31.01.2025

[KP] Clementine Redford


CLEMENTINE REDFORD

Clementine Sarah Redford, z d. Dashwood; 30 lat; bezrobotna; zawieszone studia z zarządzania; zamordowany mąż - staff sergeant; nieustannie od 8 lat nowicjuszka - żona rodowitego nieżyjącego mieszkańca.

Zawsze z łatwością zyskiwała przyjaciół. Otaczała się kochającymi ją ludźmi i choć uroczo niezdarna, zdobyła drugie miejsce na mistrzostwach stanowych w literowaniu. Pokładano w niej wielkie nadzieje, jednak ciągłe przeprowadzki nie ułatwiały jej ani w zdobywaniu dobrych stopni ani długoletnich przyjaźni. Żyli na walizkach, a wszędzie tam, gdzie chciałaby zostać na dłużej, była boleśnie wyrywana wraz z tymi cienkimi, słabymi korzeniami, które zdołała zapuścić.

Słabła z każdą kolejną przeprowadzką, z każdą kolejną kobietą ojca. Inne miasto, inna mamusia. Musiała przywyknąć, ale zamiast tego stawiała na bunt. Cichy, mroczny i duszący. Blizny w okolicach nadgarstków i na udach są teraz jedynie bolesnym wspomnieniem przeszłości, z którą sobie nie radziła.

Nabrała jednak szacunku do munduru, który niczym cierń wbija się w jej serce do dzisiaj. I tak, jak lękała się wściekłego ojca, tak teraz obawia się swojego męża. Przed ludźmi już nie musi ukrywać szram, a siniaki, choć ten stara się bić tak, aby nic nie było widać. Bo Tommy, niegdyś najukochańszy i najdroższy, sprzedał duszę armii, a ona zamiast drżeć w obawie o jego życie, modli się o to, aby już nigdy nie wrócił.

Chodziła mi po głowie już zbyt długo. 
Trochę w kontraście dla Betsy, ale bawmy się!



33 komentarze:

  1. Clive myślał już dzisiaj nad tym, że będą musieli znaleźć Clementine jakieś jej miejsce. Wiadomo, że do domu Redfordów nie wróci — bo to nie był jej dom, a rodzice Tommy’ego zrobią absolutnie wszystko, by jej noga znów tam nie postała. Zresztą, Clive podejrzewał, że nawet gdyby miała taką możliwość, nie chciałaby tam wracać. Gdyby był na jej miejscu, to na pewno by nie chciał. Miała teraz hotel w Camden na dwa dni i jakąś miejscówkę w Mariesville na tydzień, a potem… co potem? Clive nie chciał podejmować tej rozmowy dzisiaj, gdy wszystko jeszcze było takie świeże, zwłaszcza, że przygotowali się już do snu. Zależało mu na tym, żeby to była spokojna noc, bo uważał, że Clementine takiej potrzebuje. I on też tego potrzebował. Był więc przekonany, że coś się wymyśli, bo to nie tak, że nie mieli żadnych opcji, tylko musieli je ostrożnie rozważyć.
    Clive musiał też chyba rozważyć własne uczucia, a przede wszystkim to, czy on też za Clementine tęsknił. Czy był tu z nią teraz z powodu czystych wyrzutów sumienia i poczucia obowiązku, czy raczej dlatego, że nikim sobie jej nie zastąpił w ciągu tych ostatnich tygodni. No, kurwa, tak jakby miał przed sobą całkiem poważny dylemat i znalezienie odpowiedzi zależało tylko od niego. To on musiał się określić i zdecydować, nikt nie zrobi tego za niego. Póki co określał jednak tylko to, że chciał Clementine pomóc i robił to całkowicie bezinteresownie. Dlatego mylił jej tęsknotę z wdzięcznością, wmawiając sobie, że sam nie tęsknił, bo i za czym. Za kim. Przecież to był tylko ten zajebisty seks, a mógł znaleźć go też gdzie indziej. A ona… Ona przecież nic dla niego nie znaczyła. I on dla niej też.
    Mruknął niewyraźnie mhm, które stanowiło odpowiedź na to, że Clementine zgodziła się z tym, że powinien jutro przyjechać. Wiedział, że przyjedzie. Miał to już zaplanowane. Objął ją jednak trochę mocniej, gdy zaczęła opowiadać, jego zdaniem, skrajne farmazony. Miał zaprzeczyć? Skomentować to jakoś? Czego oczekiwała, kiedy robił wszystko, by dodać jej otuchy i pewności siebie, a potem, gdy oboje wyciszali się już przed snem, wyskakiwała z takim tekstem?
    — Przestań — odpowiedział więc tylko cicho, ale zdecydowanie, a ton jego głosu nie znosił żadnego sprzeciwu i definitywnie kończył temat. Nie chciał tego słuchać, nie wierzył w to, co mówiła, nie po to tu był, żeby tak przy nim gadała.
    Wkurzyła go odrobinę, więc serce zabiło mu trochę mocniej i zrobiło mu się na chwilę nieznośnie gorąco. Odsunął więc z siebie część kołdry, ale leżał dalej w tej samej pozycji. Nie mówił już nic więcej, a po dłuższej chwili szum samochodów, sporadycznie przejeżdżających ulicą za uchylonym oknem, przestał dobiegać do niego wyraźnie. Zasnął, wymęczony tym dniem i już zmęczony perspektywą następnego, i spał spokojnie przez całą noc, budząc się dopiero gdy po piątej rozdzwonił się alarm w jego telefonie. Lekko nieprzytomny, wyciągnął ramię i wyłączył go szybko, a potem leżał jeszcze przez chwilę. Obudził się z głową spoczywającą na klatce piersiowej Clementine, która leżała na plecach. Ramię wciąż miał przerzucone przez jej brzuch, ale najzwyczajniej w świecie wtulał się teraz z nią, czując ciepło jej ciała oraz każdy jej wdech i wydech.
    Jeśli przebudziła się wraz z nim, to nie był tego świadomy. Nie zaczepiał jej ani nie zagadywał, wstał po cichu, a w łazience uważał dosłownie na każdy krok, żeby nie robić hałasu. Clementine potrzebowała tego snu bardziej niż on i miał to na uwadze nawet, kiedy, już w pokoju, zakładał swój mundur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszedł równo o szóstej i tylko siedząca na recepcji starsza kobieta, która najwyraźniej zastąpiła tego przepalonego trawką faceta ze wczoraj, podążyła za nim spojrzeniem, gdy przechodził przez lobby.
      Dzień w pracy dłużył mu się cholernie i był wyjątkowo pozbawiony interesujących lub podnoszących poziom adrenaliny wydarzeń. Clive sprawdzał więc, za pomocą smsów, co u Clementine, ale ograniczał swoje wiadomości do krótkich pytań. Wstałaś? Co robisz? Wszystko okej? Wysłał ich takich parę w ciągu dnia i w końcu, gdzieś po czwartej, jego klucz szczęknął ponownie w drzwiach hotelu, w którym zostawił rano Clementine.
      — Ja cię sunę, co za dzień — jęknął głośno, gdy tylko zamknął te drzwi za sobą i właściwie pierwszym co zrobił było wejście w głąb pokoju, gdzie bez skrępowania zaczął zdejmować z siebie mundur. Clementine już wszystko widziała, niczym nie był w stanie jej zaskoczyć. — Gorąco i nic się nie działo, najgorsze, co może być — rzucił, choć Clementine wcale nie pytała. — Skoczę pod prysznic i misja żarcie, okej? — poinformował jeszcze o swoich planach, czekając odpowiedź Clementine, gdy właściwie został już w samych spodniach, które leżały luźno na jego biodrach, bo rozpiął już nawet pasek.

      it's a new day, babe

      Usuń
  2. To był długi, gorący, nudny dzień. Clive siłą całej swojej woli powstrzymywał się przed tym, by smsów nie wysyłać za dużo i aby w pewnym momencie po prost za swój telefon nie złapać i nie wybrać numeru Clementine. Był jednak przekonany, że ostatnim, czego teraz potrzebowała, były jego kontrolne telefony. Potrzebowała przestrzeni, a nie jego wydzwaniania, więc zajmował się pracą, której nie było zbyt wiele, więc głównie bujał się od pisania raportów do wożenia się radiowozem po Mariesville i okolicach. Skłamałby, gdyby próbwał komuś wmawiać, że paru mandatów nie za ledwo co nadmierną prędkość nie wlepił dzisiaj dla zwykłej rozrywki. Cóż, departament tutejszej policji też musiał czasem podreperować budżet.
    Ale czekał na koniec tej roboty i na powrót do Camden. Rozważał przez chwilę, czy nie powinien zajrzeć do matki, jednak zrezygnował z tego pomysłu, gdy przypomniał sobie, że Ruth pewnie przepytałaby go z góry na dół, a on nie chciał odpowiadać na jej pytania. Kierował obecnie swoim życiem tak, jak uważał to za stosowne i nie miał ani siły, ani cierpliwości do słuchania czyichś rad i uwag, nawet jeśli udzielane były w dobrej wierze i przez osoby, którym na nim i jego dobru najzwyczajniej w świecie zależało. Kochał swoją mamę, ale chociaż był dorosły, to czasem potrafiła swoją nadopiekuńczością sprawić, że czuł się jak dzieciak. I nie lubił tego uczucia, bo nawet gdy, w opinii Ruth Bennett, popełniał błędy, to to były jego błędy. Nie jej. Chciała go uchronić przed tymi, które sama kiedyś popełniła, ale zapominała o tym, że to zwyczajnie nie jest możliwe.
    Wrócił więc prosto do Camden i, z uwagi na to nieprzyjemne gorąco, połączone z dużą wilgotnością powietrza, nie tylko marzył o prysznicu, ale zwyczajnie też go potrzebował. Wpadł do tego hotelowego pokoju i to, jak Clementine na niego patrzyła, dotarło do niego właściwie dopiero, kiedy w większości się rozebrał. Trochę nie wiedział, o co jej chodzi, gdy odrobinę ciężej przełknęła ślinę, bo prawda była taka, że czuł się przy niej najzwyczajniej w świecie komfortowo.
    — Ciepło w chuj — rzucił więc, nie przebierając w słowach, a potem, całkiem zaskoczony, pozwolił Clementine się pocałować i powiódł za nią pełnym zaciekawienia spojrzeniem, gdy zaraz potem odeszła w stronę okna. — Okej — rzucił i, całkiem uśmiechnięty oraz wyraźnie zadowolony, wzruszył sam do siebie ramionami i poszedł do łazienki.
    Coś podpowiadało mu, że powinni wraz z Clementine przystopować lekko z tymi niby to tylko przelotnymi czułościami. Bo łączyło ich coś mocno nieokreślonego, jakieś totalne cholera wie co, a jednak było na tyle silne, że odkąd odzyskała wolność, rozstawali się jedynie z przymusu. Clive nie mieszał jej niepotrzebnie w głowie, gdy przebywała w areszcie, czuł, że nie powinien i że to niego jego miejsce, a angażując się w to nadmiernie mógł jedynie narobić krzywdy sobie i jej, ale teraz, dla odmiany, niekoniecznie się hamował. I takie zachowanie było dla niego dość naturalne, bo łączył ich jednak cały ten seks, i Clementine nie była mu całkowicie obojętna, ale…no… Miał świadomośc, że wspólnie naginają wszelkie możliwe granice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszedł spod prysznica już przebrany w jasne jeansy i ciemnoszarą koszulkę. Zabrał portfel i telefon, klucz od pokoju, a potem rzucił po prostu do Clementine krótkie chodź. Na hotelowym parkingu wsiedli do jego samochodu i pojechali prosto do knajpy, którą wybrał Clive. Uznał, że tak będzie najłatwiej, jeśli takie błahe decyzje będzie podejmował za nich oboje. Trafili na stolik na uboczu, gdzie mogli usiąść przy oknie, na kanapach naprzeciwko siebie. Clive zamówił burgera z frytkami, bo pod względem jedzenia był prosty i mało skomplikowany, wziął do tego słodką herbatę z lodem i tym razem nie wybierał też za Clementine, która swoje zamówienie złożyła sama.
      — Dobrze, że wyszliśmy z tego pokoju — rzucił, gdy czekali na jedzenie, bo w sumie to nie wiedział, co ma powiedzieć. Nie chciał wypytywać Clementine o to, jak minął jej dzień, chociaż był ciekawy, co robiła. Znał ją na tyle dobrze, by podejrzewać, że nie przesiedziała tylu godzin bezczynnie w hotelu, ale starał się nie przytłaczać jej teraz własną obecnością, nawet jeśli sama prosiła, żeby wczoraj został i mówiła, żeby dzisiaj przyjechał po pracy.

