Sophie stała po środku pokoju. Miała zapuchnięte powieki i zaschnięte łzy na policzkach.
— Przepraszam, Maya, tak bardzo cię przepraszam. — Załkała. — Odkąd wyjechałaś, czuję się samotna i… sama nie wiem, co mi przyszło do głowy.
Blondynka schowała twarz w dłoniach i usiadła na łóżku, znów zanosząc się płaczem. Maya zacisnęła ręce w pięści i wzięła głęboki wdech, próbując nie dać się ponieść emocjom. Nie tym razem. Miała dość szlochania i okazywania słabości, mimo że teraz jej serce było rozdarte na milion kawałków. Myślała, że tygodniowy wypad do Nowego Jorku będzie miłą odskocznią od szarej rzeczywistości, z którą musiała borykać się w Mariesville, jednak się pomyliła. Wystarczyło pięć miesięcy, by miłość jej życia wyrzuciła ich trzyletni związek do śmieci.
— Mój ojciec umiera, Sophie — wycedziła szorstko. — A ty postanowiłaś, że co, że z facetem to nie zdrada?! — Podniosła się wreszcie z fotela, wbijając wzrok w kobietę, którą jeszcze godzinę temu uważała za miłość życia.
W pośpiechu zaczęła pakować porozrzucane po podłodze ubrania do sportowej torby. Przełknęła ślinę, myśląc o pierścionku zaręczynowym spoczywającym na jej dnie. Ignorowała błagania Sophie, która w desperacji próbowała wyrwać jej bagaż z rąk. Bez słowa odepchnęła kobietę, gdy ta złapała za dłonie Mai, usiłując przekonać ją, by została jeszcze jedną noc, by porozmawiały o tym rano, by spróbować to naprawić.
Pozwoliła sobie płakać dopiero po wyjściu z budynku.

W Nowym Jorku rozkwitła, stała się lepszą wersją siebie i robiła to, co naprawdę kochała. Deski teatru były niczym powiew świeżego powietrza, pozwalały wyrazić się poprzez najróżniejsze postaci, w które wcielała się z nieskończonym zapałem i, co najważniejsze, była w tym naprawdę dobra. Miała wrażenie, że złapała Boga za nogi. Do Mariesville przyjeżdżała z uśmiechem na twarzy, przywożąc starym przyjaciołom i ojcu upominki oraz darmowe bilety na swoje występy, opowiadając o małym, lecz przytulnym mieszkaniu i promieniejąc, tym razem tak naprawdę, bez skrępowania i poczucia, że nie może być sobą — bo bycie Mayą wcale nie było takie złe, wręcz przeciwnie. Zakręciwszy się wśród wielkmomiastowej queerowej społeczności, w końcu odnalazła odwagę, by wyjść z szafy i już od kilku lat, wracając w odwiedziny, bez skrępowania przyjmuje na siebie czasem kąśliwe uwagi małomiasteczkowej wspólnoty, nie za bardzo się nimi przejmując.
Swoją wrażliwość przerodziła w moc, dzięki której potrafi mądrze wybierać ludzi godnych miana rodziny, bo życie nauczyło ją, że empatia i zrozumienie mają sens wtedy, gdy jej granice również są szanowane. Może to dlatego nie spodziewała się zdrady ze strony osoby, z którą czuła się najbezpieczniej na świecie — ta wydarła w niej dziurę, którą Maya od kilku miesięcy desperacko próbuje załatać. Ma wrażenie, że odkąd dowiedziała się o raku ojca i postanowiła wrócić do domu rodzinnego, aby się nim zaopiekować, jej świat obrócił się do góry nogami. Samotność spowodowana nadszarpniętym zaufaniem i codziennym oczekiwaniem na to, jak tykający zegar w końcu się zatrzyma i zabierze kolejny filar podtrzymujący grunt pod jej nogami, sprawiła, że nie potrafi cieszyć się chwilami, które zostały jej z tatą. Niekiedy wpędza się przez to w wyrzuty sumienia zagłuszane ciągłym staraniem, aby jemu było jak najlepiej.
I tylko czasami, gdy późnymi wieczorami wpatruje się w sufit, myśli o Sophie i o tym, że brakuje jej ciepła cudzej skóry i kogoś, komu mogłaby wypłakać się w ramię.
