17.11.2024

[KP] NOEL THOMPSON

Wyłącz mnie. Wyłącz mnie.
Tego chcę, wyłącznie.
Kochanie. Wyłącz mnie.
Tego chcę. Wyłącz mnie.
Wyłącz mnie.
Wstydzę się. Okropnie.
Wyłącz mnie. Połącz mnie 
z niebytem. Byłem złem
i mitem. Wyłącznie.
Wyłącz mnie.
NOEL THOMPSON

Trzydziestoośmioletni ksiądz katolicki w Katedrze Niepokalanego Poczęcia w Camden, w Mariesville zamieszkujący od zawsze z kilkuletnią przerwą na czas trwania seminarium duchowego. Właściciel domu tuż obok rodzinnej posiadłości, którą obecnie zajmuje jedynie schorowana matka i jej opiekun. Fatalnie gotuje, nie potrafi pływać, nigdy nie leciał samolotem, a na strychu trzyma pokaźną kolekcję obrzydliwych, świątecznych dekoracji. Miłośnik biegania po lesie w środku nocy, samotnego biwakowania w dziczy oraz śpiewania karaoke do piosenek Abby. 

Wstydzę się, wstydzę ogromnie.

Mówili znajdź coś, co kochasz i trzymaj się tego, lecz nikt nie dodał jak łączyć miłość do Boga i męskich pośladków, jak pomiędzy wiersze litanii niepostrzeżenie wcisnąć miękkie wargi i pokryte zarostem szczęki, jaką pokutę należy przyznać za grzeszne myśli, które cieniem kryją wszelkie dobre chęci.

Mówili nie martw się, wiara cię przecież uleczy, lecz nikt nie dodał, że z bycia człowiekiem wyleczyć się nie da, że mimo różańca w dłoni i modlitwy na ustach nie znikną wizje pokrytych potem, wygiętych w łuk pleców, nie zniknie pragnienie, co jak chwast, co chwilę szepce spójrz, dotknij, poliż, pocałuj.

Mówili tylko nie wspominaj nic matce, bo wpędzisz ją do grobu, lecz nikt nie dodał, że nawet gdybym opowiedział jej wszystko: o tym jak pierwszy raz przycisnąłem innego mężczyznę do ściany by poczuć jego ciało przy swoim, o tym jak na przemian instaluję i usuwam aplikację randkową, chcąc i nie chcąc, szepcąc bądź silny, a chwilę później mocniej, mocniej - nawet gdybym opowiedział jej każdy detal, następnego dnia spytałaby kim jestem i kiedy w końcu odwiedzi ją syn.

Mówili będziesz smażył się w piekle, lecz nikt nie dodał, że to zakradło się pod skórę niepostrzeżenie już dawno, zalewając gorącym żarem wnętrzności. I nie ma tam już nic, popiół i zgliszcza, spalone śmieci, nic niewarte przepraszam, postaram się bardziej, bo przecież staram się bardziej, staram codziennie, codziennie też kończę poległy, przepraszam, może jutro.

Mówię więc teraz ja, że wstydzę się, wstydzę ogromnie, że zakazany owoc smakuje najlepiej, choć z uporem maniaka powtarzam, że zjedzony za zamkniętymi na cztery spusty drzwiami się nie liczy, przynajmniej w tej krótkiej chwili pomiędzy czułym szeptem i porannym, moralnym kacem.

 

Na wizerunku Andrew Scott. Tekst nad zdjęciem to Świetlicki. Noel jest trochę pogubiony, ale za to potrafi wygłosić naprawdę niezłe kazanie, chyba że akurat ma zajęte usta. Do oddania mamy postać opiekuna matki - więcej informacji emailowo (kaczka.w.sosie.wlasnym@gmail.com). Zapraszamy do wątków i powiązań, cześć!