      ♥♥♥

      Usuń
  3. Clive myślał o Clementine, jednocześnie powtarzając sobie, że powinien przestać o niej myśleć. Trudno było mu jednak te myśli uciszyć i odepchnąć, skoro już tak mocno wplątał się w zarówno jej starą jak i tę nową rzeczywistość. Jasne, że w każdym momencie mógł stwierdzić, że już mu wystarczy tego bycia miłym, przystępnym i opiekuńczym, ale jakoś chwilowo takie pomysły go nie nawiedzały i brnął w to wszystko zaskakująco wręcz konsekwentnie. Zupełnie, jakby bycie częścią jej nowego życia niebezpiecznie mu się spodobało i jakby zamierzał rozgościć się w nim na dłużej. Dziwne.
    Wrodzona próżność Clive’a z satysfakcją przyjęła reakcję Clementine na widok jego ciała, które, jak sam uważał, prezentowało się całkiem nieźle, ale to też nie było tak, że szukał w niej teraz jakichś zachwytów. Dosłownie nawet nie zastanawiał się nad tym, co robi, gdy wpadł do tego hotelowego pokoju i zaczął się rozbierać. Było mu gorąco, miał dość na dzisiaj tego munduru i marzył o prysznicu, ale Clementine znała jego ciało i, tak całkiem szczerze, znała je lepiej niż ktokolwiek inny. Może też dlatego to wszystko było dla niego takie naturalne i pozbawione skrępowania. Wszystko już widziała, wszędzie go już dotykała, znali się nie od dzisiaj. Traktował ją jak dobrą kumpelę od zajebistego seksu, kogoś, kto zdobył sobie jego zaufanie i kogo nie obawiał się zapytać wprost: to jak, ruchamy się?, ilekroć miał na to ruchanie ochotę. Nie widział w niej za to kogoś, przed kim pragnął się popisywać lub za wszelką cenę prezentować tylko od jak najlepszej strony i to również nadawało ich relacji całkiem inny rytm.
    Nie był jednak teraz żadnym ruchaniem zainteresowany i, choć nie twierdził, że wie, co jest dla Clementine najlepszy, to coś podpowiadało mu, że nawet gdyby oboje doszli do wniosku, że tego chcą, to nie byłby w obecnej sytuacji najlepszy wybór. Nie chcąc więc wodzić jej bez sensu na pokuszenie, był zadowolony, że zechciała wyjść z nim na ten obiad, zamiast zamawiać coś do hotelowego pokoju.
    — Pierdol ten zmywak — rzucił, gdy jedzenie pojawiło się na stole, a Clementine podzieliła się z nim szczegółami ze swojego dnia. Zanim obsługująca ich kelnerka odeszła, zamówił jeszcze dwa kawałki ciasta: wiśniowe i klasyczne pecan pie, bo najzwyczajniej w świecie był głodny i miał na nie ochotę. — Świat nie kończy się na Camden. Ogarniemy ci jakąś robotę. W swoim czasie — dodał, wzruszając ramionami, chcąc w ten sposób podkreślić, że poprzednie miejsce pracy Clementine mogło się, jak na jego gust, iść jebać.
    Bo taka była prawda. Świat nie kończył się ani na Camden, ani na Mariesville, a w okolicy było jeszcze mnóstwo innych miast, w których mogła szukać pracy.
    — Skoczymy potem na lody — stwierdził jeszcze, zabierając się za swojego burgera, bo choć zamówił dużo jedzenia, to był wysoki i porządnie zbudowany, więc jadł też dość sporo. Jego mama często sobie o tym przypominała, gdy rano odkrywała, że naczynie żaroodporne, w którym zostawiła większą część zapiekanki, znajdowało się w zmywarce, a nie w lodówce i, rzecz jasna, było puste.
    Pomimo upału, Clive musiał przyznać, że lato było jego ulubioną porą roku. Lato w Georgii. Nawet Mariesville wkurzało go jakoś mniej, gdy pogoda była każdego dnia taka słoneczna.
    — Kurwa, nawet mi nie mów — jęknął w odpowiedzi na pytanie Clementine, choć ona nic mu nie mówiła, a tylko pytała. — Nudno — wyjaśnił swoją reakcję. — Żyć mi się odechciewa od tej roboty — skomentował, przegryzając burgera frytkami. Kochał pracę w policji, ale nienawidził pracy w policji w Mariesville.

    OdpowiedzUsuń
  4. No strasznie byli dziwni, Clementine i Clive. Robili dziwne rzeczy, dziwnie się zachowywali i nie widzieli w tym żadnego problemu, bo dla nich to było normalne. A normalne było, bo ich relacja, to, czego nie nazywali, a co niewątpliwie ich łączyło, nie powinno nigdy istnieć, a jednak istniało, więc to dopiero była prawdziwie pojebana sprawa. Clive nie wstydził się zdjąć przed Clementine wszystkich ubrań, ale robiło mu się nieprzyjemnie gorąco, ilekroć przypominał sobie, że w Savannah wyryczał się w jej ramionach.
    Gdy podjęli teraz temat jego pracy, a to, jak bardzo nie lubił wykonywać jej akurat w Mariesville, okazało się całkowicie oczywiste, Clive zaczął odrobinę agresywniej niż do tej pory jeść frytki. Na stół wjechały też jego dwa kawałki ciasta, ale musiały poczekać, aż rozprawi się z resztą burgera.
    Uśmiechnął się w końcu krzywo, co miało stanowić jego pierwszą reakcję na słowa Clementine, które w sumie były jego słowami. Nie musiała mu o tym przypominać, ale czuł, że doceniłby, gdyby po prostu go rozumiała, bo miał czasem wrażenie, że pod tym względem nie rozumiał go nikt. Ruth była szczęśliwa, bo miała go tutaj na miejscu, a nie aż w Savannah. Uważała też, całkiem słusznie zresztą, że tutaj musiało być mu lepiej, bo praca była spokojniejsza i nie musiała się też aż tak martwić o swoje jedyne dziecko. Miała rację, ale Clive czuł, że nie został stworzony do siedzenia za biurkiem i szukania kogoś, komu z nudów mógłby wlepić mandat. Lubił specyfikę pracy w dużym mieście, to, że dosłownie nigdy nie wiedział, co go tam zaskoczy, bo ludzi było tam więcej, a więc nie brakowało też najróżniejszych pojebów. W Mariesville wszyscy pojebani byli ci sami, nie zmieniali się. Był już chory od przerabiania w kółko tych samych scenariuszy z tymi samymi ludźmi.
    — Planuję wypierdolić przy najbliższej okazji — przyznał więc szczerze, odpowiadając wreszcie na pytanie Clementine, a wyraz jego twarzy pozostawał taki… słodko-gorzki, bo z jednej strony te słowa i to, że miał jakiś plan, dawało mu satysfakcję, a z drugiej wiedział, że przenieść wcale nie jest się tak łatwo. No chyba, że coś się odpierdoli, jak on odpierdolił w Savannah. A raczej odpierdoliło jemu. — Tylko muszę zacząć od nowej roboty — wyjaśnił więc krótko, a potem wzruszył lekko bezradnie ramionami, bo szło mu to jak krew z nosa i, musiał przyznać, że w ostatnim czasie trochę się pogubił. Z wiadomych względów. Więc z równie wiadomych względów przestał się do tego przykładać, ale wciąż nie zamierzał zmarnować swoich najlepszych lat w tym pierdolonym, zadupiastym kurwidołku.
    Skończył w międzyczasie ze swoim burgerem i frytkami, i chwycił za widelec, żeby zająć się swoimi ciastami. Zaczął od tego z wiśniowym nadzieniem i smakowało, kurwa, zajebiście. Miał jeszcze mnóstwo miejsca na ten kawałek, jak i na drugi, i na lody też.
    — A ty? Tkwiałbyś tu, gdybyś nie wyszła za mąż? — zapytał, celowo nie mówiąc gdyby nie Tommy, bo nie chciał wspominać imienia tego troglodyty. Ale był jednak ciekawy, w taki kompletnie naturalny sposób. — Wtedy, w Atlancie, w przerwach od ruchania, parę razy mówiłaś, że marzysz o czymś więcej — przypomniał ostrożnie, bo ogólem jego wspomnienia z tamtego lata były odrobinę rozmazane, a on był też mocno napalonym nastolatkiem, więc nie mógł powiedzieć, że zawsze słuchał Clementine w stu procentach, zamiast myśleć o jej cyckach, ale coś tam pamiętał. Mówili sobie wtedy dużo rzeczy, ona opowiadała mu o tym, do jakiej szkoły chce pójść po liceum, on opowiadał jej, że chciałby być policjantem, ale jego rodzicom się to nie podoba. I on skończył jako policjant, a ona jako żona przemocowca, i jeśli Clive, który nie znał dokładnych dat w ich związku, dobrze składał sobie to, co wiedział, to wiele z tych marzeń, o których mu wtedy opowiadała, nigdy się nie spełniło, bo wyszła za mąż.

