21.11.2025

[KP] Gustavo Bianco

Przysłonięta karta -> Anatole Boone 

Kiedyś założył się z kolegami, że zje pizzę z ananasem. Wygrał, ale nigdy nie przyznał, że naprawdę mu smakowała.

♘♘♘

Gustavo Federico Bianco

Grube, włoskie korzenie33 lata,nadzieja na jezusowe wiano – młodszy z synów, z dwóch stron otoczony przez siostry  – ukończył ekonomię i finanse, kilkanaście kursów biznesowych w wielu europejskich miastach – rodzinna rezydencja na obrzeżach Orchard Heights, której przydałby się remont członek rodzinnej firmy Morbido Bianco produkującej luksusowe dobra odzieżowe na rynek włoski,  właścicieli Allevamento di capre, farmy kóz kaszmirskich nieopodal Mariesville – nadwyżki alkoholu i makaronowych kalorii maskuje porannym bieganiem – Rodowici Mieszkańcy

Pozornie niepozorna, rodzinna firma Morbido Bianco od lat kojarzona jest ze żrącym luksusem i kuszącą niedostępnością. Niewielkie, dopracowane kolekcje oraz niezmienna, najwyższa jakość sprawiły, że rodzinny interes od lat przynosił zadowalający zysk oraz popularność na rynku marek luksusowych. Kaszmir, z którego ręcznie produkowano ubrania Morbido Bianco od lat klasyfikowany jest na podium światowej jakości, a ci, którym udało się zdobyć najdrobniejszy produkt spod igły tej marki, zaznać może wybiórczego luksusu, wartego niemal każdych pieniędzy.
Choć główny rynek oraz charakter rodziny kojarzony jest przede wszystkim z gorącą Italią, niewielu wie, że początki działalności firmy przypadają na obrzeża Mariesville, gdzie pradziadek Gustavo prowadził niewielką farmę kóz. Młodociane małżeństwo jego jedynego syna, ze zdolną krawcową pochodzącą z Włoch zapoczątkowało rozwój rodzinnego interesu, który trwa nieprzerwanie od przeszło pięćdziesięciu lat. Z biegiem lat farma kóz kaszmirskich rozrastała się, a pozycja rodziny umacniała się w klasie wyższej. Niewielki dom miejscowej rodziny zmienił się na rezydencję w bogatszej części miasta, a niemal wszyscy żyjący wówczas członkowie zmienili nazwisko na rodowe nazwisko włoskiej krawcowej.
Tworząc pozorną tradycję, ojciec Gustavo sprowadził po studiach kolejną włoską żonę, która w hołdzie rodzimej miejscowości, przed laty założyła w Mariesville jedyny butik Morbido Bianco na terenie USA. Jego siostry pozostały natomiast w Rzymie, dbając o rozwój i pozycję marki w docelowym rynku i doglądając by kolejne pokolenie kształtowało się na godnych, równie tradycjonalnych następców.

On od zawsze czuł się bardziej Włochem. Gorące korzenie wybuchowej matki buzowały w jego młodzieńczych żyłach, rozpalając żądze wrażeń. Chciał poznawać, doznawać, szukać.

Głośny, trochę zbyt zabawowy, a za mało odpowiedzialny.

Miał być najsłabszym filarem. Nieokiełznanym ogierem, który nie trzymany za wodze, mógł sprowadzić klęskę na tradycjonalną firmę. Gorszy brat, który żył z dnia na dzień, nie snując dalekosiężnych planów. Ten, którego trzeba było nakierować na odpowiednie tory, by wpasował się w nałożony szablon.
Chętnie zmieniał miejsce zamieszkania, szkoląc się w kilku europejskich miastach. Jego serce umocowane było jednak w gasnącym o zachodzie Rzymie, który przybierał czerwonawe, rozpalające barwy. W czarnej, aromatycznej kawie i gorącej, włoskiej miłości, która nierzadko kończyła się wraz już ze wschodem słońca.
Usiłował zerwać z siebie łatkę gorszego brata. Planował, na przekór dziwnym tradycjom, pozostać z siostrami w rzymskim raju. Chciał kreować własną, nowoczesną wizję marki. Rozpraszać jej sidła na kolejne europejskie miasta. I pozbyć się przypisanej pozycji transparentnego członka wyjątkowo włoskiej rodziny Bianco.

Afera finansowa, po której jego starszy brat trafił za kratki, zatrząsnęła fundamentalnym porządkiem firmy i spokojem tradycjonalnej rodziny. Zatrząsnęła też wizją jego dotychczasowego życia, z ukrycia otwierając w jego głowie furtkę późnej dojrzałości. Niespiesznie wyciszając jego głośne usposobienie, kryjąc ziarna wpajanych przez lata przestarzałych wartości, które w końcu miały wykiełkować.

Wezwany do jabłkowego zadupia na dłużej, choć wciąż broni się rękami i nogami. Miał wrócić z obiecaną włoską żoną, ale przecież zapomniał jej znaleźć.

Zapomniał też wspomnieć rodzicom, że firma zaczyna mieć poważne problemy finansowe i włoska sielanka powoli biegnie ku upadkowi.



