28.04.2025

[KP] Connor Renshaw

Connor Renshaw
08.11.1997. Rodowity mieszkaniec. Syn właścicieli zamkniętego od czterech lat motelu Apple Grove Inn, który do dzisiaj straszy obdartymi ścianami przy jednej z bocznych ulic Mariesville. Mieszka w rodzinnym domu w Riverside Hollow, na którego utrzymanie go nie stać, pracuje na dwie zmiany jako magazynier w Evans Market. Brat zaginionej Alyssy Renshaw.
Tak się nie da żyć, powtarzała jak w manii jego matka, podczas gdy ojciec rozkładał bezradnie ręce, a telefon siostry milczał na obdrapanym blacie recepcji motelu, zwrócony przez szeryfa dopiero po roku odkąd ostatni raz ją widzieli.

Życie nigdy nie było proste dla Mareen Renshaw — nie w Biloxi, gdzie się urodziła, i na pewno nie w Atlancie, do której trafiła z miłości tylko po to, by z biegiem lat przekonać się, że jest na tyle głupia, że za facetem pobiegnie wszędzie. Nie chciała tego życia. Męża, który wiecznie coś zaczynał, ale niczego nie kończył. Syna, który patrzył na nią z wyrzutem i zaciśniętymi zębami, bo nie potrafiła wziąć się w garść, gdy jej potrzebował. Córki, z którą właściwie zawsze był jakiś problem. Głupia dziewucha.

Odeszła jako pierwsza, choć ostrzegała przez kilka miesięcy, że to zrobi. Że wie, że nie powinna, bo Alyssa może wrócić w każdej chwili, ale jednocześnie wiedziała, że gdyby Alyssa miała wrócić, to nie czekałaby z tym tak długo. Pierdolona idiotka.

Ojciec był następny. Zawsze chciał zobaczyć Kanadę, ale nigdy nie miał okazji. Zaginięcie córki, odejście żony, milczenie syna — to wszystko było dla niego jak pozbycie się balastu, który ciążył mu już od lat. Skurwiel jebany.

Nie mieli tego, czego potrzebowali, nie mieli tego, czego pragnęli. Ciągnęli biznes, który podupadł, gdy z czasem zaczął przyciągać jedynie chorą ciekawość, a plakatów z twarzą Alyssy wisiało w jego oknach więcej, niż miesięcznie pojawiało się gości.

Życie po życiu jest monotonne i wymagające. Jest pracą, którą kończy się po to, żeby zamknąć oczy i po ich otworzeniu znowu być w tym samym miejscu. Jest ciszą, którą zionie z każdego kąta.

Jest dusznymi, niewietrzonymi od tygodni pokojami, zaścielonymi łóżkami, grubą warstwą kurzu i tymi samymi numerami telefonów, które może kiedyś znowu zadzwonią. Wieczorem w lokalnym barze, który zaczyna się jednym piwkiem, a kończy rzyganiem na maskę cudzego samochodu. Woreczkiem koksu, zsuwającym się z okna na piętrze po wąskiej rynnie, białą krechą pod nosem, obietnicą, że to będzie już ten ostatni raz i poczuciem, że na tym się jeszcze, kurwa, nie skończy.

Jest naiwną wiarą, że to nie może się tak skończyć.

Ja jestem pusheen, a to jest Connie. Jesteśmy też tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.

29 komentarzy:

  1. Ogłoszenie było krótkie, ale treściwe. Wynajmę dom za $855 miesięcznie w Mariesville, Georgia. Skusiła ją cena, a decyzja podjęła się sama, kiedy zobaczyła nowo wyremontowany dom w uroczym miasteczku. W internecie znalazła trochę więcej informacji o tym mieście, które zaskoczyło ją w pozytywny sposób. Było o wiele mniejsze niż Sanford, co brała na plus, a kiedy przeglądała zdjęcia wręcz czuła, jak ją do siebie woła. To było, jak wygranie na loterii, kiedy okazało się, że w miasteczku poszukują opiekunki dziecięcej nie zastanawiała się dłużej nad wyprowadzką. Sanford ją dusiło. Było tu zbyt dużo nieprzyjemnych spojrzeń. Zbyt dużo wspomnień, które chciałaby wymazać z pamięci. Zresztą, od samego początku był plan, aby się stąd wynieść. Przetrwała ponad rok separacji. Ponad rok nacisków z każdej strony, aby nie robiła z siebie wariatki. Aby nie splamiła dobrego nazwiska rodziny. Aby grzecznie wróciła tam, gdzie jest jej miejsce i przestała wymyślać. Nie posłuchała rodziców, którzy z czasem się od niej odcięli. Nie posłuchała starszych braci, choć ci patrzyli na nią trochę przychylniej, ale ostatecznie i tak wzięli stronę rodziców. Posłuchała się samej siebie i lepszego prezentu zrobić sobie nie mogła.
    Zapakowała swoje dotychczasowe życie w swoją ukochaną Toyotę Corollę, która niejedną stłuczkę miała za sobą i wyruszyła w najdłuższą podróż w swoim życiu. Do tej pory trasy, które pokonywała trwały maksymalnie godzinę. Sześć godzin brzmiało przerażająco, ale było początkiem czegoś nowego. Czegoś własnego i pozbawionego wszystkich powinnaś. Tym sposobem niespełna dwa tygodnie temu znalazła się w Mariesville. W małym, uroczym domku, który może nie był w pełni jej, ale był początkiem tworzenia czegoś własnego. Nie poznała tu zbyt wielu ludzi. Póki co w grono „znajomych” wchodziła jej przełożona z pracy i pozostałe pracownice, aczkolwiek żadna z kobiet nie wykazywała chęci do bliższego zapoznania się przy kawie. Może w przyszłości. Była tu krótko, nie wzbudzała zaufania. Kojarzyła ten schemat, kiedy w mieście pojawia się nowa twarz i nie ma się pewności, że można jej ufać. Wzięła sobie do serca, aby zrobić wszystko co w jej mocy, żeby ludzie nie widzieli w niej zagrożenia. Małymi kroczkami do celu. Przekonała się już, że to działa sprawniej niż próby dobicia do celu w ekspresowym tempie.
    Najlepszym towarzystwem, póki co, okazały się być koty.
    Już pierwszej nocy w Mariesville naliczyła ich pięć w okolicy. Pojęcia nie miała, czy mają właścicieli czy błąkają się bez celu, ale już na drugi dzień zaopatrzyła się w kocie miski i puszki z jedzeniem. Wystawiała je każdego dnia z nadzieją, że któryś mruczek przyjdzie nie tylko po darmowe mięsko w galaretce, ale i po pieszczoty. Misja? Nieudana. Ale się nie poddawała. Upatrzyła sobie jednego konkretnego. Był największy z całej gromady i cały czarny – nie licząc białych skarpetek na trzech łapkach i krawacika na szyi. Okazał się być też najbardziej płochliwy. Wystarczył jeden nieprawidłowy ruch, a jedyne co Beverly widziała to puchaty ogon, który mknął w krzaki. Pozostałych nie dyskryminowała, zakochała się od razu w całej piątce, ale coś ciągnęło ją do tego patrzącego z pogardą kota o ciemnym spojrzeniu.
    Dochodziła powoli północ, a Beverly zamiast leżeć w łóżku siedziała przy kubku z zimną herbatą w kuchni. Opierała się łokciami o stół, a twarz schowała w dłoniach. Była zmęczona, ale nie na tyle, aby nie usłyszeć charakterystycznych kocich dźwięków na zewnątrz. Spojrzała w stronę uchylonego okna i z wesołym uśmiechem zerwała się z miejsca. Tym razem mi się uda. Złapała z blatu saszetkę z kocimi przysmakami. Chciała wybiec na zewnątrz, opamiętała się w ostatniej chwili. Nie chciała go przecie wystraszyć. Zamiast tego wyszła spokojnie. Zostawiła uchylone drzwi. Bo kto miałby się tu włamać? Zresztą, wychodziła tylko przed dom, a nie szła na nocny spacer. Na to było za wcześnie, a okoliczne tereny w nocy wyglądały trochę przerażająco.
    — Kici, kici, kici, kici.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kucnęła na ścieżce prowadzącej do domu i czekała. Starała się wypatrzeć kota, ale niewiele widziała. Otworzyła paczkę chrupek z nadzieją, że zapach skusi koty. Po paru chwilach wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności i wtedy go dostrzegła. Siedział schowany w krzakach czujnie ją obserwując. Nawet nie drgnęła o milimetr. Cierpliwie czekała, aż kot sam do niej przyjdzie. Czekała tak minutę, dwie, trzy i powoli zaczynało się jej to nudzić, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
      — No chodź, zobacz mam smaczki — poprosiła. Wysypała ich parę na ścieżkę przed sobą, ale kot ani drgnął. Westchnęła zrezygnowana. — Nie przyjdziesz, prawda? Spróbujemy jutro, co ty na to? Zostawię ci je tutaj i zjesz sobie w spokoju.
      Patrzyła na kota jeszcze chwilę, a kiedy się podniosła kot w tej samej chwili dał nogę. Coś czuła, że to będzie długa droga. Zrezygnowana odwróciła się w stronę domu, ale coś jej nie pasowało. Drzwi. Były uchylone, prawda? Zostawiła je uchylone.
      — Nie, nie, nie. — Szarpnęła za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Oparła czoło o drzwi z chęcią uderzenia o nie. Co za idiotka. Klucze były w zamku. W samozatrzaskowym zamku. — No pięknie. I co teraz?
      Mówienie do siebie zwykle pomagało, ale nie w tej sytuacji. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po okolicy. Nie miała przy sobie telefonu, aby zadzwonić. Gdyby spojrzała przez okno zobaczyłaby komórkę na stoliku przy kubeczku. Nie miała do kogo pójść. Prawie nie miała… Zacisnęła mocno usta, wahając się czy zawracać głowę sąsiadowi, którego nawet nie poznała, a który mógł okazać się jej wybawcą. Dobra, raz kozie śmierć. Wzięła głęboki wdech i sprawnie ruszyła w stronę domu. Po zapalonym świetle w środku wywnioskowała, że jeszcze nie spał. Tylko dlatego tam poszła.
      Wyglądała trochę żałośnie. Musiała przyznać. W koszulce ze Spider-Manem i kocimi przysmakami w ręku. Jak ofiara losu, którą poniekąd była. Nie jej wina, że zapomniała o zatrzasku w drzwiach, prawda? Każdemu się mogło zdarzyć.
      Zapukała kilka razy z nadzieją, że ktokolwiek jest w środku jej otworzy i nie weźmie za totalną szajbuskę. Wzięła głęboki wdech, kiedy usłyszała jakieś szmery za drzwiami i jeszcze zanim te się otworzyły zaczęła mówić:
      — Przepraszam, że o takiej porze, ale zatrzasnęły mi się drzwi i nie wiem co robić, nie mam telefonu i… Och, to strasznie głupie. Ale potrzebuję pomocy.