    OdpowiedzUsuń
  5. Clive wyobrażał sobie siebie wszędzie, tylko nie w Mariesville. Jasne, tu spędził większą część swojego życia, tutaj była jego mama i dom rodzinny, ale patrzył na to miejsce i… nie czuł się do niego przywiązany. Gdyby jutro ta wiocha spłonęła, razem z tymi wszystkimi głupimi jabłkami, jakby, kurwa, nie mogli sadzić tu brzoskwini, jak normalni ludzie w Georgii, spakowałby mamę do Atlanty i tyle by go to miejsce widziało. A raczej to, co by z niego zostało. Ale to były tylko takie głupiutkie wyobrażenia, scenariusze, które wymyślał sobie, gdy wyjątkowo mocno nudził się w pracy, w której miał najczęściej do roboty tyle, że w sumie to kurwa nic.
    I frustrowało go to, bo nie brakowało mu zapału, był sumienny, względnie pracowity, uważał też, że całkiem ogarnięty. Że się do tego tak zwyczajnie i po ludzku nadawał, i chciał czuć się znowu doceniony tak, jak czuł się w Savannah, a wiedział, że tak długo, jak zostanie w Mariesville, to uczucie braku spełnienia będzie go prześladowało. Marnował się tu, to wszystko. Tak uważał. I Clementine też, ale jej akurat nie zamierzał o tym mówić, bo nie tylko podejrzewał, że miała tego świadomość, a również uważał, że w obecnej sytuacji nie powinien jej o takich sprawach przypominać. Sama sobie przypomni.
    Stać ich było po prostu na więcej.
    — No. W sumie — rzucił, wzruszając ramionami. Nie do końca miał to obmyślone, bo tej pory pracował jedynie w Savannah i Mariesville, ale rzeczywiście, oferta z innego miejsca by wystarczyła. Tylko najpierw musiałby się o otrzymanie tej oferty naprawdę postarać. I czynił ku temu już od jakiegoś czasu różne kroki, ale póki co nic się nie działo, a kiedy jebnęła ta cała sytuacja z Tommy Redfordem, kompletnie o tym na chwilę zapomniał. Teraz mógłby do tego wrócić.
    Nie chciał jednak zbytnio wchodzić przy Clementine w szczegóły, bo to znowu były sprawy, o których właściwie z nikim nie rozmawiał. Generalnie z Clive’em było tak, że jeśli nie mówił o czymś mamie, to nie mówił nikomu, jeden wyjątek zdarzył mu się w Savannah, ale nie musiał przypominać, w jakiej sytuacji, bo oboje doskonale wiedzieli. Poza tym trzymał mnóstwo informacji dla siebie i był pod tym względem jak własny ojciec. I nigdy nie był pewien, czy lubił w sobie tę cechę.
    — Na studia zawsze możesz wrócić — zauważył Clive, który w międzyczasie skończył już kawałek ciasta z wiśniami i zabrał się za ten z orzechami.
    Jeden z jego ulubionych. Przepijał to wszystko swoją słodką ice tea i ogółem to trochę przy tym stoliku wyglądał jak worek bez dna, ale też w pewnym sensie rekompensował sobie tą ucztą fakt, że w ostatnim czasie pomijał niektóre posiłki, bo to wszystko, co się działo i czego stał się, na własne życzenie, częścią, nawet taką malutką, przytłaczało go. Nie miał siły myśleć aż tak wiele jak zwykle o sobie, gdy myślał również niebezpiecznie dużo o Clementine.
    — Słuchaj, byle spierdolić — stwierdził, bo jego plan był jasny. Też wróci do Mariesville. Bo miał tam mieszkanie, pracę, mamę. Ale to nie był plan na całe życie. Nawet nie na następny rok. Nawet może nie w całości na ten, gdyby jakoś wyjątkowo mu się nagle powiodło. — Pokombinujemy nad czymś — dodał, całkiem już pogodzony z faktem, że czy tego chciał, czy nie, musiał tam wrócić. I Clementine też. Na teraz. Ale to nie znaczyło, że nie mogli wspólnie pomyśleć, jak zmienić tę sytuację. — Idziemy na lody? — zapytał nagle, gdy wyczyścił już wszystkie swoje talerze.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  6. Clive nie do końca wiedział, co mówi.
    Ta cała sytuacja, to, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy, to, do czego to wszystko doprowadziło i jego obecność tutaj, z Clementine, poprzedniej nocy w hotelu, dzisiaj w przyjemnej knajpce na zajebiście smacznych burgerach, to było coś, co nawigował kompletnie na oślep. Gdyby ktoś go zapytał wprost, nie potrafiłby nawet określić, co tak właściwie robił i do czego zmierzał. Po co to robił. Żeby być miłym dla Clementine? Przecież zwykle był dla niej przede wszystkim niemiły. Żeby jej pomóc? A czy ona go o tę pomoc prosiła? No nie, sam się w to wepchał. Tak samo jak w Savannah wepchał się w jej ramiona, a wczoraj do jej łóżka.
    Zaśmiał się, pokręcił głową i rzucił ciche nie pierdol, gdy Clementine wspomniała o tym, że mogła być za stara na studia. Nie była. Jedynym, co stało między nią a studiami była kasa, której obecnie oboje doskonale wiedzieli, że miała, ale to było coś, co da się przeskoczyć. Zresztę, nie musiał jej tego tłumaczyć, wiedziała, jak jest. W każdym razie jeśli on mógł być na tyle ambitny, żeby znowu postarać się o pracę w większym mieście — i to, zgodnie z jego aspiracjami, jak największym, bo rzygał już nudą i małomiasteczkowością oraz totalnym brakiem satysfakcji z tego, co robi — to ona mogła być równie ambitna i pójść na studia, na które nie pozwalał jej ten glonojad, za którego wyszła za mąż.
    Jakaś część Clive’a wciąż patrzyła na Clementine i zastanawiała się dlaczego. Czemu pozwoliła mu zrobić z siebie swoją żonę, a potem tak uzależnić, bo to nie była Clementine, którą on pamiętał, a przecież wyszła za mąż wcale nie tak wiele lat po tym, jak się poznali. A potem przypominał sobie, docierało do niego, jaki Tommy potrafił wykurwiście czarujący, gdy tylko chciał. Nienawidził tego skurwysyna z płonącą pasją i, prawdę mówiąc, cieszył się, że nie żył. Jednego frajera mniej.
    Uśmiechnął się jednak, gdy Clementine przyznała mu rację z tym całym spierdalaniem. Nie widział tak naprawdę dla siebie żadnej innej opcji. Wiedział, że się udusi, jeśli utknie w Mariesville i wiedział, że nie chce tego dla siebie. Nie chciał czuć, że brakuje mu tu powietrza, nie aspirował do spędzenia życia na tym zapyziałym zadupiu. I nie chciał tego również dla niej, ale nie zamierzał w jakikolwiek sposób wpływać na jej decyzje. Clementine podejmie swoje decyzje i właściwie to najlepiej, by kierowała się w nich tylko i wyłącznie swoim dobrem. Oboje potrzebowali być egoistami.
    Clive zapłacił za jedzenie, nie zerkając nawet na Clementine, gdy przyszła pora płacenia rachunku. Wyszli na zewnątrz i upał natychmiast uderzył w ich twarze.
    — Idziemy. Spacer nie zaszkodzi — zdecydował bez zastanowienia Clive, który znał Camden, ale z poziomu samochodu. Trochę inaczej to wyglądało, gdy szli chodnikiem, więc dość naturalnie dotrzymywał Clementine niespiesznego kroku i podążał za nią, jednocześnie kojarząc większość miejsc.
    Trzymał się jednak teraz na odrobinę większy dystans. Ręce miał przy sobie i nie miały one szansy przypadkiem zderzyć się z rękami Clementine, gdy szli obok siebie. Bo prawda była taka, że mówił o nich w liczbie mnogiej, że spędził z nią wczoraj całą noc i że nie zostawił jej całkiem samej w tym cholernie trudnym procesie, że robił, co mógł, żeby pomóc, ale jednocześnie absolutnie nic nie mógł jej obiecać.
    I myślał o tym, gdy prawie wpadł w Clementine, która nagle zatrzymała się przy budce z lodami.
    — Jaki chcesz smak? — zapytał, pochylając się do przodu, by przyjrzeć się z czego mogli wybierać.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  7. Clive może nie tyle nastawiony był na dodawanie Clementine otuchy, bo jednak starał się nie robić jej fałszywej nadziei na nowe, zajebiste życie, które rozpocznie się już jutro. Pozostawał w tym wszystkim, co się wokół nich działo, względnym realistą. Nie wciskał jej kitu i nie mydlił oczu. Było chujowo, ale wierzył, że będzie dobrze. Już dzisiaj mieli całkiem niezły dzień i Clive chciał, żeby tak zostało. Jutrem pomartwią się jutro. A właściwie to pewnie wrócą razem do Mariesville, bo czas Clementine w hotelu w Camden dobiegał końca, a Clive wiedział, że musi w końcu zajrzeć i do mamy, i do swojego mieszkania.
    Domyślał się, że dla Clementine nic z tego powrotu nie będzie łatwe. Że część mieszkańców będzie myśleć na jej temat jedno, a pozostała część drugie i że jej rolą nie będzie przeciąganie nikogo na swoją stronę. Nie była im niczego winna, ale to nie było dla niej odpowiednie miejsce i Clive miał bolesną wręcz tego świadomość, jednocześnie przybity myślą, że niewiele mógł w tej sytuacji zrobić. Nie przeniesie jej życia w inne miejsce za nią, zresztą, czemu miałby to robić? Po prostu… miał przeczucie, że lepiej byłoby jej z dala od tej zapyziałej prowincji, że Richard Dashwood powinien wysilić się dla swojej córki odrobinę bardziej i pomóc jej zbudować coś nowego z dala od miasteczka, w którym wydarzyło się to, co sprawiło, że w ogóle łaskawie się nią zainteresował. Potrzebowała nowego startu, to wszystko, ale nowy start zwyczajnie nie będzie możliwy w starych okolicznościach. Bo Mariesville się nie zmieniało. Wszystko będzie tam dokładnie takie samo, jak w dniu, w którym to, co do tej pory znała, wywróciło się do góry nogami.
    — Zostanę — powiedział więc, chociaż wiedział, że powinien stawiać odrobinę większy opór. Bo jak na człowieka, który nie chciał mydlić nikomu oczu, Clive zdecydowanie wysyłał Clementine najróżniejsze sygnały i to w znakomitej większości takie, do których zupełnie nie była z jego strony przyzwyczajona. I on też nie był do tego przyzwyczajony ze swojej własnej, osobistej strony, ale czy jakoś wyjątkowo z tym walczył? No nie. Wręcz się temu poddawał, zasłaniając się faktem, że miał dobry humor i dobry dzień, a w plecy świeciło mu przyjemne, ciepłe słońce.
    Clive zdecydował się na lody o smaku sernika z truskawkami. Clementine dostała swoje zamówienie jako pierwsza, więc nie omieszkał wpakować swojej małej, plastikowej łyżeczki do jej pojemniczka ze zwiniętymi w rulony lodami.
    — Niezłe — skomentował, bo mięta z czekoladą nie była smakiem, który by wybrał, ale smakowała naprawdę dobrze. Kradziona jeszcze lepiej. Zapłacił też za lody, a gdy dostał swoje, nabrał ich trochę na tę łyżeczkę i podał Clementine, żeby spróbowała jego. I żeby nie usłyszał potem, że brał, a nie oferował nic w zamian. Nie podejrzewał jej o to, ale krył sobie tymi lodami tyłek.
    Naprzeciwko budki z lodami, zlokalizowanej w niewielkim lokalu, wbitym w rząd niewysokich kamieniczek, był niewielki park. Kilka dających przyjemny cień drzew, parę ławek, huśtawki, jakieś typowe rozrywki dla dzieci, których obecnie na szczęście tam brakowało, bo Clive nie znosił drących małe ryje gówniarzy. Poszli więc z Clementine usiąść i zjeść lody w spokoju.
    — Gdzie dokładnie masz wykupiony pokój w Mariesville? — zapytał Clive, który lody starał się pochłaniać wolniej od burgera i ciast. Nie chciał być nachalny ani zmuszać Clementine do myślenia o czymś, o czym myśleć pewnie niespecjalnie chciała, ale był w bardzo zwyczajny i ludzki sposób ciekawy. No i jakaś jego część chciała też wiedzieć, czy po pracy będzie miał do niej po drodze, ale to już był mniejszy szczegół.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  8. To dobrze, że Clementine czuła się w towarzystwie Clive’a dobrze. Zależało mu, żeby ich relacja nie była teraz niezręczna czy niekomfortowa, więc trochę zachowywał się wobec niej jak do tej pory, traktując ją jak swoją seks-kumpelę (tylko bez seksu). No, z tą różnicą, że był dla niej znacznie milszy i bardziej przystępny niż wcześniej, argumentując sobie tę taryfę ulgową faktem, że Clementine wystarczająco oberwała po tyłku od byłego męża i całego małżeństwa z nim, żeby jeszcze on teraz się jej czepiał i dowalał jej przy każdej okazji. I chyba nie planował już do tego wrócić, bo prawda była taka, że Clive rzeczywiście potrafił być tym miłym i uczynnym chłopcem, za jakiego uważała go matka i wszystkie jej koleżanki, że to było częścią jego charakteru, ale wizerunek miłego chłopca nie pasował mu do tego kurewsko męskiego i ociekającego testosteronem boga seksu, którego postanowił z siebie zrobić, gdy Leah zdecydowała, że po czterech latach związku, w momencie, w którym upadł tak nisko, jak nie upadł jeszcze nigdy wcześniej, poinformuje go, że nie chce już z nim być.
    No kurwa, nie że się usprawiedliwiał, ale tak w sumie to nic dziwnego, że kompletnie pojebało mu się w głowie.
    Jedno było pewne: Clementine mogła się czuć przy nim bezpieczna. Clive nie był damskim bokserem, stracił wobec niej tę uszczypliwość, na którą zdarzało mu się zdobyć. I nie ulegało też wątpliwości, że teraz, gdy Tommy Redford nie stanowił dla nich już swego rodzaju przeszkody, mogli po prostu lepiej się poznać. Bo znali sie dość słabo. Znali swoje ciała, znali swoje podstawowe potrzeby, ale poza tym to ostatnio coś więcej wiedzieli o sobie, gdy byli tą dwójką niezręcznych nastolatków z Atlanty. A od tamtej pory bardzo dużo się zmieniło.
    Clive pozwałał sobie więc na bycie sobą, a będąc sobą podkradał od Clementine lody i, napchawszy się jedzeniem oraz deserami podczas obiadu, poprawiał to wszystko, wybierając smak, którego, można by pomysleć, powinien mieć już dość.
    — Hmmm… — mruknął teraz, gdy słońce przyjemnie ogrzewało ich twarze, pochłonął równie szybko, co wszystko inne, co dzisiaj zjadł, a Clementine wspomniała, gdzie Richard Dashwood wspaniałomyślnie postanowił wynająć jej na tydzień miejsce do spania. — Pewnie nie możesz się doczekać, żeby zostać obudzoną przez krowy, co nie? — rzucił niezbyt mądrym żartem i zaśmiał się z niego nawet, ale zaraz potem zamilkł.
    Wziął od Clementine puste opakowanie po jej lodach, włożył je w swoje i odszedł na kilkanaście kroków, by wyrzucić je do kosza na śmieci. Gdy wrócił, usiadł z powrotem na łąwce i wyciągnął jedno ramię, opierając je za plecami Clementine.
    — Moja mama coś wspomniała, że gdybyś potrzebowała, to… no wiesz… ma wolny pokój — zasugerował dość cicho i w pewien dziwny, zupełnie niepodobny do niego sposób, jakby nieśmiało, a potem jeszcze wzruszył ramionami i wbił wzrok we własne kolana, bo nie był właściwie pewien, czy to był odpowiedni moment, żeby z tym wsykoczyć. — Gadałem z nią wczoraj i mówiła, że to chrześcijańska rzecz, ale wspominała też, że nie chciało jej się w niedzielę pójść do kościoła, więc… Sama wiesz. Jak coś, to mama cię lubi — dodał, choć to, że Ruth Bennett lubiła Clementine było raczej oczywiste. Nie była też inwazyjną osobą. W domu spędzała czas głównie w kuchi lub w ogrodzie. Wieczorami czytała, robiła na szydełku albo z zapartym piersciach tchem oglądała w telewziji stare filmy akcji, ale utrzymywała głośność na takim poziomie, że Clive tych filmów nie był w stanie z nią oglądać, bo nic nie słyszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była jakaś zajebista opcja, ale była jakąś opcją. W razie czego. Clive czuł się zobowiązany o tym wspomnieć, bo mama mu kazała.
      — Pracuję — odpowiedział po chwili, podnosząc głowę. Na jego twarzy dało się dostrzec grymas, wywołany uczuciami, jakie prowokowała w nim ta praca. Zmęczenie, znudzenie, niechęć. Rzygać mu się chciało na samą perspektywe tego, że jutro będzie działo się tak samo niewiele jak dzisiaj, a gdyby był nawet w tym głupim Savannah, to nie miałby przez cały dzień czasu, żeby zjeść w spokoju pączka. — Potrzebujesz może podwózki, żeby coś pozałatwiać? — zainteresował się, bo w sumie wypadałoby się tym zainteresować, a kto miał Clementine w takich sprawach pomóc, jeśli nie on?