♘♘♘ 
Ciao di nuovo! 
fc: młody Al Pacino
wedsdxxc@gmail.com
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

 


13 komentarzy:

  1. Bardzo, bardzo, baaardzo dobrze Was znów widzieć ❤️ pokażcie nam ten włoski temperament!

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  2. Bolała ją głowa, a żołądek skakał nieprzyjemnie przy każdym gwałtownym ruchu. Głową pękała. Kac dobijał. Abigail nie bywała w takim stanie, najwyżej ją trochę suszyło, ale poza tym... Do diaska, nie piła za wiele piwa i na pewno nie kończyła dnia z awanturzystą w swoim mieszkaniu. A teraz oprócz dolegliwości wewnętrznych, morale miała lekko skopane i trochę tylko martwiła się o Gustavo. Tylko trochę, bo bardziej martwiła się o siebie.
    Z pobladłą twarzą, nisko związanymi spuszonymi włosami i podkrążonymi oczami, siedziała nad laptopem w kuchni. Naciągnęła na tyłek miękkie leginsy i zarzuciła na drobne ramiona gruby sweter, bo wciąż marzła. Była niewyspana i spięta, choć takie dni jak te, sobotnie poranki, były tylko dla niej. I w takie dni robiła sobie wyjątkowo pyszne śniadanie, nakładała maseczkę na twarz, malowała paznokcie na jakiś jasny kolor. Sobota była dla niej, aby o siebie zadbać, aby odpocząć i zrelaksować się po ciężkim tygodniu. Oglądała odcinek zapomnianego kiedyś serialu, malowała coś, albo piekła, bo to też lubiła. Ale nie dziś. Dziś nie myślała o sobie, a przynajmniej nie tak jak zwykle. Dziś martwiła się, że ma w mieszkaniu karalucha, którego zwykły but nie przepędzi i on może jej zrobić coś złego.
    Abigail muchy by nie skrzywdziła, ale jeśli ktoś krzywdził jej bliskich, zmieniała się w paskudną bestię. Była wtedy nieprzyjemna, bardzo niemiła, a wręcz upierdliwa i wtedy pokazywała, że nawet słodki kotek ma pazurki. Bianco zalazł jej za skórę, choć po wczorajszym występie to najłagodniejsze, co można powiedzieć o jej odczuciach względem niego. Miała ochotę wydrapac mu oczy.
    Drgnęła, zaciskając palce na telefonie, gdy stanął w progu kuchni. Czekała już godzinę, aż ten królewicz wstanie i do niej przyjdzie. Na wszelki wypadek miała w szybkim wybieraniu numer do szeryfa. Zatrzymała spojrzenie na jego twarzy i skrzywiła się. Nawet nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie rozumiała go i nie rozumiała nic z tego, co robi i do niej mówi. Wczorajsza sprzeczka w barze to najmniejszy szczegół, który zaprzątał jej głowę. Bardziej bała się tego, że Gustavo za nią tu dotarł... I że wszedł do jej mieszkania, nie słuchając jej sprzeciwów! Wystraszył ją wczoraj na poważnie. Ale wczoraj była też pijana, więc mogli się kłócić i przepychać, a dziś ... dziś była słabsza. Bez siły i złości od alkoholu. Dziś była bardziej sobą i to jej się nie podobało.
    Podparła się o stół i podniosła powoli. Czuła jak uda jej drżą o jak w plecach dziś zatrzymuje się wyjątkową sztywność. Całą noc czuwała i miała niespokojną, a sen płytki. Jasne tęczówki zadrżały i prześlizgnęły się po odkrytym torsie mężczyzny. Zmierzyła oceniająco odkrytą skórę i zmarszczyła brwi, widząc nisko usunięte spodnie. On był niepoważny.
    - Wyglądasz okropnie - pokręciła głową, nie mogąc odwzajemnić komplementu i wracając spojrzeniem do jego twarzy, skupiła się na zmęczonych oczach i opadających nieco na czoło kosmykach. Miał w sobie jakiś ciepły, magnetyczny urok, ale była na niego tak zła i tak mocno uprzedzona, że łatwiej było się tego trzymać, niż zastanawiać, czy jest w nim coś przyjemnego.
    Sięgnęła po wodę, butelka z nią stała na stoliku, a choć jedna już cała zniknęła, ratując jej głowę i gardło, Abi nadal czuła się spragniona. Jej palce trafiły na dłoń Gustavo i nie ustąpiła. Zacisnęła dłoń, łapiąc go za rękę i za butelkę i jasne, ale czujne spojrzenie pociemniało. Nie ufała mu. Nie lubiła go. Bała się go.
    - Bianco... - rzuciła cicho, niemal groźnie, prostując się. Obróciła ciało w jego stronę i powoli cofnęła rękę. Stała chwilę naprzeciw niego, zupełnie jakby szacowała swoje szanse. Ale nikt się na nikogo nie rzucił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zmęczona opadła znów na krzesło. Zebrała kartki, które przeglądała, położyła na klawiaturze laptopa i zamknęła go. Nie chciała, by widział, co tu miała. To były jej raporty za ostatnie miesiące zysków pensjonatu, rachunki, zamówienia i faktury, coś do czego nie powinien mieć wglądu. Ani on, ani nikt z jego rodzi to.
      - Szklanki są w szafce na górnej półce - mruknęła , wskazując mu miejsce i dając znać, aby się obsłużył. I może podać jej też szklankę, nie obrazi się.
      Powinna go wygonić i chyba nawet pięć minut temu to właśnie miała w planach. Powiedzieć, że ma wyjść, albo wezwie Johnsona. Ale on naprawdę wyglądał na zmordowanego... Więc jeszcze da mu chwilę. Pozwoli mu się napić wody. I wtedy go wygoni. Skutecznie, lepiej niż wczoraj. Siedziała więc nadal spięta i obserwowała go ukradkiem. Bo przecież widać było, że nie skacze na jego widok z radości, nawet jeśli ta jego nonszalancja była zaskakująco słodka.