      Nie rozszarp nas🐱

      Usuń
  2. Beverly pozostała nieświadoma, że komuś może działać na nerwy. To w ogóle było możliwe? Może, gdyby zamieniła dwa słowa z tajemniczym sąsiadem to dowiedziałaby się, że nie jest jej fanem. Nie mieli okazji, aby się chociaż przywitać. Beverly wiedziała tylko, jak się nazywa, a to wszystko przez pomyłkę w listach. Już drugiego pobytu w Mariesville znalazła w skrzynce list zaadresowany do Connora Renshawa. Grzecznie odniosła go do właściciela, a raczej do jego skrzynki, kiedy tylko się zorientowała, że ktoś popełnił błąd. Tylko i wyłącznie dzięki zanumerowanej skrzynce wiedziała do kogo list należy. Oczywiście mogła, jak człowiek zapukać do drzwi i po prostu oddać list. Z mniej znanych sobie powodów tego nie zrobiła i jak tchórz pod osłoną nocy zostawiła list w skrzynce.
    Stojąc teraz przed jego drzwiami miała pewne oczekiwania. Spodziewała się zwykłej, sąsiedzkiej życzliwości. To chyba był znak rozpoznawczy małych miasteczek, prawda? Ludzie, którzy chętnie sobie pomagają niezależnie od pory i sytuacji? W społeczności, w której wychował się Beverly tak było, ale może tutaj panowały nieco inne zasady. Może one jej nie obowiązywały skoro była tutaj nowa? I tak, pora była naprawdę tragicznie późna. Rozumiała frustrację. Możliwe, że sama byłaby niezadowolona, gdyby ktoś się dobijał do jej drzwi, ale skoro nie spała – a wiedziała, że Connor nie spał – nie byłaby tak opryskliwa.
    — Tobie też zostawiają słodkie ślady łapek na masce?
    Postanowiła, że nie da się wybić ze swojego wesołego rytmu. Sytuacja była słaba, ale hej – da się z niej przecież wyjść. Jakoś. Miała na to nadzieję. Spędzenie nocy na ganku w ogóle się jej nie uśmiechało. Gdzieś w miasteczku był przytulny pensjonat. Problem polegał na tym, że Beverly nie wiedziała, gdzie on się znajduje. Mariesville było małe, ale póki co znała drogę tylko do przedszkola i supermarketu. I absolutne nie było mowy o tym, aby urządzała sobie spacery w środku nocy. Zgubić może by się nie zgubiła, ale ryzykować też nie zamierzała.
    — Cóż… Nie wiem, ale może umiesz podważyć zamek kartą, nożem czy coś — odpowiedziała po chwili zawahania. Nie znała się na takich sprawach. W domu, gdy coś się psuło to naprawiał to ojciec, a potem Travis. Rolą Beverly było przygotowanie obiadu, posprzątanie. Znała się przede wszystkim na tych babskich sprawach. Czuła, że nawet skoszenie trawnika może ją przerosnąć. Borze szumiący, przecież nie miała kosiarki. Żaden ślusarz o tej porze do niej nie przyjedzie. Żadnego też tutaj też nie znała. Z kolei dzwonienie po straż wydawało się marnowaniem publicznych pieniędzy. Ktoś w tym samym czasie naprawdę mógł potrzebować ich usług, a byliby tutaj rozbierając jej drzwi.
    Przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Chciałaby sobie poradzić z tym sama. Ba, potrafiła załatwić to sama, to nie zawracałaby mu głowy. Próbowała wysoko unosić głowę i się nie dać spłoszyć, a jednocześnie wszystko w niej krzyczało, aby odwróciła się na pięcie i zostawiła go w spokoju. To mogło być najrozsądniejsze co dziś by zrobiła. I sensowne, ale naprawdę z całych sil nie chciała spędzać tej nocy przed domem. Musiałaby czekać minimum do szóstej, aby cokolwiek zdziałać. Sześć długich godzin, które pewnie ciągnęłyby się w nieskończoność.
    Cicho odchrząknęła, wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. Chyba trochę ją przerażał swoją postawą. Tylko trochę i to uczucie Beverly zamierzała zdusić w zarodku. Przecież nie da się jakiemuś gburowi, prawda?
    — To jak, pomożesz sąsiadce w potrzebie? — Spytała. Jeśli nie to… To coś wymyśli. Albo faktycznie spędzi noc na schodkach czekając, aż miasteczko zacznie budzić się do życia. — Proszę? Nie bardzo wiem, co robić.
    Niechętnie przyznała się do własnej słabości. Na litość też go brać nie chciała. Nie, to nie. Ale bez „walki” odejść nie chciała.

    Bev😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie starała się na siłę znajdować przyjaciół. Mieszkałoby się jej tutaj o wiele milej, gdyby miała do kogo wyskoczyć na kawę, pójść na wspólny spacer czy po prostu porozmawiać. Beverly była tutaj nowa i musiała liczyć się z faktem, że trochę zajmie zanim ludzie zaczną się na nią otwierać. Większość zapewne mieszkała tutaj od narodzin, mieli już swoją grupę przyjaciół i nie potrzebowali nowej koleżanki. W dodatku takiej, która czasami nie potrafi się zamknąć i gada od rzeczy. Samotność trochę jej dokuczała i dlatego wabiła koty. Miała nadzieję, że któryś się w końcu przełamie, a ona zyska futrzastego przyjaciela. Ani trochę nie przeszkadzały jej odbite na masce łapki. Właściwie to uważała to za niezwykle urocze, a gdy tylko taką odkryła to uśmiech nie schodził jej z twarzy przez cały ranek. Jakoś też nie przyszło brunetce do głowy, że nie każdy musi być fanem zwierzaków. To uważała już za dziwne, ale uznała, że lepiej nie mówić tego na głos przy Connorze. Już i tak był w paskudnym humorze, który Bev swoimi żądaniami najwyraźniej pogorszyła.
    — Nie robię — mruknęła pod nosem. Dobra. Pora była beznadziejna, ale czy to był powód do bycia tak opryskliwym? Zamierzała zachować tę myśl dla siebie, bo naprawdę potrzebowała jego pomocy, aby jakoś wyjść z tej beznadziejnej sytuacji.
    Możliwe, że popełniła wiele błędów wybierając takie miejsce na nowy rozdział w życiu. Możliwe, że za dużo o dorosłym życiu, w którym jest się pozostawionym samym sobie nie wiedziała. Była za to świadoma, że w większym mieście mogłaby sobie nie poradzić. Ceny za wynajem były chore. Nawet, gdy patrzyła na pokoje do dzielenia z kimś mieszkania. Więcej niż za domek, który miała w pełni dla siebie. Nieszczególnie też pociągały ją wielkie miasta, a Mariesville wyglądało jak skrawek raju, którego bardzo potrzebowała. Dziś skorzysta z jego pomocy, a jutro odpali na YouTube poradnik Jak przeżyć na wypizdowie: wersja początkujący i jakoś pójdzie.
    — Dziękuję!
    Rzuciła za nim, kiedy zniknął w głębi domu. Na ten moment mogła mu tylko podziękować. Zbierała już myśli, jak mogłaby się mu odwdzięczyć. Tyle, że żaden sensowny pomysł do głowy przyjść jej nie chciał. Było za to przeczucie, że z czymkolwiek by nie przyszła, to Connor tym wzgardzi.
    To naprawdę była żenująca sytuacja, a w dodatku taka, której dało się uniknąć. Mogła zabrać ze sobą klucz albo nie wychodzić wcale z domu. Zgodnie z planem to powinna być już w łóżku, a nie na ganku sąsiada, który miał na nią wywalone bardziej niż te wszystkie koty.
    — Tak, Beverly — przytaknęła. Powstrzymała się przed uśmiechaniem jak idiotka. Już zauważyła, że jej dobry nastrój niewiele tu wnosi. Swoją radość zachowała dla siebie. Tak chyba będzie bezpieczniej dla wszystkich. — Connor, prawda? — spytała. To tylko formalność. Wiedziała już, jak się nazywał, choć nie dowiedziała się tego tak, jak powinna. Ale to już było nieistotne. W końcu to nie tak, że ten list czytała. Nawet nie wiedziała skąd był. Odniosła tylko do właściciela.
    Trzymanie tej przeklętej latarki było bardziej stresujące niż powinno. Chwilami miała wrażenie, że zaraz usłyszy komentarz o tym, że źle ją trzyma lub za bardzo trzęsie się jej ręka. Nie próbowała też w żaden sposób podsuwać mu wskazówek co robić. Czasem zaciskała jedynie usta, kiedy zbyt brutalnie obchodził się z zamkiem, ale tu raczej nie było miejsca na delikatność.
    Zmarszczyła nos słysząc kolejne przekleństwo. Ileż można było? Chyba w całym swoim życiu nie słyszała ich aż tylu na raz. Był to kolejny zachowany dla siebie komentarz.
    Wypuściła powietrze przez usta. Zirytowana, ale nie na Connora. Na siebie i własną głupotę. Właściciel domu raczej nie będzie zadowolony, gdy dowie się o wyważonych drzwiach. I to w tak krótkim czasie.
    — Na filmach to jakoś łatwiej wygląda — westchnęła. Rozważała propozycję wyważenia drzwi. — Dobra, zrób to.
    Ani trochę nie była przekonana, ale czy miała jakieś wyjście? Beverly chciała dostać się do środka. Connor chciał sobie już iść. Wyglądało na to, że to najlepsze wyjście dla wszystkich.

    Bev😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś tak z góry założyła, że w tak małych miejscach ludzie są ze sobą bardziej zżyci. Odkąd pamiętała otaczała się tą samą grupą ludzi. Koleżanki były starannie wybrane przez rodziców, bo ci chcieli mieć pewność, że ich rodziny wyznają te same wartości. Skończyło się na tym, że grono przyjaciółek Beverly było bardzo ograniczone, a jak się okazało po latach – niesamowicie fałszywe. Dopiero, kiedy wyrwała się z błędnego koła, w które wpakowali ją rodzice zaczęła zauważać wady życia, które do pewnego czasu uważała za idealne. Wciąż jednak miała tę naiwną nadzieję, że na świecie są ludzie, którzy dla drugiego człowieka są po prostu życzliwi. Nie wbijają noży w plecy i nie spotykają się za ich plecami z mężami. Może miała zbyt wygórowane oczekiwania co do rzeczywistości, może wciąż żyła filmami i książkami. Tyle, że wcale nie chciała stracić wiary w te rzeczy. Trzymała się ich z całej siły, jakby to była jedna rzecz, która utrzyma ją przy życiu.
    — Przecież nic takiego nie robię — fuknęła w odpowiedzi. Czym niby mogła go denerwować? Pomijając to, jak absurdalnie późno było i jej durny problem. Gdyby wiedziała, jak sobie z tym poradzić to siedziałaby przy tych drzwiach sama. Ale nie potrafiła. Jesteś po prostu beznadziejna. Czasami naprawdę nie lubiła swojego mózgu, jak teraz. Czuła się beznadziejnie. W ogóle nie potrafiła w dorosłe życie w samotności. Mieszkała pierwszy raz sama. Ostatni rok spędzała między domem rodziców i rodzeństwa. W mniejszym stopniu na kogoś mogła tam liczyć, ale tutaj? W Mariesville zdana była tylko na siebie. Cóż, teraz też na Connora. I to nie tak, że była niewdzięczna, bo doceniała, że nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem, ale ileż można było narzekać? I marudzić. I przeklinać. Chyba to przeklinanie najbardziej w nią kuło.
    Jakoś tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła, kiedy zmieniła kąt trzymania latarki. Niby proste zadanie, a jak widać nawet tego nie potrafiła poprawnie wykonać. Ocknęła się dopiero, kiedy zwrócił jej uwagę. W mało przyjemny sposób. Powoli chyba zaczynała przyzwyczajać się do tego, że ton jego głosu niezależnie od tego co mówi zawsze jest rozdrażniony. Może to po prostu taki typ faceta, który wiecznie żyje w stanie wkurzenia. Mogłaby użyć innego słowa, a nawet powinna, ale Beverly nie przeklinała i zmieniać tego nie planowała.
    — Przepraszam — mruknęła. Chyba wyjdzie lepiej na tym, jak się po prostu zamknie i nie będzie go bardziej wytrącała z równowagi. Zrobił dla niej więcej niż powinien, a nawet jej nie znał. Beverly, co prawda, nie zostawiła mu większego wyboru. Wolała myśleć, że pomagał jej z dobroci serca, a nie dlatego, że uparcie sterczała mu pod drzwiami i domagała się pomocy, bo była idiotką, która nie potrafi otworzyć drzwi ani tym bardziej dopilnować, żeby się nie zatrzasnęły. Na drugi raz będzie o tym pamiętać.
    Starała się zbytnio nie myśleć o szkodach, które będą wyrządzone. Na jej własne życzenie, oczywiście. Jej konto bankowe już płakało na samą myśl o tym, ile wyda na naprawę tych drzwi. Odsunęła się na bok. Nie chciała być blisko, kiedy napastował drzwi i się z nimi szarpał. Powtarzała sobie, że najważniejsze było to, że dostanie się do środka, a o całą resztę będzie martwiła się potem.
    I już prawie Connor był w środku. Trochę szkód było, ale zawsze mogło być gorzej i… Chyba pisnęła, nie była pewna, bo i ją zaskoczyło to, jak poleciał do przodu.
    — Nic ci nie jest? — Spytała podchodząc bliżej. Scena była trochę komiczna, ale Beverly nawet się nie uśmiechnęła.
    Mogłaby zacząć pisać poradnik Jak wkurzyć sąsiada i na pierwszym miejscu nie byłoby dobijanie się do drzwi o północy, a uśmiechnięcie po drobnym wypadku.
    Szybko obleciała wzrokiem wyrządzone szkody. Na ten moment to nie było już tak ważne. Nawet do głowy nie przyszło jej, że ten dywanik może okazać się teraz wrogi. Potykała się o niego codziennie, ale nie miała serca wyrzucić czy zmienić mu miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo się potłukłeś? — spytała. Nie musiała udawać zmartwienia. Martwiła się o wszystko i wszystkich wokół. Nawet o tych, którzy klęli bez ustanku i patrzyli na nią z wściekłością.
      Wyciągnęła w jego stronę rękę i nachyliła się. Totalnie zapominając o tym, że paczka kocich chrupków jest otwarta i tym samym kilka smaczków wylądowało na Connorze. Cicho i żałośnie jęknęła, gdy te rozsypały się wokół. Nie było ich dużo, ale dostatecznie, aby je zauważyć.
      — Przepraszam — mruknęła. Rzuciła paczkę na ganek. Już trudno, pozbiera je rano.

