał się upewniać? Uśmiechnęła się pod nosem.
    Zszokował ją kolejnym wyznaniem. I choć było miłe słyszeć, że jest piękna, to było to dla niej czymś nowym. Że zamiast kolejnych uwag co do swojego wyglądu, słuchała tego, jak jest niesamowita, śliczna i słodziutka. I potem się dziwić, że robiła do niego maślane oczy!
    — Wiesz, taki przystojniak zasługuje na piękną kobietę — odparła, próbując nie dać po sobie znać, jakie wrażenie na niej zrobiły jego słowa. Zdradziły ją pewnie rumieńce, które znowu przybrały na sile.
    Nie ukrywała też zdziwienia, kiedy spytał o zapach jej żelu pod prysznic. Ona traktowała go jako swój ulubiony już od wielu lat i nie zwracała na to zbytnio uwagi. I Lee miał rację, bo pachniał lekko kwiatową nutą.
    — Napisali na opakowaniu, że to masło murumuru i róża. — Wymieniła główne nuty zapachowe gęstego, perłowo białego żelu pod prysznic. Dominowała róża, jednak była delikatnie przygaszona aksamitnym zapachem roślinnego masła, tworząc przytulną otoczkę dla tego, kto się mył tym specyfikiem. Betsy lubiła ten zapach. Kojarzył jej się właśnie z przytulnością, ciepłem i wieczornym odpoczynkiem, z szelestem pościeli, miękkością poduszki.
    Odwróciła się do niego plecami.
    — Dzisiaj będziesz pachniał tak samo, więc nie pozbędziesz się tego zapachy zbyt szybko — uśmiechnęła się, spoglądając na niego kątem oka znad swojego ramienia, kiedy nieznacznie się obróciła, próbując dostrzec jego reakcję.

    a nice-smelling good girl ♥

    OdpowiedzUsuń
  134. Poczuła jak jej serce napełnia się radością, kiedy przyznał wprost, że oswoiła go już pierwszego dnia. Czuła podobnie, bo doskonale wiedziała, że i on miał ją w garści pierwszego wieczoru, kiedy żegnała go na podjeździe domu swoich rodziców. Miał ją w garści, a jego pocałunki już wtedy wydawały się najsłodsze na świecie, a niebieskie oczy czymś, od czego nie mogła i nie chciała oderwać swoich. Gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że w tak niespodziewany sposób stanie się ofiarą strzały amora wybuchnęłaby śmiechem. Po tym, jak zafascynowana fizycznie była Gabrielem i jak rzekomo mocno go kochała, wychodziła z założenia, że miłość potrzebuje znacznie dłuższego czasu, aby zakwitnąć. Że nic nie dzieje się tak do końca przypadkiem, że nad uczuciem trzeba popracować. Teraz, czując na swojej rozgrzanej skórze, duże, silne dłonie Lee, które masowały ją w niesamowicie delikatny sposób, wiedziała, że się myliła. Nie w tym, że nad uczuciem trzeba pracować, bo to nie ulegało wątpliwościom, miłość wymagała pielęgnacji, cierpliwości i czułości. Myliła się jednak z tym dłuższym okresem. Ona zakochała się w Lee w przeciągu niespełna tygodnia. I to stało się po prostu samo.
    I też była szczęśliwa, kiedy mogła poczuć się w jego objęciach bezpiecznie, a jego oczach pięknie. Podobnie, jak i on, chciała móc otoczyć go troską, chciała, żeby jej zaufał. Mimo tego, że była fizycznie sporo od niego słabsza, to mogła mu wiele ofiarować. Mogła mu dać właśnie ciepło, bezpieczeństwo, przystań, do której chciałby wracać i czułość, której nie znał. Chciała, żeby przy niej nie bał się swoich emocji.
    Czuła, jak wszystko w jej ciele krzyczy i pulsuje po przeżytym orgaźmie, a każdy ruch dłoni Lee tylko wzmagał jeszcze te uczucia. To było przyjemne, a ona posłusznie poddawała się delikatnemu masażowi, odchylając głowę to w jedną, to w drugą stronę, aby mógł umyć również jej szyję, na której - o czym miała się dopiero przekonać - zostawił ślady swojej bytności.
    — Mogę ci pożyczyć, jeśli… — urwała, kiedy z chwilą opóźnienia dotarł do niej sens jego wyznania. I to nie tak, że wycofała się ze swojej propozycji. Jeśli Lee chciał, to mógł zabrać tę podróżną buteleczek z jej żelem pod prysznic, ale nie o to mu chodziło, prawda? — Och… — wymsknęło się z jej ust, kiedy utwierdziła się w przekonaniu, co właśnie powiedział. I to całe, krótkie och było w stanie wyrazić całą Betsy. Czy to w chwilach smutku, złości, rozgoryczenia, zawodu, ale i radości, podniecenia, rozbawienia, wzruszenia i teraz, kiedy niemal rozpływała się w błogim uniesieniu pod jego dotykiem. I jakże ciepło jej się na sercu zrobiło, kiedy słuchała wszystko, co miał jej do powiedzenia zaraz po udanym seksie. Betsy przy Lee odkrywała wiele nowych rzeczy i uczyła się tego, jak mógł wyglądać udany związek, chociaż… czy oni już oficjalnie uchodzili za parę? Miała pewność, że w swoich głowach tak uznawali. On był jej mężczyzną, a ona jego kobietą, grzeczną dziewczynką.
    Piana z pleców ściekała wzdłuż jej kręgosłupa na pośladki, kiedy postanowiła odwrócić się w jego stronę, nabrać żelu na swoje dłonie i zacząć myć poprzez delikatny masaż jego tors i ramiona. Od czasu do czasu zadarła głowę ku górze, aby wychwycić jego spojrzenie. Posyłała mu wtedy ciepły uśmiech. W miejscach na jego ciele, na których nie było jeszcze piany, składała drobne pocałunki.
    — Mam też dwa rodzaje perfum. Good girl Herrery na dzień, bo są delikatne, kwiatowe i słodkie. Lubię je czuć. Kojarzą mi się z radością — zaczęła opowiadać o swoich zapachach, chcąc, aby wiedział, z czym Lee przez ostatnie dni miał do czynienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I takie, których jeszcze nie poznałeś. Najczęściej psikam się nimi, jak wychodzę wieczorem. Olympea Paco Rabbane — dodała z uśmiechem, dłonią sunąc po jego brzuchu, pasie i zgrabnie zakradając się za jego plecy. Popchnęła go delikatnie, zmuszając do zrobienia kroku naprzód, aby mogła znaleźć do siebie miejsce, kiedy postanowiła umyć również jego plecy. Mimo tego, że para nie była już tak gęsta i mogli zobaczyć znacznie więcej, to wraz z oparami wody unosił się teraz słodki, delikatny różany zapach, którym mieli przesiąknąć oboje na długie godziny.

      Bee ♥

      Usuń
  135. Zdobycie się na oficjalną deklarację co do tego, co do siebie czuli i kim dla siebie byli mogło być trudną rzeczą. Zwłaszcza dla Betsy, która aktualnie czerpała z tego głównie radość i satysfakcję. Nie chciała, aby jej wyznania go spłoszyły, bo przecież nie wiedziała, czy Lee chciał jakichkolwiek deklaracji. Może po nieudanym małżeństwie nie szukał już czegoś, co rangą mogłoby urosnąć do tak poważnego związku? Wolała o tym nie myśleć, bo świadomość kolejnego dnia bez obecności Lee była zwyczajnie bolesna. Więc dopóki nie musiała, nie deklarowała, żyjąc w przekonaniu, że tak chce Maitland i tak jest słusznie. A czy faktycznie tak było? Nie wiedziała, ale po tych paru dniach nie czuła się upoważniona do tego, aby pytać go, czego szuka w życiu, czego szuka w niej i od niej oczekuje. Prędzej czy później taką rozmowę będą musieli odbyć. Kiedy jedno bądź drugie zabrnie w tym wszystkim za daleko, bowiem przecież nadal nie wiedzieli, że ich uczucia już teraz wiązały się z wzajemnością, prawda?
    Betsy już kolejny raz przepadła dla kogoś tak szybko. I trochę się tego wszystkiego obawiała, a trochę jednak wiedziała, że to co innego. Zupełnie innego. Troska, która biła od Lee i czułości, którymi ją nieustannie obdarzał, sprawiały, że czuła się lepiej, że faktycznie było tak, jakby rozkwitała. To samo mogłaby powiedzieć o Lee za każdym razem, kiedy widziała jego szczery uśmiech. Uśmiech, który w przeciwieństwie do tego, co widziała za pierwszym razem w kuchni The Rusty Nail, sięgał niebieskich oczu Lee.
    Przepadła, choć równie trudno było jej uwierzyć, że Lee przepadł dla niej tak samo. Miło było trzymać się tej myśli, ale wydawało jej się to lekko nierealne. I wiedziała, że to wszystko dlatego jak niska i zdruzgotana była jej samoocena. Wiedziała też kto stoi za tym, że patrzyła na siebie przede wszystkim krytycznie i liczyła na to, że los kiedyś podsunie okazję, w której Gabriel dostanie za swoje. Albo od niej, albo od Lee.
    — Nie chcę musieć za tobą tęsknić — przyznała cicho, znowu znalazła się przed nim, opierając swobodnie dłonie na jego biodrach. Zadarła głowę, patrząc na niego z dołu. — Ale to słodkie. I bardzo miłe. I już nie mogę się doczekać tego, jak bardzo stęskniony wrócisz — wymruczała, unosząc się na palcach, żeby musnąć ustami jego policzek. I nie żeby go wyganiała do tego wyjazdu, ale skoro już musiał jechać, to dobrze było spróbować znaleźć w tej całej przymusowej rozłące jakieś plusy. Opadła na pełne stopy, złapała jego nadgarstki i wciągnęła go pod deszczownicę. Przytuliła się do niego, układając policzek na jego klatce piersiowej. Przymknęła oczy i pozwoliła na to, aby letnia woda spłukiwała z nich pozostałości piany. Nie pozostawało im nic innego, jak zakręcić wodę i stąd wyjść, ale Betsy wcale nie było spieszno. Przyjemnie było czuć przy swojej nagiej skórze jego ciepłe ciało. Objęła go więc mocniej w pasie, wzdychając cicho. Potrzebowała takich chwil, takich dni więcej. Wiedziała jednak, że jeśli ich relacja będzie rozwijać się w takim tempie, to pewnie w końcu pęknie i powie mu co czuje. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Lee wtedy nie ucieknie, a teraz korzystała z tego, że nie musiała nic mówić i mogła skupić się na pokazywaniu i okazywaniu.
    — Grzeczna dziewczynka — zaśmiała się jeszcze, wtulona w niego, a potem odsunęła się na długość swoich ramion i oceniając, że na Lee nie pozostała ani odrobina piany, sięgnęła jedną ręką i zakręciła wodę. Nagle zrobiło się sporo chłodniej. — Koniecznie musimy wybrać się kiedyś na randkę — potwierdziła, ba, wyraziła zgodę na jego propozycję. Przecież chętnie będzie z nim wychodzić nie tylko w ciągu dnia, ale i wieczorem, a nawet i w nocy, czy o świcie, jak to planowali zrobić jutrzejszego poranka, żeby załapać się na wschód słońca. — Wychodzimy? — spytała, ale nie ruszyła się, bo to Lee stał na drodze do wyjścia spod prysznica. Nie ponaglała go, bo mogła teraz bezkarnie stać i patrzyć na niego. Nagiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smaczniutkiego. Zero było w niej wstydu, kiedy tak stała i sunęła spojrzeniem po jego ciele, przygryzając znowu delikatnie dolną wargę.
      — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak robi mi się gorąco na sam twój widok — przyznała, a potem spojrzała zaskoczona na jego twarz. Była pewna, że to, co teraz powiedziała, zostało w jej głowie. Ale okazało się, że jej język zaskoczył ją samą, kiedy postanowił bezwiednie wyartykułować jej myśli.

      oopsie Betsy

      Usuń

  136. A dogadywali się zaskakująco dobrze, mimo sporej różnicy wieku i bagażu doświadczeń, które każde z nich ze sobą niosło. Nie byli czystymi kartami, mieli już sporo zapisane w swojej historii, a najlepszym tego przykładem był chociażby pamiętnik Betsy, który był już wielotomowym zbiorem jej przemyśleń. Ale ich relacja mogła być czystą kartą i jako taką powinni ją traktować. Betsy tak zamierzała zrobić, bo nie chciała wchodzić w związek niosąc za sobą widma poprzedniej porażki. Było to trudne, ale im częściej zerkała w oczy Lee, tym łatwiej było uwierzyć jej w to, że w końcu pozbędzie się tego, co nieprzyjemne, a co czaiło się w jej cieniu i przygaszało uśmiech.
    Betsy chętnie szukała takich chwil w spokoju w jego objęciach, bo skoro pokazał jej nad jeziorem, że może, to chciała z tego korzystać. Bo czuła, że i on wtedy odrobinę odpuszczał, luzował, a jego oddech stawał się głębszy i spokojniejszy. Może to były tylko jej wrażenia, może i niesłuszne, ale wierzyła w to, że obydwoje mają na siebie bardzo dobry wpływ. Problem był tylko jeden - moment zakończenia tej chwili. Bo mogłaby stać tak wiecznie, nawet jeśli było to zwyczajnie niepraktyczne.
    Zaśmiała się, słysząc to, czym uprzejmie się z nią podzielił. Odgarnęła mokre włosy za uszy, posyłając mu szeroki uśmiech. Bo choć nie planowała, to przecież nie stało się nic złego w tym, że podzieliła się z nim swoimi spostrzeżeniami. Ciało Lee znaczyła cała gama blizn, od dużej na łydce, która ciągnęła się przez udo, od tych sporych i mniejszych na klatce piersiowej i ramionach, ale mimo to było najpiękniejszym i najseksowniejszym ciałem, jakie widziała. Możliwe, że zdrowy osąd przysłaniały i utrudniały jej uczucia, którymi zdołała go w tak krótkim czasie obdarzyć, a możliwe, że po prostu tak było i każda inna w tej sytuacji też śliniłaby się na jego widok. Nie zmieniało to jednak faktu, że byli kompatybilni na wielu płaszczyznach. Bo świetnie się dogadywali, ale świetnie też czuli się ze sobą podczas zbliżeń i niewiele obojgu trzeba było, aby dotrzeć do spełnienia, jakby ich ciala były po prostu stworzone do tego, aby do siebie pasować.
    — Tak? — spytała, wiodąc spojrzeniem za jego sylwetką, kiedy w końcu postanowił ruszyć spod prysznica. Odczekała chwilę i też to zrobiła. Złapała za ręcznik, który owinęła wokół głowy, aby odsączyć mokre włosy. I tak stała przy umywalce, kompletnie naga i kompletnie mokra, pozwalając, aby woda spływając po jej ciele trafiała na miękki, puszysty łazienkowy dywanik. — Widać to po mnie? — dopytała. — Niby jak? — Uśmiechnęła się szeroko. Jeśli chciał, to teraz miał idealną okazję do patrzenia, bo Betsy wyciągnęła z łazienkowej szafki tylko dwa ręczniki, jakby nie pomyślała o tym, że miała zawsze osobny do osuszenia włosów. Nie spieszyło jej się nigdzie, więc i ona pozwoliła sobie teraz patrzeć.
    — Jak to po mnie widać, kochanie? — Naprawdę była ciekawa. Zerknęła na krótko w lustro, przed którym stała, ale jej uwagę skutecznie przyciągał nieustannie Lee.


    it is a breathtaking sight ♥

    OdpowiedzUsuń
  137. Jeśli tego właśnie chciał, jeśli tego właśnie potrzebował, to Betsy po prostu była. Gotowa do tego, aby rozjaśniać każdy jego dzień. I nie sądziła też, że to jak okazywała mu swoją uwagę, jak przekazywała swoje uczucia, mogłoby być dla niego czymś nowym. Z tyłu głowy ciągle miała informację o jego byłej żonie. Musiał przecież ją kochać, a ona jego - Betsy nie widziała innego rozwiązania, bo też nie znała historii małżeństwa Lee. Mogło zakończyć się z różnych powodów i Betsy nie zakładała, że głównym był brak wzajemności w uczuciach. Nie wierzyła w to, że jakaś kobieta mogła nie być w nim do szaleństwa zakochana, skoro jej samej przyszło to z taką łatwością.
    Zakochała się w nim, łącznie z jego bliznami. I chciała o nie pytać, chciała znać więcej szczegółów, ale wiedziała, że na wszystko przyjdzie czas. Musiała być cierpliwa, Lee już niejednokrotnie jej udowadniał, że cierpliwość popłaca. Dzisiaj i tak dowiedziała się o nim całkiem sporo, mówiąc mu o sobie jeszcze więcej. Ale nie oczekiwała tego samego, tego, że będzie opowiadał jej o każdej pierdole. Ona mówiła, bo chciała budować w nim poczucie, że słusznie jej zaufał. Nie chciała, aby jego wejście w jej życie było nie komfortowym przeżyciem, co już czyniła różnica wieku między nimi.
    A teraz podjęła się tej prowokacji, ciekawa do czego ich to zaprowadzi. Kto pierwszy odpuści? Czy ktokolwiek odpuści. Słuchała go z rosnącą fascynacją, ale i rozbawieniem. Czuła na sobie jego spojrzenie, więc niby to niewinnie przygryzła dolną wargę i niczym grzeczna dziewczynka wyciągnęła ręce nad głowę, krzyżując je w szczupłych nadgarstkach, aby spleść ze sobą palce i leniwie się przeciągnąć ku górze. Uwydatniła tym nie tylko talię, ale też zarys żeber i bioder po cienką, miękką skórą. W łazience dominował zapach jej żelu pod prysznic, który teraz miał kojarzyć jej się jeszcze przyjemniej.
    — To był bardzo przyjemny prysznic — przyznała, kiedy jedną z rąk ściągnęła wilgotny ręcznik z włosów, ale zamiast się nim osuszyć, położyła go na umywalce i oparła się o nią biodrem. Teraz dłonią delikatnie muskała swoje biodro, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Niewinne oczywiście, ale wyzywające. — A ja mam takie wrażenie, czy pan, panie Maitland, mi grozi? Tak odrobinkę? — spytała i pokazała tę odrobinkę między swoimi palcami, którymi ostatecznie odgarnęła wilgotne kosmyki za ucho. Uśmiechnęła się szeroko. Zupełnie nie tak, jakby wymagała tego sytuacja.
    Nie spuszczała z niego wzroku, bo skoro wcale mu się nie śpieszyło i nie postanowił się jeszcze ubrać, to ona korzystała. Cieszyła się smaczniutkim widokiem. Ale im dłużej tak stali, tym mocniej docierała do niej świadomość, że została im już niespełna doba na to, aby być ze sobą.
    Lee nie chciał pozostać jej dłużnym, rozumiała to, ale chyba nie myślał, że Betsy odpuści? Nawet jeśli nie zamierzali wprowadzać w rzeczywistość tego, o czym mówił Lee, to chyba ten nie sądził, że ta iskierka tak łatwo się podda i wstydliwie zasłoni ręcznikiem, poganiając go z łazienki? Kontynuowała to wszystko ze śmiałością, kierowana tym, czym kierował się Lee - ciekawością wobec jego reakcji.