      little bird

      Usuń
  3. [Cześć, hej! :) Ten włoski urok przyciąga, zdecydowanie. W ramach rekompensaty za przysłonięcie karty, zapraszam na wątek!]

    emma cooper

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zapomniała, że u niej jest. Właśnie ta świadomość, że niechciany, nieproszony, ale wciąż niesamowicie swobodny nadal tu był, a że ona nie zrobiła nic, by go nie było ją truła. Ta świadomość nie pozwalała jej spać spokojnie całą noc. I nie bała się, że coś jej zrobi w nocy, bo odleciał nieprzytomny, nawet na nią nie zważając. Bała się tego poranka i była tym okropnie zmęczona.
    Siedziała dość sztywno w własnej kuchni i to też ją drażniło. Czuła się skrępowana tym, jak beztrosko Bianco odnosi się z swoją skórą, jak odkryty i obleczony z koszuli stoi nonszalancko... Jakby miał do tego prawo. Jakby to, że tu jest, to norma do jakiej oboje przywykli. A ona ani nie gościła na śniadaniach mężczyzn, ani za bardzo sama nie przebywała tu, zwykle spędzając czas w pensjonacie. Tym, który potrzebował kogoś mądrego do zarządzania i podniesienia z dołka finansowego spowodowanego przed laty właśnie przez rodzinę Gustavo.
    I jedno jego słowo, jedno z pozoru spokojne, niemal niewinne pytanie sprawiło, że znów się w niej zagotowało. Zacisnęła dłoń na telefonie, knykcie jej zbielały, a broda zadrżała, gdy podniosła wzrok i przeszyła go ostrym spojrzeniem. Rozchyliła usta, wypuściła powietrze, czując jak policzku jej już płoną. I daleko jej było do płaczu i tej kruchości, jaką mogła pokazać tylko samej sobie.
    - Powinnam zadzwonić po szeryfa, żeby wytargał cię stąd natychmiast, nawet jeśli spodnie ci spadną z tyłka! - fukneła. - Napadłeś mnie w mieszkaniu, Bianco! - przypomniała, prostując palce, a gdy telefon z głośnym dźwiękiem uderzył o blat, wiadomym było, że po Johnsona nie zadzwoni. Wsparła się znów o stół i wstała, aby mieć tę przewagę, by patrzeć na niego z góry. Wrogo i groźnie. Ostrzegawczo. Cała napięta, jak drapieżnik, za jakiego ją miał.
    Odetchnęła głęboko i potrzasneła głową z niedowierzaniem, co się tu odwala, a ognista czupryna rozlała się wokół jej twarzy, krótsze kosmyki jak płomienie musnęły jej ciepłe policzki, a reszta ciężkiej kaskady opadła wodospadem na ramiona i plecy. Była zmęczona, ale i wystraszona, więc miała jeszcze siłę się bronić. No ale jeśli uważał, że skacze jak pchła... To udowodni mu, że gryzie dużo bardziej dotkliwie, boleśniej niż jakiś malutki pasożyt.
    Pochyliła się w jego stronę i ściągnęła gniewnie brwi.
    - Nie mamy o czym rozmawiać - stwierdziła twardo, cicho, żeby złapać jego uwagę. Żeby ją w końcu usłyszał. - Wczoraj bełkotałeś i to po włosku! Czy ty wiesz, w jakim świecie żyjesz? Czy ty w ogóle widzisz kogoś innego poza sobą? - prychneła, mocniej podpierając się o krawędź blatu, ale nie po to, by wywołać w nim wrażenie, czy go wystraszyć. Po prostu zrobiło jej się aż niedobrze z tych emocji i cały efekt górowania zanikał, bo znów pobladła i klapneła na krzesło.
    Zamknęła oczy, odetchnęła głębiej i sięgnęła po szklankę. Nie miała na to sił. Nie miała nawet na tę rozmowę ochoty. Bianco niemal zrujnowali jej ojca, prawie przez nich stracili pensjonat. Nie było nic, o czy miałaby z nim rozmawiać, a on nie miał prawa się już wtrącać.
    - Jesteś okropny - oceniła cicho, nieco ochryple gdy za zimna woda zamiast ukoić, podrażniła wysuszone gardło. I już nie patrzyła na niego, skupiając spojrzenie obok, w linii jego ramienia odcinającego się od jej kuchni. To że miał smukłe ciało i ładnie wyrzeźbioną sylwetkę też ją drażniło. Było w nim za wiele dobrych rzeczy, by był po prostu parszywym gnojkiem, ale ona potrzebowała złego bohatera w tej historii nieszczęścia.
    Przytrzymała szklankę przy ustach, raz jeszcze obrzucając go krótkim spojrzeniem i odwróciła płonącą twarz w stronę drzwi.
    - Ubierz się - mruknęła, upominając go jeszcze. Nie była gościnna i nie traktowała go jak gościa. O tych dbała, do tych się uśmiechała, dla tych się starała. Ale oni jej nie śledzili i jej nie straszyli! On nawet nie zdawał sobie sprawy, jaki potrafił być przerażający.