[Hej,
OdpowiedzUsuńPrzykry los zgotowałaś tej pannie, nie powiem. Najpierw nagła śmierć matki doświadczona w tak młodym wieku, potem złamane serce, a w niedługiej perspektywie także utrata ojca. Mam nadzieję, że pozwolisz jej chociaż znaleźć kogoś, kto pozszywa rany na dnie jej duszy.
Życzę samych porywających wątków i oby z tą postacią bawiło ci się lepiej.
PS. Sama możliwości powiązania na ten moment nie widzę, ale gdyby coś wpadło ci przypadkiem do głowy, pukaj.]
Angelo, Delio, Liberty & Monti
[O, hej :D To już drugi blog, na którym jestem i cię widzę, ale do tej pory nie miałam okazji przywitać (bo jestem leniwą bułą, która siedzi głównie pod swoją kartą, hahah. Guilty :D) No to hejka :D
OdpowiedzUsuńEmmę zawsze miło widzieć, ale u Mayi tak smutno, że olaboga. Choć Lee to potrafiłby jej współczuć, bo o nieżyjących/umierających rodzicach coś wie (ja w sumie też, ma to chłopak po mnie, ugh.) Bawcie się dobrze i wszystkiego najlepszego w Mariesville dla Mayi. Sending hugs and positive vibes!]
Lee Maitland
[Cześć, miło Cię znów widzieć. ;-)
OdpowiedzUsuńMoże i z Dahlią nam nie wyszło, a w sumie szkoda, to przychodzę i tutaj, bo w sumie Betsy jest nie tyle elastyczna, że może zostać i wrogiem, i przyjacielem. Możemy ugadać jakieś szczegóły na mailu.
Ale już teraz życzę Wam udanego pobytu i masy inspirujących wątków! ♥]
Betsy Murray
[To miasto miałoby populację na wymarciu, gdyby nie te wszystkie dzieci i wnuczki przyjeżdżające, żeby zaopiekować się schorowanymi krewnymi. To taki tutejszy dinseyowski dead parent syndrome 🥲 Czy ktoś tu może być w końcu szczęśliwy, proszę?
OdpowiedzUsuńMoja Bunny daje się pokochać, w tym jest w sumie najlepsza, gorzej z tym drugim, bo ona sama nawet sobie nie ufa. Ale gdzieś tu mogłaby wyjść nawet ciekawa dynamika; z Mayą, która szuka stablinej miłości i Bunny, która niczego bardziej się nie boi, szczególnie jeśli chodzi o kobiety 🤔 I jak wiemy, wszyscy w 8 milionowej metropolii się znają, więc może nawet ich ścieżki się przecięły gdzieś w NYC.
Rzucam na razie pomysł na wiatr, a jakbyście miały ochotę coś pokombinować, to zapraszamy 🩷 Miłego pisania i bawcie się dobrze!]
Bunny ✿
[Ło matko, tyle tu smutków, aż serce płacze, nie tylko oczy! Dotknęłaś bardzo mocno Mayę, absolutnie okrutnie się z nią obchodząc. Dobrze, że w Mariesville są ciepłe i pomocne osóbki, które na pewno wesprą ją we wszystkim- jeśli sama im pozwoli! Trzymam kciuki, aby poczuła się tu chciana i żeby było jej zwyczajnie lepiej! ;)
OdpowiedzUsuńW razie chęci, zapraszam do Abi. Ona się nadaje na koleżankę i kogoś, kto posłucha, pogada, albo wspólnie pomilczy :3]
Abigail Wilson
[ Życie nikogo tutaj nie oszczędza. Nie dość, że serce złamane to jeszcze, na dokładkę, bardzo specyficzna żałoba, która towarzyszy patrzeniu i czekaniu na nieubłaganą śmierć najbliższej osoby...I'm not okay.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Maya znajdzie ukojenie. Jeśli znajdzie się ochota, zapraszamy do wątku♥ Udanej zabawy!]
Kat & Chris
[Mariesville to chyba miejsce dla zranionych dusz. Aż trudno uwierzyć, że ta jabłkowa kraina może gościć tyle złamanych serc. Oby Maya znalazła swój spokój i radość, chociaż teraz z pewnością ze złamanym sercem i opieką nad umierającym ojcem trudno jest uwierzyć, że jest to możliwe. Ten, kto tego nie przeżył, nie wie niestety jak bolesny jest to widok, gdy choroba zabiera rodzica.
