7.01.2025

[KP] Maya Grimshaw

    
— Po prostu nie rozumiem, jak mogłaś mi to zrobić — powiedziała spokojnie, siedząc w niewygodnym fotelu znalezionym w sklepie z antykami i wpatrując się pustym wzrokiem w drewniany parkiet nowojorskiego mieszkania.

Sophie stała po środku pokoju. Miała zapuchnięte powieki i zaschnięte łzy na policzkach.

— Przepraszam, Maya, tak bardzo cię przepraszam. — Załkała. — Odkąd wyjechałaś, czuję się samotna i… sama nie wiem, co mi przyszło do głowy.

Blondynka schowała twarz w dłoniach i usiadła na łóżku, znów zanosząc się płaczem. Maya zacisnęła ręce w pięści i wzięła głęboki wdech, próbując nie dać się ponieść emocjom. Nie tym razem. Miała dość szlochania i okazywania słabości, mimo że teraz jej serce było rozdarte na milion kawałków. Myślała, że tygodniowy wypad do Nowego Jorku będzie miłą odskocznią od szarej rzeczywistości, z którą musiała borykać się w Mariesville, jednak się pomyliła. Wystarczyło pięć miesięcy, by miłość jej życia wyrzuciła ich trzyletni związek do śmieci.

— Mój ojciec umiera, Sophie — wycedziła szorstko. — A ty postanowiłaś, że co, że z facetem to nie zdrada?! — Podniosła się wreszcie z fotela, wbijając wzrok w kobietę, którą jeszcze godzinę temu uważała za miłość życia.

W pośpiechu zaczęła pakować porozrzucane po podłodze ubrania do sportowej torby. Przełknęła ślinę, myśląc o pierścionku zaręczynowym spoczywającym na jej dnie. Ignorowała błagania Sophie, która w desperacji próbowała wyrwać jej bagaż z rąk. Bez słowa odepchnęła kobietę, gdy ta złapała za dłonie Mai, usiłując przekonać ją, by została jeszcze jedną noc, by porozmawiały o tym rano, by spróbować to naprawić.

Pozwoliła sobie płakać dopiero po wyjściu z budynku.

Maya Grimshaw
Ur. 10 III 1998 w Mariesville — rodowita mieszkanka — córka zmarłej pisarki i projektanta ogrodów — przytulny dom w Farmington Hills — od roku prezenterka radiowa — wcześniej aktorka teatralna w Nowym Jorku — w wolnych chwilach zajmuje się niknącym w oczach ojcem oraz pisaniem własnej sztuki teatralnej w przeświadczeniu, że ta i tak nigdy nie ujrzy światła dziennego — niedoszłe zaręczyny i pierścionek trzymany w szufladzie obok łóżka — więzi
Żałoba zasiała w niej pierwsze ziarno w wieku dziesięciu lat, gdy jej matka umarła w wypadku samochodowym. Mała Maya miała wtedy wrażenie, że zgasła w niej jakaś ważna część niezbędna do istnienia i doświadczania świata bez lęku przed stratą, że już na zawsze będzie niepełna. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy po kilku latach dowiodła, iż wcale tak nie było. Miała talent i ktoś chciał ją na uczelni w Nowym Jorku, a miłość, którą potrafiła obdarowywać ludzi wokół siebie była równie prawdziwa i głęboka, co u innych. Otchłań zamieszkała w jej sercu nigdy nie zniknęła i nie zniknie, jednak Maya postawiła sobie za punkt honoru zbudowanie wokół niej życia, z którego będzie w stanie czerpać jak najwięcej.

W Nowym Jorku rozkwitła, stała się lepszą wersją siebie i robiła to, co naprawdę kochała. Deski teatru były niczym powiew świeżego powietrza, pozwalały wyrazić się poprzez najróżniejsze postaci, w które wcielała się z nieskończonym zapałem i, co najważniejsze, była w tym naprawdę dobra. Miała wrażenie, że złapała Boga za nogi. Do Mariesville przyjeżdżała z uśmiechem na twarzy, przywożąc starym przyjaciołom i ojcu upominki oraz darmowe bilety na swoje występy, opowiadając o małym, lecz przytulnym mieszkaniu i promieniejąc, tym razem tak naprawdę, bez skrępowania i poczucia, że nie może być sobą — bo bycie Mayą wcale nie było takie złe, wręcz przeciwnie. Zakręciwszy się wśród wielkmomiastowej queerowej społeczności, w końcu odnalazła odwagę, by wyjść z szafy i już od kilku lat, wracając w odwiedziny, bez skrępowania przyjmuje na siebie czasem kąśliwe uwagi małomiasteczkowej wspólnoty, nie za bardzo się nimi przejmując.

