29.05.2025

[KP] Malkia Coven

Malkia Coven
that's all I want ― to do no harm

―― Malkia Evangelyn Coven ―― urodzona 13 XII 2002 gdzieś w okolicach Mariesville. Córka lekarza (Eli) i nauczycielki muzyki (Naomi), adoptowana przez nich jako niemowlę. Starsza siostra genialnego Tobiasa (szesnaście lat). Rodowita mieszkanka ― dom rodzinny w dzielnicy Farmington Hills. Przyjechała na pogrzeb matki, która od lat chorowała na raka płuc, ale okoliczności wydają się zamierzać zatrzymać ją na dłużej, niezależnie od jej osobistych planów. Sceptyczna i zdystansowana studentka medycyny ze specyficznym podejściem do życia i sporą dawką czarnego humoru. Opiekunka uroczej żenety zwyczajnej o imieniu Rooney.


Rodzice — właśnie tak ich nazywała, mimo oczywistej wiedzy, kim są — nigdy nie ukrywali przed nią faktu adopcji, jedynie makabryczne okoliczności, w których przyszło im się wzajemnie odnaleźć. Nie miała serca wyjawić (a przynajmniej matce; może po prostu nie zdążyła), że po latach dowiedziała się wszystkiego sama, bo były to wydarzenia wystarczająco bolesne, by móc zechcieć je ukryć. Ostatecznie to nic przyjemnego, odkryć, że od początku nikt jej nie chciał; że nie była warta więcej niż cała reszta bezużytecznych śmieci, wśród których ją porzucono. Ten, kto się jej pozbył, nie sprawdził nawet, czy na pewno jest już martwa. Pewne rzeczy najwidoczniej nie mają znaczenia, jeżeli nie zamierza się mieć z drugą osobą nic wspólnego. Ta wiedza była jednak jak kamień, potęgujący poczucie niewystarczalności, która towarzyszyła jej od zawsze. Drudzy rodzice mogli być najlepsi na świecie — to ona sama musiała zrobić coś bardzo złego, znacznie gorszego, niż tylko pojawić się na świecie, by ci pierwsi odrzucili ją w taki właśnie sposób. Nie winiła ich za to, że jej nie chcieli. Istniały jednak tysiące bardziej humanitarnych miejsc porzucenia zbędnego noworodka, niż cmentarny śmietnik. Zupełnie tak, jak gdyby sam fakt jej istnienia zasługiwał na potępienie. Mimo, że nie miała z owym faktem niczego wspólnego. Gdyby ktokolwiek brał pod uwagę jej zdanie, w ogóle nie pchałaby się na Ziemię. A jeśli już, to jako ktoś inny, komu pisane są rzeczy wielkie. O sobie może bowiem powiedzieć jedynie: przetrwałam.


Cross a man and you struggle, one of you wins, you would adjust and go on — or you lie there dead. Cross a woman and the universe is changed, once again, for cold anger requires an eternal vigilance in all matters of slight and offense.


Tamten telefon obudził ją w środku nocy. Wiedziała, co usłyszy, zanim jeszcze w pełni otrząsnęła się z sennej mgły. Ostatecznie była na to przygotowana. A przynajmniej powinna być. W końcu ułożyła już w głowie setki najróżniejszych scenariuszy, analizując, badając, rozkładając na czynniki pierwsze. W końcu matka chorowała od lat. W końcu śmierć nie pomijała nikogo. Nawet utalentowanych pianistek. Lecz mimo to okazało się jednak, że na taką stratę po prostu nie można się przygotować. Było tak, jakby nagle ktoś zabrał klucz od drzwi, których nigdy dotąd nie otworzyła, ale miała taką możliwość, gdyby zmieniła zdanie. Teraz ta możliwość zniknęła i to właśnie dusiło ją od środka. Teraz nie miała już wyboru. Wybory były natomiast jej kołem ratunkowym, jej bunkrem, jej definicją bezpieczeństwa. Bez nich czuła się osaczona, jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce; osaczona, upokorzona, bezbronna. Przerażona. Żal i wyrzuty — że nie zadała matce tych kilku pytań, które przez lata zatruwały jej umysł, przez co straciła szansę na uzyskanie tych kilku, być może najważniejszych w jej życiu, odpowiedzi — przeplatały się z osobliwą ulgą, że to już koniec. Mogła przestać się wreszcie zadręczać, bo i tak niczego nie była w stanie już zmienić. Nie istniał żaden magiczny artefakt przywracający życie umarłym, żaden magiczny rytułał przywołujący martwych zza grobu, żadne magiczne zaklęcie, które pozwoliłoby cofnąć czas. Koniec. Ostateczny i nieodwracalny.


She watched the sun bleed water out of the icicle. Warm and cold working together to make an icicle. Warm and cold anger working together to make a fury, a fury worthy enough to use as a weapon against the old things that still needed fighting.