OdpowiedzUsuńMnóstwa sił dla niej życzymy. Moja Maddie mieszka w tej samej dzielnicy, więc głęboko wierzę, że jest dla niej dobrą sąsiadką. Sama straciła najbliższe sobie osoby, więc i wsparciem posłuży. Taki obraz będzie żył w mojej wyobraźni, a Tobie życzę ciekawych wątków i udanego pisania! :)]
Maddie Green
[Kto by tam chciał łatwe, czarno-białe relacje, kiedy można tutaj porządnie namieszać 😗 Obie mogłyby z siebie zrobić poniekąd jakiś eksperyment społeczny; Bunny próbując rozgryźć, co w jej sercu siedzi, a Maya uzyskać jakąś perspektywę na jej przeszłość. Poza tym nie zdziwiłabym się, gdyby Maya miała do Bunny wyraźną niechęć, być może za bardzo przypominając jej o wszystkim, co uważała w Sophie za najgorsze.
OdpowiedzUsuńNajwyższa pora, aby Bunny się komuś wygadała, bo nosi ze sobą ten sekret zbyt długo; a trochę za dużo procentów zdecydowanie jej język rozwiąże i trochę obniży jej czujność. Bunny specjalnie nie zna nikogo w Mariesville, aby znaleźć się przypadkowo na jakiejś prywatnej imprezie (chyba że masz jakiś konkretny pomysł), ale zawsze możemy je w jakimś barze obsadzić. Może mogłyby wpaść na siebie w damskiej toalecie, bo tam zawsze rodzą się najciekawsze sytuacje 🤭]
Bunny ✿
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz! :D Tak, mam nadzieję, że Murph okaże się fajną nauczycielką i może pokaże dzieciakom, że fizyka jest cool!
Co do wątku, u mnie nieco słabo damsko-damskie idą, ale możemy spróbować – Maya wydaje się ciekawa i chcę poznać ją z Murph bliżej. :D
Masz może jakiś konkretny pomysł czy robimy wielką burzę mózgów?]
Murphy Shepard
Nie była pewna, co ją podkusiło, aby samotnie wybrać się do baru, i to jeszcze w środku tygodnia, zamiast zostać w domu na kanapie z butelką wina, jak prawdziwej rozwódce przystało. Przecież o to jej właśnie chodziło; miała zamieszkać z dala od zgiełku dużego miasta, w którym na każdym roku czaiły się duchy przeszłości, mogąc ignorować współczujące wiadomości od rodziny i znajomych, aż w końcu przestaną przychodzić. Miała odkrywać samą siebie i naiwnie pomyślała, że być może solowe wyjścia do lokalnego baru z czarującą małomiasteczkową atmosferą będą jej nową rzeczywistością, a nie najbardziej upokarzającym doświadczeniem w jej życiu.
OdpowiedzUsuńBunny spojrzała sobie w oczy w sposób, w jaki można sobie spojrzeć w oczy tylko po paru drinkach, podczas kiedy za ścianą grała przytłumiona muzyka, a ludzie śmiali się głośno z czegoś, co nigdy ciebie nie dotyczyło. Jakby się wyszło ze swojego ciała i jednocześnie w końcu dostrzegło wersję siebie, której nigdy się nie poznało. I wszystkie te rewelacje zawsze były już długo zapomniane z pierwszym brzaskiem słońca, a cykl ten zaczynał się od początku aż do następnego razu.
Leżący na brzegu umywalki telefon podświetlił się z przychodzącym powiadomieniem z aplikacji pogodowej, cicho sobie z niej drwiąc. Widziała, jak minuta zmieniła się na zegarze z żałośnie nudnym obrazkiem w tle; jedną z tych programowych tapet, które nie miały w sobie żadnego charakteru, żadnych wspomnień. Bunny chyba gorzej pamiętała moment, w którym podpisała papiery rozwodowe, niż ten, kiedy musiała świadomie wejść w ustawienia telefonu i usunąć z tła zdjęcie, na które nie miała już prawa patrzeć. To, na którym Jesse nie patrzył się w obiektyw, tylko posyłał jej uśmiech nad aparatem na jednych z ich wspólnych wakacji. Nawet z zapierającym dech w piersiach włoskim wybrzeżem wokół patrzył na nią, jakby nic innego nie istniało.
