Gdy poranna mgła otula go podczas spaceru po pustym polu, zastanawia się, ile musi wydarzyć się w życiu człowieka, by znaleźć się ponad tysiąc kilometrów dalej od tego, co do niedawna nazywało się domem. Czy trzeba coś stracić? A może to kwestia związku na odległość i gotowości do poświęceń dla drugiej osoby? Nowa praca? Potrzeba zmiany? A może wystarczy po prostu impuls?
Urodził się w Cleveland, a wychowywał na jego obrzeżach — w samym sercu robotniczej dzielnicy, gdzie dźwięki muzyki z bloków mieszały się z ciężkim hałasem fabryk. Ojca nigdy nie poznał. Matka, kobieta o wrażliwej duszy artystki, przez pierwsze siedem lat jego życia była matką idealną – nie dla świata, ale zdecydowanie dla niego. A o to przecież w tym wszystkim chodzi… Z czasem jednak zrozumiał, że muzykę kochała bardziej niż jego i Gavina. Do dziś pamięta zapach wilgotnej ziemi zmieszanej z potem ludzi, którzy z zachwytem słuchali śpiewu Leanne na scenie osiedlowego festiwalu. The Saints miało być spełnieniem jej marzeń i tych dwóch nieudaczników, których zadowalało granie w barach. Ale dla niej to było za mało… Dziś nie wie, czy jego matka czuła i myślała słusznie, skoro po tylu niepowodzeniach coś w niej pękło, a alkohol okazał się jej jedynym wybawieniem. Miał dziewięć lat, gdy pierwszy raz wypiła za dużo. Liczył do dwudziestego trzeciego razu, potem po prostu przestał. Nikogo to zresztą nie obchodziło, a on został całkiem sam, za to jedyną osobą, która przejęła się tym, że jego buty są dziurawe, była jego nauczycielka matematyki. Nowe buty kupił mu Gavin. I to właściwie wszystko, co od niego dostał… Jego brat był w domu rzadko, często kłócił się z matką, a wobec niego był obojętny. Kiedyś nie wiedział dlaczego, potem zaczął się domyślać, kiedy matka śpiewała: Your ghost stares back through him every time he looks at me. To też dlatego przez długi czas zastanawiał się, czy w ogóle kochała Gavina… Nie wie, ale Whiskey Tears pamięta do dziś, zupełnie tak, jak zapach dymu papierosowego i woń taniego alkoholu, które w końcu zabrało mu matkę.
Przez wiele lat nie wiedział, czego tak naprawdę szuka – czy ucieczki od niej, czy może ratunku dla niej. W końcu to nie Gavin ją rozbierał i czyścił z wymiocin, gdy wracała pijana. To nie on wylewał alkohol z butelek, gdy zasypiała, i głośno włączał telewizor, by nie słyszeć krzyków jej kolegów pod ich oknami. To nie on sprzątał łazienkę ani nie gotował obiadu z resztek ryżu i garmażeryjnego mięsa, które z litości przynosiła im co tydzień sąsiadka, pani Eloise. Tyle obowiązków nie powinno spaść na dwunastolatka, ale Gavin nie zostawił mu wyboru – a już na pewno nie wtedy, gdy dwa lata później wyprowadził się i nigdy nie wrócił. Wtedy właśnie Ash zaczął dorabiać na czarno po szkole, a po osiemnastce dostał pracę w kawiarni prowadzonej przez rodziców kolegi z klasy. Już wtedy miał na tyle oleju w głowie, by każdy grosz odkładać i skrzętnie ukrywać przed matką. Odkładał powoli, ale wytrwale. W końcu też zaczął zarabiać na tyle, by w wieku dwudziestu jeden lat wynająć własną kawalerkę w tej samej dzielnicy – obskurną, ale jego, a przede wszystkim z dala od niej. Wciąż ją jednak odwiedzał – i wciąż sprzątał jej syf. Zmarła cztery lata później, a butelka była ostatnią rzeczą, której się trzymała. Zastanawiał się wtedy, czy coś by się zmieniło, gdyby nigdy nie odszedł. Przez cały ten czas nie wiedział, co dalej — ani też na co wydać te wszystkie pieniądze, które odkładał od czternastego roku życia. Odpowiedź przyszła sama, kiedy jesienią dwudziestego czwartego roku, niedługi czas po śmierci matki, do drzwi zapukał komornik z listą zaległości. Jedyne, co mu zostawiła w spadku, to smutek i długi. To wtedy zrozumiał, że nie zostanie już dłużej w Cleveland.