    and you can use it... or not ♥

    OdpowiedzUsuń
  138. — A obróciły. Owszem. — Przyznała spokojnie, patrząc, jak Lee zmierza w jej stronę, jak opiera dłoń obok jej biodra, jak się pochyla i jak jest diabelnie wysoki i diabelnie przystojny. Zadarła głowę, aby móc do niego patrzeć, kiedy do niej mówił. Na jej ustach wciąż czaił się szelmowski uśmieszek, z którego ciężko było jej zrezygnować. Wysłuchała ze spokojem tego, co miał jej do powiedzenia.
    — Wodzę cię na pokuszenie? — Uniosła brew. — To ty mi obiecujesz niesamowite widoki w lustrze, a potem się z tego wycofujesz — powiedziała za nim, kiedy opuszczał zdecydowanym krokiem łazienkę. Towarzyszył temu jej głośny, pełen rozbawienia śmiech. Nie miała mu za złe, że wybrał spokojniejszą opcję na to, aby teraz spędzić czas. Nie była ani obrażona, ani zła, ani rozczarowana. Chciała, żeby to wiedział. Ale cała sytuacja, która choć podbudowana odpowiednim napięciem i nastrojem, zwyczajnie ją rozbawiła. Bo trochę lubiła, tak przekornie lubiła robić mu lekko na złość i utrudniać mu pewne kwestie, głównie te, a właściwie wyłącznie te, które dotyczyły odsuwania się od niej i odmawiania jej przyjemności. W niczym innym nie chciała robić mu na złość.
    I Betsy pełna była ciekawości dotyczącej przeszłości Lee, ale nie życzyła mu niczego, co mogłoby go wpędzić w totalnego doła. Chciała znaleźć inny, pewnie o wiele bardziej przyjemny sposób, aby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
    Nie czuła się winna, że spytała go o żonę. Przeczuwając, co się między nimi święci, chciała mieć pewność, że nie wpadnie do łóżka żonatemu mężczyźnie. Lee nie chciał mówić o rozwodzie, a ona nie chciała popełniać swoich błędów. Brzydziła się sobą, chociaż przecież nie wiedziała, że Gabriel ma żonę i dzieci. Ale nigdy przenigdy nie chciała rozbijać czyjejś rodziny.
    Do tej pory też nie wiedziała, czego chce. Nie miała żadnych pragnień, właściwie żyjąc z dnia na dzień w dość powtarzalny sposób. Gdzieś tam po cichu marzyła o tym, żeby kogoś mieć, żeby być szczęśliwą, ale w końcu nie miała pojęcia, czym jest miłość, więc co ona mogła o tym wiedzieć? Za każdym razem, kiedy się z kimś spotykała, czy to z polecenia, czy z aplikacji randkowej, czy w Mariesville, czy w Camden, to powracały do niej sytuacje związane z Gabrielem, dlatego zdobywała się na relacje oparte na tym, co znała.
    Odebrała od niego ręcznik i faktycznie się nie spiesząc, wytarła się, dosuszyła włosy, rozczesała je i ubrała. W bieliznę, za duża koszulkę, legginsy i kolorowe skarpetki. Wróciła do kuchni i niemal od razu musiała kucnąć i pogłaskać Cissy. Psina musiała być przerażona, jeśli dotarły do niej krzyki właścicielki, dlatego zasługiwała na odrobinę pieszczot. Suczka wydawała się być zadowolona, że jej dwa człowieki pojawiły się w zasięgu wzroku, dlatego szybko odpuściła Betsy i wróciła na swoje legowisko - wygodną kanapę.
    — Mamy coś do picia? — spytała, podchodząc do kuchennych mebli. — Strasznie zaschło mi w gardle — przyznała szczerze, uśmiechając się łobuzersko. Te wszystkie jęki, krzyki i przekomarzanki nadszarpnęły nieco jej gardło, to nie ulegało wątpliwości.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  139. Trochę się nie dziwiła Cissy, że miała za złe Lee (dobrze, że tylko jemu), że ten prysznic się nieco się przeciągnął w czasie. Zabrali ją ze sobą na wycieczkę, zrobili nadzieję, a poświęcali jej oburzająco mało uwagi. Być może psina nie protestowała i nie domagała się większego zainteresowania, ale na nie z pewnością zasługiwała. A oni? Oni postanowili się od siebie odrywać tylko wtedy, kiedy ważniejsze stawały się potrzeby i czynności, bez których mogliby nie przeżyć. Jak jedzenie, picie czy oddychanie. Troszkę tak, jakby wstąpiły w nich dusze zakochanych nastolatków, którzy pierwszy raz w życiu zostali sami w domu i korzystając z nieobecności rodziców korzystali z samych siebie. Betsy nie narzekała, a Cissy uraczyła najczulszymi przytulasami, przyjmując od niej też ciężką łapkę, którą po prostu musiała jej podać.
    Cissy była dobrą psiną, nie była namolna i natarczywa. Lubiła wylegiwać się na kanapie, a dzięki temu, że Lee wczoraj rozłożył tam koc, Betsy nie zamierzała jej tego zabraniać i zganiać ją na podłogę.
    — Och, jutro jej to jakoś wynagrodzę. Nie przejmuj się. Po prostu obiecaj jej kolejną wycieczkę, a na pewno ci wybaczy — zauważyła jeszcze, dobrotliwie nakierowując Lee na to, jak przekupić Cissy. Ale on doskonale wiedział, jak to robić, kiedy dokarmiał ją przyrządzonymi przez siebie potrawami.
    Betsy odebrała od niego przygotowanego drinka. Spodziewała się szklanki z wodą, ewentualnie z sokiem pomarańczowym i kostką lodu, a otrzymała prawdziwego bezalkoholowego drinka, w którym przebijała się lekka goryczka i gaz sprita, słodycz pomarańczy i kwasowość limonki.
    — Mmmm… — zamruczała, kiedy tylko zrobiła niewielki łyk. Był przepyszny. I Betsy nie oczekiwała alkoholu, nie piła go bez okazji. Trochę kosztowało ją, żeby się tego oduczyć. Bo po przygodzie z Gabrielem sięgała po kieliszek wina zbyt często i bez okazji. Nie żeby uważała się za alkoholiczkę, ale wiedziała, że do uzależnienia była niedaleka droga. Piła. Nie odmawiała sobie tego, zwłaszcza kiedy spotykali się ze znajomymi w The Rusty Nail albo ktoś z nich urządzał domówkę, albo wtedy, kiedy zapraszała na nocowanie najlepszą przyjaciółkę.
    — Chyba parę razy musiałam podnieść głos, bo ktoś nie słyszał wyraźnie — mruknęła w odpowiedzi, zerkając krótko na Cissy, która zdawała się być kompletnie niezainteresowana tym, o czym rozmawiali. Ale obserwowała ich uważnie, układając pysk na przednich łapach. Betsy zamiast wyartykułować podziękowanie za napój, objęła go w lędźwiach wolną ręką, przysuwając się bliżej i składając czuły pocałunek w jego ramię. Przytuliła na chwilę do tego ramienia policzek, a potem ciekawie zerknęła na składniki na blacie.
    — Będziesz dzisiaj potrzebował asystentki w kuchni, prawda? — spytała, spoglądając ku górze, aby posłać mu uśmiech. Ona też była szczęśliwa i nawet nie przypuszczała, że tak szczęśliwa może być. Zwłaszcza na myśl o gotowaniu.

    Bets

    OdpowiedzUsuń
  140. — Słyszałaś, Cissy? Czekają nas kolejne wycieczki — zawołała jeszcze za psem i niezaprzeczalnie była zachwycona tą wizją. I wcale nie zamierzała narzekać, chociaż trochę bolały ją nogi, bo przeszli dzisiaj spory dystans, a od wczoraj jej mięśnie ćwiczyły również w inny sposób. Stanie pod prysznicem na jednej nodze przy maksymalnie spiętych mięśniach było nieco wymagające. I jak mogłaby narzekać na miejsce, które wybrał bądź na plażę, na którą ją zaprowadził, skoro były zwyczajnie zachwycające? W Mariesville też było sporo urokliwych miejsc, ale ginęły one pomiędzy wszystkimi ludźmi, którzy jej nie lubili i postanowili, że fajnie będzie uprzykrzyć jej życie. Tutaj byli sami i Betsy niesamowicie to doceniała, bo miała wrażenie, że dzięki temu mogą poznać się lepiej i docenić fakt, jak im ze sobą dobrze. Nawet bez publiki.
    Czułe gesty Betsy po prostu były. Nie kontrolowała tego, nie planowała i nie analizowała. Kompletnie naturalnym był dla niej fakt, że do podchodzi do Lee i szuka kontaktu z nim, choćby przez krótkie dotknięcie jego pleców, muśnięcie policzka czy nieco zbyt długie spojrzenie. Lubiła czuć go blisko siebie, tak po prostu.
    — Twoje słoneczko jest gotowe do działania — odparła z entuzjazmem, ale kiedy Lee powiedział jej, co ma dzisiaj robić, entuzjazm nieco opadł. Spojrzała niepewnie na niego, gdy solił właśnie wodę na makaron. Myślała, że znowu przypadnie jej w udziale proste, niezobowiązujące zadanie, jak ugotowanie makaronu, ale Lee postanowił ją zaskoczyć. Betsy wiedziała, bo czasami przecież towarzyszyła swojej matce w kuchni, choć towarzyszenie to sprowadzało się do bycia, że masło bardzo łatwo spalić. A Lee chciał, żeby stopiła je z czosnkiem. Miała wrażenie, że ten człowiek aktualnie oszalał, ale nie powiedziała nic, uznając, że robi to wszystko na jego odpowiedzialność.
    — Sporo ryzykujesz, kochanie — dodała tylko cicho, odkładając szklankę ze swoimi drinkiem. Pochyliła się nieco i odpaliła palnik pod patelnią. Ustawiła najmniejszy możliwy płomień, upewniając się, że na pewno taki jest. — Osiem łyżek? Masło odmierza się w łyżkach? — spytała zainteresowana. — Gramy i mililitry to w książkach kucharskich? — dopytywała, bo przecież miała takie pojęcie o gotowaniu… Słyszała tylko od matki, że wszystko robi się na oko. Bo tak wychodzi najlepiej. Że przepisy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Ale przecież fakt, że czyjaś babcia napisała kiedyś w przepisie pół szklanki nie oznaczał, że każda szklanka miała taką samą pojemność. Dla Betsy było to lekko niepojęte. Dobrze, że teraz miała Lee, który wiedział więcej i który, z tego co zauważyła, chętnie dzielił się z nią tym, co potrafił.
    — Szefie kuchni? — zaśmiała się, złapała za łyżkę i już nic nie mówiąc, odmierzyła osiem łyżek, które wylądowały na patelni. Masło niemal od razu zaczęło się topić, więc Betsy wrzuciła posiekany przez Lee czosnek. — Jak ty go tak drobno pokroiłeś? — spytała z niedowierzaniem, złapała za drewnianą łopatkę i zaczęła to wszystko razem powoli mieszać, żeby nic się nie przypaliło. I tak, jak zwykle była raczej pewna siebie i wygadana, tak przy kuchence gazowej milkła i traciła swój rezon. Masło się roztopiło i zyskało przezroczysty kolor, a czosnek…
    — O rany, jak to pięknie pachnie — mruknęła zaskoczona tym, jaki aromat w nią teraz uderzył. I to kompletnie niespodziewanie. Kompletnie odruchowo wyłączyła ogień pod patelnią i podniosła ją do góry, nawet nie wiedząc czemu. Ale miała wrażenie, że jeszcze chwila i spali ten pięknie pachnący czosnek. — Chyba marny ze mnie szef kuchni, Lee — przyznała, ale nie zrezygnowała z napawania się zapachem, który rozprzestrzenił się już po całej części dziennej chatki.

    sous-chef

    OdpowiedzUsuń
  141. I tak, jak Betsy świetnie radziła sobie z tymi małymi gestami, na które Lee mógł nie być gotowy zanim ją poznał, a do których bardzo szybko się przyzwyczaił, tak Betsy była mu wdzięczna za spokój, który zachowywał, kiedy łapała w rękę szpatułke, a w zasięgu jej rąk znajdowała się patelnia z rozgrzanym masłem. Gdyby zabrała się za to sama, to pewnie wydarzyłoby się wszystko, co możliwie uchodziłoby za najgorsze. Pewnie poparzyłaby się tym masłem, spaliłaby czosnek i rozgotowała makaron. Ale Lee czuwał i nie pozwalał jej zepsuć tej roboty, którą jej powierzył. Może i nie nadawała się do występów w kuchni The Rusty Nail, ale mogła mu towarzyszyć w tej domowej, gdzie byli tylko we dwoje, ewentualnie w towarzystwie Cissy. Podobało jej się i choć podchodziła do tego niepewnie, z lekkim stresem i drżeniem dłoni, to czerpała z tego swoistą radość.
    — Dobrze mi idzie. No jasne — powtórzyła po nim, nie szczędząc sobie ironii, ale była to typowo autoironia uderzająca tylko i wyłącznie w nią. Uśmiechała się jednak, bo mimo braku pewności, nie chciała się wycofywać i rezygnować. Spojrzała na niego na krótko, a potem zgodnie z jego dyspozycją wrzuciła do rozgrzanego masła resztę przypraw. Nie oszczędzając. Wkrótce w domku poza zapachem czosnku pojawiły się też inne, a Betsy poczuła nagły głód. Chyba dzisiejszy wysiłek fizyczny wykończył ją na tyle, że zdążyła już zapomnieć o całkiem sporej kanapce, którą zjadła nad jeziorem.
    Nie narzekała. Nawet się słowem nie zająknęła, że jest jej źle, ciężko czy niewygodnie. Bo nie było. Każdą niedogodność, jaką było stanie na palcach pod prysznicem, czy długa wędrówka, miala wynagrodzoną i to co najmniej podwójnie. Zbliżenia z Lee były wspaniałe, a kochanie się z nim mogła już zaliczyć do jednej z tych rzeczy, których nigdy nie będzie miała dość. I nawet jeśli musiała się przy tym nieco wysilić, była zwyczajnie w świecie zadowolona. A po przeżywanym przez nią orgazmie, można było dojść do wniosku, że nawet turbo zadowolona. A to całe zadowolenie można było przypisać tylko jemu.
    Złapała więc za szczypce i zgodnie z instrukcją, przerzuciła na trzy razy makaron na patelnię.
    — Gotowanie ci się z nim kojarzy? Z twoim tatą? — spytała cicho, kiedy mieszała makaron tak, aby obtoczył się w maśle z przyprawami. Starała się zbytnio nie bałaganić, ale trochę kropli tłuszczu i wody z makaronu było już na całej powierzchni kuchenki. Miała świadomość tego, że Lee nie chciał rozmawiać o rodzicach, ale nie pytała teraz bezpośrednio o jego ojca. Ciekawa była jego pasji do gotowania. Nie każdy to lubił robić i nie każdy brał się za to zawodowo. Trzeba było mieć sporą odwagę i wiarę w swoje umiejętności, żeby karmić innych. Lee karmił ją wyjątkowo dobrze, więc była też przekonana, że inni w The Rusty Nail wychodzą zadowoleni.
    — I to wszystko? — spytała nieco zdziwiona, kiedy makaron na patelni już ładnie połyskiwał stopionym masłem, kiedy obtoczony był prawie równomiernie przyprawami. Jeśli Betsy dobrze policzyła, mieli tutaj trzy główne składniki i przyprawy. Makaron, masło i czosnek. Była w szoku, że z tak niewielkiej liczby produktów mogli zrobić kolację.