      Bev🐱😶‍🌫️

      Usuń
  5. Nie odważyła się narzekać na postawę Connora. Parę słów cisnęło się jej na usta, ale opanowała się i zostawiła je dla siebie. Raczej nie wypadało upominać człowieka, który właśnie jej pomógł, prawda? Gdyby nie Connor spędziłaby noc na wycieraczce. To była nieprzyjemna wizja, która na całe szczęście, ale nie stała się rzeczywistością dla Beverly. Może i nie byłby to koniec świata, ale z pewnością po takiej nocy pociągałaby nosem, chodziła wszędzie z paczką chusteczek i trzęsła się z zimna. Może i był maj, ale to jeszcze wcale nie oznaczało, że noce nadawały się do nocowania na zewnątrz. Ostatecznie uznała, że skoro jej pomógł to mógł sobie kląć tyle, ile dusza zapragnie. Nawet, a zwłaszcza, jeśli wprawiało ją to w mały dyskomfort. Nie była przyzwyczajona do słuchania takiej ilości przekleństw na raz i zwyczajnie źle się jej one kojarzyły.
    Beverly nieszczególnie przejęła się tym, że odrzucił jej pomocną dłoń. Czy mogła się dziwić? Nie. Czy pomyślała, że zwyczajnie nie widzi? Też nie. Uznała, że najpewniej nie chciał lub pomyślał, że nie jest na tyle silna, aby go podnieść. I coś mogło w tym być, bo Beverly ani nie była wysoka ani nie była niska. Ot, taka pomiędzy, ale szczupła i absolutnie nie wyglądała na kogoś kto byłby w stanie pomóc dorosłemu facetowi wstać. Milczała więc i obserwowała, jak powoli podnosi się z podłogi. Przez chwilę miała ochotę się uszczypnąć, bo cała ta sytuacja wyglądała na sen. Ale Beverly Beckett z całą pewnością nie śniła. Drzwi wraz z zamkiem naprawdę wymagały naprawy i bardzo możliwe, że na dobre wkurzyła swojego najbliższego sąsiada. Musiała zapamiętać, aby jakoś mu się za to odwdzięczyć. Może jak już emocje po tej pokręconej nocy opadną.
    — Groszek? — Powtórzyła. Dopiero po paru sekundach do niej dotarło na co mu gorsze. No przecież nie będzie tu teraz go sobie gotował, prawda? Pewności co do groszku nie miała, ale coś na pewno w zamrażarce się znajdzie. — Tak, chyba mam.
    Westchnęła cicho, kiedy spojrzała na drzwi. Naprawdę nie wiedziała, jak to wytłumaczy Charliemu, ale to był problem na jutro. Przymknęła za sobą drzwi, które zastawiła stołkiem. Małe szanse, że stołek uchroni ją przed potencjalnym włamywaczem. Do rana ten prowizoryczny zamek powinien wytrwać. To tylko parę godzin, a potem załatwi sprawę ze ślusarzem. Ciekawe, czy szybko uda się jej znaleźć takiego, który mógłby przyjechać jeszcze tego samego dnia czy jednak czekają ją dni w niepokoju.
    — Gdzie ty… — Urwała. Podejrzewała, że Connor wcale jej nie słyszał. Szedł jakby był u siebie. Starała się nie wymyślać durnych scenariuszy skąd wie, gdzie może się położyć, skoro nigdy przedtem go nie zapraszała. Poleży i sobie pójdzie. I z tą oto myślą Beverly poszła do kuchni, aby poszukać groszku. W zamrażarce zbyt dużo rzeczy nie było, ale zielone opakowanie powitało ją na środkowej półce. Niezaczęte. Owinęła torebkę groszku w różową ściereczkę z flamingiem. W drugą ściereczkę zawinęła opakowanie pierożków ze szpinakiem. Porządnie przyłożył w głowę i łokieć. Mogła chociaż tyle zrobić i podzielić się swoimi mrożonkami.
    Zatrzymała się w wejściu do niewielkiego salonu. Connor rozłożony na jej kanapie. Kanapa była mała i mieściło się na niej więcej poduszek niż było tam potrzebnych, a teraz leżał na niej spory facet. To był niecodzienny widok. Zwłaszcza w jej życiu, które od samego początku było zaplanowane, a Bev po prostu wypełniała rozkazy, gdy te się pojawiały. W tamtym życiu nie było miejsca na obcych facetów w salonie, ale w tym?
    — Mam groszek i pierożki — oznajmiła. Uważnie mu się przyglądała, jakby oceniała czy zasnął w przeciągu tych dwóch minut czy jeszcze się trzyma. Przysiadła na ławie, modląc się, aby ta wytrzymała i nie pękła jej pod tyłkiem. — Chyba mocno się musiałeś uderzyć.
    Innego wytłumaczenia nie widziała, skoro wciąż tu był i nie wrócił do siebie.
    — Pokaż tę głowę. Pielęgniarką może nie jestem, ale nie z takimi stłuczeniami dawałam sobie radę.

    Beverly🦩👩‍⚕️

    OdpowiedzUsuń
  6. Beverly znalazła się nagle w sytuacji, która wydawała się być wyjęta prosto z filmu albo książki. Dama w opałach, a jedyną deską ratunku był marudny sąsiad, który nikogo nie darzył sympatią. Po tej krótkiej interakcji takie odniosła wrażenie. Nieznajomy, bo tym właśnie dla niej Connor był, leżał rozwalony na jej kanapie, zdejmował poduszki z niej, jakby był u siebie i leczył się jej groszkiem i pierożkami. Okej, nie mogła mieć o nic pretensji, bo sama o tutaj ściągnęła i w irytujący sposób błagała o pomoc. Absolutnie nie mogła mieć pretensji o to, że Connor zdecydował się tak rozgościć w jej domku. W dziwny sposób było to pocieszające, choć nie potrafiła stwierdzić, dlaczego. Może nie było żadnego konkretnego powodu? Ciężko zgadnąć. Była zbyt zmęczona tą sytuacją, aby jeszcze bawić się w zgaduj zgadulę.
    Nie naciskała, gdy odmówił. Zmartwiłaby się, gdyby stracił przez upadek przytomność, ale do tego było mu za daleko. Albo złego diabli nie biorą. Kto wie. W pracy dzieciaki wywalały się cały czas. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy, a nawet to nie pomagało i częściej niż rzadziej, ale ktoś kończył z guzem. Mogłaby się uprzeć, ale nie znalazłaby tam nic niepokojącego. To sobie powtarzała, bo gdyby się okazało, że stłuczenie jest poważniejsze to wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby jej spokojnie spać. Zresztą, nockę i tak miała z głowy, bo wątpiła, że spokojnie zaśnie, kiedy drzwi były w opłakanym stanie i gdyby kogoś naszło na włamanie to dom Beverly byłby do kradzieży idealny.
    Przez bardzo krótki moment miała ochotę go poprosić, aby jednak został. Tak, trochę się zmartwiła jego stanem, ale jeszcze bardziej nakręcała się i wyobrażała sobie krwawe obrazy. Nie, aby zamknięte drzwi miały powstrzymać ewentualnego psychola, ale gdyby był tu z nią ktoś jeszcze to szanse na przeżycie były bardziej wyrównane. Chyba. Beverly została jednak sama. Słyszała głośny trzask drzwi. Czuła, że to było przeznaczone dla niej. Została na dole, pilnując drzwi i modląc się, aby czarne scenariusze okazały się tylko jej pokręconą wyobraźnią, która obecnie była pobudzona i działała na pełnych obrotach. Tyle, że zamiast myśleć o czymś miłym przypominał się jej każdy jeden horror, jaki w swoim życiu widziała i wszystkie przesłuchane podcasty kryminalne. Musiała zmienić zainteresowania.
    W którymś momencie przysnęła, ale był to lekki i niespokojny sen. Nie wyspała się, cóż za zaskoczenie. I noc nie okazała się pokręconym snem, a rzeczywistością, którą musiała zacząć naprawiać. Przypomniała sobie słowa Connora, ale szczerze mówiąc nie była pewna, czy faktycznie powinna do niego iść. Sam jej to zaproponował, ale po tym, jakże przyjemnym, powitaniu w nocy nie była przekonana czy zawracanie głowy sąsiadowi to dobry pomysł. Ale czy miała jakieś wyjście? Mogła zacząć szukać na własną rękę, choć wątpiła, że w takim miejscu jak Mariesville ślusarze ogłaszają się w internecie. Raczej mieszkańcy wiedzą do kogo zadzwonić w razie kryzysu, a Beverly potrafiła zgubić drogę do supermarketu. Nie było nawet mowy o tym, aby sprawnie znalazła pomoc. Odpowiedź więc nasunęła się sama.
    Prezentowała się już trochę lepiej. Bez koszulki ze Spider-Manem i smaczków. Kotów i tak nie było w pobliżu i chyba wolała Connora nie drażnić. Plan był prosty. Przyjść, zapytać o numer czy coś i sobie pójść, a potem więcej nie wchodzić mu w drogę. Proste? Proste. Do załatwienia? Jak najbardziej. Stresowała się tym bardziej niż powinna. Do tej pory inni załatwiali za nią dorosłe sprawy. I nikt na nią nie krzyczał ani nie zachowywał się w taki sposób. No jakoś musiała przełknąć to, że najbliższy sąsiad jej nie polubił. Nie jej problem. Przyjaźnić się nie musieli.
    Ociągała się z wyjściem z domu. No przecież cię nie zje. Chyba. I z tą myślą szła przez trawnik. Te kilka godzin temu okolica wydawała się być złowroga. Teraz widziała ślicznie kwitnące krzewy i drzewa. Błękitne niebo z paroma białymi chmurkami. Nawet na chwilę się zatrzymała, ale żadna nie miała ciekawego kształtu. Ot, chmury jak chmury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapukała trzy razy i czekała.
      Było to trochę beznadziejne, że nie umiała sama ogarnąć tego problemu. W dobie internetu to nie powinien być problem. I w zasadzie nie był. Aczkolwiek nie mogła znaleźć nikogo w okolicy, a najbliższy ślusarz wyskoczył jej w Camden. Ale to przecież było niemożliwe, aby Mariesville nie miało żadnego, prawda? Sama już nie wiedziała. Żadne to wytłumaczenie, zwyczajnie nie znała się na tych rzeczach. Gdyby pękła rura, odpukać, to też nie wiedziałaby co robić.
      Zanuciła pod nosem w oczekiwaniu. Może spał? Albo go nie było? Nie dopytała się, o której godzinie ma przyjść, a choć na nogach była od samego rana to nie przyleciała tu o siódmej, bo jak nic wydarłby się na nią. Nie no, musiał być. Gdyby miał w planach wyjść to raczej by nie kazał przychodzić, prawda? Postała tak może jeszcze z pół minuty zanim usłyszała jakieś dźwięki życia dobiegające zza drzwi.
      — Cześć — przywitała się, gdy drzwi się otworzyły. Lekko i z uśmiechem. — Przyszłam po ten numer. W nocy mówiłeś, żebym wpadła.