    c'mon, tiger!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cisza między nimi narastała, a im mniej słów rzucała Abi, tym więcej mówił on. I o ile ona zwykle z mówieniem problemu nie miała, teraz zwyczajnie nie wiedziała, co on chce usłyszeć, albo co powinien usłyszeć, by stąd wyjść i dać jej wreszcie odetchnąć! To że tu był, nie było komfortowe, a ona zwykle nie była niemiła, więc nawet budowanie dystansu i złość ją męczyły. Powinna jednak zadzwonić po szeryfa, on załatwiłby sprawę w pięć minut.
    Chciała zostać sama, chciała aby piekące oczy po nieprzespanej nocy całkiem utonęły w łzach. Chciała płakać, zrzucić z siebie całe to napięcie zbierane od wczoraj, bo było jej źle. Sama obecność Gustavo rozdrapywała żal, złość, gorycz, a przede wszystkim niezrozumienie. Bo on też miał swoją rację, Abigail nie wiedziała do końca, co się wydarzyło między jej ojcem a rodziną Bianco. To było kilka lat temu, a jej nikt nie wtajemniczył, bo pakowała się na studia daleko stąd. Zresztą rodzice chcieli ją chronić i im uwierzyła. A teraz łatała dziury i sprzątała nie swój bałagan.
    Obróciła się na krześle, mierząc jego nagie plecy może trochę zbyt natarczywie i dokładnie. Dopóki się nie obrócił i nie mógł jej przyłapać, zaciekawione spojrzenie ślizgało się wzdłuż kręgosłupa, odkrywając pojedyncze pieprzyki na jasnej skórze mężczyzny. Tworzyli zabawny duet, ona blada i zmarznięta w swetrze wełnianym, a on z skórą napitą słońcem o oliwkowym odcieniu z odkrytym torsem, jakby wciąż było mu za ciepło. Krępował ja tą swobodą i tym jak swobodnie czuje się w nagości.
    - Bianco... - rzuciła znów cicho, ale westchnęła zupełnie nie pojmując, jak można mieć taki tupet. Nic do niego nie docierało. Absolutnie nie słuchał i nie przyjmował ani jej słów, ani emocji, a jedyne co do niego dotarło to ten rzut chochlą wczoraj. A przecież nie chciała i nie miała zamiaru dzisiaj go atakować. Szkoda jej było tego co miała w kuchni, o.
    Zwiesiła głowę, nie wiedząc co robić. Nagle wyszedł z żądaniem ubrania, a to nawet nie ona rozerwała mu koszule!
    - Idź do domu - poprosiła. Zwyczajnie poprosiła, bo ani język nie działania nie przynosiły pożądanych rezultatów.
    Wsunęła kartki pod laptop, starannie i równo, aby żaden skrawek papieru zbyt zachęcająco nie wystawał. Wydrukowane raporty zysków, zamówienia, nowe dwie umowy z lokalnymi dostawcami to nie było nic dla oczu gościa. I nawet nie powinna tego wyciągać, gdy on był w pobliżu!
    Wstała, podeszła do niego i zwyczajnie wcisnęła mu w mokre dłonie bawełnianą ściereczkę, aby wytarł palce i nie chlapał wszędzie wodą. - Dam ci coś zamiast koszuli, ale idź stąd - powiedziała z naciskiem. - Nie będziesz się tu kąpał, nie będziemy rozmawiać o interesach, bo ja żadnych z tobą nie będę robić - dodała, znów mocniej, znów szybciej nabierając powietrza. Znów się denerwowała. - Mamy już nauczkę - mruknęła, mając na myśli interesy ich rodzin. Była ścianą nie do przebicia, nie chciała go słuchać.
    Pensjonat był dla niej domem, nie interesem. Nie umiała tego oddzielić, nie chciała. Dbała o to, jak umiała najlepiej, on mówił o planie i wytykał sentyment, a ona nie widziała w tym drugim nic złego. Próbowała przecież nowych rzeczy! Założyła stronę, podpieła rezerwacje przez booking, założyła social media i zbierała zasięgi. Była młoda, śmiała i naiwna, ale szło jej to wszystko dobrze! Naprawiała straty, jakie mieli przez jego rodzinę, a on... Był po prostu bezczelny.
    - Chodź, znajdę ci jakąś bluzę - złapała go za nadgarstek i pociągnęła tam, gdzie wczoraj nie mógł dotrzeć. Im szybciej go ubierze, tym szybciej on wyjdzie, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Przeszli z kuchni do większego pokoju z kanapą, na której Gustavo nieelegancko rozłożony spedził noc. Abi puściła jego rękę i weszła do swojej sypialni, gdzie pochyliła się od razu do szerokiej komody stojącej obok dużego i wygodnego łóżka. Chciała do niego wrócić, zakopać się w teraz rozkopaną pościel i jeszcze dospać to, czego nie mogła w nocy przez intruza. Nie miała wieku rzeczy, w jakich mężczyzna nie wyglądałby jak totalny idiota, ale było też kilka sztuk ciuchów lekko przydużych na jej półkach. I jedna wyjątkowa rzecz, którą wyciągnęła z szelmowskim, nieco triumfującym i złośliwym uśmiechem.
      - Proszę. Możesz mi tego nie oddawać - odwróciła się w jego stronę z absurdalnie krótkim i puchatym egzemplarzem. To pewnie miał być szlafrok, jednocześnie ciepły bo z miękkiego i ciepłego materiału, ale sięgał jej do bioder i nie zasłaniał nawet ud, więc... Nie nadawała się do niczego. Ostre pomarańczowe kimono nie mogło dobrze wyglądać na nikim, kolor był przytłaczający , a naszyta na piersi cekinowa cytryna absurdalna i wstrętna.
      Abi podeszła do Gustavo, wręczyła mu w ręce tę rzecz i oparła dłonie na biodrach, rejestrując jego minę. Czekała, aż wybuchnie, bo była pewna, że tego nie przyjmie. Gdyby się znów zaczęli drżeć w kłótni, łatwiej byłoby jej go wywalić... Łatwiej byłoby wezwać kogoś do pomocy.
      - Pomóc ci to założyć? - docisnęła guziczek zapowiadający eksplozje. - Nie jesteśmy sobie bliscy, nocowałeś u mnie na kanapie, bo nie mam siły nosić twoich spitych zwłok przez próg, ale ty się tu praktycznie włamałeś! - a jednak sama nie wytrzymała, a gdy nazwała rzeczy po imieniu głos jej skoczył niemal o oktawę wyżej, a oczy znowu zapłonęły. Była przerażona jego nieprzewidywalnością i tym, że po prostu wyglądał za dobrze. I że był upierdliwy. I że nie rozumiał, że ona nie chce jego pomocy. Nie chciała żadnej pomocy od nikogo z jego rodziny. Wzięła to na siebie i chciała sama się zmierzyć z problemami. Obiecała tacie, że pomoże, a to była dla niej ważna sprawa, nie jakieś przepychanki. Wydawało jej się, że Bianco tego nie rozumiał. Nie znał jej i nie wiedział, jakie to dla niej ważne.