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  142. Tyle jej wystarczyło. Nie drążyła więcej tematu, doskonale wiedząc, jak niechętnie podchodził do tego Lee, a ona przyjęła prostą zasadę: jedno pytanie na raz, zwłaszcza jeśli chodziło o tematy, których poruszać nie lubił, czyli te dotyczące wypadków, jego rodziców i byłej żony. Musiała je przeplatać też tymi, które były znacznie banalniejsze, a które mogły pomóc jej go poznać lepiej, jak pytanie o datę urodzin, która bardzo szybka wryła jej się w pamięć, czy o ulubiony kolor. Tej odpowiedzi też nie mogła zapomnieć, bo widziała ją za każdym razem, kiedy spoglądała w lustro.
    Więc tarła ten ser, śmiejąc się przy tym głośno. Cóż, z pewnością nie była typem osoby, która za parmezan oddałaby życie, ale mogła się do tego przyłożyć. Twardy ser sprawiał jej nieco trudności, kiedy ukruszył się w pewnym momencie, ale poradziła sobie, odkładając ten kawałek na bok.
    — Mówiłeś, że masz jakieś kursy, tak? — zagadnęła jednak, kątem oka podglądając jak dolał odrobinę wody z garnka na patelnię i jak bez większego trudu odnalazł odpowiednie talerze w szafkach. Lubiła go oglądać w naturalnym środowisku, a nie budziło żadnych wątpliwości, że Lee w kuchni czuł się bardzo swobodnie i emanował pewnością siebie, której trochę mu zazdrościła. Każdy jego ruch był pewny, każde wydane polecenie stanowcze. Mogłaby się uczyć pod jego okiem, przede wszystkim dlatego, że lubiła go słuchać. I na niego patrzeć, ale o tym już wiedział.
    — Pracowałeś wcześniej w innych restauracjach, prawda? — kontynuowała, uznając, że temat kariery Lee może być tym bezpieczniejszym. — Któreś miejsce szczególnie zapadło ci w pamięć? — pytała, kończąc trzeć parmezan. Jej dłoń intensywnie pachniała teraz serem. Umyła ją, a zaraz potem podsunęła w stronę Lee miseczkę, w której tartego parmezanu było dość sporo.
    — Wiesz, że to wszystko pachnie po prostu obłędnie? — mruknęła, naprawdę była tym zachwycona. Skorzystała z okazji i sięgnęła po szklankę ze swoim napojem. Zrobiła niewielki łyk. — Aż zgłodniałam — przyznała, robiąc kolejny, znacznie większy łyk. Mówiła znacznie więcej niż Lee, ale wcale jej to nie przeszkadzało i nie krępowało. A i tak się powstrzymywała, nieco ograniczała, żeby nie mówić za dużo i nie zagadać go na śmierć. No i chciała dowiedzieć się czegoś o nim.
    Wsparła się biodrem o kuchenny blat, odłożyła szklankę i skrzyżowała ręce przy piersi. Cały czas się uśmiechała. Miło było zwolnić tak, jak zrobili to dzisiaj. Totalnie pozbawieni kontaktu ze światem, bo żadne z nich nawet nie szukało swojego telefonu, nie patrząc na zegarek i przynajmniej pozornie nie zwracając uwagi na upływ czasu. Jednocześnie podobało jej się to i nie podobało, jak ten czas szybko im uciekał. Świadczyło to tylko o tym, że świetnie go ze sobą spędzali, ale też o tym, że mieli go coraz mniej.
    — To danie ma jakąś fachową nazwę?

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  143. Była młodziutka, ale nie była nieskazitelnie czysta i przeszłość Lee nie mogła jej zbrukać, ale miał słuszne obawy, bo sama nie wiedziała, jak zareagowałaby na wszystkie te tragedie, które miały miejsce w jego życiu. Nie teraz i nie na raz. Bo ani ona, ani on nie chcieli, aby jej uczucia opierały się na litości. Nie chciała go żałować, bo zakochała się w dowcipnym, bystrym, przystojnym mężczyźnie, który swoim uśmiechem skradł jej serce. I chciała, żeby tak zostało. Żeby ich przeszłość była przeszłością, którą znają nawzajem, ale która nie determinuje ich wspólnego jutra.
    Nie spodziewała się też tego, co jej powiedział. Zanurzyła usta w napoju, szukając w tym pewnego rodzaju ucieczki, kiedy w międzyczasie obserwowała ostatnie już zmagania Lee przy kuchni.
    — Ja robiłam hot dogi na stacji — mruknęła w końcu w odpowiedzi, kiedy napoju został mniej niż połowa szklanki. Bo co miała powiedzieć? Czuła, że coś wypada, bo to ona zaczęła ten temat, a z drugiej nie widziała sensu, żeby pytać o to, jak radził sobie mieszkając w samochodzie. Bezdomność w USA była powszechnym zjawiskiem. Ale nie musiała o to pytać, bo wiedziała, że Lee jakoś sobie poradził, w końcu był tu teraz, w domu po swojej ciotce, z w miarę stabilną pracą. — Potrafiłam przypalić nawet bułkę, ale smarkaci kupowali i tak, to był mój warunek, żebym sprzedała im piwo albo fajki — przyznała bez ogródek, że podczas swojej niezbyt długiej kariery na stacji paliw przy wylocie z Mariesville przykładała rekę do rozpijania nieletnich. Uśmiechnęła się. Bo ona też, jeszcze w liceum, zachodziła tam ze znajomymi i kupowali wtedy lekkie alkohole, żeby wprawić się w lepszy nastrój. Takie były uroki młodości i życia w Mariesville, sporo ludzi przymykało oczy na to, co nie powinno mieć miejsca, a co burzyło obraz sielankowej wesołości i beztroski.
    Usiadła przy stole, zabierając ich szklanki z napojami. Spojrzała na Cissy, której coś musiało się śnić, bo coś tam popiskiwała leżąc na kanapie. Też musiała być zmęczona i padnięta, więc Betsy postanowiła jej nie przeszkadzać. Poczekała na Lee, zanim chwyciła za widelec i spojrzała na niego z uśmiechem.
    — W piętnaście minut? — spytała z powątpiewaniem. — Chyba z tobą. — Dodała z uśmiechem, bo może faktycznie minął niespełna kwadrans odkąd weszła do kuchni. — Sama dwa razy tyle siekałabym ten czosnek. Chyba że można użyć tego granulowanego? — spytała całkiem poważnie. Miała prawo do głupich pytań, w końcu nie znała się na gotowaniu. — No to smacznego.
    Cieszyła się, że Lee dopuszczał ją do siebie na swój sposób, między innymi podając jej popisowe danie swojego taty. Niby nic takiego, niby nic wielkiego, ale dla niej znaczyło to sporo. Skosztowała makaronu, a sos, który powstał z roztopionego masła, wody po makaronie i stopionego parmezanu smakował po prostu wybornie. Nie sądziła, że w tak prostym daniu będzie czekać na nią taka eksplozja smaków.

    Bee

    OdpowiedzUsuń
  144. Aktualnie Lee był dla Betsy najbardziej męskim mężczyzną w jej życiu, więc niczym nie musiał się martwić. Ona chętnie w tych jego męskich ramionach szukała spokoju, zatapiała się w tych męskich, niebieskich oczach i podziwiała totalnie męskie ciało. Lubiła na niego patrzeć, dlatego nawet teraz odrywała wzrok od swojego talerza, aby to spojrzeć na jego twarz, to na nadgarstek, na którym zauważyła zegarek i musiała przyznać, że bardzo podobał jej się ten widok. Ta delikatnie odstająca kostka przy nadgarstku, widoczne żyłki na wierzchu dużej, silnej dłoni i palce, które, kiedy tylko Lee chciał, potrafiły zdziałać cuda.
    Jadła makaron ze smakiem, póki co nie uznając jednak za potrzebne, aby utwierdzać Lee w swoich odczuciach. Ale mógł być pewien, że jej smakuje, ponieważ porcja znikała z jej talerza w błyskawicznym tempie.
    Zaśmiała się, kręcąc lekko głową i robiąc krótką przerwę w jedzeniu tylko po to, aby się napić, kiedy ostrość pieprzu cayenne dała jej się we znaki.
    — Och? Wpadałbyś na hot-dogi? — spytała zainteresowana, uznając, że to ciekawy temat do tego, aby się z nim podroczyć. — A to dlatego, że tak bardzo lubisz hot-dogi czy dlatego, że panienka, która je przygotowuje wpadłaby ci w oko? — dopytała, z powrotem sięgając pod widelec. Ona też nawijała makaron, ale znacznie mniej umiejętnie niż Lee. To jednak nie sprawiało, że jadła jakoś szczególnie ostrożnie czy dużo wolniej.
    Praca na stacji, po powrocie ze studiów, była jedynym na co się zdobyła i zgodziła, kiedy rodzice delikatnie sugerowali, że powinna wyjść z domu. Dwunastogodzinne zmiany były dla niej wtedy zbawienne, bo spędzała na stacji wtedy cały dzień albo całą noc, pozostawiając sobie niewiele czasu na rozmyślanie.
    — Okej, zapamiętam, granulowany czosnek odpada — zachichotała, bo rozbawił ją tym gestem grożenia widelcem i tym razem to jemu udało się ją kompletnie rozczulić. Ale przestała jeść, a uśmiech nieco jej zrzedł, kiedy usłyszała kolejne jego słowa. Bezmyślnie zaczęła dłubać widelcem w talerzu, mając teraz ewidentny problem ze spojrzeniem na Lee. Krzywiła się, pomniejsze grymasy pojawiały się na jej buźce, kiedy Lee mówił nadal. Nie miała tu tego za złe, miał prawo wyrazić swoją opinię, ale tym razem to on trafił na temat, który dla Betsy był nie tyle trudny, co po prostu niewygodny.
    Nie chciała się nad sobą użalać i przekonywać go do swoich racji, bo pewnie Lee miał rację, ale trudno jej w to było uwierzyć. Tak po prostu. Dopiero od pięciu, a może już i sześciu dni zaczynała czuć się bardziej wartościowa i właśnie dzięki niemu, ale to wcale nie oznaczało, że skończyła ze skutecznym autosabotażem.
    W końcu jednak spojrzała na niego, unosząc głowę. Uśmiechnęła się delikatnie, odkładając widelec na skraju talerza.
    — Dziękuję — powiedziała w końcu, nieco ciszej niż przypuszczała, że się odezwie. Obawiała się, że nie podoła temu, aby jakoś sensownie mu odpowiedzieć. Bo co miała powiedzieć? Przyznać mu wprost rację? To nie było takie proste, kiedy w głowie ciągle czuła, że ma za mało do zaoferowania, ale skutecznie odpychała póki co ten cichy, złośliwy głosik. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów.
    — Miło, że tak myślisz — zaczęła niepewnie. — To dużo dla mnie znaczy, ja… — i urwała, bo co ona? Bo ona tak nie uważała? Bo może i to było miłe, i znaczyło wiele, ale jednak rację miała ona? I złośliwy, dudniący w głowie głos Gabriela, kiedy pokazywał jej jak nieidealna była? Westchnęła, kiedy dotarło do niej, że temat jej samooceny jest o wiele trudniejszy niż wydawał się w jej wyobrażeniach. — Kolacja była przepyszna — dodała w końcu. — Na pewno kiedyś spróbuję tego sama. — Uśmiechnęła się i sięgnęła do jego dłoni, zaciskając na niej delikatnie szczupłe palce.

    Bee

    OdpowiedzUsuń
  145. Betsy nie chciała, żeby Lee czuł się zakłopotany, wystarczyło, że ona czuła się niepewnie względem samej siebie, ale nie było tak naprawdę o czym mówić. Betsy sama musiała uporać się z demonami przeszłości i pewnie jeszcze parę razy przejść się do terapeuty, żeby poradzić sobie z własną niską samooceną, a właściwie to jej brakiem. Nie chciała zrzucać tego na barki Lee.
    Kiedy Lee sprzątał, Bets podeszła do Cissy, klękając na podłodze przy kanapie, żeby móc pogłaskać swoje wierne psisko. Cissy teatralnie odwróciła pysk.
    — Och, śmierdzę czosnkiem? — zaśmiała się i korzystając z tego, że Lee stał jeszcze przy kuchennym zlewie, przeprosiła go na chwilę i też pognała do łazienki. Wróciła ze szczoteczką do zębów w buzi, odpowiadając Lee tak długo, na ile pozwalała jej piana w ustach, a kiedy to się stało niemożliwe na powrót zniknęła w łazience przy ich sypialni. I nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak miło było nazwać ten zwykły, przytulny pokój ich.
    Weź się w garść, Betsy Murray, pomyślała tylko, kiedy rzucała krótkie spojrzenie na swoje odbicie w łazienkowych lustrze i nabierając powietrza w płuca wróciła już do części salonowej, obserwując poczynania Lee. Ten nawet nie zauważył, kiedy przechodząc obok niego chwyciła za jego telefon. Nie miała zamiaru go szpiegować, a sprawdzić tylko i wyłącznie pogodę na jutro. Więc kiedy ten wyszedł, Betsy położyła się na kanapie, głowę układajac na wygodnej Cissy, która wcale nie protestowała, tylko nadal smacznie spała. Musiała ją częściej podsyłać do Lee, aby dawał jej taki wycisk. Z wulkanu energii Cissy zmieniła się w psa aniołka. Betsy ze zdumieniem zauważyła, że Lee nie ma żadnej blokady na telefonie, co tylko utwierdziło ją w tym, że nie zawiodły ją jej własne obserwacje w aucie, kiedy przyglądała się temu, jak odpalał nawigację. Dotarło też do niej, że jej telefon od wczoraj właśnie tam jest, w aucie i wcale za nim nie tęskniła.
    Sprawdziła pogodę dla ich lokalizacji i okazywało się, że mieli spore szanse na udany wschód słońca. 7:27. Musiała zapamiętać i przekazać to koniecznie Lee. Korzystając z tego, że jeszcze nie wrócił, usiadła i włączyła aparat w telefonie. Uśmiechając się szeroko pstryknęła sobie najsłodsze selfie na świecie, ustawiła je jako zdjęcie dla kontaktu, z zadowoleniem stwierdzając, że nadal jest tam zapisana jako Słoneczko. Pewnie gdyby musiała szukać siebie pod innymi pozycjami, odpuściłaby, bo nie chciała nadto grzebać w jego telefonie. Zrobiła coś jeszcze i kiedy ustawiła to samo zdjęcie jako wygaszacz, poczuła na sobie spojrzenie Cissy.
    — No co. — Fuknęła i wstała z kanapy, odkładała akurat jego telefon wyświetlaczem do dołu na kuchennym stole, kiedy Lee wrócił do domku wraz z powiewem chłodniejszego powietrza.
    — Chętnie. — Odparła od razu z uśmiechem, bo Lee już mógł się przekonać, że Betsy na jego pomysłu to reaguje więcej niż entuzjastycznie i wiedziała, że przyjdzie też moment, kiedy to ona będzie musiała wykazać się większą inicjatywą. — Zrobię nam herbatę, co? — spytała i zamiast czekać na odpowiedź, wstawiła czajnik na kuchenkę i skierowała się do sypialni, żeby ubrać się cieplej. Jeansy wsunęła na legginsy, a na koszulkę zarzuciła swoją bluzę i wróciła akurat wtedy, gdzie czajnik zagwizdał. Wyciągnęła dwa duże kubki, do których wrzuciła torebki z herbatą, które udostępniał właściciel. Miętowa. Przyda się. Zalała je wrzątkiem i zacmokała, próbując przywołać do siebie Cissy.
    — Chodź, księżniczko. Tobie też przy… — zauważyła, że psiny nie ma. Pewnie była już z Lee na dworze i dbała o to, żeby porządnie rozpalił ognisko. No to Betsy ubrała buty, czapkę i kurtkę. Złapała za dwa kubki i wyszła na zewnątrz, otwierając drzwi łokciem, a zamykając je stopą, które o nie zahaczyła, przez co przez chwilę skakała na jednej nodze.
    — Cholera — wymsknęło jej się, kiedy niewielka ilość herbaty z jednego kubka wylała się na deski przed domem.

    cutie-patootie ♥☀️

    OdpowiedzUsuń
  146. Sęk w tym, że Lee był mile widziany w jej życiu, tylko też bała się, że go odstraszy, kiedy wyjdzie na jaw, że nie jest taka wesolutka i rezolutna, jak wydawała się na samym początku. Betsy poczucie humoru i lekko niezdarny wdzięk traktowała jako swoje ogromne plusy, którymi faktycznie mogła zauroczyć, ale jednak im bardziej i lepiej poznawało się pannę Murray, tym łatwiej było dostrzec właśnie wrażliwość i smutek, które tym uśmiechem i ciętym żartem zakrywała.
    Nawet nie zwróciła uwagi na te wszystkie powiadomienia, które przecież nie były specjalnie ukryte. Ona miała swoją misję związaną z jego telefonem i zrealizowała ją nie tylko w całości, ale nawet i w naddatku, bo wcześniej wcale nie planowała ustawić swojego selfie na tapecie. A jednak. Zrobiła to, żeby Lee nie tęsknił za nią tak bardzo, jak będzie w tej Oklahomie i żeby czasem nie zapomniał, jak wygląda jego cudowna dziewczyna. No i żeby odstraszało jakieś ewentualne panie, które miałyby na niego smaczka. Tyle plusów w jednym, niewinnym zdjęciu!
    — A tam kombinuję… — mruknęła rozbawiona, ale oddała mu jeden z kubków. Otarła szybko dłoń o biodro i wzruszyła ramionami. — Nic mi nie będzie — nie odpowiedziała wprost, ale nie czuła żadnych konsekwencji związanych z tym, że kapka herbaty wylądowała też na jej skórze. Podeszła bliżej paleniska i skierowała spojrzenie tam, gdzie wskazywał Lee. Betsy kochała gorąca herbatę, więc obejmując kubek obiema dłońmi, ostrożnie siorbnęła pierwszego łyka mięty, patrząc ciągle przed siebie. Kątem oka widziała dość spore ognisko. Ogień łagodził okoliczne cienie, drwa przyjemnie trzaskały trawione przez płomienie, ale wszystko było niczym, kiedy widziała jak pięknie w niemal idealnej tafli jeziora odbija się księżyc. Zadarła głowę ku górze, widząc wręcz niepoliczalną liczbę gwiazd na swoją głową. Część gwiazdozbiorów była mocno widoczna, inne gwiazdki tworzyły bledsze tło. Westchnęła i pewnie, gdyby Lee jej do siebie nie przywołał, to stałaby tak długo, aż rozbolałby ją kark.
    Spojrzała na niego, posyłając mu delikatny, rozmarzony uśmiech. Widziała, jak Cissy zwiedza teren przyległy do domku, obwąchując każdy krzaczek i była spokojna, bo wiedziała, że psina raczej nigdzie im nie ucieknie. Podeszła bliżej, odłożyła kubek obok kubka Lee. On doskonale wiedział, że Betsy nie potrzebuje specjalnej zachęty, żeby do niego przyjść. Wystarczał on.
    Boże.
    Niczego poza nim naprawdę nie potrzebowała. Usiadła na jednym jego udzie, składając delikatnego całusa na jego skroni, a dłoń ułożyła na jego przeciwległym policzku. I pachniał teraz jej żelem pod prysznic i miętą pasty do zębów, i był najlepszym, co spotkało ją w ciągu ostatnich miesięcy, jak nie lat.
    — Taki z ciebie trochę romantyk, co, kocie? — zaśmiała się cichutko. Czuła bijące ciepło i od Lee, i od ogniska. Podobało jej się. Na moment oderwała od niego wzrok, żeby zerknąć na trzaskające ognisko, a potem skupić się znowu na niebie. Jedną dłonią wskazała właśnie niebo, rysując palcem bliżej nieokreślony kształt.
    — Widzę w tych gwiazdach bardzo dużo takich dni i wieczorów, układają się w bardzo korzystny dla nas sposób, wiesz? — mówiła cicho, z pełną powagą, a potem zerknęła na niego i cicho zachichotała.