      Bev🌤🌈

      Usuń
  7. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że wypadałoby wziąć pod uwagę stan Connora, gdy zaoferował jej (i to bez jakiegoś większego wkurwu), aby wpadła następnego dnia po numer. Beverly nie miała w zwyczaju analizować dziesięć razy tego, co jej ktoś powiedział. Zaproponował, a ona się zgodziła. Nie waliła mu w drzwi o siódmej rano, a grzecznie poczekała do wczesnego południa. Oboje mieli w końcu za sobą ciężką noc. Zaproszenie przyjęła, choć stojąc teraz, ponownie, pod jego drzwiami zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Tłumaczyła sobie to tak, że gdyby nie chciał jej pomóc to nic by nie mówił. Zostawiłby ją z tym bałaganem samą. Wątpiła, że to było z dobroci serca. Raczej zrobiło mu się jej żal, a Beverly wcale tym zaskoczona nie była. Nie przychodziła też w końcu na pogawędkę przy herbacie i ciastku. Weźmie numer i wyjdzie. Bez zbędnego przedłużenia. Dość jasne było, że żadne z nich nie ma ochoty na swoje towarzystwo. I chociaż była mu dozgonnie wdzięczna za pomoc w nocy to nie miała ochoty narażać się na kolejne wulgaryzmy i fochy ze strony Connora.
    Zapewne poradziłaby sobie i bez jego interwencji, choć zajęłoby jej to milion lat. Przynajmniej tak to wyglądało w głowie brunetki. Niezbyt wiedziała, jak ludzie w takich miejscach się ze sobą komunikują. Wszystko odbywało się już online, a tymczasem internet był pusty, jeśli chodziło o ślusarzy w Mariesville. Było mnóstwo informacji na temat festiwali związanych z jabłkami. Mogłaby napisać rozprawkę o rodzajach jabłek, ich jakości i ilości. Tymczasem znalezienie osoby, która naprawiłaby jej drzwi zdawała się być zadaniem niemożliwym do wykonania. Nie istnieli czy może nie wrzucili swojej oferty w odmęty internetu? Dwadzieścia lat wstecz mogłaby znaleźć każdego w książce telefonicznej. Tę Beverly ostatni raz widziała mając kilka lat u swojej babci. Pożółkłe strony z rozpisanymi setkami numerów. Z dzieciństwa pamiętała, jak przeglądała książkę i szukała najdziwniejszych imion i nazwisk. Ile ona by dała, aby teraz móc przejrzeć w spokoju taki spis i nie zawracać głowy Connorowi.
    — Tobie też dzień dobry — fuknęła pod nosem. Chciała być miła i zamierzała być miła, ale jak mogła, skoro najwyraźniej na sam jej widok na usta cisnęły mu się przekleństwa? Nigdy przedtem nie poznała kogoś z tak obcesowym zachowaniem. — W nocy byłeś też milszy — mruknęła do siebie. Dobra, zrobił się minimalnie milszy, gdy się wywalił. Ale najwyraźniej nie uderzył się na tyle mocno, aby zostać miłym również teraz.
    Przyzwyczaiła się do wczesnego wstawania. W pracy musiała czasami być już o siódmej, ale jak, chyba, każdy czasami lubiła dłużej pospać. Zwłaszcza w weekendy, które miała wolne. Tylko, że niedziałające drzwi nie pozwoliły jej na spokojny odpoczynek. Cały czas wkręcała sobie, że ktoś się kręci i zaraz ją okradnie. Jeszcze, żeby było z czego ją okradać. Bardzo liczyła, że jeszcze dziś drzwi będą naprawione.
    — Jasne.
    Wcale nie miała potrzeby, aby zaglądać mu do środka. Południowa gościnność, o której naczytała się w broszurach, zdecydowanie nie opisywała jej najbliższego sąsiada. Splotła ręce za plecami i raz po raz unosiła się na palcach stóp, aby jakoś zabić czas. Słońce przyjemnie ogrzewało jej ramiona, a lekki podmuch wiatru poruszał kosmykami włosów, których nie ujarzmiła do końca przed wyjściem z domu. Z jakiegoś powodu czuła się trochę napięta – może przez to, że poprzednia noc wyczerpała z niej wszelką energię, a może przez to, że Connor zdawał się traktować ją jak szkodnika. Weźmie ten numer i więcej przeszkadzać sobie nawzajem nie będą, choć to ona robiła zamieszanie wokół siebie. Miała tylko chwilę zaczekać. Co w tym trudnego?
    A potem coś spadło jej na twarz.
    Cięższe niż liść. Cięższe niż mucha. Miało nóżki. Wiele nóżek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś między piskiem, a wrzaskiem wyrwało się z jej ust. W panice zamachnęła ręką, próbując strącić to coś z twarzy. Czuła, jak po niej chodzi. Po policzku. W końcu udało się jej to zrzucić z twarzy. Kątem oka dostrzegła to, co jeszcze chwilę siedziało na niej.
      Pająk.
      Wielki. Ciemny. Puchaty.
      Niewiele myśląc, Beverly pchnęła uchylone drzwi i niemal wpadła do środka. Zamknęła je za sobą gwałtownie, jakby uciekała przed mordercą z thrillera, a nie insektem. Plecami dotknęła chłodnej, wewnętrznej strony drzwi. Podrapała policzek, na którym mogła przysiąc, że wciąż czuła drepczące odnóżki. Wzdrygnęła się, a uczucie wcale nie znikało, choć była bardziej niż pewna, że nic po niej już nie łazi. Chyba.
      I zupełnie zapomniała, że Connor kazał jej nie wchodzić.
      Trudno. Wolała mierzyć się z nim niż z włochatym pająkiem.

      Bev🕷🕸

      Usuń
  8. Wychowała się i urodziła w mieście. Może nie było ono ogromne, ale wystarczająco duże, aby nie spotykać na każdym kroku paskudnych robali. Wmawiała sobie, że lubi przyrodę i natura jest piękna, (bo była), ale z daleka i nie, kiedy na twarzy siadały jej włochate pająki, które równie dobrze mogły mieć prawa wyborcze. W Sanford czasami zdarzyło się, że znalazła jakiegoś pająka w kącie, ale były one na tyle małe i niegroźne, że kompletnie nie zwracała na nie uwagi i znajdowała w sobie dość odwagi, aby złapać go na szufelkę i wynieść bezpiecznie poza dom. Nie przemyślała przyjazdu do Mariesville, które z każdej niemal strony otoczone było lasami. Ba, sama wybrała sobie domek niedaleko rzeki. Powinno być oczywiste, że przy wodzie generalnie można znaleźć więcej insektów niż w innych miejscach. Chyba nie spodziewała się tego, że w okolicy mogą być również nieprzyjazne dla nowych mieszkańców pająki, które, gdyby rozłożyły swoje nóżki pewnie wystawałyby jeszcze poza jej twarz. Na samą myśl o tym poczuła nieprzyjemne dreszcze, a buzia zaczęła swędzieć, jakby wciąż siedział na niej pająk.
    Zrobiło się jej głupio, że tak zareagowała, ale czy miała inny wybór? Tak, była tą laską, która drze się, kiedy niechciany robal rozgaszcza się na twarzy. Czy to coś złego? Jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie osoby, która w takiej sytuacji zachowuje spokój. Z jednej strony to mogła być przesadzona reakcja, pewnie była, ale przejąć się tym kompletnie nie potrafiła. Przetarła twarz dłońmi, bo potrzebowała pewności, że na pewno nic tam już nie siedzi i nie zostawiło po sobie żadnych pamiątek.
    Beverly była tak skupiona na pająku, którego zostawiła za drzwiami, że zupełnie nie zwracała uwagi na wnętrze. Dopiero pojawienie się Connora przywróciło ją na ziemię. Czuła, jak policzki ją palą. Trochę ze wstydu i faktu, że go nie posłuchała i wlazła mu do domu, do którego miała nie wchodzić. Proste zadanie, a jednak go nie wykonała. To już jej podopieczni chętniej się słuchali. W środku było trochę brudno, jak na standardy Beverly bardzo, ale czy miała prawo do oceniania? Nie. Pomagał jej, więc w tej sytuacji mogła się po prostu zamknąć i nie rzucać żadnymi komentarzami, które mogłyby go wkurzyć. Cisnęło się tu inne słowo, ale jakoś nie potrafiła go użyć.
    — Przepraszam — mruknęła cicho — pająk na mnie spadł. Był wielki, puchaty.
    Wyciągnęła przed siebie ręce, palce ustawiła w odległości mniej więcej dziesięciu centymetrów, aby zobrazować Connorowi o jakim rozmiarze była mowa. Nie oczekiwała współczucia, choć to byłoby miłe, ale może chociaż dzięki temu zrozumie, że nie wlazła do środka, bo była ciekawska. Powód był prawdziwy i realny, a co, jeśli pająk byłby jadowity? Bev nie miała żadnej wiedzy na temat mieszkających w Georgii pająków i czy jakieś były jadowite. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wolałaby nie zostać użartą przez pająka. I to jeszcze na twarzy.
    — Naprawdę mi przykro, nie chciałam wchodzić. Spanikowałam.
    Chciała się trochę wytłumaczyć. Nieszczególnie zależało jej na tym, aby Connor ją polubił, ale mogła się przynajmniej postarać, aby nie uważał jej za kompletną wariatkę, która nieproszona wchodzi do cudzych domów. Drugi już raz. Co prawda zeszłą noc spędziła na werandzie, ale to niczego nie zmieniało. Znów się do niego wprosiła i trzeba było z tym skończyć.
    Z czystej ciekawości obrzuciła jeszcze środek spojrzeniem. Było tu… przykro. Tak zwyczajnie w świecie. Gdyby miała okazję to wpadłaby tu ze środkami czystości. Oferować nie zamierzała. Sama też nie chciałaby, aby ktoś obcy kręcił się po jej przestrzeni osobistej. Naciskać mu dodatkowo na odcisk nie chciała, więc sprawnie się odwróciła, ale zanim wyszła na zewnątrz spojrzała w górę czy włochaty pająk nie miał kolegi, który ponownie mógłby ją zaatakować. Podwójny atak byłby zwyczajnie nie w porządku.
    — Mógłbyś... Mógłbyś zobaczyć czy na pewno nic na mnie nie siedzi? Na włosach i tak dalej — poprosiła. Mogła wyjąć niby telefon, ale z tyłu nie dałaby rady zobaczyć. I tak był za nią, więc co mu szkodziło zerknąć, nie?

    Bev🌼

    OdpowiedzUsuń
  9. No dobra, wiedziała, że jest trochę irytująca. W bardzo małym procencie o tym wiedziała, bo na ogół człowiek raczej nie zdaje sobie sprawy z takich rzeczy, nie? Starała się jakoś nawigować tym nowym życiem. Nie planowała panikować i wrzeszczeć na pół osiedla, bo na pewno słyszeli ją sąsiedzi mieszkający dalej. I wmawiała sobie, że każda inna osoba, a na pewno dziewczyna, podobnie zareagowałaby będąc na jej miejscu. Ośmionogi zwierzak pojawił się nagle i wziął ją z zaskoczenia. Nie zareagowałaby tak, gdyby nie postanowił urządzić sobie z jej twarzy przystanku.
    Wiedziała też, że swoim zachowaniem Connora irytuje. Wabieniem kotów, za którymi łaziła po nocy zostawiając im wszędzie smaczki. I tą nieporadnością, ale przecież nie robiła tego specjalnie. Gdyby mogła to poprosiłaby kogoś innego, ale na ich własne nieszczęście Connor mieszkał najbliżej i był jedynym sąsiadem, którego poznała. Może nie poznała, ale kojarzyła, a to było już coś. Trochę ją godziło, że nie poradziła sobie z tym sama. W głowie słyszała głos ojca, który groźbą obiecywał, że jeszcze wróci do domu i w takich chwilach czuła, że faktycznie może tam z podkulonym ogonem wrócić. Póki co zamierzała zapierać się nogami i rękami, aby tam nie wracać. Odcięła się od tamtego życia, przynajmniej w jakiejś tam części. Bo sporo jeszcze w sobie nosiła cech, które zostały w nią wszczepione, kiedy była dzieckiem i pielęgnowane przez pozostałe lata.
    — Mógł być jadowity — mruknęła pod nosem, ale bardziej do siebie niż do niego. Wtedy dopiero mieliby problem i jeszcze większy, gdyby się okazało, że jest uczulona na jad. Prawdopodobnie nie była.
    Nieszczególnie mu ufała, kiedy tak od niechcenia przyznał, że nic na niej nie siedzi. Dalsze ciągnięcie tego tematu nie miało też większego sensu. Przeciągnęła ręką po włosach i plecach. Tak dla pewności, że na pewno nie zostało po pająku nic. Był teraz tylko mało przyjemnym wspomnieniem i żenującą sytuacją, bo zrobiła z siebie idiotkę. Kto się przeprowadza w takie miejsce i boi się pająków? Domek był przy lesie, a co mieszkało w lasach? Pająki. Nie wiedziała tylko, że potrafią być one takie duże i przerażające.
    Jakieś tam opory przed wejściem do samochodu miała. I wcale nie chodziło o to, że Connor mógłby ją wywieźć Bóg jeden raczy wiedzieć w jakie miejsce. W głowie siedziało jej coś innego, co było zwyczajnie głupie, ale Beverly zwyczajnie nie jeździła nigdy z obcymi facetami w jednym aucie. Zawsze z ojcem, braćmi lub byłym mężem. Najbliższa rodzina. I tak, jak dla każdej normalnej osoby nie było w tym nic dziwnego, że czasami sąsiad, kolega czy ktokolwiek tam inny podwiezie w dane miejsce, tak dla niej już odrobinę było. I tylko może przez chwilę się zastanawiała, czy Connor jej jednak nie wywiezie poza miasto, aby mieć od brunetki święty spokój. Wyglądał, jakby właśnie na to miał ochotę, aby tylko nie zawracała mu więcej głowy. To ostatnia prośba i więcej o nic go nie poproszę.
    — No idę, idę.
    Sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi, aby po chwili wskoczyć na miejsce pasażera. Trochę wiekowe auto, ale nie oceniała. Sama nie miała przecież modelu prosto z salonu. Jakby było ją stać na auto z salonu to pewnie nie mieszkałaby w Mariesville tylko w Malibu czy Miami. I nie, żeby narzekała, bo lubiła proste życie. Do względnego szczęścia nie potrzebowała wiele. Ten mały domek, biegające w nocy kociaki i stabilna praca, a przede wszystkim brak bycia na uwięzi w zupełności jej wystarczyły.
    Connor zawiezie ją, gdzie trzeba. Będzie miała naprawione drzwi i będą mogli wrócić do swoich zajęć. Nie musiał tego mówić na głos, Beverly czuła, że tego chciał. Mieć ją z głowy. Nawet mu się nie dziwiła. Może odrobinę, bo chyba nie mogła być aż tak irytująca, prawda? On trochę był. Z tym dziwnym, gburowatym podejściem do świata, jakby każda najmniejsza rzecz mu przeszkadzała. Może miał powody, nie jej oceniać. Wyglądał jej na takiego, który ma powody, aby nienawidzić świata. Lub zbyt pochopnie oceniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiała się, czy ma się odezwać. Cisza trochę jej ciążyła, a Bev lubiła gadać.
      No i się odezwała.
      — Ładnie tu macie, wiesz? Zdjęcia w internecie były ładne, ale jak przyjechałam to wszystko okazało się takie… ładniejsze. — Serio? Ładnie macie i ładniejsze? Może należało przejrzeć słownik w poszukiwaniu ładnych słów. — Od zawsze tu mieszkasz czy też się skądś przeniosłeś?
      Przyjaciółmi nie zostaną. Tego była pewna po pierwszej wpadce, ale mogli przynajmniej spróbować pogadać.