      nierozsądnie ciągnąca za sznureczki Abi

      Usuń
  6. Dom przy Applewood Grove zazwyczaj bywał cichy, ale tego popołudnia cisza miała w sobie coś nienaturalnego. Takiego, co już od progu kładło się zimnem na ramionach Emmy. Gdy tylko weszła do środka, poczuła, że coś jest nie tak. Drzwi wejściowe były uchylone, co prawda ostatnimi czasy zamek często się psuł, ale to było podejrzane. Torba z dokumentami zsunęła jej się z ramienia, kiedy zawołała.
    — Tato?
    Nie odpowiedział. Zazwyczaj odpowiadał, choćby krótkim pomrukiem, pytaniem o jej dzień, wspomnieniem, które nie zawsze trafiało w teraźniejszość. Tym razem nie usłyszała nic. Serce zaczęło bić jej szybciej, twardo, niemal boleśnie. Ostatnio często znikał z domu. Zdarzało się, że znajdowała go na werandzie, patrzącego gdzieś w dal, jakby nie pamiętał, kim jest. Innym razem mówił, że czeka na Matthew, jakby jego syn wciąż żył.
    — Tato? — powtórzyła, jakby łagodniejszy ton mógł odmienić rzeczywistość. Wszystko na nic.
    Przeszukała cały parter. Salon. Kuchnię. Łazienkę. Sypialnię. Jedną, drugą, trzecią. Żadnego śladu. Światło za oknem zaczynało blednąć, a wraz z nim jej spokój. Wiedziała, że ojciec nie radzi sobie już z prostymi sprawami; zapinał guziki nie w tej kolejności, nie wiedział, gdzie stoją talerze, a czasem zapominał, jak wrócić z podjazdu do drzwi wejściowych. Wybiegła na ganek, trzymając telefon w drżącej dłoni. Z kim powinna się skontaktować? Z policją? Z sąsiadami? Z którymkolwiek z Murrayów? Każdy wiedział, że jej ojciec ma coraz gorsze dni, ale nikt nie wiedział, jak bardzo. Emma z nikim nie dzieliła się swoimi problemami. Nie chciała nikogo innego tym obciążać. Nie chciała współczucia, a tym bardziej litości. Rzuciła torbę na fotel, zamknęła dom na klucz, który schowała w kieszeni obcisłych dżinsów i ruszyła w stronę wzgórz. Droga mijająca sad pachniała mokrą ziemią i jabłkami, a jej oddech stawał się coraz szybszy. Nie wiedziała dokąd iść. Biegła więc przed siebie, mijając okoliczne domy i nerwowo rozglądając się wokół siebie. Pytała sąsiadów czy może widzieli jej ojca, jednak nikt go nie spotkał. Na litość boską, gdzie on jest? Różne myśli kotłowały się w jej głowie, te najczarniejsze, najbardziej mroczne próbowała od siebie odetchnąć. Krążyła po osiedlu przez dobrą godzinę, jednak nigdzie go nie znalazła. Nie było go u sąsiadów, w jego ulubionych miejscach ani w okolicznych sklepikach. Emma była załamana i nie wiedziała co powinna ze sobą zrobić. Zdyszana wróciła do domu i z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła telefon, chcąc dzwonić na policję i zgłosić zaginięcie. W tym momencie w oddali usłyszała znajomy głos. zobaczyła dwie sylwetki idące alejką wśród drzew. Jedna drobna i niepewna, druga wyprostowana, pewna siebie. Zatrzymała się. To był jej ojciec. A obok niego mężczyzna, którego nie znała; elegancki, ciemnowłosy, z południową urodą i spojrzeniem, które od razu przyciągało uwagę. Był inny niż wszyscy mężczyźni z Mariesville. Podeszła bliżej starając się usłyszeć rozmowę.
    — … pamiętam to miejsce — mówił jej ojciec, głosem, który dawno nie brzmiał tak pewnie. — Pana ojciec miał doskonałe wyczucie równowagi. Ogród włoski… to sztuka dyscypliny. Ja kiedyś…
    — Wiem, panie Cooper — odezwał się nieznajomy miękko. — Dlatego chciałbym, aby to pan poprowadził odnowę ogrodów. To byłby zaszczyt.
    Emmę zamurowało. Ojciec nie pracował od lat. Nie był już w stanie. A jednak stał tu dumny, wyprostowany, jakby na chwilę odzyskał dawną tożsamość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tato! — zawołała. Obaj mężczyźni odwrócili się w jej stronę.
      Ojciec spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.
      — Emily? Co ty tu robisz? — znowu nazwał ją imieniem jej matki, ale kobieta to zignorowała.
      — Szukałam cię. Martwiłam się. Nie powinieneś sam… — zaczęła, ale przerwała, gdy spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny spotkało się z jej własnym. Miał głęboko osadzone oczy, pełne uważności. Patrzył na nią tak, jakby analizował każdy szczegół, ale bez nieprzyjemnej nachalności. Uśmiech, który pojawił się na jego ustach, był uprzejmy, ale też… ciepły. Skupiła na nim swoją uwagę. — A Ty… nie powinieneś był go nigdzie zabierać! Za kogo Ty się masz?! — straciła nad sobą panowanie i podniosła głos. Była zmarznięta, zdyszana a jej opalona skóra się zaróżowiła. Czuła jak wszystkie emocje się w niej kumulują, zwiastując wybuch.
      W tym momencie Thomas Cooper, jej ojciec, usiadł zmęczony na ławce w pobliżu domu, mamrocząc coś pod nosem. Gustavo zamiast spojrzeć na nią, zerknął na niego, nieco skonsternowany.
      — Hej, do Ciebie mówię! — szarpnęła go energicznie za ramię, żądając wyjaśnień. — Przez godzinę biegałam po Applewood Grove, szukając go jak wariatka. A wielki panicz zabrał go na spacer po swoich ogrodach i wielkiej posiadłości? — prychnęła. — Otóż muszę Pana rozczarować! Mój ojciec jest na emeryturze i nie będzie żadnej renowacji ogrodu…
      W tym czasie starszy Cooper przewrócił się na ławce, a Emma zaklęła pod nosem, podbiegając do niego.
      — Tato, wszystko dobrze? — westchnęła zmartwiona. — Chodźmy do domu… musisz odpocząć. — próbowała go podnieść, ale marnie jej szło. Przydałaby się pomoc, ale oczywiście była zbyt dumna by o nią poprosić.