Swoją wrażliwość przerodziła w moc, dzięki której potrafi mądrze wybierać ludzi godnych miana rodziny, bo życie nauczyło ją, że empatia i zrozumienie mają sens wtedy, gdy jej granice również są szanowane. Może to dlatego nie spodziewała się zdrady ze strony osoby, z którą czuła się najbezpieczniej na świecie — ta wydarła w niej dziurę, którą Maya od kilku miesięcy desperacko próbuje załatać. Ma wrażenie, że odkąd dowiedziała się o raku ojca i postanowiła wrócić do domu rodzinnego, aby się nim zaopiekować, jej świat obrócił się do góry nogami. Samotność spowodowana nadszarpniętym zaufaniem i codziennym oczekiwaniem na to, jak tykający zegar w końcu się zatrzyma i zabierze kolejny filar podtrzymujący grunt pod jej nogami, sprawiła, że nie potrafi cieszyć się chwilami, które zostały jej z tatą. Niekiedy wpędza się przez to w wyrzuty sumienia zagłuszane ciągłym staraniem, aby jemu było jak najlepiej.

I tylko czasami, gdy późnymi wieczorami wpatruje się w sufit, myśli o Sophie i o tym, że brakuje jej ciepła cudzej skóry i kogoś, komu mogłaby wypłakać się w ramię.

ODAUTORSKO

10 komentarzy:

  1. [Hej,

    Przykry los zgotowałaś tej pannie, nie powiem. Najpierw nagła śmierć matki doświadczona w tak młodym wieku, potem złamane serce, a w niedługiej perspektywie także utrata ojca. Mam nadzieję, że pozwolisz jej chociaż znaleźć kogoś, kto pozszywa rany na dnie jej duszy.
    Życzę samych porywających wątków i oby z tą postacią bawiło ci się lepiej.
    PS. Sama możliwości powiązania na ten moment nie widzę, ale gdyby coś wpadło ci przypadkiem do głowy, pukaj.]

    Angelo, Delio, Liberty & Monti

    OdpowiedzUsuń
  2. [O, hej :D To już drugi blog, na którym jestem i cię widzę, ale do tej pory nie miałam okazji przywitać (bo jestem leniwą bułą, która siedzi głównie pod swoją kartą, hahah. Guilty :D) No to hejka :D

    Emmę zawsze miło widzieć, ale u Mayi tak smutno, że olaboga. Choć Lee to potrafiłby jej współczuć, bo o nieżyjących/umierających rodzicach coś wie (ja w sumie też, ma to chłopak po mnie, ugh.) Bawcie się dobrze i wszystkiego najlepszego w Mariesville dla Mayi. Sending hugs and positive vibes!]

    Lee Maitland

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć, miło Cię znów widzieć. ;-)
    Może i z Dahlią nam nie wyszło, a w sumie szkoda, to przychodzę i tutaj, bo w sumie Betsy jest nie tyle elastyczna, że może zostać i wrogiem, i przyjacielem. Możemy ugadać jakieś szczegóły na mailu.
    Ale już teraz życzę Wam udanego pobytu i masy inspirujących wątków! ♥]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  4. [To miasto miałoby populację na wymarciu, gdyby nie te wszystkie dzieci i wnuczki przyjeżdżające, żeby zaopiekować się schorowanymi krewnymi. To taki tutejszy dinseyowski dead parent syndrome 🥲 Czy ktoś tu może być w końcu szczęśliwy, proszę?
    Moja Bunny daje się pokochać, w tym jest w sumie najlepsza, gorzej z tym drugim, bo ona sama nawet sobie nie ufa. Ale gdzieś tu mogłaby wyjść nawet ciekawa dynamika; z Mayą, która szuka stablinej miłości i Bunny, która niczego bardziej się nie boi, szczególnie jeśli chodzi o kobiety 🤔 I jak wiemy, wszyscy w 8 milionowej metropolii się znają, więc może nawet ich ścieżki się przecięły gdzieś w NYC.
    Rzucam na razie pomysł na wiatr, a jakbyście miały ochotę coś pokombinować, to zapraszamy 🩷 Miłego pisania i bawcie się dobrze!]