      Bev 🌼

      Usuń
  10. Na upartego mogłaby zwalić winę na Connora. Mógł nie mamrotać, że jej pomoże z tymi drzwiami i nie zapraszać do siebie. Wciąż istniały szanse na to, że zajrzałaby z pytaniem, czy nie ma numeru do kogoś kto znał się na takich rzeczach. Może obeszłoby się bez dramatu z pająkiem i wrzaskami, które pewnie słyszało pół Mariesville.
    Prawdopodobnie przyczepiła się, bo był najbliżej. Z dziewczynami z pracy rozmawiała jedynie o dzieciach i zajęciach plastycznych. Nawet, kiedy starała się nawiązać jakąś rozmowę niezwiązaną z przedszkolem to zwyczajnie nie wychodziło. Zastanawiała się, co jest tego powodem. Bycie obcą w miasteczku, które było ze sobą zżyte czy znacząca różnica w wieku? Tam przecież nie krzyczała i raczej nie była irytująca. Starała się przynajmniej nie być. To jeszcze nie był czas na to, aby się panoszyć. Zresztą, Beverly nie miała potrzeby, aby zachodzić komukolwiek za skórę. Jak już to robiła – a Connor bardzo wyraźnie dawał znać, że to robi – to zupełnie nieświadomie i przypadkiem. Jej celem nie było uprzykrzanie życia innym. Pewnie nie uwierzyłby, gdyby powiedziała. Cóż, wyprowadzać go z błędu też nie planowała.
    Dobra, zdecydowanie nie należał do najmilszych ludzi. Klął jak szewc, a w zasadzie to używał przekleństw jak przecinków. Jej czasami nie chciały żadne przejść przez gardło, a gdy już się zdarzało to czuła irytujące wyrzuty sumienia. Jeszcze, żeby faktycznie robiła coś złego, a to tylko były słowa. Nic więcej.
    — To… długo już tak tu gnijesz?
    Sama nie wiedziała, dlaczego zadaje mu jakiekolwiek pytania. Może nie chciała siedzieć w ciszy, pomijając wyjące chwilę wcześniej radio. Nie skomentowała tego, a choć to, jak głośno radio na początku grało było trochę irytujące, to jednak Beverly nie była w żaden sposób uprzywilejowana do tego, aby o cokolwiek jeszcze go prosić. Robił już i tak zbyt dużo dla kompletnie obcej laski, która z życiowymi problemami zwala mu się na głowę.
    — Było daleko od mojego zadupia i jak już mówiłam, miało ładne zdjęcia.
    Wzruszyła lekko ramionami. Raczej prawdziwy powód jej przeprowadzki go nie interesował, a Beverly nie była pewna, czy chce mu zdradzać powody zmiany miejsca zamieszkania. Chciałaby się komuś tak porządnie wygadać. Opowiedzieć o wszystkim ze swojej perspektywy. Dużo w niej siedziało i może chciała wiedzieć, czy faktycznie przesadziła ze swoją reakcją, czy może jednak postąpiła słusznie. Bo w środku czuła, że robi dobrze, ale zewnątrz otrzymywała sprzeczne sygnały. Można było się pogubić w tym, co dobre, a co nie.
    — Chyba nie jest tu aż tak źle, co? Sporo tu widziałam młodych osób, ale może byli tylko przejazdem.
    Oby nie, bo naprawdę liczyła, że jeszcze tu kogoś pozna. Wyglądała z ciekawością przez okno. Była tu już jakiś czas, ale to miejsce nadal było dla Beckett zagadką. Musiała wygospodarować czas na to, aby przejść się wzdłuż i wszerz tego miejsca. Zgubić się nie zgubi, chociaż z jej szczęściem to może być różnie. W ostateczności poprosi kogoś o pomoc, a przy odrobinie szczęścia tym kimś nie będzie Connor.
    Mijali sklepy, restauracje, jakieś kawiarenki. Notowała to wszystko sobie w głowie, aby odwiedzić każde miejsce tutaj. Póki co zaliczyła jedynie supermarket i jedną kawiarnię, gdzie mogła posmakować ciast pieczonych na miejscu przez bardzo uzdolnione piekarki. Albo to był po prostu dobry chwyt marketingowy dla turystów.

    Bev🌼

    OdpowiedzUsuń
  11. Beverly potrafiła być wyrozumiała. Byłaby również dla niego, gdyby wiedziała trochę więcej, a chociaż była ciekawskim stworzeniem, które lubi dopytywać to widziała wiele znaków ostrzegawczych, aby Connora jednak o zbyt wiele nie pytać. Nie patrzyła na niego z góry, nie uważała się za lepszą, bo była miła i nie rzucała przekleństwami na prawo i lewo. Pewnie miał ku temu swoje powody. Miała za sobą tyle książek i kursów o różnej maści, aby zrozumieć psychikę dzieci, że czasami zupełnie nieświadomie przekładała to na ludzi, z którymi rozmawiała. Na siłę próbowała zrozumieć, dlaczego zachowują się w taki, a nie inny sposób. Connor nawet nie dawał jej szansy, aby lepiej go poznała i może… Może to lepiej. Może nie było im pisane, aby się poznać. Może przez jakiś czas będą tylko sąsiadami, którzy od czasu do czasu powiedzą sobie „dzień dobry” albo będą mieli się na dobre w dupie.
    Za to miała wrażenie, że on traktuje ją z góry. Że może widzi w niej smarkulę, która nie potrafi poradzić sobie w dorosłym życiu. Nie zdradziła się z tym, ile ma lat, on też jakoś nie był chętny do dzielenia się takimi informacjami. Wmawiała to sobie albo naprawdę czuła w jego spojrzeniu tę niechęć. No i okej, trochę mu namieszała w życiu. Wpakowała się z butami do środka, kiedy nawet jej nie zapraszał. Ciągała po ślusarzach, których ciężko było namierzyć. I siedziała trochę obrażona na miejscu pasażera. Nie wiedziała tak naprawdę, co robi nie tak. Nie pyskowała mu, chociaż wiele słów cisnęło się jej na usta, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Zupełnie jakby miała dostać burę za to, że w niepoprawny sposób odzywa się do starszego mężczyzny. Mogła nie wiedzieć, ile konkretnie Connor ma lat, ale rękę dałaby sobie uciąć, że jest starszy. Beverly nie paliła, ale dużo gadała, za głośno śpiewała pod prysznicem, czy kiedy coś piekła. Za głośno wołała za kotami, które miały ją gdzieś i na pewno za głośno się darła, kiedy wielkie pająki spadały jej na twarz.
    Wyjątkowo przez następne minuty siedziała w absurdalnej dla siebie ciszy. Z chęcią wyskoczenia z tego samochodu. Trzasnęłaby mu tymi drzwiami, powiedziała, aby spadał i się już nie przejmował. Nie, aby się w ogóle przejmował, ale dla zasady musiałaby to powiedzieć.
    Nie odezwała się nawet słowem. Nie skomentowała tego, co miało miejsce. Gapiła się przez okno na domy, drzewa i wszystko inne co mijali po drodze. Zaciskała jedynie mocno zęby, aby się nie popłakać jak ostatnia idiotka. Trochę inaczej wyobrażała sobie życie w urokliwym Mariesville z ludźmi, którzy podobno byli tutaj bardzo gościnni i chętnie pomagali innym. Nie znała tutaj też za bardzo nikogo, aby o jego siostrze się dowiedzieć. Prędzej czy później, ale zajrzy na pocztę albo coś usłyszy, ale na ten moment pozostawała jeszcze nieświadoma sytuacji, w jakiej Connor i jego bliscy się znaleźli.
    Oczy prawie jej rozbłysły, kiedy byli na miejscu. I w tej samej chwili zgasły, gdy się okazało, że przyjechali tu nadaremno. Wypuściła powietrze z płuc. Sfrustrowana, zła, zmęczona. Miała ochotę krzyknąć z bezsilności. Zamknęła na moment oczy. Policzyła do dziesięciu i wzięła głęboki wdech. I wydech.
    I potem bardzo niepewnie, bo jeszcze znowu go wkurwi, zapytała:
    — Nikt więcej tu nie zajmuje się takimi sprawami? — Pytała, bo nie chciała mu zawracać głowy już bardziej. Bo wolała, wcale nie, sypiać z popsutymi drzwiami niż mieć u niego dług. Zawahała się. — Nie musisz… Znaczy, tak. Jasne, chcę mieć naprawione drzwi, ale nie musisz tego robić.
    Poradzę sobie z tym jakoś. Od czego są tutoriale na YouTube, nie? Ale tego nie powiedziała już na głos, bo jak nic by ją wyśmiał. I miałby do tego pełne prawo w tym wypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pytanie o jedzenie poczuła skurcz w żołądku. W zasadzie to nic dziś nie jadła. Od rana nakręcała się na rozmowę z nim. Po prostu jakoś nie było czasu, aby zjeść coś porządnego. Przegryzła może pół kanapki, ale to nie było wystarczające, żeby się nasycić.
      To było zwykłe pytania, na które odpowiedź miała brzmieć „tak” albo „nie”, a Beverly zastanawiała się nad tym zdecydowanie zbyt długo.
      — Trochę za tobą nie nadążam — przyznała — raz krzyczysz, a teraz pytasz o jedzenie. Ale jestem głodna, więc tak. Chcę skoczyć na coś do żarcia.

