28.04.2025

[KP] Connor Renshaw

Connor Renshaw
08.11.1997. Rodowity mieszkaniec. Syn właścicieli zamkniętego od czterech lat motelu Apple Grove Inn, który do dzisiaj straszy obdartymi ścianami przy jednej z bocznych ulic Mariesville. Mieszka w rodzinnym domu w Riverside Hollow, na którego utrzymanie go nie stać, pracuje na dwie zmiany jako magazynier w Evans Market. Brat zaginionej Alyssy Renshaw.
Tak się nie da żyć, powtarzała jak w manii jego matka, podczas gdy ojciec rozkładał bezradnie ręce, a telefon siostry milczał na obdrapanym blacie recepcji motelu, zwrócony przez szeryfa dopiero po roku odkąd ostatni raz ją widzieli.

Życie nigdy nie było proste dla Mareen Renshaw — nie w Biloxi, gdzie się urodziła, i na pewno nie w Atlancie, do której trafiła z miłości tylko po to, by z biegiem lat przekonać się, że jest na tyle głupia, że za facetem pobiegnie wszędzie. Nie chciała tego życia. Męża, który wiecznie coś zaczynał, ale niczego nie kończył. Syna, który patrzył na nią z wyrzutem i zaciśniętymi zębami, bo nie potrafiła wziąć się w garść, gdy jej potrzebował. Córki, z którą właściwie zawsze był jakiś problem. Głupia dziewucha.

Odeszła jako pierwsza, choć ostrzegała przez kilka miesięcy, że to zrobi. Że wie, że nie powinna, bo Alyssa może wrócić w każdej chwili, ale jednocześnie wiedziała, że gdyby Alyssa miała wrócić, to nie czekałaby z tym tak długo. Pierdolona idiotka.

Ojciec był następny. Zawsze chciał zobaczyć Kanadę, ale nigdy nie miał okazji. Zaginięcie córki, odejście żony, milczenie syna — to wszystko było dla niego jak pozbycie się balastu, który ciążył mu już od lat. Skurwiel jebany.

Nie mieli tego, czego potrzebowali, nie mieli tego, czego pragnęli. Ciągnęli biznes, który podupadł, gdy z czasem zaczął przyciągać jedynie chorą ciekawość, a plakatów z twarzą Alyssy wisiało w jego oknach więcej, niż miesięcznie pojawiało się gości.

Życie po życiu jest monotonne i wymagające. Jest pracą, którą kończy się po to, żeby zamknąć oczy i po ich otworzeniu znowu być w tym samym miejscu. Jest ciszą, którą zionie z każdego kąta.

Jest dusznymi, niewietrzonymi od tygodni pokojami, zaścielonymi łóżkami, grubą warstwą kurzu i tymi samymi numerami telefonów, które może kiedyś znowu zadzwonią. Wieczorem w lokalnym barze, który zaczyna się jednym piwkiem, a kończy rzyganiem na maskę cudzego samochodu. Woreczkiem koksu, zsuwającym się z okna na piętrze po wąskiej rynnie, białą krechą pod nosem, obietnicą, że to będzie już ten ostatni raz i poczuciem, że na tym się jeszcze, kurwa, nie skończy.

Jest naiwną wiarą, że to nie może się tak skończyć.

Ja jestem pusheen, a to jest Connie. Jesteśmy też tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.

12 komentarzy:

  1. Ogłoszenie było krótkie, ale treściwe. Wynajmę dom za $855 miesięcznie w Mariesville, Georgia. Skusiła ją cena, a decyzja podjęła się sama, kiedy zobaczyła nowo wyremontowany dom w uroczym miasteczku. W internecie znalazła trochę więcej informacji o tym mieście, które zaskoczyło ją w pozytywny sposób. Było o wiele mniejsze niż Sanford, co brała na plus, a kiedy przeglądała zdjęcia wręcz czuła, jak ją do siebie woła. To było, jak wygranie na loterii, kiedy okazało się, że w miasteczku poszukują opiekunki dziecięcej nie zastanawiała się dłużej nad wyprowadzką. Sanford ją dusiło. Było tu zbyt dużo nieprzyjemnych spojrzeń. Zbyt dużo wspomnień, które chciałaby wymazać z pamięci. Zresztą, od samego początku był plan, aby się stąd wynieść. Przetrwała ponad rok separacji. Ponad rok nacisków z każdej strony, aby nie robiła z siebie wariatki. Aby nie splamiła dobrego nazwiska rodziny. Aby grzecznie wróciła tam, gdzie jest jej miejsce i przestała wymyślać. Nie posłuchała rodziców, którzy z czasem się od niej odcięli. Nie posłuchała starszych braci, choć ci patrzyli na nią trochę przychylniej, ale ostatecznie i tak wzięli stronę rodziców. Posłuchała się samej siebie i lepszego prezentu zrobić sobie nie mogła.
    Zapakowała swoje dotychczasowe życie w swoją ukochaną Toyotę Corollę, która niejedną stłuczkę miała za sobą i wyruszyła w najdłuższą podróż w swoim życiu. Do tej pory trasy, które pokonywała trwały maksymalnie godzinę. Sześć godzin brzmiało przerażająco, ale było początkiem czegoś nowego. Czegoś własnego i pozbawionego wszystkich powinnaś. Tym sposobem niespełna dwa tygodnie temu znalazła się w Mariesville. W małym, uroczym domku, który może nie był w pełni jej, ale był początkiem tworzenia czegoś własnego. Nie poznała tu zbyt wielu ludzi. Póki co w grono „znajomych” wchodziła jej przełożona z pracy i pozostałe pracownice, aczkolwiek żadna z kobiet nie wykazywała chęci do bliższego zapoznania się przy kawie. Może w przyszłości. Była tu krótko, nie wzbudzała zaufania. Kojarzyła ten schemat, kiedy w mieście pojawia się nowa twarz i nie ma się pewności, że można jej ufać. Wzięła sobie do serca, aby zrobić wszystko co w jej mocy, żeby ludzie nie widzieli w niej zagrożenia. Małymi kroczkami do celu. Przekonała się już, że to działa sprawniej niż próby dobicia do celu w ekspresowym tempie.
    Najlepszym towarzystwem, póki co, okazały się być koty.
    Już pierwszej nocy w Mariesville naliczyła ich pięć w okolicy. Pojęcia nie miała, czy mają właścicieli czy błąkają się bez celu, ale już na drugi dzień zaopatrzyła się w kocie miski i puszki z jedzeniem. Wystawiała je każdego dnia z nadzieją, że któryś mruczek przyjdzie nie tylko po darmowe mięsko w galaretce, ale i po pieszczoty. Misja? Nieudana. Ale się nie poddawała. Upatrzyła sobie jednego konkretnego. Był największy z całej gromady i cały czarny – nie licząc białych skarpetek na trzech łapkach i krawacika na szyi. Okazał się być też najbardziej płochliwy. Wystarczył jeden nieprawidłowy ruch, a jedyne co Beverly widziała to puchaty ogon, który mknął w krzaki. Pozostałych nie dyskryminowała, zakochała się od razu w całej piątce, ale coś ciągnęło ją do tego patrzącego z pogardą kota o ciemnym spojrzeniu.
    Dochodziła powoli północ, a Beverly zamiast leżeć w łóżku siedziała przy kubku z zimną herbatą w kuchni. Opierała się łokciami o stół, a twarz schowała w dłoniach. Była zmęczona, ale nie na tyle, aby nie usłyszeć charakterystycznych kocich dźwięków na zewnątrz. Spojrzała w stronę uchylonego okna i z wesołym uśmiechem zerwała się z miejsca. Tym razem mi się uda. Złapała z blatu saszetkę z kocimi przysmakami. Chciała wybiec na zewnątrz, opamiętała się w ostatniej chwili. Nie chciała go przecie wystraszyć. Zamiast tego wyszła spokojnie. Zostawiła uchylone drzwi. Bo kto miałby się tu włamać? Zresztą, wychodziła tylko przed dom, a nie szła na nocny spacer. Na to było za wcześnie, a okoliczne tereny w nocy wyglądały trochę przerażająco.
    — Kici, kici, kici, kici.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kucnęła na ścieżce prowadzącej do domu i czekała. Starała się wypatrzeć kota, ale niewiele widziała. Otworzyła paczkę chrupek z nadzieją, że zapach skusi koty. Po paru chwilach wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności i wtedy go dostrzegła. Siedział schowany w krzakach czujnie ją obserwując. Nawet nie drgnęła o milimetr. Cierpliwie czekała, aż kot sam do niej przyjdzie. Czekała tak minutę, dwie, trzy i powoli zaczynało się jej to nudzić, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
      — No chodź, zobacz mam smaczki — poprosiła. Wysypała ich parę na ścieżkę przed sobą, ale kot ani drgnął. Westchnęła zrezygnowana. — Nie przyjdziesz, prawda? Spróbujemy jutro, co ty na to? Zostawię ci je tutaj i zjesz sobie w spokoju.
      Patrzyła na kota jeszcze chwilę, a kiedy się podniosła kot w tej samej chwili dał nogę. Coś czuła, że to będzie długa droga. Zrezygnowana odwróciła się w stronę domu, ale coś jej nie pasowało. Drzwi. Były uchylone, prawda? Zostawiła je uchylone.
      — Nie, nie, nie. — Szarpnęła za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Oparła czoło o drzwi z chęcią uderzenia o nie. Co za idiotka. Klucze były w zamku. W samozatrzaskowym zamku. — No pięknie. I co teraz?
      Mówienie do siebie zwykle pomagało, ale nie w tej sytuacji. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po okolicy. Nie miała przy sobie telefonu, aby zadzwonić. Gdyby spojrzała przez okno zobaczyłaby komórkę na stoliku przy kubeczku. Nie miała do kogo pójść. Prawie nie miała… Zacisnęła mocno usta, wahając się czy zawracać głowę sąsiadowi, którego nawet nie poznała, a który mógł okazać się jej wybawcą. Dobra, raz kozie śmierć. Wzięła głęboki wdech i sprawnie ruszyła w stronę domu. Po zapalonym świetle w środku wywnioskowała, że jeszcze nie spał. Tylko dlatego tam poszła.
      Wyglądała trochę żałośnie. Musiała przyznać. W koszulce ze Spider-Manem i kocimi przysmakami w ręku. Jak ofiara losu, którą poniekąd była. Nie jej wina, że zapomniała o zatrzasku w drzwiach, prawda? Każdemu się mogło zdarzyć.
      Zapukała kilka razy z nadzieją, że ktokolwiek jest w środku jej otworzy i nie weźmie za totalną szajbuskę. Wzięła głęboki wdech, kiedy usłyszała jakieś szmery za drzwiami i jeszcze zanim te się otworzyły zaczęła mówić:
      — Przepraszam, że o takiej porze, ale zatrzasnęły mi się drzwi i nie wiem co robić, nie mam telefonu i… Och, to strasznie głupie. Ale potrzebuję pomocy.