      Emma ⚡️

      Usuń
  7. Budowała mur, zimny i gruby, wysoki i solidny. Broniła własnej przestrzeni i własną głowę, by móc zaściankowo wierzyć w krzywdę rodziców. Bo ich kochała i im ufała, a Bianco był obcy. Bianco przede wszystkim był tym złym w całej historii i nie ważne, że Abigail nie wiedziała który z synów zawinił i kto tak naprawdę był w wszystko zaangażowany. Ona miała swój świat, który chciała chronić, a Gustavo zaskakująco łatwo sprawiał, że jej przekonania drżały w posadach.
    W jej spojrzeniu znów zapłonęły iskry, a zmarznięte ramiona pod swetrem się uniosły. Drobna sylwetka dziewczyny nagle urosła, a ona nie tylko wcisnęła mu w ręce brzydki szlafrok, a wcisnęła w niego też całą swoją uwagę i wrogość. Gotowa do dokończenia starcia z dnia wczorajszego, bo była uparta i mocno pewna swojej racji.
    - Co...? - uniosła brwi, gdy odmówił a potem minął ją i zajął się szperaniem w jej komodzie. W jej sypialni. - Gustavo! - zawołała głośno i wściekle, dopadając do niego. - Przestań! - zawołała znowu, próbując go odepchnąć. Stal stabilnie i pewnie, roszcząc sobie bezczelnie prawo do bycia tutaj. Nie mogła uwierzyć, jaki ma tupet!
    Została sama po chwili w pokoju i aż pisneła wściekła, rzucając parszywy szlafrok, nietrafiony prezent, pod nogi. Była wobec gościa tak bezsilna i bezradna, a to doprowadzało ją na kraniec zmysłów. Przeszła po materiale, depcząc neonowy poliester i doskoczyła do Włocha. Złapała go za biodro i obróciła do siebie, łapiąc za wełnę, w którą się przyodział. Zacisnęła palce z przodu na ozdobnym warkoczu z siłą i determinacja.
    - To mój ulubiony, rozciągniesz wszystko- jekneła, teraz już nie wściekła za włamanie, nawet nie bardzo za to panoszenie się bez pytania, a to, że zepsuje jej sweter. Cud że się w niego wcisnął! - Rozbieraj się - zarządziła groźnie, a nie chcąc szarpać za materiał, podwinęła go mocno, odsłaniając znów ciało Włocha. Wyczuła pod zimnymi opuszkami gorące mięśnie i aż drgnęła zaskoczona.
    Dotarło do niej, że ma przed sobą człowieka. Mężczyznę. Kogoś, kto wyszarpuje z niej emocje, uderzając w ukryte struny. Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami na nowo. I nie chciała się do tego przyznać, bo to było tak zdumiewające odkrycie, że na moment się uciszyła.
    I o ile resztę musiał zrobić on, a przede wszystkim zgodzić się w ogóle oddać jej ciuch, to Abigail poczuła w tej chwili, jak znów kac łupie jej pod czaszką. Zacisnęła usta, zaczerpnęła wdech przez nos, aż zapiekło ją gdzieś w środku i oparła się o Gustavo, układając dłonie na ciepłej skórze przy żebrach mężczyzny. Na tych ładnych mięśniach, ładnie napinający ładną skórę. Pod zmarzniętymi dłońmi czuła słońce i krew, a w szoku swojego odkrycia, pobladła jeszcze bardziej.
    - Czemu taki jesteś? - spytała tylko krótko, marszcząc brwi jak on przed chwilą, w irytacji i rozdrażnieniu.
    Mogła mu zarzucić w tej chwili tak wiele, że nie była pewna, czy to w ogóle ma sens i czy oboje mają czas i ochotę tego słuchać. Był uparty równie jak ona, poza tym tak niegrzecznie swobodny i bezczelny, aż irytacja sięgała zenitu. Nie pozwalał się wyrzucić, ani wygonić, nie słuchał jej wcale.