Zatem impas. Zawieszenie. Jak gdyby noga utknęła jej pomiędzy aluminiowymi żebrami torów kolejowych. Ani ruszyć przed siebie, ani się cofnąć. Niemoc. Gęsta, ciemna, wszechogarniająca niemoc, która z prawdziwych ludzi czyniła zastygłe w panice posągi. Z posągu przeistoczyła się w ducha — zbladła, schudła, jakby i ona również powoli znikała ze świata. Bo może, ale tylko może, w ten sposób na moment wszystko stanie w miejscu. Może (ale tylko może) pół-żywa w świecie martwych zdoła ostatni raz spojrzeć matce w oczy i upewnić się, czy rzeczywiście chce poznać odpowiedź. Może (tylko może) zdoła to przekonanie zabrać ze sobą; powrócić pół-martwa do świata żywych. I może (może, może, może) to jej wystarczy.


"How poetic you are," she said. "I've a notion that poetry is the highest form of self-deception."




Dzień dobry!
Kartę sponsorują: Taylor Momsen na wizerunku oraz Gregory Maguire w cytatach pożyczonych z Wicked. The Life and Times of the Wicked Witch of the West. Odpowiedzialność za całą resztę biorę na siebie.
Chętnie przygarnę jakieś biologiczne, nieświadome jeszcze tego faktu rodzeństwo lub innych członków rodziny, znajomych z dzieciństwa, przyszłych i przeszłych wrogów, i wszystko, co nam przyjdzie do głowy. Bywam tu: myszkoralowy@gmail.com.

6 komentarzy:

  1. [Hej, hej!
    Piszesz mi o eleganckim układaniu się rzeczy w życiu, a zdecydowanie Twoją postać to dopiero dotknęły tragedie! Mam nadzieję, że będziesz się z nami dzielić jej dalszymi losami w indywidualnych postach fabularnych, jeśli czegoś nie uda Ci się zawrzeć w wątkach.

    I nie, nie zabrzmiało źle to stwierdzenie, ale to też może przez to, że sama adresatka ma coś wspólnego na ten temat z Tobą.

    Również życzę wielu ciekawych, rozwijających wątków dla Was!]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Smutna historia i bardzo ciężki temat, tu muszę w pełni zgodzić się z poprzedniczką. Kim trzeba być, by porzucić własne malutkie dziecko w tak symbolicznym w tym przypadku miejscu jakim jest przycmentarny śmietnik ? Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że poetą i bestią zarazem
    (nawet jeżeli określenie to brzmi niezwykle niestosownie).
    Pozostaje mieć tylko nadzieję, że pozwolisz jej wkrótce pomalować swoją przyszłość cieplejszymi barwami (choć my, autorzy, niestety jesteśmy raczej rzadko do tego skłonni).
    Życzę samych porywających wątków i masy weny, a w razie chęci, zapraszam do siebie.]

    Wendy, Monti, Liberty & Delio

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hejka!
    Przepraszam, że zaczynam od tego, ale Taylor Momsen nie widziałam na blogach już z dobre osiem lat, jak nie lepiej! Chyba można uznać, że Taylor to jeden z tych zapomnianych wizerunków, o których autor raz na ruski rok sobie przypomni. I bardzo pasuje, moim zdaniem, do wykreowanej przez Ciebie postaci. Malkia od małego nie miała łatwego życia. Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, aby porzucić niemowlę na śmietniku, gdy wystarczyło zostawić je w szpitalu czy przy straży. Boleśnie prawdziwy pomysł, niestety, bo takie rzeczy powinny być tylko fikcją. :/
    Bardzo ciekawe zwierzątko dostała. Musiałam sobie wygooglować czym ta żanetka jest. Przepraszam, ale nie umiem tego inaczej przeczytać i ilekroć wracam do tej części karty to widzę Żanetkę. :D
    Życzę wam tutaj udanej zabawy i samych wciągających wątków, a w razie chęci zapraszam. 😊]

    Beverly Beckett & Xander Bates

    OdpowiedzUsuń
  4. [Czasami naprawdę przydałoby się zaklęcie cofające czas, a już szczególnie mając historię taką jak Malkia. Przykro tu! Mam nadzieję, że zaplanowałaś dla tej młodej dziewczyny coś pozytywnego, co wniesie do jej życia trochę światełka. Życzę dobrej zabawy na blogu i mnóstwa świetnych wątków! :)]

    Tanner Gentry
    & Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  5. [Zdecydowanie to zapomnienie o niej wyszło Ci na dobre. :D
    Jasne, możemy przejść na mejla. Będę w takim razie czekać na @ bysiaa44@gmail.com 🤗]

    Xander

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej ponownie,
    Pozwoliłam sobie odezwać się na PW.]

    OdpowiedzUsuń