    at most I can be a heart thief ♥

    OdpowiedzUsuń
  147. Betsy chciała wiedzieć po co Lee jechał do Oklahoma City. Zapytała go też o to, to odpowiedział, że w sprawach rodzinnych. Bała się drążyć dalej, bo zdołała już przekonać, że temat rodziny Lee był przecież jednym z tych niechętnie poruszanych. A ona nie chciała, żeby czas, który im pozostał, psuli sobie niedomówieniami i przykrymi rozmowami. Zdawać by się mogło, że oboje te parę dni, podczas których mieli się nie widzieć, traktowali jak nieskończoną wieczność. Przynajmniej tak do tego podchodziła Betsy. Wiedziała, że będzie za nim tęsknić jak cholera i że co chwilę będzie zerkała na swój telefon, ale musieli to przeżyć. Przeboleć i mieć nadzieję, że te parę dni po prostu miną tak szybko, że nie zdążą zwrócić na to uwagi i Lee będzie już z powrotem.
    I gdyby tylko wiedziała, że czuł się głupio, kiedy oceniał się w kategorii romantyka, to wyperswadowałaby mu to z głowy. Wybiła te głupotki, bo na niej robił przeogromne wrażenie tymi wszystkimi romantycznymi gestami. Obiadami, które dla niej przyrządzał, drzwiczkami dla Cissy, wycieczką nad jezioro, wyborem najpiękniejszej plaży, wieczoru w jego objęciach z tysiącami gwiazd nad głową. Cieszyła się, kiedy mówił jej, że jest niesamowita, śliczna i słodka. Serce pęczniało jej z radości, kiedy nazywał ją swoim słońcem, kiedy całował w czoło, kiedy obejmował ramieniem. To wszystko miało dla niej znaczenie i wszystko to zapamiętywała. Ale ona też była romantyczką i też chciałaby nieba mu przychylić, gdyby tylko mogła. Narysowała dla niego obrazek, który przedstawiał ich, patrzyła w gwiazdy i wróżyła ich wspólną przyszłość, kochała się z nim i chciała, żeby on kochał się z nią, bo… bo się zakochała. I wystarczyło spojrzeć tylko w niebieskie oczy Lee, aby utwierdzała się w tym przekonaniu. Nie musiał przy niej wstydzić się swojego romantyka, ale jednocześnie dawała mu w tym wszystkim czas. W końcu to przy nim miała nauczyć się cierpliwości.
    A kiedy zgodził się z jej słowami, to i jej zrobiło się równie gorąco. Spojrzała na niego krótko, dostrzegając, że jest w nią wpatrzony. Ponownie skierowała spojrzenie w niebo, przyglądając się tym samym gwiazdom, które przed chwilą wskazała jako konstelację korzystną dla ich związku.
    — Oriona? — mruknęła, nie kryjąc zainteresowania. — Kojarzę. Był myśliwym, prawda? — zagadnęła. Koty Murrayów nosiły imiona zaczerpnięte z mitologii, która dla Betsy była nieodłączną częścią sztuki. Ale na gwiazdach się nie znała. Wiedziała gdzie wskazać Wielką i Małą Niedźwiedzicę, ale nawet miałaby problem ze wskazaniem Gwiazdy Polarnej. I co z tego, że była najjaśniejsza? Dla Betsy wiele gwiazd było jasnych.
    — Znasz jeszcze jakiś? — spytała, nie odrywając wzroku od gwiazd, niektóre świeciły jasnym, intensywnym światłem, inne zdawały się być nieco bardziej chybotliwe, ulotne. Westchnęła. Obejmowała go jednym ramieniem, więc tę dłoń wplotła w jego włosy, muskając też palcami jego kark. Nie robiła tego całkiem nieświadomie, robiła to celowo, bo wiedziała, jak Lee to lubi. Drugą trzymała na jego ramieniu, które całkiem swobodnie miał wsparte o jej uda, bowiem korzystając z okazji Betsy rozsiadła się wygodnie i przerzuciła swoje nogi przez jego drugie udo. Bliżej w tej sytuacji już być nie mogła. I nie pamiętała, aby kiedykolwiek znalazła się w równie romantycznej sytuacji, jaką był cały dzisiejszy dzień.
    Spojrzała na niego, z trudem porzucając obserwację nocnego nieba. Było piękne, ale Betsy wolała jego oczy, które nawet w mroku rozpraszanym przez chybotliwe płomienie ogniska i księżyc, były piękne. Skradła mu pocałunek, nie pozwalając mu odpowiedzieć tak od razu. A po krótkim, ale czułym pocałunku, wsparła swoje czoło o jego i przymknęła na moment oczy.

    baby, you had my heart first ♥

    OdpowiedzUsuń
  148. Betsy chciało się płakać, ale nie dlatego, że była smutna czy zła, a dlatego, że wzruszenie mocno ściskało jej gardło, kładło się słodkim ciężarem na klatce piersiowej i w przyjemny sposób przygniatało barki. Dlatego zamknęła oczy, bo po niesamowicie czułym, długim i w zaskakujący sposób spokojnym pocałunkiem, poczuła zbierające się w jej oczach łzy. A nie chciała, żeby Lee widział właśnie teraz, że Betsy płacze. Uśmiechnęła się jednak delikatnie, nadal wspierając swoje czoło o jego, kiedy usłyszała konspiracyjny szept Lee.
    To wszystko, co się między nimi od kilku ostatnich dni działo, przechodziło jej najśmielsze wyobrażenia i oczekiwania. Momentami miała nawet wrażenie, że jest bohaterką filmu romantycznego, który przeplatany elementami komedii przyciągnie przed wielkie ekrany rzesze fanów. Wtedy mogliby się wzruszać razem z nią i nie miałaby nic przeciwko temu, bo ogrom emocji, który teraz ją wypełniał, byłby w sam raz do tego, aby się tym z kimś podzielić. Naprawdę chciała się dzielić z kimś swoim niezaprzeczalnym szczęściem, które - oczywiście, że mogło przyjść wcześniej - ale tak naprawdę pojawiło się w samą porę.
    Murray robiła coraz więcej głupich rzeczy. Trochę z nudów, trochę z desperacji, trochę z przekory. Lee pojawił się więc w idealnym momencie, aby trochę jej tych głupot wybić z głowy, czuła, że dzięki niemu może wrócić na właściwie tory. Zresztą, przy nim o wiele łatwiej wychodziło jej uśmiechanie się, sprawiał każdym swoim dotykiem, że serce przyspieszało, oddech stawał się głębszy, a oczy… oczy patrzyły na niego z miłością, o której bali się mówić na głos.
    Może to i dobrze, że się z tym wszystkim nie spieszyli. Mieli czas. Całą przyszłość zapisaną w gwiazdach i choć były chwile, nie tylko takie, jak ta pod prysznicem, kiedy za jego sprawą sięgała szczytu rozkoszy, ale też takie, jak ta teraz, to musiała się pilnować, aby nie wyszeptać, że to już nie ryzyko, bo ona go kocha. Docierało do niej w spowolnionym tempie, choć sytuacja między nimi osiągała prędkość światła. Takie życie. Obawiała się jednak, że wyjazd do Oklahomy ostudzi trochę zapał Lee, który jej imponował, a który według niego był jedną z rzeczy, której nie wypadało mężczyźnie po trzydziestce.
    Liczyła się też z tym, że Lee może nie być zadowolony z tego, że pozwoliła sobie na to, aby porządzić się jego telefonem, ale wierzyła jednak w to, że jego reakcja będzie inna. Bo ona momentami naprawdę wierzyła w to, że jest wspaniała i niesamowita, i jako taka dziewczyna uwieczniła swoją buźkę na zdjęciu, któremu przypisała już, miała nadzieję, stałe miejsce. Podobnie, jak sobie przypisała miejsce w sercu Lee.
    Przyjemnie słuchało się tego, jak Lee opowiadał o gwiazdach. Cissy pozostawała jednak w tamtym momencie obojętna, bo przyszła bliżej nich, układając się zaraz przy ognisku, a gdy któreś z nich wypowiadało jej imię, niezadowolona podnosiła głowę i układała ją z powrotem na przednich łapach z cichym, wyrażającym dezaprobatę mruknięcie.
    A mimo to, Betsy nadal była wzruszona. Tkwiła tak przylepiona do jego czoła, robiąc głębszy wdech.
    — To dobrze, wiesz… — odpowiedziała również szeptem, w końcu odważając się na to, aby otworzyć oczy i odsunąć się od jego czoła. Jej oczy były lekko zaszklone, ale to przecież można było zrzucić na karb wielu emocji. Położyła swoją dłoń na tej, którą Lee dotknął jej policzka. Przesunęła po jej wierzchu opuszkami już lekko chłodnych palców, chociaż czuła jak w jej wnętrzu się wręcz gotuje. Odwróciła głowę tylko po to, aby złożyć delikatny pocałunek we wnętrzu jego dłoni. Betsy trochę nie poznawała samej siebie, bo choć wrażliwa i uczuciowa to nie przypominała sobie sytuacji, aby w relacji romantycznej (bądź pseudo romantycznej) była wobec kogoś taka czuła, a Lee, mimo tego, że dominował nad nią, bo był dużo wyższy i dużo silniejszy, to w jej odczuciu zasługiwał na same takie czułości. Na przelotny dotyk, na krótkie pocałunki, kiedy znajdował się w jej zasięgu. Na wszystko, co było w stanie zrodzić w nim przekonanie, że jest kochany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bo nie zamierzam nigdy więcej pozwolić ci samemu gdzieś pojechać — przyznała w końcu, wcale nie podnosząc głosu i odrywając usta od wnętrza jego ciepłej dłoni. Spojrzała na niego z uśmiechem, delikatnym, jakby cokolwiek więcej mogło zrujnować moment, który teraz mieli. I choć bardzo nie chciała, żeby jutro wyjeżdżał, to nie zamierzała mówić tego na głos. Nie chciała utrudniać mu tego, co i tak było trudne. Dla niej z pewnością, dlatego wierzyła też w to, że jest trudne dla niego, w dodatku powód, dla którego tam jechał nie mógł należeć do przyjemnych, więc miał sytuację co najmniej dwa razy trudniejszą niż Betsy.
      Rozgwieżdżone niebo było piękne, ale Betsy, ze świadomością, że nie ulegnie ono prędko zmianie, znów nachyliła się nad Lee, pozwalając sobie tym razem na to, aby pocałunek z jej strony trwał dłużej i pozostawał niepozbawiony czułości, ale jednak był mocniejszy, intensywniejszy. Bo jak niebo każdej nocy miało być niemal identyczne, tak teraz czekało ją kilka dni poza zasięgiem jego rąk i ust, a ona chciała móc pamiętać jego smak.

      you are my sun, my moon and all my stars ♥

      Usuń
  149. To wszystko brzmiało jak wspaniały plan. Nawet te niedopowiedzenia między nimi, a dotyczące przede wszystkim tego, co do siebie czuli. W zawoalowany sposób pokazywali sobie to, o czym bali się albo zwyczajnie nie chcieli mówić. Nie przeszkadzało jej to. Trochę uwierało jej to, że Lee milczał na wiele innych tematów albo dawkował jej wiedzę o sobie, ale nie przeszkadzało.
    Bo to wszystko brzmiało jak wspaniały plan. Nawet jeśli musiała teraz na niego czekać, to chciała czekać, bo wiedziała, że wróci. Poniekąd obiecał. Chciała w to wierzyć i tej nadziei się trzymać. Tego, że Lee wróci z Oklahomy i wróci do niej. I faktycznie, to co sobie teraz obiecywali, mogło być trudne logistycznie do ogarnięcia, kiedy każde z nich będzie musiało coś załatwić, z kimś, gdzieś pojechać. Nie mogli przecież zakładać, że będą nierozłączni, ale miło było tak myśleć.
    Mogła też z przyjemnością zauważyć, że ich pocałunki zmieniły nieco charakter. Te, którymi obdarzali się w pierwszy wieczór w jej domu przesycone były namiętnością, pociągiem i chęcią poznania nowego. Nie znali się wtedy, smakowali się z ciekawością, ze wzajemnym zaangażowaniem badając swoje własne granice. Teraz, ba, z każdą upływającą godziną w towarzystwie Lee, Betsy miała wrażenie, że ich pocałunki są coraz bardziej czułe, przepełnione znacznie szerszą gamą uczuć niż na początku, że faktycznie, choć był to tylko oklepany frazes, wyrażały więcej niż tysiąc słów.
    Betsy chętnie zagłębiła się w ten pocałunek, z przyjemnością stwierdzając, że dłonie Lee dbają również o to, aby jej to dobrze. Ta wplątana delikatnie w jej włosy sprawiła, że przysunęła się do niego jeszcze bliżej, ta druga sunąca po udzie wywołuje dreszcze, a kiedy dotknęła nagiej, lekko chłodnej skóry, Betsy drgnęła, napinając mięśnie. Ale szybko się rozluźniła, czując jak po całym jej ciele rozchodzi się przyjemne ciepło. Jej ramiona i uda pokryły się gęsią skórką, a do niej dotarło, że wystarczyło tak niewiele, aby zaczęła intensywnie reagować na jego dotyk.
    Ciche westchnienia wyrywały się z jej gardła, kiedy pogłębiali pocałunek albo kiedy się na krótki moment z niego wycofywali, aby zaczerpnąć tchu. Jej policzki nabrały zdrowych rumieńców, a oczy już nie błyszczały od łez a rosnącego pożądania i znacznie głębszego uczucia niż była w stanie się do tego teraz przyznać.
    — Jak będziesz mnie tak całować, to nie pozwolę ci nigdzie pojechać… — mruknęła, chociaż nie miało to sensu. Lee ten wyjazd miał już zaplanowany wcześniej, a przecież musiał ogarnąć rodzinne sprawy. Pocałowała go znowu. Krótko, ale nie mniej czule. — Albo schowam się w twoim bagażniku — dodała jeszcze po chwili namysłu, układając obie dłonie na jego policzkach. Przyjemnie było na niego patrzeć w blasku ogniska i księżyca. Przyjemnie było widzieć, jak w uśmiechu rozciąga usta. Miał zniewalający uśmiech.