Ekran sam się wygasił, zamieniając się w czarną otchłań, która zabrała ze sobą wszystkie jej wspomnienia. Bunny westchnęła, podnosząc wzrok, aby dostrzec w lustrze otwierające się drzwi do łazienki. Żeby zająć się czymś normalnym, odkręciła kran i włożyła ręce pod bieżącą wodę.
— Dobre wyczucie czasu. Właśnie miałam dzwonić do swojego byłego — westchnęła, mając nadzieję, że w jej głosie żart był głośniejszy niż rozgoryczenie.
Mimo natarczywego przyciskania dozownik na mydło wypompowywał wyłącznie powietrze. Bunny przez lustro zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Nie była pewna, czy gdzieś ją wcześniej napotkała na swojej drodze w tej małej mieścinie; miała okropną pamięć do twarzy przy pierwszych spotkaniach. Jednak coś w swobodzie, z jaką się nosiła, podpowiadało jej, że musiała być miejscowa; w odróżnieniu do Bunny, która miała tyle wspólnego z jabłkami, co sam Nowy Jork. I biorąc pod uwagę szklankę piwa, pozwalała sobie wywnioskować, że albo również spędzała wieczór we własnym towarzystwie, albo z facetem, któremu nie ufała na tyle, aby ją z nim zostawić. Jedna z tych opcji była znacznie gorsza od drugiej.
— Mogę ci potrzymać, jeśli chcesz... — dodała z nieśmiałym uśmiechem, skinając przez ramię na toalety.
Bóg jeden wie, dlaczego w ubikacjach nigdy nie dało się znaleźć ani skrawka płaskiej powierzchni do odłożenia swoich rzeczy. Poza tym nie trzeba było być pedantem, aby wzdrygnąć się na samą myśl wnoszenia ze sobą otwartego piwa do publicznej toalety. Ot taka damska solidarność.
Bunny ✿
Życie w Mariesville bywało boleśnie powolne. Toczyło się leniwym tempem, ocierając o poznane już przez wszystkich standardy. Życie Betsy było jednym wielkim schematem. Wstawała rano, jadła w biegu śniadanie przygotowane przez matkę (tak, miała już prawie trzydzieści lat), łapała za rower, który konserwował na bieżąco jej ojciec (tak, to na pewno była dorosła kobieta) i jechała na pocztę, skąd zabierała torbę wypchaną listami mogła rozpocząć mozolną przejażdżkę po Mariesville.
OdpowiedzUsuńPraca listonosza nie była pracą marzeń, ale czuła się w niej lepiej niż podczas nocnej zmiany na stacji paliw. Czuła się w niej lepiej niż wtedy, kiedy bez chęci do życia wypłakiwała łzy w miękką poduszkę, codziennie będąc przekonaną, że to koniec. Ale jednak nie. Fascynującym okazał się wtedy fakt, ile łez jest w stanie naprodukować ludzki organizm. Zwłaszcza tak nieduży, jak Betsy Murray. Obecnie niechętnie wracała myślami do wydarzeń z Evanston, do swojego romansu z młodym wykładowcą, ale w Mariesville były osoby, które nie pozwalały jej o tym zapomnieć. Stara Parker albo jędza Clark. Było ich więcej, a ich pasją było szerzenie plotek. Betsy postanowiła wykorzystać ich własną broń i roznosić te plotki szybciej niż one. Nie wychodziła na tym do końca dobrze, bo podpadła im na tyle, aby co jakiś czas lądować na posterunku policji i składać wyjaśnienia.
Potrafiły oskarżyć ją o wszystko. O to, że przejechała rowerem po rabatce kwiatków, na której zasadziły bardzo rzadką odmianę krokusa. O to, że graffiti na ścianie biblioteki miejskiej było jej dziełem. O to, że przewracała pełne kubły na śmieci. O wszystko, co było chuligańskie i trudno było przypisać sprawcę. Nie wiedziała w sumie, czym dokładnie tak im podpadła. Romansem z żonatym mężczyzną? Początkowo przyjmowała to wszystko z pochyloną głową, przepraszając za to, że żyje. Z czasem, choć bardzo powoli, bo nadal nie do końca, docierało do niej, że nie była jedyną stroną tej relacji, ale też nie broniła się nadto - nie tłumaczyła się nikomu z tego, że Gabriel nigdy jej nie powiedział, że ma rodzinę, ba, niewiele jej mówił, częściej skutecznie zatykał jej usta. Ale była młoda, głupia i wydawało jej się, że zakochana.