    bliska eksplozja niewiadomej?

    OdpowiedzUsuń
  8. Abigail nie była silna. Bardziej wesoła, pogodna, czuła że niekiedy skruszy się gdy przyjdzie coś większego. Skakała i krzyczała pełna życia i emocji, a może nawet w jej krwi płynęła jakaś nutka włoska, ale nie pragnęła chaosu. Hałas, nieporządek, napięcie i pośpiech nie były jej domeną i nie odnajdywała się w trudnych chwilach. Samo jej mieszkanko urządzone tak, jakby babci nigdy nie zabrakło, utknęło w czasie, gdy nie była obciążona taką presją, odpowiedzialnością i oczekiwaniami. Tapety w wyblakłe kwiaty, zakurzony i wytarty gdzieniegdzie dywanik pod kanapą w salonie, stare talerze i kubek z uszczerbionym brzegiem... Abi łakneła ciepła i komfortu. Była pełna energii i życia, ale chciał się dzielić uśmiechem i dobrem! Była wytrwała, to prawda, więc z kolejnymi wyzwaniami mierzyła się niestrudzenie idąc przed siebie, ale ... To wszystko wiele ją kosztowało. I bała się, że nie podoła, że nie tylko nie utrzyma pensjonatu, ale doprowadzi do jego upadku! To wszystko głęboko w niej siedziało, uciskało i męczyło, spędzało sen z powiek przez wiele nocy, a teraz Bianco wkraczał w jej życie, wkradał się po nocy w jej cztery ściany azylu i burzył kruche wrażenie, że się uda. Że wytrwa i nie zawiedzie, choćby sukces osiągnęła nie dziś i nie za rok, a za dziesięć. Pękała w środku podburzana jego krzykiem i tym bezczelnym spojrzeniem, tym nonszalanckim spokojem w każdym jego kroju. Przerażał ją i przerażało jego spojrzenie, które zdawało się sięgać zbyt głęboko. Jakby wiedział więcej niż ona. Jakby dostrzegał w niej wszystkie słabości.
    Spięła się, gdy podniósł głos. Wstrzymała oddech i tak jak on spojrzał jej w oczy, ona wycelowała spojrzenie w niego. Świdrujący głęboko. By coś dostrzec, albo zrozumieć. Szarpali się tak od wczoraj, każde chcąc mieć swoją rację na wierzchu. Ale ona nie słuchała go wcale, a on dobijał się do niej coraz słabiej. Rezygnował i widziała to. Brakowało mu dziś tego przekonania i ognia, z jakim przemawiał do niej wczoraj.
    Cofnęła ręce, a potem jakoś bezradnie patrzyła, jak Bianco zrywa z siebie jej sweter, rzuca go wściekłe na komodę i wraca do kuchni. Na opuszkach czuła mrowienie od jego ciepłej skóry, zdając sobie sprawę, jak bardzo się różnią. I jak jednocześnie są podobni, jak sam to nazwał. Stała chwilę sama w sypialni, a jego krzyk dzwonił jej w obolałej głowie. Czy naprawdę była zamknięta? Czy naprawdę zaściankowo blokowała własny rozwój? Poczuła gorzki smak za językiem, bo może jednak zdawała sobie sprawę z tego, że Bianco mógł się nie mylić, a ona bała się śmiałych ruchów. I ryzyka, które mogłoby podnieść pensjonat, działania bez sentymentu.
    Gustavo zapominał jednak o ważnym fakcie, że Abigail była bardzo młodziutka. Wróciła po trzech latach z studiów i głowę miała pełną ambicji i pięknych wizji. Dopiero mierzyła się z wyzwaniami i trudnościami codzienności w Mariesville. Uczyła się być przedsiębiorcą i daleko jej było do doświadczeń, jakie on już uzbierał.
    Słyszała, jak się krząta. Jak kroczy wsciekle po mieszkaniu. Przysiadła na łóżku i zakryła twarz dłońmi, oddychając głośno. Nie miała sił na te starcia, na krzyki, niezrozumienie i wysiłek. Chciała spać, chciała połknąć jakieś tabletki na kaca i dospać kilka godzin. Odbierał jej spokój, obdzierał ją brutalnie z komfortu w jej własnym mieszkaniu. Chciała już tylko zamknąć za nim drzwi, przekręcić klucz i pewna, że nikt tu nie wtargnie położyć się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Wstała wreszcie i wyszła. Blada i dumnie wyprostowana. Objęła się ramionami, pokazując postawą i zacięta miną, jak ją uraził, obraził i złościł. I jak bardzo nie chciała go tu widzieć. Nie okazywali sobie ani odrobiny dobra, szacunku, czy kultury. Ale on miał dostatecznie dużo oleju w głowie, by się nie wykłócać i nie przebijać przez jej mury, a ona dość, by mu podać grubą bawełnianą koszulę w ciemnym granacie. Nie chciała, by wychodząc od niej w nisko opadajacych spodniach się rozchorował, bo w powietrzu czaił się już chłód.
      Położyła koszule na oparciu krzesła w kuchni i bez słowa zawróciła, nie chcąc już się mierzyć nawet z jego spojrzeniem. Miała zresztą dużo pracy i mimo słabego samopoczucia, musiała iść do kilku pilnych spraw. Miała również swoją dumę i wolała trzymać się gniewu i niezrozumienia, niż przepraszać. Bo uważała, że jeśli już ktoś powinien, to Bianco w pierwszej kolejności.
      - Nie spotykajmy się więcej... Nie tak - poprosiła tylko przez ramię. Bo to że się spotkają w tej mieścince to więcej jak pewne, tu nikt przed nikim ani nie ucieknie, ani się nie schowa.