    I get lost in your eyes ♥

    OdpowiedzUsuń
  150. — Och? — powtórzyła po nim zdziwiona, bo do tej pory sądziła, że to och było zarezerwowane przede wszystkim dla niej. Ale dobrze brzmiało też w jego wydaniu. Uśmiechnęła się. Nieustannie gładziła kciukiem jego policzek, bo ze względu na stosunkowo niewygodną do obmacywania pozycję była wyjątkowo grzeczna, jej rączki również. Nie narzekała jednak, bo chociaż jej pole do popisu zostało ograniczone, to korzystała z tego, jak dobrze siedziało jej się na kolanach Lee i jak dobrze było czuć na sobie jego dłonie. Podobało jej się to, że Lee nie krępował, że poza dwoma strasznie nie romantycznymi pytaniami, nie ograniczał się w żaden sposób, a przynajmniej tak to odbierała. Bo ona też się nie ograniczała. Dotykała go w każdym możliwym momencie, całowała zawsze wtedy, kiedy miała go w zasięgu i szukała spojrzeniem niemal bez przerwy. Lubiła go mieć w zasięgu wzroku.
    — Nie ma takiej opcji, panie Maitland. — Powiedziała niby tu surowo, starając się zrobić groźną minę. Ale jak miało jej się to udać, kiedy rozpływała się pod wpływem jego dotyku i miękła pod siłą spojrzenia? — Nie może pan dzisiaj spać osobno, bo… ja nie pozwalam. — Dodała całkiem pewnie siebie, jakby jej królewski edykt faktycznie miał mieć jakąś moc. Nie przestraszyła się tego, bo nie sądziła, żeby którekolwiek z nich wytrzymało noc osobno, mając świadomość, że za ścianą jest ta druga osoba, która dobrze całuje, w której ramionach zasypia się lepiej i której bliskość działa kojąco.
    Ciekawa była, jak poradzą sobie po powrocie Lee. Jak wtedy będzie wyglądała ich codzienność, jak zorganizują swoje dni, żeby spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, nie zapominając o tym, że mają też pracę, Lee remont, a Betsy przecież dwa razy w tygodniu prowadziła kurs. I była tego ciekawa, ale bała się wyobrażać sobie tę codzienność. Wiedziała, że to nie wspólne weekendy czy inne wycieczki, ale właśnie dzień powszedni zweryfikuje nie tylko ich uczucie, ale i relację. Miała świadomość tego, że oboje wchodzili w to jako dorośli ludzie. Z bagażem doświadczeń i obowiązkami. Mogło nie być lekko, ale kiedy spoglądała na ten jego zadziorny uśmieszek, na jej usta cisnął się podobny.
    — Napijmy się herbatki — zaproponowała niespodziewanie, bo gdyby tego nie zrobiła, to pewnie wpiłaby się w jego smaczniutkie usta i prosiła o to, żeby schowali się w środku, bo miała wobec niego inne plany, ale… ognisko jeszcze płonęło i to całkiem sporym ogniem, herbata zdążyła lekko ostygnąć. Mieli czas. — Sięgniesz po kubki, czy mam wstać? — spytała, dając mu tym samym do zrozumienia, że jest jej niesamowicie wygodnie w jego objęciach, na jego kolanach. Ale też była skłonna wstać i podać im te kubki. Chociaż już znacznie mniej chętnie niż go całowała. — Wzniesiemy toast. — Dodała z szerokim już uśmiechem, cmokając teraz jego policzek. Zdecydowanie nie potrafiła się opanować, a jego dłonie błądzące pod materiałem koszulki nadal przyprawiały ją o przyjemne ciarki, biegnące wzdłuż całego kręgosłupa.

    sunnybee ♥

    OdpowiedzUsuń
  151. — Jesteś wyjątkowo grzeczny — zauważyła uprzejmie, kiedy prędko i bez żadnego oporu skapitulował. Ona po prostu nie wyobrażała sobie spać samej, bo podobnie jak i Lee była skończoną romantyczką, która po ciężkim dniu marzy o tym, aby się w kogoś wtulić, aby poczuć czyjeś ciepło i zapach. Wczoraj nie zasnęła zbyt szybko, ale zrzucała to na karb zbyt wielu emocji i tego, czego doświadczyła przed snem. Była niezdrowo pobudzona, bo jej całe ciało pulsowało przyjemnością i krzyczało w ekstazie, kiedy Lee wtulił się w nią i pozwolił jej na to, aby mogła się o niego zatroszczyć. Przyjemnym było gładzić jego ramię, przeczesywać włosy i wsłuchiwać się w spokojny oddech, a kiedy w końcu zasypiała, myślała tylko o nim, o słodkim ciężarze przy klatce piersiowej, o gorącym ciele obok swojego.
    Gdzieś spomiędzy drzew dobiegło ich pohukiwanie sowy, która jako ptak nocny pewnie dopiero obudziła się na łowy. Poza tym wiatr łagodnie kołysał koronami drzew, drwa nadal przyjemnie trzaskały przez ogień, oddech Lee już uspokajał i naprawdę oddałaby wiele, o ile to byłoby możliwe, żeby ta beztroska, spokojna chwila trwała jak najdłużej. Już w ciągu dnia, na plaży, zdołała dostrzec i zrozumieć, że ta cisza, kiedy koją nawzajem swoje zszargane zmysły, głowy przepełnione sprzecznymi myślami i serca naładowane emocjami, była zbawienna. Zwalniali. A ona nie zamierzała narzekać.
    — Ale to dobrze, bo dzisiaj zostaniesz moją poduszką. — Dodała nieco rozbawiona, na krótki moment kierując spojrzenie na śpiącego psa. Cissy nic nie robiła sobie z dwójki ludzi, którzy obok niej odgrywali romantyczne scenki i zdawali się nie zwracać uwagi na świat poza ich własną, całkiem udaną bańką.
    Uśmiechała się niemal nieustannie, chcąc wstać z jego kolan, kiedy się podnosił, ale nie było jej to dane, bo bardzo szybko dostała swój kubek do rąk. Naczynie nadal było lekko ciepłe, więc ujęła je w dwie dłonie i jakby zapominając o tym, że sama zaproponowała wzniesienie toastu, zrobiła spory łyk. Spojrzała na Lee, mrugając kilkakrotnie, kiedy w końcu odsunęła kubek od ust.
    — Toast? No tak, toast — przyznała, potakując głowę, którą po chwili zadarła, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Na nieboskłonie nie było ani jednej chmurki, która mogłaby zburzyć ich sielankę i spokój. Tego dnia i tego wieczoru nic nie było przeciwko nim, jedynie oni sami swoimi myślami i ewentualnymi niedopowiedzeniami dość nieudolnie próbowali odczarować bajkę, w której przecież było im dobrze. Uniosła kubek w jednej dłoni nieco wyżej, przed swoją twarz.
    — Za to, aby układ gwiazd się nie zmienił — powiedziała w końcu, robiąc niewielki łyk lekko ostygłej miętowej herbaty. — Żeby zawsze był korzystny — doprecyzowała, spoglądając teraz na Lee. Z delikatnym uśmiechem, którego nie umiała się pozbyć, choćby nawet mocno chciała, kiedy na niego patrzyła. Zrobiła kolejny łyk, chwytając ponownie kubek w dwie dłonie, dzięki czemu mogła je nieco ogrzać. Nie żeby było jej przy Lee zimno, ale miała ten problem, że i dłonie, i stopy szybko jej się wychładzają, a kiedy czuła, jak są zimne, trudno było jej się skoncentrować na czymkolwiek innym.
    Oparła czoło w zagłębieniu jego szyi, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Przymknęła powieki, napawając się jego zapachem, który teraz mieszał się z nutą jej żelu pod prysznic. Nie zaprzeczała temu, że była napalona na Lee. Nawet gdyby próbowała temu zaprzeczyć, to byłoby to głupie, bo przecież Maitland doskonale wiedział, jak na nią działał i jak na niego reagowała, ale poza pełnymi pasji zbliżeniami Betsy ceniła właśnie chwile takie, jak te. Kiedy mimo tego, że nieustannie się pragnęli, że ich dłonie pozostawały niespokojne, usta głodne, a oni totalnie niezaspokojeni, potrafili zwolnić.
    — Bardzo bym tego chciała — szepnęła jeszcze, mając faktycznie nadzieję na to, że jej toast nie okaże się trudnym do zrealizowania pragnieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Betsy wciąż wspierając głowę przy jego szyi, zadarła ją nieco, aby musnąć ustami jego skórę. Pozwoliła jednak na to, aby to krótkie muśnięcie przerodziło się w dłuższy pocałunek, który uwieńczyła delikatnym przygryzieniem. Nie zostawiała na jego skórze zbyt wielu śladów, ale zdołała zauważyć w lustrze, że on się nie ograniczał. Ale podobało jej się to, kiedy na swojej smukłej szyi widziała blade ślady, które zostawił doprowadzając ją do szału swoimi ustami.

      I can't take my lips off you ♥

      Usuń
  152. Lee może zgrywał silnego, twardego męskie faceta, aby czasem ktoś nie przyłapał go na słabości, ale Betsy robiła dokładnie to samo, tylko poza byciem ultramęską, robiła z siebie ultrabłazna, bo o wiele łatwiej wychodziło jej tuszowanie obaw głupotami i śmiechem niż siłą. Tak teraz przy Lee nie musiała udać niczego. Nie musiała niczego maskować, bo już i tak widział wiele jej twarzy. Widział tę roześmianą, widział tę aktorsko wzburzoną i tę, która była obliczem wzruszenia. Widział ją najbardziej odsłoniętą, kiedy prosiła go o to, żeby się z nią kochał i kiedy już to robił, nie miała przed nim nic do ukrycia. Oddawała mu całą siebie i też zauważyła, że może znaleźć w jego ramionach spokój, i też nie zamierzała się w tym ograniczać w jakikolwiek sposób.
    I cieszyła się na to, że Lee nie mógł doczekać się, aby zostać jej poduszką. Była zmęczona po dzisiejszym dniu, który okazał się przepełniony wrażeniami, których się przecież nie spodziewała. Wiedziała, ba, była pewna tego, że między nimi będzie musiało do czegoś dojść podczas tego wyjazdu, bo już w Mariesville mieli sporo problemu z tym, aby utrzymać ręce przy sobie i nie zszarpać z siebie ubrań. Pozwalała sobie na odrobinę tej próżności, kiedy z przyjemnością stwierdzała fakt, że podoba się Lee i że nie chodzi tutaj tylko o jej charakter.
    Mruknęła coś niezrozumiałego w jego szyję, kiedy stwierdził, że będzie dobrze. Właściwie mruczała wprost w jego skórę, potwierdzając, że też w to wierzy. Ale faktycznie trochę się bała zbyt optymistycznie na to wszystko spoglądać. Nie chciała po raz kolejny przeżyć zawodu tak silnego, że nie będzie w stanie poradzić sobie z własnymi uczuciami. Co, jeśli po raz kolejny okaże się, że tak naprawdę nie ma pojęcia o miłości? Że to, co czuje do Lee może i jest prawdziwe, ale nie będzie wiedziała, czym jest ta wzajemność, na której powinno polegać to uczucie? Bała się, że jeśli z jego ust usłyszy podobne słowa, co z ust Gabriela, to zniesie tego już tak dobrze.
    Było jej odrobinę zimno. W końcu mieli grudzień i choć temperatura utrzymywała się na plusowych wartościach, to jednak była też noc, a i Betsy była lekko padnięta, co tylko potęgowało uczucie chłodu. Nie narzekała jednak, bo sytuacja nie tyle była romantyczna, co po prostu komfortowa. Lee był jej komfortem. I już nawet nie próbowała wyobrażać sobie, że mogłaby tak czuć się w towarzystwie kogoś innego.
    — Ale ja uwielbiam, jak opowiadasz mi o gwiazdach — próbowała zaprotestować, bo tak też było. Z dziką przyjemnością wręcz słuchała tego, co miał jej do powiedzenia Lee. O gwiazdozbiorze Oriona i Syriuszu. Wyprostowała się, spojrzała na niego krótko i już wiedziała. — Nie mam wyjścia, co? — spytała cicho i westchnęła. Musnęła przelotnie jego usta i wstała z jego kolan. Chłód nocnego powietrza uderzył w nią dopiero teraz, kiedy przestała być osłaniana jego ciałem, kiedy pod rozgrzanymi już udami nie czuła ciepła jego nóg.
    Zadrżała, zaciskając mocniej palce na kubku. Kamionka, z której był zrobiony, zdążyła już stracić temperaturę. Schyliła się też po kubek Lee, rozglądając się dookoła, co by niczego nie zapomnieć, ale nie brała ze sobą nic więcej. Nie przedłużając, żeby też nie narazić się na ewentualne zadowolenie Lee, zawołała Cissy i zniknęła we wnętrzu domku, które okazało się zaskakująco ciepłe.
    Odstawiła kubki na kuchenny stół, Cissy napiła się wody i wskoczyła na kanapę, gdzie od razu zajęła swoje miejsce. Betsy rozebrała się, na powrót zostając w legginsach, w koszulce, ale też bluzie, bo czuła, że zwyczajnie musi się zagrzać. Podeszła do niewielkiego, ale wysokiego regału w części salonowej i złapała za jedną z książek. Usiadła po turecku na kanapie, tuż obok Cissy, udem opierając się o ciepły bok psa. Zaczęła kartkować książkę, czasami na jakiejś stronie zatrzymując się na dłużej.

    then come and get some more ♥

    OdpowiedzUsuń
  153. Ideał był dla Betsy pojęciem względnym, bo dla niej Lee mógł być właśnie ideałem ze wszystkimi swoimi wadami, z zachowaniami, które eksperci określiliby mianem red flagów. Bo i jej się podobało wszystko to, co do tej pory zdążyła poznać, zobaczyć i posmakować. On mógł przy niej być sobą i ona, choć po cichu, oczekiwała tego samego. Pewnie niektóre zachowania Lee bądź podejście do niektórych spraw będą ją irytować i złościć, ale nic nie mogło być zbyt łatwe, prawda? A mimo to, mimo wielu obaw i niepewności, ona była pewna. Tak samo, jak Lee, że chce w to wejść i chce się przekonać na własnej skórze. Nawet jeśli potem miało przepotwornie boleć.
    Kiedy wszedł do chatki, przyglądała mu się z uwagą, a książka odrobinę poszła w zapomnienie. Betsy nawet niespecjalnie była nią zainteresowana od początku, po prostu potraktowała to jako miły umilacz czasu. Czytała tę pozycję już wcześniej, więc z teraz z lekkim sentymentem wracała do poszczególnych fragmentów. Lee był znacznie ciekawszym obiektem do obserwowania. Przyciągał jej uwagę nawet przy tak prozaicznych czynnościach, jak gotowanie czy dokładanie drewna do kominka. Czuła wtedy przyjemne ciepło rozlewające się po całym jej ciele i nie miało ono tak naprawdę wiele wspólnego z ogniem, który właśnie rozpalał jej mężczyzna.
    Uśmiechnęła się, kiedy napomknął o tym, że idzie do łóżka. Rozumiała go. Też przecież była zmęczona, a na takiej kanapie usiadła przede wszystkim dlatego, aby na niego czekać. Pogłaskała jeszcze Cissy, która wydawała się być najbardziej padnięta z ich całej trójki. Nawet nie podniosła łba, kiedy Lee krzątał się po domku i kiedy się odzywał. Suczka jedynie leniwie pomachała ogonem w odpowiedzi na pieszczotę Betsy i wydała z siebie cichy, trudny do zidentyfikowania pomruk. Bets postanowiła dać jej spokój. Zamknęła książkę i odłożyła ją na stolik kawowy, tłumiąc przy tym ziewnięcie.
    Wstała z kanapy, wyciągając od razu ręce do góry, żeby się przeciągnąć. Zrobiło się na tyle ciepło, że ściągnęła bluzę i przewiesiła ją na kuchennym krześle, po drodze do sypialni.
    — Idę, idę — odparła po chwili. — Książkę znam, tak tylko przeglądałam. Właściciel ma dobry gust — dodała z uśmiechem i wychodząc z otwartej, dziennej przestrzeni, sięgnęła do kontaktu, gasząc światło. Obejrzała się za siebie. Wszędzie były znaki jej bytności. Kubki po herbacie, zaraz obok telefonu Lee, gdzie wcześniej go odłożyła, bluza przewieszona przez krzesło, a na oparciu drugiego wisiał jej plecak, książka na nie swoim miejscu i Cissy rozwalona na kanapie. Pokój rozjaśniało teraz chybotliwe światło płomieni z kominka, nadając mu magicznego klimatu.
    Weszła do sypialni, praktycznie zaraz za Lee i pierwszym co zrobiła, to było sięgnięcie do zapięcia biustonosza. I nie żeby chciała mu ułatwić ewentualne zadanie, po prostu, gdyby miała zasnąć, to nie wyobrażała sobie stać w staniku. Zsunęła też z nóg legginsy i wszystko rzuciła na fotel, gdzie wczoraj też wylądowała część jej garderoby. Padła na łóżko po stronie, po której spała już tej nocy. Ułożyła się na boku, wsuwając odkryte nogi pod kołdrę, a ręce układając wygodnie pod głową. Patrzyła z uśmiechem na Lee.
    — Ktoś kiedyś już ci mówił, że jesteś nieziemsko przystojny? — spytała ze śmiechem, kiedy przypomniała sobie jego słowa z samochodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby sam o sobie tak uważał. Był przystojny i przez te parę dni nieco się zmienił. Takie miała wrażenie. Jakby wtedy, kiedy zobaczyła go w The Rusty Nail, wyglądał na starszego i bardziej zmęczonego.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  154. — Och… — odparła, udając kompletnie zaskoczenie, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Uśmiech na jej buzi stał się szerszy, wyraźniejszy. — Twoja dziewczyna, mówisz? — dopytała, świetnie grając kogoś, kto nie wiedział ani o co, ani o kogo mogło mu chodzić. — Nie wiedziałam, że masz dziewczynę… — mruknęła przeciągle, a potem zobaczyła jego telefon skierowany w jej stronę. Zachichotała. W cholernie uroczy, prawie że szatański sposób, jakby została przyłapana na czymś niby złym, co było tak naprawdę tylko czymś dobrym. Świetnie się z nim bawiła, bo nawet w tak absurdalnych sytuacjach, jak ta, dogadywali się perfekcyjnie. Łapali w lot swoje żarty, wpisując się wzajemnie w swoje poczucie humoru. Betsy złapała za jego nadgarstek, mocniej zaciskając na nim palce, żeby tylko przestał potrząsać swoim własnym telefonem. Zmrużyła oczy, popatrzyła na niego, wróciła spojrzeniem do rozświetlonego ekranu telefonu, potem znowu do niego. Szelmowski uśmieszek nie znikał z jej buzi.
    — Szczęściarz? — wymruczała, unosząc przy tym brwi. W końcu puściła jego nadgarstek, odgarniając jasne włosy z policzka, za ucho. — Powiem, że całkiem ładna. Masz dobry gust — przyznała po chwili z pełną powagą, ba, nawet próbowała powstrzymać uśmiech. Nie poszło jej to zbyt dobrze, bo już po paru sekundach zaśmiała się w głos i z boku przewróciła się na plecy. Miała zaczerwienione policzki i roziskrzone oczy, kiedy ponownie na niego spoglądała, układając swoje dłonie na brzuchu. Palcami skubała materiał za dużej koszulki.
    Podobał jej się widok Lee bez koszulki. Jego plecy wręcz zachęcały do tego, aby się do nich przytulać.
    I choć nie wątpiła w to, że w jej rodzinie są dobrzy ludzie, to im więcej czasu spędzała z Lee, tym coraz częściej zastanawiała się nad tym, jak na niego zareagują. Nie sądziła, aby miały być to negatywne, dramatyczne reakcje, ale mogłyby być bardziej zachowawcze niż się tego spodziewała. A chciała, żeby wszyscy po kolei mogli poznać Lee.
    — Ale wydaje mi się, że z niej to dopiero jest szczęściara. Dobry z ciebie chłopak, skoro ustawiasz jej zdjęcie na tapetę… — rzuciła po chwili, spoglądając teraz w sufit.
    I za szczęściarę faktycznie się uważała. Doskonale wiedziała, że sama ustawiła to zdjęcie, ale to nie zmienia faktu, że jej Lee był dobrym facetem. Przymknęła na moment oczy.
    I z jednej strony naprawdę żałowała, że już jutro Maitland zniknie z jej horyzontu, tak z drugiej strony docierało do niej, że kilka dni dla niej samej, gdy Lee nie będzie jej rozpraszał swoim seksownym jestestwem, swoją troską i pocałunkami, mogą jej pomóc w uspokojeniu się. W upewnieniu się. Wydawało jej się, że jest pewna, co do swoich uczuć, ale przeszkadzały jej te ciche obawy, których - gdy zaczynała analizować - pojawiało się coraz więcej. Kiedy tylko jednak pomyślała o tym, że powinna się zdystansować, zrobiła się zła na samą siebie.
    Nie chciała się zdystansować, nie chciała, żeby nigdzie wyjeżdżał. Nie chciała nad niczym myśleć ani się upewniać. Chciała po prostu Lee. To wiedziała, nawet teraz, kiedy otworzyła oczy, a spojrzenie przeniosła na jego plecy i profil.
    Kurwa, przepadła tak bardzo, że przestawała sobie radzić sama ze sobą. Była totalnie rozbita przez intensywność uczuć, które im towarzyszyły.
    — Przyjdziesz tu do mnie, kochanie? — spytała w końcu, dając mu znak, że to najwyższa pora, aby położył się obok, żeby ją pocałował, przytulił, zapewnił raz jeszcze, że wszystko będzie dobrze. Lubiła słuchać jego zapewnień, tego, jaki spokój zachowywał, jaką cierpliwością się wykazywał. Ona nie była cierpliwa, to już wiedział, a jej niecierpliwość tylko pogarszała to całe poczucie rozbicia.