      Nie rozszarp nas🐱

      Usuń
  2. Beverly pozostała nieświadoma, że komuś może działać na nerwy. To w ogóle było możliwe? Może, gdyby zamieniła dwa słowa z tajemniczym sąsiadem to dowiedziałaby się, że nie jest jej fanem. Nie mieli okazji, aby się chociaż przywitać. Beverly wiedziała tylko, jak się nazywa, a to wszystko przez pomyłkę w listach. Już drugiego pobytu w Mariesville znalazła w skrzynce list zaadresowany do Connora Renshawa. Grzecznie odniosła go do właściciela, a raczej do jego skrzynki, kiedy tylko się zorientowała, że ktoś popełnił błąd. Tylko i wyłącznie dzięki zanumerowanej skrzynce wiedziała do kogo list należy. Oczywiście mogła, jak człowiek zapukać do drzwi i po prostu oddać list. Z mniej znanych sobie powodów tego nie zrobiła i jak tchórz pod osłoną nocy zostawiła list w skrzynce.
    Stojąc teraz przed jego drzwiami miała pewne oczekiwania. Spodziewała się zwykłej, sąsiedzkiej życzliwości. To chyba był znak rozpoznawczy małych miasteczek, prawda? Ludzie, którzy chętnie sobie pomagają niezależnie od pory i sytuacji? W społeczności, w której wychował się Beverly tak było, ale może tutaj panowały nieco inne zasady. Może one jej nie obowiązywały skoro była tutaj nowa? I tak, pora była naprawdę tragicznie późna. Rozumiała frustrację. Możliwe, że sama byłaby niezadowolona, gdyby ktoś się dobijał do jej drzwi, ale skoro nie spała – a wiedziała, że Connor nie spał – nie byłaby tak opryskliwa.
    — Tobie też zostawiają słodkie ślady łapek na masce?
    Postanowiła, że nie da się wybić ze swojego wesołego rytmu. Sytuacja była słaba, ale hej – da się z niej przecież wyjść. Jakoś. Miała na to nadzieję. Spędzenie nocy na ganku w ogóle się jej nie uśmiechało. Gdzieś w miasteczku był przytulny pensjonat. Problem polegał na tym, że Beverly nie wiedziała, gdzie on się znajduje. Mariesville było małe, ale póki co znała drogę tylko do przedszkola i supermarketu. I absolutne nie było mowy o tym, aby urządzała sobie spacery w środku nocy. Zgubić może by się nie zgubiła, ale ryzykować też nie zamierzała.
    — Cóż… Nie wiem, ale może umiesz podważyć zamek kartą, nożem czy coś — odpowiedziała po chwili zawahania. Nie znała się na takich sprawach. W domu, gdy coś się psuło to naprawiał to ojciec, a potem Travis. Rolą Beverly było przygotowanie obiadu, posprzątanie. Znała się przede wszystkim na tych babskich sprawach. Czuła, że nawet skoszenie trawnika może ją przerosnąć. Borze szumiący, przecież nie miała kosiarki. Żaden ślusarz o tej porze do niej nie przyjedzie. Żadnego też tutaj też nie znała. Z kolei dzwonienie po straż wydawało się marnowaniem publicznych pieniędzy. Ktoś w tym samym czasie naprawdę mógł potrzebować ich usług, a byliby tutaj rozbierając jej drzwi.
    Przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Chciałaby sobie poradzić z tym sama. Ba, potrafiła załatwić to sama, to nie zawracałaby mu głowy. Próbowała wysoko unosić głowę i się nie dać spłoszyć, a jednocześnie wszystko w niej krzyczało, aby odwróciła się na pięcie i zostawiła go w spokoju. To mogło być najrozsądniejsze co dziś by zrobiła. I sensowne, ale naprawdę z całych sil nie chciała spędzać tej nocy przed domem. Musiałaby czekać minimum do szóstej, aby cokolwiek zdziałać. Sześć długich godzin, które pewnie ciągnęłyby się w nieskończoność.
    Cicho odchrząknęła, wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. Chyba trochę ją przerażał swoją postawą. Tylko trochę i to uczucie Beverly zamierzała zdusić w zarodku. Przecież nie da się jakiemuś gburowi, prawda?
    — To jak, pomożesz sąsiadce w potrzebie? — Spytała. Jeśli nie to… To coś wymyśli. Albo faktycznie spędzi noc na schodkach czekając, aż miasteczko zacznie budzić się do życia. — Proszę? Nie bardzo wiem, co robić.
    Niechętnie przyznała się do własnej słabości. Na litość też go brać nie chciała. Nie, to nie. Ale bez „walki” odejść nie chciała.