      Clive

      Usuń
  9. Tommy Redford był damskim bokserem, a Clive Bennett kapryśnym dzieciakiem, ale dzieciaka przynajmniej da się jakoś naprostować i wychować, a dla takich typów jak, całe szczęście, były już mąż Clementine, ratunku raczej nie ma. I to nie było tak, że Clive potrzebował kogoś mieć, żeby wiedzieć, jak powinien się zachowywać, ale przekonał się również już, że po prostu łatwiej odnajdywał się w życiu, gdy była przy nim Leah. Kochał ją, tak na serio, i potrzebował jej. Ona była przez kilka ładnych lat jego niezawodnym uziemieniem, jej rozsądek, spokój i cierpliwość pomagały mu podejmować właściwie decyzje. Patrzył na nią jak na swoją bezpieczną przystań w całym tym chaosie, z którym często wiązała się praca gliniarza w mieście rozmiarów Savannah i kiedy zerwali, a raczej ona zerwała z nim, poczuł się, jakby w jednej sekundzie spod jego nóg usunął się cały grunt. I właściwie tak czuł się od tamtej pory — bez gruntu pod nogami. Niepewny, zagubiony, ale udający, że nie tylko doskonale wie, co robi, ale jeszcze to lubi. Bez większego celu, bez konkretnego pomysłu, z wrażeniem, że utknął w jakimś pierdolonym dniu świstaka, gdzie mógł tylko pójść do pracy, po pracy do baru, po barze do łóżka z jakąś przypadkową laską, i potem powtarzał to wszystko od nowa.
    Nie lubił być sam. Nie lubił tkwić samotnie na tym głupim zadupiu, nie lubił tego czujnego spojrzenia matki, która pytała, czy wszystko okej, on odpowiadał, że okej, ale ona wiedziała, że nie okej.
    Tylko wiedział też, że Clementine nie była teraz odpowiedzią na jego samotność. Że nie powinien w taki sposób na nią patrzeć i dokładał wszelkich starań, by tego nie robić. Więc dlaczego tak gładko godził się, żeby zostać na kolejną noc, czemu wciąż proponował jej pomoc i czemu wpychał się z jej życie, w którym teoretycznie nie powinno być dla niego miejsca, bo nie było go tak naprawdę wcześniej. Czy śmierć Tommy’ego coś zmieniła? Czy oboje z ulgą, którą czuli, choć mieli świadomość, że to odrobinę nieludzkie, czuć ulgę, bo ktoś stracił życie, nawet jeśli był chamem, gnojem i oprawcą, czy właśnie z tą ulgą widzieli dla siebie jakąś.. Szansę?
    Clive nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, nawet nie chciał się nad nim zastanawiać, ale pojawiło się w jego głowie, więc potrząsnął nią w pewnej chwili, jakby oganiał się przed natrętną muchą, ale muchy obecnie nawet się wokół nich nie kręciły.
    Zaśmiał się z żartu o nawiedzonej farmie z delikatnym opóźnieniem, ale w sumie był on średnio zabawny, więc szybko umilkł i, wiedziony westchnieniem Clementine, odwrócił twarz w jej stronę. I udawał, że ta jej dłoń na jego udzie zupełnie go nie rusza. Czemu niby miałaby go ruszać?
    A co innego mogłabyś znaleźć?, cisnęło mu się na usta, i to nie dlatego, że za wszelką cenę pragnął zasiać w Clementine ziarna obaw i wątpliwości. To był raczej odruch, naturalny i niezbyt kontrolowany, jednak w porę ugryzł się w język, przesuwając jedynie czujnym spojrzeniem po jej twarzy. Wiedział, że Mariesville nie będzie dla niej ani łaskawe, ani przychylne. Nie powinna tam wracać, powinna się od tego miejsca całkowicie odciąć, ale jakie niby miała inne wyjście?
    Nie miał zamiaru przypominać jej, że w sumie to żadnego, więc po prostu uśmiechnął się, a potem jego uśmiech zbladł, bo sama złapała się na tym, że przyszłość nie zapowiada się nadmiernie ekscytująco.
    Westchnął i odwrócił twarz do słońca, ignorując uparcie tę smukłą dłoń Clementine, wciąż spoczywającą na jego udzie. Siedzieli tak jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu Clive zdecydował, że daje mu się we znaki zmęczenie całym dniem nudzenia się w robocie, które, prawdę mówiąc męczył go psychicznie i fizycznie bardziej, niż strzelaniny i pościgi.
    — Wracajmy — rzucił więc krótko i podniósł się na równe nogi.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  10. Nic z tego, na co się wobec siebie zdobywali, nie było im obce, ale nie było też w ich stylu. Clive nie czuł się do tego przyzwyczajony ze strony Clementine i ona, przy nim, też nie mogła, bo najzwyczajniej w świecie go od tej strony nie znała. Jedna noc, podczas której się przy niej poryczał, a potem druga, którą przespał przytulony ciasno do jej klatki piersiowej, czując, jak unosi się i opada z każdym oddechem, one niczego ich o sobie tak naprawdę nie nauczyły. I Clive nie chciał, by pozwolili sobie myśleć, że jest inaczej. Że wiedzą więcej. Bał się, dokąd nadmierna pewność siebie mogłaby ich zaprowadzić.
    Taryfa ulgowa. No tak, Clementine zdecydowanie łapała się teraz u Clive’a na taryfę ulgowa, tylko co to tak naprawdę w jego wykonaniu znaczyło? Że był dla niej odrobinę milszy niż normalnie, bo jej współczuł, a to, co ją spotkało, kłuło w jego sumienie, bo gdzieś tam bardzo głęboko pod skórą czuł, że gdyby chciał, mógłby zrobić więcej. Wcześniej. Ale nie zrobił i też musiał teraz odnaleźć się jakoś w swoich własnych wyborach oraz w tym, do czego się one przyczyniły. Bo chociaż nie czuł się bohaterem tej historii, w pewnym sensie historii upadku Tommy’ego Redforda, w którego niewinność niektórzy wciąż wierzyli, ale jednocześnie wszyscy wiedzieli już, jakim potworem był za zamkniętymi drzwiami, to jakiś udział jednak w tym miał. On, Clive. Grzeczny chłopiec, porządny gliniarz, dobry syn.
    Czuł, że jednak namieszał Clementine w głowie. I przy okazji sobie też, ale jeszcze to ignorował.
    Gdy wrócili do hotelu, Clive czuł, że potrzebował kolejnego prysznica — uroki lata w Georgii. Clementine zajęła jednak łazienkę pierwsza, więc w czasie, gdy zza zamkniętych drzwi dobiegał szum wody, poogarniał trochę swoje rzeczy, bo już zdążył położyć byle gdzie mundur, który wcześniej z siebie wziął i rozrzucić kilka innych przedmiotów, jak choćby ładowarka do telefonu czy głupi dezodorant, którego używał rano. Old Spice Krakengard. Clive lubił na sobie zapach cytrusów, ziół i drzewa, cokolwiek to tak naprawdę znaczyło. Ważne, że najwyraźniej podobało się i jemu, i Clementine.
    Jej prysznic się przedłużał, więc Clive otworzył jeszcze okno, a potem przysiadł na łóżku, aż w końcu się na nim położył i, opierając głowę o poduszki, włączył stojący na komodzie naprzeciw łóżka telewizor. Gdy Clementine wreszcie wyszła z łazienki, przywitały ją dźwięki jakiegoś starego filmu akcji, w który Clive wciągnął się na tyle, że nawet wygrzebał ze swojej torby paczkę jakichś cukierków czy innych żelek i, najwyraźniej niezaspokojony ani obiadem, ani lodami, żuł je powoli, wpatrując się w ekran.
    — Nie wyłączaj — rzucił do Clementine, podnosząc się w końcu z łóżka, na którym zostawił zarówno pilota, jak i opakowanie słodyczy. Zabrał kilka swoich rzeczy i, kolejny raz w ciągu kilku godzin, wszedł ponownie pod prysznic, chociaż nie potrafił zmusić się do tego, by odkręcić całkowicie chłodną wodę.
    Clive lubił ciepło. Słońce, piasek, większe zbiorniki wodne też, ale już od jakiegoś czasu marzy mu się urlop, który polegałby na nierobieniu niczego poza leżeniem na plaży. Na ręczniku, na leżaku, bezpośrednio na piasku. Aspirował do tego, by przez tydzień, może dwa, nie robić absolutnie nic i podejrzewał, że wcale nie znudziłoby mu się tak szybko, jak można by podejrzewać. Wbrew wszelkim pozorom, gdy Clive już coś (lub kogoś) lubił, tak bardzo, bardzo lubił, to był w tych uczuciach wyjątkowo stały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszedł z łazienki w materiałowych szortach, bo w hotelowym pokoju zrobiło się od wczoraj na tyle ciepło, że wiedział, że w dresach już nie wytrzyma. Clementine, wbrew pozorom, też dużo ciepła oddawała, ale to akurat mu nie przeszkadzało. Bez skrępowania położył się z powrotem na łóżku, chociaż teraz bardziej niż filmem, który wciąż migał na ekranie, choć odrobinę ciszej niż wcześniej, wzrokiem wodził za Clementine, a raczej za grzebieniem, którym czesała włosy.
      — Mogłem wziąć ci szczotkę, co nie? — zapytał, opierając się na wbitym w materac łokciu. Lubił te jej włosy. Te ciemne, gęste włosy, które spływały kaskadą na jej kark i plecy. Lubił ściskać je w swojej dłoni i czuć, jak łaskotają go w policzek. I wkurwiał się jedynie, gdy znajdował je później dosłownie wszędzie — w samochodzie, na swoim mundurze, w swoim łóżku. Wkurwiał, ale jednocześnie uśmiechał.

      Clive

      Usuń
  11. Clive często zagłuszał ciszę. W samochodzie słuchał muzyki, a w pracy było głośno z natury, choć komisariat w Mariesville potrafił czasem zionąć nudą na tyle, że otwierał okno, żeby chociaż z zewnątrz dochodziły jakieś dźwięki. W swoim mieszkaniu często włączał telewizor w salonie, nawet jeśli siedział w sypialni — żeby coś gadało. Gdy mógł, wychodził do baru, najczęściej decydując się na The Rusty Nail, bo tam zwykle panował największy harmider i mieli stół do bilarda, w którym kule tłukły się tak mocno, że skupiały całą uwagę. Nie lubił za to zostawać sam z własnymi myślami, przynajmniej nie na zbyt długo, a w ostatnim czasie wydawało mu się, że te myśli robiły się coraz gorsze. Bardziej natrętne, bardziej upierdliwe. Podżegały go i nęciły, głównie podpowiadając mu, że marnuje sobie życie i że powinien rzucić tą pierdoloną, jabłkową dziurą w cholerę, i na nikogo się nie oglądać. Na absolutnie nikogo.
    Wbijał wzrok w plecy Clementine i w to, jak jej dłoń wraz z grzebieniem porusza się w długich włosach. Uśmiechnął się nawet odruchowo, gdy ona, przeczesując kolejne fale, śmiała się cicho z tego, co działo się na filmie, który Clive wybrał, ale na który już nie patrzył. To był kolejny hałas w tle, ale tym razem taki, którym niczego nie zagłuszał. Po prostu na chwilę o nim zapomniał.
    — Starałem się — skomentował, gdy przyznała, że jego wybór nie był tym najgorszym.
    To nie było tak, że stając przed zadaniem zrealizowania listy zakupów Clive spanikował. Nigdy nie zdarzyło mu się pójść do sklepu po coś, po co wysłała go Leah i dzwonić z paniką, że on nie wie co, jak ani gdzie. Wiedział, ale Clementine potrzebowała dosłownie wszystkiego i sam nie miał pojęcia, czemu wybrał grzebień, choć w Savannah widział przecież, że używała szczotki.
    To były drobnostki, które w niej zauważał.
    Wybór kremu też nie był łatwy, ale tutaj mógł chociaż zasłonić się faktem, że robił to w pośpiechu, bo nie chciał, by Clementine czekała zbyt długo w samochodzie na parkingu, od którego płyty wręcz buchało gorącem. Wiedział, że w normalnych warunkach używała czegoś innego niż Pond’s — jej skóra zawsze była niesamowicie gładka, wypielęgnowana, pachnąca. Clementine dbała o to, by wyglądać jak milion dolarów, ale w oczach Clive’a wyglądała tak również bez tych wszystkich drogich kosmetyków, na które pozwalał jej w swoich durnych obsesjach Tommy, bo z jednej strony była złą i niedobrą żoną, a z drugiej lubił się nią chwalić jak pokazowym koniem na zawodach. Gdyby ośmieliła się nie wyglądać, pewnie dałby jej za to w twarz. Albo uderzyłby gdzieś, gdzie nie byłoby od razu widać, bo pozory musiały zostać zachowane.
    Clive aż wzdrygnął się mimowolnie, gdy o tym wszystkim pomyślał.
    — Dawaj — odezwał się, gdy dotarł do niego sens słów Clementine.
    Odepchnął się łokciem od materaca, usiadł wygodniej i wziął od niej solidne opakowanie kremu, który miał bliżej nieokreślony, czysty zapach. Rzeczywiście, słońce było dzisiaj nawet w godzinach mocno popołudniowych na tyle mocne, by mocniej przypiec jej delikatną skórę, ale Clive zdążył zauważyć, że zawsze łatwo ją łapało. No i inny miało też wpływ, gdy codziennie przebywała na zewnątrz po trochu, a inny, gdy tygodniami siedziała w areszcie, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że nie powinna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta myśl, ta niesprawiedliwość tak wkurwiała Clive’a, że z rozpędu nabrał więc o wiele za dużo kremu. Wsunął więc dłonie pod koszulkę Clementine, wmasował go w jej plecy, ramiona i barki, sięgnął nawet do szyi i do przodu, do obojczyków. Koszulka była na co najmniej o rozmiar za duża, więc zwisała odrobinę z lewego ramienia. Krem szybko się wchłonął, a odsłonięta skóra była nawilżona i lekko zarumieniona od słońca.
      Clive nie myślał rozsądnie, gdy pochylił się jeszcze, by właśnie to odsłonięte ramię pocałować. To był delikatny gest, krótki, szybki, słabo wyczuwalny. Odsunął się zaraz, oddał jej zabezpieczony nakrętką krem i poprawił sobie przy wezgłowiu poduszki, na których się położył, zakładając sobie jedno ramię za głowę. Wrócił do oglądania filmu, nie chcąc przykładać zbyt wielkiej wagi tej chwilowej czułostce.