    Bets ♥

    OdpowiedzUsuń
  155. Jeżeli więc Betsy sprawiała, że Lee czuł się przy niej kochany, to dobrze. Bo taki był jej zamysł, zamiar i cel. Nie chciała go w żaden sposób przytłoczyć swoimi uczuciami, ale chciała, żeby wiedział, że one są, że nie jest jej obojętny, że jest tak właściwie wyjątkowo ważny, jeśli w tej chwili nie najważniejszy. Ważni byli dla niej też rodzice, pozostała część rodziny i Cissy, a nawet i koty, ale jak już kiedyś zauważyła, oni wszyscy, może poza zwierzakami, wiedli swoje własne, odrębne i całkiem udane życie. A Betsy chciała mieć swoje udane życie i optymistycznie założyła, że Lee może jej w tym pomóc. Bo czemu by nie, skoro też tego chciał?
    — No dobrze, mój silny, odważny i męski facecie, masz zarąbisty gust — przyznała mu rację we wszystkim, co do teraz powiedział. Ona nazywając go chłopakiem wcale nie miała nic złego na myśli, ale skoro była dziewczyną, to odpowiednikiem był chłopak, w jej odczuciu. Jeśli nazwałby ją swoją kobietą, odparłaby, że jest jej mężczyzną. Ale wiedzieli przecież, że to tylko kwestia doboru odpowiednich słów, adekwatnego nazewnictwa, które mimo wszystko nie miało zbyt wielkiej wagi w tym wszystkim, co do siebie czuli i kim już dla siebie zdążyli zostać.
    Bo Bets w swoich myślał określała ich jako parę, Lee był jej mężczyzną, a ona była jego słoneczkiem. Nazywała go na głos kochaniem, bo nim dla niej był i chciała móc słowami wyrazić jeszcze więcej, ale wstrzymywała się. To wszystko zaskoczyło ich, jak grom z jasnego nieba, więc może dobrze, że zachowywali na tyle rezonu, aby niczego jeszcze bardziej nie przyspieszać.
    Bez słowa protestu pozwoliła na to, aby jej męski i odważny mężczyzna przyciągnął ją do siebie tym silnym ramieniem. Przy okazji z pleców odwróciła się na bok, mając teraz bardzo blisko siebie jego twarz. Jedynym źródłem światła w pokoju do tej pory była księżycowa poświata na podłodze i telefon Lee. Teraz został im już księżyc, który tej nocy wyjątkowo skutecznie rozpraszał mroki nocy.
    — Cieplej — odpowiedziała cicho. I jak on bez żadnego zastanowienia ją do siebie przygarnął, tak ona bez żadnego zastanowienia, ułożyła dłoń na jego policzku. — Przy tobie mi zawsze ciepło — dodała z uśmiechem, kciukiem gładząc jego skórę. To było niesamowite, ale naprawdę mogłaby godzinami wpatrywać się w jego oczy. Jej wnętrzności były niespokojne, kiedy to robiła i wiedziała już, czym są te motylki w brzuchu, o których tyle rozprawiano na kartach różnych romansów. Jej serce, gdyby tylko mogło, wykręciłoby fikołka na widok Lee.
    Podobały jej się te intymne chwile, kiedy byli tak blisko siebie, rozkoszując się swoją ciepłotą i zapachem, kiedy nie musieli podnosić głosu, bo każdy szept był dla nich słyszalny. Poza ich ściszonymi głosami towarzyszyły im tylko własne oddechy, szum krwi w uszach i rytm przyspieszających serc.
    Czuła, że mogłaby teraz powiedzieć wiele, ale zamiast pozwolić tym słowom na ujście, wyciągnęła nieco szyję, aby musnąć ustami jego brodę. Dłoń nadal trzymała na jego policzku, kiedy w końcu pocałowała go tak, jak należy, wydając przy tym ciche westchnienie i odruchowo przysuwając się do niego jeszcze bliżej, tak, aby niemal każdy centymetr jej ciała, przylegał do niego. Pod kołdrą, jedną swoją nogę wsunęła między jego, by móc jeszcze bliżej.
    Cholera, ten człowiek był uzależniający.

    Betsy ♥

    OdpowiedzUsuń
  156. Nawet wolała nie myśleć o tym, co byłoby gdyby tamtego wtorku postanowiła wpaść do The Rusty Nail, zostawić stosik listów do właściciela i zupełnie zignorować te plotki, które niosła przez całe miasteczko właśnie do niego - do Lee Maitlanda. Faceta, o którym wiedziała tylko tyle, że mieszka w domu po Mary Maitland, która była straszną starą babą i jest kucharzem w lokalnym, popularnym barze. Nie brzmiało to, jak opis faceta, w którym mogłaby się zadurzyć, ba, w którym mogłaby w przeciągu dni zakochać się tak bardzo, że przestawała w jego towarzystwie widzieć jakikolwiek świat poza nim. Bo dobrze by było, gdyby ten zewnętrzny świat nie istniał, gdyby już na zawsze zostali w swojej bańce, kreując bajkę tak piękną, jak podpowiadały im serca.
    — Ty też niczego sobie — przyznała cicho, z uśmiechem, który dzisiaj miał nie odpuszczać. Bo i po co? Skoro uśmiechanie się przy Lee przychodziło jej zdecydowanie zbyt łatwo. Miała wrażenie, że po tym weekendzie będą boleć ją policzki. Od uśmiechów, które mu posyłała i od śmiechu, na który sobie pozwalała. Nie należała do ponuraków, ale już nie pamiętała, kiedy miała w sobie tyle czystej, niezmąconej niczym radości.
    To jej wystarczyło. Odwzajemnienie jej pocałunku, przylgnięcie do niego tak, aby nawet powietrze nie miało między nimi miejsca. Dłonią, którą do tej pory gładziła jego policzek, sięgnęła po leciutką, ale puszystą i ciepłą kołdrę, nakrywając ich dwójkę na tyle dokładnie, na ile była w stanie. To był znak, że naprawdę idą spać. Betsy, choć cały czas nakręcona na Lee, też czuła się zmęczona, a ciepło, które biło od Lee, tylko wzmogło jej senność. Bo dzisiejszej wędrówce (ale nie tylko) czuła każdy mięsień w swoim ciele, o niektórych przypominając sobie po długich latach. Kiedy ich pocałunek stawał się coraz bardziej leniwy, błogi i słodki, Betsy z trudem się oderwała od jego ust, rękę wciskając pod jego ramię, smukłymi palcami sunąc delikatnie po fragmencie odkrytej skóry, do której sięgnęła. Zimnym czubkiem nosa przesunęła po jego rozgrzanej szyi, składając czuły pocałunek przy jego obojczyku i tak wtulona w zagłębienie przy jego szyi, przytulona tak bardzo, jak tylko mogła, westchnęła, omiatając jego skórę ciepłym oddechem.
    — Mogłabym tak codziennie — mruknęła cicho. Jej dłoń coraz wolniej i delikatniej smyrała plecy Lee. Jej wszystkie mięśnie rozluźniły się, myśli ustępowały miejsca przyjemnej pustce, nicości, która niosła za sobą marzenia i sny. — Zasypiać i budzić się przy tobie — doprecyzowała niesamowicie już sennie. Nie była w stanie wyznać mu wprost swoich uczuć, chociaż miała przeczucie, że mogłoby to wiele zmienić, najprawdopodobniej ułatwić. Ale poza gestami, czułostkami i swoją bliskością, mogła swoją miłość wyrazić w nieco bardziej zawoalowany sposób. Nie wprost, ale jednak nie byłoby niczym dziwnym, gdyby budowałoby to w Lee swego rodzaju pewność co do jej uczuć.
    — Ach, zapomniałabym… — dodała jeszcze, ponownie ustami leniwie muskając jego skórę. No bo skoro był tak blisko, to dlaczego miałaby nie skorzystać? Jego zapach działał na nią kojąco, niczym lekarstwo na całe zło świata. W życiu nie czuła się bardziej komfortowo i bezpiecznie niż właśnie teraz. — Jutro świta o 7:27. Sprawdziłam.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  157. Fakt, że Lee unikał miejscowych działał tylko i wyłącznie na jego korzyść, bo dzięki temu nie wiedział, co znudzone życiem, rozgoryczone i złośliwe baby miały na temat Betsy do powiedzenia. Plotka, że sypiała ona z Maitlandem, która zresztą przeistoczyła się w najprawdziwszą rzeczywistość, to był pikuś w porównaniu z tym, co czasami o niej gadały. Lee jeszcze nie wiedział, ale Murray często pojawiała się na tutejszym posterunku niczym największy lokalny przestępca. Odpowiadała na wyimaginowane zarzuty, z którymi musiała się mierzyć odkąd wróciła do Mariesville. Słyszała o sobie różne rzeczy, ale kiedy zarzucono jej, że zamalowała ścianę publicznej biblioteki paskudnym graffiti, nie mogła uspokoić się ze śmiechu. Przymykała oko na to, że niby rozjeżdżała kwiatki swoim rowerem i pożądliwie patrzyła na męża każdej niepewnej kury domowej, która nie miała innych obaw, jak to, że jej małżonek dokona skoku w bok z listonoszką. Szkoda tylko, że ta listonoszka nie łypała na żadnych mężów. Ani nie-mężów. Betsy nie szukała związku, chociaż czuła się przez ten czas dramatyczne samotna. Mogła sobie urozmaicać czas spotkaniami ze znajomymi i niezobowiązującym seksem, ale tak naprawdę nie miała zbyt wielu okazji do tego, aby być sobą i czuć się przy tym bezpiecznie. Lee jej na to pozwalał. Nie protestował, kiedy mówiła zbyt dużo o niezbyt istotnych rzeczach, a wręcz ją do tego zachęcał. Nie krzywił się, kiedy powtarzała najgorsze suchary zasłyszane na mieście. Być może teraz, kiedy ich relacja wyjdzie na jaw już nie tylko w plotkach, do Lee będą docierać różne rzeczy. Wierzyła jednak w to, że mężczyzna będzie w stanie odsiać wierutne kłamstwa od prawdy i nie będzie słuchać tych, którzy życzyli jej źle.
    Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Prawdopodobnie natychmiast, zasypiała z jego słowami w głowie, że będą nad tym pracować. Zdążyła zauważyć, że Lee powtarzał to sformułowanie często, co bardzo jej odpowiadało, bo budziło w niej przekonanie, że mają jakieś wspólne plany. Bliżej nieokreślone, lekko niepewne, ale jednak plany.
    Spało jej się wyjątkowo dobrze i nawet jeśli ich objęcia w nocy uległy drobnemu poluzowaniu, to Betsy przebudzając się raz czy dwa, dostrzegła, że szuka choćby najmniejszego kontaktu z nim. A to opierając stopę o jego łydkę, układając dłoń na jego brzuchu lub przykładając czoło do jego ramienia.
    Przebudziła się też, kiedy wydostawał się z jej objęć, mruknęła jednak tylko coś niewyraźnie, opatuliła się kołdrą, odwróciła na drugi bok i spała dalej. Betsy w tygodniu wstawała koło szóstej, ale w weekendy lubiła poleniuchować sobie w łóżku nieco dłużej. Spała jednak ze świadomością, że dzisiaj czeka ją nie tylko wschód słońca nad jeziorem, ale również pożegnanie z Lee na kilka następnych dni, dlatego nie chciała się ani budzić, ani nie chciła wstawać z łóżka, jakby było jej naturalną fortecą. Chciała odwlec to, co w końcu i tak było nieuniknione.
    — Dzień dobry, kochanie — wymruczała w poduszkę, kiedy Lee nieco ją odkrył i pogładził jej policzek. Uśmiechnęła się, czując jego delikatny dotyk. Uniosła jedną powiekę, spoglądając na niego ewidentnie rozespana. Ale cieszyła się na widok Lee, mimo tego, że całą noc spędziła w jego objęciach. — Ty jesteś moim najlepszym… — powiedziała cicho i schowała twarz w poduszkę, aby w uroczy sposób zamaskować swoje ziewnięcie. — A ciebie już nie mogę przegapić — dodała w końcu, posyłając mu szeroki uśmiech, kiedy uniosła się na jednym ramieniu i oderwała głowę ostatecznie od miękkiej poduszki. Usiadła na łóżku po turecku, przecierając oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści. Spojrzała na niego z szerokim uśmiechem, który sam cisnął się na jego usta.
    W sypialni panował jeszcze przyjemny półmrok, więc zakładała, że ma jeszcze parę minut na to, aby skutecznie dojść do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wyspałeś się? — zapytała, odgarniając włosy za uszy. Wolała nawet nie zastanawiać się, jak wyglądają teraz jej włosy, które po wczorajszym prysznicu jedynie przeczesała na szybko grzebieniem. Pobudka w wykonaniu była przyjemna, a cały poranek zdawał się być zwyczajnie rozkoszny i Betsy dałaby wiele, żeby mógł trwać dłużej.