      Bev 🌼

      Usuń
  12. Beverly była świadoma, że w niej tkwi problem. Zbyt często brała do siebie rzeczy, które ludzie wypluwali z siebie z prędkością światła. Czasami nawet się nad tymi słowami nie zastanawiali i nie kierowali ich bezpośrednio do niej. Z Connorem sprawa wyglądała tak, że wiedziała, że działa mu na nerwy. Nie potrzebowała do tego prezentacji z Powe Poincie. Drażniła go kotami, które zostawiały mu ślady łapek na masce. To akurat uważała za mega słodkie i kiedy sama widziała je na swoim była zachwycona, ale on najwyraźniej nie był fanem kotów. Chyba niczego nie był fanem. No, a po drugie i to chyba najważniejsze – ściągnęła mu na głowę te nieszczęsne drzwi. Gdyby zeszłej nocy wiedziała, jak to wszystko będzie wyglądało to sama jakoś by sobie z tym poradziła. Dobra, nie poradziłaby sobie. Pewnie usiadłaby na schodach i ryczała. W normalnej sytuacji można byłoby zadzwonić do brata, ojca, ale ona nie mogła. Przede wszystkim, ale nie chciała, żeby wiedzieli, gdzie jest. Na tyle, na ile mogła ukrywała przed każdym, gdzie się wyprowadza. Nie potrzebowała, aby się tu zjeżdżali i próbowali na nią wpłynąć, aby zmieniła zdanie i wróciła do domu. Bała się, że mogłaby się przy którejś okazji złamać. I zrobiłaby to tylko po to, aby mieć święty spokój.
    Sposób Connora na radzenie sobie z rzeczami był dla niej nowy. Nietypowy i niespotykany. W domu rodzinnym Beverly było… Spokojnie. To jeszcze nie znaczy dobrze, ale tego rodzaju zachowania nie były traktowane. W Mariesville została nimi zasypana na dzień dobry. Może pomyliła się co do tego miejsca, może nie było ono faktycznie tak kolorowe, jak wskazywały na to zachęcające plakaty i filmiki. Robione chyba tez przez kogoś kto nie do końca się na tym znał, ale miały swój urok.
    No, Beverly również wolałaby, aby Charlie Atkins był w domu. Rozmowy z nim były przyjemne i złego słowa powiedzieć nie mogła. Kiedy oddawał jej klucze i opowiadał co zostało w domku zmienione wydawał się być miłym typem. Mówił, aby do niego dzwoniła, gdyby coś było nie w porządku, ale jakoś o północy jej to wypadło z głowy. I nie zawracałaby mu o tej porze głowy, a rano zafiksowała się już na fakcie, że pomóc miał jej Connor. Ale jak widać nawet, gdyby zadzwoniła to na odległość raczej niewiele by mógł zdziałać. Chciała czy nie, ale utknęła ze swoim sąsiadem. Jeszcze na jakiś czas. Po tym, jak naprawi jej drzwi będą mogli się rozejść. Beverly wróci do swojego spokoju, a Connor do chaosu, który za sobą niósł.
    O zajęciach dodatkowych Connora nie wiedziała. W zasadzie nic o nim nie wiedziała poza podstawowymi informacjami, choć nawet tego nie mogła nazwać podstawowymi. Próbowała nawiązać jakąś rozmowę, ale się wydarł, więc i ona zamilkła. Bo przecież nic na siłę, nie? Milczenie przychodziło jej z trudem, ale obiecała sobie, że przestanie paplać w jego obecności. Postara się gadać mniej. Znała siebie i była dość pewna, że w końcu zaczęłaby znów o czymś mówić.
    — Raczej nie mam — mruknęła. Może nawet zawstydzona. Dorosłe życie ją przerastało. Wszystko było drogie. Przez wielkie D. Wcześniej się tym martwić nie musiała. Rachunki nie były na jej głowie. Ona miała ładnie wyglądać i spełniać rolę żony, a gdy przyszło jej mieszkać naprawdę samej to nawet kupienie głupiego garnka czasami było wyzwaniem. — Ale za darmo tego też nie będziesz robił. Więc, ile chcesz?
    To wydawało się fair. I nie chciała też, aby pracował za darmo. Mogła przystać na każdą cenę, byle tylko miała te drzwi naprawione i nie musiała chodzić spać z nożem pod poduszką. Co było idiotyczne, ale chyba lepiej tak niż jakby coś ją miało w nocy zaskoczyć.
    — Czteropak czego…? — Ale mruknęła to bardziej do siebie. Zapamiętała, aby zadzwonić za tydzień do Charliego i ogarnąć. Reszta była już bez większego znaczenia.
    Trochę się spięła na określenie „mała” i zmrużyła oczy. Nawet nie urażona, no może troszeczkę, a zwyczajnie zaskoczona tą zmianą w jego nastroju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mała? Bo jestem niska? — Uniosła brew. Nawet nie poczuła się oburzona, choć pewnie powinna. Teraz już nie była pewna, czy woli, kiedy się wydziera czy jest bardziej wyluzowany. Obie wersje były trochę przerażające.
      Beverly zdecydowanie nie nadążała za Connorem i jego zmiennymi nastrojami. W ogóle za całym nim. Był przyjemny przez te kilka minut, kiedy leżał na jej kanapie w z groszkiem i pierożkami. Ale nic nie może w końcu wiecznie trwać.
      — Och, a jak poproszę to będziesz gryzł? — Wypaliła nie zastanawiając się na słowami. — Nie odpowiadaj.
      Machnęła ręką, aby darowali sobie ten temat. Pogrążyłaby się szybciej niż on powiedziałby kolejne zdanie. Miała ochotę schować się w bagażniku, bo pewnie paliła teraz buraka, a twarz nieudolnie starała się schować za włosami. I siedziała tak skryta za kosmykami włosów, dopóki nie zatrzymali się przed barem mlecznym. Wysiadła z auta, jakby parzyło i jedyne co teraz mogło ją uratować to świeże powietrze.

      Bev 🌼

      Usuń
  13. Nawet nie tyle co naoglądała się babskich seriali, a co sama się nakręcała w swojej głowie. Miała w niej konkretny obraz, jak małe miasteczka powinny wyglądać i póki co, ale była rozczarowana. Myślała, że kiedy się tu przeniesie to sąsiadów będzie ciut więcej, a najbliżej mieszkał tylko Connor i w dodatku był paskudnie niemiły, ale wszelkie komentarze o nim zachowała dla siebie. Jeszcze znowu by się na nią wydarł. Wyobrażała sobie sąsiedzkie grille, pogaduchy przy kawie lub herbacie, a póki co Beverly wołała za kotami, które jej pomocy nie chciały, nie nawiązała żadnych głębszych relacji i utknęła z Connorem. Musiała przyznać, mimo wszystko, że nie był najgorszym towarzystwem.
    Mariesville było bardzo śliczne wizualnie, choć jeszcze nie wszystko tutaj widziała. Musiała wygospodarować trochę więcej czasu, aby przejść się po każdej dzielnicy. Bez zaglądania ludziom w okna, ale bardzo chciała zobaczyć, jak mieszkają tutaj inni. Póki co odhaczyła swojego najbliższego sąsiada i jego pająki, które nieświadomie hodował na ganku. Jeśli większość mieszkańców miasteczka była tak przyjazna to chyba zacznie wątpić w ludzkość. A może Beverly po prostu miała pecha co do zawierania znajomości? Jakaś karma za występki z poprzedniego życia? Connor musiał być jakąś lekcją, o której brunetka jeszcze nie wiedziała. Znowu dopisywała sobie historię do sytuacji. Łatwiej się jej dzięki temu funkcjonowało, chociaż częściej było to niepraktyczne. Sama już nie wiedziała i dorabiała sobie niestworzone historię do tej krótkiej, przelotnej znajomości. Nawet nie była pewna, czy zostanie tu na stałe czy to tylko krótki przystanek zanim ucieknie dalej.
    - W porządku, jakbyś zmienił zdanie to daj znać.
    Niezbyt dobrze się czuła z tym, że miałby jej cokolwiek naprawiać za darmo. Może skoro kasy nie chciał to odwdzięczy się w inny sposób. Mogła mu upiec ciasto albo zrobić obiad. Ale z jej szczęściem okazałoby się, że skorzystała ze składników, na które Connor jest uczulony. Musiała się go o to podpytać, ale jak niby miała to zrobić skoro nie był chętny na zabawę w dwadzieścia pytań tylko od razu przechodził do gryzienia?
    Bardzo możliwe, że po jego komentarzach Beverly stała się chodzącym rumieńcem, którego nic już nie dałoby rady ukryć.
    - Czy ty tak z każdą? – mruknęła pod nosem, wcale tez nie oczekując odpowiedzi. Wolała jej nie znać, a Connor chyba dobrze się bawił jej kosztem i tym, jak reagowała na jego komentarze.
    Nie uszło jej uwadze, jak kelnerki się z nim witają. Ale nic sobie o tym nie pomyślała. Ot, znają się od dawna. Beverly zdecydowała się na kurczaka w sosie miodowym, kręcone frytki i domową lemoniadę. To był bezpieczny wybór. Kurczak zawsze był bezpiecznym wyborem.
    - Wasze napoje. – Kelnerka, ktora według plakietki nazywała się Cassie postawiła szklanki na stoliku między nimi. – To jakaś twoja kuzynka? – zagadnęła. Stała przodem do Connora, Beverly traktując w zasadzie jak powietrze.
    Nie czuła potrzeby, żeby brać udział w tej rozmowie. Mogła zostać nawet kuzynka, jeśli dzięki temu kelnerka Cassie nie poczuje się zagrożona.

    Beverly🦋

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jak mi go szkoda! Straszne jest to, jak życie potrafi człowieka złamać. Jako że rodzinnym gniazdkiem Maddie było Riverside Hollow jestem przekonana, że gdzieś tam drogi Nicksonów i Renshawów musiały się regularnie przecinać - zwłaszcza, że Alyssa jest (byłaby?) niemal rówieśniczką Maddie! Możemy tu stworzyć jakieś ciekawe tło relacji - masz jakieś szalone wątkowe marzenia? :D]

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  15. Beverly bliżej było do fiksowania na punkcie książek i małych miasteczek. Od facetów wolała się trzymać z daleka. Weszła w erę singielki już jakoś czas temu i było jej z tym dość dziwnie. Na szyi wciąż wisiał wisiorek z zawieszona obrączka. Miała może złe wspomnienia z tego związku, a raczej z ostatnich jego miesięcy, ale nie potrafiła w pełni się rozstać z tą mała, srebrna obrączką. Nosiła ja od dłuższego czasu i jeszcze wyrzucić jej nie zamierzała. Może za pare miesięcy, jak się bardziej zadomowi.
    Mariesville do Stars Hollow nie było zbytnio podobne. Nie była naiwna i przecież nie oczekiwała, że prawdziwe miasteczko będzie identyczne, jak te fikcyjne. Byłoby to bardzo miłe, ale nierealne. Spotkanie Connora było mała nauczka, ze nie każdy sąsiad będzie tym miłym. Szczerze nie mogła mu się dziwić, bo jednak od samego początku dziewczyna mu naprawdę dawała popalić. I teraz testował jej granice cierpliwości i chyba miał z tego niezły ubaw.
    — Ja wcale nie narzekam — mruknęła pod nosem. Droczył się czy nie, nie umiała w takie rzeczy. Beverly nie tyle co nie rozumiała, a nie umiała nie brać do siebie takich żartów. W jej otoczeniu nikt tak nie żartował, a skoro Connor już takimi żartami rzucał to musiał się liczyć z tym, ze Beverly będzie w nastroju bardzo bojowym. Nie miał jak tego wiedzieć, a jakoś jej się nie spieszyło, żeby mu zdradzać o sobie wszystkie szczegóły.
    Przysunęła do siebie lemoniadę, która przyniosła Cassie. W milczeniu wsunęła słomkę między usta i pociągnęła pare łyków. Była przyjemna i chłodna. Naprawdę smaczna.
    Pewnie gdyby wiedziała co ich łączy to nie tyle co byłaby zgorszona, a zaskoczona z jaka lekkością do takich teksty podchodzili ludzie do takich tematów.
    — Nie powiedziałabym, ze taki z niego podrywacz po naszych interakcjach — powiedziała brunetka. Uśmiechnęła się znad słomki i podniosła wzrok na Connora. Zdecydowanie daleko było im do jakiegokolwiek flirtu. Pomijając może ostatnie pięć minut, ale to on gadał bzdury, a Beverly chodziła czerwona jak burak. Nie powiedziała nic konkretnego. Skarżyć się nie zamierzała, a już na pewno nie jakiejś kelnerce w knajpie.
    — Jeszcze? — Uniosła lekko brew.
    Czyżby zamierzał ja podrywać? Beverly jakoś sobie tego nie wyobrażała. Zwłaszcza, ze wszystko wskazywało na to, że wolałby raczej ja wysłać Fedexem tam skąd przyszła. I naprawdę dziwić mu się nie mogła.
    — To co, mam się przygotować do tego, ze jak będziesz miał lepszy humor to zaczniesz mnie podrywać? — zapytała. Jakoś tak sięgnęła po serwetkę, która zaczęła gnieść między palcami. Ni to z nerwów ni to z nudów. Ot, czymś musiała zająć ręce.
    Jak nie wrzeszczał i żartował, nawet w sposób, którego Beckett nie do końca rozumiała, to był całkiem przyjemny. I przystojny. Teraz tak naprawdę mogła mu się lepiej przyjrzeć. Tyle dobrego, ze siedział naprzeciwko niej i patrzenie w jednostronne wcale nie było dziwne. Mogła uważniej mu się przyjrzeć. Dopatrzeć, gdzie na pieprzyki na twarzy, czy od słońca wychodzą mu piegi, jakie ma oczy. I miał bardzo ładne oczy. Takie zupełnie niepodobne do tych, które oglądała przez ostatnie pare lat.
    — Rzuć wcześniej jakimś ostrzeżeniem. Wiesz, żebym się nastawiła na bycie gryziona czy coś — dodała. Chowając twarz za włosami, bo pewnie po raz kolejny wyglądała tak, jakby nałożyła na policzki zbyt wiele różu.