10 komentarzy:

  1. [O, dżizas!!! Trochę pogubiony może być klops w sosie, jak się za dużo naleje, ale tu ja czytam rozłam totalny! Absolutnie bosko! 🤩 Trudny, w bolączce, rozdygotany i już w jakimś sensie złamany - tak go widzę. Mocny kaliber, umiesz potrząsnąć , przedstawiając postać ;)
    Chciałabym zaprosić do Abi, ale nie wiem, czy szybko by go nie zmęczyła sobą, więc zostawiam decyzję Tobie ;) cześć, dobrej zabawy! ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. Miesiąc.
    Tyle wytrzymał. Bez palącej żądzy targającej ciałem i umysłem, zwierzęcego popędu skutkującego łaskotaniem w podbrzuszu na minimalny akcent cudzej męskości w zasięgu jego dotyku. Bez sfrustrowanego potarcia nabrzmiałego krocza, kiedy trzydziestej nocy zasypia sam, bez paralitycznego lęku potencjalnej, brutalnej demaskacji, kiedy ściąga na telefon odrażająco znajomą aplikację i w okienko wiadomości bliźniaczo podobnego do jego własnego profilu wystukuje znamienne gdzie i o której?.
    Serce wali w klatce piersiowej siłą młota pneumatycznego, gdy okraszona błękitną tęczówką źrenica natarczywie śledzi to pojawiające się, to znikające trzy kropki, tak dosadnie świadczące o tym, że po drugiej stronie ma do czynienia z żywym człowiekiem. Gubi jedno uderzenie w momencie, w którym analizowany obraz zmienia się na rzecz odnośnika do google maps. Klika w link z napędzaną cieniem wyrzutu sumienia dezaprobatą rejestrując, że doskonale zna to miejsce. A zaraz potem pęka i oddech w odpowiedzi na komunikat o godzinie spotkania.
    Trzydzieści minut.
    Tyle ma, by się rozmyślić. Ale targane łaknieniem opuszki palców już wystukują zwięzłe będę i posyłają w nieznane, a ciało podnosi się do siadu. Przeciera dłonią twarz, ściągając z niej wszelki wyraz i myśl, po czym wstaje, ubiera się i wychodzi.
    Wątpliwości wracają okraszone absurdalną nadzieją, kiedy pod napędzonym spokojnym truchtem obuwiem trzeszczy ściółka, a głucha cisza lasu podsuwa wyobraźni obraz brutalnego pobicia. Przemoc jak dotąd nie wypleniła z niego paskudnego chwastu tej dewiacji, ale przytłaczająca potrzeba kary, której nie potrafi wytłumaczyć, posuwa krok za krokiem w całkowitym spokoju.
    Wychodzi zza zakrętu, by w ramie wzroku natychmiast wyłapać stojącą biernie sylwetkę. Nieznośnie wyraźną w świetle księżyca. Zwalnia do marszu, ale zatrzymać potrafi się dopiero milimetry od drugiego ciała. Oddech gna przeplatając się z cudzym, a spojrzenie mimowolnie chłonie szczegóły twarzy, których Charles wolałby nigdy nie poznać.

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Dawno nie przeczytałam karty postaci, która ukrywała by w sobie tyle żalu i to chyba mocno trafiło do mojego serduszka. Naprawdę świetnie się to czytało. Ze swojej strony zapraszam na wątek, bo Love też jest trochę pogubiona i w ogóle. Weny!]