    Bev😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie starała się na siłę znajdować przyjaciół. Mieszkałoby się jej tutaj o wiele milej, gdyby miała do kogo wyskoczyć na kawę, pójść na wspólny spacer czy po prostu porozmawiać. Beverly była tutaj nowa i musiała liczyć się z faktem, że trochę zajmie zanim ludzie zaczną się na nią otwierać. Większość zapewne mieszkała tutaj od narodzin, mieli już swoją grupę przyjaciół i nie potrzebowali nowej koleżanki. W dodatku takiej, która czasami nie potrafi się zamknąć i gada od rzeczy. Samotność trochę jej dokuczała i dlatego wabiła koty. Miała nadzieję, że któryś się w końcu przełamie, a ona zyska futrzastego przyjaciela. Ani trochę nie przeszkadzały jej odbite na masce łapki. Właściwie to uważała to za niezwykle urocze, a gdy tylko taką odkryła to uśmiech nie schodził jej z twarzy przez cały ranek. Jakoś też nie przyszło brunetce do głowy, że nie każdy musi być fanem zwierzaków. To uważała już za dziwne, ale uznała, że lepiej nie mówić tego na głos przy Connorze. Już i tak był w paskudnym humorze, który Bev swoimi żądaniami najwyraźniej pogorszyła.
    — Nie robię — mruknęła pod nosem. Dobra. Pora była beznadziejna, ale czy to był powód do bycia tak opryskliwym? Zamierzała zachować tę myśl dla siebie, bo naprawdę potrzebowała jego pomocy, aby jakoś wyjść z tej beznadziejnej sytuacji.
    Możliwe, że popełniła wiele błędów wybierając takie miejsce na nowy rozdział w życiu. Możliwe, że za dużo o dorosłym życiu, w którym jest się pozostawionym samym sobie nie wiedziała. Była za to świadoma, że w większym mieście mogłaby sobie nie poradzić. Ceny za wynajem były chore. Nawet, gdy patrzyła na pokoje do dzielenia z kimś mieszkania. Więcej niż za domek, który miała w pełni dla siebie. Nieszczególnie też pociągały ją wielkie miasta, a Mariesville wyglądało jak skrawek raju, którego bardzo potrzebowała. Dziś skorzysta z jego pomocy, a jutro odpali na YouTube poradnik Jak przeżyć na wypizdowie: wersja początkujący i jakoś pójdzie.
    — Dziękuję!
    Rzuciła za nim, kiedy zniknął w głębi domu. Na ten moment mogła mu tylko podziękować. Zbierała już myśli, jak mogłaby się mu odwdzięczyć. Tyle, że żaden sensowny pomysł do głowy przyjść jej nie chciał. Było za to przeczucie, że z czymkolwiek by nie przyszła, to Connor tym wzgardzi.
    To naprawdę była żenująca sytuacja, a w dodatku taka, której dało się uniknąć. Mogła zabrać ze sobą klucz albo nie wychodzić wcale z domu. Zgodnie z planem to powinna być już w łóżku, a nie na ganku sąsiada, który miał na nią wywalone bardziej niż te wszystkie koty.
    — Tak, Beverly — przytaknęła. Powstrzymała się przed uśmiechaniem jak idiotka. Już zauważyła, że jej dobry nastrój niewiele tu wnosi. Swoją radość zachowała dla siebie. Tak chyba będzie bezpieczniej dla wszystkich. — Connor, prawda? — spytała. To tylko formalność. Wiedziała już, jak się nazywał, choć nie dowiedziała się tego tak, jak powinna. Ale to już było nieistotne. W końcu to nie tak, że ten list czytała. Nawet nie wiedziała skąd był. Odniosła tylko do właściciela.
    Trzymanie tej przeklętej latarki było bardziej stresujące niż powinno. Chwilami miała wrażenie, że zaraz usłyszy komentarz o tym, że źle ją trzyma lub za bardzo trzęsie się jej ręka. Nie próbowała też w żaden sposób podsuwać mu wskazówek co robić. Czasem zaciskała jedynie usta, kiedy zbyt brutalnie obchodził się z zamkiem, ale tu raczej nie było miejsca na delikatność.
    Zmarszczyła nos słysząc kolejne przekleństwo. Ileż można było? Chyba w całym swoim życiu nie słyszała ich aż tylu na raz. Był to kolejny zachowany dla siebie komentarz.
    Wypuściła powietrze przez usta. Zirytowana, ale nie na Connora. Na siebie i własną głupotę. Właściciel domu raczej nie będzie zadowolony, gdy dowie się o wyważonych drzwiach. I to w tak krótkim czasie.
    — Na filmach to jakoś łatwiej wygląda — westchnęła. Rozważała propozycję wyważenia drzwi. — Dobra, zrób to.
    Ani trochę nie była przekonana, ale czy miała jakieś wyjście? Beverly chciała dostać się do środka. Connor chciał sobie już iść. Wyglądało na to, że to najlepsze wyjście dla wszystkich.

    Bev😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś tak z góry założyła, że w tak małych miejscach ludzie są ze sobą bardziej zżyci. Odkąd pamiętała otaczała się tą samą grupą ludzi. Koleżanki były starannie wybrane przez rodziców, bo ci chcieli mieć pewność, że ich rodziny wyznają te same wartości. Skończyło się na tym, że grono przyjaciółek Beverly było bardzo ograniczone, a jak się okazało po latach – niesamowicie fałszywe. Dopiero, kiedy wyrwała się z błędnego koła, w które wpakowali ją rodzice zaczęła zauważać wady życia, które do pewnego czasu uważała za idealne. Wciąż jednak miała tę naiwną nadzieję, że na świecie są ludzie, którzy dla drugiego człowieka są po prostu życzliwi. Nie wbijają noży w plecy i nie spotykają się za ich plecami z mężami. Może miała zbyt wygórowane oczekiwania co do rzeczywistości, może wciąż żyła filmami i książkami. Tyle, że wcale nie chciała stracić wiary w te rzeczy. Trzymała się ich z całej siły, jakby to była jedna rzecz, która utrzyma ją przy życiu.
    — Przecież nic takiego nie robię — fuknęła w odpowiedzi. Czym niby mogła go denerwować? Pomijając to, jak absurdalnie późno było i jej durny problem. Gdyby wiedziała, jak sobie z tym poradzić to siedziałaby przy tych drzwiach sama. Ale nie potrafiła. Jesteś po prostu beznadziejna. Czasami naprawdę nie lubiła swojego mózgu, jak teraz. Czuła się beznadziejnie. W ogóle nie potrafiła w dorosłe życie w samotności. Mieszkała pierwszy raz sama. Ostatni rok spędzała między domem rodziców i rodzeństwa. W mniejszym stopniu na kogoś mogła tam liczyć, ale tutaj? W Mariesville zdana była tylko na siebie. Cóż, teraz też na Connora. I to nie tak, że była niewdzięczna, bo doceniała, że nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem, ale ileż można było narzekać? I marudzić. I przeklinać. Chyba to przeklinanie najbardziej w nią kuło.
    Jakoś tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła, kiedy zmieniła kąt trzymania latarki. Niby proste zadanie, a jak widać nawet tego nie potrafiła poprawnie wykonać. Ocknęła się dopiero, kiedy zwrócił jej uwagę. W mało przyjemny sposób. Powoli chyba zaczynała przyzwyczajać się do tego, że ton jego głosu niezależnie od tego co mówi zawsze jest rozdrażniony. Może to po prostu taki typ faceta, który wiecznie żyje w stanie wkurzenia. Mogłaby użyć innego słowa, a nawet powinna, ale Beverly nie przeklinała i zmieniać tego nie planowała.
    — Przepraszam — mruknęła. Chyba wyjdzie lepiej na tym, jak się po prostu zamknie i nie będzie go bardziej wytrącała z równowagi. Zrobił dla niej więcej niż powinien, a nawet jej nie znał. Beverly, co prawda, nie zostawiła mu większego wyboru. Wolała myśleć, że pomagał jej z dobroci serca, a nie dlatego, że uparcie sterczała mu pod drzwiami i domagała się pomocy, bo była idiotką, która nie potrafi otworzyć drzwi ani tym bardziej dopilnować, żeby się nie zatrzasnęły. Na drugi raz będzie o tym pamiętać.
    Starała się zbytnio nie myśleć o szkodach, które będą wyrządzone. Na jej własne życzenie, oczywiście. Jej konto bankowe już płakało na samą myśl o tym, ile wyda na naprawę tych drzwi. Odsunęła się na bok. Nie chciała być blisko, kiedy napastował drzwi i się z nimi szarpał. Powtarzała sobie, że najważniejsze było to, że dostanie się do środka, a o całą resztę będzie martwiła się potem.
    I już prawie Connor był w środku. Trochę szkód było, ale zawsze mogło być gorzej i… Chyba pisnęła, nie była pewna, bo i ją zaskoczyło to, jak poleciał do przodu.
    — Nic ci nie jest? — Spytała podchodząc bliżej. Scena była trochę komiczna, ale Beverly nawet się nie uśmiechnęła.
    Mogłaby zacząć pisać poradnik Jak wkurzyć sąsiada i na pierwszym miejscu nie byłoby dobijanie się do drzwi o północy, a uśmiechnięcie po drobnym wypadku.
    Szybko obleciała wzrokiem wyrządzone szkody. Na ten moment to nie było już tak ważne. Nawet do głowy nie przyszło jej, że ten dywanik może okazać się teraz wrogi. Potykała się o niego codziennie, ale nie miała serca wyrzucić czy zmienić mu miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo się potłukłeś? — spytała. Nie musiała udawać zmartwienia. Martwiła się o wszystko i wszystkich wokół. Nawet o tych, którzy klęli bez ustanku i patrzyli na nią z wściekłością.
      Wyciągnęła w jego stronę rękę i nachyliła się. Totalnie zapominając o tym, że paczka kocich chrupków jest otwarta i tym samym kilka smaczków wylądowało na Connorze. Cicho i żałośnie jęknęła, gdy te rozsypały się wokół. Nie było ich dużo, ale dostatecznie, aby je zauważyć.
      — Przepraszam — mruknęła. Rzuciła paczkę na ganek. Już trudno, pozbiera je rano.