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ło matko, tyle tu smutków, aż serce płacze, nie tylko oczy! Dotknęłaś bardzo mocno Mayę, absolutnie okrutnie się z nią obchodząc. Dobrze, że w Mariesville są ciepłe i pomocne osóbki, które na pewno wesprą ją we wszystkim- jeśli sama im pozwoli! Trzymam kciuki, aby poczuła się tu chciana i żeby było jej zwyczajnie lepiej! ;)

    W razie chęci, zapraszam do Abi. Ona się nadaje na koleżankę i kogoś, kto posłucha, pogada, albo wspólnie pomilczy :3]


    Abigail Wilson

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Życie nikogo tutaj nie oszczędza. Nie dość, że serce złamane to jeszcze, na dokładkę, bardzo specyficzna żałoba, która towarzyszy patrzeniu i czekaniu na nieubłaganą śmierć najbliższej osoby...I'm not okay.
    Mam nadzieję, że Maya znajdzie ukojenie. Jeśli znajdzie się ochota, zapraszamy do wątku♥ Udanej zabawy!]

    Kat & Chris

    OdpowiedzUsuń
  7. [Mariesville to chyba miejsce dla zranionych dusz. Aż trudno uwierzyć, że ta jabłkowa kraina może gościć tyle złamanych serc. Oby Maya znalazła swój spokój i radość, chociaż teraz z pewnością ze złamanym sercem i opieką nad umierającym ojcem trudno jest uwierzyć, że jest to możliwe. Ten, kto tego nie przeżył, nie wie niestety jak bolesny jest to widok, gdy choroba zabiera rodzica.
    Mnóstwa sił dla niej życzymy. Moja Maddie mieszka w tej samej dzielnicy, więc głęboko wierzę, że jest dla niej dobrą sąsiadką. Sama straciła najbliższe sobie osoby, więc i wsparciem posłuży. Taki obraz będzie żył w mojej wyobraźni, a Tobie życzę ciekawych wątków i udanego pisania! :)]

    Maddie Green

    OdpowiedzUsuń
  8. [Kto by tam chciał łatwe, czarno-białe relacje, kiedy można tutaj porządnie namieszać 😗 Obie mogłyby z siebie zrobić poniekąd jakiś eksperyment społeczny; Bunny próbując rozgryźć, co w jej sercu siedzi, a Maya uzyskać jakąś perspektywę na jej przeszłość. Poza tym nie zdziwiłabym się, gdyby Maya miała do Bunny wyraźną niechęć, być może za bardzo przypominając jej o wszystkim, co uważała w Sophie za najgorsze.
    Najwyższa pora, aby Bunny się komuś wygadała, bo nosi ze sobą ten sekret zbyt długo; a trochę za dużo procentów zdecydowanie jej język rozwiąże i trochę obniży jej czujność. Bunny specjalnie nie zna nikogo w Mariesville, aby znaleźć się przypadkowo na jakiejś prywatnej imprezie (chyba że masz jakiś konkretny pomysł), ale zawsze możemy je w jakimś barze obsadzić. Może mogłyby wpaść na siebie w damskiej toalecie, bo tam zawsze rodzą się najciekawsze sytuacje 🤭]

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć!
    Dziękuję za komentarz! :D Tak, mam nadzieję, że Murph okaże się fajną nauczycielką i może pokaże dzieciakom, że fizyka jest cool!
    Co do wątku, u mnie nieco słabo damsko-damskie idą, ale możemy spróbować – Maya wydaje się ciekawa i chcę poznać ją z Murph bliżej. :D
    Masz może jakiś konkretny pomysł czy robimy wielką burzę mózgów?]