    Love

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest wdzięczny za brak słów, całkowicie zbędnych w tej chwili, bo niezdolnych do wyrażenia prawdy. I za przejęcie inicjatywy, bo sam przedsięwziąć jej nie potrafi. I choć rozwiera wargi i przyjmuje w sobie rozochocony język przesiąknięty intensywnym smakiem nikotynowego dymu i miętowej pasty do zębów, jego porusza się jedynie raz, doprawdy żałośnie flegmatycznie. Paraliżujące wahanie nie pozwala na wyciągnięcie dłoni z kieszeni, by odpowiedzieć dotykiem na dotyk, ruchem nabrać tempa adekwatnego do pulsującego we krwi pożądania.
    Dopiero kiedy tamten zaczyna się wycofywać, wyczuwszy dystans albo straciwszy dech, Charles reflektuje się. Wpija palce w dresowy materiał oblekający męskie biodra i napiera torsem na cudzy, kąsając uciekającą wargę. Gwałtem wdziera się na powrót do ust, tym razem zapalczywie penetrując każdy ich milimetr. Bicie obcego serca tuż przy swoim, otarcie chętnego ciała o wrażliwe sutki - to wystarcza, by zapomniał, że nie powinien i myśleć potrafił jedynie o tym, że pragnie.
    Wytatuowane ramię napina się pod uściskiem nieznajomego, kiedy zsuwa dłonie najpierw w dół, na uda kochanka, a dalej w tył, bez żadnego wysiłku odrywając jego stopy od podłoża w momencie, w którym otacza wysportowane nogi wokół własnych bioder. Z kontrolą żegna się kompletnie, gdy bez zbędnej czułość z głośnym grzmotnięciem przyciska nieznajome ciało do najbliższego drzewa. Opuszki palców chaotycznie błądzą po wyprężonych udach, a usta ssą, liżą i kąsają apetyczne wargi i ruchliwy język.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma czasu na obawę, że rozorana paznokciami skóra to bezwzględny dowód zbrodni. Zbyt zajęty jest pochwytywaniem w jamę ustną pierwszego słodkiego westchnienia i jednocześnie tłumieniem własnego, gdy biodra szarpnięciem lgną do ciepłej dłoni i drugiego, pulsującego krocza. Gubi moment, w którym i on pęcznieje do granic możliwości, ale nie ma to w tej chwili znaczenia. Nie, gdy może z premedytacją ominąć półkule pośladków i przesunąć opuszkami palców po spoconej skórze lędźwi.
    Chaotycznymi pocałunkami wyznacza wilgotną ścieżkę ku wypukłej grdyce, którą przelotnie zamyka w ustach, napierając na nią językiem. Jedną z dłoni szarpie materiał termoaktywnej bluzki, by odsłoniwszy pierś ująć ją w dłoń i zassać zachłannie stwardniały od chłodu wrześniowej nocy i podniecenia sutek. Jednocześnie przyciska rozochocone ciało mocniej do pnia drzewa, umożliwiając sobie tym samym pośpieszne zszarpnięcie materiałów zarówno bielizny jak i spodni, już badając chaotycznym ruchem kształt męskiego tyłka. Zniecierpliwione opuszki ścisnąwszy go silnie natychmiast mkną ku przestrzeni między pośladkami, by odnaleźć cudze wejście i zacząć je masować. Gotów byłby wtargnąć w niego gwałtem, ale reflektuje się w ostatniej chwili. Zdjąwszy drugą dłoń z torsu nurkuje nią pod cudzą nogę i zniecierpliwionym ruchem wydobywa z kieszeni dresu tubkę z lubrykantem oraz opakowanie prezerwatyw. To drugie rzuca na ścisk ciał między nimi, podczas gdy zęby z niechęcią odrywa od sutka, by rozszarpać ochronną folię żelu. Sprawnie poradziwszy sobie z tym zadaniem wyciska sporą ilość płynu na dłoń i już wdziera się w niego dwoma palcami. Twarz na powrót zbliża do cudzej, ale mimo chęci nie całuje, chwilowo zaspokajając się samym jej wyrazem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tubka lubrykantu wypada z dłoni, zbędna i blokująca jedynie dalszą przyjemność. Podczas gdy palce jednej prędko odnajdują prostatę i rozpoczynają jej masaż, jednocześnie robiąc miejsce na znacznie więcej, druga powraca do torsu, napiętego w wysiłku fizycznym brzucha i własnego ściśniętego między ciałami krocza. Zszarpuje z niego materiał i naprowadza nań cudzą rękę.
    Chaotyczność gestów mężczyzny go rozczula, kąciki warg drgają minimalnie, ale niezauważalnie dla niezaznajomionego z nimi oka. Ociera się szorstkością zarostu o ogolony na zero policzek i jest to moment, w którym jakiekolwiek uśmiechy przestają mieć znaczenie, bo kochanek dosięga pieszczotą wyjątkowo newralgicznych sutków. Niekontrolowanie płodzi wprost do jego ucha pierwsze sapnięcie, a później kolejne, kiedy prezerwatywa zostaje na niego nałożona. Myśli, że wypieprzy go tak, że obaj zapomną, jak się nazywają, ale nie komunikuje tej błyskotliwej uwagi światu, bo słowa nie są jego mocną stroną, a penetracja chętnej jamy ustnej wydaje się teraz dla języka priorytetem.
    Wysuwa z niego palce, zaciska obie dłonie na pośladkach i wchodzi w niego cały. Przedramię opiera ponad cudzą głową, drugą dłoń wpija w skórę na biodrze i nie dając mu przesadnie wiele czasu na zaakceptowanie nowej sytuacji, realizuje ambicję swojej myśli. Mężczyźnie nie wydaje się to zresztą przeszkadzać. Charles wie, bo ponownie odrywa się od naznaczonych gorzkością nikotynowego dymu warg i chłonie wzrokiem przystojną twarz.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hej,