      Clive

      Usuń
  12. Clive nie planował tego, co zrobił. Gdyby to planował, doszedłby gdzieś w połowie swojego planu do wniosku, że to całkiem głupi plan, i zrezygnowałby zanim nabrałby na dłonie kremu, którym miał posmarować ramiona Clementine. Teraz, gdy się odsunął i położył, zupełnie, jakby niczego nie zrobił i w żaden sposób nie okazał jej nawet cienia czułości, już wiedział, że to było głupie. Że nie powinien. Że nie zrobił tym gestem nic poza ponownym zamieszaniem jej w głowie, a zaczął to robić już dawno temu — chyba jeszcze w tym markecie, na dziale z nabiałem, na którym ją przecież podrywał, bo pytanie, czy chciałaby się jeszcze kiedyś z nim przespać wyszło od niego. No, może użył wtedy jakichś innych słów, nie pamiętał już tak perfekcyjne, ale wszystko sprowadzało się do tego, że Clive od samego początku był w tej ich pojebanej takim prowokatorem. Nęcił Clementine ku sobie jak ćmę do światła i zajebiście podobało mu się, gdy pozwalała mu dostrzec, że najzwyczajniej w świecie się jej podobał. Że jego ciało ją kręciło, a seks był dobry. Że ślicznie się do niego uśmiechała, że zawieszała na nim wzrok, że praktycznie mu nie odmawiała, jeśli akurat na horyzoncie nie było nikogo, kto stanowiłby przeszkodę.
    Nie było Tommy’ego.
    Teraz Tommy zniknął na dobre i Clive czuł się z tym zajebiście. Tak po prostu. Nie było mu tego gnoja żal, nie ruszało go, że zniknął w dramatyczny i w sumie to może i nawet trochę okrutny sposób, bo w sumie to nie było nic przyjemnego w kilkukrotnym dźgnięciu i śmierci przez wykrwawienie. Nie miał jednak dla niego krztyny współczucia. Obudziła je za to w nim Clementine, jednak starał się też nad nią nie litować, bo domyślał się, że tego by nie chciała. W ogóle nie poruszał przy niej tego tematu, starał się ciągnąć ją naprzód niż pchać w tył i wiedział, że sypianie z nią w jednym łóżku, całowanie jej ramienia, chodzenie z nią na lody i wszystko inne, każdy miły gest, na który się zdobywał, nie powinno być jego metodą na dodawanie jej sił, ale… Kurwa no, to ewidentnie działało.
    Przesunął więc po prostu odrobinę i ułożył wygodniej, gdy Clementine położyła się obok, znajdując dla siebie idealne miejsce przy jego boku. Spojrzał na nią, gdy mościła się w odrzuconej na boki pościeli, ale potem wrócił wzrokiem do telewizora, kontynuując oglądanie filmu, który naprawdę był wystarczająco ciekawy, by nie musiał jedynie udawać, że cokolwiek go w nim przyciąga. Bo przyciągała go też Clementine, co dało się poznać choćby po tym, że gdy tylko skończyła się wiercić i ostatecznie zarzuciła na niego nawet swoją nogę, opuścił to ramię, które do tej pory opierał nonszalancko za głową i zatrzymał jej na jej barku, przesuwając po nim palcami w tak samo bezmyślny sposób, w jaki jej palce krążyły po jego torsie.
    Clive czuł, że oboje potrzebowali takiego momentu. Takiego absolutnego, niczym niezmąconego spokoju. Poruszył się właściwie tylko po to, by poprawić to ramię, którym obejmował Clementine, teraz już zatrzymując dłoń na jej ręce, w miejscu, gdzie kończył się rękaw koszulki od jej piżamy. Materiał podwinął się lekko, odsłaniając zarumienioną od słońca skórę.
    Reklamy w pewnym momencie zastąpiły jednak film i Clive sięgnął po pilota, który zaplątał się w pościel, by lekko je ściszyć.
    — Wszystko okej, mała? — zapytał, bo jego oczy na chwilę spotkały się z oczami Clementine, gdy wbiła w niego ten swój czujny wzrok, ale szybko odwróciła głowę. Gdyby nie było okej, gdyby cokolwiek było teraz nie tak, to chciałby, żeby mu powiedziała. Chciał wiedzieć. Bo nie chciał, żeby była z tym wszystkim sama.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  13. Pozwalali temu płynąć.
    Zarówno Clive, jak i Clementine, nie robili właściwie niczego konkretnego, by powiedzieć sobie dość, a z pewnością przekroczyli już kilka granic, które należałoby uszanować — choćby ze względu na fakt, przez co przeszła właśnie Clemmy. Bo Clive to już takie pal licho. Najgorsze miał za sobą, a to i tak w żaden sposób nie porównywało się do jej przeżyć. I choć mówił jej, że nauczy się z tym żyć, to doskonale przecież wiedział, że zajmie jej to znacznie dłużej niż niecałe dwa dni na wolności. Obawiał się wręcz — tak całkowicie po cichu i w prywatności własnych myśli — że Clementine najgorsze wciąż miała jeszcze przed sobą, że pewnie wypadałoby jej zasugerować szukanie jakiejś pomocy, wsparcia, terapii. Też to przerabiał i chociaż rzucił tym w cholerę, gdy tylko dostał zielone światło na powrót do pracy, to musiał przyznać, że w jakimś stopniu otrzymał pomoc, która pomogła mu… no właśnie nauczyć się żyć. Byle jak, ale żył z tym poczuciem winy, które w sobie nosił, ze świadomością, że może wtedy to miał być on, że nie powinno go tu być, że nie miał żadnego powodu, żeby tu być.
    Domyślał się, że nie mówi mu prawdy, ale postanowił z tym nie dyskutować. Właściwie to nie potrafiłby uzasadnić, czemu pytał, czy wszystko okej, skoro doskonale wiedział, że nie mogło być okej. Nie miało jak i skąd być okej, ale uśmiechnął się nieznacznie, kiwając przy tym lekko głową, jakby na znak, że przyjmował te słowa do wiadomości. Nie uważał, by drążenie tego tematu stanowiło teraz dla Clementine najlepszą z możliwych opcji, a wręcz był pewien, że o tym, jak bardzo nic nie było ani okej, ani w porządku, ani nawet choć odrobinę dobrze, będą mieli okazję jeszcze pogadać. To po prostu samo z niej pewnego dnia wyjdzie, tak, jak do tej pory potrafiło wyjść z Clive’a w najmniej spodziewanym momencie i całkowicie poza jego kontrolą, czego przykład mieli choćby w Savannah.
    Czy byłby teraz tutaj, gdyby nie Savannah?
    Clive ignorował to pytanie, wyparowało ono z jego głowy w momencie, w którym ciepła, miękka dłoń Clementine dotknęła jego policzka, jednocześnie sprawiając, że utkwił wzrok w jej twarzy, nie zwracając już kompletnie uwagi na telewizor.
    — Ten film? — powtórzył, odrobinę zaskoczony, bo jakoś nie sądził, że Clementine mogłaby go o to zapytać. Czy to miało jakieś znaczenie? Chyba żadnego. — Nie, nie oglądałem — przyznał, czując jakieś takie dziwne, niebezpieczne ciepło, które zdawało się uderzać od jego policzka, tego, na którym spoczęła dłoń Clementine. Sięgnął więc po nią, zamknął w swojej i odsunął, opierając je obie, wciąż w uścisku, na własnym torsie. — Ale to dobry sposób, żeby o tym wszystkim… nie myśleć — przyznał, niejako usprawiedliwiając własną decyzję co do włączenia tego telewizora i zainteresowania się całkowicie przypadkowym, a wcale nie najgorszym filmem. — Coś normalnego — rzucił jeszcze, bo ten film, to, że wspólnie na niego patrzyli, to właśnie była jakaś taka namiastka normalności w sytuacji, która była totalnie nienormalna, a już na pewno nie dla nich.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  14. Clive nie odciągnął dłoni Clementine od swojego policzka. Odsunął ją — delikatnie, powoli, ostrożnie, z ciepłym uśmiechem wciąż majaczącym na jego ustach. Lubił i znał z jej strony ten konkretny gest, i doskonale pamiętał, do czego zwykle on prowadził. Bo mieli już między sobą pewne utarte schematy. Pewne sytuacje, które sami świadomie prowokowali, zachwyceni i urzeczeni wręcz tym, że tak niezawodnie pozwalały im one rozwijać między sobą tę niewątpliwą pasję, która dopadała go głosu, gdy byli razem.
    Nie czuł jednak, by tworzył w ten sposób między nimi jakiś szczególny dystans, nie było to też jego nadrzędnym celem. Wszystko, co robił, robił dla dobra Clementine i robił to bez żadnych oczekiwań z jej strony — po prostu tego chciał. To nie była gra, tylko zwykłe poczucie, że w pewnym bardzo dziwnym i zawiłym sensie był odpowiedzialny za jej dobro, bo nikt inny nie będzie. Richard Dashwood na pewno nie weźmie na siebie tej roli, ponieważ we własnej głowie zapewne i tak wspiął się już na wyżyny ojcostwa, ogarniając jej pokój w hotelu i w domku na pierdolonym ranczu, gdzie od czwartej rano będą budzić ją ryki krów, a potem wciskając jej w dłoń trochę gotówki, która nie wystarczyła nawet na podstawowe rzeczy. Tommy z kolei nigdy najwyraźniej nie czuł się odpowiedzialny za jej dobro, ale czy on w ogóle za cokolwiek czuł się odpowiedzialny? Chyba jedynie za pilnowanie, żeby kolekcja siniaków na jej ciele zawsze pozostawała świeża.
    Clive nie był żadnym pierdolonym rycerzem ani bohaterem. Nie aspirował do żadnych z tych ról, ale nie był tu dla siebie ani dla własnych potrzeb. Był tu dla Clementine i musiała zrozumieć, że starał się ze wszystkich sił nawigować tę cienką granicę między całym tym bałaganem uczuć, które wobec niej żywił, a które zdecydowanie zmieniły się w Savannah, a zwykłą, ludzką przyzwoitością.
    Pozwolił jednak, bez protestów, by wysunęła swoją dłoń z jego dłoni, starając się nie przywiązywać zbyt wielkiej wagi temu, jak zaskakująco energicznie do tego zadania podeszła. Sama Clementine znalazła się teraz w jego objęciach wyżej, niż do tej pory, więc przesunął ramię, obejmując ją w górze pleców, z dłonią, którą swobodnie mógł sięgać zarówno jej barku, jak i włosów, którymi zaczął bezwiednie się bawić, gdy odwróciła głowę z powrotem w stronę telewizora. Film stosunkowo szybko wrócił na ekran, ale Clive nie wracał do poprzedniej głośności.
    — Wróci. Daj sobie czas — zapewnił, a zaraz potem też wystosował coś w rodzaju cichej prośby, rozluźniając się zauważalnie pod wpływem tej jej dłoni, niezawodnie ciepłej i przyjemnie miękkiej, którą przesunęła po jego boku, zatrzymując się niespodziewanie.
    Clive lubił dotykać i lubił być dotykany. Nigdy nie stronił przed czyimś dotykiem, nawet jeśli pochodził on ze strony jakiejś przypadkowej laski, której imię ledwo kojarzył, bo wiedział, że przeruchają się raz (ale za to porządnie) i nigdy więcej nie spotkają. Rzadko jednak bawił się w czułości, w ten jakże intymny dotyk poza seksem, który wręcz go wymagał, a Clementine właściwie miała wobec jego ciała niewątpliwie największe prawa.
    — To nie jest wyścig, mała — przypomniał jej jeszcze, podejrzewając, że doskonale to wiedziała, ale po tym, co ją spotkało, szalenie łatwo było o tym zapomnieć i nałożyć na siebie przytłaczającą wręcz presję. Odwrócił głowę w jej stronę, a wolną rękę, która do tej pory spoczywała swobodnie, wyciągnął, by dłonią odgarnąć włosy z czoła Clementine. Przesunął je za jej ucho, uśmiechnął się znowu. — Dasz radę. Pomogę ci — dodał, a brzmiał w tych słowach tak pewnie, że naprawdę trudno byłoby mu nie uwierzyć.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  15. Prawdę mówiąc Clive też znajdował się teraz w dość trudnej i skomplikowanej sytuacji. Oczywiście, że uczestniczył w niej z własnej i nieprzymuszonej woli, wręcz sam wykazał całą inicjatywę, bo Clementine nie prosiła go, żeby się nią interesował. Nie błagała go o to całe zainteresowanie, wsparcie, pomoc. Był tu, bo chciał, ale jednocześnie nie potrafił określić, czego jeszcze mógł chcieć. Clementine jednak najwyraźniej ufała mu już na tyle, że nie podejrzewała go o złe intencje — chciała go tutaj, ciągnęło ją do tego, jaki czuły, spokojny i opanowany teraz był, jak potrafił spojrzeć na to wszystko chłodno i zdroworozsądkowo, bo to nie on musiał teraz układać swoje życie od nowa. Ale wiedział, jak to jest. Rozumiał, jakie to przerażające, jakim problemem nie do przeskoczenia wręcz może wydawać się perspektywa odnajdywania się w świecie na nowo. Kiedy on się z tym mierzył, miał przy sobie rodziców. Mama wspierała go dosłownie na każdym kroku, jeszcze zanim wrócił z Savannah, ojciec też zaangażował się na tyle, na ile mógł. Pozbierali go trochę i chociaż nie był jeszcze pozbierany całkowicie, bo to był proces, długa wędrówka, którą zaczynało się na linii startu bez żadnej informacji, gdzie znajduje się finisz.
    I to wydawało się okrutnie wręcz przerażające, ale Clementine nie była sama. I Clive nawet nie myślał teraz, że właściwie to łączył ich przede wszystkim seks, więc całkiem naturalnym byłoby, gdyby pomyślała, że właśnie tego oczekiwał w zamian. Niczego nie oczekiwał. Był tu, bo wiedział, jakie to straszne, beznadziejne, całkowicie pochłaniające ciemnością uczucie — zostać samemu z takim ogromnym syfem do ogarnięcia. Zacząć od nowa, kiedy coś tak nagle się skończyło.
    Clive może i trochę starał się poskładać Clementine do kupy, ale tak przede wszystkim to wierzył, że ona poskłada się sama. Teraz, jak podejrzewał, wciąż była jeszcze w swego rodzaju szoku — kilka tygodni temu zabiła nawet nie tyle swojego męża, co najzwyczajniej w świecie własnego oprawcę. Zaraz po tym trafiła do aresztu, a finalnie musiała udowodnić swoją niewinność przed sądem, i choć oboje doskonale wiedzieli, jak niewinna była, to jeśli o społeczeństwo, którego częścią byli, chodziło, jedni uwierzą, a inni nie. Clive był już na to psychicznie nastawiony i przygotowany, a mama przy okazji nastawiła go jeszcze, gdzieś mimochodem, w którejś z ich rozmów, które przecież odbywali regularnie czy to przez telefon, czy w cztery oczy, żeby był przygotowany na te nieprzyjemności, które mogą spotkać jego, jeśli będzie angażował się w znajomość z Clementine. Ruth przeżyła już dość, by być na to gotową — tak mu powiedziała — ale on, w jej oczach, często wciąż był dzieckiem. Jej dzieckiem. Jej jedynym dzieckiem, dla którego chciała jak najlepiej, jednocześnie akceptując jego wybory.
    Tylko że to jej dziecko było dorosłym facetem, który obecnie działał pod wpływem silnych emocji, związanych ze wszystkim, co czuł, a czego czuć nie powinien wobec kobiety, która w ciągu ostatniego roku regularnie zdradzała z nim męża, którego później zadźgała w samoobronie.
    Kurwa, to miało być łatwiejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łatwo było za to odpowiedzieć na ten pocałunek, i w odpowiedzi na niego, oraz na tę ciepłą dłoń Clementine, która znowu znalazła się na jego policzku, Clive ujął jej twarz w obie dłonie, odrywając plecy od poduszek, na których do tej pory się opierał. Całował ją mocniej i szybciej niż powinien. Angażował się w ten pocałunek tak, jak zupełnie nie powinien i trwało to zdecydowanie dłużej, niż powinno, a jej dłonie, błądzące po jego odsłoniętej skórze, odbierały mu jakikolwiek rozsądek.
      Zwolnił jednak zaraz, najwyraźniej jeszcze zdolny do tego, by trzeźwo myśleć. Jej jeden pocałunek przerodził się w kilka, jeśli nie kilkanaście jego, i kurwa, jej usta wciąż smakowały słodką, owocową nutą tych głupich żelek, które zjadła, gdy on był w łazience.
      Cholera jasna, tęsknił za tymi ustami, ale na szczęście nie był na tyle głupi, by powiedzieć to głośno. Zamiast tego oderwał się od niej wreszcie, opierając swoje czoło o jej, gdy łapał oddech, którego nagle mu zabrakło.

      oops/i>

      Usuń
  16. I dobrze. Clementine powinna myśleć przede wszystkim o sobie i swoim dobru, a Clive w żaden sposób nie oczekiwał, że będzie się martwić o niego, bo on tego zwyczajnie nie potrzebował. Miał wszystko, czego potrzebował, by sobie radzić, nawet gdyby rzeczywiście ze względu na to, co niewątpliwie go z Clementine łączyło, miał doświadczyć jakichś nieprzyjemności. Jako poważnemu i cieszącemu się nienajgorszą opinią oraz społecznym zaufaniem gliniarzowi, nie wypadało mu dać w mordę każdemu, kto rzuciły w jego stronę nieprzyjemną uwagą, więc wiedział, że w razie czego trzymanie języka za zębami i ignorowanie cudzych debilizmów okaże się najlepszym możliwym wyjściem. Właściwie to uratować mógł ich oboje przede wszystkim spokój i Clive naprawdę liczył, że będą go mieć. Niezależnie od tego, jak bardzo to wszystko ich do siebie zbliży. Nie oczekiwał dosłownie niczego, na nic się nie nastawiał — co ma być, to będzie, a obawy swojej matki o to, że źle wyjdzie na tym ewidentnym zaangażowaniu, które wykazywał wobec Clementine, zwyczajnie puszczał mimo uszu. Kazała mu na siebie uważać, a on uważał. I wiedział, co robi. Tak mu się wydawało.
    Musiał wiedzieć, skoro tu był. Wciągnął się w to wszystko za mocno, by teraz twierdzić, że w sumie to on nie wie. Nie nazywał tego po imieniu, bo jakoś nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, ale… Cholera no, czuł się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu, przede wszystkim dlatego, że nikt inny nie potrafił stanąć teraz na wysokości zadania i zapewnić Clementine to, czego potrzebowała. A potrzebowała przede wszystkim nie być z tym sama. I nie musieć radzić sobie samej, bo to było zwyczajnie kurewsko ciężkie i niesamowicie okrutne, to, co ją spotkało i czego konsekwencje musiała teraz unieść.
    Tylko czy całe te czułości, to spanie w jednym łóżku, delikatne obmacywanie i całowanie, było najwłaściwszym sposobem na okazywanie wsparcia? Pewnie nie, ale oni mieli pojebaną relację i to od samego początku. Od samego początku łączył ich seks, który był wręcz transakcjonalny. Przyjemność za chwilę zapomnienia, orgazm za ucieczkę od rzeczywistości. Jakiekolwiek inne uczucia wkradły się dopiero później, zupełnie nieproszone, ale jednak znalazły dla siebie między nimi miejsce, moszcząc się całkiem wygodnie.
    I teraz Clive czuł, że to wszystko go przytłacza, bo nie potrafił okazywać Clementine tego głupiego wsparcia trzymając się od niej na dystans. Fizyczność przychodziła im zbyt łatwo, zbyt naturalnie, za bardzo byli do niej wobec siebie przyzwyczajeni i prześlizgiwali się do niej z każdego, nawet najdrobniejszego gestu. Nie było nic prostego w nawigowaniu tego, co łączyło ich teraz.
    — Mhm — mruknął Clive, a głos ugrzązł mu w gardle, gdy chciał powiedzieć cokolwiek więcej. Dał więc sobie chwilę, przesuwając dłoń z policzka Clementine wyżej, najpierw za jej ucho, a potem prosto we włosy, w których zacisnął ją na chwilę mocniej, ale tak, by nie sprawić jej bólu.
    Kurwa, przebiegło mu przez myśl. Odetchnął głęboko, a każde miejsce na jego ciele, którego dotknęła przed chwilą Clementine, praktycznie go parzyło. Kurwa, kurwa, kurwa.
    — Wszystko okej — odezwał się w końcu, a jakaś jego część chciała przeprosić ją, że tak się na nią rzucił, ale powstrzymał się, bo przecież oboje tego chcieli. Nie było sensu się oszukiwać, tylko Clive walczył teraz z własnym sumieniem i ze samym sobą. Nie powinien. To po prostu nie byłoby teraz wobec Clementine uczciwe. Czułby się jak podłe, wykorzystujące jej cholernie wrażliwy stan i pojebaną sytuację gówno, gdyby zrobił cokolwiek więcej.
    Odsunął się więc, cofnął ręce, zabrał z jej ciała dłonie, które tak dobrze znały już każdy jego fragment. Położył się z powrotem na poduszkach, tym razem całkowicie intencjonalnie zostawiając obok siebie dość miejsca, w które Clementine łatwo mogła się wkomponować.
    — Chodź — powiedział krótko, cicho, miękko, chociaż liczył się z tym, że mogła już tego nie chcieć.