Mariesville było wystarczająco ciche i wystarczająco dalekie od wszystkiego, co znał. Trafił tutaj trochę przypadkiem, a trochę świadomie — przypadkiem, bo nie miał lepszego planu na życie; świadomie, bo znał to miejsce z rozmów z dziewczyną, którą poznał w internecie dziesięć lat wcześniej. Miał wtedy szesnaście lat i początki depresji, ale przez kilka miesięcy ta znajomość była dla niego niczym światło. Dziś nie wie, czy elysianx nadal tu mieszka. Wie za to, że życie w Mariesville jest synonimem jego upragnionego spokoju. Pensjonat, w którym pomieszkuje, jest dużo lepszy niż ciasna kawalerka czy zasyfiony dom w Cleveland. To właśnie tutaj, na tarasie, kiedy nikt nie patrzy, zdarza mu się zagrać na gitarze i coś pośpiewać. Po matce odziedziczył miłość do muzyki i zaskakująco przyjemny głos… Ale w przeciwieństwie do niej nie zamierza iść tą drogą, bo muzyka, to jego intymny świat. W pokoju czekają na niego winyle, mały gramofon i stare kasety matki, których wciąż słucha na odtwarzaczu podarowanym mu na święta, gdy miał sześć lat. To właściwie idealne podsumowanie jego muzycznej pasji... Kawa z kolei jest tym, co go dopełnia — poza jego motocyklem, który ma już od czterech lat, i skórzaną kurtką, która przetrwała z nim wszystko. Prawdopodobnie potrzebuje terapii, ale zamiast niej, na swój sposób leczy się kontaktem z naturą. Wstaje o świcie i rusza na ukochany spacer, a potem pojawia się w tej uroczej kawiarni, gdzie udało mu się dostać pracę. Jest tam punktualnie o piątej czterdzieści, prawie półtorej godziny przed otwarciem, bo kocha tę ciszę i zapach świeżej kawy. A potem z uśmiechem wita klientów. Choć lubi samotność, to lubi też ludzi. Nie szuka jednak towarzystwa, choć potrafi słuchać jak nikt inny. Zapamiętuje zamówienia, zna imiona, dorzuci sarkastyczny komentarz, który z jakiegoś powodu nie rani, tylko wywołuje uśmiech. Zawsze z zainteresowaniem ogląda nowe zdjęcie kota tego jednego stałego klienta, po czym stwierdza, że pogoda jest piękna — nawet jeśli w duchu nie znosi small talku. Jest samotnikiem z wyboru, mówi niewiele. Nie zamyka się jednak na ludzi. Nie jest też zamkniętą księgą... Nie ma potrzeby udawania kogoś, kim nie jest ani uciekania przed światem. Nie wie, jak go odbierają inni — ma jednak nadzieję, że chociaż jego kawa im smakuje.
Gdy więc kończy swój poranny spacer po pustym polu, wciąż nie zna odpowiedzi na pytanie ile wystarczy, by znaleźć się ponad tysiąc kilometrów od miejsca, które kiedyś było domem. Może dlatego, że sam nie wie, czy to stare mieszkanie w kamienicy w Cleveland rzeczywiście było jego domem… Życie nie potraktowało go łaskawie, ale mimo to wierzy, że przyszłość maluje się w choć trochę lepszych barwach. Wierzy, bo to urokliwe miasteczko pokazuje mu, że codzienność nie musi być wyjątkowa, by mogła być jego własna.