    Pozwoliłam sobie odezwać się na maila.]

    OdpowiedzUsuń
  8. Popołudniowa zmiana ciągnie się mu niczym wieczność. Pizzernia jest wypełniona gośćmi zaledwie do połowy, bo padający nieprzerwanie od rana śnieg nie zachęca zbytnio do opuszczenia swych ciepłych kątów. Wskazówki zegara wiszącego nad barem zdają się poruszać w żółwim tempie. Nawet nie próbuje się już ku nim obracać. Zresztą po co ? Przecież i tak wie, że jeszcze przez trzy godziny będzie wydawać te pieprzone drinki. Gdyby tak chociaż mógł skorzystać z dobrodziejstw zawartości któregoś z nich... Być może wówczas pozbyłby się wreszcie z głowy tych nachalnych głosów, które od jakiegoś już czasu powtarzają mu, że niepotrzebnie wrócił do Mariesville. Że nie zasłużył sobie na jakąkolwiek łaskę ze strony Fanny. Że nie powinien dzwonić do niej tuż po opuszczeniu szpitala. Że tym drobnym gestem skopał jej życie.
    - Młody, jesteś pewien, że wszystko ok ? – Właściciel szturcha mężczyznę w ramię, chwilowo wyrywając go z mrocznych myśli. – Wydajesz się czymś zmartwiony. – Zauważa, przyglądając się mu z wyraźną troską wypisaną na twarzy.
    - Jasne, nie ma o czym gadać. Po prostu jestem trochę zmęczony. – Zbywa go, siląc się na blady uśmiech.
    - Jesteś pewien, że nie powinienem zadzwonić do twojej siostry i poprosić, żeby cię zabrała ?
    - Nie, nie ma sensu jej denerwować. – Zbywa go lekkim wzruszeniem ramion, co najwidoczniej wystarczy, bo facet z głośnym westchnięciem znika gdzieś w głębi lokalu.
    W rzeczywistości nie jest ani trochę ok. Jest beznadziejnie. Wręcz totalnie beznadziejnie i nic we wszechświecie, a już na pewno spowiadanie się przed jakimś niemal obcym człowiekiem, nie jest w stanie tego zmienić. Z niecierpliwością małego dziecka czekającego na przybycie Mikołaja odlicza więc minuty pozostałe do momentu, w którym będzie mógł wreszcie opuścić ta nieszczęsną klatkę. Ma bowiem nadzieję, że zimne powietrze, które muśnie jego policzki tuż po przekroczeniu progu, pomoże mu skutecznie przepłoszyć niewidoczne demony z taką lubością rozrywające na strzępy jego duszę.
    Gdy jednak wreszcie następuje ten upragniony moment, targający gałęziami porywisty wiatr sprawia, że dodatkowo przechodzą go ciarki. Kawalkada okropnych pisków i jęków przeszywających mrok przywołuje istną falę nieprzyjemnych wspomnień. Wszystkie te dni, które spędził w więzieniu usiłując poskładać chaotyczne elementy w spójną całość, by zrozumieć czym zasłużył sobie na tak tragiczny los. Co gorsza zwykle tego nie pamiętał, choć przez wiele lat nie miał zielonego pojęcia dlaczego. Teraz wiedział, ale cóż z tego, skoro prawda okazała się jeszcze gorsza od domysłów. Nie powinni go wtedy odratowywać. Przynajmniej nie zatruwałby teraz życia innym. Nie ma do tego prawa. Nie może ich dłużej w ten sposób katować. Tym bardziej, że wkrótce nadejdzie Boże Narodzenie. Znikając zawczasu z tego świata, sprawi Fanny najlepszy możliwy prezent. Wreszcie odzyska upragnioną wolność. Choć nigdy mu o tym nie wspominała, wie że specjalnie dla niego porzuciła swoje marzenia o sławie. Po jego śmierci będzie mogła znowu zacząć się realizować.
    - Przepraszam, że sprawiłem ci tyle cierpień... – Mruczy, zakładając sobie pętlę na szyję i przygotowując się do skoku z rosnącego tuż przy brzegu dębu. Jeśli nawet gałąź się pod nim zerwie, utopi się w rzece albo umrze z wychłodzenia. Tak czy siak dopnie swego.