    Murphy Shepard

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie była pewna, co ją podkusiło, aby samotnie wybrać się do baru, i to jeszcze w środku tygodnia, zamiast zostać w domu na kanapie z butelką wina, jak prawdziwej rozwódce przystało. Przecież o to jej właśnie chodziło; miała zamieszkać z dala od zgiełku dużego miasta, w którym na każdym roku czaiły się duchy przeszłości, mogąc ignorować współczujące wiadomości od rodziny i znajomych, aż w końcu przestaną przychodzić. Miała odkrywać samą siebie i naiwnie pomyślała, że być może solowe wyjścia do lokalnego baru z czarującą małomiasteczkową atmosferą będą jej nową rzeczywistością, a nie najbardziej upokarzającym doświadczeniem w jej życiu.
    Bunny spojrzała sobie w oczy w sposób, w jaki można sobie spojrzeć w oczy tylko po paru drinkach, podczas kiedy za ścianą grała przytłumiona muzyka, a ludzie śmiali się głośno z czegoś, co nigdy ciebie nie dotyczyło. Jakby się wyszło ze swojego ciała i jednocześnie w końcu dostrzegło wersję siebie, której nigdy się nie poznało. I wszystkie te rewelacje zawsze były już długo zapomniane z pierwszym brzaskiem słońca, a cykl ten zaczynał się od początku aż do następnego razu.

    Leżący na brzegu umywalki telefon podświetlił się z przychodzącym powiadomieniem z aplikacji pogodowej, cicho sobie z niej drwiąc. Widziała, jak minuta zmieniła się na zegarze z żałośnie nudnym obrazkiem w tle; jedną z tych programowych tapet, które nie miały w sobie żadnego charakteru, żadnych wspomnień. Bunny chyba gorzej pamiętała moment, w którym podpisała papiery rozwodowe, niż ten, kiedy musiała świadomie wejść w ustawienia telefonu i usunąć z tła zdjęcie, na które nie miała już prawa patrzeć. To, na którym Jesse nie patrzył się w obiektyw, tylko posyłał jej uśmiech nad aparatem na jednych z ich wspólnych wakacji. Nawet z zapierającym dech w piersiach włoskim wybrzeżem wokół patrzył na nią, jakby nic innego nie istniało.
    Ekran sam się wygasił, zamieniając się w czarną otchłań, która zabrała ze sobą wszystkie jej wspomnienia. Bunny westchnęła, podnosząc wzrok, aby dostrzec w lustrze otwierające się drzwi do łazienki. Żeby zająć się czymś normalnym, odkręciła kran i włożyła ręce pod bieżącą wodę.
    — Dobre wyczucie czasu. Właśnie miałam dzwonić do swojego byłego — westchnęła, mając nadzieję, że w jej głosie żart był głośniejszy niż rozgoryczenie.
    Mimo natarczywego przyciskania dozownik na mydło wypompowywał wyłącznie powietrze. Bunny przez lustro zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Nie była pewna, czy gdzieś ją wcześniej napotkała na swojej drodze w tej małej mieścinie; miała okropną pamięć do twarzy przy pierwszych spotkaniach. Jednak coś w swobodzie, z jaką się nosiła, podpowiadało jej, że musiała być miejscowa; w odróżnieniu do Bunny, która miała tyle wspólnego z jabłkami, co sam Nowy Jork. I biorąc pod uwagę szklankę piwa, pozwalała sobie wywnioskować, że albo również spędzała wieczór we własnym towarzystwie, albo z facetem, któremu nie ufała na tyle, aby ją z nim zostawić. Jedna z tych opcji była znacznie gorsza od drugiej.
    — Mogę ci potrzymać, jeśli chcesz... — dodała z nieśmiałym uśmiechem, skinając przez ramię na toalety.
    Bóg jeden wie, dlaczego w ubikacjach nigdy nie dało się znaleźć ani skrawka płaskiej powierzchni do odłożenia swoich rzeczy. Poza tym nie trzeba było być pedantem, aby wzdrygnąć się na samą myśl wnoszenia ze sobą otwartego piwa do publicznej toalety. Ot taka damska solidarność.

    Bunny

    OdpowiedzUsuń