      show must go on!

      Usuń
  9. Cała ta nonszalancja i spokój, który od niego emanował budził jej coraz większą złość. Zupełnie jakby nie rozumiał powagi całej sytuacji i nie wiedział jak ona musiała się martwić, co musiała przeżyć. I teraz i każdego cholernego dnia. Wzięła głębszy oddech i klęknęła przed ojcem, kiedy już udało jej się ponownie posadzić go na starej, spróchniałej ławce.
    — Tato, martwiłam się. Dlaczego wyszedłeś z domu? — spojrzała w jego twarz, szukając w nim jakiejkolwiek trzeźwości umysłu.
    — Emily, zostałem zaproszony. — ojciec spojrzał na Gustavo z dumą. — Syn pana Bianco chce, żebym odnowił ogrody. Wyobrażasz sobie? W końcu! W końcu ktoś pamięta, jak to powinno wyglądać.
    Emma czuła łzy pod powiekami, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Nie tutaj. Nie teraz. Nigdy nie lubiła publicznie pokazywać swoich słabości.
    — Nie jestem Emily. Ona odeszła siedemnaście lat temu — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nienawidziła kiedy ją tak nazywał. To było dla niej niczym obelga. Szybko jednak ustawiła się do pionu, bo mimo że zdarzały jej się wybuchy złości, wszak była dość impulsywna, to nigdy one nie przyniosły niczego dobrego. Zawsze tylko wszystko pogarszały. — Chodźmy do domu, dobrze? Musisz odpocząć. — poprosiła, nie chcąc robić sceny przy sąsiadach. Mimo, że przed chwilą zrobiła scenę Gustavo.
    — Ale… — ojciec zawahał się, jakby ktoś nagle zgasił w nim światło — Miałem… miałem sprawę. Ważną.
    — Załatwimy ją jutro — wyszeptała, a jej głos pękał jak cienki lód.
    Doskonale zdawała sobie sprawę, że jutro o wszystkim zapomni. Nie będzie pamiętał twarzy Gustavo, jego ogrodu, ani jego ojca. Kiedy jej ojciec wstał i odrzucił jej pomoc, kiedy chciała wziąć go pod ramię, westchnęła nieco rozdrażniona całą tą sytuacją i całkowitym brakiem wdzięczności, że się o niego troszczy. Powłóczystym krokiem ruszył do domu, zostawiając uchylone drzwi. Emma obserwowała to wszystko w ciszy, nie narzucała swojej pomocy, bo wiedziała, że to by się źle skończyło. Dopiero po krótkiej chwili przeniosła wzrok na mężczyznę.
    — On jest pod moją opieką. Nie mieszka tu sam, mieszka ze mną — sprostowała, a jej głos wciąż brzmiał ostro co zupełnie nie pasowało do jej delikatnej buźki. — Gdyby mieszkał sam, to idąc po bułki, wylądowałby w San Francisco. — burknęła pod nosem. — Posłuchaj… — westchnęła, przyznawanie się do błędu przychodziło jej bowiem z trudem i nie do końca leżało w jej naturze. — Może zbytnio się uniosłam, ale on — wskazała dłonią na skrzypiące wpół otwarte drzwi. — Nie ogarnia życia i tego na jakiej planecie jest. — była szczera i prostolinijna, choć zazwyczaj kryła się ze swoimi problemami i stanem ojca. — Więc nie rozgaduj nikomu, co się z nim dzieje. Tutaj wszyscy o wszystkich plotkują, a ja nie zamierzam być kolejny raz tematem plotek. Rozumiesz? — zmarszczyła brwi, miała jednak nadzieję, że mężczyzna dochowa tajemnicy. Nie potrzebowała kolejnych problemów, obecne wystarczająco zajmowały jej głowę.
    — Tak w ogóle to jestem Emma. Emma Cooper. — wysunęła ku niemu delikatną i zmarzniętą dłoń.

    Emma.⚡️🐯

    OdpowiedzUsuń