[Dobry, dobry! :D
OdpowiedzUsuńDacre na wizerunku sprawił, że zatęskniłam za Stranger Things, a treść karty troszkę złamała mi serce. Biedny ten Ashton. Zgotowałaś mu naprawdę smutny los, a w dodatku jeszcze taki... prawdziwy. I to chyba boli najbardziej, że gdzieś na świecie są takie dzieciaki ogarniające syf rodziców, kiedy to powinno być na odwrót. :") Mam nadzieję, że odnajdzie się w Mariesville i to tutaj będzie jego miejsce, a przede wszystkim, że będzie szczęśliwy. <3 Miałam się z moją Melką żegnać, ale wpadłaś z takim fajnym panem, że nie mogę nie zaproponować wątku! Zwłaszcza, że ta muzyka totalnie mogłaby ich połączyć, a nawet Mia mogłaby być tą dziewczyną z internetu. Decyzję zostawię Tobie, a póki co dużo dobrej zabawy Ci z nim życzę, o! <3]
Amelia Hawkins & Eaton Grant
[Hej,
OdpowiedzUsuńWitamy z kolejną postacią, której historia rzeczywiście mocno chwyta za serce. Mam nadzieję, że w Mariesville Ashowi uda się rozpocząć nowe, lepsze życie (choć znając psychikę, nas autorów, raczej jest to na dłuższą metę mało prawdopodobne). Zaskakujące bowiem jak bardzo pozytywnie zmiana środowiska może wpłynąć na ludzkie myślenie.
Jak zwykle życzę masy porywających wątków i sporo weny, a w razie chęci, zapraszam.]
Delio, Liberty, Monti i Angelo
[ Nie masz litości dla swoich bohaterów, zawsze zrzucisz im na plecy naprawdę imponująco wielki ciężar. Po takim dzieciństwie naprawdę ciężko się pozbierać, ale trzymamy za Ashtona mocno kciuki! I niech odnajdzie swoją elysianx <3 ]
OdpowiedzUsuńCynthia
Amelia miała kilka ulubionych miejsc w Mariesville, które kochała odwiedzać. Musiała się jednak dostosować do nowej rzeczywistości, aby nie wpaść na Jacoba, a to było niełatwym zadaniem. Były prawie mąż wyrastał niczym grzyby po deszczu. Omijał jedynie The Rusty Nail, gdzie Amelia pracowała i dziękowała już nawet Bogu, że nogi go tam nie powiodły. Nieszczególnie była wierząca, ale w wyjątkowych sytuacjach zdarzało się każdemu bywać, prawda? Unikała w zasadzie miejsc, które mogły być z nim związane, ale w tak małym miasteczku było to niemożliwe. Minęło już sporo czasu od jej wybitnego przedstawienia, ale wyglądało na to, że Jacob wcale jej nie wybaczył. No trudno. Nie zamierzała nad tym płakać i go wiecznie przepraszać. Zrobiła to jednie raz, kiedy zabierała swoje rzeczy z ich wspólnego domu. Dalej też uważała, że ucieczka w dniu ślubu to było najlepsze (i zarazem najgłupsze) co mogła zrobić, ale nigdy nie czuła się tak wolna, jak właśnie teraz. Nawet jeśli była sama. Trochę nie potrafiła odnaleźć się w tym życiu singielki. Trochę się po drodze zgubiła, ale było jej z tym zwyczajnie dobrze. Lepiej niż mogłaby przypuszczać.
OdpowiedzUsuńKawiarnia Under The Apple Tree była jednym z tych miejsc, z których Amelia rezygnować nie zamierzała. Lubiła tutaj przychodzić. Mieli najlepsze ciasta i najlepszą kawę. Jedynie Java House mógł z nimi konkurować, ale o wiele bardziej upodobała sobie klimat tej kawiarni. Może miało to związek z tym, że przychodziła tu po szkole, a z poprzednim baristą paliła cienkie papierosy podczas jego przerwy. Nie ważne. Od paru miesięcy widywała tu też nową twarz. Nietrudno było się połapać, że w miasteczku pojawił się ktoś nowy. Ludzie gadali, a Mia miała wtyki w pensjonacie, choć od dawna nie rozmawiała już z Abigail i kontakt jakoś im się poluzował. Trudno. Z jakiegoś powodu, jeśli ktoś znikał z jej życia wzruszyła po prostu ramionami, mówiła trudno i szła dalej. Nikogo na siłę nie zamierzała przy sobie zatrzymywać. Ashton, bo tak nazywał się nowy barista, stanowił dla Amelię zagadkę. I pewnie dla osób, które tu poznał również. Nie miała w zwyczaju wypytywać o sprawy prywatne. Będąc ze sobą całkowicie szczerza, niewiele ją interesowały cudze historie. Lubiła wtykać nos w nieswoje sprawy, ale jeśli już zamierzała to robić, to chciała zrobić to z gracją, a nie na chama, jak co niektórzy.