    who said anything about regret

    OdpowiedzUsuń
  17. Ruth może nie tyle ostrzegała Clive’a, co uprzejmie wspominała mu, że przede wszystkim musiał martwić się o siebie, a dopiero potem o wszystkich wokół. Bo może i nie było tak, że Clive nie potrafił być egoistą, ale potrafił też cholernie mocno się angażować. Tak, jak na przykład był zaangażowany w związek z Leah, której niewątpliwie by się oświadczył, gdyby tylko z nim nie zerwała. W pewnym sensie uratowała go tym zerwaniem przed jeszcze większym zawodem, bo problem byłby dopiero wtedy, gdyby on myślał o małżeństwie, a ona głowę miałaby całkowicie gdzie indziej. Ale i tak bolało, nieważne, jak próbował sobie to argumentować i samego siebie pocieszać. Mama chciała więc dla niego niewątpliwie jak najlepiej, ale w całej swojej sympatii, którą wciąż niezmiennie czuła wobec Clementine, bo jej przede wszystkim ogromnie współczuła i nie uważała jej za winną, troszczyła się przede wszystkim o Clive’a. Zależało jej, żeby się nie zawiódł, to wszystko. Żeby znowu nie skończył skrzywdzony i niepocieszony.
    Clive nie był jednak aż tak o siebie zmartwiony, bo martwił się, prawdę mówiąc, przede wszystkim o Clementine. Myślał o niej zdecydowanie więcej niż powinien, tak samo jak ona zastanawiał się co dalej i próbował szukać najlepszych wyjść, choć w każdym z nich dało się bardzo łatwo znaleźć jakieś ale. Teraz jednak jedyną opcją dla nich obojga był powrót to Mariesville, którego żadne z nich nie chciało. I Clive czuł też, przez całą noc właściwie, że Clementine nie chce tego nawet bardziej od niego. Zasnął niedługo po niej. Wyłączył telewizor, ustawił budzik na wczesną godzinę i przekręcił się na bok, zamykając ją w swoich ramionach. Wybudził się jednak raz czy dwa, gdy kręciła się w poszukiwaniu wygodniejszej pozycji, dostosowując się instynktownie do tego, jak było jej najwygodniej. Mógł się domyślić, że nie tylko o wygodę w tym niespokojnym wierceniu się chodziło, ale nie chciał zaczynać dyskusji w środku nocy. Już i tak dość emocji przerobili tuż przed tym, jak położyli się spać.
    Obudził się jeszcze przed alarmem w telefonie, gdy w hotelowym pokoju było już jasno, ale chował twarz przed tym słońcem we włosach Clementine, w które był wtulony, tak samo jak w jej kark. Perspektywa nadchodzącego tygodnia, powrotu do pracy, do tego cholernego zadupia nie napawała go optymizmem. Wstał jednak pierwszy i dopiero po kilku minutach obudził też Clementine. Zbierała swoje rzeczy, ogarniała się powoli, gdy on ubierał się już w mundur. Przed szóstą zostawili klucze na recepcji, w pół do siódmej Clive zostawił Clementine na ranczu Red Apple, i to było początkiem dystansu, który utworzył się pomiędzy nimi w kolejnych dniach.
    Wieść, że Clementine Redford wróciła do Mariesville, bo pewnie nie miała grosza przy duszy ani żadnego innego wyjścia rozeszła się po miasteczku jak błyskawica. Clive ignorował jednak wszystkie to cichsze, to głośniejsze szepty, które dobiegały jego uszu, ale skupiał się przede wszystkim na pracy — a ponieważ w Mariesville zawsze wiało nudą, była to przede wszystkim papierkowa robota. Spędzał długie godziny za biurkiem, przy komputerze, z nosem w dokumentach. Ktoś się rozchorował, było potrzebne zastępstwo, więc nagle zaczął ciągnąć podwójne zmiany, robiąc nieodpłatne nadgodziny, bo ktoś przecież musiał, a kto lepiej się do tego przyda, niż ten dzieciak, który wciąż jeszcze nie udowodnił, że jest czegoś wart.
    Starał się w tym czasie jeśli nie dzwonić, to choćby pisać do Clementine, jednak czasem padał już na twarz, więc zdarzało mu się pominąć również to. Nie ogarniał i był strasznie zmęczony, a jednocześnie nie czuł, by miał siły przepraszać ją za to i tłumaczyć się głupio, że był zajęty. Nie tłumaczył się więc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczyli się ponownie dopiero, gdy Clementine miała przed sobą perspektywę ostatnich dwóch nocy w opłaconym przez Richarda Dashwooda zakwaterowaniu. Dał jej wcześniej znać — nie zadzwonił, napisał smsa — że oferta jego matki jest wciąż aktualna, a on przeprasza, że nie miał dla niej czasu.
      Nie miał, nie chciał mieć? Obleciał go strach?
      Napisał też, że wpadnie po nią wieczorem. Żeby się nie przejmowała, że mama zaprasza na kolację, że to nie będzie nic szczególnego, tylko zapiekanka z kurczaka, smażone zielone pomidory i ciasto brzoskwiniowe, które uwielbiał Clive. Odebrał ją po pracy — bliżej siódmej, choć normalnie skończyłby koło trzeciej — i pojechali prosto do jego rodzinnego domu, obok którego, pusty, ciemny i cichy, stał dom, w którym spędziła ostatnie dziesięć lat.
      — Dasz radę? — odezwał się w końcu Clive, gdy zaparkowali na ulicy, a silnik jego samochodu ucichł. Nie rozmawiali zbyt wiele przez drogę. Clementine wyglądała na spokojną, ale jednocześ nie była cholernie blada. I schudła, jakby to jeszcze było możliwe. Znowu się o nią martwił, ale nie chciał mówić o tym na głos, bo nie miał żadnego interesu z martwieniu się o nią. Nie był dla niej nikim szczególnym, tylko kumplem, z którym kiedyś uprawiała całkiem dobry seks.