      I crave the calmness you give my soul ♥

      Usuń
  158. Aktualnie Betsy miała wrażenie, że Lee jest dla niej najlepszym wszystkim i tak jak niemal ochoczo, choć pełna obaw, spoglądała w ich wspólną przyszłość, tak nawet nie dotarła myślami do ewentualnego wspólnego mieszkania. Tak przywykła do mieszkania z rodzicami, że trudno było wyobrazić jej sobie coś innego. Można było uznać ich nieobecność za łut szczęścia, bo czy w innym przypadku Betsy już pierwszego wieczora zaprosiłaby Lee do swojej sypialni robiąc przedstawienie dla zdesperowanych sąsiadek? Pewnie nie. I pewnie ich znajomość potoczyłaby się wtedy inaczej, choć kto wie, może mimo kolejnych kaprysów losu i tak dotarłoby do nich, co do siebie czują? Może to poczucie, które jej towarzyszyło od wtorkowego wieczoru, że są sobie przeznaczeni nie było tylko jej imaginacją?
    Betsy uśmiechnęła się, kiedy Lee czule odgarnął kosmyk jej nastroszonych włosów. Nie wątpiła w to, że będzie wierzył w plotki jej dotyczące. Murray stawiała na szczerość i oczekiwała tego samego od innych. Betsy była terytorialna, nie lubiła się dzielić swoim mężczyzną i nie wyobrażała sobie czegoś takiego, jak skok w bok. Wychodziła z założenia, że jeśli miałaby się dopuścić zdrady, to nie wybaczyłaby tego przede wszystkim sobie. Była z niej typowa monogamistka, jeśli chodziło o kwestię związków i nie potrzebowała wrażeń, jeśli już z kimś była.
    — Widokiem. Zdecydowanie — odparła lekko rozmarzona, przyglądając mu się uważnie. Wstała z łóżka, a kiedy się w końcu na to zdecydowała, musnęła przelotnie jego usta, mając bolesną świadomość tego, że nie umyła zębów, więc namiętny pocałunek póki co nie wchodził w grę. Podeszła do swojej torby, wybierając czystą bieliznę.
    — Potrzebuję z… 10 minut. — Poinformowała go, kierując się niespiesznie do łazienki. Nie miała problemu z porannym wstawaniem, choć najgorszym było wyjść spod ciepłej kołdry. Tego nie lubiła. — Możesz przekazać Cissy, że zaraz będę — dodała jeszcze, obracając się w jego stronę. Zatrzymała się przy drzwiach do mniejszego pomieszczenia, opierając dłoń na framudze.
    — Najlepszym wszystkim, Lee — powiedziała cicho, przyglądając mu się jeszcze przez chwilę. Uśmiechnęła się czule. Miała bolesną świadomość tego, że jej słowa to dużo, że jej wyznania są duże, ale nie potrafiła inaczej. Bo jak czuła, to na sto procent, jeśli nie więcej. Zniknęła w łazience, zostawiając go samego.
    Wskoczyła pod błyskawiczny prysznic, wcześniej włosy związując w niedbałego koczka na czubku głowy. Te tuż przy karku, wymknęły się spod gumki. Umyła zęby, odświeżyła się i przebrała. W bluzie z Northwestern, jeansach i kolejnych kolorowych skarpetkach po trochę nieco więcej niż dziesięciu minutach pojawiła się w kuchni. Betsy przez ten weekend nie nałożyła na siebie ani grama makijażu i choć chciała dla Lee czuć się piękna, atrakcyjna i ponętna, to miała nieodparte wrażenie, że nie potrzebuje do tego nawet maskary.
    — Najpierw śniadanie czy słońce? — spytała niemalże energicznie, bo fakt, Betsy się po prostu wyspała. Miała wrażenie, że w ramionach Lee wysypia się za wszystkie czasy i było jej z tym niesamowicie dobrze. Przez głowę, pierwszy raz, przeszła jej myśl, że po powrocie rodziców do Stanów, bardzo chętnie będzie na noc wpraszała się do Lee. Wiedziała, że powinna najpierw spytać go o zdanie, ale to była kwestia dogadania się w przyszłości.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  159. Betsy miała dużo miejsca w swoim życiu na nowości. Tylko do tej pory wcale nie starała się wcale jakoś tego miejsca zagospodarować, bo nie czuła takiej potrzeby ani nawet nie miała możliwości. Jej rodzina miała specjalne miejsce w życiu Betsy, ale nie zajmowali przecież całej wolnej przestrzeni. Chciała powolutku urządzać tę przestrzeń, dopuszczając do niej właśnie Lee. Ba, chciała, żeby się wygodnie w jej życiu rozgościł, żeby czuł się pewnie i na miejscu, żeby nie miał wątpliwości co do niej samej, jej rodziny, ale i siebie. Na to wszystko potrzebowali czasu. Ale przecież go mieli, prawda? Nigdzie im się nie spieszyło, Mariesville nie uciekało, oni zresztą też. A oboje wydawali się zdecydowani, pewni tego, do czego chcieli dążyć. Nic nie stało więc na przeszkodzie temu, aby wykorzystywali cały dostępny czas i przestrzeń według własnego uznania.
    Betsy się nie spieszyła, ale kiedy już ubrała i kurtkę, i czapkę, złapała dłoń Lee, jakby nie było nic bardziej słusznego i razem z nim wyszła z domku. Powietrze po nocy było rześkie, chłód uderzał z każdej strony. Delikatnie wiało, na niebie pojawiały się pojedyncze pasma lekkich, cienkich chmur. Betsy chuchnęła, z jej buzi wydostała się para. Pozwoliła poprowadzić się na krzesło, które wczoraj doświadczyło ich obściskiwania się i przysiadła na jednym udzie Lee, obejmując go ramieniem. Musnęła chłodnymi palcami skórę jego szyi, wpatrując się w horyzont przed nimi. Czerwień ustępowała miejsca różowi i intensywnej pomarańczy. Każda z chmurek przybierała inny odcień. Było pięknie, wręcz zachwycająco.
    Westchnęła cicho, chwilowo nawet nie spoglądałą na Lee, pozwalając sobie na to, aby napawać się cudownym wschodem słońca. Cissy krzątała się gdzieś nieopodal, czasami mignął jej gdzieś puchaty ogon suczki, czasami dotarł do niej jej pojedyncze szczeknięcie.
    Betsy zadarła głowę. Pojedyncze gwiazdy były jeszcze widoczne na nieboskłonie, ale powoli gasły, kiedy słońce postanowiło łaskawie zająć ich miejsce. Też było gwiazdą. I też było piękne. Po paru minutach Betsy na swojej buźce poczuła pierwszego jego promienie. Delikatne, nienachalne ciepło. Przymknęła na moment oczy.
    Od dłuższego czasu nie mówiła nic. Chyba już przyzwyczaiła się do tego, że dobrze jej się milczy w jego towarzystwie. I trochę zaczynała gnieść ją myśl, że zaraz będą wracać do Mariesville i ich cudowny, zdecydowanie zbyt krótki weekend się kończy. I tak, jak wschody słońca zwykle zwiastowały coś nowego, początek nowego dnia, dzisiaj dla Betsy kojarzył się z końcem.
    Westchnęła ponownie, w końcu decydując się na to, aby spojrzeć na Lee. Ale nadal nie mówiła nic. Bo też po co? Ptaki budziły się do życia, dookoła nich było coraz więcej kolorów, więcej dźwięków i życia. Położyła nieco zmarzniętą dłoń na jego policzku, kciukiem delikatnie gładząc skórę. Pocałowała go. Czule i spokojnie. Nie chciała stąd wracać. Nie chciała nawet jeść śniadania, bo czuła, jak jej żołądek boleśnie się kurczył na myśl o rozstaniu. Miała świadomość, że musieli wrócić do codzienności, każdy do swoich obowiązków.
    — Dziękuję — szepnęła tylko, opierając swoje czoło o jego. Dziękowała, bo dawno nie przeżyła już tak wspaniałego weekendu, z widokami zapierającymi dech i pomyśleć, że to tylko dwie godziny od Mariesville.

    impossible loves make the best stories, you know?

    OdpowiedzUsuń
  160. Nic by nie zmieniło, gdyby Lee nie powiedział jej o swoim wyjeździe albo powiedział o nim później. Betsy po prostu nie lubiła tęsknić. Tęskniła już za swoimi rodzicami, którzy świetnie bawili się na europejskich wojażach, a teraz jeszcze miała tęsknić za nim. Miał to być zupełnie inny rodzaj tęsknoty, pewnie z tych silniejszych, obezwładniających, bo… bo też się nie spodziewała tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin. Nie żałowała niczego i nie chciała, aby Lee zamartwiał się w dodatku jej nastrojem i tęsknotkami. Musiała wziąć się w garść i cieszyć się każdą minutą, godziną, które im zostały. Wiedziała przecież, że Lee wróci. Ale dobrze, że nie wiedziała, jak czuł się z myślą o tym wyjeździe i jak miał się czuć, kiedy będzie w Oklahoma City. Nie chciała, aby czuł się bezbronny, skrzywdzony i samotny, przecież dokładała wszelkich starań, aby tak nie było.
    — Chętnie — odpowiedziała na wieść o tym, że to powtórzą. I miała nadzieję, że niejeden raz. Dobrze zrobił jej wyjazd poza Mariesville, dobrze zrobił jej czas spędzony tylko z Lee i Cissy, która była wdzięczną towarzyszką w podróży. Betsy uśmiechnęła się czule, z wdzięcznością przyjmując jego dotyk, kiedy swoją dłonią zakrył jej własną, jednocześnie nieco ją ogrzewając. Było jej dobrze. Tak po prostu. Tak zwyczajnie. I tak niespodziewanie. Bo w najśmielszych marzeniach nie była w stanie wyobrazić sobie, że zakochuje się w kimś, w tak krótkim czasie, że odnajduje przy tym kimś spokój. A dopiero teraz, z perspektywy czasu, kiedy była już nieco mądrzejsza, docierało do niej, że brakowało jej właśnie spokoju.
    Bo była niespokojnym duchem, prędkim, ryzykującym. Musiała mieć zajęte nie tylko dłonie, ale i głowę, musiała mieć na czym skupić myśli, żeby nie ubolewać nad tym, jak wyglądało jej życie. Teraz jednak mogła o tym myśleć, bo jej życie, aktualnie toczące się albo na kolanach Lee, albo w jego objęciach, wyglądało całkiem dobrze. A smakowało jeszcze lepiej.
    — Co dzisiaj na śniadanie? — spytała cicho, mając świadomość tego, że nie wyjadą stąd dopóki Lee jej nie nakarmi, a i ona złapała się na tym, że odkąd zaczęła spedzać czas w jego towarzystwie sama pyta o jedzenie. To nie była Betsy sprzed tygodnia, która o jedzeniu najchętniej by zapomniała, może poza szarlotką swojej mamy, a teraz? Teraz nie mogła się doczekać, kiedy skosztuje czegoś nowego i kiedy będzie mogła spróbować przyrządzić coś razem z nim.
    — Może znowu mogę schrupać właśnie ciebie? — zaczepiła go, kierując się przekorą, która przecież nie była jej obca, ba, początek znajomości Betsy i Lee oparty był na przekorze, na tym, jak droczyli się ze sobą, jak żartując zasypywali się wzajemnie górnolotnymi zdaniami i deklaracjami, jak prześcigali się w pomysłach. Na przekór jej sąsiadkom. Dlatego teraz Betsy też z tego nie zrezygnowała. Ale nie żartowała. Teraz mówiła całkiem poważnie, kiedy pytając deklarowała, że był dla niej co najmniej smakowitym kąskiem. I na potwierdzenie tego, żeby Lee w to nie zwątpił, pochyliła się i przygryzła płatek jego ucha, wydając przy tym ciche, przeciągłe mruknięcie.


    and you deserve this love ♥

    OdpowiedzUsuń
  161. Lee decydując się odważnie na wejście w związek z Betsy, musiał być świadomy tego, że poza romantycznymi uniesieniami, poza miłością i nieuniknioną tęsknotą, Betsy będzie się o niego martwić niemal nieustannie. Będzie się martwić jego wyjazdem do Oklahomy, jego samopoczuciem, ale też każdego dnia będzie martwiła się tym, jak się czuje, czy się wyspał, czy coś go boli. Bo tak to miało wyglądać i chociaż Betsy daleko było do panikary, dmuchającej i chuchającej na biednego Lee, to jednak nie mogła pozostawać całkiem obojętna, kiedy jednak coś wiedziała, choć to coś nijak miało się do całego obrazu sytuacji, w której był Lee. Może to, że nie wiedziała wszystkiego, sprawiało, że martwiła się jeszcze bardziej, ale nie zamierzała wcale go swoimi wątpliwościami, smutkami i zamartwianiem się atakować. Domyślała się, dawał jej to odczuć, że wyjazd do Oklahoma City jest dla niego trudny, zwyczajnie ciężki, więc nie chciała mu do tego jeszcze dokładać. Po jego powrocie będą mieli znacznie więcej czasu. Zarówno na to, aby się od siebie nie odrywać, ale też i na to, żeby rozmawiać. Bo w końcu będą musieli zacząć, aby móc się lepiej poznać.
    Betsy była gotowa mu pomóc w tym, aby się poskładał, bo chciała, żeby oboje mogli być najlepszymi wersjami siebie. Żeby krzywdzili się jak najmniej, żeby jak najlepiej się dogadywali, żeby wszystko wyglądało lepiej i było łatwiejsze. Potrzebowała tylko zielonego światła, jakiegoś znaku, że jest już gotowy, aby wpuścić ją w te najczarniejsze odmęty, najbardziej skomplikowane sprawy. Czekała. Uczyła się w końcu cierpliwości i wiedziała, że może jej to tylko pomóc.
    Podobnie, jak i Lee, momentami nie dowierzała, przynajmniej częściowo, w to wszystko, co się między nimi wydarzyło. Nie wierzyła w to, że Lee tak szybko dla niej przepadł, a ona dla niego jeszcze szybciej. Dziwiła się temu, jak śmiało i odważnie mówi mu o tym, czego chce i czego od niego oczekuje. Nie mogła wyjść z podziwu, że zrezygnowała z tego, że musi wiedzieć wszystko, aby cierpliwie czekać na odpowiedni moment.
    Betsy była bardzo pojętna i bardzo chętnie wykorzystywała na nim jego własne chwyty, których się od niego uczyła. Uważała, że dobrze by było, gdyby wiedział, co jej robi i jak na nią działa. Musieli być po prostu kwita.
    Zaśmiała się, słysząc jego odpowiedzieć. I pogładziwszy jeszcze jego policzek, zdecydowała się na to, aby w końcu wstać z jego kolan. Słońce było już dość wysoko, przegoniła szarość świtu i oni mogli też zapomnieć o nocy, ruszyć dalej.
    — Chodźmy, kochanie — mruknęła cicho, wyciągając w jego stronę dłoń, a kiedy ją złapał, zawołała Cissy i całą trójką wrócili do przyjemnie ciepłego wnętrza domku. Betsy ściągnęła kurtkę, czapkę i buty. Cissy napiła się wody i poszła ciekawsko pozwiedzać sypialnię. Nieważne, że byli tutaj już drugi dzień, ale Betsy nawet nie zamierzała tego komentować.
    — Zrobię kawę. — Poinformowała i podeszła do ekspresu. Sięgnęła do szafki nad nim, gdzie od razu znalazła kubki. — Piłeś już? — zapytała, bo skoro Lee zapowiedział, że musi dokończyć tosty z serem, to ona nie zamierzała mu przeszkadzać. Wolała się przyglądać z bezpiecznej odległości i zrobić sobie kawy, której po prostu potrzebowała.

    you're the whole world ♥

    OdpowiedzUsuń
  162. Zatem Lee miał przed sobą problem, ba, twardy orzech do zgryzienia, bo jak Lee potrafił być bezwzględny, tak Betsy potrafiła być nieustępliwa i jego ewentualne niezadowolenie nie byłoby w stanie jej zniechęcić do tego, aby okazywać mu troskę, czy martwić się o to, czy dobrze się wyspał. Było to dla niej naturalne. Troska, zaniepokojenie i nieustanne wręcz dbanie o dobro drugiej osoby było dla Betsy jedną z twarzy miłości, a skoro już przyznała się przed sobą samą, że zakochała się w mężczyźnie, który siedział teraz naprzeciwko niej przy stole w domku nad jeziorem Sidney Lanier, to nie zamierzała się z tego wycofywać i chciała pokazać mu wszystkie oblicza miłości. Była też taka dla Gabriela, więc jej poprzedni związek był zdecydowanie jednostronny, jeśli chodziło o okazywanie uczuć, ale też i o czerpanie satysfakcji w łóżku, bo nawet jeśli Gabriel korzystał z jej obecności często, to dbał przede wszystkim o swoją własną przyjemność i własne doznania, a Lee pokazywał jej, że wcale tak nie musiało być. Przygryzła delikatnie dolną wargę, kiedy jej myśli poszybowały właśnie w tamtym kierunku, do wspomnienia ich pierwszej nocy tutaj i wspólnego prysznica, podczas którego zużyli znacznie więcej wody niż można byłoby przypuszczać.
    Otrząsnęła się i sięgnęła po kubek z kawą. Zrobiła jej niewielki łyk, spoglądając z uśmiechem na Lee. Patrzyła na niego z przyjemnością, jak zawsze zresztą. Podobał jej się. Był atrakcyjny, a jego uśmiech topił jej serce. Rumieniła się, jakby pomyślała o czymś niestosownym, ale prawda była taka, że nadmiar emocji, który jej aktualnie towarzyszył, był zwyczajnie przytłaczający.
    Odstawiła kubek i sięgnęła po tosta, zrobiła pierwszego gryza, z przyjemnością zauważając, że chleb przyjemnie chrupie pod zębami, a ser ciągnie się niebotycznie. Lubiła to. Pomogła sobie palcem, a potem westchnęła, marszcząc czoło. Sama nie była pewna, jakie ma plany. Jakieś miała na pewno. Może nie plany, ale obowiązki.
    — Myślę, że pójdę do pracy — zauważyła z uśmiechem, ale doskonale wiedziała, że nie o to Lee pytał. — Na pewno nie zjem lunchu w The Rusty Nail — dodała spokojnie, a potem zrobiła kolejny łyk kawy. — Muszę przygotować dom na święta, wybrać i ubrać choinkę, przystroić… — westchnęła i umilkła.
    Zwykle tym zajmowali się jej rodzice, bo uwielbiają to robić. Betsy im albo pomagała, albo nie, ale skoro jej bracia i Daphne zapowiedzieli, że chętnie spędzą czas w domu rodziców, bo było tam najwięcej miejsca, a bliźniaczki szalały za kotami i Cissy, była to najrozsądniejsza opcja. Betsy musiała więc stanąć na wysokości zadania i przystroić dom tak, aby był godzien goszczenia podczas świątecznej kolacji rodziny Murrayów.
    — I na pewno nie poradzę sobie z tym w jedno popołudnie, żebyś tylko wiedział, ile mama ma ozdób — jęknęła, przesuwając dłonią po policzku. W głowie tworzyła już plan, jak użyć jak najmniejszej ilości, żeby jak najmniej się zmęczyć. Wiedziała, że Daphne chętnie jej pomoże, jeśli Betsy tylko coś napomknie, ale też nie chciała zrzucać tego na głowę bratowej, skoro to na niej w tym roku spoczywało przygotowanie właśnie kolacji.
    — Cissy musi pojawić się u weterynarza na coroczne szczepienia. Podobnie, jak i koty — wymieniała dalej. Miała wrażenie, że końcówka roku zawsze była szalona i pełna zajęć. Ale w końcu urwała, skupiając się na chrupiącym toście. — Pychotka — wymruczała tylko z pełną buzią.