Równo o dziesiątej pchnęła drzwi wejściowe, a w blondynkę uderzył zapach świeżo mielonej kawy, a także różnych słodkości, które wystawione zachęcały do zakupu. Wiele ją to kosztowało, aby nie wykupić wszystkiego na raz. Niespecjalnie pilnowała diety, ba żadnej nie miała, ale nie lubiła opychać się bez sensu. Kawa, jedno ciastko i ewentualnie drugie na drogę. Tak brzmiało jej motto, którego mocno się trzymała.
— Cześć. — Oparła się o blat z szerokim uśmiechem. To był dobry dzień. Nawet bardzo dobry, choć nie miała żadnego powodu do tego, aby aż tak się cieszyć. Raczej nie należała do osób, które znajdują radość w każdej małej rzeczy. Obudziła się dziś w dobrym nastroju. Barbie wyjątkowo z nią współpracowała podczas porannego spaceru, a rodzice się nie czepiali. Dzięki Bogu. Naprawdę musiała się od nich wynieść. Zrobiła się zbyt wygodna, a dawna sypialnia w rodzinnym mieście przynosiła komfort, którego brakowało jej od kilku lat.
Przychodziła tutaj już, jak do siebie. Witała się z pracownikami, jakby znali się od zawsze, a prawda była taka, że Mia znała tylko podstawowe informacje. Czy potrzebowała więcej? Absolutnie nie.
— Mniejszy dziś ruch niż zwykle o tej porze — zauważyła, a wzrok zawiesiła na Ashtonie. Był obecnie sam. Możliwe, że drugi barista zaczynał zmianę później. W te dostrzegła tylko jednego kelnera. Kawiarnie powinny tętnić życiem, ale pewnie nie narzekali na trochę spokojniejszy poranek. — Dla mnie będzie flat white na owsianym mleku posypane cynamonem. A co do ciast… Nie widzę mojego marchewkowego z mascarpone i pomarańczą. Zaskocz mnie.
Mia
[Witam! Dziękuję serdecznie za powitanie i również życzę dużej ilości weny! Nie spodziewałam się, iż tutaj masz aż tyle postaci! Szczerze nie miałam czasu przeczytać pozostałych do tej pory poza Ashtonem. Styl Twojego pana bardzo mi się podoba, widzę też, że musiał sporo przejść w swoim bardzo jeszcze krótkim życiu. Mam nadzieję, iż w Mariesville uda się wam znaleźć to, czego zawsze szukaliście ♡]
OdpowiedzUsuńColt
Lubiła towarzystwo innych ludzi. Może nie nudziła się, kiedy była sama, ale odżywała, gdy mogła się do kogoś odezwać, a tak się składało, że Amelia lubiła dużo mówić. Czasami nawet zbyt dużo. Czy to była wada czy zaleta zależało już od jej rozmówcy. Nieraz zdarzało się, że ktoś ją upomniał, aby w końcu się zamknęła. Ashton, póki co, chyba z jej paplaniny był zadowolony. Nie znała się z nim dobrze, ale do tej pory nie zauważyła, aby jej obecność mu tutaj przeszkadzała.
OdpowiedzUsuń— Łamiesz mi tym serce — westchnęła żałośnie na wieść o braku ulubionego ciasta. Jakoś będzie musiała to przetrawić. Nie przychodziła tu tylko po domowe wypieki, te były co prawda niezawodne, ale atmosfera tego miejsca bardziej się jej podobała. — W takim razie niech będzie brownie.