    Angelo

    OdpowiedzUsuń
  9. Kora sypie się na ich głowy, kiedy intensywna pieszczota newralgicznego miejsca spotyka się z równie efektowną reakcją. Wbite w drzewo paznokcie krwawią, a gardłowy jęk atakuje ciemną czuprynę. Zaciągnąwszy się przyjemną mieszaniną woni szamponu i męskiego potu, Charles uświadamia sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że miesięczny celibat w połączeniu ze sprawnością, z jaką nieznajomy wyłapuje jego słabe punkty równać się może przedwczesnym finiszem. A po drugie, że chętne ciało stopniowo osuwa się po pniu sosny, uciekając z jego uścisku. Kładzie więc obie ręce na sprężystych udach i podrzuca rozochoconą sylwetkę, jak gdyby nie ważyła nic, jednocześnie wzmagając siłę kolejnego pchnięcia. Otacza umięśnione nogi wokół swoich bioder nie zwalniając tępa agresywnych pchnięć, a kiedy nabiera pewności, że kochanek trzyma się go nimi dostatecznie mocno, niweluje drugą wątpliwość. Chwyta łaknące jego ciała przedramiona w brutalnym uścisku i przypiera do drzewa ponad ich głowami. Tam przytrzymuje je jedną z dłoni, by drugą wpić boleśnie w dobrze zarysowaną szczękę i potraktować zbliżenie do rozochoconych rąk. Wtedy jednak poddaje w wątpliwość skuteczność tego działania, bo unieruchomiony mężczyzna, wyraz jego twarzy i dźwięki, jakie wydaje, działają na niego równie stymulująco co jego język, zęby i palce. Nie potrafi przy tym zdecydować, czy woli na kochanka patrzeć czy go całować, finalnie puszcza więc pociągająco zarysowaną żuchwę, pozwalając jemu podjąć decyzję, podczas gdy on zsuwa dłoń wzdłuż wypiętego w łuk ciała i oplata nią pulsującą męskość.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy nasienie plami jego dłoń, wpija paznokcie w cudze biodro. Potrzebuje jeszcze jednego pchnięcia, by z gardłowym stęknięciem stłumionym przez apetyczne wargi dojść obficie w ciepłym wnętrzu. Falująca klatka piersiowa próbuje zapanować nad gnającym oddechem, kiedy opiera swoje spocone czoło o cudze w miernej próbie odzyskania kontroli nad emocjami. Po chwili godzi się z niepowodzeniem tej misji, wychodzi z mężczyzny, uchwytem na jego ramieniu upewniając się, że ten ustanie na nogach, po czym ściąga z siebie prezerwatywę, zawiązuje w supeł i podciąga spodnie. Zaskoczony pocałunkiem odwzajemnia go, choć znacznie łagodniej niż wcześniej. Opuszki palców wędrują do napiętego po wysiłku karku kochanka i masują go niemal czule. Kiedy pieszczota kończy się, cofa się o krok w tył, spojrzenie spuszczając w dół w poszukiwaniu tubki z lubrykantem i paczki prezerwatyw. I wtedy to widzi. Obfitą plamę cudzego nasienia na swoim podkoszulku, niemożliwą - jak sądzi - do pomylenia z czymkolwiek innym. Serce gubi jedno uderzenie w niezakomunikowanej nijak panice, może poza wzrokiem, który paranoicznie nie potrafi oderwać się od dowodu zbrodni.

    OdpowiedzUsuń