    Bev🌺

    OdpowiedzUsuń
  16. Alice obróciła się w jego stronę, już z lekkim rumieńcem na policzkach. Oparła się o bar, krzyżując ramiona i patrząc na Connora tak, jakby jego pytanie wcale jej nie zaskoczyło.
    - A co, chcesz się upewnić, że panna Johnson nie robi tu żadnych głupstw? - rzuciła, a w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie - Bo jeśli tak, to trochę się spóźniłeś - sięgnęła po jeden z porzuconych przez koleżanki kieliszków, uniosła go lekko w jego stronę, jakby proponowała toast i dopiero potem wychyliła zawartość. Skrzywiła się teatralnie, ale śmiech, który po tym wybuchł, był szczery - Wiesz, Connor… - dodała, już nieco cieplej, a przy tym z tą swoją nutą sarkazmu, która nigdy jej nie opuszczał - Jak na to, że zwykle trzymasz się ode mnie z daleka, nagle wyglądasz, jakbyś całkiem chętnie chciał dotrzymać mi towarzystwa - przechyliła głowę, przyglądając mu się z bliska, a jej spojrzenie błyszczało mieszaniną figlarności i łagodności, rzadko u niej widywanej - I wiesz co? -uśmiechnęła się krzywo - Dziś wyjątkowo nie mam nic przeciwko - odstawiła pusty kieliszek i skinęła barmanowi, żeby dolał jej jeszcze jednego drinka, jakby ten wieczór absolutnie nie miał prawa skończyć się zbyt wcześnie. Odwróciła się z powrotem do Connora i z tym trochę pijanym, trochę zaczepnym błyskiem w oku oparła się łokciem o blat.
    - No, mów - podjęła, przechylając głowę w bok - Przyszedłeś tutaj do mnie z jakiegoś powodu, czy po prostu bar przyciąga cię do mnie jak magnes? – zanim zdążył odpowiedzieć, machnęła ręką, jakby sama siebie rozbawiła - Chociaż nie, nie mów. Jeszcze mi powiesz coś romantycznego, a ja się popłaczę ze śmiechu - zaśmiała się krótko, a potem skinęła w stronę bilardu, gdzie jeszcze przed chwilą stał - Widziałam, jak patrzysz na grę. Co, boisz się podejść, czy tylko udajesz znawcę? Bo wiesz, mogłabym cię ograć. I to nawet w takim stanie - uniosła drinka, który właśnie postawił przed nią barman. Upiła łyk, przygryzła wargę i zmrużyła oczy, przyglądając się mu tak, jakby naprawdę próbowała zgadnąć, co mu chodzi po głowie.
    - No? - spytała miękko, ale z nutką wyzwania - Będziesz tu tak stał i gapił się na mnie jak na obrazek, czy pokażesz mi, czy potrafisz jeszcze coś poza ładnym gadaniem? - chwyciła szklankę, upiła jeszcze jeden łyk i bez ostrzeżenia ruszyła w stronę stołu bilardowego, zostawiając Connora samego na moment, jakby to on musiał zdecydować, czy za nią pójdzie - No chodź, bohaterze - zawołała, stukając kijem bilardowym o podłogę, który ktoś przed chwilą odłożył - Pokaż mi, że masz jakiekolwiek umiejętności, a nie tylko odwagę podchodzić do pijanej dziewczyny przy barze - zanim zdążył do niej dołączyć, pochyliła się, żeby rozstawić bile. Zrobiła to powoli, z przesadną dokładnością, która zdradzała raczej stan upojenia niż perfekcjonizm. Potem wyprostowała się, zakręciła kijem w dłoniach i podała go Connorowi.
    - Ty zaczynasz - uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając zęby, a jej ton brzmiał jak czuła kpina - Bo wiesz, nie chciałabym, żebyś potem marudził, że cię upokorzyłam od samego początku - podeszła bliżej, celowo stając tak, że praktycznie mogła poczuć ciepło bijące od jego ramienia. Złożyła ręce za plecami, udając, że po prostu obserwuje, ale w jej oczach czaił się ten pijany błysk figlarności - No, Connor - szepnęła z boku, z przesadnie niewinną miną - Udowodnij, że jesteś dobry w coś więcej niż tylko gadaniu.

    nieco wstawiona Alice

    OdpowiedzUsuń
  17. [Hej,
    Dziękuję serdecznie za powitanie Thei.
    PS. Odezwałam się na PW.]

    OdpowiedzUsuń
  18. Beverly nie była głupia. Mogła sprawiać takie wrażenie swoim nieogarnięciem życiowym, wpadkami i potykaniem się o własne nogi, ale na pewno nie była głupia. Czasami za bardzo naiwna. Wierzyła, że dobro wraca do ludzi, a karma istnieje. Przez swoje wierzenia starała się zawsze do każdego podchodzić z pozytywnym nastawieniem. Nawet, kiedy ci ludzie pluli w jej stronę słowami, obrzucali niemiłymi komentarzami. Nie piła tu do Connora, bo akurat jemu dała trochę powodów do tego, aby jej nie lubił, choć dalej była zdania, że to jeszcze nie usprawiedliwiało go, aby być tak opryskliwym. Beverly więcej jednak nie zamierzała tego tematu poruszać. Wyświadczał jej przysługę i mogła się chociaż zamknąć i nie wytykać mu co robi źle. W każdym razie, Bev głupia nie była i wiedziała, że życie to nie jest serial, gdzie wszystko kończy się dobrze. Gdyby tak było, to zapewne nadal mieszkałaby w Sanford, nieświadoma i zauroczona życiem, które nawet tak naprawdę nie należało do niej.
    Mariesville miało być nowym początkiem, który zaczął się dość chaotycznie. Ledwo poznała nowego sąsiada, a już zalazła mu za skórę. Wstydziła się zagadać do ludzi w okolicy. Miała pukać im do drzwi i pytać się, czy chcą się zaprzyjaźnić? Pomijając współpracownice, Connora i Charliego, nie znała tu nikogo więcej. Może byłoby lepiej, gdyby nie wkurzyła swojego sąsiada do końca, bo jeśli Beverly chciała zostać tu na stałe, a póki co planowała, to wolała uniknąć krzywych spojrzeń i niemiłej atmosfery.
    — No… Dobrze, może trochę narzekam. — Zgodziła się. Miał rację, którą musiała mu przyznać. Beverly żyła w innej rzeczywistości. Dopiero wyprowadzka ze Sanford jej pokazała prawdziwe życie. Bo nawet tam, podczas separacji mieszkała u brata albo koleżanki, zawsze ktoś był obok i jej pomagał. Wyręczał. Beverly sobie nie poradzi. Trzeba jej pomóc. Oddaj, ja to zrobię. A ona się godziła, bo wierzyła, że sobie nie da z niczym rady.
    Wzięła sobie za cel, aby udowodnić rodzinie, a przede wszystkim samej sobie, że umie o siebie zadbać. Stąd wzięło się Mariesville. I z tego, że chciała znaleźć się jak najbardziej od byłego męża i przyjaciółki, która z tego co wiedziała, to zajęła jej miejsce u jego boku.
    Zmarszczyła nos na tę myśl, odruchowo kciukiem musnęła palec serdeczny lewej ręki. Tam, gdzie nosiła obrączkę w przeszłości. Palec jeszcze nosił blady ślad pierścionka, którego teraz już tam nie było. Zagrzebała je w pudełku, które wsadziła w inne pudełko i tak dalej, aż skończyły się jej pudełka.
    — I myślisz, że ja mówiłam poważnie? — Uniosła lekko brew. Próbowała zażartować, rozluźnić się, ale chyba jej to nie wyszło tak, jak myślała. Trudno.
    Beverly starała się ukryć to, jak głupio się jej zrobiło. Zajęła się lemoniadą, która była zbyt słodka i od niej chciało się jeszcze bardziej pić. Beverly domówiła wodę, kiedy Cassie przyniosła ich zamówienia. Jadła w milczeniu. Wolno, nie do końca będąc głodną i również przez to, że Connor trochę ją krępował. Nic nie musiał mówić, ale czuła się dziwnie. Nie pasowali do siebie. Nawet do bycia sąsiadami, a los ich na moment ze sobą połączył.
    Zostawiła na talerzu kawałek kurczaka i parę frytek. Więcej już w siebie wcisnąć nie dała rady. Porcja była porządna i jak na gust Beverly trochę za duża. Najchętniej odpięłaby teraz guzik od spodni i się położyła, aby przetrawić wszystko co w siebie wcisnęła.
    — W Daycare Centre. Opiekuję się dziećmi.
    Zastanawiała się, czy jest faktycznie ciekawy czy tylko chciał przerwać ciszę, jaka między nimi zapadła na czas posiłku.
    — Zaczynam nowe życie, czy coś takiego. Jeszcze nie jestem pewna. Wymyślę po drodze.
    Wzruszyła ramionami. Póki co starała się poukładać w sobie te wszystkie cząstki, które rozwalił w niej Travis. Mariesville było idealne. Nie chciała wielkiego miasta i hałasu. Potrzebowała spokoju i ciszy. Milszych ludzi, choć tych jeszcze tutaj nie znalazła.
    Zamieszała słomką w szklance, w której były już tylko resztki lodu.
    — A ty? Gzie ty pracujesz?
    Praca to był bezpieczny temat, nie? O pracę, raczej, nie mogli się pokłócić.