Brzmiało, jak coś, co Amelii zasmakuje. Prawdę mówiąc nie wybrzydzała, jeśli chodziło o słodkości. Może tylko czegoś bardzo fikuśnego by odmówiła, ale poza tym żadne ciastko nie było bezpieczne, jeśli ona była w pobliżu. Nie ważne, że starała się trzymać wymyślonej przez samą siebie diety. Dobremu ciastku nigdy nie odmówi. Z kieszeni jasnych jeansów wyjęła banknot, którym przesunęła po blacie dopowiadając, że reszty nie trzeba. Dobrze wiedziała, że wiele takich miejsc przede wszystkim liczy na napiwki, a każdy grosz się w zasadzie liczył. Poza tym, lubiła Ashtona, więc i bez tego coś by mu zostawiła albo wrzuciła do słoiczka na napiwki.
— Dziękuję.
Spoglądała na gotowy napój, jakby właśnie zamierzał odmienić całe jej życie, a nie tylko w miarę rozbudzić do życia. Na dziś nie miała żadnych planów i to chyba było najgorsze. Potrzebowała zdecydowanie jakiejś sensowniejszej pracy. Niby zarabiała w porządku, miała własne pieniądze i jak na standardy Mariesville oraz fakt, że Amelia mieszkała u rodziców, więc odchodziły jej wszelkie rachunki, nie było najgorzej. Ciągle blondynce czegoś brakowało. Może jakiejś nutki adrenaliny, zmiany w otoczeniu. Czegokolwiek. Przez długi czas sądziła, że idzie do przodu z życiem, robi te wszystkie dorosłe rzeczy, a kiedy wyrwała się z tego błędnego kółka to zaczęła myśleć, że zamiast posuwać się do przodu, to się cofa. Znów u rodziców. Znów w swoim pokoju z dzieciństwa. Znów w Applewood Grove.
Przysunęła do siebie talerzyk z brownie, które wyglądało bardziej niż zachęcające. Znała dość dobrze tutejsze przysmaki i była ciekawa czy brownie trafi do pierwszej dziesiątki czy może się z nim jednak nie polubi. Druga opcja raczej nie wchodziła w grę. Musiałoby naprawdę być paskudne, aby jej nie zasmakowało.
— Znośnie — odparła. Chwilę się wahała, czy mówić dalej. Z drugiej strony, co go to mogło obchodzić? Byli na cześć, znali swoje imiona i w zasadzie tyle. Zanim zdążyła pomyśleć po raz drugi, Amelia po prostu zaczęła mówić. — Zaczyna się sezon weselny, będę miała ręce pełne roboty. Nie mogę się doczekać, szczerze mówiąc. Kto by pomyślał, że tyle lasek w okolicy będzie wychodzić za mąż.
Śluby nie były jej ulubionym tematem, a jakby nie patrzeć z tego żyła. Szykowania kobiet do ich wielkiego dnia, na wszelkiego rodzaju imprezy. Zaczynając od tych nudnych biurowych przyjęć, poprzez szkolne bale, a na ślubach kończąc. I lubiła swoją pracę. Naprawdę, ale nie miała tu aż tylu możliwości, a dojazdy czasami były absurdalne i kompletnie się nie opłacały.
— A co z tobą? Nie masz jeszcze dość tej dziury?
Była rodowitą mieszkanką i miała prawo tak o tym miejscu mówić. Czasami Mariesville naprawdę było jedną, wielką dziurą, w której nic się nie działo. Dziwiła się ludziom, którzy z własnej woli się tu przenosili. I to nie tak, że to było brzydkie miejsce, ale mając do wyboru jakieś dwadzieścia tysięcy miejsc ludzi ciągnęło tutaj. Fascynujące. Większe miasta miały więcej do zaoferowania, a Mariesville… Mariesville miało jabłka.
Mia
[Hej!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za powitanie! Świetną, interesującą gromadkę tutaj uzbierałaś, aż nie wiedziałam gdzie zostawić komentarz, ale ponieważ Ash jest najświeższy, więc zostawiam go tutaj. :) Chętnie coś napiszę, ale najpierw zapytam, czy u kogoś szczególnie brakuje Ci wątków? Myślę, że z każdą Twoją postacią da się Emily połączyć, ale jeśli u kogoś masz większe zapotrzebowanie, to chętnie się tam wciśniemy. :)]
Emily Thompson