Lily Arden
I can go anywhere I want, just not home
LILY ARDEN - ur. 21 czerwca 1993 w Arlington, Wirginia; była analityczka ds. komunikacji w Federal Communications Ethics Office (FCEO) - jednostce działającej przy departamencie sprawiedliwości. Aktualnie bezrobotna, starająca się o posadę kasjerki w Evans Market.
Droga prowadząca do Mariesville była wąska i kręta. Lily trzymała kierownicę zbyt mocno. Dłonie bolały od ścisku, a głowa pulsowała. Nie spała od trzydziestu dwóch godzin, wypiła kilkanaście kaw, które ledwo powstrzymywały ją przed zaśnięciem.
Silnik starego Chevroletta kaszlnął po raz trzeci. Lampka „check engine” zapaliła się i zgasła.
- Jeszcze kawałek… - wyszeptała w ciemność, ale nie była pewna, czy mówiła do siebie, czy do maszyny, która ledwo trzymała się życia.
Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje. Jej telefon leżał na przednim siedzeniu pasażera, wyłączony, z baterią wyjętą na wszelki wypadek. Zegar przesuwał się o kolejne minuty, a te zamieniały się w godziny, które nie miały większego znaczenia. Znaczenie miało tylko to, żeby zniknąć.
Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy auto zgasło całkowicie. Znalazła się na poboczu, w miejscu, którego nie potrafiłaby nazwać. Wysiadła, stała pośrodku małego miasteczka, którego nazwy nie zdążyła zapamiętać. Była trzecia nad ranem. Weszła do jedynego miejsca, które miało zapalone światło, do 24-godzinnej stacji benzynowej. Kasjer, chłopak może dwudziestoletni, spojrzał na nią nieufnie.
- Auto padło? - Zapytał
- Tak - wyszeptała, a on Podał jej numery do lokalnego mechanika.
- Ale o tej godzinie i tak nie odbierze. Spróbuj rano.
Skinęła głową, choć nie planowała tu zostać do rana. Chciała jechać dalej, gdziekolwiek, byle dalej. Ale wtedy zauważyła ulotkę przy kasie: DO WYNAJĘCIA - NIEDROGO. STARY DOM NA SKRAJU MIASTA.
Telefon kontaktowy napisany markerem, który już trochę wyblakł. Jej oddech zamarł, a w głowie zaczął się rodzić pomysł.
- Ten dom… - zaczęła. - On faktycznie stoi pusty? - Kasjer wzruszył ramionami.
- Wisi ta kartka od miesięcy. Ludzie mówią, że to ruina. Właściciel mieszka w Atlancie i przyjeżdża tu raz na pół roku, zgarnąć czynsz od kogokolwiek, kto się nabierze. Ale jak pani chce… mogę podać adres.
Lily poczuła dziwny ucisk w żołądku. Zanim zdążyła pomyśleć, powiedziała:
- Poproszę.
Ranem, po kilku godzinach niespokojnego snu na tylnej kanapie swojego samochodu, zadzwoniła pod numer z ulotki. Mężczyzna odebrał po trzecim sygnale, głos miał głęboki.
- Słucham?
- Dzwonię w sprawie domu na wynajem - powiedziała, starając się brzmieć normalnie. - Emily Hart. - tak było bezpieczniej.
- Dom jest w kiepskim stanie - odpowiedział od razu, nie koloryzował, mówił prawdę. - Jeśli pani to nie przeszkadza, klucz jest w skrzynce na werandzie. Zostawi pani gotówkę u sąsiadki, płatne z góry Za cały miesiąc.
Prościej się nie dało. Zgodziła się bez wahania.
Gdy Lily weszła do środka Zapach stęchlizny i starego drewna uderzył ją w twarz, ale był w tym jakiś rodzaj ulgi. Jakby ktoś otworzył drzwi do innego życia.
Oparła plecak o ścianę, usiadła na podłodze i po raz pierwszy od wielu tygodni pozwoliła sobie na łzy... Z ulgą kogoś, kto przestał uciekać i na nowo ma nadzieję, ale jeszcze nie wie, że najgorsze dopiero nadchodzi...