    Bev🌺

    OdpowiedzUsuń
  19. Beverly nawet nie wiedziała, jak ona stąpa po ziemi. Nie miała pojęcia. Czuła się trochę, jak dziecko, które stawia pierwsze kroki. Są nieudolne, chwiejne i raz po raz ląduje na tyłku, aby zaraz się podnieść i spróbować od nowa. Nie wiedziała, skąd brała w sobie tyle samozaparcia, aby próbować dalej i nie poddać się, kiedy życie raz po raz jej pokazywało, że nie jest łatwe ani przyjemne. Po prostu musiała iść do przodu. Była zdana na samą siebie. Po części również na Connora, ale jego rola skończy się, kiedy naprawi jej te przeklęte drzwi. Potem może powiedzą sobie „cześć”, gdy będą się widzieć, ale co do tego nie miała pewności. Nie był w końcu po to, aby prowadzić ją za rękę, prawda? Nawet tego nie oczekiwała. Beverly od nikogo tego nie chciała. Potrzebowała, chciała, sama dojść do życiowego ogarnięcia i jeżeli miała po drodze upaść setkę razy to ona to zrobi. Po swojemu, ale zrobi.
    Ciekawską była osobą. Może nie plotkowała jakoś szczególnie mocno, ale chyba każdy od czasu do czasu lubił sobie pogadać co widział lub słyszał, nie? Tutaj nie znała nikogo, aby pociągnąć za język i zapytać, dlaczego Connor jest taki opryskliwy. Jego na pewno nie mogła zapytać. Pewnie, gdy zobaczy plakaty, a przecież zobaczy, bo gdzieś musiała tankować samochód, to również nie zapyta. Poszuka informacji w internecie. Może podsunie temat w pracy, a któraś z babek w końcu pęknie i wyśpiewa to, co wiadomo. Ale póki co, Beverly o jego siostrze nic nie wiedziała. Nie zwróciła uwagi na plakaty. Może spojrzała raz, ale jej, póki co dwie, wizyty tam były trochę dziwne i nieprzyjemne, więc nie spieszyło się brunetce, aby tam wracać.
    Trochę ją przerażał, ale fascynował jednocześnie. Odbiegał od mężczyzn, których poznała do tej pory. Tamci byli… poukładani. Zawsze kulturalni, choć mogła dać sobie uciąć palec, że za zamkniętymi drzwiami byli jeszcze większymi gburami niż Connor. On przynajmniej nie udawał miłego i nie starał się na siłę jej pokazać, że jest przyjemnym facetem, na którym można polegać. Okej, zapędziła się. Mogła na nim polegać, ale to tylko dlatego, że zapędziła go w kozi róg i nie dała większej szansy, aby powiedział nie. Potem ona nie mogła odmówić, bo wtedy naprawdę zostałaby z rozwalonymi drzwiami, dopóki Charlie nie wróci z wakacji.
    — Nie pomyślałam sobie tak. — Speszył ją tamtym komentarzem, ale to jeszcze nie znaczyło, że Beverly miała go za zwyrola. Trochę bardziej musiałby się postarać, żeby wyrobiła sobie o nim takie zdanie. Przynajmniej mieli tę sprawę wyjaśnioną. On sobie żartował, ona nie zrozumiała. Można było o tym incydencie zapomnieć, zjeść lunch i wrócić do naprawienia drzwi, a potem do własnego życia.
    Do Mariesville Beverly zawitała z dwiema walizkami, trzema pudłami gratów, których nie potrzebowała i naiwnym marzeniem, że tutaj wszystko się odmieni na lepsze. Dopóki nie zaczną pojawiać się myśli, aby rzucić tym wszystkim w cholerę i wrócić z podkulonym ogonem do Sanford, to będzie dobrze. Tak sobie powtarzała. Od ponad roku się nie złamała i nie pozwoliła nikomu wpłynąć na swoją decyzję, a to był dla niej wielki krok. Olbrzymi.
    — Lubię dzieci. Nie są wcale takie złe, na jakie wyglądają. Jasne, trochę głośne i nie zawsze wiadomo o co im chodzi, ale w gruncie rzeczy czasem łatwiej się z nimi dogadać niż z dorosłymi.
    Trochę, jak zwykle, się rozgadała. Beverly szczerze lubiła swoją pracę, chociaż czasami działała jej na nerwy. Rodzice tutaj jej jeszcze nie ufali, nie byli przekonani do nowej twarzy, która zajmuje się ich pociechami. Ale Beverly była w tym dobra, a maluchy, którymi się zajmowała pokochała prawie od pierwszego dnia.
    — Dzięki. Może ta nowa droga życia będzie lepsza od poprzedniej.
    Wzruszyła ramionami z trochę kwaśną miną, gdy chcąc nie chcąc, ale przypomniała sobie, dlaczego tak naprawdę tutaj jest. No, nie było to miłe wspomnienie. Ale trudno, nie? Jakoś się z tego wygrzebała, a teraz naprawdę zaczynała nowe życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekko skinęła głową, kiedy odpowiedział, gdzie pracuje. Co niby na to miała odpowiedzieć? „To fajnie”? Dobra, niegrzecznie było zostawiać go też bez odpowiedzi, ale pewnie nie przejąłby się tym tak, jak ona.
      — Brzmi jak coś, co zapewnia dużo ruchu. Przy maluchach też nie mam chwili spokoju i nabijam minimum dziesięć tysięcy kroków dziennie.
      Uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie niż do niego. Nie wiedziała po co mu to mówi, bo go to raczej nie interesowało, że drepta za maluchami nieustannie.
      Przygryzła lekko wewnętrzną stronę policzka. Debatowała sama ze sobą, czy podtrzymać rozmowę, czy pozwolić, aby umarła ona śmiercią naturalną.
      — Dzieje się tutaj coś? Znaczy, poza tym sławny festiwalem jabłek. Nie wiem, cokolwiek, gdzie można przyjść i… nie wiem, poznać ludzi albo coś? Masz jakieś miejscówki do polecenia?

      Bev🌺

      Usuń
  20. Może, gdyby Connor wiedział, dlaczego Beverly jest taka nieogarnięta to spojrzałby na nią nieco inaczej. Brunetka nie zamierzała zanudzać go opowieściami ze swojego życia. Dużo gadała, czasem za dużo, ale nigdy wprost o sobie. Inaczej, gdyby zapytał i faktycznie chciał ją poznać, ale żadne znaki na niebie nie wskazywały, aby miał ochotę lepiej się z nią zapoznać. Trochę musiała być tą niepoprawną optymistką, aby w pełni nie zwariować i jakoś przetrwać następny dzień. Nie potrafiła inaczej, a romantyzowanie życie to, na ten moment, jedyne co działa. Wmawianie sobie, że będzie lepiej, a burzowe chmury są tylko przejściowe. Powinien się cieszyć, że nie poznał jej rok temu, kiedy była jeszcze bardziej w tym wszystkim zagubiona i dopiero stawiała pierwsze kroki w samotnym życiu. Wtedy dopiero miałby jej dość.
    Mariesville miało być sprawdzaniem, czy w ogóle sobie poradzi. Na ten moment dałaby sobie mocne cztery na dziesięć. Głównie za chęci do próbowania i to, że nie dała się pożreć w całości gburowatemu sąsiadowi, który niewiele chciał mieć z nią wspólnego. No i wzajemnie, chociaż Bev chyba zaczynała trochę pękać. Zwłaszcza, że to wszystko naprawdę było z jej winy. Wkurzała go tymi kotami, wyciągała w środku nocy z łóżka, a na dodatek się przez nią zranił. No jakoś chciała mu to wynagrodzić, ale szczerze mówiąc nie miała żadnego pomysłu, jak mogłaby to zrobić. Nie licząc zniknięcia i nierobienia mu kolejnych problemów. To chyba było najlepsze, co mogła mu od siebie dać. Spokój, kiedy naprawi jej te drzwi. Ale nie, ona się pytała, czy są tu jakiejś fajne miejscówki, a on ją zapraszał na ognisko.
    — Bev co? — Lekko uniosła brew. Chciał coś powiedzieć, a Beckett… Beckett nie lubiła niedopowiedzeń, ale jakoś nie zapowiadało się, aby Connor miał zdanie dokończyć. I nie, nie była żadną Bevunćią czy inną Bevcią. Beverly lub Bev było w sam raz.
    No… Uciekać chciała, ale nie przez te żarty, których nie zrozumiała. Totalnego kija w tyłku nie miała. Zwyczajnie nie załapała o co mu chodziło i się speszyła. Jeśli miała już przed nim uciekać to tylko po to, aby nie wciągnąć go w swoje dramaty. Miała sobie z nimi w końcu radzić sama, a nie prosić obcych o pomoc. Trochę jej przeszkadzało, że Connor był taki… Wprost gburowaty, ale miało to jakiś swój urok. Okej, zestawienie Connora i słowa urok obok siebie nie było w jej bingo. Była młoda, a on atrakcyjny. Nie gapiła się z wywieszonym jęzorem, bez przesady. Ale, kiedy kosmyk ciemnych włosów opadał mu na czoło to wyglądał bardziej… przyjaźnie.
    Uśmiechnęła się lekko i krótko zaśmiała.
    — Akurat chodziło mi o rodziców tych dzieci, ale ty też mógłbyś się w ten opis wpisać.
    Podniosła na niego wzrok. Doszła do wniosku, że nie był z tych, którzy się obrażają o byle co.
    — Możesz zapytać, jeśli chcesz. Może ci powiem.
    Kiedy grzebała w internecie, a trochę w nim siedziała to czytała różne historie dziewczyn w podobnej sytuacji i… Cieszyła się, że już w niej nie jest. Tak po prostu, że nie musi już tego wszystkiego znosić, że postawiła na siebie i nawet, jeśli miało być cholernie trudno przez najbliższe miesiące czy nawet lata to tak będzie, bo ona tego chce, a nie, bo ktoś jej narzucił, że tak ma być.
    Chciała dorzucić się do rachunku, bo zwyczajnie było jej głupio, że Connor zapłacił za wszystko i jeszcze zostawił napiwek, ale uznała, że za pomoc przy drzwiach kupi mu po prostu jakiś czteropak czy coś. Tak, aby nie był całkiem stratny, a może akurat mu się przyda.
    — Okej, dzięki. — Nie broniła się i nie udawała, że nie musi tego robić. Zresztą, chciała wyjść do ludzi i może faktycznie uda się jej nawiązać jakieś znajomości. Serio, ktokolwiek, aby chociaż z kimś wyjść na kawę czy zwykły spacer. — Powinnam coś przynieść? Nie wiem, co ludzie robią na ogniskach nad rzeką.

    Bev🌺

    OdpowiedzUsuń
  21. Możliwe, że Beverly miała powody, aby uważać go za świra, ale tego nie zrobiła. Wyrobiła sobie za to inne zdanie o Connorze. Był słowny, a to się liczyło. Przy tym trochę wulgarny, mało mówił i rzucał czasem żartami, których Bev nie do końca rozumiała, ale za tym wcale nie był taki zły. I miło się na niego patrzyło, a to był już spory plus, ale nie najważniejszy. W końcu nie przyjechała tutaj, aby szukać miłości, a nowego życia. Niby jedno wiązało się z drugim, ale nie rozważała Connora w tych kategoriach. Po pierwsze to nikogo nie rozważała w takich kategoriach. Była w erze singielki po raz pierwszy od… W zasadzie od zawsze. Co było dziwne, a jednocześnie niesamowicie wyzwalające. Co jeszcze nie znaczyło, że Beverly zamierzała rzucać się na pierwszego lepszego faceta, który stanie na jej drodze. Nie była taką dziewczyną. I nie, żeby miała coś do takich dziewczyn. Ot, nie jej styl. Chyba też nie do końca wiedziała, jaki jest jej styl. Skąd niby miała, skoro ledwo co wyrosła z małej nastolatki w większą i miała wciśniętą na palec obrączkę, nie? Mariesville z kolei wydawało się za małe na takie eksperymenty i może to dobrze, bo nie chciała wyrobić sobie tutaj opinii obcej, która testuje facetów.
    Connor zgodnie z obietnicą naprawił jej drzwi, a Beverly za pomoc przyniosła mu jakieś piwo. Musiała prosić o pomoc w markecie, aby wybrać jakieś dla niego i na wieczór. Nie była z tych pijących. Nawet nie dlatego, że nie chciała, a wychowana została w taki sposób. Upijanie się i ogólnie picie było niezbyt dobrze postrzegane. Czasami do obiadu zdarzało się, że piła lampkę czerwonego, paskudnego wina, które wybierał Travis, ale nigdy nic, poza tym.
    Stresowała się tą sobotą bardziej niż powinna. Przegrzebała internet, aby trochę przyswoić sobie myśl, jak to może wyglądać. I dalej nie wiedziała. Czuła się żałośnie. Miała dwadzieścia trzy lata i pierwszy raz szła na imprezę. Nawet nie wiedziała w co się ubrać i czy miała w swojej szafie jakieś ciuchy, które pasowały na takie wydarzenia. Koniec końców w piątek po pracy pojechała do miasta obok, aby połazić po sklepach. Nieszczególnie miała na to kasę, bo jednak drzwi były priorytetem, ale trafiła na całkiem ładne jeansowe spodenki w jasnym odcieniu błękitu, które okazały się w domu być trochę za małe i panikowała, bo opinały ją bardziej niżby tego chciała, ale wyjścia większego już nie miała. Dobrała do nich zwykły biały top ze śliskiego materiału na grubszych ramiączkach i dekoltem w kwadrat. Zastanawiała się jeszcze nad koszulą, ale na litość boską, było lato i gorąco, a jeśli w nocy zrobi się chłodniej to przecież od tego nie umrze. Stroiła się trochę może za bardzo, jak na okoliczność, ale starała się również nie przesadzać. Miało być prosto. Włosy rozpuszczone, trochę się falowały. Prosty makijaż w brązach, jakiś błysk na oku, aby nie było aż tak nudno i wytuszowane rzęsy. Żadna wielka rewelacja.
    Słysząc ryk za oknem wyjrzała przez okno w kuchni. Niebieski chevrolet podjechał na podjazd u Connora, a więc ich podwózka. Telefon wsadziła do kieszeni jeansowych szortów, więcej nie potrzebowała. I piwo, nie zapomniała o piwie. Chwilę mocowała się z drzwiami po przyjściu Connora, ale w końcu je zamknęła i była, chyba, gotowa.
    Wgramoliła się na tylne siedzenie za Connorem. Była otwarta na nowe znajomości, a Hunter już na pierwszy rzut oka wydawał się być przyjemniejszy niż jego kumpel. Tak, przekupił ją tym uśmiechem już na wejściu.
    — Cześć, miło cię poznać. — Uśmiechnęła się do niego przy przywitaniu. Sięgała akurat po pas, kiedy usłyszała komentarz Huntera. Wychyliła się lekko do przodu. Uniosła lekko brew. — Tak powiedział? — Uniosła lekko brew. Czy była zaskoczona? No… Trochę. Prędzej spodziewałaby się, że zostanie przedstawiona jako wariatka od kotów, która rozwaliła sobie drzwi. Ale bycie ładną jakoś bardziej jej pasowało.
    — Coś jeszcze też mówił? — Pytała, jakby Connor wcale nie siedział przed nią i nie zdzielił właśnie kumpla przez głowę.

    pretty girl🌺

    OdpowiedzUsuń