      Bev🐱😶‍🌫️

      Usuń
  5. Nie odważyła się narzekać na postawę Connora. Parę słów cisnęło się jej na usta, ale opanowała się i zostawiła je dla siebie. Raczej nie wypadało upominać człowieka, który właśnie jej pomógł, prawda? Gdyby nie Connor spędziłaby noc na wycieraczce. To była nieprzyjemna wizja, która na całe szczęście, ale nie stała się rzeczywistością dla Beverly. Może i nie byłby to koniec świata, ale z pewnością po takiej nocy pociągałaby nosem, chodziła wszędzie z paczką chusteczek i trzęsła się z zimna. Może i był maj, ale to jeszcze wcale nie oznaczało, że noce nadawały się do nocowania na zewnątrz. Ostatecznie uznała, że skoro jej pomógł to mógł sobie kląć tyle, ile dusza zapragnie. Nawet, a zwłaszcza, jeśli wprawiało ją to w mały dyskomfort. Nie była przyzwyczajona do słuchania takiej ilości przekleństw na raz i zwyczajnie źle się jej one kojarzyły.
    Beverly nieszczególnie przejęła się tym, że odrzucił jej pomocną dłoń. Czy mogła się dziwić? Nie. Czy pomyślała, że zwyczajnie nie widzi? Też nie. Uznała, że najpewniej nie chciał lub pomyślał, że nie jest na tyle silna, aby go podnieść. I coś mogło w tym być, bo Beverly ani nie była wysoka ani nie była niska. Ot, taka pomiędzy, ale szczupła i absolutnie nie wyglądała na kogoś kto byłby w stanie pomóc dorosłemu facetowi wstać. Milczała więc i obserwowała, jak powoli podnosi się z podłogi. Przez chwilę miała ochotę się uszczypnąć, bo cała ta sytuacja wyglądała na sen. Ale Beverly Beckett z całą pewnością nie śniła. Drzwi wraz z zamkiem naprawdę wymagały naprawy i bardzo możliwe, że na dobre wkurzyła swojego najbliższego sąsiada. Musiała zapamiętać, aby jakoś mu się za to odwdzięczyć. Może jak już emocje po tej pokręconej nocy opadną.
    — Groszek? — Powtórzyła. Dopiero po paru sekundach do niej dotarło na co mu gorsze. No przecież nie będzie tu teraz go sobie gotował, prawda? Pewności co do groszku nie miała, ale coś na pewno w zamrażarce się znajdzie. — Tak, chyba mam.
    Westchnęła cicho, kiedy spojrzała na drzwi. Naprawdę nie wiedziała, jak to wytłumaczy Charliemu, ale to był problem na jutro. Przymknęła za sobą drzwi, które zastawiła stołkiem. Małe szanse, że stołek uchroni ją przed potencjalnym włamywaczem. Do rana ten prowizoryczny zamek powinien wytrwać. To tylko parę godzin, a potem załatwi sprawę ze ślusarzem. Ciekawe, czy szybko uda się jej znaleźć takiego, który mógłby przyjechać jeszcze tego samego dnia czy jednak czekają ją dni w niepokoju.
    — Gdzie ty… — Urwała. Podejrzewała, że Connor wcale jej nie słyszał. Szedł jakby był u siebie. Starała się nie wymyślać durnych scenariuszy skąd wie, gdzie może się położyć, skoro nigdy przedtem go nie zapraszała. Poleży i sobie pójdzie. I z tą oto myślą Beverly poszła do kuchni, aby poszukać groszku. W zamrażarce zbyt dużo rzeczy nie było, ale zielone opakowanie powitało ją na środkowej półce. Niezaczęte. Owinęła torebkę groszku w różową ściereczkę z flamingiem. W drugą ściereczkę zawinęła opakowanie pierożków ze szpinakiem. Porządnie przyłożył w głowę i łokieć. Mogła chociaż tyle zrobić i podzielić się swoimi mrożonkami.
    Zatrzymała się w wejściu do niewielkiego salonu. Connor rozłożony na jej kanapie. Kanapa była mała i mieściło się na niej więcej poduszek niż było tam potrzebnych, a teraz leżał na niej spory facet. To był niecodzienny widok. Zwłaszcza w jej życiu, które od samego początku było zaplanowane, a Bev po prostu wypełniała rozkazy, gdy te się pojawiały. W tamtym życiu nie było miejsca na obcych facetów w salonie, ale w tym?
    — Mam groszek i pierożki — oznajmiła. Uważnie mu się przyglądała, jakby oceniała czy zasnął w przeciągu tych dwóch minut czy jeszcze się trzyma. Przysiadła na ławie, modląc się, aby ta wytrzymała i nie pękła jej pod tyłkiem. — Chyba mocno się musiałeś uderzyć.
    Innego wytłumaczenia nie widziała, skoro wciąż tu był i nie wrócił do siebie.
    — Pokaż tę głowę. Pielęgniarką może nie jestem, ale nie z takimi stłuczeniami dawałam sobie radę.