I mimo tego, że jako listonoszka pracowała od kilku lat, nadal nie czuła się w Mariesville jak u siebie. Była rozpoznawana za sprawą wykonywanej profesji i nazwiska, ale nadal miała wrażenie, że niektórym po prostu przeszkadza. Słyszała, że często podrywa żonatych, że wskakuje do łóżka każdemu, kto tylko na nią spojrzy, bez skrupułów i bez refleksji.
Była już po pracy i była potwornie głodna. Z jednej strony wiedziała, że jest mile widziana w kuchni The Rusty Nail, z drugiej zaś miała świadomość zrobienia podstawowych zakupów spożywczych. Jej rodzice nadal nie wrócili z europejskich wojaży, więc musiała nauczyć się radzić sobie sama. Śniadania się same nie robiły, więc najczęściej z domu wybiegała głodna. Więc chciała kupić gotowego bajgla, którego zjadłaby po drodze do domu, ale kiedy w sklepie zobaczyła panią Winston, wiedziała, że nic nie będzie takie łatwe i szybkie, jak sobie zaplanowała.
Westchnęła. Sięgała akurat ręką po paczkę chipsów, kiedy dotarł do niej dobrze znany głos. I już miała odpowiadać, że ona przecież żadnej rodziny nie rozbiła, kiedy odezwał się ktoś z inny. Z solonymi laysami w dłoni patrzyła z niedowierzaniem na twarz Mai Grimshaw. Nie spodziewała się jej tu zobaczyć, ani tym bardziej tego, że dziewczyna stanie w jej obronie. A zrobiła to. Mimo wszystko.
Betsy nie była dla niej najprzyjemniejsza w szkole. Uważała Mayę za dziwadło i w sumie znalazłoby się sporo osób, które myślały podobnie. Betsy natomiast robiła wszystko, aby należeć do grupy popularnych uczniów, bo nazwisko zobowiązywało, ale nigdy nie określiłaby się mianem pięknotki. Zresztą nie łatwo było jej zostać w grupie popularnych, kiedy nieustannie na kogoś donosiła i podkładała innym kłody pod nogi. Nie znała umiaru, dlatego też nie miała zbyt wielu prawdziwych przyjaciół. Teraz, kiedy była już starsza i mądrzejsza, żałowała większości szczeniackich zachowań, którymi niegdyś się szczyciła.
Usuń— A ty? — prychnęła pani Winston, spoglądając teraz na Grimshaw. — Kolejna nienormalna. Gówniary. — Mało brakowało, a starsza kobieta splunęłaby na podłogę w sklepie. — Siebie warte. Sprowadzacie na nasze miasteczko grzech. Nic więcej.
I wyszła. Betsy stała osłupiała, z słowami, które zamarły w jej ustach, gniotąc nieco zbyt mocno paczkę chipsów. Obejrzała się znowu na Mayę, ale jej mina nie uległa zmianie. Lekko rozchylone usta, szeroko otwarte oczy i zarumienione policzki.
Kurwa, przemknęło jej przez myśl, a potem potrząsnęła głową.
— Nie musiałaś, ja… — zaczęła, z trudem znajdując jakiekolwiek słowa. Zwykle nie miała z tym problemu. Zwykle była wygadana, a nawet i wyszczekana. Uśmiech rzadko kiedy schodził z jej ust, ale teraz stała oniemiała. — Dziękuję — powiedziała cicho i wrzuciła w końcu tę nieszczęsną paczkę chipsów do małego, plastikowego koszyka, który miała przewieszony na jednym ramieniu.