      Clive

      Usuń
  18. Clive, rzecz jasna, czuł się winny temu, że najpierw obiecał Clementine pomoc i wsparcie, a potem nie miał dla niej czasu, i to tak właściwie kompletnie. Musiała sobie radzić sama i chociaż to było tylko kilka dni, nawet nie cały tydzień, to przecież nie mogło być jej łatwo. Jeszcze bardzo długo nic, absolutnie nic nie będzie dla niej łatwe. Clive był jednak tylko jeden — to akurat dobrze — ale obowiązków zwaliło mu się na głowę tyle, głównie przez tę głupią pracę, że w niektórych momentach wypadało wręcz, by się rozdwoił. Ta kolacja wypaliła właściwie tylko dlatego, że miał już najzwyczajniej w świecie dość i powiedział, że po prostu nie da rady. To znaczy, w sumie Ruth Bennett była na tyle zdeterminowana, by zaprosić i wyczuć Clementine, że obecność syna nie była jej tutaj tak koniecznie potrzebna, ale Clive, choć wiedział, że jego matka nie powie jej złego słowa, wolał po prostu przy tym być. Miał cudowną i kochaną mamę, która jednak miała też niegroźne swoje odchyły. Mówiła niestosowne rzeczy, rzucała uwagami tak złośliwymi, o które nigdy w życiu by jej nie posądził, i zapominała o podstawowych faktach. A zaraz potem wracała do bycia uczynną i serdeczną.
    Clive nie był pewien, czy po tych kilku dniach wymuszonego natłokiem pracy milczenia ze swojej strony, powinien zagadywać Clementine i pytać o to, jak minął jej ten czas. Uznał, że jeśli zechce, to przecież wie, że może mu powiedzieć — nie ufali może sobie jeszcze bezgranicznie i na pewno długo nie będą, ale utworzyła się między nimi na tyle silna nić tego zaufania, że Clive wiedział, co może jej bez obaw powiedzieć, i ona też wiedziała, że cokolwiek dzieje się w tym całym syfie, w który zamieniło się jej życie, z nim to wszystko było bezpieczne.
    Przed każdym potencjalnym zagrożeniem i całym złem tego świata uchronić jej jednak nie mógł. Tak samo jak nie mógł zmienić faktu, że dom jego matki stał obok domu, w którym rodzice Tommy’ego pozwolili im po ślubie zamieszkać. Dzieliły ich tylko trawniki i biały płot. Pewnie lepiej byłoby, gdyby Clementine nie musiała pojawiać się w tej okolicy, ale na to już dosłownie niczego nie mogli poradzić.
    Clive starał się więc zachowywać tak normalnie, jak tylko to było możliwe. Tak, by i tej sytuacji dodać choć odrobinę normalności, chociaż nie było nic normalnego w tym, że Clementine, z którą sypiał przez ostatni rok, mimo tego, że była żoną Tommy’ego Redforda, wpadała na kolację do jego mamy, która też chciała jej w jakiś sposób pomóc po tym, jak Tommy został przed nią trzy razy dźgnięty nożem. Należało mu się, to jasne, i nikt w rodzinie Bennettów jej o to nie obwiniał, ale jednak okoliczności były… nietypowe.
    Pomijając okoliczności, Clementine wyglądała dziś bardzo ładnie. Sukienka, choć pewnie i tak w najmniejszym możliwym rozmiarze, była na nią odrobinę za duża, ale związała ją mocno w pasie, więc nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy. Clive nie miał okazji sprawdzać, czy coś w ostatnich dniach jadła — podejrzewał, że niewiele — jednak kolacja u Ruth Bennett była dobrym sposobem, by zacząć jeść więcej.
    Powiódł jednak teraz wzrokiem za spojrzeniem Clementine, utkwionym w domu Redfordów. Spojrzał na nią, na dom, znowu na nią i westchnął, wzruszając ramionami.
    — Podobno. Mama coś wspominała, ale w sumie to nie jestem pewien — powiedział, odrobinę mijając się z prawdą, bo mama czujnie obserwowała, co działo się po drugiej stronie płotu i wiedziała, że rodzice Tommy’ego byli tu praktycznie codziennie. Pewnie nawet i teraz, ale nie chciał się na tym skupiać, bo i tak nie było niczego, co Clementine mogłaby im powiedzieć. — Chodź, głodny jestem — dodał zaraz, chociaż wcale nie był jakoś zabójczo głodny, raczej tak standardowo. Że jeszcze by chwilę wytrzymał, ale nie chciał stać i gapić się na ten dom. Położył więc na sekundę dłoń w talii Clementine, kierując ją w stronę domu jego mamy, która mignęła w jednym z okien, najwyraźniej już na nich czekając. — Ślicznie ci w tej sukience — dodał jeszcze, a Ruth po chwili pojawiła się w szeroko otwartych drzwiach.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  19. Clive najwyraźniej był cholernie naiwny, sądząc, że będzie mu dzisiaj dane zjeść przygotowaną przez jego matkę kolację i najzwyczajniej w świecie cieszyć się wieczorem, który nareszcie spędzał poza pracą. Clementine wyglądała dzisiaj ślicznie, Ruth już na nich czekała, a wraz z nią jedzenie, i wszystko było super, gdyby Anne Redford nie zdecydowała, że to idealna okazja, by zwyzywać swoją byłą synową. I zrobić scenę. Bo w Mariesville wszyscy rozumieli jej ból, ale atakowanie kogoś w ten sposób było jednak robieniem scen. Clive, który całym sobą stał po stronie Clementine, na pewno był w jakiś sposób uprzedzony, a fakt, że nie miał w sobie dla Tommy’ego ani jego rodziny żadnego współczucia, też nie pomagał mu postawić się na miejscu Anne, ale… Cholera, czy to naprawdę było konieczne?
    W pierwszej chwili jej pojawienie się na ganku, tak nagle i znienacka, ale z takim ogromnym hukiem i krzykiem dosłownie wryło go w ziemię. Nie zdążyli przejść nawet kilku kroków, gdy zaczęła wykrzykiwać pod adresem Clementine najróżniejsze zarzuty, a Clive odruchowo wyciągnął rękę, łapiąc Clemmy za ramię, gdy zdecydowała się skręcić w stronę, z której dochodziły krzyki.
    — Nie idź dalej — zdążył powiedzieć, zanim padły kolejne zarzuty, a potem Anne, ewidentnie niesiona furią, wróciła do wnętrza domu i wyszła z oprawionym w ramkę zdjęciem, którym sądził, że może będzie wymachiwać, użalając się nad tym, jaki to ogromny błąd jej cudowny i niewinny syneczek popełnił, żeniąc się z taką kobietą jak ona.
    Ale nie. Ona tą ramką rzuciła w stronę Clementine, którą Clive w tym samym momencie szarpnął za rękę i pociągnął w tył, ustawiając ją za sobą, tak, że gdyby Anne wpadła na jeszcze jakiś idiotyczny pomysł, to musiałaby najpierw przebić się przez niego.
    Krzyki najwyraźniej dobiegły już uszu pozostałych sąsiadów, bo stojąca na własnej werandzie Ruth Bennet zawołała nagle w przeciwną stronę, że tutaj nic takiego się nie dzieje!.
    — Ty zdradziecka kurwo! — zawołała wtedy Anne Redford i słowa te nie były skierowane tym razem w stronę Clementine, a do matki Clive’a, w który aż się zagotowało.
    Rozumiał jednak, skąd to się brało. Anne wkopała się już swoim zachowaniem, tymi wyzwiskami i przedmiotami, które leciały w stronę ich podwórka, że policja mogłaby ją zgarnąć bez większego problemu, ale, szczerze powiedziawszy, nie chciał jej tego robić. Nie uważał, by w tym wszystkim, co ją spotkało i co ją bolało, zasługiwała jeszcze na problemy z prawem, choć sama się o nie prosiła.
    — Mamo, idź do środka! — krzyknął więc w stronę swojego domu, ale Ruth tylko spojrzała na niego, mruknęła coś pod nosem i zrobiła może jeden czy dwa kroki w tył, ale czujnie obserwowała, co się dzieje.
    Clive nie miał pojęcia, co dalej. Wyglądało mu na to, że z tej sytuacji po prostu nie będzie jednego dobrego, prostego wyjścia. Że była wściekła na Clementine i po raz pierwszy od śmierci Tommy’ego miała okazję tę złość bezpośrednio na niej wyładować, ale przecież Clementine nie będzie z nią rozmawiać, bo Clive jej na to nie zamierzał pozwolić. Nie dlatego, że rościł sobie prawo do rządzenia nią, ale po prostu nie chciał, by się do nie zbliżała.
    — Clemmy, ty też powinnaś — odezwał się, odwracając się na chwilę w jej stronę, i, korzystając z faktu, że Anne Redford na chwilę ucichła, sugerował, że Clementine po prostu powinna się z tej sytuacji wyłączyć.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  20. Ta scena była dzisiaj wszystkim, czego Clementine nie potrzebowała, a Clive zaczynał teraz czuć, że może sam do tego doprowadził, zapraszając ją tutaj. Nie miał jednak pojęcia, jak miałby ją za to przeprosić, czy ona w ogóle takich przeprosin by chciała, czy sprawiłyby one, że poczułaby się jeszcze gorzej, więc w znakomitej większości przybrał rolę obserwatora. Próbował interweniować, ale właściwie jedyne, co mógł zrobić, to sugerować, by poszli do środka, bo wątpił, by Anne Redford rozsądku w całej tej rozpaczy brakowało aż tak bardzo, by wpaść na werandę Bennetów i próbować przypuścić w ten sposób kolejny atak. Wtedy prawo zdecydowanie nie stałoby po jej stronie, a i tak próba zabójstwa za pomocą oprawionego w ramkę zdjęcia dosadnie świadczyła o tym, że nieźle jej odbiło.
    I nikt jej się nie dziwił, bo Anne Redford zawsze stała murem za swoim synem, ślepo wręcz w niego wpatrzona. Tommy był w jej oczach chodzącym ideałem i Clive doskonale pamiętał, że gdy w szkole walczył z nim o pozycję kapitana w szkolnej drużynie, a potem tę walkę przegrał, pani Redford rzucała na trybunach jakimiś niewybrednymi uwagami, które niby czyniła tylko ot, tak sobie, ale doskonale wiedziała, że sięgały one uszu siedzącej dwa rzędy dalej Ruth Bennett. Teraz Ruth jej współczuła, bo sama miała syna i wiedziała, że nie potrafiłaby się pogodzić, gdyby coś podobnego spotkało Clive’a, niezależnie od tego, czy byłby taką szują-glonojadem jak Tommy, czy nie. Matki już tak miały, kochały kompletnie ślepo i całkowicie mimo wszystko. Ale Ruth współczuła też Clementine, która, koniec końców, stanowiła w tym wszystkim największą jej zdaniem ofiarę. Była po jej stronie.
    I Clive, choć wcale nie chciał, by Clementine musiała czuć, że otaczający ją ludzie musieli wybierać, po której stronie są, jeśli o nią chodziło, też jednak był za nią. A właściwie to przez chwilę też przed nią, obawiając się, że Anne Redford mogłaby rzucić czymś jeszcze i tym razem trafić.
    Całe szczęście, do przedstawienia dołączył ojciec Tommy’ego, który sprawiał wrażenie równie głęboko skrzywdzonego, ale… wydawał się w swoim bólu dużo rozsądniejszy. Jakby wiedział, co jego syn zrobił i nie był z tego dumny, a jednocześnie, całkowicie naturalnie, czuł jego stratę i cholernie mocno z jej powodu cierpiał. Clive odsunął się więc, wymieniając z Benem Redfordem jedynie krótkie spojrzenia, skinął mu nawet głową. Do tego człowieka akurat nie miał nic, niczym mu nigdy nie zawinił. No, może poza tym, że był ojcem Tommy’ego, ale Tommy… Szkoda gadać.
    Clive stał parę kroków za Clementine, gdy ona rozmawiała z Benem. Patrzył za nim, gdy ten odwrócił się i odchodził w stronę, bądź co bądź, swojego już domu. Słyszał o tych workach i mógł sobie jedynie wyobrażać, jak musiała czuć się z tym Clementine. Drzwi od domu Redfordów huknęły, a Clive podszedł do Clemmy, położył dłoń na jej ramieniu i niejako zmusił ją, żeby odwróciła się w jego stronę.
    — Idź z moją mamą do środka — poprosił, ale kiedy dostrzegł, że w jej oczach zaczęły błyszczeć łzy, od dotykania jej ramienia przeszedł do szybkiego, ale zdecydowanego uścisku. Przytulił ją, chociaż wiedział, że Ruth Bennett patrzy, i pewnie niektóre sąsiadki też zaglądają przez firanki. — Idź — powtórzył jeszcze, cicho, nienachalnie. — Ja posprzątam to szkło z trawnika — dodał, bo tak, na trawniku Bennettów wylądowała ramka od ślubnego zdjęcia Clementine i Tommy’ego. Samo zdjęcie wyleciało z niej i zostało jeszcze po tej stronie płotu, która należała do Redfordów.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  21. Przynajmniej Ben Redford postanowił załatwić sprawę bez krzyków. Słychać i widać było po nim, że ma już tego wszystkiego serdecznie dość. Że chciał spokoju, którego zaznać nie mógł, bo jego żona pozostawała w swoim, zrozumiałym zresztą, gniewie niezmordowana, a była synowa pojawiała się bez żadnego ostrzeżenia przed domem najbliższej sąsiadki. Clive mógł jedynie domyślać się, co w nadchodzących dniach usłyszy o samym sobie z ust szeptających po kątach mieszkańców Mariesville, co pomyślą o nim Redfordowie i jakie to wszystko będzie miało dla niego konsekwencje, zwłaszcza teraz, po całej tej scenie, ale nie martwił się tym. Co ma być, to będzie, a on czuł, że miał dość sił, by o siebie zadbać. Clementine z kolei ich nie miała i nie winił jej za to. Nie miał do niej pretensji, że potrzebowała pomocy, nie był zły, że pozwolił się to wciągnąć. Sam się w to wciągnął. Jeśli tu był, jeśli ona tu była, to znaczy, że tego chciał.
    Chciał też chwili spokoju, zarówno dla siebie, jak i dla Clementine, bo ostatnie tygodnie były, szczerze powiedziawszy, jakimś pierdolonym koszmarem. Dzisiejszy wieczór boleśnie udowodnił mu już, że tego upragnionego spokoju nie znajdzie w Mariesville i z jednej strony to wiedział, a z drugiej jeszcze kilka minut temu, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, najzwyczajniej w świecie się łudził.
    Teraz Clive pozbył się już złudzeń. Pogłaskał Clementine po plecach, mruknął jeszcze raz, żeby już poszła, i zajął się sprzątaniem pozostałości po ramce, które wylądowały w kuble za domem, skąd zostaną odebrane wystawione do głównej drogi i, wraz z resztą śmieci, odebrane przy najbliższej okazji.
    Jemu też nie podobał się ten cały pomysł z Clementine odbierającą pozostałości po własnych rzeczach w workach na śmieci. Ben Redford zaczął je jednak wystawiać, gdy Clive podnosił jeszcze resztki szkła z trawy i znowu się do siebie przy tym nie odezwali. Wymienili tylko spojrzenia, a worków było mniej, niż Clive by się spodziewał. Poczekał więc krótko, aż ojciec Tommy’ego przyniesie ostatni worek, a potem, żeby to wszystko było jak najmniej kłopotliwe dla Clementine, zabrał je i jeden za drugim przeniósł na werandę z tyłu domu swojej matki, gdzie mogły spokojnie poczekać na lepszy, bardziej odpowiedni moment. Żeby nikt nie musiał oglądać ich wystawionych na trawnik, żeby Clementine nie musiała czuć z tego powodu żadnego wstydu przed rzucającymi ciekawskie spojrzenia sąsiadami.
    Wszedł do środka tylnym wejściem, pojawiając się w drzwiach do kuchni akurat, gdy Clementine i jego mama rozmawiały.
    — Anne może to przeszkadzać — zauważyła Ruth, odpowiadając na wcześniejsze pytanie Clementine. — Ale jej wiecznie wszystko przeszkadzało. Raz prawie napluła mi w twarz, bo zmieniłam zdanie i zamiast babeczek z białą czekoladą przyniosłam na szkolny kiermasz babeczki z malinami — dodała, przypominając sobie jakąś historię z odległej przeszłości.
    Clive uśmiechnął się tylko i podszedł do lodówki, w której Ruth Bennett zawsze trzymała dzbanek z ze schłodzoną słodką herbatą. Nalał sobie szklankę, a potem jeszcze jedną dla Clementine. Mama nie lubiła słodkiej herbaty, przygotowywała ją dla Clive’a.
    — W każdym razie Clive pokaże ci potem, który pokój jest wolny — powiedziała, najwyraźniej już całkowicie zdecydowana, że oferta nie uległa zmianie. — Idę na mój serial — oznajmiła też zaraz potem, chwytając talerz, na który już zdążyła sobie nałożyć zapiekanki, smażonych pomidorów i kawałek ciasta. — Masz coś zjeść, — zwróciła się do Clementine na odchodne, tonem wręcz ostrym i absolutnie nieznoszącym sprzeciwu. Wzięła z szuflady widelec i tyle ją widzieli.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clementine i Clive zostali więc sami w kuchni, do której po chwili dobiegły dźwięki włączonego w salonie telewizora. Clive spodziewał się po swojej mamie takiej akcji, więc nie był ani trochę zaskoczony. Nakryty stół stał tutaj stworzonej przez wychodzące na front domu wykuszowe okno i najwygodniej mieścił dwie osoby. Clive złapał za jeden z talerzy, nałożył na niego tylko zapiekanki i pomidorów, żeby nie mieszać ich ze słodkim deserem, jak zrobiła jego mama, i wręczył ten talerz, wraz ze szklanką zimnej herbaty, Clementine.
      — Siadaj — powiedział, ruchem głowy wskazując jej na stół. Gdy Clementine zajęła jedno z krzeseł, usiadł naprzeciwko, tylko porcja jedzenia na jego talerzu była tak duża, że prawie się z niego wysypywała. — Już dobrze. Zjedz coś — zapewnił ją, chociaż tak naprawdę nic nie było dobrze. Ale będzie. A teraz znowu była bezpieczna i tutaj gniew Anne Redford nie mógł jej już dosięgnąć, bo Clive zwyczajnie by na to nie pozwolił.