    Beverly🦩👩‍⚕️

    OdpowiedzUsuń
  6. Beverly znalazła się nagle w sytuacji, która wydawała się być wyjęta prosto z filmu albo książki. Dama w opałach, a jedyną deską ratunku był marudny sąsiad, który nikogo nie darzył sympatią. Po tej krótkiej interakcji takie odniosła wrażenie. Nieznajomy, bo tym właśnie dla niej Connor był, leżał rozwalony na jej kanapie, zdejmował poduszki z niej, jakby był u siebie i leczył się jej groszkiem i pierożkami. Okej, nie mogła mieć o nic pretensji, bo sama o tutaj ściągnęła i w irytujący sposób błagała o pomoc. Absolutnie nie mogła mieć pretensji o to, że Connor zdecydował się tak rozgościć w jej domku. W dziwny sposób było to pocieszające, choć nie potrafiła stwierdzić, dlaczego. Może nie było żadnego konkretnego powodu? Ciężko zgadnąć. Była zbyt zmęczona tą sytuacją, aby jeszcze bawić się w zgaduj zgadulę.
    Nie naciskała, gdy odmówił. Zmartwiłaby się, gdyby stracił przez upadek przytomność, ale do tego było mu za daleko. Albo złego diabli nie biorą. Kto wie. W pracy dzieciaki wywalały się cały czas. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy, a nawet to nie pomagało i częściej niż rzadziej, ale ktoś kończył z guzem. Mogłaby się uprzeć, ale nie znalazłaby tam nic niepokojącego. To sobie powtarzała, bo gdyby się okazało, że stłuczenie jest poważniejsze to wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby jej spokojnie spać. Zresztą, nockę i tak miała z głowy, bo wątpiła, że spokojnie zaśnie, kiedy drzwi były w opłakanym stanie i gdyby kogoś naszło na włamanie to dom Beverly byłby do kradzieży idealny.
    Przez bardzo krótki moment miała ochotę go poprosić, aby jednak został. Tak, trochę się zmartwiła jego stanem, ale jeszcze bardziej nakręcała się i wyobrażała sobie krwawe obrazy. Nie, aby zamknięte drzwi miały powstrzymać ewentualnego psychola, ale gdyby był tu z nią ktoś jeszcze to szanse na przeżycie były bardziej wyrównane. Chyba. Beverly została jednak sama. Słyszała głośny trzask drzwi. Czuła, że to było przeznaczone dla niej. Została na dole, pilnując drzwi i modląc się, aby czarne scenariusze okazały się tylko jej pokręconą wyobraźnią, która obecnie była pobudzona i działała na pełnych obrotach. Tyle, że zamiast myśleć o czymś miłym przypominał się jej każdy jeden horror, jaki w swoim życiu widziała i wszystkie przesłuchane podcasty kryminalne. Musiała zmienić zainteresowania.
    W którymś momencie przysnęła, ale był to lekki i niespokojny sen. Nie wyspała się, cóż za zaskoczenie. I noc nie okazała się pokręconym snem, a rzeczywistością, którą musiała zacząć naprawiać. Przypomniała sobie słowa Connora, ale szczerze mówiąc nie była pewna, czy faktycznie powinna do niego iść. Sam jej to zaproponował, ale po tym, jakże przyjemnym, powitaniu w nocy nie była przekonana czy zawracanie głowy sąsiadowi to dobry pomysł. Ale czy miała jakieś wyjście? Mogła zacząć szukać na własną rękę, choć wątpiła, że w takim miejscu jak Mariesville ślusarze ogłaszają się w internecie. Raczej mieszkańcy wiedzą do kogo zadzwonić w razie kryzysu, a Beverly potrafiła zgubić drogę do supermarketu. Nie było nawet mowy o tym, aby sprawnie znalazła pomoc. Odpowiedź więc nasunęła się sama.
    Prezentowała się już trochę lepiej. Bez koszulki ze Spider-Manem i smaczków. Kotów i tak nie było w pobliżu i chyba wolała Connora nie drażnić. Plan był prosty. Przyjść, zapytać o numer czy coś i sobie pójść, a potem więcej nie wchodzić mu w drogę. Proste? Proste. Do załatwienia? Jak najbardziej. Stresowała się tym bardziej niż powinna. Do tej pory inni załatwiali za nią dorosłe sprawy. I nikt na nią nie krzyczał ani nie zachowywał się w taki sposób. No jakoś musiała przełknąć to, że najbliższy sąsiad jej nie polubił. Nie jej problem. Przyjaźnić się nie musieli.
    Ociągała się z wyjściem z domu. No przecież cię nie zje. Chyba. I z tą myślą szła przez trawnik. Te kilka godzin temu okolica wydawała się być złowroga. Teraz widziała ślicznie kwitnące krzewy i drzewa. Błękitne niebo z paroma białymi chmurkami. Nawet na chwilę się zatrzymała, ale żadna nie miała ciekawego kształtu. Ot, chmury jak chmury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapukała trzy razy i czekała.
      Było to trochę beznadziejne, że nie umiała sama ogarnąć tego problemu. W dobie internetu to nie powinien być problem. I w zasadzie nie był. Aczkolwiek nie mogła znaleźć nikogo w okolicy, a najbliższy ślusarz wyskoczył jej w Camden. Ale to przecież było niemożliwe, aby Mariesville nie miało żadnego, prawda? Sama już nie wiedziała. Żadne to wytłumaczenie, zwyczajnie nie znała się na tych rzeczach. Gdyby pękła rura, odpukać, to też nie wiedziałaby co robić.
      Zanuciła pod nosem w oczekiwaniu. Może spał? Albo go nie było? Nie dopytała się, o której godzinie ma przyjść, a choć na nogach była od samego rana to nie przyleciała tu o siódmej, bo jak nic wydarłby się na nią. Nie no, musiał być. Gdyby miał w planach wyjść to raczej by nie kazał przychodzić, prawda? Postała tak może jeszcze z pół minuty zanim usłyszała jakieś dźwięki życia dobiegające zza drzwi.
      — Cześć — przywitała się, gdy drzwi się otworzyły. Lekko i z uśmiechem. — Przyszłam po ten numer. W nocy mówiłeś, żebym wpadła.