    I want toast and you, especially you ♥

    OdpowiedzUsuń
  163. Żadne z nich nie było przyzwyczajone do takiej miłości, tylko Betsy była na nią gotowa i chętnie brała to, co dawał jej Lee, ale równie chętnie chciała dawać mu to, na co zasługiwał i co do niego należało. Chciała się uczyć takiej miłości, której daleko było do jednostronnego samozadowolenia. Nie przeszkadzało jej to, że odrobinę zwolnili. Nawet tego potrzebowała, głównie po to, aby odetchnąć i nie być jednocześnie rozpraszaną spojrzeniem niebieskich oczy Lee, aby zebrać myśli i zastanowić się nad sobą, nie mając przed sobą rozbrajającego uśmiechu, bo wtedy potrafiła myśleć tylko o nim. I faktycznie nie zmieniało to tego, że była zdecydowana. Bo była i miała taką pozostać, nawet mimo tych kilku ciężkich dni. Nie wątpiła, że będzie jej ciężko. Głównie przez tęsknotę, ale także to, że nieobecność Lee będzie podsycać tylko jej wątpliwości, o których zapominała, jak była przy nim.
    W głowie Betsy rodził się pewien nieśmiały pomysł dotyczący świąt, ale miała jeszcze trochę czasu na to, aby go zrealizować, a też nie chciała stawiać Lee w niewygodnej sytuacji. I nie chciała też przed wyjazdem do Oklahoma City zasypywać go kolejnymi wspólnymi planami, bo przecież mieli zwolnić. I Lee musiał załatwić swoje sprawy, ale jedno było pewne, im więcej o zbliżających się świętach Betsy myślała, tym większego przekonania nabierała, że nie może pozwolić na to, aby Maitland spędził je samotnie, a przecież tego mogła być pewna, że nie miał w Mariesville nikogo. Cóż, może mile zaskoczy się kiedyś informacją, że zaprosił go ktoś z sąsiadów, o, na przykład miła sąsiadka, która od czasu do czasu pożycza cukier.
    — Oczywiście, że znajdę czas. Możesz być pewny, że zaspamuję ci telefon — zauważyła uprzejmie, kończąc swojego tosta. Odsunęła talerz i przysunęła bliżej siebie kawę. Nie wiedziała, jaką pije Lee, ale im obu zrobiła czarną, najzwyklejszą americano. — Bo wiesz, że cię… — urwała, zanurzając usta w kubku. Ja pierdolę, Betsy Murra, weź się, kurwa, opanuj, wiązanka, którą uraczyła się w myślach była jeszcze dłuższa. Dobrze, że miała ten kubek. I tę kawę, którą mogła pić. — Że ciężko będzie mi do ciebie — dokończyła od razu, jak nabrała powietrza w płuca po długim łyku kawy. Posłała mu szeroki uśmiech. A żeby to wszystko nie było takie dziwne, postanowiła jeszcze dodać: — Przyzwyczaiłam się do ciebie.
    I to akurat była najczystsza prawda. Wszystko, co mówiła, było prawdą, ale też inna, dobitniejsza prawda, cisnęła jej się na usta.
    Przyzwyczaiła się i równie szybko mogłaby się przyzwyczajać nadal. Do spania w jednym łóżku, do wspólnych śniadań i popołudniowej kawy, do spacerów za rękę i wieczorów pod rozgwieżdżonym niebem, do wspólnego oglądania filmów, do kolejnych wycieczek i przyrządzania bardziej wymyślnych obiadów. Chciała mieć to wszystko razem z Lee, ale póki co, musieli przeżyć pierwszą, choć pewnie - mimo deklaracji - nie jedyną rozłąkę. I przed Betsy było jeszcze parę samotnych wieczór, podczas których obejrzy serial lub film sama, a właściwie to klasycznie już w towarzystwie psa.
    — I ty koniecznie dawaj znak, Lee. Z drogi. Że wszystko jest w porządku, okej? — Zastrzegła sobie, dopijając już kawę. Miała zamiar mu jeszcze o tym przypomnieć, ale to jej przypominanie miało na celu budowanie w nim pewności, że się martwi.

    Bee ♥

    OdpowiedzUsuń
  164. Betsy nauczy Lee jak brać. Była tego pewna, jak tego, że słońce było gwiazdą. Nie wyobrażała, że mogłoby być inaczej, jeśli naprawdę chcieli być razem. Bo ona nie mogła tylko i wyłącznie brać, dusiłaby się, gdyby tak było. Murray była pełna miłości, współczucia i radości, którymi zwyczajnie w świecie potrzebowała się podzielić i możliwe, że też czekała z tym na odpowiednią osobę. Na kogoś właściwego. I nawet jeśli pozornie wydawało się, że Lee nie jest dla niej odpowiedni, a bo przed czterdziestką, a bo z problemami, o których jeszcze nie wiedziała i z historią, której nie mogła poznać w całości, tak ona była przekonana, że to, co człowiek przeżył wcześniej było ważne, ale wcale nie definiowało tego, co chciał tworzyć teraz. Betsy była otwarta na Maitlanda, co też starała mu się pokazać, choćby tym, że nie wycofywała się, kiedy niechętnie unikał odpowiedzi na jej pytania. Nie tylko on ją obserował, ona też to robiła. Też uczyła się Lee i w niczym nie przeszkadzał jej fakt, że był sporo starszy i o wiele bardziej pokiereszowany życiowo niż ona. Ona chciała mu tylko pokazać, jak życie może być piękne i wdzięczne, jeśli się na to pozwoli. Być może jako artystyczna dusza miała łatwiej, podchodziła do tego wszystkiego bardziej beztrosko, przynajmniej pozornie. Niewykluczone, ale to nie zmieniało faktu, że była właśnie po to, aby mu pomóc. I pewnie nie raz będzie chciała go uszczęśliwić, czasami pewnie trochę na siłę, ale to w ostatecznym rozrachunku wyjdzie mu na dobre, tylko wpierw będzie musiał nauczyć się brać. I nie grymasić.
    I to nie tak, że Bets była idealna. Bo nie była. Była niecierpliwa, wręcz w gorącej wodzie kąpana, często mówiła, zanim pomyślała i unosiła się gniewem, szybko popadała we frustrację i nierzadko potrzebowała po prostu wyciszenia. Bardzo łatwo było jej się przebodźcować i wtedy stawała się zwyczajnie nieznośna. Ten weekend był jednak przykładem tego, czego właśnie nie tyle chciała, ale właśnie musiała mieć. Wyciszenia, spokoju, bezpiecznych objęć, silnych ramion. Chciała móc poczuć się słaba, chociaż przez chwilę nie zgrywać wiecznie uśmiechniętej i ze wszystkim sobie radzącej Betsy Murray. Lee jej na to pozwalała i była mu wdzięczna.
    — Mmmmm… — wymruczała tylko, odchylając głowę i przymykając oczy, kiedy składał na jej czole pocałunek. To było zwyczajnie miłe. I właśnie takie drobne gesty sprawiały, że zakochiwała się w nim jeszcze bardziej. Nie chciała się stąd zbierać, ale Lee miał rację - musieli. I miał rację, kiedy mówił, że będzie dobrze. Może zaczynała trochę panikować, niepewna tego, jak uda im się znieść rozłąkę, ale nie byli przecież nastolatkami, ale dorosłymi ludźmi, którzy - przynajmniej w teorii - powinni umieć panować nad własnymi emocjami. Problem polegał może na tym (chociaż czy to, aby na pewno był problem?), że faktycznie Lee był jej wielką, prawdziwą i jedyną miłością? Nie dopuszczała tej myśli do siebie, bo była przytłaczająca, nawet druzgocąca. Tak samo, jak niespodziewane i lekko przytłaczające było to, co czuła do Lee.
    — Zbierajmy się — powtórzyła i wstała od stołu. Zaczęła od tego, że odłożyła na miejsce książkę, którą wczoraj zabrała z regału. Następnie wyszła przed domek i wytrzepała koc Cissy, złożyła go i położyła na podłodze, blisko wyjścia. A potem, nucąc coś pod nosem, skierowała się do sypialni. Suczka faktycznie leżała na środku łóżka, w którym dwie noce spędzili Betsy i Lee. Blondynka nie miała serca przeganiać psiny, więc najpierw skierowała się do łazienki. Spakowała wszystkie swoje kosmetyki do kosmetyczki, używane przez nich ręczniki wrzuciła do kosza na pranie i kiedy się upewniła, że nic tam nie zostało, zamknęła za sobą drzwi, wrzucając wszystko, co do niej należało do torby, z którą tu przyjechała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Położyła się na łóżku, układając się na boku, przodem do psiny. Jedną ręką podparła głowę, drugą głaskała bok psa. Na widoku wciąż miała drzwi prowadzące do sypialni i co chwilę tam zerkała.
      — Wracamy do domu, Cissy… — szepnęła niezadowolona, a suczka pomachała niemrawo puszystym ogonem, słysząc swoje imię. Ona też nie chciała wracać, bo nawet nie podniosła łba.

      Betsy ;*

      Usuń
  165. Nie była świadoma upływu czasu, podobnie zresztą jak przez cały weekend. Mówiło się, że szczęśliwi czasu nie liczą i Betsy w końcu zaczęła doceniać prawdziwość tego sformułowania. Bo była w stu procentach pewna, że jest szczęśliwa. Leżała teraz przy boku Cissy, gładząc jej jasne, aksamitne i puszyste futro, drapiąc za uchem czy po prostu sunąc palcami po łapce. Cissy była przeogromną, pieszczotliwą, serdeczną bestią, dlatego nie protestowała wtedy, kiedy Betsy pozwalała sobie na przeróżne formy czułości wycelowanych w psiaka. Blondynka była spokojna, choć zamyślona. Zdążyła spakować wszystko to, co rozpakowała przez dwa dni. Były, razem z Cissy, gotowe do opuszczenia leśnej chatki, a jedyną rzeczą, która pozostawała im do zrobienia, było pościelenie łóżka. Betsy, podobnie jak Lee, nie lubiła zostawiać po sobie nie porządku i wiedziała, że powinna czuć się źle z tym, że większość ogarniania pozostawiła na jego głowie. Chciała mu pomóc, zwłaszcza kiedy słyszała, jak ten krząta się po wnętrzu domku, ale i wychodzi na zewnątrz. Mogła się domyśleć, że układał drewno, bo drewutnia przylegała do jednej ze ścian budynku i wszystko było słychać. Ale choć faktycznie chciała wierzyć, ba, wierzyła w to, że wszystko będzie dobrze, pozwoliła sobie na to, aby popłynąć z myślami, aby złapała ją pewna niemoc. Zmusiło ją to do zatrzymania się, do analizowania każdej sytuacji, powtarzania w głowie słów, które mu powiedziała, które nie padły, a mogłyby. Cholera, bardzo chciała Lee i bardzo chciała, żeby on tak samo chciał ją. Miała wszelkie prawo sądzić, że tak jest i to dodawało jej sił do tego, aby wierzyć w powodzenie tego, co nie miało prawa się wydarzyć. Przynajmniej w jej opinii. Bo przecież, czy kiedykolwiek marzyła o czymś takim? Czy kiedykolwiek facet tak dobry, jak Lee, pojawiał się w jej marzeniach? Oczywiście, że nie. Bo jedyny, z którym była dłużej, był skończonym draniem, więc to, co Betsy zobaczyła w filmach albo przeczytała w książkach, pozostawało dla niej niedoścignionym ideałem.
    A teraz miała swój ideał. I mogła się domyślać, że Lee nie będzie prosty w obsłudze, że ukrywał więcej niż mogła sobie wyobrazić, że dawkował jej to wszystko, bo uważał, że tak będzie lepiej, ale mimo wszystko - pozostawał dobrym facetem, dobrym człowiekiem, który od dziecka brutalnie kopany był w tyłek przez samo życie, chociaż niczym sobie na to nie zasłużył.
    — Chyba nas nie zostawisz, co? — odpowiedziała ze śmiechem, patrząc na niego z czułością, kiedy do nich podchodził, kiedy siadał na łóżku. — Zawsze możesz do nas dołączyć. Znajdzie się dla ciebie miejsce — przyznała, poklepując miejsce obok siebie, a właściwie za swoimi plecami, ale zamiast czekać na jego ruch, usiadła na swoich piętach za plecami Lee, obejmując go pod ramionami. Złożyła czuły pocałunek na karku Lee, muskając też ciepłą skórę mężczyzny swoim chłodnym noskiem. Pachniał wspaniale. Przylgnęła do jego pleców, wspierając policzek w okolicach łopatki Maitlanda. Cissy nawet na to wszystko nie zareagowała. Ziewnęła tylko i zeskoczyła z łóżka, przeciągając się niczym rasowa joginka. Szczeknęła na nich i skierowała się do wyjścia z sypialni, jakby czując, że nastał koniec jej czasu na pieszczoty, a przyszedł na czas na pieszczoty dla Lee. Mądra psina, pomyślała sobie Betsy, uśmiechając się pod nosem, kiedy obserwowała psiaka.
    — Widzisz? Nawet Cissy zrobiła dla ciebie miejsce — dodała z uśmiechem, czego Lee nie mógł widzieć, bo Betsy nadal zostawała za jego plecami. Blondynka nieco uniosła się z pięt, żeby pochylić się nad nim i pocałować jego szyję. Nie tylko pachniał dobrze, ale i smakował. Jak zresztą zawsze. Dłonie wciąż miała wsparte na jego klatce piersiowej, zaciskając je nieznacznie na materiale jego bluzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chętnie — dodała cicho na jego kolejną uwagę, z trudem i wyjątkową niechęcią odsuwając się od jego szyi. — Wiosną musi być tutaj przepięknie, a latem można się ukryć przed upałem — zaczęła wymieniać zalety tego miejsca w różnych porach roku, składając pomiędzy słowami kolejne, drobne pocałunki na jego policzku, szyi i karku.

      Hug me until I smell like you ♥

      Usuń
  166. Analizowanie faktycznie w niczym nie pomagało. Mogło prowadzić do oceny, do wątpliwości i autosabotażu. Mogło doprowadzić do zrujnowania tego wszystkiego, co udało im się w tak krótkim czasie zbudować, ale kiedy zostawała sama, kiedy nie docierały do niej żadne rozpraszające bodźce, myślała. I wiedziała, że będzie dużo myśleć podczas jego nieobecności, dlatego tak napięty grafik i wydłużająca się lista zadań wydawały się być dla niej wręcz zbawienne. Nie chciała podkładać kłód pod nogi sobie albo Lee, było to wręcz niewskazane, więc tak - musieliby w końcu, z łaski swojej, zacząć rozmawiać.
    Żadne z nich jednak się do tego nie kwapiło. Jak rozmawiali, to poruszali bieżące kwestie, lekkie tematy albo te cięższe, ale nie dotyczące tego, co czuli do siebie. Betsy nieśmiało, ale odważnie - to trzeba było jej przyznać - poinformowała Lee o pewnym ryzyku, które ryzykiem nie było już w momencie, kiedy o nim mówiła, ale tego już na głos nie powiedziała. Próbowało jej się wymsknąć - słowo, które oznaczało znacznie poważniejsze deklaracje i które niosło za sobą znacznie większe konsekwencje. I to nie tak, że Betsy się ich obawiała lub unikała, tylko po prostu nie czuła się na to wszystko gotowa. Bo jednocześnie niesamowicie mocno chciała być z Lee i równie mocno się tego wszystkiego bała, związku, uczuć, wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, ale i otoczenia troską tego konkretnego mężczyzny. I bała się, że może temu nie podołać. Wierzyła w nich, bo w jej odczuciu razem byli po prostu wspaniali. Uzupełniali się i nawet nie mieli jeszcze pojęcia na ilu płaszczyznach, ale wolny czas i głowa wolna od rozpraszaczy sprawiały, że Betsy zaczynała wątpić po prostu w samą siebie, co przecież zawsze wychodziło jej całkiem nieźle. A nie powinno. Bo powinna być pewna tego, jak jest słodziutka, wspaniała i śliczna, jak bardzo jest dla niego niesamowita. Za każdym razem, kiedy takie bądź podobne sformułowania padały z ust Lee, chciała tego więcej.
    Więc tak. Betsy chciała deklaracji, ale nawet do tego nie potrafiła się przyznać. Musiała naprawdę sporo rzeczy poukładać w swojej głowie. I nie robić tego w formie autodestrukcji, a raczej gadki motywacyjnej, bo przecież wszystko wskazywało na to, że to ma prawo się udać, że szczęście, którym otaczali się przez ten weekend, nawet w Mariesville będzie na wyciągnięcie ręki.
    Uśmiechnęła się więc, kiedy Lee w ogóle nie zaprotestował na to, jak słodko się do niego przytuliła i przyznał, że ma pewne trudności w pozostawieniu ich.
    — Będzie dobrze — powtórzyła jego własne słowa, bo im częściej to słyszała lub powtarzała, to tym bardziej była tego pewna. Lee miał przecież rację. Wszystko miało być dobrze. Uśmiech nie znikał z jej buzi, nawet wtedy, kiedy Lee próbował się odwrócić. Złapała wtedy jego spojrzenie i momentalnie zmiękła. Naprawdę się w nim zakochała, bo jeszcze nigdy niczyje oczy tak na nią nie działały. A kiedy ją do siebie przygarnął, pozwoliła na to, aby jej męski, silny mężczyzna otoczył ją ramieniem i pocałował w czubek głowy.
    Zamruczała wtedy, wtulając się w niego i przygryzając delikatnie dolną wargę. Czuła jego zapach, który miał już kojarzyć jej się z ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Odnosiła wrażenie, że dla Lee nie było niczym trudnym, aby okazać jej troskę i ceniła to, bo dla niej równie łatwo było zatroszczyć się o niego.
    A czułości, których się względem siebie dopuszczali, poza niesienie sporego ładunku przyjemności, były też właśnie zarówno źródłem i konsekwencją wzajemnej troski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak dużo mamy jeszcze czasu? — spytała po chwili i wykorzystując to, że Lee siedział na łóżku dość głęboko i stabilnie, wykorzystała ten sam chwyt, co na plaży. Przerzuciła przez jego biodra swoje udo i usiadła na nim okrakiem. I tak, świetnie bawiła się w momencie, kiedy miała chwilę, w której mogła nad nim górować. Wsparła swoje przedramiona na jego barkach, sprytnymi palcami szybko odnajdując jego kark, wplatając je w przydługie włosy mężczyzny.
      Wiedziała, co robi i nie uciekała się wcale do perfidii. Była po prostu niesamowicie słodka i niesamowicie miła. Lee zwyczajnie powinien to docenić, a żeby tak się stało, żeby Lee mógł tak po prostu pozachwycać się nad tym, jak wspaniałą dziewczynę miał, pochyliła się na nim i jedną dłoń przenosząc na jego policzek, pocałowała go. Krótko, ale delikatnie i czule, bardzo powoli się od niego odsuwając.

      imagine beeing loved the way you love, honey ♥

      Usuń