      Clive

      Usuń
  22. Ruth Bennet może i mogła wydawać się odrobinę niemożliwa, ale tak naprawdę nie robiła niczego złego. Zaprosiła Clementine na kolację, kolacja czekała na stole. A to, że gospodyni postanowiła zająć się swoim serialem w pięć minut po przywitaniu… No cóż, Ruth żyła również trochę w swoim świecie, a Clive z tym nie walczył, bo jego matka nikomu nie szkodziła. Nie czuł też, by musiał ją przed Clemmy w jakikolwiek sposób tłumaczyć, a dla niego jej odchyły były już całkiem normalne, więc po prostu się do nich dostosowywał i pozwalał mamie robić to, na co miała ochotę. Teraz miała najwyraźniej ochotę zjeść obiad przed telewizorem i pewnie gdyby nie obecność Clementine, to by do niej dołączył, bo dość często spędzali w ten sposób czas.
    Wzruszył więc ramionami, gdy Clemmy jednak wyraziła swoje zaskoczenie zachowaniem Ruth. No on też myślał, ale plany się zmieniły, więc co tu dużo mówić. Zresztą, jeśli naprawdę zamierzała przyjąć propozycję zatrzymania się tutaj na tak długo, jak będzie potrzebowała, będzie miała jeszcze niejedną okazję zjeść z jego matką wspólny posiłek. Ruth Bennett gotowała wybornie, tylko czasem zapominała, że zaczęła gotować zupę i wychodziła popracować w ogrodzie, a wracała, gdy w kuchni uruchomiły się już czujniki dymu. Kuchnia, podobnie jak reszta domu, wciąż jednak stała. Poza tym, nie martwił się, że mama mogłaby dla Clementine stać się w jakikolwiek uciążliwa, bo wiedział, że wybierała się do Atlanty, do swojego byłego męża. Rodzice Clive’a nigdy nie byli skłóceni. Nie rozwiedli się, bo nie mogli już ze sobą wytrzymać, a właściwie to rozstanie nastąpiło dość pochopnie i w wyniku różnic w pragnieniach i planach, co do których mogli znaleźć kompromis, gdyby dali sobie trochę więcej czasu. Ale nie dali, więc po dwudziestu latach zaczynali od nowa i choć Clive patrzył na to wszystko lekko sceptycznie, to niczego nie komentował. Choćby dlatego, że ani matka, ani ojciec zbyt dosadnie nie komentowali tego, co on wyprawiał jeśli chodziło o Clementine.
    — Jak to? — udał teraz ogromne zdziwienie, słysząc jej pytanie dotyczące zawartości jego talerza. — Przecież rosnę — zażartował i, w przeciwieństwie do niej, wcale nie grzebał w talerzu. — A tak serio to ostatnio jadłem cokolwiek na lunch — usprawiedliwił to, że nałożył sobie kopę jedzenia i wciąż przewidywał miejsce na deser.
    Po raz pierwszy od dawna poczuł w Mariesville, jak to jest mieć dużo pracy. I z jednej strony całkiem mu się to podobało, bo nareszcie nie nudził się beznadziejnie całymi dniami, a z drugiej był przepracowany, zmęczony i nie miał nawet czasu na jedzenie. Coś za coś, praca w Savannah też tak często wyglądała i Clive totalnie się w tym odnajdywał.
    Clementine udawała, że je, co trochę go niepokoiło. Nie czuł jednak, że poganiając ją albo zwracają uwagę na to, że miała jeść, cokolwiek wskóra. Podejrzewał, że zapiekanka i pomidory spotkałyby się z dużo większym entuzjazmem z jej strony, gdyby nie przedstawienie, które postanowiła urządzić Anne Redford.
    — Moja mama wie co robi. Wbrew pozorom — odezwał się dość twardo, gdy Clementine zaczęła dzielić się swoimi wątpliwościami. — Ja też wiem — dodał, bo chociaż Anne uświadomiła im dobitnie, że te nieprzyjemności rzeczywiście mogły ich dopaść, to decyzje były już podjęte, a zaproszenie do ich domu wciąż aktualne. — A o wyjeździe pomyślisz, jak staniesz na nogi — stwierdził jeszcze, kierując się czystym rozsądkiem. Bo nie planował łapać Clementine za rękę i prosić, by nie wyjeżdżała, skoro wiedział, że to pewnie i tak się tym skończy. I skoro sam nie zamierzał tu zostawać. Chwilowo jednak jedynym wyjściem dla nich obojga było Mariesville, wyskoczyć mogliby ewentualnie gdzieś na tydzień, żeby się od tego oderwać, ale póki co trochę tu tkwili. I to też da się jakoś przetrwać.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  23. Ruth Bennett nie wiedziała o swoim synu wszystkiego. Owszem, więź, która łączyła ją z Clive’em była naprawdę bliska, a sam Clive nikomu na tym świecie nie ufał tak mocno, jak swojej matce, ale już dawno temu nauczył się, że akurat mamie to informacje należy po prosty dozować. Wybierał więc ostrożnie to, o czym jej mówił i czym się z nią dzielił, a ona była zadowolona, bo syn przynajmniej się jej zwierzał i zawsze mogła się pochwalić tym przed koleżankami z kościoła czy klubu czytelniczego, zwłaszcza, gdy tamte narzekały na swoje dzieci i to, jak są przez nie traktowane. Jeśli zaś chodziło o Clive’a i Clementine… Clive domyślał się, że mama się domyśla. O tak, po prostu. Że nie jest głupia, ma oczy i uszy, więc widzi i słyszy, a oni też nie zawsze jakoś koniecznie mocno się kryli. Ale to nie były tematy, które by wspólnie z mamą poruszył, ona nie zaczynała, więc on też nie wtykał kija w mrowisko, bo i po co. Był dorosły i Ruth Bennett zawsze to szanowała. Nie wypytywała, nie wtrącała się, nie dawała mu rad, o które jej nie prosił, a jeśli raz na jakiś czas wyjątkowo coś skomentowała, to nigdy wprost, nigdy dosadnie, nigdy z jawną krytyką. Kazała mu na siebie uważać, a poza tym ufała, że nie zrobi sobie krzywdy i nie pozwoli, żeby ktoś zrobił krzywdę jemu.
    Wokół mogłoby się walić, palić i rzucać żabami z nieba, a Ruth Bennett i tak oglądałaby swój serial. Clive jadł, Clementine starała się jeść, nikt nie krzyczał już na podwórzu i wszystko wróciło na chwilę do tej dziwacznej normy, która stała się ich nową normą.
    Tylko ten przeklęty pomidor, usmażony w głębokim tłuszczu, musiał zrobić Clementine na złość.
    — Za słone? — zawołała z salonu matka Clive’a ponad głosami grających w serialu aktorów, gdy z ust Clementine wyrwało się soczyste kuźwa.
    Clive zatrzymał się z widelcem w połowie drogi do ust, obserwując soczystą plamę na sukience Clementine, do której dołączyła też druga plama. Odłożył widelec na talerz, obserwując, jak wstaje od stołu i próbuje ratować swoją sukienkę przy zlewie, ale na tłuszcz i panierkę chyba nic nie mogło to zaradzić.
    — Nie, mamo, wszystko okej! — zawołał więc tylko w odpowiedzi, żeby Ruth nie musiała przerywać sobie serialu. Zawsze źle później znosiła, gdy musiała się choć na chwilę od niego oderwać. Nie chciała niczego przegapić.
    Dał sobie chwilę, by zebrać myśli, a w tym czasie Clementine wróciła do stołu. Czuł się, jakby ten pomidor spadł na jej sukienkę z jego winy, a przy okazji miał wrażenie, że gdyby nie wspomniał o tym, że Clementine musiała najpierw stanąć na nogi, to nie wściekłaby się aż tak z powodu dwóch plam na sukience. Czuł, jakby wyprowadził ją odrobinę z równowagi i nie chciał znowu rzucić jakimiś nieprzemyślanymi słowami.
    — Ben oddał już twoje rzeczy — odezwał się więc, postanawiając zignorować już kwestię stawania na nogi i tego, że był jednym, co trzymało Mariesville na tym głupim zadupiu, do którego żadne z nich nie chciało już być uwiązane. — Wziąłem je na werandę za domem, ale mogę przynieść na górę i coś na pewno tam znajdziesz, a sukienkę od razu zapierzesz. No i zobaczysz pokój — zaproponował, uznawszy, że to całkiem rozsądne wyjście.
    Wrócił też na chwilę do jedzenia, bo w sumie zostało mu go już na talerzu niewiele, a zapiekanka i pomidory smakowały naprawdę wybornie.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  24. Clive zdawał sobie sprawę, że nie każdy miał tak, jak on. Nie każdy miał fajną mamę i ojca, który był w porządku. Nie każdy w ogóle miał oboje rodziców, a niektórzy, jak Clementine, mieli, ale kontakt był taki, że ojciec wcisnął jej trochę kasy i załatwił pokój na parę nocy, a matka… Clive nawet o nią nie pytał, nie chcąc przypadkiem poruszyć jakiegoś bolesnego tematu albo zwyczajnie zacząć rozmowy, na którą Clementine mogłaby nie mieć ochoty.
    Wolał też nie wchodzić w to, kto i kogo tu trzymał. To był już, jak Clementine celnie sama zauważyła, temat, w którym w grę wchodziły też uczucia, a uczucia pomiędzy nimi były wyjątkowo pomieszane i niejasne. Uważał, że lepiej, by nie mieszali sobie teraz nawzajem w głowach, no i od jego matki, teoretycznie zajętej serialem, oddzielało ich zaledwie kilka ścian. Nawet nie drzwi, bo zarówno do kuchni jak i do salonu prowadziły łuki drzwiowe.
    Gdyby nie musiał, nie sugerowałby przeglądania zawartości tych worków teraz. Ale biorąc pod uwagę to, że Clementine i tak musiała, a raczej chciała się przebrać, równie dobrze mogli oderwać i ten bolesny plaster, który nakleiła na jej ciało rodzina Redfordów, żeby nie poczuła się zbyt dobrze z faktem, że uwolniła się od swojego oprawcy. Mogli chociaż spakować to w jakieś pudła, ale Clive domyślał się, że nie zależało im na tym, co mogli, a co zrobili. Pewnie i tak w jakimś pojebanym sensie Clementine powinna się cieszyć, że w ogóle cokolwiek jej zostawili i oddali, ale co to była za słodko-gorzka radość.
    — W zamrażarce są lody waniliowe! — zawołała nagle z salonu Ruth, ponieważ usłyszała w pytaniu Clementine hasło ciasto i, rzecz jasna, uznała za stosowne wspomnieć, że przygotowała się jak należy.
    Clive uwielbiał jeść ciepłe ciasto brzoskwiniowe z porządną porcją lodów, ale Clementine jeszcze przed chwilą pytała go, gdzie on to wszystko mieści, więc teraz, lekko zakłopotany, mruknął tylko tak, ciasto i poszedł najpierw na werandę po worki, a potem poprowadził Clementine schodami na piętro.
    Ze schodów wychodzili na korytarz, który w sumie przypominał nawet hol — był prostokątny i rozległy na tyle, że znalazło się w nim miejsce na ozdobne bieżniki oraz poutykane w kątach stoliki z ozdobnymi bibelotami. Ściany zdobiły zdjęcia, które głównie przedstawiały w chronologicznym porządku najważniejsze wydarzenia z życia Clive’a. Całe szczęście, mama odpuściła sobie wieszanie tych z podstawówki, na których w jego uśmiechu brakowało jeszcze kilku zębów.
    Skręcili w prawo, obok balustrady, i przeszli do jednego z pokoi po lewej stronie. Clive najpierw odłożył na podłogę worki, robiąc to ostrożnie, a potem zapalił światło. Ruth przygotowała już ten zwykle nieużywany pokój, który często sama nazywała kremowym, bo ściany miały tu przyjemny, czysty, kremowy kolor. Clementine miała więc do dyspozycji duże, podwójne łóżko z drewnianą ramą i solidnym wezgłowiem, na którym czekała czysta pościel i dwie poduszki. Po obu stronach łóżka stały stoliki nocne, a w oknie, które znajdowało się naprzeciw drzwi, można było usiąść, bo pozwalał na to szeroki parapet. Oprócz tego miała jeszcze lustro, ozdobny, okrągły dywanik na podłodze, komodę i niewielką, ale osobną garderobę. Na łóżku czekały jeszcze świeże ręczniki i puchaty koc, w razie gdyby podczas letniej nocy nagle miało zrobić się chłodno.
    — Łazienka jest naprzeciwko — poinformował jeszcze Clive, bo to było dość istotne. — Mama śpi w głównej sypialni na dole, więc masz całe piętro dla siebie — dodał, żeby Clementine przypadkiem nie myślała, że będzie musiała dzielić z jego matką łazienkę. Nie byłoby w tym nic złego, ale na pewno obecny układ będzie bardziej komfortowy. — Chcesz to… rozpakować sama? — zapytał, zerkając na worki, bo w sumie to nie miał pojęcia, czy życzyła sobie, by był w takim momencie obecny. Mógł dać jej trochę przestrzeni, jeśli tego potrzebowała.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  25. Clive nie wiedział, ale się domyślał. W ogóle jak na kogoś, kogo z Clementine łączył tylko seks, zaskakująco wielu rzeczy na jej temat się domyślał i niekoniecznie mijał się w tych domysłach z prawdą. Ale to wciąż nie było nic więcej, tylko właśnie te domysły, więc nie dzielił się nimi z Clementine, bo nie było okazji, bo nie miał do tego powodu, bo ich układ na tym nie polegał. Teraz w sumie ich układ przestał już polegać na czymkolwiek. Po prostu płynęli z prądem, starając się nawigować to wszystko najlepiej, jak potrafili, a było to cholernie trudne, bo tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia, co robią. Jeszcze niedawno to był tylko seks bez jakichkolwiek perspektyw. A obecnie… Obecnie to Clive nawet nie potrafił powiedzieć, co to było. Nie miał pojęcia.
    Ruth Bennett przygotowywała tę sypialnię już od kilku dni, ale dzwoniła do Clive’a koło południa, akurat wtedy, gdy jadł ten lunch, który był jego ostatnim posiłkiem aż do zapiekanki, i, choć wcale jej o takie informacje nie prosił, dała mu znać, że założyła Clementine tę śliczną bawełnianą pościel w drobne kwiatki, bo pewnie się jej spodoba. Gdy tak teraz Clive patrzył na łóżko, to ta pościel rzeczywiście była całkiem ładna.
    Skupił na niej spojrzenie, gdy Clementine kazała mu zostać, a przy okazji zaczęła się rozbierać. Nie żeby go to krępowało. Znał już jej ciało właściwie na pamięć, tak samo jak ona znała jego, ale czuł, że… Że coś się między nimi zmieniło. Tak po prostu.
    — No, w tej samej — potwierdził teraz szybko, domyślając się, że pytanie o Tommy’ego zostało sprowokowane zdjęciami, które z taką dumą wystawiała na ścianach jego mama. Zrobił sobie gdzieś z tyłu głowy mentalną notatkę, że to zdjęcie musi zniknąć.
    Nie miał jednak ochoty rozmawiać o czymkolwiek, co było z Tommy’m Redfordem związane, więc poza tą lakoniczną odpowiedzią zaczął bezwiednie zbierać z podłogi ubrania Clementine i roznosić je do komody i do garderoby, gdzie na wieszakach lądowały te, które potrzebowały zostać rozwieszone. W tym czasie Clementine wysłał do łazienki, żeby zaprała porządnie sukienkę, którą mogła tam również rozwiesić do wyschnięcia. I tak był pewien, że jego mama ją dopadnie i wypierze tak, że po plamie nie będzie śladu, ale wolał nie ostrzegać o tym samej Clemmy, bo mogłaby zacząć się obawiać, że Ruth Bennett okaże się inwazyjną współlokatorką. Nie była inwazyjna, po prostu lubiła robić pranie. Taka forma relaksu. Czasem prała nawet rzeczy, które dopiero co z prania wyjęła i nikt tego nie komentował, a już na pewno nie Clive.
    — Możesz tu nawet już zostać — zasugerował, gdy do rozpakowania zostały rzeczy, które nie do końca mieściły się w kategorii ciuchów i nie chciał w nich grzebać. Pozwolił więc, by Clementine dokończyła, a sam usiadł w nogach łóżka, obok tego puchatego koca, który bardziej przydałby się podczas syberyjskiej zimy, niż lata w Georgii, ale przynajmniej stanowił ładną ozdobę. — Serio. Pojedziemy jutro po rzeczy, które masz na ranczu — dodał, uważając, że to całkiem niegłupie rozwiązanie, jednak ostateczna decyzja należała do Clementine. — Mój pokój jest zaraz naprzeciwko schodów. Ale wracam dzisiaj do siebie — poinformował jeszcze, chociaż o to, gdzie zamierzał dzisiaj spać Clementine nie pytała. Jeśli jednak ona by tu została, czuł, że choćby ze względu na własną matkę i jej spokój oraz komfort, on nie powinien. Może za parę dni by został, bo jednak to było kompletnie normalne, że tu sypiał, ale początki pewnie powinny jednak wyglądać inaczej.

    Clive

    OdpowiedzUsuń