      Bev🌤🌈

      Usuń
  7. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że wypadałoby wziąć pod uwagę stan Connora, gdy zaoferował jej (i to bez jakiegoś większego wkurwu), aby wpadła następnego dnia po numer. Beverly nie miała w zwyczaju analizować dziesięć razy tego, co jej ktoś powiedział. Zaproponował, a ona się zgodziła. Nie waliła mu w drzwi o siódmej rano, a grzecznie poczekała do wczesnego południa. Oboje mieli w końcu za sobą ciężką noc. Zaproszenie przyjęła, choć stojąc teraz, ponownie, pod jego drzwiami zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Tłumaczyła sobie to tak, że gdyby nie chciał jej pomóc to nic by nie mówił. Zostawiłby ją z tym bałaganem samą. Wątpiła, że to było z dobroci serca. Raczej zrobiło mu się jej żal, a Beverly wcale tym zaskoczona nie była. Nie przychodziła też w końcu na pogawędkę przy herbacie i ciastku. Weźmie numer i wyjdzie. Bez zbędnego przedłużenia. Dość jasne było, że żadne z nich nie ma ochoty na swoje towarzystwo. I chociaż była mu dozgonnie wdzięczna za pomoc w nocy to nie miała ochoty narażać się na kolejne wulgaryzmy i fochy ze strony Connora.
    Zapewne poradziłaby sobie i bez jego interwencji, choć zajęłoby jej to milion lat. Przynajmniej tak to wyglądało w głowie brunetki. Niezbyt wiedziała, jak ludzie w takich miejscach się ze sobą komunikują. Wszystko odbywało się już online, a tymczasem internet był pusty, jeśli chodziło o ślusarzy w Mariesville. Było mnóstwo informacji na temat festiwali związanych z jabłkami. Mogłaby napisać rozprawkę o rodzajach jabłek, ich jakości i ilości. Tymczasem znalezienie osoby, która naprawiłaby jej drzwi zdawała się być zadaniem niemożliwym do wykonania. Nie istnieli czy może nie wrzucili swojej oferty w odmęty internetu? Dwadzieścia lat wstecz mogłaby znaleźć każdego w książce telefonicznej. Tę Beverly ostatni raz widziała mając kilka lat u swojej babci. Pożółkłe strony z rozpisanymi setkami numerów. Z dzieciństwa pamiętała, jak przeglądała książkę i szukała najdziwniejszych imion i nazwisk. Ile ona by dała, aby teraz móc przejrzeć w spokoju taki spis i nie zawracać głowy Connorowi.
    — Tobie też dzień dobry — fuknęła pod nosem. Chciała być miła i zamierzała być miła, ale jak mogła, skoro najwyraźniej na sam jej widok na usta cisnęły mu się przekleństwa? Nigdy przedtem nie poznała kogoś z tak obcesowym zachowaniem. — W nocy byłeś też milszy — mruknęła do siebie. Dobra, zrobił się minimalnie milszy, gdy się wywalił. Ale najwyraźniej nie uderzył się na tyle mocno, aby zostać miłym również teraz.
    Przyzwyczaiła się do wczesnego wstawania. W pracy musiała czasami być już o siódmej, ale jak, chyba, każdy czasami lubiła dłużej pospać. Zwłaszcza w weekendy, które miała wolne. Tylko, że niedziałające drzwi nie pozwoliły jej na spokojny odpoczynek. Cały czas wkręcała sobie, że ktoś się kręci i zaraz ją okradnie. Jeszcze, żeby było z czego ją okradać. Bardzo liczyła, że jeszcze dziś drzwi będą naprawione.
    — Jasne.
    Wcale nie miała potrzeby, aby zaglądać mu do środka. Południowa gościnność, o której naczytała się w broszurach, zdecydowanie nie opisywała jej najbliższego sąsiada. Splotła ręce za plecami i raz po raz unosiła się na palcach stóp, aby jakoś zabić czas. Słońce przyjemnie ogrzewało jej ramiona, a lekki podmuch wiatru poruszał kosmykami włosów, których nie ujarzmiła do końca przed wyjściem z domu. Z jakiegoś powodu czuła się trochę napięta – może przez to, że poprzednia noc wyczerpała z niej wszelką energię, a może przez to, że Connor zdawał się traktować ją jak szkodnika. Weźmie ten numer i więcej przeszkadzać sobie nawzajem nie będą, choć to ona robiła zamieszanie wokół siebie. Miała tylko chwilę zaczekać. Co w tym trudnego?
    A potem coś spadło jej na twarz.
    Cięższe niż liść. Cięższe niż mucha. Miało nóżki. Wiele nóżek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś między piskiem, a wrzaskiem wyrwało się z jej ust. W panice zamachnęła ręką, próbując strącić to coś z twarzy. Czuła, jak po niej chodzi. Po policzku. W końcu udało się jej to zrzucić z twarzy. Kątem oka dostrzegła to, co jeszcze chwilę siedziało na niej.
      Pająk.
      Wielki. Ciemny. Puchaty.
      Niewiele myśląc, Beverly pchnęła uchylone drzwi i niemal wpadła do środka. Zamknęła je za sobą gwałtownie, jakby uciekała przed mordercą z thrillera, a nie insektem. Plecami dotknęła chłodnej, wewnętrznej strony drzwi. Podrapała policzek, na którym mogła przysiąc, że wciąż czuła drepczące odnóżki. Wzdrygnęła się, a uczucie wcale nie znikało, choć była bardziej niż pewna, że nic po niej już nie łazi. Chyba.
      I zupełnie zapomniała, że Connor kazał jej nie wchodzić.
      Trudno. Wolała mierzyć się z nim niż z włochatym pająkiem.