Betsy Murray
[Wiesz, Abi to jest idealny materiał na psiapsiółkę, więc tu nie ma co się dwa razy zastanawiać! Idziemy w to. Czy ruda ma wpaść do domu z nowymi przetworami dla Mayi i jej taty, czy wolisz, aby dziewczyny wyszły gdzieś, gdzie Twoja złapie oddech od trudnej codzienności? ;)]
OdpowiedzUsuńAbi
Betsy mimowolnie zachichotała, kiedy Maya wspomniała o czterech jeźdźcach Apokalipsy. Patrząc na starą raszplę, która ewidentnie znudzona swoim życiem, próbowała uprzykrzyć życie dwóch młodych kobiet, nie byłoby to szczególnie zaskakujące. Cóż, może i sprowadzały grzech na Mariesville, ale ona nie pozostawała w tyle. Chyba zapomniała o miłowaniu bliźniemu, o byciu błogosławionym i dobrym. Murray jednak nie zamierzała wdawać się w bezsensowne dyskusje. Nie zamierzała też przejmować się gadaniem głupiej baby, chociaż nieco ją to zabolało. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie. Ostatnio w ogóle była jakoś bardziej wrażliwsza na to wszystko, co dotyczyło jej samej. Chyba wraz z wiekiem traciła na obojętności i zmniejszała się jej odporność na wszelakie przytyki.
OdpowiedzUsuńWróciła do zakupów, które - po wytrąceniu jej z równowagi - nie były już takie przyjemne. Wydawałoby się, że kupiła wszystko, co chciała, ale była przekonana, że dopiero w domu się zorientuje, że czegoś jej zabrakło. Miała już podejść do kasy, żeby zapłacić za zakupy. Nie miała zbyt dużych zakupów, ale kiedy tak na nie spojrzała, trochę żałowała, że nie zabrała ze sobą żadnej torby. Zatrzymała się w miejscu, wpadając w zamyślenie, co było dla niej więcej niż normalne. Musiała zadbać o odpowiednią równowagę, kiedy będzie pakować zakupy do koszyka na kierownicy rowery, aby ewentualnie nie stracić władztwa nad rowerem. Wielokrotnie traciła na nim równowagę i zwykle upatrywała się problemu właśnie w źle dociążonym sprzęcie, krawężnikach lub dziurach, których nie było. To nigdy nie była jej wina, chociaż gdzieś tam z tyłu jej głowy budziła się świadomość, że chyba jednak jest nieco niezdarna i praca listonosza może zwyczajnie nie jest dla niej.
Chyba nie spodziewała się tego, że Grimshaw się do niej jeszcze odezwie. Głos Mai wyrwał ją z zamyślenia i było to tak samo zaskakujące jak fakt, że wcześniej brunetka stanęła w jej obronie. Betsy posłała jej blady uśmiech, wolną dłoń układając na tyle swojej głowy. Poczochrała jasne włosy, wzruszając przy tym lekko ramionami.
— Ten, któremu rzekomo rozbiłam rodzinę? Czy ten, z którym rzekomo wczoraj uprawiałam gorący seks w samochodzie na rzeką? Jemu jeszcze nie zdążyłam rozbić rodziny — odpowiedziała z uśmiechem. Podeszła do kasy, zaczęła wykładać zakupy. Ekspedientka zeskanowała te parę rzeczy, Betsy chwyciła je w ręce i zrównała się z Mayą.
— Ten pierwszy był przystojny — dodała spokojnie. — Ale nie rozbiłam mu rodziny. Nawet nie wiedziałam, że ją ma. — Sprostowała, jakby czując wewnętrzną potrzebę tego, aby się wytłumaczyć. Zwyczajnie chciała, aby ktoś spoza rodziny jej uwierzył, żeby miała z kim stawać przeciwko tym okrutnym plotkom. Nie miała kogoś takiego. Amelia była dla niej ważna i Amelia wiedziała, jak wyglądała prawda, ale ustaliły we dwie, że wspólnie machną na to ręką. No i Amelia była jak jej rodzina.
Betsy podeszła do swojego pojazdu, kiedy wyszły ze sklepiku. Wrzuciła produkty do koszyka, co spowodowało pochylenie się kierownicy.
— Ale, kurwa… — westchnęła. — Był nieziemsko przystojny. — Nie brzmiała nostalgicznie ani melancholijne. Zdołała się już pogodzić z tym, że rozdział z Gabrielem został zamknięty. — Przynajmniej wtedy się taki wydawał. — Dodała i zerknęła na Mayę. Tym razem na jej buzi pojawił się szeroki uśmiech.
Betsy