      Bev🕷🕸

      Usuń
  8. Wychowała się i urodziła w mieście. Może nie było ono ogromne, ale wystarczająco duże, aby nie spotykać na każdym kroku paskudnych robali. Wmawiała sobie, że lubi przyrodę i natura jest piękna, (bo była), ale z daleka i nie, kiedy na twarzy siadały jej włochate pająki, które równie dobrze mogły mieć prawa wyborcze. W Sanford czasami zdarzyło się, że znalazła jakiegoś pająka w kącie, ale były one na tyle małe i niegroźne, że kompletnie nie zwracała na nie uwagi i znajdowała w sobie dość odwagi, aby złapać go na szufelkę i wynieść bezpiecznie poza dom. Nie przemyślała przyjazdu do Mariesville, które z każdej niemal strony otoczone było lasami. Ba, sama wybrała sobie domek niedaleko rzeki. Powinno być oczywiste, że przy wodzie generalnie można znaleźć więcej insektów niż w innych miejscach. Chyba nie spodziewała się tego, że w okolicy mogą być również nieprzyjazne dla nowych mieszkańców pająki, które, gdyby rozłożyły swoje nóżki pewnie wystawałyby jeszcze poza jej twarz. Na samą myśl o tym poczuła nieprzyjemne dreszcze, a buzia zaczęła swędzieć, jakby wciąż siedział na niej pająk.
    Zrobiło się jej głupio, że tak zareagowała, ale czy miała inny wybór? Tak, była tą laską, która drze się, kiedy niechciany robal rozgaszcza się na twarzy. Czy to coś złego? Jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie osoby, która w takiej sytuacji zachowuje spokój. Z jednej strony to mogła być przesadzona reakcja, pewnie była, ale przejąć się tym kompletnie nie potrafiła. Przetarła twarz dłońmi, bo potrzebowała pewności, że na pewno nic tam już nie siedzi i nie zostawiło po sobie żadnych pamiątek.
    Beverly była tak skupiona na pająku, którego zostawiła za drzwiami, że zupełnie nie zwracała uwagi na wnętrze. Dopiero pojawienie się Connora przywróciło ją na ziemię. Czuła, jak policzki ją palą. Trochę ze wstydu i faktu, że go nie posłuchała i wlazła mu do domu, do którego miała nie wchodzić. Proste zadanie, a jednak go nie wykonała. To już jej podopieczni chętniej się słuchali. W środku było trochę brudno, jak na standardy Beverly bardzo, ale czy miała prawo do oceniania? Nie. Pomagał jej, więc w tej sytuacji mogła się po prostu zamknąć i nie rzucać żadnymi komentarzami, które mogłyby go wkurzyć. Cisnęło się tu inne słowo, ale jakoś nie potrafiła go użyć.
    — Przepraszam — mruknęła cicho — pająk na mnie spadł. Był wielki, puchaty.
    Wyciągnęła przed siebie ręce, palce ustawiła w odległości mniej więcej dziesięciu centymetrów, aby zobrazować Connorowi o jakim rozmiarze była mowa. Nie oczekiwała współczucia, choć to byłoby miłe, ale może chociaż dzięki temu zrozumie, że nie wlazła do środka, bo była ciekawska. Powód był prawdziwy i realny, a co, jeśli pająk byłby jadowity? Bev nie miała żadnej wiedzy na temat mieszkających w Georgii pająków i czy jakieś były jadowite. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wolałaby nie zostać użartą przez pająka. I to jeszcze na twarzy.
    — Naprawdę mi przykro, nie chciałam wchodzić. Spanikowałam.
    Chciała się trochę wytłumaczyć. Nieszczególnie zależało jej na tym, aby Connor ją polubił, ale mogła się przynajmniej postarać, aby nie uważał jej za kompletną wariatkę, która nieproszona wchodzi do cudzych domów. Drugi już raz. Co prawda zeszłą noc spędziła na werandzie, ale to niczego nie zmieniało. Znów się do niego wprosiła i trzeba było z tym skończyć.
    Z czystej ciekawości obrzuciła jeszcze środek spojrzeniem. Było tu… przykro. Tak zwyczajnie w świecie. Gdyby miała okazję to wpadłaby tu ze środkami czystości. Oferować nie zamierzała. Sama też nie chciałaby, aby ktoś obcy kręcił się po jej przestrzeni osobistej. Naciskać mu dodatkowo na odcisk nie chciała, więc sprawnie się odwróciła, ale zanim wyszła na zewnątrz spojrzała w górę czy włochaty pająk nie miał kolegi, który ponownie mógłby ją zaatakować. Podwójny atak byłby zwyczajnie nie w porządku.
    — Mógłbyś... Mógłbyś zobaczyć czy na pewno nic na mnie nie siedzi? Na włosach i tak dalej — poprosiła. Mogła wyjąć niby telefon, ale z tyłu nie dałaby rady zobaczyć. I tak był za nią, więc co mu szkodziło zerknąć, nie?

    Bev🌼

    OdpowiedzUsuń